Stanisław Kotowski Pomyślmy i porozmawiajmy o naszych sprawach Pamięci Józefa Stroińskiego Człowieka, który nie szczędził czasu, sił i serca, niewidomym potrzebującym pomocy z wdzięcznością myśli te poświęcam Warszawa Marzec 1994 r. Od autora W czerwcu 1989 roku ukazał się na łamach "Pochodni" pierwszy mój artykuł z cyklu "Pomyślmy i porozmawiajmy". Rozpoczynając pisanie tego cyklu, postanowiłem podjąć próbę wpływania na kształtowanie postaw i poglądów inwalidów wzroku. Środowisko niewidomych nie stanowi jednolitej grupy społecznej. Niewidomi różnią się, podobnie jak pozostali ludzie, wieloma cechami. Są wśród nas inteligentni i ograniczeni umysłowo, ludzie porządni i dranie, sympatyczni i gburowaci, niscy, wysocy, chudzi i otyli, muzykalni i głusi na wszelkie muzyczne dźwięki. Nie ma takiej cechy, postawy, charakteru, poglądów, które charakteryzowałyby tylko niewidomych i słabowidzących, odnosiły się do wszystkich inwalidów wzroku. Jedno, co nas wyróżnia od pozostałych ludzi, to utrata lub ograniczenie widzenia. Jednak i pod tym względem środowisko nasze, jest także poważnie zróżnicowane. Są całkowicie niewidomi i słabowidzący. Życie tych ostatnich jest bardziej podobne do życia ludzi widzących niż do niewidomych. Słabowidzący też różnią się między sobą stopniem utraty wzroku oraz rodzajem wady widzenia. Niektórzy posiadają znaczne możliwości widzenia - do 10 procent normalnej ostrości wzroku, inni znacznie mniej widzą. Niektórzy zachowali widzenie centralne - inni obwodowe, a ubytki widzenia jeszcze innych mają charakter nieregularny - mniejsze lub większe ubytki w polu widzenia. Widzenie niektórych inwalidów wzroku ogranicza się do bardzo wąskiego pola - widzenie szczelinowe. Oczopląs, ślepota zmierzchowa, zaburzenia akomodacji - to tylko niektóre z wad wzroku. Każda z wad powoduje inne ograniczenia w życiu człowieka. Ważny jest również wiek, w którym nastąpiła utrata wzroku lub jego poważne ograniczenie. Mamy tu następne zróżnicowanie - podział na niewidomych i ociemniałych. Dodać należy, że wielu niewidomych i słabowidzących, oprócz utraty wzroku, obciążonych jest innymi inwalidztwami i schorzeniami - niesprawność ruchowa, amputacje kończyn, głuchota, cukrzyca, upośledzenie umysłowe, choroby psychiczne itd. Nie można więc mówić o niewidomych jako o jednolitej grupie społecznej i przypisywać jakichkolwiek uogólnionych cech. W środowisku naszym można spotkać pozytywne charaktery i postawy życiowe, ludzi wytrwałych, pracowitych, umiejących współżyć z innymi, posiadających poważny dorobek w pracy zawodowej, działalności społecznej, artystycznej, twórczej, naukowej. O ludziach tych można znaleźć informacje niemal w każdym numerze wielu czasopism wydawanych przez Polski Związek Niewidomych oraz w literaturze fachowej. Postanowiłem więc nie zajmować się osiągnięciami niewidomych i słabowidzących, pozytywnymi postawami i prawidłowymi poglądami. Nie wszyscy inwalidzi wzroku jednak posiadają same pozytywne przymioty, reprezentują wysoki poziom moralny i posiadają właściwe poglądy dotyczące swego inwalidztwa i ludzi widzących. Wśród niewidomych i słabowidzących znajdują się również jednostki charakteryzujące się negatywnymi cechami osobowości, niewłaściwymi postawami i przekonaniami. Wcale nie tak rzadko występują u nas, w mniejszym lub w większym nasileniu, postawy roszczeniowe. Trafiają się wśród nas pijacy, żebracy, ludzie złośliwi, zawistni, pieniacze itd. Podobne przypadki nie nastręczają trudności w ich ocenie. Ocena ta jest najczęściej jednoznacznie negatywna. Postanowiłem więc nie zajmować się również takimi przypadkami. Są jednak problemy, postawy, poglądy i zachowania w różnych sytuacjach, których ocena nie jest tak jednoznaczna i nie można od razu powiedzieć, to jest słuszne, a tamto nie. Bywa niejednokrotnie, że oceny niektórych zjawisk, zachowań postaw, są bardzo zróżnicowane. Jedni twierdzą, że taki czy inny pogląd, postawa, zachowanie, są prawidłowe. Inne na ten sam temat mają odmienne zdania. Do takich, kontrowersyjnych zagadnień zaliczyć można między innymi: stosunek do swego inwalidztwa, do ludzi widzących, potrzeby taktownego korzystania z różnych uprawnień, poglądy dotyczące zmiany nazwy Związku tak, aby informowała ona o charakterze inwalidztwa członków, czyli na Polski Związek Niewidomych i Słabowidzących, ustanowienia Dnia Niewidomego, korzystania z pomocy ludzi widzących, stosunek niewidomych do słabowidzących i odwrotnie, oceny potrzeby zróżnicowania zakresu pomocy w zależności od stopnia inwalidztwa i wielu innych. Uznałem, że przemyślenie i przedyskutowanie zagadnień, których ocena nie jest jednoznaczna, jest celowe i pożyteczne. Dlatego postanowiłem problematyce takiej poświęcić cykl artykułów adresowanych przede wszystkim do niewidomych i słabowidzących. Sądzę, iż taka wymiana poglądów pozwoli nam lepiej siebie zrozumieć i większą wyrozumiałością ocenić innych ludzi. W ciągu 4 lat systematycznych, comiesięcznych publikacji czytelnicy "Pochodni" bardzo żywo reagowali na moje wypowiedzi. Wyrazem zainteresowania moimi przemyśleniami były liczne nawiązania czytelników do tych artykułów. Publikacje moje spotykały się z ostrą krytyką wyrażaną przez jednych i uznaniem innych. Nie były one obojętne czytelnikom. Wydaje się więc, że artykuły te mogą zainteresować szersze grono niewidomych i słabowidzących, a także osoby zajmujące się rehabilitacją inwalidów wzroku oraz działaczy społecznych pracujących z inwalidami wzroku. Mogą być wykorzystywane w czasie lekcji wychowawczych i zajęć rehabilitacyjnych w szkołach dla niewidomych i słabowidzących, w pracy świetlicowej kół Polskiego Związku Niewidomych itp. Stąd inicjatywa wydania zbioru artykułów z tego cyklu. Przekazując Czytelnikom swoje przemyślenia, pragnę raz jeszcze zwrócić uwagę, że mają one nieco jednostronny charakter. Wynika to z założenia, iż o możliwościach inwalidów wzroku, ich zdolnościach, potrzebach, sukcesach, osiągnięciach itp. Czytelnik znaleźć może bogatą literaturę. Ta gorsza strona natury ludzkiej osób niewidomych i słabowidzących natomiast jest zazwyczaj wstydliwie pomijana. Stąd w pracy tej starałem się pokazywać konieczność stawiania wymagań przede wszystkim sobie, pokazywać wątpliwe postawy i poglądy, myśli formułować ostro, tak aby prowokować do przemyśleń do przewartościowania poglądów, do zmiany postaw. Proszę Szanownych Czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie są inwalidami wzroku, o pamiętaniu o celach tej pracy i niewyciąganiu negatywnych, uogólnionych wniosków. Źle by się stało, żeby moja próba pomocy niewidomych i słabowidzących obróciła się przeciwko nim. Proszę zwrócić uwagę, że w całej niniejszej pracy przewija się motyw szkodliwości stosowania stereotypów myślowych, utartych szablonów, posługiwania się obiegowymi poglądami, wyciągania uogólnionych wniosków na podstawie jednostkowych przypadków. Nie chciałbym więc, żeby moje przemyślenia przyczyniły się do kształtowania niewłaściwych, krzywdzących poglądów na temat inwalidów wzroku i tworzenia nowych schematów, stereotypów, które konsekwentnie starałem się zwalczać w artykułach z cyklu "Pomyślmy i porozmawiajmy". Stanisław Kotowski 1. Inwalidztwo i rehabilitacja 1.1. Inwalidztwo Według Narodowego Spisu Powszechnego (GUS, Warszawa 1991) w roku 1988 było w naszym kraju 3258358 inwalidów, tj. 9,9 procent ogółu społeczeństwa. Do I grupy inwalidów zaliczonych było 542109 osób (14,5 procent ogółu inwalidów), do II grupy - 1370213 (36,7 procent), a do III - 1346065 (36 procent). Ponadto 12,8 procent, czyli 477124 odnotowanych przypadków, stanowili inwalidzi wyłącznie biologiczni (bez orzeczeń KiZ). W podobnej skali (jako 10 procent społeczeństwa), populację osób niepełnosprawnych określają dane krajów, należących do Rady Europy (Konferencja Paryska 7-8 listopada 1991 r.). Tak znaczna liczba osób niepełnosprawnych stanowi wielki problem społeczny i ekonomiczny. Najważniejsze bolączki jednak przeżywają sami inwalidzi i ich rodziny. Czy jednak wszyscy mają jednakowe problemy? Czy skutki inwalidztwa w każdym przypadku są takie same? Czy wszyscy wymagają pomocy w takim samym wymiarze i charakterze? Takie i podobne pytania nasuwają się przy rozpatrywaniu różnych aspektów inwalidztwa.Inwalidztwo można rozpatrywać w kategoriach medycznych. Wówczas sprawa jest prosta. Inwalidą jest osoba o poważnym ograniczeniu jakichś funkcji organizmu: bez kończyn, z uszkodzeniem kręgosłupa, pozbawiona wzroku, słuchu, osoba o obniżonej sprawności umysłowej itp. Czy jednak medyczne aspekty inwalidztwa są najważniejsze? Do celów orzecznictwa inwalidzkiego w Polsce przyjęto utratę zdolności do pracy zawodowej jako niemal wyłączny miernik inwalidztwa. Takie podejście do zagadnienia nie może być wyczerpujące. Skutki inwalidztwa są bowiem odczuwane we wszystkich dziedzinach życia, a nie tylko w związku z pracą zawodową. Człowiek jest istotą psychosomatyczną, to znaczy równie ważne jest ciało, jak i sfera psychiczna. Jedno bez drugiego nie może istnieć. Człowiek jest ponadto istotą społeczną. Oznacza to, że prawidłowo może funkcjonować tylko w grupie społecznej, wśród ludzi. Inwalidztwo może dotyczyć zarówno sfery fizycznej, jak i psychicznej. Jego skutki odczuwane są również w stosunkach z ludźmi. W każdym przypadku inwalidztwo ma inny charakter, powoduje inne skutki i ograniczenia. Ze względu na dwoistość natury ludzkiej oraz społeczne uwarunkowania, inwalidztwo musi być rozpatrywane zarówno w kategoriach fizycznych, jak i psychicznych i społecznych. Gdyby oceniać skutki inwalidztwa jedynie pod względem fizycznych ograniczeń, sprawa byłaby prosta. W takim przypadku funkcjonowanie człowieka podobne byłoby do funkcjonowania maszyny. Gdybyśmy zastanawiali się nad pracą wieloczynnościowego robota kuchennego, okazałoby się, że uszkodzenie na przykład młynka do kawy nie musi powodować żadnych ograniczeń w pracy innych urządzeń: maszynki do mięsa, miksera czy sokowirówki. Każda z tych części robota pracuje niezależnie od innych. Robotowi takiemu jest również całkowicie obojętne, jak on wygląda - czy jest ładny, czy też nie. Odrapanie, porysowanie, poobijanie jego obudowy, byle konstrukcja nie została naruszona, w najmniejszym stopniu nie wpłynie na wartość praktyczną robota, nie będzie zakłócało jego pracy.Z człowiekiem jest inaczej. Stopień uszkodzenia ciała, utrata określonych sprawności czy funkcji nie w każdym przypadku powoduje jednakowe ograniczenia. Jedna osoba, po utracie na przykład prawej ręki, nauczy się wykonywać niemal wszystkie czynności ręką lewą. Inna w podobnej sytuacji będzie miała poważne trudności z wykonywaniem wszystkich czynności, z jedzeniem włącznie. Poznałem kiedyś dwóch mężczyzn, każdy z amputowaną nogą powyżej kolana. Jeden z nich (osoba widząca) nie poruszał się zupełnie poza swoim mieszkaniem. Przemieszczał się tylko z tapczanu na fotel. O pracy zawodowej w tym przypadku nie mogło być mowy. Ograniczone było też życie towarzyskie i wszystko inne. Drugi mężczyzna (osoba całkowicie ociemniała), żyjąc ze swym złożonym inwalidztwem, ukończył studia, pracował zawodowo, chodził po całym mieście i podróżował bez przewodnika po kraju. Uwzględniając wyłącznie fizyczną stronę inwalidztwa, pierwszy mężczyzna w porównaniu z drugim, nie był niemal zupełnie inwalidą. Faktycznie jednak jego inwalidztwo było o wiele cięższe. Skąd taka różnica? Znane są przykłady wielkich osiągnięć rehabilitacyjnych, naukowych, twórczych itp. osób, które ze względu na ciężkie złożone inwalidztwo, działalność swoją mogłyby ograniczyć do zjedzenia tego co im podano, spania i siedzenia w miejscu. Żeby nie szukać zbyt daleko, przywołać można przykład Heleny Keller czy Michała Kaziowa. Ich inwalidztwo, na zdrowy rozum, powinno wykluczać wszelką działalność. Od czego więc zależy, że tak nie jest? Przyczyn powodzenia niewidomego bez nogi, niewidomego bez rąk i głuchoniewidomej należy szukać w ich psychice, woli przezwyciężenia skutków inwalidztwa, wierze w swoje siły i wytrwałym dążeniu do celu. Ważne też były uwarunkowania społeczne - ludzie, którzy umożliwili im sukces rehabilitacyjny - Anna Sulliven, Halina Lubicz i inni. Mężczyźnie widzącemu bez nogi zabrakło właśnie woli walki. Pogodził się ze swoim losem i nie chciał go zmieniać. Jako przykład ułomności bez inwalidztwa, powodującego jednak skutki psychiczne i społeczne podobne do tych, które są powodowane przez ciężkie inwalidztwo, podać można dziewczynę z bardzo rudymi włosami. Miałem w dzieciństwie taką koleżankę. Rude włosy nie przeszkadzały w wykonywaniu jakichkolwiek czynności. Jej kontakty z rówieśnikami jednak były niezmiernie przykre. Osoby prymitywne mają zwyczaj namiętnie tępić wszystkich, którzy różnią się w jakiś sposób od większości. Ja, jako bardzo słabo widzący i ruda dziewczyna, byliśmy traktowani podobnie, to znaczy bardzo źle. W jej przypadku jednak takie traktowanie było wyłącznie spowodowane nietypowym kolorem włosów. Natomiast ja byłem wykluczony z niektórych zabaw czy innych zajęć, odpowiednich dla mojego wieku, z powodu ograniczonych możliwości widzenia. Przyczyny inne, ale skutki podobne. Czym zatem jest inwalidztwo? Jak przezwyciężać jego skutki? Czy jest to możliwe i wskazane? Można zaryzykować twierdzenie, że nie z medycznym, fizycznym czy cielesnym inwalidztwem wiążą się główne trudności i ograniczenia. Można przyjąć, że prawdziwe inwalidztwo, nie licząc chorób psychicznych i niedorozwojów umysłowych, występuje dopiero wtedy, gdy osoba poszkodowana zrezygnuje z walki o usamodzielnienie, przezwyciężenie skutków fizycznego inwalidztwa, o życie podobne do egzystencji innych. W takim rozumieniu inwalidztwa najważniejsze jest oddziaływanie na psychikę osób niepełnosprawnych, kształtowanie ich postaw, woli walki, wytrwałości, tworzenie właściwej hierarchii wartości. Sprzęt rehabilitacyjny, pieniądze, instytucje powołane do rehabilitacji osób niepełnosprawnych, fachowcy itp. mogą pomóc bardzo dużo. Nie pomogą jednak nic, jeżeli sam inwalida nie zaangażuje się szczerze w proces swojej rehabilitacji. Naczelną zasadą samorehabilitacji powinno być stawianie bardzo wysokich wymagań, ale w stosunku do siebie, a nie do innych. Tylko taki stosunek do swego inwalidztwa i siebie gwarantuje powodzenie. Utrata kończyn dolnych czy inne, poważne uszkodzenie narządu ruchu powoduje przede wszystkim trudności w poruszaniu się i podróżowaniu. Korzystanie z informacji jest w tym przypadku w pełni zachowane. Całkowita utrata wzroku natomiast powoduje trudności zarówno w poruszaniu się, jak i w korzystaniu ze źródeł informacji. Utrata słuchu stwarza ograniczenia przede wszystkim w kontaktach z innymi ludźmi. Ciężkie choroby psychiczne natomiast przekreślają wszystkie możliwości człowieka. Osoby całkowicie niewidome mają zupełnie inne trudności i ograniczenia niż słabowidzące. Każdy z tych inwalidów wymaga innej pomocy rehabilitacyjnej, zastosowania innego sprzętu rehabilitacyjnego, innych technik życia codziennego. Aspekty te muszą być uwzględnione w teorii i praktyce rehabilitacji, a także w podstawach prawnych rehabilitacji i pomocy osobom niepełnosprawnym. Nie można też upajać się wielkimi liczbami. Fakt, że jest nas tak dużo, wcale nie stanowi naszej siły. Przeciwnie, w poważnym stopniu ogranicza możliwości udzielania skutecznej pomocy. Wydatna pomoc tak wielkiej liczbie osób niepełnosprawnych stanowi problem ekonomiczny nawet dla najbogatszych krajów, a co dopiero dla biednych. Z całą pewnością nasze państwo nie może zapewnić wszystkim niepełnosprawnym wystarczającej pomocy. Istnieje zatem konieczność przeznaczenia środków, którymi dysponujemy, przede wszystkim na pomoc inwalidom najciężej poszkodowanym. Wsparcie materialne nie jest tu najistotniejsze. Najważniejsze jest takie przygotowanie do samodzielnego życia, pracy zawodowej, do wykorzystania wszystkich możliwości osób niepełnosprawnych, aby mogli oni radzić sobie samodzielnie z problemami życia. Celem rehabilitacji jest stworzenie im warunków do pełnego uczestnictwa w życiu społecznym i zawodowym, zgodnie z ich możliwościami. Ważnym celem jest też akceptacja inwalidztwa, tak, aby nie stwarzało ono psychicznych problemów nie do przezwyciężenia. Stawiajmy zatem na człowieka, stawiajmy na siebie, na własne siły, bo od nas zależy najwięcej. jeśli potrafimy pomóc sobie sami, pomogą nam również inni. 1.2. Rehabilitacja - iluzje czy realizm? Według encyklopedii: "Rehabilitacja (rewalidacja) - to przystosowanie do czynnego udziału w życiu społeczeństwa osób, które z powodu wad wrodzonych lub nabytych, choroby lub urazu są kalekami bądź doznały przemijającej lub trwałej utraty zdrowia i stały się na stałe lub na pewien czas inwalidami. Jest to proces złożony, który ma na celu przywrócenie w możliwie wysokim stopniu sprawności organizmu oraz poczucia własnej wartości społecznej, zawodowej i rodzinnej". Wszyscy na co dzień używamy, a może nawet nadużywamy, terminu "rehabilitacja". Mówimy o rehabilitacji leczniczej, podstawowej, zawodowej, kulturalnej, psychicznej i społecznej, a wszystko to razem określamy jako rehabilitacja kompleksowa. Mówimy też o sprzęcie rehabilitacyjnym lub pomocach rehabilitacyjnych, o szkoleniu rehabilitacyjnym. Nie zawsze jednak i nie wszyscy jednakowo rozumiemy używane terminy. Również te same osoby często elastycznie traktują słowa, którymi się posługują. Czasami na przykład my, niewidomi, twierdzimy, że niemal wszystko możemy i potrafimy, a nawet przewyższa ludzi widzących, ale jednocześnie domagamy się pomocy na każdym kroku, nawet przy wykonywaniu prostych czynności. Twierdzimy, że niewidomy jest pełnowartościowym pracownikiem, ale wymagamy różnorodnych ulg (skrócenia wymiaru czasu pracy, dodatkowego urlopu, specjalnego oprzyrządowania stanowiska pracy). Najogólniej rzecz ujmując można stwierdzić, że wielu niewidomych nie docenia możliwości rehabilitacyjnych, nie wierzy w nie i nie podejmuje dostatecznie dużych wysiłków, aby wykorzystać swoje możliwości. Inni, jest ich znacznie mniej niż tych pierwszych, przeceniają możliwości rehabilitacji, wierzą, że są one znacznie większe niż można to obiektywnie stwierdzić, i starają się zgodnie z takimi poglądami postępować. Najczęściej jednak poglądy nasze na ten temat są niejednolite, niekonsekwentne i mieszczą się gdzieś między biegunami nadmiernej wiary a całkowitego braku takiej wiary. Dla ułatwienia proponuję rozpatrzyć krańcowe poglądy. Proponuję też, aby odnosiły się one do osób faktycznie niewidomych. Osoby słabowidzące bowiem znajdują się w diametralnie różnej sytuacji społecznej, psychologicznej i praktycznej. Nadmierna wiara w możliwości rehabilitacyjne może być równie szkodliwa, jak brak takiej wiary. Nie chodzi tu o wpędzanie niewidomych w kompleksy; kompleks wyższości jest równie szkodliwy, jak kompleks niższości. Jeden i drugi nie pozwala bowiem osiągnąć takiego stopnia zrehabilitowania, jaki bez takich kompleksów byłby możliwy, przy uwzględnieniu właściwości psychofizycznych niewidomego czy ociemniałego. Cóż z tego, że ktoś potrafi wmówić sobie, iż posiada miliony i to w "twardej" walucie. Wmówienie takie jest możliwe w pewnych warunkach. Można nawet cieszyć się z tych urojonych pieniędzy, dopóki nie zechce się czegoś za nie kupić. Wówczas musi nastąpić konfrontacja złudzeń z rzeczywistością, w wyniku której silniejsza okazuje się rzeczywistość, a radość z posiadania wyniku wyimaginowanych pieniędzy zamienia się w rozczarowanie, zwątpienie i rozpacz. Naprawdę doceniam duże możliwości niewidomych i pragnę, aby wszyscy je doceniali. Nie życzę natomiast nikomu, aby rozbijał się o nierealne pragnienia i dążenia. Nie istnieją chyba ludzie, którzy wszystko potrafią i mogą. Najczęściej możliwości te są ograniczone. Jedni są silni, inni słabi, jedni mądrzy, a inni bardzo mądrzy, jedni pracowici, a inni leniwi, jedni zdrowi itd. Nie można więc twierdzić, że niewidomi wszystko mogą i wszystko potrafią. Niektórzy spośród nas naprawdę dużo mogą i potrafią, inni trochę mniej, a są i tacy, którzy potrafią bardzo mało. Wszyscy niewidomi natomiast mogą i potrafią mniej niż ludzie widzący. Nie chodzi o to, że któryś z naszy kolegów jest wybitnym pisarzem, muzykiem, naukowcem czy szachistą. Sukcesów tych nie ułatwił brak wzroku, wręcz przeciwnie - znakomicie je utrudniał. Gdyby ludzie ci dobrze widzieli, prawdopodobnie również byliby jednostkami wybitnymi. Prawda, niewidomi sami chodzą i podróżują, w tym również poza granice naszego kraju. Nie znaczy to jednak, że brak wzroku ułatwia samodzielne chodzenie i podróżowanie. Świadczy natomiast, że mimo braku wzroku czynności te można samodzielnie wykonywać. Kompleks wyższości często występuje wraz z poczuciem niższej wartości. Zdarza się, że niewidomy głosi poglądy o możliwościach pełnego dorównania ludziom widzącym i jednocześnie krępuje się wyjść z białą laską na ulicę. Chodzi bez laski, narażając się na śmieszność i niezrozumienie oraz stwarzając zagrożenie dla siebie i innych. Niektórzy zachowują się czasami tak, jakby byli niezmiernie dumni z tego, że są niewidomi. Uważam, iż nie ma powodu do wstydu z tego tytułu, ale też nie ma powodu do dumy. Dumą mogą napawać nas bez wątpienia jakieś niezwykłe osiągnięcia i to mimo ograniczeń wynikających z naszego inwalidztwa, ale nie samo inwalidztwo. W czasie studiów mieszkałem w akademiku. Był tam zwyczaj, że jeżeli do studenta ktoś dzwonił, portier ogłaszał to przez głośniki, a jeżeli adresata nie było w domu, portier notował pozostawioną wiadomość. Pewnego razu otrzymałem kartkę. Poprosiłem portiera, aby ją przeczytał. Zapis był krótki. "Dzwoniła niewidoma studentka z Zacisza i prosiła o telefon". Za jakiś czas otrzymałem od portiera kartkę o podobnej treści. Tym razem zrezygnowałem z pośrednictwa telefonu i poszedłem do Zacisza - domu studentek. Rozmowę z tą koleżanką rozpocząłem w następujący sposób: "Do cholery, czy ty nie masz imienia i nazwiska? Czy jesteś tylko "niewidomą studentką z Zacisza?"" Później długo rozmawialiśmy na ten temat. Niestety nie udało mi się mojej rozmówczyni wytłumaczyć, o co mi chodzi. Nawiasem mówiąc, przez cały czas naszej rozmowy siedziała ona bokiem do mnie i ani jej do głowy nie przyszło, żeby zwrócić się w stronę rozmówcy. Na pewno prawdą jest, że niewidomy może być świetnym masażystą, matematykiem czy szczotkarzem, ale jeśli ktoś chce mi wmówić, że całkowicie niewidomy może być bardzo dobrym malarzem... Niewidomy oczywiście, może również malować, ale trudno oczekiwać, aby stworzył takie dzieła jak Kossak, Matejko czy Rubens. Wydaje się, że jego dzieła mogą mieć tylko wtedy wartość, gdy osoba oglądająca wie, że zostały namalowane przez niewidomego. Zgadzam się, że niewidomi mogą jeździć na nartach, ale uważam, iż wcale nie muszą od razu wygrywać slalomów z zawodnikami widzącymi. Szopenowi, Mickiewiczowi czy Sierpińskiemu (znany polski matematyk) genialny niewidomy może zagrozić, ale da Vinci czy Szewińskiej, chociaż by miał największy talent - nie. Realizm w rehabilitacji to stawianie sobie ambitnych celów, lecz takich, które są możliwe do osiągnięcia i eliminowanie tych, które nie mają szans powodzenia. Każdy człowiek musi wybierać, czemuś poświęcać więcej czasu i uwagi, a z czegoś rezygnować. Szopen, jak się wydaje, nie miał szans, aby osiągnąć takie wyniki sportowe, jak Kusociński i pewnie odwrotnie - czy obaj z tego tytułu powinni rozpaczać? Każdy realizował się w tym, w czym mógł osiągnąć najwyższe rezultaty. A bliżej życia. Również chciałbym, aby wszyscy ludzie rozumieli mnie i traktowali jak innych. Bez wątpienia tak być powinno, ale również bez wątpienia tak nie jest. Na ludzi, z którymi spotykam się częściej, mogę oddziaływać i zmieniać ich poglądy na temat niewidomych. Nie mam natomiast takich możliwości w odniesieniu do przygodnie spotykanych osób na ulicy, w pociągu, w kawiarni itd. Nie widzę potrzeby z tego tytułu rozpaczać. Staram się zrozumieć tych ludzi i dostosować do ich mentalności i nie wpędza mnie to w kompleksy. Można więc przyjąć, że przecenianie możliwości niewidomych nie sprzyja ich pełnej rehabilitacji. Pełnej rehabilitacji nie sprzyja też niedocenianie tych możliwości. Twierdzenie to, jak się wydaje, nietrudno udowodnić. Jeżeli ktoś nie wierzy w swoje możliwości, nie podejmuje wysiłków, aby cokolwiek osiągnąć. Człowiek taki nie nauczy się samodzielnie chodzić i podróżować, bo to niebezpieczne i wstyd wyjść na ulicę z białą laską. Nie nauczy się pisma Braille'a, bo to zbyt trudne, a on nie ma wyczucia w palcach. Na zwyczajnej maszynie nie nauczy się pisać, bo nie może przeczytać tego co napisał. Wszystko jest wtedy zbyt trudne, niebezpieczne, nie dla mnie, może i inni to potrafią, ale ja... Zawsze ja mam rację, tylko ja jestem w porządku, gdybym widział... ale tak... Przy takim stosunku do rehabilitacji naprawdę nie istnieją żadne możliwości usamodzielnienia. Nie można też liczyć na jakikolwiek sukces czy dobre samopoczucie. Wszyscy chyba znamy takich niedowiarków. Jeżeli uda się ich przekonać i zachęcić do wysiłku okazuje się, że człowiek niewidomy naprawdę wiele może. Rehabilitacja zatem wymaga nie tylko wielkiego wysiłku, lecz także wiary, zaangażowania i realnej oceny swoich możliwości - wytyczania celów i uporu w dążeniu do ich realizacji. Do głównych wrogów rehabilitacji zaliczam więc zarówno nadmiar, jak i brak wiary w możliwości niewidomego, niedocenianie możliwości i ich przecenianie. Za przeszkody, które należy eliminować u siebie i u innych, uważam na równi kompleks wyższości, jak i niższości oraz wszelkie iluzje, które przesłaniają nam niekiedy rzeczywistość. Trzeba wiedzieć, że nawet z najpiękniejszych marzeń - bez wysiłku, bez pracy i jeszcze bez paru innych "bez" - nic nie będzie. Ale trzeba również wiedzieć, że bez marzeń nie byłoby dzieł sztuki, odkryć geograficznych, naukowych, wynalazków, podboju kosmosu itd. Jednak marzenia powinny być tylko początkiem wytężonej pracy, konsekwencji, wytrwałości. 1 1 1 ff 0 32 1 3 3 75 0 2 108 1 4b 1 74 1 ÉŔĂĂ1.3. Warunki i cele kompleksowej rehabilitacji Kompleksowa rehabilitacja polega na przywróceniu zdolności do możliwie pełnego uczestnictwa we wszystkich dziedzinach życia. Jej cele powinny być wytyczane w zależności od wielu czynników. Wyznaczają je między innymi: wiek życia inwalidy, płeć, ogólny stan zdrowia, poziom inteligencji i aspiracji, zainteresowania, uwarunkowania środowiskowe i rodzinne, doświadczenia dotychczasowego życia. W każdym przypadku celem rehabilitacji jest inny jej zakres i kierunek. Niewidome dziecko należy przygotować do kilkudziesięciu lat życia i pracy zawodowej. W przypadku ociemniałego w podeszłym wieku zakres ten jest o wiele skromniejszy, jego potrzeby, a zwłaszcza możliwości, są bowiem znacznie mniejsze. Pewne cele rehabilitacyjne są wspólne dla wszystkich inwalidów wzroku. Bez wątpienia w każdym przypadku niezbędna jest rehabilitacja lecznicza, realizowana przez lekarzy okulistów. Dopiero gdy ich wysiłki okażą się nieskuteczne, niezbędne stają się inne zabiegi rehabilitacyjne. Lekarze okuliści nie powinni jednak ograniczać się wyłącznie do leczenia. Ich rolą musi być wstępne ukierunkowanie rehabilitacyjne tracącego wzrok czy rodziców dziecka, które urodziło się niewidome. Ich obowiązkiem jest poinformowanie o rzeczywistym stanie wzroku, o rokowaniach leczenia, a następnie o placówkach, które mogą udzielić fachowej pomocy rehabilitacyjnej. Lekarze powinni też przekonać o potrzebie rehabilitacji. Niestety, rzadko kiedy wywiązują się oni należycie z tych obowiązków. Częściej natomiast, przez rozbudzanie i podtrzymywanie bezpodstawnej nadziei na przywrócenie wzroku, utrudniają proces rehabilitacji. Tym samym pierwsze ogniwo systemu rehabilitacji funkcjonuje nie najlepiej. Drugie natomiast - rejestracja osób tracących wzrok - zupełnie nie istnieje. PZN próbuje tę lukę wypełniać, ale nie jest to działanie wystarczające. Wszystkim tracącym wzrok niezbędne jest poradnictwo rehabilitacyjne, którego niemal nie posiadamy. Inwalidzi wzroku mogą więc najczęściej liczyć na niefachową poradę, udzielaną przez działacza społecznego lub pracownika Związku. Znaczenie rehabilitacyjnej roli lekarzy okulistów i poradnictwa rehabilitacyjnego jest niezmiernie ważne w całym procesie usamodzielniania. Wynika to z faktu, że przekonanie o możliwościach rehabilitacji i rozbudzenie dążeń do samodzielności jest warunkiem decydującym o powodzeniu dalszej pracy z niewidomym czy ociemniałym. Wszyscy niewidomi i ociemniali powinni przejść trudną drogę rehabilitacji podstawowej. Bez tego nie mogą być samodzielni. Równie niezbędna jest rehabilitacja psychiczna i społeczna, bowiem bez akceptacji swego inwalidztwa, bez umiejętności współżycia z ludźmi, nie może być mowy o prawidłowym funkcjonowaniu człowieka. Niemal w każdym przypadku niezbędny jest też sprzęt rehabilitacyjny, niekiedy pies-przewodnik, a czasami człowiek, którego pomocy nic zastąpić nie może. Samotnym niewidomym w podeszłym wieku konieczne są miejsca w domach pomocy społecznej. Wielu niezbędne są leki, pozwalające zachować pozostałe im możliwości widzenia. Cele kompleksowej rehabilitacji są różne dla poszczególnych niewidomych. W przypadku młodego, wybitnie uzdolnionego niewidomego, celem będzie rozwijanie jego uzdolnień tak, aby mógł on osiągnąć znaczną samodzielność, sukces zawodowy, naukowy, twórczy czy inny, odpowiadający jego możliwościom. Przeciętnemu młodemu niewidomemu należy pomóc w zdobyciu zawodu, na przykład masażysty, telefonisty, tokarza czy innego kwalifikowanego pracownika. Samodzielność oczywiście i w tym przypadku jest konieczna. Niewidomego o obniżonej sprawności psychomotorycznej należy przygotować do wykonywania prostych czynności zawodowych i zatrudnić go w zakładzie pracy chronionej. Należy też przygotować go do radzenia sobie w życiu codziennym. W trudniejszych przypadkach niezbędne jest zapewnienie pomocy innych osób. Niewidomi z umiarkowanymi i głębszymi niedorozwojami umysłowymi nie mogą liczyć na sukcesy. W takich przypadkach wystarczy, jeżeli uda się nauczyć wykonywania czynności samoobsługowych, higienicznych i innych, niezbędnych w życiu codziennym. W każdym przypadku jednak, należy dążyć do wykorzystania wszystkich możliwości człowieka, nawet tych znikomych. Życie rodzinne, towarzyskie, przyjaźń, korzystanie z dóbr kultury, praca i wypoczynek, sport, zabawa i niemal wszystko inne jest w mniejszym lub większym stopniu dostępne człowiekowi pozbawionemu wzroku. Trzeba tylko w to uwierzyć i wytrwale dążyć do osiągnięcia wytyczonych celów. Bez tej wiary i zaangażowania niewidomego, przy najlepszej nawet pomocy, nie da się zbyt wiele osiągnąć. Z drugiej jednak strony, nawet przy największym zaangażowaniu niewidomego i jego dużych zdolnościach, fachowa pomoc jest niezbędna, gdyż ułatwia osiągnięcie celów rehabilitacyjnych. Szpitale, poradnie, żłobki, przedszkola, szkoły, zakłady pracy chronionej, warsztaty terapii zajęciowej, świetlice, sanatoria, domy wypoczynkowe, specjalnie organizowana turystyka, pomoc socjalna, system rent i dodatków do rent itp. - wszystko to bez wątpienia jest niezbędne inwalidom wzroku. Nie dopracowaliśmy się w kraju spójnego systemu rehabilitacji i pomocy niewidomym. Szczególnie duże braki istnieją w przypadku niewidomych ze złożonym, ciężkim inwalidztwem. Pomoc tej grupie niewidomych jest niewystarczająca. Nawet w naszym środowisku nie wszyscy chcą uznać, że potrzeby całkowicie niewidomego są znacznie większe niż słabowidzącego, a potrzeby głuchoniewidomego lub niewidomego z amputacjami kończyn większe niż całkowicie niewidomego bez takich obciążeń. Mamy w kraju wiele różnorodnych instytucji, działających na rzecz inwalidów wzroku. Ich działalność nie jest jednak koordynowana. Funkcję koordynatora wszystkich działań na rzecz inwalidów wzroku usiłuje więc pełnić PZN. Jednak nasza organizacja nie może nic zarządzić, nakazać, zmusić. Może tylko postulować, wnioskować, domagać się i to robi. Jednak takie starania nie zawsze są skuteczne. I tak na przykład od lat Związek nie może doprosić się wprowadzenia urzędowej rejestracji niewidomych i słabowidzących. Od lat też w sposób jednoznaczny, nie budzący wątpliwości, nie można egzekwować obowiązku szkolnego w odniesieniu do niewidomych dzieci, zwłaszcza z dodatkowymi inwalidztwami. Nie dopracowaliśmy się sposobów odpowiedniego informowania niewidomych o działalności instytucji i organizacji działających na ich rzecz - o uprawnieniach, możliwościach uzyskania pomocy, sprzęcie rehabilitacyjnym.Do nierozwiązanych problemów z lat ubiegłych dołączają się nowe. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły nam na niebywałą skalę bezrobocie wśród niewidomych. Jak na razie, z problemem tym nie potrafimy sobie radzić. Brakuje nam dobrze funkcjonującej pomocy samotnym niewidomym w ich miejscu zamieszkania. Brakuje miejsc w domach pomocy społecznej, dobrego, w dostatecznej ilości i asortymencie sprzętu rehabilitacyjnego. Pomoc socjalna jest również niewystarczająca. Nie można powiedzieć, że niewidomi i ociemniali mają w Polsce idealne warunki rehabilitacji... Naszego systemu rehabilitacji nie można uznać za doskonały. Wprawdzie w niektórych dziedzinach udało się osiągnąć imponujące wyniki, a rozbudowa bazy leczniczo-rehabilitacyjnej przerosła chyba wszelkie oczekiwania. Książka "mówiona" dociera niemal do wszystkich zainteresowanych. Niewidomi szkolą się do pracy w nowoczesnych, ciekawych zawodach. Są też i inne sukcesy, lecz to nie wystarcza. Wszyscy działacze i pracownicy Związku powinni mieć świadomość, że wiele dziedzin naszego życia wymaga doskonalenia. Konieczne jest podejmowanie coraz to nowych problemów i ich rozwiązywanie. Konieczne są poszukiwania dróg dotarcia do najbardziej potrzebujących naszej pomocy. Niewątpliwe sukcesy, w niektórych dziedzinach, nie powinny uspokajać. Naszym celem powinno być udzielanie wszystkim niewidomym takiej pomocy, jaka jest im niezbędna. 1.4. Pierwsze, rehabilitacyjne zadanie Jak starałem się wykazać w rozdziale 1.3, aby można było udzielać odpowiedniej pomocy niewidomym i ociemniałym, niezbędny jest spójny, sprawnie działający system rehabilitacji. Najsprawniejszy jednak system nie gwarantuje sukcesu rehabilitacyjnego. Sukces taki bowiem zależy od wielu czynników, a przede wszystkim od samego ociemniałego i jego najbliższych. Najtrudniejszym zadaniem jest przekonanie ociemniałego i jego rodzinę o możliwościach rehabilitacyjnych i wyzwolenie motywacji do wysiłku niezbędnego w trudnym procesie usamodzielnienia się. Piszę o ociemniałych, gdyż dorośli niewidomi, u których inwalidztwo istnieje od urodzenia lub wczesnego dzieciństwa, albo dzięki rodzicom i szkole zostali zrehabilitowani, albo, zaniedbania rehabilitacyjne są tak wielkie, że pomoc jest niezmiernie trudna. Podjęcie procesu rehabilitacji nie jest łatwym i miłym zadaniem. Wymaga bowiem uznania faktu inwalidztwa jako stanu trwałego, osłabienia nadziei na odzyskanie wzroku i postanowienia dotyczącego dalszego życia w warunkach niekorzystnie zmienionych w porównaniu ze stanem poprzednim. Mimo to, jest to konieczne, ponieważ pogodzenie się z losem bez walki, rezygnacja z samodzielności, która jest możliwa, do niczego dobrego doprowadzić nie może. Każdy ociemniały powinien uwierzyć, iż może żyć podobnie jak inni ludzie i robić wszystko, co jest możliwe, aby to osiągnąć. Związek niewidomych, poradnie rehabilitacyjne, zakłady szkolenia i rehabilitacji oraz różni specjaliści mogą pomóc, ale tylko pomóc. Nikt za ociemniałego nie nauczy się żyć bez wzroku, radzić sobie w różnych sytuacjach, być potrzebnym innym ludziom i czerpać z tego zadowolenie. On sam musi do tego dojrzeć i osiągnąć to własnym wysiłkiem. Zadaniem osób zajmujących się etatowo lub społecznie rehabilitacją niewidomych, jest ułatwić nowo ociemniałym podjęcie tych tak ważnych i trudnych decyzji. Jak jednak cel ten osiągnąć? Ociemniały niejednokrotnie unika "jak zarazy" wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z inwalidami wzroku. Unika więc związku niewidomych, zakładu rehabilitacji itd. na pewno nie należy zbyt nachalnie przekonywać go, że tylko w Polskim Związku Niewidomych może znaleźć odpowiednią pomoc i warunki kompleksowej rehabilitacji. To mogłoby odnieść odwrotny skutek; człowiek jest przekornym stworzeniem a utrata wzroku nie zmienia ludzkiej natury. Warunkiem skutecznej pomocy jest znajomość psychiki. Jak wiadomo, każdy z nas jest inny, każdy ma inne upodobania, zainteresowania, doświadczenia życiowe, poglądy na świat, temperament, usposobienie i tak dalej. Trzeba podjąć próbę szukania czegoś, o co można zahaczyć swoje starania. Być może taki ociemniały lubi czytać książki. Wówczas należy dostarczyć mu książkę mówioną, gdyż brajlowska jest zbyt trudna w pierwszym okresie po utracie wzroku. Magnetofon i książka mówiona jest znacznie przystępniejszą formą korzystania z literatury, a dla nowo ociemniałych wręcz idealną. Podobać się może również ich rodzinom. Można ją czytać w czasie gotowania obiadu, sprzątania, prasowania, i wykonywania innych prac domowych. Taka książka może przekonać, może być dobrym początkiem. Następnie można wypożyczyć prase dla niewidomych, oczywiście w wersji dźwiękowej. W ten sposób można powoli ociemniałego przekonać do dalszych wysiłków i korzystania z pomocy fachowców czy kolegów. Książka jednak może być pomocna tylko w przypadku osoby lubiącej czytać. Jeżeli ktoś nie lubił jako człowiek widzący, teraz też najczęściej nie polubi. (Chociaż może zdarzyć się, że z konieczności polubi). Jego możliwości korzystania z rozrywek uległy zmniejszeniu a o tych, w dalszym ciągu istniejących, nowo ociemniały nie wie. Może więc polubić książki ale nie należy zbytnio go do tego nakłaniać. Powoli sam dojrzeje. Trzeba szukać innego punktu zaczepienia. Może szachy dostosowane do możliwości niewidomych, może warcaby, może udział w wycieczce organizowanej przez koło Polskiego Związku Niewidomych, może udział w pielgrzymce, imprezie kulturalnej. Dobre wrażenie robi zawsze zegarek brajlowski. Każdy lubi orientować się w czasie. Ociemniały z natury rzeczy spędza sporo czasu sam. Zegarek jest więc dla niego bardzo przydatny. Może też przyczynić się do przekonania o innych możliwościach. Trzeba coś takiego wyszukać, czym można zainteresować. A jak się już to uda - dalej pójdzie łatwiej. Niezmiernie ważną rolę mogą spełnić kontakty z innymi niewidomymi. Człowiek, jeżeli nie może porównać swojej sytuacji życiowej, z sytuacją innych ludzi, nie może jej ocenić nie wie czy jest ona dobra, czy zła. Dopiero w życiu społecznym, w kontaktach z innymi ludźmi, możemy wyznaczyć i ocenić swoją pozycję. Dla Chińczyka wystarczy trochę ryżu aby zaspokoić głód, Polak do tego celu, potrzebuje kotleta schabowego z ziemniakami i kapustą, a Francuz - żabich udek, ślimaków, homarów i tym podobnych frykasów. Jeżeli ktoś żyje w buszu, nie wie, że ludzie posiadają piękne samochody, telewizory kolorowe i mieszkania z klimatyzacją - nie odczuwa braku podobnych dóbr. Niewidomi żyjący wśród ludzi pełnosprawnych, porównują z nimi swoje warunki życia, trudności i ograniczenia. Niejednokrotnie są skłonni do przeceniania możliwości ludzi widzących, ich szczęścia, sukcesów, powodzenia itp.Wydaje się im, że spotkało ich największe nieszczęście, że nic już osiągnąć nie mogą, że na nic dobrego w życiu liczyć nie należy. Nie jest to obiektywną prawdą, ale tak może wyglądać z ich subiektywnego punktu widzenia. Spotkania z innymi niewidomymi, rozmowy, obserwacje ich zachowania i postępowania rozszerzają możliwości porównań. Okazuje się wtedy, że moja sytuacja, nie jest jeszcze taka zła. Jeżeli inni niewidomi mogą żyć pełnią życia, uczyć się, bawić i pracować, to dlaczego, ja również nie powinienem dążyć do ułożenia sobie podobnie życia. Nie radzę nikomu, by cieszył się czyimś nieszczęściem i przez korzystne dla siebie porównania, poprawiał swoje samopoczucie. Podstawą rehabilitacji jest zrozumienie zarówno ograniczeń, jakie wiążą się z inwalidztwem, ale też i możliwości, jakie jeszcze pozostały. Przekonanie się, że możliwości te nie są tak małe, jak się nam wydaje, jest rzeczą ważną i pożyteczną. Trzeba starać się myśleć, jak możliwości te wykorzystać i rozszerzyć, a nie rozpamiętywać ciągle, tego, co zostało bezpowrotnie utracone. Kontakty z innymi inwalidami wzroku, poznanie ich trudności i sposobów przezwyciężania ograniczeń, sukcesów i dróg do nich prowadzących, niepowodzeń oraz przyczyn,które je spowodowały, pozwala lepiej zrozumieć siebie i swoje kłopoty. Pozwala też na znalezienie metod pokonywania trudności i ograniczeń. Konieczne jest uświadomienie sobie, że za niektóre niepowodzenia, kłopoty i trudności odpowiedzialny jest sam niewidomy, a nie jego inwalidztwo. Z tych względów należy zachęcać wszystkich niewidomych, zwłaszcza nowo ociemniałych do kontaktów z bardziej doświadczonymi koleżankami i kolegami. Jeżeli ociemniały zostanie przekonany o konieczności podjęcia wysiłku, usamodzielnienia się, możliwości rehabilitacji - osiągnięty zostanie pierwszy, najważniejszy, cel rehabilitacyjny. 2. Niektóre problemy rehabilitacji podstawowej 2.1. Rehabilitacja podstawowa Rehabilitacja w przypadku inwalidów, jak już pisałem w rozdziale 1.2, to przywrócenie utraconych sprawności, umiejętności i możliwości w różnych dziedzinach życia. Rehabilitacja jest procesem złożonym, trudnym i długotrwałym. Niełatwo stwierdzić, czy proces ten już został zakończony, czy jeszcze trwa. Być może całe życie musimy dążyć do coraz większej samodzielności albo przynajmniej nie dopuszczać do utraty nabytych wcześniej sprawności. Mówimy wówczas o samorehabilitacji. Proces rehabilitacji składa się z wielu oddziaływań, zmierzających do pokonania trudności w różnych dziedzinach życia. Oddziaływania te nie stanowią wyizolowanych zadań. Wyniki uzyskiwane w jednej dziedzinie wywierają wpływ na inne. Przykładem może być opanowanie technik posługiwania się pismem. Umiejętność ta stwarza możliwość zdobywania wykształcenia, ułatwia wykonywanie pracy zawodowej, zdobywanie informacji itd. Brak tej umiejętności natomiast sprowadza ociemniałego, dorosłego człowieka, niejednokrotnie wykształconego, do poziomu dziecka lub analfabety. Podobnie ma się sprawa z samodzielnym poruszaniem się. Brak tej umiejętności ograniczająco wpływa na całe życie ociemniałego czy niewidomego. Niepowodzenia np. w pracy zawodowej czy trudności nie do pokonania w orientacji przestrzennej wpływają na psychikę człowieka i utrudniają realizację zadań, które są łatwiejsze i możliwe do wykonania. Z powyższego wynika, że pomoc rehabilitacyjna musi być bardzo szeroka i nic tu nie może być lekceważone czy pomijane. Człowiek, jak wiadomo, jest istotą psychosomatyczną, tzn. funkcjonuje jako całość - psychiki i ciała. Rehabilitacja kompleksowa obejmuje: rehabilitację leczniczą, podstawową, zawodową, psychiczną i społeczną. Pamiętajmy jednak, że podział ten jest tylko porządkowy, wprowadzony ze względów organizacyjnych. W praktyce najlepiej jest, jeżeli udzielamy wszechstronnej pomocy rehabilitacyjnej. Do zadań rehabilitacji podstawowej należy między innymi usprawnienie niewidomego, aby stał się w miarę niezależny w życiu codziennym. Należy więc nauczyć go wykonywania wielu czynności niezbędnych codziennie. Ważna jest umiejętność wykonywania czynności samoobsługowych i związanych z utrzymaniem higieny ciała, odzieży i pomieszczeń, w których przebywamy. Dla kobiet, chociaż nie wyłącznie, duże znaczenie ma kosmetyka, dobry makijaż, estetyczny ubiór. Trzeba więc tego wszystkiego nauczyć się, bo inaczej będziemy zależni od innych ludzi. Zależność taka jest bardzo niemiła i źle wpływa na naszą psychikę. Ważna jest też umiejętność sporządzania chociażby tylko prostych posiłków i innych czynności związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Niezmiernie ważne, w procesie rehabilitacji, jest ćwiczenie pozostałych zmysłów. Bez takiego ćwiczenia, bez opanowania umiejętności różnicowania bodźców w stopniu umożliwiającym orientację w otoczeniu, nie można osiągnąć dostatecznego stopnia zrehabilitowania. Przykładem może być zmysł dotyku. Jest on w podobnym stopniu rozwinięty u wszystkich ludzi. Sposób posługiwania się nim przez niewidomych jednak, stwarza złudzenie, jakby dysponowali niezwykle wrażliwym dotykiem. Tak nie jest, lecz przez długotrwałe ćwiczenia, niewidomi osiągnęli znacznie wyższy stopień różnicowania bodźców dotykowych umożliwiający np. sprawne czytanie pisma punktowego. Podobnie można wyćwiczyć zmysł słuchu czy węchu. Progu wrażliwości poszczególnych zmysłów nie można zmienić na korzystniejszy, lecz różnicowanie można, w drodze ćwiczeń, znacznie poprawić. I to jest bardzo ważne w procesie rehabilitacji podstawowej. Opanowanie umiejętności posługiwania się dostępnym sprzętem rehabilitacyjnym może również ułatwić niewidomemu wykonywanie niektórych czynności, a inne umożliwić. Niestety dobrego sprzętu mamy niewiele. Ponadto, jeżeli dysponujemy takim sprzętem, bardzo często udostępniamy go niewidomym bez przeszkolenia w posługiwaniu się nim. Prowadzi to czasami do niemożności wykorzystania aparatu słuchowego, monookularu czy innego urządzenia. Po utracie wzroku występuje konieczność uczenia się niemal wszystkiego od początku. Nawet poprawne spożywanie posiłków, zwłaszcza uczestnictwo w przyjęciach, powoduje konieczność opanowania różnych form zachowania umożliwiających radzenie sobie, podobnie jak pozostali ludzie. Zapalenie papierosa bez kontroli wzrokowej może nastręczać znaczne trudności. Zwykła rozmowa, przywitanie się i wiele innych, na które wcześniej nie było potrzeby zwracać szczególnej uwagi, po utracie wzroku, staje się trudne do wykonania i wymaga specjalnego uczenia się. W procesie rehabilitacji podstawowej szczególnie ważną rolę odgrywa opanowanie trzech grup umiejętności: wykonywania czynności samoobsługowych, nauczenia się samodzielnego chodzenia i podróżowania oraz opanowania bezwzrokowych technik posługiwania się pismem. Zagadnieniom tym poświęcę nieco więcej miejsca w rozdziałach: 2.2, 2.3 i 2.4. Jak wynika z powyższych rozważań, rehabilitacja podstawowa, elementarna jest warunkiem powodzenia w innych dziedzinach: w pracy zawodowej, w życiu towarzyskim i rodzinnym, rehabilitacji psychicznej i społecznej; pozwala na opanowanie technik życia codziennego, wykonanie tysiąca drobnych czynności, nauczenia sposobów zachowania się w różnych sytuacjach, wytworzenie automatyzmów działania, nawyków itp. Fachowa pomoc w zakładzie rehabilitacji, na dobrze przygotowanym i prowadzonym kursie rehabilitacyjnym, w poradni rehabilitacyjnej może przyśpieszyć i ułatwić proces usamodzielniania się ociemniałego czy niewidomego. Zakres niezbędnej pomocy, jak już pisałem, w rozdziale 1.2. jest niejednakowy dla wszystkich i zależy od wielu czynników. To, co dla jednego jest bardzo ważne, dla kogoś innego może okazać się całkowicie zbędne. Dlatego pomoc rehabilitacyjna powinna być dostosowana do indywidualnych potrzeb i możliwości każdego inwalidy wzroku. Pamiętajmy jednak, że pomoc jest potrzebna, ale zaangażowanie samego ociemniałego, jest niezbędne w procesie rehabilitacji. Jeżeli ktoś bardzo chce, osiągnie dobre wyniki nawet bez fachowej pomocy. Jeżeli natomiast ociemniały nie chce, żadna pomoc nie może być skuteczna. 2.2. Czynności samoobsługowe Techniki życia codziennego bez wzroku, podobnie jak wszystkie inne czynności, sprawiają nowo ociemniałemu duże trudności, a niemożliwość ich wykonywania, deprymująco wpływa na psychikę. Utrata wzroku początkowo powoduje całkowitą niezaradność człowieka. W pierwszym okresie życia z inwalidztwem, wszystko jest zbyt trudne, nieznane, wszystko przeraża, obezwładnia, przygnębia. Jest to naturalna reakcja organizmu na niezmiernie trudną sytuacje, w jakiej znalazł się nowo ociemniały. Trudności te mają charakter obiektywny i subiektywny oraz wymiar społeczny. Orientacja staje się bardzo trudna, nawet we własnym mieszkaniu. Znalezienie czegokolwiek jest uciążliwe a niejednokrotnie wręcz niemożliwe. Logiczny, uporządkowany, zrozumiały świat stał się chaosem dźwięków, wydarzeń, przedmiotów, których nie ma tam gdzie powinne być a są w nieoczekiwanych miejscach. W takiej sytuacji trzeba żyć i jakoś sobie radzić. Trzeba myć się, golić, ubierać jeść. Trzeba zawiązać krawat, zrobić makijaż, dobrać części garderoby. A jak nalać wrzątku aby nie poparzyć się? Jak wyprasować bluzkę czy spodnie? A jednak wszystko to jest możliwe. Są całkowicie niewidome kobiety, które świetnie prowadzą dom, gotują, sprzątają, prasują, myją i wykonują wszelkie niezbędne czynności. Wszystkiego można się nauczyć. Nie tylko można ale i trzeba. Są czynności, które człowiek powinien sam wykonywać. Im mniej niewidomy potrafi, tym więcej pomocy potrzebuje, tym bardziej czuje się niesamodzielny, zależny od innych, bardziej czuje się inwalidą, kaleką, człowiekiem nieprzydatnym, uciążliwym dla innych itd. Świadomość taka jest bardzo przykra. Może być trudniejsza do zaakceptowania niż sama utrata wzroku, która ją spowodowała. Tym negatywnym skutkom utraty wzroku przeciwdziałać można tylko w jeden sposób: starać się uzyskać możliwie największą sprawność, samodzielność. Opanowanie bezwzrokowych metod wykonywania czynności życia codziennego, jest jednym z najważniejszych celów rehabilitacji. Osiągnięcie tego celu pozwala inaczej spojrzeć na własne inwalidztwo. Okręgi Polskiego Związku Niewidomych organizują wiele kursów rehabilitacji podstawowej. Na kursach tych nowo ociemniali uczą się radzić sobie z trudnościami życia codziennego. Jak już wspomniałem, najbardziej skuteczną pomocą będzie, przekonanie nowo ociemniałego o potrzebie przeszkolenia i załatwienie skierowania na odpowiedni kurs organizowany przez dany okręg PZN lub w bydgoskim Ośrodku Szkolenia i Rehabilitacji PZN. Bardzo ważne jest również aby nie przeszkadzać ociemniałemu przez wyręczanie go we wszystkim, nawet w najprostszym czynnościach. Niestety, najbliżsi, niejednokrotnie "robią wszystko, co mogą", aby ociemniałemu uniemożliwić osiągnięcie dostępnego stopnia samodzielności, aby zrobić z niego życiową ofermę. Wynika to oczywiście z nieświadomości, z braku znajomości możliwości inwalidów wzroku. Niezależnie jednak od motywów, skutki tych dobrych chęci i nadmiernej troski o "wygodę ociemniałego", są fatalne. Również niektórzy nowo ociemniali i niewidomi, z gorliwością godną lepszej sprawy współdziałają ze swoim otoczeniem w wyrządzaniu sobie krzywdy. Unikają oni wysiłku, nie podejmują trudnych zadań rehabilitacyjnych, godzą się na zależność od innych. Przekreślają w ten sposób pozostałe im możliwości. ÉŔĂĂ2.3 Samodzielne poruszanie się niewidomych Umiejętność samodzielnego poruszania się jest jednym z warunków kompleksowej rehabilitacji niewidomych. Bez opanowania tej umiejętności występują poważne ograniczenia we wszystkich dziedzinach życia. Nawet to, co jest w pełni dostępne, może być poważnie utrudnione, jeżeli niewidomy nie potrafi samodzielnie chodzić po ulicach, korzystać ze środków lokomocji, trafiać tam, gdzie trafić potrzebuje. Wyobraźmy sobie życie towarzyskie. Jeżeli po imieninach, spotkaniu "na brydża, drinka", na plotki czy innej, okazji, trzeba niewidomego odprowadzić do domu a wcześniej pójść po niego, na pewno jest to niedogodne. Lepiej zrezygnować z zaproszenia gościa, z którym jest tyle kłopotu. A sprawa codziennych zakupów. Możliwości pracy też są poważnie ograniczone. Wyobraźmy sobie masażystę, który samodzielnie nie trafi do szpitala, w którym ma pracować. Podobnie ma się sprawa z zaspokajaniem innych potrzeb. Ograniczenia te są boleśnie odczuwane, negatywnie wpływają na psychikę i nie pozwalają cieszyć się życiem. Dorosły człowiek nie może pogodzić się z brakiem niezależności. Żadna "opieka" nie zastąpi samodzielności. Opieka bowiem, uzależnia niewidomego od osoby opiekującej się. A przecież każdy boleśnie odczuwa ograniczenia swojej niezależności. W tym miejscu należy zauważyć, że bardzo często osoby najbliższe nam, wyznają takie poglądy: "Niewidomym należy opiekować się i pomagać mu we wszystkim i zawsze. Oczywiście, że należy, ale tak, żeby nie ograniczać jego możliwości. Samodzielnego poruszania się niestety, sam ociemniały, bez pomocy, najczęściej nie może się nauczyć i nie każdy może w tym pomóc. Przede wszystkim, niewidomy czy ociemniały musi zrozumieć potrzebę opanowania tej umiejętności, konieczność podjęcia niemałego wysiłku i przełamania uprzedzeń, skrępowania, obaw, strachu, lęku. Dobrze jest, jeżeli możemy przy tym liczyć na pomoc naszych najbliższych. Mogą oni pomóc zaakceptować konieczność wysiłku prowadzącego do samodzielności. Samą naukę jednak, należy powierzyć instruktorowi orientacji przestrzennej. Kilkadziesiąt godzin nauki, przy odpowiedniej motywacji wystarczy do opanowania podstaw samodzielnego poruszania się, technik posługiwania się białą laską, wykrywania punktów orientacyjnych, korzystania z pozostałych zmysłów a głównie dotyku i słuchu. Później pozostaje już tylko codzienne ćwiczenie. Przeciętny niewidomy, jeżeli tylko chce i otrzyma fachową pomoc, może być pod tym względem samodzielny. Ze względu na znaczenie orientacji przestrzennej w procesie rehabilitacji, każdy niewidomy powinien podjąć trud opanowania niezbędnych umiejętności. Każdy natomiast, kto chce pomóc ociemniałemu, powinien zachęcać go do samodzielności. Nie znaczy to jednak, że niewidomy może stać się do tego stopnia samodzielny, że nie będzie potrzebował pomocy. Jest to niemożliwe. Ważne jest jednak, aby każdy starał się być w dostępnym dla siebie stopniu zrehabilitowany. Ważne jest też, żeby mógł liczyć na pomoc ludzi w sytuacjach, w których sam sobie poradzić nie jest w stanie. Jak już wspomniałem, tylko wykwalifikowany instruktor, w sposób efektywny, przy najmniejszym nakładzie sił i zaoszczędzeniu wielu przykrych doświadczeń, może pomóc niewidomemu opanować trudną sztukę samodzielnego chodzenia i podróżowania. Członkowie rodziny, przyjaciele, niewidomi koledzy i działacze najlepiej zrobią, jeżeli przekonają niewidomego o jego możliwościach. Reszty dokonają fachowcy i sam ociemniały. Opanowanie technik samodzielnego, stosunkowo swobodnego poruszania się i podróżowania jest chyba najtrudniejszym zadaniem rehabilitacyjnym. Wymaga poznania odpowiednich technik posługiwania się białą laską, poznania miasta bez kontroli wzrokowej i przezwyciężenia strachu przed wypadkiem. Pamiętajmy, że niewidomy znacznie częściej narażony bywa na urazy, pobrudzenie się, zabłądzenie i na podobne "atrakcje". Najtrudniejsze jest jednak pokonanie skrępowania, nieuzasadnionego wstydu z powodu inwalidztwa, chęci unikania niezdrowego zainteresowania ze strony innych osób, ich niedelikatności, a czasami nawet brutalnego wścibstwa. Samodzielne poruszanie się jest najtrudniejsze głównie z powodu uwarunkowań społecznych i psychicznych. Trudności te jednak musimy pokonać, jeżeli nie chcemy rezygnować z niczego, co jest dla nas dostępne. Nie można też rezygnować z umiejętności samodzielnego poruszania się. Poruszanie się po mieście, chodzenie na długie spacery po lasach, łąkach i górach, podróżowanie itp w najpełniejszym stopniu ułatwić może korzystanie z pomocy widzącego przewodnika. Człowiek przewodnik potrafi wiele nam ułatwić i za nas załatwić. Niestety, korzystając z jego pomocy, stajemy się niesamodzielni, zależni i nie zawsze możemy liczyć na tego rodzaju usługi. Wspaniałą pomocą w orientacji przestrzennej jest pies-przewodnik. Utrzymanie psa, wiadomo, wymaga środków na jego żywienie i leczenie. Wymaga też odpowiednich warunków mieszkaniowych i czasu na spacery z nim, jego pielęgnację itp. W pewnym stopniu orientację przestrzenną i w miarę bezpieczne poruszanie się, ułatwić mogą elektroniczne aparaty do wykrywania przeszkód. Przydatności takich urządzeń, jak na razie jednak, nie można przeceniać. Mogą być one w pewnych okolicznościach przydatne, ale posługiwanie się nimi może też być uciążliwe. Najbardziej uniwersalną i niezawodną pomocą w orientacji przestrzennej jest biała laska. Opanowanie odpowiednich technik posługiwania się nią, zapewnia znaczny stopień bezpieczeństwa, możliwości radzenia sobie w różnych sytuacjach, wygodę i niezależność. Pozwala też unikać sytuacji krępujących i różnych ograniczeń. O psychologicznych problemach związanych z posługiwaniem się białą laską szerzej piszę w rozdziale 4.4. Raz jeszcze podkreślam, że brak samodzielności w poruszaniu się przekreśla lub poważnie ogranicza niemal wszystkie nasze możliwości. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że ociemniały, który nie nauczy się samodzielnie chodzić, nie osiągnie dostatecznego stopnia rehabilitacji psychicznej i społecznej. ÉŔĂĂ2.4. Posługiwanie się pismem Jednym z najważniejszych zadań rehabilitacyjnych jest przywrócenie ociemniałemu możliwości posługiwania się pismem. Istnieje kilka technik zapisu i odczytu słowa: pismo punktowe, pisanie na zwykłej maszynie, zapis na taśmie magnetofonowej, użycie optakonu, komputera czy innego urządzenia elektronicznego. Mimo tych wynalazków, pismo punktowe, stworzone w 1825 r. przez szesnastoletniego Ludwika, Braille'a, jest jak dotąd najbardziej praktyczne. Posługiwanie się nim nie wymaga bardzo drogich urządzeń. Tabliczkę i rysik można schować do kieszeni i użyć niemal wszędzie byle tylko było na czym usiąść. Tabliczkę można położyć na kolanach. Posługiwanie się tym pismem jest również łatwiejsze od niektórych innych technik, np. pisania i czytania przy pomocy komputera. Mimo tych możliwości trafiają się niewidomi nawet pracownicy umysłowi, i to w naszym Związku, którzy pisma tego nie opanowali. Można zrozumieć działaczy, którzy niejednokrotnie przychodzą do nas w późniejszych latach życia, kiedy trudniej jest uczyć się, a zwłaszcza pisma Braille'a. Niezrozumiałe natomiast jest, jak można skończyć szkołę średnią i wyższe studia, a następnie pracować na odpowiedzialnym stanowisku bez tej umiejętności. Jak już wspomniałem, dzięki wynalazkowi Ludwika Braille'a - istnieje możliwość posługiwania się pismem. Pismo punktowe początkowo wydaje się bardzo trudne, a dla ludzi widzących, wręcz niezrozumiałe. To prawda, jest inne od tego, jakim oni się posługują. Ludziom widzącym, wydaje się, że niemożliwe jest rozeznanie się w tym gąszczu punktów rozsypanych na papierze. Dorośli ociemniali również mają z tym poważne trudności. Wydaje się im, że nie mają dostatecznego wyczucia, że jest to zbyt trudne i mało przydatne. Niewidome Dzieci mają mniejsze problemy. Stopniowo opanowują umiejętność czytania i pisania. Inaczej jest z ludźmi dorosłymi. Uważali oni, że czytanie i pisanie jest bardzo łatwą czynnością. Dawno zapomnieli trudności jakie mieli w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Z biegiem lat czynność czytania i pisania u nich uległa takiemu zautomatyzowaniu, że mogli wykonywać ją niemal nieświadomie. Powrót do "ławy szkolnej" nie należy do rzeczy łatwych, dlatego dorosłym nowo ociemniałym nauka pisma punktowego wydaje się tak trudna. Jeżeli jednak zadadzą sobie trochę trudu, przełamią opory i wykażą nieco wytrwałości - okazuje się, że "nie taki diabeł straszny, jak go malują". Odkrywają, że wszystko w tym piśmie jest proste, logiczne, sensowne i wcale nie takie trudne. Trzeba tylko chcieć. A czy warto? Bez pisma nie wyobrażamy sobie życia. Gazety, czasopisma, podręczniki, książki, poradniki, encyklopedie, słowniki, kalendarze, notatki, korespondencja opisy, informacje, nazwy ulic, adresy - jak żyć, bez tego wszystkiego? Nie musi odrazu chodzić o czytanie książek pisanych pismem punktowym. Może wygodniej jest korzystać z literatury nagranej na taśmie magnetofonowej. Ale inaczej wygląda sprawa prasy. Mamy do dyspozycji kilkanaście tytułów czasopism. Jeżeli niewidomi chcą orientować się w życiu publicznym, jeżeli chcą rozumieć siebie i innych inwalidów wzroku, powinni sporo czytać i to w sposób możliwie samodzielny. Powinni więc korzystać z istniejących możliwości. Ważna jest też korespondencja. Pismo punktowe świetnie nadaje się do korespondencji niewidomych między sobą. Można też nauczyć tego pisma widzących członków rodziny i przyjaciół. Dla osób widzących, opanowanie umiejętności pisania i czytania nie stanowi żadnej trudności. Pisanie jest bowiem bardzo łatwe. Trudności sprawia natomiast czytanie dotykiem. Za pomocą wzroku pismo to można również czytać bez żadnych trudności. Istnieje też możliwość sporządzania notatek, opisania zawartości słoika, kasety magnetofonowej, utrwalenia adresu, numeru telefonu, korzystanie z kalendarza. Jeżeli ociemniały opanuje pismo punktowe - staje się bardziej niezależny od innych osób, bardziej samodzielny. Świadomość tej niezależności wywiera pozytywny wpływ na jego psychikę. Pozwala łatwiej zaakceptować utratę wzroku, poprawia samopoczucie. Umiejętność ta ma więc zastosowanie praktyczne i jest ważnym czynnikiem rehabilitacji psychicznej. Bez tej umiejętności, niemożliwa jest rehabilitacja zawodowa, i społeczna. ÉŔĂĂ2.5. Samorehabilitacja Proces rehabilitacji u jednych niewidomych przebiega stosunkowo łatwo, a u innych z dużymi oporami. Na pewno każdy z nas przeżywał sukcesy i niepowodzenia i zastanawiał się nad ich przyczynami. Jeżeli próbowaliśmy wyciągać wnioski z naszych obserwacji, mogliśmy stwierdzić, że u podstaw sukcesu zawsze można znaleźć duże zaangażowanie, upór w dążeniu do celu, chęć życia i wiarę w swoje możliwości. Sprzyja temu również choćby minimalna pomoc ze strony innych osób czy instytucji, nie jest ona bezwzględnie konieczna. Każdy, kto z takiej pomocy może skorzystać, ma łatwiejszą drogę do samodzielności. Stąd wielkie znaczenie działalności naszego Związku. Z pomocą łatwiej, szybciej i "taniej", ale osoby bardziej odporne psychicznie, wytrwałe, zdolne - osiągną cel i bez niej. Udowodnili to bezspornie wybitni niewidomi, żyjący w dawnych wiekach, kiedy to nie mogli liczyć na żadną zorganizowaną pomoc. Z obserwacji wynika również, że niepowodzenia rehabilitacyjne wiążą się najczęściej z brakiem wiary, zaangażowania, wytrwałości w dążeniu do celu. Każdy, kto nieco dłużej zna nasze środowisko, mógł też zauważyć przypadki niewidomych dobrze zrehabilitowanych, którzy z biegiem czasu tracili nabyte i utrwalone umiejętności, stając się jakby wtórnymi analfabetami rehabilitacyjnymi. Okazywało się najczęściej, że niewidomy taki był otoczony nadmierną opieką (tzw. nadopiekuńczość), wyręczanie we wszystkim, czy trzeba czy nie, ograniczany w samodzielności. I oferma życiowa gotowa. W każdym z nas siedzi kawał lenia, który znajdzie zawsze jakieś wytłumaczenie, zwalniające od zrobienia czegoś, co może zrobić kto inny, zwalniające od wysiłku, ryzyka, trudności. Uniki takie bez wątpienia doprowadzą nas do wtórnego analfabetyzmu rehabilitacyjnego. Przecież utrata wzroku jest tak ciężkim inwalidztwem, "najgorszym kalectwem", że bez trudu wszystko wyjaśnia, tłumaczy i rozgrzesza, od wszystkiego zwalnia. Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Niestety - odzwyczajenie również... A przecież nawet całkowicie niewidomy może pozmywać naczynia, obrać ziemniaki, umyć okna, wytrzepać dywany i wykonać wiele innych prac domowych. Namacha się przy tym może nieco więcej niż ludzie widzący, ale jeżeli chce, to zrobi. (Nie będę jednak więcej o tym pisał. A nuż żona przeczyta...) Z rozważań tych wynika jednoznacznie, że dobre zrehabilitowanie nie jest czymś trwałym i niezmiennym. Wymaga ciągłego doskonalenia, ćwiczeń utrzymujących nabytą sprawność rehabilitacyjną i nie unikania trudności. Ciągle bowiem trwa nasz proces rehabilitacji. Przecież wiadomo, że kto nie idzie naprzód, ten się cofa. Nie cofajmy się więc, bo to się nie opłaca. Samodzielność, zaradność i niezależność są warte nawet dużego wysiłku. Z faktu, że nasza rehabilitacja nigdy się nie kończy, nie wynika, iż całe życie mamy korzystać ze zorganizowanej pomocy, np. Polskiego Związku Niewidomych. Pomoc rehabilitacyjna polega również na tym, że po upływie pewnego czasu powinna stać się niepotrzebna, zbędna. Niewidomy powinien być zrehabilitowany, samodzielny, zaradny, sprawny, umiejący radzić sobie w różnych sytuacjach. Musi nabytą sprawność utrzymywać i rozwijać, ale już we własnym zakresie. Po przejściu podstawowej rehabilitacji niewidomy powinien pomagać innym, mniej zaradnym. Z tych względów niecelowa bywała działalność niektórych okręgów PZN, organizujących kursy rehabilitacyjne, na które przyjeżdżali ludzie, którzy wzrok utracili przed kilkunastu laty, a nawet już jako całkowicie ociemniali wypracowali sobie emeryturę. Nie należy również, na kursy przeznaczone dla niewidomych w podeszłym wieku, wysyłać ludzi w pełni sił, dobrze zrehabilitowanych. Może zdarzyć się, że uczestnicy niektórych kursów dokonywać będą porównań: w Muszynie w ubiegłym roku było tak a tak; w Roztoce przed laty...; tu było dobre wyżywienie, tam wspaniałe towarzystwo, gdzie indziej wesoło albo smutno, kierownik był wspaniały, ludzki. Tylko nie będą mówić o pracy, o tym, czego się można było nauczyć. Nic dziwnego, "znawcy ci" uczestniczą już w 74 kursie. Jeżeli fakty takie mają miejsce, oznacza to niepotrzebne, graniczące z nadużyciem, wydawanie społecznych pieniędzy. Wprawdzie nie są one całkowicie stracone; przebywający na kursie, nawet źle prowadzonym i nie dla nich zorganizowanym, coś tam korzystają. Ale przecież nie o to chodzi, a przynajmniej nie powinno. Warto i takie sprawy przedyskutować na zebraniu w kole PZN, na posiedzeniu komisji rehabilitacyjnej, prezydium zarządu okręgu, a nawet na zebraniu plenarnym zarządu. Z dyskusji takiej na pewno skorzystają niewidomi i to ci najbardziej potrzebujący pomocy. ÉŔĂĂ2.6. Jak cię widzą.... Jedni spośród nas przywiązują dużą uwagę do wyglądu zewnętrznego swego i innych. Dla innych zagadnienie to ma mniejsze znaczenie. Ale chyba niewielu jest takich, dla których jest całkowicie obojętne. Dobrze skrojony garnitur, ładna suknia czy sweterek, modne buciki, estetyczny, schludny wygląd - są to może drobiazgi, ale takie, które cieszą. Kto miał okazję obserwować, ile czasu kobieta, zwłaszcza młoda, poświęca na "oglądanie lustra" i z jaką uwagą to robi, na pewno nie będzie wątpił, że wygląd zewnętrzny ma dla niej duże znaczenie. Napisałem "kobieta", ale i dla mężczyzn zwierciadło nie jest wynalazkiem zbędnym. Eleganckie ubranie, modna fryzura i świat staje się piękniejszy, bardziej radosny. Są to sprawy oczywiste. O czym więc zamierzam pisać? Niewidomi nie mają możliwości wzrokowej kontroli stanu swojej odzieży. Nie mogą też porównywać swego wyglądu z wyglądem innych ludzi. Słabowidzący też mają z tymi sprawami pewne kłopoty, chociaż mniejsze. Pamiętajmy również, że "ładne" nie jest czymś obiektywnym, stałym i przez wszystkich uznanym, najczęściej to jest ładne co modne. Z tych względów, to co w ubiegłym roku było bardzo ładne, w roku bieżącym już takie nie jest, a za pięć lat ładne nie będzie na pewno. Niewidomy niekiedy, zwłaszcza jeżeli ma dobrą pamięć i wie, że kupił jakieś eleganckie wdzianko przed piętnastoma laty - nadal cieszy się jego posiadaniem i nakłada je na co lepsze okazje. Bieda polega na tym, że nie możemy oczekiwać, iż ludzie powiedzą nam o mankamentach naszego stroju. Może się zdarzyć, że ubranie nasze będzie niemodne, na dokładkę zmięte i nie całkiem czyste. Ponadto części garderoby dobierzemy w takich kolorach, że będą się "gryzły". Może też zdarzyć się, że nie zechce się nam do domyć jak należy, za paznokciami będziemy nosili "żałobę po kocie". Będziemy wówczas wyglądali jak "półtora nieszczęścia" i nic o tym nie będziemy wiedzieć. Ludzie bardzo chętnie mówią: "Jak pani pięknie dzisiaj wygląda", albo: "Do twarzy ci w tej sukni", lub: "Śliczną masz czapeczkę". Natomiast nie powiedzą, jeżeli coś jest nie w porządku. Nie powiedzą, bo nie lubią bliźnim robić przykrości, bo to nie wypada, bo i po co. "Nie moja sprawa". Nie powiedzą nawet osobie widzącej, a co dopiero niewidomemu. Jeszcze się obrazi. Może nie ma w co się ubrać, może nie ma mu kto wyprasować, wyczyścić ubrania. Pamiętajmy, że my, nie mając możliwości kontroli swego wyglądu i porównania się z innymi ludźmi, łatwo możemy zapominać, że takie sprawy istnieją. Jeżeli nie wytworzymy u siebie nawyku pamiętania o swojej powierzchowności i pytania innych o jej stan - możemy czasami wyglądać nie całkiem schludnie. Ludzie widzący, wychodząc z domu, za każdym razem dokładnie oceniają swój wygląd w lustrze. My tego robić nie możemy, musimy więc zasięgać opinii widzących i prosić ich o to - sami, z własnej inicjatywy, gdyż przez delikatność na pewno w podobnych przypadkach nam nie pomogą. Nie możemy też pokazywać niezadowolenia, jeżeli opinia, o którą poprosimy, okaże się dla nas niekorzystna. Jeżeli tylko raz skrzywimy się - na pewno już więcej od danej osoby nic nie usłyszymy. Pisałem o schludnym wyglądzie, o estetyce i czystości, ale są i inne sprawy, o których należy pamiętać. Myślę o tak zwanych blindyzmach. Charakteryzują one niektórych niewidomych, zwłaszcza tych od urodzenia. Są to wszelkiego rodzaju zbędne ruchy: kręcenie głową, wykręcanie palców, kiwanie się, stukanie palcami, np. po stole, robienie min. Zachowania takie musimy starać się eliminować, jeżeli nie chcemy różnić się niekorzystnie od innych ludzi. Z zadaniem tym jednak sami sobie nie poradzimy. Nie wiemy po prostu, że jest coś nie w porządku. Tu również musimy korzystać z pomocy ludzi widzących. Myślę, że te uwagi mogą mieć pewne znaczenie dla samotnych niewidomych i dla małżeństw, w których oboje współmałżonkowie są inwalidami wzroku. Jeżeli niewidomy mieszka z rodziną, której członkowie są widzący, takie problemy nie występują, bądź należą do rzadkości. Myślę, że i o tych sprawach można, między nami niewidomymi, czasami porozmawiać. Można też, a może nawet należy, zwrócić uwagę komuś, kto w naszym otoczeniu w sposób rażący zaniedbuje swój wygląd zewnętrzny. Może uda się mu w ten sposób pomóc. ÉŔÁybrane problemy rehabilitacji zawodowej ÉŔĂĂ3.1. Znaczenie pracy zawodowej dla inwalidów wzroku Praca zawodowa odgrywa wielką rolę w naszym życiu. Niektórzy twierdzą nawet, że to praca stworzyła człowieka. Pewien lekarz psychiatra porównał życie psychiczne do alpinisty na skale. Aby taki alpinista czuł się pewnie, musi mieć 3 punkty oparcia: linę zabezpieczającą, na czym może nogę postawić, i chociażby jeszcze jednym palcem za coś się zaczepić. Według tego lekarza, człowiek aby mógł się czuć bezpiecznie pod względem psychicznym, musi również mieć takie trzy punkty oparcia. Mogą to być: rodzina, praca zawodowa i coś jeszcze mniej ważnego np. hobby, życie towarzyskie, turystyka, działalność społeczna itp. Praca zawodowa w przypadku inwalidów wzroku, spełnia podobną rolę, jak w przypadku pozostałych ludzi. Ze względu jednak na ograniczenia występujące w ich życiu - jej znaczenie jest może nawet większe niż w przypadku ludzi pełnosprawnych. Przez wykonywanie pracy zawodowej, człowiek zaspokaja wiele różnorodnych potrzeb. Przede wszystkim, możliwość wykonywania pracy - to możliwość zapewnienia sobie i rodzinie materialnych warunków życia. Wynagrodzenie za pracę umożliwia zaspokojenie wielu potrzeb, np. kulturalnych, towarzyskich, estetycznych, altruistycznych. Człowiek osiągający dobre zarobki, jest cenionym kandydatem na partnera życia. Gwarantuje bowiem zapewnienie środków utrzymania rodziny. Poza wymienionymi i nie wymienionymi możliwościami, jakie stwarzają dochody pochodzące z pracy zawodowej, w czasie jej wykonywania, niejako mimochodem, dodatkowo, bez specjalnego wysiłku, zaspokajane jest wiele potrzeb jak: potrzeba aktywności, uznania, kontaktów z innymi ludźmi, dominowania i zależności, identyfikacji z grupą społeczną itp. W wyniku zaangażowania w pracy zawodowej, rozszerzeniu ulega zakres zainteresowań, wzbogacają się przeżycia i doznania, człowiek unika zgnuśnienia, nudy itp. Dla niewidomych, poza wymienionymi walorami, praca zawodowa posiada również duże znaczenie rehabilitacyjne. Tomas Carrol pisze, że utrata pracy zawodowej, nawet bez utraty wzroku, może być i w wielu przypadkach jest, przyczyną tragedii. Jeżeli na trudności i ograniczenia wynikające z braku wzroku, nałożą się trudności finansowe spowodowane utratą zarobków, bezczynność, utrata więzi z kolegami z zakładu pracy itp, sytuacja może przerastać siły psychiczne człowieka. Z tych względów wyuczenie zawodu i zatrudnienie, lub zdobycie nowego zawodu albo tylko nowych technik wykonywania wcześniej wyuczonego zawodu, ma dla niewidomych i słabowidzących znaczenie nie dające się przecenić. ÉŔĂĂ3.2. Zatrudnienie niewidomych w Polsce Zmiany ustrojowe w Polsce, przyniosły wielkie, niekorzystne zmiany w dziedzinie zatrudnienia niewidomych. Kryzys "polskiej szkoły rehabilitacji" w zakresie zatrudnienia jest najważniejszym czynnikiem wpływającym ograniczająco na możliwości kompleksowej rehabilitacji a także na poważne obniżenie stopy życiowej tysięcy niewidomych młodszych i w średnim wieku. Początek dekady lat dziewięćdziesiątych można uznać wręcz za tragiczny w tej dziedzinie. Bezrobocie na wielką skalę wystąpiło w naszym kraju - w wyniku zmian politycznych, gospodarczych i społecznych. Nie jest ono jednak proporcjonalnie, tak wielkie jak wśród niewidomych. Liczba zatrudnionych inwalidów wzroku ulega gwałtownemu zmniejszaniu z roku na rok. Według danych statystycznych, na koniec 1989 r. stan zatrudnienia niewidomych wynosił 14762 osób, w 1990 r. - 11 700 osób, w 1991 r. - 9450 osób, w 1992 r. - 8259 osób, w 1993 r. - 7479 osób. W ciągu czterech lat zatem, zatrudnienie inwalidów wzroku zmniejszyło się o 7283 osoby, co stanowi 49,3 procent. Szczególnie wysoki spadek zatrudnienia odnotowaliśmy w spółdzielczości niewidomych. Na koniec 1989 r. zatrudnionych było 10489 niewidomych, a na koniec 1993 r. już tylko 3950 niewidomych. Wystąpił tu, spadek zatrudnienia o 6539 osób to jest o 62,3 procent. Znaczne zmniejszenie zatrudnienia niewidomych, wystąpił też w spółdzielczości ogólnoinwalidzkiej: z 774 w 1989, do 398 na koniec 1993 r. czyli o 376 osób, tj. o 48,6 procent. Jako niewielki sukces natomiast, odnotować można, wzrost liczby niewidomych pracujących na własny rachunek z 61 w 1990 r. do 441 w 1993 r. Zaznaczyć należy, że oprócz spadku zatrudnienia, większość niewidomych wykonuje pracę w niepełnym wymiarze czasu bądź z innych względów osiąga ograniczone zarobki. Wynika to przede wszystkim z ograniczeń uprawnień do pobierania renty przy jednoczesnym zatrudnieniu oraz braku pracy w dostatecznych ilościach w spółdzielczości niewidomych i spółdzielczości ogólnoinwalidzkiej. Z opisanego wyżej stanu zatrudnienia niewidomych i występujących zdecydowanych tendencji spadkowych w tym zakresie wynikają poważne zadania dla wszystkich instytucji i organizacji odpowiedzialnych za udzielanie pomocy niewidomym i słabowidzącym. Ustawa z 9 maja 1991 r. o zatrudnieniu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych, (Dz.U.Nr 46 poz. 201; zmiany Dz.U. z 1992 r. Nr 80 poz. 350, Nr 110 poz. 472; 1992 r. Nr 21 poz. 85; 1993 r. Nr 11 poz. 50; Nr 28 poz. 127) stworzyła poważne możliwości podejmowania i rozwiązywania problemów rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia inwalidów wzroku. Działania, zmierzające do prawidłowego rozwiązywania omawianych problemów, winny mieć wielokierunkowy, wszechstronny charakter. Polski Związek Niewidomych i inne podmioty polityki społecznej, od kilku lat podejmują działania zmierzające do bardziej racjonalnego, bardziej nowoczesnego szkolenia zawodowego. Rozwijane było szkolenie zawodowe masażystów: rozpoczęto szkolenie w Bydgoszczy, w Policealnym Studium Medycznym w Lublinie, w liceum zawodowym we Wrocławiu i Łodzi oraz kontynuowano w Laskach Warszawskich i Krakowie. Ponadto rozpoczęte zostało szkolenie telefonistów i organistów oraz wznowiono szkolenie niewidomych w liceum administracyjnym w Bydgoszczy. Rozpoczęto także szkolenia: telefonistów - w Technikum Łączności w Lublinie; techników biurowych - w ośrodku dla niewidomych we Wrocławiu; dokumentalistów w językach obcych - w Krakowie; elektromechaników - w Bydgoszczy, Laskach, Wrocławiu; reżyserów dźwięku - w Krakowie. Jak wynika z powyższego, szkoły dla niewidomych i słabowidzących, poszukują nowych możliwości szkolenia zawodowego. Związek podejmuje również działania zmierzające do tworzenia stanowisk pracy dla niewidomych we własnych zakładach. Tradycyjnie już Zakład Nagrań i Wydawnictw zatrudnia ponad 20 inwalidów wzroku. Podobnie w Centralnej Bibliotece zatrudnionych jest prawie 20 niewidomych. W Zarządzie Głównym PZN pracuje również kilku inwalidów wzroku oraz co najmniej kilkadziesiąt osób w kołach i okręgach PZN. Próbę rozwiązania problemu zatrudnienia podjęto w Radomiu. W 1991 r. powstał tam Zakład Wielobranżowy, który w październiku rozpoczął zatrudnianie niewidomych i produkcję. Zakład ten nie rozwiąże wszystkich problemów województwa radomskiego, ale wypracowane tam wzory będą mogły znaleźć zastosowanie w innych rejonach kraju. Podobne działania zostały podjęte w województwie katowickim i w innych rejonach kraju. Jak na razie, udaje się zatrudnić niewielkie ilości niewidomych. Tworzymy stanowiska pracy dla dziesiątek, może setek osób, a tymczasem, tracimy ich tysiące. ÉŔĂĂ3.3. Wielkie wyzwanie Przedstawiona powyżej skrótowa analiza stanu zatrudnienia niewidomych w Polsce oraz występujących tendencji w tej dziedzinie napawa głębokim niepokojem. Wszystko wskazuje na to, że starania Związku i innych instytucji działających na rzecz niewidomych nie są wystarczające. Jeżeli nie zostanie zahamowany spadek zatrudnienia, jeżeli nie nastąpi poprawa jakości zatrudnienia i jeżeli nie uda się nam stworzyć warunków, w których przeciętni niewidomi będą mogli liczyć na otrzymanie pracy - możemy stracić bardzo dużo: wypracowane przez dziesiątki lat poczucie własnej wartości, godność ludzką i wiarę w sens rehabilitacji. Dotyczy to głównie młodzieży kończącej szkoły zawodowe. Najważniejszym obecnie dla całego środowiska zadaniem jest ratowanie warsztatów pracy dla niewidomych lub tego, co jeszcze z nich pozostało do uratowania. Spółdzielczość zatrudniała prawie 10500 niewidomych. Zatrudnienie spadło bardzo poważnie. Ale nadal w 1993 r. zatrudniała ona 3950 niewidomych, których los nie może być nam obojętny. Na łamach naszej prasy, w wypowiedziach na zebraniach związkowych i spółdzielczych oraz w rozmowach indywidualnych przewija się tematyka zatrudnienia, a raczej jego brak. Groźba bankructw zakładów zatrudniających niewidomych stała się faktem. Faktem też stały się: ograniczenia pracy, bardzo niskie zarobki, bezrobocie. Spółdzielczość niewidomych i spółdzielczość inwalidów pierwszorzędnie funkcjonowały w gospodarce socjalistycznej, nakazowo-rozdzielczej, czy jak kto woli - planowej. Prosperity naszej spółdzielczości przypadła w okresie, gdy tylko ocet znajdował się na półkach sklepowych. Wówczas największym problemem było zdobycie surowców. Ze zbytem wyrobów nie było żadnych kłopotów. Zawsze jednak można było na rachunek niewidomych "wypłakać" u władz surowce, maszyny, środki transportu. Niestety, nie można "wypłakać" zbytu. Od początku lat dziewięćdziesiątych, rynek producenta przekształca się w rynek konsumenta. Wcześniej trzeba było dawać łapówki, stać w bardzo długich kolejkach, szukać znajomości itp, aby kupić atrakcyjny towar. Teraz można dostać łapówkę, jeżeli zechce się zakupić większą ilość towaru. Klient rzeczywiście staje się panem. Sytuacja taka wywiera jednak negatywny wpływ na działalność zakładów zatrudniających niewidomych. Wydaje się konieczne założenie, że nie można tu liczyć na poprawę w dawnym stylu. Dawne - dla niektórych dobre, a dla całego narodu złe - czasy już nie wrócą. Mamy więc konkurencję oraz trudności ze zbytem, i to już na stałe. O możliwościach sprzedaży zadecydują cena i jakość towarów. Tego nie da się przeczekać i liczyć, że jakoś to będzie. W miarę prywatyzacji i nasycania rynku, konkurencja będzie się zaostrzać. Czy nasze spółdzielnie i spółki PZN stać na takie dostosowanie się do takich warunków? Są przykłady, że nie. Kilka spółdzielni już upadło. W obecnej sytuacji najpilniejszym zadaniem jest ratowanie warsztatów pracy niewidomych. Niezbędne wydaje się podjęcie szybkich, zdecydowanych działań, aby nie dopuścić do roztrwonienia majątku. Bo gdy się to stanie, na wszystko będzie za późno. Nie wystarczy ograniczanie produkcji, wysyłanie ludzi na urlopy bezpłatne i zwalnianie pracowników. Wszystko to może przynieść krótkotrwałe efekty, a w dalszej perspektywie może okazać się wręcz szkodliwe. Jednym z warunków efektywnej działalności ekonomicznej jest maksymalne wykorzystanie maszyn, urządzeń, środków transportu i pomieszczeń. Najlepiej byłoby, gdyby zakład pracował bez przerw całą dobę, nie wyłączając świąt i niedziel. Jest to jednak niemożliwe. Ale czas pracy zakładu należy możliwie wydłużać, a nie skracać. Przy krótkim czasie pracy zakładu stałe wydatki pozostają bez zmian, a produkcja jest niewielka. Istnienie spółdzielni niewidomych lub innych, specjalnych zakładów pracy, to możliwości zatrudnienia tysięcy inwalidów wzroku. Wydaje się, że prawdę tę należy przyjąć za główną wytyczną naszego działania i podporządkować jej wszystkie inne podrzędne dobra. Powstają wprawdzie warunki do zatrudniania niewidomych w różnych zakładach, ale długo jeszcze potrwa zanim inwalidzi wzroku będą tak przygotowani, żeby z nich skorzystać. Proponuję gruntowną analizę ekonomiczną naszych zakładów i wykorzystanie wniosków z niej wynikających. Proponuję podjęcie niezbędnych kroków, dopóki nie jest za późno. Dotychczas stosowane metody wspierania spółdzielni i innych zakładów zatrudniających niewidomych są nieskuteczne. Nie dają podstaw funkcjonowania tych zakładów w systemie gospodarki rynkowej. Pojawiły się dogodne warunki tworzenia stanowisk pracy dla osób niepełnosprawnych. Można powoływać ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych zakłady pracy chronionej i warsztaty terapii zajęciowej. Ze środków tego Funduszu można wyposażać stanowiska pracy, tworzyć nowe i pokrywać koszty zatrudnienia osób niepełnosprawnych przez 18 miesięcy. Jest to bardzo ważne i dobre rozwiązanie. Czy jednak wystarczy również do funkcjonowania zakładów spółdzielczych i innych zatrudniających osoby niepełnosprawne? Pamiętajmy, że gospodarka tak zwana uspołeczniona na całym świecie jest mniej efektywna, nie wytrzymuje konkurencji z przedsiębiorstwami prywatnymi; toteż w żadnym z wysoko rozwiniętych krajów spółdzielczość niewidomych nie rozwinęła się. Gdyby była to efektywna forma prowadzenia działalności gospodarczej, należałoby oczekiwać, że powstanie ona i rozwinie się wszędzie tam, gdzie kładzie się duży nacisk na efektywność wszelkiej działalności. Tymczasem tak nie jest. Dlaczego? Radykalnie mogłoby poprawić kondycję ekonomiczną tych zakładów dotowanie ich działalności z budżetu państwa. To jednak, jak się wydaje, nie jest możliwe. Nie jest możliwe też przyznanie naszym zakładom wyłączności na określone wyroby. Jest to niezgodne z zasadami reformy, a ponadto niezmiernie trudne do wprowadzenia i przestrzegania. Przecież nie jest wymagana zgoda władz na podjęcie jakiejkolwiek produkcji, chyba tylko z wyłączeniem broni i alkoholu. Ponadto zawsze można sprowadzić z zagranicy to, czego nam brakuje, albo jeżeli nasze wyroby są złej jakości lub drogie. Mimo trudności niezbędne są poszukiwania wyjścia z kryzysu, gdyż bez rozwiązania problemu zatrudnienia nie da się odbudować poczucia bezpieczeństwa, wiary w możliwości rehabilitacyjne, poczucia godności osobistej itd. ÉŔĂĂ3.4. O ludzką godność Brak pracy dla niewidomych jest zjawiskiem bardzo uciążliwym. Bez wątpienia, problemu tego, nie da się łatwo i szybko rozwiązać. Nie udało się to nawet w najbogatszych krajach. Mają one znaczne sukcesy w tym zakresie, ale nie oznacza to, że istnieje tam możliwość zatrudnienia każdego, chętnego niewidomego. Bezrobocie wśród inwalidów wzroku, stanowi wielki problem ekonomiczny i rehabilitacyjny. Brak perspektyw zawodowych, deprymująco wpływa na psychikę niewidomych i wpływa na kształtowanie niewłaściwych postaw. Problem zatrudnienia znajduje coraz szersze odzwierciedlenie w dyskusjach niewidomych, wypowiedziach na łamach naszej prasy i przede wszystkim, w rozmyślaniach i troskach wielu inwalidów wzroku i innych osób niepełnosprawnych. Jeden z czytelników "Pochodni" napisał: "Zagraża nam brak pracy lub jej zakaz i perspektywa otrzymywania bardzo niskich rent..."Czytelnik ten poruszył w swym liście jeszcze inny interesujący i ważny problem, ale o tym za chwilę. Najpierw zajmę się zagadnieniem zatrudnienia niewidomych. Zagadnienie to należy uznać jako jedno z najważniejszych dla naszego środowiska. Czasy, w których mogliśmy mówić: "problem zatrudnienia został w zasadzie rozwiązany" i o "polskiej szkole rehabilitacji", mamy już za sobą. Obecnie w całym kraju występuje olbrzymie bezrobocie. Jest to problem ogólny. Na tym tle, jak już pisałem, zmieniły się niekorzystnie również możliwości zatrudnienia niewidomych. Sytuacja staje się tragiczna. Nie jesteśmy przygotowani do działalności w nowych warunkach: gospodarki rynkowej, konkurencji, bezrobocia. Podjęte zostały pewne próby poszerzenia możliwości zawodowych niewidomych. Pisałem o tym w rozdziale 3.2. Niewidomi od dawna zdobywają kwalifikacje zawodowe na różnych kierunkach studiów, w szkołach pomaturalnych i średnich zawodowych. Wszystko to jednak dotyczy niewielkiej grupy osób, gdy tymczasem pomocy potrzebują tysiące tracących pracę, chociażby w wyniku upadania spółdzielczości niewidomych. W latach 1990 - 92 pracę straciło ponad 6500 niewidomych i słabowidzących. Praca dla inwalidów wzroku, jak już pisałem, ma wielostronne znaczenie. Oprócz stwarzania warunków poprawy sytuacji materialnej ma wiele walorów rehabilitacyjnych. Nie ma tu potrzeby szerokiego uzasadniania tego znaczenia w procesie kompleksowej rehabilitacji. Znają je wszyscy doskonale. Istnieje natomiast potrzeba omawiania różnorodnych form poszukiwania możliwości zatrudnienia niewidomych i słabowidzących. Zachęcam wszystkich do zastanowienia się i poszukiwania dróg wyjścia ze ślepego zaułka. Wielkim problemem są nasze przyzwyczajenia. Nauczyliśmy się łapać za telefon i dzwonić do spółdzielni niewidomych, gdy tylko ktoś z naszych koleżanek czy kolegów potrzebował pracy. Od czasów pana Zbigniewa Skalskiego Związek nasz nie zatrudnia ani jednego pracownika, którego wyłącznym zadaniem byłoby wyszukiwanie stanowisk pracy dostępnych dla niewidomych. Nie możemy więc oczekiwać, że tradycyjnymi metodami, działaniami urzędniczymi, problem uda się u nas rozwiązać. Konieczne jest zatrudnienie ludzi z inicjatywą, obrotnych, rzutkich, których jedynym obowiązkiem byłoby szukanie miejsc pracy dla niewidomych. Być może dobrym rozwiązaniem byłoby wypłacanie im najniższych z możliwych pensji i bardzo wysokich premii za zatrudnienie poza instytucjami dla niewidomych każdego niewidomego i słabowidzącego. Być może w ten sposób stworzona zostałaby odpowiednia motywacja do pracy. Wydaje się, że należy podejmować wszelkie próby, które rokują jakąkolwiek nadzieję na rozwiązanie, chociażby częściowe, problemu zatrudnienia inwalidów wzroku. Należy też wykazać trochę odwagi przy podejmowaniu tych prób. Konieczne jest też inne spojrzenie na problemy zatrudnienia, spojrzenie dostosowane do nowych warunków. Ze względu na rangę problemu, konieczne jest jego podejmowanie przez wielu ludzi, działaczy i pracowników oraz wszystkich, którzy potrafią myśleć i działać. Zadanie jest - powtarzam - naprawdę niezmiernie ważne i bardzo trudne. Warto więc się z nim zmierzyć, a pozytywne wyniki, choćby niewielkie, będą miały zasadnicze znaczenie dla niewidomych. Odrębny problem stanowią skutki bezrobocia w psychice niewidomych i w ich statusie społecznym. Mogą wyłonić się tendencje do wykazywania swojej bezradności, postaw roszczeniowych, zatraty poczucia godności. Trudno dziwić się, że dla każdego człowieka najważniejszym zagadnieniem jest zaspokojenie podstawowych potrzeb: pokarmu, mieszkania, odzieży, obuwia. Potrzeby wyższe - kulturalne, estetyczne, społeczne - wyłaniają się z reguły dopiero po zaspokojeniu tych podstawowych, fizjologicznych. I trudno oceniać negatywnie człowieka, który robi wszystko co może, aby zaspokoić podstawowe potrzeby swoje i swojej rodziny. Na tym tle jednak mogą powstać tendencje do zaspokajania tych potrzeb w sposób uwłaczający godności ludzkiej. Wcześniej już wspomniany Czytelnik "Pochodni" pisze: "... bo przecież według niektórych "znawców" przedmiotu będziemy coraz sprawniejsi, samodzielniejsi i niezależni od niczyjej pomocy. Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej zrozumiało to dosłownie i dlatego proponuje pozbawienie nas grup inwalidzkich i związanych z nimi przywilejów, takich jak dodatek pielęgnacyjny czy korzystanie ze zniżek". Dalej czytamy: "Wracając zaś do naszej rzekomo wzrastającej samodzielności i zaradności, to widzę ją z ręką pod kościołem". I jeszcze jeden cytat z tego listu: "Zdarzyło mi się razu pewnego, że gdy szedłem z żoną ulicą, podeszła do mnie i chwyciła pod ramię młoda niewiasta, prosząc o przeprowadzenie przez jezdnię. Żona stwierdziła, że po przeprowadzeniu osoba ta poszła sobie jak dobrze widząca. Swoim dążeniem na siłę do samodzielności możemy zgotować sobie gorzki los". Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem autora tych słów. Wydaje się, że obawia się on, iż dążenie do samodzielności, do zaradności, zrehabilitowania może nam przeszkadzać w uzyskaniu ulg, przywilejów, różnorodnej pomocy. Nie są to bezpodstawne obawy. Na pewno jest w tym jakaś sprzeczność - samodzielność, zaradność i potrzeba pomocy. Wydaje się jednak, że nie można godzić się na rezygnację ze swoich możliwości dla uzyskania doraźnych korzyści materialnych i innej pomocy. To już w przeszłości było. Ludzie specjalnie okaleczali się i oszpecali, aby wzbudzać litość i otrzymać łatwiej jałmużnę. Powrót do takich metod nie może być naszym celem. Nie może, ale czy nie będzie? Oczywiście należy robić wszystko, co jest możliwe i jeszcze więcej, aby się tak nie stało. Myślę, że już najwyższy czas na ustalenie zestawu najważniejszych zadań naszej działalności. Zagadnienia związane z zatrudnieniem winne znaleźć się na czele takiej listy. ÉŔĂĂ3.5. Rehabilitacja zawodowa Pisanie obecnie, z podanych wcześniej powodów, o rehabilitacji zawodowej niewidomych nie należy do wdzięcznych zadań. Z kretesem przepadła polska szkoła rehabilitacji. Trzeba jednak żyć i działać, pokonywać trudności. Niewidomi niejednokrotnie w przeszłości udowodnili, że potrafią pracować. Generalnym sprawdzianem możliwości zawodowych była pierwsza wojna światowa. Miliony ludzi ubrano w mundury. Zostali oni oderwani od warsztatów, biur, fabryk, gospodarstw rolnych. Nie było komu pracować, a jednocześnie popyt na wszelkiego rodzaju wyroby gwałtownie wzrósł. Okazało się wówczas, że inwalidzi mogą pracować. Dla niewidomych wiele zawodów też stało się dostępnych. Cóż! Wojna się skończyła, kryzys, bezrobocie i inwalidzi okazali się niepotrzebni. Niejednokrotnie przy różnych okazjach, w tym zbiorze artykułów również, powołuję się na przykłady wybitnych niewidomych, którzy osiągnęli niebywałe rezultaty i to w warunkach znacznie trudniejszych niż obecne w naszym kraju. W tym miejscu wymienie dwa nazwiska mniej znane, lecz na pewno godne uwagi. Dydym żył w Aleksandrii w IV wieku naszej ery. Wzrok utracił w czwartym roku życia. Był wybitnym teologiem. Dzięki swojej pracy naukowej wszedł na stałe do historii Kościoła. Trudno sobie wyobrazić, że Dydym działał w szczególnie dogodnych warunkach, a mimo to... Drugi naukowiec, to Franciszek Huber. Urodził się w 1750 roku w Genewie. Wzrok stracił we wczesnej młodości. Prowadził działalność naukową z dziedziny pszczelarstwa. Jego fundamentalne dzieła z teorii i praktyki pszczelarstwa zachowały swą aktualność do czasów współczesnych. Do dziś nie zostało podważone żadne z jego wielkich odkryć. Przyznajmy, że obserwacji życia pszczół brak wzroku nie ułatwia. Tak, ale większość ludzi nie jest geniuszami. I dla nich potrzebna jest rehabilitacja zawodowa. U nas po II wojnie niewidomi pokazali, co potrafią. Potrafili głównie działać w gospodarce permanentnego niedoboru. Niedobór skończył się i możliwości niewidomych również. Jeden z czytelników "Pochodni" dzieli się bardzo ciekawymi uwagami na ten temat. Można stwierdzić, że większość niewidomych nie jest przygotowana do życia w normalnych warunkach, które dla nich normalnymi nie są. I dalej: "Dla inwalidów, szczególnie niewidomych, sytuacja jest znacznie gorsza. Przeciętny polski niewidomy nie jest w ogóle konkurencyjny na rynku pracy po pierwsze dlatego, iż to, co potrafi wykonywać, jest gdzie indziej nieprzydatne i po drugie - nie jest w stanie zarobkować nawet we własnym zakresie, świadcząc, np. jakieś usługi dla najbliższego otoczenia." Działalność rehabilitacyjną, tę zawodową, musimy zaczynać prawie od początku. Kto, jak i za jakie pieniądze ma to robić? Zadania są wielkie, trudne, złożone, nowe, nie bardzo wiadomo, jak brać się do ich rozwiązywania. Potrzeba pieniędzy, dużo pieniędzy, no i odpowiednich ludzi, zdolnych do podjęcia tej pracy. O ile pieniądze można zdobyć, o tyle ludzi niełatwo. Związek nasz przeżywa ciągle nowe fale redukcji. Pracowników jest coraz mniej. W Zarządzie Głównym PZN zlikwidowany został pod koniec 1991 r. dział rehabilitacji zawodowej. W okręgach już wcześniej nie było pracowników odpowiedzialnych wyłącznie za rehabilitację zawodową. Konieczne jest uświadomienie sobie wagi problemu i poszukiwanie sposobów jego rozwiązania. Nawet jeżeli obecnie nie da się wiele zrobić, wypracowanie odpowiedniego programu, metod i celów, będzie mogło być realizowane natychmiast, gdy tylko warunki pozwolą. Należy się zgodzić, że zatrudnienie dla niewidomych jest dobrem bezspornym. Pozwala zaspokajać wiele potrzeb psychicznych i społecznych, nie mówiąc już o materialnych. Oczywiście, rehabilitacja zawodowa ma znaczenie tylko dla osób młodszych. Kolejne założenie, które należy przyjąć, to, że minione czasy już nie wrócą, że trzeba będzie działać w warunkach gospodarki rynkowej, w której niemal wszystko jest towarem, praca również. W tym typie gospodarki na ogół występuje nadmiar towarów - większa podaż niż popyt. Dotyczy to też siły roboczej. Przy nadmiarze towaru sprzedaje się tylko najlepszy. Siła robocza też znajdzie nabywców, tylko ta lepsza. Ta prawda ma olbrzymie znaczenie dla niewidomych. Czy naprawdę nasza siła robocza jest towarem pierwszej jakości? Czy możemy być konkurencyjni? Myślę, że na razie nie. Posiadamy znaczne możliwości zawodowe. Trzeba tylko uznać, że w obecnej sytuacji w naszym kraju, a w innych już wcześniej, niewidomi wybitni mogą konkurować z bardzo dobrymi pracownikami widzącymi, niewidomi bardzo dobrzy - z dobrymi widzącymi, dobrzy - z dostatecznymi, a dostateczni - z nikim. Jest to pewne uproszczenie, ale oddaje prawdę, z którą musimy się liczyć. System rehabilitacji zawodowej powinien obejmować wiele rozwiązań instytucjonalnych, prawnych, ekonomicznych oraz z zakresu świadomości indywidualnej i społecznej. 1. Ważne jest bardzo dobre przygotowanie niewidomych do pracy zawodowej. Ich kwalifikacje muszą być najwyższej jakości. Inaczej nie wytrzymają konkurencji z osobami pełnosprawnymi. Muszą, ale czy są? Płakać się chce, obserwując uczniów w szkołach dla niewidomych, jak nosami czytają zwykłe pismo, a o brajlu słyszeć nie chcą. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać nad niewidomym magistrem, który sam nie chodzi, brajla nie zna i ma mnóstwo pretensji do całego świata. Rozmawiałem kiedyś z kandydatem do pracy w ZG PZN. Kandydat ten wcześniej przez kilkanaście lat pracował na kierowniczym stanowisku. Za starego diabła nie umiał powiedzieć mi, co robił, czym się zajmował, co potrafi. Z największym trudem wydusiłem z niego, że robił plany pracy i sprawozdania. Drżyjcie narody! Spec taki może każdemu zagrozić, wygrać każdy konkurs na stanowisko kierownicze i zrobić błyskawiczną karierę. 2. Zasadnicze znaczenie w zatrudnieniu osób niewidomych i z poważnymi wadami wzroku ma ich dobre podstawowe i psychiczne zrehabilitowanie. Niewidomy musi być zaradny, samodzielny, sam chodzić, umieć zrobić notatkę, wyglądać jak człowiek, nie mieć "much w nosie", nie pokazywać fanaberii, nie przejawiać postaw roszczeniowych, nie uważać, że świat się wokół niego kręci. W przyszłości chyba większość niewidomych pracować będzie w tak zwanym środowisku naturalnym. Kandydat do pracy w warunkach konkurencji musi być ambitny, chcieć dorównać pracownikom pełnosprawnym, nie godzić się na łatwiznę, taryfę ulgową ani honorowe zatrudnienie. Bez tego, nie może liczyć również na sukcesy zawodowe. 3. Nie wszyscy inwalidzi wzroku jednak, będą mogli spełnić warunki zatrudnienia w środowisku naturalnym. Dlatego konieczne jest też tworzenie i utrzymywanie zakładów pracy chronionej dla niewidomych. 4. Do rozwiązania problemu zatrudnienia niewidomych niezbędny jest sprzęt rehabilitacyjny, dostosowany do poszczególnych zawodów i charakteru inwalidztwa. Dla niewidomego naukowca bardzo przydatny jest komputer z brajlowskim monitorem lub mową syntetyczną, dla ślusarza - brajlowskie lub mówiące przyrządy pomiarowe, dla dziewiarza odpowiednia maszyna, a dla tłumacza optacon. Dla każdego coś innego, ale każdemu odpowiedni sprzęt może ułatwić wykonywanie pracy. Sprzęt taki również, uniezależnia w znacznej mierze od pomocy osób widzących, pozwala osiągać podobne wyniki jakie osiągają pozostali pracownicy. 5. Ważne jest poszukiwanie nowych, atrakcyjnych zawodów i miejsc pracy dostępnych dla inwalidów wzroku. Nie można ciągle trzymać się dziewiarstwa czy innych, które się przeżyły. Mamy na tym odcinku pewne sukcesy np. szkolenie organistów, stroicieli i korektorów instrumentów muzycznych, dokumentalistów w językach obcych. Podobnych zawodów należy poszukiwać w dalszym ciągu i szkolić w nich niewidomych. System szkolenia zawodowego niewidomych musi być dostosowany do nowych potrzeb. Z satysfakcją można odnotować poczynania Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Krakowie, Okręgu PZN w Lublinie oraz Ośrodka Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych w Bydgoszczy we wdrażaniu nowych kierunków szkolenia zawodowego. Wszystko to jednak jest niewystarczające i przeznaczone dla niewidomych o ciut wyższych aspiracjach. A co z resztą? Poza tym, nasze szkolnictwo zawodowe dla niewidomych nie zawsze nadąża za istniejącymi potrzebami. Często w dalszym ciągu uczy się szczotkarstwa, dziewiarstwa, montażu mechanicznego. 6. Istotnym warunkiem rozwiązania problemu zatrudnienia inwalidów, w tym niewidomych, jest też dobra regulacja prawna zagadnień związanych z rehabilitacją zawodową oraz zatrudnieniem. Prawo powinne być tak pomyślane, aby nie przeszkadzało w zatrudnieniu, aby przez różnorodne uprawnienia nie ograniczało możliwości zawodowych osób niepełnosprawnych. 7. Kolejnym zagadnieniem jest tworzenie zachęt materialnych dla pracodawców zatrudniających osoby niepełnosprawne. Zatrudnienie niewidomych czy innych inwalidów nie może być działalnością charytatywną. Pracodawca musi mieć z tego tytułu określone korzyści, musi mu się opłacać zatrudniać osoby niepełnosprawne. Nie powinien on ponosić z tej racji żadnych dodatkowych kosztów, jeżeli zatrudnia inwalidów. I tak będzie miał pewne trudności organizacyjne czy inne. Dodatkowe koszty z tym związane z całą pewnością skutecznie powstrzymają go przed poszukiwaniem stanowisk pracy dla osób niepełnosprawnych. Stworzone już zostały pewne zachęty ekonomiczne. Powołanie Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych było wyrazem zrozumienia potrzeb. Czy jednak zachęty te są wystarczające? Czy uprawnienia osób niepełnosprawnych, brak znajomości ich możliwości zawodowych, obawy, uprzedzenia itp nie są silniejsze niż stworzone ekonomiczne zachęty? 8. W infrastrukturze zatrudnienia osób niepełnosprawnych ważną rolę odgrywa poradnictwo zawodowe - ocena możliwości lokalnych, predyspozycji fizycznych, intelektualnych, osobowościowych inwalidy, warunkujących dobrą pracę w wybranym zawodzie. Daleko nam do tego, aby stworzyć dla niewidomych i słabowidzących sprawny system poradnictwa zawodowego. 9. Rozwiązanie problemu zatrudnienia inwalidów wzroku to również działania, zmierzające do włączenia w czynne życie osób o wyższych kwalifikacjach zdobytych przed utratą wzroku. Jest to bardzo trudne zadanie. Z obserwacji wynika, że ludzie ci najczęściej trudno adaptują się do warunków życia bez wzroku. Jest to jednak znaczny potencjał intelektualny, z którego nie można zrezygnować. Ze względów humanitarnych nie można pozostawić ich samym sobie. Inni ociemniali, robotnicy niewykwalifikowani i o niskich kwalifikacjach, również potrzebują naszej pomocy. Dla nich też możliwość pracy zawodowej ma żywotne znaczenie. Szkolenie zawodowe wymaga odpowiednich zakładów, fachowców i pieniędzy. A tego właśnie, zwłaszcza fachowców, brakuje. 10. Niezbędne jest zatrudnienie specjalistów od zatrudnienia niewidomych. Fachowiec taki powinien poznać możliwości niewidomego, wyszukać dla niego odpowiednie stanowisko pracy, przekonać pracodawcę, że może zatrudnić niewidomego i że mu się to opłaci. Następnie zorganizować niewidomemu praktykę, załatwić środki na płacę dla niego na czas praktyki, czuwać nad nim w okresie praktyki i przez kilka miesięcy po zatrudnieniu. A jeszcze wcześniej powinien ustalić, jakiego dostosowania wymaga stanowisko pracy i załatwić środki na to dostosowanie. 11. Niezmiernie ważna jest zmiana świadomości osób niepełnosprawnych, w tym niewidomych. W minionych latach ukształtowany został typ niepełnosprawnego "roszczeniowca". Taki człowiek uważa, że wszystko mu się należy. Bez zmiany podobnych postaw niewiele będzie można osiągnąć w rehabilitacji zawodowej. Na pewno nie wymieniłem wszystkich warunków, które powinny być spełnione, aby można było myśleć o w miarę sensownym uporaniu się z problemem bezrobocia niewidomych. Na pewno nie wszystkie, ale i tak piękny "koncert życzeń". Niestety, jeżeli nie uświadomimy sobie problemów, jeżeli nie pogodzimy się z twardymi warunkami gospodarki rynkowej i z tym, że zadaniem zakładu jest wypracowywanie zysku, a nie działalność socjalna, możemy z góry pogodzić się z przegraną. Działania zmierzające do stworzenia podstaw rozwiązywania problemów dotyczących zatrudnienia niewidomych i słabowidzących muszą mieć wielokierunkowy charakter. Trzeba poszukiwać różnych sposobów, sposoby te sprawdzać i realizować. Na koniec chcę z całą mocą podkreślić, że żądać różnych rzeczy, a przede wszystkim wysiłku, solidności, wysokich kwalifikacji itp., możemy tylko od siebie. Od władz państwowych możemy domagać się tworzenia warunków prawnych i zachęt ekonomicznych, tak aby zatrudnianie inwalidów stawało się opłacalne dla pracodawców i od nikogo nic więcej. ÉŔĂĂ3.6. Spór o uprawnienia Wiele poglądów w naszym kraju ulega przewartościowaniu, zmianom, modyfikacjom lub następuje wycofywanie starych i tworzenie nowych. Przewartościowanie niektórych poglądów dotyczących inwalidów wzroku jest również niezbędne. Szczególnie ważne jest ponowne zastanowienie się nad zadaniami rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia. Jak już pisałem w rozdziale 3.5, system rehabilitacji zawodowej powinien obejmować wiele działań, instytucji, tworzenie dobrego prawa itp. Wszystko to może okazać się niewystarczające, gdyż niezbędna jest równocześnie zmiana naszej świadomości. Dotychczasowymi metodami - co wielokrotnie zaznaczałem - wiele nie da się osiągnąć w nowych warunkach. Na jednym z zebrań w kole PZN pewien niewidomy domagał się podjęcia starań o wydanie zakazu zwalniania z pracy inwalidów wzroku. Pomijam drobiazg, że nie ma siły zdolnej do przeforsowania takiego zakazu. Zakładam, że się udało. No i nie mogło stać się gorzej. Jeżeli niewidomego nie będzie można zwolnić z pracy, zakłady będą się broniły wszelkimi sposobami, aby go nie zatrudnić. Będą się kierowały zasadą przezorności: po co zatrudniać, jeżeli nie będzie można go zwolnić w razie potrzeby. Lepiej nie ryzykować. W obecnych warunkach i tak pracodawcy nie kwapią się do zatrudniania niewidomych. Gdyby obowiązywał zakaz zwalniania ich z pracy - i te mizerne możliwości zniknęłyby całkowicie. Inny przykład. Zbiera się grupa niewidomych spółdzielców i dyskutuje nad możliwościami poprawy sytuacji gospodarczej ich zakładów pracy. Jako pierwszy warunek umożliwiający ratowanie spółdzielczości niewidomych zgłaszają oni przyznanie wyłączności produkcji niektórych wyrobów. Uważają oni, że to metoda sprawdzona w minionych czasach, a więc i obecnie będzie skuteczna. To, że w kraju nastąpiły radykalne zmiany ekonomiczne, społeczne i ustrojowe - dyskutantów to nie interesuje. Oni chcą pracować i zarabiać, a wyłączność produkcji im to umożliwi. Ustawa z 9 maja 1991 r. o zatrudnieniu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych, zagwarantowała niepełnosprawnym pracownikom wiele uprawnień, które są dla nich bardzo wygodne. Ale czy również są one korzystne dla spółdzielni jako zakładów pracy? W celu ratowania możliwości zatrudnienia niewidomych i słabowidzących konieczne jest pilne dokonanie przeglądu wszystkich uprawnień, z jakich korzystają niewidomi pracownicy i rezygnacja z tych, które są kosztowne i ograniczają efektywność ich działalności. Z tych względów niewidomemu w zakładzie pracy nie powinno przysługiwać nic, co nie przysługuje pozostałym pracownikom. Jedynym wyjątkiem może tu być specjalne oprzyrządowanie stanowiska pracy, przy czym jego koszty nie powinny obciążać funduszy zakładu zatrudniającego. Uprawnienia, oby było ich jak najwięcej, powinny przysługiwać pracodawcom, a nie inwalidom. Pracodawcom musi opłacać się zatrudniać osoby niepełnosprawne. Wyrównywanie zwiększonych kosztów utrzymania i zatrudnienia niewidomych powinno być dokonywane z funduszy państwowych czy samorządowych. Koszty te, w żadnym przypadku, nie powinny obciążać zakładu pracy zatrudniającego osoby niepełnosprawne. Możliwość pracy to poprawa warunków życia, to zajęcie dające poczucie własnej wartości, wyższa ocena społeczna, kontakty z innymi ludźmi, poszerzenie sfery zainteresowań, doznań i doświadczeń. Praca zawodowa posiada bogate walory rehabilitacyjne. Z tych względów, warto zastanowić się, czy utrzymanie wszystkich "zdobyczy", w nowych warunkach będzie korzystne. Niemiło jest rezygnować z jakichkolwiek uprawnień, do których przyzwyczailiśmy się i niemiło jest proponować takie rezygnacje. Załóżmy jednak, że musimy dokonać wyboru. Co wybierzemy - utratę niektórych uprawnień i zachowanie możliwości pracy, albo utratę pracy, a z nią i wszystkich uprawnień? Chcę być dobrze zrozumiany. Nie proponuję rezygnacji z czegokolwiek. Nie wiem z całą pewnością, czy jest ona konieczna i czy zaradziłaby utracie możliwości zawodowej tysięcy niewidomych. Wiem natomiast, że uprawnienia te, nie ułatwiają znalezienia pracy dla niewidomego i utrzymania zatrudnienia. Zastanówmy się, jak wpływa na możliwości pracy skrócony czas pracy, inne ograniczenia związane z czasem pracy i dodatkowe dni urlopu. Zakład pracy zatrudnia niewidomego telefonistę. Zakład ten pracuje 8 godzin dziennie, a niewidomy telefonista 7 godzin. Poza tym, zakład pracuje w niektóre soboty - niewidomy nie. Czy godzinę dziennie i w niektóre soboty zakład ten ma być pozbawiony łączności? A może telefoniście temu należy dodatkowo płacić i wówczas będzie on mógł pracować dłużej niż 7 godzin? A może szukać na ten czas innego telefonisty? Jest to problem ekonomiczny, organizacyjny i psychologiczny. Nikt, kto liczy pieniądze, nie lubi wydawać ich bez potrzeby. Nikt też nie lubi stwarzać sobie trudności organizacyjnych. Ludzie nie lubią też, gdy ktoś jest w jakiś sposób wyróżniany np. pracuje mniej za te same pieniądze. Może więc lepiej zatrudnić telefonistę widzącego? Telefoniście takiemu można dać jakąś dodatkową pracę, którą będzie mógł wykonywać w okresach mniejszej liczby połączeń. Czy niewidomemu równie łatwo można znaleźć i dać taką, dodatkową pracę? Podobnie sprawa ma się z niewidomymi masażystami. Jest to zawód bardzo dobry dla niewidomych. W polsce jest zatrudnionych ponad 920 niewidomych masażystów. Czy jednak zatrudnienie to utrzyma się w przyszłości? Czy np. nie postawi ktoś pytania: "Korzystniej jest zatrudnić trzech widzących masażystów czy czterech niewidomych". Ich płace są takie same. A więc, niewidomym trzeba zapłacić znacznie więcej niż widzącym i jeszcze ich łączny czas pracy będzie krótszy od łącznego czasu pracy widzących masażystów. Trzech widzących masażystów razy 8 godzin równa się 24 godziny. Tyle wynosi ich łączny czas pracy dziennie. Czterech niewidomych masażystów razy 6 godzin równa się 24 godziny. A więc tyle samo dziennie. Roczny czas urlopów natomiast niewidomych masażystów będzie znacznie dłuższy. 4 razy 36 równa się 144 dni w ciągu roku. Tyle wyniesie ich łączny czas urlopu. A masażyści widzący? 3 razy 26 równa się 78. Tyle dni wyniesie ich roczny łączny urlop. Czy w tej sytuacji zatrudnianie niewidomych masażystów może być korzystne dla pracodawcy? Dodajmy, że widzący masażysta, w razie potrzeby, może wykonywać inne prace. Może być zatrudniony np. jako sanitariusz. Czy niewidomy również? W każdym przypadku, gdy niewidomy pracownik korzysta z uprawnień nie przysługujących innym pracownikom danego zakładu lub zawodu, można przeprowadzić rozważania, czy takie uprawnienia są naprawdę korzystne dla niewidomych. Zatrudnienie niepełnosprawnego pracownika, niemal zawsze, powoduje mniejsze lub większe trudności i ograniczenia dla pracodawcy. Nie należy więc stwarzać dodatkowo takich, które nie są konieczne. Po opublikowaniu podobnych poglądów na łamach "Pochodni", posypały się protesty i zarzuty pod moim adresem. Jeden z czytelników napisał: "Naszym zdaniem należy rozsądnie i rozważnie, ale jednak konsekwentnie, bronić swych uprawnień zawodowych, gdyż - co tu mówić - tracąc przywileje, tracimy specyficzną odrębność, która, jak dotąd, chroni nas przed konkurencją ze strony masażystów widzących". A więc, skoro takie uprawnienia, jak czas pracy (6 godzin, zamiast 8) mogły wpłynąć na wyrobienie niewidomym marki zawodowej, pozwoliły konkurować z ludźmi widzącymi, może warto podjąć starania o dalsze skrócenie ich czasu pracy na przykład do 4 godzin dziennie? A może wystarczy jedna godzina? Kolega wyjechał do Niemiec, pracuje 8 godzin dziennie i jest szczęśliwy. Tylko niech nikt mi nie mówi, że tam ma wyższe zarobki. To prawda. Skrócony czas pracy jest jednak nie po to, żeby ktoś mógł pracować na półtora etatu. W Polsce tokarz, profesor, aktorka, minister i sprzątaczka zarabiają mniej niż w Niemczech. Czy to oznacza, że powinni pracować w skróconym czasie? Nie da się pracować jak w socjalizmie i żyć na poziomie najbogatszych krajów świata. Nie jest to możliwe. Przewodniczący Naczelnej Rady Lekarskiej wypowiedział się w sprawie konieczności prywatyzacji niemal całej służby zdrowia. Według tej wypowiedzi, tylko wielkie wojewódzkie szpitale, akademie medyczne i instytuty badawcze będą państwowe. Reszta będzie sprywatyzowana. Jeżeli się tak stanie, będzie to koniec pracy niewidomych masażystów, o ile oczywiście nie dostosują się do tych zmian. 11) 21) 31) 41. l1.1.1.1.1.1 rI.A.1.a Już prawie połowa niewidomych straciła pracę, a my kochamy przywileje związane z zatrudnieniem. Na przykład nie mogłem przeforsować niektórych wniosków przy pisaniu opinii, dotyczącej nowelizacji ustawy o zatrudnieniu i rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Uważałem, że należy postulować likwidację ich uprawnień, związanych z zatrudnieniem, jak skrócony czas pracy i dodatkowy urlop. Wnioskowałem też o prawo dla zakładów pracy chronionej nienaliczania do kosztów ich wyrobów podatków, z których są one zwolnione. Obecnie środki pochodzące z tych zwolnień przeznaczane są na zakładowy fundusz rehabilitacji i korzystają z nich niepełnosprawni pracownicy. Dobrze. Tyle, że przez to wyroby tych zakładów nie stają się tańsze, nie są konkurencyjne, nie ma na nie zbytu i... plajta. No cóż, dopóki zakład istnieje, korzystajmy, ile się da. A każdy, kto o takich sprawach mówi inaczej, jest wrogiem. A więc, niechaj wszystkie spółdzielnie upadną, niechaj bezrobocie wśród niewidomych nadal się sroży, byle nam nie odebrano jakichś uprawnień. Niewidomi w dyskusjach nad tym zagadnieniem używają niejednokrotnie irracjonalnych argumentów. I tak w proteście przeciwko moim poglądom skierowanym między innymi do Prezydium Zarządu Głównego PZN i "Pochodni" - podpisanym przez kilkudziesięciu niewidomych masażystów można znaleźć takie oto argumenty: "Nauczyciele pracują tylko 18 godzin tygodniowo. Dlaczego pan Kotowski nie protestuje przeciwko temu?" i "Fizykoterapeuci pracują tylko 5 godzin dziennie i jest dobrze, nikomu to nie przeszkadza". W czasie dyskusji pada argument: "Masaż jest bardzo ciężką pracą, dlatego konieczny jest skrócony czas pracy". W argumentacji takiej nie uwzględnia się drobiazgu: wszyscy nauczyciele, widzący i niewidomi pracują w wymiarze 18 godzin tygodniowo, wszyscy fizykoterapeuci pracują 5 godzin dziennie. Tymczasem czas pracy niewidomych masażystów wynosi 6 godzin dziennie a widzących 8 godzin. Przy zatrudnianiu np. nauczyciela nie staje więc zagadnienie wymiaru jego pracy. W każdym przypadku, dopóki nie ulegnie to zmianie, jego wymiar pracy będzie 18 godzin tygodniowo. Nie można tego powiedzieć o zatrudnieniu masażysty, telefonisty, tokarza, urzędnika itp. W tych zawodach, zawsze czas pracy widzącego pracownika jest dłuższy niż niewidomego, a ich płace jednakowe. W dyskusjach używa się argumentów: "Nie wypada abyśmy sami starali się o pozbawienie nas uprawnień", "przecież emeryci też nie chcą z niczego rezygnować", "tam, gdzie nie można inaczej, niewidomy sam powinien nie korzystać z przysługujących mu uprawnień. Prawo dopuszcza taką możliwość. Wystarczy zgoda lekarza i niepełnosprawnego pracownika. Tak należy postępować, a nie rezygnować z tego, co nam władze państwowe przyznały". Działacz wysokiego, związkowego szczebla mówi: "Jeśli chodzi o przywileje, o których mówił Stanisław Kotowski, a które przeszkadzają w zatrudnianiu niewidomych, ja bym z tego nie robił tak wielkiego problemu. W każdej sytuacji bowiem niewidomy może dogadać się z pracodawcą. Jeśli ktoś znajdzie pracę w jakimś przedsiębiorstwie i zacznie rozmowę z dyrektorem od wyłuszczenia mu swych żądań, to firma szybko się zorientuje, że będzie miała z nim więcej kłopotów niż pożytku. Niewidomy pracujący w środowisku otwartym musi być elastyczny i sam wiedzieć, na ile może ze swych przywilejów korzystać. Nie wypada przecież w komisjach sejmowych walczyć obecnie o to, by odbierano nam przywileje". Tak, rzeczywiście nie wypada. Tak, rzeczywiście można się "dogadać". Tak niewidomi się "dogadują", że już 49.3% się "dogadało" i już nie pracuje. Zatrudnienie niewidomego wymaga przekonywania o jego możliwościach, o tym, że nie spowoduje on wypadku, że nie będzie wymagał ciągłej pomocy, nie będzie uciążliwy, że w ogóle coś potrafi. Rzeczywiście, nie wystarczą takie i podobne problemy. "Dogadujmy się" jeszcze na temat naszej "łaskawej" rezygnacji z przysługujących nam uprawnień. Na pewno ułatwi to nam otrzymanie pracy." Ale za to argumentacja taka jest z przyjemnością wysłuchiwana przez niewidomych pracujących, którzy nie wierzą, że pracę mogą utracić. Osoba zatrudniona w instytucji działającej na rzecz inwalidów wzroku, posiadającej status zakładu pracy chronionej powiedziała: "Zarzuca się nam nadmierne zatrudnienie. Ale my zatrudniamy 30% osób niepełnosprawnych, w tym wielu niewidomych. O tym się nie mówi, ale przecież ich wydajność jest mniejsza, krótszy czas pracy, dodatkowe urlopy." W dyskusjach dotyczących uprawnień osób niepełnosprawnych padają różne argumenty. Nie padają tylko naprawdę istotne i nie są stawiane pytania: Czy omawiane uprawnienia rzeczywiście ograniczają możliwości zatrudnienia niewidomych? Jeżeli tak, co należy zrobić, aby temu przeciwdziałać? Co jest ważniejsze, możliwość pracy bez dodatkowych uprawnień czy dodatkowe uprawnienia bez możliwości pracy. Chodzi tu oczywiście tylko o takie uprawnienia, które przysługują wyłącznie niepełnosprawnym pracownikom. Utrata pracy w takich przypadkach jest równoznaczna z utratą tych uprawnień. Co jest więc ważne? Nasze możliwości są ograniczone. Jeżeli chcemy ograniczać je dodatkowo - utrzymujmy takie właśnie uprawnienia. Łatwiej jest najeść się samym chlebem bez masła, niż samym masłem bez chleba. Jeżeli chcemy zachować tylko uprawnienia związane z zatrudnieniem, a stracić zatrudnienie, możemy udawać, że problem ten nie istnieje. Czy jednak jest to cała prawda? Każdy zatrudniony powinien być przede wszystkim pracownikiem bez szczególnych uprawnień, które nie przysługują innym zatrudnionym w danym zawodzie. Ale faktem jest też konieczność większego wysiłku przy wykonywaniu pracy przez osoby niepełnosprawne. Dla niewidomego już samo pokonywanie drogi do pracy wiąże się ze znacznym wysiłkiem, przeżywaniem stresów, narażaniem się na różne wypadki, koniecznością napięcia uwagi itp. Powoduje to zmęczenie, zużycie sił, wyczerpanie psychiczne itd. Dlatego uzasadniony jest skrócony czas pracy i dodatkowe dni urlopu. Uprawnienia te są rekompensatą zwiększonego wysiłku. Nie powinny one jednak ograniczać możliwości zawodowych: pracodawcy - jak już wspomniałem wcześniej - nie powinno ponosić kosztów zatrudniania osób niepełnosprawnych. Ich uprawnienia powinny być finansowane np. przez Państwowy»Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, z innych funduszy państwowych lub samorządowych, a nie przez pracodawców. 4. Niektóre problemy psychicznej rehabilitacji 4.1. Rehabilitacja psychiczna Niełatwo osiągnąć dostateczny stopień rehabilitacji psychicznej i niełatwo jest o niej pisać, bowiem narazić się można na zarzut brutalności, braku zrozumienia niewidomych albo jeszcze na coś gorszego. Nie można jednak pominąć tak ważnego tematu. Zaakceptować siebie takim, jakim się jest, bez jednoczesnego pogodzenia się z ograniczeniami, zależnością od innych, jest trudnym zadaniem. Nie można godzić się z tym, że się całe życie będzie niezaradnym, biernym, bez ambicji, aspiracji, bez nadziei. Nie można też rezygnować z walki o zmianę swego losu. Rehabilitacja psychiczna to uznanie faktów, nieodwracalności inwalidztwa, pogodzenie się z nim i jednoczesna walka z jego skutkami. Dostosować się do warunków życia bez wzroku czy z osłabionym wzrokiem, opanować bezwzrokowe metody i techniki życia, a jednocześnie żyć tak jak inni ludzie - nie jest sprawą łatwą. Także niełatwe jest pogodzenie się z tym, co nieuniknione, czego zmienić nie można, co już nie wróci, a zarazem walka o wszystko, co jest do uratowania, do zdobycia, czego nie wolno zaprzepaścić - słowem: o ludzką godność. Jest to jednak możliwe. Jeżeli ktoś twierdzi, że nie lubi przebywać z ludźmi widzącymi, a woli z niewidomymi, nie jest psychicznie zrehabilitowany. Jeżeli ktoś unika niewidomych, wstydzi się ich, udaje, czy chce udawać człowieka widzącego - nie jest psychicznie zrehabilitowany. Nie jest też i ten, który uważa, że z utratą wzroku wszystko przepadło, ani ten, który uważa, że nic się wielkiego nie stało. Nie jest psychicznie zrehabilitowany człowiek, który uważa, że utrata wzroku jest największym nieszczęściem, ani ten, który twierdzi, że to nawet lepiej, bo nie musi oglądać brzydoty świata. Nie jest psychicznie zrehabilitowany ten, kto otoczył się niewidzialnym pancerzem, uodpornił niby na wszystko, u kogo narosły wielopiętrowe kompleksy, kto stosuje niewłaściwe mechanizmy obronne. Kto więc jest zrehabilitowany? Czy są tacy ludzie? Gdy znaczna część skutków inwalidztwa zostanie usunięta, gdy staniemy się możliwie samodzielni, niezależni, zaradni, sprawni, stworzone zostaną warunki psychicznej rehabilitacji. Musimy więc przejść rzetelnie "krzyżową drogę" przez brajla i orientację przestrzenną, nauczyć się wyczyścić sobie buty i nalać wina do kieliszków, zawiązać krawat i odprowadzić partnerkę po spektaklu teatralnym do jej domu, zamiast czekać, aż ona to zrobi. Jak to wszystko osiągnąć, dowiemy się na odpowiednim kursie, obserwując innych niewidomych, rozmawiając z nimi czy wreszcie przy pomocy odpowiednich specjalistów w Związku, poradniach czy innych instytucjach. Bez rehabilitacji podstawowej, nie może być rehabilitacji psychicznej. Czy to się komu podoba, czy nie - tak jest. Dla osób młodszych jednym z warunków rehabilitacji psychicznej jest rehabilitacja zawodowa. (O rehabilitacji podstawowej i zawodowej pisałem w rozdziałach 2 i 3.) Młody, 25-letni niewidomy twierdzi, że nie interesują go dziewczyny. Może tak jest rzeczywiście, choć świadczy raczej o pewnej nieprawidłowości, ale zdarza się. W porządku. Jeżeli ten sam niewidomy mówi, że nie interesuje się nimi, ale wie, że nie jest to prawda - kłamie. Nie jest to jednak interesujący nas problem. Może jednak się zdarzyć, że ten młody człowiek święcie wierzy w swoje słowa, że nie interesuje go płeć piękna i jednocześnie nie jest to prawdą. Z jakichś przyczyn powstał u niego problem psychologiczny. Pragnie on kontaktów z przedstawicielkami płci odmiennej, a jednocześnie nie przyznaje się nawet przed samym sobą, że mu tego brakuje. Powstał mechanizm obronny - wyparcie ze świadomości naturalnych potrzeb. Jest przekonany, że ich nie posiada, a jednocześnie one istnieją. Taka sytuacja może doprowadzić do poważnych zaburzeń psychicznych. Słabowidzący nie poznaje ludzi na ulicy. Nie chce się do tego przyznać ani przed sobą, ani przed innymi. Udaje więc zamyślonego, roztargnionego, powiedziałbym, głupiego, byle nie pokazać, że słabo widzi. Mamy tu do czynienia z obronnym mechanizmem - zaprzeczenia. Jest ktoś bardzo nieufny, nie wierzy ludziom, nie ceni ich, nie szanuje. Twierdzi, że są nieuprzejmi, dranie, oszuści, krętacze itp. Tymczasem nikt mu krzywdy nie zrobił. To on ma zły stosunek do ludzi, a nie oni do niego. Nie przyzna się jednak do tego nawet przed sobą. Swoje uczucia przypisuje więc innym. Mamy następny mechanizm obronny - projekcję - przeniesienie odpowiedzialności za swoje negatywne uczucia i postawy na innych. On jest w porządku, tylko inni... Ktoś jest przesadnie skromny. Nie widzi u siebie nic dobrego. Wszyscy inni są lepsi, mądrzejsi, bardziej wartościowi - kompleks niższości. Dla innego nikt się nie liczy. Nie ma ludzi lepszych, mądrzejszych, szlachetniejszych od niego - kompleks wyższości. Jeden i drugi jest bardzo uciążliwy dla człowieka obciążonego takimi kompleksami i dla jego otoczenia. Żadne kompleksy, żadne mechanizmy obronne, oprócz tych fizjologicznych, nie powodują poprawy funkcjonowania naszej psychiki. Przeciwnie - przynoszą samo zło, zamiast przed nim chronić. Mówiąc o mechanizmach obronnych, fizjologicznych, mam na myśli ból, uczucie głodu, zimna, strachu przed realnym zagrożeniem. Zdarza się jednak, że ktoś lubi ból - drzwi już zlecił poszerzyć, a głód nadal odczuwa. Ktoś inny odczuwa zadowolenie z psychicznego zadręczania się. Są to nieprawidłowości, ale nie należą do wyjątków. Są ludzie, którzy nadmiernie interesują się stanem swego zdrowia - hipochondrycy. Na nich najłatwiej można pokazać rehabilitację psychiczną. Ot, jeżeli taki hipochondryk utraci wzrok, natychmiast przestaje chorować na wszystkie pomniejsze przypadłości. Utrata wzroku jest tak ciężkim ciosem, że w pełni zaspokaja jego potrzebę absorbowania otoczenia swoimi problemami. I wyobraźcie sobie Państwo, że jeżeli taki hipochondryk osiągnie poważne sukcesy rehabilitacyjne, wracają jego poprzednie dolegliwości. Znowu zaczyna zanudzać, kogo się tylko da, swoimi chorobami. Utrata wzroku na skutek rehabilitacji przestała być dla niego "atrakcyjna". Tak jest z tą naszą psychiką. Strach jest normalnym mechanizmem obronnym. Lecz o strachu możemy mówić tylko wtedy, gdy wiemy, czego się boimy. Trudno np. oczekiwać, że normalny człowiek nie będzie przestraszony, gdy dowie się, że z zoo uciekł lew i grasuje po ulicach, albo gdy dowie się, że jest nieuleczalnie chory. Jeżeli jednak ktoś boi się i nie wie czego, nie ma powodu do strachu - wówczas mówimy o lęku, który jest wynikiem stanów nerwicowych. Lęki występują często w pierwszym okresie po utracie wzroku. Trzeba starać się zrozumieć samego siebie i przezwyciężać trudności. Najważniejszym problemem w rehabilitacji psychicznej jest to, że własnych problemów nie widzimy we właściwym świetle. Często wydaje się, że wszyscy są źli, krzywdzą nas, nie rozumieją, nieprawidłowo oceniają. Jeżeli po zastanowieniu się stwierdzimy, że wszyscy właśnie tak z nami postępują, jest to najlepszy dowód, że to z nami jest coś nie w porządku. W takich przypadkach, bez pomocy lekarza psychiatry lub psychologa klinicysty, nie damy sobie rady. W łagodniejszych formach problemów psychologicznych dobrą terapią na kompleksy i mechanizmy obronne jest zainteresowanie się problemami innych ludzi. Zapomnimy wtedy o własnych. Dobrze jest o takich sprawach rozmawiać w gronie przyjaciół czy kolegów. Nie ma przy tym potrzeby informować o swoich trudnościach. Przykłady do takich rozmów można czerpać z życia, z najbliższego otoczenia, literatury. Doskonałą okazją ku temu mogą być kursy rehabilitacyjne, wczasy w Muszynie, Ciechocinku czy Ustroniu, pobyt na turnusie prewentoryjnym organizowanym dla niewidomych. Dobre jest też uczęszczanie do lokalu koła PZN, do świetlicy, na imprezy kulturalne, wycieczki i inne formy działalności Związku. Jeszcze lepiej zacząć coś organizować dla innych, pomagać ludziom. Naprawdę wspaniała psychoterapia! Uświadomienie sobie, że nie tylko my mamy trudności i problemy, że jest to coś naturalnego, znakomicie ułatwia rehabilitację psychiczną, przezwyciężanie trudności i oporów. Wiele jest problemów trudnych, niezrozumiałych, nie istniejących, a bardzo uciążliwych. W ich rozwiązywaniu możemy szukać pomocy innych ludzi. Często jest to konieczne, ale i nasz wysiłek jest tu niezbędny. Wiele problemów powstaje zwłaszcza w kontaktach z innymi ludźmi. Nie wszystko zależy od nas. Na nasze życie mają wpływ inni ludzie, wydarzenia, warunki, okoliczności i niespodzianki. Kontakty z ludźmi, od których tak wiele zależy, to już rehabilitacja społeczna. Pomówimy o niej w rozdziale 5. Pomyśl, Ty ze Szczecina, z Przemyśla i Łodzi, że gwiazdy świecą i dla Ciebie, chociaż ich nie widzisz. Jak pisze poeta w znanym wierszu: "Siedzi ptaszek na drzewie", za szczęściem nie należy uganiać się po całym świecie. Można je znaleźć we własnym sercu. A my przecież mamy serca takie same jak inni. Nasze serca mogą być "widzące". Zależy to jedynie od nas. Poszukajmy więc dobrze we własnych sercach. Może znajdziemy tam lekarstwo na osamotnienie, poczucie krzywdy, na nasze troski i kłopoty i siły do walki ze skutkami braku wzroku? Ciągle powtarzam, nie zajmujmy się tym, co utraciliśmy. To do niczego nie prowadzi. Zajmijmy się tym, co nam pozostało, a jest naprawdę tego sporo. Może łatwiej nam będzie żyć i może więcej będziemy mogli, mniej doznamy ograniczeń, a więcej przyjaciół i zadowolenia? 4.2 Akceptacja warunkiem rehabilitacji Według "Słownika wyrazów obcych", akceptacja oznacza wyrażenie zgody na coś, np. przyjęcie rachunku, uznanie zobowiązania. Akceptować - przyjmować, zgadzać się, uznawać. Inwalidztwo, w naszym przypadku utratę wzroku, należy zaakceptować, czyli uznać, wyrazić na nie zgodę jako na coś istniejącego, nieodwracalnego. Bez takiej akceptacji nie może być mowy o szczerym zaangażowaniu się w niełatwy proces rehabilitacji, a bez niego z kolei nie osiągnie się w tym procesie zadowalających rezultatów. Każdy, kto miał okazję obserwować ociemniałego, który wierzy jeszcze w skuteczność leczenia, na pewno potwierdzi brak zainteresowania z jego strony opanowaniem np. umiejętności czytania pisma punktowego czy samodzielnego poruszania się przy pomocy białej laski. Ociemniały taki czeka na kolejną operację, na pozytywne skutki nowego lekarstwa, na pomoc uzdrowiciela. Czeka i nie chce podjąć wysiłku nauczenia się sposobów radzenia sobie w nowej, niełatwej sytuacji, bo i po co? Przecież i tak niedługo będzie widział. I nie ma w tej postawie nic złego. Nadzieja powoduje, że życie staje się łatwiejsze, lepsze. Nie ma w tym nic złego, ale tylko wtedy, gdy nadzieja taka jest uzasadniona, kiedy istnieje realna szansa skutecznego leczenia. W przeciwnym razie nadzieja jest złudna i szkodliwa, uniemożliwia bowiem osiągnięcie samodzielności w dostępnym stopniu, pogłębia i tak już niemałe trudności, a to prowadzi do zgorzknienia, frustracji, jednym słowem zmarnowania życia. O nadziei szerzej w dalszym ciągu tego rozdziału. Czy jednak możliwe jest uznanie tak wielkiej straty, jak utrata wzroku? Czy można pogodzić się z tym, zaakceptować? Mógłby ktoś dodać: -"A może jeszcze polubić?" Do aż tak wielkich uczuć w stosunku do swego inwalidztwa nikogo oczywiście nie namawiam. Nie jest to potrzebne, a nawet możliwe dla w miarę normalnego człowieka. Możliwe jest natomiast i konieczne uznanie inwalidztwa, pogodzenie się z faktem jego istnienia i układanie sobie życia bez oczekiwania na to, co już nie wróci - na odzyskanie wzroku. Nie znaczy to, że należy zaniedbywać jakiekolwiek możliwości leczenia. Przeciwnie, człowiek, który traci wzrok, powinien zrobić wszystko, co w jego mocy, by stratę tę odzyskać całkowicie, albo chociaż częściowo. Ale trzeba wiedzieć, kiedy starań takich zaprzestać. Jak już pisałem w rozdziale 1.3, w wielu przypadkach lekarze okuliści utrudniają akceptację inwalidztwa, a przez to rehabilitację ociemniałego, gdyż ze względów humanitarnych uważają, że nie należy informować pacjentów o nieskuteczności dalszego leczenia. Obawiają się oni szoku, depresji, samobójstwa, a choćby tylko nie chcą sprawiać przykrości. Według amerykańskiego tyflologa Tomasa Carrola, ktoś, kto po utracie wzroku nie przeżył szoku, nie osiągnął dna depresji i załamania, nie odzyska równowagi psychicznej i dostępnego stopnia zrehabilitowania. Nie można cieszyć się z utraty wzroku. Naprawdę nie ma ku temu racjonalnych powodów. Są natomiast takie powody, aby fakt ten uznać i pogodzić się z nim. Istnieje wiele sytuacji, zmuszających ludzi, którzy wcale nie są inwalidami, do pogodzenia się z bardzo niemiłymi zjawiskami. Prawie wszystkie kobiety akceptują ból rodzenia, akceptują, bo nie ma innego wyjścia. Wszyscy inwalidzi i nieinwalidzi - akceptujemy wcale nie najciekawszy klimat. Godzimy się z tym, bo i co nam pozostało. Godzimy się z podobnymi koniecznościami, chociaż są one dla nas bardzo niemiłe. Istnieją szkoły rodzenia, które przez odpowiednie zabiegi powodują, że poród staje się łatwiejszy i mniej bolesny. I kobiety, jeżeli tylko mogą, korzystają z ich usług. Z kaprysami pogody też walczymy. Budujemy domy, ogrzewamy je, sprawiamy sobie odpowiednie ubranie i obuwie. Wszystko to łagodzi skutki zmiennych wyczynów przyrody i pogody, ale ich nie eliminuje całkowicie. I tak niejednokrotnie zmarzniemy na kość lub wygrzejemy się ponad miarę. Czasami nawet zdarza się, że ktoś tych eksperymentów nie przetrzyma i cała sprawa kończy się pogrzebem. Ale co z tego wynika? Przecież klimatu nie możemy zmienić. Musimy więc pogodzić się z jego niedogodnościami. Tak samo należy "ułożyć się" z utratą wzroku. Tu również w wielu przypadkach nic zrobić nie można, aby jej zapobiec. A skoro nie można uniknąć, należy pogodzić się, uznać, zaakceptować. Oczywiście pogodzenie się nie powinno prowadzić do bierności. Przeciwnie - powinno stanowić podstawę do wysiłku, do wprowadzenia do naszego życia udogodnień ograniczających skutki utraty wzroku. Można tu zastosować sprzęt rehabilitacyjny, psa-przewodnika czy pomoce optyczne. Technika i elektronika mogą nam wiele pomóc. Ale przede wszystkim opanowanie umiejętności wykonywania wielu czynności metodami bezwzrokowymi daje bardzo dobre rezultaty. Stajemy się przez to bardziej samodzielni, mniej zależni od innych, bardziej zadowoleni z życia, jednym słowem lepiej zrehabilitowani. Wówczas akceptacja naszego inwalidztwa staje się łatwiejsza. Użalanie się nad sobą, rozpamiętywanie utraconych możliwości przy jednoczesnym niezauważaniu tych, które nam pozostały, do niczego dobrego nie prowadzi. Na tym nie da się budować przyszłości. Trzeba więc takie postępowanie kategorycznie odrzucić. Oczywiście, nikt nie musi akceptować swego inwalidztwa, jak i nie ma prawa nakładającego na wszystkich obowiązek noszenia rękawiczek, szalika i ciepłego płaszcza w czasie mrozów. Nikt tego, jeżeli nie chce, robić nie musi. Niech się jednak nie dziwi, że jest mu zimno. Tak samo nikt, jeżeli nie chce, nie musi pogodzić się z utratą wzroku, ale niech się nie dziwi, że jest mu z tym źle. Musi wiedzieć, że jest tak właśnie dlatego, iż nie zaakceptował inwalidztwa i że nie będzie mu lepiej, dopóki tego nie uczyni. Sądzę, że na podobne tematy należy wiele rozmawiać, głównie z nowo ociemniałymi. Myślę, że koleżanki i koledzy, którzy mniej czy bardziej świadomie swoje inwalidztwo zdołali zaakceptować, mogą skutecznie pomóc znajdującym się na początku tej drogi. Pamiętajmy, że niewidomi z długim stażem, którzy zaakceptowali już swoje inwalidztwo, nie myślą o sobie inaczej jak o niewidomych. Wiele różnych spraw i wydarzeń jest przedmiotem ich marzeń, ale w marzeniach tych odzyskanie wzroku pojawia się rzadko. W snach są oni również niewidomymi. Przy takiej akceptacji swego inwalidztwa życie staje się o wiele łatwiejsze, ludzie bardziej życzliwi i mili, a świat piękniejszy. 4.3. Czy ukrywać? Każdy z nas znalazł się niejednokrotnie w niezręcznej, niemiłej sytuacji z racji swego inwalidztwa. Tak na dobrą sprawę nigdy nie wiemy, czy nie jesteśmy obserwowani. Tomas Carol nazywa to utratą anonimowości. Człowiek widzący, gdy wyjdzie na ulicę, wtopi się w tłum przechodniów i jest jednym z wielu. Całkowicie niewidomy takiej możliwości nie posiada. Zawsze jest widoczny, wyróżnia się z tłumu. Właśnie. Czy na pewno zawsze wyróżniamy się spośród ludzi? Czy nie da się ukryć naszego inwalidztwa i czy należy starać się je ukrywać? Znam całkowicie niewidomych, którzy twierdzą, że ludzie nie zauważają ich inwalidztwa i że traktują ich jak pozostałych ludzi. Z drugą częścią tego twierdzenia zgadzam się bez zastrzeżeń. Mam natomiast poważne wątpliwości co do niezauważalności inwalidztwa całkowicie niewidomego. Moim zdaniem jest to niemożliwe. Oczywiście, wśród ludzi widzących można spotkać takiego safandułę, który niczego niemal nie zauważa. Safanduła taki może nie spostrzec, że rozmawia z niewidomym. Pomyślmy tylko, ile wyrażają oczy. Przy ich pomocy ludzie porozumiewają się. Oczami można coś pokazać i powiedzieć. Z oczu można wiele wyczytać. Można w nich zobaczyć figlarne błyski, mogą być mętne, nieprzytomne, przebiegłe... Jak oczy niewidomego mogą to wszystko wyrazić? A jak niewidomy może pewnie, swobodnie poruszać się i wykonywać różne czynności, tak by nie było widoczne, że nie widzi? Upraszczając, można stwierdzić, że niewidomy może udawać człowieka widzącego, ale tylko śpiącego. Wówczas nie widać, czy jest on niewidomy, czy nie. Oczywiście, że jeśli dobrze poszukać, to można znaleźć kilka innych sytuacji, w których niewidomy mógłby się nie zdradzić ze swym kalectwem. Przeważnie jednak człowiek, który całkowicie utracił wzrok, nie może ukryć swego inwalidztwa. Każdy poważniejszy defekt jest spostrzegany przez otoczenie i jego ukrywanie nie ma sensu. Nie może garbaty ukryć swego garbu. Nie może głuchy udawać, że słyszy. Jeżeli defekt jest mniejszy, np. częściowa utrata wzroku czy słuchu - wówczas jest nieco łatwiej, ale też nie można liczyć tu na pełne powodzenie. Czasami taki niedosłyszący np. nie chce przyznać się do swojej wady. Udaje więc zamyślonego, roztargnionego, nieuważnego. W takiej sytuacji rzeczywiście nie zawsze otoczenie od razu zorientuje się w czym rzecz. Ale czy powinno nam zależeć na takim sukcesie? Czy nie lepiej, aby ludzie wiedzieli o naszym nie najlepszym słuchu i dostosowali się do tej wady? Będą wówczas mówili do nas głośniej i nie będą uważać nas za ciemięgę bujającego w obłokach. Słabowidzący, który chce udawać, że dobrze widzi, też musi liczyć się z różnymi niezręcznymi sytuacjami. Najkorzystniejsze są sytuacje jasne. Ja również nie lubię nadmiernie demonstrować swego inwalidztwa. Nie mogę np. zaaprobować używanych w niektórych krajach specjalnych oznaczeń - żółtych opasek z czarnymi kropkami. Uważam jednak, że unikanie wszelkich symboli inwalidztwa jest szkodliwe z punktu widzenia rehabilitacji. Jeżeli ktoś miał możliwość obserwowania całkowicie niewidomego bez białej laski w ruchu ulicznym - wie jak żałosny widok on przedstawia. Niewidomy taki potrąca ludzi, narażając się na nieprzyjemne reakcje z ich strony. Zamiast pomocy - drwinki i uśmieszki. Wygląda to inaczej z chwilą wyciągnięcia laski z kieszeni czy torby: pojawia się pomoc. Nie może być mowy o rehabilitacji bez uznania pewnych faktów, których uniknąć nie można. Lepiej chodzić z białą laską, niż nie wychodzić zupełnie na ulicę. Lepiej pomachać trochę tym symbolem inwalidztwa, niż narażać się na śmieszność i spowodowanie wypadku drogowego. Pamiętajmy, że przez naszą nierozwagę można wysłać na tamten świat Bogu ducha winnego innego użytkownika dróg lub samemu przenieść się w zaświaty. Problem białej laski dokładniej zostanie rozpatrzony w rozdziale 4.4. Obecnie chciałem tylko zwrócić uwagę, że stosunek do białej laski jest jednym z mierników stosunku do swego inwalidztwa, a głównie braku jego akceptacji i fałszywego wstydu. Niewidomy nie powinien ukrywać swego inwalidztwa conajmniej z dwóch względów: po pierwsze, nie ma powodu, aby się go wstydzić. Nie jest to powód do poczucia niższości w stosunku do innych ludzi. Po drugie - ukrycie swego inwalidztwa, jak już pisałem, udawanie człowieka widzącego, nie jest możliwe. Po co więc podejmować trud, który nie może przynieść pożądanych rezultatów? Rehabilitacja to realna ocena swoich możliwości. Podejmowanie niewykonalnych zadań stoi w jaskrawej sprzeczności z realizmem i do niczego dobrego nie prowadzi. Może prowadzić jedynie do rozczarowań, przykrych przeżyć i załamania. Może doprowadzić do przekonania, że żadne sukcesy nie są możliwe, a w konsekwencji do bierności, rezygnacji i ciągłego rozpamiętywania "utraconego raju", raju ludzi widzących. Mógłby zapytać ktoś: Po co te przykre dla wielu rozważania? Czy nie lepiej przemilczeć wszystko to, co jest dla nas niemiłe? Życie i tak jest ciężkie. Po co więc sprawiać komuś niepotrzebną przykrość? To chyba nie jest konieczne. Otóż właśnie konieczność taka istnieje. Nie chodzi o chęć sprawiania sobie ani komukolwiek przykrości, zadawania cierpień, znęcania się nad "biednymi inwalidami". Przeciwnie - unikanie podobnych rozważań jest niekorzystne, gdyż utrudnia akceptację inwalidztwa i osiągnięcie możliwych sukcesów w usamodzielnieniu. Głębokie przemyślenie tych zagadnień, omówienie ich z ludźmi znajdującymi się w podobnej jak my sytuacji i z fachowcami rehabilitacji przynosi dobre rezultaty. Umożliwia oswojenie się z problematyką związaną z inwalidztwem, uświadomienie sobie, że nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji i że inni lepiej sobie z nią radzą. Pozwala też dostrzec ludzi, którym to my możemy pomagać. Rozmowy mogą prowadzić do poprawy samopoczucia, podejmowania wysiłków rehabilitacyjnych, poprawy oceny innych ludzi i wielu pozytywnych, korzystnych zmian. Milczenie natomiast, zamykanie się w sobie, samotne przeżywanie "własnego nieszczęścia" do niczego dobrego nie prowadzi. Jestem o tym głęboko przekonany. 4.4. Kompleks białej laski Jednym z mierników stopnia rehabilitacji psychicznej może być stosunek niewidomych do białej laski - symbolu inwalidztwa. Wielu niewidomych i ogromna większość słabowidzących przejawia negatywny stosunek do białej laski, sądząc, że jej noszenie jest czymś wstydliwym, kompromitującym, nieprzyjemnym, złym. Chodzą więc bez laski lub wyłącznie z przewodnikiem. Skrępowanie z powodu inwalidztwa występuje szczególnie ostro w pierwszym okresie po utracie wzroku. Pewien nowo ociemniały, gdy pracownica rehabilitacji przyniosła mu do szpitala białą laskę, powiedział: "Gdybym widział, gdzie ona jest, huknąłbym ją tą laską". Jego wzburzenie jest zrozumiałe. Pogodzenie się z utratą wzroku nie jest łatwe. Ludzie tracący wzrok odrzucają wszystko, co może przypominać o nieszczęściu, jakie ich spotkało. Często nie chcą słyszeć o związku niewidomych, piśmie brajla, a laska, chociaż biała, działa na nich jak czerwona płachta na byka. Z czasem oswajają się ze wszystkim, z wyjątkiem białej laski. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Niektórzy godzą się i z tym "dopustem bożym". Wielu jednak nie może zaakceptować konieczności używania białej laski. Nie jest ważne, że narażają siebie i innych na wypadki, że muszą podlegać ograniczeniom większym niż jest to konieczne. Łatwiej godzą się z niedogodnościami, z zależnością od innych, niż z tą pomocą rehabilitacyjną. Rozumiem tych ludzi. Sam miałem pioruńskie trudności w pokochaniu białego kija. Teraz mam już poza sobą fałszywy wstyd. Ale trzeba było "zaliczenia" kilku dołów (najgłębszy 2,5 m), przewrócenia motocykla w biegu, próby przewrócenia samochodu ciężarowego - na szczęście stojącego, wywrócenia wielu rowerów i kilku wózków dziecinnych - niektórych z pasażerami. Nie pomagały mniejsze i poważniejsze wypadki. Chodziłem bez laski i tyle. Nie pomagały również bardzo wykwintne uwagi i pytania, kierowane pod moim adresem, w rodzaju: "Coś pan, ślepy, do cholery?"; "Zakochany czy co?"; "Jak łazisz"; "Uważaj, gdzie leziesz, zamiast myśleć o niebieskich migdałach!". Słuchałem, przepraszałem i robiłem swoje. Wstydziłem się wziąć to "draństwo" do ręki. Widziałem wtedy trochę i udawałem, że jestem widzącym. Wiedziałem doskonale, że widzę bardzo mało, że laska jest mi konieczna, że zachowanie moje jest paskudne. Ale co innego rozumowo zaakceptować swoje inwalidztwo i jego skutki, a co innego emocjonalnie. Rozumowo oczywiście zaakceptowałem, lecz uczuciowo nie. Przyszedł jednak moment, że przełamałem się. Wychodząc z białą laską na ulicę, przez miesiąc czy dwa byłem skrępowany, wstydziłem się, uważałem, że wszyscy na mnie patrzą. Po pewnym czasie zacząłem się wstydzić, gdy wyszedłem na ulicę bez laski. I dobrze się stało. Tak więc trzeba było nasłuchać się wiele nieprzyjemnych rzeczy o sobie i swojej rodzinie, zanim pod tym względem zmądrzałem. Dzisiaj "podziwiam" swoją głupotę sprzed lat, ale wtedy emocje i wstyd były silniejsze od doświadczenia i zdrowego rozsądku. Biała laska jest znakiem drogowym. Informuje przechodniów i kierowców, że osoba, która się nią posługuje, jest niewidoma lub słabowidząca. Pozwala tak postępować, aby nie narazić tej osoby, siebie i innych na wypadek, nieprzyjemności, ból, kalectwo, a nawet śmierć. Biała laska ułatwia również uzyskanie pomocy. Łatwiej pytać o numer autobusu, uzyskać pomoc w przejściu przez ulicę, czy znalezieniu miejsca w tramwaju. Przechodnie zareagują też, gdy niewidomy ładuje się na kosz do śmieci, rusztowanie, w kałużę czy na inną przeszkodę. Można również liczyć na pomoc w innych, nieprzewidzianych sytuacjach. Niewidomy idący z laską jest postrzegany jako niewidomy i nic więcej. Wiadomo, że niewidomemu należy usunąć się z drogi i pomóc, jeżeli jest to potrzebne. Gdy niewidomy idzie bez laski, nic nie jest wiadome. Jego zachowanie jest niezrozumiałe, dziwaczne. Ludzie patrzą i nie wiedzą - może pijany, może narkoman, a może tylko roztargniony. Ocena zależy od wyobraźni obserwatora. Może być różna, ale najczęściej jest niekorzystna. Trzeba przyznać, że niewidomy bez laski przedstawia żałosny widok, wygląda jak półtora nieszczęścia. W Warszawie na Konwiktorskiej, w Bydgoszczy w Ośrodku Rehabilitacji i Szkolenia, w ośrodkach wypoczynkowych PZN i w innych miejscach można spotkać niewidomych, którzy nie pogodzili się z laską. Płakać się chce, obserwując ich poczynania. Ludzie widzący niejednokrotnie są wstrząśnięci takim widokiem. Pytają, dlaczego nie noszą białych lasek. Czy na takich reakcjach i ocenach nam zależy? Czy taki nasz obraz chcemy utrwalać? Można zrozumieć nowo ociemniałych, ale jeżeli całkowicie niewidomy, który ukończył szkołę dla niewidomych, całe życie pracował w środowisku niewidomych i jeszcze w ostatnim roku przed emeryturą chodzi bez białej laski... Dziwić się tylko można jego zatwardziałemu trwaniu w kompleksach, brakowi chęci do ich eliminacji i temu, że przez tyle lat nie uległ wypadkowi. Naprawdę nie ma się co łudzić. Chociażby niewidomy podejmował nadludzkie wysiłki, chociażby nie wiadomo jak chciał i nie wiadomo co robił, nie ma możliwości ukrycia swego inwalidztwa. Jego trud jest całkowicie bezproduktywny. Przeciwnie, powoduje tylko, że jego inwalidztwo staje się jeszcze bardziej widoczne i to w sposób super niemiły. Odrębny problem stanowią osoby słabowidzące. Im najczęściej, ich zdaniem, laska nie jest potrzebna. Oni przecież widzą. I rzeczywiście, w większości sytuacji radzą sobie dobrze bez laski. Niestety, radzą sobie tylko w większości sytuacji. Może się jednak zdarzyć, że przy pomocy swego osłabionego wzroku czegoś nie wypatrzą. O tragedię nietrudno. Nie można pogodzić się z głoszonymi przez nich opiniami, że jest to ich sprawa, że wolno im narażać się, jeżeli mają na to ochotę. Nie jest to prawdą. Często narażają oni nie tylko siebie. Kiedyś jechałem z kolegą motocyklem. Z tramwaju przed przystankiem wyskoczył kilkunastoletni chłopiec. Jemu nic się nie stało, mój kumpel jednak zmuszony był nagle zahamować. Polecieliśmy obaj szczupakiem na "zbitą twarz", na jezdnię. Na szczęście skończyło się tylko potłuczeniem. Czy była to sprawa wyłącznie tego chłopca? Niewidomi i słabowidzący, chodzący bez laski, postępują tak samo - narażają nie tylko siebie, lecz i innych. Spróbujmy wytężyć wyobraźnię. Jeżeli przez nas ktoś wyląduje w szpitalu, w więzieniu czy na cmentarzu, jeżeli stanie się kaleką, jeżeli zostaną sieroty bez ojca czy matki, jak będziemy się czuli ze świadomością, że to my jesteśmy sprawcami nieszczęścia? Każdy niewidomy i słabowidzący, wychodzący na ulicę bez białej laski, dopuszcza się wykroczenia. W razie wypadku to on jest winien. Jeżeli nastąpi zderzenie samochodów i u jednego z kierowców zostanie stwierdzony alkohol we krwi, kierowca ten jest odpowiedzialny za wypadek. To on naruszył przepisy kodeksu drogowego. Podobnie niewidomi i słabowidzący są winni wypadków z ich udziałem, bo nie powinni wychodzić bez laski na ulicę. Wiem, że wszystkie tłumaczenia są mało skuteczne. Ludzie krępują się i pragną uniknąć zwracania na siebie uwagi. Jest to zachowanie irracjonalne, nieskuteczne, nie prowadzące do osiągnięcia celu. Jak już wspomniałem, w rezultacie zwracają jeszcze więcej na siebie uwagi i to uwagi negatywnej. Niestety, irracjonalne zachowania mają to do siebie, że trudno ulegają zmianom pod wpływem perswazji, argumentów, a nawet osobistych doświadczeń. Są one solidnie podbudowane emocjami i dlatego takie trwałe. Nie oznacza to jednak, iż nie należy próbować. Czasami się udaje. Tłumaczenie, że laska ma mnóstwo zalet, przynosi korzyści, że nie ma się czego wstydzić, trafia tylko do umysłów. Najczęściej jednak nie jest w stanie sforsować sfery uczuciowej. Odnośnie do wstydu, osobiście każdemu radzę, żeby wstydził się ile chce i ... chodził z laską. Każdego zapewniam, że po pewnym czasie będzie wstydził się chodzić bez laski. Spróbujmy przemyśleć ten problem na własny użytek, a także na użytek koleżanek i kolegów. Może potrafimy pomóc sobie i innym? Bez wątpienia gra jest warta świeczki. Może przez to czyjeś życie stanie się łatwiejsze. 4.5. Nadzieja i wiara Nie da się żyć bez nadziei, bez wiary w lepszą przyszłość. Nadzieja ułatwia przeżycie okresów niepowodzeń, kłopotów, biedy i innych nieszczęść. Człowiek, który traci nadzieję, traci niemal wszystko. Lekarze twierdzą, że utrata przez pacjenta nadziei i wiary w możliwość wyzdrowienia może być groźniejsza dla jego zdrowia niż sama choroba. Chęć życia, zwalczenia choroby i silna wiara, że jest to możliwe, pozwala niekiedy pokonać nawet, jak się wydawało, nieuleczalną chorobę. Nadzieja odgrywa więc pozytywną rolę w życiu każdego człowieka. Czy jednak zawsze, czy w każdym przypadku rola ta jest pozytywna? Zastanówmy się, ile zła można by uniknąć przy odrobinie rozwagi, gdybyśmy tak łatwo nie uspokajali się powiedzeniem: "Jakoś to będzie, co będę się martwić na zapas". I rzeczywiście, jakoś jest, ale czy tak, jak byśmy sobie życzyli? Powiedzenie to jest wyrazem nadziei. Może ono ułatwiać nam życie, jeżeli chroni przed zbytnim zamartwianiem się i utrudniać, jeżeli prowadzi do beztroski, lekkomyślności, braku odpowiedzialności. W rozważaniach tych najbardziej jednak interesuje nas nadzieja na odzyskanie wzroku. Ułatwia ona przeżycie najtrudniejszego okresu - bezpośrednio po utracie wzroku. Człowiek świeżo ociemniały jest zdruzgotany, przerażony, zagubiony, nie wyobraża sobie życia bez wzroku. Nie wyobraża sobie, albo lepiej nie wyobrażałby sobie, gdyby wierzył, że utrata jest nieodwracalna. On jednak najczęściej nie wierzy. Bardzo często utwierdzają go w tym lekarze okuliści. Łudzą go często nadzieją na nowy lek, operację, nową metodę leczenia, nowe pomoce optyczne. Ileż to nadziei wzbudził elektroftalm - aparat konstruowany przed laty według pomysłu profesora Witolda Starkiewicza. Produkcja tego aparatu okazała się niemożliwa ze względów technologicznych - musiałby być stanowczo zbyt duży i ciężki. Z tych względów aparat ten nie wyszedł poza stadium prób. Ilu jednak niewidomych, a zwłaszcza ociemniałych czekało na możliwość posługiwania się nim jak na zbawienie. Oczekiwali oni, że znakomicie ułatwi im orientację przestrzenną, że częściowo zastąpi utracony wzrok. Czy na rozbudzaniu takiej nadziei może nam zależyć? Lekarze łudzą, bo są ludźmi. Nie mogą przecież odbierać tej iskierki nadziei. Ociemniały podświadomie też nie chce poznać prawdy. Woli wierzyć, łudzić się, mieć nadzieję. I wszystko w porządku, dopóki dotyczy to pierwszego okresu po utracie wzroku. Jeżeli jednak jego wiara i nadzieja są tak silne, że trudno je podważyć - zaczyna się tragedia. Ociemniały czepia się swej nadziei, jak pijany płota. Nie chce, nie może lub nie potrafi wyzbyć się wiary w odzyskanie wzroku, nadziei, że wcześniej czy później to nastąpi. Trzyma się swoich złudzeń niekiedy jeszcze wtedy, gdy jego optymizmu nikt już nie podziela. Nie wierzy nawet bardzo kategorycznym zapewnieniom lekarzy, że nic już się zrobić nie da. Najpierw szuka pomocy u krajowych sław okulistycznych. Następnie, jeżeli ma tylko możliwości, dokonuje "przeglądu" sław zagranicznych. Jeżeli takich możliwości nie ma - czuje się bardzo nieszczęśliwy. Nie pomagają lekarze - szuka pomocy u uzdrowicieli, znachorów, szarlatanów, magów. To też nie pomaga, ale nadzieja żyje i trzyma przy życiu biednego nieboraka. Nadzieja jest silniejsza niż wszystkie doświadczenia i zdrowy rozsądek. Człowiek się zmęczył, wyzbył pieniędzy, zaprzestał poszukiwań, ale jego nadzieja trwa na posterunku. Nie zmęczyła się, nie osłabła, nie zwiędła. Nie stała się jej też żadna inna krzywda. Nie stała się, bo stać się nie mogła. Ociemniały bowiem dba o nią, podsyca, karmi, pielęgnuje, troskliwie zabiega, żeby jej nie utracić. Ma przy tym bardzo często wspaniałych sojuszników w rodzinie i przyjaciołach. Oni też chcą wierzyć, a już na pewno nie chcą odbierać ociemniałemu nadziei. Tak przecież łatwiej żyć. No właśnie, czy łatwiej? Zadaniem rehabilitacji jest przywrócenie niewidomemu czy ociemniałemu wszystkiego, co tylko da się przywrócić. Zatem, jeżeli w jakiejś dziedzinie istnieje szansa i nie wymaga nadmiernego, nadludzkiego wysiłku, należy starać się ją wykorzystać. Nie znaczy to, że niewidomy czy ociemniały musi wszystko umieć robić i wszystkim się zajmować. Jeżeli ktoś przed utratą wzroku miał wstręt do prac w kuchni, jeżeli wolał nie jeść, żeby tylko posiłku sobie nie przygotowywać - to i po utracie wzroku nie musi polubić gotowania, smażenia, pieczenia - słowem, pichcenia. Podobnie, jeżeli ktoś w życiu ani jednej książki nie przeczytał, to wcale nie oznacza, że polubi brajlowską. Komuś, kto w życiu nie wbił gwoździa w ścianę, utrata wzroku nie ułatwi trafiania młotkiem w jego łepek. Podobnie ma się sprawa z innymi pracami i czynnościami. Oczywiście może się zdarzyć, że po utracie wzroku, ktoś zainteresuje się i polubi coś, czym wcześniej się nie zajmował. Rehabilitacja to możliwość korzystania z życia w jak najszerszym zakresie. To samodzielność, zaradność, samowystarczalność. Rehabilitacja - to również umysł wolny od zbędnych rozmyślań o swoim nieszczęściu, utraconych możliwościach, szczęściu i rozkoszach ludzi widzących. Można by dłużej wymieniać, czym jest, albo czym powinna być rehabilitacja. Nie o to jednak chodzi. Spróbujmy zastanowić się, czy nadzieja na odzyskanie wzroku, chociaż by tylko częściowo, jest czynnikiem mobilizującym do wysiłku. Spróbujmy wczuć się w sytuację człowieka nowo ociemniałego. Czy - z jego punktu widzenia - warto się trudzić, nabijać guzy, wymacywać punkty na papierze, robić kanapki bez posługiwania się wzrokiem, jeżeli i tak wszystko to nie będzie potrzebne, ponieważ za kilka miesięcy, może lat, będzie się znów człowiekiem widzącym? Odpowiedź na podobne pytania jest prosta: "nie warto". Nie warto uczyć się brajla, pisać na maszynie, samodzielnie chodzić po mieście, nie mówiąc o podróżowaniu. Nie warto uczyć się bezwzrokowych technik radzenia sobie w codziennym życiu. Nie warto uczyć się nowego zawodu, a nawet wykonywania w nowy sposób, wcześniej wyuczonego. Nic z tej branży nie jest warte zachodu. Warto jedynie czekać na odzyskanie wzroku. Ale jakim człowiekiem staje się taki ociemniały, czekający na odzyskanie, albo tylko na poprawę możliwości widzenia? Czy więc nadzieja i wiara zawsze są pożyteczne? Czy należy podsycać nadzieję, która nigdy się nie ziści? A czy można kogoś pozbawiać nadziei? Odpowiedź na te pytania nie jest prosta. Warto wiedzieć, że wielu ociemniałych, mających wszelkie predyspozycje do tego, aby żyć pełnią życia, zmarnowało swoje potencjalne możliwości i całkowicie zgnuśniało, czekając na cud, który nie nastąpił. Oczekiwanie to spowodowało również obniżenie możliwości życiowych ich rodzin. Warto wiedzieć, że takie oczekiwanie było powodem wielu osobistych i rodzinnych tragedii. Jak się wydaje, sprawa jest na tyle ważna, że należy zdecydować się na tę drakońską metodę terapii i zwalczać słodką nadzieję, jeżeli rzeczywiście nie istnieje nawet nikła szansa. Nie jest to miłe, ale konieczne. Oczywiście, powinien to zrobić lekarz okulista. On najlepiej orientuje się w rzeczywistych możliwościach leczenia i posiada odpowiedni do tego autorytet. Niestety, lekarze bardzo często nie wywiązują się z tego obowiązku. Informację taką mógłby również przekazać psycholog klinicysta. Ale takich fachowców najczęściej nie ma w naszych placówkach leczniczych. Muszą więc to zrobić niefachowcy. Pamiętać przy tym należy, że nie jest to prawda, którą ktokolwiek chciałby poznać. Od czasów Hipokratesa obowiązuje zasada: "przede wszystkim nie szkodzić". Z zasady tej wynika, że można nie pomóc, jeżeli nie ma się odpowiedniej wiedzy, lekarstw, narzędzi itd., ale szkodzić nie wolno. Nie wolno więc brutalnie wkraczać w czyjeś życie ze swoimi dobrymi radami, tym bardziej że nie zawsze wiemy na pewno, jakie są rzeczywiste możliwości leczenia w konkretnym przypadku. Z tych względów należy raczej stwarzać sytuacje, na podstawie których ociemniały sam stopniowo dojdzie do właściwych wniosków. Ważne jest, żeby tracąc jedną nadzieję, można natychmiast zastąpić ją następną. Ta następna powinna dotyczyć wiary w skuteczność rehabilitacji, w realne możliwości, jakie pozostały, pożytecznego, interesującego i godnego życia. "Umarł król! Niech żyje król!" Umarła jedna nadzieja, niech żyje następna, bo bez nadziei trudno żyć, a z nadzieją w sercu wszystko staje się łatwiejsze. 4.6 Mała rzecz, a cieszy Czy naprawdę cieszy? Czy powinna cieszyć ta mała rzecz? Zastanówmy się nad swoją filozofią życiową. Anegdota mówi: dwaj aktorzy wyglądają z za kurtyny przed spektaklem premierowym. Aktor numer jeden myśli z radością: "Cudownie! Aż połowa sali wypełniona widzami!" Aktor numer dwa zgnębiony woła w duchu: "O Boże, tylko połowa sali wypełniona." A co my, co ja bym pomyślał w podobnej sytuacji? Co nam w życiu sprawia radość? Z czego jesteśmy dumni? Co nas cieszy? Co sprawia satysfakcję, zadowolenie, wywołuje uśmiech? Ponoć kobiecie nie sprawia przykrości fakt, że nie posiada kosztownego futra. Powodem jej zmartwień jest takie futro na grzbiecie przyjaciółki. Czy nas, czy mnie, bardziej martwi brak wzroku, wada wzroku? A może to, że inni dobrze widzą? Bez wątpienia wielką sztuką jest umieć cieszyć się różnymi drobiazgami, które daje nam życie. Bez wątpienia jest też sztuką umieć nie zamartwiać się tym, czego nie można zmienić. Powody zmartwień mogą być różne - stan zdrowia, brak mieszkania, przyszłość dzieci, drożyzna i tysiąc podobnych spraw. Na świecie jest wiele zła, wiele powodów do zmartwień, zgryzoty, utraty snu, jeżeli głębiej zastanowić się nad ogromem cierpień chociaż by z powodu wojny na terenach byłej Jugosławii, głodu w niektórych krajach afrykańskich, narkomanii, alkoholizmu, nieuleczalnych chorób. Czy jednak dałoby się żyć, gdybyśmy ciągle o tym myśleli i ciągle się zamartwiali? Martwimy się tylko tym, na co mamy wpływ, szukajmy raczej powodów do zadowolenia, a unikajmy niepotrzebnych przykrości. Cieszyć mogą przecież nawet drobiazgi - czyjś uśmiech, miłe słowo, nowy szalik, smaczny obiad, drobny sukces w pracy zawodowej czy społecznej, ładna pogoda, wypoczynek w miłym towarzystwie. Na pewno lepiej byłoby, gdybyśmy mogli cieszyć się z wybudowania kolejnej, naszej fabryki samochodów czy stoczni, zakupu willi, domku letniego, jachtu, samolotu i wygranej w ruletkę w Monaco. Jak sądzicie, Drodzy Czytelnicy? Czy amerykański miliarder bardziej cieszy się z urodzinowego prezentu wartości kilkuset tysięcy dolarów, niż mazowiecki chłop z ciepłych rękawic, otrzymanych z podobnej okazji? Pewnie, że "nawet w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu", ale czy to oznacza, że należy jeść z obrzydzeniem parówki, gdy na polędwicę nas nie stać? A może jednak lepiej polubić to, co się ma, gdy się nie ma tego, co się lubi? Niektórzy pseudoznawcy niewidomych twierdzą, że nie potrafimy niczym się cieszyć, gdyż uważamy, że wszystko nam się należy. Oczywiście są i tacy niewidomi, którzy mają pretensje do całego świata, że nie chce uznać ich praw. Ale przecież i wśród widzących są tacy ludzie. Wśród nas jednak ci malkontenci są najbardziej widoczni i mogą sprawiać wrażenie, że jest ich bardzo dużo. Tymczasem tylko hałasu z ich powodu jest mnóstwo. Co jest ważniejsze w rehabilitacji niewidomych - czy przytoczone w anegdocie na wstępie niniejszego artykułu zadowolenie pierwszego aktora - "aż połowa sali", czy drugiego - "tylko połowa sali"? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Trzeba jednak umieć odpowiadać również na trudne pytania, a może tylko wiedzieć, o co pytać. Aktor pierwszy może zrezygnować z doskonalenia swojej gry, bo "połowa sali" mu wystarczy. Aktor drugi może zrezygnować, bo jest "tylko połowa sali", nie ma dla kogo pracować. Ale może też stać się odwrotnie - "połowa sali" dla obydwu aktorów może być czynnikiem mobilizującym do pracy nad sobą. Mogą oni pomyśleć: "Jak się sprężę, to przy następnej premierze trzy czwarte sali wypełnione będzie widzami." Zaniżenie ambicji, brak chęci wykorzystania wszystkich możliwości, może być najtrudniejszą przeszkodą do pokonania w procesie rehabilitacji. Jeżeli ktoś nie chce, to gorzej niż by nie mógł. Ten, kto chce, znacznie więcej może, niż ten, kto nie wierzy w swoje siły, kto łatwo rezygnuje, zadowalając się byle czym. Pan X jest wyjątkowym antytalentem do obcych języków. Zrezygnował więc z nauki i przestał się przejmować, chociaż brakuje mu tej umiejętności. I w porządku. Nie ma powodów do frustracji. Na tej samej zasadzie mógłby zrezygnować z samodzielnego chodzenia i podróżowania. To też do najłatwiejszych nie należy. Nie raz zdrowo się potłukł. Chirurgowi "dał zarobić" na szyciu łuku brwiowego. Powodów do rezygnacji na pewno nie brakowało. Nauczenie się brajla też mu łatwo nie przyszło. Można by znaleźć sto powodów, aby zrezygnować. Nauka w szkole średniej i na studiach - również nie przelewki. A przecież nie ma obowiązku studiowania. Można było zrezygnować. Podobnie można zrezygnować z gry w szachy, mycia naczyń i okien, robienia zakupów i z czego jeszcze? Jak by się zaniechało wykonywania różnych czynności, życie byłoby łatwiejsze. Czy aby na pewno? A poza tym, co by z pana X pozostało? Wykonując różne prace, ma się niepowodzenia, trudności, przeżywa frustracje i okresy załamania. Jeżeli by się tego wszystkiego nie robiło - dopiero byłoby mnóstwo powodów do frustracji. Jeden z kolegów napisał kiedyś do mnie: "Martwię się tym, że nie mam czym się martwić." To dopiero miał kłopot co się zowie! Pan X zrezygnował z nauki języka obcego, bo jest dla niego zbyt trudny, ale przecież nie ze wszystkiego zrezygnował. Jeszcze coś go interesuje. Jeszcze zajmie się czasami czymś, czym nie musi się zajmować. Ot, chociażby regularnie uczestniczy w zajęciach kółka szachowego, interesuje się historią, 3-4 razy w roku przygotuje i przeprowadzi jakieś spotkanie okolicznościowe w kole PZN czy wycieczkę, połączoną ze zwiedzaniem zabytkowych budowli. - Małe rzeczy, a cieszą. Pan X też pracuje. Jest prawnikiem, a to już niemała rzecz. Rezygnacja z tego, co jest dostępne, możliwe, ważne, warte zachodu, prowadzi do wielkiego zubożenia osobowości, do minimalizmu, stagnacji, a w rezultacie do niezadowolenia z siebie, pretensji do całego świata, agresji i tym podobnych "przyjemności". Z drugiej strony stawianie sobie zbyt wygórowanych wymagań też do niczego dobrego nie prowadzi. Gdyby Pan X postanowił nauczyć się gry na jakimś instrumencie - to dopiero byłaby zabawa. Słuchu muzycznego nie posiada za grosz. Przeżywałby katusze i nic by z tego nie wyszło. Taniec, pływanie i parę innych czynności, z powodu braku predyspozycji, wcale go nie interesują. Zajmować się należy tylko tym, w czym można liczyć na jaki taki sukces. Niecelowe jest wysyłanie np. miernego zawodnika z trzeciej ligi na mistrzostwa świata. Rywale mieliby taką przewagę, że nie mógłby on nawiązać walki. Oprócz kompromitacji, nic by z takiego eksperymentu nie wyszło. Ale można też na niższym poziomie podobną kwestię rozważyć. Niemal nikt nie lubi grać w szachy z partnerem, od którego zbiera same cięgi. Aby gra taka była przyjemna, partnerzy muszą być na mniej więcej podobnym poziomie. Przynajmniej od czasu do czasu trzeba wygrać. Inaczej nie ma co siadać do szachownicy, chyba że grę potraktujemy wyłącznie szkoleniowo. Z podanych przykładów wynika, że nie można sobie stawiać nieosiągalnych celów. Jeżeli tak się stanie, jeżeli ktoś będzie tak wysoko mierzył, że nigdy celu nie osiągnie, będzie zawsze strącał poprzeczkę - jego samopoczucie będzie "pod zdechłym Azorkiem". Nie można też zaniżać swoich aspiracji, rezygnować ze wszystkiego i cieszyć się byle czym. Nie można też chodzić z głową w chmurach, bo łatwo wtedy wejść w kałużę. Najlepiej, jeżeli nasze aspiracje są tylko odrobinę większe niż możliwości. Wówczas od czasu do czasu trafi się jakiś sukces, jest czym się cieszyć, a jednocześnie poziom ambicji, nieco tylko większy od możliwości, nie ogranicza naszych dążeń i starań, tych w dziedzinie rehabilitacji również. Bez wątpienia umiejętność cieszenia się drobiazgami: zapachem fiołków, ciepłym, majowym deszczem, drobnym prezentem i sukcesem zawodowym czy społecznym, dobrze wykonaną pracą, jest ważna, godna uwagi, warta zachodu. Ale są rzeczy ważniejsze - zdobycie kwalifikacji zawodowych, wykształcenia ogólnego, założenie rodziny i zapewnienie jej warunków do życia, awans, praca twórcza dla każdego na miarę jego możliwości. Ciesząc się drobiazgami, nie należy rezygnować z rzeczy ważnych, a w naszym przypadku, również z dążenia do maksymalnie dostępnej samodzielności. Tylko znaczna samodzielność bowiem umożliwia przeżywanie radości z powodu różnych drobiazgów. Brak tej samodzielności będzie powodem stałej frustracji, niezadowolenia i poczucia niższości. 5. Problemy rehabilitacji społecznej 5.1. Rehabilitacja społeczna Człowiek jest istotą społeczną, "zwierzęciem stadnym". Może prawidłowo funkcjonować tylko wśród ludzi. Każdy z nas jest członkiem wielu grup społecznych i pełni w nich różne role. Grupy, do których należymy, mogą mieć charakter formalny (naród, organizacja, np. PZN) i nieformalny (np. grono kolegów). Pełnione role też mogą mieć formalny charakter, np. przewodniczący koła PZN, lub nieformalny - przywódca kółka koleżeńskiego czy niewybrany przywódca klasy w szkole. Inna jest rola przełożonego, a inna podwładnego. Inne są warunki funkcjonowania w rodzinie dzieci, a inne rodziców. Ci ostatni różnią się między sobą pełnionymi rolami. W życiu społecznym istnieje wielka różnorodność stosunków międzyludzkich, układów, zależności, powiązań i wzajemnych oddziaływań. Niektóre zespoły ludzkie żyją ze sobą zgodnie, inne są skłócone. Niektóre jednostki w takich zespołach pełnią dominującą rolę, inne są przysłowiowymi popychadłami, zajmującymi najniższe pozycje we wszystkich grupach, do których należą. Więzi grupowe, stanowiące spoiwo danej grupy, mogą mieć różny charakter. I tak: naród łączy wspólna kultura, język, historia, grupy religijne łączy wiara we wspólnego Boga, ceremoniał i obrzędy, drużynę sportową łączą treningi, obozy, mecze, wspólne przeżycia. Ludzi może łączyć wszystko: zainteresowania, interesy, obyczaje, miłość i nienawiść. Zawsze jednak muszą być jakieś wspólne sprawy. Bez nich nie będzie grupy społecznej. Zastanówmy się, jak wpływa utrata wzroku na tak złożone, niejednokrotnie - delikatne układy, zależności i stosunki. Utrata wzroku przede wszystkim wyróżnia człowieka w otoczeniu i to wcale nie w najkorzystniejszy sposób. Każdy chce się wyróżniać w grupie społecznej, ale czymś, co jest uznawane. Jeżeli nie może tego osiągnąć w sposób pozytywny, niejednokrotnie stara się wyróżnić czymś negatywnym, ale w jakiś sposób aprobowanym, a przynajmniej rozumianym przez otoczenie lub jego część. Utrata wzroku nie może być pozytywnym wyróżnikiem. Nie może też być negatywnym w sensie wywoływania oburzenia, skandalu, sprzeciwu jednych i podziwu drugich. Takie wyróżnianie się budzi raczej litość, a tego niewidomi i ociemniali najczęściej bardzo nie lubią. Utrata wzroku ogranicza możliwości orientacji w układach, wzajemnych powiązaniach, zbieżnych i rozbieżnych interesach i wielu innych. Wynika to głównie z braku możliwości obserwowania mimiki, gestów, porozumiewania się niesłownego, odruchów itp. Kolejnym zagadnieniem jest bardzo często występująca po utracie wzroku utrata wspólnych zainteresowań, stosunków wynikających ze wspólnie wykonywanej pracy, uprawiania sportu, turystyki i wielu innych, z samą pracą włącznie. Brak wspólnych zainteresowań powoduje oddalenie się od siebie nawet bliskich przyjaciół. Pełnione role, po utracie wzroku, mogą ulegać zasadniczym zmianom. Osoba dominująca w kręgu towarzyskim, rodzinnym, zawodowym czy innym może stracić swoją pozycję. Często z czołowej spychana jest albo sama się wycofuje na podrzędne miejsce w danej grupie. Zdarza się, że ociemniały zupełnie wypada ze wszystkich grup, w życiu których uczestniczył, z rodziną włącznie. Przestaje on pełnić jakiekolwiek role społeczne, poza rolą przedmiotu opieki. Zerwaniu ulegają niemal wszystkie więzi społeczne. W tym miejscu należy z całą mocą zaznaczyć, że zerwanie więzi społecznych, grupowych jest dla każdego człowieka ciężkim przeżyciem. Nawet bez utraty wzroku zerwanie tych więzi wywołuje negatywne przeżycia psychiczne - poczucie zagubienia, tęsknotę, utratę oparcia w grupie itp. Dzieci i młodzież łatwo nawiązują nowe więzi społeczne, koleżeńskie przyjaźnie itd. Ludziom starszym przychodzi to na ogół z dużym trudem, a często nie mogą oni zupełnie znaleźć swego miejsca w nowych grupach społecznych, np. w przypadku zmiany miejsca zamieszkania. Jeżeli przeżycia takie wynikają nie ze świadomego wyboru, np. emigracji, ale z utraty wzroku - negatywne skutki ulegają spotęgowaniu. Powoduje to, że dana jednostka staje się jakby nikim. Ma tylko przeszłość, nie ma przyszłości ani nawet teraźniejszości. Jest zagubiona, zdezorientowana, przez nikogo nie chciana albo się jej wydaje, że tak jest. Pamiętajmy, że nowo ociemniały jest niezaradny, nic nie potrafi, nie wierzy w swoje możliwości. Podkreślić należy, że trudności te pogłębia konieczność współdziałania z innymi ludźmi. Nie wszystko zależy od niewidomego. Brajla może nauczyć się sam, może wyuczyć się nowego zawodu przy pomocy przygotowanych do tej pracy instruktorów. Podobnie ma się sprawa z wykonywaniem czynności samoobsługowych, pisaniem na zwykłej maszynie. Jeżeli ociemniały jest dostatecznie wytrwały - że wszystkim może sobie poradzić. Zależy to od niego. Kontakty z ludźmi widzącymi natomiast zależą nie tylko od niewidomego, ale od jego otoczenia. Jak wiemy, otoczenie to może być bardzo różne: mieć uprzedzenia, charakteryzować się brakiem zrozumienia dla wszystkich, którzy chociaż trochę są inni od większości. Przełamanie tych uprzedzeń i niechęci nie jest rzeczą łatwą. Na domiar złego otoczenie najczęściej utwierdza ociemniałego w przekonaniu, że dla niego wszystko się skończyło. Nie pomaga też w odzyskaniu utraconych sprawności. Najbliżsi, zwłaszcza w pierwszym okresie po utracie wzroku, bardzo często przeszkadzają w procesie rehabilitacji. Wyręczają ociemniałego we wszystkim co jest tylko możliwe, zwalniają z wszelkich obowiązków i odpowiedzialności. Niedobre jest i to, że niektórzy ociemniali i niewidomi chętnie godzą się z takim stanem rzeczy, przekreślając swoje możliwości rehabilitacyjne. W takich sytuacjach nie wiadomo, z kim rozmawiać - ociemniałym czy jego rodziną. Jedno i drugie niekiedy okazuje się nieskuteczne. Z tych i wielu innych względów rehabilitacja społeczna jest najtrudniejszym zadaniem dla każdego ociemniałego. Muszę w tym miejscu stwierdzić, że i tu najwięcej zależy od samego niewidomego. Trudno oddziaływać na otoczenie niewidomego bez jego udziału albo nawet przeciwstawiania się - jest to niemal niemożliwe. To niewidomy czy ociemniały musi starać się zrozumieć innych ludzi. Musi być dla nich wyrozumiały. Współżycie z ludźmi ułatwi nam uświadomienie sobie, skąd biorą się uprzedzenia, nieufność, niezręczność, litość i inne tego rodzaju zachowania. Niechaj każdy spróbuje przypomnieć sobie, jaki był jego stosunek jako człowieka widzącego, do przygodnie spotkanych niewidomych czy innych inwalidów. Jeżeli będzie wobec siebie uczciwy, przyzna, że zachowywał się inaczej niż teraz oczekuje tego od innych. Warto to sobie uświadomić. Pewnego rodzaju pułapką w rehabilitacji społecznej jest działalność naszego Związku i działalność w naszym Związku. Z jednej strony daje ona duże możliwości zaspokojenia wielu potrzeb psychicznych i społecznych, z drugiej zaś - prowadzi do integracji wewnętrznej, a przez to do izolacji społecznej w szerokim znaczeniu. Ma ona więc zarówno pozytywny, jak i negatywny wpływ na proces kompleksowej rehabilitacji. Wiele nam ułatwia, czy wręcz umożliwia, ale wprowadza też pewne zahamowania. Zahamowania te występują głównie w rehabilitacji społecznej. Wszystko jest możliwe. Nie ma trudności, których nie można pokonać. Ale żeby niewidomy mógł podjąć walkę o swoje miejsce w grupie, musi być dla tej grupy pod jakimś względem atrakcyjnym partnerem. Możliwości są tu znaczne. Warunkiem powodzenia jest jednak osiągnięcie dobrych wyników w rehabilitacji podstawowej, tak aby nie być uciążliwym towarzyszem dla innych, w młodszym wieku, mieć pracę i stałe z niej dochody, a zawsze trzeba być człowiekiem zrównoważonym, bez kompleksów, reakcji nerwicowych, mechanizmów obronnych itd. Trzeba więc być zrehabilitowanym psychicznie. Bez tego ani rusz. Aby zaś osiągnąć zadowalający stopień rehabilitacji psychicznej, jak pamiętamy, konieczne jest uzyskanie dużej samodzielności i zaradności. Rehabilitacja społeczna zatem jest ukoronowaniem wszelkich dążeń, planów i wysiłków rehabilitacyjnych. Jeżeli osiągniemy ją w zadowalającym stopniu, możemy mówić, że jesteśmy ludźmi dobrze przygotowanymi do życia, do współżycia z ludźmi i samym sobą. 5.2 Integracja czy izolacja Jednym z celów rehabilitacji jest integracja niewidomych ze społeczeństwem, włączenie ich w życie grupy tak, aby czuli się dobrze wśród ludzi i aby ludzie czuli się dobrze z nimi. Nie jest to łatwe zadanie. Znacznie łatwiejsze są cele, których osiągnięcie zależy wyłącznie lub prawie wyłącznie od niewidomego. Te, których realizacja wymaga współdziałania z innymi ludźmi, są o wiele trudniej osiągalne. Tak jest z integracją. Bez zaakceptowania przez grupę społeczną niewidomy nie może stać się jej członkiem. Dotyczy to grupy zawodowej, towarzyskiej, sąsiedzkiej i prawie każdej innej. Kto chce być przyjęty do grupy społecznej, musi się o to starać, podjąć działania, zmierzające do przełamania uprzedzeń własnych i tej grupy. Musi starać się być atrakcyjnym, ciekawym, użytecznym, wyznawać hierarchię wartości uznawaną przez tę grupę. Wysiłki te jednak okażą się niewystarczające, nieskuteczne, jeżeli członkowie grupy, kierując się uprzedzeniami, nie zechcą niewidomego czy innego inwalidy przyjąć do własnego grona. Im bardziej ktoś różni się od ludzi, z którymi chce utrzymywać bliższe stosunki, tym trudniej mu uzyskać ich akceptację. Niewidomy z racji swego inwalidztwa musi zachowywać się nieco inaczej niż pozostali ludzie. Ma inne potrzeby i sposoby ich zaspokajania. Różnice między nim a innymi ludźmi wynikają z ograniczeń związanych z brakiem wzroku oraz uwarunkowane są wieloma czynnikami i to nie zawsze obiektywnymi. Nie da się uciec od trudności wynikających z inwalidztwa. Można i należy starać się je ograniczyć, zminimalizować, złagodzić, ale całkowicie wyeliminować się nie da. Znaczna część trudności w rehabilitacji społecznej wynika z warunków życia, nauki i pracy. Niewidome dziecko, wychowywane w specjalnej szkole z internatem, ma trudności w dostosowaniu się do grupy widzących rówieśników. Inwalida wzroku, pracujący w spółdzielni niewidomych, jeżeli jeszcze mieszka w hotelu robotniczym tej spółdzielni, też często czuje się najlepiej wśród innych niewidomych. Z tego punktu widzenia każda forma pracy organizowana przez Związek: działalność świetlicowa w kołach, turystyka, sport, wczasy - powoduje izolację od ludzi widzących, sprzyja natomiast integracji środowiska niewidomych. Nie znaczy to jednak, że nasza działalność jest zbędna czy szkodliwa. Zaspokaja ona wiele istotnych potrzeb niewidomych, ale integracji społecznej nie sprzyja. Na pewno niewidome dziecko ma lepsze warunki nauki w specjalnej szkole niż w masowej, a niewidomemu łatwiej jest pracować w inwalidzkiej spółdzielni niż w tzw. środowisku naturalnym. Nawet na wczasy wielu niewidomych chętniej jeździ do naszych niż do innych ośrodków. To wszystko prawda. Ale prawdą też jest, że przebywanie ciągle w zamkniętym środowisku inwalidów wzroku prowadzi do wytwarzania określonych form zachowań, innych niż reszty społeczeństwa. Podobne zjawiska występują również w przypadku ludzi widzących, np. w warunkach więzienia, długotrwałego pobytu w szpitalu, czy marynarza na statku. Zjawiska te, chociaż naturalne, nie są korzystne. Dlatego, godząc się, z konieczności, na pewne rozwiązania instytucjonalne specjalnie dla niewidomych, nie powinniśmy godzić się na pogłębianie ich negatywnych skutków. Przykładem takiej negatywnej mikrokultury kształtowanej przez środowisko niewidomych jest niekiedy nasz język. Posługujemy się czasami z konieczności, a czasami z braku zastanowienia, słowami i zwrotami niezrozumiałymi dla reszty społeczeństwa. Dla ludzi widzących maszyna do pisania to po prostu maszyna do pisania. My musimy dodać określenia: "czarnodrukowa" lub "brajlowska". Napisałem: "dla ludzi widzących". Jest to też jedna z naszych konieczności. Ludzie widzący, mówiąc "ludzie", nie muszą dodawać żadnego przymiotnika. My musimy rozróżniać widzących i niewidomych. Nam nie wystarczy powiedzieć: "książka". Dla ludzi widzących książka to książka i tyle. My mówimy o książce czarnodrukowej, brajlowskiej i mówionej. Tego uniknąć się nie da, a taki właśnie język różni nas od pozostałych ludzi. Często używamy również pojęć, które nie są konieczne, jak wymienione wyżej. Mówimy: "brajlak", zamiast "niewidomy", "brajlować" zamiast "oglądać". Tego rodzaju zwroty i określenia same w sobie nie są szkodliwe, ale niepotrzebnie nas wyróżniają. Znacznie gorzej jest, jeżeli używamy określeń, które mogą być dla innych przykre. Niewidomy przyjechał do Warszawy załatwić sprawę. Prosi o jakąś drobną pomoc w Zarządzie Głównym PZN, mówiąc: "Moje oko poszło do miasta i nie mogę sobie poradzić". Określenie przewodnika "okiem" podważa godność człowieka i nie powinno być używane. Jak twierdzą niektórzy dawni pracownicy ZG PZN, był nawet znany działacz szczebla centralnego, który o ludziach widzących współpracujących z niewidomymi mówił, że są oni jak protezy, jak sztuczna ręka czy noga. Dla mnie tego typu wypowiedzi świadczą co najmniej o bezmyślności mówiącego i są nie do przyjęcia. Ten nasz język specjalny kształtujemy, jak już wspomniałem, najczęściej z żartów, z braku zastanowienia. Zdarza się niestety i tak, że chcemy go teoretycznie uzasadnić. Niewidomy czytelnik np. pisze: "Nie potrafię oprzeć się jednak pokusie, by nie postawić pytania: czy słuchanie tekstu nagranego na taśmę przez lektora w studio nagrań można nazwać czytaniem? (...) W żadnym jednak razie nie mogę słuchania nagrań określić jako czytanie. Właściwszym i logicznie uzasadnionym słowem jest słuchanie". Oczywiście autor ma rację, że "czytałem" nie spełnia tych warunków, gdy słucha się książki z magnetofonu. Co innego jednak logika, a co innego żywy język. W języku potocznym mamy wiele określeń i zwrotów, które tłumaczone dosłownie, nie mają sensu, czego przykładem są liczne idiomy typu "chować głowę w piasek", czy "tu jest pies pogrzebany". W naszym przypadku nie powinniśmy mówić o słuchaniu książek, ale o ich czytaniu. Powinniśmy czytać książki, bo książki czytają wszyscy ludzie, ci oczywiście, którzy czytają. Powinniśmy również "oglądać" filmy i sztuki teatralne, chociaż nie mamy nawet poczucia światła. Oglądać, bo inni też oglądają. Jeżeli będziemy szukali określeń zastępczych w imię logiki naszych wypowiedzi, będziemy kształtowali żargon swoisty dla niewidomych, różniący nas od pozostałych ludzi. Mam nadzieję, że wykazałem, iż nie jest to korzystne. Musimy dążyć do integracji społecznej, a nie do izolacji. Jeżeli nie da się uniknąć kłopotów i komplikacji, mówi się trudno, ale żeby ich specjalnie szukać - to już chyba za wiele. Właściwie zrehabilitowany niewidomy czuje się równie dobrze wśród niewidomych, jak i wśród widzących. Inwalida wzroku, który mówi, że lubi spotykać się tylko z innymi niewidomymi lub że unika niewidomych jak może, jest psychicznie niezrehabilitowany, nie zaakceptował swojego inwalidztwa. 5.3. Popularyzacja Na zjazdach Polskiego Związku Niewidomych, na plenarnych zebraniach zarządu wszystkich szczebli, na łamach naszej prasy i w prywatnych rozmowach domagamy się popularyzacji naszych spraw. Jest to zrozumiałe. Społeczeństwo wciąż jeszcze zbyt mało wie o naszych możliwościach i ograniczeniach, o sposobach udzielania nam pomocy i kiedy taka pomoc jest niezbędna. Listę tego o czym ludzie nie wiedzą, a naszym zdaniem powinni wiedzieć, można by wydłużać. Zastanówmy się jednak, czy chcielibyśmy, aby ludzie wiedzieli o nas wszystko? Czy chodzi nam o pełną popularyzację, czy o wybiórczą, taką, która jest dla nas korzystna? Na pewno ciekawa audycja radiowa, a jeszcze lepiej telewizyjna, dobry reportaż w prasie, ciekawe zdjęcia, mówiące o naszych możliwościach i potrzebach - to rzeczy miłe i pożyteczne. Cieszymy się, kiedy słyszymy lub czytamy o sukcesach niewidomych, o niezwykłych osiągnięciach, zdolnościach itp. Wszystko to bez wątpienia jest dla nas korzystne, przyczynia się bowiem do podnoszenia poziomu wiedzy o naszych sprawach, a więc do lepszego zrozumienia naszych potrzeb, ułatwia uzyskanie pomocy, chroni przed niedelikatnym zachowaniem wobec nas. Ale czy jednak to już wszystko, co można powiedzieć o popularyzacji? Czy można na te sprawy popatrzeć też inaczej? W hotelu, w którym byli zakwaterowani niewidomi, np. uczestnicy zjazdu, plenarnego zebrania czy imprezy sportowej, okazało się rano, że łazienki są zanieczyszczone. No i co? Zrobili to niewidomi. Nie Wiśniewski, Nowak, Kotowski - tylko niewidomi. Mało tego. Jeżeli nawet tak, "pięknie" zachowają się nasi widzący przewodnicy - i tak pójdzie to na nasz rachunek. Wiadomo przecież, że nie mamy nazwisk, ale za to jesteśmy: niewidomi, ociemniali, ślepi, ciemni. To widać z daleka i to wszyscy wiedzą. Pewna starsza pani napisała list do Zarządu Głównego: "Niedaleko mego miejsca zamieszkania znajduje się siedziba Związku Niewidomych... Od kilku lat mieści się tam zakład produkcyjny. Tyle się pisze i mówi o ludziach niepełnosprawnych, szczególnie niewidomych, a ja uważam, że ci ludzie nie są aż tak upośledzeni, skoro potrafią chodzić do sklepu po wódkę i pić na terenie zakładu pracy. Niejednokrotnie już spotykałam się z tymi inwalidami zataczającymi się, a nawet wiem, że urządzają sobie z zakładu sypialnię, bo nie są w stanie chodzić... Jestem starszą osobą i to, co się tam dzieje, bardzo mnie bulwersuje. O ile mi wiadomo, są to ludzie posiadający pierwszą grupę inwalidztwa, a chodzą bez lasek i przewodników. Jak później społeczeństwo ma współczuć i pomagać takim inwalidom?" Jest to również popularyzacja i to jeszcze jak skuteczna. Niewidomy zachowuje się w miejscach publicznych niewłaściwie zdarza się. W kolejce (na szczęście już ich prawie nie ma), na dworcu, w urzędzie, tramwaju niewidomy głośno i mało grzecznie wymusza swoje "prawa". Jemu należy się to czy tamto. Jest przecież niewidomym, ciężko poszkodowanym inwalidą. Jak ludzie to odbierają? Spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie: jak my oceniamy ludzi poważnie różniących się od nas jakimiś zasadniczymi cechami, np. Murzynów, Cyganów, rudych, garbatych. Bardzo często: po pierwsze - są oni wszyscy dla nas jednakowi, po drugie - od razu wszystko o nich wiemy. Wystarczy nam znajomość tej jednej cechy, różniącej danego osobnika od nas. O nic więcej nie musimy pytać. Przeczytałem kiedyś relację z podsłuchanej rozmowy. kilkuletnich dziewczynek. Jedna z nich miała niewidomych rodziców. Dziewczynki te opowiadały sobie o przyszłych małżeństwach. Ta, która miała niewidomych rodziców, kategorycznie twierdziła, że nie wyjdzie za niewidomego. Nie wyjdzie, bo będzie musiała wszystko za niego robić, tak jak teraz musi wszystko robić za swoich niewidomych rodziców. Wspaniała popularyzacja. Dziewczynki tej, a teraz już kobiety, na pewno nikt nigdy nie przekona o możliwościach niewidomych. Niewidomi rodzice wychowali tyflologa, "specjalistę spraw niewidomych" i to taką, która wie najlepiej, bo z własnego doświadczenia. Czy o taką popularyzację nam chodzi? Czy da się jej uniknąć? Obraz niewidomego w oczach społeczeństwa kształtuje wiele czynników, a niestety widok niewidomego żebraka znacznie szerzej i gruntowniej go tworzy niż niewidomego naukowca. O tym ostatnim wie wąskie grono jego współpracowników - o żebraku - setki i tysiące. W okręgu PZN narastają nieporozumienia i waśnie. Aktyw staje się coraz bardziej skłócony, aż wybucha grubsza awantura. Wysyłane są skargi do władz, obciążające przeciwników. Atakowani bronią się, nie szczędząc przy tym strony atakującej. Niekiedy w spory takie włącza się lokalna prasa. Niby normalna rzecz. Przecież nie jesteśmy aniołami, tylko ludźmi. Może nasze organy zarządzające i kontrolne działają za mało skutecznie. Może nie starcza nam woli porozumienia, może zwycięża zapalczywość i nadmierne przekonanie o swojej słuszności - trudno to jednoznacznie przesądzić. Na pewno różne są tego przyczyny, lecz jest faktem, że tego typu "programy rozrywkowe" przynoszą nam tylko szkodę. Ludzie tak łatwo uogólniają. Pije trzech - to znaczy piją wszyscy. Kłóci się aktyw w dwóch kołach - to znaczy, że niewidomi nic nie robią, tylko kłócą się i jeszcze bardzo to lubią. Pewna moja rozmówczyni, pracująca w naszym środowisku, twierdziła: "Już tego nie mogę ścierpieć. Takie tu plotkarskie towarzystwo. Tylko plotki i intrygi...". Zapytałem, czy w poprzedniej pracy było inaczej. Usłyszałem, że nie, że tak samo. Po dłuższej rozmowie okazało się, że te plotki pochodzą od widzących koleżanek, a nie od niewidomych. Wydawało się, iż sprawę wyjaśniliśmy, ale gdzie tam. Za dwa czy trzy tygodnie znowu usłyszałem, że u nas to niesamowicie plotkarskie towarzystwo. No i jak tu rozmawiać? Tak czy owak, w podobny sposób też powstaje obraz niewidomego. Nie każdy słuchacz bowiem zada sobie trud dopytania się: kto jest plotkarzem i intrygantem. Jak przeciwdziałać kształtowaniu wypaczonych poglądów, dotyczących niewidomych, na podstawie nielicznych może, ale za to doskonale widocznych jednostek z naszego środowiska? Można oczywiście kierować sprawy do sądu koleżeńskiego, można wykluczać ze Związku i stosować inne represje typu administracyjnego. Moim zdaniem jednak nie przyniesie to zadowalających rezultatów. Nie znaczy to, że nie należy próbować zwalczać niewłaściwe zachowania i postawy w naszym środowisku również dostępnymi środkami organizacyjnymi. Bardziej skuteczne jednak mogą okazać się oddziaływania i naciski koleżeńskie. Wydaje się konieczne organizowanie frontu odmowy w każdym naszym środowisku, kole, okręgu, zakładzie pracy. Każdy, kto kompromituje nasze środowisko, powinien być odrzucany. Powinien wiedzieć, co o nim myślimy, jak go oceniamy i że nie chcemy mieć z nim nic wspólnego. Wiem, że nie jest łatwe podobne postępowanie, ale nic innego nie oddziałuje tak skutecznie, jak nacisk opinii publicznej. I jeszcze jedno. Jeżeli tego nie robimy, jeżeli z pobłażaniem odnosimy się do tych, którzy nas kompromitują, czy nie stajemy się współodpowiedzialni? 5.4 Dzień niewidomego W zawrotnym tempie zbliżamy się "do Europy". Nasze sklepy nazywają się "shopami", w miejscach gdzie raz na pół roku pojawia się cudzoziemiec widzimy napis: "cafe and video" itp. Wiele polskich firm nie nazywa się po polsku. Dawniej przymiotnik "dobry" stopniował się następująco: dobry, lepszy, najlepszy, radziecki. Obecnie ten sam przymiotnik stopniuje się: dobry lepszy, najlepszy, europejski. No cóż, kompleks niższości w stosunku do mieszkańców Europy Zachodniej musi jakoś się uzewnętrzniać. Aż chciałoby się w dobrze widocznym miejscu, najlepiej na Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie napisać wielkimi literami: "Głupi and durni!". W krajach Europy Zachodniej obchodzone są święta niewidomych. Nie ma co do tego jednolitego stanowiska. W jednych krajach nie istnieje specjalne święto niewidomych, w innych obchodzony jest Dzień Białej Laski, jeszcze w innych - Dzień Niewidomego. Nie ma też zgodności poglądów, co do daty takiego święta - dzień urodzenia Walentyna Hauy, Ludwika Braille'a lub inne. Nie zamierzam podawać dokładnych informacji na ten temat. Celem moim jest rozważenie, czy dzień niewidomego wogóle powinien być ustanowiony. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tego rodzaju świąt. Mamy już dzień inwalidy. Czy to nie wystarczy? Oczywiście można teraz ustanawiać święta poszczególnych kategorii inwalidów, a więc dzień niewidomego, dzień kulawego, chorego na cukrzycę i chorego psychicznie, niedorozwiniętego umysłowo i jakie jeszcze? Mamy już najrozmaitsze dni. Niektóre z nich jakoś przyjęły się. Inne interesują tylko ludzi, których dotyczą. Kto przejmuje się np. Dniem Handlowca, Budowlanych czy Transportowca? Inaczej przedstawia się sprawa z Dniem Kobiet. Ale właśnie, czy Dzień Kobiet nie dotyczy naszych niewidomych koleżanek? Kiedyś rozważany był projekt ustanowienia dnia niepełnosprawnego dziecka. Na szczęście projekt ten upadł. No bo jak niewidome dziecko nie miało by Dnia Dziecka? Czy miałoby obchodzić dzień dziecka niepełnosprawnego? A może jeden i drugi? Co wówczas z integracją? A jak czułoby się to dziecko w tym specjalnym dniu? Czy miałoby powody do radości czy do smutku? Mamy mnóstwo różnych dni. Bez trudu można sobie wyobrazić, że ktoś ma prawie w każdym miesiącu jakieś swoje święto.O to przykład: Pani Anna była nauczycielką. Straciła wzrok, ale jako rencistka ma prawo do Dnia Nauczyciela. Nie chciała być bezczynna, więc zdobyła zawód masażysty. W ten sposób ma nowe święto - Dzień Pracownika Służby Zdrowia. Pani Anna jest kobietą, a więc ósmego marca... Ma dzieci - więc Dzień Matki. Ma wnuka, a więc - Dzień Babci, jest inwalidką - ma odpowiedni dzień. Jest też ociemniałą - musi mieć więc Dzień Niewidomego. Pracuje, nie można zatem zapominać o Święcie Pracy, 26 lipca są imieniny Anny, i urodzić się też kiedyś nasza bohaterka musiała. No może na cały rok tego nie wystarczy, ale też może jakiś dzień pominąłem. Na wszelki wypadek, w celu uniknięcia braków, proponuję ustanowienie kilku dodatkowych dni, np. dzień blondynki, dzień mieszkających po lewej stronie ulicy, potem z prawej strony, dzień miłośnika warzyw, dzień wesołego i... W ten sposób na pewno nie zabraknie pani Annie jakiegoś dnia w każdym miesiącu. Bez żartów! Uważam, że ustanowienie takich świąt, jak Dzień Niewidomego jest niecelowe i niczemu nie służy. Dzień taki wymusza tylko organizowanie uroczystości, obchodów niedających nikomu zadowolenia, nikogo nie interesuje oprócz samych niewidomych i to nie wszystkich. Mnie nie. Moim zdaniem, Dzień Niewidomego, Dzień Białej Laski, inwalidy wzroku czy podobnie nazwany, nie sprzyja integracji niewidomych ze społeczeństwem, a wręcz stwarza warunki do ich izolacji. Obchodzenie takiego dnia może być przykre dla inwalidów wzroku. Dla mnie jest przykre, gdyż podkreśla naszą odrębność, inność, zaznacza naszą niepełnosprawność. Być może, moje odczucia są błędne, niezgodne z poglądami innych niewidomych. Myślę jednak, że i podniesione przeze mnie aspekty zagadnienia warto rozpatrzyć. 5.5 Rozgoryczenie Pewien czterdziestokilkuletni ociemniały zwierzył się: "Dawniej miałem kolegów, przyjaciół, pracowałem i był czas, żeby się zabawić, teraz - szkoda gadać. Wszyscy z daleka omijają kalekę". Inny niewidomy od urodzenia, obecnie w podeszłym wieku, przy każdym spotkaniu uskarża się: "Nikt nie napisze ani listu, ani kartki. O każdą pomoc trzeba prosić i jeszcze niechętnie pomagają. Jak byłem młodszy, to nie żałowałem czasu dla innych, a teraz ciągle sam i sam. Dobrego słowa nie ma komu powiedzieć. Dzieci mają własne rodziny, stary ojciec ich nie interesuje". Pewna niewidoma zaraz po "dzień dobry" zaczyna: "Głowa mnie ciągle boli, w krzyżu strzyka, wczoraj tak mnie połamało..., a ci lekarze tacy nieludzcy". O swoich chorobach i dolegliwościach i o tym, że nie ma z kim porozmawiać, mówi każdemu, kogo uda się chwilę zatrzymać. Bardzo dokucza jej brak towarzystwa, rozmów z innymi ludźmi. Dawny działacz dużego formatu, po przejściu na mocno opóźnioną emeryturę, zaplanował i przeprowadził eksperyment. Przyjechał do gmachu Zarządu Głównego, siadł na krześle w korytarzu i tak przedrzemał kilka godzin. Następnie dokonał podsumowania: "Kiedy pracowałem i brałem udział w pracach władz Związku, wszyscy się ze mną liczyli, chętnie przyjmowali, mieli dla mnie czas, a teraz pół dnia siedziałem i nikt nawet dzień dobry nie powiedział". Na pewno nie można uznać takiej sytuacji za przyjemną. Gdyby ten niewidomy poszukiwał pomocy, bez wątpienia ktoś by mu pomógł. Kiedy siedział spokojnie, ludzie przechodzili, obojętnie, sądząc pewnie, że na coś chwilowo czeka. W Zarządzie Głównym PZN istnieje duża rotacja kadr. Widzący pracownicy z krótkim stażem nie znali tego działacza. A być może tak się złożyło, że nie było nikogo z jego znajomych. Może zajęci byli pracą, albo korzystali z urlopów. Niewidomi natomiast nie mogli do niego podejść, ponieważ nie wiedzieli, że tam siedzi. Nasuwa się pytanie: po co takie eksperymenty? Co i komu działacz ten udowodnił? Ludzie na starość najczęściej tracą aktywność, mają trudności w porozumieniu się z młodszym pokoleniem, użalają się na brak zainteresowania ze strony dzieci czy wnuków, boleśnie odczuwają swą niezaradność i samotność. Uwagi te dotyczą nie tylko niewidomych. Podobnie odczuwają swoją starość również ludzie widzący. Każdy z nas na pewno zna jakąś "ciocię", która nie potrafi o niczym innym mówić, jak tylko o swych chorobach, bólach, przykrościach i innych krzywdach, jakie ją spotykają. Osoby takiej unikamy, jeśli to tylko możliwe. Jeżeli jednak nie uda się uciec - trzeba się nasłuchać. Do wymienionych wyżej nieszczęść dodaje ona pretensje zgłaszane pod adresem wszystkich ludzi z powodu braku zainteresowania jej tak trudnym życiem. Występuje tu typowe zjawisko sprzężenia zwrotnego. Im więcej żalu, skarg i pretensji, tym mniej chętnych do ich wysłuchiwania, a to z kolei pogłębia samotność. Jeżeli człowiek potrafi utrzymywać kontakty z wieloma ludźmi, jeżeli jest aktywny, zaradny, posiada wykształcone zainteresowania, potrafi zapełnić ciekawymi zajęciami czas, to nie ma powodu do użalania się nad sobą. Pewien niewidomy działacz po siedemdziesiątce jest tak aktywny, że daj Boże wszystkim takiej aktywności. Kieruje dużym kołem PZN, organizuje ciekawe formy działalności tego koła, pomaga ludziom, młodszym od siebie również. Człowiek ten, jeżeli narzeka, to na nadmiar zajęć, na zmęczenie, na to, że jego współpracownicy są nieodpowiedzialni, że jeśli sam czegoś nie zrobi, to jest nie zrobione itd. Nie narzeka natomiast na nudę, bezczynność i brak kontaktów z ludźmi. Co trzy miesiące zapowiada, że zrezygnuje z dalszego pełnienia swej funkcji, że zostawi to młodszym, że się już dosyć napracował. I ciągnie robotę dalej, z pożytkiem dla siebie i innych. Ludzi łączą wspólne zainteresowania, wspólna działalność, praca zawodowa. Każdy z nas mógł obserwować rozluźnianie się więzi koleżeńskich z lat szkolnych. W przypadku zmiany pracy przez jakiś czas żyjemy sprawami poprzedniego zakładu. Kontakty z kolegami z poprzedniej pracy, na początku częste i intensywne, w miarę upływu czasu zanikają zupełnie. Nawiązują się za to stosunki w nowym miejscu zatrudnienia. Bliskie stają się aktualne wydarzenia, problemy, a przeszłość traci swą atrakcyjność. Jeżeli jednak z kolegami szkolnymi będziemy działali w jednej organizacji społecznej, partii politycznej, klubie sportowym itp., jeżeli łączyć nas będą: praca w ogródkach działkowych, idea budowy drogi czy pomnika, jeżeli będziemy mieli podobne zainteresowania, więzi nasze nie będą zanikać. Sytuacja niewidomego czy ociemniałego jest znacznie trudniejsza. Do wszystkich negatywnych zjawisk występujących w miarę gromadzenia się lat na karku dołączają się trudności i ograniczenia wynikające z inwalidztwa. Niedobrze jest, jeżeli nie staramy się zrozumieć naszej sytuacji. Niedobrze jest, jeżeli wszystkie trudności i kłopoty wiążemy wyłącznie z inwalidztwem. Jak już wspomniałem, inwalidztwo na pewno powoduje zwiększenie trudności i ograniczeń, nie jest jednak wyłączną ich przyczyną. Nasz stan zdrowia z upływem lat nie poprawia się, nie poprawia się również nasza sprawność fizyczna i umysłowa, a umrzeć każdy musi - czy widzi, czy nie. Wydaje się, że receptą na omawiane kłopoty powinno być szukanie możliwości aktywnego spędzania czasu, przejęcie obowiązku wykonywania dostępnych prac domowych, działalność społeczna, czytanie książek nagranych na taśmy magnetofonowe, gra w szachy czy warcaby w świetlicy związkowej, pomoc wnukom w nauce, interesowanie się polityką, geografią, biologią, czy czym kto chce. Niezmiernie ważne jest poszukiwanie wszystkiego, co łączy nas z innymi ludźmi, wspólnych spraw, zainteresowań, problemów do rozwiązania itp. Im większa aktywność, im więcej zainteresowań i obowiązków, tym mniej samotności i smutnych rozmyślań. Receptą na kłopoty nie mogą być ciągłe utyskiwania, narzekania, żale i pretensje, które jedynie potęgują trudności. 6. Życie rodzinne niewidomych 6.1 W rodzinie Życie rodzinne zawiera nieprzebrane bogactwo przeżyć, doznań, radości i trosk. Dobra rodzina to wielkie szczęście, zła przeciwnie - wielkie nieszczęście. Życie rodzinne wymaga wzajemnego zrozumienia, miłości, szacunku, zaufania, życzliwości i pomocy. Trzeba wyzbyć się egoizmu, być zdolnym do ustępstw i kompromisów. Szczęście rodzinne zależy od wszystkich jej członków, a zwłaszcza od rodziców. Każdy z członków rodziny, który wyrósł z wieku niemowlęcego, może zatruć życie rodzinne lub też przyczynić się do harmonii, poczucia dumy i bezpieczeństwa, zrozumienia i przyjaznej atmosfery, nacechowanej życzliwością. Dziecko w domu jest kimś najważniejszym, kochanym, a w szkole - jednym z wielu. W gronie kolegów to samo dziecko może pełnić rolę przywódcy lub podrzędną. W jednym towarzystwie możemy być osobami znaczącymi, honorowanymi, a w innym - zaledwie tolerowanymi. W rodzinie inna jest rola ojca, babci, córki, brata. Są role męskie i kobiece. W każdej rodzinie czy innej grupie społecznej jeden z jej członków pełni rolę dominującą, rolę przywódcy. W rodzinie również jedna z osób pełni taką rolę. Każdy z nas, oprócz pełnienia dziesiątek różnych ról, pełni jeszcze rolę niewidomego czy słabowidzącego. Nakłada się ona na inne role, związane z wiekiem, płcią, charakterem, usposobieniem i całym bogactwem różnorodnych stosunków społecznych. Niezmiernie ważne jest nie dopuścić do tego, aby rola niewidomego stała się najważniejszą z pełnionych przez nas ról. Ważne jest również, aby członkowie rodziny traktowali niewidomego jak wszystkich innych, z uwzględnieniem oczywiście wieku, płci itp. Powinni jednak pamiętać o jego trudnościach i ograniczeniach. Nie zawsze jednak łatwo jest pogodzić te przeciwstawne powinności. Niewidomy nie może być tyranem dla swej rodziny. Nie może wymuszać, by nikt niczego nie przestawiał, by wszyscy zachowywali się w sposób, jakiego on sobie życzy. Z drugiej jednak strony widzący członkowie rodziny powinni pamiętać, że pasta do zębów musi leżeć stale na jednej półce, a nie raz na umywalce, innym razem na pralce, albo na wannie. Trzeba wsunąć krzesło pod stół, nie zostawiać szklanki z herbatą na skraju stołu, uchylonych drzwi itp. Nie jest to łatwe. Ludzie, którzy sami nie mają trudności ze znalezieniem czegokolwiek, jeżeli kapcie zawędrują do barku czy lodówki, uważają to za rzecz naturalną. Nie rozumieją więc problemów niewidomego, szukającego po całym mieszkaniu na przykład radia. Kobieta w ciąży ma prawo mieć kaprysy, być nadpobudliwa, mieć zmienne nastroje. Trzeba się z tym pogodzić. Za kilka miesięcy sprawa wróci do normy. A jeżeli ktoś z powodu swego inwalidztwa zachowuje się tak jak ta kobieta? Przecież w tym wypadku sytuacja do normy nie wróci. Ciągle podkreślam, że ślepota może być wspaniałą wymówką, usprawiedliwieniem lenistwa i każdej niegodziwości. Niewidomy nie wszystko może zrobić. Niektóre czynności są dla niego zbyt uciążliwe, a niektórych po prostu nie lubi wykonywać. Czy jednak z tego powodu nie może on mieć w rodzinie obowiązków? Wszyscy inni takie obowiązki muszą mieć, i to głównie w stosunku do niego, ale on nie ma żadnych. Niewidomi rodzice uważają, że ich dzieci powinny otrzymywać lepsze stopnie. Do szkoły ponadpodstawowej powinny być przyjmowane bez egzaminów. Synowie niewidomych powinni być zwalniani od obowiązku służby wojskowej, sąsiedzi powinni pomagać. A co powinien niewidomy? Powinien być człowiekiem, robić to, co może robić, nie uchylać się od wypełniania swoich powinności. Jest przecież mnóstwo czynności, prac i obowiązków rodzinnych, z którymi z powodzeniem może sobie radzić. Nie może tylko rozczulać się nad sobą. Wiadomo, że jeżeli ktoś nie chce, to gorzej, niż by nie mógł. A przecież każdy rozumie, że niewidomy tego czy tamtego zrobić nie może. Jeżeli on sam nie zechce móc, to najczęściej wszyscy to rozumieją. Ale czy jest to odpowiednia podstawa do budowy swojej pozycji w rodzinie? Jakie możemy pełnić role, jeżeli nie chcemy pełnić tych, które możemy i powinniśmy? Łatwo wszystkim wytłumaczyć, że niewidomy czegoś nie może, ale jeszcze łatwiej wytłumaczyć to sobie samemu. Każdy z nas chce być szanowany, kochany, lubiany, ceniony, podziwiany. Czy konsekwentne unikanie wszelkiego rodzaju wysiłku, udziału w pracach i obowiązkach rodzinnych daje nam prawo do tych uczuć? Każda kobieta chce się podobać - mężowi również. Czy niewidoma żona zada sobie trud, żeby ładnie wyglądać? A może jej to nie obowiązuje? Mężczyzna chce być głową rodziny, o wszystkim decydować, troszczyć się o jej byt - to naturalne. Czy niewidomy chce mieć tylko splendor, związany z rolą głowy domu, bez żadnych obowiązków i odpowiedzialności? Czy dzieci mogą kochać i szanować ojca czy matkę wówczas, gdy rodzic ten nic nie umie, nic mu się nie chce, ma tylko ciągłe pretensje, żale i złe humory? Na miłość, szacunek, zwłaszcza ze strony dzieci, trzeba zapracować. Ich na ogół nie da się oszukać. Bardzo dużo zła wyrządziły niewidomym: obojętność, brak zrozumienia, odrzucenie, zepchnięcie na margines życia. Takie stosunki zdarzają się w niektórych rodzinach. Są one bardzo przykre, deprymujące, szkodliwe pod względem psychologicznym. Na szczęście podobne traktowanie niewidomych nie jest zbyt częste. Częściej zdarza się nadmierna opieka: chęć pomocy, wyręczania we wszystkim, ochrony przed niebezpieczeństwem, nadmiaru miłości. I to jest dopiero tragedia. Taki stosunek wyrządza niewidomemu jeszcze więcej zła, niż złe traktowanie. Przed szykanami łatwiej jest się bronić. Ale jak bronić się przed chęcią pomocy, przed miłością? Często nawet nie chcemy się przed tym bronić. Uleganie sprawia nam przyjemność, wychodzi bowiem naprzeciw naszym skłonnościom do łatwizny, lenistwa, unikania trudności. W rezultacie podporządkowujemy się innym ludziom, stajemy się niezaradni, niesamodzielni. Wszystko to w konsekwencji prowadzi do niezadowolenia z siebie, upokorzeń, żalu i innych, podobnie niemiłych doznań. Znamy też przypadki, w których niewidomy podporządkował sobie całą rodzinę. Z żony zrobił juczne zwierzę, psa przewodnika, lektora, robota kuchennego. Dzieci są zawsze na jego usługi. Czy tak powinno być? Znamy przykłady, że nikt w rodzinie nie ma czasu dla niewidomego, że nigdy nie może on liczyć na pomoc najbliższych. To również nie jest właściwe. W rodzinie powinniśmy mieć oparcie, zrozumienie, poczucie bezpieczeństwa. Zdarza się jednak, że znajdujemy w niej wyłącznie utrapienie, troski, kłopoty, atmosferę burzową i nic przyjemnego. W dużej mierze zależy to jednak od nas, jaka będzie lub jest nasza rodzina. Oczywiście nie wyłącznie od nas, lecz nasz wpływ na kształtowanie stosunków międzyludzkich w rodzinie może być znaczny. Zależy to od naszego charakteru, usposobienia, celów, dążeń, woli. Ale też i od naszej wiedzy, podejmowanych prób zrozumienia wielu okoliczności, odrzucenia chęci zwalania wszystkiego na przeklętą ślepotę. Naprawdę nie zawsze i nie za wszystko jest ona odpowiedzialna. Częściej głupota prowadzi do nieporozumień, waśni, podejrzeń, zazdrości. Ze ślepotą można sobie poradzić, z głupotą - znacznie trudniej. 6.2 Dlaczego? Znajoma wychodzi za mąż za niewidomego. Dlaczego ona to robi? Pewnie nikt jej nie chce. Ktoś żeni się z niewidomą lub słabowidzącą. Zgłupiał chyba, czy co? Na przystanku stoi niewidomy z żoną. Podchodzi do nich podpity facet i pyta: "Dlaczego pani za niego wyszła?" Poglądy na ten temat doskonale ilustruje westchnienie, przypisywane starzejącym się pannom: "Choćby o jednym oku, byle w tym roku". W świadomości społecznej funkcjonuje więcej podobnie wypaczonych poglądów. Odzwierciedlają one pewną prawdę, ale jest to myślenie uproszczone, schematyczne i wpływa na kształtowanie nieprawdziwych opinii. W ten sposób jest nam łatwiej oceniać zachowanie, postępowanie i decyzje innych. Znacznie mniej chętnie oceniamy własne postępowanie i decyzje. Tak jest i z oceną małżeństwa, w którym jedno ze współmałżonków jest osobą niepełnosprawną. Czy zawsze takie małżeństwo jest wynikiem braku innych możliwości? Czy naprawdę nie może wchodzić tu w grę uczucie, szacunek, zrozumienie, wzajemne podobanie się sobie? Ludzie często nie doceniają naszych możliwości i jest to zrozumiałe. Czy jednak sami tak nisko siebie cenimy, że nie możemy uwierzyć w szczerą do nas sympatię, miłość, własną atrakcyjność? Bez wątpienia mąż niewidomej kobiety czy żona niewidomego męża mają trudniejsze życie. Jest to obiektywna prawda i nie ma co szukać wykrętnych twierdzeń, że z niewidomym na przykład łatwiej żyć niż z widzącym pijakiem. To prawda. Takie twierdzenie zakłada jednak, że niewidomy nie może być pijakiem. A to już nie jest prawdą. Można bez trudu wskazać widzących mężczyzn, którzy nie potrafią wbić gwoździa, można też bez trudu wskazać niewidomych, którzy potrafią montować meble, instalować żyrandole, naprawiać nocne lampki, potrafią też prać, prasować, gotować i jeść. Czy oznacza to jednak, że każdy niewidomy wszystko to potrafi? Na pewno nie. Bez wątpienia, jeżeli niewidomy jest człowiekiem porządnym, uczciwym, zaradnym, sprawnym, zdrowym, silnym, bogatym, a widzący jest ofermą, draniem, pijakiem, to ten pierwszy jest lepszym kandydatem na męża. Jeżeli jednak obaj ci panowie obdarzeni są podobnymi cechami charakteru, intelektu i wszystkimi innymi - widzący pod wieloma względami przewyższa niewidomego jako kandydata na męża. Widząca kobieta, która nic nie umie, oprócz rozrzutnego wydawania pieniędzy, a przy tym jest nieładna, niezgrabna, pyskata sekutnica, jest mniej atrakcyjną partnerką życia od niewidomej gospodarnej, zaradnej, mądrej, miłej, ładnej. Tak jednak zagadnień tych rozpatrywać nie można. Musimy brać pod uwagę osoby podobne pod wszystkimi możliwymi względami, a różniące się tylko brakiem wzroku lub jego wadą. Przy takim postawieniu sprawy okaże się, że lepszym partnerem życia jest osoba widząca niż niewidoma. Życie małżeńskie i rodzinne zaspokaja wiele istotnych potrzeb człowieka. W rodzinie znajdujemy oparcie, zrozumienie, miłość, szacunek, poczucie pewności. W rodzinie zaspokajane są potrzeby: opiekowania się innymi, miłości, zrozumienia, bezpieczeństwa, więzi z bliskimi ludźmi. Małżeństwo to też zaspokojenie potrzeb seksualnych, ekonomicznych itp. Uświadomienie sobie złożoności stosunków międzyludzkich w tej podstawowej grupie społecznej, jaką jest rodzina, ułatwi zrozumienie problemów związanych z zawarciem małżeństwa przez osobę niepełnosprawną. Rozważając zagadnienia życia małżeńskiego niewidomych, zakładania rodzin, wychowywania dzieci, nie można pominąć wielkich trudności znalezienia odpowiedniej pracy i utrzymania się w niej. Bezrobocie występuje w ostatnich latach w całym kraju. Nie dotyczy ono jednak w tak wielkim stopniu ludzi pełnosprawnych, jak niewidomych. Osoba widząca łatwiej znajdzie chociażby tylko dorywczą pracę, niż niewidoma. Powstaje więc problem zdobywania środków do życia dla siebie i rodziny. Z tych względów można przypuszczać, że zawieranie małżeństw przez niewidomych będzie obecnie o wiele trudniejsze, niż w okresie, gdy prawie każdy mógł otrzymać pracę i nie istniała realna możliwość jej utraty. Trudności w założeniu rodziny i zapewnieniu jej środków utrzymania w wypadku, kiedy jeden ze współmałżonków jest osobą niewidomą, staje się wielkim problemem rehabilitacyjnym. Musi on jednak znaleźć jakieś rozwiązanie. Mogłoby nim być stworzenie możliwości pracy zawodowej lub przyznawanie wysokich rent, wystarczających do utrzymania rodziny. Niestety, jedno i drugie nie jest łatwe i chyba jeszcze długo nie da się znaleźć uniwersalnej recepty na te kłopoty. Jak już wspomniałem, życie rodzinne ma wielkie znaczenie dla każdego normalnego człowieka. Niewidomi są na ogół ludźmi normalnymi. Posiadają podobne potrzeby, jak inni, jednak możliwości ich zaspokojenia mają znacznie mniejsze. Mimo pewnych ograniczeń, niewidomi są zdolni również do życia rodzinnego, zawarcia małżeństwa i wychowania dzieci. Bez wątpienia mają oni w życiu rodzinnym, podobnie jak w każdej innej dziedzinie, więcej trudności. Nie są one jednak tak wielkie, żeby nie można ich pokonać. Nie może tego dokonać sam niewidomy. Małżeństwo to wspólne życie dwojga osób. Wspólne życie to znaczy również wspólne przezwyciężanie trudności. W małżeństwie, w którym jedno ze współmałżonków jest osobą niewidomą, z natury rzeczy niektóre obowiązki musi przejąć osoba pełnosprawna. Zawierając związek małżeński z niewidomą czy niewidomym, ich partnerzy na ogół doskonale wiedzą o czekających ich trudnościach i zwiększonych obowiązkach. Decydując się na taki krok osoby te wiedzą również, że często spotykać się będą z dezaprobatą, zdziwieniem, litością, niezdrowym zainteresowaniem otoczenia. Muszą też niekiedy przezwyciężyć opory rodziców, rodzeństwa i przyjaciół. Zaznaczam, że nie zawsze taka decyzja jest wyrazem braku innych możliwości. Wielu współtowarzyszy życia niewidomych jest ludźmi porządnymi i atrakcyjnymi. Na ich decyzje wpłynęły inne czynniki niż konieczność życiowa. Ważne jest, abyśmy potrafili zrozumieć ich motywy. Nie chodzi tu o ostentacyjne wyrażanie wdzięczności. Musimy jednak docenić naszych partnerów życiowych. Zrozumieć i docenić - to jednak stanowczo zbyt mało. Powinniśmy starać się, aby nasi partnerzy nie żałowali podjętej decyzji. Aby to osiągnąć, nie trzeba wiele. Wystarczy tylko spełnić dwa warunki. Po pierwsze - należy starać się być człowiekiem porządnym, wartościowym, człowiekiem przez duże "C". Po drugie - nie należy uchylać się od obowiązków domowych, rodzinnych, myśląc tylko o własnej wygodzie. W domu jest wiele prac, które niewidomi mogą z powodzeniem wykonywać. Nie jest ważne, czy są to tak zwane prace "babskie", czy "męskie". Ważne jest, że jeżeli niewidomy wyręczy żonę w tych "babskich" pracach, będzie ona miała więcej czasu na zrobienie tego, czego niewidomy zrobić nie może. Podobnie niewidoma kobieta pracowitością, pomysłowością i uczuciem może złagodzić ograniczenia, jakie powoduje jej inwalidztwo. Tak samo jak we wszystkich dziedzinach życia, w życiu rodzinnym czy małżeńskim wiele zależy od nas. Warto o tym wiedzieć i nie szukać usprawiedliwienia wszystkich naszych "mankamentów" w inwalidztwie. Naprawdę, brak wzroku jest doskonałym wytłumaczeniem wygodnictwa, lenistwa, egoizmu i niemal wszystkiego innego, dlatego niezbędna jest wiedza na ten temat i świadomy wysiłek, aby oprzeć się tak silnej pokusie. Zastanówmy się nad tym czasami. Może unikniemy wtedy niektórych trudności w naszym rodzinnym życiu. 6.3. Małżeństwo dwojga niewidomych Jak już pisałem, w życiu rodzinnym i małżeńskim zaspokajana jest większość różnorodnych potrzeb człowieka. Ludzkość dotąd nie dopracowała się innych form życia społecznego, zaspokajających równie dobrze potrzeby dorosłych i dzieci. Zwłaszcza tym ostatnim żadna instytucja nie jest w stanie zapewnić nawet w przybliżeniu tak dobrych warunków rozwoju psychicznego, uczuciowego, rozwoju osobowości, jak rodzina. Nie oznacza to jednak, że w każdej rodzinie panują harmonijne stosunki międzyludzkie, że każda należycie zaspokaja potrzeby swoich członków. Istnieje wiele, zbyt wiele rodzin złych i bardzo złych. Składa się na to wiele czynników, wśród których poczesne miejsca zajmują: egoizm i głupota. Małżeństwu niewidomych, założenie rodziny, wychowanie dzieci - nastręcza więcej trudności i różnego rodzaju problemów, niż małżeństwu, składającemu się z osób pełnosprawnych czy takiemu, w którym tylko jedna osoba jest inwalidą. Funkcjonowanie małżeństwa i rodziny zależy od wielu czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Na te ostatnie, najczęściej nie mamy wpływu. Wojny, deportacje, bezrobocie itp., bez wątpienia wpływają na życie ludzi. I bez wątpienia pojedynczy człowiek nie może zmienić tych warunków. Może jednak w pewnym zakresie wpływać na złagodzenie ich skutków w odniesieniu do siebie i swojej rodziny. Im ktoś jest bardziej zaradny, tym łatwiej sobie poradzi nawet w bardzo trudnych warunkach. Niewidomi powinni być dobrze przygotowani do życia, samodzielności, pracy zawodowej, do życia społecznego, a więc i do życia rodzinnego. Powinni, ale czy są? W socjologii jednym z mierników izolacji społecznej grupy etnicznej czy religijnej jest ilość małżeństw, zawieranych przez członków tej grupy między sobą. Taki sam miernik przyjmuje się również przy badaniach izolacji społecznej osób niepełnosprawnych. Na podstawie obserwacji i nie tylko, można przyjąć, że małżeństwa między inwalidami wzroku nie należą do rzadkości. Oczywiście, nie jest niczym zdrożnym założenie rodziny przez dwie osoby dotknięte podobnym inwalidztwem. Lecz czy jest to proste, łatwe i korzystne? Inwalidztwo nie ułatwia życia. Utrata wzroku, mimo osiągnięć rehabilitacji i znacznych możliwości niewidomych, powoduje bardzo poważne ograniczenia w różnych dziedzinach życia. Wspólne życie dwojga niewidomych nie ułatwia im pokonywania codziennych dużych i małych trudności. Jeżeli małżeństwo zawierają dwie osoby całkowicie niewidome, aby mogły spiętrzone trudności pokonać, muszą być bardzo dobrze zrehabilitowane. Ale nawet wtedy będą one potrzebowały znacznej pomocy ze strony innych osób. Urządzenie mieszkania, dokonywanie zakupów i wiele innych spraw wymaga wzroku. Całkowicie niewidomi, decydujący się na zawarcie małżeństwa, muszą wiedzieć, że będą mieli wielkie trudności z załatwianiem spraw, wiążących się z koniecznością chodzenia i podróżowania. Oczywiście, trudności te można pokonać. Lecz czy aż tak wielu niewidomych jest dobrze do tego przygotowanych? Czy wszyscy decydujący się na zawarcie małżeństwa z osobą niewidomą są w pełni świadomi czekających ich trudności i ograniczeń? Utrzymanie porządku w mieszkaniu, odzieży w czystości, przygotowywanie posiłków, nie należą do rzeczy łatwych. Wielkie problemy stwarza wychowanie dzieci, najpierw pielęgnacyjne, higieniczne i zdrowotne niemowląt, a następnie maluchów, które chcą wiedzieć, co jest na rysunku, jaki ptak siadł na drzewku za oknem, co pokazują w telewizji. Gdy zaczną chodzić do szkoły, powstają nowe trudności. Pojawia się wówczas wiele pytań, na które trzeba odpowiadać. Kolejny problem z dzieciakami, to pokusa wysługiwania się nimi, gdy podrosną. Może to być dla nich uciążliwe, chociaż dla niewidomych rodziców jest bardzo wygodne. Może jednak prowadzić do kształtowania niewłaściwych postaw w stosunku do rodziców i do niewidomych. Codzienne zakupy produktów żywnościowych, zwłaszcza w sklepach samoobsługowych czy na bazarach, trudności z wyszukiwaniem tańszych towarów, wyjazd na wczasy, pójście do kościoła, do teatru i dziesiątki innych problemów oraz ograniczeń, mogą powodować nadmierne trudności i zatruć wspólne pożycie. Małżeństwo dwojga niewidomych to również zwiększone ryzyko dziedziczenia ślepoty. Należy w tym miejscu podkreślić, że nie wszystkie wady i choroby oczu są dziedziczone. Ale zagrożenie jest większe, gdy u obojga rodziców wady wzroku są uwarunkowane genetycznie. Nie można pominąć również olbrzymich i narastających trudności z otrzymaniem pracy lub groźbą jej utraty. Jeżeli nie przezwyciężymy kryzysu zatrudnienia niewidomych, podważone zostaną wszelkie możliwości rehabilitacyjne, także założenie rodziny i jej utrzymanie nie będzie możliwe. Młodzi niewidomi, niedostatecznie przygotowani do samodzielnego życia pod względem rehabilitacyjnym i ekonomicznym, bez perspektyw na otrzymanie pracy, stanowić będą wielki problem dla Związku oraz tysięcy niewidomych w najbliższej przyszłości. A jak czują się ci młodzi ludzie? Jak mogą patrzeć w przyszłość? Co mogą zaoferować kandydatce czy kandydatowi do wspólnego życia? Raz jeszcze podkreślam, że nie jest niczym złym, gdy dwoje młodych ludzi, z podobnym inwalidztwem, postanawia połączyć swoje losy, pod warunkiem jednak, że są przygotowani do przyjęcia trudnych obowiązków, że są zaradni, samodzielni, zrehabilitowani, że świadomie podejmują ten trud. Niestety, bardzo często tak nie jest. W praktyce, im gorzej niewidomi są przygotowani do życia, tym częściej zawierają małżeństwa między sobą. Sprzyjają temu: szkoły dla niewidomych, praca w specjalnych zakładach dla niewidomych, wczasy w ośrodkach wypoczynkowych PZN, kursy rehabilitacyjne, organizowane przez Związek. Swoistą pułapką są pozostałe resztki wzroku. Osobom słabowidzącym łatwiej jest żyć, niż niewidomym. Często młodzi ludzie widzą na tyle, że radzą sobie bez większych trudności. Często też pewne możliwości widzenia utrzymują się przez dziesiątki lat czy nawet przez całe życie. Ale zdarza się też, że wzrok zanika aż do zera. Wówczas osoby, które zawarły małżeństwo jako słabowidzące, a następnie całkowicie utraciły wzrok, stają się nieprzystosowane do życia. Poruszyłem temat bardzo bolesny dla wielu. Uważam jednak, że nie należy unikać tematów trudnych. Fakt, że nie będzie się o nich mówiło, nie oznacza, iż one nie istnieją. Uświadomienie sobie problemu jest natomiast nieodzownym warunkiem jego rozwiązania. Bez wątpienia wśród licznych problemów, z którymi musi uporać się nasz Związek, omawiany nie należy ani do łatwych, ani do błahych. Tym bardziej nie można pomijać go milczeniem i czekać, aż się sam rozwiąże. 6.4. Dziedziczenie ślepoty Do tematu tego zabierałem się jak pies do jeża. Dziedziczenie ślepoty jest bez wątpienia poważnym i trudnym zagadnieniem. Wiąże się bowiem z najintymniejszą sferą życia człowieka, jego uczuciowości, dążeń do przedłużenia swego istnienia w życiu dzieci, wnuków, prawnuków itd. Instynkt macierzyński czy szerzej - rodzicielski, należy do najsilniejszych i to zarówno u zwierząt, jak i ludzi. Dla wielu sensem istnienia, pracy, wszelkich dążeń, marzeń i planów są ich dzieci. Natury ludzkiej nie można łatwo zmieniać, a zresztą, po co? I tak najprawdopodobniej nie udałoby się jej poprawić. Macierzyństwo ma jednak i aspekty nie tylko osobiste, ale i społeczne. Wychowanie następnych pokoleń ma zasadnicze znaczenie dla istnienia państwa, narodu, religii itd. Z tych względów społeczeństwo nie może być obojętne w stosunku do dziedziczenia różnych schorzeń, w tym ślepoty. Nie może też obojętnie traktować tych spraw każdy z nas. Niezależnie od tego, co mówimy i myślimy o możliwościach rehabilitacji niewidomych, nikt z nas nie chciałby, aby jego dzieci były niewidome. 11) 21) 31) 41. l1.1.1.1.1.1 rI.A.1.a Dziedziczenie ślepoty jest zatem problemem moralnym, społecznym, ekonomicznym, rehabilitacyjnym, osobistym i praktycznym. Nie będę rozwodzić się nad medyczną stroną dziedziczenia. Powiem tylko, że jak na razie, obiektywne metody badania, delikatnie mówiąc, nie są powszechnie stosowane. Możemy głównie opierać się na wywiadzie rodzinnym. Nie jest to najdoskonalsza metoda. Ze względu na pewną drażliwość i delikatność problemu, trudno jest o rzetelne informacje na temat ewentualnego dziedziczenia ślepoty. Mimo to niektóre sytuacje są aż nazbyt oczywiste. W szkołach dla niewidomych znane są przypadki całych rodów. Uczył się tam pradziadek, dziadek, ojciec i uczy się syn. W niektórych rodzinach jest po kilkoro dzieci z poważnymi wadami wzroku. W takich sytuacjach jest niemal pewne, że mamy do czynienia ze ślepotą dziedziczną. W tym miejscu należy rozgraniczyć wady dziedziczne od wrodzonych. Wady dziedziczne przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Nie muszą one zawsze występować. Zdarza się, że rodzice obciążeni dziedzicznie mają dzieci bez wad. Upośledzenia te wystąpić mogą znowu u ich wnuków czy prawnuków. Prawdopodobieństwo wystąpienia wad dziedzicznych jest znacznie większe, jeżeli oboje rodzice obciążeni są podobnymi wadami, uwarunkowanymi genetycznie. Jeżeli tylko jedno z rodziców jest "nosicielem" wady dziedzicznej, cechy drugiego z rodziców mogą okazać się silniejsze i wada nie wystąpi u potomstwa. Wady wrodzone powstają w okresie życia płodowego i nie są dziedziczone. Często mylimy wady dziedziczne z wrodzonymi. Może prowadzić to do błędnych wniosków, niepotrzebnych obaw lub niedoceniania poważnego zagrożenia. Prawidłowe rozróżnianie tych pojęć ma więc dla niektórych z nas zasadnicze znaczenie. Co robić w przypadkach obciążeń dziedzicznych? Czy można komuś odmówić prawa do zaspokajania tak ważnych potrzeb biologicznych, psychicznych i społecznych? Czy można godzić się z brakiem odpowiedzialności, jeżeli w jej konsekwencji koszty ponoszą niewinne dzieci, a następnie dorośli ludzie i społeczeństwo? Gdzie jest granica między normą a anormalnością? Kto ma moralne prawo decydować o tych sprawach? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nikt nie ma prawa ingerować w czyjeś życie. Ale czy można godzić się na skazywanie Bogu ducha winnych istot na życie bez wzroku? Jest to tym bardziej ważne, że dziedziczna ślepota wiąże się niekiedy z innymi upośledzeniami fizycznymi i umysłowymi. Czasami te dodatkowe upośledzenia stanowią poważniejszy problem, niż sama ślepota. Niewidomi niezrehabilitowani z upośledzeniem umysłowym, niewidomi, którzy nie zaakceptowali swego inwalidztwa, przejawiają tendencję do szukania partnera życia wśród podobnych sobie inwalidów. Może to powodować bardzo poważne, negatywne konsekwencje. Dwoje ludzi niezaradnych razem - jest to coś więcej niż dwie, niezaradne osoby oddzielnie. Ich wspólne życie często okazuje się tak trudne, że trudności te przerastają siły nawet sprawnych ludzi, a co dopiero niewidomych i to nienajlepiej przygotowanych do samodzielnego życia, niezaradnych. Podkreślić należy, że w takich przypadkach, dziedziczenie ślepoty jest o wiele bardziej prawdopodobne. Niestety młodzi nie zawsze postępują odpowiedzialnie. Niektórym wydaje się, że miłość jest najważniejsza i trwać będzie wiecznie. Nie liczą się więc z trudnościami, do pokonywania których nie są przygotowani. Nie liczą się też z możliwością dania życia niewidomym dzieciom. O takich problemach również warto pomyśleć i porozmawiać. Może adopcja? Może wyrzeczenie się posiadania dzieci? Jakie jest wyjście z sytuacji tak trudnej? Wydaje się, że mimo trudności, każdy, kto jest obciążony dziedziczną ślepotą, musi decydować o swoim losie i nie tylko swoim. Decyzje te muszą być świadome, a więc dobrze przemyślane. Nie można tak ważnego i trudnego problemu skwitować dowcipem, żartem czy opowiadaniem bajeczki o niewidomym, któremu urodziło się widzące dziecko. Miał on już kilkoro niewidomych dzieci. Urodzenie się więc widzącego uznał za bezsporny dowód zdrady małżeńskiej. Nie można też twierdzić: Mój ojciec nieźle żył jako niewidomy. Ja też nieźle żyję, to i moje dzieci będą żyły. Nie wiem, jaka powinna być odpowiedź na postawione wyżej pytania. Niezależnie jednak od występujących tu trudności, podjęcie próby odpowiedzi jest konieczne. Konieczna jest również świadomość zagrożenia, o ile ona istnieje. Z tych względów, mimo drażliwości tematu, należy spróbować dowiedzieć się, czy w rodzinie występowały i występują przypadki ślepoty. Warto też przeprowadzić rozmowę z dobrym lekarzem okulistą. W części przypadków potrafi on stwierdzić, czy dane schorzenie jest dziedziczne. Może też zalecić odpowiednie badania, jeżeli możliwości i potrzeba takich badań istnieje. Specjaliści genetycy orientują się, które wady i schorzenia mogą być dziedziczne, a które nie. Jeżeli stwierdzą taką potrzebę, mogą przeprowadzić odpowiednie badania. Badaniami dziedziczności zajmują się poradnie genetyczne. W Warszawie takie poradnie istnieją w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, Instytucie Matki i Dziecka oraz Centrum Zdrowia Dziecka. Podobne placówki działają też w innych miastach. Do poradni należy zgłosić się z wynikami badań okulistycznych. Na ich podstawie specjaliści stwierdzą, czy istnieje prawdopodobieństwo dziedziczenia. Jeżeli tak - w celu weryfikacji tych podejrzeń, wykonują odpowiednie badania. Skierowanie lekarza okulisty, jak mnie poinformowano, nie jest wymagane. Badania na razie jeszcze, są bezpłatne. Możliwości rehabilitacji niewidomych są olbrzymie, ale nie tak wielkie, aby mogły zastąpić wzrok. Nie są też tak wielkie, abyśmy chcieli być niewidomymi. Zastanówmy się nad tym problemem. 6.5. Niewidome dziecko Urodzenie się niewidomego dziecka jest wielką tragedią dla najbliższych. Dziecko oczywiście nie zdaje sobie sprawy z nieszczęścia, jakie spotkało rodzinę. Dopiero później przyjdzie świadomość, zwątpienie, rozpacz, skrępowanie. Reakcja na to może być dwojaka - albo podjęcie walki o samodzielność i miejsce w życiu, albo rezygnacja, poddanie się, bierne pogodzenie się z losem. Początkowo niewidome dziecko żyje tak, jakby nic złego się nie wydarzyło. Jego rodzice - przeciwnie - przeżywają rozpacz, zadają sobie pytanie: "Dlaczego nas to spotkało? Za jakie grzechy?" Nie poddają się. Jeżdżą do lekarzy, znachorów, uzdrowicieli, cudownych miejsc. Jeżeli to nie pomaga, popełniają kapitalne błędy rehabilitacyjne i wychowawcze: "Takiemu nieszczęśliwemu dziecku trzeba przecież wynagrodzić ciężki los. A to można osiągnąć tylko w jeden sposób - należy wyręczać je we wszystkim, co tylko możliwe. W tym co niemożliwe - również". To, że wyrządza się własnemu dziecku krzywdę, którą trudno będzie naprawić przez całe życie, nie dociera do ich świadomości lub też nie chcą o tym wiedzieć. Oni przecież kochają swoje dziecko, najlepiej je znają, najlepiej wiedzą, co jest mu potrzebne, co jest dla niego dobre. I tak wyrasta córeczka czy synek na ofiarę losu. Dziecko tak wychowywane jest niezaradne, niesprawne, nie rozwija się fizycznie ani umysłowo, ale za to jest przekonane, że wszyscy istnieją tylko po to, żeby mu pomagać, spełniać jego zachcianki, służyć, dogadzać. Taka sytuacja może trwać przez najbliższe 90 lat, tyle że te lata nasycone będą żalem, pretensjami do ludzi, że nie chcą robić tego, do czego zostali stworzeni, to jest, nie chcą skakać wokół niewidomego maminsynka. Wyjaśniam, że mam na myśli rodziców, którzy z miłości popełniają błędy. Zdarza się czasami, że rodzice nie akceptują niewidomego dziecka. Wówczas jest równie źle albo jeszcze gorzej. Ale to już inne zagadnienie. Pociechy rosną szybko, a problemy jeszcze szybciej. Dopóki niewidome dziecko jest maleńkie, nikt tak jak matka nie jest w stanie zaspokajać jego potrzeb. Oczywiście matka potrzebuje fachowej pomocy, poradnictwa rehabilitacyjnego i łatwej literatury tyflologicznej. Nie jest prawdą, że matka najlepiej wie, co jest potrzebne jej dziecku. Często zdarza się, że jest przeciwnie. W wieku przedszkolnym dziecku wystarczają rodzice i ewentualnie przedszkole. Oczywiście powinno ono dysponować odpowiednimi zabawkami i chęcią zajęcia się niewidomym dzieckiem. Szkoła to już co innego. Powstaje konieczność trudnej decyzji - wysłać dziecko do szkoły dla niewidomych, czy do zwykłej. Te dwie tendencje ciągle walczą o lepsze. Bowiem obydwie te formy nauczania niewidomych dzieci mają zwolenników i przeciwników, mają zalety, ale też i wady. Największą zaletą nauczania zintegrowanego, czyli razem z dziećmi widzącymi, jest przebywanie dziecka w domu, z rodzicami i rodzeństwem. Są to normalne warunki i w takich powinny wychowywać się wszystkie dzieci. Bez wątpienia jest to prawda, lecz nie cała. Często rodzice niewidomego dziecka robią wszystko, aby swojej "nieszczęśliwej" pociesze nieba przychylić. Hamują takim postępowaniem wszechstronny rozwój dziecka, a głównie - pozytywnych cech jego osobowości, charakteru, odporności psychicznej, wytrwałości w dążeniu do celu. Często do tej nadmiernej miłości rodziców przyłączają się nauczyciele. Oni też chcą dla "biednego" ucznia jak najlepiej. Nie chcą mu sprawiać przykrości i trudności. Chcą pomóc, tylko nie wiedzą jak. Pomagają więc po swojemu - nie wymagają zbyt wiele, oceny stawiają wyższe niż innym uczniom, nie zauważają wad, lenistwa, unikania trudności. Zalety za to i osiągnięcia wychwalają z zapałem. W takich warunkach rzadko kiedy z niewidomego ucznia wyrośnie człowiek ambitny, wytrwały, zaradny, dobrze przygotowany do życia. I to jest ta druga strona medalu. Pominąłem kwestię kolegów, zabaw w czasie przerwy na boisku czy korytarzach, zabaw z kolegami po lekcjach. Nie zawsze przebiega to zgodnie z oczekiwaniami dorosłych i nie zawsze jest przyjemne dla niewidomego. W szkole specjalnej wobec niewidomych nie stosuje się taryfy ulgowej, nie ma setek rozbrykanych uczniów, nie ma litowania się, nadmiernej pomocy itp. Są natomiast nauczyciele znający niewidomych, ich możliwości i ograniczenia, są specjalne pomoce szkolne i koledzy, których sytuacja jest podobna. Same zalety? Tylko nieliczni uczniowie szkół dla niewidomych mogą zamieszkać podczas roku szkolnego w domach rodzinnych. Większość musi mieszkać w internatach. W tym właśnie tkwi problem. Więzi rodzinne ulegają rozluźnieniu, a nawet zerwaniu. Dziecko od najmłodszych lat przebywa w nienaturalnych warunkach. Wyjazdy do domu na święta, ferie, wakacje, brak kolegów, wspólnych tematów, czasami tęsknota za szkołą, za internatem. Nie są to warunki, które najkorzystniej wpływają na rozwój uczuciowości. Niekiedy prowadzą do wytwarzania niepożądanych cech charakteru i osobowości. Jak widać z powyższego, nie ma idealnego rozwiązania. Jeżeli szkoła dla niewidomych znajduje się blisko, tak że można do niej codziennie dojeżdżać, problem jest w znacznej mierze rozwiązany. Dziecko uczy się w szkole dostosowanej do jego potrzeb, a jednocześnie przebywa w warunkach domowych, z rodzicami i rodzeństwem. Powyższe uwagi dotyczą dzieci, które w czasie nauki muszą posługiwać się metodami bezwzrokowymi. Znacznie łatwiejsza jest sprawa ze słabowidzącymi. Jeżeli dzieci takie dysponują stosunkowo dobrym wzrokiem, mogą korzystać ze zwykłego pisma, map, rysunków itp., mogą z powodzeniem uczyć się w najbliższej szkole. W takich przypadkach jednak konieczna jest praca z ich rodzicami i nauczycielami, którzy je uczą. Konieczne jest też wyposażenie tych dzieci w książki wydane powiększonym drukiem, zeszyty z pogrubionymi liniami, mapy o kontrastowych kolorach. Ważne jest też, aby słabowidzący uczniowie mogli uczestniczyć w turnusach rehabilitacyjnych, organizowanych dla nich przez PZN. Dobrze jest, jeżeli w takich turnusach uczestniczą również ich rodzice. Jeżeli warunki te zostaną spełnione, trudności można pokonać. Czy w każdym przypadku jednak jesteśmy w stanie warunki te spełnić? W praktyce, niestety, aż nazbyt często jest to niemożliwe. Być może uwagi te zachęcą do zastanowienia się nad poruszonymi problemami, do poszukiwania rozwiązań w literaturze, do rozmów z kolegami; w efekcie może przydadzą się jakiemuś dziecku. 7. Sprzęt rehabilitacyjny i nie tylko 7.1. Co to jest sprzęt rehabilitacyjny? Niezmiernie ważnym czynnikiem kompleksowej rehabilitacji niewidomych i słabowidzących jest wyposażenie ich w odpowiedni sprzęt rehabilitacyjny oraz nauczenie posługiwania się tym sprzętem. Jest to prawda niemal powszechnie znana i uznawana. Technika i elektronika już stworzyły znaczne możliwości wielu osobom niepełnosprawnym, a w przyszłości możliwości te ulegać będą stałemu rozszerzaniu. Dla niewidomych i słabowidzących niewyobrażalne wręcz możliwości powstały w związku z zastosowaniem mowy syntetycznej do współpracy z komputerami. Umożliwia to nawet całkowicie niewidomym posługiwanie się komputerem przy wykonywaniu wielu czynności zawodowych oraz związanych z pobieraniem nauki i życiem codziennym. W orientacji przestrzennej i samodzielnym poruszaniu się niewidomych ważną rolę spełniają białe laski różnych typów. Pełnią one podwójną rolę: znaku drogowego informującego, że dana osoba jest niewidoma, oraz stanowią przedłużenie zmysłu dotyku. Ponadto biała laska podpórcza jest bardzo przydatna dla osób, które mają trudności z chodzeniem z powodu osłabienia bądź uszkodzenia kończyn dolnych. Aparaty do wykrywania przeszkód ułatwiają orientację przestrzenną, chronią przed zderzeniem z przeszkodą, przez co ułatwiają samodzielne poruszanie się niewidomych i poprawiają ich bezpieczeństwo na drogach publicznych. Podobne funkcje spełnia pies przewodnik. Cukrzyca jest przyczyną utraty wzroku wielu osób. Konieczność systematycznego przyjmowania insuliny stanowi dla nich poważną trudność. Nie mogą bowiem samodzielnie nabierać do typowych strzykawek odpowiedniej ilości insuliny. Wstrzykiwacze np. typu Pen umożliwiają nawet całkowicie niewidomym samodzielne dawkowanie leku. Są więc ważną pomocą pozwalającą na częściowe uniezależnienie się od pomocy innych osób. Lekarski termometr brajlowski lub "mówiący" umożliwia niewidomemu pomiar temperatury co w niektórych sytuacjach posiada żywotne znaczenie np. niewidoma kobieta może samodzielnie czuwać nad stanem zdrowia swego dziecka, niewidomy mieszkający samotnie może również to robić bez trudu i pomocy. Tabliczka brajlowska czy maszyna umożliwia posługiwanie się pismem punktowym. Wskaźnik poziomu cieczy umożliwia bezpieczne nalanie wrzątku do szklanki itp. Z tych względów sprzęt rehabilitacyjny dla niewidomych ma istotne znaczenie, umożliwia ich usamodzielnienie i bezpieczne wykonywanie wielu czynności. I jest to zrozumiałe. Nie można jednak przeceniać znaczenia sprzętu technicznego w rehabilitacji niewidomych i słabowidzących. Znacznie więcej zależy od samych inwalidów wzroku niż od sprzętu rehabilitacyjnego. Posługiwanie się niektórymi urządzeniami np. komputerami, wymaga wysokiego stopnia zrehabilitowania. Sprzęt ułatwia wykonywanie wielu czynności, ale myśleć za niewidomego nie będzie. W rehabilitacji ważniejsze są cechy osobowościowe niewidomych, ich zdolności, poziom motywacji, dążenia i aspiracje niż najlepszy sprzęt. Należy o tym pamiętać. Jak już wspomniałem, stosunkowo łatwo jest porozumieć się co do potrzebę sprzętu rehabilitacyjnego dla inwalidów wzroku. Znacznie gorzej jest z rozszyfrowaniem określenia: "sprzęt rehabilitacyjny" Poglądy na ten temat są zróżnicowane i dość często wypaczone. Nie ma problemów dopóki zagadnienia te rozważamy w ogólnych kategoriach. Znacznie trudniej jest pogodzić się co do szczegółów. Trudności występują zarówno w zakresie zdefiniowania sprzętu rehabilitacyjnego, jak i potrzeby jego używania przez osoby o różnym inwalidztwie. Można by przyjąć następującą definicję: "sprzętem rehabilitacyjnym są wszelkie urządzenia techniczne skonstruowane i wyprodukowane specjalnie dla inwalidów określonych rodzajów np. dla niewidomych". W myśl takiej definicji, maszyna brajlowska na pewno nie budzi żadnych wątpliwości. Jest to sprzęt rehabilitacyjny i to tylko dla niewidomych.Ludzie pełnosprawni ani inni inwalidzi nie będą się nią posługiwali. Jest ona im całkowicie zbędna. Ale co z zegarkiem brajlowskim? Zegarek nie został specjalnie skonstruowany dla niewidomych. Mogą nim posługiwać się również ludzie widzący. Jest jednak dostosowany do możliwości percepcyjnych niewidomych. Może więc podaną wyżej definicję należy rozszerzyć o sprzęt adaptowany do potrzeb określonych rodzajów inwalidów? W takim przypadku możnaby zaproponować listę sprzętu rehabilitacyjnego produkowanego dla niewidomych i sprzętu adaptowanego do ich potrzeb. Lista ta objęłaby między innymi: przybory do ręcznego pisania brajlem, maszyny brajlowskie, zegarki brajlowskie i mówiące, termometry lekarskie dostosowane do możliwości percepcyjnych niewidomych, wstrzykiwacze do insuliny dla niewidomych chorych na cukrzycę, wagi brajlowskie i mówiące, przyrządy pomiarowe oznakowane brailem i mówiące jak: miary stolarskie, suwmiarki dostosowane do możliwości percepcyjnych niewidomych, wskaźniki poziomu cieczy, kalkulatory mówiące, gry brajlowskie jak szachy, warcaby, mapy brajlowskie, dozowniki do cieczy i produktów sypkich, igły brajlowskie psy przewodniki, elektroniczne aparaty do wykrywania przeszkód ułatwiające niewidomym samodzielne poruszanie się, oraz białe laski różnych typów tj. teleskopowe, składane, stożkowo-trzpieniowe, długie jednolite i podpórcze, elektroniczne urządzenia umożliwiające niewidomym czytanie zwykłego pisma: optacony, specjalnie oprogramowane komputery wyposażone w mowę syntetyczną, programy powiększające, edytory tekstów, udźwiękowione bazy danych brajlowskie monitory komputerowe, powiększalniki telewizyjne, notatniki brajlowskie, skanery. Wymienione rodzaje sprzętu nie powinny budzić większych wątpliwości. Są one, jak już wspomniałem, specjalnie skonstruowane bądź adaptowane do potrzeb inwalidów wzroku. Stosowanie tego sprzętu jest konieczne aby niewidomi mogli wykonywać niektóre czynności bądź łatwiej z nimi sobie radzić. Ułożenie mniej czy bardziej dokładnej listy sprzętu rehabilitacyjnego produkowanego, bądź adaptowanego do potrzeb niewidomych i słabowidzących jest możliwe, ale nie zostaną w ten sposób przezwyciężone wszystkie trudności. Nawet w tej rozszerzonej definicji nie zmieszczą się wszystkie urządzenia, które mają istotne znaczenie dla inwalidów wzroku i które uznajemy za sprzęt rehabilitacyjny dla niewidomych. Co zrobimy z np. magnetofonem, dyktafonem, zwykłą maszyną do pisania czy telefonem? Urządzenia te produkowane są do powszechnego użytku i mogą się nimi posługiwać niewidomi bez konieczności ich jakiegokolwiek przystosowania. Stosunkowo łatwo uzasadnić znaczenie wymienionych urządzeń w życiu niewidomych. Znacznie trudniej wygląda sprawa ze sprzętem gospodarstwa domowego. Sprzęt ten bez wątpienia ułatwia wykonywanie niewidomym prac domowych. Ale ułatwia on też wykonywanie takich prac pozostałym ludziom. W przeciwieństwie do maszyny do pisania, bez użycia której całkowicie niewidomy nie może pisać zwykłym pismem, pozamiatać podłogę we własnym mieszkaniu może i bez użycia odkurzacza. Podobnie ma się sprawa z pralką, robotami kuchennymi itp. Wszystko to jest potrzebne inwalidom wzroku, ale też jest potrzebne osobom widzącym, które zajmują się prowadzeniem gospodarstwa domowego. Może więc należy przyjąć, że sprzętem rehabilitacyjnym są wszelkie urządzenia, które ułatwiają osobom niepełnosprawnym wykonywanie różnych czynności? Wówczas jednak zachodzi obawa, że niektórzy zechcą uznać wszystko, czym posługują się osoby niepełnosprawne np. niewidomi, za sprzęt rehabilitacyjny z łyżkami, widelcami włącznie. Przecież bez widelca trudno jest zjeść obiad. Łatwo jest więc całe zagadnienie sprowadzić do absurdu. W swojej pracy zawodowej spotykałem się niejednokrotnie z próbami uzasadnienia, że dywany, firanki i naczynia kuchenne są sprzętem rehabilitacyjnym. Twierdziłem w takich przypadkach, oczywiście żartobliwie, że chleb i kiełbasa są również sprzętem rehabilitacyjnym. Przecież trudno jest żyć bez chleba i kiełbasy. Jak wynika z powyższych rozważań, zagadnienia te należy rozpatrywać w sposób wyważony, z dużą dozą ostrożności. Wydaje się, że możemy przyjąć następującą definicję: "Sprzętem rehabilitacyjnym są wszelkie urządzenia techniczne, których zastosowanie umożliwia osobom niepełnosprawnym wykonywanie czynności niewykonalnych bez ich zastosowania i takie, które poważnie ułatwiają wykonywanie czynności bardzo trudnych do wykonania". Oczywiście należy tu zastrzec, że chodzi o czynności niewykonalne lub trudne do wykonania z powodu inwalidztwa np. utraty wzroku. Na pewno bakterii nie da się oglądać bez użycia mikroskopu. Nie oznacza to jednak, że mikroskop jest sprzętem rehabilitacyjnym. W systemie rehabilitacyjnym ukształtowanym w okresie PRL pomoc w zaopatrzeniu inwalidów wzroku w różnorodne urządzenia, które nazywano sprzętem rehabilitacyjnym należało raczej określać pomocą socjalną, a nie rehabilitacyjną. Obecnie podejmowane są próby uporządkowania wielu spraw w naszym kraju. Poglądy na rehabilitację niewidomych, zwłaszcza tę zawodową, również będą musiały ulec przewartościowaniu. Podobnie ma się sprawa z poglądami na temat sprzętu rehabilitacyjnego. 7.2.Sprzęt rehabilitacyjny w procesie usamodzielnienia Wśród wielu czynników, podnoszących sprawność i samodzielność niewidomego czy słabowidzącego, ważną rolę odgrywa odpowiednio dobrany i odpowiedniej jakości sprzęt rehabilitacyjny. Przy jego zastosowaniu niemożliwe staje się możliwe, a bardzo trudne - znacznie łatwiejsze. Próbę zdefiniowania sprzętu rehabilitacyjnego podjąłem w rozdziale 7.2. Obecnie zamiarem moim jest zastanowić się wspólnie z czytelnikami nad przydatnością sprzętu rehabilitacyjnego dla niewidomych i słabowidzących. Rozwój techniki, elektroniki, technologii, optyki i nauki w ogóle stwarza niebywałe wręcz możliwości produkcji różnych urządzeń, w tym sprzętu rehabilitacyjnego. Wynalazek Ludwika Braille'a przed ponad 150 laty dał niewidomym klucz do wiedzy, nauki, literatury, rozrywki. Wynalazek ten, chociaż nie przeżył się, ma obecnie potężnych konkurentów. Teksty literackie i naukowe można łatwo zapisać na taśmę magnetofonową i odtwarzać bez trudu dowolną ilość razy. Zwykłe pismo niewidomy może czytać np. przy pomocy optaconu. Powiększalnik telewizyjny stwarza duże możliwości słabowidzącym. Mają oni ponadto do dyspozycji różnego rodzaju lupy, lunetki, okulary lornetkowe, folie i liniały optyczne, filtry barwne i inne nieoptyczne pomoce. Dla niewidomych wynaleziono wskaźniki poziomu cieczy, wagi odpowiednio oznakowane, termometry elektroniczne, aparaty do wykrywania przeszkód, zegarki, przyrządy pomiarowe i wiele innych. Niebywałe możliwości stwarza zastosowanie mowy syntetycznej. Dzięki niej wiele urządzeń, z komputerami włącznie, staje się dostępnych dla inwalidów wzroku. Nie znaczy to, że wszystkie te urządzenia są w zasięgu ręki czytelników. Pewnie długo jeszcze będziemy mieli pod tym względem trudności. Teoretycznie jednak możliwości są coraz większe, bardziej różnorodne i bogate. Istnieją uzasadnione podstawy do twierdzenia, że będą szybko rosły i poważnie wpływały na możliwości inwalidów wzroku. Warto jednak pamiętać, że to nie w rozwoju techniki kryją się największe możliwości dla niewidomych. Technika może nam tylko ułatwić życie, pracę, naukę czy zabawę. Ale to my, a nie różnego rodzaju aparaty, musimy umieć bawić się, uczyć się, pracować i żyć. Już chociażby umiejętność posługiwania się tymi urządzeniami wymaga znacznej sprawności. Niektóre z nich, np. komputery, wymagają od nas sprawności umysłowej i manualnej. Wspominam o tym, gdyż zdarza się, że poważnie przeceniamy możliwości nauki i techniki, a także wartość wielu urządzeń produkowanych dla niewidomych. Tak już jest, że łatwo wierzymy w to, w co chcemy wierzyć. Jeżeli ktoś jest chory - szuka pomocy u lekarzy, uzdrowicieli, radiestetów, a nawet szarlatanów. Chory taki bardzo łatwo uwierzy w cudowne lekarstwo, skuteczne na wszystkie choroby. Niestety, lekarstw takich nie ma. Kiedy zostanie opracowany jakiś nowy preparat - wydaje się, że rozwiąże wszystkie zdrowotne problemy i ludzie przestaną chorować, a może nawet umierać. (Tak było np. z wynalezieniem penicyliny). Później okazuje się, że wynalazek jest dobry na jedne schorzenia, całkowicie nieskuteczny na inne lub posiada negatywne skutki uboczne. Podobnie ma się sprawa ze sprzętem rehabilitacyjnym. Konstruktor i producent gotowi są wynalezionemu i produkowanemu aparatowi przypisywać wszystkie możliwe zalety i pomijać bądź minimalizować wady, ograniczenia i niedoskonałości. Mamy przykłady wspaniałych "wynalazków", które "walają się" gdzieś po półkach, szufladach czy nawet strychach i nikt ich do ręki nie bierze. A trzeba wiedzieć, że niewidomi wiązali z nimi olbrzymie nadzieje w czasie, kiedy aparaty te były na etapie konstruowania i wdrażania do produkcji. Niech tylko prasa, radio czy telewizja podadzą informację o skonstruowaniu nowego sprzętu dla niewidomych, zaraz telefony w Zarządzie Głównym PZN "urywają się". Jest to zrozumiałe. Ludzie czekają na ten naprawdę dobry wynalazek, który im ułatwi życie. Nie chcą niekiedy przyjąć do wiadomości, że wcale nie musi być tak, jak prasa podała, że jeszcze dużo czasu upłynie, zanim nowe urządzenie stanie się dostępne. Na próby wyjaśnień można usłyszeć: "Wy tam tylko o siebie dbacie. Dla was jest wszystko, a dla nas nic". Tak właśnie się rzecz miała z heliotropem (elektroniczny aparat wielofunkcyjny, którego jedną z funkcji miała być pomoc w orientacji przestrzennej). W prasie nawet rozpętano kampanię przeciwko "tym biurokratom, co to ich samochodami wożą, którzy nie rozumieją biednych ludzi i nie chcą im pomóc". Pewien górnik, który w wypadku stracił wzrok, nic nie chciał robić, niczego się uczyć - czekał na heliotrop. Usłyszał bowiem, że aparat ten pomoże mu samodzielnie chodzić, wykonywać różne czynności, a nawet widzieć. Ile aparat ten jest wart - wszyscy doskonale wiedzą. Chyba ani jeden niewidomy nie skorzystał z tego urządzenia nawet w połowie przypisywanych mu możliwości. Każde urządzenie ma ograniczone możliwości. Może być przydatne do wykonywania jednych czynności i całkowicie nieprzydatne do innych, mieć zastosowanie w jednych sytuacjach, a w innych nawet przeszkadzać. Nie wolno przeceniać wartości żadnego sprzętu, dopóki nie poznamy do końca jego walorów użytkowych i ograniczeń, które bez wątpienia posiada. Nie to jest - powtórzę po raz enty - najważniejsze. Nie sprzęt jest ważny, lecz człowiek, który się nim posługuje. Jeżeli niewidomy nie będzie zrehabilitowany, będzie niesamodzielny, niezaradny i nie będzie nic umiał - nie pomoże żadne urządzenie, chociażby najdoskonalsze. Warunkiem dobrego wykorzystania psa przewodnika jest umiejętność samodzielnego poruszania się, chodzenia i podróżowania. Jeżeli ktoś sam nie potrafi chodzić, pies mu też nie pomoże. Najlepsza maszyna do pisania sama pisać nie będzie. Musi to robić człowiek. Najdoskonalszy komputer nie będzie rozwiązywać problemów, może tylko pomóc człowiekowi. Problemy jednak musi znać człowiek i on musi wiedzieć, co chce osiągnąć. przeszłości nie było do dyspozycji niewidomych żadnego sprzętu rehabilitacyjnego i nie byli oni z tego powodu całkowicie niezaradni. Niektórzy, mimo braku takiego sprzętu, osiągnęli bardzo wiele. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie jestem przeciwnikiem techniki w ogóle, a sprzętu rehabilitacyjnego w szczególności. Nie, tak nie jest. W rehabilitacji jednak stawiam na człowieka, a nie na sprzęt. Może on nam pomóc i to nawet bardzo wiele, ale to, co w życiu osiągniemy, zależy od nas, a nie od urządzeń, którymi dysponujemy. Wymagajmy od siebie jak największej sprawności, umiejętności, zaradności, charakteru i woli, a od konstruktorów i PZN jak najlepszego sprzętu rehabilitacyjnego - wówczas będzie dobrze. Wtedy będziemy mogli liczyć na sukcesy rehabilitacyjne i nie tylko. Sam sprzęt rehabilitacyjny, nawet najlepszy, sukcesów takich nam nie zapewni. Pisząc o walorach rehabilitacyjnych dobrego sprzętu, można spotkać się z zarzutem braku rozeznania, realizmu lub nawet lekceważenia Czytelników. Zaopatrzenie niewidomych w specjalny sprzęt rehabilitacyjny wciąż jest niewystarczające. Piszę "specjalny", mając na myśli ten produkowany bądź adaptowany do potrzeb niewidomych, bo w to, co nazywamy sprzętem rehabilitacyjnym typu pralki, lodówki, odkurzacze, teraz łatwo jest się zaopatrzyć, byle tylko pieniądze były. Ale właśnie z pieniędzmi jest coraz gorzej. Wiem o tych trudnościach. Ale wiem też o takich problemach, które nie są powszechnie znane. Niewidomy działacz społeczny lub pracownik Związku niekiedy zaopatruje się w bardzo drogi sprzęt, oczywiście w znacznej mierze na koszt PZN, a potem z niego nie korzysta, bo przerasta to jego możliwości. Czy jest to prawidłowe? Zdarza się, że niewidomy po studiach nie nadaje się do żadnej pracy. Korzystał z taryfy ulgowej, niczego się nie nauczył, pracować też nie. Uważa, że optacon, brajleks czy inny komputer będzie za niego pracował. Nie może uwierzyć taki "wysoko edukowany specjalista", że to, czy poradzi sobie w pracy przede wszystkim zależy od niego, a dopiero później od sprzętu. Pisząc o sprzęcie rehabilitacyjnym chciałem na takie fakty zwrócić uwagę. Poza tym pisałem o technicznych i technologicznych możliwościach, które są już bardzo duże, a będą jeszcze większe. To że tysiące ludzi umiera z głodu, nie świadczy, że nie należy pisać o lotach kosmicznych. Prawdą jest, że całe narody głodują, ale też prawdą jest, że innych stać na wycieczkę "wahadłowcem". Kończąc ten temat chcę podkreślić, że odpowiedni sprzęt może wiele niewidomemu pomóc, o ile będzie on umiał z niego korzystać, i że sytuacja zaopatrzenia w sprzęt rehabilitacyjny wymaga wnikliwego rozpatrzenia, bo jest niezadowalająca. 7.3. Z komputerem na ty Lubię grać w szachy. Nie zawsze mogę jednak znaleźć partnera do tej gry. Siadłem więc do komputera: "D 2 - d 4". Komputer powtórzył "D 2 - d 4" i powiedział: "Proszę czekać". Grzeczny - pomyślałem, ale za chwilę komputer odezwał się: "D 7 - d 5, twój ruch". A żesz ty! Popatrzcie tylko, jak się spoufala. Nagadałem mu, ile wlazło. No i co, myślicie, że coś pomogło? Dalej tyka mnie przy grze w szachy. W brydża też lubię grać. Otrzymałem "mówiący" program brydżowy. Po pewnym czasie miałem swoje karty wykładać na stół, a rozgrywać miał komputer. Tak wyszło z licytacji. (Tych, którzy nie wiedzą, informuję, że w brydża grają cztery osoby: dwie pary przeciwko sobie). Komputer zagaił: "Czy chcesz grać kartami partnera?" Ale partner mi się znalazł! Że pies jest przyjacielem człowieka, to jasne, ale żeby taki bezduszny mebel zaraz chciał być partnerem... Poprosiłem, żeby zwracał się do mnie z nieco większym szacunkiem. Gadaj zdrów, a on swoje. Po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że rzeczywiście zastępuje on partnera przy grze w szachy, a przy brydżu - nawet trzech partnerów. Pogodziłem się więc z jego bezczelnością i przeszedłem z tym klamorem na "ty". Komputer służy nie tylko do zabawy. Ludzie widzący mogą korzystać z pół miliona różnego rodzaju gier i zabaw komputerowych: wyścigi samochodowe, strzelanie do samolotów, łowienie ryb, budowa miast, robienie biznesu i wiele innych. Dla nas na razie nie ma większych możliwości pod tym względem. W przyszłości na pewno sytuacja poprawi się. Zastosowanie komputera jest bardzo szerokie. Dla inżyniera konstruktora spełnia on inne funkcje niż na przykład dla nauczyciela. Za jego pomocy można konstruować mosty i czołgi, projektować domy, drogi i plakaty, kreślić mapy, szkice, sterować maszynami, rozwiązywać problemy ekonomiczne i technologiczne, układać rozkłady jazdy. Dzięki komputerom zniknęły kolejki na dworcach. Jego możliwości poważnie przerastają moją wiedzę na ten temat. Niech więc wymienione wystarczą dla zobrazowania przydatności komputera w różnych dziedzinach. W mojej pracy komputer jest przydatny na razie głównie do opracowywania większych materiałów tekstowych. Od dłuższego czasu wszystkie moje artykuły piszemy wspólnie z komputerem. Wspaniała rzecz do prac redakcyjnych. Można tysiąc razy poprawić źle napisane zdanie. Można dopisywać w dowolnym miejscu tekstu długie nowe fragmenty. Można też wykreślać całe zdania czy akapity. Mało tego, że zniknie na przykład niepotrzebne zdanie - zniknie też miejsce, gdzie ono było napisane. Wstawienie brakujących przecinków, zmiana "u" zwykłego na "ó" to żaden problem. Tekst jest czysty jak nowo napisany, bez śladów poprawek. Znalezienie hasła w słowniku czy encyklopedii to kwestia kilku sekund. Oczywiście trzeba mieć ten słownik czy encyklopedię na dyskietce. Na razie z tym są problemy, ale na pewno wydawnictw takich będzie coraz więcej. Komputer może też być lektorem niewidomego. Dwutomowa "Pochodnia" mieści się na dyskietce wielkości pocztówki, tyle że trochę grubszej i jeszcze jej nie wypełnia. Na dyskietce o pojemności 1,44 megabajta, mieści się 9 numerów "Pochodni". Większość książek i czasopism drukuje się przy pomocy komputerów. Wystarczy tylko gromadzić i powielać dyskietki. Kopiowanie na przykład "Pochodni" wymaga zaledwie kilku sekund. Wyobraźmy sobie, jak w przyszłości rozszerzą się nasze możliwości. Dodać należy, że zastosowanie skanera i modemu ogromnie wprost rozszerza zastosowanie komputera do potrzeb niewidomych i słabowidzących. Skaner umożliwia czytanie zwykłych książek nawet przez całkowicie niewidomych. Odbiera on znaki graficzne i przetwarza je na kod ascii i zapisuje elektronicznie. Umożliwia to następnie jego odczyt za pomocy komputera z zastosowaniem mowy syntetycznej. Modem natomiast stwarza możliwości przekazywania informacji, np. całej gazety, na odległość za pośrednictwem lini telefonicznej, no i jej odczytanie przez komputer. Istnieje też możliwość przekazywania takiej gazety drogą radiową. W głosie komputerowym zakochać się trudno. Skrzeczy on trochę, jak żaba i sepleni, ale zrozumieć można wszystko. Jakość mowy syntetycznej ulega nieustannie zdecydowanej poprawie. Już obecnie niektóre programy zagraniczne pozwalają osiągać jakość głosu bardziej przypominającego ludzki. Opracowanie przez firmę "Altix" programu Radborg z zastosowaniem mowy syntetycznej udostępniło niewidomym niemal wszystkie możliwości techniki komputerowej. Udźwiękowienie programów: szachowego i brydżowego jest również dziełem tej firmy. "Altix" wspólnie z firmą "Malkolm" udźwiękowił wspaniały edytor tekstu QRT5. Program ten posiada wiele wspaniałych możliwości między innymi słownik synonimów i automatyczną korektę tekstu przy pomocy słownika ortograficznego. Jest w pełni dostosowany do potrzeb niewidomych. Spółka ta pracuje między innymi nad programami dydaktycznymi, bazą członkowską dla PZN itp. Opracowała też program Lupa, umożliwiający słabowidzącym posługiwanie się komputerami oraz bazę danych, pozwalającą na gromadzenie informacji w sposób uporządkowany. Oczywiście, "Altix" nie jest jedyną firmą opracowującą programy i urządzenia umożliwiające korzystanie przez niewidomych i słabowidzących z techniki komputerowej. Jest to jednak polska firma, a w dodatku prowadzona przez niewidomego informatyka - Marka Kalbarczyka. Dlatego, chwała naszemu niewidomemu koledze i jego współpracownikom za tak wspaniałe możliwości, jakie nam stworzyli. Komputery nie mogą pracować bez odpowiednich programów, bez których są jak armata bez pocisków. Tak samo nieprzydatny jest komputer bez programu, a dla niewidomego również bez mowy syntetycznej lub monitora brajlowskiego. Komputer ma też wady. Pierwszą jego wadą jest cena. Z całym niezbędnym oprzyrządowaniem "cudo" to kosztuje więcej niż może wydać przeciętnie sytuowany niewidomy. Za kilka lat jednak urządzenia takie na pewno będą tańsze. Kolejna wada to skomplikowana budowa i obsługa tego urządzenia. Powiem tylko, że klawiatura składa się z ponad stu klawiszy, przy czym niektóre z nich zmieniają swoje funkcje w połączeniu z innymi (po naciśnięciu dwóch lub trzech klawiszy jednocześnie), a niemal wszystkie zmieniają swoje funkcje w zależności od programu, z jakim pracujemy. Można się pogubić. Wadą jest również "niemiecka" wprost pedanteria urządzenia. Przy wydawaniu komend wystarczy pominąć jakąś kropkę, literę lub zrobić niepotrzebny odstęp między znakami komendy, a już polecenie staje się niezrozumiałe dla komputera i nie będzie wykonane. Umiejętność pisania na maszynie czarnodrukowej to niemal warunek współpracy z komputerem. Jest wprawdzie możliwość zastosowania klawiatury brajlowskiej i pisania brajlem (komputer przerobi to na zwyczajne pismo), ale to nie w pełni wystarcza. Jak z powyższych rozważań wynika, komputer może nam dużo pomóc, wiele umożliwić i ułatwić, ale tylko wówczas, gdy będziemy bardzo sprawni. Może nawet mówić nam na "ty". 7.4. Psie sprawy Pies to mądre, inteligentne stworzenie. Z człowiekiem zaprzyjaźniony jest od tysięcy lat. Służy nam jak potrafi, a potrafi niemało. Jest świetnym myśliwym, pasterzem, dozorcą, siłą pociągową, ratownikiem, detektywem, obrońcą, no i przyjacielem człowieka. Niewidomym pies, oprócz przywiązania, przyjaźni i merdania ogonem, oddaje jeszcze swoje oczy. Świetnie potrafi służyć jako przewodnik. Te jego zdolności znane były już od czasów starożytnych. Mimo to, poglądy niektórych niewidomych o psich możliwościach i ograniczeniach, kłopotach oraz obowiązkach właściciela psa, są naprawdę "pod psem". Dlatego postanowiłem to i owo wyjaśnić, podać do wiadomości kilka psich wymogów, nakazów, które powinni znać i przestrzegać wszyscy zainteresowani posiadaniem tej żywej, wspaniałej pomocy. Kto tych nakazów nie posłucha - "posłucha psiej skóry". - Musisz kochać zwierzęta, znać i rozumieć ich psychikę, możliwości oraz ograniczenia. Bez tego ani rusz, psia kość, i lepiej nie staraj się o przydział psa przewodnika. - Musisz być sprawny, szybko, swobodnie i dużo z psem chodzić. Jeżeli dostajesz zadyszki, posiadasz zaburzenia równowagi, lubisz wychodzić z domu raz na tydzień albo rzadziej, zamordujesz swego ogoniastego przyjaciela. Lepiej więc, psia wiara, zrezygnuj. Lepiej sam nie chodź, niż masz tego nie robić z psem. - Musisz być dobrze zrehabilitowany, a głównie, musisz mieć doskonale opanowane techniki bezwzrokowej orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się. Pies może Ci dużo pomóc, ale tylko wtedy, gdy będziesz z nim prawidłowo współdziałał. Pies będzie patrzył, a ty musisz myśleć, znać drogę i wiedzieć, jak trafić, gdzie trzeba. Pies nazw ulic czytać nie będzie, ani nie wypatrzy czerwonych świateł, bo jest daltonistą. - Musisz być zdrowy. Jeżeli masz wadę serca, padaczkę, zaawansowaną cukrzycę - zrezygnuj dla własnego dobra z marzeń o psie przewodniku. W przypadku ataku, zasłabnięcia czy śpiączki cukrzycowej pies może przeszkodzić w udzieleniu Ci pomocy. Smok taki, psia krew, nie będzie wiedział, co się dzieje i może bronić swego pana przed osobami, które zechcą mu pomóc. - Nie możesz być zbytnio pobudliwy, znerwicowany, niepewny, niezdecydowany. Jeżeli taki będziesz, bardzo szybko zmarnujesz psa. Udzieli mu się twoja pobudliwość, nerwowość, a w przypadku braku zdecydowania - pies zacznie tobą rządzić, zamiast Ty nim. Będziesz miał wówczas przewodnika "pod psem". - Nie możesz lubować się w alkoholu. Psy tego nie znoszą. Częste zaglądanie do kieliszka może doprowadzić do konfliktów z psem i otoczeniem. Może też być przyczyną zmarnowania umiejętności Twojego psa. Wybieraj więc, psia drenda. Albo, albo. - Musisz mieć dobre warunki mieszkaniowe lub podwórze, gdzie będziesz mógł postawić odpowiednią budę. Tylko duże psy mogą być dobrymi przewodnikami. A duży pies potrzebuje dużo miejsca w mieszkaniu. Jest to tak, jakby przyjąć dodatkową osobę do domu. W naszych niejednokrotnie mikroskopijnych mieszkaniach zapewnienie psu odpowiednich warunków może okazać się bardzo kłopotliwe. A przecież nie będziesz chyba na psią pogodę wyganiał swego pomagiera z mieszkania? - Musisz liczyć się z poważnymi wydatkami związanymi z utrzymaniem psa. Jak już wspomniałem, psy przewodniki, to duże zwierzęta. Resztkami takiej bestii nie wyżywisz. Musi otrzymywać mięso, kaszę, mleko, jajka, warzywa, witaminy. Musi mieć zapewnioną opiekę weterynaryjną. Wszystko to kosztuje. Zdarza się, że niewidomy dopiero na kursie zżywania się z psem przewodnikiem dowiaduje się, że pies musi jeść, że trzeba go pielęgnować, leczyć i w ogóle zajmować się nim. Twierdził wówczas, że nie stać go na takie wydatki, nie ma czasu zajmować się psem i wcale go nie chce. Ale to trzeba mieć "psi pysk", żeby coś takiego mówić. - Ty i tylko Ty musisz zajmować się Twoim psem. Jeżeli będzie to robić kilka osób, jeżeli z psem przewodnikiem bawić się będzie tuzin dzieci z podwórza - pies zostanie do reszty ogłupiony, nie będzie wiedział, kto jest jego panem i zatraci nawyki przewodnika. Tylko niewidomy powinien swego psa karmić, czesać, myć, pieścić, nagradzać i karcić. Jeżeli nie masz na to ochoty czy czasu, to psia jucha, obądź się bez psa. Gdy bierzesz psa do domu, bierzesz za niego odpowiedzialność. Pamiętaj, że Twoim "psim obowiązkiem" będzie zapewnić wszystko, co jest mu do życia potrzebne. - I rzecz jedna z najważniejszych. Musisz być naprawdę niewidomy. Pies to nie Lekarska Komisja do Spraw Inwalidztwa i Zatrudnienia. Oszukać się nie da. Bardzo szybko zorientuje się, że korzystasz ze swoich oczu, a nie z jego. Przestanie być przewodnikiem. To Ty będziesz psa prowadzał, a nie on Ciebie. Jeżeli posługujesz się na ulicy wzrokiem, pies nie jest Ci potrzebny i basta. Skupiłem się na wymaganiach, jakie stwarza posiadanie psa przewodnika. Pewnie nie wymieniłem wszystkich. Mam jednak nadzieję, że przybliżyłem nieco tę problematykę. O korzyściach, jakie daje posiadanie psa przewodnika, pisano wiele. O trudnościach, ograniczeniach, kłopotach i różnych niedogodnościach - mniej się mówi i pisze. Ot, chociażby wyjazd na wczasy. Co zrobić z psem? A choroba niewidomego zwłaszcza, gdy mieszka sam? Nie jest to przecież martwy przedmiot, urządzenie, z którego możesz korzystać, gdy masz na to ochotę i odrzucić, gdy Ci ochota przejdzie. Jeżeli nie wiesz i nie chcesz wiedzieć, że pies jest istotą żywą, czującą, tęskniącą i cierpiącą, to pies z Tobą tańcował. Na psią wierność, wara od psów! Twój pies nie może mieć pieskiego życia. 7.5. O psach i ludziach Sobotnie przedpołudnie, piękna, wiosenna pogoda, podmiejski lasek. Spotkały się: Bella, Mocarz i Apollo. Po serdecznym powitaniu, polegającym na wzajemnym obwąchiwaniu, lizaniu, radosnym poszczekiwaniu i wymachiwaniu ogonami, rozpoczęła się rozmowa. Bella zapytała: - Przyszliście, panowie, ze swoimi ludźmi? - - Tak. - No, niełatwą mamy pracę - powiedział Apollo. - Nie byłoby tak źle, gdyby nasi ludzie byli trochę mądrzejsi - zauważył Mocarz. Posypały się przykłady ludzkiej głupoty. - Przecież oni niszczą najważniejsze. Używają jakichś niby pachnideł. A przecież tego paskudztwa wąchać się nie da. Zabija piękne, naturalne zapachy. Głupota! Ale chyba ludzie nie znają się na zapachach. Nigdy nie spotkałem, żeby obwąchiwali słupki, kamienie, narożniki domów. A tam jest tyle ciekawych zapachów. Nie wąchają, ani nie osiusiają drzewek, słupów i ścian. Tego zrozumieć nie można. I przez to nasza praca jest bardzo ciężka. No bo jak można obojętnie przechodzić obok takich "tablic ogłoszeniowych" i nie wąchać ich. - No, a koty? Z niezrozumiałych względów ludzie wymagają, żeby porządny pies nie zauważał kota i nie pogonił go. To przechodzi psie pojęcie! Trudno. Mądrzejszy musi ustąpić. - No, a ich upodobania? Jedzą takie dobre potrawy, ale wszystko solą, pieprzą, chrzanią, musztardują i dodają innych świństw. Czasami przełknąć tego nie można. Ale co tam musztarda czy ocet, przecież oni nie jedzą kości! I ogonów też nie mają, żeby wyrazić swoją radość. A ich papierosy? Do czego to podobne? Dziwne stworzenia. Ale chyba najgorsze jest to, że potrafią pić takie paskudztwa, jak piwo, wino i wódka. Głupieją jeszcze bardziej po takim napitku. Śmierdzą przy tym niesamowicie i zachowują się jeszcze dziwaczniej. - Moja Janka na szczęście nie pije - powiedział Mocarz. Bella też pochwaliła swego Roberta. Apollo natomiast westchnął ciężko: - Mój Władek, niestety, lubi sobie kropnąć. To naprawdę przechodzi psie pojęcie! Tak, ludzka krew! Nie jest z nimi łatwo. Ale ja kocham swojego człowieka. - Ja też, i to bardzo. - I ja. Taki już nasz psi los. Możemy cieszyć się tylko, że pomagamy takim niezdarom, ale bardzo kochanym niezdarom. Janka, Robert i Władysław też przywitali się serdecznie. - Cześć, stary! Witajcie! Cieszę się, że znowu się spotykamy. - I zaczęła się rozmowa. - Mój Mocarz jest coraz mądrzejszy. Pierwszorzędnie prowadzi. Omija kałuże, kosze, dziury, słupy. Zatrzymuje się na krawężnikach. Codziennie rano wie, że idę do pracy, a po południu prowadzi mnie do Zosi. Jest bardzo towarzyski. Ludzkie pojęcie przechodzi, jaki on mądry. - Co tam. To wszystko łatwe. Moja Bella bardzo lubi jeździć autobusami. Zatrzymuje się na każdym przystanku. Jak już wsiądziemy, podchodzi do miejsca dla inwalidy. Jeżeli ktoś tam siedzi, tak długo szturcha go nosem, aż ustąpi. Zawsze mam siedzące miejsce. - Taka mądra, tylko głosu nie zawsze chce dawać. - Musisz ją nauczyć - zauważyła Janka. - Mocarz nie chciał aportować. Wymagało to trochę zachodu, ale się nauczył. - Ale Bella też jest bardzo towarzyska. Tak. Lubi ludzi. A twój Apollo? - Czasami, gdy przyjdą do mnie koledzy, denerwuje się. Nie jest taki towarzyski, jak Mocarz i Bella. - Twoi koledzy za bardzo "pachną" - zauważyła Janka. - No, nie bądź złośliwa. Ale to prawda. - O! Psy czasami mają różne zagrania. Mój na przykład interesuje się psami i kotami i wtedy nie słucha komend przy prowadzeniu. Czy pies_przewodnik ułatwia Wam życie? "Jestem całkowicie niewidomy i jestem szczęśliwy, że z psem mogę bezpiecznie, samodzielnie poruszać się po mieście". "Pies przewodnik to oczy osoby niewidomej. Od jego wyszkolenia może zależeć nawet ludzkie życie". "Stałem się niezależny od nikogo. Liczę na pomoc mojego psa. On odmienił moje życie. Mogę sam załatwiać wiele niezbędnych spraw w mieście i poza miastem. Jestem po prostu szczęśliwy". "Dzięki Belli jestem samodzielny. Bezpiecznie mogę poruszać się po mieście i czuję się pewniej. Nie jestem też osamotniony w domu. Pies dał mi cel i wniósł radość". Jakie utrudnienie powoduje posiadanie psa przewodnika? "Nie wszystkie ekspedientki tolerują wejście psa do sklepu". "Pies ograniczył wyjazdy na kursy lub wczasy, gdyż niewiele ośrodków jest przystosowanych do przyjmowania psów". Na pewno więcej trudności i ograniczeń w życiu niewidomych powoduje posiadanie psa przewodnika. Widocznie jednak osoby ankietowane są zakochane w swoich psach i dlatego chętniej piszą o korzyściach. O trudnościach natomiast wolą nie mówić. Wszystkie wypowiedzi podawane w cudzysłowach są autentyczne. Wzięte zostały z ankiet wysłanych przez Zarząd Główny PZN do 10 osób, które w 1992 roku otrzymały psy przewodniki, wyszkolone w Łodzi w zakładzie pana Grzegorza Lipińskiego. Podkreślić należy, że wszyscy ankietowani pisali o łagodności i towarzyskim usposobieniu swoich psów. Widocznie ich dobór był właściwy, a w czasie szkolenia stosowane były metody łagodnej perswazji, bez bicia. I co dalej z tresurą psów przewodników? Jestem bardzo zadowolony i nie wnoszę żadnych uwag. Uważam, że należy jak najbardziej wesprzeć i popierać inicjatywę nowo otwartego ośrodka szkolenia psów dla niewidomych". W przyszłości może być szkolona taka liczba psów, na jaką będzie zapotrzebowanie. I z tym może być największy problem. Jak na razie, zainteresowanie niewidomych uzyskaniem "żywego sprzętu rehabilitacyjnego" jest niewielkie. Prosimy więc niewidomych o informowanie siebie nawzajem o istniejących możliwościach. Pies przewodnik to naprawdę wspaniała pomoc rehabilitacyjna. 7.6. Korzystanie z pomocy ludzi widzących Kompleksowa rehabilitacja wymaga znacznego wysiłku. Konieczne jest nauczenie się, często z wielkim trudem, wykonywania różnych czynności, które ludziom widzącym nie sprawiają żadnych kłopotów. Trzeba nauczyć się radzić sobie w codziennym życiu, załatwiać sprawy bez nadmiernego absorbowania innych, posługiwać się pismem, samodzielnie chodzić, wyuczyć się zawodu. Wszystko to wymaga pracy, wytrwałości, samozaparcia, równowagi psychicznej i umiejętności współżycia z ludźmi. Warto przypomnieć, że w rehabilitacji istnieją wzajemne uwarunkowania i zależności. Człowiek niesamodzielny, niezaradny, zależny od innych, nie może być z tego powodu zadowolony, a więc nie jest psychicznie zrehabilitowany. To z kolei utrudnia mu kontakty z ludźmi, czyli rehabilitację społeczną. Brak właściwych stosunków z innymi ludźmi negatywnie wpływa na psychikę i utrudnia osiągnięcie samodzielności. I tak koło się zamyka. Zależności te trzeba zrozumieć, gdyż określają one złożoność zadań rehabilitacyjnych. W procesie kompleksowej rehabilitacji niezbędne jest też umożliwienie niewidomemu korzystania z odpowiedniego sprzętu rehabilitacyjnego. Niezależnie jednak od tego, jak wysoki stopień zrehabilitowania osiągniemy i jak doskonały sprzęt będzie nam to ułatwiał, zawsze będziemy potrzebowali pomocy osób widzących. Jest to zupełnie naturalne. Jedni są bardziej samowystarczalni, inni mniej, ale nikt, niezależnie od tego, czy jest niewidomym, czy widzącym, bez pomocy innych ludzi obejść się nie może. Ważne jest, aby z tej pomocy korzystać jak najmniej, a może jeszcze ważniejsze, żeby nie tylko korzystać, lecz i pomagać innym. Należy stwierdzić, że niewidomi potrzebują więcej pomocy niż inni ludzie i to tym więcej, im mniej są zrehabilitowani. Stwierdzić też należy, że niewidomi mogą i powinni pomagać innym ludziom, a nie tylko korzystać z ich pomocy. Zapewne niektórzy Czytelnicy uśmiechają się, czytając te słowa. Wielu z nas uważa, że samodzielność to puste hasło. Jeszcze więcej ludzi widzących nie wierzy w możliwości niewidomych. Nawet jeżeli głośno wypowiadają korzystne opinie, nierzadko myślą zupełnie coś innego. Trzeba zaznaczyć, że nie ma doskonalszej pomocy, jak ta udzielana przez ludzi widzących. Najdoskonalsze aparaty, najlepiej wyszkolony pies przewodnik, tylko w drobnej części, w określonych sytuacjach i przy wykonywaniu niektórych czynności mogą zastąpić pomoc człowieka. Człowiek "ma najszersze zastosowanie", jest uniwersalny. Ale czy nie występują żadne trudności, ograniczenia, niedogodności korzystania z jego pomocy? Wymaga to dużych umiejętności, taktu, wyrozumiałości i sporej wiedzy. Nie możemy czuć się "pępkiem świata". Trzeba rozumieć potrzeby bliźnich i liczyć się z nimi. Jest rzeczą naturalną, że częściej prosimy o pomoc te osoby, które chętnie jej udzielają. W tym właśnie kryje się pewne niebezpieczeństwo. Na skutek eliminacji ludzi, którzy częściej niż inni nie mają czasu czy dają do zrozumienia, że udzielenie pomocy sprawia im trudność, może pozostać tylko jedna osoba, do której zawsze będziemy zwracali się o pomoc. Z czasem możemy stać się dla niej bardzo uciążliwi, a i sami się od niej zbytnio uzależnimy. Może też zdarzyć się, że kiedyś osoba ta naprawdę nie będzie miała czasu i nie będzie mogła nam pomóc. Powstanie wtedy problem praktyczny i psychologiczny. Nie mamy kogo poprosić o pomoc, ponieważ wszystkich od tego odzwyczailiśmy i sami odzwyczailiśmy się od zwracania się o pomoc. W takim przypadku możemy czuć się opuszczeni, skrzywdzeni, zdradzeni. Możemy też zacząć naszemu stałemu "pomagierowi" okazywać niezadowolenie, fochy, zbolałe zrozumienie, zły humor itd. Nie ułatwi nam to dalszych stosunków z najżyczliwszą nawet osobą. Dodać należy, że człowiek - podobnie jak pies przewodnik - to nie martwy przedmiot, aparat czy maszyna. Nie można go wykorzystywać wówczas, gdy jest to dla nas dogodne, i nie liczyć się z nim, gdy przestanie być potrzebny. Niestety, zdarzają się niewidomi, którzy traktują swoich widzących przyjaciół jak sprzęty, oprzyrządowanie, niemal jak protezy. Ma to wyraz niekiedy nawet w głośno wyrażanych poglądach w rodzaju: "Wy jesteście do roboty, a nie do wygłaszania swoich opinii", albo: "Co ty tam wiesz!" lub mówienie o ludziach: "moje oko" itp. Jest to przykre i niepotrzebne. Nie zjednuje nam sympatii ludzkiej, ani przyjaciół. Korzystanie z pomocy osób widzących może też być niekiedy kłopotliwe. Czasami trzeba jakąś sprawę załatwić dyskretnie, poufnie, w cztery oczy. Czy zawsze i czy każdego naszego przewodnika można zostawić na korytarzu? A już na pewno nie do pomyślenia jest, abym mógł wybrać się w tajemnicy przed żoną na "lewą" randkę, poprosić kogoś, żeby mnie na nią zaprowadził, a następnie przyszedł po mnie. Laska czy pies załatwiłyby ten problem dyskretnie. Czasami przewodnik może też chcieć, przy okazji załatwiania naszych spraw, załatwić swoje. Wymaga to trochę czasu, a tu akurat mi się śpieszy. Co robić w takiej sytuacji? Nie można nie liczyć się z potrzebami, samopoczuciem, możliwościami i chęciami naszego pomocnika. Może zdarzyć się, że niewidomy ma ochotę "zabić" swego przewodnika, częściej przewodniczkę, która idąc, cały czas ogląda wystawy sklepowe. Odwraca się oczywiście tyłem do swego partnera i byłoby pół biedy, gdyby wtedy nic do niego nie mówiła. Ale przecież jest kobietą. Jak się rzekło, odwraca się tyłem, patrzy na wystawy i mówi. Z takiej pozycji, w hałasie ulicznym, nic usłyszeć nie można. Nic, "jeno zabić". Podobne trudności występują z pomocą przy wykonywaniu innych czynności. Nie zawsze można zachować pełną dyskrecję przy załatwianiu korespondencji. Przy dokonywaniu zakupów widzący może kierować się własnym gustem. Pomoc w wykonywaniu niektórych czynności może być krępująca, pomocnik może narzucać swoją wolę. Jak widać, człowiek, chociaż go pan Bóg stworzył, też jest niedoskonały. Pisałem już o sprzęcie rehabilitacyjnym, że nie zawsze jest on tak dobry, jak zachwala go jego konstruktor czy producent. Pisałem też, że sprzętem takim należy umieć się posługiwać, co nie zawsze jest łatwe. Podobnie pisałem o psie przewodniku. Ma on mnóstwo zalet, ale i kłopotów z jego utrzymaniem jest niemało. Obecnie usiłuję powyższymi rozważaniami zwrócić uwagę na niekiedy delikatne problemy, związane z korzystaniem z pomocy osób widzących. Dodam, że bardzo często korzystamy z różnych drobnych przysług ludzi całkowicie nieznajomych, przypadkowych. Z nimi też można przeżyć "siedem światów". Każdy z nas może bez trudu podać przykłady, kiedy to taka przypadkowa pomoc znakomicie utrudniła mu wykonanie jakiejś czynności. Mimo to musimy ciągle korzystać z pomocy znajomych i nieznajomych. Ważne jest, żebyśmy się zbytnio od nich nie uzależniali, byli samodzielni w dostępnym zakresie. Ważne jest również, żebyśmy umieli poprosić o pomoc i za nią podziękować. Grzeczne podziękowanie nie zawsze jest wystarczającą formą wyrażenia wdzięczności. Za drobną, przypadkową przysługę, słowo "dziękuję" lub "bardzo dziękuję" wystarcza. W takich przypadkach nic więcej zrobić nie można. Jeżeli jednak częściej korzystamy z czyjejś pomocy, konieczne są inne dowody naszej wdzięczności. Mogą to być kwiaty, lody, odwzajemnianie się przysługami i pomocą, drobny upominek. Warto pamiętać, że ludzie wyświadczają nam uprzejmość, a nie spełniają swój bezwzględny obowiązek. W każdym przypadku musimy uśmiechnąć się i podziękować, nawet za taką pomoc, na skutek której o mało karku nie skręciliśmy. Umiejętność grzecznej odmowy przyjęcia pomocy wymaga opanowania. Przydają się wówczas, gdy pomoc jest zbędna czy wręcz uciążliwa. Ciągle powtarzam, że to my musimy dostosować się do społeczności, w której żyjemy, a nie wymagać, żeby całe otoczenie dostosowało się do nas. My musimy, bo w przeciwnym razie będziemy mieli zbyt dużo powodów do niezadowolenia, sytuacji stresowych, konfliktów z otoczeniem i tym podobnych "atrakcji". Jeszcze jedno. Musimy korzystać z pomocy ludzi i musimy być w stosunku do nich grzeczni. Nie oznacza to jednak, że mamy stać się uniżeni, ulegli, podporządkowani. Powinniśmy zachować osobistą godność. Nie jest to łatwe, ale możliwe. Rozmawiajmy na te tematy. Im więcej zgromadzimy swoich i cudzych doświadczeń, tym lepiej. Warto też niekiedy porozmawiać ze znajomymi o naszym zachowaniu w stosunku do nich. Tylko broń Boże, nie obrażajmy się, gdy usłyszymy krytyczne uwagi. Trudnych problemów nie należy przemilczać. Milczenie, w tym przypadku, nie jest złotem. 8. Postawy i poglądy 8.1. Postawy niewidomych i słabowidzących Postawa to stosunek człowieka do innych ludzi, zwierząt, przyrody, ojczyzny, Boga, dóbr kultury itp. Postawy składają się z trzech części: wiedzy o przedmiocie postawy, uczuciowego stosunku do tego przedmiotu i działania z nim związanego. Nie zawsze postawa składa się z dobrze ukształtowanych wszystkich elementów. Często wiedza o przedmiocie postaw jest znikoma, wypaczona, oparta na niesprawdzonych pogłoskach, niejasnych odczuciach, domysłach. Wielu nie stara się poznać przedmiotu swoich postaw. Na tak niedoskonałej wiedzy oparte są najczęściej uprzedzenia rasowe, etniczne, religijne, na przykład antysemityzm. Zabarwienie emocjonalne również może być pozytywne lub negatywne. I wreszcie działanie. Ten składnik postawy nie musi wyrażać się pełnym działaniem. Wystarczy gotowość działania, działanie zastępcze. W społecznym życiu nie zawsze można postępować tak, jak by się chciało. Często trzeba uśmiechać się, chociaż miałoby się ochotę "dać w zęby". Nie mówimy też najczęściej ludziom, co o nich myślimy, gdyż wtedy życie z nimi stałoby się niemożliwe. Postawy niewidomych i słabowidzących nie różnią się zasadniczo od postaw innych ludzi. Niektóre postawy jednak różnią się punktem odniesienia. Otóż stosunek do inwalidztwa inwalidów i osób nie będących inwalidami inaczej kształtuje się u niewidomych, niż u ludzi widzących. Czym innym jest ocena możliwości niewidomych, ograniczeń wynikających z inwalidztwa itp., a czym innym przezwyciężanie ograniczeń i realizacja tych możliwości. Czym innym jest wiedzieć, że uderzenie głową w słup boli, a czym innym wyrżnąć w słup, aż zęby zadzwonią. Nasza wiedza o własnym inwalidztwie nie zawsze jest wystarczająca. Często poglądy na temat własnego inwalidztwa, ograniczeń, jakie ono powoduje, możliwości kompleksowej rehabilitacji itp. kształtowane są na podstawie sporadycznych spostrzeżeń, stereotypów, schematów myślowych, wypaczonych poglądów, wyznawanych przez środowisko, przez innych niewidomych i słabowidzących, przez lęki, obawy, brak wiary i wiele równie mało doskonałych czynników. Stan wiedzy na temat inwalidztwa ma zasadnicze znaczenie w procesie rehabilitacji. Może proces ten ułatwiać, utrudniać, nawet niweczyć. Dla wzbogacenia i zobiektywizowania wiedzy, konieczne jest przeczytanie czasami jakiejś książki z zakresu rehabilitacji niewidomych lub chociażby tylko artykułu, popularyzującego realizm w rehabilitacji. Dobrze jest obserwować zrehabilitowanych i niezrehabilitowanych niewidomych oraz słabowidzących. Bardzo pożyteczne są rozmowy, wymiana poglądów i doświadczeń. Nie musi to być zorganizowana forma (sala, prowadzący dyskusję, temat tej dyskusji). Nawet korzystniejsze jest, jeżeli rozmowy takie mają spontaniczny charakter i odbywają się przy różnych okazjach, w różnych sytuacjach. Są one wówczas bardziej autentyczne, lepiej zapadają w świadomość. Setki i tysiące spostrzeżeń, obserwacji, rozmów, przemyśleń pozwoli kształtować wiedzę dotyczącą różnych aspektów inwalidztwa w sposób zobiektywizowany, korzystny dla samorehabilitacji. Bardzo trudne do opanowania są uczucia. Winny one wynikać z wiedzy. Widza ta jednak, jak już wspomniałem, najczęściej jest niewystarczająca lub wypaczona. I bez tego jednak, wiedzieć i odczuwać, to nie to samo. Każdy z nas wie, że nie ma powodu wstydzić się swego inwalidztwa. Lecz czy oznacza to, że w różnych sytuacjach nie jesteśmy skrępowani z tego powodu? Wiemy, że reakcje ludzi na nasze inwalidztwo nie zawsze są prawidłowe, wiemy też, że wynika to najczęściej z braku wiedzy na nasz temat i chęci pomocy. Ale czy to wystarczy, żeby się nie wściekać przy usłyszeniu jedenasty raz w ciągu jednego dnia, że bardzo źle być niewidomym i że: "Ja to bym wolał ręki i nogi nie mieć..." Opanowanie emocji, mimo że niełatwe, jest konieczne. Jeżeli w poczynaniach zbyt często będziemy powodowali się emocjami, nasze stosunki z ludźmi nie będą prawidłowe, nie będzie można mówić o pełnej rehabilitacji. Jak już wspomniałem, trzeci człon postawy nie zawsze musi być w pełni rozwinięty. Najczęściej fizyczne działanie nie występuje. W wielu przypadkach wystarczy słowo, a nawet tylko myśl, wystarczy gotowość działania. Bez tej gotowości nie będzie rehabilitacji. Powinna ona wynikać z wiedzy o własnym inwalidztwie i być wzmacniana pozytywnymi uczuciami, przekonaniami i dążeniami. Jeżeli wiedza jest w karykaturalny sposób wypaczona, uczucia negatywne, wstyd, brak wiary, żal z powodu utraty wzroku, zazdrość w stosunku do ludzi widzących itp. - nie może być właściwego działania, nie będzie samorehabilitacji, nie będzie też współdziałania z instruktorem na kursie rehabilitacyjnym. Wśród niewidomych występuje wiele niewłaściwych postaw wobec inwalidztwa, inwalidów, ludzi widzących i siebie. Często występuje negatywny stosunek do własnego inwalidztwa. Wynika on z braku pełnego rozeznania ograniczeń, jakie ono wprowadza w życie człowieka i możliwości, jakie mu pozostały. Często pierwsze są wyolbrzymiane, a drugie niedoceniane. Przy takich postawach ujawniają się bardzo silne emocje. Brak wiary i silne, negatywne uczucia czynią człowieka niepodatnym na wszelkie zabiegi rehabilitacyjne. Nieskuteczność tych zabiegów potęguje negatywne emocje i pogłębia brak wiary. Nie znaczy to, że sytuacja jest beznadziejna. Psycholog klinicysta czy lekarz psychiatra mogliby tu dużo pomóc. Niestety, PZN nie dysponuje możliwościami, aby taką pomoc zapewnić. Pozostaje długie, cierpliwe oddziaływanie, wciąganie do życia organizowanego w kole PZN, zapraszanie na wycieczki, kursy, wczasy, aż się uda. Przeciwstawną do poprzedniej jest postawa "huraoptymistyczna". W tym przypadku możliwości niewidomego są przeceniane. Niewidomy potrafi upierać się, że niektóre czynności wykonuje równie dobrze, a nawet lepiej niż ludzie widzący, na przykład równie szybko potrafi czytać brajla. Jeszcze głośno... Ostatecznie potrzebny jest czas na wypowiadanie słów. Ale po cichu? Niewidomy nie ma żadnych szans. Oczywiście, może on stanąć do zawodów z kimś, kto zaledwie sylabizować potrafi, i wygrać ten pojedynek. Nie świadczy to jednak, że niewidomy czytał tak szybko, tylko że widzący czytał powoli. Postawa taka prowadzi do rozczarowań, silnych napięć uczuciowych i nie sprzyja rehabilitacji. Może ona przyczynić się do osiągnięcia dobrych rezultatów w niektórych dziedzinach, na przykład opanowaniu pisma punktowego, ale generalnie jest szkodliwa - utrudnia rehabilitację psychiczną i społeczną. Często występują postawy roszczeniowe. Przejawiają się one przekonaniem, że niewidomym wszystko się należy. Władze państwowe, niezależnie od sytuacji ekonomicznej kraju powinny przyznawać im ciągle nowe przywileje. Pracę powinni mieć łatwą i dobrze płatną, czas pracy skrócony, urlop za to wydłużony. Powinni mieć zniżkę opłat czynszowych, za prąd, gaz i wiele innych. Związek zawsze i we wszystkim powinien pomagać. Rodzina nie powinna wymagać od niego żadnej pracy, on nie ma żadnych obowiązków, natomiast pozostali członkowie rodziny powinni być zawsze na jego usługi. Przecież on jest "taki nieszczęśliwy". Znajomi też powinni liczyć się z jego potrzebami. Niewidomy natomiast nie powinien liczyć się z nikim i niczym. Ponieważ jednak nie wszyscy chcą zaspokajać rzeczywiste i urojone potrzeby niewidomych, jest mnóstwo powodów do niezadowolenia, zmartwień, skarg, zatruwania życia sobie i innym. Ciągły żal, pretensje, roszczenia uniemożliwiają korzystanie z życia w dostępnym zakresie. Niektórzy słabowidzący na przykład nie chcą uznać, że całkowicie niewidomi potrzebują więcej pomocy niż oni. Godzą się bardzo łatwo, że im należą się pomoce optyczne, których nie potrzebują całkowicie niewidomi. To tak, ale żeby im się coś miało nie należeć? Niektórzy niewidomi pogodzić się nie mogą, że inwalidzi wojenni mają uprawnienia, które niewidomym nie przysługują. Zaznaczam, że chodzi mi o wygórowane żądania, a nie o uzasadnioną, konieczną pomoc. Postawy roszczeniowe mają wyjątkowo antyrehabilitacyjny charakter. Są one uciążliwe dla otoczenia i dla roszczeniowca. Wielu inwalidów wzroku cechuje poczucie niższości w stosunku do ludzi widzących. Z postawą tą wiąże się zazdrość, przecenianie możliwości ludzi widzących i niezauważanie ich kłopotów i ograniczeń. Nie ma możliwości opisania wszystkich postaw. Konieczne jest jednak kształtowanie takich, aby nasze życie było znośne i aby życie z nami było znośne. Właściwy stosunek do swego inwalidztwa, niewidomych, słabowidzących oraz ludzi widzących jest jednym z najważniejszych celów rehabilitacji. Niewłaściwe postawy wobec do swego inwalidztwa utrudniają jego akceptację, a przez to dobre wyniki rehabilitacji. Powodują też unikanie niewidomych, ich organizacji, pomocy, kursów, imprez kulturalnych organizowanych dla niewidomych. Nie sprzyja to kompleksowej rehabilitacji. Niewłaściwe postawy wobec ludzi widzących prowadzą do unikania ich. Niewidomy wówczas twierdzi, że tylko z niewidomymi może utrzymywać kontakty, bo widzący nie rozumieją go, od widzących można oczekiwać wyłącznie zła. Jest to zamknięcie sobie drogi do rehabilitacji. Jeżeli ktoś uważa, że jego inwalidztwo jest największym nieszczęściem - myli się i ogranicza swoje możliwości rehabilitacyjne. Ten, kto uważa, że utrata wzroku spowodowała wzrost wrażliwości jego pozostałych zmysłów, stał się przez to bardziej inteligentny, sprawny, zaradny - też się myli i ogranicza swoje rehabilitacyjne możliwości. Spróbujmy zastanowić się nad swoimi postawami. Zrezygnujmy przy tym z posługiwania się gotowymi schematami myślowymi, utartymi poglądami, niesprawdzonymi opiniami. Na pewno dojdziemy do wniosku, że to i owo w naszym stosunku do swego inwalidztwa, niewidomych i ludzi widzących należy zmienić. Takie przemyślenia z pewnością okażą się korzystne w procesie rehabilitacji. 8.2. Wszystkiemu winna przeklęta ślepota Na pewnej związkowej uroczystości, ociemniały działacz, wygłosił pogląd, że po utracie wzroku, ludzie zaczęli traktować go jak zużyty mebel. Nawet żona nie chciała mieć z nim nic wspólnego i postarała się o rozwód. Mąż nie był jej do niczego potrzebny. Twierdził, że gdyby widział, dalej żyłby jak człowiek. Z poglądem tym nie mogłem się zgodzić. Stwierdziłem, że wielu niewidomych żyje jak inni ludzie, pracują, wychowują dzieci, a ich żony nie myślą o rozwodzie. Dla poparcia tego twierdzenia, wymieniłem kilka nazwisk znanych uczestnikom tej uroczystości. Kolega ów odpowiedział, że są to ludzie dobrze sytuowani, a ich żony lubią pieniądze. Wiadomo mi, że ociemniały ów posiadał wysoką rentę, a jego zarobki nie były niższe od tych, których uznał, za dobrze sytuowanych. Przy tej rozmowie było kilku niewidomych i kilku widzących pracowników Związku. Poczułem się zażenowany i zamilkłem. Narzekania trwały nadal. Pewien znajomy będąc pijanym, spadł ze schodów w domu wczasowym. Złamał nogę, która nie chciała się zrosnąć. Powstał rzekomy staw, co poważnie utrudniało mu chodzenie. Był jednak święcie przekonany, że to nowe nieszczęście jest wynikiem pierwszego czyli utraty wzroku. Niewidomy, wyrzucony z pracy w spółdzielni za pijaństwo i burdy, nie chciał uznać swojej winy. Twierdził, że przy tak wielkim nieszczęściu, jakie go spotkało to jest, utracie wzroku, można czasami trochę wypić, aby zapomnieć o kłopotach, i nikt o to nie powinien mieć pretensji. Wielu naszych niewidomych kolegów i koleżanek uważa, że przyczyną wszystkich ich niepowodzeń jest przeklęta ślepota. Trudności z wychowaniem dzieci, nabity guz, zbrudzone ubranie, samotność, brak przyjaciół, wygodnego mieszkania, niskie zarobki, codzienne małe i duże kłopoty - to wszystko przez ślepotę. Gdybym widział... Właśnie, gdybym widział, to co by było? Ludzie widzący też się rozwodzą, mają trudności w pracy i wychowawcze z dziećmi, nie wszyscy mają przyjaciół, są zdrowi, nie wszyscy posiadają luksusowe mieszkania i wysokie zarobki. Może warto rozejrzeć się wśród znajomych i zastanowić, czy ich życie pozbawione jest trosk, czy jest szczęśliwe. Nie chcę powiedzieć, że niewidomym żyje się łatwiej, że ich życie jest dostatniejsze, godniejsze, szczęśliwsze niż ludzi widzących. To nie prawda. Tak nie jest. Wraz z utratą wzroku, na pewno dużo, bardzo dużo naszych możliwości przepadło. Ale czy wszystko wzięli? Niewidomi udowodnili, że nie. Nie ma takiej dziedziny życia, która byłaby łatwiejsza dla niewidomego niż dla człowieka pełnosprawnego. Nie ma też takiej czynności, której wykonanie utrudniałby dobry wzrok. Nawet gdyby niewidomy bardzo dobrze radził sobie z tym czy z tamtym, to wcale nie znaczy, że gdyby widział, nie radziłby sobie co najmniej równie dobrze. Nie powód to jednak, do ciągłych rozpamiętywań "rozkoszy utraconego raju". Lepiej skupić się na tym, co nam pozostało. Jeżeli uznamy, że wszystko zostało utracone, to chociaż, nie jest to prawdą, będziemy się czuli tak, jak byśmy rzeczywiście wszystko utracili. Przekonanie takie stanie się naszą subiektywną prawdą i niczego nam nie ułatwi. Przeciwnie, pogłębi nasze trudności. Możemy pracować, wykonywać wiele czynności w domu, wychowywać dzieci, uprawiać sport i turystykę, czytać książki, słuchać muzyki, bawić się, pracować społecznie i pomagać innym ludziom, uczyć się, kochać i być kochanym, korzystać z dóbr kultury i tworzyć kulturę, pić wódkę i grać w brydża, w skata, szachy, warcaby i korzystać z innych rozrywek w zależności od upodobań. Może ktoś powiedzieć, że nie ma dla niego odpowiedniej pracy, że nie umie i nie lubi grać w karty ani tańczyć. Zastanówmy się jednak, czy wszyscy ludzie widzący zajmują się wszystkimi wymienionymi i nie wymienionymi czynnościami. Na pewno nie. Nie starczyło by im na to czasu. Muszą wybierać, coś robić, czymś się zajmować, a z czegoś zrezygnować. Nasze możliwości też są znacznie większe niż pozwala nam choćby tylko ograniczony czas, którym dysponujemy. Wybierajmy więc z tego co jest możliwe, a nie martwmy się tym, co jest lub wydaje się niemożliwe. Może jednak, wiele zależy od nas samych? Może sami jesteśmy winni niektórych naszych niepowodzeń i kłopotów? Może nie wszystkiemu jest winna ta przeklęta ślepota? Jeżeli w ten sposób popatrzymy na nasze inwalidztwo i pozostałe nam możliwości, wówczas, nasze życie będzie znacznie ciekawsze niż jest, a możliwości większe niż sądzimy. 8.3. Czy najgorsze kalectwo? Oceny utraty wzroku, uciążliwości i ograniczeń, które powoduje to inwalidztwo są w naszym środowisku bardzo zróżnicowane. Zależą od wielu czynników, a między innymi stanu naszego samopoczucia, stopnia akceptacji inwalidztwa, światopoglądu, celu w jakim opinie formułujemy, osób, do których są adresowane. Stąd opinie na ten temat są najczęściej niekonsekwentne, wewnętrznie sprzeczne i zmienne. Raz jesteśmy pełnosprawni, pełnowartościowi, dorównujemy ludziom widzącym, a innym razem - nie ma gorszego nieszczęścia, jak utrata wzroku i gorszego inwalidztwa. A jak jest naprawdę? Proponuję Szanownym Czytelnikom zabawę na wyobraźnię. Jak powiedziałby Onufry Zagłoba, wyimaginujcie sobie Waszmościowie dwóch młodych inwalidów. Obaj mają po 20 lat, ukończyli zasadnicze szkoły zawodowe i pracują, są ludźmi przeciętnymi pod każdym względem, bez specjalnych uzdolnień, ale są bardzo przystojni. Różnią się tylko tym, że pan G. jest głuchoniemy, a pan N. niewidomy. U obydwu inwalidztwo jest wadą wrodzoną, tzn. urodzili się już obciążeni, jeden brakiem słuchu, a drugi wzroku. Wady te jednak nie są dziedziczne. Po tej charakterystyce młodzieńców warto jeszcze powiedzieć kilka słów o głuchoniemych. Ułatwi to porównywanie trudności i ograniczeń tych młodych ludzi. Otóż głusi od urodzenia lub od wczesnego dzieciństwa na ogół są również niemi, tj. nie mówią. Oczywiście są odstępstwa od tej zasady. Takim wyjątkiem była Helena Keller, która jako głucha i niewidoma nauczyła się mówić, a nawet władać kilkoma językami. Zdecydowana jednak większość głuchych nie mówi. Nie wdając się w bliższe wyjaśnienia tego faktu powiem tylko, że nie rozumieją oni najczęściej mowy, tekstu pisanego, i to nawet wówczas, gdy składa się on ze znanych im słów. Znane każdemu przypadki czytania z ruchu warg, czy czytania gazety są wyjątkami od reguły, a poza tym, chociaż tego obserwator często nie zauważa, rozumienie tekstu jest niepełne, częściowe, a czasami nawet błędne. Większość ludzi, zapytanych, kto jest w gorszej sytuacji życiowej - głuchoniemy czy niewidomy, bez wahania odpowie, że niewidomy. Gdybyśmy naszych młodzieńców, pana G. i pana N., wyrzucili z samolotu z dobrymi spadochronami do dżungli, oczywiście każdego oddzielnie, który wcześniej stałby się smacznym posiłkiem dla jakiejś dzikiej bestii? Który wcześniej wpakowałby się do jakiejś dziury, łamiąc kości? Oczywiście niewidomy. Który miałby większe szanse uratowania się? Bez wątpienia głuchoniemy. No, ale do dżungli tak często ludzie z samolotu nie wypadają, jest to zdarzenie wymyślone. Porównajmy sytuację naszych młodzieńców w ich warunkach domowych. Który z nich jest zdolny do wykonania większej liczby prac domowych? Bez wątpienia pan G. wykona wszystkie prace, które może wykonać pan N. i wiele innych, których pan N. wykonać nie może, np. wywabianie plam, malowanie mieszkania. Podobnie ma się sprawa z pracą zawodową. Niemal wszystko, co może robić pan N., może również i pan G., a odwrotnie nie. Oczywiście, dotyczy to tylko prac tzw. fizycznych. Pan G. może być murarzem, piekarzem, szewcem, zegarmistrzem i może wykonywać pół miliona innych zawodów niedostępnych dla pana N. A więc można stwierdzić, że sytuacja pana N. jest znacznie trudniejsza niż pana G. Takiego samego zdania jest nasze prawodawstwo. Zgodnie z obowiązującymi u nas przepisami, osoby całkowicie niewidome i z niewielkimi możliwościami widzenia kwalifikowane są do I grupy inwalidów, a całkowicie głuche do III grupy. Jeżeli tak, dlaczego więc w Polsce w ostatnich dziesięcioleciach kilkuset niewidomych ukończyło studia wyższe, a głuchoniemych zaledwie kilku? Jest w Polsce kilku niewidomych profesorów, docentów, doktorów, a głuchych, o ile mi wiadomo - nie, a przynajmniej znacznie mniej. Można powiedzieć, że dla pana G. jest całkowicie niedostępna muzyka, ale dla pana N. niedostępne jest malarstwo. Pan N. nie może być myśliwym, a pan G. telefonistą i tak dalej. Wyobraźmy sobie jeszcze taką sytuację. Nasi młodzieńcy umówili się z dziewczynami na randki. Obaj mieszkają w Krakowie, w dzielnicy Bronowice, a randki zostały umówione pod Kopcem Kościuszki. No i co się dzieje? Pan N. bardzo śpieszył się, bo nie lubi się spóźniać. Biegł do tramwaju, w pośpiechu wywrócił kosz ze śmieciami, następnie potrącił jakąś babcię i dowiedział się, co ona o nim myśli, z kolei o mało nie rozdeptał psa, co skończyło się wielkim hałasem. Wreszcie dobiegł do przystanku bez dalszych przygód. Stuknął tylko w słupek, aż tablica zadzwoniła i wyskoczył mu na czole zgrabny, niewielki guz. Nadjechał tramwaj, na przystanku byli ludzie, więc łatwo dowiedział się o jego numer. Wysiadł pod filharmonią, musiał przejść przez skrzyżowanie, odszukać przystanek, aby móc jechać dalej. Spieszył się, z tej to przyczyny o mało nie wywrócił wózka z niemowlęciem. Mama dziecięcia, zanim spostrzegła białą laskę, zdążyła powiedzieć kilka "czułych" słów pod adresem pana N. Przyjechał interesujący go pojazd, którym dotarł już bez kłopotu do celu. Później okazało się, że oprócz guza na czole ma jeszcze solidnie utytłane czymś ubranie. Mimo, że tak się śpieszył i zdążył na czas, partnerki nie było. Czekał około godziny, ale przybiegła, wyrażając przekonanie, że się dużo nie spóźniła. Pan G. też nie lubi się spóźniać. Na przystanek w Bronowicach biegł, że aż wiatr mu czuprynę rozwiewał. Do tramwaju wskoczył bez pytania o jego numer. Pod filharmonią przesiadł się bez żadnych problemów. Na miejscu spotkania był o czasie i również musiał czekać na swoją towarzyszkę około godziny. Czas ten wykorzystał na obserwację przyrody, obłoków na niebie i zgrabnych nóg na ziemi. Do tej pory nie miał żadnych trudności, w przeciwieństwie do pana N. Teraz jednak sytuacja uległa radykalnej zmianie. Pan N. chwycił dziewczynę za rękę i poszli na spacer. Bajerował ją przy tym długo, wytrwale i składnie, aż we wszystko uwierzyła. Z ponownym umówieniem nie było żadnych trudności. Skończyły się one z chwilą spotkania dziewczyny. Pan G.? Jak wiemy, nie miał żadnych trudności w dotarciu na miejsce spotkania. Nawet czas oczekiwania na przyjście partnerki upłynął mu przyjemniej niż panu N. Ale teraz... dopiero się zaczęło. Machał rękami, aż wiatr szedł, ludzie się oglądali, dziewczyna była speszona i mało się rozumieli. Jego kłopoty dopiero teraz zaczęły się. Stało się to w momencie, kiedy skończyły się one dla pana N. Psychologowie twierdzą, że niewidomi tracą kontakt ze światem rzeczy, a głusi ze światem ludzi. Co jest większą stratą? Niewidomy nie oceni rysunków swoich dzieci, nie wyjaśni im, co znajduje się na obrazku. Głuchoniemy natomiast nie nauczy swoich dzieci mówić. Można by jeszcze długo porównywać różne możliwości i sytuacje. Mam jednak nadzieję, że już dostatecznie wykazałem, iż oceny i opinie w tym przypadku, jak w większości innych, nie są takie jednoznaczne. Na każdą sprawę można popatrzeć z różnych punktów widzenia i dojść do różnych wniosków. Może Szanowni Czytelnicy zechcą we własnym zakresie dokonać porównań sytuacji niewidomych i innych inwalidów, np. narządu ruchu, chorych psychicznie, z upośledzeniem umysłowym. Mam nadzieję, że pomoże nam to lepiej zrozumieć własne trudności i ograniczenia oraz te możliwości, którymi dysponujemy. A jeżeli to nam niczego nie ułatwi, na pewno również nie zaszkodzi. Warto więc spróbować. 8.4. Tyflocentryzm Terminem "tyflocentryzm" określam postawy niewidomych, którzy uważają, że znajdują się w centrum uwagi innych ludzi, że są inni, najważniejsi, że ślepota wyróżnia ich pozytywnie lub negatywnie, ale zawsze znacząco spośród innych. Niektórzy niewidomi twierdzą, iż posiadają nadprzyrodzone wręcz zdolności. Oni wszystko mogą, potrafią, są nawet lepsi od ludzi widzących. Nie przeszkadza im to być na co dzień ludźmi niesamodzielnymi, oczekującymi ciągle pomocy od tych, od których ponoć są lepsi. Niektórzy inwalidzi wzroku natomiast, uważają, że niewidomi są całkowicie nieporadni i zależni od innych. Są przy tym źli, nerwowi, zawistni, pazerni i cechuje ich cała litania podobnych przymiotów. Trudno być z siebie zadowolonym przy takich poglądach na swój temat. Niektórym niewidomym wydaje się, że ciągle są przedmiotem zainteresowania. Według ich odczuć każde ich zachowanie jest obserwowane i komentowane. Uważają, że ludzie wymieniają ciągle poglądy na ich temat, a niektórzy wręcz się domagają takiego zainteresowania, sądząc iż utrata wzroku jest tak wielkim inwalidztwem, iż w zamian za to wszystko im się należy, a przede wszystkim pomoc. Pomoc zawsze i wszędzie, pomoc jako obowiązek, świadczona przez członków rodziny, znajomych i nieznajomych, pomoc instytucji, państwa - oto ich dewiza. Nie trzeba by się tym nadmiernie przejmować, gdyby postawy takie nie zatruwały stosunków międzyludzkich, gdyby nie sprawiały przykrości również niewidomemu. Jeżeli ktoś domaga się zbyt często pomocy i to w sytuacjach, w których sam może sobie poradzić, najczęściej jej nie otrzymuje. Jest z tego powodu niezadowolony, nieszczęśliwy, czuje się opuszczony i zapomniany, a ludzi ze swego otoczenia ocenia negatywnie. Jeżeli ktoś uważa, że inni nie mają nic lepszego do roboty, jak tylko go obserwować, staje się przewrażliwiony, drażliwy i nieszczęśliwy. Ciągle mu się wydaje, że ludzie na niego patrzą, uśmiechają się drwiąco lub z politowaniem, porozumiewają się na jego temat gestami, bawią jego kosztem. Każdy szept odnoszą do siebie, każdy śmiech ich dotyczy, każda mimowolnie sprawiona im przykrość jest perfidnym draństwem. Trudno przy takim nastawieniu o życzliwość dla ludzi, trudno o zaufanie do nich, trudno o poczucie przynależności do grupy społecznej. Ale za to łatwo o pomyłki. Pewnego razu przyszła do mnie do biura bardzo rozżalona osoba słabowidząca. Otóż była ona w Dziale Tyflologicznym Zarządu Głównego PZN i spotkała się z bardzo złym przyjęciem. Jak opowiadała: "Przy komputerze siedziała jakaś nadęta, nawet "dzień dobry" nie odpowiedziała. Pytałam ją o coś, a ona nawet głowy nie odwróciła". Nie mogłem w to uwierzyć i przeprowadziłem "śledztwo" w tej sprawie. Okazało się, że było dokładnie tak, jak przedstawiła ta osoba słabowidząca. Różnica polegała jedynie na tym, że przy komputerze siedziała nie "jakaś nadęta", tylko głuchoniewidomy pracownik Związku. Nie wiedział, że ktoś mówi mu "dzień dobry", że o coś pyta. Nieporozumienie i żal gotowe. Zdarza się, że niewidomy uważa się za pępek świata, rodziny i każdej społeczności, do której należy. Uważa, że jest najbardziej poszkodowany, a jednocześnie wyróżniony. Można spotkać się z twierdzeniem, że niewidomi cierpią za grzechy świata. Ileż w takich poglądach jest zarozumialstwa i pychy! Każde nadmierne zainteresowanie własną osobą jest szkodliwe, gdyż utrudnia stosunki z ludźmi, z najbliższymi również. Wymaganie nadmiernego zainteresowania swoją osobą wyklucza jakiekolwiek poprawne kontakty międzyludzkie. Nie jesteśmy pępkiem świata i wokół nas świat się nie kręci. Jeżeli zechcemy to zrozumieć, łatwiej będzie nam żyć z ludźmi i ze sobą. Jest takie powiedzenie: "Jeżeli komuś Pan Bóg pomoże, to pomogą mu i wszyscy święci". Jeżeli pomożemy sobie sami, pomogą nam i ludzie. A możemy sobie pomóc tylko wtedy, gdy postaramy się zrozumieć siebie i innych, gdy uwierzymy, że nie jesteśmy ani wyjątkowo źli, ani wyjątkowo dobrzy. Musimy uwierzyć, że jesteśmy tacy jak ludzie obok nas, tyle że nie widzimy. Musimy wymagać również od siebie, a nie tylko od innych. 8.5. Jacy jesteśmy? Głupota ludzka, schematyzm myślenia, funkcjonowanie stereotypów zachowań i stosunku do innych ludzi - to zjawiska powszechnie występujące w społeczeństwie, w społeczności niewidomych również. "Nawet geniusz jest ograniczony, tylko głupota nie zna granic" - powiedział jakiś mądry człowiek. Głupota pieni się, buzuje, pryska, chlapie i przelewa się. Wszędzie jest jej pełno. Najgorsze jest to, że głupotę widzimy tylko u innych. Nasza osobista głupota jest doskonale widoczna dla innych, ale my jej na ogół nie zauważamy. O tym, że głupota rzeczywiście nie zna granic, można było się przekonać zwłaszcza w okresie prezydenckiej kampanii w 1990 r. kiedy to tak aktywnie ujawnili się różnego rodzaju antysemici. Z podziwu wyjść nie mogę, że jest aż tylu głupców głoszących rasizm i że są ludzie na tyle podli, aby głupotę tę wykorzystywać do własnych celów. Jest to szczególnie niezrozumiałe w kraju uważającym się za katolicki, w kraju, w którym w czasie ostatniej wojny niemieccy rasiści wymordowali trzy miliony Żydów i drugie tyle Polaków, również z pobudek rasistowskich. Osobiście zetknąłem się z równie niedorzecznymi opiniami odnoszącymi się do mojej skromnej osoby. Zdarzało się, że nie mogłem załatwić sprawy zgodnie z życzeniami moich interesantów. Dowiedziałem się wówczas, że jestem Niemcem, hitlerowcem i co oni o takich Krzyżakach myślą. Przez kilkanaście lat pracowałem i mieszkałem na Śląsku. Okazało się to wystarczającym powodem, aby ci super Polacy mogli wyzwać mnie od hitlerowca. Z powodów polityczno-związkowych zarzucano mi też, że jestem Ukraińcem. Zarzuty takie oczywiście nie wymagają sprawdzania i nie ma się jak przed nimi bronić. Są więc doskonałą bronią dla ludzi podłych, którzy zawsze mogą liczyć na poparcie głupców - no i "koalicja" gotowa. Niektórzy twierdzą, że "Mazowiecki", to typowo żydowskie nazwisko. Kto wie, może "Kotowski" również? W ten sposób można nienawidzieć całe narody, nic o nich nie wiedząc - Żydów, Niemców, Ukraińców itd. Można też podobnie potraktować rudych, chudych, niskich czy inwalidów. Wielu ludzi jest przekonanych, że na podstawie wyglądu zewnętrznego można określić cechy charakteru człowieka. Czytałem kiedyś, że Amerykanie, wykorzystując to przeświadczenie, przeprowadzili badania stosunku ludzi do inwalidów. Badania objęły wielu ludzi. Osoby badane podzielone zostały na dwie grupy równe ilościowo i składające się z osób podobnych pod względem inteligencji, pochodzenia społecznego, wykształcenia, zawodu, środowiska itp. Każdej z tych grup dano po kilka zdjęć ludzi, z prośbą o ich ocenę. Obie grupy otrzymały zdjęcia tych samych osób w tym samym ujęciu: tylko jedno zdjęcie różniło się nieco. Był to ten sam człowiek i nawet to samo ujęcie, tyle że jedna grupa otrzymała tego młodego człowieka na wózku inwalidzkim, a druga odciętego do połowy, tak że nie było widać wózka i inwalidztwa. Szanowni Czytelnicy! Wszystkie osoby, z wyjątkiem młodego inwalidy, w obydwu grupach ocenione zostały bardzo schematycznie, zdawkowo, bezbarwnie: "Wydaje się, że jest to mądry człowiek"; "podoba mi się jego uśmiech"; "nie lubię tego typu urody"; "podoba mi się" itp. Inwalida w grupie, która oglądała jego zdjęcie bez wózka inwalidzkiego, nie cieszył się również większym zainteresowaniem i zebrał podobnie zdawkowe opinie. Jednak w grupie, która oglądała jego zdjęcie na wózku inwalidzkim - opinie były bardzo szczegółowe. Wynikało z nich, iż ludzie wiedzieli już o nim bardzo dużo. Ci, których stosunek do inwalidów był negatywny, młodego człowieka na wózku inwalidzkim charakteryzowali również negatywnie. Według nich był on: złośliwy, mściwy, zazdrosny, zawistny, niecierpliwy, nerwowy, wybuchowy, pobudliwy, złośliwy, kłamliwy, oszust, intrygant - jednym słowem - podlec jakich mało. Osoby życzliwie ustosunkowane do inwalidów w swych charakterystykach nie szczędziły pozytywnych epitetów: łagodny, skromny, cierpliwy, życzliwy dla innych ludzi, wyrozumiały, mądry, posiadający szczególne uzdolnienia, anioł, święty - nic ino co rychlej z nim do nieba. Zarówno ci nieżyczliwi inwalidom, jak i ci życzliwi, w swych opisach, łagodnie mówiąc, mijali się z prawdą. Opisy zarówno jednych, jak i drugich były mocne, barwne, nie tak mdłe jak w grupie kontrolnej, chociaż dotyczyły tego samego człowieka. Na tym przykładzie mogliśmy zorientować się, ile są warte powszechnie głoszone opinie. Nie jest tu ważne, czy odnoszą się do Żydów, rudych czy inwalidów. Wśród Żydów, rudych, chudych i lekarzy są różni ludzie: dobrzy i źli, mądrzy i głupi, szlachetni i podli. Jacy więc jesteśmy my, jako niewidomi? Na to pytanie nie ma i nie może być innej sensownej odpowiedzi, niż ta, że jesteśmy po prostu różni, tak samo, jak pozostali ludzie różnią się między sobą wzrostem, kolorem włosów, tuszą, charakterem, wyznawanymi normami etycznymi, światopoglądem, zdolnościami i wszystkimi innymi cechami, jakie kto potrafi wymyślić. Nie ma ani jednej cechy, poza utratą wzroku lub jego osłabieniem, która różniłaby niewidomych od ludzi widzących. Nie ma czynności, którą byśmy lepiej wykonywali, a utrata bądź osłabienie wzroku w niczym nam nie pomaga, a w wielu czynnościach przeszkadza. Nie znaczy to jednak, że niewidomi są gorsi od ludzi widzących. Są tacy sami jak społeczeństwo, w którym żyją. Nie ma tu potrzeby podtrzymywać mitów na nasz temat. Do niczego to nie prowadzi i do niczego nie jest potrzebne. Realna ocena swoich możliwości i ograniczeń jest jednym z warunków rehabilitacji. Mity o naszych wyolbrzymionych wadach i nadzwyczajnych zdolnościach są niczym innym, jak tylko mitami i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Konieczne jest więc pogodzenie się z prawdą, że niewidomy nie ma żadnych szczególnych cech, zdolności, możliwości. Aby to ułatwić, proponuję rozważyć następującą sytuację. Urodziły się bliźnięta jednojajowe, chłopcy. Mają jednakowe uwarunkowania genetyczne. Są podobni, może nawet identyczni pod względem fizycznym, umysłowym i osobowościowym, nie licząc zmian nabytych w ciągu życia. Bracia ci powinni mieć w życiu jednakowe osiągnięcia. Tak się jednak stało, że jedno z bliźniąt we wczesnym dzieciństwie utraciło całkowicie wzrok. No i co się dzieje? Czy nadal ich możliwości są jednakowe? Bliźniak widzący może być wybitnym muzykiem - niewidomy również, bliźniak widzący może być wybitnym pisarzem - niewidomy również, widzący może być wybitnym politykiem - niewidomy również, bliźniak widzący może zostać wybitnym malarzem - a niewidomy? Widzący bliźniak może zostać dobrym tokarzem - niewidomy też, widzący może zostać kierowcą, lotnikiem, strażakiem, marynarzem, żołnierzem - czy niewidomy również? Tak można by bardzo długo wymieniać, kim to może być. Nie można natomiast znaleźć ani jednego takiego zawodu, który mógłby wykonywać ten niewidomy bliźniak, a nie mógł widzący. Widzący nawet prezesem Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych może zostać. Może on bowiem najpierw zostać nadzwyczajnym członkiem, a potem być wybrany na prezesa. Żadna też czynność nie jest łatwiejsza do wykonania dla naszego niewidomego bliźniaka niż dla jego widzącego brata. Ten ostatni może, i to bez żadnych wyjątków, nauczyć się tego wszystkiego, co jego niewidomy brat. Będzie to robił nie gorzej niż ten niewidomy, a w wielu przypadkach łatwiej mu to przyjdzie. Nie znam sytuacji odwrotnej, w której łatwiej byłoby ociemniałemu. Piszę o tym tak mocno, gdyż uważam, że podstawą rehabilitacji, psychicznej również, jest realizm, a nie mity, ułudy i inne wypaczone poglądy. Każdy z nas, dla własnego dobra, powinien być realistą. Mimo oczywistej konieczności, ludzie nie chcą uznać tych prostych faktów, my, niewidomi, również. Niektórym sprawia przyjemność, jeżeli ktoś im prawi komplementy, i nie wiedzą, że są to tylko grzeczności. Na pewnym zebraniu w kole PZN, gdy mówiłem o naszym podobieństwie do innych ludzi, spotkałem się z ostrym sprzeciwem niektórych uczestników. Twierdzili oni, że niewidomi posiadają nadzwyczajne zdolności, choćby tylko słuch muzyczny, dotyk i wiele czynności wykonują lepiej niż ludzie widzący. Na moje kategoryczne zaprzeczenia jeden z kolegów stwierdził z uśmieszkiem nie pozostawiającym żadnych wątpliwości, o jaką czynność mu chodzi, że zna taką czynność, przy wykonywaniu której niewidomy może być lepszy od widzących, bo nie trzeba przy niej światła. Odnośnie słuchu muzycznego odpowiedziałem, że wielu niewidomych ma właśnie taki doskonały słuch - słyszy tylko czy grają czy nie i nic więcej. Odnośnie dotyku poradziłem zastanowić się, dlaczego tylu niewidomych nie nauczyło się pisma punktowego twierdząc, że ich dotyk nie pozwala im wyczuwać brajlowskich punktów. No, ale co innego chwalić się dobrym dotykiem, a co innego nauczyć się pisma Braille'a. Kolegę, który znał tę czynność nie wymagającą światła, w której to rzekomo niewidomi mogą być lepsi od ludzi widzących, zapytałem, czy jest lepszy od Casanovy i Rasputina. Przecież ci panowie byli ludźmi widzącymi. Jesteśmy tacy jak inni ludzie i nie starajmy się wyszukiwać jakichś szczególnych cech, różniących nas od innych. Naprawdę nie mamy do tego żadnych podstaw. My jako niewidomi wiele możemy i wiele potrafimy. Są takie prace i czynności, w których możemy dorównać ludziom widzącym. Nie chciejmy więc zaraz ich przewyższać, bo to niemożliwe. Chcę być dobrze zrozumiany. Mieczysław Kosz był niewidomym i był wybitnym pianistą. Nie znaczy to jednak, że gdyby nie stracił wzroku, nie byłby wybitnym muzykiem. Utrata wzroku utrudniała mu na wszelkie sposoby zostanie wybitnym muzykiem. Trudności te jednak potrafił przezwyciężyć. Utrata wzroku natomiast w niczym mu nie ułatwiła osiągnięcia celu. Wielu niewidomych swą pracą, dorobkiem naukowym, twórczym i artystycznym, działalnością społeczną i zawodową dostatecznie wykazało możliwości inwalidów wzroku. Nie ma więc powodu powoływać się na te urojone, gdyż rzeczywistych wystarczy w zupełności, aby nie mieć kompleksów. Mam nadzieję, że wykazałem choćby częściowo szkodliwość schematów myślenia, głoszenia nie sprawdzonych poglądów i przypisywania ludziom różnych cech jedynie na podstawie zakwalifikowania ich do jakiejś grupy, np. inwalidów. Nie bójmy się więc utraty złudzeń. Złudzenia w niczym nam nie pomagają, a w wielu sprawach mogą przeszkadzać. 8.6. Żremy się, jak... Wśród wielu fałszywych poglądów na temat niewidomych czołowe miejsce zajmuje opinia, że niewidomi żrą się między sobą, kłócą, toczą podjazdowe, tajne i jawne walki i to nie wiadomo o co. Oceny takie wygłaszają niektórzy ludzie widzący współpracujący z niewidomymi, a co gorsze - czasami również sami niewidomi. Niekiedy usłyszeć można: "Tak ciężko poszkodowani inwalidzi powinni żyć w zgodzie, powinni być dla siebie uprzejmi i życzliwi, wzajemnie sobie pomagać, a tymczasem jeden drugiego w łyżce wody by utopił, gdyby mógł". Czy tak jest rzeczywiście? Czy kłótliwość charakteryzuje w sposób szczególny inwalidów wzroku? Czy przytoczone wyżej twierdzenia odnoszą się wyłącznie do niewidomych? Z całą odpowiedzialnością można twierdzić: my, Polacy, powinniśmy być nawzajem dla siebie uprzejmi, życzliwi. My, chrześcijanie, powinniśmy kochać bliźniego. My, ludzie, powinniśmy być zawsze ludźmi. A czy jesteśmy? Skąd biorą się negatywne oceny postępowania niewidomych, dlaczego niektórzy niewidomi sami rozpowszechniają takie poglądy? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania. Cięgle podkreślam, że skłonność do uproszczonych uogólnień leży w naturze ludzkiej i że jest ona cechą szkodliwą, prowadzi bowiem do nie sprawdzonych sądów, które są krzywdzące dla naszych bliźnich. Jeżeli spotkamy na ulicy kilku pijanych, skłonni jesteśmy twierdzić, że wszyscy piją na potęgę. Jeżeli odwiedzimy kogoś w szpitalu - dziwimy się, że aż tylu ludzi choruje. Na podstawie obserwacji przepełnionych kościołów w niedziele i święta łatwo dojść do wniosku, że wszyscy ludzie są bardzo pobożni i w życiu stosują się do nauk Kościoła. Spostrzeżenia nasze, chociaż w jednostkowych przypadkach prawdziwe, nie dają podstaw do wiarygodnych uogólnień. Nie odstrasza nas to jednak od generalizowania wniosków i ocen. Osoby, które mają bliższe czy tylko sporadyczne kontakty z naszym środowiskiem, na podstawie kilku czy kilkunastu zaobserwowanych przypadków również dokonują uogólniających ocen dotyczących wszystkich niewidomych. Ich spostrzeżenia w jednostkowych przypadkach są również prawdziwe. Pan X, pani Y, czy pan Z są kłótliwi, zawistni, rozrabiają na zebraniach i nic i nikt się im nie podoba. Rzeczywiście, w tym czy w tamtym kole PZN towarzystwo jest skłócone. Zdarza się, że na zjeździe niektórzy działacze prowadzą niezbyt czystą walkę wyborczą. W czasie obserwacji takich zjawisk zapomina się o tych, którzy postępują, jak na porządnych ludzi przystało. Zapomnienie takie ułatwia fakt, że tych porządnych ludzi trudniej zauważyć i zapamiętać, a pieniacza doskonale widać i słychać. Wnioski gotowe - wszyscy niewidomi żrą się między sobą, podgryzają i kłócą, dbają tylko o swoje interesy, np. wybór do władz Związku. Wnioski takie chętnie popierają niektórzy zgorzkniali niewidomi, zwłaszcza byli działacze, których ponownie nie wybrano do władz. Rozgoryczenie i utrudniony wgląd w inne środowiska częściowo usprawiedliwia ich niesprawiedliwość w stosunku do kolegów. Niełatwo jest przyznać, że przez cztery lata niczym się nie wykazałem, że przez ten czas, poza udziałem w zebraniach, nic konkretnego nie zrobiłem albo co gorsze - dbałem tylko o zaspokojenie swoich potrzeb: otrzymałem wszystkie możliwe zapomogi i dotacje, uczestniczyłem we wszystkich atrakcyjnych wycieczkach, wyjeżdżałem na wczasy, do sanatorium. W naszym mniemaniu nie to było przyczyną, że nie zostaliśmy wybrani. Wniosek taki byłby dla nas zbyt przykry. Wolimy więc twierdzić, że zazdrość, zawiść, intrygi, oszczerstwa i tym podobne "miłe cechy" naszych koleżanek i kolegów doprowadziły do wyboru Nowaka zamiast mnie. Zwróćcie tylko, Szanowni Czytelnicy, uwagę na fakt, że każdy, z kim rozmawiamy, jest dobrym pracownikiem: lenie, miglance, brakoroby - to inni. My jesteśmy w porządku, ale za to często nie doceniani. Nagrody najczęściej otrzymują niewłaściwi ludzie, a kary z reguły są niesprawiedliwe. Dotyczy to niewidomych i widzących, jak leci, bez wyboru. Jak już wspomniałem, nie zawsze wnikliwie obserwujemy inne środowiska i nie zawsze możemy dokonywać takich obserwacji, stąd chętnie na podstawie powierzchownych spostrzeżeń wyciągamy wnioski. Jeżeli np. na ulicy widzimy marynarza, podziwiamy jego piękny mundur, przychodzi nam na myśl cała marynistyczna romantyka zaczerpnięta z literatury i schemat gotowy. Nie zdajemy sobie sprawy z długich tygodni i miesięcy spędzonych na morzu, nie widzimy na statku ciężkiej pracy, tęsknoty za najbliższymi i nudy. Widzimy piękny mundur i czujemy podniecający zapach dalekich mórz. Nie uświadamiamy sobie, że przebywanie ciągle wśród tych samych ludzi skupionych na niewielkiej przestrzeni, wywołuje wzajemne awersje, antypatie, prowadzi do nieporozumień, konfliktów i kłótni. Podobnie nie zawsze uświadamiamy sobie, że nie każda zakonnica jest aniołem i nie każdy żołnierz bohaterem. Widzimy tylko to, co da się zobaczyć z daleka. Inaczej ma się sprawa, kiedy możemy i umiemy obserwować zachowanie ludzi w ich środowiskach w czasie codziennego życia i kontaktów z innymi ludźmi. Przy bliższej obserwacji może okazać się, że pod czepkiem pielęgniarki, którą nazywamy siostrą, ukryte są diabelskie różki, znieczulica, lekceważący stosunek do pacjentów i swoich obowiązków zamiast życzliwości dla ludzi, współczucia, miłości i dobroci. Czasami można zaobserwować też, jak niektórzy lekarze z lubością podrywają autorytet kolegów po fachu. Znam przypadki, gdy całe grona nauczycielskie, ci wychowawcy młodzieży, prowadzą takie wzajemne walki, tak się kłócą, drą i żrą, że aż się w piekle śmieją. Podobnie można powiedzieć o innych środowiskach zawodowych. Wcale to jednak nie znaczy, że wszystkie pielęgniarki są diabła warte, lekarze nie są lojalni, a nauczyciele kłótliwi i zazdrośni. Wszystko to dotyczy tylko niektórych jednostek, niektórych ludzi i nie daje podstaw do uogólnień. Tak samo rzecz ma się z niewidomymi, tyle że lepiej znamy się wzajemnie, więcej wiemy o przywarach i różnych zachowaniach naszych koleżanek i kolegów niż np. marynarzy, kosmonautów czy artystów. Przy każdej okazji powtarzam, że nie ma ani jednej zalety lub wady, ani jednej cechy, poza brakiem lub wadą wzroku, która charakteryzowałaby niewidomych i nie występowała u ludzi widzących. Powtórzę to raz jeszcze. Nie można, jeżeli nie chce się popełnić błędu, przypisywać inwalidom wzroku żadnych szczególnych cech, ani dobrych, ani złych. Jest jednak bezspornym faktem, że w naszym środowisku normy współżycia społecznego nie zawsze są przestrzegane. Ale jest również bezspornym faktem, że normy te są wcale nie rzadziej naruszane w innym środowiskach. Nie twierdzę, że skoro w innych środowiskach jest również źle, to przez to u nas jest dobrze. Tak nie jest. Nie mogę jednak pogodzić się z przypisywaniem niewidomym jakichś szczególnie negatywnych cech i skłonności, od których niby wolni są inni ludzie. Jeżeli negatywnych ocen dokonują niezbyt dobrze znający problematykę niewidomych ludzie widzący, jestem w stanie to zrozumieć. Nie do przyjęcia jest dla mnie natomiast, jeżeli niektórzy niewidomi z masochistyczną wprost lubością głoszą na swój temat takie brednie. Można zrozumieć i pogodzić się, że mamy ograniczone możliwości obserwacji, że często w naszym odczuciu zostaliśmy skrzywdzeni przez koleżanki i kolegów, że nie możemy tak łatwo zmienić środowiska jak ludzie widzący, że mamy od nich mniejsze możliwości działania. Zrozumieć można, ale pogodzić się z negatywnymi i do tego nieprawdziwymi ocenami i wnioskami nie można. Wydaje się celowe, aby każdy z nas spróbował rozejrzeć się wśród znajomych, aby posłuchał, co mówią oni o stosunkach międzyludzkich w ich zakładach pracy, organizacjach, do których należą, w kręgach towarzyskich. Może wówczas okaże się, że wcale nie jesteśmy inni od naszych bliźnich. Może takie obserwacje i porównania dadzą nam więcej zadowolenia, niż rozpamiętywanie i głoszenie naszych wyolbrzymionych przywar. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce - dobro i zło również. Myślę, że jest to prawidłowe. Człowieczeństwo kryje się w mózgu i w sercu, a nie w oczach. A nasze mózgi i serca nie różnią się od tych organów ludzi widzących, nie są ani gorsze, ani lepsze. 8.7. Sprzeczne poglądy Zdarza się dosyć często, że ten sam niewidomy wygłasza sprzeczne poglądy na temat możliwości niewidomych. Potrafi głosić i uzasadniać na przykład, że niewidomi obdarzeni są niezwykłymi uzdolnieniami i że nic nie potrafią. Zdarza się, że wierzy on w to co mówi i szczerze stara się poglądy swoje uzasadnić. Zajmę się tylko jedną parą takich, sprzecznych poglądów: "Niewidomy może być tak świetnie zrehabilitowany i tak się zachowywać, że ludzie nie zauważają jego inwalidztwa." i "Bzdurą jest, że niewidomi sami chodzą i podróżują. Ci, którzy tak twierdzą, kłamią i przechwalają się". Niewidomy ten w pierwszym przypadku stara się udowodnić rzecz niemożliwą, w drugim zaś nieprawdziwą. Niewidomego, który głosi te sprzeczności, wyzywam na pojedynek, a bronią naszą niechaj będą argumenty, Czytelnicy zaś sekundantami i sędziami. I runda Lansuje Pan tezę, że niewidomy może ukryć swoje inwalidztwo, że ludzie nie zauważają, iż przebywają z niewidomym, Ja twierdzę, że jest to niemożliwe. Powiem więcej - jest to szkodliwe. Niewidomy, który jest przekonany, że może ukryć swój defekt, w obecności ludzi widzących stara się bardzo, aby nie zdekonspirować się, jest ciągle uważny, zdenerwowany i spięty. W rezultacie źle czuje się wśród ludzi i unika z nimi kontaktów. Czy zdarzyło się Panu w towarzystwie włożyć palec w musztardę, sos, krem czy masło? Czy miał Pan sposobność wypić wino z cudzego kielicha, bo został on przestawiony na inne miejsce? A może udało się Panu poprosić puste krzesło do tańca, bo siedząca tam znajoma akurat poszła na parkiet? To może czekał Pan na swoją panią w kawiarni w Kołobrzegu, a wizyta u fryzjera przeciągała się. Jakiś zimny napój, kawa, herbata, lampka wina i znowu zimny napój, bo trzeba coś robić. Aż w pewnym momencie wyłoniła się alternatywa: albo natychmiast poprosić kogoś o pomoc, albo siusiać na miejscu, bez wstawania z krzesła. Co, nie spotkało Pana nic podobnego? Wielka szkoda, bo dowiedziałby się Pan, jak piękny staje się świat po załatwieniu tak prozaicznej sprawy. A może wybrał się Pan kiedyś w delegację bez przewodnika i nie zabrał adresu, bo na dworcu miał czekać samochód? Ale nie czekał. Może jechał Pan sam do Katowic i przy pomocy życzliwych ludzi wsiadł, zamiast do "Górnika" do "Odry"?. Nie? To może ma Pan "zaliczony" motocykl w biegu albo ze 30 rowerów. Może miał Pan przyjemność przewrócić wózek z niemowlęciem, zostawiony pod sklepem? Nie? To bardzo źle. Nie miał Pan okazji dowiedzenia się od rozeźlonej mamy trochę pikantnych szczegółów o sobie. To może przynajmniej udało się Panu przy powitaniu, zamiast podawanej ręki, chwycić mało znajomą panią za biust? A może pocałował Pan przy prezentacji profesora Stefana Szumana w rękę? Do diabła - tego też nie? Ale dosyć szczegółów. Ja to wszystko przeżyłem i jeszcze więcej. Gdyby Pan chociaż część podobnych atrakcji miał na swoim koncie - nie głosiłby Pan takich herezji jak ta, że inwalidztwo niewidomego może być niezauważalne w normalnych warunkach. Można je ukryć, unikając ludzi "jak zarazy". Wtedy nic nie zauważą. Ale co to będzie za życie? Powiem Panu, że ludzie widzący, którzy długo pracują z niewidomymi poznają niewidomego z tyłu i to w sytuacjach, których zachowuje się on bardzo swobodnie. 11) 21) 31) 41. l1.1.1.1.1.1 rI.A.1.a fc9d 1 1 p n c 7 7 z 0 48 0 0 0 0 n n 12.00 7.1 7.1 --- d 1 8 1 3 3 75 0 2 108 1 4b 1 74 1 II runda: Twierdzi Pan, że wielu niewidomych, którzy dobrze znają swoich kolegów, stanowczo zaprzecza, że mogą oni sami chodzić i podróżować. Według Pana, ociemniały magister X, który wiele lat pracował w ZG PZN z całą odpowiedzialnością twierdził, że niewidomi przechwalają się samodzielnym chodzeniem, jak niektórzy mężczyźni wyczynami erotycznymi i że dawał na to mnóstwo przykładów. Magister X nagadał głupstw, wyrządzając Panu krzywdę, a Pan teraz chce innym krzywdę wyrządzać. Magister X był ociemniałym. Wzrok stracił w wieku około pięćdziesiątki. Rzeczywiście był niesamodzielny. Ale o czym to świadczy? Czy to, że mam antytalent do obcych języków i żadnego się nie nauczyłem, świadczy, że i Pan też nie mógł się nauczyć? O ile wiem, są niewidomi, którzy znają po kilka obcych języków np. angielski, niemiecki, rosyjski, łacinę i esperanto na dodatek. Ja, nie znając języków, wiem co tracę i nikomu nie odradzam nauki. Dlaczego Pan postępuje inaczej? Dlaczego głosi Pan nieprawdę? Przecież, żeby przyszedł Pan przynajmniej raz na pół roku na Konwiktorską w Warszawie (siedziba ZG PZN), przekonałby się, że niewidomi sami chodzą. Powiem więcej. Znam niewidomego, który oprócz całkowitej utraty wzroku ma amputowaną nogę powyżej kolana. On nie przechwala się, że sam chodzi i podróżuje, a po prostu to robi i uważa za rzecz całkowicie normalną. Samodzielność nie jest cechą tylko niektórych mężczyzn. Są również niewidome kobiety bardzo dobrze przygotowane do życia. Osobiście znam takie, które doskonale sobie radzą z samodzielnym chodzeniem i z wieloma innymi czynnościami. Warto podkreślić, iż im jest znacznie trudniej radzić sobie zwłaszcza z orientacją przestrzenną. Kobiety są na ogół delikatniejsze, bardziej wrażliwe, mniej odporne na sytuacje stresowe niż mężczyźni. Na ulicy są bardziej narażone na zaczepki różnych pijanych i trzeźwych osobników. Naprawdę jest im o wiele trudniej niż mężczyznom. A mimo to niektóre są tak dzielne, że wszystkie trudności potrafią pokonać. Czy Pan naprawdę o takich faktach nie wie? Jeżeli nie - radzę jak najszybciej się o tym przekonać. Dyskutujemy o faktach, a nie o tym, co kto sobie wyobraża. Wszyscy samodzielni niewidomi mogą Panu udowodnić, że nie ma Pan racji. Ale takich, którzy sami nosa z domu nie wyścibiają, też mógłbym wymienić parę tuzinów. Nie oni jednak godni są naśladowania. III runda: Szanowny Panie! O co Panu chodzi! Jak Pan może pogodzić wiarę w możliwość maskowania się, tak aby ludzie nie zauważali inwalidztwa, z niewiarą w możliwości samodzielnego chodzenia i podróżowania niewidomych? Pierwsze, jak już wykazałem, jest całkowicie niemożliwe, a drugie - praktykowane przez setki niewidomych - czyli udowodnione. Pańska wiara jest szkodliwa, bo prowadzi do izolacji, do oderwania się od realiów życia, złego samopoczucia i stosowania mechanizmów obronnych, takich jak unikanie czy zaprzeczanie. Pańska niewiara też jest szkodliwa, bo przyczynia się do ograniczenia możliwości samodzielnego poruszania się, a przez to również wielu innych. Pańskie poglądy są antyrehabilitacyjne. Dlaczego Pan chce koniecznie mówić na białe - czarne? Trzeba rozmawiać z niewidomymi, pójść do koła, do biura okręgu, przyjść na Konwiktorską. Trzeba jechać do Muszyny, obserwować, gromadzić doświadczenia własne i innych niewidomych. Jeżeli nie chce się tego robić, to nie ma podstaw wypowiadać się o możliwościach niewidomych, o ich rehabilitacji. 8.8. Nowe warunki - stare myślenie Warunki życia w naszym kraju zmieniają się tak szybko, że trudno jest nadążyć za nimi. Z jednymi zmianami zgadzamy się, z innymi nie, a wielu po prostu nie rozumiemy. Zdarza się, że nie spostrzegamy korzystnych zmian, że z tęsknotą wspominamy dawne czasy, jakbyśmy zupełnie nie pamiętali trudności zakupu czegokolwiek i faktu, że żyliśmy na kredyt, za cudze pieniądze. Mówimy niekiedy: z tym było łatwiej, tamto było tańsze, to było za darmo, to czy tamto należało się, przysługiwało itd. Nie pamiętamy przy tym zupełnie o warunkach, w jakich wówczas żyliśmy. Warunki te dobrze charakteryzuje ogłoszenie, które jakoby ukazało się w okresie nasilonych, trwających kilkadziesiąt lat, przejściowych trudności: "Zamienię zdobycze socjalizmu na dwie paczki mleka w proszku". Chcielibyśmy mieć wszystkie uprawnienia socjalne socjalizmu i poziom życia najbogatszych krajów kapitalistycznych, chcielibyśmy nie mieć bezrobocia, a mieć japońską wydajność pracy, i to bez wysiłku. Chcielibyśmy dolary zarabiać na Zachodzie i żyć za nie u nas, sprzedając je po niewyobrażalnie wysokich cenach, nie odpowiadających nawet w przybliżeniu realnej ich wartości tak, jak to było w latach osiemdziesiątych. Można by jeszcze długo prowadzić rozważania w tym duchu. Nie o to jednak chodzi. Ważne jest, że my, niewidomi, rozumujemy i mówimy podobnie. Przyzwyczailiśmy się do dużej ilości drobnych, niekiedy nic nie znaczących uprawnień. Czy warto na przykład wspominać o takim uprawnieniu, jak bezpłatny przejazd przewodnika niewidomego statkami żeglugi białej? Można chyba tylko zapytać, dlaczego nie mieliśmy zniżki na karuzelę i w opłacie za wróżbę u Cyganki. Z rozrzewnieniem wspominamy "dawne, dobre czasy" i mamy do tego powody. Warunki życia w naszym kraju na początku dekady lat osiemdziesiątych uległy znacznemu pogorszeniu. Obniżenie się stopy życiowej dotyczy niewidomych jeszcze w większym stopniu niż reszty społeczeństwa. Najpoważniejszym naszym kłopotem są trudności z pracą zawodową. Niezależnie od tego, jak mocno pragnęliśmy zmian i jak gorąco je popieraliśmy - z trudności tych nie mamy powodu się cieszyć. Oprócz bardzo poważnych spotkały nas pomniejsze straty, których nie możemy przyjmować z entuzjazmem. Wszyscy inwalidzi stracili zniżkę składki ubezpieczeniowej w PZU za samochody osobowe, bezpłatne przejazdy na leczenie do sanatorium, i prawo do bezpłatnego tam pobytu. Emeryci i renciści stracili prawo do bezpłatnych leków. My, niewidomi, straciliśmy prawo do bezpłatnego biletu dla przewodnika przy przelotach samolotami na krajowych liniach lotniczych i prawo do stałych zasiłków, bez względu na warunki materialne naszych rodzin. Co kto jeszcze stracił i co my straciliśmy - sami najlepiej wiemy. Ale co jeszcze trzeba będzie stracić? Na to pytanie chyba nikt obecnie nie potrafi odpowiedzieć. Ogólną tendencją stało się wycofywanie różnorodnych ulg, uprawnień i przywilejów, przysługujących dotąd poszczególnym grupom społeczeństwa: inwalidom, emerytom, nauczycielom, górnikom, kolejarzom itd. Jest to ogólna tendencja, a jak wiadomo, trudno jest walczyć pod prąd. Drugą ogólną tendencją jest dążenie do traktowania wszystkich inwalidów jednakowo, w myśl haseł: "Wszyscy inwalidzi są równi" i "Wszyscy inwalidzi są nasi". Hasła te są bardzo chwytliwe wśród samych inwalidów, zwłaszcza tych obciążonych niewielkim defektem. Twierdzenie, że wszyscy inwalidzi są jednakowi, i że wszystkim należy jednakowo pomagać i że nie należy ich różnicować, zwłaszcza w uprawnieniach przysługujących osobom niepełnosprawnym, jest bardzo korzystne dla setek tysięcy inwalidów zaliczonych do trzeciej grupy i innych poszkodowanych w niewielkim stopniu. Skutki tej teorii są już odczuwalne, a fakt, że poglądy takie stają się coraz bardziej modne i powszechne - poważnie utrudnia walkę z nimi. Jest jeszcze gorzej. Poglądy te utrudniają, a można powiedzieć iż prawie uniemożliwiają przekonanie władz o konieczności zróżnicowania uprawnień, w zależności od charakteru i stopnia inwalidztwa. Chociażby propozycja wysokości dodatku pielęgnacyjnego nie znalazła zrozumienia przy tworzeniu ustawy o emeryturach i rentach z ubezpieczenia społecznego. Dodatek ten jest po pierwsze bardzo niski - 10 procent przeciętnego wynagrodzenia, po drugie - równy dla wszystkich uprawnionych. W tej wysokości otrzymują go ci całkowicie sparaliżowani, całkowicie niewidomi np. bez kończyn górnych i niewidomi, którzy swobodnie jeżdżą, rowerem po zakupy. Jeżeli ktoś chce osobiście doświadczyć jak łatwym zadaniem jest przekonanie władz o niesłuszności takich rozwiązań, niechaj spróbuje przekonać swoich słabowidzących kolegów o słuszności przyznania całkowicie niewidomym jakichkolwiek uprawnień, a im nie. Zobaczy, z jakim spotka się sprzeciwem. A przecież dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste, że całkowicie niewidomy znajduje się w znacznie trudniejszej sytuacji niż słabowidzący, że potrzeby całkowicie niewidomego, te wynikające z inwalidztwa, są o wiele większe niż słabowidzącego i że potrzebuje on znacznie więcej różnorodnej pomocy niż ten, który posługuje się w codziennym życiu pozostałymi mu resztkami wzroku. Rozmowa z władzami na ten temat jest jeszcze trudniejsza. Na władze wywierają naciski różne grupy społeczne i różne kategorie inwalidów i wszyscy starają się przekonać o swojej słuszności, o wyjątkowych trudnościach i potrzebach, o konieczności załatwienia sprawy po ich myśli. Ponadto władze nie mają czasu wnikać zbyt głęboko we wszystkie sprawy, zwłaszcza jeżeli ktoś argumentuje, że wszyscy inwalidzi są równi i mają równe potrzeby. Niektórym Koleżankom i Kolegom wydaje się, że byle odpowiednio mocno stawiać swoje żądania, sprawa na pewno będzie załatwiona pomyślnie. Jeżeli jakiejś sprawy nie udało się załatwić zgodnie z ich oczekiwaniami - winne są władze Polskiego Związku Niewidomych, bowiem nie dość stanowczo domagały się, nie dosyć mocno argumentowały i w ogóle nie dbają o interesy niewidomych. Wciąż jeszcze zdarza się, i to wcale nie tak rzadko, że niewidomi mówią: "To się nam należy!"; "Co to znaczy nie da się? Trzeba stanowczo domagać się i nie ustąpić. To musi być załatwione". W rozmowie z takimi stanowczymi niewidomymi można dowiedzieć się, że niewidomym należy się: wyższa renta i emerytura niż innym ludziom, emerytura i połowa renty, specjalny dodatek do renty, dodatek na telefon, zniżka w odpłatności za gaz, prąd, czynsz, ulga w podatku za psa, nie będącego przewodnikiem, pierwszeństwo przyjęcia do szkoły ich dzieci, dotacja na samochód i paliwo do samochodu, tańsze, ale luksusowe mieszkanie - i wiele innych. Jakakolwiek próba tłumaczenia, że czegoś nie da się załatwić albo coś nie jest warte zachodu, często spotyka się z oskarżeniami o brak troski o niewidomych, brak zrozumienia ich potrzeb, a rozmowa kończy się czasami stwierdzeniem: "Dla siebie to umiecie wszystko załatwić, a o biednych ludzi nie dbacie." Naprawdę powinniśmy starać się zrozumieć, że czasy i warunki życia zmieniają się. Próby mocnego argumentowania, stanowczości i nieustępowania, mnożenia postulatów i upierania się przy mało istotnych sprawach mogą tylko zrażać ludzi do nas, mogą wytwarzać przekonanie, że nie jesteśmy odpowiedzialni, że jesteśmy nastawieni roszczeniowo itd. I trudno się dziwić. Jeżeli brakuje pieniędzy na najpilniejsze wydatki, nie można oczekiwać gotowości do wysłuchiwania i załatwiania dodatkowych postulatów. A jeszcze jeżeli poseł czy senator miał okazję spotkać się z takimi niewidomymi, którzy długą listę postulatów samodzielnie z kartki czytali i to bez okularów, albo z takimi, którzy po pijanemu brewerie wyprawiali... Polityka jest sztuką osiągania tego, co jest możliwe. Jeżeli coś jest niemożliwe - nie należy się o to bić, bo i tak nic z tego. Można tylko skompromitować się i niczego nie osiągnąć. Jeżeli raz władze uznają nas za ludzi nieodpowiedzialnych, bo żądamy rzeczy niemożliwych - już nic w przyszłości nam nie załatwią. Gdy będziemy chcieli zbyt wiele, możemy stracić wszystko, zaś z umiarem i spokojnie można załatwić więcej i pewniej. 8.9. Najtrudniej zmienić świadomość Wszystko w naszym kraju uległo zmianom. Inne są obecnie prawa, zasady postępowania, wyznawane wartości, stosowane metody. Nakazy i zakazy straciły na znaczeniu. Pojawiła się nowa siła, która wprowadziła bezwzględną dyktaturę. Siłą tą jest ekonomia, jej prawa, pieniądze, kapitał, zysk. Jeżeli zmieniają się pory roku, dostosowujemy do tych zmian naszą odzież. Podobnie jest w dzisiejszej rzeczywistości - musimy zmienić swój sposób myślenia, cele, które przed sobą stawiamy oraz metody ich realizowania. Pewien niewidomy na zebraniu PZN woła z oburzeniem: "Co wy w tym Zarządzie Głównym robicie? Już dawno powinien być załatwiony dodatek kompensacyjny blindengelt! To nie żaden przywilej. To się nam należy!". Na uwagę, że w państwie jest wiele niezaspokojonych potrzeb, usłyszałem odpowiedź: "Co mnie państwo obchodzi? To się nam należy!" Występujemy do władz o zniesienie ograniczeń osiągania zarobków przy jednoczesnym pobieraniu rent. Staramy się aby zostało zniesione to górne ograniczenie - 120% średniej płacy, a nie to dolne - 60% średniej płacy. W kraju jest prawie 3 miliony bezrobotnych, połowa niewidomych straciła pracę. Ci, którzy pracują, mogą zarabiać do 60 procent średniej płacy bez zawieszania renty i do 120 procent przy częściowym jej zawieszeniu. W tej sytuacji wszystkie argumenty, dotyczące zniesienia tego wyższego progu, moim zdaniem są nieprzekonujące. Móc zarabiać więcej niż przeciętna płaca w kraju i otrzymywać większą część przysługującej renty, to nie jest źle. Jak mają żyć ci, którzy posiadają niskie renty i pracy dla nich nie ma? Warto też zastanowić się, dla kogo te uprawnienia. Ilu mamy niewidomych, którzy mogą przekroczyć ustalone zarobki (120 procent)? Powinniśmy starać się raczej o podniesienie tego niższego ograniczenia np. z 60 do 90 procent średniej płacy. Wówczas zyskaliby ludzie gorzej sytułowani, a nie ci, którym i tak powodzi się stosunkowo dobrze. Ograniczenie zarobkowania przy jednoczesnym pobieraniu renty należałoby atakować z innej strony. Obecnie inwalidom wolno pracować ile chcą, byle zbyt dużo nie zarabiali. Jest to oczywisty nonsens. Wygląda na to, że osobom niepełnosprawnym szkodzą pieniądze, a nie nadmierny, długotrwały wysiłek. No, ale tego paradoksu to my nie kwestionujemy. Zastanówmy się, jak przy takim bezrobociu przekonywać władzę, że niewidomemu 120 procent średniej płacy plus drobna renta stanowczo nie wystarcza? Starając się o takie uprawnienia, pracujemy na opinię, że jesteśmy bardzo zachłanni, pazerni, że wszystko tylko nam się należy. Na jednym z plenarnych posiedzeń Zarządu Głównego kiedyś przekazane zostały postulaty niewidomych, domagających się uznania telewizorów za sprzęt rehabilitacyjny. Ciekawa była motywacja tego wniosku: "Jeżeli rodzina będzie oglądała program telewizyjny, co ma robić niewidomy w tym czasie? Ma iść siedzieć do łazienki?" Niewidoma pisze prośbę do Zarządu Głównego PZN o pomoc. Z pracy ze spółdzielni została zwolniona, ma niską rentę, nie ma za co żyć. Kupiła magnetowid, a okręg odmówił jej dotacji. Motywuje więc: "Posiadam dzieci, więc magnetowid jest dla mnie podstawowym sprzętem rehabilitacyjnym." Niewidomy wypowiada się z oburzeniem: "Przyszła jakaś i domagała się wyłączenia dźwiękowej sygnalizacji na skrzyżowaniu, bo jej przeszkadza. Ona nie rozumie ludzi ciężko poszkodowanych!" No tak, a czy my rozumiemy ludzi? Przecież rzeczywiście sygnalizacja taka, jeżeli jest wadliwie ustawiona, zbyt głośna, może przeszkadzać i denerwować. Osobiście nie chciałbym mieszkać w pobliżu takiego skrzyżowania. Bardzo chętnie korzystam z tego udogodnienia i chciałbym, żeby było ono zainstalowane na każdym skrzyżowaniu. Nie znaczy to jednak, że mam oburzać się na ludzi, którym wynalazek ten przeszkadza. Wydaje się, że jest pilna potrzeba zebrania zagadnień istotnych dla niewidomych, takich których warto bronić, o które warto zabiegać, takich, które są realne. W przeciwnym razie niewiele załatwimy, a tylko będziemy się ośmieszać. Warunki życia niewidomych uległy radykalnemu pogorszeniu i nie ma poważniejszych szans na ich szybką poprawę. Nie należy więc rozpraszać sił na starania o nieistotne lub wręcz szkodliwe uprawnienia. I jeszcze jedno. Uzyskanie nowych, bardzo drobnych uprawnień lub takich, które będą miały znaczenie dla garstki osób, może być korzystne wyłącznie dla władz. Tanim kosztem uspokoją swoje sumienia. Przecież pomogły niewidomym. Czy o to nam chodzi? Opisane postawy i poglądy są prezentowane tylko przez część inwalidów wzroku. Większość niewidomych i słabowidzących postulaty swoje zgłasza z umiarem i rozumie trudności naszego Państwa. Przykre jest jednak to, że ci, którzy nie znają umiaru są lepiej widziani i słyszani. To oni kształtują opinię na nasz temat. 9. Problemy współżycia inwalidów wzroku i ludzi widzących 9.1. Współżycie niewidomych z ludźmi widzącymi W środowisku niewidomych można spotkać się z różnymi opiniami na temat widzących. Niektórzy twierdzą, że można liczyć na życzliwość otoczenia, że ludzie nam chętnie pomagają, że nie robią przykrości. Inni twierdzą coś wręcz odwrotnego. Widzącym nie można wierzyć, nie można liczyć na ich pomoc. Skąd biorą się takie różnice zdań i jak to jest naprawdę? Do historii naszego ruchu przeszło powszechnie znane hasło: "Nic o nas bez nas". Niejednokrotnie twierdzimy, że ludzie widzący nas nie rozumieją, a co nam trzeba - sami najlepiej wiemy. Czy tak jest? Niełatwo o odpowiedŹ na to pytanie. Wydaje się jednak, że należy jej udzielić, gdyż na rosło tu wiele nieporozumień. Rozbieżne oceny dotyczące widzących, wynikają z osobistych doświadczeń poszczególnych niewidomych, stopnia ich zrehabilitowania i skłonności do uogólnień. Zależą one również od środowiska, w którym przebywa niewidomy, jego charakteru i warunków życia. Wydaje się, że najważniejszy z tych wszystkich uwarunkowań jest stosunek niewidomych do ludzi. Jeżeli ktoś jest skłonny do rozpamiętywań i przeżywania nawet drobnych przykrości będzie twierdził, że ludzie są podli, że nic dobrego nie można od nich oczekiwać. Z czasem taki niewidomy, będzie co raz bardziej nieufnie oceniał widzących, gromadził w pamięci kolekcję przykrości, jakich doznał i w świetle tych doświadczeń, oceniał wszystkich, z którymi przyjdzie mu się spotkać. Nie będzie zauważał i pamiętał przejawów życzliwości i będzie odrzucał chęć pomocy. Można w ten sposób ugruntować u siebie taki stosunek do ludzi widzących, który uniemożliwi wszelkie kontakty z nimi. Często na tym samym zebraniu w kole PZN można usłyszeć sprzeczne opinie na temat ludzi widzących. Jedni ich oceniają pozytywnie - drudzy negatywnie, jedni twierdzą, że im pomagają, a inni, że nie. Czy tak jest? Zastanówmy się przez chwilę, dlaczego najczęściej, gdy czekamy na tramwaj czy autobus - pojazdy te jadą w przeciwnym kierunku. Przecież, na ogół, jeżdżą one tą samą trasą w jedną i drugą stronę. Każdy z nas może przytoczyć wiele przypadków zaprzeczających tej logicznej zasadzie. Przyczyną takich ocen jest właściwość naszego postrzegania i zapamiętywania. Wyobraźmy sobie. Podchodzimy do przystanku i za chwilę podjeżdża nasz autobus. Wsiadamy i jedziemy. Nie zdążyliśmy ani zmoknąć, ani zmarznąć, ani spóźnić się. Faktu takiego najczęściej nie zauważymy, nie zapamiętamy. Odwrotnie, jeżeli postoimy na deszczu, lub mrozie pół godziny i jeszcze nie zdążymy na umówione, ważne spotkanie czy pociąg, wydarzenie takie, bez wątpienia, zapamiętamy dobrze. Inny przykład. Gdyby kogoś zapytać, ile ma w buzi zębów, nie wiedziałby, co odpowiedzieć. Nie zajmuje się swoimi zębami oprócz konieczności porządnego ich wymycia. Wystarczy jednak, że któryś z nich zacznie boleć, wtedy będzie doskonale wiedział, że posiada zęby. Podobnie ma się sprawa z pomocą ludzi widzących. Jeżeli otrzymujemy ją wtedy, gdy jest potrzebna, to faktu tego niemal nie zauważamy. Wystarczy jednak, że poczekamy na mrozie czy deszczu przez kilka minut na skrzyżowaniu i nikt nie podejdzie aby nam pomóc, faktu takiego nie da się nie zauważyć i nie zapamiętać. Pod tym względem, w znacznie lepszej sytuacji są niewidomi dobrze zrehabilitowani, samodzielni. Nie czekają oni, aż ktoś ich przeprowadzi przez ruchliwą ulicę. Jeżeli ktoś zaoferuje pomoc, będzie dobrze. Jeżeli nie - sami przejdą i też nie zdążą zmarznąć. W rezultacie, zrehabilitowani będą skłonni twierdzić, że im ludzie chętnie pomagają - niezaradni, że nie. Stosunki z ludźmi widzącymi, to również wiele nieporozumień. Widzący nie znają ani potrzeb ani możliwości niewidomych. Nie znają i nie muszą znać. Jednak ta nieznajomość często prowadzi do dziwnych zachowań, mimo, że chęć pomocy wynikała z naturalnego odruchu. Dla przykładu: Ktoś życzliwy pomaga niewidomemu wysiąść z tramwaju. Chwyta go pod pachę, aby nie upadł, ciągnię do góry ile sił. Zapomina przy tym, że niewidomy chciał zejść w dół na chodnik, a nie wejść na dach pojazdu. Czy ten silny człowiek chciał źle? Nie. Chciał pomóc, a że nie umiał - to już inna sprawa. Przy różnych okazjach przytaczam inny przykład. Niewidomy idzie ulicą prosto na rusztowanie. Ktoś idący na przeciw woła: "Uwaga! W lewo!" Niewidomy skręca w lewą i ładuje się na rusztowanie aż się wapno sypie. Ale drań! Zamiast pomóc... Czy na pewno drań? Twierdzę stanowczo, że nie, że chciał pomóc. Aby lepiej zrozumieć tę sytuację proponuję stanąć z kolegą czy koleżanką zwracając się twarzami do siebie. A następnie, niech każdy z partnerów wyciągnie lewą rękę w bok. Czy obie ręce wskazują ten sam kierunek? Ustawmy się inaczej. Niech jedna osoba biorąca udział w naszej próbie pozostanie w poprzedniej pozycji, a druga odwróci się do niej tyłem. przy takim ustawieniu, proszę wyciągnąć lewą rękę w bok i sprawdzić, czy wskazujemy ten sam kierunek. Ponieważ przechodzień szedł z przeciwka, rusztowania miał z lewej strony, powinien zawołać: w prawo! W ów czas niewidomy nie wpadłby na przeszkodę. Tak. To prawda. Ale spróbujmy uświadomić sobie, że nasz informator nie miał czasu zastanowić się, a chciał nas ostrzec przed zderzeniem się z rusztowaniami. Poza tym,większość ludzi, w takiej sytuacji przyjmuje za punkt odniesienia położenie własnego ciała, a nie położenia ciała niewidomego. Co więc robić? Nie słuchać tego typu ostrzeżeń? A może postępować odwrotnie niż nam polecają? Jeżeli głos ostrzegający słyszymy z tyłu, należy polecenie wykonać. Można przyjąć, że jest to ostrzeżenie, a nie złośliwość. Tylko raz spotkałem się w podobnej sytuacji ze złośliwością i to ze strony dzieci, a z życzliwością i pomocą - tysiące razy. Jeżeli jednak, głos ostrzegający słyszymy z przodu - trzeba stanąć i poczekać. Osoba ostrzegająca podejdzie i pomoże ominąć przeszkodę. Nie należy natomiast postępować odwrotnie do polecenia, zdarzyć się bowiem może, że ostrzegający nas, poda właściwy kierunek biorąc za punkt odniesienia położenie naszego, a nie własnego ciała. A więc, i w tym przypadku, była to chęć pomocy. A że nie wyszło... Było to więc nieporozumienie, a nie podłość ze strony człowieka widzącego. Aby jednak nieporozumień uniknąć, niewidomy musi nauczyć się postępować z ludźmi widzącymi, a nie wymagać od nich znajomości jego potrzeb. Ludzie widzący mają swoje problemy i nie mogą specjalizować się w zdobywaniu wiedzy o głuchych, niewidomych i innych inwalidach. Im na co dzień nie jest to potrzebne. A nam tak. Musimy umieć postępować z ludźmi widzącymi i korzystać z ich pomocy. Mniejszość musi się dostosować do większości, a nie na odwrót. Przykłady na nieporozumienia, niekiedy bardzo przykre dla niewidomych, można by mnożyć, ale nie ma takiej potrzeby. Podane wyżej wystarczą by się zastanowić nad naszymi stosunkami z ludźmi widzącymi i potraktować je nieco inaczej. Wydaje się, że prawie całkowitą odpowiedzialność za prawidłowe kształtowanie się stosunków z ludźmi widzącymi, ponoszą niewidomi. Ludzie widzący mogą bez niewidomych żyć, a niewidomy bez widzących - nie. W naszym interesie leży więc, aby stosunki z widzącymi, były prawidłowe i musimy umieć unikać nieporozumień. Musimy też umieć ocenić, co jest nieporozumieniem, a co złośliwością, i wiedzieć, że o wiele częściej spotykamy się z uprzejmością, pomocą i sympatią niż z niechęcią. Z moich obserwacji wynika, że nawet draniom najczęściej nie sprawia przyjemności, dokuczanie niewidomym. Nawet pijaczyna, który z największym trudem trzyma się na nogach, jeszcze chce pomóc, podprowadzić niewidomego. A że ta pomoc jest niekiedy bardzo uciążliwa... To już inna sprawa. Nie wynika to ze złej woli pijaczyny lecz przeciwnie, z nadmiaru tej dobrej woli. Ma jej bowiem tyle, że nie można pozbyć się takiego pomocnika. Jak zawsze, także i przy rozważaniu stosunków niewidomych z ludźmi widzącymi, pamiętać należy, że są różni ludzie: porządni i dranie. Dotyczy to ludzi widzących, ale też i niewidomych. Nie można więc uogólniać, zwłaszcza negatywnych przykładów. Trzeba starać się zapamiętać wszelkie przejawy dobra, które możemy zaobserwować w naszym otoczeniu, a zbyt długo nie pamiętać, wyrządzonych nam przykrości. Przy takim podejściu będzie łatwiej nam współżyć z ludźmi widzącymi i im będzie łatwiej żyć z nami. 9.2. Niewidomi i słabowidzący Obserwacja stosunków międzyludzkich należy do bardzo ciekawych, ale niełatwych zajęć. Istnieje duża możliwość wyciągania błędnych wniosków i dokonywania nieprawdziwych ocen. Wszelkie uogólnienia mogą prowadzić do schematyzmu, do przypinania ludziom etykietek. Fakt, że uogólnienia takie są najczęściej błędne, a przypisywane cechy nie odnoszą się do osób, którym je przypisujemy, wcale nas nie martwi. Jeżeli jeszcze postępowanie takie jest nam z jakichś względów potrzebne, nie zadajemy sobie trudu myślenia i rzetelnej oceny. Na podstawie podobnych uogólnień często celowo wypaczonych, powstawały schematy np. Żyda, Cygana, Ukraińca, Czecha. Dla niektórych stwierdzenie, że ktoś jest Żydem czy Cyganem, całkowicie tego człowieka przekreśla. Powtarza się przy tym nie sprawdzone opinie, opowiada dyskryminujące dowcipy. W kontaktach inwalidów wzroku między sobą i z ludźmi widzącymi, też występują uogólnienia, klasyfikowanie nie zawsze słuszne. Na wstępie trzeba się zgodzić, że każde, nawet najmniejsze możliwości widzenia, są bardzo przydatne w życiu codziennym. Oczywiście, im są one większe - tym życie łatwiejsze. Trzeba też zgodzić się co do tego, że takich niewidomych, którzy nie mają nawet poczucia światła, jest bardzo mało - może 5 procent wszystkich osób zaliczonych do I i II grupy inwalidów z tytułu wad wzroku. Całkowicie niewidomi czują się najbardziej poszkodowani i uważają, że powinni mieć większe uprawnienia. Jeżeli dotyczy to sprzętu rehabilitacyjnego - to zgoda. Zróżnicowanie uprawnień niewidomych do pomocy jest w pełni zasadne. Jeżeli jednak, roszczenia te chce ktoś przenosić na inny grunt, np. organizacyjny i twierdzi, że do władz Związku powinni być wybierani jedynie całkowicie niewidomi, a w najgorszym przypadku, tylko ci z pierwszą grupą, to z poglądem takim nie można się godzić. Co gorsze, nawet ci niewidomi, którzy niechętnie przyznają jakiekolwiek uprawnienia słabowidzącym, bardzo chętnie korzystają z ich pomocy w różnorodnych sytuacjach życiowych. Niejednokrotnie można zaobserwować takie zjawisko: niewidomy dzwoni do koła PZN i prosi, aby ktoś wyszedł po niego na przystanek. Wychodzi oczywiście słabowidzący. On też odprowadza niewidomego na przystanek w drodze powrotnej do domu. Z doświadczeń wiem, ile niewidomi mogą skorzystać z pomocy słabowidzących np. przeczytanie nazwy ulicy, numeru autobusu, adresu na kopercie, wykrycie plamy na ubraniu, zakupach. Jeszcze raz podkreślam, że całkowicie niewidomi potrzebują większej pomocy ze strony Związku, bo ich potrzeby i trudności są większe. Ale nie znaczy to, że słabowidzący są gorszymi członkami PZN i powinni być dyskryminowani. Zdarzają się czasami na zebraniach kół czy na zjazdach okręgowych nawoływania, by nie głosować na kogoś, bo za dużo widzi. I odwrotnie, by nie wybierać pana X i pani Y, bo nie widzą. Jest to niesprawiedliwe, niesłuszne i szkodliwe. Niewidomi zmuszeni są korzystać z pomocy innych ludzi, w tym słabowidzących i nie powinni o tym zapominać. Nie mogą uogólniać, jeżeli spotykają słabowidzącego egoistę. Trzeba oceniać tylko tego sobka, a nie twierdzić, że wszyscy słabowidzący są krętaczami czy oszustami, że tylko dla korzyści załatwili sobie grupę inwalidzką. Zdarza się, że słabowidzący twierdzą, że całkowicie niewidomym nie należy powierzać żadnych funkcji związkowych, bo i tak nic nie potrafią zrobić. Uważają oni, że po co niewidomego obarczać jakąś pracą skoro i tak trzeba będzie za niego ją wykonać. Bądźmy uczciwi i przyznajmy, że w niektórych przypadkach pogląd ten jest w pełni uzasadniony. Zdarza się nawet, że sami niewidomi proszą, by nie wybierać ich do władz koła, bo nic nie widzą i nie poradzą sobie. Dotyczy to najczęściej starszych, którzy wzrok utracili w późniejszych latach życia; choć znam i takich, którzy byli bardzo dobrze zrehabilitowani a następnie z wygodnictwa stali się całkowicie niezaradni. Takich, którzy nie chcą, nie potrafią, nie mogą, nie należy wybierać do żadnych władz. Ale nie można też uogólniać, twierdzić, że całkowicie niewidomych nie należy powoływać do żadnych władz, bo to tylko dla nich i dla innych kłopot. Słabowidzący muszą przyznać, że są niewidomi, którzy chcą, potrafią, umieją, mogą i takich nie należy pomijać. Muszą też pamiętać, że ich życie jest łatwiejsze niż całkowicie niewidomych. Nie powinni zazdrościć całkowicie niewidomym dodatku pielęgnacyjnego do renty, wyższej dotacji na zakup sprzętu rehabilitacyjnego. Pamiętajcie, drodzy Czytelnicy słabowidzący, że nikt z Was nie poświęciłby ani jednego procentu wzroku za te wszystkie uprawnienia, które posiadają całkowicie niewidomi. Pamiętajcie też, że całkowicie niewidomi liczą na Waszą pomoc. Jest Was bowiem zdecydowana większość. Mamy wspólny Związek i wspólnie powinniśmy działać dla wspólnego dobra. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych tylko na podstawie możliwości ich widzenia jest z gruntu niesłuszne. Z tych względów słabowidzący nie mogą wykazywać wyższości nad niewidomymi, ograniczać ich możliwości do działania i jednocześnie twierdzić, że w PZN są lepszymi członkami, bo są bardziej sprawni, że im należy się wszystko tak samo, jak całkowicie niewidomym. Nie jestem przekonany, iż udało mi się poruszyć wszystkie aspekty kontaktów niewidomych ze słabowidzącymi czy choćby tylko je zasygnalizować. Myślę jednak, że moje uwagi mogą wywołać refleksje i koleżeńskie dyskusje. Może w wyniku tych przemyśleń, zaczniemy ostrożniej używać utartych schematów myślowych i klasyfikować ludzi. 9.3. Słabowidzący i pseudoniewidomi Jest faktem powszechnie znanym, że do naszego Związku należą również ludzie widzący więcej niż przewidują polskie i międzynarodowe normy. Warto zająć się bliżej tą grupą koleżanek i kolegów, grupą pseudoniewidomych, warto, gdyż ich obecność w naszym Związku przynosi wiele zła całemu środowisku. Obserwowałem niektóre środowiska niewidomych, przebywających w Ośrodku Leczniczo-Rehabilitacyjnym w Muszynie. Nie zawsze można było zorientować się, kto jest niewidomym, a kto przewodnikiem. Ciężko poszkodowani inwalidzi, tacy, co to "woleliby ręki, nogi i głowy nie mieć, byle widzieć", swobodnie przez całą jadalnię obserwują wchodzących na posiłki, bez trudu poznają znajomych i widzą, co niosą w rękach. Nasuwają się pytania: po co im przewodnicy? Dlaczego Związek ponosi koszty skierowań dla przewodników takich niewidomych? Co oni robią w PZN? Pewien działacz, kłócąc się z niewidomym na wczasach w Muszynie, nazwał go ślepakiem. Na zjeździe swojego okręgu działacz ten bez trudu odczytał z kartki płomienne wystąpienie przeciwko ludziom widzącym, twierdząc: "My, niewidomi, nie możemy dopuścić, aby widzący panoszyli się w naszym Związku. Tylko niewidomi potrafią zrozumieć innych niewidomych". Czy aby na pewno i czy tacy niewidomi? Nie byłem świadkiem tych wydarzeń, znam je z relacji innych, ale sam natomiast mogłem stwierdzić, że dla tego działacza czarnodrukowe pismo nie stanowi żadnych tajemnic. Myślę, że nie ma on moralnego prawa przemawiać w imieniu niewidomych. Uczestniczyłem kiedyś zjeździe okręgu, którego niewidomy kierownik swobodnie odczytał sążniste sprawozdanie z działalności. Nie wiem, jak przyjęli to zaproszeni przedstawiciele władz, ludzie widzący, ja byłem zażenowany. Jak tacy ludzie mogą domagać się uprawnień, które powinny przysługiwać całkowicie niewidomym? Trzeba mieć tupet! Jak to się dzieje, że niewidomi godzą się na to we własnym Związku? Przecież dla kilku tysięcy całkowicie niewidomych łatwiej uzyskać jakieś uprawnienia niż dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi, dla których nie są one niezbędne. Cóż, jakoś boimy się tego tematu. Na ostatnich Zjazdach zmiana nazwy Związku, która mogłaby częściowo uporządkować sprawę i być podstawą dalszych zmian, nie była nawet przedmiotem obrad. Wnioski w tej sprawie były odrzucane niemal bez dyskusji. Może sprawa wróci na kolejnym Zjeździe. Do Zarządu Głównego wpływają listy. Oto dwa wybrane. "Jestem inwalidą II grupy z powodu wzroku. Mam samochód i prawo jazdy, ale prowadzę tylko wtedy, gdy jedzie ze mną osoba, która dobrze widzi. Czy mogę być członkiem PZN?". "Zwracam się do Zarządu Głównego o pomoc. Jestem niewidomym II grupy. Do Związku należę już osiem lat. Miałem prawo jazdy i samochód. Jeździłem i nikomu to nie przeszkadzało. Teraz zabrali mi prawo jazdy. Związek powinien coś z tym zrobić, przecież to głupota. Dla inwalidów nawet specjalnie dostosowuje się samochody, wydaje się na to pieniądze, a tu wystarczy tylko zmienić nieżyciowe, głupie przepisy". Przykłady niewidomych kierowców można mnożyć. A to zebranie koła zbyt długo trwa, a on po ciemku boi się jechać. A to ma kłopoty, jak jest silne słońce, jak jeździć, aby jakiś inny niewidomy tego nie zobaczył. Od dawna w naszym środowisku pojawiają się żądania, aby zrobić porządek z takimi niewidomymi. I są one w pełni słuszne. Jak cię widzą, tak cię piszą. A jak nas widzą? Cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że większość takich przypadków jest niezauważalna dla otoczenia. Są to niewidomi incognito, na pół i ćwierć etatu, niewidomi tajni, ujawniający się tylko, gdy im to potrzebne. Właśnie mogłoby to być niezauważalne, gdyby "ciężko poszkodowani" inwalidzi, ci dotknięci "najcięższym kalectwem" nie domagali się zaspokajania swoich rzeczywistych i urojonych potrzeb, powołując się na swoje inwalidztwo. Wtedy sprawa się komplikuje, okazuje się, że niewidomy widzi. Sytuację dobrze ilustruje dowcip. Na milicjanta kierującego ruchem na skrzyżowaniu wpada rowerzysta. Poturbowany krzyczy: "Coś pan zwariował!" Sprawca wypadku wyciąga legitymację PZN. Zaszokowany milicjant bardzo przeprasza, że się nie odsunął w porę, ale tłumaczy, że nie wiedział. Żądania uporządkowania takich spraw w naszym Związku są w pełni uzasadnione, ale jak to zrobić? Ludzie ci mają grupy inwalidzkie, stwierdzone czarno na białym przez organa do tego celu specjalnie powołane, tj. przez lekarskie komisje do spraw inwalidztwa i zatrudnienia. A wiadomo przecież, że niełatwo udowodnić, ile kto widzi. Związek ciągle zgłasza w ZUS problemy orzecznictwa, a raczej jego błędy. Jak dotąd, bez skutku. Przed laty otrzymałem nawet nagrodę ówczesnego ministra pracy, płac i spraw socjalnych za krytykę między innymi pracy KIZ. Problemy są zgłaszane, pieniądze stanowiące tę nagrodę dawno wydane i zapomniane, a komisje do spraw inwalidztwa działają, jak działały. Nie bardzo wiadomo, co w tej sprawie można zrobić. Na pewno nie jest wyjściem, jak domagają się tego niektórzy niewidomi, zgłaszanie do ponownego przebadania tych członków naszej organizacji, którzy, jak się wydaje, widzą więcej niż dopuszczają normy. Nie zawsze bowiem takie badanie dałoby pozytywne rezultaty, ale nie to jest najważniejsze. Gdyby nasz Związek podjął się roli tropiciela pseudoniewidomych, wprowadziłoby to bardzo niekorzystne stosunki międzyludzkie. Ludzie zaczęliby bać się i udawać jeden przed drugim. Wytworzyłoby to bardzo trudną sytuację i prawdopodobnie niczego nie zmieniłoby. Nie mamy jeszcze dostatecznej ilości aparatury do obiektywnego badania stanu wzroku. Jak na razie bardzo łatwo jest wprowadzić lekarza w błąd. Może kiedyś, gdy będzie powszechnie dostępna taka aparatura, łatwiej będzie problem ten rozwiązać. I jeszcze jedno. Znam takich, którzy domagają się ścigania tych niewidomych oszustów, ale nie znam tych, którzy chcieliby to robić. Zarząd Główny PZN zajął stanowisko w tej sprawie, ale dotyczące tylko "niewidomych kierowców". Ze względu na bezpieczeństwo użytkowników dróg i samych naszych wytrawnych kierowców, co to "jeżdżą już kilka lat i wypadku nie spowodowali", należy zgłaszać takie przypadki do wydziałów komunikacji. Niech się kierowcy decydują, czy są niewidomymi, czy też nie. 9.4. Potrzeby słabowidzących Pisałem już o słabowidzących pomagających niewidomym i o tych, którzy widzą więcej niż przewidziano dla inwalidów II grupy. Słabowidzący jednak to nie tylko ci pomagający i widzący oszuści, udający niewidomych. Słabowidzący mają też poważne trudności i ograniczenia. Trudności te są inne niż niewidomych, ale niekiedy bardzo uciążliwe. Ich potrzeby również muszą być zaspokajane. Ojciec słabowidzącego dziecka pisze: "Córka moja, uczennica piątej klasy, potrzebuje pomocy optycznych: lekkich okularów, zeszytów z pogrubioną linią i kratką, książek pisanych grubszym drukiem. Bez tego trudno jej się uczyć. A tu jakiś zakuty biurokrata wymyślił, że za dobrze ona widzi, aby jej PZN pomagał. Gdzie ja mam się udać o pomoc, przecież żadna inna organizacja o źle widzące dzieci nie dba". Najpierw wyjaśnienie. To nie biurokraci w PZN wymyślili normy utraty wzroku, umożliwiające uznanie kogoś za niewidomego, a tym samym przyjęcie do PZN. W naszym kraju obowiązują międzynarodowe normy widzenia, które pozwalają uznać osobę z wadą wzroku za niewidomą. Jesteśmy zatem w zgodzie z innymi krajami i Światową Unią Niewidomych. Jesteśmy w zgodzie - to prawda, ale co z tego wynika? Przecież uczennica, o której pisał jej ojciec i tak nie może korzystać z niezbędnej pomocy. Polski Związek Niewidomych jest wielką organizacją. Jej członkowie mają duże potrzeby, ma ona jednak ograniczone możliwości. Nie można więc dziwić się, że PZN nie bardzo chce i może brać na siebie dodatkowe obowiązki udzielania pomocy dziesiątkom tysięcy niedowidzących. Tak to wygląda od strony naszego Związku, ale nie jest to cała prawda. Przez dziesięciolecia przeciwstawialiśmy się próbom utworzenia specjalnego stowarzyszenia, którego celem byłaby pomoc słabowidzącym. I to był nasz błąd. Z drugiej strony obecnie nikt już nie może przeszkodzić w powstaniu i działalności takiego stowarzyszenia. Mimo to słabowidzący, jak dotąd, nie zdołali powołać organizacji skutecznie dbającej o zaspokajanie ich potrzeb. Kto wie, czy nie pierwszą potrzebą jest utworzenie silnej organizacji, zrzeszającej osoby słabowidzące i udzielającej im pomocy na miarę ich potrzeb. Dla słabowidzących niezmiernie ważnym zagadnieniem jest zaopatrzenie w różnorodny sprzęt optyczny. PZN ma tu spore osiągnięcia, ale daleko jeszcze do zaspokojenia wszystkich potrzeb. Jest to kwestia zarówno umożliwienia zakupu odpowiedniego sprzętu, jak i pomocy finansowej na taki zakup. Niektóre pomoce optyczne są bardzo drogie i nie wszyscy mogą za nie zapłacić. Jest również kwestia doboru odpowiednich pomocy optycznych. Okuliści często nie orientują się w istniejących możliwościach. I znowu PZN wychodzi naprzeciw osobom słabowidzącym. W Warszawie np. utworzona została Poradnia Rehabilitacji Wzroku Słabowidzących. Dzięki staraniom Związku Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej szkoli specjalistów usprawniania widzenia. To dopiero początki, więc potrzeby zaspokajane są w niewielkim stopniu. Zastanówmy się jednak, czy jest to najpilniejsze zadanie PZN? Czy to w ogóle jest zadanie dla Związku? Słabowidzący mają często trudności w przystosowaniu do zmieniających się warunków życia. Czasami przy odpowiednim oświetleniu zachowują się jak ludzie widzący. Gdy oświetlenie zmienia się - staje się nadmierne czy zbyt słabe - zaczynają zachowywać się jak niewidomi. Powoduje to nieporozumienia i trudności współżycia z ludźmi. Do podobnych nieporozumień prowadzić może choćby wspólne oglądanie telewizji czy filmu w kinie. Człowiek z ograniczonym widzeniem może bowiem przeszkadzać innym widzom. Ma on także ograniczone możliwości pracy zawodowej, gdyż nie każdą pracę może wykonywać. Znowu, jak dotąd, nie było żadnej organizacji, która zajmowałaby się zatrudnianiem tych osób. Często ludzie słabowidzący, ubiegający się o pracę, odsyłani byli do spółdzielni niewidomych, bo gdzie indziej zatrudnienia dla nich nie było. Bieda w tym, że i w naszych spółdzielniach pracy dla nich też często nie było, bo musiała być najpierw dla niewidomych. Niedowidzący z III grupą nie liczyli się do wskaźnika zatrudnienia niewidomych i nie chciano ich w naszych spółdzielniach. Jak to będzie obecnie? Na pewno nie lepiej, bowiem pracy brakuje nawet dla osób pełnosprawnych. Co będzie więc ze słabowidzącymi? Oczywiście mam tu na myśli inwalidów zaliczonych do III grupy, ale i z pozostałymi nie będzie lekko. Niewidomy ma łatwiejszą sytuację społeczną. Jest niewidomym, nie może i nie powinien udawać człowieka widzącego i nie ma problemu. Słabowidzący jest często traktowany jak człowiek widzący i sam się tak zachowuje. Niestety, człowiekiem widzącym nie jest, a udawanie prowadzi niejednokrotnie do bardzo przykrych nieporozumień. Występują one w kontaktach z innymi ludźmi, niekiedy nawet z najbliższego otoczenia, z rodziny. Z nieznajomymi oczywiście nieporozumień jest znacznie więcej. Z tego powodu przeżywa on często stresy, co daje niemiłe konsekwencje psychiczne i społeczne. Byłem kiedyś na sympozjum poświęconym problematyce słabowidzących. Gdy dyskutanci mówili o problemach słabowidzących, całkowicie niewidoma koleżanka zabrała głos i powiedziała, że ona chciałaby mieć właśnie takie problemy. Twierdziła, że trudności niewidomych są znacznie poważniejsze i raczej o nich należy mówić. Przypuszczam, że wiele osób myśli podobnie. Może jednak warto na te zagadnienia popatrzeć z punktu widzenia słabowidzących. Należy wziąć pod uwagę ich subiektywne doznania, oceny, przeżycia i doświadczenia. Obiektywnie rzecz ujmując, na pewno im mniej człowiek widzi, tym jego trudności są większe, a największe wówczas, gdy nie widzi zupełnie. Subiektywnie natomiast sprawy te mogą wyglądać zupełnie inaczej. Zechciejmy pomyśleć, jak byśmy się czuli, gdybyśmy posiadali na przykład 50 tys. dolarów. Bylibyśmy bogaci. A czy z taką kwotą na koncie amerykański przemysłowiec również czułby się bardzo bogaty? Wiemy, że ograniczenia wynikające z braku wzroku są bardzo uciążliwe, a spowodowane osłabieniem wzroku - znacznie mniejsze. To prawda, ale pomyślmy, jakie ograniczenia wynikają ze zeszpecenia twarzy, na przykład przez blizny po poparzeniu. Fizycznie rzecz biorąc - żadne. Człowiek z taką zeszpeconą twarzą jest sprawny, jak poprzednio, ale czy czuje się równie dobrze jak poprzednio? Czy osiemdziesięcioletni dziadek, gdy ulegnie takiemu zeszpeceniu, będzie je tak samo ciężko przeżywał jak osiemnastoletnia dziewczyna? Myślę, że przykład ten powinien przekonać nas, że subiektywne odczucia są niejednokrotnie ważniejsze od obiektywnych trudności i ograniczeń. Można być całkowicie niewidomym i jeszcze mieć dodatkowe kalectwo i czuć się dobrze, być aktywnym, korzystać niemal w pełni z życia. Można też mieć tylko trochę osłabiony wzrok i czuć się nieszczęśliwym, bo inni widzą znacznie lepiej. Znamy na pewno z naszego otoczenia całkowicie niewidomych, którzy lepiej radzą sobie w życiu niż niektórzy z drugą grupą inwalidztwa. I jeszcze jedno. Warto sobie uświadomić, że odległość od sukcesu ma olbrzymi wpływ na przeżywanie porażki. Zawodnik, który przegrywa bieg na ostatnim czy przedostatnim miejscu, na ogół łatwiej godzi się z porażką, niż ten, który zajął drugie miejsce, przegrywając o drobny ułamek sekundy. Drużyna piłki nożnej, która nie mogła nawiązać równorzędnej walki - łatwiej godzi się z porażką niż ta, która walczyła jak równy z równym, a mimo to przegrała. Słabowidzący są bliżej sukcesu, bliżej ludzi widzących, dlatego może być im trudniej godzić się z ograniczeniami, trudniej zaakceptować inwalidztwo. Całkowicie niewidomi na ogół rozterek takich nie przeżywają, łatwiej akceptują swoje inwalidztwo. Nie przeżywają ciągle, od nowa swoich porażek, tak jak to ma miejsce niekiedy u słabowidzących. 9.5. Zróżnicowane uprawnienia Z trudnościami i oporami, ale skutecznie, do prawa i praktyki Polskiego Związku Niewidomych weszły zróżnicowane uprawnienia członków naszej organizacji. Są one uzależnione od ich potrzeb, między innymi, od stopnia inwalidztwa od możliwości finansowych to jest dochodów niewidomego. I stało się dobrze, ale począwszy od 1993 r. znowu następuje zrównywanie tych uprawnień. Jest to spowodowane odrębnymi zasadami udzielania pomocy stosowanymi przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Zróżnicowanie uprawnień miało i ma wielu przeciwników. "Jestem członkiem PZN, płacę takie same składki, jak inni, a nie dali mi dotacji na zakup lodówki"; "Co za idiota wymyślił takie podziały? Można było przynajmniej pierwszą grupę zostawić w całości, a nie dzielić jej na trzy. Wszyscy niewidomi są takimi samymi inwalidami i członkami PZN." Tak piszą i mówią niektórzy niewidomi, czasami również działacze naszego Związku. O składkach członkowskich piszę w rozdziale 10.4, nie będę więc teraz dłużej się nad tym zatrzymywać. Zwrócę uwagę tylko, że składki stanowią drobny odsetek budżetu Związku i nie mogą być rozpatrywane jako znaczący wkład członków w finansowanie działalności PZN. Co się zaś tyczy pytania o idiotę, odpowiadam, że między innymi ja jestem gorącym zwolennikiem zróżnicowania uprawnień członków PZN oraz w znacznej mierze autorem odpowiednich uregulowań prawnych tego zagadnienia. Oczywiście sam nic bym nie osiągnął. Władze Związku uznały jednak słuszność postulatów i zatwierdziły odpowiednie regulaminy. Wielu niewidomych, z uznaniem przyjęło tę regulacje, a wcześniej wspierało odpowiednie dążenia. Bez tego wsparcia, nie byłoby zmian regulaminów w kierunku zróżnicowania uprawnień. Nie znaczy to jednak, że nasze prawo jest w tym zakresie doskonałe. Na pewno w przyszłości ulegać ono będzie dalszym zmianom. Ważne jest jednak, że przed kilkoma laty, zrobiony został początek. Skąd biorą się zastrzeżenia? Otóż w społeczeństwie naszym ukształtowało się nieprawidłowe, bardzo szerokie pojęcie egalitaryzmu. Przy regulacjach płac, pracownicy mówią: "Ja mam taki sam żołądek. Dlaczego otrzymałem mniejszą podwyżkę?". Podobnie ma się sprawa ze świadczeniami społecznymi i wszystkimi innymi. Nie kwestionuję podobieństwa żołądków wszystkich ludzi. Ale też trudno się zgodzić, że zarobki powinny zależeć od tego rodzaju podobieństw. Zróżnicowanie zarobku zależyć powinno od ilości i jakości pracy, od jej uciążliwości, odpowiedzialności, wymaganych kwalifikacji, a nie od podobieństw anatomicznych. Tak samo pomoc PZN świadczona na rzecz członków tej organizacji, musi być uzależniona od kilku czynników, a przede wszystkim od potrzeb niewidomego. Potrzeby te zaś wynikają z charakteru i stopnia jego inwalidztwa. Trzeba też uwzględniać możliwości finansowe samego niewidomego, a więc jego dochody, stan rodzinny oraz możliwości Związku. W przypadku braku pieniędzy, nawet najpilniejszych potrzeb zaspokoić nie można. Dysponujemy niewystarczającymi funduszami, a więc musimy dążyć do zaspokajania najważniejszych potrzeb niewidomych. Jak już wspomniałem, potrzeby uzależnione są głównie od stopnia i charakteru inwalidztwa. Nawet niewielkie pozostałe niewidomemu możliwości widzenia poważnie ułatwiają życie codzienne. A przecież większość członków PZN dysponuje liczącymi się resztkami wzroku. Można uznać za niesprawiedliwe przyznanie wyższej dotacji całkowicie niewidomemu i niższej, zaliczonemu w prawdzie do pierwszej grupy inwalidów, ale dysponującemu pewnymi możliwościami widzenia. Czy w takim razie, sprawiedliwe jest, że całkowicie niewidomy, częściej nabija guzy, rozbija okulary, niszczy i brudzi odzież oraz obuwie, że trudniej mu się żyje i trudniej radzi sobie w każdej sytuacji, częściej korzysta z pomocy innych ludzi? Jeżeli nie? Do kogo można wnieść reklamację? Człowiek zaliczony do drugiej grupy najczęściej może jeszcze przeczytać zwykłe pismo, własnoręcznie zrobić notatkę, napisać i zaadresować list. Całkowicie niewidomy, też może tego dokonać, ale przy pomocy maszyny do pisania. Komu więc taka maszyna jest bardziej potrzebna? Monookular natomiast, czy powiększalnik telewizyjny, całkowicie niewidomemu są nie przydatne, a dla słabowidzącego mogą być wręcz nieocenioną pomocą. Czy Związek, w imię równości uprawnień, ma udzielać takiej samej pomocy na zakup maszyn do pisania słabowidzącym, jak całkowicie niewidomym? Czy ma również, w imię tej równości uprawnień, przyznawać całkowicie niewidomym monookulary i powiększalniki telewizyjne chociaż są one im zupełnie zbędne? Dla niewidomych z poważnie osłabionym słuchem może najważniejszą pomocą rehabilitacyjną będzie aparat słuchowy. Czy Związek dlatego wszystkich swoich członków ma wyposażyć w takie aparaty? Nie. To może i głuchoniewidomym nie należy w ten sposób pomagać? Aparaty słuchowe są im w prawdzie bardzo potrzebne, ale pomoc w ich uzyskaniu prowadzi do zróżnicowania świadczeń i uprawnień. To może lepiej nie zajmować się tak wyszukanym sprzętem rehabilitacyjnym? Są niewidomi bez kończyn dolnych i górnych, głuchoniewidomi chorzy na cukrzycę, z upośledzeniem umysłowym, całkowicie niewidomi i słabowidzący. Czasami, to dodatkowe inwalidztwo czy schorzenie, sprawia więcej ograniczeń i trudności niż brak wzroku. Można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że im inwalidztwo jest cięższe, im bardziej złożone, (tj. występują dwa i więcej inwalidztw jednocześnie), tym większe ograniczenia powodują w życiu człowieka. Człowiek taki potrzebuje więcej różnorodnego sprzętu rehabilitacyjnego, większej pomocy ze strony innych ludzi i naszego Związku. Istnieje też inna strona tego samego zagadnienia. Dla wykonywania pracy zawodowej niewidomemu naukowcowi potrzebna jest inna pomoc niż masażyście czy rolnikowi. Nie ma miejsca na dogłębne wykazywanie wszystkich różnic. Trzeba jednak je uznać. Rozejrzyjmy się wokół siebie. Na pewno zobaczymy tych niewidomych, którzy jeżdżą rowerami, czytają gazety, i tych, którzy nie mogą przyjść samodzielnie do naszej świetlicy np. na Dzień Seniora. A są i tacy, którzy z powodu inwalidztwa czy dodatkowych schorzeń z łóżka wstać nie mogą. Czy potrzeby tych wszystkich inwalidów wzroku są jednakowe? Czy jednakowa powinna być dla nich pomoc naszego Związku? Może po zastanowieniu się dojdziemy do wniosku, że równo to nie zawsze znaczy sprawiedliwie? 10. Niektóre warunki działalności PZN 10.1. Nasz Związek Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie: czy Polski Związek Niewidomych jest naprawdę naszym Związkiem? Ustalenie co jest nasze, a co nie, nastręcza sporo trudności, zarówno w odniesieniu do PZN jak ównież sensie ogólnym. Bardzo rażą mnie wypowiedzi niektórych dziennikarzy i polityków, również tych, których szanuję - mówiących: "w tym kraju" zamiast "w naszym kraju". Tak jakoś ukształtowana została nasza świadomość, że pod pojęciem "my" kryjemy się rzeczywiście my, ci lepsi, sprawiedliwsi, uczciwsi, a pod pojęciem "oni" - władze drańskie, uciskające, kradnące, zakłamane, obce, nie nasze. Dziesiątki lat takiego stosunku do władzy, mieniącej się polską i ludową, i wcześniej do władz okupacyjnych, nie mogły pozostać bez śladów w naszej świadomości. Ślady te jednak nie ułatwiają nam zadania przebudowy życia społecznego, nie ułatwiają również działalności tej władzy, którą gotowi jesteśmy uznać za swoją. Na stosunek do Polskiego Związku Niewidomych składa się wiele czynników - ten ogólny ukształtowany historycznie, a odnoszący się do wszelkich organizacji i władz również. Związek nasz jest jednak szczególną organizacją. Z całą odpowiedzialnością można twierdzić, że wielu członków PZN nie czuje się niewidomymi, co najwyżej słabowidzącymi. Czy więc jest to ich Związek? Aby można było uznać coś za swoje, konieczne jest moim zdaniem spełnienie kilku warunków, między innymi przynależność do takiego Związku musi być dobrowolna. Statut PZN gwarantuje dobrowolność zrzeszania się w naszym Związku, ale czy nie jest to dobrowolność pozorna? Zastanówmy się, kto z nas należałby do tej organizacji, gdyby dobrze widział? Nikt nas nie zmusza do zapisywania się do PZN, ale czy i nic nas do tego nie zmusza? Drugim warunkiem, niezbędnym do uznania jakiejś organizacji za własną, jest świadomość swoich możliwości, swego wpływu na jej działalność. Pomyślmy tylko, iluż to niewidomych twierdzi, że nic w tym Związku zrobić się nie da, że opanowały go kliki, które panoszą się, jak chcą. Nieważne, czy jest to prawdziwe, czy nie. Świadomość taka uniemożliwia skuteczne działanie, a nawet podejmowanie jego prób. Z czasem sytuacja doprowadzi do tego, że nawet nieprawdziwy pogląd stanie się subiektywną prawdą, uniemożliwiającą nie tylko jakiekolwiek działanie, ale również uznanie Polskiego Związku Niewidomych za własny. Ważnym warunkiem uznania zrzeszenia za własne jest znajomość i zrozumienie jego celów, działalności, praw, którymi się rządzi. Z przykrością należy stwierdzić, że znajomość ta i zrozumienie są znikome i nie mogą być inne. Większość członków PZN utraciła wzrok. Zanim to nastąpiło, ludzie ci o naszym Związku najczęściej nawet nie słyszeli, a to, że się w nim znaleźli, uważają za wielką tragedię. Są przeważnie w wieku podeszłym, co nie ułatwia wchodzenia w nowe środowiska, poznawania ludzi, organizacji i uczenia się nowych sposobów życia. Gdyby Związek nie był tym ludziom potrzebny, nigdy nie szukaliby w nim swojego miejsca. O prawdziwości takich twierdzeń świadczą bardzo często skargi niewidomych działaczy kół i okręgów PZN. Uskarżają się oni, że nowo wstępujący do Związku najpierw pytają: "Co tu można dostać?". Z sytuacją taką niestety trzeba się pogodzić. Trudno oczekiwać, aby nowo ociemniały i to przeważnie nie całkowicie, zwłaszcza starszy, oczekiwał od PZN czego innego, jak tylko pomocy materialnej. Nawet młodszy ociemniały nie wie i nie może wiedzieć, jaka pomoc jest mu potrzebna. O potrzebie rehabilitacji, sprzętu rehabilitacyjnego, możliwościach wyjazdu na wczasy i wycieczkę trzeba go dopiero przekonać. Wie natomiast, że zapomoga zawsze się przyda, dary, odzież czy żywność "też mogą być". Warto i o takich problemach naszej związkowej rzeczywistości czasami pomyśleć. Warto również wiedzieć, że samo pojęcie działalności społecznej w naszym kraju zostało poważnie zdyskredytowane. Uważam, że i tak pod tym względem jest w PZN znacznie lepiej niż gdzie indziej. Myślę, że próba zastanowienia się nad tymi i podobnymi zjawiskami, wymiana poglądów pozwoli nam na lepsze zrozumienie ludzi i ich postaw, nawet tych, z którymi nie możemy się pogodzić. Czy nie jest denerwujące takie postawienie problemu przez niewidomego?: "Myślałem, że zależy wam na tym, aby wszyscy niewidomi należeli do Związku". Stwierdzenie takie znalazłem w liście napisanym do mnie jako pracownika Zarządu Głównego PZN. Wynika z niego, że pracownicy PZN, a może i działacze, mają jakieś korzyści z każdego, kto do Związku wstąpi, że ci wstępujący nic z tego nie mają, a tylko umożliwiają wykonanie "planu" związkowym biurokratom. Niewidomy ten dalej pisał, jak to w jego kole nic nie robią, jak w okręgu nic załatwić nie można. Rozumiem i wiem, że nie zawsze w naszym Związku wszystko idzie jak należy, ale zwróćcie, drodzy Czytelnicy, uwagę na określenie: "w kole nic nie robią". Niby kto nic nie robi? Z listu tego wcale nie wynikało, że ten niewidomy sam coś robi. On tylko narzeka. Dla iluż to członków zarząd koła PZN, zarząd okręgu, działaczy i pracowników Związku to "oni". Ci właśnie "oni" są źli, nic nie robią, dbają tylko o siebie. Przykro, ale nawet niektórzy, i to znani działacze też nie czują się odpowiedzialni za Związek, w którym pełnią ważne funkcje. Przed kilku laty pewien działacz, członek Zarządu Głównego PZN, bardzo krytykował regulamin, który właśnie wszedł w życie. Wołał: "Co Wy tam robicie w tym Zarządzie Głównym? Za co pieniądze bierzecie? Jak można takie głupoty wypisywać?" Regulamin ów był zaopiniowany przez komisję pomocy rehabilitacyjnych Zarządu Głównego PZN i przyjęty przez Zarząd Główny. Wcześniej opinie na jego temat zbierane były we wszystkich okręgach. Przygotowany był i wprowadzony w sposób jak najbardziej demokratyczny i prawidłowy. Działacz krytykujący regulamin brał udział w plenarnym posiedzeniu Zarządu Głównego PZN, na którym regulamin ten został przyjęty. Nie zgłosił wówczas żadnych uwag, a wcześniej jako kierownik okręgu też nie. Działacz ten głosował za jego przyjęciem. Jak więc należy rozumieć jego pretensje? Zachowanie takie najdelikatniej określić można jako nieodpowiedzialne. Nie jest to jedyny przypadek działacza, dla którego organ statutowy, w którym niby pracuje, jest czymś obcym, nie utożsamia się z nim i nie bierze odpowiedzialności za decyzje, które zapadają z jego udziałem. Jak już pisałem, poziom świadomości w naszym Związku nie może być uznany za zadowalający. Na poparcie tego twierdzenia opiszę zdarzenie, którego byłem świadkiem. Warszawski okręg PZN zorganizował spotkanie w sprawie zatrudnienia niewidomych. Była pełna sala konferencyjna. Przed rozpoczęciem ktoś szepnął prowadzącemu: "Właśnie wchodzi prezes". Między moimi sąsiadami nawiązała się rozmowa. "Kto jest teraz prezesem, po Lemańczyku?". Odpowiedź: "Nie wiem, ja się tym mało interesuję". Za chwilę prowadzący wita przewodniczącego Zarządu Głównego mgr. Tadeusza Madzię. Przy moim stoliku słyszę: "A, Madzia". Głos drugi: "Tak, Madzia". W ten sposób ta zawiła kwestia została rozwiązana. Niska, czy wręcz bardzo niska frekwencja na zebraniach sprawozdawczo-wyborczych i zebraniach informacyjnych kół PZN jest tu również wymowna. Wszystko, o czym wspomniałem wcześniej i pewnie jeszcze kilka innych przyczyn wpływa na taki stan rzeczy i nie jest łatwo to zmienić. Nie podnoszę tych kwestii po to, aby zdyskredytować członków naszej organizacji i jej działaczy. Uważam natomiast, że lepsze zrozumienie naszego środowiska związkowego, uświadomienie sobie przyczyn negatywnych zjawisk i przejawów życia, uwarunkowań społecznych i psychologicznych ułatwi nam działanie, pomoc ludziom jej potrzebującym, uzyskanie lepszego samopoczucia i uniknięcia błędnych ocen. Nawet miłości nie należy idealizować. Nie prowadzi to bowiem do niczego dobrego, a tylko do rozczarowań. Realizm jest podstawą prawidłowych zachowań i działania, a nie iluzje. Chciałem też przez przybliżenie tej problematyki zwrócić uwagę czytelników, a głównie działaczy naszego Związku, że wspólnie jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co dzieje się w PZN, za wszystko dobro, ale też i za zło. To my, a nie oni, musimy mieć wpływ na życie naszej organizacji. 10.2. Związek czy organizacja? Pewien korespondent "Pochodni" napisał list, w którym krytycznie ocenił działalność naszej organizacji, spotkał się bowiem - jak pisze - z bardzo złym załatwieniem spraw w kole PZN. Nie to będzie jednak przedmiotem moich rozważań. Chcę przedstawić kilka poglądów autora listu i na ich podstawie zastanowić się nad niektórymi postawami wobec naszej organizacji. Obawiam się, że oceny prezentowane w liście nie są odosobnione. Najlepiej jednak oddać głos autorowi listu. Zaczynam od końca listu, gdyż fragment ten zawiera jakby streszczenie jego poglądów. Czytamy: "Uważam, że nie powinno być w ogóle nazwy "związek". "Organizacja" - tak. Tylko taka, w której będą pracować fachowcy, w której mnie będzie się szukać - nie ja Związku." Pojęcia "związek" i "organizacja" są to synonimy. Ważniejszą jednak od nazwy jest działalność. Jaki charakter powinny mieć instytucje i organizacje, których celem jest pomoc niewidomym? Poglądy na ten temat ulegają zmianom i są bardzo zróżnicowane. Według niektórych niewidomy od urodzenia do końca życia wymaga pomocy i opieki. Nie jest on zdolny do samodzielnego życia. Należy dla niego powoływać organizacje i instytucje o charakterze opiekuńczym, gdyż sam nie może przyjmować odpowiedzialności za swoje życie, sprawy i losy. Dzięki takim poglądom powstały zakłady, w których mieściło się wszystko dla niewidomych - od żłobka, przez przedszkole, różne szkoły, zakład pracy i wreszcie dom seniora. Takie "cudo" widziałem w Chemitz w Niemczech. Inni są zwolennikami integracji i głoszą pogląd: "Nic o nas bez nas!". Uważają, że niewidomi są do wszystkiego zdolni i sami powinni za siebie odpowiadać. Z cytowanego fragmentu listu wynika, że jego autor jest zwolennikiem instytucji opiekuńczych, a może tylko... usługowych? W Polsce została przyjęta koncepcja organizacji samopomocowej. Taki charakter ma nasz Związek i wydaje się to w pełni uzasadnione. Są bowiem niewidomi niezaradni, niezdolni do samodzielnego życia, którym koniecznie trzeba pomagać, i tacy, którzy mogą pomagać innym. Stawianie na samodzielność, zaradność, integrację i wzajemną pomoc jest w tej sytuacji celowe, stwarza bowiem podstawy do rehabilitacji psychicznej, a następnie również społecznej. Przytaczam obszerny cytat listu: "...niech mi ktoś powie, po co istnieją takie struktury, jak koła? Po wizycie na Działdowskiej już tylko można się przekonać, że po to, żeby przyszli niewidomi napili się herbaty, zagęścili atmosferę tytoniem, pogadali, ponarzekali, że zabrano im dotację i poszli. Gdzie jest zatem jeden z nadrzędnych - jak mi się wydaje - celów rehabilitacji i działalności PZN, jakim jest integracja? Po co takie spotkania? Ja trochę rozumiem. Z jednej strony to typowe pójście na łatwiznę. Przecież tutaj nie przejmuje się nikt, że niewidomi kiwają się, dłubią w uchu, nikt nie zwraca uwagi na strój itd. Nie ma się czym martwić, na te sprawy nie zawsze już zwraca się uwagę w szkołach". Trzeba przyznać, że jest wiele racji w krytycznej ocenie postaw, tych fizycznych i tych psychicznych, niektórych niewidomych. Jest rzeczą oczywistą, że powinniśmy starać się eliminować tak zwane "blindyzmy". To prawda, ale przecież w żadnym kole nikomu nie każą "dłubać w uchu". W wielu kołach natomiast tworzone są warunki do pożytecznego spędzania czasu, do wzajemnych kontaktów, integracji wewnątrzzwiązkowej. Cytuję list: "Poza tym kilku redaktorów używa pojęcia "nasze środowisko", "nasz związek". Ja osobiście sobie nie życzę. Niech wszyscy działacze i specjaliści od niewidomych wiedzą, że ja - i nie tylko ja - pół życia i zdrowia poświęcam na to, żeby móc żyć wśród ludzi. Często, jadąc w autobusie, wszystkie babcie wypychają mnie niemal z autobusu, bo już Płocka. A dlaczego tak? Bo tam jest jakaś spółdzielnia." Tak, instytucje powoływane specjalnie dla niewidomych mają i ujemne strony. W instytucjach takich gromadzi się wielu niewidomych, wytwarzają się wzorce zachowania i mikrokultura, nie zawsze dobrze odbierane przez otoczenie. Ponadto nie wszyscy niewidomi zachowują się jak należy. Zdarza się, że spółdzielnia czy inny zakład dla niewidomych staje się placówką, kształtującą negatywne postawy wobec inwalidów wzroku. Bez wątpienia powinniśmy zwalczać zachowania kompromitujące nas. Nie da się natomiast uniknąć utożsamiania każdego niewidomego ze spółdzielnią czy innym zakładem. Dla wielu jest to niemiłe, zwłaszcza jeżeli skojarzenia takie mają ujemne zabarwienie. Warto jednak też wiedzieć, że spółdzielczość niewidomych zapewniła warunki życia przez kilkadziesiąt lat tysiącom niewidomych. Kryzys tej spółdzielczości stał się osobistą tragedią wielu osób i rodzin. Prawda, że była to nienajlepsza droga, ale taka lub podobna była wtedy możliwa. Gorsze jest to, że obecnie nie bardzo potrafimy znaleźć inne rozwiązania. Na rynku pracy tylko dobrze wyszkoleni, dobrze zrehabilitowani, zdolniejsi niewidomi mogą znaleźć swoje miejsce. Jest jednak wielu takich, którzy z trudem radzili sobie w specjalnych spółdzielniach. Ludzie ci nie mają czego szukać w naturalnym środowisku. Warto też wiedzieć, że nawet ci, którzy osiągnęli w życiu bardzo dużo, korzystali z pomocy Związku. Nawet Autor listu, który odżegnuje się od Związku obiema rękami, prawdopodobnie również korzystał z tej pomocy. Prawdopodobnie też będzie z niej korzystać w przyszłości. Mnie przed 30 laty Związek, a głównie ówczesny prezes okręgu i spółdzielni niewidomych w Białymstoku, Józef Stroiński, pomógł znaleźć miejsce w życiu i jego sens. Każdy człowiek korzysta z pomocy innych ludzi i nie ma tu czego się wstydzić. PZN jest organizacją, która stwarza warunki do życia, rehabilitacji, integracji, poczucia człowieczeństwa wielu tysiącom niewidomych. Zawsze działa ona w oparciu o zaangażowanie setek niewidomych aktywistów. Związek nasz jest taki, jakich mamy aktywistów, i czy jest on lepszy, czy gorszy, jest to nasz Związek. Również uważam, że wiele u nas należy zmienić, ale uważam też, że to my musimy zmieniać. Nikt za nas tego nie zrobi. Na pewno jednak niewiele da się osiągnąć przez prezentowanie takiego stanowiska: "Mnie tam powinno się dziękować, że przyszedłem, a nie "porykiwać", bo ja w swoim gabinecie masażu - prowadzę taki od stycznia - uważam za stosowne podziękowanie każdemu pacjentowi, że złożył wizytę." Grzeczność i uprzejmość na pewno powinny obowiązywać w każdych warunkach. Jest to nasz Związek, powinniśmy tam chodzić jak do siebie, ale bez przesady, nie należą się nam za to żadne podziękowania. W każdym naszym kole, każdym okręgu czy innej związkowej placówce powinniśmy móc liczyć na zrozumienie, życzliwość i pomoc. Raz jeszcze podkreślam, to my musimy udoskonalać pracę naszej organizacji, powinniśmy sobie wzajemnie pomagać. Faktem jest, że wielu, którzy uważają się za działaczy, wcale nimi nie jest. Ale gdyby nawet połowa zarządów naszych kół źle pracowała, druga połowa zasługuje na szacunek, gdyż prowadzi dobrą działalność. Pamiętajmy, że niemal cała praca wykonywana jest bezpłatnie, społecznie, głównie przez niewidomych i słabowidzących. To przecież najczęściej działacze ogniw podstawowych pomagają konkretnym osobom. To oni przede wszystkim zasługują na szacunek, ponieważ wykonują najtrudniejszą pracę. Zawsze twierdzę, że znacznie łatwiej jest posiedzieć na zebraniu zarządu okręgu, niż pomóc chociażby tylko jednej osobie. Praca kół PZN jest bez wątpienia niezbędna, o ile oczywiście one pracują. Jeżeli natomiast nie pracuje nasze koło, może warto podjąć w nim działalność i ożywić ją. Może też warto zastanowić się, czy w naszym postępowaniu i poglądach jest wszystko w porządku? Wydaje się, że zmieniać należy również, a może przede wszystkim, siebie. 10.3. O nazwie Związku raz jeszcze Dyskusja o nazwie naszego Związku jest wciąż aktualna. Jedni uważają, że należy ją zostawić bez zmian, inni, że nie. Dla poparcia obydwu stanowisk przytoczyć można poważne argumenty. Opowiadam się zdecydowanie za dostosowaniem nazwy Związku do charakteru inwalidztwa jego członków, czyli do nadania nazwy: "Polski Związek Niewidomych i Słabowidzących". Nie postuluję jednak zrzeszania nowych grup inwalidów wzroku. Związek nasz, ze względów nie tylko organizacyjnych, nie powinien zrzeszać niedowidzących zaliczonych do trzeciej grupy inwalidów, ale na dal tylko niewidomych i słabowidzących zaliczonych do pierwszej i drugiej grupy. Nazwa organizacji zatem, powinna być adekwatna dostanu faktycznego jeśli ma nie być abstrakcyjna, symboliczna lub wprowadzająca w błąd. Nazwa - Polski Związek Niewidomych - nie jest ani abstrakcyjna, ani symboliczna, nie jest też adekwatna do rzeczywistości. Rozumiem uwarunkowania prawne, tradycję, obawy całkowicie niewidomych i wiele innych ważnych czynników, które na to wpłynęły. Chciałbym przedstawić swój punkt widzenia na jeden z czynników: uwarunkowania społeczne - przemawiający za zmianą nazwy PZN. Całkowicie niewidomi nic nie stracili by na umieszczeniu w nazwie Związku również słowa "słabowidzący". Przeciwnie. Na takiej zmianie mogliby jedynie zyskać. Na skutek powiedzmy uznaniowego działania niektórych KIZ, mamy w naszych szeregach pseudo niewidomych, którzy mają prawo jazdy i z prawa tego korzystają, a ich wzrok jest na tyle dobry, że mogą bakterie oglądać bez mikroskopu. Przypadki takie są nam wszystkim znane, ale nie one są tu najważniejsze. Stanowią pomyłkę lub nadużycie i tylko tak należy je traktować. Znacznie poważniejsza sprawa to niewidomi, którzy jednak widzą. Tak. Mówię o widzących niewidomych. Według obowiązującego w naszym kraju prawa, do pierwszej grupy inwalidów z tytułu utraty wzroku, kwalifikują się osoby, które lepszym okiem, po korekcie szkłami, widzą nie więcej niż pięć setnych, to jest 5 procent, lub ich pole widzenia zostało ograniczone i nie przekracza dwudziestu stopni, a do drugiej grupy osoby, których ostrość widzenia nie przekracza jednej dziesiątej to jest, 10 procent, lub pole widzenia zostało ograniczone i nie przekracza trzydziestu stopnii. Podobne zasady obowiązują w innych krajach, tyle, że w większości państw istnieją związki niewidomych i słabowidzących. Widzą więc, nie niewidomi, ale słabowidzący. A u nas? Podane wyżej możliwości widzenia, które kwalifikują zaliczenie do pierwszej lub drugiej grupy inwalidów - umożliwiają posługiwanie się wzrokiem w życiu codziennym. Na podstawie prowizorycznych ustaleń, przyjmuje się, że tylko od 10 procent do 15 procent zwyczajnych członków Związku stanowią całkowicie niewidomi. Są więc oni w zdecydowanej mniejszości. Na ulicy, czy w innych miejscach publicznych, można czasami spotkać niewidomego z białą laską, psem przewodnikiem, lub częściej, z przewodnikiem. W przypadkach takich, na ogół, na pierwszy rzut oka ludzie wiedzą, że mają do czynienia z inwalidą wzroku. Ale nie jest to powszechne zjawisko. Najczęściej niewidomi, trzymają głęboko w kieszeni legitymacje PZN i wyciągają ją tylko w środkach lokomocji zamiast biletu. Nikt nawet domyślić się wtedy nie może, że ma do czynienia z niewidomym. Wyobraźmy sobie zdumienie człowieka, który właśnie, tylko przy takiej życiowej konieczności, może dowiedzieć się, że jego przygodny znajomy jest niewidomy. Wcześniej bowiem, czytał gazetę, oglądał zdjęcia, jechał rowerem, lub robił uwagi dotyczące ładnej buzi i zgrabnych nóżek przechodzącej dziewczyny. Do urzędu wojewódzkiego idzie kierownik okręgu PZN, wiadomo, niewidomy. Urzędnik nie może zorientować się w pliku dokumentów, które mu dostarczył. Wtedy niewidomy kierownik tłumaczy i pokazuje gdzie co jest napisane. Robi to z odległości, z drugiej strony biurka przy czym, dokumenty, którymi sprawnie operuje widzi do góry nogami. Oszustwo? Najczęściej w takich przypadkach nie ma żadnego kłamstwa ani pomyłki. Jest wszystko w najlepszej zgodzie z prawem. Ostrość widzenia jedna dziesiąta, może wystarczyć do czytania zwykłego pisma, a ograniczone pole widzenia często nie stanowi większej trudności przy czytaniu. Nawet, gdy pole widzenia jest wąskie, widzenie szczelinowe, to ostrość widzenia może być stuprocentowa. Grupa inwalidzka została przyznana zupełnie legalnie. I słusznie. Tylko wychodzi na to, że niewidomy widzi. Widzący niewidomy brzmi jak "żyjący nieboszczyk". Jak oceniają takich niewidomych ludzie widzący? Czy oceny te są dla nich pozytywne? Nie jest korzystne, aby ludzie widzący, od których potrzebujemy pomocy, niemal na każdym kroku, dochodzili do wniosków, że utrata wzroku uniemożliwia niewidomym tylko stanie w kolejce, a poza tym, w niczym im nie przeszkadza. Kształtowanie karykaturalnych poglądów na temat inwalidztwa niewidomych i słabowidzących, nie jest chyba nikomu potrzebne. Czy więc zmiana nazwy Związku, przez dodanie słów: "i słabowidzących" nie jest celowa? W moim przekonaniu, pozwoli uniknąć wielu nieporozumień. Jeżeli ktoś pokaże legitymację, z której wynikać będzie, że należy do organizacji zrzeszającej inwalidów wzroku, niewidomych i słabowidzących, co jasno uwidoczniono w nazwie organizacji, to znaczyć będzie, że nie musi on być niewidomym. Może być tylko słabowidzącym. Skupiłem się na jednym aspekcie omawianego zagadnienia. Myślę jednak, że ten społeczny aspekt, jest bardzo istotny i powinien być brany pod uwagę. Nie znaczy to, że inne problemy związane z nazwą naszej organizacji, nie muszą być rozważane. W rozważaniach tych jednak, odbiór społeczny naszego inwalidztwa i zgodność nazwy Związku z charakterem inwalidztwa jego członków nie mogą być pomijane. 10.4. Dlaczego płacimy tak wysokie składki Zarząd Główny Polskiego Związku Niewidomych otrzymuje listy, w których czytamy: "Do Związku należę już 3 lata, płacę składki, a jeszcze nic nie otrzymałem"; "Żona jest członkiem Związku. Od roku płaci składki i nic z tego nie ma. Chciała otrzymać dotację na remont mieszkania, lecz jej w kole powiedzieli, że dobrze nam się powodzi, zapomoga nie przysługuje, są bardziej potrzebujący"; "Tyle lat płacę składki, a gdy coś chcę od PZN, to dla mnie nic nie ma". Nawet delegaci, na niektórych okręgowych zjazdach, zgłaszają wnioski, aby obniżyć składki członkowskie. Jak jest z tymi składkami faktycznie, po co je płacimy i czy są one naprawdę aż tak wysokie? Przynależność do każdej niemal organizacji powoduje konieczność płacenia składek członkowskich. PZN nie jest pod tym względem wyjątkiem. Wpływy ze składek zasilają budżet Związku i dają nam poczucie wkładu w jego finansowanie. Czy jednak to poczucie nie jest nadmiernie wysokie, nieproporcjonalne do rzeczywistości? Zastanówmy się, jaka jest realna wartość płaconych przez nas składek, jakie z tego tytułu ponosimy ofiary? Niewidomi, którzy mają własne źródło utrzymania np. rentę lub zarobki z pracy zawodowej, płacą wyższe składki, natomiast ci, którzy nie posiadają własnych źródeł utrzymania - niższe. Czy składki te są wysokie? Może niektórzy członkowie PZN znajdują się rzeczywiście w tak trudnej sytuacji materialnej, że składki te są dla nich znaczącym wydatkiem, ale w ów czas mogą być zwolnieni z tego obowiązku lub ich składki mogą być obniżone. Dla większości jednak nie powinny stanowić wielkiego problemu. Pomyślmy tylko. Za miesięczną składkę można kupić paczkę nie najlepszych papierosów, albo trochę dołożyć i kupić dwa bilety na przejazd miejskim autobusem. Jeżeli do sprawy podejdziemy inaczej, okaże się, że na jedno skierowanie na turnus rehabilitacyjno-wypoczynkowy, które niewidomi zaliczeni do pierwszej grupy, mogą otrzymać dla swego przewodnika bezpłatnie, musieliby płacić te niższe składki przez około 46 lat; a jeżeli za skierowanie dla siebie, zapłacą tylko 20% ceny - dojdzie dalsze 36 lat. W sumie na taki wyjazd Związek powinien odkładać składki niewidomego przez 82 lata. Oczywiście, nie wszyscy niewidomi wyjeżdżają na takie turnusy. Ale też nie jest to najwyższe świadczenie, z jakiego można skorzystać. Gdybyśmy tak np. chcieli wybrać się na leczenie klimatyczne do prewentorium, Związek na ten cel, musiałby odkładać nasze składki chyba przez całe tysiąclecie. Oczywiście, proporcje te zmieniają się. Czasami są bardziej korzystne, innym razem jeszcze dłuższego czasu trzeba, aby zebrać kwotę równo cenie skierowań np. na turnus prewentoryjny. Niemal każda pomoc, którą otrzymujemy z PZN, jest warta tyle, ile kilkuletnie nasze składki członkowskie. Wyjazd na kurs rehabilitacyjny, udział w imprezie turystycznej czy kulturalnej, zapomoga, dotacja na zakup sprzętu rehabilitacyjnego, kosztuje nieproporcjonalnie dużo w stosunku do wnoszonych składek członkowskich. Załatwienie sprawy wymagającej tylko wysłuchania niewidomego, napisania i wysłania krótkiego pisemka, uwzględniając koszty pracy pracownika, papieru, opłat pocztowych, kosztują niejednokrotnie więcej niż płaci on w ciągu roku w postaci składek. Większość niewidomych korzysta z biblioteki brajlowskiej lub książek mówionych, prasy brajlowskiej, była na jakimś kursie rehabilitacyjnym, wakacjach, wycieczce. Podawałem tu tylko takie wydatki, które są pokrywane z budżetu Związku lub zostały przyznane dzięki staraniom naszej organizacji. Pamiętać należy, że legitymacja PZN uprawnia do korzystania z innych świadczeń i ulg np. komunikacji, opłatach radiowych i telewizyjnych, załatwiania niektórych spraw poza kolejnością. Związek oczywiście nie ponosi bezpośrednich kosztów tych uprawnień. Nie znaczy to jednak, że ich uzyskanie nie wymagało starań, zaangażowania, czasu działaczy społecznych i pracowników etatowych, pisania wniosków, wyjazdów służbowych, rozmów telefonicznych, utrzymania biur. Związek zrzesza kilkadziesiąt tysięcy członków podopiecznych i zwyczajnych. Nie wszyscy korzystają z pomocy Związku w wystarczającym stopniu, jedni więcej, inni mniej, a są i tacy, że prawie wcale. W sumie jednak, biorąc rzecz statystycznie, przeciętny niewidomy, kilka razy w roku korzysta z jakiejś formy pomocy. Kilkadziesiąt tysięcy osób bierze udział w imprezach turystycznych, prawie sto tysięcy w imprezach kulturalnych i rozrywkowych, wypłacamy kilka tysięcy dotacji na zakup sprzętu rehabilitacyjnego, Związek rozprowadza rocznie ponad 2 tysiące skierowań na turnusy rehabilitacyjno-wypoczynkowe i kilkaset na turnusy prewentoryjne. Kilkadziesiąt tysięcy niewidomych korzysta z usług naszych bibliotek. Nie można więc mówić, że nie korzystamy z pomocy Związku. Do każdego egzemplarza"Pochodni" Związek dopłaca równowartość kilkunastomiesięcznych składek. A jak się mają nasze składki do wszystkich wydatków PZN? OtÓż stanowią one tylko znikomy odsetek budżetu. Gdyby nawet wszyscy członkowie płacili te wyższe składki, nie starczyło by to na finansowanie jednej tylko działalności PZN np. biblioteki, albo prowadzenia jednego tylko ośrodka leczniczo-rehabilitacyjnego, czy szkoleń rehabilitacyjnych. Zastanówmy się, czy naprawdę można powoływać się na opłacane składki przy ubieganiu się o jakąś pomoc PZN? Czy składki te są naprawdę zbyt wysokie? Kto wie, czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby zwolnienie wszystkich niewidomych z obowiązku opłacania składek członkowskich. W ten sposób uniknęło by się wielu niedogodności, jak przyjmowanie wpłat przez setki ludzi, działaczy i pracowników, wymiany legitymacji - co może najważniejsze - argumentu: płacę i wymagam. To ostatnie, na szczęście, dotyczy nielicznych niewidomych. Ale dla mnie, takie stawianie sprawy, jest niezrozumiałe. Z pobierania składek jednak, nie można zrezygnować i to nie tylko z powodów finansowych. Składki mają przede wszystkim wymowę moralną. Jest to nasz wkład w finansowanie Związku, symboliczny w prawdzie, ale wkład. Konieczność opłaty składek, jest też, dla wielu członków, czynnikiem zmuszającym do odwiedzenia lokalu PZN. Daje to możliwość zapoznania się z sytuacją życiową niewidomego, jego potrzebami, zaproponowania pomocy, zaproszenia do świetlicy na organizowane imprezy. 10.5. Decentralizacja - cel, czy środek. Obecnie w całym kraju dążymy do decentralizacji wszystkiego, co tylko da się zdecentralizować. Jest to, oprócz rzeczywistej potrzeby, również reakcja na nadmierną centralizację w minionym okresie. Celem decentralizacji jest poprawa efektywności działań, gospodarności, pobudzanie lokalnej aktywności, a w efekcie poprawa warunków życia społeczeństwa. Czy jednak wszystko da się zdecentralizować, czy w każdym przypadku jest to celowe i dobrze służyć będzie realizacji wyżej wymienionych celów? Nasz Związek przeżywa również okres decentralizacji. Warto więc spróbować odpowiedzieć na powyższe pytania. Zwolennicy bardzo daleko idącej decentralizacji, a może - zbyt daleko - twierdzą: "Działacze w terenie najlepiej wiedzą, jak rozwiązać taki czy inny problem, jak najlepiej zaspokajać potrzeby niewidomych, jak załatwiać ich sprawy, co niewidomym trzeba itd.". Bez wątpienia lekarz leczący pacjenta ma i musi mieć prawo doboru najodpowiedniejszych dla niego leków. Leków na pewno nie może zapisywać minister zdrowia tylko ten lekarz, który danego pacjenta leczy. Ale czy można dać każdemu lekarzowi prawo kwalifikowania leków, dopuszczania do ich stosowania. Przecież lekarze praktycy nie mają możliwości prowadzenia badań skuteczności poszczególnych leków ani ubocznych skutków ich stosowania. Kwalifikacją taką musi zajmować się wyspecjalizowana instytucja mająca możliwość prowadzenia niezbędnych badań i korzystania z wyników podobnych badań prowadzonych poza granicami kraju. Zajmuje się tym odpowiednia komisja Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej i tak być musi. Ministerstwo Zdrowia funkcje tej komisji mogłoby zlecić np. Akademii Medycznej w Białymstoku. Niczego by to jednak nie zmieniło. Nadal decyzje o dopuszczeniu poszczególnych leków podejmowane byłyby centralnie, bo nieważne, gdzie i przez kogo są one podejmowane, ważne, że dotyczą całego kraju. Zastanówmy się, czy Związek nasz może każdą działalność zdecentralizować? Oczywiście nie. Okręgi nie mogą podejmować niektórych działań, jedynie na zaspokojenie własnych potrzeb. Nie mogą np. organizować obozów dla studiującej młodzieży niewidomej. Mają po prostu zbyt mało takiej młodzieży. Podobnie ma się sprawa z głuchoniewidomymi, organizowaniem dużych imprez sportowych, festiwali muzycznych. Centralnie wydawane są książki, podręczniki, czasopisma i prowadzona jest inna działalność. "Centralnie" nie oznacza jednak na potrzeby Zarządu Głównego, ale dla niewidomych z całego kraju. I chyba tak być musi. Mówiąc o decentralizacji, na ogół nie myślimy o wymienionych działalnościach. Chodzi nam o swobodę wszelkich działań w terenie. Chodzi o przekazanie jak najwięcej uprawnień "w dół" - przede wszystkim do okręgów, zaś do kół mniej chętnie. Motywacja jest tutaj prosta i "przekonująca" - działacze terenowi najlepiej wiedzą, znają, rozumieją itd., itp. Czy rzeczywiście najlepiej? Skąd bierze się takie przekonanie? Może to i chwytliwe, nośne hasło, ale czy może odpowiadać rzeczywistości? Niedawno byłem świadkiem dyskusji kilku działaczy na temat sprzętu rehabilitacyjnego. Osoba pierwsza stwierdziła: "Przecież my w terenie najlepiej wiemy, czy dla pani X, która jest całkowicie niewidoma i ma troje małych dzieci, pralka automatyczna jest podstawowym sprzętem, czy nie". Zapytałem więc, czy pralka automatyczna jest podstawowym sprzętem rehabilitacyjnym tylko dla pani X, czy dla wszystkich całkowicie niewidomych kobiet wychowujących małe dzieci? Na pytanie to nie otrzymałem odpowiedzi wprost, ale wynikła ona z dalszego ciągu dyskusji. Osoba druga zaczęła udowadniać, że dla niewidomej kobiety, samodzielnie prowadzącej gospodarstwo domowe, pralka jest podstawowym sprzętem, bardzo przydatnym, koniecznym itd. W odpowiedzi zabrała głos osoba trzecia, która udowadniała równie przekonująco, że pralka automatyczna nie jest podstawowym sprzętem rehabilitacyjnym, że pełni ona takie same funkcje w przypadku niewidomej kobiety, jak kobiety widzącej. Co najwyżej za podstawowy sprzęt rehabilitacyjny może być uznany oznakowany brajlem programator pralki, a nie cała pralka i dotacja może być tylko na programator. Działacze ci pochodzili z różnych okręgów, a w okręgach swych mieli głos znaczący. Jak więc jest z tą niepodważalną wiedzą działaczy terenowych? Czy potrzeby niewidomych, w okręgu, z którego pochodziła druga osoba, są aż tak dalece inne jak w okręgu reprezentowanym przez osobę trzecią? Czy Zarząd Główny PZN może dopuszczać taką swobodę w rozumieniu potrzeb niewidomych, a zaspokojenie tych potrzeb ze środków przyznawanych przez państwo uzależniać od tak rozbieżnych poglądów działaczy terenowych? "Działacze w terenie najlepiej..." Przed kilku laty toczyła się dyskusja nad uzależnieniem przyznawania dotacji na zakup magnetofonów od wieku niewidomych dzieci. Działacze, dyskutując to zagadnienie, oczywiście dążyli do możliwie dużego obniżenia wieku tych dzieci, bo dzieciom trzeba pomagać. Bez wątpienia to prawda. Ale do dyskusji włączył się pedagog od wielu lat pracujący z niewidomymi dziećmi. Twierdził on, że najlepiej pomożemy niewidomym dzieciom, jeżeli nauczymy je dobrze posługiwać się pismem punktowym, a słabowidzące dzieci pismem zwykłym. Zdaniem tego pedagoga uczenie się za pomocą magnetofonu zadanie to może poważnie utrudnić. Oczywiście władze Związku opinię taką mogą uznać lub nie, ale powinny ją znać. Jeszcze lepszy przykład mówi o dzieciach niewidomych lub słabowidzących o autystycznych cechach. Niektóre z nich mają tzw. echolalię, polegającą na powtarzaniu niekiedy bardzo długich fragmentów tekstu automatycznie, bez zrozumienia. Dziecko takie reaguje niemal jak magnetofon. W krańcowych przypadkach wygląda to mniej więcej tak. - Pytanie: "Co robisz Jureczku, czy chcesz domek zbudować?" Dłuższa chwila ciszy i Jureczek powtarza: "Co robisz Jureczku, czy chcesz domek zbudować?" Pytanie następne: "Powiedz Jureczku, ile masz lat?" Odpowiedź: "Powiedz Jureczku, ile masz lat? Na pewno, jeżeli dziecko ma skłonności do autyzmu, słuchanie np. bajek z magnetofonu powoduje pogłębienie tych negatywnych skłonności i przynosi niepowetowane szkody. Bieda polega jeszcze i na tym, że rodzice nie zawsze rozumieją swoje dziecko. Czasami takie powtarzanie całych bajek czy innych tekstów biorą nie za wadę psychiczną, której jest ona przejawem, ale za wyjątkowy rozwój dziecka - i cieszą się. Z takimi dziećmi należy postępować w sposób umiejętny, aktywizujący jego kontakty z ludźmi, z innymi dziećmi, a nie dostarczać im bodźców płynących np. z magnetofonu. Czy działacze terenowi tylko dlatego, że zostali gdzieś tam wybrani do władz okręgu czy koła, muszą o takich i podobnych uwarunkowaniach wiedzieć? Jeszcze jeden przykład. W czasie dyskusji nad wystrojem pewnego obiektu przeznaczonego dla inwalidów wzroku działacz domagał się wzorzystych, o żywych barwach wykładzin, narzut na tapczany itd. Twierdził, że obiekt ten musi wyglądać ładnie, bogato. No i miał rację, ale fachowiec podał inną argumentację. Stwierdził: "Broń Boże wzorzyste tapety, wykładziny, narzuty. Kolory muszą być kontrastowe, jednolite, np. ciemna wykładzina, jasne narzuty na tapczany. W przeciwnym razie osoby słabowidzące będą miały utrudnione życie. Niech słabowidzącemu coś upadnie - klucz, długopis - na taki wzorzysty dywan. Na pewno trudno mu będzie przedmiot ten odszukać". Kto z tych dwojga miał rację? Czy możemy wymagać od wszystkich naszych działaczy, aby i o tym również wiedzieli i jeszcze o wielu innych podobnych sprawach? Nie oznacza to, że aktywiści pracujący np. w Zarządzie Głównym i jego komisjach wszystko muszą wiedzieć i wiedzą. Nie. Tak być nie musi, ale na pewno mają oni większe możliwości zebrania opinii z okręgów PZN i od fachowców, na pewno mogą bardziej wszechstronnie każde zagadnienie rozważyć i podjąć próbę znalezienia najlepszego rozwiązania. Osobiście reprezentuję pogląd, że niewidomi w całym kraju powinni korzystać z podobnej pomocy naszego Związku. Uważam, że pomocy tej nie należy uzależniać od poglądów na daną sprawę poszczególnych działaczy lub nawet 36 prezydiów zarządów okręgów. Dotyczy to środków finansowych przekazywanych naszemu Związkowi przez państwo na zaspokojenie potrzeb niewidomych. Inaczej rzecz ma się w odniesieniu do środków finansowych zdobytych we własnym zakresie przez koła i okręgi. W tym przypadku koła i okręgi powinny mieć swobodę dysponowania tymi środkami, ale również zgodnie z prawem i poczuciem sprawiedliwości. Decentralizacja nie zwalnia Zarządu Głównego od odpowiedzialności za działalność całego Związku, a więc kół i okręgów. Zarząd Główny nie może być z tej odpowiedzialności zwolniony choćby tylko dlatego, że niezależnie od miejsca występowania zła, jeżeli występuje ono w PZN lub nawet innych instytucjach działających na rzecz niewidomych, w odbiorze społecznym jest uogólniane i obciąża całe środowisko. Ponadto, władze centralne muszą rozliczać się z otrzymanych środków finansowych. Nie może być tak, żeby okręgi PZN robiły co chciały, a Zarząd Główny odpowiadał przed Ministerstwem Zdrowia i Opieki Społecznej za to, że pieniądze zostały wydane na inne cele niż były przyznane. "Działacze w terenie najlepiej..." Skąd takie założenie i czemu ono służy? Może rzeczywiście przysparza popularności osobie wygłaszającej takie poglądy, ale niestety nie jest ono prawdziwe. Wiem, że mamy bardzo wielu bardzo dobrych, oddanych, zaangażowanych działaczy, ale wiem również, że nie wszyscy są tacy idealni. Jest tajemnicą poliszynela, że niektóre okręgi działają źle, że wybuchają w nich od czasu do czasu grubsze awantury i skandale. Przecież jesteśmy ludźmi, a nie aniołami. Niektórzy nasi działacze są inwalidami wzroku od niedawna i pełnią swe funkcje zaledwie kilka miesięcy, rok, dwa lata, a na dokładkę nie są niewidomymi - mają tylko większą lub mniejszą wadę wzroku. Dlaczego przypisujemy im aż tak wielką wiedzę, znajomość i umiejętności? Cóż to? Wolno nam krytykować prezydenta Rzeczypospolitej, rząd, Sejm, Senat oraz poszczególnych polityków, tylko nasi działacze są tak idealni, że krytyce nie podlegają? A może jest tego inna przyczyna? Kościół katolicki jest organizacją hierarchiczną, posiada ustalone struktury władzy, a demokracja nie jest najważniejszą zasadą w tej instytucji. Kościół ma doświadczenia zebrane w ciągu dwóch tysięcy lat, z których wynika między innymi, że krytyka jest niezbędna. W procesach kanonizacyjnych występuje zawsze advocatus diaboli (adwokat diabła). Duchowny pełniący tę funkcję ma obowiązek, podkreślam, obowiązek, a nie tylko prawo, wyszukiwać wszystkie możliwe błędy, grzechy, niedociągnięcia i inne wady kandydata na świętego. Nawet kandydaci na świętych, jak widać, podlegają krytycznej ocenie, tylko nasi działacze są "idealni" i "wiedzą najlepiej". Reasumując pragnę stwierdzić, że nie zawsze decentralizacja jest potrzebna i wskazana. Jestem zwolennikiem jednakowych praw niewidomych w całym kraju, znajdujących się w podobnej sytuacji. Różnice uprawnień mogą i powinny zależeć od potrzeb niewidomych, stopnia ich inwalidztwa, materialnych warunków ich życia, a nie od miejsca zamieszkania lub też poglądów działaczy w ich kole czy okręgu. Jestem zwolennikiem pełnej, nawet przesadnej demokracji w zakresie tworzenia prawa, ale także zwolennikiem konsekwencji jego egzekwowania. Jestem też zwolennikiem decentralizacji, ale tylko wtedy, gdy nie prowadzi ona do zaspokajania potrzeb jednych niewidomych kosztem innych. Nie można pogodzić się z olbrzymimi dysproporcjami w zaspokajaniu potrzeb niewidomych w zależności od rejonu zamieszkania. Celem decentralizacji powinna być lepsza pomoc szerokim rzeszom niewidomych. Decentralizacja powinna służyć ich interesom, a nie zaspokajać ambicje i chęć zdobywania popularności części aktywistów. Do niedawna mieliśmy w naszym kraju monstrualną wręcz centralizację we wszystkich dziedzinach życia i było to bardzo złe. Nie powinniśmy obecnie w naszym Związku doprowadzić do monstrualnej decentralizacji, bo to również będzie bardzo złe. Określiłem pokrótce swoje poglądy. Zaznaczam, że są one właśnie moje, a nie władz Związku. Wydaje się jednak, że zagadnienia te są na tyle ważne dla naszego środowiska, że powinny być szeroko i dogłębnie dyskutowane przez nasz aktyw, i nie tylko. Chodzi o niewidomych, a często niewidomych ze złożonym inwalidztwem - dzieci, ludzi starych, z upośledzeniem umysłowym, którzy sami nie mogą zabiegać o zaspokojenie swoich potrzeb. Chodzi o nas wszystkich, o nasz Związek i nasze interesy. 10.6. O działalności społecznej i działaczach "Zasady tworzymy dla innych, wyjątki dla siebie". Na temat działalności społecznej w naszym Związku czytelnicy "Pochodni" mogli na jej łamach znaleźć wiele wypowiedzi. Oto fragmenty jednej z nich: "Przede wszystkim musi się zmienić świadomość terenowych działaczy PZN. W Polsce nie tylko jest już inny system polityczny, społeczny, ale i gospodarczy. Niestety większość działaczy nie chce tych zmian przyjąć do wiadomości i ciągle tkwi w minionych latach. Nadal myślą tylko o różnego rodzaju przywilejach i martwią się, czy uda się je utrzymać i pozyskać nowe. A przecież nie jest najważniejszą sprawą ulga w przejazdach na trasach międzynarodowych czy podróżach statkiem rzecznym lub promem." Władysław Gomułka zwykł był mówić: "Na zebraniach socjalizmu nie zbudujemy." No, patrzcie Państwo - miał rację. Nie zbudowaliśmy. Nie powinno to nas martwić. Ale Związku też na zebraniach budować się nie da. A to już nie może być nam obojętne. W Statucie naszej organizacji czytamy: "Związek opiera swoją działalność głównie na pracy społecznej członków." Społeczne zaangażowanie w naszej organizacji zawsze miało zasadnicze znaczenie. Mówiło się, że takie jest koło czy okręg PZN, jacy są jego działacze. Teraz, gdy na wszystko brakuje pieniędzy, a na płace przede wszystkim, praca społeczna nabiera jeszcze większego znaczenia. Ale czy wszyscy nasi działacze są działaczami? Czy naprawdę nie mamy również i takich tylko od zebrań? A coś mi wygląda na to, że udział w zebraniach jest najmniej efektywny. X Zjazd PZN zobowiązał władze Związku do przeanalizowania działalności rad, sekcji i komisji oraz przekształcenia ich z organów postulatywnych w samopomocowe. Władze PZN podjęły ten temat. Ale to nie wystarczyło. Nadal jest tak, jak poprzednio. Zagadnienie działalności społecznej w naszym Związku winno interesować wszystkich członków. I wszyscy powinni przyczynić się do znalezienia nowego stylu pracy społecznej w naszej organizacji. Może warto zastanowić się nad różnymi aspektami działalności społecznej. Do starca pustelnika zwrócił się młody kandydat do służby Bogu, mówiąc: "Mam trudności w zorientowaniu się, co jest moim obowiązkiem". Na to starzec: "Masz trudności? A to takie proste. Rób to, na co masz najmniej ochoty. To właśnie jest twoim obowiązkiem." Proste rzeczywiście. Czy my w naszej działalności stosujemy tę receptę? Może unikamy konkretnych zadań, podejmowania decyzji, odpowiedzialności, zwalczania nieprawidłowości? A może uważamy, że tylko zaszczyty i honory nam się należą? I to za sam udział w zebraniach, a żadnych innych obowiązków już nie mamy? Pamiętajmy, że zebrania też kosztują, zwłaszcza te związane z dalekimi przejazdami i noclegami. A pieniędzy mamy coraz mniej. Pewien niewidomy pisze do ZG PZN: "U nas w kole nic nie robią." Przepraszam, kto nic nie robi? Jeżeli tak pisze przeciętny niewidomy, pół biedy. Ale jeżeli podobnie ocenia pracę swego koła członek jego zarządu lub o pracy okręgu ma taką opinię jego wiceprezes - to już nie pół, ale cała bieda. Ilu jest wśród nas takich, którzy wszystko i wszystkich krytykują, nawet pracę tych gremiów kierowniczych, w których uczestniczą. Jeżeli robią to oficjalnie, jeżeli starają się wpłynąć na zmianę stylu pracy komisji, rady, zarządu, którego są członkami - w porządku. Najczęściej jednak wygląda to inaczej. Oficjalnie "woda w ustach", a jeżeli już jakaś wypowiedź, to pochwała. Po kątach natomiast, po cichu, w zaufaniu - a to co innego. Wzrasta wnikliwość sądów, znajomość problematyki i niedociągnięć. Gdzie tu odpowiedzialność? Gdzie poczucie przyzwoitości? Jaka jest moralność takiego działacza? Zastanówmy się, czy działacze są, czy nie są odpowiedzialni za pracę np. Zarządu Głównego czy okręgu, którego są członkami? Jeżeli przewodniczącego zarządu usuwa się z tej funkcji za złą pracę czy wręcz machlojki, a na tę funkcję wybiera się jego zastępcę - jak jest z tą odpowiedzialnością? Czy to, co działo się wcześniej, jego nie obciąża? Czy tylko za osiągnięcia i jemu należą się pochwały, nagrody, szacunek? Nie możemy ponosić żadnej odpowiedzialności za decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nie odpowiadamy też za politykę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin, bo nie mamy na nią najmniejszego wpływu. Czy nie mamy też najmniejszego wpływu na decyzje zarządu, w którym pracujemy? Wyobraźcie sobie że są działacze, którzy tak właśnie twierdzą. Oni nic nie mogą i za nic nie odpowiadają. Wspaniała postawa. A czy aby nie byłoby uczciwie zrezygnować z pracy w takim organie, na decyzje którego nie mamy wpływu? A może jednak wstyd w sposób plotkarski krytykować po cichu to, za co powinniśmy ponosić współodpowiedzialność? "Pochrzaniło się" nam wszystko na drodze do dobrobytu, do raju na ziemi. Wychowanie w ustroju "sprawiedliwości społecznej" powywracało nam do góry nogami poglądy, moralność, postawy, tak że już sami siebie nie poznajemy. Ot, chociażby praca zawodowa, w czasie której prowadzi się jakąś działalność społeczną, albo poplątane podporządkowanie służbowe: ja tobie podlegam w pracy zawodowej, a ty mnie w społecznej. Już choćby z samym naszym językiem i stosowanym nazewnictwem jest coś nie w porządku. Piszemy np. pismo: "Polski Związek Niewidomych Zarząd Główny uprzejmie informuje..." albo: "Uprzejmie informujemy, że..." no i pieczątka nagłówkowa: "Polski Związek Niewidomych Zarząd Główny". Pismo takie podpisuje dyrektor, kierownik, specjalista, referent. Zarząd Główny? To kto niby? Podpisali pracownicy. Przecież czym innym jest Sejm, a czym innym jego kancelaria, która np. nie może odpowiadać za jakość ustaw uchwalanych przez Sejm, bo powołana została jedynie do jego obsługi. Tak samo pracownicy nie mają większego wpływu na decyzje Zarządu Głównego PZN. W przeszłości starano się w naszym kraju zamazywać odpowiedzialność i utrudniać orientację, kto za co odpowiada. Faktycznie decydował Komitet Centralny PZPR, a formalnie, na niby Sejm i rząd. Byle bubek z KC dzwonił i przedstawiał się: "Tu Komitet Centralny, towarzysz taki to a taki" i wydawał polecenia. W ten sposób sekretarka udawała wielką figurę. Mało kto orientował się, kto jest kim. Myślę, że nieświadomie przejęliśmy taki sposób pisania, mówienia, myślenia. Zamiast "Biuro zarządu okręgu" - "Zarząd Okręgu. Nic dziwnego, że przeciętni członkowie nie mogą się w tym rozeznać. Ale co tam przeciętni członkowie. Pewien członek Zarządu Głównego PZN nakrzyczał na mnie: "Jak wy organizujecie te prezydia i obrady plenarne?" Coś mu się nie podobało. Nieważne co, ważne, że pretensje kierowano do mnie. Jeżeli członek Zarządu Głównego PZN nie wie, kto organizuje plenarne posiedzenia zarządu i jego prezydium - to przepraszam, o czym mówimy? Ale takie rozmazywanie odpowiedzialności, a raczej jej brak, może być dla niektórych bardzo wygodne. Działacze odpowiedzialnością za wszystkie swoje niedociągnięcia mogą obarczać etatowych pracowników. Ci z kolei uważają, że są w porządku. Za wszystko odpowiadają działacze, bo podejmują mało rozsądne decyzje. No i koło się zamknęło. Po rzuceniu tych kilku myśli chcę z całą mocą podkreślić, że w pełni doceniam pracę społeczną w naszym Związku. Cenię i szanuję działaczy, którzy odwiedzają niewidomych w szpitalu, organizują zabawę karnawałową dla dzieci, załatwiają zasiłki dla biednych, starają się o pieniądze na wycieczkę, zapomogę, czy wykonują jakąkolwiek inną konkretną pracę. Chwała im. Nie cenię natomiast gadulstwa, pozorowanej pracy i pseudodziałaczy. Myślę, że w naszej działalności społecznej, i nie tylko, można wiele zmienić, starać się pracować tak, żeby z naszej pracy korzystali przede wszystkim najbardziej potrzebujący. Można dużo osiągnąć, ale trzeba chcieć. 10.7. Czy można bez pracowników? W statucie Polskiego Związku Niewidomych znajduje się zapis: "Związek opiera swoją działalność głównie na pracy społecznej członków." Jest to zapis po korekcie. Wcześniej nie zawierał on słowa "głównie". Obecnie jest bliższy prawdy. Bez wątpienia w ogniwach podstawowych zdecydowaną większość prac wykonują społecznie niewidomi i słabowidzący działacze. W okręgach jednak i w biurze Zarządu Głównego jest inaczej. Niemal wszystkie prace wykonywane są przez etatowych pracowników, głównie widzących. Wygląda na to, że władze przejęły się postanowieniami naszego statutu i odmawiają finansowania tak zwanej działalności statuto wej, to znaczy takiej, która jest niezbędna do istnienia Związku - administracyjnej i samorządowej. Może to i dobrze brzmi, że organizacje społeczne utrzymują swoją administrację, lokale, organy samorządowe itp. z własnych środków. Cóż, kiedy w odniesieniu do naszego Związku założenie to nie jest łatwe do realizacji. Niewidomi nie mogą samodzielnie wykonywać wielu prac. Często nie mogą prowadzić dokumentacji spraw, którymi się zajmują. Nie mogą odczytać wpływającej korespondencji. Nie mogą być księgowymi, ani kierowcami, instruktorami prowadzącymi niektóre zajęcia rehabilitacyjne, np. orientację przestrzenną czy pisanie na zwykłej maszynie. Jest wiele błędnych poglądów na nasz temat. Pomijając nieprawdziwe poglądy innych, sami również nie jesteśmy wolni od błędów. Twierdzimy np., że najlepiej wiemy, co nam trzeba. Oczywiście wiedzą ci, co wiedzą, ale czy wszyscy? Czy naprawdę nie ma wśród nas takich, którzy bardzo mało, albo zgoła nic nie wiedzą na tematy związane z brakiem wzroku? Z drugiej strony są ludzie widzący, pracujący od wielu lat w naszym środowisku, którzy naprawdę znają naszą problematykę. Aby uniknąć sprawiania komuś przykrości przez podkreślanie kwalifikacji koleżanki czy kolegi, przypomnę nieżyjących: Marię Grzegorzewską, Marię Urban i Henryka Ruszczyca. Ludzie ci bez wątpienia zrobili dla niewidomych więcej niż wielu niewidomych i słabowidzących działaczy. Z naszych wypaczonych poglądów na własne możliwości i potrzeby, wynika niejednokrotnie niewłaściwy stosunek do ludzi widzących, pracujących w naszym Związku i innych instytucjach działających na rzecz niewidomych. Zdarza się, że nasi aktywiści i szeregowi członkowie chcieliby traktować widzących pracowników jak "maszyny biurowe", maszyny, które nie myślą, nie czują, nie rozumieją, nie oceniają. Chcielibyśmy niekiedy odmówić im prawa do własnego zdania, wyrażania opinii na nasz temat, do posiadania dobrych pomysłów itp. Zapominamy niekiedy, że można zmusić człowieka do milczenia, ale nie można go zmusić do tego, żeby nie myślał. Zdarza się niekiedy, że niewidomi i słabowidzący wygłaszają poglądy: "X żeruje na niewidomych", albo: "Y je chleb niewidomych, a nic dla nich nie robi." Powinniśmy pamiętać, że nasi widzący współpracownicy są takimi ludźmi, jak wszyscy. Jedni są porządni, pracowici, myślący, a u innych trudno doszukać się pozytywnych cech ludzkich i pracowniczych. Z takimi powinniśmy się rozstać jak najprędzej, gdyż nie są oni dla nas przydatni. Pamiętajmy przy tym, że mamy do czynienia z panią X czy panem Y, a nie po prostu z człowiekiem widzącym. Jeżeli ktoś nie spełnia warunków do pracy w naszym środowisku - nie musi pracować. Ale ze swej strony, na podstawie odosobnionych przykładów, nie możemy wysnuwać daleko idących wniosków. Jeżeli będziemy głosili poglądy, że wszyscy ludzie widzący są: oszustami, leniami, głupkami, nieuczciwymi, źle traktują niewidomych, żerują na ich nieszczęściu - nasze stosunki z ludźmi na pewno nie będą się układały prawidłowo. Oczywiście, niektórzy są właśnie tacy. Mówmy wtedy, że Zosia, Ela czy Jan, są draniami, a nie, że tacy są ludzie widzący. Jeżeli nie potrafimy rozróżniać u ludzi ich cech psychicznych, osobowościowych, moralnych - wówczas pracować zechcą z nami tylko tacy, którzy lubią się poświęcać i ci, o skłonnościach masochistycznych, a to chyba nie jest naszym celem? Zdarza się, że osoby widzące, pracujące z niewidomymi, skarżą się na naszą niewdzięczność, złe traktowanie, niedocenianie ich pracy. Mówią przy tym: "Jak przykro jest czekać na korytarzu, aż niewidomy w biurze, do którego przyszedł, wypije kawę". Mówią też o swych negatywnych odczuciach związanych z traktowaniem ich jak "oprotezowania" a nie jak partnerów, lekceważeniem ich pracy, niezrozumieniem potrzeb itp. Osoby te najczęściej popełniają podobny błąd, jak czynią to niewidomi - uogólniają. Nie mówią o Nowaku, Wiśniewskim czy Kowalskim tylko o niewidomych. Zapominają przy tym, podobnie zresztą jak my sami, że najłatwiej zauważa się i zapamiętuje rażąco negatywne zachowania. Mimo że spotkali się tylko z dziesięcioma, czy dwudziestoma niewidomymi chamami, twierdzą, że wszyscy są tacy. Cóż, my w naszych ocenach niekiedy popełniamy podobne błędy, postarajmy się więc zrozumieć innych. Wśród ludzi widzących, pracujących w naszym środowisku należałoby spodziewać się bardziej prawidłowych postaw niż wśród przypadkowo spotkanych na ulicy. Niestety, nie zawsze tak jest. Widzący pracownicy powinni np. wykazać więcej zrozumienia, niż uczniowie szkoły podstawowej. Powinni oni wiedzieć, że niewidomy, gdyby widział, sam by wiele zauważył. Nie chodzi o to, żeby niewidomemu koledze czy szefowi przekazywać wszystkie plotkarskie wiadomości. Nie należy natomiast potwierdzać, że koleżanka ciężko pracuje nad sprawozdaniem, wnioskiem, wystąpieniem, wówczas, gdy czyta gazetę lub zajmuje się szydełkowaniem. Każdy widzący szef nie musiałby nawet pytać, co dana osoba robi. Widziałby to bez trudu i mógłby odpowiednio zareagować. Naprawdę, nie chodzi o to, żeby koniecznie informować: kto z kim spotyka się, kto nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, kto urwał się z pracy na zakupy. Ale jeżeli niewidomy wchodzi do biura i pyta, kto się w nim znajduje - nie można twierdzić, że nikt obcy, gdy u kolegi siedzi kumpel i piwko z puszek pociągają. Wiem, że nie jest miłe przekazywanie tego rodzaju informacji. Ale czy nie jest to konieczne w pracy z niewidomymi? W naszym przypadku niezmiernie ważne jest wzajemne zaufanie. Czy można jednak mówić o zaufaniu, jeżeli solidarność między pracownikami jest silniejsza niż poczucie obowiązku, przyzwoitości i chęci pomocy? Wiem, że trudno zyskać sympatię i uznanie, kierując się niektórymi zasadami przyzwoitości, obowiązku czy ściślejszą współpracą z szefem. Wówczas przyklejają się do takiego pracownika nieprzyjemne określenia, etykietki, spotyka się z docinkami, czasami pogardą, jest przedmiotem plotek. Aby zrozumieć, jak chętnie ludzie "szyją buty" bliźnim, pomyślmy o swoim postępowaniu. Ile to razy robiliśmy kochankę ze znajomej pracownicy, która chętnie wyjeżdżała z niewidomym kierownikiem na delegację? Niby rozumiemy, że pomoc jest niezbędna, ale co szkodzi domyśleć się Bóg wie czego. W plotkach takich lubują się nie tylko niektórzy niewidomi... Widzące pracownice, które ze względu na obciążenia rodzinne, małe dzieci czy z innych powodów bardzo niechętnie wyjeżdżają, zwłaszcza na dłuższe okresy, jednocześnie nie szczędzą uszczypliwych uwag koleżance, która wyjedzie i pomoże niewidomemu. Ludzie obserwują np. pijaństwo, lekceważenie obowiązków, intrygi, zawiści i inne niewłaściwe postępowanie niektórych niewidomych. Obserwują, wyciągają wnioski i oceniają. Jak już wspomniałem, nie można im tego zabronić. Każda krytyka powinna być spokojnie rozważona, a nuż jest prawdziwa. Nie zawsze my mamy rację, chociaż często nam się tak wydaje. Nie wszystko wiemy najlepiej, nawet na własne tematy. Ludzie widzący, pracujący dłużej w naszym środowisku, gromadzą doświadczenia, obserwacje, spostrzeżenia i wnioski. Stają się niejednokrotnie specjalistami, znawcami naszej problematyki. Musimy fakty te uznać i docenić doświadczenie i wiedzę innych na nasz temat. Nie jest ważne, czy dany pogląd wygłasza osoba widząca, czy niewidoma, ważne jest, czy pogląd ten jest prawdziwy. Szukajmy płaszczyzn porozumienia, cech i spraw wspólnych. Szanujmy innych ludzi, tak jak na to zasługują, niezależnie od stanu ich wzroku. Będzie to na pewno dla nas korzystne, a ludziom widzącym będzie przyjemniej z nami współpracować.