Adrian G. Gilbert "Magowie. Trzej królowie nauczycielami Jezusa" Mistrzom Mądrości – gdziekolwiek są! SPIS TREŚCI: Prolog Rozdział 1. Pielgrzymka do miasta Dawida Rozdział 2. Spotkanie z magiem Rozdział 3. Poszukiwania wśród sufich Rozdział 4. Hermes Trismegistos Rozdział 5. Tajemnica Oriona Rozdział 6. W poszukiwaniu tajemnego bractwa Rozdział 7. Lew Kommageny Rozdział 8. Miasto patriarchów Rozdział 9. Opowieść o dwóch miastach Rozdział 10. Kolumny Nemroda Rozdział 11. Trzej Królowie Rozdział 12. Druga krucjata i świątynia nad Renem Epilog Załącznik 1. Narodziny Horusa i Wielki Sfinks w Giza Załącznik 2. Orion Myśliwy Załącznik 3. Podróż Abrahama do Ziemi Obiecanej Załącznik 4. Wniebowstąpienie Jezusa Przypisy Królowie Kommageny (drzewo genealogiczne) Herod i jego następcy (drzewo genealogiczne) Bibliografia Podziękowania Ilustracje kolorowe Prolog Nasz świat jest pełen tajemnic – jedne z nich są wielkie, inne małe. Nawet najprostsi ludzie mają swoje sekrety – ma je też, w o wiele większej skali, historia. Największa chyba tajemnica świata dotyczy początków religii chrześcijańskiej. Kim właściwie był Jezus? Skąd przybył? Jaką naprawdę miał misję do spełnienia? W przeciwieństwie do Buddy czy Muhammada, których życiorysy są dobrze udokumentowane i którzy pozostawili po sobie własne pisma, historyczny Jezus ciągle pozostaje zagadką. Historia biblijna jest niezwykle fragmentaryczna i nawet jeśli potraktujemy ewangelie jako rzeczywiste biografie – mówią nam one zaskakująco mało o historycznym Jezusie. Pomiędzy dwunastym a trzydziestym rokiem życia – czyli w okresie, kiedy kształtowała się jego osobowość – zupełnie tracimy go z oczu. Jeśli Mateusz, Marek, Łukasz i Jan wiedzieli, co się z nim działo w latach dzieciństwa i młodości milczą na ten temat, podobnie jak Kościół założony w jego imieniu. Wielu ludzi uważa – co nie jest dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst ewangelii – że chrześcijaństwo jest zreformowaną i unowocześnioną wersją judaizmu. Pomijając wszystko inne, Jezus był Żydem, co więcej – jeśli wierzyć genealogiom podanym przez Nowy Testament – w prostej linii potomkiem legendarnego króla Dawida. Trzy lata jego publicznej działalności upłynęły głównie wśród Żydów i został uznany przez swoich towarzyszy za wyczekiwanego żydowskiego Mesjasza. Dlaczego więc – mógłby ktoś zapytać – to, czego nauczał, było tak bardzo nieżydowskie? Można by oczekiwać, że jako prorok przemawiałby do ludzi podobnie jak Jeremiasz czy Ezechiel, nawołując ich do porzucenia fałszywych bogów i uznania Prawa Mojżeszowego. Tymczasem, chociaż w ewangeliach jest wiele odwołań do Starego Testamentu, a zwłaszcza do proroctwa Izajasza, to wcale nie są one najważniejszymi elementami chrześcijańskiej nauki. Jezus, o którym czytamy, jest inteligentnym, dalekim od dewocji człowiekiem, który leczy choroby i cieszy się, mogąc biesiadować z grzesznikami. Niewiele uwagi przykłada do zakazu pracy w szabas, mówi raczej o potrzebie tolerancji, miłosierdzia i przebaczenia bliźnim. Wydaje się, że utrzymywał przyjazne stosunki z cudzoziemcami, nawet z Rzymianami. Jedna z jego najważniejszych przypowieści, ta o miłosiernym Samarytaninie, mówi wyraźnie, że człowiek obdarzony współczuciem jest w oczach Boga dobry, niezależnie od swojej rasy i narodowości. Jezus nie był jednak, jak przypuszczają niektórzy, rewolucjonistą. Według historii opowiedzianej w ewangelii, wpada w pułapkę, dobrowolnie pozwala się uwięzić, zostaje osądzony i ukrzyżowany. Daleki od prowadzenia swoich ludzi, jak Jozue, do rewolucji przeciw Rzymianom, mówi im, by oddali cesarzowi co cesarskie – trudno uznać to za słowa przywódcy rewolucji. Z ewangelii jasno wynika, że Jezus był uważany przez żydowskie władze za osobę niebezpieczną. Otwarcie potępiał faryzeuszy i saduceuszy, często publicznie robiąc z nich głupców, kiedy próbowali zaskoczyć go trudnymi pytaniami. Podważanie ich autorytetu w takich sprawach jak kamienowanie cudzołożnic sprawiło, że stał się jeszcze bardziej podejrzany. Wyraźnie więc było w tym człowieku i jego naukach coś, co sanhedryn, najwyższa rada arcykapłanów, uznał za szczególnie szkodliwe. Uważali Jezusa za niebezpiecznego heretyka; tak niebezpiecznego – jeśli wierzyć ewangeliom – że wspólnie z Rzymianami postanowili skazać go na śmierć. Kościół przedstawia zwykle chrześcijaństwo jako całkowicie nowe objawienie, które pojawiło się na świecie nieoczekiwanie jak grom z jasnego nieba. Ale czy to prawda? Czy ta wyrafinowana religia nie miała żadnych poprzedników? Jeśli obiektywnie spojrzeć na ewangelie, staje się oczywiste, że żydowscy kapłani uznawali Jezusa za odszczepieńca. Nie tylko z powodu jego dość elastycznego podejścia do Prawa Mojżeszowego, ale także dlatego, że niektóre elementy jego nauki wyraźnie wywodziły się ze źródeł nie związanych z judaizmem. I tu powstaje kolejne pytanie: jakie to były źródła i jak Jezus mógł się z nimi zetknąć? Właśnie tego chciałem się dowiedzieć i właśnie dlatego zainteresowałem się magami, ponieważ wydaje się, że w jakiś sposób byli związani z tym tajemniczym źródłem wiedzy. Przez ponad dwadzieścia lat, zwłaszcza od czasu, kiedy jako dwudziestoparolatek odwiedziłem Betlejem, nieustannie poszukiwałem prawdy, ukrytej za legendą o magach. Z pewnych przyczyn opowieść o Trzech Królach wryła się w moją pamięć; wydawało mi się, że skrywa jakąś głębszą tajemnicę. Pamiętam, jak kiedyś, jako mały chłopiec, rozciąłem jedną z piłek golfowych mojego ojca, żeby się dowiedzieć, dlaczego jest tak ciężka mimo niewielkich rozmiarów. Zadziwiło mnie odkrycie, że pod twardą zewnętrzną warstwą z dołeczkami znajduje się niezwykle długa, splątana gumowa taśma. Kiedy ją rozwinąłem, dotarłem do rdzenia piłki, którym okazał się mały balonik wypełniony białą pastą ołowianą. Właśnie ten mały, raczej delikatny przedmiot sprawia, że piłeczka golfowa ma tak dużą masę. To nieoczekiwane odkrycie jest dla mnie odzwierciedleniem poszukiwania ezoterycznej – tajemnej – wiedzy 1. Moje poszukiwania magów i tradycji, z której sięw co wierzę – wywodzili, były długie i wielokrotnie wymagały rozszyfrowywania „elastycznych” symboli i idei, aby ujawnić to, co skrywa się za mitologią. Podobnie jak wtedy, kiedy rozciąłem piłeczkę golfową, tak i teraz znalazłem – pod wieloma warstwami symboli, historii, nauki i mistyki – sekret religii chrześcijańskiej. Ten sekret, tajemnica ukryta w tajemnicy, nie jest z ołowiu, jak środek piłeczki golfowej, ale z gwiezdnego pyłu. Jestem przekonany, że Jezus, Mesjasz, którego większa część świata czci jako Syna Bożego, nie działał sam. Był instruowany przez tajemniczych Mistrzów Mądrości, zarówno w materii roli historycznej, jaką miał odegrać – jego przeznaczenia – jak też pewnej wiedzy ezoterycznej. Teraz rozumiem, że ludzie związani z tzw. doktryną monofizycką – głoszącą, że Jezus i Chrystus, Syn Boży, są jednym i tym samym; że ciało i dusza Chrystusa są nierozerwalnie ze sobą związane przez całą wieczność i że Jezus jako dziecko był w pełni świadomy roli, jaką miał do spełnienia już od momentu swego poczęcia mogą nie zgodzić się z pewnymi rzeczami, które mam do powiedzenia. Mogę tylko prosić tych ludzi, być może większość współczesnych chrześcijan, o cierpliwość, i zachęcić ich, aby dla siebie samych rozpatrzyli moje argumenty, zanim odrzucą to, co przedstawię. Z samej definicji ezoteryczna, tajemna historia świata jest niewidzialna. Jest niejasna i trudna do sprawdzenia. Jednak, prowadząc dochodzenie, możemy złożyć układankę. Możliwe, że znajdziemy sekretną drogę, prowadzącą nas wstecz, do magów, a nawet jeszcze dalej. Nowe dowody, przedstawione tutaj po raz pierwszy, przekonały mnie, że nie tylko chrześcijaństwo, ale także judaizm ma swoje korzenie w tajemnej tradycji, zagubionej w mrokach historii. Z nie do końca jasnych powodów ta tradycja, żywa do dzisiaj, zawsze była związana z Syriuszem i konstelacją Oriona. Moim zdaniem, kiedy zrozumiemy i docenimy ważność tych gwiazd, wszystko, co w Biblii, a nawet w szerzej pojętej mitologii świata dziś wydaje się niezrozumiałe, stanie się jasne. Ale historia zaczyna się w Betlejem. Rozdział 1 Pielgrzymka do miasta Dawida Był słoneczny dzień na początku września. Jasne, kłębiaste chmury przesuwały się wolno po niebie, a ptaki, jakby przeczuwając, że piękna pogoda nie utrzyma się długo, przygotowywały się do długiej podróży na południe, do Afryki. Podekscytowany pakowałem plecak, ponieważ i ja szykowałem się do długiej drogi – a może raczej powinienem powiedzieć: pielgrzymki; wybierałem się rowerem do Ziemi Świętej. W ciągu poprzednich dwóch tygodni ja i John, mój towarzysz podróży i wieloletni przyjaciel, mieliśmy pełne ręce roboty – zajmowaliśmy się ostatnimi przygotowaniami do podróży; wybraliśmy rowery nie tylko z przyczyn finansowych, ale też dlatego, że w ten sposób czuliśmy, iż podejmujemy wyzwanie. Mieliśmy w głowach obraz krzyżowców, dosiadających koni i wyruszających do Jerozolimy, a to w jakiś sposób zaowocowało pragnieniem wybrania trudniejszej drogi; tak żeby sama podróż była próbą i żebyśmy lepiej mogli odczuć smak pielgrzymki. Mając mało pieniędzy, ale za to duża entuzjazmu, wyruszyliśmy, planując dotrzeć do Betlejem w dzień Bożego Narodzenia. Nie wiedzieliśmy, że miały to być ostatnie dni, kiedy Izrael mógł się cieszyć chwałą swego niezwykłego zwycięstwa w wojnie sześciodniowej, nim Arabowie odzyskali część swojej dumy w wojnie 1973 roku. Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata i obaj byliśmy zaprawieni w podróżach; ostatnie wakacje spędziliśmy jeżdżąc po Hiszpanii, a wcześniej dwukrotnie zwiedzaliśmy autostopem Skandynawię. Jednak nic nie przygotowało nas ani na psychiczne trudy czekającej nas podróży, ani na złą pogodę, z jaką mieliśmy się spotkać. Silne deszcze padały cały czas, kiedy jechaliśmy po równych pikardyjskich drogach. Mijaliśmy upiorne ślady dramatycznej przeszłości, przejeżdżając przez cmentarze z pierwszej wojny światowej i porośnięte trawą pozostałości okopów, gdzie niegdyś toczyły się najstraszliwsze bitwy na świecie. Noce spędzaliśmy pod mostami lub we wrakach porzuconych samochodów, nasze wojskowe kurtki przemakały w padających bez przerwy deszczach. Ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, że nie powinniśmy trwonić skąpego majątku na rozkosze francuskiej kuchni, na naszą dietę składało się głównie bardzo słodkie muesli. Cambrai, Saint-Quentin, Laon, Reims... które najpierw były tylko punktami na mapie, stawały się miastami i miasteczkami, zanim pozostawiliśmy je za sobą w tumanie kurzu. Ludzie ukryci przed deszczem w swoich samochodach trąbili na nas – nie byliśmy do końca pewni, czy irytując się, że tarasujemy im drogę, czy dając wyraz solidarności z samotnymi rowerzystami w kraju Tour de France. Deszcz padał dzień po dniu, bez chwili przerwy – zaczynaliśmy wątpić, że ulewa skończy się kiedykolwiek. W końcu zwyciężył w nas pragmatyzm – wsiedliśmy do pociągu, który przewiózł nas przez góry do doliny Saony i Rodanu. Przez cały czas modliliśmy się o lepszą pogodę. Dotarłszy do Dijon, słynącego z musztardy, niegdyś stolicy niezależnej Burgundii, pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku i odwiedziliśmy tamtejszą katedrę. Wrażenie, jakie wywołuje ta wielka budowla, jest trudne do sprecyzowania, ma coś wspólnego z tamtejszą atmosferą i naturą żyjących tam ludzi. Wśród książek, które przeczytałem w ciągu minionego roku, była też nosząca dziwny tytuł The New Model of the Universe (Nowy model wszechświata) praca rosyjskiego filozofa i dziennikarza, P.D. Uspienskiego. W tej godnej uwagi książce wyłożył on między innymi tezę, że paryska katedra Notre Dame skrywa tajemnicę. Nie została zbudowana przypadkowo, nie była po prostu dzielem sztuki. Uspienski wierzył, że jej budowniczowie posiedli głęboką wiedzę i byli śpadkobiercami starożytnej tradycji, sięgającej czasów piramid, lub nawet jeszcze dawniejszych. W jaki sposób zdobyli tę – dziś zaginioną – wiedzę, nie wyjaśniał; ale kiedy czytałem te słowa, brzmiały bardzo przekonująco. Czułem, że Uspienski ma rację, że średniowieczne katedry Francji i Brytanii stanowią manifestację starożytnej tradycji, a ich budowniczowie posiedli tajemną wiedzę. Katedra w Dijon, w której właśnie stalem, należy do tej samej tradycji co o wiele lepiej znana Notre Dame i jest do niej podobna. To arcydzieło gotyku z końca XIII wieku. Chociaż niewielka w porównaniu z innymi budowlami Francji, ma swój szczególny charakter. Burgundczycy – francuski odpowiednik Szkotów byli zawsze przeświadczeni, że ich urodzajne księstwo jest czymś odrębnym, innym od reszty Francji. W tutejszej świątyni spoczywają Filip Śmiały i Anna, córka Jana bez Trwogi – już z samych imion bije duma. W katedrze ciągle unosi się echo tej dumy i niemal mogłem słyszeć głosy z przeszłości, mówiące: „Nie jesteśmy Francuzami ani Niemcami, lecz Burgundczykami”. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie niezwykła romańska krypta. W tym ciasnym pomieszczeniu o sklepieniu wspartym na kolumnach zapadłem w dziwny stan. Nagle zrozumiałem, dlaczego kandydaci na rycerzy musieli spędzić jakiś czas – niekiedy wiele dni – w odosobnieniu, modląc się, zanim zostali w czasie wielkiej ceremonii pasowani przez monarchę. Stojąc w krypcie mogłem sobie wyobrazić, prawie przypomnieć, czym było zmierzenie się z ciemnością, w ciszy i samotności, we wnętrzu własnej czaszki. Rycerza wieków średnich nie rozpraszały rzeczy, którym stawiamy czoło w dzisiejszych czasach. Być może, dlatego jego wewnętrzne życie było bogatsze. Religia oznaczała dla niego jedno – chrześcijaństwo. Nawet jeśli spotykał się z jakąkolwiek inną – powiedzmy judaizmem czy islamem – trwał w niezłomnym przekonaniu, że tylko chrześcijaństwo może mu zagwarantować wieczne życie w niebie. Chociaż prawdopodobnie nie miał złudzeń co do przedstawicieli Boga na ziemi (w końcu miejscowy biskup byk jego bratem czy kuzynem), wierzył w wielki porządek rzeczy i w to, że jeśli będzie spełniać swe obowiązki, krew Chrystusa uwolni go od grzechów. Uzbrojony w tę nieskomplikowaną wiarę mógł wyruszać na wojnę z wrogami Kościoła, wierząc, że jeśli zginie pełniąc tę świętą służbę, zostanie męczennikiem i pójdzie prosto do nieba. Nasz rycerz był, jak sądzę, całkowitym ignorantem. Z pewnością nie czytał tłumaczeń Koranu, jego wiedza o starożytnej Grecji i Rzymie była ograniczona, a o starożytnej Persji i Egipcie wiedział tyle, ile było napisane W Biblii. O buddyzmie, filozofii zen, taoizmie czy kulturach indiańskich nie wiedział w ogóle nic i – jeśli o niego chodziło – kultury te mogły równie dobrze istnieć na innych planetach. Te myśli i wiele innych przechodziły mi przez głowę, kiedy oddawałem się rozmyślaniom w krypcie. W przeciwieństwie do naszego rycerza, ja od wielu lat praktykowałem jogę, czytałem Upaniszady i – podobnie jak wielu innych z pokolenia lat sześćdziesiątych – chciałem pojechać do Indii. Studiowałem też pisma Platona i starałem się poznać mistyczną kulturę Zachodu. To właśnie pragnienie (które podzielał i John) doprowadziło do naszej podróży. Podobnie jak pielgrzymi od wieków, i my mieliśmy nadzieję, że znajdziemy coś w Ziemi Świętej. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy kogoś lub znajdziemy coś, co wskaże nam drogę. Ufaliśmy, że znajdziemy przynajmniej ślady jakiejś tajemnej wiedzy, nieosiągalnej w Anglii. W krypcie katedry w Dijon czułem ciężar czasu skompresowanego w krótkiej chwili nieskończonego trwania. Po raz pierwszy zrozumiałem, co miał na myśli Uspienski, kiedy napisał, że w rzeczywistości były dwie historie świata, rozgrywające się równolegle – jedna widzialna i ciągle relacjonowana przez media, druga tajemna, ukryta. Przypomniałem sobie jego słowa: Jedna historia przebiega jawnie i jest, mówiąc ściśle, historią zbrodni, ponieważ gdyby nie było zbrodni, nie byłoby historii. Wszystkie najważniejsze punkty zwrotne i etapy tej historii zostały wyznaczone przez zbrodnie: morderstwa, akty przemocy, rabunki, wojny, powstania, masakry, tortury, egzekucje... To jedna historia, historia, którą wszyscy znają, historia, której naucza się w szkołach. Inna historia jest znana tylko nielicznym. Większość zupełnie jej nie dostrzega za historią zbrodni. Ale to, co tworzy ta ukryta historia, trwa długo potem, czasem przez wiele stuleci, jak Notre Dame. Historia jawna, historia rozgrywająca się na powierzchni, historia zbrodni, przypisuje sobie to, co stworzyła historia ukryta. Lecz w rzeczywistości jawna historia zostaje zawsze przechytrzona przez to, co ukryta historia stworzyła 1. Słowa te wywarły na mnie wielkie wrażenie, kiedy po raz pierwszy je czytałem. Idea historii ukrytej za widocznymi, zewnętrznymi wydarzeniami, o których uczymy się w szkole, miała sens. Teraz, w ciemnej, ciasnej krypcie słowa Uspienskiego powróciły do mnie z jeszcze większą siłą. Byłem pewien, że miał on rację i że istniał jakiś niewidzialny, niewypowiedziany związek między budowniczymi katedr a starożytnymi tajemnymi szkołami Egiptu i Mezopotamii. Wówczas nie wiedziałem, co by to mogło oznaczać w praktyce ani jak do tego mogło dojść, ale byłem zdecydowany się tego dowiedzieć. Z takimi niejasnymi i niesprecyzowanymi myślami wyszedłem z krypty na oślepiające światło słońca, zalewające miasto Dijon. Następnego dnia, z wiatrem wiejącym w plecy, kontynuowaliśmy podróż do doliny Saony i Rodanu. Nuits- Saint-Georges, Beaune, Chalon, Mâcon... te nazwy brzmiały jak lista z katalogu win. Wzdłuż drogi ciągnęły się winnice, czasem pogoda poprawiała się na tyle, że mogliśmy się cieszyć widokami, dźwiękami i zapachami wokół nas. Musieliśmy zrezygnować z muesli, godząc się z psychiczną, jeśli niej wręcz fizyczną potrzebą bardziej urozmaiconej diety. Zatrzymawszy się w małej kafejce gdzieś w Prowansji, wyjaśniliśmy w łamanej francuszczyźnie, że jesteśmy pielgrzymami w drodze do Ziemi Świętej. Patron z zadowoleniem mieszającym się z niedowierzaniem zaprosił nas i zapewnił, że każdy dostanie szklankę domowego; wina. Kiepskie, mocne wino nie było tym, o czym marzyliśmy o dziesiątej przed południem, ale właściciel nalegał, abyśmy wylali wodę z naszych manierek i, z ge stem, który przypomniał nam wesele w Kanie Galilejskiej, napełnił je winem. Przy siadł się do nas jego syn Jean i pomagał jako tłumacz. Wyjaśnił, że winogrona wyro sły w ich własnej winnicy. Podziękowaliśmy za wino i obiecaliśmy wysłać Jeanowi pocztówkę, kiedy w końcu dotrzemy do Betlejem. Patron prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia swojego gestu, ale był on dla nas bardzo ważny. Wydawało się nam, że doświadczyliśmy sięgającej za mierzchłej przeszłości solidarności między oberżystami i pielgrzymami, która niegdyś musiała być powszechna w całej Europie. Tutaj, w małym francuskim miasteczku, to, co robiliśmy, spotkało się z akceptacją i entuzjazmem, ponad granicami języka i narodowości. Jako spadkobiercy niezliczonych pielgrzymów i krzyżowców, którzy w ciągu wieków przebywali tę samą drogę przez dolinę Saony i Rodanu, stawaliśmy się, kimś ważniejszym. Oferując pielgrzymom własne wino, patron nie tylko przejawił gościnność, ale także – przynajmniej duchem – uczestniczył w naszej podróży i przyłączył się do wielkiej przygody. Takie przeżycia musiały być czymś normalnym kiedyś, gdy ludzie podróżowali konno lub pieszo, ale nie dziś, kiedy latają samolotami. Dla nas było to jedno z najciekawszych wydarzeń w podróży. Przejechawszy przez Włochy głównie pociągami, wsiedliśmy na pokład statku płynącego do Grecji. I znowu podobnie jak wielu pielgrzymów przed nami, zanim popłynęliśmy do Izraela, zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć Ateny i ich majestatyczną przeszłość. Nasz prom, potomek wszystkich weneckich i genueńskich statków kupieckich, jakie pływały niegdyś między greckimi wyspami a bogatym cesarstwem bizantyjskim, zatrzymał się na Rodos. Zarzucono kotwicę i kiedy motorówka dowoziła pasażerów na ląd, oglądałem wspaniałą fortecę joannitów. Trudno było sobie wyobrazić, że właśnie na tej wyspie, prawdziwym klejnocie wschodniej części Morza Śródziemnego, krzyżowcy stoczyli jedną z ostatnich bitew. 24 czerwca 1522 roku armia osmańska w sile dwustu tysięcy ludzi wylądowała na Rodos z zamiarem zniszczenia raz na zawsze tego ostatniego bastionu potęgi krzyżowców. Przeciwko nim stanęło zaledwie pięciuset rycerzy i półtora tysiąca najemników i Rodyjczyków, którzy nie zamierzali się poddawać. Walka trwała sześć miesięcy, zanim pozbawieni nadziei i zdziesiątkowani obrońcy zostali ostatecznie zmuszeni do poddania się i zaakceptowania warunków kapitulacji. W wigilię Bożego Narodzenia sułtan Sulejman Wspaniały, który osobiście był na miejscu niemal przez cały czas trwania bitwy, złożył hołd odwadze rycerzy. Pozwolił, by oni i wszyscy, którzy chcieli z nimi pójść, opuścili zdobytą wyspę, oferując nawet swoje własne statki, żeby mogli się przeprawić do bezpiecznego portu. Gdyby wiedział, że za niecałe czterdzieści lat joannici, umocnieni w swojej nowej siedzibie na Malcie, znowu poprowadzą armię i udaremnią mu podbój Italii, nie byłby tak łaskawy. To jednak była inna bitwa, jedna z tych, które zadecydowały o ostatecznym zasięgu imperium osmańskiego. W każdym razie rok 1522 wyznaczył koniec wypraw krzyżowych – i zdarzyło się to na plażach Rodos. Nie znałem całej tej historii, kiedy spoglądałem na potężne mury cytadeli. Ale nawet wtedy wyczuwałem atmosferę tego miejsca; doceniałem strategiczne znaczenie wyspy dla statków pływających między portami wschodniej części Morza Śródziemnego. W pewnym sensie wszystko zmieniło się w ciągu ostatnich czterystu pięćdziesięciu lat, ale w innym, głębszym – wszystko pozostawało takie samo. Ciągle była ta sama wrogość między Grekami a Turkami, ta sama rywalizacja między Wschodem a Zachodem. Wydawało się, że historia zatoczyła koko, ponieważ teraz nie tylko Grecy znowu panowali na Rodos, ale też powstało nowe „państwo krzyżowców” w Palestynie: republika Izraela. I to państwo, chociaż raczej żydowskie niż chrześcijańskie, jest podobnie jak niegdyś frankijskie Królestwo Jerozolimy – finansowane i zbrojone przez Zachód. Wszystko to miało swoje znaczenie, można się było w nim dopatrzyć czegoś więcej niż tylko śladów „ukrytej historii”, ale jakie to było znaczenie – nie wiedziałem. Po przybyciu do Hajfy, trzeciego co do wielkości miasta i najważniejszego portu Izraela, John i ja spotkaliśmy w dokach żołnierzy z pistoletami maszynowymi. Poczuliśmy się, jakbyśmy weszli do obozu Spartan, ponieważ w przeciwieństwie do północnej Francji, gdzie blizny z pierwszej wojny światowej były ciągle widoczne, ale już nie krwawiły, tutaj rany były ciągle otwarte – wszędzie było wojsko. Nad Hajfą wznosi się góra Karmel, zwieńczona zupełnie do niej nie pasującą bahaicką kaplicą o złotej kopule. Tutaj ma swój grób Bab, dziewiętnastowieczny perski prorok. Widok kopuły błyszczącej w porannym słońcu przypominał, że w Izraelu religia nie jest wcale sprawą prostą, ponieważ każda z religii Bliskiego Wschodu ma swoje korzenie tutaj, w tym małym kraju. Karmel był niegdyś siedzibą szkoły starożytnych hebrajskich proroków, których księgi tworzą Biblię. Później dał nazwę zakonowi karmelitów, żebrzących braci. Został on założony w XII wieku, kiedy krzyżowiec imieniem Bertold i dziesięciu podzielających jego poglądy towarzyszy osiedlili się jako pustelnicy w pobliżu domniemanej jaskini Eliasza. Kiedy my odwiedziliśmy górę Karmel, obecnie będącą rodzajem ogrodowego przedmieścia, po pustelnikach nie było już śladu. Zostawiając za sobą błękit Morza Śródziemnego, ruszyliśmy w głąb kraju, przez skaliste wzgórza Zafed i suchą dolinę Megiddo (biblijny Armagedon) docierając do porośniętej bujną roślinnością doliny Hulah. Tutaj, w czymś w rodzaju urodzajnej oazy, znajdowały się jedne z najbogatszych i najwydajniejszych w Izraelu spółdziel ni rolniczych, czyli kibuców. John i ja wkrótce zajęliśmy się zbieraniem grejpfrutów dla jednego z nich, noszącego nazwę Kefar Szoki. Była to stara osada, w której mieszkało wielu ludzi ocalałych z Holocaustu. Ci ludzie, niejednokrotnie tak okaleczeni i przez to, co przeżyli, że już dawno stracili nadzieję na wyleczenie, byli żywym oskarżeniem przeciwko bestialstwu ludzkości. Wydawało się ironią losu, że w odległości kilku metrów od naszych domów znajdowały się zasieki z kolczastego drutu. Uciekinierzy z hitlerowskich obozów śmierci byli ciągle na linii frontu. Za zasiekami były Wzgórza Golam mała część Syrii, zajęta przez Izrael w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku. Mogliśmy się wspinać, chociaż ostrzegano nas, żebyśmy nie schodzili z wyznaczonej ścieżki, gdyż wokół rozciągały się pola minowe. Spacerując wieczorami, kiedy słońce przestawało palić, a górę Hermon spowijał pomarańczowy blask zachodzącego słońca, rozmyślałem i zastanawiałem się, czy Jezus chodził po tych samych wzgórzach. Czy i on obserwował sępy gromadzące się i krążące nad padliną? Czy to tutaj przeklinał drzewo figowe – być może takie jak te, które rosły dziko obok drogi – za to, że nie wydaje owoców? Wszystkie te pytania pojawiły się nieoczekiwanie w mojej głowie, jak nigdy wcześniej, dopóki nie postawiłem stopy w tym niezwykłym kraju, dopóki nie zacząłem wdychać jego zapachów i pić jego wody. Wyjąłem z torby Biblię i otworzyłem na chybił trafił. „Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a będzie wam otworzone – czytałem – ponieważ każdy, kto prosi, otrzyma, a temu, kto puka, będzie otworzone”. Pukam – pomyślałem – pukam; czy powinienem jeszcze głośniej? Gdzieś z głębi duszy otrzymałem odpowiedź: Jeszcze nie teraz, ale taki dzień nadejdzie. Bądź cierpliwy, a drzwi się otworzą; z czasem wszystko się wyjaśni. Zachowałem w sercu te słowa, postanawiając właśnie tam i wtedy, że nigdy nie przestanę poszukiwać wiedzy; że pewnego dnia dowiem się, czym naprawdę są ewangelie, i poznam prawdę o tym dziwnym człowieku imieniem Jezus. W Boże Narodzenie udaliśmy się do Betlejem i stanęliśmy wśród tłumów na Placu Żłóbka. Było zimno, padał śnieg i, czego się nie spodziewaliśmy, wszędzie widać było ordynarną pogoń za zyskiem. Powstało małe zamieszanie, kiedy Harold Wilson, ówczesny premier Zjednoczonego Królestwa, szedł z eskortą do kościoła, szczelnie owinięty swoim słynnym płaszczem. Podobnie jak Maria i Józef przed gospodą, nie mogliśmy mu towarzyszyć do ciepłego wnętrza, ponieważ przybyto zbyt wielu ważnych dygnitarzy, ważniejszych niż zwykli pielgrzymi, tacy jak my. Natychmiast poszliśmy na pocztę i wysłaliśmy pocztówkę do Jeana z małego miasteczka we Francji. Kiedy wróciliśmy na plac, amerykańskie chóry śpiewały bez końca hymny „Once in Royal David's City” i „We Three Kings”, jakby dla arabskiego miasta wokół nich. Ponad placem, jak kiepską imitację biblijnej opowieści, umieszczono oświetloną plastikową gwiazdę. Migotała i błyszczała jak światła na Oxford Street, tak niewiarygodnie wulgarna, że nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, stałem i patrzyłem na tę gwiazd z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji. Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby to miejsce, prawdopodobnie miejsce urodzenia Jezusa, zostało zamienione w taki cyrk? Co zrobiłby sam Jezus z chórem, który przybył do tego szacownego miejsca, aby śpiewać hymny pod plastikową gwiazdą? Uderzyło mnie coś jeszcze: gwiazda była pięcioramienna. Wiedziałem, że gwiazda bożonarodzeniowa tradycyjnie jest właśnie taka, ale nagle wydało mi się to dziwne. Pomijając całą resztę, byliśmy w Betlejem, w Biblii nazywanym miastem Dawida. A gwiazda Dawida, którą możemy zobaczyć na synagogach i na każdej izraelskiej fladze, jest sześcioramienna. Więc dlaczego gwiazda betlejemska miałaby mieć pięć ramion, a nie sześć? Później dowiedziałem się, że ta z pozoru niewiele znacząca różnica w kształcie jest podstawowa w kategoriach rozumienia ezoterycznego znaczenia tego symbolu. Patrząc na gwiazdę, zacząłem myśleć o legendzie o trzech magach, zwykle przedstawianych jako królowie i nazywanych imionami Kacpra, Melchiora i Baltazara. Oni byli pierwszymi pielgrzymami, jacy przybyli do Betlejem, a my od kilku miesięcy czuliśmy, że kroczymy po ich śladach. Pamiętałem jak w wieku sześciu lat, przebrany, odgrywałem w szkolnej szopce rolę Melchiora i nikt, ani wtedy, ani później, nie potrafił mi wyjaśnić, kim byli ci królowie. Skąd przybyli? Czy byli związani z jakimś rodzajem mistycznej tradycji? Nagle, chociaż nie wiedziałem dlaczego, te pytania wydały mi się bardzo ważne i chciałem znaleźć kogoś doświadczonego, komu mógłbym je zadać. Mialem nazwisko i adres jednego z uczniów Uspienskiego i postanowiłem, że po powrocie do Anglii złożę mu wizytę. Człowiek ten był z całą pewnością jednym z najbardziej niezwykłych ludzi swojego pokolenia, ale – jak odkryłem – to był dopiero początek tego, co okazało się bardzo długą drogą. Ewangeliczna opowieść o trzech mędrcach Opowieść o magach przekazuje jedna z czterech ewangelii, napisana przez Mateusza: A oto jak było z narodzeniem Jezusa Chrystusa: Kiedy Maryja, matka jego, była dana za żonę Józefowi, nim jeszcze zamieszkali razem, poczuła, że stanie się matką za sprawą Ducha Świętego. Wtedy Józef, mąż jej, ponieważ był człowiekiem prawym i nie chciał jej zniesławiać publicznie, postanowił oddalić ją od siebie po kryjomu. Lecz kiedy uczynił to postanowienie, ukazał mu się we śnie anioł Pański i powiedział: Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć do siebie Maryi, małżonki twojej; to bowiem, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. Właśnie ona porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus; On to bowiem uwolni lud swój od jego grzechów. A wszystko to stało się, aby się wypełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez Proroka: Oto panna pocznie i porodzi syna, któremu będzie nadarte unię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami. Obudziwszy się Józef uczynił tak, jak mu nakazał anioł Pański: przyjął swoją małżonkę. I chociaż żył z nią w dziewictwie, porodziła mu syna, któremu on nadał imię Jezus. A kiedy Jezus przyszedł na świat za czasów króla Heroda w Betlejem judzkim, oto Mędrcy ze wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Widzieliśmy bowiem gwiazdę jego na wschodzie i przyszliśmy, aby się mu pokłonić. Usłyszawszy o tym król Herod przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zwołał tedy wszystkich kapłanów i uczonych w Piśmie spośród całego ludu i wypytywał ich, gdzie miał się narodzić Mesjasz. A oni mu powiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak oto napisał Prorok: A ty Betlejern, ziemio judzka, wcale nie jesteś najmniejsze z pokoleń Judy. Z ciebie przecież wyjdzie Władca, który będzie pasterzem Izraela, ludu mojego. Wtedy Herod, przywoławszy potajemnie Mędrców, wypytywał ich dokładnie, kiedy się gwiazda ukazała. A potem wysłał ich do Betlejem, mówiąc: Idźcie, wypytujcie dokładnie o Dziecię, a gdy tylko Je znajdziecie, dajcie mi znać, ażebym i ja także mógł pójść i złożyć mu pokłon. Usłyszawszy tedy takie polecenie od króla, udali się w drogę. Gwiazda zaś, którą widzieli na wschodzie, poprzedzała ich aż do miejsca, gdzie znajdowało się Dziecię; tam też się zatrzymała. Widok tej gwiazdy napełnił ich bardzo wielką radością. A gdy weszli do środka, zobaczyli Dziecię z Maryją, Matką Jego. Upadli tedy na kolana i oddali mu hołd, a potem, otworzywszy swe szkatuły, złożyli w darze: złoto, kadzidło i mirrę. A kiedy zostali we śnie pouczeni, by nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny 2. Rola Mędrców w Mateuszowej opowieści o narodzinach jest zagadkowa. Pojawiają się jak dobre duszki, przynosząc prezenty, z których każdy w jakiś sposób symbolizował przeznaczenie Jezusa: złoto dla króla, kadzidło dla kapłana i mirrę dla uzdrowiciela. Chociaż niektórzy twierdzą, że cała ta historia jest wytworem wyobraźni Mateusza (ja się z tym nie zgadzam), musiała istnieć jakaś przyczyna, dla której została włączona do ewangelii. Jakkolwiek na nią spojrzeć, legenda ta ma w sobie coś bardzo dziwnego i ezoterycznego. Konstantynopol i Boża Mądrość Historia o Mędrcach jest jedną z ulubionych opowieści Nowego Testamentu, a ich pokłon należy do scen najczęściej wykorzystywanych w sztuce religijnej. W średniowieczu opowieść o magach była bardzo popularna, między innymi dlatego, że dawała artystom i rzeźbiarzom sposobność wspomnienia ich własnych królów, którzy pragnęli złożyć hołd wyższej władzy Chrystusa. Królowie i cesarze chcieli widzieć samych siebie, przedstawionych jako pobożni wyznawcy Chrystusa, i często kazali się wyobrażać w akcie symbolicznego składania ofiary Chrystusowi i Marii. Jedną z najpiękniejszych tego rodzaju scen, i być może jedną z najstarszych, przedstawia mozaika znajdująca się nad wejściem do westybulu kościoła Hagia Sophia w Konstantynopolu (Stambule). Przedstawia ona dwóch wybitnych cesarzy składających ofiarę Madonnie z Dzieciątkiem. Po prawej Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski, ofiaruje Madonnie swoje nowe miasto – Konstantynopol, po lewej Justynian daje swój dar: sam kościół Hagia Sophia. Kościół Hagia Sophia został poświęcony 27 grudnia 573 roku n.e. Kiedy układano mozaikę, około stu pięćdziesięciu lat później, Hagia Sophia ciągle była największą budowlą religijną świata chrześcijańskiego i przyciągała pielgrzymów z całej Europy, Podziwiali nie tylko jej wielkość i bogactwo, ale też legendy o ludziach, którzy ją wznieśli. Zachodnia Europa dopiero wyłaniała się z mroków ciemnych wieków i silnie odczuwała kulturowąpustkę, którąstarała się wypełnić. We Francji, Brytanii i Niemczech tylko nieliczni umieli pisać i czytać, nawet wśród arystokracji. Kolejne fale inwazji barbarzyńców: Wandalów, Gotów, Hunów i wikingów niemal całkowicie unicestwiły rzymskie dziedzictwo na Zachodzie. Ale tutaj, w Konstantynopolu, stare cesarstwo przetrwało, jego splendor nie został zniszczony, cywilizacja chrześcijańska pozostała nietknięta. Nic więc dziwnego, że kiedy cywilizacja zaczęła wracać na Zachód, ludzie myślący właśnie w Bizancjum szukali źródła inspiracji. Postrzegali je jako skarbnicę zagubionej wiedzy, ponieważ były tam biblioteki, jakich w Europie nie widziano od tysiąca lat. Niektórzy wreszcie mieli nadzieję, że Mądrość Bożą, której Hagia Sophia była ucieleśnieniem, można będzie sprowadzić również do stolic Zachodu i tym samym doprowadzić do nowego oświecenia, odnowienia zachodniej cywilizacji. W umysłowości Zachodu trzej królowie z opowieści o magach reprezentowali wszystko to, co egzotyczne i cywilizowane. Byli nie tylko dostojnikami, czy też ambasadorami pogańskiego Wschodu, ale również pielgrzymami w głębszym znaczeniu. Byli świętymi mężami, którzy zrozumieli, że mimo swojej władzy i potęgi na tym świecie są tylko wasalami dzieciątka Jezus. Artyści Zachodu w rzeźbie i malarstwie średniowiecza starali się odzwierciedlić to poczucie ukorzenia w obliczu większego majestatu, a także zapożyczyli od Bizantyjczyków ideę analogii. Podobnie jak na mozaice nad drzwiami westybulu w Hagia Sophia bizantyjscy cesarze Konstantyn i Justynian widzieli siebie składających ofiarę Madonnie z Dzieciątkiem, również europejscy królowie pragnęli zostać sportretowani. Najsłynniejszym przykładem tego jest chyba najbardziej ezoteryczne malowidło średniowiecza. Jego dokładna analiza odkrywa tajemną wiedzę i – o czym jestem przekonany – związki między przynajmniej jedną z koronowanych głów Europy a tajemnym chrześcijańskim hermetyzmem, skrywającym się za opowieścią o magach. Ryszard II i dyptyk z Wilton W roku 1993 w londyńskiej National Gallery zorganizowano ważną wystawę, której głównym eksponatem było dzieło uważane za szczytowe, zachowane do naszych czasów, osiągnięcie sztuki XIV wieku: dyptyk z Wilton. Ten mały przenośny ołtarzyk został zamówiony przez jednego z najmniej rozumianych królów Anglii, Ryszarda II. Jest naprawdę jednym z największych dzieł sztuki na świecie, porównywalnym z Monci Lizą Leonarda da Vinci, Nocną Strażą Rembrandta czy Słonecznikami van Gogha. Nieszczęście Ryszarda polega na tym, że jego głównym powodem do chwały jest fakt, iż właśnie za jego panowania Parlament ostatecznie zmusił króla do uznania jego przewagi. Miał nieszczęście żyć w czasach, kiedy takie sprawy wysuwały się na pierwszy plan. Był inteligentnym i wrażliwym człowiekiem, nie zashtżył na lekceważenie ani na przedwczesną śmierć – kiedy już abdykował na rzecz swego brutalnego kuzyna Henryka IV, został zamordowany w zamku Pontefract w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat. Historyk John Harvey napisał o nim: Ryszard II jest postacią ważną, ponieważ w najwyższym stopniu ucieleśniał cechy swo jej rodziny, całej dynastii Plantagenetów, i ponieważ w najbardziej osobisty sposób był doskonałym przykładem władzy pochodzącej od Boga. Jego upór w sprawie świętości i niezbywalności władzy królewskiej, nadanej mu w czasie koronacji, i na zachowanie wszystkich praw Korony, wynikał z tego, że zdawał sobie sprawę, co się zdarzy, kiedy te bariery zostaną przekroczone. Nie będziemy ani sentymentalni, ani romantyczni, widząc w Ryszardzie bardzo inteligentnego i niezwykle kulturalnego człowieka, zaznajomionego z intelektualnymi prądami swoich czasów i lepiej rozumiejącego prawdziwy charakter władzy niż większość ludzi, nawet niż większość królów. [...] przypuszczenie, że im bardziej jakaś epoka jest oddalona w czasie, tym bardziej jest barbarzyńska, dysponuje mniejszymi możliwościami i jest mniej wyrafinowana, to jeden z najczęstszych i najbardziej rozpowszechnionych błędów. Doskonała harmonia Grecji w VI i V wieku p.n.e. oraz subtelna rzeźba, malarstwo i literatura czasów faraona Echnatona – tysiąc lat wcześniej – powinny wystarczyć, by nas o tym przekonać. Podobnie XIV wiek oglądał szczytowe osiągnięcia ludzkiej egzystencji i będziemy bliżsi prawdy, widząc w Ryszardzie mądrzejszego i lepszego od nas, niż uważając go za prymitywnego władcę z dzikich czasów. Być może, Europa od XIV wieku nie widziała postaci mogącej dorównać Ryszardowi 3. W sztuce Szekspira Ryszard II, pierwszej z cyklu dotyczącego Wojny Dwóch Róż, król jest przedstawiony jako człowiek słaby, bezwolny i pozostający pod wpływem nieszczerych przyjaciół, z którymi miały go łączyć związki homoseksualne. Ta ostatnia sugestia jest niemal na pewno oszczerstwem, rozpowszechnianym przez wrogów, aby usprawiedliwić jego usunięcie. W roku 1382 poślubił Annę, córkę cesarza Karola IV Chociaż małżeństwo pozostało bezdzietne, nie było pozbawione miłości i Ryszard załamał się, gdy jego żona umarła w 1394 roku. Z pozoru mógł wydawać się nieco niezdecydowany, rzeczywiście był bardzo przystojny i z pewnością bardziej interesowała go nauka niż takie męskie zajęcia jak na przykład wojna, ale to wszystko nie świadczy o tym, że był homoseksualistą. Pochodzenie Ryszarda było równie dobre jak jego żony i gdyby mieli dzieci, historia Europy w XIV wieku mogłaby przybrać zupełnie inny obrót. Był synem Czarnego Księcia i wnukiem Edwarda III, po którym odziedziczył tron. Od tej strony drzewa genealogicznego był potomkiem Filipa Pięknego, króla Francji, i jego przyrodniej siostry Małgorzaty. Sięgając głębiej w przeszłość, pochodził od cesarzy bizantyjskich i był spokrewniony z węgierską rodziną królewską. Miał również silne związki z Walią, gdyż pochodził od Llewelyna, męża Joanny, córki króla Jana. Skoro był obdarzony niewątpliwą inteligencją i uprzywilejowaną pozycją potomka tak wielu królewskich dynastii, uzasadnione jest przypuszczenie, że miał dostęp do tajemnej wiedzy. Dyptyk z Wilton, który powstał na jego zamówienie, składa się z dwóch zawiasowo połączonych paneli, malowanych po obu stronach. Ostatnio został oczyszczony, a w czasie prac konserwatorskich był przedmiotem niezwykłych detektywistycznych badań. Patrząc powierzchownie, dostrzegamy w nim tylko przedmiot kultowy, który był prawdopodobnie używany – jak inne dyptyki – jako element do składania przenośnego ołtarza. Na prawym panelu znajduje się wizerunek Madonny trzymającej Dzieciątko, od stóp do głów ubranej na niebiesko. Madonnie towarzyszy jedenastu aniołów, również ubranych na niebiesko i noszących diademy z kwiatów. Większość aniołów stoi spokojnie za Madonną, obserwując w ciszy rozgrywającą się scenę. Jeden z aniołów po jej prawej stronie trzyma flagę świętego Jerzego, symbol Anglii, trzej inni, z których dwóch klęczy po jej obu stronach, wskazują i starają się zwrócić jej uwagę na scenę przedstawioną na drugim panelu. Tutaj klęczy młody Ryszard II, za nim stoją, wyraźnie jako jego protektorzy, trzej święci z aureolami. Dwaj z nich to dawni królowie Anglii, święty Edward Wyznawca, który umarł w 1066 roku, i święty Edmund, ostatni król wschodniej Anglii, który został zamordowany przez Duńczyków w 870 roku. Kult obu świętych był bardzo popularny, centrum kultu świętego Edwarda stanowiła jego kaplica w opactwie westminsterskim, Edmunda zaś – jego grób. Trzecią postacią, stojącą najbardziej z prawej, a więc najbliżej samej Madonny, jest Jan Chrzciciel. Na malowidle Ryszard wyciąga puste ręce, jakby czekając na coś, co ma otrzymać. Idea daru ofiarowanego w rewanżu Mędrcom przez Marię, chociaż nie wspomniana w Ewangelii Mateusza, pojawia się w apokryficznej Ewangelii, znanej dobrze gnostykom w drugim wieku. Ta Ewangelia, opowiadająca obszernie o narodzinach Jezusa w grocie koło Betlejem, przekazuje również interesującą historię o magach i pieluszkach, w które dziecko było owinięte. I stało się, że Pan Jezus narodził się w Betlejem, mieście Judei, w czasach Heroda Króla. Mędrcy przybyli ze Wschodu do Jerozolimy, według proroctwa Zoradaschta [Zaratustry] i przynieśli mu dary: mianowicie złoto, kadzidło i mirrę, i oddali mu cześć i ofiarowali mu swoje dary. Wtedy Pani Maria wzięła jedną z jego pieluszek, w które dziecko było zawinięte, i dała im jako błogosławieństwo, które oni otrzymali od niej jako od najbardziej czcigodnej 4. Ku zaskoczeniu magów okazało się, że pieluszka ma cudowne właściwości. W drodze powrotnej królowie i książęta przyszli do nich pytając: Co widzieli i co zrobili? Jaką mieli podróż i powrót? Jakie mieli towarzystwo w drodze'? Lecz oni wyjęli pieluszkę, którą dała im święta Maria i z której powodu świętowali. Obchodząc święto, stosownie do zwyczaju swojego kraju, rozpalili ogień i oddawali mu cześć. I umieścili w nim pieluszkę i ogień ją przyjął. A kiedy ogień zgasł, wyjęli pieluszkę nienaruszoną, jakby ogień jej nie dotknął. Zaczęli ją całować i kładli ją na swoich głowach i oczach, mówiąc: Zaiste to jest prawda i rzecz niespodziewana, że ogień jej nie spalił i nie pochłonął. Wzięli ją i z najwyższym szacunkiem złożyli wśród swoich skarbów 5. Według interpretacji przedstawionej przez National Gallery, Ryszard ofiarowuje Madonnie swoje królestwo, podobnie jak Konstantyn w portyku westybulu kościoła Hagia Sophia w Stambule. Jednak nie jest to jedyna interpretacja. Wielu uważa, że flaga Anglii, trzymana przez anioła, już została jej ofiarowana przez Ryszarda, a więc nie ma wizerunku, który odpowiadałby miastu dawanemu przez Konstantyna. Ryszard ma ręce puste i wydaje się, że sam oczekuje na otrzymanie czegoś. Ponieważ wiemy, że ten dyptyk prawdopodobnie był używany jako ołtarz w czasie mszy, i możemy zrozumieć postawę i „język ciała” wszystkich wyobrażonych na nim osób, wydaje się bardziej niż prawdopodobne, że Ryszard wyciąga ręce, aby wziąć Dzieciątko. Można to zrozumieć tak, że jego prośba o to, aby mógł wziąć Jezusa na ręce, jest odwołaniem do komunii otrzymywanej w czasie mszy. Bez wątpienia jako głęboko wierzący katolik był przekonany, że przyjmując sakrament rzeczywiście przyjmuje ciało i krew żywego Chrystusa. Ale jest możliwe, że dyptyk zawiera jeszcze jedno, sekretne przesłanie, takie mianowicie, iż Ryszard prosi Marię o to, by sam mógł mieć syna. Ponieważ nie miał dziedzica, jego pozycja jako monarchy była zagrożona przez ambicje kuzyna Bolingbroke i machinacje wielu potężnych lordów. Jeśli jednak miałby potomka, mógłby ich pokonać. Wybór właśnie tych trzech świętych jako protektorów Ryszarda (można by ich nazwać „przewodnikami” albo aniołami stróżami) z pewnością nie był przypadkowy. Według książki, którą wydano z okazji wystawy, doskonale wiadomo, że Ryszard oddawał im szczególną cześć. Wybór pierwszych dwóch łatwo zrozumieć, ponieważ obaj byli niegdyś królami Anglii (a przynajmniej jej części) i spoczywał: na nich taki sam ciężar odpowiedzialności jak na Ryszardzie. Wybór świętego Jana jako trzeciego protektora z pozoru wydaje się mniej oczywisty. Ryszard urodził się 6 stycznia, w dniu wielkiego chrześcijańskiego święta Epifanii, obchodzonego na pamiątkę Trzech Króli, którzy przybyli ofiarować dary małemu Jezusowi. Nic więc dziwnego, że dyptyk z Wilton zawiera aluzje do magów. Obecność trzech królów, z których jednym był Ryszard, to echo sceny powtarzającej się w niezliczonych innych malowidłach – ale jest coś jeszcze. Legenda o magach została przez Kościół uznana za tak ważną, że święto Trzech Króli, obchodzone na pamiątkę ich wizyty, stało się jednym z najważniejszych świąt. Jednak 6 stycznia nie zawsze był łączony z fizycznym narodzeniem Chrystusa. U wczesnych chrześcijan był to rzeczywiście dzień święty, ale nie miał żadnego związku z Narodzeniem. Raczej był uważany za dzień chrztu Chrystusa w rzece Jordan i był nazywany „Dniem Świateł”, co odnosiło się do oświecenia Jezusa i światła, które pojawiło się w Jordanie. O tym wydarzeniu możemy przeczytać w następującym fragmencie Ewangelii świętego Mateusza: Wtedy to pojawił się Jezus: przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, aby być przezeń ochrzczonym. Lecz Jan odradzał mu to mówiąc: Ty przychodzisz do mnie? To przecież ja powinienem być ochrzczonym przez ciebie! Lecz Jezus odpowiedział: Nie upieraj się teraz. Trzeba nam bowiem uczynić wszystko, co powinno się uczynić. Wtedy zgodził się Jan. A Jezus, gdy tylko został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. I oto otworzyły się nad nim niebiosa: i zobaczył Jezus, jak Duch Boży w postaci gołębicy zstępował na niego. A głos z nieba zabrzmiał: Oto syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie 6. Ryszard II najwyraźniej wiedział, że święto Epifanii, zbiegające się w czasie z jego urodzinami, 6 stycznia, pierwotnie było obchodzone na cześć chrztu Jezusa w Jordanie i to wyjaśnia, dlaczego uważał świętego Jana za swojego patrona. Właśnie ta symbolika, wyrażona w dyptyku z Wilton miała największe znaczenie dla Ryszarda, a jego wiara w boskie prawo królów wyrażała się też w jego stosunku do opactwa westminsterskiego, miejsca kultu Edwarda Wyznawcy i miejsca, gdzie byli – i są do dzisiaj – koronowani angielscy królowie. Ryszard rozbudował opactwo, często przybywał tutaj w trudnych czasach i – przynajmniej raz – członkowie Parlamentu składali mu przysięgę na wierność przed kaplicą Edwarda. Był szczodry dla opactwa, ofiarował mu wiele darów, między innymi flagi świętego Edwarda i świętego Edmunda, a także szaty liturgiczne ozdobione wyszywanymi herbami nie tylko tych królów, ale także własnymi i swojej małżonki. Na tych szatach zostali również przedstawieni Madonna i święty Jan Chrzciciel. Układ innych kaplic względem kaplicy Edwarda Wyznawcy odzwierciedla rozmieszczenie postaci na dyptyku z Wilton. Na osi starego kościoła znajduje się kaplica Edwarda. Na północ od niej mała kaplica poświęcona świętej Marii i świętemu Janowi Chrzcicielowi, po stronie południowej jej odpowiednikiem jest kaplica świętego Edmunda. Ryszard zaplanował, że jego grób będzie umieszczony w pobliżu kaplicy Edwarda, w bocznej nawie przy kaplicy Edmunda. Wyraźnie więc Ryszard chciał po śmierci przebywać w tej samej świętej kompanii, w jakiej był za życia. Jednak jego szczególna cześć dla Jana Chrzciciela, który na dyptyku przedstawia króla Madonnie, jest jasno wyrażona w inskrypcji nad jego grobem: O clemens Christe – cui devotus fuit iste; Votis Baptiste salves guem pretulit iste. Tłumaczy się to: „O miłosierny Chryste, któremu ten (Ryszard) był poświęcony, przez modlitwy Chrzciciela zbaw tego, którego on przedstawił”. Ta modlitwa, z pozoru dość prosta, wydaje się niemal bezbożna, jeśli wziąć pod uwagę jej implikacje, ponieważ osobą, którą Jan Chrzciciel przedstawia, jest w Ewangeliach sam Jezus Chrystus. Wynika stąd wniosek, że Ryszard chciał sam stać się podobny do Jezusa, którego działalność rozpoczęła się od chrztu w Jordanie; chciał być wtajemniczony według tego samego obrządku co Chrystus. Ale czy była to tylko obsesja króla, którego urodziny przypadały 6 stycznia, czy też jest coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka? Czy Ryszard działał sam, czy też pozostawał pod wpływem sekretnych idei, dotyczących tajemniczej legendy, związanej ze chrztem i magami? Jestem przekonany, że ta ostatnia hipoteza jest prawdziwa i że te idee wywodzą się z cesarstwa bizantyjskiego i zostały przyniesione do Europy w czasach wypraw krzyżowych. Gotyccy magowie Początek wypraw krzyżowych ogłoszono oficjalnie w grudniu 1095 roku na synodzie w Clermont, zwołanym przez papieża Urbana II. Jednak w Burgundii istnieje legenda, mówiąca, że wcześniej w tym samym roku w Aututi odbyło się tajne spotkanie trzydziestu sześciu biskupów i właśnie wtedy zostały podjęte pierwsze decyzje w sprawie ruszenia do Jerozolimy 7. Chociaż oczywiście w zachodniej Europie było wiele katedr i wielkich opactw liczących setki lat, przed krucjatami nie powstały żadne budowle z charakterystycznymi dla stylu gotyckiego ostrołukowymi drzwiami i oknami. Starsze kościoły, takie jak na przykład katedra w Durham, zbudowane w tak zwanym stylu romańskim lub normańskim, stwarzały niewiele okazji do umieszczania witraży. Budowle te miały ciężką konstrukcję, z niezwykle grubymi filarami i ścianami przyporowymi, i bardzo małymi oknami; były więc raczej ciemne i ponure. Dekorację tworzyły głównie malowidła ścienne; nie było sposobności do użycia witraży. Nadejście gotyku z lekkimi łukami przyporowymi, przejmującymi ciężar dachu, i o wiele mniejszymi kolumnami wewnątrz umożliwiło budowniczym zastosowanie szkła na większą skalę. Nagle kościoły stały się świątyniami światła, podkreślając w ten sposób związek między tymi świętymi miejscami a królestwem niebieskim, które miały reprezentować. Światło przenikające przez okna załamywało się, mieniąc kolorami tęczy i zmieniając atmosferę wewnątrz zależnie od natężenia światła słonecznego i tego, przez które okno wpadało. Te nowe kościoły, zorientowane na wschód i często mające wielkie okno w kształcie rozety nad zachodnim portykiem, były de facto świątyniami słońca. Jako instrumenty uwznioślające ludzkiego ducha nie mają sobie równych po dziś dzień; ale ich pojawienie się w krajobrazie Europy było równie nieoczekiwane jak pojawienie się piramid w Egipcie. Najwyraźniej impuls, który doprowadził do ich powstania, był już w pełni ukształtowany, zanim pierwsza z tych świątyń, katedra w Chartres, pojawiła się na desce kreślarskiej. Nasuwa się wniosek, że tego rodzaju wiedza musiała zostać przyniesiona ze Wschodu w XII wieku przez krzyżowców, pytanie tylko – skąd? W owym czasie kościoły Konstantynopola i Jerozolimy wyglądały zupełnie inaczej, ich plany były oparte głównie na kole i nie było w nich ostrych łuków. Katedra pełniła rozliczne funkcje. Z jednej strony była siedzibą lokalnego biskupa, a więc musiała odzwierciedlać dostojeństwo i prestiż jego urzędu, ale z drugiej strony miała też shzżyć jako swego rodzaju księga ku nauce ludzi nie umiejących czytać. Osiągano to głównie dzięki wizerunkom, utrwalonym w szkle i kamieniu, przedstawiającym sceny z Biblii. Przybycie trzech królów do Betlejem było jedną z ulubionych scen. W Chartres, najbardziej chyba zagadkowej ze wszystkich gotyckich katedr, jest wielkie witrażowe okno opowiadające całą historię o Narodzinach, a wiele paneli przedstawia trzech królów. W pierwszym. spotykają Heroda, następnie składają wizytę Marii z Dzieciątkiem i na koniec, ostrzeżeni przez anioła, wracają do domu inną drogą. Gwiazda betlejemska powtarza się bardzo często w tych scenach. Jest z Marią i Józefem w stajence w czasie narodzin, prowadzi magów do Betlejem i jest ciągle z nimi, kiedy są budzeni przez anioła. Prawdopodobnie każda katedra w Europie miała kiedyś jedno lub więcej okien przedstawiających opowieść o magach, ale w Autun w Burgundii, gdzie w roku 1095 miało miejsce tajne spotkanie biskupów, historia ta została opowiedziana w kamieniu. Ziemię, na której miała zostać wzniesiona katedra w Autun, ofiarował w 1119 roku biskupowi Etienne de Bagé książę Burgundii, kuzyn papieża Kaliksta II. Prace przy budowie rozpoczęły się już w następnym roku, a dwadzieścia pięć lat później, w 1145, katedra była ukończona. Opowieść o magach została pięknie przedstawiona w trzech różnych scenach wyrzeźbionych na kapitelach przez wielkiego, ale tajemniczego artystę imieniem Gislebertus. O nim samym wiemy bardzo mało, lecz na szczęście jego dzieła, chociaż uszkodzone, przetrwały do dzisiejszego dnia. W pierwszej scenie magowie zostali wyobrażeni, jak przedstawiają się Herodowi. W drugiej składają dary, kadzidło i mirrę w okrągłych czarach, złoto zaś w małej skrzyneczce. W trzeciej, najzabawniejszej scenie, zostali przedstawieni, ciągle w koronach, stłoczeni razem na łóżku. Nad nimi lśni gwiazda, a jednego z nich, który w przeciwieństwie do pozostałych ma oczy otwarte, dotyka anioł, zirytowany, że jeszcze raz musi ich kierować inną drogą. Oprócz witrażowych okien i rzeźb w katedrach znajdowało się wiele obrazów, zarówno malowanych na ścianach, jak i na płótnie. Kompozycja takich obrazów powstawała według określonego kanonu. Maria była przedstawiana w pozycji siedzącej z małym Jezusem leżącym na łonie, i towarzyszącym w pobliżu mężem, Józefem. Wszyscy są odziani w proste stroje, tradycyjnie Maria ma niebieską wierzchnią suknię na czerwonej tunice, na głowie niebieski kaptur lub chustę. Prawie zawsze ma złotą aureolę, wskazującą, że jest świętą. Trzej magowie natomiast są zwykle wyobrażani w bogatych strojach i ozdobach, z licznymi orszakami służących i towarzyszy. Jako przybysze z Orientu, uosabiali egzotykę i czasem towarzyszyły im dziwne zwierzęta, takie jak lamparty. Przynajmniej w europejskiej tradycji magowie zawsze i niezmiennie są królami, noszą więc korony (chociaż czasem zdejmują je, by oddać cześć Królowi Królów, przed którym stoją). Jeden z nich, zwykle najstarszy, klęczy przed Madonną z Dzieciątkiem, składając dar i całując stopę Jezusa. Inni stoją z tyłu w pozach wyrażających szacunek. Również tradycyjnie jeden z nich jest czarny Afrykanin lub Hindus. Nie trzeba chyba mówić, że żadnego z tych szczegółów nie znajdziemy w lakonicznej informacji przekazanej przez Mateusza. Jednak kult magów, chociaż popularny we Francji i Anglii, miał osiągnąć swoją apoteozę nie w żadnym z tych dwóch krajów, ale w Niemczech, a raczej w Świętym Cesarstwie Rzymskim. Jak do tego doszło – to już inna historia. Kilka lat temu znalazłem się przed relikwiarzem, który miał zawierać prawdziwe kości magów. O wiele wcześniej prowadziłem inne poszukiwania: chciałem się dowiedzieć, czy żyją dzisiaj jacyś mistrzowie, znający tę sekretną wiedzę, która – jak wierzyłem – była przyczyną wznoszenia gotyckich katedr. Rozdział 2 Spotkanie z magiem W maju 1973 roku, po powrocie z Izraela, znalazłem się w pociągu jadącym z Londynu do słynnego brytyjskiego uzdrowiska – Cheltenham. Jechałem na spotkanie z Johnem Godolphinem Bennettem, niezwykle interesującym człowiekiem, którego autobiografię przeczytałem w minionym roku. Bennett, wówczas siedem dziesięciolatek, prowadził eksperymentalną ezoteryczną szkołę w Sherborne House, dużej wiejskiej posiadłości niedaleko Cheltenham. Ogłoszenia reklamujące tę szkołę wskazywały, że było to miejsce, gdzie studenci mogli się nauczyć świętego tańca, medytacji i innych technik wewnętrznego rozwoju. Zamierzałem dowiedzieć się, co to może oznaczać. Bardzo ciekawił mnie również sam Bennett, o którym czytałem, że jest dystyngowanym angielskim dżentelmenem, filozofem zupełnie nie stylizującym się na hinduskich guru. Rzeczywiście wyglądał, jakby należał do innych czasów. Przybyłem w południe, w słoneczną sobotę i zostałem uprzejmie powitany przez jego żonę Elizabeth, zapracowaną damę, która miała w sobie coś z dyrektorki szkoły publicznej. Budynek był duży i staroświecki, i można było sobie wyobrazić wiejskie przyjęcia, które się tutaj niegdyś odbywały. Panowała tu atmosfera nierealności, zupełnie jakbym po przekroczeniu wrót czasu znalazł się w latach dwudziestych. Chociaż wnętrze nosiło ślady użytkowania, okolica była wspaniała, z troskliwie pielęgnowanymi trawnikami i grządkami kwiatów przy budynkach. Zorientowałem się, że jedna z nich ma kształt enneagramu, dziewięcioramiennego symbolu, o którym dużo pisał Uspienski w swojej książce In Search of Miraculous. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ wiedziałem, że Bennett był niegdyś jednym z uczniów Uspienskiego. Wkrótce dołączył do nas sam Bennett, wysoki, niezgrabny, o wielkich rękach i niesfornych siwych włosach. W gumowych butach i starym znoszonym ubraniu przypominał bardziej ogrodnika niż filozofa. Wyjaśniając, że ma kilka nie cierpiących zwłoki spraw do załatwienia, zaprosił mnie na zewnątrz, zabierając po drodze konewkę, W pobliżu znajdował się mały ogródek skalny, osłonięty drzewami przed wzrokiem ciekawskich. Przed nim była sadzawka i to właśnie tutaj mnie prowadził. „Adrian powiedział – czy byłbyś tak uprzejmy i podlał ogródek? Wrócę niedługo, może za pół godziny, i będę mógł poświęcić ci dwadzieścia minut, żeby podyskutować, o czym tylko zechcesz”. Wcisnął mi w rękę konewkę i pozostawiwszy samego, wrócił do domu. Zafrasowany i mocno zniecierpliwiony napełniłem konewkę wodą z sadzawki i zająłem się równymi grządkami bratków i petunii. Niezupełnie takiego przyjęcia oczekiwałem. Przejechałem ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, żeby porozmawiać z wielkim człowiekiem o derwiszach, i miałem nadzieję, może nie na powitanie z czerwonymi dywanami, ale przynajmniej na filiżankę herbaty. Zamiast tego znalazłem się sam w obcym ogrodzie, pielęgnując rabatki. Nie po to tu przyjechałem i, kiedy już kilkakrotnie opróżniłem konewkę i podlałem grządki najbliżej brzegu sadzawki, usiadłem i zacząłem się zastanawiać, o co właściwie powinienem go zapytać w czasie moich dwudziestu minut. Po pewnym czasie, który wydawał się wiecznością, Bennett wrócił i natychmiast zaczął sprawdzać moją pracę. Kiedy zajrzał za frontowe rzędy kwiatów, zauważył, że na większej części grządek ciągle panuje susza. Zaczerwieniłem się ze wstydu, wyobrażając sobie, że to, co wziąłem za mało ważne zadanie, w rzeczywistości było rodzajem testu, który właśnie oblałem. Wróciliśmy do budynku na filiżankę herbaty i obiecaną pogawędkę. Odbyła się w gabinecie, który – jak pamiętam – był małym pomieszczeniem na pierwszym piętrze. Bennett wskazał mi krzesło naprzeciwko prostego drewnianego biurka. „Siedzisz na krześle, na którym siedział Uspienski, kiedy pisał In Search of the Miraculous. Możemy się nigdy więcej nie spotkać, więc masz dwadzieścia minut, żeby porozmawiać, o czym będziesz chciał. Czy chcesz mi zadać jakieś pytania?” Czytałem In Search of the Miraculous wiele lat temu, kiedy podróżowałem po Szwecji, i treść tej książki bardzo mnie zainteresowała, między innymi stwierdzenie, że na Wschodzie ciągle żyją Mistrzowie Mądrości – jak biblijni magowie. Teraz nie tylko siedziałem na krześle jej autora, ale miałem przed sobą jednego z nielicznych żyjących ludzi, którzy osobiście studiowali u niego, mógł mi wiele powiedzieć o tej niezwykłej książce. Skąd pochodzą zawarte w niej idee? Czy Uspienski wiedział więcej, niż napisał? Czy rzeczywiście ciągle jeszcze istniało na Bliskim Wschodzie, jak sugerował, tajemne bractwo wtajemniczonych? Długo czekałem, żeby móc zadać Bennettowi te i wiele innych pytań. Ale wtedy, kiedy tam siedziałem, mój umysł – dotychczas wypełniony pomysłami – okazał się zupełnie pusty. Kręciłem się nerwowo, nie mogąc skupić się na jednej rzeczy, ponieważ nagle wszystko wydawało się mało ważne. Gdy atmosfera stała się bardzo ciężka, zamiast zadawać inteligentne filozoficzne pytania, wybuchnąłem śmiechem. Nie śmiałem się z niego ani z niczego konkretnego, ale po prostu z mojej sytuacji. Poczułem się jak człowiek z bajki, któremu miały się spełnić trzy życzenia i z braku lepszego pomysłu poprosił o kawałek kiełbasy. W końcu, kiedy cenne minuty upływały, wziąłem się w garść i zaczęliśmy rozmawiać o przeznaczeniu. Wtedy nie wiedziałem, co on przez to rozumie. Dopiero później, kiedy mogłem przeczytać książki, nie opublikowane za jego życia, pojąłem prawdziwe znaczenie tematu naszej dyskusji. W wypowiedziach Bennetta słowa „przeznaczenie” i „los” miały zupełnie inne znaczenie. Los, jak mówił, obejmuje to wszystko, co pozostaje poza naszą kontrolą i tworzy ramy, w których przebiega nasze życie. A więc kolor oczu, rasa, narodowość i rodzina, w której przychodzimy na świat, astrologiczny horoskop, skłonności i talen ty – są częściami naszego losu. Wszystko to zostało zwięźle ujęte w książce Deeper Man, opublikowanej pośmiertnie na podstawie jego notatek: Nie tylko decyzja o narodzeniu, ale też wybór miejsca, gdzie się urodzimy, z jakich rodziców i z jakim dziedzictwem [...]. Pojawiające się nowe życie układa się w pewien wzór; ma kształt i formę, a one stwarzają ograniczenia, których się nie da uniknąć. Najbardziej oczywisty jest kod genetyczny; dzięki niemu dziecko ma cechy dziedziczne, z których połowa pochodzi od ojca, a połowa od matki. W momencie kiedy plemnik ojca łączy się z komórką jajową matki, jest ustalany układ fizycznego życia. Ale jest też układ losu, który nie pochodzi ani od ojca, ani od matki; uważa się, że ustala go układ wpływów planetarnych w chwili poczęcia. Fizyczne dziedzictwo i „dziedzictwo gwiezdne”, czy też los, są ustalane w chwili poczęcia i stanowią prawa, które rządzą nowym życiem 1. Los, niekiedy zwany szczęściem, wywiera wpływ przez całe życie, stwarzając nam korzystne okazje, prowadząc nas do ludzi takich jak nasze przyszłe żony czy mężowie i w ogóle organizując następstwo zdarzeń. Przeznaczenie jest czymś zupełnie różnym: jest, jak mówił Bennett, zadaniem dla naszej duszy i celem, dla którego przychodzimy na świat. Obok fizycznego układu, przekazywanego genetycznie, i „układu duchowego”, czyli losu, jest jeszcze porządek wyższego rzędu, który można nazwać przeznaczeniem [...]. Przeznaczenie dziecka jest czymś wyjątkowym, dziecko otrzymuje je niezależnie od tego, kim są jego rodzice. Nie pochodzi od nich ani znikąd „poza” dzieckiem. Możemy powiedzieć, że pochodzi od Boga. Wiąże się z tym, co ma się wypełnić przez narodzenie i właśnie stąd pochodzi możliwość wybrania odpowiednich warunków życia. Możliwości nie są nieograniczone. Czasem warunki życia nie zgadzają się z układem przeznaczenia. Poczęcie się nie udaje: są problemy z zajściem w ciążę, trudności fizyczne lub niedorozwój; coś nie pozwala, aby przeznaczenie się spełniło. Albo dziecko może się urodzić i okaże się, że los lub warunki życia nie pozwalają, aby przeznaczenie zostało zrealizowane. Dzieci obdarzone szczególnym przeznaczeniem rodzą się bardzo rzadko, w specjalnych okolicznościach są tworzone odpowiednie warunki ich poczęcia i narodzin 2. Sukces lub niepowodzenie w życiu zależą od stopnia, w jakim wypełniamy nasze przeznaczenie, które może harmonizować, lub nie, z naszym losem. Przeznaczenie jest czymś aktywnym, podczas gdy los jest w tym sensie pasywny. Łączy się z koncepcją „własnej woli” jako źródła celu i przejawia się jako ambicja. Jednym z głównych zadań ezoterycznej szkoły Bennetta było więc uświadomienie uczniom celu ich duszy, ponieważ jedynie wypełniając swoje przeznaczenie można znaleźć satysfakcję w życiu. Sam Bennett został najwyraźniej obdarzony szczególnym przeznaczeniem. Jako młody człowiek walczył w okopach w czasie pierwszej wojny światowej, ale – w 1918 roku – został ranny i odesłany do Anglii na leczenie. W czasie choroby nauczył się tureckiego 3 i starał się o stanowisko młodszego oficera wywiadu w Konstantynopolu. Od tego momentu obrał nową drogę Otarł się o śmierć, co zmieniło jego percepcję. Pierwsza wojna światowa doprowadziła do wielu zmian politycznych nie tylko w Europie, ale także na Bliskim Wschodzie. Przez większą część XIX wieku imperium osmańskie było nazywane „chorym człowiekiem Europy”. Wojny i rewolucje doprowadziły do uwolnienia Grecji, Serbii i wielu innych bałkańskich państw spod panowania Turków, a kiedy sułtan popełnił fatalną pomyłkę, opowiadając się po stronie Niemców i Austriaków, przepadły także Arabia, Mezopotamia, Syria i Palestyna. Prowincje te stały się brytyjskimi i francuskimi protektoratami, dalekim echem państw krzyżowców sprzed ośmiuset lat. A co najgorsze dla Turków, już po wojnie sama Turcja została podzielona, kiedy w 1920 roku armia grecka, chroniona przez francuską i brytyjską flotę, wylądowała w Smyrnie. Grecy już okupowali wschodnią Trację, aż do linii Chatalja 4 i nalegali, żeby alianci pozwolili im zająć Konstantynopol. Pod naciskiem Francuzów i Włochów sułtan podpisał w sierpniu 1920 roku traktat z Sevres, na mocy którego pozostałe części Anatolii zostały podzielone na „strefy wpływów” między Francję, Wielką Brytanię i Włochy. To ostatecznie zniszczyło Turcję jako niepodległe państwo i naturalnie wstrząsnęło ludźmi. W efekcie ruch nacjonalistów, kierowany przez Mustafę Kemala (Maturka), wzrósł w siłę. Rozpoczęła się wojna o niepodległość, która doprowadziła do wycofania wojsk brytyjskich i francuskich i pokonania Greków. 17 listopada 1922 roku Mehmed VI, ostami sułtan, uciekł na Maltę na brytyjskim statku „Malaya” i 29 października 1923 roku Turcja stała się republiką. Atatürk – pierwszy prezydent Turcji – przeniósł stolicę z Konstantynopola (obecnie zwanego Stambułem) do Ankary, aby podkreślić odcięcie się od przeszłości. Stworzył państwo świeckie, wprowadzając rozdział państwa od religii, który trwa do dnia dzisiejszego. Do zapisywania języka tureckiego został zaadaptowany alfabet łaciński zamiast arabskiego, wprowadzono także wiele innych zmian, między innymi zakaz noszenia fezów i dyskryminacja ruchów religijnych, takich jak tańczący derwisze 5. Turcja chciała w ciągu jednej nocy stać się ze średniowiecznego państwem współczesnym – i to jej się udało. W środek właśnie takiego zamętu trafił Bennett po ciężkich przeżyciach w 1918 roku. Szybko zdobył uznanie jako oficer wywiadu i kiedy wojska brytyjskie wycofały się pod koniec 1920 roku, znalazł się w siatce brytyjskiego wywiadu, pokrywającej cały ogromny obszar, który niegdyś stanowił imperium osmańskie, od wybrzeża dalmatyńskiego aż po granice Persji, Egiptu i Rosji. Był w dosłownym znaczeniu „naszym człowiekiem w Konstantynopolu” i – mimo że miał tylko dwadzieścia dwa lata – szybko zdobył stopień podpułkownika. Kiedy pracował jako główny szpieg Imperium Brytyjskiego – zajęcie to wyraźnie lubił – zaprzyjaźnił się blisko z jednym z książąt osmańskich, Sabaheddinem. Jego ojcem był Damad Mahmud Pasza, słynny turecki wezyr i reformator, wypędzony przez despotycznego Abdulhamida II. Był też kuzynem panującego sułtana Meh meda VI. Książę Sabaheddin był niezwykle kulturalnym człowiekiem, który wolak mówić po francusku niż po turecku i odziedziczył po swoim ojcu liberalne poglądy polityczne. Interesował się mistycyzmem, studiował teozofię 6 Madame Bławatskiej i przyjaźnił się z Rudolfem Steinerem, założycielem jednego z odgałęzień ruchu antropozoficznego. Książę Sabaheddin był żywym łącznikiem z przeszłością, sięgającą czasów Bizancjum, ze światem, który zniknął z powierzchni ziemi w 1920 roku. Bennett, wysoki, nieco niezgrabny młody szpieg i książę Sabahedin, delikatny człowiek e doskonałych manierach, byli sobą nawzajem zaintrygowani. Raz w tygodniu jedli razem obiad, czasem we dwóch, czasem w towarzystwie innych gości, takimi jak ukochana i przyszła żona Bennetta, panna Winifred Beaumont. Spotkania te zawsze miały miejsce w pałacu Kuru Chesme, ponieważ Sabaheddin nie wychodził po zmroku z obawy przed zamachem. Do późna w nocy mogli dyskutować o filozofii i mistycyzmie. Pod wpływem Sabaheddina Bennett zaczął interesować się hipnozą i innymi nie wyjaśnionymi zjawiskami. Zainteresowanie to miało zmienić jego życie i ostatecznie doprowadzić do utworzenia pięćdziesiąt lat później Międzynarodowej Akademii Ciągłej Edukacji w Sherborne House, którą odwiedziłem w 1972 roku. W poszukiwaniu cudów W roku 1920 Konstantynopol, czyli Stambuł, jak wkrótce miał zostać nazwany, był dosłownie zalany uciekinierami wszelkiego rodzaju. Skutki pierwszej wojny światowej, rewolucje w Rosji, kłopoty polityczne w Armenii i grecka inwazja na Turcję spowodowały wędrówkę ludów. Wielu Rosjan, Greków, Turków, Ormian i innych lądowało w Konstantynopolu, który był bądź to celem ich wędrówki, bądź też przystankiem w drodze dokądkolwiek. Jako główny szpieg Imperium Brytyjskiego i przyjaciel osmańskich książąt, Bennett nawiązał kontakt z wieloma barwnymi postaciami, wśród nich z najnowszym przybyszem ze Związku Radzieckiego: Piotrem Demianowiczem Uspienskim. To właśnie on, bardziej jeszcze niż Sabaheddin, wywarł wpływ na życie Bennetta. Uspienski, dziennikarz z Sankt Petersburga o silnie antykomunistycznych poglądach, był człowiekiem o nieprzeciętnym intelekcie, który jak mało kto potrafił czynić skomplikowane idee prostymi, a proste zawikłanymi. Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Jakie jest nasze przeznaczenie? Te pytania osaczały go i prześladowały bardziej niż większość ludzi. Wyobrażał sobie, że żyjemy w świecie złożonym i pełnym sprzeczności, wierzył też w istnienie mistrzów. Przez całą ludzkości historię trwa przekonanie, że istnieje wyższy – ale ciągle ludzki – autorytet niż profesorowie i politycy wśród nas; tajemna szkoła, czy też wspólnota oświeconych, którzy, nawet jeśli nie władają przeznaczeniem rodzaju ludzkiego, to przynajmniej znają odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Wiara w Mistrzów Mądrości, bo tak musimy ich nazywać, stanowi istotny element każdej wielkiej religii. Ale kim są ci ludzie? Skąd pochodząc Jakie mamy dowody na ich istnienie? Według teozofów byli narzędziem Boga, tajnym stowarzyszeniem adeptów, pchającym świat ku jego wielkiemu przeznaczeniu. Właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do papieża i dalajlamy ci ludzie pozostawali nieznani, Uspienski nie mógł zwrócić się bezpośrednio do nich. Jak kryminolog mógł tylko rozpoznawać ich działania w przeszłości, po śladach, które zostawili. Mógł wiedzieć, gdzie byli, ale nie gdzie są obecnie ani gdzie będą w przyszłości. Nie zniechęcony, przed pierwszą wojną światową wybrał się w podróż w poszukiwaniu własnego mistrza. Podróżował do Indii, Cejlonu i Egiptu poszukując jakiejkolwiek dziwnej wiedzy, która mogłaby się ukrywać w tych egzotycznych krajach. Jak Sabaheddin i wielu innych w tym czasie pozostawał pod silnym wpływem pism H.P. Bławatskiej, matki teozofii, i miał nadzieję, że jeśli będzie szukał w odpowiednich miejscach, może wpaść na trop jej mistrzów albo przynajmniej spotka kogoś, kto udzieli mu wskazówek, gdzie mógłby ich znaleźć. Nie trzeba chyba wspominać, że kiedy dotarł do Indii, był głęboko rozczarowany tym, co znalazł. Zrozumiał, że niemal każdy zaangażowany w tak zwaną działalność ezoteryczną, obecnie nazywaną „New Age”, zwodzi siebie i innych. Na każdego nauczyciela idei ezoterycznych przypadało stu albo i tysiąc szarlatanów, którzy żerowali na słabości innych. Działo się tak – jak odkrył – zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Jednak Uspienski nie był tylko proto-hipisem: był też matematykiem i filozofem, który właśnie napisał książkę na tajemniczy temat czasu i przestrzeni. Książka ta, zatytułowana dumnie Tertium Organum 7, prezentowała niezwykłe i nowatorskie idee dotyczące świadomości, realności Wyższych Światów i tego, co to wszystko mogło oznaczać w kategoriach fizyki czasu i przestrzeni. Książka, poruszająca niewiarygodnie szeroką tematykę – od czterowymiarowej geometrii do pism Lao Cy była całkowicie oryginalna. Chociaż mistrzowie Bławatskiej okazali się trudni do znalezienia, książka przyniosła Uspienskiemu sławę w Rosji, a później otworzyła mu drogę do londyńskiej socjety. Cudem przeżywszy bolszewicką rewolucję i jej następstwa, Uspienski przybył do Konstantynopola z małą grupką towarzyszy na początku 1920 roku. Tutaj poznał Bennetta i za jego wstawiennictwem mógł zdobyć zezwolenie na podróż do Anglii. W sierpniu 1921 roku dotarł do Londynu i z pomocą lady Rothermere, żony potentata prasowego i wielbiciela jego Tertium Organum, niemal natychmiast zgromadził wokół siebie mały krąg uczniów. Wywodzili się oni głównie spośród czytelników dwóch eksperymentalnych czasopism, „The New Age” i „The Quest”. W roku 1931 Uspienski opublikował drugą książkę, A New Model of the Universe, opartą głównie na esejach, które napisał w czasie podróży przed pierwszą wojną światową. We wstępie z roku 1934 do drugiego wydania tej książki wrócił raz jeszcze do swojej wiary w to, że niegdyś (a być może i obecnie) żyli ludzie Wyższego Umysłu. Właśnie on (Wyższy Umysł) jest odpowiedzialny za powstanie wszystkich wielkich dzieł sztuki, jakie możemy oglądać na świecie, takich jak Ewangelie, Upaniszady i Wielki Sfinks w Giza 8. W pierwszym rozdziale, zatytułowanym „Ezoteryzm i współczesne myślenie”, zagłębia się w temat, łącząc wiedzę ezoteryczną ze szkołami działającymi pod kierunkiem takich mistrzów, dla których Wyższy Umysł nie jest koncepcją, ale rzeczywistością. Czerpiąc z własnych doświadczeń wyjaśnia, że nie jest łatwo zdobyć wiedzę ezoteryczną: Ezoteryzm jest odległy i niedostępny, lecz każdy, kto poznaje ezoteryzm lub wierzy w jego istnienie, ma szansę dostać się do szkoły lub może mieć nadzieję, że spotka ludzi, którzy pomogą mu i wskażą drogę [...]. „ Ponieważ bramy świata cudowności mogą być otwarte tylko dla tego, kto poszukuje 9. Dla Uspienskiego jest oczywiste, że cywilizacja powstała dzięki działalności szkól ezoterycznych, ale też może trwać tylko tak długo, jak długo jest przez nie wspierana. A więc upadek religii, to znaczy zmniejszanie się liczby osób szukających wtajemniczenia w „misteria”, nieuchronnie prowadzi do upadku cywilizacji. Wiedza naukowa czy techniczna nie może zastąpić takiego rozwoju człowieka, ponieważ tylko dzięki niemu można było nawiązać kontakt z Wyższym Umysłem, bez niego zaś rodzaj ludzki jest pozbawiony przewodnictwa i musi ulec degeneracji. W jednym z później napisanych esejów zawartych w tej samej książce Uspienski zając się szerzej związkiem między ezoteryzmem a naszą wiedzą o tym, co rzeczywiście tworzy historię. Nie interesowała go „historia zbrodni”, czyli wydarzenia przedstawiane w dawnych kronikach Elmowych, a obecnie każdego wieczoru w wiadomościach na ekranach naszych telewizorów. Skoncentrował się na sekretnym przekazywaniu idei, na drodze, którą wiedza ezoteryczna przebyła w ciągu wieków od jednej grupy ludzi do drugiej, wędrując między społeczeństwami, religiami, czy wręcz cywilizacjami. Właśnie to, ślady działalności jego umiłowanych Mistrzów Mądrości, było w jego pojęciu prawdziwą historią świata. W okresie międzywojennym Uspienski stał się znaną postacią w raczej sztywnym środowisku ezoterycznym Londynu. Jednak odczyty, które wygłaszał prywatnie i na których bywali tacy ludzie jak Aldous Huxley, A.E. Waite, czy A.R. Orage, wydawca czasopisma „New Age”, miały mało wspólnego z jego własnymi badaniami, raczej były oparte na ideach, które przekazał mu inny Rosjanin: George Ivanovich Gurdjieff. Był to pół- Ormianin, pół-Grek, który dorastał w niespokojnym regionie na granicy rosyjsko-tureckiej u schyłku XIX wieku. Gurdjieff, wielki podróżnik i poszukiwacz prawdy, przewędrował cacy Bliski, Środkowy, a nawet Daleki Wschód w poszukiwaniu zaginionej wiedzy. W czasie tych podróży, jak twierdził, odwiedził wiele klasztorów i świątyń, które przechowały nie tylko teoretyczną wiedzę, ale także praktyczne techniki transformacji człowieka. Podobnie jak Madame Btawatska z wcześniejszego pokolenia, teraz on sprowadził te idee do Rosji, dowodząc, że jego „dzieło” byto prawdziwe. Mistrz z Armenii George Ivanovich Gurdjieff był bez wątpienia jednym z najdziwniejszych ludzi swojego stulecia. Urodził się w Armenii, górzystym kraju wciśniętym między Iran, Turcję, Gruzję i Azerbejdżan. Pod względem politycznym Armenia rzadko bywała wolna od obcych wpływów, a przez większą część XIX stulecia stanowiła przedmiot sporu między Rosją i imperium osmańskim. Miasto Kars, gdzie dorastał Gurdjieff, znajduje się teraz po tureckiej stronie granicy, ale kiedy był chłopcem, należało do carskiej Rosji. Było to więc wówczas bardziej dogodne miejsce dla chrześcijan niż dzisiaj i Gurdjieff mógł zdobyć wykształcenie w miejscowej rosyjskiej szkole katedralnej. To jednak nie wystarczało chłopcu spragnionemu wiedzy. Bardzo wcześnie, podobnie jak Uspienski, utwierdził się w przekonaniu, że starożytny świat miał wiedzę, którą my straciliśmy w naszej pogoni za dobrami materialnymi, i rozpoczął trwające cale życie poszukiwania starożytnej mądrości. W ciągu wielu lat odbył szereg długich podróży, docierając aż do Tybetu i Indii na wschodzie oraz Egiptu i Abisynii na zachodzie. Jednak większość jego podróży wiodła do Turkiestanu i Mezopotamii, leżących w centrum tego rozległego obszaru. Gurdjieff był przekonany, że ludzie w starożytności pod pewnymi względami nas przewyższali. Wielkiemu technicznemu postępowi, dokonanemu w ciągu ostatnich kilku wieków, i zdobyciu umiejętności wykorzystania energii do podniesienia standardu życia towarzyszyła utrata innych rodzajów wiedzy. Ta wiedza, związana z naszym duchowym, psychologicznym i moralnym komfortem, zawsze znajdowała się na pograniczu religii. Gurdjieff był przekonany, że nawet inteligentni, wykształceni ludzie żyjący w XX wieku są kompletnymi ignorantami w takich sprawach w porównaniu ze swoimi dalekimi przodkami, a więc w pewnym sensie my sami żyjemy w „ciemnych wiekach”, a nie w epoce oświecenia, jak sądzimy. Dzięki nauce, która uwalnia nas od co większych niedogodności natury, jesteśmy tym mocniej przywiązani do świata materialnego, co sprawia, że mamy coraz większe trudności ze zrozumieniem naszego przeznaczenia. A więc nasz świat i nasze miejsce w nim nie są takie, jak sobie wyobrażamy. Nasze wartości uległy odwróceniu tak dalece, że przestaliśmy nawet zadawać sobie pytanie, czym jest życie; o szukaniu odpowiedzi nie warto nawet wspominać. Ale nie wszystko jeszcze stracone. Gurdjieff wierzyt, że mądrzy ludzie z minionych czasów przewidzieli taki obrót wypadków. Wiedzieli, że ich własne cywilizacje przeminą i ignorancja profanów zacznie rządzić na Ziemi. Dlatego zaszyfrowali najważniejsze aspekty swojej wiedzy i systemu wierzeń w tym, co Gurdjieff nazywał „legominizmami”. Są to materialne konstrukcje, takie jak świątynie czy piramidy, które miały trwać przez tysiące lat. Legominizmami są też różne dokumenty lub ustnie przekazywane pieśni i tańce, nawet talia kart do gry, które w czterech kompletach po trzynaście kart w każdym kolorze przekazują wiele ezoterycznych idei. Za pomocą tych metod wiedza została przechowana i przekazana następnym pokoleniom. Gurdjieff podejmowat kolejne podróże w poszukiwaniu tej zaginionej wiedzy. Według Bennetta okres poszukiwań w życiu Gurdjieffa trwał około szesnastu lat, od 1891 do 1907 roku, a jego punktem kulminacyjnym była wizyta w tajemnej świątyni ezoterycznego stowarzyszenia, zwanego Bractwem Sarman lub Sarmoung 10. Większa część piątego rozdziału półautobiograficznej książki Gurdjieffa, Meetings witki Remarkabe Men (Spotkania z ciekawymi ludźmi), dotyczy poszukiwań tego tajemniczego bractwa, które – jak wierzył – zostało założone w Babilonie około 2500 roku p.n.e. 11 Są to mniej więcej czasy, kiedy Egipcjanie byli zajęci budową Wielkiej Piramidy. Według Bennetta w późniejszych czasach potomkowie tego właśnie sekretnego bractwa wtajemniczyli Pitagorasa, ojca zachodniej filozofii, kiedy jako jeniec przebywał w Babilonie. Bennett zauważył, że pewna stara legenda mówi, iż Pitagoras podróżował po świecie w poszukiwaniu wiedzy. Kiedy przebywał w Egipcie; król perski Kambyzes zmusił wszystkich mądrych ludzi tego kraju, między innymi Pitagorasa, aby udali się do Babilonu. To wydarzenie odnotował Jamblich (grecki neoplatoński filozof, żyjący w latach około 260-330 p.n.e.) w Żywocie Pitagorasa: [Pitagoras] odwiedził wszystkich egipskich kapłanów, szukając wszelkiej wiedzy, jaką posiadali. Spędził dwadzieścia dwa lata w sanktuariach studiując astronomię i geometrię i będąc wtajemniczanym – nie w sposób pobieżny ani przypadkowywe wszystkie tajemnice bogów. Został jednak w końcu wzięty w niewolę przez żołnierzy Kambyzesa i wysłany do Babilonu. Tutaj miał szczęście spotkać magów, którzy objaśnili mu swoją wiedzę i najdoskonalszy sposób oddawania czci bogom. Dzięki ich pomocy studiował i poznał arytmetykę, muzykę i wszystkie inne nauki. Po dwunastu latach, około pięćdziesiątego roku życia, wrócił na Samos 12. Bennett wspomina także o innej legendzie, według której w czasie pobytu w Babilonie Pitagoras mógł nawet spotkać Zaratustrę (Zoroastra). Był on założycielem perskiej religii, która wzięła nazwę od jego imienia, i tradycyjnie przyjmuje się, że był nauczycielem ojca Kambyzesa, Cyrusa. Tę historię przekazuje inny Żywot Pitagorasa, tym razem napisany przez nauczyciela Jamblicha, Porfiriosa: W Egipcie [Pitagoras] mieszkał z kapłanami; poznawał język i mądrość Egipcjan, a także trzy rodzaje ich pisma, epistolograficzne, hieroglificzne oraz symboliczne, z których jedno naśladuje zwykły sposób mówienia, pozostałe zaś wyrażają alegorie i przypowieści. W Arabii rozmawiał z królem. W Babilonie spotkał się z innymi Chaldejczykami, szczególnie wiążąc się z Zaratasem [Zaratustrą], który oczyścił go z nieczystości wcześniejszego życia i nauczył o rzeczach, od których cnotliwy człowiek powinien być wolny 13. Wcześniej Porfirios wyjaśnia, jak różne starożytne kultury osiągnęły doskonałość w takiej lub innej nauce i jak Pitagoras nauczył się od nich wszystkiego: Co się tyczy jego wiedzy, mówi się, że poznał nauki matematyczne od Egipcjan, Chaldejczyków i Fenicjan; ponieważ dawni Egipcjanie celowali w geometrii, Fenicjanie w liczbach i proporcjach, a Chaldejczycy w teoriach astronomicznych, boskich rytuałach i oddawaniu czci bogom; innych sekretów dotyczących biegu życia nauczył się od magów 14. Nie wdając się w szczegóły dotyczące jego podróży, widać wyraźnie, że Gurdjieff starał się uczynić swoje życie podobnym do życia Pitagorasa. Kiedy podejmował podróż, mógł pamiętać o legendzie, mówiącej, że ojciec greckiej filozofii został wtajemniczony przez babilońskich magów. Z pewnością – według słów Bennetta Gurdjieff „do pewnego stopnia” stylizował swoją późniejszą własną akademię na szkolę Pitagorasa 15. W czasie swoich wędrówek Gurdjieff spotkał się z wieloma podobnie jak on myślącymi ludźmi, również spragnionymi zaginionej wiedzy. Aby ułatwić sobie życie, zawiązali półformalne towarzystwo nazwane Poszukiwaczami Prawdy i postanowili zebrać rezultaty swoich badań. Jednym z członków tej grupy był ormiański przyjaciel Gurdjieffa, Pogossian. Podobnie jak Gurdjieff był młodym człowiekiem, który dysponował wolnym czasem i podzielał jego zainteresowanie tajemnicami. W pogoni za starożytną wiedzą odbyli razem wiele podróży, między innymi spędzili jakiś czas w ruinach dawnej stolicy Armenii – Ani, prowadząc tam małe wykopaliska 16. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że młodzież mogła się zabawiać kopaniem w tych ruinach, ale w dziewięćdziesiątych latach ubiegłego wieku archeologia ciągle jeszcze pozostawała sportem dla amatorów. Było więc możliwe, że dwaj zdecydowani młodzi ludzie rozbili obóz między starymi kościołami i pałacami swoich przodków i robili to, na co mieli ochotę. W czasie kopania trafili na podziemny korytarz i otwór w murze na jego końcu, przez który weszli do małej, łukowato sklepionej komory, najwyraźniej niegdyś będącej celą mnicha. W pomieszczeniu było niewiele – porozbijane naczynia i zbutwiałe szczątki jakichś mebli. Jednak w rogu znajdowała się nisza i w niej właśnie znaleźli kilka starych pergaminów. Ponieważ Ani zostało zniszczone przez Turków w 1064 roku, pergaminy musiały pochodzić najpóźniej z XI wieku, a prawdopodobnie były o wiele starsze. Chociaż po zetknięciu się z powietrzem niektóre z dokumentów natychmiast rozpadły, się w pyl, większość ocalała. Coraz bardziej podekscytowani poszukiwane zabrali je do Aleksandropola 17. Tutaj, w stosunkowo dogodnych warunkach, zbadali swój skarb i kiedy to było konieczne, wzywali ekspertów do pomocy przy ciężkiej pracy odszyfrowywania. . Pergaminy okazały się listami wymienianymi między dwoma mnichami, z których jeden mial na imię Arem, i zostały napisane w bardzo archaicznym języku ormiańskim. Wśród tej korespondencji, która dotyczyła głównie zwykłych spraw kościelnych, znajdował się jeden list, z punktu widzenia badaczy bardziej interesujący od innych. Wymieniał on tajemnicze Bractwo Sarmoung – nazwę, z którą Gurdjieff zetknął się już w armeńskiej księdze zwanej Merkharvat – i stwierdzał, że ich główny klasztor znajdował się „w dolinie Izrumin, trzy dni drogi od Nivssi”. Pogossian i Gurdjieff szybko dowiedzieli się, że Nivssi to starożytna nazwa miasta Mosul w północnym Iraku – znajduje się ono w pobliżu ruin Niniwy i, w czasie kiedy list był pisany, było stolicą prowincji Nievi – i doszli do wniosku, że nie powinno być zbyt trudno znaleźć dolinę Izrumin oraz – zakładając, że ciągle istnieje tajemniczy klasztor Bractwa Sarmoung. Tak więc, kiedy nadarzyła się okazja, spakowali worki i wyruszyli w drogę. Podróż okazała się trudniejsza, niż wcześniej sądzili. Z powodu toczących się walk między Turkami, Ormianami i Kurdami mieli do przebycia ciężką drogę przez górę Egri Dagh; udawali kaukaskich Tatarów z obawy przed wciągnięciem w lokalne konflikty etniczne. Po przejściu rzeki Araks, do dzisiaj stanowiącej granicę między Armenią i Turcją, dotarcie do miasta enigmatycznie określonego przez Gurdjieffa jako Z zajęło im dwa miesiące. Zbliżali się do celu, kiedy wydarzyła się katastrofa: Dokładnie dwa miesiące po przekroczeniu rzeki Araks w końcu dotarliśmy do miasta Z, za którym musieliśmy pójść pewną przełęczą w stronę Syrii. Na przełęczy, zanim doszliśmy do słynnego wodospadu K, skierowaliśmy się w stronę Kurdystanu i właśnie gdzieś przy tej drodze spodziewaliśmy się znaleźć miejsce, które było celem naszej podróży. W czasie dalszej wędrówki, ponieważ zdążyliśmy się już przystosować do otaczających nas warunków, wszystko szło stosunkowo dobrze dopóki nieoczekiwany wypadek nie zmienił wszystkich naszych planów 18. Wypadkiem, o którym mowa, było ukąszenie Pogossiana przez niezwykle jadowitego pająka. Teraz, zamiast podążać do zamierzonego celu – doliny Izrumin, musieli udać się do miasta N. Tutaj ormiański ksiądz okazał współczucie i zgodził się udzielić im gościny, dopóki Pogossian nie wróci do zdrowia. Zostali prawie przez miesiąc i zaprzyjaźnili się w tym czasie z księdzem, który zdradził im w zaufaniu, że posiada pewną starą mapę. Okazało się, że nie została ona narysowana na papierze, ale na pergaminie i – według słów księdza – była w jego rodzinie od wielu pokoleń. Kiedy Gurdjieff zobaczył ją po raz pierwszy, był poruszony: Przeżyłem wielki wstrząs, tym większy, że cały czas próbowałem się opanować i nie okazywać mojego podekscytowania. Zobaczyłem [...] mapę przedpotopowego Egiptu 19. Przerywając chwilowo poszukiwania klasztoru Sarmoung, kiedy tylko Pogossian wyzdrowiał, postanowili wyruszyć do Egiptu, zabierając ze sobą kopię mapy, którą Gurdjieff wykonał w tajemnicy. Po wielu różnych przygodach Gurdjieff, teraz już bez Pogossiana, znalazł się w Kairze jako przewodnik wycieczki do piramid w Giza. Korzystając ze swojej tajemniczej mapy przeprowadził dokładne studia terenu, który stał się teraz głównym przedmiotem jego badań: Trzeba powiedzieć, że spędzałem cały mój wolny czas chodząc po tych miejscach jak opętany, mając nadzieję, że dzięki mojej maiey przedpotopowego Egiptu znajdę wyjaśnienie zagadki Sfinksa i wielu innych starożytnych zabytków 20. Nie wyjaśnia przyczyn porzucenia wcześniejszych poszukiwań Bractwa Sarmoung ani swojego wzmożonego zainteresowania starożytnym Egiptem. Nigdzie też nie mówi wprost, że te dwie sprawy łączą się ze sobą. Jednak w dalszej części książki wrócił do Azji i, mieszkając w Bucharze, skontaktowal się z wysłannikiem zakonu, którego poszukiwał. Zabrano go z zawiązanymi oczami do tajemnego klasztoru, ukrytego gdzieś w trudno dostępnej dolinie. Zostal tam wtajemniczony w pewne sekretne obrzędy i nauki. Było to dla niego jak odnalezienie świętego Graala. Między rokiem 1907 a 1914 Gurdjieff, jak się wydaje, intensywnie zajmowił się składaniem wszystkich fragmentów wiedzy, które udało mu się zebrać, w jeden spójny „system”. System ten obejmował filozofię, psychologię i kosmologię, które – mimo że w pewnym stopniu podobne do teozofii Madame Bławatskiej – były o wiele bardziej szczegółowe i praktyczne w zastosowaniu. Powiązał tę teoretyczną stronę swojej pracy z programem muzyki i ruchów tanecznych; wielu z nich – jak twierdził nauczyl się w różnych tajemnych kłasztorach, które odwiedził w czasie swoich wędrówek. Był to ten sam rozległy program, z którym Uspienski zetknął się w Moskwie w 1916 roku i który Gurdjieffprzeniósl najpierw do Konstantynopola, a następnie do Europy Zachodniej i Ameryki. Uspienski spotkał Gurdjieffa w Moskwie zaledwie kilka tygodni po swojej bezowocnej podróży na Wschód i niemal natychmiast uległ jego czarowi. Na cztery lata G, jak określał Gurdjieffa, został jego mentorem i przekazał mu wiele nowatorskich i niezwykłych idei. Wydawało się, że przynajmniej on znalazł oryginalnego nauczycieła, prawdziwego Mistrza Mądrości. W 1920 roku Gurdjieff otworzył własny instytut we Francji, na zamku w wiosce Avon, na przedmieściach Fontainbleau. Tutaj uczył tańca i dramatu, a także pewnych ezoterycznych problemów, które tak zafascynowaly Uspienskiego w czasie, jaki spędzili razem w Rosji. W ciągu następnych kilku lat Gurdjieff zebrał wielką liczbę studentów, wśród nich wielu Amerykanów. Później, w 1924 roku, po wypadku samochodowym, który niemal stal się przyczynąjego śmierci, zamknął instytut i poświęcił się spisywaniu „legominizmów”. W ciągu kilku następnych lat spisał trzy „serie” pod wspólnym tytulem All and Evertyhing (Wszystko i każde). Pierwsza z nich była wstępem do trzyczęściowej książki zatytułowanej Beelzebub'a Tales to His Grandson (Opowieści Belzebuba dla jego wnuka). Ta dziwna książka, napisana stylem równie rozwlekłym, co trudnym do czytania, stanowi rodzaj fantastyki naukowej. Napisana z perspektywy upadłego, lecz obecnie skruszonego anioła (starego już Belzebuba, który za grzechy swej młodości został skazany na spędzenie życia na wygnaniu, na skraju świata, w Układzie Słonecznym), opisuje jego powrót na własną, polożoną w lepszym miejscu planetę Karatas. Aby uprzyjemnić długą podróż, Belzebub zabawia wnuka, który razem z nim podróżuje, opowieściami o swoim życiu. Mówi zwłaszcza o historii planety Ziemia i o tym, dlaczego żyjący tam dziwni ludzie są tak odmienni od inteligentnych form życia na innych planetach wszechświata. Zarówno dowcipne, jak szydercze opowieści Belzebuba stanowią mieszankę instrukcji i satyry, trudną do rozszyfrowania, ale przede wszystkim wciągającą czytelnika. To nie przypadek. Bennett odnotował, iż Gurdjieff celowo tak zagmatwał swoje przemyślenia w opowieściach Belzebuba, żeby tylko najwytrwalsi z czytelników mogli zrozumieć, o co mu chodzi: On sam [Gurdjieff] słuchał rozdziałów czytanych na głos i jeśli doszedł do wniosku, że jakieś fragmenty są zbyt łatwe do zrozumienia – a tym samym zbyt powierzchowne pisał je jeszcze raz, aby, jak mówił, „głębiej pogrzebać psa”. Kiedy ludzie poprawiali go i mówili, że z pewnością miał na myśli „pogrzebanie kości”, odpowiadał im, że mają znaleźć nie kości, ale psa. Psem jest Syriusz – Psia Gwiazda, uosobienie ducha mądrości w tradycji zaratustriańskiej 21. Druga książka Gurdjieffa Meetings With Remarkable Men – przedstawiająca dzieje jego poszukiwań Bractwa Sarmoung – może się wydawać pracą o wiele prostszą. Z pozoru to tylko autobiografia, ale w rzeczywistości jest czymś więcej. W narrację zostały wplecione różne moralistyczne opowieści i nauki o tym, jak różni ludzie mogą zrobić najlepszy użytek ze swoich talentów. Są tam także wskazówki chociaż nie podane bezpośrednio – gdzie można znaleźć źródło tej wiedzy. W przeciwieństwie do Beelzebub's Tales ta książka została napisana potoczystym i łatwym do czytania stylem, chociaż pod wieloma względami jest o wiele bardziej ezoteryczna. Trzecia książka, Life Is Only Real Then, When I Am (Życie jest prawdziwe tylko wtedy, kiedy i ja jestem), istnieje tylko we fragmentach: prawdopodobnie sam autor zniszczył niektóre rozdziały przed opublikowaniem, ponieważ uważał, że powiedział w nich zbyt dużo. To, co pozostało, jest również autobiografią, opisem niektórych z jego metod nauczania i po części wyjaśnia dziwny, wówczas szokujący, sposób odnoszenia się Gurdjieffa do uczniów. Ta krótka praca, przejawiająca o wiele mniejsze zainteresowanie niezdecydowanym czytelnikiem niż wcześniejsze książki, nie została nawet wydana aż do końca lat siedemdziesiątych. Chociaż w 1924 roku Uspienski zerwał całkowicie z Gurdjieffem, nigdy nie wątpił, że jego nauki miały rzeczywistą wartość ani że dawny nauczyciel naprawdę był wysłannikiem jakiejś tajemnej szkoły, której on sam nie mógł znaleźć ani w Egipcie, ani w Indiach. Aż do śmierci w 1948 roku Uspienski wygłaszał wykłady na temat „systemu”, jak nazywano eklektyczny zbiór idei i technik Gurdjieffa. Po drugiej wojnie światowej spisał swoje wykłady, poprzeplatane wspomnieniami z dni spędzonych z Gurdjieffem, w formie książki, wydanej pośmiertnie, w 1950 roku pod tytułem In Search of the Miraculous (W poszukiwaniu cudowności). Pierwotny, roboczy tytuł książki, zachowany później jako podtytuł, brzmiał „Fragmenty nieznanego nauczania”. Jak się wydaje, stanowił on bezpośrednie odwołanie do innej książki, Fragments of Faith Forgotten (Fragmenty zapomnianej wiary), napisanej przez G.R.S. Meada, czołowego brytyjskiego teozofa owych czasów. Mead był wydawcą magazynu „The Quest”. Jego monumentalne dzieła, Thrice Greatest Hermes (Hermes po trzykroć wielki) i Fragments ofFaith Forgotten, były przełomowymi pracami z dziedziny gnostycyzmu i tradycji hermetycznej. Wiele wczesnych wystąpień Uspienskiego miało miejsce w biurach „The Quest”, a więc tych dwóch ludzi łączyły bliskie stosunki. O czym dyskutowali, nie zostało odnotowane, ale wydaje się, że Mead, wówczas starszy już człowiek, popierał rosyjskiego emigranta. Uspienski, wybierając tytuł „Fragmentów nieznanego nauczania”, najwyraźniej chciał, żeby „ci, którzy mają oczy do patrzenia” dojrzeli związek między ideami przedstawionymi w In Search of the Miraculous a pracą Meada o chrześcijańskim gnostycyzmie. Londyńscy zwolennicy Uspienskiego działali bardzo prężnie, tworząc po jego śmierci wiele towarzystw i ugrupowań. Bennett po powrocie z Turcji stał się jednym z głównych uczniów Uspienskiego i – niemal dosłownie – odziedziczył j ego nauczycielskie krzesło; to samo krzesło, raczej niewygodne, na którym siedziałem jakieś dwadzieścia lat później. Bennett był również przy śmierci Gurdjeffa w 1949 roku i przekonany, że jego przeznaczeniem jest kontynuować dzieło obydwu mistrzów otworzył własne szkoły, najpierw w Kingston pod Londynem, a później w Sherborne. Od czasu śmierci Gurdjeffa o jego „dziele” napisano wiele książek, ale zawsze pozostawało bez odpowiedzi pytanie: czy był on po prostu propagatorem kultu, który sam wynalazł, czy też rzeczywiście nawiązał kontakt z jakimś tajemniczym źródłem wiedzy? Czy był, jak twierdził, wysłannikiem tajnego bractwa – Mistrzów Mądrości, o których mówiła Madame Bławatska i których poszukiwał Uspienski – czy też jeszcze jednym szarlatanem? Te pytania, na pierwszy rzut oka istotne tylko dla jego uczniów, w rzeczywistości mają o wiele większe znaczenie. Jeśli okazałoby się, że rzeczywiście znalazł on mistrzów, następców magów, którzy wtajemniczyli Pitagorasa, to nie tylko jego prace stałyby się bardziej interesujące z czysto badawczego punktu widzenia, ale też niosłyby za sobą o wiele większe konsekwencje dla nas wszystkich. Gurdjieff i tradycja gnostyczna In Search of the Miraculous, najsłynniejsza książka Uspienskiego, do dzisiejszego dnia pozostaje Biblią dla wielu grup i szkół wywodzących się z tradycji Gurdjieffa. Ta z pozoru prosta książka jest prawdziwą kopalnią informacji, a także kompendium wiedzy o dziwnych wierzeniach i o tym, jak były początkowo przedstawiane. Spotkałem się z tymi „fragmentami nieznanego nauczania” podróżując po Szwecji w 1971 roku. Przeczytałem już kilka miesięcy wcześniej, na uniwersytecie, Terbum Organum, ale ta książka była o wiele bardziej ezoteryczna. Niełatwa do czytania, zawierała niezwykłe idee i dziwną energię, a napisana została w sposób zarazem tajemniczy i oświecający. Skąd pochodziły te idee? Czy Gurdjieff rzeczywiście, jak wierzył Uspienski, zetknął się z tajemną szkołą? Takie pytania ciągle zadawałem sobie podczas podróży do Izraela dwa lata później i miałem czas, aby sobie dokładnie te wszystkie sprawy przemyśleć. Według Uspienskiego Gurdjieff twierdził, że jego dzieło jest naprawdę „ezoterycznym chrześcijaństwem”, to znaczy wywodzi się z sekretnych tradycji, nie rozumianych już przez Kościół. Jak głosił, pochodziły one z Egiptu: Kościół chrześcijański, chrześcijański sposób oddawania czci Bogu, nie został wynaleziony przez ojców Kościoła. Wszystko to zostało w gotowej postaci przejęte z Egiptu, ale z Egiptu, którego nie znamy. Tamten Egipt istniał w tym samym miejscu, ale o wiele wcześniej. Tylko fragmentaryczna wiedza o nim przetrwała do czasów historycznych, a została przechowana w tajemnicy, tak dobrze ukryta, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, że zostały przechowana 22. Pomysł istnienia ezoteryki w chrześcijaństwie dzisiaj w kręgach klerykalnych wywołuje wzruszenie ramion. Jednak najwyraźniej sam Jezus był ezoterystą. Nauczał przez przypowieści, które można było interpretować na wielu różnych poziomach, a czasem zabierał apostołów na stronę i wyjaśniał prawdziwe znaczenie tego, co mówił. Z Ewangelii wynika, że nawet swoim uczniom nie tłumaczył wszystkiego, co robił. Wiele jego poczynań i większość nauk nie zostało zrozumianych przez współczesnych, ponieważ nie mieli „oczu do patrzenia i uszu do słuchania”. Idee, których nauczał Gurdjieff i które Uspienski spisał w spójny system, były intrygujące i bardzo odległe od tradycyjnego chrześcijaństwa. Były logiczne i brzmiały przekonująco, co zaintrygowało wielu ludzi, również mnie. Jednak ciągle bez odpowiedzi pozostawało pytanie, czy była to po prostu mieszanina idei, które wyczytał w książkach, z dodatkiem jego własnych poglądów, czy też rzeczywiście zetknął się w czasie swoich podróży z jedną lub kilkoma szkołami? Kiedy Gurdjieff żył, jego uczniowie nie mieli okazji szukania odpowiedzi na takie pytania. Kult, który rozwinął się wokół jego osoby, był samowystarczalny i niewielu z jego studentów miało zarówno czas, jak i niezbędną znajomość języków, aby odbyć podróż śladami mistrza. Nawet po jego śmierci większość zadowalała się życiem takim jak przedtem, czytając, studiując i komentując pisma, które po sobie zostawił. Bennettowi jednak to nie wystarczało. W latach pięćdziesiątych na własną rękę poszukiwał źródeł wiedzy Gurdjieffa. Mocno wierzył w istnienie Mistrzów Mądrości i nawet tytuł książki, nad którą pracował, kiedy się z nim spotkałem w 1973 roku – została pośmiertnie opublikowana w 1975 brzmiał The Masters of Wisdom (Mistrzowie Mądrości). Bennett wierzył, że Mistrzowie Mądrości istnieli i że byli związani z Bractwem Sarmoung, czy też Sarman, opisywanym przez Gurdjieffa. Ze swoją znajomością języków był w stanie zrozumieć etymologię tej nazwy i zidentyńkować – przynajmniej teoretycznie – czym mogła być ta grupa: Jedną z takich wskazówek danych przez Gurdjieffa jest wymieniane wielokrotnie stowarzyszenie Sarmoun (sic!) lub Sarman. Wymowa jest taka sama, niezależnie od pisowni, a słowo należy łączyć z językiem staroperskim. Rzeczywiście, pojawia się ona w niektórych tekstach wjęzyku pahlavi (perskim), jako określenie tych, którzy przechowali doktryny Zoroastra. Słowo to można interpretować na trzy sposoby. Może ono oznaczać pszczołę – symbol tych, którzy zbierają drogocenny „miód” wiedzy i przekazujągo następnym pokoleniom. Zbiór legend, dobrze znany w kręgach ormiańskich i syryjskich, zatytułowany Pszczoły, został poprawiony przez Mar Salomona, nestoriańskiego archimandrytę w XIII wieku, to znaczy mniej więcej w czasach Dżyngis- chana. Pszczołv mówią o tajemniczej mocy przekazywanej od czasów Zoroastra, która objawiła się w czasach Chrystusa. Bardziej oczywiste jest tłumaczenie perskiego słowa man jako coś, co jest dziedzicznie przekazywane przez szacowną rodzinę lub rasę. Może to być „magazyn”, w którym przechowywane jest dziedzictwo lub tradycja. Słowo sar oznacza głowę, zarówno w dosłownym znaczeniu, jak też jako „zwierzchnik” czy „przywódca”. Złożenie Sarman oznaczałoby więc „główny magazyn tradycji”, nazywanej „odwieczną filozofią”, przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez, używając terminologii Gurdjiefia, „istoty wtajemniczone”. Jeszcze jednym możliwym znaczeniem słowa Sarman jest „ci, którzy zostali oświeceni”, dosłownie: ci, których głowy zostały oczyszczone 23. Opuszczając Sherborne miałem zamęt w głowie. Spędziłem weekend biorąc udział w świętym tańcu i medytacji, a także słuchając wykładów, ale tak naprawdę nie odczuwałem z tym wszystkim harmonii. Nie pociągały mnie też ideały społeczne ani życie w komunie, co – jak się wydaje – było istotne w Sherborne. Chociaż nie wątpiłem, że ta szkoła ma wiele do zaoferowania, nie tego szukałem. Chciałem dowiedzieć się więcej o Mistrzach Mądrości i nie byłem pewien, czy po wstąpieniu do szkoły Bennetta więcej się o nich nauczę. Niechętnie spakowałem plecak, w głębi ducha przekonany, że cokolwiek jest mi przeznaczone, na pewno nie znajdę tego tutaj. Kiedy szedłem na przystanek autobusowy, spotkałem Bennetta, siedzącego na kosiarce do trawy. Cała wspólnota miała właśnie dzień milczenia, więc nie mógł powiedzieć nic na pożegnanie, ale nie czułem się już tak skonsternowany. Gdy uścisnąłem mu rękę i wyjaśniłem, dlaczego tak szybko wyjeżdżam, spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, błądząc myślami gdzie indziej. Chociaż miałem go jeszcze spotkać przy kilku okazjach, a nawet byłem na kilku wykładach, które wygłosił w Londynie, byłem pewien, że podjąłem słuszną decyzję. W każdym razie byłem przekonany, że Bractwo Sarmoung Gurdjieffa i dziwne, wschodnie kraje, z których pochodzili jego członkowie, były w jakiś sposób związane z magami Mateusza. Dwadzieścia lat wcześniej niż mogłem sam wyruszyć na poszukiwania tego, co los mi zgotował, miałem okazję się nimi zajmować. Rozdział 3 Poszukiwania wśród sufich Po śmierci Gurdjieffa w październiku 1949 roku Bennett, który spędził z mistrzem wiele czasu w ostatnich miesiącach jego życia, postanowił podjąć podróż na Wschód w poszukiwaniu tajemniczego Bractwa Sarman. Mówiąc płynnie po turecku, lingua franca nie tylko w Turcji, ale na całym obszarze dawnego imperium osmańskiego, postanowił skoncentrować się na poszukiwaniach w tym właśnie regionie. Wyruszając ze swojej dawnej bazy w Stambule, gdzie niegdyś pracował jako brytyjski szpieg, zamierzał odwiedzić przed powrotem do Europy Konya, Damaszek, Jerozolimę, Bagdad i stary Babilon. Bennetta niezwykle interesował sufizm, mistyczny nurt islamu. W swojej autobiografii – Witness (Świadek) opisał, jak w 1920 roku odwiedził w Konstantynopolu tekke Mevlevi, czyli tańczących derwiszów, chyba najsłynniejszego z sufickich zakonów 1. Był jednym z ostatnich Europejczyków, którzy widzieli Mevlevi w akcji, ponieważ wkrótce potem działalność ich zakonu, podobnie jak wszystkich innych, została zakazana przez wprowadzającego reformy Maturka. Wirujący derwisze w filcowych czapkach nie wywarli na Bennetcie wielkiego wrażenia, ale kiedy w 1953 roku wrócił do Turcji, jedną z pierwszych rzeczy, które uczynił, było odwiedzenie od dawna opuszczonego tekke. Wierząc, że w jego wymiarach mogła zostać zawarta jakaś tajemna wiedza, zabrał się do mierzenia Sema Hane, czyli sali, w której tańczyli derwisze. Jak napisał: Kiedy stałem na pokrytej kurzem podłodze i patrzyłem na kruche drewniane rzeźby, rozumiałem, co oznaczał dla Turków przez ponad siedem wieków styl życia derwiszów. Stanowili ostoję praktycznego mistycyzmu i ocalili życie religijne w Turcji od degeneracji i popadnięcia w formalizm 2. Bennett umocnił swe mistyczne poglądy na temat mocy spoczywających w tureckiej architekturze sakralnej, kiedy odwiedził święte miasto Konya i znajdujący się w nim pierwszy tekke Mevlevi, gdzie jest pochowany Dżalal ad-Din Rumi, założyciel zakonu 3. Każdego dnia, kiedy byłem w Konya, chodziłem do wielkiego tekke Mevlevi, domu poety Dżalala ad-Dina Rumiego – założyciela zakonu derwiszów Mevlevi. Sema Hane została zbudowana w XII wieku, pod nadzorem jego syna, Sultana Veleda, przez seldżuckich królów Konya. Jest prototypem trzystu sześćdziesięciu pięciu podobnych budowli, rozproszonych po całej południowo-zachodniej Azji. Kiedy ją badałem, przekonałem się, że wymiary i proporcje budowli były związane z jakąś dawno zapomnianą sztuką koncentracji psychicznych energii, która mogła wywierać wpływ na wewnętrzny stan tych, którzy spotykali się wewnątrz, aby czcić Boga 4. Zainspirowany swoją wizytą w mauzoleum Rumiego, ale ciągle nie mając sprecyzowanego planu dalszej wędrówki, Bennett wyruszył do Adany. Następnie dotarł do Syrii i udał się do Aleppo i Damaszku. Od tego momentu postanowił „podróżować i żyć jak Turek, z niewielką sumą pieniędzy” i dlatego unikał innych ludzi z Zachodu. W Syrii odwiedził wiele tekke i świętych miejsc, tym razem spotykając żyjących przedstawicieli zakonu Mevlevi, którzy – ponieważ mieszkali poza Turcją – nie podlegali zakazowi Maturka. Chociaż zrobiła na nim wrażenie prostota i religijność derwiszów, odczuwał potrzebę dalszej wędrówki. Pragnął spotkania z przeszłością i z teraźniejszością, i zamierzał odwiedzić kilka ważnych stanowisk archeologicznych, jakich wiele było w tej części świata. Podróżując z Syrii do Iraku spędził jakiś czas w ruinach starożytnego Babilonu, gdzie umieścił akcję wielu opowieści Belzebuba, ale najważniejszym dla niego odkryciem w Iraku była zapomniana dolina Szajch Adi, główne sanktuarium mało znanej społeczności jezydów, niekiedy też określanych mianem Jesevi. Szajch Adi wzięło swoją nazwę od „świętego”, którego kaplica się tam znajduje i o którym jezydzi mówili, że żył tysiące lat temu – może nawet w czasach Abrahama. Bennett spędził dzień zwiedzając kaplicę i wypytując jej strażnika, z pomocą kurdyjskiego tłumacza. Podsumowując wrażenia z tego dnia napisał w swoim dzienniku: Jestem przekonany, że oni [jezydzi] pochodzą od starożytnych Chaldejczyków. Ich tradycja głosi, że przybyli z południa i mogą być zaginionymi potomkami babilońskich magów, którzy zniknęli z areny dziejów po czasach Aleksandra Macedońskiego 5. Opuściwszy Szajch Adi, Bennett wrócił do Konstantynopola, a następnie do Londynu. Chociaż przez resztę życia utrzymywał bliskie stosunki z różnymi grupami sufich i był pod wielkim wrażeniem islamu, nie mógł pokonać granicy, jaka dzieli krzyż i półksiężyc, i zakończył życie jako rzymski katolik. Ale mimo to zachował fascynację inną religią, starszą zarówno od chrześcijaństwa, jak i od islamu, która wywarła wielki wpływ na obydwie: zaratustryzm. Uważał ją za religię babilońskich magów, która była jednym z największych światowych objawień i w praktyce najdokładniej przestrzeganym. Bennett był przekonany, że nauki tej właśnie religii stano wiły główny element filozofii samo przekształcenia, stworzonej przez Gurdjieffa, na co wskazywałaby jego uwaga o Syriuszu. Był również pewien, że Zaratustra, założyciel tej religii, jest pierwowzorem człowieka, którego Gurdjieff w swoich Beelzebub's Tales nazywa „Ashiata Shiemash”, przekonującego swój lud, że powinien zrezygnować ze zwierzęcych ofiar. Według Gurdjieffa praktyka ta w swoim czasie osiągnęła w Azji rozmiary epidemii. Niezależnie od tego, czy babilońscy magowie byli przodkami jezydów, czy też nie, najwyraźniej odgrywali ważną rolę w prowadzonych przez Bennetta poszukiwaniach mistrzów Gurdjieffa. Ale czy mogli być związani z Bractwem Sarmoung? To pytanie dręczyło mnie, ale sam Bennett nie dał jasnej odpowiedzi. Jednak jeśli jest choć trochę prawdy w legendarnych magach Mateusza, to musi istnieć jakiś związek między nimi a zaratustryzmem, religią ludu, który Grecy nazywali Magoi. Postanowiłem więc zbadać, jakiego rodzaju mogłyby to być związki. Dobra religia Chociaż są pewne wątpliwości na ten temat, wydaje się, że Zaratustra (znany również pod greckim imieniem Zoroaster) urodził się gdzieś na dzisiejszym pograniczu Iranu i Azerbejdżanu, nad brzegami rzeki Araks 6. Powszechnie przyjmuje się, że narodził się około roku 630 p.n.e. 7, a religia, którą założył, jest dualistyczna. Podobnie jak Egipt i Mezopotamia, Persja jest bardzo starym krajem. Jej religijne korzenie sięgają bardzo głęboko, aż do zarania cywilizacji. W tych zamierzchłych czasach, zanim zostały zbudowane piramidy i na długo przed tym, jak Abraham odbywał swą podróż z Ur Chaldejczyków do Hebronu, ludy indoeuropejskie żyły już w Iranie i Indiach. Te społeczeństwa, przodkowie współczesnych Persów i Europejczyków, byli zorganizowani w struktury plemienne, z rządzącymi nimi dynastiami królów. Wydaje się, że wiele elementów ich religii ciągle można rozpoznać we współczesnych kulturach tego regionu. U źródeł ich religii tkwił szacunek dla żywiołów, zwłaszcza ognia i wody, a także chęć utrzymania ich w „czystości”. Rytuały obejmowały zarówno składanie ofiar płynnych, jak i zwierzęcych – zwykle byków. Zaratustra był wyświęconym kapłanem tej dawnej religii, ale odczuwał niemal biblijne powołanie do bycia prorokiem. Według legend, przekazanych przez Gathy 8, w wieku trzydziestu lat miał wizję, w której spotkał Ahura Mazdę, najwyższego boga irańskiego panteonu. Nie doceniony wśród własnego ludu, Zaratustra wyruszył na dwór króla sąsiedniego kraju, Visztaspy, i nakłonił go do przyjęcia nowej religii. Według Bennetta właśnie kapłani starszej, przedzaratustriańskiej religii byli nazywani magami, a ich akceptacja nowego proroka miała kluczowe znaczenie: Magowie byli członkami kasty czy też warstwy, która istniała w centralnej Azji przed czasami Zoroastra. Zaakceptowali Zoroastra, kiedy ten przybył na dwór króla Visztaspy, baktryjskiego władcy Chorezmu. Dwaj magowie otrzymali zadanie sprawdzenia wiarygodności Zoroastra i odkryli, że stopień jego wtajemniczenia przewyższał wszystko, co dotąd znali. Za ich radą król się nawrócił 9. Religia, którą głosił Zaratustra i którą mieli przyjąć perscy królowie, radykalnie zrywała z wcześniejszymi kultami, ponieważ głosiła, iż świat, chociaż zaprojektowany przez Boga, został stworzony jako miejsce walki między dobrem a złem. Według Zaratustry dobry bóg, Ahura Mazda (lub Ormuzd, jak nazywają go późniejsze teksty), istniał jako wieczne światło i czas. Natomiast jego przeciwnik, Angra Mainyu (później zwany Arymanem), duch ciemności i zła, również istniał, kiedy tylko nadarzała się taka możliwość. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, że zło mogłoby skalać czystość jego wiekuistego bytu, Ormuzd zaplanował pochwycenie i zniszczenie Atymana. Tą pułapką był nasz materialny świat, który – ponieważ podlegał prawom czasu i przestrzeni – zmusiłby przeciwnika do ujawnienia. Ormuzd wiedział, że Aryman będzie próbował zniszczyć ten świat, ale w przeciwieństwie do swego wroga potrafił przewidywać przyszłość i wiedział, że jeśli diabeł będzie próbował to zrobić, zostanie uwięziony w czasie i przestrzeni. Tak więc, mimo że zło początkowo mogłoby odnosić zwycięstwa i w ten sposób wywołać cierpienie na świecie, jednak później zostanie pokonane i dobro zatryumfuje. W tradycji zaratustriańskiej pierwszy człowiek (odpowiednik biblijnego Adama) nazywał się Gajomard. Został on – obok niebiańskiego byka i pierwszej rośliny – stworzony pierwszego dnia. Aryman odpowiedział na wyzwanie Ormuzda tchnięciem śmierci w te pierwsze stworzenia. Jednak chociaż umarły, rozmnożyły się tysiąckrotnie; z byka powstały wszystkie inne zwierzęta, z rośliny wszelka roślinność, a z człowieka rodzaj ludzki. Wprawdzie Aryman sprawił, że śmierć pojawiła się na świecie, lecz nie mógł świata zniszczyć. Wojna między Bogiem i diabłem, dobrem i złem, życiem i śmiercią miała się dopiero rozpocząć. Według Zaratustry ludzkość miała szczególną rolę do odegrania w tej niezwykle długiej wojnie przeciwko złu; dusza ludzka była pierwszym polem walki między tymi siłami. Ormuzd wiedział od samego początku, że Aryman będzie próbował nakłonić człowieka do grzechu i w ten sposób go przywieść do śmierci. Początkowo człowiek musiałby upaść, ale w końcu przypomniałby sobie o swoim boskim pochodzeniu i działałby jako przedstawiciel Boga w materialnym świecie. Pobożny zaratustrianin w życiu, pracy i naukach proroka znajdował wskazówki dotyczące etycznego życia. Patrzył w przyszłość i oczekiwał końca ery, kiedy miał się narodzić zbawiciel Saoszjant 10. Wówczas diabeł zostanie zniszczony raz na zawsze, zło będzie wypędzone, a świat przywrócony do porządku. Tymczasem mądry człowiek przestrzegał przykazań zostawionych przez Zaratustrę, walczył po stronie dobra, a przede wszystkim starał się utrzymać siebie samego i świat w czystości. Przez jakieś dwieście pięćdziesiąt lat magowie zaspokajali religijne potrzeby swojego ludu. Jednak najazd Aleksandra Wielkiego w 334 roku p.n.e. spowodował wielki wstrząs w całym perskim imperium. W czasach, kiedy według ewangelii magowie mieli przybyć do Betlejem, aby być świadkami narodzin Jezusa, zaratustrianizm jako religia znajdował się w stanie całkowitego upadku. Wprawdzie później został odnowiony i przeżył prawdziwy złoty wiek za panowania perskiej dynastii Sasanidów, była to jednak odległa przyszłość. W I wieku p.n.e. większa część Mezopotamii została włączona do imperium partyjskiego 11, które nie było tak scentralizowane jak imperium achemenidzkie, poprzedzające podbój Aleksandra, ani jak późniejsze państwo sasanidzkie (około 224651 roku n.e.). W licznych małych państwach, jakie istniały na terenie dzisiejszej wschodniej Turcji i Mezopotamii, zanim Rzymianie przejęli kontrolę nad tym obszarem, panowała względna swoboda, zarówno polityczna, jak i religijna. W tak sprzyjających warunkach mogło rozkwitać wiele lokalnych kultów, z których najważniejszym był kult Mitry, boga czczonego przez Ariów 12 na długo przed narodzinami Zaratustry. Istnienie tego kultu w różnych częściach imperium partyjskiego kazało mi przypuszczać, że ewangeliczni magowie nie pochodzili z samej Persji, ale raczej z Mezopotamii. Zamierzałem dokładniej zgłębić koneksje Mitry. Mitra Bohater Kiedy J.G. Bennett w 1953 roku odwiedził kaplicę Szajcha Adi, oglądał coś więcej niż tylko starożytny grób. Przypuszczał, że jezydzi przechowywali starożytną wiedzę i mogli być jednym z najważniejszych źródeł Gurdjieffa. Miał dobre podstawy, aby tak sądzić, ponieważ sam Gurdjieff wspominał o jezydach w Meetings witki Remarkable Man. Opisywał w tej książce, że jeśli na ziemi wokół jezydy narysowano koło, nie mógł on z własnej woli go opuścić. Koło stawało się klatką, z której – mimo wysiłków – nie mógł uciec. Jakaś dziwna moc, o wiele potężniejsza niż jego własna siła, zatrzymywała go wewnątrz [...]. Jeśli jezyda siłą wydostał się poza okrąg, natychmiast wpadał w stan katalepsji, z którego wychodził, skoro tylko wrócił do wnętrza koła. Lecz jeśli nie znalazł się z powrotem w kręgu, wracał do normalnego stanu, jak mnie zapewniano, po trzynastu lub dwudziestu jeden godzinach. Przywrócenie ich do normalnego stanu w jakikolwiek inny sposób jest niemożliwe. W każdym razie ani ja, ani moi przyjaciele nie potrafiliśmy tego zrobić, mimo że dysponowaliśmy wszelkimi środkami, znanymi współczesnej nauce o hipnozie, pozwalającymi wyprowadzać ludzi ze stanu katalepsji. Mogli to zrobić tylko ich kapłani za pomocą pewnych krótkich inkantacji 13. Jeśli Bennett miał nadzieję zobaczyć podobne fenomeny, rozczarował się. Albo jego gospodarze w Szajch Adi obawiali się stanąć w kręgu, albo – co bardziej prawdopodobne – zachówywali tego rodzaju ezoteryczne doświadczenia dla siebie. Niestety, cokolwiek sądził o jezydach i ich dziwnej religii, nie przyjął złożonej mu propozycji zostania z nimi przez jakiś czas i poznania ich tajemnic. Mógł powiedzieć niewiele więcej ponad to, że jego zdaniem jezydzi stanowili żywy łącznik ze starożytnymi religiami, znacznie starszymi niż wczesne chrześcijaństwo. Ich religia jest mieszanką tradycji Sabejczyków, chrześcijan i muzułmanów- prawdopodobnie różne legendy były zapożyczane od czasu do czasu i łączyły ich własne wierzenia z tymi, które istniały w otaczającym ich świecie. Jezydzi mogą być też związani ze starym kultem Mitry. Jeśli porównamy symbole znajdujące się na zewnątrz sanktuarium Szajcha Adi z tymi, które są w świątyni w Hatrze 14, rozpoznamy węża i prawdopodobnie skorpiona 15. Mitraizm uważa się zwykle za heretycki odłam zaratustryzmu, ale jest to zbyt daleko idące uproszczenie. Związek między tymi dwiema religiami jest w rzeczywistości o wiele bardziej skomplikowany niż na przykład ten, jaki istnieje między chrześcijaństwem a islamem. Ponieważ tak jak islam jest z jednej strony zreformowaną wersją chrześcijaństwa, a z drugiej powrotem do starotestamentalnego zbliżenia się do Boga przez całkowite poddanie się jego woli w codziennym życiu, tak mitraizm byk pod wieloma względami powrotem do przedzaratustriańskiej przeszłości. W perskiej, aryjskiej tradycji, która poprzedzała reformę Zaratustry, to właśnie Mitra 16, obok Varuny i Indry, był jednym z najważniejszych bogów. Był on ściśle związany z koncepcją sprawiedliwości i bywał przywoływany na świadka w licznych przypadkach próby ognia, kiedy to oskarżony musiał przebiec wąską przestrzeń między dwoma rzędami płonących pochodni. Związek między Mitrą a ogniem z czasem stawał się coraz ściślejszy – bóg nabierał charakteru solarnego, niekiedy też bywał porównywany do chrześcijańskiego archanioła Michała. Uosabiał palący żar słońca, a także jego światło. Tak więc zarówno na ezoterycznym, jak i przyziemnym poziomie nauk Mitra był ognistym bogiem słońca, panem umów i abstrakcyjnym pojęciem sprawiedliwości. Jednak nie to przyciągało rzymskich wyznawców do jego kultu. Dla nich Mitra był uosobieniem archetypu herosa. Jego kult, który błyskawicznie rozprzestrzenił się w całym imperium rzymskim w ciągu I i II wieku n.e., byk bardziej subiektywny niż klasyczny zaratustryzm. Dla Greków i Rzymian Mitra był bohaterskim antropomorficznym bóstwem, porównywalnym z Herkulesem i takimi słonecznymi bóstwami jak Apollo i Helios 17. Niestety do naszych czasów zachowało się niewiele dokumentów pisanych dotyczących rzymskiego mitraizmu, chociaż istnieje wiele posągów i reliefów, które pozwalają nam poznać ogólne zarysy tego kultu. Jego główna legenda ma wyraźne związki z zaratustriańskim oraz biblijnym mitem o stworzeniu świata. Mitra, podobnie jak Gajomard, jest synem bożym. Został zrodzony ze skały obok świętego strumienia, u podnóża drzewa 18. Ale był on także „Adamem”, który zjadł owoc z drzewa i nosił ubranie z jego liści. Jak twierdzi Joseph Campbell, wielki znawca mitologii, ze zjedzeniem owocu nie łączył się jednak żaden grzech. Stela Mitry, awers Stela Mitry, rewers Perski Mitra łączył w sobie dwóch Adamów 19; w jego ustanowieniu praw doczesnego życia nie było grzechu, nie było upadku. Dziecko nożem ścięło owoc z drzewa i zrobiło strój z jego liści: jak Adam – ale bez grzechu. Jest jeszcze jedna scena, w której widzimy go, jak wypuszcza strzały w skałę, z której wytryskuje woda, aby orzeźwić spragnionego. Nie znamy samego mitu, ale ten epizod można porównać do opowieści o Mojżeszu wydobywającym za pomocą swojej laski wodę ze skały na pustyni (Ks. Wyjścia 17:6). Jednak Mojżesz zgrzeszył, ponieważ uderzył dwukrotnie i dlatego nie miał dotrzeć do Ziemi Obiecanej – podobnie jak Adam zgrzeszył i został wygnany z raju. Lecz zbawca Mitra zjadł owoc z drzewa oraz wydobył wodę ze swej matki – skały i nie popełnił grzechu 20. Legenda o Mitrze wspomina również o losach niebiańskiego byka. W przeciwieństwie do zaratustriańskiej opowieści o stworzeniu świata, w której ów pierwszy byk umiera w wyniku poczynań Arymana, w mitraizmie zostaje on złożony w ofierze. Z niejasnych dla nas powodów Mitra musiał pochwycić żywego byka i na własnych plecach zanieść do jaskini. Tam złożył go w ofierze. Scenę tę przedstawia mnóstwo posągów i stel, jak chociażby ta, która znajduje się w Muzeum Brytyjskim. Z wydarzeniem tym wiąże się bogata symbolika: Pierwszy byk pasł się na zboczach górskich, kiedy młody, atletyczny bóg dosiadł go, uchwyciwszy za rogi. Zwierzę w dzikim galopie próbowało zrzucić jeźdźca, ale Mitra trzymał mocno i w końcu bestia upadła. Wówczas złapał zwierzę za kopyta, przerzucił sobie przez ramiona i tak zaczęła się długa, najeżona przeszkodami droga z żywym bykiem do jaskini. Owa ciężka zarówno dla herosa, jak i dla byka próba stała się symbolem z jednej strony ludzkiego cierpienia w ogóle, z drugiej – specjalnych testów, jakie czekały adepta na drodze do wtajemniczenia, przypominających późniejszą drogę krzyżową w religii chrześcijańskiej (chociaż nieporównywalnie od niej cięższych). Kiedy Mitra przybył do jaskini, kruk wysłany przez słońce przyniósł mu wiadomość, że nadeszła pora złożenia ofiary. Trzymając swą ofiarę za nozdrza, wbił nóż w jego pierś [...]. Z rdzenia kręgowego byka powstała pszenica, a z krwi wino – stąd sakramentalne wino i chleb. Z jego nasienia, zebranego i oczyszczonego przez księżyc – jak w ortodoksyjnym zaratustriańskim micie – powstały zwierzęta użyteczne człowiekowi [...], przybyły też, aby spełniać swe rozliczne zadania, zwierzęta bogini-matki, bogini śmierci i odrodzenia: skorpion, pies i wąż 21. Opis boga niosącego pierwszego byka do jaskini i składającego go w ofierze miał bez wątpienia odpowiedniki w obrzędach kultowych. Można sobie wyobrazić takie „rodeo”, kiedy to dzielni młodzi ludzie walczyli z bykami – może nawet zanosili je na plecach do jaskini, by je tam złożyć w ofierze. Tego rodzaju ofiary z byków były oczywiście powszechne w całym świecie starożytnym, a ich dalekie echo możemy do dziś oglądać w hiszpańskich walkach byków. W Biblii Mojżesz sprowadza na głowy Izraelitów gniew Boży, kiedy widzi, jak oddają cześć złotemu wizerunkowi byka i tańczą wokół niego. Nie był to ich własny wynalazek przejęli ten pomysł od Egipcjan, którzy w tym czasie czcili świętego byka Apisa. Głównym ośrodkiem egipskiego kultu byka było Memfis. Apis – jedyny, specjalnie wybrany z całego kraju byk, żył w luksusie, a kiedy umarł, był mumifikowany i grzebany w gigantycznym mauzoleum, zwanym Serapeum. Znajduje się ono w pobliżu królewskiej nekropolii w Saqqara, jest to labirynt połączonych podziemnych korytarzy, skrywających olbrzymie kamienne sarkofagi, w których niegdyś znajdowały się zmumifikowane ciała byków. Odkrył te katakumby w 1850 roku słynny francuski egiptolog, Auguste Mariette, ukazując światu w całej okazałości rozmiary egipskiej obsesji na punkcie Apisa. Każdy z sarkofagów ma trzy metry wysokości, dwa metry szerokości i cztery długości, i jest wykuty z jednego bloku granitu. Praca, jakiej wymagało wykucie i przesunięcie każdego z nich na jego miejsce – a są ich dziesiątki – świadczy o potędze kultu, rozpowszechnionego niegdyś wśród Egipcjan. W Persji było nieco inaczej. Nie wiadomo dokładnie, jak wyglądały indoirańskie wierzenia przed narodzinami Zaratustry, ale wiadomo, że i tam istniał kult byka, połączony ze składaniem tych zwierząt w ofierze. Pierwotnie ofiara taka była niezwykle doniosłym wydarzeniem i nie miała miejsca przy byle okazji; jednak w czasach, kiedy urodził się Zaratustra, czyli około 630 roku p.n.e., zdewaluowała się i wiele byków zabijano bez potrzeby. Dokonana przez Zaratustrę reforma wcześniejszej, prymitywnej religii Iranu, która – jak się wydaje – koncentrowała się na oddawaniu czci (lub przynajmniej zaskarbianiu sobie łask) żywiołów i duchów natury, miała dalekosiężne konsekwencje. Przede wszystkim stawiała pod znakiem zapytania celowość składania ofiar ze zwierząt, co – według Zaratustry – nie powinno mieć miejsca w religii. Jak pisze profesor R.C. Zaehner: Reforma Zoroastra uczyniła demony z tych bóstw, które były nazywane deva, zupełnie zaś wyeliminowała te, które Irańczycy nazywali ahura, a Hindusiasura, z jednym wyjątkiem: Ahura Mazdy (później zwanego Ormuzdem), który został wyniesiony do rangi jedynego prawdziwego boga. Przeciwko temu Bogu wystąpił Angra Mainyu (Aryman), Niszczycielski Duch; życie na ziemi jest przedstawiane jako bitwa między Ahura Mazdą i wspierającymi go mocami z jednej strony a Angra Mainyu i jego demonicznymi hordami z drugiej. Dla Zoroastra była to zupełnie realna bitwa, ponieważ tradycyjną religię ciągle reprezentowali czciciele dew ów, utożsamiani ze wszystkim co złe. Najpewniej do uprawianych przez nich praktyk należało składanie zwierzęcych ofiar z byków; właśnie te rytuały Zoroaster zaciekle atakował 22. Skoro wiemy, że sam Zaratustra był przeciwny składaniu ofiar ze zwierząt, wydaje się bardzo dziwne, że odgrywały one aż tak ważną rolę w mitraizmie. Prawdopodobnie odpowiedź jest taka, że mitraizm wcale nie był – jak się zwykle uważa i co można przeczytać w wielu książkach na ten temat – heretyckim odłamem zaratustrianizmu. Raczej obie te religie pochodziły – i dlatego istniały między nimi pewne wzajemne powiązania – od tej samej pierwotnej protoreligii, ale ich rozwój przebiegał różnymi drogami. Była, jak wiemy, niezmiernie stara aryjska religia – niektórzy uważają, że jej początki sięgają ostatniej epoki lodowcowej – wyznawana na całym Środkowym Wschodzie i w północnych Indiach na długo przed czasami Zaratustry 23. A jednak najstarsze wzmianki o wedyjskich czy też aryjskich bóstwach nie pochodzą ani z Persji, ani z Indii, lecz z Turcji. W czasie jednej z wielkich wędrówek ludów, około 2200 roku p.n.e. – jeśli nie wcześniej – lud zwany Hurytami przemieścił się z wyżynnych terenów otaczających jezioro Urmia na żyzne równiny północnej Mezopotamii. Również ten lud, podobnie jak Persowie, był aryjski i przyniósł ze sobą nowy wynalazek: rydwan bojowy. Ten lekki i niezwykle zwrotny pojazd wywodził się ze stepów południowej Rosji i aż do tego czasu nie był znany starożytnym cywilizacjom Egiptu i Babilonii. Huryci, uzbrojeni w nową machinę wojenną, starożytny odpowiednik czołgu, mogli pokonać wszystko, co im stanęło na drodze, i założyć królestwo Mitanni na obszarze dzisiejszego Kurdystanu. Kontynuowali swe podboje i do roku 1800 p.n.e. dotarli do wybrzeży Zatoki Perskiej. Stąd wyruszyli na zachód, do Syrii i Palestyny, i zmieszali się z zamieszkującymi już te tereny ludami. W traktacie, zawartym około 1400 roku p.n.e. między Mitannijczykami a ich sąsiadami Hetytami, zostało wymienionych pięć aryjskich bóstw: Indra, Mitra, Varuna i dwu Aszwinów. Tak więc Mitra był bogiem znanym we wschodniej Turcji na długo przed Zaratustrą, który – jak się powszechnie przyjmuje – urodził się około 630 roku p.n.e. Sugestia Bennetta, że dzisiejsza religia jezydów może przynajmniej w części pochodzić od kultu Mitry, miała wielkie znaczenie dla moich poszukiwań magów. Mitraizm był tematem, który interesował mnie coraz bardziej, i przekonałem się, że nie tylko stanowił jedno ze źródeł nauk Gurdjieffa, ale też w poważnym stopniu wpłynął na rozwój wczesnego chrześcijaństwa. Rzeczywiście, jak się wydaje, nawet nazwa „mitry”, charakterystycznego nakrycia głowy chrześcijańskich biskupów, pochodzi od imienia boga Mitry. Nie powinno to nikogo dziwić, jako że rodzące się chrześcijaństwo zapożyczyło od Mitry o wiele więcej niż tylko zabawne nakrycia głowy. Istnieje wiele podobieństw, wprawiających w zakłopotanie samych chrześcijan, między kultem Mitry a rzymskim katolicyzmem, jak chociażby to, że wybrano 25 grudnia, dzień narodzin Mitry, jako dzień Bożego Narodzenia. W katakumbach pod rzymskim Watykanem znajduje się nawet kaplica poświęcona Mitrze. Chociaż nie znamy dokładnie natury obrzędów, które odbywały się w takich grotach poświęconych Mitrze, wiemy wystarczająco wiele, by się przekonać, że ten kult miał wiele wspólnego ze swym młodszym rywalem – chrześcijaństwem. Chrystus i Mitra Kiedy zagłębiłem się w temat, stało się dla mnie jasne, że chrześcijaństwo wcale niemało zawdzięcza mitraizmowi. Niegdyś nie potrafiłem znaleźć innego wytłumaczenia niż to, że zarówno wczesne chrześcijaństwo, jak i mitraizm były religiami azjatyckimi i miały pewne wspólne elementy. Jednak im bardziej drążyłem temat, tym bardziej przekonywałem się, że związków jest o wiele więcej. Nie koniec na tym – badanie mitraizmu rzuca światło na pewne „chrześcijańskie” ceremonie. Mitraizm, podobnie jak wiele innych religii mających swoje korzenie na Bliskim Wschodzie, był ściśle związany z astrologią. Chociaż do naszych czasów zachowało się niewiele pism czcicieli Mitry, możemy dowiedzieć się nieco o samym kulcie studiując reliefy z ich świątyń. Wydaje się, że – podobnie jak współczesna masoneria – opierał się on na stopniowym wtajemniczaniu. Według jednego z autorów, cytującego traktat Le culte de Mithra M. Layarda, było dwanascie stopni wtajemniczenia. Stopnie te były podzielone na cztery etapy, Ziemi, Powietrza, Ognia i Boski. Na etap Ziemi składały się stopnie Żołnierza, Lwa i Byka. Na etap Powietrza – stopnie Sępa, Strusia i Kruka. Na etap Ognia – Gryf, Koń i Słońce. Etap Boski tworzyły stopnie Orła, Sokoła i Ojca Ojców 24. Pozostaje wprawdzie tajemnicą, w jaki sposób powstały te nazwy stopni, ale nie sposób nie zauważyć odwołania do czterech żywiołów, a trzy stopnie, tworzące każdy z nich, wiążą się z zodiakiem. Według Josepha Campbella, zodiak był niezmiennym tłem, na którym poruszały się planety. [...] zodiak był ograniczoną, znajdującą się w wiecznym ruchu sferą czasoprzestrzeni, w której działał nieograniczony Duch – nieruchomy, ale wprawiający w ruch wszystko. Uważano, że orbity siedmiu widocznych sfer – Księżyca, Merkurego, Wenus, Słońca, Marsa, Jowisza i Saturna – otaczają Ziemię i przez nie zstąpił duch, kiedy miał się narodzić 25. Było siedem stopni wtajemniczenia, przez które należało przejść, aby stać się mistrzem; odpowiadały one siedmiu sferom planetarnym. Pierwszy stopień nazywał się Corax (kruk) i symbolizował sferę Księżyca. Drugi nazywał się Cryphias (tajemny mistrz) i był związany ze sferą Merkurego. Trzecim byłMiles (żołnierz) – sfera Wenus, czwartym Leo (lew) – sfera Słońca, piątym Perses (Pers) – sfera Marsa, szóstym Heliodromus (posłaniec Słońca) – sfera Jowisza, siódmym, ostatnim, Pater (ojciec) sfera Saturna. Chociaż możemy jedynie przypuszczać, jakie było mistyczne znaczenie tych nazw lub jakie ceremonie towarzyszyły kolejnym stopniom wtajemniczenia, wiemy, że kandydaci nosili odpowiednie stroje. Ważne są związki wtajemniczenia z astrologią i przekonanie, że można wspinać się po drabinie niebios, wstępując po kolejnych sferach planetarnych. Taką koncepcję można znaleźć w wielu tajemnych tradycjach, na przykład w kabale, mistycznym nurcie judaizmu 26. Według kabały siedem płomieni siedmioramiennego żydowskiego świecznika, czyli menory, symbolizuje siedem planet, czyli „wędrowców” (w tej liczbie Słońce i Księżyc). Ruchy planet były uważnie obserwowane przez kapłanów i astrologów w całym świecie starożytnym, ponieważ wierzono, że mają wpływ na ludzkie losy. Uważano, że obdarzają mężczyzn i kobiety gwiezdną mocą, stosownie do swojej własnej natury. Jednak takie „dary”, które przejawiały się we wrodzonych talentach, były bronią obosieczną: mogły okazać się zaletami, ale i wadami, zależnie jak były wykorzystywane 27. Samodoskonalenie na gwiezdnym lub planetarnym poziomie polegało na rozpoznaniu własnego typu planetarnego, czyli zidentyfikowaniu „bogów”, którzy wywierali na człowieka największy wpływ, a następnie na rozwijaniu wewnętrznej dyscypliny, koniecznej do kontrolowania sposobu, w jaki są wykorzystywane te siły, tak aby przejawiły się raczej w sposób pozytywny niż negatywny. Jednak głównym zadaniem takich ezoterycznych kultów jak mitraizm było – podobnie jak szkoły Bennetta w Sherborne – nauczenie adepta, jak wznieść się ponad ten poziom. Siedmiostopniowa drabina wtajemniczenia miała za zadanie uwolnić duszę od sił, które były często symbolicznie przedstawiane jako siedmiogłowy smok. Dusza zmarłego, który dostąpił takiego wtajemniczenia, była w stanie opuścić Układ Słoneczny i wznieść się do nieba, ponad gwiazdy. Jak to ujął Campbell: Człowiek zawdzięczał każdej [ze sfer planetarnych] specyficzną wartość czasoprzestrzenną, która z jednej strony wpływała na jego charakter, a z drugiej stanowiła ograniczenie. Dlatego siedem stopni wtajemniczenia miało duszy ułatwić przejście siedmiu kolejnych granic i osiągnięcie stanu doskonałości 28. W chrześcijaństwie istnieje podobna koncepcja planetarnego, czy też gwiezdnego świata, będącego źródłem, z którego czerpiemy zarówno nasze zalety, jak i wady. Najwyraźniej zostało to przedstawione w Apokalipsie, ostatniej z ksiąg biblijnych. Siedem planet zostało tutaj przedstawione jako siedem gwiazd trzymanych w prawej ręce „kogoś podobnego do Syna Człowieczego”. Zostały one porównane do siedmiu świeczników i archetypu siedmiu kościołów: Co do tajemnicy siedmiu gwiazd, które widziałeś w dłoni mojej, i siedmiu złotych świeczników: siedem gwiazd to aniołowie siedmiu zborów, a siedem świeczników to siedem zborów 29. Każdy z siedmiu kościołów Azji Mniejszej, do których jest adresowana pierwsza część Objawienia, miał swoją potęgę, za którą został nagrodzony, i słabość, która prowadziła do grzechu. Chrześcijaństwo, podobnie jak mitraizm – w I i lI wieku naszej ery jego wielki rywal – oferowało siedem stopni wtajemniczenia, zwanych sakramentami, mających pomóc duszy w osiągnięciu zbawienia. Mamy więc chrzest (Księżyc), spowiedź (Merkury), małżeństwo (Wenus), komunię (Słońce), bierzmowanie (Mars), kapłaństwo (Jowisz) i ostatnie namaszczenie (Saturn). Wszystkie te podobieństwa między chrześcijaństwem a mitraizmem skłaniają do przypuszczenia, że mitraizm musiał być gwiezdną religią magów. Jednak są też argumenty przemawiające przeciwko temu – jak chociażby fakt, że Boże Narodzenie nie było obchodzone 25 grudnia aż do 353 roku n.e., kiedy ogłosił to papież Liberiusz. Wcześniej głównym świętem chrześcijan był Chrzest Chrystusa, obchodzony 6 stycznia. Wydaje się, że wybór tej właśnie daty na tak ważne święto nie wiąże się ani z Persją, ani z Mezopotamią, ale z Egiptem. Aion i Chrystus W czasach Rzymian w Aleksandrii znajdowała się wielka świątynia Koreion. Właśnie w tej świątyni 6 stycznia obchodzono narodziny Aiona 30. Jak zostało odnotowane w pismach świętego Epifaniosa (około 315-402), pogańskie święto Aiona ciągle było obchodzone tego właśnie dnia. Pisze on: [...] w Aleksandrii, w Koreionie, jak ją nazywają – ogromnej świątyni, uważanej za święte miejsce Dziewicy – po całonocnym czuwaniu przy śpiewach i muzyce przed ich idolem, kiedy kur zapieje, schodzą ze światłami do podziemnej krypty i wynoszą drewniany wizerunek, leżący nago na łożu. Ma on na twarzy pieczęć w kształcie krzyża, na każdej ręce i kolanie podobne pieczęcie, wszystkie pięć wykonane ze złota. Obnoszą ten wizerunek wokół wewnętrznej części świątyni, okrążając ją siedem razy 31 przy akompaniamencie piszczałek, bębenków i hymnów, i radując się znoszą go z powrotem do podziemi. I jeśli ich zapytać o znaczenie tych misteriów, odpowiadają: „Dzisiaj, w tej godzinie, Panna (Kore), czyli Dziewica, urodziła Aiona 32. Zaskakujące dowody istnienia związków pomiędzy narodzinami Aiona a dawnym świętem chrześcijan, obecnie obchodzonym na Zachodzie jako święto Epifanii, wskazują na starożytny Egipt jako inne możliwe źródło legendy o magach. Nie jest to aż tak nieprawdopodobne, jak się może na pierwszy rzut oka wydawać. W czasach Jezusa Aleksandria była największym chyba miastem na świecie i żyła tu duża wspólnota żydowska. Największym filozofem Aleksandrii był też Żyd, wybitny obywatel imieniem Filon (około 30 p.n.e. – 54 n.e.); jego brat Aleksander był bankierem rzymskich cesarzy. Z liczących wiele tomów pism Filom, które należą do najlepszych ówczesnych dokumentów, jakie zachowały się do dzisiaj, możemy się wiele dowiedzieć o wierzeniach i obrzędach „mądrych ludzi” tamtych czasów. Wśród nich zostali wymienieni perscy magowie, „którzy dzięki uważnemu obserwowaniu dzieł natury w celu poznania prawdy, w milczeniu i za pomocą łatwo zrozumiałych [mistycznych] wizerunków zostali wtajemniczeni w sekrety boskich cnót i następnie wtajemniczają [tych, którzy do nich przychodzą] 33. Ale Filon nie był tylko obserwatorem egzotycznych religii – wydaje się, że utrzymywał bliskie stosunki z mistyczną wspólnotą terapeutów, a może nawet był jej członkiem. Mieli oni swój ośrodek na południe od Aleksandrii i wiele z tego, co mówi o nich i ich wierzeniach Filom dziwnie przypomina chrześcijaństwo. Jako filozof Filon miał wiele wspólnego z Bennettem i Meadem, który w swojej pracy Thrice Greatest Hermes (Hermes po trzykroć wielki) dogłębnie analizuje dzieła Filom. Dla Filom było oczywiste, że praca filozofa jest bezcelowa poza ramami religii. Ramy te były ściśle związane z ideą inicjacji, utrzymywania sekretów przed masami, które mogłyby ich nie zrozumieć. Pisze on: Przyjmijcie te rzeczy do swoich dusz, o wy, mistycy, wy, których uszy zostały oczyszczone, jako prawdziwie święte tajemnice i uważajcie, by nic mówić o nich komuś, kto nie został wtajemniczony, lecz przechowujcie je w swoich sercach, strzeżcie dobrze jak swojego skarbca; nie jak skarbca, w którym zostało złożone złoto i srebro-rzeczy, które ulegają zniszczeniu, ale jak najwyższej nagrody-wiedzy o Przyczynie [wszystkiego] i Cnocie, i tym trzecim, dziecku obojga 34. Takie nakazy nieujawniania sekretów tym, którzy nie dostąpili wtajemniczenia, powtarzają się w Ewangelii Mateusza: „Nie dawajcie psom tego, co święte, nie rzucajcie pereł przed wieprze; mogą je bowiem podeptać, a potem rzucą się na was, aby i was rozszarpać”. Jedną z takich wielkich tajemnic, według Filom, jest doktryna o Słowie jako Synu Bożym. Pisze Filon: Ponadto Bóg, jako Pasterz i Król, rządzi, zgodnie ze sprawiedliwością i prawem, naturą nieba, okresami Słońca i Księżyca, i ruchami pozostałych gwiazd, za pośrednictwem swojego własnego Słowa (Logos), swego pierworodnego Syna, który prowadzi świętą trzodę, jakby był namiestnikiem Wielkiego Króla 35. Mead w swoim komentarzu do tego fragmentu zastanawia się, czy ten „Niebiański Człowiek” był dla Filom bożym Mesjaszem. Cytuje inny fragment, który wydał mi się najbardziej tajemniczy, kiedy go po raz pierwszy czytałem, ale – jak odkryłem później – jest kluczem do zrozumienia wielu spraw. Ponadto słyszałem o jednym z towarzyszy Mojżesza, który wygłosił następujących kilka słów: „Oto człowiek, którego imię brzmi: Wschód” – bardzo dziwne stwierdzenie, jeśli ma dotyczyć człowieka z krwi i kości; lecz jeśli odniesiemy je do tego Bezcielesnego Człowieka, nie różniącego się niczym od Obrazu Boga, zauważymy, że imię „Wschód” doskonale do mego pasuje. Ponieważ Ojciec wyniósł go jako swojego najstarszego Syna, którego zawsze nazywa Pierworodnym i który, kiedy już został zrodzony, podążał drogami Pana i medytował nad kształtami i rodzajami [rzeczy] 36. Słowa te niezwykle przypominają prolog Ewangelii świętego Jana, czytany na zakończenie każdej katolickiej mszy: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. Było ono u Boga na początku. Wszystko stało się przez nie; bez niego nic się nie stało, z tego, co się stało. W nim było życie, a życie było światłem dla ludzi. Światło świeci w ciemności, lecz ciemność go nie ogarrręła 37. Tak więc w filozofii Filom, podobnie jak w Ewangelii świętego Jana, Syn Boży, który jest Pierwotnym Słowem, jest odpowiedzialny za stworzenie widzialnego świata według wzorów stworzonych przez jego Ojca. „Życie, które jest światłem dla ludzi” i „świeci w ciemności”, to oczywiście słońce. Sposób, w jaki Jezus Chrystus – Logos, czyli słowo, które stało się ciałem – jest związany ze słońcem, stanowi jedną z największych tajemnic ezoterycznego chrześcijaństwa. Zdaniem Filom chodzi o „gwiazdę gwiazd”, znajdującą się w centrum świata i dającą światło wszystkim innym ciałom, w tym gwiazdom, Słońcu, Księżycowi i planetom. [To Światło] jest [Jedyną] gwiazdą, ponad [wszystkimi] niebiosami, źródłem gwiazd, które możemy dojrzeć dzięki zmysłom; gwiazdą, którą można nazwać Najjaśniejszą, z której Słońce i Księżyc i pozostałe gwiazdy, zarówno ruchome, jak i stałe, czerpią swoje światło, każda stosownie do własnej mocy 38. Jak mogliśmy się przekonać, Filon lubił alegorie tak bardzo, że są one niekiedy wręcz niezrozumiałe. Jednak z jego pism wynika jasno, że istniał w Aleksandrii żydowski nurt umysłowy, ściśle związany z egipską szkołą, która rozkwitała w tym samym czasie – wyznawców Hermesa Trismegtstosa. Jak miałem później odkryć, potężne wpływy tej szkoły na umysłowość Zachodu trwały aż do czasów renesansu, a nawet dłużej. Czy idea Filom, mówiąca o „gwieździe-mistrzu”, dającej światło wszystkim innym, może być związana ze staroegipskim kultem Syriusza, najjaśniejszej gwiazdy na niebie? Jeśli tak, byłby to bardzo interesujący związek między Egiptem a opowieścią o magach, ponieważ – jak odkryłem – pisma Hermesa przetrwały nie w Egipcie, ale w Mezopotamii, czyli tam, gdzie Gurdjieff szukał swego Bractwa Sarmoung. Rozdział 4 Hermes Trismegistos W roku 1986, dwanaście lat po śmierci Bennetta, wpadło mi w ręce stare wydanie pewnej bardzo dziwnej książki. Książka ta, zatytułowana Hermetica, jest zbiorem starożytnych pism tłumaczonych z greki i łaciny. Zawiera ona szereg esejów, czyli libelli, znanych jako Poimandres albo Corpus Hermeticum. Pod wieloma względami przypominają dialogi Platona, z tą różnicą, że pochodzą z Egiptu, a nauki nie są wygłaszane przez Sokratesa, ale przez Hermesa Trismegistosa było to imię nadawane przez Greków Thotowi, egipskiemu bóstwu mądrości. W swoim czasie filozoficzna alchemia bardzo mnie interesowała, a nawet w mojej pierwszej książce 1 pisałem na ten temat w kontekście astrologii. Dostrzegałem w pismach alchemicznych wiele odwołań do Hermesa Trismegistosa, ale nie przypuszczałem, że istnieje tego rodzaju zbiór jego dzieł Zrządzeniem losu, czy też przeznaczenia, okazał się on kluczem do zrozumienia tego, czego szukałem przez wiele lat, i sprawił, że znowu zainteresowałem się nie tyle Egiptem, ile niewidzialnym kolegium mistrzów. Pisma hermetyczne miały mi też dostarczyć wielu wskazówek na temat identyfikacji źródeł, z których czerpał Gurdjieff, a także – gdzie powinienem szukać, jeśli chcę znaleźć ślady ewangelicznych magów. Niewiele wiadomo ponad to, że Hermetica powstały w Aleksandrii na początku ery chrześcijańskiej. Ponieważ są napisane w większości po grecku i dotyczą spraw podobnych do tych, jakie są tematem dialogów Platona, współcześni naukowcy zwykle uważają je za „neoplatońskie”, a tym samym nie zasługujące na poważną analizę. Jest to nieporozumienie. Wprawdzie eseje zawarte w Corpus Hermeticum zostały spisane późno i pod względem stylu (są rozmowami między mistrzem – zwykle, choć nie zawsze, samym Hermesem – a uczniami) przypominają dialogi Platona, jednak nauki, które przekazują, są o wiele bardziej starożytne. Grecy w czasach Platona, Sokratesa, a nawet wcześniej uważali Egipcjan za strażników starożytnej mądrości. Wielu spośród największych greckich filozofów podróżowało do Egiptu, aby dostąpić wtajemniczenia w ich rytuały, kult Izydy i Ozyrysa. Ówcześni hipisi wędrowali nie do Katmandu, ale do Sais. Kapłan z Sais, według Platona, wtajemniczył Solona (około 638-588 p.n.e.) w misteria i opowiedział mu historię Atlantydy, którą Platon powtórzył później w Timaiosie i Kritiasie. I-Ierodot (około 484-425 p.n.e.), „ojciec historii”, odwiedził świątynię Feniksa w mieście Junu, później zwanym Heliopolis, około 450 roku p.n.e. Plutarch (46-120 n.e.), grecki biograf i pisarz, również z pewnością był w Egipcie i oparł swoją opowieść o Izydzie i Ozyrysie na tym, czego nauczyli go egipscy kapłani. Pitagoras (żyjący w VI wieku p.n.e.), ojciec całej greckiej filozofii, również był adeptem szkół egipskich i bez wątpienia właśnie tam rozwinął swoje zainteresowanie geometrią, dziedziną wiedzy, którą wynaleźli Egipcjanie. Może nawet poznał tam znane obecnie na całym świecie twierdzenie! To nie plotka, że Egipcjanie starali się spisywać wszelkie rodzaje wiedzy. W Aleksandrii znajdowała się największa biblioteka świata starożytnego, dopóki nie spalili jej Rzymianie (około 47 roku p.n.e.) w akcie wandalizmu godnym Czerwonej Gwardii Mao Tse- tunga. Biblioteka zawierała teksty z całego znanego wówczas świata, w tym również – oczywiście – tysiące z samego Egiptu. Czy nie jest możliwe, że to nie Egipcjanie spisujący Hermetica popełnili plagiat dzieł Platona, ale na odwrót? Że Platon (a właściwie jego nauczyciel – Sokrates) zaczerpnął swoją filozofię ze źródeł egipskich? Nie znaczy to, że Hermetica są starsze od dzieł Platona; raczej oba pochodzą z tego samego źródła, tajemnych nauk, przekazywanych od najdawniejszej starożytności przez wtajemniczonych Egipcjan. Już samo to, w jaki sposób Corpus Hermeticum dotarł na Zachód, jest historią fascynującą i wartą opowiedzenia. Egipt, a zwłaszcza Aleksandria, bardzo wcześnie stał się ojczyzną wspólnoty chrześcijańskiej. Nic w tym dziwnego, skoro wiemy, że w kraju tym żyła wielka liczba Greków, Żydów i innych imigrantów, i że ludzie mogli swobodnie podróżować między Egiptem a krajami Lewantu. Chrześcijanie, chcąc dopasować się do tak kosmopolitycznego środowiska, wykorzystali podobieństwa, jakie istniały między ich własnymi doktrynami a starożytnymi kultami, żeby zyskać zwolenników. W ten sposób powstała hybrydagnostyczne chrześcijaństwo, które zaczerpnęło tyle samo z misteriów Memfis, ile z kalwarii. W II wieku n.e. ten sposób myślenia ludzi o otwartych umysłach stał się kłopotliwy dla Kościoła, którego nauki zaczęły przybierać formę skostniałych doktryn. Egipscy gnostycy byli ostro krytykowani przez Ojców Kościoła, takich jak Ireneusz, a od kiedy chrześcijaństwo stało się państwową religią cesarstwa rzymskiego prześladowani. W 390 roku n.e. został wydany edykt, zakazujący wyznawania religii pogańskich w Egipcie; wielka świątynia Serapisa w Aleksandrii została przekształcona w kościół już rok wcześniej. Pogańskie książki, takie jak Corpus Hermeticum, które znajdowały się w tamtejszej bibliotece, wykradło i spaliło pospólstwo. Kiedy Aleksandria, podobnie jak reszta Egiptu, została zajęta przez Arabów w 641 roku n.e., jej biblioteki, a raczej to, co z nich ocalało, zostały całkowicie zniszczone. Jak mówiono, książkami palono w piecach łaźni publicznych przez sześć miesięcy. Chociaż wydaje się, że ta akurat opowieść dotyczy wielkiego niszczenia książek, które miało miejsce kilka wieków wcześniej, nie ma wątpliwości, że Aleksandria chyliła się ku ostatecznemu upadkowi. Hermetica zaginęłyby zupełnie, gdyby inny przypadek historii nie sprawił, że zachowały się daleko od Egiptu – w północnej Mezopotamii. W Biblii zostało wspomniane, że Abraham (Abram), patriarcha żydowski, uro dził się w mieście zwanym Ur Chaldejczyków, zanim jego rodzina wyemigrowała stamtąd, by ostatecznie osiąść w Kanaan, Ziemi Obiecanej. Pierwszy etap podróży podjęli za namową jego starego ojca, Teracha, który w drodze umarł i został pochowany. Historię tę opowiada Księga Genesis: I wziął Terach syna swego Abrahama i wnuka swego Lota, syna Harana, i synową swoją Saraj, żonę syna swego Abrama, i wyszedł z nimi z Ur chaldejskiego, aby udać się do ziemi Kanaan. Gdy przybyli do Haranu, zamieszkali tam. Terach żył dwieście pięć lat. I umarł Terach w Haranie 2. Obecnie Harran – miasto, w którym umarł i został pochowany Terach – leży nad małym dopływem rzeki Balich, która sama wpada do potężnego Eufratu, w połodniowo-wschodniej Turcji, kilka kilometrów na północ od dzisiejszej granicy z Syrią. Przez tysiące lat było to bardzo ważne miejsce, strażnica na szlaku handlowym łączącym Wschód z Zachodem. Samo miasto, leżące na otwartej przestrzeni, było wielkie, ufortyfikowane potężnym murem o długości wielu kilometrów. Haman pojawia się w Biblii jeszcze raz, kiedy Abraham – teraz rezydujący w Hebronie – wysyła tam sługę, aby znalazł żonę dla jego syna, Izaaka. Sługa usiadł przy miejskiej studni, zawarłszy układ z Bogiem, że pierwsza młoda kobieta, która odpowie na jego prośbę o wodę i napoi także jego wielbłądy, będzie tą, którą poślubi syn jego pana. Kobietą tą była Rebeka, wnuczka Nachora, a tym samym daleka kuzynka Abrahama. W następnym pokoleniu Jakub, syn Izaaka i Rebeki, również został wysłany do Harranu, aby znalazł żonę. Spędził czternaście lat, pracując dla wuja Labana, żeby móc poślubić swe dwie kuzynki. Tak więc Harran zajmuje w Biblii szczególne miejsce, jako ojczyzna Abrahama i miasto, gdzie mieszkała część jego rodziny. Ale Harran nie był miastem żydowskim, w każdym razie pod względem religijnym, ani też nigdy nie stał się całkowicie chrześcijański. Z determinacją nie spotykaną nigdzie indziej, w całym średniowiecznym świecie, pozostał wierny tradycjom antycznym i konsekwentnie pozostał pogański. Aż do zniszczenia miasta przez Mongołów w 1259 roku większość jego mieszkańców dalej czciła gwiezdnych bogów, najważniejszą religijną budowlą nie był kościół czy synagoga, lecz świątynia mezopotamskiego boga księżyca, Sina. Dzięki takiemu dziwnemu rozwojowi historii egipskie pisma hermetyczne przetrwały ciemne wieki, aby rozpalić umysły europejskiego renesansu. Mogło się tak nie zdarzyć, gdyby historia potoczyła się inaczej. Haman został zdobyty przez Arabów w czasie podboju Syrii i Mezopotamii między 633 a 643 rokiem n.e. Większość ludności jak wcześniej, kiedy nominalnie pozostawała pod chrześcijańskim panowaniem cesarstwa bizantyjskiego, nie nawróciła się na nową religię i wytrwała w pogaństwie, niewątpliwie płacąc podatki za ten przywilej. Wszystko szło dobrze, dopóki kalif al-Mamun, ten sam, który w 820 roku rozkazał otworzyć Wielką Piramidę w Giza, nie wstąpił do miasta w drodze na wojnę z Bizancjum. Kiedy zauważył, że wielu ludzi nosi dziwne ubrania, zapytał ich, do jakiej grupy religijnej, chronionej przez prawo, należą. Odpowiedzieli, że są harrańczykami. Następnie kalif zapytał, czy są ludźmi księgi: chrześcijanami albo Żydami. W każdym wypadku ich odpowiedź brzmiała: nie. Zapytani, czy mają święte księgi i proroka, odpowiedzieli wymijająco. Wówczas kalif stracił cierpliwość i oświadczył, że jeśli do jego powrotu nie przyjmą ani islamu, ani żadnej innej religii uznanej przez Koran, nie zawaha się skazać ich wszystkich na śmierć jako niewiernych i bałwochwalców. Pamiętając o tej groźbie, wielu z nich zostało chrześcijanami bądź muzułmanami, lecz niektórzy się nie ugięli. Chociaż kalif wkrótce potem umarł, jeszcze w czasie wojny, i nigdy nie powrócił, by spełnić swą groźbę, zrozumieli po tym wydarzeniu, jak niepewna jest ich pozycja. Ogłosili więc, że są sabejczykami, która to nazwa występuje w Koranie, a ich prorokiem jest nie kto inny, tylko Hermes Trismegistos, którego pisma przechowują jako Corpus Hermeticum. Na szczęście nikt – w każdym razie żaden z muzułmanów – nie wiedział, kim byli sabejczycy, i ta deklaracja wystarczyła, żeby zapewnić im ochronę prawa. Odtąd sabejczycy z Harranu byli uznaną grupą, mającą własną religię. Chociaż wielu harrańczyków – jeśli nie większość – było po prostu poganami, dla których religia oznaczała tylko spełnianie świątynnych rytuałów, znaleźli się wśród nich także inni, obdarzeni bardziej filozoficzną naturą. Ludzie ci byli gruntownie wykształceni i to właśnie oni ogłosili, że Hermetica, czyli dysputy Hermesa, są ich świętymi księgami. Arabowie uznali, że Hermesa należy identyfikować z Idrisem (którym to imieniem określali Enocha), a Agathodaimon, o którym również wspominają Hermetica, czyli w rzeczywistości Ozyrys, to Set, trzeci syn Adama. W ten sposób wszyscy byli zadowoleni i przez następne dwa stulecia sabejczycy z Harranu byli przez muzułmanów pozostawieni we względnym spokoju i mogli postępować zgodnie ze swoimi naukami. Niektórzy z nich przenieśli się do Bagdadu. Przywódca tej grupy, Thabit ibn Qurra, został znanym nauczycielem, pisał własne dzieła po arabsku i dużo tłumaczył na ten język z greki i syryjskiego. W ciągu następnych stu pięćdziesięciu lat sabejczycy, ciągle jako odrębna sekta, zdobyli uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie Bagdadu, przenosząc do Arabów starożytną mądrość. Jednak tak szczęśliwa sytuacja nie trwała wiecznie. Złoty wiek kalifatu minął i imperium, niegdyś rządzone przez takich władców jak al-Mansur, al-Raszid czy al-Mamun, rozpadło się. Bagdadzcy kalifowie stracili władzę, która przeszła w ręce prowincjonalnych gubernatorów i tureckich generałów, tylko nominalnie będących ich wasalami. Wraz z pojawieniem się Buwajhidów jako „Przełożonych Pałacu” kalifowie stali się marionetkowymi władcami. Czas mijał, religijni fundamentaliści rośli w siłę, odsuwając bardziej liberalne ugrupowania, które pozwalały rozwijać się sabejczykom. Proces ten wzmógł się, kiedy Turcy Seldżuccy na „zaproszenie” kalifa zajęli Bagdad w 1055 roku, a ich wódz, Tughril Bej, został królem Wschodu i Zachodu. Na nieszczęście dla sabejczyków Seldżucy, ortodoksyjni sunnici, nie patrzyli przychylnie na filozofię hermetyczną. Wiele pism wchodzących w skład Corpus Hermeticum zostało do tego czasu przetłumaczonych na arabski, ale wydaje się, że przynajmniej niektórzy z sabejczyków, zarówno w samym Hamanie, jak i w Bagdadzie, ciągle rozumiało grekę i przechowywało oryginalne teksty. Być może z powodu prześladowań lub z obawy przed nimi Sabejczycy wyruszyli na zachód, do Konstantynopola. Tam platońska filozofia przeżywała odrodzenie za sprawą wielkiego nauczyciela i późniejszego pierwszego ministra, Michała Psellosa. W jakiś sposób, czy to dzięki bezpośrednim, czy też pośrednim kontaktom z sabejskimi uciekinierami, wszedł on w posiadanie zbioru pism hermetycznych. Skopiował je, ze swoimi własnymi dodatkami, i puścił w obieg 3. Było to jakieś czterysta lat wcześniej, niż Hermetica zostały jeszcze raz odkryte, tym razem we Włoszech. Hermes Trismegistos i florencki renesans Prawdopodobnie najważniejszym i najbardziej dramatycznym wydarzeniem całego XV wieku – w każdym razie jeśli idzie o świat chrześcijański – było zdobycie przez Turków Konstantynopola w 1453 roku. Dzisiaj trudno nam zrozumieć, jak doniosłe to było wydarzenie; jakieś wyobrażenie na ten temat może dać porównanie z zajęciem Tybetu przez Chińczyków w 1950 roku. Cesarstwo bizantyjskie już od kilku wieków chyliło się ku upadkowi. Po klęsce wojsk bizantyjskich pod Manzikart w 1071 roku cesarz wysłał do papieża apel o wsparcie przeciwko potędze tureckiej. Wyprawy krzyżowe, które były odpowiedzią na tę prośbę – chociaż z perspektywy Wschodniego Cesarstwa dalekie od ideału – zmniejszyły nieco bezpośrednie zagrożenie. Ale w 1534 roku państwa krzyżowców należały już do przeszłości i Ziemia Święta była znowu w rękach muzułmanów. Sam Konstantynopol stanowił zaledwie cień swej dawnej potęgi, w dodatku ze wszystkich stron otaczały go wrogowie. Został odcięty od posiadłości, na których opierał swoją siłę, i jego kres jako chrześcijańskiego miasta był nieunikniony. Walka trwała wiele tygodni, a jej koniec był brutalny. Przez trzy dni miasto było plądrowane, tak że na koniec nawet sułtan, który je zdobył, zapłakał, mówiąc: „Jakiemuż wspaniałemu miastu daliśmy tylko rabunek i zniszczenie!” Kościoły zostały obrabowane ze złota i jeszcze raz, jak zwykle bywa przy takich okazjach, całe biblioteki bezcennych ksiąg poszły z dymem. Wszyscy Grecy, którzy przeżyli – około pięćdziesięciu tysięcy ludzi – zostali wzięci do niewoli, chociaż później sułtan kilku obdarzył wolnością, a część uciekła na Zachód. Niektórzy z tych emigrantów osiedli we Florencji, gdzie zostali życzliwie przyjęci. Jakim cudem Corpus Hermeticum przetrwał klęskę, nie jest do końca jasne, prawdopodobnie został zabrany z miasta jeszcze przed jego upadkiem. W każdym razie ten bezcenny zbiór pism przedostał się na Zachód. W roku 1460 grecki mnich imieniem Fra Lionardo del Pistoia został wysłany przez Cosimo de Medici, księcia Florencji, do Macedonii. Cosimo od dawna poszukiwał dzieł greckich filozofów, takich jak Platon, i musiała do niego dotrzeć pogłoska, że ważny manuskrypt tego rodzaju pojawił się na czarnym rynku. Pistoia otrzymał misję odnalezienia go. Kiedy wrócił, przywiózł ze sobą coś, co – przynajmniej dla florentyńczyków – było skarbem wręcz niewiarygodnym: kompletny grecki tekst Corpus Hermeticum. Nie umiejąc czytać po grecku i zdając sobie sprawę, że nie zostało mu wiele życia, Cosimo natychmiast rozkazał swojemu głównemu tłumaczowi, Marsiglio Ficino, przerwać pracę nad dziełami Platona i zabrać się do nowego zajęcia. Filozofia platońska, a raczej neoplatońska, była wówczas modna we Włoszech, ale chociaż taką właśnie etykietkę otrzymały później Hermetica, nie dlatego zainteresował się nimi Cosimo. Podobnie jak inni, również on wierzył, że trwał niegdyś Złoty Wiek – czasy, kiedy ludzkość była bardziej oświecona niż obecnie. W Biblii zostało wyraźnie powiedziane, że Adam, a później patriarchowie, często osobiście rozmawiali z Bogiem. Inaczej niż dzisiaj – kiedy najnowsza opinia na jakiś temat jest uważana za najlepszą – w czasach Cosimo wiek dodawał wartości. Jak dobre wino, filozofia i filozofowie z upływem czasu stawali się cenniejsi. Im dawniejszy był filozof albo – jak mówiono – im bliższy czasom Złotego Wieku, tym był bliższy źródła prawdziwej mądrości. W ten sposób dzieła Mojżesza były cenniejsze niż Platona, który z kolei był ważniejszy od Arystotelesa, Seneki, Marka Aureliusza, świętego Augustyna i tak dalej. Ale Hermes Trismegistos, domniemany autor Hermetica, stanowił zupełnie odrębną kategorię. Był on egipskim prorokiem i bogiem, znanym pod imieniem Thota (Dżehuti), który – jak wierzono – wynalazł tajemnicze hieroglify i nauczył starożytnych Egipcjan takich sztuk, jak budowa piramid. Oprócz tego był porównywany z żydowskim prorokiem Enochem, który – mimo że w Biblii mówi się o nim mało, jedynie jako o ojcu Matuzalema i o tym, że „kroczył z Bogiem” – był znany Ojcom Kościoła z apokryfów. Rzeczywiście, jak wiemy ze zwojów znad Morza Martwego, „Księga Enocha” cieszyła się wielkim poważaniem esseńczyków w czasach Jezusa. Cosimo był przekonany – słusznie czy też niesłusznie – że ma w rękach zaginione dzieło tak czcigodnego mędrca, którego w dodatku dzieliło od Adama zaledwie siedem pokoleń. Nic więc dziwnego, że najszybciej jak mógł, rozkazał Ficino zabrać się za tłumaczenie. W ówczesnej hierarchii wartości dzieło Hermesa, zwanego również Thotem, a utożsamionego z Enochem, było cenniejsze nie tylko od pism Platona, ale też Mojżesza, a nawet Abrahama. Chociaż dzisiaj mało kto chyba starałby się dowodzić, że Hermetica 4 są rzeczywiście aż tak starożytne, niemniej są one z pewnością dokumentami niezwykłymi. Ich ogromny wpływ na umysłowość renesansu nie ulega wątpliwości, a głębi uczuć w ich wyrażonych nie dorównują dzieła żadnej innej starożytnej filozofii. Bez wątpienia pisma hermetyczne, takie jak Asklepios, którego Cosimo już posiadał w łacińskim przekładzie, czy Kore Kasmu, część innego zbioru tekstów hermetycznych, zatytułowanego Stobaios, były obowiązkową lekturą w szkole ezoterycznej – podobnej do tej, której Gurdjieff szukał pod koniec XIX stulecia. Stary Cosimo mógł jeszcze przeczytać wczesne brudnopisy łacińskiego przekładu Corpus Hermeticum, dokonanego przez Ficino, zanim umarł w 1464 roku. Ale entuzjazm starego Medyceusza zapocżątkował odrodzenie hermetyzmu, co wywarło potężny wpływ na rozwój renesansu, który ogarnął już nie tylko Florencję, ale całe Włochy. Nowe tłumaczenie, opublikowane w 1471 roku, zostało powitane z entuzjazmem przez młodych platończyków z akademii florenckiej, takich jak Pico delta Mirandola, który połączył nauki Hermesa z ideami „chrześcijańskiej kabały 5”, aby stworzyć nową okultystyczną filozofię, czy też „magię”. Tajemny nurt okultyzmu, problem dogłębnie badany przez wybitnego historyka, Frances Yates, miał związek zarówno ze sztuką, jak i nauką w XVI, XVII i XVIII wieku. Astrologia, która – podobnie jak dzisiaj – przeżywała jeden ze swoich okresów świetności, była językiem okultystycznej filozofii. Rozwinęła się cała nauka o powiązaniach: roślin kojarzonych z „naturalną magią”, ziół, kamieni, symboli i charakterów z planetami. Idee te były publikowane otwarcie w książkach pisanych przez magów, takich jak Cornelius Agrippa czy doktor John Dee, a z drugiej strony utworzyły podstawy subtelnego języka artystycznych aluzji. Na przykład trzy tańczące gracje, które możemy zobaczyć na obrazie Botticellego Wiosna, przedstawiają korzystne wpływy Słońca i planet: Jowisza i Wenus 6. Najbardziej chyba znanym ze wszystkich dokumentów hermetycznych jest krótki, tajemniczy tekst, zatytułowany: Szmaragdowa tablica Hermesa Trismegistosa, który prezentuje w skrócie hermetyczną filozofię w powiązaniu z alchemią. Zaczyna się on słowami: Prawda bez oszustwa, pewna i najprawdziwsza. To, co jest w dole, jest podobne do tego, co jest w górze, a to, co jest w górze, jest podobne do tego, co jest w dole, jako spełnienie cudów jednej rzeczy. Według Uspienskiego Gurdjieff często wspominał o tym dokumencie na zebraniach swoich grup w Petersburgu i Moskwie. Lubił cytować inny wers, dotyczący alchemii filozoficznej – „Powinniście oddzielić ziemię od ognia, subtelne od wulgarnego” – jako podstawę swoich własnych nauk. Tak więc Gurdjieff był w bardzo dosłownym znaczeniu „człowiekiem renesansu”, kontynuatorem tradycji Ficino i Pico della Mirandoli. Nie trzeba chyba mówić, że ponowne odkrycie filozofii hermetycznej i związanych z nią nauk magicznych: astrologii, numerologii i jasnowidzenia nie wszystkim poszło w smak. Chociaż były tolerowane za pontyfikatu papieży Leona X i Klemensa VII, wnuków Cosimo, wykształconych we florenckiej akademii, nie brakowało też ich przeciwników. Giordano Bruno, były dominikanin i misjonarz ruchu hermetycznego, podjął zbyt ryzykowną grę polityczną i teologiczną. Gdyby został w Niemczech albo Anglii, gdzie miał przyjaciół i gdzie nie sięgały ręce inkwizycji, mógłby uniknąć prześladowań; jednak w 1591 roku popełnił fatalny błąd i powrócił do Włoch. W ciągu zaledwie roku został zadenuncjowany inkwizycji przez swojego dawnego sympatyka, który podejrzewał go o zdradzieckie związki z Henrykiem z Nawarry – królem Francji, niegdyś protestantem – i uwięziony w Wenecji. Kościół katolicki ciągle nie mógł przeboleć dyshonoru, jakim była dla niego reformacja, a przy tym zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie zmusić owieczek z północy Europy, aby powróciły do stada. Klęska zadana hiszpańskiej armadzie przez Anglików w 1588 roku i wzrost roli dynastii nawarskiej we Francji poważnie zagroziły władzy papieży nad samą Italią. Podczas gdy jeszcze sto lat wcześniej Giordano Bruno mógłby być uważany za nieszkodliwego ekscentryka, teraz sytuacja się zmieniła i Kościół bronił się przed wszystkim, co mogłoby jeszcze bardziej podważyć jego autorytet. Do zbrodni Giordana Bruna zaliczało się przekonanie, że chrześcijański symbol krzyża nie wywodzi się od ukrzyżowania Jezusa, ale od crux ansata, egipskiego znaku arach. Pisze o tym Frances Yates, cytując dokumenty dotyczące weneckiej inkwizycji: Wśród nowych dokumentów w Sommario bardzo ważne są informacje, wskazujące, że Bruno rzeczywiście uważał krzyż za egipski święty znak. Jak opowiedział jeden z współwięźniów, mówił on, że krzyż, na którym został ukrzyżowany Chrystus, nie miał kształtu przedstawianego na chrześcijańskich ołtarzach. W rzeczywistości miał postać znaku rzeźbionego na piersiach bogini Izydy i został przez chrześcijan „ukradziony” Egipcjanom. W odpowiedzi na pytanie inkwizycji na ten temat przyznał, że mówił, iż kształt krzyża, na którym został ukrzyżowany Chrystus, był inny, niż się go zwykle „maluje”, dodał też: „Myślę, że czytałem u Marsiglio Ficino, że cnota i świętość tej litery (carattere, przez co rozumie krzyż) jest o wiele starsza od czasów Wcielenia Naszego Pana i że były znane w czasach, kiedy kwitka religia Egipcjan, mniej więcej w czasach Mojżesza, i że ten znak przytwierdzano do piersi Serapisa 7”. Takimi ideami mógł zyskać aplauz na dworze królowej Elżbiety I, kiedy odwiedził Anglię w roku 1583, ale zdecydowanie nie przypadły one do gustu inkwizytorom. Był więziony przez następnych dziewięć lat, a 17 lutego 1600 roku na Campo de' Fiori w Rzymie został spalony na stosie jako heretyk. Był jednym z ostatnich hermetycznych filozofów, którzy otwarcie głosili swe przekonania. Później ruch zszedł do podziemia. W Anglii Elżbieta, „Królowa Wieszczek”, była uważana, a może i sama się uważała za żywe wcielenie Izydy; Wyrósł wokół niej kult, który obejmował też egiptomanię, jako przeciwwaga dla władzy papieskiej. Doceniała znaczenie archetypów i z powodzeniem promowała siebie samą jako substytut Dziewicy Marii dla swojego ludu. Dopóki żyła, protegowała filozofów zainspirowanych filozofią hermetyczną, takich jak doktor John Dee. Jednak po jej śmierci w 1603 roku i wstąpieniu na tron Jakuba I zapanowała mniej przychylna atmosfera. Nowy król był przeciwny astrologii i magii, które uważał za obrzydliwość. Dee, który nie mógł już liczyć na opiekę starej królowej, zmarł w nędzy w 1608 roku. Jego śmierć wyznaczyła koniec epoki. Ale nie dość tego. Król i jego zwolennicy, którzy pragnęli oczyścić protestantyzm i uwolnić go od wszelkich egipskich wpływów, uważali, że można będzie to osiągnąć, dyskredytując same Hermetica. Na swoje szczęście Jakub miał życzliwego pomocnika, niejakiego Isaaca Casaubona, najwspanialszego w tamtych czasach znawcę greki. Dzięki drobiazgowej analizie tekstów i ich porównaniu z innymi pismami greckimi z różnych epok, mógł ustalić datę powstania Corpus Hermeticum. Odkrył, że wcale nie były dziełami z zamierzchłej starożytności, starszymi niż Matuzalem, ale najprawdopodobniej zostały spisane w pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej. To wstrząsające odkrycie miało wielką wartość dla tych, którzy chcieli widzieć w pismach hermetycznych nie więcej niż idee platońskie, przyprawione odrobiną Biblii i przybrane w egipskie szaty. Można było teraz przyznać – i tak też się stało że nieznani autorzy zarówno greckich Hermetica, jak i lacińskiego Asklepiosa, inne go ważnego tekstu hermetycznego, żyli w Aleksandrii w II i III wieku n.e. i byli po prostu poganami, pragnącymi powstrzymać zalew chrześcijaństwa. Od owych czasów takie właśnie jest akademickie podejście do pism hermetycznych, które stały się jedynie ciekawostką, interesującą jedynie dla uczonych badających odgałęzienia filozofii neoplatońskiej. Powszechnie dziś przyjmowana opinia została wyrażona we wstępie do wydanego w 1924 roku Corpus Hermeticum w przekładzie Waltera Scotta, które znalazło się w moich rękach: Przez jakich ludzi i w jakich okolicznościach zostały napisane nasze Hermetica? Na to pytanie można odpowiedzieć następująco: Byli w Egipcie – znajdującym się pod rzymskim panowaniem – ludzie, którzy odebrali jakieś wykształcenie w zakresie greckiej filozofii, zwłaszcza platońskiej, tego okresu, lecz nie zadowalali się po prostu przyjmowaniem i powtarzaniem skostniałych dogmatów ortodoksyjnych szkół filozoficznych. Starali się zbudować na podstawie platońskiej doktryny filozoficzną religię, która lepiej zaspokajałaby ich potrzeby. Ammonius Saccas, egipski nauczyciel Egipcjanina Plotym, był takim człowiekiem; byli również inni, mniej lub bardziej jemu podobni. Ludzie ci nie podejmowali otwartej walki z uznanymi szkołami filozoficznymi ani nie próbowali utworzyć nowej, własnej szkoły na ich wzór, lecz tu czy tam jeden z tych „poszukiwaczy Boga” po cichu gromadził wokół siebie grupkę uczniów i usiłował przekazać im prawdy, w których znalazł zbawienie dla siebie samego. Nauczanie w tych grupkach musiało odbywać się głównie ustnie i nie opierało się na tekstach pisanych; prawdopodobnie polegało na osobistych rozmowach nauczyciela z jednym, najwyżej dwoma lub trzema uczniami równocześnie. Ale i wtedy, podobnie jak dzisiaj, nauczyciel mógł sobie wypisać konspekt rozmowy, w którym wyjaśniał najważniejsze punkty. Albo może uczeń po rozmowie z mistrzem zapisywał tyle, ile mógł sobie przypomnieć; takie notatki, raz spisane, mogły być przekazywane z ręki do ręki w obrębie grupy i z jednej grupy do innej. [...] Przede wszystkim można postawić pytanie, czy Hermetica zawierają cokolwiek z prawdziwej religii Egiptu. Przynajmniej jeśli idzie o konkretne elementy doktryny – bardzo mało... Egipskie składniki nauk hermetycznych są bardzo nieliczne; ich większość wywodzi się bez wątpienia z filozofii greckiej 8. Kiedy czytałem te słowa, uderzyło mnie podobieństwo między typem szkoły ezoterycznej, jaki opisywały, a informacją Uspienskiego o rozmowach prowadzonych przez Gurdjieffa w Moskwie. Nie mogłem tylko zrozumieć, skąd autor wstępu zdobył taką pewność. że ci egipscy mistrzowie pozostawali pod wpływem właśnie greckiej filozofii. Przecież Grecy, a szczególnie Platon, rozwinęli wprawdzie pomysł pisanego dialogu filozoficznego, ale idee leżące u podstaw ich filozofii są bezsprzecznie egipskie. Być może z powodu teozoficznych powiązań G.R.S. Meada, Scott nie wspomina o jego wydanym w 1906 roku tłumaczeniu tekstów hermetycznych, zatytułowanym Thrice Greatest Hermes. Mead był ekspertem w sprawach wczesnych pism Kościoła i podobnie jak Scott z łatwością czytał grekę i łacinę. Nikt nie odnotował, czy ci dwaj ludzie kiedykolwiek się spotkali, ale ich dyskusja na temat pism hermetycznych z pewnością byłaby interesująca. W przeciwieństwie do Scotta Mead nie wierzył, że Hermetica były neoplatońskim plagiatem, lecz – podobnie jak ja – miał przeczucie, że są ostatnią falą rdzennie egipskiej tradycji. Mead, może bardziej niż Scott, świadom głębszego znaczenia tekstów hermetycznych, cytuje w ich obronie artykuł francuskiego autora nazwiskiem Artaud: Słyszeliśmy, jak Champollion Młodszy wyraził oficjalną opinię, że księgi Hermesa Trismegistosa rzeczywiście zawierają egipskie doktryny, których ślady można odkryć w hieroglifach pokrywających zabytki Egiptu. Co więcej, jeśli dokładnie zbadamy te fragmenty, znajdziemy w nich teologię dostatecznie zgodną z naukami wyłożonymi przez Platona w Tinraiosie – nauki całkowicie odmienne od tych, które głosiły inne szkoły w Grecji; wobec tego należy je uznać za zapożyczone przez Platona ze świątyń Egiptu, kiedy spacerował, dyskutując z ich kapłanami 9. Mead argumentuje dalej, zgłębiając prace niemieckich komentatorów i rozmaite fałszywe argumenty, które zostaly – w przeszłości – wysunięte dla zdyskredytowania Corpus Hermeticum. Na koniec dochodzi do własnej konkluzji: pisma te mają nieocenioną wartość. Wielu badało najlepsze z tych tajemniczych kazań, odsuwając na bok wszelkie uprzedzenia i próbując czuć i myśleć razem z ich autorami; lecz tylko nieliczni uświadomili sobie, że zbliżają się do progu tego, co można uznać za prawdziwy Adyton 10 najlepszych spośród tajemnych tradycji starożytności. Niezliczone są wskazówki dotyczące czegoś wielkiego i ważnego, co znajduje się za tym progiem – wśród wielu innych cennych rzeczy, klucz do egipskiej mądrości i interpretacja apokalipsy w świetle jasnej jak słońce wizji możliwego do zrozumienia kosmosu. Tak wielkie tajemnice mają moc i piękno, które w wyniku niewłaściwego traktowania tekstów przez nieświadome ręce nie mogły zostać całkowicie zmienione i mimo że ich szaty, niegdyś wspaniałe, są w strzępach – ciągle jeszcze mogą je dostrzec ci, którzy mają oczy do patrzenia, a uszy do słuchania 11. Mead miał rację. Hermetica są rzeczywiście zadziwiającym zbiorem pism, a kiedy czytałem je po raz pierwszy, z zaskoczeniem odkryłem, jak bardzo się wydawały osobiste i współczesne. Ich filozofia nie była tak abstrakcyjna jak Platona czy Arystotelesa, ale odwoływała się do rzeczywistego, chociaż sekretnego wtajemniczenia pochodzącego z odległej starożytności. Debata filozoficzna nie była w nich przedmiotem otwartej dyskusji, ale procesem, w którym mistrz przekazywał swoim uczniom wiedzę niezbędną do ich własnego religijnego rozwoju. Uczyły one, że najważniejszym celem w życiu było zdobycie osobistej gnozy, czyli wiedzy o sprawach boskich. Jak się wydaje, wszystko inne było jedynie przygotowaniem do tego momentu oświecenia, kiedy student miał sam odczuć wielką prawdę poznania Boga. Według pism hermetycznych pierwszą osobą, która tego dostąpiła, był bóg Hermes, założyciel szkoły. Dopóki Rzemieślnik, który stworzył świat, nie chciał zostać poznany, wszystko było owiane tajemnicą. Ale kiedy postanowił się ujawnić, tchnął w pewnych ludzi, podobnych bogom; przemożne pragnienie poznania go i obdarzył ich umysły jasnością większą niż ta, którą już mieli w swoich piersiach, tak że najpierw mogli poszukiwać nie znanego jeszcze Boga, a następnie mieli moc potrzebną, by go znaleźć. Ale to, Horusie, mój wspaniały synu 12, nie byłoby możliwe dla ludzi śmiertelnych, jeśli nie wzrósłby jeden, którego dusza odpowiadałaby świętym potęgom niebios. I takim człowiekiem był Hermes – ten, który zdobył wiedzę o wszystkim. Hermes zobaczył wszystkie rzeczy i rozumiał to, co widział, i umiał wyjaśnić innym to, co sam rozumiał [chociaż nie ujawniał prawdy bez powściągliwości], ponieważ to, co odkrył, spisał na tablicach i starannie ukrył to, – co napisał, pozostawiając dużą część nie dopowiedzianą, tak żeby wszystkie późniejsze epoki świata mogły tego poszukiwać 13. Sposób, w jaki to się stało, został opisany w pierwszej księdze Corpus Hermeticum, zatytułowanej Poimandres (co znaczy „pasterz ludzi”). Hermes dostąpił poznania, przeżywając pewien rodzaj pozacielesnego doświadczenia. Niegdyś, kiedy zacząłem myśleć o rzeczach, które istnieją, i moje myśli wzlatywały gdzieś wysoko, kiedy zmysły mojego ciała były uspokojone przez sen, ale nie taki sen, jakim śpią ludzie ociężali z przejedzenia lub z fizycznego zmęczenia, przyszła do mnie istota o wielkiej i nieograniczonej potędze, która zwróciła się do mnie po imieniu i powiedziała do mnie: „Co chcesz usłyszeć i zobaczyć, czego chcesz się nauczyć i poznać przez nauki?” „Kim jesteś?” – zapytałem. „Ja jestem – odpowiedział on – Poimandres, Umysł Potęgi”. ,,Chciałbym się nauczyć – powiedziałem – o rzeczach, które istnieją, i zdobyć wiedzę o Bogu. O tym chciałbym usłyszeć”. On odpowiedział: „Wiem, czego chcesz, ponieważ zaprawdę ja jestem z tobą wszędzie; zachowaj w umyśle wszystko, czego pragniesz się dowiedzieć, a ja będę cię uczył” 14. Następnie tekst opisuje, w jaki sposób świat został stworzony przez Boga z pierwotnej substancji, z której powstały też dusze. Jak się wydaje, te czyste dusze początkowo przebywały razem z Bogiem w najwyższej sferze, to znaczy w obszarze pozostającym poza czasem, przestrzenią i wpływem planet: Lecz Umysł, Ojciec wszechrzeczy, który jest Życiem i Światłem, zrodził Człowieka, Istotę podobną Jemu. I był zadowolony z Człowieka, swojego własnego potomka; ponieważ Człowiek był piękny, podobny do swego Ojca. Słusznie więc Bóg czerpał przyjemność z Człowieka; ponieważ to ze swojej własnej formy czerpał Bóg przyjemność. I Bóg powierzył Człowiekowi wszystkie rzeczy, które stworzył. Jednak człowiek znudził się i zmęczył, i zapragnął być sam swoim stwórcą. Według Poimandresa właśnie to pragnienie nieuchronnie doprowadziło do j ego „upadku” i wcielenia dusz w materialne ciała mężczyzn i kobiet. Opis upadku człowieka przypomina ten, który możemy znaleźć w Księdze Genesis, jednak historia tutaj opowiedziana ma chyba głębszą symbolikę. I Człowiek zajął miejsce w sferze Stwórcy, i obserwował rzeczy zrobione przez swego brata [czyli twórczą moc Solarnego Słowa, która stworzyła siedmiu Zarządców, albo światek, Układu Słonecznego], który został umieszczony nad obszarem ognia; i obserwując dzieła Stwórcy w obszarze ognia, chciał stworzyć rzeczy również dla siebie samego; i jego Ojciec wydał pozwolenie, mając w sobie samym wszystkie działania Zarządców; i Zarządcy byli z niego zadowoleni, i każdy z nich dał mu część własnej natury. I poznawszy byt Zarządców, i otrzymawszy część ich natury, zapragnął przedostać się przez granice ich orbit; i patrzył w dół przez strukturę niebios, przebijając się przez sferę i ukazując Naturze piękno postaci Boga. A Natura, widząc piękno postaci Boga, uśmiechającego się z nieograniczoną miłością do Człowieka, ukazała odbicie tego najwspanialszego kształtu w wodzie i jego cień na ziemi. A on, widząc ten kształt, podobny do niego samego, w wodzie i na ziemi, pokochał go i zapragnął tam przebywać. I uczynki poszły w ślad za zamiarem; nierozsądnie zajął miejsce w materialnym świecie. A Natura, kiedy już miała tego, którego kochała, wzięła go w objęcia i połączyli się w jedno; ponieważ kochali siebie wzajemnie. Nie powinno nikogo dziwić, że biblijna opowieść o Adamie i Ewie jest podobna, skoro Mojżesz, który sam napisał pierwszych pięć ksiąg Biblii, poznał również wiedzę Egipcjan. Może to oznaczać tylko tyle, że został wtajemniczony w tradycję hermetyczną i że miał okazję poznać mit o stworzeniu świata podobny do tego, który przekazuje Poimandres. Jednak opowieść zawarta w Księdze Genesis ma bardziej patriarchalny charakter. Upadek boskiego Adama nie został spowodowany skuszeniem go przez naturę, ale przez jego żonę, pierwszą kobietę, Ewę. Kiedy dowiedziałem się, że „Adam” jest hebrajskim słowem oznaczającym człowieka, a „Ewa” znaczy „matka wszystkich rzeczy”, stało się dla mnie jasne, iż opowieść z Księgi Genesis jest zmienioną wersją tego pierwotnego, egipskiego mitu o stworzeniu świata. Byłemzaskoczony zarówno głębią nauk, jakie zawiera Poimandres, jak i tym, że jego wersja mitu o stworzeniu jest o wiele bogatsza w znaczenia niż wersja biblijna. Opisawszy skuszenie Człowieka przez Naturę, Poimandres opowiada o jego dalszych losach: Właśnie dlatego Człowiek, w przeciwieństwie do wszystkich innych stworzeń na ziemi, składa się z dwóch elementów. Jest śmiertelny za sprawą swego ciała; jest nieśmiertelny dzięki wiecznemu pierwiastkowi. Jest nieśmiertelny i ma władzę nad wszystkimi rzeczami; ale też znosi wiele cierpień z powodu swojej śmiertelności, podlegając prawom Przeznaczenia. Jest wyniesiony ponad strukturę Niebios; ale też jest niewolnikiem Przeznaczenia. Taki – jak się wydaje, byłby los człowieka na wieczność, gdyby nie interwencja bogów. Z późniejszego tekstu hermetycznego, zatytułowanego Kore Kosmu, czyli „Dziewica Świata”, dowiadujemy się, jak sama ziemia – ponieważ człowiek skalał świat wojną i grzechem – zwróciła się do niebios o pomoc. Ziemia znosiła to w głębokim smutku; [a kiedy została dopuszczona do głosu], mój wspaniały synu, zaczęła: „O Królu i Ojcze, Panie wszechobejmujących sfer niebieskich, Władco Elementów, które stoją przed tobą... zostałam zhańbiona; cierpię z powodu ludzkości. Nie lękając się niczego, popełniają oni wszelkiego rodzaju zbrodnie; zamordowani okrutnymi narzędziami, ludzie padają martwi na moich polach, o Panie, przesiąkłam sokami rozkładających się ciał. Panie, jestem zmuszona dźwigać istoty niegodne mnie; pragnę nosić, razem ze wszystkim, co zrodziłam, również Boga. Jak długo twój ziemski świat, zaludniony śmiertelnikami, będzie pozbawiony Boga? Ześlij na ziemię, jeśli nie siebie samego – o to nie proszę,bowiem nie jestem godna, by cię nosić – to przynajmniej jakąś twoją świętą emanację” 15. W odpowiedzi na jej modlitwy ojciec bogów, Atum, wysłał swojego prawnuka Ozyrysa razem z jego żoną Izydą, aby zanieśli cywilizację: dzięki temu ludzkość mogłaby wrócić do stanu świętości i ostatecznie uwolnić się od materialnego świata: [...] Bóg wypełnił świat dźwiękiem swojego świętego głosu i powiedział: „[...] Ktoś inny teraz zstąpi, by mieszkać wśród was – emanacja mojego bytu – i będzie trzymać świętą straż nad ludzkimi uczynkami. On będzie sędzią żyjących, sędzią, który nikogo nie oszuka; i straszliwym królem zmarłych; i każdego spotka taka nagroda, na jaką zasłuży swoimi uczynkami”. Wówczas Horus powiedział: „Powiedz mi, matko, jak się to stało, że ziemia dostąpiła tak wielkiego szczęścia, jakim było otrzymanie emanacji Boga?” A Izyda odpowiedziała: „Potężny Horusie, nie proś, abym opisała ci początki rodu, z którego pochodzisz; ponieważ nie jest dozwolone pytać o narodziny bogów. Ja mogę ci jedynie powiedzieć, że Bóg, jedyny władca i stwórca świata, zesłał na ziemię na krótki czas twojego ojca, wielkiego Ozyrysa, i wielką boginię Izydę, aby mogli udzielić światu pomocy, której tak bardzo potrzebował. To oni napełnili ludzkie życie tym, co jest boskie, i w ten sposób powstrzymali szaleństwo wzajemnego mordowania. To oni ustanowili na ziemi rytuały kultu, odpowiadające dokładnie Potęgom, które są w niebiosach. To oni poświęcili świątynie i zarządzili składanie ofiar bogom, którzy byli ich przodkami, i dali śmiertelnikom błogosławieństwo pokarmu i ochronę. [...] To oni, poznawszy sekretne prawa Boga, stali się prawodawcami ludzkości. To oni wynaleźli [wtajemniczenie i szkolenie] kapłanów-proroków, aby ci mogli opiekować się ludzkimi duszami za pomocą filozofii i ratować ich ciała za pomocą sztuki lekarskiej, kiedy są chore. Kiedy uczyniliśmy to wszystko – mój synu – Ozyrys i ja, czując że świat jest wypełniony błogosławieństwem bogów, którzy mieszkają w niebiosach, poprosiliśmy, aby było nam wolno wrócić w górę, do naszego domu 16. Kiedy czytałem te słowa, zdałem sobie sprawę, że starożytna egipska religia miała zatrważająco wiele wspólnego z chrześcijaństwem. Nie tylko obie religie mówiły o potrzebie zbawienia ludzkości od grzechów, ale także o tym, że Bóg zesłał swoją „emanację”, aby dokonać zmian na świecie. Doceniając wielkie znaczenie tych tekstów, czułem, że nadszedł czas na ich ponowne wydanie, bardziej zrozumiałe dla czytelników niż zbyt naukowa edycja Scotta, którą trzymałem w rękach. Tak więc zabrałem się do redagowania jego książki, wygładzając tekst i usuwając większość przeszkód, utrudniających czytanie. Chciałem, żeby ludzie czytali tę książkę z entuzjazmem, a nie ze skrupulatnością naukowców; dodałem od siebie przedmowę, w której zwróciłem uwagę na ezoteryczną wartość tekstu. Miałem nadzieję, że książka będzie się cieszyła powodzeniem i ożywi zainteresowanie filozofią hermetyczną. Jednak, kiedy w końcu opublikowałem to nowe wydanie w maju 1992 roku, nie miałem pojęcia, że cała ta sprawa doprowadzi mnie do największej przygody mojego dotychczasowego życia. Rozdział 5 Tajemnica Oriona Minęło zaledwie kilka miesięcy od ukazania się mojej nowej edycji Corpus Hermeticum, kiedy akurat byłem u mojego wydawcy i pomagałem rozwiązywać jakieś problemy z systemem komputerowym. Nagle zabrzęczał telefon ku mojemu zaskoczeniu – okazało się, że jest do mnie. W pierwszej chwili pomyślałem, że dzwoni moja żona, bo któż jeszcze mógł wiedzieć, że akurat tego dnia będę w Ashgrove. Jednak moje obawy dotyczące problemów z samochodem czy innych kłopotów wymagających telefonu w środku dnia zostały rozwiane, kiedy usłyszałem nie znany męski głos po drugiej stronie. Moim rozmówcą okazał się Robert Bauval, z pochodzenia pół-Belg, półaleksandryjczyk, inżynier, wypędzony z Egiptu w czasie jednej z czystek Nasera i obecnie mieszkający w Anglii. Jak się okazało, od dłuższego czasu szukał we wszystkich sklepach Corpus Hermetica w tłumaczeniu Scotta i wszędzie słyszał, że jest nieosiągalne. Następnie, tydzień czy dwa zanim do mnie zadzwonił, miał okazję odwiedzać staroświeckich bukinistów w Oksfordzie. Ku własnemu zaskoczeniu jeden z nich odkrył, że ma na mikrofiszach moje nowe wydanie. Bauval natychmiast zamówił dwie kopie – jedną dla przyjaciela – i otrzymał je kilka dni później. W czasze nasze rozmowy wytłumaczył, że zatelefonował, ponieważ zaintrygował go mój wstęp, zawierający wzmianki o powiązaniach aleksandryjskiej szkoły Hermesa Trismegistosa z budowniczymi piramid z czasów IV dynastii. To było głównym obszarem jego zainteresowań. Napisał – jeszcze nie opublikowaną – książkę na ten temat. Rozmawialiśmy chyba przez półtorej godziny, poruszając najróżniejsze tematy: od dzieł Frances Yeates po bitwę pod piramidami, religię ozyriańską, astronomię i gwiazdozbiór Oriona. Zapytał mnie, czy chciałbym przejrzeć jego książkę i kilka dni później otrzymałem ją pocztą. Dalekosiężne wnioski wynikające z pracy zdradzały niezwykłość umysłu jej autora. Przywykłem już do oglądania dziwnych rękopisów i czasem wręcz wydawało mi się, że świat zaludniają wyłącznie ekscentrycy, płodzący najbardziej zwariowane teorie w błędnym przekonaniu, że zawsze znajdą wydawcę, który zechce je wydrukować. Jednak ten autor, nawet jeśli się mylił, na pewno nie był wariatem, To, co miał do powiedzenia na temat piramid – chociaż całkowicie sprzeczne z konserwatywną nauką – było logiczne i poparte dogłębnymi badaniami, które musiały trwać długie lata. Mimo że książka była nieco rozwlekła i napisana zbyt akademickim stylem, aby móc ją zaprezentować szerszemu gronu czytelników, byłem przekonany, że da się z niej zrobić przynajmniej jeden potencjalny bestseler. Postanowiliśmy się spotkać i tydzień czy dwa później znalazłem się na progu domu Roberta Bauvala. Okazał się on człowiekiem po czterdziestce, chudym, o powierzchowności południowca. Dużo podróżował, mieszkał i pracował w Afryce i na Bliskim Wschodzie, brał udział w kilku spośród największych przedsięwzięć budowlanych naszego stulecia. Jego egipskie pochodzenie w połączeniu z praktyczną znajomością problemów budownictwa doprowadziło go do zajęcia się teoriami na temat budowy piramid w Giza. Uważał, że niesłychana precyzja ich wykonania stoi w sprzeczności z powszechnie przyjętą akademicką opinią, według której były po prostu grobami potężnych faraonów. Patrząc okiem budowniczego, widział, że w ich położeniu i wymiarach jest coś więcej, niż gdyby były tylko grobowcami; zostały wzniesione według jakiegoś schematu. Na czym ten schemat polegał i dlaczego właśnie taki wybrano – na pierwszy rzut oka nie było jasne, ale Bauval był zdecydowany się dowiedzieć, teraz już całkowicie przekonany, że musi być w tym zawarta jakaś niezwykle ważna tajemnica. Początkowo traktował swoje zainteresowanie piramidami jako hobby, ale stopniowo, z upływem lat, pochłaniało go coraz bardziej. Udało mu się złożyć olbrzymią układankę, z której wynikało, że piramidy IV dynastii w Giza zostały wzniesione jako odzwierciedlenie na Ziemi gwiazd, które dzisiaj nazywamy Pasem Oriona. Co więcej, także inne piramidy, zbudowane mniej więcej w tym samym czasie, przedstawiały inne, sąsiednie gwiazdy, swoją rzekę zaś – Nil, Egipcjanie uważali za ziemski odpowiednik Mlecznej Drogi. Była to zupełnie zaskakująca koncepcja, którą większość naukowców z miejsca odrzucała. Jednak Bauval mógł poprzeć swoje wnioski innymi danymi, popierającymi tę nową gwiezdną teorię. Znalazł wiele wzmianek w Tekstach Piramid, najstarszym na świecie zbiorze pism religijnych, stwierdzających, że zmarły faraon miał się po śmierci odrodzić jako gwiazdy w Orionie. Liczne przedstawienia Oriona można zobaczyć na ścianach późniejszych grobowców i na piramidonach; egiptolodzy już dawno ustalili, że owa konstelacja była łączona z Ozyrysem, bogiem zmarłych. Jakby nie dość było tego, jest jeszcze sprawa tak zwanych „szybów wentylacyjnych” w Wielkiej Piramidzie, z których jeden – jak odkryto w 1964 roku – jest wycelowany w punkt kulminacji pasa Oriona 1 w czasach, kiedy budowano piramidy. Wszystko to musiało być czymś więcej niż tylko przypadkiem i wskazywało, że należy jeszcze raz dokładnie przemyśleć wszystko, co dotyczy gwiezdnej religii Egipcjan. Siedząc w kuchni Roberta, byłem bombardowany faktami, rysunkami i datami, bez chwili przerwy na złapanie oddechu. Po tak intensywnej dyskusji aż rozbolała mnie głowa, kiedy sześć godzin później wracałem do domu. To, co miał do powiedzenia, było tak niezwykłe i tak ważne, że musiało zostać opublikowane – byłem o tym przekonany. Czułem też, jak czasem bywa w takich sytuacjach, że o naszym spotkaniu zdecydowało przeznaczenie. Był jak bomba z uruchomionym zapalnikiem, zawierająca krytyczną masę uranu – mógł eksplodować w każdej chwili. Wiedziałem, że moim obowiązkiem jest zadbać o to, by wybuch przebiegał w sposób kontrolowany. Obaj chcieliśmy, aby o tych rewelacjach usłyszało jak najwięcej ludzi. W następnych tygodniach ściśle współpracowaliśmy nad tym projektem. Postanowiliśmy napisać wspólnie książkę zatytułowaną The Orion Mystery (wydanie polskie: Piramidy – brama do gwiazd) i opublikować ją w wydawnictwie Solos Press. Jednak los przygotował nam niespodziankę: zostały odkryte nie znane dotąd drzwi wewnątrz samej Wielkiej Piramidy 2. Przekonano nas, że lepiej będzie, jeśli powierzymy naszą książkę jakiemuś większemu wydawnictwu. Ta decyzja okazała się słuszna, ponieważ po wyświetleniu przez telewizję BBC filmu dokumentalnego The Great Pyramid – Gateway to the Stars i zaledwie kilka miesięcy po naszej pierwszej rozmowie telefonicznej The Orion Mystery znalazła się na pierwszej pozycji brytyjskich list bestsellerów Harran i magowie Podczas pisania The Orion Mystery, a właściwie od samego początku naszej znajomości, Robert i ja często dyskutowaliśmy na temat magów. Obydwaj wierzyliśmy, że gwiazda opisywana przez Mateusza w jego Ewangelii nie mogła być supernową. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że chodzi o Syriusza, najjaśniejszą gwiazdę na niebie, która była czczona na całym Bliskim Wschodzie, a którą Egipcjanie łączyli z narodzinami królów. Mateusz napisał swoją Ewangelię jedno pokolenie po wydarzeniach, o których opowiada, i raczej nie adresował jej do Żydów. Chciał przekonać Egipcjan, Greków, Syryjczyków i innych, że jego Mesjasz, Jezus opisywany w Ewangelii, nie jest jedynie żydowskim prorokiem, ale uniwersalnym zbawcą. Potrzebował czegoś, co uzasadni to twierdzenie, i stąd skojarzenie Mesjasza z Syriuszem, gwiazdą Izydy i Horusa. Egipcjanie opierali swój syriuszowy kalendarz na ruchach gwiazdy, którą nazywali Spdt, co przez Greków zostało przejęte jako Sothis. Gwiazda ta była związana z najpopularniejszą boginią, Izydą, i jej synem Horusem, który według legendy został w cudowny sposób poczęty z nasienia jej zmarłego męża Ozyrysa. Egipcjanie wierzyli, że wszyscy ich faraonowie za życia byli wcieleniami Horusa. Po śmierci przechodzili szereg rytuałów, w tym mumifikację, które miały ich przekształcić w Ozyrysa. Wówczas mogli wstąpić do nieba i stać się gwiazdą w konstelacji Oriona. W jednym z etapów rytuału pogrzebowego Izyda musiała „dać życie” nowemu Horusowi. To wymagało odprawienia dalszych ceremonii, dotyczących gwiazdy Sothis i – w co obaj wierzyliśmy – Wielkiej Piramidy. Wizerunek Izydy jako matki był bardzo popularny w starożytnym Egipcie. Dla każdego, kto zagłębił się w ten temat, jest jasne, że obraz Izydy, owdowiałej matki boskiego dziecięcia, Horusa, przeszedł do chrześcijańskiej ikonografii jako Madonna z Dzieciątkiem. Zachowały się niezliczone figurki przedstawiające Izydę z młodym Horusem, ssącym jej pierś lub też – w bardziej ezoterycznej pozycji – siedzącym na jej kolanach z jednym palcem na ustach, w geście wyrażającym dochowanie tajemnicy [Figurki te przedstawiają Horusa jako dziecko z palcem w ustach – zjawisko ssania palca przez dzieci jest dość powszechne i nikt nie dopatruje się w tym głębszej symboliki (przypisy opatrzone gwiazdkami pochodzą od tłumacza).]. Z nadejściem chrześcijaństwa Izyda, bogini matka, otaczana czcią nie tylko w Egipcie, ale w całym cesarstwie rzymskim, stała się Marią, Królową Nieba. Jej tytuł stella maris, „gwiazda morza”, nawiązuje do początków jej kultu. „Morzem”, o którym mowa, nie jest Morze Śródziemne, ale ocean w górze, czyli niebo. „Gwiazdą morza” był i jest Syriusz, najjaśniejsza gwiazda naszego nieba, przez tysiąclecia uważana za gwiazdę Izydy. Maria nawet odziedziczyła błękitny płaszcz Izydy. Pomysł, że magowie śledzili ruchy Syriusza, nie jest wynalazkiem Mateusza. W Mezopotamii niebo generalnie jest jasne i karawany zwykle podróżują nocą. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu byli doskonałymi astronomami, a w okolicach świąt Bożego Narodzenia Syriusz wschodził mniej więcej równo z zachodem słońca i zachodził tuż przed świtem. Dla każdego, kto znał się na nawigacji i znał ruchy Syriusza, ta gwiazda rzeczywiście była doskonałym przewodnikiem. Wiedząc o tych powiązaniach, religijnych i nawigacyjnych, nietrudno dostrzec, że opowieść Mateusza o gwieździe prowadzącej Magów może się łączyć z Egiptem. Pozostaje jednak pytanie, czy historia przekazana przez Mateusza opierała się na prawdziwych wydarzeniach. Czy naprawdę magowie ze Wschodu, jak to widzimy na milionach świątecznych pocztówek, odwiedzili stajenkę w Betlejem? Jestem przekonany, że tak i że byli oni wysłannikami tajemnej szkoły działającej w Mezopotamii i Persji. Jednak pierwszego dowodu należy szukać nie w Palestynie ani w Mezopotamii, lecz w Egipcie; kraju, z którego Mojżesz niegdyś wyprowadził swój lud i z którym – według mnie – magowie również byli związani. Świątynia Feniksa W marcu 1993 roku Robert i ja, wraz z moją żoną Dee, wybraliśmy się do Egiptu, żeby przeprowadzić ostatnie badania i zebrać ilustracje do naszej książki. Wówczas mieliśmy okazję odwiedzić Heliopolis, obecnie przedmieście Kairu, ale tysiące lat temu duchowe serce Egiptu [Egipcjanie nie wytworzyli spójnego systemu teologicznego – Heliopolis było centrum jednego z takich systemów; równie ważnymi ośrodkami były Memfis, Teby czy Hermopolis.]. Heliopolis, zwane Junu (biblijne On), było poświęcone Atumowi, Ojcu Bogów. Chociaż sam był – podobnie jak chrześcijański Bóg Ojciec – niewidzialnym stwórcą, zwykle oddawano mu cześć jako AtumowiRe, zachodzącemu słońcu. Heliopolis zostało wzniesione na szczycie wzgórza i, jako siedziba Ojca Bogów, miało dla Egipcjan takie samo znaczenie, jak później dla Izraelitów góra Synaj. W starożytności na heliopolitańskim wzgórzu stało wiele świątyń, reprezentujących szkoły i kulty, popularne w różnych czasach. Jednak najważniejszą z nich, a także głównym obiektem naszych zainteresowań, była świątynia samego Atuma. Tutaj, w prawdopodobnie najstarszym świętym miejscu Egiptu, stał niegdyś kamienny filar poświęcony Ojcu Bogów. Według egipskiej mitologii, właśnie od tego miejsca Atum rozpoczął stwarzanie świata, a filar – być może mający podobne konotacje, jak kamienny.ołtarz wzniesiony później przez hebrajskiego patriarchę Jakuba –miał przedstawiać jego fallus. W tej samej świątyni przechowywano przedrriiot zwany kamieniem Benben. Spoczywał on na szczycie filaru i albo był wypolerowany, albo pokryty złotem, tak że błyszczał w słońcu. W The Oraon Mystery Robert i ja prześledziliśmy wskazówki, pozwalające łączyć heliopolitański Benben z powszechnym w Egipcie i na Bliskim Wschodzie kultem meteorytów. Ku mojemu zmartwieniu, archeologiczny charakter książki nie pozwolił prześledzić łączących się z nim bardziej ezoterycznych idei. W pewnym momencie w epoce piramid (około 2700-2180 p.n.e.) Benben zaginął. Robert Bauval był przekonany, że kamień znalazł się w Wielkiej Piramidzie, ukryty tam przez faraona Chufu, który bał się o jego bezpieczeństwo albo po prostu chciał na wieki zachować jego moc dla siebie. Czy tak było naprawdę – może nigdy się nie dowiemy, ale odkrycie w 1993 roku zapieczętowanego wejścia do tajemnej komory, każe poważnie traktować tę hipotezę. Wzniesienie wielkich piramid w Giza i Dahszur przez władców IV dynastii: Snofru, Chufu, Chafre i Menkaure, było ogromnym przedsięwzięciem – niewiele mniejszym niż stworzenie nieba ponad ziemią. Wydobycie, obrobienie i ułożenie milionów ton wapienia w tych budowlach wymagało zarówno bogactwa, jak i cierpliwości ludzi. Wydaje się, że po śmierci Menkaure doszło do jakiejś rewolucji i władza przeszła w ręce kolejnej dynastii faraonów, z których trzej byli – jak mówiono – trojaczkami zrodzonymi przez kapłankę z Heliopolis. Władcy V dynastii zadowalali się budowaniem o wiele mniej szych piramid niż ich przodkowie – dzisiaj zostały z nich tylko góry gruzu. Unis, ostatni władca tej dynastii, wzniósł swoją piramidę na starej królewskiej nekropoli w Saqqara, w pobliżu grobowca króla III dynastii, Dżesera – tego, który zapoczątkował wszystko swoją rewolucyjną piramidą schodkową. Piramida Unisa różni się od wszystkich swoich poprzedniczek, ponieważ kapłani postanowili ozdobić wewnętrzne ściany jej komory grobowej hieroglifami. Te Teksty Piramid, jak się je nazywa, są najstarszym zbiorem pism religijnych na świecie. Dostarczają nam wiele informacji na temat kultu władców i ich wiary w to, że po śmierci będą wędrować do gwiazd. Po śmierci Unisa władza znowu przeszła w inne ręce na początku VI dynastii. Również ci nowi władcy budowali piramidy w Saqqara i większość z nich zawiera teksty hieroglificzne. Jak się wydaje, pod koniec VI dynastii, około 2180 roku p.n.e., Egiptem wstrząsnęła rewolucja. Nagle skończył się Złoty Wiek budowniczych piramid i cywilizacja egipska pogrążyła się w chaosie. Piramidy, świątynie i groby były rabowane, a kraj wszedł w „ciemne wieki”, zwane przez historyków Pierwszym Okresem Przejściowym. W tych czasach zamieszek faraonowie i dynastie przychodzili i odchodzili, lecz bardzo mało potrafmy o nich powiedzieć. Później, około 1900 roku p.n.e., z nadejściem XII dynastii w Egipcie nastąpiło coś w rodzaju odrodzenia. Jeden z władców tej dynastii, Senuseret I (z grecka nazywany Sezostrisem I), zajął się odbudową świątyni Atuina w Heliopolis; to, co dzisiaj możemy oglądać, jest w głównej mierze właśnie jego dziełem. Po śmierci ostatniego króla XII dynastii, około 1786 roku p.n.e., dla Egiptu nadeszły kolejne ciemne wieki. Jak się wydaje, tym razem przyczyną nie była wewnętrzna rewolta, lecz raczej inwazja tajemniczego ludu, zwanego „Królami- Pasterzami” lub „Ludami Morza” [Autor myli tutaj dwie różne grupy ludności: Hyksosi, czyli „Władcy Obcych Ziem” (Manethon nazywa ich Królami-Pasterzami) władali Egiptemjako XV i XVI dynastia przez około stu, a nie dwustu, jak podaje autor, lat (ok. 1674-1567 p.n.e – wg Cambridge Anciem History). Niegdyś przypuszczano, że dokonali najazdu na Egipt, obecnie jednak uważa się, że znaleźli się w Egipcie w drodze powolnej infiltracji. Ludy Morza natomiast pojawiają się w Egipcie na początku okresu ramessydzkiego, czyli około trzystu lat później. Atakowali wprawdzie Egipt, ale nie udało im się go opanować.], który panował nad krajem przez prawie dwieście lat. Wiele dysku towano na temat tego, kim byli i skąd pochodzili. Sądząc z zachowanych reliefów, niemal na pewno byli ludem semickim, wywodzącym się z Syrii i południowo-wschodniej Turcji. Z biblijnego punktu widzenia to bardzo interesujące, ponieważ jeśli jest choć ziarno prawdy w opowieści o wędrówce Abrahama i późniejszym osiedleniu się Izraelitów w Egipcie, to wydarzenia te usiały mieć miejsce właśnie w tych czasach. I rzeczywiście – zgadza się to z chronologią Mateusza. Na początku swojej Ewangelii podaje on genealogię Józefa, przybranego ojca Jezusa i dodaje: Zatem wszystkich pokoleń było: od Abrahama do Dawida – czternaście; od Dawida do niewoli babilońskiej – również czternaście i od niewoli babilońskiej do Chrystusa – także czternaście 3. Skoro wiemy, że upadek Jerozolimy i wygnanie Żydów do Babilonu miały miejsce w roku 586 p.n.e. i że Jezus prawdopodobnie urodził się w 7 roku p.n.e., prosta matematyka wskazuje, że dla Mateusza jedno pokolenie oznacza około czterdziestu lat [Długość trwania jednego pokolenia oznacza czas między narodzinami kolejnych pokoleń. W dzisiejszych czasach, w Europie, przyjmuje się, że trwa 20- 30 lat. Należy pamiętać, że w starożytności ludzie żyli krócej niż obecnie (człowiek czterdziestoletni był już w podeszłym wieku), wcześniej też mieli dzieci. Przyjęcie czterdziestu lat dla jednego pokolenia jest więc nonsensem, nawet w dzisiejszych standardach.]. Odliczając od narodzenia Jezusa 42 pokolenia wstecz, otrzymujemy datę 1684 jako początek generacji Abrahama. Odpowiada to Drugiemu Okresowi Przejściowemu w Egipcie – mniej więcej czasom inwazji Hyksosów. W okresie hyksoskim Egipt był rządzony przez cudzoziemskich władców i właśnie jeden z nich mógł być tym, z którym spotkał się Abram (Abraham) i któremu przedstawił swoją żonę Saraj jako swoją siostrę: Kiedy zaś nastał głód w tym kraju, Abram udał się do Egiptu, aby się tam zatrzymać jako przybysz, gdyż w kraju był wielki głód. A gdy się już zbliżał do Egiptu, rzekł do swojej żony Saraj: Wiem, że jesteś piękną kobietą. Gdy więc zobaczą cię Egipcjanie, powiedzą: To jest jego żona, i zabiją mnie, a ciebie zostawią przy życiu. Mów więc, że jesteś moją siostrą, aby mi się dobrze wiodło ze względu na ciebie i abym dzięki tobie pozostał przy życiu. Gdy Abraham przybył do Egiptu, zobaczyli Egipcjanie, że ta kobieta była bardzo piękna. A gdy ujrzeli ją dworzanie faraona, wychwalali ją wobec faraona, i zabrano tę kobietę do pałacu faraona. Ze względu na nią wyświadczał Abrahamowi dobrodziejstwa, tak że miał owce, bydło, osły, niewolników i niewolnice, oślice i wielbłądy. Lecz Pan dotknął faraona i jego dom ciężkimi plagami z powodu Saraj, żony Abrama. Wezwał więc faraon Abrama i rzekł: czemuś mi to uczynił? Dlaczego nie oznajmiłeś mi, że ona jest żoną twoją? Dlaczego powiedziałeś: ona jest siostrą moją, tak że wziąłem ją sobie za żonę? A teraz, tu jest żona twoja, weź ją i odejdź. Potem rozkazał faraon ludziom swoim, aby odprowadzili go wraz z żoną jego i wszystkim, co do niego należało 4. Ta historia, prawdopodobnie apokryficzna, przedstawia w zdecydowanie lepszym świetle Egipcjan niż Abrahama, który nie tylko tchórzliwie chował się za spódnicą żony, ale w dodatku zajmował się czymś w rodzaju stręczycielstwa. Józef, prawnuk Abrahama, wypada o wiele lepiej. Według opowieści biblijnej, sprowadzony do Egiptu jako niewolnik, zostaje wyniesiony do rangi rządcy całego kraju, kiedy poprawnie interpretuje sny faraona. Nawet dzisiaj w Egipcie panuje przekonanie, że to on zbudował kanał Bahr Jusuf, łączący Nil z jeziorem Moeris (Bukat Qarun) i umożliwiający nawadnianie rozległych terenów uprawnych w oazie Fajum. Aby umocnić swoją pozycję wysokiego dygnitarza, Józef poślubił córkę arcykapłana z On (Heliopolis), która niemal na pewno pochodziła z rodziny królewskiej. Faraon, ustanawiając Józefa rządcą całego Egiptu, rzekł do niego: „Ja jestem faraonem, ale bez twojej zgody nikt nie ośmieli się czegokolwiek przedsięwziąć w całym kraju egipskim”, i nadał Józefowi imię Safnat Paneach. Dał mu też za żonę Asenat, córkę kapłana z On, imieniem Poti-Fera 5. Asenat później urodziła Józefowi dwóch synów: Manassesa i Efraima, którzy mimo że byli w połowie Egipcjanami – otrzymali specjalne błogosławieństwo od swojego dziadka, Jakuba (Izraela). Przyjął ich do rodziny jak równych swoim synom, z których najstarszy, Ruben, zgrzeszył śpiąc z konkubiną ojca. Gdy powiedziano Jakubowi: „Syn twój, Józef, przyszedł do ciebie”, Izrael, z wysiłkiem usiadłszy na łożu, rzekł do Józefa: „Bóg Wszechmogący ukazał mi się w Luz, w kraju Kanaan, i błogosławiąc mi powiedział do mnie: Ja uczynię cię płodnym i dam ci tak liczne potomstwo, że rozrośniesz się w wielki naród. Daję też ten oto kraj przyszłemu potomstwu twojemu na własność na zawsze. A zatem dwaj twoi synowie, którzy ci się urodzili w Egipcie, zanim przybyłem do ciebie, do Egiptu, moimi są: Efraim i Manasses będą mi jak Ruben i Symeon” 6. Jakub opłakał przed Józefem śmierć swojej ukochanej żony Racheli w drodze do Betlejem. Ja bowiem, gdy wracałem z Paddan-Aram 7, utraciłem Rachelę w Kanaanie, w drodze, kiedy pozostawała mi jeszcze pewna przestrzeń, aby dojść do Efrata, i musiałem ją pochować tam, w drodze do Efrata, czyli Betlejem 8. Najwyraźniej piękna Rachela, dla której ręki Jakub poświęcił czternaście lat życia, pracując dla wuja w Hamanie, umarła rodząc przyrodniego brata Józefa, Beniamina. Był on najmłodszym z synów Izraela i to właśnie jego wykorzystał Józef do swojego podstępu. Własne srebro ukrył w należącym do Beniamina worku ze zbożem, tak jakby ten je ukradł, żeby bracia musieli wrócić, kiedy wykryją kradzież egipscy strażnicy. Jak się wydaje, Józef chciał w ten sposób sprawdzić, czy bracia, którzy go wcześniej sprzedali w niewolę, opuszczą też Beniamina. Okazało się, że nie – a nawet Juda, który niegdyś sprzedał Józefa za dwadzieścia sztuk srebra, zaproponował, że pójdzie do więzienia zamiast chłopca. Tak więc zostali z radością przyjęci przez Józefa, a później nagrodzeni przez samego faraona posiadłościami w Egipcie. Spacerując po tym, co zostało ze Świątyni Feniksa z olbrzymim obeliskiem Senusereta I, zastanawiałem się, co musiał wiedzieć o niej Józef. Wyobrażałem sobie, jak dyskutuje na temat legendy o feniksie ze swoim teściem, który jako arcykapłan nosił tytuł „Największego z Widzących”. Jako rządca całego Egiptu, człowiek, bez którego pozwolenia nikt nie mógł „podnieść ręki ani nogi w całym Egipcie”, Józef mógł być odpowiedzialny za sanktuaria takie jak świątynia feniksa. Mógł oglądać lśniący obelisk i bez wątpienia umiał wyjaśnić jego symbolikę. Hyksosi mieszkali głównie w Delcie i tylko nominalnie sprawowali kontrolę nad Górnym Egiptem. Stopniowo rdzenni Egipcjanie umacniali się wokół Teb (dzisiejszy Luksor) i ruch niepodległościowy rósł w silę. Koniec epoki Hyksosów nadszedł około 1567 roku p.n.e., kiedy zostali oni ostatecznie pokonani przez tę nową potęgę – narodziło się Nowe Państwo. Wydaje się, że po tej klęsce niedobitki Hyksosów, a może również Izraelici popadli w niewolę. W czasach Nowego Państwa Egipt stal się największym mocarstwem świata za panowania wojowniczego faraona Thotmesa III. Toczył on wojny z sąsiadami, prowadząc armię aż do Karkemisz nad Eufratem, i włączył w granice Egiptu rozlegle obszary Bliskiego Wschodu, między innymi Palestynę. Chociaż stolica Egiptu została przeniesiona z Memfis na południe, do Teb, okręg świątynny w Heliopolis znowu przeżywał dni chwały. Świętując swoje zwycięstwa, w podziękowaniu dla słonecznego boga Atuma-Re, Thotmes ustawił w świątyni co najmniej cztery obeliski. Największy z nich, a zarazem najwyższy jaki kiedykolwiek ustawiono – mierzący ponad trzydzieści dwa metry – został zabrany przez Rzymian na rozkaz Konstantyna Wielkiego i do dzisiaj stoi na placu Świętego Jana na Lateranie. Drugi z obelisków Thotmesa III zostal w 390 roku n.e. przewieziony do Konstantynopola przez bizantyjskiego cesarza Teodozjusza i na marmurowej bazie ustawiony w hipodromie. Stoi tam do dzisiejszego dnia, chociaż baza – w przeciwieństwie do doskonale zachowanego obelisku – jest silnie zerodowana. Dwa pozostałe, błędnie nazywane Iglami Kleopatry, zabrał Oktawian August, by nimi ozdobić świątynię Caesareum w Aleksandrii. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zostały one przewiezione do Londynu i Nowego Jorku, i ustawione na nadbrzeżu Tamizy i w Central Parku. Pod wieloma względami Nowe Państwo było okresem największej świetności Egiptu. Pozostały po nim bezcenne malowidła Doliny Królów i Królowych, potężne świątynie Luksoru i Karnaku, nie wspominając już o grobowcu młodzieńczego króla – Tutanchamona. Ramzes II wznosił swoje gigantyczne posągi w całym kraju jeden z nich, dzisiaj przewrócony, stanął w stolicy Starego Państwa, Memfis. Jeden z obelisków, które ustawił przed świątynią Amona w Luksorze, znajduje się obecnie w centrum Paryża, w miejscu gdzie niegdyś stała gilotyna. Jeśli były też jakieś jego obeliski w Heliopolis – dawno nie został po nich żaden ślad. Obecnie obelisk Senusereta I ze Średniego Państwa stoi samotnie, tak jak przed czasami Nowego Państwa. Egipskie kroniki nie mówią, kiedy Mojżesz i Izraelici przeszli przez Morze Czerwone. Jednak jeśli – za Mateuszem – przyjmiemy czterdzieści lat jako czas trwania jednego pokolenia i założymy, że Naasson, syn Aminadaba, jest tą samą osobą co Naszon, szwagier Aarona 9, będziemy mogli stwierdzić, że Wyjście z Egiptu miało miejsce osiem pokoleń, czyli około 320 lat po czasach Abrahama. Daje nam to rok 1364 p.n.e., czyli okres panowania XVIII dynastii. Exodus mógł się wydarzyć, w co wierzy wielu ludzi, w niespokojnych czasach, które nastąpiły po śmierci słynnego faraona Echnatona. Przeniósł on stolicę Egiptu z Teb do nowego miasta, Achetaton (dzisiejsze Tell al-Amarna) i ustanowił monoteistyczny kult dysku słonecznego, zwanego Atonem, w miejsce dawnych kultów wielu bogów. Eksperyment nie powiódł się i jego następca, Tutanchamon, musiał przenieść stolicę z powrotem do Teb i przywrócić dawną religię. Umarl jeszcze jako chłopiec; po nim zasiadł na tronie najpierw generał imieniem Horemheb, a następnie jeden z największych władców starożytnego Egiptu, Seti I [W znacznym skrócie: między Tutanchamonem a Horemhebem panował przez około pięciu lat Ai, po Horemhebie wstąpił na tron Ramzes I (panował około dwóch lat), którego następcą byk Seti I.]. Wspaniale dekorowany grobowiec Seti I w Dolinie Królów, obecnie w znacznym stopniu zniszczony, zalicza się do najwybitniejszych osiągnięć artystycznych wszech czasów. Sklepienia dekorowane wizerunkami gwiazdozbiorów, na przykład w postaci hipopotamiej bogini Tauret, dowodzą, że gwiezdna religia Starego Państwa była ciągle żywa – tysiąc lat po zbudowaniu piramid. Starożytna mądrość Egiptu nie została zapomniana. Biblijna opowieść o Mojżeszu w sitowiu, poprzedzająca Wyjście z Egiptu, przypomina historię o Horusie, synu Izydy, który również ukrywał się w papirusowych zaroślach delty Nilu przed złym wujem, Sethem. W przypadku Mojżesza prześladowcą był faraon – okrutny tyran, podobnie jak Seth – który nakazał wymordować wszystkich nowo narodzonych żydowskich chłopców. Aby obejść to zarządzenie, matka Mojżesza ukryta go w łódeczce wśród trzcin porastających brzegi Nilu. Pewien człowiek z pokolenia Lewiego przyszedł, aby wziąć za żonę jedną z kobiet z tegoż pokolenia. Ta kobieta poczęła i urodziła syna, a widząc, że jest piękny, ukrywała go przez trzy miesiące. A nie mogąc ukrywać go dłużej, wzięła skrzynkę z papirusu, powlekła ją żywicą i smołą, i włożywszy w nią dziecko, umieściła w sitowiu na brzegu rzeki. Siostra zaś jego stała z dala, aby widzieć, co się z nim stanie. A córka faraona zeszła ku rzece, aby się wykąpać, a jej służące przechadzały się nad brzegiem rzeki. Gdy spostrzegła skrzynkę pośród sitowia, posłała służącą, aby ją przyniosła. A otworzywszy ją, zobaczyła dziecko: był to płaczący chłopczyk. Ulitowała się nad nim mówiąc: „Jest on spośród dzieci Hebrajczyków”. Jego siostra rzekła wtedy do córki faraona: „Chcesz, a pójdę zawołać ci karmicielkę spośród kobiet Hebrajczyków, która by wykarmiła ci to dziecko?” „Idź” – powiedziała jej córka faraona. Poszła więc wówczas dziewczyna zawołać matkę dziecka. Córka faraona tak jej powiedziała: „Weź to dziecko i wykarm je dla mnie, a ja dam ci za to zapłatę”. Wówczas kobieta zabrała dziecko i wykarmiła je. Gdy chłopiec podrósł, zaprowadziła je do córki faraona, i był dla niej jak syn. Dała mu imię Mojżesz mówiąc: „Bo wydobyłam go z wody” 10. Córka faraona opiekowała się Mojżeszem, podobnie jak Izyda Horusem, dopóki nie dorósł na tyle, by zająć miejsce w społeczeństwie i przywrócić prawa wśród swojego ludu. Jak się wydaje, opowieść biblijna zwraca uwagę, że Mojżesz jest w pewnym sensie uprawomocnionym przez Boga faraonem. Również on, podobnie jak Horus syn Izydy, musiał znosić ukrycie wśród sitowia, zanim mógł w imię Boże zmierzyć się z faraonem i zdobyć wolność dla swojego plemienia. Jak wie każdy, kto czytał Biblię, wolność trwała krótko. W ciągu kilku wieków Izrael przebył drogę od silnego państwa narodowego do rozłamu na północne królestwo dziesięciu plemion ze stolicą w Samarii i południowe, plemion Beniamina i Judy, skoncentrowanych wokół Jerozolimy. Te małe państewka, ściśnięte między potęgami z jednej strony Egiptu, z drugiej – najpierw Asyrii, a później Babilonu, nie mogły przetrwać długo. Dziesięć plemion Izraela, które tworzyły królestwo Samaru, zostały wzięte do niewoli przez Asyryjczyków i przetransportowane do Azji: Król asyryjski najechał cały kraj, przyszedł pod Samarię i oblegał ją przez trzy lata. W dziewiątym roku panowania Ozeasza 11 król asyryjski zdobył Samarię i zabrał Izraelitów w niewolę do Asyrii, i przesiedlił ich do Chalach, nad Chabor – rzekę Gozanu i do miast Medów 12. Miasta Medów znajdowały się na południe od Morza Kaspijskiego, na dzisiejszym terenie północno- zachodniego Iranu. Gozan był o wiele bliżej z punktu widzenia Izraelitów – leżał w północnej Mezopotamii, nad dopływem Eufratu, Chaburem. Dziesięć „zaginionych plemion” Izraela, między innymi potomków Efraima i Manassesa, synów Józefa, od tego momentu znika ze stronic Biblii, chociaż ich los został wyjaśniony w Pierwszej Księdze Kronik: Bóg Izraela pobudził ducha Pula, króla asyryjskiego, ducha Tiglat-Pilesera, króla asyryjskiego, i uprowadził do niewoli Rubenitów, Gadytów oraz połowę pokolenia Manassesa. Przyprowadził on ich do Chalach, Chabor, Hara i do rzeki Gozan, gdzie przebywają do dnia dzisiejszego 13. Według konkordancji Younga Hara może oznaczać Harran, starożytne miasto, w którym został pochowany ojciec Abrahama, leżące nad rzeką Balich – innym dopływem Eufratu, i również wówczas należące do imperium asyryjskiego: „Hara (...) miejsce zupełnie nieznane, jeśli nie zidentyfikujemy go z Hamanem, miastem w Mezopotamii, do którego przybył z Ur Abraham. Starożytni nazywali Harran Carrhae. Tak więc możemy stwierdzić, że część Izraelitów wypędzonych przez Pula i Tiglat-Pilesara osiedliła się w Harranie nad Balichem, podczas gdy większość została doprowadzona do Chabor 14. Dokładnego położenia Chalach i Chabor nie znamy, chociaż można przypuszczać, że ta pierwsza nazwa odpowiada nie przebadanemu dotychczas wzgórzu zwanemu Gla u zbiegu rzek Chabur i Dżerudżer. Miasto Chabor mogło leżeć w pobliżu dzisiejszego Nusajbin. Po zaginięciu dziesiątki plemion północnego Izraela Biblia koncentruje się na losach ich południowych braci, potomków plemion Judy i Beniamina, których określa mianem Żydów. Chociaż niektórych spośród nich uprowadzili już Asyryjczycy, ostatecznie zostali usunięci z Jerozolimy dopiero w 586 roku p.n.e. przez Babilończyków, którzy zburzyli Świątynię i spalili ją wraz z resztą miasta. Niemal wszystkich ludzi, poza najuboższymi, którzy zostali, „aby uprawiali winorośl i byli mężami”, przesiedlono do Babilonu. To jednak nie koniec historii. Ci, którzy pozostali, wzniecili wojnę domową. Wbrew ostrzeżeniom proroka Jeremiasza, pozostali przy życiu postanowili uciec przed zemstą Babilończyków do Egiptu. Nie trzeba chyba mówić, że nie byli tam bezpieczni, gdyż właśnie Egipt był następnym celem Nabuchodonozora. Wśród straszliwych proroctw Jeremiasza dotyczących Żydów jedno mówiło o świątyni w Heliopolis: Podłoży ogień pod domy bóstw egipskich, spali je lub wywiezie; oczyści z robactwa Egipt, jak oczyszcza pasterz z wszy swoje szaty, i wyjdzie z niego bezpiecznie. Połamie też stele Domu Słońca, który się znajduje w kraju egipskim, a domy bóstw egipskich zniszczy ogniem 15. Wydaje się, że babilońska inwazja na Egipt miała miejsce około 580 roku p.n.e. Czy rzeczywiście świątynia Atuma została splądrowana – nie wiemy, ale wydaje się to bardzo prawdopodobne. W roku 539 p.n.e. Babilon uległ zjednoczonym silom Persów i Medów, dowodzonym przez Cyrusa Wielkiego. Został on upamiętniony jako ten król, który uwolnił Żydów z niewoli babilońskiej, pozwolił im wrócić do ojczyzny i odbudować jerozolimską Świątynię. Do 525 roku p.n.e. Persowie władali już większością Azji, w tym dużą częścią Anatolii, i rozglądali się za nową zdobyczą na zachodzie. Z pomocą fenickich i greckich kupców syn Cyrusa, Kambyzes, zdobył Egipt. Gdyby zadowolił się jedynie złupieniem kraju i ściąganiem trybutu, prawdopodobnie Egipcjanie znieśliby jego władzę, jako nie gorszą od innych najeźdźców. Popelnił jednak błąd, mordując świętego byka Apisa w Memfis. Egipcjanie pozwalali tym bykom żyć w luksusie. Wierzyli, że są wcieleniami Ozyrysa; po śmierci balsamowali je i grzebali w gigantycznych sarkofagach w Serapeum – olbrzymiej podziemnej nekropoli w Saqqara. Dla Persów był to tylko zabobon i prawdopodobnie Kambyzes chciał podkreślić, że teraz on jest panem kraju i może robić, co mu się podoba. Jednak, jak mówiono, z powodu tego przestępstwa został przeklęty i Egipcjan nie zdziwiło, że wkrótce oszalał i popełnił samobójstwo. Pierwsze imperium perskie mimo swojej potęgi nie trwało długo. Wiosną 334 roku p.n.e. Aleksander Wielki, z liczącą trzydzieści do czterdziestu tysięcy ludzi armią, zaatakował Azję Mniejszą. W Gordium, stolicy Frygii, rozwiązał słynny węzeł, rozcinając go mieczem. W ciągu następnego roku przekroczył góry Taurus i pokonał Persów w pobliżu miasta Issos. Maszerując przez Syrię i Fenicję, dotarł do Egiptu w 332 roku p.n.e. W przeciwieństwie do Kambyzesa darzył szacunkiem egip ską religię, a nawet sam chciał zostać uznany za syna boga. Wierzył w opowieść swojej matki, Olimpias, że został poczęty za sprawą Zeusa, którego Grecy utożsa miali z egipskim Amonem. Zachowywał się więc w Egipcie bardzo przykładnie, składając ofiary bogom w Memfis i odbywając słynną pielgrzymkę do sanktuarium Amona w oazie Siwa. Śmierć Aleksandra w Babilonie, w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat, prze rwała najbardziej błyskotliwą karierę militarną w dziejach. Możemy jedynie przypuszczać, jakie byłyby dalsze losy samego Aleksandra i całego świata, gdyby żył dłużej. Olbrzymie imperium, rozciągające się od wybrzeży Morza Śródziemnego po północne Indie, rozpadło się. Podzielili je między siebie generałowie Aleksandra: Egipt przypadł Ptolemeuszowi, który założył własną dynastię w nowej stolicy, Alek sandru. Jego potomkowie ze zmiennym szczęściem władali Egiptem przez następne trzysta lat. Palestynę i Syrię objął Seleukos, inny z wodzów Aleksandra, i również założył dynatię: Seleukidów. Następnie, w 30 roku p.n.e., Oktawian August, który miał zostać pierwszym cesarzem Rzymu, po morskiej bitwie pod Akcjom najechał Egipt. Kleopatra, ostatnia z rodu Ptolemeuszy, popełniła samobójstwo, jej kochanek Marek Antoniusz zabił się własnym mieczem. Długa linia faraonów, zaczynająca się odpierwszej dynastii, około 3100 roku p.n.e., dobiegła końca. Egipt nie odzyskał już niepodległości – stał się jedną z prowincji cesarstwa rzymskiego, zarządzaną przez gubernatora. Nie znaczy to, że Rzymianie odnosili się wrogo do świetnej przeszłości kraju. Przeciwnie – pozwalali Egipcjanom nadal czcić starych bogów, a zwłaszcza Serapisa (późną wersję Ozyrysa) i jego małżonkę Izydę. Bóstwa te były tak popularne, że znalazły wielu wyznawców wśród samych Rzymian, a ich kult rozprzestrzenił się po całym imperium. Wkrótce świątynie Izydy stanęły w miejscach tak odległych od Egiptu, jak Kolonia czy Paryż. t Żydom tymczasem udało się przejściowo zrzucić cudzoziemskie jarzmo. Pod wodzą Machabeusza, Judy ben Matatiasza, wzniecili powstanie przeciwko seleukidzkiemu władcy, Antiochowi IV Naraził się on Żydom obalając ich prawa, zakazując obrzezania i ustanawiając w ich świątyniach inne formy kultu. Ale największą zbrodnią było złożenie ofiary ze świni na Najwyższym Ołtarzu, co wielu uznało za „ohydę ziejącą pustką”, przepowiedzianą przez proroka Daniela: Wystąpią przeciw niemu 16 kittejskie [cypryjskie] okręty; popadnie w rozterkę i zawróci, pełen gniewu przeciw świętemu przymierzu. I znów zwróci uwagę na tych, co opuścili święte przymierze. Wojsko jego wystąpi, by zbezcześcić świątynię – twierdzę, wstrzymają stałą ofiarę i uczynią tam ohydę ziejącą pustką 17. Żydowska wojna o niepodległość trwała całe pokolenie; ostatecznie seleukidzki garnizon został usunięty z Jerozolimy w 141 roku p.n.e. Machabeusze, czy też Hasmoneusze,jak ich nazywano, próbowali połączyć funkcję kapłańską z dziedziczną władzą królewską, co udało im się tylko częściowo. Chociaż podbili niemal cały obszar, na którym niegdyś leżały królestwa Judy i Izraela, a także tereny na wschód od rzeki Jordan i Morza Martwego, napotkali silny opór ze strony faryzeuszy, którzy Sprzeciwiali się ich aspiracjom do godności arcykapłańskiej. Taka sytuacja doprowadziła w końcu do upadku Hasmoneuszy i przejęcia władzy przez partię Antypatra, przeciwnika Jana Hyrkana II 18. Od tego momentu losy Judei były nierozerwalnie złączone z cesarstwem rzymskim. Po śmierci Antypatra jego synowie, Herod i Fazael, zostali mianowani władcami przez Marka Antoniusza, który tym samym usunął Hyrkana. Zmiana dynasto została zatwierdzona przez senat rzymski w 40 roku p.n.e., kiedy Heroda mianowano królem Judei. Uprawomocnił on swoją władzę – przynajmniej we własnych oczach – poślubiając, jako drugą żonę, księżniczkę Mariam, ostatnią z rodu Hasmoneuszy. Jej brat, Arystobulos, został arcykapłanem, ale z obawy, że stanie się zbyt popularny, Herod skazał go na śmierć w 35 roku p.n.e. . Oktawian ratyfikował jeszcze raz tytuł Heroda w 31 roku p.n.e., po bitwie pod Akcjom. Herod mógł teraz rozprawić się z Hyrkanem, ufając w poparcie Rzymu. Jednak poddani nienawidzili i bali się go, uważając za cudzoziemskiego uzurpatora. Nie ufając nikomu zamordował Mariam i dwóch synów, których mu urodziła. Nawet na łożu śmierci nie czuł się bezpieczny – odkrywszy, że Jego własny syn Antypater spiskuje przeciw niemu, skazał go na śmierć i sam umarł pięć dni później. Skoro poznaliśmy w skrócie historię jednego z mających najgorszą sławę dyktatorów, nie powinno nas dziwić, że Święta Rodzina uznała za konieczne uciec z Judei. Było oczywiste, że jeśli Herod dowie się o narodzinach dziecka, które ma jakiekolwiek prawa do tronu, natychmiast każe je zgładzić. Herod był w Egipcie i odwiedził Kleopatrę, kiedy udawał się do Rzymu, aby otrzymać potwierdzenie swojej władzy. Pewnie me popłynął w górę Nilu do Heliopolis, ale gdyby to zrobił, z pewnością wywarłoby na mm wrażenie, podobnie jak na Kambyzesie, dziwne piękno heliopolitańskich obelisków, zagadkowych igieł słonecznego boga. Heliopolis i Drzewo Dziewicy Kiedy dajechaliśmy do Heliopolis, weszliśmy przez bramę do małego parku jedynej pozostałości po dawnym okręgu świątynnym. Od znajdujących się tuż obok pól i bloków oddziela go ohydna druciana siatka. Sama świątynia, a w każdym razie to, co z niej zostało, wygląda raczej na pusty basen – doskonale mogłem sobie wyobrazić, jak wyglądałby wypełniony wodą, z szumiącą pośrodku fontanną. Trudno uwierzyć, że niegdyś stała tu jedna z najważniejszych świątyń Egiptu. Ale to było pięć tysięcy lat temu – w tak długim czasie wiele mogło się wydarzyć. Przed nami, nad świątynią, wznosił się wielki obelisk. Tabliczka informowała nas, że ustawił go w roku 1940 p.n.e. Senuseret I. Dzisiaj stoi samotnie – niemy świadek dawnej wielkości Junu – ale niegdyś otaczał go las innych obelisków t wspaniałe budowle. . Początkowo nasza podróż do Heliopolis zapowiadała się nieciekawie, ale nieoczekiwanie odkryliśmy coś, co sprawiło, że stała się bardzo ważna w kontekście opowieści o magach: chrześcijański kościół zwany Matarijja. Egipt jako jeden z pierwszych krajów na świecie przyjął chrześcijaństwo. Kosmo polityczne społeczeństwo Aleksandrii, gdzie Grecy spotykali się z Żydami, Syryjczy kami i Rzymianami, stanowiło doskonały grunt dla nowej wiary. Kiedy – na rozkaz Konstantyna Wielkiego – chrześcijaństwo stało się religią państwową cesarstwa rzym skiego, w Aleksandrii byk już jeden z głównych patriarchatów. Po zamknięciu pogańskich świątyń władza Kościoła jeszcze się wzmocniła. Jego dominująca pozycja w Egipcie nie miała jednak trwać długo. W 640 roku n.e. muzułmańska armia Arabów pod wodzą Amra najechała kraj. W lipcu pokonali Bizantyjczyków pod Heliopolis i zaczęli oblegać twierdzę Babilon, która miała stać się zaczątkiem przyszłego Kairu. W piątek, 6 kwietnia 641 roku garnizon poddał się i Amr mógł ruszyć na północ, do Aleksandrii. Patriarcha Pkauchios, który być może nawet skrycie wyznawał islam, zdradziecko poddał miasto. Tak więc w ciągu zaledwie roku, przy minimalnym oporze, jedna z najbogatszych prowincji cesarstwa rzymskiego była stracona dla chrześcijaństwa. W bardzo krótkim czasie, czy to przez napływ nowej ludności, czy w wyniku zmiany religii, dominującą część mieszkańców Egiptu zaczęli stanowić muzułmanie. Chrześcijanie stali się zanikającą mniejszością. Kilka dni przed wizytą w Heliopolis odwiedziliśmy grecką katedrę ortodoksyjną i tak zwany Wiszący Kościół oraz kościół Świętego Jerzego, stojący w miejscu dawnego egipskiego Babilonu. Kościoły były wspaniałe, ale z przerażeniem zobaczyliśmy, że cmentarze stały się ostatnio celem wandali i rabusiów. Wiele grobów, niektóre zupełnie nowe, splądrowano w poszukiwaniu kosztowności, rozrzucając przy okazji kości zmarłych. Oczywiście wiedzieliśmy, że groby były rabowane w Egipcie jeszcze przed pierwszymi faraonami, mimo to szokował nas widok współczesnych grobów, na których niekiedy jeszcze były portrety zmarłych, potraktowanych w ten sposób. Na widok porozrzucanych krzyży i bielejących kości popadliśmy w zadumę. Zdaliśmy sobie sprawę, jak słaba jest cywilizacja, że nędza może popchnąć ludzi do skrajnych, aspołecznych zachowań. Jednak mnie bardziej interesował los żywych niż zmarłych – i właśnie to zainteresowanie było główną przyczyną, dla której tu dotarłem. (Mateusz mówił nam, że po wizycie magów anioł przykazał Józefowi we śnie, żeby ukrył swoją młodą żonę i dziecko przed Herodem.) Byłem pewien, że koptyjscy chrześcijanie znają pewne sekrety dotyczące początków chrześcijaństwa i jego związków z dawnym Egiptem. Nie wiedziałem, o co dokładnie mogło chodzić, ale byłem przekonany, że tajemnica łączyła się z historią ucieczki do Egiptu. A gdy oni [magowie] odeszli, oto anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi i rzekł: Wstań, weź dziecię oraz matkę jego i uchodź do Egiptu, a bądź tam, dopóki ci nie powiem, albowiem Herod będzie poszukiwał dziecięcia, aby je zgładzić. Wstał więc i wziął dziecię oraz matkę jego w nocy, i udał się do Egiptu. I przebywał tam aż do śmierci Heroda, aby się spełniło, co powiedział Pan przez proroka, mówiącego: z Egiptu wezwałem syna mego 19. Jak można się spodziewać, dla egipskich chrześcijan jest to jedna z najpopularniejszych opowieści Nowego Testamentu, a w kościele Świętego Jerzego widzieliśmy malowidła upamiętniające to wydarzenie. Chociaż na temat ucieczki do Egiptu niewiadomo nic więcej, warto zauważyć, że jest to jedyna wzmianka w Ewangelii o tym, że Jezus kiedykolwiek opuścił Ziemię Świętą – Egipcjanie bardzo są z tego dumni. Rozmawiając z księdzem w katedrze dowiedzieliśmy się, że według miejscowych legend Święta Rodzina po przybyciu do Egiptu zatrzymała się w Heliopolis, zanim wyruszyła na południe, do Asjut, gdzie mieszkali przez wiele lat. Kościół Matarijja stoi w miejscu, gdzie się zatrzymali. Zaciekawiło nas to na tyle, że postanowiliśmy – o ile los pozwoli – zobaczyć ten kościół Od obelisku Senusereta cofnęliśmy się do centrum dalekiego przedmieścia Kairu. Wielu spośród dzisiejszych mieszkańców Heliopolis to chrześcijańscy Koptowie, którzy – podobnie jak Grecy i Ormianie – mają opinię dobrych handlowców. Może dlatego sklepy i domy miały tu inny klimat niż w innych częściach Kairu. Dawały się też zauważyć silniejsze niż gdzie indziej wpływy francuskie, splendor belle epoque, tak że w Heliopolis czuliśmy się bardziej jak w Marsylii niż w Egipcie. Tutaj, w sercu tej dobrze prosperującej społeczności, znaleźliśmy to, czego szukaliśmy kościół Matarijja. Przechodząc przez bramę stanęliśmy przed małym, pomalowanym na żółto budynkiem, stojącym w spokojnym ogrodzie z kaktusami, palmami i innymi egzotycznymi roślinami, oddzielającymi kościół od zgiełku panującego na zewnątrz. Sam budynek liczył sobie około stu lat i został postawiony przez Francuzów. Łacińska inskrypcja nad podwójnymi drzwiami głosiła: SANCTAE FAMILIAE IN AEGYPTO EXSULI. Wewnątrz ściany dekorowało sześć dużych malowideł, opowiadających dzieje ucieczki. Pierwsze z nich, na lewo, najbliżej wejścia, było opatrzone podpisem: Massacre des Innocents. Ilustrowało fragment z Ewangelii Mateusza: Wtedy Herod, widząc, że mędrcy go zawiedli, rozgniewał się bardzo, wydał rozkaz, aby pozabijać wszystkie dzieci w Betlejemie i w całej jego okolicy, od dwóch lat i młodsze, według czasu, o którym się dokładnie dowiedział od mędrców. Wówczas spełniło się, co powiedziano przez Jeremiasza, proroka, mówiącego: Słyszało się głos w Rama, płacz i żałosną skargę. Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich nie ma 20. Obraz przedstawiał brutalnych żołnierzy, wykonujących rozkazy Heroda, i matki mordowanych dzieci płaczące z rozpaczy. Rachela, ukochana żona Jakuba, jest w pewnym sensie patronką Betlejem, ponieważ tam umarła w czasie porodu. Opłakuje ona śmierć niewinnych dzieci, zwłaszcza z plemienia Beniamina, jej młodszego syna, które stanowiło połowę narodu żydowskiego, nazwanego od imienia Judy. Z ezoterycznego punktu widzenia jest pierwowzorem Marii, jako że jej pierworodny syn Józef został zdradziecko sprzedany Izmaelitom przez Judę, za dwadzieścia sztuk srebra. Później, jak podaje Ewangelia, Jezus został podobnie zdradzony przez innego „Judę” – Judasza Iskariotę – za trzydzieści srebrników. Jak się wydaje, właśnie to jest przyczyną lamentu Racheli i dlatego wspomina o niej Mateusz. Drugie malowidło przedstawia Józefa z Marią na osobnych łóżkach w kamiennej piwnicy. Anioł budzi Józefa i mówi, że musi uciekać do Egiptu. Wizerunek robi wielkie wrażenie, zwłaszcza postać anioła. Został namalowany tak delikatnie, niemal jak duch, że można zobaczyć ścianę, przed którą stoi. Trzecie malowidło, ostatnie z dotyczących wydarzeń w Judei, wyobraża Józefa prowadzącego Marię z Dzieciątkiem na grzbiecie osce. Za nimi widać mury Betlejem, przed nimi – rozległą pustynię, którą muszą pokonać, by dotrzeć do Egiptu. Przejście przez nawę prawdopodobnie symbolizuje przejście przez Synaj, ponieważ następne malowidło po prawej stronie, najbliżej ołtarza ukazuje Świętą Rodzinę odpoczywającą nad Nilem. Maria siedzi na jednym z szeregu sfinksów, wokół jej nóg gromadzą się ptaki. Dyskretnie karmi Jezusa, w oddali zaś Józef poi osła na brzegu Nilu. Wydaje się, że sfinksy przedstawiają tajemnice Egiptu, starożytnego już przed narodzeniem Abrahama. Być może, ezoteryczne znaczenie malowidle jest takie, że Egipt stanowił zarówno miejsce odpoczynku, jak i źródło pożywienia dla młodego Mesjasza, i że jego matka, podobnie jak tysiące lat wcześniej Izyda, może znaleźć tu sanktuarium i dla siebie, i dla swojego nowo narodzonego dziecka. Następny wizerunek łączy się z miejscową legendą i jest – przynajmniej dla kościoła Matarijja – najważniejszy ze wszystkich. W pobliżu kościoła, na małym dziedzińcu rośnie stara sykomora, obecnie popodpierana żerdziami, gdyż inaczej nie byłaby już w stanie unieść ciężaru swoich czcigodnych gałęzi. Bylem już przy tym drzewie, zanim wszedłem do kościoła, ale – ponieważ nie znalem arabskiego – nie moglem dowiedzieć się o nim nic od strażnika, który pozwolił mi zrobić parę zdjęć. Wskazał tylko kamienne koryto z wodą. Jak później odkryłem, wszystko to było bardzo ważne, ponieważ według legendy Maria i Józef odpoczywali pod tym wtaśnie drzewem. Całą historię opowiada gnostyczny apokryf, po raz pierwszy przetłumaczony i opublikowany przez Henry'ego Sike'a w 1697 roku: Wówczas przybyli do tego drzewa sykomorowego, które jest nazywane Matarea; I w Matarea Pan Jezus sprawił, że wytrysnęło źródło, w którym święta Maria wyprała swój płaszcz. I balsam powstał, czy też wyrósł, w tym kraju, z potu, który spadł z Pana Jezusa 21. Najwyraźniej stary strażnik chciał dać mi do zrozumienia, że koryto z wodą było tym samym, w którym Maria prała swój płaszcz. Związek między Matarijja a źródłem nie jest wynalazkiem autorów Ewangelii. Stara arabska nazwa Heliopolis, Ain al-Szams, co znaczy „źródło słońca”, prawdopodobnie wywodzi się od legendy o Jezusie, który sprawił, że w mieście słońca wytrysnęło źródełko. „Zaginione Księgi Biblii” dodają nieco więcej szczegółów do opowieści o drzewie: Cheminitius, który usłyszał to od Piotra Męczennika, biskupa Aleksandrii w trzecim wieku, mówi, że miejsce w Egipcie, gdzie przebywał na wygnaniu Chrystus, jest teraz nazywane Malarce, około dziesięciu mil od Kairu; i że tamtejsi ludzie stale palą lampę na pamiątkę tego; i że jest tam ogród drzew dających balsam, które Chrystus zasadził, kiedy był chłopcem 22. Drzewo na malowidle w kościele jest niezwykle podobne do tego, które można dzisiaj oglądać – Józef stoi, a Maria siedzi w jego cieniu. Wyglądają na odprężonych, pewnie dlatego że ich długa podróż dobiegała końca i czuli się bezpieczni. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ta historia ma jakieś głębsze ezoteryczne znaczenie, skrywające się pod skojarzeniem Jezusa z uzdrawiającym balsamem, prawdopodobnie wykonanym z żywicy takiej sykomory. W czasach przedchrześcijańskich sykomora była poświęcona bogini Hathor, często przedstawianej jako krowa skrywająca się między gałęziami drzewa. Podobnie jak Nut, matka Ozyrysa, Hathor była boginią nieba. Każdego dnia rodziła syna, imieniem Ihi, identyfikowanego ze wschodzącym stońcem. Jest jeszcze inna legenda, o Bogini Matce, prawdopodobnie ignorowanej w czasach Starego Państwa, ale pojawiającej się w Tekstach Sarkofagów [...]. Niebiański ocean wyobrażano sobie jako „wielki wylew” – czczony w wielu miejscach jako krowa, której usiany gwiazdami brzuch tworzył niebo [...]. Hathor jest obliczem nieba, głębią i panią, która mieszka w grocie na końcu świata. Jej synem jest Ihi, dziecko wyłaniające się ze swej matki każdego dnia o świcie, jako nowe słońce [...]. Ihi jest dzieckiem światła, symbolem pierwszego pojawienia się w swojej świeżości i potędze [... ]. Różowa poświata na porannym niebie, czy to pierwszego, czy każdego następnego dnia, jest krwią Hathor lub Izydy – te imiona były używane wymiennie – rodzącej syna 23. Mitologiczne związki między Marią – matką żywego Jezusa a Hathor – matką wschodzącego słońca, obu mieszkającymi w grocie lub pod sykomorą, przypadły do gustu egipskim gnostykom. Ale może drzewo Marii jest symbolem zawierającym jakieś przesłanie, jeszcze bardziej ezoteryczne? W całej Biblii drzewa symbolizują rodziny, między innymi pierwszą dynastię królów Izraela. Drzewo genealogiczne wyrasta z Jessego, ojca króla Dawida. Zostało symbolicznie ścięte, kiedy Jerozolima uległa Babilończykom, a synów ostatniego króla Judy, Zedekiasza, zabito w jego obecności, zanim został oślepiony i w łańcuchach zabrany do Babilonu. Izajasz przekazał mesjanistyczne proroctwo, mówiące, że drzewo odrośnie z pędu, wyrastającego z jego korzeni: I wyrośnie różdżka z drzewa Jessego, a pęd z jego korzeni wyda owoc. I spocznie na nim Duch Pana; Duch mądrości i rozumu, Duch rady i mocy, Duch poznania i bojaźni Pana [...]. I stanie się w owym dniu, że narody będą szukać korzenia Jessego, który załopocze jako sztandar ludów; a miejsce jego pobytu będzie sławne 24. Chrześcijanie zawsze uważali, że to proroctwo mówi o Jezusie, ponieważ Jesse jest jednym z przodków Józefa, wymienionych na początku Ewangelii Mateusza. Do tego proroctwa i jego pozytywnego przesłania dla nieżydowskich narodów odwołuje się święty Paweł w swoim Liście do Rzymian 25. Czy jest możliwe, że drzewo Marii symbolizuje królewski ród Dawida i przeznaczenie Jezusa – pędu z jego korzeni? To było jedno wytłumaczenie, ale nie usatysfakcjonowało mnie całkowicie. Gdyby miejscowość Matarijja leżała w pobliżu Jerozolimy, symboliczna uwaga o Jezusie jako o potomku króla Dawida miałaby więcej sensu. Wydawało mi się, że drzewo genealogiczne, o które tutaj chodziło, biorąc pod uwagę starożytną symbolikę sykomory, było o wiele starsze i związane z Egiptem. Wyraźnie wydawały się na to wskazywać wzmianki o Racheli. Innymi słowy, nie było to drzewo Jessego, ale jego przodka Józefa, patriarchy w barwnym płaszczu. Moim zdaniem przesłanie Drzewa Marii było takie, że przybywając do Heliopolis Jezus zetknął się z czymś niezwykle starożytnym, powstałym na długo przed narodzeniem Mojżesza – i miało mu to wyjść na dobre. Szóste, ostatnie malowidło przybliża nam nieco te heliopolitańskie powiązania. Przedstawia Marię z dzieciątkiem, wjeżdżającą do starożytnego miasta – scena ta jest w pewnym sensie poprzedniczką późniejszego fatalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy w Niedzielę Palmową. Z boku malowidła widzimy liczne kolumny: jedna z nich jest przewrócona i nie ma kapitelu; może się to odnosić do wydarzeń opisanych w niekanonicznych Ewangeliach, gdzie przybycie Jezusa do Egiptu sprawiło, że idole runęły, co symbolizuje koniec jednej epoki – świata starożytnego, którego Egipt był kolebką – i początek następnej, ery chrześcijańskiej. W tle obrazu znajduje się celujący w niebo samotny obelisk Senusereta I. Patrząc na to malowidło, coraz bardziej przekonywałem się, że chrześcijaństwo, jakie znamy, jest silnie związane z tajemnymi tradycjami starożytnego świata, a zwłaszcza Egiptu. Jak i dlaczego do tego doszło, nie było dla mnie do końca jasne, ale bez wątpienia ma to coś wspólnego z pobytem tam Izraelitów, przed exodusem Mojżesza. Zacząłem sobie zdawać sprawę, że jeśli mam rozwiązać tę zagadkę, muszę zrozumieć mitologię Starego Testamentu i znaczenie symbolu obelisku. Perska inwazja w 525 roku p.n.e., oprócz zabicia Apisa, miała o wiele poważniejsze konsekwencje: włączyła Egipt do ogromnego imperium obejmującego większą część Bliskiego Wschodu i otworzyła go dla cudzoziemskich podróżników. Jednym z nich był grecki historyk Herodot, który około 450 roku p.n.e. odwiedził Świątynię Feniksa. Rozmawiał tam z kapłanami, którzy opowiedzieli mu o swoich legendach dotyczących ptaka benu. Egipski feniks, w postaci szarej czapli, był często wyobrażany na papirusach w towarzystwie Ozyrysa, boga zmarłych, którego – jak mówiono – był duszą. Prawdopodobnie dla Egipcjan odgrywał rolę nieco podobną do europejskiego bociana. Według kapłanów był rzadkim gościem – pojawiał się raz na pięćset lat. Przybywał z Arabii i przynosił ciało swojego ojca, zalepione w kuli mirry, które następnie spalał w świątyni. Etymologicznie słowo benu wydaje się mieć związek z semickim rdzeniem ben, oznaczającym „syn”. Ponieważ Nu, albo Nut [Autor myli tutaj dwa nie mające ze sobą nic wspólnego bóstwa: Nu (lub Nun, bóstwo męskie), uosobienie praoceanu, z którego – według mitologii heliopolitańskiej – na początku świata wyłonił się Atum i stworzył bóstwa powietrza i wilgoci, Szu i Tefnut, oraz Nut, boginię nieba, córkę Szu i Tefnut, a więc wnuczkę Atuma. Egipska nazwa bnw pochodzi od słowa bn, oznaczającego gatunek ptaka i nie ma nic wspólnego ze słowem „syn”, które po egipsku brzmiało sa. Należy też zwrócić uwagę, że legenda o feniksie, jaką znamy z czasów greckich, nie pojawia się we wcześniejszych mitach egipskich.], była staroegipską boginią nieba, a antropomorficzne bóstwa, Ozyrys, Izyda, Seth i Neftyda, były jej dziećmi, więc benu może oznaczać „syn Nut”. Byłoby to określenie Ozyrysa. Jednak, według egiptologa R.T. Rundle Clarka, benu jest nie tylko ściśle związany z Ozyrysem jako uosobienie jego duszy, ale też jest „słowem Boga” – logos. Jego wizyta w świątyni w Heliopolis rozpoczyna nową epokę w dziejach świata, wyznacza więc tym samym rytm czasu. W pewnym sensie benu jest posłańcem niebios. Feniks więc ucieleśnia pierwotny Logos, słowo, czy też deklarację przeznaczenia, które pośredniczy między boskim umysłem a tym, co zostało stworzone [...]. Pod wszystkimi egipskimi wierzeniami skrywa się przekonanie, że czas tworzą powtarzające się cykle, wyznaczone przez bogów: dzień, dekada, miesiąc, rok – a nawet dłuższe okresy, trzydziestu, czterystu czy tysiąca sześciuset lat, wyznaczone przez układ Słońca, Księżyca, gwiazd i wylewy Nilu. W pewnym sensie, kiedy feniks wydał pierwszy krzyk, zapoczątkował te cykle, tak więc jest patronem podziału czasu, a jego świątynia w Heliopolis stała się ośrodkiem, w którym ustalano kałendarz 26. Kamień benben, który niegdyś stał w świątyni feniksa, symbolizował „jajo” a może nawet uważano, że był jajem. Ponieważ piramidony, czyli zwieńczenia piramid, również określano mianem benben, Robert uznał, że są symbolicznie związane z prawdziwym kamieniem benben z Heliopolis. Ponieważ także ostre, piramidalne szczyty obelisków nazywano benbenet – wydaje się, że kształt piramidy ma o wiele szerszą symbolikę. W religii egipskiej zajmuje miejsce podobne do krzyża w chrześcijaństwie. Podobnie jak krzyż reprezentował śmierć i zmartwychwstanie, boskie słowo, wcielenie zbawiciela i narodziny nowej ery [Zarówno piramida, jak i obelisk były w Egipcie wyłączie symbolami solarnymi, nawiązują kształtem do promieni słonecznych, przenikających przez chmury – tylko w takim sensie można je ewentualnie uznać za „symbole śmierci i zmartwychwstania”. Natomiast nie były symbolami „boskiego słowa, wcielenia zbawiciela i narodzin nowej ery”!]. Jeśli Jezus rzeczywiście przybył do Heliopolis, jak wierzą Egipcjanie, było to nie tylko spełnienie proroctwa Żydów, oczekujących, że ich Mesjasz narodzi się w Betlejem, ale również proroctwa Egipcjan [Narodziny Jezusa nie mogły być spełnieniem proroctwa Egipcjan, jako że nic takiego nie istniało. W religii egipskiej (o ile w ogóle można mówić o egipskiej „religii” – raczej o zbiorze przeplatających się, a niekiedy nawet sprzecznych wierzeń) nie ma żadnej wzmianki o Mesjaszu czy zbawicielu.]. Wróciliśmy do hotelu. Nasza podróż do Egiptu była owocna i wierzyliśmy, że The Orion Mystery, kiedy już się ukaże, odniesie sukces. Ale ja bylem już myślami daleko od Egiptu – w Mezopotamii. Ciągle tkwiła mi w pamięci historia o tym, jak Gurdjieff znalazł gdzieś w Kurdystanie swoją mapę „przedpotopowego Egiptu”, która doprowadziła go ostatecznie do spotkania z tajemnym bractwem. Zaczynałem przypuszczać, że to bractwo mogło mieć jakiś związek z magami z Ewangelii Mateusza. Pragnąc rozwikłać tę tajemnicę, przekopałem moją bibliotekę w poszukiwaniu dalszych wskazówek. W końcu stało się jasne, że jest tylko jedna droga: muszę sam pójść śladami Gurdjieffa i Bennetta. Jak się później okazało – przygoda ta miała bardzo interesujące powiązania. Rozdział 6 W poszukiwaniu tajemnego bractwa Praca nad „projektem Orion” była ekscytująca, ale przede wszystkim zmuszała mnie do myślenia o Egipcie t piramidach. Pomysł, że układ piramid mógł stanowić gigantyczną mapę nieba, był czymś niezwykłym i w pierwszej chwili trudnym do zrozumienia. Ale wierzyłem, że wnioski Roberta są słuszne, przynajmniej w ogólnych zarysach. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że wiele lat wcześniej czytałem w Meetings with Remarkable Men o tym, jak Gurdjieff wczasie swoich podróży odkrył mapę „przedpotopowego Egiptu”. Zastanawiałem się, czy i on wpadł na istnienie związków z Orionem. Czy znalazł starożytny, tajemniczy dokument rozwiązujący tajemnicę Oriona? Jeśli tak, to skąd pochodziła ta mapa i gdzie ją odkrył? Zaintrygowany postanowiłem dokładniej zbadać sprawę i jeszcze raz dokładnie przeczytać opis tego fragmentu jego podróży. Niemal natychmiast stało się dla mnie jasne, że chociaż wyraźnie opisał trasę, wcale niełatwo ją prześledzić, jak się to w pierwszej chwili wydawało. Zapewnienia Bennetta, że tajemnicza dolina Izrumin 1 to dolina Szajch Adi, wydawały się podejrzane. Poza tym, według opowieści o podróży Gurdjieffa zawartej w Meetings, nigdy właściwie nie dotarł on do Izrumin; poszukiwania klasztoru, który miał się tam znajdować, zostaly przerwane przez wypadek Pogossiana. Jestem przekonany, że jeśli Gurdjieff chciałby wskazać na jezydów jako na źródło wiadomości o Sarmoung, jak wierzył Bennett, zrobiłby to w bardziej jednoznaczny sposób. Tymczasem większość tego, co a nich mówi, jest niepewne, wskazuje, że mieli do czynienia z czymś w rodzaju prymitywnego voodoo, nad którym nie umieli zapanować 2. Chociaż Gurdjieff badał religię jezydów, przeczuwałem, że nie oni byli źródłem jego wiedzy i że dzisiejsi jezydzi nie byli strażnikami tradycji, która go interesowała. Również prowadzone przez Bennetta poszukiwania dziedziców Sarmoung wśród sufickich stowarzyszeń środkowej Azji – moim zdaniem – chybiły celu. Raczej nie ma wątpliwości, że Gurdjieff odwiedził sufickie tekke, gdzie poznał nie tylko techniki oddychania, ale także święte tańce. Sprowadził je na Zachód, oświadczając, że pochodzą ze środkowoazjatyckich klasztorów derwiszów. Jego pisma wydają się też wskazywać na takie miejsca jak Bucham, Balch i Samarkanda jako źródła wiedzy tajemnej. Jednak miałem przeczucie, że sufizm, chociaż niewątpliwie jego tradycje sięgają daleko w przeszłość, rozwinął się z innych idei. Moim zdaniem nic nie świadczyło o tym, że zakony sufickie są potomkami czy dziedzicami Bractwa Sarmoung. Widziałem raczej bliższe związki łączące Bractwo z Egiptem i piramidami niż z Baktrią i pokrytymi błękitną glazurą łukami Mongołów. Byłem pewien, że Gurdjieff znalazł większość swoich pomysłów o wiele bliżej, niż przypuszczał Bennett. Zdobyłem odpowiednio dokładną mapę Bliskiego Wschodu i porównując ją z opisami, Gurdjieffa w Meetings, próbowałem prześledzić trasę jego wędrówki. Podejrzewałem, że Bennett potraktował plany podróży Gurdjieffa jako opis drogi, którą on rzeczywiście przebył – ta pomyłka doprowadziła go do Szajch Adi. Logika wskazuje, że należało prześledzić nie plan podróży, ale trasę, którą Gurdjieff naprawdę przeszedł. Tak mogła wyglądać mapa „przedpotopowego Egiptu”, którą znalazł Gurdjieff. Siedem piramid z czasów IV dynastii odzwierciedla układ gwiazd Oriona i Hiad Gurdjieff pisze, że w dwa miesiące po przejściu rzeki Araks dotarł do miasta Z. Bennett zidentyfikował je – słusznie, jak sądzę – jako Zacho w irackim Kurdystanie. Miasto to leży w pobliżu granic tureckiej i syryjskiej, nad jednym z dopływów Tygrysu. Następnie przeszedł jakąś przełęcz „w kierunku Syrii”. W owej przełęczy miał dojść do wodospadu K, zanim zwrócił się w kierunku Kurdystanu. Kiedy patrzyłem na mapę, wydało mi się dziwne, że mówił o zwróceniu się w stronę Kurdystanu, skoro właśnie w nim był. Tak więc droga w stronę Syrii nie miała sensu, jeśli jego celem byłby, jak przypuszczał Bennett, Mosul. To miasto leży o wiele dalej w dół Tygrysu i – co najważniejsze – w kierunku przeciwnym do Syrii. Wydawało mi się, że kierował się gdzieś na północny wschód od Zacho, w stronę miasta Cizre. Właśnie w tej okolicy, według współczesnej mapy wschodniej Turcji, na Tygrysie znajdowała się tama, tworząc wielkie, porozgałęziane jezioro w dolinach. Nie znalazłem żadnych wzmianek o wodospadach na tym terenie, ale ponieważ Tygrys przepływa tam przez liczne głębokie rozpadliny, jakiś wodospad mógł się znajdować powyżej Cizre, zanim zbudowano tamę. Według mojej mapy na południowy wschód od Zacho znajduje się miasto, noszące nazwę Çukurça, na brytyjskiej mapie nazwane Kirkuk. Jeśli Cizre zapisano jako Kizre, to mogłoby ono być tym miastem, w którym Gurdjieff zmienił kierunek podróży. Następnym wydarzeniem było ukąszenie jego przyjaciela przez jadowitego pająka. Nie wiemy, kiedy się to wydarzyło, ale Gurdjieff napisał, że właśnie wtedy przerwał poszukiwania doliny Izrumin i natychmiast ruszył do miasta N, gdzie zatrzymał się w domu ormiańskiego księdza. Tam właśnie znalazł mapę „przedpotopowego Egiptu”. Z mojej mapy wynikało, że musi chodzić o Nusajbin, starożytne miasto nad jednym z dopływów Chaburu. Przy tym Nusajbin leży dokładnie na wschód od Cizre (lub Kizre). Jeśli Gurdjieff wyruszyłby z Zacho na północ, wzdłuż Tygrysu, mógłby dotrzeć dotrzeć do wodospadu powyżej Cizre i tam skręcić na wschód, do Nusajbin. Zgadzało się to z planami podróży, a co najważniejsze, oznaczało, iż Gurdjieff nigdy nie dotarł do Mosulu czy Szajch Adi, jak przypuszczał Bennett. Zacząłem podejrzewać, że identyfikacja „Nivssi” z Niniwą, a tym samym z Mosulem, była wskazówką, mającą zmylić przypadkowych poszukiwaczy. Nigdzie nie wspomniano, żeby Mosul czy Niniwa kiedykolwiek był nazywany Nivssi, a ponieważ leży na terenie irackiego Kurdystanu, nie mogłem tam pojechać i sprawdzić wszystkiego na miejscu. Udało mi się natomiast dowiedzieć, że Nusajbin niegdyś nazywano Nisibis i że niegdyś znajdowała się tam słynna akademia. Zawdzięczała ona swoje znaczenie, jeśli nie wręcz założenie, pewnemu wydarzeniu, które miało miejsce w 449 roku n.e., w odległym zaledwie o sto dziewięćdziesiąt kilometrów mieście Edessa 3. Wówczas w Kościele wschodnim trwała wielka debata na temat boskiej natury Jezusa Chrystusa. Ścierały się dwie szkoły: diofizyci i monofizyci 4. Przedstawiciele pierwszej utrzymywali – mówiąc w wielkim skrócie – że Jezus urodził się człowiekiem i połączył się z Bogiem. Najbardziej zagorzałym zwolennikiem takiego poglądu był Nestoriusz (zmarł około 451 roku n.e.), syryjski eklezjasta, patriarcha Konstantynopola w latach 428-431 n.e. Monofizyci natomiast uważali, że Jezus urodził się jako Bóg, że jego natura była identyczna z boską, że zawsze był i zawsze będzie Bogiem. Obecnie taka właśnie jest oficjalna doktryna Kościoła ortodoksyjnego, diofizyci zaś zostali uznani za heretyków. Ciągle jednak działali w ukryciu, nawet kiedy Nestoriusz, jako heretyk, został wygnany do Górnego Egiptu. W połowie V wieku w Edessie, jednej z najważniejszych diecezji starożytnego świata, działały trzy szkoły teologiczne: ormiańska, syryjska i perska. Tę ostatnią uważano za jedną z największych, nie tylko w samej Edessie, ale na całym świecie. Nie cieszyła się jednak sympatią miejscowego biskupa, Cyrusa, z powodu swoich nestoriańskich nauk. Za jego namową w roku 489 cesarz Zenon zamknął szkołę i wypędził nauczycieli. Wielu z nich uciekło przez granicę na tereny ówczesnej Persji i osiedliło się w Nisibis, zakładając tamtejszą szkołę teologiczną lub tylko przyczyniając się do ożywienia jej działalności. Ponieważ w Nisibis w II wieku działała także jedna z najważniejszych w okolicy wspólnot żydowskich, uznałem za więcej niż prawdopodobne, że tu właśnie było Nivssi Gurdjieffa i że jego zaginiona dolina musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Wszystko to zaczynało się sensownie układać. W północnej Mezopotamii, zaledwie czterdzieści kilometrów na południe od Edessy znajdowało się starożytne miasto Harran, w którym niegdyś przebywał patriarcha Abraham i gdzie – według Biblii – został pochowany jego ojciec Terach. Było to również miasto, w którym przechowano Hermetica przez okres ciemnych wieków Europy, aż do najazdu Dżyngis-chana w XIII wieku. Jeśli Gurdjieff rzeczywiście znalazł mapę „przedpotopowego Egiptu” w domu księdza w Nisibis, prawdopodobnie miało to jakiś związek z perską szkołą teologiczną, która przeniosła się tutaj w 489 roku. Szkoła ta wywodziła się z Edessy i niemal na pewno utrzymywała kontakty z teologami z Harranu. Wniosek wydawał się oczywisty: jeśli miałem szukać śladów Bractwa Sarmoung Gurdjieffa, to region na północ od Syrii był doskonałym punktem startu. Jednak coś jeszcze przykuło moją uwagę i to również zamierzałem zbadać. Zaginione królestwo Kommageny, które leżało na północ od Edessy. Wiedziałem, że znajduje się tam ciekawy zabytek, wzniesiony tuż przed czasami Jezusa; jak przypuszczałem, mógł się w jakiś sposób wiązać ze sprawą magów. Nie wiedziałem, na czym mogły polegać te powiązania, ale wydawało mi się, że ten monument, swojego rodzaju turecka piramida, skrywa jakiś sekret, zasługujący na zbadanie. Podejrzewałem też, że jest związany z Bractwem Sarmoung, chociaż na razie i tego związku nie potrafiłem bliżej określić. Ponieważ Nusajbin, Harran oraz Kommagena leżą na terenie dzisiejszej Turcji, można się do nich stosunkowo łatwo dostać – w przeciwieństwie do Iraku – i zbadać. Należało więc pojechać i zobaczyć. Kommagena, zaginione królestwo Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że magowie z Ewangelii Mateusza mieli coś wspólnego z Egiptem. Ciągle jednak nie znałem odpowiedzi na pytanie: skąd przybyli? Przypuszczenie, że byli Persami, niewiele wyjaśniało, ponieważ w czasach Jezusa cała Mezopotamia i większa część Anatolii należały – przynajmniej nominalnie do imperium partyjskiego, a tym samym do „Persji”. Magowie nie musieli przybywać z samej Partii, żeby ich uważano za Persów. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że przybyli z samej Mezopotamii, że byli – używając określenia Bennetta – „babilońskimi magami”.Związki z Abrahamem i z tradycją hermetyczną wydają się wskazywać na Harran jako miejsce, z którego mogli wyruszyć – postanowiłem więc tam pojechać. Ale były też inne, równie prawdopodobne miejsca. Nie wierzyłem, by magowie okazali się ortodoksyjnymi perskimi kapłanami, ponieważ w I wieku p.n.e. religia zaratustriańska byka w stanie upadku. Mogli jednak być przedstawicielami tajnej szkoły, powiązanej z innymi kultami, jak na przykład z dominującym we wschodniej Anatolii i Mezopotamii mitraizmem. Ponieważ wiedziałem bardzo mało o tej religii, zacząłem studiować jej historię. Szybko zrozumiałem, jak wiele działo się w dolinach obu rzek, zwłaszcza Eufratu, w czasach Chrystusa; wszystko to wymagało dokładniejszego zbadania. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem, że Mezopotamia ciągle jeszcze nie była w tym czasie częścią imperium rzymskiego i że rozwijało się tam wiele interesujących gwiezdnych kultów. Jednym z najważniejszych, już choćby dlatego, że mało znanym, był kult królów Kommageny, małego państewka nad górnym Eufratem. Czy Kommagena mogła być miejscem, z którego pochodzili magowie? Postanowiłem to sprawdzić. Kommagena, mimo że często padała ofiarą obcych najazdów, była bardzo starym państwem, a jej cywilizacja była starsza niż asyryjska. Kutmuhi (albo Kummuhu), jak ją nazywali Asyryjczycy, po raz pierwszy została podbita prawdopodobnie przez Adadnirari I (około 1300 roku p.n.e.) i pozostawała państwem wasalnym aż do upadku Asyrii w 612 roku p.n.e. Asyryjczycy – co potwierdza Biblia – byli okrutnymi imperialistami. Zawsze prowadzili wojny z sąsiadami, od których ściągali wielkie trybuty w zamian za pokój. Około 1100 roku p.n.e., na początku panowania Tiglatpi lezara I, Kutmuhi wzięło udział w rewolcie, zainicjowanej przez kraj Muszki (biblijny Meszech). Została ona okrutnie stłumiona przez asyryjskiego króla, który upamiętnił swoje zwycięstwo na glinianej pryzmie, przechowywanej obecnie w Muzeum Brytyjskim: Na początku mojego panowania dwadzieścia tysięcy ludzi z kraju Muszki i ich pięciu królów [...] ufali w swoją potęgę i zeszli, i zajęli kraj Kutmuhi. Przy pomocy Aszura 5, mojego pana, zebrałem rydwany i wojska. Walczyłem z ich dwudziestoma tysiącami wojowników i pięcioma królami w kraju Kutmuhi i pokonałem ich. Rozrzucałem ciała ich wojowników czasie straszliwej bitwy jak (bóg) burzy. Sprawiłem, że ich krew spływała dolinami i ze szczytów gór. Obcinałem im głowy i usypywałem przed ich miastami jak kopce zboża. Zabrałem łupy, ich dobra, ich majątek, w niezmierzonej ilości. Zabrałem sześć tysięcy [ludzi], resztkę ich wojsk, które uciekły przed moją bronią i rzuciły mi się do stóp, i policzyłem ich jako mieszkańców mojego kraju 6. Najwyraźniej ludność Kommageny nie padła ofiarą przypadkowych prześladowań, lecz aktywnie brała udział w rewolucji, ponieważ Tiglatpilezar, rozprawiwszy się z Muszki, zajął się jej ukaraniem. Wówczas wyruszyłem przeciwko krajowi Kutmuhi, który był nielojalny i nie płacił trybutu i podatków Aszurowi, mojemu panu. Podbiłem kraj Kutmuhi jak długi i szeroki. Zabrałem łupy, dobra i majątek. Spaliłem ogniem miasta, spustoszyłem je i zniszczyłem. Reszta ludności Kutmuhi, która uciekła przed moją bronią, przeszła do kraju Szeresze [miasto w okolicy dzisiejszego Dijarbakir], który jest na drugim brzegu Tygrysu, i uczyniła z tego miasta twierdzę. Zebrałem wozy i wojowników, i przez skaliste góry, na trudnych do przejścia ścieżkach, torowałem sobie drogę czekanami z brązu, i umożliwiłem przejście moim wojskom i rydwanom. Przekroczyłem Tygrys i zdobyłem miasto Szeresze, ich twierdzę. Rozproszyłem ich wojowników wśród wzgórz [...] i sprawiłem, że ich krew popłynęła w Tygrysie i ze szczytów gór 7. Dzisiaj Tiglatpilzar, podobnie jak większość asyryjskich władców, zostałby uznany za zbrodniarza wojennego. Czytając jego przechwałki dotyczące kampanii w Kommagenie i gdzie indziej, przypominałem sobie ostatnie telewizyjne doniesienia o kurdyjskich wieśniakach, wypędzanych w góry ze swoich wiosek przez władcę współczesnej Asyrii, Saddama Husajna. „Historia zbrodni” ciągle się powtarza. Wojna prowadzona przez Tiglatpilezara musiała zastraszyć Kommagenę, ponieważ odtąd zawsze pojawia się w asyryjskich kronikach wśród krajów płacących podatki. Interesujący zapis dotyczy trybutu zapłaconego Salmanasarowi III (około 857 roku p.n.e.); znajduje się on na „inskrypcji monolitycznej”, wyrytej na steli z Kurch – miasta położonego około trzydziestu kilometrów na południe od Dijarbakir. Dzisiaj można ją zobaczyć w Muzeum Brytyjskim. Katazilu od Kummuhu – dwadzieścia min srebra, trzysta cedrowych belek, otrzymywałem każdego roku (od niego) 8. Wraz z upadkiem asyryjskiej stolicy, Niniwy, w 612 roku p.n.e., Kommagena najprawdopodobniej przeszła początkowo pod panowanie Babilonu, a później, po zwycięstwie Cyrusa – Persji. Dalsza historia Kommageny, którą już dobrze znałem, jest jednym z najdziwniejszych przyczynków do dziejów Bliskiego Wschodu. W roku 334 p.n.e. Aleksander Wielki, jeszcze jako król Macedonii, przekroczył Hellespont i zaatakował Azję Mniejszą. W Gordium, starożytnej stolicy Frygii, udał się do świątyni Zeusa, gdzie przechowywano dziwny wóz. Według legendy Zeus miał niegdyś, za pośrednictwem wyroczni, poradzić Frygijczykom, by wybrali na swojego króla pierwszego człowieka, który wjedzie do świątyni na takim właśnie wozie. Szczęśliwcem okazał się wieśniak imieniem Gordion – rzeczywiście został królem, a jego pojazd zabrano do świątyni. Wóz był szczególny, ponieważ jego części zostały połączone kunsztownym węzłem z dereniowego łyka. Późniejsze proroctwo mówiło, że ten, kto będzie umiał rozwiązać ten węzeł, zapanuje nad całą Azją. Z pewnością wielu podejmowało daremne próby, ale historia nie odnotowali ich imion. Dopiero Aleksander nie tracił czasu na rozsupłanie skomplikowanego węzła, lecz po prostu przeciął go mieczem. Później, zgodnie z przepowiednią, rzeczywiście został władcą Azji; podbił Egipt, Persję, a nawet dotarł do Indii. Mimo że umarł w 323 roku, w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat i imperium rozpadło się, jego podboje wywarły ogromny wpływ na dalszy rozwój całego regionu. Po śmierci Aleksandra państwo zostało podzielone między jego generałów: Ptolemeusz objął Egipt, Antygon większą część Azji Mniejszej, Seleukos zaś Babilonię, Persję i północno-wschodnie Indie. W wyniku późniejszych wojen Seleukosowi przypadła również Syria, co dało mu dostęp do Morza Śródziemnego. Dynastia Seleukidów władała Syrią, Babilonią i zachodnią częścią Persji jeszcze przez wiele stuleci, zanim uległa naporowi Rzymu z zachodu i Partii ze wschodu. Sam Seleukos założył na wybrzeżu, w pobliżu Issos, gdzie Aleksander pokonał Dariusza, nowe miasto – Antiochię – nazwane tak na cześć jego ojca Antiocha. Miasto było stolicą Syrii i centrum kultury hellenistycznej na tym obszarze długo po tym, jak upadły imperia Babilonii i Persji. Północne państwo Antygona nagle rozpadło się, częściowo z powodu wewnętrznych konfliktów, częściowo w wyniku najazdu Galów. Powstały na jego gruzach małe państewka, jedynie nominalnie zależne od królów Macedonii, Persji lub Asyrii. Najważniejsze z nich to Pont – na terenie Kapadocji, położonej na wschód od rzeki Halys i na południe od Morza Czarnego, Galacja, zajmująca większość dawnej Frygii, i miasto-państwo nad brzegiem morza, Pergamon. Przez wiele następnych wieków ta część świata była politycznie bardzo niestabilna, dopóki Pompejusz nie zaprowadził w niej pax romana. Taka sytuacja miała jednak zalety. Upadek potęgi Seleukidów dał Kommagenie możliwość uzyskania niepodległości, po raz pierwszy od asyryjskiej inwazji sprzed wielu wieków. Na początku III wieku p.n.e. król imieniem Samos stworzył podwaliny potęgi Kommageny i zbudował stolicę, zwaną Samosata. Jego syn Arsames przeniósł stolicę nad Nymphaeus, jeden z dopływów Eufratu – w miejsce bardziej dogodne do obrony, nazwane Arsameia ad Nymphaeum. Arsames, podobnie jak jego ojciec, był jeszcze wasalem Seleukidów, ale w 162 roku p.n.e. jego wnuk Ptolemeusz ogłosił niepodległość Kommageny. Syn Ptolemeusza, Samos II, podpisał pokój z Seleukidami, którego jednym z warunków było to, że jego syn i następca, Mitrydates [Mitrydates I Kallinikos] poślubi Laodike, córkę syryjskiego króla Antiocha VIII. Najwidoczniej to małżeństwo było szczęśliwe, a jego owocem był najsłynniejszy król Kommageny, Antioch I Epifanes, który wstąpił na tron prawdopodobnie przed 69 rokiem p.n.e. Antioch traktował swoją religię, która byka zhellenizowaną formą zaratustrianizmu, bardzo poważnie. Na szczęście pozostawił po sobie wiele greckich inskrypcji, tak że wiemy dość dużo o kulcie, który propagował. Królowie Kommageny, być może w celu uprawomocnienia swojej władzy nad wielonarodowym społeczeństwem, ogłosili się potomkami zarówno greckich, jak i perskich rodów królewskich. Również ich wierzenia były synkretyczne i można w nich znaleźć bóstwa i greckie, i perskie. Religia ta miała wyraźnie astronomiczny charakter, jako że bogowie uosabiali Słońce, Księżyc i planety. Antioch wzniósł wiele budowli – najważniejsza z nich, a dzisiaj wielka turystyczna atrakcja – to jego mauzoleum na Górze Nemroda (Nimrud Dag). Po raz pierwszy było badane przez niemiecką ekipę w 1883 roku, kiedy zostało przypadkowo odkryte. Ten zabytek zamierzałem właśnie zobaczyć. Przygoda w kraju Kummuhu W kwietniu moja żona Dee i ja mieliśmy okazję odwiedzić północną Mezopotamię, gdzie – jak zaczynałem podejrzewać – mogła znajdować się siedziba tajemniczych magów z ewangelicznych opowieści. Przelot do zachodniej Turcji był i łatwy, i tani, ale dotarcie na południowy wschód kraju okazało się trudniejsze. Nigdy nie było to proste, a teraz jeszcze dodatkowo sprawę komplikowała trudna sytuacja polityczna. Zaledwie kilka tygodni wcześniej, jak się dowiedzieliśmy, lotnictwo tureckie zbombardowało kurdyjskie wioski wokół Cizre – czyli tereny leżące niedaleko na wschód od miejsca, do którego mieliśmy się udać. Życzliwi Turcy, dla których podróż gdziekolwiek na wschód od Ankary niewiele różniła się od podróży do Mongolii, wielokrotnie ostrzegali nas przed wyjazdem w tamte strony. Nie lekceważąc ich ostrzeżeń i zdając sobie sprawę, że wyjazd poza obszary zwyczajowo przeznaczone dla turystów wiąże się z pewnym ryzykiem, postanowiliśmy jednak nie zniechęcać się łatwo. Ale to nie był jedyny problem. Ponieważ nie wyruszaliśmy zorganizowaną grupą turystyczną, musieliśmy sami znaleźć środek transportu. Nie mieliśmy dużo czasu, więc zdecydowaliśmy – mimo że tureckie autobusy są tanie i dobre – lecieć samolotem. Dowiedzieliśmy się, że kilka razy w tygodniu są loty do Urfy, miasta położonego blisko Harranu, i zarezerwowaliśmy bilety. Nie mieliśmy pojęcia, jak wielką przygodą okaże się ta wycieczka. Kurdowie, którzy stanowią większą część mieszkańców pohadniowo-wschodniej Turcji, są prostymi, miłymi ludźmi. Na nieszczęście zostali pominięci w traktatach podpisanych między aliantami a Turcją po pierwszej wojnie światowej. Po podziale ziem imperium osmańskiego tereny, na których mieszkali, przypadły Turcji, Syrii, Iranowi i Irakowi. Dzisiaj kurdyjski region północnego Iraku ma częściową autonomię, która przetrwa, dopóki amerykańskie, brytyjskie i francuskie samoloty będą patrolować jego niebo. Bombardowanie kurdyjskich wiosek przez tureckie samoloty ma rzekomo na celu ukaranie kurdyjskich terrorystów, chociaż całemu światu przypomina raczej rozbijanie orzecha za pomocą młota pneumatycznego. W niepewnej atmosferze, jaka panowała w północnej Mezopotamii po wojnie w zatoce, nikt nie widział szans na utrzymanie status quo. Znając sytuację, obawialiśmy się trochę wyprawy na tereny, które telewizja przedstawiała jako strefę wojny. Kiedy samolot wylądował, kilku ludzi, wyglądających na tajniaków, porozpinało kurtki, pokazując kabury pistoletów. Wyjęli broń i zajęli się pobieraniem cła za przewożoną bezcłową whisky. Ponieważ nikt nawet nie mrugnął okiem, uznaliśmy to za powszechny tutaj zwyczaj, który tylko utwierdził nas w przekonaniu, że znajdujemy się na terenie, gdzie broń stanowi prawo. Jednak martwiliśmy się niepotrzebnie. Wszyscy, których spotykaliśmy, Turcy i Kurdowie byli bardzo przyjaźnie nastawieni do cudzoziemców. Kiedy dotarliśmy do Urfy, starożytnej Edessy, wstrząsnęło nami odkrycie, jak bardzo zacofana jest ta część Turcji. Większość kobiet ciągle nosiła tradycyjne stroje i zasłony na twarzach. Wielu mężczyzn chodziło w workowatych spodniach i luźno zawiązanych turbanach, chociaż często towarzyszyły temu kolorowe kamizelki i kurtki w europejskim stylu. Autobusem z lotniska dojechaliśmy do centrum miasta. Urfa, czy też raczej Sanli Urfa, jak się obecnie nazywa 9, jest dziwnym połączeniem średniowiecznego centrum i podmiejskich bloków z lat sześćdziesiątych. Ulica za ulicą mijaliśmy walące się domy. Z okien autobusu widzieliśmy kafejki zapełnione ludźmi załatwiającymi interesy lub po prostu spędzającymi tam wolny czas. Na bazarze – według naszego przewodnika największym poza Stambułem – nie było turystycznych pamiątek, lecz produkty najpotrzebniejsze do życia: żywność, przyprawy, naczynia i odzież. Urządzenia sanitarne były bardzo prymitywne: kiedy wysiedliśmy z autobusu, uderzył rias w nozdrza smród kanałów. Urfa tętniła życiem. Ludzie wokół nas mówili po turecku, arabsku, kurdyjsku i w dziesiątkach innych języków, których nie potrafiliśmy rozpoznać. Wszyscy patrzyli na nas z zaciekawieniem, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety, jako że Europejczycy rzadko pojawiali się w tej części kraju i byliśmy dla nich taką samą ciekawostką jak oni dla nas. Nie mieliśmy czasu, żeby zobaczyć dużo więcej, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej dostać się do Adiyaman, a stamtąd do Kahta, bramy zaginionego królestwa Kommageny. Znaleźliśmy dolmus – minibus, taksówkę spotykanąm całym Bliskim Wschodzie – i wkrótce jechaliśmy przez mezopotamską prowincję. Pustynia otaczająca Sanli Urfę ustąpiła miejsca zielonym pastwiskom, kiedy dotarliśmy do podnóży gór Antytaurusu. Na wielu szczytach znajdowały się ruiny zamków, prawdopodobnie dawnych twierdz krzyżowców, pochodzących z czasów, kiedy na tym obszarze toczyły się walki między chrześcijaństwem a islamem. Obecnie okolica była spokojna; rolnicy, wśród nich wiele kobiet w jasnych strojach, zajmowali się uprawą swoich pól tytoniu, bawełny, zboża i warzyw. Mężczyzn można było zobaczyć głównie w traktorach, dzieci zaś pilnowały stadek kóz i owiec, zupełnie jak w Biblii. Niebawem przekroczyliśmy Eufrat, który przez wiele stuleci był granicą między cesarstwem rzymskim a ziemiami rządzonymi przez Persów. Wrażenie, że w tym kraju nic się nie dzieje, jest mylące. Często napotykaliśmy zupełnie nowe znaki, wskazujące drogę do najnowszego cudu Turcji: tamy Maturka. Ta ogromna budowla, która spiętrzyła i rozprowadzała po polach wody potężnego Eufratu, zrobiłaby wrażenie nawet na samym Tiglatpilezarze. Niestety, powstanie wielkiego sztucznego jeziora, mimo wszystkich dobrodziejstw, sprawiło też, że liczne osady znalazły się pod wodą – między innymi dawna stolica Kommageny, Samosata. Mieliśmy jedynie nadzieję, że korzyści, jakie stąd wynikły dla tutejszych ludzi i przyrody, rekompensowały tę stratę i że spiętrzenie wód tak potężnej rzeki nie stworzy problemów ludziom mieszkającym w jej dolnym biegu. Adiyaman okazał się zaniedbanym miastem położonym wśród złocistych trzcin. Niedawne odkrycie w okolicy ropy naftowej wywołało ekonomiczny boom – prawdopodobnie krótkotrwały. Trudno byto ukryć fakt, że przemysł turystyczny, który poprzednio utrzymywał te tereny, zupełnie zaniknął z powodu szumu, jako powstał w związku z problemami kurdyjskimi. Jedyną zaletą takiej sytuacji było to, że stosunkowo łatwo udało nam się znaleźć pokój w jedynym przyzwoitym hotelu w mieście. Następnego ranka w czasie śniadania sympatyczny handlowiec zaproponował nam podwiezienie do Kahta, punktu wypadowego dla wycieczek po Parku Narodowym Kommagena. Wkrótce obijaliśmy się w ciężarówce jadącej w kierunku Góry Nemroda, najwyższego szczytu Kommageny i celu naszej podróży. Nasz przewodnik i właściciel hotelu, mówiący łamaną angielszczyzną Kurd, potwierdził nasze przypuszczenia co do braku turystów. Byłbardzo zmartwiony faktem, że zapaleńcy z PKK (Partii Robotników Kurdystanu) wzięli niedawno wielu cudzoziemskich zakładników, najwyraźniej po to by zemścić się na rządzie w Ankarze za doprowadzenie do upadku przynoszącej spore dochody turystyki. Turyści nie pojawiali się już niemal zupełnie, wobec czego hotel był pusty, a jego właściciel na skraju bankructwa. Nic więc dziwnego, że chętnie zgodził się zorganizować nam wycieczkę po okolicznych zabytkach, wynajmując do tego celu minibus. Po opuszczeniu Kahta jechaliśmy pod górę przez wiele godzin wiejskimi drogami, mijając dzieci i kurczaki, zanim w końcu dotarliśmy do podnóża gór. Stanęliśmy przed potężnym, białym wapiennym szczytem, pod którym spoczywały doczesne szczątki Antiocha Epifanesa I, najważniejszego z królów Kommageny. Przypominający piramidę tumulus jest jednym z najsłynniejszych zabytków Turcji: często mówi się o nim jako 0 ósmym cudzie starożytnego świata. Został wzniesiony na Górze Nemroda, najwyższym szczycie w okolicy. Powstal z kamieni wielkości pięści, usypanych w wielki stos. Wspinaczka górską ścieżką do tumulusu zajęła nam około piętnastu minut, a kiedy już dotarliśmy na miejsce, zabrakło nam tchu. Ujrzeliśmy widok wstrząsający: wszędzie jak okiem sięgnąć otaczały nas skaliste szczyty. Ale nie przyjechaliśmy tu, by podziwiać krajobrazy, lecz coś innego: dziwny zespół kolosalnych posągów, które od ponad dwóch tysiącleci strzegą tych gór, codziennie oglądając wschody i zachody słońca. Kiedy obeszliśmy narożnik i weszliśmy na wschodnią terasę, stanęliśmy przed pierwszą ich grupą: rzędem kolosów bez głów. Centralną postacią wśród pięciu siedzących bóstw był Zeus, ojciec greckiego panteonu, którego Antioch porównał z Ormuzdem. Byk ogromny – stojąc u jego stóp, mimo że mam ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, nie sięgałem nawet jego kolan. Obok Zeusa, po lewej stronie, siedziała jedyna w tej grupie bogini. Niegdyś przypuszczano, że jest to bogini losu, zwana przez Greków Tyche, a przez Persów Aszi, obecnie jednak uważa się ją raczej za personifikację żyznej ziemi Kommageny. Obok niej znajduje się Apollo-Helios, noszący frygijską czapkę, jako bóg światła identyfikowany z Mitrą z perskiego panteonu. Po prawej stronie Zeusa-Ormuzda umieszczono młodzieńczy posąg samego Antiocha. Chociaż jest nieco mniejszy niż jego wspaniali towarzysze, Antioch bez wątpienia wierzył, że po śmierci – jeśli nie wręcz za życia – zasiądzie po prawicy swojego Ojca. Całkiem na prawo stoi posąg Heraklesa, który – sądząc z ilości jego przedstawień – był ulubionym bogiem Kommageny. Został zidentyfikowany z perskim bogiem zwycięstwa imieniem Verethragna (Artagnes). Piątkę bóstw z każdej strony flankowała para heraldycznych zwierząt królów Kommageny: orzeł i lew. Przed posągami rozciąga się duża skalna półka. Na jej wschodnim końcu stoi niska platforma ze schodami – kwadratowa, o boku długości trzynaście i pół metra. Chociaż wygląda jak lądowisko dla śmigłowców – i nawet niekiedy może do tego jest używana – według naszego przewodnika była zaratustriańskim ołtarzem ognia. Po północnej i południowej stronie półki wykuto w liniach mniej więcej prostopadłych do rzędu kolosów zagłębienia, w których były niegdyś umieszczone płyty dekorowane reliefami. Kilka z nich leży jeszcze w pobliżu: wizerunki perskich i greckich dostojników, przodków Antiocha. Inne reliefy przedstawiały „uściśnięcie ręki”, ulubioną scenę królów Kommageny, mającą podkreślić, w jak zażyłych stosunkach pozostawali ze swoimi bogami. Wschodnia terasa robiła wstrząsające wrażenie, zwiększone jeszcze przez piramidę kamieni, piętrzącą się za posągami, i wspaniałe widoki ze wszystkich stron. Ten obraz królewskiego majestatu był jednak dopiero początkiem. Idąc ścieżką wzdłuż północnej strony tumulusu, dotarliśmy do zachodniej terasy. Znajdowała się tu taka sama grupa siedzących posągów, otoczonych reliefami z wizerunkami przodków Antiocha i jego samego, wymieniającego z bogami uścisk dłoni. Daje się tu jednak zauważyć kilka istotnych różnic: nie ma ołtarza ognia, a posągi, chociaż niewiele mniejsze niż po wschodniej stronie, są ustawione w nieco innym porządku. Było na tej terasie jeszcze coś interesującego i zupełnie wyjątkowego: astrologiczny fryz wyobrażający gwiazdozbiór Lwa. Oglądałem go po raz pierwszy, co było wielkim przeżyciem, chociaż już wcześniej o nim czytałem. Badał go szczegółowo słynny archeoastronom, Otto Neugebauer, który ustalił, że fryz nie tylko przedstawia Lwa, ale też jest horoskopem. Mimo że zaczął się już maj, było bardzo zimno i po tej stronie tumulusu śnieg leżał jeszcze w zagłębieniach gruntu. Oprócz nas nie było w pobliżu nikogo i panowała zupełna cisza, jedynie wiatr gwizdał w pęknięciach posągów. W jakiś sposób potęga posągów przemówiła do nas, ale wywołała uczucia inne, niż można by oczekiwać. Nie widzieliśmy w Antiochu zimnego, okrutnego megalomana, mimo że umieszczenie swojego posągu po prawicy Zeusa wskazywało na pewną próżność. Koszt stworzenia tak imponującego pomnika, w przeliczeniu na pracę ludzi, musiał być ogromny i można jedynie podziwiać wysiłek włożony w wydobycie i wniesienie na górę wielkich kamiennych bloków, potrzebnych do wykucia posągów. Ale praca nad usypaniem tumulusu, mającego pięćdziesiąt metrów wysokości, a więc niewiele mniejszego niż piramida Menkaure 10, została wykonana dobrowolnie. Mogłem sobie wyobrazić zespoły robotników wydobywających bloki z wapiennych klifów i rozbijających je na mniejsze, bardziej poręczne fragmenty. Nie kończąca się procesja ludzi, niosących te kamienie w koszach na głowach, wolno wspinała się w górę, aby złożyć swój ładunek na rosnącym stopniowo tumulusie. Jeśli miał on być miejscem ostatniego spoczynku Antiocha, jak uważa większość archeologów, to wzniesienie go z małych kamieni było dobrym pomysłem. Jak dotąd nie udało się znaleźć komory grobowej – wydaje się, że bez rozebrania całego wzgórza nikomu się to nie uda. W przeciwieństwie do faraonów, którzy powierzyli swoje ciała starannie wykonanym piramidom, Antioch do dzisiaj spoczywa w spokoju pod swoim tumulusem z małych kamieni. Według inskrypcji, wyrytej z tyłu posągów, zbudował swoje mauzoleum w konkretnym celu. Nie miało ono służyć jedynie jako grobowiec, ale też jako miejsce, w którym mógł gromadzić swój lud na religijnych ceremoniach, związanych z urodzinami czy koronacją. Zdając sobie sprawę z potęgi symbolu, zbudował swojąświątynię na miejscowym odpowiedniku Olimpu. Tutaj najwyraźniej oddawano cześć bóstwom planet i świętowano misteria świtu i zachodu słońca. W najwyższym miejscu królestwa, symbolicznie leżącym najbliżej niebios, bogowie mogli spotykać się z ludźmi. Podejrzewałem jednak, że ta budowla była czymś więcej niż tylko wspaniałym grobowcem o olimpijskiej symbolice. Jej dziwna atmosfera przypominała egipskie piramidy. Czy cały kompleks, podobnie jak Giza, mógł być tym, co Gurdjieff określał mianem „legominizmu”? Krótko mówiąc, czy mógł zawierać jakieś przesłanie z przeszłości? Wiele wskazywało, że tak właśnie mogło być – chociażby ów dziwny Lwi Horoskop. Postanowiłem zająć się tą sprawą po powrocie do domu. Po zejściu z Góry Nemroda tą samą drogą, którą weszliśmy, udaliśmy się do innego ważnego sanktuarium Kommageny, Eski Kale (stara forteca). Prawdopodobnie było ono niegdyś duchową stolicą Kommageny, jako łatwiej dostępne niż Arsameia ad Nymphaeum. W przeciwieństwie do Góry Nemroda mogło też być odwiedzane przez cały rok. Idąc wąską ścieżką wzdłuż skalnego zbocza, oglądaliśmy wspaniałe krajobrazy – tym razem dolinę rzeki Nymphaeus. Niedaleko zobaczyliśmy rozbity relief, przedstawiający Antiocha wymieniającego uścisk ręki z bóstwem, w którym rozpoznano Apolla- Mitrę. Jeszcze wyżej znajduje się grota, którą archeolodzy uważają za grobowiec jego ojca, Mitrydatesa I. Sama grota jest raczej mało interesująca, może z wyjątkiem biegnącego w dół ślepego korytarza o nieznanym przeznaczeniu. U wylotu jaskini leżą fragmenty reliefu, przedstawiającego ojca i syna, być może również ściskających sobie ręce. Ruszyliśmy dalej w górę, do najważniejszego i najlepiej zachowanego sanktuarium na wzgórzu. Tutaj znajduje się inny relief z przedstawieniem królów Kommageny, ściskających rękę Heraklesa. Podobnie jak na reliefach na Górze Nemroda, Herakles został wyobrażony jako potężny, nagi i brodaty mężczyzna z grubą pałką w lewej ręce. W pobliżu reliefu można zobaczyć na skale grecką inskrypcję – najdłuższą w Azji Mniejszej. Wyjaśnia ona, że Antioch wzniósł tę budowlę dla uczczenia pamięci swojego ojca, Mitrydatesa, i zarządził odprawianie tu co miesiąc ceremonii na jego cześć. Pod inskrypcją znajduje się wejście do jeszcze jednego ślepego kory_ tarza wykutego w zboczu. Tunel ten, oczyszczony przez niemieckich archeologów między 1953 a 1956 rokiem, ma sto trzydzieści osiem metrów długości i jest nachylony pod kątem trzydziestu pięciu stopni. Jeśli Niemcy mieli nadzieję, że na jego końcu znajdą grób Mitrydatesa, urządzony w stylu egipskim, doznali rozczarowania. Przeznaczenie szybu do dzisiaj pozostaje zagadką, nikt nie wie, do czego mógł służyć; hipoteza, że nie został dokończony, a miał służyć jako droga ucieczki z leżącej wyżej twierdzy na wypadek oblężenia, została odrzucona i uważa się raczej, że pełnił funkcję rytualną. Szukałem w szybie jakichś wskazówek, lecz nie znalazłem nic. Ale pamiętałem, że tak zwane kanały wentylacyjne w Wielkiej Piramidzie również miały rytualne znaczenie, polegające na tym, iż były wycelowane w kierunku pewnych gwiazd. Przyszło mi do głowy, że mogło tak być również w przypadku Arsamei. Zeszliśmy w dół, do samochodu. Krajobraz wokół miał jakiś magiczne piękno i wyobraziliśmy sobie Mitrydatesa, Laodike i Antiocha, pędzących przyjemne życie w tym otoczeniu. Zdziwiło nas, jak mało jest tu drzew. Jeśli dzisiaj władcy Kommageny mieliby płacić Asyrii trybut w postaci trzystu belek, mieliby trudności z ich znalezieniem. Zniszczenie lasów miało poważne konsekwencje – podobnie jak w innych częściach świata. Nawet nad rzekami rosną dziś głównie krzewy, a i z nich gałęzie są regularnie obcinane na zimowy pokarm dla kóz. To, co mogliśmy oglądać, kontrastowało z pozostawionym przez Bennetta opisem doliny Szajch Adi, gdzie widział on jeszcze w latach pięćdziesiątych drzewa, uznawane przez jezydów za święte. Nie wolno było ich ścinać, wyrosły więc rozłożyste, dostarczały cienia i upiększały dolinę. Opuściliśmy górzystą okolicę, dotarliśmy do mostu nad potokiem Cendere, dopływem rzeki Nymphaeus. Ta niezwykła budowla, o długości stu dwudziestu i wysokości siedmiu metrów, została wzniesiona na rozkaz rzymskiego cesarza Septymiusza Sewera (193-211 n.e.). Na każdym z krańców mostu stała para filarów. Były one dedykowane samemu cesarzowi, jego żonie, Julii Donnie, i ich dwu synom Karakalli i Gecie. Po śmierci Septymiusza Sewera w czasie zażartych walk o tron Karakana zamordował Getę. W konsekwencji kolumna poświęcona temu ostatniemu została obalona i dzisiaj zostały tylko trzy. Most stanowił jeszcze jeden przykład na to, jak często ręka w rękę idą próżność, architektura i polityka. Odwiedziliśmy jeszcze jeden ciekawy tumulus, uważany przez niektórych badaczy za miejsce pochówku królowych. Inni sądzą, że był on używany do ceremonii religijnych w zimie, kiedy miejsca położone w górach były niedostępne. Niezależnie od tego, do czego służył, robi wielkie wrażenie, mimo że przy swoich trzydziestu pięciu metrach wysokości jest niższy od tumulusu na Górze Nemroda. Nie ma tu siedzących posągów bóstw, lecz zespół kolumn, które pierwotnie stały po trzy z południowej, południowo-wschodniej i północno-zachodniej stronie wzgórza. Do dzisiaj stoją tylko cztery kolumny; na szczycie jednej z nich znajduje się figura orła (od którego wzięła się turecka nazwa tego miejsca – Karacus, co znaczy „czarny tak”), na drugiej pozbawiony głowy posąg lwa, na innej zaś scena „uścisku ręki”, prawdopodobnie przedstawiająca królową z jednym z bóstw. Niestety nie wiadomo, jakie było rytualne znaczenie tego monumentu. Dotarliśmy do Kahta; dzień zbliżał się ku końcowi i chcieliśmy jeszcze wrócić przed nocą do Urfy. Ciemne chmury pokryły niebo i w czasie podróży z Adiyaman mogliśmy poznać całą potęgę mezopotamskiej burzy. Błyskawice przecinały niebo, a deszcz lał strumieniami. Zupełnie niezła wcześniej droga wyglądała tak, jakby woda przerwała tamę Maturka. Główna ulica Urfy, Bulwar Maturka, zamieniła się w rwącą rzekę. To nie był dobry omen dla dalszego ciągu naszej podróży. Zmarznięci i przemoczeni dotarliśmy w końcu do hotelu „Haman”. W nocy nagle poczułem się bardzo źle. Nie wiem, czy powodem był świeży chleb z pobliskiej piekarni, lodowata źródlana woda, którą piliśmy w połowie drogi na Górę Nemroda, czy też w hotelu zjadłem coś nieświeżego. Co gorsza zostawiliśmy naszą torbę z lekarstwami w hotelu w Fethiye, gdzie mieliśmy się zatrzymać w drodze powrotnej. Był piątkowy wieczór i wszystkie sklepy, również aptekę, właśnie zamykano. Popędziliśmy tam i desperacko próbowałem wyjaśnić, o co mi chodzi, a sprzedawca – równie zdesperowany – próbował mnie zrozumieć. Bariera językowa okazała się trudna do pokonania; dostaliśmy w końcu tabletki na niestrawność i butelkę aspiryny. Ponieważ mam cukrzycę, sytuacja stawała się naprawdę niewesoła. Było ze mną coraz gorzej, a lot do Ankary mieliśmy dopiero w następny czwartek. Nie było mowy nie tylko o podróży do Harranu, ale nawet o rozejrzeniu się po okolicy Urfy. Wieczorem, po trzech nocach spędzonych w łóżku, wpadłem w dziwny stan. Widziałem dziwne sceny: wspaniałe pałace, kościoły i zamki. Spotkałem człowieka, który wyglądał na mnicha. Zaprowadził mnie po spiralnych schodach, aby pokazać mi cuda Edessy – zupełnie zapomniałem, że tak właśnie nazywała się w starożytności Urfa. Schody, balustrady i wszystko wokół zdobiły filigranowe rzeźby, inkrustowane masą perłową. Zupełnie jak Kiosk Bagdadzki, najpiękniejszy z pawilonów sułtana w pałacu Topkapi, tylko większe i bardziej bogato zdobione. Taka – wyjaśnił ,,mnich” – była niegdyś Edessa, miasto, którego wspaniałość wzbudzała zazdrość całego świata. Zaczynałem rozumieć, że tutaj, pod zakurzonymi ulicami, skrywa się tajemnica, której poszukuję. Sekret mógł ujrzeć światło dzienne. Jednak tym razem nie miałem go poznać; ta wyprawa była przeznaczona na Kommagenę. „Mnich” powiedział, że teraz bramy Edessy są dla mnie zamknięte, ale jeśli wrócę w następnym roku, lepiej przygotowany, będę mógł znaleźć to, czego szukam. Kiedy się ocknąłem, byłem zlany potem, ale gorączka minęła. Czułem się jak Parsifal, który, zobaczywszy Graala, zapomniał zadać właściwe pytanie i stracił możliwość zdobycia magicznego pucharu. Jak miałem się później dowiedzieć, porównanie z historią Graala było niezwykle trafne. Następnego dnia czułem się już doskonale. Mogłem zjeść śniadanie, mój pierwszy posiłek od trzech dni. Nie mieliśmy czasu, żeby zobaczyć słynne stawy Abrahama, zamek, bazar, zrujnowany kościół Świętego Jana i inne cuda starożytnej Edessy. Jak powiedział „mnich”, bramy Edessy zamknęły się dla mnie tym razem. Nie wiedząc o tym, znaleźliśmy się w jednym z najniezwyklejszych miast na ziemi, a kiedy już zdaliśmy sobie z tego sprawę – było za późno. Ale wiedziałem, że podobnie jak Galahad otrzymał drugą szansę, tak i ja będę mógł wrócić do Urfy. Następnym razem będę lepiej przygotowany i zadam strażnikowi bram właściwe pytania: czym jest to miasto i kto jest jego strażnikiem? Najpierw jednak należało rozwiązać zagadkę Kommageny i dziwnej religii Antiocha. Nie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź, ale miałem przeczucie czegoś niezwykłego. Rozdział 7 Lew Kommageny Po powrocie z Urfy czekało mnie sporo pracy. W czasie pobytu w Kommagenie kupiliśmy dwa małe przewodniki – moje jedyne angielsko języczne źródła informacji o Antiochu i jego dziwnych budowlach. Wspominały one o pionierskich badaniach Ottona Neugebauera nad Lwim Horoskopem. Spotkałem się już wcześniej z jego nazwiskiem, w czasie pracy nad The Orion Mystery: przez wiele lat współpracowałl na uniwersytecie Browna na Rhode Island z Richardem Parkerem. Obaj byli uważani za specjalistów od egipskiej astronomii. Właśnie oni po raz pierwszy ustalili, że antropomorficzna postać Sahu, którą można zobaczyć na sklepieniach egipskich grobowców i zwieńczeniach piramid, przedstawia gwiazdozbiór Oriona 1. Bardzo interesowało mnie więc, co mają do powiedzenia na temat Kommageny. NajIepszym źródłem tego rodzaju informacji wydawało mi się Muzeum Brytyjskie, tak więc kilka tygodni później udałem się do Dzialu Zabytków Zachodnioazjatyckich. Skierowano mnie do jednego z asystentów, pani Dominique Collon. Dokładnie wiedziala, o co mi chodzi, i uprzejmie obiecała kopię artykułu Neugebauera (tym razem napisanego razem z innym kolegą, H.B. van Hoesenem), pod tytułem Greek Hot^oscopes (Greckie horoskopy), a także bibliografię na temat Kommageny. Materiał, który dostałem, był niezwykły. Neugebauer i van Hoesen dokładnie przeanalizowali układ gwiazd na steli lwa z mauzoleum Antiocha, tworzący swego rodzaju horoskop, i skojarzyli go z 62 rokiem p.n.e. Na ciele lwa zostały umieszczone gwiazdy, co wskazuje, że chodzi tu o gwiazdozbiór Lwa. Neugebauer był tego pewien i zestawił dane z dzielem Eratostenesa, Katasterismi: Nie ulega wątpliwości, że lew wyobraża gwiazdozbiór Lwa, ponieważ dziewiętnaście gwiazd przedstawionych na ciele lwa i w jego pobliżu zgadza się z położeniem dziewiętnastu gwiazd przypisanych tej konstelacji w tak zwanych Katasterismi Eratostenesa 2. Związek z Eratostenesem (około 276-194 p.n.e.) był bardzo interesujący. Największym osiągnięciem tego genialnego naukowca i pisarza z Aleksandrii było obliczenie obwodu Ziemi. Wiedząc, że w dniu letniego przesilenia promienie słoneczne w Asuanie – na Zwrotniku Raka – padają dokładnie pionowo, nie rzucając cienia, zmierzył kąt padania promieni słonecznych w południe tego samego dnia w Aleksandrii. Ponieważ wiedział też, że odległość między Aleksandrią a Asuanem wynosi pięć tysięcy stadiów, mógł obliczyć, że ta odległość odpowiada jednej pięćdziesiątej wielkiego okręgu wokół Ziemi, który musiał więc mieć długość dwustu pięćdziesięciu tysięcy stadiów 3. Później zweryfikował obliczenia, otrzymując wynik dwustu pięćdziesięciu dwóch tysięcy stadiów. Sugestia Neugebauera, że układ gwiazd na postaci lwa zgadza się z atlasem gwiazd Eratostenesa, wskazywała, iż ten, kto je wykuł, znał tę książkę – co nie jest nieprawdopodobne, skoro królowie Kommageny powoływali się na greckich przodków. Później miałem odkryć, że tak było niemal na pewno i że fakt ten miał zaskakujące konsekwencje. Neugebauer i van Hoesen zajęli się następnie trzema większymi i staranniej wykonanymi gwiazdami nad grzbietem lwa. Na reliefie zostały one opatrzone opisem, identyfikującym je jako Jowisza, Merkurego i Marsa (w takiej kolejności, patrząc od głowy lwa). Pod głową lwa, zawieszony na jego szyi znajduje się półksiężyc. Autorzy uznali to za najważniejszy element, ponieważ o ile lwa i gwiazdy można by wyjaśnić jako po prostu symbole władzy królewskiej lub boskiej opieki, to półksiężyc nie ma żadnego związku ze znakiem Lwa. Jego obecność świadczy, że mamy tu do czynienia z horoskopem – trzy planety i Księżyc znajdują się w znaku Lwa. Tego rodzaju układ ciał niebieskich nie zachodził tak często, jak można by przypuszczać. Jowisz porusza się bardzo wolno – jego cykl wynosi dwadzieścia lat, co oznacza, że tylko raz na dwadzieścia lat mógł znajdować się w znaku Lwa. Merkury przechodzi przez niego co roku, ale już wolniejszy od niego Mars – raz na dwa lata i przebywa w nim przez mniej więcej dwa miesiące. Księżyc natomiast przebywa cały cykl zodiakalny w ciągu dwudziestu dziewięciu i pół dnia, a więc w znaku Lwa znajduje się zaledwie przez dwa i pół dnia. Biorąc pod uwagę te dane, Neugebauer i van Hoesen prześledzili układ ciał niebieskich w przeszłości nad Kommageną i zaproponowali pięć dat, w których obraz nieba pasował do kamiennego horoskopu. Były to: a) -108, 15 lipca; b) -97, 16 lipca; c) -61, 7 lipca; d) -61, 4 sierpnia; e) -48, 13 lipca 4. Ponieważ Lwi Horoskop nie wymienia Słońca, Wenus i Saturna, warianty a), d) i e) można wykluczyć. Zostają nam daty: 16 lipca 98 roku p.n.e. i 7 lipca 62 roku p.n.e. A skoro horoskop – jak się uważa – ma być w jakiś sposób związany z koronacjąAntiocha, możemy też wykluczyć rok 98 jako zbyt wczesny. Pozostaje nam więc wariant c), czyli 7 lipca 62 roku p.n.e. Ustalenie, czego właściwie ta data dotyczy, nie jest proste. Dokumenty historyczne mówią, że Antioch był królem Kommageny już w 69 roku p.n.e., kiedy musiał się poddać rzymskiemu generałowi, Lukullusowi. Jeśli Lwi Horoskop miał wskazywać dzień jego koronacji, to musiało chodzić o koronację powtórną. Na poparcie tej tezy autorzy przytaczają fakt, że po przeprowadzonej przez Pompejusza reorganizacji Wschodu władza Antiocha została potwierdzona przez Rzymian, którzy pozwolili mu zachować swoje małe królestwo jako państwo buforowe. Właśnie do tego wydarzenia ma się odwoływać Lwi Horoskop. Czytając ich argumenty i sprawdzając je za pomocą komputerowego programu symulacyjnego Skyglobe, musiałem przyznać, że prawdopodobnie mieli rację, jeśli idzie o rok 62; moim zdaniem jednak lepszą datą byłby 6 lipca, kiedy Księżyc znajdował się pod „głową” lwa, a nie siódmy, kiedy znajdował się w połowie postaci lwa. Trudno było mi tylko uwierzyć, że Antioch świętował ingerencję Rzymian w wewnętrzne sprawy Kommageny. A już tym mniej, że chciał rozgłaszać, iż w istocie zawdzięczał tron – na którym już wielu lat zasiadał – Pompejuszowi. Byłem przekonany, że mauzoleum Antiocha miało o wiele większe znaczenie i że zawierało jakiś rodzaj ezoterycznego przesłania – sekret zapisany w kamieniu. Ponieważ pierwszym miejscem, w którym należało tego przesłania szukać, były – jak mi się wydawało – posągi, wróciłem do przewodników i moich filmów wideo, żeby sprawdzić, czy nie uda mi się tam znaleźć jakichś wskazówek. Policzyłem posągi na zachodniej terasie; było ich pięć (nie licząc lwów i orłów), wyobrażały Zeusa-Ormuzda, Aresa-Herkulesa-Artagnesa, Apolla-Heliosa-Mitrę-Hermesa, Kommagenę i samego Antiocha. Pierwsze dwa oczywiście odpowiadały Jowiszowi i Marsowi, ale z trzecim coś było nie w porządku. Gdyby Antioch połączył tylko Apolla z Heliosem i Mitrą, miałoby to sens – wszyscy trzej byli bogami światła, kojarzonego ze Słońcem. Ale Hermes tu nie pasował. W greckiej mitologii był bogiem dróg, pisma, matematyki i medycyny. Jego planetą było nie Słońce, lecz Merkury (noszący jego łacińskie imię). Zadałem sobie pytanie, dlaczego Antioch popełnił tak oczywisty błąd. Dlaczego pomylił Hermesa z bogiem Słońca, jakimkolwiek imieniem go określić? Kolejny problem stanowiła bogini Kommagena. Czy była ona po prostu personifikacją kraju, czy i ją należało łączyć z jakimś ciałem niebieskim? Jeśli tak, to wchodziła w grę dwójka kandydatów: Wenus i Księżyc. Ponieważ w Lwim Horoskopie Księżyc został przedstawiony, a Wenus nie, uważałem, że właśnie jego należy łączyć z Kommageną. Miało to sens, ponieważ w mitologiach Księżyc jest niemal zawsze łączony z żeńskim aspektem życia, a także z wodą. Sam widziałem, że Kommagena jest krajem zdominowanym przez rzeki latem spokojne i leniwe, wezbrane i rwące w innych porach roku. Topnienie śniegów w Antytaurusie w połączeniu z ulewnymi deszczami sprawiało, że wylewał nie tylko Eufrat, ale i jego mniejsze dopływy. Nic więc dziwnego, że ludność czciła księżyc i starała się ułagodzić jego gniew, kiedy miał jeden ze swoich gorszych nastrojów. Układ ciał niebieskich 6 lipca 62 roku p.n.e., widziany z Arsamei Skoro udało się ustalić, że posąg Kommageny jest personifikacją Księżyca, stało się jasne, że posąg Antiocha, a nie Apolla-Mitry, musi reprezentować Merkurego. Prawdopodobnie to właśnie było ezoteryczną tajemnicą posągów: symbolizowały ciała niebieskie, a po dołączeniu do nich Słońca, odpowiadały tym, które przedstawiono na Lwim Horoskopie. Aby to potwierdzić, postanowiłem przyjrzeć się kolejności, w jakiej zostały ustawione posągi. Kolejność ta była inna na wschodniej i zachodniej terasie, a ponieważ posągi obecnie nie mają już głów, nie ma zgody wśród specjalistów, jaka dokładnie była ich kolejność. Według Akgurkala i wielu innych naukowców kolejność posągów na zachodniej terasie (patrząc od przodu) byka następująca: Apollo, Kommagena, Zeus, Antioch i Herakles. Patrząc z tyłu, czyli z perspektywy tumulusu, pod którym został pochowany Antioch, była to kolejność Słońca, Księżyca i planet 6 lipca 62 roku p.n.e. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego wybrak właśnie ten dzień i co on oznaczał? Miałem nadzieję, że znajdę jakąś wskazówkę, czym kierował się Antioch budując swoje mauzoleum, w tekstach, które po sobie zostawił. Postanowiłem przyjrzeć się im dokładniej. Widok z góry zachodniej terasy mauzoleum Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny. Odpowiednik daty 6 lipca 62 p.n.e. Pisma dla nowej ery Jesteśmy w o tyle szczęśliwej sytuacji, że Antioch – podobnie jak egipscy faraonowie, z którymi można by go porównać – zostawił nam wiele inskrypcji. Najważniejsze z nich są wyryte z tyłu kolosów na Górze Nemroda i zostały przetłumaczone w 1883 roku przez dwóch tureckich uczonych: Osmana Hamdi Beja, dyrektora Muzeum Osmańskiego, i Osgana Efendi z Wydziału Sztuk Pięknych. Z owych tekstów wynika, że Antioch był nie tylko tyranem, ale też głęboko religijnym człowiekiem, który uważał, że pozostaje pod opieką bogów. Napisał: Zawsze wierzyłem, że pobożność jest nie tylko najbezpieczniejszą spośród wszystkich cnót, ale też najprzyjemniejszą dla śmiertelników; to właśnie pobożność daje szczęście potęgi i sprawia, że jest godna zazdrości. Przez całe moje życie widziano mój szacunek dla bogów, była to najlepsza gwarancja mojej władzy i największa przyjemność dla mojego serca. Po dalszych, jeszcze bardziej pobożnych słowach Antioch wyjaśnia, czego chce dokonać, wznosząc to mauzoleum. Tak więc dowodzę moich intencji wznosząc – blisko niebiańskich tronów, na fundamentach, których czas nie może zniszczyć – ten grób; w nim moje ciało, postarzałe wśród błogosławieństw, będzie spało wiecznym snem oddzielone od pobożnej duszy, która uleci do niebiańskich regionów Jowisza-Ormuzda. Postanowiłem poświęcić to miejsce i wznieść siedzibę dla wszystkich bogów nic tylko po to, by zbudować dla moich przodków pomniki, które tu widzicie, ale też by pobożni ludzie, oddani wyższym duchom, mieli zawsze przed oczami to miejsce jako dowód mojej pobożności i żeby doświadczali tych samych uczuć. Właśnie dlatego ustawiłem te posągi o kształtach bogów, które tu widzicie: Jowisza- Ormuzda, Apolla-Mitry-Heliosa- Hermesa, Artagnesa-Herkulcsa-Aresa i mojej ojczyzny, żyznej Kommageny [...]. Następnie wyjaśnił, że ustanowił specjalne urzędy kapłańskie „w perskich strojach”, aby były składane ofiary, i nadał im na wieki ziemie, żeby zapłacić za służbę. Dalej ustanawia nowe święta, które mają być ad aeternam uroczyście obchodzone: 16 adynaios, czyli dzień jego urodzin, i 10 loos – dzień koronacji. Edykt ten został zapisany na piedestale posągu Zeusa w mauzoleum: Przeznaczyłem więc dzień moich urodzin, który przypada szesnastego dnia miesiąca adynaios, i dzień mojej koronacji, dziesiąty miesiąca loos, na pobożne uroczystości ku czci wielkich bogów, którzy zawsze prowadzili mnie w czasie mojego szczęśliwego panowania i byli jedyną przyczyną pomyślności, jaką cieszyło się moje królestwo. Zarządziwszy składanie obfitych ofiar i przeznaczywszy te dwa dni na doroczne święta, wydzieliłem ze wszystkich wydatków mojego państwa środki na spotkania, święta i ofiary, i zarządziłem, by miasta obchodziły święta w najbliższych świątyniach, najbardziej dla nich dogodnych. Co się tyczy reszty roku, postanowiłem, że kapłani będą czcić szesnasty i dziesiąty dzień każdego miesiąca jako rocznice moich urodzin i koronacji. Neugebauer i van Hoesen ustalili, że właśnie dziesiąty dzień miesiąca loos został przedstawiony na Lwim Horoskopie i że ten dzień symbolizowały siedzące posągi na zachodniej terasie. Doszli do tego wniosku zakładając, że kalendarz używany przez Antiocha był taki sam, jak ten, którego używano później w rzymskiej części Azji – miesiąc adynaios wypadał w nim na przełomie grudnia i stycznia, loos zaś w środku lata: Na koniec zostaje kwestia kalendarza. Wiemy, że musi chodzić o lato, ponieważ kiedy Merkury znajduje się w znaku Lwa, również Słońce musi być w tym znaku lub blisko niego. Z drugiej strony wiemy, że Antioch urodził się szesnastego dnia miesiąca adynaios, a jego koronacja miała miejsce dziesiątego dnia miesiąca loos. Jak zauważył Puchstein, horoskop nie mógł dotyczyć dnia urodzin, ponieważ adynaios w rzymskim kalendarzu prowincji azjatyckiej (wybrzeża zachodniej Turcji) odpowiada mniej więcej grudniowi [...]. Należy przyjąć, że horoskop dotyczy 10 loos, daty koronacji, ponieważ loos z grubsza odpowiada lipcowi, a na to wskazuje horoskop. Zgadzałem się z tym, że zachodnia terasa z symboliczną datą 6 lipca 62 roku p.n.e., zapisaną w układzie posągów i na lwie, odpowiada lipcowej dacie według naszego kalendarza, jednak ich argumenty nie usatysfakcjonowały mnie. Sprawdziłem, co ma na ten temat do powiedzenia Encyclopaedia Britannica, i znalazłem bardzo ciekawe informacje na temat kalendarzy: W późniejszych czasach bardzo ważny był kalendarz macedoński, pierwotnie składający się z dwunastu księżycowych miesięcy, noszących nazwy: dios, apellaios, audynaios, peritios, dystros, xanthikos, artemisios, daisios, panemos, loios, gorpiaios, hyerberetaios. Około początku naszej ery kalendarz ten, powszechnie używany w Azji Mniejszej i Syrii, został zreformowany według juliańskiego. Skoro Kommagena nie była częścią cesarstwa rzymskiego aż do 17 roku n.e. i nie była nawet państwem wasalnym Rzymu aż do reformy Pompejusza w 62 roku p.n.e., to kalendarz używany przez Antiocha ciągle jeszcze powinien być księżycowy. Ponieważ dwanaście księżycowych miesięcy, z których każdy liczy dwadzieścia dziewięć i pół dnia, daje w sumie 354 dni, rok księżycowy jest krótszy od słonecznego o jedenaście i jedną czwartą dnia. To oznacza, że początek każdego miesiąca, w stosunku do roku słonecznego, co roku przypadał o jedenaście i jedną czwartą dnia wcześniej. Tak więc uwagę Puchsteina na temat miesiąca adynaios można zupełnie zignorować. Wcale nie musiał on przypadać w grudniu, ale – podobnie jak muzułmański ramadan i z tego samego co on powodu – mógł zaczynać się kiedykolwiek, zależnie od tego, który rok weźmiemy pod uwagę. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, byłem przekonany, że cokolwiek reprezentowała zachodnia terasa, wschodnia musi być związana z urodzinami Antiocha. Układ posągów jest tu inny niż na zachodniej, chociaż w grę wchodzą ciągle te same planety. Patrząc od lewej do prawej, były ustawione w następującej kolejności: Apollo, Kommagena, Zeus, Antioch i Herkules. Podejrzewałem, że urodziny Antiocha mogły mieć miejsce w okolicach daty b) Neugebauera, czyli 16 lipca 98 roku p.n.e. Po odrzuceniu blędnego przekonania, że miesiąc adynaios musiał wypadać w środku zimy, było to całkiem możliwe. Wiemy, że Antioch był królem (prawdopodobnie już od jakiegoś czasu) w 69 roku p.n.e. Wiemy też, że umarl jako stary człowiek między 35 a 31 rokiem p.n.e. Mógł więc urodzić się w 98 roku p.n.e. Za pomocą programu Skyglobe jeszcze raz cofnąłem się w czasie. Okazało się, że najlepiej pasuje nie 16, lecz 13 lipca. Właśnie tego dnia planety znajdowały się we właściwej kolejności, patrząc od strony tumulusu. Jeszcze bardziej zaskakujący był horoskop na ten dzień: każdy mógłby być z niego dumny. Antioch mial w tym dniu to, co astrologowie określają mianem „stellium”: Słońce w koniunkcji z Marsem i Jowiszem w znaku Raka, ale w gwiazdozbiorze Lwa 5. Zaledwie jedenaście stopni przed tą grupą były Księżyc i Merkury, w koniunkcji w Raku 6. Jest to – jak wie każdy astrolog – niezwykle potężny horoskop, wskazujący osobowość obdarzoną wielką charyzmą, jasnym umysłem i miłością ojczyzny, chociaż z pewną skłonnością do próżności. Na ile możemy stwierdzić z tak odleglej perspektywy czasu, stanowi to doskonały opis charakteru Antiocha. Brakuje w jego horoskopie Wenus i Saturna. Być może, znajdowały się one poniżej linii horyzontu, kiedy się rodził, ponieważ astrologowie tamtych czasów zazwyczaj ignorowali planety, które jeszcze nie wzeszły w momencie układania horoskopu. Jako że Saturn zachodził około 7.15 rano, a Wenus wschodziła dopiero około 8.30, to – jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z jego horoskopem – Antioch mógł się urodzić właśnie między 7.17 a 8.30. Wszystko to wyśmienicie zgadzało się z układem posągów na wschodniej terasie mauzoleum. Widok z góry wschodniej terasy mauzoleum Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny. Odpowiednik daty 12 lipca 98 p.n.e. Mogłoby się to wydawać wytworem fantazji, gdyby nie coś jeszcze. Być może, jego „oficjalne” urodziny, 16 dnia miesiąca adynaios, tak dla niego ważne, nie były dniem jego faktycznych narodzin, ale datą z wyboru, podobnie jak „oficjalne” urodziny królowej angielskiej w czerwcu. W tym samym dniu obchodził urodziny jego ojciec, Mitrydates, więc prawdopodobnie był to jakiś rodzaj „dnia królewskich urodzin”. Wynika to jasno z długiej inskrypcji w kanionie koło Arsamei, wyliczającej szczegółowo powinności kapłanów. [...] sporządziłem posągi dawnych ludzi, moich przodków ze strony ojca, także mój własny, zbliżone do naturalnych rozmiarów, za zgodą bogów. Sprowadziłem kapłanów i siostry, żeby zobaczyli te wspaniałe dzieła. Później powiedziałem, że dzień składania ofiar bóstwom, dzień spotkań wiernych i dzień urodzin mojego ojca i moich mają przypadać w tym samym dniu miesiąca i że dzień ten ma być obchodzony jako publiczne święto. Wracając do komputera, zauważyłem coś bardzo dziwnego. Jeśli przyjmiemy, że Antioch naprawdę urodził się 13 lipca (co jest zgodne z układem posągów), wydarzyło się to w czasie nowiu Księżyca. A jeśli posługujemy się kalendarzem księżycowym, nie mógł to być szesnasty dzień miesiąca, gdyż ten dzień przypadałby tuż po pełni. Lecz jeśli odliczymy szesnaście dni, do dwudziestego dziewiątego lipca, to nie tylko Księżyc znajdzie się na właściwym miejscu, ale też Słońce wejdzie w koniunkcję z sercem Lwa, Regulusem. Czy urodziny Antiocha, 13 lipca 98 roku p.n.e., mogły według jego kalendarza wypadać pierwszego dnia miesiąca adynaios, tak że druga data, jego „oficjalne” urodziny, przypadała na szesnasty dzień tego miesiąca? Horoskop Antiocha Epifanesa I, króla Kommageny, napodstawie kompozycji wschodniej terasy Nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie aż do naszej następnej wyprawy do Kommageny, w październiku 1995 roku 7. Naszym celem było tym razem zbadanie dziwnego szybu w Wysokim Kanionie koło Arsamei. Ponieważ w czasie pierwszej wizyty nie wiedzieliśmy o jego istnieniu i nie przypuszczaliśmy, jakie może mieć znaczenie, nie zabraliśmy kompasu. Po powrocie do domu odkryłem, że szyb jest nachylony pod kątem trzydziestu pięciu stopni, spróbowałem więc za pomocą komputera sprawdzić, jaki punkt na niebie mógł wskazywać. Założyłem, że jest skierowany na południe, podobnie jak szyby Wielkiej Piramidy. Ku naszemu zaskoczeniu wydawało się, że szyb wskazuje punkt kulminacji Syriusza w interesującej nas epoce. Byliśmy podekscytowani i nie mogliśmy się doczekać powrotu do Arsamet, żeby sprawdzić tę hipotezę. Rzeczywistość jednak okazała się nie tak prosta. Szyb nie był skierowany na południe, lecz dokładnie na zachód. Trzeba było zrezygnować z orientacji na Syriusza. Mimo wszystko był przynajmniej jeden dzień w roku, kiedy promienie słoneczne padały równolegle do szybu, oświetlając jego dno. Nieco zmartwiony obaleniem tak obiecującej hipotezy, postanowiłem sprawdzić, na co naprawdę jest zorientowany szyb. Jeszcze raz uruchomiłem program Skyglobe, tym razem ustawia jąc kursor pod kątem trzydziestu pięciu stopni i w kierunku zachodnim. Patrzyłem, jak niebo stopniowo się obraca, żeby zobaczyć, kiedy słońce oświetli dno szybu. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że taka sytuacja ma miejsce 29 lipca, czyli dokładnie w tym dniu, w którym – jak założyłem – Antioch ustanowił swoje (i swojego ojca) „oficjalne” urodziny. W tym dniu Słońce wchodziło w koniunkcję z najjaśniejszą gwiazdą Lwa, Regulusem – „Małym Królem” – i po południu oświetlało szyb. To zbyt dużo, by mogło być przypadkowe. Musiało chodzić o „królewskie urodziny” 16 adynaios. Orientacja szybu w Arsamei na Regulusa w dniu „oficjalnych” urodzin królów Kommageny, 29 lipca Odkrycie to, chociaż ekscytujące, nie było końcem całej historii. Śledząc przebieg dnia od popołudnia, kiedy następowało zrównanie słońca z szybem, do wschodu słońca, odkryłem następną niespodziankę. W tym samym dniu miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, doskonale znane Egipcjanom: heliakalne wzejście Syriusza, czyli dzień, w którym Syriusz pojawiał się na niebie po raz pierwszy po siedemdziesięciu dniach, kiedy był niewidoczny. Ten dzień rozpoczynał egipski rok i był związany z narodzinami Horusa, słonecznego króla. Wynikało stąd, że Antioch, wykuwając ślepo zakończony szyb, wcale nie myślał o drodze ucieczki z twierdzy w Arsamei ani o grobowcu dla swego ojca Mitrydatesa, ale tworzył nowy kalendarz. Połączył początek roku kommageńskiego, który dotychczas był oparty na ruchach księżyca, z cyklem Syriusza, od dawna przyjętym przez Egipcjan jako podstawa ich kalendarza. Dla prostych ludzi, nie wtajemniczonych w misteria, wszystko to oznaczało tylko przesunięcie urodzin króla i uhonorowanie bogów. W rzeczywistości jednak była to nie tylko ezoteryczna astrologia, ale początek niezwykle ważnej reformy kalendarza. *** Patrząc teraz na mauzoleum Antiocha, zacząłem widzieć je w innym świetle. Wszystko w nim – chociaż oczywiście czas odcisnął swoje piętno – miało jakieś znaczenie. Już dawno ustalono, że szeregi postaci, wykute na stelach po północnej i południowej stronie obu teras, przedstawiają przodków Antiocha. Według F. Karla Dórnera, który zajmował się nimi przez wiele lat, te po „stronie ojca” przedstawiają linię perską, wywodzącą się od Dariusza I (około 522-486 p.n.e.), poprzez takich królów jak Kserkses i Rodoguna. Linia „żeńska” jest grecka i zaczyna się od Aleksandra Wielkiego, przez Seleukosa I Nikatora (który był synem innego Antiocha, generała w armii Filipa, ojca Aleksandra Wielkiego), dynastię Seleukidów, ojca Antiocha, Mitrydatesa Kallinikosa, którego matka Laodike była córką seleukidzkiego króla Antiocha VIII. Fryz kończy się przedstawieniem samego Antiocha. Miał rację, kiedy napisał w Arsamei: [...] sporządziłem posągi dawnych ludzi, moich przodków ze strony ojca, a także mój własny, zbliżone do naturalnych rozmiarów, za zgodą bogów. Wydaje się, że rzuca to pewne światło na dziwne, heraldyczne figury lwa i orła, stojące w parach po obu stronach siedzących bogów. Prawdopodobnie lwy reprezentują linię perską, a orły grecką. Być może, mafią też bardziej ezoteryczne znaczenie i lew symbolizuje gwiazdę Regulus, orzeł zaś Syriusza, pomiędzy którymi rodzi się nowy król. Istnienie głębokiego szybu do obserwacji słońca w konkretnym dniu popiera przypuszczenie Neugebauera i van Hoesena, że Lwi Horoskop został oparty na ilustracji Eratostenesa. Wydaje się prawdopodobne, że Antioch wiedział o jego eksperymencie ze studnią w Asuanie i zaadaptował ten pomysł do swojej własnej szerokości geograficznej konstruując szyb, który mógł spełniać taką samą funkcję. Pomazania z Aleksandrią, a także przyjęcie przez niego daty, kojarzonej w Egipcie z narodzinami Horusa, może sugerować, że wiedział o istnieniu tradycji hermetyczne, a może nawet był w nią wtajemniczony. Wschodnia część nieba w dniu „oficjalnych” urodzin królów-lwów z Kommageny Dalsze dowody na to można znaleźć w stelach z „uściskiem ręki”. Mogą one przedstawiać koniunkcje planet, ale bardziej prawdopodobna jest hermetyczna interpretacja, oparta na idei duszy zstępującej na ziemię przez sfery bogów i otrzymującej dary od każdego z nich. Według pism hermetycznych, miały one zostać zwrócone po śmierci. Dexosis, czyli uścisk ręki, który Antioch wymienia z każdym z bogów towarzyszących jego narodzinom, czyli z planetami, które znajdowały się wówczas nad horyzontem, oznacza, że pozdrawia ich i zwraca im dary. Tę doktrynę doskonale wykłada Poimandres: „Wspaniale nauczyłeś mnie o wszystkim – powiedziałem – tak jak tego pragnąłem. Ale powiedz mi jeszcze o drodze, po której wstępują ludzie; powiedz mi, jak powinienem dojść do Życia”. Poimandres odpowiedział: „Kiedy umrze twoje materialne ciało, musisz pozwolić, aby się zmieniło i widzialnej formy, którą miałeś, nie będzie już można oglądać. Swojego żywotnego ducha oddasz atmosferze i nie będzie go już w tobie; zmysły twojego ciała wrócą tam, skąd pochodzą, stając się częściami świata i w nowych połączeniach przystąpią do nowej pracy. Po tym człowiek wstępuje do góry, poprzez strukturę niebios. Pierwszej strefie niebios (Księżyca) oddaje siłę, która powoduje wzrastanie, i tę, która powoduje zanikanie; drugiej strefie (Merkurego) złe knowania; trzeciej (Wenus) pożądanie, które zwodzi człowieka; czwartej strefie (Słońca) wyniosłą arogancję; piątej strefie (Marsa) bezbożną brawurę i bezmyślną wściekłość; szóstej strefie (Jowisza) dążenie do potęgi; siódmej zaś strefie (Saturna) oszustwo, które czyha, by ranić. Później, pozbywszy się wszystkiego, czym obciążyły go struktury niebios, wstępuje do ósmej stery, dysponując tylko własną mocą 8. Wstąpiwszy po drabinie kryształowych sfer do najwyższego nieba, Antioch mógł wejść na Olimp, symbolizowany przez jego biały tumulus. Olimp znajdował się ponad sferami planetarnymi; jak wyjaśniają Hermetica: „Jest siedem wędrujących gwiazd, które krążą wokół Olimpu, a wśród nich odnawia się nieskończony Czas 9”. Budując swój tumulus nad siedzącymi bóstwami, Antioch ogłosił światu, że zamierza wznieść się ponad kryształowe sfery i wejść na sam Olimp, symbolizujący najwyższe niebo, ponad planetarnymi światami. Nie był megalomanem, który ustawił kolosy z pychy, ale raczej wtajemniczonym który przekazał posłanie. Jak egipscy faraonowie, uczynił swój grób księgą, którą będą czytać przyszłe pokolenia. Bohater Świata Opuszczając tumulus na Górze Nemroda, skierowaliśmy naszą uwagę na najważniejsze stanowisko archeologiczne Kommageny, Arsameię. Czekały nas tu nowe niespodzianki. Najbardziej charakterystyczną cechą tego, co niegdyś musiało być kompleksem budowli otaczających wylot szybu, był doskonale zachowany relief przedstawiający króla Kommageny, Antiocha lub Mitrydatesa, wymieniającego uścisk dłoni z Heraklesem (lub Herkulesem – łacińska wersja jego imienia jest bardziej popularna). Chociaż w mauzoleum Herakles – jak się wydaje – jest związany z Marsem, a „uścisk ręki” symbolizuje przejście duszy po śmierci przez kryształowe sfery, czułem, że jest w tym ukryta jakaś większa tajemnica. Jeśli kult królów Kommageny był chociaż trochę podobny do kultu Mitry, to powinien mieć siedem etapów wtajemniczenia. Oczywiście najściślejsze grono najwyżej wtajemniczonych, do jakiego należał sam Antioch, znało najgłębsze sekrety, niedostępne dla ogółu społeczeństwa. Jedna z najbardziej ezoterycznych nauk hermetycznych dotyczyła boga Heraklesa, którego można było wszędzie tu zobaczyć w scenach „uścisku ręki”. Wprawdzie można go porównać z Aresem, bogiem wojny, ale Herakles – wielki wojownik – miał bardziej złożoną osobowość. Był jednym z najpopularniejszych greckich herosów, rodzajem Supermana, a jego kult stał się popularny w całym imperium macedońskim. Podejrzewając, że w jego legendzie może kryć się coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, postanowiłem przyjrzeć się dokładniej temu mitowi. Diagram przedstawiający tradycyjne sfery planetarne, sfery zodiaku i wyższych niebios Herakles, podobnie jak wielu innych herosów, był boskim bliźniakiem. Jego ojcem miał być Zeus, który uwiódł Alkmene, żonę króla Tirynsu 10 Amfitriona, przybierając postać jej męża. Alkmene urodziła bliźnięta: Ifiklesa, który był śmiertelnym synem Amfitriona, i syna Zeusa – Heraklesa. Na nieszczęście – tego ostatniego, niewierność Zeusa nie przeszła nie zauważona na Olimpie; żona Zeusa – bogini Hera wpadła w gniew i znienawidziła młodego herosa. Kiedy dzieci miały osiem miesięcy, wysłała dwa jadowite węże do ich kołyski. Ifikles zobaczył je pierwszy i rozpłakał się, ale Herakles, już wtedy nieustraszony, wziął po jednym w każdą rączkę i zadusił. Słysząc płacz, Amfitrion i Alkmene przybiegli do pokoju i zobaczyli małego Heraklesa z wężami w rękach – wówczas zrozumieli, że jest on synem Zeusa. Chociaż Herakles był obdarzony nadludzką siłą, jego życie miało przebieg tragiczny. Najpierw poślubił Megarę, córkę Kreona, króla Teb. Kreon umarł, kiedy Herakles był daleko od domu, a jego tron zagarnął Eubejczyk imieniem Lykos. Zamierzał właśnie zamordować Megarę i jej trzech synów, prawowitych dziedziców tronu, kiedy nieoczekiwanie wrócił do miasta Herakles. Szybko rozprawił się z uzurpatorem, ale później, w ataku szaleństwa wywołanym przez Herę, własnoręcznie zabił synów i ich matkę, która próbowała go powstrzymać. Kiedy zasięgnął rady wyroczni delfickiej, usłyszał, że aby oczyścić się ze zbrodni, musi udać się do Tirynsu i wypełnić nawet najcięższe zadania, jakie wyznaczy mu jego najzagorzalszy wróg, król Argos, Erysteusz. Ten nakazał mu wykonać szereg najcięższych i najbardziej niebezpiecznych, którym Herkules – jak miał nadzieję – nie będzie mógł podołać. Było to słynne dwanaście prac Heraklesa: 1) zabicie lwa nemejskiego, 2) zgładzenie hydry lernejskiej, 3) schwytanie łani kerynejskiej, 4) upolowanie dzika erymantejskiego, 5) wytępienie ptaków stymfalijskich, 6) oczyszczenie stajni Augiasza, 7) ujarzmienie byka kreteńskiego, 8) uprowadzenie żywiących się ludzkim mięsem klaczy Diomedesa, 9) zdobycie pasa Hippolity, królowej Amazonek, 10) uprowadzenie wołów Geryona, 11) przyniesienie złotych jabłek z ogrodu Hesperyd oraz 12) porwanie Cerbera, trzygłowego psa z piekieł. Oczywiście Herakles wykonał wszystkie te zadania, podobnie jak wiele innych, i mógł odejść wolny. Ożenił się po raz drugi, tym razem z pięknością imieniem Dejanira. Kiedy pewnego dnia próbował ją porwać centaur Nessos, Herakles zabił go strzałą zatrutą krwią hydry lernejskiej. To miało stać się przyczyną jego zagłady, ponieważ umierający centaur poradził Dejanirze, by zachowała jego – teraz zatrutą – krew jako afrodyzjak. Tak właśnie, w tajemnicy przed Heraklesem, uczyniła. Później, kiedy obawiała się, że traci jego uczucia na rzecz Joli, którą Herakles pokonał w zawodach łuczniczych, nasączyła jego koszulę krwią centaura. Kiedy Herakles włożył koszulę, wżarła się w jego ciało; próbując ją zdjąć w agonii, zerwał razem ze skórą. Dejanira zrozumiała, że centaur ją oszukał, i powiesiła się z rozpaczy. Herakles, znając swoje przeznaczenie, przygotował dla siebie zawczasu stos pogrzebowy. Kiedy jego ciało spłonęło, został zabrany na Olimp, gdzie otrzymał nieśmiertelność i pojednał się z Herą. Zeus, dumny z syna, nazwał jego imieniem jeden z gwiazdozbiorów. Tak w dużym skrócie przedstawia się mit o Heraklesie; kiedy się nad nim zastanowiłem, pewne rzeczy stały się dla mnie oczywiste. Było jasne, że dwanaście prac Heraklesa było w jakiś sposób związane z ruchem słońca wokół dwunastu znaków zodiaku. Niektóre z zadań kojarzyły się natychmiast ze znakami. Zabicie lwa nemejskiego było oczywistym nawiązaniem do przejścia Słońca przez konstelację Lwa 11. Byk kreteński musiał być gwiazdozbiorem Byka, Hippolita zaś, królowa Amazonek – Panną. Podobnie hydra o trującej krwi musiała być Skorpionem, a centaur – Strzelcem. Kolejność znaków niezupełnie zgadzała się z kolejnością prac, ale byłem przekonany, że cały cykl przedstawiał rok. Narodziny i śmierć Heraklesa wyobrażały przesilenia. On i Ifikles byli bliźniętami, tylko jeden z nich był nieśmiertelny. Było to wyraźne odwołanie do Bliźniąt, czyli Dioskurów, z których tylko Polluks (albo Polideukes) był nieśmiertelny, chociaż później dzielił tę cechę z Kastorem. W czasach Greków letnie przesilenie miało miejsce, gdy Słońce znajdowało się w znaku Bliźniąt 12. Natomiast zimowe przesilenie – gdy Słońce przechodziło z Koziorożca do Strzelca 13. Tak więc centaur „zabijał” Słońce w ostatnim dniu przed jego odrodzeniem pierwszego dnia następnego cyklu. Wszystkie te powiązania wskazywały, że Herakles za życia nie był bóstwem kojarzonym z Marsem, lecz ze Słońcem. Był łączony z narodzinami i śmiercią światła, z rocznym cyklem i dwunastoma znakami. Zauważyłem też wyraźne podobieństwa między nim a perskim Mitrą. Obaj byli półbogami zesłanymi na ziemię, obydwaj mieli wykonać niezwykle trudne zadania i obydwaj urodzili się w dniu przesilenia 14. Na związek Mirty z astrologią wskazują liczne sceny, w których zabija on niebiańskiego byka. W przedstawieniach tych bóg stoi z prawą nogą wyciągniętą do przodu, drugą opiera na karku zwierzęcia, przygniatając prawą nogę byka do ziemi. Lewą ręką trzyma nieszczęsne stworzenie za nozdrza i wbija mu w kark trzymany w prawej sztylet. Krew, spływającą z rany w boku byka, jest zlizywana przez psa. Z boku podpełza także wąż, a skorpion atakuje ciężkie jądra byka. Dziesiątki posągów przedstawiających to raczej ponure wydarzenie znaleziono w całej Europie; szczególnie piękny przykład jest obecnie wystawiony w galerii sztuki rzymskiej w Muzeum Brytyjskim. W niektórych wersjach tej sceny znajdujemy dwie małe figurki akolitów, stojących za bykiem. Jeden z nich pomaga Mitrze przytrzymać zwierzę. Na steli, obecnie znajdującej się w paryskim Luwrze, scenie patronuje bóg słońca, Helios, i bogini księżyca, Selene. Najwyraźniej cieszą się oni ze składanej ofiary, ponieważ po drugiej stronie steli możemy zobaczyć, że Helios obdarza mocą Mitrę, który w ten sposób może zapanować nad wężem, symbolem niższej natury człowieka. Sceny te odnoszą się widocznie do pewnych sekretów kultu i muszą być związane z jakimś aspektem inicjacji. Każdy jednak może zauważyć, że nad tą sceną Mitra został przedstawiony obok Heliosa i, podobnie jak bóg słońca, ma długą laskę w zgiętej lewej ręce. Astrologiczna symbolika tej sceny jest całkowicie zrozumiała. Byk niebios to oczywiście konstelacja Byka. Skorpion, który atakuje symbol jego potęgi, to Skorpion, znak przeciwległy do Byka, ponieważ tak jak Byk symbolizuje wiosnę, czas płodności i narodzin, tak Skorpion – jesień, śmierć i zanik mocy natury. Dwaj pomocnicy to oczywiście Bliźnięta, znajdujący się w zodiaku tuż obok Byka. Zostaje jeszcze sam Mitra i pies. Mitra, jak się wydaje, jest nie tylko światłem słonecznym, ale też gwiazdozbiorem Oriona. Jego pies to towarzysz Oriona, Mały Pies, którego najjaśniejsza gwiazda Syriusz w tradycji zaratustriańskiej symbolizuje oświecenie. Porównanie Mitry z Orionem pozwala wyciągnąć wnioski na temat tego, jaką konstelację należy wiązać z Heraklesem 15. W scenie „uścisku ręki” z Arsamei król (Antioch lub Mitrydates) trzyma w zgiętej ręce długą laskę, podobnie jak Mitra na steli z Luwru. Jest ubrany w swój najbardzej uroczysty strój: nosi wspaniałą koronę z pięcioma piórami, przypominającymi promienie słoneczne, kamizelkę ozdobioną deseniem z rombów i gwiazd oraz tunikę, spiętą między nogami rodzajem ściągacza przymocowanego do pasa, aby odsłonić spodnie. Na prawym udzie ma miecz z po chwą ozdobioną pięcioma głowami lwów – być może symbolizującymi jego oficjalne urodziny w Lwie, piątym znaku zodiaku. Cała symbolika tego przedstawienia wydaje się wskazywać, że król został po równany do boga słońca. Król – podobnie jak Mitra – został obdarzony słoneczną potęgą. Podobnie jak egipscy faraonowie, był „synem słońca”. Dlaczego w takim razie wymienia uścisk ręki z Heraklesem, którego można zidentyfikować z Mitrą i Orionem? Jeszcze raz wróciłem do programu Skyglobe i przyjrzałem się temu miejscu na niebie, na które wskazywał szyb. Wiedziałem już, że zachodziła tam koniunkcja Słońca z Regulusem, ale chciałem zobaczyć, na jakie jeszcze ciała niebieskie może wskazywać szyb w dniu, kiedy był oświetlony przez Słońce 16. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że jest to ten dzień, kiedy Słońce znajduje się dokładnie nad wyciągniętą prawą ręką Oriona. Tak więc wówczas Słońce dosłownie „ściskało rękę” Oriona, czyli Mitry-Heraklesa. Takie musiało być prawdziwe znaczenie płaskorzeźby i w ten sposób uzyskałem trzecią datę: 26 maja. Słońce „wymieniające uścisk ręki z Orionem” w linii wskazywanej przez szyb, 26 maja 62 roku p.n.e Skoro monument został wzniesiony na cześć ojca Antiocha, Mitrydatesa, i jeśli 29 lipca był dniem „oficjalnych” urodzin, to 26 maja musiał być „oficjalnym dniem śmierci”. W starożytnym Egipcie faraon był za życia uważany za żywe wcielenie boga słońca. Byk Horusem, synem Słońca. W Kommagenie król rodził się oficjalnie jako Apollo-Mitra, grecko-perski odpowiednik Horusa. Po śmierci doczesne szczątki faraona były mumifikowane i poddawane wielu różnorodnym rytuałom, aby umożliwić j ego duszy połączenie z bogiem zmarłych, Ozyrysem, który – jak wierzono – przebywał w konstelacji Oriona. Wszystko to jasno wynika zarówno z Księgi Umarłych, jak i z architektury piramid, które prawdopodobnie służyły w czasach Starego Państwa jako swego rodzaju pasy startowe dla duszy 17. Powiązania między szybem w Arsamei a Orionem wydają się wskazywać na istnienie podobnej doktryny. Królowie Kommageny, podobnie jak staroegipscy faraonowie, chcieli po śmierci przenieść się do gwiazd Oriona. Być może, szyb we wzgórzach Kommageny miał służyć, podobnie jak południowy szyb wentylacyjny Komory Króla w Wielkiej Piramidzie w Giza, jako rodzaj „działa” do „wystrzelenia” duszy Mitrydatesa I w niebo, gdzie mógł „uścisnąć rękę” Heraklesa i połączyć się z nim w jego niebiańskim domu – w Orionie. Prawdopodobnie właśnie to lub coś podobnego miał na myśli Antioch; pewnie również on został „załadowany do działa”, kiedy nadszedł jego czas, a ciało zabrano na Górę Nemroda, by je pochować w mauzoleum. Jeśli tak, to i jego Olimpu, podobnie jak egipskiego „nieba”,zwanego Duat, należy szukać w tej części nieba, gdzie znajduje się Orion. Jak egipski faraon, zbudował piramidę dla swoich doczesnych szczątków i miał nadzieję, że dostanie się do nieba, gdzie złączy się z Zeusem-Ormuzdem. Na wschodnim krańcu budowli grobowej został umieszczony horoskop jego narodzin, na cześć bogów, którzy mu patronowali. Wspaniałych przodków Antiocha wyobrażono, jak stoją obok niego – bez wątpienia miał nadzieję, że tak właśnie będzie po śmierci. Po zachodniej stronie pozdrawia bogów, być może z wdzięczności za błogosławieństwo dla jego panowania. 6 lipca 62 roku p.n.e. (10 loos) prawdopodobnie wziął udział w czymś w rodzaju ceremonii koronacyjnej – ta data została zapisana w Lwim Horoskopie. W przeciwieństwie do Neugebauera byłem zdania, że ta data nie musi być związana z potwierdzeniem jego władzy przez Pompejusza. Bardziej prawdopodobne, że chodziło o jakiś rodzaj inicjacji, związanej z ezoteryczną stroną jego religii. Co ważne – właśnie wówczas po raz pierwszy od dnia jego narodzin planety, czyli bogowie, którzy im patronowali, ponownie „zebrali się na radzie” w królewskiej części nieba-gwiazdozbiorze Lwa. I znowu jego przodkowie oddawali hołd, ustawiając się w rzędzie obok niego. Centralny punkt całego monumentu stanowi tumulus, wyobrażający Olimp, najwyższe miejsce niebios, stojące ponad planetami niższych sfer. Gdzieś wewnątrz tego wzgórza z potłuczonego wapienia został pochowany Antioch. Ale najprawdopodobniej zostały tu złożone tylko jego kości 18. Pamiętając, co Bennett napisał o Bractwie Sarman i że jego nazwa wskazuje, iż było „główną skarbnicą tradycji”, przekazywanej z pokolenia na pokolenie przez „wtajemniczone osoby”, przekonałem się, że Antioch doskonale pasował do tego opisu. Co więcej, uważał się za potomka królów perskich i rzeczywiście pochodził z „dostojnej rodziny, czy rasy”, będącej w posiadaniu ważnego „dziedzictwa”, a mianowicie „odwiecznej filozofii”. Patrząc na Lwi Horoskop, wskazujący datę 6 lipca 62 roku p.n.e., znalazłem coś jeszcze, co wydawało się potwierdzać związki między Kom magmą a Bractwem Sarmoung Gurdjieffa. Właśnie w tym dniu Słońce, znajdujące się w środku konstelacji Raka, było dokładnie poniżej grupy gwiazd, znanych jako Ul. Ponieważ słowo Sarmaty (Sarmoung w ormiańskim dialekcie Gurdjieffa) może oznaczać zarówno „tych, którzy przechowują doktrynę Zaratustry” jak i „pszczołę” w języku staroperskim, było dla mnie jasne, że w 62 roku p.n.e. „ulem” – miejscem, gdzie zbierają się pszczoły – była Kommagena. Jak się wydaje, 6 lipca owego roku grupa „mędrców”, czy też magów, zebrała się na dworze Antiocha w Kommagenie. Mieli dużo spraw do omówienia, między innymi poważne zagrożenie dla religii zaratustriańskiej, jakim była ekspansja Rzy mu na terenach Anatolii i Mezopotamii. W zebraniu uczestniczyli prawdopodobnie władcy sąsiednich terytoriów i oczywiście sam Antioch. On, jak przypuszczam, został wybrany przywódcą bractwa, które musiało przypominać loże masońskie. Właśnie tego wydarzenia, a nie „potwierdzenia” jego władzy przez Pompejusza, dotyczy Lwi Horoskop. Powierzono mu przechowanie tradycji zaratustriańskiej, przez wskazanie jej związków z greckim i rzymskim panteonem. Nadał więc bogom podwójne imiona, greckie i perskie, i stworzył dziwną, synkretyczną państwową religię Kommageny. Miał nadzieję, że w ten sposób Rzymianie, nawet jeśli podbiją Kommagenę, pozwolą ludziom wyznawać religię, która nie będzie dla nich zupełnie obca. I rzeczywiście, Rzymianieprzyjęli ją, z pewnymi modyfikacjami; jako mitraizm rozprzestrzeniła się ona w całym imperium, docierając aż do Brytanii i Germanii. Trudno powiedzieć, na ile rozumieli jej ezoteryczne znaczenie, ale bez wątpienia dała moralną siłę rzymskim legionistom i przygotowała grunt pod późniejsze objawienie chrześcijaństwa. Nie wiadomo, czy Antioch przewidział taki rozwój wydarzeń. Zostawił jednak przesłanie – „legominizm”, jak nazwałby to Gurdjieff – w postaci swoich budowli. Chciał nam prawdopodobnie powiedzieć, że był hermetycznym uczonym, który przez całe życie starał się być dobrym władcą. Jego słowa brzmią jak epitafium: Niech wszyscy, i ci, którzy próbują dokonywać religijnych dzieł, patrzą w twarz bogów, naśladując szczęśliwe natury wiernych; niech mają dobre życie. Czytając te słowa i widząc to, co zostało ze szczęśliwego królestwa Antiocha, można jedynie czuć respekt przed tym człowiekiem, który umarł zaledwie trzydzieści lat przed narodzeniem Jezusa. Ponad wszelką wątpliwość on sam był magiem i być może właśnie z małego królestwa Komageny pochodził jeden z magów Mateusza. Skoro już odkryłem coś, co – jak wierzyłem – było przynajmniej częścią tajemnic Kommageny, mogłem wrócić do Urfy, czyli Edessy. Nawet nie podejrzewałem, jakie zadziwiające tajemnice tam na mnie czekają. Rozdział 8 Miasto patriarchów Urfa była niegdyś pięknym miastem, „klejnotem Mezopotamii”. Położona na przedgórzu Taurusu i orzeźwiana wodami Daisanu, dopływu rzeki Balich, wpadającej do Eufratu – leżała równocześnie na szlakach handlowych, wiodących z Indii do Aleksandrii, Antiochii i Konstantynopola. Jednak to me wystarczyłoby, żeby ją wynieść ponad sąsiednie miasta. Miała też dwie zalety, istotne ze strategicznego punktu widzenia, które czyniły z niej idealne miejsce do zbudowania fortecy t założenia stolicy: otoczenie pól uprawnych i bijące przez cały rok źródła wody w cytadeli. Obrońcy mogli dzięki temu przetrwać nawet długie oblężenie. W przeciwieństwie do jej najbliższego sąsiada, Harranu, nazwa Urfy nie pojawia się w kronikach asyryjskich. Mimo to raczej nie ma wątpliwości, że pierwsza osada została tu założona już w okresie brązu, a może nawet dużo wcześniej. Mówią o tym miejscowe legendy, według których miasto miał założyć biblijny Nemrod, syn Chusa i prawnuk Noego, który zbudował cytadelę o nazwie Tron Nemroda. Był on, jak się dowiadujemy z Księgi Rodzaju, „wielkim myśliwym przed obliczem Pana”; w Turcji często łączy się_go z dawnymi ruinami, zwłaszcza tymi, które znajdują się w wysoko położonych miejscach, jak Góra Nemroda w Kommagenie. Nemrod był również, według Biblii, patriarchą Babilończyków i Asyryjczyków. Miał założyć wiele miast, między innymi Babilon, Erech, Akkad i Niniwę, a według jej dzisiejszych mieszkańców, również Urfę. Cokolwiek działo się tu w czasach Asyryjczyków, czy też wcześniej, ponownie założył miasto Seleukos w 302 roku p.n.e. i nadał mu nazwę Antiochia Kallirhoe, co znaczy „Antiochia nad piękną płynącą wodą”. Wydaje się, że nazwa ta odnosi się do źródeł, wypływających z jaskiń pod cytadelą i napełniających stawy rybne, z których jeszcze dzisiaj słynie miasto. Najczęściej jednak używano nazwy Edessa, być może pochodzącej od macedońskiej stolicy, z której przybywali greccy imigranci, lub też od rzeki Daisan, opływającej miasto 1. Jednak miejscowa ludność nazywała je Orhaj lub Urfa, skąd pochodzi dzisiejsza nazwa. Edessa-Orhaj nie pozostała długo w rękach Seleukidów. W 130 roku p.n.e. armia Antiocha Sidetesa została pokonana przez Partów. Była to ostateczna porażka Seleukidów i nie próbowali oni więcej kontrolować obszarów na wschód od Eufratu. Według syryjskich kronikarzy krótko przedtem, około 132-131 roku p.n.e., tron Edessy objęła dynastia Arju 2. Królowie ci, czy też raczej wodzowie, byli pochodzenia nabatejskiego, czyli arabskiego 3; udało im się wyjątkowo długo utrzymać władzę w tym tak bardzo niestabilnym politycznie regionie. Chociaż wiele oficjalnych spraw załatwiano po grec ku, językiem narodowym był syryjski, zapisywany własnym, odrębnym pismem, ale spokrewniony z aramejskim – językiem Syrii i Palestyny w czasach Jezusa. Po wycofaniu się Seleukidów z obszarów leżących na wschód od Eufratu wodzowie, z których większość nosiła imię Abgar, mogli umocnić swoją władzę nad gdessą i jej posiadłościami. Podobnie jak sąsiednia Kommagena, Osroene – bo tak nazywało się to państwo – stanowiła bufor między znajdującym na wschodzie państwem Partów a położoną na zachodzie Syrią – początkowo seleukidzką, później rzymską. Polityka Abgarów balansowała między tymi dwiema potęgami, wykorzystując jedną przeciwko drugiej. Nie było to łatwe, zwłaszcza gdy jedna lub druga zamierzała rozszerzyć swoją strefę wpływów. Pod wieloma względami losy Osroene, przynajmniej w jej ostatnich dniach, przypominały losy Kommageny. Kiedy Rzymianie w 69 roku p.n.e. pokonali armeńskiego Tigranesa, król Edessy – podobnie jak Antioch z Kommageny – znalazł się po stronie pokonanych. Podobnie jak to było z Antiochem, w 62 roku p.n.e., Rzymianie potwierdzili władzę Abgara II, który prawdopodobnie był synem pokonanego króla, nad jego terytorium. Tigranesa, Antiocha i Abgara musiało wiele łączyć. Wszyscy trzej zostali królami w wyniku przerwania macedońskiej sukcesji; byli nominalnie wasalami Partii, ale musieli się też liczyć z rosnącą potęgą militarną Rzymu, który właśnie wchłonął Pont i Syrię. Klęska Mitrydatesa i jego sprzymierzeńców w walce najpierw z Lukulluśem, a potem z Pompejuszem dowiodła, że nie są oni w stanie stawić czoła nowemu supermocarstwu. Musieli zaakceptować warunki Rzymu, przynajmniej do czasu, kiedy Partia będzie mogła przyjść im z pomocą. Nie musieli długo czekać na odsiecz. W listopadzie 55 roku p.n.e. triumwir Krassus, który wraz z Pompejuszem i Juliuszem Cezarem zdominował scenę polityczną Rzymu, wyruszył na wschód. Zazdrościł Lukullusowi i Pompejuszowi odniesionych zwycięstw i łupów, które sprowadzili do Rzymu. Chociaż Panowie nie dali żadnego powodu do niepokoju, był zdecydowany wypowiedzieć im wojnę, żeby podnieść swój prestiż. Ponieważ i Cezar, trzeci triumwir, zdobywał nowe terytoria dla Republiki Rzymskiej, a tym samym chwałę dla siebie, również Krassus potrzebował zwycięstw, by dowieść, że nie jest gorszy od swych partnerów. Po przybyciu do Syrii ruszył na wschód i następne lato spędził na sianiu zamętu w i tak niespokojnej Mezopotamii. W następnym roku, po przezimowaniu w Syrii i splądrowaniu Świątyni w Jerozolimie, wrócił za Eufrat z siedmioma legionami w sile trzydziestu tysięcy piechurów i czterech tysięcy jeźdźców. Został powitany przez Abgara, władcę Edessy, który występował – przynajmniej oficjalnie – jako przyjaciel Rzymian. Było to przemyślane posunięcie – nie chciał, żeby jego kraj został zaanektowany, jak Syria na zachód od Eufratu. Krassusowi brakowało zarówno charyzmy, jak i geniuszu militarnego Pompejusza, które wzbudzały respekt, a zarazem zjednywały mu ludzi, których władzę utwierdzał. W oczach Abgara był tylko okrutnym rzymskim plutokratą, grabiącym wszystko, co mu wpadnie w ręce. W takich okolicznościach lojalność Abgara była co najmniej podejrzana. Wykonał swoje zadanie i wciągnął Rzymian w pułapkę. Całą historię opowiedział Plutarch. [...] przybył arabski filarcha imieniem Ariamnes 4, potężny i zdradziecki człowiek, który miał się okazać spośród wszystkich zasadzek, które los przygotował dla zniszczenia Rzymian, największą i ostateczną [...]. [...] przybywszy do Krassusa barbarzyńca (który był też zręcznym mówcą) chwalił Pompejusza jako swego dobroczyńcę i gratulował Krassusowi jego sił. Ale również skrytykował go za marnowanie czasu na czekanie i przygotowania [...]. Wówczas barbarzyńca, kiedy przekonał Krassusa, odciągnął go daleko od rzeki [Balich] i wyprowadził na środek równiny. Droga początkowo wydawała się łatwa i dogodna, ale później stała się ciężka; nie było drzew ani wody, a zaczęły się głębokie piaski, i jak okiem sięgnąć nie było widać ich końca; nie tylko pragnienie, ale także uciążliwe marsze wyczerpały ludzi i wszystko, co widzieli, napełniało ich zniechęceniem [...]. Kasjusz [...] osobiście zganił barbarzyńcę „Najnikczemniejszy z ludzi, jaki zły duch sprowadził cię do nas? Jakimi truciznami i jakimi oszustwami nakłoniłeś Krassusa, żeby zabrał swoją armię w błędną otchłań pustyni i poszedł drogą odpowiednią raczej dla rabusia koczownika niż rzymskiego imperatora?” Ale barbarzyńca próbował ich ułagodzić z całą służalczością i namawiał, żeby wytrzymali jeszcze trochę; a kiedy poszedł do żołnierzy i pomagał im, szydził mówiąc: „Czy myślicie, że maszerujecie przez Kampanię i tęsknicie do jej źródeł, strumieni, cienia i łaźni, i tawern? Pamiętajcie, że idziecie przez kraj na granicy Asyrii i Arabii!” Tak barbarzyńca pouczał Rzymian i odjechał, zanim wydało się jego oszustwo, chociaż nie bez wiedzy Krassusa – nawet przekonał go, że udaje się, żeby działać w jego interesach i pokrzyżować plany wrogów. Tymczasem Panowie się zmobilizowali. Chociaż długo akceptowali sytuację powstałą po wyprawach Pompejusza na wschód, nie zamierzali biernie obserwować, jak Rzym zagarnia ziemie, które – przynajmniej teoretycznie – były ich zachodnimi prowincjami. Gdyby pozostali bezczynni, wkrótce Rzymianie zapukaliby do bram ich miast. Pojawili się na scenie prowadzeni przez generała Surenę, prawdopodobnie za namową samego Abgara. Armia partyjska, w przeciwieństwie do rzymskiej, składała się wyłącznie z konnych łuczników. Otoczyli oni Krassusa i jego wojsko, zasypali ich gradem strzał. Kiedy Rzymianie próbowali kontratakować, po prostu uciekali, w biegu rażąc strzałami prześladowców. Na koniec odciągnięto i zniszczono główne siły rzymskiej kawalerii, piechurzy zostali sami na otwartej przestrzeni, pozbawieni jakiejkolwiek ochrony. Wieczorem zdziesiątkowana armia rzymska schroniła się w murach Carrhae, jak nazywali Harran. Przeczekali tutaj następny dzień i nocą próbowali wycofać się w stronę Eufratu. Nie udało się to droga była zbyt długa. Ranek zastał ich w otwartym polu, wystawionych na strzały wroga. Była to największa klęska, jaką kiedykolwiek odnieśli Rzymianie; sam Krassus został zabity w czasie negocjowania warunków pokoju. Bitwa pod Carrhae, jak zwykło się ją nazywać, wywarła na Rzymianach wielkie i przygnębiające wrażenie. Była najbardziej dotkliwą klęską od czasu bitwy pod Kannami w 216 roku p.n.e., kiedy to Hannibal, wódz kartagiński, praktycznie unicestwił armię rzymską. Wszystkiemu winna była militarna niekompetencja Krassusa. Równiny wokół Harranu nie są pustynne, jak twierdzi Plutarch, ani nie brakuje tam wody, zwłaszcza w maju, kiedy wszystko się zieleni. Prawdą jest, że w tego rodzaju walce Rzymianie nie mogli równać się z Partami i nawet Juliusz Cezar, o wiele bardziej doświadczony wódz niż Krassus, miałby trudności z wydostaniem się z takiej pułapki. Bezpośredni wynik bitwy pod Carrhae byk taki, że Rzymianie musieli zrezygnować ze swoich ambitnych planów zdobycia Mezopotamii, a tym samym Osroene mogła swobodnie odetchnąć. Z punktu widzenia Rzymian Abgar, aramejski filarcha, był zdrajcą, który wciągnął głupiego, lecz dzielnego Krassusa i jego ludzi w zasadzkę. Dla siebie samego i dla stronnictwa, które reprezentował, Abgar był niewątpliwie bohaterem; udało mu się wykorzystać Rzymian przeciwko Partom i przedłużyć czas niezależności państewek północnej Mezopotamii. Przypominało to pokerową rozgrywkę – i przynajmniej to rozdanie Abgar wygrał. Dopiero sto sześćdziesiąt lat później, w 114 roku n.e. zawisła nad Edessą pięść Rzymu. Tym razem cesarz Trajan postanowił zająć się „kwestią wschodnią”. Abgar VII z Edessy wysłał do Rzymian w Antiochii poselstwo z kosztownymi prezentami i propozycją przyjaźni. Ale zaledwie pięć lat wcześniej ten sam Abgar „kupił” swoje królestwo od Partów. Jak widać, utrzymanie państwa ściśniętego między dwoma mocarstwami sporo kosztowało. Trajan zamierzał zaanektować sąsiadujące z Osroene państwo Anthemusia, którego stolicąbyło Batnae, a następnie uderzyć na państwo Partów i zająć jego stolicę, Ktezyfon. W północnej Mezopotamii wybuchło powstanie, obejmując również Edessę, co zmusiło rzymskiego cesarza do odwrotu, chociaż wkrótce ponownie zajął miasto, którego władca umarł w ogólnym zamęcie. Efekty zwycięstw Trajana nie przetrwały długo. Pozostawił on po sobie państwo większe, niż było kiedykolwiek wcześniej i później, ale w większej jego części wrzały rewolucje. Następca Trajana, Hadrian, podszedł do „kwestii wschodniej” pragmatycznie – doszedł do wniosku, że najrozsądniej będzie zrezygnować z pretensji do ziem leżących na wschód od Eufratu i pogodzić się z wrogiem. Na tronie Edessy został osadzony partyjski książę, ale już w 123 roku n.e. wróciła dawna linia władców i na tronie zasiadł Ma'nu VIII. Niestety, zaledwie jedno pokolenie później Panowie przeszli do ofensywy: przekroczyli Eufrat i wkroczyli do Syrii. Ma'nu, pozbawiony władzy na rzecz konkurenta bardziej odpowiadającego Partom, zwrócił się po pomoc do Rzymu. W roku 165 Rzymianie zajęli Edessę: jej mieszkańcy wymordowali partyjski garnizon i otworzyli bramy miasta. Ma'nu odzyskał tron, otrzymując również tytuł Philoromaios. Trzydzieści lat później pojawił się nowy problem, kiedy inny Abgar, ósmy tego imienia, postanowił oblegać pobliskie Nisibis, objęte wówczas patronatem Rzymian. Jego plan się nie powiódł; wraz z sojusznikami został pokonany. W jakiś sposób udało mu się jednak utrzymać dobre stosunki z cesarzem Septymiuszem Sewerem, a nawet zachować władzę. Wkrótce jego lojalność została wystawiona na próbę, kiedy w 197 roku Panowie oblegali Nisibis. Tym razem wsparł Rzymian, wysyłając im oddział łuczników. Rzymianie po odniesionym łatwym zwycięstwie zaprosili go do Rzymu i nadali tytuł „króla królów”. Abgar VIII, zwany Wielkim, umarł prawdopodobnie około 212 roku n.e. Chociaż po nim wstąpił na tron jego syn, dni chwały Edessa miała już za sobą. Według takich historyków jak J.B. Segal, właśnie za jego panowania chrześcijaństwo zostało przyjęte jako religia państwowa. W 213 lub 214 roku n.e. Edessa została ogłoszona kolonią rzymską i chociaż aż do mniej więcej 240 roku panowali tam miejscowi królowie, ich władza była jedynie nominalna. W późniejszych latach miasto zostało wcielone do cesarstwa najpierw rzymskiego, a następnie bizantyjskiego – chociaż nie bez oporu – po czym znalazło się w rękach muzułmanów. List Abgara i cudowny wizerunek Edessa mula jednak wejść do podręczników historii nie z powodu stawów ryb nych czy strategicznego położenia; w pierwszym tysiącleciu słynęła w całym świecie chrześcijańskim jako miasto Mandylionu – cudownego wizerunku samego Jezusa Chrystusa. Historia zaczyna się w czasach, kiedy Jezus nauczał w Galilei: król Abgar V dowiedział się o działalności cudotwórcy i uzdrowiciela, a także o tym, że spotkał się z raczej nieprzychylnym przyjęciem władz żydowskich. Napisał do niego list, zapraszając, aby osiedlił się w Edessie. Ponieważ list z odpowiedzią był jedynym przykładem korespondencji samego Mistrza, jakim dysponował Kościół, otaczano go wielką czcią, a jego kopie rozpowszechniano w całej Europie. Abgar miał wysłać list do Jerozolimy przez człowieka imieniem Ananiasz. Brzmiał on następująco: Abgar, król Edessy, Jezusowi, dobremu Zbawicielowi, który pojawił się w Jerozolimie, pozdrowienie. Poinformowano mnie o tobie i uzdrowieniach, których dokonałeś bez użycia lekarstw i ziół. Doniesiono mi, iż sprawiasz, że ślepi odzyskują wzrok, chromi władzę w nogach, leczysz trędowatych i wypędzasz diabły i duchy nieczyste, przywracasz do zdrowia obłożnie chorych i wskrzeszasz umarłych. Wszystko to, o czym usłyszałem, przekonało mnie, że są tylko dwa możliwe wytłumaczenia tego faktu: albo jesteś samym Bogiem, który zstąpił z nieba, by uczynić te rzeczy, albo synem Boga. W tej sprawie piszę do ciebie, pragnąc abyś zgodził się podjąć trud podróży i uleczyć moją chorobę. Słyszałem, że Żydzi szemrzą przeciw tobie i zamierzają uczynić ci krzywdę. Moje miasto jest wprawdzie małe, ale piękne i wystarczająco duże dla nas dwóch. Odpowiedź Jezusa, wysłana przez tego samego człowieka, jest uprzejma, ale negatywna. Nie może wyruszyć do Edessy, ponieważ jego przeznaczenie musi się wypełnić; może jednak udzielić Abgarowi pomocy. Pisze: Abgarze, jesteś szczęśliwy, ponieważ uwierzyłeś we mnie, nie widząc mnie nawet. Napisano bowiem o mnie, że ci, którzy mnie widzieli, nie uwierzą we mnie, a ci, którzy mnie nie widzieli, uwierzą i będą żyć. Co się tyczy tej części listu, w której zapraszasz mnie do złożenia ci wizyty, pragnę cię poinformować, że muszę wypełnić do końca moją misję w tym kraju, a później wrócę do tego, który mnie posłał. Ale po wniebowstąpieniu wyślę jednego z moich uczniów, który uleczy twoją chorobę i obdarzy życiem ciebie i tych, którzy są razem z tobą 5. Czy ta historia jest prawdziwa, czy nie – pozostaje kwestią otwartą, ale listy są cytowane przez Euzebiusza, biskupa Cezarei w Palestynie, na początku IV wieku. Twierdził on, że natrafił na nie w miejskich archiwach Edessy. Tak więc nawet jeśli mamy do czynienia z oszustwem, to z oszustwem bardzo starym. Jest bardzo prawdopodobne, że chory król wysłał list do Jezusa, mając nadzieję, iż ten będzie mógł go uzdrowić; pozostaje też w zgodzie z Ewangelią Mateusza, która mówi, że sława Jezusa rozniosła się w całej Syrii, co w szerszym znaczeniu obejmowałoby również Osroene 6. Według legendy skutek prośby Abgara był taki, że po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Jezusa apostoł Tomasz wysłał jednego z siedemdziesięciu 7, człowieka imieniem Tadeusz, aby odwiedził Abgara. Opowiada o tym Euzebiusz: Po wniebowstąpieniu Jezusa Juda, zwany również Tomaszem, wysłał do niego [Abgara] jako apostoła Tadeusza, jednego z siedemdziesięciu, i poszedł on i zatrzymał się u Tobiasza, syna Tobiasza. Kiedy dotarły nowiny o nim, doniesiono Abgarowi: „Przybył tutaj apostoł Jezusa, tak jak on do ciebie napisał”. Tadeusz zaczął w imię Boga uzdrawiać wszelkie choroby i słabości, i wszyscy to podziwiali. A kiedy Abgar usłyszał ojego wielkich czynach i o uzdrowieniach, których dokonywał, zaczął podejrzewać, że on może być tym, o którym napisał Jezus: „po wniebowstąpieniu wyślę jednego z moich uczniów, który uleczy twoją chorobę”. Wezwał więc Tobiasza, u którego zatrzymał się Tadeusz, i powiedział: „Słyszałem, że pewien człowiek obdarzony mocą przybył i zatrzymał się w twoim domu. Sprowadź go do mnie”. Tobiasz przybył do Tadeusza i powiedział: „Władca Abgar wezwał mnie i rozkazał sprowadzić cię, abyś go uzdrowił”. A Tadeusz powiedział: „Pójdę, ponieważ zostałem w cudowny sposób posłany do niego”. Tak więc Tobiasz następnego dnia wstał wcześnie i razem z Tadeuszem przybył do Abgara. Przybyli w obecności dostojników królewskich, a kiedy wchodzili, Abgar ujrzał wielką wizję na twarzy apostoła Tadeusza. Kiedy Abgar to zobaczył, okazał szacunek Tadeuszowi i wszyscy, którzy stali obok niego, dziwili się, ponieważ nie widzieli tego, co ukazało się tylko Abgarowi. I zapytał Tadeusza: „Czy naprawdę jesteś uczniem Jezusa, syna Bożego, który powiedział mi «Wyślę jednego z moich uczniów, który uleczy twoją chorobę i obdarzy cię życiem»? A Tadeusz powiedział: „Ponieważ uwierzyłeś w tego, który mnie posłał, zostałem wysłany do ciebie w tym celu. I jeśli znowu mu uwierzysz, spełni się pragnienie twojego serca, tak jak w to wierzysz”. Zaś Abgar powiedział do niego: „Tak wielką miałem wiarę w niego, że chciałem zebrać moje wojska i zniszczyć Żydów, którzy go ukrzyżowali, gdyby nie powstrzymało mnie przed tym cesarstwo rzymskie”. Tadeusz powiedział: „Dlatego położę moją dłoń na tobie w jego imię”. [...] działo się to w roku trzysta czterdziestym 8. Historia uzdrowienia Abgara i wprowadzenia chrześcijaństwa do Edessy była bardzo popularna we wczesnym Kościele. Kopie listów dotarły aż do Hiszpanii. Była jednak jeszcze jedna legenda związana z tą opowieścią, o wiele ważniejsza: legenda o Mandylionie, czyli portrecie Jezusa. Istnieje syryjski dokument, zatytułowany Nauka Addaja, który przekazuje inną wersję tej legendy, gdzie Addaj jest inną formą imienia Tadeusz. Według tego dokumentu, prawdopodobnie pochodzącego mniej więcej z 400 roku n.e. 9, kiedy Abgar usłyszał o Jezusie, posłał dwóch swoich dworzan i sekretarza imieniem Hannan do rzymskiego gubernatora Syrii. Stamtąd udali się oni do Jerozolimy i spotkali Jezusa, zapisując wszystko, co widzieli. Hannan został jeszcze raz wysłany do Jezusa z listem, w którym Abgar opisywał swoje kłopoty i zapraszał Jezusa do Edessy. Ale w tej wersji legendy Hannan jest nie tylko królewskim sekretarzem, ale i nadwornym artystą. Namalował on wierny portret Jezusa i zawiózł go Abgarowi razem z listem Jezusa, ten zaś „umieścił portret z wielkim szacunkiem w jednym z pokojów swojego pałacu”. Łatwo odrzucić tę opowieść jako wymyśloną później, ale właściwie nie ma powodu, dla którego nie miałaby być prawdziwa. Abgar bez wątpienia chciał wiedzieć, jak wygląda Jezus, a ponieważ był chory, nie mógł sam się udać w podróż do Jerozolimy. Zachowane do naszych czasów portrety trumienne, na przykład takie jak te, które znajdują się w Muzeum Brytyjskim, świadczą, że w owych czasach byli doskonali malarze. Jeden z tych utalentowanych ludzi mógł działać na dworze Abgara, który wysłał go, aby namalował portret Jezusa. Jakkolwiek było naprawdę, wokół portretu Jezusa z Edessy narosła legenda, Z czasem dodawano do niej nowe elementy i zmieniono ją. Jak napisał profesor Segal: [...] na początku piątego wieku portret miał stosunkowo niewielkie znaczenie. Ale analiza późniejszych wzmianek na ten temat dowodzi, że jego świętość stopniowo wzrastała. W najwcześniejszej wersji legendy portret został namalowany przez malarza Hannam, późniejsze wersje mówią, że powstał z pomocą Jezusa, na koniec zaś miał być dziełem samego Jezusa. Zyskał sławę wizerunku Chrystusa, odbitego na chuście, „nie ludzkimi rękami uczynionego” – określenie to pojawia się po raz pierwszy w roku 569 10. Według innych legend Mandylion – nazwa ta oznacza kawałek materiału używany jako chusta na głowę lub ręcznik – miał być ręcznikiem użytym przez Jezusa po chrzcie w Jordanie. Prawdopodobnie dał też początek legendzie o świętej Weronice, która swoją chustą otarła twarz Chrystusa w czasie drogi na Golgotę. Na chuście miała się w cudowny sposób odbić jego podobizna. Wprawdzie to wydarzenie jest uroczyście obchodzone jako szósty przystanek drogi krzyżowej i przedstawiane w kościołach katolickich na całym świecie, ale nie ma żadnych dowodów istnienia świętej Weroniki. Nie wspomina o niej żadna z ewangelii; jej imię raczej zostało utworzone z greckich słów veron Ikon, co znaczy „prawdziwa podobizna”. Ponieważ wykonano wiele kopii Mandylionu z Edessy i przynajmniej jedna z nich dotarła do Rzymu – prawdopodobnie była to właśnie chusta Weroniki. W każdym razie, jeśli oryginalny Mandylion naprawdę był portretem namalowanym przez Hannam, sekretarza Abgara, to stanowił naprawdę „prawdziwą podobiznę” Jezusa i słusznie był otaczany czcią 11. Po cudownym uzdrowieniu Abgar nawrócił się na chrześcijaństwo, tak więc Edessa stała się pierwszym naprawdę chrześcijańskim miastem na świecie. Mogło się tak stać bez sprzeciwu Rzymu dzięki temu, że była stolicą buforowego, niezależnego państwa. Abgar nie mógł jednak sprawić, żeby jego następcy wytrwali w nowej wierze. Umarł w roku 50 n.e. i po nim wstąpił na tron jego najstarszy syn. Kiedy i on umarł, w 57 roku, władzę objął młodszy syn, Ma'nu VI bar Abgar. Był on, jak się wydaje, wrogo nastawiony do chrześcijaństwa i przywrócił religię pogańską. Prześladowani chrześcijanie postanowili ukryć swoje najcenniejsze skarby, list Jezusa i Mandylion, w murze jednej z bram miasta. Leżały tam spokojnie przez następne trzy stulecia; w tym czasie miasto ponownie przyjęło chrześcijaństwo, między 177 a 212 rokiem, za panowania Abgara VIII, zwanego Wielkim. Aż do 525 roku, kiedy Wielka powódź zniszczyła bramę, Mandylion nie wrzał światła dziennego. Ponowne odkrycie Mandylionu było największym wydarzeniem w dziejach chrześcijańskiej Edessy. Wieść o tym wydarzeniu rozniosła się szybko i wkrótce Edessa, która już i tak przyciągała pielgrzymów z powodu związków z patriarchą Abrahamem i prorokiem Hiobem 12, stała się wielkim centrum pielgrzymkowym. Wówczas należała już do imperium bizantyjskiego, a jej drogocenne relikwie wzbudzały wielką zazdrość. Historia Edessy była ściśle związana z cesarstwem rzymskim i nie trzeba było długo czekać, aż Bizancjum, jak Grecy nazywali Konstantynopol, zgłosiło pretensje do tak ważnych pamiątek. Bizancjum, dziedzictwo imperium W czasie europejskich ciemnych wieków, kiedy kultura trwała jeszcze tylko w zamknięciu za murami klasztorów, wschodnia gałąź cesarstwa rzymskiego – Bizancjum – rozkwitała. Tysiącletnie państwo, chociaż narażone na ataki z zewnątrz i wstrząsane od czasu do czasu wewnętrznymi rozruchami, miało przetrwać jeszcze ponad tysiąc lat po zdobyciu Rzymu w 410 roku n.e. Kiedy barbarzyńscy Wandalowie, Sasi, Wizygoci i Hunowie plądrowali i rabowali to, co zostało z Zachodniego Cesarstwa, we Wschodnim, z jego wspaniałą stolicą – Konstantynopolem, rozwinęła się niezwykle wyrafinowana chrześcijańska cywilizacja. Jej kościoły i pałace były największe na świecie, ludzie nosili najpiękniejsze stroje i mieli dość czasu, by zajmować się filozofią. Nic więc dziwnego, że ludzie Zachodu patrzyli na ten klejnot z obawą, podziwem i być może zazdrością. Ale pozory mogą być mylące. Bizancjum otaczali wrogowie, najeżdżający jego granice; najgroźniejszym z nich, którego Rzym nigdy nie był w stanie pokonać, było państwo perskie. Chociaż w 331 roku p.n.e. Aleksander Wielki pokonał Dariusza i rozprzestrzenił grecką cywilizację aż do Indii, jego imperium wkrótce się rozpadło i Persja odrodziła się jako państwo sasanidzkie. Persowie byli głęboko religijni, a królowie sasanidzcy przywrócili zaratustryzm, religię swoich przodków, która po inwazji Aleksandra znalazła się w stanie upadku. Przez stulecia na pogranicznych terytoriach Armenii, Syrii i północnej Mezopotamii toczyła się nie rozstrzygnięta walka między zaratustriańską Persją a chrześcijańskim Bizancjum. Dopiero w 610 roku n.e., kiedy Bizancjum było zajęte swoimi wewnętrznymi problemami, perski król Chosroes II dokonał zmasowanego ataku. W trwającej dwadzieścia lat kampanii zagarnął olbrzymie tereny imperium: Anatolię, Syrię, Egipt, a nawet Jerozolimę. Chrześcijańscy mieszkańcy Świętego Miasta, być może nawet w liczbie sześćdziesięciu tysięcy, zostali zmasakrowani, a co więcej – jak mówią przekazy – najświętszą relikwię chrześcijaństwa, Prawdziwy Krzyż, na którym był ukrzyżowany Jezus, wysłano jako łup wojenny, razem z trzydziestoma pięcioma tysiącami niewolników, do Persji. Perska armia pozostawiła po sobie ogromne zniszczenia. Wszystkie kościoły zostały splądrowane i spalone. Jedynym wyjątkiem był mały kościół Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Najeźdźcy oszczędzili go z powodu malowidła przedstawia jącego magów w perskich strojach, oddających hołd nowo narodzonemu Zbawicie lowi. Ta wojna jednak nie położyła kresu istnienia cesarstwa bizantyjskiego. Cesarz Herakliusz, złożywszy solenną przysięgę walki z mocami ciemności, sprowadzenia Krzyża i odbicia świętych miejsc, zorganizował wyprawę, która w gruncie rzeczy była pierwszą krucjatą. Po długiej i wyczerpującej walce w końcu, w grudniu 627 roku, pokonał Persów pod Niniwą. Krótko później Chosroes został zamordowany, a Persowie, zmęczeni wojną, sami zaczęli zabiegać o pokój. Herakliusz odrestaurował Święty Krzyż, tak wiele znaczący dla całego chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu, i z wielkim szacunkiem zwrócił Jerozolimie. Chrześcijanie na całym świecie doskonale pamiętali o tych wydarzeniach czterysta pięćdziesiąt lat później, kiedy cesarstwo stanęło w obliczu podobnego zagrożenia. Nie zapomnieli o roli krzyża, potężnego symbolu zarówno w czasie wojny, jak i pokoju, i ponownie odwołali się do niego. Niestety radość ze zwycięstw Herakliusza była krótkotrwała. Oba imperia, wyczerpane w tytanicznej walce, nie były już w stanie przykładać uwagi do tego, co działo się na południu, w Arabii. Mówi się nawet, że kiedy cesarz świętował w Konstantynopolu i przyjmował gratulacje całego świata chrześcijańskiego, otrzymał list od pewnego Araba, który twierdził, że jest Prorokiem Boga, i namawiał cesarza do przyjęcia nowej wiary. Podobne listy otrzymali również król perski i gubernator Egiptu – możemy sobie aż zbyt dokładnie wyobrazić rozbawienie, jakie wywołały. A jednak wszyscy trzej władcy mieli się wkrótce przekonać, że nie mają powodu do śmiechu. Do 632 roku n.e. armia muzułmańska opanowała Arabię, a do roku 645, po szeregu wspaniałych zwycięstw, Palestynę, Syrię i Egipt. Nie poprzestali jednak na tym, ale zaczęli rozszerzać granice islamskiego państwa we wszystkich kierunkach. W 717 roku, niecałe sto lat po tym, jak Święty Krzyż wrócił do Jerozolimy, istniało już potężne islamskie imperium, sięgające od Hiszpanii, przez północną Afrykę, Palestynę, Mezopotamię i Persję, aż po północne Indie. Chrześcijańska była już tylko Europa (a właściwie te jej części, które nie były muzułmańskie ani pogańskie) i Anatolia – dzisiejsza Turcja. Nie znaczy to jednak, że chrześcijanie nie mieszkali na terenie imperium muzułmańskiego, czy też że wszyscy oni przeszli na islam. Chrześcijanom, Żydom i zaratustrianom, jako „ludom księgi”, pozwolono praktykować ich własną religię, dopóki płacili specjalne podatki i nie starali się nikogo nawracać. W rzeczywistości islam nie był tak obcą religią, jak to sobie wyobrażają ludzie Zachodu. Pod wieloma względami stanowił on reformę chrześcijaństwa, a Muhammad był w pewnym sensie wczesnym protestantem. Odrzucając absurdalny jego zdaniem pogląd, że Jezus był Synem Bożym, czcił go jako proroka. Dla chrześcijan taka sytuacja polityczna nie była niczym nowym. Wschód, żyzna ziemia, na której narodziło się chrześcijaństwo, zawsze był lepiej rozwinięty intelektualnie niż Zachód. Właśnie z Antiochii, Aleksandrii i Edessy pochodziła większość uczonych; w miastach tych rozkwitała filozofia z długimi tradycjami, sięgającymi czasów przed narodzeniem Mojżesza. Na Wschodzie istniało również wiele małych heretyckich sekt, takich jak nestorianie czy jakobici – zupełnie nie znani w Europie, gdzie monopol w dziedzinie teologii dzierżył Kościół katolicki. Pod panowaniem islamu te odłamy Kościoła mogły bez przeszkód kultywować swoje tradycje, tak więc dla nich islam, przynajmniej pod pewnymi względami, był prawdziwym błogosławieństwem. Równocześnie jednak ta sytuacja wykluczała wszelkie możliwości porozumienia między tymi małymi Kościołami, ponieważ wzbudziłoby to obawy Arabów i pozbawiło je przywilejów, jakimi się cieszyły. W wyniku ekspansji islamu zostały jak gdyby zatopione w bursztynie: heretycy mogli być heretykami, dopóki zachowywali swoje herezje dla siebie. Stworzyli więc ezoteryczne stowarzyszenia, przekazując wiedzę i tradycje swoich sekt następnym pokoleniom i w tajemnicy prezentując je cudzoziemcom. Najważniejszy odłam ezoterycznego chrześcijaństwa, przez długi czas obłożony klątwą zarówno papieża, jak i cesarza, był określany mianem gnostycyzmu. W IV wieku był skutecznie zwalczany przez Kościół katolicki, lecz przetrwał jako tajny ruch, zwłaszcza w takich kosmopolitycznych ośrodkach jak Aleksandria czy Edessa. Dokładnie tam, skąd wywodziły się najwcześniejsze Kościoły, gdzie apostołowie nauczali Żydów, Esseńczyków i Greków. Jest więc więcej niż prawdopodobne, że wiele z tego, co wczesny Kościół łaciński uważał za herezję, było w istocie częścią wczesnych, sekretnych nauk samego Jezusa. Gnostyczne tradycje, idee i pisma były przechowywane w nieortodoksyjnych środowiskach na Wschodzie mimo prześladowań „Ojców Kościoła”. Przetrwanie gnostycyzmu miało ogromne znaczenie dla dalszego rozwoju Europy, kiedy Frankowie dzięki wyprawom krzyżowym znaleźli się w północnej Mezopotamii. Wśród miast Azji Mniejszej, które zostały najpierw zniszczone przez Chosroesa, a później zdobyte przez muzułmańskich Arabów, znalazła się Antiochia. Była wówczas jednym z najważniejszych miast świata i podobnie jak egipska Aleksandria zawdzięczała swoje początki podbojom Aleksandra Wielkiego. Została założona w 307 roku p.n.e. przez Seleukosa Nikatora w miejscu, które zapewniało kontrolę nad szlakami handlowymi, łączącymi północną Mezopotamię, Egipt, Palestynę i Azję Mniejszą, ale większe znaczenie zyskała dopiero za panowania Antiocha I. Uczynił on z niej stolicę zachodniej części imperium seleukidzkiego i siedzibę królów. Jako miasto hellenistyczne Antiochia prosperowała znakomicie i zyskała sławę dzięki artystom i stylowi życia. W przeciwieństwie do swojego rywala, egipskiej Aleksandrii, nie była obciążona balastem prastarej cywilizacji i przychylniej patrzyła na eksperymenty. Przyjęła więc entuzjastycznie religię chrześcijańską i po zniszczeniu Jerozolimy w 70 roku n.e. stała się ojczyzną Kościoła 13. Dopiero na soborze nicejskim w 325 roku ustalono, na rozkaz Konstantyna, jednolity tekst wyznania wiary, który miał by przyjęty przez cały Kościół Wcześniej między różnymi Kościołami w wielu kwestiach nie było zgody, ale nawet po ustaleniu tak zwanego Credo nicejskiego nie udało się uporządkować wszystkich spraw. Wydaje się, że w owych czasach zaginęło wiele ezoterycznych nurtów chrześcijaństwa, zwłaszcza tych, które łączyły się z wcześniejszymi gwiezdnymi religiami. Sytuację tę dobrze zobrazował William Kingsland, zarazem astronom i – podobnie jak Mead – teozof: Początki chrześcijaństwa są bardzo obszernym i kontrowersyjnym problemem [...], ale wydaje się oczywiste, że ujęcie owych opowiadań [Biblii] w formę literacką jest dziełem tych ludzi, którzy mieli największy wpływ na ustalenia soborów i byli twórcami Wyznania Wiary, obowiązującego przez tak wiele lat, nie zaś wtajemniczonych w sekrety gnozy. Byli oni nie tylko nędznymi ignorantami w zakresie gnozy, [...] leżącej u źródła wszystkich alegorii, mitów i opowieści chrześcijańskich i przedchrześcijańskich pism, ale też nie mieli pojęcia o tych wszystkich faktach geograficznych, astronomicznych i antropologicznych, które były doskonale znane ludziom tysiące lat przed erą chrześcijańską. Gdyby twórcy Wyznania Wiary je znali – tak jak znali je ci wtajemniczeni Ojcowie Kościoła, których oni uznali za heretyków zmieniłaby się całkowicie struktura Credo 14. We wczesnym Kościele Antiochia i Aleksandria reprezentowały dwa całkowicie odmienne poglądy na naturę Chrystusa i jego misję. Szkoła z Antiochii kładła nacisk na ludzką naturę Jezusa, widząc w nim raczej przedstawiciela niż zbawiciela rasy ludzkiej. Według tego poglądu Jezus, chociaż obdarzony szczególnymi cechami, urodził się jako śmiertelny człowiek, dopiero w czasie życia rozwinął swoje wyższe zdolności i zasłużył na osiągnięcie boskości – kulminacją tego procesu miało być jego zmartwychwstanie po śmierci. Jego zwycięstwo nad śmiercią, chociaż miało wielkie znaczenie symboliczne, nie dawało wyznawcom gwarancji zbawienia. Ludzie musieli iść w jego ślady i z pomocą Chrystusa osiągnąć życie wieczne, głównie jednak dzięki własnym staraniom. Szkoła aleksandryjska natomiast podkreślała boską naturę Jezusa, już od chwili narodzin, jako wcielenia Logosu. Wyraźnie widać tu wpływ wierzeń pogańskich, zarówno staroegipskich, jak i szkół neoplatońskich, takich jak terapeuci, które wiele idei zaczerpnęły z greckiej tradycji filozoficznej. Aleksandryjczycy rozwinęli chrystologię, która była zgodna z tradycyjną filozofią i starała się interpretować Biblię w bardziej alegoryczny sposób. Dla nich ludzka natura Jezusa była o wiele mniej ważna niż fakt, że był wcieleniem drugiej osoby Trójcy. Boskość Jezusa Chrystusa jako Aiona, czy też Logosu 15, nie była kwestionowana, lecz aleksandryjczycy niebezpiecznie zbliżali się, przynajmniej według teologów z Antiochii, do zignorowania znaczenia historycznego Jezusa. Konflikt między tymi dwiema szkołami myślenia był siłą napędzającą politykę Kościoła przez cały IV wiek n.e., często ku niezadowoleniu rzymskich katolików, którzy – w przeciwieństwie do swoich greckich kuzynów – bylimniej zainteresowani teologicznymi dysputami, a bardziej władzą. Obie szkoły reprezentowały – nie zdając sobie z tego sprawy – różne aspekty tego samego gnostycznego poglądu na chrześcijaństwo. Różnice wynikały z odmiennych punktów widzenia: jedni postrzegali życie z pozycji człowieka, istoty niedoskonałej, drudzy zaś rozpatrywali ideał: doskonałego człowieka stworzonego na podobieństwo Boga. Credo nicejskie faworyzowało pogląd aleksandryjski, z jego abstrakcyjną definicją Trójcy jako tajemnicy niemożliwej do zrozumienia przez ludzki umysł. Usatysfakcjonowało to Kościół łaciński, ale wywołało niezadowolenie w Antiochii i zaowocowało różnorodnymi herezjami, takimi jak arianie czy nestorianie, które oderwały się od głównego korpusu ortodoksyjnego katolicyzmu. Edessa uwikłała się w te konflikty i w 489 roku szkoła Persów, identyfikowana z nestorianizmem, została zamknięta, a jej nauczyciele wygnani do Nisibis. To jednak nie znaczy, że chrześcijanie, którzy zostali w mieście, zjednoczyli się w obliczu zagrożenia najazdem muzułmańskim. Monofizyci byli podzieleni na trzy nastawione podejrzliwie względem siebie grupy: melkitów, czyli Ortodoksyjny Kościół Grecki, lojalny cesarzowi, jakobitów, głównie narodowości syryjskiej i mocno ortodoksyjnych, oraz Ormian. Każdy Kościół miał swojego własnego arcybiskupa lub patriarchę, a także swoją katedrę i każda z nich miała własny Mandylion. Naturalnie wrzały kłótnie na temat tego, który jest oryginalny, chociaż prawdopodobnie wszystkie trzy były kopiami. Zdobycie w 639 roku Edessy wraz z resztą Mezopotamii przez Arabów oznaczało, że Mandylion znalazł się znowu poza granicami cesarstwa. Bizantyjczycy, którzy zbierali relikwie z pasją godną współczesnych archeologów, nie mogli znieść takiej sytuacji. W 943 roku oblegli Edessę, domagając się wymiany Mandylionu na muzułmańskich jeńców i zapłacenia Kościołowi dwunastu tysięcy sztuk srebra 16. Chociaż chrześcijanie z Edessy nie mieli ochoty oddawać swojej najświętszej ikony, ich muzułmańscy władcy lepiej docenili wartość układu, który dawał wolność setkom ich współwyznawców w zamian za kawałek płótna o wątpliwym pochodzeniu. Na koniec mieszkańcy Edessy, chociaż nie bez oporu, zgodzili się oddać Mandylion, który tryumfalnie został zabrany do Konstantynopola. Tam, przed ukryciem w pałacu cesarskim, wystawiono go w katedrze Hagia Sophia. Chociaż Bizantyjczycy byli przekonani, że otrzymują autentyczną relikwię, nie jest wykluczone, że była to jedna ze starych kopii. Jedno jest pewne: edesseńczycy nie chcieli rozstawać się z Mandylionem, ponieważ jeden z przesądów z nim związanych głosił, że dopóki relikwia znajduje się w mieście, są chronieni przed inwazją przez Chrystusa. Fakt, że ta ochrona nie była w stanie powstrzymać muzułmanów, nie osłabił ich wiary. Dwa wieki później mieszkańcy Edessy gwałtownie potrzebowali pomocy jakichkolwiek sił, którym mogliby oddać się w opiekę. Zakładając, że bizantyjski Mandylion jeszcze istnieje, nie wiemy, gdzie może się znajdować. Z pewnością był wśród cesarskich skarbów aż do splądrowania Konstantynopola przez rycerzy czwartej krucjaty w 1204 roku. Później zaginął i nie jest wykluczone, że do dzisiaj spoczywa bezpiecznie w jakimś zamku lub muzeum, jeśli nie wręcz w którymś z zakamarków Watykanu. Teoria Iana Wilsona, głosząca, że Całun Turyński i Mandylion to jedno i to samo, została całkowicie zdyskredytowana, kiedy okazało się, że całun jest średniowiecznym fałszerstwem 17. Nie znaczy to, że sam Mandylion był falsyfikatem. Niektóre ze spostrzeżeń, poczynionych przez Wilsona w książce Całun Turyński, nie straciły na wartości. Godne uwagi jest to, jak zauważył, że dopiero od czasu odkrycia całunu w 525 roku portrety Chrystusa przedstawiają go jako mężczyznę z długimi włosami i rozdwojoną brodą. Wiara w to, że Mandylion był prawdziwym wizerunkiem Chrystusa, nie opiera się na zjawiskach ponadnaturalnych ani nie zależy od autentyczności Całunu Turyńskiego. Jest bardzo prawdopodobne, że portret namalowany przez Hannam rzeczywiście przedstawiał Jezusa i przetrwał do dzisiaj jako archetyp w niezliczonych ikonach i malowidłach. Jeśli tak, to jest szansa, że ów portret Chrystusa istnieje do dziś. Kiedy poznaliśmy zaskakującą przeszłość Urfy, Dee i ja zapragnęliśmy jeszcze raz odwiedzić to miasto. Pamiętałem dziwną wizję, jaka nawiedziła mnie w czasie choroby w poprzedniej podróży. „Mnich” powiedział, że miasto skrywa tajemnice. Zacząłem podejrzewać, że niektóre z nich mogły dotyczyć zarówno opowieści o magach, jak i Bractwa Sarman. Mając głowy nabite takimi myślami, zaczęliśmy czynić przygotowania przed kolejną wyprawą do północnej Mezopotamii. Rozdział 9 Opowieść o dwóch miastach Kiedy szczegółowo przestudiowałem plan podróży Gurdjieffa, nabrałem przekonania, że musiał on odwiedzić Edessę. W swojej książce Meetings with Remarkable Men napisał, że po tym, jak znalazł mapę „przedpotopowego Egiptu” w domu ormiańskiego księdza w N, on i jego przyjaciel Pogossian przeżyli dalsze przygody w drodze do Smyrny (Izmiru), gdzie wsiedli na statek do Aleksandrii. Aby dostać się do Smyrny, musieli przejść przez Urfę, a niemal na pewno odwiedzili również Harran, skoro wiedzieli o jego hermetycznych koneksjach. Czy byli też na północy, w Kommagenie, nie jest już takie oczywiste, ale – ponieważ zaledwie kilka lat wcześniej dużo pisało się o odkryciu mauzoleum Antiocha, a Gurdjieffbył żywo zainteresowany ruinami – nie jest to nieprawdopodobne. Także my byliśmy podekscytowani perspektywą powrotu do Urfy. Od naszej ostatniej podróży, w kwietniu 1994 roku, przeczytałem chyba wszystko, co mogłem znaleźć na temat tego miasta. Wiedziałem już, że dziwna senna wizja pałaców i kościołów nie. była tylko fantazją: niegdyś Edessa rzeczywiście była klejnotem Mezopotamii. Byłem też pewien, że miasto skrywa jakiś sekret, którego nie da się znaleźć w książkach. Dee i ja chcieliśmy tam wrócić i jeszcze raz wszystko obejrzeć jak najszybciej, kiedy tylko inne zajęcia nam pozwolą. Tak więc we wrześniu 1995 roku znowu siedzieliśmy w samolocie lecącym do Turcji. Tym razem postanowiłem nie dać się chorobie i nie zrezygnować z poszukiwań. Pragnąłem zadać właściwe pytania, chciałem dowiedzieć się, jaką tajemnicę skrywa Urfa i jakie – jeśli w ogóle jakieś – migla związki z legendą o magach. Dotarliśmy do Diyarbakir, starej twierdzy nad Tygrysem, sto osiemdziesiąt trzy kilometry na północny wschód od Urfy, i wynajęliśmy taksówkę. Wkrótce jechaliśmy przez pustkowia usiane czarnymi skalami i krzakami nadającymi się tylko do karmienia najbardziej odpornych owiec i kóz. Tu i ówdzie było widać plamy zieleni, w miejscach gdzie woda z pobliskich studni umożliwiała uprawę tytoniu czy bawełny, ale okolica niewiele różniła się od pustyni. Również tym razem nasz kierowca był Kurdem i przez całą drogę słuchaliśmy kurdyjskiej muzyki. Jednak – najwyraźniej bojąc się wojska – kiedy zbliżaliśmy się do posterunku (których było mnóstwo na trasie naszej podróży) wyłączał magnetofon i głęboko chował kasetę, żeby nie wypatrzyły jej czujne oczy żołnierzy. Sytuacja ciągle była napięta i cieszyliśmy się, że nie zabawimy tu długo. W Urfie ruszyliśmy prosto do znanego nam z ostatniej wyprawy hotelu „Harran”. Tym razem zaopatrzyliśmy się w lekarstwa, które wystarczyłyby nawet na ekspedycję do Konga. Na szczęście – jak się później okazało – tym razem nie były nam potrzebne. Przywitawszy się z Mustafą, który pamiętał nas z zeszłego roku, wybraliśmy się w kierunku starego bazaru. Kurz, zapachy i tłum ludzi nie wydały nam się tak obce jak poprzednio. Teraz, kiedy poznaliśmy historię miasta, wszystko nabierało sensu. Poprzednio byliśmy oddzieleni od życia toczącego się wokół nas i nie mogliśmy go odczuwać – teraz się w nie wtapialiśmy. Dzięki wysiłkom poczynionym, by tu wrócić, zasłużyliśmy na poznanie części jego sekretów. Na szczycie niewielkiego wzgórza znaleźliśmy ruiny czegoś, co musiało być kiedyś ogromnym budynkiem – zajmował prawie pół hektara. Jeden z jego narożników najwyraźniej jeszcze do niedawna był używany jako meczet i jego ściany były pomalowane na turkusowo. Obecnie zrujnowany i bez dachu, był jedynie pustą skorupą. Reszta kompleksu znajdowała się głównie poniżej dzisiejszego poziomu gruntu i chociaż na środku urządzono skład materiałów budowlanych, podziemne krypty ciągle czekały na zbadanie. Gotyckie łuki i okna wskazywały, że budowla jest bardzo stara – musiała pochodzić z czasów ostatniej krucjaty, jeśli nie wcześniejszych. Czy ta opuszczona, zaniedbana ruina mogła być niegdyś jedną ze słynnych katedr Edessy? Nie potrafiliśmy się tego dowiedzieć ani nie wspominały o tym nasze przewodniki, ale na to właśnie wyglądało. Niedaleko „katedry” znajdowały się dwa interesujące mosty, jeden z nich najwyraźniej rzymski, nad suchym obecnie korytem rzeki Daisan. Po obu ich stronach stały wielopiętrowe bloki, w których mieszkali tutejsi robotnicy. Mimo to namacalne pozostałości dawnych imperiów robiły wielkie wrażenie, chociażby dlatego, że ciągle nadawały się do użytku. Schodząc ze wzgórza w kierunku cytadeli, mijaliśmy kolejne pamiątki przeszłości. Z ulicy widzieliśmy to, co zostało z dawnego kościoła Świętego Jana, pozbawionego dachu i wydanego na pastwę żywiołów. Kolumny i gotyckie okna wskazywały na sakralny charakter tej budowli, chociaż ostatnio najwyraźniej służyła jako dom lub sklep. W pobliżu kościoła stało wiele sklepów otwartych od frontu, jakich w zachodniej Europie już się nie spotyka. W jednym z nich trzech małych chłopców przerabiało wielkie puszki na sita. Sam proces, niezbyt skomplikowany, polegał na robieniu niewielkich otworów w dnie puszki i był wspaniałym przykładem recyklingu. Nieco dalej zaczynał się zadaszony bazar: plątanina alejek i uliczek, z których każda przeznaczona była dla innego rodzaju handlu. W jednej można było znaleźć sprzedawców żywności, w drugiej szewców, w trzeciej sprzedawców dywanów, w czwartej jubilerów. Targowisko musiało tak wyglądać od tysięcy lat i pewnie wydałoby się znajome również Abgarowi Wielkiemu. Wyczerpani postanowiliśmy wrócić do hotelu i odświeżyć się przed kolacją. Chcieliśmy zobaczyć najważniejsze miejsca Edessy, kiedy będziemy dostatecznie wypoczęci, by je odpowiednio odebrać. Następnego dnia wybraliśmy się na bazar, a stamtąd do cytadeli, gdzie kiedyś mieścił się jeden z pałaców Abgara. Według miejscowych „Urfa” pochodzi od pierwotnej nazwy miasta, z czasów zanim przybyli Grecy i przemianowali ją na Edessę. Powołują się na miasto „Ursu”, wspominane w tekstach akadyjskich, sumeryjskich i hetyckich, i twierdzą, że właśnie Urfa jest opisywanym w Biblii Ur Chaldejczyków. Według tych samych legend patriarcha Abraham urodził się w grocie u stóp cytadeli. Dziś do tej jaskini ciągną pielgrzymki pobożnych muzułmanów, które przyczyniły się do rozkwitu turystyki w Urfie. Przybywają nie tylko z Turcji, ale także z Syrii, Iraku i innych krajów. Po uiszczeniu niewielkiej opłaty weszliśmy do groty. Jest ona podzielona murem na dwie części, ponieważ w krajach muzułmańskich mężczyźni i kobiety modlą się oddzielnie. Wszedłem do części dla mężczyzn – ciasnego, dusznego pomieszczenia. W głębi znajdowała się metalowa krata, a za nią małe jeziorko napełniane wodą ze źródła. Po prawej umieszczono kran, z którego pielgrzymi mogą czerpać wodę do picia, ale nie to wydawało się głównym celem ich wizyty; ludzie, których widziałem, byli tak zajęci modlitwą, że nawet nie zauważyli mojego wejścia i chyba nie potrzebowali wody. Zmieszany tym, że wtargnąłem w tak intymnym momencie, postałem chwilę i wycofałem się po cichutku. Dee miała podobne odczucia, z tym że doszedł problem ciasnoty. Wyglądało na to, że na jednego mężczyznę przypadało pięć kobiet, a wiele z nich miało małe dzieci, więc w kobiecej części groty zostawało bardzo mało miejsca. Zadowoleni, że oddaliśmy szacunek Abrahamowi, chociaż dziwiąc się nieco, jak jego matka mogła wybrać tak wilgotną jaskinię na miejsce porodu, udaliśmy się nad stawy rybne. Znajdują się one w małym parku i stanowią jedną z największych atrakcji Urfy. Zasilane były ze źródeł, które już wcześniej widzieliśmy, i woda w nich nadawałaby się do picia, gdyby nie tysiące hodowlanych karpi, pływających w poszukiwaniu pożywienia. Można je karmić, co często robią pielgrzymi i turyści, tacy jak my; ponieważ karpie są święte i nikt ich nie zabija, rosną do niesłychanych rozmiarów. Drzewa w parku dawały przyjemny cień i chociaż obok Stawu Abrahama znajduje się meczet, a więc jest on przeznaczony raczej do kontemplacji, to nad sąsiednim, Stawem Zulhy, jest kawiarnia. Tutaj mogliśmy napić się herbaty, zjeść rybę i pozastanawiać się nad dalszymi planami. Po opuszczeniu kawiarni, w towarzystwie dwóch młodych przewodników udaliśmy się do cytadeli. Ta potężna budowla dominuje nad całym miastem. Położona na naturalnym wzniesieniu, zaopatrzona w studnie i gładkie mury, po których trudno się wspinać, mogła bez trudu przetrwać tak wiele oblężeń. Było tu wiele różnych ruin, głównie pochodzących z czasów Seldżuków i Osmanów, ale widzieliśmy też ślady konstrukcji greckich i rzymskich. Po zachodniej stronie zobaczyliśmy budowlę, w której umieszczono liczne bloki z koryncką dekoracją. Ale najważniejszymi zabytkami i głównym celem naszej wizyty były dwie doskonale zachowane kolumny. Kolumny te, o wysokości piętnastu metrów, są emblematem starej Urfy/Edessy, tak jak Tower Bridge – Londynu. Syryjska inskrypcja na jednej z nich głosi, że została zadedykowana królowej Szalmat, która mogła być żoną Abgara Wielkiego. Umarł on w 212 roku n.e. i był ostatnim niezależnym władcą Edessy, zanim Rzymianie zajęli miasto. Wynika stąd, że kolumna musi pochodzić z przełomu II i III wieku n.e. Za panowania Abgara wielka powódź zniszczyła dużą część miasta i pochłonęła życie ponad dwóch tysięcy ludzi. Władca zarządził, by ludzie nie budowali straganów (prawdopodobnie chodzi o sklepy) blisko rzeki, i wzniósł nowy pałac na wzgórzu cytadeli, chociaż prawdopodobnie mial też rezydencję w niższej części miasta – tam gdzie obecnie znajdują się stawy rybne i meczety. W pałacu tym znajdowała się świątynia boga księżyca, Sina, a także budowla zwana później Wieżą Persów. Według miejscowych legend została tak nazwana, ponieważ w jej dolnej części znajdowała się słynna Szkoła Persów, zanim została zamknięta, a jej nauczyciele wypędzeni do Nisibis w 489 roku n.e. Skojarzenie boga księżyca ze źródłami i stawami Edessy wydaje się trafne; we wszystkich starożytnych cywilizacjach księżyc jest związany z wodą, czy to w postaci chmur, deszczu, rzek, czy też samego morza. Źródła w jaskiniach pod wzgórzem cytadeli zawsze były tajemnicze. W przeciwieństwie do rzeki Daisan nigdy nie wysychały, a woda, która z nich wypływała, była słodka i czysta. Nic więc dziwnego, że uważano je za dar bogów, a zwłaszcza boga księżyca, władającego wszelką wodą. Podejrzewałem jednak, że jest w tym coś więcej – utwierdziłem się w tym przypuszczeniu kilka dni później, po wyprawie do najsłynniejszego sanktuarium boga księżyca, Harranu. Pozostawiając w tyle kurz Urfy, nasza taksówka mknęła przez równinę północnej Mezopotamii. Ale w przeciwieństwie do terenów na południe od Diyarbakir, tutaj ziemia nie tylko była brązowa, ale i żyzna. Nie wynika to z kaprysu przyrody, ale wyłącznie z ciężkiej pracy ludzi. Kilka dni wcześniej, w drodze do Kommageny 1 zatrzymaliśmy się, żeby obejrzeć jeden z niewątpliwych cudów współczesnego świata: tamę Atatürka. Ta gigantyczna masywna konstrukcja, wzniesiona przy pomocy Amerykanów, zatrzymując wody potężnego Eufratu tworzy wielkie jezioro w dolinie powyżej. Hydroelektrownia była tylko jedną z przyczyn wzniesienia tamy. Równie ważna była sama woda, potrzebna do nawadniania ziem wokół Harranu. Rezultat widać w postaci pól – głównie bawełny – rosnących tam, gdzie niegdyś Krassus i jego legiony umierali z pragnienia. Teren ten nieoczekiwanie stał się istnym ogrodem Edenu – taka przemiana bez wątpienia zaskoczyłaby nie tylko Krassusa, ale i Abrahama. Jeszcze nie wiadomo, jakie konsekwencje będzie miało zredukowanie wód Eufratu dla Syrii i Iraku; być może żadnych. Ale rozkwit Harranu jeszcze raz dowodzi, jak ważna jest woda dla tego odizolowanego miasta. Najbliższa rzeka, Balich, znajduje się w odległości około dziesięciu kilometrów od niego i chociaż w starożytności zbudowano akwedukt, woda, której dostarcza, nie nadaje się do picia. Łatwo też było odciąć dopływ wody, czyniąc Harran bezbronnym, tak jak nigdy nie była Edessa. Mieszkańcy są uzależnieni głównie od studni 2, a te zwykły wysychać w gorących miesiącach lata. Z tych wszystkich przyczyn Harran od niepamiętnych czasów otaczał czcią boga księżyca, Sina. W czasach asyryjskich miasto cieszyło się wyjątkowym przywilejem – nie płaciło podatków. Co więcej, samemu asyryjskiemu królowi zależało na tym, by mu się dobrze wiodło, jako że było miastem świętym. Na jednej z bull z Chorsabadu Sargon, ciemiężyciel Izraela, który wypędził Samarytan, chełpi się, że Harran pozostaje w jego „opiekuńczym cieniu” na życzenie Anu i Adada, dwóch głównych bóstw asyryjskich 3. Jeszcze wcześniej Salmanasar III – ten sam, który na słynnym Czarnym Obelisku 4 upamiętnil między innymi trybut otrzymany od izraelskiego króla Jehu, syna Omriego – wzniósł w Hamanie świątynię Sina. Była to prawdopodobnie wielka, piękna budowla; została odrestaurowana przez Asurbanipala (668-626 p.n.e.). W owym czasie Ehulhul, świątynia Sina w Hamanie, którą zbudował Salmanasar, syn Asurnasirpala, [król, który panował przede mną], zestarzała się, jej fundamenty ustąpiły i ściany się zapadły. Odnowiłem jej ruiny i położyłem platformę fundamentową [...]. Zbudowałem całą świątynie do wysokości trzydziestu tipki. Dodałem do niej przybudówkę długą na trzysta pięćdziesiąt (?) (łokci), na siedemdziesiąt dwa łokcie (szeroką), od strony wschodniej [...]. Wielkie cedry, które wyrosły wysoko w górach Libanu, cyprysowe (belki) o przyjemnym zapachu, które Adad (?) uczynił pięknymi (?) w górach Sirary, które ścięli królowie wybrzeża, moi wasale [...] i wielkim nakładem sił ściągnęli ze swoich gór, nieprzyjaznej okolicy, do Harranu – z nich zrobiłem sklepienie świątyni Ehulhul, przybytku szczęścia, i [...] wielkie skrzydła drzwi z drewna cyprysowego ze srebrnymi okuciami, i osadziłem je w jej odrzwiach. Na początku mojego panowania ukończyłem budowę tej wspaniałej świątyni 5. W świątyni Ehulhul najwyraźniej przebywał posąg kultowy wyobrażający boga księżyca. Asurbanipal pisze dalej: „Ująłem dłonie Sina i sprawiłem, że wszedł wśród radości, i sprawiłem, że objął w posiadanie swoją siedzibę” 6. Dzisiaj wśród ruin Harranu nie widać nawet śladów Ehulhul ani żadnej innej asyryjskiej budowli. Jest jednak możliwe, że potężne mury miejskie są tymi samymi, które oglądał kalif al-Mamun, kiedy starał się dowiedzieć, jaką religię wyznają Sabejczycy. Obecnie bronią one – raczej przed burzami piaskowymi niż przed najazdem wroga – przypominających ule domów arabskiej ludności miasta. Ludzie ci jednak nie są potomkami pierwotnych harrańczyków, którzy opuścili swoje miasto po jego zniszczeniu przez Mongołów w 1260 roku, lecz raczej miejscowymi Beduinami. Wielu z nich oferowało nam swoje usługi jako przewodnicy, pokazując rumy zamku, karawanseraj i piękny niegdyś budynek muzułmańskiej szkoły, czyli madrasy. Chodząc po zakurzonych ruinach starego miasta nie moglem ich sobie wyobrazić jako tętniącej życiem metropolii, mimo że wielkość obszaru, jaki obejmowały mury miejskie, wskazywał, że miasto musiało być niegdyś imponujące. Położone na wzgórzu, dominującym nad otaczającymi je równinami, zapewniało – pod warunkiem że akurat nie wyschły studnie – wspaniałe schronienie dla podróżnych. Łatwo można zrozumieć, dlaczego ojciec Abrahama, Terach, postanowił tutaj dokonać żywota i me iść do Kanaanu. Już sama myśl o długiej wędrówce przez pustynię mogla zniechęcić nawet najśmielszego emigranta. Lepiej było zostać tutaj, wśród ludzi mówiących tym samym językiem i czczących te same bóstwa, niż ruszać w nieznane. Nasi przewodnicy podzielali te odczucia i pokazywali nam miejsce, gdzie – jak mówili – został pochowany Terach, po czym zabrali nas za mury, gdzie Rebeka spotkała sługę Abrahama. Wszelkie nasze malownicze wizje starej ceglanej studni z wiadrem na łańcuchu runęły, kiedy dotarliśmy na miejsce. Obecnie, otoczona cembrowiną z litego betonu, bardziej przypomina bunkier z czasów drugiej wojny światowej niż studnię. Bardziej zainteresowało nas to, co usłyszeliśmy od naszego przewodnika o pewnym kupcu z Urfy, który miał dziwny posążek i z pewnością byłby wdzięczny, gdybyśmy go zidentyfikowali. Ponieważ w samym Hamanie nie było już nic interesującego dla nas, wzięliśmy adres kupca i wyruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu w Urfie. Następnego dnia, ciepłego i słonecznego jak zwykle, poszliśmy na bazar, gdzie ów Arab miał sklep. Sytuacja była raczej delikatna; ostrożnie wypytaliśmy go o po sążek i dopiero po wielu filiżankach herbaty i wymianie uprzejmości zgodził się nam go pokazać. Wówczas zrozumiałem, jak musiał czuć się Gurdjieff, kiedy po raz pierwszy zobaczył mapę „przedpotopowego Egiptu” u ormiańskiego księdza w Nisibis. Po rozwinięciu pakunku zobaczyliśmy coś, co ponad wszelką wątpliwość było prawdziwym antykiem. Przyjrzawszy się dokładniej, zauważyłem, że był wykonany z twardego kamienia, przypominającego Czarny Obelisk z Muzeum Brytyjskiego. Kształtem przypominał kawałek sera edamskiego – z zaokrąglonym tyłem i trójkątny w przekroju. Sama rzeźba przedstawiała brodatego człowieka bez kończyn, ubranego w obcisłą liściastą szatę i z rybią głową zamiast stóp. W jego pępku (albo raczej w miejscu, gdzie znajdowałby się pępek, gdyby figura miała normalne ciało) był wywiercony otwór; miał około centymetra średnicy i był niewiele głębszy. Do tego zagłębienia dochodził cienki kanalik łączący się z pyskiem ryby, ale jego funkcji nie potrafiliśmy określić. Nasz gospodarz przypuszczał, że mógł być przez niego przewleczony rzemień lub sznurek do zawieszenia na szyi, ale ja nie byłem tego tak pewien. Naszego gospodarza ciekawiło, co sądzimy o posążku, a jeszcze bardziej – ile może być wart. Nie potrafiliśmy oświecić go w tej ostatniej kwestii, a już tym mniej – zaproponować ceny. Byłoby głupotą kupować figurkę, do czego Arab mnie namawiał, zważywszy na jej wątpliwe pochodzenie i to, że najprawdopodobniej została nabyta nielegalnie. Kupiec zgodził się jednak, by Dee zrobiła zdjęcia jego skarbu, oczywiście po zainkasowaniu bakszyszu. Byłem pewien, że przedmiot pochodzi z czasów Asyryjczyków, przedstawia boga księżyca, Sina, i prawdopodobnie jest rodzajem lampki wotywnej. Z boku przypominał kształtem półksiężyc i po umieszczeniu w kanaliku knota nasączonego oliwą mógł służyć jako mała lampa. Byłem więc skłonny uwierzyć Arabowi, który twierdził, że zabytek znaleziono w Hamanie; mógł być darem Asurbanipala złożonym w świątyni po jej odbudowaniu. Oczywiście możliwe, że był jeszcze starszy i pochodził z czasów Salmanasara III lub jeszcze wcześniejszych. Jednak bez innych podobnych obiektów i nie znając miejsca jego znalezienia nie mogłem określić dokładnie, kiedy został wykonany. W nocy długo się nad tym zastanawiałem. Z jakiegoś powodu mała „lampa Aladyna” wydawała się istotna dla naszych poszukiwań, nie byłem jednak pewien dlaczego. Nie mogąc zasnąć, wstałem i spacerowałem po pokoju. Nagle dotarło do mnie: posąg boga księżyca pasował bardziej do Edessy niż do Harranu. Głowa przedstawiała „człowieka w księżycu”, oświetlającego cytadelę, liściasta szata – drzewa w dole, rybia głowa zaś – stawy z karpiami. Wiedzieliśmy, że w Edessie znajdowała się świątynia księżyca, nad stawami, tam gdzie dzisiaj stoi meczet Abd al- Rahmana. Królowie Edessy, z pewnością aż do końca panowania Abgara Wielkiego w 212 roku, utrzymywali świątynię księżyca długo po formalnym przyjęciu chrześcijaństwa. Podczas gdy inne świątynie zostały zburzone lub przekształcone na kościoły, ta – bezpieczna w obrębie pałacu – przechowała dawną religię. Jak się wydaje, później w tym miejscu znalazła się Szkoła Persów, nawet przez wrogów uważana za przybytek mądrości. Wieża, w której miała się ona mieścić, stoi do dzisiaj między stawami. Kiedy myślałem o tym wszystkim, zrozumiałem, że z wieży najprawdopodobniej prowadzono obserwacje faz księżyca. Było to zadanie bardzo ważne, a nawet konieczne, dla ludzi posługujących się kalendarzem księżycowym. Bóg księżyca zajmował bardzo ważną pozycję, ponieważ dla mieszkańców Mezopotamii był związany z wodą, a tym samym z urodzajem. Co więcej, był panem czasu, a więc przedstawicielem niewidzialnego boga, którego zwali Marilaha „panem wszechrzeczy”, lub Baalszmin – „panem niebios”. U źródła wszystkich starożytnych religii, chociaż z pozoru mogą się one wydawać politeistyczne, tkwi świadomość, że poza widzialnym światem przebywa niewidzialny bóg, prawdziwa siła sprawcza wszystkiego. W Egipcie był on nazywany Atumem lub Amonem [Atum i Amon to dwa całkowicie odrębne bóstwa, związane z dwoma różnymi systemami teologicznymi; obok nich istniało (w obu tych systemach) wielu innych bogów, toteż uwaga na temat monoteizmu jest jedynie wytworem fantazji autora. Na ten temat por. np.: J. Lipińska, M. Marciniak, Mitologia starożytego Egiptu, Warszawa 1986.], w Persji Ormuzdem, a w Mezopotamii Baalszaminem. Jednak ponieważ ludziom trudno było sobie wyobrazić niewyobrażalne, niewidzialny bóg został uprzedmiotowionystał się takim czy innym ciałem niebieskim. W Egipcie było to Słońce, więc Atum był czczony jako Atum-Re, zachodzące Słońce; w Mezopotamii Księżyc, którego wielbiono pod imieniem Sin-Marilaha. Świątynia w Urfie/Edessie musiała mieć zatem dla mieszkańców Mezopotamii takie znaczenie jak świątynia Atuma-Re dla Egipcjan. Co jeszcze ważniejsze – ucieczka z Ur i pogrzeb ojca Abrahama w Hamanie wskazuje na transfer kulturowy. Jeśli naprawdę Abraham urodził się w Urfie, czyli Ur Chaldejczyków, to właśnie stamtąd, a nie z Harranu wywodzi się kult księżyca. Liczne dowody w Edessie, w przeciwieństwie do suchego Harranu, wydają się to potwierdzać. Nagle, być może pod wpływem „geniusza lampy”, zrozumiałem znaczenie Edessy i to, dlaczego dziewięć wieków temu, w czasie pierwszej wyprawy krzyżowej, przywiązywano do niej tak wielką wagę. Pielgrzymi w Ziemi Świętej Dla zachodnich chrześcijan zajęcie Ziemi Świętej przez muzułmanów było doskonałym pretekstem, ale też stwarzało liczne problemy. Przez wiele stuleci istniał konflikt między papieżami, którzy uważali się za następców świętego Piotra i głowy całej chrześcijańskiej wspólnoty, a patriarchami Wschodu, uważającymi się za równych Stolicy Piotrowej. Utrata Syrii, Palestyny i Egiptu na rzecz islamu była ciężkim ciosem dla Konstantynopola i dała Rzymowi sposobność ogłoszenia się obrońcą zarówno wschodnich, jak i zachodnich chrześcijan. Wraz z upadkiem władzy i wpływów patriarchów Wschodu rosła potęga papiestwa. Proces ten przejawił się w budowie nowych schronisk w Jerozolimie i we wzroście liczby zachodnich pielgrzymów na pływających do tego miasta. Papieżom i wszystkim zachodnim chrześcijanom zależało przede wszystkim na swobodnym dostępie do świętych miejsc. Od najwcześniejszych lat chrześcijaństwa pielgrzymi udawali się do Ziemi Świętej, by odwiedzić miejsca związane z działalnością Chrystusa. Najważniejszymi z nich były: kościół Świętego Grobu w Jerozolimie i Bazylika Narodzenia Pańskiego w Betlejem. W związku z upadkiem potęgi Bizancjum i wzrostem znaczenia państwa Karola Wielkiego w VIII wieku, Kościół rzymski zyskał sposobność założenia nowych, katolickich schronisk w Jerozolimie. Jednak złoty wiek pielgrzymek rozpoczął się dopiero w X wieku, kiedy wytworzyły się odpowiednie warunki ekonomiczne w Europie i zapanowały względnie pokojowe stosunki między chrześcijańskim cesarstwem bizantyjskim a światem islamu. To pozwoliło na swobodny napływ Europejczyków do Konstantynopola i samej Ziemi Świętej. Tak pomyślna sytuacja trwała aż do końca XI wieku, kiedy Wschodnim Cesarstwem wstrząsnęła kolejna katastrofa. Już od pewnego czasu Bizancjum było zagrożone od wschodu przez nowych są siadów z centralnej Azji – Turków, koczowniczy lud, który nawrócił się na islam. Zdążyli już najechać Persję, teraz zamierzali podbić Bizancjum. Przez stulecia Armenia pełniła funkcję bufora między samą Anatolią a dzikimi obszarami na wschód od rzeki Araks. Jednak po zdobyciu Persji przez Turków, ustanowieniu nowej stolicy w Isfahanie i uznaniu przez kalifa Bagdadu Tughrila, wodza seldżuckich Turków, za przywódcę sunnickiego islamu oraz króla Wschodu i Zachodu, sytuacja Bizancjum znacznie się pogorszyła. Do 1054 roku Turcy weszli już na terytorium Armenii, a w 1066 zajęli Cezareę, stolicę Kapadocji. Cesarz Roman był w trudnym położeniu, skomplikowanym dodatkowo przez politykę jego poprzednika, Konstantyna X, który znacznie zredukował armię. Mimo to, zdając sobie sprawę, że musi stawić czoło Turkom, zebrał armię, złożoną głównie z frankijskich, skandynawskich, normańskich i tureckich najemników, i wiosną 1071 roku wyruszył, by odbić Armenię. 26 sierpnia pod Manzikertem, fortecą nad południową odnogą górnego Eufratu, starł się z armią Seldżuków dowodzoną przez Ałp Arsłana. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości na temat wyniku bitwy, pozbył się ich po dezercji tureckich oddziałów Romana pod sztandary ich rodaka i po ucieczce zachodnioeuropejskich najemników, uważających bitwę z góry za przegraną. Nic więc dziwnego, że greckie i ormiańskie wojska cesarza zostały pokonane, a on sam, ranny, trafił do niewoli. Wieści o tej klęsce wstrząsnęły całym światem chrześcijańskim. Nagle okazało się, że cesarstwo rzymskie (gdyż za takie w dalszym ciągu uważano Bizancjum), po największej klęsce od pojawienia się islamu, nie jest już w stanie bronić swoich terytoriów. Droga do Anatolii stała teraz dla Turków otworem, tym bardziej że w wyniku prowadzonej wcześniej krótkowzrocznej polityki czystek większa część tego obszaru była wyludniona. Jednak turecka ekspansja nie ograniczała się do Anatolii. Od 1055 roku, kiedy Tughril wszedł do Bagdadu, zagrożona była i Ziemia Święta. W 1071 roku wasal Ałp Arsłana zajął Jerozolimę; w ślad za tym zwycięstwem poszło zdobycie Damaszku, Aleppo i innych miast syryjskich. Chociaż miejscowi chrześcijanie byli dobrze traktowani, brak stabilizacji politycznej w Ziemi Świętej i zagrożenie ze strony bandytów na drogach calej Anatolii utrudniły życie pielgrzymom. W 1073 roku nowy cesarz, Michał VII, zdając sobie sprawę, że będzie potrzebował przeciwko Seldżukom wsparcia Zachodu, napisał do papieża Grzegorza VII, gratulując mu objęcia urzędu. Zwrócił uwagę na fatalne położenie, w jakim znalazło się cesarstwo, i prosił o pomoc. Papież odniósł się przychylnie do jego prośby, przypuszczając, że może to być doskonała okazja nakłonienia Kościoła wschodniego, aby schronił się pod skrzydła Rzymu. Niestety, Michał nie zdawał sobie sprawy, że jego prośba wywoła jedną Z największych afer militarnych wieków średnich: pierwszą krucjatę. Pierwsza wyprawa krzyżowa W listopadzie 1095 roku następny papież, Urban II, zwołał sobór w Clermont we Francji. Przedstawił na nim swoje plany odbicia miejse świętych i zachęcał ochotników do wzięcia udziału w krucjacie na Wschód. Efekt przerósł wszelkie oczekiwania: wkrótce liczne nie zorganizowane oddziały, głównie Franków i Normanów, znalazły się w drodze do Konstantynopola. Prowadzili je młodsi synowie i bracia arystokratycznych rodów Francji, gnani żądzą zysku i przygody. Najważniejszymi wśród nich byli: Gotfryd de Bouillon, książę Dolnej Lotaryngii, jego brat Baldwin, ukoronowany później na króla Jerozolimy, hrabia Rajmund z Tuluzy, na którego ziemiach działali już heretycy – albigensi, Robert, książę Normandii, najstarszy syn Wilhelma Zdobywcy, Boemund, książę Tarantu, i jego siostrzeniec, energiczny Tankred. Wielmoże ci oraz wielu innych rycerzy i giermków, nie wspominając o zwykłych pielgrzymach, utworzyli kilka armii, które teraz maszerowały przez Bałkany do Konstantynopola. Tam połączyli swoje siły w wielką ekspedycję, zamierzając nie tylko odbić Jerozolimę, ale też zdobyć ziemie dla siebie. Oczywiście wcześniej Bizantyjczycy wielokrotnie organizowali wyprawy przeciwko Turkom. W wielu z nich; jak na przykład w tej, którą zorganizował nieszczęsny Roman, brali udział frankijscy, normańscy i anglosascy najemnicy. Tę wyprawę od poprzednich odróżniał jednak religijny fanatyzm i to, że nie Bizancjum stało na jej czele. Po długiej, pełnej przygód podróży krzyżowcy dotarli do Jerozolimy 7 czerwca 1099 roku. Ponieważ piętnaście miesięcy zajęło im zdobycie Antiochii i nie mieli ochoty długo czekać pod murami Jerozolimy, natychmiast przystąpili do oblężenia. 17 lipca muzułmańska załoga miasta poddała się, ale był to daremny gest. W jednej z najokrutniejszych rzezi w historii Frankowie wymordowali całą muzułmańską i żydowską ludność miasta, oszczędzając tylko chrześcijan, wstrząśniętych tym, co widzieli. Ta masakra wywołała szok w świecie muzułmańskim, a jej reperkusje miały z czasem dosięgnąć potomków samych krzyżowców. O ile dotychczas chrześcijanie, żydzi i muzułmanie mogli żyć w zgodzie, po tej zbrodni stosunki znacznie się pogorszyły. Pierwsza krucjata – jedyna, która odniosła zamierzony efekt – wywarła wielki wpływ na europejską umysłowość. Jerozolima, „rasowo czysta”, była teraz miastem chrześcijańskim i wkrótce miała otrzymać frankijskiego króla: Baldwina I. Historia świętego Graala Już od początku kampanii krzyżowcy wykazali się zgoła niechrześcijańską zaciekłością. Wierzyli, że prowadzą świętą wojnę i jeśli zginą na polu walki, lub nawet poza nim, będą mieli zagwarantowane miejsce w niebie. Chociaż dzisiaj ta wiara może nam się wydać naiwna, wówczas była czymś naturalnym. Jedną z przyczyn takiego przekonania było coraz bardziej mistyczne podejście do życia, które miało wkrótce wyrazić się w innej ważnej tradycji średniowiecza: religijnych poszukiwaniach. Wywodziła się ona nie z Bizancjum, lecz z Brytanii, która po podboju Wilhelma oczarowała Normanów swoim cyklem legend arturiańskich. W roku 1091 Robert Fitzhammon, lord Gloucester i bliski krewny Wilhelma Zdobywcy, nieoczekiwanie zajął zamki południowego Glamorganu. Chociaż nie oznaczało to całkowitego podporządkowania Walii, jednak zadowoliło Wilhelma II (Rufusa) – brata Roberta, księcia Normandii – i wystarczyło, by Fitzhammon otrzymał tytuły Zdobywcy Walii i Księcia Glamorganu. W przeciwieństwie do Anglików, Walijczycy przyjęli Normanów stosunkowo dobrze; niemal natychmiast Normanowie zaczęli zawierać maeżeństwa z najważniejszymi rodami Walii. Ponieważ wielu z nich wywodziło się od Bretończyków z północnej Francji, zafascynowani słuchali opowieści o historii Brytanii w czasach inwazji saskiej i o tym, że wówczas Bretanię i Normandię zasiedlili brytyjscy emigranci. Normanowie szybko doszli do wniosku, że te bretońskie koneksje dają im prawo do panowania nad samą Brytanią. Walijskie opowieści dotyczyły króla Artura, rządzącego Brytanią w VI wieku, i szybko zdobyły popularność na dworze normańskim. Jak Artur pokonał Sasów w bitwie pod Badon, tak normański książę Wilhelm zniszczył armię angielską pod Hastings. W takim świetle Wilhelm nie był uzurpatorem, ale objął prawowite dziedzictwo. Normanowie przejęli też inne aspekty walijskiego mistycznego folkloru, między innymi legendy mówiące o wydarzeniach, które nastąpiły po ukrzyżowaniu Chrystusa. Według nich kielich, zwany świętym Graalem, którego miał używać Chrystus w czasie ostatniej wieczerzy, został przywieziony do Brytanii przez Józefa z Arymatei krótko po zmartwychwstaniu. Wierzono, że kielich był obdarzony cudownymi właściwościami, a jego późniejsze zaginięcie miało katastrofalne skutki dla państwa króla Artura. Chociaż legenda o Graalu w takiej formie, w jakiej ją dzisiaj znamy, została spisana dopiero w połowie XII wieku, a więc jakieś pięćdziesiąt lat po pierwszej krucjacie, raczej nie ulega wątpliwości, że właśnie idea religijnych poszukiwań przyświecała w 1097 roku frankijskim arystokratom. Z drugiej zaś strony doświadczenia wypraw krzyżowych i ich skutki wywarły wpływ na arturiańską mitologię. Jedno z najważniejszych wydarzeń pierwszej krucjaty miało miejsce w czasie długiego oblężenia Antiochii. Wówczas pod podłogą katedry Świętego Piotra znaleziono włócznię, którą – jak wielu wierzyło – miał być przebity bok Chrystusa. Historia zaczyna się, kiedy niejaki Piotr Barteomiej, sługa prowansalskiego pielgrzyma imieniem Wilhelm Piotr, miał wizję, w której spotkał świętego Andrzeja. Święty zabrał go do kościoła Świętego Piotra, wówczas ciągle pozostającego w rękach Turków i służącego jako meczet. Pokazał mu miejsce na podłodze południowej kaplicy, gdzie – jak powiedział – została ukryta włócznia, którą przebito bok Chrystusa. Polecił też, by opowiedział o tym biskupowi Le Puy i Rajmundowi z Tuluzy. Piotr Bartłomiej, zaskoczony tą dziwną wizją i równie wystraszony tym, z jakim przyjęciem może spotkać się on, prosty wieśniak, kiedy zgłosi się do tak szlachetnych panów ze swoją opowieścią, początkowo nie chciał zrobić tego, co rozkazał mu święty. W końcu jednak uległ, bo w dalszych wizjach rozkaz się powtarzał. Ponieważ tymczasem miasto zostało zdobyte, rozkopano podłogę i Piotr mógł wydobyć włócznię z ziemi. Jak się okazało, odnalezienie włóczni miało być punktem zwrotnym w wyprawie, która dotychczas odnosiła raczej nikłe sukcesy. Wizje Piotra i odkrycie włóczni w miejscu, które wskazał, dodały animuszu zmęczonym krzyżowcom. Widząc w niej rodzaj amuletu, Frankowie zaatakowali Turków, którzy przygotowywali się do oblężenia, i odnieśli zwycięstwo. To wystarczyło, by nawet najwięksi sceptycy uwierzyli w autentyczność włóczni [Kariera włóczni i Piotra Bartłomieja była raczej krótka. Po znalezieniu świętej włóczni Piotr został przy boku Rajmunda z Tuluzy, któremu przekazywał otrzymane w wizjach od świętych rozkazy zdobywania kolejnych miast. Mniej więcej rok po opisanych tu wydarzeniach, kiedy święci z jego wizji zaczęli wysuwać zbyt daleko idące roszczenia terytorialne, rycerze, nie mający specjalnej ochoty wykrwawiać się, żeby zdobyć kolejne posiadłości dla Rajmunda, zażądali zweryfikowania prawdomówności wizjonera w „sądzie bożym”. Piotr próby nie przeżył, tym samym i wizje, i włócznię uznano za fałszywe.]. Historia Piotra Bartłomieja ilustruje, jak mistycyzm kierował krucjatą; wielkie znaczenie, przykładane w późniejszej legendzie o Graalu do włóczni Longinusa, wydaje się mieć źródło właśnie w tych wydarzeniach. Nie jest też wykluczone, że niektórzy spośród krzyżowców uważali poszukiwanie innych akcesoriów związanych z ukrzyżowaniem, między innymi samego Graala, za część swojego zadania. To było, moim zdaniem, główną przyczyną, dla której Baldwin z Bouillon (później pierwszy król Jerozolimy) i Tankred, siostrzeniec Boemunda, oddzielili się od armii, kiedy ta zajęła pozycje wokół Antiochii, i ruszyli na wschód, by zdobyć Edessę. To słynne miasto było pierwszym, jakie przeszło na chrześcijaństwo i – jak zobaczymy – miało odegrać ważną rolę w legendzie o Graalu. Edessa po Konstantynopolu i Antiochii była trzecim co do wielkości miastem cesarstwa bizantyjskiego. Leżąca na zagrożonych rubieżach cesarstwa, zawsze była narażona na ataki. W 609 roku została zdobyta przez perskiego króla Chosroesa; cesarz Herakliusz odbił ją w 628 roku, by utracić na rzecz Arabów w 639. W czasach pierwszej krucjaty znalazła się na krótko w rękach chrześcijan i miała ormiańskiego gubernatora imieniem Toros. Nominalnie był on wasalem Bizancjum, ale w praktyce mógł robić to, na co miał ochotę. Jego pozycja jednak była nie do pozazdroszczenia: małe państewko ze wszystkich stron otaczali muzułmanie. Nic więc dziwnego, że uważał wielką armię krzyżowców za prawdziwy dar niebios. Jako stary człowiek, nie mający dziedzica, chętnie zgodził się podzielić władzą z Baldwinem w zamian za frankijską ochronę dla miasta. Dlatego też zaprosił Franków do Edessy. Baldwin z Tankredem (który później miał zostać księciem Galilei i regentem Antiochii) i towarzyszącymi im rycerzami przybyli do Edessy, gdzie spotkało ich wylewne powitanie. W czasie dziwnej ceremonii Baldwin, rozebrany do pasa, musiał ocierać się torsem najpierw o ciało Totosa, a później jego żony – w ten sposób stał się ich sym i dziedzicem. Wkrótce później Ormianin został zamordowany przez rozwścieczony tłum, a Baldwin stał się hrabią Edessy – pierwszego państwa krzyżowców. Opinia historyków głosząca, że krucjaty były jedynie płaszczykiem skrywają cym ambicje młodych francuskich rycerzy, pragnących zdobyć dla siebie posiadło ści, nie jest już aktualna. Ten pogląd, lansowany niegdyś przez Runcimana (w jego słynnej trylogii historycznej poświęconej wyprawom krzyżowym), został obalony przez Jonathana Rileya-Smitha, redaktora najnowszej Oksfordzkiej ilustrowanej historn wypraw krzyżowych. Napisał on: Chociaż rozwój intelektualny [po drugiej wojnie światowej i procesie norymberskim] predysponuje ludzi do bardziej emocjonalnego spojrzenia na krzyżowców, zaangażowanie tak wielu mężczyzn i kobiet w ten ruch wyjaśniano tym, że brakowało im wyrafinowania, lub chęcią zdobycia dóbr materialnych; ten pogląd zdobył poparcie w postaci inteligentnej, ale nieobiektywnej sugestii, że krzyżowców zrodziły rozgrywki dynastyczne i walka o ekonomiczne przetrwanie [...]. W rzeczywistości trudno przyjąć, żeby ludzie mogli szczerze wyznawać tak odrażającą ideologię; łatwiej uwierzyć, że byli po prostu zbyt prymitywni, by zdać sobie sprawę z własnych czynów, lub też – cokolwiek oni sami by powiedzieli – że kierowali się żądzą ziemi lub łupów, chociaż to ostatnie przypuszczenie najtrudniej byłoby obronić. Wszyscy wiedzą, jak kosztowne było średniowieczne uzbrojenie; napisano też mnóstwo książek, przedstawiających ogrom ofiar, jakie musieli ponieść, by wziąć udział w krucjatach 7. Wyprawy krzyżowe pochłaniały wiele czasu i pieniędzy, a koszta generalnie przewyższały zyski. Co więcej, często ta przygoda kończyła się śmiercią. Jest jasne, że krucjaty, przynajmniej w najwcześniejszym okresie, były aktem pokuty. Pozwalały połączyć służbę woj skową z pielgrzymką, a stanowiło to wielką atrakcję dla arystokracji, której ulubioną lekturą były opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stoła. Iść na krucjatę oznaczało wejść w świat powieści, stać się podobnym do Gawaina, Lancelota i oczywiście samego Artura. Im dłużej przyglądałem się historii Baldwina w Edessie, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że kryje się w niej coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Dla całej krucjaty Edessa miała raczej niewielkie znaczenie strategiczne, a jej obrona niepotrzebnie odciągała wojska z innych miejsc. Leżała po drugiej stronie Eufratu, który stanowiłby nieprzekraczalną barierę, gdyby przyszło wysłać posiłki. Poza tym ze wszystkich stron otaczały ją państwa muzułmańskie. Z samej Edessy trudno byłoby się wycofać. Jak Krassus pod Carrhae w 53 roku p.n.e., Frankowie nie mogli się spodziewać pomocy, jeśli sytuacja stałaby się dla nich niepomyślna. Ze strategicznego punktu widzenia byłoby o wiele lepiej ustalić linię obrony na wschodnim brzegu Eufratu, zdobywając Aleppo, Damaszek i inne miasta Syrii, niż utrzymywać tak daleko wysunięty posterunek. Ale Baldwin właśnie tak zrobił. Można stąd wyciągnąć wniosek, że kierował się nie politycznymi, ale religijnymi względami, ruszając do Edessy. Mógł znać niezwykłą historię miasta, a być może Toros powiedział mu coś jeszcze: że ciągle był tam Mandylion. Chrześcijanie mogli zapomnieć o świętym Graalu, ale Mandylion był bardzo stary i znany w całym świecie chrześcijańskim. Chociaż prawdopodobnie był (a być może jeszcze jest) po prostu portretem Jezusa, namalowanym przez Hannam, sekretarza króla Edessy, w średniowiecznej Europie wierzono, że powstał w cudowny sposób na tęczniku, którym została otarta twarz Chrystusa przed ukrzyżowaniem. Czyniło to z niego zupełnie wyjątkową relikwię, tym bardziej że był jedynym znanym istniejącym przedmiotem (obok legendarnego kielicha z ostatniej wieczerzy, gdziekolwiek się on znajdował) nasączonym krwią Zbawiciela. Co więcej, jako „prawdziwy wizerunek” twarzy Boga-człowieka zasługiwał na szczególną cześć. W dewocyjnej atmosferze końca XI wieku był to skarb bezcenny – o wiele cenniejszy od włóczni Longinusa. Dla chrześcijańskiego rycerza zdobycie Mandylionu było tak wielkim osiągnięciemjeśli nawet nie większym – jak oczyszczenie Jerozolimy z niewiernych. Wyraźnie więc widać, że krzyżowcy wyprawiając się do Edessy kierowali się raczej duchowymi niż doczesnymi motywami. Aby nakłonić Baldwina i Tankreda do opuszczenia głównych sił krucjaty, Ormianin Toros musiał im obiecać odpowiednio cenną nagrodę. J.B,. Segal pisze, że około 700 roku edesseńczycy, kiedy musieli zapłacić podatek, a nie mieli pieniędzy, zostali oszukani przez niejakiego Athanasiusa, u którego zastawili Mandylion za pięćset dinarów 8. Ten rozkazał sporządzić wierną kopię malowidła, nie do odróżnienia od oryginału. Kiedy edesseńczycy zwrócili mu pieniądze, oddał im tę właśnie kopię, zatrzymując oryginał dla siebie. Athanasius był pobożnym jakobitą 9; później, za zgodą kalifa, zbudował nową chrzcielnicę; w niej prawdopodobnie umieścił Mandylion. Jak już wiemy, kiedy w 943 roku Bizantyjczycy otrzymali Mandylion w drodze wymiany za jeńców, w Edessie konkurowały ze sobą przynajmniej trzy „Mandyliony” – po jednym miały trzy najważniejsze sekty: melkici 10, jakobici i Ormianie. Co działo się dalej – nie wiemy dokładnie, być może odbył się rodzaj „konkursu piękności”. Bizantyjczycy, niewątpliwie za radą swoich przyjaciół, melkitów, zabrali jeden z Mandylionów, który uznali za autentyczny, i zwrócili dwa pozostałe. Możliwe, że zostali oszukani i zabrali falsyfikat. Nie można też wykluczyć, że wszystkie trzy Mandyliony, jakie im wówczas pokazano, były tylko kopiami, prawdziwy zaś został troskliwie ukryty. Poza tym, skoro Athanasius dopuścił się jednego oszustwa, mógł się dopuścić wielu – zresztą nie wiadomo, czy na początku dostał oryginał. Jakkolwiek było – a może nigdy się tego nie dowiemy – jest prawdopodobne, że w roku 1098 Mandylion, niewykluczone, że prawdziwy, był w posiadaniu Totusa. Toros władca miasta, miał dostęp do ukrytych skarbów, zgromadzonych w ciągu stuleci, a te – jak się wkrótce dowiedział Baldwin – były całkiem spore. Mógł się znajdować wśród nich i Mandylion. Ale jeśli Toros rzeczywiście miał w rękach oryginał, to z pewnością dobrze go ukrył. Ormianie, chociaż stanowili najbogatszą klasę Edessy, liczebnie byli w mniejszości w stosunku do Greków i Syryjczyków, którzy z pewnością chcieliby zachować relikwię dla siebie. Malowidło z pewnością nie było publicznie wystawiane. Ceną za przybycie Baldwina do Edessy mogło być pokazanie mu, a może nawet oddanie w opiekę Mandylionu po śmierci Totusa. W każdym razie w czasach pierwszej krucjaty Mandylion był czczony jako święta relikwia. Jego związek – istniejący przynajmniej w umysłach chrześcijan – z ukrzyżowaniem i przekonanie, że był nasączony krwią Chrystusa, łączą go rów nież z legendą o Graalu. Ów mit zdążył się tymczasem rozwinąć w skomplikowaną strukturę, niemal zupełnie nie związaną z wcześniejszymi walijskimi opowieściami o królu Arturze. Prawdopodobnie jednym z powodów wybrania przez Baldwina na rezydencję Edessy była nadzieja, że dowie się tam czegoś o Graalu i ezoterycznym podłożu chrześcijaństwa. Nagle zrozumiałem, że – nie zdając sobie z tego sprawy – wpadłem na trop czegoś więcej, tajemnicy zamku Graala. Według legend Graal znajdował się pod opieką strażnika znanego jako Król-Rybak. Właśnie do jego zamku musiał udać się bohater, Parsifal lub Galahad, by odnaleźć Graala i przywrócić świetność Brytanii. Król-Rybak jest stary i chociaż magiczna moc Graala utrzymuje go przy życiu, cierpi od nieuleczalnej rany, zadanej przypadkiem tą samą świętą włócznią, która przebiła bok Chrystusa. Mógłby zostać uwolniony od tego cierpienia, gdyby jakiś szlachetny rycerz sam podjął się zadania strzeżenia Graala. Jednak nie wystarczy, by rycerz dotarł do zamku i zobaczył Graala; musi jeszcze pamiętać o zadaniu pytania: „komu on służy?” Tylko wówczas wszystko zostanie mu ujawnione i będzie mógł przejąć odpowiedzialność za święty kielich. Sam Graal jest tajemniczym przedmiotem z innego świata, wiążącym się z ukrzyżowaniem. Zwykle mówi się o nim jako o kielichu ostatniej wieczerzy, ale niekiedy bywa dużą miską, a nawet cudownym kamieniem. Sama historia ma wiele wariantów, zależnie od tego, kto ją opowiada, lecz niezmiennymi elementami są: zamek, strażnik, zwany Królem-Rybakiem, który w jakiś sposób sam zadał sobie ranę, tajemniczy przedmiot, związany z krwią Jezusa, i błędny rycerz. Ponieważ Edessa od niepamiętnych czasów słynęła ze swoich rybnych stawów, król władający miastem w gruncie rzeczy był „Królem-Rybakiem”. Większość dawnych królów nosiła imię Abgar, co – według profesora Segala – znaczy w język syryjskim „chromy”, a w arabskim „mający przepuklinę brzuszną” 11. Mandylion, dzięki któremu Edessa zdobyła światową sławę, miał być „nie ludzkimi rękami uczyniony”, lecz cudownym odciskiem twarzy Chrystusa, nasączonym j ego krwią. Co więcej – miał uleczyć Abgara z jego choroby, kiedy po raz pierwszy został mu pokazany przez apostoła Tadeusza. Przy wszystkich tych powiązaniach konkluzja jest oczywista: Abgarowie byli „Królami-Rybakami”, Mandylion Graalem, Edessa zaś – jego tajemniczym zamkiem. Jeśli naprawdę Edessa była zamkiem Graala, to nie ma bardziej odpowiedniego miejsca. Była przecież miastem, w którym urodził się Abraham, patriarcha Żydów, chrześcijan i muzułmanów. Dorównuje więc świętością Jerozolimie, Betlejem, Mekce i każdemu innemu miejscu na świecie. „Lampa Aladyna”, którą pokazał nam arabski kupiec, chociaż jest prawdopodobnie asyryjskim wyobrażeniem boga Sina, wydaje się doskonale symbolizować Króla-Rybaka, który w pewnym sensie jest również samym Abrahamem. Kiedy legenda o Graalu została spisana w ostatecznej formie przez Chrétiena de Troyes i Wolframa von Eschenbach pod koniec XII wieku, Edessa znowu znalazła się poza światem chrześcijańskim. Frankijskie hrabstwo było celem tureckich ataków przez cały czas swojego istnienia. Ale dopiero Imad al-Din Zanki, atabeg Mosulu, okazał się wodzem obdarzonym zarówno talentem przywódczym, jak i siłą charakteru, konieczną do przepędzenia Franków. 28 listopada 1144, kiedy ówczesny hrabia, Joscelin, wraz z armią znajdował się daleko na zachód od Eufratu pod Turbessel, Zanki zaczął oblegać Edessę. Mieszczanie i duchowni broniący murów nie mogli się równać z woj skarm tureckimi, które w dniu Bożego Narodzenia przedarły się w końcu przez linie obrony. Ormian, Syryjczyków i Greków oszczędzono i pozwolono im – jak zwykle – wyznawać swoją religię. Ale – prawdopodobnie z zemsty za rzeź Jerozolimy niecałe pół wieku wcześniej – wszyscy Frankowie zostali otoczeni i zabici, kobiety i dzieci wzięte do niewoli, a kościoły zniszczone. Po następnych zwycięstwach Zanki wrócił do Mosulu i, ponieważ jego władcę obalono, został królem i kalifem Bagdadu. Nie cieszył się jednak długo tymi zaszczytami, gdyż we wrześniu 1146 roku zamordował go frankijski eunuch. Wyczuwając okazję do kontrataku, hrabia Joscelin z małym własnym oddziałem, wspierany przez pewną liczbę chrześcijan, podjął próbę odbicia Edessy. Nie udało mu się jednak zdobyć cytadeli, a w dodatku przybył z posiłkami syn Zankiego, Nur al-Din. Chociaż sam Joscelin umknął, jego armia została pokonana w pobliżu Eufratu, a towarzyszący jej uciekinierzy- mężczyźni, kobiety i dzieci-zabici. Bez powstrzymującej ręki Zankiego w Edessie urządzono masakrę w prawdziwie asyryjskim stylu. Chrześcijan, którzy przeżyli – aby ich ukarać za perfidię – nagich poprowadzono na targi niewolników w Mosulu i Bagdadzie. Tych, którzy się do tego nie nadawali – starych, chorych, kulawych – ścięto. Samo miasto zostało ograbione, kościoły zamieniono na stajnie lub zniszczono, aby zbudować meczety. Wkrótce nic nie zostało z tego, co niegdyś było wielkim chrześcijańskim miastem, klejnotem Mezopotamii. Teraz było miastem duchów, ruin i zdruzgotanych marzeń. Zapadło w tysiącletni sen, a mieszkańcy zapomnieli o j ego niezwykłych tajemnicach. Strażnicy Graala Baldwin, hrabia Edessy, niezbyt długo zabawił w mieście. Po zdobyciu Jerozolimy w 1099 roku rozgorzała dyskusja na temat tego, jak ma być rządzone święte miasto. Po długich debatach postanowiono zaoferować koronę Gotfrydowi, księciu Dolnej Lotaryngii, ponieważ miał odpowiednie arystokratyczne pochodzenie i chciał zostać w Ziemi Świętej po powrocie większości wielmożów do Europy. On jednak, chociaż przyjął funkcję, zrezygnował z tytułu królewskiego, woląc, by go nazywano Advocatus Sancti Sepulchri – Obrońcą Świętego Grobu. Znając niechętny stosunek kościelnych dostojników do wszelkiej świeckiej zwierzchności, musimy to uznać za mądre posunięcie. Mimo to Gotfryd był słabym władcą i mając opozycję w postaci Kościoła i potężnych wasali, takich jak Tankred, nie panował długo. 18 lipca 1100 roku, niemal dokładnie rok po zdobyciu Jerozolimy, umarł – prawdopodobnie na tyfus. Na szczycie hierarchii powstał wakat; wkrótce okazało się, że tylko jeden człowiek nadaje się do objęcia tej godności: brat Gotfryda, Baldwin. On, w przeciwieństwie do brata, nie miał oporów przed przyjęciem świętej korony, która – jak wielu uważało – należała się jedynie Chrystusowi, i 11 listopada został ogłoszony królem Jerozolimy, a hrabstwo Edessy przeszło w ręce jego kuzyna, Baldwina z Le Bourg. Prawdopodobnie był równie jak inni zaskoczony tym, jak potoczyły się jego losy, ale zaszczyt, którego dostąpił, nie był niezasłużony. Jak ujął to Stephen Runciman: Baldwin, pozbawiony majątku młodszy syn hrabiego Boulogne, tryumfował. Jego rywa le zostali wyeliminowani. Wielu z nich wróciło na Zachód: Robert z Normandii, Robert z Flandrii, Hugon z Uermandois i Stefan z Blois [...]. Baldwin czekał na właściwy moment i wykorzystał nadarzającą się okazję. Okazał się najzdolniejszy, najbardziej wytrwały i dalekowzroczny. Zdobył nagrodę, a przyszłość miała pokazać, że na nią zasłużył. Jego koronacja była pełnym chwały i szczęśliwym zakończeniem historii pierwszej krucjaty 12. Baldwin zajął się tworzeniem solidnych podstaw swojego królestwa. Jednym z najbardziej palących problemów, z którym miał się borykać przez całe panowanie, był brak ludzi. Kiedy krzyżowcy wyruszali na Wschód, by walczyć, a może nawet umrzeć za Chrystusa, tylko nieliczni z nich zamierzali pozostać w Ziemi Świętej do końca życia. Większość miała posiadłości i rodziny na Zachodzie, w krajach, z których przybyli. Trudno byłoby ich namówić, by je porzucili i stali się wasalami Baldwina. Wydaje się, że sposobem na rozwiązanie tego problemu było założenie pierwszego zakonu rycerskiego: templariuszy. Baldwin umarł 2 kwietnia 1118 roku, a jego następcą został Baldwin II, wcześniej również piastujący godność hrabiego Edessy. Niejaki Hugo z Payen, szlachcic z Szampanii, wkrótce po koronacji Baldwina zgłosił się do niego z projektem założenia zakonu, początkowo zwanego „Ubogimi Rycerzami Chrystusa” 13. Chociaż z czasem zakon miał stać się największym i najbogatszym w Europie, na początku składał się zaledwie z dziewięciu rycerzy, a ich liczba przez dziewięć lat nie uległa zmianie. Baldwin przekazał im na główną siedzibę meczet al-Aqsa na Wzgórzu Świątyni w Jerozolimie, co było zupełnie wyjątkowym przywilejem. Ich związek ze Wzgórzem Świątyni wpłynął na to, że kościoły, które budowali w Europie, były niemal zawsze wzniesione na planie koła, wzorowane na meczecie Kopuła na Skale 14. Za panowania Baldwina II templariusze rośli w siłę. Oni, podobnie jak i ich rywale, joannici, zaczęli być uważani za gwarantów bezpieczeństwa królestwa. Nie podlegali królowi, ich wielcy mistrzowie mieli władzę absolutną, również w kwestach militarnych. Sytuacja nie zmieniła się, kiedy przybyli do Europy. Dzięki donacjom zakon wzbogacił się niewiarygodnie. Stał się praktycznie międzynarodową organizacją, zaangażowaną w bankowość, turystykę, budowę statków, sprawy obronne i wiele innych. Ponieważ nie podlegali jurysdykcji królów, nic więc dziwnego, że wkrótce zaczęli wzbudzać zazdrość, zwłaszcza Filipa Pięknego, króla Francji. W 1307 roku Filip rozkazał aresztować wszystkich templariuszy i skonfiskować ich mienie na rzecz korony. Za namową Filipa papież wydał podobny rozkaz skierowany do wszystkich królów Europy. Poza portugalskim królem Dionizym, wszyscy – aczkolwiek z pewnym ociąganiem – podporządkowali się papieskiemu zaleceniu. Templariusze zostali oskarżeni, na podstawie sfałszowanych dowodów, o herezję i bluźnierstwo. Chociaż wielu z nich przeżyło tortury i odwołało wymuszone zeznania, wielkiego mistrza Jakuba de Molay i preceptora Normandii Gotfryda de Charnay publicznie spalono na stosie. Jednym z głównych zarzutów przedstawionych templariuszom było to, że czcili pewną dziwną głowę. Ian Wilson w swojej fascynującej pracy na temat Całunu Turyńskiego 15 sugerował, że ową głową mógł być sam Całun, złożony w taki sposób, że widoczna byka tylko głowa. W swojej książce dowodzi on, że ten płat materiału, przez wielu uważany za całun, w który po śmierci zawinięto ciało Jezusa, przed złożeniem go w grobie Józefa z Arymatei, i Mandylion to jedno i to samo. Został on – jak twierdzi Wilson – zabrany do Konstantynopola w 944 roku i złożony w cesarskim skarbcu. Kiedy Konstantynopol złupili żołnierze czwartej krucjaty, Mandylion mógł wpaść w ręce templariuszy. Niestety takie wyjaśnienie, chociaż brzmi przekonująco, należy odłożyć do lamusa, ponieważ badania radiowęglowe dowiodły, że całun jest średniowiecznym falsyfikatem 16. Jednak prawdopodobnie był on w jakiś sposób związany i z Mandylionem, i z templariuszami. Jeśli Baldwin miał portret Jezusa (Mandylion), który uważał za autentyczny, musiał zatroszczyć się o jego bezpieczeństwo. Stworzenie zakonu, w dużej mierze wzorowanego na legendarnych Rycerzach Okrągłego Stołu króla Artura, mającego na celu strzeżenie skarbu, byłoby bardzo rozsądne. Nabierałem przekonania, że templariusze posiadali nie całun, jak przypuszczał Wilson, lecz Graala – Mandylion. Zaczynałem rozumieć, że prawdziwa tajemnica Graala, przynajmniej tak jak ją pojmowano w średniowiecznej Francji i Niemczech, miała niewiele wspólnego z brytyjskim królem Arturem, raczej wywodziła się z tradycji gnostycznego chrześcijaństwa. W czasach pierwszej krucjaty były one wciąż żywe i przynajmniej niektórzy z krzyżowców mieli okazję się z nimi zetknąć. Okazało się, że historia rycerskich poszukiwań, podobnie jak historia magów, była jedynie przykrywką, pod którą odbywał się przekaz tajemnej, mistycznej wiedzy ze Wschodu na Zachód. Antiochia, gdzie Piotr Bartłomiej znalazł włócznię Longinusa, byka jednym z miejsc, z których te idee się wywodziły, ale pod koniec XI wieku przetrwały one w północnej Mezopotamii. Mimo zmiennych losów politycznych i religijnych krajów Wschodu, pewne elementy gnostycznego chrześcijaństwa nie zginęły. W starożytnych klasztorach, grotach i dolinach ludzie nadal oddawali cześć Bogu w stary sposób i utrzymywali związki z gnozą. Wydaje się, że właśnie z taką grupą, potomkami starożytnego zakonu zwanego Bractwem Sarman, zetknął się Gurdjieff w okolicy Nusajbin (Nisibis) w osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych latach ubiegłego wieku. Znalazłem ślady innych tajemnic, jakie mogły zostać przekazane na Zachód, kiedy zobaczyłem monety bite w Edessie w czasach rzymskich. Wskazywały one na to, że żyli wówczas ludzie znający gwiezdną religię, wyznawaną na tych terenach na długo przed nadejściem chrześcijaństwa. Jak podejrzewałem, wpadłem na trop zaginionej Szkoły Persów. Rozdział 10 Kolumny Nemroda Dowiedzieliśmy się już, że krótko po pierwszej krucjacie zostały sformowane dwa zakony rycerskie. Pierwszy z nich to templariusze, którzy niejasno łączeni byli z legendą Graala, a prawdopodobnie również Mandylionu z Edessy. Drugi to zakon świętego Jana Chrzciciela, który powstał nieco wcześniej i istnieje do dzisiaj. Zakon świętego Jana stał się niezwykle bogaty i potężny, podobnie jak zakon templariuszy, lecz zdołał uniknąć hańby, jaka stała się udziałem tych ostatnich. Szpitalnicy lub joannici, jak ich nazywano, zbudowali w Ziemi Świętej wiele potężnych zamków, takich jak Krak des Chevaliers, Margat lub Belvoir. Po tym jak zmuszeni byli opuścić kontynent, osiedli na wyspie Rodos, a następnie – gdy zostali stamtąd wyrzuceni przez Turków, po sześciomiesięcznym oblężeniu, w 1522 roku – na Makie. Gdy zakon templariuszy rozwiązano przemocą w 1314 roku, joannici stali się jeszcze bogatsi, gdyż odziedziczyli znaczną część byłego majątku swoich rywali. Dlaczego zakon ten został nazwany imieniem świętego, który nie miał żadnego związku z działalnością wojskową lub szpitalną, jest tajemnicą. Tajemnicą jest także rola świętego Jana we „wspólnocie świętych”. Zgodnie z tradycją, stoi on w hierarchii świętych ponad wszystkimi apostołami, zajmując pozycję niższą jedynie od samej Marii Dziewicy. Większość średniowiecznych kościołów posiadała poświęconą mu kaplicę. Często przedstawiany był – jak na dyptyku z Wilton – ubrany w szorstką szatę z wielbłądziego włosia, z jagnięciem – Chrystusem w ramionach. Kult świętego Jana był bardzo popularny w średniowieczu, w Damaszku zaś istniała niegdyś kaplica zawierająca jego szczątki. Pytanie, czy były prawdziwe, pozostaje otwarte. Biblia stwierdza, iż po jego śmierci uczniowie spalili ciało; wydaje się, że szczątki te, lub co najmniej ich część, zostały przeniesione do Edessy. Profesor Segal sądzi, że mogły one zostać wmontowane w wielką chrzcielnicę, którą zbudowano w latach 369-370 n.e. 1 Może były to te same szczątki, które obecnie można zobaczyć w Muzeum Topkapi w Stambule. W gablocie wystawowej, w pokoju obok pomieszczenia, gdzie przechowywany jest płaszcz i miecz Muhammada, dla rozbawienia przechodzących turystów umieszczono mały relikwiarz inkrustowany klejnotami. Wykonany został w celu przechowywania tego, co leży tuż przy nim – fragmentu czaszki Chrzciciela. Obok znajduje się inny złoty relikwiarz, w kształcie prawej ręki. Ma on zawierać szczątki najbardziej chyba czczonej ludzkiej kończyny w historii: dłoń, która ochrzciła Chrystusa. Najprawdopodobniej właśnie ten akt w oczach wiernych wznosi świętego Jana na sam szczyt świętej hierarchii. W jego dziejach jednakże istnieje coś ważniejszego niż tylko chrzest – nawet jeśli był to chrzest Jezusa Chrystusa. Według Ewangelii Jan, syn starszej krewnej Marii – Elżbiety i kapłana Zachariasza, był kuzynem Jezusa. Pozostaje zagadkową postacią – nieokrzesanym samotnikiem, który naciera uszu żydowskiej starszyźnie i przez chrzest przygotowuje drogę Jezusowi. Misja świętego dokonuje się, gdy pada on ofiarą machinacji mściwej żony Heroda – Herodiady, która spiskuje, by dostarczyć na talerzu głowę Jana swej córce Salome. To makabryczne wydarzenie i jego zmysłowy prolog, czyli „taniec siedmiu welonów”, przez wieki zajmowało wyobraźnię chrześcijan. Mimo to Jan ciągle pozostaje najdziwniejszą chyba postacią w całym Nowym Testamencie. Kościół nie wyjaśnia, dlaczego ten żywiący się miodem i szarańczą asceta powinien stać wyżej niż Piotr, Paweł i Jan, na co wyraźnie wskazuje Skład Apostolski. W niedługim czasie miałem odkryć, iż nie było to dziełem przypadku, a sytuacja a była najprawdopodobniej we wczesnym Kościele w pełni zrozumiała. Okazało się, że podobnie jak w przypadku legendy o Graalu, klucz do tej zagadki znajduje się w Urfie. W pierwszym wieku p.n.e. przed Abgarami z Edessy pojawiło się trudne zadanie utrzymania niepodległości. Na wschodzie istniało imperium ich nominalnych, a czasami rzeczywistych zwierzchników – Partów. Na zachodzie znajdował się Rzym, który w tym czasie zmieniał się z republiki w cesarstwo. Pierwsze poważne czołowe zderzenie tych dwóch bestii miało – jak wiemy – miejsce pod murami Carrhae (Haxranu) w roku 53 p.n.e. Wojska Krassusa poniosły wtedy sromotną klęskę, on sam zaś został zabity. Rola Abgara II w tym tragicznym, z punktu widzenia Rzymu, wydarzeniu byka co najmniej dwuznaczna. Miał przed sobą niezwykle trudne zadanie utrzy mania dobrych stosunków zarówno z Krassusem, jak i z Partami. Przetrwanie nie tylko jego, lecz także jego dynastii zależało od umiejętności zachowania równowa gi; pewności, że żadna ze stron nie osiągnie znaczącej przewagi w regionie północnej Mezopotamii. Moneta wybita w Edessie, z przedstawieniem postaci Janusa; około 222-235 roku p.n.e. Dylemat ten – stawali przed nim wszyscy namiestnicy Edessy – został wyraźnie ukazany na jednej z monet, które mieliśmy okazję obejrzeć i sfotografować. W czasach rzymskich istniał zwyczaj zezwalania miastom, o ile nie używały do tego celu srebra ani złota, na bicie wkasnych monet, które obecnie są cennym źródłem informacji dla archeologów. Po powrocie stwierdziliśmy, że moneta wybita została w Edessie, w czasach panowania cesarza rzymskiego Aleksandra Sewera (222-235 n.e.). Na awersie znajdowała się gkowa cesarza, na rewersie zaś umieszczony był ciekawy wizerunek postaci króla siedzącego na tronie. W przypadku takich miast jak Edessa, umieszczanie na rewersie swoich monet wizerunków o lokalnym znaczeniu było rzeczą normalną. Mimo iż Edessa, po zagarnięciu jej w 213 roku przez cesarza Karakallę, była w tym czasie prowincją Rzymu, to według kronik syryjskich władzę sprawował w niej w niej król imieniem Ma'nu – syn Abgara Wielkiego. Ponieważ wladak on Edessą – przynajmniej nominalnie – w okresie panowania Aleksandra Sewera, wydaje się prawdopodobne, że to właśnie jego przedstawiono na rewersie monety. Niestety z upływem czasu moneta została poważnie zatarta. Bliższe badania jednakże pozwoliky stwierdzić, iż ów „król” ma dwie twarze, co oznacza, że przedstawiony został jako rzymski bóg Janus. Bóg ten, od którego imienia pochodzi nazwa pierwszego miesiąca roku [Łac. Ianuarius, ang. January], kojarzony byk z drzwiami. Byk on strażnikiem wrót czasu i przestrzeni. Na monecie jedną z twarzy spogląda na lewo w górę, drugą Zaś na prawo w dók. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami, wskazując prawą ręką w górę, w stronę czegoś, co wygląda jak mała gwiazda. Przed nim znajduje się dużo większa „gwiazda”, która prawdopodobnie przedstawia słońce. Gdy patrzyłem na ten wizerunek, wydawało mi się, że Ma'nu – jeśli możemy go tak nazwać – wskazujc, iż Edessa jest swego rodzaju wrotami pomiędzy Wschodem i Zachodem oraz między niebem a ziemią. Koncepcja ta doskonale pasuje do idei cytadeli jako zamku Graala, należącego do Króla-Rybaka. Moneta wybita w Edessie, z przedstawieniem Abrahama między filarami; około 527- 565 roku p.n.e. Druga moneta jest o wiele wyraźniejsza i pod wieloma względami łatwiejsza do interpretacji. Nie jest tak stara jak poprzednia. Wydaje się, że pochodzi z czasów Justyniana I, cesarza bizantyjskiego, który władał w latach 527-565 n.e. 2 Na pierwszy rzut oka wydaje się, że przedstawia ona literę M, jednak w rzeczywistości jest to mała postać człowieka, z rękami przymocowanymi do dwóch kolumn. Po prawej stronie prawej kolumny umieszczono symbol księżyca – powszechnie używany na monetach z Edessy z powodu sięgających głębokiej starożytności związków tego miasta ze świątynią Sina. Ponad centralną postacią znajduje się krzyż symbolizujący słońce lub chrześcijaństwo. Początkowo postać umieszczona w centrum stanowiła dla mnie zagadkę, lecz później przypomniałem sobie, co niegdyś przeczytałem w jednym z naszych przewodników o legendach Urfy. Według nich rzekomym założycielem Orhaj, jak pierwotnie nazywała się Edessa, był Nemrod. Musiał dożyć on sędziwego wieku, skoro pojmał Abrahama, którego w Biblii dzieli od niego siedem pokoleń. Najpierw Nemrod przywiązał Abrahama do dwóch wielkich kolumn, które do dzisiaj można zobaczyć na wzgórzu cytada następnie – w przypływie gniewu – zrzucił patriarchę z murów zamku w znajdującą się niżej dolinę. Bóg jednakże udaremnił zamach na życie patriarchy sprawiając, iż w dole pojawiła się sadzawka, która złagodziła upadek. Ku wielkiemu zaskoczeniu Nemroda Abraham uszedł cało spod jego ręki. Fakt, że kolumny wzniesiono około roku 200 n.e., a moneta pochodzi z okresu rządów Justyniana I, czyli z lat 527- 565 n.e., wskazuje, iż mit ten musiał powstać między III a VI wiekiem. Mimo że mit o Abrahamie i Nemrodzie jest po prostu jedną z uroczych legend, które przemawiają do wyobraźni pielgrzymów, badając sprawę głębiej, miałem wkrótce odkryć, że jest on kluczem do czegoś znacznie ważniejszego. W swojej odkrywczej książce Edessa: „The Blessed City” (Edessa – „Miasto Błogosławione”), profesor Segal nawiązuje do tego, że przed nadejściem chrześcijaństwa nie tylko w Edessie, lecz także w sąsiednich miastach tego rejonu, panujący, czyli budan zasiadał na specjalnym taborecie. Taboret ten związany był z co najmniej jedną świętą kolumną. Cytadela Edessy nazywana była Tronem Nemroda, co wskazuje na związek pomiędzy tym na wpół legendarnym królem a budarem tego miasta. Według profesora Segala taboret budam i związana z nim kolumna były emblematami kultu boga zwanego Marilahą (co znaczy „wielki władca”): Inne znaczenie mają taboret i kolumna jako emblematy kultu Marilahi. Pojawiają się one na monecie z Edessy pochodzącej z okresu panowania Heliogabala (218-22). Przedstawiają ce je inskrypcje umieszczone są także na monetach z czasów Wa'ela 3 z Edessy, którego pano waniu poświęcone zostały inskrypcje z Sumatar 4. Na monetach tych przedstawiono świątynię z tympanonem i wiodącymi do niej stopniami. Wewnątrz znajduje się „sześcienny obiekt kul towy, na bazie wspartej przez dwie rzeźbione nogi”. Najwyraźniej jest to mebel o znaczeniu religijnym. We frontonie świątyni można zobaczyć gwiazdę, co bez wątpienia wskazuje na kult planet 5. I rzeczywiście – jak już widzieliśmy – na szczycie cytadeli, tuż za kolumnami (na południe) znajdują się ruiny czegoś, co wygląda jak platforma ze stopniami. Ponieważ miejsce to nie zostało zbadane archeologicznie we właściwy sposób, trudno powiedzieć, jak wyglądało. Wydawało nam się jednak, że była to budowla identyczna z opisaną przez profesora Segala. Być może, rzeczywiście znajdował się tuta ceremonialny tron budara z wznoszącym się nad nim frontonem. Legendarny założyciel Edessy-Nemrod kojarzony jest ze świętym taboretem; a fakt, iż Edessę nazywano „Tronem Nemroda”, podkreśla ten związek. Stwierdziłem następnie, że istnieją głębsze związki między założycielem tego miasta a kultem gwiazd. Według Biblii Nemrod byk prawnukiem Noego, gdyż tak jak Misraim, pochodził od syna Noego – Chama: Synami Chama są: Kusz, Misraim, Put i Kanaan [...], a Kusz zrodził Nimroda, który był pierwszym mocarzem na ziemi. Był on dzielnym myśliwym przed Panem. Dlatego mówi się: Dzielny myśliwy przed Panem jak Nimrod. A zaczątkiem jego królestwa był Babilon, Erech, Akkad [...] w Kraju Synear. Z tego kraju wyruszył do Asyrii i zbudował Niniwę i Rechowot – Ir, i Kalach oraz Resen, wielkie miasto między Niniwą a Kalach 6. Abraham/Orion między filarami Edessy. Nemrod kojarzony jest więc z założeniem cywilizacji Mezopotamii w taki sam Sposób, w jaki Misraim staje się ojcem Egipcjan. Z przytoczonego wyżej fragmentu jasno wynika, że oprócz przekazywania informacji genealogicznych posiada on także pewne znaczenie ezoteryczne. Według profesorów Giorgio de Santillany i Herthy von Dechend, Nemrod – „dzielny myśliwy przed obliczem Pana”, podobnie jak Herakles w Kommagenie, jest personifikacją konstelacji Oriona 7. Ten związek astrologii z Edessą w czasach królów jest także dobrze zaświadczony przez profesora Segala: Jeśli weźmiemy pod uwagę Edessę z czasów monarchii, to stwierdzimy, że jej mieszkańcy, tak jak ich sąsiedzi z Palmyry, Harranu i Hierapolis, oddawali cześć planetom. Obserwacja gwiazd łączyła powszechnie wyznawaną religię i złożone systemy kosmologiczne stworzone przez filozofów. Baidasan [słynny poeta i autor pieśni z Edessy] był biegłym astrologiem. Napisał on rozprawę o koniunkcji planet oraz „Księgę Praw Krajów” – reprezentujące jego szkołę dzieło, ukazujące znajomość koncepcji astrologicznych. Jedna z bram Edessy nosiła nazwę Bajt Szamasz, odziedziczoną po świątyni, która z pewnością stała w tym miejscu. Na monetach z Edessy pochodzących z tego okresu przedstawiany był półksiężyc. Na tiarze króla Abgara towarzyszy mu jedna, dwie lub trzy gwiazdy. Nazwy planet występują w imionach mieszkańców Edessy, w syryjskich tekstach pochodzących z samej Urfy lub z jej najbliższego sąsiedztwa, na ścianach grobowców, na mozaikach podłogowych i w literaturze. Między innymi pojawiają się: „służebnica Sina (Księżyca)”, „sługa Bela (Jowisza)”, „powitanie Atha (Wenus)”, „Szamasz (Słońce) rozstrzygnął”, „sługa Nabu (Merkurego)” 8. Związek z Orionem i Syriuszem jest także bardzo wyraźny, co wynika z dalszego tekstu: Nazwy Bar Kalba w Edessie i w Sumatar Harabesi (miejsce na południe od Edessy, blisko Harranu, które stanowiło główny ośrodek Sabejczyków) sugerują istnienie kultu Gwiazdy Psa. Jakub z Serug – poeta z VI wieku, który większość swego życia spędził w Edessie i Bamae, utrzymuje, że w Harranie czczone było bóstwo o dziwnym imieniu „Mar(i) (pan) swoich psów”. Być może, chodzi o Oriona, przy którego stopach znajdują się gwiazdozbiory Wielkiego i Małego Psa. Czytając to i czując, iż znajdujemy się na tropie głębszej tajemnicy, zdecydowałem się znowu zajrzeć do mitów greckich dotyczących Oriona, by sprawdzić, jakie światło mogą one rzucić na gwiezdny kult z Edessy. Myśliwy u wrót świtu Według mitologii grecki Orion (lub Oarion) to syn Posejdona. Podobnie jak Nemrod w Biblii, był myśliwym i gigantem, do tego niesłychanie przystojnym. Jak często bywa, uroda, wpędzała go to w kłopoty. Gdy po nieudanej próbie oczyszczenia wyspy Chios z dzikich zwierząt uwiódł Merope – córkę króla wyspy, został za karę oślepiony przez ojca dziewczyny. Dowiedział się w wyroczni, iż może odzyskać wzrok, jeśli pojedzie na wschód i skieruje oczy ku wschodzącemu słońcu. Zgodnie z tą radą udał się na wyspę Lemnos, gdzie zakochała się w nim Eos (bogini świtu), której brat Helios (słońce) przywrócił Orlonowi zdolność widzenia. Następnie wielki myśliwy polował razem z Artemidą (boginią księżyca), chwaląc się, że zabije wszystkie dzikie zwierzęta. Jednakże Apollo (także bóstwo słoneczne), z obawy, że Artemida, jego bliźniacza siostra, również może zakochać się w pięknym młodzieńcu, doprowadza do tego, iż Orion ginie przypadkowo z jej ręki podczas jednej z wypraw łowieckich 9. Podobnie jak w przypadku Herkulesa, wizerunek Oriona został po jego śmierci umieszczony między gwiazdami, gdzie ubrany w lwią skórę, z potężną pałką w dłoni i mieczem u boku na zawsze już poluje na dzikiego Byka. Poniżej stóp Oriona znajduje się Zając – następny cel jego łowów, a tuż za nim dwa psy myśliwskie – gwiazdozbiory Wielkiego i Małego Psa. W greckim micie o Orlonie możemy zauważyć pewne podobieństwa do egipskiej legendy o Ozyrysie. Historia oślepienia Oriona przez króla Chios jest odbiciem zabójstwa boga-króla Ozyrysa dokonanego przez jego brata Seta. Zarówno Izyda, jak i Eos są boginiami kojarzonymi ze świtem, które błagają Boga-Słońce (odpowiednio Re lub Heliosa), by przywrócił Ozyrysa/Oriona do pełnego zdrowia. W starożytnym Egipcie zmartwychwstanie Ozyrysa miało głębokie znaczenie religijne, prawdopodobnie związane z corocznym, ponownym pojawieniem się o świcie gwiazdozbioru Oriona, po okresie kiedy był on niewidoczny 10. Orion może także być „oślepiony”, to znaczy, że jego gwiazdy mogą zniknąć, gdy Księżyc (szczególnie w pełni) mija go w bliskiej odległości. Grecki mit oczywiście różni się znacznie od egipskiej historii o Ozyrysie, nie tylko przez ukazanie Oriona raczej jako dzikiego myśliwego niż cywilizowanego boga. Mitologia grecka ukazuje, iż jego głównym zadaniem było oczyszczenie wysp z dzikich zwierząt. Można uznać, iż czynność ta, mimo że obecnie traktowana byłaby jako antyekologiczna, miała na celu zapewnienie ludziom większego bezpieczeństwa, a co za tym idzie, przyczyniała się do rozwoju cywilizacji. Istnieje także druga strona owej „myśliwskiej” działalności. Społeczeństwo, aby stać się cywilizowanym, musi poświęcić jakąś część swojej dzikiej natury. W Biblii konstelacja Oriona wymieniona jest w dwóch miejscach. W Księdze Hioba w wersie 9: R: „On stworzył Niedźwiedzicę, Oriona, Plejady i Gwiazdozbiór Południa” oraz w wersie 38: 31: „Czy możesz związać pęk Plejad albo rozluźnić pas Oriona?” 11. Podobny nastrój towarzyszy gwiazdozbiorowi Oriona w mienionemu w Księdze Amosa (5: 8): „On tworzy Plejad i Oriona [...] We wszystkich tych przypadkach na określenie Oriona użyto hebrajskiego słowa kwil, które znaczy „silny”. Z powyższych fragmentów jasno wynika, że Żydzi, tak jak wiele innych narodów, postrzegali Oriona jako mocarza. Nic więc dziwnego, że gwiazdozbiór ten kojarzony jest także z najpotężniejszym z biblijnych siłaczy – Samsonem. Zdaniem de Santillany i von Dechend, historia Samsona uśmiercającego Filistynów za pomocą oślej szczęki może być rozumiana w sposób astronomiczny. Samson jest kolejnym, symbolizującym siłacza gwiazdozbiorem należącym do Oriona. Szczęka, którą zamierza on dokonać swego krwawego dzieła, to grupa gwiazd ułożonych w kształt litery V, którą dzisiaj nazywamy Hiadami 12. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, iż jednym z pierwszych zadań Samsona było zabicie lwa, nie może być wątpliwości, że jest to Orion ukrywający się pod innym imieniem. Następnie, w ciele martwego zwierzęcia, znajduje on pszczoły i plaster miodu, co daje mu pomysł na zagadkę: „Z tego, który zjada, wyszlo coś smacznego, z tego, kto jest silny, wyszło coś slodkiego” 13. Ezoteryczne znaczenie tej zagadki można odnaleźć na niebie w postaci gwiazdozbioru Lwa i Ula, znajdującego się w pobliskiej konstelacji Raka. Oba te gwiazdozbiory znajdują się bardzo blisko Oriona. Tak jak w greckim micie o Orionie, przyczyną zguby Samsona staje się kobieta. Niezwykła siła owego mocarza pochodziła z jego długich włosów, których nigdy nie obcinał. Zakochany w Filistynce o imieniu Dalila Samson zdradza jej swą tajemnicę, ta zaś obcina mu włosy, gdy pogrążony jest we śnie. Te „postrzyżyny”, z ich oczywistym seksualnym podtekstem, sprawiają, że Samson traci siłę i zostaje schwytany przez Filistynów. Jak Orion w greckim micie, zostaje oślepiony przez wrogów i jak Abraham w mitologii Edessy, przywiązany między dwoma kolumnami. Blaga Boga, by ostatni raz przywrócił mu silę, aby mógł zemścić się na swych przeciwnikach: Samson zaś zawołał do Pana tymi słowy: Panie, Boże, wspomnij na mnie i wzmocnij mnie jeszcze ten raz, Boże, abym mógł zemścić się na Filistyńczykach choćby za jedno z dwojga moich oczu. Potem objął Samson obydwa środkowe słupy, na których dom się wspierał, oparł się o nic, o jeden swoją prawą ręką, o drugi swoją lewą ręką. I rzekł Samson: Niech zginę razem z F'ilistyńczykami. Potem naparł z całej siły i dom upadł na książęta i n a wszystek lud, który był w nim 14. Patrząc na wizerunek Abrahama przywiązanego do kolumn Edessy, co jest wydarzeniem nie znajdującym żadnego potwierdzenia w Biblii, zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z przykładem transferu kulturowego. Nie Abraham powinien być przywiązany do kolumn, lecz Samson, którego postać jest z mitologicznego punktu widzenia tożsama z Orionem, a zatem także z Nemrodem. To, iż Abraham został ocalony od śmierci w Edessie dziki nagłemu pojawieniu się źródła, które stworzyło święte stawy, jest kolejnym związkiem między nim a Samsonem. którego także ocoliło cudowne źródło: Ty sprawiłeś przez rękę twojego sługi to wielkie wybawienie, lecz ja [Samson] teraz jest w Lechi, i wyszła z niego woda; napił się więc i wróciła mu ochota, i ożywił się 15. Związek Oriona z Tronem Nemroda zrodził się z innych rozważań. Gdy weszliśmy na szczyt Cytadeli, sprawdziłem położenie kolumn i stwierdziłem, że są one ustawione frontem dokładnie ku północy. Każdy, kto stoi u stóp cytadeli przed kolumnami, spogląda na niebo dokładnie w stronę południa i może obserwować kulminację gwiazd i planet. Dla wyznawcy religii astralnej jest to niezwykle ważne. Jeśli użyje się odpowiedniej wieży, można obserwować gwiazdozbiór Oriona, każdej nocy przesuwający się między kolumnami w swej drodze ze wschodu na zachód. To Nemrod, a nie Abraham byłby widziany pomiędzy kolumnami swojej cytadeli, tak jak ukazuje to wizerunek z drugiej monety. Odkrycie, iż cytadela i jej bliźniacze kolumny mogły być używane do obserwa cji gwiazd, a szczególnie Oriona, było niezwykle ekscytujące. Być może, rzuca ono nowe światło na etymologię imienia myśliwego. Zdaniem profesora Segala, nazwa prowincji, w której znajduje się Edessa – Osroene pochodzi od formy Orrhoęne 16 Orrhoenis zatem znaczyłoby „człowiek z Orrhoene”. Dowody istnienia w Edessie kultu Oriona oraz podobieństwo słów Orrhoenis i Orionis sugerują, że korzenie greckiego kultu Oriona znajdują się właśnie w tym mieście. Wszystko to było dla mnie niezwykle ciekawe, lecz jeszcze bardziej zaskakujący był związek między Orionem, Abrahamem i judaizmem, który zacząłem zauważać. To właśnie – jak mialem wkrótce odkryć – jest jedną z najgłębszych tajemnic Biblii. Orion – Prorok W hebrajskiej tradycji Orion reprezentuje nie tyle myśliwego, ile „Bożego dzikusa”. Jako Samson jest sędzią Izraela, lecz jego konstelacja jest także ezoterycznie związana ze starożytną szkolą proroków. W Starym Testamencie „dzikus”, który żyje poza konformistycznym społeczeństwem, posiada szczególną moc i odgrywa rolę sumienia narodu Izraela. Najbardziej widoczne jest to w przypadku niezwykłej postaci proroka Eliasza. O jego pochodzeniu powiedziane zostało jedynie to, że jest on „Eliaszem Tiszbitą z Tiszbe w Gilead” 17. Pojawia się znikąd i natychmiast zaczyna czynić cuda, jakich nie widziano od czasów Mojżesza. Wyzywa on czterystu pięćdziesięciu proroków Baala 18, by wykazać, czyj Bóg posiada prawdziwą silę. Obie strony poświęcają w ofierze byka i wykładają jego mięso na ołtarz ofiarny. Następnie mają sprowadzić z nieba ogień, który strawiłby ofiarę. Oczywiście niebiański ogień natychmiast zstępuje i pochlania ofiarę Eliasza, podczas gdy prorocy Baala bezskutecznie trapią się i złoszczą na przemian. Przypieczętowując ich klęskę Eliasz skazuje fałszywych proroków na śmierć. Już tylko to jedno wydarzenie ukazuje, że podobnie jak Mitra reprezentuje on tradycję nakazującą uśmiercać byki. Eliasz prorok i człowiek składający byki w ofierze ubrany był w bardzo szczególny sposób. Odpowiedź posłańca króla poproszonego 0 opisanie go, brzmiąca: „Nosil on ubranie z włosia i skórzany pas wokół lędźwi”, w pełni wystarcza, by go zidentyfikować. Ubranie z włosia zastąpiło lwią skórę Herkulesa i Samsona, lecz wzmianka o jego pasie jest bezpośrednim nawiązaniem do archetypu Oriona. Związek ten staje się wyraźniejszy, gdy Eliasz przygotowuje się do swego mistycznego wniebowstąpienia. Idąc do rzeki Jordan, zabiera ze sobą zaufanego ucznia Elizeusza. Podobnie jak Mojżesz przeprowadzający Izraelitów przez Morze Czerwone, swą zwiniętą opończą uderza w wodę. Woda rozdziela się, więc mogą przejść na drugi brzeg suchą stopą. Ponieważ przyszli od strony Jerycha, oczywiste jest, że przechodzili z zachodniego brzegu na wschodni, gdzie Eliasz wznosi się do nieba w ognistym rydwanie: A gdy oni szli dalej wciąż rozmawiając, oto rydwan ognisty i konie ogniste oddzieliły ich od siebie i Eliasz wśród burzy wstąpił do nieba. Elizeusz widząc to, zawołał: Ojcze mój, ojcze mój, rydwanie Izraela i jego konnico! I już go nie zobaczył 19. Wydarzenie to można interpretować na wiele sposobów, lecz w kontekście ezoterycznej astrologii ma ono oczywiste kosmologiczne znaczenie. W starożytnym Egipcie wierzono, że wszyscy faraonowie byli za życia wcieleniem boga Horusa. Sądzono, że po śmierci faraona jego dusza wznosi się, by połączyć się z Ozyrysem w konstelacji Oriona. Sam faraon zaś stawał się jedną z gwiazd tej konstelacji. Stary faraon przekazywał swe ziemskie, królewskie obowiązki swojemu synowi i następcy, który stawal się kolejnym Horusem. Wydaje się, że piramidy zostały zbudowane głównie po to, by wspomóc ten proces 20. Wygląda na to, że coś podobnego dzieje się i w tym przypadku, gdyż Elizeusz drze swoje ubranie i wkłada na siebie opończę swego „ojca” Eliasza: Pochwycił tedy swoje szaty, rozdarł je na dwie części, i podniósł płaszcz Eliasza, który zsunął się z niego, uderzył nim o wodę i rzekł: Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza? Również gdy on uderzył wodę, rozstąpiła się ona w jedną i drugą stronę i Elizeusz przeszedł 21. W starożytnym Egipcie Nil uważany był za niebiański odpowiednik Drogi Mlecznej. Jeśli spojrzymy na Drogę Mleczną na niebie, zauważymy, że Orion stoi na jej „brzegu”. Wydawać się może, iż w tej historii rzeka Jordan ma dla proroków narodu Izraela to samo symboliczne znaczenie co Nil w oczach Egipcjan. Przechodząc przez rzekę, Eliasz i Elizeusz symbolicznie wkraczali do niebiańskiego świata. Eliasz, by pozostać tam na zawsze, Elizeusz zaś, by wrócić do życia jako prorok. Wydarzenie to staje się bardziej zrozumiale, jeśli spojrzymy na nie z astrologicznego punktu widzenia. Eliasz jest widziany przez Elizeusza aż do momentu pojawienia się ognistego rydwanu, który go unosi. W mitologiach starożytnego świata wierzono, że bóg słońca Helios podróżuje w rydwanie. Scena wznoszenia się słonecznego rydwanu ciągnionego przez niebiańskie rumaki przedstawiona była na frontonie Panteonu w Atenach. Wspaniale wyrzeźbione konie ciągle oglądać można w Muzeum Brytyjskim. Wydaje się prawdopodobne, iż pojazd i „ogniste rumaki”, które sprawiły, że Eliasz zniknął z oczu Elizeusza, nawiązują do tego słonecznego rydwanu. Dla Egipcjan to, co widział Elizeusz, ma inne, głęboko symboliczne znaczenie: wschód słońca, który sprawia, że gwiazdy Oriona stają się niewidoczne. Wschód słońca ściera gwiazdy z porannego nieba. Także Oriona, jeśli akurat znajduje się ponad horyzontem. Paradoksalnie – poranek, kiedy Orion wschodzi tuż przed świtem, oznacza jego odrodzenie. Ten tak zwany „heliakalny wschód” Oriona symbolizowal również zmartwychwstanie Horusa-króla jako Ozyrysa, a także związany był z calą ideą dziedziczenia świętego urzędu. Wydawałoby się, że podobnie jak Ozyrys; Herkules, Mitra i Samson, w specyficznym, symbolicznym języku Biblii, Eliasz wzniósł się do nieba, gdzie przedstawiany jest jako gwiazdy Oriona. Związek między Orionem a Eliaszem był intrygujący i niespodziewany. Natychmiast przywiodło mi to na myśl człowieka, który był ostatnim z proroków Starego Testamentu i równocześnie zwiastunem Nowego: Jana Chrzciciela. Zajmuje on niezwykle ważne miejsce w kościelnej ikonografii, a sam Jezus powiedział, że jest on reinkarnacją Eliasza. Mówi o tym wyraźnie Ewangelia św. Mateusza: [...] zaczął Jezus mówić do tłumów o Janie: Co wyszliście oglądać na pustyni? Czy trzcinę chwiejącą się od wiatru? Ale co wyszliście oglądać? Czy człowieka w miękkie szaty odzianego? Oto ci, którzy miękkie szaty noszą, w domach królewskich mieszkają. Więc po co wyszliście? Ujrzeć proroka? Owszem, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. To jest ten, o którym napisano: Oto ja posyłam posłańca mego przed tobą, który przygotuje drogę twoją przed tobą 22. [...] Albowiem wszyscy prorocy i zakon prorokowali aż do Jana; Jeżeli zaś chcecie to przyjąć, on jest Eliaszem, który miał przyjść. Kto ma uszy, niechaj słucha 23. Domniemany związek Jana Chrzciciela z Eliaszem podkreśla dodatkowo jego ubiór. Nosił on „odzież z włosia wielbłąda i skórzany pas wokół bioder” 24. Cechy dzikusa i łowcy można odnaleźć także w jego diecie złożonej z miodu i szarańczy, co odpowiada temu typowi proroka, jaki reprezentował Samson. Upadek Jana spowodowany został, podobnie jak w przypadku Samsona, przez kobietę (a właściwie dwie kobiety: Herodiadę i jej córkę Salome). Herodiada miała wiele wspólnego ze starożytną królową Izraela Jezabel, zaciekłym wrogiem Eliasza. Była córką Etbaala, króla Sydonu, i to właśnie ona wprowadziła w Izraelu kult Baala. To jej kapłanów Eliasz ukarał śmiercią, kiedy nie udało im się sprowadzić boskiego ognia, co oczywiście wprawiło ją w wielki gniew. Gdy doniesiono jej o calej sprawie, poprzysięgła zemścić się na proroku: Ahab opowiedział Jezabel wszystko, co uczynił Eliasz i jak kazał wybić mieczem wszystkich proroków Baala. Wtedy Jezabel wyprawiła gońca do Eliasza z takim poselstwem: To niechaj uczynią bogowie i niechaj to sprawią, że jutro o tym czasie uczynię z twoim życiem to samo, co stało się z życiem każdego z nich 25. Następnie wraz z mężem, królem Ahabem, próbowała doprowadzić do ukamienowania niewinnego człowieka, by zagarnąć jego winnicę w Jezreel i zmienić ją w ogród warzywny. Po tym wydarzeniu, które w biblijnym sensie symbolizuje upokorzenie „winnicy Boga” – Izraela, Eliasz rzuca na nią straszliwą klątwę: „psy pożrą Jezabel pod murami Jezreel”. W jakiś czas po odejściu Eliasza i detronizacji Ahaba przez nowego króla Jehu, Jezabel zginęła, wyrzucona przez okno przez swych eunuchów. Historia ta kończy się makabrycznie: Wtedy oni ją zrzucili, a jej krew obryzgała ścianę i konie, które ją stratowały. On [Jehu] zaś wszedł, a najadłszy się i napiwszy się powiedział: rozejrzyjcie się za tą przeklętą i pochowajcie ją, wszak to córka królewska. A gdy poszli, aby ją pochować, znaleźli z niej tylko czaszkę, nogi i dłonie. Powrócili więc i donieśli mu o tym. A on rzekł: To jest spełnienie słowa Pańskiego, które wypowiedział przez swego sługę Eliasza Tiszbitę, tej treści: Na polu jezreclskim psy pożrą ciało Jezabel 26. Los Jezabel, jednej z najgorszych wiedźm w Starym Testamencie, odpowiada archetypowi „Oriona – myśliwego”, za którym podążają jego psy: Wielki Pies i Mały pies. Ta, która została wyklęta i powalona przez myśliwego, została zjedzona przez jego psy. Śmierć Jana Chrzciciela jest równie symboliczna. Herod Antypas, któremu się przeciwstawia, jest synem Heroda Wielkiego (jego to odwiedzili magowie w czasie narodzin Jezusa). Jan wplątuje się w dyskusję na temat małżeństwa Heroda z Herodiadą. Herodiada jest siostrzenicą Heroda, lecz bardziej niż to pokrewieństwo irytuje Jana fakt, że byla już ona żoną jego brata Filipa, którego porzuciła. Za to sprzeczne z prawem żydowskim zdarzenie Jan gani Heroda. Herod, podobnie jak mąż Jezabel, Ahab, był slabym mężczyzną pozostającym pod urokiem potężnej kobiety. Aby zaspokoić życzenia swojej małżonki, więzi on Jana, niewątpliwie mając nadzieję, że problem sam się rozwiąże. Jednakże Herodiadę – nienawidzącą Jana głęboko i zaciekle mogla zadowolić jedynie jego śmierć. Jej córka Salome wykonuje przed Herodem striptiz zwany „tańcem siedmiu welonów”, a ten, podniecony jej zmysłowymi ruchami, obiecuje dziewczynie wszystko, czego zażąda, nawet pól swego królestwa. Salome jednakże, by zaspokoić życzenia swej matki, prosi jedynie, by dostarczono jej na talerzu głowę Jana. To wydarzenie, w odpowiednio dramatyczny sposób, kończy karierę Jana Chrzciciela, ostatniego z hebrajskich proroków i w pewnym sensie pierwszego chrześcijanina. W historii jego śmierci jednakże odnaleźć można głębsze, symboliczne znaczenie. Niektórzy jasnowidze wyjaśniali, że głęboka nienawiść, jaką Herodiada darzyła Jana, brała się z faktu, iż tak jak Jan byłreinkarnacją Eliasza, tak ona była wcieleniem Jezabel. Rozumując w ten sposób można stwierdzić, że pozbawienie Jana głowy było rezultatem klątwy, jaką Jezabel rzuciła na Eliasza, i jego „karmy” wynikającej z uśmiercenia proroków Baala. Niezależnie od tego czy jest to prawda, istnieje wyraźny związek między oboma historiami i pewna astrologiczna symbolika związana ze śmiercią Jana. Wydaje się, że wykonywany przez Salome „taniec siedmiu welonów” związany jest z siedmioma sferami planetarnymi. Idąc ku wnętrzu, od Saturna ku Ziemi, najbardziej skryta jest sfera Księżyca. Planety znajdujące się bardziej na zewnątrz reprezentują rozum, władzę i dojrzałość, lecz Księżyc związany jest ze snem, upojeniem i hipnozą. Salonie oszałamia Heroda, który już pijany, czyni w tym „księżycowym” stanie swe brzemienne w skutki obietnice. Właśnie w czasie snu Samsona Dalila obcięła jego włosy i właśnie upojenie Oriona spowodowane przez boginię księżyca Artemidę doprowadziło go do śmierci. Wydaje się, że w historii Jana Chrzciciela talerz reprezentuje tarczę księżyca, która znowu odbiera życie jednemu z „dzikusów” Oriona. Nawet Jan, poprzednik Jezusa i „wcielenie” Eliasza, nie może uniknąć tego losu i ginie z ręki Księżyca. Jednakże, jak wszyscy pozostali, musi odrodzić się jako niebiański „bóg” – konstelacja Oriona. *** Gdy badałem ten temat, stało się dla mnie jasne, że ezoteryczny związek między Janem i Orionem musiał być znany we wczesnym Kościele. Chrzty dokonywane przez Jana w rzece Jordan stanowią nawiązanie do postaci Eliasza, który, jak się dowiedzieliśmy, oddalił się właśnie z tego miejsca, pozostawiając na brzegu Elizeusza. Oczywiste więc, że w kontekście Nowego Testamentu Jan Chrzciciel jest prorokiem „szkoły” Oriona. Jednakże nawet zdając sobie z tego sprawę, nie byłem przygotowany na to, co miałem odkryć, gdy wróciłem do programu Skyglobe i zacząłem analizować więcej informacji dotyczących tym razem Jana. W Kościele istnieją dwa ważne święta związane ze świętym Janem. Pierwsze z nich to chrzest Jezusa w Jordanie; nie jest już obchodzone, lecz jak widzieliśmy, było to pierwotne święto Trzech Króli, celebrowane 6 stycznia. Drugie święto, ciągle istniejące w kościelnym kalendarzu, mimo iż dzisiaj prawie zapomniane, było kiedyś, podobnie jak Boże Narodzenie, pretekstem do masowych uroczystości. Jest to dzień narodzin świętego Jana, obchodzony w pełni lata, a dokładnie 24 czerwca. Spoglądając na astronomiczne położenie dnia narodzin świętego Jana, ku memu zdumieniu odkryłem, że w czasach Jezusa był to dzień heliakalnego wschodu Oriona. Z powodu precesyjnych zmian ostatnia z gwiazd Oriona nie była prawdopodobnie widoczna w tamtej epoce, nawet gdy konstelacja ta jaśniała na niebie, zanim starło ją światło poranka. Jednakże 800 lub 900 lat wcześniej, za życia Eliasza, cała konstelacja była widoczna. Wątek był całkowicie zrozumiały: święty Jan postrzegany był jako wcielenie Eliasza, a jego narodziny 24 czerwca miały związek z odrodzeniem Oriona po okresie, kiedy był on niewidoczny. Okres świąt Bożego Narodzenia także ma symboliczne znaczenie. O tej porze roku Słońce znajduje się na niebie w pozycji najbardziej wysuniętej na południe. W tym czasie tuż przed zachodem Słońca wschodzi Orion, po nim zaś, już po zniknięciu Słońca, Syriusz. Innymi słowy Orion, związany z Janem Chrzcicielem, nie jest widoczny, dopóki gwiazda, która w starożytnym Egipcie symbolizowała Izydę, a w czasach chrześcijańskich Marię Dziewicę, widnieje nad horyzontem. Oboje podróżująprzez niebo razem, widoczni w nocy, lecz Słońce mija Ziemię z drugiej strony. Niewidoczne, symbolicznie zstępuje w wody otchłani, pogrążając się o północy w największej głębi. W aleksandryjskim Korejonie było to odrodzenie Logosu; idea ta prawdopodobnie wiązała się w umysłach chrześcijan z faktem chrztu Chrystusa w Jordanie. Symbolizm jest z pewnością trafny. Jan (Orion) widoczny jest na nocnym niebie, gdy stoi nad brzegiem Jordanu (Drogi Mlecznej), podczas gdy Logos lub Chrystus, symbolizowany przez Słońce, zanurza się w wodach otchłani. Wydaje się, że ta lub podobna idea legła u podstaw celebrowania święta chrztu w dzień Trzech Króli. Później święto to stało się bardziej narodzinami niż „drugimi narodzinami” Jezusa i dniem, w którym przybyli magowie. Jednakże wkrótce miałem odkryć, że był to wielki błąd. Jezus narodził się wcześniej, co ma wielkie, symboliczne znaczenie. Mędrcy z pewnością to wiedzieli. Zbliżałem się do odkrycia prawdziwego znaczenia opowieści o magach i – jak sądzę – prawdziwej daty narodzin Jezusa Chrystusa. Rozdział 11 Trzej Królowie Kim więc byli magowie, skąd przyszli i na czym polegała ich misja w stajence? W moim umyśle zaczął pojawiać się pewien obraz. Wróciłem do punktu wyjścia długich badań, które zaczęły się w Betlejem w 1972 roku. Zacząłem dostrzegać, iż odpowiedź na te pytania częściowo przynajmniej leżała w sytuacji politycznej istniejącej w tamtych czasach. Bliski Wschód był wtedy, tak jak i obecnie, regionem niezwykle niespokojnym. Przez większą część pierwszego stulecia p.n.e. toczyły się tam ciągłe walki między Rzymem i Partią o tereny stanowiące, bądź co bądź, centrum cywilizacji. Pomiędzy młotem Rzymu a kowadłem Partów znalazło się wiele małych królestw i księstw, między innymi Kommagena, Osroene, Pont i Armenia. Wydaje się prawdopodobne, że „mędrcy” lub, jak twierdzi tradycja chrześcijańska, królowie, przybyli z jednego lub kilku z tych krajów. Przez krótki czas Pont odgrywał rolę punktu zbornego dla tych, którzy sprzeciwiali się wtargnięciu Rzymian. Król Pontu, Mitrydates, był twardym człowiekiem i na tyle doświadczonym żołnierzem, że udało mu się na pewien czas wyprzeć ich nie tylko z Azji Mniejszej, lecz także z Grecji. Jednakże jego okrutne metody me przysparzały mu przyjaciół na nowo „wyzwolonych” terenach, a wielu Greków odetchnęło z ulgą, gdy został ostatecznie pokonany. Pompejusz, będący kluczową figurą w polityce tamtych czasów i lepszym wodzem niż Cezar, okazał się na tyle rozsądny, by pójść na ugodę z sojusznikami Mitrydatesa. W ramach przeprowadzanej przez siebie „reorganizacji” zezwolił im na zachowanie ich terytoriów w charakterze państw buforowych między Rzymem a Partią. Zatwierdził on Antiocha jako króla Kommageny, dynastię Arju w Edessie i Tigranesa w Armenii. Porażka Krassusa pod Carrhae w 53 roku p.n.e. ukazała mądrość strategii Pompejusza, gdyż Rzym nie był jeszcze gotowy na konfrontację z Partią na jej własnym terytorium. Ta porażająca klęska zmusiła Rzymian do wycofania się na pewien czas na wschód od Eufratu, co dało małym księstwom Mezopotamii trochę przestrzeni życiowej. To szczęśliwe status quo mogłoby utrzymać się dużo dłużej, gdyby nie dwa czynniki: seria wojen między samymi Rzymianami oraz machinacje jednego człowieka – Heroda Wielkiego. Człowiek ten, będący przerażającym połączeniem Makbeta i Otella, w odróżnieniu od innych władców regionu nie miał praw do tronu wynikających z zasady dziedziczności. Nie będąc nawet Żydem – był Idumejczykiem, to znaczy potomkiem syna Izaaka, Ezawa (Edom), a nie Jakuba (Izrael) – bezprawnie zagarnął królestwo Judei. Jego ojciec Antypater zdołał nawiązać dobre stosunki z Pompeju szem, on sam zaś sprzymierzał się kolejno z Juliuszem Cezarem, Kasjuszem, Antoniuszem i w końcu z Tyberiuszem. Mimo iż był powszechnie nienawidzony przez Żydów, z rzymską pomocą zdołał utrzymać się na tronie przez 33 lata 1. Jednakże nie realizował swoich planów bez przeszkód. W 40 roku p.n.e. Partowie próbowali uderzyć go w samo serce poprzez inwazję Palestyny mającą na celu osadzenie na tronie Antygona – pretendenta z dynastii hasmonejskiej 2. Herod opuścił kraj, lecz przedtem porwał Mariam – wnuczkę Hyrkana II, poprzedniego władcy hasmonejskiego. Ostatecznie osadził ją pod „opieką” swojej rodziny w twierdzy Masada. Była to forteca nie do zdobycia. Oblegający Partowie nie zdołali jej zająć. W tym czasie Herod udał się przez Egipt do Rzymu, gdzie udało mu się przekonać senat, by ustanowił go królem Judei. Co ważniejsze, z Syrii wysłana została armia rzymska, która wyparła Partów z Jerozolimy, otwierając Herodowi drogę do tronu. Przed swym powrotem Herod próbował zapewnić sobie legitymizację władzy, odsuwając swą pierwszą żonę Doris i poślubiając Mariam. Mordując jej starszego brata Arystobulosa – wysokiej rangi kapłana – sprawił, iż stała się ostatnią z linii. Nadskakujący Rzymianom Herod przysporzył sobie wrogów gdzie indziej. Istniały poważne przyczyny, dla których był nienawidzony w Mezopotamii. Wydaje się, że król Kommageny popierał, inwazję Partów na Syrię i Palestynę w 40 roku p.n.e., a może nawet brał w niej udział. W roku 38 p.n.e. Marek Antoniusz zorganizował wyprawę przeciw Kommagenie i oblegał jej stolicę Samosatę. Herod, chcąc przypochlebić się człowiekowi, którego uważał za wschodzącą gwiazdę rzymskiej polityki, przyszedł mu z pomocą. Wydarzenie to opisane zostało przez żydowskiego historyka Józefa Flawiusza: Herod [...] gdy usłyszał, że Antoniusz prowadzi wielki atak na Samosatę, dobrze ufortyfikowane miasto w pobliżu Eufratu, pospieszył, widząc doskonałą okazję do pokazania swej gorliwości i zapewnienia sobie wdzięczności Antoniusza. I tak się stało. Gdy przybył, zdobył miasto zabijając wielu wrogów i zagarniając łupy. Dawny podziw Antoniusza dla jego męstwa znacznie się powiększył. Obsypał go on nowymi zaszczytami, umacniając jego nadzieję na objęcie tronu po zmuszeniu króla Antiocha do poddania Samosaty 3. Herod bezpośrednio brał więc udział w obaleniu Antiocha, który – jak widzieliśmy – stał prawdopodobnie na czele tajnego stowarzyszenia zwanego Bractwem Sarmoung, wspominanego przez Gurdjieffa. Tę złożoną sytuację jeszcze bardziej komplikował fakt, że Marek Antoniusz całkowicie uległ urokowi Kleopatry, królowej Egiptu. Podobnie jak Herod, nigdy nie była ona pewna swojej pozycji i po kolei pozbywała się krewnych. Jej ambicje znacznie przekraczały granice Egiptu i w Marku Antoniuszu dostrzegła szansę realizacji swych planów. Jak relacjonuje Józef Flawiusz, było to bardzo niefortunne dla jej bliższych i dalszych sąsiadów: Antoniusz, zrujnowany przez namiętność do Kleopatry, stał się całkowicie niewolnikiem swej żądzy, podczas gdy ona zajęła się swą rodziną, nie pozostawiając przy życiu ani jednego ze swych krewnych. Następnie, pragnąc krwi cudzoziemców, rzucała oszczerstwa na władców Syrii i żądała od Antoniusza ich śmierci, sądząc, że w ten sposób łatwo zostanie władczynią wszystkiego, co posiadali. Chciwość swą rozszerzyła nawet na Żydów i Arabów, spiskując w tajemnicy w celu uśmiercenia ich królów, Heroda i Malichusa. Antoniusz był na tyle rozsądny, aby zdać sobie sprawę z tego, że część jej żądań – zabicie szlachetnych ludzi i słynnych królów – jest skrajnie niemoralne, ograniczył je więc, oszczędzając swoich przyjaciół. Wykroił wielkie części z ich terytoriów, łącznie z gajem palmowym w Jerychu, gdzie produkuje się balsam, i dał je Kleopatrze razem z miastami, wyjątkiem Tyru i Sydonu po tej stronie rzeki Eleutherus. Jako władczyni tych ziem Kleopatra towarzyszyła Antoniuszowi aż do Eufratu, gdy szedł on na wojnę z Partami, a następnie wróciła przez Apameę i Damaszek do Judei. Herod złagodził jej wrogość kosztownymi prezentami i ziemie oderwane od jego królestwa wydzierżawił od niej za dwieście talentów rocznie. W końcu towarzyszył Kleopatrze do Pelusium, okazując jej wszelkie względy. Działo się to niedługo przed powrotem z Partii Antoniusza, który przywiódł ze sobą więźnia – Artabazesa, syna Tigranesa, jako prezent dla Kleopatry. Nieszczęsny Part został jej natychmiast przekazany razem z pieniędzmi i wszystkimi łupami 4. Józef Flawiusz nie odnotował, co Kleopatra zrobiła z Artabazesem, lecz prawdopodobnie był on pokazywany na ulicach Aleksandrii, a następnie stracony. W tym czasie Mariam zmuszona została do małżeństwa z Herodem, którego nienawidziła jako wroga jej rodziny, mordercę jej dziadka i brata. Jak twierdzi Józef Flawiusz, była bardzo piękna, a Herod był nią oczarowany. „Miłość” ta zmieniła się w żywiołową zazdrość. W roku 29 p.n.e. wyjeżdżający za granicę Herod powierzył ją opiece swego zięcia Józefa, którego żoną była siostra Heroda, Salome. Dał Józefowi ścisłe instrukcje, zgodnie z którymi, gdyby cokolwiek stało mu się w czasie podróży, Mariam miała być natychmiast uśmiercona. Oczywiście dowiedziała się ona o tej groźbie i po powrocie Heroda nierozsądnie go za to zbeształa. Salome, nienawidząca bratowej za jej królewską krew i urodę, rozpuściła złośliwą plotkę, że Mariam miała romans z Józefem. Wierząc, iż nie ma dymu bez ognia, Herod natychmiast skazał ich oboje na śmierć. Mariam urodziła Herodowi pięcioro dzieci, z których tylko dwaj synowie, Aleksander i Arystobulos, przeżyli dzieciństwo. Mimo że starszy z nich, Aleksander, był spadkobiercą tronu, obaj nienawidzili swego ojca za to, co zrobił ich matce. Oni z kolei znienawidzeni byli przez Antypatra, swego starszego brata i syna pierwszej żony Heroda, Doris. Spiskował on przeciw swoim przyrodnim braciom przekonując Heroda, że zamierzają go otruć. Obu młodzieńców zabrano do Rzymu na proces, lecz zostali tam uniewinnieni od wszystkich zarzutów przez Augusta, który był wówczas cesarzem. To jednak nie położyło kresu intrygom. Ostatecznie Aleksander i jego brat Arystobulos zostali na rozkaz swego ojca uduszeni. Herod był już w tym czasie starym człowiekiem, lecz mimo iż miał olbrzymią rodzinę – wiele żon, konkubin i innych dzieci – nikomu nie ufał. Nawet gdy choroba przykuła go do łoża, na kilka dni przed swą śmiercią w 4 roku p.n.e. rozkazał zabić także Antypatra, swego spadkobiercę. Znając charakter tego tyrana, Saddama Husajna swoich czasów, łatwo można sobie wyobrazić jego reakcję na wiadomość, iż narodziło się dziecko, pochodzące nie ze stosunkowo młodej linii hasmonejskiej, lecz od samego Dawida. Z pewnością sądził, że historia może się w niebezpieczny sposób powtórzyć. Same imiona Marii i Józefa mogły obudzić w nim straszne wspomnienia wydarzeń sprzed dwudziestu lat, gdy zamordował Mariam i jej strażnika, także noszącego imię Józef. Na pewno nie miałby żadnych skrupułów dokonując rzezi niewiniątek z Betlejem, gdyby sądził, że zapobiegnie to niebezpieczeństwu. Takie były realia polityki w końcu pierwszego stulecia p.n.e. W tym świetle misja magów nabiera silnie politycznego zabarwienia. Niezależnie od symbolicznego znaczenia wydarzeń opisanych przez Mateusza, magowie byli w owych czasach zaznajomieni z najnowszą historią Judei i udziałem Heroda w upadku Antiocha Epifanesa z Kommageny. Wiedzieli, jak bardzo tereny położone na wschód od Eufratu narażone były na ataki Rzymu, i być może mieli nadzieję, że narodziny Jezusa odmienią sytuację, że gdy dorośnie, wyprze on Rzymian nie tylko z Judei, lecz z całej Azji. Opowieść o magach jest jednak czymś więcej niż tylko zwykłą, przykrą historią wojen, polityki siły i ambicji dynastycznych. Sprawozdanie Mateusza wyjaśnia, iż magowie byli astrologami, którzy ujrzeli na niebie coś niezwykłego, co spowodowało ich podróż do Judei. Tym „czymś” była gwiazda, tak wielka i jasna, że widać ją było długo po świcie. Właśnie ten ważny znak, tak istotny dla każdego, kto zajmuje się hermetyzmem, sprawił, że wyruszyli w drogę, i sprowadził ich, jak nam przekazano, najpierw do Jerozolimy, a potem do Betlejem. Czym więc była ta gwiazda, jaśniejsza niż wszystkie inne, i dlaczego wydaje się tak ważna? Współcześni astronomowie, mogący dokładnie nakreślić horoskop dla każdego dnia w ciągu ostatnich dziesięciu tysięcy lat, skłaniają się ku twierdzeniu, iż była to ważna koniunkcja planet. Prawdopodobnie to, co przepowiedzieli, a następnie ujrzeli Magowie, było zejściem się dwóch największych planet Układu Słonecznego, Jowisza i Saturna, których podwójne światło uniemożliwiało ich rozróżnienie. To niesłychanie rzadkie zjawisko miało miejsce latem, w 7 roku p.n.e. Większość astronomów jest zgodna, że było to jedyne wydarzenie na niebie w tamtych czasach odpowiadające opisowi Mateusza. Wiedząc o tym, uwierzyłem, że można odtworzyć horoskop Jezusa i dowiedzieć się wiele o jego przewidywanym losie. Magowie przybyli ze wschodu, z terenów, które stanowiły wtedy imperium Partów, w odróżnieniu od jego głównego rywala, Rzymu, dużo mniej scentralizowane. W Mezopotamii i Anatolii istniało, jak widzieliśmy, wiele mniej lub bardziej niezależnych królestw, których narody uważane były przez Rzymian i Żydów za „Partów”. Były to państwa satelickie, tworzące w czasach narodzin Jezusa bufor między dwoma imperiami. Z punktu widzenia opowieści o magach najważniejsze z nich to Kommagena, Osroene (prowincja, na terenie której leżały Edessa i Harran) oraz Armenia. Ślady z Edessy wskazują na to, że na terenie tym istniała niegdyś tajemna tradycja zawierająca elementy egipskie. To z kolei sugeruje, jak widzieliśmy, istnienie związku między piramidami, gwiazdozbiorem Oriona i symboliką ukrytą w opowieściach o Samsonie, Hiobie i prorokach. Tradycja ta wiąże się także z Janem Chrzcicielem. Kommagena miała w tym czasie własną, związaną z niebem religię, połączenie idei greckich, perskich i egipskich. Antioch Epifanes I ustanowił nowy kalendarz oparty na dacie jego „oficjalnych urodzin”. Zbudował specjalny szyb wskazujący na miejsce w zachodniej części nieba, przez które codziennie przechodzi gwiazda Regulus – „mały król” – znana także jako serce lwa. Zdarza się, że gdy następuje koniunkcja Słońca i gwiazd, co zdarzyło się w tamtych czasach 29 lipca, Syriusz pojawia się o świcie. Dzień ten był święty dla Egipcjan i oznaczał początek ich sotisowego, czyli syriuszowego roku. Antioch naśladował to i starał się zmienić istniejący w Kommagenie kalendarz księżycowy na słoneczny lub gwiezdny 5. Najwyraźniej to nowe święto, które związał z władzą królewską i narodzinami królów Kommageny, miało stać się oficjalnym początkiem roku. Z tego powodu późniejsi królowie, łącznie z jego synem Antiochem II, który władał Kommageną w 7 roku p.n.e., byli bardzo zainteresowani zjawiskami pojawiającymi się na niebie o tej porze roku. Zdarzyło się, iż 29 lipca w 7 roku p.n.e., na początku roku 6, koniunkcja dwóch największych planet Układu Słonecznego – Jowisza i Saturna – była ciągle widoczna. Zjawisko to było bardziej niż interesujące dla astronomów z Kommageny i prawdopodobnie z innych krajów Bliskiego Wschodu. Znając te podstawowe fakty, możemy zrekonstruować scenariusz wydarzeń. Horoskop Mesjasza Poszukując właściwej daty narodzin Jezusa, musimy brać pod uwagę różne aspekty. Przede wszystkim, Ewangelia Mateusza, podstawowe dla nas źródło opowieści c magach, stwierdza, iż w czasie jego narodzin na niebie widoczna była niezwykle jasna gwiazda, którą magli kierować się mędrcy ze wschodu. Gwiazda ta „spoczęła” nad miejscem, w którym znajdowało się dziecko. Identyfikacja tego obiektu, przy założeniu, że nie mówimy tu o UFO ani innym nadzwyczajnym zjawisku, jest stosunkowo łatwa. Najprawdopodobniej wydarzeniem, które spowodowało takie zainteresowanie wśród magów, była rzadka koniunkcja Jowisza i Saturna w gwiazdozbiorze Ryb. Oznaczało to dla nich początek „Nowego Roku” – roku Ryb. W Księdze Objawienia Jezus Chrystus opisany jest jako Lew: A jeden ze starców rzecze do mnie: Nie płacz! Zwyciężył lew z pokolenia Judy, korzeń Dawidowy, i może otworzyć księgę, i zerwać siedem jej pieczęci 7. Opis ten byłby odpowiedni dla Jezusa, gdyby urodził się on pod znakiem Lwa, a nie Koziorożca, który odpowiada dacie 25 grudnia. W rzeczywistości, jak widzieliśmy, celebrowanie Bożego Narodzenia było późniejszym wynalazkiem Kościoła, który zaadaptował rzymski kult Mitry i Sol Invictus. Wcześniej zimowym świętem był dzień chrztu Jezusa obchodzony 6 stycznia. Dla Mateusza i innych założycieli podwalin chrześcijaństwa zrozumiałe było, że Jezus był Mesjaszem nowego wieku, a symboliczna, jeśli nie rzeczywista data jego urodzin powinna być odpowiednia dla króla – Horusa. Datą tą, która odpowiada także wszystkim innym kryteriom, jest dzień 29 lipca 7 roku p.n.e. W starożytnym Egipcie najważniejszym dniem w roku były symboliczne narodziny Horusa, przypadające na czas heliakalnego wschodu Syriusza (tuż przed świtem Syriusz wschodzi i jest widoczny przez kilka minut, a następnie zastąpiony zostaje przez Słońce). Tego dnia Słońce wschodzi w koniunkcji z Regulusem, gigantyczną czerwoną gwiazdą z konstelacji Lwa, której nazwa znaczy „mały król”. Dla Egipcjan czerwony blask świtu symbolizował krew bogini Izydy rodzącej syna. blade światło Syriusza, duszy Izydy i najjaśniejszej gwiazdy na niebie, miało być przy ćmione przez jej syna – Słońce. Słońce jest więc także symbolicznym „synem” Syriusza. Po narodzinach staje się ono Re-Horachti, bogiem-sokołem, czczonym w Heliopolis, gdzie znajduje się pochodzący z XII dynastii obelisk, na którego szczycie wypisany jest jego hieroglif. Zgodnie z hermetyczną regułą brzmiącą „jak w górze, tak i na dole”, to budzące respekt, coroczne odradzanie się Słońca utożsamiane było z narodzinami Horusa-króla. Heliakalny wschód Syriusza oznaczał początek nowego roku syriuszowego i jak widzieliśmy – został on prawdopodobnie przyjęty przez Antiocha z Kommageny za oficjalną datę narodzin jego samego i jego ojca. Dnia 29 lipca 7 roku p.n.e. dwie planety, Jowisz i Saturn, znajdowały się w koniunkcji tworząc jedną, bardzo jasną gwiazdę. Ponieważ były to oficjalne urodziny króla w Kommagenie (a być może także w innych małych królestwach Mezopotamii), znaki te były niezwykle interesujące dla magów. Interesujące na tyle, by wysłać ekspedycje poszukujące w boski sposób narodzonego dziecka. Narodzenie Jezusa zapisane na niebie, 29 lipca 7 roku p.n.e. Z mauzoleum Antiocha wynika, iż królowie z Kommageny uważali, że znajdują się pod opieką widniejącego na niebie wielkiego Lwa oraz pewnych planet – szczególnie Jowisza. Wyznawany przez nich kult mial silny związek z zaratustrianizmem, Jowisz zaś uważany był przez nich za wcielenie perskiego boga Ahura Mazdy. Znali oni także przepowiednię głoszącą, iż perski prorok Zaratustra będzie mial syna, który narodzi się po jego śmierci. Astrologowie więc, widząc na niebie koniunkcję Jowisza i Saturna przypadającą na dzień urodzin ich królów, potraktowaliby to jako zwiastun prawdopodobnych narodzin Mesjasza. Wiedząc, że takie narodziny nie zdarzą się wich własnej królewskiej rodzinie, skonsultowaliby się ze swoimi sąsiadami – mieszkańcami Edessy – i Ormianami. Rodzina królewska z Edessy także związana była z konstelacją Lwa, gdyż jej założyciel zwany był Arja, co w języku hebrajskim i syryjskim oznacza właśnie lwa. Po stwierdzeniu, że tam także nie spodziewano się żadnych ważnych narodzin, zapytaliby, gdzie jeszcze mogłoby to się zdarzyć. W Edessie istniała wielka wspólnota żydowska i byłoby dziwne, gdyby król Abgar nie wiedział, że rodzina królewska w Judei także rządzona jest przez Lwa, a Żydzi oczekują Mesjasza. Mędrcy, nie będący prawdopodobnie królami, mogli więc zostać wysłani z Edessy, Armenii i Kommageny, by przeprowadzić poszukiwania. Po przybyciu do Jerozolimy zasięgnęli naturalnie informacji na dworze Heroda. Potraktowani tam zostali w grzeczny, odpowiadający ich randze sposób, lecz dowiedzieli się, że w królewskiej rodzinie nie oczekuje się żadnych narodzin w ciągu najbliższych dni. Rozpytując wśród kapłanów i starszyzny w Świątyni dowiedzieli się, że rzeczywiście istnieje stare proroctwo, mówiące, iż Mesjasz, potomek rodu Dawida, narodzi się w pobliskim mieście zwanym Betlejem. W odróżnieniu od Jerozolimy, położonej na terenach należących do izraelskiego plemienia Beniamina, Betlejem znajdowało się w prowincji Judy. Ponieważ Juda byka „lwim” plemieniem Izraela, miasto to także należało do Lwa. Z astrologicznego punktu widzenia było to odpowiednie niejsce dla narodzin króla znajdującego się właśnie pod opieką Lwa. Magowie zapragnęli przekonać się o prawdziwości tej przepowiedni. Pospiesznie pożegnali się i wyruszyli do znajdującego się w odległości ośmiu kilometrów Betlejem. Być może, ich karawana przybyła do Betlejem o świcie, mając za symbolicznego przewodnika niezwykłą koniunkcję Jowisza i Saturna, która prowadziła ich w drodze na południe z Jeruzalem. Mimo iż wszystkie inne gwiazdy kolejno gasły, ta „jedna” ciągle widoczna była w momencie ich przybycia, zawieszona nad stajenką, w której narodził się Jezus. Uradowani z powodu wypełnienia swej misji, zsiedli z wielbłądów i wydobyli z sakw dary dla dziecka: złoto, kadzidło i minę. Weszli i oddając cześć nowemu Mesjaszowi uklękli, ofiarując mu swe podarunki. Po wymianie uprzejmości z jego rodzicami i obietnicach wszelkiej możliwej pomocy w jego wykształceniu, rozbili obóz na pobliskim polu. Ostrzeżeni nocą przez anioła, by nie wracali do Heroda, pojechali do Edessy inną drogą. Być może, przybyli najpierw do Egiptu, by odwiedzić przyjaciół i załatwić kilka spraw. To, co moglibyśmy nazwać scenariuszem dalajlamy 8, maże być faktem historycznym, na którym Mateusz oparł swoje sprawozdanie. Jednakże nie jest wykluczone, że w legendzie o magach kryje się coś więcej. Biblię odczytywać można na wielu różnych poziomach. Oczywiście, opowieść ta została przez Mateusza włączona do Ewangelii w pewnym określonym celu. Cel ten był zrozumiały dla co najmniej części adresatów Ewangelii – „tych, którzy mają uszy do słuchania”. Przez nich właśnie przybycie magów w czasie narodzin rozumiane było w zupełnie inny sposób – jako zwięzły opis przeznaczenia Jezusa. Horoskop Mesjasza Mateusz, który z jakichś powodów określany jest w Biblii jako „celnik”, mimo iż prawdopodobnie nie zajmował się zbieraniem podatków, był chrześcijańskim gnostykiem. Pochodził najprawdopodobniej z Antiochii lub Aleksandrii i z pewnością wiele wiedział o pogańskich kultach tego regionu. Celem jego Ewangelii było pozyskanie wyznawców dla nowej wiary, więc musiała odpowiadać warunkom, w jakich została stworzona. Wydaje się, że Mateusz rozumiał związki między starożytnymi tajemnicami a chrześcijaństwem i mając na względzie nowych wyznawców, chciał je podkreślić. W nowym, chrześcijańskim obrządku pierwotna egipska trójca, składająca się z Ozyrysa, Izydy i Horusa, zastąpiona została przez Józefa, Marię i Jezusa. Narodziny Jezusa odpowiadają więc symbolicznie narodzinom nowego „Horusa – króla” na ziemi; jest on zwiastunem Nowej Epoki zastępującej starą, „zużytą” religię Egiptu i w ten sposób powinien być postrzegany. Twórcy ikonografii chrześcijańskiej uwiecznili szczegóły horoskopu Jezusa bazując na zarysach historii zapisanej przez Mateusza i włączając je do archetypu obrazu narodzin. Połączenie przetrwało dwa tysiące lat. Dokonano tego w taki sposób, że nie zostało zapomniane ani zrewidowane, co najprawdopodobniej stałoby się, gdyby władze kościelne zdawały sobie sprawę, co zaszło. Wiedząc o tym, jesteśmy w stanie przeanalizować tradycyjną scenę narodzin i odnaleźć w niej głębsze znaczenie, którego istnienia nie podejrzewali chrześcijańscy ikonografowie. Jak widzieliśmy, Maria i Józef mają swoje gwiezdne odpowiedniki. W makrokosmicznym sensie są oni Syriuszem i konstelacją Oriona. Symbolizm ten jednakże sięga dużo głębiej. Według tradycji Jezus rodzi się w stajence, czyli miejscu przeznaczonym dla zwierząt. Wydaje się, że jest to symbol zodiaku – „zwierzęcej” ścieżki Słońca, po której porusza się ono po niebie 9. Przy narodzinach, oprócz Marii i Józefa, asystujądwa symboliczne zwierzęta zamieszkujące „stajenkę”, to znaczy tę część zodiaku, która jest widoczna. Są to wół (odpowiadający zodiakalnemu Bykowi) i owca lub baran (zodiakalny Baran). Przy wydarzeniu tym obecni są także trzej pasterze. Sądzę, że są oni trzema gwiazdami, które „wskazują drogę”. Są to: Capella – bardzo jasna gwiazda w konstelacji Woźnicy, oraz Kastor i Polluks (Bliźnięta). Wszystkie te gwiazdy obserwowane były w starożytności i używane dla określania czasu. Wschodzą one przed Lwem i w pewnym sensie są jego przewodnikami. Znaczące jest to, że wszystkie znajdują się ponad linią ekliptyki, w części nieba położonej bardziej na północ niż Orion i Wielki Pies (Józef i Maria). Wydaje się, że to właśnie oznacza stwierdzenie, że pasterze znajdowali się „w górach”, to znaczy na północ od miejsca zdarzenia, gdy zostali wezwani przez aniołów. Zgodnie z tradycją przedstawia się Jezusa leżącego w „żłobie”, czyli w miejscu służącym do karmienia zwierząt. Słowo „Betlejem” oznacza „dom chleba”. Miasto to tradycyjnie znajdowało się we władaniu plemienia Judy. Każde ze starożytnych plemion Izraela przypisane było do jednego z dwunastu znaków zodiaku. Juda było „lwim” plemieniem i jego „dom” stanowiły tereny, którymi władał Lew. Wyrażenie „Jezus w żłobie” oznacza więc, że znajduje się on w Betlejem, a także w znaku Lwa. Symbolem tego jest Słońce wschodzące (rodzące się) w znaku Lwa. Kolejna jasna gwiazda, Procjon, znajduje się między Marią (Syriuszem) a Dzieciątkiem Jezus (Słońce w koniunkcji z Regulusem). Procjon wschodzi po Orionie, tuż przed Syriuszem. W czasie narodzin znajdował się on bliżej Marii niż Józefa. Procjon jest częścią gwiazdozbioru Małego Psa, wiążącą go z Wielkim Psem jako jego młodszy lub mniejszy odpowiednik. Jeśli Wielki Pies przedstawia Marię, to konstelacja ta powinna oznaczać dziewczynę. Z tego powodu sądzę, że Procjon przedstawia akuszerkę, która zgodnie z niektórymi podaniami była córką karczmarza. O świcie w tej części nieba jedynie najbardziej jasne gwiazdy są widoczne. Do wyjaśnienia pozostała już tylko kwestia planet. Planety, zgodnie z filozofią hermetyczną, są bogami niższego nieba (to znaczy Układu Słonecznego). Każda z nich władała jedną ze „sfer kryształowych” otaczających Ziemię. Wierzono, że gdy rodziła się jakaś dusza, otrzymywała „dary” od planet, które były świadkami jej narodzin. Charakter tych darów, jak wierzono, określał talenty i los danej osoby do końca jej życia na Ziemi. Bardzo ważna była znajomość planet swoich narodzin, to znaczy tych, które znajdowały się w tym momencie ponad horyzontem, gdyż to one były bogami mającymi największy wpływ na narodzonego wtedy człowieka. Zakładając, że Jezus urodził się o świcie 29 lipca w 7 roku p.n.e., to w czasie jego narodzin na niebie widoczne były trzy planety: Jowisz i Saturn znajdujące się w tak bliskiej koniunkcji, że wyglądały jak jedna bardzo jasna gwiazda, oraz Merkury, który pojawił się tuż przed świtem jako gwiazda poranna. Podobnie jak Syriusz przedstawia Marię, a Orion Józefa, te trzy planety odpowiadają trzem królom lub magom pochodzącym z późniejszej tradycji. Ich darami są złoto, symbolizujące bogactwo, kadzidło, odpowiadające duchowej mądrości, i mirra 10, symbol długowieczności. Prezenty te można odpowiednio przypisać planetom, o których mowa; złoto Jowiszowi, mirrę Saturnowi, a kadzidło Merkuremu. Na wielu obrazach przedstawiających pokłon magów dwaj królowie spokojnie stoją w oczekiwaniu na swoją kolej, by złożyć hołd nowemu zbawicielowi, podczas gdy trzeci z nich klęczy przed dzieckiem i całuje jego stopę. Pierwsi dwaj symbolizują najwyraźniej Saturna i Jowisza w koniunkcji, trzeci zaś to Merkury. Po grecku planeta ta zwana była Hermes i wiązano ją z egipskim bogiem Thotem. Znana była także jako Hermes Trismegitos – Hermes po Trzykroć Wielki. Mimo iż przyzwyczailiśmy się widzieć Hermesa jako młodego posłańca bogów, to starożytny prorok Hermes Trismegitos jest zwykle przedstawiany jako czcigodny starzec. Na obrazach ukazujących narodziny król, który klęczy, jest zwykle najstarszy z całej trójki. Jasne jest więc, że niemal wszystkie elementy wizerunku nieba w czasie narodzin Jezusa przedstawiane są na niezliczonych obrazach w sposób bezmyślny. Niestety, z przyczyn kalendarzowych i politycznych data narodzin Jezusa została przez Kościół przesunięta na 25 grudnia. Data ta była pierwotnie dniem narodzin rzymskiego i perskiego boga słońca Sol – Mitry. W czasach wczesnego Kościoła zimowym świętem był dzień Trzech Króli obchodzony 6 stycznia. Święto to jednakże nie miało nic wspólnego z narodzinami Jezusa, lecz związane raczej było z celebracją jego chrztu dokonanego przez Jana. W IV wieku Kościół przekształcił je w dzień narodzin Chrystusa, prawdopodobnie dlatego, iż fakt chrztu wskazywał na to, że Jezus powinien był przejść przeprowadzoną przez Jana inicjację, zanim mógł podjąć się realizacji swej misji. Krzepnąca wówczas doktryna Kościoła głosiła, że Syn Boży i druga osoba Trójcy była wszechwiedząca i wszechwładna od dnia swych narodzin. Twierdzenie, iż Jezus przeszedł przez serię inicjacji, zanim osiągnął całą swą moc, było niewygodne dla duchowieństwa, które już zapomniało (o ile w ogóle wiedziało to kiedykolwiek), czym te inicjacje były. Zmiana daty zadowalała także pogan z Aleksandrii, pomagając im w konwersji. Przywykli oni świętować 6 stycznia urodziny Aiona (nowego roku w tym przypadku), który zrodził się z Kore, dziewiczej bogini. Mogli oni zaakceptować Jezusa jako Aiona i Marię jako Kore bez konieczności zmiany ich najważniejszego święta. Później, prawdopodobnie z tych samych powodów, Boże Narodzenie przesunięte zostało na 25 grudnia, a 6 stycznia stał się Świętem Magów. Wybór daty sąsiadującej z przesileniem zimowym na dzień urodzin Chrystusa jest w pewnym sensie logiczny i odpowiada rzymskiemu kalendarzowi. Oznacza to, że zwiastowanie Najświętszej Marii Panny, czyli dzień, w którym zaszła ona w ciążę, dziewięć miesięcy przed narodzinami, mogło być świętowane 25 marca. Według Ewangelii świętego Łukasza Jezus urodził się sześć miesięcy po Janie Chrzcicielu. Oznaczało to, że narodziny Jana mogły być wygodnie obchodzone 24 czerwca, w środku lata. Mimo iż według Biblii to Gabriel objawił się ojcu Jana – Zachariaszowi, by powiadomić go, że jego żona Elżbieta jest w ciąży, to data tego „mniejszego zwiastowania” odpowiada dniu 29 września, który jest świętem innego archaniołaMichała. Kościół posiada więc święta, które zgodnie z jego nauką przypadają na cztery najważniejsze dni w roku, w zimie, wiosną, latem i jesienią. Świątynie Dziewicy W naukach Kościoła religia astralna, która łączyła Oriona, Lwa i Syriusza z narodzinami Jezusa, została ukryta i zmieniona, by nie stwarzać powodów do oskarżeń. Kalendarz kościelny z ustalonymi świętami oparty został na czterech dniach rozpoczynających kwartały: Boże Narodzenie – 25 grudnia, zwiastowanie Najświętszej Marii Panny – 25 marca, narodziny Jana Chrzciciela – 24 czerwca i dzień archanioła Michała – 29 września. W średniowieczu święto zwiastowania było początkiem oficjalnego roku, a dzień archanioła Michała rozpoczynał jesień. Odpowiedź ma pytanie, dlaczego te tak ważne święta nie powinny być obchodzone dokładnie w czasie zrównania dnia z nocą, lecz kilka dni wcześniej, była dla mnie zagadką, dopóki nie zbadałem całej sytuacji z astrologicznego punktu widzenia. Cztery dni oznaczające początek kwartałów dotyczą dwóch „kuzynów”, Jezusa i Jana Chrzciciela, oraz dwóch archaniołów, Michała i Gabriela. Święto Zwiastowania istniejące w kalendarzu rzymskim co najmniej od VII wieku wprowadzone zostało dla uczczenia wizyty Gabriela, który poinformował Marię o życzeniu Ojca, aby pozostając w dziewictwie stała się matką Mesjasza. Wypowiadając pamiętne słowa „niech mi się stanie wedle słowa twego” Maria przyjmuje swoje przeznaczenie i zostaje zapłodniona nasieniem Boga. Dziewięć miesięcy później, w dzień Bożego Narodzenia, jak należałoby powiedzieć, rodzi Jezusa w stajence w Betlejem. Między świętem Zwiastowania i Narodzenia istnieje bardzo znaczący z teologicznego i biologicznego punktu widzenia związek. W podobny sposób, co jednak w oczach Kościoła jest mniej istotne, odbyły się narodziny Jana. Urodził się on 24 czerwca, więc poczęcie, które miało miejsce dziewięć miesięcy wcześniej, wiąże się z dniem archanioła Michała. Według Ewangelii (tym razem historia została dokładniej przedstawiona przez Łukasza niż Mateusza) to właśnie archanioł Gabriel pojawia się przed ojcem Jana, Zachariaszem, i oznajmia mu, że jego zaawansowana wiekiem żona urodzi syna. Widzimy wiec, że ten sam anioł, mimo iż w różnych porach roku, odgrywa rolę posłańca zarówno w przypadku Marii, jak i Elżbiety, matki Jana. Obie kobiety zachodzą w ciążę z woli Boga, lecz Elżbieta, w odróżnieniu od Marii, jest mężatką, a nie dziewicą, i można przypuszczać, że nasienie, którym zostaje zapłodniona, pochodzi od jej męża Zachariasza. Jan jednakże ma być „napełniony Duchem Świętym już w łonie matki swojej” 11. Nawet jeśli narodziny Jana nie są tak cudowne jak jego „spłodzonego przez Boga kuzyna Jezusa”, to i tak mogą robić wrażenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że jego matka była bezpłodną kobietą w podeszłym wieku. W pewnym sensie więc Jezus i Jan są boskimi bliźniakami, kuzynami, których poczęcie i narodziny są niezwykle podobne i których przyjście zapowiedziane zostało przez tego samego anioła. Informacje zawarte w Ewangelii świętego Łukasza, mówiące, iż Gabriel objawił się Elżbiecie pełne sześć miesięcy przed swoim spotkaniem z Maria,, wskazują na to, że ta półroczna różnica ma jakieś znaczenie. Kim zatem jest Gabriel i co symbolizuje? W chrześcijańskiej ikonografii jest on, lub może ona, tradycyjnie ukazywany jako piękna uskrzydlona istota. Jego atrybutem, który wręcza Marii Dziewicy jako znak jej świętego powołania, jest biała lilia symbolizująca czystość. Lilia ta jednakże ma szersze znaczenie niż tylko znak dziewictwa. Wydaje się, że było to dobrze rozumiane w średniowiecznej Europie i legło u podstaw tamtejszego mistycyzmu. Szczególnie we Francji kult dziewicy osiągnął swoje apogeum. Jeszcze raz posłużyłem się programem Skyglobe i jeszcze raz spotkała mnie niespodzianka. Ustawiając go w przybliżeniu na rok 1150 i koncentrując się na Paryżu, odkryłem, że najważniejszą konstelacją w święto Zwiastowania i dzień archanioła Michała była, co nie jest może zbyt zaskakujące, Panna. 25 marca Panna wschodziła w czasie zachodu Słońca. Dokładnie w tym momencie Spica (Kłos), najjaśniejsza i najważniejsza gwiazda tej konstelacji, wznosiła się ponad horyzont, podczas gdy Słońce znikało na zachodzie. Zmiana daty na 29 września była również znacząca, gdyż tego dnia Słońce wschodziło w koniunkcji z Kłosem. Oba te dni, kiedy zgodnie ze słowami anioła Gabriela Maria i Elżbieta zaszły w ciążę, związane były z gwiazdozbiorem Panny. Z astrologicznego punktu widzenia jednakże istniała pewna nieprawidłowość w tym, wydawałoby się, poprawnie ułożonym schemacie. Wschód Kłosa w koniunkcji ze wschodzącym Słońcem był najważniejszym symbolem zwiastowania. Powinien on wiązać się z Jezusem jako Mesjaszem, a nie Janem – prorokiem, który przychodzi wcześniej. Innymi słowy, Kościół przez pomyłkę przesunął narodziny Jezusa z lata, kiedy Słońce znajdowało się w koniunkcji z Regulusem, na okres przesilenia zimowego, co całkowicie zmieniło całą symbolikę zwiastowania. Zdając sobie z tego sprawę, zdecydowałem się zbadać głębiej ten problem i sprawdzić, jakie związki mogą istnieć między chrześcijańskim zwiastowaniem i jego starszym, egipskim odpowiednikiem – „zapłodnieniem Izydy”. W książce Piramidy – brama do gwiazd 12 Robert Bauval i ja przedstawiliśmy dowód, że południowy szyb Komory Królowej w Wielkiej Piramidzie jest tak ustawiony, iż w czasie, kiedy piramida była budowana, wskazywał na Syriusza, gdy przecinał on południk. Założyliśmy, że było to związane ze szczególnym rytuałem, który, jak sądziliśmy, odbywał się w Komorze Królowej i dzięki któremu Syriusz – gwiazda Izydy – był symbolicznie zapładniany, gdy o świcie ustawiał się ponad szybem. Ponieważ najwyraźniej był to egipski odpowiednik zwiastowania, zdecydowałem się sprawdzić, kiedy przed narodzinami Jezusa (przyjmując, że miały one miejsce 29 lipca 7 roku p.n.e.) sytuacja taka mogła zdarzyć się ponad Kairem. Ku memu zdumieniu dniem, w którym Syriusz ustawił się o świcie w jednej linii z południkiem, okazał się 22 września 8 roku p.n.e. – dzień, kiedy Słońce wschodziło w koniunkcji z Kłosem. Prawdziwe zwiastowanie Marii zapisane na niebie, 21 września 8 roku p.n.e. Ponieważ najwyraźniej nie był to przypadek, zdecydowałem się przeanalizować Symboliczne znaczenie gwiazdozbioru Panny, aby sprawdzić, kogo lub co przedstawiał on w czasach egipskich oraz jaki związek mogło to mieć z Marią Panną i archaniołem Gabrielem. W książce Astraea autorstwa Frances Yates odkryłem, iż gwiazdozbiór Panny jest łacińską wersją Astrei – sprawiedliwej dziewicy z okresu „złotego” wieku. Yates przytacza historię opowiedzianą w Przemianach Owidiusza: W pierwszej księdze Przemian Owidiusza znajduje się słynny fragment opisujący cztery wieki. W pierwszym, złotym wieku pod rządami Saturna, ludzie zdobywali pożywienie bez pracy, zawsze trwała wiosna, wszyscy z natury byli cnotliwi, a na Ziemi panował powszechny pokój. Po złotym wieku Saturna nadszedł srebrny wiek Jowisza, kiedy wieczne lato zastąpiły zmieniające się pory roku, a ludzie po raz pierwszy odczuli chłód i upał oraz poznali pracę przy uprawie ziemi. Jako trzeci nadszedł wiek spiżu, surowszy niż dwa poprzednie, ale jeszcze nie bezbożny. W końcu nastąpił wiek żelaza, kiedy zło zostało uwolnione. Skromność, prawda i wiara zniknęły, a wiedzeni chciwością ludzie podróżowali po całym świecie w poszukiwaniu zysku, grzebiąc w ziemi i szukając metali. Przyszła wojna i wymachiwali bronią trzymaną w zakrwawionych rękach. Pobożność została pokonana, a dziewica Astrea, ostatnia z nieśmiertelnych, opuściła zbroczoną krwią ziemię 13. Wiara w istniejący dawniej złoty wiek jest powszechna. W Egipcie opisywany był on jako okres rządów króla – boga Ozyrysa i jego żony Izydy, którzy wspólnie stworzyli cywilizację. Jednym z podstawowych filarów społeczeństwa, co możemy dostrzec z perspektywy naszych czasów, była silna wiara we władzę prawa. Abstrakcyjne pojęcia prawdy i sprawiedliwości przedstawiane były przez Egipcjan w postaci figury bogini zwanej Maat. Symbolem jej było strusie pióro. Dwa takie pióra noszone były przez królów Egiptu w tak zwanej koronie Ozyrysa Atef. Przestrzeganie władzy prawa było podstawowym obowiązkiem faraona, gdyż starał się on naśladować Horusa, który przywrócił w Egipcie ład po zamordowaniu jego ojca przez uzurpatora Seta. Maat jako prawda stanowiła zasadę, zgodnie z którą Egipcjanie spodziewali się być sądzeni po śmierci. Symbolem tego jest „ważenie serca” – ceremonia przedstawiana na niezliczonych papirusach (np. na papirusie pisarza Ani 14). W czasie tej ceremonii, która, jak sądzę, mogła odbywać się w Królewskiej Komorze Wielkiej Piramidy, serce zmarłego, symbolizowane przez mały dzban, w którym umieszczane ono było podczas mumifikacji ciała, kładzione jest na szalce wagi, gdy na drugiej szalce znajduje się Maat – pióro strusia. W zależności od wyników tego sprawdzianu, dusza zmarłego mogła opuścić Ziemię, by połączyć się z Ozyrysem w jego niebiańskiej krainie, lub pożerana była przez potwora z ciałem lwa i głową krokodyla czającego się w pobliżu wagi. W Komorze Królewskiej znajduje się skierowany na południe szyb, który w czasie budowy piramidy (ok. roku 2450 p.n.e.) wskazywał wprost na punkt kulminacji gwiazdy Al-Nitak w Pasie Oriona. Drugi szyb, przy przeciwnej ścianie, skierowany był w stro nę położonej wówczas na północy gwiazdy alpha-Draconis. Dwór Ozyrysa kojarzony jest z Orionem, Gwiazda Północna zaś symbolizowana jest przez Tauret, boginię z głową krokodyla. Przedstawiana jest ona zawsze w stanie zaawansowanej ciąży i wiązana z aktem narodzin. Wynika stąd, iż projekcja duszy przez jeden z szybów jest uzależniona od wyniku sądu. Dusza łączy się z Ozyrysem w raju lub zostaje pożarta przez Tauret [Bogini Tauret, mimo swego wyglądu, była postacią o raczej dobrym charakterze, a z pewnością nie miała nic wspólnego z pożeraniem zmarłych. Autor myli tu boginię, przedstawianą jako hipopotamica o głowie krokodyla, z demonem Imi-Mut, wyobrażanym jako połączenie głowy krokodyla, przedniej części ciała lwa i tylnej – hipopotama.], by znowu narodzić się na Ziemi. Maat, często przedstawiana obok wagi (Waga jest także znakiem zodiaku), reprezentowana jest na niebie przez konstelację Panny. W mitologii egipskiej często uważana jest za małżonkę Thota, boga nauki i pisma, którego Grecy nazywali Hermes Trismegistos. To właśnie on zapisuje wyniki sądu oraz odgrywa rolę sędziego i ławy przysięgłych. Wydaje się, że oboje określają przeznaczenie dusz, a szczególnie w ich reinkarnacji na Ziemi 15. Frances Yates pisze na temat łacińskiej Panny: Owidiusz wykorzystuje źródła greckie. Tradycja złotego wieku wspomniana przez Hezjoda, szerzej opisana została przez Aratosa, greckiego poetę zajmującego się tematem astronomii, przy omawianiu konstelacji Panny – szóstego znaku zodiaku. Aratos wyjaśnia, że kiedy dziewica Sprawiedliwość opuściła świat w okresie wieku żelaza, zamieszkała na niebie w postaci konstelacji Panny. Postać sprawiedliwej dziewicy lśni teraz na niebie trzymając w dłoni kłos zboża. Motyw kłosu zboża – virgo spicifera – powtarzają tłumacze łacińscy i imitatorzy Aratosa. Tradycyjnie konstelacja ta przedstawiana jest jako uskrzydlona kobieta trzymająca w dłoni zboże. Kłosy zboża oznaczają pozycję szczególnie jasnej gwiazdy Spica 16. W pierwotnej, egipskiej wersji, gdzie miejsce Sprawiedliwości lub Panny zajmowała Maat, Spica byłaby najprawdopodobniej piórem sprawiedliwości lub kwiatem lotosu 17. Związek między lotosem a narodzinami Horusa jako reinkarnacji słonecznego Logos jest także wyraźny. Rundle Clark pisze: [...] dla Egipcjan symbolem pojawienia się wielkiego Ducha Życia z głębi wód był czasami lotos – lilia wodna – wznoszący się i rozchylający płatki, by ukazać Boga Światła i Ruchu [...], czasami kwiat odsłaniał małe dziecko, poranne słońce 18. Z fragmentu tego jasno wynika, że dziecko lotosu przedstawia duszę jako Horusa, syna Słońca. Widoczne jest to na papirusie Ani, ukazującym grupę trzech lotosów wznoszących się nad stawem lilii. Ze środkowego, otwartego kwiatu wynurza się głowa 19. Może symboliczny wizerunek Horusa w lilii związany był z jego sekretnymi narodzinami wśród lilii i papirusów Dolnego Egiptu. Sądzę, że ze wszystkich tych rozważań jasno wynika, iż anioł Gabriel astralnie przedstawia Sprawiedliwość, czyli konstelację Panny. Zwiastowanie Marii Dziewicy miało miejsce, przynajmniej symbolicznie, 22 września 8 roku p.n.e. Z punktu widzenia symboliki astralnej nie jest istotne, czy anioł rzeczywiście jej się objawił. Tego dnia, gdy Syriusz o świcie osiągnął południk, Słońce znajdowało się w koniunkcji z Kłosem. Anioł (Panna) symbolicznie oferuje bukiet lilii z duszą przyszłego Horusa-króla ukrytą między nimi. Maria, symbolizowana przez Syriusza znajdującego się na szczycie swego kręgu, przyjmuje to „nasienie” (lub raczej duszę) do swego Iona. Jezus, jako istota ludzka podlegająca reinkarnacji, opuszcza swoją niebiańską siedzibę z lotosu, czyli miejsce, w którym dusza spoczywa między okresami reinkarnacji, i poddaje się ograniczeniom czasu, miejsca i przestrzeni. W procesie tym, tak jak wszystkie podlegające reinkarnacji dusze, musi on przyjąć swój los i przeznaczenie. Wszystko to ukryte jest w akcie zwiastowania, a na jaw wychodzi dopiero w czasie jego narodzin, które symbolicznie (jeśli nie realnie) miały miejsce mniej więcej dziesięć miesięcy później – 29 lipca. Właściwe określenie daty zwiastowania na 22 września pociąga za sobą stwierdzenie, że prawdziwe narodziny Jezusa miały miejsce nie zimą, lecz latem. Jego kuzyn Jan natomiast, który w swej kosmicznej roli dzikusa – proroka symbolizowany jest przez Oriona, będąc sześć miesięcy starszy od Jezusa, narodziłby się w okresie, kiedy Słońce znajdowało się w znaku Wodnika. Cóż mogłoby być bardziej właściwe dla człowieka, którego przeznaczeniem było dokonywanie chrztów? Pomijając dni rozpoczynające kwartały w kościelnym kalendarzu, które opierały się nie na prawidłowym rozumieniu symboli astrologicznych, lecz raczej na rzymskim święcie Mitry/Sol-Invictus, byłem w stanie zrozumieć, że chrześcijaństwo łączy się bezpośrednio ze starożytnymi tajemnicami Egiptu. Nie zdawałem sobie jednakże sprawy z tego, jak bardzo horoskop Jezusa związany jest z historią magów i że odkrywa on, jak silnie byli oni związani z jego astralnym przeznaczeniem. Podarunki magów Kościół porzucił twierdzenie, iż narodziny Jezusa przypadają na dzień heliakalnego wschodu Syriusza w 7 roku p.n.e., przyjmując za ich czas okres symbolicznego odrodzenia Słońca w zimie. Przyjęcie daty lipcowej wskazywałoby zbyt wyraźnie na związek między chrześcijaństwem pierwotnym a egipskim kultem Ozyrysa, gdyż byk to początek roku syriuszowego i millennium według egipskiego kalendarza. Dopiero w 245 roku n.e. „ojciec Kościoła” Orygenes, który urodził się w Aleksandrii i jako biskup miał kontakty z cesarzem Aleksandrem Sewerem, potępił świętowanie narodzin Jezusa, „jak gdyby był on królem, faraonem”. Nie powiedziałby tego, gdyby w Egipcie nie rozumiano, nawet w jego czasach, że prawdziwe narodziny Jezusa odpowiadały początkowi egipskiego nowego roku i oficjalnej dacie narodzin Horusa. Niestety – to, że prawdziwa data narodzin Jezusa i wiedza, iż urodził się on jako Lew, została zapomniana, sprawia, że niektóre proroctwa biblijne stały się niejasne, na przykład Objawienie 5:5, gdy jeden ze starców mówi: „Nie płacz! Zwyciężył Lew z pokolenia Judy, korzeń Dawidowy, i może otworzyć księgę, i zerwać siedem jej pieczęci”. Lew z plemienia Judy musi oznaczać człowieka urodzonego pod znakiem Lwa i jest to oczywiście Jezus. Siedem pieczęci, które zrywa, oznaczają siedem planet zamykających sferę kryształową, które nie pozwalają duszom opuścić Ziemi. Teoria ta może być zrozumiana jedynie w kontekście tradycji hermetyzmu i znajomości astrologicznego położenia narodzin Jezusa. Dary magów także mają głębsze i złożone znaczenie. Zgodnie z filozofią hermetyczną, z którą Mateusz wydaje się dobrze zaznajomiony, królami lub władcami niższego nieba było siedem planet 20. Tracąc łaskę, człowiek znalazł się pod ich zwierzchnictwem, co oznaczało, że został uwięziony w cyklach reinkarnacji. Wierzono, że wszystkie planety, a szczególnie te, które znajdują się ponad horyzontem w chwili narodzin, uczestniczą w kształtowaniu ulegającej reinkarnacji duszy, nadając jej pewne cechy odpowiadające własnej naturze. Dary te mogły stać się błogosławieństwem, ale i przekleństwem, jeżeli użyte były jedynie dla własnych, egoistycznych celów. Z astrologicznego punktu widzenia uznać można, iż dary Trzech Królów symbolizują pewne szczególne talenty przekazane Jezusowi przez planetarnych władców podczas jego narodzin. Bardzo znaczące jest to, że bezpośrednio po dokonanym przez Jana chrzcie, Jezus był trzykrotnie kuszony przez szatana podczas swego postu na pustyni. Wydaje się, że szatan reprezentuje tutaj drugą, ciemną stronę jego charakteru, która – w odróżnieniu od niebiańskiego ducha – ukształtowana została przez astralne okoliczności jego narodzin. Można sądzić, że te trzy pokusy związane są z możliwością niewłaściwego użycia trzech otrzymanych od Królów darów. Jezus najpierw skłaniany jest do dokonania przemiany kamieni w chleb, to znaczy do magicznej transformacji materii. Oznaczałoby to nadużycie kapłańskiej mocy przekazanej mu przez Merkurego – planetę magii. Następnie kuszony jest, by rzucił się z dużej wysokości w dół wierząc, że aniołowie pochwycą go i powstrzymają upadek. To byłoby nadużyciem danej przez Saturna mocy zachowywania życia. W końcu szatan namawia go, by ustanowił się królem świata, co byłoby niewłaściwym wykorzystaniem daru otrzymanego od Jowisza – planety lojalności. Odrzucając wszystkie te pokusy Jezus ukazuje, że jego przeznaczenie sięga wyżej niż planetarni bogowie symbolizowani przez Trzech Króli. Istotne jest to, że Wenus, Mars i Księżyc są nieobecne przy j ego narodzinach. Nic nam nie wiadomo o tym, by był on kuszony przez pożądanie (Wenus), okrucieństwo (Mars) lub lenistwo (Księżyc). Szatan lub siedmiogłowy planetarny Logos, który wiąże ludzkie dusze z materialnym światem, może kusić go jedynie w sposób zgodny z naturą jego przeznaczenia. Później, realizując swą misję, Jezus wykorzystuje otrzymane dary dla dobra innych. Posługuje się mocą otrzymaną od Merkurego, by przemienić wodę w wino oraz rozmnożyć chleb i ryby nie dla siebie, lecz dla zaspokojenia potrzeb innych ludzi. Używa mocy Saturna, by uzdrawiać chorych i wskrzeszać zmarłych. Rezygnuje z wysokiej pozycji i pieniędzy oferowanych przez Jowisza, by stać się ubogim wędrowcem. W ten sposób Ewangelia świętego Mateusza ukazuje, że zachowanie współczesnego wyznawcy hermetyzmu powinno cechować się pokorą, czynieniem dobra i honorem. Okazało się, że zasady te są całkowicie sprzeczne z postawą uczonych i faryzeuszy, rzekomych mędrców tamtych czasów, którzy wpadli w pułapki szatana marnotrawiąc swój czas na jałowych dyskusjach i wynoszeniu się ponad sąsiadów. Zostali oskarżeni o hipokryzję oraz zagarnięcie i ukrycie kluczy do niebios (hermetyczna mądrość przekazana przez Abrahama, Mojżesza i innych proroków); Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi, albowiem sami nie wchodzicie ani nie pozwalacie wejść tym, którzy wchodzą [...]. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru i z kminku, a zaniedbaliście tego, co najważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności: te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać. Ślepi przewodnicy! Przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda 21. Pod koniec życia, po wypełnieniu swej misji nauczyciela, Jezus zwraca dary otrzymane od „bogów”, królów sfer astralnych. W czasie procesu odmawia obrony swej osoby za pomocą mądrych słów lub magicznych sztuczek. Innymi słowy porzuca Merkurego. Nie próbuje kupić sobie drogi do wolności, co biorąc pod uwagę jego koneksje, z łatwością mógłby zrobić. Oznacza to odrzucenie Jowisza. Trzeci dar, otrzymaną od Saturna obietnicę długiego życia, Jezus odrzuca umierając na krzyżu. Oddając Trzem Królom ich prezenty, wybiera wolność od więzów ziemskiej egzystencji. Dokonuje także czwartej negacji: rezygnuje z zajęcia pozycji króla Judy. Był to dar samego boga-słońca Apolla-Heliosa, symbolizowany przez narodzenie w czasie koniunkcji Słońca z Regulusem. Pozwala, by wyszydzano go za pomocą korony z cierni i trzcinowego berła. Ostatecznie zostaje na rozkaz Piłata ukrzyżowany z napisem „Jezus Chrystus Król Żydów” przybitym do krzyża. Symbolicznie i pod każdym względem Jezus wyrzeka się wszelkich pokus planetarnego świata. Jego gnoza tym samym staje się doskonała; jest on w stanie wyrwać się ze sfer kryształowych i – o czym marzą wszyscy filozofowie hermetyzmu – zasiąść po prawicy Boga Ojca, którego tron znajduje się poza naszym niewielkim Układem Słonecznym z jego małymi królami – planetami. Taki sposób interpretacji i świadomość, że prawdziwą datą narodzin Jezusa był dzień 29 lipca 7 roku p.n.e., sprawia, że opowieść o magach staje się jednym z najważniejszych kluczy zrozumienia reszty Ewangelii świętego Mateusza. Jak każdy człowiek, Jezus rodzi się z astrologicznie określonym losem. Jednakże nie ulega mu, lecz wypełnia swe wyższe przeznaczenie, łącznie z okrutną śmiercią na krzyżu. Zostało to wcześniej przepowiedziane w Biblii, którą Jezus cytuje tuż przed śmiercią: A około dziewiątej godziny zawołał Jezus donośnym głosem: Eli, Eli, lama sabachtani! Co znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Niektórzy zaś z tych, co tam stali, usłyszawszy to, mówili: Ten Eliasza woła.1 zaraz podbiegł jeden z nich, wziął gąbkę, napełnił octem, włożył na trzcinę i dal mu pić. A inni mówili: Poczekaj, zobaczymy czy Eliasz przyjdzie, aby go wyratować. Ale Jezus znowu zawołał donośnym głosem i oddał ducha 22. Wśród obserwatorów nie było najwyraźniej żadnych uczonych w Piśmie ani faryzeuszy, którzy zauważyliby podobieństwo do Psalmu 22: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił...? Czemuś tak daleki od wybawienia mego, od słów krzyku mojego? Aleja jestem robakiem, nie człowiekiem, hańbą ludzi i wzgardą pospólstwa. Wszyscy, którzy mnie widzą, szydzą ze mnie, wykrzywiają wargi, potrząsają głową: Zaufał Panu, niechże go ratuje! Niech go wybawi, skoro go miłuje!... Rozlałem się jak woda i rozłączyły się wszystkie kości moje. Serce moje stało się jak wosk, roztopiło się we wnętrzu moim. Siła moja wyschła jak skorupa, a język mój przylgnął do podniebienia mego i położyłeś mnie w prochu śmierci. Oto psy otoczyły mnie, osaczyła mnie gromada złośników, przebodli ręce i nogi moje, mogę policzyć wszystkie kości moje[...]. Oni przyglądają się, sycą się mym widokiem. Między siebie dzielą szaty moje i o suknię moją los rzucają 23. Czytając Psalm Dawida i porównując go ze sceną ukrzyżowania opisaną przez Mateusza, trudno nie zauważyć, iż jest to przepowiednia wydarzeń, które rozegrały się na górze Kalwarii, łącznie z faktem przebicia rąk i nóg i losowaniem odzieży Jezusa wśród żołnierzy. W wielkim stopniu rzuca ona światło na specyfikę przeznaczenia będącego przeciwieństwem losu. Kwintesencją tej historii, o czym Kościółnie chcąc uznać ludzkiej natury Jezusa – często zdaje się zapominać, jest to, że nie musiał on podejmować swego przeznaczenia. Mógł przyjąć dary mędrców i prowadzić wygodne, a nawet pełne zaszczytów życie, by ostatecznie umrzeć śmiercią naturalną. Ukrzyżowanie wydaje się odrzuceniem komfortowego stylu życia na rzecz drogi trudniejszej, która wypełnia proroctwo przepowiadające śmierć Zbawiciela i otwarcie bramy sfer kryształowych. Sensem tego głębokiego i trudnego przesłania jest twierdzenie, że jeżeli chcemy być naśladowcami Chrystusa, to nie wystarczy tylko go czcić. My także musimy wyjść naprzeciw naszemu przeznaczeniu i jeśli to konieczne, odrzucić nasz wygodniejszy, lecz z natury ograniczony los. Rozdział 12 Druga krucjata i świątynia nad Renem Jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą z przyczyn pierwszej krucjaty były oczekiwania związane z millennium. Porażka Bizantyjczyków pod Manzikert niemal dokładnie zbiegła się w czasie z tysięczną rocznicą zniszczenia przez Rzymian Świątyni w Jerozolimie w 70 roku n.e. i wypędzenia Żydów z Ziemi Świętej. W świecie chrześcijańskim u schyłku jedenastego stulecia pojawił się niepokój. Istniało powszechne przeczucie, że powrót Jezusa Chrystusa, przepowiedziany w Biblii, może być już bliski. Oczekiwano, że pojawi się on w Jerozolimie, więc obowiązkiem chrześcijan było odebranie Ziemi Świętej i przygotowanie mu drogi. Była to bez wątpienia główna przyczyna, która sprawiła, iż Gotfryd de Bouillon zrezygnował z koronowania się na króla Jerozolimy i przyjął jedynie tytuł Advocatus Sancti Sepulchri. Po prostu przygotowywał on tron dla Jezusa, którego pojawienia się oczekiwano w każdej chwili po roku 1100. Gotfrydowi nie dane było się dowiedzieć, że to się nie zdarzyło. Zmarł 18 lipca, gdy Zbawicielowi pozostało jeszcze kilka miesięcy do spełnienia pokładanych w nim nadziei. Na miesiąc przed najbardziej oczywistą datą – Bożym Narodzeniem Baldwin I przyjął to, co odrzucił jego poprzednik; koronował się na króla w dniu świętego Marcina, 11 listopada 1099 roku. Mimo iż niektórym mogłoby się to wydawać bluźnierstwem, nie było powodów, dla których nie miałby rozgrzać tronu dla oczekiwanego „Lwa Judy”. Działania Baldwina wskazują na to, że w pewnych środowiskach zaczęła pojawiać się świadomość, iż Mesjasz może wybrać inny termin i rok 1100 nie posiada żadnego magicznego znaczenia. Miesiące zmieniały się w lata, a Outremer, pod którą to nazwą znane były posiadłości frankijskich krzyżowców w Palestynie, coraz bardziej zaczął przypominać zwykle państwo feudalne. Magiczne znaczenie Jerozolimy zanikało. To, co wyobrażano sobie jako egzotyczne miasto, które zobaczyć można tylko na ilustracjach w iluminowanych manuskryptach lub na haftowanych gobelinach, teraz stało się miejscem nie różniącym się od innych. Nie był to rajski zakątek. Latem paliło słońce, a większość ziem zajmowała pustynia. Nie był to kraj bogaty i niewiele dawał okazji do zdobycia majątku, czy to przez podboje, czy przez handel. Co gorsza, królestwo otoczone było przez muzułmańskich nieprzyjaciół, którzy, gdyby się zjednoczyli, z pewnością zajęliby nowo powstałe państwo. Gdy informacje te dotarły do Europy, atrakcyjność Ziemi Świętej jako miejsca emigracji obniżyła się, a uwagę zaczęto kierować ku innym miejscom. Do tej pory pierwsza krucjata niemal nierozerwalnie związana była z ideą poszukiwania świętego Graala. W Antiochii odnaleziono starą włócznię zakopaną pod podłogą katedry, dokładnie tak, jak wcześniej objawione to zostało pustelnikowi Piotrowi. Włócznia ta stała się relikwią, gdyż wierzono, iż to właśnie jej użył centurion Longinus przebijając bok Chrystusa. Wymachiwanie nią w czasie bitwy tak podbudowało chrześcijan, że wyparli słabnącą armię muzułmanów i zapewnili bezpieczeństwo Antiochii. Poszukiwania innych relikwii ruszyły pełną parą. Jedną z najważniejszych był legendarny Mandylion z Edessy, o którym mówiono, iż nosi na sobie prawdziwy wizerunek Chrystusa. Chociaż Bizantyjczycy twierdzili, że go mają, istnieje duże prawdopodobieństwo, że przechowywali jedynie kapię, podczas gdy oryginał w 1099 roku ciągle był w Edessie. Baldwin, Tankred i garstka rycerzy wyprawili się do Edessy, gdzie Baldwin został pierwszym frankijskim księciem tego miasta. Zamek w Edessie, z jego stawami i legendami, odpowiada opisowi zamku Króla-Rybaka z legendy o Graalu. Król Abgar, którego imię znaczy „kulawy” lub „cierpiący na przepuklinę”, zaprosił Jezusa do Edessy. On i jego następcy byli strażnikami Mandylionu i wierzyli, że relikwia otacza miasto specjalną opieką. Dodatkowy związek z Graalem stanowi powstałe w późniejszym okresie przekonanie, że Mandylion nie został stworzony ręką ludzką. Baldwin nie zabawił w Edessie długo, gdyż został królem Jerozolimy. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że gdyby powierzono mu Mandylion, oryginalny lub fałszywy, zabrałby go ze sobą. Księciem z Edessy został w tym czasie jego kuzyn, Baldwin z Le Burg. Później objął on tron Jerozolimy. Prawdopodobnie właśnie on zatwierdził regułę zakonowi templariuszy, któremu powierzono górę Moria – miejsce, gdzie Abraham składał w ofierze swego syna Izaaka i gdzie stała niegdyś Świątynia Salomona. Baldwin II zmarł w roku 1131, a tron odziedziczył jego zięć Fulko, książę Anjou. Był on zdolnym żołnierzem, który po śmierci żony pozostawił swe posiadłości we Francji synowi i zdecydował się poświęcić resztę swego życia shzżbie krzyżowi. Okresu jego panowaW a nie można nazwać pokojowym, gdyż Fulko musiał stawić czoło nie tylko ciągłej groźbie ataków muzułmanów, lecz także powstaniu własnych baronów i nie słabnącemu naciskowi Bizancjum. Śmierć Fulka, który zginął spadając z konia w 1143 roku, stworzyła niebezpieczną próżnię. Władzę po jego śmierci sprawowała wdowa po nim – Melisanda, pospołu ze swym młodym synem Baldwinem III, lecz nie było to zadowalające rozwiązanie. Największym ciosem, który można było wcześniej przewidzieć i przygotować się do jego odparcia, był upadek Edessy w 1145 roku. Mimo iż w przeszłości zdarzało się wiele problemów i komplikacji, to jednak był to pierwszy poważny uszczerbek terytorialny, jaki poniósł ruch krucjatowy. Wydarzenie to stało się dla tego ruchu punktem zwrotnym. Utrata Edessy stała się dla Zachodu bodźcem do podjęcia następnej akcji. Niemal natychmiast papież Eugeniusz wezwał do drugiej krucjaty, która miała odbić miasto i wzmocnić pozostałe kraje Outremer. Motorem całej krucjaty był jednak nie papież, lecz święty Bernard z Clairvaux. Uznany on został za najwybitniejszego duchownego swoich czasów, a jego płomienne przemówienia skłaniały nawet najbardziej sceptycznych i leniwych chrześcijan do wypełnienia swego moralnego obowiązku z mieczem w dłoni. Podróżował on po Francji i Niemczech głosząc kazania nawołujące zarówno szlachtę, jak i chłopów do składania przysięgi uczestnictwa w krucjacie. W rezultacie powstał kolejny masowy ruch, prowadzony tym razem nie przez młode pokolenie wielkich rodów, lecz przez samego króla Ludwika VII i jego żonę Eleonorę z Akwitanii. Na nieszczęście Ludwika, krucjata ta nie zakończyła się w chwale. Od początku do końca był to wielki bałagan, który przyczynił się jedynie do zwiększenia wrogości imperium bizantyjskiego oraz zjednoczenia we wspólnym celu muzułmanów, którzy dostrzegli brak jedności w szeregach swych wrogów. Krzyżowcy nigdy nie dotarli w pobliże Edessy. Zmarnowali czas na długi marsz przez Anatolię i bezowocne oblężenie Damaszku. Nie był to jeszcze kres krucjaty, ale na pewno początek jej końca. Po katastrofalnej bitwie pod Hattim Frankowie ponownie stracili w 1187 roku Jerozolimę i niemal całą Palestynę. W późniejszym okresie tacy krzyżowcy jak Ryszard Lwie Serce, syn królowej Eleonory i jej drugiego męża, Henryka II z Anglii, mogli tylko opóźnić, lecz nie powstrzymać, dzień zajęcia całego Lewantu i Anatolii przez muzułmanów. Ostatecznie w maju 1453 roku największy skarb – Konstatynopol dostał się Turkom osmańskim. Wielka katedra Hagia Sophia stała się meczetem, a jej malowidła i mozaiki zostały pokryte tynkiem, by nie obrażały muzułmańskich oczu. W takim stanie przetrwała ona niemal pięć stuleci, a w 1934 roku została przekształcona w muzeum. Efekty ruchu krucjatowego były dużo ważniejsze i trwalsze niż tylko utrzymanie stosunkowo niewielkiego skrawka ziemi na terenie Lewantu. Przede wszystkim otworzył on bramy Wschodu umożliwiając napływ nowych idei do Europy Zachodniej, gotowej i otwartej na oświecenie. Kluczową rolę w tym procesie pośrednio lub bezpośrednio odgrywali templariusze. Wprawdzie Hugo de Payen, przywódca pierwszych dziewięciu templariuszy, był raczej mierną osobowością, lecz znajdowali się oni pod potężnym patronatem o wiele ważniejszych postaci. Pierwsza z nich to święty Bernard, spiritus movens zakonu cystersów, z którymi templariusze byli związani. Spisał ich regułę i stworzył przysięgę, jaką składać musieli nowo przyjmowani rycerze. Trudno stwierdzić, jak bardzo był zaangażowany w dalszy rozwój zakonu. Brak tolerancji, jakim wykazywał się wobec katarów z południowej Francji w czasie późniejszych krucjat i inkwizycji, wskazuje, że mało prawdopodobne jest, aby akceptował sprowadzanie do Francji „heretyckich” idei ze Wschodu. Reguła templariuszy stwierdzała, iż zakon nie podlegał żadnej świeckiej ani kościelnej jurysdykcji; podporządkowany był jedynie papieżowi. Wydaje się, że mieli oni wolną rękę we wszystkim, co robili, a Bernard, mimo iż prawdopodobnie aż do swej śmierci w 1153 roku miał wielki wpływ na zakon, nie był świadom ich najbardziej ezoterycznych zainte resowań. Człowiekiem, który prawdopodobnie sprawował wtedy największą władzę w zakonie, był Hugo de Payen, książę Hugo z Szampanii. Był on jednym z baronów Francji i to właśnie on ofiarował ziemię, na której powstał klasztor Bernarda z Clairvaux. W 1125 roku książę Hugo porzucił swe ziemie i rodzinę, by zostać templariuszem. Ponieważ nie miał spadkobierców, księstwo Szampanie przeszło w ręce jego suwerena Teobalda II, księcia Blois. Henryk, najstarszy syn tego dostojnika, towarzyszył królowi Ludwikowi VII w czasie drugiej krucjaty. Musiał wywrzeć dobre wrażenie, gdyż nie tylko odziedziczył księstwo Szampanie w 1152 roku, lecz także poślubił w roku 1164 Marię, córkę króla i jego pierwszej żony, Eleonory z Akwitanii. W 1181 roku został zastąpiony przez swojeego najstarszego syna Henryka II, który w 1190 roku także wyruszył do Ziemi Swiętej. Dwa lata później Henryk II poślubił owdowiałą królową Izabellę, wnuczkę Fulka z Melisende. Drugie pokolenie władców Szampanie nie tylko związało się z rodziną królewską we Francji, lecz także zajęło tron Jerozolimy. Ruch templariuszy, który swymi ko rzeniami sięga dworu w Szampanie, nie mógł być bardziej związany z ośrodkami władzy we Francji i na Wschodzie. Miasto Troyes, stolica księstwa Szampanie, było głównym ośrodkiem studiów ezoterycznych już w 1070 roku. Najsłynniejszy syn tego miasta, Chretien de Troyes, jest autorem Le Conte du Graal, pierwszej francuskiej opowieści dotyczącej Graala, która napisana została wkrótce po wyruszeniu Hennryka I na krucjatę w 1178 roku. Chretien, mimo iż nie ukończył swego dzieła, był prawdopodobnie zaznajomiony z pewnymi wysoce ezoterycznymi kwestiami dotyczącymi tego tajemniczego przedmiotu. Historia Graala podejmowana była także przez innych pisarzy, wśród których wyróżniał się Wolfram von Eschenbach. W jego dziele Parzifal bardzo wyrażnie ukazany jest związek między zagadką Graala a templariuszami. Twierdził on nawet, że po raz pierwszy historię tę usłyszał od templariusza zwanego Kyot (prawdopodobnie był to Gyot de Provence, znany trubadur, mnich, poeta i apologeta zakonu templariuszy). Wydaje się prawdopodobne, że po klęsce drugiej krucjaty pewien przedmiot znany jako „Graal” (sądzę, że mógł to być Mandylion z Edessy) został sprowadzony do Szampanie, gdzie był przechowywany. Jednakże był to tylko symbol czegoś o wiele ważniejszego – procesu przekazywania wiedzy ze Wschodu na Zachód. Świątynie Dziewicy W czasie drugiej krucjaty w 1147 roku królowi Ludwikowi i królowej Eleonorze towarzyszył oddział rycerzy templariuszy. Okazało się to bardzo szczęśliwe dla królewskiej pary, która bez ich ochrony z pewnością wpadłaby w ręce Turków podczas pewnej szczególnie niebezpiecznej części podróży, gdy armia zmieniła się w niezdyscyplinowany motłoch. Mniej więcej w tym samym czasie, być może w rezultacie swoich związków z templariuszami, król Ludwik jako swój znak herbowy przyjął Fleur-de-Lys – prawdopodobnie symbol zakonu jeszcze bardziej tajemniczego niż templariusze, z którymi był łączony 1. Krucjata zmieniła charakter króla – stał się jeszcze bardziej religijny. Wydaje się więc prawdopodobne, że przyjęcie przez niego tego szczególnego symbolu, który wkrótce miał stać się znakiem królewskiej armii francuskiej, związane było z jego wstąpieniem do tego zakonu. Jak widzieliśmy, lilia była symbolem popularnym nie tylko w Egipcie, lecz także w Bizancjum. Nazwa Fleur-de- Lys, którą Ludwik VII przyjął za swój znak około roku 1047 w czasie drugiej krucjaty, pochodzi od Fleur-de-Luce lub irysa. Jest to europejska wersja lilii lub lotosu, który Gabriel wręczył Marii. Jako taki jest więc identyczny z bukietem Dziewicy i ezoterycznie przedstawia kwiat, z którego wyłoni się nowy król. Zawsze było zagadką, dlaczego Fleur-de-Lys stał się tak ważna we Francji, lecz kolejne potwierdzenie jego ezoterycznego znaczenia odnajdujemy w sensacyjnej książce zatytułowanej The Mysteries of Chartres Cathedral (Tajemnice katedry w Chartres), która opublikowana została w 1966 roku. Jako jej autor wymieniony jest Louis Charpentier, lecz wydaje się, że jest to pseudonim, gdyż właścicielem praw autorskich Robert Laffont. Książka Louisa „Stolarza” [Gra słów: Charpentier – Carpenter (stolarz).] zdradza znajomość żywej tradycji ezoterycznej łączącej templariuszy z budową wielkich katedr Francji. Angielskie tłumaczenie francuskiego oryginału uzupełnione jest przedmową autorstwa Janette Jackson w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych znanej w Wielkiej Brytanii jako osoba kierująca RILKO 2 – organizacją, która opublikowała angielskie wydanie. Pisze ona: [...] Charpentier otwiera zupełnie nowe perspektywy. Praktycznie stwierdza on, że katedra w Chartres i inne, a także wielkie budowle Egiptu i Grecji były wyrazem tajemnicy przekazywanej ludzkości za pomocą okultystycznych lub mistycznych środków. Na czym owa tajemnica polega i jak jest przekazywana, nie zostało do końca wyjaśnione, gdyż książkę napisano w taki sposób, by nie wyjawiać zbyt wielu sekretów, lecz jedynie dawać pewne wskazówki. Stara się ona ośmieszyć bezpodstawne twierdzenia, przesadne generalizowanie lub zbytnie upraszczanie pewnych złożonych kwestii. Zawartość jej jednak wskazuje, że Charpentier nie odkrył sam wszystkiego, o czym pisze. Wydaje się, że w przypadku niektórych spraw został poinstruowany, co z kolei sugeruje, że był on (lub jest) członkiem tego typu szkoły, o jakim mówimy 3. Charpentier w swej książce twierdzi, że dziewięciu pierwszych templariuszy zostało przez świętego Bernarda oskarżonych o odnalezienie i sprowadzenie do Francji Arki Przymierza. Sugeruje on, że przed zburzeniem pierwszej Świątyni Salomona została ona zakopana gdzieś na górze Moria. Twierdzenie to opiera się na raczej wątłych podstawach. Wiara, iż Arkę Mojżesza przewieziono do Francji, jest równie uzasadniona co przekonanie, że zabrano ją do Etiopii. Jeśli jednak uznamy Arkę za symbol, którym oczywiście jest, wtedy staje się ona czymś o wiele ważniejszym niż drewniana skrzynia zawierająca stare kamienne tablice; przedstawia prawdziwą Gnozę i jako taka rzeczywiście została przeniesiona do Francji przez templariuszy. Dowody na to przytaczane są przez Charpentiera jak gdyby na marginesie głównego tematu. Wskazuje on na to, że katedry Notre Dame z północnej Francji rozłożone zostały według określonego planu. Twierdzi także, że Arka zawierała coś, co mogło być uznane za plany budowy świątyni, który – po sprowadzeniu go do Francji przez templariuszy – wykorzystali średniowieczni masoni do projektowania konstrukcji takich katedr gotyckich jak w Chartres. Przed rokiem 1150 istniały w Europie tylko ciężkie romańskie katedry, podobne w typie do budowli z Durnham w Anglii. Po drugiej krucjacie jednakże rozwinęła się zupełnie nowa metoda budowania. Był to gotyk, charakteryzujący się wykorzystaniem sklepienia żebrowego, łuków przyporowych, olbrzymich witraży i przede wszystkim ostrych łuków. Elementy te, mimo iż rozwinięte i przeżywające swój rozkwit we Francji, nie pochodziły z tego kraju, lecz raczej ze Wschodu. Wiele ostrych łuków odnalezionych w ruinach starych budowli w Edessie świadczy o tym, że „wczesnogotycki” styl znany był na tym obszarze przed rokiem 1145, gdyż po tej dacie nie budowano już tam kościołów. Dalsze potwierdzenie odnaleźć można w Mardin, mieście nigdy nie podbitym przez Franków, które w okresie, gdy Edessa należała do krzyżowców, znajdowało się pod władzą turecką. Dee i ja odwiedziliśmy Mardin, wiedzeni ciekawością, jak wygląda to położone na szczycie góry starożytne miasto, które niegdyś było zamieszkane przez olbrzymią wspólnotę jakobicką. Idąc główną ulicą miasta natknęliśmy się na budynek, który z pewnością był kiedyś kościołem, obecnie zaś służył za warsztat. Zdumiało nas, że wejście do niego zakończone było ostrym łukiem i otoczone zygzakowatym wzorem, jaki kojarzymy w Wielkiej Brytanii z Normanami. Ponieważ kościoła tego nie zbudowali ani Normanowie, ani Frankowie, stanowi on jasny dowód na to, że styl ten nie pochodzi z Francji, lecz z Armenii lub północnej Mezopotamii. W następstwie tego transferu kulturowego, w miarę jak powstawały owe budzące respekt konstrukcje, w czasie krótszym od jednego stulecia zmienił się pejzaż Europy. Wielkie katedry Francji były drapaczami chmur swoich czasów, najwyższymi gmachami świata od czasów Wielkiej Piramidy w Giza. Najbardziej wzbudził moją ciekawość w książce Charpentiera nie jego podziw dla istotnie wspaniałego gotyku, lecz odkrycie, iż katedry Notre Dame z północnej Francji rozłożone zostały według określonego planu. Każda katedra – w Rouen, Chartres, Laon, Reims i tak dalej – przedstawia inną gwiazdę. Wszystkie te „gwiazdy” razem tworzą ogólny zarys konstelacji Panny. Mimo iż Charpentier o tym nie wspomina, układ tego planu (który każdy może łatwo sprawdzić posługując się mapą Francji i szkicem gwiazdozbioru Panny) w namacalnej formie wyraża dictum hermetyzmu „Jak w górze, tak i na dole”. Można przypuszczać, że mamy tu do czynienia z kontynuacją pewnej tradycji, gdyż gwiezdne korelacje były także kwintesencją idei budowy piramid w Egipcie w okresie IV dynastii. Jednakże w przypadku Egiptu realizacja planów architektonicznych związana była z zabudową stosunkowo niewielkiego obszaru w okolicach Kairu 4, podczas gdy figura Panny we Francji jest olbrzymia 5. Jasne jest więc, że masoni, którzy zbudowali katedry, inspirowani byli wizją na niespotykaną skalę. Oni i ich zleceniodawcy, wśród których znajdował się z pewnością król oraz książęta Szampanii i Burgundii 6, realizowali tajny i niezwykle ważny plan. Budowa tylko jednej katedry pochłaniała wiele środków i czasu. Wzniesienie tuzina było nie tylko trudne, lecz wymagało olbrzymiej wytrwałości i poświęcenia. Pojawia się więc pytanie o cel tego wysiłku. Czemu w rzeczywistości miało to służyć? Odpowiedź na to pytanie staje się jasna, jeśli weźmiemy pod uwagę nastrój, jaki panował w czasach budowy katedr. Klęska drugiej krucjaty była szokiem nie tylko dla Franków, lecz także dla chrześcijan ze Wschodu. Zdawali oni już sobie sprawę z tego, że Królestwo Jerozolimskie nie jest bezpieczne i prędzej czy później, podobnie jak Edessa, wpadnie w ręce Turków. Niektórzy z nich prawdopodobnie nie uważali tego za nieszczęście, gdyż muzułmanie rządzili już Ziemią Świętą przez kilka wieków przed nadejściem Franków, którzy nie przez wszystkich byli lubiani. Inni jednak, szczególnie Ormianie, byli pełni obaw. Wielu z nich, w tym architekci 7 znający sklepienia żebrowe i ostre łuki, było w dobrych stosunkach z Frankami. Baldwin I popierał mieszane małżeństwa między swymi ludźmi a przedstawicielami miejscowej arystokracji z Edessy. Ostatni książę, Joscelin II, był pół- Ormianinem. Prawdopodobnie niektórzy z Ormian, a być może także przedstawiciele innych grup, zdecydowali przenieść się do Francji z Filipem, gdzie mogli zrobić dobry użytek ze swoich umiejętności budowlanych. Można sądzić, że pewne osoby, prawdopodobnie Ormianie, którzy także związani byli z tajnym Bractwem Sarmoung, otrzymały polecenie, by dopuścić do tajemnicy niektórych Franków, w tym Ludwika. Klucz do ich misji dostrzec można, jeśli spojrzy się uważnie na mapę północnej Francji i porówna ją z postacią Panny. Uderzające jest to, że w postaci Panny katedra z Reims przedstawia gwiazdę Spica, którą symbolizuje snop pszenicy lub kwiat lilii. O królewskim charakterze Reims świadczy także fakt, że to właśnie ta katedra, a nie w Chartres, była najważniejsza w średniowiecznej Francji. Tutaj właśnie przez wieki koronowali się królowie Francji. Reims więc, praktycznie i w przenośni, jest miejscem Fleur-de-Lys. Oznacza ono zwiastowanie, czyli wybór kobiety, która zrodzić ma przyszłego Mesjasza. Postać Panny ułożona w północnej Francji w subtelny sposób wskazuje na oczekiwanie, podzielane prawdopodobnie przez Ludwika, że następny Mesjasz będzie Francuzem pochodzącym z rodziny królewskiej. Obowiązkiem Ludwika było więc przygotowanie jego nadejścia, którego oczekiwano już nie w Jerozolimie, lecz we Francji. To wyjaśnia, dlaczego przyjął on Fleur-de-Lys, symbol Horusa, za swój osobisty znak. Katedry północnej Francji i gwiazdozbiór Panny (pośród przedstawionych na rysunku jedynie katedry w Le Mans i Tours nie zostały poświęcone Marii Pannie) Miasto magów Nie tylko Francuzi starali się przesunąć miejsce narodzin Mesjasza z Palestyny do Europy. Gdy papież wezwał do krucjaty i odbicia Edessy, nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa trafią na podatny grunt zarówno po wschodniej, jak i po zachodniej stronie Renu. Dotychczas Niemcy przejawiali niewielkie zainteresowanie udziałem w krucjatach, koncentrując się na wypełnianiu chrześcijańskich obowiązków przez podporządkowywanie sobie pogan na swoich wschodnich granicach. Tym razem jednak cesarz Konrad zdecydowany był odegrać główną rolę. Nie zadowalało go pozostawanie na uboczu i oddawanie całej chwały Ludwikowi. Zaskakujące skutki jego decyzji miały być widoczne siedemnaście lat później w Kolonii nad Renem w miejscu odległym od Ziemi Świętej. Katedra w Kolonii jest jednym z gotyckich arcydzieł Europy, mimo że – tak jak państwo niemieckie, za którego symbol można by ją uznać – ukończona została dopiero pod koniec XIX wieku. Rzymskie miasto, założone w tym odległym zakątku imperium przez cesarza Klaudiusza na prośbę jego żony Agrypiny, nosiło pierwotnie nazwę Colonia Agrippinensis. Chrześcijaństwo prawdopodobnie dotarło do Kolonii dosyć wcześnie, przed rokiem 313 n.e. Po mediolańskiej proklamacji Konstantyna zapewniającej wolność wyznania wszystkim chrześcijanom, było ono na tyle stabilne, że pozwoliło to miejscowemu biskupowi Maternusowi na zbudowanie na wzgórzu wznoszącym się obok miasta potężnego zespołu kościelnego. Miejsce, na którym miała ostatecznie stanąć katedra, zajmowała wcześniej niewielka świątynia poświęcona Mercuriusowi Augustusowi. Około roku 330 n.e., zaledwie pięć lat po soborze nicejskim, zdarzyło się nieszczęście i Kolonia po raz pierwszy została zajęta przez Franków. Nie od razu zagarnęli miasto, lecz w 475 roku stało się ono główną siedzibą króla Childeryka, Frankowie zaś stopniowo nawracali się na chrześcijaństwo. Przez kilka następnych stuleci Kościół wielokrotnie się przekształcał. Powiększał się i nabierał znaczenia odzwierciedlając zmieniające się losy miasta i królestwa Franków, które obejmowało już nie tylko Francję, lecz także Niemcy i północne Włochy. 23 grudnia 800 roku miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Europy; papież koronował Karola Wielkiego, króla Franków, na cesarza Zachodu. Cesarz przeniósł swoją stolicę do Akwizgranu (Aix-la-Chapelle), lecz arcybiskup Kolonii pozostał najstarszym prałatem w Niemczech i zarządzał olbrzymim terytorium rozciągającym się od południowej Belgii do Bremy. Za życia Karola Wielkiego Akwizgran był wspaniałą stolicą odrodzonej i na nowo zjednoczonej Europy Zachodniej. Cesarz wysłał posłów do Konstantynopola, a katedra w Kolonii wznosiła się coraz wyżej, będąc dowodem jego rosnącej siły. Jednakże wydarzenie, które sprawiło, iż miejsce to stało się celem pielgrzymek, rozegrało się trzy i pól wieku później, w czasie rządów cesarza Fryderyka Barbarossy i bezpośrednio związane było z historią narodzin. Fryderyk „Rudobrody”, władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego, był w tamtych czasach najpotężniejszym człowiekiem w Europie. Jego ojcem był Fryderyk II, książę Szwabii (prowincji w pohzdniowo-zachodniej części Niemiec), matką zaś Judyta, córka Henryka IX, księcia Bawarii. Po odziedziczeniu w wieku dwudziestu dwóch lat tytułu swego ojca, wyruszył natychmiast na drugą krucjatę u boku wuja, cesarza Konrada. Wyruszeniu oddziału niemieckiego towarzyszyły olbrzymie nadzieje, lecz podobnie jak w przypadku Francuzów, był źle zorganizowany i skazany na porażkę. Fryderyk jednakże wyróżnił się na placu boju. Udowodnił, że jest zdolnym przywódcą, a wuj polubił go na tyle, że polecił, aby to on, a nie własny syn odziedziczył tytuł cesarza po jego śmierci. Tak się rzeczywiście stało i 9 marca 1152 roku w Akwizgranie Fryderyk koronowany został na cesarza. Wkrótce rozpoczął serię kampanii we Włoszech, mających na celu przywrócenie tam władzy cesarskiej, co w nieunikniony sposób prowadziło do konfliktu z papiestwem. W 1158 roku, w czasie drugiej kampanii włoskiej, Mediolan znowu dostał się pod władzę cesarza. W 1163 roku, po nieudanych próbach zajęcia Sycylii, niepodległego wówczas państwa normańskiego, Henryk skierował swoją uwagę z powrotem na Niemcy. W związku z tym obrabował Mediolan z jednego z najcenniejszych zbiorów relikwii – kości magów. W roku 1164, na rozkaz arcybiskupa Reinalda von Dassela, sprowadzone one zostałe do Kolonii. Zdecydowano wówczas, by zbudować nową kaplicę, gdzie będą przechowywane. Jednakże dopiero od 1247 roku można mówić o przebudowie samej katedry w stylu gotyckim. Prace rozpoczęły się w roku 1248 jeszcze przed pożarem, który zniszczył stary kościół, stwarzając dogodną możliwość odbudowy. Nowy budynek reprezentować miał krzykliwy, ekstrawagancki styl i już od początku budowy widać było, że prace prowadzone są na ogromną skalę. Realizacja projektu jednakże bardzo się opóźniała i dopiero 15 października 1880 roku, w obecności cesarza Wilhelma I, położono ostatni kamień Wieży Południowej. Fryderyk Barbarossa nie mógł przewidzieć wszystkich konsekwencji dokonanego przez siebie przeniesienia tego, co uważano za szczątki magów, do Kolonii, lecz z pewnością miały one dla niego olbrzymie znaczenie. Porażka drugiej krucjaty wyraźnie ukazała słabość frankijskich państw Outremer. Ponadto w Europie pojawiło się rosnące poczucie przynależności narodowej i pragnienie posiadania ośrodków pielgrzymek położonych bliżej domu. Zmieniając Kolonię w sanktuarium, Fryderyk praktycznie przeniósł Betlejem do Niemiec. Niemieccy, francuscy, holenderscy, a nawet angielscy pielgrzymi nie musieli już podejmować żmudnej i niebezpiecznej podróży do Betlejem, by mieć do czynienia z częścią historii Bożego Narodzenia. Wystarczało odwiedzić Kolonię. Dzięki temu miasto, które już i tak było centrum handlu, dodatkowo się wzbogacało i stawało coraz sławniejsze. Lecz czy to już wszystko? Dzisiaj nikt nie traktowałby serio twierdzenia, iż szczątki sprowadzone przez Fryderyka do Kolonii rzeczywiście należały do owych „pierwszych chrześcijan”, tajemniczych magów, którzy odwiedzili stajenkę w Betlejem. Średniowiecze było okresem wielkiej religijności i wiele kościołów posiadało szczątki tych lub innych świętych, lecz to przechodziło wszelkie wyobrażenie. Fryderyk nie był głupcem i kiedy mu to odpowiadało, potrafił stawić czoło władzy samego papieża. Nie dałby się łatwo nabrać na fałszywe relikwie. Jednakże jakimś sposobem uwierzył w nie. Jedną z przyczyn tego, jak również powodem tak wielkiej popularności historii magów wśród innych średniowiecznych królów było jej symboliczne podobieństwo do ideałów krucjaty. Podobnie jak zagraniczni królowie: Kacper, Melchior i Baltazar, którzy odbyli pielgrzymkę, by na przekór miejscowemu władcy Herodowi złożyć hołd u stóp nowo narodzonego Jezusa, krzyżowcy znowu wprowadzili Betlejem do chrześcijańskiej owczarni. Magowie byli więc naturalnymi patronami wypraw krzyżowych i zasługiwali na podobny, jeśli nie większy szacunek niż późniejsi święci. Niezależnie od tego, czy relikwie te były prawdziwe, średniowieczna idea trzech królów, pojawiających się w Betlejem, dla Fryderyka niemalże się urzeczywistniła. Po raz kolejny na Wschodzie pojawiło się niebezpieczeństwo, tym razem zagrażające całemu istnieniu Outremer. Zawsze odczuwający niedostatek ludzi i istniejący dzięki brakowi jedności w świecie muzułmańskim, został całkowicie zajęty przez swego śmiertelnego wroga Saladyna. W lipcu 1187 roku chrześcijańska armia, największa jaką kiedykolwiek wystawiło niewielkie królestwo, maszerowała, by oswobodzić obleganą wówczas Tyberiadę. Okazało się to straszliwym błędem. W czasie marszu przez Wzgórza Galilejskie, zmęczona i cierpiąca z pragnienia armia wpadła w pułapkę w okolicach Hattin. Siły chrześcijańskie zostały zniszczone, a Saladyn z łatwością zajął nie tylko Jerozolimę, lecz także niemal wszystkie obwarowane miasta i zamki królestwa. Papież Grzegorz VIII wezwał do nowej krucjaty, która miała odzyskać utracone ziemie. W roku 1190 Ryszard I Lwie Serce, król Anglii, i Filip, król Francji, wyruszyli na wyprawę krzyżową. Wyprzedzał ich Fryderyk, który mimo swego wieku gotów był jeszcze raz podjąć wyzwanie. Rekonkwista Palestyny nie stała się jego udziałem, gdyż utonął w czasie kąpieli w rzece, zanim jego armia dotarła do Antiochii. Wzorowy dotychczas porządek i dyscyplina panujące w wojskach niemieckich upadły. Bardzo możliwe, że gdyby nie jego śmierć, zjednoczone siły Niemiec, Francji i Anglii byłyby w stanie odzyskać Jerozolimę. On, Ryszard i Filip, jak starożytni trzej królowie, mogliby odwiedzić stajenkę w Betlejem i paść na twarz przed żłóbkiem. Jednakże siły krzyżowców były w stanie odzyskać jedynie część poprzedniego królestwa. Jerozolima i Betlejem pozostały poza zasięgiem małego państwa, którego stolicą stała się Akka. Z czasem to także zostało stracone – tak jak wszystkie frankijskie posiadłości na Bliskim Wschodzie. Modlitwa Ryszarda II Wiele się zmieniło przed objęciem władzy w Anglii przez Ryszarda II, który zasiadł na tronie w 1377 roku jako dziesięcioletni chłopiec. Wielkie katedry północnej Francji zostały do tej pory w większości ukończone, lecz okres, który powinien być złotym wiekiem kultury francuskiej, zdominowany został przez dwie wielkie tragedie; naturalną i polityczną. Pierwszą z nich była czarna śmierć, która w latach 1348-1349 unicestwiła jedną trzecią populacji Europy. Druga niepotrzebna tragedia to wojna stuletnia między Anglią i Francją. Mimo iż uczestniczyli w niej walijscy łucznicy i angielscy żołnierze, była w rzeczywistości walką między rywalizującymi dynastiami francuskimi. Powodem tych gigantycznych zmagań o władzę nad jednym z najbogatszych państw Europy był rozwód Eleonory z Akwitanii z Ludwikiem VII po drugiej krucjacie i jej małżeństwo z Henrykiem II Angielskim. Jako posag wniosła cenną Akwitanię, która przyłączona została do innych ziem francuskich znajduj ących się pod władzą domu Andegawenów, czyli Plantagenetów. Terytoria korony angielskiej we Francji były obecnie znaczne. Z czasem pojawiło się tarcie między Andegawenami i rządzącym domem Walezjuszy. Przedmiotem sporu było prawo do objęcia tronu Francji. Edward III, dziadek Ryszarda, zaatakował Francję i zwyciężył w serii bitew, m.in. pod Crecy w 1346 roku. Dziesięć lat później, w czasie bitwy pod Poitiers, Edward – Czarny Książę, pokonał i pojmał króla Francji Jana, razem z jego młodym synem i następcą tronu. Żadna bitwa jednakże nie rozwiązywała konfliktu. Jak coraz bardziej ulegająca wpływom angielskim dynastia Andegawenów mogła żądać dla siebie tronu Francji? Z drugiej strony dlaczego król Francji miałby oczekiwać, iż król Anglii, jako książe Anjou, pozostanie bierny? Kiedy w 1377 roku syn Czarnego Księcia, Ryszard, obejmował tron, konflikt ciągle nie był rozwiązany. Być może, modlił się on o wskazówki do Dziewicy Marii, gdyż konflikt między spokrewnionymi domami królewskimi zdążył już zatruć stosunki między oboma krajami na dłużej niż pokolenie. Jego małżeństwo z Anną Czeską wydawało się symboiem nowej nadziei i nowych możliwości. Ryszard, poprzez Czarnego Księcia, byk potomkiem Filipa Pięknego, króla Francji, jak i Edwarda I z Anglii oraz wielu innych znakomitych linii królewskich. W jego unii ze Świętym Cesarstwem Rzymskim bez wątpienia pokładano nadzieje na odrodzenie świata chrześcijańskiego. Wydaje się, że jasną aluzję na ten temat odnaleźć można na słynnym dyptyku z Wilton. Ryszard w obecności „magów”, królów, i Jana Chrzciciela modli się do Dziewicy. Obraz ten nie jest jednak jednoznaczny. Wyciągając ręce, król prosi Marię, by podała mu małego Jezusa. Ponieważ jednym z jego insygniów był Fleur-de-Lys, nie można wykluczyć, że znał sekretne znaczenie budowy katedr we Francji i znaczenie Reims. Wydaje się, że na dyptyku wyraża pragnienie, by Mesjasz został jego synem. Tak się nie stało. Nie dopuściła do tego historia zbrodni. Ale jakże inaczej. mogłyby się potoczyć dzieje wieków średnich! Na lwim tronie Anglii zasiadłby Mesjasz, noszący francuskie lilie i koronowany w Reims. Można by uniknąć wielowiekowych wojen i podziwiać jeszcze wspanialszy renesans Europy. Mistrzowie Mądrości Moje poszukiwania magów zbliżały się ku końcowi. Bylo już dla mnie jasne, że Jezus najprawdopodobniej narodził się latem, w dniu heliakalnego wzejścia Syriusza, Psiej Gwiazdy. Wówczas, 29 lipca 7 roku p.n.e., spełniły się proroctwa nie tylko Żydów, ale także egipskich i chaldejskich astrologów. Poselstwo magów (być hoże więcej niż jedno) wyruszyło z północnej Mezopotamii, aby szukać miejsca, gdzie narodził się od dawna wyczekiwany król. Ludzie wydani z tą misją mogli należeć do bractwa, znanego jako „Pszczoły” lub Sarman, na czele którego trzydzieści lat wcześniej stal Antioch Epifanes z Kommageny. Doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowił okrutny megaloman Herod, który wspierał przed trzydziestu laty Marka Antoniusza w czasie oblężenia Samosaty. Dlatego też pragnęli uczynić wszystko co w ich mocy, by pomóc Jezusowi, a zarazem utrzymać w tajemnicy miejsce jego narodzin. Biblia mówi, że goście wrócili do ojczyzny inną drogą; być może wracając odwiedzili Egipt. Nie jest wykluczone, że na co dzień magowie byli kupcami i często w interesach podróżowali do Egiptu. Tam mogli zadbać o zapewnienie Marii, Józefowi i Jezusowi schronienie na czas mającej wkrótce nastąpić ucieczki. W każdym razie istnieje legenda, mówiąca, że dziecko znalazło się w Heliopolis, centrum staroegipskiej religii. Podobnie jak feniks, powracający, aby zapoczątkować nową epokę, Jezus przybył do miasta Słońca. Chociaż nie wiemy nic o życiu Jezusa między dwunastym rokiem życia a rozpoczęciem publicznej działalności w wieku trzydziestu lat, możemy przypuszczać, że był chłopcem nad wiek rozwiniętym. Wiemy z ewangelii, że w bardzo młodym wieku mógł wdać się w dyskusję ze starszymi Świątyni, o której mówi jako o „Domu Ojca”. Inne legendy twierdzą, że jako młodzieniec odwiedził Persję, Indie i Egipt; według jednego z mitów miał nawet ze swoim wujem ze strony matki, Józefem z Arymatei, odbyć podróż do Brytanii. Nie możemy tych legend z miejsca odrzucać. Znając dociekliwą naturę Jezusa możemy przypuszczać, że – podobnie jak wcześniej Pitagoras – mógł chcieć spotkać wszystkich mędrców, nie tylko z własnego kraju, ale i z całego Bliskiego Wschodu, a nawet z dalszych regionów. Niekonwencjonalny charakter jego nauk, a także jego zdolności uzdrowiciela i nauczyciela wskazują, że – podobnie jak Mojżesz – przed rozpoczęciem swojej działalności został dopuszczony do najwyższych stopni wtajemniczenia. Wiedza, którą przekazali mu Mistrzowie Mądrości, mogła obejmować astrologię, podobną do tej, jaką zajmowaliśmy się w tej książce. Według nauk hermetycznych dusze ludzkie są wyższymi bytami, które dawno temu dały się skusić ziemi i – jak muchy w pajęczynę – wplątały się w spirale ewolucji. Wszystko to zostało wyłożone w pierwszym dialogu Corpus Hermeticum, zatytułowanym Poimandres: Lecz Umysł, Ojciec wszechrzeczy, który jest Życiem i Światłem, zrodził Człowieka, Istotę podobną Jemu. I był zadowolony z Człowieka, swojego własnego potomka; ponieważ Człowiek był piękny, podobny do swego Ojca. Słusznie więc Bóg czerpał przyjemność z Człowieka; ponieważ to ze swojej własnej formy czerpał Bóg przyjemność. I Bóg powierzył Człowiekowi wszystkie rzeczy, które stworzył. I Człowiek zajął miejsce w sferze Stwórcy, i obserwował rzeczy zrobione przez swego brata 8, który został umieszczony nad obszarem ognia; i obserwując dzieła Stwórcy w obszarze ognia, chciał stworzyć rzeczy również dla siebie samego; i jego Ojciec wydał pozwolenie, mając w sobie samym wszystkie działania Zarządców; i Zarządcy byli z niego zadowoleni, i każdy z nich dał mu część swojej własnej natury. I poznawszy byt Zarządców, i otrzymawszy część ich natury, zapragnął przedostać się przez granice ich orbit; i patrzył w dół przez strukturę niebios, przebijając się przez sferę i ukazując Naturze piękno postaci Boga. A Natura, widząc piękno postaci Boga, uśmiechającego się z nieograniczoną miłością do Człowieka, ukazała odbicie tego najwspanialszego kształtu w wodzie i jego cień na ziemi. A on, widząc ten kształt, podobny do niego samego, w wodzie i na ziemi, pokochał go i zapragnął tam przebywać. I uczynki poszły w ślad za zamiarem; nierozsądnie zajął miejsce w materialnym świecie. A Natura, kiedy już miała tego, którego kochała, wzięła go w objęcia i połączyli się w jedno; ponieważ kochali siebie wzajemnie. Właśnie dlatego Człowiek, w przeciwieństwie do wszystkich innych stworzeń na ziemi, składa się z dwóch elementów. Jest śmiertelny za sprawą swego ciała; jest nieśmiertelny dzięki wiecznemu pierwiastkowi. Jest nieśmiertelny i ma władzę nad wszystkimi rzeczami; ale też znosi wiele cierpień z powodu swojej śmiertelności, podlegając prawom Przeznaczenia. Jest wyniesiony ponad strukturę Niebios; ale też jest niewolnikiem Przeznaczenia 9. Uwikłanie się Ludzkości w sidła Natury jest hermetycznym odpowiednikiem biblijnej historii Adama i Ewy. W tej opowieści śmiertelnym „owocem” z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego jest sama planeta Ziemia. Przez zjedzenie „zakazanego owocu”, czyli wcielenie się w materialną postać, człowiek stał się częścią życia na planecie, a tym samym istotą śmiertelną. Według nauk hermetycznych tylko nieliczne dusze są w stanie wyrwać się z uścisku ziemi. Pozostałe, które nie są święte, przechodzą jedno życie za drugim, śmierć za śmiercią, w nie kończącym się łańcuchu odrodzeń. Potrzebujemy pomocy „z góry”, jeśli kiedykolwiek mamy wyzwolić się z Układu Słonecznego. J.G. Bennett w książce Dseper Man wskazał, że dla dusz obdarzonych wyższym przeznaczeniem są stwarzane specjalne warunki, by mogły się narodzić 10. Możemy to zaobserwować i w naszych czasach, kiedy po śmierci dalajlamy wysyłani są emisariusze, aby znaleźć jego nowe wcielenie. Wydaje się, że podobną misję spełniali magowie. Możemy przypuszczać, że byli wysłannikami tej samej szkoły, z którą wiele wieków później zetknął się Gurdjieff. Jeśli tak, to możemy się spodziewać, że przechowali wspomnienie o tak ważnym wydarzeniu. Gurdjieff twierdził, że zwykle czyniono to za pomocą czegoś, co nazywa „legominizmem”, czyli symbolem, który ma zostać odczytany dopiero w przyszłości. Przykładami architektonicznych legominizmów mogą być egipskie piramidy, mauzoleum Antiocha czy kaplica w Arsamei. Bennett zanotował, co sam Gurdjieff opowiedział mu o tym procesie: [Gurdjieff] powiedział, że od czasu do czasu wciela się w ludzką postać Święta Osoba z innego świata – „z góry” – mająca do spełnienia szczególną misję. Jej działalność nie jest widoczna na tym świecie i może być zrozumiana jedynie przez specjalnie przygotowanych uczniów czy towarzyszy. Nie spełnia ona swej misji w tym świecie, dopóki pozostaje w ludzkim wcieleniu. Jest to coś nowego, co nie należy do tego świata, a tym samym wszystko zmienia. Misja przebiega w sposób niewidzialny; ale jest też niezbędne coś widocznego, jakaś manifestacja, aby nowe rzeczy mogły działać w widzialnym świecie, wśród ludzi o zwyczajnych zmysłach. Aby spełniła się druga część misji, tworzony jest święty wizerunek, który zawiera w sobie nieograniczoną moc, ponieważ jej źródło znajduje się poza materialnym światem. Takim świętym wizerunkiem jest założyciel religii, prorok lub wcielenie Boga, który wprowadza nową nadzieję w życie człowieka 11. Data narodzin Chrystusa została zapisana w opowieści o magach, a zwłaszcza w obrazie Bożego Narodzenia, którym zwykle ilustruje się to wydarzenie. Potęga tego „świętego wizerunku” jest nadzwyczajna. Powtarza się w niezliczonych malowidłach, rzeźbach, a nawet na świątecznych pocztówkach. Co roku bywa odtwarzany na scenach w setkach przedstawień jasełkowych 12. Podstawowe elementy są niezmienne: zawsze jest Maria, Józef i dzieciątko Jezus w żłóbku oraz towarzyszący im pasterze i mędrcy. Nad stajenką błyszczy gwiazda betlejemska. Jest to pięcioramienna gwiazda egipska 13, a nie sześcioramienna gwiazda Dawida, która w rzeczywistości przedstawia Słońce. Jednak „gwiazdą”, która prowadziła magów, były w rzeczywistości dwie planety, Jowisz i Saturn w bliskiej koniunkcji, tak więc może słuszniej byłoby ją przedstawiać z dziesięcioma ramionami. Ale prawdziwe znaczenie tego obrazu jest ukryte i nie znane pobożnym chrześcijanom. Jest to „legominizm”: pod postaciami „pasterzy”, „królów”, a nawet świętej rodziny skrywa się horoskop Jezusa. Kiedy zrozumiemy jego gwiezdną symbolikę, stanie się jasne, że Mesjasz jest nie tylko prorokiem Izraela, ale też prawdziwym faraonem, Horusem-królem 14. Egipscy faraonowie nosili wiele tytułów, w tym tytuł „pszczelarza”, wskazujący na ich rolę przywódców „pszczół”, które zbierają nektar wiedzy. Najważniejszym tytułem był „Syn Słońca”. Jak widzieliśmy, oficjalne narodziny Horusa-króla przypadały w dniu heliakalnego wzejścia Syriusza i koniunkcji Słońca z Regulusem. Boską naturę takich królewskich narodzin symbolizował w Egipcie sfinks, lew o ludzkiej głowie 15. Królowie Egiptu byli też silnie związani z symbolem sokoła. W egipskiej ikonografii sokół jest emblematem Horusa, w jego obu formach, mikro- i makrokosmicznej. Podobnie jak sokół wzbija się w niebo, by obserwować wszystko, co dzieje się w dole, tak Stary Horus, egipski bóg nieba, szybuje nad światem, spoglądając na ziemię. Jest symbolem Pierwszego Logosu, boskich słów Ojca, którego Wola wszystko stworzyła. W naszym małym „świecie” twórczą potęgą jest Słońce. Ono samo stanowi przyczynę istnienia swojej rodziny planet, Układu Słonecznego. Manifestacja woli słońca, czyli Solarny Logos, była w Egipcie czczona jako Re-Horachti – Re (bóg słońca) w swojej postaci sokoła. Tak właśnie został wyrzeźbiony na szczycie obelisku Senusereta I w Heliopolis. Koniunkcja sokołogłowego boga słońca, Re-Horachti, z Regulusem, gwiazdą Lwa, symbolizuje narodziny „Horusa Młodszego”, czyli „Horusa syna Izydy”. Jest on mikrokosmicznym Horusem, ludzkim wcieleniem Solarnego Logosu. Tym Horusem jest Sfinks, tajemniczy strażnik bramy niebios, broniący dostępu niewtajemniczonym. Egipscy faraonowie byli uważani za boskie wcielenia, co obrazuje piękny posąg Chafre, budowniczego środkowej piramidy w Giza, z Horusem siedzącym na ramionach króla i obejmującym skrzydłami jego głowę. Jestem przekonany, że właśnie taka była Gnoza przekazywana adeptom w świątyniach Egiptu, wiele wieków przed narodzeniem Chrystusa. Właśnie ta egipska nauka, dotycząca Solarnego Logosu przybierającego ludzką postać, przypadła do gustu wczesnym chrześcijańskim filozofom, pragnącym znaleźć powiązania między starymi tradycjami a nową religią. I ta sama nauka tak bardzo oburzyła ich potomków, którzy potępili dawną religię Ozyrysa jako dzieło diabła. Podobieństwa między egipskimi a chrześcijańskimi rytuałami i naukami przypisano diabłu, który popełnił „plagiat przez antycypację” świętych nauk i sakramentów Kościoła. Nie da się jednak ukryć faktu, że jeśli mamy do czynienia z plagiatem, to w przeciwnym kierunku. Stało się tak nie dlatego, że chrześcijaństwo przejęło atrybuty religii, które zamierzało zastąpić, ale raczej dlatego, iż sam Jezus Chrystus był wtajemniczony w ich misteria. Nauki chrześcijaństwa ściśle łączące się z nieżydowskimi religiami Bliskiego Wschodu, po prześladowaniach pogan w 390 roku n.e., kiedy zamknięto ostatnie świątynie, były zupełnie wytępione w Egipcie. „Herezja” gnostycyzmu rozkwitała jednak na Wschodzie wśród takich grup jak „perscy” nestorianie. Wygnanie Szkoły Persów z Edessy do Nisibis w 489 roku usunęło z obszarów cesarstwa rzymskiego ostatnich zwolenników gnostyckich idei. Religijna ortodoksja zapanowała w całym imperium i gnostycy musieli zachować swoje przekonania w ścisłym sekrecie, jeśli nie chcieli być prześladowani jako heretycy. Mimo prześladowań idee łączące dzieło Jezusa Chrystusa zarówno z hermetyczną tradycją Egiptu, jak i z objawieniem Zaratustry, dawno zapomniane na Zachodzie, przetrwały w ukryciu. Wydaje się, że w XII wieku przywódcy tajnej organizacji, którą możemy uznać za poprzedniczkę Bractwa Sarman, opisywanego przez Gurdjieffa, postanowili przenieść część swojej wiedzy na Zachód. Wiedza ta, którą – jak możemy przypuszczać – przynajmniej w części posiedli szpitalnicy świętego Jana, dotyczyła ich patrona. W starożytnym świecie rozumiano, że egipscy faraonowie w jakiś sposób ucieleśniają Solarny Logos, czyli inteligencję Słońca. Dlatego faraon był żyjącym „bogiem”, odpowiedzialnym za podtrzymywanie cywilizacji na ziemi. Po zdobyciu Egiptu najpierw przez Cezara, a potem przez Oktawiana Augusta, idea ta została przeniesiona do Rzymu. Rzymscy cesarze uważali się za spadkobierców faraonów, nową dynastię Horusów- królów obdarzonych boskimi prawami i odpowiedzialnością. Pod symbolem orła 16, nie sokoła, ogłaszali się przedstawicielami Solarnego Logosu i w jego imieniu stworzyli nowe słoneczne imperium. Cesarstwo rzymskie było brutalne i okrutne; w Księdze Objawienia zostało określone numerem Bestii, 666. Reprezentuje on władzę Słońca, którego liczba – 6, została potrojona, aby wyrazić panowanie nad ciałem, umysłem i duszą. Nic dziwnego, że papież i inni Ojcowie Kościoła z IV wieku byli oburzeni pomysłem przedstawiania Jezusa jako kogoś w rodzaju faraona, tylko z powodu daty jego narodzin. Jednak Zachód nie rozumiał, że owa tajemnica chrześcijaństwa sięga o wiele głębiej w przeszłość. W czasach budowniczych piramid, a nawet wcześniej, wierzono, że faraon, jako ostatnie wcielenie Horusa Młodszego, jest „nosicielem” Solarnego Logosu; ucieleśnieniem inteligencji Układu Słonecznego. Źródłem jego mocy było to, co po hebrajsku nazywa się Baruch, po arabsku Baraka, po persku Hvareno. Insygniami faraona były laska i bicz – laska oznaczała, że władca jest dobrym pasterzem swojego stada; bicz – że jest straszliwy dla wrogów. Jezus zrezygnował z bicza i uczył, że wrogów należy miłować. Uczynił tak, ponieważ dzięki temu, co zdarzyło się w czasie jego chrztu, zyskał władzę wyższą nawet niż Solarny Logos. Rola Jana Chrzciciela jest szczególna: z jednej strony, jako ostatni z linii proroków Starego Testamentu, reprezentuje tradycję Eliasza. Z drugiej zaś, jako postać Oriona, symbolizuje gwiaździste niebo ponad Układem Słonecznym, miejsce poza zasięgiem Solarnego Logosu, dokąd faraonowie pragnęli się udać po śmierci. Chrzest Jezusa jest więc szczytowym etapem wtajemniczenia, którego – jak się wydaje – nikt jeszcze nie osiągnął. Dla Jezusa jednak był to dopiero początek. Mateusz napisał: Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan, do Jana, aby się dać ochrzcić przez niego. Ale Jan odmawiał mu, mówiąc: Ja potrzebuję chrztu od ciebie, a ty przychodzisz do mnie? A Jezus, odpowiadając, rzekł do niego: Ustąp teraz, albowiem godzi się nam wypełnić wszelką sprawiedliwość. Tedy mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, wnet wystąpił z wody, i oto otworzyły się niebiosa, i ujrzał Ducha Bożego, który zstąpił w postaci gołębicy i spoczął na nim. I oto rozległ się głos z nieba: Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem 17. Duch Boży, symbolizowany przez gołębicę, to Pierwotny Logos, stojący ponad słońcem i gwiazdami. Jest czystą i bezinteresowną miłością i znajduje się poza wszystkimi stworzonymi światami. Wydarzenie, które miało miejsce w Jordanie, powtórne narodziny Jezusa przez Ducha Świętego, stanowiło zupełnie nowy początek. Narodził się w stajence, obdarzony prawami faraona, teraz zaś wykracza poza swój los, spełniając ważniejsze przeznaczenie – obejmowany nie przez sokola, ale gołębicę. Wydaje się, że właśnie takie jest prawdziwe znaczenie historii chrztu, który w Ewangelii Mateusza bezpośrednio poprzedza publiczną działalność Jezusa. Zostało to dobrze zapamiętane w Syrii, gdzie przez stulecia przechowywano i czczono relikwie świętego Jana. Dzisiaj można je zobaczyć w Muzeum Topkapi w Stambule; w zdobionym drogimi kamieniami relikwiarzu spoczywa fragment czaszki świętego, prawdopodobnie odzyskany z rąk Herodiady i Salome. O wiele ważniejsza dzięki symbolicznemu znaczeniu ręki, która wylała wodę na głowę Jezusa są kości prawej dłoni i przedramienia, przechowywane w złotym pojemniku. Czy król Ryszard II, który uważał Jana za swojego patrona, rzeczywiście rozumiał to wszystko możemy tylko przypuszczać. Ja myślę, że tak; i dlatego dyptyk z Wilton nawet dzisiaj emanuje potęgą. Przypomina nam, że prawdziwe Boże Narodzenie nie miało miejsca 25 grudnia ani 23 sierpnia 18, lecz 6 stycznia, w dniu zwykle łączonym z przybyciem magów, który jednak był w rzeczywistości dniem chrztu Chrystusa. Epilog W marcu 1996 roku Dee i ja wróciliśmy do Francji, by poszukać dowodów na to, że ezoteryczna wiedza, związana z tradycją magów, została w średniowieczu sprowadzona ze Wschodu do Francji. Naszym pierwszym przystankiem było Reims, stolica Szampanii, której katedra reprezentuje gwiazdę Kłos we wzorze Panny opisanym przez Charpentiera. Zaplanowaliśmy naszą wizytę na początek wiosny i dotarliśmy na miejsce wieczorem 25 marca, w święto Zwiastowania Marii. Bardzo nas to cieszyło ze względu na związek z konstelacją Panny, chociaż dzień był zimny i musieliśmy się ciepło ubrać. Reims w znacznym stopniu musiało być odbudowane po zniszczeniach z czasów pierwszej wojny, ale ciągle jest pięknym i interesującym miastem. Niegdyś było duchowym sercem Francji; właśnie tutaj w Boże Narodzenie 498 roku Chlodwig, pierwszy chrześcijański król Franków, został ochrzczony przez miejscowego biskupa, świętego Remigiusza. W ten sposób Remigiusz położył podwaliny przyszłego królestwa Francji, a także zapewnił Kościołowi katolickiemu możliwość przetrwania po upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego. W roku 816 wstąpił na tron Ludwik Święty 1, wnuk Pepina Krótkiego i syn Karola Wielkiego. Chociaż jego sławni przodkowie odsunęli od władzy starszą dynastię Merowingów, a Karol Wielki został w 800 roku koronowany na cesarza przez samego papieża, Ludwik przerzucił symboliczny pomost między swoim rodem a dynastią Chlodwiga, każąc się koronować w Reims. Niemal wszyscy późniejsi królowie Francji kontynuowali ten zwyczaj; najsłynniejsza chyba była koronacja Karola VII, który odnalazł swoje przeznaczenie w 1429 roku, za sprawą Joanny d'Arc. Związek Reims z władzą królewską i prawo tamtejszego arcybiskupa do koronowania królów zyskały dodatkowe poparcie w postaci legendy o świętej ampułce, zawierającej święty olej przyniesiony z nieba przez gołębicę i użyty przez Remigiusza w czasie koronacji Chlodwiga. Relikwię tę przechowywano w grobie świętego, w osobnej bazylice, oddalonej o półtora kilometra od katedry i uroczyście przynoszono na początku ceremonii koronacyjnych 2. Reims było miejscem koronacji aż do 1825 roku, kiedy na krótko zasiadł na tronie Karol X z dynastii Burbonów. Wspaniałe szaty, które miał na sobie on sam i Delfin, a także inne przedmioty, takie jak bogate stroje jego orszaku i zachwycające dywany, stanowią najważniejsze eksponaty muzeum, znajdującego się w pałacu biskupim, tuż przy wielkim kościele. Dee i ja zamierzaliśmy je obejrzeć. Zostawiwszy samochód na małym placyku, ruszyliśmy do katedry, ledwie widocznej pomiędzy budynkami. Zbliżając się, stopniowo widzieliśmy coraz więcej i nagle katedra wyrosła przed nami w całym swoim majestacie. Chociaż wcale nie największa z francuskich katedr – ten tytuł należy do Amiens – budowla ma piękne proporcje i chyba najpiękniejszą na świecie kolekcję rzeźby średniowiecznej. Została wprawdzie zniszczona przez wojnę, lecz na szczęście dzięki odrestaurowaniu i tam gdzie to było konieczne – przenoszeniu zabytków udało się zaleczyć rany. Dzisiaj znowu, jak feniks, katedra stoi dumnie, jak wielki statek, oczekujący na uwolnienie od wspierających go przypór. Budowa obecnej katedry, na miejscu wcześniejszej, zniszczonej przez ogień, została rozpoczęta w 1211 roku i zakończona przed 1275. Chociaż nigdy całkowicie jej nie ukończono – do niedawna brakowało większości iglic zaplanowanych przez architektów, wykonano je w 1913 roku – jest arcydziełem gotyku. Największym powodem do chwały są jednak znajdujące się na zewnątrz rzeźby, w obrazowej formie przedstawiające najważniejsze wierzenia i legendy Kościoła katolickiego. Katedra w Reims była – jak się wydaje – poświęcona głównie Marii Pannie, toteż artyści skoncentrowali się na radosnych tajemnicach z nią związanych: zwiastowaniu, narodzeniu Jezusa i wniebowzięciu Marii. Chodząc wokół budowli nie sposób nie odczuć radosnej strony chrześcijaństwa. Wprawdzie cierpienia Chrystusa zostały uwiecznione w szkle i kamieniu, ale te ciemne i przygnębiające obrazy nie dominują nad całością. Nawet przy pobieżnym obejrzeniu posągów daje się zauważyć ezoteryczny charakter ich ikonografii. Można odczuć, że każdy posąg z osobna i wszystkie razem mają jakiś cel, chociaż nie zawsze zrozumiały od razu. Doskonałym przykładem może być związek katedry w Reims z niewidzialnym światem aniołów. Na przyporach wokół budowli stoi ich cały batalion, z rozpostartymi skrzydłami, śpiewających na chwałę Marii, matki Boga. Na wschodnim krańcu chóru, obserwując całą katedrę ze swego punktu widokowego na niewielkiej iglicy, stoi samotny złoty anioł, trzymający krzyż zbawienia. Mimo że żaden przewodnik nie wspomina, kogo lub co przedstawia ta figura, byłem pewien, że chodzi o Gabriela, anioła zwiastowania. Na niższym poziomie mogliśmy znaleźć Gabriela wyobrażonego dwukrotnie, wśród posągów zdobiących troje zachodnich drzwi. Stanowią one wspaniałe przykłady średniowiecznej rzeźby i wykazują ślady wpływów bizantyjskich. Jak sugeruje P. Demouy, autor aktualnego przewodnika po katedrze w Reims, wpływy te mogą się wiązać z czwartą krucjatą: Najciekawsze cechy rzeźby należą do drugiej szkoły (przed 1240 rokiem), która stworzyła, po kilku próbach w północnym transepcie, arcydzieła przy głównym wejściu. Zwłaszcza grupa nawiedzenia, mimo swojej ciężkości, wydaje się wywodzić z antyku. Postacie ożywają, nie stoją już spokojnie na obu nogach, fałdy poruszają się, twarze wyrażają wewnętrzne życie. Może to wyjaśniać obecność na tym terenie zabytków galijsko-rzymskich. Styl naśladujący antyk pochodzi prawdopodobnie z Grecji. W 1204 roku, w czasie czwartej krucjaty, krzyżowcy – za namową Wenecjan – zdobyli i złupili imperium bizantyjskie. Wielu panów z Szampanii brało udział w tej wyprawie, towarzysząc Villehardouinom i Champlittom, którzy wykroili dla siebie małe księstwa na greckiej ziemi 3. Posągi tak zwanej grupy nawiedzenia są rzeczywiście klasyczne zarówno pod względem pozy, jak i stroju, i potwierdzają przypuszczenie, że krzyżowcy, czy też raczej artyści, którzy z nimi podróżowali, uczyli się u Bizantyjczyków i zapoczątkowali w trzynastowiecznym Reims renesans na niewielką skalę. Jednak najpiękniejsze rzeźby należą do późniejszej, miejscowej szkoły, która łącząc przeszłość z teraźniejszością stworzyła jedne z najsubtelniejszych i najbardziej uduchowionych rzeźb, jakie kiedykolwiek powstały. Najsłynniejszą z nich jest „uśmiechnięty anioł” znad północnych drzwi katedry, który stał się turystycznym symbolem Reims. Dzisiaj można go zobaczyć wszędzie, od pocztówek po kalendarze, serwetki i kubki. Inny posąg, znajdujący się tuż przy głównym wejściu, w scenie zwiastowania, wskazuje, że „uśmiechnięty anioł” przedstawia Gabriela, a więc konstelację Panny. Obaj aniołowie dzisiaj mają puste dłonie, ale z pewnością niegdyś trzymali lilie lub laski heroldów. Związek między katedrą a francuskim Fleur-de-Lys podkreślają liczne wyobrażenia tego emblematu wewnątrz budowli i wokół niej. Sklepienia pokrywa ornament składający się z koniczynek – symbolizujących Trójcę – i kwiatów lilii. Ponieważ w pierwszej wojnie światowej katedra straciła dach, ta dekoracja jest dziełem współczesnych rzemieślników, ale wszędzie znajdują się oryginalne lilie, wykute w kamieniu i malowane na tarczach. Może w ogrodzie obok katedry rosły irysy, tak by żywy świat naśladował dzieło artystów (a może było na odwrót). Każdy element tajemniczej architektury potwierdzał (a na pewno mu nie zaprzeczał) przypuszczenie, że dla średniowiecznego umysłu to miasto i katedra stanowiły ziemski odpowiednik gwiazdy Kłos. Wewnątrz katedra okazała się ciemna i raczej ponura. Kiedy wchodziliśmy przez zachodnie drzwi, przywitał nas lodowaty powiew. Było tak zimno, że mogliśmy widzieć parę unoszącą się z naszych ust. Mimo to wywarła na nas wielkie wrażenie nawa, o wiele większa i wspanialsza niż to sobie wyobrażaliśmy. Zgodnie z tradycją gotyku, który w chwili rozpoczęcia budowy przeżywał rozkwit, kolumny wspierające sklepienie były cienkie i strzeliste. Sklepienie, znajdujące się wysoko nad naszymi głowami, wydawało się zawieszone w powietrzu. Oczywiście w rzeczywistości jego ciężar spoczywał na zewnętrznych przyporach. Spacer wzdłuż nawy w kierunku ołtarza przypominał podróż w czasie. Wszędzie wokół nas znajdowały się obrazy z innej, dawnej epoki, dobrze znanej z książek, ale oddzielonej od rzeczywistości przez współczesną Republikę Francuską. Wokół kultu władzy królewskiej, podkreślanego przez pojawiające się wszędzie kwiaty lilii, koncentrowało się niegdyś życie i kultura Francji. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wraz ze ścięciem Ludwika XVI w czasie rewolucji przepadło coś znacznie cenniejszego niż życie jednego człowieka. Niezależnie od tego, jak wielkim był głupcem, stanowił żywy łącznik z dziwną i tajemniczą przeszłością, która zginęła, kiedy król został zgilotynowany. Po wyjściu obeszliśmy katedrę od południa, kierując się w stronę dziedzińca Muzeum Tau. Byłem przekonany, że Mistrzowie Mądrości pozostawili tu coś po sobie, przesłanie może nawet ważniejsze dla naszych dni niż dla ich czasów. Zrozumiałem, że kluczem do zagadki jest astrologia, gdy Dee pociągnęła mnie za rękaw, wskazując posąg na południowym tympanonie transeptu. Był to centaur kierujący strzałę ku ziemi. Dee była zadowolona, gdyż bez wątpienia patrzyliśmy na Strzelca, jej znak zodiaku, ale nie było dla mnie do końca jasne, co robił on nad sceną zwiastowania Marii. Później miałem odkryć, że nie znalazł się tam przypadkiem, lecz stano wił dowód na istnienie powiązań między szkołą masonów, którzy wznieśli katedrę w Reims, a tradycją magów. Astrologia katedry w Reims Jednym z głównych celów naszej wizyty w Reims było sprawdzenie, czy katedra zawiera jakieś wskazówki dotyczące jej astronomicznego znaczenia. Jedną z najbardziej oczywistych była orientacja budowli. Chociaż dawne kościoły miały? najczęściej główną oś zorientowaną wzdłuż linii wschód-zachód, istniała też tradycja, każąca kierować fasadę budowli w stronę Słońca wschodzącego w dniu świętego, któremu kościół jest poświęcony. Postanowiłem więc sprawdzić, czy oś katedry jest rzeczywiście skierowana na miejsce wzejścia Słońca 25 marca, w dniu Zwiastowania. Za pomocą prostego kompasu – tego samego, którym posługiwałem się w Kommagenie – szybko ustaliłem, że główna oś odchyla się o trzydzieści stopni na północ od wschodu. Było to coś zupełnie nieoczekiwanego i nie zgadzało się z dniem Zwiastowania, kiedy Słońce wschodziło mniej więcej dokładnie na wschodzie. Jaka mogła być tego przyczyna? Kiedy wróciliśmy do Anglii i sprawdziliśmy to programem Skyglobe, okazało się – ku naszemu zaskoczeniu – że katedra została zorientowana na punkt wzejścia Regulusa w 7 roku p.n.e., czyli w momencie narodzin Chrystusa. Innymi słowy, katedra była związana z datą narodzenia, 29 lipca 7 roku p.n.e. Co więc oznacza postać Strzelca? Ponieważ główna oś kościoła odchyla się o trzydzieści stopni na północ od wschodu, można przypuszczać, że o podobny kąt od linii północ-południe jest odchylona oś poprzeczna, transeptu. Znaczy to, że linia przebiegająca pod figurą Strzelca celuje w punkt położony trzydzieści stopni na wschód od południa. Ponownie korzystając z komputera mogłem ustalić, że w chwili rozpoczęcia budowy katedry, w 1211 roku, jej poprzeczna oś wskazywała miejsce wschodu gwiazdy Caus Australis, znajdującej się w „ogonie” Strzelca. Gwiazda ta, o jasności 1,9, jest najjaśniejsza w tym raczej słabo widocznym gwiazdozbiorze. Najwyraźniej nieprzypadkowo – właśnie ta gwiazda wschodzi heliakalnie 6 stycznia, w dniu święta magów. Data 6 stycznia jest związana z legendą dotyczącą chrztu Chlodwiga. Według przewodników wydarzenie to miało miejsce w Boże Narodzenie 598 lub 599 roku. Jednak postać Strzelca i inne symbole wskazują, że musiało chodzić o „stare” Boże Narodzenie, czyli dzień chrztu Chrystusa, a nie 25 grudnia. Nie powinno też nikogo dziwić, że Kościół wolał trzymać ten fakt w tajemnicy, jeśli weźmiemy pod uwagę że chrzest Chlodwiga był niemal bałwochwalstwem. Święta ampułka została podobno przyniesiona z nieba przez gołębicę. Tak więc władza Chlodwiga i wszystkich następpych królów Francji była potwierdzana przez symbol oznaczający zstąpienie Logosu na Chrystusa w czasie j ego chrztu w Jordanie – kiedy Duch Święty w postaci gołębicy zstąpił z nieba i Bóg ogłosił go swoim umiłowanym synem. Wniosek nasuwa się jeden: w oczach Kościoła, a już z pewnością Chlodwiga i jego następców władza królów Francji pochodziła od Boga. W uroczystościach, które odbywały się w Reims, święty Remigiusz przyjął – jak się wydaje – rolę Jana Chrzciciela. Nic więc dziwnego, że najstarszą część kościoła, baptysterium, zbudowano w miejscu jeszcze wcześniejszych rzymskich łaźni. Znajdowały się one po północnej stronie katedry; obecnie są tam prowadzone wykopaliska. Tuż obok stoi potrójny portal północnego wejścia, bogato zdobiony rzeźbami i płaskorzeźbami. Przedstawiają one – co jest charakterystyczne dla tej części katedry – dzień sądu ostatecznego. Nad centralnymi drzwiami znajduje się płaskorzeźba; w jej niższych rejestrach przedstawiono ze szczegółami los potępionych dusz. Diabły o groteskowych kształtach prowadzą postaci, wyglądające na bogaczy, aby je zepchnął w otchłań. W górnych rejestrach widzimy sceny zmartwychwstania, z nagimi ludźmi wychodzącymi ze swoich grobów. Nad nimi, w najwyższej części tympanonu, wyobrażono postać Chrystusa jako Sędziego. Wszystko to nawiązywało do Biblii: I widziałem wielki biały tron i tego, który na nim siedzi, przed którego obliczem pierzchła ziemia i niebo, i miejsca dla nich nie było. I widziałem umarłych, wielkich i małych, stojących przed tronem; i księgi zostały otwarte; również inna księga, księga żywota została otwarta; i osądzeni zostali umarli na podstawie tego, co zgodnie z ich uczynkami było napisane w księgach. I wydało morze umarłych, którzy w nim się znajdowali, również śmierć i piekło wydały umarłych, którzy w nim się znajdowali, i byli osądzeni, każdy według uczynków swoich. I śmierć i piekło zostały wrzucone do jeziora ognistego; owo jezioro ogniste, to druga śmierć. I jeżeli ktoś nie był zapisany w księdze żywota, został wrzucony do jeziora ognistego 4. Orientacja katedry w Reims na wschodzącą konstelację Strzelca w dniu chrztu Jezusa, 6 stycznia 1211 roku Nad ideą sądu ostatecznego u kresu dni rozmyślałem dużo w czasie pracy nad The Mayan Prophecies (Proroctwa Majów), poprzednią książką, którą napisałem wspólnie z Mauricem Cotterellem. W książce tej zajmowaliśmy się panującym wśród Majów przekonaniem, że obecna epoka skończy się w roku 2012, wiążąc to z pomysłem Cotterella na temat cykli powstawania plam na Słońcu. Jednak i w chrześcijańskim świecie istniały wierzenia dotyczące millennium, związane – jak się wydaje – z naszymi czasami i symboliką narodzenia Pańskiego. Czy to możliwe, że właśnie my będziemy świadkami powtórnego przyjścia Jezusa, cokolwiek by to miało oznaczać? Powtórne Przyjście i proroctwo Nostradamusa Niemal dwadzieścia pięć lat po tym, jak wraz z Johnem wyruszyłem po raz pierwszy do Betlejem, miałem znaleźć odpowiedzi na przynajmniej niektóre z pytań, które nas wtedy dręczyły. Najważniejsze jednak pytanie ciągle pozostawało bez odpowiedzi: czy żyjemy u schyłku ery? Czy możemy się spodziewać, że w naszych czasach wróci Jezus Chrystus`? Nie można było ignorować odkrytego przez Roberta Bauvala związku pomiędzy piramidami a gwiazdozbiorem Oriona i faktu, że Jan Chrzciciel/Eliasz również mieli coś wspólnego z tą grupą gwiazd. Był to klucz do interpretacji pewnych przepowiedni. W dwu ostatnich wersach Starego Testamentu napisano, że zostanie zesłany Eliasz, żeby przygotować drogę dla Mesjasza. Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana. I zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym, gdy przyjdę, nie obłożył ziemi klątwą 5. Może się wydawać nieprawdopodobne, żeby dziwny człowiek, ubrany jedynie w skórę wielbłąda i skórzany pasek, miał zacząć jeszcze raz chrzcić ludzi koło Jordanu. Ale istnieje też astrologiczna interpretacja tego proroctwa. Przez ostatnie dwanaście i pół tysiąca lat, od końca ostatniej epoki lodowcowej, gwiazdozbiór Oriona przesuwał się stopniowo na północ w swoim cyklu precesyjnym. Kiedy budowano piramidy, około 2500 roku p.n.e., al-Nitak – najniższa gwiazda Pasa, znajdowała się w punkcie wskazywanym przez południowy szyb Komory Króla w Wielkiej Piramidzie. Dzisiaj gwiazdy Pasa przesunęły się dalej na północ; osiągnął on najdalsze miejsce na niebie, połowę swojego precesyjnego cyklu. Co ciekawe, Mintaka, najbardziej wysunięta na północ gwiazda Pasa, znajduje się obecnie kilka minut kątowych poniżej równika niebieskiego, teoretycznego koła, przecinającego niebo i dzielącego je – podobnie jak jego ziemski odpowiednik – na dwie półkule: północną i południową. Mintaka zacznie się cofać na południe, nie przekraczając równika. Żyjemy więc u kresu „ery Oriona”. Idea głosząca, że ery ludzkości wiążą się z cyklem precesyjnym, żywo interesowała Bennetta. W czasie rozmowy z nim zapytałem, czy wierzy, że żyjemy u schyłku ery i co to może dla nas oznaczać. Wówczas nie zrozumiałem, co miał na myśli, kiedy przyznał, że w istocie jest to czas zmian, zapoczątkowany u schyłku ostatniej epoki lodowcowej, około 10 500 lat p.n.e., a teraz mający się spełnić. Spodziewał się w niezbyt odległej przyszłości jakichś wielkich przemian. Na szczęście rozwinął te idee w swojej ostatniej książce, The Masters of Wisdom (Mistrzowie Mądrości): Tutaj muszę powiedzieć coś o czasie trwania tego, co nazywam „epokami”. Istnieje dobrze znany pogląd, łączący cykle historii z precesją punktów równonocy i dzielący wielki rok – lub wielki cykl – dwudziestu pięciu tysięcy lat słonecznych na dwanaście znaków zodiaku [...]. Wydaje mi się oczywiste, że co dwanaście tysięcy lat – co stanowi połowę wielkiego cyklu – następowały wielkie zmiany w życiu człowieka, już od początków Adama 6 trzydzieści siedem tysięcy lat temu 7. Precesja punktów równonocy ma inne interesujące konsekwencje. Ponieważ Orion właśnie teraz osiąga swą największą wysokość na północnym niebie, również jego wyciągnięta ręka, czy też pałka, przesuwa się na północ. W czasach kiedy królowie Kommageny wznosili swoje monumenty, Słońce wymieniało „uścisk ręki” z Orionem 26 maja. Obecnie mato miejsce w dniu letniego przesilenia, 21 czerwca. Orion znowu zbliża się do końca cyklu. Czy to możliwe, że starożytni tak bardzo interesowali się Orlonem, nazywając go tak właśnie, lub też Heraklesem, Samsonem, Eliaszem czy Nemrodem, ponieważ zdawali sobie sprawę z jego roli „strażnika czasu”, którego ruch wyznaczał przemijanie epok? Jeśli tak, to astrologiczny zegar wskazuje teraz dokładnie godzinę dwunastą. Jest południe wielkiego dnia ludzkości. W Ewangelii Mateusza, w rozdziale 24, wspomniano o wydarzeniach towarzyszących końcu ery. Dokładna interpretacja tej przepowiedni, wymagająca gruntownej znajomości Starego i Nowego Testamentu, wykracza poza tematykę tej książki. Jednak w omawianym tutaj kontekście bardzo ważne są pewne astrologiczne aspekty tego fragmentu: [...] Gdyż jak błyskawica pojawia się od wschodu i jaśnieje aż po zachód, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Bo gdzie jest padlina, tam zlatują się sępy. A zaraz po udręce owych dni słońce się zaćmi i księżyc nie zajaśnieje swoim blaskiem. i gwiazdy spadać będą z nieba, i moce niebieskie będą poruszone. I wtedy ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego [...] 8. Co oznacza „znak Syna Człowieczego na niebie”, nie jest do końca jasne. Prawdopodobnie Mateusz uważał, że sami go rozpoznamy, kiedy się ukaże. Z astrologicznego punktu widzenia ważny jest jednak fakt, że 24 sierpnia 1999 roku niebo będzie wyglądać niemal tak samo jak 29 czerwca 7 roku p.n.e., czyli w dniu narodzenia Chrystusa. Wprawdzie układ „trzech królów”, czyli planet: Jowisza, Saturna i Merkurego, nie będzie dokładnie taki sam, ponieważ mimo iż Merkury „uklęknie” przed Słońcem w koniunkcji z Regulusem, dwa pozostałe giganty nie będą tworzyć jednej gwiazdy i znajdą się raczej w gwiazdozbiorze Barana niż Ryb. Wenus, nieobecna w horoskopie z 7 roku p.n.e., tym razem znajdzie się nad horyzontem. Poza tymi różnicami oba horoskopy są bardzo podobne. Taki układ planet zdarza się bardzo rzadko – jedynie wówczas, gdy Orion (symbolizujący proroka Eliasza) jest w szczytowym punkcie swo jego cyklu, zwiastując wielkie wydarzenia. Czy to właśnie jest znak, którego mieliśmy wypatrywać? Na odpowiedź nie będziemy musieli długo czekać. Po odkryciu horoskopu Jezusa byłem bardzo ciekaw, jak wyglądałby on, namalowany jak klasyczny wizerunek pokłonu magów. Jedną rzeczą jest stwierdzić, że historia betlejemska została „zapisana w gwiazdach”, natomiast zupełnie inną – móc pokazać ludziom to wydarzenie, namalowane według hermetycznych kanonów. Poprosiłem o namalowanie takiego obrazu mojego starego przyjaciela, Bengta Alfredsona, utalentowanego szwedzkiego artystę. Jest samoukiem, niczym współczesny Rembrandt, często przy tym malował sceny zaczerpnięte z mitologii. Zrozumiał, o co mi chodziło, gdy mu powiedziałem, że gwiazdy wyobrażają rożne postaci obecne przy narodzeniu. Zależało mi przede wszystkim na astronomicznej poprawności obrazu i dla pewności wysłałem Bengtowi slajd z wizerunkiem nocnego nieba 29 lipca 7 roku p.n.e. „Powrót magów”, 24 sierpnia 1999. Powtórne przyjście Mesjasza? 8 lipca 1996 roku, po wielu miesiącach pracy, otrzymaliśmy gotowy obraz. Dzieła przeszło moje najśmielsze oczekiwania; było nie tylko technicznie doskonałe, ale i piękne. Mieliśmy przed oczami scenę narodzenia, wykonaną zgodnie z hermetyczną zasadą „jak na górze, tak i na dole” – esencją nauk zawartych na Szmaragdowej Tablicy Hermesa. Obraz ten jest źródłem inspiracji, mogącym prowadzić nas w drodze do millennium – być może nawet długiej, ale w tajemnej historii świata dwadzieścia pięć lat, a nawet całe życie, to zaledwie moment. Czułem się wyróżniony i zaszczycony, że mogłem poznać przynajmniej część tajemnej historii. Dla mnie to wystarczy, by poczuć się częścią tego procesu, nawet przez krótką chwilę. Za pozwoleniem Bengta reprodukujemy tutaj jego Pokłon i pozostawiamy czytelnikowi osądzenie, czy jest on „legominizmem” naszych czasów. 25 czerwca 1996 roku Adrian Geoffrey Gilbert Załącznik 1 Narodziny Horusa i Wielki Sfinks w Giza Jedną z nie rozwiązanych zagadek świata stanowi Wielki Sfinks w Giza. Współczesna egiptologia mówi nam, że przedstawia on faraona Chefrena i prawdopodobnie został wykuty w tym samym czasie, kiedy była budowana jego piramida – środkowa z trzech stojących w Gizie. Jednak taka atrybucja nie jest powszechnie przyjmowana i obecnie wiele dyskutuje się na temat tego, kiedy ów posąg został po raz pierwszy wykuty. Rozwijając prace Schwallera de Lubicza na ten temat, niezależny egiptolog John Anthony West i geolog Robert Schoch przedstawili dowody, świadczące, że Sfinks może być o wiele starszy, niż poprzednio sądzono. Analizując ślady erozji, zarówno na ciele samego Sfinksa, jak i na otaczających go skałach, z których został wykuty, doszli do wniosku, że posąg musiał powstać, zanim Egipt stał się pustynią. Ślady erozji wodnej dowodzą, że pochodzi on przynajmniej z ósmego lub dziewiątego tysiąclecia p.n.e. Taka data powstania Sfinksa jest wysoce kontrowersyjna i odrzucana przez współczesnych egiptologów, którzy twierdzą, że nie jest starszy niż piramidy, i datują go na połowę trzeciego tysiąclecia p.n.e. Nie ulega natomiast wątpliwości, że głowa posągu stylistycznie odpowiada czasom IV dynastii. West i Schoch tłumaczą to w ten sposób, że głowa, w przeciwieństwie do reszty ciała, została przekuta w epoce piramid. Jednak nawet jeśli przyjmiemy takie wyjaśnienie, pozostaje pytanie: dlaczego? Podobnie jak wszystkie wielkie religie, również staroegipska została objawiona. Egipcjanie wierzyli, że niegdyś, w odległej przeszłości, rodzina „bogów” przyniosła cywilizację do doliny Nilu. Bóstwa te, prowadzone przez Ozyrysa i Izydę, były dziećmi bogini nieba, Nut. Według mitów, odtwarzanych w misteriach, a zwłaszcza w rytuale pogrzebowym, Ozyrys był pierwszym królem zjednoczonego Egiptu. Pod jego panowaniem barbarzyński naród przekształcił się w jedną z największych cywilizacji. Niestety, został zamordowany z zawiści przez brata, Setha, który zagarnął władzę, a poćwiartowane ciało zmarłego króla rozrzucił wzdłuż Nilu. Zrozpaczona wdowa, Izyda, żona i zarazem siostra Ozyrysa, w tajemnicy zebrała członki i połączyła je, tworząc w ten sposób pierwszą mumię. Dzięki magicznym rytuałom i interwencji boga słońca, Re, mogła przywrócić Ozyrysa do życia na tak długo, by zajść z nim w ciążę. Spełniwszy swoje ziemskie obowiązki, Ozyrys wrócił w niebiosa, gdzie został władcą i sędzią zmarłych. Izyda tymczasem ukryła się w zaroślach Delty i tam urodziła syna, któremu nadała imię Horus. On, kiedy dorósł, wyzwał swego wuja, Setha, na pojedynek i po długiej walce odzyskał królestwo. Młody król przywrócił Prawo, symbolizowane przez boginię Maat, i położył kres anarchii, jakapanowała w kraju pod rządami Setha. Panowanie Horusa, nawet bardziej niż jego ojca, Ozyrysa, stanowiło archetyp dla wszystkich później szych faraonów. Za życia byli oni czczeni jako żywe wcielenia Horusa, kiedy zaś umierali, po odprawieniu szeregu rytuałów pogrzebowych jednoczyli się z Ozyrysem. Legenda o Ozyrysie stała się podstawą niezwykle wyrafinowanej astronomicznej religii. Sam Ozyrys był kojarzony z gwiazdozbiorem Oriona, jego żonę, Izydę, identyfikowano z „krowią” konstelacją Małego Psa, a zwłaszcza z jej najjaśniejszą gwiazdą, Syriuszem. Hermetyczne stwierdzenie „jak w górze, tak i na dole” determinowało egipskie myślenie w sprawach religii – nieustannie doszukiwali się oni zbieżności między życiem na ziemi a ruchami gwiazd na niebie. Szczegół tej gwiezdnej religii i jej związki z budową piramid omówiliśmy obszernie w książce Piramidy – brama do gwiazd. Nie zajmowaliśmy się tam jednak związkami między gwiezdną religią ozyriańską a solarnym kultem Re-Horachti. Ponieważ problem ten interesuje wielu ludzi, warto będzie przyjrzeć mu się nieco dokładniej. Narodziny Horusa-króla w epoce piramid, 13 lipca 2450 roku p.n.e. Wydaje się, że starożytni Egipcjanie nie myśleli o Ziemi, jak my dzisiaj, jako 0 obracającej się bryle, tak więc wschody i zachody słońca, księżyca i gwiazd stanowiły dla nich wielką tajemnicę. Uważali wschodnią część nieba za miejsce narodzin, , zachodnią – śmierci. Każdego dnia Słońce wschodziło o świcie, wznosząc się na niebo jak ptak, po czym opadało, by ostatecznie zajść. Dzienne słońce symbolizował więc bóg- sokół, Re-Horachti. W przeciwieństwie do większości ludów starożytnego świata, Egipcjanie używali kalendarza opartego nie na ruchach Słońca czy Księżyca, lecz Syriusza. Najważniejszy dzień roku wyznaczało heliakalne (czyli mające miejsce o świcie) wzejście Syriusza i właśnie ten dzień, przypadający w lipcu, był początkiem nowego roku. Mniej więcej w tym właśnie czasie co roku wylewał Nil, co było wynikiem topnienia lodów w górach nad wielkimi jeziorami, które zasilają rzekę. Tak więc dla Egipcjan powrót Syriusza-Izydy po okresie, kiedy był niewidoczny, oznaczał odnowę Jednak równie ważne było odrodzenie Horusa, które miało miejsce w tym samym czasie. Koniunkcja Słońca i Regulusa, najjaśniejszej gwiazdy konstelacji Lwa, symbolizowała narodziny króla jako „Syna Słońca”. Wydaje się, że właśnie to symbolizuje Wielki Sfinks w Giza. Niezależnie od tego, czy jego głowa była przekuta, czy też nie, nie ulega wątpliwości, że przynajmniej ta część posągu jest współczesna piramidom. W książce Piramidy – brama do gwiazd Robert Bauval i ja zaproponowaliśmy datę 2450 p.n.e. jako czas budowy Wielkiej Piramidy. Robert uzyskał tę datę analizując astronomiczną orientację tak zwanych „szybów wentylacyjnych”. Warto więc zwrócić uwagę, że 13 lipca – w dniu, kiedy miała miejsce koniunkcja Słońca i Regulusa w owym roku, – planety Jowisz i Saturn niemal łączyły się w gwiazdozbiorze Barana. Wprawdzie trzeci „król” – Merkury, znajdował się poniżej linii horyzontu, był więc niewidoczny, niemniej jednak ten układ ciał niebieskich jest niezwykle podobny do horoskopu betlejemskiego. Być może była to data narodzin Horusa-króla, a Sfinks został wykuty bądź odnowiony dla upamiętnienia tego wydarzenia. W takim wypadku rzeczywiście mógł przedstawiać władcę IV dynastii, chociaż moim zdaniem raczej Chufu (Cheopsa) niż Chafre (Chefrena), gdyż właśnie jego piramida jest kluczem do wszystkich tych tajemnic. Załącznik 2 Orion Myśliwy Nie tylko mieszkańców Bliskiego Wschodu fascynowały gwiazdy Oriona i nie tylko oni łączyli z nimi swoją mitologię. W większości kultur i społeczeństw, również europejskich, u źródeł tradycyjnych legend tkwią gwiezdne mity. Wpływ astronomii na mitologię przedstawili Giorgio de Santillana i Hertha von Dechend w swojej klasycznej pracy Hamlet's Mill 1 (Młyn Hamleta), w której prześledzili mity zawarte w Szekspirowskim Hamlecie aż do czasów epoki lodowcowej. W ten sposób mogli dowieść, że źródeł wielu starożytnych mitów należy szukać w faktach astronomicznych i że wiele zawartych w nich dziwnych szczegółów można zrozumieć dopiero w takim kontekście. Orion, tak ważna i jasna konstelacja, pojawia się w różnych mitologiach; daje się niemal zawsze rozpoznać po odrzuceniu kulturowej przykrywki. W greckim micie o Orionie możemy dostrzec jeszcze więcej wpływów egipskich niż w hebrajskim. Historia oślepienia Oriona przez króla Chios jest echem zamordowania Ozyrysa przez Setha; zarówno Izyda, jak i Eos są boginiami świtu i obie proszą boga słońca (Re/Heliosa) o przywrócenie Ozyrysa/Oriona do zdrowia. Najważniejszym zadaniem Oriona w greckich mitach było oczyszczenie wysp z dzikich zwierząt; wprawdzie dzisiaj uznamy to za sprzeczne z ekologią, jednak chodziło o zapewnienie ludziom bezpieczeństwa, a tym samym umożliwienie rozwoju cywilizacji. Również Ozyrys, chociaż nie był myśliwym, miał przynieść Egipcjanom cywilizację. Następnie mamy historię „przypadkowej” śmierci Oriona z ręki Artemidy, która jest greckim odpowiednikiem Izydy. W obu wypadkach śmierć Oriona/ Ozyrysa została zaplanowana przez brata Atremidy/Izydy; obaj bohaterowie znajdują po śmieci miejsce wśród gwiazd jako dobrze nam znane konstelacje. Oczywiście mit grecki wyraźnie różni się od egipskiego, już choćby tym, że Orion jest raczej nieokrzesanym myśliwym niż cywilizowanym bogiem. Jednak na „polowanie” można spojrzeć też z innej strony: jeśli społeczeństwo ma się ucywilizować, musi zostać poświęcona część dzikiej przyrody. Prawdopodobnie takie było właśnie pierwotne znaczenie mitu o Samsonie – obcięcie włosów symbolizuje „ucywilizowanie” jego dzikiej natury. Jednocześnie myśliwy musi dowodzić swoich praw chwytając i zabijając dzikie zwierzęta. Orion poluje na zwierzęta, Samson zaś gołymi rękami zabija lwa. Wydaje się, że i za egipskimi świętami Apisa można dojrzeć ów aspekt oswajania i poskramiania natury, podobnie jak w późniejszym greckim micie o Tezeuszu i Minotaurze. Kult byka był niegdyś popularny w całym basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie. Obejmował, w każdym razie na pewno na Krecie, ryzykowne popisy akrobatów, przeskakujących nad rogami szarżujących byków. W czasach rzymskich kult ten odżyły, wraz ze sprowadzeniem z Iranu mitraizmu. Obecnie uważa się, że religia ta, chociaż posługiwała się irańską mitologią i słownictwem, miała grecki charakter 2. Najpopularniejsza w kulcie Mitry scena, Mitra Tauroctonus, przedstawia postać boga zabijającego byka. Według wybitnego badacza mitów, Josepha Campbella, oryginalny posąg Mitry zabijającego byka został stworzony przez rzeźbiarza ze szkoły pergamońskiej pod koniec III wieku p.n.e. 3. W całej Europie znajdowano kopie tego posągu, jedną z nich można oglądać w Muzeum Brytyjskim. Posąg ma głęboko astrologiczną symbolikę. Postać Mitry – jak się uważa, wyrzeźbiona na podobieństwo Aleksandra Wielkiego – przedstawia Oriona, byk zaś, którego zabija, dobrze nam znaną konstelację Byka. Mitra wbija miecz w serce zwierzęcia, z rany wpływają ziarna zboża, prawdopodobnie wyobrażające Drogę Mleczną. Tę „krew” zlizuje pies, bez wątpienia przedstawiający gwiazdozbiór Małego Psa. W tle, za bykiem, stoją boskie Bliźnięta – gwiazdozbiór sąsiadujący z Bykiem. Jądra byka atakuje skorpion, symbolizujący znak zodiaku leżący naprzeciw Byka. Widzimy więc, że cała scena jest astronomiczna: przedstawia gwiazdozbiory widoczne na wschodzie wieczorem w dniu narodzin Mitry, 25 grudnia. Kult Mitry cieszył się wielką popularnością wśród Rzymian i był najgroźniejszym rywalem chrześcijaństwa, zanim zostało ono uznane przez Konstantyna za religię państwową. Różnice między tymi religiami były bardzo istotne, na przykład chrześcijaństwo uczy, że Jezus Chrystus sam pozwolił się ukrzyżować dla dobra świata, natomiast Mitra był myśliwym, który wytropił i zabił niebiańskiego byka, by mogło istnieć życie na ziemi. Dziki byk musiał zginąć, żeby mogła powstać cywilizacja. Rzymskie legiony rozprzestrzeniły mitraizm w całej Europie, a jednym z najważniejszych ośrodków tej religii stał się Paryż. Nieprzypadkowo frygijska czapka Mitry została czternaście wieków po upadku imperium rzymskiego przyjęta przez francuskich sankiulotów. Podobnie jak wszyscy rewolucjoniści, uważali się za bohaterów, mających za zadanie obalenie starego porządku, żeby stworzyć coś nowego. Jeszcze wyraźniej widać pozostałości kultu Mitry w hiszpańskich walkach byków. Walka człowieka ze zwierzęciem odwołuje się do najbardziej prymitywnych instynktów, ale przede wszystkim stanowi pochwałę odwagi torreadora, który odgrywa rolę Oriona – myśliwego. Łączenie konstelacji Oriona z wielką postacią myśliwego na niebie było powszechne w całej północnej Europie. Chociaż sam mit zmienia się w zależności od miejsca i czasu, jego podstawowe elementy są stałe. Orion jest myśliwym i zwykle gigantem. Jest dzielny, silny i przystojny, podoba się kobietom. W Hamlet's Mill de Santillana i von Dechend rozpoznali Oriona w germańskim herosie Earendelu, którego imię bywało niekiedy zapisywane jako Orendel, Oervandill lub Aurvandil. Był on myśliwym, który zmagał się olbrzymami i walczył z potworami. Przeżył również wiele przygód, jak na przykład katastrofę statku, zanim zdobył rękę Breide, najpiękniejszej z kobiet. W dziwnej historii, spisanej w Eddzie, Thor opowiada, że pewnego razu niósł Oervandilla w koszu przez lodowy strumień, Eliwagar. Niestety, jeden z palców stopy Oervandilla wystawał z kosza. Thor musiał oderwać odmrożony palec; wyrzucił go następnie w niebo, gdzie stał się on gwiazdą, znaną jako „Palec Oervandilla”. Lodowy Eliwagar można interpretować jako Mleczną Drogę, a „Palec” jako Syriusza, który rzeczywiście znajduje się niedaleko od „stopy” Oriona. Według de Santillany i von Dechend imię Orendela (niezależnie od tego na ile sposobów mogło być zapisywane) pochodzi od starogermańskiego słowa ör – strzała, i suńksu endel: Najbardziej prawdopodobne jest naszym zdaniem pochodzenie od ör = strzała, jak sugerowali Grimm i Uhland, którzy tłumaczą imię Orendel jako „ten, który poshzguje się strzałą” (w przeciwieństwie do jego dziadka, Gerentila, który posługiwał się ger = oszczepem 4. W wielu starych tekstach de Santillana i von Dechend znajdują odwołania do Drogi Mlecznej, jako ścieżki wydeptanej przez jakieś zwierzę lub przez człowieka na nartach. Wzdłuż Drogi Mlecznej myśliwy tropi zwierzę, często jelenia: Syn boży, czyli Niedźwiedź, tropił jelenia wzdłuż Mlecznej Drogi, upolował go i rozrzucił jego członki na niebie po obu stronach białego szlaku, w ten sposób zostały rozdzielone Orion i Wielka Niedźwiedzica 5. W takim kontekście widzimy Oriona jako łucznika, który wytropiwszy jelenia (prawdopodobnie inna wersja byka), naciąga łuk i szykuje się do wypuszczenia strzały. Orendel byk oczywiście znany przedchrześcijańskim Anglosasom – można się w nim dopatrywać pierwowzoru Henna (Cenne) Myśliwego, rogatego boga z pogańskiego mitu. Możemy go rozpoznać w postaci olbrzyma z Cerne Abbas. Ów prawdopodobnie celtycki monument wyraża związek Oriona z płodnością, jako że przedstawia nagiego giganta z fallusem w stanie erekcji. Wydaje się, że archetyp Herna wywarł wpływ na mit o innym wielkim łuczniku, Robin Hoodzie. W tym wypadku powiązania ze Skandynawią są bardziej oczywiste, ponieważ najsilniej związana z tą legendą część Anglii (Yorkshire, Nottinghamshire i Lincolnshire) należała niegdyś do Danii i mieszkało w niej wielu wikingów. W średniowieczu polowanie nie służyło jedynie rozrywce – było konieczne do przeżycia. Nałożenie przez Normanów nowych praw dotyczących lasów, ograniczających tubylcom możliwości polowania, spotkało się z gwałtownym sprzeciwem ludności. Na terenie gdzie skandynawskie legendy były wciąż jeszcze dobrze pamiętane, opowieści o miejscowym bohaterze, takim jak Robin Hood, mogły łatwo połączyć się z mitami o Orendelu. Mit o Robin Hoodzie zawiera wszystkie dobrze nam znane wątki, charakterystyczne dla dziejów Oriona. Mamy tu olbrzyma, którym w tym wypadku nie jest sam Robin, lecz jego towarzysz, Mały John; wierną dziewicę – żonę, Marion (Izyda/Eos); okrutnego króla Jana, który dąży do jego zguby (Seth/Oinopion, król Chios) i wreszcie przeoryszę z Kirklees, kobietę, która doprowadza do jego śmierci (Arte mida/Dalila/Salome). Zwłaszcza legenda o śmierci Robin Hooda jest interesująca w kontekście Oriona. Mały John zabiera go do opactwa Kirklees, gdzie, zamiast zostać uleczonym, wykrwawia się na śmierć za sprawą przeoryszy. Robin, chociaż już ślepy z upływu krwi, wypuszcza z pomocą Johna swoją ostatnią strzałę, by wskazać miejsce, gdzie ma zostać pochowany. Nie ma potrzeby komentować oślepienia i słabości bohatera w rękach kobiety, ale strzała wydaje się mieć głębsze znaczenie. De Santillana i von Dechend zauważyli w Hamlet's Mill, że w wielu mitologiach świata Syriusz jest celem, do którego ma trafić strzała. Możemy więc przypuszczać, że ostatnia strzała Robin Hooda symbolizuje odejście jego duszy ku najjaśniejszej z gwiazd: Syriuszowi. Mit o Orionie, boskim myśliwym, nie zaginął zupełnie w naszych czasach, chociaż przyjął nieco nieoczekiwaną postać. Starożytni Rzymianie czcili boga imieniem Saturn, identyfikowanego z greckim Kronosem. Był to prawdziwy Ojciec Czas, z długą białą brodą, klepsydrą i kosą. Chociaż zwykle łączono go z planetą Saturn, która ma najdłuższy z widzialnych planet, trzydziestoletni, czas obiegu wokół Słońca, nietrudno się domyślić, że ta postać pierwotnie była Orionem. Jak już wiemy, Orion wschodzi o zachodzie Słońca w dniu Bożego Narodzenia; warto też zwrócić uwagę, że w lecie gwiazdozbiór ten wschodzi o świcie, a jego wzejście w południe sygnalizuje początek jesieni. Orion wyznacza więc pory roku i organizuje bieg czasu. Wydaje się, że pod wpływem chrześcijaństwa kult Oriona został zastąpiony dziwnym mitem, łączącym zarówno elementy Myśliwego, jak i Ojca Czasu. Oczywiście chodzi o legendę o świętym Mikołaju. Nie zagłębiając się w dzieje historycznego świętego o tym imieniu, widzimy postać Ojca Czasu, zwiastującego nadejście Nowego Roku. Ale święty Mikołaj jest też skandynawskim „Orionem”, przynoszącym prezenty i żywność (być może pierwotnie łupy wikingów) żonie i dzieciom. Jednak, w przeciwieństwie do Robin Hooda, nie poluje on na Mlecznej Drodze na jelenia, lecz raczej oswaja dzikie zwierzęta i wykorzystuje ich silę do ciągnięcia sań. Patrząc na wieczorne niebo około Bożego Narodzenia, widzimy, jak przejeżdża nad kominami w saniach ciągniętych przez swojego ulubionego renifera, Rudolfa. Czerwony nos Rudolfa nie jest niczym innym, jak naszym dobrym znajomym Aldebaranem, wielkim czerwonym olbrzymem w grupie Hiad, którego my nazywamy okiem Byka. Wydaje się, że wiele najsłynniejszych mitów świata odwołuje się do wschodu i zachodu Oriona i jego bliskiego sąsiada, Syriusza – najjaśniejszej gwiazdy na niebie. Pragnienie stania się jedną z tych gwiazd zostało najdobitniej wyrażone w Tekstach Piramid i prawdopodobnie właśnie tym pragnieniem kierowali się Egipcjanie, budując piramidy. Najbardziej wzruszająco tęsknotę do tych szczególnych gwiazd wyraża legenda o ostatniej strzale Robin Hooda. Historia Oriona jest w pewnym sensie historią każdego człowieka, który zmaga się z przyrodą, cierpi i osiąga szczęście po śmierci, wśród gwiazd na niebie. Nasz święty Mikołaj jest zaledwie dalekim echem tych dawnych mitów, ale wskazuje, że archetyp przetrwał w zbiorowej podświadomości. Załącznik 3 Podróż Abrahama do Ziemi Obiecanej Powszechne wśród ludności północnej Mezopotamii przekonanie, że Urfa jest biblijnym Ur Chaldejczyków, skłoniło mnie do dokładniejszego przyjrzenia się początkowym rozdziałom Księgi Genesis. Chciałem dowiedzieć się, czy wlaśnie stamtąd mógł pochodzić Abraham i czy jego legendarna wędrówka zgadza się z historią, jaką znamy. Datowanie wydarzeń biblijnych stanowi problem, zwłaszcza tych opisanych w Księdze Genesis. Nie stanowi ona po prostu zapisu historii – przeplatają się z nią różne wątki, częściowo symboliczne, częściowo alegoryczne. Przede wszystkim jednak Biblia jest księgą religijną, mającą na celu wsparcie i wzmocnienie wiary konkretnego ludu – Izraelitów – że są narodem wybranym przez Boga. To, czy rzeczywiście pewna rodzina, prowadzona przez patriarchę imieniem Abraham, wywędrowała z Ur do Kanaanu, jest raczej kwestią wiary niż nauki. Możemy powiedzieć tylko tyle, że ludzie, którzy spisali tę opowieść, prawdopodobnie znali geografię swojego regionu i w jakimś stopniu pamiętali o wydarzeniach, które miały miejsce za życia ich przodków. W Biblii Abraham jest pasterzem i rolnikiem. Zebrawszy swoje stada, z żoną Saraj i innymi towarzyszami wyruszył z Ur do Harranu, a następnie do Kanaanu – Ziemi Obiecanej. Później jednak głód wygnał go do Egiptu, gdzie Saraj – ponieważ skłamał, że jest jego siostrą, a nie żoną – została „zabrana do domu faraona”. Kiedy oszustwo się wydało, Abraham wraz z rodziną został odesłany z Egiptu do Kanaanu. Większość współczesnych uczonych uważa, że Ur Chaldejczyków należy szukać w południowej Mezopotamii, około dwustu kilometrów na południe od Babilonu. To Ur było stolicą Sumeru, najstarszej znanej cywilizacji na tym obszarze. Ruiny tego miasta, w Tell al-Mukajjar w Iraku, po raz pierwszy odkopał Taylor w 1854 roku, ale dokładne badania przeprowadzono dopiero po pierwszej wojnie światowej. Najważniejsze odkrycia zostały dokonane w latach dwudziestych, w czasie wykopalisk prowadzonych przez Leonarda Woolleya. Odkopał on wielki zikkurat, schodkową wieżę, a także ponownie zbadał ruiny świątyni Sina, boga księżyca, w pobliskim Tell al-Ubajd, zlokalizowane przez H.R. Halla w 1919 roku. Jego znaleziska, które można obecnie oglądać w Muzeum Brytyjskim, pochodzą z najbardziej zamierzchłej przeszłości. W kwietniu 1925 roku Woolley napisał w „The Illustrated London News”: Ta świątynia i wszystko, co się z nią wiąże, jest niezwykle interesująca z powodu swojego wieku. Na tabliczkach fundacyjnych możemy przeczytać, że została zbudowana na cześć bogini Nin-Chursag przez A-an-ni-pad-de, drugiego króla pierwszej dynastii z Ur, która dopóki materialne dowody jej istnienia nie ujrzały światła dziennego – była powszechnie uważana za mityczną. Jest jeszcze zbyt wcześnie, by łączyć tego króla z jakąś konkretną datą, ponieważ babilońskie listy dynastii nie są wolne od błędów, a innych dokumentów nie znamy; ale na pewno jego panowanie przypada na czwarte tysiąclecie p.n.e., według zaś najbardziej konserwatywnej opinii nasza świątynia liczy około 5400 lat. Jednak największe odkrycie dopiero czekało na Woolleya. W roku 1928 opubli­ kował szereg artykułów, opisujących znalezienie ważnych obiektów grobowych, między innymi nietkniętego grobowca królowej i masowego pochówku niewolników, służących i strażników, którzy mieli towarzyszyć zmarłemu królowi w drodze w zaświaty. W grobie królowej Szub-ad znaleziono wspaniały złoty diadem, również wystawiony obecnie w Muzeum Brytyjskim, a także niezliczone przedmioty wykonane ze złota, srebra i drogich kamieni. Woolleya zainteresowały w tym odkryciu zwłaszcza dowody na składanie ofiar z ludzi – być może z powodu związków łączących Ur z biblijną historią Abrahama i Izaaka. Napisał on: Nie mniej ważne niż przedmioty znalezione ostatniej zimy w grobowcach królewskich w Ur jest odkrycie ofiar z ludzi, towarzyszących królewskiemu pochówkowi. W całej literaturze babilońskiej nie ma żadnych wzmianek o tego rodzaju praktykach. Na długo przed okresem historycznym, którego dotyczą znane nam źródła pisane, zaprzestano składania takich ofiar i albo zostały one zapomniane, albo celowo przemilczane przez pisarzy, którzy wstydzili się dawnych barbarzyńskich zwyczajów. Ale teraz mamy konkretne dowody na to, że w czwartym tysiącleciu przed Chrystusem sumeryjskiemu królowi towarzyszyli do grobu żołnierze, dworzanie i kobiety, którzy – podobnie jak wazy z jedzeniem i napojami, broń i narzędzia, złożone w jego grobie – mieli zaspokajać jego potrzeby w zaświatach. Kiedy Woolley kopał w Ur, archeolodzy pracujący w Egipcie i Mezopotamii rywalizowałi między sobą, kto znajdzie najstarsze i najbardziej niezwykłe skarby. Minęło zaledwie kilka lat, odkąd Howard Carter odkrył w Dolinie Królów grobowiec Tutanchamona i znalezienie grobów w Ur było powodem do dumy archeologów kopiących w Sumerze. Oczywiście Woolley byI zadowolony, że jego odkrycia wskazywały na istnienie w Ur rozwiniętej cywilizacji wiele wieków przed egipskim Starym Państwem, epoką budowniczych piramid. Ale czy archeolodzy mieli rację, powołując się na biblijne związki złotego miasta Ur z patriarchą Abrahamem? Akademicki spór między egiptologami a sumerologami nie ograniczał się jedynie do prób dowiedzenia, która cywilizacja była starsza. Chodziło też o pieniądze. Prowadzenie wykopalisk zależało od wsparcia ze strony bogatych sponsorów, takich jak lord Carnarvon w przypadku Howarda Cartera i grobowca Tutanchamona. Ale byli też inni dobroczyńcy, zwłaszcza towarzystwa stawiające sobie za cel dowiedzenie autentyczności Biblii. Egypt Exploration Fund czy Pałestine Exploration Fund przeznaczały mnóstwo pieniędzy na to, by Woolley czy Petrie mogli prowadzić wykopaliska. Oczywiście owi sponsorzy spodziewali się zysku: zabytków, które potwierdzą prawdziwość opisów biblijnych. Często przeżywali rozczarowanie, gdy archeologia dostarczała dowodów neutralnych łub wręcz obalających biblijną chronologię. Lecz w Ur Hall, Woolley i inni nie zawiedli pokładanych w nich nadziei. Tell al-Mukajjar uznano za Ur Chaldejczyków, czyli za miejsce, z którego Abraham i jego ojciec Terach wyruszyli do ziemi Kanaan. Odnalezienie grobów królewskich i niewiarygodna starożytność miasta przyczyniły się do powstania romantycznej wizji: Abraham nie był prymitywnym pasterzem, prowadzącym koczownicze plemię, lecz mieszkańcem najstarszej stolicy w Mezopotamii, może nawet pochodzącym z królewskiego rodu. Datowanie zabytków Ur na czwarte tysiąclecie wydawało się potwierdzać ideę trwającego siedem tysięcy lat „cyklu zbawienia” – od czasów Abrahama do końca millennium: cztery tysiące lat od Abrahama do Jezusa, rodzaj okresu przygotowawczego; dwa tysiące lat „dni ostatnich”, od Jezusa do „końca dni” i na koniec tysiąc lat millennium, które nastąpi po powrocie Jezusa około 2000 roku n.e. Przy takich założeniach Abraham musiał żyć około 4000 roku p.n.e., co prawie zgadzało się z datowaniem Ur. Łącząc Abrahama z owym „Ur Chaldejczyków” nikomu się nie narażali, za to dali powody do zadowolenia swoim żydowskim i chrześcijańskim dobroczyńcom. Ale czy to była prawda? W 1953 roku, w czasie swoich wędrówek po Iraku, Syrii i Turcji, J.G. Bennett odwiedził miejsca wykopalisk Woolleya. Kochał Ur i z jego pism wyraźnie wynika, że uważał Sumer za kolebkę cywilizacji. Egipt natomiast interesowa) go w nieznacznym stopniu – jeśli w ogóle – i nie została opublikowana żadna wzmianka o tym, że kiedykolwiek był w tym kraju. W swoim dzienniku poczynił uwagę na temat świadectw, jakich dostarcza archeologia: [...] stanąłem u progu grobów w Ur, spoglądając w ciemną jamę, z której pochodzą takie skarby. Wyraźnie odczułem przepaść oddzielającą nas od odległej przeszłości. Przypadkiem znajdujemy taki czy inny ślad starożytnego świata. Na podstawie tego, co znajdziemy, próbujemy rekonstruować warunki życia. Jestem pewien, że gdyby inskrypcje nie zostały odczytane albo gdyby nie odkryto grobowców, nikt by nawet nie przypuszczał, że te starożytne miasta miały tak wysoką kulturę 1. Podróż Abrahama miałaby niewiele sensu, gdyby był on mieszkańcem południowoirackiego miasta z czwartego tysiąclecia. Nawet jeśli przyjmiemy, że w południowej Mezopotamii byli jacyś mieszkańcy, to hodowla zwierząt nie była podstawą gospodarki. W żyznej dolinie Tygrysu i Eufratu można było częściej niż raz do roku zbierać plony. Przepędzanie wielkich stad owiec po tych nadających się raczej do uprawy terenach byłoby niepraktyczne. Taki rodzaj gospodarki jest bardziej odpowiedni na terenach górzystych, gdzie owce i kozy można wypasać na terenach nie dających się wykorzystać w inny sposób. Poza tym wędrówka z Tell al-Mukajjar do Kanaanu przez Harran nie ma sensu; istnieją krótsze drogi z Sumeru do Kanaanu i nie ma potrzeby zbaczać w stronę Harranu. Jednak jeśli Abraham żył nie w czwartym, lecz w drugim tysiącleciu p.n.e., jak się obecnie przyjmuje, i pochodził nie z Ur w Sumerze, ale z Urfy (Edessy), to wszystko układa się logicznie, a oprócz tego zgadza z muzułmańskimi legendami z tego terenu. Wydaje się, że profesor Segal – chociaż me stwierdza tego otwarcie – wierzy, iż tak właśnie było; może na to wskazywać przypis zamieszczony w jego książce Edessa: „The Blessed City” (Edessa – „Miasto Błogosławione”), gdzie cytuje jakobickiego metropolitę, Michała Syryjczyka, przyjaciela Zankiego, który podbił Edessę w 1044 roku. Według Michała nazwa „Orhaj” pochodzi od słowa Ur, oznaczającego „miasto”, i haj, co znaczy „Chaldejczyków”, ponieważ właśnie oni w nim mieszkali. Nazwą Chaldini określali siebie w starożytności mieszkańcy Urartu, państwa na terenie dzisiejszej Armenii. Pochodzili oni z okolic góry Ararat i w połowie drugiego tysiąclecia p.n.e. wyemigrowali na żyzne równiny północnej Mezopotamii, gdzie założyli potężne królestwo, zwane Mitanni. Orhaj było jednym z ich miast i w przeciwieństwie do sumeryjskiego Ur – mieszkali tam Chaldejczycy. Ludność Mitanni, które zdominowało północną Mezopotamię w połowie drugiego tysiąclecia p.n.e., stanowiła część większej grupy ludów, zwanych Hurytami. Dopiero zaczynamy rozumieć miejsce tych ludów w historii. Około 1670 roku p.n.e. Hyksosi, czyli „Królowie-Pasterze”, najechali Egipt. Zawładnęli oni Deltą, a ich wodzowie panowali jako XV i XVI dynastia. Na rzeźbionych portretach, które można obejrzeć w Muzeum Egipskim w Kairze, mają rysy raczej semickie niż egipskie. Wydaje się to wskazywać, że ich inwazja na Egipt była częścią o wiele większych migracji ludów z obszarów wschodniej Turcji, wokół góry Ararat, do „kolebek” cywilizacji: Mezopotamii i Egiptu. Najeźdźcami tymi byli wojownicy ze stepów Rosji, których obecnie nazywamy Hurytami. Hurycki najazd na Mezopotamię, chociaż niemal nikt o nim nie pamięta, był jednym z najważniejszych wydarzeń w historii. Właśnie oni wprowadzili do sennych cywilizacji Bliskiego Wschodu rydwan bojowy – wynalazek, który przynieśli ze sobą z rosyjskich stepów 2. Za jego pomocą Mitannijczycy wywalczyli dla siebie imperium, które – chociaż nie przetrwało długo 3 – było pierwszym znanym królestwem w Syrii. Huryci zbudowali lub zajęli wiele ważnych miast tego regionu, między innymi Karkemisz, Urfę i Harran. To ostatnie zostało wymienione w Biblii jako miejsce, gdzie osiedliła się rodzina Abra(ha)ma po opuszczeniu Ur Chaldejczyków: I wziął Terach syna swego Abrahama i wnuka swego Lota, syna Harana, i synową swoją Saraj, żonę syna swego Abrama i wyszedł z nimi z Ur chaldejskiego, aby udać się do ziemi Kanaan. Gdy przybyli do Haranu, zamieszkali tam. Terach żył dwieście pięć lat. I umarł Terach w Haranie. Nie jest więc pozbawione podstaw przypuszczenie, że Abraham albo musiał być uciekinierem, wygnanym przez owych najeźdźców najpierw z Urfy (Edessy), a następnie z sąsiedniego Harranu, albo też jego rodzina sama była jednym z migrujących huryckich plemion. Pewnych argumentów popierających to ostatnie twierdzenie dostarcza wcześniejszy fragment Księgi Genesis, mówiący o Noem, którego rodzina odbyła podobną wędrówkę z Armenii do Mezopotamii. Mezopotamia, miejsce początku Cywilizacje, które rozwinęły się na ziemiach nawadnianych przez Tygrys i Eufrat, są jeszcze starsze niż egipskie Stare Państwo. Chociaż przez samo pojęcie „Mezopotamia” rozumiemy jedynie nizinę między dwoma rzekami, niegdyś zwaną Babilonią, a obecnie znajdującą się na terytorium Iraku, to źródła Tygrysu i Eufratu leżą daleko od tej niziny, w górzystej wschodniej Turcji. Wydaje się, że właśnie na tym obszarze, nad którym dominuje góra Ararat, znajdował się biblijny Eden. A rzeka wypływała z Edenu, aby nawadniać ogród. Potem rozdzielała się na cztery odnogi. Nazwa pierwszej: Piszon. To ta, która opływa cały kraj Chawila, gdzie jest złoto. A złoto tego kraju jest wyborne. Tam jest żywica bdelium i kamień onyksowy. Nazwa drugiej rzeki: Gihon. To ta, która opływa cały kraj Kusz. A nazwa trzeciej rzeki: Chiddekel. To ta, która płynie na wschód od Asyrii. Czwartą zaś rzeką jest Eufrat 4. Biblijna opowieść o czterech wielkich rzekach Edenu ma wyraźnie symboliczne znaczenie, związane z ideą krzyża, którego ramiona wskazują kierunki świata. W każdym razie wydaje się, że Eden miał konkretną geograficzną lokalizację, a fakt wymienienia wśród jego rzek i Eufratu wskazuje, że i rzeki nie były pojęciami abstrakcyjnymi, lecz rzeczywiście istniały. Problem dla komentatorów stanowiła zawsze identyfikacja dwóch pierwszych rzek, Piszon i Gihon. Całkowicie ignorując geografię doszukiwano się w nich Nilu, Gangesu, a nawet Jangcy. Jednak jeśli założymy, że Biblia opisuje rzeczywistość, to źródła wszystkich czterech rzek muszą znajdować się stosunkowo blisko siebie. Tak więc, podobnie jak Tygrys i Eufrat, muszą wypływać z wyżyn wschodniej Anatolii. I rzeczywiście – istnieją dwie wielkie rzeki, które mają swe źródła niedaleko źródeł Tygrysu i Eufratu. Pierwsza z nich to Araks, wypływający z okolic Erzerum; jest on prawdopodobnie biblijną rzeką Piszon i płynie na wschód, w kierunku Morza Kaspijskiego. Dzisiaj wyznacza on granicę między Armenią, Turcją i Iranem. Nazwa Piszon oznacza „swobodnie płynący” – istotnie nurt Araksu jest bystry, w zimie trudno się przez niego przeprawić i żeglować po nim, ale latem przeprawa jest łatwa. Kraj Chawila można identyfikować z Gruzją, leżącą na północ od Araksu – mityczną Kolchidą. To właśnie tutaj mieli przybyć Jazon i Argonauci w poszukiwaniu złotego runa. Drugą rzeka nosi nazwę Gihon, co znaczy „strumień”. Prawdopodobnie chodzi o Halys (Kizil Irmak), najdłuższą rzekę Azji Mniejszej, wypływającą spod Kizil Dag, niedaleko na północ od źródeł Eufratu. Halys płynie na zachód, po czym skręca na północ i wpada do Morza Czarnego. Oddziela wschodnią Anatolię od zachodniej i niegdyś opływał serce państwa Hetytów, którego stolicą było Bogazköy (Hattusza). Prawdopodobnie górzyste tereny wschodniej Anatolii, skąd wypływają cztery wielkie rzeki, były mitycznym Edenem. Niedaleko na wschód od tego „Edenu” znaj duje się jezioro Wan, być może właściwy „ogród”, a na północy nad doliną Araksu wznosi się Ararat, gdzie miała wylądować arka Noego. Niezależnie od tego czy wie rzymy w tę opowieść, czy też nie, wszystkie ślady wskazują, że właśnie ten obszar był miejscem początku, z którego wielka rodzina Noego wyruszyła na podbój świata. Jednym z odgałęzień tej grupy byli Abrahamici; innym, prawdopodobnie większym, Chaldini (Chaldejczycy), którzy uważali za swojego mitycznego przodka biblijnego Nemroda, prawnuka Noego. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie te sprawy, wydaje się prawdopodobne, że plemieniem Abrahama byli Huryci, należący do innego odgałęzienia rodziny z chaldejskiego Mitanni. Legendy, ciągle żywe wśród mieszkańców Urfy, o konflikcie między Abrahamem a miejscowym królem, którego identyfikują z biblijnym Nemrodem, mogą rzeczywiście opierać się na historycznych wydarzeniach. Fonetyczna zbieżność słów „Haman” (miasto), „Huryci” i „Haran” (brat Abrahama) wskazuje, że mógł istnieć między nimi jakiś związek. Bezstronny obserwator musi przyznać, że Abraham mógł się urodzić w Urfie, a stamtąd wyemigrować najpierw do Harranu, a następnie do Kanaanu. Jeśli nie uda nam się znaleźć żadnych inskrypcji, które potwierdzałyby to przypuszczenie, może nigdy nie poznamy prawdy. Jednak właśnie taki przebieg wydarzeń wydaje się bardziej logiczny niż powszechnie przyjęty pogląd, że Abraham wywodził się z Ur w Sumerze. Wyjaśniałby też, dlaczego ten region północnej Mezopotamii był skarbnicą wiedzy ezoterycznej, w dużej mierze związanej z Biblią – aż do dnia dzisiejszego. Załącznik 4 Wniebowstąpienie Jezusa Ewangelia świętego Mateusza kończy się, gdy zmartwychwstały Jezus poleca swoim jedenastu uczniom (jedenastu, ponieważ Judasz się powiesił), by wyruszyli nauczać wszystkie narody, „chrzcząc je w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego”. Jednak Marek poprowadził swoją opowieść dalej, opisując jego wniebowstąpienie: A gdy Pan Jezus to do nich powiedział, został wzięty w górę do nieba i usiadł po prawicy Boga 1. Łukasz w swojej Ewangelii podaje nieco więcej szczegółów na temat wniebowstąpienia, mówiąc, że nastąpiło ono w Betanii, miasteczku w pobliżu Jerozolimy, gdzie mieszkali jego przyjaciele – Marta, Maria i Łazarz: I wywiódł ich aż do Betanii, a podniósłszy ręce swoje, błogosławił ich. I stało się, gdy ich błogosławił, że rozstał się z nimi. A oni wrócili do Jerozolimy z wielką radością. I byli zawsze w świątyni, chwaląc Boga 2. Najpełniejszy opis, na którym opiera się nasze wyobrażenie o wniebowstąpieniu, można znaleźć w Dziejach Apostolskich: Im też [apostołom] po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody, ukazując się im przez czterdzieści dni i mówiąc o Królestwie Bożym. A spożywając z nimi posiłek, nakazał im: Nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie; Jan bowiem chrzcił wodą, ale wy po niewielu dniach będziecie ochrzczeni Duchem Świętym. Gdy oni tedy się zeszli, pytali go, mówiąc: Panie, czy w tym czasie odbudujesz królestwo Izraelowi? Rzekł do nich: nic wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił, Ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei i Samarii, i aż po krańce ziemi. I gdy to powiedział, a oni patrzyli, został uniesiony w górę i obłok wziął go sprzed ich oczu. I gdy tak patrzyli uważnie, jak on się oddalał ku niebu, oto dwaj mężowie w białych szatach stanęli przy nich. I rzekli: Mężowie galilejscy, czemu stoicie, patrząc w niebo? Ten Jezus, który od was został wzięty w górę do nieba, tak przyjdzie, jak go widzieliście, idącego do nieba 3. Wniebowstąpienie Jezusa jest jednym z podstawowych dogmatów Kościoła i do dzisiaj świętuje się to wydarzenie czterdzieści dni po Wielkanocy. Na pierwszy rzut oka okres ten wydaje się mieć znaczenie czysto symboliczne, podobnie jak czterdzieści dni, które Jezus spędził na pustyni. Jednak dokładniejsza analiza ujawnia coś zupełnie niezwykłego: wniebowstąpienie Jezusa ma określone astrologiczne znaczenie. Wiele dyskutowano na temat tego, kiedy właściwie miały miejsce ukrzyżowanie, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Encyclopaedia Britannica w obszernym artykule, powołującym się zarówno na dokumenty, jak i dowody astronomiczne, podaje jako najbardziej prawdopodobny rok 29 n.e.: Podsumowując: różne daty i odstępy czasu, których określenie miał na celu ten artykuł, rozpatrywane osobno, można uznać jedynie za prawdopodobne. Ich harmonia i zbieżność stanowią dla nich dodatkowe poparcie i do pewnego stopnia potwierdzają, że każda z nich osobno – narodzenie w 7-6 roku p.n.e., chrzest w 27-26 roku n.e. i ukrzyżowanie w 29 – nie jest daleka od prawdy 4. Ostatnia Wieczerza, która odbyła się w czwartek, była w rzeczywistości żydowskim świętem Paschy. Jest ono obchodzone między czternastym a piętnastym dniem hebrajskiego miesiąca nisan, co oznacza dzień pierwszej pełni księżyca po wiosennej równonocy. W roku śmierci Jezusa prawdopodobnie było to przed szabasem, który zaczynał się w piątek o zachodzie słońca. Zmartwychwstanie, naszą Wielkanoc, świętuje się dwa dni później, w następną niedzielę, a wniebowstąpienie – czterdzieści dni po Wielkanocy. Daty te mogą różnić się o mniej więcej trzy dni, w zależności od tego, jak obliczymy dzień pełni księżyca. Jednak w 29 roku n.e. Paschę obchodzono między 14 a 16 kwietnia, Wielki Piątek między 15 a 17, Wielkanoc zaś 16-18 kwietnia. Jeśli doliczymy czterdzieści dni, otrzymamy datę 26-28 maja. Za pomocą programu Skyglobe możemy zobaczyć, że we wszystkie te dni Słońce znajdowało się w pozycji „uścisku ręki”, nad wyciągniętą prawą ręką Oriona. Wygląda na to, że horoskop narodzin Jezusa zgadza się z narodzinami królów Kommageny, a jego wniebowstąpienie – z orientacją szybu w Arsamei i miało miejsce w dniu królewskiego wstąpienia do gwiazd. Dzięki Hamlet's Mill zwróciłem uwagę w The Mayan Prophecies na powszechne w starożytnym świecie przekonanie; że na którymś „końcu” Mlecznej Drogi znajdują się gwiezdne wrota. Według de Santillany i von Dechend należy ich szukać W miejscu, gdzie ekliptyka – czyli droga, jaką Słońce przebywa w ciągu roku – przecina Mleczną Drogę. Południowe wrota znajdują się w pobliżu ogona Strzelca, północne w konstelacji Bliźniąt, blisko miejsca „uścisku ręki” nad Orionem. Idea ta była dobrze znana w świecie rzymskim i wspomniał o niej Macrobius, pisarz z piątego wieku n. e. 5 Można dojść do wniosku, szokującego dla wielu chrześcijan, że jak dla Egipcjan Orion symbolizował Ozyrysa, „Ojca” faraonów, tak obecnie jest „Ojcem w niebie”, po którego prawicy zasiada Jezus. Nie znaczy to, że sam Bóg Ojciec jest gwiazdozbiorem ani Jezus Słońcem, lecz jeszcze raz potwierdza się hermetyczne stwierdzenie „jak w górze, tak i na dole”. Wydaje się, że wniebowstąpienie Jezusa, podobnie jak i Eliasza, jest nierozerwalnie związane z Orionem – że właśnie do tej części nieba obaj mieli odejść. Jeśli tak, to mamy dodatkowy powód, by zwrócić uwagę, że Orion, „Ojciec Czas”, obecnie osiąga największą wysokość na niebie. Czy to znaczy, że gwiezdne wrota mają się otworzyć? Przypisy Prolog 1 Przez wiedzę ezoteryczną rozumiemy taką, która jest zastrzeżona dla nielicznych, w przeciwieństwie do egzoterycznej, dostępnej dla ogółu. Rozdział 1. Pielgrzymka do miasta Dawida 1 P.D. Ouspiensky, A New Model of the Universe (Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1967), s. 344-345. 2 Mt 1: 18-2: 12. 3 John Harvey, The Plantagenets (Penguin Books, Glasgow 1976), s. 149-150. 4 W Hone (thzmacz), The Lost Books of the Bible (Gramercy Books, New York 1979), s. 40. 5 Ibid. s. 40. 6 Mt3: 13-17. 7 Jonathan Riley-Smith, OxfoYd Illustrated History of Crusades (Oxford University Press, Oxford 1995), s. 1. Rozdział 2. Spotkanie z magiem 1 J.G. Bennett, Deeper Man (Turnstone Press, London 1978), s. 148. 2 Ibid. s. 148-149. 3 Jest to jeden z tuzina języków, jakie opanował, obok greki, indonezyjskiego, tybetańskiego i sanskrytu. 4 Fortyfikacje znajdujące się około czterdziestu kilometrów na zachód od Konstantynopola. 5 Mevlevi, „tańczący derwisze”, zwani tak od swojego ekstatycznego tańca, są najsłynniejszym z wielu bractw sufickich. Obecnie, chociaż oficjalnie ich zgromadzenia pozostają zamknięte, przeżywają swego rodzaju odrodzenie. 6 Towarzystwo Teozoficzne założone przez Madame Bławatską było poprzednikiem wielu dzisiejszych grup New Age. Obejmuje zarówno zachodni, jak i wschodni mistycyzm. 7 Tytuł Tertium Organum jest wyraźną aluzją do Arystotelesowego dzieła Organon co znaczy „instrument do myślenia”, iNovum Organum Rogera Bacona – „Nowy instrument do myślenia”. Nadając swojej książce tytuł Trzeci instrument do myślenia Uspienski prowokacyjnie sugerował, że jest ona udoskonaloną wersją dzieł tych filozofów. 8 Zobacz: P.D. Ouspienski, A New Model of the Universe (Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1967), s. xiii – xiv. 9 Ibid. s. 32. 10 Według Bennetta jest to alternatywna pisownia; Sarmoung jest zormianizowaną wersją tej nazwy. 11 Gurdjieff poczynił do niego zawoalowaną aluzję w Beelzebub's Tales to His Grandson, rozdział XXX, gdzie pisze o nim jako o „klubie stronników legominizmu . 12 Kenneth Gurthie (tłumacz i kompilator), The Pythagorean Sourcebook and Library (Grand Rapids, Phanes Press, Michigan 1987), s. 61. 13 Ibid. s. 125. 14 Ibid. s. 124. 15 J.G. Bennett, Gurdjieff Making a New World (Turnstone Press, London 1973), s. 59. 16 Ruiny Ani są ogromne i leżą po obu stronach dzisiejszej granicy turecko- ormiańskiej; w czasie kiedy pisałem tę książkę, była to zbyt niebezpieczna okolica, by ją odwiedzać. 17 Aleksandropol obecnie nazywa się Leninakan i po rozpadzie Związku Radzieckiego został stolicą nowej Armenii. [Stolicą Armenii był i jest Erewań; dawny Leninakan nazywa się obecnie Kumairi – przyp. tłum.] 18 G.I. Gurdjieff, Meetings with Remarkable Men (Picador, London 1978), s. 96. 19 Ibid. s. 99. 20 Ibid. s. 120. 21 J.G. Bennett, CurdjieffMaking a New World (Turnstone Press, London 1973), s. 274. 22 P.D. Ouspiensky, In Search of the Miraculous (Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1977), s. 30. 23 J.G. Bennett, Gurdjieff Making a New World (Turnstone Press, London 1973), s. 56-57. Rozdział 3. Poszukiwania wśród sufich 1 Sufickie tekke można do pewnego stopnia porównać z chrześcijańskimi klasztorami, z tą różnicą, że derwisze – odpowiednik zachodnich mnichów – z reguły mają rodziny i normalną pracę, a nie żyjąca zamkniętej wspólnocie. Są jednak winni posłuszeństwo swojemu szajchowi, który jako „opat” tekke jest ich przewodnikiem w życiu duchowym (murszid). 2 J.G. Bennett, Witness (Turnstone Press, London 1975), s. 289. 3 W roku 1986, podążając śladami Bennetta, odwiedziłem tekke w Konya. Okazał się on jedną z najdziwniejszych budowli, jakie widziałem: sanktuarium jest rodzajem muzeum. Na zewnątrz, na dziedzińcu przed budynkiem znajdowały się zwykłe sprzęty kultowe, a wielu starszych ludzi uprawiało zikr. Jest to religijna praktyka sufich, polegająca na kontrolowaniu oddechu w połączeniu z modlitwą, chociaż jej forma różni się w zależności od zakonu i jest jednym z elementów wtajemniczenia. Jej cel stanowi wzniesienie się na wyższy stopień świadomości, aby zjednoczyć się z Bogiem. Wewnątrz tekke panuje niezwykła atmosfera miłości i pokoju. W pobliżu drzwi znajduje się grób samego Rumiego, przykryty kosztownym materiałem, w pomieszczeniu od podłogi po sufit ozdobionym kaligraficznymi ornamentami. Niedaleko pochowano wielu jego następców – każdy grób jest zwieńczony pięknie wykonanym turbanem, oznaczającym rangę zmarłego. Samo Sema Hane jest mniejsze, niż przypuszczałem, i zapełnione skrzynkami zawierającymi instrumenty, pisma i inne przedmioty należące do zakonu. Wspomnienie wirującego tańca jest chyba wpisane w mury tego pomieszczenia, skoro i ja poczułem nieodpartą chęć wirowania i zapomnienia się w tańcu. Było to bardzo dziwne uczucie i prawdopodobnie właśnie to miał na myśli Bennett, kiedy napisał, że budynek koncentruje energię. 4 J.G. Bennett, Witness (Turnstone Press, London 1975), s. 290. 5 J.G. Bennett, Journeys in Islamic Countries (Glos., Coombe Springs Press 1977), tom 2, s. 49. 6 Według Awesty (Yasna, 9, 17) Zaratustra pochodził z Airyanem Vaejo nad rzeką Daitya. W Bundahisz (29, 32 i 24, 15) napisano, że rzeka Dareja znajduje się w Airan Vej; właśnie nad jej brzegiem stał dom jego ojca. Bundahisz stwierdza również, że Airan Vej leży w Atropatene, dystrykcie północnej Mezopotamii na zachód od Morza Kaspijskiego. Powszechnie przyjmuje się, że rzeka Daitya (Dareja) to Araks i że stamtąd pochodził Zaratustra. 7 Niektórzy uważają, że żył o wiele wcześniej: około 1400-1200 p.n.e. Taka rozbieżność nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wiele oryginalnych pism zaratustriańskich zaginęło w czasie podboju imperium perskiego przez Aleksandra Wielkiego w 334 roku p.n.e. Przepadła też duża część tradycji ustnej, ponieważ wielu magów zginęło, gdy macedońscy zdobywcy plądrowali świątynie. Przetrwało jednak dostatecznie dużo, by po ciemnych wiekach panowania greckiego zaratustrianizm mógł zmartwychwstać jako religia państwowa imperium sasanidzkiego. 8 Święte księgi dzisiejszych zaratustriańskich Parsów. 9 J.G. Bennett, Masters of Wisdom (Bennett Books, Santa Fe 1995), s. 51. 10 Jak buddyści oczekują na przyjście Maitreya, a chrześcijanie na „powtórne przyjście Chrystusa”, tak zaratustrianie wierzą, że na końcu czasu narodzi się pośmiertny syn Zaratustry, zwany Saoszjant („zbawca”), i zbawi świat. 11 Państwo kontynuujące tradycje imperium perskiego, zostało założone około 248 roku p.n.e. 12 Terminem „Ariowie” określa się ludy, które wywędrowały z Persji i Indii, mówiące wspólnym indoeuropejskim językiem. Związek między tymi plemionami a dzisiejszymi Europejczykami jest ciągle tematem dyskusji. 13 G.I. Gurdjieff, Meetings witki Remarkable Men, s. 66. 14 Hatra była pustynną twierdzą na południe od Mosulu, zamieszkiwaną głównie przez ludność aramejską. Inskrypcje wskazują, że czczono tu niegdyś Baalszamina (króla bogów, którego prawdopodobnie można identyfikować z Ahura Mazdą) i Sina- Marilahę, miejscowego boga księżyca. 15 J.G. Bennett, Journeys to Islamie Countries, t. II, s. 49. 16 Inne warianty tego imienia: Mithra, Mihr. 17 Mitraizm bywa opisywany jako grecka filozofia przybrana w perskie szaty, ale taka definicja jest zupełnie nieadekwatna. 18 Prawdopodobnie drzewo życia. 19 „Drugim Adamem” jest Jezus Chrystus, który unicestwia grzech pierwszego. 20 Joseph Campbell, The Masks of the Gods – Occidental Mythology (Sheldon Press, London 1975), s. 261. 21 Ibid. s. 261-262. 22 R.C. Zaehner, The Teachings of the Magi (Sheldon Press, London 1975), s. 15. 23 W Indiach rozwinęła się – poprzez Wedy – w dzisiej szą religię hinduistyczną. Co ciekawe, na subkontynencie indyjskim Asura – (odpowiednik irańskiego Ahura) stały się demonami, podczas kiedy Deva (zaratustriańskie diabły) zostały wyniesione do rangi ważnych bogów. Później indyjski politeizm został zmodyfikowany przez takich nauczycieli jak Kryszna czy Budda; w dzisiaj wyznawanej na subkontynencie religii z trudem można dojrzeć oryginalne wedyjskie myśli, które były także inspiracją dla tradycji jogińskej. 24 E. Wynn-Tyson, Mithras, The Fellow in the Cap (London, Rider, 1958), s. 40. 25 Joseph Campbell, The Masks of the Gods – Occidental Mythology, s. 255. 26 Kabalistyczne „drzewo życia” z dziesięcioma sefirotami, czyli „świecami”, jest rozwinięciem siedmioramiennego żydowskiego świecznika, menory. 27 Na przykład osoby obdarzone mocą Marsa są dobrymi żołnierzami. Mars daje im odwagę, energię i siłę do podejmowania niebezpiecznych przedsięwzięć. Ale może dawać też kłótliwość i skłonność do okrucieństwa. 28 Joseph Campbell, The Masks of the Gods – Occidental Mythology, s. 255. 29 Obj. 1: 20. 30 Aion oznacza dosłownie „wiek”, ale może też być duchem epoki lub czasem uosobionym jako bóstwo. 31 Jeden raz dla każdej sfery planetarnej? 32 G.R.S. Mead, Thrice GreatestHermes (John M. Watkins, London 1964), t. III, s. 99. 33 Ibid., t. I, s. 144. 34 Ibid. s. 146. 35 Ibid. s. 157. 36 Ibid. s. 157. 37 Jan 1: 1-5. 38 G.R.S. Mead, Thrice GreatestHermes, t. I, s. 161. Rozdział 4. Hermes Trismegistos 1 A.G. Gilbert, The Cosmic Wisdom Beyond Astrology (Shaftesbury, Solos Press, 1991). 2 Gen. 11: 31-32. 3 G.R.S. Mead, Thrice Greatest Hermes, t. I, s. 5; W. Scott (red.) Hermetica, s. 218-219. 4 Zbiór Hermetica zawiera nie tylko Corpus Hermeticum. 5 Kabała jest ezoteryczną formą judaizmu, obejmującą między innymi medytacje nad pewnymi wizerunkami związanymi z astrologią i imionami Boga. Po zmodyfikowaniu została zaadaptowana przez chrześcijaństwo. 6 Zobacz: Frances Yates, Giordano Bruno and the Hermetic Tradition (Routledge & Kegan Paul Ltd, 1982), s. 63. 7 Ibid. s. 351-352. 8 Walter Scott (red.) Hermetica (Solos Press), s. 31, 41. 9 G.R.S. Mead, Thrice Greatest Hermes, t. I, s. 19. 10 Adyton jest najświętszą częścią kaplicy czy kościoła: na przykład Święte Świętych w Świątyni Salomona lub Komora Króla w Wielkiej Piramidzie. 11 G.R.S. Mead, Thrice Greatest Hermes, t. I, s. 30. 12 Do Horusa zwraca się tutaj jego matka, Izyda. 13 W. Scott (red.) Hermetica, s. 179. 14 Ibid. s. 47. 15 Ibid. s. 190. 16 Ibid. s. 191-192. Rozdział 5. Tajemnica Oriona 1 Kulminacja gwiazdy to punkt na niebie, dokładnie na południu, w którym osiąga ona największą wysokość w dobowym pozornym ruchu po niebie. 2 Na temat szczegółów tego niezwykłego odkrycia zobacz: Piramidy – brama do gwiazd. 3 Mt 1: 17. 4 Gen. 12: 10-20. 5 Gen. 41: 44-45. 6 Pierwsi dwaj synowie Jakuba z siostry Jakuba, Lei. 7 Równina wokół Harranu między rzekami Tygrys i Eufrat. 8 Gen. 48: 7. 9 Aaron był starszym bratem Mojżesza. 10 Wj. 2: 1-10. 11 Król Izraela. 12 2 Król. 17: 5-6. 13 1 Kron. 5: 26. 14 R. Young, Analytical Concordance to the Bible (Lutterworth Press, Guilforc 1975). 15 Jer. 43: 12-13. 16 Uważa się, że chodzi tu o Antiocha IV z Syrii. 17 Dan. 11: 30-31. 18 Panował w latach 63-40 p.n.e., umarł w 30 roku p.n.e. 19 Mt 2: 13-15. 20 Mt 2: 16. 21 The Lost Books of the Bible, s. 47. 22 lbid. s. 38. 23 R.T. Rundle Clark, Myth and Symbol in Anciem Egypt (Thames and Hudson, London 1978), s. 87-88. 24 Izaj. 11: 1-2; 10. 25 Rzym. 15: 12. 26 R.T. Rundle Clark, Myth and Symbol in Anciem Egypt, s. 246. Rozdział 6. W poszukiwaniu tajemnego bractwa 1 Zobacz wyżej. 2 Na przykład to, że jezydzi nie mogą przekroczyć okręgu narysowanego wokół nich na piasku – zobacz wyżej. 3 Więcej na temat tego miasta w dalszej części książki. 4 Te greckie nazwy oznaczają odpowiednio „podwójną naturę” i „pojedynczą naturę”. 5 Narodowe bóstwo Asyryjczyków; pierwotnie lokalny bóg miasta Aszur, który z czasem przejął cechy bogów słońca i burzy. 6 D. Luckenbill, Anciem Records of Assyria and Babilonia – Part One (Histoire & Mysteries of Man Ltd, London 1989), s. 74. 7 Ibid. s. 75. 8 Ibid. s. 217. Ponieważ 20 min srebra to bardzo niewiele, można przypuszczać, że Kommagena była bogatsza w drewno niż w metale. 9 Nazwa miasta została ostatnio zmieniona na Sanli Urfa – „Sławna Urfa” z powodu jej heroicznego oporu przeciw Francuzom po pierwszej wojnie światowej. 10 Najmniejsza z trzech piramid w Giza. Rozdział 7. Lew Kommageny 1 Zobacz: Piramidy – b~^ama do gwiazd, s. 91. 2 Greek Horoscopes, artykuł O. Neugebauera i H. B. van Hoesena. 3 Stadion jest starożytną miarą długości. Jego wielkość była różna; używany przez Eratostenesa wynosił około 160 metrów. 4 Astronomowie określają lata przed naszą erą liczbami ujemnymi. W tej metodzie liczenia nie ma roku zerowego, bezpośrednio po roku -1 następuje rok +1. Oznacza to, że od dat astronomicznych należy odjąć dodatkowy rok, by przekształcić je w daty p.n.e., np. rok - 61 to rok 62 p.n.e. [Ostatnia uwaga autora jest pozbawiona sensu. W żadnej rachubie nie ma roku zerowego. Po roku 1 p.n.e. następuje rok 1 n.e., czyli rok -61 to po prostu rok 61 p.n.e. –przyp. tłum.]. 5 Z powodu zmian precesyjnych 0° Barana punkt przecięcia ekliptyki, czyli pozornej drogi Słońca, z równikiem niebieskim stopniowo przesuwa się wstecz. W wyniku tego ruchu astrologiczne znaki zodiaku już nie pokrywają się z odpowiadającymi im gwiazdozbiorami. W czasach Antiocha zdawano sobie sprawę z istnienia tego zjawiska. 6 W rzeczywistości w ciągu dnia Księżyc wyprzedza Merkurego. 7 Szczegóły tej podróży, dotyczące głównie Urfy/Edessy, są opisane w następnym rozdziale. 8 W Scott (red.), Hermetica, s. 52-53. 9 Ibid. s. 206. 10 Małe miasto położone we wschodniej części Niziny Argos na Peloponezie. 11 W niektórych wersjach tego mitu mówi się wyraźnie, że Zeus zmienił zabitego lwa w gwiazdozbiór Lwa. Na reliefie w Arsamei Herakles został przedstawiony w charakterystycznym stroju ze skóry lwa nemejskiego przerzuconej przez ramię. 12 Dzisiaj, w wyniku precesji, znajduje się między gwiazdozbiorami Bliźniąt i Byka. 13 Również przesunął się wstecz w wyniku precesji i obecnie znajduje się niemal dokładnie w konstelacji Skorpiona. 14 Urodziny Mitry przypadały 25 grudnia, tuż po zimowym przesileniu. 15 Konstelację nazwaną imieniem Heraklesa tworzą niepozorne gwiazdy między Lirą a Koroną Północy. Mało prawdopodobne, by właśnie te nie rzucające się w oczy gwiazdy mieli na myśli Grecy mówiąc, że Zeus uhonorował największego z półbogów umieszczając go wśród gwiazd. 16 W rzeczywistości są dwa punkty na ekliptyce, na które jest skierowany szyb. Pierwszy – wiosną, kiedy Słońce porusza się w kierunku północnym, drugi – pod koniec lata, kiedy przesuwa się na południe. Orientacja na Regulusa ma miejsce po letnim przesileniu. W tym miejscu zajmuję się pierwszym punktem, wiosennym. 17 Dokładniej na ten temat: Piramidy – brama do gwiazd. 18 Za dwa najcięższe grzechy zaratustrianie uważają kłamstwo i skalanie żywiołów. Ponieważ Persowie sądzili, że martwe ciało może zanieczyścić ziemię, najpierw zostawiali zwłoki drapieżnym ptakom i grzebali oczyszczone kości. Zwyczaj ten do dzisiaj praktykują parsowie w Indiach. Rozdział 8. Miasto patriarchów 1 Nazwa Daisan w języku syryjskim znaczy „skok”, tak jak używany niekiedy jej grecki odpowiednik, Skirtos. Prawdopodobnie jest to nawiązanie do zmiennej natury rzeki, która równie często wylewała, jak wysychała. 2 Słowo „Arju” w języku syryjskim oznacza „lew”. 3 Pliniusz, Tacyt i Plutarch określają mieszkańcó w Edessy mianem Arabów. 4 Łacińska forma imienia Abgar. 5 The Lost Books of the Bible, s. 62-63. 6 I rozeszła się wieść o nim po całej Syrii. I przynosili do niego wszystkich, którzy się źle mieli i byli nawiedzeni różnymi chorobami i cierpieniami, epileptyków i sparaliżowanych, a On uzdrawiał ich [Mt 4 :24]. 7 Według Ewangelii Łukasza, rozdział 10, Jezus wysłał siedemdziesięciu uczniów w parach, by głosili słowo Boże. 8 Wydaje się, że jest to data według lokalnego kalendarza, liczącego lata od wstąpienia na tron Seleukosa. Za początkową datę dynastii oficjalnie przyjęto rok jego powrotu do Babilonu, 312 p.n.e., tak więc rok 340 odpowiada 18 rokowi n.e. Jak zobaczymy dalej, jest to nieco zbyt wczesna data dla ukrzyżowania, ale różnica nie jest duża. 9 Zobacz: J.B. Segal, Edessa: „The Blessed City” (Oxford at the Clarendon Press, Oxford 1970), s. 76. 10 Ibid. s. 77. 11 Z nieco podobną sytuacją mamy dzisiaj do czynienia w Meksyku. Istnieje wizerunek Madonny, który „w cudowny sposób” pojawił się na ubraniu indiańskiego wieśniaka w siedemnastym wieku. Obecnie wisi on, otoczony czcią, w bazylice Guadalupe w Mexico City, a jego kopie można znaleźć w każdym katolickim kościele w całym kraju, gdzie katolicyzm jest zdominowany przez kult Madonny z Guadalupe. 12 Z tymi prorokami są związane groty i źródła, do dzisiaj otaczane czcią przez muzułmanów. 13 Antiochia była siedzibą świętego Pawła w czasie jego misji ewangelizacyjnych wśród nie-Żydów; miał tu też przez pewien czas mieszkać święty Piotr. 14 W. Kingsland, The Gnosis in Christian Scriptures (Solos Press, 1993), s. 84. 15 Oznacza to, że Jezus był uosobieniem „ducha wieku”. Był Słowem Boga, które stało się ciałem. 16 Co ciekawe, muzułmanie wierzą, że Mandylion był relikwią związaną nie z ukrzyżowaniem, ale z chrztem Jezusa. Według nich był to ręcznik, którego użył Jezus, aby się osuszyć po zanurzeniu w Jordanie. 17 Zobacz: Lynn Picknett, Clive Prince, Turin Shroud, in whose image? (Bloomsbury, London 1994). Rozdział 9. Opowieść o dwóch miastach 1 Jak napisałem w rozdziale 7, wróciliśmy do Arsamei, żeby zmierzyć kąt nachylenia szybu na Stanowisku 3. 2 Nieliczne wzmianki o Hamanie, zawarte w Biblii, wskazują na ważną rolę, jaką w życiu miasta odgrywała woda, a zwłaszcza studnie. Kiedy Abraham wysłał swojego sługę do Harranu, aby znalazł żonę dla Izaaka, ten zawarł z Bogiem układ, że pierwsza kobieta, która zaproponuje mu wodę ze studni, będzie tą właściwą. Historia ma szczęśliwe zakończenie: wybranką okazała się kuzynka Izaaka, Rebeka, która została jego żoną. 3 D. Luckenbill (tłumacz), Ancient Records of Assyria and Babilonia – Part 2, s. 45. 4 Czarny Obelisk znajduje się obecnie w Muzeum Brytyjskim. 5 D. Luckenbill (tłumacz), Ancient Records of Assyria and Babilonia – Part 2, s. 353. 6 Ibid. s. 354. 7 J. Riley-Smith (red.), The Oxford Illustrated History of Crusades, s. 6. 8 Zobacz: J.B. Segal, Edessa: „ The Blessed City” (Oxford at Clarendon Press, 1970). 9 Nazwa ta została nadana syryjskiemu Kościołowi monofizytów od imienia jego założyciela – Jakuba Baradeusza, biskupa Edessy. 10 Melkici byli „rojalistami” (melcha znaczy „król”), sektą wyznającą doktrynę oficjalnie popieraną przez dwór cesarski w Bizancjum. 11 Zobacz: J.B. Segal, Edessa: „ The Blessed City „, s. 16. 12 S. Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych, s. 326. 13 Istnieją powody, by przypuszczać, że Baldwin I mógł spotkać się z Hugonem kilka lat wcześniej; zobacz: M. Baignet, R. Leigh i H. Lincoln, Świty Graal, święta krew, s. 37. 14 Jest to budowla wzniesiona przez muzułmanów w miejscu, gdzie znajdowało się Święte Świętych w Świątyni Salomona, otaczanym czcią przez Żydów, chrześcijan i muzułmanów. Meczet został zbudowany na planie ośmiokąta i zwieńczony złotą kopułą. 15 Całun Turyński to podłużny kawałek płótna, na którym odbił się wizerunek ukrzyżowanego człowieka. Od kiedy po raz pierwszy ujrzał światło dzienne w XIV wieku, wielokrotnie podawano w wątpliwość jego autentyczność. Nazwa pochodzi od włoskiego miasta, w którym jest obecnie przechowywany. 16 Zobacz: L. Pickett, C. Prince, Turin Shroud, in whose image? Rozdział 10. Kolumny Nemroda 1 J.B. Segal, Edessa: „ The Blessed City”, s. 174. 2 Jest to ten sam cesarz, który zbudował wielki kościół Hagia Sophia w Konstantynopolu, a także przeprowadził ważne modernizacje w Edessie. Po powodziach w roku 525 n.e. zbudował tamę i kanał, odprowadzający nadmiar wody z rzeki Balich. Ten system, chroniący przez powodziami, funkcjonuje do dzisiejszego dnia. 3 Imię władcy. 4 Sumatar Harabesi jest stanowiskiem archeologicznym położonym na południowy wschód od Urfy. Znaleziono tu ważne zabytki związane z sabejskim kultem z Harranu. 5 J.B. Segal, Edessa: „ The Blessed City „, s. 58. 6 Gen. 10: 6-12. 7 G. de Santillana, H. von Dechend, Hamlet's Mill (Gambit Inc., Boston 1969), s. 166. 8 J.B. Segal, Edessa: „ The Blessed City „, s. 50. 9 W innej wersji mitu zabiła go, kiedy próbował ją zgwałcić. 10 Gwiazdozbiór staje się niewidoczny, ponieważ w tym czasie znajduje się nad horyzontem w ciągu dnia. Po okresie niewidzialności pojawia się o świcie, później jego wschód następuje coraz wcześniej, tak że jest widoczny przez coraz większą część nocy. Po mniej więcej dziewięciu miesiącach zachodzi równocześnie ze Słońcem i znowu staje się niewidoczny. Zobacz też: Piramidy – brama do gwiazd. 11 Warto zauważyć, że na południe od murów Edessy znajduje się studnia (Bir Eyiip), gdzie – według legendy – Hiob miał się wykąpać i zostać uleczony ze straszliwych chorób. W pobliżu stoją chrześcijańskie kaplice dwóch popularnych świętych – Kosmy i Damiana, którzy byli lekarzami. W lecznicze właściwości wody ze Studni Hioba wierzą pielgrzymi, przybywający tu głównie po to, by leczyć choroby skóry. 12 G. de Santillana, H. von Dechend, Hamlet’s Mill, s. 165-166. 13 Sędz. 14: 14. 14 Sędz. 16: 28-30. 15 Sędz. 15: 18-19. 16 J.B. Segal, Edessa: „The Blessed City”, s. 9 i nast. 17 1 Król. 17: 1. 18 Baal było fenickim imieniem babilońskiego Bela. Oba imiona oznaczają”pan i mogą się odnosić do jakiegokolwiek boga, również Jahwe, boga Hebrajczyków, Baal lub Bel był zwykle związany z kultem planety Jowisz; kult Baala, który potępiał prorok Eliasz, obejmował oddawanie czci posągom, ofiary i magię seksualną. 19 2 Król 2: 11-12. 20 Problemy te zostały szczegółowo omówione w książce Piramidy – brama do gwiazd. 21 2 Król 2: 12-14. 22 Jest to nawiązanie do dwu ostatnich wersetów Starego Testamentu. „Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana. I zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym, gdy przyjdę, nie obłożył ziemi klątwą”. Mal. 3: 23- 24. 23 Mt 1 l: 7-10, 13-15. 24 Mt3:4. 25 1 Król 19: 1-2. 26 2 Król. 9: 33-36. Rozdział 11. Trzej Królowie 1 Od 37 roku p.n.e. aż do śmierci w 4 roku p.n.e. 2 Dynastia hasmonejska, znana również jako Machabeusze, pochodziła od rodziny walczącej o niepodległość państwa żydowskiego w II wieku p.n.e. Królowie hasmonejscy mieli pozycję nieco podobną do władców Kommageny, którzy mniej więcej w tym samym czasie osiągnęli niezawisłość. 3 Józef Flawiusz, Wojna żydowska, s. 64. 4 Ibid. s. 69. 5 Kalendarz ten jest oparty raczej na cyklicznych ruchach gwiazd, zwłaszcza Syriusza, niż Słońca i Księżyca. 6 Kommageński Nowy Rok. 7 Obj 5: 5. 8 Rok lub dwa po śmierci dalajlamy wysyła się ekspedycje mające znaleźć dziecko, które jest jego reinkarnacją. Dziecko to odbiera następnie staranne wykształcenie, przygotowujące je do przyszłych zadań. 9 Według Słownika Oksfordzkiego słowo „zodiak” pochodzi od greckiego zożdżon, co oznacza rzeźbiony wizerunek zwierzęcia. 10 Egipcjanie używali mirry do balsamowania ciał w procesie mumifikacji. 11 Łk 1: 15. 12 Zobacz rozdział 12. 13 Frances A. Yates, Astraea (Pimlico, London 1975), s. 30. 14 Znajduje się on w Muzeum Brytyjskim. 15 Warto zwrócić uwagę, że w greckim systemie astrologicznym, pochodzącym głównie ze starszych źródeł egipskich, Merkury (Hermes) włada konstelacją Panny. 16 Frances A. Yates, Astraea, s. 30-31. 17 W zodiaku z Dendera, gdzie Panna została wyraźnie przedstawiona, trzyma ona roślinę o długiej łodydze, być może lilię lub trzcinę. 18 R.T. Rundle Clark, Myth and Symbol in Ancient Egypt. 19 Pęk lotosów może też reprezentować Dolny Egipt – Deltę, gdzie ukrywał się I- Iorus i jego matka Izyda. 20 W starożytności zaliczano do nich Słońce i Księżyc; Uran, Neptun i Pluton nie były jeszcze odkryte. 21 Mt 23: 13; 23-24. 22 Mt 27: 46-50. 23 Ps 22: 1; 6-8; 14-18. Rozdział 12. Druga krucjata i świątynia nad Renem 1 Po ukazaniu się książki Baigenta, Leigha i LincolnaŚwżęty Graal, święta krew, wiele dyskutowano na temat tajemniczej organizacji zwanej Zakonem Syjonu i jego ewentualnych powiązań z templariuszami. Autorzy sugerują, że zakon ten nie tylko był siłą stymulującą wyprawy krzyżowe, ale też dążył do zastąpienia dynastii Kapetyngów (z której pochodził Ludwik VII) władcami z o wiele starszego rodu Merowingów. W takim ujęciu templariusze stanowiliby jedynie fasadę tego ruchu. Trudno mi w to uwierzyć. Moim zdaniem templariusze byli raczej stowarzyszeniem mistycznym niż politycznym, tajemny zakon, z którym się kontaktowali, to Bractwo Sannam a ich symbol w tym czasie to lilia, czyli Fleur-de-Lys. 2 Research roto Lost Knowlege Organization (Organizacja Poszukiwania Zaginionej Wiedzy). . 3 Pewną wskazówkę na temat tego, czym mogła być ta szkoła, zawiera wstęp od tłumacza, sir Ronalda Frasera, zamieszczonym bezpośrednio po wstępie od wydawcy. Czytamy tam, że oryginalną francuską wersję książki przekazał Jacksonowi nie kto inny, tylko J.G. Bennett. 4 Obszar o wymiarach mniej więcej 20 na 10 kilometrów. 5 Mniej więcej o kształcie rombu, 210 na 160 kilometrów. 6 Zakon cystersów, do którego nawiązywała reguła templariuszy, został założony w Burgundii, pod patronatem hrabiego. 7 Ormianie słynęli w swoim regionie jako znakomici architekci. Wielka katedra w Ani należała do najpiękniejszych budowli świata i właśnie ormiańskich architektów wezwali Bizantyjczycy, kiedy runęło sklepienie kościoła Hagia Sophia w Konstantynopolu. 8 Czyli twórczy umysł, odpowiednik biblijnego Elohim. 9 Scott, Hermetica, s. 50. 10 Zobacz rozdział 2. 11 J.G. Bennett, Sacred Influences, s. 38-39. 12 Ten fenomen występuje na całym świecie: w Meksyku widziałem wielkie, naturalnych rozmiarów szopki bożonarodzeniowe ustawiane na rogach ulic. 13 W Egipcie wszystkie gwiazdy były pięcioramienne. Można je zobaczyć na przykład na sklepieniach niektórych późniejszych piramid i grobowców w Dolinie Królów. 14 Chociaż późniejsi faraonowie, jak na przykład Ramzes II, często byli okrutny mi despotami, sam tytuł początkowo odnosił się do pałacu i oznaczał „Wielki Dom”. 15 Najnowsze badania pisarza Johna Anthony'ego Westa i geologa Roberta Schocha wskazują, że Wielki Sfinks w Giza jest prawdopodobnie o wiele starszy niż piramidy. Jego głowa jednak stylistycznie pasuje do czasów IV dynastii, co wskazuje, że przynajmniej ta część posągu jest współczesna piramidom, czyli pochodzi z około 2450 roku p.n.e. Wydaje się, że głowa, być może początkowo lwia, została wówczas przekuta. Stanowi ona najprawdopodobniej portret króla Chufu, budowniczego Wielkiej Piramidy. 16 Cesarski orzeł pochodzi z Babilonu i był symbolem znanym w Asyrii, Persji i Grecji, gdzie pełnił podobne funkcje jak egipski sokół. 17 Mt 3: 13-17. 18 W wyniku zmian precesyjnych koniunkcja Słońca i Regulusa obecnie ma miejsce nie w lipcu, ale pod koniec sierpnia. Epilog 1 Imię Ludwik, tak popularne wśród królów francuskich, pochodzi od imienia Chlodwig. 2 Wydaje się, że ta święta ampułka, podobnie jak wiele innych skarbów, zaginęła lub została ukryta w czasie rewolucji francuskiej. Jeśli ktokolwiek wie, gdzie znajduje się ona dzisiaj – trzyma to w głębokiej tajemnicy. 3 P Demouy, Reims Cathedral, s. 44. 4 Obj. 20: 11-15. 5 Mal. 3: 23-24. 6 W systemie Bennetta „Adam” reprezentuje ewolucyjne powstanie inteligencji wśród rasy ludzkiej. 7 J.G. Bennett, The Masters of Wisdom, s. 30. 8 Mt 24: 27-30. Załącznik 2: Orion Myśliwy 1 Giorgio de Santillana, Hertha von Dechend, Hamlet's Mill (Gambit Inc., Boston 1969), s. 165-166. 2 Bulletin of the Egyptological Seminar 3 (1981), s. 20. 3 Campbell J., The Masks of~the Gods – Occidenal Mythology (Souvenir Press, London 1974), s. 257. 4 Giorgio de Santillana, Hertha von Dechend, Hamlet’s Mill, s. 357. 5 Ibid. s. 247. Załącznik 3. Podróż Abrahama do Ziemi Obiecanej 1 J.G. Bennett, Journeys in Islamic Countries, t. 2, s. 21. 2 Trudno nam docenić znaczenie tego wynalazku z perspektywy dzisiejszej sztuki wojennej, ale pod wieloma względami rydwany były odpowiednikami współczesnych czołgów. Były głównym atutem strony atakującej, mogły zmienić bieg bitwy. Piechur musiał sam nosić broń i tarczę, a więc mógł używać tylko jednej włóczni i miecza, a do rydwanu można było zabrać cały arsenał, co dawało możliwość wyboru sposobu walki. Nawet konnica me mogła się równać z rydwanami, ponieważ z rydwanu mogła walczyć więcej niż jedna osoba. Kiedy woźnica kierował rydwanem, pasażer mógł strzelać z łuku, sam rydwan zaś dawał pewną ochronę przed strzałami. Pojawienie się rydwanu w bliskowschodniej polityce wywołało zamęt, ponieważ niemalże z dnia na dzień zmieniła się równowaga sił. 3 W ciągu zaledwie kilku wieków Mitanni zostało podbite przez sąsiadów, Hetytów, i włączone do ich państwa. 4 Gen 2: 10-14. Załącznik 4. Wniebowstąpienie Jezusa 1 Mk 16: 19. 2 Łk 24: 50-53. 3 Dz 1: 3-11. 4 Encyclopaedia Britannica, t. 3, 1951, s. 527. 5 Zobacz: The Mayan Prophecies s. 11-158 i Hamlet's Mill, s. 243-245. Drzewo genealogiczne królów Kommageny Drzewo genealogiczne króla Heroda Nie wszystkie odgałęzienia tego drzewa, niezwykle zagmatwanego i niekiedy obejmującego związki kazirodcze, zostały tu przedstawione. Postaci występujące w naszej opowieści zostały wyróżnione wytłuszczoną czcionką. Bibliografia Baigneth M., Leigh R., Lincoln H., Święty Graal, święta krew, Warszawa 1994. Bauval R., Gilbert A.,Piramidy-brama do gwiazd, Amber, Warszawa 1996. Bennett J.G., Deeper Man, Turnstone Press, London 1978. Bennett J.G., Gurdjieff Making a New World, Turnstone Press, London 1973. Bennett J.G.,Journeys in Islamic Countries, Glos. Coombe Springs Press 1977. Bennett J.G., Sacred Influences, Glos. Coombe Springs Press 1982. Bennett J.G., The Masters of Wisdom, Bennett Books, Santa Fe 1995. Bennett J.G., Witness, Turnstone Press, London 1975. Boyce M., Zoroastrians, Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1987. Campbell J., The Masks of Gods Occidental Mythology, Souvenir Press, London 1974. Charpentier L., The Mysteries of Chartres Cathedral, RILKO, London 1976. Flawiusz Józef, Wojna żydowska, Księgarnia św. Poznań Wojciecha, 1984. Gilbert A.G., The Cosmic Wisdom Beyond Astrology, Solos Press, Shaftesbury 1991. Gordon D., The Wilton Dyptych, National Gallery Pubs., London 1993. Gurdjieff G.L, All and Everything, Series I, Beelzebub ś Tales to his Grandson, Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1976. Gurdjieff G.I., Meetings with Remarkable Men, Picador, London 1978. Gurthie K., The Pythagorean Source book and Library, Grand Rapids, Michigan Phanes Press 1987. Harvey J., The Plantagenets, Fontana, Glasgow 1976. Holt P., Bliski Wschód od wypraw krzyżowych do 1517 roku, PI W, Warszawa 1993. Hone W., (tłumacz), The Lost Books of the Bible, Gramercy Books, New York 1979. Kingsland W., The Gnosis in the Christian Scriptures, Solos Press, Shaftesbury 1993. Luckenbill D., AncientRecords ofAssyria and Babilonia – Parts 1, ll, Histories and Mysteries of Man Ltd, London 1989. Mead G.R.S., Fragments of a Faith porgotten, University Books Ine., New York 1960. Mead G.R.S., Thrice Greatest Hermes, vol. I-III, John M. Watkins, London 1964. Millar F., The Roman Near East – 31 BC – AD 337, Harvard University Press 1994. Ouspiensky P. D ., A New Model of th e Universe, Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1967. Ouspiensky P.D.,In Search of the Miraculous, Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1977. Picknett L., Prince C., Turin Shroud, in Whose Image?, Bloomsbury, London 1994. Riley-Smith J., Oxford Illustrated History of the Crusades, Oxford University Press, Oxford 1995. Runciman S., Dzieje wypraw krzyżowych, t. I-III, PIW, Warszawa 1987. Rundle Clark R.T., Myth and Symbol in Ancient Egypt, Thames & Hudson, London 1978. Santillana G. de, Dechend H. von. Hamlet's Mill, Gambit Inc., Boston 1969. Scott W., (tłumacz), Hermetica, Solos Press, Shaftesbury 1992. Segal J.B., Edessa: „The Blessea City „, Oxford at the Clarendon Press, Oxford 1970. Tacyt, The Histories, Warszawa 1911. Walker J., Armenia – the Survival of a Nation, Croom Helm, London 1980. Wilson L, Calun Turyński, PAX, Warszawa 1985. Wynn-Tyson E.,Mithras, TheFellow in the Cap, Rider, London 1958. Yates F.A., Astraea, Pimlico, London 1975. Yates F.A., Giordano Bruno and the Hermetic Tradition, Routledge & Kegan Paul Ltd, London 1982. Young R.,Analytical Concordance to the Bible, Lutterworth Press, Guilford 1975. Zaehner R.C., The Teachings of the Magi, Sheldon Press, London 1975. Podziękowania Pragnę podziękować następującym osobom i instytucjom za pomoc w ukończeniu moich badań: Mojemu przyjacielowi, Johnowi Harvey'owi, który towarzyszył mi w długiej podróży i był świadkiem początków moich poszukiwań; personelowi Muzeum Brytyjskiego, który zawsze służył mi pomocą – zwłaszcza dr Dominique Collon; Warburg Institute; Muzeum Archeologicznemu w Sanli Urfa; wielkie dzięki Markowi A. Haney'owi z K1assM Software za program Skyglobe, który umożliwił rozwiązanie zagadki magów. (Kto chciałby otrzymać shareware'ową wersję tego programu, powinien skontaktować się z nim: PO Box 1067, Ann Arbor, MI 48106, USA). Johnowi Baldockowi, który zwrócił mi uwagę na zadziwiające rzeźby Magów w katedrze w Autun; Ann Walker i ,;Białej Strzale” za nieustanne wsparcie; Bengtowi Alfredsonowi za jego niezwykły, zgodny z astronomią obraz Poklon magów; Billowi Hamiltonowi i Sarah Fisher z A.M. Heath & Co. za opiekę nad wyczerpanym autorem; Kathy Rooney i wszystkim z Bloomsbury za zaufanie i cierpliwość okazane w ciągu ostatnich dwu lat; na koniec wreszcie mojej żonie Dee, która towarzyszyła mi i pomagała w większości podróży. Kieruję również podziękowania do następujących organizacji za pozwolenie na cytowanie ich publikacji: Wydawnictwu Bennett Books za cytaty z następujących książek J.G. Bennetta: Deeper Man; Gurdjieff making a new world; Journeys in Islamic Countries, Sacred Influences; The Masters of Wisdom; lJrtness. Wydawnictwu Penguin/Arcana za cytaty z książek P.D. Uspienskiego A New Model of the Universe i In Search of the Miraculous, G.I. Gurdjieffa Meetings with Remarkable Men, Józefa Flawiusza Wojna żydowska, S. RuncimanaHistoria wypraw krzyżowych. Wydawnictwu Routledge & Kegan Paul za The Zoroastrians M. Boyce'a, Giordano Bruno and the Hermatic Tradition i Astraea Frances Yates; Harvard University Press za F. Millara The Roman Near East. Oxford University Press za J. Riley-Smith Oxford Illustrated History of the Crusades. Clarendon Press z Oxfordu za J.B. Segala Edessa: „ The Blessed City”. Wydawnictwu Tharnes and Hudson za R.T. Rundle Clarka Myth and Symbol in Ancientm Egypt. Londyńskiemu Souvenir Press za The Masks of Gods – Occidental Mythology J. Campbella. Wydawnictwu Collins/Fontana za Tl7e Plantagenets J. Harvey'a. Dziękuję również wielu innym autorom i wydawcom nie wymienionym tutaj, których książki były inspiracją w mojej pracy. Źródła ilustracji Dziękuję londyńskiej National Gallery za pozwolenie na zamieszczenie reprodukcji następujących dzieł sztuki: Dyptykz Wilton (autor nieznany), Chrzest Jezusa Piero della Francesca i Święta Weronika z Sudariurn. Bengtowi Alfredsonowi za jego niezwykły, zgodny z astronomią obraz Pokłon magów Wszystkie pozostałe zdjęcia i rysunki są autorstwa Dee i Adriana Gilbertów. Ilustracje kolorowe Pokłon magów (Pałac Książęcy, Dijon) Cesarz Konstantyn składa dar Chrystusowi (Hagia Sophia, Stambuł) Relikwiarz magów (katedra w Kolonii) Chrzest Jezusa, Piero della Francesca, ok. 1450 r. (National Gallery, Londyn) Dyptyk z Wilton, ok. 1395 r. (National Gallery, Londyn) Piramidy w Giza Wielki Sfinks w Giza Posąg Chafre (Chefrena) obejmowanego przez sokoła Sokołogłowy sfinks Ozyrys (Orion) w towarzystwie Izydy (Syriusza) i Neftydy (Procjona) Obelisk Senusereta I (Heliopolis) Egipski feniks, czyli ptak Benu Kościół Matarijja, Heliopolis Święta Rodzina przybywa do Heliopolis Anioł budzi Józefa (kościół Matarijja) Maria i drzewo (kościół Matarijja) „Drzewo Dziewicy” dzisiaj. Heliopolis Mauzoleum Antiocha Epifanesa (wschodnia terasa) Autor przed tronem Zeusa (wschodnia terasa) Obalone głowy bogów, mauzoleum Antiocha Epifanesa (zachodnia terasa) Lwi Horoskop i podwójny posąg Orła i Lwa (zachodnia terasa) Arsamea Relief ze sceną „uścisku ręki” w Wysokim Kanionie w Arsamei Autor mierzy kąt nachylenia szybu w Wysokim Kanionie „Lampa Aladyna” Święta Weronika z Sudarium, ok. 1420 r. (National Gallery, Londyn) Widok Urfy (Edessy) z cytadeli Korynckie kolumny Edessy Cytadela w Edessie z kolumnami, widok z dołu Grota Abrahama (Urfa) Sadzawka Abrahama (Urfa) Wieża Persów (Urfa) Harran, zamek Relikwie świętego Jana (Muzeum Topkapi, Stambuł) Ścięcie Jana Chrzciciela (Pałac Książęcy, Dijon) Astronomicznie poprawny Pokłon Magów Bengta Alfredsona Niebo o świecie w dniu narodzin Jezusa, 29 lipca 7 roku p.n.e. Zwiastowanie, Fra Filippo Lippi, ok. 1450 r. (National Gallery, Londoyn) „Uśmiechnięty Anioł” w katedrze w Reims Figura Strzelca na katedrze w Reims Niebiańskie lilie w egipskich zaświatach Król jako dziecko, protegowany przez Horusa Fleur-de-Lys – kwiaty lilii Maat asystująca przy „ważeniu serca”