GEORGE SOROS KRYZYS ŚWIATOWEGO KAPITALIZMU Zagrożenie dla społeczeństwa otwartego przełożył LECH NIEDZIELSKI Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 1999 Projekt okładki: Maciej Sadowski Redakcja i konsultacja: Janusz Dąbrowski Redakcja techniczna: Slawomir Grzmiel Korekta: Magdalena Szroeder W projekcie okładki wykorzystano fragment obrazu Renę Magritte'a Nauczyciel © 1998 by George Soros First published in the United States by PubllcAffairs A member of Perseus Books L.L.C. © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1999 © for the Polish translation by Lech Niedzielski ISBN 83-7200-486-2 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 1999 PRZEDMOWA Pierwotnym celem powstania tej książki było wyjaśnienie filozofii, którą kierowałem się przez całe życie. Popularność w świecie zdobyłem sobie najpierw jako wzięty finansista, a następnie jako filantrop. Bywało, że czułem się jak gigantyczny przewód pokarmowy, wchłaniający pieniądze jednym końcem, by je wydalić drugim; w istocie jednak oba te bieguny łączył głęboki namysł. Moje poczynania, związane zarówno z zarabianiem pieniędzy, jak i z działalnością filantropijną opierały się na schemacie pojęciowym, jaki sobie wypracowałem jeszcze w czasach studenckich, na długo przed zaangażowaniem się w transakcje na rynkach finansowych. Znajdowałem się wówczas pod przemożnym wpływem Karla Poppera, filozofa nauki, autora pracy Open Society and Its Enemies (Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie), wyjaśniającej istotę reżimów nazistowskiego i komunistycznego, których doświadczyłem na własnej skórze w latach wczesnej młodości spędzonych na Węgrzech. Oba te reżimy miały wspólną cechę: rościły sobie prawo do posiadania prawdy ostatecznej, którą narzucały światu przemocą. Po-pper zaproponował inny typ społecznego porządku - taki, który uznawał, że nikt nie ma dostępu do prawdy ostatecznej. Nasze pojmowanie świata, w którym żyjemy, jest z natury niedoskonałe, a społeczeństwo idealne - niemożliwe. Musimy się więc zadowolić namiastką - społeczeństwem niedoskonałym, które jest wszakże zdolne do ciągłej poprawy. Popper nazwał je społeczeństwem otwartym, a reżimy totalitarne - jego wrogami. Przyswoiłem sobie idee Poppera związane z krytycznym myśleniem i naukowym podejściem. Uczyniłem to, zachowując dystans, co sprawiło, że w pewnym doniosłym punkcie nasze poglądy zaczęły się różnić. Popper twierdził, że te same kryteria i metody mają zastosowanie zarówno do nauk społecznych, jak przyrodniczych. Mnie zaś uderzyła istotna różnica. Otóż w naukach społecznych myślenie jest integralną częścią samego przedmiotu badań, podczas gdy nauki przyrodnicze zajmują się zjawiskami, które zachodzą niezależnie od czyjegokolwiek myślenia. Sprawia to, że Popperowskiemu modelowi metody naukowej podlegają zjawiska naturalne, nie zaś społeczne. Efektem moich dociekań było pojęcie „zwrotności", czyli mechanizmu dwukierunkowego sprzężenia zwrotnego miedzy myśleniem a rzeczywistością. Studiowałem w tym czasie ekonomię i termin „zwrotność" nie pasował do teorii ekonomicznej, która posługiwała się pojęciem zapożyczonym z fizyki Newtonowskiej, a mianowicie „równowagą". Pojęcie zwrotności okazało się w moim wypadku bardzo pożyteczne, kiedy pochłonęło mnie zarządzanie pieniędzmi. W roku 1979, gdy zarobiłem więcej, niż mogłem wydać, założyłem fundację nazwaną Funduszem Społeczeństwa Otwartego (Open Society Fund). Jako jego cele określiłem niesienie pomocy społeczeństwom zamkniętym w procesie otwierania się, a społeczeństwom otwartym - w dalszym ożywieniu, oraz propagowanie modelu krytycznego myślenia. Działając poprzez tę fundację, zaangażowałem się głęboko w proces rozpadu radzieckiego systemu. Częściowo jako skutek tego doświadczenia, częściowo zaś w wyniku swego obcowania z systemem kapitalistycznym doszedłem do wniosku, że schemat pojęciowy, którym się dotychczas posługiwałem, przestał już być użyteczny. Odczułem potrzebę ujęcia społeczeństwa otwartego w ramy nowej definicji. W koncepcji Poppera było ono przeciwieństwem społeczeństw zamkniętych, opierających się na ideologiach totalitarnych, jednak wydarzenia ostatnich lat podpowiedziały mi, że społeczeństwo otwarte może być zagrożone również z kierunku przeciwnego, a powodem jest brak społecznej spójności oraz wycofanie się państwa. Poglądy swoje wyłożyłem w artykule zatytułowanym Capitalist Threat (Kapitalistyczne zagrożenie) zamieszczonym w roku 1997 w lutowym numerze „The Atlantic Monthly". Niniejsza książka, którą zacząłem pisać wkrótce potem, była zamierzona jako pogłębienie tych wszystkich idei. W poprzednich publikacjach swój schemat pojęciowy przesuwałem do zamieszczanych na końcu uzupełnień albo przemycałem w postaci osobistych reminiscencji. Teraz wszakże uznałem, że warto je przedstawić bezpośrednio. Zawsze pochłaniała mnie pasja pojmowania świata, w którym żyłem. Może byłem w błędzie, ale wydało mi się, że poczyniłem w tej dziedzinie pewne postępy, zapragnąłem się więc tym podzielić z innymi. Ów pierwotny związany z tą książką zamysł został jednak zniweczony przez światowy kryzys, który rozpoczął się w lipcu 1997 roku w Tajlandii. Przedmiotem moich dociekań były słabe punkty światowego systemu kapitalistycznego, ale czyniłem to bez specjalnego pośpiechu. Byłem w pełni świadomy istnienia azjatyckiego kryzysu - w istocie moja firma zarządzająca funduszem przewidziała go z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem - nie miałem wszakże pojęcia, jak bardzo okaże się on dalekosiężny. Wyjaśniałem, dlaczego system światowego kapitalizmu jest niezdrowy i trudny do podtrzymania, jednak aż do rosyjskiego krachu w sierpniu 1998 roku nie zdawałem sobie sprawy, że ów system jest w stanie rozpadu. Nagle wydanie mojej książki stało się pilnym przedsięwzięciem. Mam oto gotowy schemat pojęciowy skonstruowany w terminologii ułatwiającej zrozumienie gwałtownie rozwijającego się światowego kryzysu finansowego. Postanowiłem dać to szybko do druku. Mój pogląd na bieżącą sytuację streściłem w oświadczeniu złożonym przed Kongresem w dniu 15 września 1998 roku, kiedy to powiedziałem między innymi: „System światowego kapitalizmu, który przyczynił się do nadzwyczajnego rozkwitu tego kraju, w ostatnim dziesięcioleciu zaczyna pękać w szwach. Obecna bessa na rynku akcji w Stanach Zjednoczonych jest tylko symptomem, i to 7 symptomem opóźnionym, znacznie głębszych problemów, które dotykają gospodarkę światową. Niektóre giełdy azjatyckie cierpią na spadek poważniejszy niż zanotowany podczas krachu na Wall Street w roku 1929, a na dodatek ich waluty spadają do ułamka swej wartości z czasów, kiedy były związane z amerykańskim dolarem. W Azji w ślad za zapaścią finansową pojawiła się zapaść gospodarcza. Na przykład w Indonezji rozpłynęła się większa część przyrostu poziomu życia, kumulowanego przez 30 lat reżimu Suharto. Pozostała po nim nowoczesna infrastruktura, budynki i fabryki, ale także społeczeństwo odcięte od swych wiejskich korzeni. Obecnie w całkowitym krachu finansowym pogrążona jest Rosja. To przerażające widowisko pociągnie za sobą nieobliczalne konsekwencje w sferze zarówno ludzkiej, jak i politycznej. Obecnie zaraza ta rozprzestrzenia się na Amerykę Łacińską. Byłoby godne pożałowania, gdybyśmy tkwili w błogostanie tylko z tego powodu, że większość problemów pojawia się poza naszymi granicami. Wszyscy jesteśmy częścią światowego systemu kapitalistycznego, który charakteryzuje się nie tylko wolnym handlem, ale - co ważniejsze - swobodnym przepływem kapitału. System ten - silnie sprzyjając kapitałowi finansowemu, który może grymasić przy wyborze kierunku tego przepływu - doprowadził do gwałtownego rozwoju światowych rynków finansowych. Można sobie wyobrazić jakiś gigantyczny system cyrkulacyjny, który wchłania kapitał w rynki finansowe i instytucje w swym centrum, a następnie wypompowuje go na peryferie albo bezpośrednio w postaci kredytów i inwestycji portfelowych, albo pośrednio - poprzez korporacje ponadnarodowe. Aż do kryzysu tajlandzkiego w lipcu 1997 roku to centrum zarówno ssało, jak i energicznie wypompowywało pieniądze, rynki finansowe rozrastały się i zyskiwały na znaczeniu, a kraje peryferyjne otrzymywały sute zastrzyki pieniędzy, otwierając własne rynki kapitałowe. Trwał światowy boom, podczas którego nowo powstające rynki miały się szczególnie dobrze. W roku 1994 w pewnej chwili więcej niż połowa łącznych wpływów do amerykańskich funduszy powierniczych weszła na wschodzące rynki. Kryzys azjatycki zmienił kierunek tego przepływu. Kapitał zaczął uciekać z rynków wschodzących. Początkowo zmiana ta okazała się dobroczynna dla rynków finansowych centrum. Gospodarka Stanów Zjednoczonych dotarła do granicy przegrzania się, a Bank Rezerwy Federalnej brat pod uwagę podwyższenie stopy dyskontowej. Kryzys azjatycki sprawił, że takie posunięcie było niewskazane i rynek akcji nabrał rumieńców. Gospodarka dostarczyła temu najlepszemu ze światów radości w postaci taniego importu, kontrolując krajowy nacisk inflacyjny, a rynek akcji osiągnął nowe pułapy. Owa elastyczność w centrum obudziła nadzieje, że peryferie mogą się również odrodzić i między lutym a kwietniem 1998 roku większość azjatyckich rynków odzyskała z grubsza połowę swych poprzednich strat liczonych w walutach lokalnych. Było to klasyczne ożywienie rynku o tendencji zniżkowej. I oto przychodzi chwila, kiedy kryzysowa sytuacja na peryferiach nie może już być korzystna dla centrum. Uważam, że dotarliśmy do tego punktu jednocześnie z załamaniem się gospodarki rosyjskiej. Mam trzy powody, aby głosić podobny pogląd. Pierwszy to ten, że rosyjski krach odsłonił w międzynarodowym systemie bankowym pewne rysy, które dotychczas traktowano niefrasobliwie. Poza ujawnieniem własnych bilansów, banki angażują się w transakcje swapowe (wymiany akcji), terminowe oraz w handel instrumentami pochodnymi, zarówno między sobą, jak z własnymi klientami. Transakcje te nie są wykazywane w bilansach banków. Ustawicznie natomiast przypisuje się je rynkowi, to znaczy, że są ciągle rewaloryzowane, wszystkie zaś różnice między kosztami a zbytem wyrównywane są przelewami gotówkowymi. Ma to zabezpieczać przed nierzetelnymi płatnikami. Rynki wymiany akcji, transakcje terminowe i instrumenty pochodne są bardzo rozległe, zyski zaś minimalne, co oznacza, że wartość podstawowych sum jest wielokrotnością kapitału zaangażowanego w biznes. Transakcje te układają się w girlandę złożoną z wielu pośredników, z których każdy ma zobowiązania wobec swych współpartnerów, nie wiedząc, kto jeszcze jest w to zaangażowany. Ujawnianie się indywidualnym współpartnerom jest ograniczone poprzez ustalenie linii kredytowych. Ten wyrafinowany system doznał przykrego wstrząsu w chwili załamania się rosyjskiego systemu bankowego. Rosyjskie banki nie dotrzymały swych zobowiązań, ale banki zachodnie pozostały nadal w potrzasku z własnymi klientami. Nie znaleziono żadnego sposobu na likwidowanie zobowiązań jednego banku w zamian za zobowiązania innego. Wiele funduszy hedgingowych1 i wielu inwestorów spekulacyjnych poniosło tak duże straty, że musiało zamknąć rachunki. Normalne rozpiętości cenowe zostały rozerwane i zawodowcy, którzy dokonują transakcji arbitrażowych między różnymi instrumentami pochodnymi - to znaczy obracają aktywami jednej strony w zamian za aktywa drugiej - również ponieśli dotkliwe straty. Podobna sytuacja powstała wkrótce po tym, jak Malezja z premedytacją zamknęła przed obcokrajowcami swoje rynki finansowe, jednak Singapore Monetary Authority (Bank Walutowy Singapuru), współdziałając z innymi bankami centralnymi, podjął pospieszne działania. Wyłowiono zalegające kontrakty i podzielono się stratami. Groźba błędu systemowego została zażegnana. Wydarzenia te skłoniły większość uczestników gry rynkowej do odejścia od nieograniczonego eksponowania swych możliwości, do zmniejszenia dynamiki działań i zminimalizowania stopnia ryzyka. Akcje banków poszły w dół. Rozpoczął się zastój kredytowy w skali globalnej. Już teraz Spółki hedgingowe zaangażowane są w zróżnicowaną działalność inwestycyjną. Zaspokajają wymagających inwestorów i nie podlegają przepisom obowiązującym fundusze powiernicze. Zarządcy rozliczani są raczej na podstawie wyników działalności niż sztywnej stopy procentowej od aktywów. Trafniejszym określeniem byłyby tu „fundusze zorientowane na zysk". 10 ograniczył on przepływ funduszy na peryferie, ale zaczai również wywierać wpływ na dostępność kredytów w gospodarce krajowej. Zamknięty już został na przykład rynek obligacji podwyższonego ryzyka. W ten sposób dochodzę do punktu drugiego. Dolegliwość sytuacji na peryferiach osiągnęła już taką intensywność, że poszczególne kraje zaczęły się wycofywać z światowego systemu kapitalistycznego lub po prostu z niego wypadać. Najpierw ofiarą całkowitego załamania stała się Indonezja, a następnie Rosja, jednak to, co dotknęło Malezję i w mniejszym stopniu Hongkong, jest pod pewnymi względami nawet bardziej złowieszcze. Krachy w Indonezji i Rosji były niezamierzone, Malezja zaś wycofała się z rozmysłem. Doprowadziła do poważnego uszczerbku interesów zagranicznych inwestorów i graczy giełdowych, osiągając pewne chwilowe odprężenie, jeśli nie dla gospodarki, to przynajmniej dla elit rządzących tym krajem. Odprężenie to wyniknęło z możliwości obniżenia stóp procentowych i z rozdęcia rynku akcji poprzez odizolowanie kraju od świata zewnętrznego. Ulga ta jest z całą pewnością tymczasowa, ponieważ granice są nieszczelne i pieniądze zaczną z Malezji wypływać nielegalnymi kanałami; skutki dla gospodarki będą katastrofalne, ale miejscowi kapitaliści, którzy mają powiązania z reżimem, zdołają uratować swoje interesy, pod warunkiem, że sama władza nie zostanie obalona. Środki zastosowane przez Malezję uderzą w inne kraje, które starają się nie zamykać swych rynków finansowych - ponieważ sytuacja taka sprzyja ucieczce kapitału. Pod tym względem państwo to zaczęło uprawiać politykę pod hasłem „zrujnuj swego sąsiada". Jeśli w jej wyniku Malezja zacznie się na tle krajów ościennych prezentować korzystnie, to podobna taktyka może znaleźć naśladowców, przez co innym krajom jeszcze trudniej będzie utrzymywać otwarte własne rynki finansowe. Trzecim poważnym czynnikiem działającym na rzecz rozpadu światowego systemu kapitalistycznego jest oczywista niezdolność światowych władz walutowych do utrzymywania 11 go w całości. Programy MFW (Międzynarodowego Funduszu Walutowego) nie sprawiają wrażenia skutecznych, a na domiar złego Funduszowi kończą się pieniądze. Reakcja grupy siedmiu państw na kryzys rosyjski była żałośnie niedostateczna, a utrata przez nie kontroli nad sytuacją - wręcz przerażająca. Rynki finansowe są pod tym względem specyficzne: ingerowanie rządów w ich interesy wzbudza tam oburzenie, jednak w głębi ducha żywi się nadzieję, że w warunkach krytycznych władze włączą się do akcji. Teraz wiara ta została nadszarpnięta. Połączone działanie tych trzech czynników przyspiesza odwrócony przepływ kapitału od peryferii ku centrum. Początkowy wstrząs wywołany krachem w Rosji zdaje się przemijać, jednak napięcie na peryferiach bynajmniej nie słabnie. Ucieczka kapitału rozszerza się obecnie na Brazylię i jeśli ten kraj ulegnie, w zagrożeniu znajdzie się Argentyna. Prognozy skali wzrostu światowej gospodarki systematycznie spadają i spodziewam się, że wkrótce zaczną wykazywać wartość ujemną. Jeżeli kiedykolwiek spadek ten rozprze-strzeni się na naszą gospodarkę, może się okazać, że jesteśmy znacznie mniej gorliwi w wyrażeniu zgody na import, który jest niezbędną strawą dla odwróconego przepływu kapitału, a załamaniu światowego systemu finansowego może towarzyszyć upadek międzynarodowego wolnego handlu. Biegowi wypadków zapobiec może jedynie wkroczenie do akcji międzynarodowych władz finansowych. Widoki na to są jednak mgliste, ponieważ Siódemce właśnie nie udała się interwencja w Rosji, choć skutki tego potknięcia mogą odegrać rolę dzwonka alarmowego. Istnieje pilna potrzeba przemyślenia na nowo i zreformowania światowego systemu kapitalistycznego. Przykład Rosji pokazał, że problemy stają się tym trudniejsze do rozwiązania, im dłużej pozwalamy im się jątrzyć. Proces ponownej oceny systemu należy zacząć od uznania, że rynki finansowe są z natury niestabilne. Światowy system kapitalistyczny opiera się na przekonaniu, że jeśli rynki finansowe pozostawi się działaniu ich własnych mechaniz-niów, to będą one dążyły do osiągnięcia stanu równowagi. Swym zachowaniem mają rzekomo przypominać wahadło: rnogą ulec przesunięciu wskutek działania sił zewnętrznych, tak zwanych wstrząsów pozaustrojowych, jednak zawsze będą skłonne do odzyskania pozycji równowagi. Jest to przekonanie pozbawione podstaw. Rynki finansowe poddawane są różnym przeciążeniom i jeśli cykl hossy-bessy przekroczy pewien punkt, nigdy już nie nastąpi powrót do punktu wyjścia. Zamiast naśladowania wahadła, rynki finansowe zachowują się raczej jak stalowa kula do kruszenia murów, godząc kolejno w gospodarki różnych krajów. Wiele się mówi o narzuceniu rynkowej dyscypliny, jeśli jednak byłoby to równoznaczne z narzuceniem niestabilności, to do jakich granic społeczeństwo jest ją w stanie znosić? Dyscyplina rynkowa wymaga uzupełnienia w postaci innej dyscypliny - utrzymywanie równowagi na rynkach finansowych powinno być celem polityki społecznej. Jest to główna zasada, którą chciałbym zaproponować. Wbrew panującemu na wolnych rynkach przekonaniu zasada ta została już przyjęta i wprowadzona w skali krajowej. Mamy System Rezerwy Federalnej i inne finansowe władze, których zadaniem jest zapobieżenie krachowi na naszych krajowych rynkach finansowych i - jeśli to konieczne - działanie jako ostatnia deska kredytowego ratunku. Jestem przekonany, że instytucje te są zdolne wypełnić swój mandat. Cierpimy jednak na dotkliwy brak odpowiednich władz finansowych na scenie międzynarodowej. Mamy instytucje powołane w Bretton Woods - MFW i Bank Światowy - które próbowały dotrzymywać kroku szybko zmieniającym się warunkom. W powszechnym odczuciu programy MFW nie zdały egzaminu podczas obecnego światowego kryzysu finansowego - misja Funduszu i sposoby jego działania wymagają ponownego rozważenia. Uważam, że może wystąpić potrzeba powołania dodatkowych instytucji. Na początku bieżącego (1998 - red.) roku wystąpiłem z propozycją utworzenia 13 Korporacji Ubezpieczeniowej Kredytu Międzynarodowego (International Credit Insurance Corporation), jednak w tym czasie nie było jeszcze pewne, że odwrócony przepływ kapitału przerodzi się w tak poważny problem i moja propozycja spaliła na panewce. Sądzę, że teraz zbliża się jej czas. Musimy również ustanowić coś w rodzaju międzynarodowej kontroli nad władzami nadzorczymi poszczególnych krajów. Co więcej, naszym obowiązkiem jest rozważyć na nowo działanie międzynarodowego systemu bankowego, a także funkcjonowanie rynków wymiany akcji i instrumentów pochodnych. Książka dzieli się na dwie części. Pierwsza zawiera schemat pojęciowy. Nie będę go tu omawiał, jednak w epoce słów-kluczy trzy z nich mogą być dla tej części reprezentatywne: „omylność", „zwrotność" i „społeczeństwo otwarte". W rozdziale tym mieści się ogólna krytyka nauk społecznych i szczegółowa - ekonomii. Moje wyjaśnienia dotyczące rynków finansowych prowadzę raczej w kategoriach zwrotności niż równowagi, dążę do rozbudowania zwrotnej teorii historii, traktując rynki finansowe jako laboratorium, w którym teorię tę można wypróbować. W części drugiej opisany wcześniej schemat pojęciowy stosuję do współczesności. Aczkolwiek kryzys finansowy budzi zrozumiały niepokój, dociekania te sięgają znacznie głębiej. Zajmuję się rozbieżnością między światową gospodarką a politycznym i społecznym porządkiem, który zasadniczo wciąż jeszcze ogranicza się do płaszczyzny narodowej. Badam nierównoprawne powiązanie centrum z peryferiami i takież traktowanie dłużników i wierzycieli. Przedmiotem moich analiz jest niezdrowe zjawisko zamiany wewnętrznych ludzkich wartości na wartości związane z pieniądzem. Światowy kapitalizm w mojej interpretacji jest niepełną i wypaczoną formą społeczeństwa otwartego. Po określeniu w rozdziale 6. głównych cech światowego systemu kapitalistycznego w następnym próbuję przewidzieć jego przyszłość w kategoriach cyklu hossy-bessy. Rozdział 8. 14 zawiera praktyczne propozycje, w jaki sposób można by zapobiec finansowemu rozpadowi tego systemu. W rozdziale 9. omawiam widoki na przyszłość dla mniej zdeformowanej, pełniejszej formy społeczeństwa otwartego, w rozdziale 10. przedstawiam kontekst międzynarodowy, a w 11. - pewne praktyczne posunięcia, które można podjąć dla osiągnięcia tego wszystkiego. Pierwotnie miał to być pełny obraz mojej filozofii. Palec historii sprawił, że praca ta przerodziła się w coś, co nazwałbym książką pierwszej potrzeby. WSTĘP Dążeniem tej książki jest stworzenie podstaw dla światowego społeczeństwa otwartego. Żyjemy uwikłani w globalną gospodarkę, do której wszakże w stopniu dramatycznym nie przystaje organizacja naszego światowego społeczeństwa. Nie potrafimy uchronić pokoju ani przeciwdziałać nadużyciom na rynkach finansowych. A bez tych zabezpieczeń światowa gospodarka wykazuje skłonność do załamań. Światowa gospodarka charakteryzuje się nie tylko wolnym handlem towarami i usługami, ale także, a może jeszcze bardziej, swobodnym przepływem kapitału. Stopy procentowe, kursy walutowe oraz giełdowe kursy akcji różnych krajów są ściśle ze sobą powiązane, a światowe rynki finansowe wywierają olbrzymi wpływ na sytuację gospodarczą. Zważywszy decydującą rolę, jaką międzynarodowy kapitał odgrywa w zasobach pojedynczych krajów, nie byłoby niestosownością mówienie o światowym systemie kapitalistycznym. Kapitał finansowy cieszy się uprzywilejowaną pozycją. Kapitał jest bardziej ruchliwy niż inne czynniki procesu produkcji, a kapitał finansowy - nawet mobilniejszy niż inwestycje bezpośrednie. Zdąża on tam, gdzie jest najlepiej nagradzany; ponieważ zwiastuje rozkwit gospodarczy, poszczególne kraje konkurują między sobą w przyciąganiu go. Dzięki tym przewagom kapitał jest w coraz większym stopniu gromadzony w instytucjach finansowych i ponadnarodowych korporacjach, których papiery wartościowe znajdują się w publicznym obrocie; elementem pośredniczącym w tym procesie są rynki finansowe. Rozwój światowej gospodarki nie idzie w parze z rozwojem światowej społeczności. Podstawową jednostką życia 16 politycznego i społecznego wciąż pozostaje państwo narodowe. Prawo międzynarodowe i międzynarodowe instytucje, na ile istnieją, są zbyt słabe, by zapobiec wojnie albo drastycznemu łamaniu praw człowieka w pojedynczych krajach. W sposób niewłaściwy traktowane są zagrożenia ekologiczne. Światowe rynki finansowe znajdują się przeważnie poza zasięgiem kontroli władz międzynarodowych czy poszczególnych państw. Staram się dowieść, że obecny stan rzeczy jest niezdrowy i nie do utrzymania. Rynki finansowe są w swej istocie niestabilne i pewnych potrzeb społecznych nie da się zaspokoić przez zupełne popuszczenie cugli rynkowi. Te ułomności nie są, niestety, dostrzegane. Panuje natomiast szeroko rozpowszechnione przekonanie, że rynki posiadają zdolność samoregulacji i że światowa gospodarka może rozkwitać bez jakiejkolwiek potrzeby istnienia społeczeństwa globalnego. Głosi się, że wspólnemu dobru najlepiej służy sytuacja, gdy każdy człowiek ma wolną rękę w doglądaniu swych własnych interesów oraz że próby ochrony interesów wspólnych poprzez podejmowanie decyzji kolektywnych psują mechanizm rynkowy. Ideologia ta zwana była w XIX w. leseferyzmem, dziś jednak nie jest to zbyt właściwe określenie, ponieważ pochodzi z francuskiego, a większość ludzi wierzących w magiczność rynku nie zna tego języka. Znalazłem na to lepszy termin - „fundamentalizm rynkowy". To właśnie fundamentalizm rynkowy sprawił, że światowy system kapitalistyczny jest chory i trudny do podtrzymania. Stan ten utrzymuje się stosunkowo od niedawna. Pod koniec II wojny światowej międzynarodowy ruch kapitału został ograniczony, a ułatwieniu transakcji handlowych, przy braku przepływu pieniędzy, miały służyć instytucje powołane na konferencji w Bretton Woods. Ograniczenia usuwano tylko stopniowo i dopiero z chwilą dojścia do władzy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana u progu lat osiemdziesiątych fundamentalizm rynkowy stał się ideologią dominującą. To właśnie ta filozofia sprawiła, że kapitał finansowy zaczął być główną siłą sprawczą. 17 Nie jest to, oczywiście, pierwszy w dziejach przypadek zaistnienia światowego systemu kapitalistycznego. Najpierw jego główne cechy określili w nieco proroczym stylu Karol Marks i Fryderyk Engels w Manifeście komunistycznym, wydanym w 1848 roku. System, jaki panował w drugiej połowie XIX wieku, był pod pewnymi względami bardziej stabilny od dzisiejszej jego odmiany. Po pierwsze istniały wówczas mocarstwa kolonialne, z Wielką Brytanią na czele, które w takim stopniu korzystały z dobrodziejstw znajdowania się w centrum systemu, że widziały sens w jego ochranianiu. Po drugie w tamtej epoce obowiązywał jeden międzynarodowy środek obrotowy w postaci złota; dziś zaś mamy trzy główne waluty - dolara, markę niemiecką (wkrótce zmieni się w euro) i jena - które trą się o siebie niczym tektoniczne płyty, nierzadko wywołując trzęsienia ziemi i druzgocząc przy okazji waluty słabsze. Po trzecie, i najważniejsze, istniały w tamtych czasach pewne podzielane przez ogół przekonania i etyczne normy, które, choć niekoniecznie stosowane w praktyce, powszechnie jednak uznawano za pożądane. Wartości te łączyły w sobie wiarę w rozum i szacunek dla nauki z tradycją judeochrześcijańskiej etyki, a w ujęciu ogólnym - w sposób bardziej wiarygodny oddzielały dobro od zła, niż czyni to system etyczny panujący współcześnie. Wartości pieniężne i rynki transakcyjne nie stanowią właściwej podstawy dla tworzenia się społecznej spójności. Zdanie to samo w sobie może się czytelnikowi wydać nieco pozbawione sensu, jednak w dalszej części książki zostanie ono wyjaśnione szerzej. Dziewiętnastowieczne wcielenie światowego systemu kapitalistycznego, mimo swej względnej stabilności, zostało zniszczone przez I wojnę światową. Po jej zakończeniu dokonano kiepskiej próby odbudowy systemu, która zakończyła się fatalnie - krachem w roku 1929 i następnie Wielkim Kryzysem. O ileż zatem bardziej prawdopodobne jest, że współczesna wersja światowego kapitalizmu skończy równie fatalnie, zważywszy, że nie ma już dziś elementów stabilności, które istniały w wieku XIX? Nieszczęścia możemy jednak uniknąć, jeśli rozpoznamy słabości naszego 18 systemu i dokonamy w porę ich korekty. W jaki sposób wady te powstają i jak je usuwać? To są właśnie pytania, którymi proponuję się zająć. Udowadniam, że światowy system kapitalistyczny jest wypaczoną formą spoleczeństwa otwartego, a jego nadużycia można by było skorygować, gdyby zasady określające społeczeństwo otwarte znalazły głębsze zrozumienie i zyskały szersze poparcie. Określenie „społeczeństwo otwarte" wprowadził w obieg Karl Popper w swej książce Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. W chwili ukazania się tej pracy, w roku 1944, społeczeństwo otwarte było zagrożone przez takie totalitarne reżimy, jak nazistowskie Niemcy czy komunistyczny Związek Radziecki, które używały władzy państwowej do narzucenia narodom swej woli. Pojęcie społeczeństwa otwartego można łatwo zrozumieć, przeciwstawiając je społeczeństwom zamkniętym, będącym produktem ideologii totalitarnej. Wszystko to było aktualne aż do upadku radzieckiego imperium w roku 1989. Społeczeństwa otwarte całego świata - nazywane zbiorowo Zachodem - wykazywały dużą spójność w obliczu wspólnego wroga. Jednak po załamaniu się radzieckiego systemu społeczeństwo otwarte, hołubiące wolność, demokrację i rządy prawa, wiele straciło ze swej atrakcyjności jako formuła ustrojowa i światowy kapitalizm zatriumfował. Kapitalizm, charakteryzujący się absolutnym zaufaniem do sił rynkowych, stanowi innego rodzaju zagrożenie dla społeczeństwa otwartego. Główna linia argumentacji tej książki prowadzi do stwierdzenia, że fundamentalizm rynkowy jest dziś dla społeczeństwa otwartego groźniejszy niż jakakolwiek totalitarna ideologia. Stwierdzenie takie jest dość szokujące. Gospodarka rynkowa stanowi nieodłączny element społeczeństwa otwartego. Friedrich Hayek, największy dwudziestowieczny ideolog ekonomii leseferyzmu, był niezłomnym zwolennikiem koncepcji społeczeństwa otwartego. W jaki zatem sposób rynkowy fundamentalizm może temu społeczeństwu zagrozić? Pozwolę to sobie wyjaśnić. Nie twierdzę, że fundamentalizm rynkowy jest diametralnym przeciwieństwem idei 19 społeczeństwa otwartego, tak jak byty nim faszyzm czy komunizm. Wręcz odwrotnie. Pojęcia społeczeństwa otwartego i gospodarki rynkowej są ściśle ze sobą związane, a fundamentalizm rynkowy można po prostu uznawać za wypaczoną ideę społeczeństwa otwartego, co nie czyni go ani trochę mniej groźnym. Fundamentalizm mimowolnie zagraża społeczeństwu otwartemu, ponieważ błędnie interpretuje działania rynków oraz przecenia rolę, jaką mają one do odegrania. Moja krytyka światowego systemu kapitalistycznego mieści się w dwóch głównych nurtach. Jeden dotyczy wad mechanizmu rynkowego. W tym wypadku omawiam czynniki chwiejności wbudowane w rynki finansowe. Drugi zajmuje się niedostatkami dziedziny, którą, z braku lepszego określenia, jestem zmuszony nazwać „sektorem pozarynkowym". Pod pojęciem tym rozumiem przede wszystkim bankructwo polityki jako takiej oraz erozję wartości moralnych na płaszczyźnie zarówno państwowej, jak ponadnarodowej. Na wstępie pragnę podkreślić, że fiasko polityki uważam za znacznie silniej przenikające społeczną strukturę i bardziej ją osłabiające niż defekty mechanizmu rynkowego. Indywidualny proces decyzyjny określony poprzez mechanizm rynkowy jest znacznie bardziej skuteczny niż kolektywne podejmowanie decyzji praktykowane w sferze polityki. Sprawdza się to szczególnie na arenie międzynarodowej. Rozczarowanie polityką stanowi pożywkę dla rynkowego fundamentalizmu, natomiast rozkwit tego ostatniego przyczynia się z kolei do klęski polityki. Jedna z największych wad światowego systemu kapitalistycznego polega na tym, że pozwolił rynkowemu mechanizmowi i pędowi za zyskiem przeniknąć w dziedziny życia, które są im właściwie obce. Pierwsza część mojej krytyki dotyczy wrodzonej chwiejności światowego systemu kapitalistycznego. Fundamentali-ści rynkowi mają fundamentalnie skażoną koncepcję działania rynków finansowych. Teoria równowagi w ekonomii opiera się na chybionej analogii z fizyką. To, jak się poruszają przedmioty fizyczne, jest niezależne od czyje-gokolwiek procesu myślenia. Tymczasem rynki finansowe 20 usiłują przewidzieć przyszłość, która jest zależna od decyzji podejmowanych przez ludzi dziś. Zamiast więc odgrywać rolę biernego zwierciadła wobec rzeczywistości, rynki finansowe aktywnie ją tworzą i dopiero potem odzwierciedlają. Jest to dwukierunkowe połączenie między dzisiejszymi decyzjami a jutrzejszymi wydarzeniami, które nazywam „zwrotnością" („reflexivity"). Podobny mechanizm zwrotny ingeruje w inne sfery działalności, w których świadomie uczestniczą ludzie. Ludzkie istoty reagują na siły ekonomiczne, społeczne i polityczne w swym otoczeniu, jednak w przeciwieństwie do nieożywionego świata nauk fizycznych ludzie wyposażeni są w zdolność postrzegania i w postawy, które im pozwalają jednocześnie przekształcać oddziałujące na nich moce. To dwukierunkowe zwrotne wzajemne oddziaływanie między tym, czego uczestnicy oczekują, a tym, co się rzeczywiście dzieje, jest istotne dla zrozumienia wszystkich ekonomicznych, politycznych i społecznych zjawisk. Tak więc pojęcie zwrotności stanowi jądro przedstawionej w tej książce argumentacji. Zwrotność jest nieobecna w naukach przyrodniczych, gdzie związek między wyjaśnieniami naukowców a zjawiskami, które starają się oni wytłumaczyć, przebiega tylko w jednym kierunku. Jeśli twierdzenie pozostaje w zgodzie z faktami, jest prawdziwe, jeśli nie - jest fałszywe. W ten sposób naukowcy tworzą zasób wiedzy. Jednak uczestnicy gry rynkowej pozbawieni są luksusu opierania swych decyzji na wiedzy. Oni muszą wydawać opinie o przyszłości, a przyjęta przez nich skala błędu subiektywnego odchylenia decyduje o wyniku. Wyniki te z kolei powiększają lub zmniejszają błąd, który na starcie założyli sobie uczestnicy wolnego rynku. Twierdzę, że pojęcie zwrotności jest bardziej stosowne dla rynków finansowych (oraz dla wielu innych zjawisk społecznych i ekonomicznych) niż koncepcja równowagi, na której opiera się konwencjonalna ekonomia. Zamiast wiedzy punktem wyjścia dla uczestników jest błąd systemowy. Albo zwrotność działa w kierunku skorygowania tego błędu, 21 w którym to przypadku występuje tendencja w kierunku równowagi, albo błąd się pogłębia wskutek sprzężenia zwrotnego, a wówczas rynki mogą się oddalić od stanu równowagi, wykazując skłonność do powrotu do punktu, z którego wystartowały. Rynki finansowe charakteryzują się cyklami hossy-bessy i zadziwiające jest, że teoria ekonomii wbrew oczywistym faktom wciąż jeszcze ufa koncepcji równowagi, która stanowi zaprzeczenie tych zjawisk. Skłonność do utraty równowagi jest immanentną cechą systemu finansowego, a nie po prostu konsekwencją wstrząsów zewnętrznych. Upieranie się przy wstrząsie egzogenicznym, który na zasadzie deus ex machina ma tłumaczyć liczne błędy teorii ekonomii w części traktującej o zachowaniu się rynków finansowych, przypomina mi pomysłowe urządzenie złożone z kuł mieszczących się jedna w drugiej oraz boskich sił, używane przez przedkopernikańskich astronomów do objaśniania pozycji planet - zamiast przyjęcia, że Ziemia obraca się wokół Słońca. Zwrotność nie jest pojęciem szeroko akceptowanym, przynajmniej w głównym nurcie myślowym, i nie wystarczy kilka zdań dla zgłębienia wszystkich jej niuansów. Wypełni to w znacznym stopniu część pierwszą książki. W drugiej zaś części ten schemat pojęciowy stosuję do sformułowania kilku praktycznych wniosków - na temat rynków finansowych, gospodarki światowej oraz takich szerszych problemów, jak polityka międzynarodowa, społeczna spójność oraz chwiej-ność światowego systemu kapitalistycznego jako całości. Moja druga główna linia argumentacji jest bardziej złożona i trudniejsza do streszczenia. Uważam, że defekty mechanizmu rynkowego bledną w porównaniu z wadami tego, co nazywani pozarynkowym sektorem społeczeństwa. Mam tu na myśli jego wspólne interesy, społeczne wartości, które nie znajdują wyrazu na płaszczyźnie rynkowej. Niektórzy kwestionują samo istnienie takich wspólnych wartości. Utrzymują oni, że społeczeństwo składa się z jednostek, których interesy znajdują najlepszy wyraz w decyzjach ich samych jako uczestników gry rynkowej. Jeśli na przykład 22 czują się filantropami, mogą to wyrazić poprzez rozdawanie pieniędzy. W ten sposób wszystko da się sprowadzić do wartości pieniężnych. Chyba nie trzeba mówić, że jest to pogląd fałszywy. Istnieją sprawy, w których możemy decydować indywidualnie; w innych rozstrzygać można tylko kolektywnie. Jako uczestnik procesów rynkowych staram się maksymalizować swoje zyski. Jako obywatel - troszczę się o wartości społeczne: o pokój, sprawiedliwość, wolność czy cokolwiek innego. Wartościom tym nie mogę dać wyrazu jako uczestnik rynku. Przyjmijmy, że prawa rządzące rynkiem powinny być zmienione. Nie mogę dokonać ich zmiany jednostronnie. Jeślibym nowe zasady narzucił sobie, a innym nie, mogłoby to wpłynąć na moje zachowanie w tej grze, nie wpłynęłoby jednak w najmniejszym stopniu na bieg wydarzeń na rynku, ponieważ żaden pojedynczy uczestnik nie jest w stanie kształtować efektu końcowego. Musimy dokonać rozróżnienia między tworzeniem zasad a działaniem w ich duchu. Kształtowanie zasad wiąże się z decyzjami kolektywnymi, czyli polityką. Działanie według zasad wymaga decyzji indywidualnych, czyli zachowania rynkowego. Niestety, tylko nieliczni dostrzegają tę różnicę. Ludzie zdają się głównie głosować na swoją kieszeń i popierają takie ustawodawstwo, które służy ich osobistym interesom. Co gorsza również wybrani przedstawiciele często stawiają swoje własne cele przed dobrem wspólnym. Zamiast trwać przy pewnych wewnętrznych wartościach polityczni przywódcy pragną być wybrani za wszelką cenę, zgodnie zaś z regułami panującej ideologii fundamentalizmu rynkowego, czyli nieskrępowanego indywidualizmu, jest to uznawane za naturalny, racjonalny, a może nawet pożądany sposób postępowania polityków. Taka postawa wobec polityki podważa założenia, na których opiera się demokracja parlamentarna. Sprzeczność między osobistym interesem polityków a dobrem publicznym istniała, oczywiście, zawsze, jednak jest ona poważnie wzmocniona obowiązującymi dziś postawami, które przekładają sukces mierzony pieniędzmi 23 nad wartości wewnętrzne, takie jak uczciwość. W ten sposób wywyższenie motywu zysku i osłabienie skuteczności kolektywnego procesu decyzyjnego wzajemnie się stymulują na zasadzie zwrotności. Awansowanie korzyści własnych do rangi zasady moralnej doprowadziło do skorumpowania polityki, a fiasko tej ostatniej stało się najsilniejszym argumentem za przyznaniem rynkom jeszcze większej swobody. Funkcje, które nie mogą i nie powinny być sterowane jedynie siłami rynkowymi, obejmują wiele najważniejszych spraw ludzkiego życia, począwszy od wartości moralnych, poprzez powiązania rodzinne, aż po dokonania estetyczne i intelektualne. Jednak fundamentalizm rynkowy nieustannie dąży do rozciągnięcia swego zasięgu na te obszary w postaci ideologicznego imperializmu. W myśl jego zasad całą ludzką aktywność powinno się postrzegać jako oparte na umowach transakcje, a ocenę sprowadzać do jedynego wspólnego mianownika - pieniądza. Działalność tę powinien w miarę możliwości regulować czynnik nie bardziej natrętny niż niewidzialna ręka mnożącej zyski konkurencji. Wypady ideologii rynkowej w rejony dalekie od sfery biznesu i ekonomii powodują demoralizujące skutki społeczne. Fundamentalizm rynkowy stał się jednak już tak potężny, że jeśli jakiekolwiek siły polityczne ośmielają się stawić mu opór, otrzymują etykietkę sentymentalnych, nielogicznych, naiwnych... Prawda jest wszakże taka, że to właśnie fundamentalizm rynkowy można nazwać naiwnym i sprzecznym z logiką. Nawet jeśli pominiemy poważne problemy moralne i etyczne i skupimy się wyłącznie na kwestiach ekonomicznych, to musimy stwierdzić, że fundamentalizm rynkowy jest głęboko i nieodwracalnie skażony. Mówiąc najprościej, jeśli dajemy siłom rynkowym pełnię władzy choćby tylko w sferze ekonomicznej i finansowej, to stają się one źródłem chaosu i mogą ostatecznie doprowadzić do upadku światowego systemu kapitalistycznego. To właśnie jest najważniejszym praktycznym przesłaniem mojej linii rozumowania w tej książce. 24 Zakłada się powszechnie, że demokracja i kapitalizm idą z sobą w parze. W rzeczywistości ów związek jest znacznie bardziej skomplikowany. Kapitalizm potrzebuje demokracji jako przeciwwagi, ponieważ oparty na nim system nie wykazuje najmniejszej skłonności do osiągania stanu równowagi. Posiadacze kapitału dążą do maksymalizowania swych zysków. Polegając na własnej przemyślności, będą kontynuować te akumulację aż do naruszenia równowagi. Przed stu pięćdziesięciu laty Marks i Engels przedstawili bardzo dobrą analizę systemu kapitalistycznego - musze przyznać, że pod pewnymi względami lepszą od teorii równowagi głoszonej przez ekonomie klasyczną. Przepisane przez nich lekarstwo, czyli komunizm, było wszakże gorsze od samej choroby. Główną jednak przyczyną niespełnienia się ich straszliwych przepowiedni były neutralizujące polityczne kroki podejmowane w krajach demokratycznych. Pech chce, że znów zagraża nam wyciąganie błędnych wniosków z lekcji historii. Tym razem niebezpieczeństwo pochodzi nie od komunizmu, ale od fundamentalizmu rynkowego. Komunizm obalił mechanizm rynkowy i wprowadził wspólną kontrolę nad wszelką działalnością gospodarczą. Fundamentalizm rynkowy dąży zaś do zniesienia kolektywnego procesu decyzyjnego i wprowadzenia supremacji wartości rynkowych nad wszystkimi wartościami politycznymi i społecznymi. Obie te skrajności są szkodliwe. To, czego nam brak, to właściwa równowaga między polityką i rynkiem, między tworzeniem zasad i ich przestrzeganiem. Jeśli jednak nawet tę potrzebę rozpoznamy, to w jaki sposób możemy ją zaspokoić? Świat wkroczył w okres głębokiej nierównowagi, w którym żadne pojedyncze państwo nie może stawić czoła światowym rynkom finansowym, a w skali międzynarodowej praktycznie nie istnieją żadne instytucje prawodawcze. Kolektywnych mechanizmów decy-zjotwórczych w światowej gospodarce po prostu nie ma. Warunki te są szeroko okrzyknięte jako triumf dyscypliny rynkowej, jeśli jednak rynki finansowe są z natury niestabilne, to narzucanie dyscypliny rynkowej oznacza narzucanie 25 niestabilności - a do jakiego stopnia społeczeństwo może to znosić? Nie jest to jednak bynajmniej sytuacja beznadziejna. Musimy się nauczyć rozróżniać miedzy podejmowaniem decyzji indywidualnym, wyrażanym w zachowaniach rynkowych, a kolektywnym, znajdującym swój wyraz ogólny w zachowaniach społecznych, szczególny zaś - w politycznych. W obu przypadkach kierujemy się własnym interesem; jednak przy decydowaniu zbiorowym jesteśmy zmuszeni wspólne dobro stawiać ponad nasze egoistyczne cele, nawet • jeśli innym się to nie udaje. Jest to jedyny sposób, dzięki któremu interes ogółu może zatriumfować. Dziś światowy system kapitalistyczny zbliża się do apogeum swej potęgi. Jest on z pewnością zagrożony prze/ trwający obecnie globalny kryzys, ale jego supremacja ideologiczna jest niczym nie ograniczona. Kryzys azjatycki zmiótł autokratyczne reżimy, które łączyły osobiste pożytki z etyką konfucjań-ską, i zastąpił je bardziej demokratycznymi, otwartymi na reformę rządami. Wstrząs ten jednak osłabił również zdolność międzynarodowych władz do zapobiegania i rozwiązywania sytuacji kryzysowych. Ile nas jeszcze dzieli czasu od chwili, gdy kryzys zacznie wymiatać rządy otwarte na reformę? Obawiam się, że rozwój wydarzeń politycznych wywołanych kryzysem finansowym może ostatecznie zmieść system kapitalistyczny jako taki. Coś takiego zdarzyło się już wcześniej. Chcę tu wyjaśnić, że nie pragnę upadku kapitalizmu. Mimo niedostatków jest on lepszy niż rozwiązania alternatywne. Pragnę natomiast uchronić światowy system kapitalistyczny przed samozniszczeniem. Dla tego celu koncepcja społeczeństwa otwartego jest potrzebna jak nigdy dotąd. Światowy system kapitalistyczny jest deformacją społeczeństwa otwartego. To ostatnie opiera się na twierdzeniu, że nasze pojmowanie świata jest niedoskonałe, a nasze działania pociągają za sobą nie zamierzone przez nas skutki. Wszystkie instytucjonalne układy mają jakieś skazy, ale tylko z tego powodu, że stwierdzamy ich niedoskonałość, nie powinniśmy z nich rezygnować. Należałoby raczej 26 tworzyć instytucje z wbudowanymi mechanizmami eliminującymi błędy. Wśród tych mechanizmów powinny się mieścić zarówno rynki, jak demokracja. Jednak żaden z nich nie zacznie działać, jeśli nie uświadomimy sobie naszej omylno-ści i nie wykażemy woli uznawania swych błędów. Obecnie istnieje fatalne zachwianie równowagi miedzy indywidualnym procesem podejmowania decyzji, wyrażanym na rynkach, a ich kształtowaniem kolektywnym, znajdującym wyraz w sferze polityki. Mamy globalną gospodarkę bez globalnego społeczeństwa. Taka sytuacja jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Tylko jak temu zaradzić? Książka ta zajmuje ściśle określone stanowisko w kwestii słabości rynków finansowych. Jeśli zaś chodzi o płaszczyznę moralną i duchową, a więc sektor pozarynkowy, do którego fundamentalizm rynkowy stara się wcisnąć, to moje poglądy są, siłą rzeczy, mniej stanowcze. Aby regulować prawdziwie globalną gospodarkę i oddziaływać na nią stabilizująco, musimy mieć do dyspozycji jakiś ogólnoświatowy system kształtowania decyzji politycznych. Słowem trzeba nam globalnego społeczeństwa, które stanie się oparciem dla naszej globalnej gospodarki. Globalne społeczeństwo nie jest wszak równoznaczne z jakimś ogólnoświatowym państwem. Likwidacja form państwowych nie jest ani wykonalna, ani potrzebna; na tyle jednak, na ile istnieją interesy wspólne, które przekraczają państwowe granice, suwerenność krajów musi być podporządkowana międzynarodowemu prawu i instytucjom. Co ciekawe, najsilniejszy opór wobec tej idei wychodzi ze Stanów Zjednoczonych, które jako jedyne już supermocarstwo niechętnie podporządkowuje się władzom międzynarodowym. USA stoją w obliczu kryzysu tożsamości, polegającego na dylemacie, czy mają być samotnym supermocarstwem, czy też przywódcą wolnego świata. Obie te role mogły mieć nieostre zakresy dopóty, dopóki wolny świat stał twarzą w twarz z „imperium zła", teraz jednak rozróżnienia tego można dokonać w kategoriach o wiele bardziej zdecydowanych. Niestety wciąż jeszcze nawet nie zaczęliśmy tego 27 rozważać. W Stanach Zjednoczonych popularna jest idea samotnego marszu, jednak w ten sposób świat zostałby pozbawiony przywództwa, którego tak rozpaczliwie potrzebuje. Izolacjonizm byłby usprawiedliwiony, gdyby rynkowi fundamentaliści mieli rację w swym twierdzeniu, że światowa gospodarka może sobie poradzić bez istnienia globalnego społeczeństwa. Alternatywą jest dla USA wypracowanie przymierza z krajami reprezentującymi podobny sposób myślenia - aby ustanowić prawa i powołać instytucje niezbędne do zachowania pokoju, wolności, dobrobytu i równowagi. O charakterze tych praw i instytucji nie można zadecydować raz na zawsze - naszym zadaniem jest uruchomienie długotrwałego procesu współpracy w celu zdefiniowania ideału społeczeństwa otwartego - procesu, podczas którego bez oporów przyznamy się do niedoskonałości światowego systemu kapitalistycznego i spróbujemy wyciągnąć wnioski z naszych błędów. Wszystko to nie może się odbyć bez udziału Stanów Zjednoczonych. Ale i na odwrót - nie zdarzyło się jeszcze nigdy, aby silne przywództwo Ameryki i innych bliskich jej duchowo krajów doprowadziło do tak skutecznych i dobroczynnych wyników. Właściwie rozumiane przywództwo i jasno wytyczony cel pozwolą Stanom Zjednoczonym i ich sprzymierzeńcom rozpocząć tworzenie globalnego społeczeństwa otwartego, które pomoże w stabilizowaniu systemu światowej gospodarki oraz w szerzeniu i podtrzymywaniu uniwersalnych ludzkich wartości. Wszystko to jest w zasięgu ręki. Część l SCHEMAT POJĘCIOWY Rozdział l OMYLNOŚĆ l ZWROTNOŚĆ Jakkolwiek może się to wydawać dziwne w wypadku człowieka, który swą reputację i fortunę zbudował w niezwykle praktycznym świecie biznesu, to mój finansowy sukces i poglądy polityczne opierają się w ogromnym stopniu na wielu abstrakcyjnych ideach filozoficznych. Dopóki się nie zrozumie tych ostatnich, dopóty żaden z innych przedstawionych w tej książce argumentów, czy to związanych z rynkami finansowymi, z geopolityką, czy z ekonomią - nie będzie miał większego sensu. Stąd też następne dwa rozdziały muszą być poświęcone wykładowi o raczej abstrakcyjnym charakterze. Konieczne jest zwłaszcza szczegółowe wyjaśnienie trzech pojęć, na których opierają się wszystkie moje pozostałe idee, a także większość moich przedsięwzięć w sferze biznesu i działań charytatywnych. Te pojęcia to: „omylność", „zwrot-ność" i „społeczeństwo otwarte". Wydaje się, że tak abstrakcyjne rzeczowniki pozostają daleko poza kręgiem codziennego świata polityki i finansów. Jednym z głównych celów tej książki jest przekonanie czytelnika, że pojęcia te pasują jak ulał do rzeczywistego świata interesu. Myślenie i rzeczywistość Muszę zacząć od początku - stawiając odwieczne filozoficzne pytanie, które zdaje się tkwić u podstaw wielu innych problemów: jaki istnieje związek między myśleniem 31 i rzeczywistością? Przyznaję, że jest to bardzo okrężne podejście do świata biznesu, jednak nie można tego uniknąć. „Omylność" oznacza, że jesteśmy z natury niedoskonali w pojmowaniu świata, w którym żyjemy. „Zwrotność" zaś mówi, że nasze myślenie aktywnie wpływa na wydarzenia, w których uczestniczymy i które są przedmiotem naszych rozmyślań. Ponieważ między rzeczywistością a naszym jej pojmowaniem zawsze istnieje rozbieżność, luka między tymi dwoma pojęciami, którą nazywam „subiektywnym błędem uczestników", jest istotnym czynnikiem w kształtowaniu biegu historii. Pojęcie „społeczeństwa otwartego" opiera się na uznaniu naszej omylności. Nikt nie jest depozytariuszem prawdy ostatecznej. Zwyczajnemu czytelnikowi może się to wydawać zupełnie oczywiste, jednak faktem jest, że polityczni i gospodarczy decydenci, a nawet akademiccy myśliciele często nie chcą się z tym zgodzić. Zaprzeczanie istnieniu nieuniknionej luki między rzeczywistością a naszym myśleniem ma dalekosiężny i historycznie bardzo niebezpieczny skutek. Związek między myśleniem i rzeczywistością znajdował się w różnych formach w centrum filozoficznego dyskursu od czasu, kiedy tylko ludzie zaczęli być świadomi swego istnienia jako istot rozumnych. Dociekania te okazały się bardzo płodne. Pozwoliły na sformułowanie podstawowych pojęć, takich jak „prawda" i „wiedza", oraz dostarczyły podstaw do stworzenia metody naukowej. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że rozróżnienie między myśleniem i rzeczywistością jest warunkiem niezbędnym dla istnienia rozumnej myśli. Jednak po osiągnięciu pewnego punktu wydzielenie myśli i rzeczywistości jako dwóch niezależnych od siebie kategorii jest źródłem kłopotów. Aczkolwiek oddzielenie deklaracji słownych od faktów bywa pożądane, to nie zawsze jest możliwe do wykonania. W sytuacjach, w których biorą udział myślący uczestnicy - ich myśli stanowią element rzeczywistości, o której muszą rozmyślać. Głupotą byłoby nie odróżniać myślenia od 32 rzeczywistości i traktować nasz pogląd na świat jako tożsamy ze światem jako takim; jednak takim samym błędem byłoby uznawać myślenie i rzeczywistość za kategorie całkowicie oddzielne i od siebie niezależne. Ludzkie myślenie odgrywa podwójną rolę: jest biernym odbiciem rzeczywistości, którą człowiek stara się pojąć, oraz aktywnym czynnikiem kształtowania wydarzeń, w których sam uczestniczy. Istnieją, oczywiście, zdarzenia, które się dzieją niezależnie od czyjegokolwiek myślenia. Zjawiska te, takie jak na przykład ruch planet, składają się na treść nauk przyrodniczych. Tam bowiem myślenie odgrywa czysto bierną rolę. Naukowe twierdzenia korespondują lub nie z faktami z fizycznego świata, w każdym jednak wypadku fakty pozostają wobec tych konstatacji bytami odrębnymi i niezależnymi1. Jednak w wydarzeniach społecznych biorą udział myślący uczestnicy. I tu związek między procesem myślowym a rzeczywistością jest bardziej skomplikowany. Nasze myślenie jest częścią rzeczywistości; prowadzi nas ono do podejmowania działań, te zaś mają wpływ na bieg zdarzeń. Sytuację warunkuje to, co stanowi przedmiot naszego (i innych) myślenia, oraz rodzaj podjętych działań. Zdarzenia, w których uczestniczymy, nie są jakimś rodzajem kryterium pozwalającego osądzać prawdziwość lub fałsz naszego myślenia. Według reguł logiki twierdzenie jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy pozostaje w zgodzie z faktami. Jednakże w sytuacjach, w których biorą udział osoby myślące, fakty nie zachodzą niezależnie od tego, co owi uczestnicy myślą - one są odbiciem wpływu, jaki wywierają podejmowane przez nich decyzje. Wskutek tego nie mogą one (fakty) zyskać rangi kryterium pozwalającego określić prawdziwość twierdzenia. Tu więc znajduje się przyczyna wrodzonej niedoskonałości naszego rozumienia świata. Nie jest to jakiś zawiły filozoficzny dylemat w rodzaju Istnienie świata materialnego, niezależnego od ludzkiego postrzegania, jest wszakże przedmiotem gorącej dysputy toczonej przez filozofów od czasów Berkeleya. 33 pytania, jakie Berkeley sobie postawił, czy mianowicie krowa, którą ma on przed sobą, zniknie z chwilą, kiedy się do niej odwróci plecami. Gdy przychodzi do podejmowania decyzji, na przeszkodzie staje nieodłączny brak powiązania między myśleniem i rzeczywistością, ponieważ fakty sytuują się gdzieś w przyszłości i są uzależnione od decyzji uczestników. Ten brak powiązania jest ważnym czynnikiem w tworzeniu świata takim, jaki on jest. Wynikają z tego daleko idące implikacje zarówno dla naszego myślenia, jak sytuacji będących naszym udziałem - implikacji, które standardowa teoria ekonomii rozmyślnie pomija, o czym się przekonamy w rozdziale 2. Tutaj pragnę postawić tezę, że uczestniczący w wydarzeniach społecznych nie mogą opierać swych decyzji na wiedzy z tej prostej przyczyny, że w chwili ich podejmowania wiedza taka nie istnieje. Ludzie nie są, oczywiście, pozbawieni całej wiedzy; mają przecież do dyspozycji wielki kompleks nauki (łącznie z naukami społecznymi, na ile są one tego warte), a także nagromadzone przez stulecia zasoby wiedzy praktycznej - wszystko to jednak nie wystarcza, by osiągnąć finał w postaci podjęcia decyzji. Pozwolę sobie przytoczyć jednoznaczny przykład ze świata finansów. Gdyby ludzie działali, opierając się na podbudowanej naukowo wiedzy, to różni inwestorzy nie kupowaliby i nie sprzedawali tych samych akcji w tym samym czasie. Handlujący nie potrafią przewidzieć wyników swych decyzji w taki sposób, w jaki mogą to uczynić w odniesieniu do ruchu ciał niebieskich. Wyniki te mogą odbiegać od ich oczekiwań, wprowadzając element niedookreślenia, tak charakterystyczny dla sfery wydarzeń społecznych. T e o r i a z w r o t n o ś c i Najlepszym sposobem podejścia do relacji między procesem myślowym uczestników a społecznymi wydarzeniami, j w których biorą udział, jest zbadanie w pierwszej kolejności I. 34 powiązań między ludźmi nauki i będącymi przedmiotem ich badań zjawiskami. W wypadku naukowców istnieje tylko jednokierunkowy związek między twierdzeniami a faktami. Fakty w świecie przyrody są niezależne od twierdzeń formułowanych w związku z nimi przez naukowców. Jest to zasadnicza właściwość, która sprawia, że fakty mogą służyć jako kryterium oceny wartości lub prawdziwości twierdzenia. Jeśli to ostatnie pozostaje w zgodzie z faktami, jest prawdziwe, jeśli nie - fałszywe. Inaczej ma się rzecz w wypadku myślących uczestników. Tu mamy do czynienia ze związkiem dwukierunkowym. Z jednej strony uczestnicy dążą do zrozumienia sytuacji, w której się znaleźli; starają się stworzyć obraz, który jest zgodny z rzeczywistością. Nazywam to funkcją poznawczą lub pasywną. Z drugiej strony dążą do wywierania wpływu, do kształtowania rzeczywistości zgodnie z ich pragnieniami, co z kolei określam jako funkcję uczestniczącą lub aktywną. Jednoczesne działanie obu funkcji to w mojej terminologii „sytuacja zwrotna". Używam tego słowa w takim samym znaczeniu, jak czynią to Francuzi (i Polacy - przyp. tłum.), określając czasownik jako zwrotny, kiedy obiektem jego działania jest sam wykonujący tę czynność podmiot: je me lave (myję się). Kiedy obie funkcje działają jednocześnie, mogą sobie wzajemnie przeszkadzać. Poprzez funkcję uczestniczącą ludzie mogą wpływać na sytuację, która ma służyć jako niezależna wartość zmienna wobec funkcji poznawczej. W konsekwencji zdolności pojmowania uczestników nie można uznać za wiedzę obiektywną. A ponieważ ich decyzje nie opierają się na wiedzy obiektywnej, wynik będzie odbiegał od ich oczekiwań. Istnieją rozległe obszary, na których nasze myśli i rzeczywistość pozostają od siebie niezależne, a utrzymywanie tego stanu nie sprawia najmniejszych trudności. Jest jednak strefa nakładania się, gdzie funkcje poznawcza i uczestnicząca kolidują ze sobą, czyniąc nasze rozumienie niedoskonałym, a wynik naszych poczynań - niepewnym. 35 Kiedy rozmyślamy o zdarzeniach zachodzących w świecie zewnętrznym, upływ czasu może doprowadzić do częściowego odizolowania myśli od rzeczywistości. Nasze dzisiejsze przemyślenia mogą wpłynąć na kształt przyszłości, ale przyszłe zdarzenia nie będą miały wpływu na myślenie teraźniejsze - jedynie w późniejszym okresie zdarzenia te mogą się przerodzić w zasób doświadczeń, które zmienią sposób myślenia uczestników. Izolacja ta jednak nie jest zabezpieczona przed działaniami nieodpowiedzialnymi, a to ze względu na rolę oczekiwań. Nasze nadzieje związane z wydarzeniami z przyszłości nie czekają na te zdarzenia jako takie; mogą się zmienić w każdej chwili, wpływając tym na zmianę wyniku. To właśnie dzieje się nieustannie na rynkach finansowych. Istotą inwestowania jest antycypacja lub „dyskontowanie" przyszłości. Jednak cena, jaką inwestorzy chętnie godzą się płacić za akcje (albo walutę czy towary) dziś, może w rozmaity sposób wpływać na losy danej spółki (waluty czy towarów). Tak więc zmiany w bieżących oczekiwaniach odciskają się na przyszłości, którą inwestorzy pragną zdyskontować. To zwrotne powiązanie na rynkach finansowych jest na tyle ważne, że później zajmę się nim w znacznie większym zakresie. Jednak zjawisko zwrotności nie ogranicza się tylko do rynków finansowych; jest ono obecne w każdym procesie historycznym. W rzeczy samej to właśnie zwrotność nadaje procesom charakter rzeczywiście historyczny. Nie wszystkie społeczne działania dają się zakwalifikować jako zwrotne. Możemy dokonać rozróżnienia między wydarzeniami banalnymi, powszednimi a wypadkami niepośledniej wagi, historycznymi. W zdarzeniach codziennych działa tylko jedna ze składających się na zwrotność funkcji - bezczynna pozostaje druga, czy to poznawcza, czy uczestnicząca. Kiedy na przykład rejestrujesz się w celu oddania głosu w lokalnych wyborach, nie zmieniasz swych poglądów na temat istoty demokracji; kiedy czytasz w gazecie o sfałszowanych wyborach w Nigerii, zmiana w twoim postrzega- i niu nie wpływa na to, co się rzeczywiście dzieje w tej części j 36 świata, chyba że jesteś przedstawicielem spółki naftowej lub działaczem ruchu praw człowieka zaangażowanym w sprawy Nigerii- Zdarza się jednak, że obie funkcje (poznawcza i uczestnicząca) są czynne jednocześnie, tak że ani poglądy uczestników, ani sytuacja, z którą są związani, nie pozostaną takie same jak dotychczas. To właśnie usprawiedliwia określanie podobnych procesów jako historyczne. Autentycznie historyczne wydarzenie świata nie zmienia; ono modyfikuje nasz sposób jego pojmowania i dopiero to nowe rozumienie wywiera trudny do przewidzenia wpływ na funkcjonowanie globu. Takim wydarzeniem była rewolucja francuska. Rozróżnianie między zdarzeniami powszednimi a historycznymi ma charakter tautologiczny, ale tautologie mają właściwości iluminujące. Zjazdy partii w Związku Radzieckim były imprezami raczej nudnymi i z góry zaprogramowanymi, ale referat Chruszczowa na XX zjeździe był momentem historycznym. Odmienił on sposób ludzkiego postrzegania oraz - nawet jeśli komunistyczny reżim nie zmienił się natychmiast - pociągnął za sobą nieprzewidywalne konsekwencje: poglądy ludzi, którzy znaleźli się w czołówce Gorbaczowowskiej głasnosti, ukształtowały się w czasach ich młodości pod wpływem rewelacji Chruszczowa. Jest rzeczą oczywistą, że ludzie nie rozmyślają wyłącznie 0 sprawach świata zewnętrznego, ale także o sobie samych 1 o swoich bliźnich. W tym wypadku funkcje poznawcza i uczestnicząca mogą się pokrywać bez jakiejkolwiek cezury czasowej. Rozważmy twierdzenie w rodzaju „Kocham cię" albo „On jest moim wrogiem". Ich celem jest oddziałanie na osobę, do której się odnoszą, w zależności od tego, w jaki sposób zostaną przekazane. Albo przyjrzyjmy się instytucji małżeństwa. Obejmuje ona dwoje uczestników, ale ich myślenie nie kieruje się ku rzeczywistości, która jest bytem oddzielnym i niezależnym od tego, co tych dwoje myśli i odczuwa. Myśli i uczucia jednego partnera wpływają na zachowanie drugiego i na odwrót. Zarówno uczucia, jak zachowanie mogą się zmieniać wskutek poznawania się w dalszym okresie trwania małżeństwa. 37 Jeśli upływ czasu może oddzielać od siebie funkcję poznawczą od uczestniczącej, to zwrotność można sobie wyobrazić jako krótkie spięcie między myśleniem a jego przedmiotem. Kiedy do niej dochodzi, na myślenie osób w niej uczestniczących wpływa ona bezpośrednio, ale na świat zewnętrzny - tylko pośrednio. Rola zwrotności w kształtowaniu przez tych ludzi własnych wizerunków, wartości oraz oczekiwań jest znacznie bardziej dogłębna i gwałtowna niż jej wpiyw na bieg wydarzeń. I tylko sporadycznie, w szczególnych przypadkach, zdarza się, że wzajemne zwrotne oddziaływanie w sposób istotny wpływa nie tylko na poglądy samych uczestników, ale również na świat zewnętrzny. Takie przypadki nabierają szczególnego znaczenia, ponieważ wykazują wagę zwrotności jako zjawiska świata rzeczywistego. Dla kontrastu - endemiczna niepewność tkwiąca w ludzkich wartościach i własnych wizerunkach ma charakter czysto subiektywny. , , Nieokreśloność Kolejnym etapem analizy wpływu zwrotności na zjawiska społeczne i ekonomiczne będzie wykazanie, że element niepewności, o którym mówię, nie jest skutkiem zwrotności jako takiej; zwrotności musi towarzyszyć ułomne pojmowanie świata przez uczestników. Gdyby wskutek jakiegoś szczęśliwego trafu ludzie zostali wyposażeni w wiedzę doskonalą, dwustronne współdziałanie między ich myślami a światem zewnętrznym można by pominąć. Ponieważ w ich poglądach odbijałby się idealnie rzeczywisty stan świata, rezultaty ich przedsięwzięć pokrywałyby się z ich oczekiwaniami. Nieokreśloność zostałaby wyeliminowana, bo jej źródłem jest sprzężenie zwrotne między mylnymi oczekiwaniami a niezamierzonymi konsekwencjami ludzkich, może zmiennych, lecz zawsze tendencyjnych nadziei. 38 Twierdzenie, że sytuacje z udziałem myślących uczestników zawierają element nieokreśloności, znajduje wsparcie w codziennych obserwacjach. Nie jest to jednak wniosek przyjmowany powszechnie w naukach ekonomicznych czy społecznych. W rzeczy samej jest on nawet rzadko przedstawiany w tak bezpośredniej formie, w jakiej uczyniłem to powyżej. Wręcz przeciwnie, idea nieokreśloności była gwałtownie kwestionowana przez reprezentantów nauk społecznych, którzy twierdzą, że posiadają zdolność wyjaśniania zdarzeń metodami naukowymi. Wybitnymi tego przykładami są Marks i Freud, ale także twórcy klasycznej teorii ekonomii zadali sobie trud wykluczenia zwrotności z zakresu swych dociekań mimo jej znaczenia dla rynków finansowych. Nietrudno zauważyć dlaczego. Otóż nieokreśloność - brak jednoznacznych prognoz i zadowalających wyjaśnień - może zagrażać profesjonalnemu statusowi nauki. Pojęcie zwrotności jest czymś tak elementarnym, że trudno byłoby wręcz uwierzyć, iż jestem jego odkrywcą. Bo rzeczywiście nie jestem. „Zwrotność" to po prostu nowa etykietka dla dwustronnego współdziałania myślenia i rzeczywistości, które jest głęboko zakorzenione w naszym zdrowym rozsądku. Jeśli wyjrzymy poza granice obszaru nauk społecznych, stwierdzimy, że świadomość zwrotności jest powszechna. W pojęciu tym mieściły się zarówno przepowiednie wyroczni delfickiej, jak grecki dramat. Od czasu do czasu nawet w naukach społecznych znajdujemy potwierdzenie istnienia zwrotności: Machiavelli wprowadził do swych dociekań element nieokreśloności, nazywając go „losem"; Thomas Merton zwrócił uwagę na samospełniające się przepowiednie oraz na zjawisko „bandwagon effect" (przyłączanie się niezdecydowanych wyborców do silniejszego polityka - red.); a pojęcie pokrewne zwrotności wprowadził do socjologii Alfred Schutz pod nazwą „inter-subiektywizmu". Nie chciałbym, aby uważano, że omawiam jakieś tajemnicze nowe zjawisko. Istnieją niewątpliwie pewne aspekty 39 ludzkich spraw, które nie zostały należycie wyjaśnione, ale rzecz nie w tym, że zwrotność została odkryta dopiero teraz - chodzi o to, że nauki społeczne, a szczególnie ekonomiczne zadały sobie trud ukrywania tego zjawiska. Zwrotność w historii idei Spróbuję teraz umiejscowić pojęcie zwrotności w historii idei. Fakt, że twierdzenia mogą wpływać na sprawy, do których się odnoszą, jako pierwszy ustalił Epimenides Kreteńczyk, kiedy sformułował paradoks kłamcy. „Kreteń-czycy zawsze kłamią", powiedział on, a oświadczając to, zakwestionował prawdziwość swej wypowiedzi. Jeśli treść tego, co powiedział, była prawdziwa, to jako Kreteńczyk, musiał on skłamać; i na odwrót - jeśli nie skłaniał, to treść jego wypowiedzi musiałaby być fałszywa. Paradoks kłamcy został potraktowany jako intelektualna ciekawostka i zapomniany na całe wieki, ponieważ przeszkadzał w pełnym zresztą wielkich dokonań dążeniu do prawdy. Ostatecznie uznano, że prawda polega na zgodności twierdzeń z faktami zewnętrznymi. Na początku XX w. powszechne uznanie zdobyła sobie teoria prawdy, zwana teorią zgodności. Był to okres, kiedy badanie faktów przynosiło godne podziwu wyniki, a osiągnięcia nauki wzbudzały powszechny zachwyt. Zachęcony sukcesami nauki Bertrand Russel zabrał się do paradoksu kłamcy wprost. Jego rozwiązanie polegało na rozróżnieniu dwóch kategorii twierdzeń: klasy obejmującej twierdzenia, które się odnoszą do siebie samych, i kategorię takie twierdzenia wykluczającą. Tylko twierdzenia należące do tej drugiej kategorii mogły być uznawane za prawidłowo ukształtowane i zdecydowanie prawdziwe. W wypadku twierdzeń odnoszących się do siebie samych nie istnieje możliwość ich weryfikacji pod względem prawdy lub 40 fałszu. Logiczni pozytywiści rozwinęli rozumowanie Ber-tranda Russela jeszcze bardziej, oświadczając, że twierdzenia, których waloru prawdy nie da się określić, są pozbawione znaczenia. Pamiętajmy, że były to czasy, kiedy nauka formułowała kategoryczne objaśnienia wszelkich zjawisk, podczas gdy filozofia jeszcze bardziej oddaliła się od rzeczywistości. Pozytywizm logiczny był dogmatem, który wyniósł wiedzę naukową do rangi jedynej formy rozumienia świata godnej tego pojęcia, potępiając jednocześnie metafizykę. „Ci, którzy zrozumieli mój wywód" stwierdził Ludwig Wittgenstein w konkluzji swego Tractatus Logico Philosophicus, „muszą sobie uświadamiać, że wszystko, co w tej książce powiedziałem, jest pozbawione znaczenia". Wyglądało to na położenie kresu metafizycznym spekulacjom oraz na walne zwycięstwo opartej na faktach deterministycznej wiedzy, która charakteryzowała sferę nauki. Wkrótce potem Wittgenstein zdał sobie sprawę, że jego sąd był zbyt surowy i rozpoczął studia nad użyciem języka codziennego. Nawet nauki przyrodnicze stały się mniej deterministyczne. Dotarły one do granicy, poza którą nie można prowadzić obserwacji w oderwaniu od przedmiotu badań. Naukowcy zdołali przeniknąć tę przeszkodę najpierw dzięki teorii względności Einsteina, a następnie - zasadzie nieokreśloności Heisenberga. Jeszcze później badacze, stosując teorię systemów ewolucyjnych, znaną również jako teoria chaosu, rozpoczęli zgłębianie zespołu zjawisk, których przebiegu nie da się ująć w ramy praw ponadczasowo ważnych. Zdarzenia biegną nieodwracalnym torem, w którym nawet najmniejsze zakłócenia urastają do wielkich rozmiarów z upływem czasu. Teoria chaosu potrafiła rzucić światło na wiele zjawisk, takich jak na przykład pogoda, odporna dotychczas na naukowe traktowanie, oraz sprawiła, że idea nieograniczonego wszechświata, w którym zdarzenia biegną jedynym, nieodwracalnym torem, jest łatwiejsza do przyjęcia. .<•-< .•-..*=-.••;. 41 Tak się złożyło, że pojecie zwrotności zacząłem stosować dla zrozumienia finansów, polityki i ekonomii na początku lat sześćdziesiątych, jeszcze przed pojawieniem się teorii systemów ewolucyjnych. Dotarłem do niej dzięki pismom Karla Poppera, poprzez pojęcie samoodniesienia. Oba te pojęcia ściśle się ze sobą wiążą, jednak nie należy ich ze sobą mylić. Samoodniesienie jest cechą twierdzeń i należy bez reszty do sfery myślenia. Zwrotność zaś łączy myślenie z rzeczywistością i przynależy do obu sfer. To właśnie może być przyczyną pomijania jej przez tak długi czas. Elementem wspólnym dla zwrotności i samoodniesienia jest niezdecydowanie. Pozytywizm logiczny odrzucił twierdzenia samoodnoszące jako pozbawione znaczenia, ja jednak, wprowadzając pojęcie zwrotności, stawiam pozytywizm logiczny na głowie. Bynajmniej nie twierdząc, że mówię rzeczy bez znaczenia, oświadczam, iż twierdzenia, których walor prawdy pozostaje nieokreślony, są nawet bardziej znaczące niż te o prawdziwości niewątpliwej. Te ostatnie tworzą zasób wiedzy; pomagają nam zrozumieć świat taki, jakim jest. Jednak te pierwsze, wyrażające nasz wewnętrzny niedoskonały aparat pojmowania, pomagają kształtować świat, w którym żyjemy. W chwili, kiedy doszedłem do takiego wniosku, uznałem go za wynik wspaniałej wnikliwości. Dziś zaś, kiedy nauki przyrodnicze przestały się już upierać przy deterministycznej interpretacji wszystkich zjawisk, a logiczny pozytywizm zapadł w niepamięć, czuję się tak, jakbym się znęcał nad martwym koniem. I rzeczywiście - moda intelektualna zmieniła się biegunowo: ostatnim krzykiem mody stało się rozmienianie rzeczywistości na subiektywne odczucia i uprzedzenia uczestników. Kwestionowana jest nawet prawda jako taka, a więc podstawa mogąca posłużyć do oceny różnych poglądów. Tę drugą krańcowość uważam za równie niefortunną. Zwrotność powinna prowadzić do ponownej oceny, a nie zupełnego odrzucenia, naszego pojęcia prawdy. 42 Zwrotne pojęcie prawdy Logiczny pozytywizm dzielił twierdzenia na prawdziwe, fałszywe i pozbawione znaczenia. Po odrzuceniu tych ostatnich pozostał przy dwóch kategoriach - prawdy i fałszu. Schemat ten doskonale pasuje do świata odizolowanego i niezależnego od twierdzeń, które się do niego odnoszą, jest jednak zupełnie nieodpowiedni dla rozumienia świata ludzi myślących. Powstaje tu potrzeba ustanowienia dodatkowej kategorii: twierdzeń zwrotnych, których walor prawdy jest uzależniony od siły ich oddziaływania. Zawsze istniała możliwość zaatakowania marginesowej logicznopozytywistycznej pozycji poprzez sprokurowanie pewnych twierdzeń, których walor prawdy może być dyskusyjny; na przykład: „Obecny król Francji jest łysy". Jednak takie twierdzenia są albo bezsensowne, albo wykoncypowa-ne; tak czy owak potrafimy bez nich żyć. W przeciwieństwie do tego twierdzenia zwrotne są niezastąpione. Nie możemy się bez nich obejść, ponieważ trudno nam unikać podejmowania decyzji, które ważą w naszym życiu; a nie potrafimy ich podjąć, nie ufając ideom i teoriom, które mogą wpłynąć na treści rzeczonych decyzji. Pomijanie takich twierdzeń lub pakowanie ich na siłę do kategorii „prawdy" lub „fałszu" spycha całe rozumowanie na manowce i osadza naszą interpretację ludzkich powiązań i historii w niewłaściwej strukturze. Wszystkie twierdzenia wartościujące mają charakter zwrotny. „Błogosławieni ubodzy, gdyż do nich należy Królestwo niebieskie" -jeśli temu uwierzyć, to ubodzy mogą rzeczywiście dostąpić błogosławieństwa, jednak wówczas osłabnie ich motywacja do wydobycia się z ubóstwa. Z tego samego powodu, jeśli ci ubodzy będą uznani za winnych swej nędzy, to stanie się mniej prawdopodobne, że będą wiedli błogosławiony żywot. Większość uogólnień związanych z historią i społeczeństwem ma podobnie zwrotny charakter. Rozważmy wyrażenie „Proletariusze świata nie mają nic do stracenia 43 z wyjątkiem swych kajdan" albo „Najlepsze dla wspólnego dobra jest danie ludziom wolnej ręki w doglądaniu ich własnych interesów". Należałoby może stwierdzić, że takie twierdzenia nie posiadają waloru prawdy, potraktowanie ich jednak jako nic nie znaczących byłoby bałamutne (a historycznie okazało się bardzo niebezpieczne). Mają one wpływ na sytuację, do której się odnoszą. Nie twierdzę, że trzecia kategoria prawdy jest nieodzowna dla odnoszenia się do zjawisk zwrotności. Najważniejsze jest to, że w sytuacjach zwrotnych fakty niekoniecznie dostarczają niezależnego kryterium prawdy. Doszliśmy do tego, że zgodność traktujemy jako cechę probierczą prawdy. Jednakże zgodność może być osiągnięta dwoma sposobami - albo poprzez sformułowanie prawdziwego twierdzenia, albo poprzez oddziałanie na same fakty. Zgodność nie jest gwarantem prawdy. To zastrzeżenie odnosi się do większości wypowiedzi politycznych i prognoz gospodarczych. Nie muszę tu podkreślać doniosłości tej propozycji. Nie ma nic ważniejszego dla naszego myślenia niż przyjęta przez nas koncepcja prawdy. Sytuacje z udziałem myślących uczestników przywykliśmy traktować w taki sam sposób jak zjawiska naturalne. Jeśli się jednak pojawia trzecia kategoria prawdy, jesteśmy zmuszeni dokonać starannej rewizji sposobu myślenia o świecie spraw ludzkich i społecznych. Chciałbym to zobrazować drobnym przykładem z dziedziny międzynarodowych finansów. Międzynarodowy Fundusz Walutowy znalazł się pod rosnącym naciskiem skłaniającym go do działania w sposób bardziej przejrzysty i ujawnienia swych wewnętrznych wahań oraz poglądów dotyczących poszczególnych krajów. Żądania te nie uwzględniają zwrotnego charakteru podobnych twierdzeń. Jeśliby bowiem MFW odsłonił swe zatroskanie konkretnymi państwami, miałoby to wpływ na te właśnie kraje. Świadomość tego powstrzymywałaby przedstawicieli MFW przed formułowaniem szczerych opinii, a międzynarodowa debata zostałaby stłumiona. Jeśli prawda ma charakter zwrotny, to dążenie do niej wymaga czasem poufności. Interaktywny pogląd na rzeczywistość Można usprawiedliwiać dokonywane przez nas rozróżnienie między twierdzeniami i faktami, czyli myślami i rzeczywistością, musimy sobie jednak uświadomić, że ów podział został wprowadzony przez nas jako próba zrozumienia świata, w którym żyjemy. Nasze myślenie stanowi cząstkę tego samego uniwersum, które jest jego przedmiotem. Sprawia to, że zadanie pojmowania rzeczywistości (a zatem cała przesłanka) staje się o wiele bardziej skomplikowane, niż gdyby myślenie i rzeczywistość można było zgrabnie oddzielić i poszufladkować (tak jak jest to możliwe w naukach przyrodniczych). Zamiast więc traktować myślenie jako oddzielną kategorię, musimy je uznać za część rzeczywistości. Przysparza to niezliczonych kłopotów, spośród których chciałbym omówić tylko jeden. Nie sposób jest stworzyć obraz świata, w którym żyjemy, nie wypaczając go. Mówiąc dosłownie - podczas odbioru wizualnego jego obrazu natrafiamy na ślepą plamkę tam, gdzie nasz nerw wzrokowy łączy się z podstawą siatkówki. Powstały w naszym mózgu obraz jest niezwykle wiernym odbiciem świata zewnętrznego, potrafimy nawet wypełnić ślepą plamkę poprzez ekstrapolację reszty odbieranej wizji, choć tak naprawdę nie możemy widzieć tego, co się znajduje na obszarze przesłanianym przez tę plamkę. Może to posłużyć za metaforę problemu, w którego obliczu stoimy. Jednak już to, że dla wyjaśnienia tej kwestii sięgam po metaforę, stanowi metaforę jeszcze bardziej sugestywną. Świat, w którym żyjemy, jest w największym stopniu skomplikowany. Aby sformułować związany z tym światem pogląd, który posłuży jako podstawa do dalszych wywodów, musimy się uciec do pewnych uproszczeń. Zastosowanie uogólnień, metafor, analogii, porównań, dychotomii oraz innych konstrukcji umysłowych pomoże uporządkować ten skądinąd zwodniczy świat. Jednak każda konstrukcja 45 umysłowa nieco zniekształca to, co przedstawia, a każde zniekształcenie wnosi coś nowego do świata, który pragniemy zrozumieć. Im więcej rozmyślamy, tym bardziej mamy o czym myśleć1. A to dlatego, że rzeczywistość nie jest nam dana. Ona powstaje wraz z procesem myślenia jej uczestników. Im bardziej to myślenie jest złożone, tym bardziej skomplikowana rzeczywistość jest jego wytworem. Myślenie nigdy nie doścignie rzeczywistości - jest ona zawsze bogatsza niż nasze pojmowanie. Rzeczywistość ma moc zaskakiwania myślenia, a myślenie ma moc tworzenia rzeczywistości. W związku z powyższym nie darzę bynajmniej sympatią tych, którzy dążą do dekonstrukcji rzeczywistości. Rzeczywis- Doszedtem do tego dzięki Kurtowi Gdelowi. Dowiódł on matematycznie, że w matematyce istnieje zawsze więcej praw niż te, których można matematycznie dowieść. Użył do tego techniki polegającej na oznaczaniu praw matematycznych tak zwanymi numerami Gdela. Dodając nowe prawa do świata praw matematycznych, Gdel potrafił udowodnić nie tylko to, że liczba praw jest nieskończona, ale również że przewyższa ona liczbę praw możliwych do poznania, ponieważ istnieją prawa o prawach będących prawami o innych prawach, i tak w nieskończoność. W ten sposób wraz ze zwiększaniem się naszej wiedzy powiększają się obszary, które należy poznać. Podobną linie rozumowania można zastosować do sytuacji, w które zaangażowani są myślący uczestnicy. Dla zrozumienia tych sytuacji musimy zbudować model obejmujący poglądy wszystkich ich uczestników. Poglądy te również są częścią składową modelu, który musi zawierać poglądy wszystkich uczestników. A zatem potrzebujemy modelu, którego budulcem są inne modele zbudowane również z cegie-łek-modeli - ad infinitum. Im więcej jest poziomów rzeczywistości rozpoznawanych dzięki tym modelom, tym więcej poziomów czeka na rozpoznanie - a jeśli modele przestaną je rozpoznawać, co wcześniej lub później musi nastąpić, zaprzestaną tym samym odtwarzać rzeczywistość. Gdybym miał matematyczne kwalifikacje Gdela, byłbym tu w stanie udowodnić, że poglądy uczestników nie mogą pozostawać w zgodzie z rzeczywistością. William Newton-Smith wytknął mi, że moja interpretacja numerów Gdela kłóci się z samym Gdelem. Najwidoczniej Gdel miał na myśli wszechświat platoński, w którym numery Gdela istniały, zanim on je odkrył, podczas gdy ja uważam, że on je wynalazł, powiększając tym świat, w którym działał. Sądzę, że moja interpretacja jest uzasadniona. Sprawia, że twierdzenie Gdela bardziej przystaje do problematyki myślących uczestników. 46 ść jest czymś niepowtarzalnym i wyjątkowo ważnym. Nie należy jej ograniczać ani naginać do poglądów i przekonań . • uczestników z powodu braku zgodności miedzy tym, co ludzie myślą, a tym, co się rzeczywiście dzieje. Ów brak /godności stoi na przeszkodzie przykrawaniu faktów do poglądów ludzi, podobnie jak udaremnia przewidywanie zdarzeń na podstawie uniwersalnie ważnych uogólnień. Rzeczywistość istnieje, nawet jeśli jest nieprzewidywalna i niewytłumaczalna. Może to być niełatwe do przyjęcia, ale zaprzeczać temu to trud daremny lub zdecydowanie niebezpieczny, co może potwierdzić każdy uczestnik finansowej gry rynkowej, który próbował to uczynić. Rynki rzadko spełniają subiektywne oczekiwania ludzi; jednak wydany przez nie wyrok jest wystarczająco rzeczywisty, aby spowodować ból i straty, od czego nie ma odwołania. Rzeczywistość istnieje. Ponieważ jednak mieści w sobie niedoskonałe z natury ludzkie myślenie, logiczny wniosek brzmi, że jest ona niemożliwa do wyjaśnienia i przewidzenia. W dzieciństwie mieszkałem w domu, w którym była winda z dwoma umieszczonymi naprzeciw siebie lustrami. Każdego dnia spoglądałem w te zwierciadła, widząc własne odbicie. Wyglądało to jak nieskończoność, ale nią nie było. Doświadczenie to zapadło mi trwale w pamięć. Widok świata stojącego przed myślącymi uczestnikami bardzo przypomina obraz ujrzany w lustrach windy. Rozumni uczestnicy muszą to, co widzą, wciskać w jakieś schematy interpretacyjne. Proces zwrotności trwałby w nieskończoność, gdyby z rozmysłem nie położyli mu kresu. Najskuteczniejszym sposobem, by doprowadzić do takiego zamknięcia, jest ustalenie schematu i eksponowanie go aż do chwili, gdy rzeczywisty obraz zleje się z tłem. Schemat, który się wyłoni, może być bardzo daleki od zasadniczego doznania zmysłowego, jednak jest wielce atrakcyjny z racji swej klarowności i prostoty. Dlatego właśnie religie i oparte na dogmatach polityczne ideologie są tak bardzo pociągające. Nie jest to miejsce do omawiania wielu sposobów, którymi myślenie zarówno wypacza, jak zmienia rzeczywistość. 47 Metoda, za której pomocą próbowałem cokolwiek zrozumieć| ze złożonej i bałamutnej rzeczywistości, polega na rozpo^ znaniu własnej omylności. Opartą na tym wglądzie w siebie! krytyczną postawę utrzymywałem przez większą część mego 1 życia - a już z pewnością od czasu przeczytania Poppera - i było to zdecydowanie podstawą moich zawodowych sukcesów na rynkach finansowych. A dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, jak bardzo niezwykła jest taka krytyczna postawa. Byłem zaskoczony tym, że wielu ludzi dziwił mój sposób myślenia. Jeśli ta książka zawiera jakieś oryginalne treści, to wiążą się one właśnie z tym tematem. Dwie wersje omylności Proponuję dwie wersje omylności. Pierwsza z nich to umiarkowana, lepiej uzasadniona wersja „oficjalna", która towarzyszy pojęciu zwrotności i motywuje krytyczny sposób myślenia oraz pojęcie społeczeństwa otwartego; druga - bardziej radykalna - idiosynkratyczna wersja, którą w istocie kierowałem się w życiu. Wersja umiarkowana, publiczna, została już omówiona. Omylność oznacza, że występuje brak zgodności między myśleniem uczestników a rzeczywistym stanem rzeczy, co pociąga za sobą niezamierzone konsekwencje. Zdarzenia niekoniecznie muszą odbiegać od oczekiwań, aczkolwiek wykazują taką tendencję. Jest wiele powszednich, nudnych wydarzeń przebiegających dokładnie tak, jak tego oczekujemy, jednak te, które się z naszymi nadziejami rozmijają, są bardziej interesujące. Mogą one odmienić zapatrywania ludzi na świat oraz uruchomić proces zwrotności, w wyniku którego ani poglądy uczestników, ani rzeczywisty stan rzeczy nie pozostaną takie, jakimi były wcześniej. Omylność ma wydźwięk negatywny, ma też jednak w sobie aspekt dodatni, który może odegrać bardzo inspirującą rolę. To, co jest niedoskonałe, może przecież zostać udos- 48 konalone. Fakt, iż nasze pojmowanie jest wewnętrznie niedoskonałe, sprawia, że istnieje możliwość, abyśmy się uczyli i podnosili na wyższy poziom nasz aparat percepcyjny. Tu otwiera się droga do krytycznego myślenia i nie ma jakiejś ostatecznej granicy wyznaczającej kres naszego pojmowania rzeczywistości. Istnieje nieskończenie rozległe pole do ulepszania nie tylko naszego myślenia, ale również społeczeństwa. Doskonałość jest nieuchwytna - jakikolwiek wybierzemy model, okazuje się on wadliwy. Musimy się więc zadowolić substytutem - formą społecznego porządku, który, choć niedoskonały, nie wyklucza poprawy. Jest to koncepcja społeczeństwa otwartego - otwartego na doskonalenie. Pojęcie to opiera się na uznaniu naszej omylności. Omówię to wnikliwiej w dalszej części książki, najpierw jednak pragnę przedstawić radykalniejszą, idiosynkratyczną wersję omylności. Omylność radykalna W tym punkcie zmienię taktykę. Zamiast omawiać omyl-ność w kategoriach ogólnych, spróbuję wyjaśnić, co ona oznacza dla mnie osobiście. Jest kamieniem węgielnym nie tylko mojego poglądu na świat, ale również moich zachowań. Stanowi podstawę mojej teorii historii i przewodzi mi w moich działaniach zarówno jako uczestnika gry na rynkach finansowych, jak filantropa. Jeśli w moich przemyśleniach znajduje się coś oryginalnego, to jest to właśnie radykalna wersja omylności. Mój pogląd na omylność jest surowszy i argumenty przedstawione dotychczas byłyby zbyt słabe, aby go uzasadnić. Twierdzę, że wszelkie konstrukcje umysłowe, czy to ograniczone do najgłębszych zakamarków naszych myśli, czy ujawniające się światu zewnętrznemu w postaci dyscyplin nauki, ideologii czy instytucji - że wszystko to jest w jakiś sposób wadliwe. Skaza ta objawia się jako nielogiczność 49 wewnętrzna albo jako niezgodność ze światem zewnętrznym lub z celami, którym nasze idee miały służyć. Propozycja ta idzie, oczywiście, znacznie dalej niż uznanie, że wszystkie nasze umysłowe konstrukcje mogą być błędne. Nie mówię o zwykłym braku zgodności, ale o rzeczywistej skazie na wszystkich ludzkich interpretacjach oraz o rzeczywistej rozbieżności między wynikami a oczekiwaniami. Jak już wyjaśniłem to wcześniej, rozbieżność ta ma istotne znaczenie tylko w wydarzeniach historycznych. Dlatego właśnie radykalna wersja pojęcia omylności może służyć jako podstawa dla teorii historii. Twierdzenie, że wszystkie ludzkie konstrukcje myślowe są skażone, brzmi niezwykle przygnębiająco i pesymistycznie, ale nie ma powodów do rozpaczy. Omylność sprawia tak przykre wrażenie tylko dlatego, że pielęgnujemy w sobie fałszywe nadzieje. Tęsknimy do doskonałości, trwałości i prawdy ostatecznej, z nieśmiertelnością na dokładkę. Osądzana według takich kryteriów ludzka kondycja musi wyglądać nieciekawie. W rzeczy samej doskonałość i nieśmiertelność są dla nas nieuchwytne, a trwałość można znaleźć tylko w śmierci. Jednak właśnie dlatego, że nasze pojmowanie jest niedoskonałe, życie podsuwa nam szansę na jego poprawienie, a także na udoskonalenie świata. W sytuacji, gdy wszystkie twory myślowe są wadliwe, wielkiego znaczenia nabierają warianty. Niektóre konstrukcje są lepsze od innych. Perfekcyjność jest nieosiągalna, ale jeśli coś jest z natury niedoskonałe, to można to ulepszać w nieskończoność. Dla porządku odnotowuję, że mojego twierdzenia, iż wszystkie ludzkie i społeczne interpretacje rzeczywistości są niedoskonałe, nie da się zaklasyfikować do kategorii naukowych hipotez, ponieważ nie można go poddać odpowiedniej próbie. Mogę utrzymywać, że poglądy uczestników zawsze odbiegają od rzeczywistości, lecz nie potrafię tego dowieść, ponieważ nie możemy wiedzieć, jak by ta rzeczywistość wyglądała, gdyby naszych poglądów nie było. Mogę wypatrywać wydarzeń, aby wykazać ich rozbieżność / oczekiwa- 50 niarni, ale - jak już wspomniałem - późniejsze wydarzenia nie służą jako niezależne kryterium wyrokowania o tym, jak powinny wyglądać właściwe oczekiwania, gdyż inne oczekiwania pociągnęłyby za sobą inny bieg zdarzeń, podobnie mogę twierdzić, że wszystkie ludzkie interpretacje są obarczone skazą, ale nie potrafię tej rysy zademonstrować. W pewnym momencie przyszłości skazy ujawniają się zazwyczaj same, ale nie ma żadnego dowodu na to, że istniały one już w czasie powstawania tej konstrukcji. Niedostatki dominujących idei i instytucjonalnych porozumień stają się oczywiste tylko z upływem czasu, a pojęcie zwrotności jest jedynie podbudową dla twierdzenia, że wszystkie umysłowe twory człowieka są potencjalnie skażone. Stąd też propozycję swą przedstawiam jako hipotezę roboczą, bez logicznego dowodzenia i naukowego statusu. Jest to hipoteza robocza, która się doskonale sprawdziła w trakcie mojej działalności finansowej oraz angażowania się w filantropię i sprawy międzynarodowe. Zachęciło mnie to do poszukiwania skaz w każdej sytuacji, a kiedy je znajdowałem - do wykorzystywania tego odkrycia. Na płaszczyźnie subiektywnej zorientowałem się, że moja interpretacja na pewno zostanie wypaczona. Nie zniechęciło to mnie jednak do posiadania własnego poglądu; przeciwnie - szukałem usilnie sytuacji, w których moja interpretacja pozostawała w sprzeczności z panującą mądrością. Zawsze jednak byłem wyczulony na własny błąd; odkrywszy go, wychwytywałem skwapliwie. W moich interesach finansowych odkrycie błędu oznaczało często okazję do przechwycenia jakiegokolwiek zysku, jaki udało mi się wyciągnąć z mojej początkowej, niefortunnej oceny sytuacji, albo do zahamowania strat, jeśli ta ocena nie przyniosła żadnych, choćby chwilowych korzystnych wyników. Większość ludzi niechętnie przyznaje się do błędu, mnie zaś odkrycie potknięcia sprawiało autentyczną przyjemność, ponieważ uświadamiałem sobie, że dzięki temu unikam finansowej wpadki. 51 Na płaszczyźnie obiektywnej rozpoznawałem, że firmy lub przemysł, w które zainwestowałem, mają się właśnie zachwiać; wolałem więc wiedzieć, jakie to są pęknięcia. Nie powstrzymywało mnie to od inwestowania, przeciwnie - czułem się znacznie bezpieczniej, znając potencjalnie słabe punkty, ponieważ podpowiadało mi to, na widok jakich oznak mam zbyć swoją lokatę. Żadna inwestycja nie przynosi w nieskończoność znakomitych zysków. Jeśli nawet firma zajmuje doskonałe miejsce na rynku, ma świetne kierownictwo i wyjątkowe marże zysku, to przecież cena akcji może zostać zawyżona, kierownictwo - wpaść w samouwielbienie, a warunki konkurencji i przepisów mogą się zmienić. Oznaką rozsądku jest ciągłe poszukiwanie łyżki dziegciu w beczce miodu. Jeśli już ją znajdziesz, zaczynasz wygrywać. Stworzyłem swój własny wariant Popperowskiego modelu metody naukowej na użytek rynków finansowych. Zbudowałem hipotezę, na podstawie której dokonywałem inwestycji. Hipoteza ta musiała się różnić od powszechnie przyjętych rozwiązań, a im bardziej się różniła, tym większy to oznaczało potencjał zysku. Jeśli nie było żadnej różnicy, robienie zapasów nie miało sensu. Zgadzało się to z Popperowskim twierdzeniem - wielce krytykowanym przez filozofów nauki - że im ostrzejsza próba, tym bardziej wartościowa hipoteza, która ją wytrzyma. W nauce wartość hipotezy jest trudna do uchwycenia; na rynkach finansowych można ją jednoznacznie wyliczyć wysokością zysku, jakiego dostarcza. W przeciwieństwie do nauki warunkiem zyskowności hipotez finansowych nie musi być ich prawdziwość; wystarczy, jeśli będą powszechnie uznawane. Jednak hipotezy fałszywe nie mogą trwać wiecznie. Oto dlaczego lubiłem inwestować w wadliwe hipotezy rokujące powszechną akceptację, pod warunkiem że wiedziałem, jakie to były wady; pozwalało mi to bowiem w odpowiednim momecie sprzedawać moje udziały. Te ułomne hipotezy nazywałem owocnymi błędami, wokół których zbudowałem moją teorię historii, a także sukces na rynkach finansowych. Robocza hipoteza, głosząca, że wszystkie konstrukcje umysłowe człowieka są ułomne, jest nie tylko pozbawiona 52 podstaw naukowych, ale ma poważniejszą wadę: prawdopodobnie jest nieprawdziwa. W każdym tworze myślowym z upływem czasu pojawia się jakaś rysa, nie oznacza to jednak, że w chwili powstawania był on niewłaściwy czy nieskuteczny. Sądzę, że istnieje możliwość udoskonalenia mojej hipotezy roboczej i nadania jej postaci umożliwiającej skuteczniejsze pretendowanie do miana hipotezy prawdziwej. W tym celu muszę się odwołać do mojej teorii zwrotności. W trakcie procesu zwrotnego ani myślenie uczestników, ani rzeczywisty stan rzeczy nie pozostają nienaruszone. A zatem nawet jeśli jakaś decyzja lub interpretacja była prawidłowa na początku procesu, musiała stać się nieodpowiednią w późniejszym jego etapie. Tak więc do twierdzenia, że wszystkie ludzkie koncepcje są błędne, muszę dodać następujące zastrzeżenie: jest to prawda jedynie wówczas, gdy oczekujemy, że wartość teorii i strategii ma charakter ponadczasowy, tak jak to jest w wypadku praw naukowych. Konstrukcje umysłowe, podobnie jak działania, pociągają za sobą niezamierzone skutki, których nie sposób przewidzieć w czasie powstawania tych pierwszych. Gdyby nawet taka antycypacja była możliwa, to sprawę należałoby kontynuować, ponieważ owe konsekwencje ujawniłyby się dopiero w przyszłości. A zatem moja robocza hipoteza nie kłóci się z ideą, która przekłada jeden ciąg zdarzeń nad inny i głosi, że istnieje jakiś optymalny bieg rzeczy. Zakłada ona jednak, że optimum występuje tylko w pewnym szczególnym punkcie historii i to, co jest optymalne w jednym momencie, może tę zaletę stracić w następnym. Trudno jest z tym pojęciem funkcjonować, zwłaszcza instytucjom, które nie potrafią uniknąć pewnej inercji. Im dłużej obowiązuje jakiś system podatkowy, tym większe jest prawdopodobieństwo, że będzie on obchodzony, co może być uzasadnionym powodem do zmiany tego systemu w krótkim czasie, ale nie do zniesienia podatków w ogóle. Przykład z innego obszaru: Kościół katolicki ewoluował w kierunku odbiegającym od intencji Chrystusa, ale nie jest to wystarczającym powodem do odrzucenia jego nauki. > . -• 53 Innymi słowy teorie i strategie mogą być przejściowo wartościowe w pewnych momentach historii. Starając się wyrazić dosadnie, nazywam je owocnymi biedami, czyli ułomnymi konstrukcjami myślowymi, które w początkowej fazie przynoszą korzystne wyniki. Długość trwania tych ostatnich zależy od tego, czy defekty te są rozpoznawane i usuwane. W ten sposób konstrukcje stają się coraz bardziej wypaczone. Jednak żaden owocny błąd nie będzie trwał wiecznie. Ostatecznie zakres doskonalenia i rozwijania wyczerpie się, a wyobraźnią ludzi zawładnie inny owocny błąd. Być może jest nim również to, co powiem, ale skłaniam się ku temu, by historię idei interpretować jako konstrukcję złożoną z zyskownych błędów. Inni mogą je nazywać paradygmatami. Połączenie tych dwóch idei - że wszystkie umysłowe konstrukcje mają wady, choć niektóre z nich przynoszą korzyści - leży u postaw mojej własnej, radykalnej wersji pojęcia omylności. Stosuję je do świata zewnętrznego i do swoich poczynań z równą skwapliwością i służyło mi ono zarówno i jako zarządcy funduszów, i jako - w bliższej przeszłości - filantropowi. To, czy będzie mi również służyć jako myślicielowi, sprawdzane jest właśnie teraz, ponieważ owa radykalna wersja omylności służy za podstawę teorii historii oraz interpretacji rynków finansowych, którą wykładam w pozostałej części tej książki. Osobiste postscriptum ; Moja radykalna wersja omylności jest nie tylko abstrakcyjną teorią, ale również moją osobistą deklaracją. Jako zarządca funduszu w dużym stopniu polegałem na swych emocjach. Działo się tak dlatego, że byłem świadom, jak ułomna jest wiedza. Uczucia, którymi się głównie kierowałem, to zwątpienie, niepewność i obawa. Przeżywałem też chwile nadziei, a nawet uniesień, jednak emocje te przyprawiały mnie o poczucie niepewności w przeciwieństwie 54 do zmartwień, dzięki którym czułem się bezpieczny. A zatem jedynej prawdziwej radości doświadczałem wówczas, gdy odkrywałem, że mam powody do obaw. Ogólnie mówiąc, stwierdziłem, że kierowanie spółką hedgingową jest zajęciem niezwykle ciężkim. Nigdy nie mogłem przyznawać się do odniesienia sukcesu, gdyż to nie pozwalałoby mi żywić obaw; nie miałem jednak żadnych trudności z rozpoznawaniem swych błędów. Dopiero kiedy mi to wytknięto, uświadomiłem sobie, że w mojej postawie wobec błędów może być coś niezwykłego. To, że w odkryciu błędu w moim myśleniu czy poglądzie powinienem raczej znajdować źródło radości niż smutku, było dla mnie czymś tak rozsądnym, że sądziłem, iż jest to równie sensowne w odczuciu innych osób. Tak jednak nie jest. Kiedy rozejrzałem się wokół, stwierdziłem, że większość ludzi stara się za wszelką cenę ukrywać swoje błędy lub się ich wypierać. W istocie zaś ich poronione pomysły i przestępstwa stają się integralną częścią ich osobowości. Nigdy nie zapomnę przeżycia, jakiego doświadczyłem w 1982 podczas mojej wizyty w Argentynie, dokąd pojechałem, aby się przyjrzeć monstrualnemu zadłużeniu tego kraju. Odnalazłem grupę polityków, którzy wchodzili w skład poprzednich rządów, i zapytałem ich, w jaki sposób uporaliby się z obecną sytuacją. Jak jeden mąż odpowiedzieli, że prowadziliby taką samą politykę jak wówczas, gdy byli przy władzy. Chyba nigdy nie spotkałem tak wielu ludzi, których życie nauczyło tak niewiele. Moje krytyczne nastawienie przeniosłem w dziedzinę działalności charytatywnej. Stwierdziłem, że filantropii nie widać spod warstwy paradoksów i niezamierzonych konsekwencji. Charytatywność może na przykład obdarowywanych traktować w sposób przedmiotowy. Dawanie zakłada niesienie pomocy innym, w rzeczywistości zaś służy zaspokajaniu egoistycznych ambicji darczyńcy. Co gorsza, ludzie często angażują się w działalność filantropijną dla poprawienia złego samopoczucia, nie zaś dla czynienia dobra. Wyznając takie poglądy, musiałem przyjąć inną postawę. Przyłapałem się na tym, że zachowuję się tu niemal tak 55 samo jak w dziedzinie biznesu. Na przykład interes personelu fundacji i indywidualnych reflektantów podporządkowałem interesowi misji, jaką fundacja miała pełnić. Często żartowałem, że jest to jedyna mizantropijna fundacja na świecie. Pamiętam, jak chyba w 1991 roku podczas spotkania w Karlovych Yarach w Czechosłowacji wyjaśniałem swoje poglądy na temat fundacji, i jestem pewien, że wszyscy tam obecni nigdy tego nie zapomną. Powiedziałem wówczas, że fundacje są wylęgarniami korupcji i niedołęstwa oraz że za ważniejsze dokonanie uważam zamknięcie nieudanej fundacji niż założenie nowej. Pamiętam również, że na spotkaniu przedstawicieli personelu fundacji europejskich w Pradze użyłem kalamburu, że taka współ-praca to nawet nie pół-praca („that networking means not working"). Muszę przyznać, że z upływem czasu złagodniałem. Prowadzenie spółki hedgingowej i fundacji to dwie różne rzeczy. W wypadku tej ostatniej naciski z zewnątrz właściwie nie istnieją, a krytyczną postawę można zachować jedynie dzięki wewnętrznej dyscyplinie. Co więcej, stanie na czele dużej fundacji wymaga sprawnego personelu i zdolności przywódczych, a ludzie nie lubią słuchać krytycznych uwag - łakną pochwał i zachęt. Niewiele osób podziela moją skłonność do wynajdywania błędów, a jeszcze mniej - związaną z tym radość. Aby zostać skutecznym przywódcą, należy ludzi nagradzać. Odbyłem trudną drogę, co chyba stało się już dla polityków i szefów korporacji rzeczą naturalną. Istnieje inny jeszcze czynnik. Jestem czasem zmuszony występować publicznie, a kiedy to robię, oczekuje się ode mnie, że będę emanował pewnością siebie. W rzeczywistości zaś zżera mnie autozwątpienie, które to uczucie staram się w sobie pielęgnować. Nie zniósłbym jego utraty. Między mną jako osobą publiczną a tym, za kogo się rzeczywiście uważam, istnieje przepaść, choć obie wersje łączy związek zwrotności, czego jestem świadomy. Ze zdumieniem obserwowałem wpływ, jaki wywierała na mnie publiczna część mojego ja. Stałem się osobowością „charyzmatyczną". Na szczęście nie wierzę w siebie tak jak inni. Staram się 56 pamiętać o swoich ograniczeniach, nawet jeśli ich nie odczuwam tak ostro jak kiedyś. Jednak inne charyzmatyczne osobowości nie dotarty do swej wybitnej pozycji taką drogą jak ja. Nie mają tych samych doświadczeń. Prawdopodobnie osoby te pamiętają, że zawsze skłaniały innych, aby im zaufały i ostatecznie udało im się to osiągnąć. Nie nęka ich autozwątpienie i nie muszą tłumić w sobie impulsu, który każe je uzewnętrznić. Nic więc dziwnego, że ich stosunek do omylności jest odmienny. Fascynujących wrażeń dostarcza rozważenie, jak moja dzisiejsza „charyzmatyczna" osobowość ma się do rynków finansowych oraz do mojego poprzedniego wcielenia jako zarządcy funduszu. Daje mi ona kwalifikacje do zawierania transakcji, a nawet do manipulowania rynkami, choć czyni niezdolnym do zarządzania pieniędzmi. Moje wypowiedzi mogą poruszać rynki, aczkolwiek czynię duże wysiłki, aby tej władzy nie nadużywać. Jednocześnie utraciłem zdolność do działania w obrębie granic rynku, co zwykłem czynić. Rozbroiłem mechanizm udręki i niepokoju, który zazwyczaj był dla mnie busolą. To długa historia, którą opowiedziałem gdzie indziej. Zmiana nastąpiła na długo przed nabraniem przeze mnie „charyzmy". W czasach, kiedy byłem czynnym zarządcą funduszu, miałem zwyczaj unikania rozgłosu. Znalezienie się na okładce magazynu poświęconego finansom oznaczało, według mnie, koniec kariery. Przekonanie to stało się moim przesądem, aczkolwiek mającym silne oparcie w faktach. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Rozgłos zrodziłby poczucie euforii oraz - nawet gdybym starał się to zwalczyć - zepchnął z drogi, którą podążałem. A gdybym publicznie wygłosił opinię na temat rynku, byłoby mi trudniej zmienić zdanie. Można zauważyć, że operowanie na rynkach finansowych wymaga odmiennego nastawienia umysłu od tego, który jest niezbędny do działania w układach społecznych, politycznych czy organizacyjnych lub - oczywiście - dla postępowania zwykłej ludzkiej istoty. To również znajduje potwierdzenie w faktach. W większości instytucji finansowych występują poważne napięcia między twórcami ich zysku 57 i dyrekcją organizacji, a przynajmniej występowały w okresie, kiedy pozostawałem z tymi instytucjami w bliskich stosunkach, najbardziej zaś utalentowani zarządcy woleli odchodzić na własny rozrachunek. Taka była geneza spółek hedgin-gowych. Radykalna wersja omylności, z której uczyniłem roboczą hipotezę, okazała się niewątpliwie skuteczna na rynkach finansowych. Przewyższyła ona w sposób istotny hipotezę nieuporządkowanego przepływu1. Czy odnosi się to również do innych aspektów ludzkiej egzystencji? Zależy to od celu, jaki sobie wytyczyliśmy. Jeśli naszym zamiarem jest zrozumienie rzeczywistości, to uważam, że radykalna wersja omylności jest pomocna; jeśli jednak pragniemy rzeczywistością manipulować, działanie to nie będzie zbyt efektywne - lepsza jest w tym wypadku charyzma. Wracając do moich osobistych odczuć - nauczyłem się przystosowywać do nowej rzeczywistości, w której działam. Wszelkie publicznie wyrażane pochwały i wdzięczność zwykłem przyjmować z prawdziwą udręką, ale zdałem sobie po pewnym czasie sprawę, że jest to pokłosie czasów, kiedy aktywnie zarządzałem pieniędzmi i musiałem się kierować wynikami moich przedsięwzięć, a nie tym, co sądzą o nich inni ludzie. Wciąż żenuje mnie ludzka wdzięczność i ciągle wierzę, że filantropia, jeśli ma zasługiwać na akceptację, powinna przekładać interes społeczny nad zaspokajanie swego egoizmu, ale jestem skłonny przyjąć pochwałę, ponieważ moja działalność charytatywna spełnia ten warunek. Czy będzie go spełniać nadal, zważywszy zmianę mojego nastawienia wobec pochwał, to pytanie, które mnie niepokoi, jednak tak długo jak dręczy mnie niepokój, odpowiedź będzie brzmiała: tak. 1 Teoria racjonalnych oczekiwań głosi, że na efektywnym rynku indywidualne przewidywania odchylają się od rzeczywistego kursu cen w sposób przypadkowy. Rozdział 2 KRYTYKA EKONOMII Panuje powszechne przekonanie, że sprawy ekonomii podlegają niewzruszonym prawom natury porównywalnym do praw fizyki. Jest to przekonanie fałszywe, a co bardziej istotne - decyzje i struktury oparte na tym poglądzie są gospodarczo destabilizujące, z politycznego zaś punktu widzenia - niebezpieczne. Jestem pewny, że system rynkowy, podobnie jak wszystkie inne sprokurowane przez człowieka układy, jest wewnętrznie skażony. Przekonanie to leży u podstaw zawartych w tej książce dociekań, jak również mojej osobistej filozofii i sukcesów spółek finansowych, którymi zarządzałem. Ponieważ ten krytyczny pogląd na ekonomię i inne społeczne systemy ma tak zasadnicze znaczenie dla całej treści książki, muszę się teraz odwołać do ogólnego omówienia zwrotności dokonanego w rozdziale l, aby wyjaśnić, dlaczego wszystkie teorie związane z ekonomią, polityką i finansami są jakościowo odmienne od praw rządzących naukami przyrodniczymi. Wywód, który jest treścią pozostałej części książki, stanie się zrozumiały tylko wówczas, gdy przyjmiemy, że konstrukcje społeczne na płaszczyźnie ogólnej, a rynki finansowe - w ujęciu szczegółowym, są z natury nieprzewidywalne. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że analiza ekonomiczna nie posiada takiej samej uniwersalnej wartości jak wywód w naukach fizycznych. Jednak najważniejsza przyczyna fiaska analizy ekonomicznej - a także nieuniknionej chwiej ności wszystkich instytucji społecznych i politycznych, które mają 59 być całkowitym uwiarygodnieniem systemu rynkowego - nie jest dostatecznie zgłębiona. Niepowodzenia ekonomii nie wynikają po prostu z naszego niepełnego rozumienia teorii ekonomicznych czy braku odpowiednich danych statystycznych. Podobne problemy można by zasadniczo rozwiązać przez poprawę jakości badań. Jednak ekonomiczne analizy oraz wspierająca je wolnorynkowa ideologia są obalone przez sięgającą znacznie głębiej i nieodwracalną wadę. Zdarzenia ekonomiczne i społeczne, w przeciwieństwie do tego, co się dzieje w chemii czy fizyce, angażują myślących uczestników. Ci ostatni zaś mogą zmieniać zasady systemów ekonomicznego i społecznego z racji swych własnych poglądów na te zasady. Z chwilą właściwego zrozumienia tej zasady roszczenia teorii ekonomii do wyrażania prawd uniwersalnych staną się niemożliwe do utrzymania. Nie jest to intelektualna ciekawostka. Jeśli bowiem siły ekonomiczne są nieodparte, a teorie ekonomiczne nie mają naukowej wartości - i nigdy jej nie nabędą - to cała ideologia fundamentalizmu rynkowego jest podważona. Zwrotność stawia przed ekonomią i pozostałymi naukami społecznymi dwa wyraźne, choć powiązane ze sobą problemy. Jeden dotyczy przedmiotu badań, drugi - badacza naukowego. Najpierw zajmę się wpływem zwrotności na stronę merytoryczną, a później jej oddziaływaniem na naukowca. Przekonamy się, że problem pierwszy ma duże znaczenie dla konwencjonalnego poglądu na teorię ekonomii, drugi zaś jest fatalny. Zwrotność w zjawiskach społecznych Dla potrzeb tych rozważań odwołuję się do teorii metody naukowej Karla Poppera. Zgrabny i prosty model Poppera tworzą trzy składniki i trzy działania. Trzy składniki to 00 zczególne warunki początkowe i szczególne warunki koń-owe naukowego eksperymentu oraz uogólnienia o charakterze hipotetycznym. Początkowe i końcowe warunki mogą być weryfikowane poprzez bezpośrednią obserwacje; hipotezy zweryfikować sje nie da, można ją tylko sfalsyfikować. Trzy zasadnicze naukowe operacje to prognoza, wyjaśnienie i próba. Hipotetyczne uogólnienie można połączyć z warunkami początkowymi dla stworzenia ściśle określonej prognozy; łącząc zaś tę ostatnią ze szczególnymi warunkami końcowymi, dostarczamy wyjaśnienia. Hipoteza ma mieć w założeniu wartość ponadczasową, a to pozwala poddać ją próbie. Próba obejmuje porównanie szczególnych warunków początkowych z warunkami końcowymi dla ustalenia, czy są one zgodne z hipotezą. Żadna ilość prób nie zweryfikuje hipotezy, jednak tak długo, jak ta ostatnia nie zostanie sfalsyfikowana, można ją uznawać za słuszną. Asymetria miedzy weryfikacją a falsyfikacją jest, według mnie, największym wkładem Poppera nie tylko w filozofię nauki, ale również w nasze rozumienie świata. Usuwa ona pułapki rozumowania indukcyjnego. Nie ma potrzeby, abyśmy się upierali przy twierdzeniu, że słońce zawsze wstaje na wschodzie, ponieważ ono robi to każdego dnia; wystarczy jeśli będziemy uznawać tę hipotezę tymczasowo, aż do chwili, kiedy okaże się fałszywa. Jest to eleganckie rozwiązanie czegoś, co w innym wypadku byłoby logicznym problemem nie do przezwyciężenia. Pozwala ono nie-weryfikowalnym hipotezom dostarczać ścisłych prognoz i wyjaśnień. Być może nie zostało dostatecznie podkreślone, że aby prowadzenie prób było możliwe, ważność hipotez musi być czasowo nieograniczona. Jeśli jakiegoś szczególnego wyniku nie da się skopiować, uznanie próby za rozstrzygającą jest niemożliwe. Zwrotność jednak wywołuje nieodwracalne, historyczne procesy, a zatem nie nadaje się do ponadczasowych, wartościujących uogólnień. Mówiąc ściślej 01 - uogólnień odnoszących się do zdarzeń zwrotnych nie można zastosować do formułowania ścisłych prognoz i wyjaśnień1. Twierdzenie to w żaden sposób nie przekreśla Popperowskiego modelu metody naukowej. Model ów pozostaje tak samo zgrabny i bliski doskonałości jak dotychczas; jego po prostu nie można zastosować do zjawisk zwrotnych. Wynikiem takiego rozumowania jest wszakże rozłam na nauki przyrodnicze i społeczne, ponieważ zjawisko zwrotności występuje tylko w sytuacjach z udziałem myślących uczestników. Wprowadzanie surowych rozgraniczeń w sferze rozumienia rzeczywistości jest niewątpliwie krokiem niebezpiecznym. Czy może popełniam ten błąd, próbując oddzielić nauki humanistyczne od społecznych? Zjawiska społeczne nie zawsze mają charakter zwrotny. Nawet w tych sytuacjach, gdy działają obie funkcje, poznawcza i uczestnicząca, nie muszą one uruchamiać sprzężonego mechanizmu zwrotności, który oddziałuje zarówno na samą sytuację, jak na myślenie jej uczestników. A jeśli nawet jakieś sprzężenie zwrotne działa, można je pominąć bez obawy o istotne wypaczenie rzeczywistości. Zastosowanie metod nauk przyrodniczych do zjawisk społecznych może zaowocować wartościowymi wynikami. To właśnie usiłuje czynić klasyczna ekonomia, co w wielu sytuacjach sprawdza się całkiem nieźle. Niemniej jednak między naukami przyrodniczymi i społecznymi istnieje zasadnicze rozróżnienie, które nie zostało dostatecznie rozpoznane. Aby je zrozumieć, musimy rozważyć drugi problem - relację między naukowymi obserwatorami a przedmiotem ich zainteresowania. 1 Później okaże się, że uogólnienie, którego właśnie dokonałem, ma mieć ponadczasową ważność, choć nie można go zastosować do wyjaśniania i przewidywania zdarzeń zwrotnych. Uogólnienie to jest zatem wewnętrznie konsekwentne. 62 Zwrotność a naukowcy dyscyplin społecznych Sama nauka mieści się w kategorii zjawisk społecznych i jako taka zawiera w sobie potencjał zwrotności. Naukowcy są związani z przedmiotem swych badań i jako uczestnicy, i jako obserwatorzy, jednak cecha wyróżniająca metody naukowej - co widać w modelu Poppera - polega na tym, że funkcje te wzajemnie sobie nie przeszkadzają. Przeciwnie - eksperymenty dostarczają faktów, na podstawie których można oceniać naukowe hipotezy. Dopóki się utrzymuje rygorystyczne rozdzielenie twierdzeń i faktów, dopóty nie ma najmniejszych wątpliwości co do celu naukowych dociekań, którym jest przyswajanie sobie wiedzy. Cele poszczególnych uczestników mogą się różnić. Niektórzy drążą wiedzę dla niej samej, inni dla korzyści, jakie mogą z tego wyniknąć, a jeszcze inni pragną osobistego doskonalenia. Bez względu na motywację wiedza po/ostaje miarą sukcesu i obiektywnym kryterium. Ci, którzy dążą do wewnętrznego rozwoju, mogą to czynić tylko poprzez dokonywanie prawdziwych konstatacji; jeśli dopuszczają się fałszowania eksperymentów, z pewnością zostaną na tym przyłapani. Jeśli ktoś próbuje naginać naturę do własnej woli, może to czynić tylko po uprzednim wchłonięciu wiedzy. Natura biegnie własnym torem, niezależnie od jakichkolwiek związanych z nią teorii; a zatem możemy naturę zmusić do służenia nam tylko poprzez zrozumienie praw rządzących jej zachowaniem. Żadne uproszczone sposoby nie istnieją. Minęło wiele czasu, zanim to zrozumiano. Przez cale tysiąclecia ludzie imali się wszelkich form magii, obrzędów i pobożnych życzeń, aby bardziej bezpośrednio wpływać na naturę; niechętnie godzili się na surową dyscyplinę, jaką narzucały naukowe metody. Przez długi czas naukowe standardy musiały udowadniać swą wyższość, lecz ostatecznie, gdy nauka nie ustawała w prezentacji swych 63 wspaniałych odkryć, osiągnęły status dorównujący magi; i religii w minionych epokach. Zgodność celów, przyjęcie pewnych standardów, możliwość kształtowania obiektyw, nego kryterium oraz formułowania trwałych, ponadczasowych uogólnień - wszystko to razem złożyło się na powodzenie nauki. Dziś jest to uważane za szczytowe osiągnięcie ludzkiego intelektu. To piękne połączenie jest zniweczone, gdy zakres treściowy ma cechę zwrotności. Po pierwsze trudniej jest osiągnąć jednoznaczne wyniki, ponieważ tematyka niezbyt nadaje się do odkrywania ponadczasowo ważnych, a zatem sprawdzalnych hipotez, które są nośnikami autorytetu praw naukowych. Te oczywiste spostrzeżenia świadczą o tym, że osiągnięcia nauk społecznych nie dorównują dokonaniom nauk przyrodniczych. Po drugie niezależność obiektywnego kryterium, mianowicie faktów, jest nadwątlona, co sprawia, że trudno jest wprowadzać naukowe standardy. Na fakty można wpływać poprzez formułowanie związanych z nimi twierdzeń. Odnosi się to nie tylko do uczestników danej sytuacji, ale również do naukowców. Zwrotność sugeruje zaistnienie krótkiego spięcia między twierdzeniami i faktami, które może dotyczyć w równym stopniu naukowców co uczestników. Jest to ważny punkt rozumowania. Wyjaśnię go poprzez porównanie nieokreśloności związanej ze zwrotnością z niezdecydowaniem widocznym w zachowaniu się cząstek kwantowych. Ta chwiejność jest w obu wypadkach podobna, różny zaś jest stosunek obserwatora do tematu. Zachowanie się cząstek kwantowych jest niezmienne, niezależnie od tego, czy zasada nieokreśloności Heisenberga jest powszechnie przyjęta, czy nie. Jednak na zachowanie się istot ludzkich mogą wpłynąć naukowe teorie, tak jak oddziałują na nie inne przekonania. Na przykład obszar funkcjonowania gospodarki rynkowej rozszerza się, ponieważ ludzie wierzą w „magię rynku". W naukach przyrodniczych teorie nie mogą zmieniać zjawisk, których dotyczą, w naukach społecznych jest to możliwe. Wprowadza to dodatkowy element 64 aieokreśloności, którego nie ma w zasadzie u Heisenberga. fen właśnie nadprogramowy element jest czynnikiem sprawczym rozłamu między nauki przyrodnicze i społeczne. przyznaję, że naukowcy mogliby zastosować specjalne środki ostrożności dla odizolowania swych twierdzeń od samego przedmiotu badań, na przykład przez utajnianie swych prognoz. Ale niby dlaczego mieliby to czynić? Czyż celem nauki jest gromadzenie wiedzy dla samej idei, czy też dla pożytku innych? W naukach przyrodniczych pytanie takie się nie pojawia, gdyż o korzyściach można wnioskować tylko na podstawie uzyskania pierwszych danych naukowych. Inaczej jest w naukach społecznych - zwrotność podsuwa uproszczenie. Teoria nie musi być prawdziwa, aby wpływać na ludzkie zachowania. Klasycznym przykładem pseudonaukowych obserwatorów usiłujących narzucić swą wole badanej materii było podjęcie przez nich próby przekształcenia metalu nieszlachetnego w złoto. Alchemicy walczyli długo i uporczywie, by ostatecznie brak jakichkolwiek sukcesów skłonił ich do porzucenia tego zamiaru. Ich porażka była z góry przesądzona, ponieważ zachowaniem się metali nieszlachetnych rządzą prawa uniwersalne, których nie można zmodyfikować jakimikol-wiek twierdzeniami, zaklęciami czy obrzędami. Prestiż, jaki się przyznaje współczesnym ekonomistom, zwłaszcza w polityce i na rynkach finansowych, świadczy o tym, że wysiłki średniowiecznych alchemików poszły w złym kierunku. Metali nieszlachetnych nie można zaklęciami przekształcić w złoto, ale ludzie mogą się wzbogacić na rynkach finansowych i zdobyć silną pozycje w polityce poprzez rozpowszechnianie fałszywych teorii lub samosprawdzających się przepowiedni. Co więcej szansę na sukces wzrastają, jeśli osoby te mogą się stroić w piórka naukowców. Warto zauważyć, że Marks i Freud hałaśliwie uzewnętrzniali swe roszczenia do naukowego statusu własnych teorii, a powagę wielu swych wniosków budowali na fakcie, iż są „naukowcami". Z chwilą gdy ten aspekt zanika, już samo określenie „nauki społeczne" staje się podejrzane. Spełnia ono czasem 05 rolę magicznego zaklęcia używanego przez społecznych alchemików dla narzucania swej woli badanej materii. Uczeni nauk społecznych dokładają w istocie wszelkich starań, aby naśladować nauki przyrodnicze, jednak z bardzo mizernym skutkiem. Owoce ich wysiłków bywają często niczym więcej, jak tylko parodią nauk przyrodniczych. Istnieje wszakże zasadnicza różnica między niepowodzeniami badaczy nauk społecznych a porażkami alchemików. Mimo że klęska alchemików była niemalże absolutna, to naukowcom społecznym, podszywającym się pod autorytet nauk przyrodniczych, udało się wywrzeć dość znaczny wpływ społeczny i polityczny. Zachowania ludzi - właśnie dlatego że ich motorem nie jest rzeczywistość - są bardzo podatne na teorie. W dziedzinie zjawisk przyrodniczych metoda naukowa jest skuteczna tylko wówczas, kiedy teorie są obowiązujące, tymczasem w problematyce społecznej, politycznej i ekonomicznej efektywne mogą być teorie pozbawione tej cechy. Mimo że alchemia przegrała jako nauka, to nauki społeczne odniosły sukces jako alchemia. Karl Popper dostrzegał niebezpieczeństwo ze strony politycznych ideologii wykorzystujących prestiż nauki do wywierania wpływu na bieg historii; groźba ta była szczególnie drastyczna w wypadku marksizmu. Aby ochronić metodę naukową przed tego rodzaju nadużyciem, Popper ogłosił, że teorie, których nie można sfałszować, nie kwalifikują się do miana naukowych. Jednak mimo najszczerszych chęci nie możemy zjawisk zwrotności dopasować do kształtu modelu Popperowskiego, i nawet teorie zbudowane zgodnie z jego wymaganiami mogą być wykorzystywane do celów politycznych. Na przykład ekonomiści wychodzą ze skóry, aby unikać wygłaszania sądów wartościujących, gdy tymczasem dokładnie z tego właśnie powodu ich teorie przywłaszczają sobie obrońcy leseferyzmu i używają jako podstawy do najbardziej rozpowszechnionej wartościującej opinii, jaką sobie można wyobrazić - że mianowicie nie da się osiągnąć lepszych wyników społecznych niż te osiągane w warunkach rynkowej konkurencji. 66 Istnieje lepszy sposób ochrony metody naukowej. Wystarczy jedynie ogłosić, że nauki społeczne nie mają prawa do statusu, który przyznajemy dyscyplinom przyrodniczym - i że nigdy go nie będą miały, niezależnie Od rodzaju ewentualnych rzekomych przełomów w badaniach społecznych i statystycznych. Powstrzymałoby to pochód pseudonaukowych teorii przystrojonych w cudze piórka; zniechęciłoby również do niewolniczego naśladowania nauk przyrodniczych w dziedzinach, w których jest to niestosowne. Nie zapobiegłoby to próbom stanowienia uniwersalnie ważnych praw rządzących ludzkim zachowaniem, ale zmniejszyłoby skalę naszych oczekiwań co do wyników. Sprawiłoby jeszcze coś. Pozwoliłoby nam pogodzić się z ograniczeniami naszej wiedzy i uwolniłoby nauki społeczne z więzów, które na nie nałożyły ambicje ich zwolenników, dążących do osiągnięcia naukowego statusu. To właśnie zalecałem w mojej książce The Alchemy of Finance1 (Alchemia finansów), nazywając nauki społeczne fałszywą metaforą. Model Poppera posługuje się ponadczasowymi uogólnieniami. Zwrotność jest ograniczonym w czasie, nieodwracalnym procesem - dlaczego więc miałaby do tego modelu pasować? Uznanie ograniczeń nauk społecznych nie oznacza, że musimy zaniechać dążenia do prawdy w dziedzinie zjawisk społecznych. Chodzi tu tylko o to, że dążenie do prawdy wymaga, abyśmy uznali, że niektóre aspekty ludzkich zachowań nie podlegają obowiązującym ponadczasowo prawom. Powinno to nas zachęcić do zbadania innych szlaków wiodących ku zrozumieniu. Dążenie do prawdy zmusza nas również do przyjęcia, że zjawiska społeczne mogą być również obiektem oddziaływania teorii przedstawianych w celu wyjaśnienia tychże zjawisk. W konsekwencji motywy ich badania nie zawsze pokrywają się z chęcią osiągnięcia Alchemy of Finance: Reading the Mind of the Market, New York, 1987 (wyd. polskie: Alchemia finansów, Znak, 1996). 67 prawdy. Najlepszym sposobem na nadużywanie naukowej metody jest uznanie, że społeczne teorie mogą wpływać na podmiot, z którym są związane. Krytyka teorii ekonomicznej Teoria ekonomiczna jest najdalej posuniętą próbą naśladowania nauk przyrodniczych i - jak dotychczas - najbardziej udaną. Ekonomiści klasyczni czerpali inspirację z fizyki Newtonowskiej. Zamierzali oni ustalić uniwersalnie ważne prawa, które miałyby zastosowanie zarówno do wyjaśniania, jak przewidywania ekonomicznych zachowań; cel ten mieli nadzieję osiągnąć poprzez oparcie się na pojęciu równowagi. Pojęcie to pozwoliło analizom ekonomicznym koncentrować się na ostatecznym wyniku z pominięciem chwilowych zakłóceń. Niezależnie od rozpiętości odchylenia wahadło powraca do tego samego punktu spoczynku; ta właśnie „ergodyczna" zasada pozwoliła teoretykom ekonomii ustanowić ponadczasowo obowiązujące reguły związane z równoważącą rolą rynków. Pojęcie równowagi jest bardzo przydatne, ale może być również mocno zwodnicze. Otacza je jakby aura empiryzmu. Tymczasem rzecz ma się inaczej. Równowaga jako taka rzadko występuje w realnym świecie - ceny rynkowe wykazują znaną skłonność do fluktuacji. Dający się zaobserwować proces powinien dążyć do stanu równowagi, której jednak może nigdy nie osiągnąć. To prawda, że uczestnicy rynku przystosowują się do cen rynkowych, ale może to być równoznaczne z przystosowywaniem się do permanentnie ruchomego celu. Nazywanie w tym wypadku zachowania uczestników „procesem przystosowywania się" może być chybione. Równowaga jest wytworem systemu aksjomatycznego. Teoria ekonomiczna zbudowana jest na kształt logiki lub matematyki. Opiera się na pewnych założeniach, z których 68 wszystkie wnioski wyciągane są w drodze logicznej manipulacji- Możliwość, że równowagi nie da się nigdy osiągnąć, nie pozbawia wartości logicznej konstrukcji, ale gdy hipotetyczna równowaga przedstawiana jest jako model rzeczywistości, to mamy tu do czynienia z poważnym wypaczeniem. Geometria byia i jest nadal doskonałym, obowiązującym aksjornatycznym systemem, jednak była wpasowana w fałszywą interpretację rzeczywistości, taką jak wiara, że ziemia jest płaska. Równowaga nie zawsze jest ruchomym celem. Istnieje wiele banalnych sytuacji, kiedy funkcja poznawcza jest stała, a przecięcie krzywych popytu i podaży wyznacza punkt równowagi. Jednak skutkiem przyjęcia krzywych popytu i podaży za dane jest również wykluczenie z rozważań wielu aspektów. To pominięcie jest usprawiedliwiane w sferze metodologicznej. Utrzymuje się mianowicie, że przedmiotem zainteresowania ekonomii nie są ani popyt, ani podaż, a jedynie zachodzące między tymi czynnikami relacje1. Twierdzenie to milcząco zakłada, że mechanizm cenowy działa tylko w jednym kierunku, poprzez bierne odzwierciedlanie warunków popytu i podaży. Kiedy sprzedający wiedzą, ile towarów w każdej cenie muszą dostarczyć, a kupujący - ile towarów muszą nabyć, to dla osiągnięcia równowagi wystarczy, by rynek ustalił jednolitą cenę, harmonizującą popyt i podaż. A co, jeśli ruchy cen same zmieniają gotowość kupujących i sprzedających do handlowania swymi towarami po ustalonych cenach na przykład dlatego, że spodziewają się w niedalekiej przyszłości dalszego wzrostu cen? Taka możliwość - która jest czynnikiem dominującym w praktyce rynków finansowych, a także w przemysłach o szybko rozwijających się technologiach - została po prostu odrzucona. Założenie, że krzywe popytu i podaży są ustalane niezależnie od siebie, potrzebne jest do określenia cen rynkowych. Lionel Robbins, Ań Essay on the Naturę and Significance of Economic Science, London, Macmillan, 1969. 69 Bez tak ustalanych krzywych określanie jednolitych cen uległoby załamaniu. Ekonomiści zostaliby pozbawieni możności dostarczania uogólnień porównywalnych z dokonaniami w naukach przyrodniczych. Idea głosząca, że warunki popytu i podaży mogą być w jakiś sposób współzależne miedzy sobą albo zależne od zdarzeń rynkowych, może się wydać niestosowna komuś, kto wychował się na teorii ekonomii, ale jest to dokładnie to, co zakłada pojecie zwrotności, a demonstruje - zachowanie rynków finansowych. Przyjęcie istnienia niezależnie od siebie ustalonych warunków popytu i podaży wyklucza możliwość wystąpienia jakiegokolwiek zwrotnego oddziaływania. Jak duże znaczenie ma ten brak? Jak ważna jest zwrotność w zachowaniu się rynków i gospodarki? Przyjrzyjmy się faktom. W Alchemii finansów wyodrębniłem i poddałem analizie kilka przypadków zwrotności, których nie da się właściwie wytłumaczyć na podstawie teorii równowagi. W wypadku rynku akcji skupiłem się na zjawisku operowania dźwignią kapitału akcyjnego. Jeśli spółka lub gałąź przemysłu jest przeszacowana, może wyemitować akcje, a zyskami usprawiedliwiać nadmiernie rozdmuchane oczekiwania - aż do ostatecznego rozstrzygnięcia. I na odwrót - kiedy szybko rozwijająca się spółka jest niedoszacowana, istnieje możliwość, że nie potrafi ona wykorzystywać nadarzających się jej okazji, tłumacząc tym swoje niedoszacowanie - ale również tylko do czasu. Opierając się na tych przykładach, sformułowałem na użytek rynku akcji teorię hossy-bessy, która dała dobre wyniki (omówię to bardziej szczegółowo w następnym rozdziale). Przyglądając się rynkom walutowym, dostrzegłem przewagę fałszywych i prawdziwych (złych i dobrych) cykli, w których odzwierciedlane przez nie rzekomo kursy przeliczeniowe i tak zwane podstawowe są między sobą powiązane w samowzmacniający sposób, co prowadzi do powstawania tendencji, które się utrzymują przez długi czas, aż do chwili ich odwrócenia. Wyodrębniłem spadkowy cykl dla dolara, 70 kulminacją w roku 1980, i poddałem analizie cykl wzrostowy, który rozwinął się w okresie 1980-1985. Nazwałem go Reaganowskim cyklem imperialnym. Gdybym pisał tę książkę później, mógłbym prześledzić podobny imperialny cykl w Niemczech, dla którego impulsem było zjednoczenie tego kraju w roku 1990. Rozwinął się on w sposób odmienny z uwagi na jego wpływ na europejski mechanizm wymienny waluty - doprowadzając do dewaluacji funta szterlinga w 1992 roku. Istnienie tak długotrwałych i łatwo rozpoznawalnych tendencji zachęca do związanych z nimi spekulacji, przez co niestabilność może się potęgować. Studiując system bankowy i rynki kredytowe w skali ogólnej, dostrzegłem związek zwrotności między aktem udzielania pożyczki a wartością zabezpieczenia, która określa wypłacalność kredytobiorcy. Wytwarza się przez to asymetryczny schemat hossy-bessy, według którego ekspansja kredytowa i gospodarcza aktywność zaczynają stopniowo przyspieszać i może je spotkać gwałtowny koniec. Związek zwrotności i asymetryczny schemat były widoczne jak na dłoni podczas wielkiego boomu kredytowego lat 70., którego szczytem był kryzys meksykański w roku 1982. Podobny proces rozwijał się w roku 1998, w chwili gdy pisałem te słowa. Przykłady te powinny wystarczyć do wykazania niestosowności teorii równowagi i do usprawiedliwienia próby sformułowania ogólnej teorii zwrotności, w której równowaga mieści się jako przypadek szczególny. Ostatecznie jeden eksperyment z plamą na słońcu pozwolił stwierdzić wadliwość fizyki Newtonowskiej oraz ustalić wiarygodność teorii względności Einsteina. Jednak między teorią Einsteina a moją istnieje ogromna różnica. Einstein potrafił przewidzieć jakieś szczególne zdarzenie - eksperyment Michelsona-Morleya, który dowiódł niezmienności szybkości światła, albo peryhelium Merkurego, które potwierdziło powszechną względność. Ja zaś nie mogę przewidzieć niczego poza nieprzewidywalnością. Musimy zredukować nasze oczekiwania związane ze zdolnością do wyjaśniania 71 i przewidywania zjawisk społecznych i historycznych - dopóki teoria zwrotności nie stanie się możliwa do przyjęcia. Zanim przejdę do dalszych spraw, chciałbym wyjaśnić kilka kwestii teoretycznych. Na początek - o równowadze. Są poza zwrotnością jeszcze inne czynniki, które mogą przeszkadzać w dążeniu do osiągnięcia równowagi. Pierwszy z nich to innowacja. Brian Arthur i inni stworzyli koncepcję wzrastających zysków, która uzasadnia zwiększanie produkcji ponad klasyczną równowagę w nadziei, że postęp technologiczny wydatnie obniży koszty produkcji, co przysporzy ogromnych zysków dzięki zdominowaniu rynku. Teoria ta podkopała jedną z najbardziej uświęconych normatywnych konkluzji ekonomii teoretycznej, a mianowicie optymalność wolnego handlu. Następnie - o zwrotności. Zwrotność przejawia się w zmianach, jakim podlegają ludzkie wartości i oczekiwania. Ale same tylko zmiany w postrzeganiu świata nie wystarczą; ta percepcja powinna mieć również istotny wpływ na rzeczywiste warunki, w przeciwnym bowiem wypadku te odmiany mogłyby zostać odrzucone jako pusty dźwięk, a ewentualna równowaga pozostałaby nie zmieniona. Mówiąc najogólniej, nie twierdzę, że pominięcie zwrotności w analizach mikroekonomicznych jest jakimś gwałtem popełnionym na rzeczywistości. Jedyny wyjątek mogą stanowić reklama i marketing, których celem jest raczej modyfikacja krzywej popytu niż zaspokojenie istniejącego zapotrzebowania. Jednak nawet ta działalność nie zawsze ma cechę zwrotności w tym znaczeniu, w jakim właśnie ten termin zdefiniowałem, i nie zapobiega ustanowieniu równowagi, w której firmy poświęcają część środków na zwiększenie popytu, a część na jego zaspokojenie. Sytuacja jest odmienna, gdy mamy do czynienia z rynkami finansowymi i problematyką makroekonomiczną. Ważną rolę odgrywają tu oczekiwania i jest to rola o cechach zwrotności. Uczestnicy gry rynkowej swoje decyzje opierają na własnych oczekiwaniach, a przyszłość, jaką próbują 72 ewidzieć, jest z ]jOiej uzależniona od decyzji podejmowanych dziś. Różne decyzje tworzą różną przyszłość. Tak wiec decyzje nie wiążą się z niczym z góry założonym. \Vprowadza to zarówno do decyzji, jak do ich konsekwencji element niepewności. Teoretycznie niepewność tę można by wyeliminować, przyjmując pompatyczne założenie wiedzy doskonałej. Jest to jednak propozycja nie do przyjęcia, ponieważ pomija fakt, że ludzie są wolni w dokonywaniu wyborów. Doskonała wiedza o czym? O wszystkich możliwych wyborach wszystkich uczestników? Jest to niemożliwe w sytuacji, gdy owe wybory dotyczą wyniku, który z kolei jest od tych wyborów uzależniony. Tak więc uczestnicy muszą nie tylko wiedzieć, czym jest ta ostateczna równowaga, ale także jej chcieć; muszą wreszcie mieć świadomość, że wszyscy inni również wiedzą i chcą. Jest to raczej naciągnięty zestaw założeń, jednak przedstawia się go z całą powaga. Musimy uznać, że wiedza doskonała jest nieosiągalna, a element niepewności - nieunikniony. Czy oznacza to, że pojęcie równowagi nie przystaje do rzeczywistego świata? Niekoniecznie. Aby równowaga zamieniła się w ruchomy cel, powinno się zdarzyć coś jeszcze - oczekiwania muszą mieć wpływ na przyszłość, której dotyczą. Co więcej, oddziaływanie to ma być tego rodzaju, aby doprowadziło do zmiany w owych oczekiwaniach, które następnie odmieniają przyszłość. Takie samoodnoszące i samowpływające sprzężone zwrotnie mechanizmy nie zawsze się aktywizują, jednak występują na tyle często, że nie można ich pomijać. Są one właściwe dla rynków finansowych, gdzie zmiany w cenach dzisiejszych mogą zmienić przyszłość, którą te właśnie ceny mają zdyskontować. Są one również charakterystyczne dla tworzenia polityki makroekonomicznej, która ulega wpływowi wydarzeń na rynkach finansowych, by następnie poprzez te rynki oddziaływać. Tak więc chybiona wydaje się próba wyjaśnienia zachowania się rynków finansowych i rozwoju wydarzeń makroekonomicznych poprzez analizę pojęcia równowagi. A jednak jest to właśnie dokładnie coś, 73 co ekonomia teoretyczna próbowała uczynić, przypisując* wszystkie przejawy nierównowagi tak zwanym wstrząsom egzogenicznym (pozaustrojowym). Wyczyn ten przypomina podejmowane przez Ptolemeusza wysiłki wyjaśnienia ruchu ciał niebieskich poprzez dorysowywanie dodatkowych orbit, kiedy planety nie podążały przypisywanym im torom. W rzeczywistości zarówno rynkowi praktycy, jak regula-torzy mają świadomość, że równowaga to tylko złudzenie. Trudno jest znaleźć dziedzinę, w której teoria tak daleka jest od praktyki, pozostawiając tyle miejsca alchemii i innym rodzajom magii. Wiem to, ponieważ przypisywano mi reputację czarnoksiężnika, zwłaszcza w krajach azjatyckich, co dawało mi wolną rękę w manipulowaniu rynkami, o ile sam nie zamierzałem tego uniknąć. Oświadczenia Alana Greenspana, prezesa Banku Rezerw Federalnych, a zwłaszcza jego ostrzeżenie na temat „irracjonalnej obfitości rynku" odwoływały się bez reszty do koncepcji zwrotności, bez nazywania tego po imieniu. Największych praktyków alchemii zwrotności można było kiedyś znaleźć w japońskim Ministerstwie Finansów, dziś wszakże ich kramik jest pusty. Muszę wyznać, że nie jestem obeznany z rozpowszechnionymi teoriami na temat sprawnych rynków i racjonalnych oczekiwań. Uważam je za niewczesne i nigdy nie zadałem sobie trudu, aby je zgłębić, ponieważ radziłem sobie bez nich całkiem nieźle - i dobrze się stało, sądząc po niedawnym upadku Long-Term Capital Management (LTCM), funduszu hedgingowego, którego zarządcy zamierzali wyciągnąć zyski z zastosowania nowoczesnej teorii równowagi i którego strategie arbitrażowe inspirowali w części dwaj laureaci1 Nagrody Nobla z ekonomii w roku 1997, którą otrzymali za teoretyczne opracowanie na temat wyceny opcji. Fakt, że pewni rynkowi gracze, którzy odnieśli sukces, uznali nowoczesne, rzekomo wyjaśniające funkcjonowanie rynków teorie za całkowicie bezużyteczne, można potrak- Byli to: Robert C. Merton z Harvard University oraz Myron S. Scholes ze Stanford University (przyp. red.). 74 tować jako zjadliwy krytycyzm, ale to za mało dla oficjalnego aprezentowania ich niestosowności. O wiele bardziej rozstrzygając6 znaczenie ma fiasko LTCM. Pojecie równowagi uważam za bardzo pomocne w objaśnianiu wad rzeczywistego świata. Nie bylibyśmy zdolni skonstruować dynamicznej teorii nierównowagi, gdyby teoria równowagi nie majaczyła w tle. Nie czynię wyrzutów samej ekonomii, jeśli o to chodzi; rzecz jednak w tym, żeby nie posuwała się za daleko. Nie bierze ona pod uwagę zwrotnych powiązań między wydarzeniami rynkowymi a warunkami popytu i podaży. Dla zrozumienia rynków finansowych i problemów makroekonomicznych potrzeba nam nowego paradygmatu. Musimy pojęcie równowagi uzupełnić pojęciem zwrotności. Zwrotność nie odbiera wartości konkluzjom teorii równowagi jako systemu aksjomatycznego, jednak przydaje jej wymiaru, który ona pomija. Przypomina to połączenie planimetrii (geometrii płaskiej) z poglądem, że ziemia jest okrągła. Teoria równowagi ma dostarczać trwale obowiązujących uogólnień. Zwrotność zaś dołącza wymiar historyczny. Strzałka czasu wprowadza proces historyczny, który może lub nie - skłaniać się ku stanowi równowagi. W świecie rzeczywistym to wielka różnica. Zwrotnościową i historyczną interpretację rynków finansowych przedstawię w następnym rozdziale; na razie jednak na zakończenie krytyki teorii ekonomicznej zajmę się problemem wartości. Problem wart ości Teoria ekonomiczna przyjmuje wartości uznawane przez uczestników gry rynkowej jako dane. Pod płaszczykiem metodologicznej konwencji wprowadza ona pewne związane z wartościami twierdzenia. Najważniejsze z nich głosi, że uwzględniać powinno się jedynie wartości związane z rynkiem - to znaczy tylko te rozważania, które mają dostęp do 75 umysłu uczestnika w chwili, kiedy podejmuje on decyzję na temat wysokości ceny, jaką jest gotów zapłacić innemu uczestnikowi w ramach wolnej wymiany dewizowej. Twierdzenie takie jest uzasadnione, jeśli się ogranicza do kursu giełdowego, pomija jednak cały zasób wartości indywidualnych i społecznych, które nie znajdują wyrazu w zachowaniach rynkowych. A tych wartości nie należałoby ignorować w innych, poza cenami rynkowymi, kluczowych rozwiązaniach. Jak powinno być zorganizowane społeczeństwo, jak ma wyglądać życie ludzi - tych kwestii nie należy rozstrzygać na gruncie wartości rynkowych. A jednak tak się dzieje. Zakres i oddziaływanie teorii ekonomicznej przekroczyły granice, które powinny wyznaczać postulaty systemu aksjomatycznego. Rynkowi fun-damentaliści przekształcili aksjomatyczną, neutralną pod względem wartości teorię w ideologię, która wpłynęła na polityczne i handlowe zachowania w sposób przemożny i niebezpieczny. Jak wartości rynkowe przenikają na obszary z gruntu im obce - oto jeden z kluczowych problemów, którymi pragnę się w tej książce zająć. Wartości przyjmowane przez teorię ekonomiczną jako dane zawsze wiążą się z wyborami: taka ilość jednego towaru równa się takiej ilości innego. Idea głosząca, że niektóre wartości mogą być nienegocjowalne, jest nie uznawana albo, mówiąc ściślej, wartości takie są wykluczane z dziedziny ekonomii. Słowem uwzględnia się jedynie preferencje indywidualne, podczas gdy potrzeby zbiorowe są lekceważone. Oznacza to, że cały obszar problemów społecznych i politycznych zniknął z pola widzenia ekonomii teoretycznej. Jeśli można by przyznać rację argumentowi rynkowych fundamentalistów, że wspólnemu interesowi najlepiej służy nieskrępowane dążenie do zaspokojenia interesów indywidualnych, to sprawę przesądza fakt, że jest on wnioskiem opierającym się na lekceważeniu potrzeb zbiorowych. Badania doświadczalne procesu podejmowania decyzji wykazały, że nawet w zakresie upodobań jednostkowych 76 zachowania ludzi nie odpowiadają wymaganiom teorii ekonomicznej. Dowody wskazują, że zamiast charakteryzować się konsekwencją i stałością ludzkie preferencje różnicują się w zależności od tego, jaki kształt tym decyzyjnym problemom nadają ludzie. Na przykład już od czasów Bernoullego (ok. 1738) teoria ekonomiczna zakładała, że działacze gospodarczy oceniają swoje wyniki w kategoriach osiągni?teS° dzięki nim statusu majątkowego. W istocie przedsiębiorcom wyniki kojarzą się powszechnie z zyskami i stratami wiązanymi z jakimś punktem odniesienia. Co więcej, to zróżnicowanie formy preferencji odciska się głęboko na decyzjach: uczestnicy rynku, którzy podchodzą do wyników swej działalności w kategoriach dobrobytu, będą okazywać mniejszą niechęć do podejmowania ryzyka niż ci, którzy myślą w kategoriach strat1. Powiem więcej. Twierdzę, że ludzie zachowują się różnie w zależności od struktury odniesień, które biorą pod uwagę. Jeśli w wyborze struktury istnieje pewna konsekwencja, to między różnymi strukturami nie ma żadnej zależności, a często dzieli je dostrzegalny brak ciągłości. Mówię to na podstawie osobistego doświadczenia. Nierzadko miewałem uczucie, że kryję w sobie różne osobowości - jedną dla sfery biznesu, jedną odpowiedzialną za działania społeczne i jedną (albo więcej) do użytku prywatnego. Często role te ulegały przemieszaniu, co wprawiało mnie w ustawiczne zakłopotanie. Podjąłem świadomy wysiłek dla zintegrowania różnych aspektów swojej egzystencji i jestem szczęśliwy, że mogę zakomunikować o powodzeniu tego przedsięwzięcia. Mówiąc o szczęściu, nie rzucam stów na wiatr. Scalenie różnych niuansów własnej osobowości jest dla mnie źródłem wielkiej satysfakcji. Musze wszakże wyznać, że nie udałoby mi się tego dokonać, gdybym nadal pozostawał aktywnym uczestnikiem rynków finansowych. Zarządzanie pieniędzmi wymaga rzetelnego oddania się sprawie ich mnożenia i wszelkie Daniel Kahneman, Amos Tversky, Prospect theoty: Ań analysis ofdecisian under risk, „Econometrica", vol. 47 (1979), 262-291. 77 inne względy muszą być temu podporządkowane. W przeciwieństwie do innych form zatrudnienia zarządzanie spółką hedgingową może przynosić zarówno straty, jak zyski, i ani na chwilę nie należy tracić z oczu pilki, która jest w grze. Warto zauważyć, że wartości, jakimi kierowałem się w swych działaniach związanych z zarabianiem pieniędzy, są zbliżone do postulowanych przez teorię ekonomiczną. Były one pomocne w ostrożnym rozważaniu alternatyw, miały charakter raczej zasadniczy niż porządkowy1, były konsekwentne i zhierarchizowane, a wreszcie jednoznacznie ukierunkowane na zoptymalizowanie współczynnika ryzyka do zysku - nie wyłączając przyjęcia wyższego ryzyka w wypadkach, gdy ów współczynnik był korzystny. Kierując się osobistym doświadczeniem, jestem gotów dokonać uogólnienia, przyznając, że wartości propagowane przez teorię ekonomiczną w istocie wiążą się z działalnością gospodarczą w skali ogólnej, a z zachowaniami uczestników gry rynkowej - w szczególności. Uogólnienie to jest uzasadnione, ponieważ ci uczestnicy rynku, którzy tych warunków nie dotrzymają, zostaną wkrótce wykluczeni albo zepchnięci na margines wskutek ciśnienia konkurencji. I dlatego właśnie działalność ekonomiczna jest tylko jednym z przejawów ludzkiej egzystencji. Ma ona niewątpliwie bardzo duże znaczenie, ale istnieją jeszcze inne jej aspekty, których nie można lekceważyć. Dla celów doraźnych rozróżnię tu sfery ekonomiczną, polityczną, społeczną i indywidualną, nie zamierzam jednak przywiązywać do tych kategorii większego znaczenia. Nietrudno byłoby dorzucić jeszcze inne. Mógłbym na przykład wspomnieć o presji otoczenia, wpływie rodziny lub opinii publicznej; mógłbym też dokonać rozróżnienia na sferę religijną i świecką. Jest to ważny punkt. W przeciwieństwie do większości zarządców spółek, których interesują względne wyniki działalności, ja kierowałem się wynikami bezwzględnymi, według których byłem wynagradzany. Gonitwa za wynikami względnymi jest źródłem niestabilności rynków finansowych, czego nie dostrzega teoria ekonomiczna. 78 ku stwierdzeniu, że zachowanie ekonomiczne •est tylko jednym z rodzajów zachowania, a wartości, które teoria ekonomiczna przyjmuje za dane, są tylko odmianą wartości wyznawanych przez społeczeństwo. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób wartości związane z tymi sferami mogłyby zostać poddane rachunkowi różniczkowemu niczym Icrzywe obojętności. Jak wartości ekonomiczne mają się do tych pozostałych? Nie jest to pytanie, na które można udzielić ostatecznej i uniwersalnej odpowiedzi, poza stwierdzeniem, że same wartości ekonomiczne nie wystarczają dla podtrzymania społeczeństwa. Wartości te wyrażają tylko, ile indywidualny uczestnik rynku jest gotów zapłacić innemu w ramach swobodnej wymiany towarów. Wartości ekonomiczne implikują, że każdy uczestnik koncentruje się na zysku i dążąc do maksymalizacji swych dochodów, jest skłonny odrzucić wszelkie inne względy. Aczkolwiek ten opis może być stosowny do zachowań rynkowych, to muszą działać jakieś inne wartości, które wspierają społeczeństwo, a w istocie podtrzymują ludzkie życie. Cóż to są za wartości i jak je można pogodzić z wartościami rynkowymi? To właśnie pytanie zaprząta moją uwagę, a nawet więcej - ono mnie wprowadza w zakłopotanie. Studiowanie ekonomii to za mało, aby się z tym uporać - trzeba wyjść poza granice teorii tej nauki. Zamiast przyjmować wartości za dane, należy je rozpatrzyć w kategoriach zwrotności. Oznacza to, że różne wartości występują w różnych warunkach oraz że istnieje mechanizm dwukierunkowego sprzężenia zwrotnego, który je łączy z warunkami aktualnymi, tworząc w ten sposób jeden historyczny szlak. Musimy też wartości traktować jako omylne. Oznacza to, że wartości wyznawane w jakimś okresie historii mogą się w pewnym momencie okazać niewystarczające i niewłaściwe. Twierdzę, że wartości rynkowe nabrały znaczenia na obecnym etapie historii, a więc wstąpiły na drogę oddalającą się od wszystkiego, co właściwe i krzepiące. 79 Dla porządku muszę podkreślić, że jeśli pragniemy zastosować pojęcie zwrotności do wartości, jak też do oczekiwań, to musimy to uczynić w inny sposób. W wypadku oczekiwań wynik jest sprawdzianem stanu faktycznego, w wypadku wartości - nie. Chrześcijańscy męczennicy nie poniechali swej wiary, kiedy ich rzucono lwom na pożarcie. Zamiast mówić o funkcji poznawczej, będę prawdopodobnie potrzebował innej, bardziej emocjonalnej nazwy dla tego sprzężenia zwrotnego od rzeczywistości do procesu myślenia, ale jeszcze nie wiem, jak mogłaby ona brzmieć. Wrócę do tego w dalszej części książki. Rozdział 3 ZWROTNOŚĆ NA RYNKACH FINANSOWYCH Jak już powiedziano w poprzednim rozdziale, klasyczna teoria ekonomii została oparta na założeniu istnienia doskonałej wiedzy i na pojęciu równowagi. Pragnę tę analizę zbliżyć do rzeczywistości, przyznając, że uczestnicy transakcji na rynkach finansowych nie mogą w swym procesie podejmowania decyzji uniknąć błędu subiektywnego. Używam tu terminu „błąd" dla określenia elementu oceny, który się wkrada w oczekiwania uczestników rynku. Zadaniem każdego z nich jest włączyć dzisiejszą wartość w bieg zdarzeń w przyszłości, jednak ów bieg zależy od dzisiejszych wartości, które mu przypiszą wszyscy uczestnicy rynku razem wzięci. Dlatego właśnie uczestnicy rynku są zmuszeni polegać na elemencie osądu. Ważna cecha błędu polega na tym, że nie jest on absolutnie pasywny - wpływa na bieg zdarzeń, których ma być odbiciem. Ten czynny składnik jest nieobecny w pojęciu równowagi, którym posługuje się teoria ekonomii. Błąd subiektywnego odchylenia jest pojęciem trudnym w praktyce. Nie da się go dokładnie zmierzyć, ponieważ nie możemy wiedzieć, jak wyglądałby świat bez niego. Różni ludzie mają w swej pracy do czynienia z różnymi odchyleniami, ale uniknąć ich nie może nikt. Jest to aktualne nawet w nielicznych wypadkach, gdy uczestnik antycypuje przyszłość trafnie. Na szczęście istnieje w świecie zewnętrznym 81 pewna norma, która dostarcza wskazówki - choć nie pomiaru - na temat biędu odchylenia subiektywnego popełnianego przez uczestnika rynku. Jest to mianowicie współczesny bieg zdarzeń. Chociaż nie ma jakiejkolwiek rzeczywistości niezależnej od myślenia uczestników, to przecież taka, która jest od niej uzależniona - istnieje. Innymi stówy, istnieje następstwo dziejących się właśnie zdarzeń i sekwencja ta ma wpływ na błąd popełniany przez uczestników. Należy się spodziewać, że aktualny bieg zdarzeń różni się od oczekiwań uczestników i ta właśnie rozbieżność może być potraktowana tylko jako wskazówka, a nie jako precyzyjna miara, ponieważ w bieżących zdarzeniach już tkwią skutki błędów subiektywnych popełnianych przez uczestników. Zjawisko, które daje się częściowo obserwować, a częściowo tonie w nurcie zdarzeń, ma ograniczoną wartość jako instrument badania naukowego. Możemy teraz pojąć, dlaczego ekonomiści tak skwapliwie wykluczyli je ze swej dziedziny. Ja jednak uważam, że jest to klucz do zrozumienia rynków finansowych. Na bieg wydarzeń, w których uczestnicy rynku tak bardzo pragną wziąć udział, wpływają ceny rynkowe. Można je śledzić, ale one same jako takie nie dostarczają żadnej wiedzy na temat popełnianego przez uczestników błędu subiektywnego odchylenia. Aby go zidentyfikować, powinniśmy mieć jakąś inną wartość zmienną, która nie jest w żaden sposób skażona tym odchyleniem. Konwencjonalna interpretacja rynków finansowych podsuwa taką zmienną. Składa się ona ze wskaźników podstawowych, których odbiciem mają być ceny rynkowe. By nie komplikować wywodu, pozostanę przy rynku akcji. Spółki mają swoje zestawienia bilansowe oraz dochody; wypłacają także dywidendy. Ceny rynkowe powinny wyrażać powszechne oczekiwania związane z tymi podstawowymi wskaźnikami. Nie zgadzam się z taką interpretacją, choć stanowi ona doskonały punkt wyjścia do dociekań na temat popełnianego przez uczestników błędu odchylenia. 82 l Na użytek tego wywodu określę równowagę jako zgodność nladów uczestników ze wskaźnikami podstawowymi. Uwa-rn że współbrzmi to z tym samym pojęciem stosowanym teorii ekonomicznej. Podstawowe czynniki, które mają znaczenie, tkwią w przyszłości. To nie tegoroczne dochody, bilans i dywidendy mają znajdować odzwierciedlenie w giełdowych kursach akcji, lecz przyszły strumień zysków, dywidend i nominalnych wartości aktywów. Strumień ten nie jest wartością daną, a zatem nie stanowi elementu naszej wiedzy, lecz przedmiot prognoz. Rzeczą znamienną jest to, że przyszłość, kiedy wreszcie nadejdzie, będzie ulegała wpływowi tych poprzedzających ją prognoz. Prognozowanie znajduje wyraz w giełdowych kursach akcji, te zaś różnymi sposobami wpływają na wskaźniki podstawowe. Podobne rozumowanie dotyczy walut, kredytów i towarów, o czym będzie mowa dalej. (Dla uproszczenia początkowo koncentruję się na rynku akcji). Spółka może podwyższyć kapitał poprzez sprzedaż akcji, a ceny tej sprzedaży wpłyną na dochód przypadający na jedną akcję. Cena akcji ma również wpływ na warunki, na których spółka może zaciągać pożyczki. Spółka może również działać motywuj ąco na swój zarząd poprzez emisję opcji giełdowych. Istnieją jeszcze inne sposoby, którymi wyrażający się kursem akcji wizerunek spółki może wpłynąć na majątek firmy. Kiedykolwiek to następuje, pojawia się możliwość dwustronnego, zwrotnego współoddziaływania, a równowaga staje się pojęciem zwodniczym, ponieważ wskaźniki podstawowe (dochody, bilans, dywidendy) przestają się składać na niezależną zmienną, z którą miałby korespondować giełdowy kurs akcji. Równowaga zaczyna być ruchomym celem, a zwrotne współoddziaływanie może ją uczynić złudną bez reszty, jeśli zmiany giełdowych kursów akcji pchną wskaźniki podstawowe w tym samym kierunku, w którym podąża kapitał akcyjny. Przyszłość, którą uczestnicy gry rynkowej usilnie pragną przewidzieć, tworzą przede wszystkim giełdowe kursy akcji, a nie wskaźniki podstawowe. Te ostatnie znaczą tylko tyle, na ile mogą wpłynąć na kursy giełdowe. Gdy zaś kursy 83 giełdowe wejdą na drogę oddziaływania na wskaźniljj podstawowe, może zostać uruchomiony proces samowzrnac. niający, który zarówno giełdowe kursy akcyjne, jak elementy podstawowe, odsunie całkiem daleko od tego, co miałoby oznaczać konwencjonalną równowagę. To usprawiedliwiałoby zgodne z trendem zachowania, które zawiodą rynljj finansowe na teren zwany przeze mnie „obszarem dalece nie zrównoważonym". W końcu rozbieżność miedzy wyobrażeniem i rzeczywistością, oczekiwaniami i wynikiem z pewnością się nie utrzyma, a proces ulegnie odwróceniu. Ważne jest uświadomienie sobie, że owe zgodne z trendem zachowania niekoniecznie są irracjonalne. Inwestorzy, podobnie jak niektóre gatunki zwierząt, mają swoje uzasadnione powody, aby poruszać się w stadzie. Jedynie na zakrętach bezmyślni konformiści zarobią trochę siniaków, ale jeśli będą dostatecznie czujni, prawdopodobnie przetrwają. Z podobnych przyczyn na stratowanie przez stado narażają się samotni inwestorzy, którzy wiążą swoje losy z analizą fundamentalną1. Tylko sporadycznie zdarza się, że cena akcji indywidualnej spółki wpływa na wskaźniki podstawowe tej samej spółki na podobieństwo psa kręcącego się za własnym ogonem. Aby dostrzec zwrotne współoddziaływanie, które jawi się nie jako wyjątek, lecz jako zasada, musimy objąć spojrzeniem szerszy obraz. Na przykład przemieszczanie się pieniądza ma skłonność do samoinstytucjonalizacji; ekspansja i kurczenie się kredytów zmierzają ku cykliczności. Procesy samowzmacniania - choć w ostatecznym rozrachunku samozniszczenia - są dla rynków finansowych charakterystyczne, choć niezbyt często można je wystarczająco udokumentować. Dla ilustracji posłużę się jednym szczególnym przypadkiem zaczerpniętym z Alchemii finansów - tak zwanego boomu konglomeratów, który osiągnął swój szczyt w końcu Analiza fundamentalna ocenia spółki giełdowe, opierając się na wskaźnikach bilansowych, takich jak np. dochód, stosunek ceny do zysku, bilans, dywidendy (przyp. red.). 84 i t 60. W tym czasie inwestorzy chętnie godzili się łacić ceny wielokrotnie przekraczające zyski za spółki, P których szybko rosty dochody w przeliczeniu na akcję. rren właśnie wzgląd, wzrost zysków, zamajaczył w umysłach inwestorów silniej niż inne tak zwane wskaźniki podstawowe, takie jak dywidendy czy stan bilansu, inwestorzy zaś nie potępiali w czambuł sposobu, w jaki ten wzrost był osiągnięty. Niektórym spółkom udawało się ten błąd odchylenia subiektywnego wykorzystać. Konglomeraty były na ogół stosującymi najwyższy poziom technologiczny spółkami zbrojeniowymi, które w niedawnej przeszłości cieszyły się szybkim wzrostem dochodów i odpowiednio wysokimi wskaźnikami ceny do zysku. Postanowiły one wykorzystać wysokie notowania swych akcji na giełdzie do przejmowania innych spółek, których akcje były sprzedawne za cenę o niższym wskaźniku do zysków, co łącznie dawało wyższy zysk liczony na jedną akcję. Inwestorzy pozytywnie oceniali wzrost dochodów i wydatnie podbijali wartość akcji, co umożliwiało spółkom podtrzymywanie tego procesu. Wkrótce pojawiło się wielu naśladowców. Nawet spółki, które rozpoczynały od niskiego wskaźnika ceny do zysku, mogły doprowadzić do jego zwiększenia, ogłaszając jedynie swój zamiar przekształcenia się w konglomerat. Boom został uruchomiony. Początkowo dokonywano merytorycznej oceny każdej spółki z osobna, jednak z biegiem czasu konglomeraty zaczęto rozpoznawać jako grupę. Pojawiła się nowa odmiana inwestorów, tak zwani rewolwerowcy - przebojowi zarządcy spółek o wysokim ryzyku, którzy stworzyli szczególne powiązania z zarządami konglomeratów. Powstała między nimi sieć bezpośrednich połączeń, a konglomeraty nauczyły się operować giełdowymi kursami własnych akcji, jak również swymi dochodami. Kapitał rósł, ale niebawem rzeczywistość przestała dorastać do oczekiwań. Dla podtrzymywania tempa wzrostu trzeba było dokonywać coraz intensywniejszych zakupów, aż 85 w końcu osiągnięto granice możliwości. Kulminacyjny^ wydarzeniem była dokonana przez Saula Steinberga próba przejęcia Chemical Banku. Spotkało się to ze sprzeciwem środowiska finansistów, które udaremniło tę transakcję. Kiedy giełdowe kursy zaczęły spadać, bessa stała się pożywką dla samej siebie. Wewnętrzne problemy, które w okresie szybkiego zewnętrznego wzrostu odsuwane były w cień, teraz zaczęły wychodzić na światło dzienne. Rachunki strat i zysków zaskakiwały nieprzyjemnymi niespodziankami. Inwestorzy wyzbyli się złudzeń i po oszałamiającym okresie opartego na przejęciach sukcesu niewielu dyrektorów miało ochotę brać na swe barki ciężar prowadzenia swych spółek. Sytuację pogorszyła jeszcze recesja i wiele konglomeratów o wybujałych ambicjach dosłownie się rozpadło. Inwestorzy gotowi już byli uwierzyć w najgorsze i w pewnych przypadkach to najgorsze nadchodziło. W innych jednak rzeczywistość okazała się lepsza od oczekiwań i ostatecznie sytuacja się ustabilizowała, a ocalałe spółki, często pod nowymi zarządami, z wolna wydobywały się spod zgliszczy1. Posługując się boomem konglomeratów jako paradygmatem, obmyśliłem idealny typ sekwencji hossy-bessy. Początkiem jej jest powszechnie popełniany błąd subiektywnego odchylenia oraz dominujący trend. W wypadku boomu konglomeratów powszechnym błędem było pragnienie szybkiego wzrostu dochodów przypadających na jedną akcję, bez zwracania większej uwagi na sposób osiągnięcia tego celu; powszechnym zaś trendem była zdolność spółek do generowania wysokiego przyrostu dochodów przypadających na jedną akcję przez posługiwanie się ich (spółek) akcjami do przejmowania innych spółek sprzedawanych po cenie stanowiącej niższą wielokrotność zysku. W początkowym (1) stadium trend nie jest jeszcze rozpoznany. Dalej Alchemia finansów, s. 57. 86 astępuje okres przyspieszenia (2), kiedy trend jest już widoczny i wzmocniony przez dominujący błąd odchylenia. Etap sprawdzania (3) może nastąpić wówczas, gdy ceny doznają zahamowania. Jeśli błąd odchylenia i trend są podtrzymywane, to oba te czynniki jawią się jako silniejsze niż kiedykolwiek (4). Następnie przychodzi chwila prawdy (5), kiedy rzeczywistość nie może już dłużej podtrzymywać wygórowanych oczekiwań, i okres schyłku (6), w którym ludzie nadal prowadzą tę grę, choć już w nią nie wierzą. Ostatecznie dochodzi do punktu przecięcia się krzywych (7), kiedy trend słabnie, a odchylenie zostało odwrócone, co prowadzi do katastrofalnego przyspieszenia w przeciwnym kierunku (8), zwanego potocznie krachem. Pokazuje to rysunek 1. Przedstawia on przypadek idealny, choć wykresy różnych konglomeratów w dużym stopniu to potwierdzają. Nie każdy proces hossy-bessy przebiega według takiego samego schematu. W „Alchemii finansów" opisałem inny idealny przypadek, w którym wahania są bardziej symetryczne. Jest to typowe dla rynków walutowych, gdzie te fluktuacje są mniej lub bardziej odwracalne. Rysunek l giełdowe kursy akcji Lf dochód przypadający na jedną akcję T-----T 3 Czas W rzeczywistości różne zwrotne procesy wzajemnie na siebie oddziaływają, tworząc schemat dziwaczny i jedyny w swoim rodzaju. Nagłe załamanie się zaufania do dalekowschodnich rynków finansowych w 1997 roku, które zmieniło wskaźniki podstawowe w całej Azji, a nawet i w reszcie świata, jest tu przykładem typowym (który analizuję dalej). W opisanym wyżej idealnym przypadku nic nie jest ostateczne. Poszczególne stadia mogą mieć różną częstotliwość i czas trwania. Sekwencją zróżnicowanych etapów zdaje się kierować pewna logika, byłoby bowiem dziwne, gdyby moment przyspieszenia nastąpił po stadium prawdy albo punkt przecięcia się krzywych - przed momentem prawdy. Ale proces ten może się w każdej chwili przerwać albo też nigdy nie rozpocząć. Powstaje on wskutek obustronnego samowzmacniającego się oddziaływania miedzy błędem odchylenia subiektywnego a trendem, między zapatrywaniem a rzeczywistością. W niejednym wypadku sprzężeniowy mechanizm zwrotności ma charakter raczej samokorygujący niż samowzmacniający. Pełnowymiarowy cykl hossy-bessy jest bardziej wyjątkiem niż regułą, tymczasem zwrotność - czy to samowzmacniająca, czy samo-korygująca - jest regułą, czego powszechna opinia nie dostrzega. Na przykład element zwrotności występuje w obecnym boomie akcji Internetu. Popularność Internetu oraz zainteresowanie jego akcjami wzajemnie się wzmacniają. Podobne powiązanie występuje między dochodami przedsiębiorstw a stosowaniem prawa poboru nowych akcji w ramach wynagradzania zarządu. Najsilniej występuje to w sektorze bankowym. W rzeczy samej zrozumienie rynków finansowych, pojęcia zwrotności, ma o wiele większy sens niż drążenie pojęcia równowagi. Jednakowoż to ostatnie ma swoje zastosowania. W istocie - jak się już o tym przekonaliśmy - niełatwo byłoby właściwie wyjaśnić mechanizm sprzężenia zwrotnoś-ciowego bez odwołania się do pojęcia równowagi. Jest ona, podobnie jak wskaźniki podstawowe, owocnym błędem. Ostatecznie niewiele moglibyśmy powiedzieć o błędzie odchylenia subiektywnego uczestników rynku bez wprowadzenia wskaźników podstawowych, choćbym nawet twierdził, że na tak zwane wskaźniki podstawowe mogą wpływać biedy odchylenia popełniane przez uczestników. Wykres boomu konglomeratów nie miałby większego sensu bez krzywej oznaczającej dochody przypadające na jedną akcję (co jest typowym „wskaźnikiem podstawowym"), nawet jeśli wpływają na nie kursy giełdowe. Czym jest więc równowaga? Określam ją jako stan, w którym zachodzi zgodność oczekiwań z wynikami. Równowaga na rynkach finansowych jest nieosiągalna, można jednak ustalić, czy przeważający trend się do niej zbliża, czy oddala. Wiedza taka oznacza duży krok w kierunku zrozumienia problemu. Jeśli potrafimy określić przeważający trend oraz rozbieżność miedzy oczekiwaniami i wynikami, pozwoli to nam przewidzieć, czy ów trend skłania się ku równowadze, czy od niej odbiega. Nie jest to łatwe do przeprowadzenia i nie można tego uczynić w sposób naukowy, aczkolwiek stwierdziłem, że pomocne może być przyjęcie Popperowskiej teorii metody naukowej. Postąpiłem tak, ustalając pewną hipotezę (albo prościej - tezę) jako podstawę moich oczekiwań i konfrontując ją z biegiem wydarzeń w przyszłości. W czasach mojej aktywności w dziedzinie operacji pieniężnych ogarniała mnie szczególna ekscytacja, ilekroć zwęszyłem początek samowzmacniającego, choć w istocie autodestrukcyjnego procesu. Zaczynała mi cieknąć ślina niczym psu Pawiowa. To, co się mówi o ekonomistach, że mianowicie na trzy ostatnie recesje przewidzieli dziesięć, można odnieść do mnie w związku z cyklem hossy-bessy. Myliłem się w większości wypadków, ponieważ nie każda sytuacja pasuje do struktury tezy zwrot-nościowej, jednak kilka przypadków, kiedy miałem rację, sprawiło, że wysiłek się opłacił, ponieważ potencjał zysku był znacznie większy niż w sytuacjach bliskich równowagi. To jest właśnie przyczyna, dla której pracowałem jako 89 zarządca funduszu. Wymagało to wyobraźni, wyczucia i niezłomnie krytycznej postawy. Jeden szczególny przykład udokumentowałem w Alchemii finansów - funduszów inwestujących w nieruchomości (RE-IT - real estate investment trusts) w początku lat 70. Był on szczególny z wielu względów. Opublikowałem opinie eksperta giełdowego, która przepowiadała proces hossy-bessy, a następnie scenariusz ten rozegrał się, niczym grecki dramat, ściśle według prognozy. Uczestniczyłem w nim jako jeden z głównych graczy, ponieważ w pełni skorzystałem zarówno z hossy, jak bessy. Przekonany przez własną analizę, że większość REITs zbankrutuje, utrzymywałem sprzedaż akcji przy grze na zniżkę, kończąc na ponad 100% zysku z mojej krótkiej pozycji - co pozornie wydaje się dokonaniem niewiarygodnym. Nawet wówczas, kiedy moje tezy okazywały się fałszywe, często potrafiłem wycofać się z zyskiem, ponieważ krytyczna postawa pozwalała mi jako pierwszemu dostrzec skazy na moich założeniach. Kiedy wpadałem na trop, postępowałem według zasady: najpierw inwestować, a potem - inwigilować. Jeśli teza wykazywała pozory prawdopodobieństwa, dawało mi to zazwyczaj szansę na zawrócenie z drogi z jakimś zyskiem, ponieważ znajdowali się inni ludzie, którzy byli gotowi w to uwierzyć. Rozpoznanie błędu mojej tezy dawało mi poczucie bezpieczeństwa; niewiedza na temat ukrytych słabości utrzymywała mnie w stanie ustawicznej czujności, ponieważ głęboko wierzyłem, że każda teza musi być immanentnie wadliwa. Opierając się na własnym doświadczeniu, sformułowałem dość interesującą hipotezę na temat rynku akcji: założyłem, że rynek akcji przyswaja sobie Popperowską metodę naukową w sposób bardzo zbliżony do mojego, z tą tylko różnicą, że czyni to nieświadomie. Inaczej mówiąc, przyjmuje jakąś tezę i poddaje ją próbie; gdy kończy się to niepowodzeniem, a zazwyczaj tak jest, próbuje innej tezy. W ten sposób powstają wahania rynkowe. Proces ten zachodzi na płaszczyznach o różnym znaczeniu, a powstające w ten sposób 90 schematy mają charakter powtarzalny, przypominając tym bardzo fraktale Mandelbrota1. Założenie przyjmowane przez rynek jest zazwyczaj trywialne; może być niczym więcej niż twierdzeniem, że ceny jakichś spółek, grup lub całych rynków powinny pójść w górę lub w dół. W takich wypadkach, zanim uczestnik zdoła zrozumieć, dlaczego rynek przyswoił sobie jakąś tezę, jest już za późno - teza przestaje być aktualna. O wiele lepiej jest przewidywać fluktuacje poprzez badanie rynkowych schematów. Tym właśnie zajmują się analitycy techniczni. Nigdy zbytnio się tym nie interesowałem; wolałem poczekać na tezę niebanalną, to znaczy zwrotną. Oczywiście rynek zaczynał dawać jej wyraz, zanim potrafiłem taką tezę sformułować, a mimo to nikt mnie w tej dziedzinie nie był w stanie wyprzedzić. Takie historyczne, zwrotne tezy pojawiały się tylko sporadycznie, przedzielone długimi przerwami, podczas których lepiej by było dla mnie, gdybym nic nie robił. Wątpię, czy zdołałbym jeszcze sprostać konkurencji w rozpoznawaniu poważniejszych historycznych tez, ponieważ uczestnicy rynku stali się dziś świadomi potencjału kryjącego się w zwrotności. Nastąpiło, na przykład, zauważalne przesunięcie od analizy fundamentalnej ku analizie technicznej. Gdy maleje wiara uczestników w wagę wskaźników podstawowych, znaczenia nabierają analizy techniczne. Kryje to w sobie pewne implikacje w odniesieniu do stabilności rynków, zanim jednak się tym zajmę, muszę dokonać pewnego rozróżnienia, które odgrywa zasadniczą rolę w moim systemie pojęciowym. Pragnę odróżnić warunki bliskie równowagi od warunków od niej dalekich. Terminy te zapożyczyłem od teorii chaosu, z którą podejście do problemu ma pewne powinowactwa. W warunkach bliskich równowagi rynek posługuje się tak banalnymi założeniami, że ruch zwiększający dystans od Pojawiające się wciąż na nowo struktury, w których nieregularne konfiguracje powtarzają się we wszystkich proporcjach. 91 stanu równowagi może wywołać kontrposunięcie, które cofnie ceny w kierunku poziomu, z którego startowały. Fluktuacje te przypominają wirowe falowanie wody w basenie kąpielowym. W przeciwieństwie do tego, jeśli zdoła się ustalić założenie zwrotne, będzie ono wpływać nie tylko na ceny, ale również na wskaźniki podstawowe, a zmiana kierunku nie zaowocuje powrotem do punktu wyjścia. Będzie to bardziej przypominało sztormową falę albo lawinę. Pełne sekwencje hos-sy-bessy przenikają obszar daleki od równowagi. To właśnie nadaje im historyczne znaczenie. Gdzie leży linia demar-kacyjna? Próg dynamicznej nierównowagi zostaje przekroczony wówczas, gdy trend obowiązujący w świecie rzeczywistym popada w uzależnienie od subiektywizmu dominującego w umysłach uczestników - i na odwrót. Zarówno trend, jak subiektywizm rozwijają się następnie w stopniu większym, niż by to było możliwe, gdyby nie istniało podwójnie sprzężone zwrotne połączenie. Na przykład w latach 90. entuzjazm międzynarodowych inwestorów i bankierów dla azjatyckich akcji i kapitałów wywoływał krajowe hossy, podsycane przez wysokie wyceny i łatwe kredyty. Hossy te przyspieszyły tempo wzrostu w tamtym rejonie i podniosły poziom wycen, co z kolei uprawomocniło napływ kapitału z zagranicy i było dalszym bodźcem tego napływu. (W owej beczce miodu była jednak łyżka dziegciu: hossa ta nie mogłaby się rozwinąć aż do tego stopnia, gdyby nie sztuczne podtrzymywanie dolara, które pozwoliło tym krajom utrzymywać deficyt handlowy dłużej, niż powinny. Więcej na ten temat w dalszej części książki). Sam dominujący subiektywizm to za mało. Musi on znaleźć sposób, aby się uprawomocnić poprzez ustalenie się lub wzmocnienie trendu dominującego w świecie rzeczywistym. Zdaję sobie sprawę, że mój wniosek, który właśnie wyciągam, jest tautologią: kiedy działa podwójne sprzężenie zwrotne, możemy mówić o nierównowadze dynamicznej. Jednak taka konkluzja jest warta zachodu - myślenie 92 uczestników jest zawsze obarczone błędem subiektywizmu, nie zawsze przekłada się na sekwencję hossy-bessy. Na przykład boom konglomeratów mógłby zostać przerwany, gdyby inwestorzy uświadomili sobie, że ich koncepcja \vzrostu zysków w przeliczeniu na akcję uległa skażeniu i chwilą, gdy tylko spółki zaczęły ją wykorzystywać. Boom azjatycki mógłby zostać przerwany, gdyby inwestorzy i kredytobiorcy zdali sobie sprawę z tego, że choć przypływy kapitału do tego regionu i deficyty rachunku bieżącego finansowały „inwestycje produkcyjne", to inwestycje te pozostawały „produkcyjnymi" tylko dopóty, dopóki było możliwe podtrzymywanie dopływu kapitału. Na tym sprawa się nie kończy. A co się dzieje, kiedy uczestnicy rynku rozpoznali zwrotne połączenie między wskaźnikami podstawowymi a wycenami? To również może się stać źródłem niestabilności; może prowadzić do przesunięcia akcentu na tak zwane czynniki techniczne z uszczerbkiem dla wskaźników podstawowych oraz zrodzić zgodną z trendem spekulację na giełdzie. Jak można ochronić stabilność? Tylko poprzez nieprzerwane poleganie na tak zwanych elementach podstawowych, mimo że są one uwarunkowane naszymi wycenami. Można to osiągnąć dzięki niewiedzy. Jeśli uczestnicy rynku są nieświadomi istnienia zjawiska zwrotności, rynki zachowają stabilność tak długo, aż jakiś zator uniemożliwi rozwijanie się procesu hossy-bessy. Jak jednak można chronić stabilność, gdy uczestnicy rynku stają się świadomi zwrotności? Odpowiedź brzmi, że nie mogą tego uczynić sami tylko uczestnicy rynku - ochrona stabilności musi się stać celem polityki państwa. Widać wyraźnie, że samo pojęcie zwrotności ma charakter zwrotny. Teoria ekonomiczna - lekceważąc zwrotność i kładąc nacisk na ważność wskaźników podstawowych - ostatecznie poparła tendencję dążącą w kierunku stanu równowagi. W przeciwieństwie do tego moje rozumowanie prowadzi do wniosku, że rynków nie można zostawić samym sobie. Świadomość zwrotności tylko sprzyja niestabilności, jeśli w tym samym stopniu nie uświadamiają jej sobie 93 Rozdział 4 ZWROTNOŚĆ W HISTORII Rynki finansowe rozpatruje w kategoriach procesu historycznego. Jestem również przekonany, że moja interpretacja odnosi się w pewnym stopniu do historii w sensie ogólnym - przez co rozumień nie tylko historie ludzkiej rasy, ale również wszystkie rodzaje ludzkiego współoddziaływania. Ludzie działają, opierając się na niedoskonałym zrozumieniu, a ich wzajemne oddziaływanie ma charakter zwrotny. Jak już o tym wspomniałem wcześniej, bieg zdarzeń można podzielić na dwie kategorie: rutynowe, codzienne wydarzenia, które nie powodują zmian w postrzeganiu, oraz jedyne w swoim rodzaju wydarzenia historyczne, które wpływają na błąd subiektywizmu uczestników, prowadząc do dalszych zmian w istniejących warunkach. Rozróżnienie to ma charakter tautologiczny, ale jest pożyteczne. Zdarzenia pierwszego rodzaju są podatne na analizę równowagową, drugiego zaś - nie; można je pojmować tylko jako część procesu historycznego. W wydarzeniach codziennych ani funkcja uczestnicząca, ani poznawcza nie podlegają jakimkolwiek istotnym zmianom. W wypadku wyjątkowych procesów historycznych obie funkcje są czynne jednocześnie w taki sposób, że ani poglądy uczestników, ani sytuacja, do której się odnoszą, nie pozostają bez zmian. To właśnie uzasadnia nadanie tym procesom miana historycznych. Proces historyczny jest w moim rozumieniu zjawiskiem otwartym. Kiedy w jakiejś sytuacji występują myślący 95 uczestnicy, bieg zdarzeń nie prowadzi bezpośrednio od jednego układu faktów do drugiego, lecz raczej łączy fakty z postrzeżeniami i na odwrót - na wzór splotu sznurowadeł. Jednak historia jest sznurowadłem bardzo szczególnym. Każda strona buta zbudowana jest z innego tworzywa; i tylko jedna jest rzeczywiście materialna - druga składa się z idei uczestników. Oba boki do siebie nie pasują, a dzieląca je rozbieżność określa kształt wydarzeń, które je ze sobą wiążą. Węzły już zasupłane mają określoną postać, ale przyszłość pozostaje otwarta. Jest to bardzo odmienne od zjawisk naturalnych, w odniesieniu do których można stosować uniwersalnie ważne prawa dla wyjaśniania przeszłości i prognozowania przyszłości. Trzeba tu przyznać, że teoria splotu sznurowadeł w odniesieniu do historii wprowadza miedzy nasze myślenie a rzeczywistość elementy dialektyki. Można to interpretować jako syntezę Heglowskiej dialektyki idei i Marksowskiego materializmu dialektycznego. Hegel zaproponował dialek-tykę idei, która ostatecznie prowadzi do końca historii - do wolności. Marks zaś, a dokładniej Engels, przedstawił antytezę, twierdząc, że panujące warunki oraz stosunki produkcji wyznaczają ideologiczną nadbudowę. Teorię splotu sznurowadeł można uważać za syntezę. Zamiast niezależnego od siebie, dialektycznego w charakterze rozwoju zarówno myśli, jak uwarunkowań - między tymi elementami istnieje wzajemne oddziaływanie, które jest źródłem procesu dialektycznego. Jedynym powodem, dla którego nie eksponuję tu zbytnio terminu „dialektyka", jest moja niechęć do brania na swe barki nadmiernego bagażu, który się z tym pojęciem kojarzy. Ostatecznie Marks zaproponował deterministyczną koncepcję historii, która nie ma nic wspólnego z moją postawą. Współoddziaływanie między tym, co materialne, a tym, co idealne, jest ciekawe właśnie dlatego, że elementy te ani nie są ze sobą zgodne, ani się też wzajemnie nie określają. Ten brak zgodności sprawia, że subiektywizm uczestników staje się siłą sprawczą w procesie historycznym. Będące dziełem uczestników pomyłki, mylne interpretacje, 96 hybione koncepcje odgrywają w biegu historycznych zdarzeń taką samą role, jak genetyczne mutacje w nurcie nrocesów biologicznych: tworzą historię. Hossa-bessa Twierdze, że proces hossy-bessy w takim samym stopniu jak do rynków finansowych odnosi się do historii w rozumieniu ogólnym. Nie trzeba dodawać, że nie jest to jedyny kierunek, który może przyjąć historia. Jest również możliwe, że dominujący błąd subiektywizmu i podstawowy trend mają od początku charakter samokorygujący, tak że proces hossy-bessy nawet nie zostaje uruchomiony. Błąd subiektywizmu może też być skorygowany w początkowym okresie. Proces samokorygujący jest mniej dramatyczny, choć częstszy. Większość procesów historycznych w ogóle nie przybiera jakiegoś regularnego kształtu i nie układa się w wyrazisty schemat. Dzieje się tak, ponieważ rzeczywistość jest nieskończenie złożona, a każdy proces, który możemy wyodrębnić w celach badawczych, współdziała z niezliczoną ilością innych procesów. Proces hossy-bessy nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ jest mostem łączącym warunki bliskie równowagi z oddalonymi od niej. Dla wykazania obecności tego procesu w historii mogę się posłużyć konkretnym przykładem - powstaniem i upadkiem systemu radzieckiego. Kiedy włączyłem się aktywnie w końcową fazę tego procesu, w moim postępowaniu kierowałem się teorią historii, którą tu wykładam. Wypracowałem interpretację hossy-bessy opublikowaną w roku 1990 w Opening the Soviet System. Powiedziałem tam, co następuje: „Popełniony na początku błąd i przyjęty trend doprowadziły do powstania społeczeństwa zamkniętego. Istniał wzajemnie wzmacniający się związek między surowością dogmatu i nieustępliwością społecznych uwarunkowań. 97 W ciągu kilku ostatnich lat rządów Stalina system ten sięgnął zenitu. Był on wszechogarniający - obejmował ksztajt rządu, system gospodarczy, geograficzne imperium oraz ideologie. Był to system wszechstronny, odizolowany 0 co ^° konsekwencją Wielkiego Kryzysu oraz zkwitu ekonomii Keynesowskiej. Marksizm mimo eks-esów stalinizmu wegetował nadal, choć obecnie, po upadku svsternu radzieckiego, jest już niemal w zupełnym zaniku. \V moich czasach studenckich, w początkach lat pięćdziesiątych, leseferyzm spotykał się z jeszcze większym sprzeciwem niż interwencjonizm państwowy w dzisiejszej ekonomii. Idea jego ewentualnego powrotu na scenę wydawała się niewyobrażalna. Sądzę, że odrodzenie się fundamentalizmu rynkowego można tłumaczyć jedynie wiarą w jakieś właściwości magiczne („niewidzialna ręka"), co jest nawet ważniejsze niż postawy naukowe. Nie na próżno prezydent Reagan mówił o „magii rynku". Główną cechą fundamentalistycznych przekonań jest to, że opierają się one na dokonywaniu wyboru opinii według zasady albo-albo. Jeśli jakaś propozycja jest zła, do miana właściwej rości sobie pretensje jej przeciwieństwo. Ta logiczna niespójność stanowi sedno fundamentalizmu rynkowego. Ingerencja państwa w gospodarkę zawsze przynosiła jakieś ujemne skutki. Odnosi się to nie tylko do planowania centralnego, ale również do państwa opiekuńczego i do Keynesowskiego sterowania popytem. Poczyniwszy to banalne spostrzeżenie, funda-mentaliści rynkowi przeskakują do całkowicie wyzutego z logiki wniosku: jeśli interwencjonizm państwowy jest wadliwy, to doskonały powinien być wolny rynek. A zatem państwu należy zakazać wtrącania się do gospodarki. Nielogiczność tego argumentu jest chyba oczywista. Trzeba uczciwie przyznać, że argumenty za istnieniem nie kontrolowanych rynków rzadko są formułowane w tak obcesowy sposób. Wręcz przeciwnie - tacy ludzie jak Milton Friedman przedstawiają obszerne zestawienia statystyczne, a teoretycy racjonalnych oczekiwań wprzęgają do swych rozważań arkana matematyki. Słyszałem, że niektórzy z nich do swych modeli włączyli asymetryczne i niedoskonałe informacje, choć ich nieustającym celem w tej drodze przez 169 mękę pozostawało ustalenie warunków doskonałości, czvr - równowagi. Przypomina mi to dyskusję prowadzoną prze średniowiecznych teologów na temat ilości aniołów, które mogą tańczyć na ostrzu szpilki. Fundamentalizm rynkowy odgrywa istotną rolę w świato-wym systemie kapitalistycznym. Dostarcza on ideologii która nie tylko jest bodźcem dla wielu najwybitniejszych uczestników rynku, ale także napędza politykę. Obecność tej ideologii uprawnia nas do mówienia o istnieniu reżimu kapitalistycznego. Dominacja fundamentalizmu rynkowego rozpoczęła się około roku 1980, kiedy to mniej więcej równocześnie do władzy doszli Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Trend podstawowy - międzynarodowa konkurencja o kapitał - narodził się wcześniej, wraz z dwoma kryzysami naftowymi w latach siedemdziesiątych i ustaleniem się rynku off-shore market w walutach europejskich. Od tego czasu błąd subiektywny i trend podstawowy wzajemnie się wzmacniały. Jest to bogaty proces o wielu trudnych do wyodrębnienia aspektach. Triumf kapitalizmu Rośnie liczba i rozmiary spółek będących obiektem publicznych transakcji, a zyski budzą coraz większy niepokój udziałowców. Zarządcy są zatroskani o rynek dla swych akcji w tym samym stopniu co o rynek dla swych produktów. Jeśli stają przed wyborem - to sygnały z rynków finansowych są dla nich ważniejsze niż wieści z rynków towarowych: menedżerowie z ochotą pozbędą się filii czy sprzedadzą całą firmę, jeśli to podniesie wartość udziałowca; raczej maksymalizują zysk niż udział w rynku. Zarządcy muszą albo przejmować, albo być przejmowani na coraz bardziej integrującym się światowym rynku; w każdym wypadku potrzebna jest im wysoka cena ich akcji. Ich osobiste dochody są również coraz silniej zwią- 170 ne z ceną ich akcji. Zmiana ta jest szczególnie wyraźna sektorze bankowym, który podlega szybkiej konsolidacji. Akcje bankowe są sprzedawane za cenę kilkakrotnie przewyższającą wartość księgową, jednak zarządcy, pomni swych opcji giełdowych, nie przerywają ponownego zakupu akcji, zmniejszając liczbę udziałów przewyższających i zwiększających wartość rynkową akcji. Działalność związana z fuzjami i przejęciami osiąga niespotykany dotąd poziom, kiedy przemysły łączą się na płaszczyźnie światowej. Ponadpaństwowe transakcje stały się codziennością. Ustanowienie wspólnej waluty w Europie było potężnym bodźcem dla obejmującej ten kontynent konsolidacji. To przegrupowanie firm przebiega szybciej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Zaczynają się zarysowywać światowe monopole i oligopole. Na świecie pozostały już tylko cztery większe firmy rewizyjne; podobna, choć nie aż tak silna koncentracja dokonuje się w zakresie innych funkcji finansowych. Microsoft i Intel są już o krok od monopoli w skali światowej. W tym samym czasie rośnie liczba akcjonariuszy, a względna ważność posiadania akcji w dorobku gospodarstwa domowego wzrasta w przyspieszonym tempie. Wszystko to dzieje się na tle nieprzerwanej i szybkiej zwyżki kursów akcji. Do sierpnia 1998 roku ostatnie większe załamanie rynku zwyżkującego, który wystartował w początkach lat osiemdziesiątych, nastąpiło w roku 1987, a indeks S&P (Standard and Poor) wzrósł od tamtego czasu o ponad 350%. W Niemczech od września 1992 r. rynek rozrósł się o 297%. Wzrost aktywności gospodarczej był spokojniejszy, ale nieprzerwany. Skupianie się na dochodowości doprowadziło do zmniejszania zatrudnienia i wzrostu produkcji na jednego zatrudnionego, podczas gdy szybki rozwój technologii przyczyniał się do zwiększenia wydajności. Proces globalizacji i wykorzystywanie źródeł tańszej siły roboczej obniżały koszty produkcji, a stopa procentowa od początku lat osiemdziesiątych wykazywała tendencję spadkową, przyczyniając się do wzrostu kursów akcji. 171 Upowszechnienie się posiadania akcji za pośrednictwem funduszy wzajemnych stworzyło dwa potencjalne źródj niestabilności, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Pier\\, szym z nich jest tak zwany „efekt dobrobytu". 38% majątkó^ gospodarstw domowych i 56% funduszy emerytalnym inwestowanych jest w akcje. Udziałowcy mają wysokie zysk; rachunkowe, czują się bogaci, a ich skłonność do oszczędza-nią zostaje zredukowana do wielkości śladowej, co jest uwidocznione na rysunku 2. Wykres pokazuje, że osobiste oszczędności gospodarstw domowych jako procent dochodów po opodatkowaniu spadły obecnie do wielkości 0,1 z 13% w roku 1975. Gdyby nieprzerwany spadek notowany był na rynku akcji, uczucia akcjonariuszy uległyby odwróceniu, przyczyniając się do recesji i wzmacniając spadek aktywności rynkowej. Innym źródłem potencjalnej niestabilności są fundusze wzajemne. Zarządcy funduszy oceniani są według wyników swej działalności odnoszonych do wyników innych dyrektorów, nie zaś na podstawie efektów bezwzględnych. Być Rysunek 2 Procentowy udział stopy oszczędności osobistych w dochodach netto g; g; Stan na styczeń każdego roku może brzmi to tajemniczo, ale w praktyce oznacza, że dyrektorzy funduszy są zmuszeni do zachowań zgodnych trendem podstawowym. Dopóki będą się trzymali stada, dopóty włos im z głowy nie spadnie, nawet jeśli inwestorzy ponoszą straty, jeśli tylko jednak spróbują pójść pod prąd, a ich względne wyniki choćby chwilowo na tym ucierpią - mogą stracić pracę. (To się właśnie przydarzyło Jeffowi Yinikowi, dyrektorowi największego z funduszy Fidelity. Od tej pory pracował z wielkim powodzeniem na własny rachunek, otrzymując za swoje wyniki wynagrodzenie oparte na efektach bezwzględnych). Do jesieni 1998 roku fundusze wzajemne, przyzwyczajone do stałego dopływu świeżej gotówki, doprowadziły do najniższego w swych dziejach poziomu rezerw. Gdyby trend się odwrócił, fundusze byłyby zmuszone do podwyższenia stanu gotówki, dokładając się do presji w kierunku tendencji zniżkowych. Jakkolwiek jest to kłopotliwe, to główne źródła niestabilności znajdują się na scenie międzynarodowej. Egzystencja światowego systemu kapitalistycznego poddawana jest obecnie surowej próbie: kryzysowi azjatyckiemu i jego następstwom. Testowanie jest trzecim etapem modelu hossy-bessy. Jak w każdym cyklu tego rodzaju, nie można z wystarczającą dozą pewności przewidzieć, czy próba jakiegoś trendu okaże się pomyślna, czy zostanie on gwałtownie odwrócony. Bardziej korzystne jest sporządzenie możliwych scenariuszy - i dla testu pomyślnego, i chybionego. Jeśli światowy system kapitalistyczny przeżyje trwający właśnie okres próby, to po jego zakończeniu nastąpi etap dalszego przyspieszenia, które zawiedzie globalny kapitalizm w rejony dalekie od stanu równowagi, o ile nie dzieje się to już teraz. Jedną z właściwości tej nowej, bardziej skrajnej postaci światowego kapitalizmu będzie wykluczenie jednej pozornie słusznej, alternatywnej dla wolnego rynku ideologii - tak zwanego azjatyckiego czy też konfucjańskiego modelu. W wyniku bieżącego kryzysu chińscy i koreańscy zamorscy kapitaliści, których majątki doznały ostatnio poważnego uszczerbku, będą musieli zaniechać nadzoru rodzinnego. 173 Ci, którzy okażą taką gotowość, przetrwają, inni - przepacj na. Kryzys pogorszył również sytuację zadłużonych po Us spółek we wszystkich azjatyckich krajach. Firmy obciąż0ll długiem zagranicznym obserwowały pogorszenie się stosunK kapitału obcego do kapitału własnego; te zaś z diugietn krajowym zostały dotknięte przez połączenie wzrostu stón procentowych ze spadkiem dochodów. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest dokonanie konwersji długu na kapitał własny albo dodatkowe podwyższenie tego ostatniego. Tego nie może dokonać rodzina; zazwyczaj nie robi się tego nawet w skali krajowej. Jedynym wyjściem będzie sprzedanie firmy obcokrajowcom. W ostatecznym rezultacie nastąpi koniec modelu azjatyckiego, a początek nowej epoki, kiedy kraje, 0 których mowa, połączą jeszcze ściślejsze więzy ze światowym systemem kapitalistycznym. Banki międzynarodowe 1 ponadnarodowe korporacje staną na twardym gruncie. Motyw zysku weźmie górę nad konfucjańską etyką, a narodowa duma i dominujący błąd subiektywizmu doznają kolejnego wzmocnienia. Niektóre kraje, takie jak Malezja, mogą wypaść z gry, jeśli będą trwać przy swojej ksenofobicznej, antyrynko-wej polityce, inne wszakże państwa znajdą się na szczycie. Jeśli więc światowy system kapitalistyczny wychodzi z obecnego kryzysu jako zwycięzca, to można przewidywać, że światową gospodarkę w jeszcze większym niż dziś stopniu opanują międzynarodowe należące do państwa korporacje. Ostra konkurencja nie pozwoli im na poświęcanie zbyt wielkiej uwagi problemom społecznym. Będą oczywiście składały słowne deklaracje w sprawach tak niewątpliwie słusznych jak ochrona środowiska, zwłaszcza jeśli mają bezpośredni kontakt z szerokim społeczeństwem, jednak nie zdobędą się na wysiłek utrzymania zatrudnienia na nie zmienionym poziomie, gdyż byłoby to z uszczerbkiem dla ich zysków. Z drugiej strony jest zupełnie prawdopodobne, że światowy system kapitalistyczny nie przetrwa tej próby. W krajach peryferyjnych proces spadku aktywności gospodarczej wciąż jeszcze trwa i trudno go będzie zahamować bez poważnych wyrzeczeń. Banki i firmy powinny być zreorganizowane; 174 •elu ludzi straci pracę. Napięcia polityczne osiągnęły wysoki W' ziorn lub wciąż jeszcze rosną. Wywołane kryzysem finanso-urvrn polityczne przemiany już doprowadziły do ustąpienia utorytarnych reżimów w kilku krajach. Korea miała szczęś-•6 wybrać nowego prezydenta, Kim Dae Junga, który przez ale życie był wybitnym krytykiem niezdrowych powiązań miedzy rządem i biznesem. Obecny premier Tajlandii jest powszechnie podziwiany za swą uczciwość i otacza go gabinet złożony z wykształconych na Zachodzie, nastawionych prorynkowo urzędników. W Indonezji Suharto został wymieciony z urzędu pr/ez rewolucję. W Malezji Mahathir znalazł się w stanie oblężenia. W Chinach reformatorzy gospodarki są w ofensywie, jednak istnieje prawdziwe niebezpieczeństwo, że jeśli sytuacja gospodarcza będzie się nadal pogarszać, reformatorzy stracą władzę. Często się powtarza, że rewolucje pożerają własne dzieci. W całej Azji, nie wyłączając Japonii, narasta już ksenofobiczna niechęć skierowana przeciw Amerykanom, Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Wybory w Indonezji wyłoniły nacjonalistyczny islamski rząd, inspirowany ideami Mahathira. O wszystkim zdecydują wydarzenia w centrum. Aż do niedawna kłopoty peryferii były dla niego dobroczynne. Centrum unieszkodliwiło rodzące się naciski inflacyjne, skłoniło władze monetarne, by nie podnosiły stopy procentowej, rynkom akcji pozwoliło osiągnąć nowe pułapy. Jednak korzystne skutki kryzysu azjatyckiego zaczynają się już wyczerpywać, ustępując miejsca niedobrym konsekwencjom. Marże zysku dostają się pod rosnące naciski. Niektóre spółki cierpią bezpośrednio wskutek zmniejszonego popytu lub brutalniejszej konkurencji zagranicy; inne firmy, w sektorze usług, który nie odczuł tak silnie międzynarodowej rywalizacji, odczuwają oddziaływanie rosnących kosztów robocizny. Również cykl boomu na rynku akcji dobiegi już końca. Jeśli ów rynek zniżkuje, to „efekt dobrobytu" może ten spadek przełożyć na załamanie gospodarcze. To zaś z kolei zwiększy opór wobec importu, co w dalszej konsekwencji wywoła oburzenie na peryferiach. 175 Od samego początku kryzysu azjatyckiego kapitał uciev z peryferii. Jeśli kraje z obrzeży porzucają nadzieję przywrócenie jego przepływu, mogą się odwołać do sw* suwerenności, by zapobiec temu odpływowi. Skutek odwrotny i system się załamie. Stany Zjednoczone równie1 coraz bardziej patrzą na swoje własne podwórko. Odrno\va Kongresu przekazania dodatkowych funduszy Międzynaro-dowemu Funduszowi Walutowemu może mieć podobne znaczenie jak taryfy celne Smoota-Hawleya w czasie Wiel-kiego Kryzysu. Który z tych dwóch scenariuszy przeważy? Jestem gotów postawić na drugi z nich, jednak jako uczestnik rynku musze być zawsze otwarty na wszystko. Nie waham się wszakże stwierdzić, że światowy system kapitalistyczny sczeźnie wskutek własnej niedoskonałości, jeśli nie tym razem, to przy następnej okazji - o ile nie przyznamy, że jest on wadliwy i nie zaczniemy w porę usuwać tych defektów. Już teraz dostrzegam zadatki ostatecznego kryzysu. Będzie on miał charakter polityczny. Zaczną powstawać lokalne ruchy polityczne, dążące do wywłaszczenia ponadnarodowych korporacji i przechwycenia „narodowego" majątku. Niektóre z nich mogą się zakończyć powodzeniem, jak w wypadku powstania bokserów czy rewolucji zapatystows-kiej. Ich sukces może następnie nadszarpnąć zaufanie do rynków finansowych, uruchamiając samowzmacniający się proces na samym dole. Czy zdarzy się to teraz, czy następnym razem, pozostaje sprawą otwartą. Dopóki model hossy-bessy wytrzymuje próby, dopóty wyłania się z nich wzmocniony. Im ostrzejsza jest próba, tym solidniejsze wzmocnienie. Po każdym szczęśliwie zakończonym sprawdzianie następuje okres przyspieszenia; po każdym przyspieszeniu przychodzi moment prawdy. Dokładne określenie, w jakim punkcie znajdujemy się obecnie, możliwe będzie tylko z perspektywy czasu. Rozdział 7 ŚWIATOWY KRYZYS FINANSOWY Kryzys azjatycki Kryzys finansowy, który rozpoczął się w Tajlandii w roku 1997? jest szczególnie deprymujący ze względu na zasięg i ostrość. Jak już wspomniałem o tym we wstępie, w naszym Soros Fund Management dostrzegaliśmy nadciągające załamanie, w czym nie byliśmy odosobnieni, jednak jego rozległość i rozłożenie zaskoczyły wszystkich. Zaktywizowały się liczne i na pozór niezależne od siebie dysproporcje, które wzajemnie oddziaływając, uruchomiły daleki od równowagi proces, którego skutki były niewspółmierne w stosunku do elementów, które się nań złożyły. Rynki finansowe odgrywają rolę, która się zasadniczo różni od przypisywanej im przez teorię ekonomiczną. Uważa się, że rynki finansowe kołyszące się niczym wahadło - pod wpływem wstrząsów egzogenicznych (pozaustrojowych) - mają się szeroko odchylać, choć ostatecznie wracają jakoby do stanu spoczynku w punkcie równowagi, a punkt ten jest równie niezależny od chwilowych fluktuacji. Zamiast tego - jak powiedziałem w Kongresie - rynki finansowe zachowują się bardziej jak kula do kruszenia murów, bujająca się od kraju do kraju, powalając te słabsze. Trudno się tu uchylić od stwierdzenia, że to sam międzynarodowy system finansowy stanowi główną ingrediencję procesu rozmiękczania. Dzieje się tak wszędzie, choć inne 177 elementy różnią się od siebie w zależności od kraju. Podofa wniosek trudno pogodzić z szeroko rozpowszechniony poglądem, że rynki finansowe są biernym odbiciem Wska' ników podstawowych. Jeśli moje stanowisko jest słuszne rola rynków finansowych w świecie powinna zostać na no'\v gruntownie przemyślana. Aby te tezę związaną z rynkam' finansowymi sprawdzić, dokonajmy przeglądu innych ele mentów, jakie tu wchodzą w grę, i popatrzmy, co z tego wyjdzie. Najbardziej bezpośrednią przyczyną kłopotów było błędne ustalenie parytetów walut. Kraje Azji Południowowschodniej przestrzegały nieformalnego porozumienia, które wiązało ich waluty z amerykańskim dolarem. Pozorna stabilność sztucznie podtrzymywanego dolara zachęcała krajowe banki i firmy do zaciągania dolarowych pożyczek i przeliczania ich na miejscowe waluty bez zabezpieczenia; następnie banki pożyczały pieniądze na miejscowe programy lub inwestowały w nie same, zwłaszcza gdy chodziło o nieruchomości. Zdawało się, że postępowanie takie nie wiąże się z żadnym ryzykiem dopóty, dopóki praktykowane jest sztuczne podtrzymywanie kursów. Jednakże układ ten znalazł się pod presją; częściowo ze strony niedoszacowania waluty chińskiej w roku 1996, a częściowo - wzrostu wartości amerykańskiego dolara w stosunku do jena. Bilans handlowy tych krajów pogorszył się, choć początkowo deficyty handlowe kompensowane były przez ciągłe solidne wpływy na rachunek kapitału. Niemniej jednak już na początku roku 1997 było dla nas - w Soros Fund Management - oczywiste, że rozbieżność między rachunkiem rozliczeń a rachunkiem kapitału była coraz trudniejsza do utrzymania. Sprzedaliśmy in blanco tajlandzkiego bahta i malezyjskiego ringgita na początku 1997 roku z terminem płatności od sześciu miesięcy do roku1. Następnie premier Malezji, Mahathir, oskarżył mnie o wywołanie kryzysu. Był to zarzut całkowicie 1 Zawarliśmy kontrakty na przyszłą dostawę tajlandzkiego bahta i malezyjskiego ringgita, których na bieżąco nie posiadaliśmy. 178 bezpodstawny. Nie byliśmy sprzedawcami waluty w trakcie rwania kryzysu czy też na kilka miesięcy przed jego ^stąpieniem; przeciwnie - byliśmy nabywcami w chwili, kiedy te waluty zaczęły zniżkować: kupowaliśmy ringgity, by zrealizować zyski z naszej wcześniejszej spekulacji (i jak się to później okazało - o wiele za wcześnie). Jeśli w styczniu 1997 roku było dla nas jasne, że sytuacja ;est nie do utrzymania, to podobne odczucia musieli mieć również inni. Jednak kryzys wybuchł dopiero w lipcu 1997, Iciedy władze tajlandzkie zaprzestały podtrzymywania kursów walutowych i upłynniły je. Kryzys przyszedł później, niż tego oczekiwaliśmy, ponieważ miejscowe władze monetarne zbyt długo podtrzymywały swoje waluty, a banki międzynarodowe wciąż rozszerzały ofertę kredytową, choć powinny dostrzegać grożącą katastrofę. Opóźnienie to niewątpliwie przyczyniło się do zaostrzenia kryzysu. Z Tajlandii szybko rozprzestrzenił się on na Malezję, Indonezję Filipiny, Południową Koreę i inne kraje. Istotny jest wszakże do rozważenia fakt, że niektóre wchłonięte przez azjatycki kryzys kraje nie praktykowały nieformalnego podtrzymywania kursu dolara. To prawda, że koreański won był przeszacowany, ale walut chińskiej i japońskiej to nie dotyczyło. Przeciwnie - sukcesy konkurencyjne odnoszone przez Chiny oraz poważny spadek wartości japońskiego jena w stosunku do dolara były czynnikami przyspieszającymi kryzys. Cóż zatem wspólnego mają ze sobą te porażone gospodarki? Niektórzy dowodzą, że problemem jest wspólna zależność od zniekształconej lub niedojrzałej formy kapitalistycznego reżimu, teraz opatrywanego pejoratywnym określeniem „kapitalizmu protekcjonalnego", choć poprzednio wynoszono go pod niebiosa jako kapitalizm konfucjański albo model azjatycki. W twierdzeniu tym tkwi ziarno prawdy, co pokrótce wyjaśniam w dalszym ciągu. Jednak przypisywanie kryzysu azjatyckiej specyfice z pewnością nie daje pełnego obrazu, ponieważ załamanie rozprzestrzeniło się na Amerykę Łacińską i Europę Wschodnią, a obecnie zaczyna obejmować swym 179 wpływem rynki finansowe oraz gospodarki Europy 7 chodniej i Stanów Zjednoczonych. Po krótkim zate omówieniu wydarzeń w Azji powrócę do głównego y runku mojego uderzenia - że mianowicie powodem kryzys,, światowego są patologie nieodłącznie związane z samym systemem finansowym. Odejście modelu azjatyckiego Gospodarki azjatyckie kryły w sobie wiele strukturalnych słabości. Większość firm było własnością rodzinną i zgodnie z konfucjańską tradycją rodziny pragnęły zachować kontrolę nad interesami. Jeśli emitowały akcje dla odbiorców zewnętrznych, okazywały lekceważenie praw udziałowców „mniejszościowych". Ponieważ nie były w stanie w pełni finansować swego wzrostu z dochodów, wolały raczej polegać na kredytach, niż ryzykować utratę kontroli. Jednocześnie urzędnicy państwowi posługiwali się kredytem bankowym jako narzędziem polityki przemysłowej; oni również korzystali z kredytu jako źródła wynagradzania swej rodziny i przyjaciół. Był to tylko jeden z przejawów istniejących niezdrowych powiązań biznesu z kołami rządowymi. Skutkiem połączenia tych czynników były niezwykle wysokie relacje kapitału obcego do kapitału własnego oraz nieprzejrzysty i niesolidny sektor finansowy. Idea głosząca, że „kredyt bankowy" utrzyma w ryzach udziałowców spółki, po prostu się nie sprawdziła1. Na przykład gospodarka południowokoreańska była zdominowana przez znajdujące się pod rodzinną kontrolą czebole (konglomeraty). Czebole były poddane silnemu Wielu dowodziło, że pożyczka bankowa jest kluczowym mechanizmem do sprawowania kontroli nad korporacjami w Azji. joseph E. Stiglitz, Credit Markets and the Control of Capital, „Journal of Money, Credit and Banking", vol. 17, No. 2 (May 1985), Ohio State University Press: 150. 180 ja}aniu dźwigni kapitałowej. Przeciętny stosunek kapitału bcego do kapitału własnego w trzydziestu największych °zebolach (odpowiedzialnych za około 35% koreańskiej redukcji przemysłowej) wynosił 388% w roku 1996, a w niektórych pojedynczych czebolach dochodził do 600-700%. no końca marca 1998 roku przeciętna wielkość wzrosła do 593%. Właściciele wykorzystali swą kontrolę do krzyżujące- 0 się wzajemnie zabezpieczania długów innych członków erupy> łamiąc w ten sposób prawa udziałowców mniejszościowych. Co gorsza, spółki koreańskie działały przy bardzo niskiej marży zysku: częstotliwość otrzymywania odsetek od kapitału w trzydziestu największych czebolach wynosiła 1,3 rażą w roku 1996 i tylko 0,94 rażą w roku 1997. Oznacza to, że koszty odsetek nie były pokrywane przez dochody. W ramach polityki przemysłowej koreańskie banki rozszerzyły łatwo dostępny kredyt. Rząd postanowił zachęcić do działania niektóre gałęzie przemysłu i czebole w obawie, że zostaną na lodzie, rzuciły się na to, co doprowadziło do karkołomnej ekspansji bez oglądania się na zyski. Pod tym względem Korea świadomie naśladowała Japonię z jej wczesnego okresu, co jednak okazało się toporną imitacją bardziej subtelnego wzorca. Jak już o tym wspomniałem we wstępie, Japonia korzystała z dobrodziejstwa demokratycznych instytucji, podczas gdy Korea Południowa przez większą część swej powojennej historii znajdowała się pod rządami wojskowej dyktatury. Zabrakło tam japońskiej tradycji budowania zgody oraz charakterystycznych dla systemu demokratycznego analiz kontrolnych i zestawień bilansowych. W miarę narastania nie spłaconego zadłużenia banki koreańskie próbowały znaleźć sposób na wydostanie się z opałów poprzez zaciąganie kolejnych pożyczek za granicą i inwestowanie ich w wysoko rentowne i ryzykowne instrumenty w takich krajach jak Indonezja, Rosja, Ukraina i Brazylia. Był to istotny czynnik koreańskiego kryzysu. Nie oznacza to, że postępowanie banków japońskich było ostatnio dużo rozsądniejsze. Początki kłopotów Japonii 181 sięgają wstecz krachu na Wall Street w roku 1987. Japof, u-system system finansowy był ściśle kontrolowany prz ' Ministerstwo Finansów (MF). Jego urzędnicy stanów']-intelektualną elitę, porównywalną z francuskimi Inspecteur de Finanse. Zrozumieli oni pojęcie zwrotności lepiej n[-jakakolwiek inna grupa, z którą się zetknąłem, i opracował' imponującą ideę, która głosiła, że Japonia mogłaby przelo żyć swą przemysłową potęgę na dominację finansowa - poprzez dostarczenie światu płynności. Pamiętam, jak p0 krachu roku 1987 ideę tę przedstawił mi jeden z przedstawicieli MF. Niestety, Japończycy nie wzięli pod uwagę ważnego aspektu zwrotności, jakim są niezamierzone konsekwencje. Ich decyzje pomogły światu przezwyciężyć skutki krachu, ale wskutek tego japońskie instytucje finansowe poniosły wiele strat za granicą, a w kraju wytworzył się finansowy „balon", który osiągnął apogeum w roku 1991. Z racji swej ścisłej funkcji kontrolnej w stosunku do instytucji finansowych MF miało możliwość przekłuć te balon bez powodowania krachu; czegoś podobnego dokonano po raz pierwszy w historii. Sprawiło to jednak, że w bilansach instytucji finansowych pozostało mnóstwo zleżałych, nie uplasowanych niepewnych aktywów. Do wyciągnięcia banków z trudnej sytuacji pieniądze podatników mogą zostać użyte dopiero wówczas, gdy taka potrzeba stanie się nieodparta; a nawet wówczas japoński obyczaj wymagał, aby poleciały głowy urzędników Ministerstwa Finansów, i tak się też ostatecznie stało. Nic więc dziwnego, że MF tak długo opierało się temu pomysłowi. W chwili wybuchu azjatyckiego kryzysu Japonia była zaangażowana w politykę zmniejszania deficytu budżetowego. Była to polityka wysoce niewłaściwa i w równie niewłaściwym momencie rozpoczął się azjatycki kryzys. Banki japońskie, silnie zaangażowane w Tajlandii, Indonezji i Korei, rozpoczęły ograniczać swoje zestawienia bilansowe, powodując kredytowy krach w samym środku nadmiernej płynności. Klienci, przerażeni azjatyckim kryzysem i niektórymi krajowymi upadłościami, zwiększyli swą skłonność 182 ,0 oszczędzania. Wartość jena spadla, a gospodarka osunęła • w recesję. W końcu rząd został przekonany do obniżenia S datków oraz sięgnięcia po fundusze publiczne dla zrefi- ansowania banków, jednak było to i za mało, i za późno. Recesja w Japonii, drugiej co do wielkości gospodarki 'wiata i poważnego partnera handlowego dla innych krajów aziatyckich, zaostrzyła tendencję spadkową w gospodarce reszty kontynentu. \V azjatyckim modelu rozwoju gospodarczego można dostrzec wiele ułomności: strukturalną słabość systemu bankowego oraz własności przedsiębiorstw, niezdrowe powiązania biznesu z polityką, brak przejrzystości, wreszcie niedostatek swobód politycznych. Aczkolwiek owe wady występowały w wielu z tych porażonych kryzysem krajów, to jednak żadna z nich nie objęła ich wszystkich. Hongkong był wolny od większości z nich. Japonia i Tajwan cieszą się wolnością polityczną. Własność rodzinna w większych przedsiębiorstwach nie występuje w Japonii. Singapur posiada silny system bankowy. Co więcej, model azjatycki jako taki był strategią, która odniosła maksymalny sukces i była przedmiotem podziwu w kołach biznesu. Model ten spowodował wydatny wzrost poziomu życia, dając w tych krajach (przez długi okres) przeciętnie o 5,5% rocznego dochodu na głowę ludności więcej niż właściwie we wszystkich wschodzących gospodarkach. Azjatyccy przywódcy, tacy jak Li Kwan Ju z Singapuru, Suharto z Indonezji i Mahathir z Malezji z dumą głosili przekonanie, że azjatyckie wartości górują nad zachodnimi, nawet wówczas, gdy kryzys już się rozwinął. Posunęli się aż do zakwestionowania ONZ-owskiej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Li Kwan Ju uznał zachodnie demokracje za dekadenckie, Mahathir nienawidził tradycji kolonialnej, a Suharto wynosił pod niebiosa cnotę nepotyzmu. W czerwcu 1997 roku Stowarzyszenie Krajów Południowowschodniej Azji (ASEAN) uznały Myanmar (Burmę) za członka tej organizacji, co było wyzwaniem rzuconym bezpośrednio zachodnim demokracjom, według których reżim Myanmaru jest represyjny i nie do przyjęcia w kategoriach humanitarnych. 183 Jak to się stało, że tak udany model rozwoju gospodat czego tak szybko się zwarzył? Nie sposób jest odpowiedzie-na to pytanie bez uwzględnienia wad światowego system kapitalistycznego. Fakt, że kryzys azjatycki nie ograniczy) się do tego tylko kontynentu, lecz wchłonął również ROsip Południową Afrykę i Brazylię, a jeszcze przed swoim wygaśnięciem może również wpłynąć na wszystkie wschodzące gospodarki - wzmacnia uzasadnienie tezy, że źródła destabilizacji należy szukać w samym międzynarodowym systemie finansowym. Niestabilność międzynarodowych finansów Przyglądając się temu systemowi, musimy dostrzegać różnicę między inwestorami bezpośrednimi, inwestorami portfelowymi, bankami oraz władzami finansowymi, takimi jak MFW i banki centralne. Inwestorzy bezpośredni nie wpływają destabilizująco, może poza klientami banków. W wypadku inwestorów portfelowych możemy wyróżnić inwestorów instytucjonalnych, którzy handlują pieniędzmi innych ludzi, spółki hedgingowe, które stosują dźwignię kapitałową, oraz inwestorów indywidualnych. Inwestorzy indywidualni - jak to już powiedziano w poprzednim rozdziale - obliczają wyniki swojej działalności, odnosząc je do wyników innych firm, co czyni z nich stado podążające za trendem podstawowym. Rozdzielają swoje aktywa na różne rynki międzynarodowe; a kiedy jakiś rynek zwyżkuje, muszą zwiększać swoje lokaty, gdyż w przeciwnym wypadku staną się nie dociążeni i vice versa. Na dodatek fundusze wzajemne, jeśli mają dobre wyniki, mogą przyciągać inwestorów, ponosząc zaś straty, tracą również inwestorów. Fundusze wzajemne nie odgrywają najmniejszej roli 184 przyspieszaniu krachu, wyjąwszy ich przesadną w sto-unku do oczekiwań działalność w okresie poprzedzającym załamanie. Mają jednak istotny udział w nadawaniu bessie trwałości. Inwestorzy wycofują się ze wschodzących trustów inwestycyjnych, to zaś sprawia, że fundusze wzajemne wchodzą w role przymusowych sprzedawców. Podobną role grają zarządcy funduszy hedgingowych i inni, którzy spekulują pożyczonymi pieniędzmi. Kiedy mają dobrą passę, mogą zwiększać stawkę, kiedy ponoszą straty, muszą sprzedawać dla zmniejszenia długu. Opcje, transakcje hedgingowe i inne instrumenty pochodne mają dla nich podobne samowzma-cniające właściwości. Dyrektorzy funduszy hedgingowych i inni giełdowi gracze mogą handlować walutami bezpośrednio, nie obracając papierami wartościowymi. Podobnie postępują banki - czy to na rachunek własny, czy swoich klientów. Na rynku walutowym banki znaczą o wiele więcej niż fundusze hedgingowe, trzeba jednak przyznać, że takie spółki hedgingowe, jak na przykład moja, miały swój udział w zaburzeniach azjatyckiej waluty. Ponieważ fundusze hedgingowe bywają zainteresowane wynikami raczej absolutnymi niż względnymi, są bardziej skłonne do aktywnego udziału w przyspieszaniu zmian w panującym trendzie. To oczywiście naraża je na krytykę w wypadku, gdy ta zmiana jest niepożądana, jeśli jednak trendu nie udaje się już utrzymać, to lepiej go jak najszybciej odwrócić. Na przykład sprzedając in short1 tajlandzkiego bahta w styczniu 1997 roku, Ouantum Fund zdołał poprzez moją firmę inwestycyjną zasygnalizować, że pieniądz ten może zostać przeszacowany. Gdyby władze zareagowały, regulacja nastąpiłaby szybciej i byłaby mniej bolesna. Władze natomiast opierały się i kiedy nadszedł kryzys, okazał się katastrofą. Sprzedaż „in short" - jedna z podstawowych operacji giełdowych, przewidująca spadek kursu walut lub akcji (przyp. red.). -, . 185 Prawdziwy problem stanowi kwestia, czy spekulowani na walucie jest działaniem pożądanym, czy nie. Rzeczy^ tość podpowiada, że kraje o walutach w pełni wymienialnych boleśniej odczuwają zakłócenia związane z bieżącym kryzy sem niż te, które utrzymywały pewien nadzór nad handlem pieniądzem. Tajlandia była bardziej otwarta niż Malezja i właśnie ona doświadczyła radykalniejszego odwrócenia trendu; Chiny kontynentalne zostały mniej dotknięte niż Hongkong, mimo że ten ostatni posiada znacznie solidniejszy system bankowy i finansowy. Jednak materiał ten nie upoważnia jeszcze do wyciągania wniosków ostatecznych Waluta koreańska nie mogła być przedmiotem swobodnego handlu, a jednak kryzys odczuła równie dotkliwie jak reszta Południowowschodniej Azji, a wciąż jeszcze wszystko zależy od Chin. Problem ten łączą ścisłe wzajemne więzy z rolą banków. Każdy kraj posiada własny system bankowy i władze stanowiące przepisy; oba te elementy w skomplikowany sposób wzajemnie na siebie oddziaływają, tworząc tym samym międzynarodowy system bankowy. Niektóre banki znajdujące się w centrum tego systemu są tak poważnie zaangażowane w międzynarodowe transakcje, że można je nazwać bankami międzynarodowymi. Nierzadko są one właścicielami banków krajowych albo prowadzą operacje wewnętrzne, takie jak udzielanie kredytów konsumpcyjnych w wielu krajach. Większość jednak państw wciągniętych w obecny kryzys miało względnie zamknięte systemy bankowe, co oznacza, że nieliczne tylko banki wewnętrzne znajdowały się w rękach zagranicznych. Wyjątek stanowiły Hongkong i Singapur - tam większe banki mają charakter międzynarodowy. Banki japońskie i, ostatnio, banki koreańskie również spróbowały działalności międzynarodowej - z katastrofalnym skutkiem. Według szacunków przewidywana wielkość niespłacalnych długów (takich, które nie mogą zostać uregulowane) w samej tylko Azji sięga, jak to pokazuje tabela l niemal 2 bilionów amerykańskich dolarów. 180 fabela l Przypuszczalne wielkości nie spłaconych długów (NSD) _ Azja, Japonia Przewidywany wartość w $ USA Krą) szczyt NSD (w miliardach) "["""Filipiny 25,0% 7,0 2. Hongkong 12,0% 15,9 3. Indie 16,0% 13,0 4. Indonezja 85,0% 34,1 5. Korea 45,0% 167,0 6. Malezja 40,0% 27,5 7. Singapur 11,0% 8,5 8. Tajwan 4,5% 16,3 9. Tajlandia 50,4% 90,7 Azja Poludniowowschodnia (razem 1-9) 381,0 10. Japonia 30,0% 800,0 11. Chiny 25,0% 250,0 Razem całość 1431,0 (Źródła: szacunki braci Salomon, Goldmana Sachsa, Warburg Dillon Read i SMF LCC) Banki międzynarodowe i krajowe połączone są liniami kredytowymi, określającymi granice, wewnątrz których mogą wchodzić w różne transakcje, takie jak handel walutą, oprocentowane transakcje wymiany akcji i temu podobne. Mogą być również połączone poprzez kredyty o dłuższych terminach. Zarówno linie kredytowe, jak pożyczki ustalane są w dolarach lub innej twardej walucie. W krajach, które były sztucznie - formalnie lub nie - związane z dolarem, banki nastawione na rynek krajowy oraz pożyczkobiorcy zakładali, że s/tuczne utrzymywanie kursu będzie kontynuowane. Często nie udaje się im dokonać zabezpieczenia przez ryzykiem zmiany procentowej. Kiedy nastąpił koniec sztucznego podtrzymywania kursów, banki pozostały z ogromnymi, nie zabezpieczonymi walutowymi ekspozycjami. 187 Ubiegały się więc o gwarancje, wywierając silną presje n lokalne waluty. Waluty poleciały nadmiernie w dół, poty0 dując nagłe straty w zestawieniach bilansowych pożycz kobiorców. Na przykład Siam Cement, największa i najsil niejsza spółka w Tajlandii, poniosła straty w wysokości 52 g miliarda tajskich bahtów w porównaniu z jej wartością początkową - 42,3 miliarda bahtów oraz z 6,8 miliarda bahtów zysku w roku 19961. Firmy słabsze znalazły sjp w znacznie gorszej sytuacji. Wielu kredytobiorców użyło tych pieniędzy do sfinansowania nieruchomości, a wartość tych ostatnich wykazywała tendencję zniżkową już w chwili gdy zaprzestano podtrzymywania kursów. Nagle pojawiło się ryzyko zarówno kredytowe, jak walutowe, co zniechęciło kredytodawców do rozszerzania swej oferty. Wszystko to, w połączeniu z ucieczką zagranicznych inwestorów z upadających rynków, uruchomiło samonapedzający się proces, którego wynikiem był odnotowany między czerwcem 1997 a końcem sierpnia 1998 r. 42% spadek tajlandzkiej waluty i 59% spadek tajlandzkiego rynku akcji, wyrażone w miejscowym pieniądzu. Wynik łączny wyraził się 76%, liczoną w dolarach stratą, co można porównać z 86% stratą na Wall Street między rokiem 1929 a 1933. Do sąsiednich krajów panika przeniknęła poprzez rynki finansowe - zazwyczaj używam tu jako przenośni kuli do kruszenia murów; inni napomykają o finansowej zarazie, współczesnej odmianie epidemii dżumy. Zachwianie niektórych zarażonych gospodarek było mniej wyraźne, ale to nic nie dawało. Gospodarka malezyjska była przegrzana, choć ekspansja monetarna miała charakter głównie wewnętrzny; deficyt handlowy był zupełnie umiarkowany. Wskaźniki podstawowe w Indonezji sprawiały wrażenie solidnych; główny problem polegał na tym, że Indonezja zaciągnęła znaczne długi w bankach koreańskich i ja- Przed zaniechaniem 2 lipca 1997 r. polityki sztucznego podtrzymywania cen kurs wymienny wynosit 24,35 bahta za l dolara; w końcu roku trzeba już było za niego płacić 45,9 bahta. oiiskich, które miały własne kłopoty i nie mogły pro-1 ngować terrnmow spłat. Kiedy obiektem ataku stał się aolar Hongkongu, system zarządzania walutą doprowadził 4O podniesienia krajowych stóp procentowych, co z kolei Obniżyl° wartość nieruchomości i akcji. Banki międzynarodowe, prowadząc interesy z bankami Hongkongu, odkryły ryzyko kredytowe, o którym uprzednio nie miały pojęcia. Kiedy weszły w symetryczne, oprocentowane transakcje wymiany akcji1, przyjęły założenie, że po obu stronach występują takie same kwoty; teraz zaś uświadomiły sobie, że jeśli zmienił się kurs walutowy, to ich partner - Hongkong - zacznie nagle być im winien więcej pieniędzy, niż one są winne jemu. Zmusiło to banki międzynarodowe do ograniczenia linii kredytowych w odniesieniu do Hongkongu. Jeszcze większym problemem stało się ryzyko kredytowe w Korei, gdzie niektóre banki rzeczywiście nie dotrzymały swych gwarancji. Stało się to niedługo przed tym, jak kryzys finansowy zmusił Tajlandię, a następnie Koreę i Indonezję, do szukania pomocy w MFW. Rola Międzynarodowego Funduszu Walutowego MFW stanął wobec problemów, z jakimi nigdy się dotychczas nie spotkał. Kryzys azjatycki miał złożony charakter - łączył w sobie komponent walutowy z komponentem kredytowym. Ten drugi składnik z kolei miał aspekt międzynarodowy i aspekt krajowy, a wszystkie te zróżnicowane elementy były ze sobą wzajemnie powiązane. Do takiej transakcji wymiany akcji dochodzi wówczas, gdy jakiś bank przetacza się z pożyczki o statym oprocentowaniu na pożyczkę o oprocentowaniu zmiennym dla swego klienta, w zamian za przełączenie w odwrotnym kierunku dokonane przez jego bank-korespondenta za granicą. 189 Czynnikiem, który różnił kryzys azjatycki od wszystkich znanych dotychczas MFW kryzysów, było to, że rozpocz się on w sektorze prywatnym; sektor państwowy pozostawał w stosunkowo dobrej kondycji. MFW narzucił tradycyjną terapię: podniesienie stón procentowych i obniżenie wydatków państwowych dla usta-bilizowania waluty i przywrócenia zaufania międzynarodowych inwestorów. Fundusz rozpoznał również wady strukturalne w poszczególnych państwach i narzucił im specjalne warunki, takie jak na przykład zamykanie niewypłacalnych instytucji finansowych. Jednak programy MFW nie spełniały swego zadania, gdyż odnosiły się zamiast do wszystkich - tylko do niektórych aspektów kryzysu. Ponieważ przeróżne jego elementy są ze sobą powiązane, nie można ich leczyć w oderwaniu od pozostałych. Niemożliwa jest zwłaszcza stabilizacja walut, jeśli się najpierw nie rozwiąże problemu zadłużenia, ponieważ dłużnicy zaczęli się wycofywać wówczas, kiedy waluta spadła, gdy tymczasem słabość pieniądza spowodowała jeszcze większe ich straty na zasadzie błędnego koła. Dlaczego MFW nie zdaje sobie z tego sprawy? Przyczyną jest być może to, że ponieważ swą metodologię wypracował dla zwalczania zakłóceń w sektorze państwowym, jego zrozumienie zasad funkcjonowania rynków finansowych pozostawiało wiele do życzenia. Uwidoczniło się to w Indonezji, gdzie MFW nalegał na zamykanie niektórych banków bez poczynienia odpowiednich zabezpieczeń dla ochrony depozytariuszy, wywołując w ten sposób klasyczny run na banki. Finansowa panika osłabiła z kolei determinację prezydenta Suharto do podporządkowania się wymogom sanacyjnego programu MFW, który już wcześniej wydał mu się niesmaczny, ponieważ naruszał przywileje jego rodziny i przyjaciół. Waśń między Suharto i MFW pchnęła indonezyjską rupię ku niczym nie pohamowanemu spadkowi. Poważnego uszczerbku doznał Ouantum Fund, ponieważ kiedy kupowaliśmy indonezyjską walutę, jeden dolar wart był około 4000 rupii, i sądziliśmy, że ta waluta już przeholo- 190 ata spadając z poziomu 2430 rupii za dolara w lipcu 1997 oku. Jej spadek trwał nadal do ponad 16000 w krótkiej ekwencji - dotkliwe doświadczenie. Miałem pełną świado-.flość skorumpowania reżimu Suharto i nalegałem na nrzedanie naszego udziału w indonezyjskiej elektrowni jądrowej, którą finansowo zainteresowani byli członkowie rodziny Suharto, a uczyniłem to wyłącznie dlatego, że nie chciałem być z nimi związany w jakikolwiek sposób. A jednak mimo wszystko traciliśmy pieniądze w Indonezji właśnie wtedy, kiedy błędy zaczęły się mścić. MFW był krytykowany za stawianie zbyt wielu wymogów i nadmierne wtrącanie się w wewnętrzne sprawy krajów, które zwróciły się doń o pomoc. Jakie korzyści wiążą się z MFW - pada pytanie - jeśli reżim jest skorumpowany albo struktura bankowa i przemysłowa poddane przesadnemu działaniu dźwigni kapitałowej? Liczy się tylko to, aby dany kraj wywiązał się ze swych zobowiązań. Zadaniem MFW jest powstrzymanie kryzysu płynności; problemy strukturalne pozostawiane są w najlepszym wypadku zainteresowanemu krajowi. Twierdziłbym coś wręcz przeciwnego. Kryzys płynności wiąże się nierozerwalnie z zakłóceniami strukturalnymi; nie można ich skorygować po prostu poprzez udzielenie temu krajowi kolejnych kredytów. W sytuacji, gdy zarówno banki, jak korporacje są nadmiernie zadłużone (to znaczy kapitał obcy zbyt silnie przeważa nad własnym), pożądane jest powiększenie kapitału własnego. Kłopot polega na tym, że w warunkach kryzysowych ani nowy kapitrv, ani dalszy kredyt nie są łatwe do osiągnięcia. Jedynym rozwiązaniem jest przekształcenie długu w kapitał własny. Programy MFW w Azji były chybione dlatego, że nie nalegały na wprowadzenie systemu konwersji długu na kapitał własny. Ich nacisk był pod tym względem dalece niewystarczaj ący. W obronie MFW należy przyznać, że uporanie się z kryzysem płynności oraz wprowadzenie schematu konwersji długu na kapitał własny prawdopodobnie było dla tej instytucji niemożliwe. Na przeszkodzie temu mogli stanąć 191 międzynarodowi wierzyciele, a bez ich współdziała • żaden program pomocowy nie spełni swojej fm^ !a Z drugiej strony nieudane podejście do problemu » dłużenia spowodowało walutowe nadużycia i karne sto procentowe, co uczyniło dłużników niewypłacalnymi, a za interesowane kraje pogrążyło w głębokiej depresji. ist nieje tam bez wątpienia problem systemowy, a MF\y stanowi element tego problemu, nie zaś część jego roz wiązania. MFW przechodzi obecnie swój własny kryzys. Ponieważ zasadniczym składnikiem sukcesu tej instytucji w przeszłości było zaufanie do rynku, obecnie straciła swą wiarygodność Poza tym wyczerpały się rezerwy MFW. Niepowodzenie podjętej przez amerykański Kongres próby dostarczenia Funduszowi dodatkowych sum poważnie ograniczyło jego zdolność do rozwiązywania pojawiających się problemów. Do tej sprawy wrócę w następnym rozdziale. Krótki przegląd Na jesieni 1997 roku indonezyjski krach zepchnął koreańskie i japońskie banki na pozycje obronne i podkopał zaufanie międzynarodowych kredytodawców do koreańskiego systemu bankowego. Od Korei krusząca kula odbiła się do Rosji i Brazylii, zawadzając po drodze Europę Wschodnią i Ukrainę. Banki koreańskie inwestowały w Rosji i Brazylii, a brazylijskie - w Rosji. Zarówno Koreańczycy, jak Brazylijczycy musieli zlikwidować swoje holdingi, a Brazylia i Rosja zmuszone były podnieść stopy procentowe do takiego poziomu, który zabezpieczyłby ich waluty przed wyprzedażą. Brazylia wykorzystała kryzys do wprowadzenia oczekiwanych od dawna reform strukturalnych, co pozwoliło opanować sytuację, choć jedynie na kilka miesięcy. Kryzys międzynarodowy osiągnął szczyt w końcu grudnia 1997 roku, kiedy to - mimo istnienia programu MFW 192 banki zagraniczne odmówiły prolongowania kredytów " orzez zamianę starej pożyczki na nową) udzielonych kom koreańskim. Do interwencji zmuszone zostały nki centralne, które chcąc prolongować pożyczki ban-korn komercyjnym, podporządkowały je bezwzględnie ojej jurysdykcji. Powstał drugi program pomocowy. wkrótce potem kryzys zaczął słabnąć. Prezes Banku Rezerwy Federalnej, Alan Greenspan, wyjaśnił jedno-nacznie, że azjatyckie problemy wykluczyły jakąkolwiek możliwość podniesienia stopy procentowej i rynki papie-r5w wartościowych i akcji nabrały rumieńców. Krusząca kula przestała się kołysać, nie naruszywszy Ameryki Łacińskiej, z wyjątkiem wstępnego stuknięcia w Brazylię. Zarówno Korea, jak Tajlandia skorzystały na wybraniu nowych rządów przychylnych reformie. Rozpad trwał jedynie w Indonezji, ostatecznie jednak Suharto został odsunięty od władzy. Giełdowi spekulanci wykupujący walory w okresie zniżki kursów powrócili; waluty wzmocniły się, a pod koniec marca (1998) azjatyckie rynki akcji, nie wyłączając indonezyjskiego, odrobiły od jednej trzeciej do połowy swych strat, licząc w walutach lokalnych. Jest to charakterystyczny ponowny wzrost po poważnym załamaniu rynku. Był to jednak fałszywy błysk. Upadek finansowy pociągnął za sobą załamanie gospodarcze. Popyt krajowy stanął w miejscu, a import się skurczył, choć eksport nie uległ rozszerzeniu, ponieważ ogromna część towarów eksportowych została skierowana do innych krajów-ofiar kryzysu. W dodatku eksport ograniczał się do określonej ilości towarów, których ceny spadały pod naciskiem zwiększającej się sprzedaży. Szczególnie ucierpiały na tym półprzewodniki, w których produkcji Korea, Tajwan i do pewnego stopnia Japonia rywalizowały ze sobą na światowych rynkach. Spadek gospodarczej aktywności szybko rozprzestrzenił się na kraje, które początkowo nie miały z tym nic wspólnego. Japonia osunęła się w recesję, sytuacja gospodarcza w Chinach stawała się coraz bardziej 193 wątpliwa. Hongkong ponownie znalazł się pod pr . Spadek cen towarów, a zwłaszcza ropy, uderzył w R ^' i innych producentów towarów. s^ Szczególnie pouczająca jest sytuacja w Korei. Tuż utracie płynności w końcu 1997 roku niemal natychrni zaczęła się poprawiać sytuacja zewnętrzna. Popyt konsum cyjny utknął w martwym punkcie, import gwałto\vn spadł, a bilans handlowy zaczął wykazywać nadwyżk' Zadłużenie zewnętrzne w stosunku do PNB (produkt narodowego brutto) nie było aż tak wysokie, by uniernoż liwiało podjęcie działań (według sprawozdań roku 1997 - tylko 25%, choć z chwilą ujawnienia w 1998 r. rzeczy, wistych danych wzrosło do 50%), a pojawienie się duże] nadwyżki w handlu wzbudzało szacunek. Pięć wielkich czeboli (które bezpośrednio odpowiadają za 15% produkcji przemysłowej, pośrednio zaś za więcej) podjęło zdecydowany wysiłek w celu wywiązania się ze swych międzynarodowych zobowiązań i kryzys zewnętrzny wkrótce osłabł. W przeciwieństwie do tego sytuacja wewnętrzna nieprzerwanie się pogarsza. Większość firm działa ze stratami, a ich kolejne zestawienia bilansowe są coraz gorsze. Dotyczy to również tej wielkiej piątki. Refinansowanie banków postępuje bardzo opieszale i mimo obniżenia stóp procentowych gospodarka nadal usycha. Bezrobocie i napięcia z tym związane wykazują tendencję zwyżkową. Problem japoński ma również charakter czysto wewnętrzny. Zważywszy istnienie ogromnych rezerw walutowych i rosnącej wciąż nadwyżki handlowej, należałoby sądzić, że rząd japoński powinien mieć wystarczające możliwości zrefinansowania systemu bankowego i dostarczenia bodźców gospodarce. Polityka jego jest niestety błędna. Banki muszą bankrutować, zanim pieniądze publiczne stają się dla nich osiągalne. Bankierzy robią wszystko, co w ich mocy, aby opóźnić nadejście tego fatalnego dnia, kiedy będą musieli oficjalnie uznać swoje straty. Wynikiem tego jest kredytowy zastój, który zepchnął gospodarkę w ot- 194 recesji, wywierając ogromny nacisk na inne azjatyc- .-e kraje. rhiny znajdują się w obliczu takich samych trudności ICorea Południowa. Kierowanie ich systemem ban- Ja ffl opiera się raczej na przesłankach politycznych • handlowych, a nagromadzenie niepewnych długów 0 t nawet większe niż w Korei. Jest to napędzana eks-^ rtem gospodarka, która straciła trochę na swej konkurencyjności z chwilą, gdy jej rywale wprowadzili de-aluację. Istniał wielki boom w rozwoju nieruchomości żytkowych - w chwili wybuchu azjatyckiego kryzysu w Szanghaju pracowała połowa światowej ilości dźwigów budowlanych. Napływ zagranicznych inwestycji - z których 70% było dziełem Chińczyków z zagranicy - stanął w miejscu. Ogromna różnica, a jednocześnie ratunek dla Chin, polega na tym, że ich waluta jest niewymienialna; w przeciwnym bowiem wypadku kraj ten byłby z pewnością wystawiony na działanie kruszącej kuli mimo swych ogromnych, jak utrzymują źródła oficjalne, rezerw walutowych. Istnieje tak duża zaległość pożyczek w walucie zagranicznej, że podobnie jak w innych azjatyckich krajach nie sposób wiarygodnie określić jej wielkości, a zagraniczni inwestorzy, zwłaszcza zamorscy Chińczycy, gdyby tylko mieli po temu okazję - rozpierzchliby się prawdopodobnie lub przynajmniej zabezpieczyli swoje inwestycje na rynku transakcji terminowych. A tak - instrumenty kontroli kapitału zyskały czas potrzebny rządowi. Chińskie władze próbowały wykorzystać ten czas na pobudzenie krajowego popytu. Ponieważ po masakrze na placu Tian'anmen partia komunistyczna straciła „mandat niebios", teraz - aby być tolerowana - musi się stać dostarczycielką dobrobytu na ziemi. Jest to równoznaczne z blisko 8% stopą wzrostu gospodarczego. Jednak koła napędowe rozwoju, czyli eksport i napływ zagranicznych inwestycji, przestały się teraz obracać. Ich rolę musi przejąć popyt krajowy. Rząd uciekł się do starych dobrych recept 195 Keynesa: sprzyjać dużym programom infrastrukturaln oraz podejmować próby rozwijania budownictwa mi kaniowego. Rząd jest zdecydowany uniknąć dewalu ?" waluty z wielu powodów. Pragnie utrzymać swą p0?v ^ w świecie, stworzyć silniejsze powiązania ze Stanami Zjed noczonymi oraz uzyskać członkostwo w Światowej Q ganizacji Handlu (World Trade Organization); obawia s' również, że w wypadku chińskiej dewaluacji USA podejm prowokacyjne przeciwdziałania protekcjonistyczne. Dewa luacja osłabiłaby również pozycję izby walutowej Hongkon gu, gdy tymczasem obecny rząd chiński jest namiętnie przywiązany do idei „jednego kraju - dwóch systemów gospodarczych", ponieważ pragnie, aby Chiny kontynentalne bardziej upodobniły się do Hongkongu. Hongkong został wykorzystany jako lokomotywa prywatyzacji najlepszych spółek państwowych, tak zwanych czerwonych chipów Jednak rynek Hongkongu znajduje się pod silnym ciśnieniem i zamiast tworzenia nowych spółek władze walutowe zostały zobowiązne do zakupu akcji dla ustabilizowania rynku. Chiński rząd miał nadzieję osiągnąć ten sam skutek co poprzez dewaluację, wprowadzając ograniczenia importowe i dotując eksport, jednak kwitnie tam potajemny import, uprawiany zwłaszcza przez firmy związane z Chińską Armią Ludową, co podcina popyt na krajowe produkty. Pozostaje tylko poczekać, by stwierdzić, czy ta polityka walutowa okaże się skuteczna. System bankowy oraz zestawienia bilansowe przedsiębiorstw państwowych pogarszają się w dalszym ciągu. Zważywszy cały ten przemyt, nadwyżka handlowa staje się iluzoryczna. Z powodu ucieczki kapitału oficjalne rezerwy walutowe są z trudem podtrzymywane. Próby zachęty do tworzenia w kraju prywatnej własności spowodowały przewrotny skutek w postaci zwiększonej chęci oszczędzania. System bankowy wykorzystuje oszczędności do podtrzymywania konających państwowych przedsiębiorstw, to zaś prowadzi jedynie do wzrostu zadłużenia państwa wobec własnych obywateli bez jednoczesnego pobudzenia aktywności gospodarczej. Niezbędne są tu 196 reformy strukturalne, jednak muszą być one na uwięzi, ponieważ mogą stać się źródłem ołecznych zaburzeń. W mojej poprzedniej książce1 przesiadałem, że komunistyczny reżim w Chinach zostanie ^niszczony przez kapitalistyczny kryzys. Może dzieje się to Jaśnie teraz, choć sam kryzys zrodził się w krajach sąsiednich. Rosja : Rosja była również ofiarą kryzysu azjatyckiego, jednak stanowi tak dziwny przypadek, że zasługuje na szczególną uwagę. W sprawę Rosji byłem osobiście głębiej zaangażowany niż w wypadku jakiegokolwiek innego kraju. Rosja doznała wahnięcia od jednej skrajności, jaką było bezwzględnie zamknięte społeczeństwo, do drugiej, czyli rozpasanego kapitalizmu. Gwałtowność tego przesunięcia mogła być złagodzona przez wolny świat, jeśliby ten zrozumiał, co się właśnie dzieje i gdyby był oddany idei społeczeństwa otwartego, ale żywioł już zerwał tamy. Rozpadł się najrozleglejszy, zamknięty system społeczny, jaki kiedykolwiek wymyśliła ludzkość, a na jego miejscu nie powstał żaden nowy. W końcu z chaosu zaczął się wyłaniać pewien porządek, niestety jednak niewiele miał on wspólnego z ideą społeczeństwa otwartego. Michaił Gorbaczow rozpętał proces rewolucyjnej zmiany reżimowej i zdołał się utrzymać na jego czele - często przeskakując po plecach państwowo-partyjnego aparatu w chwilach, kiedy ten otaczał go zamkniętym kręgiem - wykazał jednak brak zdecydowania w dwóch sprawach: prywatyzacji w rolnictwie i likwidacji Związku Radzieckiego. Soros on Soros: Staying Ahead of the Curve. New York: John Wiley & Sons, 1995. 197 Po jego odsunięciu od wiadzy i rozpadzie imperium Zwia u Radzieckiego Borys Jelcyn został prezydentem Rosji i O]j gotowość, by pójść znacznie dalej. Najpierw poparł k dydaturę Jegora Gajdara na stanowisko wicepremiera rT spraw gospodarki, który próbował wprowadzić polityk monetarną do gospodarki nie przestrzegającej żadnych monetarnych nakazów. Kiedy Gajdar zawiódł, wprowadzeń dziwnie niezdecydowaną ustawę, która upoważniała Anato lija Czubajsa do przeforsowania jego priorytetu, czyi' przeniesienia własności państwowej w ręce prywatne. Uważał, że z chwilą gdy własność państwowa znajdzie właściciel; prywatnych, to ci ostatni zaczną się o nią troszczyć i proces dezintergracji zostanie powstrzymany. Dzięki tym wysiłkom zaczęły się wyłaniać zarysy nowego porządku gospodarczego. Była to jakaś forma kapitalizmu, jednak forma bardzo szczególna, która weszła w życie w innym porządku, niż się tego oczekuje w normalnych warunkach. Pierwsza prywatyzacja była sprywatyzowaniem bezpieczeństwa publicznego i to się pod pewnymi względami najbardziej udało: przeróżne prywatne armie i mafie wzięły sprawy w swoje ręce. Państwowe przedsiębiorstwa przystosowały się do zmienionych warunków dzięki ludziom wtajemniczonym, tworzącym prywatne spółki, głównie na Cyprze, które zawierały umowy z tymi przedsiębiorstwami. Same fabryki działały ze stratą, nie płaciły podatków i miały zaległości w wypłacaniu wynagrodzeń i spłacaniu należności między firmami. Gotówka z operacji wędrowała na Cypr. Powstawały zaczątki systemu bankowego, częściowo z banków państwowych, częściowo ze świeżo wyłonionych grup kapitałowych, tak zwanych oligarchów. Niektóre banki zbiły fortuny, manipulując kontami różnych agencji państwowych, nie wyłączając Ministerstwa Finansów. Następnie w związku z systemem prywatyzacji na zasadzie świadectw udziałowych narodził się rynek dla papierów wartościowych, zanim jeszcze na swoich miejscach usadowiły się nadzór emisji akcji oraz mechanizm clearingowy, a na długo przed tym, 198 . jj spółki, których akcje były przedmiotem handlu, za-^ zely się zachowywać tak, jak powinny. Ludzie organizacji ^,ewnątrz spółek przejęli nad nimi kontrolę, a udziałowcy wnetrzni mieli ogromne trudności z wyegzekwowaniem swych praw. Dyrektorzy-beneficjenci byli formalnie zmuszeni do przelewania zarówno zarobków, jak aktywów na swoją własną korzyść, częściowo by nimi płacić za zakupione akcje, częściowo - dla uniknięcia podatków. Żadne wpływy ze schematu prywatyzacji udziałowej nie powiększały majątku spółek. Dopiero po tym jak dyrektorzy wzmocnili kontrolę i uznali potrzebę mobilizacji dodatkowego kapitału, mogli rozpocząć tworzenie dochodów wewnątrz spółek. Tylko nieliczne spółki osiągnęły to stadium. Wszystkie te zabiegi można by bez przesady określić jako kapitalizm rozbójniczy, ponieważ najskuteczniejszym sposobem gromadzenia prywatnego kapitału niemal od zera było przywłaszczanie sobie aktywów państwa. Oczywiście były od tego wyjątki. Samo państwo miało niewielką wartość, aczkolwiek spiskowcy, którzy w 1991 roku próbowali obalić Gorbaczowa, nie zdawali sobie z tego sprawy. Kiedy jednak skumulowano wystarczającą ilość prywatnej własności, wartość państwa również wzrosła, ponieważ było ono źródłem legitymizacji. W roku 1996 siedmiu największych kapitalistów, którzy również kontrolowali media, postanowiło nawiązać ze sobą współpracę w celu zapewnienia ponownego wyboru Jelcyna na prezydenta. Był to niezwykły wyczyn w dziedzinie inżynierii politycznej. Następnie nowo sformowana oligarchia przystąpiła do podziału między sobą resztek państwowych aktywów. Na wiosnę 1997 roku Jelcyn podjął decyzję włączenia do rządu Borysa Niemcowa, reformatorskiego gubernatora Niżnego Nowgorodu, który nie maczał palców w kampanii reelekcyjnej. Poczyniono wiele kroków, by utorować drogę wiodącą od rozbójniczego kapitalizmu do rządów prawa. Deficyt budżetowy i podaż pieniądza zostały ujęte w karby i zaczęto ściągać zaległe podatki. Spadły inflacja i stopy 199 procentowe. Prawa akcjonariuszy byty przestrzegane w wiek szym stopniu, a rynek akcji wszedł w okres hossy. 2 graniczne pieniądze wpływały zarówno na akcje, jak instrumenty dłużne. W Rosji założyłem fundację już w roku 1987, abv popierać przemianę w społeczeństwo otwarte. W latach 1988-1989 zorganizowałem międzynarodową grupę robo-czą dla stworzenia „otwartego sektora" w granicach gospodarki nakazowej, wkrótce jednak okazało się, że jest to system niereformowalny. Miałem swój udział w tak zwanym 500-dniowym programie, a twórcę tego programu, Grigo-rija Jawlińskiego, sprowadziłem wraz z jego zespołem na spotkanie IMF z Bankiem Światowym w Waszyngtonie 1990 roku - aby im zjednać międzynarodową pomoc niestety bez rezultatu. Założyłem Międzynarodową Fundację Nauki z subwencją 100 min $, aby pokazać, że międzynarodowa pomoc może być skuteczna. Rozdzieliliśmy 20 min $ między 40 000 najlepszych naukowców - 500 $ wystarczało zatem na jedną roczną dotację. Reszta poszła na obsługę poczty elektronicznej i dostarczanie literatury naukowej oraz na wsparcie programów badawczych wybranych przez międzynarodową komisję naukową. Tymczasem fundacja, którą utworzyłem w roku 1987, zaangażowała się w szeroko zakrojoną działalność, z czego najważniejsza była reforma oświatowa - drukowanie nowych podręczników wolnych od ideologii oraz wprowadzenie Internetu. Powstrzymywałem się od inwestowania w Rosji częściowo dlatego, by uniknąć jakichkolwiek problemów z konfliktem interesów, głównie jednak dlatego, że nie podobało mi się to, co tam widziałem. Nie przeszkadzałem moim zarządcom, którzy chcieli inwestować, zaaprobowałem również uczestnictwo w kierowanym przez Rosjan funduszu inwestycyjnym na prawach równych z innymi zachodnimi inwestorami. Jednakże kiedy Niemców wszedł do rządu, zdecydowałem się na wzięcie udziału w aukcji Swjazinwestu, państwowej telefonicznej spółki holdingowej. Prywatyzacja Swjazin- 200 stu doprowadziła do pierwszej prawdziwej aukcji, której państwo nie zostało nie dowartościowane. Nie-tety, przetarg ten przyspieszył zadziwiającą i wstrzymującą prywatyzację walkę między oligarchami, z których część gorąco pragnęła przejścia do prawomyślnego kapitalizmu, podczas gdy inni się temu opierali, ponieważ działania legalne nie leżały w zasięgu ich możliwości. Jeden z oligarchów, Borys Bierezowski, zagroził, że umy-wa od wszystkiego ręce, jeśli nie otrzyma obiecanych mu łupów. Ten zajadły spór zastopował Czubajs, który działając jako szef kampanii wyborczej Jelcyna, otrzymywał nielegalne wynagrodzenie od oligarchów i właśnie teraz wyszło to na jaw. Stało się to dokładnie w chwili, gdy zaczęły być odczuwalne skutki kryzysu azjatyckiego. Banki koreańskie i brazylijskie, które obficie inwestowały na rosyjskim rynku, musiały likwidować swoje pozycje. Niektóre czołowe banki moskiewskie również zostały narażone na straty, ponieważ miały wysoce ryzykowne zapasy obligacji, a także nie zabezpieczone kontrakty terminowe na rubla. W grudniu 1997 roku było kilka niebezpiecznych chwil, ale to minęło. Stopy procentowe poszły ostro w górę, a wydatki rządowe zmniejszono, jednak Duma zawahała się przy uchwalaniu praw niezbędnych do przeprowadzenia reform strukturalnych. Jelcyn zwolnił Wiktora Czernomyrdina ze stanowiska premiera i zmusił Dumę do przyjęcia w zamian kandydatury Siergieja Ki-rijenki, młodego technokraty. Na krótką chwilę Rosja miała rząd reformatorski, najlepszy od czasu upadku Związku Radzieckiego, a MFW wystąpiło z pożyczką 18,5 miliarda dolarów, z których rozdysponowanych było 4,5 mld. To jednak nie wystarczyło. W tym punkcie przejdę do eksperymentu w czasie rzeczywistym, który zacząłem przeprowadzać tuż przed ostatecznym kryzysem. Odtwarzam tu wiernie notatki, jakie sporządzałem w ciągu dwóch tygodni, kiedy kryzys rozwijał się. 201 Eksperyment w czasie rzeczywistym Niedziela, 9 sierpnia 1998 Rubel spot (kasowy) * -» 6,29 Rubel terminowy2 —> 45% 'o GKO3 -» 94,52% Prins4 -> 21,79% S&P -> 1089,45 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,63% Dopiero od dwóch, trzech dni śledzę pilnie rozwój wydarzeń w Rosji - dotychczas byłem zbyt zajęty pisaniem tej książki. Miałem świadomość, że sytuacja była nadal rozpaczliwa - nawet po wyrażeniu przez MFW zgody na pakiet poreczeniowy na 18 mld $. Oprocentowanie zadłużenia rosyjskiego rządu pozostawało na astronomicznym poziomie - 70-90% za jednoroczne, liczone w rublach weksle skarbowe (GKO). Syndykat, który zakupił 25,1% Swjazinwestu - rosyjskiej holdingowej spółki telefonicznej - i którego byliśmy największymi zagranicznymi udziałowcami, otrzymał od rosyjskiego rządu prośbę o tymczasowy kredyt pomostowy prowadzący do sprzedaży następnej, 24,9% transzy w Swjazinweście. Leżało w naszym interesie, aby sprzedaż ta zakończyła się sukcesem, mnie jednak nie podobała się idea wyrzucania pieniędzy na odrabianie ewidentnych strat - i to właśnie było powodem mojego zainteresowania się tą sytuacją. Wkrótce stało się oczywiste, że zrefinansowanie długu państwowego stanowi problem pozornie nie do przezwycię- 1 Przy transakcjach walutowych rozliczenie następuje w ciągu dwóch dni (przyp. red.). Domniemane oprocentowanie jednomiesięcznych terminowych, nie podlegających dostawie transakcji walutowych na ruble, zawieranych w dolarach. Rentowność weksli skarbowych rosyjskiego rządu liczona w rublach. Rentowność rosyjskich obligacji państwowych liczona w dolarach. 202 żenią. Program MFW zakładał, że krajowi posiadacze długu z chwilą nadejścia terminu jego płatności reinwestują go, a jedyną niewiadomą byłaby kwestia ceny tego posunięcia. Gdyby rządowi udawało się ściągać podatki, stopy procentowe spadłyby w końcu do znośnego poziomu, na przykład 25%, i byłoby po kryzysie. Rozumowanie to jednak nie brało pod uwagę, że większość długu znajdowała się w rękach posiadaczy krajowych, którzy nie byli w stanie prolongować swych przypadających do zapłaty GKO za żadną cenę. Korporacje musiały płacić podatki i to, co uiszczały w podatkach, nie mogło być reinwestowane w GKO. Co istotniejsze - sektor bankowy, z wyjątkiem Sbierbanku, państwowego banku oszczędnościowego, nabywał GKO za pożyczone pieniądze. Z powodu tendencji zniżkowej rosyjskiego rynku akcji i papierów wartościowych większość tych banków stała się niewypłacalna, a nawet te, które zachowały tę zdolność, nie były zdolne do przedłużenia swych linii kredytowych. W konsekwencji nie tylko nie były one nabywcami, ale niektóre z ich istniejących aktywów musiały być zlikwidowane w celu sprostania żądaniom wniesienia dodatkowych zabezpieczeń. Duża część kredytu pochodziła z banków zagranicznych, a niektóre spośród tych ostatnich również próbowały likwidować swoje własne pozycje terminowe. Fale sprzedaży sprowadziły określony w dolarach rosyjski dług do rekordowo niskiego poziomu. Narastał głęboki kryzys bankowy. Kryzys bankowy jest zazwyczaj ograniczany przez przywracającą płynność interwencję banku centralnego, na przykład przez udzielenie pożyczki pod zastaw na ulgowy procent; jednak w tym wypadku bank centralny nie mógł tego uczynić, gdyż był skrępowany warunkami zawartymi w porozumieniu z MFW. To właśnie sprawiło, że sytuacja stała się pozornie nierozwiązywalna. W piątek, 7 sierpnia, zatelefonowałem do Anatolija Czubajsa, który był na urlopie, oraz pilnującego interesu Jegora Gajdara, i powiedziałem im, że według mnie sytuacja jest ostateczna: rząd po wrześniu będzie niezdolny do prolongowania swych długów, nawet jeśli zostanie 203 uruchomiona druga transza pożyczki MFW. Na domia złego rząd ukraiński znalazł się na granicy zwłoki w spłacje 450 min pożyczki dolarowej udzielonej przez Nornura Securities, której płatność wypada w najbliższy wtorek W takich okolicznościach nie widziałem usprawiedliwienia by uczestniczyć w kredycie pomostowym: ryzyko niewywia-zania się z zapłaty było zbyt wielkie. Widziałem jedno wyjście: stworzenie wystarczająco dużego syndykatu, by pokryć potrzeby rządu aż do końca roku. Musiałoby to być partnerstwo prywatno-państwowe. Grupa Swjazinwestu mogłaby uczestniczyć w wymiarze na przykład 500 min $ choć sektorowi prywatnemu byłoby niełatwo o własnych siłach wystąpić z odpowiednią kwotą. Zapytałem, jakie są potrzeby. Siedem miliardów dolarów - odparł Gajdar. Kryło się w tym założenie, że Sbierbank, jedyny bank trzymający depozyty klienteli, będzie mógł prolongować swoje wkłady. Na razie klienci nie wycoiywali swych depozytów w znacznym wymiarze. „Oznacza to, że syndykat ten musiałby powstać z kwotą 10 mld $", powiedziałem „tak aby przywrócić zaufanie publiczności". Jednak połowa nadeszłaby z zagranicznych źródeł rządowych, takich jak Exchange Stabilization Fund (Fundusz Stabilizacji Waluty, który znajduje się pod kontrolą amerykańskiego Ministerstwa Finansów), a druga - z sektora prywatnego. Syndykat wszedłby do akcji we wrześniu, kiedy zostanie uruchomiona druga transza pożyczki MFW. Zakontraktowałby rządowe weksle skarbowe (GKO), zaczynając - załóżmy - od 35% w stosunku rocznym i stopniowo obniżając je do - powiedzmy - 25%. (Stopa bieżąca wynosi około 90%.) Program byłby ogłoszony z wyprzedzeniem, co przyciągnęłoby trochę nabywców - miałoby sens inwestowanie na 35%, gdyby obowiązywał wiarygodny program zredukowania stopy do 25% - do końca roku. W wypadku powodzenia tylko niewielka część owych 10 mld $ zostałaby rzeczywiście użyta. Niełatwo byłoby połączyć oba te składniki - prywatny i państwowy - ja jednak byłem gotów podjąć taką próbę. Entuzjazm Gajdara był zrozumiały. 204 Zatelefonowałem do Davida Liptona, podsekretarza departamentu spraw wewnętrznych w amerykańskim Ministerstwie Finansów. Byt doskonale zorientowany w tej sprawie, jednak w ministerstwie nawet przez chwile nie pomyślano o wykorzystaniu Funduszu Stabilizacji Waluty. Kongres wyraził zdecydowaną opinię sprzeciwiającą się jakiemukolwiek rodzajowi pomocy finansowej. Powiedziałem, że jestem tego świadom, ale że nie widzę innej możliwości. Wytworzył się nastrój paniki, a w naszym narodowym interesie leżało niesienie pomocy reformatorskiemu rządowi Rosji. Jeśliby wchodził tam w grę sektor prywatny, to wsparcie stałoby się politycznie strawniejsze. Wymagałoby to wszakże od Rosjan ciężkiej przeprawy w Kongresie USA. Byłoby równie trudno pozyskać kapitał prywatny, ponieważ pochodziłby on z banków inwestycyjnych oraz od takich jak my inwestorów giełdowych; byliby oni bardziej oporni wobec mobilizacji niż duże banki handlowe. Po to tylko, żeby wyczerpać wszystkie możliwości, ponownie zatelefonowałem do Gajdara i zapytałem, czy byłoby możliwe obciążenie tych posiadaczy GKO, którzy chcą wziąć gotówkę za wykup. Powiedział, że zniszczyłoby to wypłacalność rządowych weksli skarbowych. Miał oczywiście rację. Co do chwili obecnej, uważam, że bez mojego projektu rząd popadnie w zwłokę o katastrofalnych skutkach; a nawet przy zastosowaniu się do mojego modelu większość rosyjskich banków zostanie zmieciona, choć błędem byłoby zaniechanie choćby próby ich ratowania. Wtorek wieczór, 11 sierpnia Rubel spot (kasowy) —> 6,30 Rubel terminowy —>> 91% ' GKO -> 147% Prins -* 23,92% S&P -H> 1068,98 30-letnie amerykańskie obligacje-skarbowe—> 5,6§% 205 W poniedziałek odbyłem krótką rozmowę z Liptonem Amerykańska administracja wciąż jeszcze nie wyciągaj wniosków. Obiecał, że zadzwoni ponownie. We wtorek nastąpiło załamanie rosyjskiego rynku finansowego. Hań del na giełdzie został czasowo zawieszony. Obligacje pań stwowe spadły na jeszcze niższy poziom. Odczuły to nawet rynki międzynarodowe. Mój projekt przestał już być wykonalny. Stabilizująco na rynek mógłby wpłynąć już tylko większy pakiet ratunkowy na poziomie co najmniej 15 mld $, a trudno oczekiwać, aby jakikolwiek prywatny inwestor wyłożył takie pieniądze. Lipton nie zadzwonił do mnie i wyjechał do Moskwy. Doszło do mnie pocztą pantoflową, że był rozdrażniony, nie mając Rosji nic do zaproponowania. Postanowiłem napisać następujący list do „Financial Times": „Panie Redaktorze! Rozpad rosyjskich rynków finansowych wszedł w ostateczną fazę. Bankierzy i maklerzy, którzy zaciągnęli pożyczki pod zastaw papierów wartościowych, nie potrafili sprostać żądaniu wniesienia dodatkowych zabezpieczeń, a przymusowa sprzedaż pogrążyła rynki zarówno akcji, jak papierów wartościowych. Giełda została tymczasowo zamknięta, ponieważ nie można było dokonywać transakcji; ceny obligacji państwowych i weksli skarbowych gwałtownie spadły. Aczkolwiek sprzedaż została chwilowo złagodzona, wciąż jeszcze istnieje niebezpieczeństwo, że klientela znów zacznie wycofywać fundusze z rachunków oszczędnościowych. Sytuacja wymaga podjęcia natychmiastowych działań. Kłopot polega na tym, że działanie, które jest niezbędne dla uporania się z kryzysem bankowym, pozostaje w skrajnej opozycji do przedsięwzięć uzgodnionych z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w celu przeciwdziałania kryzysowi budżetowemu. Program MFW narzuca rygorystyczną politykę monetarną i fiskalną; system bankowy zaś wymaga zastrzyku płynności finansowej. Obu tych wymagań nie można ze sobą pogodzić bez dalszej międzynarodowej 206 oiiiocy. Program MFW przyjął założenie, że będą istnieli nabywcy obligacji państwowych po proponowanej cenie: 2dy rząd zaczął ściągać podatki i dokonał cięcia wydatków, stopy procentowe obniżyły się i kryzys osłabł. Było to założenie fałszywe, ponieważ duża część nie spłaconego długu była trzymana w depozycie gwarancyjnym i linie kredytowe nie mogły być odnowione. Istnieje luka finansowa, którą należy zamknąć. Luka ta zwiększy się, jeśli ogół klienteli zacznie wycofywać swe wkłady. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie jakiejś ;zby walutowej po dokonaniu umiarkowanej dewaluacji w wymiarze 15-25%. Dewaluacja jest potrzebna do zrekompensowania spadku cen ropy i obniżenia wielkości tejże rezerwy potrzebnej izbie walutowej. Posunięcie to byłoby również karą dla posiadaczy rublowego długu rządowego, oddalając oskarżenia o dostarczanie pomocy poprzez wsparcie finansowe. Potrzebne byłoby około 50 mld $ rezerw, z tego 23 mld $ na pokrycie podaży pieniądza, czyli gotówki oraz wkładów a vista i 27 mld $ na pokrycie niedoboru na refundację długu krajowego w następnym roku. Rezerwy Rosji wynoszą 18 mld $; MFW obiecał 17 mld $. Ażeby izba walutowa stała się realna, Grupa Siedmiu (G7) powinna wnieść następnych 15 mld $. Nie byłoby jakiegokolwiek wspierania finansowego systemu bankowego. Z wyjątkiem kilku instytucji posiadających wkłady państwowe, banki mogą mieć swobodę w dbaniu o własne interesy. Natychmiast umocniłyby się ceny obligacji państwowych, a instytucje o zdrowszych podstawach miałyby szansę przetrwania. Rosjanie przetrzymują około 40 mld $ w obcych walutach. Fakt istnienia izby walutowej może ich zachęcić do kupowania rublowych obligacji państwowych z dobrym oprocentowaniem. Gdyby tak się stało, kredyt rezerwowy G7 nie musiałby być naruszony. Obniżenie stóp procentowych pomogłoby rządowi osiągnąć swoje fiskalne cele. Gdyby Grupa Siedmiu wyraziła chęć natychmiastowego wniesienia 15 mld $, sytuacja ustabilizowałaby się nawet 207 bez udziału izby walutowej, choć prawdopodobnie p0 trwałoby to dłużej i szkody byłyby poważniejsze. Bez izb walutowej byłoby też chyba trudniej dokonać ograniczone regulacji pieniądza, ponieważ parcie ku kolejnej dewaluati stałoby się nie do przezwyciężenia, tak jak to było w grudniu 1994 roku w Meksyku. Opóźnianie działań sprawi, że koszty akcji ratunkowej będą nieustannie rosły. Jeszcze przed tygodniem wynosiłyby one zaledwie 7 mld $. Na nieszczęście międzynarodowe władze finansowe nie doceniają, jak paląca jest to sprawa Do wyboru są tu tylko niewypłacalność albo hiperinflacja Każda z nich pociągnęłaby za sobą niszczycielskie konsekwencje finansowe i polityczne". Czwartek, 13 sierpnia . ••_ . Rubel kasowy —> 6,35 Rubel terminowy -> 162% GKO -> 149% Prins -> 23,76% S&P -* 1074,91 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,65% Po moim liście do „Financial Times" zastępca dyrektora rosyjskiego banku centralnego wprowadził pewne ograniczenia w wymienialności rubla. Wpłynęło to niszczycielsko na rosyjski rynek: na giełdzie kurs otwarcia był o 15% niższy i niewiele się poprawił. Mój list skupił na sobie dużą uwagę, jednak nacisk kładziono na moje orędownictwo za dewaluacją, nie zaś na projekt dotyczący izby walutowej. Stało się to jednym z czynników sprawczych tego, co zaczęto nazywać Czarnym Czwartkiem. Nie o to mi bynajmniej chodziło. Poczułem się w obowiązku wystąpić z kolejnym oświadczeniem: „Zaburzenia na rosyjskim rynku finansowym nie mają żadnego związku przyczynowego z moimi wypowiedziami czy posunięciami. Nie jesteśmy w krótkiej pozycji (przewaga 208 sprzedaży na termin nad zakupami) wobec rubla i nie maffly najmniejszego zamiaru ograniczania tej waluty. ^ istocie nasz portfel doznałby uszczerbku wskutek jakiejkolwiek dewaluacji. Celem mojego listu do „Financial Times" było zaalarmowanie rządów Grupy Siedmiu. Władze Rosji, które robią wszystko, co w ich mocy, aby opanować sytuację, nie mogą liczyć na powodzenie bez dalszej pomocy z zewnątrz". Piątek, 14 sierpnia Rubel kasowy -» 6,35 Rubel terminowy —> 162,7% GKO -> 172% Prins -» 23,01% • • S&P -» 1062,75 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,54% W rozmowie z sekretarzem skarbu Rubinem położyłem nacisk na dramatyzm sytuacji. Był jej w pełni świadom, jednak jego troski nie podzielały rządy innych krajów Siódemki, które w przeważającej części korzystały z urlopów i były nieosiągalne. Połączono mnie z senatorem Mitchem McCon-nellem, którego ponagliłem, by zatelefonował do Rubina i zapewnił go o republikańskim poparciu w potencjalnie wielce ryzykownej operacji. Pod koniec tegoż dnia zwrócono się do mnie w imieniu Kirijenki, który wciąż liczy na pożyczkę pomostową w wysokości 500 min $, choć przestało to już być realne. Zaproponowałem, że polecę do Moskwy, by przedyskutować poważniejsze kwestie, jeśliby to miało pomóc. Niedziela wieczorem, 16 sierpnia , - , . - Rubel kasowy —> 6,35 - ; Rubel terminowy -» 162,7% •• GKO -» 172% -:,. • Prins -> 23,01% S&P -> 1062,75 ..',: 30-letnie amerykańskie obligacje skaifeowe —> 5,54% 209 Większą część weekendu spędziłem w Rosji. Udzielije wywiadu moskiewskiej rozgłośni Echo, wyjaśniając swój stanowisko, a moje oświadczenie zostało odczytane w rosy' skiej telewizji. Mam nadzieję, że zatarłem błędne wrażenie jakobym nawoływał do dewaluacji lub miał z niej czerpać jakieś osobiste korzyści. Kilka razy rozmawiałem z Gajda-rem. Zredagowałem artykuł zalecający rozwiązanie z utworzeniem izby walutowej i przesłałem mu go do zatwierdzenia. Gajdar powiedział mi właśnie (godz. 6.30 po południu czasu moskiewskiego), że rozmawiał z Lanym Summersern (zastępca sekretarza skarbu) i że jakakolwiek pomoc jest nieosiągalna; będą musieli podejmować decyzje jednomyślnie. Odparłem, że mój artykuł stracił już swój sens, Gajdar jednak nalegał, żebym go dał do druku. Nie zrobię tego. Wtorek, 18 sierpnia Rubel kasowy -» 6,80 Rubel terminowy -> 305% GKO^b.d. Prins -» 24,91% S&P -> 1101,20 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,56% W poniedziałek rozpętało się istne piekło. Rosja ogłosiła moratorium i ofertą handlową objęła rubla, skutecznie go dewaluując - do 35%. Co gorsza, rosyjskim bankom nie wolno wypełniać swych zagranicznych zobowiązań. Wywołało to amok wśród ich zagranicznych partnerów, którzy pozbywali się rosyjskich papierów wartościowych po cenach dumpingowych. David Lipton zatelefonował do mnie, prosząc o techniczne wyjaśnienia i podsunął mi pomysł napisania memorandum. Po powtórnym przeczytaniu uznałem je raczej za niepełne. Próbowałem w nim wysunąć tezę, że jest już zbyt późno na poszukiwanie konstruktywnego rozwiązania kryzysu Handel wekslami skarbowymi rosyjskiego rządu został od 17 sierpnia wstrzymany, tak że w tej kategorii żadne dane nie będą już osiągalne. 210 Rosji. Grupa Siedmiu powinna zaproponować wniesienie twardej waluty, która jest potrzebna do ustanowienia izby alutowej pod warunkiem, że Duma uchwali prawa umożliwiające spełnienie wymogów stawianych przez MFW. Istnieją 7,15 Rubel terminowy —» 443% GKO -» b.d. Prins -» 36,05% S&P -» 1081,18 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,43% W ciągu ostatnich dwóch dni międzynarodowe rynki ciężko odczuwały rosyjski kryzys. Na przykład w piątek giełda niemiecka zniżkowała o 6,5%. Byłem zaskoczony, że tak długo trzeba było czekać na zadziałanie mechanizmu. Mój partner zapewnia mnie, że amerykański rynek akcji osiągnął w piątek bardzo dobry chwilowy dolny pułap 211 i byliśmy nabywcami akcji, a sprzedawcami opcji sprzeda-Nawiasem mówiąc, przez cały okres tego eksperyment w czasie rzeczywistym nie handlowaliśmy żadnymi rosyjsk' • walorami. ' Przez cały tydzień starałem się forsować mój porm, t wobec każdego, kto chciał mnie wysłuchać, jednak be rezultatu. A to poprawiłoby sytuację polityczną w Ros;-Tymczasem teraz Duma nie uchwali ustaw, a MFW ni rozdysponuje drugiej transzy pakietu. W wypadku braku dalszego napływu pieniędzy z zagranicy przyszłość jest łatwa do przewidzenia - Jelcyn będzie musiał spławić obecny rząd i poszukać nowego źródła wsparcia w kraju Tylko gdzie? Oligarchowie są fatalnie osłabieni. Pozostaje Gazprom i niektóre spółki naftowe. Czy oznacza to powrót Czernomyrdina? Ten z pewnością ma takie ambicje. Jednak żaden reżim nie może liczyć na sukces w sytuacji, gdy brakuje woli politycznej do usunięcia wad strukturalnych. Jest to spadanie w otchłań bez dna. Niedziela, 23 sierpnia Rubel kasowy —» 7,15 Rubel terminowy -» 444% GKO -> b.d. Prins -> 36,05% S&P -> 1081,18 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,43% Jelcyn zdymisjonował rząd i mianował Czernomyrdina. Teraz nie potrafię już niczego więcej przewidzieć. Środa, 26 sierpnia Rubel kasowy -» 10,00 Rubel terminowy —> 458% GKO -> b.d. Prins -> 42,83% -' S&P -> 1084,19 30-letnie amerykańskie obligacje skarbowe —> 5,42% 212 jsfie istnieją jakieś granice rozpadu. Dezintegracja rosyj-kiego systemu bankowego odbywa się w sposób chaotyczny. Banki wstrzymały wypłaty i klienci wpadli w panikę. Ogło-one warunki konwersji weksli skarbowych rosyjskiego zadu (GKO) początkowo zostały przyjęte zupełnie dobrze, 'ednak rubel zaczął w sposób niepohamowany spadać, czyniąc tę ofertę właściwie bezwartościową. Międzynarodowy system finansowy został w kilku miejscach naruszony. W grę wchodzą zaległe kontrakty walutowe na sumę 75-100 mld $ i nie ma pewności, które z nich zostaną wypełnione. Pewna wywiadownia kredytowo-handlowa obniżyła kategorię największego niemieckiego banku handlowego. Do międzynarodowych międzybankowych transakcji wymiany akcji wkradł się cień ryzyka kredytowego. Może to mieć charakter przejściowy, jest jednak prawdopodobne, że spowoduje odsłonięcie innych słabości, a to z racji zastosowania na dużą skalę dźwigni kapitałowej. Europejskie i amerykańskie rynki akcji doznały wstrząsu, ale należy się spodziewać, że odzyskają spokój. Kryzys w Rosji jest ostateczny, a jego społeczne i polityczne skutki - nie do przewidzenia. * * * W tym punkcie przerwę eksperyment w czasie rzeczywistym, ponieważ przestałem być czynnym uczestnikiem rynku. Bieg wydarzeń ilustruje w sposób raczej praktyczny niż przerażający wiele tez, jakie próbowałem w tej książce przedstawić w nieco bardziej abstrakcyjnej formie. To, co mnie w tym przeraża, to fakt, że w amerykańskim Ministerstwie Finansów pracował znakomity zespół, a w Rosji - najlepszy z rządów w krótkiej postradzieckiej historii, a mimo wszystko kryzysowi nie udało się zapobiec. Martwi mnie również rola, jaką ja odegrałem w tej sprawie. Doskonale wiedziałem, że system rozbójniczego kapitalizmu był niezdrowy i nie do utrzymania, niedwuznacznie też dawałem temu wyraz; a jednak mimo to pozwoliłem się wessać w transakcję ze Swjazinwestem. Miałem po temu uzasadnione powody, niemniej prawda jest niewzruszona, 213 że transakcja ta nie wypaliła. Była to najgorsza inwestv ' w całej mojej zawodowej karierze. Podczas podróży ^ Rosji, którą odbyłem w październiku 1997 roku, zdum \ mnie brak odpowiedzialności zagranicznych inwestoró pożyczających ogromne sumy zarządom rosyjskich miast' które przeznaczały je na niewłaściwe cele. A jednak n'' podążyłem tym tropem. Mój list do „Financial Times" również miał niezamierzone, negatywne konsekwencje. Ni wyrzucam sobie bynajmniej swoich wysiłków dopomożeni Rosji w marszu w kierunku społeczeństwa otwartego: próba się nie powiodła, ale przynajmniej ją podjąłem. Mam natomiast żal do siebie jako inwestora. Pokazuje to, jak trudno jest te dwie role ze sobą pogodzić. Przewidywanie przyszłości Wracam teraz do procesu o większej skali - ogólnoświatowego procesu hossy-bessy. Zatrzymam zegar, a zdarzenia, które są przed nami, potraktuję jako przyszłość, aczkolwiek będą się one nadal rozwijać w okresie przygotowywania tej książki do druku. W pewnym sensie rozpoczynam kolejny eksperyment w czasie rzeczywistym. Aby podjąć próbę przewidzenia przyszłych wydarzeń, sięgnę po moją teorię historii; kierunek ich rozwoju posłuży nam jako miernik wartości moich prognoz. Nie będzie to próba naukowa, ponieważ jestem zmuszony dokonać w moim schemacie hossy-bessy pewnych zmian, tak aby pasował on do dzisiejszej sytuacji. Jak już wspomniałem wcześniej, przewidywanie przyszłości przypomina raczej alchemię niż naukę. Aż do niedawna sądziłem, że obecnie znajdujemy się na 3. etapie schematu hossy-bessy, a mianowicie - w fazie ostrej próby. Jeśli światowy system kapitalistyczny przejdzie ten test pomyślnie, to wkroczy w okres przyspieszenia prowadzącego w rejony dalekie od stanu równowagi; w wy- 214 oadku fiaska - kapitalizm przeżyje chwilę prawdy. Aż do ?6 sierpnia sądziłem, że taką chwilą prawdy jest kryzys Rosji. Jednak interpretacja ta nie pasuje do bieżącej ytuacji- Zakładałaby ona najpierw okres zmierzchu, po którym miałby nastąpić punkt przecięcia oraz katastrofalne rzyspieszenie na samym dnie. Jak się wydaje, zaszliśmy tą drogą znacznie dalej, niż myślałem. Teraz uważam, że jyyzys w Rosji jest punktem przecięcia, gdzie trend, który już zmienił kierunek, jest wzmocniony przez odwrócenie dominującego subiektywizmu, aby spowodować katastrofalne załamanie. Od czasu kryzysu tajlandzkiego okres ten moglibyśmy interpretować jako okres schyłku, podczas którego ludzie normalnie prowadzą swoje interesy z nieprzyjemnym poczuciem, że dzieje się coś fatalnego. Kiedy jednak nastąpiła chwila prawdy? Co więcej, nowa interpretacja zakładałaby nadciągające załamanie rynków finansowych w centrum, co mogłoby się okazać błędne. l września rynki akcji osiągnęły przejściowo najniższy poziom na słabym wolumenie i ponownie go sprawdziły na niższym wolumenie w końcu tygodnia. Uważam, że było to dno fałszywe; znajdujemy się w fazie rynku o tendencji zniżkowej i ceny akcji wkrótce spadną jeszcze bardziej. Jednak bessa może być znacznie bardziej przewlekła, niż wskazywałby na to model hossy-bessy, którym się posługiwałem w mojej pracy. Odczuwam potrzebę nieco innego schematu i uważam za stosowne raczej wyrazić to otwarcie, aniżeli cichcem powielać coś, co mówiłem wcześniej. (Jestem właściwie zadowolony z tego, że wydarzenia nie pasują ściśle do opracowanego przeze mnie modelu hossy-bessy, ponieważ obawiałem się, że próbuję na siłę wcisnąć historię w wymyślony przez siebie schemat). Zamiast więc majster-kować przy starym modelu, zaproponuję nowy - specjalnie na tę okazję. Pozostaje to w zgodzie z zastrzeżeniami, jakie poczyniłem, zaczynając stosować analizy hossy-bessy do światowego systemu kapitalistycznego. System ten składa się z centrum i peryferii. Tłumaczyłoby to, dlaczego proces dezintegracji miałby trwać dłużej i pojawiać się w różnych 215 okresach i różnych częściach tego systemu. Przedstawiam wiec oto moją nową hipotezę na temat dynamicznej struk tury obecnego kryzysu: Światowy system kapitalistyczny został poddany surcnye-próbie podczas kryzysu w Meksyku w latach 1994-1995 jednak przetrzymał tak zwany efekt teąuili i wyszedł z tego silniejszy niż kiedykolwiek. Wtedy właśnie wystąpił okres przyspieszenia i hossa stawała się coraz bardziej niepewna Fakt, że posiadacze meksykańskich obligacji skarbowych wyszli z kryzysu nietknięci, stał się złym przykładem dla spekulujących rosyjskimi obligacjami skarbowymi. Punkt zwrotny nastąpił wraz z kryzysem tajlandzkim w lipcu 1997 roku. Spowodował on odwrócenie kierunku przepływu funduszy. Zrozumiałem, że orkiestra przestała grać, zwłaszcza w odniesieniu do Rosji, i to właśnie wówczas oświadczyłem, choć wyraźnie nie doceniłem ostrości problemu. Przewidywałem raczej zakończoną otwarciem próbę, przypominającą meksykański kryzys 1994-1995 niż nieodwracalną zmianę. Początkowo nagła zmiana podziałała dobroczynnie na rynki finansowe centrum z powodów, które już wyjaśniłem, a ożywienie w centrum wzbudziło również nadzieje na peryferiach. Azjatycki rynek akcji wycofał niemal równo połowę swych strat w miejscowej walucie, by się później ponownie skurczyć. Można by to interpretować jako okres schyłku. Ostatecznie rynki finansowe centrum również poddały się bessie. Początkowo erozja postępowała stopniowo, a przepływ środków do funduszy wzajemnych był wciąż przyzwoity, jednak kryzys w Rosji przyspieszył szczyt sprzedaży, który wykazywał pewne, jeśli nie wszystkie, znaki rozpoznawcze rynkowego dna. Twierdzę, że jest to dno fałszywe, podobnie jak fałszywe okazało się dno stworzone przez azjatyckie rynki akcji w początkach 1997 roku. Spodziewam się odtworzenia w wysokości do 50%, choć nie wykluczam możliwości dalszego spadku przed ponownym wzrostem. Ostatecznie rynki powinny spaść znacznie niżej, doprowadzając do światowej recesji. Dezintegracja świato- 216 ego systemu kapitalistycznego uniemożliwi poprawę koniunktury, z recesji czyniąc depresje. ]Vlam trzy główne powody, by twierdzić, że dno nie /ostało osiągnięte. Pierwszy to ten, że rosyjski kryzys 0(jslonił w międzynarodowym systemie bankowym wady, które dotychczas ignorowano. Banki zaangażowały się w transakcje wymiany akcji, transakcje terminowe oraz w handel instrumentami pochodnymi między sobą, a także ze swymi klientami. Fundusze hedgingowe i inne rachunki spekulacyjne również poniosły znaczne straty. Teraz banki szaleńczo próbują ograniczać swoje zaangażowanie i stosowanie dźwigni oraz starają się zmniejszać ryzyko. Ich własne akcje gwałtownie spadły, wszystko prowadzi do kredytowej zapaści1. Po drugie - dolegliwość sytuacji jest na peryferiach odczuwana tak intensywnie, że poszczególne kraje zaczynają wychodzić poza system kapitalistyczny lub po prostu wypadają z gry. Najpierw Indonezja, a później Rosja przeżyły niemal zupełne załamanie. To zaś, co się zdarzyło w Malezji i, w mniejszym stopniu, w Hongkongu, jest na swój sposób nawet bardziej złowieszcze. Zapaści w Indonezji i Rosji były nie zamierzone, ale Malezja sama z premedytacją odcięła się od międzynarodowych rynków kapitałowych. Jej działanie przyniosło malezyjskiej gospodarce chwilę wytchnienia i pozwoliło tamtejszej administracji utrzymać się przy władzy, jednak poprzez wzmocnienie ogólnej ucieczki kapitału z peryferii zwiększyło presję na te kraje, które próbują trzymać swe rynki otwarte. Jeśli ucieczka kapitału sprawia, że wizerunek Malezji jest w porównaniu z jej sąsiadami korzystny, to polityka taka może znaleźć naśladowców. Trzecim poważnym czynnikiem działającym na rzecz dezintegracji światowego systemu kapitalistycznego jest oczywista niezdolność międzynarodowych władz monetarnych do Od tego czasu LTCM upadt, co pociągnęło za sobą katastrofalne konsekwencje. 217 utrzymania wszystkiego w całości. Programy MFW wyda' się nieskuteczne, a samemu Funduszowi wyczerpują s-rezerwy. Reakcja Siódemki na kryzys w Rosji była przy gnębiająco chybiona, a utrata kontroli nad sytuacją - vvręc zatrważająca. Rynki finansowe są pod tym względem raczę' osobliwe: nie cierpią jakichkolwiek ingerencji państwowych choć jednocześnie gdzieś głęboko zachowują nadzieję, 2e' w chwilach szczególnie ciężkich władze przystąpią do działania. To przekonanie zostało teraz zachwiane1. Zwrotne działanie zachodzące między tymi trzema czyn-nikami skłania mnie do wyciągnięcia wniosku, że minęliśmy punkt przecięcia, a odwrócenie trendu jest wzmocnione przez odwrócenie dominującego błędu subiektywnego. To w jaki sposób rozwiną się wydarzenia, zależy w dużym stopniu od reakcji systemu bankowego, inwestycji publicznych oraz władz w centrum. Wachlarz ewentualności rozciąga się między lawinowym spadkiem rynku akcji a bardziej przewlekłym procesem rozpadu. Sądzę, że bardziej prawdopodobny jest ten drugi przypadek. Należy się spodziewać, że wstrząs, jakiego doznał międzynarodowy system finansowy, wkrótce przeminie, a przymusowa likwidacja pozycji ulegnie złagodzeniu. Jedno z głównych źródeł napięcia - siła dolara i słabość jena - zostało już skorygowane. Inne kłopotliwe miejsce, Hongkong, znalazło chyba sposób odzyskania kontroli nad swymi losami. Rosja została wyksięgowana. W perspektywie widać obniżkę stopy procentowej. Klienci nauczyli się, że warto kupować akcje zniżkujące na trwałym rynku o tendencji zwyżkowej i upłynie jakiś czas, zanim się zorientują, że rynek ten nie jest wieczny. Również potrzeba czasu, aby zaczęto odczuwać skutek działania tych trzech negatywnych sił. Jednak po tej fałszywej jutrzence nastanie przedłużający się rynek o tendencji zniżkowej, tak jak to było w latach Tezy te zawarte są w moim zeznaniu złożonym przed Kongresem 15 września 1998 r. 218 trzydziestych i jak się dzieje dziś w Azji. Klienci przestaną kupować akcje spadające i zaczną się przerzucać z rynku akcji na fundusze rynku pieniężnego lub na obligacje skarbowe. Efekt dobrobytu zbierze swoje żniwo i obniży się popy1 konsumpcyjny. Spadnie również popyt inwestycyjny, i to z wielu powodów: zyski są pod presją; import wzrasta przy malejącym eksporcie; podaż kapitału dla słabiej ustabilizowanych przedsiębiorstw i transakcji nieruchomościowych - zanikła. Obniżki stóp procentowych złagodzą słabnięcie rynku, a gospodarka w końcu ożywiłaby się, gdyby światowy system kapitalistyczny zachował spójność. Jednak szansę na jego rozpad wybitnie wzrosły. 2 chwilą, gdy gospodarka w Stanach Zjednoczonych zmniejsza aktywność, maleje gotowość do tolerowania wysokiego deficytu handlowego i wolny handel może się znaleźć w niebezpieczeństwie. Początkowo uważałem, że kryzys azjatycki doprowadzi do ostatecznego triumfu kapitalizmu: oto ponadnarodowe korporacje zastąpią chiński system rodzinny, a model azjatycki zasymiluje się z światowym modelem kapitalistycznym. To wciąż jeszcze może się zdarzyć, teraz jednak jest bardziej prawdopodobne, że kraje z peryferii będą wolały się znaleźć poza systemem, jako że maleją ich szansę na przyciągnięcie kapitału z centrum. Banki oraz inwestorzy portfelowi ponieśli znaczące straty, a czekają ich kolejne. Należy się spodziewać, że Rosja nie wywiąże się ze swych dolarowych zobowiązań. Straty w Indonezji również muszą zostać oficjalnie uznane. Banki zostały przez własnych udziałowców ukarane za zaangażowanie się na peryferiach i nie chcą dalej zwiększać swoich zobowiązań. Wyłącznie międzynarodowa akcja rządowa mogłaby spowodować wpompowanie pieniędzy na peryferie, jednak nie widać żadnych oznak współpracy w tym kierunku. Następstwo zdarzeń, które opisałem, różni się od pierwotnego modelu hossy-bessy głównie długością trwania i złożonością swej drugiej części. Etap hossy charakteryzowało typowe samowzmacniające się wzajemne oddziaływanie 219 między błędem subiektywnego odchylenia i trendem pod stawowym. Hossa została z powodzeniem wypróbowana podczas kryzysu meksykańskiego 1994-1995, po którym nastąpił okres przyspieszenia. Czymś niezwykłym jest natomiast etap bessy, ponieważ dzieli się na dwie fazy. W pierwszej z nich rynki akcji w centrum nadal zwyżkują, korzystając z braku monetarnych ograniczeń oraz ze zmiany kierunku przepływu funduszy. W fazie drugiej zarówno centrum, jak peryferie są całkowicie ograniczone i wzajemnie ściągają się w dół. Bessy są zazwyczaj silnie ścieśnione w czasie; ta zaś jest zupełnie rozciągnięta - pojawia się w różnych momentach i różnych częściach systemu. Kiedy wystąpiła na peryferiach, była całkiem zwarta i nie wiedzieliśmy jeszcze, jaki kształt przybierze w centrum. Długość trwania bessy świadczy o stopniu złożoności światowego systemu kapitalistycznego. Nie ulegało wątpliwości, że zachwianie równowagi między centrum i peryferiami w pierwszej fazie bessy nie mogło być trwałe. Albo centrum upadnie, zanim peryferie odżyją, albo przeciwnie. Bardziej prawdopodobna, choć niezbyt pewna, była pierwsza możliwość. Sprawę rozstrzygnął kryzys rosyjski. Tak jak w wypadku Tajlandii, wpływ Rosji był potężniejszy, niż spodziewała się większość ludzi, nie wyłączając mnie. Wydarzenia w Rosji dostrzegałem w kategoriach kataklizmu wystarczająco dobrze, ale nie zorientowałem się w płynących z tego konsekwencjach dla transakcji wymiany akcji i instrumentów pochodnych oraz dla rynku między-bankowego - aż do chwili, kiedy one się pojawiły. Trzeba przypomnieć, że mój pierwotny model hossy-bessy składa się z ośmiu etapów. Etap 4. jest momentem prawdy, a etap 5. - okresem schyłku. Nie jest jasne, jak te etapy pasują do specjalnego modelu, który zbudowałem w odniesieniu do światowego systemu kapitalistycznego. Ktoś mógłby dowodzić, że okres między kryzysem tajlandzkim w lipcu 1997 roku a kryzysem rosyjskim w sierpniu 1998 był okresem schyłku. Kiedy jednak wystąpił moment prawdy? A może najlepiej nie upierać się przy tej tezie? Koncepcji 220 modelowych nie powinno się brać zbyt dosłownie - w biegu historii nic nie jest z góry określone. Każda jej sekwencja ;est jedyna w swoim rodzaju. System radziecki miał moment prawdy, kiedy Chruszczow wygłosił swój referat na XX zjeździe KPZR; niewykluczone, że system kapitalistyczny jest tego elementu pozbawiony. Może u nas występuje odmienne zjawisko: fałszywe odrodzenie, które usypia nasze wyczucie niebezpieczeństwa i pozwala, aby następny, tak zwany zewnętrzny wstrząs zebrał swoje żniwo. Załamaniu światowego systemu kapitalistycznego może zapobiec w każdej chwili wkroczenie międzynarodowych władz finansowych. Widoki na to są jednak mgliste, zważywszy nieudaną interwencję Grupy Siedmiu w Rosji, choć konsekwencje tego niepowodzenia mogą odegrać rolę dzwonka alarmowego. Może w końcu to właśnie kryzys rosyjski okaże się tym momentem prawdy. Istnieje pilna potrzeba ponownego przemyślenia i zreformowania światowego systemu kapitalistycznego. Jak pokazał to przykład Rosji, kolejne problemy będą się stopniowo wewnętrznie coraz bardziej komplikowały - tym bardziej, im dłużej pozwolimy im się zaogniać. tr. Rozdział 8 JAK NIE DOPUŚCIĆ DO ZAŁAMANIA Jak w każdym kryzysie finansowym, również i w tym wypadku docieka się w jakiś sposób jego istoty, jednak zakres obecnej publicznej debaty jest o wiele za wąski. Skupia się ona na potrzebie udoskonalenia nadzoru bankowego i zapewnienia dopływu właściwych i dokładnych danych ze wszystkich krajów. Słowami-kluczami są tu „przejrzystość" i „informacja". Przedmiotem gorącej dyskusji jest to, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy powinien ujawniać publicznie swoje poglądy na temat kondycji poszczególnych państw1. Dyskutuje się również o tym, czy fundusze hedgingowe powinny podlegać regulacjom i czy należy osłabiać przepływ krótkoterminowego kapitału - dalej rozważania już nie sięgają. Obowiązująca doktryna na temat zasad funkcjonowania rynków finansowych pozostaje nie zmieniona. Zakłada się, że w warunkach istnienia doskonalej informacji rynki mogą sobie radzić same; główną zatem troską jest udostępnienie informacji i unikanie jakiejkolwiek ingerencji w mechanizm rynkowy. Celem pozostaje narzucenie rynkowej dyscypliny. Należy tę debatę poszerzyć. Nadszedł już czas, żeby przyznać, że rynki finansowe są immanentnie niestabilne. Narzucenie rynkowej dyscypliny oznacza narzucenie niestabilności, a jak długo może to znosić społeczeństwo? Dyscyplinę rynkową należy uzupełnić inną dyscypliną: Mój pogląd na ten temat - zob. rozdział 1. 222 stabilności na rynkach finansowych powinno ć jednoznacznym celem polityki państwa. Mówiąc otwarcie - stoimy przed wyborem: albo będziemy egulować rynki finansowe na płaszczyźnie miedzynarodo-ej albo pozwolimy każdemu państwu z osobna, aby samo chroniło swoje interesy najlepiej, jak potrafi. Ta druga możliwość z pewnością doprowadzi do załamania się potęż-nego układu cyrkulacyjnego, który jest znany pod nazwą światowego kapitalizmu". Suwerenne państwa mogą w tym systemie zadziałać jak wentyle. Pozwolą kapitałowi wpłynąć, ale z pewnością go nie wypuszczą z chwilą, gdy uznają, że jego odpływ jest nieprzerwany. Środki nadzwyczajne Najpilniejszą potrzebą jest powstrzymanie zwrotu w przepływie kapitału. Zapewniłoby to nieprzerwane posłuszeństwo peryferii wobec światowego systemu kapitalistycznego, co z kolei uspokoiłoby rynki finansowe w centrum i złagodziło późniejszą recesje. Słusznym posunięciem jest obniżenie stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych, ale przestało to już być środkiem wystarczającym do zatamowania odpływu kapitału z peryferii. Płynność musi być do peryferii wpompowywana bardziej bezpośrednio. Należy to zrobić w trybie nadzwyczaj pilnym, gdyż Brazylia wciąż cierpi na ucieczkę kapitału zarówno krajowego, jak obcego, i nie może już dłużej egzystować przy niebotycznych stopach procentowych. Stopy procentowe w Korei i Tajlandii spadły, ale premia za ryzyko na długu zagranicznym wszystkich krajów z peryferii pozostaje niedostępna. W opublikowanym 31 grudnia 1997 r.1 w „Financial Timesie" artykule wyszedłem z propozycją stworzenia Avoiding a breakdown: Asia's crisis demands a rethink of International regulation „Financial Times" (London), December 31, 1997. 223 If Korporacji Ubezpieczeniowej Kredytu Międzynarodo\ve„ (International Credit Insurance Corporation). Był to pro jekt przedwczesny, ponieważ zwrot w przepływie kapitaj nie stał się jeszcze wówczas silnie zakorzenionym trendem Trzeba przypomnieć, że po koreańskim kryzysie płynność' w końcu roku 1997 nastąpiło fałszywe odrodzenie, które trwało aż do kwietnia 1998. Moja propozycja przepadła, ale teraz nadszedł właściwy dla niej czas. Prezydent Clinton i sekretarz skarbu Robert E. Rubin mówili o potrzebie utworzenia funduszu, który umożliwiłby prowadzącym zdrową politykę gospodarczą krajom pery. feryjnym odzyskanie dostępu do rynków kapitału międzynarodowego. Wspomnieli o sumie 150 mld $ i choć nie powiedzieli tego publicznie, wierzę, że mieli na myśl; sfinansowanie tego poprzez nową emisję specjalnych praw ciągnienia (SDR-ów)1. Mimo że ich propozycja nie zdobyła większego poparcia na dorocznym zebraniu MFW w październiku 1998 roku, to jestem przekonany, że dokładnie 0 to właśnie chodzi. Można by udostępnić gwarancje kredytowe takim krajom jak Korea, Tajlandia i Brazylia, 1 miałoby to natychmiastowy uspokajający wpływ na międzynarodowe rynki finansowe. Poprzez zastrzyk płynności zaaplikowany peryferiom amerykańska propozycja mogłaby uprzedzić potrzebę obniżenia stóp procentowych w centrum, przywracając światowej gospodarce stan bliższy równowagi. Jak to już widzieliśmy, programy MFW w Tajlandii i Korei nie przyniosły pożądanych wyników, ponieważ nie zawierały schematu konwersji długu na kapitał własny. Równowaga zewnętrzna tych krajów została przywrócona za cenę drastycznego ograniczenia popytu krajowego, choć sprawozdania bilansowe zarówno banków, jak spółek wciąż się pogarszają. W obecnym stanie rzeczy kraje te są skazane na długi okres usychania w depresji. Schemat konwersji Specjalne prawa ciągnienia (Special Drawing Rights) najlepiej P°~ strzegane są jako pieniądz fikcyjny (syntetyczny), oddany do dyspozycji MFW przez jego członków. 224 długu na kapitał własny mógłby oczyścić przedpole, umoż-ij^iając ożywienie krajowej gospodarki, jednak zmuszałoby międzynarodowych kredytodawców do uznania i od-nisania strat. Wykazywaliby oni niechęć i byli niezdolni do rozszerzenia kredytu, uniemożliwiając tym wprowadzenie takieg° schematu bez dodatkowego źródła międzynarodowej pożyczki. W tym właśnie momencie mógłby wejść do gry projekt międzynarodowych gwarancji kredytowych. Zmniejszyłby on wydatnie koszt kredytu i umożliwił zainteresowanym krajom sfinansowanie wyższego poziomu krajowego popytu niż ten, któremu mogą sprostać obecnie. Byłoby to korzystne nie tylko dla samych tych krajów, ale również dla gospodarki światowej. Stworzyłoby system nagradzania za znajdowanie się w układzie światowego kapitalizmu oraz oddaliło groźbę dezercji w stylu malezyjskim. Przypadek Brazylii jest bardziej skomplikowany. Po udzieleniu przez amerykański Kongres niechętnej zgody na podwyższenie kapitału Międzynarodowy Fundusz Walutowy będzie mógł zmontować pakiet ratunkowy dla Brazylii. Aby uspokoić rynki, pakiet ten musiałby być znacznych rozmiarów: jako kwotę wyjściową w oficjalnych źródłach wymienia się 30 mld $, które zostałyby uzupełnione przez gwarancje banków handlowych dla podtrzymania ich linii kredytowych. Nie trzeba dodawać, że Brazylia musiałaby sięgnąć po drastyczne środki dla zmniejszenia deficytu fiskalnego. A mimo to istnieje rzeczywiste niebezpieczeństwo, że ów program może się nie udać. Podczas gdy pakiet załatwiłby sprawę brazylijskich potrzeb zagranicznego refinansowania, to mógłby nie zapewnić możliwości istotnego obniżenia krajowych stóp procentowych - bez wzniecania na nowo ucieczki kapitału. Przy obecnych 40% stopach procentowych refinansowanie krajowego zadłużenia zwiększałoby deficyt budżetowy o 6%, przez co jakiekolwiek zaciskanie pasa byłoby bezcelowe. Sytuację bardzo komplikuje fakt, że przeznaczeniem schematu gwarancji kredytowych nie jest refinansowanie długu krajowego. Niemniej jednak fakt, że byłby on dostępny dla międzynarodowych 225 transakcji pożyczkowych, mogłoby mieć pośredni wpływ krajowe stopy procentowe i decydować o porażce iuu sukcesie. W chwili obecnej dyrektorzy europejskich banków cent ralnych twardo przeciwstawiają się emisji SDR-ów z powód jej inflacyjnych konsekwecji. Jednak SDR-y zastrzeżone dla gwarancji kredytowych nie tworzyłyby nowego pieniądza-jeśliby kiedykolwiek zostały wyemitowane, wypełniłyby PQ prostu dziurę powstałą wskutek zaległości płatniczych Prawdę mówiąc, sprzeciw wobec SDR-ów ma doktrynalne podłoże; jednak po wyborach w Niemczech centrolewicowe rządy panują już w całej Europie i należy oczekiwać, że wykażą one wobec schematu gwarancji kredytowych większa uległość, zwłaszcza jeśli zależeć będzie od niego ożywienie ważnych rynków eksportowych. Japonia może się okazać pomocna dopóty, dopóki schemat będzie obejmował zarówno Azję, jak Amerykę Łacińską. W ten sposób MFW zdobyłby doświadczenie w emisji gwarancji pożyczkowych i w końcu metoda ta doczekałaby się instytucjonalizacji. Uważam, że mogłaby ona stanowić kamień węgielny pod „nową konstrukcję", o której mówią teraz wszyscy. Reformy o większym zasięgu Niedoskonałości obecnej konstrukcji stały się krzycząco oczywiste podczas światowego kryzysu, który się rozpętał w Tajlandii. Jednym z tych niedostatków był brak odpowiednich międzynarodowych władz nadzorczo-regulacyj-nych. Bank Rozrachunków Międzynarodowych ustanowił dla banków handlowych współczynniki wypłacalności, jednak nadzór pozostawiono bankom centralnym w poszczególnych krajach. Wyniki ich działalności pozostawiają wiele do życzenia. Wystarczy przytoczyć jeden przykład koreańskiego banku centralnego, który wymagał, aby wszystkie kredyty z ponadrocznym terminem płatności były rejestrowane. 226 Skutek był taki, że większość pożyczek opiewała na terminy oniżej roku i bank centralny nie miał najmniejszego P Ojecia, jakie sumy wchodzą w grę. Według norm BRM, Jniedzynarodowe banki prowadzące interesy z Koreą były z tworzenia specjalnych rezerw, ponieważ Korea •est członkiem Organizacji Współpracy i Rozwoju Gospodarczego (Organization for Economic Cooperation and pevelopment - OECD). Było to dla banków zachętą do udzielania Korei kredytów. Fakt, iż większość pożyczek opiewała na termin płatności poniżej roku, sprawił, że późniejszy kryzys poddawał się trudniej działaniom naprawczym. W wypadku Indonezji zachowanie się banku centralnego było o wiele bardziej podejrzane. Na przykład sprawozdanie bilansowe zawierało pozycję wykazującą ogromną „zaliczkę dla sektora prywatnego", która przemieszczała dużą część pomocy, jaka napłynęła z Singapuru. Było podejrzane, że zaliczka ta trafiła do rąk członków rodziny Suharto, którzy wywieźli te dolary z Indonezji. Kiedy rozwinął się kryzys, budynek mieszczący te dokumenty padł pastwą tajemniczego pożaru. MFW bardzo oszczędnie wypowiada się na temat spraw wewnętrznych swych państw członkowskich, wyjąwszy przypadki kryzysowe, kiedy jeden z tych krajów zwraca się do Funduszu o pomoc. Przedstawiciele MFW mogą składać wizyty i udzielać konsultacji, Fundusz nie posiada ani mandatu, ani instrumentów do ingerowania w normalnych czasach. Jego misją jest kontrolowanie sytuacji kryzysowej, nie są zaś przedsięwzięcia zapobiegawcze, i w tym wypadku nienadzwyczajnie wypełnił swe obowiązki. Wady zaleceń Funduszu przeanalizowałem w poprzednim rozdziale; tu zaś należy rozważyć rolę, jaką MFW odegrał w niezdrowej ekspansji międzynarodowego kredytu. Prowadzi to nas do drugiego poważnego defektu w obecnej konstrukcji - tak zwanej tezy moralnego hazardu. Programy MFW służyły do wykupywania kredytobiorców z kłopotów, a tym samym zachęcały ich do nieodpowiedzial- 227 nych działań. Jest to jedno z poważniejszych źródeł n1 stabilności w międzynarodowym systemie finansowym j u to już wcześniej wyjaśniłem, w sposobie, w jaki MF\x/ traktuje kredytobiorców i kredytodawców, istnieje pew asymetria. Narzucił on warunki tylko tym pierwszym-pieniądze, jakie Fundusz pożyczył, i warunki, które postawił umożliwiły krajom dłużniczym wypełnić swe zobowiązań'' lepiej, niż mogłyby to uczynić w innej sytuacji. \y ten pośredni sposób MFW przychodził z pomocą bankom międzynarodowym i innym wierzycielom. Asymetria ta rozwinęła się w okresie trwania międzynarodowego kryzysu zadłużeniowego w latach osiemdziesiątych i stała się już zupełnie rażąca podczas kryzysu meksykańskiego w latach 1994-1995. Wtedy to zagraniczni posiadacze tesobo-nos (nominowane w dolarach meksykańskie weksle skarbowe) wyszli z kryzysu cało, choć oprocentowanie tesobonos w czasie kiedy je kupowali, sugerowało duży stopień ryzyka. Kiedy Meksyk nie mógł płacić, amerykańskie Ministerstwo Finansów i Międzynarodowy Fundusz Walutowy wkroczyły razem i wyciągnęły inwestorów z tarapatów. Podobna sytuacja powstała ostatnio w Rosji, jednak amerykańskie ministerstwo powstrzymywało się od podjęcia skutecznej operacji ratunkowej w obawie, że zostanie oskarżone o udzielanie pomocy finansowej giełdowym graczom. Jak dowodziłem w moim eksperymencie w czasie rzeczywistym, Stany Zjednoczone popełniły błąd, odmawiając działań już po ukaraniu spekulantów. Z przyjemnością odnotowuję, że MFW szybko się uczy. W swym nowym, wartym 2,2 mld $, programie na Ukrainie wprowadził nowy warunek: zanim program ruszy, 80% ukraińskich weksli skarbowych musi być „dobrowolnie" przepisanych na dłuższe terminowo, niżej oprocentowane instrumenty. Spowodowałoby to dla giełdowych graczy i nierozważnych banków-kredytodawców poważne straty i jest to sytuacja daleka od meksykańskiej z roku 1995, kiedy jako środek zaradczy zastosowano pomoc finansową. Istnieje kilka powiązanych ze sobą powodów powstania asymetrii w podejściu MFW do wierzycieli i dłużników. 228 ^ajważniejszą misją MFW jest ochrona międzynarodowego vsterrui finansowego. Wprowadzanie kar na kredytobiorców okresie kryzysu mogłoby wyrządzić zbyt wielką szkodę zachodnim bankom i zagrozić systemowym załamaniem. Po drugi6' aby pomyślnie zrealizować swoje programy, MFW ootrzebuje współpracy z bankami handlowymi, a te ostatnie wiedzą, w jaki sposób wykorzystać swoją pozycję. Międzynarodowe władze walutowe nie posiadają wystarczających źródeł, by móc działać jako kredytodawcy ostatniej deski ratunku. Skoro już wybuchł kryzys, MFW może się z nim uporać jedynie poprzez przywrócenie rynkowego zaufania. W kryzysie azjatyckim niektóre z początkowych programów MFW upadły dokładnie dlatego, że nie potrafiły wzbudzić zaufania rynków. Wreszcie Międzynarodowy Fundusz Walutowy jest kontrolowany przez kraje centrum kapitalistycznego systemu; gdyby MFW karał kredytodawców, byłoby to wbrew narodowym interesom udziałowców większościowych. Jednak tego właśnie potrzeba dla pewnego ustabilizowania systemu. MFW powinien swoją interwencję uwarunkować przyjęciem przez kredytodawców na siebie części strat. MFW narzuca warunki krajowi znajdującemu się w kłopotliwej sytuacji - powinien również objąć nimi źródła kredytów, zwłaszcza jeżeli sprawcą kłopotów jest sektor prywatny (tak jak to było w wypadku krajów azjatyckich). W praktyce oznaczałoby to, że MFW nie tylko by tolerował, ale wręcz zachęcał do dobrowolnej reorganizacji korporacji. W państwach rozwiniętych postępowanie upadłościowe przeprowadzano by w większej zgodzie z działaniami krajowymi - zmuszając banki do przejmowania strat. Istniejącej w obecnym działaniu MFW asymetrii nie da się - moim zdaniem - skorygować bez schematu gwarancji kredytowych lub jakiejś innej metody stymulacji międzynarodowego kredytowania i inwestowania. Asymetria (znana również jako moralny hazard) spowodowała niezdrowy międzynarodowy boom inwestycyjny; bez niej byłoby bardzo trudno wytworzyć wystarczający międzynarodowy strumień inwestowania. Szybkie ożywienie wschodzących rynków po 229 kryzysie meksykańskim w 1994 roku jest wielce zwodnic? Jak się już o tym przekonaliśmy, finansowe wsparć' zagranicznych posiadaczy meksykańskich tesobonos stano wiło ostateczne potwierdzenie asymetrii; nic dziwnego ? przepływ kapitału stał się silniejszy i bardziej nieskoor dynowany niż kiedykowiek. Według nowych wytycznych obcokrajowcy inwestujący w meksykańskie tesobonos do czekaliby się wymiany swych rezerw na długoterminowe meksykańskie obligacje państwowe. Gdyby tak się stało byliby ostrożniejsi z inwestowaniem w Rosji czy na Ukrainie Byłoby najlepiej, gdyby z wprowadzaniem jakichkolwiek zmian w metodach swego działania MFW poczekał na uspokojenie się światowego kryzysu finansowego. Jednak taka możliwość została wykluczona przez bieg zdarzeń Inwestorzy i pożyczkodawcy zostali surowo ukarani i gromadnie uciekają z peryferii, stwarzając krytyczną sytuacje. Nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania dzięki natychmiastowej zmianie działania MFW. Czy to ze schematem konwersji długu na kapitał własny, czy bez niego, jest rzeczą nieprawdopodobną, aby przywrócenie przepływu funduszów w kierunku krajów peryferyjnych mogło nastąpić bez jakichś zachęt wobec kredytodawców przerażonych swymi niedawnymi oraz zbliżającymi się stratami. Będzie zatem potrzebne rozbudowanie schematu zabezpieczenia gwarancji jako integralnej części MFW. Przyczyniłoby się to do znacznego ulepszenia konstrukcji światowego systemu finansowego. Zastosowanie i marchewki, i kija pozwoliłoby uniknąć zarówno obfitości, jak głodu w międzynarodowym przepływie kapitału. Nowa instytucja, która przypuszczalnie stałaby się częścią MFW, gwarantowałaby jednoznacznie międzynarodowe pożyczki i kredyty - do pewnych określonych granic. Kraje otrzymujące pożyczki zostałyby zobowiązane do dostarczenia danych na temat wszystkich pożyczek, państwowych i prywatnych, ubezpieczonych lub nie. Umożliwiłoby to władzom ustanowienie górnego pułapu kwoty, jaką byłyby gotowe ubezpieczyć. Aż do tych sum zainteresowane kraje miałyby 230 dostęp do międzynarodowych rynków kapitałowych według stopy procentowej dla pierwszorzędnych kredytobiorców plus umiarkowana opłata. Powyżej tych granic kredytorzy już by ryzykowali. Zastosowanie i marchewki, i kija pozwoliłoby uniknąć zarówno obfitości, jak głodu w międzynarodowym przepływie kapitału. Ustanowiono by górne pułapy uwzględniające prowadzoną przez poszczególne kraje politykę makroekonomiczną i strukturalną, jak również całokształt warunków ekonomicznych na świecie. W rezultacie ta nowa instytucja funkcjonowałaby jako rodzaj banku centralnego. Dążyłaby do uniknięcia nadużyć w jakimkolwiek kierunku i dzierżyłaby w ręku potężne narzędzie1. Najdrastyczniejszym problemem jest to, w jaki sposób przydzielone jakiemuś krajowi gwarancje kredytowe byłyby rodzielane poszczególnym pożyczkobiorcom tego kraju. Pozwolenie państwu, by strzegło prawidłowości, byłoby zachętą do nadużyć. Gwarancje należałoby przepuścić przez rywalizujące z sobą autoryzowane banki. Banki powinny być ściśle nadzorowane i mieć zakaz angażowania się w takie dziedziny przedsiębiorczości, które prowadziłyby do ryzykownych kredytów i powstawania konfliktu interesów. Musiałyby być one rozsądnie kapitalizowane dla złagodzenia strat poniesionych na indywidualnych kredytach. Krótko mówiąc, banki musiałyby być poddane regulacjom równie ścisłym, jak banki amerykańskie po załamaniu się systemu bankowego podczas paniki w roku 1933. Reorganizacja systemu bankowego wymagałaby czasu, ale już samo ogłoszenie tego schematu wpłynęłoby uspokajająco na rynki finansowe i dało czas na głębsze reformy. Niektórzy będą się zastanawiać, czy jest możliwe wykonanie tak złożonego zadania. Odpowiedź brzmi, że nowa Moje argumenty nie są nowe. Pierwotnie założyciele instytucji w Bretton Woods wyobrażali sobie rolę Banku Światowego jako gwaranta papierów wartościowych wystawianych przez kraje rozwijające się albo przez wystawców z tych krajów. Patrz: Edward S. Mason and Robert E. Asher, The World Bank Sińce Bretton Woods (Washington, DC: The Brookings Institution, 1973). 231 instytucja musi popełniać błędy, jednak rynki w odpowiedn' sposób zadziałają na zasadzie sprzężenia zwrotnego i błedv zostaną usunięte. Ostatecznie tak właśnie funkcjonują wszyst kie banki centralne i na ogół spisują się zupełnie dobrze Znacznie bardziej wątpliwe jest to, czy schemat taki jest możliwy do przeforsowania politycznie. Już teraz istnieje silny opór wobec MFW ze strony rynkowych fundarnen-talistów, którzy występują przeciw jakiejkolwiek rynkowej interwencji, zwłaszcza pochodzącej od jakiejś organizacji międzynarodowej. Jeśli banki i uczestnicy rynków finansowych, którym istnienie asymetrii przynosi obecnie korzyści wstrzymają swoje poparcie, to jest wątpliwe, czy MF\V przetrwa nawet w obecnej, niedoskonałej postaci. Aby udało się uświadomić rządom, parlamentom i uczestnikom rynku, że przetrwanie systemu leży w ich interesie - potrzebna jest zmiana ich mentalności. Pozostaje tylko pytanie, czy ta odmiana nastąpi przed czy po załamaniu się systemu. Dzisiejsze systemy walutowe Bez względu na to, jakiego rodzaju system walutowy panuje, musi on być obarczony błędami. Swobodny ruch kursów dewiz jest immanentnie niestabilny z powodu występowania spekulacji podążającej za trendem podstawowym; co więcej, niestabilność ma tendencję do narastania, ponieważ spekulacja zgodna z trendem z upływem czasu zyskuje na ważności. Z drugiej strony - systemy sztywnych kursów walutowych są niebezpieczne, gdyż załamania mogą tam przybierać katastrofalne rozmiary. Przypadkiem takim jest kryzys azjatycki. Układy walutowe porównuję często do układów matrymonialnych: bez względu na to, jaki system panuje, to jego przeciwieństwo wygląda bardziej zachęcająco. Cóż więc robić? Najbezpieczniej byłoby utrzymywać elastyczne kursy walutowe, jednak mogłoby to utrudnić 232 krajom peryferyjnym przyciąganie kapitału. W połączeniu ze schematem gwarancji kredytowych stanowiłoby to zdrowy układ. Innym rozwiązaniem alternatywnym jest stworzenie niezałamywalnego systemu sztywnych kursów walutowych. poważny eksperyment przeprowadzany jest właśnie w Europie' ujednolicenie waluty. Opiera się on na przekonaniu, z którym się zgadzam, że nie można mieć na dłuższą metę wspólnego rynku bez wspólnego pieniądza. Jestem wszakże zdania, że projekt euro ma wadę, ponieważ nie można mieć w dłuższej perspektywie wspólnej waluty bez wspólnej polityki fiskalnej, w tym pobierania pewnego rodzaju scentralizowanego podatku czy redystrybucji podatków. Jednak ujednolicenie pieniądza było decyzją polityczną; błędy będą korygowane w ten sam sposób. Inną drogą do stworzenia prawie niezałamywalnego systemu sztywnych kursów walutowych jest wprowadzenie izby walutowej. Jest to pewien automatyczny mechanizm, który emituje lub wycofuje lokalny pieniądz, jeśli równoważna suma rezerwy walutowej została złożona lub wycofana z izby walutowej. Rezerwą walutową w Hongkongu i Argentynie jest dolar amerykański; w dawnych koloniach francuskich w Afryce - francuski frank; a w Estonii i Bułgarii - niemiecka marka. Idea izby walutowej zdobywa poparcie, ponieważ sprawdziła się lepiej niż mniej formalne sztuczne utrzymywanie kursów. Mam pewne wątpliwości, choć propagowałem ją w Rosji jako ostatnią deskę ratunku. Hamująco mogą działać społeczne koszty utrzymywania izby walutowej, ponieważ w czasie trwania kryzysu nie istnieje górna granica stóp procentowych. Niedawne doświadczenie uczy, że nawet najmocniejsza izba walutowa nie jest odporna na atak. Hongkong wykazywał chęć zapłacenia ceny i miał poparcie chińskiego rządu, jednak Hongkong stanowi przypadek szczególny - jest on przede wszystkim ośrodkiem finansowym, który właściwie może trwać w nieskończoność z przeszacowaną walutą (podobnie jak Szwajcaria). System izby walutowej działał również w Argentynie podczas kryzysu teąuili w roku 1995, jednak nie jest on nie do zepsucia; 233 zwłaszcza Argentyna stała nieustannie przed groźbą przeszacowania, jeśli dewaluowała się Brazylia, jej główny partner handlowy, a izba walutowa nie stwarzała żadnej drogi ucieczki. To samo odnosi się do Hongkongu w wypadku dewaluacji w Chinach1. Po wprowadzeniu euro pozostaną trzy główne bloki walutowe. Japonia stoi w obliczu szczególnych problemów a jen znajduje się w stanie dynamicznej nierównowagi, więc może być chwilowo odsunięty. W tej sytuacji pozostają dwa główne bloki - z funtem szterlingiem szybującym niezręcznie między euro i dolarem, o ile Wielka Brytania nie zdecyduje się na przyłączenie do tego pierwszego. W przeszłości główne bloki walutowe zderzały się i ścierały ze sobą, powodując poważne przesunięcia na rynkach akcji i papierów wartościowych. Podniesienie wartości dolara stało się natychmiastową przyczyną kryzysu azjatyckiego. W bardziej odległej przeszłości - zaburzenia walutowe wywołały krach na Wall Street w roku 1987. Szybka zwyżka jena w kwietniu 1995 była również wielce bulwersująca, ale do załamania nie doprowadziła. Potrzeba koordynacji politycznej doczekała się już uznania i instytucjonalne układy zostały zawarte, jednakże wiara w skuteczność uzgodnionej interwencji uległa zachwianiu od czasu tych burzliwych dni Porozumienia w Plaża w roku 1985, kiedy to Grupa Pięciu porozumiała się co do współpracy w kierowaniu kursami walutowymi. Przyszedł już czas, aby powrócić do tej kwestii. Wyłonienie się dwóch głównych bloków walutowych stworzy nową sytuację. Rywalizacja mogłaby być katastrofalna, podczas gdy współpraca może się okazać łatwiejsza do osiągnięcia Największy kłopot z izbą walutową polega na tym, że nie wiadomo, jak z nią skończyć, kiedy już przestaje spełniać swoją role. Aby uczynić ją wiarygodną, wprowadza się ją na mocy prawa, a zmiana praw zajmuje dużo czasu. Co się zatem dzieje w okresie, kiedy dokonanie zmiany jest przedmiotem roważań? Jest to zachętą dla popytu na walutę. Rozwiązanie oczywiście istnieje: zamkniecie izby walutowej z dnia na dzień, równoznaczne ze złamaniem prawa. Należy się jednak spodziewać, że taki krok zmniejszy wiarygodność wszystkich izb walutowych. 234 między dwoma niż większą ich liczbą. Niewykluczone, że dwie główne waluty mogłyby się w jakiś nieformalny sposób połączyć. Dzięki temu zniknęłoby główne źródło destabilizacji w światowym systemie kapitalistycznym, choć jednocześnie stworzyłoby nowe problemy związane z polityczną koordynacją. Czy koordynacja mogłaby zadziałać? Ponieważ jestem sceptykiem co do euro, to muszę być nim jeszcze bardziej, gdy chodzi o walutę światową. Jednak mogą istnieć krótsze drogi do całkowitej integracji. Na przykład - nieograniczone niemal porozumienie dotyczące wymiany akcji, w którym każda ze stron ubezpieczałaby drugą od zmiany kursu walutowego. Szczególnie ujęła mnie idea „twardego ecu" wysunięta przez sir Michaela Butlera, byłego urzędnika brytyjskiego Ministerstwa Finansów, jako alternatywa dla jednolitej europejskiej waluty. Zaproponował on ustanowienie koszyka walutowego, który byłby mocniejszy niż którykolwiek z jego składników. Gdyby któryś z krajów członkowskich dewaluował swoją walutę, musiałby uzupełnić spowodowany tym ubytek w koszyku, który tworzy jednostkę walutową. Być może te dwie waluty mogłyby się związać w jakiś podobny sposób. (Problem przyłączenia się Wielkiej Brytanii do euro polega na tym, że funt szterling tańczy inne pas niż waluty kontynentalne i podąża bardziej krokiem dolara; byłoby bezpieczniej skonstruować połączenie trójdrożne). Transakcje instrumentami pochodnymi, wymiany akcji a wahania cen Transakcje instrumentów pochodnych opierają się na teorii efektywności rynków. Fakt, że są one tak szeroko stosowane, zdaje się wskazywać, iż teoria efektywności rynków jest słuszna. Nie zgadzam się z tym, muszę być 235 jednak ostrożny w formułowaniu swego sprzeciwu, ponieważ, jak już wspomniałem wcześniej, nie przestudiowałem zbyt szczegółowo teorii efektywności rynków ani nie poświęciłem wiele czasu na poznanie konstrukcji instrumentów pochodnych. Beta, gamma i delta są dla mnie przede wszystkim po prostu literami alfabetu greckiego. Rozumiem, że zmienność cen daje się zmierzyć i istnieje możliwość wykupienia ubezpieczenia przeciw tej zmienności przez zapłacenie składki za opcje. Ci, którzy ryzykują, sprzedając opcje, mogą albo zabezpieczyć się przed ryzykiem swymi istniejącymi zapasami, albo mogą się reasekurować przez zaangażowanie w tak zwaną transakcję delta-hedgin-gową. Jest to strategia złożona, ale sprowadza się do raczej prostej metody ograniczania ryzyka. Obejmuje ona sprzedawcę opcji odkupującego pewną część portfela papierów wartościowych, kiedy cena obraca się przeciwko niemu. Kontrahenci delta-hedgingu są zazwyczaj zawodowymi twórcami rynku, którzy ciągną zyski z rozpiętości między ceną zakupu a ceną żądaną i ograniczają swoje ryzyko przez transakcję delta-hedgingową. Właściwie przeprowadzona strategia powinna się na dłuższą metę opłacić, jednak delta-hedging automatycznie wywołuje zgodne z trendem zachowania. Jeśli rynek zmierza w określonym kierunku, wchodzący w tę transakcję automatycznie czyni to samo, kupując, kiedy cena zwyżkuje, sprzedając, kiedy zaczyna zniżkować. W ten sposób organizatorzy rynku przenoszą swoje ryzyko na rynek. Z reguły rynek może wchłonąć ryzyko, ponieważ różni uczestnicy zmierzają w różnych kierunkach. Raz od wielkiego święta ryzyko piętrzy się po stronie rynku i delta-hedging może przerwać ciągłość ruchu cen. Przy podobnych okazjach załamuje się teoria efektywności rynku. Sytuacje takie są na tyle rzadkie, by nie zniechęcać do skądinąd zyskownego interesu, jeśli już jednak powstają, mogą niszczycielsko oddziałać na rynek. Zabezpieczanie się przed ryzykiem, praktykowane we własnych departamentach handlowych banków komercyj- 236 jiych i inwestycyjnych, działa w ten sam sposób jak delta--hedging: ustalenie granic wysokości strat, jakie handlujący może ponieść, wymusza na nim zredukowanie stanu interesów, jeśli ten obraca się przeciw niemu. Jest to w rezultacie narzucony samemu sobie nakaz wstrzymania strat, wzmacniający trend, który początkowo spowodował te straty. Konsekwencje stały się oczywiste, gdy LTCM znalazł się w tarapatach. Zgodne z trendem zachowanie w skali ogólnej, a delta--hedging w szczególności, przyczyniają się do zwiększenia zmienności rynku, jednak organizatorzy rynku czerpią ze zmienności korzyści, ponieważ mogą pobierać wyższą stawkę za opcje, a kupujący nie mają prawa narzekać, gdyż wyższa stawka jest uzasadniona większą zmiennością. Mogą istnieć koszty ukryte dla publiczności, ale są one dobrze ukryte. Jak powiedział były prezes Banku Rezerwy Federalnej, Paul Yolcker, każdy narzeka na zmienność rynków walutowych, nikt jednak nie będzie się starał czegoś z tym zrobić, ponieważ publiczność nie może się skarżyć, a organizatorzy rynku transakcji instrumentów pochodnych osiągają zyski przychodzące i wychodzące poprzez tworzenie zmienności oraz sprzedawanie zabezpieczeń przeciw niej. Instrumenty pochodne stają się coraz bardziej wyrafinowane, a niektóre z nich niosą ze sobą większe ryzyko przerwania ciągłości niż inne. Krach rynku akcji w roku 1987 pogłębiało powszechne stosowanie techniki delta--hedgingowej wprowadzonej na rynek pod nazwą ubezpieczenia portfelowego. Ci, którzy nabyli ubezpieczenie, silniej zainwestowali w rynek niż ci, którzy uczynili to inną drogą. Kiedy zniżkujący rynek uaktywnił ubezpieczenie, nagły wzrost sprzedaży doprowadził do zerwania ciągłości. Aby zapobiec nawrotowi, regulatorzy wprowadzili tak zwane bezpieczniki - czasowe zawieszenia rynku - wykluczające założenie ciągłości, na którym opierają się takie programy delta-hedgingowe. Podobnie niebezpieczne instrumenty pochodne są szeroko stosowane na rynkach walutowych, jednak nie podjęto 237 żadnych kroków, aby do nich zniechęcać. Na przykład opcje „pozorne" są nieważne, kiedy osiągnięty zostaje pewien poziom cen, co pozostawia kupującemu opcję bez ubezpieczenia. Opcje pozorne zdobyły sobie wielką popularność wśród japońskich eksporterów, ponieważ były znacznie tańsze niż opcje zwyczajne. Kiedy zostały wszystkie wykupione po tej samej cenie w roku 1995, wybuchła panika, która w ciągu kilku tygodni sprowadziła jena z poziomu około 100 za dolara do poniżej 80. Niezrównoważone położenie opcji powodowało co pewien czas inne poważne i pozornie nieuzasadnione ruchy waluty. Sytuacja domaga się regulacji lub przynajmniej nadzoru, ale znów, jak wyjaśnij Yolcker, nie ma żadnej klienteli, która by w tej sprawie podnosiła wrzawę. Ogólnie mówiąc, nie istnieją żadne stawki wpłat dla transakcji wymiany akcji, instrumentów pochodnych i terminowych z wyjątkiem sytuacji, kiedy są one egzekwowane na giełdach oficjalnych. Banki i banki inwestycyjne działające jako organizatorzy rynku mogą przeprowadzać te pozycje jako pozabilansowe. Instrumenty te zostały rozbudowane w epoce, kiedy ludzie uwierzyli w efektywne rynki, racjonalne oczekiwania i zdolność rynków finansowych do samoko-rygowania. Dla porównania - stawki wpłat na zakupy akcji są pozostałością przebrzmiałej epoki. Jeśli moje twierdzenie jest słuszne i niektóre z ostatnio wynalezionych instrumentów finansowych i technik handlowania opierają się na fundamentalnie skażonej teorii rynków finansowych, to brak stawek wpłat może przedstawiać poważne ryzyko systemowe. Na bardziej podstawowym poziomie powinniśmy rozważyć na nowo nasz stosunek do finansowych innowacji. Innowacja jest uważana za jedną z głównych korzyści wolnych rynków, ponieważ jednak rynki finansowe są immanentnie chwiejne, to innowacje finansowe mogą kreować niestabilność. Innowacje finansowe powinniśmy postrzegać inaczej, niż postrzegamy na przykład ulepszoną pułapkę na myszy czy inne wynalazki. Będzie to wymagało prawdziwego do- 238 strojenia się, ponieważ rynki finansowe przyciągnęły do siebie najtęższe w świecie mózgi i połączenie wydajności komputera z teorią efektywności rynków dało wybuchowy rozwój w dziedzinie nowych instrumentów finansowych i nowych rodzajach rynkowego arbitrażu. Zagrożenie, jakie rnogą one sobą przedstawiać wobec systemu finansowego, było pomijane, ponieważ rynki miały rzekomo posiadać zdolność do samokorekty, ale jest to złudzeniem. Instrumenty i techniki innowacyjne są niewłaściwie pojmowane, zarówno przez czynniki regulujące, jak przez uczestników rynku; są zatem zagrożeniem dla stabilności. Być może instrumenty pochodne i inne syntetyczne instrumenty finansowe powinny być licencjonowane w taki sposób, jak nowe emisje papierów wartościowych, które podlegają rejestracji w Komisji do Spraw Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC - Securities and Exchange Commis-sion). Jest przeciwne naturze, by twórcze siły nowatorów miały podlegać ograniczeniom wydawanym przez ociężałych biurokratów, ale to właśnie proponuję. Innowacje wnoszą intelektualny ferment i dają zyski nowatorom, jednak utrzymywanie stabilności lub, ściślej, ochrona przed nadużyciami powinna mieć pierwszeństwo. Kryzys rosyjski ujawnił niektóre rodzaje systemowego ryzyka. Niepowodzenie funduszu hedgingowego o nazwie LTCM (Long-Term Capital Management), pioniera w dziedzinie technik zarządzania ryzykiem opartego na teorii skuteczności rynku, wykazuje fiasko tej teorii. Fakt, że wysiłek dla niesienia pomocy musiał być koordynowany przez Bank Rezerwy Federalnej, wskazuje na to, że wchodził tu w grę błąd systemowy. LTCM osiągnął zestawienie bilansowe na ponad 100 mld $ przy podstawowej wartości majątku netto poniżej 5 mld $. W dodatku posiadał zestawienie niezbilansowane pasywów na sumę ponad l bln $. Te zakłócenia wywołane rosyjskim kryzysem działały erozyj-nie na wartość podstawową majątku, aż spadła ona do poziomu 600 min $ w chwili przeprowadzania akcji ratunkowej. Gdyby LTCM pozwolono upaść, jego kontrahenci 239 ponieśliby straty idące w miliardy, zwłaszcza jeśli prowadzili podobne pozycje na własny rachunek. W rzeczywistości zaś kontrahenci, poszturchiwani przez Rezerwę Federalna zgromadzili się i wnieśli dodatkowy kapitał do upadającej spółki, aby pozwolić na jej bardziej harmonijny rozwój Bank Rezerwy Federalnej zrobił to, co powinien był zrobić czyli zapobiegł błędowi systemowemu. Kiedy moment krytyczny mija, system wymaga reformy. Reforma zaś może być powierzchowna, jak po krachu na rynku akcji w roku 1987, kiedy wprowadzono tak zwane bezpieczniki, lub też sięgająca znacznie głębiej. Nie muszę chyba powtarzać, że jestem zwolennikiem gruntowniej szych przemyśleń, ponieważ uważam, że nasze obecne poglądy na rynki finansowe opierają się na błędnej teorii. Fundusze hedgingowe Po akcji finansowej ratującej LTCM dużo się mówi o regulacji funduszy hedgingowych. Uważam, że dyskusja idzie w złym kierunku. Nie tylko fundusze hedgingowe służą do zastosowania dźwigni kapitałowej; własne działy handlowe banków komercyjnych i inwestycyjnych są głównymi aktorami transakcji instrumentów pochodnych i wymiany akcji. Większość funduszy hedgingowych nie angażuje się na tych rynkach. Na przykład Soros Fund Management był w tej sferze biznesu całkowicie nieobecny. Instrumenty pochodne stosujemy powściągliwie, a jeszcze rzadziej uciekamy się do dźwigni. LTCM był w pewnym sensie wyjątkiem: stal się on w rezultacie działem handlowym banku inwestycyjnego Solomon Brothers, wydzielonym w odrębną osobowość. Kiedy się okazało, że osiągnął powodzenie, zaczął znajdować naśladowców. Pomimo to fundusze hedgingowe nie dorównywały rozmiarami działom handlowym banków oraz domom maklerskim i zagrożenie, jakie wobec tych instytucji przedstawiał LTCM sprawiło, że nowojorski Bank 240 Rezerwy Federalnej pospieszył z interwencją. Właściwym lekarstwem jest wprowadzenie stawek wpłat i tak zwanego ostrzyżenia w transakcjach wymiany akcji i innych pozabilansowych pozycji. Regulacje te powinny być zastosowane w równym stopniu i do banku wraz z jego klientami, i do funduszy hedgingowych. Nie występuję w obronie funduszy hedgingowych. Uważani, że powinny one podlegać takim samym regulacjom, jak wszystkie fundusze inwestycyjne. Trudno jest obejmować je regulacjami, ponieważ często wiele z nich działa w systemie „off-shore", jednak przy współpracy władz regulujących nie powinno to być przeszkodą nie do przezwyciężenia. Istotne jest natomiast to, aby przepisy regulujące dotyczyły w tym samym stopniu wszystkich rynkowych bytów. Sterowanie kapitałem Stało się już przedmiotem wiary, że sterowanie kapitałem powinno być zniesione, a rynki finansowe poszczególnych krajów - otwarte na międzynarodową konkurencję. MFW zaproponował nawet wprowadzenie poprawek do swego statutu, aby cele te zyskały na wyrazistości. Jednak doświadczenia związane z kryzysem azjatyckim powinny nas nieco zmitygować. Kraje, które trzymały swe rynki zamknięte, zniosły tę nawałnicę lepiej niż państwa o rynkach otwartych. Indie zostały mniej dotknięte niż kraje południowowschod-niej Azji; Chiny były bardziej odizolowane niż Korea. Posiadanie otwartych rynków kapitałowych jest wysoce pożądane nie tylko ze względów ekonomicznych, ale również politycznych. Sterowanie kapitałem jest zachętą do oszustw, korupcji i nadużywania władzy. Gospodarka zamknięta jest zagrożeniem dla wolności. Mahathir z Malezji za zamknięcie rynków kapitałowych zapłacił polityczną klęską. Na nieszczęście międzynarodowe rynki finansowe są niestabilne. Posiadanie krajowych rynków finansowych 241 całkowicie wystawionych na kaprysy rynków międzynarodowych mogłoby spowodować niestabilność większą, niż może znieść kraj, który popadł w zależność od kapitału zagranicz-nego. Pewna forma sterowania kapitałem może być bar-dziej pożądana niż niestabilność, nawet jeśliby to w ideał-nym świecie było nieroztropne. Wyzwanie polega na tym aby utrzymywać stabilność międzynarodowych rynków fj! nansowych na poziomie, który wykluczałby potrzebę kontroli kapitału. W osiągnięciu tego celu pomocny byłby schemat gwarancji kredytowych. Zupełnie czym innym jest natomiast wpuszczenie banków zagranicznych na rynki krajowe. Należy się spodziewać, że zagarną one rynek przedsiębiorstw, w którym mają konkurencyjną przewagę, zaniedbując mniej dochodowy rynek obsługi detalicznej. Banki zagraniczne mogą się również okazać znacznie bardziej zmienne niż banki krajowe. Odnosi się to zarówno do centrum, jak do peryferii. Pierwszymi, które po kryzysie rosyjskim przyciągały linie kredytów, były banki europejskie. Ameryka Łacińska ogromnie skorzystała na datującym się od roku 1995 wkroczeniu banków hiszpańskich; jednak pozostaje tylko się przyjrzeć, jaką ilość kapitału hiszpańskie banki poświęcą Ameryce Łacińskiej, kiedy ich udziałowcy skarcą je za zaangażowanie się w południowoamerykańskie ryzyko. Wiele przemawia za rozbudowaniem krajowego źródła kapitału, tak jak zrobiło to Chile poprzez ustanowienie prywatnych funduszy emerytalnych. Pozostawione same sobie przemieszczenia kapitału krótkoterminowego czynią prawdopodobnie więcej szkody niż pożytku. Jak pokazał to kryzys azjatycki, dużym ryzykiem dla kraju przyjmującego jest pozwolenie na przypływ kapitału krótkoterminowego, który ma służyć realizacji celów długoterminowych. Właściwą taktyką jest ukrócenie tego napływu. Robi się to zazwyczaj przez zgromadzenie rezerw, lecz jest to zabieg kosztowny, którego skutkiem mogą być kolejne wpływy. Chile odkryło lepszy sposób: wprowadziło postanowienia dotyczące gromadzenia rezerw minimalnych w odniesieniu do napływu kapitału krótkoterminowego. Jak 242 na ironię, obecnie trwa proces rozbrajania tego systemu, aby znów przyciągnąć ten kapitał. Gtównym uzasadnieniem pozostawiania otwartych rynków kapitałowych jest umożliwienie swobodnego przepływu kapitału do instrumentów długoterminowych, takich jak akcje i papiery wartościowe. Z chwilą odwrócenia kierunku tego pr/epływu uzasadnienie staje się nieaktualne. Kraje suwerenne działają na podobieństwo wentyla: pozwalając na wpływ kapitału, a nie dopuszczając do jego wypływu, jest nakazem chwili, aby kraje peryferyjne nie były zachęcane do zwyczajnego odwracania się do światowego systemu plecami w stylu malezyjskim; aby to zapewnić, ]VtFW i inne instytucje mogą uznać za konieczne dokonanie pewnych regulacji w dziedzinie przepływu kapitału. Istnieją delikatne sposoby, którymi można zniechęcić do walutowych spekulacji, a którym daleko do miana sterowania kapitałem. Można zażądać od banków sprawozdań na temat walutowych zapasów, trzymanych zarówno na rachunkach własnych, jak ich klientów, oraz mogą być narzucane górne poziomy tych zapasów. Techniki te okazują się całkiem skuteczne. Na przykład w okresie europejskich zaburzeń walutowych w roku 1992 w Zarządzie Funduszu Sorosa stwierdziliśmy, że jest zupełnie niemożliwe sprzedawanie na termin bez pokrycia irlandzkiego funta, aczkolwiek byliśmy pewni, że zostanie on zdewaluowany. Ograniczeniem dla krajowych banków centralnych jest to, że mogą one sprawować kontrolę jedynie nad własnymi bankami; z chwilą jednak kiedy ustanowiona zostanie zasada, że jakieś sterowanie jest legalne, może dojść do większego współdziałania między krajowymi bankami centralnymi. Powinno być możliwe okiełznanie spekulacji bez ryzykowania wszystkich tych bolesnych skutków sterowania kapitałem. To jest mniej więcej wszystko, co chciałbym powiedzieć na temat proponowanych rozwiązań. Być może posunąłem się już zbyt daleko. Moim jedynym pragnieniem było podsycenie dyskusji, z której wyłoniłby się właściwy kształt reform. Nie ma rozwiązań bezwzględnych i skończonych; 243 musimy być ustawicznie wyczuleni na pojawianie się nowych problemów. Jedno jest pewne: rynki finansowe są j™ manentnie niestabilne; wymagają nadzoru i regulacji. Spraw do rozstrzygnięcia jest jedynie to, czy jesteśmy na tyj! rozsądni, by wzmocnić nasze międzynarodowe władze finansowe, czy też pozwolimy poszczególnym krajom samym troszczyć się o własne bezpieczeństwo. W tym drugim wypadku nie powinniśmy być zdziwieni, jeśli rozpowszechni się sterowanie kapitałem. A któż to jest „my"? Gdzie jest to światowe społeczeństwo będące odpowiednikiem światowej gospodarki? Tymi pyta-niami zajmę się w następnym rozdziale. Rozdział 9 W STRONĘ SPOŁECZEŃSTWA OTWARTEGO W poprzednich rozdziałach poddałem analizie wady mechanizmu rynkowego i wysunąłem pewne sugestie co do sposobu ich naprawienia. Teraz przystępuję do bardziej wymagającego zadania - omówienia niedostatków pozaryn-kowego sektora społeczeństwa. Niedoskonałości te przenikają głębiej niż zidentyfikowane przeze mnie błędy rynkowe. Obejmują one niedocenianie wagi społecznych wartości, zastępowanie pieniądzem wartości wewnętrznych, niedostatek demokracji przedstawicielskiej w niektórych częściach świata oraz jej nieobecność w innych, wreszcie - brak międzynarodowej współpracy. Choć nie jest to lista pełna, to stanowi dostatecznie prowokujący zestaw problemów. Wartości rynkowe przeciw wartościom społecznym Pisząc całą tę książkę miałem wielkie kłopoty z omawianiem powiązań między wartościami rynkowymi a społecznymi. Problem nie polega na ustaleniu, że między nimi istnieje jakaś różnica, ale na roztrząsaniu treści i charakteru wartości społecznych. Fundamentaliści rynkowi próbują 245 wartości społeczne zdyskredytować, dowodząc, że czym]j0j, wiek one są, to zawsze znajdują wyraz w zachowaniach rynkowych. Jeśli na przykład ludzie pragną się o siebie wzajemnie troszczyć lub Chronić środowisko, mogą dać wyraz swym odczuciom, wydając na te cele pieniądze, a ich altruizm staje się częścią produktu narodowego brutto (PNB) w takim samym stopniu jak ich ostentacyjna konsumpcja. Aby wykazać fałsz tego argumentu, nie muszę się uciekać do rozumowania abstrakcyjnego, którego mieliśmy tu już nadmiar; mogę po prostu sięgnąć do własnego doświadczenia. Jako anonimowy uczestnik rynków finansowych nigdy nie musiałem rozważać społecznych skutków moich działań. Miałem świadomość, że w pewnych okolicznościach konsekwencje te mogły być bolesne, ignorując jednak ten fakt, czułem się usprawiedliwiony, ponieważ moje postępowanie mieściło się w granicach zasad. Była to gra wielce konkurencyjna i gdybym narzucał sobie dodatkowe ograniczenia, skończyłbym jako bankrut. Co więcej, zrozumiałem, że moje moralne skrupuły ani na jotę nie odmieniłyby rzeczywistego świata, zważywszy warunki skutecznej lub bliskiej doskonałości konkurencji, jakie obowiązują na rynkach finansowych; gdybym zachował wstrzemięźliwość, moje miejsce zająłby ktoś inny. Przy podejmowaniu decyzji o kupnie lub sprzedaży takich czy innych akcji lub walut miałem tylko wzgląd na jedno: aby zwiększyć swoje zyski, rozważając skalę ryzyka w stosunku do nagrody. Moje decyzje wiązały się z wydarzeniami, które miały społeczne konsekwencje. Kiedy kupiłem udziały w Lockheedzie i Nor-thropie po oskarżeniu zarządów tych firm o łapownictwo, pomogłem w podtrzymaniu ceny tych akcji. Kiedy w 1992 r. sprzedałem funta szterlinga na termin bez pokrycia, po drugiej stronie moich transakcji stał Bank of England, więc wyjmowałem pieniądze z kieszeni brytyjskiego podatnika. Jeślibym jednak wziął po uwagę społeczne konsekwencje, kalkulacje związane z ryzykiem i nagrodą straciłyby sens, a moje szansę na sukces zmalałyby do minimum. Na 246 szczęście nie musiałem się kłopotać społecznymi konsekwencjami, ponieważ one i tak się ujawniały - rynki finansowe gromadzą wystarczająco licznych uczestników, by żadna pojedyncza osoba nie mogła mieć zauważalnego wpływu na wynik. Włączenie mojego społecznego sumienia w proces podejmowania decyzji w najmniejszym stopniu nie zmieniłoby obrazu rzeczywistego świata. Tak czy owak Wielka Brytania straciłaby na wartości. Gdybym nie wykazał determinacji w pościgu za zyskiem, wpłynęłoby to tylko na moje osobiste wyniki. Uznałem, że argument ten jest słuszny jedynie w odniesieniu do rynków finansowych. Gdybym miał do czynienia nie z rynkami, lecz z ludźmi, nie mógłbym się uchylić przed moralnymi wyborami i nie odniósł takich sukcesów w zarabianiu pieniędzy. Błogosławiłem szczęśliwy los, który zawiódł mnie na rynki finansowe i pozwolił mi zachować czyste ręce1. Faktem jest, że anonimowi uczestnicy rynków są przeważnie dopóty wolni od moralnych wyborów, dopóki prowadzą grę w zgodzie z zasadami. W tym sensie rynki finansowe nie są niemoralne - one są amoralne. Ta charakterystyka rynków sprawia, że tym ważniejsza staje się potrzeba właściwego określenia zasad, które rządzą rynkami. Anonimowy uczestnik może pomijać względy moralne, polityczne i społeczne, jeśli się jednak spojrzy na rynki finansowe z punktu widzenia społeczeństwa, to aspektów tych wykluczyć nie można. Jak się o tym przekonaliśmy, rynki finansowe mogą działać na podobieństwo kuli do kruszenia murów, która uderza w gospodarki różnych krajów. Aczkolwiek postępując zgodnie z regułami gry, jesteśmy usprawiedliwieni, to powinniśmy również wykazywać troskę o te reguły, którymi Moja sytuacja uległa zmianie z chwilą, kiedy się stałem osobą publiczną. Nagle mogłem już wywierać wpływ na rynki. Wskutek tego pojawiły się problemy moralne, od których dotychczas byłem wolny, tu jednak nie chciałbym ich omawiaćj gdyż odwróciłoby to uwagę od zasadniczego wywodu. Ł. 247 się kierujemy. Zasady ustanawiają władze, ale w demokratycznym społeczeństwie władze wybierane są prze? uczestników gry. Można się również uciec do działań bardziej bezpośrednich. Na przykład bojkot inwestycji południowoafrykańskich okazał się skuteczny jako popieranie zmiany ustroju w Republice Południowej Afryki. Był to jednak przypadek wyjątkowy, ponieważ dotyczył działania zbiorowego. Na co dzień wartości społeczne nie znajdują odzwierciedlenia w rynkowych zachowaniach indywidualnych uczestników, muszą poszukiwać innej formy wyrazu. Uczestnictwo w grze rynkowej i tworzenie zasad to dwie różne funkcje. Błędem byłoby stawianie na równi wartości rynkowych, kierujących postępowaniem indywidualnych uczestników, z wartościami społecznymi, które powinny przyświecać ustanawianiu zasad. Niestety, rozróżnienie to jest rzadko uwzględniane. Wspólne podejmowanie decyzji we współczesnych demokracjach oznacza w dużej mierze grę sił miedzy rywalizującymi ze sobą interesami. Ludzie usiłują naginać zasady do własnych korzyści. Jeśli się na przykład angażują w lobbying, to uwolnienie od względów moralnych nie powinno już mieć zastosowania. Wartości społeczne wchodzą w grę nie tylko w procesie ustanawiania zasad dla uczestników rynku (na przykład zasad przeciw sprzedaży akcji przez posiadaczy poufnych informacji), ale również w wypełnianiu takich zadań, jak bezpieczeństwo publiczne, oświata lub ochrona środowiska. Wiele z tych potrzeb można zaspokoić w sposób komercyjny. Możemy mieć opłaty drogowe, prywatną oświatę i prowadzone na zasadach handlowych więzienia; możemy egzekwować prawa dotyczące skażenia środowiska. Przedmiotem wspólnych decyzji pozostaje wytyczenie granicy między sferą państwową a prywatną, a następnie rozstrzygnięcie, jak regulować prywatne zabezpieczenie usług komunalnych. Wszystko to jest zupełnie jasne; rzeczywiste trudności pojawiają się z chwilą uznania przedziału między wartościami rynkowymi i społecznymi. Jakie łączą je relacje? Z pewnością wartości rynkowe odzwierciedlają interesy 248 indywidualnego uczestnika rynku, podczas gdy wartości społeczne muszą się wiązać z interesami społeczeństwa vv formie postrzeganej przez jego członków. Wartości rynkowe można zmierzyć w kategoriach pieniężnych, więcej problemów stwarzają wartości społeczne. Niełatwo je zaobserwować, a jeszcze trudniej zmierzyć. Aby stwierdzić wysokość zysków, wystarczy zerknąć na najniższy wiersz. Ale jak możemy zmierzyć społeczne skutki przebiegu działania? Pociąga ono za sobą niezamierzone konsekwencje, które są rozproszone po wszystkich wierszach znajdujących się powyżej tego dolnego. Nie można ich sprowadzić do wspólnego mianownika, ponieważ na różnych ludzi wpływają one w różny sposób. Jako filantrop jestem w pełni świadomy istnienia tych przyczajonych konsekwencji i staram się je rozważyć. Mam tę przewagę, że jestem panem samego siebie. W polityce decyzje muszą być podejmowane zbiorowo, co znacznie utrudnia ocenę wyników. Gdy w grę wchodzą różni ludzie, którzy są zwolennikami różnych kierunków działań, związek zamiarów ze skutkami staje się doprawdy subtelny. Nic dziwnego, że proces polityczny jest znacznie mniej skuteczny niż mechanizm rynkowy. Słabości procesu politycznego stały się bardziej wyraziste od czasu, gdy gospodarka nabrała charakteru rzeczywiście światowego, a mechanizm rynkowy przeniknął do tych aspektów społeczeństwa, które dotychczas były od niego wolne. Nietrudno dostrzec, dlaczego tak się stało. Jak wspomniałem wcześniej, wartości społeczne są wyrazem troski o innych. Utożsamiają się ze wspólnotą, do której należymy. Gdybyśmy byli rzeczywiście niezależni i wolni od powiązań, nie istniałby żaden nieodparty powód, by się zajmować cudzymi, a nie wyłącznie własnymi preferencjami; zabrakłoby wówczas nacisków zewnętrznych, pochodzących od wspólnoty, której jesteśmy członkami. Gospodarka rynkowa wszakże nie funkcjonuje jako wspólnota; a w jeszcze większym stopniu odnosi się to do gospodarki światowej. W konsekwencji zewnętrzne naciski w dużym stopniu zelżały. Wewnętrzna skłonność do przynależności może 249 pozostać - uzasadniana jako nieodłączna od ludzkiej natury - jednak na rynku transakcyjnym, w odróżnieniu od rynku zbudowanego na powiązaniach, moralność może się stać zawadą. W wysoce konkurencyjnym otoczeniu ludzie obciążeni troską o innych mogą działać mniej sprawnie niż ci, którzy są wolni od jakichkolwiek skrupułów moralnych. W ten sposób wartości społeczne podlegają czemuś, co można określić jako negatywną selekcję naturalną. Brak skrupułów pojawia się na szczycie. Jest to jeden z najbardziej niepokojących aspektów światowego systemu kapitalistycznego. Jednak rozumowanie to kłóci się z logiką. Jeśli ludzie decydują się na to, by zaniedbywać swoje społeczne zobowiązania, to kto może orzekać, że oni to rzeczywiście uczynili? Na jakiej podstawie panujące powszechnie społeczne wartości mogą być uznawane za wadliwe, jeśli są wartościami, które rzeczywiście obowiązują? Czy istnieje norma pozwalająca osądzać społeczne wartości? Nie ma jakiegokolwiek obiektywnego kryterium dla wartości społecznych, tak jak ono istnieje w wypadku nauk przyrodniczych. Spróbuję uporać się z tym kłopotem, porównując proces polityczny z mechanizmem rynkowym. Słabości rynków finansowych udało mi się przedstawić dlatego, że miałem do dyspozycji normę, mianowicie równowagę, z którą mogłem je konfrontować. To samo spróbuję uczynić z procesem politycznym, zestawiając go z mechanizmem rynkowym. Chcę tu sformułować dwie związane ze sobą tezy. Pierwsza to ta, że zrodzony z panujących wartości monetarystycz-nych proces polityczny jest mniej skuteczny w służeniu wspólnemu interesowi, niż się to dzieje wówczas, gdy ludzkie umysły są bardziej owładnięte wartościami społecznymi, „obywatelskimi". Druga to ta, że proces polityczny jest mniej skuteczny niż mechanizm rynkowy pod względem korygowania własnych przegięć. Oba te uwarunkowania wzajemnie się wzmacniają na zasadzie zwrotności: fundamentalizm rynkowy osłabia demokratyczny proces poli- 250 tyczny, a niewydolność procesu politycznego jest silnym argumentem na korzyść fundamentalizmu rynkowego. Instytucje demokracji przedstawicielskiej, które dotychczas tak sprawnie funkcjonowały w Stanach Zjednoczonych, w większej części Europy i gdzie indziej, znalazły się vv zagrożeniu, a raz straconą cnotę obywatelską niełatwo jest odzyskać. Demokracja przedstawicielska Zadaniem demokracji jest stworzenie mechanizmu do podejmowania zbiorowych decyzji służących najlepiej pojętemu interesowi wspólnoty. Jej założeniem jest osiągnięcie takiego samego celu dla kolektywnego procesu decyzyjnego, jaki osiąga mechanizm rynkowy w odniesieniu do podejmowania decyzji przez jednostkę. Obywatele wybierają swych przedstawicieli, którzy zbierają się w instytucjach ustawodawczych, aby tam poprzez głosowanie podejmować wspólnie decyzje. Taka jest zasada demokracji przedstawicielskiej. Kandydaci przedstawiają obywatelom idee, których są rzecznikami, a następnie obywatele wybierają tego, którego poglądy są im najbliższe. Takim właśnie przedstawicielem był w starych dobrych czasach Thomas Jeffer-son, z tym tylko wyjątkiem, że w okresie kampanii wyborczej nie opuszczał swego domu. Proces ten opiera się na założeniu rzetelności w taki samym stopniu, jak pojęcie doskonalej konkurencji zasadza się na posiadaniu doskonałej wiedzy. Założenie to jest oczywiście pozbawione realizmu. Kandydaci już bardzo dawno odkryli, że zyskają większe szansę na wybór, jeśli będą wyborcom mówili to, co ci pragną usłyszeć, niż przedstawiając swoje rzeczywiste poglądy. Nie jest to jakaś wada fatalna, ponieważ system dopuszcza jej istnienie. Jeśli kandydatom nie udaje się dotrzymywać swych obietnic, mogą zostać pozbawieni swego urzędu. W takim wypadku warunki pozostają w stanie 251 zbliżonym do równowagi. Wybrani przez elektorat przedstawiciele nie zawsze odpowiadają jego oczekiwaniom, ale w następnej kadencji wyborcy mogą ten biąd naprawić. Wskutek procesu zwrotności warunki mogą w sposób zdecydowany odbiec od stanu równowagi. Kandydaci pracują nad technikami pozwalającymi wykorzystywać lukę miedzy obietnicami a czynami. Prowadzą badania opinii publicznej i organizują zgromadzenia swoich zwolenników, aby stwierdzić, co elektorat chce od nich usłyszeć, oraz aby dostosować swoje wystąpienia do oczekiwań wyborców. Wynikiem tego procesu jest powstanie związku miedzy oświadczeniami kandydatów a pragnieniami wyborców, jednak kierunek jego zadzierzgania jest niewłaściwy - a więc raczej przez sprawianie, że oświadczenia kandydatów korespondują z oczekiwaniami wyborców, aniżeli poprzez kreowanie kandydatów, których idee są bliskie ideałom wyborców. Tych ostatnich nigdy nie satysfakcjonuje wynik wyborów; są rozczarowani i tracą wiarę w ten proces. Nie bez winy są również wyborcy. Mają oni wyszukiwać przedstawicieli, którym na sercu będą leżeć najistotniejsze interesy wspólnoty, gdy tymczasem przedmiotem ich troski są ich własne, wąskie cele, które przekładają ponad dążenia wspólne. Kandydaci z kolei usiłują się odwoływać do indywidualnego egoizmu wyborców. Ponieważ jednak nie mogą zaspokoić wszystkich wymagań, zwłaszcza jeśli te pozostają ze sobą w sprzeczności, są ostatecznie zmuszeni dobijać targu z poszczególnymi grupami interesów. Proces ten ulega dalszemu wypaczeniu, gdy wyborcom zaczyna być obojętne, czy ich przedstawiciele kłamią i oszukują, jeśli tylko są oni rzecznikami osobistych interesów swych wyborców. Gdy w grę wchodzą pieniądze, korupcja jest pełna. Nie ulega wątpliwości, że w Stanach Zjednoczonych tylko ci kandydaci, którzy dobiją targu z poszczególnymi grupami interesów, mogą zdobyć pieniądze w wysokości wystarczającej do wyborczego sukcesu. Warunki dalekie od równowagi powstają wówczas, gdy elektorat przestaje już wymagać od kandydatów uczciwości, a ocenia ich wyłącznie 252 według ich zdolności do wygrania wyborów. Dynamiczna nierównowaga ulega dalszemu pogłębieniu przez rolę, jaką vv wyborach odgrywa telewizja. Rzetelne deklaracje merytoryczne zastępowane są reklamówkami, które jeszcze bardziej podnoszą znaczenie pieniądza, ponieważ są płatne. Taka właśnie sytuacja panuje obecnie. Porównajmy ją z opisanym przeze mnie wcześniej boomem konglomeratów. Zarządy konglomeratów wykorzystały wadę w ocenach, jakie inwestorzy odnieśli do zysków. Odkryły mianowicie, że mogą podnieść zysk na akcję, obiecując zwiększenie ich (inwestorów) zysków na akcję poprzez przejęcie. Przypomina to mówienie wyborcom tego, co pragną usłyszeć. Oba wypadki są przykładami dynamicznej nierównowagi. Ale jakże różnymi! Hossa konglomeratów była korygowana przez bessę. Był to poza tym wypadek dość odosobniony, choć podobne incydenty wciąż się jeszcze zdarzają. Rynki mają przecież sposób korygowania swych nadużyć; po rynkach zwyżkujących przychodzą rynki zniżkujące. Demokracja przedstawicielska ma pod tym względem mniej szczęścia. Prawdą jest, że rządy i ciała prawodawcze są regularnie wymieniane przez swój elektorat; że tak właśnie zaprojektowany jest ten system. Jednak demokracja jest niezdolna do naprawiania swych nadużyć; przeciwnie - zdaje się coraz głębiej wkraczać na obszar daleki od równowagi. Analiza ta znajduje potwierdzenie w rosnącym niezadowoleniu elektoratów. Podobne niezadowolenie występowało również w przeszłości. W okresie międzywojennym doprowadziło w kilku europejskich krajach do upadku demokracji i narodzin faszyzmu. Dziś niezadowolenie to przejawia się w inny sposób. Demokracja nie jest zagrożona w żadnym z krajów centrum światowego systemu kapitalistycznego, a jej początki dostrzegamy na jego peryferiach. Jednak proces polityczny stopniowo budził coraz więcej wątpliwości. Zamiast tego ludzie zaufaniem obdarzyli mechanizm rynkowy, przyczyniając się w ten sposób do narodzin fundamentalizmu rynkowego. Niepowodzenie polityki stało się najsilniejszym 253 argumentem za zdjęciem z rynku wszelkich ograniczeń Fundamentalizm rynkowy z kolei ułatwił powstanie światowego systemu kapitalistycznego, to zaś ograniczyło zdolność państwa do zapewnienia bezpieczeństwa socjalnego swym obywatelom, pociągając za sobą kolejny przejaw nieudolności polityki, przynajmniej w odniesieniu do obywateli, którzy znajdują się w takiej potrzebie. W procesie zwrotności nie można od siebie oddzielać przyczyny od skutku. Porównanie z boomem konglomeratów pozwala wykazać, jak daleko politycy odeszli od stanu równowagi. W kontekście tyrn równowaga oznacza, że proces polityczny zaspokaja oczekiwania elektoratu. Jeszcze tylko słowo przestrogi. Właśnie w chwili, kiedy kładę nacisk na zdolność rynków do korygowania swych nadużyć, rynki finansowe są bliskie utraty tej właściwości. Inwestorzy stracili wiarę we wskaźniki podstawowe. Pojęli, że gra idzie o zarabianie pieniądzy, a nie o jakieś wartości zasadnicze. Wiele z dawnych kryteriów odpadło, a ci, którzy nadal przy nich obstają, stracili w porównaniu z resztą wierzącą w brzask nowej epoki. Jednak wniosek, że znajdujemy się na obszarze odległym od równowagi, uległby tylko wzmocnieniu, gdyby również rynki zerwały się z kotwicy. To, co jest prawdą w odniesieniu do polityki, jest również prawdą w sferze wartości społecznych. Pod wieloma względami wartości społeczne ustępują wartościom rynkowym. Nie mogą być one określone ilościowo, nie mogą być nawet zidentyfikowane. Nie można ich sprowadzić do wspólnego mianownika - pieniądza. Niemniej jednak należycie zdefiniowane społeczeństwo posiada właściwie określone wartości; jego członkowie mogą ich przestrzegać lub je przekraczać, znajdować w nich oparcie lub czuć się przez nie osaczeni, jednak przynajmniej wiedzą, jakie te wartości są. Nie jest nam dane żyć w takim społeczeństwie. Mamy trudności z rozstrzygnięciem, co jest słuszne, a co nie. Amoralność rynków podkopała moralność nawet na tych obszarach, gdzie społeczeństwo nie mogło się bez niej 254 obejść. Nie istnieje konsensus w sferze wartości moralnych. \Vartosci monetarne są znacznie mniej kłopotliwe. Nie tylko dadzą się zmierzyć, ale możemy być spokojni, że są doceniane przez otaczających nas ludzi. Wartości te dają pewność, której się nie znajdzie w wartościach społecznych. Wartości społeczne mogą być bardziej mgliste niż wartości rynkowe, ale społeczeństwo nie może bez nich istnieć. Wartości rynkowe zostały awansowane do pozycji wartości społecznych, jednak nie są w stanie pełnić ich funkcji. Ich przeznaczeniem jest uczestnictwo w indywidualnym podejmowaniu decyzji w warunkach konkurencyjności i nie pasują do decydowania zbiorowego w sytuacji, która wymaga jednocześnie i współpracy, i rywalizacji. Dopuszczono do pomieszania funkcji, które podważyło proces zbiorowego podejmowania decyzji. Wartości rynkowe nie mogą zająć miejsca ducha społeczności lub, używając staroświeckiego określenia - cnoty obywatelskiej. Kiedykolwiek następuje przecięcie się polityki i kół gospodarczych, powstaje niebezpieczeństwo, że wpływy polityczne zostaną użyte do celów biznesowych. Jest już trwałą tradycją, że wybrani przedstawiciele powinni doglądać interesów swego elektoratu. Gdzie jednak przebiega granica legalności? Pierwszeństwo dawane interesom gospodarczym - a także osobistym celom samych polityków - obniżyło tę granicę do poziomu, który dla większej części wyborców jest nie do przyjęcia - stąd też ich rozczarowanie i zniechęcenie. Daje się to zauważyć u polityków zarówno krajowych, jak zagranicznych. W stosunkach międzynarodowych jest to jeszcze bardziej złożone wskutek tego, że w państwach demokratycznych istnieje skłonność do kształtowania kierunku polityki zagranicznej przez pryzmat politycznych uwarunkowań wewnętrznych. Tendencja ta jest szczególnie wyraźna w Stanach Zjednoczonych z ich etnicznymi blokami wyborczymi, ale na przykład we Francji istnieje silniejsza nawet tradycja forsowania interesów gospodarczych środkami politycznymi. Pewien znany mi prezydent wschodnioeuropejskiego państwa był wstrząśnięty, kiedy podczas spotkania 255 z prezydentem Francji Jacques'em Chirakiem ten ostatni większość ich wspólnego czasu poświęcił na nakłanianie PO do faworyzowania francuskich nabywców w prywatyzacyjnej wyprzedaży w kraju swego rozmówcy. Nie wspomnę juL nawet o sprzedaży broni. Korupcja istniała zawsze, jednak w przeszłości była to rzecz wstydliwa i ludzie próbowali się z tym kryć. Obecnie kiedy motyw zysku został awansowany do miana zasady moralnej, politycy w niektórych krajach czuliby się zawstydzeni, gdyby nie udało się im wykorzystać swojej pozycji. Mogłem to zaobserwować bezpośrednio w krajach, w których działają moje fundacje. Z korupcji znana jest zwłaszcza Ukraina. Przeprowadziłem również badania w krajach afrykańskich i stwierdziłem, że w państwach zarówno obfitujących w surowce naturalne, jak ich pozbawionych, ludzie są jednakowo ubodzy, a jedyna różnica polega na tym, że kraje bogate w zasoby są znacznie silniej skorumpowane. A jednak odrzucenie zbiorowego procesu podejmowania decyzji tylko dlatego, że jest niewydajny i skorumpowany, można porównać do zarzucenia mechanizmu rynkowego, ponieważ jest chwiejny i niesprawiedliwy. W obu wypadkach impuls wychodzi z tego samego źródła - niezdolności do uznania, że wszystkie ludzkie istoty są skonstruowane w sposób niedoskonały i wymagają ulepszenia. Panujące teorie na temat zarówno mechanizmu rynkowego, jak demokracji przedstawicielskiej, ukształtowały się pod wpływem idei oświeceniowych i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, traktują rzeczywistość tak, jak gdyby była ona niezależna od myślenia uczestników. Rynki finansowe mają dyskontować przyszłość, która jest niezależna od ocen dokonywanych w teraźniejszości. Wybrani przedstawiciele powinni reprezentować pewne wartości, które wyznają niezależnie od swego pragnienia wygrania wyborów. Tak jednak świat nie wygląda. Ani mechanizm rynkowy, ani demokracja przedstawicielska nie spełniają związanych z nimi oczekiwań. Ale nie jest to wystarczający powód, by 256 sje tego wszystkiego wyrzekać. Trzeba natomiast, abyśmy przyjęli do wiadomości, że doskonałość jest nieosiągalna, i podjęli pracę nad naprawą istniejących układów. Fundamentaliści rynkowi nie lubią wspólnego podejmowania decyzji w jakimkolwiek kształcie czy postaci, ponieważ jest ono pozbawione automatycznego, korygującego błędy mechanizmu rynku, który rzekomo zdąża ku równowadze. Dowodzą oni, że interesowi publicznemu najlepiej jest służyć pośrednio - pozwalając ludziom zabiegać o swoje własne interesy. Fundamentaliści pokładają wiarę w „niewidzialnej ręce rynku". Jednak ta wiara jest źle ulokowana z dwóch przyczyn. Po pierwsze wspólny interes nie znajduje odzwierciedlenia w zachowaniach rynkowych. Celem działania korporacji nie jest tworzenie rynku pracy; one zatrudniają ludzi (jak najmniej i jak najtańszym kosztem) po to, aby zgarniać zyski. Spółki opieki zdrowotnej prowadzą interesy nie po to, by ratować życie; one dbają o ludzkie zdrowie, aby zgarniać zyski. Spółki naftowe nie usiłują chronić środowiska, czynią to jedynie dla przestrzegania przepisów lub dla zachowania swego publicznego wizerunku. Pełne zatrudnienie, ogólnie dostępna opieka lekarska i zdrowe środowisko mogą się w pewnych okolicznościach okazać produktami ubocznymi procesów rynkowych, jednak takich społecznie pożądanych wyników nie może zapewnić sama tylko zasada zysku. Niewidzialna ręka nie może rozstrzygać o interesach, które się nie znajdują pod jej jurysdykcją. Po drugie, rynki finansowe są niestabilne. W pełni doceniam zalety rynków finansowych jako mechanizmu sprzężenia zwrotnego, który nie tylko pozwala, ale wręcz zmusza uczestników do korygowania ich błędów, dodałbym jednak, że czasem rynki finansowe załamują się samoistnie. Również mechanizm rynkowy wymaga naprawy w procesie prób i błędów. Szczególnie predysponowane do tego zadania są banki centralne, które współdziałają z rynkami finansowymi oraz na zasadzie sprzężenia zwrotnego otrzymują informacje pozwalające im korygować własne błędy. 257 Podzielam szeroko rozpowszechnioną niechęć do polityk; Jestem dzieckiem rynków i cieszy mnie wolność oraz możliwości, jakie one oferują. Jako uczestnik rynku mogę podejmować samodzielne decyzje i uczyć się na własnych błędach. Nie muszę przekonywać innych do jakichś działań a wyniki nie są zaciemnione przez proces kolektywnego podejmowania decyzji. Choć może to zabrzmieć dziwnie uczestniczenie w rynkach finansowych wynagradza moja pogoń za prawdą. Odczuwam osobiste uprzedzenie do polityki i innych form zbiorowego podejmowania decyzji. Niemniej jednak przyznaję, że nie możemy się bez nich obejść. Ponowne odkrycie wartości wewnętrznych Dotychczas mówiłem o wartościach społecznych, ale w wartościach indywidualnych jest również coś niewłaściwego. Jak powiedziano w rozdziale 6, wartości pieniężne zawłaszczają sobie rolę wartości wewnętrznych, a rynki doszły do dominacji w sektorach społeczeństwa, które dotychczas były im właściwie obce. Mam tu na myśli takie zawody i dziedziny, jak prawo i medycyna, polityka, oświata, nauki przyrodnicze, sztuki plastyczne, a nawet międzyludzkie powiązania osobiste. Dokonania i jakość, które powinny być ocenione dla ich własnego dobra, zamienione są na kategorie monetarne; osądza się je raczej według wielkości sum, jakie przynoszą, aniżeli ich wewnętrznych zalet. Pieniądz ma pewne cechy, których brakuje wartościom wewnętrznym: posiada wspólny mianownik, może być określony jakościowo i docenia go właściwie każdy. Atrybuty te sprawiają, że pieniądz jest środkiem wymiany, choć niekoniecznie celem ostatecznym. Większość dobrodziejstw związanych z pieniądzem płynie z ich wydawania - pod tym 258 względem pieniądz służy jako środek zaspokajania celów doraźnych. Tylko pod jednym względem pieniądz bywa celem ostatecznym: kiedy owym celem jest gromadzenie bogactwa. Jestem daleki od umniejszania dobrodziejstw płynących z bogactwa; jednak stawianie sobie bogacenia się za cel ostateczny jest lekceważeniem innych aspektów egzystencji, również zasługujących na uwagę, zwłaszcza ze strony tych, dla których zaspokajanie materialnych potrzeb jest równoznaczne z przetrwaniem. Nie potrafię określić tych innych aspektów istnienia; zasadniczą cechą wartości wewnętrznych jest właśnie niemożność sprowadzenia ich do wspólnego mianownika; nie są one też jednakowo przez każdego doceniane. Ludzie myślący mają prawo do podejmowania samodzielnych decyzji -jest to przywilej, którym się cieszą, kiedy spełnią już wymagania pozwalające im przetrwać. Zamiast jednak korzystać z tego przywileju, robimy dosłownie wszystko, aby się go wyrzec, przywiązując tak wielką wagę do gromadzenia bogactwa. Kiedy wszyscy tak bardzo pragną coraz więcej pieniędzy, konkurencja staje się tak silna, że nawet najmocniejsi sprowadzani są do sytuacji, w której muszą walczyć o przetrwanie. Ludzie czynią wyrzuty Billowi Gatesowi, szefowi Microsoftu, że nie rozdaje swych pieniędzy na większą skalę; nie zdają sobie sprawy, iż przemysł, w który się on zaangażował, rozwija się tak szybko i w warunkach tak silnej konkurencji, że Gates nie może sobie pozwolić na filantropię1. Autonomia i swoboda, którymi uprzywilejowani cieszyli się w przeszłości, zostały zatracone. Uważam, że straciliśmy na tym wszyscy. Życie powinno oznaczać coś więcej niż tylko przetrwanie. Jednak przetrwanie najlepiej przystosowanych stało się celem naszej cywilizacji. Czyżby pojęcie społeczeństwa otwartego zakładało inny zestaw wartości? Wierzę, że tak, ale muszę być ostrożny Obecnie, kiedy Gates zaangażował się w pewien proces antytrustowy, wejście w rolę filantropa stanie się elementem jego strategii prowadzenia przezeń interesu. 259 w przedstawianiu tej sprawy. Społeczeństwo otwarte z pewnością wymaga naprawy błędów i nadużyć, ale również uznaje brak jakiegoś obiektywnego kryterium według którego można by było je osądzać. Jestem w stanie dowieść, że wyniesienie motywu zysku do rangi zasady etycznej jest odchyleniem, ale nie mogę się kreować na ostatecznego arbitra, który dokonuje rozstrzygnięć w imieniu społeczeństwa otwartego. Mogę jedynie z przekonaniem powiedzieć, że podstawienie wartości monetarnych na miejsce wszystkich innych popycha społeczeństwo w kierunku niebezpiecznej nierównowagi i tłumi ludzkie aspiracje, które zasługują na taką samą uwagę, jak wzrost produktu narodowego brutto. Pozwolę sobie przedstawić to rozumowanie. Dążenie do maksymalizacji zysków jest podyktowane interesownością i pomija wymogi stawiane przez moralność. Rynki finansowe nie są niemoralne - lecz amoralne. Kolektywne podejmowanie decyzji zaś przeciwnie - nie może dobrze funkcjonować bez rozgraniczenia rzeczy właściwych od niewłaściwych. My nie wiemy, co jest właściwe. Gdybyśmy bowiem wiedzieli, demokracja przedstawicielska nie byłaby nam potrzebna i żylibyśmy szczęśliwie pod rządami jakiegoś króla-filozofa, jak proponował to Platon. Jednak musimy mieć poczucie tego, co jest właściwe, a co nie; wewnętrznego światła, które służy jako przewodnik naszemu zachowaniu jako obywateli i polityków. Bez tego demokracja przedstawicielska nie może funkcjonować. Motyw zysku przyćmiewa światło wewnętrzne. Zasada zyskowności zaczyna przeważać nad zasadami moralnymi. Na wysoko konkurencyjnym, transakcyjnym rynku wykazywanie troski o interes innych może się okazać ułomnością. Założyciele naszej państwowości przyjęli, że odpowiednia domieszka cnoty obywatelskiej jest rzeczą oczywistą, nie liczyli się jednak z powstaniem wysoko konkurencyjnych rynków transakcyjnych. Wyniesienie motywu zysku ponad cnotę obywatelską podważa proces polityczny. Nie miałoby to znaczenia, gdybyśmy mogli polegać na mechanizmie rynkowym w takim 260 warte "P stopniu, jak to utrzymują fundamentaliści rynkowi. Ale już wcześniej wykazałem, że nie tak się sprawy mają. Należy jeszcze rozważyć inną kwestię. To, czy ludzie będą zadowoleni ze społeczeństwa otwartego, w dużym stopniu zależy od tego, co ono potrafi wytworzyć. Najmocniejszy argument za społeczeństwem otwartym polega na tym, że proponuje ono nieskończone możliwości doskonalenia. Jako pojęcie obarczone cechą zwrotności społeczeństwo otwarte wymaga wzmocnienia poprzez wyniki, te zaś z kolei zależą od tego, co jest uznawane za zadowalające. Podstawową ideą jest postęp w takim samym stopniu uzależniony od wyznawanych przez ludzi wartości, co od materialnych warunków życia. Przywykliśmy do oceniania postępu w kategoriach PNB, ale jest to równoznaczne z uznaniem pieniądza jako wartości wewnętrznej. Produkt narodowy brutto jest miarą wymiany pieniężnej; im więcej społecznych współdziałań przybiera postać wymiany pieniężnej, tym wyższy jest jego poziom. Na przykład rozprzestrzenienie się AIDS, w niezmienionych warunkach, zwiększałoby PNB dzięki wysokim kosztom leczenia. Jest to zjawisko anormalne. Wartości wewnętrznych nie można ujmować miarą kategorii pieniężnych. Potrzeba nam innego miernika szczęścia, nawet jeśli się go nie da określić ilościowo. Moim zdaniem lepszą miarą byłaby autonomia, jaką się cieszą obywatele, ponieważ życie nie powinno polegać wyłącznie na przetrwaniu. Przy stosowaniu tej miary nie ma bowiem pewności, czy świat idzie drogą postępu, czy wstecznictwa. Światowy system kapitalistyczny opiera się na konkurencji. Ograniczenie walki o przetrwanie na rzecz zainteresowania się sprawami bardziej wyrafinowanymi może być bardzo niebezpieczne. Niektóre osoby i społeczeństwa próbowały tego dokonać, za co musiały zapłacić dotkliwą cenę. Na przykład w Anglii ludzie bywają bardzo przywiązani do swych domów, co odbiera im szansę konkurencji na rynku pracy. Ludzie na kontynencie troskliwie zabiegali o bezpieczeństwo socjalne i musieli za to zapłacić wysokim bezrobociem. 261 A jednak wierze, że zmiana jest możliwa. Jak większość rewolucyjnych przemian systemowych, musi się ona rozpocząć od góry. Tylko ci, którzy odnoszą sukcesy w walce konkurencyjnej, mają możliwość wprowadzenia zmian w kategoriach, według których ta rywalizacja jest prowadzona. Bardziej pechowi mogą się wycofać, ale ich odejście nie zmieni zasad gry. Jednak obywatele zwycięskich demokracji cieszą się pewną swobodą w doskonaleniu jakości swego życia politycznego. Przypuśćmy, iż ludzie doszli do wniosku, że światowa konkurencja stała się zbyt ostra i że istnieje poważna potrzeba współpracy; załóżmy dalej, że nauczyli się rozróżniać między procesem indywidualnego podejmowania decyzji a decydowaniem kolektywnym. Przedstawiciele wybrani przez tych ludzi orędowaliby więc za inną polityką i trzymali się innych norm zachowań. Mieliby pewną dowolność w dokonywaniu zmian we własnym kraju. Nie mogliby zmienić zasad działania światowego systemu kapitalistycznego, ale przynajmniej zachęciliby do podejmowania szerszej współpracy. Odmiana musiałaby się zacząć od zmiany w ludzkich postawach, które stopniowo przeradzałyby się w zmiany w sferze polityki. Jest to oczywiście bardzo okrężna droga do osiągnięcia zmian i chyba niezbyt realistyczna, jeśli się weźmie pod uwagę panujący trend. Siły globalnej konkurencji zostały wyzwolone zupełnie niedawno - przyjąłbym tu roboczo datę okoio roku 1980 - więc skutki ich działania jeszcze się w pełni nie ujawniły. Każdy kraj odczuwa presję stania się bardziej konkurencyjnym i wiele układów dotyczących bezpieczeństwa socjalnego i ustalanych w odmiennych warunkach stało się już trudnych do utrzymania. Proces ich demontażu jeszcze się nie zakończył. Państwa, które pierwsze się z tym uporały - Zjednoczone Królestwo i Stany Zjednoczone - są teraz w korzystnej sytuacji, tych zaś, którzy się temu opierali, przytłacza wysokie bezrobocie. Sytuacja jeszcze nie dojrzała do zmiany kierunku, choć wydarzenia rozwijają się w szybkim tempie. 262 Mam nadzieję, że przemyślenia tej książki przyczynią się