w CZŁOWIEK WIARA A. C/rCin OSB, Q. Riedl/ MISTYKA l EROS A. C/rCin OSB,- KRZYŻ A. Drago,. DARY DUCHA ŚWIĘTE C/O A. Qriin OSB, DROQI KU WOLNOŚCI A. C/run OSB, Petra Reitz,- ŚWIĘTA MARYJNE John Powell SJ,- W POSZUKIWANIU SIEBIE W przygotowaniu: Doris Donnelly,- NAUCZMY SIĘ PRZEBACZAĆ John Powell SJ W POSZUKIWANIU SIEBIE Przekład Janusz Arnold Biblioteka Jagiellońska 1000529404 Wydawnictwo WAM . Księża Jezuici Kraków 2002 Tytuł oryginału Solving the Riddle ofSelf: The Searchjbr Self-Discovery © 1995 by John Powell SJ Thomas Morę PubHshing, Allen, Texas 75002 © Wydawnictwo WAM, 2002 ''MOL Konsultacja naukowa t n eflNiii || Stanisław Głaz SJ Redakcja Maria Wolańczyk Projekt okładki Arjdrzej Sochacki ISBN 83-7097-639-5 t NIHIL OBSTAT. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, ks Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków, 26 X 2000 r„ l.dz 272/2000 Wznowienie I Wydawnictwo WAM ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków tel. (012) 429 18 88, fax (012) 429 50 03 e-mail: wam@wydawnictwowam.pl Dział handlowy: tel. wew. 322, 348, 366, fax (012) 430 32 10 e-mail: handel@wydawnictwowam.pl Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ: http://WydawnictwoWam.pl Skład, druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictwa WAM ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków Wstęp W poprzednich książkach i artykułach próbowałem podzielić się czymś, co pomogło mnie samemu. Nie napi- sałem niczego, co nie byłoby wypróbowane i sprawdzone w laboratorium mojego własnego życia. Najnowszy z moich „poradników" dotyczy samowie- dzy. To, że znam siebie tylko częściowo, wydaje się być dla mnie faktem. Prawdziwego siebie poznaję jedynie bardzo powoli. Dla mnie jest to proces stopniowy, trwa- jący całe życie. Czasami towarzyszy mu ból, innym ra- zem radość. Zawsze jednak wart jest zachodu. Niegdyś uważałem, że książka na ten temat byłaby bezużyteczna. Zakładałem, że na pytanie: „Czy napraw- dę znasz siebie?" każdy odpowie: „Tak!" Byłem przeko- nany, że na pewno usłyszę odpowiedź: „Oczywiście, że znam siebie". Wydawało mi się, że pytanie to mogłoby kogoś nawet zaskoczyć. Uważałem, że większość z nas myśli: „Jeżeli ja nie znam siebie samego, to któż mnie zna?" Zacząłem zatem zadawać ludziom pytanie: „Czy znasz siebie?" Otrzymywałem zaskakujące odpowiedzi: „Tylko częściowo..."; „Niezbyt dobrze...; „Trochę..." Uznałem zatem, że większość z nas (włącznie ze mną) jest gotowa do konfrontacji z pytaniem: „Kim jestem naprawdę?" Jesteśmy nawet gotowi przyznać, że czasami inni znają nas lepiej niż my siebie. Ód wielu lat zastana- wiałem się, dlaczego tak jest. Jeżeli rzeczywiście spędza- my ze sobą tak wiele czasu, dlaczego tak daleko nam do pełnej wiedzy o sobie? Przez te wszystkie lata sporo się nauczyłem. Tytuł oryginału SoMng the Riddle of Self: The Searćhfar Self-Discovery © 1995 by John Powell SJ Thomas Morę Publishing, Allen, Texas 75002 © Wydawnictwo WAM, 2002 Bil./S/'UBIŁ Konsultaq'a naukowa Stanisław Głaz SJ Redakcja Maria Wolańczyk Projekt okładki Andrzej Sochacki ISBN83-7097-639-5 NIHIL OBSTAT. Prowincja Polski Potudniowej Towarzystwa Jezusowego, ks Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków, 26 X 2000 r„ l.dz. 272/2000. Wznowienie I Wydawnictwo WAM ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków tel. (012) 429 18 88, fax (012) 429 50 03 e-mail: wam@wydawnictwowam.pl Dział handlowy: tel. wew. 322, 348, 366, fax (012) 430 32 10 e-mail: handel@wydawnictwowam.pl Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ: http://WydawnictwoWam.pl Skład, druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictwa WAM ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków Wstęp W poprzednich książkach i artykułach próbowałem podzielić się czymś, co pomogło mnie samemu. Nie napi- sałem niczego, co nie byłoby wypróbowane i sprawdzone w laboratorium mojego własnego życia. Najnowszy z moich „poradników" dotyczy samowie- dzy. To, że znam siebie tylko częściowo, wydaje się być dla mnie faktem. Prawdziwego siebie poznaję jedynie bardzo powoli. Dla mnie jest to proces stopniowy, trwa- jący całe życie. Czasami towarzyszy mu ból, innym ra- zem radość. Zawsze jednak wart jest zachodu. Niegdyś uważałem, że książka na ten temat byłaby bezużyteczna. Zakładałem, że na pytanie: „Czy napraw- dę znasz siebie?" każdy odpowie: „Tak!" Byłem przeko- nany, że na pewno usłyszę odpowiedź: „Oczywiście, że znam siebie". Wydawało mi się, że pytanie to mogłoby kogoś nawet zaskoczyć. Uważałem, że większość z nas myśli: „Jeżeli ja nie znam siebie samego, to któż mnie zna?" Zacząłem zatem zadawać ludziom pytanie: „Czy znasz siebie?" Otrzymywałem zaskakujące odpowiedzi: „Tylko częściowo..."; „Niezbyt dobrze...; „Trochę..." Uznałem zatem, że większość z nas (włącznie ze mną) jest gotowa do konfrontacji z pytaniem: „Kim jestem naprawdę?" Jesteśmy nawet gotowi przyznać, że czasami inni znają nas lepiej niż my siebie. Od wielu lat zastana- wiałem się, dlaczego tak jest. Jeżeli rzeczywiście spędza- my ze sobą tak wiele czasu, dlaczego tak daleko nam do pełnej wiedzy o sobie? Przez te wszystkie lata sporo się nauczyłem. Dlatego też zdecydowałem się napisać tę książkę. Mam nadzieję, że uda mi się podzielić z wami tym, cze- go nauczyłem się przy okazji. W ciągu tych lat prześla- dowało mnie zwłaszcza jedno pytanie: „Kim jestem na- prawdę?" Wydaje mi się, że dowiedziałem się, iż najzwy- klejsze problemy mogą odgradzać nas od wiedzy o sobie. Choćbyśmy mozolnie próbowali lepiej poznać siebie, to jednak nie zrobimy w tej dziedzinie większych postępów, jeśli po drodze napotkamy przeszkody. Zacząłem także uznawać i szanować moc przeszłości i sposób, w jaki wpływa ona na nasze obecne zachowania. Taki wgląd umożliwił mi stworzenie teorii, która pomogła mi zro- zumieć samego siebie. Zacząłem rozumieć coś ze schema- tów pojawiających się w moim życiu, wzorców zacho- wań, tak oczywistych w wielu przykładach z mojego własnego życia i z życia innych, którzy dzielili się ze mną swoimi doświadczeniami. Gdy zaczynamy siebie lepiej poznawać, nieuchronnie odkrywamy składniki naszej osobowości, które nie są zdrowe, lecz raczej destruktywne. Rozpoczyna się zatem seria pytań dotyczących przemiany: Czy mogę się naprawdę zmienić? Czy rzeczywiście chcę się zmienić? Jak to zrobić? Próbując odpowiedzieć na te pytania, odkrywamy, że zajmujemy się rozwiązaniem problemów utrudniających samopoznanie. Sądzę, że wreszcie natrafi- łem na sposoby, które okażą się przydatne w rozwoju naszej wiedzy o sobie. Podzieliłem zatem książkę na pięć części: (1) Problem, (2) Teoria, (3) Przykłady, (4) Rozwiązanie problemu i (5) Praktyka. Mam nadzieję, że to, co pomogło mnie, pomo- że także i wam. A więc przejdźmy do części pierwszej - problemu. I. Problem: główne przeszkody w dążeniu do samowiedzy Większość z nas czasami zastanawia się: kim właści- wie jestem? Nie jest to czyste bujanie w obłokach, speku- latywny problem. Zatrzymujemy się na chwilę, aby za- stanowić się nad tym, co robimy i co nas do tego skłania. Dlaczego instynktownie lubimy pewne rzeczy, a innych, również instynktownie, unikamy? Dlaczego niektóre rze- czy nas „włączają", a inne „wyłączają"? Teoria „analizy transakcyjnej" mówi, że w każdym z nas istnieją trzy składniki, które ze sobą walczą: Rodzic (komunikaty, które nam przekazano jako dzieciom), Do- rosły (nasz własny umysł i wola, myślenie naszymi włas- nymi myślami i dokonywanie naszych własnych wybo- rów) i Dziecko (magazyn naszych uczuć i emocjonalnych reakcji). Jakoś większość z nas nie jest zaskoczona tym, że różne siły walczą w nas. Czasami zderzają się ze sobą. Dla większości z nas rezultatem tego jest często zamieszanie. (Pełniejsze omó- wienie trzech stanów ego znajdziecie w mojej książce The Secret of Staying in Love. Czasami, obserwując innych, wyraźnie widzimy, co robią, do czego zmierzają i w czym tkwią. Lecz gdy kie- rujemy spojrzenie ku sobie, znajdujemy najprzeróżniejsze sprzeczności. Możemy jedynie zastanawiać się, dlaczego tak jest i pytać: Kim jestem naprawdę? Czego naprawdę Polskie wydanie: Pełnia człowieczeństwa, pełnia życia, tłum. Anna Jancewicz, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1993, str. 107- 110 (przyp. tłum.). pragnę? Często pamiętamy rady innych na temat tego, kim mamy być i co mamy robić. Lecz niezależnie od tych wszystkich wskazówek zastanawiamy się: „Kim jestem?" Słynne trzy mechanizmy obronne (blokady) Czasami myślę, że problem poznania siebie wynika z trudności, jaką mamy z wgłębianiem się w warstwy swojej osobowości. Gdy usiłujemy „przekopać się" przez nie, niespodziewanie zatrzymuje nas coś, co wydaje się być litym granitem. Ów impas zwykle bywa interpreto- wany następująco: wszyscy wytworzyliśmy mechanizmy obronne, które mają za zadanie oszczędzić nam uczciwej konfrontacji z nami samymi. Te mechanizmy obronne tworzą wokół nas tarcze, które mają nas zabezpieczyć przed przygnieceniem przez życie. Jednakże owe mechanizmy obronne utrudniają nam również poznanie naszego wnętrza i naszego praw- dziwego „ja". W ciągu lat stały się barierami, które blokują uczciwe odkrywanie własnego „ja". Pierwszy z głównych mechanizmów obronnych: wypie- ranie Pierwszy z trzech najczęstszych mechanizmów obron- nych nazywany jest wypieraniem lub tłumieniem. Wszyscy jesteśmy zdolni ukryć prawdę przed sobą. Wypieramy ją ze świadomości. Jeśli tylko czegoś w sobie nie chcemy uznać, możemy to po prostu oddzielić od świadomości poprzez wyparcie. Jeden z wybitnych psychiatrów ame- rykańskich uważa, że 90 procent naszych działań i reakqi opiera się na „materii nieświadomości". Jeślibyście za- pytali osoby, których działania są rządzone przez „mate- rię nieświadomości", dlaczego zrobiły to czy tamto - nie znałyby rzeczywistego powodu. Jednak dobrą wiadomoś- cią jest to, że ta wyparta materia zachowuje się jak drewno trzymane pod wodą. Wyparte odczucia zawsze próbują wydostać się na powierzchnię, dążąc do rozpo- znania. Czasami sam stres może zmusić nas do przyjrze- nia się rzeczom, które wcześniej chcieliśmy ukryć. Psychologia mówi nam o istnieniu trzech poziomów funkcjonowania ludzkiej psychiki: (1) świadomy, (2) podświadomy i (3) nieświadomy. Nasza świadomość za- jęta jest tym, co w danej chwili robimy lub myślimy. Gdy czytacie te słowa, są one w waszej świadomości. Jednak- że istnieje również podświadomość, w której odnotowu- jemy takie rzeczy jak rocznice i urodziny, tabliczkę mnożenia itd. Są to fakty i wspomnienia, które przecho- wujemy, aby później je przywołać. Owe treści są do wy- korzystania przez nas, kiedy tylko chcemy je przywołać. Z kolei w nieświadomości ukrywamy fakty, którym nie potrafimy stawić czoła lub z którymi nie potrafimy żyć. Nieświadomość nazwana została piwnicą psychiki. Nie zdajemy sobie całkowicie sprawy ani z procesu ukry- wania, ani z materiału ukrytego w owej piwnicy. Ważne jest, aby wiedzieć przynajmniej tyle, że to, co pogrzebaliśmy w nieświadomości, nie jest martwe. To, co ukryliśmy (wydarzenia, uczucia, reakcje, uprzedzenia), w dalszym ciągu nawiedza nas, nęka i wywiera na nas wpływ. Jednak podobnie jak nie jesteśmy świadomi rze- czy, które ukryliśmy, nie jesteśmy świadomi ich wpływu na nasze myśli, działania i reakcje. A wpływ ten może być przyczyną wielu nieporozumień w naszym codzien- nym życiu. Spróbujmy przytoczyć fikcyjny przykład. Przypuśćmy, że czułem niechęć do swojej matki. Moja matka często zapewniała mnie, że już kiedyś otarła się o śmierć, dając mi życie. Lecz moje uczucia w stosunku do niej były wciąż negatywne. Próbowałem podzielić się tą niechęcią z przyjaciółmi z dzieciństwa. Oni jednak powiedzieli mi 10 z widoczna przyganą, że muszę być niewdzięcznikiem. Do niechęci w stosunku do matki doszedł teraz wstyd za takie uczucie. Wprost nie mogłem żyć z tym „wstydli- wym" uczuciem. Więc zepchnąłem swoją niechęć w głąb nieświadomości. Ukryłem ją w piwnicy mojej psychiki. W rezultacie usunąłem uczucie wstydu. Było to właściwe posunięcie obronne, jednakże będzie ono miało wiele negatywnych skutków w moim późniejszym życiu. W rzeczywistości w procesie tak zwanej reakcji upo- zorowanej (reaction formation) zacząłem myśleć o swojej matce jako o „świętej". Ta reakcja została we mnie zaprogramowana. Owa kompensacja wkrótce przeszła w „nadkompensację". Tak więc uprawiałem kult jej osoby lub pamięci o niej odległy od rzeczywistości. To przesadne uwielbienie uniemożliwiało wynurzenie się mojej pogrzebanej niechęci na powierzchnię i rozpozna- nie jej. Nie byłem świadomy swojej niechęci do matki. Lecz owa niechęć była we mnie bardzo żywa. Wciąż wywiera- ła wpływ na mnie i na moje zachowanie. Skrywana, wy- buchała płomieniem w najmniej odpowiednich sytuacjach i była kierowana do najmniej odpowiednich osób. Więk- szość z nich stanowiły zwykle kobiety. Gdy dawałem upust swojej niechęci do nich, nigdy nie przyszło mi na myśl, że była to prawdziwa - lecz zamaskowana - nie- chęć do mojej matki. Prawda jest taka, ze moja matka stała się soczewką, przez którą patrzyłem na inne kobiety. Drugi mechanizm obronny: racjonalizacja Drugi mechanizm obronny, jakiego powszechnie uży- wamy, zwany jest racjonalizacją. Do racjonalizacji do- chodzi zazwyczaj w sytuacji wyboru pomiędzy dobrem a złem. Jest to bodaj najczęstsza sytuacja, w której korzy- 11 stamy z tego mechanizmu obronnego. Na początku po- trafimy mgliście rozpoznać możliwość zła w tym, co jest przedmiotem naszych działań, myśli lub uczuć. Jeżeli więc chcemy wybrać zło, musimy je zracjonalizować, dopóki w jakiś sposób nie przejawi się jako dobro. Odbywa się to następująco. Mój umysł (zdolność pozna- nia) proponuje mojej woli wybór (zdolność wyboru). Wolą może wybrać tylko to, co jest osobistą korzyścią. Nie mogę wybrać zła jako zła. Musi ono sięgać czegoś, co jest postrzegane jako dobro. Tak więc moja wola może rozkazywać mojemu umysłowi, i robi to. W tym wypad- ku moja wola nakazuje mojemu umysłowi racjonalizację zła. Jak to się mówi: „Przykroiłem fakty do moich wyborów". Powiedzmy, że znalazłem twój portfel z większą sumą pieniędzy. W portfelu jest także twoje nazwisko i adres, bardzo wyraźnie wydrukowane. Zaczynam my- śleć o tym wszystkim, co mógłbym kupić za twoje pie- niądze. To wszystko wygląda tak „kusząco". A im bar- dziej macham marchewką przed nosem wygłodniałego królika moich pragnień, tym bardziej jej chcę. Moja zdolność poznania - mój umysł - zaproponowała mojej woli wybór: zatrzymać pieniądze lub zwrócić ci je. Przypuśćmy, że wybiorę niemoralne dobro: zatrzymam twój portfel z pieniędzmi. W takim wypadku moja wola nakazuje mojemu umysłowi racjonalizację całej sprawy. Muszę sprawić, aby to, co wcześniej zdawało się złe, teraz wydawało się równie dobre. Tak więc mój umysł posłusznie myśli o odbieraniu bogatym i dawaniu biednym. „Ty oczywiście jesteś boga- ty, a ja jestem biedny". Wreszcie proces racjonalizacji dobiega końca, a ja jestem... Robin Hoodem, który za- biera bogatym, aby dawać biednym. Wszyscy jesteśmy zdolni do tego rodzaju racjonalizacji, do takiego oszuki- wania samego siebie. W większości wypadków powin- niśmy porozmawiać o tych swoich prywatnych racjonali- l\ 12 zacjach z osobą, której moralnemu kompasowi możemy zaufać. Współczesne media, rozrywka i kultura nie pomagają nam w byciu uczciwym wobec siebie. W rzeczywistości sprzyjają naszej racjonalizaqi, wykonując za nas wiele pracy. Sprawiają, że to, co na początku wydawało się nam złe, zaczyna brzmieć tak dobrze. „Czyż może być złe to, co niesie ze sobą tak przyjemne odczucia?" Zdaje się, że zracjonalizowaliśmy już przemoc, rozwiązłość, kłamstwo i kradzież. Najpierw pracujemy nad swoim słownictwem. Racjonalizacja zawsze zaczyna się od słów. Tak więc mediom należy zawdzięczać to, ze mówimy o „kasowaniu", „usuwaniu" czy „niszczeniu" ludzi. Przy uwiedzeniu „poszczęściło się nam". Kłamstwo jest „opa- kowywaniem" lub „nawijaniem". Jak wiecie, kradzież nie jest już kradzieżą. Przecież żyjemy w wieku wielkiego „zdzierstwa". Mówimy więc o „szybkim pieniądzu" za- miast o śliskiej transakcji. Media pomogły nam oględnie określić zło. W naszych dążeniach do racjonalizaqi nie stać nas na uczciwość, na nazywanie rzeczy po imieniu. Trzeci mechanizm obronny: zaprzeczanie Trzeci z naszych mechanizmów obronnych to zaprze- czanie. Wyrzekamy się rzeczywistości, z którą nie chcemy się zmierzyć. Blokujemy część rzeczywistości, ponieważ jest emocjonalnie bolesna. Zaprzeczanie śmierci należy tutaj do przykładów powszechnych. Ernest Becker pisze w swojej książce, która zdobyła nagrodę Pulitzera, że wszyscy cierpimy na głęboki lęk przed śmiercią. Po prostu dokonaliśmy redukcji rzeczywistości. W rezultacie nie otwieramy się w pełni ani na smutek, ani na radość życia. Przykrawamy rzeczywistość do rozmiaru, z któ- rym - jak sądzimy - potrafimy się uporać. Harry S. Sulli- van, psychiatra zajmujący się relacjami międzyludzkimi, 13 nazywa zaprzeczanie „selektywnym brakiem uwagi" (se- \ective inattention). Twierdzi on, że wybieramy „operacje zabezpieczające" (security operationś) [mające na celu zachowanie lub wzrost poczucia bezpieczeństwa], a po- tem po prostu negujemy ich przeciwieństwo, ponieważ nie pasuje ono do naszego obrazu. Na przykład, jeśli wybiorę bycie żartownisiem jako moją „operację zabezpieczającą", będę musiał zaprzeczyć obecności smutku i okrucieństwa w życiu. To jest mój sposób patrzenia na życie. Po prostu przyjmuję postawę, że „wszystko idzie jak z płatka". Jeżeli ktoś usiłuje mnie od tego w jakikolwiek sposób odwieść, informuję go, że nie przyjmuję niczego do wiadomości. Wciąż powtarzam tezę, którą się kieruję w życiu. Nawiasem mówiąc, zamieszkuję „Po Słonecznej Stronie Ulicy". Powiedziano mi, że okres zaprzeczania dla alkoholika wynosi siedem lat. Przez siedem długich lat przeciętny alkoholik będzie szczerze utrzymywał: „Nie mam proble- mu z alkoholem. Mogę pić lub przestać". Członkowie rodziny alkoholika zazwyczaj czują się tak ośmieszeni i/lub zakłopotani, że i oni zaprzeczają problemowi. „Och, tatuś (lub mamusia) pije, ale on (lub ona) nie jest - jak ty to nazywasz - alkoholikiem. Naprawdę nie ma problemu". A jednak pozwalają, aby nałóg rujnował im życie. Nie ma problemu? Andy Griffith zagrał alkoholika w telewizyjnym filmie Under the Influence. Można tam obserwować, jak członko- wie jego rodziny maskują ten fakt i zaprzeczają mu. Koń- cowa scena filmu, już po tym jak Andy dosłownie zapił się na śmierć, jest następująca: w otoczeniu rodziny siedzi zaprzeczająca wszystkiemu żona bohatera filmu. „Ja po prostu wiem", mówi, „ze tatuś za parę minut wejdzie tymi drzwiami". Jeżeli tej ludzkiej grze na imię zaprzeczanie, jest to gra smutna i okrutna, gra, która sprawia, że żyjemy nierzeczywistością. Spytałem kiedyś pewną zdrowiejącą alkoholiczkę, dlaczego alkoholikom 14 tak potrzebne są mityngi. Odpowiedziała: „Ponieważ za- przeczanie próbuje ponownie wśliznąć się do twojego myślenia i życia. Mityngi pomagają nam trwać twarzą w twarz z rzeczywistością; dzięki nim nie zapominamy o przeszłości, o faktach". A zatem w jakiś sposób kłamstwem jest to, co sobie szczerze mówimy o nas czy o innych: „O nie, nie jestem zły... Nie jestem zazdrosny... Moja rodzina wcale nie by- ła dysfunkcjonalna... Rzadko popełniam błędy... Moja ukochana matka była świętą... Nie, nigdy bym nie skła- mał". Wciąż z ufnością wypowiadamy te kłamstwa o so- bie i innych, podczas gdy prawdziwa - całkowicie od- mienna - rzeczywistość zagląda nam w oczy i sprawia, że wszystko w nas wrze. Niestety, ten ostatni proces przebiega w nieświadomości, poza zasięgiem wzroku. Dochodzi do tak zwanego przemieszczenia (displacement), przeniesienia naszych uczuć złości czy zazdrości. Te nie uznawane emocje niemal zawsze wyładowywane są w niewłaściwych sytuacjach lub na niewłaściwych oso- bach. W rzeczywistości rzadko spieramy się o rzeczywiste problemy. Do walki wybieramy osoby uległe. „Co za tę- pota! Ile zapłaciłaś za te buty?" „Słuchaj, Harry, czy zamierzasz kiedykolwiek założyć moskitiery? Zdaje się, że obiecałeś to zrobić pięć lat temu?" Jakiś człowiek jest przez cały dzień popychadłem dla swego szefa, wreszcie wraca do domu. Potyka się o wrotki i wyrzuca z siebie potok obelg. Gdybyśmy go zapytali: „Naprawdę jesteś tak wzburzony tymi wrotkami?", bez wątpienia odpo- wiedziałby: „Tak! mogłem sobie skręcić kark na tym... (tu pada słowo niecenzuralne)". Czy on naprawdę w to wie- rzy? Oczywiście. Czy naprawdę jest wściekły na wrotki? Nie. Jest zły na swoją pracę i na swego szefa, ale o wiele bezpieczniej jest wściekać się na dzieci. Więc zaprzecza swemu gniewowi na szefa i wyładowuje go na dzieciach. To smutne, ale tej grze naprawdę na imię zaprzecza- nie. 15 Początek: jak tracimy poczucie rzeczywistości Na początku niech mi wolno będzie powiedzieć, że takie słowa, jak „maska", „działanie", „rola", „strategia", „adaptacja", „pretekst" itd., odnoszą się do tej samej pod- stawowej rzeczywistości. Odnoszą się do sposobu, w jaki działamy i chcemy dotrzeć do siebie i innych. Słyszałem, że do piątego roku życia przeciętne dziec- ko odbiera codziennie 431 negatywnych komunikatów. Oczywiście negatywny komunikat nie musi zaraz być re- prymendą, ale może on mieć na przykład taką formę: „Nie, to nie tak wiąże się buty... Zejdź stamtąd. Może ci się stać krzywda... Bądź teraz cicho, miałem ciężki dzień... Popatrz, masz ubrudzone ubranie... Idź umyć ręce... Baw się na zewnątrz, abym mógł trochę odpo- cząć... Proszę, nie bębnij na fortepianie. Rozboli mnie głowa... Połóż to!... Nie powinieneś tego robić... Nawet nie myśl o tym!... Nie dotykaj tego!... Nie wolno! Jesteś za mały... Zmarnujesz obiad". I tak dalej - 431 razy dziennie. A skoro pierwsze wrażenia są najtrwalsze, nie- mal wszyscy nabywamy w tych wczesnych latach ogro- mnych kompleksów niższości. Wnosimy te kompleksy w życie i większość z nich towarzyszy nam już do końca. I tak oto uruchamiamy nasze mechanizmy obronne. Tłumimy nasze prawdziwe uczucia, ponieważ inni mogą ich nie zaakceptować. Pod wpływem racjonalizacji dochodzimy do wniosku, że musimy zachowywać się w sposób, który jest do przyjęcia lub przynajmniej nie spotyka się z czyjąś dezaprobatą, aby przetrwać. Takie zachowanie nie przyczynia się do naszego wzrostu. Jed- nakże rozumujemy, że owe maski pomogą nam przejść przez życie bez większej ilości negatywnych komunika- tów. Przystosowując się zaprzeczamy swojemu prawdzi- wemu i niepowtarzalnemu „ja". W zamian za aprobatę naszych rodziców i rówieśników zaprzepaszczamy swoją wolność! 16 Pierwszy krok w tym procesie zazwyczaj polega na wyborze mechanizmu adaptacyjnego, roli, maski, zaprze- czenia. Wybieramy strategię, która pomoże nam przejść przez życie bez większego uszczerbku dla naszego, i tak już nadwerężonego, poczucia własnej wartości. Rodzaj roli, mechanizmu adaptacyjnego lub maski, które wybie- ramy, zazwyczaj zależy od naszego temperamentu, zdol- ności i naturalnych skłonności, od relacji wiekowych w naszej rodzinie, od tego, czy pragniemy być na pierw- szym planie, czy też raczej nie chcemy rzucać się w oczy. Tak więc niektórzy z nas stali się nieśmiali, a inni wylewni. Jedni zostali sportowcami, podczas gdy inni wyrośli na intelektualistów. Zostaliśmy „małym pomoc- nikiem mamusi" lub „małym utrapieniem mamusi", za- leżnie od tego, jak radziliśmy sobie w życiu i czy udało się nam przyciągnąć pożądaną uwagę. Pewien młody człowiek, którego uczyłem wiele lat temu, osiągał mierne wyniki w moim przedmiocie. Za- gadnąłem go więc pewnego dnia: „Widzę, że usilnie sta- rasz się oblać egzamin. Czy to prawda?" Zaskoczyło mnie jego szybkie: „Tak". Więc zapytałem: „Dlaczego?" Z wielkimi oporami opowiedział mi o tym, jak to do dziesiątego roku życia był dumą i radością swego ojca. Wtedy to ojciec stał się nagle zbyt zajęty (sławny), aby grać z nim w różne gry, słuchać jego recytacji i tak dalej. Młody człowiek doszedł do takiego wniosku: „Obecnie jedynym znanym mi przejawem troski ojca o mnie jest jego wrzask. A wrzeszczy na mnie, ilekroć obleję egza- min". Jestem przekonany, że tytuł tej piosenki brzmi: „Co uczyniłem dla miłości". Które z poniższych ról - strategii życiowych - odgry- waliście? (Wolno wam wybrać więcej niż jedną): - Perfekcjonista; - Reformator; - Kochanek; - Dozorca; 17 - Fajny facet; - Artysta; - Skłonny do poświęceń; - Męczennik; - Aktor; - Człowiek sukcesu; - Myśliciel; - Mózgowiec; - Lojalny; - Wierny; - Szczęśliwy; - Przywódca; - Negocjator; - Posłuszny; - Godny zaufania; - Rozjemca; - Żartowniś; - Atleta; - Dążący do zadowolenia wszystkich; - Wymagający; - Mąciwoda; - Inne??? Problem polega na tym, że zaprzeczanie powoli staje się nazwą naszej gry. Staje się sposobem życia. Tak długo ćwiczyliśmy swój występ, że obecnie trudno nam odróż- nić nasze prawdziwe „ja" od „ja" fałszywego. Czasami przydałby się porozumiewawczy znak od przyjaciół, któ- rzy zechcą być wobec nas uczciwi i obiektywni. Przypominam sobie pewnego znajomego, którego główną aspiracją w życiu było zostanie „aktorem". Wszystkie jego emocje były „do wynajęcia". Kiedy skon- frontowano go z tą prawdą, powiedział, że całe życie zabawiał innych. Od piątego roku życia na życzenie rodziny odgrywał rolę aktora. Kiedyś zacytował mi stare powiedzenie funkcjonujące w przemyśle rozrywkowym: „Gdy nauczysz się udawać szczerość, masz zapewniony sukces". W poszukiwaniu siebie - 2 18 Pamiętam też młodego człowieka, który był bardzo zazdrosny o swoją dziewczynę. Wymagał od niej szcze- gółowych informacji na przykład na temat tego, gdzie przebywała między 11.30 a 11.45... Jednakże uczynił z tego walor - uważał się za wielce uczciwego człowieka. Wspomniał mi, że małżeństwo jego rodziców rozpadło się, ponieważ ojciec oszukiwał matkę, o czym ona sama mu opowiedziała. Musiałem zapytać go aż przy pięciu różnych okazjach, czy ma to coś wspólnego z jego za- zdrością i zaborczością. Wreszcie - po odrobinie uczciwe- go wglądu w swą duszę - uznał to za fakt. Ta gra to zaprzeczanie i niełatwo się jej pozbyć. Zaprzeczanie jest także źródłem samousprawiedliwiania się. Czasami są- dzimy, że nasza maska rzeczywiście jest naszym praw- dziwym „ja". Mówimy: „Taki jestem. Byłem taki od po- czątku i zawsze taki będę". Jest to dobry sposób na odkładanie konfrontacji z prawdą; dobry sposób, aby uniknąć zmiany i nigdy nie dorosnąć. Tak w skrócie przedstawia się problem zdobywania wiedzy o sobie. Przysłaniamy nasze zranione ego jakąś rolą lub maską. Ćwiczymy tę rolę tak długo, że w pew- nym momencie zaczynamy się zastanawiać, gdzie kończy się rola, a gdzie zaczyna się prawdziwe „ja". Potem zadajemy sobie to kłopotliwe pytanie: „Kim ja naprawdę jestem?" Odpowiedź pozostaje za chmurami naszych ka- muflaży. Blokady w postaci wypierania, racjonalizacji i zaprzeczania uniemożliwiają nam ujawnienie prawdzi- wych uczuć. Po prostu nie znamy naszego prawdziwego „ja". Pytania do przemyślenia 1. Przypomnij sobie pytania dotyczące ciebie (na przykład: Dlaczego pociąga mnie ta osoba lub rzecz, a tamta odpycha?), na które nie potrafiłeś odpowiedzieć. 19 2. Przypomnij sobie trzy różne zdarzenia, kiedy to jeden z trzech stanów ego (Rodzic, Dorosły, Dziecko) wziął górę w tobie. Który z nich zazwyczaj dominuje w twoim myśleniu i zachowaniu. 3. Co sądzisz o poglądzie, według którego 90 procent naszych działań i reakcji opiera się na „materii nieświa- domości"? 4. Nieświadomość pozostaje w nas aktywna nawet podczas snu. Dostarcza materiału dla naszych snów. Ja- kie znaczenie zdają się mieć sny w twoim życiu? Czy mają one charakter nagradzający, czy karzący? Jak są- dzisz, co to oznacza? 5. W jaki sposób mógłbyś zgłębić swoją nieświado- mość? Czy byłoby to cenne? 6. Przypomnij sobie jakiś przypadek swojej racjonali- zacji z przeszłości. Jaka jest rola mediów w tym procesie? 7. Na czym polegają twoje „operacje zabezpieczające" i „selektywny brak uwagi"? 8. Spróbuj przypomnieć sobie okres w twoim życiu, gdy zaprzeczałeś czemuś, do czego obecnie potrafisz się przyznać. Czy miałeś zwyczaj zaprzeczać czemuś w so- bie, czy w innych? Czy ty lub ktoś z twoich znajomych doświadczacie zaprzeczania w związku z alkoholizmem albo innymi uzależnieniami? 9. W jakich sytuacjach i na jakie osoby najczęściej przenosisz swoje emocje, kłócąc się z wielką gwałtownoś- cią o byle błahostkę? 10. Jaką pozę przyjmowałeś w przeszłości lub jaką maskę przywdziałeś obecnie? Czy uważasz się za osobę otwartą i uczciwą? („To, co widzisz, jest tym, co dosta- niesz!") Czy masz skłonność do patrzenia przez swoją maskę? II. Teoria: przeszłość jako prolog do teraźniejszości i przyszłości Twierdzi się, że mózg ludzki waży około półtora kilograma. Naukowcy mówią, że jest to najprecyzyjniej- szy komputer, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Prze- chowuje kwadryliony wspomnień i komunikatów. W rze- czywistości neurolodzy oceniają, że gdyby kiedykolwiek zbudowano komputer, który przechowywałby wszystko to, co zachować może ludzki mózg, byłby on wysoki na dziesięć pięter i zajmowałby powierzchnię stanu Teksas. W rzeczywistości wszystko, co kiedykolwiek przydarzyło się wam i mnie, poczynając od naszych przeżyć prenatal- nych, jest „nagrywane" na tych bardzo czułych i pojem- nych urządzeniach znanych jako nasze mózgi. Naturalnie, nie wszystko możemy odtworzyć. Proble- mem pamięci jest „przypominanie" (recall). Część mate- riału przechowywanego w naszych mózgach, w sposób oczywisty antydatuje naszą aktywną pamięć, której pro- cesy zazwyczaj rozpoczynają się około trzeciego do piątego roku życia. Inne materiały zostały skutecznie wyparte, zracjonalizowane lub po prostu zaprzeczone. Lecz wszystko pozostaje wyryte w niezatarty sposób w naszych mózgach i wywiera wpływ na nasze działania i reakcje. Istotna jest świadomość tego, że cały ten przechowy- wany materiał określa nasze poczucie bezpieczeństwa lub zagrożenia. On też sprawia, że ocena naszych lub czyichś motywacji i zamiarów wydaje się niezbyt rozsądna. Skąd mam wiedzieć, co jest zapisane w czyimś mózgu? Prze- cież ja nawet nie wiem, co jest przechowywane w moim własnym! 22 Dni wczorajsze zalegają na naszych dniach dzisiejszych Krótko mówiąc, moja teoria jest taka: wszystkie nasze myśli, uczucia i działania mają źródło w czymś, co zo- stało w nas zmagazynowane. Gdy czuję złość lub za- zdrość, musi we mnie już być jakaś złość lub zazdrość. Jest wysoce prawdopodobne, że są one we mnie od bar- dzo dawna. Jeżeli jest we mnie wiele złości, wytryśnie ona ze mnie strumieniem w różnych kierunkach, a ja będę zawsze na coś wściekły. Lecz jak do tego doszło, że to, co we mnie jest, znalazło się na pierwszym planie? To pytanie prowadzi do drugiej części mojej teorii. Jestem pewien, że to, co we mnie jest właśnie teraz, sięga odległych czasów mego życia. Mogło zostać we mnie ukształtowane. Możliwe, że jest ono częścią mego „działania". Być może jest ono wynikiem mojej interpre- taq'i czegoś, co się zdarzyło lub czegoś, co mi się nie przydarzyło w jakimś wczesnym okresie mego życia. W ten sposób przeszłość staje się prologiem do obecnych i przyszłych dni w naszym życiu. Czasami, gdy odkryję w sobie coś po raz pierwszy, trudno mi jest odnaleźć ślady tego jednego wydarzenia czy interpretacji. Ten nowo odkryty nawyk czy maniera równie dobrze może przypominać korzenie drzewa rozchodzące się w wielu kierunkach. Zazwyczaj odkrywam, że na tę nową wiedzę o mnie samym miało wpływ przynajmniej kilka rzeczy i interpretacji. Muszę przyznać, że zdarza mi się rozpoznać jakieś wydarzenie, które rzuca długi cień na mnie i na moje życie. Pewna interpretacja takiego zdarzenia odmieniła mnie całkowicie. W takich wypadkach owo rozpoznanie przypomina szczęk, trzask zamka. Nawiasem mówiąc, używam słowa „interpretacja", ponieważ tak naprawdę tylko ona tkwi we mnie i pozostaje aktywna. Jak wiado- mo, liczy się nie to, co my mówimy, lecz to, co słyszą inni. 23 W jednym z następnych rozdziałów chciałbym zade- monstrować te teorie, posługując się przykładami innych ludzi, ale najpierw niech mi będzie wolno rozpocząć od przykładu dotyczącego mnie samego. Osobiste doświadczenie z materią nieświadomości: warsztaty Wiele lat temu uczestniczyłem w tygodniowych eksperymentalnych warsztatach mających na celu pogłę- bienie wiedzy na temat „komunikacji". Przypuszczam, że mogło w nich brać udział ponad sześćdziesiąt osób. Ze względu na wzajemne oddziaływanie zostaliśmy podzie- leni na mniejsze, pięcio- lub sześcioosobowe grupy. Któ- regoś wieczoru, gdzieś w połowie tygodnia, cała sześć- dziesiątka została zebrana w jednym dużym pomieszcze- niu. Usiedliśmy pod ścianami prostokątnej sali na ćwi- czeniach z cyklu „niech muzyka porusza twym ciałem". Powiedziano nam, że za chwilę zabrzmi muzyka, a każ- dy z nas - jeśli tylko zechce - będzie mógł wyjść na środek sali. Tam mieliśmy pozwolić naszemu ciału spon- tanicznie reagować na jej dźwięki. Włączono muzykę. Upłynęło około trzy czwarte piosenki, a nikt nie odważył się wystąpić. Więc postanowiłem przełamać lody. Wyszedłem na środek sali i zacząłem wykonywać urocze piruety. Raptem środek sali się zapełnił. Niektó- rzy - jak zauważyłem - poruszali jedynie palcami. Inni poruszali się powoli i prawie niezauważalnie. Później powiedziano nam, że chodziło o zsynchronizowanie „otwartości emocjonalnej" z „otwartością fizyczną". Następnego dnia znowu zgromadziliśmy się w gru- pach. Prowadząca ćwiczenia krążyła niczym sęp wokół naszej małej gromadki. Jedna z kobiet w grupie, którą uważaliśmy za niezwykle kruchą i delikatną, zaczęła głośno szlochać. Większość z nas, wyczuwając jej kru- 24 chość, oszczędzała jej skrajnych emocji. Gdy zaczęła głośno łkać, spojrzeliśmy zdumieni na nieszczęsną kobie- tę. Zastanawialiśmy się, o co poszło. Nie za wiele z nią rozmawialiśmy. I oto siedziała wśród nas, zawodząc i wypłakując łzy. Bardzo mnie to poruszyło i zapytałem ją, co jest nie tak. Sądziłem, że musiałem coś przeoczyć. Ze łzami wyrzuciła z siebie: „Och, przecież oboje dobrze wiemy, że nie biorę udziału w zajęciach. Ale ja po prostu nie potrafię. To po prostu nie jestem ja. Gdy- bym miała w sercu sekret, z chęcią bym go wyrwała i wyjawiła wam". Natychmiast zrobiło mi się jej bardzo żal i poczułem, jak rozpływam się we współczuciu. Usi- łowałem ją pocieszyć: „No, już dobrze. Robisz, co możesz, i to jest wszystko, czego można od ciebie oczekiwać". Najwidoczniej nasza prowadząca była odmiennego zdania i w typowy dla siebie (przynajmniej na pozór) szorstki sposób zganiła całą grupę: „Jesteście zwykły- mi mięczakami. «Chucherko» (dla każdego z nas miała pseudonim) jest mistrzynią manipulacji. Manipuluje tak całą grupą od dawna, a nikt z was na to nie wpadł". Prowadząca, którą nazywaliśmy „herod-babą", konty- nuowała wyjaśnienia: „Istnieją dwa sposoby manipulo- wania: pierwszy - poprzez siłę, podniesiony głos; drugi - poprzez udawanie słabości, grożenie płaczem lub za- łamaniem. Tak naprawdę, dla większości ludzi ten drugi sposób jest skuteczniejszy, bo przecież każdy w rodzinie martwi się zazwyczaj o «dzidziusia»". „A to", powiedziała, wskazując na „Chucherko", „jest wasz dzidziuś. Manipuluje tą grupą już od czterech dni. Czasami czułam do niej obrzydzenie. Czasami było mi jej po prostu żal. Już ona dobrze wie, co robić, ale mówi, że nie potrafi, ponieważ woli od czegoś uciekać, niż się z tym uporać. Usilnie pracowała nad wami, aby było wam jej żal i abyście ją ochraniali. A to jest manipulacja. Ona woli manipulację od uczciwej komunikacji". 25 Muszę przyznać, że w tym momencie moją sympatia byłą po stronie „Chucherką". Wiec przerwałem bezlitos- ny atak „herod-baby": „Ej, czy nie sądzisz, że jesteś dla niej zbyt surową?" Prowadzącą odgryzła się: „Och, zamknij się, «Krzykaczu» (to był mój pseudonim)! Ty będziesz następny". Osunąłem się na krzesło, aby nawiązać kontakt wzro- kowy z „Chucherkiem". Chciałem, aby wiedziała, że je- stem po jej stronie. Gdy mi się wreszcie to udało, „Chu- cherko" zaskoczyło mnie. Wyznała przede mną i przed grupą: „Och, ona ma rację. Przez całe życie tak postępo- wałam. Mówię: «nie potrafię», ponieważ wtedy nikt nie będzie mnie o nic więcej pytał. Gdybym powiedziała: «nie zrobię tego», ktoś mógłby zapytać: dlaczego?" Je- stem pewien, że była to prawdziwa chwila uczciwości i samo wiedzy w życiu „Chucherką". Stanęła twarzą w twarz ze swoją przeszłością. Przynajmniej częściowo przyznała się do swojego prawdziwego „ja". Po tym wyznaniu „Chucherką" „herod-baba" zajęła się mną. „No, dobrze, «Krzykaczu»", zaczęła słodziutko, „co czułeś wczoraj wieczorem, gdy jako pierwszy znala- złeś się na parkiecie podczas ćwiczeń z cyklu «niech muzyka porusza waszym ciałem»?" Przyznałem, że czu- łem się raczej dobrze, ponieważ inni szybko poszli za moim przykładem. Z powodzeniem przełamałem lody. Prowadząca odwarkneła: „Wiesz co? Masz «kompleks Mesjasza». Postanowiłeś być urodzonym wybawcą, prawda?" „Wczoraj zrobiłeś to dla całej grupy. Dzisiaj robisz to dla «Chucherka». Czy nie przyszło ci na myśl, że jeślibyś nie wstał wczoraj, to ktoś inny, bardziej nieśmiały i pe- łen zahamowań, mógłby odnieść bardzo ważne zwycię- stwo nad sobą? Czy nie pomyślałeś, że «Chucherko» po- trafi głośno wyznać swoje myśli? Ale nie, ty przeła- mywałeś lody za grupę i wypowiadałeś się w imieniu «Chucherka»". 26 Natychmiast poczułem ów „szczęk zamka", tak chara- kterystyczny dla rozpoznania. Konfrontacja z nią pomo- gła mi stawić czoło samemu sobie. Coś we mnie wypły- nęło na powierzchnie, ze świata nieświadomości do świa- domości. Często powtarzałem, że nigdy od nikogo nie nauczyłem się więcej. Przynajmniej usłyszałem siebie wielokrotnie przyznającego: „Touche!" (trafiony). Zdałem sobie sprawę, że moja skłonność do ratowania innych jest tak samo stara, jak skłonność „Chucherka" do manipulo- wania innymi. W tych chwilach konfrontacji obydwoje dowiedzieliśmy się czegoś o sobie. Ale „herod-baba" jeszcze ze mną nie skończyła. Na dodatek dorzuciła: „Jesteś tak głupi, że założę się, iż nawet innym udzielasz rad". Natychmiast uświadomiłem sobie, że spędziłem wiele czasu słuchając innych, a po- tem dając im rady. Wiec zapytałem: „Cóż takiego głu- piego jest w dawaniu rad?" „Herod-baba" odpowiedzia- ła: „Jesteś tak głupi, że nawet nie wiesz, co jest głupie- go w dawaniu rad!" „Wiec, proszę, pomóż mi", uciąłem z ledwie skrywanym zniecierpliwieniem. Wtedy ona wyjaśniła: „Kiedy jeden dorosły pyta dru- giego: «Co powinienem zrobić?», a ten mówi mu, co na- leży robić, to utrzymuje go w jego słabości, zamiast go wzmocnić. Zamiast podjąć decyzję, może on polegać na «pomocniku»". Potem zakończyła, zwracając się bezpo- średnio do mnie: „Wypychasz ludzi na głęboką wodę, aby im rzucić koło ratunkowe. «Daj komuś rybę, a będzie jadł cały dzień. Naucz go łowić ryby, a będzie jadł całe życie»". Trzask zamka. Touche! Ratownik Później przez długi czas zastanawiałem się nad tym aspektem swojego działania. Jest to żenująco prawdziwe. 27 Mam skłonność do bycia „Naprawiaczem". Zdaję sobie sprawę z tego, w jaki sposób próbowałem innym ulżyć w ich bólu. Chciałem dotknąć ich swoją czarodziejską różdżką, aby zniknęły wszystkie ich problemy. W chwi- lach niepowodzeń czy nieszczęścia zawsze starałem się mówić ludziom magiczne „pocieszające" słowa. I, oczy- wiście, nie raz dane mi było doznać zawodu. To było moje niepowodzenie. Na ile siebie znam, przynajmniej w przeszłości, pomagałem innym, aby poczuć, że odnio- słem sukces. Oczywiście zaprzeczałem temu przez długi czas. Wypierałem się swoich potrzeb, posługując się raqonalizaqą swojej motywacji. Musiałem zrewidować swoją postawę wobec cierpienia, aby dowiedzieć się, że jest ono w rzeczywistości wyzwaniem i okazją do wzro- stu. A to, co ja naprawdę robiłem, było powstrzymywa- niem ludzi od wzrastania, tak aby mi byli wdzięczni. Po rozważeniu tego jestem obecnie przeświadczony, że rola „pomocnika" była jedynie częścią mojego procesu przystosowywania się. Chciałem (i w jakiś sposób potrze- bowałem), aby mnie uważano za „miłego faceta". Mo- głem pocieszać się w myśli całą listą tych, którym dodawałem otuchy, a nawet tych, za których podejmo- wałem decyzje. Zamiast żądać od nich, aby wykorzysty- wali swoje mięśnie, podtrzymywałem ich słabość, uży- czając im swojej siły. Chwila wglądu w siebie pomogła mi się zmienić. Mam nadzieję, że zanim przeczytacie te strony, podobny wgląd nastąpi u was. Poznajemy swoje prawdziwe „ja" bardzo powoli, zazwyczaj najpierw roz- poznając nasze role i maski. Każdy wgląd, jeżeli zostanie przyjęty i zamieniony w działanie, pozostawia nas od- mienionymi... na zawsze. 28 „Kto prowadzi twój autobus?" Mam przyjaciela, Earnie Larsena, który eksponuje wagę wpływu przeszłości i jej interpretacji. Czyni to w sposób obrazowy. Dni wczorajsze rzeczywiście zale- gają na naszych dniach dzisiejszych. Earnie zapytuje swoich słuchaczy: „Kto prowadzi wasz autobus?" Opo- wiada historię chłopca, który przygląda się, jak jego ojciec ciągle bije matkę. Oczywiście chłopiec czuje się zupełnie bezsilny wobec ojca. Może tylko skulić się pod stołem. Jest wystraszony pokazem takiej brutalności. Jed- nak - w głębi duszy - chłopiec potajemnie ślubuje: „Nikt nigdy nie będzie mnie w ten sposób tyranizował i wyko- rzystywał!" Na przestrzeni lat rozwija się w nim wrogość wobec każdego, kto próbuje go zdominować albo zastra- szyć. Z czasem chłopiec staje się dorosły. Teraz on prowa- dzi autobus. Nagle widzi, jak nadjeżdżający samochód skręca na jego pas ruchu, starając się wyprzedzić inny samochód. Chłopiec zgrzyta zębami i dawne przyrzecze- nie „Nikt nigdy nie będzie mnie w ten sposób tyranizo- wał!" eksploduje w nim. W wyniku zderzenia czołowego giną obydwaj kierowcy. Pytanie brzmi: „Kto kierował tym autobusem?" Oczy- wiście, był to ów mały chłopiec. Niósł swoje posta- nowienie z dzieciństwa całą drogę, aż do grobu. Teraz my powinniśmy zastanowić się i zadać sobie pytanie: „Kto prowadzi mój autobus? Kto decyduje o moich dzia- łaniach i reakcjach?" Prawdziwa odpowiedź może tkwić - pogrzebana - w naszej nieświadomości lub w świecie, lub w naszej zapomnianej przeszłości. Jest możliwe, że jakiś mały chłopiec lub mała dziewczynka manipuluje mną nawet teraz, podejmując wiele z moich decyzji, prowadząc mój autobus. A ja nawet nie jestem tego świadomy. l 29 Dni wczorajsze zaiste zalegają na naszym dniu dzi- siejszym. Pytania do przemyślenia: 1. Nasz mózg rzeczywiście zapisuje wszystkie nasze przeżycia. Przynajmniej zapisuje nasze interpretacje tych przeżyć. Jeśli tak jest w istocie, to dlaczego tak trudno - jeżeli nie jest to wręcz głupotą - osądzać odpowiedzial- ność innych? Czy potrafisz kiedykolwiek precyzyjnie osądzić samego siebie? (Rozróżnić działania, motywacje, odpowiedzialność...) 2. Czasami wydarzenie z naszej przeszłości jest cał- kiem różne od jego interpretacji. Dlaczego jest tak, że zapisywana jest tylko nasza „interpretacja" i że tylko ona w nas tkwi? 3. Czy masz skłonność do wykorzystywania „władzy" w związkach, czy instynktownie przekazujesz ją drugiej osobie? Czy zazwyczaj jesteś tą osobą, która przejmuje ster, czy tą, która idzie za przywódcą? 4. Czy miałeś przeżycie przypominające to, co przyda- rzyło mi się podczas zajęć na temat porozumiewania się? Jeżeli tak, to jaką naukę z tego wyniosłeś? 5. Czym jest manipulacja? Czy jest coś złego w mani- pulacji? Czy masz skłonność do manipulowania siłą lub słabością? 6. Co sprawia ci większą trudność: pomaganie czy przyjmowanie pomocy? Dlaczego? 7. Dlaczego udzielanie rad przez osoby dorosłe innym dorosłym jest nierozsądne? Co kryje się zazwyczaj za pokusą dawania rad? 8. Kim wolałbyś być: „ratownikiem" czy „ratowa- nym"; „przewodnikiem" czy „ufnym ślepcem"? Jakie to ma dla ciebie konsekwencje? 30 9. Kto kieruje autobusem w twoim życiu? Jak zdarze- nie (lub ciąg wydarzeń) z twej przeszłości wpływa na twoje obecne zachowanie i decyzje? 10. Wymień pięć najważniejszych, znaczących wyda- rzeń z wczesnych lat twojego życia. Jaki wpływ ma na ciebie każde z nich obecnie? i III. Przykłady: lustra przeszłości Prawie każdy z moich znajomych (włącznie ze mną) ma swój styl bycia, swoje maniery, swoje skłonności, swoje słabe i mocne strony. A im więcej ludzi poznaję, tym bardziej jestem przekonany, iż te maniery, skłonnoś- ci, słabe i mocne strony można odnaleźć w naszej przesz- łości. W większości wypadków nie jestem oczywiście świadomy ich źródeł. Jedyną rzeczą, jakiej jestem pewien, jest czyjaś oczywista maniera, skłonność, słaba czy mocna strona. Jestem pewien, że w odległej przeszłości w na- szym życiu wydarzyło się wiele rzeczy, że powstały pewne interpretacje i że coś ciągle powracało w naszych reakcjach. Naturalnie jedyną osobą, u której jest to najbardziej oczywiste, jestem ja sam. Często potrafię znaleźć źródło swoich skłonności w mojej przeszłości. Wyraźnie widzę, jak niektóre z zachowań mojego ojca dochodzą do głosu w moim własnym życiu. Widzę, jak pewne skłonności mojej matki wciąż powtarzają się w moich własnych działaniach i reakcjach. Mogę nawet przypomnieć sobie poszczególne wydarzenia, które bardzo głęboko na mnie wpłynęły. One kształtują moje obecne zachowanie. G. K. Chesterton kiedyś powiedział, że nie wiadomo dokładnie, na czym polegał pierworodny grzech Adama i Ewy. Ale patrząc na ludzi i na historię ludzkości, widzimy, że coś było nie tak jak trzeba. Wydaje mi się, że coś podobnego można by powiedzieć o moich studen- tach. W jakiś sposób wiem, obserwując ich, że ich nie- pokój jest skutkiem czegoś, co się wydarzyło w ich życiu w przeszłości. Coś nie wyszło. Uwidocznią to przykłady w niniejszym rozdziale. 32 Otóż moja teoria jest następująca: prawie wszystkie nasze myśli, uczucia, działania i reakcje maja swoje źródło w czymś, co jest w nas. A wszystko to, co jest w nas, ma swoje źródło w czymś, co jest zapisane w na- szej przeszłości. Teoria ta znajduje potwierdzenie niemal u każdego. Może spróbujesz spojrzeć, jak to przedstawia się u ciebie. Dziecko Kryzysu i Smutna Twarz Przypominam sobie spotkanie ze starym przyjacielem. Wręczyłem mu aparat fotograficzny, aby zrobił mi zdję- cie ze swoimi dziećmi. Dzieci nie mogły usiedzieć na miejscu i po prostu nie miały ochoty pozować do oficjal- nego zdjęcia. Po dziesięciominutowej udręce nieszczęsny człowiek oddał mi aparat nie zrobiwszy ani jednego zdjęcia. A wyjaśnił mi to następująco: „Widzisz, ja jestem dzieckiem Kryzysu. Nie mogłem zrobić zdjęcia, ponie- waż czułem, że zmarnowałbym twój film". Oczywiście to Dziecko Kryzysu prowadziło autobus. Inny przykład. Spotkałem się kiedyś z jednym z moich studentów. Był przystojnym młodzieńcem o de- likatnych rysach twarzy, ale miał pogrzebową minę. Więc powiedziałem mu na osobności: „Bob, masz bardzo przy- stojną twarz, ale jej wyraz jest zawsze taki nieszczę- śliwy". „Tak, wiem", jęknął. Dowiedziałem się od niego, że był adoptowanym dzieckiem. Wiedział o tym od po- czątku. Podkreślił, że jego przybrani rodzice nigdy nawet nie sugerowali odrzucenia, ale on uznał, że jeżeliby kiedykolwiek sprawił im w jakikolwiek sposób przy- krość, odesłaliby go do sierocińca. 2 Chodzi o wielki kryzys gospodarczy w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku (przyp. tłum.). 33 Następnie wyznał mi, że jedyną osobą, która dawała mu poczucie całkowitej akceptacji, była jego przybrana babcia. Umarła, gdy miał sześć lat. Gdy była na łożu śmierci, mały Bobby błagał ją: „Nie umieraj, babciu!" Odpowiedziała mu wtedy: „Och, Bobby. Muszę kiedyś umrzeć. Poza tym, na pewno dasz sobie radę w życiu". „Nie poradzę sobie bez ciebie, babciu". Dodał, że gdy rzeczywiście umarła, „to było tak, jakby ktoś zgasił wszystkie światła w moim świecie". Na- tychmiast zrozumiałem wyraz bólu na jego twarzy. Wy- glądał na małego chłopca, który pyta: „Czy odeślecie mnie do sierocińca?" To był mały chłopiec, który błaga babcię: „Proszę, nie umieraj!" Ten mały chłopiec kierował teraz autobusem jego życia. To mały chłopiec, który wciąż patrzy na świat z wyrazem bólu na twarzy. Eksplozja i niezgoda Pewnego dnia jeden z moich studentów wybuchnął podczas zajęć. Mówiliśmy o „zwodzeniu". Powiedziałem: „Wszyscy jesteśmy zwodzeni mniej lub bardziej, ale wszyscy jesteśmy zwodzeni do pewnego stopnia". To w tym momencie nastąpił wybuch. Młody człowiek, o którym mowa, wykrzyknął: „Kościół nas zwodzi! Ty także nas zwodzisz!" I wycofał się... Później powiedział mi na osobności, że jego ojciec był pastorem. A on zawsze chciał być blisko ojca, lecz matka zdawała się być temu przeciwna. Dał mi także do zrozumienia, że jest homoseksualistą. Opowiadał: „Byłem dzieckiem, które chętnie bito. Więc codziennie po szkole odbierałem swoją porcję la- nia". Gdy już lepiej poznałem historię tego młodego człowieka, mogłem lepiej zrozumieć jego wybuch. Cały ten gniew wzbierał w nim, jak w małym chłopcu, który chce być bliżej ojca, i jak w chłopcu bitym codziennie po W poszukiwaniu siebie - 3 34 szkole. Tego dnia eksplodował w nim dawny gniew. Ma- ły chłopiec wciąż sprawował pełną kontrolę, kierując autobusem jego życia, zmierzając prosto do katastrofy. Innym razem jeden z młodych ludzi poinformował mnie na zajęciach, że „nie zgadza się z tym wszystkim", co powiedziałem. Ledwo przełknąłem te słowa. Później dowiedziałem się, że kiedy miał pięć lat, jego matka obudziła go w nocy, aby mu powiedzieć, że będzie musiał zamieszkać z ojcem, z którym się rozwiodła: „Jestem teraz na zasiłku i nie mogę cię już wychowy- wać". Ów student powiedział mi: „W wieku lat pięciu poczułem się odrzucony przez własną matkę. Gdy mia- łem kilkanaście lat, zostałem wciągnięty w narkotyki. Od tamtej pory stałem się zgorzkniały, rozgoryczony na wszystko i wszystkich". Dni wczorajsze zaiste zalegają na naszych dniach dzisiejszych. Może któregoś dnia ów młody człowiek będzie w stanie uwolnić się od tej złości. Mogę tylko żywić nadzieję, że jako dorosły wreszcie przejmie kierownicę z rąk dziecka odrzuconego przez własną matkę, gdy miało zaledwie pięć lat. Opat... i mój przyjaciel Thomas Keating był opatem klauzurowego klasztoru w Spencer w stanie Massachusetts. W swojej książce Open Mind, Open Heart wspomina te czasy. Opowiada, że wielu zakonników w tamtym okresie zdawało się dzielić swoimi problemami raczej z rodzicami niż z nim. Prawie wszyscy miewamy tego rodzaju młodzieńcze doświad- czenia. Przenosimy nasze uwięzione i zagłuszone emocje na nieodpowiednie osoby i na niewłaściwe sytuacje. Wszystko, co nam się kiedykolwiek przydarzyło, zostało zapisane w naszym mózgu. Owe komunikaty i wspo- mnienia zmuszają nas do pewnych działań lub reakcji. Jeżeli ma nastąpić w nas przemiana, musimy rozpocząć 35 od następującego stwierdzenia: wszystko, co zostało w nas zapisane w przeszłości, ma wpływ na nasze póź- niejsze życie. W młodości miałem przyjaciela, który później zapadł na chorobę psychiczną. Jesteśmy w kontakcie od kilkuna- stu lat. W chwilach jasności umysłu jest bardzo szczery i otwarty, jeśli chodzi o jego chorobę. Zapytałem go kiedyś: „Czy lekarze nie próbowali znaleźć w tobie przy- czyny twojego cierpienia?" Jego odpowiedź była następu- jąca: „Nie, gdy już raz zaklasyfikują cię jako szalonego, spisują na straty twoją zdolność udzielania przydatnych odpowiedzi. Więc po prostu faszerują nas lekami. Zadają pytania w rodzaju: Czy śpisz dobrze? i tym podobne". Zapytałem go zatem, czy kiedykolwiek sam stawiał sobie takie przenikliwe, terapeutyczne pytania. „Och", westchnął, „wszystko, co pamiętam, to to, że starałem się zostawać w szkole jak najdłużej. Nie chcia- łem wracać do domu". Spytałem: „A co takiego było w domu?" „Moja matka!", niemal krzyknął. „Nieustannie mnie strofowała. Po każdej wizycie gości wymieniała całą listę moich błędów". Następnie (co jest typowe dla psy- chozy religijnej) zaczął mieć skrupuły: „Och, nie powinie- nem był tego mówić... o mojej własnej matce". Na próż- no usiłowałem go przekonać, że przecież opowiedział mi tylko o swoich wrażeniach. Mogły one nie być faktami. Ale nastoletni chłopiec w nim wciąż mocno trzymał kie- rownicę w dłoniach. Wspomnienia, wrażenia z przeszłoś- ci obciążały i nadal obciążają jego życie i jego umysł. Pani, która bywała lubiana lub nielubiana... i dwaj bracia Rozmawiałem kiedyś z pewną starszą kobietą. Każde zdanie dotyczące innych osób rozpoczynała ona od: „Sądzę, że mnie lubi... Sądzę, że mnie nie lubi..." Dęli- 36 katnie zwróciłem jej na to uwagę, a ona natychmiast powiedziała: „Och, to moja matka. Ona zawsze mówiła: Jeżeli będziesz się ubierać (mówić, myśleć itp.) w ten sposób, to ludzie będą (lub nie będą) cię lubić". Mimo że ona sama posunęła się już w latach, jej matka, jak w dzieciństwie, wciąż ma na nią wpływ. Znałem kiedyś dwóch braci. Starszy był zawsze zły i często jego gniew skrupiał się na jego „bracie-dziecia- ku". Było między nimi dwa lub trzy lata różnicy. Opo- wiedziałem swojemu przyjacielowi psychiatrze o nich, a on zaszokował mnie: „Młodszy brat ukradł starszemu mamusię!", powiedział. „Naprawdę?", żachnąłem się. „Skąd wiesz?" Mój przyjaciel psychiatra poprosił mnie, abym wyobraził sobie dwulatka, który wpatruje się mat- kę, na której kolanach gnieździ się jakieś nowe dziecko. Starszy brat czuje się odrzucony. Zastanawia się: „Skąd się wziął ten dzieciak? Dlaczego to on, a nie ja, jest teraz obsypywany czułościami?" Wtrąciłem, że starszy chłopiec zdawał się być ulubio- nym dzieckiem obojga rodziców. Otrzymałem odpo- wiedź: „Och, czy to nie za duża odpowiedzialność jak na barki małego dziecka? Wiesz, o co tu chodzi: Jesteś ulubieńcem. Jesteś tym, na którego liczymy". Nigdy o tym wcześniej nie pomyślałem, ale jest to jeszcze jeden przykład dziecka prowadzącego autobus przez dorosłe życie. Więc spytałem mojego przyjaciela psychiatrę: „Obaj mężczyźni są już dobrze po pięćdziesiątce. Czy ta uraza z dzieciństwa mogłaby jeszcze tkwić w starszym chłopcu? I czy wciąż mógłby on odczuwać odpowiedzial- ność za to, że jest ulubieńcem?" Nigdy nie zapomnę jego odpowiedzi: „O tak, chyba ze wydobył to z siebie w roz- mowie i zmierzył się z tym". 37 Więzień Drugiej Alei Powiada się, że sztuka naśladuje życie. Wcześniej wspomniałem, że ta książka jest „produktem" mojego życia i moich wysiłków. A nawet wyznałem, że kiedyś powątpiewałem w jej przydatność. Ale nie opowiedzia- łem wam o przeżyciu, które sprawiło, że zacząłem pisać. Tak się złożyło, że był to stary film, The Prisoner of Second Avenue (Więzień Drugiej Alei), artystyczny portret dwóch braci. Jeden z nich (Jack Lemmon) zaczyna mieć proble- my psychiczne. Udaje się do psychiatry, który niestety jest przedstawiony jako smutny i obojętny człowiek. Jednakże podczas terapii Jack Lemmon jakoś odkrywa wzorzec swojego zachowania: „Uczyniłem z innych za- stępczego ojca i zawsze próbowałem sprawić im przy- jemność. Nigdy nie stawiałem oporu". Ujrzał siebie jako tego, który „ma sprawiać ludziom przyjemność". W dalszej części filmu bracia podczas sprzeczki instynktownie wracają do swego dzieciństwa. Kłócą się o zdjęcie z tego okresu; o to, kto zajmuje na nim uprzy- wilejowane miejsce. Spierają się o to, który z nich był bardziej faworyzowany. Jack Lemmon z naciskiem pod- kreśla, że umieścił starszego brata na miejscu zmarłego ojca. Oczywiście, w filmie dochodzi do konfrontacji Jacka Lemmona z przeszłością i odnajduje on swoją powrotną drogę do zdrowia psychicznego. Otóż ta scena „sporu" przekonała mnie do pisania. Mali chłopcy wciąż kiero- wali autobusami w życiu tych dwóch dorosłych. Stare jątrzące się problemy wciąż w nich obu wrzały. Czyż nasza pamięć nie jest długa? Dni wczorajsze zaiste zalegają na naszych dniach dzisiejszych. Tyran i dozorca... i „twardy facet" Jeszcze inny z moich przyjaciół po ślubie stal się „tyranem i dozorcą". Tak opisywała go żona. Mój przyja- 38 ciel podkreślał, że jego żona i dzieci muszą podpo- rządkować się jego zasadom. Wiadomo: „Cesarz przemó- wił. Niech żaden pies nie odważy się zaszczekać!" Wiem, że ten człowiek pochodzi z rodziny, w której osobą dominującą była matka. Całkowicie zdominowała swego męża, a także swe potomstwo. Skutkiem tego jest zazwy- czaj narastający niewyrażony gniew męża i dzieci. Jednakże dopóki ów człowiek nie zmierzy się z tą częścią swojej przeszłości, nie ma w tej sytuaq'i nic „na pewno". Lecz z moich obserwacji wynika, że niewyrażony gniew prowadzący w rezultacie do jego dominacji jest w tym wypadku bardzo prawdopodobny. Walka o władzę po- między rodzicami mego przyjaciela rzucała znaczący cień na jego życie i na jego obecne zachowanie. Podejrzewam, że ten mężczyzna podświadomie wie- dział o dominacji swojej matki. Podjął zatem stanowczą decyzję, podobnie jak ów mały chłopiec kulący się pod stołem, że „nikt nigdy nie będzie mnie w ten sposób tyranizował i wykorzystywał!", że „to mi się nigdy nie przydarzy!" Jeśli się nie mylę, to postanowienie małego chłopca wciąż jest źródłem większości silnych pragnień i wielu decyzji owego dorosłego mężczyzny. Inny przykład. Podszedł kiedyś do mnie mężczyzna, który sprawiał wrażenie „twardziela" (był w rozchełsta- nej koszuli, mówił półgębkiem). Wspomniał o tym, że brał udział w wojnie w Wietnamie, gdzie przeżył zała- manie nerwowe. Umieszczono go w szpitalu dla wetera- nów, gdzie wstrzyknięto mu serum prawdy. Przeprowa- dzono z nim rozmowę, która została zarejestrowana na taśmie filmowej. Ów żołnierz obejrzał film. Osoba, którą tam ujrzał, była niezwykle delikatna, wrażliwa i kochają- ca. „Któż to u diabła jest?", zapytał. Lekarze odpowie- dzieli: „To jesteś prawdziwy ty. Musiałeś nałożyć maskę na swoja łagodność, aby móc wykonywać swoje zadania w Wietnamie. Wciąż tę maskę nosisz". Równie dobrze mogli powiedzieć: „Dni wczorajsze kontrolują twoje dni dzisiejsze". 39 Nie widziałem go od tamtej pory, lecz mam nadzieję, że pozwolił wyłonić się swojemu prawdziwemu „ja". W przeciwnym wypadku będzie walczył z niewidzial- nym przeciwnikiem i będzie tkwił w martwym punkcie do końca życia. Dotyczy to także mnie i ciebie. Dni wczorajsze (minione lata) i przeżycia z nimi związane zazwyczaj wyjaśniają nasze dzisiejsze reakcje. I będzie to prawdą, dopóki nie zadamy sobie właściwych pytań i dopóki nie staniemy twarzą w twarz z naszą własną rzeczywistością. Ktoś z przeszłości może sterować naszą drogą przez życie. Pytania do przemyślenia: Czy coś cię uderzyło w przykładach: - dziecka Kryzysu, - chłopca ze smutną twarzą, - chłopca, który chciał być blisko swego ojca pastora, - chłopca, który został odrzucony przez matkę w wie- ku lat pięciu, - opata i jego mnichów, - mojego przyjaciela chorego psychicznie, - pani, która bywała lubiana lub nielubiana, - dwóch braci, - dwóch braci z filmu Więzień Drugiej Alei, - tyrana i dozorcy, - weterana wojny w Wietnamie. IV. Rozwiązanie problemu: objęcie w posiadanie Jesteśmy skomplikowani. Dni wczorajsze zalegają na naszych dniach dzisiejszych. Cóż możemy na to pora- dzić? Zanim dojdziemy do rozwiązania, każdy musi naj- pierw rozważyć dwa pytania. Pierwsze z nich brzmi: Czy ludzie mogą się w ogóle zmienić? Gdy przewracamy mocno zniszczone strony albumu naszego życia, prawdo- podobnie znajdujemy bardzo niewielu tych, którzy na- prawdę się zmienili. Większość ludzi staje się „jeszcze bardziej takimi", jakimi zawsze byli. Dlatego ponownie musimy zapytać siebie: „Czy ludzie mogą się zmienić?" W tym momencie prawdopodobnie przyjdą nam na myśl ci, którzy rzeczywiście się zmienili. Dlatego nie możemy zaprzeczyć możliwości zmiany. I drugie pytanie: „Czy ja naprawdę chcę się zmienić?" Zmiana może nastąpić tylko wtedy, gdy będę nad nią pracować. Ale czy ja naprawdę chcę poznać siebie i czy ja potrafię zmienić to, co zmienić mogę? „Czy mam w sobie tyle odwagi i determinacji, że- by stać się wolnym?" Oto pytania, które większość z nas musi przemyśleć, gdy rozpoczynamy pracę nad powięk- szaniem wiedzy o sobie. „Właściciel", a nie „obwiniający" - i przestroga Punktem wyjścia całej prawdziwej samowiedzy jest objęcie jej w posiadanie. Muszę nabrać nowych nawyków myślenia i mówienia. Muszę uznać, że wszystkie moje działania, reakcje i uczucia mają swoje źródło w czymś, 42 co jest we mnie. Nie zawsze potrafię kontrolować te sprawy. A już na pewno nie zamierzam sugerować żad- nej odpowiedzialności moralnej. Jednakże muszę stać się „właścicielem" wszystkiego, co jest we mnie. Nie wolno mi zrzucać winy na innych. Nigdy nie wolno mi przeno- sić tej poważnej i osobistej odpowiedzialności na kogo- kolwiek lub cokolwiek. Moje zachowanie i moje uczucia są moje! I zawsze są produktem czegoś, co jest we mnie. Jeżeli w pełni to zaakceptuje, instynktownie będę zaczy- nał zdanie raczej od „ja" niż od „ty". Nigdy nie powiem: „Ranisz mnie", tylko: „Czuję się zraniony". W tym miejscu konieczna jest przestroga. Muszę wyeliminować słowo „obwiniać" ze swoich myśli i słow- nictwa. Jest bardzo ważne, abym nie obwiniał innych za moje reakcje, i równie ważne, abym nie obwiniał samego siebie. Muszę założyć, że jestem niewinny, dopóki nie zostanie udowodniona wina, a werdykt skazujący wy- maga osądu, którego ja po prostu nie mogę dokonać. Biorąc odpowiedzialność za moje zachowania i uczucia po prostu uznaję, ze ich źródłem jest coś, co jest we mnie. Jest rzeczą zrozumiałą, że przydałaby mi się wiedza o tym, jak to „coś" dostało się do mojego wnę- trza, lecz przecież mogę nigdy nie poznać jego dokładne- go źródła i pochodzenia. Przypuśćmy, ze jestem trochę przewrażliwiony na punkcie krytyki, trochę defensywny. Jak do tego doszło? Czy taka postawa została we mnie ukształtowana po- przez naśladowanie? I czy w konsekwencji przyjąłem ją do swojej własnej kolekcji postaw? Czy powiedziano mi, że muszę być ponad wszelką krytykę? Czy gdzieś po drodze przyjąłem interpretację, ze każda krytyka jest w ogólnym rozrachunku krytyką niszczącą? Czy skrycie uważam, że ludzie, którzy mnie krytykują, po prostu mnie nie lubią? Jakkolwiek do tego doszło, muszę otworzyć swoje ramiona, aby przyjąć dziecko mojej przeszłości, a nie ranić nożem osądu swoje serce. Jest 43 całkiem możliwe, że gdzieś, kiedyś, nabrałem błędnego przeświadczenia. Stając się właścicielem moich zachowań i uczuć muszę podążać pełen ciekawości i muszę poko- chać to „ja", które usiłuję poznać. Muszę iść naprzód z otwartymi ramionami, pełen zrozumienia dla drugich, eliminując z moich myśli pojęcie „obwiniania", a co za tym idzie samo to słowo z mojego słownictwa. Objęcie w posiadanie zachowania Powiedzieliśmy, że musimy stać się właścicielami zarówno naszych zachowań, jak ł uczuć. Najpierw zaj- mijmy się tym łatwiejszym: zachowaniami. Prawdopo- dobnie słyszeliście już moją ulubioną historię, która to ilustruje. (A więc wysłuchacie jej jeszcze raz.) Dotyczy ona świętej pamięci Sidneya Harrisa, felietonisty. Otóż Harris poszedł z przyjacielem do kiosku po gazetę. Sprzedawca zachowywał się w sposób nieprzyjemny i grubiański. Jednak przyjaciel Harrisa - zupełnie tym niezrażony - był dla niego miły. Na odchodnym życzył mu „miłego dnia", na co nieszczęsny mężczyzna odpo- wiedział: „Niech pan mi nie mówi, jaki mam mieć dzień. Mam inne plany". Harris zapytał zaciekawiony: „Czy ten facet zawsze jest taki nieprzyjemny?" „Tak. Niestety taki jest". „A ty zawsze jesteś dla niego taki miły?" „Tak, oczywiście". „Dlaczego jesteś dla niego zawsze taki miły, jeżeli on zawsze zachowuje się w ten sposób?", zapytał Harris. Jego przyjaciel musiał chwilę pomyśleć. Odpowiedź zda- wała się być dla niego oczywista. W końcu powiedział: „Ponieważ nie chcę, aby to on decydował, jak ja mam postępować. To ja muszę o tym decydować. Otóż ja dzia- łam, a nie tylko reaguję na innych". W następnym felie- tonie Harris przyznał, że był tym trochę zaskoczony. Potem pomyślał: „Jest to jedna z wielkich lekcji życio- 44 L wych. Trzeba samemu podejmować decyzję, jak się za- chować, a nie tylko reagować". Różnica pomiędzy tymi dwoma opcjami jest oczywi- sta. Ludzie czynu sami decydują o tym, jak będą postę- pować. Ludzie, którzy tylko reagują, pozwalają, aby inne osoby, sytuacje, grupy czy też barometr decydowały za nich. Zapytajmy uczciwie: „Czy nie istnieją sytuacje, w których każdy powinien reagować w ten sam sposób?" Odpowiedź brzmi po prostu „NIE!" Kiedy mówimy (a większość z nas to robi): „No, każdy by na moim miejscu...", po prostu nie mamy racji. To bardzo ważne. Muszę sam decydować o swoim zachowaniu. Jestem wolną istotą ludzką, a nie robotem kontrolowanym przez innych. Mówi się, że „Nauczyciel zawsze będzie nauczał, ale jego samego nie można wiele nauczyć". Często stosowa- łem belferski chwyt, pytając swoich studentów: „Jeżeli was nie lubię, ale jestem dla was bardzo miły - to czy jestem uczciwy? Czy jestem sobą?" Moja odpowiedź brzmi oczywiście: „TAK!" Wiem, jako nauczyciel, że są na moich zajęciach takie osoby, które najbardziej potrze- bują miłości, lecz zachowują się tak, jakby akurat naj- mniej jej potrzebowały. Osoba nieśmiała nie chce być w cokolwiek uwikłana. Osoba poirytowana stawia wy- zwania niemal wszystkiemu. Oto ludzie, którzy najbar- dziej potrzebują mojej miłości i dobroci. Osoba zraniona potrzebuje mojego zrozumienia, a nie kolejnego upoko- rzenia. Muszę więc zdecydować, jak będę postępował. A często muszę postępować wbrew swoim uczuciom. Kochając tych, za którymi nie przepadam, jestem naj- prawdziwiej sobą, ponieważ postanowiłem uczynić swoje życie aktem miłości. Jestem przekonany, że tylko miłość pomaga ludziom naprawdę. Wspomnieliśmy wcześniej o teorii analizy transakcyj- nej Erica Berne'a. Według niej sekret udanego życia 45 tkwi w kontrolowaniu go przez Dorosłego. Zapewne przypominacie sobie schemat: R-D-D (Rodzic-Dorosły- Dziecko). Nigdy nie wolno nam pozwolić, aby komuni- katy nagrane na taśmach naszego Rodzica lub emocje tkwiącego w nas Dziecka podejmowały za nas decyzje. Tkwiący we mnie Dorosły powinien zawsze przejmować kontrolę - nad moim umysłem myślącym niezależnie i nad moją wolą wybierającą sposób zachowania. Muszę decydować, jak będę postępował. I muszę wziąć całkowi- tą odpowiedzialność za swoje postępowanie. Objęcie w posiadanie uczuć Przejdźmy obecnie do trudniejszej kwestii: kwestii uczuć. Czasami uczucia powstają tak szybko i sponta- nicznie, że uważamy je za automatyczne i naturalne. Niegdyś myślałem, że uczucia są jak kichnięcie. Przycho- dzą i odchodzą bez szkody i tak naprawdę nie są zbyt ważne. Dziś wiem, że uczucia mają decydujące znaczenie dla właściwej komunikacji. Dziś wiem, że moje uczucia wskazują na coś, co jest rzeczywiście we mnie. Pomagają mi „zdiagnozować" moje postawy i wartości. Ważną rzeczą - tu i teraz - jest to, że wszystkie moje uczucia wyłaniają się z czegoś, co jest we mnie, i że mó- wią mi coś o mnie samym. Nawet moje tak zwane wa- hania nastroju są wskaźnikami diagnostycznymi. Nikt i nic nie może wywołać we mnie jakiegoś szczególnego uczucia. Żadna osoba czy rzecz nie może mnie rozzłościć, jeżeli gniew nie jest już we mnie obecny. Również inne osoby lub rzeczy nie mogą sprawić mi radości, dopóki nie ma we mnie trochę radości. Inni mogą jedynie pobu- dzić to, co jest już we mnie. W biurze Eleonory Roosevelt, żony prezydenta Franklina D. Roosevelta, widniał napis: NIKT NIE MOŻE SPRAWIĆ, ABYŚ POCZUŁ SIĘ GORSZY, CHYBA ŻE 46 POZWOLISZ MU NA TO. Aby ktoś mógł wyzwolić we mnie poczucie niższości, musi ono już tkwić we mnie. Nie czuję się gorszy od innych, ale ktoś to mówi czy sugeruje. Mogę tylko skrobać się po głowie i dziwić się, jak ta osoba mogła dojść do takiego błędnego wniosku. A oto inny chwyt nauczycielski. Pytam moich studen- tów: „A gdyby tak ktoś wyszedł z moich zajęć, tupnąw- szy nogą i zażądawszy zwrotu czesnego, jak myślicie, jakbym się poczuł?" Pierwszy student mówi coś w tym rodzaju: „Och, przypuszczam, że byłbyś zły. Pomyślałbyś sobie na przykład: Zapłacisz mi za to, dziecko! Mam twój numer ubezpieczenia społecznego". Zwracam się do na- stępnego studenta z tym samym pytaniem, tylko że odpowiedź jest zazwyczaj inna: „Myślę, że poczułbyś się urażony. Pomyślałbyś: jak on mógł mi coś takiego zro- bić? Przecież dałem z siebie wszystko!" Od trzeciego studenta mogę usłyszeć, że poczułbym litość: Czyż ten biedny dzieciak jest do tego skłonny? Po wysłuchaniu kilkunastu różnych odpowiedzi zazwyczaj dodaję: „Prawdopodobnie zareagowałbym w któryś z tych sposobów. Tylko że nie jestem pewien,! który to byłby sposób. Ale jednego byłbym pewny: to nie student opuszczający moje zajęcia wywołał moje uczucia. Coś we mnie - jakiś ukryty strach, złość lub dobra cecha charakteru - zostało pobudzone i tak oto zareagowałem. Pewni ludzie mogą reagować podobnie jak ja, ale inni za- chowaliby się całkiem inaczej. Jestem tego pewien. Z po- wodu mojej indywidualności i niepowtarzalnych cech moje reakcje będą zawsze - podobnie jak odciski palców - tylko moje. Podsumowanie Tak więc początkiem rozwiązania problemu jest obję- cie w posiadanie swoich zachowań i uczuć. Muszę po- 47 zwolić swoim zachowaniom i swoim uczuciom mówić mi o tym, kim naprawdę jestem. Aby być dobrym słu- chaczem moich zachowań i uczuć, muszę pamiętać o wy- eliminowaniu słowa „obwinianie" z mojego myślenia i słownictwa. Jak już powiedzieliśmy, jeśli mam skłon- ność do osądzania siebie surowo lub do obwiniania, prawdopodobnie nie będę wobec siebie uczciwy. Będzie mnie kusiło, aby uciec się do przerzucenia odpowiedzial- ności na kogoś innego, do obwiniania. Aby odkryć swoje prawdziwe „ja", muszę pragnąć poznania prawdy. Ale jeżeli stwierdzę, że poznanie prawdy przerasta mnie, będę unikał konfrontacji z nią. Muszę więc podejść do tego raczej ze spokojem i cieka woscią, niż nastawiając się na osądzanie. Nie mogę mieć nabiegłych krwią oczu ani też z moich nozdrzy nie mogą buchać płomienie. Duchy przeszłości: pokutujące interpretacje Druga część mojej teorii - jak może sobie przypomi- nacie - dotyczy tego, że źródłem wszystkiego, co wydo- bywa się ze mnie, jest coś, co pochodzi z przeszłości. Coś mogło mi się w przeszłości przydarzyć albo mogło zostać dla mnie wymodelowane. Lecz aby dostać się do mego wnętrza, musiało przejść przez filtr mojej własnej inter- pretacji. Jak często powtarza się na kursach komunikacji: „To nie to, co ty mówisz, działa na innych, lecz to, co oni słyszą". Pamiętam, jak odprawiałem Mszę dla pewnej rodziny. Był tam mały chłopiec, którego pominąłem przy rozda- waniu Komunii, ponieważ nie był on jeszcze do Pierw- szej Komunii. Pod koniec Mszy zauważyłem, jak drżą mu wargi. Zapytałem go potem, czy coś się stało. Chłopiec wybuchnął płaczem. Wyrzucił z siebie: „Pomi- nąłeś mnie, ponieważ mnie nie lubisz". „Ależ Mateuszu", 48 zawołałem, „nic bardziej błędnego' Jesteś jednym z naj- lepszych młodych ludzi, jakich znam". Potem wyjaśniłem mu, ze kiedyś przystąpi ze swoimi rówieśnikami do Pierwszej Komunii. Ale często myślałem, ze gdybym nie zauważył, jak drżą mu wargi, jego błędna mterpretaqa mogłaby pozostać w rum na stałe Mogliśmy się byli minąć jak dwa statki w nocy. To zdarzenie rzuciłoby długi cień na młode życie Mateusza. Następny przykład. Znam kobietę, która przyznaje, ze w okresie dorastania towarzyszyło jej uczucie obcości wobec matki, ponieważ ona „nie płakała, gdy umarł ojciec". Później córka odkryła, ze w rzeczywistości jej matka wylała wiele łez w samotności. Ale usiłowała zachować „kamienna twarz" przed swoimi dziećmi Cór- ka odkryła plik jej listów do nieżyjącego męża Listy te mówiły o głębokich uczuciach i wielkim żalu Naturalnie, odmieniło to wcześniejsze sądy i błędne interpretacje córki Otóż interpretujemy - właściwie lub błędnie - wszystko, co przezywamy. A interpretaqa ma skłonność do uporczywego trwania w nas To dlatego musimy na- uczyć się przewartościowywać swoje przeżycia z przesz- łości i rewidować swoje mterpretaqe Innym przykładem błędnej interpretacji jest moja własna skłonność do ożywiania tego, co nieożywione, a następnie łajania. Zwłaszcza żarówki, które niełatwo się wkręcają, i przedmioty, które wciąż spadają z mojego biurka na podłogę, należą do moich ulubionych Ale jest wiele innych rzeczy, na przykład przedmioty, których z trudem dosięgam, papier, który zacina się w kopiarce; przedmioty, o które ranie stopy; książki i papiery, których po prostu me mogę znaleźć Gdy te rzeczy de- zorganizują moje życie, besztam je za to, ze sprawiły mi zawód. Przypominam sobie, że mój ojciec miał podobny zwyczaj, a my dzieci staraliśmy się ukryć śmiech. Jakie to niemądre, myśleliśmy. Kiedy widzę, jak powtarzam 49 ten nawyk jako dorosły człowiek, sądzę, że wiem od kogo pochodzi. Prawdę mówiąc, jestem tego pewien. Je- stem nieodrodnym synem mego ojca Oczywiście dzisiaj inaczej patrzę na mojego ojca i na jego „niemądry" nawyk. Wszystko, co się w nas pojawia, ma swoją hi- storię. Jest to prawda o moim ojcu, o mnie i o tobie. Lubię rozmyślać nad tym, ze każdy z nas ma swoją niepowtarzalną wartość. Istotna część teorii: wewnętrzny obserwator Teoria, którą wysuwam, przedstawia się następująco- muszę objąć w posiadanie wszystko, co robię, mówię i czuję Oczywiście mogę być całkowicie niewinny, ale muszę przyznać, ze coś we mnie wymaga „wewnętrzne- go obserwatora", który byłby jednocześnie uczciwy i życzliwy. Jest to niezbędny element mojej teorii. Ważną rzeczą jest to, że to „coś" we mnie sięga wstecz Możliwe, ze sięga odległej przeszłości. Jak już powiedziałem, mogło to zostać dla mnie wymodelowane przez kogoś, kogo wybrałem do naśladowania, lub jest rezultatem tego, jak byłem traktowany we wczesnym okresie mojego życia Ale musi to być coś, co w jakiś sposób osądziłem, lub coś, co w jakiś sposób poddałem prawidłowej lub błędnej interpretaqi Jak zatem zdobyć większą samowiedzę, aby móc zmieniać się i wzrastać Uważam, ze proces ten przebie- ga następująco. Muszę pozwolić, aby każdy dzień mojego życia stawiał mi pytania, a mój „wewnętrzny obserwa- tor" musi zauważyć moje własne odpowiedzi Spotykając różne osoby, biorąc udział w różnych zdarzeniach, kiedy to wyłaniają się moje uczucia, nieustannie obserwuję siebie w akqi Mój „wewnętrzny obserwator" musi być uczciwy w stosunku do tego, co widzi, i wyrozumiały (me surowo osądzający), gdy idzie o moje uczucia, działania i reakqe. W poszukiwaniu siebie - 4 50 Cokolwiek zauważę w sobie, muszę stać się właścicie- lem tego. Muszę się przyznać do wszystkich swoich za- chowań i wszystkich swoich uczuć - jako wytworów cze- goś, co jest we mnie. Następnie muszę się cofnąć, aby zobaczyć, które zdarzenia z przeszłości mogą stać się moimi lustrami. Czy moja dzisiejsza reakcja jest odbiciem dnia wczorajszego? Dlaczego? Co się wtedy zdarzyło? Jak to interpretowałem? Jakie ma to skutki dzisiaj? Czy mogę to zmienić? Czy naprawdę pragnę zmiany? Przyjrzyj się poniższym przykładom i zastanów się, jaki pożytek możesz z nich odnieść. Nie mąć Dwie młode kobiety zawsze siedziały na moich zaję- ciach drętwo. Rzadko się odzywały, nigdy nie okazywały żadnej emocji. Później (i od każdej z osobna) dowiedzia- łem się, że obie były „dorosłymi dziećmi alkoholików". Ich ojcowie przestali pić, gdy były w wieku dorastania. Ale, jak wyjaśniła jedna z młodych kobiet, „na taśmach nagranych przez mojego rodzica pozostały wiadomości: Siedź cicho i nie mąć. Udawaj, że jesteś obrazem na ścianie lub czymś podobnym, bo inaczej Tatuś może dostać ataku furii". „Wewnętrzny obserwator" musiał uświadomić każdej z tych kobiet, że początki ich obecnych nawyków sięgają dzieciństwa. Wiadomości zostały przekazane i zinterpre- towane. Nawyki zostały zapoczątkowane. Wystraszone dziecko nadal kierowało autobusem. Obecnie, jako osoby dorosłe, te dwie kobiety muszą przyznać się do swoich zachowań i uczuć i muszą stać się ich właścicielami. Następnie powinny świadomie i z pełnym zrozumieniem rozpocząć pracę nad przemianą swojej osobowości, dzia- łając na podstawie wglądu w siebie, aby uwolnić się od dziedzictwa przeszłości. 51 Nigdy, przenigdy nie popełniaj błędu Jeden z moich przyjaciół z okresu seminarium du- chownego otwarcie przyznaje: „Mogę śpiewać, tańczyć i występować publicznie. Ale nie mogę czytać". Otóż w seminarium mieliśmy zwyczaj lektury przy posiłku. Czytał jeden z nas. Mój przyjaciel tak wyjaśnił swój lęk przed publicznym czytaniem: „Ciągle czekam, kiedy pre- fekt przyłapie mnie na błędzie i krzyknie: Repetat! (proszę powtórzyć!)". Udało mu się odnaleźć źródło swojej niemożności publicznego czytania: powrócił do tego momentu, kiedy prefekt nagle przerywa mu, aby wytknąć mu błąd albo wadliwą wymowę. W tym wy- padku problem zmiany polega na tym, kto będzie dalej kierował autobusem mojego przyjaciela. Bojaźń Boża Kiedyś znałem dwie siostry, które jako dorosłe osoby nie chciały mieć nic wspólnego z religią. Gdy tylko ktoś wspomniał o religii, natychmiast zmieniały temat rozmo- wy. Domyśliłem się, że w dzieciństwie musiało się im przydarzyć coś, co rzuciło taki żałosny cień na religię i na ich kontakt z Bogiem. Młodsza siostra wyszła za mąż i przeprowadziła się do innego stanu. Z jakiegoś powodu zaczęła do mnie pisać. Przyznała, że zaczyna ponownie praktykować, ale zawsze przed pójściem do kościoła nawiedzają ją koszmarne sny. Po raz pierwszy opowiedziała mi o swojej dawno zmarłej matce. Obrazo- wo opisała chwile szaleństwa matki. Otóż w dzieciństwie jej matka miała zwyczaj „wypędzania z niej diabła"; podchodziła do córki z krucyfiksem, przyciskając go mocno do jej ciała. Ta dorosła osoba pytała w liście: „Czy sądzisz, że jestem opętana przez diabła?" Nagle wszystko znalazło się na swoim miejscu. Awersja tej kobiety do re- 52 ligii sięgała wczesnych lat dzieciństwa. Obecnie owa ko- bieta działa, a nie tylko odreagowuje; stała się właści- cielem, a nie obwiniaczem. Pracuje nad reinterpretacją swego wyobrażenia o Bogu. Mały dobosz Jeden z moich studentów wykazywał się nadmierną aktywnością. Zawsze siadał w pierwszym rzędzie. Wier- cił się, bębnił palcami po blacie, rozmawiał podczas zajęć. W końcu inni studenci przyszli do mnie ze skargą na niego. W rezultacie spotykałem się z nim indywidualnie aż do zaliczenia przedmiotu. Zaprzyjaźniliśmy się wtedy ze sobą. Wyznał mi, że w przeszłości brał narkotyki, a obecnie uczestniczy w terapii. Opowiedział swemu te- rapeucie o mnie i o tym, jak doszło do tego, że obecnie spotykamy się indywidualnie. W końcu wspólnie z tera- peutą doszli do wniosku, że on „nie chciał słyszeć" tego, co mówiłem na wykładzie. Hałasował, aby odwrócić uwagę - swoją, studentów i moją. Robił to nieświadomie, dopóki nie uchwycił związku między swoim obecnym zachowaniem a jakimś wcześniejszym punktem swego życia. Stał się właścicielem swoich zachowań i uczuć i pozwolił, aby to one zapytały go o jego przeszłość. Wypadek, który wciąż się powtarza Znam starszą panią o drżącym głosie. Robi wrażenie, jakby wciąż oczekiwała, że zdarzy się coś złego. Zawsze zastanawiałem się nad jej dzieciństwem. Przy jakiejś okazji powiedziała mi, że jej ojciec był alkoholikiem. Pewnego wieczoru, gdy wracał do domu w stanie nie- trzeźwym, został potrącony przez samochód. Ojciec wy- zdrowiał, ale córkę opanował lęk o to, że taki wypadek 53 może się powtórzyć. Wyznała, że zawsze „odczuwała ulgę", gdy ojciec docierał do domu cały i zdrowy. Jest we mnie jakaś pewność, że jej drżący głos i sposób bycia odsyłają do tego pełnego lęku przeżycia z dzieciństwa. Ono to zablokowało w niej pełną radość życia. Jak długo trwa „na zawsze"? Innym razem miałem w planie przyjęcie przyrzecze- nia małżeńskiego od młodej pary moich byłych studen- tów. Mniej więcej na miesiąc przed ślubem ci młodzi przyszli do mnie. Ona cała w łzach. Była o krok od rezygnacji, wyglądało to o wiele groźniej niż zwykła „przedślubna trema". Wciąż pytała swego narzeczonego, czy ich małżeństwo naprawdę będzie „na zawsze" i czy on będzie wiernym mężem. W końcu wyszli, ale jestem pewien, że jej emocje wciąż były rozedrgane. Pobrali się, a na przyjęciu ślubnym dowiedziałem się, że wcześniej jej ojciec opuścił matkę i ożenił się ze znacznie młodszą kobietą. Jestem pewien, że rozwód w jej własnej rodzinie miał wiele wspólnego z jej wątpliwościami przed włas- nym ślubem. Musi nauczyć się widzieć swoje emocje jako pozostałość minionych przeżyć. Musi nauczyć się oddzie- lać swoje małżeństwo od małżeństwa swych rodziców. Tylko wtedy dorosła osoba będzie mogła pokierować autobusem jej życia. Dorosłe dziecko paranoi I ostatni przykład czegoś, co „sięga wstecz". Chodzi o moją studentkę, której zachowanie najwyraźniej wska- zywało na paranoję. Konsekwentnie interpretowała pra- wie wszystko jako atak na nią. Pewnego dnia, gdy opo- wiadała mi o jednym z ostatnich takich ataków, zapyta- 54 łem, czy w jej rodzinie ktoś cierpiał na paranoję. Uśmiechnęła się porozumiewawczo i opowiedziała mi o swoim ojcu. Nieszczęsny człowiek. Cokolwiek przyda- rzało mu się w życiu, miało na celu „wykiwanie" go. Zapytałem ją, czy nie ukształtowała siebie pod tym względem na podobieństwo ojca. Znów ten sam porozu- miewawczy uśmiech. Ta kobieta rozpoznała, że jej włas- na paranoja sięga jej wczesnego dzieciństwa. W owej chwili rozpoznania jest obietnica wolności. Może ona nauczyć się śmiać ze swoich leków prześladowczych albo pozwolić im, aby w dalszym ciągu kontrolowały jej życie. Przesłanie tych wszystkich historii jest następujące: ty i ja musimy stać się właścicielami naszych obecnych za- chowań i uczuć i ujrzeć je jako wyłaniające się z czegoś, co jest w nas. A wtedy, jeżeli zrekonstruujemy to „coś" w naszej przeszłości, poznamy samych siebie. Od tej chwili zmiana i wzrastanie staną się możliwe. „Nazwij to, przyznaj się do tego, a potem podziel się tym" - oto przepis na poznanie samego siebie. Dwa słowa na zakończenie Po pierwsze chciałbym jeszcze raz powtórzyć prze- strogę: aby nie obwiniać innych lub siebie. Nie mogę obwiniać innych, ponieważ nie wiem, czy naprawdę zro- bili lub powiedzieli mi to, co mówi mi moja własna interpretująca pamięć. Prawdą jest także to, że nie potrafię dotrzeć do ich pierwotnych motywów. Być może starali się uczynić wszystko, co było w ich mocy. Nie powinienem też winić siebie. Może było naprawdę tak, jak pamiętam, a może nie. Pytanie, dlaczego kopiowałem daną manierę czy interpretowałem coś tak, a nie inaczej, naprawdę nie jest pytaniem uczciwym. Po prostu nie mo- gę tego wiedzieć. Jedyne uczciwe pytanie dotyczy mojej 55 chęci wzięcia odpowiedzialności za swoje zachowanie i emocje. Nie wolno mi pozwolić, aby Dziecko, które we mnie tkwi, pozostało u steru mojego życia. Teraz ja muszę przejąć ster. Muszę powierzyć mojemu Dorosłemu władzę nad moim życiem. Muszę być panem mojego własnego losu - pierwszym po Bogu. Jestem odpowie- dzialny za swoje szczęście. Ilekroć spojrzę w lustro, widzę w nim twarz osoby, która jest odpowiedzialna za to, czy mam dobry (lub zły) dzień i za to, czy moje życie jest udane (lub nieudane). Drugie (i ostatnie) słowo: kiedy naprawdę stanę się właścicielem, a nie obwiniającym, kiedy stanę się działa- jącym, a nie tylko reagującym, stopniowo będę poznawał siebie. Oznacza to, że będę musiał zrezygnować z uda- wania na tyle, na ile jest to tylko możliwe. Będę musiał działać, opierając się na moim własnym uczciwym wglą- dzie i na intuicji. Będę musiał być sobą. Będę musiał komunikować się uczciwie i otwarcie. (Gdyby tak na- prawdę się nad tym zastanowić, jedynym prawdziwym darem, jaki mam do zaofiarowania, jestem ja sam. Wszystko inne jest zaledwie namiastką.) Tylko w ten sposób mogę dowiedzieć się więcej o swoim prawdziwym „ja". Staje się to udziałem właści- cieli, a nie obwiniających. Dochodzą do tego ci, którzy działają, a nie ci, którzy tylko reagują, a także ci, którzy są uczciwi, nie zaś ci, którzy udają. Co zatem mamy robić? To znaczy: od czego mamy za- cząć? Czytaj dalej. Ostatni rozdział pomoże ci przejść do praktyki. Pytania do przemyślenia: 1. Kto z moich bliskich lub znajomych naprawdę się zmienił? Kto stał się bardziej sobą? 2. Dlaczego samoobserwacja bez obwiniania jest tak pomocna w zrozumieniu samego siebie? r 56 3. Kiedy pozwalam innym ludziom lub sytuacjom sprawować kontrolę nad moimi decyzjami? 4. Czy kiedykolwiek przyznałem, że moje uczucia czy emocje wyłaniają się z czegoś, co jest we mnie? W jakich sytuacjach mam skłonność do obwiniania innych za moje emocje? 5. Czy zgadzam się z treścią napisu w gabinecie Eleonory Roosevelt: „Nikt nie może sprawić, abyś poczuł się gorszy, chyba że pozwolisz mu na to"? 6. Co kryje się za pojęciem „wewnętrznego obserwato- ra" i dlaczego jest to tak istotne? 7. Do jakich chwil, wydarzeń z przeszłości odsyłają moje obecne schematy zachowań? 8. Dlaczego jesteśmy odpowiedzialni za swoje szczęś- cie? Czy szczęście jest czymś, co możemy wybrać? 9. Dlaczego obwiniacze i ci, którzy tylko reagują, nie mogą poznać siebie? 10. Co sprawia, że właściciele i ci, którzy działają, poznają siebie? V. Praktyka: zdobywanie wiedzy o sobie poprzez działanie Niektórzy ludzie są wprost stworzeni do rozmyślań i spekulacji. Potrafią spędzać długie godziny na roztrzą- saniach i deliberacjach. Jednakże większość z nas nie ma takich skłonności. Interesują nas konkrety dotyczące naszego życia. Uważamy się za praktycznych. Interesuje nas tylko jedno: „Ile to mnie będzie kosztować?" Z drugiej strony nie jesteśmy wolni od pragnień, wątpliwości i pytań. Tylko że nie chcemy za to zapłacić ceny, zrobić wysiłku. Jeśliby istniała magiczna różdżka, która mogłaby wyczarować samowiedzę natychmiast, chcielibyśmy, aby dotknięto nią nas i nasze życie. Ale stare powiedzenie mówi, że należy pomóc losowi. Więk- szość z nas skąpi wysiłku, jaki jest niezbędny do zmiany struktury naszego życia, aby wytworzyć nowe nawyki. Po prostu nie lubimy pracy, jakiej to wymaga. Wydaje się, że brak nam cierpliwości. Jednocześnie jesteśmy zaabsorbowani sobą. Zadaliśmy tyle pytań o nas samych. Wdaliśmy się w wiele we- wnętrznych debat, których inni nie mogli usłyszeć ani nawet podejrzewać ich istnienia. Tyle pytań pozostało bez odpowiedzi. Wysiłek zmierzający ku powiększaniu wiedzy o sobie może się okazać bardzo ważny. Dag Hammarskjóld powiedział, że najdłuższą podróżą jest podróż w głąb samego siebie. Ale po drodze napoty- kamy wiele znajomych drogowskazów; jest tam sporo wiedzy, którą już zdobyliśmy, nie zabraknie również zabawy. Owa podróż przypomina rozwiązywanie łami- główki, zgłębianie tajemnicy. A przecież większość z nas W poszukiwaniu siebie - 5 58 jest taką tajemnicą, zagadką. Sądzę, że prawdziwa jest rada: „Zacznij. Reszta pójdzie łatwo". Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że w tym rozdziale nie znajdziecie całej praktyki. Jeżeli konse- kwentnie omawialiście pytania pod koniec każdego roz- działu i odpowiadaliście na nie, to już zastosowaliście teorię w praktyce. Jak już wspomniałem, należy rozpocząć od swego wnętrza. Powinniśmy pracować nad rozwijaniem poczu- cia odpowiedzialności za siebie i nad rozwojem „we- wnętrznego obserwatora". Musimy dążyć do tego, aby stać się tymi, którzy działają, a nie reagują; aby stać się właścicielami, a nie obwiniaczami. Moim zdaniem psychiatra Yictor Franki ma raq'ę, gdy proponuje, abyśmy pozwolili życiu zadawać nam pyta- nia. Zamiast rozważać nad tym, co przyniesie mi dzień, mogę zastanowić się, jakie pytania postawi mi dzisiaj życie. Na przykład: „Czy naprawdę wierzę w to, że nie- znośne zachowanie może być krzykiem bólu, wołaniem o pomoc?" Życie może postawić mi to pytanie, gdy jakaś nieznośna osoba wkroczy w moje codzienne życie, które składa się z dawania i brania. Czy naprawdę wierzę, że ludzie są ważniejsi od rzeczy? Życie może mi zadać to pytanie dzisiaj, gdy ktoś zechce pożyczyć jedną z moich ulubionych rzeczy. Albo może mnie zapytać, czy potrafię kochać tych, którzy wydają mi się nie do pokochania. Czasami jestem pewien, że ktoś, kto najbardziej potrze- buje naszej miłości, prawdopodobnie najmniej będzie o nią prosić. Naprawdę musimy chcieć, aby życie zada- wało nam pytania. Gdy rzeczywiście zacznę ćwiczyć odpowiedzialność za siebie i gdy rzeczywiście pozwolę życiu zadawać mi pytania, nieuchronnie dowiem się o sobie czegoś, czego nie wiedziałem. Tylko wtedy mogę zrobić użytek z tej nowo odkrytej wiedzy o sobie. 59 f Ćwiczenie pierwsze: rozmowa Jeżeli rozwinę w sobie zdolność obserwowania same- go siebie i pozwolę życiu stawiać mi pytania, z pewnoś- cią osiągnę jakiś sukces w odkrywaniu samego siebie. Mój wewnętrzny obserwator może, na przykład, zapytać: „Dlaczego zareagowałem w taki, a nie inny sposób?" Albo: „Czy był to problem tej drugiej osoby, czy mój?", „Jakie były głębsze przyczyny moich uczuć w tamtej sy- tuacji?", „Czy mężczyźni i kobiety naprawdę mówią róż- nymi językami?" Mężczyźni zdają się osiągać swoją toż- samość poprzez fakty, kobiety poprzez związki. Męż- czyźni mają skłonność do wypowiedzi deprecjonujących kobiety z racji ich „refleksyjności", lecz kobiety przewyż- szają mężczyzn intuicją. Jak dalece dotyczy to mnie i moich związków? Nawet jeżeli próbujemy być uczciwi i refleksyjni, wciąż możemy rozmijać się z głównym przesłaniem na- szego wewnętrznego obserwatora. Tak łatwo nas zwieść. W pewnym punkcie bezwzględnie konieczne jest omó- wienie moich opinii i sądów z inną osobą. Ja sam tak łatwo mogę stłumić prawdę, mogę posłużyć się racjonali- zacją lub zaprzeczyć czemuś, co jest oczywiste. Lecz druga osoba potrafi przejrzeć moje mechanizmy obronne; ja sam tego nie potrafię. Inna osoba może być wobec mnie bardziej obiektywna niż ja sam. Naturalnie ważne jest, aby ta druga osoba była zrównoważona, wyrozumiała i uczciwa. O wiele łatwiej jest okłamywać samego siebie niż kogoś innego. Kiedy muszę wyłożyć całą prawdę, którą można porównać do układanki, trudniej jest zmienić ułożenie poszczególnych elementów lub ukrywać niektóre z nich. Jak powiedział poeta John Berryman: „Jesteśmy na tyle chorzy, na ile jesteśmy skryci". Mogę poznać siebie, jeżeli będę miał odwagę powierzyć komuś moją skrytość. Pierwszą rzeczą, jaka przychodzi na myśl większości z nas, jest to, że nie mamy ani rzeczywistego, ani poten- 60 q'alnego powiernika. Być może to też jest zracjonalizowa- na odpowiedź, która zamyka przed nami wrota uczci- wości wobec samego siebie i uniemożliwia konfrontację z samym sobą, a przynajmniej szczerą i rzeczową roz- mowę z przyjacielem. Jednakże istnieje coś takiego jak „doradzanie przewar- tościowujące"3. Najpierw muszę znaleźć partnera. Powi- nien to być ktoś, komu ufam, ktoś, kto może być moim powiernikiem. Gdy już ustalimy szczegóły dotyczące cza- su, jaki zajmie wymiana (piętnaście lub dwadzieścia minut), możemy ją kontynuować. To, co należy zrobić, to podzielić się jakimś zdarze- niem lub opowiedzieć o swoim związku, kiedy to nie mogliśmy swobodnie wyrażać swoich uczuć. Lecz obec- nie możemy powrócić w przeszłość i spojrzeć na nią bardziej obiektywnie. Możemy przynajmniej wyrazić wszystkie swoje uczucia. Dla przykładu: „Zmoczyłem się podczas lekcji. Byłem wtedy w drugiej klasie. Byłem zażenowany i zły na na- uczyciela, który kazał mi czekać do przerwy. Ale nie mogłem wtedy wyrazić ani mojego zażenowania, ani mo- jego gniewu. Teraz mogę". Druga osoba nie „doradza" mi aktywnie. Jedyne pytania, które mogą być zadane, to takie, które wyjaśnią to, czym się dzielę: „Czy było to najbardziej znaczące przeżycie w dzieciństwie? Czy ma ono obecnie wpływ na ciebie?" I tak dalej. Po wykorzystaniu czasu przeznaczonego dla jednej osoby, druga osoba jest zachęcana do podzielenia się w podobny sposób swoimi przeżyciami. Na przykład: „Sądziłam, że pytanie, które miał zadać mi mój chłopiec, 3 Chodzi o rodzaj terapii prowadzonej zazwyczaj przez specjalnie przeszkoloną osobę, która przyjmuje postawę wsparcia, wolną od osądów, umożliwiając klientowi efektywniejsze radzenie sobie z pro- blemami emocjonalnymi lub psychologicznymi i udzielając mu prak- tycznych rad (przyp. tłum.). 61 będzie dotyczyło małżeństwa, i byłam gotowa powie- dzieć «tak». Zamiast tego spytał on, czy nasz związek ma rzeczywiście przyszłość. Byłam zaskoczona, urażona, zła, a jednocześnie czułam się trochę winna". I tak dalej, według poprzedniego schematu. Czy taki sposób dzielenia się swoimi przeżyciami z przeszłości pomaga? Tak, bez wątpienia! Uwalnianie nawet tych zastarzałych emocji z minionych lat pomaga usunąć zator. Sprawia, że mogę wyrażać emocje w więk- szej wolności, zamiast tłumić je, racjonalizować lub zaprzeczać im. Poza tym prowadzi to do tego, że łatwiej mi jest oczyścić swoje widzenie, zobiektywizować swoje postawy. To wszystko prowadzi do lepszego zrozumie- nia siebie samego. Będzie to dla mnie bodźcem do no- wego wzrastania. Naturalnie, nie istnieje środek zastępujący uczciwe pragnienie poznania siebie. Każdy dobry psychoterapeu- ta wie, że naprawdę istotne jest to, aby klient - nie terapeuta - ujrzał prawdę. Podejrzewam, że większość dobrych terapeutów zna prawdę o swoich klientach, za- nim klienci poznają ją sami. Jednakże najistotniejszy jest moment, w którym pacjent sam rozpozna prawdę i bę- dzie działał opierając się na niej. Przy kształtowaniu wartości czy doradzaniu ważne jest to, że mówiący, dzie- ląc się prawdą, sam ją widzi. Mniej istotne jest to, czy słuchacz pojmie prawdę mówiącego. Sądzę, że jeżeli ktoś naprawdę pragnie ujrzeć prawdę, pragnie lepiej poznać siebie - nastąpi to nieuchronnie. Jednakże może upłynąć trochę czasu, zanim uświado- mimy sobie prawdę. Każdy dobry terapeuta wie, że pro- blem „przedstawiony" nie jest prawdopodobnie proble- mem „prawdziwym". Innymi słowy: problem, z którym osoba przychodzi, prawdopodobnie nie jest rzeczywi- stym problemem, który ta osoba w końcu zidentyfikuje. Naturalnie, jest bardzo ważne, aby wyjawić wszystko. Muszę zobaczyć, jak poszczególne elementy mają się do 62 siebie. Gdy już tego dokonam, wtedy stopniowo nadej- dzie świt odkrycia samego siebie. Druga osoba może dostarczyć koniecznych elementów łączących, ale tylko poprzez współodczuwającą obecność lub poprzez zada- wanie życzliwych pytań. Na przykład: „Czy kiedykol- wiek pomyślałeś, że ojciec lub matka mogli wymodelo- wać tę cechę dla ciebie?" „Co stało się w twoim życiu wtedy, gdy tak bardzo się zmieniłeś?" Takie pytania wskazują na rolę i znaczenie partnera jako kogoś, z kim można się dzielić swoimi przeżyciami, jako kogoś, kto jest uczciwy i wyrozumiały. Pytania dobrego, współod- czuwającego słuchacza mogą wyzwolić w mówiącym wgląd w siebie. W tych względnie rzadkich sytuacjach, kiedy nie ma takiej osoby, trzeba znaleźć ciepłą i gościnną grupę, taką jak Anonimowi Alkoholicy czy anonimowe grupy wspar- cia dla osób z problemami emocjonalnymi i rozwojowy- mi. Taka grupa musi postępować zgodnie z uczciwymi standardami proponowanymi dla indywidualnych po- wierników. Ćwiczenie drugie: powierzenie - „Bogu zawierzamy" W niektórych grupach znajduje się „skrzynka Pana Boga". Istotnym założeniem jest to, że nie próbuje się dźwigać na własnych barkach wszystkich swoich proble- mów, decyzji i zmartwień. Są one powierzane Sile Wyż- szej - Bogu. Każda osoba zapisuje swój „problem", a po- tem ostentacyjnie wrzuca go do „skrzynki Pana Boga". Od tego momentu jest on w rękach Boga. Praktyka taka może całkiem dobrze wyglądać na „unikanie odpowiedzialności". Chciałbym tu zacytować Franza Werfla, który napisał w Pieśni o Bernadecie: „Dla tych, którzy wierzą, żadne wyjaśnienie nie jest konieczne. Dla tych, którzy nie wierzą, żadne wyjaśnienie nie jest 63 możliwe". Powierzając wszystko Bogu, musimy wierzyć, że Bóg naprawdę pragnie, abyśmy byli szczęśliwi. Mu- simy także wierzyć, że Bóg kontroluje wszystko, co dzie- je się w naszym życiu i rzeczywiście tym kieruje. Jak powiedział kiedyś Lacordaire: „Wszystko, co wiem o ju- trze, to to, że Opatrzność wstanie, nim wzejdzie słońce". Jednak musimy prosić Boga, aby kształcił nasze instynkty. My także mamy swoje zadania do wykonania. „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. Ale działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie". Inna wersja tej samej prawdy brzmi: „Jeżeli znajdziesz się w małej łódce na otwartym morzu i rozpęta się burza, módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale nie przestawaj wiosłować do brzegu". Innymi słowy: zawie- rzając wszystko Bogu, jednocześnie musimy prosić Go, aby natchnął nas do wykorzystania naszych własnych umiejętności, do podejmowania osobistego wysiłku. Mu- simy prosić Boga, aby nas oświecił i aby dał nam moc. Aby uczestniczył w naszych wysiłkach zmierzających do powiększenia samowiedzy i wzrastania. Ale ostateczne rozwiązanie należy do Boga. Wynik zawsze pozostaje w rękach Boga. Ktoś powiedział: „Zmartwienie jest jak fotel na biegunach. Nigdzie cię nie zawiezie, ale da ci jakieś zajęcie". Z chwilą powierzenia wszystkiego Bogu porzu- camy zamartwianie się i troski. W grupach, o których wspomniałem, osoba, która powróci do zamartwiania się, musi wyjąć kawałek papieru, na którym zapisze swoją troskę. Musi nosić go przy sobie. Znajdzie się on ponow- nie w „skrzynce Pana Boga" dopiero wtedy, gdy ta osoba będzie gotowa powierzyć Bogu absolutnie wszystko. Dla zilustrowania tej kwestii pozwolę sobie streścić tutaj historię Billa Wilsona, współzałożyciela Anonimo- wych Alkoholików. Bili był beznadziejnym alkoholikiem. Niezliczoną ilość razy był odtruwany przez swego leka- rza, doktora Silkwortha. W końcu doktor Silkworth 64 przedstawił mu ostateczną diagnozę: „Bili, jesteś bezna- dziejnym alkoholikiem. Nic więcej dla ciebie nie mogę zrobić. Nie mogę ciągle tylko brać od ciebie pieniędzy". Więc Bili zapytał swego lekarza: „Czy jest coś, co sam mógłbym zrobić?" Doktor Silkworth odpowiedział: „Wi- dzisz, nie jestem duchownym, jestem człowiekiem nauki. Ale słynny psychiatra Carl Gustav Jung mówi, że tylko przeżycie religijne jest jedyną nadzieją dla pijaków takich jak ty". Ponoć Jung miał pacjenta, który w jakiś sposób doświadczył Bożej mocy. Po tym przeżyciu przestał pić. Więc Bili powrócił do swojej sali w szpitalu i wyznał głośno: „Boże, nie wiem nawet, czy w Ciebie wierzę. Ale jeżeli tam jesteś, proszę, pomóż mi. Jesteś moją jedyną nadzieją". To był moment jego duchowego doświadcze- nia. W filmie My name is Bili W. mówi on współzałoży- cielowi, doktorowi Smithowi: „Przeżycie minęło, ale pokój pozostał". Otóż w tamtej chwili Bili wiedział, że już nigdy nie wypije kieliszka. I oczywiście nigdy tego nie zrobił. Istnieje wiele opowieści o ludziach powierzają- cych swoje życie, lub przynajmniej dany problem, Bogu. Niektóre z nich mogą budzić sceptycyzm, ale w wypad- ku historii Billa Wilsona interwencja Boga zdaje się być niezaprzeczalna. Prześladuje mnie pytanie: „Dlaczego pewni ludzie doświadczają obecności, mocy i interwencji Boga, a inni nie?" Czasami przyłapuję się na życzeniu, aby istniała jedna prosta odpowiedź na to skomplikowane pytanie. Przede wszystkim jest to kwestia wiary. Można by pomyśleć, że im głębsza wiara, tym łatwiej powierzyć nasze życie Bogu. Ale gdy Bili Wilson powierzył wresz- cie swoją trzeźwość Bogu, była to dla niego ostatnia deska ratunku. Gdy wyciągał rękę po pomoc, nie był nawet pewien, czy wierzy w Boga. Pewna osoba, która czuła, że Bóg pomaga przez nią innym, powiedziała mi: „Wszystko zależy całkowicie od Boga, Boskiego działania i Boskiej woli. Po prostu nigdy nie wiesz, kiedy i w czy- jej sprawie Bóg będzie interweniował". 65 Wypróbuj to na sobie. Uważam, że mamy skłonność do zwracania się do Boga wtedy, gdy do zrobienia nie pozostało już nic innego. Pamiętam, jak próbowałem rzucić palenie, wykorzystując najprzeróżniejsze sztuczki. Kiedy wszystkie te „pomoce" zawiodły, zwróciłem się do Boga... i to podziałało! Gdy później zdałem sobie spra- wę, ze nigdy naprawdę nie chciałem porzucić palenia, powiedziałem do Boga: „To musiałeś być Ty. Dopóki nie zwróciłem się do Ciebie, błagając o ratunek, brakowało mi pewności. Teraz przynajmniej jestem pewien. Dzięku- ję Ci". Sądzę, że w odpowiedzi na moją modlitwę dozna- łem oświecenia. Sądzę, że Bóg mi odpowiedział: „Och, mógłbym uczynić inne rzeczy dla ciebie i przez ciebie, ważniejsze niż rzucenie palenia. Ale ty sam musisz eksperymentować. Gdy przekonasz się, że twoje sposoby są daremne, a ty jesteś bezsilny, wtedy przyjdziesz do mnie. Zwrócisz się do mnie z całkowitym oddaniem. Wtedy będę mógł ci pomóc". Widocznie musimy „sięg- nąć dna" i zdać sobie sprawę, ze jedyną drogą, którą możemy pójść, jest droga „w górę". Sposobem na to jest, jak mówi piosenka, „nasza dłoń w dłoni Człowieka". To, do czego przygotowuje nas nasza daremna seria eksperymentów, to oddanie się całym sercem Bogu. Naturalnie, Bóg może uczynić w nas i dla nas wszystko. Ale wydaje mi się, że zwykle musimy dokonać aktu osta- tecznego i ufnego zawierzenia naszego problemu Bogu. To, że o nim myślimy i że przejmujemy się nim, wydaje się być pewną oznaką, że jeszcze nie powierzyliśmy go Bogu w zupełności. Czy znacie ten anonimowy wiersz? Rozbite marzenia Przyniosłem Bogu me rozbite marzenia Ufając, że przyjacielem jest mym, Jak dziecko niesie rozbite marzenia Ze łzami w oczach rodzicom swym. 66 Lecz nie umiałem Boga zostawić, Aby w spokoju mógł pracować sam. Chciałem mu pomóc, trochę doradzić, Sprawdzonych metod przecież kilka znam. W końcu wyrwałem marzenia Bogu Z wyrzutem, że może to zbyt długo trwać. Bóg odrzekł: „Dziecko, cóż mogłem zrobić? Nigdy nie chciałeś mi ich przecież dać". Jeszcze jedna myśl: niejednokrotnie lubimy zwracać się do Boga w sposób, jaki uważamy za stosowny. Tak więc mówimy Bogu miłe rzeczy: „Och, Ojcze niebieski, jestem przepełniony najsłodszymi uczuciami wiary, na- dziei i miłosierdzia". Prawda jest taka, że jesteśmy przepełnieni morderczymi popędami. Mamy na sobie wypróbowaną maskę, gdy zwracamy się do Boga. Uwa- żamy, że jest to szacunek, ale w rzeczywistości jest to nieuczciwość. A nawet Bóg nie może porozumieć się z maską. Maska jest barierą, której nawet Bóg nie może przemknąć bez utwierdzania nas w naszej nieuczciwości. Powinno to być zatem całkowite i ostateczne podda- nie się mocy Boga. Powinniśmy zwracać się do Niego bez maski. Wtedy odnajdziemy w sobie pokój, moc i obecność Boga. I jeszcze jedno: kwestia motywacji. Jeżeli ktoś ma wystarczającą motywację, potrafi wytrzymać prawie wszystko. Mówi się, że syndrom wypalenia się nie jest rezultatem zbyt ciężkiej pracy lub pracoholizmu; jest raczej wskaźnikiem narastającego poczucia daremności. Gdy wyschnie źródło, nikt z nas nie czuje impulsu do żadnego działania. Dlatego ważne jest utrzymywanie w sobie motywacji. Jak? Proponowałbym zrobienie rze- czy naprawdę trudnej w specjalnej intencji, naszej lub kogoś innego. Moglibyśmy zrobić listę rzeczy, które ulegną zmianie, gdy zostanie ustalony cel. Pozwoli to nam utrzymywać w sobie motywację. Pamiętajmy, że 67 wystarczająco dużo dlaczego może przetrwać każde jak. Tak naprawdę nie istnieje nic takiego, jak silna czy słaba wola, lecz jedynie silna lub słaba motywacja. Pytania do przemyślenia: 1. Jakie pytania zadaje mi życie obecnie? 2. W jaki sposób zazwyczaj staję się właścicielem swoich uczuć i zachowań? Czy przyznaję się do niepo- wodzeń, czy przypisuję winę komuś lub czemuś? 3. Czy jest w mojej przeszłości coś, co mnie kiedyś martwiło, a od czego obecnie mogę się uwolnić? 4. Co mi dało omawianie różnych rzeczy z moim uczciwym i wyrozumiałym przyjacielem? 5. Czy odkrywanie samego siebie jest naprawdę pro- cesem trwającym całe życie? Czego dowiedziałem się o sobie dopiero dzisiaj? Czego mógłbym się o sobie do- wiedzieć pod koniec życia? 6. Jakimi emocjami jest mi najtrudniej się podzielić? Z jakiego powodu: konflikt wartości, „taśmy z przeka- zem otrzymanym od rodziców", presja rówieśników...? 7. Co dawniej postrzegałem jako problem, który po przedstawieniu go drugiej osobie wydawał się znikać? 8. Co sądzę o „doradzaniu przewartościowującym"? 9. Czy „skrzynka Pana Boga" wydaje się być dla mnie wyzwaniem, czy unikaniem odpowiedzialności? 10. Jak człowiek może całkowicie powierzyć swoje problemy Bogu, czyniąc jednocześnie wszystko, co w je- go mocy? 11. Czy istnieje coś takiego jak „silna" lub „słaba" wola, czy chodzi po prostu o dostateczną motywację lub jej brak? 12. Dlaczego jest tak trudno całkowicie poddać się Bogu? Czy moje emocje zawsze potulnie idą za mną gęsiego? 13. Jaka maska stanowi dla mnie pokusę, gdy zwra- cam się do Boga? Czy zbytnio polegam na Bogu, czy tez za mało się na Niego zdaję? W jakiej formie zwracam się do Boga? 14. Dlaczego niektórzy ludzie doznają „przeżyć du- chowych" intensywnie i często, podczas gdy inni zdają się ich nigdy nie mieć? 15. Co sprawia mi trudność w zastosowaniu „wglądu i intuicji" w codziennym zachowaniu? Spis treści Wstęp ......................................... 5 I. Problem: główne przeszkody w dążeniu do samowiedzy ............................... 7 II. Teoria: przeszłość jako prolog do teraźniejszości i przyszłości ................................. 21 III. Przykłady: lustra przeszłości .................... 31 IV. Rozwiązanie problemu: objęcie w posiadanie ....... 41 V. Praktyka: zdobywanie wiedzy o sobie poprzez działanie ................................... 57 Wydawnictwo WAM poleca serię Biblioteka ŻYCIA DUCHOWEGO Dotychczas ukazały się: John Powell SJ: Twoje szczęście jest w tobie Henri J.M. Nouwen: Z płonącymi sercami Anselm Griin OSB: O duchowości inaczej Henri J.M. Nouwen: Boże drogi i ludzkie ścieżyny Martin H. Padovani: Uleczyć zranione uczucia William Johnston: Życie w miłości John Callanan SJ: Rekolekcje z Tonym de Mello Umberto Eco, Carlo Maria Martini: W co wierzy ten, kto nie wierzy? John Powell SJ: Oczami wiary Henri J.M. Nouwen: Tu i teraz Józef Augustyn SJ: Świat, Bóg i my Dań Montgomery: Bóg i twoja osobowość Tomaś Śpidlik: Prowadzeni przez Ducha Znani i nieznani o życiu duchowym Thomas H. Green SJ: Jak się. modlić? Stanisław Obirek SJ, Krzysztof Mądel SJ: Sezon dialogu. Rozmów dwadzieścia trzy Wszelkie zamówienia prosimy kierować pod adresem: Wydawnictwo WAM, 31-501 Kraków, ul. Kopernika 26 e-mail: wysylka@wydawnictwowam.pl