Howard Gardner Książkę tę dedykuję tym niezwykłym filantropom, TWktórzy wspierają naukę i edukację. Tytuł oryginału: Extraordinary Minds Nieprzeciętne umysły First published in United Kingdom by Orion Publishing Group Ltd. Copyright (c) 1997 by Howard Gardner Redakcja: Piotr Szwajcer Korekta: Maria Kaniewska Redakcja techniczna: Urszula Zietek Projekt okładki i stron tytułowych: Maciej Konopka Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo CiS and Wydawnictwo W.A.B. Copyright (c) for the Polish translation by Wydawnictwo CiS and Wydawnictwo W.A.B. Wydanie I Wydawnictwo CiS ul. Nowolipie 9/11 00-150 Warszawa tel./fax(22)6359216 e-mail: WydawnictwoCiS@QDNet.pl Wydawnictwo W.A.B. ul. Nowolipie 9/11 00-150 Warszawa tel./fax (22)6351525 tel. O 602 349 668 , e-mail: wab@wab.com.pl http://www.wab.com.pl ISBN 83-85458-32-8 ISBN 83-87021-46-6 Warszawa 1998 Wstęp Ostatnie dziesięć lat spędziłem na zgłębianiu życiorysów ludzi niezwykłych. Zazwyczaj -choć nie zawsze -były to osoby, które podziwiam. Czytałem o nich, studiowałem ich dzieła, rozmawiałem z tymi, którzy ich znali, i ze wszystkich sił się starałem przeniknąć i zrozumieć ich wybitne, częstokroć tajemnicze umysły. Przekonałem się, że w badaniach nad niepospolitymi umysłami nic nie zastąpi lektury notatnika Marthy Graham czy oglądania brulionów Pabla Picassa. Dostrzegłem też pewną ogólną prawidłowość: zadziwiająco duża liczba cech przewija się w czasie (Wolfgang Amadeusz Mozart i Igor Strawiński), w przestrzeni (Mao Zedong i Franklin Roose-velt) i w różnych dziedzinach (Yirginia Woolf i Margaret Mead). Niniejsza książka zawiera refleksje nad tym, czego się nauczyłem o zdolnościach twórczych, inteligencji, umiejętnościach przywódczych oraz o innych odmianach umysłu niepospolitego. Synteza i korekta własnych wcześniejszych przemyśleń to zadanie ogromnie kuszące, ja zaś miałem dwa dodatkowe i ważne powody, by się go podjąć. II Niepospolite dewiacje Społeczeństwa wielkich możliwości Pytania ROZDZIAŁ9 Lekcje Czy niepospolitość jest pożądana? Przeciwstawne podejścia: formuła czy atmosf(Rp?t Trzy najważniejsze elementy: refleksja, wsparcie wewnętrzne, pozytywna konotacja ; Nauki, jakie z tego płyną dla zwykłych ludzi Niezwykłe możliwości na przyszłość Niepospolitość człowieka Przypisy Bibliografia 187 191 194 199 199 202 206 216 220 224 228 229 rozdział l Wprowadzenie do nauki o rzeczach niepospolitych Umysły niepospolite W ciągu ostatnich kilku tysięcy lat przez Ziemię przemaszerowały miliardy ludzi, a tylko nieliczni odcisnęli trwałe ślady poza kręgiem swoich bezpośrednich znajomych. Spośród tych, których ludzkość pamięta, jedni "znani są ze swej niezwykłej odwagi (Joanna d'Arc), inni z długowieczności (Rosę Kennedy), hojności (Andrew Carnegie), jeszcze inni - z okrucieństwa (Czyngis-chan). W każdej epoce tylko niewielki procent j ednostek zapisu-je się wybitnymi osiągnięciami twórczymi. Nieliczne cudowne dzieci wcześnie okrywają się sławą i tworzą wspaniałe dzieła: chociaż Wolfgang Amadeusz Mozart zmarł młodo, zdążył pozostawić po sobie dziesiątki arcydzieł w każdym niemal z istniejących podówczas gatunków muzycznych. Inni sąwybitnymi innowatorami: Zygmunt Freud, jeszcze jako czterdziestolatek nikomu nie znany, zdołał później stworzyć nową, potężną dziedzinę, zwaną psychoanalizą. Yirginia Woolf wniknęła głęboko we własnąpsychi-kę, w doświadczenia innych kobiet i w naturę świadomych procesów umysłowych. Niektórzy odznaczaj ą się wy- 13 Po pierwsze, doszedłem do wniosku, że istnieją cztery odmiany umysłów niepospolitych. Tutaj staram się ukazać początki, rozwój oraz dojrzałe działanie Mistrza, Sprawcy, Introspektora i Wychowawcy. Po drugie, jestem przekonany, iż umysł każdego z nas kryje w sobie podstawowe składniki tych czterech typów. Zrozumiawszy lepiej umysły Mozarta, Freuda, Woolf i Gan-dhiego, nie tylko osiągniemy więcej jako ludzie, lecz również przysporzymy korzyści naszemu społeczeństwu. Ze wzglądu na charakter tej książki, liczbę cytatów w tekście ograniczyłem do minimum. Czytelników, którzy chcieliby zgłębić poszczególne tematy, odsyłam do pozycji wymienionych w bibliografii. Pomysł podjęcia tematu zawdzięczam Johnowi Brock-manowi. Susan Rabiner, Linda Carbone i Brian Desmond redagowali tekst i przygotowali go do druku. Mihaly Csik-szentmihalyi, William Damon, Robert Kiely, Tanya Luhr-mann i moja żona, Ellen Winner, służyli mi radami i opiniami w okresie badań i podczas pisania. Fundacje Hewlett, Ross Family Charitable oraz Louise i Claude Rosenberg Jr. Family udzieliły mi finansowego wsparcia w końcowej fazie badań nad zdolnościami twórczymi. Daniel Carleton Gajdusek zaś, mój przyjaciel i uczony o umyśle naprawdę niepospolitym, inspirował mnie podczas pisania. Wszyst1kim tym osobom i instytucjom serdecznie dziękuję. nizujemy na ich temat cykle wykładów na uniwersyte- umysły tach, tworzymy odrębne dziedziny nauki, by studiować ich nie|)OS|)0'e dorobek. Z drugiej strony ludzi obdarzonych wielkim talentem i wywierających silny wpływ na nasze życie traktujemy nieufnie. Najpierw nie chcemy uznać ich osiągnięć, nowatorskie pomysły odrzucamy i pozostawiamy w zapomnieniu. Później, kiedy już ich dzieło znajdzie uznanie, szukamy często oznak ludzkiej słabości, skaz, czegoś, co uzasadniłoby swoistą degradację, jakbyśmy chcieli dowieść, że jednostki wybitne w rzeczywistości niczym się nie różnią od wszystkich innych, zwyczajnych śmiertelników. Nawet kiedy podziwiamy naszych bohaterów, uwielbiamy zarazem ich poniżać. Podobna ambiwalencja cechuje politykę społeczną. Większość społeczeństw tak lub inaczej wyraża uznanie dla utalentowanych jednostek i stwarza im warunki do samorealizacji, czy to oferując specjalne programy edukacyjne, czy umożliwiając przetrwanie najlepiej dostosowanym. W społeczeństwach demokratycznych wszakże czujemy się niezręcznie z pojęciem elity, niezależnie od tego, czy o przynależności do niej miałyby decydować cechy, by tak rzec, merytoryczne, czy "urodzenie". W pewien sposób wręcz okazujemy pogardę ludziom wybitnie zdolnym, wydając na przykład nieporównanie więcej na dzieci, którym nauka sprawia trudności, niż na uczniów niezwykle utalentowanych. I (nie bez pewnych racji) podejrzliwie traktujemy "wielbicieli kanonu", których ma wyróżniać to jedynie, iż jakoby tylko oni potrafią zrozumieć wielkie umysły przeszłości. 15 wprowadzenie bitną umiejętnością wywierania wpływu na innych: Mahat-°nou(tm) ma Gandhi, prawnik z zapadłej prowincj i w kolonialnych In-niepospolitych diach, zainicjował i stosował formą obywatelskiego nieposłuszeństwa, która do dziś stanowi inspirację dla milionów ludzi na świecie. Mozart, Freud, Woolf i Gandhi to osoby ze wszech miar niezwykłe - tak niezwykłe, że ich niepospolite umysły postanowiłem przedstawić jako przykłady. Z pewnością jednak nie tylko oni sąnadzwyczajni. Współcześni, którzy mieli okazję oglądać małpy malowane przez chińską dziewczynkę Wang Yani, konie rysowane przez autystyczną Na-dię czy szkice architektoniczne autystycznego Stephena Wiltshire'a, zachwycali się tą jakże wyrazistą twórczością. Zadziwia nas informacja, że Wawrzyniec Wspaniały w wieku czternastu lat prowadził misję dyplomatyczną, dwudziestoletni Thomas Jefferson napisał DeklaracjęNiepodległości, a Aleksander Wielki, zanim umarł, mając lat trzydzieści trzy, podbił większość cywilizowanego świata. Podziwiamy odniesione wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu sukcesy polsko-francuskiej uczonej Marii Skłodowskiej-Curie, amerykańskiej pionierki tańca nowoczesnego Marthy Graham, południowoafrykańskiego przywódcy politycznego Nelsona Mandeli. I z niedowierzaniem słuchamy, iż Goethe ukończył Fausta mając osiemdziesiąt dwa lata, a Verdi, Yeats i Michał Anioł największe swoje dzieła stworzyli w podeszłym wieku. Ludzie wybitni w większości z nas budzą zarazem miłość i nienawiść. Z jednej strony cenimy ich i wiele im zawdzięczamy; ich imię nadajemy budowlom, a nawet całym miastom, czytamy (a czasami piszemy) o nich książki, orga-14 Nie chcemy karykatuiy Możliwe, iż żywoty jednostek niepospolitych są tak wyjątkowe, że z ich meandrów nie sposób wysnuć żadnych uogólnień. Możliwe też - z drugiej strony - iż naukowcy, po drugich studiach, nie znajdą żadnych różnic między Karolem Darwinem a Janem Kowalskim. Jednakże każda z tych konkluzji byłaby przedwczesna, gdybyśmy nie spróbowali przynajmniej odkryć podobieństw w życiu Marthy Graham i Mahatmy Gandhiego, w osobowości Aleksandra Wielkiego i Wawrzyńca Wspaniałego, w warunkach, w jakich spędzali dzieciństwo młodzi geniusze muzyki i malarstwa. Krótko mówiąc, pytanie o możliwość istnienia nauki o niepospolitości pozostaje kwestią empiryczną. Może istnieć - a w istocie powstaje już - nauka o ludziach niezwykłych. Musi jednak unikać dwóch równie nagannych skrajności. Nie wolno jej podążać ku Scylli "odrębności" - przekonaniu, że jednostki niepospolite są gatunkiem odrębnym, niewytłumaczalnym za pomocą normalnych praw zachowania, myślenia i działania. A zarazem nie może dać się wciągnąć Charybdzie "nieodróżnialności" -wierze, iż jednostki niepospolite w żaden istotny sposób się nie różnią od reszty z nas. Nauka o niepospolitości musi jakoś łączyć te dwa stanowiska. Ludzie niezwykli rzeczywiście muszą się składać z tych samych elementów co wszyscy inni; kiedy jednak sąjuż w pełni ukształtowani, nie sposób nie odróżnić ich od przysłowiowego przeciętnego człowieka. Niełatwo iść taką drogą środka. Wyczyny jednostek niepospolitych sprawiają, że stajemy się ślepi na osiągnięcia lu- 17 wprowadzenie Nawet wśród uczonych spotykamy przeciwstawne punk-"g-j! ty widzenia. Humaniści -biografowie, historycy, krytycy li-niepospolitych teratury i sztuki - zgodnie twierdzą, iż pewni ludzie są nadzwyczajni i należy im się nieprzemijająca uwaga. W minionych latach panowała tendencj a do gloryfikowania osób niepospolitych - Freuda lub Marksa, Einsteina albo Darwina, Austen czy Dickensa - i do podkreślania, jak bardzo byli inspirujący dla reszty ludzkości. Ostatnio niewygodzie związanej z pojęciem "jednostek kanonicznych" towarzyszy dążenie do odkrywania ich słabości, a tendencja ta przynosi niekiedy owoce w postaci prawdziwych "patografii". Przyrodników i etologów nie interesują jednostki niezwykłe. Wśród innych gatunków różnice jednostkowe nie są tak wyraźne jak u człowieka, a większość naukowców zainteresowanych przedstawicielami Homo sapiens zajmuje się chętniej wzorcami, które można znaleźć u nas wszystkich, niż tym, co mogłoby odróżniać pewne jednostki od innych. Ponadto w naukach o poznawaniu-nowej dziedzinie, która koncentruje się przede wszystkim na umyśle - panuje silna skłonność do zakładania, iż wszystkie jednostki wykorzystują zasadniczo ten sam, podstawowy proces umysłowy. Czy będzie to Abraham Lincoln, Maria Skłodowska-Curie czy Jan Kowalski, uważa się, iż ewentualne różnice między nimi są najwyżej sprawą stopnia, a nie rodzaju; wszyscy tro-j e przecież posługiwali się tymi samymi procesami zapamiętywania, uczenia siei zachowania. 16 Po pierwsze, doszedłem do wniosku, że istnieją cztery odmiany umysłów niepospolitych. Tutaj staram siej ukazać początki, rozwój oraz dojrzałe działanie Mistrza, Sprawcy, Introspektora i Wychowawcy. Po drugie, jestem przekonany, iż umysł każdego z nas kryje w sobie podstawowe składniki tych czterech typów. Zrozumiawszy lepiej umysły Mozarta, Freuda, Woolf i Gan-dhiego, nie tylko osiągniemy więcej jako ludzie, lecz również przysporzymy korzyści naszemu społeczeństwu. Ze względu na charakter tej książki, liczbę cytatów w tekście ograniczyłem do minimum. Czytelników, którzy chcieliby zgłębić poszczególne tematy, odsyłam do pozycji wymienionych w bibliografii. Pomysł podjęcia tematu zawdzięczam Johnowi Brock-manowi. Susan Rabiner, Linda Carbone i Brian Desmond redagowali tekst i przygotowali go do druku. Mihaly Csik-szentmihalyi, William Damon, Robert Kiely, Tanya Luhr-mann i moja żona, Ellen Winner, służyli mi radami i opiniami w okresie badań i podczas pisania. Fundacje Hewlett, Ross Family Charitable oraz Louise i Claude Rosenberg Jr. Family udzieliły mi finansowego wsparcia w końcowej fazie badań nad zdolnościami twórczymi. Daniel Carleton Gajdusek zaś, mój przyjaciel i uczony o umyśle naprawdę niepospolitym, inspirował mnie podczas pisania. Wszystkim tym osobom i instytucjom serdecznie dziękuję. ioH Wprowadzenie do nauki o rzeczach niepospolitych Umysły niepospolite W ciągu ostatnich kilku tysięcy lat przez Ziemię przemaszerowały miliardy ludzi, a tylko nieliczni odcisnęli trwałe ślady poza kręgiem swoich bezpośrednich znajomych. Spośród tych, których ludzkość pamięta, jedni "znani są ze swej niezwykłej odwagi (Joanna d'Arc), inni z długo wieczności (Rosę Kennedy), hojności (Andrew Carnegie), jeszcze inni -z okrucieństwa (Czyngis-chan). W każdej epoce tylko niewielki procent j ednostek zapisu-je się wybitnymi osiągnięciami twórczymi. Nieliczne cudowne dzieci wcześnie okrywają się sławą i tworzą wspaniałe dzieła: chociaż Wolfgang Amadeusz Mozart zmarł młodo, zdążył pozostawić po sobie dziesiątki arcydzieł w każdym niemal z istniejących podówczas gatunków muzycznych. Inni są wybitnymi innowatorami: Zygmunt Freud, jeszcze jako czterdziestolatek nikomu nie znany, zdołał później stworzyć nową, potężną dziedzinę, zwaną psychoanalizą. Yirginia Woolf wniknęła głęboko we własnąpsychi-kę, w doświadczenia innych kobiet i w naturę świadomych procesów umysłowych. Niektórzy odznaczają się wy- 13 wprowadzenie bitną umiejętnością wywierania wpływu na innych: Mahat-o rzeczach ma Gandhi, prawnik z zapadłej prowincj i w kolonialnych In- niepospolitydi diach, zainicjował i stosował formą obywatelskiego nieposłuszeństwa, która do dziś stanowi inspirację dla milionów ludzi na świecie. Mozart, Freud, Woolf i Gandhi to osoby ze wszech miar niezwykłe - tak niezwykłe, że ich niepospolite umysły postanowiłem przedstawić jako przykłady. Z pewnością jednak nie tylko oni sąnadzwyczajni. Współcześni, którzy mieli okazję oglądać małpy malowane przez chińską dziewczynkę Wang Yani, konie rysowane przez autystyczną Na-dię czy szkice architektoniczne autystycznego Stephena Wiltshire'a, zachwycali się tą jakże wyrazistą twórczością. Zadziwia nas informacja, że Wawrzyniec Wspaniały w wieku czternastu lat prowadził misj ę dyplomatyczną, dwudziestoletni Thomas Jefferson napisał DeklaracjęNiepodległości, a Aleksander Wielki, zanim umarł, mając lat trzydzieści trzy, podbił większość cywilizowanego świata. Podziwiamy odniesione wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu sukcesy polsko-francuskiej uczonej Marii Skłodowskiej-Curie, amerykańskiej pionierki tańca nowoczesnego Marthy Graham, południowoafrykańskiego przywódcy politycznego Nelsona Mandeli. I z niedowierzaniem słuchamy, iż Goethe ukończył Fausta mając osiemdziesiąt dwa lata, a Verdi, Yeats i Michał Anioł największe swoje dzieła stworzyli w podeszłym wieku. Ludzie wybitni w większości z nas budzą zarazem miłość i nienawiść. Z jednej strony cenimy ich i wiele im zawdzięczamy; ich imię nadajemy budowlom, a nawet całym miastom, czytamy (a czasami piszemy) o nich książki, orga-14 nizujemy na ich temat cykle wykładów na uniwersyte- umysły tach, tworzymy odrębne dziedziny nauki, by studiować ich dorobek. Z drugiej strony ludzi obdarzonych wielkim talentem i wywierających silny wpływ na nasze życie traktujemy nieufnie. Najpierw nie chcemy uznać ich osiągnięć, nowatorskie pomysły odrzucamy i pozostawiamy w zapomnieniu. Później, kiedy już ich dzieło znajdzie uznanie, szukamy często oznak ludzkiej słabości, skaz, czegoś, co uzasadniłoby swoistą degradację, jakbyśmy chcieli dowieść, że jednostki wybitne w rzeczywistości niczym się nie różnią od wszystkich innych, zwyczajnych śmiertelników. Nawet kiedy podziwiamy naszych bohaterów, uwielbiamy zarazem ich poniżać. Podobna ambiwalencja cechuje politykę społeczną. Większość społeczeństw tak lub inaczej wyraża uznanie dla utalentowanych jednostek i stwarza im warunki do samorealizacji, czy to oferując specjalne programy edukacyjne, czy umożliwiając przetrwanie najlepiej dostosowanym. W społeczeństwach demokratycznych wszakże czujemy się niezręcznie z pojęciem elity, niezależnie od tego, czy o przynależności do niej miałyby decydować cechy, by tak rzec, merytoryczne, czy "urodzenie". W pewien sposób wręcz okazujemy pogardę ludziom wybitnie zdolnym, wydając na przykład nieporównanie więcej na dzieci, którym nauka sprawia trudności, niż na uczniów niezwykle utalentowanych. I (nie bez pewnych racji) podejrzliwie traktujemy "wielbicieli kanonu", których ma wyróżniać to jedynie, iż jakoby tylko oni potrafią zrozumieć wielkie umysły przeszłości. 15 wprowodzenie o rźeczodi Nawet wśród uczonych spotykamy przeciwstawne punk-^ widzenia- Humaniści -biografowie, historycy- krytycy li-niepospoliiych teratury i sztuki - zgodnie twierdzą, iż pewni ludzie są nadzwyczajni i należy im się nieprzemijająca uWa§a- W minionych latach panowała tendencja do gloryfiko^ania osób niepospolitych - Freuda lub Marksa, Einsteina alt>o Darwina, Austen czy Dickensa - i do podkreślania, jak bardzo byli inspirujący dla reszty ludzkości. Ostatnio niezgodzie związanej z pojęciem , jednostek kanonicznych" towarzyszy dążenie do odkrywania ich słabości, a tendencJa ta przynosi niekiedy owoce w postaci prawdziwych "patografii". Przyrodników i etologów nie interesują jednostki niezwykłe. Wśród innych gatunków różnice jed>lost'fowe nie s^ tak wyraźne jak u człowieka, a większość naukowców zain-teresowanych przedstawicielami Homo sapiens zajmuje si^ chętniej wzorcami, które można znaleźć u i138 wszystkich^ niż tym, co mogłoby odróżniać pewne jednaki od innych, Ponadto w naukach o poznawaniu - nowej dziedzinie, którą koncentruje się przede wszystkim na umyśl^ ~ Panuje silną skłonność do zakładania, iż wszystkie jednostki wykorzysx tują zasadniczo ten sam, podstawo wy proces umysłowy Czy będzie to Abraham Lincoln, Maria Sk)°d°wska-Curi^ czy Jan Kowalski, uważa się, iż ewentualne różnice między nimi są najwyżej sprawą stopnia, a nie rodzaju; wszyscy troN j e przecież posługiwali się tymi samymi procesami zapam% tywania, uczenia się i zachowania. 16 Nie chcemy karykatury Możliwe, iż żywoty jednostek niepospolitych są tak wyjątkowe, że z ich meandrów nie sposób wysnuć żadnych uogólnień. Możliwe też - z drugiej strony - iż naukowcy, po długich studiach, nie znajdą żadnych różnic między Karolem Darwinem a Janem Kowalskim. Jednakże każda z tych konkluzji byłaby przedwczesna, gdybyśmy nie spróbowali przynajmniej odkryć podobieństw w życiu Marthy Graham i Mahatmy Gandhiego, w osobowości Aleksandra Wielkiego i Wawrzyńca Wspaniałego, w warunkach, w jakich spędzali dzieciństwo młodzi geniusze muzyki i malarstwa. Krótko mówiąc, pytanie o możliwość istnienia nauki o niepospolitości pozostaje kwestią empiryczną. Może istnieć - a w istocie powstaje już - nauka o ludziach niezwykłych. Musi jednak unikać dwóch równie nagannych skrajności. Nie wolno jej podążać ku Scylli "odrębności" - przekonaniu, że jednostki niepospolite są gatunkiem odrębnym, niewytłumaczalnym za pomocą normalnych praw zachowania, myślenia i działania. A zarazem nie może dać się wciągnąć Charybdzie "nieodróżnialności" -wierze, iż jednostki niepospolite w żaden istotny sposób się nie różnią od reszty z nas. Nauka o niepospolitości musi jakoś łączyć te dwa stanowiska. Ludzie niezwykli rzeczywiście muszą się składać z tych samych elementów co wszyscy inni; kiedy jednak sąjuż w pełni ukształtowani, nie sposób nie odróżnić ich od przysłowiowego przeciętnego człowieka. Niełatwo iść taką drogą środka. Wy czyny jednostek niepospolitych sprawiają, że stajemy się ślepi na osiągnięcia lu- 17 wprowadzenie dzi nie tak powszechnie znanych. Wedle wszelkiego praw-° n°V dopodobieństwa każdemu Williamowi Butlerowi Yeatsowi niepospolitych czy Marii Skłodowskiej-Curie, którzy znaleźli swoje miejsce w encyklopediach, odpowiada ktoś, kto, mając taki sam potencjał - a być może nawet podobne osiągnięcia - z tych czy innych przyczyn pozostaje nieznany. Z drugiej zaś strony - co jest nie mniej ważne - wszystkie normalne istoty ludzkie potrafią odnosić sukcesy, które każdy Marsjanin uzna za niebywale imponujące i trudne do wytłumaczenia: posługiwać sięjednym lub wieloma językami, rozpoznawać setki twarzy, przypominać sobie niezliczoną liczbę wydarzeń z przeszłości. A dzięki treningowi większość z nas potrafi się nauczyć rzeczy, które niegdyś wprawiały w podziw również mieszkańców naszej planety: zapamiętuje długie serie cyfr; gra biegle na kilku instrumentach; i, bez poruszania ustami, czyta tekst podobny temu z szybkością większą niż szybkość mowy. Niestety, bez trudu możemy również podać przykłady jednostek, które na kartach historii zapisały się czarnymi zgłoskami. Choćby tylko w naszym stuleciu natychmiast przychodzą nam na myśl Hitler, Stalin i Mao Zedong. Postaci te ciągle budzą fascynację, a uczeni i dziennikarze rzadko zapominają o nich w swoich rozważaniach. Jestem jednak przekonany, że równie ważne -abyć może ważniejsze -jest zrozumienie ludzi, którzy wnieśli do naszych dziejów wkład pozytywny. To oni przypominaj ą nam, co człowiek potrafi osiągnąć; z ich życiorysów możemy czerpać inspirację do doskonalenia się w przyszłości. Sądzę ponadto, iż żadna absolutna granica nie dzieli Zwykłych od Niepospolitych - wszyscy jesteśmy ludźmi i wszystkich nas opisują nauki 18 społeczne. Z jakimkolwiek wyposażeniem genetycznym nie chcemy przyszli na świat Pablo Picasso, Jane Austen czy Nelson cr^ °ur^ Mandela, nie urodzili się przecież w pełni ukształtowani. Minuta po minucie, dzień po dniu musieli się rozwijać, aż stali się osobami wybitnymi. Uczmy się zatem od nich. W niniejszej książce stawiam sobie trzy zadania. Po pierwsze, chcę wyjaśnić działanie jednostek naprawdę wyjątkowych, by odnaleźć wzorzec wspólny Newtonowi, Leonardo-wi, Jeffersonowi i innym. Po drugie, szukam czynników wiążących zwyczajność z nadzwyczajnością. Takie badanie zakłada, że rozwój wszystkich ludzi przebiega wedle pewnych wspólnych wzorców, a także, iż niezwykłość znajduje pewne odzwierciedlenie w życiu każdego człowieka. Po trzecie wreszcie, w życiu jednostek niepospolitych szukam wskazówek, jak inni - my, zwykli śmiertelnicy - mogą żyć życiem bardziej twórczym i bardziej satysfakcjonującym. Kierunki dociekań Nauka o ludziach niepospolitych opiera się na dwóch podstawach. Jedna z nich to badania nad niezwykłymi jednostkami, czyli studia przypadków. Nie zrozumiemy niezwykłości, jeśli nie dowiemy się możliwie najwięcej o życiu i umysłach tych, których powszechnie uważa się za wyjątkowych. Nauka taka musi się przyglądać jednostkom w obrębie pewnej dziedziny - na przykład uczonym, takim jak Karol Dar-win, Albert Einstein i Maria Skłodowska-Curie - i szukać wspólnego im wzorca; musi te jednostki porównać z przedstawicielami innych dziedzin - na przykład z pisarzami, jak 19 wprowadzenie Yirginia Woolf, James Joyce czy Lew Tołstoj - by spraw-orzeczoch <^2^> cz^ ^ te^ s'^ wyłgają podobne wzorce. Na koniec niepospolitych "specjalista od niepospolitości" próbuje stwierdzić, co łączy wszystkich ludzi niepospolitych (może ilość energii, którą wkładają w pracą); szuka podobieństw w obrębie wybranej grupy ludzi wybitnych (stwierdza na przykład, że w rodzinach pisarzy częściej niż w rodzinach innych twórców występowały psychozy maniakalno-depre-syjne) i wreszcie ukazuje wyjątkowość danego człowieka (powiedzmy, samotność i mistycyzm, które przenikały życie Newtona). Rozmaici uczeni prowadzą w tej dziedzinie pionierskie badania. Howard Gruber na przykład koncentruje się na wybitnych jednostkach, a Dean Keith Simonton poszukuje ogólnych praw dotyczących niezwykłości. Na mnie największy wpływ wywarło systemowe ujęcie Mihalya Csik-szentmihalyiego. Ta szkoła analizy - rozwinięta we współpracy z Davi-dem Feldmanem i ze mną - zakłada, iż błędem byłoby pytanie, czy poszczególni ludzie są twórczy lub niepospolici, tak jakby odpowiedź kryła się w mózgu, umyśle albo osobowości konkretnej jednostki. Musimy raczej -twierdzi Csik-szentmihalyi -brać zawsze pod uwagę wzajemne oddziaływania między trzema elementami: samą jednostką z jej uzdolnieniami i celami, które sobie stawia; konkretną dziedziną czy dyscypliną, którą dana osoba postanowiła uprawiać; oraz środowiskiem - zbiorem osób i instytucji, które ferują wyroki (najpierw ostrożne, a potem bardziej stanowcze) dotyczące pracy danego człowieka. Zamiast pytać: "Kto jest niepospolity?", powinniśmy raczej zapytać: 20 "Gdzie jest niepospolitość?" Odpowiedź zaś znajdziemy kierunki rlnriftlrnń w dynamicznym wzaj emnym oddziaływaniu między trzema qogeRDn wymienionymi czynnikami. Oto kilka przykładów. Emily Dickinson przez większość swojego krótkiego życia pisała poezje. Była osobą utalentowaną i działała w uznanej dziedzinie literackiej. Jednak dopiero pośmiertna publikacja jej utworów doczekała się właściwej oceny. Kompetentne "środowisko" specjalistów od poezji mogło wydać pozytywny werdykt dopiero po zbadaniu całego dzieła poetki. Podobną historię można opowiedzieć o malarzu van Goghu i biologu Grzegorzu Mendlu: obaj zyskali uznanie wiele lat po śmierci. Zygmunt Freud dla odmiany był niezwykle ambitnym człowiekiem o licznych uzdolnieniach. A przecież przez pierwszą połowę swojego życia zawodowego przechodził od jednej specjalności do innej, nigdzie nie pozostawiając po sobie wyraźnych śladów. Dopiero gdy stworzył nową dziedzinę - psychoanalizę -i w efekcie sprawił, że powstało środowisko, które mogło ocenić powstające w tej dziedzinie prace, jego dzieło znalazło uznanie. Pod wpływem takich właśnie rozważań ukształtowało się moje podejście do badań nad niezwykłością. Śladem Ho-warda Grubera rozpoczynam od szczegółowych studiów przypadku. Następnie od koncentracji na jednostce przechodzę do zestawienia przypadków najpierw z jednej, a potem z różnych dziedzin. Mam nadzieję, iż w ten sposób zdołam badania nad jednostką (tak zwane podejście idiograficzne) poprowadzić ku ustaleniu praw zgodnych z tradycją Simon-tona (tak zwanym podejściem nomotetycznym). Pochodzący od Csikszentmihalyiego model, na którym się opieram, 21 wprowadzenie przypomina nam, iż niezwykłość nigdy nie jest cechą oso-r°eaoch ^Y samej w sobie ani jej dzieła jako takiego. Dopiero gdy niepospolitych człowieka uj rżymy w świetle dziedziny, którą uprawia, oraz w środowisku jego sędziów, będziemy mogli rzetelnie ocenić niepospolitość (bądź pospolitość) jego wkładu w dzieje ludzkości. Daleko nam jeszcze do metody naukowej. Badacze niezwykłości nie dysponują jednoznacznymi modelami, które można by w sposób rozstrzygający weryfikować. Z mojego punktu widzenia praca tego rodzaju opiera się na dokładnym opisie poszczególnych przypadków i na wywiedzionych z tych przypadków kryteriach taksonomicznych. Jako uczeni wkraczający na nowy teren, mamy przed sobą ważne zadanie dokonania klasyfikacji typu arystotelesowskiego lub linneuszowskiego; właściwe uporządkowanie danych ułatwi w przyszłości darwinowską syntezę. Co składa się na niepospolitość? Teraz, gdy już czytelnik jest wprowadzony w tradycję, do której się odwołuję, przejdę do drugiej ze wstępnych kwestii, mianowicie do identyfikacji elementów, części składowych analizy niezwykłości. Na początek chciałbym zaproponować trzy podstawowe elementy i jeden zbiór procesów. Nie będzie niespodzianką, jeśli powiem, że te podstawowe elementy to osoby, obiekty materialne inne niż ludzie oraz byty symboliczne, procesy zaś to procesy ludzkiego rozwoju. Na tym prostym fundamencie chcę wznieść konstrukcję 22 wystarczającą do wyjaśnienia zwykłości, niepospolitości co składa oraz rozmaitych stadiów pośrednich. Po pierwsze, osoby. Wszyscy jesteśmy osobami: istotami, które bytująw świecie przyrodniczym, jakoś wyglądają, doświadczają pewnych uczuć, pragnień i potrzeb. Osoby wchodzą we wszelkiego rodzaju wzajemne relacje - pragną się wzajem, boją się, dążą do porozumienia i doświadczają frustracji, gdy im się porozumieć nie udaje. Po drugie, inne obiekty materialne (dalej będę j e nazywał przedmiotami). Otaczają nas krocie przedmiotów: proste grzechotki i lalki w pokoju dziecięcym; skomplikowane przedmioty naturalne, jak słonie, trzmiele i wiecznie zielone drzewa; oraz wyrafinowane przedmioty stworzone przez człowieka, jak konie na biegunach czy CD-ROMy. Chociaż przedmioty te pochodzą z różnych źródeł i rozmaicie wyglądają, wszystkie działają zgodnie z tymi samymi prawami fizyki. Z technicznego punktu widzenia istoty ludzkie również są obiektami fizycznymi, jednak ze względów praktycznych - a także naukowych - warto wyodrębnić ludzi spośród wszystkich innych przedmiotów materialnych. Po trzecie, obiekty symboliczne. Ludzi cechuje szczególne upodobanie do tworzenia symboli i nadawania im sensu: mogą to być słowa, gesty, obrazy, liczby i wiele innych znaków należących do świata materialnego -sztucznego i naturalnego. (To właśnie ta cecha bardziej niż jakakolwiek inna odróżnia nas od zwierząt.) Czasami są to symbole materialne, jak na przykład mapy; czasami mają charakter bardziej eteryczny, jak w przypadku języka mówionego albo przeprowadzanych w pamięci operacji arytmetycznych. Czasem symbole występują samotnie (jak pojedyncza rzeźba Hen-23 taki §° Aloore'a)' kiedy indzieJ są częścią zawiłego systemu o rzeczoch *-w Języku naturalnym lub komputerowym) . niepospolitych wreszciC) symbole mogą się wiązać z pewnymi działa-maitii 1% dziedzinami działania ludzi dorosłych - rzemiosłem albo jakąś jnną dyscypliną, cenioną w danej kulturze, m02;na opanować drogą wytrwałego terminowania. ja prawa opiera się na symbolach językowych; ma-sięga do liczb i innych symboli abstrakcyjnych; mutycy maj ą do czynienia z nutami, w których zawarte są ie instrukcje dotyczące środków wyrazu i tempa. końcu -procesy rozwojowe. Ludzie, jak wiele zwie-^gliby się rodzić mniej czy bardziej ukształtowani. gliby też przychodzić na świat co prawda nie w pełni aa^Qwani, lecz rozwijać się zgodnie ze stałym planem, na ^ory doświadczenie nie miałoby żadnego wpływu. Dzieje siq wszakże inaczej. Od chwili poczęcia na em-1(ln °3działują fizjologiczne warunki panujące wewnątrz ma^icy j odtąd już zawsze konkretne fakty w konkretnym 0 totzenju b^ą wpływać na to, czym staje się organizm. ^hwijj narodzin zatem organizm (lub osoba) nie jest czys-^ ^artą; ludzie przychodzą na świat wyposażeni nie tylko w czuły system zmysłów oraz zdolność nadawania znaczeń, ^ rovVnież w silne skłonności do koncentrowania się na Pe%iyco doświadczeniach, do wyciągania pewnego rodzaju wnioskQW i do przechodzenia przez określone stadia po-znawcz^ emocjonalne oraz fizjologiczne. Za Pomocą terminu rozwojowy chcę zaznaczyć, że roz-WOJ każ(jej jednostki odzwierciedla nieustanne i dynamiczne wzajemne oddziaływanie między organizmem z jego wewnętrznymi programami a otoczeniem, którego cechy nigdy nie są w pełni przewidywalne. Podkreślam ponadto, iż co sklodo te dynamiczne oddziaływania trwają przez całe aktywne ży-cię człowieka, kształtuj ą go oraz nadaj ą sens jego jednostkowej egzystencji i ostatecznym osiągnięciom. W następnych rozdziałach prześledzę rozwój tego oso-bowo-przedmiotowo-symbolicznego zespołu w przypadku osoby zwyczajnej i osoby wybitnej. Bezpośrednie relacje i osobami Niemowlę Bezpośrednie relacje i przedmiotami Bezpośrednie relacje 2 osobami Dziecko Bezpośrednie relacje i przedmiotami Pierwsze dekodujące i kodujące systemy symboli (na przykład język, reprezentacje obrazowe itd.), odnoszące się do osób i przedmiotów Bezpośrednie relacje i osobami Pośrednie relacje i osobami, za pomocą bytów symbolicznych Dorosły Bezpośrednie relacje i przedmiotami Tworzenie przedmiotów w ramach istniejących albo nowo stworzonych systemów symboli Cztery formy niepospolitości Kiedy człowiek się rozwija, zdobywa bardziej bezpośrednią wiedzę o świecie innych ludzi i własnym. Gdy wkracza w świat pracy, jest już dość biegły w operowaniu przedmiotami i symbolami. Nabyte zdolności wykorzystuje w wielu 25 wprowadzenie łecznych, posługując się przykładem osobistym oraz, po-o rzeczach średnio, żarliwymi dziełami autobiograficznymi i dydak- niepospolitych tycznytni. Przywódcy polityczni i wojskowi oddziałuj ą bezpośrednio; inni wywierają wpływ pośrednio, przez swoje dzieła (Karol Marks) albo przekonując sprawujących władze, dopodjęciapewnych działań (Machiavelli). W moim studium te cztery role stanowią najważniejsze formy niezwykłości. Wypada więc poczynić kilka dodatkowych awag. Po pierwsze, istnieją inne formy niepospolitości, na przykład duchowy guru czy wzorzec moralny; w rozdziale 8. rozważą niektóre z tych odmian. Po drugie, konkretne jednostki mogą łączyć ze sobą parą form. Ktoś tak wyjątkowy, jak na przykład Freud, mistrzowsko opanował dziedziną neurologii, stworzył dziedziną psychoanalizy, in-trospekcyjnie badał własne doświadczenia i wywarł wpływ na dziesiątki bezpośrednich uczniów, a w efekcie końcowym - na miliony pacjentów i czytelników. Po trzecie, klasyfikacja ta nie wypiera innych podziałów: w następnych rozdziałach pokażą na przykład, jak wymienione cztery role korelują z różnymi rodzajami zachowań twórczych i uzdolnień (bądź inteligencji). I wreszcie - nie istnieją ostre granice między formami niepospolitości. Każde działanie jest w pewnym zakresie oryginalne, nikt zatem nie jest wyłącznie Mistrzem; ani też Sprawca nie może sią obejść bez pewnej biegłości w dziedzinach już istniejących. Introspektorzy i Wychowawcy, tak zająci światem osób, działaj ą przecież także w obrębie pewnych dziedzin. Woolf i Joyce byli innowatorami w pisarstwie, tak jak Gandhi i Mao Zedong - w polityce. Nasze 28 cztery wzorcowe formy niepospolitości można przedstawić w układzie, w którym wszystkie wzajem się ze sobą wiążą: Freud (tworzenie, introspekcja: oddziaływanie bezpośrednie i pośrednie) Mozart (mistrzostwo, pewna doza tworzenia: ^_ oddziaływanie pośrednie) Woolf (introspekcja, tworzenia oddziaływanie pośrednią) Gandhi (tworzenie nowych form politycznych: oddziaływanie bezpośrednie i pośrednie) Podtytuł i plan książki Chociaż nie wszyscy jesteśmy niezwykli (inaczej pojęcie niezwykłości nie miałoby sensu), użyłem w podtytule słówka "naszej" z dwóch powodów. Po pierwsze, wszyscy w pewnym stopniu możemy występować w każdej z tych czterech ról: potrafimy opanować świetnie jakąś dziedzinę, znacząco ją zmienić, introspekcyjnie badać siebie i wywierać wpływ na innych. W istocie umysły nas wszystkich dyspo-nujątymi czterema umiejętnościami. Po drugie, do nas należą niepospolite umysły, które się narodziły i działały przez 29 wprowadzenie ostatnie tysiąclecie. Są "nasze" zarówno w tym sensie, że o rzeczach wni°sty wkład w życie całej ludzkości, jak i w tym, że za ta- niepospolitych kie uznały je wcześniejsze pokolenia specjalistów w odpowiednich dziedzinach (czyli nasi bliźni). Na następnych stronach zajmuję się rozwojem dzieci. W rozdziale 2. przyglądam się zwyczajnym dzieciom i badam procesy regulujące normalny rozwój od dzieciństwa do dorosłości. Dalej, w rozdziale 3., zwracam uwagę na przypadki niezwykłego rozwoju. Staram się zidentyfikować czynniki, dzięki którym pewne dzieci wyraźnie się różnią od innych. Szukam też oznak wskazujących, iż w przyszłości jakieś dziecko może osiągnąć coś nadzwyczajnego. W rozdziale 8. zajmuję się zwłaszcza innymi formami nadzwyczajności jednostek i szerszych społeczności. W zakończeniu koncentruję się na trzech zagadnieniach, które w naszym świecie nabierają coraz większego znaczenia: jaką naukę my, zwykli śmiertelnicy, możemy wyciągnąć z badań nad osobami wybitnymi? Jakie czynniki we współczesnym świecie sprzyjaj ą postawie twórczej i doskonałości? Jak możemy zwiększyć prawdopodobieństwo spożytkowania ludzkiej doskonałości dla wspólnego dobra? Na razie pragnę dać Czytelnikowi wskazówkę w postaci trzech wniosków z moich badań: 1. Jednostki niepospolite wyróżniają się skłonnością do refleksji nad zdarzeniami z własnego życia, zarówno ważnymi, jak i drobnymi. 2. Jednostki niepospolite wyróżniają się nie tyle imponującymi "surowymi zdolnościami", ile umiejętnością identyfikowania i pożytkowania swoich mocnych stron. 30 3. Jednostki niepospolite często ponoszą porażki i niekiedy podtytuł są to porażki dramatyczne. Jednakże zamiast się podda- ! p.on, . wać, traktuj ąj e jako wyzwanie, ucząsię na własnych błędach i zamieniaj ą przegraną w potencjał. Wielokrotnie mnie pytano, czemu ma służyć cała ta koncentracja na doskonałości, zdolnościach twórczych, niepospolitości? Niekiedy pytanie to pada z czystej ciekawości, kiedy indziej wszakże niesie zawoalowane (lub niezbyt za-woalowane) oskarżenie o zajmowanie się uprzywilejowanym krańcem krzywej rozkładu normalnego. Otóż kierują mną rozmaite motywy. Przede wszystkim uważam, że osoby takie - i złożone z nich grupy - są fascynujące same w sobie, a przed naukami humanistycznymi stawiają całkiem nowe problemy, na które dotychczas nie było w nich miejsca. Niech za przykład posłuży stworzona przez Jeana Piageta i słusznie podziwiana teoria rozwoju poznawczego człowieka: nie uwzględnia ona istnienia cudownych dzieci "jednej dziedziny", atenjedenbrakpodwa-ża zawarte w niej uogólnienia dotyczące struktury i "stadiów" rozwoju ludzkiego intelektu. Dopóki nie zrozumiemy człowieka niezwykłego - czy to będzie ekscentryk, osoba autystyczna, cudowne dziecko czy schizofrenik -dopóty nasze ogólne teorie nie będą pełne. Ponadto jestem przekonany, iż wiele dobra i zła na świecie wynika z myślenia i działania nielicznych jednostek niepospolitych. Wyobraźmy sobie naukę bez Darwina bądź Einsteina, muzykę bez Mozarta lub Beatlesów albo życie polityczne bez Napoleona czy Gandhiego. Można uznać ważną rolę przypadku, sił historycznych, odpowiedniej chwili, po- wprowadzenie do nauki o rzeczach niepospolitych trzeb społecznych w danej epoce i tak dalej, nie odrzucając znaczenia jednostek. W istocie te właśnie osoby -jak Lew Tołstoj bądź Karol Marks -które same negowały znaczenie jednostki, udowodniły fałszywość swoich twierdzeń, wywierając własnym dziełem ogromny wpływ na wielkie grupy ludzi. I wreszcie - moje przedsięwzięcie ma również wydźwięk moralny. W pełni zdaję sobie sprawę, iż niezwykłość nie przekłada się sama przez się na działanie dla dobra społecznego ani nawet na troskę o to dobro. Jeśli jednak mamy zbudować cywilizację światową, zwłaszcza taką, która dąży do sprawiedliwości i pokoju, musimy jak najlepiej zrozumieć ludzi, którzy obiecująnajwięcej i najwięcej osiągają. Dzięki temu łatwiej nam będzie łączyć uzdolnienia z poczuciem odpowiedzialności. rozdział 2 Zwyczajny rozwój Dwaj wielcy obserwatorzy dzieci Nie jest, być może, przypadkiem, iż dwaj najsławniejsi badacze rozwoju człowieka, Zygmunt Freud i Jean Piaget, skoncentrowali się na komplementarnych aspektach dzieciństwa. Dla Freuda najważniejsze obrazy z życia dziecka wiązały się z jego kontaktami z innym ludźmi: związkiem niemowlęcia z matką, relacjami między rodzeństwem i, nade wszystko, z dramatycznym napięciem między dzieckiem a j ego rodzicami w okresie konfliktu edypalnego, gdy młody chłopiec chce zawładnąć matką i pozbyć się zagrażającego ojca. (Mimo "flirtów" z kompleksem Elektry, Freud nigdy nie określił jasno, jak radzą sobie z relacjąz rodzicami młode dziewczyny.) Podczas terapii dorosłych szuka się decydujących wydarzeń z lat najwcześniejszych. Zgodnie z zasadami freudowskiej analizy, skrajne trudności, jakich doświadczała Yirginia Woolf w związkach z mężczyznami, należałoby połączyć z wczesną śmiercią jej matki, sztywnością ojca oraz z tym, że prawdopodobnie była seksualnie molestowana przez obu przyrodnich braci. 33 zwyczajny rozwój 34 Jean Piaget poświęcił się badaniom nad rozwojem poznawczym dziecka, czyli rozwojem jego zdolności intelektualnych. Podobnie jak Freud, Piaget szukał cech uniwersalnych -kamieni milowych, które można odnaleźć w rozwoju każdego człowieka. W tym ujęciu najważniejszą aktywnością dziecka są jego relacje ze światem przedmiotów. Początkowo są to przedmioty, których da się dotknąć: niemowlę bawi się beretem ojca, przedszkolak szuka ukrytej piłki, uczeń pierwszych klas szkoły podstawowej gra w kulki. Jednakże przedmioty nabierają wymiarów bardziej abstrakcyjnych, w miarę jak młody człowiek poznaje obiekty niematerialne, na przykład liczby, gdy wyobraża sobie ruch kulek i koncentruje się na relacjach między poszczególnymi działaniami, na przykład między rozrzuceniem (lub zebraniem razem) kulek i ich nowym układem a konfiguracją poprzednią. Misje, jakich się podjęli ci dwaj wielcy obserwatorzy dzieci, w interesujący sposób współbrzmią ze sobą. Freud zajmował się relacjami jednostki z innymi ludźmi. Przedmioty fizyczne interesowały go o tyle tylko, o ile symbolizowały świat człowieka (na przykład cygaro jako fallus) albo przypominały jakoś swoich twórców czy użytkowników (pluszowe misie). "Przedmioty same w sobie" należały do rzadkości, choć słyszano podobno, jak Freud mówił, że ,,czasami cygaro jest po prostu cygarem". Piageta interesowały właśnie relacje między jednostką a przedmiotami oraz sposób, w jaki człowiek tymi przedmiotami manipuluje. Niewiele uwagi poświęcał związkom między ludźmi. Skłonny był raczej mówić, że się na tych sprawach nie zna, bądź traktować istoty ludzkiejako jeszcze jeden "przedmiot, który należy poznać". Podejścia Piageta i Freuda do świata symboli również się wzaj emnie uzupełniaj ą. Freud uważał świat symboli - snów, obrazów, opowieści - za wspaniałą drogę do ujawnienia i zrozumienia "dramatów sypialni". Dla Piageta symbole były wyrafinowanymi środkami obrazowania działań oraz relacji między nimi: młody człowiek potrafi wyrazić za pomocą logicznych wypowiedzi to, co małe dziecko musi odegrać w świecie materialnym. Piaget przyznawał wprawdzie, iż pewne symbole są z punktu widzenia dziecka "obciążone emocjonalnie" -te na przykład, które dotyczą funkcji fizjologicznych -uważał jednak, iż ten aspekt zainteresowań ma charakter regresywny i zdawał się doświadczać ulgi, gdy takie formy symbolizacji "schodziły do podziemia". Obydwaj uczeni dążyli do stworzenia ogólnego obrazu rozwoju człowieka. W efekcie ich prace znakomicie oświetlaj ą środkową część krzywej rozkładu normalnego, niewiele natomiast mówią o jednostkach pod względem poznawczym niezwykłych. Obaj zdawali sobie z tego sprawę: dla Piageta sfera działań twórczych pozostawała wspaniałym tematem, który czeka na zbadanie, Freud natomiast powiadał, iż wobec twórczości psychoanalityk staje bezradny. Chociaż od tego czasu wiele ich konkretnych twierdzeń podważono, dzisiejsi psychologowie nadal opierają swoje studia na koncepcjach wypracowanych przez Freuda i Piageta. Korzystając z pionierskich prac tych dwóch luminarzy psychologii, będących oparciem i dla dzisiejszych badaczy, resztę rozdziału poświęcę ukazaniu najważniej szych etapów rozwoju dziecka. Skupię się na tych aspektach osób, przed- dwaj wielcy obserwatorzy dzieci 35 zwyczajny miotów i symboli, które są charakterystyczne dla wszyst-rorwoi (jzjecj w danym okresie życia. Dopiero na zakończenie zwrócą się ku cechom, którymi małe dzieci wyraźnie się między sobą różnią. Umysł niemowlęcia 36 Nie jest to ani nie zapisana tabliczka, ani kwitnący, brzęczący zamęt Williama Jamesa; umysł niemowlęcia to już całkiem szczegółowy i ukształtowany aparat mentalny. Nawet trzy-, czteromiesięczne dziecko dysponuje już wyraźnym odczuciem tego, czym jest przedmiot fizyczny. Oczekuje, że przedmioty będą twarde, zachowają swój kształt i będą się poruszać jak pojedyncze, dobrze ograniczone byty; wyraża zdziwienie, kiedy przedmiot zdaj e się rozpadać albo porusza się niezgodnie z zasadami ruchu. U niemowlęcia pojawia się też odczucie liczby: pokazane mu dwa przedmioty rozpoznaje jako dwa, niezależnie od ich usytuowania, i zauważa, kiedy jakiś element został dodany lub ujęty. Niemal od urodzenia niemowlęta zwracają się ku ludzkim twarzom i głosom. Parę miesięcy później rozpoznają już, po wyglądzie i głosie, matkę. Denerwują się, kiedy jakiś przeklęty eksperymentator zniekształci obraz tej cennej osoby albo wydawany przez nią dźwięk. Roczne dziecko jest już zazwyczaj silnie związane z ważnymi osobami z jego życia, a odseparowane od nich wyraźnie się denerwuje. Niemowlęta są przygotowane do odróżniania świata ludzi od świata przedmiotów. W pierwszych miesiącach życia nawiązują zadziwiająco subtelną komunikację z opiekuna- mi -uśmiechają się, gruchają, rytmicznie kołyszą, a wszyst- umysł ko po to, by utrzymać bliski kontakt. Te intymne dialogi nie niemowl?aa mają odpowiednika w reakcjach na zabawki albo przedmioty gospodarstwa domowego. Niemowlęta potrafią oczywiście mocno się przywiązać do pluszowej zabawki czy do ulubionej poduszki, tego rodzaju silne związki odzwierciedlają jednak wysiłek tchnięcia życia w byty martwe i nie reagujące na próby nawiązania kontaktu. Roczne dziecko umie już tworzyć kategorie, które są odbiciem ważnych podziałów w świecie dorosłych: rozpoznaje wzorce roślin, zwierząt, ludzi, zabawek i mebli i nie myli ze sobą reprezentantów różnych kategorii. I wreszcie, niemowlęta dokonują wielu rozróżnień, które potrafią robić dorośli. Zamiast słyszeć mowę jako niezróż-nicowany strumień dźwięków, zauważają te same różnice co dorośli użytkownicy języka, na przykład między "buch" a "puch" lub między "duch" a "ruch". Podobnie jak dorośli dzielą też spektrum barw oraz w tym samym mniej więcej ^ punkcie przeprowadzają granicę między czerwonym a pomarańczowym albo między zielonym a niebieskim. Niemowlęta potrafią również zapamiętać sekwencje dźwięków, zauważyć zmianę ich wysokości czy tempa, odróżnić współbrzmienia harmoniczne od dysonansów i rozpoznawać strukturę skali muzycznej. A pod koniec pierwszego roku życia większość dzieci opanowuje już "potoczne symbole": rozumie kilka słów, reaguje prawidłowo na słowo "mama" °ądź "telefon" i używa rozpoznawalnych dźwięków jako wyrazów własnego języka. 37 38 Dziecko jako użytkownik symboli W świecie rocznego dziecka dominuje operowanie przedmiotami i coraz subtelniej sze rozróżnienia percepcyjne między osobami, przedmiotami i doświadczeniami codziennego życia. Człowiek w tym wieku dysponuje już wszystkimi potrzebnymi nam "cegiełkami" ontologicznymi -poza jedną. W najbliższych latach dziecko zacznie się radykalnie różnić od wszystkich zwierząt, włącznie z wyższymi naczelnymi. Najważniejszą sprężyną dla tego gwałtownego skoku intelektualnego jest ostatni element składowy naszego umysłu: symbole. Symbole są bytami - materialnymi, jak znaki na papierze; postrzegalnymi, jak słowa; pojęciowymi, jak marzenia senne lub terminy teorii rozwoju człowieka. Odnoszą się do pewnych aspektów życia, reprezentują je albo oznaczają. Znaki na kartce mogą się odnosić do dźwięku (litera A), do słowa mówionego (wyraz "pies"), do przedmiotu w świecie (obraz psa) czy do pewnej tajemniczej informacji (lista zakupów). Słowo mówione bądź zdanie może się odnosić do znanego przedmiotu materialnego, do uczucia, doświadczenia lub nawet do nowego pomysłu (na przykład nauki o niepospolitych umysłach). A idea albo obraz -we śnie czy w teorii - może się odnosić do czegokolwiek, do wszystkiego bądź zgoła do niczego. Wybuch spontanicznego zainteresowania symbolami, zamiłowanie do ich używania, zaabsorbowanie symbolami używanymi przez innych okazuje się cechą wyłącznie ludzką. To dzięki symbolom powstają dziedziny sztuki i nauki; zdolność do ich opanowania i wymyślania nowych, złożo- nych z nich systemów opiera się również na nabytej w okre- dziecko się poniemowlęcym biegłości w operowaniu symbolami. Wszyscy wiemy, jak szybko małe dzieci uczą się mówić i biegle posługiwać językiem. Roczne dziecko zna co najwyżej kilka słów; trzylatek potrafi mówić prostymi zdaniami; pięciolatek ma już bogaty słownik, opanował wszystkie niemal struktury gramatyczne języka i potrafi opowiedzieć i zrozumieć proste historyjki, żarty oraz zrelacjonować zdarzenia, w których uczestniczył. Niektóre dzieci w tym wieku umiejąjuż czytać i pisać; pozostałe sągotowe do nauki, jeśli otrzymająniezbędne instrukcje. Podobnie imponujący jest rozwój innych systemów symboli. Roczne dziecko potrafi wyśpiewać najwyżej kilka dźwięków; trzylatek umie z grubsza naśladować linię melodyczną słyszanej piosenki; możliwości głosowe pięcio- lub sześcioletniego Amerykanina niewiele się różnią od umiejętności jego dorosłych rodaków (jest to, niestety, krytyka wokalnego zacofania naszego społeczeństwa; w wielu innych krajach zdolności wokalne rozwija się przez znacznie dłuższy okres). Roczne dziecko potrafi rysować na kartce przypadkowe linie i kropki; trzylatek umie przedstawić kwiaty i słońce; dziecko pięcio- czy sześcioletnie tworzy dobrze zorganizowane pejzaże. Równie zadziwiające postępy widoczne są w innych systemach symboli - od gestów, tańca, zabawy po liczby. Istotnie, wychowywany w dostatecznie zróżnicowanym środowisku pięciolatek jest już wrażliwy na odmienne klasy danego systemu symboli. Takie dzieci dostrzegaj ą różnice między wiadomościami, tajemnicą opowieścią a fantastyką, a istotę tych różnic potrafią nawet oddać we własnych prostych opowiadaniach. jako użytkownik symboli 39 zwyczajny Nie wydaje się zatem przesadą stwierdzenie, iż pięcio-, rozwoi sześcioiatek jest stworzeniem w pełni symbolicznym -jednostką, która wstępnie opanowała najważniejsze systemy symboliczne własnej kultury. Dziecko umie "czytać" i "pisać" w tych systemach. Bezpośrednia znajomość świata osób i przedmiotów, rozwinięta w ciągu pierwszych dwóch lat życia, zostaje teraz zwieńczona potężną grupą umiejętności, które umożliwiają odniesienie się do osób i przedmiotów za pośrednictwem odrębnych symboli (takich jak słowa) lub systemów symbolicznych (takich jak mapy). Dziecko jako teoretyk umysłu 40 W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku badacze rozwoju zajęli się ponownie starym Piagetowskim tematem: jak dziecko wyobraża sobie umysł człowieka. Odpowiedź okazuje się złożona. Już w niemowlęctwie dzieci mają jakieś wyobrażenie o ludzkim umyśle, dopiero jednak po wielu krokach rozwojowych dziecięce wyobrażenie umysłu zacznie przypominać pojęcie, którym posługują się ludzie dojrzali. Przyjrzyjmy się kamieniom milowym tego procesu. Około osiemnastego miesiąca życia dzieci nabywają umiejętności udawania. Potrafią traktować daną rzecz tak, jakby była czymś innym, i przyłączyć się ze śmiechem, kiedy ktoś inicjuje takie udawanie. Między drugim a trzecim rokiem życia dzieci zaczynają sobie uświadamiać, że inni ludzie mogą mieć odmienne przekonania, pragnienia i lęki. Potrafią się domyślać pragnień danej osoby na podstawie tego, co osoba ta robi (albo czego nie robi). I zaczyna je cieszyć żaba- dziecko wawchowanego. jjj^ Cztery lata to wiek ważnego przełomu. Dzieci zaczynają umysłu zdawać sobie sprawę, że inni ludzie mają umysły przedstawiające, a zawarte w nich przedstawienia i przekonania dotyczące świata mogą być fałszywe. Intrygujący dowód eksperymentalny tego stanu rzeczy przynoszą zadania typu "fałszywe przekonania". Dzieci obserwują zmianę, powiedzmy, położenia przedmiotu i widzą zarazem, że inna osoba o tej zmianie nie wie. Następnie pyta się dzieci, co osoba, która nie widziała ruchu przedmiotu, myśli teraz o jego położeniu. Dzieci poniżej czterech lat uważają, że wie ona, gdzie naprawdę przedmiot się znajduje. Dzieci starsze rozumieją, że ten ktoś myśli, iż przedmiot jest w niewłaściwym miejscu, a zatem ma fałszywe przekonanie. W tym okresie dziecko rozumie już umysł jako przedstawiający rzeczywistość, a nie po prostu ją odbijający. Tylko umysł, który tworzy reprezentację tego, co jest "tam", może tworzyć reprezentację fałszywą; dziecko zaczyna zatem rozumieć także, że jego własne przekonania mogą czasami być błędne. W wieku lat czterech czy pięciu dziecięca teoria umysłu z pewnością nie rozwinęła się jeszcze w pełni. Dzieci w tym wieku, na przykład, nie potrafią jeszcze rozpoznać ironii -wypowiedzi świadomie nieprawdziwej, której celem jest wytworzenie pewnej więzi z rozmówcą (kiedy mówimy ,, Jak to miło tak czekać na pociąg, prawda?''). Nie rozumiej ą też bardziej złożonych form udawania lub literatury, kiedy -jak w powieści Henry'ego Jamesa -bohater ma jakieś przekonania na temat przekonań innego bohatera. A przecież pięciolatek opanował już pewien ważny sposób rozumienia. Potrafi postrzegać czyjeś uwagi nie jako 41 zwyczajny prosty, przejrzysty akt, lecz jako akt z ukrytą za nim intencją rozwo' czy wiarą. Człowiek powiedział coś - albo uczynił coś w pewien sposób - nie dlatego, że jest to na pewno prawdą, lecz dlatego, że wierzy, iż jest to prawdą. Znikają bezcielesne symbole; teraz za symbolami kryją się umysły. Dziecko połączyło dwa dotychczas odrębne światy: świat osób i świat przedmiotów. Pewne rzeczy, z którymi wchodzi w kontakt, postrzega teraz niejako zwykłe, samodzielne przedmioty, lecz jako reprezentantów tych, którzy je stworzyli. Osobista wiedza może zostać ucieleśniona w przedmiocie stworzonym przez kogoś lub dla kogoś. Istotą spotkań estetycznych jest rozpoznanie. I, odpowiednio, za innymi przedmiotami, za obiektami świata przyrodniczego stoi inny rodzaj umysłu, boska siła, bo ktoś przecież musiał stworzyć wszystko, czego nie zrobił człowiek. Ten sposób myślenia leży u podłoża pojęć religijnych i duchowych. Wszyscy normalni ludzie uczestniczą w tej płodnej fuzji osoby i przedmiotu; nieliczne niepospolite jednostki mogą wnieść do niej znaczący wkład. 42 Niezwykły umysł zwykłego pięciolatka Fizycy uwielbiają zastanawiać się nad naturą światła, a biologowie - rozważać kształty organizmów żywych. Dla mnie, jako psychologa rozwojowego, najbardziej fascynujące są rozważania nad umysłem pięciolatka. Pod tyloma względami jest to umysł jeszcze nie uformowany! Przecież dziecko dopiero rozpoczęło naukę w szkole i nie zna jeszcze wykładanych tam przedmiotów. Niewiele też wie o namiętnościach, takich jak miłość, zazdrość czy niezwykły duma, i zazwyczaj nie zetknęło sięjeszcze z tragedią. Świat °^\ pracy jawi mu sięjako coś tajemniczego i trudno mu myśleć pięciolatka \v kategoriach dużych odległości bądź długich odstępów czasu lub wyobrażać sobie odległe kultury. To samo dziecko j ednak przemierzyło już rozległy teren intelektualny. Kiedyś było istotą "czysto" sensoryczno-mo-toryczną; teraz jego świat jest pełen symboli i systemów symbolicznych. Korzystając z symboli, potrafi uczyć się nowych rzeczy i nawiązywać komunikację, sensowną dla niego samego i czytelną dla innych. Zna już też świat umysłu -świat przekonań prawdziwych i fałszywych, intencji jawnych lub ukrytych, przedmiotów odzwierciedlających rękę innej osoby albo Rękę Wszechmocnego. Najbardziej może za0dziwiające jest to, jak daleko istota ludzka może zajść w sferze poznawczej nie korzystając z bezpośredniego przewodnictwa osoby dorosłej. Dziecko analizuje i interpretuje przeżyte doświadczenia we własnym świetle - czasami, kiedy jest to cudowne dziecko, z zadziwiającą szybkością i precyzją. Moglibyśmy powiedzieć, iż na pierwsze lata życia Natura wyposażyła dziecko w narzędzia niezbędne do skonstruowania własnego rozumienia świata: w wiedzę o tym, czym jest świat jako zbiór przedmiotów materialnych, j ako gromada żywych stworzeń i j ako konglomerat idei, przekonań oraz uczynków. Niektóre ze stworzonych przez dziecko teorii są słuszne i trafione, inne -zachwycająco egocentryczne i błędne. Pięciolatki wiedzą wiele o świecie przedmiotów materialnych, 0 tym, co się stać może, a co - nie może; znają też nieźle świat ludzi, ich złe i dobre dążenia. Jednakże dziecko w tym wieku wierzy też w wiele rzeczy, które po prostu nie są 43 zwyczajny prawdą: w to na przykład, że wszystkie ruchy na świecie po-rozwoi wocjuje jakiś niewidzialny sprawca; że żywe są tylko te byty, które same potrafią się. poruszać; że ludzie zawsze wyglądali tak, jak wyglądają dzisiaj, w naszej kulturze; że świat się dzieli na ludzi złych i dobrych, przy czym dobrzy są do nas podobni, a źli wyglądaj ą inaczej. Większość procesu edukacji składa się z prób przekształcenia tych błędnych pojęć, a naukowcy zajmujący się procesami poznawczymi pokazali, jak trudno "wytrenować" "umysł nie wytrenowany". Chociaż pewne przekonania pięciolatka mogą już być całkiem sztywne, jego pogląd na świat pozostaje elastyczny i twórczy. Dziecko nie jest jeszcze nadmiernie obciążone praktykami dominującymi w danej kulturze, może szczęśliwie wydobywać z niej te elementy, na które właśnie ma ochotę, opowiadać historyjki wedle swego upodobania i bawić się, udając, że jest kimś innym. Dziecko podąża za własnym geniuszem. Dlatego produkcja symboliczna małych dzieci jest zazwyczaj bogatsza w odcienie, bardziej sugestywna i oryginalniejsza niż prace dzieci o parę lat starszych. Pięciolatek stoi niejako na szczycie całej góry możliwości. Osiągnął tak wiele jedynie na mocy swojej przynależności gatunkowej; ma już wyraźną osobowość i sobie tylko właściwy profil zdolności. Jednak następny krok może oznaczać pogrążenie się na wieki w jednoznacznie sformułowanych praktykach i wierzeniach szerokiej kultury. Od tego, jak połączy własne naturalne zdolności ze społecznymi możliwościami i ograniczeniami, zależy, czy osiągnie nowe poziomy oraz -jeśli mu się to uda - czy osiągnięcia te będą społecznie cenione, czy też sprawią, że jego otoczenie, lub nawet cała ludzkość, przestraszy się nowych możliwości. 44 Terminowanie: tradycyjna droga do mistrzostwa W ciągu pierwszych pięciu, siedmiu lat życia dziecko realizuje program naturalny, rozwijając te zdolności i umiejętności, które sąjuż w nim niejako zapisane i niewiele potrzeba, by je wyzwolić. Później kultura narzuca się z pełną siłą. Jak świat długi i szeroki, w tym mniej więcej okresie instytucjonalnie narzucone zostająpewne formy edukacji. Od tego momentu los dziecka coraz silniej się wiąże z możliwościami - i instytucjami - obecnymi w danej kulturze. Każde społeczeństwo wymaga pełnienia pewnych ról niezbędnych do przetrwania, na przykład zdobywania i przygotowywania żywności. Każde choć trochę złożone społeczeństwo kształtuje tysiące innych ról, dzięki którym życie jest pełniejsze: muzyka, magika, krawca, budowniczego, wojownika, szamana, uzdrawiacza, lekarza. Niekiedy dzieci przejmująte role, po prostu obserwując latami rodziców (lub rodzeństwo czy bliskich krewnych) i stopniowo, we własnym tempie, wprawiając się w przeznaczone im zadania. Często wszakże dzieci oddaje się pod opiekę innym, niespo-krewnionym z nimi dorosłym, którzy biorą na siebie formalną odpowiedzialność za naukę wymaganych umiejętności. Używając pojęcia terminowanie nie chcę podkreślać, że młody człowiek musi zostać "zakontraktowany" na siedem lat ani że musi przejść przez ściśle określony reżim, od nowicjusza, przez czeladnika, do mistrza. Chodzi mi raczej o istotę relacji między tym, który ma opanować jakieś rzemiosło czy handel, a dorosłym członkiem społeczeństwa, który ma już dłuższą praktykę w danej dziedzinie i potrafi Przekazać innym jej najważniejsze elementy. 45 zwyczajny rozwoi 46 Terminowanie to instytucja bardzo zróżnicowana pod n organizacji formalnej i precyzji programowej. Czasami, po paru latach nieformalnej obserwacji, dziecko potrafi podjąć dorosłą rolę. Kiedy indziej trening trwa wiele lat i dzieli się na wiele etapów. Istnieją sekretne przekazy i jawne rytuały inicjacji. Człowiek może wreszcie sam narzucić sobie trening: Yirginia Woolf i Wolfgang Amadeusz Mozart sami w zasadzie przeszli niezbędne etapy. W każdym razie po udanym przejściu całego procesu nowicjusz zostaje pełnoprawnym członkiem dorosłej społeczności, może praktykować bez nadzoru, a w końcu - przekazywać swoje umiejętności młodszym. Żeby być dorosłym członkiem społeczeństwa, nie wystarczy umieć żeglować, szyć albo pisać; trzeba jeszcze przyjąć pewne wierzenia i ze zrozumieniem uczestniczyć w rozmaitych procedurach i rytuałach. I znów reguły nabywania umiejętności w tej dziedzinie także mogą być różne, ale kultura nie przetrwa, jeśli kolejne pokolenie nie przyjmie jej najważniejszych aktów wiary. Wszystkie te umiejętności, wierzenia i praktyki umieszczam w rubryce "zdobywanie biegłości". Psychologowie zawsze się interesowali procesem opanowywania umiejętności. Ostatnio rewolucja komputerowa umożliwiła modelowanie najważniejszych procesów związanych z osiąganiem wyższego poziomu umiejętności. Wydaje mi się jednak, że takie oparte na przetwarzaniu informacji modele dokonują pewnej demistyfikacji. Zdaniem ic twórców, wysokie osiągnięcia nie wymagają żadnych spe cjalnych zdolności ani działań. Żeby zostać specjalistą, trzeba po prostu przejść odpowiednią praktykę, z odpowiednimi informacjami zwrotnymi i w stosownym reżimie. Pewni lu- terminowanie: dzie nabywaj ą umiejętności szybciej niż inni, ponieważ są la ^lna inteligentniejsi, mają specjalny rodzaj inteligencji, są silniej mistrzostwa motywowani czy mieli szczęście do lepszych nauczycieli. Jednakże zgodnie z tym modelem każdy, kto pracuje dostatecznie długo i pilnie, powinien móc zostać specjalistą. Naukowcy pracujący w obrębie tej tradycji dążyli do skwantyfikowania mistrzostwa. Ustalono, iż pełnoprawnym specjalistą zostaj e się po mniej więcej dziesięciu latach celowej i świadomej praktyki; specjaliści w dowolnej dziedzinie dysponuj ą około pięćdziesięcioma tysiącami "ruchów" lub schematów. Wykwalifikowany szachista zatem to ktoś, kto przez dziesięć lat praktykował i doskonalił swojągrę, a teraz ma do dyspozycji dziesiątki tysięcy rozmaitych wariantów strategicznych. Analogicznie, specjalista w dziedzinie botaniki albo zoologii wiele lat obserwował florę czy faunę i klasyfikując elementy świata przyrodniczego, umie sobie przypomnieć tysiące szczegółów i kształtów. Natomiast specja-lista-muzyk bądź specjalista-atleta po dziesięciu latach ćwiczeń potrafi, używając odpowiednich mięśni, płynnie wykonać tysiące rozmaitych sekwencji ruchów. Tego rodzaju praktyka prowadzi do sekwencji zachowań, które komuś nie wtajemniczonemu wydają się wprost cudowne. Iluż z nas z zachwytem obserwowało szachistę rozgrywającego jednocześnie kilka partii! Zadziwiamy się, gdy ktoś na pierwszy rzut oka potrafi rozpoznać wiele roślin lub zwierząt, gra biegle, a vis ta, utwór muzyczny lub zwy- cięża w tenisie z partnerem stosującym niestandardowe zagrania. Tylko nielicznym nie imponuje zdolność zapamiętywania serii osiemdziesięciu albo stu liczb, podczas gdy prze- 47 zwyczajny rozwój 48 ciętny człowiek zapamiętuje ich siedem! Specjaliści od procesów poznawczych twierdzą, że po paru latach treningu każdy z nas dojdzie do takiej wprawy. Jedynie praktyka dzieli zatem ludzi zwyczajnych od niepospolitych. Mistrzostwo w szkole Szkoły na całym świecie ewoluowały tysiące lat, służąc kilku podstawowym celom, między innymi przekazowi cnót obywatelskich i moralnych. Jednakże najistotniejsze jest to, by uczniowie (historycznie rzecz biorąc, byli to zwykle chłopcy), opuszczając te szacowne instytucje, umieli posługiwać się dwiema najważniejszymi notacjami własnej kultury: językiem pisanym i systemem numerycznym. Funkcjonowanie społeczeństwa zależy ściśle od stałego uzupełniania zasobów jednostek, którym czytanie nie sprawia trudu, które z łatwością przekazują informacje w formie pisanej i radzą sobie z operacjami rachunkowymi, niezbędnymi w księgowości i handlu. Chociaż opanowanie notacji po dziś dzień pozostaje głównym zadaniem pedagogicznym, społeczeństwa bardziej wyrafinowane dołączyły do programu szkolnego również inne przedmioty. W średniowieczu uczniowie studiowali trivium (retorykę, logikę, gramatykę) i quadrivium (arytmetykę, astronomię, muzykę i geometrię). We współczesnym społeczeństwie świeckim uczą się historii, chemii, sztuk pięknych i wielu innych dziedzin. Na samych wyżynach edukacji dowiadująsięrównieżjakrozwiązująproble-my i jak tworzą specjaliści z różnych gałęzi wiedzy. Przed ambitnymi studentami społeczeństwo stawia częs- mistrzostwo to rozmaite przeszkody do pokonania. W wieku dziewięt- w 5 nastym studenci college'ów musieli opanować dwa (lub więcej) języki klasyczne. W naszym stuleciu muszą studiować wyższą matematykę i języki nowożytne oraz zdawać egzaminy powyżej pewnego określonego poziomu. Zachowania takie rzadko są warunkiem sukcesu w prawdziwym życiu. Jednak mistrzowska praca, którą muszą wykonać wszyscy abiturienci, jest niejako przepustką do przyszłych osiągnięć. Jeśli student potrafi godzinami siedzieć nad greką lub rozwiązywać równania różniczkowe, odniesie zapewne sukces jako pracownik administracji państwowej albo wykonawca wolnego zawodu. Zarówno studenci, jak terminatorzy badają świat osób, przedmiotów i symboli, robią to jednak w różny sposób. Większość przedmiotów szkolnych została celowo wyrwana z kontekstu; uczymy się rzeczy w oderwaniu od reszty świata. Studenci zatem spędzają czas, tworząc i rozszyfrowując symbole i systemy notacji denotujących konkretne byty. Terminatorzy natomiast majądo czynienia bezpośrednio z przedmiotami swojego rzemiosła czy sztuki i z konkretnymi ludźmi - mistrzami -ucieleśniającymi wymagane umiejętności. Świat terminatora może zawierać symbole, jednakże pojawiają się tam one na ogół przypadkowo, przy okazji pracy z jakimś konkretnym materiałem, a nie jako substytuty rzeczywistego kontaktu z fizyczną materią. Następuje również znaczące przesunięcie w dziedzinie relacji osobistych. Terminator zazwyczaj rozpoczyna od kompletnej zależności od mistrza i obserwuje bezpośrednio tych, którzy potrafią więcej niż on sam. W trakcie terminu te 49 zwyczajny proporcje się zmieniają, aż w końcu umiejętności termina-rozwoi tora zaczynają przypominać umiejętności mistrza, i on sam nadzoruje teraz tych, którzy rozpoczęli naukę po nim i są mniej zaawansowani. W szkołach nauka jest sprawą znacznie bardziej prywatną, zaś relacja między uczniem a nauczycielem ma przede wszystkim charakter pedagogiczny. Więzi osobiste powstają głównie między rówieśnikami, a poziom umiejętności ma zazwyczaj niewiele wspólnego z tymi "ubocznymi" interakcjami. Kiedy dziecko dorasta, jego rozwój osobisty koncentruje się wokół problemów tożsamości. Nastolatka zaczyna sobie stawiać pytanie, kim jest, kim zostanie w przyszłości, z kim będzie żyła, jak pasuj e do społeczności i czy jest zadowolona z możliwości, jakie oferuje jej życie. Kwestie tożsamości nabierają znaczenia w epoce, gdy młodzi nie robiąjuż tego, co czynili ich przodkowie, a perspektywy na przyszłość - czy tego chcemy, czy nie - zmieniają się kilkakrotnie w naszym życiu. Od poczucia tożsamości zależy, jak człowiek rozumie samego siebie, jak nawiązuje stosunki z innymi oraz jak realizuje zadania, które musi rozwiązać, by przetrwać w naszej kulturze. Zetkniemy się jeszcze z tym tematem, kiedy będziemy mówili o nierzadko dotkliwych kryzysach tożsamości, przez które musieli przebrnąć ludzie niepospolici. Kompetentny dorosły 50 Jednakże - i tu dochodzimy do najważniejszego punktu naszych rozważań - osiągnięcia szkolne czy sukcesy w jakiejś dziedzinie to nie to samo, co niepospolitość. Zgodnie z po- wyższym rozumowaniem znakomita sprawność leży w za- kompetentny sięgu możliwości znacznej części populacji, pod warunkiem ^ że instrukcje są dostatecznie dobre, a studenci -dostatecznie silnie motywowani. Większość z nas może zostać dostatecznie dobrymi myśliwymi bądź kucharzami; wielu powinno zapewne zrozumieć i umieć zastosować podstawowe zasady fizyki lub analityczne wnioskowanie historyków. A jeśli tak się szczęśliwie złoży, że nasze zdolności intelektualne będziemy mogli kształcić pod kierunkiem znakomitego mistrza albo instruktora, możemy nawet osiągnąć całkiem wysoki poziom. Zrobimy to jednak inaczej niż wyjątkowo wcześnie dojrzali skrzypkowie, szachiści czy matematycy. Nie tak chciała Natura. Choć, zgodnie z przedstawioną wyżej linią rozumowania, to, co cudowne dzieci osiągają w bardzo młodym wieku, reszta z nas może osiągnąć w wieku dojrzałym. Powtórzmy jednak: sprawność, nawet wyjątkowa, nie jest niepospolitością. Większość ludzi nie zyskuje miana niepospolitych - albo dlatego, że nie chcą, albo dlatego, że oni sami i/lub ich otoczenie nie wiedzą, jak doprowadzić do osiągnięć nowatorskich i znakomitych. Ponadto mało kto decyduje się stawiać wyzwanie utartym praktykom i normom: instrukcje do tego nie zachęcają, a niewiele osób obdarzonych jest skłonnością do postawy buntowniczej, tak potrzebnej Sprawcom nowych dziedzin. W istocie większości z nas wystarczy osiągnięcie sprawności przynajmniej w jednej dziedzinie. Taka sprawność pozwala zarobić na życie, mieć hobby, jedno czy kilka, i wychować własne (bądź cudze) dzieci tak, by mogły uczestniczyć w kontynuowaniu naszego społeczeństwa. Niepospolitość wolimy pozostawić innym. 51 JL 52 Różnice indywidualne Dotychczas, śladem psychoanalityków i wyznawców Piage-ta, pomijałem różnice między ludźmi. Dla naukowca jest to strategia jak najwłaściwsza: wielu ważnych rzeczy możemy się dowiedzieć, traktując gatunek jako pojedynczy byt. Naukowcy nie neguj ą oczywiście istnienia różnic między ludźmi; twierdzą raczej, iż różnice te są nieistotne, bądź, jeżeli są istotne, mają znaczenie drugorzędne, jeśli chodzi o wyznaczenie cech wspólnych wszystkim ludziom. Wcześniej czy później wszakże badacze muszą stawić czoło różnicom jednostkowym - przecież biją one w oczy nawet przy rodzinnym śniadaniu lub w sypialni. Ponadto wiele można się dowiedzieć, studiując odmiany osobnicze. Odmienność zdolności, przyzwyczajeń, wierzeń i aspiracji bywa przytłaczająca, a o kondycji ludzkiej można rzetelnie mówić dopiero wtedy, gdy bada się jej odmiany skrajne. Różnice możemy zaobserwować nawet między dziećmi. Najwyraźniejsze dotyczą temperamentu. Niektóre niemowlęta są od początku spokojne, bierne, strachliwe, podczas gdy inne mają dużo energii, są aktywne i odporne na stres. Te różnice indywidualne okazują się całkiem stabilne: dziecko lękliwe w okresie niemowlęcym później będzie się obawiać nowych zadań albo kontaktu z obcymi. Cechy te z trudnościąpoddająsię zmianom, zwłaszczajeśli sąrzeczy-wiście silne i wyraźne. U małych dzieci możemy również zaobserwować inne wymowne różnice. Może to być tempo rozwoju: pewni ludzie w pierwszych latach życia mijaj ą rozwój o we kamienie milowe znacznie wcześniej niż inni. Niektóre dzieci zapamiętują znacznie dokładniej niż ich rówieśnicy, niektóre mówią (czy rozumieją) dużo wcześniej, inne zaś osiągają różnice znacznie wyższe wyniki w baterii testów psychologicznych, ' ^ odpowiadających późniejszym testom inteligencji. Różnice mogą też dotyczyć rozmaitych obszarów osobowości, na przykład wiary w siebie, samokontroli, gotowości do podejmowania ryzyka, wartości przypisywanej kontaktom towarzyskim, niezależności bądź skłonności do rywalizacj i. Z perspektywy naszych badań najbardziej intrygujące jest to, że dzieci bywają bardzo rozmaicie uzdolnione intelektualnie: niektóre wyjątkowo wcześnie opanowują język, nie mająjednak zdolności muzycznych ani dobrej orientacji w przestrzeni; inne względnie wcześnie uczą się rysować lub są wyjątkowo dobrze rozwinięte fizycznie, słabo natomiast rozumieją liczby i kiepsko się orientują w motywach kierujących zachowaniem innych. Istotnie, z naszych badań nad przedszkolakami wynika, iż większość dzieci ma swoje silne i słabe strony. Najważniejsze, że nie trzeba czekać do wieku szkolnego, by odkryć znaczące różnice między młodymi ludźmi. Są one wyraźne już we wczesnym dzieciństwie, z powodzeniem mogą mieć podstawy biologiczne, a przynajmniej niektóre znichprzejawiająsię w zachowaniu jeszcze dziesiątki lat po tym, gdy je po raz pierwszy zauważono. Wnioski końcowe Wśród osiągnięć, którymi lubią się pysznić naukowcy, wysokie miejsce zajmuje przedstawienie w jednym rozdziale Podręcznika całego "zwyczajnego" rozwoju człowieka. zwyczajny A przecież muszę to uczynić, dopiero na tym tle bowiem bę-rozwoi ^ mógł badać rozwój nadzwyczajny. Tej sprawie w ujęciu ogólnym poświęcę rozdział 3., w rozdziałach 4.-7. zaś przedstawię portrety bardziej szczegółowe. Poniższy diagram ma służyć zebraniu dotychczas omówionych punktów, a zarazem przeglądowi najważniejszych tematów mojej książki: Okres Relaq'e i osobami Relaqe x przedmiotami Systemy symboli Niemowlęctwo Przywiązanie do opiekuna Wiedza sensoryano--motoryana o świede materialnym Znaczenia potoczne Wczesne dzieciństwo Pierwsi koledzy Podstawowe reguły fizyczne Zabawa; początek wykorzystywania systemów symboli Wiek 5-7 lal Dramat edypalny Wczesne teorie Szkicowa wiedza o systemach symboli Lata szkolne Przyjaźnie Opanowanie dziedzin Opanowanie notacji Dojrzewanie Poszukiwanie tożsamośd (ja, społeczność); związki seksualne Wybory powołania Myślenie teoretyczne; światy hipotetyczne Dorosłość Rodzina, bliskość, uczenie innych Mistrzowskie opanowanie dziedziny; możliwość twórczości Tworzenie i przekazywanie praktyk symbolicznych rozdział 3 Nadzwyczajny rozwój Niepospolita inteligencja: pogląd standardowy Pod powszechnie przyjętym, standardowym poglądem na inteligencję podpisują się zarówno psychologowie, jak laicy. Przez inteligencję (czasami mówi się jeszcze "inteligencję ogólną") rozumie się zazwyczaj pewien pojedynczy byt, szczególnie ważny we współczesnym społeczeństwie. Twoja inteligencja zależy w znacznym stopniu (jeśli nie jedynie) od twojego dziedzictwa; niewiele można zrobić, by zmienić tę daną przez Boga, wrodzoną inteligencję. Ponadto okazuje się, że inteligencja jest czymś dostatecznie prostym, by psychologowie mogli ją mierzyć. W przeszłości służyły do tego wywiady kliniczne lub testy wykorzystujące papier i ołówek; obecnie inteligencję można ocenić, mierząc czas reakcji na dwa błyski światła czy nawet analizując kształt fal mózgowych. A jeśli w loterii inteligencji uda ci się uzyskać wysoki wynik, będziesz sobie prawdopodobnie dobrze radził w życiu. 55 56 Niepospolita inteligencja: pogląd nowoczesny W opozycji do zarysowanego wyżej i powszechnie przyjmowanego poglądu twierdzę, iż psychometryczne ujęcie inteligencji jest czymś anachronicznym. Większość zgromadzonych w minionym stuleciu wiadomości z dziedziny biologii, psychologii i antropologii bezpośrednio przeczy najważniejszym twierdzeniom przedstawionego wyżej poglądu standardowego. Dzięki biologii wiemy, iż w przypadku istot ludzkich nie sposób oddzielić autorytatywnie czynników genetycznych od środowiskowych: w tej dziedzinie nie są po prostu możliwe rozstrzygające eksperymenty. W rzeczywistości od momentu poczęcia środowisko tak lub inaczej wpływa na sposób, w jaki realizuje się nasze wyposażenie genetyczne. Dzięki psychologii z kolei wiemy, że ludzie dysponują wieloma różnymi zdolnościami intelektualnymi i że zdolności te są od siebie względnie niezależne. Wszelkie próby wyizolowaniajednolitej inteligencji muszą natrafić na problemy z pomiarami, a nawet tak zwane czyste pomiary inteligencji są skażone wpływem praktyki i kontekstu. Antropologia zaś uczy nas, że inne kultury (na przykład japońska) przyjmują zupełnie odmienne założenia dotyczące uczenia się i motywacji. Sukcesy edukacyjne osiągane w tych kulturach byłyby niemożliwe, gdyby obowiązywała tampsychometrycznakoncepcja,,niezmiennego intelektu". Istotnie, chociaż dzieci amerykańskie i azjatyckie w momencie rozpoczynania nauki reprezentują bardzo zbliżony poziom, w szkole średniej uczniowie azjatyccy pozostawiają swoich amerykańskich rówieśników daleko w tyle. W poszukiwaniu perspektywy alternatywnej sformuło- niepospolita wałem, mniej więcej piętnaście lat temu, teorię "inteligencji p0g|ą|nCia' wielorakiej". Oparłem jąna syntezie informacji o człowie- nowoczesny ku, włącznie z wiedząo rozwoju ludzkiego mózgu; na odkryciach dokonywanych podczas badań nad specjalnymi populacjami (takimi jak osoby autystyczne i cudowne dzieci); oraz na identyfikacji zdolności i umiejętności cenionych w kulturach bardzo odmiennych od naszej, także tych, które szkole przypisująniewielką wartość. Na podstawie licznych, spójnych ze sobą świadectw doszedłem do wniosku, iż w toku ewolucji gatunkowej ludzie wykształcili przynajmniej siedem form inteligencji, definiowanej jako umiejętność rozwiązywania problemów lub wytwarzania produktów cenionych przynajmniej w jednej kulturze albo społeczności. Moja pierwotna lista obejmowała inteligencję lingwistyczną i logiczną (dwie odmiany ważne w szkole, zwłaszcza podczas egzaminów); inteligencję przestrzenną (orientację w przestrzeni w skali wielkiej i/lub lokalnej); inteligencję muzyczną (zdolność tworzenia i postrzegania wzorców muzycznych); inteligencję kinestetycz-ną (umiejętność rozwiązywania problemów albo tworzenia za pomocą całego ciała bądź jego części); oraz dwie formy inteligencji psychologicznej (jedną nastawioną na rozumienie innych, drugą-na rozumienie samego siebie). Ostatnio dodałem jeszcze formę ósmą: właściwą myśliwym i botanikom zdolność orientacji w świecie przyrodniczym. Chociaż wszyscy w pewnym stopniu dysponujemy całą skalą inteligencji, różnimy się przecież profilami -układem obszarów mocnych i słabych. Dzięki temu życie jest bar- e-J interesujące, ale szkoła musi rozwiązać zadanie o wyż- nadzwyczajny szym stopniu komplikacji: skoro mamy rozmaite umys-rozw°l fy; niewłaściwe jest po prostu uczenie nas tak, jakby nasze umysły różniły się jedynie miejscem zajmowanym na krzywej rozkładu normalnego. Przeciwnie, wszyscy powinniśmy zwracać baczną uwagę na szczególne cechy naszych własnych umysłów, a także umysłów powierzonych nam dzieci. Znając mój krytyczny pogląd na standardową psycho-metry czną teorię intel igencj i oraz mój e poparcie dla koncep-cji inteligencji wielorakiej, możecie się zastanawiać, czemu rozpocząłem ten rozdział pobieżnym przeglądem twierdzeń teorii standardowej. Powody są proste. Po pierwsze, większość badań nad niepospolitościąprowadzono w obrębie tradycji, która za najważniejszy uznaje iloraz inteligencji (IQ). Po drugie, testy IQ istotnie wyodrębniaj ą pewną formę inteligencji cenioną w naszej scholastycznie zorientowanej kulturze. I po trzecie wreszcie - sprawa najważniejsza - istnieją dzieci o naprawdę niezwykle wysokiej inteligencji psycho-metrycznej i o dzieciach tych sporo wiadomo. 58 Wczesny rozwój umiejętności szkolnych W Stanach Zjednoczonych Michael Kearney jest zapewne znany lepiej niż jakiekolwiek inne "niezwykle uzdolnione dziecko. Kearney urodził się w roku 1984 i od początku był fenomenem. W wieku paru miesięcy zaczął rozumieć, co się do niego mówi, a w połowie pierwszego roku życia mówił już pełnymi zdaniami. Nie miał jeszcze roku, gdy zaszokował personel supermarketu, odczytując nazwy towarów roz- mieszczonych na półkach. Kod fonetyczny złamał na po- wczesny czątku drugiego roku życia, a jako trzylatek odkrywał już za- rozl*'?' ,. sady algebry. W wieku, w którym większość dzieci kończy szkolnych pierwszą klasę, miał opanowany materiał szkoły podstawowej . W tym okresie potrafił w ciągu kilku dni przerobić roczny program matematyki. Rodzice Michaela, powodowani najwidoczniej chęcią sprawdzenia, jak szybko ich syn poradzi sobie z całym systemem edukacji, pomogli mu się dostać na Uniwersytet Południowej Alabamy; Michael ukończył college w wieku dziesięciu lat. Szkoły wyższe nie chciały jednak przyjąć tak młodego studenta, chociaż dotychczasowe jego wyniki z pewnością budziły respekt. W oczekiwaniu na przepustkę na kolejny szczebel drabiny akademickiej Michael zarabiał na utrzymanie podróżując po kraju, pokazując się w telewizji i spotykając z naukowcami. Jego ambicjąbyło wystąpienie w roli gospodarza teleturnieju; niestety, producenci byli zdania, że tak bystre dziecko onieśmieli zawodników. Bez wątpienia usłyszymy jeszcze o Kearneyu, choć na razie nie wiadomo, czy pozostanie on czymś w rodzaju wybryku natury, czy może odegra ważną rolę w jakiejś uznanej (lub, co mniej prawdopodobne, nowo stworzonej) dziedzinie. Michael Kearney jest skrajnym przykładem dziecka z prawego krańca krzywej rozkładu normalnego. Jego IQ wynosi około 200 -rodzice twierdzili czasami, że się zbliża do 300 - i chłopiec uczy się wszystkiego z niebywałą szybkością. Notacje i pojęcia wchłania w tempie, w jakim inne dzieci zbierają żołędzie albo rzucają śnieżkami. Uzyskuje ownież godne uwagi - choć nie zadziwiające - wyniki muzyce i szachach. Emocjonalnie zaś osiągnął co najwy- 59 nadzwyczajny rozwój' 60 żej poziom właściwy swojemu wiekowi: czasami zachowuje siejak dorosły samouk, kiedy indziej -jak rozpuszczony bachor, a najczęściej nie wie po prostu, którą z tych postaw wybrać. (Trudno mu zresztą nie współczuć w tak kłopotliwej sytuacji.) Kiedy ktoś się lokuje bliżej prawego krańca krzywej rozkładu normalnego, warto ustalić, jak daleko odbiega od średniej. Moim zdaniem, należy odróżniać osoby "typowo uzdolnione" od "niepospolicie uzdolnionych". Lewis Ter-man, badając na początku naszego stulecia próbę 1500 kalifornijskich dzieci o wysokim IQ, koncentrował się na jednostkach uzdolnionych dość typowo -takich, które z powodzeniem mogłyby przeskoczyć klasę czy dwie i po których można się było spodziewać, że lotem błyskawicy przejdą przez college. Próba Termana należy prawdopodobnie do najlepiej przebadanych na świecie, studium jest bowiem kontynuowane do dziś, a ci, którzy jeszcze żyją, dobiegają teraz osiemdziesiątki. "Termity" (tak ich często nazywano) mają się dobrze w każdej niemal skali: są zdrowi, względnie zamożni, maj ą przyzwoite osiągnięcia i są zadowoleni z życia, przy czym mężczyźni bardziej niż kobiety. Większość kobiet nie zrobiła kariery zawodowej -dziś sytuacja wyglądałaby zapewne inaczej. W dziedzinie osiągnięć twórczych dokonania członków tej grupy są nieco mniejsze. Chociaż wielu z nich uzyskało wysoką pozycję i należy do szacownych towarzystw naukowych, nieliczni tylko zostali naprawdę twórczymi artystami czy pisarzami, nie ma też wśród nich naukowca rangi nob-listy. (Spośród naukowców w badanej próbie największe chyba sukcesy odnieśli psychologowie, zastanawiam się więc, w j akim stopniu w przypadku tych osób o wyborze za- wczesny wodu zadecydował wczesny udział w tak uprzywilejowanej rozl"'?' .. grupie.) Badań nad dziećmi osiągającymi wysokie wyniki w testach przeprowadzono wiele. Jedna z interesujących grup składała się z osób, które jeszcze przed pójściem do szkoły nauczyły się czytać, często bez żadnej systematycznej pomocy z zewnątrz. Takie dzieci zazwyczaj już w drugim roku życia dostrzegają podobieństwa i różnice w kształtach liter i brzmieniu dźwięków. Słuchają czytanych im książek, zapamiętują tekst, a potem próbuj ą po wiązać wzorce wizualne ze słowami, które potrafią sobie przypomnieć. W wieku trzech lub czterech lat czytająpłynnie; w chwili rozpoczęcia nauki w szkole potrafią z powodzeniem czytać książki dla starszych dzieci i dość szczegółowo omawiać ich treść. Na poziomie elementarnym dzieci tak uzdolnione mogą uczyć się po prostu czytając książki, pod warunkiem jedynie, że dorośli będą zachęcać do tej czynności i, być może, przynajmniej w pewnym stopniu ją kontrolować. Jeśli jednak nie pozwoli się im robić postępów we własnym tempie albo, na przykład, uniemożliwi przyjęcie do wyższej klasy, mogą się czuć sfrustrowane znacznie wolniejszym rozwojem O przyziemnymi zainteresowaniami) mniej uzdolnionych rówieśników. Warto odnotować związek między wcześnie rozwiniętą umiejętnością czytania a wysoką inteligencją psychome-tryczną. Związek ten nie ma charakteru podstawowego: zda-rea się, że wcześnie czytające dzieci nie są poza tym szczególnie uzdolnione (niektóre miewają nawet uszkodzenia Centralnego układu nerwowego); inne z kolei, choć w tes- szkolnych 61 nadzwyczajny rozwój 62 tach osiągaj ą wysokie wyniki, czytać zaczynaj ą w "normalnym" wieku, a niekiedy nawet z opóźnieniem. Mimo to nasze pojęcie inteligencji szkolnej wiąże się integralnie ze zdolnością do opanowania arbitralnych notacji oraz płynnego i szybkiego nimi operowania. Umiejętność czytania druku jest jednym z wcześnie dostępnych sposobów zademonstrowania tej zdolności. Nic dziwnego zatem, że dzieci o IQ powyżej 170 będą czytać w wieku czterech lat z prawdopodobieństwem dwukrotnie większym niż dzieci o IQ niższym. Psycholog rozwojowy Leta Hollingworth w latach czterdziestych badała uczniów bardziej niezwykłych, obdarzonych zdolnościami występującymi raczej raz na sto tysięcy osób niż raz na tysiąc. Takie dzieci, o IQ powyżej 180, nie są zwykle szczęśliwe. Po prostu zanadto się różnią od innych. Często są społecznie niedostosowane, nie potrafią znaleźć z rówieśnikami cech wspólnych, stale odczuwają niepokój i miewają poważne problemy społeczne i emocjonalne. Znacznie lepiej się czują i funkcjonują w grupie dzieci (w dowolnym wieku) o zbliżonym poziomie intelektualnym. Nareszcie nie muszą ukrywać swoich akademickich zdolności i nie grozi im już wyobcowanie z powodu ujawnienia tego, co wiedzą, jak myślą ijak szybko przyswa-jająnowe informacje. W książce pod tytułem Gifted Children (wydanej w roku 1996) Ellen Winner odnotowuje kilka innych cech osób "niezwykle uzdolnionych": dzieci takie przejawiają silną, ciekawość i zdolność koncentracji oraz angażująwiele energii w interesujące je dziedziny -mówiąc potocznie, są,, żądne wiedzy". Uczą się wytrwale, często trudno je oderwać od czegoś, co je pasjonuje. Są wewnątrzsterowne i maszerują wczesny \ve własnym tempie. Rodzice, zamiast popychać, próbująra- roz!1*?1 umi6|§tno czej nadążyć za talentem czy talentami swoich niepospolicie szkolnych uzdolnionych pociech. Pytania o inteligencję Kiedy mowa o osobach uzdolnionych, padają zazwyczaj dwa pytania. Pierwsze dotyczy pochodzenia ich niezwykłej inteligencji psychometrycznej. Specjaliści, z nielicznym wyjątkami, są zgodni, że na inteligencjęmająwpływ rodzice biologiczni. Jeżeli znamy inteligencję rodziców biologicznych, możemy zwykle dość dokładnie przewidzieć poziom inteligencji ich dziecka. Nawet dzieci od urodzenia odseparowane od biologicznych rodziców osiągają w końcu IQ bliższy ich wyniku niż IQ rodziców adopcyjnych; tylko gdy nowa rodzina żyje w skrajnie odmiennych warunkach, inteligencja dziecka może znacząco odbiegać od inteligencji jego biologicznych rodziców. (Innymi słowy, okazuje się, że na inteligencję mierzoną testami większy wpływ mają geny niż środowisko.) Wielu biologów wszakże podejrzliwie traktuje czysto biologiczne wyjaśnienie inteligencji, ponieważ: po pierwsze, dysponujemy próbami niewielkiej liczby możliwych środowisk i po drugie, dzieci adoptowane zazwyczaj wycho-w rodzinach podobnych do tych, w których się uro-. Większość naukowców z pogardą odrzuca wszelkie yskusje na temat rasowych lub etnicznych uwarunkowań ehgencji, S^yż obserwowane w obrębie danych grup me- 63 nadzwyczajny chanizmy, od których zależą wyniki testów, nie sąporówny-' walne z mechanizmami warunkuj ącymi różnice między grupami. Mówiąc wprost: powody, dla których Afroameryka-nie wypadaj ą zwykle w testach o jedno odchylenie standardowe niżej niż biali Amerykanie, mogąmieć mało albo zgoła nic wspólnego z genami, a więcej z ukrytym czy jawnym rasizmem i/lub różnymi postawami, działaniami i możliwościami kulturowymi. Dla naszych rozważań ważniejsze jest pytanie drugie: czy dzieci uzdolnione psychometrycznie będą się z łatwością uczyć wszystkiego, czy mają może swoje mocne i słabe strony? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest prosta: dzieci o wysokim IQ z łatwością się uczą przedmiotów szkolnych. Im bardziej zadania i umiejętności sąpodobne do zadań i umiejętności uwzględnionych w testach inteligencji, tym większa moc prognostyczna tych testów. Do przewidywania zatem osiągnięć szkolnych dobrze się nadaje taki test inteligencji, który obejmuje dużo zadań polegających na de-kodowaniu językowych i numerycznych systemów notacji. Jeśli jednak test się opiera na umiejętnościach nie związanych z notacją (na przykład na rozwiązywaniu łamigłówek) albo jeśli w danej szkole wyżej ocenia się umiejętność wypowiedzi niż dobre wyniki w wymagających krótkich odpowiedzi sprawdzianach pisemnych, inteligencja psychomet-ryczna będzie słabiej korelować z osiągnięciami szkolnymi danego ucznia. To samo rozumowanie zachowuje moc w życiu pozaszkolnym. Jeśli chcemy przewidzieć, jak dana osoba poradzi sobie za urzędniczym biurkiem, możemy sięgnąć do jej IQ- Jeśli wszakże chcielibyśmy prognozować jej osiągnięcia 64 w rzemiośle albo w handlu, pożytek ze znajomości IQ bę- pytania dzie problematyczny. Pół żartem napisałem kiedyś, iż testy ° mte I9enq? IQ udoskonalono sto lat temu we Francji i Wielkiej Brytanii jako narzędzie doboru pracowników na średnie stanowiska urzędnicze w odległych koloniach. Naukowcy potrafią zażarcie się spierać o to, jak szeroko należy rozumieć pojęcie inteligencji. Niektórzy, prawdopodobnie większość, podobnie jak doktor Samuel Johnson sądzą, iż prawdziwy geniusz to umysł potężny i wszechstronny, który tylko od czasu do czasu obiera sobie jakiś konkretny kierunek. Zgodnie z tym poglądem, jeśli jesteś dobry w jednym, możesz być dobry niemal we wszystkim. Jeśli zaś jesteś w czymś bardzo dobry - tym lepiej! Inni podkreślają, że wybitni uczniowie poza szkołą bywaj ą nieudacznikami, a uczniowie całkiem przeciętni cząsto odnoszą sukcesy w interesach lub w sztuce. Istnienie osób bardzo dobrych w jednej tylko dziedzinie (jak genialni idioci) albo wyraźnie upośledzonych w jednym tylko obszarze (jak dzieci z selektywnymi zaburzeniami uczenia się) niewątpliwie trudno pogodzić z przekonaniem, że inteligencja jest pojedynczym bytem, działającym jak jednolita machina, która w całości funkcjonuje albo dobrze, albo źle. W rzeczywistości można znaleźć argumenty na rzecz każdego z tych stanowisk. Zdarzają się jednostki -jak cudowne "omnibusy" Davida Feldmana czy osoby "ogólnie utalentowane'' Ellen Winner - które zdaj ą się uczyć wszystkiego z jednakową łatwością. Wiele osób znakomicie sobie radzi z większościąprzedmiotów szkolnych, a później nadal odnosi sukcesy dopóty, dopóki środowisko, w którym się obracają, przypomina szkołę, na przykład jako urzędnicy 65 nadzwyczajny bądź prawnicy. Zarazem jednak istnieją z pewnością tacy, faftj-zy w szkole uzyskują wyniki bardzo nierówne: są, powiedzmy, bardzo dobrzy w językach, ale ledwie sobie radzą z matematyką lub przedmiotami przyrodniczymi; albo też mają wyraźny talent konstruktorski, a nie potrafią sklecić spójnego fragmentu tekstu. Zdarzają się też jednostki -niekiedy legendarne - które się nie wyróżniały na studiach (na przykład Winston Churchill i Thomas Alva Edison), a które z pewnością odniosły sukces w późniejszym życiu. A co się dzieje po ukończeniu szkoły? Tu znów sygnały są niejednoznaczne. Z jednej strony w miarę upływu czasu ludzie zbliżają się do poziomu IQ swoich biologicznych rodziców-punkt dla jednolitej inteligencji. Z drugiej -ci, którzy praktykuj ą jakąś dziedzinę, osiągająw niej znacznie lepsze wyniki -punkt dla inteligencji wielorakich. Cóż zatem? Proponuję oddawać należny szacunek szkole i testom inteligencji, ale nie pozwalać, by jako jedyne dyktowały ocenę wartości i możliwości człowieka. W ostatecznym rozrachunku liczą się rzeczywiste osiągnięcia w pracy i w życiu osobistym. Te zaś oceniać trzeba bezpośrednio, nie sięgaj ąc po wyniki testów. Wpływ kultury i doświadczenia Dotychczasowe rozważania opierałem na popularnym założeniu, zgodnie z którym osiągnięcia dziecka zależą przede wszystkim od zdolności intelektualnych, które wnosi ono w każdą sytuację edukacyjną. Pogląd ten od dawna ma licznych zwolenników w społeczeństwach zachodnich, a zwła-66 szcza (nic dziwnego) w Stanach Zjednoczonych. Jego popu- wpływ larność wiąże się z miejscem narodzin psychometrii oraz . |j "7 , . z niechęcią większości dorosłych do narzucania dziecku kierunku rozwoju intelektualnego. Inne społeczeństwa wszakże pojmują rzecz tę odmiennie. Tam, gdzie znaczny wpływ wywierał konfucjanizm, na przykład w Chinach i Japonii, koncepcj a różnic wrodzonych ma minimalne znaczenie. Twoje osiągnięcia postrzegane są raczej jako funkcja motywacji twojej i twojej rodziny: tego, jak ciężko pracujesz, w jakim stopniu potrafisz się uczyć na własnych błędach i jak dobrego masz nauczyciela bądź trenera. Chociaż dzieciak może być rozpieszczany, nigdy się to nie odbywa kosztem cenionych umiejętności i postaw. Rodzice i nauczyciele ciężko pracują, by, nim jeszcze dziecko pójdzie do szkoły, rozwinąć w nim nawyk porządku, dyscypliny i szacunku dla innych (zwłaszcza wykształconych dorosłych). Różnice między pełnym bałaganu przedszkolem zachodnim a jego azjatyckim odpowiednikiem po prostu bij ą w oczy. Społeczeństwa azjatyckie nie mają ustalonego poglądu na temat tego, czy w pierwszych latach życia należy już dziecku wpajać umiejętności szkolne. Powszechnie natomiast się uważa, iż pierwsze lata są najważniejsze dla sztuki, muzyki i tańca. Do przyjętych sposobów działania należy zatem uczenie dzieci malowania pędzelkiem, tańców ceremonialnych lub ludowych, opowiadania historii albo śpiewu chóralnego. Współcześnie w Stanach Zjednoczonych najlepiej znanym przykładem tej azjatyckiej postawy jest metoda nauki gry na skrzypcach, zwana wychowywaniem talentów albo 67 l nadzwyczajny metodą Suzuki, od nazwiska jej słynnego twórcy, japoń-rozwój skjego pecjag0ga Shinichiego Suzuki. Kiedy Amerykanie po raz pierwszy usłyszeli młodych skrzypków japońskich, grających tak, jakby byli wirtuozami, najpierw nie chcieli wierzyć, a potem uznali, że Suzuki wyszukał w swojej ojczyźnie kilkoro cudownych dzieci i ruszył z nimi w tournee po świecie. Nie mieli racji. W rzeczywistości Suzuki jest szalenie twórczym nauczycielem, który dzięki dziesięcioleciom eksperymentów wie, jak całkiem zwyczajnych młodych ludzi skłonić do wspaniałej gry. Do metody - o której wiele już pisano-należy wczesne ustanowienie związku między matką a instrumentem; krótkie codzienne ćwiczenie z udziałem matki; częste okazje do muzykowania razem z innymi dziećmi; częste słuchanie innych dzieci, zwłaszcza mniej albo bardziej zaawansowanych; wybór melodyjnego, niezbyt trudnego dla wykonawcy repertuaru; częste słuchanie nagrań wzorowych wykonawców; oraz środowisko sprzyjające rozwój owi zamiłowania do muzyki. Metoda Suzuki okazuje się jedynie szczytem wschodnio-azj atyckiej góry lodowej. W całej Azj i wiele programów służy przygotowaniu młodych ludzi do uprawiania na wysokim poziomie sztuki, muzyki, sportu czy innej aktywności. Zachodni nauczyciele i rodzice wyciągnęli stąd właściwy wniosek i zainicjowali podobne programy, począwszy od wczesnego pływania, poprzez wczesne czytanie, do wczesnej matematyki. Czasami (w szczęśliwszych przypadkach) treningjest częściąbogatego środowiska i cieszy się nim cała rodzina; kiedy indziej przypomina bardziej tresurę delfinów, a uczniowie mają z tego tyleż przyjemności, co ich morscy Oo l odpowiednicy. Wczesna edukacja - wszędzie, nie tylko wpływ w Stanach - zawsze będzie przybierała jeden z tych dwóch w kolorytów. Między pozbawionym struktury, właściwym edukacji zachodniej dogadzaniem dziecku a nadmiernie uregulowanym reżimem metody Suzuki czy chińskich klas kaligrafii mieści się wiele atrakcyjnych możliwości. Myślę na przykład o licznych młodych Amerykanach, którzy zdobywają specjalistyczną wiedzę o dinozaurach dzięki książkom, zabawkom i - od czasu do czasu - wycieczkom do muzeum historii naturalnej, wcale nie nakłaniani ani nie nagradzani przez dorosłych; lub o tych, którzy, obserwując kolegów przy terminalach i rozmawiając z nimi, metodą prób i błędów sami się uczą obsługiwać komputer; czy o społecznościach Reggło Emilia z północnych Włoch, gdzie uczniowie miesiącami zajmują się tym, co ich interesuje, by na koniec, pod kierunkiem utalentowanych nauczycieli, stworzyć piękne dzieła sztuki i zachwycające przedstawienia. Spór o względną wagę talentu i treningu odżył ostatnio w kręgach psychologii akademickiej. Psycholog Anders Ericsson i jego współpracownicy zgromadzili przekonujące dane świadczące o tym, że w rozmaitych dziedzinach, od muzyki po zapamiętywanie liczb, uzdolnieni wykonawcy różnią się między sobą przede wszystkim ilością czasu, który musieli poświęcić na ćwiczenie. Wbrew swoim nadziejom wszakże Ericsson nie zdołał zgładzić demona talentu. Sceptycy (wśród nich i ja) wskazują, że tylko ludzie utalentowani gotowi są ćwiczyć tysiące godzin i że sama praktyka przyniesie mniejsze efekty w dziedzinach o charakterze wyraźnie twórczym, takich jak matematyka, szachy czy kom- pozycja muzyczna. 69 . 1 , T , . i doświadczenia Cudowne pięciolatki 70 Poznaliśmy już dwie grupy zdolne do nadzwyczajnych osiągnięć: dzieci obdarzone wysoką inteligencją psycho-metryczną, którym szkoła pozwala na rozwój w ich własnym tempie; i dzieci, które same w sobie niczym się nie wyróżniają, którym wszakże sprzyjają metody pedagogiczne nastawione na rozwijanie specyficznych zdolności (jak gra na skrzypcach) lub na dostarczenie bogatych i różnorodnych doświadczeń (jak w przypadku systematycznego rozwijania rozmaitych umiejętności rękodzielniczych w szkołach Reg-gio Emilia). Dotychczas nie zajmowałem siq dziećmi, które mąjąnaj-większe szansę na to, że zostaną niepospolitymi dorosłymi i wywrą znaczący wpływ na jakąś dziedzinę albo grupę ludzi. Sąto jednostki, które już w wieku mniej więcej pięciu lat zaczynają się wyróżniać niepospolitym talentem i osiągnięciami. Przedwczesną dojrzałość można najczęściej zaobserwować w trzech dziedzinach: w szachach, muzyce i w rozumieniu matematyki. Znamy cudowne dzieci - kilkuletnich szachistów, muzyków i matematyków, którzy funkcjonują na poziomie kompetentnych dorosłych. Dzieci takie zazwyczaj przejawiają wczesne zainteresowanie grą w szachy, grą na instrumencie albo liczeniem i grami liczbowymi. Dorośli popierają te zainteresowania, jednakże większość rodziców takich dzieci twierdzi, że sprawiają one wrażenie "opętanych" przez swoje hobby i potrafiądzień w dzień godzinami siedzieć nad szachownicą, rozwiązywać problemy matematyczne czy grać (zazwyczaj z wariacjami) jakąś melodię. Nic dziwnego, że wczesna dojrzałość przejawia się właś- cudowne nie w tych dziedzinach. Są to obszary dobrze określone, pl?aoa ' z własnym zbiorem symboli i reguł. Biegłości nabywa się w nich, ucząc się reguł i ściśle ich przestrzegając. Niepotrzebna jest wiedza o subtelniej szych aspektach doświadczenia, nie trzeba dokonywać żadnych osobistych odkryć. (Zapewne dlatego właśnie znacznie rzadsza jest wczesna dojrzałość na przykład w literaturze, polityce czy etyce.) Możliwe, że wszystkie te trzy formy wczesnej dojrzałości wiążą się z tym samym centralnym uzdolnieniem w dziedzinie liczb bądź wzorców przestrzennych - tak w każdym razie argumentowaliby zwolennicy "inteligencji ogólnej". Zanim jednak przyjmiemy tę hipotezę, pamiętajmy, iż większość młodych ludzi wykazuje wczesną dojrzałość w jednej tylko z tych dziedzin, a nie we wszystkich trzech; i że chociaż każda z nich ma swój aspekt liczbowy, orientacja przestrzenna jest znacznie ważniejsza w szachach, podczas gdy wrażliwość muzyczna i sprawność fizyczna mają największy wpływ na wykonywanie utworów muzycznych. Typowymi cudownymi dziećmi było więc dwóch skrzypków - Yo-Yo Ma i Yehudi Menuhin, dwóch młodych matematyków - Norbert Wiener i Carl Friedrich Gauss, oraz dwóch szachistów - Sammy Reshevsky i Bobby Fischer. Wszystkich cechowała prawdopodobnie wysoka inteligencja psychometryczna, ale, zwłaszcza w przypadku muzyków i szachistów, nie ma powodów przypuszczać, by byli szczególnie bystrzy. Ostatnimi czasy pojawiło się wiele cudownych dziewczynek, takich jak siostry Polgar -mistrzynie szachowe, czy skrzypaczki Midori i Sara Chang. Zaczęto również dostrze- 71 nadzwyczajny gać cudowne dzieci w innych dziedzinach, na przykład rozw°l \Vang Yani, młodziutka mistrzyni chińskiego malarstwa atramentem, i Alexandra Nechita, Amerykanka, którą porównuje się do Picassa. Zanim przyjmiemy, iż tylko chłopcy -i tylko w pewnych dziedzinach - mogą uzyskać status cudownego dziecka, musimy sprawdzić, jaką działalność ceni dana społeczność i którzy członkowie społeczności są zachęcani (lub zniechęcani) do jej uprawiania. Na przykład siostrę Yo-Yo Ma, bardzo uzdolnioną muzycznie, zniechęcano do pójścia w ślady cudownie utalentowanego brata. Musimy stwierdzić, krótko lecz stanowczo, że choć taka cudowność może mieć początek w osobistym talencie, nigdy w pełni nie zaowocuje bez mocnego wsparcia ze strony otoczenia. Z badań nad wyjątkowo zdolnymi dziećmi wynika jasno, iż otrzymywały one ogromne wsparcie od rodziców, innych członków rodziny, nauczycieli, a nierzadko także pozostałych członków społeczności. Nikt, choćby był nadzwyczajnie utalentowany, nie może robić postępów w samotności. Z drugiej strony jednak, niewiele zapewne przyjdzie z wspierania kogoś pozbawionego wrodzonej (lub wrodzonych) inteligencji i głodu wiedzy. Mało niestety wiadomo o najwcześniejszych początkach naszych czterech niepospolitych umysłów. Wczesna dojrzałość zdaje się występować przede wszystkim w dziedzinach, w których znaczną rolę odgrywają przedmioty i symbole. Jedno z dwojga: albo małe dzieci nie osiągaj ą wczesnej dojrzałości w dziedzinie spraw ludzkich, osobistych, albo nie potrafimy rozpoznawać oznak takiego talentu. Ponieważ w tym wieku odpowiednie umiejętności nie są jeszcze ukształtowane, w przypadku większości dzieci różnica mię-72 dzy Sprawcą a Mistrzem ma nieco teoretyczny charakter, cudowne Można jednak przypuszczać, iż większą szansę na zostanie P|?do'al'(i Sprawcą ma dziecko, które dobrze znosi napięcie, urodziło się, gdy rodzice byli już nieco starsi (i dlatego jest bardziej buntownicze), i wybrało działalność w dziedzinie dobrze już zbadanej. I wreszcie, istotna jest relacja między inteligencją a wybraną dziedziną. W przypadku dobrego dopasowania umysłu i materii cudowne dziecko będzie się raczej skłaniać ku roli Mistrza; jeśli wszakże poczuje, że jego inteligencja nie pasuje do praktyk powszechnie przyjętych w danej dziedzinie, może wybrać rolę Sprawcy. Wyjątkowa niepospolitość Pod jednym przynajmniej względem nietrudno wyjaśnić fenomen Wang Yani czy Yehudi Menuhina. Postąpimy rozsądnie przyjmując, iż oboje byli dość zdolni ogólnie i mieli wiele możliwości; w ich przypadku decyzja o wyborze konkretnej dziedziny wykrystalizowała się po części jako konsekwencja wczesnych zainteresowań, po części zaś -dzięki otoczeniu, które dostarczało silnego wsparcia. Dla analityka znacznie większym wyzwaniem są spotykane od czasu do czasu jednostki skrajnie ograniczone we wszystkich dziedzinach poza jedną. S ą to często dzieci autystyczne, które albo w ogóle nie potrafią się porozumiewać za pomocą jakiegokolwiek systemu symboli, albo czynią to bardzo nieudolnie. Mimo takiego obciążenia Rumunka Nadia już w wieku przedszkolnym potrafiła świetnie rysować konie i ludzi, a jej rysunki były pełne ekspresji; Stephen 73 nadzwyczajny rozwój 74 Wiltshire sporządzał doskonałe szkice architektoniczne, zarówno z obserwacji, jak i z wyobraźni; John i Michael -bliźniacy, których badał Oliver Sacks -potrafili wykonywać rachunki na olbrzymich liczbach i podać, jakim dniem tygodnia był dowolnie wybrany dzień dziewiętnastego wieku; a Leslie Lemke, niewidomy i upośledzony umysłowo, nauczył się wspaniale grać na pianinie i potrafił odtwarzać raz tylko usłyszane skomplikowane utwory. W tego rodzaju przypadkach najwyraźniej nie mamy do czynienia z nietkniętym intelektem. Ani też -jeśli wierzyć świadectwu najbliższych - nie chodzi tu o sytuacje, w których rodzice albo terapeuci z całych sił nakłaniali dziecko do trenowania jedynej ocalałej umiejętności. W rzeczywistości talent młodej artystki Nadii odkrył badający ją psycholog; matka nie zdawała sobie nawet sprawy, że w rysunkach córki jest coś niezwykłego. Mamy raczej do czynienia z jedyną zachowaną zdolnością intelektualną, odzwierciedlającą inteligencję, lub może kilka inteligencji, z zadziwiającą precyzją pasujących akurat do tej dziedziny, z którą dziecko zetknęło się w danej kulturze. Gdy kontakt już się nawiązał, dziecko potrzebuje niewielkiej pomocy; wyłącznie badając regularności potrafi stworzyć dzieło wybitne. Sugerowano nawet, iż osoby autystyczne mogą osiągać taką doskonałość w ograniczonym obszarze właśnie dlatego, że nie rozpraszają ich bardziej konwencjonalne sposoby wyrażania siebie bądź porozumiewania się z innymi. Wszyscy słyszeliśmy o ludziach całkiem przeciętnie wykształconych i uzdolnionych, którzy później dokonali czynów zadziwiających -najczęściej podaje się jako przykład przeciętnego studenta Karola Darwina i czterdziestolet- niego bankruta Harry'ego Trumana. Badania nad jednostka- wyjątkowo mi wybitnymi dostarczają wielu przykładów osób niezwy- niepospo ltosc kle obiecujących (jak współczesny Norbertowi Wienerowi William James Sidis), które później niczego ważnego nie osiągnęły. A dla każdego Stephena Wiltshire'a lub Tempie Grandin, którzy potrafią obrócić swój autystyczny talent w talent żywy, istnieje wielu innych, jak Nadia, którzy całe życie spędzaj ą obojętni na podziw świata. I wreszcie, by dopełnić wzorca, mamy rzadkie jednostki wyróżniające się zarówno wyjątkowo wczesnym rozwojem pewnych zdolności, jak i późniejszymi osiągnięciami twórczymi; w nowożytnej historii Zachodu najlepszymi być może przykładami są tu Pablo Picasso i Wolfgang Amadeusz Mozart. Pięć doświadczeń dziennie Spotykam się niekiedy z pytaniem, dlaczego nie zaakceptuję po prostu potęgi jednostkowego dziedzictwa biologicznego i nie poprzestanę na tym. By się oprzeć takiej pokusie, stosuję następujący eksperyment, któremu nadałem nazwę Pięć Doświadczeń Dziennie. Weźmy dwie osoby, dwa dowolne organizmy, podobne do siebie jak dwie krople wody. W skrajnym przypadku mogłyby to być bliźnięta, rozdzielone nie w momencie narodzin, lecz w chwili poczęcia. Niech osoba zwana B (od błogosławieństwa) doświadcza codziennie pięciu zdarzeń pozytywnych z fizycznego, emocjonalnego i poznawczego punktu widzenia. I niech druga osoba, zwana Z (od złośli- 75 nadzwyczajny wości) doświadcza pięciu negatywnych zdarzeń dziennie -rozwoi te rownjeL mogą należeć do sfery umysłu, serca i ciała. Dziewięć miesięcy później, w chwili narodzin, osoba B będzie miała za sobą 1300 pozytywnych doświadczeń, osoba Z natomiast - 1300 negatywnych; całkowita różnica wyniesie 2600 doświadczeń. Zajrzyjmy znów do kalendarza pięć lat później, kiedy każda z tych wyobrażonych osób ma, wedle zachodniej rachuby, pięć lat. Możemy teraz dodać 9000 następnych pozytywnych doświadczeń dla B i 9000 negatywnych - dla Z; całkowita różnica wynosi +10 300 na korzyść B i -10 300 -na niekorzyść Z. Czy jest ktoś, kto naprawdę mógłby się spodziewać, że osoby te, przeżywszy 20 600 odmiennych doświadczeń, nie będą się od siebie radykalnie różnić? W rzeczywistości, nawet jeśli osobnicy ci są identycznymi bliźniętami, B jest prawdopodobnie nastawiony do siebie pozytywnie, rozwinął już zapewne jakieś zdolności i ma motywację, by zrobić więcej, podczas gdy Z jest człowiekiem wątłym, nieszczęśliwym, pozbawionym motywacji, na najlepszej drodze do poczucia porażki w oczach własnych i otoczenia. Być może nie jest to eksperyment ściśle powtarzalny (a przynajmniej niezbyt często), ale nie ulega przecież wątpliwości, iż los pewnych ludzi przypomina życie B i że doświadczenie zbyt wielu osób przypomina raczej losy Z. Pięcioletni umysł możejeszcze podpewnymi względami pozostawać nie uformowany, ale pięć lat wystarcza, by całkiem dobrze ukształtować osobę. Jeśli chcemy zrozumieć, w jaki sposób pewne jednostki w wieku pięciu lat potrafią już być wyjątkowe w sensie pozytywnym, musimy się dowiedzieć więcej o mózgu i biologii; zarazem jednak musimy wiedzieć pięć .,.,,., . ,. . . . , , , doświadczeń więcej o tym, jakie doświadczenia wyróżniają niektórych ,jzjennje z nas spośród tłumu i sprawiają, że stajemy się osobami wyjątkowymi. Cztery przykłady umysłów niepospolitych Łatwo rozpoznać osoby o wybitnej inteligencji psycho-metrycznej lub obdarzone wyjątkowym talentem, na przykład szachowym, muzycznym albo malarskim. Równie dobrze jednak młodzi ludzie mogą się odznaczać wyjątkowo wczesną dojrzałością w innych dziedzinach -od rozumienia innych do rozumienia siebie, od wrażliwości literackiej po geniusz wynalazczy. Kiedy już lepiej zrozumiemy, jak rozwijają się zdolności w dzieciństwie, uda się nam być może poszerzyć tworzony tu portret i włączyć doń i te odmiany talentu. Niektórzy rozkwitają późno; zdolności w pewnych dziedzinach mogą się ujawnić dopiero w wieku dojrzewania czy nawet później; a jednostki skądinąd całkiem zwyczajne mogą, pod wpływem pomyślnych lub wyjątkowo niekorzystnych okoliczności, zdobyć się na czyny wielkiej miary. Szczęśliwe i błogie dzieciństwo może być nie dość stymulujące, a seria zdarzeń tragicznych może okaleczyć najbardziej obiecującego młodego człowieka. Z czterech opisanych przeze mnie postaci niepospolitych tylko Mozart już w dzieciństwie przejawiał wyjątkowe i określone uzdolnienia. Na tle normalnego rozwoju typowego dla większości ludzi przedstawiliśmy te czynniki, które składają się na dzie- nadzwyczajny ciństwo niezwykłe. Wczesna dojrzałość ujawnia się na ogół rozw°l wówczas, gdy dana osoba jest obdarzona wysoką inteligencją psychometryczną albo szczególnymi uzdolnieniami w innej odmianie inteligencji oraz gdy jest odpowiednio wychowywana i wspierana przez rodzinę i środowisko kulturowe. W świecie zachodnim znam jednego człowieka, w którego życiu czynniki te zbiegły się z niebywałą siłą, dlatego nasze rozważania nad umysłami niepospolitymi słusznie będzie rozpocząć od Mozarta. rozdział 4 Mistrz: przypadek Mozarta Lekcje dobrze odrobione W roku 1785 dwudziestodziewięcioletni Wolfgang Ama-deusz Mozart ukończył zbiór sześciu kwartetów smyczkowych (K. 387, 421/417b, 428/412b, 458, 464, 465). Sam w sobie fakt ten nie jest niczym niezwykłym. Mozart był kompozytorem płodnym i często komponował po kilka utworów na jeden instrument lub grupę instrumentów. Czymś nowym natomiast był fakt, iż nad tymi utworami pracował trzy lata. Starannie przestudiował styl kompozycji starszego od siebie Franciszka Józefa Haydna. Wyzwaniem i inspiracją dla Mozarta był haydnowski kontrapunkt i wykorzystanie półtonów, umiejętność wydobycia bogactwa każdego instrumentu przy odtwarzaniu tematu muzycznego, kształtowanie linii melodycznej i zmienność nastrojów. Zazwyczaj Mozart komponował szybko i płynnie, tym razem jednak sporządził najpierw wiele szkiców i nawet w ostatecznej, drukowanej wersji wprowadzał poprawki. Uznał sześć kwartetów za owoc długiego i wytężonego wysiłku i opatrzył je następującą formalną dedykacją: 79 Mistrz: Do mojego drogiego przyjaciela Haydna. pl?fpa * Pewien ojciec postanowił wysiać swe dzieci w szeroki świat i powierzył je opiece i mądrości bardzo sławnego człowieka, który szczęśliwym zrządzeniem losu był jego najlepszym przyjacielem, jak Ty, który jesteś sławnym człowiekiem i moim najlepszym przyjacielem. Oto powierzam Ci moich sześciu synów... Twoje uznanie dodało mi otuchy.^ Chociaż Haydn i Mozart spotkali się zaledwie parą razy, zdawali sobie sprawą, że łączy ich jakaś szczególna więź. Nadzwyczaj pewny siebie Mozart rozumiał, iż Haydn jest prawdopodobnie jedynym kompozytorem, od którego, choć już jako dorosły, może się czegoś nauczyć. Prawie o dwadzieścia piąć lat starszy Haydn miał wysokie mniemanie o własnych umiejętnościach, a przecież docenił wyjątkowe osiągnięcia młodszego kolegi po fachu. Istotnie, do historii przeszły słowa wypowiedziane w rozmowie z ojcem Wolf-ganga, Leopoldem: Jak mi Bóg miły i jakem człowiek honoru, syn Pana jest największym kompozytorem, znanym mi osobiście bądź ze słyszenia; ma smak, i co więcej, olbrzymią wiedzę o komponowaniu. Od najwcześniejszych dni swej muzycznej edukacji Mozart z zapałem studiował wzory kompozycji. Dotychczas zawsze potrafił tak wiernie zastosować wybraną techniką i styl, że jego utwory trudno było odróżnić od oryginałów, na których się wzorował. Jednakże, pisząc kwartety smyczkowe, musiał zwrócić większą uwagę na strukturę, pewne szczegóły i technikę kompozycyjną i tym razem spontaniczne zdolności nie wystarczyły. Jak pilny student u stóp nauczyciela rozkładał więc Wolfgang na części modele, identyfikował ich najważniejsze elementy i wielokrotnie popra-80 wiał szkice, zanim uznał, że utwory dorównują standardom lekcje uwielbianego mistrza. °rze Stosunki między Haydnem a Mozartem mająjeszcze jeden, równie ważny aspekt. Od dnia narodzin w życiu Wolf-ganga dominującą rolę odgrywał ojciec. Leopold Mozart sam był utalentowanym skrzypkiem, nauczycielem i kompozytorem, choć dość przeciętnym. Wcześnie dostrzegł geniusz syna i bez reszty oddał się wspieraniu jego rozwoju. (Niektórzy historycy muzyki sądzą, iż czynił to całkowicie bezinteresownie, inni - że inwestował w karierę syna ku własnej chwale.) Po roku 1780 młody Mozart rozpaczliwie pragnął wyrwać się już spod ojcowskiej kurateli i usamodzielnić, zarówno jako człowiek, jak i jako muzyk. Wybrał więc Haydna -a trudno było wybrać lepiej -na godnego najwyższego szacunku "ojca zastępczego". Chociaż użyta w dedykacji analogia do związku ojca z synem mogła być jedynie chwytem literackim, nie ulega wątpliwości, iż kiedy kompozytor dobiegał trzydziestki, chęć zerwania z dominującym ojcem stanowiła główny motyw jego życia. Geniusz nieuhonorowany Mocno nadużywane słowo geniusz należałoby zapewne zachować dla tych, którzy się wyróżniają nawet spośród ludzi niepospolitych - dla tych rzadkich jednostek, których sylwetki rzucają cień na historię długo po ich śmierci. Jakąkolwiek definicję byśmy przyjęli, z pewnością możemy uznać Mozarta za geniusza. Jak najsłuszniej zalicza się go do tej są- T Mistrz: mej kategorii co Bacha przed nim, Beethovena - po nim, ^Mozarta a sP°śród innych płodnych artystów Szekspira i Goethego wśród pisarzy, Rembrandta i Picassa z grona malarzy oraz Michała Anioła i Rodina - wśród rzeźbiarzy. Niektórzy członkowie tej rzadkiej kompanii są geniuszami "partykularnymi". Beethoven i Wagner mieli silne osobowości i sformułowali własne filozofie, którymi nasycili swoją muzykę; podobnie można by określić pisarstwo Vic-tora Hugo albo malarstwo Francisca Jose de Goi. Mozart jest przykładem geniusza uniwersalnego. Jego osobowość nie wyłania się w żaden szczególny sposób z jego dzieł. Ani tragiczne napięcie czterdziestej symfonii (g-moll), ani tryumfalne takty symfonii czterdziestej pierwszej (Jowiszowej) nie sprawiają, że poznajemy lepiej Mozarta jako człowieka. Można by raczej rzec, iż oddaje się on całkowicie w służbę gatunków i tematów, nad którymi pracuje - a to samo moglibyśmy powiedzieć o Szekspirze i Goe-them. Poeta John Keats tak opisał zdolność podporządkowania się materiałowi artystycznemu: Jako charakter poetycki, sam w sobie, nie jest on sobą - nie ma siebie -jest wszystkim i niczym - nie ma charakteru - cieszy się światłem i cieniem - żyje wedle smaku, paskudnego czy dobrego, wysokiego bądź niskiego, bogatego lub biednego, pośledniego albo wzniosłego... Poeta to najbardziej niepoetyczna rzecz na świecie, nie ma bowiem tożsamości - nieustannie się kształtuje - i wypelniajakieś inne ciało... .Kiedy się znajdę w pokoju razem z innymi i akurat się uwolnię od spekulacji nad tworami własnego mózgu, to nie ja sam powracam do siebie, lecz tożsamość każdego obecnego w pokoju zaczyna na mnie 82 nacierać i w krótkim czasie ulegam unicestwieniu - nie tylko geniusz wśród mężczyzn: to samo stałoby się w przedszkolu? Dla naszych celów warto przeprowadzić pewne rozróżnienia między rodzajami geniuszu. Z grubsza rzecz biorąc, Mistrz -jak Mozart - dąży do doskonałego opanowania gatunku i w jego obrębie pragnie tworzyć dzieła najwyższej jakości. Klasyk z upodobania, samego siebie pojmuje w językach już dostępnych. W przeciwieństwie do niego Sprawca -jak Beethoven - odrzuca ostatecznie dziedziny i rodzaje panujące w jego epoce, by stworzyć nowe formy wyrazu. W głosie Sprawcy słyszy się przede wszystkim szczególne, właściwe mu akcenty i uprzedzenia. Jak romantyk - Sprawca tworzy idiom, za pomocą którego może autentycznie wyrazić swojąosobowość. Komponując kwartety w stylu Haydna i opatrując je dedykacją, Mozart sam siebie przypisał do porządku klasycznego. Udziałem i mistrzostwem w swojej tradycji paradoksalnie przygotował grunt dla nowego kierunku, którego Sprawcą był Beethoven i jego romantyczni następcy. Wunderkind Mozart był z pewnością dzieckiem uzdolnionym w kilku dziedzinach: lubił liczby, łatwo chwytał języki i uwielbiał dziecięce zabawy i żarty -nawet jako człowiek dorosły nie wyrzekł się całkiem błazeństw. Nie ulega wszakże kwestii, izjego osiągnięcia muzyczne przewyższyły wszystko, co robił w innych dziedzinach, a w istocie zaćmiły dzieła wszystkich innych artystów. 83 Mistrz: przypadek Mozarta 84 Oto niewątpliwe fakty: Mozart zaczął grać na pianinie jako trzyletnie dziecko. W wieku czterech lat uczył się już całych utworów. Jednocześnie obserwował muzyków grających na skrzypcach i bez pomocy opanował podstawy gry na tym instrumencie. Zaczął komponować, kiedy miał pięć lat, a jako siedmiolatek komponował już regularnie. Zachowane z dzieciństwa utwory są czarujące, a dzieła z okresu dojrzewania - ambitne pod względem rozmachu i poziomu. Siedmioletni Mozart wraz z całą rodziną (włącznie z utalentowaną siostrą Nannerl) ruszył w objazd po Europie i resztę dzieciństwa spędził koncertując w najwspanialszych salach i salonach kontynentu. Nie tylko grał utwory własne i cudze, lecz dokonywał także legendarnych wyczynów muzycznych. Pewnego razu na przykład, wysłuchawszy tylko raz Miserere Gregoria Allegriego -bardzo skomplikowanej kompozycji religijnej, której nie wolno było ani wykonywać poza świętą kaplicą, ani z niej wynosić - odtworzył ją następnie w całości z pamięci, praktycznie bez błędu. Najważniejszym rozdziałem dzieciństwa Mozarta był rozwój umiejętności kompozycji. Prawdopodobnie zachęcany przez ojca mały Wolfgang zaczął komponować w wieku, w którym większość dzieci ledwie zaczyna mówić pełnymi zdaniami. W pierwszych utworach widać było wyraźny wpływ Leopolda, który nie tylko je przepisywał, lecz zapewne również poprawiał. Jednakże siedmio-, ośmioletni Mozart produkował już samodzielnie, w stałym tempie, utwór za utworem, przy czym poziom tych prac nie odbiegał od ogólnie wówczas przyjętego dla danego gatunku. Był oszałamiająco płodny: w wieku dziesięciu lat miał już na swoim koncie koncerty, skomponował oratorium, muzykę pasyjną oraz łacińską komedię dla uniwersytetu; jako dwu- Wunderkind nastolatek napisał operę, nową mszę, kilka krótszych utworów sakralnych, parę zbiorów menuetów oraz trzy spore serenady na orkiestrę. W czternastym roku życia pisze od niechcenia: A tymczasem napisałem cztery włoskie symfonie, nie licząc arii (skomponowałem ich już 5 albo 6) i motetu* Jego biograf, Turner, doliczył się dwudziestu sześciu utworów, w tym siedmiu symfonii, napisanych w ciągu sześciu miesięcy. W swoich podróżach Mozart miał okazję zetknąć się z muzyką wielu kompozytorów. Ciekawe, że najsilniejszy wpływ wywarli nań członkowie największych rodzin muzycznych stulecia: brat Józefa Haydna, Michael, i syn Jana Sebastiana Bacha, Johann Christian. Kompozycje Mozarta z tego okresu bardzo przypominają utwory tych dwóch twórców; w istocie czasami trudno nawet ustalić, kto jest autorem tego czy innego dzieła. Liczne listy do domu odzwierciedlają stały wzrost świadomości muzycznej młodego kompozytora i zawierają wnikliwe refleksje na temat wykonań utworów, wykonawców oraz samego procesu kompozycji. Muzyka Mozarta stopniowo nabiera coraz bardziej indywidualnego charakteru. Podczas gdy utwory komponowane w wieku lat siedmiu czy ośmiu są po prostu przyzwoitymi reprezentantami stylu klasycznego, kompozycje powstałe między dwunastym a piętnastym rokiem życia zawieraj ąjuż wyraźnie "mozartowskie" frazy. Turner posuwa się nawet do stwierdzenia, iż dziesięcioletni Mozart był w całym tego słowa znaczeniu mistrzem współczesnej sztuki kompozycji i dorównywał każdemu z żyjących kompozytorów swoich 85 Mistrz: czasów. Kiedy zaś Mozart miał lat piętnaście - i dziesięć lat Mozarta komponowania za sobą -jego dzieła osiągnęły jakość, która zapewniła im stałe miejsce w światowym repertuarze muzycznym. W życiu Mozarta -jak w życiu kilku innych postaci historycznych - nastąpił niewiarygodny zbieg rozmaitych czynników i zdarzeń, charakterystyczny, zdaniem Davida Feldmana, dla dzieciństwa cudownych dzieci. Żył on w czasach, gdy ceniono muzykę klasyczną i gdy utalentowany młody wykonawca mógł zarabiać koncertując na dworach Europy; jego ojciec, zdolny (choć nieco pedantyczny) nauczyciel muzyki postanowił poświęcić życie i karierę wspieraniu i kształtowaniu talentu, jakim Bóg obdarzył syna; sam Wolfgang był szalenie uzdolniony muzycznie, potrafił zapamiętać wszystko niemal, co usłyszał, i odtworzyć to na klawiaturze (oraz innych instrumentach); miał zdolności, silną osobowość, wolę, a nawet namiętność do czegoś więcej niż zwykłe odtwarzanie gotowych utworów i chciał wreszcie tworzyć własne dzieła. Istotnie, od dzieciństwa pochłaniała go całkowicie kompozycja muzyczna; żył, by komponować, i niczego więcej nie pragn$;jedyną moją radością ipasjąjest komponowanie.5 Trzeba powiedzieć, iż w czasach Mozarta wykonanie od tworzenia dzieliła granica znacznie mniej wyraźna niż dzisiaj. To wszakże w żadnej mierze nie tłumaczy wyjątkowo bujnej działalności twórczej kompozytora: w młodości niemal każdy dzień przynosił nowy utwór, a w latach dojrzałych, nawet w okresach najnieszczęśliwszych, całe symfonie i opery tworzył z zawrotną szybkością. 86 Cudowne dzieci i Twórcy Kiedy Mozart był mały, wszystko szło mu jak z płatka. Mózg, umysł i duch pracowały wraz z rodziną i szerszym środowiskiem kulturowym na pewność siebie dziecka, które było muzyką wcieloną. Kiedy sobie zdamy sprawę, z tego zbiegu okoliczności, cud zbliży się nieco do rzeczywistości -nie wystąpiły przecież żadne komplikacje ani przeszkody. Jednakże to samo współwystępowanie czynników, które sprzyja szybkiemu rozwojowi w młodości, może -paradoksalnie - stanowić przeszkodę, w twórczej działalności w okresie dojrzałym, kiedy ambitny twórca musi niejako iść pod prąd, zamiast - w poszukiwaniu uznania i aprobaty -dostarczać publiczności tego, co chce ona usłyszeć. Walka Mozarta z ojcem symbolizuje najwyższy koszt, jaki płaci cudowne dziecko. W dzieciństwie syna Leopold był w jego życiu postacią dominującą, młody Wolfgang zaś, jak większość dzieci, przyjmował aprobatę ojca, a być może nawet o nią zabiegał, bo stanowiła inspirację dla j ego wyjątkowych osiągnięć. Leopold wszakże był zasadniczo tradycjonalistą i miał tradycyjne poglądy: chciał, by muzyka syna podobała się na dworach ("środowisko" tamtych czasów) i by Wolfgang wylądowałjako kapelmistrz na jednym, możliwie największym z nich; sprawą nie najmniej ważną było zapewne i to, że wówczas Mozart-senior miałby zapewniony byt na starość. Młody Mozart nie miał nic przeciwko sławie, fortunie ani bezpieczeństwu, własnemu i całej rodziny. Stopniowo jednak stawało się jasne, iż cena będzie wysoka: musi się ugiąć przed władzą i przykrawać swój ą muzykę wedle j ej gustów. 87 Mistrz: przypadek Mozarta 88 Kompozytorski geniusz Mozarta nabrał jednak własnej dynamiki. W wieku piętnastu lat (albo nawet wcześniej), opanowawszy po mistrzowsku wszelkie możliwości kompozycyjne swoich czasów, Wolfgang stanął przed trudnym wyborem: czy nadal, choćby najdoskonalej, powtarzać samego siebie, czy zapuścić się na nowe, niezbadane obszary. Aby ruszyć ku nieznanemu, Mozart musiał się. zdecydować na stanowcze i trudne zerwania - z nauczycielami, z których brał wzór, oraz - najboleśniejsze - z własnym ojcem. Być może hołd złożony Haydnowi jako zwieńczenie kompozycji kwartetów smyczkowych ułatwił ten proces: młody kompozytor, wkraczając na nowy teren, potwierdzał zarazem swój związek z trądy ej ą i j ą honorował. Mozart stał przed wyzwaniem, któremu musi stawić czoło każde cudowne dziecko. Oto wyróżnia się ono wspaniałą, być może nawet mistrzowską biegłością w istniejącej już dziedzinie. Cudowny szachista, muzyk czy matematyk porusza się bez przeszkód po terenie opanowanym już przez innych twórców w danej kulturze. Jego sprawność jest podziwiana, większość dorosłych bowiem nade wszystko uwielbia widok drobniutkiej figurki, która już teraz potrafi dużo więcej, niż oni będą mogli dokonać w przyszłości. Cudownemu dziecku los bądź rodzina wybrali już dziedzinę, a ono samo, przynajmniej dopóki jest dzieckiem, ma się tylko z tego cieszyć. Małe figurki wszakże rosną i blask nowości się zaciera. Istotnie, kiedy cudowne dziecko dorośnie, trudno je odróżnić od rówieśników, którzy nigdy cudowni nie byli, ale którzy dzięki wytężonej pracy i wytrwałym ćwiczeniom osią-gająw wybranej dziedzinie poziom dobrze wykształconych dorosłych. Cudowne dzieci, bardziej niż ktokolwiek inny, cudowne nagradzane są właśnie za to, że przypominają ludzi star- :?"!? szych, którzy osiągnęli już swoją pozycję; nagle jednak nagrody przestają spływać. Cudowne dzieci czeka trojaki los. Niektóre nie potrafią się podnieść po utracie swojej specjalnej pozycji i całkowicie porzucaj ą występy, czy to na jakiś czas, czy na zawsze. Psycholog Jeanne Bamberger, która sama była kiedyś "cudownym dzieckiem", nazywa ten stan kryzysem połowy życia muzyka-wykonawcy. Zdarza się to na ogół w okresie dorastania. W efekcie tego kryzysu cudowne dziecko może powrócić do swojej sztuki z nową energią i większym zrozumieniem, może jednak również - mniej szczęśliwie - zająć się czymś zupełnie innym, do czego ma znacznie mniejsze zdolności. Takie byłe cudowne dzieci wolą też zwykle realizować własne ambicje, niż szlifować talenty popierane przez innych. Wiele cudownych dzieci nadal uprawia swoją dziedzinę na wysokim poziomie - zostają dorosłymi specjalistami. Byłe cudowne dzieci zaludniają orkiestry symfoniczne, wydziały matematyczne i kluby szachowe. Po części jest to zjawisko czysto statystyczne: nie każde cudowne dziecko może zostać gwiazdą. Wzorzec ten jednak w pewnym stopniu odzwierciedla również osobowość, inne bowiem motywy popychają do działania cudowne dziecko, a inne -twórców. Najrzadziej się zdarza, że cudowne dziecko zostaje twórcą najwyższego lotu. Taka transformacja wymaga przemiany z naśladowcy w kogoś, kto działa samotnie, a także zdol- 89 Mistrz: ności i łutu szczęścia, by przemianę tę doprowadzić do sku-Mwarto t'cu' Picasso uczynił to w malarstwie, Auden - w poezji. Wśród muzyków kimś takim był z pewnością Mozart. Również Camille Saint-Saens z cudownego dziecka stał się twórcą. Jednakże jego rywal, Hector Berlioz, uderzony ograniczeniami twórczości Saint-Saensa, żartował, że wie on wszystko, lecz brak mu naiwności. Mozart, by zostać twórczym Mistrzem, a nie tylko mało oryginalnym specjalistą, musiał się odwrócić od wzorów swoich czasów i ruszyć w drogę samotnie. W wieku dwudziestu lat stał już przed wyborem: mógł komponować dzieła coraz bardziej obrazoburcze albo świadomie ograniczać siebie, by zadowolić konwencjonalne gusty współczesnych. Z intelektualnego punktu widzenia nie miał żadnych wątpliwości. Pogardzał niemal wszystkimi i nie miał ochoty nikogo naśladować. Fascynacja nowością wszakże nie była wolna od konfliktów wewnętrznych, Wolfgang bowiem, wychowany i ukształtowany przez ojca, nie chciał przecież otwarcie z nim zrywać. Przez dziesięć lat z górą toczył więc bolesną walkę z Leopoldem i ze wszystkim, co ten reprezentował. Z pozoru walka ta dotyczyła wielu kwestii: gdzie syn powinien mieszkać, gdzie powinien pracować, z kim się ożenić - naprawdę jednak chodziło o kontrolę nad muzyczną drogą Mozarta. 90 Rodzaje zdolności twórczych Mozart jako Mistrz tworzenia wyróżnia się pod dwoma względami. Po pierwsze, stworzył dzieła o trwałej wartości. Miał w repertuarze kompozytorskim ponad tuzin form muzycznych - od koncertu i symfonii, przez taniec i serenadę, po operę, mszę, oratorium i requiem. (S woj ą aktywnością twórczą Mozart przypomina Picassa i Yirginię Woolf.) Co ciekawe, muzyczna spuścizna Mozarta nie bije wcale rekordów ilościowych: Haydn skomponował 104 symfonie (Mozart - 41), a tacy mu współcześni jak Antonio Salieri i Carl Ditters von Dittersdorf potrafili komponować na zamówienie równie szybko jak Wolfgang. Dzieło Mozarta wyróżnia sienie tyle obfitością, co jakością. Drugą cechą wyróżniającą Mozarta jako Mistrza są stylizowane wykonania. Kiedy grał lub dyrygował publicznie, nie tworzył (na ogół) nowego utworu, lecz raczej interpretował już gotowy utwór własny (albo cudzy). Choć było tam miejsce na ograniczone eksperymenty i improwizacje, to przecież ramy wykonania były ustalone, zanim artysta wkroczył na scenę. (Pod tym względem Mozart przypomina tańczącą Marthę Graham czy występującą przed publicznością SaręBernhardt.) Do tych dwóch specjalności Mozarta należy dodać jeszcze trzy dziedziny kreatywności. Trzeci z jego talentów polegał na umiejętności rozwiązywania zidentyfikowanych problemów. Jednostka zajmująca się jakąś dziedziną staje przed problemami znanymi współczesnym i udaje jej się te problemy rozwiązywać. Twórczymi "rozwiązywaczami" problemów sąna przykład naukowcy, jak choćby James Wa- 91 Mistrz: tson i Francis Crick, którzy rozszyfrowali strukturę DNA; Mozarta matematycy tacy jak Andrew Wiłeś, autor dowodu słynnego twierdzenia Fermata i wynalazcy, tacy jak bracia Wright, którzy skonstruowali maszynę latającą. Czwartą formą twórczości jest formułowanie ogólnych ram lub teorii. Chociaż postacie w rodzaju Freuda, Darwina, Einsteina lub Marksa można zaliczyć do rozwiązywaczy problemów, lepiej charakteryzuje ich umiejętność wytyczania nowych dróg myślenia, ujmowania zjawisk w nowe ramy pojęciowe. Te nowe konceptualizacje umożliwiaj ą często rozwiązanie starych problemów albo identyfikację nowych, jednakże w tym przypadku akt twórczy polega przede wszystkim na wskazaniu elementów, czynników i procesów, w których obrębie mieszczą się zarówno same problemy, jak i ich rozwiązania. Ostatnia forma twórczości kieruje nas z powrotem do grupy wykonawców, tym razem jednak chodzi o wykonanie w warunkach wysokiego ryzyka. Mam na myśli sytuację, kiedy od zdolności twórczego działania w sytuacji stresowej może zależeć, czy przeżyjemy, czy umrzemy, czy nam się uda uciec, czy spotka nas krzywda. Wymowną ilus-tracjątego rodzaju działalności twórczej są strajki i głodówki, którym przewodził Mahatma Gandhi; ani sam Gandhi, ani nikt inny nie potrafił przewidzieć efektów tych aktów protestu. Inne przykłady to debaty między kandydatami do 92 * Twierdzenie, zgodnie z którym równanie postaci an + b" ~ cn dla n>2 nie ma rozwiązań w zbiorze liczb całkowitych dodatnich. W czerwcu 1993 Andrew Wiłeś ogłosił, że znalazł poszukiwany od dawna dowód tego twierdzenia, później jednak okazało się, że również w dowodzie Wilesa są pewne luki. Wiłeś luki uzupełnił, dowód uznano za poprawny (przypis tłumaczki). fotela prezydenckiego, starcia między grupami militarnymi rodzaje i - na poziomie nieco mniej ryzykownym - zawody sporto- ł °,no • we czy konkursy artystyczne, od których zależy dalsza kariera uczestników. Rozpoznanie rozmaitych odmian twórczości jest sprawą ważną. Przypomina nam, po pierwsze, że można być twórczym na wiele sposobów; nie należy jednej odmiany (powiedzmy rozwiązywania problemów bądź produkcji artystycznej) mylić z innymi. Po drugie, odmienne okoliczności życiowe mogą sprzyjać rozwojowi rozmaitych form twórczości. Uczeni, którzy czerpią natchnienie z wielu lat badań niezbędnych do rozwiązania problemu lub stworzenia teorii, to ludzie zupełnie inni niż wykonawcy, którzy największe ożywienie czują stojąc twarzą w twarz z publicznością. Różnice występują nawet w obrębie wymienionych pięciu grup: rozwiązywanie problemu to nie to samo co budowanie teorii, a stylizowane wykonanie wymaga innych zdolności i innego stanu psychicznego niż wykonanie w warunkach wysokiego ryzyka. O ile mi wiadomo, Mistrzów, Sprawców, Introspekto-rów i Wychowawców można znaleźć w każdym rodzaju twórczości. Być może jednak występują pewne naturalne tendencje, na przykład Sprawców pociąga bardziej tworzenie nowych teorii, a Wychowawcy chętniej wybierają działanie w warunkach wysokiego ryzyka. Mozart nie czynił zapewne wyraźnych rozróżnień między rozmaitymi formami twórczości, w które się angażował. Od pierwszych chwil swojego świadomego życia żył muzyką, oddychał muzyką i kochał muzykę - i niewiele więcej potrzebował do szczęścia. Żeby komponować, nie 93 Mistrz: wymagał tak niezbędnego wielu twórcom spokoju; mógł '"NI * tworzyć wśród kompletnego chaosu. Nie musiał się też długo przygotowywać; nawet trudne utwory potrafił komponować na żądanie (kwartety smyczkowe są tu może najdo-bitniejszym wyjątkiem). W głowie nieustannie słyszał muzykę i ciągle ją przerabiał; nie miało znaczenia, czy akurat komponował, wykonywał własny utwór, dyrygował, czy słuchał muzyki skomponowanej przez innych. Istotnie, wiemy z licznych anegdot, że Mozart słuchał aktywnie i jeśli tylko miał najmniejszą możliwość lub gdy ktoś go sprowokował, bez wahania wskazywał, jak można by dany utwór poprawić. Znał swoje silne i słabe strony: nie jestem poetą. Nie umiem też składać zdań tak kunsztownie, żeby powstała gra świateł i cieni - nie jestem malarzem... jestem muzykiem. Uprawiał, i to z powodzeniem, każdy rodzaj Twórczości Muzycznej - tej najwyższego formatu, pisanej wielkimi literami. Mozart dojrzały Mówienie o Mozarcie dojrzałym brzmi niemal jak sprzeczność, ponieważ zmarł on z powodu choroby reumatycznej w wieku lat trzydziestu pięciu. Do końca życia komponował jednak z tą samą intensywnością i powszechnie się uważa, że jego ostatnie symfonie, opery i muzyka sakralna wyróżniają się głębią i spokojem. Jednak wedle zwyczajnych standardów ostatnie lata życia Mozarta z pewnością nie należały do szczęśliwych ani nie sprzyjały twórczości. Można by rzec, iż pierwszych pię-94 toaście lat po przyjściu na świat kompozytor spędził jako cu- Mozart downe dziecko, następne piętnaście - osiągając pozycję Mistrza klasy światowej. Kiedy jednak dobiegał trzydziestki, zakończył się najszczęśliwszy okres jego życia i artysta zdawał sobie z tego sprawę. Ożenił się - lecz najprawdopodobniej nie z kobietą, której najbardziej pragnął. Stracił matkę i niebawem miał stracić ojca. Nie potrafił zdobyć żadnego stałego stanowiska. W swoim rodzinnym Salzburgu czuł się całkowicie wyobcowany, a w Wiedniu i innych stolicach -coraz nieszczęśliwszy. Nawet jego najwspanialsze dzieła -jak Wesele Figara - nie zyskały dostatecznego poklasku. Nie był zabezpieczony finansowo i często musiał się poniżać do żebrania o pieniądze u przyjaciół i znajomych. Pod koniec życia wreszcie poważnie szwankowało zdrowie jego i j ego żony. Ten stan rzeczy niewątpliwie wprawiał Mozarta w przygnębienie. Zdawał on sobie sprawę z miary własnego talentu; wiedział, jakim podziwem otaczano go wcześniej; był świadom wielkich nadziei - zarówno własnych, jak i tych, które wiązał z nim ojciec - i sam miał ambicje osiągnięcia wpływowego stanowiska, choć zarazem chciał pozostać mistrzem sam dla siebie. W listach dawał wyraz przygnębieniu, zmiennym nastrojom, zażenowaniu koniecznością schlebiania innym. Zauważał sardonicznie, iż chwalą go zbytnio za to, co robi, niedostatecznie zaś za to, co mógłby zrobić. Pisał o czarnych myślach, które tylko z największym wysiłkiem potrafił odegnać. Uderza nas jednak - a dla naszych rozważań jest to sprawa zasadnicza - iż ten niekorzystny obrót koła fortuny nie wywarł znaczącego wpływu na twórczość Mozarta. W roku dojrzały 95 Mistrz: przypadek Mozarta 96 1787 skomponował dwa kwartety smyczkowe; w 1788 powstały jego ostatnie trzy symfonie (wśród nich, w okresie nędzy, bólu i pesymizmu, tryumfalna symfonia Jowiszowa); w 1789 -dwa kwartety; premiera opery Don Giovanni odbyła siąwroku 1787; CosiFan Tutte-w 1790; Czarodziejskiego fletu i La Clemenzadi Tito -w 1791, ostatnim roku życia; w tym okresie powstały też dziesiątki innych utworów. Tuż przed ostatecznąchorobąMozart pracował gorączkowo nad kantatą wolnomularskąi Requiem. Twórca ten, by komponować, najwyraźniej nie potrzebował pozytywnych doświadczeń życiowych. Można by wręcz twierdzić, że dla Mozarta muzyka pełniła rolą kompensacyjną, wówczas jednak należałoby się spodziewać spadku produktywności w czasach powodzenia. Prawda wszakże jest taka, iż w całym życiu kompozytora trudno znaleźć okres bezczynności. W przypadku Mozarta, jak w przypadku większości ludzi niepospolitych, każde doświadczenie zawsze służy twórczości. Poza okresami całkowitej niemocy twórczy nurt płynie z nie zmienioną siłą przez wszelkie emocjonalne wzloty i upadki. Mimo zmiennych kolei losu Mozart nigdy nie stracił wiary w siebie ani w swój talent. Komponuję nadal -oświadczył kiedyś -ponieważ komponowanie męczy mnie mniej niż odpoczywanie. Choć nie wiadomo, czy Mozart rzeczywiście nie przerwał komponowania, kiedy w sąsiednim pokoju jego żona rodziła, z pewnościąpotrafił komponować w najrozmaitszych sytuacjach i w najróżniejszych nastrojach. Można by rzec, iż twórcza moc komponowania żyła własnym życiem i że niesłychanie trudno było wytrącić ją z jej własnego rytmu i działania. Biograf W. J. Turner pisze: Musimy wytężyć wyobraźnię i zrozumieć, że umysł Mozarta Mozart nigdy nie odpoczywał. W jego głowie, przypuszczalnie na-wet we śnie, ciągle grała muzyka. Nie lubił uczyć, lekcje bowiem, w odróżnieniu na przykład od tańca, gry w bilard czy rzucania lotkami stanowiły zakłócenie w jego naturalnym myśleniu muzycznym. Świat innych ludzi Mozart z pewnością nie był pustelnikiem. W odróżnieniu od Beethovena, który z ledwością znosił innych ludzi, Mozart wydaje się raczej towarzyski. Przez całe życie miał przyjaciół -pod koniec, niestety, dość niefortunnych. W listach nie powstrzymywał się od ostrych ocen, jednakże (być może wzorem swego układnego ojca) z większością znajomych potrafił utrzymać poprawne stosunki. Jako jeden z największych kompozytorów oper umiał pisać muzykę dla rozmaitszych bohaterów, wyrażać imponującą gamę treści i nastrojów. W Weselu Figara ujął w muzyczne ramy związki między postaciami należącymi do różnych klas społecznych; pompatyczną, rozdartą wewnętrznie osobowość -w Don Giovannim', oraz zmienne relacje uczuciowe w Cosi Fan Tutte i La Clemenza di Tito. Czy możemy zatem stwierdzić, iż równie dobrze sobie radził w świecie osób, jak w symbolicznej domenie muzyki? Czy moglibyśmy go uznać za Introspektora, a nawet za Wychowawcę? Sądzę, że nie. Mozart dokonywał niesłychanie wnikliwych introspekcji w dziedzinie kompozycji muzycznej 97 Mistrz: i technicznych aspektów wykonania, nie miał jednak ten-dencji do zastanawiania się nad sobą i okazał się uderzająco nieskuteczny, gdy chodziło o naginanie innych do swojej woli. W istocie - co zauważył jego ojciec - raz po raz niewłaściwie oceniał swój wpływ na innych i niespodziewanie przechodził od przypochlebiania się do gwałtownej konfrontacji. Być może w rzeczywistości był oderwany od ludzi i pochłonięty całkowicie własnym światem układów dźwięków i najrozmaitszych struktur muzycznych, które z nich tworzył. Podobnie jak w przypadku innych twórców, stosunek Mozarta do własnego dzieła stał się z czasem najważniejszy i określał wszystkie inne obszary życia. Mozart wyróżniał się nie tym, że świetnie rozumiał ludzi (a przynajmniej samego siebie), lecz raczej tym, że we współpracy z autorem libretta umiał rozwiązać zadanie artystyczne polegające na uchwyceniu i wyrażeniu cech charakteru człowieka. Znał doskonale swój fach i rozumiał -dzięki lekturze lub doświadczeniom osobistym -podstawowe cechy charakteru i motywy, jakimi mogą się kierować przedstawiani w operach ludzie. Tworzył więc język muzyczny doskonale dopasowany do postaci i do ich dramatycznych losów. Moglibyśmy zatem powiedzieć, iż jako nadzwyczajnie utalentowany twórca Mozart potrafił dokonywać introspekcji albo wywierać wpływ w symbolicznej domenie muzyki, jednakże talentów tych nie umiał użyć w codziennych stosunkach z ludźmi. Mozart jako mistrz 98 Twórcy dzielą się na dwa zasadnicze typy: tych, którzy nieustannie odrzucaj ą dokonania własne i cudze i którzy niemal kompulsywnie ruszają w coraz to nowych kierunkach; oraz tych, co wcześnie odkrywają glebę, którą chcą uprawiać, by potem czynić to coraz zręczniej i z coraz większą wprawą. Mozart niewątpliwie należy do drugiej grupy: niecierpliwy wobec innych, sam sobie stawiał ciągle nowe wyzwania, nie był skłonny do tworzenia nowych gatunków i wolał doskonalić te, które uprawiano w jego czasach. Tendencja ta charakteryzuje po części epokę mozartows-ką. W wieku siedemnastym i osiemnastym kompozytorzy byli rzemieślnikami; w dobrze opanowanej dziedzinie tworzyli dzieła na zamówienie swoich patronów. Z pewnością tak właśnie myśleli o sobie najwięksi poprzednicy Mozarta, Bach i Haydn, i tego pragnął dla swojego syna Leopold Mozart. Z tą tendencją harmonizował też temperament młodego twórcy, który, choć sympatyzował z wzbierającymi w Europie nurtami politycznymi, nigdy nie stał się rewolucjonistą. Rewolucja francuska, która była inspiracją dla Beethovena, Mozarta na pewno by przeraziła. A przecież - paradoksalnie - to Mozart przygotował grunt pod rewolucję w muzyce. Uczynił to, co w swoich dziedzinach zrobili Szekspir, Goethe czy Keats: oni również wyczerpali do cna możliwości istniejących kierunków w swojej dziedzinie twórczości i gdyby ich następcy chcieli podążać ich śladem, nie mieliby dokąd pójść. Mozart, będąc Mozartem, położył fundamenty pod dzieło Beethovena i ro- 99 Mistrz: mantyków, tak jak stulecie później Brahms i Wagner inspi-Mozarto rowa^ niuzycznąrewolucją Strawińskiego i Schoenberga. Nawet w gronie Mistrzów Mozart jest jednak kimś wybitnym. Po pierwsze, podziw budzi równomierne tempo jego twórczości i jej niezmiennie wysoka jakość. Wydaje się niemal, jakby mózg Mozarta, uniezależniony od zdarzeń w życiu osobistym kompozytora i w społeczeństwie, został zaprogramowany na skomponowanie pewnej liczby melodii i kompozycji w jednostce czasu. A wiadomo, że Mozart potrafił to robić praktycznie bez poprawek - niemal całe dzieła powstawały od razu w jego głowie. Po drugie, osobowość Mozarta była niezwykłąmieszani-ną młodości i głupoty z jednej strony, oraz dojrzałości i mądrości - z drugiej. Wszyscy Mistrzowie (a w istocie wszyscy twórcy) sązarazem dziecinni i dorośli; wielu uważa, iż to połączenie jest niezbywalnym aspektem ich geniuszu. Jednakże bardzo wczesny rozwój muzyczny Mozarta, od najmłodszych lat wytrwale wspierany przez ojca, mógł sprawić, że Wolfgang ominął niejako kilka ważnych kroków rozwojowych; w efekcie bardziej niż inni czuł się uprawniony do dziecięcych zachowań i postaw. Kombinacja cech dziecka i człowieka dojrzałego ma też swoje dobre strony. Muzyka Mozarta odznacza się prostotą i elegancją, która przywodzi na myśl niewinne dzieciństwo. Oto jak komentował tę jej cechę sir Charles Stanford: Kiedy jesteś dzieckiem, Mozart przemawia do ciebie jak dziecko. Nie ma muzyki prostszej, bardziej dziecięcej. Kiedy zaś dorośniesz, stwierdzasz ze zdziwieniem, że ta sama muzyka, którą tak świetnie rozumiałeś jako dziecko, teraz jest całkiem dorosła i dojrzała. 100 Po trzecie, jak już wspominałem, Mozart łączył dogłębne Mozart^ zrozumienie charakterów ludzkich w muzyce z wystudio- 'a ° wanym dystansem do innych ludzi (i zadziwiająco małym ich zrozumieniem) w codziennym życiu. Inteligencję muzyczną wzbogacał wnikliwą intóligencjąosobistą, jednak albo nie mógł, albo nie chciał robić z niej użytku w swoich relacjach z resztą świata. Ten właśnie dystans do spraw konkretnych ludzi mógł przyczynić się do uniwersalności jego muzyki. Dzieło Mozarta, bardziej niż spuścizna po innych tytanach (i, być może, jedynie na podobieństwo Bacha), wolne jest od śladów jego własnego charakteru. I wreszcie, to Mozart stanowi nasz prototyp cudownego dziecka. Były zapewne cudowne dzieci przed Mozartem i z pewnościąbyły po nim, nikt jednak tak jak on nie ucieleśniał dziecka-dorosłego. Mozartowskim standardem mierzy się inne cudowne dzieci, a miara ta rozciąga się także na inne dziedziny, włącznie z psychologią: filozof Stephen Toul-min nazwał rosyjskiego erudytęLwa Wygotskiego "Mozartem psychologii". Lecz Mozart to nie tylko doskonałe cudowne dziecko; Mozart przypomina nam, iż przynajmniej niektóre cudowne dzieci potrafią dokonać przejścia od dziecięcych wyczynów do twórczości, która potem określa całą dziedzinę. Jeszcze dwieście lat po śmierci kompozytora jego utwory cieszą się niegasnącą popularnością, nie tylko na Zachodzie, lecz wszędzie, gdzie dotarły. Są "k uniwersalne, jak tylko uniwersalna może być sztuka. A przecież są tylko apoteoząkla-sycznego gatunku -nie tworzą nowej dziedziny. Po przykład drugiej niepospolitej formy umysłu sięgniemy do innego Austriaka, urodzonego dokładnie sto lat po Mozarcie: do psychologa Zygmunta Freuda. rozdzioł 5 Sprawca: przypadek Freuda W roku 1896 Zygmunt Freud miał czterdzieści lat. Właśnie przedzierzgnął się z neurologa w psychologa i żył, nikomu nie znany, w Wiedniu. Niegdyś obiecujący badacz, wycofał siq z pracy w laboratorium neuropsychologicznym, by zrozumieć pacjentów, u których występowały dziwne objawy natury psychologicznej, i by takim pacjentom pomagać. Stopniowo zaczął rozwijać teorie, które jego kolegom wydawały się dość dziwaczne. Chcąc nie chcąc, spalił w ten sposób mosty między sobą a resztą społeczności naukowej i lekarskiej. Istotnie, w owym czasie jedyną chyba osobą traktującą poważnie pomysły Freuda był równie ekscentryczny lekarz, Wilhelm Fliess. Przez dziesięć lat Freud korespondował z Fliessem, zagorzałym numerologiem, który wierzył, iż najważniejszym źródłem problemów zdrowotnych jest... nos. W wyniku swych studiów nad pacjentami (przede wszystkim kobietami, u których rozpoznawał histerię) oraz introspekcyjnego badania własnego umysłu (włącznie ze snami) Freud sformułował wiele zaskakujących wniosków. 103 Sprawca: Doszedł do przekonania, że istnieje niewidzialny poziom przypadek yjjjygjy _ nieświadomość - i że nieświadomość ta jest nie-Freuda J zbywalnym składnikiem życia umysłowego. Wierzył, iż "naładowane emocjonalnie" doświadczenia wczesnego dzieciństwa, zwłaszcza jeśli zostaną wyparte, powodują w późniejszym życiu poważną psychopatologię. Uważał, iż u korzeni tego rodzaju zaburzeń tkwią doświadczenia seksualne - zazwyczaj jakiś rodzaj seksualnego molestowania małego dziecka. I sądził, iż jeśli się. poświęci dość uwagi takim codziennym zachowaniom jak żarty, przejęzyczenia, swobodne skojarzenia, a nade wszystko - sny, można dotrzeć do treści nieświadomości. Przekonany o doniosłości i oryginalności swoich odkryć, mówił o rozwiązaniu problemu liczącego sobie ponad tysiąc lat - o "odkryciu źródeł Nilu"; z Fliessem żartował, iż pewnego dnia na jego domu zawiśnie marmurowa tablica z napisem: W ty m domu, 24 lipca 1895 roku, doktorowi Zygmuntowi Freudowi objawił się sekret snów. ż Freud poszukiwał forum, na którym mógłby ogłosić swoje sensacyjne odkrycia. W roku 1895 naszkicował rozprawę - miała nosić tytuł, ,Program psychologii naukowej'' - szybko jednak porzucił pracę nad tym praktycznie nie nadającym się do czytania dokumentem. Rok później prezentował swoje poglądy przed Wiedeńskim Towarzystwem Psychiatrii i Neurologii, jednakże publiczność potraktowała jego wystąpienie sceptycznie, a nawet lekceważąco. W końcu rozpoczął pracę nad książką, która miała otworzyć drogę ku nowej dziedzinie -nadInterpretacją snów, opublikowaną w roku 1899. Dopiero publikacja tej ważnej pracy otwarła Freudowi dostęp do grona uczonych. Chociaż z pierwszego wydania 104 sprzedano jedynie kilkaset egzemplarzy, idee zaczęły się "Źródła szerzyć - najpierw w Austrii, potem również za granicą. Publikacje na temat seksualizmu dziecięcego, działania nieświadomości i klinicznej praktyki psychoanalitycznej pojawiały się coraz obficiej i były coraz chętniej czytane. Ponadto osobista intelektualna charyzma Freuda jako na- ' uczyciela, wykładowcy i propagatora własnych idei sprawiła, iż coraz liczniejsza grupa uczniów i naśladowców z ochotą głosiła jego poglądy. Po dziesięciu latach zapierające dech w piersiach odkrycia austriackiego lekarza znano już szeroko w Stanach Zjednoczonych; zanim dobiegła końca pierwsza wojna światowa, poglądy Freuda upowszechniły się w kręgach medycznych i naukowych, a sam wiedeński myśliciel był otoczony światową sławą. Wczesne lata Freud nie był szczególnie utalentowany w dziedzinach typowych dla cudownych dzieci (na przykład przez całe życie nie lubił muzyki), może natomiast służyć jako prototyp cudownie zdolnego ucznia. Wychowany w rodzinie żydowskiej, ciągle zachęcany do pracy przez dumnych rodziców i nauczycieli, zawsze miał najlepsze stopnie w klasie. Dużo czytał, równie często przekłady, jak oryginały. Doskonale orientował się w sztuce, literaturze, filozofii i naukach przyrodniczych. Z listów do przyjaciół widać, jak uwielbiał analizować rozmaite sytuacje osobiste i tworzyć dramatyczne scenariusze z zawiłości ludzkiego życia. Myślał o profesji lekarza, prawnika, uczonego; gdyby mógł, najchętniej 105 Sprawca: przypadek Freuda 106 zostałby dowódcą wojskowym, jednakże w cesarstwie au-stro-węgierskim kariera oficerska była dla Żydów niedostępna. Wiedział, że ma niezwykłe uzdolnienia intelektualne; z jego wczesnych listów do różnych czasopism wynika, iż kwestią było nie to, czy osiągnie coś znaczącego, lecz w jakiej dziedzinie zawodowej lub naukowej odciśnie swojąpie-częć. Chociaż najbardziej pasjonowały go spekulacje filozoficzne, zdawał sobie sprawę, iż wygodne życie zapewni sobie, jeśli wybierze zawód lekarza. Studiował więc medycyną w Wiedniu, a następnie podjął badania w dziedzinie neurologii. Przez chwilę wydawało się, że zdobędzie sławę, której się spodziewał - i pragnął - dzięki odkryciu leczących właściwości kokainy. Jednak euforia trwała krótko: okazało się, że kokaina bardziej szkodzi, niż pomaga. Na dobitkę to bliski kolega Freuda, Carl Koller, odkrył jednoznacznie pozytywne działanie tej substancji jako środka znieczulającego w chirurgii oka. Wydarzeniem najważniejszym we wczesnej karierze Freuda był paryski staż po studiach, od października 1885 do lutego 1886. Freud pracował w klinice Jean-Martin Charco-ta, wybitnego neuropsychiatry swoich czasów. W szpitalu Salpetriere obserwował najróżniejsze fascynujące przypadki neuroz, włącznie z kilkoma odmianami histerii. Charcot prezentował te przypadki w dramatycznym stylu i błyskotliwie identyfikował wzorce ukryte za objawami. Freud nigdy nie zapomniał uwagi, iż u podłoża zaburzeń typu histerycznego na ogół się odkrywa "jakąś sprawę seksualną". W tym okresie, między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, Freud rozglądał się i terminował kolejno w róż- nych "fachach". Był to -jak się wyraził psychoanalityk Eric waesne Erikson - czas psychospołecznego moratorium -intensywnych eksperymentów z rozmaitymi rolami i stylami życiowymi, a wszystko po to, by sprawdzić, która rola pasuje najlepiej, który styl z największym prawdopodobieństwem doprowadzi do twórczej samoidentyfikacji i do osiągnięcia znaczącej roli w społeczeństwie. Freud rozważał rozmaite profesje i różne role w obrębie medycyny, ale w dłuższej perspektywie żadna nie wydawała mu się odpowiednia. Pełen świeżej energii po kontaktach z Charcotem Freud powrócił do Wiednia i zaczął pracować ze starszym kolegą, Josefem Breuerem. Breuer wcześniej opisał niektóre swoje . wnioski z pracy z pacjentami histerycznymi, a szczegółowo omówił przypadek Anny O. Obydwaj, wspólnie, rozwinęli teorię etiologii histerii, wywodząc to zaburzenie z silnych przeżyć emocjonalnych w okresie wczesnego dzieciństwa, na przykład z próby uwiedzenia. Zamiast świadomie przyznać, że takie nieprzyjemne zdarzenia naprawdę miały miejsce, pacjenci w rodzaju Anny O. tłumili je kosztem wystąpienia objawów fizycznych -halucynacji, zaburzeń widzenia czy nawet paraliżu. Najlepszą drogą do zlikwidowania bądź osłabienia objawów było bezpośrednie stawienie czoła ich przyczynie, a do tego dochodziło zazwyczaj podczas -jak jąnazwała Anna O. - mówionej kuracji. Breuer i Freud wyjaśniali: [Za sprawą kuracji] idea, która wcześniej nie została odreagowana [przepracowana], traci swoją moc, zduszone uczucie bowiem wydostaje się na zewnątrz w procesie mówienia i w ten sposób trafia do normalnej świadomości; następnie zostaj e poddane korekcji asocjacyjnej (pod 107 Sprawca: działaniem lekkiej hipnozy) lub usunięte w efekcie sugestii TS "-"• W roku 1895 Breuer i Freud wydali wspólnie ważną monografią zatytułowaną Studia nad histerią, ale w tym czasie ich przyjaźń znacznie już się rozluźniła. Chociaż Breuer popierał dynamiczne ujęcie histerii, czuł się coraz niezręczniej podczas dyskusji nad procesami nieświadomymi, przeniesieniem silnych uczuć między pacjentem a lekarzem i skutkami motywów i wzorów seksualnych. Pod pewnymi względami jednak nadal podziwiał przyjaciela; do Fliessa pisał, że możliwości intelektualne Freuda są niebywale. Ja sam patrzę na niego jak kwoka na jastrzębia; czuł jednak, że nie potrafi już towarzyszyć swemu wybitnemu koledze w tych wzlotach wyobraźni. I oto, porzucony przez najbliższego współpracownika i wzgardzony przez większość wiedeńskiego establishmentu medycznego młody lekarz zostaj e właściwie sam w okresie, gdy odsłania najskrytsze tajemnice ludzkiego umysłu. Sprawca Wzorcowy 108 W życiu Sprawców -jednostek szaleńczo twórczych, które stworzyły nową dziedzinę lub radykalnie zmieniły dziedzinę już istniejącą-odnajdujemy uderzające prawidłowości. Na podstawie tych powtarzaj ących się wątków stworzyłem prototyp Sprawcy Wzorcowego (dalej: S. W.), którego historię chcę tu opowiedzieć. Nie będę odnosił jej bezpośrednio do wszystkich aspektów życia Freuda, zaznaczę jednak te wątki, które znalazły odzwierciedlenie w jego biografii. S. W. nie urodził się w centrum życia intelektualnego, Sprawca dostatecznie jednak blisko, by zetknąć się z najważniejszy- zortowY mi ideami i prądami. W młodości prawdopodobnie uchodził za kogoś ogólnie bardzo utalentowanego -w odróżnieniu od Mistrza typu mozartowskiego, który został predestynowany do uprawiania jednej domeny czy dyscypliny. Jego latom młodzieńczym nadaje ton burżuazyjna etyka regularnej, zdyscyplinowanej pracy. Rodzice (bądź opiekunowie), nie kładąc zbytniego nacisku na przedmiot, którym ostatecznie zajmie się ich latorośl, dbają o to, by S. W. pracował pilnie i czynił postępy. Miłość i wsparcie mogą zależeć od osiągnięć. Bliższe związki uczuciowe wiążą młodego S. W. z tymi członkami rodziny i przyjaciółmi, którzy podzielaj ą j ego zainteresowania. Freud pasuje do tego obrazu. Urodził się we Fryburgu na Morawach, w pięciotysięcznym mieście położonym 240 kilometrów od Wiednia. Kiedy jeszcze był dzieckiem, rodzina przeprowadziła się do Wiednia, nigdy jednak nie należała do intelektualnych, społecznych czy gospodarczych elit metropolii. Ojcu, kupcowi, nigdy się za dobrze nie wiodło, a jako Żyda odrzucała go większość społeczności. Zarówno matka, jak i niania darzyły Zygmunta wielkim oddaniem i miłością. Był bardzo zdolny, więc rodzina pozostawiła mu swobodę w wyborze zawodu, jednak najwyraźniej oczekiwała, że syn odniesie sukcesy. Starano się zapewnić mu komfortowe warunki pracy: kiedy na przykład poskarżył się, że przeszkadza mu gra siostry na pianinie, rodzina pozbyła się instrumentu. Zanim S. W. ukończy 20 lat, rusza do centrum życia kulturalnego. Na przełomie wieków oznaczało to zazwyczaj Paryż, Londyn, bądź Wiedeń; dziś wybralibyśmy raczej Nowy 109 Sprawca: przypadek Freuda 110 Jork lub Tokio. Tutaj dokonuje wstępnego wyboru dziedziny -nie całkiem przewidywalnego, lecz zawsze jest to wybór z wąskiego wachlarza możliwości. (Było na przykład jasne, że Freud zostanie specjalistąw jakiejś dziedzinie albo uczonym.) Uzupełnia niezbędną wiedzą (nie ulegając zbytnio postaciom sztandarowym). Czasami pracuje bezpośrednio z jakimś wybitnym nauczycielem czy Mistrzem; czasami modelem są dlań podziwiane postacie historyczne. Ważniejsze jest to, że szuka młodych ludzi podzielających jego zainteresowania i do nich się przyłącza. Wspólnie uważają się za rewolucjonistów, którzy przemienia świat, bądź zbuduj ą go od nowa. I tu także możemy rozpoznać Freuda. Podejmując studia medyczne w Wiedniu, przeniósł się do centrum swojej profesji. Był otoczony przyjaciółmi, którzy niezwykle go szanowali; początkowo przyjaciele ci rekrutowali się spośród rozmaitego rodzaju intelektualistów wysokiej klasy, później byli to raczej koledzy-lekarze. Freud ciążył ku ludziom starszym od siebie, którzy mogli go poprowadzić; oprócz stażu u Charcota i współpracy z Breuerem najważniejsze doświadczenia zawodowe zdobywał w instytucie Ernesta Bruckego i pod jego kierunkiem rozpoczynał studia neuro-anatomiczne. Kiedy zainteresował się psychiatrią, nadal poszukiwał kolegów, ponieważ jednak pomysły miał coraz bardziej ekscentryczne, tylko taki naukowy awanturnik jak Fliess był gotów się do niego przyłączyć. Gdy koncepcja psychoanalityczna nabrała już kształtu, udało mu się zjednoczyć z ludźmi podobnie myślącymi (choć nie tak wybitnymi), by wspólnie zapoczątkować rewolucyjny ruch. S. W. musi być gotów spędzić wiele czasu samotnie, na rozważaniu pomysłów i koncepcji, które innym mogą się wydawać bezsensowne. Nie może zostać artystą ten - po- Sprawca wiadała malarka Francoise Gilot - kto nie potrafi spędzać m:CHrf siedmiu godzin dziennie przed pustym płótnem. Czasami brak kontaktu z innymi i uznania z ich strony może być tak stresujący, że S. W. grozi załamanie. Być może dlatego, w okresach najważniejszych przełomów, niemal wszyscy twórcy tęsknią za kimś zaufanym i bliskim. Bliski człowiek dostarcza wsparcia intelektualnego ("rozumiem, co robisz, i uważam, że to ma sens"), emocjonalnego ("kocham cię bez zastrzeżeń"), a najlepiej - obydwu. Picasso z Geor-ges'em Brakiem, Martha Graham z Louisem Horstem czy Strawiński z Sergiuszem Diagilewem - wszyscy potrzebowali alter ego, by wytrwać. W przypadku Freuda najpierw wsparcia psychicznego u-dzielał Breuer; kiedy on nie mógł już unieść tego ciężaru, zastąpił go Fliess. Był gotów słuchać, nie oceniając, najdzikszych spekulacji (w zamian oczekiwał tego samego), był kimś bliskim, zaufanym i udzielał wsparcia. Freudowi silnym wsparciem służyła również duża i troskliwa rodzina. Wielu Sprawców wcześnie traci rodziców, ale ojciec Freuda zmarł, kiedy Zygmunt miał lat czterdzieści, a pełna poświęcenia matka -kiedy przekroczył siedemdziesiątkę. S. W. jest na ogół niezadowolony z poziomu prac prowadzonych aktualnie w dziedzinie jego zainteresowań. Najczęściej stosowane podejścia blokuj ą dostąp do najważniejszych zjawisk i najbardziej obiecujących kierunków badań. Wcześniej bądź później proponuje nowe, jego zdaniem sensowne ujęcie, które ma moc wywierania wpływu na innych i może ostatecznie przekształcić całą dziedziną. S. W. nie może, choćby sią najbardziej starał, kontrolować wszystkich Sprawca: sposobów, w jakie inni wykorzystająjego pracę; może być przypo e rozczarowany lub niezadowolony z nadużyć, nawet jeśli (publicznie albo prywatnie) będzie nagradzany coraz częstszymi oznakami szacunku. Większość Sprawców wszakże popada w uzależnienie od swojej pracy, nie spoczywają więc na laurach. Po mniej więcej dziesięciu latach znów są gotowi wprowadzać dalsze innowacje i powtarzać cykl samotności, przełomu i prób poszukiwania wsparcia. Te późniejsze innowacje mają zazwyczaj charakter ogólniejszy i bardziej syntetyczny i często wykorzystują wnioski z wcześniejszej pracy. Czasami jednak zdarza się gwałtowne przejście do nowej dziedziny - czy to dlatego, że poprzednia już się wyczerpała, czy dlatego, że podjęcie nowego wyzwania może przynieść więcej sławy i pieniędzy. U szczytu kariery S. W. zawiera faustowski układ. Najważniejsza jest praca i wszystko inne trzeba jej poświęcić. Przedsięwzięcie jest ekscytujące i może też pociągać innych, ale niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Koledzy są cenni dopóty, dopóki pomagają Sprawcy w pracy; gdy jednak odegrali już swoją rolę, mogą iść do diabła, a ich miejsce zajmą nowi współpracownicy i współuczestnicy zabawy. Twórcy - lamentował Yeats - rzadko osiągają doskonałość jednocześnie w życiu i w pracy; częściej muszą dokonać znanego już starożytnym Rzymianom wyboru: libri (książki) albo liberi (dzieci). Można, oczywiście, starać się mieć obie te rzeczy, lecz wówczas, na ogół, jedna z nich na tym cierpi. 112 Charakter dorosłego Freuda I znów los Freuda przypomina bardzo wzorzec przeze mnie nakreślony. W pierwszych latach naszego stulecia on sam i ludzie mu bliscy pojęli, iż jego działalność przestała już być zwykłym rozwijaniem istniejącej dziedziny. Konsekwentne studia nad histerią i badanie snów otworzyły przed badaczami ogromny, dziewiczy teren. Był tam obszar teoretyczny: ramy procesów nieświadomych, rozwój wczesnego seksua-lizmu, osobowość i motywacja człowieka; były zjawiska kliniczne: rozmaitość zaburzeń neurotycznych oraz przypadki życia codziennego; a także, w coraz większym stopniu, technologia badania psychiki: interpretacja snów, swobodne skojarzenia - kliniczne metody nowo powstałej psychoanalizy. Na swój sposób równie wspaniały jak Mozart, Freud był głównym twórcą tej rozkwitającej literatury i praktyki. Pracował niestrudzenie: cały dzień przyjmował pacjentów, wieczorami odpoczywał z rodziną i przyjaciółmi, a w nocy wracał do gabinetu, by pisać do wczesnych godzin rannych. Podczas pierwszej wojny światowej zdarzyły się takie dwa miesiące, podczas których sześćdziesięcioletni wówczas Freud napisał sześć artykułów metapsychologicznych! Nie zamierzam nikogo na siłę dopasowywać do sztywnego dekadowego wzorca, chcę jednak zwrócić uwagę, iż pierwotne dane kliniczne i ramy swojej teorii przedstawił Freud w pierwszych latach ruchu psychoanalitycznego; w środkowej, ,,me-tapsychologicznej'', fazie zajmował się integracją swojej teorii; w ostatnim zaś okresie działalności zawodowej zajął się szerszymi tematami społecznymi i politycznymi. Sprawco: Bardziej niż inni uczeni Freud usiłował kontrolować spo-przypa e SQ^ wykorzystania swojej koncepcji. Freud Wychowawca lubił zawsze wojskowe metafory i teraz widział siebie na czele szwadronu psychoanalityków - a niemal wszystkich wybrał osobiście. Tworzył organizacje, które odbywały regularne zebrania, omawiały poglądy, wydawały czasopisma i manifesty. Mianował poruczników, a najważniejszym spośród nich był szwajcarski psychiatra Carl Jung. Zapraszał ludzi do swojego kręgu, nadawał im honory (włącznie ze specjalnym złotym pierścieniem dla członków elity), a potem nagle skazywał na banicję, gdy ich intelektualna lub osobista lojalność stawała pod znakiem zapytania. Życie w orbicie wielkiego Sprawcy może być ekscytujące, ale bywa szkodliwe dla zdrowia. Podobnie jak inni Sprawcy Freud przyciągał osoby utalentowane, ponieważ jednak lojalny był bardziej wobec własnej pracy niż wobec ludzi, nie wahał się opuścić tych, którzy nie mogli już nic wnieść do jego życiowej misji. Niemal wszyscy pierwotni współpracownicy w końcu z nim zerwali albo zostali odrzuceni; na ostatek najwierniejszym porucznikiem okazała się własna córka, Anna -pierwszy psychoanalityk dziecięcy. 114 Freud jako twórczy Sprawca Mistrz z gatunku Mozarta otrzymuje swoją dziedzinę praktycznie w dniu narodzin: jako cudowne dziecko ma jedynie za zadanie zostać wyśmienitym praktykiem. Wyzwaniem dla specjalisty, który wyrasta z cudownego dziecka, jest przewyższenie innych specjalistów i osiągnięcie wyjątko- wego poziomu mistrzostwa. Ktoś taki rzadko wykracza poza Freud swoją dziedzinę, nie zna bowiem żadnej innej. j°,° Ktoś, kto nie jest cudownym dzieckiem w żadnej z uzna- Sprawca nych dziedzin, staje przed odmiennym zbiorem możliwości i przeszkód. Może czekać, aż natrafi na coś, co wzbudzi jego zainteresowanie; tak było w przypadku tancerki Marthy Graham, której nawet do głowy nie przychodziło zostać tancerką, dopóki jako nastolatka nie zaczęła chodzić na przedstawienia baletu. Może wybrać dziedzinę już istniejącą i rywalizować z tymi, którzy wcześniej ją opanowali; tak postąpił Igor Strawiński, który poważnie zajął się kompozycją dopiero ukończywszy studia prawnicze. Podczas gdy Mistrz akceptuje swoją dziedzinę, Sprawcy na ogół nie satysfakcjonuje współpraca z innymi, nawet awangardowymi twórcami. Z przyczyn tak rozmaitych, jak różni są ludzie, woli raz po raz zmieniać kierunek, by stawiać czoło zagadnieniom i wyzwaniom, których inni nie dostrzegają czy wręcz dostrzegać nie chcą. Posłużmy się pewnym schematem. Wyobraźmy sobie, że ktoś szalenie utalentowany chce zrobić coś wyjątkowego. Może swoją energię skierować tam, gdzie działają już inni i ich pokonać; zaletą tej strategii jest dobrze określony cel, wadą - ryzyko przegranej we współzawodnictwie. Lub też może zacząć uprawiać tereny dziewicze i dążyć do stworzenia nowej dziedziny; w takim przypadku współzawodnictwo praktycznie nie istnieje, jednakże inni mogą nie docenić wagi tego, co się robi, mogą-chwilowo bądź już na zawsze - zignorować odkrycia i całą działalność. Dziedziny dobrze zorganizowane (jak matematyka) przyciągają zazwyczaj centrystów; gorzej określone domeny (jak współczesne ma- Sprawca: przypadek Freuda 116 larstwo lub psychologia ewolucyjna) są atrakcyjne raczej dla tych, którzy wolą peryferie. Uzdolnienia i ograniczenia Freuda pomagają nam zrozumieć jego decyzje. Zgodnie z jego własnym świadectwem nie osiągał sukcesów w myśleniu logiczno-matemarycznym ani w operowaniu relacjami przestrzennymi. Zupełnie nie potrafię - narzekał - wyobrażać sobie relacji przestrzennych, co uniemożliwia mi studiowanie geometrii i wszystkich przedmiotów z nią związanych. A to są właśnie obszary ważne dla każdego naukowca zajmującego się naukami ścisłymi i przyrodniczymi. Z drugiej strony Freud miał niezwykłe zdolności do języków. Ponadto interesował się ogromnie życiem innych i funkcjonowaniem własnego umysłu, był więc obdarzony wyjątkową inteligencją psychologiczną. Oprócz tego, wczesne opanowanie neuroanatomii i późniejsze zajęcie się symptomatologią rozmaitych grup pacjentów sugerują szczególny rozwój inteligencji przyrodniczej: zdolności rozpoznawania wzorców w świecie ożywionym. Z punktu widzenia Freuda, który nadal uważał, że zajmuje się naukami przyrodniczymi, sens miało wykorzystanie własnych mocnych stron i ukształtowanie nowej, odrębnej dziedziny: takiej, w której mógł spożytkować swoją inteligencję lingwistyczną, psychologiczną i przyrodniczą, nie musiał zaś korzystać zbyt często z inteligencji logiczno-matematycznej i przestrzennej. Jak zatem funkcjonował umysł Freuda jako Sprawcy? Moim zdaniem, Freuda popychały do działania trzy motywy: przyjemność, jaką czerpał z klasyfikowania, żądza rozwiązywania problemów i pasja budowania systemów. Jak każdy dobry przyrodnik uwielbiał gromadzić jak naj wie- l cej danych, by następnie próbować je systematycznie zorga- Freud nizować. Początkowo, śladem Charcota, wciąż od nowa ^,0 przeprowadzał klasyfikację neuroz; później podobny sche- Sprawca mat organizujący zastosował do wszelkich rodzajów osobowości człowieka. Po drugie, Freud uwielbiał wskazywać i rozwiązywać zagadki. Czy to w życiu osobistym, czy w pracy, nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż znalezienie i rozważanie jakiegoś rodzaju paradoksu. W młodości stosował talmu-dyczne rozumowanie do zagadnień takich jak racjonalność samobójstwa czy miejsce kobiet we współczesnym świecie; jako pierwszy psychoanalityk zastanawiał się nad tym, czy akt molestowania seksualnego musiał nastąpić naprawdę, czy jedynie w wyobraźni i czy kobiety doświadczają niepokojów psychoseksualnych odpowiadających sytuacji kompleksu Edypa u małych chłopców. Kiedy Freud sklasyfikował już zjawiska i rozwiązał zagadkę, chciał przeprowadzić syntezę rezultatów swojej pracy: w tym momencie stawał się budowniczym systemu -tym, kto tworzy nową teorię i nowy sposób leczenia. Dziedzictwo Freuda to przede wszystkim stworzony przezeń skomplikowany system wyjaśnień. Freudowi, bardziej niż wielu innym badaczom, zależało na zakomunikowaniu własnych odkryć szerszej publiczności. Potrafił - zarówno ustnie, jak i na piśmie - błyskotliwie przekazywać swoje poglądy; psychoanaliza zawdzięcza sukces tyleż potędze (bądź wartości) zawartych w niej idei, ile geniuszowi komunikacyjnemu jej twórcy. Początkowo swoim poglądom Freud próbował nadać formę wysoce techniczną i naukową, tworząc na przykład specjalny "nowy system Sprawca: symboli" w zawiłej prozie i trudnych do rozszyfrowania diagramach Projektu czy Interpretacji snów. W końcu jednak zauważył, iż jego poglądy można równie dobrze i znacznie bardziej przekonująco przekazać w języku codziennym, nietechnicznym. Jego wykłady, zarówno te wygłaszane (i często improwizowane), jak i pisane są wzorem jasności i klarowności. 118 Dziedzina i środowisko Cudowne dziecko i Mistrz mają wyraźnie zakreślony obszar działania i publiczność. Mozart pisał utwory określonych gatunków dla europejskiej szlachty; od jej reakcji zależał, przynajmniej w krótkim okresie, sukces kompozytora i trwałość jego muzyki. Jeśli istniejące środowisko nie było zbyt przyjazne, Mozartowi pozostawała nadzieja, iż w przyszłości zmieniony układ lepiej doceni jego osiągnięcia. W przypadku Sprawcy, takiego jak Freud, sytuacja była całkiem odmienna. W czasie kiedy prezentował swoje najoryginalniejsze poglądy, znajdował się już na marginesie dziedziny, którą początkowo zamieszkiwał. Było dlań oczywiste, iż jeśli nie chce na zawsze pozostać w cieniu, musi stworzyć własną dziedzinę (lub dziedziny) i własne środowisko (albo środowiska). Chociaż wszystko to nie było prawdopodobnie aż tak proste, po roku 1900 Freud miał już przed sobą jasną misję. Musiał znaleźć ludzi przychylnych jego pracy; wspierać ich w ich własnych badaniach; umożliwić im stosowanie wynalezionych przez siebie metod klinicznych; tworzyć instytu- cje oraz wydawać teksty, które spopularyzują jego pracę dziedzina i będą jej legitymacją. W tym przypadku atrakcyjność idei lsro OW1S ° i siła osobowości Freuda łącznie sprawiły, iż trzeba było ledwie ćwierci wieku, by w większości zachodniego świata psychoanaliza miała już własną dziedzinę i własne środowisko. Takie ujęcie kładzie, być może, nadmierny nacisk na rolę jednostki. Sprawca nie może odnieść sukcesu, jeśli nie istnieje dziedzina czekająca na zmiany; w omawianym przypadku w psychiatrii i psychologii były luki, które Freud pomógł wypełnić. (Na dowód przypomnijmy, iż w tym samym czasie podobne poglądy formułował francuski psycholog Pierre Janet.) Freud nie mógł też zmusić nikogo do popierania swoich teorii, musieli więc się znaleźć ludzie gotowi podążyć za przywódcą, zarówno intelektualnym, jak i osobistym. Początkowo, istotnie, uczestnicy środowych wieczornych spotkań rekrutowali się głównie spośród najrozmaitszych ekscentryków i naukowców drugiej kategorii; Freuda zasługą jest to, iż ostatecznie przyciągnął znacznie bardziej imponującą grupę zwolenników, zarówno z dziedzin pokrewnych, jak i z bardziej odległych, od politologów po krytyków literackich. Zgodnie z mojądefmicją Sprawca jest to ktoś, kto tworzy nową dziedzinę albo radykalnie zmienia dziedzinę już istniejącą. Freud z pewnością spełnia obydwa kryteria. A przecież zdarzaj ą się osoby próbujące kwestionować doniosłość jego dzieła. Wskazują, iż wielu jego twierdzeń nie da się dowieść (ponieważ są niefalsyfikowalne, a zatem również nie- weryfikowalne), i twierdzą, że te elementy freudowskiego 119 Sprawca: przedsięwzięcia, które poddano testom empirycznym, nie przyjP° , znalazły silnego potwierdzenia. Zgoda: Freud nie jest naukowcem w tym sensie, iż nie sposób za pomocą metody naukowej oddzielić w jego poglądach fakty od fantazji. Jeśli jednak będziemy go oceniać wedle tego podręcznikowego pojęcia nauki, umknie nam istota j ego osiągnięć. Freud, przyrodnik najczystszej wody, zwrócił uwagę na dotykające człowieka zjawiska i procesy, które inni uczeni, artyści i obserwatorzy życia ludzkiego co najmniej mgliście przeczuwali. Przedstawił pierwszy (i nie tylko pierwszy) zarys sposobu myślenia o tych zjawiskach; skonstruował wiele obiecujących narzędzi pojęciowych i technik klinicznych, dzięki którym można było zdobywać nową wiedzę. Chociaż rozwiązał pewne problemy i lubił proces ich rozwiązywania, odegrał znacznie większą rolę jako wyszukiwacz problemów - ktoś, kto stawia nowe pytania - i jako budowniczy systemu -ten, kto konstruuje całkowicie nową ramę, w tym przypadku dla myślenia o zachowaniu, motywacji i osobowości człowieka. Nawet taka książka j ak ta oddaj e hołd odkryciom Freuda. Kiedy omawiam wczesne dzieciństwo, za punkt wyjścia biorę poglądy twórcy psychoanalizy. Przywiązywanie dużej wagi do zdarzeń z początków biografii to konsekwencja freudowskiego sposobu myślenia. Czymś naturalnym stało się interpretowanie zawiłej osobowości Mozarta w kategoriach jego relacji z ojcem i postrzeganie psychiki Yirginii Woolf - oraz jej ambiwalencji seksualnej -jako odzwierciedlenia jej związku z rodzicami i rodzeństwem. Pochodzący od Freuda żywy opis powabów i niebezpieczeństw życia 120 twórczego również stanowi tło wielu - wśród nich i mojej - dziedzina współczesnych analiz tych zjawisk. Odmawianie Freudowi zasług jako naukowcowi jest takim samym błędem jak twierdzenie, iż "udowodniono" słuszność jego poglądów. Wiele świadectw empirycznych potwierdza doniosłość zjawisk, na które Freud zwrócił uwagę, na przykład znaczenie, czasami zasadnicze, wczesnych doświadczeń, od rywalizacji z rodzeństwem, po rozmaite formy identyfikacji z wzorcami; wpływ procesów nieświadomych (podświadomych) na zachowanie; i, ostatnio, twierdzenie, że wyparcie jest realnym zjawiskiem psychologicznym i neurologicznym. Chociaż szczegółów technik klinicznych nie traktuje się już dziś jak ewangelii, uznanie, iż problemy psychologiczne istnieją naprawdę i że zasługują na leczenie, a nie na zawstydzanie lub zaprzeczanie, zawdzięczamy odwadze i wnikliwości Freuda. Głupotą byłoby lekceważenie Marksa dlatego, że jego marzenie o komunizmie nie wytrzymało próby czasu; jego analizy ekonomiczne okazały się znacznie trwalsze. Podobnie głupio postąpilibyśmy, odrzucając Freuda tylko dlatego, że dziś znamy nowe metody leczenia; jego poglądy na psychikę ciągle nadająkierunek naszemu działaniu. i środowisko Trzy nauki: wprowadzenie Biografia Freuda (bardziej niż Mozarta, którego geniusz jest czymś jedynym w swoim rodzaju) może nam posłużyć jako wprowadzenie do trzech nauk, które zwykli ludzie mogą wy-C1ągnąć z doświadczeń życiowych osób niepospolitych. 121 Sprawca: Zacznijmy od tego, że Freud od dzieciństwa zawsze poświę- przypadek Freuda 122 cał wiele czasu refleksj i nad własnym doświadczeniem i nad możliwościami życiowymi. Później, jako twórca technik psychoanalitycznych, wyniósł na wyżyny praktyką intro-spekcyjnego badania - z pomocą życzliwego słuchacza -własnych doświadczeń i snów. Po drugie, Freud znakomicie sobie zdawał sprawą z własnych mocnych i słabych stron. Choć żałował swych słabości, nie zatrzymywał sią nad nimi zbyt długo. Zamiast tego kierował energię tam, gdzie miał wyraźną przewagą nad innymi: ku badaniu zaburzeń umysłowych; ku klinicznym studiom nad psychopatologią; ku wytyczaniu przekonujących dróg i ku inicjowaniu ruchu intelektualnego. Wszyscy przywiązujemy wagą do doświadczeń -traktujemy je jak modele, jak ostrzegawcze opowieści, precedensy, których za wszelką cenę należy unikać albo jak niepowodzenia, na których możemy sią uczyć i budować. Freud jest książkowym wręcz przykładem osoby, której niepowodzenia nie obezwładniały. Wczesne lata jego pracy zawodowej pełne są porażek, które zniechęciłyby kogoś mniej pewnego siebie. Nie udało mu się dokonać znaczących odkryć naukowych, lecz choć z pewnością nie był przesadnym optymistą, nigdy nie przestał wierzyć, że kiedyś zrobi w życiu coś naprawdę ważnego. Odrzucenie traktował nie jako sygnał do poddania się, lecz raczej jako impuls do działania tym energiczniejszego - do splecenia wielorakich wątków nowego rozumienia świata w potężną i zintegrowaną koncepcją umysłu człowieka. W okresie największych swoich odkryć pisał w listach do Fliessa: Jeśli nam obu uda się jeszcze przez kilka lat spokojnie popracować, z pewnością dzieło, które po nas pozostanie, potwierdzi nasze doświadczenie... Nikt nie trzy podejrzewa nawet, że treść snów nie jest nonsensem, lecz nau '' < . spełnieniem marzeń... W swoich badaniach nad neurozami jestem tutaj dość osamotniony. Patrzą na mnie jąkną maniaka, podczas gdy ja czuję wyraźnie, że dotknąłem jednego z największych sekretów natury. Twórcy potrafią wspaniale wykorzystywać doświadczenie. Strawiński umiał zignorować całkowite odrzucenie, jakie spotkało jego kantatę Gwiazdolicy, oraz wściekłe reakcje na rewolucyjne pod względem muzycznym Święto wiosny; Picasso był tak zaskoczony pierwszymi reakcjami na swoje obrazoburcze Panny z Awinion, że przez całe lata nie pokazywał ich publiczności, ale nie powstrzymało go to od przejścia do kubizmu. Podobnie Freud potrafił przyjąć odrzucenie - z przykrością być może, nie bez bólu - i potraktować je jako drogowskaz wskazujący kierunek do przyszłego sukcesu. Umiał też, gdy trzeba było, przyjąć postawę przeciwną, bardziej sceptyczną. Istnieje zabawna historyjka o tym, jak Carl Jung wybrał się do Ameryki i podróżował po Wschodnim Wybrzeżu, piejąc peany na temat psychoanalizy. Ogromnie zadowolony zatelegrafował do swojego Mistrza: "psychoanaliza odniosła wspaniały sukces w Ameryce". Freud oddepeszował natychmiast: "Co pominąłeś?'' Co sprawia, że garść ludzi dokonuje czynów znaczących, podczas gdy inni, równie uzdolnieni i pracowici, nie robią nic wielkiego? W rozwiązaniu tej zagadki pomóc nam może pojęcie owocnej asynchronii. Badając cudowne dzieci uczeni dostrzegli pewną koincydencją - szczęśliwy zbieg wielu okoliczności, którego zwieńczeniem jest dziecko wybitne w jednej przynajmniej 123 Sprawca: dziedzinie. Kiedy ja się zajmowałem Sprawcami, uderzyło mn*e znaczen'e czynnika kontrastowo odmiennego. Pojęcie owocnej asynchronii ma ujmować sposoby, w jakie jednostki twórcze obracająna swojąkorzyść odmienność od innych w swoich czasach i w swojej dziedzinie. Freud pod wieloma względami był outsiderem: Żyd w społeczeństwie złożonym głównie z nie-Żydów i w znacznej mierze antysemickim; najmłodszy syn ojca dwukrotnie starszego od matki; znakomity uczony, którego największe zdolności i najwybitniejsze talenty nie miały istotnego związku z wybranym zawodem. A kiedy zaczął wysuwać własne poglądy na temat umysłu, jeszcze bardziej zszedł na margines, tracąc nawet wsparcie swojego najbliższego współpracownika, Josefa Breuera. Freud zatem na wiele sposobów był "asynchroniczny" względem otoczenia. Istniało spore prawdopodobieństwo, iż to lokowanie się na marginesie doprowadzi w końcu do całkowitego - na jakiś czas lub na stałe - zerwania z resztą społeczeństwa. (Nie jest wykluczone, iż w połowie lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia twórca psychoanalizy rzeczywiście przechodził załamanie). Freud wszakże nie pozwolił, by asynchronia go pokonała -przeciwnie, umiałją wykorzystać. Nauczył się wiele badając judaizm i zastanawiając się nad własną przynależnością do "oblężonego plemienia": rozważał relacje we własnej rodzinie i dostrzegł w nich ziarna bardziej uniwersalnych stosunków między ludźmi; porzucił te regiony nauki, w których nie mógł się wybić, na rzecz stworzenia dziedziny, w której jego mocne -być może unikatowe - strony mogły być dobrze widoczne. A kiedy zaczął odgrywać znaczącą rolę, wykorzystywał no-124 wą sytuację jak tylko mógł, nawet jeśli miało to zranić ludzi trzy niegdyś mu najbliższych. Nie można samemu zadecydować o swojej pozycji na marginesie; wyznaczają ją głównie okoliczności. Można jednak wybrać własną postawę wobec asynchronii. Ci, którzy umiej ą korzystać z doświadczenia, z asynchronii czynią sobie sprzymierzeńca i dążą naprzód tam, gdzie inni mogliby wypaść z toru. Z rozmaitych opisanych tu ról Freud najlepiej pasuje do Sprawcy, skrzywdzilibyśmy go wszakże odmawiając mu innych zdolności twórczych. Jego pisma dowodzą, że był Mistrzem języka niemieckiego; istotnie, w roku 1930 otrzymał nawet Nagrodę Goethego. Psychoanaliza nie wywarłaby takiego wpływu na myślenie o człowieku, gdyby Freud nie był znakomitym Wychowawcą. Wywierał wpływ na innych bezpośrednio - słowem mówionym, i pośrednio -poprzez instytucje, które tworzył, i poprzez swoje dzieła. I wreszcie, Freud wniknął głęboko w psychikę własną i innych ludzi - był jednym z pierwszych Introspektorów swoich czasów. Nie przypadkiem publikacją dzieł Freuda w Anglii zajął się inny wybitny Introspektor, Yirginia Woolf, i to ona zaprosiła Freuda do Anglii, kiedy pod koniec życia uciekał przed nazistami. nauki: wprowadzenie rozdział 6 Introspektor: przypadek Woolf Cztery obszary introspekcji W połowie lat dwudziestych naszego wieku czterdziestopa-roletnia pisarka brytyjska Yirginia Woolf wkroczyła na nowy dla siebie grunt w dziedzinie literatury i dostrzegła nowe obszary w swoim życiu osobistym. Opublikowała arcydzieło, Pani Dalloway - powieść, w której przedstawiła jeden dzień z życia londyńskiej gospodyni domowej - i rozpoczęła dwie powieści eksperymentalne, Do latarni morskiej oraz Fale. W nurcie właściwego jej ostrego krytycyzmu społecznego przygotowywała też Własny pokój - zbiór śmiałych wypowiedzi na temat sytuacji kobiety pisarki. Po raz pierwszy (i zapewne ostatni) zaangażowała się w romans z inną kobietą, pełną temperamentu i jawnie homoseksualną Vitą Sackville-West. Pomimo ciągle nawracających depresji i epizodów manii prowadziła niezwykle aktywne życie towarzyskie, z mężem Leonardem odbywała podróże po całej Anglii i za granicę i niemal codziennie się spotykała z osobistościami z jej własnej grupy Bloomsbury i z londyńskiej inteligencji. ....... 127 Inłrospektor: przypadek Woolf 128 Pisała o sferze publicznej, ale najbardziej zajmowała ją natura doświadczenia - własnych przeżyć Yirginii Stephen Woolf, przeżyć ludzi jej bliskich, przeżyć kobiet (a czasami również mężczyzn) z j ej świata. Ciekawiła j ą treść doświadczeń -jak to jest być Yirginią Woolf albo walczącą pisarką Mary Carmichael; jednak równie mocno ciekawiła ją forma doświadczeń i towarzyszące im uczucie - jak to jest być świadomą, radosną, szaloną. W swoich powieściach coraz usilniej starała się uchwycić rytm i przepływ doświadczenia, zdobywając sobie zasłużone miejsce wśród takich nowato-rów literackich, jak James Joyce czy Marcel Proust. Wśród naszych twórców Yirginia Woolf wyróżnia się jako Introspektor -ktoś, kto spogląda w głąb, starając się zrozumieć siebie samą, jako jednostkę, kobietę, istotę ludzką. Wiele osób, rzecz jasna, poświęca się introspekcji, lecz tylko nieliczni potrafią przekazać innym istotę tego procesu i zdobytej tym sposobem wiedzy. Widzieliśmy, że Zygmunt Freud był również mistrzem introspekcji, kimś kto w istocie wynalazł metodę umożliwiającą innym zaglądanie w siebie. Owoce swojej introspekcji przedstawił jednak w pismach, których ton jest zdecydowanie kliniczny, a introspekcja służyła mu jako metoda naukowego zrozumienia psychologii człowieka. Jeśli nawet Mozart zagłębiał się w siebie, w jego listach i cytowanych wypowiedziach niewiele pozostało śladów po tych aktach introspekcji; poza legendarną niemal walką z ojcem inne aspekty jego życia wewnętrznego musimy odtwarzać na podstawie jego utworów muzycznych. Kiedy rozpoczynałem studia nad Yirginią Woolf, przewidywałem, że klucz do jej introspekcji kryje się w pięciu potężnych tomach dziennika, który prowadziła nieprzerwa- nie między rokiem 1915 a 1941, często robiąc notatki dzień cztery po dniu. Z pewnością dziennik ten okazał się nieocenionym PbszarV .. przewodnikiem po myślach i działaniach Woolf w ciągu ćwierćwiecza. Rozważmy, na przykład, jej własny opis ataku szaleństwa: Nigdy więcej. Zastanawiam się. Biorę spis ludzi szczęśliwych i nieszczęśli\vych. Zbieram się w sobie, żeby pchać, rzucać, rozbijać. Zaczynam maszerować ślepo naprzód. Czuję przeszkody. Mówię: to nieważne. Nic nie jest ważne. Robię się sztywna i prosta & znów śpię & na pół przebudzona & czuję, że fala nadchodzi & patrzę na bielejące światło & zastanawiam się jak, tym razem, śniadanie & światło dnia to zwycięży. Jednakże trzy inne źródła okazują się równie pomocne. Woolf pisała mnóstwo listów i właśnie one należą do naj-intymniejszych dokumentów jej życia. Oto co pisze do przyjaciela, Geralda Brenana, również pisarza, o reakcjach na jej twórczość literacką: Być może właśnie ten brak krytycyzmu czy może raczej to, że na różnych ludzi działam tak różnie, sprawia, iż tak trudno mi napisać dobrą książkę. Zawsze mi się zdaje, że nikt - może poza Morganem Forsterem - nie ogarnia tego, co zrobiłam; moje rzeczy zderzają się w powietrzu; dlatego za każdym razem muszę sama dla siebie tworzyć wszystko od nowa. Zapewne w dzisiejszych czasach wszyscy pisarze jadą na tym samym wózku. To kara, jaką płacimy za zerwanie z tradycją, a samotność czyni pisanie bardziej ekscytującym, choć mniej się nas czyta. Trzeba zejść na samo dno morza i żyć z własnymi słowami. Ale i to nie do końca prawda, ponieważ dyskusje o tym, co się napisało , pochwały i oskarżenia są niesłychanie stymulujące. Woolf była chyba pierwszą kobietą, która, jako angielskojęzyczna eseistka, zyskała sobie spore grono czytelni- 129 Introspektor: ków, przy czym zajmowała się przede wszystkim trudnoś-W If c'ami> Jakie wyrastają przed kobietami pragnącymi wypowiadać się publicznie w mowie lub piśmie z osobistej perspektywy. We Własnym pokoju Woolf opisuje przeszkody, jakie dawniej musiała pokonać każda pisząca kobieta: Jednakże -pomyślałam, patrząc na puste półki-kobiety musiały pokonać trudności nieskończenie większe. Po pierwsze, nie było mowy o własnym pokoju, a tym bardziej o pokoju spokojnym, do którego nie dochodziłyby dźwięki... obojętność świata, tak trudna do zniesienia dla Keatsa, Flauberta i innych genialnych mężczyzn, w jej przypadku była nie obojętnością, lecz wrogością. Mężczyznom świat mówił: pisz, jeśli chcesz, mnie to nic nie obchodzi. Z niej świat się naśmiewał: piszesz? Co komu przyjdzie z twojego pisania? W powieściach natomiast, takich jak Do latarni morskiej, Woolf rozważała naturę i strumień ludzkiego doświadczenia: Jaki jest sens życia? Oto wszystko -proste zupełnie pytanie. Z latami jednak człowiek coraz głośniej je słyszy. Ale moment wielkiego objawienia nie przychodzi. Zamiast niego zdarzają się małe, codzienne olśnienia, krople jasności, które, jak zapałki, niespodziewanie rozbłyskują w ciemności - takjakprzed chwilą. Są to różne drobne sprawy: ona, Charles Tansley i fala rozbijająca się na brzegu; pani Ram-say, starająca się ich zbliżyć; pani Ramsay, mówiąca: , ,Niech życie się tu zatrzyma w ciszy "... Wśród chaosu istniał kształt; wieczyste przemijanie i odchodzenie (spojrzała na płynące chmury i drżące liście) zostało przemienione w trwałość. Nie istnieje jakieś jedno, uprzywilejowane okno, przez które najlepiej byłoby zaglądać do wnętrza introspekcyjne-130 eo umysłu Woolf. Sposób odzwierciedlania świata zależał etery od celu, któremu miał służyć; najgłębsze myśli Woolf ujmo-wała w swoich, jakże różnych pismach. Jedynie łącząc in-trospekcje i wrażenia zawarte w dziennikach, listach, esejach i fikcji literackiej można przeniknąć do istoty -czy może raczej istot - Yirginii Woolf. Niezwykłe zaplecze Yirginia Stephen kształtowała się w bardzo niezwykłej rodzinie, a lata jej dzieciństwa były znaczone licznymi silnymi doświadczeniami, które musiały wywrzeć wpływ na jej dalsze życie. Matka, Julia Jackson, kobieta piękna i szczodra, urodziła siedmioro dzieci i zmarła, kiedy Yirginia miała zaledwie trzynaście lat. Ojciec, Leslie Stephen, był uznanym pisarzem oraz krytykiem, a także wydawcą ambitnego Dictionary of National Biography. Znany i aktywny na gruncie zawodowym, w domu był sztywny i bardzo powściągliwy. Yirginia wyrastała w rodzinie szalenie intelektualnej, obok starszej siostry Yanessy i dwóch braci, Thoby'ego i Adriana. Zgodnie z wiktoriańską zasadą,,ochraniania" kobiet Yirginia i Yanessa nie otrzymały formalnej edukacji, podczas gdy braci wysłano do Cambridge; jednakże rodzice zachęcali swojąmądrą i energiczną córkę do czytania i pisania. W młodości w życiu Woolf ciągle przeplatały się choroby, śmierć i szaleństwo. Zanim skończyła dwadzieścia dwa lata, straciła oboje rodziców i siostrę przyrodnią; jako doj- 131 Introspektor: rzewająca dziewczyna dwukrotnie przeżywała okresy zabu-rżeń psychicznych. Kariera Yirginii Stephen rozpoczęła się naprawdę w pierwszych latach naszego stulecia, kiedy zaczęła pisać przeglądy literackie dla "The Times Literary Supplement", "The Guardian", "The Nation" i dla innych pism. Czytała i pisała szybko i umiała w kilku słowach przeniknąć ducha pisarzy i ich dzieł. Ten okres terminowania, pisania na czas i za pieniądze sprawił, że poczuła się pewniej i dziesięć lat później zaczęła pisać powieści. Utwory z tego okresu -między innymi Podróż w świat (1915) i Noc i dzień (1919) - zostały dobrze przyjęte; Yirginia Woolf zasłużyła na miano Mistrza Prozy. Rozwój literacki Woolf zbiegł się z jej przynależnością do znanej grupy brytyjskich intelektualistów, która niebawem zaczęła być znana jako grupa Bloomsbury. Początkowo należeli do niej tacy przyszli luminarze kultury, jak malarz Duncan Grant, krytycy sztuki Clive Bell i Roger Fry, pisarz E. M. (Edward Morgan) Forster, ekonomista J. M. (John Maynard) Keynes oraz krytycy literaccy Desmond McCarthy i Lytton Strachey. Nie było w grupie osób ważniejszych niż Yirginia Stephen, jej siostra Yanessa (która wyszła za Clive'a Bella), ich brat Thoby (przedwcześnie zmarły na tyfus) i przyszły mąż Yirginii, dziennikarz Leonard Woolf. Początkowo Yirginia, zgodnie z tym, czego oczekiwano od kobiety, słuchała z podziwem elokwentnych, młodych wychowanków Cambridge. Jednak reguły obowiązujące w tej obrazoburczej grupie nakazywały kobietom używać własnych umysłów i bez zahamowań uczestniczyć w dys-132 kusjach salonu. Chociaż nieco onieśmielona, Yirginia do- niezwykle równywała mężczyznom na płaszczyźnie intelektualnej, zapeae a zapewne przewyższała ich umiejętnością wniknięcia w świat innych ludzi. Nie ulega wątpliwości, iż dalszą edukację Yirginia Woolf zawdzięcza dysputom z członkami grupy Bloomsbury. To, czego mężczyźni uczyli się w college'u, co Mozart zyskał podróżując po Europie i studiując dzieła innych kompozytorów, Yirginia i Yanessa Stephen czerpały z ponadtrzy-dziestoletniego, aktywnego udziału w jednym z najbardziej imponujących kręgów artystów i intelektualistów. Być może była nawet najważniejszą osobą w tej grupie, a zapewne również najwybitniejszą. Koncentracja na własnym doświadczeniu Między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia Woolf poświęciła się publicystyce, po trzydziestce zaczęła pisać powieści. Właśnie dlatego, że osiągnięcia te, same w sobie, byty już czymś niezwykłym w przypadku kobiety, która nie otrzymała formalnego wykształcenia, Yirginia mogłaby z łatwością osiąść na laurach. Podobnie jednak jak inni wybitni twórcy tej epoki Woolf chciała sięgnąć po coś więcej. Ambicje ojca, a potem grupy Bloomsbury weszły jej w krew i młoda Woolf postanowiła zostać znaną artystką. To zaś -jak sądziła -mogła osiągnąć dzięki umiejętności pojmowania i przekazywania innym wyjątkowego, osobistego doświadczenia. 133 Introspektor: Nie trzeba było jej mówić, że jest inna. Pochodziła z za-Woolf m°żneJ klasy średniej, jednak żyła w kręgu bliższym arystokracji. Była kobietą w świecie zdominowanym przez silnych i ambitnych mężczyzn. W porównaniu z tymi, którzy zyskali uznanie w świecie sztuki i literatury, była rażąco niewykształcona. Nie bez wahania poślubiła człowieka pochodzącego ze środowiska religijnych Żydów. Oprócz tych różnic Yirginię Woolf dzieliły od innych ludzi dwie ważne cechy. Miała wyraźne odchylenia seksualne -opisywano j ą jako androginiczną, biseksualną, niedojrzałą seksualnie. W młodości była molestowana seksualnie przez obu braci przyrodnich i być może dlatego nie pociągali jej mężczyźni, a akt seksualny budził w niej odrazę. Jak już wspominałem, przynajmniej raz w życiu nawiązała bliski związek z kobietą - pisarką Vitą Sackville-West -j ednakże, jeśli związek ten w ogóle został skonsumowany, musiało do tego dochodzić bardzo rzadko. Sama siebie nigdy nie uważała za lesbijkę, a raczej za artystkę identyfikującą się równie silnie z mężczyznami, jak z kobietami. Yirginia Woolf była też -by użyć jej własnego wyrażenia - szalona. W okresie dojrzewania i jako kobieta dorosła kilkakrotnie przechodziła okresy klinicznej depresji, musiała przebywać w izolacji, pod nadzorem, zmuszona do odpoczynku. Częściej jeszcze oscylowała między nastrojami maniakalnymi a przypływami przygnębienia. Te okresy choroby zbiegały się nierzadko z dramatycznymi wydarzeniami w jej życiu - śmiercią rodziców, ukończeniem kolejnej książki - najprawdopodobniej jednak odzwierciedlały dziedzictwo psychozy maniakalno-depresyjnej w rodzinie pisarki. W końcu, nie mogąc dłużej znieść głosów, które słyszała 134 \v swojej wyobraźni, dotkliwego bólu psychicznego i poczu- koncentracja cia porażki, popełniła samobójstwo, topiąc się w rzece prze-pływającej przez jej posiadłość. Niełatwo było Yirginii Woolf mówić otwarcie o własnych doświadczeniach, seksualnych i psychotycznych. Nic dziwnego; są to wszak doświadczenia szalenie osobiste, na ogół żenujące i często trudno zrozumiałe dla innych. A chociaż grupa Bloomsbury, na tle ówczesnych obyczajów, była szokująco śmiała, jej członkowie bardzo subtelnie podchodzili do trudnych tematów i woleli raczej inteligentny dowcip niż brutalną szczerość. Jednak zajęta swoim życiem wewnętrznym Yirginia była zdecydowana przedstawić własny punkt widzenia innym ludziom. Chciała spożytkować swoje mocne strony: znajomość siebie i umiejętność pisania. Mogła sięgać po rozmaite gatunki literackie i każdy z nich potrafiła wykorzystać. W powieści Orlando, gdzie mężczyzna zmienia się w kobietę, próbowała badać naturę seksualności; temat ten badała również w swoich dziennikach, listach i ;oraz wymowniejszych i ostrzejszych esejach o kobietach, pisarstwie i "własnym pokoju". W kilku powieściach, między innymi w Podróży w świat, Pani Dalloway i w Falach usiłowała dać obraz szaleństwa, a w dziennikach i listach często, choć subtelnie, opisywała własne nastroje i stany. Yirginia Woolf uważała, że mężczyźni są pewni siebie, że budują mocne tezy na ważne tematy i stanowczo tych tez bronią. Ich tezy - powiedziała kiedyś z wdziękiem - są tak porządne i pewne jak tory kolejowe. Tego rodzaju frazeologia wszakże nie odzwierciedlała jej świata ani jej doświadczenia. Woolf widziała człowieka 135 Introspeklor: nie jako jedną, dominującąjażń, lecz jako zbiór rozmaitych przy?J eir aspektów, które, w różnych momentach, wysuwają się na plan pierwszy i wzajem ze sobą walczą. Dążyła do przeciwstawienia sobie świadomości różnych jednostek, w tym także różnych świadomości tej samej jednostki. Woolf unikała pompatycznych tematów politycznych, religijnych i kulturalnych zwłaszcza w utworach literackich. Sens objawiał się jej w tych przelotnych momentach, krótkich błyśnięciach, w nagłych olśnieniach, gdy migotliwy przebłysk doświadczenia ujawniał ważną prawdę - lak pieczęci kruszy się w przepływach rzeczywistości. Do swoich najbardziej śmiałych książek świadomie wybierała tematy powszednie -dzień z życia gospodyni domowej, wycieczka do latarni morskiej, sześć odmiennych spojrzeń na zmarłego przyjaciela -czuła bowiem, że banalne, codzienne zdarzenia mogą zawierać głębokie prawdy. Umysł jest fantasmagorią, miejscem, gdzie gromadzi się obłuda-oświadcza jedna z jej postaci. - W jednej chwili bolejemy nad naszym urodzeniem i stanem i dążymy do ascetycznych uniesień, w następnej -łamiemy się pod wpływem zapachu jakiejś starej ścieżki o ogrodowej i płaczemy, słysząc śpiewające drozdy. I wreszcie - było to zadanie najambitniejsze - Woolf chciała przekazać czytelnikom materię codziennego doświadczenia. Korzystając z kilku dostępnych wzorów, zaangażowała się w eksperymenty z formą zdania, akapitu, z formą literacką. Wypracowała nowe narzędzie stylistyczne: widok, uczucie tworzą tę falę na długo przed tym, zanim stworzą odpowiednie dla niej słowa; pisząc trzeba je odtworzyć, zaprząc do pracy (która nie ma nic wspólnego ze słowami), a potem, kiedy wszystko się łamie i wiruje w umyśle, poja-136 wiają się też potrzebne słowa. Wkraczaj ąc na to nowe teryto- koncentracja rium literackie starała się przekazać ludzkie uczucia: Jestem jja,w|asnym. przekonana, że kiedy zaczyna się nową powieść, trzeba przede wszystkim czuć -nie to, że potrafisz ją napisać, lecz że istnieje ona gdzieś na najdalszym krańcu otchłani, której słowa nie zdołająprzekroczyć; i że można ją przyciągnąćjedynie straszliwym, bolesnym wysiłkiem. Kiedy siadam do artykułu, mam całą siatkę słów, w które mój pomysł oblecze się z pewnością mniej więcej w ciągu godziny. Ale powieść, jak powiadam, żeby była dobra, musi - zanim powstanie - wydawać się czymś nie do napisania, czymś, co można tylko zobaczyć... Zapewniam cię, wszystkie moje powieści były wyśmienite, zanim je napisałam. Woolf wiedziała, że nigdy jej się nie uda wypełnić do końca tego zadania - przeżycia nie są słowami - i kwestionowała możliwość istnienia jakiegoś uprzywilejowanego sposobu ogarnięcia doświadczenia i zawładnięcia nim. Jednak dla innych (i dla niej samej) miarą oceny jej dzieła było właśnie to, jak dalece udało jej się pojąć naturę świadomego doświadczenia. Wśród Introspektorów W minionych wiekach filozofowie, tacy jak Platon, poeci -jak Dante, autorzy pamiętników -jak Samuel Pepys i eseiści -jak Montaigne, najdalej zapuścili się w głąb własnego ducha i doświadczenia człowieka. W dwudziestym wieku z trudem znaleźlibyśmy na naszym kontynencie pisarza albo znaczącego filozofa, który nie starałby się przekazać 137 Introspektor: części własnego doświadczenia. W szerokim sensie Woolf DrzvDQofik Woolf na^eżY d° tego samego obszaru filozofii co Kierkegaard, Nietzsche, Sartre, Frantz Fanon i Simone Weil; do tego samego gatunku literackiego co Marcel Proust, James Joyce i William Faulkner; do grona etologów zaglądających niekiedy do wnętrza człowieka, jak Zygmunt Freud czy Claude Levi-Strauss; i do gromady eseistów i parniętnikarzy, takich jak Anais Nin, Witold Gombrowicz i James Baldwin. Można powiedzieć, że w świecie zachodnim artyści i naukowcy znajdują materiał do swojej pracy za pomocą intro-spekcji. Freud chciał zrozumieć własny umysł jako przykład wszelkich umysłów; Woolf w swoich dziełach dążyła do odtworzenia własnej świadomości i świadomości w ogóle. Całkiem odmienna tradycja introspekcji wiąże się ze społeczeństwami wschodnimi, na przykład z kulturami, na które znaczny wpływ wywarł buddyzm. Podczas medytacji i innych form duchowej praktyki człowiek może niesłychanie udoskonalić technikę introspekcji i pomóc innym w osiągnięciu podobnego stanu umysłu. Jednakże tego rodzaju in-trospekcja nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek pragnieniem stworzenia czegoś nowego; działanie ma własny sens, jest nagrodą samo dla siebie. Zachodni Introspektorzy natomiast, jeśli mają zostać uznani przez środowisko, muszą opanować dziedzinę komunikacji - obowiązujący powszechnie system symboli. Zazwyczaj będzie to słowo pisane, choć bywają również intro-spekcyjni tancerze, jakMartha Graham, i introspekcyjni malarze, jak Francis Bacon i Mark Rothko. Podobnie jak Wychowawca, Introspektor musi być rozumiany. Czasami -tak było w przypadku Woolf-może się przyczynić do powsta-138 nią nowej dziedziny; tym razem była to powieść ekspery- wśród mentalna. Jednak wyzwaniem najważniejszym jest wejrzę- n rospe orow nie głęboko we własną psychikę, zrozumienie siebie tak, jak inni zwykle siebie nie rozumieją -jako jednostki, członka grupy, jako istoty ludzkiej. Jaka jest wartość introspekcji? Każdy odpowiednio wyszkolony człowiek może uzyskać dostęp do tych samych informacji o świecie fizycznym lub biologicznym; również dane dotyczące innych osób są zazwyczaj dostępne badaniu. Jednakże w przypadku wiedzy o sobie ten, kto wie, jest najwyraźniej uprzywilejowany, dane nie są dostępne innym. Można sobie wyobrazić, że ambitny Introspektor opowie historię przekonującą, choć nieprawdziwą, albo odwrotnie -wierny opis będzie dla innych ludzi nieprzekonujący. Pytania te pojawiają się również, gdy rozważamy twórczość Yirginii Woolf. W wielu miejscach przyznaje ona, że jej dziennik nie jest dokumentem szczególnie osobistym i że chciałaby umieć go zamienić w dziennik "prawdziwy". Napisała kiedyś: Jakżeby to było ciekawie, gdyby ten dziennik stał się rzeczywiście dziennikiem prawdziwym: czymś, w czym mogłabym dostrzec zmiany, śledzić powstawanie nastrojów... wtedy jednak musiałabym mówić z duszy, a czy wówczas nie wygnałabym duszy? Zazwyczaj zaś jest tak, że zamierzam pisać o duszy, a życie się wdziera w moje pisanie. Jej mąż Leonard opuścił kiedyś kilka stron dziennika, mrucząc, że nie ma w nich ani słowa prawdy. Woolf była znaną plotkarką i, zdaniem wielu współczesnych, wolała dobrze opowiedziany wymysł od wiernej relacji. Ponadto, gdy już zyskała pewną sławę, jasne się stało, że jej listy i dzienniki zostaną kiedyś opublikowane; niektóre stronice sprawiają 139 Introspektor: wrażenie, jakby ich autorka pisała je na użytek przyszłych PrZy vS if czytelników bądź szkicowała przyszłą fikcję literacką. Gdybyśmy dysponowali jednym tylko źródłem intro-spekcyjnych informacji o Woolf, wahałbym się zaufać temu świadectwu. Ponieważ jednak pisała ona przez tyle lat i sięgała po tak rozmaite gatunki literackie, możemy sprawdzić, czy wątki wychodzące z jednego źródła (na przykład z dzienników) są spójne z tymi, które wyłaniają się z innych dokumentów literackich, czy to autorstwa samej pisarki, czy innych twórców jej współczesnych. Ujmując rzecz nieco bardziej technicznie, możemy powiedzieć, że rozmaite świadectwa służą sobie wzajem jako sprawdziany i można je zestawiać, by uzyskać pełniejszy i, miejmy nadzieję, wierniej szy wizerunek Introspektora. Nietrudno spostrzec skłonność do introspekcji (lub jej brak - u Mozarta, albo, zgodnie z własnym świadectwem pisarza, u Keatsa). Jednakże jej wartość można ocenić jedynie na podstawie dostępnych źródeł, ich wzajemnej spójności oraz zgodności z naszą szerszą wiedzą o naturze ludzkiej, włącznie z wiedzą o nas samych. Przecież w pewnym sensie wszyscy płyniemy w tym samym strumieniu doświadczenia. Tak oto stajemy przed intrygującym dylematem. Zdaniem Yirginii Woolf, wielu ludzi, zwłaszcza mężczyzn, poszukuje ogólnego, syntetycznego opisu samych siebie. Inni, przede wszystkim kobiety, podejrzliwie traktują eleganckie, jednobrzmiące relacje; z ich doświadczenia wynika raczej, że istnieje wiele odrębnych, czasami wzajemnie sprzecznych składników. Woolf zwierzała się swojemu dziennikowi: Jakie to dziwne mieć tyle jaźni. I jakie niepokojące. Postać o imieniu Rhoda, alter ego Yirginii Woolf, skarży się 140 raz po raz, że nie ma twarzy, a sama pisarka żaliła się kiedyś, wśród po wizycie u lady Ottoline Morrell, że nie ma życia wewnę-trznego. Jej Orlando oświadcza (z pewnąprzesadą): Bo jeśli istnieje (zdajmy się na lut szczęścia) siedemdziesiąt sześć różnych czasów, a wszystkie one naraz cykają w umyśle, ilu zatem różnych ludzi -pomóżcie nam, Niebiosa -zamieszkujących ten lub inny czas, obecnych jest w duszy ludzkiej? Niektórzy mówią, że dwa tysiące pięćdziesięciu dwóch? Burzliwe życie wewnętrzne Woolf i jej liczne pisma dostarczają obfitych dowodów tej wielorakości. W konsekwencji biografowie poszukujący jednej nici przewodniej będą bardziej sfrustrowani niż ci, którzy lubują się w konkretach i fragmentaryczności. Chociaż Yirginia Woolf najważniejszym tematem swojego pisarstwa uczyniła kobiety i kobietę, jej własny pogląd na twórczość można by pod wieloma względami określić jako męski: samotny Sprawca w swoim pokoju, tworzący dzieła, które poszerzają granice dziedziny bądź nawet gruntownie j ą zmieniaj ą. Nie przypadkiem większość bohaterek Woolf to nie twórcze artystki ani uczone: ona pisała raczej o kobietach, które wiodły życie domowe, wyróżniały się jako żony, matki, gospodynie. Szanowała te zalety, które cechowały też jej ukochaną matkę. Nigdy jednak otwarcie nie uznała -jakkolwiek intrygująca byłaby to perspektywa - że kobiety tradycyjnie były twórcze właśnie w dziedzinach ważnych przede wszystkim dla osób z bezpośredniego otoczenia, które z kolei mogły tworzyć tylko dzięki temu, że ktoś (kobieta właśnie) zrezygnował z "własnego pokoju" 1 jest zawsze "na zawołanie". Cała historia takich form kobiecej twórczości czeka jeszcze na napisanie. 141 142 Zdolności twórcze i szaleństwo Względnie łatwo rozumieć ludzi w kategoriach ich płci i przynależności do rodzaju ludzkiego; znacznie trudniej zbliżyć się i pojąć kogoś, kto jest w jakimś sensie zaburzony. Chociaż diagnoza ta bywa niekiedy podważana, trudno wątpić, że Yirginia Woolf była poważnie chora psychicznie. Przypadki choroby psychicznej występowały w jej rodzinie zarówno ze strony matki, jak i ojca, a i sam ojciec cierpiał na depresję. Już we wczesnym okresie dojrzewania Yirginię obezwładniały załamania psychiczne, a epizody te powtarzały się później przez całe życie; specjaliści stawiali rozmaite diagnozy. Ona sama chętnie mówiła i pisała o tym, że pragnie być zdrowa, że pisanie jest dla niej sposobem utrzymania się przy zdrowych zmysłach (i sprawdzania tych zmysłów), i o chwilach, gdy traciła kontrolę nad sobą. Od wczesnych lat rozważała myśl o samobójstwie i już jako młoda kobieta próbowała odebrać sobie życie; odnosi się wrażenie, że pisarka była na samobójstwo - i to właśnie samobójstwo przez utonięcie - skazana. Fakt, że ktoś jest dotknięty chorobą psychiczną, z pewnością nie gwarantuje, że będzie miał również zdolności twórcze, coraz więcej jednak gromadzi się świadectw dowodzących, iż w rodzinach pisarzy na tę dwubiegunową chorobę cierpi proporcjonalnie więcej osób niż w innych grupach. Nie jest to odkrycie zgodne z intuicją, można by się bowiem spodziewać, że podobne zjawiska równie często stwierdzać się będzie w rodzinach innych artystów i twórców. Daleko nam do zrozumienia przyczyn wspomnianej korelacji, jej fenomenologia wszakże jest mniej tajemnicza. W fazach maniakalnych pisarze gromadzą ogromną ilość zdolności doświadczeń i bez chwili odpoczynku budują swobodne |wor(tm) skojarzenia, próbując, w okresach niebywałego nasilenia działalności twórczej, najróżniejszych rozwiązań. Wyobraźnia Yirginii Woolf-jak to określił Bell - była wyposażona w akcelerator, brakowało jej natomiast hamulców. Leonard Woolf z kolei opisywał to tak: W fazie maniakalnej bywała sh-ajnie podniecona; jej umysł gnał w szalonym pędzie; mówiła bez ustanku, a w momentach największego nasilenia manii-również bez związku; miała halucynacje i słyszała głosy, powiedziała mi na przykład, że podczas drugiego ataku słyszała, jak ptaki w ogrodzie za jej oknem rozma-wiająpo grecku; zdarzało jej się też atakować pielęgniarki. Te płodne okresy są ważne -w istocie bardzo cenne -dla pisarzy. Poniższy fragment daje pojęcie o czujnym, choć bardzo niespokojnym stanie umysłu: ...a teraz wszyscy ci ludzie (bo wróciła na szeroką aleję parków), kamienne sadzawki, sztywne kwiaty, starzy mężczyźni i stare kobiety, chorzy w fotelach na kółkach - wszystko to po Edynburgu wydawało się dziwne. I gdy Maisie Johnson wmieszała się w tę gromadkę łudzi stąpających powoli, o spojrzeniu zamglonym, o twarzach owiewanych łagodnym wietrzykiem (wiewiórki puszyły futerko na gałęziach, wróble poszukujące okruchów spadały jak deszcz, psy obwąch iwały sztachety, obwąchiwały siebie wzajemnie, a łagodne, ciepłe powietrze obejmowało je, przydawało nieruchomemu, pozbawionemu zdziwienia spojrzeniu, z jakim patrzyły na życie osobliwej zadumy, miękkości) - Maisie Johnson czuła, naprawdę czuła, że musi zawołać Och!{(> W okresach względnego spokoju maniakalny wcześniej pisarz może rozważyć własne doświadczenia i krytycznym 143 Infrospektor: okiem spojrzeć na swoje szkice. Ceną za okresy dużej eks-^W 6|f cytacJ' s^ dopełniające je fazy depresji, gdy człowiek nie jest w stanie pracować, ma tendencję do pogardzania własną pracą i, być może, skłonności samobójcze. Na szczęście dzisiaj chorobę tę można w znacznej mierze kontrolować za pomocą leków, choć być może kosztem osłabienia żądzy pisania. Nawet w przypadku osób o silnej, biologicznie warunkowanej inklinacji do tej choroby niektóre jej ataki mogą być wywoływane zdarzeniami zewnętrznymi. Życie Yirginii Woolf dostarcza dowodu na to, że choroba psychiczna ma źródła zarazem środowiskowe i biologiczne. Bolesne epizody - śmierć ukochanych osób, molestujący ją seksualnie bracia przyrodni - dla młodej, wrażliwej kobiety były z pewnością wydarzeniami traumatycznymi. Nawroty choroby mogły też być wywoływane subtelnymi sygnałami płynącymi od przeżywających żałobę rodziców i naciskami na pisarkę, by cementowała rozpadającą się rodzinę. Pełna sprzecznych uczuć Woolf przeżywała ukończenie każdej kolejnej książki i przerażała ją perspektywa negatywnych recenzji; w takich momentach ryzyko popadnięcia w depresję było szczególnie duże. I wreszcie, obiektywne czynniki, które zaczęły występować w ostatnich latach życia-śmierć wielu przyjaciół, narodziny faszyzmu (i antysemityzmu), bomby spadające na Wielką Brytanię, coraz słabsze zdrowie - nieuchronnie musiały wywołać nawroty choroby, a może nawet skłonić do ostatecznej ucieczki w samobójczą śmierć. Każdy aspekt odmienności Woolf miał wpływ na szczególny ton jej wypowiedzi i szczególny koloryt wizji; innymi 144 - niespójnej ***** ^wałkowane, aponadto chwiejność krycia i objawienia. mon*nty jasności, od- Wooifjakooftysfko Jako artystka Yirginia Woolf była ogromnie ambitna. Dość wcześnie zaczęła uważać, że należy do utalentowanej elity. Nigdy nie spotkałam pisarza, który nie hodowałby w sobie straszliwej próżności, napisała w roku 1913. Ufała też swoim zdolnościom: Daj mi rok, dwa lata bez choroby, a od razu napiszę trzy powieści, Porównywała się z najlepiej piszącymi mężczyznami swoich czasów - lekceważąca wobec Arnolda Bennetta i Johna Galsworthy'ego, niepewna co do Thomasa Hardy'e-go, braterska (choć rywalizacyjna) w stosunku do E. M. Forstera i T. S. Eliota, zła na Jamesa Joyce'a i zachwycona Marcelem Proustem. Szanowała pisarki, ale zawsze z nimi rywalizowała tak bardzo, że nie potrafiła uznać ich zalet, czyniąc jedynie od czasu do czasu wyjątek dla Katherine Mansfield (tym łatwiej że ta zmarła młodo) i dla Vity Sack-ville-West (która została jej kochanką). Ukończywszy okres terminowania Woolf nabierała coraz silniejszego przekonania, że pisarz powinien być wiecz- 145 Introspektor: nym eksperymentatorem. Miała mało szacunku dla tych au-przVSJ u torów, którzy znaleźli swoją formułę i się jej trzymali; lub dla tych, którzy jedynie z rzadka pisywali jakiś utwór. Jej zdaniem pisarz powinien cały swój czas spędzać przy biurku, tworząc ciągle coś nowego, ciągle coś dodając do swojego archiwum, zwłaszcza jeśli chodzi o formę. Wstydzę się przyznać - a może dumna jestem z tego -jak wiele mojego czasu upływa na myśleniu, myśleniu o literaturze. Poza tym \ nie ma chyba w życiu nic wartościowego. Pewnego razu V_ oświadczyła: W jakimś sensie zmusiłam się do rozbicia każdego szablonu i do znalezienia świeżej formy bytu, to znaczy wyrazu, dla wszystkiego, co czuję i myślę. A kiedy to działa, mam poczucie, że jestem pełna energii -żadnych hamulców. Życie na skraju literatury to zmora Sprawcy: kiedy tylko dokona jednego przełomu, musi natychmiast zabierać się za następny. Dla niektórych ludzi, czasami także dla Woolf, to "chodzenie po linie" -tak podobne do ryzykownych występów - może być szalenie pobudzające. Jestem zającem, het het przed psami - moimi krytykami, mruczała. Po co pisać, jeśli człowiek nie robi z siebie głupca ? pytała. Umiała j ednak wykorzystać to swoje doświadczenie: Myślę, że zasadniczo jestem outsiderem. Robię, co mogę, i najlepiej się czuję, kiedy za plecami mam ścianę. A przecież ten sposób bycia był też źródłem stresu, zwłaszcza gdy skutki eksperymentów można bezpośrednio mierzyć reakcjami środowiska: liczbą recenzji, ich tonem pozytywnym lub krytycznym i liczbą sprzedanych książek. Osobisty sejsmograf Woolf silniej niż w przypadku bardziej gruboskórnych artystów reagował na każdy wzlot i upadek. Jednak książki Woolf były czymś więcej niż tylko nośnikiem jej ambicji i potrzeby rywalizacji. Jak każdy poważny 146 artysta, pisząc opracowywała ważne kwestie i uczucia. Z każdym osiągnięciem literackim zanurzała się głębiej we własną psychikę, w jej naj wrażliwsze zakamarki. Tematem Do latarni morskiej były silne uczucia do zmarłych rodziców; w Orlando zmagała się z narastającym poczuciem swojej androginii, w Pani Dalloway badała wnikliwie własne doświadczenie szaleństwa; w Falach sprawą naj ważniejszą była strata najlepszych przedstawicieli młodszego pokolenia i nadchodząca śmierć starszego. Utwory Woolf świadczą o jej nieustannym wysiłku uchwycenia świadomości w działaniu, doświadczenia chwili, tajemnych ruchów umysłu. Bardziej niż w cokolwiek innego, Yirginia wierzyła w to, że została zesłana na Ziemię, by udokumentować, co to znaczy być myślącą, czującą, doznającą istotą ludzką. Inni intelektualiści mogli rozwiązywać to zadanie w kategoriach filozoficznych, psychologicznych albo portretując innych ludzi w innych czasach; niekiedy, w listach, w dziennikach i esejach Woolf również tego próbowała. Lecz najgłębiej docierała tworząc - dzięki osobistemu wglądowi w meandry ludzkiej świadomości - postacie i sceny z własnych czasów, z własnej sfery społecznej. Nade wszystko chciała, by oceniano ją na podstawie stopnia, w jakim udało się jej spełnić tę misję. Choć tak skłonna do depresji, ciągle znajdowała nowe racje, by żyć dalej: Zawsze pamiętam, że w najgorszym dołku psychicznym jest się najbliżej prawdziwej wizji świata. Popełniła samobójstwo dopiero wówczas, gdy nie potrafiła już unieść ciężaru życia z własnym szaleństwem. Zrozumienie umysłu było dla Woolf celem samym w sobie; jako artystka miała niewiele ukrytych motywów i nie- Woolf jako artystka 147 Introspektor: wiele złudzeń co do tego, że sztuka mogłaby zmienić społe-^ W 6|f czenstwo- (Tutaj, raz jeszcze, ośmieszyła wielkościowe urojenia mężczyzn.) Pod tym wzglądem Introspektor najbardziej różni się od Wychowawcy. Wychowawca rozpoczyna od wiedzy o jednostkach, o sobie samym i o innych, ale są to tylko środki wiodące do celu -pragnie jakoś zmienić społeczeństwo (lokalne bądź globalne), w którym żyje. Być może u startu swego dorosłego życia (w Londynie, gdzie dorastała Yirginia Woolf) Mohandas Gandhi był zajęty własnym umysłem; kiedy jednak przemienił sięjuż w Mahatmę, jego losem stało się zmienianie świata. / rozdział 7 Wychowawca: przypadek Gandhiego Protesty konstruktywne i destrukcyjna W roku 1918 nieśmiały pięćdziesięciolatek, Mohandas Gandhi, w Ahmedabadzie w zachodnich Indiach, mediował w trudnym sporze między związkami zawodowymi a Am-balalem Sarabhai, głową wybitnej hinduskiej rodziny bogatych właścicieli przędzalń. Gandhi był ich gościem podczas wizyty w miejscowej aśramie. Spór rozpoczęli robotnicy tekstylni z fabryk rodziny Sarabhai. W okresie znacznych zysków, wysokich podatków i sporej inflacji nie byli dostatecznie wynagradzani, żądali więc trzydziestopięcioprocen-towej podwyżki. Gandhi starannie przeanalizował sytuację. Kiedy pierwsze próby arbitrażu zawiodły, wezwał robotników do przykładnego zachowania podczas strajku: żadnej przemocy, żadnego żebrania, żadnego atakowania łamistrajków; muszą twardo się trzymać i na czas protestu znaleźć inne sposoby przetrwania. Następnie zwrócił się do właścicieli z żądaniem sprawiedliwego wzrostu plac. Kiedy strajkujący zaczęli zdradzać objawy zniecierpliwienia, Gandhi ponownie interweniował. Tym razem położył na szalę własne zdrowie: 149 Wychowawco: zdecydował, że będzie głodował tak długo, aż strony dojdą Gondhieoo ^° Porozumiema- Oto Jeg° własne słowa: Moim zdaniem byłbym nieszczery wobec swego Stwórcy i wobec sprawy, której służyłem, gdybym był postąpił inaczej... dla mnie była to chwila święta, wykuwała się moja wiara, nie wahałem się więc wstać i oświadczyć tym ludziom, że nie mogę znieść złamania obietnicy tak solennie złożonej i że dopóty nie będę jadł, dopóki nie dostaną trzydziestopięcioprocentowejpodwyżki lub nie padną. Początkowo właściciele fabryki jedynie złościli się na strajkujących; trzymali się twardo swojej "najlepszej oferty "jiwudziestoprocentowej podwyżki. Gandhi szukał takiego rozwiązania, by każda ze stron czuła, że jej interesy zostały uwzględnione. Wreszcie zaproponował porozumienie: robotnicy otrzymają 35 procent podwyżki jednego dnia (ich cel został zrealizowany), 20 procent - następnego (ukłon w stronę właścicieli), a następnie stałą podwyżkę w wysokości 27,5 procent - arytmetyczny kompromis. Uzgodnienie to zakończyło strajk, a ponadto wypracowano metodę arbitrażu. Biografka Judith Brown pisze: Kampania w Ahmeda-badzie wykazała przydatność satyagrahy (protestu bez przemocy) w przyszłych konfliktach; ponadto miała liczne cechy, które później ujawniały się wciąż od nowa w kolejnych kampaniach, ilekroć Gandhi naprawdę sprawował kontrolę nad sytuacją: poszukiwanie pokojowego rozwiązania, święte przyrzeczenie w najważniejszym momencie walki, ścisła dyscyplina i samodoskonalenie się uczestników, skuteczna akcja informacyjna w środkach masowego przekazu, atmosfera moralnego autorytetu i nacisku, a wreszcie - kompromisowe rozwiązanie, które pozwala wszystkim protesty uczestnikom sporu zachować twarz i honor. Kilka lat po tym strajku, w roku 1922, Gandhi natrafił na inny problem, który zdawał się dojrzewać do interwencji: grupę zacofanych wiosek w małym hrabstwie Bardoli niedaleko Bombaju. Gandhi chciał pokazać rządowi brytyjskiemu, że nie można rządzić za pomocąucisku i że Brytyjczycy powinni zagwarantować Indiom większą niezależność. Wezwał zatem hrabstwo do oporu bez przemocy. Lecz gdy Gandhi przewodził protestowi w Bardoli, zamieszki wybuchły w odległym o 800 mil małym miasteczku Ćauri Ćaura. Podczas procesu sądowego doszło do gwałtownego starcia między niezorganizowanym tłumem a policją. Policjantom zabrakło amunicji i schronili się w ratuszu. Ludzie podłożyli pod budynek ogień, a gdy policjanci zaczęli uciekać, wściekły tłum poćwiartował i rozerwał na strzępy dwudziestu jeden z nich i jednego inspektora. Wieści o tych wydarzeniach rozgniewały Gandhiego. Żadna prowokacja nie może usprawiedliwić brutalnego morderstwa popełnionego na bezbronnych ludziach, którzy praktycznie zdani byli na łaskę tłumu. Z niechęciąprzyznał, że nie ma jeszcze w Indiach właściwej atmosfery, pełnej prawdy i pozbawionej przemocy, która - i tylko ona-mogłaby usprawiedliwić masową akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa. Był tak przerażony wydarzeniami, że zawiesił kampanię w Bardoli i odwołał wszelkie akcje protestacyjne w całych Indiach. W nadziei że nie wszystko jeszcze stracone, oświadczył: Ruch nieświadomie zszedł z właściwej drogi, wróciliśmy jednak do naszych zasad i możemy znów iść na- konstruktywne i destrukcyjne 151 Wychowawca: przód. Jeśli wyciągniemy naukę z tej tragedii, możemyprze-Gandhi kleństwo zamienić w błogosławieństwo. Niemniej wkrótce potem Gandhiego aresztowano pod zarzutem nakłaniania do rozruchów. W pamiętnym procesie i on sam, i sędzia przewodniczący przyznali, że przypominają aktorów odgrywających spektakl napisany przez siły znacznie od nich potężniejsze. Sędzia Robert Broomfield skazał Gandhiego na sześć lat więzienia. Sprawcy i Wychowawcy 152 W moim wcześniejszym studium na temat siedmiu Sprawców jeden właśnie człowiek - Mahatma Gandhi - nie pasował do wzorca tak zgrabnie jak inni. Sprawcy na ogół adresują swoją pracę do ludzi zaznajomionych już z daną dziedziną: Freud zwracał się do lekarzy i psychologów, Strawiń-ski pisał dzieła symfoniczne i balety dla wielbicieli muzyki. Gandhi zaś, jako nowator polityczny i religijny, nie wygłaszał kazań do słuchaczy już nawróconych. Przeciwnie, zamierzał przekonać zwykłych ludzi z rozmaitych środowisk, że jego koncepcja natury człowieka, jego zalecenia dotyczące optymalnego sposobu rozwiązywania konfliktów są lepsze od dotychczasowych. Jak już kiedyś powiedziałem, ten przywódca polityczny musiał znaleźć drogę do nie wytreno-wanych umysłów. Kategorie Sprawców i Wychowawców mogą należeć do różnych obszarów dyskursu, lecz te dwie grupy przykładowych umysłów niepospolitych są do siebie pod pewnymi względami podobne. Zarówno jedni, jak i drudzy potrafią Sprawcy wywierać znaczny wpływ na myśli, uczucia lub zachowanie ' yc owowcy innych. Niełatwo byłoby odróżnić Sprawców od Wychowawców na podstawie siły albo stopnia oddziaływania. Metodą bardziej obiecującą jest porównanie bezpośredniości ich podejścia. Wychowawcy wpływają na swoich wyznawców czy szersze audytoria bezpośrednio, za pomocą przekazywanych treści i realizowanej polityki. Sprawcy oddziałują na ludzi uprawiających tę samą dziedzinę bądź na szerszą publiczność pośrednio, za pomocą konkretnego, symbolicznego wytworu: utworów pisanych, teorii, koncepcji naukowych, schematów organizacyjnych, dzieł sztuki. Odwołując się zatem do naszej wcześniejszej dyskusji nad rozwojem powiedzielibyśmy, iż Wychowawca działa w przestrzeni osoba-do-osoby, Sprawca i Mistrz zaś - tworząc symboliczny przedmiot lub utwór, który z kolei wywiera wpływ na innych ludzi. I Winston Churchill, i Albert Einstein wywarli wpływ na historię drugiej wojny światowej: Churchill bezpośrednio, bo inspirował Brytyjczyków i im przewodził, Einstein - pośrednio, bo jego teoria zapowiedziała i umożliwiła skonstruowanie bomby atomowej. Większość badaczy zajmujących się oddziaływaniem jednych ludzi na innych - a przynajmniej większość teoretyków przywództwa -koncentrowała się na sile przywódcy, * Od tej chwili będę używał słowa "Wychowawca" na oznaczenie przywódcy, poza przypadkami, gdy odwołam się bezpośrednio do moich wcześniejszych badań nad przywództwem - tak jak słowa ,,Sprawca" używałem dla określenia osób o wielkich zdolnościach twórczych. 153 Wychowawca: na jego polityce, relacjach między nim a słuchaczami. Psy. Gcmdhieao ch°l°§owie z kolei kierowali uwagę na osobowość przywódców; za przykładem Freuda badali ich motywację, lęki batalie, jakie przywódcy staczali w swoim życiu osobistym. Moim zdaniem znacznie lepiej zrozumiemy zjawisko wywierania wpływu przyjmując poznawczy punkt widzenia; zgodnie z tym stanowiskiem oddziaływanie zachodzi przede wszystkim w toku licznych wymian między umysłem przywódcy a umysłami jego wyznawców. Podstawowym nośnikiem oddziaływania jest opowieść; Wychowawca osiąga sukces wcielając w życie swój ą opowieść. Pojęcia "opowieści" i "narracje" są dziś bardzo popularne w dyskursie akademickim, wyjaśnię więc, dlaczego zdecydowałem się na tę terminologię. Moim zdaniem Wychowawcy próbuj ą zmieniać sposób myślenia i zachowania swoich zwolenników. Żeby czynić to skutecznie, muszą ich zmobilizować do myślenia. Potężnym środkiem do tego celu jest stworzenie narracji, w której przywódcę i jego wyznawców łączy wspólna sprawa. Przywódca musi opisać cele, do których wspólnie dążą, przeszkody na drodze, sposoby radzenia sobie z przeszkodami, kamienie milowe na wspólnym szlaku, a wreszcie - obiecać, że upragniona utopia w końcu się spełni. Dramatyczna opowieść będzie znacznie skuteczniejsza, jeśli życie przywódcy w jakimś sensie odzwierciedli jej istotę i przekonująco przekaże ją innym. Zauważmy, że opowieść nie jest po prostu przekazem ani wizją. Jest dramatem w pełnym sensie tego słowa, dramatem, który w sposób naturalny wyrasta z życia i doświadczeń Wychowawcy i który ma również objąć słuchaczy. Można by rzec, iż taka fabuła rządzi inteligencją egzysten-154 cjalną - zdolnością rozważania najważniejszych dla czło- Sprawcy wieka kwestii bytu i sensu. Ludzie są gotowi do zmiany, kie- ' wycllowawcy pojemniejsza; taka, w której dotychczasowi rywale tłumili dzielące ich różnice, by wspólnie poszukiwać rozwiązania. Gandhi nie ograniczał się do relacjonowania swej wizji. Wcielał jej dramat we własne życie, w swoje postawy i praktyki. Nie demonizował Wielkiej Brytanii ani nie gloryfikował Indii. Śmiało i zdecydowanie zmierzał do zidentyfikowania silnych stron, obaw i prawomocnych dążeń zarówno Brytyjczyków, jak i Hindusów. A kiedy dochodziło do konfliktu, stanowczo odmawiał użycia broni i zabraniał tego swoim wyznawcom. Jeśli chcą posterować zgodnie z zasadami satyagrahy (oporu bez przemocy), ich stosunek do konfliktu musi być absolutnie pokojowy, nie wolno im użyć siły. Lepiej umrzeć stawiając opór bez przemocy niż tryumfować dzięki zwycięskiej broni. Gandhi, rzecz jasna, zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie spory były rozwiązywane tak pokojowo. Umysł nie wy-trenowany z łatwością demonizuje wroga; a rozgorzałe namiętności i broń palna sprawiały, że niekiedy pokojowy opór zbyt łatwo się przemieniał w zbrojny konflikt. Gandhi dowiódł, że jest gotów stanąć na czele oporu bez przemocy, nawet za cenę własnego życia. 156 Charaktery Wychowawców Podobnie jak w przypadku Sprawców i Mistrzów, badając obszar Wychowywania przeprowadziłem wiele studiów przypadków. Razem z EmmąLaskin zbadaliśmy szczegóło- wo historie jedenastu liderów, a do tego dodałem jeszcze charaktery przegląd dziesięciu przywódców z okresu drugiej wojny yc owawcow światowej. W wyniku powstał opis typu idealnego, który oznaczę W. W. (Wychowawca Wzorcowy). Wychowawcę Wzorcowego kształtująrozmaite okoliczności. Franklin Roosevelt i Czang Kaj-szek spędzili dzieciństwo w dostatku, podczas gdy George Marshall i Benito Mussolini pochodzili z biednych rodzin. Poza tymi, którzy (jak antropolog Margaret Mead czy fizyk J. Robert Oppen-heimer) rozpoczynali od studiów akademickich, większość Wychowawców nie ma szczególnych uzdolnień i nie lubi szkoły. Są postrzegani jako młodzi i utalentowani ludzie, pełni energii, ale nie zmierzający w wyraźnym kierunku. Wychowawcom potrzebne są niektóre rodzaje inteligencji. Powinni, ze względu na znaczenie narracji, biegle posługiwać się językiem, zwłaszcza językiem mówionym. Talent ten albo rozwija się naturalnie, jak w przypadku późniejszego rektora uniwersytetu Roberta Maynarda Hutchinsa, albo wymaga wytężonej pracy, jak u Winstona Churchilla. Talent pisarski również jest mile widziany, choć mniej ważny, chyba że ktoś chce wywierać również wpływ pośredni. Ceniona jest też umiejętność stawiania czoła fundamentalnym zagadnieniom życiowym, nazwana ostatnio inteligencją egzystencjalną. Inne mocne strony Wychowawcy należą do dziedziny inteligencji psychologicznej. Musi rozumieć innych: co nimi kieruje, jak z nimi, w miarę możności, współpracować i jak nimi - w razie konieczności - manipulować. Wysoki IQ nie ma znaczenia. (Jakby na potwierdzenie tej opinii badania nad przywódcami politycznymi wykazały, iż większość Wychowawca: charyzmatyków słabo rozumie zagadnienia ekonomiczne.) Hhiego * wreszcie - ważną cechą skutecznego Wychowawcy jest doskonała znajomość siebie, własnych, zmieniających się. niekiedy, celów, mocnych i słabych stron oraz potrzeb. Najbardziej być może uderzającą cechą Wychowawców jest ich gotowość, często od wczesnej młodości, do podważania autorytetów, do podejmowania ryzyka w dążeniu do celu. Reprezentatywny pod tym wzglądem był przyszły generał George C. Marshall. Choć z natury raczej zamknięty w sobie, nieustraszenie bronił swojego stanowiska. Miał ledwie dwadzieścia lat, gdy pewnego dnia wtargnął do biura prezydenta Williama McKinleya żądając, by go dopuszczono do egzaminu na podporucznika. Spotkawszy po raz pierwszy generała Pershinga, dowódcę aliantów podczas pierwszej wojny światowej, publicznie go skrytykował; wkrótce potem został jego głównym adiutantem. A kiedy pierwszy raz w życiu uczestniczył w kameralnym spotkaniu z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem, zaryzykował wygłoszenie opinii odmiennej od prezydenckiej. "Miło było pana poznać", rzucił sarkastycznie po spotkaniu sekretarz skarbu Henry Morgenthau. Już miesiąc później Marshall został szefem sztabu armii amerykańskiej. Moim zdaniem w większości przypadków konfrontacje takie nie służą jedynie zaprezentowaniu własnych błyskotliwych poglądów. Przyszły Wychowawca nikogo też niepotrzebnie nie obraża. Wygląda na to, że wierzy on, iż zna fakty, dobrze opanował temat i może wiele wnieść do poszukiwanego rozwiązania. Coś pcha go na granicę ryzyka i dlatego zabiera głos, wystawiając niekiedy na szwank swój ą pozycję w grupie. Nie wiemy oczywiście nic o tych, których 15o w efekcie takiego działania wyrzucono, ani o tych, którzy charaktery ponieśli śmierć. Jednak poczucie, że dorównuje się innym, y owowcow że ma się prawo wypowiadać własne, najgłębsze przekonania, wyłania się jako ważna cecha wcześnie występująca u osób, które kiedyś znajdą się u władzy. Zdobycie władzy to rzecz jedna, spowodowanie trwałej zmiany -coś całkiem innego. Tylko ci ambitni Wychowawcy, którzy potrafią stworzyć nośne opowieści i pociągnąć za sobąumysły i dusze wyznawców, będą umieli zamienić władzę w trwały wpływ. W życiorysach Sprawców i Mistrzów nie znajdujemy podobnych przypadków publicznej konfrontacji już we wczesnych okresach życia. Możemy wszakże znaleźć ich funkcjonalny równoważnik -wyzwanie stawiane ortodoksji za pośrednictwem własnego dzieła. CzyjesttoFreudignoru-jący tradycyjne poglądy na histerię, dzieci i sny; czy Yirginia Woolf lekceważąca fabułę i rozwój postaci na rzecz badania świadomego doświadczenia - Sprawca kończy skłócony z poglądami i praktyką innych przedstawicieli swojej dziedziny. A kiedy potoczna mądrość zaakceptuje wreszcie ich innowacje, Sprawcom grozi, że zrzuci ich z piedestału następne pokolenie obrazoburczych twórców. A oto inne jeszcze symptomy rozpoznawalne wcześnie u przyszłych Wychowawców. Ostrzą oni zwykle zęby na najbliższych kręgach: rodzinie, grupie przyjaciół, wśród szkolnych kolegów. Wielkość tych kręgów gwałtownie rośnie i nagle Wychowawca stwierdza, iż ma do czynienia z setkami, jeśli nie z tysiącami ludzi. Trzeba, by poznał ich umysły, ponieważ od reakcji tych ludzi zależy skuteczność tego, co ma do przekazania. Wychowawcy często żądni sąnajróż- 159 Wychowawca: norodniej szych doświadczeń i przemierzają świat w poszu-przypodek jcjwanju rozmaitych punktów widzenia i odległych kultur. (Tyrani zaś, co dziwne, powstrzymują się od podróży; być może nie chcą komplikować własnego poglądu na świat albo ryzykować zamachu stanu pod swoją nieobecność!) Przyszły Wychowawca nie musi opanowywać żadnej tradycyjnej dziedziny, chyba że pierwotnie zajmuje się sztuką bądź nauką. A przecież, podobnie jak twórcy, W. W. musi spędzić około dziesięciu lat na uczeniu się rzeczywistości politycznej lub jakiejś pokrewnej drogi prowadzącej do zdobycia wpływów, na przykład dziennikarstwa, wojskowości lub biznesu. Wielu Wychowawców, zwłaszcza ci, którzy działali na obszarze polityki albo religii, wcześnie straciło jednego z rodziców (na ogół ojca). Wielu innych - wśród nich ostatni prezydenci Stanów Zjednoczonych: Nixon, Reagan i Clin-ton-miało ojców nieudaczników. Brak silnej, męskiej figury ojca stymuluje ich do stworzenia własnego zbioru norm, własnej, ogólnej ideologii. Decyzja ta wcale nie musi się tłumaczyć na filozofię dobroczynną i łagodnaj w istocie ojców straciło wcześnie równie wielu świętych, co tyranów. Niemniej wczesna utrata jednego czy obojga rodziców oznacza, iż ostatecznie stworzona opowieść będzie najprawdopodobniej własną opowieścią Wychowawcy, będzie odzwierciedlać jego własne przeżycia i jego tożsamość, a nie sagę odziedziczoną po innych. Mahatma (pierwotnie Mohandas) Gandhi pod każdym względem pasuje do tego wzorca Wychowawców, bezpośrednich przywódców. Urodził siew roku 1869 w Porbandar nad Morzem Arabskim, w rodzinie niezbyt bogatej, w której 160 mężczyźni od kilku pokoleń związani byli ze służbą cywilną. Nie był zbyt dobrym uczniem i nie lubił szkoły. Sam o sobie powiedział kiedyś: Jestem przeciętnym człowiekiem, mniej niż przeciętnie uzdolnionym. Przyznaję, iż nie jestem szczególnie błyskotliwy. To nic. Rozwój intelektu ma granice, ale serce może się rozwijać bez granic. Jego rodzina była silnie zaangażowana w rozmaite debaty nad kwestiami moralnymi, a on sam spędzał wiele czasu rozważając, co jest słuszne, a co -nie. Potrafił latami czynić sobie wyrzuty nawet z powodu drobnych potknięć. Szczególnie winny czuł się z powodu tego, że jeszcze jako nastolatek odszedł od łóżka swego chorego ojca, by oddać się rozkoszom seksualnym ze s woj ą młodziutką, świeżo poślubioną żoną. Kiedy wrócił, ojciec już nie żył. Od tej chwili, podobnie jak inni przyszli przywódcy, w kwestiach etycznych był zdany sam na siebie - musiał ustanowić własny kodeks zachowania. Otwarcie odrzucił panujące w jego środowisku normy, gdy pojechał do Anglii studiować prawo; ta decyzja praktycznie skazała go na wygnanie z rodzimej społeczności. W Londynie był człowiekiem raczej samotnym, nieco dziwacznym i nie pasował do bardziej skomplikowanej kultury. Podczas trzyletniego pobytu w Wielkiej Brytanii przeszedł (podobnie jak Freud) wydłużone psychospołeczne moratorium, eksperymentując z rozmaitymi kulturami i formacjami ideologicznymi. Również w Anglii pojawiły się pierwsze oznaki tego, że Gandhi nie boi się starcia z autorytetami: kiedy niejaki doktor Allinson proponował pewne działania, które zdaniem Gandhiego i jego kolegów były niesmaczne, Gandhi bronił nieszczęsnego Allinsona przed kolegami, którzy próbowali wykluczyć go z grupy. Później komentował: charaktery Wychowawców 161 Wychowawca: znalazłem siępo stronie tego, który poniósł porażkę. Pocie-GandhLao sza^° mnie jedynie to, że sprawa, o którą walczyłem, była słuszna.^ W 1891 roku Gandhi powrócił do rodzinnych Indii, by się dowiedzieć, że jego matka właśnie zmarła. W tym okresie zamierzał jeszcze kontynuować tradycyjną karierą prawniczą. Moment przełomowy nadszedł, gdy nieoczekiwanie zaproponowano mu wyjazd do Afryki Południowej. Chociaż jego rodzina się powiększała, postanowił skorzystać z możliwości podróży do odległej części świata i, ostatecznie, wystąpił na scenie znacznie szerszej niż jego rodzima prowincja. W Afryce Południowej Gandhi odkrył, że jego rodacy są traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Nawet bogatym Indusom nie wolno było jeździć pierwszą klasą ani zatrzymywać się w dobrych hotelach. Gandhi, ze swoim wyczulonym zmysłem sprawiedliwości, był tą sytuacją coraz bardziej rozzłoszczony. Wspomina: Przeprowadziłem wnikliwe studia nad trudnymi warunkami, w jakich żyją induscy osadnicy; nie tylko czytałem i słuchałem, lecz przeżyłem to na własnej skórze. Zobaczyłem, że Afryka Południowa nie jest krajem dla szanujących się Hindusów; coraz usilniej zastanawiałem się nad tym, jak można by poprawić sytuację. W Afryce Południowej Gandhi powoli wykuwał elementy swej strategii oporu, które miały zostać udoskonalone wiele lat później w Indiach. W tym celu musiał szlifować swoje umiejętności językowe i psychologiczne, czasem inspirowany przez innych, czasem -w długich samotnych studiach i eksperymentach. W ciągu ponad dziesięciu lat nauczył się doskonale wyrażać swoje poglądy po angielsku, 162 ustnie i na piśmie. Zdobył umiejętność oceniania, na czyje charaktery wsparcie może liczyć - czy byli to Hindusi, Brytyjczycy czy Wy(tm)*(tm) Afrykanerzy-a komu ufać nie należy. Często podejmował ryzyko. W roku 1897 został niemal do nieprzytomności pobity przez biały tłum na ulicach Dur-banu. W typowy dla siebie sposób żałował ludzi, którzy nie wiedzą, co jest słuszne, i nie wystąpił przeciwko nim do sądu. W roku 1908 po raz pierwszy znalazł się w więzieniu. Zaczął eksperymentować z praktykami satyagrahy, poszukując wspólnej płaszczyzny, powstrzymując się od użycia przemocy i zachowując całkowity spokój podczas aresztowań. W ostatnich latach pobytu w Afryce Południowej, nie mogąc już znieść rasistowskich praw południowoafrykańskich, decydował się na ostrzejsze konfrontacje: spalił publicznie swój ą kartę rejestracyjną; prowadził marsze protestacyjne, w których tysiące ludzi uczestniczyło jako pokojowa armia; można by sądzić, że dążył do wypełnienia więzień swoimi rodakami. Umocnił się w tych eksperymentach, a właściwie nawet ukształtował. Konfrontacje z twardą rzeczywistością sprawiły, że się stał bardziej zdecydowany. Coraz szersze kręgi uznawały go za człowieka honoru i kogoś, kto potrafi wiele osiągnąć nie używając przemocy. Bardzo się w tym czasie zmienił. Przekonał się, iż nie wystarczy dysponować środkami, mieć majątek, wpływy i dużą rodzinę. Poczuł potrzebę przemiany duchowej. Opuścił zgiełkliwy dom, porzucił życie zawodowe w Johannes-burgu i wraz z żoną i czterema synami przeprowadził się na farmę Phoenix House, na obrzeżach Durbanu. Świadomie czynił swoje życie prostszym. Zajął się zagadnieniami zdro- 163 Wychowowca: wia i opieki medycznej. Codziennie ćwiczył i sam przy goto-przypodek wywaj so^je jedzenie. Aż wreszcie, w roku 1910, założył Farmą Tołstoja, gdzie ludzie rozmaitych wyznań, z najróżniejszych regionów Indii, żyli razem jak członkowie jednej, wielkiej rodziny, współpracując ze sobą i dając przykład moralny. Czuł, że nie będzie mógł wcielać w życie zasad etyki, szukać lepszego życia dla swoich bliskich, jeśli sam nie stanie się. autorytetem moralnym. Musi sam się oczyścić, zanim wolno mu będzie stawiać wymagania innym. Na początku 1915 roku wrócił do Indii. Spędziwszy ponad dwadzieścia sześć lat za granicą, był tu praktycznie człowiekiem obcym. Za radą swojego nauczyciela, Gopala Krishny Gokhale, przez pierwszy rok nie występował publicznie. Z biletem trzeciej klasy jeździł natomiast po Indiach, zapoznawał się z warunkami życia i obmyślał sposoby działania, które on (i jego zwolennicy) mogliby podjąć w nadchodzących latach. Eksperymenty południowoafrykańskie oraz rezultaty tych właśnie podróży doprowadziły łącznie do powstania planów protestu społecznego, któremu Gandhi przewodził w Ahmedabadzie, Bardoli i wielu innych miejscowościach w całych Indiach przez ostatnie trzydzieści lat życia. Opowieści i umysł niewyszkolony Wychowawca Wzorcowy tworzy opowieści i musi umieć nawiązać kontakt ze słuchaczami, którzy pomogą mu wprowadzić je w życie. Ten dialektyczny aspekt wyraźnie odróżnia Wychowawców od Sprawców. Zanim chwila przełomo-164 wa nastąpi, Sprawca musi się zmagać przede wszystkim opowieści z materiałem właściwym jego dziedzinie, z systemami svm- . J boli opracowanymi przed nim, po to, by ogarnąć najważniejsze elementy i twórczo je zorganizować. W przeciwieństwie do tego Wychowawca -architekt wiodącej opowieści-musi być zawsze w kontakcie z ludźmi, wypróbowywać swoją opowieść, przerabiać ją, obserwować reakcje i bez końca powtarzać cały ten cykl. Opowieść musi być dostatecznie nowa, by wzbudzić zainteresowanie, jednak nie tak oryginalna, by się zdawała niewiarygodna. A jeśli Wychowawca chce, by jego opowieść wywarła trwały wpływ, musi stworzyć organizację i stanąć na jej czele; dzięki temu nowa opowieść pozostanie żywa w psychice wyznawców. Gandhi podjął obydwa te wyzwania. Nie zaczął od wyobrażania sobie umysłów Hindusów i Brytyjczyków jako ta-bula rasa. Przeciwnie, wiedział, iż każda ze stron trzyma się niewłaściwych i głównie negatywnych stereotypów: Hindusi widzieli w Brytyjczykach pyszałków, którzy tłumili najdrobniejsze przejawy nacjonalizmu; dla Brytyjczyków zaś Indusi byli ludźmi słabymi i nieudolnymi, najoczywiściej niezdolnymi do samodzielności. W dodatku ani w Południowej Afryce, ani w Indiach, Gandhi nie mógł liczyć na już zorganizowane masy. Zamiast tego musiał stworzyć organizację - a właściwie wiele organizacji - w obu krajach i znaleźć sposób ich połączenia. Jak widzieliśmy, nie zawsze się to udawało, na przykład organizacja działała dobrze w Ahmedabadzie, ale nie w Ćauri Ćaura. Żeby nowe opowieści zdobyły przewagę, muszą pokonać opowieści już istniejące -nazwałem je antyopowieścia- mi. Skuteczni Wychowawcy dostarczają opowieści, które 165 Wychowawca: przypadek Gandhiego 166 z powodzeniem współzawodniczą z wieloma antyopowieś-ciami zagnieżdżonymi już w umysłach audytorium. Jeśli audytorium jest wykształcone, jeśli dzieli wiele wspólnych doświadczeń, Wychowawca może sobie pozwolić na opowieść zarazem nową i skomplikowaną; taki przywilej przysługuje Sprawcom pracującym w dziedzinach względnie dobrze określonych. Jeśli jednak - a tak się rzecz ma w przypadku wielkich Wychowawców - grupa jest bardzo zróżnicowana, wówczas opowieść musi trafić do umysłu niewy-szkolonego. Opowieścią klasyczną i potężną, która przemawia do umysłu nie wytrenowanego, jest opowieść manichejska - o walce dobra ze złem. Wielu Wychowawców z powodzeniem tworzy dwie grupy ("nas" i "ich"), podgrzewa konflikt i wzywa "naszych" do zwycięstwa nad "nimi". W ogólnych zarysach taką opowieść stworzyła pani premier Margaret Thatcher -jej torystowska opowieść o indywidualnym przedsiębiorcy była pomyślana przeciw pokonanej, kolektywistycznej wizji labourzystowskich rywali. Inne bardzo proste opowieści to hitlerowska "siła to prawo" i totalitarna "naród nade wszystko". Można wymyślić opowieść bardziej skomplikowaną, ale zajmuje to dużo czasu. W takim przypadku Wychowawca staje się edukatorem, uczy audytorium myśleć subtelniej. Moim zdaniem Marianna Gandhi zyskał status bohatera dlatego właśnie, że mu się udało, w ciągu wielu lat, przekonać tysiące, a może nawet miliony ludzi do nowego myślenia o sprawach dla człowieka najważniejszych. W przypadku Gandhiego proste antyopowieści były aż nadto znajome: zależnie od perspektywy - silni (lub pyszał-kowaci i brutalni) Brytyjczycy, słabi (albo szlachetni) Hin- . dusi. Opierając się na takich uproszczonych analizach wszyscy zakładali, że walka nie obejdzie się bez przemocy: angielskie karabiny i prestiż przeciwko masom nacjonalistycznie nastawionych Indusów. Gandhiemu udało się przekonać świat do innego zdefiniowania sytuacji: należy oceniać ludzi nie na podstawie koloru ich skóry czy historii przodków, lecz jako bliźnich; możliwy jest konflikt bez przemocy; i - co najbardziej zaskakujące - obie strony konfliktu mogą się wzmocnić, jeśli w toku konfrontacji bez przemocy będą się zachowywać godnie. W naszych czasach podobną drogą poszedł Nelson Mandela. A priori wydawać się może, iż lepsza jest opowieść, która raczej ogarnia niż wyklucza, że im szersze jest poczucie "nas", tym większe szansę ma Wychowawca na wsparcie i ostateczną realizację swojej misji. Do pewnego stopnia może to być prawdą; w końcu jeśli nikt nie czuje się "jednym" z Wychowawcą, jego działalność prawdopodobnie nie odniesie skutku. Jednakże nadmierne rozszerzenie "nas" powoduje też nieoczekiwane koszty. Kiedy namiot staje się zbyt obszerny, ludzie, którzy niegdyś czuli, że są kimś specjalnym, nie doświadczająjużtej wyjątkowej więzi z przywódcą; stają się obojętni i to do nich przede wszystkim będzie się zwracał nowy (przeciwny dotychczasowemu) lider. W tym kontekście szczególnej wymowy nabiera fakt, że Gandhi zginął nie z rąk muzułmanina, lecz członka własnej grupy hinduistów; podobny los spotkał w roku 1995 premiera Izraela Yitzhaka Rabina. Pisałem o tworzeniu opowieści jako o procesie świadomym; i rzeczywiście, większość fabuł powstaje intencjonal-nie, za sprawą architektów wyobraźni. Jednak Wychowawca najprawdopodobniej nie osiągnie sukcesu, jeśli jego opowieśd i umysł niewyszkolony 167 Wychowawca: opowieść nie jest prawdziwa, jeśli nie wyrasta w sposób przypa e naturalny z jeg0 własnego życia i nie dotyka żywych doświadczeń słuchaczy. Przynajmniej część komunikacji przebiega na poziomie nieświadomym, opowieści zatem nie da się całkowicie odłączyć od jej żywego opowiadacza, czy to będzie biednie ubrany Gandhi, czy przypominający buldoga Churchill. 168 Ostateczna kampania Wydarzenia w Ahmedabadzie i Ćauri Ćaura były jedynie drobnymi potyczkami w znacznie większej kampanii. Gandhi chciał przekonać cały świat, że Indiom trzeba pozwolić zmierzać powoli, lecz nieuchronnie, do pełnej niepodległości. Nie da się zapewne wskazać momentu, w którym świat ten przekaz ostatecznie usłyszał, ale za punkt przełomowy można bezpiecznie przyjąć marsz solny z roku 1930. Powodem marszu było nałożenie w Indiach podatku od soli - akt powszechnie postrzegany jako niesprawiedliwy i wsteczny w społeczeństwie, w którym przyprawa ta jest dosłownie sprawą życia i śmierci. 12 marca 1930 roku Gandhi wraz z niewielką grupą zwolenników rozpoczął dwustumilowy marsz z Ahmedabadu w kierunku wybrzeża. Z każdym dniem tłum rósł i w końcu rozciągał się na dwie mile, w miarę jak mieszkańcy mijanych po drodze miejscowości dołączali do symbolicznego protestu: mieli wydobywać sól z wody morskiej. Z formalnego punktu widzenia było to działanie wbrew prawu, ponieważ każdy uczestnik manifestacji wyrabiał sól z wody morskiej zamiast płacić podatki za produkt wytwarzany le- ostateczna galnie w fabrykach. Za pośrednictwem tej akcji świadomie """P0(tm)" ukształtowanej na wzór słynnego bostońskiego protestu herbacianego Gandhi mówił niejako: ukarzcie nas za rozsądne działanie i pokażcie światu, kim naprawdę jesteście; albo odwołując to niesprawiedliwe prawo pokażcie światu, kim możecie być - a my uczynimy to samo. Na początku rząd nie zareagował na ten akt obywatelskiego nieposłuszeństwa i uczestnicy marszu mieli wrażenie, że ich działanie nie odnosi skutku. Niebawem jednak protest rozszerzył się na całe Indie. Jawaharlal Nehru, wieloletni sojusznik polityczny Gandhiego, opisując ten okres powiedział, iż wyglądało to tak, jakby nagle uwolniła się jakaś sprężyna. Gandhiego i wielu innych uczestników kampanii aresztowano. Nieco później, podczas dramatycznego starcia w pobliżu fabryk soli w Dharasanie, policjanci zaatakowali szeregi zdyscyplinowanych satyagrahistów. Ci zaś, zamiast podjąć walkę, przyjmowali ciosy spadające na ich głowy i ciała i w końcu padli na ziemię. W słynnym reportażu Webb Miller, dziennikarz United Press, informował świat: żadnej bójki, żadnej walki: uczestnicy marszu po prostu szli przed siebie, jak długo mogli, a potem padali pod razami. Siedzących na ziemi mężczyzn policjanci z wściekłością kopali wpodbrzusze i genitalia i ciągnęli za ręce i nogi do rowów. Wreszcie Brytyjczycy stłumili bunt, lecz cena była wysoka: na zawsze zakwestionowane zostały moralne rygory, w jakich rzekomo brytyjska Korona utrzymywała Indie. Po takiej krwawej łaźni nikt już nie wątpił, iż wcześniej czy później brytyjskie panowanie się załamie i Indie staną się znów wolnym krajem. Proces ten przyśpieszyła niewąt- 169 Wychowawca: pliwie druga wojna światowa. Walczącej o własne przetrwa-przypadek nje wielkiej Brytanii niewiele pozostawało energii na umacnianie swej obecności na subkontynencie indyjskim. W rezultacie najważniejszy konflikt rozgorzał nie między Wielką Brytanią a zjednoczonymi Indiami, lecz między hinduistami a indyjskimi muzułmanami: hinduiści mianowicie opowiadali się za jednym, wspólnym państwem, podczas gdy muzułmanie nalegali na podział. Wzajemne waśnie doprowadziły w końcu do morderczych walk -rozlewu krwi, którego Gandhi przez całe życie tak bardzo chciał uniknąć. Najokrutniej sza zaś ironia polegała na tym, iż zaledwie miesiąc po uzyskaniu niepodległości Gandhi, w drodze do miejsca modlitwy, został zamordowany przez hinduistycznego ekstremistą (Nathurama Yinayaka Godse). Wobec porażki 170 Porażki zdarzają się każdemu. Wychowawca, jako osoba o wielkich zamierzeniach (i odpowiednio wielkim ego), jest na porażki narażony szczególnie. Istotnie, wszyscy przywódcy, których życiorysy badałem, doświadczali wielu porażek lub przegranych - niekiedy drobnych, innym razem naprawdę przytłaczających. Nikt nie słyszał o trzydziestoletnim Stalinie albo Hitlerze i na śmieszność by się naraził każdy, kto by im wróżył, że niebawem zostaną światowymi przywódcami. W czwartej dekadzie życia Mao Zedong stracił niemal wszystko. Gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej, rodacy nigdy by się nie zwrócili ku Winstonowi Chur-chillowi lub Charles'owi de Gaulle'owi, a biografowie tych dwóch mężów stanu ze smutkiem odnotowaliby sprzecz- wobec ność między ich wspaniałymi uzdolnieniami a niewielkim po ' śladem, jaki pozostawili na światowej scenie. Dla każdej udanej kampanii Gandhi mógł przytoczyć listę działań pod tym czy innym względem nieudanych, nierzadko pozostawiających po sobie ofiary w ludziach. Przywódcy ponoszą porażki z wielu powodów. Nie są tak przekonujący, jak chcieliby być, okoliczności nie są sprzyjające, rywal (albo współtowarzysz) wykorzystuje właściwy moment. Często biorą na siebie nadmierne ciężary i muszą się mierzyć z reakcj ami na swe działania. Niektórzy, jak Margaret Thatcher, stale prowokują los, ciągle przesuwając dalej granicę możliwości, aż w końcu budowla, którą wznieśli, pada. Wyznawcy nie zawsze są wdzięczni, zwłaszcza gdy byli zmuszeni do nadmiernego wysiłku: zaraz po wojnie zarówno Churchill, jak i de Gaulle znaleźli się na bruku. Istotnie, za ludźmi wielkimi często snuje się sznur postaci przeciętnych, które albo z zadowoleniem spoczywają na cudzych laurach, albo wręcz niszczą najwspanialsze dzieła wielkich Wychowawców. Gandhi miał szczęście: na czele Wolnych Indii stanął ogromnie uzdolniony Nehru. Później jednak Indiami rządzili ludzie niczym się nie wyróżniający, którym udało się roztrwonić większość dziedzictwa tych dwóch wielkich mężów. Niewykluczone, że Gandhi wywarł największy wpływ nie na własny naród, lecz na inne społeczeństwa, na przykład Południowej Afryki czy Stanów Zjednoczonych podczas ich walki o prawa do wolności osobistej. Wielkie wrażenie wywarło na mnie to, jak Wychowawcy radzą sobie z porażką. Niepowodzenie nie jest dla nich oka- 171 Wychowawca: /ją do poddania się; w istocie najprawdopodobniej w ogóle przypadek ^ traktują porażki jako niepowodzenia. Otoczeni wrogami rzucą się raczej pełni świeżych sił z powrotem do walki. Richard Nixon, któremu porażki nie były obce, widział swoje życie jako pasmo kryzysów, którym musiał stawić czoło. Nieustannie podkreślał, iż pokonanym jest nie ten, kto przegrywa, lecz ten, kto przestaje walczyć. Nikt nie wyraził tego lepiej niż Jean Monnet - człowiek, który w swoim z górą sześćdziesięcioletnim dążeniu do zjednoczonej Europy napotkał wyjątkowo dużo przeciwności. Powiedział on: "każdą przegraną traktuję jak nową możliwość". Zdaniem Henry'ego Forda "porażka to możliwość inteligentniejszego zaczynania od nowa". W wypowiedziach i mowach każdego niemal z badanych przeze mnie Wychowawców znalazłem podobne stwierdzenia. Pod tym względem Gandhi jest wręcz wzorem. Zdawał sobie sprawę ze swoich niepowodzeń -słynne jestjego własne określenie jednego z nich jako "himalajskiej pomyłki"12 - nigdy jednak nie pozwolił, by odwiodły go one od dążenia do celu, w który całym sercem wierzył. Przeciwnie, życie swoje postrzegał jako dzieje moich niezliczonych zmagań na drodze poszukiwania prawdy... całe moje życie jest w grun-cie rzeczy tylkowłaśnietymiposzukiwaniami... które stały się źródłem tej siły, jaką rozporządzam... Zastanawiał się nad każdym epizodem, uczył się z niego czegoś nowego, dzielił się zdobytą wiedzą z każdym, kto gotów był go słuchać i z powrotem, z nowymi siłami, rzucał w wir spraw do załatwienia. Doświadczenie nauczyło mnie - mówił swoim czytelnikom - że człowiek często buduje plany nie licząc się z wolą Boga i chociaż ostatecznym celem, do którego zmie-172 rza, jest poszukiwanie Prawdy, to, że owe plany biorą w łeb, nie ma znaczenia, gdyż wynik bywa zazwyczaj korzystny, a niekiedy nawet lepszy, niż się przypuszczało.^ Gandhi zdecydowanie akceptował cierpienie uczestnika satyagra-hy: Satyagrahista tym się różni od większości ludzi, iż jeśli podporządkowuje się jakiejś restrykcji, czyni to nie ze strachu przed kar ą, leczdobrowolnie, sądzibowiem, iżtakiepod-porządkowanie służy wspólnemu dobru. Skazany na sześć lat więzienia Gandhi pokazał, jak potrafi konstruktywnie zinterpretować porażkę. Bez cienia ironii zwrócił się do sędziego: o ile chodzi o sam wyrok, to w pełni przyznaję, że żaden inny sędzia nie \\ymierzylby łagodniejszego, co zaś do samej procedury, to nie mógłbym oczekiwać większej kurtuazji.'5 Możliwe zatem, iż Wychowawcy różnią się od nas, zwykłych ludzi, nie tyle liczbą ponoszonych porażek, ile sposobem, w jaki interpretują straty. Kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, Wychowawca nie stwierdza, że się nie nadaje do swojej roli ani że jego sprawa jest niesłuszna. Udaje mu się tak zinterpretować fakty, iż jawią się one jako możliwość, z której sam przywódca (i jego zwolennicy) mogą wyciągnąć naukę. Z pomocą przychodzi im niekiedy dysonans poznawczy: w wyniku niepowodzeń oddani zwolennicy czująsię nierzadko jeszcze bardziej gotowi do poświęceń. Niepowodzenia zachęcają Wychowawców do refleksji, do snucia nowych planów, by z nową energią maszerować dalej. Istotnie, wydaje się, jakby Gandhi czerpał szczególną przyjemność z relacjonowania wysiłków, które spełzły na niczym, i z rozważania nauk, jakie można by z nich wyciągnąć: wznoszę się - lubił mawiać - na skrzydłach moich trosk. W trudnych czasach bohaterami zostają często ci, którzy wobec porażki 173 Wychowawca: przypadek Gandhiego uparcie dążą do wyznaczonego celu, mimo braku sukcesów w świecie doczesnym -być może wspiera ich wiara w to, że w przyszłym życiu ich wysiłki zostaną zwieńczone sławą. Porażki nie zniechęcają Wychowawców - często nawet dodają im sił; sukcesy rzadko ich satysfakcjonują. Ludzie tego pokroju stawiają sobie ambitne cele, a energię czerpią często raczej z walki niż z jej wyniku. Wolą walkę z przeważającymi siłami, a nawet izolację, od bezkrytycznego podziwu. Zarówno Thomas Jefferson, jak i Mao Zedong wzywali do rewolucji w każdym pokoleniu - zapewne w obawie, iż zadowolenie ze status quo będzie maską dla utraty wigoru lub początkiem powrotu do byle j akiej przeciętności. Gandhi o swoich eksperymentach powiadał, że traktuje je tylko tak, jak naukowiec, który nigdy nie uznaje swoich wniosków za niepodważalne, lecz z otwartym umysłem ciągle rozważa je od nowa. Nie przesadzimy chyba mówiąc, że ostateczna mi-sj a wszystkich Wychowawców zawsze się kończy niepowodzeniem; sił do działania dodaje im szlachetność ich własnego wysiłku oraz nadzieja - a raczej przekonanie - iż zostawią po sobie trwały ślad w życiu innych ludzi. rozdział 8 Odmiany niepospolitości Pierwsze podsumowanie Gdyby niniejsza książka była pracą z którejś z dziedzin humanistyki*, w tym miejscu by się kończyła. Humanista dąży bowiem do drobiazgowego i jak najpełniejszego zrozumienia jednostek. Nawet pobieżna typologia osobistości niepospolitych wykracza poza tradycyjne granice humanistyki. Jako humanista zgłębiałem z zapałem charaktery Mozarta, Freuda, Woolf i Gandhiego. Jako psycholog wszakże (i socjolog) chcę zrozumieć te jednostki nie tylko same w sobie, lecz również jako reprezentantów zróżnicowanego wewnętrznie grona ludzi wybitnych. Na ile to tylko możliwe, chcę też przewidzieć inne formy niepospolitości, określić możliwe wzorce i wreszcie - zrozumieć, jak ludzie niepospolici dochodzą do swoich wyjątkowych osiągnięć. W pierwszych rozdziałach książki wprowadziłem kategorie, którymi zamierzałem się posłużyć w badaniach nad niepospolitością. Dotychczas, przedstawiając sylwetki czte- * Angielskie humanities nie obejmują - odmiennie niż w języku polskim - nauk społecznych, w tym socjologii i psychologii (przypis redakcji). 175 odmiany niepospolitości 176 rech niezwykłych postaci, nie sięgnąłem jeszcze po zapowiedziane kategorie - być może dzięki temu lektura była łatwiejsza. Teraz jednak nadszedł czas, by się. odwołać do nakreślonych schematów i z ich pomocą ogarnąć szerszy obszar niepospolitości. Z wprowadzonych rozróżnień trzy są najważniejsze. Po pierwsze, rozróżnienie między zainteresowaniem dostępnymi w danym społeczeństwie dziedzinami osiągnięć a zainteresowaniem ludźmi żyjącymi w tym społeczeństwie. Pierwotne zaciekawienie rozmaitymi dziedzinami wiedzy bardzo się różni od zaciekawienia królestwem istot ludzkich; w tym wymiarze wyraźne skłonności ujawniająsię wcześnie i utrzymuj ą przez całe życie. Nasze pierwsze dwa typy -Mozart i Freud - opisane zostały w kategoriach swego stosunku do określonych dziedzin: Mozarta przedstawiłem jako studenta sztuki muzycznej, Freuda -jako studenta nauki zwanej psychologią. Dwa pozostałe typy opisałem w kategoriach ich relacji z człowiekiem: Woolf czerpała przede wszystkim ze swego wnętrza, Gandhi zwrócił się ku innym ludziom. Drugie rozróżnienie dotyczy stosunku do rewolucji w obrębie danej dziedziny i staje się wyraźnie widoczne, gdy porównujemy Mozarta z Freudem. Jako Mistrz (a wcześniej cudowne dziecko) Mozart dążył do stworzenia najwspanialszego dzieła w obrębie istniejących gatunków; jak Keats, Tołstoj czy George Eliot znany jest z tego, że w najwyższym stopniu udoskonalił swój ą dziedzinę. Freud zaś, jako Sprawca, wypróbował rozmaite dostępne w owym czasie dziedziny, lecz w każdej czegoś mu brakowało; prawdziwą satysfakcję odczuł dopiero wówczas, gdy stworzył własną dzie- dzinę, w której obrębie mógł działać i współpracować z in- pierwsze nymi i w odniesieniu do której został ostatecznie oceniony. P0"sumowame Rozróżnienie między akceptacją a przewrotem traci na ostrości, gdy obszarem działania stają się relacje z ludźmi. Zarówno do Woolf, jak i do Gandhiego najlepiej pasuje miano innowatorów: niezależnie od punktu wyjścia Woolf (w odróżnieniu od Eliota) postawiła wyzwanie współczesnej powieści, podczas gdy Gandhi (inaczej niż Thatcher) wprowadził nowe formy działania politycznego. Możemy zatem rzec, iż osoby niepospolite dokonują, mniej lub bardziej świadomie, dwóch wyborów: muszą zadecydować, czy będą się koncentrować na ludziach, czy na przedmiotach i czy zainwestująw doskonalenie jakiejś dziedziny, czy w próbę dokonania w niej przewrotu. Trzecie rozróżnienie wiąże się ze sposobem, w jaki w niniejszej pracy potraktowano zdolności twórcze oraz inne formy niepospolitości. Zarówno w psychologii, jak i w języku potocznym do praktyki należy lokowanie zdolności twórczych wyłącznie ,,w głowie" twórczej jednostki: ktoś jest twórczy - powiadamy - a ktoś inny nie. Jednakże dzięki zaproponowanym przez Csikszentmihalyiego nowym ramom pojęciowym możemy teraz patrzeć na zdolności twórcze jako na efekt dynamiki trzech odrębnych elementów: osoby z jej uzdolnieniami; dziedziny, do której należy dzieło; oraz ocen ferowanych przez sędziów ze środowiska. Triadę tę można rozszerzyć. Jednostkę traktujemy jako ośrodek, z którym wiążą się rodzina i społeczność lokalna; za dziedziną kryje się cały wachlarz form kulturowych; środowisko obejmuje szerszą społeczność. A wszystkie te kategorie nakładają się wzajem na siebie, gdy koncentrujemy się odmiany na jednostce w jej pierwotnym stosunku do własnego dzieła. Wyłania się zatem diagram nieco bardziej szczegółowy: : J SPOŁECZEŃSTWO Środowisko KULTURA Dziedzina 178 DZIEŁO Jednostka RODZINA SPOŁECZNOŚĆ Dzięki tego rodzaju rozróżnieniom specjaliści zajmujący się naukami społecznymi mogą korzystać z rozbudowanych teorii i licznych badań, na przykład z tego, co wiadomo o rodzinie i szeroko rozumianej kulturze. Mogą też identyfikować formy niepospolitości, które inaczej pozostałyby nie rozpoznane, oraz oceniać właściwie związki między różnymi zaprezentowanymi tutaj typami. Chciałbym w tym miejscu posłużyć się przykładami. Cudowne dziecko, na przykład Mozart, pojawia siq jako jednostka, której talent przypadkiem pasuje doskonale do istniejącej już dziedziny; być może od początku istniała jakaś przedustawna zgodność między umysłem Mozarta a muzyką klasyczną. Talenty Sprawcy w rodzaju Freuda są lepiej dostosowane do dziedziny, która ma dopiero zostać odkryta, i do środowiska, które dopiero ma powstać. Yirginia Woolf zjawia się jako ktoś szczególnie zainteresowany światem osób - zarówno członków najbliższej rodziny, jak i, później, kolegów z Bloomsbury; przy tym początkowo jest Mistrzynią sztuki pisania, by w coraz większym stopniu stawać się Sprawczynią nowych gatunków. Pomaga też stworzyć środowisko, w którym ceni się piszące kobiety. Zainteresowania Gandhiego również koncentrują się wokół świata osób, wykraczają jednak poza rodzinę i lokalną społeczność i o-bejmują całe społeczeństwo. Gandhi, podobnie jak Woolf, niektóre ze swoich celów osiąga pośrednio, tworząc potężne symbole pisane; przekracza jednak tego rodzaju formy literackie w bezpośrednich relacjach z ludźmi, wcielając w życie pewien zbiór zasad i angażując się w ryzykowne przedsięwzięcia publiczne. Jeszcze raz muszę podkreślić, że rozróżnienia te nie mają charakteru absolutnego. Niemal wszyscy ludzie niepospolici są niezwykli pod więcej niż jednym względem; przykładem niech będzie Freud, w pewnym stopniu niezwykły na każdy z czterech opisanych tu sposobów. On sam - i jego kochający rodzice - byliby zadowoleni z takiej oceny. Większość ludzi niepospolitych ma również słabości: Mozart nie był szczególnie biegły w introspekcji, a fizyczne i matematyczne zdolności Freuda pozostawiały wiele do życzenia. Niektórzy przekraczająnasze podziały i łączą zainteresowania: dziedziną wybraną przez Freuda była wiedza o istotach ludzkich. Wprowadzone tu podziały najlepiej zatem traktować jako pomocne wskazówki, nie zaś jako system wzajemnie się wykluczających kategorii. Uzbrojeni w powyższe rozróżnienia możemy teraz ujrzeć, jak wiele jest form niepospolitości. Nie zamierzam tu opisać wszystkich, rozważęjednak kilkajeszcze, by rozjaś- pierwsze podsumowanie 179 odmiany nić naszą wizję tego, co niezwykłe i wybitne. Wreszcie omó- raeposp i osa 180 pewne kwestie wynikłe z takiego toku rozumowania, a wnioski zawarte będą w ostatnim rozdziale książki. Słowa i sukces Gdybyśmy wzięli do ręki listy osób najbardziej znanych w ciągu ostatnich dziesięcioleci -zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, społeczeństwie tak silnie przesyconym środkami masowego przekazu - stwierdzilibyśmy, iż na przestrzeni czasu na listach tych zachodziły znaczne zmiany. Kiedy piszę te słowa, w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, listę otwierają aktorka i piosenkarka Madonna, łyż-wiarka figurowa Nancy Kerrigan i znany z mediów Howard Stern. Mało prawdopodobne, by historia zachowała ich w pamięci jako ludzi wybitnych. Mówię tu o sławie, która zgodnie z pewnymi dowcipnymi definicjami polega na tym, iż ktoś znany jest z tego, że jest znany. Andy Warhol powiedział kiedyś, iż, w naszych czasach, każdy będzie miał swoje piętnaście minut sławy. Jakkolwiek daleki mógłby być od rzeczywistości, jego wypowiedź zawiera niewątpliwie pewne, prowokacyjne może, lecz jednak ziarno prawdy. Środki masowego przekazu nieustannie poszukują niezwykłości, a nasza osobista niezwykłość - tak się przecież od siebie różnimy - może sprawić, iż każdy z nas w jakimś momencie będzie znany publiczności. Ponadto ci, którzy albo pragną trwałej sławy albo umieją wykorzystać moment glorii, potrafią niekiedy pozostać na dłużej w światłach rampy -w dzisiejszych czasach zazwyczaj zaczynają regularnie się pojawiać w audycjach słowa telewizyjnych, reklamach albo robią karierę jako przedsta- isu'(ce5 wiciele handlowi. Sława i sukces wiążą się ze sobą, nie są jednak tym samym. Sława oznacza na ogół, iż człowiek znalazł siew centrum uwagi jakiegoś środowiska lub całego społeczeństwa. Nie musi być szczególnie utalentowany, nie musiał wnieść znaczącego wkładu w żadną dziedzinę nauki ani sztuki. Sukces utożsamiany jest zazwyczaj z nagromadzeniem dóbr materialnych (czy, rzadziej, pewnego rodzaju prestiżu) dzięki świadomemu i zgodnemu z prawem wysiłkowi (nie zaś dzięki szczęściu bądź działaniom nielegalnym). Człowiek o-siąga sukces, gdy zostaje nagrodzony za wkład, jaki wniósł w daną dziedzinę. Między sławą a sukcesem zachodzą rozmaite związki. Wielu ludzi interesu odniosło ogromne sukcesy, jednak albo są zadowoleni ze swojej anonimowości, albo przynajmniej się na nią godzą. Z pewnością też istnieją tacy, którzy byli sławni przez chwilę -na przykład ktoś, kto uratował tonącego - a po latach się okazuje, że żyją w nędzy. Kultura naszych mediów sprzyja połączeniu sławy z sukcesem: jeśli zostajesz sławny, możesz otrzymać wiele materialnych dóbr w nagrodę; a jeśli jesteś jednym z najbogatszych ludzi na świecie, samo twoje bogactwo sprawia, że kierują się na ciebie światła reflektorów. Sława i rozgłos nie wykluczaj ą prawdziwych zdolności twórczych ani przywódczych, nie należy wszakże ich ze sobą mylić. Twórcza jednostka musi odmienić dziedzinę swojego działania. Madonna zostanie kandydatką na twórczynię dopiero wówczas, gdy dzięki niej sztuka wyraźnie zmieni lwi odmiany swoje oblicze. Warto zdać sobie sprawę z czasowych wy-mepospoitosa mjarow iudzjdch osiągnięć. Współczesny malarz Harold Shapinsky przez większość swego życia pracował samotnie, nie znany nikomu. Kiedy jednak przyszła moda na abstrakcyjne malarstwo ekspresjonistyczne z pewnego rocznika, zaczęto nagle wysoko cenić prace Shapinsky'ego; zmieniły się nie dzieła malarza, lecz wymagania publiczności. Niepospolitość duchowa 182 Dotychczas koncentrowałem się przede wszystkim na jednostkach, które, dzięki jakości i oryginalności swoich prac, potrafiły wywierać wpływ na innych ludzi. Istnieje wszakże również inna potężna forma wpływu: człowiek może samą swoją obecnością oddziaływać na tych, z którymi ma kontakt. Tę formę nazywam "niepospolitością duchową". Uwrażliwiłem się na nią studiując życiorysy Mahatmy Gan-dhiego i papieża Jana XXIII, oni bowiem właśnie samą swą fizyczną obecnością wywierali wpływ na ludzi. Wiele osób, znalazłszy się w pobliżu Gandhiego, doświadczało tej bliskości jako szalenie ważnego, niezapomnianego osobistego wpływu. To samo mniej więcej można rzec o Wychowawcach takich, jak Jan XXIII, Martin Luther King, Jr. i Matka Teresa lub o niektórych wykonawcach estradowych, na przykład Yo-Yo Ma, Pablu Casalsie, Janis Joplin czy Jimim Hendriksie. Takie charyzmatyczne jednostki stymulują innych do zmiany świadomości, a niekiedy również do zmiany sposobu życia. Niestety jednak taką mocą dysponują nie tylko ludzie niepospolitość wywierający dobroczynny wpływ na innych: przywódcy duchowD sekt religijnych, David Koresh czy czcigodny Jimmy Jones, oraz narodowi, jak Hitler, Mao Zedong bądź Kadafi także sprawują podobną władzę duchową nad swoimi licznymi zwolennikami. Jakie cechy składają się na władzę nad innymi? Nierzadko szczególny wygląd przywódcy, w połączeniu z hipnotyczną mocą oddziaływania, przekonuj ą słuchaczy, iż mówca zwraca się do każdego z nich z osobna, bezpośrednio, z wielką siłą. Charyzmatyczny przywódca promieniuje urokiem i energią; jego zwolennik wierzy, iż przebywając w pobliżu kogoś tak uduchowionego wchłonie nieco jego istoty. Zachodzi pewien oczywisty proces: wyznawca nie tylko kocha osobę obdarzoną takim talentem, lecz sądzi również, iż jego miłość jest odwzajemniana. Prawdopodobnie wszyscy od czasu do czasu możemy ulegać wpływowi takiej świetlistej postaci; a z pewnością niektórzy z nas są szczególnie skłonni tworzyć tego rodzaju głębokie więzi uczuciowe. Przywódca sekty, taki jak David Koresh czy egzotyczny guru w rodzaju Gurdżijewa to bez wątpienia Wychowawcy, którzy potrafią doskonale manipulować ludźmi. Jednakże zamiast dążyć do jakiegoś celu zewnętrznego - na przykład zmiany społecznej - za swoją najważniejszą misję uznają oni "kult osobowości": próbę strumienia własnej indywidualności "entuzjasty" i zlania jej ze świadomością wszystkowiedzącego przywódcy duchowego. Znany psychiatra Anthony Storr wskazuje, iż między świadomościąprzywód- cy sekty a świadomością jego wyznawcy nie zachodzi od- 183 odmiany działywanie wzajemne: osoba obdarzona siłą duchową jest niepospolitości cajjcowjcje pogrążona we własnej psychice. Oddziaływanie zatem służy w takim przypadku Introspekcji: Wychowawca dąży do zastąpienia własnymi przekonaniami, własnym światopoglądem przekonań i światopoglądu osób znajdujących się w jego orbicie. Zauważmy, iż ta zdolność poruszania ludzi może iść w parze z innymi niepospolitymi cechami. Istniejąjednostki - na przykład Margaret Mead lub Robert Oppenheimer -których przekonania promieniują taką siłą, że wywierają głęboki wpływ na osoby przywiązujące dużą wartość do zdolności intelektualnych. Istotnie, trudno zdobyć hegemonię duchową, gdy się nie ma do przekazania żadnych wieści _ ani poglądów; czasami-tak było w przypadku Gandhiego-siła duchowa wyrasta z przekonującej opowieści. Jednakże dla guru poglądy o tyle tylko są ważne, o ile może z ich pomocą uwodzić innych ludzi. Niepospolitość etyczna 184 Jako naukowca zajmującego siq niepospolitością często pytają mnie o moralność badanych osób. Jest to jedno z tych pytań, na które nie ma dobrej odpowiedzi: wygląda na to, że raz gani siq mnie za to, że studiuję tylko tych, których podziwiam, innym razem za to, że się zajmuję osobami nie dość zasługującymi na podziw. Krytycy z obu stron omijaj ą istotę mój ego przedsięwzięcia. Modele, które stworzyłem, powinny dać się zastosować do wszystkich Mistrzów, Sprawców, Wychowawców i In- trospektorów, niezależnie od ich kwalifikacji moralnych; za- niepospolitość razem powinny nam pomóc zrozumieć tych ludzi, którzy e|Yano nie pasują do wizerunku osoby niepospolitej - są na przykład sławni lub odnieśli sukces, ale nie wywieraj ą wpływu na resztę ludzkości. Wzór zachowania można ocenić jako moralny, amoralny albo obojętny z moralnego punktu widzenia jedynie wówczas, gdy się zna kontekst danej myśli czy działania. Niektóre wartości -miłość do dzieci, uczciwość, uznanie świętości życia ludzkiego -bez wątpienia są akceptowane powszechnie. Łatwo jednak możemy sobie wyobrazić sytuacje, w których staną one w sprzeczności z innymi, równie ważnymi wartościami -miłościądo własnego kraju, potrzebą chronienia kogoś przed wiedzą, która mogłaby go zranić, koniecznością pozbycia się tyrana. W każdym kontekście kulturowym można wyodrębnić sferę etyki i poszukiwać osób w tej dziedzinie niepospolitych. Psychologowie rozwojowi Annę Colby i William Da-mon zajmowali się Amerykanami, którzy podjęli działania nacechowane niezwykłą troską o innych -na przykład adoptowali wiele dzieci lub poświęcili życie zmniejszeniu liczby głodujących na świecie albo ochronie środowiska. Ludzie ci pod wieloma względami wyróżniali się spośród innych. Namiętnie wierzyli w słuszność swoich działań i byli całkowicie pewni, że obrali właściwy kierunek. Mieli ze wszech miar pozytywne nastawienie do życia, a wszelkie przeszkody traktowali jako rzecz tymczasową bądź część szerszego planu. Swoje przekonania opierali często na wierze religijnej. Co dziwniejsze, nie uważali, iż czynią coś niezwykłego; zakładali - nieco może naiwnie - że na ich 185 odmiany miejscu każdy by się zachował równie szlachetnie. W stan-mepospoiosa darcjowych testach oceniających rozumowanie w sferze etycznej osiągali wyniki przeciętne - okazuje się, iż zdolność do zachowań altruistycznych nie jest tożsama ze zdolnością do subtelnego rozważania dylematów moralnych. Te wybitnie niesamolubne zachowania i postawy najłatwiej wyjaśnić w perspektywie długoterminowej: ludzie ci, przez lata, stopniowo wykształcali nawyki, które w efekcie doprowadziły ich do poświęcenia własnego życia dla bliźnich, zaś służbę innym postrzegali jako część własnego rozwoju. Warto porównać takie osoby z jednostkami niepospolitymi, opisanymi na poprzednich stronicach. Ludzi wybitnych pod względem moralnym na ogół nie można uznać za twórczych, rzadko bowiem (w odróżnieniu od Gandhiego czy Freuda) wynajdywali oni nowe sposoby pomagania innym: częściej traktowali po prostu poważnie zalecenia od niepamiętnych czasów głoszone przez Wychowawców takich jak Jezus Chrystus. Chociaż wywarli wpływ na swoje otoczenie, był to zazwyczaj wpływ lokalny; dlatego można ich uznać za wychowawców jedynie przez małe w. O tyle, o ile zainspirowali innych do podobnych działań, zasługują na miano uduchowionych. Rozróżnienia wprowadzone w niniejszym opracowaniu rzucają nieco światła ma zagadnienia moralności. W każdej dziedzinie, którą człowiek po mistrzowsku opanował, może się zachowywać moralnie, niemoralnie lub obojętnie pod względem moralnym; to samo dotyczy tworzenia nowych dziedzin czy stosunku do innych ludzi. Być może "etyk wzorcowy" wyróżnia się najbardziej stopniem, w jakim 186 swoje cele osobiste poświęca na rzecz rodziny, szerszej spo- niepospolitość łeczności bądź nawet całej ludzkości. Wiedza o sobie i in-nych, zainteresowanie jakąś gałęzią nauki lub sztuki zostają zaprzęgnięte w służbę sprawom szerszym: poprawie warunków życia innych ludzi. Cel ten, rzecz jasna, bywa niekiedy jedynie majakiem; dlatego właśnie - podobnie jak w przypadku twórczości - potrzebujemy jakiegoś rodzaju środowiska, by nasze sądy na temat tego, co jest, a co nie jest moralne zasługiwały na wiarę. Przetrwanie naszej kultury, a w istocie całej światowej cywilizacji, zależy w większym stopniu od moralności obywateli, niż od tego, co stworzą, jaki wywrą wpływ i jak będą uduchowieni. Charakter jest ważniejszy od intelektu -brzmiały słynne słowa Ralpha Waldo Emersona. Starcia między cywilizacjami równie często wybuchają z przyczyn natury moralnej, co z dążenia do hegemonii gospodarczej lub politycznej. Ponieważ jednak rozważań moralnych nie można snuć w oderwaniu od etyki i wartości właściwych danemu społeczeństwu, musimy podej ść do nich inaczej niż do rozważanych dotychczas form niepospolitości. Niepospolite dewiacje Mówiąc o niepospolitości możemy mieć skłonność do koncentrowania się na prawym krańcu krzywej rozkładu normalnego - na jednostkach i instytucjach reprezentujących najwspanialsze osiągnięcia. Lepiej i głębiej zrozumiemy jednak zagadnienie, gdy uwzględnimy również jednostki wyróżniające się swój ą odmiennością albo upośledzeniami. 187 odmiany Ponadto, dzięki pojęciu owocnej asynchronii produktywna raepospo i osa 0j^^j e s j^ niekieciy kombinacj a mocnych stron i deficytów. Począwszy od klasycznej postaci łucznika Filokteta społeczeństwa zachodnie znały relacją między łukiem a raną. Ceną za dar tworzenia -mówi się często -jest jakiś defekt, jakaś wrodzona czy nabyta rana. Z pewnością nietrudno wskazać licznych artystów, którzy cierpieli z powodu kalec-twa (kulawy Byron, głuchy Beethoven) bądź traumy psychicznej (porzucone siostry Bronte, chory na schizofrenię Robert Schumann). Ponieważ jednak wielu twórców nie ma takich oczywistych defektów i ponieważ defekty te z kolei same w sobie nie gwarantująniepospolitości, można najwyżej szukać korelacji a la Yirginia Woolf -między rodzajami uszkodzenia a rodzajami osiągnięć. Pewne traumy powtarzają się w życiorysach ludzi niepospolitych. Częsta jest utrata we wczesnym dzieciństwie jednego lub obojga rodziców. Pisarz i filozof Jean-Paul Sartre zauważył kiedyś, iż najlepsze, co ojciec może uczynić dla syna, to umrzeć młodo. Choć jest to wyrażenie hiperbo-liczne i ironiczne, rzeczywiście można sądzić, że przeżycie wczesnej straty motywuje ludzi do tworzenia doskonalszego świata w wyobraźni; częściej niż mogłoby się to stać przy- 188 * Filoktet, słynny łucznik, odziedziczył łuk i strzały po swoim przyjacielu Heraklesie. W drodze pod Troję Filoktet został ukąszony przez żmiję. Rana nie dawała się wyleczyć, przyjaciele pozostawili go więc na wyspie Lemnos, gdzie spędził 10 lat. Wówczas Grecy dowiedzieli się od wyroczni, że nie zdobędą Troi bez strzał Heraklesa. Sprowadzono zatem Filokteta do obozu wojennego. Apollo go uśpił, a Machaon, lekarz chirurg, syn Asklepiosa, rozciął i oczyścił ranę, która niebawem się zagoiła. Filoktet zabił króla Troi, Parysa, przyczyniając się walnie do zwycięstwa Greków (przypis tłumaczki). padkiem, taka aktywność wyobraźni owocuje życiem peł- niepospolite nym działań twórczych albo przywódczych. Większa liczba dewiacje tragicznych wydarzeń w dzieciństwie naraża rozwijającego się człowieka na poważne ryzyko. Można by pomyśleć, że nagromadzenie traumatycznych zdarzeń najpierw zraniło Yirginię Woolf, a potem ostatecznie ją powaliło. Niektóre tragedie są z pewnością tak niszczące, że rozbijają w proch wszelkie potencjalne możliwości człowieka. Ludzie, którzy przeżyli holokaust czy chińską rewolucję kulturalną, często pozostają niezdolni do jakiejkolwiek produktywnej działalności. Dolegliwość neurologiczna zwana padaczką skroniową łączy się z wieloma rodzajami zdolności twórczych. Jednym z objawów występujących przy tej chorobie, wiążącej się z występowaniem wyładowań elektrycznych w częściach mózgu odpowiedzialnych za język i emocje, jest tendencja do pisania wielkiej ilości tekstów i do koncentracji na sprawach religijnych. Większość ludzi o osobowości padaczkowej nieco dziwnie się zachowuje w stosunku do innych; ich obfitą twórczość pisarską przepełniaj ą dramatyczne tematy duchowe - interesujące głównie dla samego autora lub autorki oraz dla tych, którzy badająchorobę jako taką. Mówi się jednakże, iż niektórzy artyści dotknięci tym syndromem, na przykład Fiodor Dostojewski czy Yincent van Gogh, przedstawili w swoich dziełach jej szczególny świat. W tego rodzaju przypadkach bardzo żywa percepcja -jeden z efektów patologii - może sprzyjać tworzeniu przekazu artystycznego o niezwykłej mocy oddziaływania. Planując kampanie polityczne lub religijne albo tworząc dzieła naukowe czy artystyczne jednostki niepospolite po- 189 odmiany trafią przez wiele godzin koncentrować się na czymś, odci-mepospoiosa nając sj^ 0(j najbardziej nawet rozpraszających bodźców. Jest to niewątpliwie umiejętność pożądana, niekiedy jednak bywa bliska autyzmowi - stanowi patologicznemu, kiedy to uwaga jest tak skoncentrowana, iż człowiek nie jest w stanie uczestniczyć w normalnej wymianie informacji. Nic dziwnego, że autyzm stosunkowo częściej występuje w rodzinach tych osób, które osiągają wysokie wyniki w pewnych dziedzinach akademickich, na przykład w matematyce, naukach przyrodniczych i ścisłych oraz w technice. Wielkiej koncentracji towarzyszy często duża energia. Ludzie wybitni nierzadko są aktywni przez długie godziny, potrzebują niewiele snu, chodzą, biegają lub przemawiają znacznie dłużej niż ich bliźni -bywa, że nie potrafiąfunkcjo-nować, jeśli jakoś nie dadzą upustu nadwyżkom energii. Często miewają ogromny apetyt - na doświadczenie, jedzenie, seks. Możemy przyjąć, iż takie hojne wydatkowanie energii nie jest po prostu cechąnabytą, chociaż może niąbyć umiejętność kanalizowania tej energii we własną pracę. I, podobnie jak nadzwyczajna zdolność koncentracji, cecha ta może się wiązać - w sposób, który jeszcze należałoby odkryć - z zaburzeniami takimi jak nadaktywność albo syndrom Tourette'a. Rozważmy wreszcie widoczne korelacje między pewnymi deficytami a niektórymi uzdolnieniami. Neurolog Nor-man Geschwind i jego bliski współpracownik Albert Gala-burda mówili o "patologii wyższości". W szczególności sugerowali istnienie pewnego interesującego syndromu, na który składają się prenatalne uszkodzenie lewej półkuli mózgowej, problemy językowe i skorelowany z nimi roz-190 kwit (mówiąc bardziej technicznie - hipertrofia) zdolności niepospolite przestrzennych i artystycznych. Chociaż proponowane wy- ewiac|e jaśnienie syndromu pozostaje kontrowersyjne, ogólne stwierdzenie Geschwinda i Galaburdy jest zgodne z naszym pojęciem owocnej asynchronii: deficyt w jednym obszarze poznawczym albo emocjonalnym może współwystępować ze szczególnym rozwojem innych zdolności. Czy jest to utrata rodziców, rzadka choroba neurologiczna czy niezwykłe zasoby energii i zdolność do koncentracji uwagi, ból zranienia może zostać zamieniony w cięciwę łuku. Trzeba tylko wykorzystać asynchronię, powiązać ją z obiecującą kwestią czy dziedziną, frustracje ujrzeć jako możliwości i, nade wszystko, wytrwale dążyć do przodu. Społeczeństwa wielkich możliwości Niemal wszyscy historycy zgodziliby się, iż w pewnych okresach historycznych pewne regiony wyróżniały się niezwykłą liczbą i jakością osiągnięć. Któżby odmawiał miana wyjątkowości Atenom w V wieku p.n.e., Cesarstwu Rzymskiemu w czasach Chrystusa, Chinom dynastii Tang w VIII stuleciu, społeczeństwu islamskiemu w późnym średniowieczu, włoskim państwom-miastom w wieku XV, osiem-nastowiecznej Francji, stolicom Europy Środkowej na przełomie wieków czy Nowemu Jorkowi w połowie (i być może ponownie pod koniec) XX wieku? Można, cynicznie, uznać, iż powyższe kandydatury zaspokajaj ą jedynie pewną potrzebę historyków, którym niezbędne są epokowe kamienie milowe, lub odzwierciedlają 191 odmiany po prostu losowe wahania historycznego barometru. Ja niepospo i osa ^ nje Zga(^zarn Powiedziałbym raczej, iż tak jak cu- 192 downe dzieci reprezentuj ą wyjątkowy zbieg okoliczności -skłonności osobistych, sytuacji rodzinnej, właściwości danej dziedziny i momentu historycznego - tak "społeczeństwa szczytowe" to efekt rzadkiego i nietrwałego współwy-stępowania zdarzeń i sił. Za przykład niech nam posłuży piętnastowieczna Florencja, centralnie położona pośród wielu innych kwitnących krain. W północnych Włoszech uprawiano ożywiony handel, a ludzie z całego regionu Morza Śródziemnego regularnie podróżowali przez te tereny. Bodźcem do rozwoju była też rywalizacja z innymi włoskimi państewkami -Wenecją, Sieną, Mediolanem i Rzymem. Odkrywano ponownie antyczne wytwory rzemiosła i dzieła sztuki; rozwijała się sztuka; po tysiącleciu spokoju znowu obudziła się tęsknota za badaniem nowych terytoriów, geograficznych i na- ukowych. Po ponurych nastrojach wieków średnich nastąpiło powszechne przebudzenie religijne i duchowe, nastawione raczej na jawne i otwarte świętowanie niż na hermetyczną kontemplacją. Być może równie ważne było to, że pewne znane rodziny - zwłaszcza Medyceusze - sie_gnęły po przywództwo (zarówno w sensie konstruktywnym, jak i destruktywnym) i patronowały najwybitniejszym twórcom tych czasów, takim jak Ghiberti, da Vinci, Michał Anioł i Brunel-leschi. W tym żyznym regionie już w trzynastym i czternastym wieku można zaobserwować wczesne oznaki ożywienia umysłowego, wzlot w piętnastym stuleciu, a potem - dość szybki upadek. Podobnie można opowiedzieć historie innych społe- społeczeństwo czeństw szczytowych. Widzimy tam ożywioną aktywność, która jednostki utalentowane przyciąga do centrów kulturowych, skłania je do współpracy, lecz również do współzawodnictwa, i wspiera najbardziej uzdolnionych. Rządy nie muszą być demokratyczne - w rzeczywistości odrobina autorytaryzmu może sprzyjać realizowaniu ambitnych projektów - ale powinny z tolerancją się odnosić do badania nowych idei i sprawdzania starych granic. Zasadniczą rolę odgrywa dostatek. Wszyscy nasi czterej przykładowi Mistrzowie korzystali z takiego rzadkiego, historycznego zbiegu okoliczności: Mozart czerpał energię z oświecenia; Freud - z przenikających się wówczas w Wiedniu prądów intelektualnych; Woolf inspirował jedyny w swoim rodzaju krąg Bloomsbury; Gandhi zaś próbował syntetyzować tematy żywe podówczas na Wschodzie i Zachodzie. Społeczeństwa wielkich możliwości eksploatują się w końcu nad miarę, czy to w dążeniu do zewnętrznych podbojów, czy przez utracjuszostwo we własnym kraju. Wiedeń i Londyn sto lat temu były u szczytu - dziś utraciły tę pozycję; w naszych czasach możemy pewnego dnia ujrzeć, jak Mekką kulturową stają się No wy Jork, Tokio, Berlin lub Rio de Janeiro. I podobnie jak twórczego naukowca albo artystę zastępuje w końcu równie utalentowany i bardziej wygłodniały młodszy kolega, tak społeczeństwa szczytowe ustępu-jąmiejsca innym, które na jakiś czas zajmączolowąpozycję. Społeczeństwa mogą się wyróżniać też pod innymi względami. Egipt przez tysiąclecia dzierżył absolutne pierwszeństwo w niezmienności. Kultury oparte na konfucja-nizmie przetrwały właśnie dzięki temu, że uniknęły gwał- wielkich możliwości 193 odmiany townych wzlotów i upadków i niewielkie pokładały zaufa-raepospoioa nje w pOStępje naukowym i technicznym. Tuziny małych społeczności epoki kamienia łupanego funkcjonowały wiele stuleci dzięki pewnego rodzaju równowadze ze środowiskiem i z sąsiednimi - czasem przyjaznymi, a czasem wrogimi - grupami. W rdzennych społecznościach Ameryki, na przykład u Indian Keres z Nowego Meksyku, pój ecie talentu wiąże sią przede wszystkim z wkładem, jaki dany człowiek może wnieść we wspólne życie. I wreszcie, by nie pominąć również zjawisk patologicznych, niektóre społeczeństwa -Ikowie ukazani przez antropologa Colina Turnbulla, naziści pod wodzą Hitlera, państwa bloku radzieckiego - w krótkim czasie z powodzeniem same siebie zdziesiątkowały. Pytania Studia nad niepospolitością prowokują do stawiania pytań. Wielu osobom sprawia kłopot fakt, że koncentrują się na jednostce, zwłaszcza w naszej, zdecydowanie postmodernistycznej i interdyscyplinarnej epoce. Gdy krytycy twierdzą, iż wiele się można nauczyć dzięki badaniom kontekstu kulturowego i czynników leżących poza pojedynczym człowiekiem, całkowicie się z nimi zgadzam. W istocie dlatego właśnie omawiam rolę publiczności, uwzględniam dziedzinę i środowisko, by wprowadzić tego rodzaju elementy do królestwa analizy szalenie psychologicznej, nawet jak na standardy psychologów. A przecież jak głupotą byłoby wyeliminowanie biologii i kultury z rozważań nad naturą ludzką, tak nieporozumie-194 niem wydaje się próba wyeliminowania -na modłę Foucault czy Levi-Straussa -roli i znaczenia jednostki. Książkę tę -przyznaję -można by napisać z perspektywy mniej indywidualistycznej; wówczas jednak jednostkę trzeba by do niej jakoś przeszmuglować, by wyjaśnić opisywane zjawiska. Mozart nie jest po prostu lepiej (albo gorzej) wychowanym Antoniem Salierim; świadomości Yirginii Woolf nie można by z łatwością zastąpić świadomością Marcela Prousta czy Katherine Mansfield. Dla swojej koncentracji na jednostce mam też uzasadnienie pozytywne. Jestem przekonany, iż człowiek nie może się rozwijać bez pewnego przeczucia możliwości, jakie przed nim stoją, bez pewnych drogowskazów, dzięki którym będzie mógł ocenić swój rozwój bądź stagnację. Z definicji wszyscy nie możemy być niepospolici; jednak ludzie wybitni mogą pomóc reszcie zrozumieć nasz potencjał, zagrożenia i możliwości. Mało kto odważyłby się twierdzić, że należy studiować sztukę nie oglądając najwybitniejszych płócien, lub naukę - bez znajomości najważniejszych teorii i najbardziej wymownych eksperymentów. Zgadzam się zNietzschem: musimy kochać i czcić wielkie jednostki, a ci, którzy nas uczą o przeszłości, powinni nam nieustannie o nich przypominać. Czy ma sens droga przez życie bez jak najpełniejszej wiedzy o wzlotach i upadkach, do jakich zdolne są istoty ludzkie? Jednakże nawet jeśli mój program badań jest w pełni uzasadniony, trzeba rozważyć istotne problemy metody oraz własne uprzedzenia, które wpłynąć mogąna przebieg dociekań. Nie mogą twierdzić, iż zastosowane podejście jest naukowe w ścisłym sensie tego słowa. Większość moich badań pytania 195 odmiany niepospolitośd 196 to typowe studia przypadku sporządzone na podstawie publikowanych świadectw, a niekiedy na podstawie moich własnych obserwacji, wywiadów, które przeprowadziłem, i osobistych spotkań z ludźmi, którzy mają na swoim koncie wybitne osiągnięcia. Pretenduję wszakże do czegoś więcej - chcę zbliżyć się do nauki, i to pod trzema względami. Po pierwsze, moje obserwacje zasadzają się na wiedzy zdobytej i utrwalonej w minionym stuleciu przez psychologię i socjologię. Po drugie, próbuję skonstruować modele -takie jak Wzorcowego Sprawcy czy Wychowawcy - które wykraczają poza poszczególne jednostki. Po trzecie, poświęciłem się studiom empirycznym, które mają doprowadzić do uogólnień dotyczących rozmaitych form niepospolitości. Mogłem od razu sięgnąć po hipotezy i testy. Uznałem jednak, iż znacznie lepiej zrozumiemy prawa - a także wyjątki -jeśli najpierw szczegółowo zbadamy okoliczności, w których powstają wzorce. Przyznaję, iż moje studia sąosadzone w konkretnym czasie i kulturze. Trzymałem się przede wszystkim ery nowożytnej i kultury zachodniej; potrzebne są jednak również badania nad innymi okresami, miejscami i dziedzinami. Przyznaję się również do tego, że wybierałem częściej osoby, które podziwiam i od których sam się uczyłem. I - zgoda -koncentrowałem się na pozytywnych stronach prezentowanych tu postaci, zamiast przyjąć postawę fotografa w stosunku do - powiedzmy - zachowania Gandhiego wobec własnej rodziny czy sposobu, w jaki Freud traktował kolegów (a czasami również dane). Nie zgadzam się wszakże z zarzutem, iż moje wnioski odnoszą się jedynie do przykładów pozytywnych. W każ- dym z moich studiów przyglądałem się również postaciom mniej godnym podziwu; a nauczyłem się przy tym, iż wszyscy ludzie niepospolici -nawet święci! -maj ą swój e grzechy. Chociaż moralność jest warta studiowania, badając osoby, które zaważyły na losach ludzi i dziedzin swoich czasów, nie stosowałem etycznego papierka lakmusowego. Ostatni zarzut dotyczy tego, że badanie życiorysów ludzi bogatych intelektualnie i sławnych może być fascynujące, niewiele jednak wnosi do wiedzy o naszych czasach, naszych problemach i naszym życiu. To samo można by zarzucić moim wcześniejszym pracom. Zawsze jednak wierzyłem, iż wszyscy ludzie mogą odnieść pożytek z lepszego zrozumienia wysp niezwykłości w morzu codziennego życia. W ostatnim rozdziale przejdę bezpośrednio do lekcji, które możemy stąd wyciągnąć. pytania rozdział 9 lekcje Czy niepospolitość jest pożądano ? Jednostki niepospolite z pewnością czynią życie ciekawszym. Przysparzaj ą nam przyjemności -choć niekiedy również trudu - i odżywiają nasze umysły. Korci mnie jednak, by zapytać: czy życzyłbyś takiego losu sobie, swoim dzieciom bądź innym bliskim ci ludziom? Niepospolitość z pewnością przynosi nagrody: ludzie niezwykli traktowani są często, jakby byli ważni; co więcej, mogą poczuć, że za życia - a czasem i na przyszłość -jakoś zmienili świat. Jednakże cena życia naznaczonego niezwy-kłościąjest niemała. Zacznijmy od tego, iż trzeba się niezwykle poświęcić swojej dziedzinie i misji. Co najmniej dziesięć lat zajmuje mistrzowskie opanowanie dziedziny; a jeśli nadal chce się czynić postępy, trzeba nadal - bez końca - intensywnie pracować. Osoby niepospolite latami narażone są na ryzyko bólu, odrzucenia i samotności. Większość innowatorów i innowacji nie znajduje zrozumienia ani poklasku w swoich czasach. Establishment jest konserwatywny, koledzy - zazdrośni, 199 lekcje a opinia publiczna bywa wrogo nastawiona. Potrzeba prawdziwie grubej skóry, by wytrzymać szczegółowe badania towarzyszące każdemu niemal przełomowi. Zaiste, pretendent do niepospolitości musi być gotów na życie, w którym nieustannie brzmiąbębny krytyki. A chociaż sukces może przynieść nagrodę, każdy tryumf otwiera również nową rundą zazdrości i krytyki... a także możliwość, że idee i dzieła zostaną zniekształcone, czasami mimowolnie, a czasami -celowo. Zdarzająsię wyjątkowi święci oraz, z rzadka, ludzie, którzy mimo osiągnięć potrafią zachować w życiu równowagę. Jednakże mechanika niepospolitości przechyla szalę wyraźnie na jedną stronę. Na ogół, w miarę jak zbliża się koniec życia, naciski z zewnątrz i przymus wewnętrzny skłaniają osobę wybitną do koncentracji na własnej pracy i wykluczenia wszystkiego innego. Ci znajomi i krewni, którzy sągoto-wi poświęcić się misji, mogą utrzymać bliski kontakt z jednostką wybitną; ci wszakże, którzy próbuj ą wyrażać własne poglądy lub bez których misja może się obejść, zostaną zapewne porzuceni. W życiu ludzi niepospolitych nierzadko wiele jest ofiar, czasami tylko psychologicznych, czasami również - śmiertelnych. Istotnie, większość osobistości wybitnych, które badałem, było ludźmi bardzo trudnymi; często sami bywali męczeni, często dręczyli najbliższych. Są nieszczęśliwi, przeżywają załamania, nastroje samobójcze i odsuwają się od najbliższych, którzy z kolei mogą czuć, że ich życie legło w gruzach. Nawet taki tytan moralny jak Gandhi nie jest tu wyjątkiem: w jego związku z żonąpanowało nieustające napięcie, a relacja z najstarszym synem, Harilalem, była wręcz 200 katastrofalna. Jedna z brytyj skich gazet nadała podsumowa- czy niu moich zaskakujących wniosków w tej dziedzinie tytuł .nieP°sP°'lt0^ EINSTEIN = GENIUSZ -UPRZEJMOŚĆ. pożądana? Należałoby jednak nieco rozjaśnić ten obraz ceny, jaką trzeba zapłacić za niepospolitość. Po pierwsze, chociaż przed osobą niepospolitą z pewnością stoi wiele wymagań, nie jest wcale oczywiste, że jej bóle-i bóle, o jakie przyprawia innych - są gorsze od cierpień "zwykłego człowieka". (Ciekaw jestem zresztą, jak miałaby wyglądać właściwa grupa kontrolna w badaniach nad niepospolitością.) Po drugie, należy podkreślić, iż ludzie niepospolici sączęsto zdolni do aktów wielkiej życzliwości i hojności. Nawet jeśli bywają potworami, potrafią też czasem zdobyć się na prawdziwą szlachetność. I wreszcie - co nie mniej ważne - nie odnoszę wrażenia, by ludzie niepospolici byli od urodzenia skazani na sprawianie kłopotów. Wątpię, czy wielu z nich w wieku lat dwudziestu zasługiwałoby na psychologiczną etykietkę osobników "trudnych". Należałoby raczej powiedzieć, że ich poskręcane osobowości wyrosły z ich własnych, często straszliwych doświadczeń. Niezwykle silny nacisk, na początku kariery, na "dawanie sobie rady samemu", połączony z nadzwyczajnymi wymaganiami stawianymi im, kiedy już "dali sobie radę", sprawiają, iż wielu z nich nadawałoby się znakomicie na bohaterów bestsellera albo filmu, którego głównym tematem byłyby rozmaite patologie. 201 202 Przeciwstawne podejścia: formuła czy atmosfera? Mimo tego rodzaju sygnałów ostrzegawczych wielu ludzi (lub ich rodziny) postanawia - mniej albo bardziej świadomie -osiągnąć szczyt w danej dziedzinie. Popycha ich do tego prawdopodobnie, przynajmniej w naszych czasach, bardziej żądza sukcesu materialnego niż pragnienie pozostawienia po sobie trwałego śladu w kulturze. Ja jednak w swoich rozważaniach skoncentruję się na tych, którzy chcą odgrywać rolę Sprawcy bądź Mistrza, Wychowawcy lub Introspektora. Ci, którzy w poszukiwaniu klucza do życia niepospolitego studiują opisy podobne zawartym w tej książce, mogą mieć skłonność do koncentrowania się na oznakach zewnętrznych. Dowiedziawszy się na przykład, że Wychowawcy niewiele śpią, rozpoczną trening w zadowalaniu się paroma godzinami snu na dobę. (Tak na przykład postępował młody Bili Clinton!) Czy też, dostrzegłszy, jak Sprawcy promują własne dzieła, wiele czasu poświęcą na próby pozyskania sobie publiczności. W skrajnym przypadku matka bądź ojciec może nawet opuścić dom dowiedziawszy się, iż wielu ludzi niepospolitych straciło rodziców w krytycznym okresie dzieciństwa albo przynajmniej nie miało z nimi kontaktu. Tego rodzaju działania wszakże to przykłady typowych nieporozumień; nie wystarczy nałożyć szaty Mistrza lub Sprawcy, by zostać kimś niepospolitym. Wypowiedź Alfreda Brendela, niepospolitego zresztą pianisty naszych czasów, w zabawny sposób obrazuje tego rodzaju nieporozumienie, polegające na koncentracji na cechach zewnętrznych: Nie urodziłem się w rodzinie uzdol- nionej muzycznie ani szczególnie intelektualnej. Niepocho- przeciwstawne dzę z Europy Wschodniej. O ile mi wiadomo, nie jestem Ży- P°"eiścia: dem. Nie mam pamięci fotograficznej ani nie gram szybciej czy atmosfera? niż inni. Mam słabo rozwinięte widzenie peryferyjne. Potrzebuję ośmiu godzin snu. Z zasady nie odwołuję koncertów, chyba że jestem chory. Karierę robiłem tak powoli i stopniowo, iż zdaje mi się, że coś jest nie w porządku albo ze mną, albo ze wszystkimi moimi kolegami po fachu... Sporo czasu zużyłem na literaturę - czytanie i pisanie -i na oglądanie dzieł sztuki. Zastanawiam się, kiedy i jak-chyba że kosztem bycia kiepskim mężem i ojcem - zdołałem się nauczyć wszystkich tych utworów, które gram. Podejrzliwie traktuję programy, których uczestnicy mają rzekomo nabyć umiej ętności twórczych lub przywódczych -najlepiej w weekend. Tego rodzaju doświadczenia z pewnością mogą zmienić postawę człowieka wobec własnych możliwości albo uwolnić jakiś gotowy już do użytku talent, dzięki któremu dana osoba będzie mogła zacząć coś stwarzać (przez małe s) czy na kogoś bądź na coś oddziaływać (przez małe o). Lecz naprawdę wybitne osiągnięcia są rezultatem wielo-, wieloletnich, doświadczeń: nie ma żadnej szansy, by ktokolwiek w ciągu kilku dni opanował najważniejsze "elementy niepospolitości". Z moich badań jednak wynikająpewne wskazówki co do środowiska sprzyjającego niepospolitości. Na rekomendację zasługuje nadal zwyczajne, nudne burżuazyjne życie. Młoda osoba powinna mieć do czynienia z dorosłymi, którzy uważają, iż należy wytrwale pracować, by rozwijać własne umiejętności w jednej lub kilku dziedzinach. Ważna jest miłość oraz inne formy wsparcia, ze strategicznego pun- 203 lekqe 204 ktu widzenia warto wszakże - a może wręcz należy - połączyć okazywanie uczuć z sygnałami, że młody człowiek należycie przykłada się do swoich zadań i czyni postępy. Szalenie ważna jest rola modelu. Czy to bezpośrednio, czy za pomocą jakichś przedmiotów symbolicznych (książek wczoraj, kina i telewizji dziś, elektronicznych sieci -jutro) ambitny młody człowiek lub dziewczyna powinni spotykać ludzi, którzy wytrwale dążą do celu, nawet jeśli ich droga nie jest łatwa. Rodzice i wychowawcy powinni też pomagać dorastającemu dziecku radzić sobie z nieuniknionymi rozczarowaniami i porażkami. Nie sposób całkowicie ignorować rozczarowania, jest wszakże różnica między zatapianiem się w chwilowych niepowodzeniach a wykorzystaniem ich jako bodźców, wyzwań, szansy nauki na przyszłość. Obiecujący młody człowiek potrzebuje kontaktu z inny- • mi utalentowanymi ludźmi; musi też osadzić swój ą misję we właściwym dla niej środowisku. Przyszli Sprawcy ciążą ku centrom kulturowym, szukaj ą tam ludzi podobnego pokroju i z nimi się jednoczą. Oczywiście, nie wszyscy ambitni malarze, którzy przeniosą się do Nowego Jorku, zawieszą w efekcie swoje płótna na ścianach Muzeum Whitney; w rzeczywistości większość z nich skończy jako sprzedawcy polis ubezpieczeniowych lub, jeśli będą mieli szczęście, nauczyciele w szkołach średnich albo akademiach. Lecz tylko w ten sposób, tylko w kontakcie z tym, co aktualnie się dzieje w ich dziedzinie, mogą zyskać uznanie dla swoich wyjątkowych zdolności. W miaręjak poszczególne dziedziny nabierają coraz bardziej technicznego charakteru, coraz trudniej się w nich wybić bez specjalnego treningu. Osiemdziesiąt lat temu przy- szłemu naukowcowi mógł wystarczyć licencjat; teraz po- przeciwstawne trzebuje co najmniej doktoratu. Ambitny plastyk musi spe- V°de\iaa: A •• T -n- j * • • , , j, • formula dzic sporo czasu u Juilliarda , pracując wiele lat pod kierun- czy atmosfera? kiem nauczyciela uznanego za mistrza. Tylko dziedziny najmłodsze - na przykład programowanie - dają szansę osobom, które nie zdobyły uznanych certyfikatów. Mimo to wieczny terminator musi kiedyś podjąć ryzyko: w którymś momencie musi sprawdzić siłę własnych skrzydeł i zaryzykować samodzielny lot w nierzadko wrogim otoczeniu. Czynniki ważne dla przyszłego Wychowawcy nie są tak dobrze określone. Zdolności osobistych, językowych i egzystencjalnych potrzebnych skutecznemu narratorowi równie łatwo nabyć na ulicy, jak w klasie szkolnej. Żaden formalny trening nie kształtuje tego rodzaju doświadczenia życiowego, które prowadzi do autentycznej historii, dającej się łatwo wcielić w życie. (W tym stopniu, w jakim pozwalam, by mój ą opowieść kształtował zawodowy narrator, poświęcam swoją autonomię formule. Tego rodzaju działanie na dłuższą metę nie może zakończyć się sukcesem.) Być może najważniejszym dla przyszłego Wychowawcy doświadczeniem formatywnym jest sytuacja, w której stawia on wyzwanie autorytetowi i nie zostaje całkowicie odrzucony. Tego rodzaju wyzwanie ma największe szansę powodzenia wówczas, gdy sprawa ma mocne fundamenty merytoryczne i gdy wyzwanie zostaje postawione z odpowiednią mieszaniną pewności siebie i pokory. I znów nie mamy tu wiarygodnych formuł, ale ważna może być - z jednej strony - okazja do obserwowania, jak komuś się to udało, z dru- * Juilliard School - renomowana wyższa szkoia sztuk pięknych w Nowym Jorku (przypis tłumaczki). 205 lekq'e giej zaś - lokalna sposobność do uprawiania umiarkowanego nieposłuszeństwa. Nawet Hitler musiał stoczyć całe mnóstwo sporów z bywalcami barów, zanim udało mu się pokonać bardziej znane osobistości, zajmujące oficjalne stanowiska. Przyszły Sprawca nie musi bezpośrednio konfrontować się z autorytetem. W końcu jednak nie uniknie tego samego dylematu, każdy bowiem przełom w dziedzinie ostatecznie zmienia w niej układ sił. Sprawca taki jak Yirginia Woolf lub Martha Graham, za pomocą tworzonych przez siebie ob-razoburczych symboli, niczym ukryty Wychowawca, również stawia, jakby-z oddalenia, wyzwanie autorytetowi. Największe zatem szansę na niepospolitość pojawiająsię wtedy, gdy ambitna jednostka spotyka niezwykłe, modelowe postacie; gdy rozważa nauki, które oni ucieleśniają swoim życiem; i gdy ma okazją do podjęcia ryzykownych, krytycznych działań, we względnie bezpiecznym otoczeniu. Warto jednak pamiętać, iż każdy staje się niepospolity na własny sposób, że zatem każdy nowy Mistrz, Sprawca, Wychowawca albo Introspektor może mieć własną, niepowtarzalną sagę do opowiedzenia. Trzy najważniejsze elementy: refleksja, wsparcie wewnętrzne, pozytywna konotacja W swoich badaniach zwracam uwagę na trzy cechy związane zazwyczaj z wybitnymi osiągnięciami - cechy, które w rzeczywistości dynamicznie wzajem na siebie oddziałują. Najpierw przedstawię je tak, jak je spotykamy w życiu pre- 206 zentowanych tu wzorcowych postaci, następnie zaś spróbuję trzy pokazać, jak cechy te można by wcielić w życiorysy zwy- nDlważnielsre •>•'•'•> elementy... czajniejsze. Refleksja Osiągnąwszy wiek dojrzały oraz pewien poziom kompetencji w wybranej dziedzinie, przestajemy oczekiwać, iż wnioski płynące z doświadczenia automatycznie nas olśnią. Słusznie nam radzą ludzie bardziej doświadczeni, byśmy poświęcili pewien wysiłek zrozumieniu, co się nam wydarzyło i co to znaczy -co próbujemy osiągnąć i czy nam się to udaje. Ogromną wartość ma wówczas aktywność zwana refleksją - regularne, świadome rozważanie codziennych wydarzeń w świetle naszych długofalowych aspiracji. Refleksja taka nie musi zostać zapisana w pamiętniku ani notesie, nie musi nawet być wyrażona w językowym systemie symbolicznym. Picasso w swojej długiej karierze zapełnił prawie dwie setki notesów, niewiele tam jednak było słów. A przecież nawyk regularnego myślenia za pomocą odpowiedniego systemu symboli był mu niewątpliwie bardzo pomocny. Rozważmy nasze cztery wzorcowe postacie. Freud od wczesnej młodości nieustannie się zastanawiał nad swoimi \ aspiracjami oraz sukcesami (lub porażkami), które go spotykały w drodze do celu. Opisy przypadków i analiza własnych snów były niezbędnym narzędziem, za pomocą którego wiedeński analityk rozwijał własną myśl, a w końcu zaprogramował całą instytucję. Yirginia Woolf wykorzystywała rozmowę i relacje pisemne do rozmyślań nad praktycz- 207 lekqe nie każdym aspektem własnej egzystencji; kombinacja esejów, dzienników, listów i fikcji literackiej to wzorcowy zapis refleksji. Pozostałe dwa opisane tu przypadki dostarczają równie dobitnego, choć kontrastowo odmiennego opisu refleksji. Gandhi chodził na codzienne spacery, każdego dnia medytował, organizował regularne sesje strategiczne z najbliższymi współpracownikami, był nieustannie zajęty pisaniem artykułów, książek oraz żarliwych przemówień, a ponadto wynalazł własną formę refleksji nad wyzwaniami, którym co dzień stawiał czoło -eksperyment z prawdą. W dziecięcych listach do członków rodziny Mozart przejawiał zdolność do wnikliwej refleksji: omawiał w nich zagadnienia muzyczne i trudności, z którymi się borykał, lecz także zabawnie komentował codzienne wydarzenia. Z lat późniejszych mniej mamy świadectw rozmyślań genialnego muzyka, poza -niestety -opisami trudnej relacji z ojcem i córa? gorszej sytuacji finansowej. Warto wszakże zauważyć, iż gdy Mozart stanął przed muzycznym wyzwaniem - jak w przypadku kompozycji sześciu haydnowskich kwartetów - nie tylko pozostawił pisany "zapis" swoich zmagań, lecz otwarcie o nich wspomniał w dedykacji poświęconej uwielbianemu Haydnowi. Obok refleksji nad własnym dziełem ważna jest również świadomość, kto będzie jego potencjalnym odbiorcą-rodzi-na, przyjaciele albo koledzy czy też ci nieznani, którzy ostatecznie wydadzą werdykt o wartości wynalazków bądź pism. Nasze wzorce mówiąnam jasno i wyraźnie: szukaj informacji zwrotnej i słuchaj, co inni mają do powiedzenia. Nie daj się przytłoczyć: nie należy się wyzbywać własnych 208 zdolności krytycznego sądzenia. Lecz zwłaszcza w latach trzy najważniejszych dla kształtowania twojej osobowości słu- n°iwazniei"e elementy... chaj z uwagą, co o twojej pracy mówią luminarze twojej dziedziny. Refleksja z definicji jest czynnością świadomą. Dwa pozostałe rodzaje aktywności nie muszą być jawne ani uświadamiane, są jednak równie ważne i, w ostatecznym rozrachunku, z refleksją się wiążą. Wsparcie wewnętrzne Wszyscy w jakiś sposób odbiegamy od normy -z powodu okoliczności naszych narodzin, szczególnej kombinacji typów inteligencji, cech naszej osobowości, doświadczeń przeżytych w szkole, w domu i na ulicy. Niektórzy z nas są zaskakująco odmienni: Mozart był dojrzałym muzykiem w ciele dziecka; Żyd Freud szukał uznania w antysemickim Wiedniu; Woolf, androginiczna kobieta bez formalnego wykształcenia, napisała nowy rozdział historii literatury angielskiej; a Gandhi był prowincjonalnym Indusem, który postanowił odmienić politykę najpotężniejszego imperium swoich czasów... i sposób myślenia reszty świata. Jednakże to nie asynchronia sama w sobie wyróżnia jednostki niepospolite: najważniejszy jest stopień, w jakim zdają sobie one sprawę ze swojej niezwykłości i potrafiąją wykorzystać. Mówiąc o wsparciu wewnętrznym mam na myśli zdolność do ignorowania własnych słabości i, w efekcie, do pytania: "jak mam wykorzystać swoje mocne strony, by zdobyć przewagę nad innymi w dziedzinie, w której po- 209 lekq'e stanowiłem pracować?" Powszechnie podziwiany naukowiec i pisarz Stephen Jay Gould dostarcza tu przykładu najbardziej typowego. Ubolewając nad swoim brakiem zdolności do matematyki i logiki, wyjaśnia: Wszyscy mamy jakieś szczególnie rozwinięte talenty, nie wszystkim jednak się udaje odkryć własną wyjątkowość... Od Fortuny, najważniejszej bogini świata przyrody, otrzymałem jeden dar -szczęśliwą zgodność mojej wyjątkowej zdolności z tym, co najbardziej użyteczne w mojej działalności zawodowej. Nie potrafię zapomnieć ani wyrzucić z głowy niczego, co raz się tam znalazło, i zawsze umiem znaleźć uzasadnione i naturalne związki między najbardziej od siebie odległymi szczegółami. W tym sensie jestem maszyną dopisania esejów. Każda z naszych czterech postaci inaczej rozwiązywała problem wewnętrznego wsparcia. Dla Mozarta nie istniał on wcale. Cudowne dziecko od najwcześniejszych lat - realizował po prostu swoje muzyczne powołanie z całą powagą i absolutnym zaangażowaniem. Freud stał przed naprawdę trudnym problemem - musiał wykorzystać wszystkie swoje naukowe zdolności (język, umiejętności osobiste) i ograniczenia (rozumowanie przestrzenne i logiczne), by zbudować własną karierę naukową. Nie odniósłszy upragnionego sukcesu w neurologii, zwrócił się ku psychologii, gdzie jego zdolności intelektualne i organizacyjne gwarantowały mu względną przewagę nad współczesnymi mu badaczami. Yirginia Woolf była równie uzdolniona w dziedzinie języka, jak i spraw ludzkich, chociaż jej własny geniusz skłaniał się raczej ku introspekcji niż wywieraniu wpływu na in- 210 nych. Choć nie brakło jej pewności siebie, była bardziej trzy wrażliwa na krytykę niż Freud. Wybierając raczej słowo pi- n°iwaznieisze sane i prywatne rozmowy, a zarazem unikając udziału w debatach publicznych stawiała światu czoło na terenie, na którym czuła się najmocniej. Dzięki gruntownemu badaniu psychiki własnej i swoich rodaków Gandhi mógł stworzyć formę protestu idealnie dostosowaną do indyjskiej walki o niepodległość. Nie martwił się tym, że nie był dobrym uczniem i że nie należał do establishmentu; zamiast tego nalegał, by każdy spotykał się z nim po prostu jako człowiek, odrzucając wszelkie uprzedzenia rasowe, klasowe i etniczne. Identyfikacja mocnych stron przynosi inne jeszcze korzyści. Do przełomu dochodzi zazwyczaj wówczas, gdy uda się znane problemy i wyzwania przedstawić w nowy sposób. Tak uczynił Freud z psychiką (przenosząc rozważania ze żłobka w obszar patologii dorosłych) czy Gandhi z konfliktem społecznym (łącząc perspektywy mieszkańców Zachodu i Wschodu). Do tego rodzaju zmiany organizacji pojęciowej najłatwiej dochodzi wtedy, gdy człowiek dysponuje licznymi reprezentacjami zagadnienia, to znaczy, gdy potrafi myśleć o jakimś problemie na wiele sposobów, zwłaszcza takich, których dotychczas w tym kontekście nie wykorzystywano. Im lepszy użytek potrafimy zrobić ze swoich mocnych stron, tym większą mamy szansę, iż atakując problem zastosujemy podejście, które oświetli zagadnienie pod najbardziej obiecującym i dotychczas nie przewidywanym kątem. 211 lekcje 212 Pozytywna konotacja Umiejętność zidentyfikowania własnej odmienności i zamienienia jej we współzawodnictwie w przewagę jest trzecią cechą niepospolitości; nazwałem tę cechę pozytywną konotacją. Mówiąc z grubsza, pozytywna konotacja to zdolność pozytywnego interpretowania doświadczeń,, tak, by płynęła z nich nauka i by można było ze świeżymi siłami ruszyć dalej w życie. Każdy z nas co dzień przeżywa różne doświadczenia: przyjemne i przykre. Człowiek niepospolity nie traci kontaktu z rzeczywistością; nie maluje oczywistego sukcesu barwami porażki, nie ucieka się też, by zlekceważyć niepowodzenia, do nadmiernego optymizmu. Nie chodzi mi tu przede wszystkim o optymistyczne interpretowanie trudności jako możliwości uczenia się na przyszłość; najważniejsze, by to, co inni starają się najszybciej jak to możliwe zapomnieć, uczynić przedmiotem refleksji, opracować, wydobyć te aspekty, które wskażą, jak inaczej postępować w przyszłości. Nie należy minimalizować skumulowanego efektu takiego sposobu interpretowania doświadczeń. Załóżmy, raczej ostrożnie, iż przyszły twórca lub przywódca przeżywa raz w tygodniu doświadczenie, z którego wyciąga ważną naukę: w ciągu kilku lat zbierze się kilkaset takich doświadczeń. To z pewnością ulokuj e naszą jednostkę w niszy innej niż kogoś, kto ani chwili nie poświęca na refleksję i wnioski albo kto całkowicie błędnie interpretuje tego rodzaju doświadczenia. Co może być rzadkością i kaprysem w życiu większości z nas, staje się nawykiem osób niepospolitych. I podczas gdy odchylenie w wysokości dziesięciu czy dwudziestu do- trzy świadczeń może nie czynić wielkiej różnicy, odchylenia rżę- n|'lważ"'eisze du kilkuset sprawiają, że ktoś taki naprawdę żyje inaczej. Byłem zdziwiony, kiedy sobie zdałem sprawę, jak bardzo, na każdym etapie życia, Ronald Reagan był nie doceniany przez większość obserwatorów. Bez wątpienia wiązało się to z jego swobodnym sposobem bycia, tendencją do zaniżania własnych osiągnięć i, być może, brakiem zdolności analitycznych - cecha rzadka u Wychowawców, którzy odnieśli sukces. Reagan był mistrzem pozytywnej konotacji. Potrafił nie tylko dostrzec jasną stronę oczywistego niepowodzenia (w istocie może nawet zbyt był skłonny akcentować pozytywy), lecz również - co ważniejsze - uczyć się z każdego, udanego czy nie, zawodowego doświadczenia i wplatać zdobytą wiedzę w doświadczenia na następnym etapie. Dystans między sprawozdawcą sportowym a człowiekiem z Owalnego Gabinetu jest ogromny; gdy jednak prześledzimy, krok po kroku, drogę od spikera radiowego, przez aktora drugorzędnych filmów, przewodniczącego Związku Aktorów, specjalistę od spraw sprzedaży General Electric, aż po kandydata na najwyższy urząd w Kalifornii, przepaść z pozoru nie do przebycia szybko zmaleje do odległości na miarę człowieka. Rozważmy nasze cztery postacie jako wzorcowych mistrzów konotacji pozytywnej. Po dzieciństwie pełnym ogromnych możliwości i triumfów, w życiu dorosłym ciągle spotykały Mozarta niepowodzenia. A przecież był zdecydowany nadal komponować; nauczył się też mierzyć swoje życie nie reakcjami publiczności, lecz stopniem, w jakim jego utwory 213 lekq'e spełniają wewnętrzne standardy. Komponowanie stało się ukojeniem, a nie kolejnym powodem stresów. Gdy Zygmunt Freud szukał swojej naukowej niszy ekologicznej, a potem próbował przekonać innych o sile własnych poglądów, również musiał przeżyć wiele frustracji. Zamiast jednak dać się okaleczyć odrzuceniem, uznał je za naturalnie przynależne do drogi, którą wybrał. (Niekiedy mógł nawet opisać tego rodzaju opór w kategoriach własnej teorii.) Z czasem, po latach, skonstruował bazę organizacyjną, dzięki której mógł już pracować na własnych warunkach. Yirginia Woolf jawi się jako częściowy wyjątek od hipotezy pozytywnej konotacji: krytyka łatwo ją onieśmielała, a ona sama w końcu postanowiła zakończyć życie. Nie umiała znieść ciężaru psychozy maniakalno-depresyjnej. Póki żyła wszakże, coraz bardziej ufała własnym zdolnościom i coraz mniej szą przywiązywała wagę do surowych sądów krytycznych. W istocie, jak widzieliśmy, zaczęła traktować krytykę jak bodziec do dalszych osiągnięć - książkowy wręcz przykład udanej konotacji pozytywnej. I wreszcie -Mahatma Gandhi, który w swoim dorosłym życiu przejawiał godną uwagi zdolność asymilowania trudności i krytyki i obracania ich na swoją korzyść. Wierzył, że istnieje jeden, najwłaściwszy plan życia, a ci, którzy będągo realizować, zostaną nagrodzeni sukcesem. Niepowodzenia, choć nieuniknione, nie zbijały Gandhiego z tropu. Potrafił nie tylko sam dla siebie interpretować zdarzenia pozytywnie, lecz również -osiągnięcie znacznie donioślejsze -prze-' konać swoich zwolenników, że oni także, nawet w momentach pozornej porażki, odnieśli tryumf. 214 Lepiej pojmiemy znaczenie tych trzech cech, gdy wy- trzy obrazimy sobie życie kogoś, kto jest ich pozbawiony. Po nalwaz"'el5ze pierwsze ktoś, kto nigdy nie uprawiałby refleksji, nie potrafiłby się uczyć na podstawie własnego doświadczenia. Byłaby to sytuacja szalenie nieprzystosowawcza dla każdego, kto chciałby zmieniać świat. Ktoś, po drugie, kto nie umiałby się oprzeć na własnych zdolnościach i maksymalnie ich wykorzystać, byłby na pozycji słabszej niż ci, którzy potrafią rozgrywać swoje mocne strony. I wreszcie ten, kto każde zdarzenie traktowałby jako jednakowo udane czy tylko interna-lizował cudze interpretacje i reakcje, nie zabrałby siępewnie w drogę ku wybitnym osiągnięciom. Trzeba mieć szczególne zdolności, by znajdować sens - a nawet otuchę - w doświadczeniu wyraźnie negatywnym, które jednak dodaje sił do stawiania życiu czoła pewnie i skutecznie. Trzy zdefiniowane przeze mnie cechy sąze sobą wzajem powiązane. Najważniejsza jest refleksja -zdolność do spojrzenia z dystansu na siebie i własne doświadczenie okazuje się niezbywalnym warunkiem osiągnięć. Refleksja prowadzi zazwyczaj w dwóch kierunkach: po pierwsze, ku zbadaniu własnych mocnych i słabych stron; po drugie, ku wyciąganiu wniosków z codziennego doświadczenia. Czasami badanie to ma charakter świadomy i jawny, czasami jednak odbywa się niejako automatycznie, jako zinternalizowany nawyk umysłu. Kiedy zaczynamy świadomie szukać pozytywnej konotacji lub wewnętrznego wsparcia, znaczy to właśnie, że podejmujemy wysiłek refleksji. Nikt nie może w pełni kontrolować własnego losu - nasze mocne strony mają swoje korzenie w naszej historii, a doświadczenie zależy w znacznej mierze od przypadku. 215 216 Kiedy jednak odnajdujemy w doświadczeniach źródło wewnętrznego wsparcia i potrafimy pozytywnie zinterpretować zachodzące zdarzenia, zdobywamy nad nimi panowanie. To panowanie z kolei stawia nas na silniejszej pozycji w przyszłości, nawet jeśli może zmienić nasze poczucie własnych mocnych stron i możliwości. Nauki, jakie i tego płynq dla zwykłych ludzi Większość z nas nie zostanie Sprawcami przez duże S, Mistrzami przez duże M, Wychowawcami przez duże W ani In-trospektorami przez duże I. Jednostkom potencjalnie niepospolitym zaś - pod nieobecność przymusowych słuchaczy albo pełnej uznania gromady sędziów -braknie pola, na którym mogłyby próbować swoich sił i pozostawić trwały ślad. Twierdziłem tu, że co się zaczyna jako względnie niewielka różnica między ludźmi zwykłymi a niezwykłymi, może urosnąć, mniej czy bardziej gwałtownie, do rozmiarów ewidentnych różnic jakościowych. Możliwe, że w niemowlęctwie Beethoven bądź Woolf, Hitler czy Gandhi nie różnili się niczym szczególnym od większości ludzi; w wieku lat dwudziestu pięciu albo pięćdziesięciu jednak dystans między "nami" a "nimi" był już praktycznie nie do przebycia. Jeśli pianista Alfred Brendel zaczynał jako ktoś nieod-różnialny od reszty z nas, musiał zrobić wiele, by ostatecznie wstąpić w szeregi osób niepospolitych. Czy my, ludzie nie wyróżniający się niczym szczególnym, możemy sięjednak czegoś nauczyć od tych niepospoli- tych jednostek - czegoś, co wywrze znaczący wpływ na nasze życie? Jestem przekonany, iż na to pytanie należy stanowczo odpowiedzieć twierdząco. Lekcja najważniejsza płynie z czterech wyodrębnionych tu rodzajów niepospolitości i trzech cech charakteryzujących jednostki niepospolite. Każdy z nas będzie nieuchronnie pracował w życiu w jednej bądź kilku dziedzinach. Przeciętny człowiek, dzięki systematycznemu wysiłkowi, może biegle opanować najważniejsze elementy i poziomy swojej dziedziny. Możemy co najmniej działać na poziomie ekspertów. Stoimy wszakże przed wyborem między produkowaniem w istniejącej dziedzinie dzieł najwyższej jakości a próbą zmienienia tej dziedziny w sposób z naszego punktu widzenia sensowny. Nie możemy wszyscy rewolucjonizować malarstwa tak, jak je zrewolucjonizował Picasso, ani gotować jak twórcy całkiem nowych przepisów. Każdy z nas jednak potrafi zmieniać dziedzinę swojego działania tak, by sprawić tą zmianą przyjemność zarówno sobie, jak i najbliższym. W świecie ludzi, ich przeżyć i relacji między nimi umiejętność głębokiej introspekcji lub oddziaływania na innych należy do wyznaczników kondycji ludzkiej. Możliwości zależą, po pierwsze, od gotowości do poświęcenia lat na badanie świata istot ludzkich i, po drugie, od odwagi wstępowania na nieprzetarte szlaki. I znów, nie możemy oczekiwać, iż wszyscy osiągniemy głębie introspekcji, które stały się udziałem Woolf, albo siłę oddziaływania na innych właściwą Freudowi czy Gandhiemu. Jednakże nie ulega wątpliwości, iż w naszej skromniejszej skali wiedza o sobie czy intuicja dotycząca innych może wywrzeć autentyczny i może nawet dobroczynny wpływ na ludzi z naszego otoczenia. nauki, jakie i lego płyng dla zwykłych ludzi 217 218 Sukces jednego lub reszty z tych ludzi -naszych czterech niepospolitych umysłów - zależał w znacznej mierze od trzech wskazanych tu cech. Ktoś, kto ma nadzieję odmienić uznaną dziedzinę bądź bieg ludzkich spraw, uczyni słusznie, uprawiając regularnie wnikliwą introspekcję, lokalizując własne mocne strony i, w miarę możności, na nich budując swojąkarierę oraz, na koniec, interpretując doświadczenia -zarówno codzienne, jak i te szczytowe lub beznadziejne -tak, by raczej ujawniać nowe możliwości niż samemu się pogrążać. Ogromne znaczenie ma dążenie do doskonałości i realizowanie wysokich standardów. Niezależnie od tego, czy się chce zmieniać świat, czy podnosić jakość ludzkiej egzystencji, należy mierzyć nieco wyżej. Japończycy mówią o kai-zen: staraniu o to, by każdego dnia odrobinę się udoskonalić. Jeśli nawet kolejne kroki nie wystarczą, by uczynić z kogoś osobistość znaną na całym świecie, sprawią przecież, że poprawi się jakość naszej pracy i będziemy mieli poczucie, że coś osiągnęliśmy. John Gardner, teoretyk społeczeństwa, zwrócił uwagę na ten punkt w eseju zatytułowanym "Excel-lence": Społeczeństwo, które lekceważy doskonałość w hydraulice, bo hydraulika to działalność niezbyt wzniosła, i toleruje bylejakość w filozofii, bo filozofia to działalność afektowana, nie będzie miało ani dobrej hydrauliki, ani dobrej filozofii. I rury, i teorie, będą tam dziurawe. Często słyszę pytanie: "jak mogę zostać kimś wybitnym -wspanialszym twórcą, skuteczniejszym przywódcą?" Niewiele, niestety, można zrobić z własnąbiologią lub, kiedy się już jest dorosłym, z własnym potencjałem intelektualnym albo osobowością. W tych dziedzinach możliwe są tylko niewielkie zmiany. Jednak, czy to hydraulik, czy poeta - nauki, każdy może wiele się nauczyć studiując własną dziedzi- ia,kiez'e9° płyną dla nę i starając się przewidzieć jej rozwój. Podobnie wiele moż- zwykłych na skorzystać na zrozumieniu sposobu istnienia i działa- luclzi nią odpowiednich środowisk, niezależnie od tego, czy liczą sobie osób dwanaście, czy dwanaście tysięcy. W latach dojrzałych przewagę zazwyczaj zdobywają ci, którzy do własnych zdolności dodają drobiazgową znajomość dziedziny i środowiska. Dla tych, którzy pytają "Czy będę niepospolity?" mam wiadomości złą i dobrą. Środowisko działa powoli, możesz więc umrzeć, zanim się dowiesz, że jesteś niezwykły. Z tej samej przyczyny wszakże nie będziesz wiedział na pewno, że nie jesteś niezwykły. W odpowiedzi na takie pytania dodaję też zazwyczaj: odkryj swoją odmienność - asynchronię błogosławioną albo przeklętą - i wykorzystaj ją jak tylko potrafisz. Spraw, by twoja asynchronia przyniosła owoce, by się stała twoim dobrodziejstwem. Zastanów się nad swoimi doświadczeniami -tymi, które cenisz, i tymi, które cię przyprawiają o dreszcze - i spróbuj je zinterpretować w sposób możliwie najpozy-tywniejszy. Pozytywny nie znaczy tu pełen zadowolenia z siebie; chodzi raczej o to, by to, co się stało bądź co zrobiłeś, zrozumieć w sposób, który na przyszłość przyniesie ci możliwie najwięcej pożytku. Kiedy przeglądam tę listę, zdaję sobie sprawę, iż zawiera ona parę niespodzianek - zwłaszcza dla czytelników niniejszej książki. Zauważam też, że nie znalazło się na niej kilka możliwych cech - nie podkreśliłem, na przykład, znaczenia genów, religii, rodzeństwa, polityki lub ideologii. Mam 219 220 jednak nadzieję, iż udało mi się pokazać, jak pewien zbiór cech indywidualnych może po pewnym czasie doprowadzić do stworzenia dzieła życia, które zmienia świat na lepsze. Niezwykłe możliwości na przyszłość Jak świat światem, niezwykłe wyniki ludzie osiągali między innymi dzięki umiejętności posługiwania się przedmiotami wytworzonymi przez innych ludzi. Pierwszy Sprawca, który umiał władać toporem albo mieczem, stanął na czele swego klanu; przyszły Wychowawca, który potrafił dowodzić grupą dobrze uzbrojonych ludzi, na koniec podbił część swojego świata. Artyści i naukowcy zawsze wykorzystywali najnowsze innowacje, a chociaż nie wszyscy kompozytorzy tworzą muzykę elektroniczną i nie wszyscy graficy korzystają z komputerów, artyści przyszłości nie powinni ignorować tych narzędzi. Zdaniem znanego reżysera i producenta filmowego, George'a Lucasa, filmów nie trzeba już kręcić w jakichś odległych i szczególnych lokalizacjach; za ułamek dotychczasowych kosztów można je tworzyć w komputerowym studio. A przecież jak na razie nic nie zastąpi człowieka. Jesteśmy niepospolici, ponieważ to my konstruujemy programy komputerowe, decydujemy, kiedy ich użyć, a kiedy wyciągnąć wtyczkę. Jeśli nadejdzie taki czas, gdy komputer -w jego najrozmaitszych wcieleniach - będzie zarówno stawiał, jak i rozwiązywał problemy niepojęte dla człowieka, niepospolitość zostanie stopniowo zepchnięta do świata artefaktów. Zobaczymy wówczas, czy te czynniki, które z pewnoś- cią nie są zamierzonym wytworem rąk ludzkich - ból, wraź- niezwykle liwość i świadomość skończoności życia ludzkiego - zyska- moż"wo^ ją na znaczeniu, czy również staną się nieważne. Podobny cień zawisa nad wyjątkowymi osiągnięciami, gdy rozważamy je z biologicznego punktu widzenia. Wielkimi krokami nadchodzi epoka, w której inżynieria genetyczna będzie zapewne należała do życia codziennego. Niebawem dowiemy się, które geny (albo grupy genów) determinują pewne zdolności poznawcze (wysoki poziom inteligencji szkolnej, uzdolnienia muzyczne, sprawność fizyczną) oraz typy osobowości (otyłość, być może skłonność do podejmowania ryzyka czy umiejętność korzystania z wewnętrznego wsparcia). Jeśli na tym oprzemy reprodukcję naszego gatunku, bądź wprowadzimy inne formy inżynierii genetycznej, niepospolitość znów zostanie zepchnięta na margines - tym razem do laboratoriów biologów i inżynierów. Nikt nie wie, czy nakreślone przeze mnie możliwości są całkiem nierealistyczne, czy też może urzeczywistnią się z przerażającą szybkością. Nie wątpię jednak, iż gdy będą bliskie realizacji, w gruzach legną nasze ciągle jeszcze powoli ewoluujące instytucje kulturowe i tradycje. Potrzebny będzie rzadki rodzaj niepospolitości - połączenie Sprawcy z Wychowawcą - by z powodzeniem stawić czoło tym bezprecedensowym i trudnym do pojęcia wyzwaniom. Ludzie z pewnością zawsze czuli, iż pewne zdarzenia są poza ich kontrolą; w historii ludzkości wiele osób uważało, że, jąkną ich gust i temperament, zdarzenia biegną zbyt szybko. Bez wątpienia żyjemy w czasach przytłaczającego tempa i rodzaju zmian. Nikt nie potrafi przewidzieć, jaki wpływ wywrą na nasze życie niezwykle szybkie komputery, sieci 221 lekq'e komputerowe, technologia laserowa, koniec zimnej wojny, powstanie organizacji o zasięgu globalnym, nowe kombinacje fundamentalizmu i plemienności - by wymienić tylko kilka tematów z pierwszych stron gazet. Dziennikarka Jane Bryant Quinn napisała ostatnio: Jeśli myślisz, że wiesz, co się dzieje, to znaczy, że nie masz pojęcia, co się dzieje. Ten stan rzeczy niesie ze sobą radykalne i kłopotliwe konsekwencje dla rozwoju człowieka w ogólności, a dla naszych specjalistycznych osiągnięć -zwłaszcza. Dawniej, jakiekolwiek zachodziłyby zmiany, większość ludzi zasadnie ufała, iż wychowuje młode pokolenie dla świata, który z grubsza potrafi sobie wyobrazić. Do niedawna, nawet w nowoczesnym świeckim społeczeństwie, można było zakładać, iż zawsze będą istniały takie ważne zawody jak lekarz, prawnik i księgowy i zawsze będą potrzebni robotnicy, sprzątaczki i salowi. Można się też było spodziewać, że przetrwają wielkie instytucje (urzędy, fabryki, szkoły, szpitale, ośrodki kultury) i że lojalni pracownicy tych instytucji będą mieli zapewnioną pracę. Wszystkie te założenia straciły dziś wszelką wartość. W ciągu ostatnich dwudziestu lat rola lekarza zmieniła się bardziej niż w ciągu poprzednich stu. Komputery i roboty przejęły wiele ról pełnionych dawniej przez zwykłych ludzi. Wiele najbardziej znajomych instytucji - szpitali i miejsc pracy - zmienia się od podstaw, tak że przyszłe pokolenia mogą mieć kłopot z ich rozpoznaniem. Większości ludzi najtrudniej się przystosować do częstych zmian pracy: każdy musi się spodziewać, że w życiu kilkakrotnie zmieni zawód, a przynajmniej stanowisko. Niemal nad każdym wisi miecz Damoklesa w postaci strukturalnego bezrobocia lub niezwykle anachronicznych umiejętności. moziwosci Niektórych te zmiany cieszą, innych (włącznie ze mną) - martwią. Ludzie bardzo różnie znoszą wyzwania, ryzyko, nowe możliwości. Jedni, jak powiada Erich Fromm, "uciekają od wolności", inni, w obliczu czegoś nieznanego i trudnego, czują przypływ energii. Z perspektywy niniejszego studium to ambitni Sprawcy - poszukujący nowości, zniecierpliwieni i znudzeni rzeczami znanymi -mająnajwiększe szansę na niezwykłe osiągnięcia. Ci zaś, których nieznane przeraża albo onieśmiela, zamkną się zapewne w otoczce swojej specjalizacji, w nadziei iż wystarczy im ona przynajmniej na życie ich i ich dzieci. Jednakże dychotomia "albo -albo" jest zbyt skrajna. Lepiej uznać, że ludzie są gotowi na trochę przygody, zwłaszcza w przyjaznym środowisku, i że wszystkich przytłacza zmiana zbyt szybka i nieoczekiwana. Ludzie, jak się zdaje, różnią się między sobąpierwotnym, wyznaczonym zapewne genetycznie progiem tolerancji na zmianę, a także doświadczeniami z dzieciństwa, które albo otwierają ich na nowe doświadczenia, albo czynią ich coraz bardziej podejrzliwymi i lękliwymi wobec nowości. Pomocna może tu być pozytywna konotacja, pod warunkiem, że nie jest złudna, wówczas bowiem przestaje być funkcjonalna. Większości z nas wystarcza coś, co można nazwać "niepospolitością" przez małe "n", jak chociażby amatorskie próby literackie. Tylko nieliczni mają wystarczająco wiele talentu i odwagi, by spróbować sięgnąć gwiazd i dotrzeć tam, gdzie ich Niepospolitość (pisana z dużej litery) może 223 lekqe w królestwie ludzkiego doświadczenia stworzyć naprawdę ważne rzeczy. Na nich właśnie spoczywa wciąż rosnąca odpowiedzialność za nowy, wspaniały świat, który nadchodzi. Niepospolitość człowieka Korzystając z wskazówek, jakich nam mogą udzielić nasi niepospolici nauczyciele, chcę zamknąć tę niewielką książkę optymistycznąkodą. Ludzie zamieszkujący Ziemię są tak różni i pochodzą z tak wielu kultur, że mogą być niezwykli na nieskończenie wiele sposobów. Ze względu na ograniczone możliwości naszych umysłów i na prostotę komunikacji koncentrujemy się zazwyczaj na kilku przykładach -być może zbyt często na tych samych przykładach: Lutrach, Mozartach, Marthach Graham. Każdy z nas miał okazję poznać ludzi niezwykłych, którzy naprawdę zmienili jakość naszego życia. W zakończeniu powieści Middlemarch George Eliot pisze o swojej bohaterce Dorothei: Na otaczających ją ludzi wywierała trudny do określenia wpływ; bo przecież przyrost dobra na świecie zależy też od czynów wcale nie historycznych; a to, że moje i wasze sprawy nie wyglądają tak źle, jak mogłyby wyglądać, zawdzięczamy po części wielkiej liczbie skromnych postaci, które żyły uczciwie w swoim zaciszu i spoczęły w grobach, których nikt nie odwiedza. Długo już cieszyliśmy się niebywałym luksusem - luksusem, z którego korzystaliśmy tylko niewiele lat i który na zawsze już utraciliśmy, czyli możliwością by nasze talenty 224 rozwijały się swobodnie i w pełni w każdy możliwy sposób, niepospolitość Ciężko na to zapracowaliśmy, głównie na Zachodzie i głów- a ° ° nie od siedemnastego wieku. Przedtem nie zachęcano nikogo, by wyróżniał się spośród tłumu, a tych, którzy się jednak wyróżniali, równie często karano śmiercią, jak nagradzano girlandami kwiatów i miejscem w panteonie. Wielu ludzi, wśród nich zapewne czytelnicy tej książki, skorzystało z tej niemal przypadkowej okazji. I wielu z nas -ja na pewno do nich należę - nie chce ani wyrzec się swobody działania umysłu ani odebrać tej możliwości innym. Jednakże w miarę jak rośnie możliwość zniszczenia bądź radykalnej zmiany naszego świata, a cywilizacja nabiera coraz bardziej globalnego charakteru, stajemy przed epokowym dylematem. Jeśli Sprawcom i Wychowawcom zezwolimy na nieskrępowane działanie, bez względu na konsekwencje, ryzykujemy, że świat ulegnie zniszczeniu lub przestanie nadawać się do zamieszkania (przez szalone eksperymenty genetyczne). Jeśli jednak, jak Sparta albo naziści nałożymy surowe ograniczenia, wyrzekniemy się tych właśnie swobód, na rzecz których wielu ludzi dobrej woli pracowało wiele stuleci. Razem z Mihalyem Csikszentmihalyim i Williamem Da-monem ukuliśmy wyrażenie na określenie tego, co - mamy nadzieję - rozwiąże opisany dylemat. Chodzi nam o zdolności twórcze człowieka, a na swój użytek przeformułowa-łem tę frazę i mówię o niepospolitości człowieka. Twierdzimy, iż nieocenionej możliwości swobodnego korzystania z własnego umysłu i zasobów powinno towarzyszyć poczucie odpowiedzialności za czynienie właściwego i ludzkiego użytku z tego niezwykłego daru. Nie domagamy się cenzury, 225 P "l lekqe lecz poważnego rozeznania w społecznych, gospodarczych, politycznych i kulturowych konsekwencjach własnych czynów i oddziaływań. Ludzie niepospolici, czy to działając samotnie, czy w grupie, mając możliwość udziału w przedsięwzięciach niepospolitych powinni szczególnie się starać, by czyniono z nich odpowiedzialny użytek; powinni też publicznie uzasadniać ich sens, ponieważ ci, którzy udzielają im wsparcia, będą też później ponosić konsekwencje. Nie stać nas na to, by -jak się to zazwyczaj zdarza - ciężar radzenia sobie z efektami ubocznymi czyjejś twórczości spadał na barki innych. Odpowiedzialności za to, jak inni wykorzystają nasze działanie nie możemy zepchnąć na religie, do sal sądowych, nie możemy jej złożyć na karb sytuacji ani obciążyć nią społeczności. Za taką czujność - choć nie tylko za nią -odpowiedzialne są jednostki, którym dana była możliwość zapoczątkowania ekscytujących nowych nurtów twórczych. Ziarna ludzkiej niepospolitości nie obumarły. Żyją po części w zasadach, głoszonych tradycyjnie w rozmaitych dziedzinach sztuki, wiedzy i umiejętności: hipokratejskiej przysiędze lekarzy, uczciwości uczonych, zaangażowaniu prawnika w dzieło sprawiedliwości, bezinteresowności strażnika -w sensie platońskim. Niestety, ostatnimi czasy te przekonania i praktyki zostały zepchnięte w cień i przytłumione uwodzicielską mocą ideologii rynku i zaspokajania własnych interesów. Nie zostały jednak stłumione całkowicie i-miejmy nadzieję-można je jeszcze ożywić. Tu przychodzi do głosu natura człowieka. Można pisać setki książek o moralności i każdego wysyłać na kurs etyki; dopóki jednak obiecujący utalentowani ludzie - a w istocie po prostu wszyscy ludzie -nie spotkaj ą żywych przykładów 226 niepospolitości, nie potraktują tej możliwości poważnie ani niepospolitość niebędęwiedzielijakjąrealizować we własnym życiu. Dla- atowieka tego ci, którzy się zajmują wychowaniem, powinni koniecznie zidentyfikować te osoby i te instytucje, które, często, nieraz wbrew powszechnym tendencjom, daj ą przykład przemyślanej, refleksyjnej Sprawczości i Wychowania. Trzeba studiować bohaterów przeszłości - Waszyngtona, Nielsa Bohra, Martina Luthera Kinga - i bohaterów dnia dzisiejszego, by zrozumieć i odtworzyć sposób, w jaki oddziaływali na ludzi. Oto ostatnie uzasadnienie dla badań nad niepospolitością: dostarczaj ą nam one najlepiej widocznych drogowskazów, którymi ludzie przyszłości - zarówno ci zwyczajni, jak i ci niepospolici -będą mogli się kierować planując swoje życie. Takie studia i próby naśladownictwa nie powinny przesłaniać problematycznych stron jednostek niepospolitych; historie życia Freuda, Gandhiego, Edisona albo Marii Curie są nspirujące, jednakże niektóre ich szczegóły brzmią ostrzegawczo. Ludzie mogą być podobni bogom, ale równie podobni są zwierzętom. Nadmierne uwielbienie dla bohaterów nieuchronnie prowadzi do złudzeń, których ofiarami padali niejednokrotnie idealiści minionych epok. Jednakże gdy takich wzorców - choćby częściowych, choćby niedoskonałych - w ogóle nie ma, nie potrafimy nawet pomyśleć o bardziej ludzkich formach twórczości, przywództwa i duchowości. Chociaż więc zamierzałem raczej opisywać, niż dawać recepty, mam nadzieję, że moja książka niektórych z Was zainspiruje. Przypisy 228 1 Wolfgang Amadeusz Mozart, Listy, wybór, przekład, komentarze, indeksy Ireneusz Dembowski, Warszawa 1991, s. 486; dedykacja dla Józefa Haydna do pierwszego wydania sześciu kwartetów smyczkowych, tzw. Haydnowskich, wydanych w Artarii w roku 1785 jako opus l O, w całości napisana po włosku (przypis tłumaczki). 2 Mozart, opracował Władysław Dulęba, teksty Zofia Sokołow-ska, Kraków 1977, s. 162 (przypis tłumaczki). 3 List do Richarda Woodhouse'a z 27 października 1818 roku (przypis tłumaczki). 4 Mozart, Listy, s. 123, z listu do siostry, Bolonia, 4 sierpnia 1770 (przypis tłumaczki). 5 Mozart, Listy, s. 158, z listu do ojca, Monachium, 11 października 1777 (przypis tłumaczki). 6 Mozart, Listy, s. 184, z listu do ojca, Mannheim, 8 listopada 1777 (przypis tłumaczki). 7 Yirginia Woolf, Do latarni morskiej. Przełożył Krzysztof Klinger, Warszawa 1962, s. 239-240 (przypis tłumaczki). 8 Yirginia Woolf, Orlando. Przełożył Władysław Wójcik, Warszawa 1994, s. 144 (przypis tłumaczki). 9 Ibidem, s. 252. l O Yirginia Woolf, PaniDalloway. Przełożyła Krystyna Tarnowska. Warszawa 1961, s. 31-32 (przypis tłumaczki). 11 Mohandas K. Gandhi, Autobiografia. Przełożył Józef Brodzki. Warszawa 1958, s. 80 (przypis tłumaczki). 12 Gandhi, Autobiografia, s. 539. 13 Gandhi, ibid., s. 8. 14 Gandhi, ibid., s. 365. 15 Cytowane w: Ilja Lazari-Pawłowska, Gandhi, Warszawa 1967, s. 123. Fragment odpowiedzi Gandhiego na mową sędziego podczas procesu w r. 1922. Tłumaczyła I. Lazari-Pawłowska (przypis tłumaczki). Bibliografia Alyarez, A. The playful pianist. "The New Yorker", l kwietnia 1995, s. 49-55. Astington, J. The child's discovery ofmind. Cambridge 1993. Banks, J. T. (Red.) The selected letters of Yirginia Woolf. New York 1989. Bate, W. J. JohnKeats. Cambridge 1963, s. 260-261. Bell, Q. Yirginia Woolf: A biography. New York 1972. Bondurant, J. Conąuest ofviolence: The Gandhian philosophy of co"/7/cr. Berkeley 1958. Csikszentmihalyi, M. Flow. New York 1990. Csikszentmihalyi, M. CreatMty. New York 1996. Einstein, A. Mozart: His character, his work. New York 1945. Eliot, G. Middlemarch. New York 1962. Ericsson, A., R. T. Krampe i C. Tesch-Romer. The role ofdelibe-ratepractice in the acąuisition ofexpertperformance. "Psychological Review" 100 (3) 1993: 363^06. Erikson, E. Identity and the life cycle. New York 1959. Erikson, E. H. Gandhi 's truth. New York 1969. Feldman, D. H. , L. T. Goldsmith. Naturę 's gambit. New York 1986. Fischer, L. The life ofMahatma Gandhi. New York 1950. Fischer, L. The essential Gandhi. New York 1983. Freud, S. Projectfor a scientific psychology. w: The origins of psychoanalysis: Letters to Wilhelm Fliess, drafts, and notes, 1887-1902. New York 1954. Freud, Z. Marzenia senne. Tłumaczył Włodzimierz Szewczuk. Warszawa 1987. Freud, S. Creativity and the unconscious. Red. B. Nelson. New York 1958. Freud, S. Dostoevsky and Parricide. w: The standard edition of the completepsychological works ofSigmundFreud. Red. J. Strachey. t.21.London!961. 229 230 Fromm, E. Ucieczka od wolności. Tłumaczyli Olga i Andrzej Zie-milscy. Warszawa 1970. Gandhi, M. K. Autobiografia. Tłumaczył Józef Brodzki. Warszawa 1958. Gardner, H. Frames ofmind: The theory ofmultiple intelligences. New York 1983. Gardner, H. The unschooled mind: How children think, how schools should teach. New York 1991. Gardner, H. Creating minds. New York 1993. Gardner, H. The arts and human development. New York 1993. Gardner, H. Multiple intelligences: The theory in practice. New York 1993. Gardner, H. Leading minds: Ań anatomy ofleadership. New York 1995. Gardner, H. (w druku) Extraordinary cognitive achievements. w: Handbookofchildpsychology. Red. W. Damon. Tom l, red. R. Ler-ner. New York: Wiley. Gardner, J. Excellence. New York 1961: Harper. Geschwind, N. Behavioral changes in tempami lobe epilepsy. Ar-chives of Neurology, 1977. Geschwind, N., i A. M. Galaburda. Cerebral lateralization. Cambridge 1987. Gould, S. J. Ontogenyandphylogeny. Cambridge 1977. Gould, S. J. Dinosaurs in a haystack. New York 1995. Gruber, H. Darwin on mań. Chicago 1981. Gruber, H. Piagefsmission. Social Research 49,1982, s. 239-264. Hildesheimer, W. Mozart. New York 1982. Hollingworth, L. Children aboveIQ 180. New York 1942. Jones, E. The life and work ofSigmund Freud. Redakcja i skróty Lionel Trilling i Steven Marcus. New York 1961. King, J. Yirginia Woolf. New York 1995. Masson, J. M. The complete letters ofSigmund Freud to Willhelm Fliess, 1887-1904. Cambridge 1985. Mozart, W. A. Listy. Wybór, tłumaczenie, komentarze, indeksy Ireneusz Dembowski, Warszawa 1991. Mozart. Opracował Władysław Dulęba, teksty Zofia Sokołowska. Kraków 1977. Nanda, B. R. Gandhi and his critics. Delhi 1985. Nechita, A. Outside the linę. Atlanta 1996. Piaget, J. Piaget's theory. w: Handbookofchildpsychology. Red. P. Mussen.T. 1. New York 1983. Sacks, O. O człowieku, który pomylił żonę z kapeluszem. Tłumaczył Alek Radomski. Poznań 1994. Sacks, O. Antropolog na Marsie. Warszawa 1996. Schonberg, H. It all came too easilyfor Camille Saint-Saens. New York Times, 12 stycznia 1969, s. 17. Shirer, W. L. Gandhi: A memoir. New York 1979. Simons, J. Diaries andjournals ofliterary womenfrom Fanny Burneyto Yirginia Woolf. London 1990. Simonton, D. K. Greatness: Who makes history and why. New York 1994. Storr, A. Feet ofclay. New York 1996. Suzuki, S. Nurturedby love. New York 1969. Terman,L.M. Geneticstudiesofgenius.T. \\Mentalandphysical traits ofone thousandgiftedchildren. Stanford, California 1925. Terman, L. M., M. H. Odeń. Genetic studies ofgenius. T. 4: The gifted childgrows up. Stanford, California 1947. Toulmin, S. The Mozart of psychology. New York Review of Books25, 1978,8.51-57. Tumbull, C. M. Ikowie ludzie gór. Tłumaczyła Blanka Kuczbor-ska. Warszawa 1980. Tumer, W. J. Mozart: The mań and his work. Garden City, N. Y. 1956. Winner, E. Gifted children: Myths andrealities. New York 1996. Woolf, V. Night and day. London 1919. Woolf, V. Pani Dalloway. Tłumaczyła Krystyna Tarnowska. Warszawa 1961. Woolf, V. Do latarni morskiej. Tłumaczył Krzysztof Klinger. Warszawa 1962. Woolf, V. Orlando. Tłumaczył Władysław Wójcik. Warszawa 1994. Woolf, V. Własny pokój. Tłumaczyła Agnieszka Graaf. Warszawa 1997. Woolf, V. Fale. Tłumaczył L, Czyżewski. Kraków 1981. Woolf,V. Momentsofbeing.NewYork 1985.