BIBLIOTEKA WIEDZY HISTORYCZNEJ EMANUEL ROSTWOROWSKI OSTATNI KRÓL RZECZYPOSPOLITEJ Geneza i upadek Konstytucji 3 maja Biblioteka IHUW 1076006873 WARSZAWA WIEDZA POWSZECHNA HISTORIA POLSKI Obwoluta i okładka J. CZ. BIENIEK Redaktor: ELŻBIETA BRODZIANKA Redaktor techniczny: JANINA HAMMER Korektor: MARIA MOLSKA Printed in Poland PW „Wiedza Powszechna". Warszawa 1966. Wydanie I. Na-kiad 10000 + 278 egz. Obj. 22,75 ark. wyd., 21,75 ark. druk. + + 2,5 ark. wkładek. Papier ilustracyjny V kl. 70 g, 61X86 z fabryki we Włocławku. Oddano do składania 16. 5. 1966 r. Podpisano do druku 13. 10. 1966 r. Druk ukończono w grudniu 1966 r. Zakłady Graficzne w Toruniu — Zam. 1070 — F-13 CENA ZŁ 25.— l aa ERRATA str. wiersz jest powinno być 119 23 od góry Szkoły Głównej Szkoły Głównej Krakowskie] Koronnej 254 2 od dołu Kołłątała Kołłątaja 255 17 od góry S lamanowskiego Szymanowskiego 330 11/12 od góry (4 sierpnia). (4 lipea). 331 10 od góry (27 września). (17 września). 333 3 od góry Stanów Zjednoczonych Zgromadzonych Stanów" dolna rycina na Chłopi w karczmie. Żydowscy muzykanci. wkładce przy Rysunek J. P. Norblłna Rysunek J. p. Norblina str. 117 rycina na wkładce Żydowscy muzykanci. Chłopi w karczmie. przy str. 192 Rysunek J. P. Norblina Rysunek J. F. Norblina górna rycina na Szczęsny Potocki. Sztych Seweryn Rzewuski. wkładce przy D. Cunago Portret współczesny str. 256 • - V* ' . ".' dolna rycina na Seweryn Rzewuski. Szczęsny Potocki. Sutych. wkładce przy Portret współczesny D. Cunsgo " " •'•'• str. 256 SPIS TREŚCI KWADRATURA KOŁA „Wieczory pod lipą" . . . . . . . . .-.<.. 7 Między majestatem a wolnością ........ 13 Stanisław syn Stanisława .......... 26 Rewolucja .............. 34 Gwarancja .............. 46 Naród skonfederowany ........... 56 POKÓJ i WOJNA Rada Nieustająca ............ 71 Prokonsul .............. 81 Wielcy panowie ............. 88 „Ciepłe głowy" ............. 107 W obliczu wojny ............ 128 BEZ GWARANCJI I BEZ SPRZYMIERZEŃCA Zbyt silny koń ............. 144 Fałszywi ł prawdziwi patrioci ......... 158 Prawodawcze trudy pana Ignacego ....... 172 Kto w Rzeczypospolitej był monarchistą . . . . . . 192 Marzenie dobrego obywatela ......... 204 SZCZYT i DNO Ustawa Rządowa ............ 219 Polonez Trzeciego Maja .......... 239 Ostatni rokosz . . . . . . . . . _ . . . . 257 Raczej piórem niż orężem .......... 284 Zdanie o królu polskim .......... 307 Przypisy .............. 320 Wskazówki bibliograficzne . . . . . . . . 323 Kalendarz ważniejszych wydarzeń . . . . . 327 Indeks osób . . . .. . . . . .. . . . 335 KWADRATURA KOŁA „Wieczory pod lipą" W lipcu 1938 na boczny tor granicznej stacji Stołpce dyskretnie zatoczono zaplombowany wagon, przybyły ze Związku Radzieckiego. W wagonie celnicy otworzyli ołowianą trumnę. Zawierała kości, strzępy zbutwiałej purpury, koronę i berło. Tak powróciły do kraju prochy Stanisława Augusta. Bowiem kościół św. Katarzyny w Leningradzie, miejsce ich dotychczasowego spoczynku, został przeznaczony na rozbiórkę. Gdzie złożyć trumnę tego przybysza? Król polski — więc na Wawel. Król tak bardzo związany z Warszawą — więc katedra św. Jana. Mecenas królujący na Parnasie — więc Łazienki. Różne wysuwano projekty, ale panowała atmosfera zakłopotania. Czy król-targowiczanin, który podpisał ratyfikację pierwszego i drugiego rozbioru, a abdykował w czasie trzeciego i ostatniego, zasługuje na monarszy pogrzeb? Wielu mniemało, że najwłaściwszym dla niego miejscem było dotychczasowe, w „Petersburgu". Ale władze radzieckie nie uszanowały woli cara Pawła I. W tym kłopotliwym dylemacie znaleziono wyjście administracyjne: odesłać zwłoki do miejsca urodzenia. Trumna Stanisława Augusta została złożona w krypcie kościoła kolegiackiego w Wołczynie. Tak zwana sprawa wołczyńska wywołała w latach 1938—1939 szeroką dyskusję publicystyczną. U kresu drugiej Rzeczypospolitej, mimo prac rehabilitacyjnych, mimo powszechnego uznania dla kulturalnej i oświatowej działalności ostatniego króla, spór o Stanisława Augusta zachował wciąż swoją polityczną ostrość. Głos miało jeszcze pokolenie zrodzone i wychowane w epoce porozbio-rowej. A w odniesieniu do całego okresu 1795—1918 miarodajny jest pogląd historyka Waleriana Kalinki, który w roku 1868 pisał o panowaniu Stanisława Augusta: „Epoka to nieskończona, jej historia jest jakby historią każdego z nas. Dwie dążności polityczne, które w naszym stuleciu dzielą naród, już i wówczas były widoczne; jedna: w danych warunkach podnieść i urządzić kraj, aby stał się państwem niepodległym; druga: przede wszystkim wypędzić wroga, a następnie dopiero państwo tworzyć, urządzać i podnosić. Która z tych opinii kieruje piszącym, tę on do swego obrazu przeniesie, nią zaprawi swój sąd historyczny, według niej chwalić, ganić lub potępiać będzie." Ludzie, którzy w roku 1938 odtrącili trumnę Stanisława Augusta, wyrośli w tradycji politycznej nie organiczników, lecz niepodległościowców. Tradycja ta była głęboko zakorzeniona w świadomości historycznej. Przemożny wpływ na historiografię pokoleń porozbiorowych wywarła wydana w Dreźnie w roku 1793 książka Hugona Kołłą-taja, Franciszka Dmochowskiego oraz braci Ignacego i Stanisława Potockich, O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja. „Zdaje się — czytamy w tej książce — iż ten zaszczyt, który spłynął na Stanisława Augusta z dzieła Sejmu Konstytucyjnego, wyższy był nad jego charakter. Nie mógł utrzymać chwały, której tak był niegodnym, i która by zaćmiła blaskiem swoim ohydne jego dotąd dla kraju berło. Potwierdził on tę ważną w moralności prawdę: iż człowiek nie może się długo okazać tym, czym nie jest. Jeżeli się uniesie czasem wyżej nad siebie, wraca znowu do pierwotnej nikczemności. Porwany cnotliwym entuzjazmem Sejmu i narodu w chwalebnym dziele odrodzenia Rzeczypospolitej, zdawał się być jego przewodnikiem. Lecz niedługo w tej wysokości został. Spadł w przepaść hańby i niesławy, do której przywykł. A jak brzydką drogą doszedł do tronu, jak całe jego panowanie nieszczęściami Polski było oznaczone, tak miał je skończyć ostatnią zgubą ojczyzny." Książka O ustanowieniu i upadku... — pisana w miesiącach dzielących klęskę roku 1792 od insurekcji kościuszkowskiej — poczęła się w atmosferze przygotowań powstańczych jako manifest agitacyjny. Ale rychło zegar przedrozbiorowych dziejów stanął, wskazując rok 1794. Gorąca książka dnia zastygła w monument historiografii. Między królem a szlacheckim narodem istniały stare porachun- • ki z czasów jego gwałtownej elekcji, konfederacji radomskiej i konfederacji barskiej. Bardem tych porachunków był urzędowy historiograf francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Rul-hiere. Jego dzieło, pisane na gorąco w latach 1769—1771, doczekało się druku dopiero w roku 1809. Stanowi ono, w odniesieniu do początków panowania Stanisława Augusta, odpowiednik tego, czym jest książka O ustanowieniu i upadku... dla schyłku tego panowania. Stare porachunki narodu z królem zostały wyrównane i zapomniane w okresie trzeciomajowego pojednania. Wydobyto je po upadku państwa. Dwa polityczne pamflety: francuski i polski, podały sobie ręce, aby stworzyć zasadniczą osnowę dominującego' w XIX wieku poglądu na całość czasów stanisławowskich. Pogląd ten służył tezie postawionej w zakończeniu książki O ustanowieniu i upadku... „Zgubiły Polskę: chytrość carowej, wiaro-łomstwo Fryderyka Wilhelma, wypadki, które Europę w inną stronę zwróciły, i ten, kto oddzielił interes korony od sprawy ojczystej, to jest wszystko, co kto chce, prócz winy własnej." Na osnowie książek Rulhiere'a i Kołłątaja utkał swój obraz panowania Stanisława Augusta Joachim Lelewel. Wielki historyk ogarniał dramatyzm sytuacji, ale wniosek wysnuł jednoznaczny. „Król, biegły polityk, znał dobrze niebezpieczeństwo położenia Polski, równie jak każdy Polak, a przewidywał wszystkie w polityce, wypadki; tylko tego nie przewidział, że mu drogi, którą postępował, zabraknie;" znał wszystkie potrzeby i uczucia narodu; tylko jednego nie poznał, że naród, nie mogąc znosić jarzma, niepodległości lub śmierci potrzebował i szukał. Przezorny polityk, manewrował na swojej drodze w prawo i w lewo, do każdej przystępował konfederacji, tylko do obrony niepodległości ani razu nie przystąpił. Jeżeli tedy zawiedziony był naród, że ufał okolicznościom, polityce i traktatom, nie mniej zawiódł się król, mniemając niewyczerpane znajdywać źródło łaski i bezpieczeństwa w swojej opiekunce. A zawiedli się na sobie król i naród: naród nie mógł w upodleniu gnuśnieć, o niepodległości i wolności zapomnieć, król nie miał duszy, aby się z ohydnego jarzma wydobył... Przenosił małe sposoby, ciemne intrygi, drobną gabinetów czynność, trwożliwą ostrożność, podłe nawet uleganie, nad dzielne środki, które by jedne naród, kruszący jarzmo obcej przemocy, zbawić mogły." W kręgu takiej inspiracji powstawała strawa dla maluczkich. Zobaczmy, jaką lekturą karmiono dzieci w patriotycznych domach w połowie XIX wieku. Weźmy do ręki Wieczory pod lipą Lucjana SiemieńskiegO'. „Drogie dziatki. Na nieszczęście oprócz Moskali mieliśmy jeszcze innych nieprzyjaciół: mieliśmy wielu stronników króla Stanisława. Król ustąpić nie chciał. Trzeba było najpierw Moskali wyrugować, a za niemi króla. Szkaradna to jest wada w każdym człowieku, jeżeli tylko samego siebie miłuje, ale stokroć szkaradnie j sza w monarsze. Król, mając zajęcze serce, udawał tylko na pozór chęć wojowania, duszą zaś skłaniał się do Moskali. Przeczytawszy list carowej, natychmiast zwołał przedniej szych panów do rady i powiedział im: jako chce się z Targowicą połączyć. Ci panowie, dobrzy Polacy, na klęczkach go prosili, żeby nie opuszczał narodu, ale on, co wolał zgubić ojczyznę niż carową rozgniewać, uparł się na swoim i do zdrajców przystąpił. Po rozbiorze król tylko myślał, jak na względy i łaskę carowej zarobić, jak zjadać smaczne obiady i bawić się, z ładnymi paniami balować, nie czując bynajmniej hańby narodu." W takiej atmosferze wychował się Tadeusz Korzon, zaliczany do warszawskich pozytywistów, ekonomista i statystyk, ale sercem gorąco oddany Kościuszce. Z piedestału swych sześciotomowych Wewnętrznych dziejów Polski za Stanisława Augusta (I wydanie w latach 1882—1885) rzucił on bezwzględną anatemę na ostatniego króla, tego zdrajcę i zbrodniarza, „służalca imperatorowej" czy „gubernatora generalnego Katarzyny", tę „odrośl zgangrenowanej arystokracji XVIII wieku". „Główną sprężyną jego charakteru — pisze Korzon — była myśl utrzymania się na tronie za jaką bądź cenę, na dnie jego serca kryło się namiętne pragnienie materialnych korzyści i uciech zmysłowych związanych z koroną." Ten zdeprawowany człowiek stwarzał jednak pozory, dzięki „obłudzie i sztuce kłamania, za pomocą której umiał zamącić sąd nie tylko współczesnych, ale nawet historii". W czasach Korzona znajomość epoki stanisławowskiej nie ograniczała się już do Rulhlere'a, książki O ustanowieniu i upadku... oraz kilku pamiętników. Historycy wydobyli rozległy materiał źródłowy, a sam autor Wewnętrznych dziejów... należał do naj-gruntowniej szych znawców epoki. Ale kiedy ludzie piszą o ludziach, trudno wyłączyć wątek osobistej sympatii czy antypatii, 10 która może się począć w atmosferze pozanaukowej z bieżącej opinii, ż atmosfery wieku, z wrażeń utrwalonych w dzieciństwie. W związku z rozwojem badań, a również pod wpływem kryzysu ideologii powstańczej, który zaznaczył się po klęsce roku 1864 i wejściu Galicji w dobę autonomii, w historiografii doszły do głosu dążności rehabilitacyjne. Mniej więcej równocześnie z Dziejami wewnętrznymi... Korzona ukazało się drugie fundamentalne dzieło dotyczące panowania Stanisława Augusta: Sejm Czteroletni Waleriana Kalinki (pierwsze wydanie w latach 1880—1888). Nikt do tej pory tak nie zgłębił korespondencji politycznej epoki. Z konserwatywnego i klerykalnego cesarsko-królewskiego Krakowa dzieło księdza Kalinki rozeszło się po ziemiańskich dworach. W każdej znaczniejszej dworskiej bibliotece stały na półkach w półskórek oprawne poważne tomy Sejmu Czteroletniego. Ksiądz Walerian trafił do przekonania i gustu szlacheckim czytelnikom. Jego książka przenosiła w czasy, kiedy to. dziad po kądzieli był szambela-nem J.K. Mości, a dziad po mieczu kawalerem Orderu św. Stanisława. Przypominano sobie, że w papierach rodzinnych znajdują się odręczne i jakże uprzejme listy ostatniego króla. Polityka awansowania szlacheckich średniaków i szczodre szafowanie królewskimi łaskami uczyniły z czasów stanisławowskich ważną epokę w kronikach familijnych splendorów. Czytelnicy Kalinki, gwarząc z sąsiadami o koligacjach i przodkach, chętnie wtrącali maksymy o mądrym królu i człowieku dobrej woli. Ideologiczno-polityczne założenia rehabilitacji Stanisława Augusta znajdowały życzliwy oddźwięk nie tylko w sferach ziemiańskiej konserwy, ale w kręgach inteligencji neokonserwatywnej i w kołach zbliżonych do endecji. Realizm polityczny, ostrożne re-formatorstwo, ugoda z caratem — oto walory rozumnego króla. Badania historyczne postępowały naprzód i pozytywne sądy o Stanisławie Auguście gruntowały się w dziełach takich autorów, jak Bronisław Dembiński, Adam Skałkowski i Władysław Konopczyń-ski (choć ten ostatni był sercem po stronie konfederatów barskich). Ale na progu XX wieku zasadniczy nurt inteligenckiej opinii kierował się w inną stronę. Niepodległościowcy nie szukali nauk historycznych u księdza Kalinki i jego kontynuatorów. Bardziej przemawiały im do przekonania poglądy Korzona i Szymona Aske- 11 nazego, autora Przymierza polsko-pruskiego (1901). Kiedy obóz Piłsudskiego doszedł do władzy, świadomość historyczną wykształconego ogółu urabiały już nie domowe czytanki w rodzaju Wieczorów pod lipą, ale podręczniki przeznaczone dla szkół. Tą drogą wracamy do sytuacji, w której rozegrała się sprawa wołczyńska 1938 roku. W drugiej połowie XX wieku katastrofa szlacheckiej Rzeczypospolitej jest już dla nas sprawą daleką, definitywnie należącą do historii, a nie do polityki. Trawestując słowa Kalinki możemy powiedzieć o panowaniu Stanisława Augusta: „epoka to skończona". Zwietrzał dręczący porozbiorowe pokolenie dylemat: wina własna czy wina cudza. Nie odczuwamy potrzeby szukania w przeszłości kozłów ofiarnych. Jednak przekazywane z pokolenia na pokolenie utarte poglądy miewają dłuższe życie niż potrzeba, która je zrodziła. W ostatnim dwudziestoleciu poszerzyliśmy znacznie wiedzę o drugiej połowie XVIII wieku. Wyniki naukowych badań historycznych nie zawsze jednak i nieprędko docierają do świadomości społeczeństwa. A przy tym niejeden z naszych współczesnych historyków czy popularyzatorów wiedzy historycznej ulegał jeszcze urokom dziewiętnastowiecznych opinii. Jeśli zapytać dzisiejszego amatora historii, co sądzi o Stanisławie Auguście Ponia-towskim, to powie coś o obiadach czwartkowych i mecenacie kulturalnym. Ale można się jeszcze spotkać i ze zdaniem nasuwającym na myśl Wieczory pod lipą. Może uleciał patos potępień carskiego jurgieltnika i króla-targowiczanina, ale pozostał obraz człowieka bez charakteru, lekkomyślnego i zniewieściałego syba-ryty. Jest to łazienkowski „król Staś", król menueta, amant wszystkich łatwych piękności rokokowej Warszawy. Pastelowy wizerunek z przewiązanej jedwabną wstążką bombonierki. Stanisław August został zaklęty w marionetkę narodowej szopki, czy to jako nikczemny zdrajca, czy to jako przemądry „polityk realny", czy to jako uróżowany król Staś. Trzeba go odczarować. I nie tylko jego. Trzeba pokazać we właściwym, to znaczy historycznym kształcie poczynania ludzi XVIII wieku, których postacie zostały wielokrotnie powleczone gęstym pokostem interpretacji romantycznych, pozytywistycznych i nacjonalistycznych oraz 12 ubarwione tanim beletryzmem. Ten- zabieg renowatorski nie pozbawi obrazu barw ani akcji dramatycznego napięcia. Barwny bowiem i dramatyczny był przebieg sprawy, która rozegrała się między królem i narodem. Między majestatem a wolnością W historiografii XIX wieku proces przeciw Stanisławowi Augustowi prowadzony był w imieniu narodu, tego powstańczego narodu, który według strasznych słów Lelewela „niepodległości lub śmierci potrzebował i szukał". W owym historycznym dramacie stoją naprzeciw siebie: zaprzedany carowej król i walczący o niepodległość naród — konfederaci barscy, patrioci Wielkiego Sejmu, insurgenci kościuszkowscy. Zrozumiałe w latach niewoli postawienie w centrum dramatu sprawy niepodległości spowodowało zatarcie i zniekształcenie realiów XVIII wieku. Problem króla i narodu ma bowiem starą historię, znacznie starszą niż sprawa niepodległości. Antagonistyczny dualizm monarchy i republiki sięga początków Rzeczypospolitej szlacheckiej. Stanisław Leszczyński w roku 1748 dzielił współczesną mu Europę na dwie familie państw: monarchie i republiki. Monarchie to: Austria, Francja, Hiszpania, Portugalia, księstwa włoskie i niemieckie, Rosja; wśród republik wymieniał: Anglię, Holandię, Szwecję, Polskę, Wenecję, Genuę i kantony szwajcarskie. Podział to często wówczas stosowany, z tym, że tzw. republiki określano również mianem państw wolnych. Dziś nazwalibyśmy je państwami parlamentarnymi, w których czynnikiem suwerennym jest przedstawicielstwo stanowe. W takim ujęciu okoliczność, że w danym kraju zasiada na tronie dziedziczny król (jak w Anglii czy Szwecji) nie była wystarczającą racją, aby tego> państwa nie zaliczyć w poczet republik. Pojęcie republikanizmu w dzisiejszym tego słowa znaczeniu przyniosło dopiero powstanie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i rewolucja francuska. Te nowe republiki nawiązywały do wzorów antycznych, ale w zasadzie zrywały z historyczną przeszłością. Inny był charakter starych „państw wolnych". Ich korzenie tkwiły w średniowiecznych gminach miejskich (republiki 13 włoskie, wolne miasta niemieckie, kantony szwajcarskie) czy w średniowiecznych przywilejach i wolnościach stanowych (jak w Anglii, Polsce). Stare republiki zwycięsko oparły się absolutyzmowi monarszemu, stanowiącemu dominującą tendencję w dziejach nowożytnej Europy. W republikach z królem antagonizm między przedstawicielstwem stanowym a prerogatywami korony był zjawiskiem normalnym i stałym. Monarcha — to potencjonalny absolutysta, stany bronią dawnych wolności. Republikanizm ów, jeśli nie zawsze w swej treści (np. w Anglii), to w swej historycznej motywacji, miał charakter konserwatywny. Polska zmierzała do republikańskiej formy rządów za Jagiellonów, ale ostatecznie ją ustaliła po wymarciu tej dynastii. Wprowadzając elekcyjność tronu, Polacy wśród republik-monarchii posunęli się w swym republikanizmie najdalej. Formalną analogię mogła tu stanowić elekcyjność cesarzy rzymskich narodu niemieckiego, lecz luźny związek księstw Rzeszy Niemieckiej nie może być porównywany z polsko-litewską Rzecząpospolitą, zaś elekcje cesarzy miały się stać formalnością potwierdzającą następstwo w dynastii Habsburgów. Być może podobny byłby i los polskich elekcji, gdyby nie rola przypadku. W XVI wieku i w pierwszej połowie wieku XVII żywe było jeszcze poczucie dynastyczne. Henryka Walezego zamierzano zmusić do poślubienia szpetnej starej panny, Anny Jagiellonki, ale uciekł do Francji. Zdobył się na to poświęcenie Stefan Batory, ale jego> małżeństwo z Anną było skazane na bezdzietność. Zygmunt III został powołany na tron, bowiem „rodził się z krwie jagiellońskiej" (jego matka Katarzyna była siostrą Zygmunta Augusta). W sposób bezsporny nastąpił po ojcu Władysław IV, ale nie pozostawił syna (w każdym razie z prawego łoża). Po bracie objął tron Jan Kazimierz, ale on też nie pozostawił potomka. Michał Wiśniowiecki zmarł bezdzietnie. Pierwszy królewicz, który przegrał na polu elekcyjnym, to Jakub — syn Jana Sobieskiego (1697). Tak więc los sprzyjał republikanom. Instytucja wolnej elekcji królów nie stała się formalnością, lecz sprawą żywotną. A elekcja to kontrakt Rzeczypospolitej z elektem (artykuły henrykowskie i pakta konwenta), w którym występują dwie suwerenne, umawiające się wysokie strony. 14 Rzeczpospolita szlachecka, twór epoki Renesansu, powstała na pograniczu wieków średnich i czasów nowożytnych. Szlachta złotego wieku przyoblekła w starorzymskie rekwizyty swoje stanowe przywileje i aspiracje. Równocześnie jednak zrealizowano koncepcję „rzeczy publicznej" (res publica) tak szeroką, że będącą zaprzeczeniem średniowiecznych partykularyzmów. Republiki antyczne i średniowieczne były to miasta-państwa. Między republiką rzymską a śródziemnomorskim imperium Rzymian zaistniała sprzeczność, z której wyrosło na wojsku oparte jedynowładztwo cezarów. Nasi republikanie pilnie studiowali Tacyta i wciąż mieli przed oczyma niebezpieczeństwo cezaryzmu. Rzeczpospolita polska miała rozmiary imperialne, do których dostosowano republikańskie instytucje: ogólnokrajowy sejm walny oraz obieralne trybunały koronny i litewski. Wielkopolanie i Małopolanie, Pomorzanie i Mazurzy, Rusini, Podołanie, Wołynianie i Litwini połączyli się w jedną wielką społeczność „panów braci". Naród szlachecki i jego skonsolidowana od XVI wieku świadomość to twór średniowieczny w swym stanowym ograniczeniu i rycerskim rodowodzie, nowożytny w ogólnokrajowym uniwersalizmie. Ale wszystkie rozległe państwa na kontynencie Europy zmierzały wówczas ku absolutyzmowi monarszemu. Stare przedstawicielstwa stanowe żyły w wiecznej wojnie z koroną. Tak było i w Polsce. Układ sił w tym kraju był jednak szczególny. W krajach o bardziej zróżnicowanej strukturze stanowej istniało dla władzy monarszej, łamiącej średniowieczne przywileje i wolności, pole do manewrowania między mieszczaństwem, szlachtą i arystokracją. W Polsce mieszczaństwo jako siła polityczna nie wchodziło w rachubę i naprzeciw elekcyjnego tronu stał formalnie zjednoczony („szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie") oraz niezmiernie liczny naród szlachecki. Każda elekcja stanowiła indywidualną umowę między królem a narodem, i jeśli król nie dochował paktów, naród miał konstytucyjne prawo wypowiedzenia mu posłuszeństwa. I z prawa tego korzystał. Rzeczpospolita nie ogołociła jednak króla z monarszych prerogatyw. Król, obok senatu i izby poselskiej, był „trzecim stanem" i z tego tytułu przysługiwał mu istotny udział w prawodawstwie. Choć skrępowany przez dożywotnich i nieusuwalnych ministrów, 15 pozostał zwierzchnikiem władzy wykonawczej. Posiadał w pełni władzę rozdawniczą, czyli szafunek „chleba dobrze zasłużonych" (starostwa), oraz prawo obsadzania urzędów i dygnitarstw cywilnych, wojskowych i kościelnych. Był wreszcie posiadaczem rozległych dóbr stołowych i sprawował w ostatniej instancji jurysdykcję patrymonialną nad mieszkańcami miast i wsi królewskich. Te prerogatywy (zwłaszcza władza rozdawniczą) nie były błahe i sprawiały, że dla republikanów majestat wciąż był groźny. Groźny, a jednak niezbędny. Bowiem polska szlachta nie mogła się zdobyć na republikańskie zwieńczenie gmachu Rzeczypospolitej. Były sprawy państwowe, których rozwiązania nie zamierzano podjąć na własny rachunek i w których oglądano się na pomoc majestatu. Czegóż to nie spodziewano się od królów i czegóż nie zamieszczano w paktach konwentach! Królowie mieli zapełniać puste arsenały, reperować fortece, zakładać akademie rycerskie, wystawiać regimenty, rewindykować „sumy neapolitańskie", odzyskiwać utracone prowincje oraz ogólnie czuwać nad bezpieczeństwem zewnętrznym Rzeczypospolitej. Im bardziej szlachta była niechętna do ponoszenia ciężarów publicznych, tym więcej spodziewała się od królów. Majestat nie mógł zagrażać wolnościom szlacheckim, a równocześnie miał stanowić róg obfitości i tarczę na wszelkie złe ciosy fortuny. Polityczny kwietyzm ziemiańskiej społeczności sprawiał, że budowa republiki nie została doprowadzona do końca, a w republikańskiej doktrynie przeważyły elementy defensywne (obrona przed despotyzmem) i negatywne (uchylanie się od świadczeń na rzecz państwa). W tej sytuacji majestat nie stał się najwyższą emanacją Rzeczypospolitej, ale ciałem obcym, czynnikiem poniekąd zewnętrznym, niekiedy sojusznikiem, niekiedy wrogiem. Rzeczpospolita z królem była gmachem niewykończonym i podkopanym trwałą sprzecznością między dwoma suwerenami. Owe sprzeczności nasilały się w miarę jak Rzeczpospolita staczała się z wyżyn jagiellońskiej mocarstwowości, a demokracja szlachecka stawała się fikcją prawną, osłaniającą faktyczną oligarchię. Walka „między majestatem a wolnością" przybrała klasyczny kształt w czasach saskich. Wytworzyły się wówczas pojęcia Pokłon szlachcica przed magnatem. Rysunek J. P. Norblłna 16 r Elementum meum liber-tas — moim żywiołem jest wolność. Z karty tytułowej „Głosu wolnego" August III w kontuszu. Figurka z saskiei porcelany i terminy polityczne, aktualne i za panowania Stanisława Augusta. Przedstawimy je najpierw w postaci modelu poniekąd idealnego. Król w sposób naturalny dąży do absolutyzmu. Zrazu wysuwa cele monarchiczne: utrzymanie w pełni prerogatyw korony, wprowadzenie dziedziczności tronu, podporządkowanie majestatowi władzy wykonawczej oraz aukcja skarbu i wojska. Cele te osiągnie uzyskując przewagę nad republiką. Za pomocą szafowania władzą rozdawniczą może skorumpować większość w sejmie. Bywało tak w Anglii, która dla Sarmatów stanowiła przykład „republiki" znajdującej się na drodze do utraty wolności. Dalszy środek — to liczna armia regularna. Odstraszające przykłady z historii starożytnego Rzymu i czasów nowożytnych pouczały Sarmatów, że armia jest narzędziem jedynowładztwa. Kiedy król za pomocą korupcji i wojska utrwali dziedziczną monarchię, przyjdzie pora na zaprowadzenie absolutyzmu. Przedstawicielstwo stanowe (sejm) ulegnie likwidacji, niezależne dotąd sądownictwo zostanie podporządkowane monarsze, a w końcu przywileje szlacheckie złamane. Sarmaci są głęboko przekonani, że monarchia godzi nie tylko w ich swobody polityczne, ale i w interesy klasowe. Despota podepcze ich karki, wywyższając stany niższe: mieszczan i chłopów. Wszystko, co w dziejach Europy mogło wskazywać na związki absolutyzmu z emancypacją stanów niższych, zostało w ideologii sar-mackiej podchwycone z wielką skwapliwością i urasta do żelaznego prawa despotyzmu, równającego wszystkich w poddaństwie. Przeciw temu zagrożeniu skierowany jest program republikański. Utrzymanie elekcyjności tronu i kontraktowego stosunku między królem a Rzeczpospolitą — to źrenica wolności. Na korupcję w sejmie istnieje środek zaradczy w postaci zasady jednomyślności. Zagrożona wolność zawsze znajdzie w izbie choćby jednego sprawiedliwego Katona, który powie: veto. Ponadto niech sejm się nie zbiera zbyt często i nie obraduje zbyt długo, niech się broń Boże nie upodobni do parlamentu angielskiego, bowiem pobyt w stolicy i pod bokiem dworu psuje „republikantów". Niebezpieczną armię stałą należy ograniczyć do minimum, a obronę kraju zawierzyć szlacheckiemu pospolitemu ruszeniu. Na wszelkie bezprawne zakusy majestatu trzeba odpowiedzieć związkiem konfederackim. Te defensywne środki nie wyczerpują republikańskiego pro- 2 — Ostatni król 17 gramu. Źle się dzieje w Rzeczypospolitej, w której sejmy nie dochodzą, urzędy są bezsilne, skarb pusty, a granice bezbronne. Naprawa sejmowania, stworzenie republikańskich władz' rządowych, podatki i aukcja wojska — to rzeczy pożądane, ale niebezpieczne, dopóki nie uzyska się pewności, że wzmocnione środki państwowe nie staną się narzędziem w ręku despotyzmu monarszego. Wstępnym warunkiem przeprowadzenia reform jest więc obezwładnienie króla przez odebranie mu władzy rozdawniczej. Wszystkie urzędy powinny być obsadzane z wyboru sejmików i sejmu, starostwa zaś przejęte na skarb państwowy. Wtedy zniknie widmo korupcji i gmach Rzeczypospolitej zostanie zwieńczony przez republikański rząd. Ale w istniejącym stanie rzeczy równowagi między podstępnym !/ majestatem a czujną wolnością powinny strzec tzw. władze pośredniczę, czyli senat i ministeria. „Panowie rada", „starsi bracia", są świadomi politycznych arkanów i wobec niedochodzenia sejmów 7 mogą na radach.senatu rozważnie deliberować nad dobrem Rzeczypospolitej, a w królewskich komnatach pilnować majestatu w charakterze przybocznych senatorów rezydentów. Ministrowie (hetmani, kanclerze, podskarbiowie i marszałkowie) — to „wysokie cedry" na sarmackim Libanie^Są dożywotni ijnieusuwalni, a przy tym tak potężni i niezależni, że majestat im nie straszny. Hetmańska buława udzielnie włada nad wojskiem i dyplomacją wschodnią, pieczęć kanclerska nad metryką koronną (przywileje), klucz pod-skarbiński (choć bywa wytrychem) strzeże skarbu, a laska marszałkowska — stolicy. Do „wysokich cedrów" zaliczyć można i prymasa, który w czasie bezkrólewia piastuje godność głowy państwa. Ci ludzie na absolutystycznych knowaniach mogą jedynie stracić, a nie zyskać, są więc „naturalnymi" stróżami Rzeczypospolitej i republikanie mogą spokojnie zasnąć na ich łonie. Tak przedstawiałaby się sytuacja w modelowym zarysie. W praktyce, po nieudanych usiłowaniach Augusta II, za panowania jego gnuśnego syna aspiracje monarchiczne niemal znikły, pozostał frazes absolutystycznego zagrożenia. W warunkach wielostronnego uzależnienia szlachty od magnatów stan rycerski utracił polityczną samodzielność i energię. Arystokracja, której polityczną samowolę ograniczano w całej kontynentalnej Europie, w Poi- 18 see swą materialną przewagą przygniotła zarówno tron, jak i demokrację szlachecką. Na pobojowisku między majestatem a wolnością pozostali potężni pośrednicy. Polska w czasach saskich stała się krajem oligarchicznym i anar-chicznym. Niekiedy jesteśmy skłonni widzieć między oligarchią i anarchią jakiś związek przyczynowy. Trzeba jednak pamiętać, że większość ówczesnych „państw wolnych" pozostawała pod władzą różnego rodzaju grup oligarchicznych. Wielkie rodziny władały Anglią pod berłem dynastii hanowerskiej i Holandią domu orańskiego; koterie patryc j uszowskie rządziły w Wenecji czy w kantonach szwajcarskich, a kraje te nie popadły w anarchię. Grupy oligarchiczne podporządkowały sobie instytucje państwowe i w stołecznych miastach zespołowo sprawowały rządy. Wśród polskiej magnaterii żywe były w XVII wieku dążenia do zaprowadzenia oligarchicznych rządów senatorskich. Dążenia te napotykały jednak silny opór potężnej jeszcze wówczas szlachty i charakterystyczną właściwością oligarchii magnackiej stała się decentralizacja. Latyfundyści okazali na dłuższą metę niezdolność czy niechęć do skonsolidowania oligarchicznych rządów. Zamiast sobie w sposób trwały podporządkować instytucje państwowe, rozbili je. Tronowi przeciwstawili ministrów, a sejm zniszczyli. Polscy magnaci dążyli do indywidualnej suwerenności, której naj-bardzej jaskrawym przejawem było utrzymywanie przez nich prywatnych armii i fortec. W ślad zaś za udzielnymi panami na latyfundiach szła rzesza udzielnych panków na wioskach i folwarkach. Na podłożu magnackiej i szlacheckiej sobiepańskości wyrosła anarchiczna postawa. I nie trzeba jej chyba wywodzić z jakichś antypaństwowych instynktów, szczególnie przyrodzonych charakterowi polskiej szlachty. W całej średniowiecznej Europie arystokracja dążyła do indywidualnej suwerenności. Dzieje Polski potoczyły się jednak w-taki sposób, że te dążenia mogły się urzeczywistniać jeszcze wówczas, kiedy w innych krajach nie tyle wygasły, ile utraciły szansę spełnienia. Toteż w Europie XVIII wieku nazywano Polskę krajem „feudalnym" lub „gotyckim", przez co podkreślano charakterystyczny rys przedłużonego czy wtórnego średniowiecza. ' 19 Polska doktryna anarchiczna (bo o elementach takiej doktryny mówić można) dyskontowała na swoją korzyść wszystkie obawy przed absolutyzmem i wszystkie defensywne aspekty ideologii republikańskiej. Doktryna anarchiczna kierowała się jednak nie tylko przeciw tronowi, lecz również przeciw sejmowi oraz była silnie zabarwiona duchem antystołecznym. Niczego dobrego nie należy się spodziewać z Warszawy, władze centralne bowiem mogą jedynie zagrażać udzielności państw i państewek (słowo „państwo" w staropolskiej mowie oznaczało włość pańską), wtrącając się w „nie swoje rzeczy", jak podatki, monopole, cła, pobór chłopskiego rekruta. W wypełniających wiek XVII walkach o wschodnie granice magnateria miała jeszcze pewne cele wspólne, wymagające skoordynowanej działalności państwowej. W pokojowych czasach saskich ten koordynujący czynnik przestał działać. Liczni suwereT nowie z pałaców i dworów nie odczuwali potrzeby naprawy Rzeczypospolitej. Magnaccy pośrednicy stali na stanowisku zachowania istniejącego stanu rzeczy. Nie chcieli odebrać królom władzy rozdawni-czej, bowiem otoczywszy tron zwartym kręgiem petentów, z którymi wypadało się liczyć, oni to przechwytywali cały „chleb dobrze zasłużonych". Wszelkie reformy, przeprowadzone czy to w duchu monarchizmu czy republikanizmu, były dla nich niepożądane, mogły bowiem przynieść jedynie skrępowanie dygni-tarstw, poddając je kontroli korony lub sejmu. Wielcy panowie byli politycznie czynni, ale swe ambicje i aktywność lokowali w bezprogramowych rozgrywkach partyjnych, podporządkowanych sprawom personalnym. Liberum veto, w teorii klapa bezpieczeństwa przeciw despotyzmowi królewskiemu, w praktyce stało się narzędziem porachunków między magnackimi koteriami. Kiedy sejmy zostały już doszczętnie zniszczone, terenem rozgrywek stały się trybunały, w których partie przechwytywały wymiar sprawiedliwości, aby uchylać niedogodne dla nich sprawy, a nękać procesami przeciwników. Tak Rzeczpospolita pogrążyła się w anarchii i życie polityczne stało się bezkształtne. Wśród chaosu namiętności partyjnych trudno wyprowadzić jakieś linie porządkujące, można jednak wskazać pewne bieguny polaryzacji. Naj- 20 ważniejszym z nich jest stosunek do królewskiego dworu — źródła łask. Ci-spośród magnatów, którzy aktualnie korzystali-z- łask królewskich i stali się ich szafarzami, stanowili stronnictwo dworskie (co nie znaczy monarchiczne). Stronnictwo to nie miało charakteru ustabilizowanego, bowiem nadania były dożywotnie i obdarowany magnat mógł się już dalej z dworem nie liczyć. W zabieganiu o nadania skuteczniejszym sposobem niż dworska służba bywało też wywieranie na dwór nacisku okazywaniem swego niezadowolenia. Oponenci czy malkontenci przywdziewali kostium republikański. W warunkach zaniku znaczenia systematycznie zrywanych sejmów pojęcie republiki przeniosło się na zespół staropolskich dygnitarzy. Ministrowie i senatorowie utożsamiali się z Rzeczypospolitą, Rzeczpospolita zaś — to ojczyzna i naród. Określenia: republikant, patriota i narodowiec (wyraz wówczas w polskim języku nie używany, ale stosowany we francuskim — les nationaux) są synonimami. W potocznym języku politycznym dygnitarze służący dworowi nie byli nazywani republikantami czy patriotami, lecz dworskimi kreaturami. Republikanci i patrioci — to opozycjoniści i malkontenci. Jeśli w języku dyplomatycznym epoki mówi się o narodzie — ich się ma na myśli. Naród — to uprawiające opozycję wobec dworu stronnictwo patriotyczne. Utożsamienie narodu z opozycją może być w pewnym stopniu podbudowane okolicznością, że dwór był niemiecki i przebywał w Dreźnie. Nie trzeba jednak przeceniać znaczenia tej sprawy. Wczasach saskich pojęcie patriotyzmu nie miało zabarwienia nacjonalistycznego, ale wiązało się z pojmowaniem słów: Res publi-ca, Patria, Nacja, jako określeń ciała politycznego przeciwstawianego majestatowi. Lansowana przez angielskich torysów koncepcja króla-patrioty, dla Sarmatów zawierała w sobie sprzeczność. I nie tylko dla Sarmatów. Stanowe, a nie narodowe pojmowanie patriotyzmu było znamienne dla ówczesnych niemonarchicznych krajów Europy. Patriotami byli wigowie w Anglii, „czapki" w Szwecji, przeciwnicy stathudera w Holandii. W Polsce sytuacja komplikowała się nie tyle z powodu rządów niezasymilowanej dynastii saskiej, ale z racji kryzysu suwerenności, datującego się od początków wojny północnej. Obce siły zyskały doniosły głos w wewnętrznych sprawach Rzeczypospolitej. 21 f Zaczęło się od wolnych elekcji. Gra o tron Jagiellonów warta była świeczki. Stan zdrowia bodaj żadnego z monarchów Europy nie był śledzony z taką uwagą jak króla polskiego. Żałoba w Warszawie oznaczała otwarcie kryzysu europejskiego. Przeforsowanie swojego kandydata czy zamknięcie drogi do tronu kandydatowi źle widzianemu zatrudniało gabinety nie tylko sąsiadów Rzeczypospolitej, ale i Wersalu, Londynu, Madrytu czy kurii rzymskiej. Zewsząd instrukcje i pieniądze płynęły do Warszawy, a od roku 1697 ruszyły i wojska. Wiemy, że do roku 1673 (śmierć Michała Wiśniowieckiego) królów polskich prześladowała bezdzietność. Ale i ci bezpotomni, a tym bardziej cieszący się progeniturą (Sobieski i Sasi) w sposób łatwo zrozumiały dążyli do zapewnienia następstwa w rodzinie. W tym celu oglądali się na obcą pomoc. Na pomoc obcą liczyli również ich przeciwnicy. Była to dla Europy pasjonująca gra. Wielu królewiczom i książętom śniła się polska korona. Dlatego też umowy międzynarodowe gwarantujące wolność elekcji były pierwszymi porozumieniami, w których mocarstwa wtrącały się w wewnętrzne sprawy Polski. Potem w walce o tron zaczął decydować obcy oręż. W roku 1697 wojskowa demonstracja Rosji i szybki marsz Sasów utorowały Augustowi II drogę do koronacji na Wawelu. W roku 1704 pod szwedzkimi muszkietami wybrano antykróla Stanisława Leszczyńskiego. W roku 1709 armia rosyjska przywróciła Sasowi koronę. W roku 1733 wojska rosyjskie wygnały wybrańca większości Leszczyńskiego i osadziły na tronie Augusta III. Od wolnej elekcji rychło się przeszło do „wolności polskich" w ogóle. Sąsiedzi zorientowali się, że ustrój Rzeczypospolitej, wynaturzony przez liberum veto i uwikłany w walkę miedzy majestatem a wolnością, zapewnia słabość tego państwa. A rzeczą dogodną jest mieć sąsiada bezwładnego. Polacy zaś sami wyciągali ręce do obcych dworów, wzywali ich interwencji i protekcji. Kiedy w dobie konfederacji tarnogrodzkiej doszło do dramatycznego starcia między absolutystycznymi dążeniami Augusta II a demokracją szlachecką, jako zbrojny rozjemca i gwarant stanął Piotr I. W XVIII wieku mnożyły się porozumienia między Rosją, Austrią, Prusami, Turcją i Szwecją tyczące nienaruszalności polskich wolności. Sprawami Rzeczypospolitej interesowały się i dalej położone 22 państwa, zwłaszcza Francja. Za panowania Ludwika XV dwór wersalski przez kilkadziesiąt lat nie tracił nadziei na osadzenie swego kandydata na polskim tronie i wciągnięcie Rzeczypospolitej do systemu wschodnich sojuszów Francji. Ale żeby torować drogę francuskiemu kandydatowi trzeba było podkopywać w Polsce panowanie Sasów, a więc zasilać republikantów i patriotów. W końcu Francja zaniechała kosztownych a bezskutecznych prób pokierowania losami Rzeczypospolitej. „To królestwo — pisał minister spraw zagranicznych książę Praslin — bez praw i bez rządu, które nie jest ani republiką, ani monarchią, a łączy błędy despotyzmu i anarchii, skoro poddani są niewolnikami, a panowie niepodlegli, nie może mieć ani wojsk, ani finansów, ani handlu; nie ma przeto żadnego wpływu na politykę, nie może uczestniczyć w żadnej wojnie ani w żadnym przymierzu. Jest to w układzie politycznym ciało całkowicie bierne, które nie może być ani groźne, ani pożyteczne dla żadnego mocarstwa." * U schyłku panowania Augusta III w skłóconej Europie panowała zgoda co do tego, że anarchia i demilitaryzacja neutralnej Rzeczypospolitej jest stanem rzeczy dogodnym dla wszystkich. Nie zaprzestano jednak interesować się Polską. Bowiem wyjście tego rozległego państwa z bezwładu i włączenie się w sojusze europejskie, jak również zabór jego prowincji przez jednego z potężnych sąsiadów, były to ewentualności, które mogły przynieść doniosłe zmiany w układzie sił. A więc mocarstwa podtrzymywały polską anarchię w sposób aktywny, a równocześnie, zazdrośnie patrząc sobie nawzajem na ręce, stały na straży integralności terytorialnej Rzeczypospolitej. W wewnętrznym życiu politycznym Polski wpływy mocarstw odgrywały podobną rolę jak oligarchiczne „władze pośredniczę": utrzymywały w stanie równowagi szale majestatu i wolności. Mimo różnych zmian koniunktur międzynarodowych można uogólnić, że Sasi przeważnie wiązali się z tzw. dworami cesarskimi, to znaczy z Rosją i Austrią. A więc stronnictwo dworskie, w którym przez wiele lat główną rolę .odgrywali Czartoryscy i Poniatowscy, było równocześnie stronnictwem rosyjskim. Republikanci i patrioci, wśród których rej wodzili Potoccy, cieszyli się poparciem antagonistów dworów cesarskich: Prus, Francji, Turcji i JBzwecji. Stronnictwo patriotyczne było więc równocześnie stronnictwem 23 pruskim lub francuskim. Patrioci w szerokim zakresie korzystali z finansowej pomocy swych obcych protektorów; dworskim kreaturom wystarczał autorytet potężnych sąsiadów. Jedni i drudzy zrywali sejmy i planowali konfederacje. Na koncie patriotów jednak figuruje znacznie większa liczba zerwanych sejmów i konfe-derackich planów. Byli bowiem partią malkontentów i opozycji, zasilaną obcą radą i pieniądzem. Sejmy zrywano skutecznie; straszono wciąż konfederackimi planami, ale ich nie realizowano. Na podstawie lektury korespondencji dyplomatycznej mocarstw można odnieść wrażenie, że polscy magnaci byli marionetkami poruszanymi za pomocą sznurków ciągnących się z odległych stolic, że walki polityczne w Polsce toczyły się między partiami: moskiewską, pruską czy francuską, a o wynikach sejmów decydowały ruble, talary i luidory. Jest to jednak obraz pozorny. Francuzi, robiąc smutny bilans swoich wydatków, doszli do wniosku, że gdyby znacznie więcej pieniędzy, niż poświęcili na zrywanie sejmów, przeznaczyli na poparcie owocnych obrad, to sejmy też zostałyby zerwane. j Polscy panowie przywykli brać obce pieniądze i omawiać poli-j tyczne poczynania z przedstawicielami mocarstw; w gruncie rzeczy [ jednak kierowali się swoimi własnymi, rodowymi i koteryjnymi, ambicjami i interesami. Wprawdzie rola czynnika zewnętrznego w postaci przemocy na elekcji, a potem arbitrażu między majestatem a wolnością przyczyniła się walnie do utorowania drogi dla anarchii, ale za Augusta III długotrwały proces wzrostu znaczenia magnaterii osiągnął szczyt i królowie Sasi stali się niezdolni do stworzenia polskiego ośrodka rządowego. Odtąd wpływy obce z czynnika sprawczego stały się poniekąd narzędziem wyzyskiwanym przez polskich panów w ich wewnętrznych rozgrywkach. Potoccy czy Czartoryscy angażują w swoje sprawy pół Europy. Zatraca się granica między wysługiwaniem się obcej racji stanu a wprzęganiem sił obcych w służbę familijnej własnej racji stanu. Zatracił się bowiem ośrodek polskiej racji stanu. Odtworzenie go nie mogło przyjść z Drezna, ale w danych warunkach jedynie drogą uzyskania przewagi przez jedną z koterii magnackich, która poczułaby w sobie chęć i siłę do zaprowadzenia oligarchicznych rządów. W tej sytuacji mocarstwa, zainteresowane w utrzymaniu istniejącego stanu, nie miały trudnego 24 zadania, bowiem same familie zazdrośnie pilnowały się nawzajem. Było natomiast pewne, że mocarstwa nie zachowają się obojętnie wobec jakichś donioślejszych zmian, które by mogły się dokonać w Rzeczypospolitej. Drogi zaś i sposoby oddziaływania mocarstw w Polsce były już aż nazbyt dostatecznie ukształtowane. Panowanie Augusta III dobiegało końca wśród zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, która przyniosła przewroty aliansów z czasu wojny siedmioletniej. Na wewnętrznej szachownicy politycznej również nastąpiło „odwrócenie przymierzy": Czartoryscy zerwali z dworem i przeszli do opozycji, zaś dawni republikanci połączyli się z kamarylą dworską Jerzego Mniszcha. Przewrót ten nie mieści się w dotychczasowym schemacie, bowiem Czartoryscy jako opozycja nie reprezentowali konserwatyzmu, istotnej cechy republikanckich malkontentów. Konserwatywny natomiast, a ściślej mówiąc całkowicie apatyczny, stał się dwór, który odtrąciwszy reformatorskie podszepty Czartoryskich, na „wolności" już od dawna nie dybał. Patrioci i republikanie nie mieli więc potrzeby zwijać swoich dawnych sztandarów stając obok kamaryli dworskiej przeciw „duchowi panowania" potężnej „familii". Miało się ku końcowi saskiego świata i jego bilans był żałosny. Majestat, ucieleśniony w karykaturalnej postaci Augusta otyłego, zabawiał się krotochwilami błaznów, strzelaniem z okien pałacu do psów i wystrzyganiem figurek z papieru, a troskę o sprawy państwowe zbywał pytaniem: „Briihl, czy masz pieniądze?" Wolność wykazywała się listą 13 zerwanych sejmów, czyli — poza jednym — wszystkich w okresie trzydziestoletniego panowania. Ale życie króla dobiegało kresu, więc znów w Polsce i wokół Polski kłębiły się polityczne intrygi. W roku 1763 rezydent francuski w Warszawie, Hennin, pisał: „Trzeba by tomów, aby przedstawić wszystko co się tu mówi i projektuje. W głowach panuje zamęt. Nigdy naród nie był bardziej godzien współczucia. Jest się Rosjaninem czy Sasem, nikt nie jest Polakiem. W sytuacji tej Rzeczypospolitej tkwi dylemat równy •problemowi kwadratury koła. Obawiam się, że szczęście tego narodu okaże się równie niemożliwe do dowiedzenia i wówczas pozostanie jedynie życzyć mu wiecznego odrętwienia w jego słabości i niedbalstwie." 2 25 Stanisław syn Stanisława Za panowania Jana III żył w województwie krakowskim skromny szlachcic Franciszek Poniatowski herbu Ciołek. Pochodził z rodziny prześladowanej za sympatie ariańskie. Być może ariańska przeszłość Poniatowskich wywarła pewien wpływ na charakter tej rodziny. Szlachta ariańska wyróżniała się niekonformistyczną kulturą umysłową i żyła na marginesie katolickiego społeczeństwa, wyizolowana, odgrodzona poczuciem obcości. Franciszek sztukował kusą fortunkę, dorabiając się w służbie książąt Lubomirskich. Żonaty z Heleną Niewiarowską, miał czworo dzieci, którym dał staranne wykształcenie. Z tej czwórki Michał został dominikaninem, a Zofia karmelitanką bosą. Odżegnano się więc od heretyckiej przeszłości. Dwaj starsi synowie: Józef i Stanisław studiowali w starożytnej Akademii .Krakowskiej, w której murach mogli zaczerpnąć nieco scholastyczno-barokowej uczoności. Dalszej ogłady mieli nabyć za granicą i dobijać się szablą fortuny. Wysłani do Wiednia, budzili w oberżach sensację swym polskim strojem. Rychło widzimy ich w korpusie ochotników w służbie cesarskiej, walczących z Turkami pod dowództwem Michała Sapiehy. Po. śmierci ojca Józef wrócił objąć mierną schedę w Krakowskiem, natomiast młodszy Stanisław pozostał w służbie Sapiehów i osiadł na Litwie. Sapieżyński partyzant brał udział w walkach domowych wstrząsających Wielkim Księstwem na schyłku panowania Sobieskiego i w pierwszych latach Augusta II. Wielka fortuna uśmiechnęła się do niego w czasie wojny północnej. Sapiehowie pierwsi stanęli przy boku Karola XII, a Poniatowski na lat kilkanaście związał się ze sprawą Stanisława Leszczyńskiego. Jako generał w szwedzkiej., służbie-wykazał świetne zdolności wojskowe i dyplomatyczne. Stał się człowiekiem głośnym nie tylko w Polsce, lecz w całej Europie. Po zwycięstwie Sasów Poniatowski pogodził się z Augustem II. Ożeniwszy się w roku 1720 z Konstancją Czartoryską, utwierdził swoją tak świeżą, lecz znakomitą kondycję magnacką. Stały przed nim otworem najwyższe godności w Rzeczypospolitej. W roku 172'2 został podskarbim wielkim litewskim, a w roku 1731 wojewodą mazowieckim. August II zamierzał go uczynić hetmanem 26 wielkim koronnym, ale na skutek zawziętej opozycji Potockich król przez szereg lat nie mógł rozdać wakujących buław. Poniatowski został więc nie hetmanem, lecz regimentarzem wojsk koronnych. Używany do różnych misji dyplomatycznych, ponawiązywał szerokie koneksje w Europie, i to nie tylko w sferach politycznych i dworskich. Miał przyjaciół wśród bankierów holenderskich, dostarczał Wolterowi materiałów do historii Karola XII. Doskonale mówił i pisał po francusku. Był mile widziany w kosmopolitycznych kręgach ówczesnego towarzystwa, otwartego dla człowieka sławnego o szerokich znajomościach i rekomendacjach. Obok swych szwagrów Czartoryskich odgrywał pierwszą rolę w poczynaniach politycznych „familii". Stanął też w szeregu najwybitniejszych pisarzy politycznych. Jego ogłoszony w roku 1744 List ziemianina — to, jeden z pierwszych w czasach saskich, publicystyczny program naprawy Rzeczypospolitej. I to skreślony z wielkim talentem pisarskim. Dygnitarską karierę Poniatowskiego uwieńczyła w roku 1752 kasztelania krakowska, najwyższa świecka godność w senacie. Droga, która wiodła Stanisława Poniatowskiego z podkrakowskich opłotków na szczyty magnackiej i europejskiej kariery, była tak zawrotna, iż mogło się wydawać, że nie ma rzeczy nieosiągalnych dla człowieka urodzonego pod szczęśliwą gwiazdą. Poniatowski, jak wielu najświatlejszych nawet ludzi tych czasów, wierzył w „kabały". Jego syn Stanisław Antoni, urodzony 17 stycznia 1732 roku w Wołczynię, przyszedł na świat ze wspaniałym horoskopem. Do czegóirńie miał dojść, zważywszy z czym zaczynał jego ojciec i jaki start zapewnił synowi! Kiedy Stanisław syn Stanisława został królem, zawistna mag-nateria wytykała mu niskie lub wręcz niepewne pochodzenie. Ten „Ciołek" (ileż trywialnych konceptów napłodzono z racji herbu Poniatowskich) to w najlepszym razie ekonomczuk, ale może i Żyd. Ponoć ojciec króla był nieślubnym synem hetmana. K. Sapiehy i jakiejś czarnookiej karczmarzówny albo Poniatowscy — to wręcz rodzina neoficka. Wobec takich kalumnii Poniatowscy starali się dosztukować swoje skromne drzewo genealogiczne. Doszukiwali się antenatów w starożytnej rodzinie włoskiej hrabiów Torellich (z byczkiem w herbie) i usłużni heraldycy za pomo- 27 ca metryk, pochodzących z archiwum kościelnego, które właśnie spłonęło, fastrygowali Torellich poprzez Ciołków z Poniatow-skimi. Zaś włoscy „kuzynowie" chętnie przyznawali się do tych paranteli, otrzymując od króla wstęgi orderowe i różne protekcje. Do dziś snują się w herbarzach wersje o Ciołkach-Torellich czy o „szlachcie mojżeszowe']". Zapewne są to wszystko legendy i w żyłach Poniatowskich płynęła krew polska, bez włoskiej czy żydowskiej domieszki. Poniatowscy jednak nie reprezentowali sar-mackiego typu. Zwłaszcza Stanisław syn Stanisława był pod każdym względem zaprzeczeniem takich cech szlachecko-sarmackich, jak rubaszność, krewkość i pańska fantazja, niedbalstwo, lenistwo i ciasnota umysłowa, nie mówiąc już o pijaństwie i obżarstwie. Jeśli wierzyć psychologom, że dzieciństwo ma decydujący ywpływ na charakter człowieka, to warto zajrzeć do pisanych inteligentnie i szczerze pamiętników ostatniego króla. Ulubieniec pokładających w nim wielkie nadzieje rodziców, otrzymał edukację niezwykle staranną i ekskluzywną. Matka, dumna Konstancja z Czartoryskich Poniatowska, rozbudzała w nim wygórowane ambicje i odgradzała od rówieśników. „Rzeczywista i powszechna ułomność wychowania narodowego w Polsce, zarówno pod względem naukowym jako też i moralnym, sprawiała, iż matka strzegła mnie od obcowania ze wszystkimi, których przykład, według niej, mógł mi zaszkodzić." Chował się więc zamknięty w pałacu wśród sztabu domowych nauczycieli. „Uważałem się za wyższego od współtowarzyszy, bom nie pozwalał sobie na to, co im poczytywano za winy, a umiałem niejedną rzecz, jakiej ich jeszcze nie nauczono. Zakrawałem na istotkę bardzo dumną... Szukając ludzi doskonałych, nie mówiłem już prawie z nikim, a wielka ilość tych, którym się zdawało, że nimi pogardzam, była powodem smutnego przywileju, że w piętnastym już roku miałem nieprzyjaciół... Wierzyłem, że kto nie jest przynajmniej Arystydesem albo Katonem, ten jest niczem." Przedwcześnie dojrzałego chłopca gnębiły skrupuły religijno-filozoficz-ne na temat predestynacji i wolnej woli. W konkluzji wzdycha pamiętnikarz: „Rzec można, nigdy nie dano mi być dzieckiem; a miało to ten skutek, jak gdyby z roku usunięto miesiąc kwiecień." Tak wychowany panicz skończywszy szesnaście lat rozpoczął objazd Europy (Francja, Anglia, Holandia, Austria, Saksonia, Pru- 28 sy), gdzie wszystkie drzwi otwierały się przed nim dzięki listom rekomendacyjnym ojca. Podziwiał kraje bogate, cywilizowane i rządne. Olśniewał go splendor Wersalu, ale we Francji najwyżej cenił „znakomitych członków parlamentu paryskiego, głęboko przejętych wielkimi zasadami praw człowieka i obywatela". Największą sympatię powziął dla patrycjuszowskiej Holandii i parlamentarnej Anglii. Nabył doskonałej ogłady człowieka światowego, obracał się zarówno w sferach dworskich, jak i w salonach literackich, odwiedzał też skromne, lecz schludne domy mieszczańskie; stał się wszechstronnie wykształconym Europejczykiem. Zrazu cieplarniana, a potem kosmopolityczna edukacja ukształtowała Stanisława Poniatowskiego w postać arystokraty o wybujałej sa-mowiedzy. Nie był to typ polskiego magnata, często łączącego nadętą pychę z rubasznym prostactwem. Młody Poniatowski zupełnie nie pił, a dużo czytał. Na saską Polskę patrzył jakby z zewnątrz, trochę jak cudzoziemiec. Jego obserwacje zapisane w pamiętniku nader przypominają ton panujący w ówczesnych relacjach obcych podróżników, zwiedzających egzotyczną Sarmację. Oto dwudziestoletni Stanisław w roku 1752 bierze udział w sejmiku, jako kandydat na posła z ziemi łomżyńskiej. Wprawdzie z góry wiadomo, że sejm będzie zerwany, ale dla uzyskania „tej nieużytecznej godności poselskiej" trzeba było „nadskakiwać kilku setkom ludzi, którzy wprawdzie z urodzenia mogli się nazywać szlachtą posesjonatami, ale z których połowa zaledwie umiała czytać, a daleko większa część służyła dawniej lub obecnie pozostawała na usługach u tych samych magnatów, którzy ubiegali się o ich wota dla siebie albo swoich dzieci. Trzeba było przed sejmikiem kilka dni z rzędu rezonować od rana do nocy z tą ciżbą, podziwiać ich brednie, zachwycać się ich kiepskimi dowcipami, a nade wszystko ściskać ich brudne, zawszone osoby; na wytchnienie trzeba było dziesięć albo dwadzieścia razy na dzień konferować z matadorami powiatowymi, to jest wysłuchiwać pod osłoną największej tajemnicy szczegółów ich drobnych kłótni domowych, uwzględniać ich obopólne zawiści, wstawiać się za promocją ich na urzędy powiatowe, układać się z nimi, ile i któremu z wielce szlachetnie urodzonych wyborców trzeba dać gotówki, wreszcie wypadało jeść z nimi śniadania, obia- 29 dy, podwieczorki, wieczerze za stołami równie brudnymi jak licho obsługiwanymi." Trudy te jednak zostały uwieńczone sukcesem i Stanisława jednomyślnie obwołano posłem. Stało się to za sprawą jdienta Ponia-towskich,j3ana Glinki, „człowieka bardzo biegłego we wszystkich sejmikowych manewrach i po swojemu sprytnego". .Aby uczcić ewenement, Glinka zawiózł elekta do_domu starosty makowskiego, „a był to ze wszystkich dni dla mnie najcięższy. Stary starosta dotknięty podagrą, nieruchomy, istniał jeszcze jedynie po to, aby pić; żona jego była obiektem najczulszych pożądań pana Glinki, który, będąc wdowcem, spodziewał się że i ona rychło owdowieje; tymczasem zaś umieścił przy niej swoją córkę z pierwszego małżeństwa, osiemnastoletnią dziewczynę, tłustą, białą, prawdziwą Kunegundę, która na dobitkę w upalny dzień sierpniowy ustroiła się w piękny czarny aksamit podszyty różowym pluszem. Glinka zaproponował bal tym dwóm paniom, które z nim i ze mną złożyły jedyny kadryl, a stary mąż przedstawiał publiczność. Miejscem tańców był ganek z na pół przegniłą podłogą. Starosta usadowił się w jednym kącie, drugi zajęły jedyne rozstrojone skrzypce, a Glinka i ja, służąc tym damom na przemian, tańcowaliśmy od szóstej po południu do szóstej rano. Po każdym tańcu Glinka rzetelnie wychylał kielich, ostatnią kroplę strząsając na paznokieć, a stary starosta wiernie mu odpowiadał, wszystko na moje zdrowie, na co, jako niepijący, tym niższymi musiałem dziękować ukłonami. Nie, gdybym na to nie patrzał własnymi oczyma, nie uwierzyłbym, że to możliwe! Wskazówka obiegła w koło tarczę zegara, a Glinka nie zaprzestawał tańczyć i pić, tylko trzykrotnie uszczuplił swój strój, za każdym razem przepraszając mnie najuniżeniej. Najpierw zdjął pas, potem kontusz, wreszcie żupan i pozostał w koszuli, lecz żeby uzupełnić swe szerokie polskie szarawary i wygoloną głowę przywdział szlafroczek pani domu, przyklaskującej tym uroczym konceptom. O szóstej rano poprosiłem o pardon, z trudnością otrzymałem pozwolenie udania się do osobnego pokoju, gdzie zaledwie miałem czas zmienić bieliznę, a już pani domu z moim przewodnikiem i jego córką jeszcze mnie tam napadli. Niemal na klęczkach błagałem, żeby mi dali odetchnąć i z wielką biedą otrzymałem pozwolenie na wyjazd po obiedzie do Warsza- 30 wy... Wlokłem się poprzez piaski i sosny tego powiatu lichego i tak biednego, że dosłownie konie moje i ja o mało nie zginęliśmy z głodu w tej drodze." Posła łomżyńskiego rychło czekała dłuższa podróż na sejm grodzieński. W tej „rzekomej stolicy" widział prócz pałacu królewskiego i dwóch domów murowanych, wszystkie inne drewniane, „jakkolwiek źle sklecone popisywały się niejakim zbytkiem, tym dziwacznie j szym, że łączył się z wielkim nieokrzesaniem i ubóstwem." Każda z pań litewskich chciała mieć ogromne łoże ozdobione galonami i na tym tle istniała między nimi zawzięta rywalizacja. Jedna z tych dam trzymała aż dwa kolosalne łoża w dwóch oddzielnych pokojach, jedno z galonami, drugie z haftowanym baldachimem. Na to jej bratowa zaopatrzyła się w łoże takich rozmiarów, że nie mieściło się w żadnej izbie, „tak iż przód tego łóżka przez drzwi wchodził do drugiego pokoju i służył tam za kanapę". Jeden z dwóch murowanych domów był to pałac hetmana Michała Radziwiłła. Wyglądał on „jak triumfujący szpital. Bezład i najbardziej odrażające plugastwo wszędzie sąsiadowały z rzeczami najcenniejszymi i obfitością bez granic". Hetman, prostak i ignorant, przy każdej okazji „rozpowiadał najdziwaczniejsze an-drony i na j pociesznie j sze kłamstwa o wielkości swych przodków i swojej własnej, ale przynajmniej nie był krwiożerczym okrutni-kiem jak jego brat, ani dzikim a głupim pijakiem jak syn". Poczciwy Radziwiłł pokazywał gościom jako arcydzieła wizerunki królów polskich, których, ponieważ nie mogli się pomieścić w sali, kazał „przemalować zwężonych z ujmą ciała. Łatwo sobie wyobrazić żałosną minę tych odchudzonych królów". Kiedy poseł łomżyński w towarzystwie Anglika Williamsa ^opuszczał pałac hetmański, spotkał na schodach ogromnego hajduka z półmiskiem cielęciny pływającej w szpinaku. Hajduk, tak jak cała służba księcia, od dawna nie płatny, wygarnął mięso i „rozprowadził łapą jak kielnią szpinak po półmisku, zapełniając nim miejsce pożartej cielęciny. Widząc to powinszowaliśmy sobie, żeśmy postanowili jeść kolację gdzie indziej." Maraton pijacko-taneczny pan Glinki, łoża Litwinek czy cielęcina Radziwiłła — to błahe migawki obyczajowe, ale ważne z punktu widzenia psychiki obserwatora. Sjtanisław j^ajrzyłjna Polskę z dystansemjjcrytyczriie. W tym kraju należało wszystko 31 zmienić, począwszy od konstytucji i edukacji, a skończywszy na architekturze, meblach i kuchni. Tylko jak? Młody Poniatowski nie mógł znaleźć lepszych przewodników wprowadzających w zawiłe sprawy Rzeczypospolitej niż jego wujowie, najwybitniejsi statyści tych czasów, Michał i August Czar-toryscy. Pod okiem wujów nauczył się manewrów sejmikowych i trybunalskich, nasiąknął duchem partii, stał się stronniczy i bezwzględny. Przyjął pogląd, że partyjny cel uświęca środki. Umiał wymownie perorować w niesłusznej sprawie, kazuistycznie uzasadniać zerwanie sejmu, poznał przydatność pistoletu w kieszeni na reasumpcji trybunału. Jednym słowem nauczył się reguł ówczesnej gry politycznej i do tej gry zasiadł. Ale o jaką stawkę? Partia Czartoryskich była najpotężniejszą w kraju. Starzy książęta potrafili ująć w karby dyscypliny wielką rzeszę szlachty oraz rozporządzali ogromnym i sprawnie administrowanym majątkiem. Od dawna mawiano, że w wielkiej i anarchicznej Rzeczypospolitej „familia" stanowi republikę małą a rządną. Ale to sprężyste stronnictwo nie mogło przerwać zaklętego kręgu rywalizujących koterii. Nawet uzyskanie większości w sejmie do niczego nie prowadziło, a jednomyślność była nieosiągalna. Gdyby zaś doszło do rozprawy orężnej, to zawzięty wróg „familii", książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku", miał najsilniejszą w kraju armię prywatną (5000 ludzi), zaś republikancki hetman Jan Klemens Branicki rozporządzał armią koronną. Zamach stanu był wreszcie nie do pomyślenia bez interwencji mocarstw. W roku 1756 Stanisław Poniatowski, już stolnik litewski, przebywał w Petersburgu jako sekretarz posła angielskiego Williamsa. Był to ostatni etap jego edukacji: praktyka służby dyplomatycznej. Wiele się mógł nauczyć w stolicy wielkiego imperium i w poselstwie wielkiego mocarstwa. Wiadomo jednak, że stolnik w carskiej stolicy zajmował się nie tylko dyplomacją. Dla swej „Sophie", bo w języku kochanków to panieńskie imię nosiła czarująca a nieszczęśliwa z okropnym mężem wielka księżna Katarzyna, Stanisław skreślił własny wizerunek. Naśladując modny wówczas gatunek literacki, nie bez kokieterii rozwodził się nad zewnętrznymi i wewnętrznymi zaletami i usterkami swej osoby. W tym delikatnym rysunku jedno wyznanie zwraca uwagę: „Nadzwyczaj wrażliwy, a bardziej dostępny uczuciu smutku niżeli ra- 32 Stanisław Poniatowski, ojciec króla. Miedzioryt B. Folina wg portretu M. Bac-ciarellego Stolnik Poniatowski w ro-*u 1758. Pastel L. Tocque Wielka księżna Katarzyna. Portret współczesny Sapere auso — temu, co odważył się być mądrym. Medal ku czci Stanisława Konarskiego. Modelował J. F. Holzhaeusser Michał Czartoryski. Rzeźba w brązie A. Le Bruna Stanisław August w stroju koronacyjnym. Portret pędzla M. Baccia-rellego Elekcja Stanisława Augusta. Obraz Canaletta dości, mógłbym zbytnio ulec pierwszemu, gdybym nie nosił w głębi serca przeczucia bardzo wielkiego w przyszłości szczęścia. Od urodzenia obdarzony rozległą i palącą ambicją, w ideach reformy, chwały i pożytku ojczyzny znalazłem prawdziwą osnowę mojego życia i wszystkich zamiarów." Siedem lat minęło od petersburskiej sielanki, Stanisław miał lat 31, a Katarzyna była od roku imperatorową i wdową po tajemniczo zmarłym Piotrze III, kiedy stolnik litewski w roku 1763 znów pisał dla „Sophie" utwór na poły literacki pod tytułem Anecdote historique. Ppwiastki filozoficzne przybrane w pseudo-historyczny kostium były wówczas w modzie nie mniej niż psychologiczne portrety. Katarzyna i Stanisław mieli podobne gusty i niegdyś ich młode głowy skłaniały się ku sobie przy wspólnej lekturze Woltera. Ten intymny nastrój chciał wskrzesić autor Anegdoty o nieszczęśliwym królu Władysławie IV. „Wielkie cnoty króla polskiego Władysława IV jak najbardziej zalecały go względom narodu. Gdy mając lat 31 otrzymał koronę, spodziewał się poślubić (Elżbietę) córkę elektora Palatynatu i króla Czech, którą poznał w czasie swych podróży i dla której zachował najczulsze przywiązanie. Niestety ów ożenek nie był w guście narodu i na zgromadzeniu senatu wielu biskupów i wojewodów skierowało do króla pełne gróźb przemówienia, bowiem księżniczka nie była katoliczką, a nader twarde prawo zobowiązywało królów polskich do wstępowania w związki małżeńskie jedynie za zgodą Rzeczypospolitej. Władysław IV, zagrożony utratą korony, jeśli poślubi księżniczkę Palatynatu, wiedział równocześnie, iż ona nie zostanie j ego żoną, gdy przestanie panować, bowiem ta księżniczka i jej ojciec, jakkolwiek nieszczęśliwi, oświadczyli dumnie, że odtrącą zdetronizowanego. Nadaremnie powtarzał westchnienia: Czemuż mój ojciec Zygmunt III nie pozwolił mi się ożenić za swego życia. Rzeczpospolita nie ma przynajmniej władzy przeprowadzania rozwodów i dzieliłbym tron z jedyną osobą, która może mnie uczynić szczęśliwym. Zamierzał pozostać w celibacie. Posunięto jednak barbarzyństwo do tego stopnia, że zmuszono go do ożenku. Bowiem duch republikański jest dla monarchów bezwzględny, i to często bardziej wobec okazujących geniusz niż godnych pogardy. Na próżno mówił do swych niesprawiedliwych poddanych: Cóż 3 — Ostatni król 33 warn z tego, że się ożenię, skoro moje potomstwo nie zabezpieczy was po mojej śmierci od zamieszek bezkrólewia i nieszczęść związanych z tym cennym prawem elekcji. Daremne słowa. Został zmuszony do poślubienia Marii Ludwiki de Nevers, księżniczki francuskiej, której nie znał, która nigdy go nie pokochała, a której złe humory i zrzędność doprowadziły do przedwczesnej śmierci w wieku 43 lat tego króla, któremu nie dorównał żaden z jego następców. Ów monarcha, który miał zaszczyt skrzyżować broń z Gustawem Adolfem, który bronił i rozszerzał granice swego kraju, stał się ofiarą strapień domowych i kaprysów swoich poddanych. Toteż mówił na łożu śmierci: »Dążąc do ograniczenia swych królów Polacy uczynili z nich koronowanych więźniów, a jednak ich obecna konstytucja jest taka, że król zły lub tylko leniwy może wiele zaszkodzić sprawom publicznym i prywatnym osobom, zaś król o największych talentach i najlepszej woli nie ma możności działać dla dobra państwa.« Pewien szperacz niedawno odnalazł zapiski tego monarchy, zawierające idee przebudowy polskiego rządu, których treść przedstawia się mniej więcej następująco..." 3 Z treścią „zapisek Władysława IV" Katarzyna II nigdy się nie zapoznała, bowiem Anecdote historique nie dotarła do rąk adresatki. Ożenek Poniatowskiego z imperatorową, choć roił o nim stolnik litewski, nigdy nie był sprawą realną. Odrębnym zagadnieniem była przebudowa rządu polskiego. Toteż lekturę Anegdoty podejmiemy w innym kontekście, już nie romansowym i literackim, lecz politycznym. Rewolucja Słowo „rewolucja" różne przechodziło koleje, zanim zaczęło oznaczać to, co dziś przez nie rozumiemy. Używane ongiś na określenie biegu planet i upływu czasu, w XVIII wieku było już jednak w pełni odnoszone do spraw ludzkich, w pierwszym rzędzie politycznych. Rewolucją jest bunt, powstanie, rokosz, zamach stanu, przewrót pałacowy. Dokonuje się ona w warunkach nadzwyczajnych, przy użyciu nadzwyczajnych środków. Michał Czarto-ryski mawiał: „extremis malis, extrema remedia" (na skrajne choroby, skrajne lekarstwa). Była to maksyma rewolucyjna. Czarto- 34 ryscy i Poniatowscy, po trzydziestu latach grzęźnięcia w ruchomych piaskach anarchii, doszli do przeświadczenia, że jedyną drogą wyprowadzenia Rzeczypospolitej z wiadomego nam stanu jest droga rewolucji. W rewolucję, zbawienną dla własnych aspiracji, dla „familii", ale i dla kraju, wierzył młody Stanisław Poniatowski. W Polsce nie brakowało ludzi, których oburzał i zawstydzał stan anarchii. Gdy deptana przez obce Wojska Rzeczpospolita stała się pośmiewiskiem Europy, życie umysłowe kraju zaczęło się dźwigać z sarmackiego zastoju. Świadczyła o tym reforma szkolnictwa pi-jarskiego, a potem jezuickiego, rozwój literatury politycznej, mecenat kulturalny sprawowany przez niektórych magnatów świeckich i duchownych, rozwój manufaktur, rozkwit sztuki późnego baroku. G|ównie,jspośród magnaterii i duchowieństwa rekrutowali się ludzie mający środki i warunki wyjścia poza ciasne horyzonty szlacheckiej prowincji, znający obce kraje, mogący patrzeć na sprawy polskie z porównawczego punktu widzenia. Wśród magnaterii „familia" Czartoryskich i Poniatowskich nie miała monopolu na myśl reformatorską. Na śmiałe pomysły zdobywali się niekiedy Potoccy, światłych rad Konarskiego słuchano w republikanckim otoczeniu hetmana Branickiego, nowoczesne saskie praktyki administracyjne znajdywały zwolenników wśród ludzi dworu. Biskupi rozprawiali o użyciu sankcji religijnych przeciw dopuszczającym się „szkaradności grzechu" zrywania sejmu. Podczas gdy jednostki spośród magnaterii i kleru stanowiły najbardziej oświecony i nowożytny element w Rzeczypospolitej, magnateria jako całość uniemożliwiała jednak wszelką zmianę, która mogła się dokonać jedynie w drodze opanowania władzy przez jedną z rywalizujących koterii. Liberum veto w służbie porachunków partyjnych oraz wielostronne związki magnaterii z obcymi państwami stanowiły tamę nie do przebicia na drodze działalności pokojowej i legalnej. August III, stary i chory, myślał już tylko o zapewnieniu synowi następstwa tronu. Wstępnym krokiem do utrwalenia się Sasów w Polsce było objęcie w roku 1758 (za zgodą carowej Elżbiety) księstwa kurlandzkiego przez królewicza Karola. Inwestytura kur-landzka stała się przyczyną ostatecznego i radykalnego zerwania „familii" z dworem i dynastią. Czartoryscy i Poniatowscy zdecydowali wszelkimi siłami sprzeciwić się saskiej sukcesji i utrwaleniu istniejącego stanu rzeczy. Popierała ich znaczna część szlachty, wśród której rozbudziły się nastroje antysaskie. -K W czasie wojny siedmioletniej Polska cierpiała różne uciążliwości ze strony wojsk ościennych, a zwłaszcza pogrążyła się w dotkliwym kryzysie pieniężnym, za co czyniono odpowiedzialnym bezpośrednio czy pośrednio dwór. Fryderyk II, dokonawszy inwazji w Saksonii, zdobył urządzenia mennicze przeznaczone do produkcji polskiego pieniądza i rozpoczął na wielką skalę wybijanie fałszywych złotówek. Zalew kraju zdeprecjonowanym pieniądzem i gwałtowny wzrost cen wywołał chaos, w którym maczali ręce i sascy aferzyści, i związani z Bruhlem podskarbiowie. .Przywykła do ustabilizowanych stosunków gospodarczych szlachta, pomstowała na Sasów, którzy swoją wojną z Prusami i swoimi rzeczywistymi lub domniemanymi machinacjami napytali całej tej biedy. „Familia" dysponowała silnym stronnictwem i kryzys pieniężny wywołał w kraju napięcie. Wstrząsnęło ono sarmackim kwietyz-mem. Ale to było za mało, aby rozwiązać polityczną kwadraturę koła. .- —A W roku 1762 „familia" znalazła archimedesowski punkt oparcia, w którym chciała""zmontować dźwignię rozsadzającą strukturę Rzeczypospolitej. Tym punktem oparcia była „rewolucja" petersburska, zamach stanu Katarzyny II. Rosja nie chciała dopuścić do elekcji jeszcze jednego Sasa po spodziewanej śmierci Augusta III. Dobitnie dała temu wyraz, rugując z Kurlandii królewicza - -Karola. Nowa imperatorowa zaś darzyła swą protekcją Poniatow-skiego. Wprawdzie Czartoryscy woleliby widzieć na tronie kogoś „ze swego imienia", ale w końcu stolnik był ich krewnym i członkiem ich partii. Plan „familii" zmierzał do opanowania władzy jeszcze za życia króla. Rosja miała dać niezbędną pomoc polityczną i finansową oraz asekurację wojskową. Jako precedens wskazywano konfederację tarnogrodzką z lat 1715—1716 i sejm pacyfikacyjny pod arbitrażem Rosji. Analogia była jedynie formalna i wysuwano ją w rozmowach z Rosjanami, aby posłużyć się prestiżem Piotra I, rozjemcy między majestatem a wolnością i gwaranta tzw. sejmu niemego 1717 roku. Ów sejm utrwalił niemal na półwiecze ustrój równowagi i bezwładu. Natomiast projektowana konfederacja i projektowany sejm pacyfikacyjny miały przeprowadzić przebu- 36 dowę Rzeczypospolitej. Czartoryscy przyjęli wprawdzie motywację klasyczną: majestat zagraża wolności, drezdeńskie ministerium rządzi despotycznie, saskie gwardie i sascy funkcjonariusze to obce i wrogie ciało w łonie narodu.. Republikanci i patrioci (bo takie imię pjrzybrali teraz CzartoryscyJ mogą więc, jak zawsze, liczyć na obcą _protekcję. Ale za tą konserwatywną motywacją krył się zgoła nie konserwatywny program konstytucyjny. W latach 1761—1763 ukazało się czterotomowe dzieło Stanisława Konarskięgo O skutecznym rad sposobie. Najwybitniejszy wówczas teoretyk republikanizmu szlacheckiego dążył do wygaszenia antagonizmu między majestatem a wolnością przez umocnienie suwerenności sejmu. Król miał być pozbawiony władzy roz-dawniczej, zaś na wszystkich szczeblach instytucji wprowadzona zasada elekcyjności i decydowania większością głosów. Ten republikański program ograniczał zakres demokracji szlacheckiej, usuwając od udziału w sejmikach szlachtę bez posesji. Sejm miał być stały, to znaczy nie zwoływany co dwa lata na sześć tygodni, ale gotowy w każdej chwili do zebrania się w ciągu trwania całej dwuletniej kadencji. Izba poselska zyskiwała zdecydowaną przewagę nad senatem, który mógł odrzucić jej uchwałę jedynie większością 9/10 głosów. Najwyższa władza rządowa, rada rezydentów, powoływana co dwa lata, składała się z ministrów, senatorów wyznaczanych przez króla i przedstawicieli stanu rycerskiego wybieranych przez sejm (ci ostatni stanowili połowę składu rady). Rada dzielić się miała na cztery departamenty (wojny, skarbu, sprawiedliwości i policji), w których prezydują ministrowie, ale decyzje zapadają większością głosów. Rada i jej departamenty zdają ze swych czynności sprawę sejmowi, który wyłania specjalne komitety dla kontroli organów rządowych. Tak więc Konarski w republikańskiej teorii uczynił ważny krok naprzód w kierunku koncepcji parlamentarnego rządu. Ale zasłynął głównie jako pogromca liberum veto. Domagał się również zniesienia konfederacji, poza tą ostatnią, niezbędną dla przeprowadzenia reformy. Swój model konstytucyjny konstruował w interesie średniej szlachty ziemiańskiej, kosztem „gołoty" szlacheckiej, króla i magnatów. W czasie wydawania O skutecznym rad sposobie Konarski zbli- 37 żył się do „familii". Niewątpliwie książęta studiowali jego dzieło i w wielu zasadniczych sprawach byli zgodni z uczonym pijarem. „Familia" na przełomie lat 1762—1763 opracowała jednak program oryginalny. Czartoryscy, podobnie jak Konarski, chcieli pozbawić króla władzy rozdawniczej, odsunąć od sejmików szlachtę bez posesji, ustanowić sejm stały i wszędzie wprowadzić głosowanie większością. Senat miał jednak zachować w ustawodawstwie równorzędne stanowisko z izbą poselską (dla ustanowienia prawa konieczna zgoda obu izb). Dalsze rozbieżności dotyczą władzy wykonawczej. W tej dziedzinie Czartoryscy jeszcze mocniej niż Konarski obwarowali suwerenność sejmu. Wybierani przez senat i izbę poselską ministrowie (po dwóch kandydatów, z których król jednego zatwierdzał na urzędzie) mają prezydować w radach pochodzących całkowicie z wyboru sejmu. Urząd hetmański uległ w ogóle likwidacji — przez rozmnożenie (ośmiu hetmanów jako komendantów dywizji). Książęta byli więc niewątpliwie bardziej antyministerialni, a pod pewnymi względami i bardziej republikańscy niż Konarski. W suwerennym sejmie mniejszą jednak rolę przyznano stanowi rycerskiemu, zastrzegając w ustawodawstwie przewagę inicjatywy odgórnej rządu i senatu. Izba poselska mogła obradować nawet przy obecności jedynie 50 posłów w stolicy (podczas gdy Konarski chciał ich widzieć co najmniej 300). Łatwo byłoby „starszej braci" pokierować tak szczupłą garstką. Republika Czartoryskich więc miała być bardziej senatorska. „Familia" uchyliła się w końcu od podjęcia decyzji w sprawie najwyższego organu rządowego, koordynującego prace departamentów. Myślano o tajnej radzie, przeważyło jednak zdanie, że lepiej „zostawić tę nowość do szczęśliwszych czasów, aby nie tylko naród, ale i sąsiad nie był tym zatrwożony". Czartoryscy nie pisali książki, lecz przygotowywali ustawy sejmu pacyfikacyjnego. Spodziewali się w skonfederowanej Rzeczypospolitej osiągnąć wystarczający autorytet. Ich republika-nizm tłumaczy się częściowo i tą okolicznością, że na tronie zasiadał jeszcze Sas, a po nim miał nastąpić ambitny Poniatowski.^ ^ Wujowie zdecydowali się poprzeć siostrzeńca, ale nie zamierzali^ go wypuścić spod kurateli. Na miejsce anarchicznej oligarchii chcieli wprowadzić oligarchię rządną. Powróćmy teraz do „odnalezionych przez szperacza" planów 38 rzekomego Władysława IV. Mamy w ręku jedynie brulion, niestety niedokończony, ale cenny ze względu na poprawki i zmiany redakcyjne. Trzeba pamiętać, że Poniatowski, pisząc Anegdotą dla Katarzyny, musiał się liczyć ze znanym nastawieniem mocarstw ościennych, a wśród nich Rosji, stojących na straży tak dla nich dogodnych „polskich wolności". Troskę tę widać w poprawkach autorskich. Użyte pierwotnie wyrazy: „kraj" i „państwo" uznał za stosowne zastąpić wyrazami: „naród" i „Rzeczpospolita", mającymi — jak wiemy — swoje określone znaczenie. Na przykład zdanie: „Chcę, aby mój kraj był szczęśliwy, wzbudzający szacunek, wolny i zjednoczony", zostało przekreślone, a na to miejsce dopisane: „Chcę, aby mój naród był dobrze urządzony i wolny oraz mógł się bronić przeciw sąsiadom, ale nie sądzę, aby jego szczęście wymagało wzbudzania postrachu". Jako ogólną dyrektywę przy interpretowaniu Anegdoty trzeba więc przyjąć, że Poniatowski starał się wyrazić swój program w postaci jak najbardziej republikańskiej i nie mocarstwowej. Niemniej jednak absolutystą nie był, a w sprawach konkretnych zapiski Władysława IV oddają jego autentyczne poglądy. „Aby Polska pozostała wolną — pisał — trzeba, by król polski był ściślej ograniczony niż król angielski, miał jednak więcej władzy niż królowie obecni... Aby pogodzić te cele, trzeba, iżby poddani zawsze potrzebowali króla, król zaś zawsze potrzebował wszystkich poddanych. Naród będzie corocznie wybierał deputatów do najwyższych trybunałów i reprezentantów do izby poselskiej, w której, jak również we wszystkich innych wielkich i małych zgromadzeniach narodowych, będzie decydować większość głosów. Król będzie sam nominował na wszystkie stanowiska. Ale iżby korumpując większość, nie mógł zgasić wolności, należy mu narzucić poczwórne hamulce." Owe hamulce to: 1. trzykrotne lub czterokrotne zwiększenie składu izby poselskiej; 2. zniesienie starostw; 3. ustanowienie „cenzury publicznej"; 4. odnowienie wojskowych popisów wojewódzkich. Pierwszy hamulec jest oczywisty: im więcej posłów, tym trudniej skorumpować większość. Starostwa stały się „środkiem korupcji lub co najmniej źródłem wzbogacenia bezczynnych faworytów". Powinna obowiązywać zasada: „nie ma pracy bez nagrody, ale nie ma nagrody bez pracy". Wszystkie urzędy, wielkie i małe, 39 mają być wynagradzane w postaci pensji płaconych przez skarb państwa. Skarb będzie zasalany podatkami, których pobór będzie uproszczony, kiedy „wszystkie dobra ziemskie w królestwie staną się dziedzicznymi". Obrócenie starostw w dobra dziedziczne przyczyni się do podniesienia rolnictwa. „Wiadomo, że duch rolniczy jest zgodny z obyczajami cnotliwymi, patriotycznymi uczuciami, wzrostem zaludnienia, a więc z konstytucją najbardziej zdrową i trwałą." Dalszy hamulec — to „cenzura publiczna". Ateński ostracyzm prowadził do tyranii w stosunku do najcnotliwszych, zaś cenzura rzymska spełniała swą rolę dopóty, dopóki Rzym był miastem. Polska zaś jest wielkim krajem. Nieliczni cenzorowie staliby się „tyranami lub bogami". Trzeba więc ustanowić, aby wszyscy obywatele, zgromadzeni na corocznych obradach powiatowych czy miejskich, mogli głosować przeciw urzędnikowi. Jeśli na trzech kolejnych zgromadzeniach większość opowie się za votum nieufności, urzędnik traci stanowisko, ale nie jest objęty infamią i król może go powołać na inny urząd. „Celem tego prawa jest, aby ci, co zabiegają u króla o urząd, byli również zmuszeni do zabiegania o względy współobywateli, żeby się na urzędzie utrzymać." Trzyletni okres pozwoli zasłużyć się nowemu urzędnikowi, który od razu na początku urzędowania mógłby być obalony przez „kabały bogatych rodzin". Król będzie zmuszony dokonywać rozważnego wyboru i dobrze znać nastroje prowincji. Tak więc „cenzura publiczna" ustali „wzajemność potrzeb między poddanymi i królem". Wreszcie czwarty hamulec — to wznowienie popisów •wojewódzkich. Armia regularna ma liczyć niewiele więcej ponad 50 000 ludzi, lecz po każdym sejmiku szlachta konno i zbrojnie ma demonstrować swoje pogotowie wojskowe, zaś miasta przedstawiać swój kontyngent piechoty. Te przeglądy, dokonywane pod nadzorem wojewodów, pozwolą poznać stan realny sił obronnych oraz „co roku dadzą możność narodowi obalić za jednym zamachem potęgę królewską, gdyby zmierzała ona do despotyzmu". Poniatowski obmyślił „poczwórny hamulec", byle zachować dla króla prawo nominowania na wszystkie urzędy. „Aby wolność była mniej zagrożona — dodawał — chcę, żeby król polski nie mógł, tak jak w Anglii, usuwać z urzędu". Jednak dożywotność urzę- dów została podważona przez „publiczną cenzurę", która za sprawą zręcznego i mającego wpływ na prowincji monarchy mogłaby się stać narzędziem jego kontroli. Ponadto w zasadzie dożywotności uczynił Stanisław wyjątek jeden, ale o podstawowym znaczeniu. Dotyczył on ministrów. I tu zbliżamy się do najważniejszego ustępu Anegdoty. Staropolscy ministrowie są „zbyt absolutni". Zwłaszcza hetman wielki może „wstrząsnąć wszelkim porządkiem w państwie i stać się strasznym zarówno królowi, jak wolności". Na miejsce dawnego ministerium trzeba więc ustanowić królewską radę prywatną. Będzie w niej zasiadać dwóch sekretarzy stanu, równych w godności ministrom, jeden do spraw wewnętrznych, drugi do spraw zagranicznych. Sekretarze stanu stanowią jedynie dwa urzędy, „usu-walne i zmienne, zależnie od woli króla, bowiem on jedynie może osądzić, czy ci dwaj ludzie służą mu z wiernością, dyskrecją i inteligencją, stosowną do charakteru ich funkcji". Pozostali czterej ministrowie (hetman, marszałek, podskarbi i kanclerz) mają przydanych po czterech adiunktów. Każdy departament składa się więc z pięciu ludzi i decyduje w nim większość trzech głosów przeciwko dwóm. Rada prywatna liczy wraz z królem 23 osoby (2 sekretarzy stanu, 4 ministrów, 16 adiunktów). Na plenarnym posiedzeniu, decydując większością głosów, rada miała władzę nadawania mocy prawa „nowym urządzeniom, które województwa chciałyby podjąć na swoich sejmikach". Czyżby rada przejmowała prawodawcze kompetencje sejmu? Wydaje się raczej, że chodzi tu o partykularne sprawy województw. W każdym razie zwierzchność rządu nad sejmikami — to niezwykła nowość. W tym intrygującym miejscu urywa się brulion Anegdoty* Wobec niekompletności tekstu, w wielu ważnych sprawach jesteśmy skazani na domysły. Co do sejmu wiemy jedynie, że miał być „zawsze trwały, jak parlament angielski" i przysługiwało mu prawo wypowiadania wojny. Zapewne Poniatowski wyobrażał sobie urządzanie sejmików i sejmu podobnie, jak Konarski i „familia". Można przypuszczać, że Stanisław, podobnie jak wujowie, chciał zapewnić senatowi ważny udział w prawodawstwie, a w dziedzinie inicjatywy parlamentarnej dać przewagę projektom rządowym. Jedna sprawa zasługuje wszakże na szczególną uwagę. 40 41 W „cenzurze publicznej" biorą udział coroczne obrady miejskie i miejskie kontyngenty występują na wojskowych popisach wojewódzkich. Mieszczanie^ uczestniczą więc w życiu publicznym Rzeczypospolitej i wydaje się rzeczą prawdopodobną, że Poniatowski planował udział miejskiego przedstawicielstwa w sejmie. Są to jednak tylko domysły. Natomiast faktem jest wysoce rewolucyjna koncepcja rządu. Najważniejsze sprawy spoczywają w rękach mianowanych i usuwalnych przez króla sekretarzy stanu, przy których nie ma nawet adiunktów, natomiast staropolskie mini-steria są doprowadzone niemal do nicości. Przyznanie wszystkim urzędnikom pensji skarbowych otwierało drogę do urzędów ludziom niebogatym, zaś likwidacja starostw nie dopuszczała możliwości kreowania drogą nadań nowych magnatów. Wreszcie „cenne prawo" elekcji królów zostało nazwane nieszczęściem. Porównując programy konstytucyjne Konarskiego, Czartory-skich i Stanisława Poniatowskiego widzimy istotne rozbieżności między szlachecką Rzecząpospolitą uczonego pijara, senatorską Rzecząpospolitą książąt i monarchią konstytucyjną kandydata do korony. Rozbieżności te sygnalizują różnice opinii i interesów wewnątrz obozu „rewolucji". Dominują jednak wspólne postulaty: zniesienie liberum veto oraz radykalne ograniczenie ministerstw przez utworzenie kolegialnych organów rządu. Czy to nie za mało, aby mówić o wielkim przewrocie? Dziś może się nam wydawać, że głosowanie w sejmie większością czy poddanie ministrów kontroli (nie mówiąc już o pozbawieniu ich dożywotności) to banalne wskazania zdrowego rozsądku. A jednak Konarski za swoją czterotomową rozprawę o liberum veto rzetelnie sobie zasłużył na medal „Sapere Auso" (temu, co odważył się być mądrym). Głoszenie tych banalnych prawd wymagało wówczas odwagi, stanowiło bowiem wyzwanie rzucone uświęconemu porządkowi rzeczy i zastarzałym poglądom. Kierowało się przeciw postawie anarchicznej oraz kryjącym się za nią prywatnym interesom. Kiedy „familia" na wiosnę 1763 roku gotowała się do konfede-rackiego zamachu stanu, nadeszła zmiana decyzji z Petersburga: niczego nie wszczynać, póki nie umrze August III. W carskiej stolicy nie bez racji uznano, że skargi na despotyzm saski są przesadne. Katarzyna II w reskrypcie dla swego posła w Warszawie, Kayserlinga, wyjaśniała, że podtrzymywanie konfederacji trwa- 42 jącej czas nieokreślony, aż do śmierci króla, byłoby zbyt kosztowne i zbytnio zraziłoby do Rosji resztę narodu. „Ów doraźny despo-. tyzm partii, podtrzymywanej intrygami dworu, na pewno nie może doprowadzić do utworzenia rządu monarchicznego, który jest dla sąsiadów jedynym prawdziwym przedmiotem obaw. Trzeba więc traktować obecny despotyzm raczej jako przedłużenie anarchii, wynikającej z zasad ich rządu, niż jako rzeczywiste zmierzanie do uporządkowania stanu tego narodu." Należy więc „powstrzymać moich przyjaciół od przedwczesnej konfederacji, zapewniając ich równocześnie, że będziemy ich wiernie wspierać, w granicach tego co rozsądne, aż do śmierci króla, po czym niewątpliwie zadziałamy na ich korzyść". Nie udał się więc Czartoryskim manewr, aby przeprowadzić reformy na sejmie pacyfikacyjnym i wejść w bezkrólewie jako stronnictwo już będące u władzy. W Petersburgu przejrzano fikcyjność despotycznego zagrożenia, którym straszyli. To nie Sasi, ale Poniatowski myślał o rządzie monarchicznym. Stolnik litewski, w tych miesiącach przygnębienia i rozgoryczenia, zaczął składać sekretne wizyty u rezydenta francuskiego, a więc przedstawiciela mocarstwa zdecydowanie wówczas wrogiego Rosji. Tłumaczył mu, że „naród jest dojrzały do rewolucji". W interesie Francji leży, „aby Polska stała się potężną. Nigdy nie osiągnie potęgi pod księciem saskim, nigdy nie dojdzie do potęgi bez rewolucji". I przed zdumionym Francuzem rozwodził się nad tym, jak „w krótkim czasie zmienić oblicze tego kraju", rozprawiał o zniesieniu liberum veto, rozdawnictwie łask, trybunałach. Wielokrotnie powtarzał trawestację wiersza Woltera o Arabii Mahometa: „czas Polski w końcu nadszedł". ,,Rosja i król pruski -^ mówił Stanisław — chcą dla naszej rodziny pozyskać koronę, lecz jedynie dla naszego prywatnego dobra. Natomiast tylko za waszą sprawą możemy zdziałać dobro Polski." 5 Na skutek owych wynurzeń Francja oczywiście polityki wobec Polski nie zmieniła. Ale wkrótce zmarł August III (5 października 1763) i Katarzyna II dotrzymała swej obietnicy. Było rzeczą oczywistą, że o wyborze polskiego króla zadecydują, tak jak w latach 1697, 1704, 1709 i 1733, mocarstwa postronne. W czasie bezkrólewia znaczna większość czynnej politycznie rnag-naterii stanęła pod sztandarem stronnictwa sasko-hetmańskiego. 43 Stronnictwo to zabiegało usilnie o pomoc Austrii, Francji i Turcji oraz o przeciągnięcie na swoją stronę Prus. Aby pozyskać Fryderyka II, wyrażano nawet gotowość do ustępstw terytorialnych. Król pruski nie myślał jednak zrywać z Rosją. Austria i Francja nie szczędziły deklaracji i obietnic, ale na tym się kończyło. Turcja nie kwapiła się do skierowania przeciw Rosji tatarskiej dywersji. Jako konkretną pomoc z zagranicy adherenci sascy otrzymali więc jedynie niewielkie zasiłki pieniężne z Drezna. Natomiast w kraju, dzięki wojskom hetmańskim i milicjom radziwiłłowskim, rozporządzali przewagą militarną. „Familia", zasilana pieniężnie przez Rosję, zmobilizowała też znaczną milicję. Decydująca rozgrywka polityczna miała miejsce na sejmikach przedkonwokacyj-nych. Na większości sejmików Czartoryscy odnieśli sukces, ale ich przewaga nie była tak znaczna, aby można oczekiwać czegoś zbliżonego do jednomyślności na polu elekcyjnym. A owa utopijna jednomyślność była przewidziana konstytucją Rzeczypospolitej. Gdyby w roku 1764 Polacy byli pozostawieni samym sobie, to przy ówczesnym zaognieniu walk partyjnych doszłoby niewątpliwie do tzw. scysji, czyli podwójnej elekcji, i oręż w wojnie domowej zadecydowałby o tym, kto zasiądzie na tronie. Trudno przewidzieć, jaki byłby wynik. tej rozprawy, gdyby odbyła się bez udziału wojsk rosyjskich. Wojska hetmańskie i radziwiłłowskie zostały bez trudu przepędzone przez czartoryszczyków, ale dlatego, że w ślad za nimi posuwały się (nie angażujące się bezpośrednio w działania) pułki carskie. Hetman Jan Klemens Branicki złamał prawo, ruszając w czasie bezkrólewia z wojskiem pod Warszawę. „Familia" złamała prawo, wzywając interwencji wojsk obcych. Takie już były obyczaje XVIII wieku. Obie strony zabiegały o obcą pomoc; Ponia-towski uzyskał skuteczniejszą. Po rozpędzeniu oponentów stolnik litewski został jednomyślnie obwołany królem przez 5584 wyborców. Elekcja Stanisława Augusta to akt dużo bardziej praworządny niż wybór antykróla Leszczyńskiego w roku 1704 czy Augusta III w roku 1733. Poniatowski nie był królem narzuconym, wbrew zdecydowanej większości, ale nie zostałby królem bez poparcia Rosji. Gdyby nie życzenie Katarzyny, w roku 1764 konkurowałby z Sasami któryś z Czartoryskich. Jedno jest pewne: w ówczesnej 44 • sytuacji_o_^elfikcjljtnusiała rozstrzygnąć wola_ jSprzymierzonych Rosji i Prus. Jeśli nie Poniatowski, to kto inny otrzymałby koronę za sprawą tych dwóch mocarstw, które były zdecydowane nie deklarować, lecz działać. Oponenci rychło uznali nowego króla i wszystko byłoby w porządku, gdyby Poniatowski siedział sobie spokojnie na tronie i rozdawał starostwa. Ale ten „parweniusz" i jego potężni wujowie chcieli do cna przenicować Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. reformy (uchwalone przez sejm konwokacyjny i koronacyjny) uderzyły w hetmanów i podskarbich, wprowadzając komisje wojskowe i skarbowe. W suwerenność magnatów godziło prawo ograniczające liczebność wojsk prywatnych do 300 głów. Wprawdzie Rosja i Prusy powstrzymywały ferwor reformatorski i liberum veto zostało jedynie nieznacznie ograniczone, ale na razie nie miało to istotnego znaczenia, bowiem na czas nieograniczony utrzymano konfederację, zawiązaną w czasie konwokacji pod laską Augusta Czartoryskiego. A na sejmach skonfederowanych decydowano większością głosów. Pod węzłem konfederacji miał obradować najbliższy sejm, przewidziany na rok 1766. „Familia" mocno dzierżyła ster skonfederowanej Rzeczypospolitej i dla malkontentów przyszłość przedstawiała się w czarnych barwach. Lata 1764 — 1766 wypełnia gorączkowa działalność reformatorska. Następuje uruchomienie mennicy i ludwisarni, zniesienie ceł wewnętrznych i zaprowadzenie cła generalnego, ujednolicenie miar i wag; podejmuje się budowę wielkich kanałów i zakłada manufaktury, w miastach powstają komisje dobrego porządku. Ku strapieniu starostów przeprowadza się nową lustrację królewszczyzn; ku zaniepokojeniu księży radzą komisje nad uregulowaniem spornych spraw między klerem a społeczeństwem świeckim, mówi sią o ograniczeniu jurysdykcji nuncjuszy papieskich. Pochwałę i potrzebę reform głosi wzorowane na angielskim „Spektatorze" czasopismo „Monitor". Powstaje w Warszawie pierwszy stały teatr publiczny. Stanisław August zakłada pierwszą świecką uczelnię: Szkołę Rycerską. Sprowadza zewsząd cudzoziemców, którzy mają pomagać w dziele cywilizowania Sarmacji. Król dba o dekorum majestatu, przebudowuje i mebluje zamek, stroi i powiększa gwardię, urządza manewry, zakłada korpus artylerii i korpus inżynierów. 45 7 Bystry i doświadczony obserwator^ nuncjusz Visconti, pisał do Watykanu: „Król jest utalentowany i wykształcony, ale przede wszystkim pochłania go chęć reform. Gdyby mógł, zreformowałby w jednym dniu cały kraj, cały naród, by go podnieść na poziom innych narodów o większej kulturze. Dążność ta w połączeniu z żywym temperamentem sprawia, że nie zawsze zastanawia się naprzód, zanim coś przedsięweźmie, i że przyjmuje zbyt prędko wnioski lub projekty przedstawione mu w świetle korzystnym i w sposób pełen polotu... Zresztą z zasady jest łatwy, jak najmilszy w obejściu i stara się zobowiązać sobie każdego." Wszystkie te poczynania dokonywały się na przedpolu zasadniczych reform konstytucyjnych przygotowywanych na sejm 1766 roku. Zniesienie liberum veto i skonsolidowanie kolegialnych organów rządowych miało uwieńczyć drugi etap rewolucji. Projekty opracowywał z królem nowo mianowany kanclerz Andrzej Zamoy-ski, główny rzecznik programu państwowego „familii" na sejmie konwokacyjnym, protektor miast i światły reformator. Ów sejm miał się stać zasadniczą próbą sił; pokazało się, że mierzono siły na zamiary. Gmarancja Dyplomaci XVIII wieku nazywali pewne prawidłowości^wystę-pujące w układzie stosunków międzynarodowych systemami Systemy wynikały z sojuszów lub antagonizmów naturalnych, czyli uzasadnionych nie przelotnymi, lecz trwałymi zbieżnościami czy przeciwstawnościami interesów. Panowanie Wettynów w Polsce — to system saski, uzależniony od sojuszu dworów cesarskich (przymierza Rosji i ^Austrii), który przez wiele lat określał sytuację polityczną w Europie środkowo-wschodniej. Było to przymierze naturalne, oparte na wspólnocie interesów antytureckich. Panowanie w Polsce Sasów skutecznie neutralizowało Rzeczpospolitą, nie dopuszczając do ugruntowania się w niej wpływów pruskich, francuskich i szwedzkich — państw antagonistycznych w stosunku do owych dworów cesarskich. Ale wojna siedmioletnia przyniosła zasadniczą zmianę w konstelacji europejskiej. Austria związała się przymierzem ze swą odwieczną rywalką Francją i pogodziła się z Turcją; wszystko to w imię walki z Fryderykiem II. A pod ko- niec wojny wyłamała się z koalicji antypruskiej Rosja. System dworów cesarskich przestał więc istnieć. W okresie przewrotu aliansów „systematycy" w perukach byli w kłopocie, rychło jednak z chaosu wyłoniły się dwa przeciwstawne systemy: południowy i północny. Porozumienie państw południowych obejmowało Francję, Austrię i Hiszpanię oraz luźniej z nimi związaną Turcję. Do tego obozu grawitowała Saksonia, której dom panujący był skoligacony z Habsburgami i Burbonami. System północny obejmował Rosję, Danię, Prusy i Anglię. Dążyły one do ogarnięcia swym wpływem Szwecji i Polski. Ten układ sojuszów wynikał z różnych racji, takich jak: rywalizacja Anglii z Francją i Hiszpanią o panowanie w koloniach i na morzach, walka między Prusami i Austrią o Śląsk i przewagę w Rzeszy Niemieckiej, ekspansja Rosji skierowana na Bałtyk i Morze Czarne kosztem Szwecji i Turcji, spory duńsko-szwedzkie. Funkcją tych różnych antagonizmów był podział Europy na dwa bloki. Polska znajdowała się na ich krawędzi, sąsiadując od południa z Austrią i Turcją, a od wschodu i zachodu z państwami systemu północnego. Zwycięstwo elekcyjne Sasów byłoby sukcesem systemu południowego. Toteż Rosja i Prusy do tego nie dopuściły. Ale stosunek tych państw do Polski był różny. Prusy pragnęły utrzymać w Rzeczypospolitej dawny bezwład i anarchię w nadziei opanowania kiedyś ujścia Wisły i polskiego handlu. Rosja zamierzała sprawować w Polsce hegemonię polityczną i korzystać z jej zasobów oraz południowo-wschodnich terytoriów w przyszłej rozgrywce z Turcją. Utraciwszy sojusznika austriackiego, Rosja starała się znaleźć rekompensatę w Polsce jako państwie na poły sojuszniczym, na poły lennym. Był to program pewnej aktywizacji politycznej Rzeczypospolitej. Nie całkowita anarchia, lecz rząd Rosji uległy; nie demilitaryzacja, lecz armia posiłkowa. Katarzyna II spodziewała się osiągnąć ten cel przy pomocy Stanisława Augusta. Poza wielką polityką istniały również stare porachunki sąsiedzkie między Rosją a Polską, które Katarzyna II zamierzała za sprawą swego protegowanego uregulować ku pełnej satysfakcji imperium. Była to sprawa regulacji zatartej granicy, wytyczonej traktatem Grzymułtowskiego, rosyjskiej protekcji nad prawosławnymi zamieszkującymi ziemie Rzeczypospolitej-oraz roszczeń o zbiegłych 46 47 poddanych. Od wielu dziesięcioleci zgłaszała Rosja w tych sprawach swoje pretensje, ale w warunkach saskiej anarchii i ustawicznego zrywania sejmów nie można było dojść do żadnych konkluzji. Teraz liczono na wdzięczność i uległość nowego króla i Czarto-ryskich, którzy będą dysponowali wystarczającym autorytetem, aby pokierować Rzecząpospolitą w pożądanym przez Rosję kierunku. Powodzenie polskiej polityki było dla Katarzyny II również sprawą osobistego prestiżu. Gdyby pierwsza wielka i kosztowna akcja imperatorowej miała jedynie utorować drogę do tronu Stanisławowi Augustowi, to mogłaby zostać uznana w Rosji za kobiecy kaprys podjęty dla pięknych oczu Poniatowskiego, bez korzyści dla imperium. Nie brakło takich supozycji i obaw, a pozycja Katarzyny na tronie nie była jeszcze wówczas ustabilizowana. Toteż carowa była stanowczo zdecydowana wystawić swojemu dłużnikowi rachunki. Sprawę reform ustrojowych traktowano w carskiej stolicy jako bardzo delikatną. Starzy politycy rosyjscy nie mieli zbyt wiele zaufania do Czartoryskich i uważali dawny system anarchii za wypróbowany i bezpieczny. Obawiano się, że Polska, otrzymawszy sprawny rząd i odzyskawszy siły, nie będzie się liczyła ze zdaniem Rosji. Obawy te podsycała dyplomacja Fryderyka II, a opinia pruskiego sojusznika wiele ważyła na szali petersburskich decyzji. Dlatego też Rosja i Prusy przyhamowały reformatorski rozmach sejmu konwokacyjnego. Niemniej jednak sejm ten zdziałał niemało, a uchwalone cło generalne postawiło Rzeczpospolitą w otwartym konflikcie z jej głównym partnerem handlowym — Prusami. Wreszcie sejmy konwokacyjny i koronacyjny zajęły wymijające stanowisko wobec rosyjskich roszczeń w sprawach granicznych i różnowierczych. Od samego początku panowania Stanisława Augusta zaczęły się piętrzyć rozbieżności między protektorką i protegowanym. W Europie panowało zrazu przekonanie, że Poniatowski zobowiązał się za poparcie na elekcji zapłacić Rosji wysoką cenę w postaci znacznych ustępstw terytorialnych oraz zupełnego posłuszeństwa. Teraz zdumiewano się z powodu jego niewdzięczności. Jedni domyślali się jakiejś z góry ułożonej gry, mającej doprowadzić Polskę 48 Fryderyk II. Sztych współczesny Karol Radziwiłł. Portret pędzla K. Aleksandrowicza Mikołaj Repnin. Portret pędzla Iwaszkiewicza do katastrofy, inni przecierali oczy i zapytywali: na co młody król liczy? Czartoryscy i Poniatowscy — to najbardziej europejskie głowy w ówczesnej Polsce, ale ci luminarze wśród swoicTTbyli również produktem czasów saskich. Każdy z wielkich panów owej epoki był gotów korespondować z dworami i prowadzić na własną rękę politykę zagraniczną, ale wszyscy byli w arkanach polityki europejskiej zagubieni, brali pozory za rzeczywistość, tę zaś naginali do własnych chęci, jednym słowem — stanowili w wielkiej polityce naiwnych dyletantów. W ówczesnej Europie Polacy słynęli z lekkomyślności; nie trzeba jednak dopatrywać się w tym jakiejś swoistej cechy charakteru narodowego. Szkołą dyplomacji bowiem jest odpowiedzialność i rutyna w ramach instytucji reprezentujących ciągłość oraz koncentrację informacji i inicjatywy. W Polsce zabrakło takich instytucji, nie było gabinetów, nie było ludzi obarczonych odpowiedzialnością. Lekkomyślnemu czy nieudolnemu ministrowi nie groziło złamanie kariery. Jeśli zaplątał się w głupią sytuację, mógł bezkarnie dąsać się na przeciwności losu i obwiniać wszystkich prócz siebie. Polscy statyści, biegli w robotach sejmikowych i trybunalskich, dochodzili do niemałej zręczności w polityce wewnętrznej. Tutaj niepowodzenie czy sukces miały następstwa zrozumiałe, bezpośrednie i życiowo praktyczne. Brakło im natomiast szkoły polityki zagranicznej. Odnosi się to również i do działaczy „familii". Obcych dyplomatów, pozostających w stosunkach z Czartoryski-mi, uderzał ów kontrast: wytrawni gracze, po mistrzowsku manewrujący wśród zawiłych spraw wewnętrznych Rzeczypospolitej, gdy rozmowa schodziła na tematy europejskie, rezonowali jak dzieci. Na cóż więc liczono w Warszawie? Pamiętano tam doświadczenia z czasów saskich, kiedy to carskie bagnety osadzały królów na tronie, a królowie ci skutecznie przeprowadzali politykę emancypacyjną i nie stali się wasalami Rosji. Posługiwanie się obcą pomocą traktowano jako, rzecz niezobowiązującą. Gwarancję niezależności upatrywano w wielostronnych związkach. Mniemano, że w interesie wszystkich mocarstw leży zapobieganie, aby Polska nie popadła w zależność od jednego z sąsiadów. Pogląd ten znajdował pewne usprawiedliwienie w przeszłości i może nawet aktual- Ostatni król 49 nie odpowiadał teoretycznym skłonnościom gabinetów wiedeńskiego czy wersalskiego; ale nasi statyści łudzili się, że mocarstwa są gotowe działać w imię utrzymania w Polsce równowagi. Nie brali pod uwagę zmian, które się w Europie dokonały. Przymykali oczy na fakt, że Rosja i Prusy były mocarstwami dynamicznymi, zaś monarchie południowe, zmęczone wojną siedmioletnią, stroniły od ryzyka. Wreszcie nowy system europejski po prostu nie odpowiadał „familii". Przymierze rosyjsko-pruskie było dobre, żeby wyeliminować obóz sasko-hetmański z pola elekcyjnego, ale, zresztą nie bez racji, uważali to przymierze za fatalne dla Polski. Naginając rzeczywistość do własnych życzeń, spodziewano się więc, że przymierze Berlina i Petersburga jest nietrwałe i że należy oczekiwać powrotu wypróbowanego, wygodnego przymierza dworów cesarskich. Zaledwie Stanisław August zasiadł na tronie, rozpoczął energicznie sterować w kierunku Austrii i Francji. Niedawny konkurent do ręki Katarzyny badał teren co do możliwości swego ożenku z arcyksiężną lub z latoroślą dynastii burbońskiej. Nie obeszło się i bez gestów przyjaznych w stronę Turcji. Równocześnie zaś zbywano niczym carskich posłów, coraz natarczywiej domagających się decyzji w sprawie dysydentów i granic, a pod Kwidzynem pruskie armaty zagrodziły drogę polskim statkom na Wiśle, aby zmusić Polskę do cofnięcia cła generalnego. W tej sytuacji przywódcy malkontentów, czyli republikanci i patrioci, zawiódłszy się na poparciu państw południowych (które flirtowały z Po-niatowskim), zwrócili się do Berlina i Petersburga, denuncjując reformy, godzące w „polskie wolności". Znajdowali tu coraz łaskawszy posłuch. W carskiej stolicy zaczęto żywić wątpliwości, czy pozyskany przez „familię" ambasador Kayserling nie za wiele pofolgował reformatorskim zapędom i czy król nie „siedzi na dwóch stołkach". Najważniejszą sprawą było utrzymanie spoistości sojuszu północnego, w którym polsko-pruska wojna celna stanowiła niepokojące pęknięcie. Wypadało naradzić się z Fryderykiem II. Wobec zbliżania się krytycznego sejmu 1766 roku Katarzyna II wysłała na wiosnę (przez Warszawę) do Berlina w poufnej misji barona Salderna. Był on jednym z na j czynnie j szych współpracowników Nikity Panina, który jako kierownik carskiej polityki 50 zagranicznej usilnie zabiegał o spoistość systemu północnego. Król pruski, po wymianie oficjalnych komplementów, rozpoczął przechadzkę po gabinecie, zachęcając Salderna do swobodnego „filozofowania i politykowania". Fryderyk sprowadził rozmowę na temat Polski i oświadczył: „Należy pozostawić ten kraj w jego obecnym położeniu i nie dopuścić do żadnej zmiany. Trzeba myśleć o przyszłości i choć ze strony obecnego króla można się niczego nie obawiać, mocarstwa sąsiednie powinny sobie postawić jako zasadę zakaz jakiejkolwiek zmiany w formie Rzeczypospolitej, bo to w przyszłości mogłoby być jedynie zgubne." Saldem chciał odpowiedzieć, ale król-filozof nie dopuścił go do słowa, dodając: „A propos, czy jeszcze się myśli u was o zezwoleniu Polakom na zniesienie ich liberum veto?" Baron stanął w pąsach i zaczął tłumaczyć, że Rosjanie rozmawiali z Polakami na ten temat „jedynie, aby wybadać ich opinie i zamiary". „Jeśli tak, to inna sprawa" — uspokoił się Fryderyk i rozpoczął przegląd sytuacji europejskiej, aby dojść do konkluzji, że „Rosja i Prusy nie potrzebują żadnych przymierzy poza swym wzajemnym związkiem i że w każdym razie on nie pragnie mieć żadnego alianta poza Rosją". Po kilku dniach, gdy Saldem gotował się do wyruszenia w drogę powrotną, „filozofowie" podjęli swój dyskurs. Fryderyk II: „Skłonię się do wszystkiego, co cesarzowa zechce uczynić w Polsce, usilnie ją jednak proszę o jedno: nich nie będzie absolutnie żadnych zmian w konstytucji ł rządzie; to by jedynie zaszkodziło. S a Id e r n: Cesarzowa nie myśli o żadnej zasadniczej zmianie konstytucji, niech W.K.MoŚć zważy jednak, że Rosja będzie zmuszona przyczynić się do tego, aby Polska w razie potrzeby zapełniła pustkę, jaką stwarza wobec Turcji rozbrat gabinetu rosyjskiego z Austrią i jego związek z Prusami. Fryderyk II: Ale jak to chcecie uczynić? Saldem: Nie znam quo modo [sposobu], ale ta myśl wydaje mi się tak naturalna, iż nie mogę wierzyć, aby mogła wzbudzić niepokój W.K.Mości. Według mojej opinii, trzeba umocnić dysydentów i dać królowi nieco siły, aby mógł postawić na dobrej stopie to szczupłe wojsko, które Polska posiada, żeby później mieć z niego w potrzebie pomoc. Fryderyk II: Te dwie rzeczy są trudne do wykonania. Saldern: Przeciwnie, według moich informacji, zaczerpniętych w samej Polsce, nie uważam rzeczy za trudną. Myślę, że w ogóle można by jeszcze dokonać wielu innych dobrych rzeczy w tym kraju. 51 Fryderyk II: Wiem to, ale trzeba go pozostawić w letargu. Saldem: Letarg, Sire, jest dobry jedynie wtedy, gdy się zobaczy, iż przebudzenie mogłoby być zgubne dla sąsiadów. Są jednak wypadki, kiedy jakieś państwo staje się całkowicie bezużyteczne, jeśli mu się nie zezwoli na pewną naprawę, at>y mogło się stać pożytecznym sojusznikiem. A Rosja i Prusy mogą w je.dnej chwili zmiażdżyć Polskę, gdyby ona zechciała zrobić zły użytek Le swych odnowionych sił. W Polsce król i ministerium są całkowicie sparaliżowani i bez sejmu nie mogą nic uczynić. 'Aby tej niedogodności zaradzić, sądzę, że byłoby z korzyścią zarówno dla Polski, jak dla jej sąsiadów ustanowienie Rady Nieustającej czynnej w przerwach między sejmami. Fryderyk II: To wydaje się całkiem rozsądne, ale zanim się na to zezwoli, trzeba się dobrze zastanowić i starannie ważyć sprawy." Takie to rozmowy poprzedziły sejm 1766 roku. W "Rosji się wahano. Fryderyk wiedział, czego chce. W Petersburgu przestano się wahać, kiedy na sejmie Andrzej Zamoyski wystąpił ze swoim projektem dalszych reform. Rosja i Prusy zagroziły wówczas użyciem wojska w obronie liberum veto, zażądały rozwiązania konfederacji oraz w asyście Anglii, Danii i Szwecji wysunęły kategorycznie postulat równouprawnienia różnowierców. Stanisław August spadł z obłoków na ziemię. A na tej ziemi działy się rzeczy dziwne. Konserwatyści^ wśród których wielką rolę odgrywali biskupi, byli najbardziej nieustępliwi w sprawie dysydenckiej. Ci sami jednak ludzie łączyli się z Prusami i Rosją w zwalczaniu reform. Jednego dnia Repnin groził „fanatycznemu" biskupowi krakowskiemu, Sołtykowi, najazdem wojsk rosyjskich na jego dobra, a nawet Sybirem, a nazajutrz konferował z tymże Sołtykiem jako szefem opozycji w sprawie wspólnej akcji przeciw projektowanym reformom. Stanisław August, zgodnie z ówczesnymi politycznymi obyczajami, szukał pomocy za granicą. Brat króla, Andrzej Poniiatowski, generał w służbie austriackiej, słał do Wiednia dramatyczne i alarmujące listy. Austria nie może patrzyć obojętnym okiem na to, jak Rosja zalewa Polskę wojskiem i „zamienia ją w swoją pro'wincje". W tej sytuacji król jest gotów porzucić alians z Rosją, „'który uważał dotąd za niezbędny dla siebie i dla szczęścia swego kraju". Polacy „wolą zginąć,, niż okryć się hańbą i nie możemy uwierzyć, aby dwory europejskie chciały dopuścić, abyśmy się stali niewolnikami lub zdobyczą Rosji i Prus". Oczekują więc, że Austria ogłosi deklarację sprzeciwiającą się 52 inwazji obcych wojsk na Polskę. Te sugestie szły z Warszawy do Wiednia okrężną drogą. Chciano, aby mocarstwa południowe działały z własnej inicjatywy. 6 Równie okrężną drogą odpowiedział kanclerz austriacki Kau-nitz. Pierwszym stanowczym krokiem winna być deklaracja „zjednoczonego narodu". Jeśli Rosja i Prusy jedynie straszą, a nie są zdecydowane użyć przemocy, to taka deklaracja je powstrzyma. Jeśli natomiast mimo deklaracji mocarstwa te wejdą na drogę czynów, wówczas nadejdzie pora, by Polska zwróciła się do wszystkich dworów Europy, nie zapominając o Porcie Ottomań-skiej. Jest to sprawa wszystkich monarchów, zwłaszcza sąsiadów. Jednak przed deklaracją i wezwaniem ze strony Polski żadne państwo nie może w tej sprawie wystąpić. 7 Nawet gdyby można się było spodziewać skutecznej akcji ze strony państw południowych, to warunek wstępny — stanowcze wystąpienie „zjednoczonego narodu" — był w ówczesnej sytuacji nieosiągalny. Naród bowiem był głęboko rozdarty. Pogłębiały się wciąż rozdźwięki nawet w obozie panującym, między królem a Czar tory skimi. August Czartoryski ugiął się pod presją Repnina i rozwiązał konfederację, jedyną instytucję mogącą występować jako organ woli zbiorowej narodu. Król, opierając się Rosji i Prusom zarówno w sprawie dysydenckiej, jak i w obronie reform, był coraz bardziej osamotniony. Sejm 1766 roku nie spełnił żądań mocarstw, ale i nie stawił im oporu. Próba emancypacyjnej polityki załamała się.JPolska pozostała bezwładna. Rosja, przekonawszy się, że nie osiągnie swych celów w Polsce przy pomocy króla i „familii", zdecydowała się działać siłą. W roku 1767 nowe armie carskie wkroczyły do Rzeczypospolitej i pod ich osłoną zawiązały się konfederacje różnowiercze. Równocześnie postanowiono udzielić poparcia opozycji konserwatywnej, aby złamać opór króla i stworzyć sytuację, w której Polska byłaby absolutnie niezdolna do skoordynowanego przeciwdziałania. Była to kombinacja karkołomna ze względu na stanowisko republikantów w sprawie dysydenckiej. Pozwolono im się jednak łudzić nadzieją detronizacji Stanisława Augusta i powrotu czasów saskich. Magnaci-malkontenci, kierując się dyrektywami Repnina, zawiązali konfederacje wojewódzkie i zwrócili się do Katarzyny z prośbą o przywrócenie „dawnego rządu" pod rosyjską gwaran- 53 r cją. Na scenie politycznej znów się pojawił książę Radziwiłł „Panie Kochanku", na którego cześć wiwatowały tłumy pijanej szlachty. Na pasach słuckich wytaczano beczki tokaju. Wydawało się, że powrócił saski karnawał. Konfederacja była popularna wśród zbałamuconej szlachty, rozkołysanej propagandą przeciw warszawskim „nowinkom" i hasłami religijnymi. Ale Radziwiłł, nagabywany zarówno przez nuncjusza papieskiego oraz biskupów, jak i przez przywódców różnowierczych, nieraz w swych apartamentach wylewał pijackie łzy, zdając sobie sprawę, że jest jedynie kukłą w rękach swych adiutantów — carskich oficerów. Upokorzywszy króla i zaszachowawszy go konfederacją, Rosja osiągnęła swój cel: Stanisław August się ugiął. Konfederaci, połączeni w związek generalny w Radomiu, doznali zawodu. Wzrastały wśród nich nastroje oporu przeciw dysydentom i Rosji. Ale rado-mianie zostali politycznie wymanewrowani. Obradujący od października 1767 do marca 1768 roku sejm, zwany delegacyjnym lub repninowskim, oglądany z zewnątrz jest jedynie obrazem przemocy. Warszawa otoczona przez carskie wojska, wojska biwakujące w ogrodach ambasady, aresztowania i wywożenie w głąb Rosji oponentów, wyłoniona przez sejm delegacja spisuje projekty ustaw pod dyktatem księcia ambasadora. Poza salą obrad delegacji, a tym bardziej poza plenum sejmowym, toczyła się jednak gra polityczna o treść tego, co Repnin podyktuje. Stanisław August po doświadczeniach lat 1766—1767 stracił złudzenia. Nie oglądał się już na Wiedeń, Paryż czy Konstantynopol. Zrozumiał, że jego partnerem jest tylko i jedynie Rosja. Król rozwinął niemały kunszt, aby sobie osobiście pozyskać Repnina i oddziaływać na Petersburg w kierunku akceptacji pewnych założeń reformatorskiego programu. Chodziło o to, czy zwycięży pruska koncepcja utrzymania w Polsce anarchii i „letargu", czy też dojdzie do polsko-rosyjskiego modus vivendi na zasadzie programu głoszonego ongiś przez Salderna i Nikitę Pani-na (aparat państwowy na tyle sprawny, aby Polska mogła być dla Rosji użyteczna jako sojusznik). Między Warszawą a Petersburgiem nagromadziło się wiele nieufności. Przemoc Rosji i lekceważenie politycznych zobowiązań zaciągniętych przez „familię" stworzyły klimat fatalny; ale król w swej trudnej grze odniósł niewątpliwe sukcesy. 54 Warunki podyktowane przez Repnina w sprawie różnowierców uległy złagodzeniu. Jak to miała zresztą wykazać przyszłość, ta sprawa, w której obie strony wykazały tyle uporu i zawziętości, nie miała żadnych poważniejszych następstw politycznych. Rosja zrezygnowała z roszczeń terytorialnych, stając na gruncie „wieczystego" traktatu z roku 1686. Sprawa regulacji granicy (budząca żywe niepokoje w Turcji) została pominięta. W dziedzinie spraw ustrojowych ograniczono zasadę jednomyślności sejmowej do tzw. materii stanu. Te wymagające jednomyślności materie obejmowały wprawdzie najważniejsze działy ustawodawstwa, ale nie można już było zrywać sejmu pod najbłahszym pretekstem, jak to bywało za Sasów. Na sejmikach miała decydować większość głosów. Można powiedzieć, używając ówczesnej terminologii, że utrzymano (z ograniczeniem) liberum veto, zostało natomiast zniesione liberum rumpo. A o zniesienie owej wolności rwania król od dawna i wytrwale zabiegał w Petersburgu. Gwałtownie zwalczane przez konfederatów radomskich ustawy z roku 1764 zostały w zasadzie utrzymane. _~— — Król pragnął wykończyć budowę kolegialnych władz wykonawczych przez ustanowienie najwyższej Rady Nieustającej. Uzyskał na to zgodę Rosji, ale rezydent pruski w Warszawie, Benoit, zwietrzył niebezpieczeństwo wzmocnienia kraju. „Król polski — pisał Benoit do Berlina — działa tak, jak powinien działać i radby z całego serca zrobić coś dla Polski, ale sąsiednie mocarstwa nie mają tych samych racji, aby na to pozwolić." Rada byłaby „całkowicie zgubna, złożona z dworskich kreatur na doszczętne uciśnienie patriotów, a przy korzystnych dla Polski okolicznościach posłużyłaby do zrzucenia jarzma sąsiadów". 8 Fryderyk II użył więc skutecznie w Petersburgu wszystkich środków perswazji, aby spowodować usunięcie tego zgubnego projektu. Sejm repninowski przyniósł zahamowanie, ale nie cofnięcie dzieła naprawy Rzeczypospolitej. Dążeniom reformatorskim .pzJe- u schyłku życia Michał Czartoryski mawiał: „Jam to pierwszy zbierał owe drewka i zapalił, aliści sam się przy nich upiekłem, a1 nikt si(? Przy nich dobrze nie zagrzał, i owszem, wielu pomarzło.'" Powalone burzą dziejową leżały na ziemi „wysokie cedry". Ale wśród tych wykrotów wyrastał młody gaj. Wśród starej oligarchii jedną z najruchliwszych osób była Katarzyna z Potockich Kossalkowska, kasztelanowa kamieńska, herod--baba, prym wiodąca na f óżnych partyjnych konwentyklach, zajadła nieprzyjaciółka „Ciołka", nadęta pychą rodową, rubaszna, pyskata, zręczna, jednym słowem — duch czasów saskich. Ta potężna jejmość doszła do przekonania, że czas skończyć z wiekowym rozbratem między Pilawą Potockich a Pogonią Czartoryskich. Wystąpiła w roli swatki. Ogromna fortuna Augusta Czartoryskiego przeszła w znacznej części na jego ukochaną córkę Elżbietę. Urocza, inteligentna, nerwowa i kapryśna Elżbieta pozostawała przez wiele lat w bardzo czułych stosunkach ze swym pięknym kuzynem stolnikiem Ponia-towskim. Kiedy stolnik postał królem, przyjaźń trwała jeszcze przez czas pewien; później jednak miłość Elżbiety przemieniła się w pełną uraz niechęć, ze względów politycznych wydano ją za Stanisława LubomirskiegO, późniejszego marszałka wielkiego koronnego. Lubomirski należał do kierowniczego sztabu „familii", a po usunięciu się starych książąt objął ster nad epigonami tak 88 potężnego niegdyś stronnictwa. W latach 1764—1772 drogi króla i „familii" często się zbiegały, a często rozchodziły; od czasu sejmu rozbiorowego rozeszły się w sposób definitywny. Lubomirski był ministrem i on właśnie zapoczątkował ministerialną opozycję przeciwko Radzie Nieustającej. Książę marszałek i księżna mar-szałkowa, choć niezbyt dobrane małżeństwo, zgadzali się w niechęci do króla. Lubomirscy nie mieli syna, lecz jedynie cztery córki, wszystkie śliczne i niezmiernie posażne. Te to panny wpadły w oko starej Kossakowskiej. Zakrzątnęła się swatka i posypały się nie byle jakie śluby. W grudniu 1772 roku najstarsza z córek, Elżbieta, wyszła za Ignacego Potockiego, utalentowanego młodzieńca, którego Michał Czartoryski i marszałek Lubomirski zamierzali wykierować na swego następcę w politycznym kierownictwie „familii". W roku 1776 Aleksandra wyszła za Stanisława Kostkę Potockiego, brata Ignacego. W roku 1783 najpiękniejsza z sióstr, Julia, poślubiła ekscentrycznego podróżnika i erudytę — Jana Potockiego, słynnego później autora Rękopisu znalezionego w Saragossie. Rok wcześniej najmłodsza Konstancja stanęła na ślubnym kobiercu z Sewerynem Rzewuskim, hetmanem polnym koronnym. Laska marszałkowska skoligaciła się z hetmańską buławą. Zięciowie Lubomirskich nie byli zbyt majętni i znajdowali się w materialnej zależności od księżnej marszałkowej. Linia marszałkowska pozostawała w bliskiej zażyłości z drugą potęgą rodu, Puławami Adama Czartoryskiego. Książę Adam, uważany w Europie za najbogatszego człowieka prywatnego na kontynencie, nie był politycznie zbyt czynny, ale dał się powodować swej siostrze Lubomirskiej i żonie Izabeli. Księżna Adamowa zaś była wielce rozpolitykowaną osóbką. Ona również flirtowała niegdyś ze Stanisławem Augustem, dzieląc zresztą swe fawory między króla a Repnina. Potem odwróciła się od Stanisława z nie mniejszą niechęcią niż jej szwagierka Lubomirska. Adam Czartoryski był panem zbyt dystyngowanym, aby iść przebojem do korony, pamiętał jednak, że to on, a nie „gorzej urodzony" kuzyn Stanisław, był właściwym kandydatem „familii". Izabela mniemała, że rzecz jest jeszcze do odrobienia i korona może jeszcze przypaść jeśli nie mężowi, to zięciowi księciu Ludwikowi Wir-temberskiemu, lub synowi Adamowi Jerzemu. Obok Puław jedną 89 z najświetniejszych rezydencji magnackich tych czasów był Sło-nim Michała Ogińskiego, hetmana wielkiego litewskiego, żonatego z Aleksandrą Czartoryską, córką kanclerza Michała. A więc jeszcze jedna buława w rodzinie. Tak Czartoryscy, Lubomirscy, Potoccy, Rzewuscy i Ogińscy połączyli się w krąg wujów, siostrzeńców i kuzynów oraz teściów, zięciów i szwagrów, którzy świetnie się bawili w swoim towarzystwie, ale mieli sobie też wiele do powiedzenia na tematy polityczne. To grono ambitnych kobiet i zdolnych mężczyzn stanowiło pod względem ogłady i kultury umysłowej elitę polskiej arystokracji. Lecz nurtowała ich oligarchiczna nostalgia i poszli za przywódcą, który ani pochodzeniem, ani dystynkcją, ani kulturą nie należał do ich sfery, ale za to wysoko podniósł hetmańskie buńczuki. Ksawery Branicki nie pochodził z tego starożytnego rodu magnackiego Branickich Gryfitów, który wygasł wraz ze śmiercią hetmana Jana Klemensa. Aby podkreślić tę różnicę, wrogowie Ksawerego nazywali go nie Branickim, ale Braneckim. Ksawery był jednak naprawdę Branickim herbu Korczak, wywodzącym się ze średniej szlachty, nieprzeciętnym awanturnikiem i dzielnym żołnierzem, który zdobył szlify w służbie austriackiej i francuskiej. Na schyłku panowania Augusta III związał się ze stronnictwem „familii". W kilku ryzykownych imprezach oddał istotne usługi stolnikowi Poniatowskiemu, który darzył go przyjaźnią i wdzięcznością. W roku 1764 Branicki na czele zaciężnych wojsk „familii" przepędził swojego imiennika hetmana, zaś w roku 1768 szturmował Bar. Był człowiekiem „zdolnym do wszystkiego". Podejmował się desperackich misji dyplomatycznych mających na celu przeciwdziałanie rozbiorowi. W roku 1772 na klęczkach prosił króla, żeby mu pozwolił przeprowadzić monarchistyczny zamach stanu. Tęgi pijak i pojedynkowicz, umiał sobie zdobyć popularność. Kiedy król-abstynent moralizował przyjaciela z powodu jego zdrożnego trybu życia, ten odparł: „Najjaśniejszy Panie! E! Gdybyś W.K. Mość pił, jak ja, miałbyś w Polsce pewnie więcej przyjaciół, niż teraz." Branicki miał przyjaciół i łatwo zapomniano, że przelewał krew republikantów i konfederatów barskich. Ceniąc jego talent wojskowy i uważając go za człowieka całkowicie sobie oddanego, król mianował Branickiego w roku 1772 91 hetmanem polnym koronnymi. Ksaweremu marzyła się wielka' buława, którą po śmierci Jana Klemensa Branickiego otrzymał przybyły z wygnania Wacław Rzewuski. Zdobywca Baru pospieszył do brodatego Katona (Rzewuski w niewoli zapuścił brodę, z którą się nosił do śmierci) i „między nami hetmanami" doszło do układu. Wacław Rzewuski zrezygnował z buławy wielkiej na rzecz Branickiego, w zamian za to, że jego syn Seweryn dostanie buławę polną. Tak więc pan Ksawery został w roku 1774 hetmanem wielkim. Król obsypał go jeszcze łaskami i z ofiarowanych sobie na własność starostw (jako odszkodowanie za dochody korony utracone na skutek rozbioru) dał Branickiemu ogromne dobra białocerkiewskie. Hetman, otrzymawszy już wszystko, czego mógł się od przyjaciela spodziewać, niezwłocznie obrócił się do niego plecami. Stanął na czele opozycji. Nie od parady był przecież hetmanem. Jego zawadiacki animusz i rozległe koneksje petersburskie .wlały nowego ducha w magnackich malkontentów. Branicki miał zresztą i koligacje. Godna swego brata siostra Elżbieta, która i ze Sta-nisławem Augustem potykała się w szrankach amorowych, złapała na mężów aż dwóch Sapiehów. Rozwiódłszy się z Janem Józefem, ostała się przy Janie, z którym spłodziła Kazimierza Nestora. Miał więc i hetman książęcego siostrzeńca, który pod okiem wuja stawiał pierwsze polityczne kroki. Branicki mile był widziany w Błękitnym Pałacu, gdzie smalił cholewki do Izabeli Czar-toryskiej i rżnął w karty z Ignacym Potockim. Bowiem ów „bakałarz", jak go z racji jego edukacyjnych funkcji nazywano, miał nie mniejszą niż hetman żyłkę do hazardu. Zrazu na uboczu od tej kompanii trzymał się największy obok Adama Czartoryskiego bogacz i najdostojniejszy wśród Potockich Potocki, Stanisław Szczęsny, jedyny syn i dziedzic „ruskiego królika" Franciszka Salezego. Umysłowo ociężały i skłonny do melancholii erotoman, cieszył się wielkim poważaniem. Autorytet Szczęsnego, opromieniony bajeczną fortuną, tytułem wielkiego mistrza polskiej masonerii, humanitarnym i patriotycznym gestem, sławą opiekuńczego ducha kresów uśmierzającego bunty chłopskie, zapobiegającego zarazom i głodom, urastał do niezwykłych rozmiarów. Choć niektórzy szeptali po cichu, że jest to „cielec z pozłacanymi rogami", publiczny hołd cnocie Szczęsnego składali wszyscy. 92 Wielbiły go panegiryki wierszem i prozą. Rysunki Smuglewicza przedstawiały go w starorzymskiej tunice na tle dziękczyniących tłumów. Kult ten przybierał nawet pewne formy obrzędowe, jak słynne „mundury przyjacielskie", noszone przez zwolenników i klientów Szczęsnego, czy kawalkady urządzane ku jego czci. Wszyscy oczekiwali, w jaką stronę zwróci się ukraiński Krezus. Król wytrwale zabiegał o pozyskanie sobie Potockiego i długo nie mógł się wyzbyć złudzeń co do jego lojalności. Ale w Szczęsnym duma magnacka wzbierała i rosła, aż wyrosła ponad miarę tego, co osiągalne w systemie królewsko-ambasadorskich współrządów. Pan na Tulczynie nieznacznie, z wolna, majestatycznie przetoczył się na stronę opozycji. Ale to nastąpiło dopiero około roku 1784. Nowa opozycja magnacka, montowana przez Stanisława Lubo-mirskiego, dała o sobie znać już w czasie sejmu rozbiorowego, tragikomiczna maskarada Ponińskiego była jednak spektaklem, w którym nie występowało się bez masek. Jawna rozgrywka nastąpiła na sejmie 1776 roku. Poprzedziły ją pielgrzymki do Petersburga. W roku 1774 wyruszył nad Newę Branicki, jeszcze jako mąż zaufania Stanisława Augusta. Ale był już wtedy wielkim hetmanem. Poza wiedzą króla przeprowadził dwie negocjacje. Pierwsza zmierzała do wysadzenia z siodła Stackelberga i sprowadzenia ponownie do Polski Repnina, z którym Branicki był w bardzo dobrych stosunkach. Ta próba się nie powiodła i rzecz doszła do wiadomości ambasadora, który odtąd stał się osobistym nieprzyjacielem hetmana. Ale Branicki potrafił dobrze zabawiać impera-torową oraz pozyskał względy faworyta Katarzyny, Potemkina (Potiomkłna). Zręcznie wyrobił sobie w Petersburgu własną pozycję, niezależną od Stackelberga. Z powodzeniem osiągnął drugi osobisty cel: przekonał Rosjan, iż należy wzmocnić władzę buław jako przeciwwagę korony. Ten sukces hetmana znalazł wyraz w ustawach z roku 1775. Po sejmie, w lecie 1775 roku, Branicki znów wyjechał do Petersburga, tym razem w towarzystwie Adama Czartoryskiego. Hetman chciał wyjednać przebaczenie Rosji dla „familii" i razem z Czar-toryskim w dalszym ciągu intrygował przeciw Stackelbergowi, na rzecz powrotu Repnina. Branicki ostrzegał przed absolutystycz-nymi zamysłami króla i orędował na rzecz „pośredniczęj władzy" 93 ministeriów. Zaniepokojony Stackelberg z początkiem roku 1776 pospieszył do carskiej stolicy i odniósł nad hetmanem sukces, uzyskując zgodę na znane nam uchwały wzmacniające Radę Nieustającą. Ale w ślad za Stackelbergiem już jechał Branicki, zapraszany serdecznie przez Potemkina. Hetman zabrał ze sobą Ignacego Potockiego, jako osobę upełnomocnioną przez „familię". Wytyczne, które Potocki otrzymał od marszałka Lubomirskiego, zmierzały do zniesienia Rady Nieustającej i zastąpienia jej przez kolegium senatorskie oraz do umocnienia prerogatyw ministrów. „Dwór petersburski — czytamy w instrukcji — mieć może partię sobie przyjazną, złożoną z obywateli cnotliwych, którzy widząc, iż dworu moskiewskiego zamysły są zgodne z dobrem ich własnego kraju, swym kredytem i swymi postępkami zjednają temu dworowi tę influenc j ę [wpływ] w Polsce, że z dobrocią i miłością życzenia swe effectuari [spełnione mieć] może, a bez gwałcenia praw dawnych i świeżo nawet stanowionych, bez ucisku i nasyłania komend, jako teraźniejsza partia sobie postępuje." Wielcy, panowie pragnęli się zabezpieczyć przed wzrostem podatków i wojska oraz dążyli do przywrócenia dawnego, tak dla magnaterii korzystnego statutu starostw. Ponadto Ignacy Potocki chciał sobie wyrobić protekcję do ministerium (laski marszałkowskiej lub kanclerskiej pieczęci), w którym to kierunku rozdmuchiwała jego ambicje ciotka i swatka, Katarzyna Kossakowska. Tym razem jednak Branicki i Potocki nic w Petersburgu nie wskórali. Poparcie Rosji dla sejmowych planów króla i Stackelberga pozostało niewzruszone. Zdani na własne siły, przywódcy opozycji magnackiej podjęli ożywioną akcję na sejmikach. „Nie zaniechano i tym razem zwykłych środków dla pozyskania drobnej szlachty — donosił rezydent saski Essen — jak to obfitego rozdawnictwa wódki, ubrań i broni, butów, czapek, szabel itp. Podczas gdy hetman Branicki trudnił się takimi sprawami na Ukrainie, widziano księcia Adama na Litwie w narodowym rynsztunku, z polską czapką na głowie, pistoletem za pasem i straszną szablą przy boku, jak ciągnął od dworu do dworu, aby kupować głosy dla swej partii. Aby także i żony wyborców nie wyszły z kwitkiem, wiódł ze sobą wóz wyładowany tysięcznymi przedmiotami galanteryjnymi." Sani Adam Czarto-ryski nie kandydował jednak na posła wobec ostrzeżenia Stackelberga, że grenadierzy rosyjscy nie dopuszczą do jego wyboru. 94 Na niektórych sejmikach opozycja zwyciężyła, na niektórych dokonano podwójnych elekcji. W warunkach zaognionej walki partyjnej sejmiki się „dwoiły", jak to nagminnie bywało za Sasów. Polegało to na tym, że sejmik się rozpadał na dwa konkurujące z sobą zgromadzenia, z których każde wybierało swoich posłów. Na jednym z tych rozdwojonych „z krwi rozlaniem" sejmików został wybrany siostrzeniec Branic-kiego, Kazimierz Nestor Sapieha. W odwet za to dobra jego matki, Kodeń, zostały spalone przez Rosjan. Dochodziło do ostrych zatargów między oddziałami rosyjskimi a polskimi, które hetman ściągał na sejmiki. Opozycja wystawiła około 30 posłów, którym przewodzili Ignacy Potocki i Sapieha. Ich mandaty zostały unieważnione (podwójne elekcje) i nie dopuszczono ich do sejmu. Gwardia królewska zastąpiła wejście Potockiemu i Sapieże. Tego afrontu magnaci nigdy nie zapomnieli. Znamy już uchwały sejmu 1776 roku. Zapisał się on w pamięci wielkich panów jako akt despotyzmu, „haniebny", „straszny" sejm. Ten sejm był dla nich równie nienawistny, jak dla radomian i barzan sejm konwokacyjny 1764. Po klęsce roku 1776 opozycja magnacka odzyskała pewne znaczenie w związku z emancypacyjnymi próbami króla. Na sejmie 1778 Stackelberg wprowadził do Rady Nieustającej marszałka Lubomirskiego, Ignacego Potockiego, Branickiego i Kazimierza Nestora Sapiehę. Czartoryscy, Lubomirscy, Potoccy i Rzewuscy posiadali znaczne dobra w zaborze austriackim. Z tej racji pozostawali w kontaktach z Wiedniem i zwano ich partią galicyjską. Dawało to małopolskim wielmożom poczucie pewnej niezależności, co zręcznie wyzyskiwał Stackelberg jako narzędzie nacisku na króla. W czasie kadencji tego opozycyjnego składu Rady (1778—1780) rozegrała się sprawa kodeksu Andrzeja Zamoyskiego. Projekt kodeksu praw sądowych przewidywał między innymi pewne reformy społeczne na korzyść mieszczan i chłopów oraz poddanie bulli papieskich kontroli państwa (zezwolenie na ich ogłoszenie, tzw. exequatur). Na tym tle rozpętano przeciw projektowi kodeksu gwałtowną akcję propagandową, w toku której działali ramię w ramię Stackelberg, nuncjusz Archetti i marszałek Lubomirski. Wśród zwalczających dzieło Zamoyskiego publicystów na pierwsze miej- 95 see wysunął się stary klient „familii", Tomasz Dłuski. Ale gdy opozycja spełniła swoje zadanie, Stackelberg na sejmie 1780 roku pogodził się ze Stanisławem Augustem i odtąd system współrzą-dów królewsko-ambasadorskich nie ulegał już poważniejszym wstrząsom. Opozycja poderwała się do kontrataku na sejmie 1782 roku w związku z ubezwłasnowolnieniem obłąkanego biskupa Sołtyka. W istocie była to walka hetmanów z Departamentem Wojskowym, który udzielił tzw. pomocy wojskowej przy wywiezieniu Sołtyka ,z Krakowa do Kielc. Przed sejmem Seweryn Rzewuski zagrzewał Branickiego, pisząc do niego: „że się dziwują, że kochając ojczyznę, nic nie robi dla przywrócenia władzy hetmańskiej". „Ja się dziwuję tym, którzy się dziwują — odpisywał z urazą Branicki — bo od odjęcia jej [władzy hetmańskiej] — nicht tyło w kraju i za granicą nie pracuje, nicht się tyło do sejmików nie miesza, nicht do ekspensu [wydatku] nie przykłada, oprócz mnie jednego... Znasz J W Pan, że przywrócenie buław nastąpić nie może na wolnym sejmie, trzeba więc konfederacji, a ta nie przypadnie zaraz, bo to rzecz i kosztowna, i trzeba ją z wykroju różnych okoliczności wyrabiać." Na sejmie opozycja spotkała się z przytłaczającą większością stronnictwa królewskiego. Wprawdzie Branicki niemało dokuczył Departamentowi Wojskowemu, ale narzekał na swych towarzyszy, że go opuścili w potrzebie: „Nicht sam batalii nie wygrał. Kocham ja moją ojczyznę, ale wyznaję, że iść zawsze na pierwszy ogień i być tą straconą strażą, mnie się wcale uprzykrzyło." Drażniła Branickiego postawa „serdecznego kolegi" Rzewuskiego. Ten ogarnięty prawdziwą manią hetmaństwa „buławnik", który w swoich Podhorcach rezonował w sposób najbardziej bezkompromisowy, był takim maksymalistą i tak się brzydził Warszawą, że ciężko go było ruszyć do przyziemnych robót politycznych. Branicki był człowiekiem praktycznym, a od roku 1781 szczęśliwym małżonkiem Aleksandry Engelhardt, naturalnej córki Katarzyny II i Sergiusza Sałtykowa, występującej jako siostrzenica Potemkina i pozostającej pod nader czułą opieką „wuja". Wprawdzie na „wyrabianie" konfederacji było jeszcze za wcześnie, ale po sejmie 1782 roku rozeszły się pogłoski, że hetman coś gotuje. Szczęsny Potocki, jako zaufany jeszcze wówczas człowiek 96 Katarzyna z Potockich Kos-sakowska. Pastel L. Marteau Pałac Czartoryskich w Puławach. Akwarela Konstantego Czartoryskiego ff Adam Kazimierz Czarto-ryski. Portret współczesny Elżbieta z Czartoryskich Lubomirska. Portret pędzla M Bacciarellego zaniepokojonego króla, udał się do Białej Cerkwi, aby wybadać konfederackie zamiary hetmana. Branicki nie zaprzeczył wręcz, zapewnił jednak Potockiego: „Jeżelibym, to z nikim tylko z W. Panem Dobrodziejem. Jedne mamy interesa i z Moskwą zawsze będziemy i daję W. Panu rękę, że jeślibym co kiedy miał uczynić, to pierwej W. Pana uwiadomię." Branicki wiązał nadzieje z wyprawą Potemkina na Krym. „Jeżeli wojna będzie, zapewne wynikną okoliczności, z których trzeba profitować i nie opuszczać okazji, jeżeli w tym polepszenie dla kraju zawierać się będzie." Turcja jednak oddała w roku 1784 Krym bez oporu i polscy malkontenci musieli jeszcze czekać trzy lata, aż otworzy się przed nimi koniunktura wojny wschodniej. A rządy królewsko-amba-sadorskie były dla nich coraz nieznośniej sze. Wzrastała tęsknota do anarchicznych ministeriów i do zmiany kursu rosyjskiej polityki w Polsce. „Zawsze dawniej w tej Rzeczypospolitej — pisał hetmański zausznik, Józef Mierzej ewski, do Kazimierza Nestora Sapiehy — były zapory w ministrach, moc i wagę między majestatem i wolnością utrzymującymi, jako była władza za buław... Teraz zaś urzędy ministrów zniszczone, cała moc w ręku panującego, a prócz tego ambasador sklejony z dworem i zmowny, którego moc pogrożeniem jednym nierównie straszniejsza jak dworu. Te tedy dwie siły razem złączone nie tylko uciskają obywatelów i przygnębiły wolność, ale mogą zagrozić w czasie i samej systemie rosyjskiej, która przez naród króla utrzymywać powinna, bo naród ucisnąć króla nie potrafi, ale nie przez króla naród trzymać, który postępując coraz bardziej i narodowi, i systemie dworu rosyjskiego, w okolicznościach wyniknąć mogących straszniejszym się stanie, jeżeli nie będzie odmiany." W roku 1783 umarł marszałek Lubomirski i po teściu Ignacy Potocki objął kierowniczą rolę w „familii". W tymże roku Potocki został marszałkiem nadwornym litewskim. Otrzymał więc upragnione ministerstwo, ale nie tej rangi, do której aspirował. Na sejmie 1784 roku marszałek Potocki i hetman Branicki kierowali opozycją przeciw Departamentowi Wojskowemu i generałowi Janowi Komarzewskiemu, szefowi wojskowej kancelarii króla. W czasie tego sejmu przyłączył się do opozycji Szczęsny Potocki. Pan na Tulczynie,ofiarowując Rzeczypospolitej regiment i 24 działa oraz patriotycznie załamując ręce nad długami Stanisława Augu- 7 — Ostatni król 97 sta, rozpoczął swą wielką politykę, która już się nie mieściła w ramach stronnictwa królewskiego. Konsolidacja opozycji magnackiej i wzrost wśród niej rokoszowych nastrojów nastąpiły w roku 1785 w związku z prowokacyjną sprawą Dogrumowej. Rewelacje tej awanturnicy, jakoby z polecenia Stanisława Augusta generał Komarzewski i kamerdyner królewski Ryx usiłował otruć Adama Czartoryskiego, wywołały burzę polityczną. Szerzono pogłoski, że król i prymas przygotowali trucicielską listę proskrypcyjną, której pierwszą jedynie ofiarą miał paść książę Adam. Odżywały hasła konfederacji barskiej. Jeden z głównych niegdyś detronizatorów w barskiej generalności, Michał Dzierżanowski, pisał do Seweryna Rzewuskiego: „Teraz by to należało konfederacyją zrobić i powołanych do tak szkaradnego projektu od wszystkich urzędów odsądzić i z kraju wypędzić. Ale z kim teraz co robić, gdzie jest ten naród wolność kochający? Nie masz go więcej! Podłość, chciwość, ambicja wszystkie inne cnoty i miłość ku ojczyźnie niedawno w nim wykorzeniła. Cała Rzeczpospolita waryjacją cierpi. Już nie masz inszego sposobu dla spokojnego,życia obywatelom cnotliwym, jak się w kuratelę mocnemu jakiemu monarsze oddać." I8 O tej kurateli, czy raczej o zmianie jej charakteru, nie zaprzestano myśleć w wielkopańskich rezydencjach. W lecie 1785 roku Ksawery Branicki i Ignacy Potocki wyruszyli z odwiedzinami do Szczęsnego Potockiego. Oczekujący ich w Kumaniu Szczęsny pisał do „kochanego kuzyna" Ignacego: „Wszak już z Lwowa piszą mi, że tam pełno [pogłosek], że ja z hetmanem konfederacyję ro-biemy, tylko na przyjazd J W Wielmożnego Pana czekamy, aby ta robota wybuchnęła. Ale mniejsza o to, nie jesteśmy związkiem konfederacyi złączeni, ale przyjaźni, a ten jest rzadszy w Polszcze." Na temat zjazdu w Kumaniu różne krążyły komentarze. Nie wiemy, co przyjaciele uradzili, niewątpliwie jednak zjazd humański stanowił etap na drodze zacieśnienia współpracy między ośrodkiem puławskim, stronnictwem hetmańskim i Tulczynem w obliczu zbliżającego się sejmu 1786 roku. Następny zjazd opozycji odbył się na przedwiośniu roku 1786 w Siedlcach u hetmanowej Ogińskiej, u której przez sześć tygodni gościł Branicki wraz z Ignacym Potockim i Adamem Czartoryskim. Fama głosiła, że „Rada Nieustająca na przyszłym sejmie nie we- 98 dług ambasadora formowana będzie, lecz według układu ich z Po-temkinem". Ignacy Potocki, który wraz ze swym bratem Stani-sławem odegrał główną rolę w rozpętaniu afery dogrumowskiej, wysunął się na jedno z kluczowych stanowisk w opozycji magnackiej. Stanisław August uważał marszałka litewskiego nie tylko za „złego ducha" księcia Adama, ale również za inspiratora Szczęsnego Potockiego i „najpoufalszego przyjaciela" Branickiego, wciągającego hetmana do trucicielskiego skandalu. W świetle poufnej korespondencji tych ludzi wyraźnie rysuje się rola Ignacego Potockiego jako pośrednika między Adamem Czartoryskim a Branic-kim oraz pośrednictwo Branickiego między Ignacym i Szczęsnym Potockimi. Kreśląc obraz zaciętej walki sejmikowej rezydent francuski Aubert, przedstawiwszy stare metody, jak rzucanie przez Czarto-ryskich i Potockich wielkich sum pieniężnych i mobilizowanie drobnej szlachty, wskazał na nowy moment, któremu towarzyszyło wkroczenie na arenę przedsejmową żony i dzieci księcia Adama. Izabela Czartoryska „zaprezentowała się szlachcie w stroju dawnych Sarmatów, rozprawiając jedynie o cnocie, ojczyźnie i trudach, których nie szczędzi, aby wychować swe dzieci na przyszłych restauratorów. Które to dzieci po doświadczeniu edukacji francuskiej, angielskiej oraz wszystkich krajów Europy będą w końcu wychowywane po spartańsku. Jednak ta dobra matka, ta matka Spartanka, jako taka jest bowiem przedstawiana na licznych obrazach i w sztukach teatralnych, od 18 lat gorszy ową ojczyznę najswa-wolniejszym postępowaniem i najbardziej rozluźnionymi obyczajami. Potoccy przyjęli ten system edukacji dla wszystkich narodzonych i mających się urodzić dzieci w swej licznej familii". W swej złośliwej relacji Aubert poruszył sprawę nie pozbawioną głębszego znaczenia. Problem „Matki Spartanki" (sztukę pod tym tytułem napisał nadworny poeta Czartoryskich Franciszek Kniaź-nin), przywdziewania przez panów zarzuconych od dawna kontu-szów i odświeżania politycznej frazeologii w Puławach, wiązał się z próbą zastosowania nowych metod oddziaływania i świadomego dostosowania się do gustów szlachty, która stopniowo emancy-powała się z dawnych form magnackiej kurateli. Jeżeli w nieco późniejszej (z roku 1788) korespondencji Izabeli Czartoryskiej z jej synem Adamem Jerzym tyle miejsca zajmuje sprawa polskie- 99 go stroju, a zwłaszcza kłopotliwy dylemat, co zrobić z głową, boć dla „golonego łba" szkoda poświęcić piękne loki, a rokokowa fryzura nie pasuje znów do kontusza, to ta błaha na pozór sprawa pozostaje w związku ze ściśle polityczną rachubą. „Postąpisz źle — pisała Izabela do syna — przybywając w stroju francuskim, a zyskasz sobie na prowincji wielu przyjaciół nosząc się po polsku... Ta suknia polska, jeżeli będzie zrobiona źle, noszona od niechcenia, to powiedzą, że ją przywdziałeś niechętnie i tylko dla musu... Jako będziesz na Podolu, a rozpostrzesz się na kanapie jako staruszek, a wszyscy będą stali, to powiedzą, żeś dumny, zimny i niegrzeczny, a jako będziesz żywy, gadający, że przyjdziesz wesoło, dobrze ubrany, jednego uściśniesz, drugiemu coś powiesz, to wszystkich zobligujesz." W Puławach dokonywał się świadomy i umiejętnie wyreżyserowany powrót do zatracającego się w drugiej połowie wieku obyczaju, rodził się tu nowy styl magnackiego przywództwa nad szlachtą. Podobne próby, aczkolwiek z niniejszą wirtuozerią, podejmował w Tulczynie Szczęsny Potocki ze swą starorzymską cnotą obywatelską i „przyjacielskimi mundurami". W okresie robót sejmikowych zatrzymał się Szczęsny w Puławach, skąd przybył do Warszawy z „nabitą głową — według słów Stanisława Augusta — okazałościami jakiemiś źle zrozumianymi ac si [jakoby] patriotycznymi". Za sprawą Rosji i Austrii postanowiono zlikwidować skandaliczną aferę dogrumowską. Mimo to sejm 1786 roku przedstawiał widowisko dawno już nie widzianych w izbie tumultów. Obok głównej sprawy, jaką była walka o słowa formuły, mającej pokryć „wiecznym milczeniem" aferę trucicielską, na plan pierwszy wysunęły się ataki Branickiego przeciw Komarzewskiemu i Departamentowi Wojskowemu oraz jawnie antykrólewskie wystąpienia Szczęsnego Potockiego. Padały głosy, iż epoka nieszczęścia Polski zaczęła się od odebrania władzy hetmanom. Szczęsny Potocki oświadczył, „że cień tylko pozostał naszej wolności, iż wiemy przed rokiem, kto będzie deputatem, marszałkiem sejmowym, kto trybunalskim, a stąd widocznie widać przewagę kredytu dworskiego, a wreszcie absolutyzm wkraść się może". Wprawdzie Stanisław August szacował, że partia opozycyjna liczy jedynie 38 posłów, ale projekty króla zmierzające do modernizacji armii spotkały się ze sprzeciwem większości. Branicki dał po- 100 pis demagogii w obronie prerogatyw towarzyszy kawalerii narodowej. Ten człowiek, który naprawdę znał się na wojskowości i w roku 1768 dążył do przemienienia niesfornych chorągwi w karne regimenty, teraz grzmiał przeciw projektowi regulaminu: „Zawsze przy tej krwie szlacheckiej obstawać będę, jako mający tę chorągiew od pradziada mojego Józefa Branickiego, który w roku 1717 był marszałkiem konfederacji, sukcesyjonalnie z domu mojego nie wychodzącą. Użyto do tego obcego człowieka [Komarzew-skiego], który krwie szlacheckiej cenić nie umie." W sprawie wykluczenia cudzoziemców z armii „szaleństwo — według słów króla — opanowało również prawie wszystkich moich. Przesąd sarmacki działał tak potężnie i tak gwałtownie, że nawet ci, którzy prywatnie godzili się ze mną co do niedorzeczności tej sprawy, nie ośmielali się wyjawić swej myśli z obawy, iż będą uznani za wrogów narodu, przeklinani i płazowani... Ta izba posłów stała się od jednego razu tak samowolna [ingouvernable], że nie było więcej sposobu przemówić jej do rozsądku ani w sprawie inwalidów, ani w niczym. Tego dnia trzeba było ustąpić przed rwącym potokiem". Sejm 1786 roku pod wieloma względami zapowiadał atmosferę panującą na początku Sejmu Czteroletniego. Według francuskiego obserwatora „mało sejmów przedstawiało obraz opozycji kierowanej z taką zręcznością i umiarem, a równocześnie z tak zaciętą wrogością. Członkowie opozycji nie wahali się występować wobec stanów i króla w wyróżniających ich uniformach... Stronnictwo to jest zjednoczone bardziej niż kiedykolwiek. Gorycz panuje w umysłach z obydwu stron, czego wynikiem jest stan trwałego rozdziału i nienawiści oczekującej jedynie okoliczności, aby doprowadzić do nowej eksplozji". Ośmielony solidarną postawą oligarchii koronnej zaczął znów groźnie sapać obłaskawiony od lat niedźwiedź litewski, Karol Radziwiłł. Natrafiwszy na trudności w uzyskaniu od króla podkomorstwa litewskiego dla swego kuzyna księcia Macieja, Radziwiłł oświadczył: „Jeżeli nie dasz Panie podkomorstwa księciu Maciejowi, to mię raczysz uwolnić od usług swoich, a ja bojąc się, aby drugi taki mściwy na mnie nie powstał, jakim był książę kanclerz Czarto-ryski, udam się też do moich krewnych. Wszak i książę Adam mój kuzyn i wojewoda ruski [Szczęsny Potocki] mój kuzyn, a gdy weź-miem się za ręce, to i sejmiki, i deputatów, i posłów będziemy 101 utrzymywali. Hetman Branicki obiecał mi wyrobić paszport. Będę w Kijowie u monarchini i wtedy mi to podkomorstwo wyjdzie na lepsze. A teraz żegnam W.K.MoŚć." Równie dramatyczny przebieg miała pożegnalna rozmowa króla ze Szczęsnym Potockim. „Król: Do domu w. pan jedziesz? Potocki: Do domu. Król: Którędy? Potocki: Na Puławy teraz, a potem nie będziesz W.K.Mość mógł mieć mi za złe, kiedy w sąsiedztwie wstąpię i do wielkiego hetmana koronnego." Na wymówki króla, że dał się usidlić ludziom, którzy nęcą go aurą popularności, Potocki odparł: „Moim własnym przekonaniem się rządzę". Ten dialog między elokwentnym Stanisławem Augustem a milczącym Szczęsnym zakończył się ostrzeżeniem królewskim: „Będę teraz uważał kroki w. pana przez niejaki czas. Jeżeli obaczę, że się do mnie wracasz, z radością w. pana przyjmę. Jeżeli obaczę, że nie, to wezmę piórko i twoje imię przemażę, tak jak kilku innych, o których już zdecydowałem, a do których słowa nie przemawiałem, gdy mnie dogrzali." Główna „ofiara" afery trucicielskiej, witany w Warszawie kawalkadą Adam Czartoryski, pogodził się ze swym koronowanym kuzynem bardzo zimno. Król przyjął go „strasznie poważnie. Jam też — pisał Czartoryski do hetmana Rzewuskiego — nie stawił się podle i zabawiwszy dwa dni czyli trzy wróciłem się hreczkę siać do Puław. Miałem na świętą Elżbietę gwałt ludzi u siebie, wojewoda ruski wyjechał wczoraj, hetman jedzie jutro". Ów tłumny zjazd przyjaciół w Puławach, na który znów gotowano spektakl Matki Spartanki, przypieczętował sejmową solidarność wielmożów małopolsko-ukraińskich. „Partia księcia Adama Czartoiyskiego, wielkiego hetmana koronnego, i Potockich — donosił agent francuski Bonneau — zgromadzona po sejmie w Puławach, ściągnęła tam znaczne zbiegowisko szlachty i wydaje się bardziej zjednoczona niż kiedykolwiek." W związku ze sprawą Dogrumowej i sejmem 1786 roku ujawnił się głęboki kryzys polityczny, który wstrząsnął ustabilizowanym od roku 1776 kondominium królewsko-ambasadorskim. Można było przewidywać, że najbliższy sejm, przypadający na rok 1788, przy- 102 niesie decydującą próbę sił. Po której stronie wypowie się petersburska wyrocznia? W związku z wystąpieniami opozycji, a zwłaszcza Branickiego na sejmie 1786 roku, zastanawiano się, czy Rosja nie zmienia swego systemu wobec Polski, skoro ściśle związany z Potemkinem hetman na tyle sobie pozwala. Sprawa miała się rychło wyjaśnić. Już w listopadzie 1786 roku Stanisław August postanowił, że aby powstrzymać postępy opozycji, przyszły sejm musi być skon-federowany. Program, który miał zostać postawiony przed konfederacją sejmową, król uzgodnił ze Stackelbergiem. Swoje propozycje zamierzał przedstawić osobiście Katarzynie II. W początku roku 1787 imperatorowa podjęła demonstracyjną podróż do prowincji południowych, co stanowiło przygrywkę do wojny z Turcją. Miała się zatrzymać w leżącym na pograniczu z Rzecząpospolitą Kijowie. Opozycjoniści zgromadzeni w Białej Cerkwi oczekiwali tam przybycia Potemkina. Spodziewano się, że projektowana pielgrzymka Stanisława Augusta do „Semiramidy Północy" przyniesie królowi zawód. „Spadnie tam wielka klęska na jednego — pisał stary barzanin Dzierżanowski — ale gdy jaworowe drzewo nadto rozszerza swoje gałęzie, to mu je obcinają." Stanisław August otrzymał jednak poufną drogą zapewnienie, że „panowie, którzy się zwą patriotami, nie będą już mogli więcej rozpuszczać po prowincjach wieści, że są popierani przez księcia Potemkina". Spotkanie króla z Katarzyną zostało ustalone, Potem-kin nie przybył do Białej Cerkwi, zaś tłumny orszak wielmożów pociągnął do Kijowa. Na tle tej zaognionej rywalizacji nabiera wymowy uczyniona przez króla oferta przymierza wojskowego polsko-rosyjskiego. W memoriale złożonym carowej 6 majia 1787 roku Stanisław August stwierdzał, że w obliczu nadciągającej wojny wschodniej i zaostrzenia się konfliktów europejskich jedynie przymierze z Rosją zapobiegnie intrygom na terenie Polski mogącym doprowadzić do wojny domowej. Rosja powinna „udzielić królowi pełnego zaufania; uwolnić go od wszystkich szykan opozycji, przeciwnej ustaleniu konstytucji i powodującej skandaliczny nieład, oraz oddać królowi wybór osób do obsadzania różnych stanowisk". Rokowania o przymierze polsko-rosyjskie — to dalsza sprawa. Tutaj ważny jest dla nas defensywny czy profilaktyczny charak- 103 ter propozycji Stanisława Augusta, jego obawa przed wojną domową i wysunięcie na czołowe miejsce tak istotnej dla magnaterii sprawy obsadzania wakansów. W Kijowie i Kaniowie okazało się, że Rosja nie zamierza zmienić swego systemu w Polsce. Ostentacyjne względy, które Potemkin świadczył królowi, i równie ostentacyjne lekceważenie Branickiego oraz afronty jakich Rosjanie nie szczędzili zwłaszcza Ignacemu Potockiemu i Kazimierzowi N. Sapieże, wstrząsnęły tak zwartym dotąd obozem opozycji magnackiej. Wprawdzie Rosja (zwłaszcza Potemkin) nie zrezygnowała z kontynuowania podwójnej gry z Branickim i Szczęsnym Potockim, ale Ignacy stracił nadzieję na marszałkostwo wielkie litewskie i lekcja kijowska otwarła mu oczy na zasadniczą niezgodność polityki rosyjskiej z antykrólewskimi zamierzeniami opozycji magnackiej. Rozpoznanie sytuacji przez Potockiego było trafne, a jego reakcja natychmiastowa. „Intrygi naszego dworu — pisał Ignacy Potocki z Kijowa do Adama Czartoryskiego — zmierzają do: 1. ścisłego i bezpośredniego związku z Potemkinem; 2. sejmu skonfederowanego; 3. zatwierdzenia prospektu promocji na ważne stanowiska, które mogą u nas zawakować... Aprobata tego, co się nazywa prospektem promocji na wakanse, ma na celu wykluczenie Rzewuskiego, Kossowskiego i mnie. Uważa się nas za członków stronnictwa, które się nazywa bardzo niesłusznie opozycją i bardzo złośliwie partią galicyjską. Według mniemania księcia Potemkina ja jestem tego stronnictwa kierownikiem. Kalumnia jest zręczniejsza od przyjaźni. Nawet Branickiemu przypisuje się złe skłonności i, jak zawsze, ściąga na siebie gniew nie prostak, ale uwodziciel. Mimo mego sumienia i filozofii ta niedorzeczna opinia nieskończenie mnie martwi... Branicki zapytuje często sam siebie, kto jest tu oszukanym." Po kijowskim zawodzie szybko jednak Ignacy Potocki otrząsnął się z przygnębienia i znalazł nowy polityczny drogowskaz. Trwający 12 lat wyścig króla i magnatów do Petersburga okazał się dla wielkich panów drogą do nikąd. U kresu tego wyścigu rysowała się perspektywa wojny rosyjsko-tureckiej. Stanisław August obawiał się, że wojna ta może spowodować ponowienie się czegoś na kształt konfederacji barskiej. Aby nie powtórzyć poczytywanej sobie za błąd bierności z roku 1768, już z góry zabiegał o wojskowy sojusz z Rosją. Ale równie przewidujący był Ignacy Potocki. 104 na rozluźni w Polsce system dworów cesarskich i otworzy drogę innym wpływom. Potoccy z czasów swych republikanckich bojów z dworem saskim mieli bogatą tradycję związków z Berlinem. W tym kierunku zwrócił się Ignacy. Dotychczasowe utarczki magnatów z królem, toczone w Petersburgu, nie wykraczały poza normy stosunków wytworzonych przez sejm rozbiorowy. Zwrot ku Prusom stanowił nawrót do samowolnej polityki zagranicznej magnatów z czasów saskich. Postawienie na Prusy, jako konsekwencja antykrólewskiej polityki, występuje wyraziście w memoriale Potockiego, skreślonym bezpośrednio po podróży do Kijowa. „Abstrahując od życzliwości, którą zawsze imperatorowa okazywała królowi polskiemu, gabinet petersburski rozszerza autorytet królewski w Polsce, wychodząc z zasady, iż może być pewniejszym zależności króla aniżeli narodu. Ten środek wydaje mu się również mniej kosztownym. Nie żywi się w Rosji obaw przed rozszerzeniem autorytetu królewskiego z powodu przekonania o osobistej niezdolności króla, powstrzymywanego również względami wdzięczności i małoduszności. Zresztą Warszawa jest pod pieczą ambasadora, który odpowiada za nienadużywanie tego autorytetu we wszystkich wypadkach, w których mógłby on być przeciwny interesom Rosji. Potemkin, którego imperatorowa przez dłuższy czas trzymała z dala od spraw polskich, wydaje się, iż dołącza ów wydział do wszystkich innych, które potrafił sobie podporządkować. Nowator w różnych dziedzinach administracji, przyjął tu jednak zasadę systemu utrzymywania wpływu rosyjskiego w Polsce poprzez króla. Tej zasadzie poświęcił swe uprzedzenia przeciw niemu i to jest klucz do jego nowych związków z dworem warszawskim. Pod jego auspicjami wpływ rosyjski staje się podwójnie niebezpieczny dla Polski. Potemkin jest przekonany, że w razie wojny łatwo uzyska w królu sojusznika i że Polska dostarczy mu nie tylko żywności, ale również bardzo dobrą kawalerię. Nie poświęcił więc swych uprzedzeń w stosunku do króla wpływowi chimerycznemu, ale projektom, które będąc rozległe, są nie mniej realne. Cesarz przywykł widzieć wpływ r osy j ski jako obojętny dla swych interesów. Pragnie on Polski wolnej, ale jest przeświadczony, że Rosja chce tego samego i że Polska zażywa swej dawnej konstytucji. Ta sytuacja Polski, dobrze zrozumiana i przedstawiona, win- 105 na wzbudzić zainteresowanie dworu berlińskiego. Dwór ten może miarkować wpływ rosyjski i zapewnić Polsce rzeczywistość jej niepodległości: 1. Nie dopuszczając do żadnego sejmu ekstraordynaryjnego ani skonfederowanego bez uprzedniego zbadania praw, które mają być wniesione. 2. Wpływając przez swego ministra w Warszawie na opinię obywateli, a zwłaszcza posłów, senatorów i konsyliarzy z Wielkopolski. 3. Okazując za pośrednictwem tej samej drogi, w sposób niepo-strzeżony, obywatelom prawdziwym patriotom poważanie i życzliwość króla pruskiego. 4. Obiecując tymże obywatelom pomoc i opiekę w wypadku, gdyby byli prześladowani za sprawy publiczne. 5. Manifestując w notach do sejmu i Rady Nieustającej sentymenty króla pruskiego dla Rzeczypospolitej oraz jej rządu wolnego i niepodległego. 6. Okazując te same sentymenty polskim podróżnikom, którzy by się pojawili na berlińskim dworze. 7. Insynuując dworowi rosyjskiemu podejrzliwość co do postępowania króla wobec polskich wolności, przy sposobności tych praw sejmowych czy rezolucji Rady, które nastręczą do tego sposobność." Wytyczne Ignacego Potockiego nie postulowały jeszcze zerwania z Rosją. Wolność i niepodległość to wciąż hasła zwrócone przeciw królewskiemu „despotyzmowi". Rosja nie ma należytego zrozumienia dla polskich wolności konstytucyjnych, więc Prusy winny ją w tej mierze uświadamiać, jak to niegdyś czynił Fryderyk II. Patronat carski przybrał niekorzystny dla wolności charakter, trzeba więc go skorygować za pomocą wpływów pruskich. Marszałek litewski rozumował tutaj dawnymi kategoriami walki między majestatem a wolnością, pośrednictwa i obcego arbitrażu. Miał jednak żyłkę do hazardu i rozpoczął grę, która miała go daleko zaprowadzić. Przedsejmowy rok 1787—1788 upłynął pod znakiem rozpoczętej w sierpniu wojny rosyjsko-tureckiej. Król prowadził z Rosją rokowania o sojusz, równocześnie zaś Branicki, Szczęsny Potocki i Seweryn Rzewuski czynili Rosji propozycje przystąpienia do woj- 106 ny w charakterze antykrólewskiej zbrojnej konfederacji. Ludzie, sterujący ku Prusom, oglądali się na rozwój wypadków. Na początku roku 1788 w kręgu księżnej marszałkowej Lubomirskiej powstał projekt skonsolidowania całej opozycji magnackiej w postaci mafijnej organizacji konfederackiej. Autorem projektu był zatrudniony u księżnej w charakterze domowego nauczyciela Włoch Scipione Piattoli. Akcję miał przygotować tajny „Kongres Patriotyczny", kierowany przez dyktatorski komitet „czterech mężów", w którym zasiadaliby: Adam Czartoryski, Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski, i (zapewne) Karol Radziwiłł, zaś na niższym szczeblu Branicki oraz bracia Ignacy i Stanisław Potoccy. Wśród tych różnych projektów utrzymywały się żywe kontakty między Puławami, Tulczynem i Białą Cerkwią, ale pęknięcie, które zarysowało się w Kijowie, pogłębiało się w miarę, jak antykrólewskie projekty konfederackie nie znajdowały w Petersburgu posłuchu. Stanisław August zaliczał do opozycji niemal całą magnaterię, dodawał jednak: „Partia opozycyjna jest zgodna tylko w przeciwności otwartej lub chytrej przeciwko mnie, ale różni się co do principiów politycznych zagranicznych... Przeciwko tym wielkim imionom opozycyjnym ja mam znacznie przeważającą siłę narodową w przywiązaniu średniej szlachty majętnej i tą spodziewam się wszystkiego dokazać i w teraźniejszej robocie." Równocześnie król obserwował w całym kraju wzrost „fermentacji umysłów". Nadszedł okres wielkiego rozbudzenia opinii publicznej. „Ciepłe głotuy" Sejm rozbiorowy stworzył nie tylko Radę Nieustającą, lecz i Komisję Edukacji Narodowej. Wiadomość o bulli Klemensa XIV, znoszącej zakon jezuitów, przyjął Stanisław August z mieszanymi uczuciami. W pierwszej połowie stulecia „familia" była w złych stosunkach z zakonem, oskarżała go bowiem o utrzymywanie narodu w ignorancji. Ale kiedy na skutek konkurencji z pijarami w latach pięćdziesiątych dokonała się niezmiernie szybko reforma szkół jezuickich, Poniatowski uznał, że jezuici wyprzedzili swych rywali. Wprawdzie wysoko cenił Stanisława Konarskiego i niektórych jego konfratrów, zarzucał jednak pijarom, że „nie mogli się pozbyć 107 r pewnego ubóstwa duchowego i prostactwa w mowie, akcencie i manierach, co stanowiło cechę pozwalającą rozpoznać ich oraz ich dzieła". Natomiast zadziwiająca metamorfoza jezuitów ujawniła — zdaniem Stanisława Augusta — podwójną politykę zakonu, który w czasach saskich dostosował swe szkolnictwo i kaznodziejstwo do gustów szlachty, ale wewnątrz klasztornych murów stale kształcił elitę ludzi gruntownie uczonych, o dobrym smaku i wykwintnych manierach. Toteż skoro władze zakonu uznały, iż „królestwo ciemności dobiega końca i staje się pożytecznym ujawnić światła", miały do dyspozycji gotową kadrę ludzi o wysokich kwalifikacjach. Jezuici byli potęgą, którą Stanisław August zamierzał pozyskać dla swych politycznych i oświatowych planów. Zrazu zakon, tak jak większość kleru, odnosił się do króla-nowatora z nieufną rezerwą. Stanisław August jednak zaraz na początku panowania po.trafił zbliżyć do siebie kilku wybitnych przedstawicieli zakonu i „nie upłynęły dwa lata, a niemal wszyscy jezuici byli rojalista-mi". Król spodziewał się wielorakich korzyści ze współpracy ze sprężystą i wszędzie docierającą organizacją zakonu (m. in. jezuici mieli dokonać pomiarów geograficznych i sporządzić atlas Polski). Równocześnie umiał utrzymać dobre stosunki z pijarami. W pierwszych latach nowego panowania w poglądach Konarskiego dokonała się ewolucja od republikanizmu ku monarchizmowi. Regalistą był również bliski przyjaciel uczonego pijara, Piotr Sliwicki, przełożony misjonarzy i cenzor ksiąg duchownych, człowiek wpływowy i równie jak Konarski poróżniony z przyjacielem konfederatów barskich, nuncjuszem Durinim. W przeciwieństwie do bardziej sarmackich „mnichów kapturowych" oraz rozpolitykowanych bi-skupów-magnatów, zakony nauczające stały po stronie Stanisława Augusta. A w ówczesnych warunkach oznaczało to sojusz z grupą ludzi najbardziej czynnych w życiu umysłowym kraju. „Wszystko — pisał Stanisław August w pamiętnikach — co król sobie obiecywał po przywiązaniu i zręczności jezuitów, zostało , obalone przez bullę znoszącą ten zakon." Likwidacja instytucji utrzymującej 66 szkół średnich otwarła jednak jedyną w swoim rodzaju szansę przejęcia tych szkół wraz z pojezuickimi majątkami przez państwo. Król, założyciel Szkoły Rycerskiej (1765), od początku swego panowania troszczył się szczególnie o edukację mło- 108 dego pokolenia. W nim pokładał nadzieje na lepszą przyszłość Polski. W gronie bliskich współpracowników Stanisława Augusta, zbierających się w Zamku na słynne obiady czwartkowe, ułożono śmiały plan Komisji Edukacji Narodowej — pierwszego w Europie ministerstwa oświaty. Komisji podlegały nie tylko szkoły poje-zuickie, ale z wyjątkiem warszawskiej Szkoły Rycerskiej wszystkie zakłady edukacyjne w kraju, począwszy od uniwersytetów: krakowskiego i wileńskiego, a skończywszy na wiejskich szkółkach parafialnych. Obok unowocześnienia programów nauczania i dostarczania szkołom wzorowych podręczników, Komisja troszczyła się o jednolite wychowanie obywatelskie, któremu miała służyć „nauka moralna", nauczanie historii narodowej i przysposobienie wojskowe młodzieży szkolnej. Cały ten potężny aparat pozostawał pod osobistym patronatem króla i bezpośrednim kierownictwem prymasa Michała Poniatowskiego. „Stan nauczycielski", złożony z akademików krakowskich, eksjezuitów, pijarów i wychowanych już przez Komisję nowych nauczycieli świeckich, stanowił rzeszę ludzi propagujących kult „mądrego króla". Wśród członków Komisji Edukacyjnej znajdowali się i ludzie pozostający w politycznej opozycji do Stanisława Augusta, jak Adam Czarto-ryski i Ignacy Potocki. Na tym forum milkły jednak spory dzielące zwolenników i przeciwników Rady Nieustającej. Na polu edukacyjnym autorytet króla-filozofa był bezsporny. Stanisław August dążył do skupienia wokół swego tronu wszystkich świateł, coraz silniej rozpraszających sarmackie mroki. Mecenat, sprawowany przez króla nad literaturą, nauką i sztukami pięknymi, daleko wybiegał poza normalną wśród panujących troskę o dworski splendor. Stanisław August pokierował na szeroką skalę zakrojoną polityką kulturalną. Gdzie brakło krajowych tradycji, umiejętności i talentów, tam sprowadzał cudzoziemców, którzy z kolei kształcili swych polskich uczniów i następców. Wiele się mówiło o rozrzutności króla i jego długach. Zapewne sporo dukatów przepadło w sakiewkach różnych swawolnych piękności i pospolitych wydrwigroszów. Trzeba jednak pamiętać, ile całych instytucji człowiek ten utrzymywał z własnej szkatuły i ilu wybitnym twórcom zapewnił warunki umożliwiające rozwój ich talentów. Król szczodrze rozdzielał pensje oraz nagrody, mające nie 109 tylko charakter pomocy materialnej. Podnosił również prestiż działaczy na polu kultury, wybijając ku ich czci medale „Zasłużonym" (Merentibus). Jak troskliwy ogrodnik użyźniał wyjałowioną po czasach saskich glebę i rozprowadzał po wyschniętych ugorach wody bijące ze źródeł „przewrotu umysłowego". Jak słusznie mawiano, Stanisław August był równocześnie królem i ministrem oświecenia. Minister nie zapominał o królu. Za pomocą związków z międzynarodową „republiką literacką" utwierdził swe dobre imię w Europie wieku Oświecenia, a w Polsce pozyskał dla koronowanego princepsa (pierwszego obywatela) intelektualną i artystyczną elitę. Ten człowiek Oświecenia wierzył w potęgę edukacji, myśli i opinii. Nie zaniedbywał żadnych dróg i tuneli, którymi płynęło życie umysłowe stulecia. Pragnął więc sobie również pozyskać bujnie krzewiące się w ówczesnej Polsce, a silnie powiązane z napływowym żywiołem cudzoziemskim, tajne związki wolnomularskie. Masoneria, łącząc węzłami braterstwa wielkich panów, intelektualistów, dyplomatów, oficerów i bankierów, obok szerzenia idei humanitarnych i praktykowania tajemniczych obrzędów odgrywała również pewną rolę polityczną. W lożach zasiadali Potoccy, Czartoryscy i Lubomirscy, ale również Stackelberg i sekretarze królewskiego gabinetu. Stanisław August przystąpił do masonerii pod symbolicznymi imionami Eques Salsinatus * i Salsinatus Magnus. Za pomocą swoich ludzi w kierownictwie Wielkiego Wschodu neutralizował wpływy Potockich. Wolnomularska działalność króla była jednym ze sposobów, za których pomocą starał się rozproszyć „królestwo ciemności" i ugruntować swój prestiż princepsa. Grono ludzi służących swą wiedzą i piórem królowi i Komisji Edukacji przedstawiało się okazale. Spośród eks-jezuitów można wymienić komediopisarza i redaktora „Monitora" Franciszka Bo-homolca, poetę i historyka Adama Naruszewicza, wszechstronnego erudytę Jana Albertrandiego, redaktora „Pamiętnika Historycz-no-Politycznego" Piotra Switkowskiego, astronoma Marcina Po-czobuta oraz wybitnych pedagogów i autorów podręczników, jak: * Salsinatus — imię, które wynikło z przestawienia liter imienia Stanislaus. 110 Grzegorz Piramowicz, Karol Wyrwicz i Andrzej Gawroński. Dotrzymywali im placu pijarzy z liczną plejadą uczniów i kontynuatorów dzieła Konarskiego. Wśród nich w historii nauki i szkolnictwa chlubnie się zapisali prawnicy i historycy: Antoni Popław-ski, Wincenty Skrzetuski, Kajetan Skrzetuski, Teodor Waga, Franciszek Siarczyński, Teodor Ostrowski; przyrodnicy: Antoni Wiśniewski i Józef Herman Osiński; gramatyk Onufry Kopczyński, filozof Kazimierz Narbutt i dopiero początkujący przed Sejmem Czteroletnim literat Franciszek Ksawery Dmochowski. Intelektualiści spośród kleru świeckiego skupiali się wokół dwóch kolejnych prezesów Komisji Edukacji: biskupa wileńskiego Massalskiego i Michała Poniatowskiego. W kręgu protegowanych księcia prymasa znajdował się kanonik Hugo Kołłątaj, obok późniejszego „wul-kana gromów kuźnicy" kanonika Franciszka Salezego Jezierskiego oraz późniejszego jakobina księdza Józefa Me j era, redaktora „Biblioteki fizyko-ekonomicznej". Fiolety biskupie nosił przyjaciel króla i „książę poetów" Ignacy Krasicki. Ta przewaga duchownych wśród obywateli „republiki literackiej" płynęła stąd, że w przeszłości kler posiadał niemal zupełny monopol nauczania, a kariera kościelna pozostawała otwarta dla zdolnych i ambitnych ludzi, którym ze względu na pochodzenie czy stan majątkowy trudno byłoby się wybić w stanie świeckim. Toteż wśród tych uczonych księży znajdowało się wielu, których charakter duchowny ograniczał się do tytułu, stroju i prebend. Znaleźli oni teraz możne oparcie na dworze królewskim i prymasowskim. W kręgu tego mecenatu otwierało się i pole do działania dla intelektualistów świeckich. Nadwornym poetą króla został były konfederat barski Stanisław Trembecki. W obiadach czwartkowych uczestniczył barzanin niegdyś większego formatu, a potem główny publicysta propagujący projekt kodeksu Andrzeja Zamoyskiego, Józef Wybicki. Redaktorem popieranego przez króla „Dziennika Handlowego" był rotmistrz Tadeusz Podlecki, a pierwsze kroki publicysty stawiał w tym piśmie architekt i wybitny ekonomista Ferdynad Nax. Klamki dworskiej trzymał się komediopisarz miernego talentu Józef Błelawski i znakomity satyryk Franciszek Za-błocki. Któż zresztą spośród „chudych literatów" nie trzymał się tej złotej klamki? Wspomnieć w końcu wypada wykształconych 111 i ruchliwych sekretarzy króla, cudzoziemców, oraz sprowadzonych z zagranicy nauczycieli Szkoły Rycerskiej. W zreformowanej Akademii Krakowskiej na pierwsze miejsca wybili się profesorowie świeccy (matematyk Jan Sniadecki, przyrodnik Jan Jaśkiewicz). W szkołach Komisji nauczyciele świeccy stopniowo zdobywali coraz większe znaczenie. Intelektualiści w sutannach i w żakietach stali się ważnym czynnikiem w życiu politycznym. W królu widzieli swojego dobroczyńcę i opiekuna wszelkich poczynań oświatowych. Rozwinęli usilną propagandę reform społecznych i gospodarczych. Ucywilizowanie obyczajów oraz podniesienie rolnictwa i przemysłu — to główne cele, o które walczyła moralizatorska literatura, kąśliwa satyra, teatr i prasa. Zagadnienia bezpośrednio polityczne i konstytucyjne pozostawały nieco na uboczu. Liczono się bowiem z zamrożeniem formy rządu przez gwarancję. Szkoła i literatura rozbudzały jednak uczucia patriotyczne. Wciąż apelowano do powinności i cnót obywatelskich, nawoływano do poświęceń, przypominano dawną świetność Polski. Jak katechizmu uczono w Szkole Rycerskiej wiersza Ignacego Krasickiego: Święta miłości kochanej ojczyzny, Czują cię tylko umysły poczciwe! Dla ciebie zjadłe smakują trucizny, Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe. Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny, Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe. Byle cię można wspomóc, byle wspierać, Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać. Miękkim i niezbyt heroicznym człowiekiem był autor tych pięknych strof, ale głęboko zapadały one w serca młodych czytelników. W czasie panowania Stanisława Augusta zarysował się problem dwóch pokoleń: nauczycieli i uczniów. Starsze pokolenie ludzi polskiego Oświecenia wychowało się w kulcie Woltera, tego proroka światłego absolutyzmu. Ponadto pokolenie Stanisława Augusta nauczyło się ostrożności i rezygnacji. Ale cała intensywna działalność kulturalno-wychowawcza tego pokolenia stanowiła czynnik rozbudzający i podnoszący temperaturę uczuć i aspiracji. 112 Stanisław Staszic. Portret pędzla R. Hadziewicza Jan Potocki. Sztych z medalu robionego w Wiedniu Hugo Kołłątaj. Portret pędzla ^. Peszki A różne podniecające rzeczy działy się w świecie i nowi prorocy głosili nowe nauki. Błogosławieni przez Woltera filozofowie na tronach: Fryderyk II, Katarzyna II i Józef II, ludzie, którzy mieli odmienić oblicze świata, dokonali rozbioru Polski, a świat starego ładu toczył się nadal po swej orbicie. Ale oto w roku 1776 Stany Zjednoczone Ameryki ogłaszają akt niepodległości, w roku 1782 Anglia po sześcioletniej wojnie jest zmuszona tę niepodległość uznać, a w roku 1787 Kongres uchwala konstytucję nowej republiki. W tymże roku 1787 monarchia francuska w obliczu głębokiego kryzysu decyduje się na zwołanie zgromadzenia notabli. Stany holenderskie wypowiadają posłuszeństwo stathuderowi, w którego obronie zbrojnie interweniują Prusy. Belgowie powstają przeciw panowaniu austriackiemu. W Genewie demokratyczna rewolucja obala rządy oligarchii. We Francji, mimo zgromadzenia notabli, kryzys monarchii się pogłębia. Przeciw monarchom burzą się zarówno lud i mieszczaństwo, jak arystokratyczne frondy rewindykujące dawne wolności stanowe. Słowo „wolność" pojawia się na wszystkich sztandarach. Republikańska ewangelia Jana Jakuba Rousseau obiega oba kontynenty. Dociera do najbardziej zapadłych kątów szlacheckiej Rzeczypospolitej i pada tam na żyzną glebę. Wielbiciel Obywatela Genewskiego, Rousseau, imć pan Maurycy Franciszek Karp, pisze „z Rykijowa na Żmudzi": „Ameryka złamała jarzmo angielskie; Niderland stoi przy swoich przywilejach; Leodium chce odzyskać prawa; Aragonia i dumny Katalończyk na odzyskanie zwietrzałych swych swobód i zbutwiałych pergaminów schadzki składa; sam Włoch, zabobonnym usidlony rządem, święte imię wolności niegodnymi wymawia usty; miękki Francuz prawa sobie i swoim królom pisze... Cała Europa jednym słowem czuje zły byt swojego jestestwa, do którego ją wielkie, lecz pozorne, dobra powszechnego, bezpieczeństwa krajowego, wielkości państwa słowa, w rzeczy ambicja, zbytek, miękkość i tyrania panujących przywiodła; czuje i czeka lada sposobności do odmienienia stanu swego niniejszego. A my, zrodzeni, wychowani, zistoczeni z lubym i chwalebnym swobód czuciem, mając do tego porę, nie mając żadnej przeszkody, nie mielibyśmy czynić, poruszać i wszystkiego doświadczyć, abyśmy się przy nich utrzymali, zachowali i utwierdzili?" 8 — Ostatni król 11.3 r Takie to podmuchy docierały do Polski i takie echa odzywały się po prowincjach, kiedy Rosja toczyła wojnę z Turcją i ze Szwecją. Intelektualistów ogarnął polityczny ferment. Wprawdzie król łaskawy i mądry, ale słucha przewrotnego Stackelberga. Wprawdzie rząd niezły, ale sparaliżowany gwarancją utrzymującą absurdalne liberum veto i wolną elekcję królów, która stanowi wieczne niebezpieczeństwo wojen domowych i obcych interwencji. Ta rozległa Rzeczpospolita, mimo rozbioru jeszcze przewyższająca swym obszarem Hiszpanię i niemal dorównująca Francji, ma skarb i wojsko na miarę jakiegoś księstwa włoskiego czy państewka Rzeszy Niemieckiej: 20 milionów rocznych wpływów i 18 tysięcy żołnierzy. To wystarcza na utrzymanie bezpieczeństwa wewnętrznego, ale nie na obronę kraju. Bowiem Rzeczpospolita winna być samowładna, odzyskać wolność i niepodległość. Intelektualiści nie stanowili jakiejś samodzielnej siły politycznej, ale taką siłą obok dworu była magnateria. Adam Czartoryski jako mecenas rywalizował z królewską Warszawą. Dla edukacji młodego Adama Jerzego zorganizowano w Puławach niemalże uniwersytet. Literacki dwór księcia Adama zgromadził takich pisarzy jak Franciszek Karpiński, Dionizy Kniaźnin, Józef Szyma-nowski i Julian Ursyn Niemcewicz. Adam Czartoryski był komendantem Szkoły Rycerskiej. Ignacy Potocki był członkiem Komisji Edukacji i prezesem Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych. Po różnych rezydencjach magnackich przebywali w charakterze prywatnych nauczycieli czy sekretarzy ludzie uczeni, niekiedy wybitni. Wielcy panowie powiewali sztandarem wolności. Gdyby więc „mądry król" okazał się małodusznym, można było szukać innych punktów oparcia. Można było wreszcie apelować do narodu szlacheckiego, który na zbliżającym się sejmie winien podjąć dzieło naprawy Rzeczypospolitej. Naród ten należy oświecić. Wielką przedsejmową debatę publicystyczną otwarła w roku 1787 książka Stanisława Staszica Uwagi nad życiem Jan.a Za-moyskiego. Autor był nauczycielem w domu eks-kanclerza Andrzeja Zamoyskiego, który dawno już wycofał się z życia publicznego. Staszic, z wykształcenia przyrodnik i filozof, trzymał się i wówczas, i później na uboczu polityki czynnej. Można go więc uznać za człowieka piszącego „z własnej głowy". A ta głowa była w rozterce. Utopijny doktryner borykał się z realistą, republikańskie 114 i demokratyczne sympatie ścierały się z wyrozumowanym mo-narchizmem, gromiciel „zepsutej" cywilizacji był entuzjastą „ku-piectwa", ton zaś nadawał retor, doprowadzający wszystkie myśli i sformułowania do postaci krańcowych. Książka Staszica to kadź zacierna, w której szumi fermentacja. Uwagi to dzieło bardzo znamienne dla momentu, w którym powstało. Wpływ wywarło wielki, mimo wszystkich sprzeczności i niejasności, a może właśnie dzięki nim. Komu zadedykować książkę? Nie „najcnotliwszemu w Polszcze obywatelowi" Andrzejowi Zamoyskiemu, bo „już w niebacznym narodzie utracił zaufanie" i „przyjaciela ludzi nazwano nieprzyjacielem Polaków". Nie Potockim, choć bowiem „dumni Potoccy" rzekomo „nigdy dla pognębienia strony przeciwnej nie wezwali cudzej pomocy", ale „/ni Potoccy nie pokonają Moskalów". Nie „królowi mądremu", bowiem „jego rady zaraz od początku panowania znieciły wojnę domową". „Nikomu z panów — pisał Staszic — tego dzieła ofiarować nie będę. Te samoistne dusze, jeszcze po tym ostatnim doświadczonym nieszczęściu równie podłe — jak za panowania Sasów, tak za rządu Stanisława Augusta chowają między sobą zawziętość i kłótnie. Ta jedna tylko w ich niezgodzie różność, że przedtem jawnie, teraz, bojąc się przemożnych opiekunów, skrycie — gryzą się. Panowie swojej osobistości i dumie poświęcić resztę Polski gotowi. Stanowi rycerskiemu te uwagi ofiaruję. Niechaj szlachta sama o sobie myśli." Wbrew Monteskiuszowi Staszic twierdził, że rozdział pozostających w stałym antagonizmie władz: ustawodawczej i wykonawczej, zawsze prowadzi do niewoli. Albo rząd złamie przedstawicielstwo narodu, i wtedy mamy despotyzm. „Przykładem tej odmiany jest cała Europa. W niej monarchie krajów wszystkich nie różnią się czym innym od despotyzmu, tylko monarchy oświeceniem. Sułtan turecki i król pruski jedną władzę mają." Albo, tak jak to się stało w Polsce, władza wykonawcza, „będąc przez władzę prawodawczą ustawicznie podchodzona, nienawidzona i prześladowana, w narodzie troskliwym żadnego ku sobie zaufania nie doznając, we wszystkich przedsięwzięciach — równie do dobrego jak do złego — nieskończone przeciwności, kłótnie i zmartwienia widząc, sprzykrzy sobie, opuści się, na koniec wcale trwać będzie nieczynną. Niewykonywanie praw przywraca ludowi stan gorszy 115 od dzikiego: znowu obywatelską wolność zamienia w niewolę, Rzeczpospolitą zostawia bez rządu, prawo odda bogatemu za narzędzie do krzywdzenia ubogiego". Walka narodu z królem — to naturalny konflikt między władzą prawodawczą a wykonawczą. Wreszcie Polacy ustanowili Radę Nieustającą. Odtąd „Polska nie stoi bezrządem". Ale użyteczna Rada została skażona przez nadanie jej na sejmie 1776 roku mocy tłumaczenia praw. Poza tym Rada Nieustająca, „odtrąciwszy nawet jej straszydła władzę praw tłumaczenia, ma jeszcze w sobie szkodliwą innych rządów wadę. W niej także władza wykonywa-jąca od władzy prawodawczej odłącza się i naród, jak królów przedtem, tak tę Radę teraz nienawidzić zaczyna". Naród, niepomny grożących Polsce niebezpieczeństw, wszystkie swe wysiłki kieruje na zwalczanie Rady. „Ta nieufność narodu ku Radzie Nieustającej zaraz od samego początku ostrzegać zdaje się, iż jej ustanowienie nie zgładziło wewnętrznej niezgody. Podobnie jak dawni królowie, tak z czasem zasiadający w tej magistraturze ra-dziciele, prześladowania i umartwienia każdego sejmu sprzykrzywszy sobie, zostawią na koniec prawa bez wykonania i znowu Rzeczpospolitą bez rządu." Cóż uczynić w tym dylemacie? Staszic ma odpowiedź: „Niechaj sejm nieustanny moc prawodawczą z mocą wykonywającą złączy." Sejm ma być nieustanny, to znaczy „zawsze do działania gotowy". Izba poselska ma się w połowie składać z przedstawicieli mieszczaństwa. Sejm decyduje większością głosów, ale nie bezwzględną, lecz kwalifikowaną (dwie trzecie). Ten sejm ma mieć „właściwość zamieniania się w Komisję, czyli w Radę", w której król prezyduje z dwoma kreskami [głosami]. Kandydaci do Rady będą w jawnym głosowaniu wybierani przez sejm, zaś ciągnięcie losów zadecyduje, kto z tych elektów zasiądzie w Radzie. Ten sam system wyborów kandydatów i rozstrzygania wśród nich drogą losowania zaleca Staszic na obsadzanie wszystkich urzędów. A więc los zastępuje tę resztę prerogatywy królewskiej, którą zachował sejm rozbiorowy w postaci zatwierdzającego wyboru spośród przedstawionych przez Radę trzech kandydatów. Członkowie sejmu nieustannego i rządzącego będą to wypróbowani i zasłużeni obywatele, bowiem należy wprowadzić w Rzeczypospolitej prawo, aby mógł się ubiegać o mandat jedynie człowiek, który ukoń- 116 r czył „szkołę obywatelską", odbył kilkuletnią służbę wojskową oraz wykazał się „zdatnością i cnotą" na cywilnych urzędach. Głową Rzeczypospolitej jest dożywotni prezydent, którego Staszic nazywa królem. Formę elekcji należy jednak zmienić. „Piękna to jest myśl — pisał Staszic — aby wolny lud, na jedno pole zgromadziwszy się, obierał spomiędzy siebie najcnotliwszego na . króla. Polacy tę władzę mieli — i wolne królów obieranie stało się największych ich nieszczęśliwości przyczyną." Elekcja ma więc wyglądać następująco: spośród zasłużonych obywateli sejm wybiera wojewodów i wojewodowie są z urzędu jedynymi kandydatami do korony. Po śmierci króla sejm elekcyjny większością głosów wybiera jedną trzecią wojewodów, a spośród tych znów ciągnięcie losów zadecyduje, który otrzyma koronę. Tak myślał Staszic — republikański teoretyk. Ale autor Uwag widzi, „iż rzeczypospolite, a tym bardziej oligarchie w pośrodku samodzierżstw żadną miarą kwitnąć ani utrzymać się nie mogą". W dzisiejszych czasach, kiedy na polach bitew rozstrzyga nie męstwo, ale kunszt i dyscyplina, „nie może być obrońcą swej ziemi mieszkaniec, tylko koniecznie żołnierz, na skinienie jedynowładcy zawsze posłuszny, w broni od innego mieszkańca wyćwi-czeńszy i zawsze gotowy". „Dzień, w którym Rzeczpospolita 100 000 regularnego wojska mieć będzie, jest epoką jestestwa Polski w Europie, a początkiem drogi do jednowładztwa. Urządzenie władzy nad stutysięcznym wojskiem regularnym gotowym, tylko tę drogę przyspieszyć lub przedłużyć może, ale jej nie odmieni. Przecież ten dzień będzie zawsze dniem chwały Polaków. Będzie epoką, kiedy ruszyliśmy z tego punktu ohydy, gdzie jako lud zadurzony i bez czucia zdawaliśmy się umyślnie czekać, ażeby nas,« szarpiąc na sztuki, z hańbą zniszczono." Ale nawet stutysięczna armia nie uratuje Polski, jeśli nie będzie ona miała silnego sojusznika. Pozyska się tego sojusznika, oddając tron polski jako dziedziczny „osobie z najmocniejszych w Europie panujących domów". Ta obca dynastia ma otrzymać tron wraz z „całą władzą monarchiczną" pod trzema warunkami: 1. Polska zawsze będzie stanowić oddzielne królestwo i nie zostanie włączona do dzierżaw panującej dynastii. 2. Król nie będzie mógł więzić obywatela, póki nie zostanie on przekonany o winie postępowaniem sądowym. 3. Król nie może ogłosić żadnego pra- 117 r wa, póki nie zostanie ono „zapisane" w Radzie „wyznaczonej od narodu". Gdyby jednak Rada po trzykrotnych przedłożeniach od tronu odmawiała zapisania prawa, „król sam w osobie swojej do tej Rady przyjdzie i prawo zapisze". Tak, zgoła nie republikańsko, przedstawiały się staszicowskie pakta konwenta. A z kim je miała Rzeczpospolita spisać? To zależało od okoliczności. Póki trzy państwa rozbiorowe żyją w zgodzie, Polakom nie pozostaje nic innego, jak pracować nad doskonaleniem ' edukacji i gromadzeniem zasobów, które w sposobnej chwili pozwoliłyby działać. Ale jeśli mocarstwa się kiedyś poróżnia, Polska powinna „takie zaszczepić niezgody nasiono, aby już odtąd nigdy się te trzy mocarstwa z sobą na zgubę Polski zgodzić nie mogły". Tym nasieniem niezgody będzie powołanie na polski tron obcej dynastii. Jeśli Austria i Prusy będą poróżnione, a Rosja „w pokoju i w dobrym stanie", koronę trzeba oddać jednemu z wielkich książąt. Jeśli jednak Rosja i Austria będą zaprzątnięte wojną (jak się tego teraz można spodziewać), należy się związać z dynastią saską i „wniść w Ligę Niemiecką" albo — lecz to już ostateczność — powołać na tron księcia pruskiego. W zakończeniu pisał Staszic: „Czuję ja żałość tych poczciwych obywatelów, którzy mi na ten ostatni sposób rzekną: «Nasza wolność zginie»." Rozdarty wewnętrznie autor Uwag podzielał tę żałość. „Ja, urodzony w wolności, którą uwielbiam, przymuszony do niewoli, w której jęczę, stanęliż się wolności zdrajcą? Czyliż się odważę radzić Polakom wybór niewoli? Do tego wniosku przywiodły mię ciągły związek moich myśli i stała miłość Polaków." Bowiem podług Staszica alternatywą poddania się pod berło obcej dynastii jest ostateczny rozbiór Polski. Militarne monarchie prędzej czy później muszą rozszarpać bezwładną Rzeczpospolitą. W ślad za Uwagami nad życiem Jana Zamoyskiego posypała się lawina pism politycznych, jakiej Rzeczpospolita, tak przecież rozpolitykowana od XVI wieku, jeszcze nie widziała. Niegdyś w sejmowych kampaniach publicystycznych prym wiedli senatorowie, ministrowie, posłowie, jednym słowem ludzie należący do ciała prawodawczego. Stanisław Konarski wprowadził na tę arenę kohortę pijarów. Teraz najdonioślej zabrzmiały głosy „arbitrów" — intelektualistów spoza sejmu i spoza kręgu czynnych polityków, takich jak księża: Staszic, Kołłątaj, Jezierski czy Dmochowski, 118 „chudy literat" żyjący z tłumaczeń, Jan Baudouin de Courtenay, architekt Ferdynand Nax, młody wychowanek Szkoły Głównej Krakowskiej Józef Pawlikowski. Dla tych ludzi gwarancja jakby już przestała istnieć. Z całkowitą swobodą odnosili się do „niewzruszonych" praw kardynalnych. Na kartach swych broszur poruszali najtajniejsze, nawet w ich mniemaniu, zamysły z dziedziny polityki zagranicznej. Król nazywał ich „ciepłymi głowami" i na ich śmiałe poczynania patrzył z niepokojem, ale zawsze miał słabość do intelektualistów, a tych utalentowanych ludzi mógł w znacznej mierze uważać za plon swego posiewu. W historii często się powtarza sytuacja, w której się znalazł uczeń czarnoksiężnika. Na wiosnę roku 1788 Stanisław August stwierdzał: „Tymczasem wrze coraz bardziej fermentacja w umysłach, osobliwie między młodzieżą... a najbardziej, gdy tak strasznie jak dotąd mnożyć się będą pisma i gadania niby patriotyczne, a tak zapalające mocno umysły, że przy największym staraniu nie wiem, czy utrzymamy spokojność w kraju aż do sejmu." Niemało do tej ówczesnej fermentacji przyczynił się przyjazd do Warszawy krajczyca koronnego, Jana Potockiego. Ów młodzieniec, spokrewniony i skoligacony z głównymi matadorami opozycji magnackiej, był człowiekiem chodzącym samo-pas. Przybył do Polski z Paryża, gdzie był świadkiem konwulsji ancien rsgime'u, poprzedzających wybuch wielkiej rewolucji. Ożywiała go wiara w potęgę przekształcającej świat opinii. „Jeżeli w tym wieku filizofii" ludzie nie potrafią równie heroicznie walczyć o wolność jak niegdyś Grecy i Rzymianie, to „opinia ludzka zdaje się brać swe miejsce i też same zjednywać skutki, to jest wolność osobistą i ten gatunek równości, który sprawuje, że każdy jest czymści i czuje godność jestestwa swego. Opinia nie wywraca tronów, lecz stopnie ich tak osłabia, że żądza wyniesienia się nań nie jest już nawet pobudką do zbrodni, których przez tyle czasów była wymówką". Czciciel opini publicznej zdążał do Polski z zamiarem szerzenia tam jej kultu. „Oby opinia publiczna odzyskała wśród nas należną jej siłę! Bóstwo serc uczciwych i co dzień piętnujące chłostą rozciąga swą władzę! Zbawienna obawa przed nim postawiła we Francji tamy potędze królewskiej, uratowała wolność Flandrii 119 r i skarby Amsterdamu. Służbie tego nieznanego kultu, poświęcam pierwszy ołtarz, który chcę wynieść na gruzach innych. Przystaję na to, żeby został on z kolei obalony. Niech zwalczają moje projekty bardziej użytecznymi!" W Warszawie Jan Potocki rozwinął gorączkową działalność publicystyczną. Według słów króla „codziennie rodzi nowe pisma, wszystkie dowcipne, ale też wszystkie nieroztropne, nie według dobrej polityki". Toteż Stanisław August spowodował, że wstrzymano druk tych „zapalających pism". Jan Potocki założył więc własną Drukarnię Wolną i ogłosił, że w niej „wszelkie projekta i pisma patriotyczne, których by się wzbraniały przyjmować inne drukarnie, będą drukowane i in publicum wydane". W swym domu zaś założył klub i czytelnię publiczną. Drukarnia Wolna miała się stać doniosłym warsztatem niezależnej myśli politycznej. Jan Potocki służył swemu bóstwu rzetelnie i zachował niezwykłą, zwłaszcza u Potockiego, bezstronność. Bo też znakomity autor Rękopisu znalezionego w Saragossie był człowiekiem ze wszech miar osobliwym, intelektualistą, weredykiem i oryginałem, nie mieszczącym się w kręgu swych szwagrów i kuzynów. Podczas gdy jedni z nich zamyślali o utworzeniu antykrólewskich konfederacji na prowincjach, drudzy zaś nawiązywali kontakty z Berlinem, Jan Potocki na wiosnę 1788 roku chciał zbroić chłopów przeciw spodziewanej pruskiej inwazji oraz wierzył, ,,że Warszawę poprawić można i od niej rewolucyją w kraju zacząć trzeba". Potocki uważał, że zagrożana przez Prusy Polska winna trzymać z Rosją, ale nie ulegać rozpanoszonemu prokonsulowi. Puścił w obieg pisemko pt. Kurs grzeczności, w którym zebrał z głupia frant przepisy w rodzaju: „Są w każdym domu meble tylko do ozdoby, jako to żyrandole, lichtarze itp. Gospodarz domu nie jest obowiązany ofiarować je gościom, lecz sprzęty pożyteczne jako krzesła i stołki musi im dać nieodbicie"; lub: „Gospodarz domu powinien zawsze sam podawać krzesło, a gdy senator lub kawaler orderu niebieskej wstęgi chce go wyręczyć, powinien odpowiedzieć: — Proszę sienie fatygować, mam do tego innych lokajów." To złośliwe szczebiotanie zamykał autor konkluzją: „Ponieważ pożyteczne jest krajowi, aby w nim obchodzenie się przyzwoite było rozpowszechnione, wnoszę zebranie podpisów i zobowiązania się, aby nie chodzić do domów, których gospodarze przepisów tych zachować nie zechcą." W innych swych pismach Potocki atakował Stackelberga już w sposób bezpośredni i ambasador zaczął „przebąkiwać, że lubo młodzika świstaka czynnościami gardzić tylko trzeba, jednak być może, że przyjdą jakie rozkazy od dworu względem niego przykre". Stanisław August wobec groźby interwencji z Petersburga był tym bardziej zakłopotany, że Potocki wciąż świadczył mu swoje afekty, a nawet mówił o sukcesji tronu w rodzinie Ponia-towskich. Q Krajczyc wywołał sensację, przebierając się w strój polski, który jednak bardziej przypominał kozacki czy czerkieski. Był to bowiem ubiór kusy. W tej kurtce i szarawarach Potocki chodził na bale i paradował po ulicach, sadzając- obok siebie w karecie sługę Turczyna lub „eks-konfederata barskiego, na jedno oko ślepego, z kozacka ubranego". Strój krajczyca miał stanowić wzór munduru strzeleckiego. W tym „przebraniu" odwiedzał króla i zasypywał go projektami uzbrojenia całego narodu przeciw Prusakom. Wręczył wreszcie Stanisławowi Augustowi obszerny memoriał wzywający do „obudzenia naszego uśpionego narodu". „Twój naród, Naj. Panie — pisał Potocki — zwraca ku Tobie wzrok i obawia się, iż nazbyt się uginasz pod ciężarem okoliczności... Twój naród patrzy ku Tobie i waha się, widząc jak ze zbytnią cierpliwością znosisz niewolę, jak mu nie ufasz i odmawiasz skłonienia się do jego życzeń. Gdy wypadnie czy to sejm nadzwyczajny zwołać, czy coś nowego zaprowadzić, uzyskać jakąś korzyść, nadać urząd, czy udzielić łaski, nie kierujesz się zdaniem narodu ani swoim, lecz zwracasz się do swego i narodu wroga, radzisz się go, prosisz o zezwolenie i poparcie, a bez niego nie ośmielasz się niczego podjąć." Potocki wytykając Stanisławowi Augustowi nie tylko uleganie obcym wpływom, lecz również „nadużycie władzy", uderzył w ten niekonstytucyjny system rządów osobistych, który umościł sobie król pod osłoną ambasadorskiego puklerza. Piętnował więc powiększenie liczby kasztelanów, wskutek czego senat stał się „stosem bezdusznych ciał i niewolników zwiędłych w upodleniu, którzy z dumą rozpierają się w szerokich krzesłach, zagrażając swą liczbą izbie poselskiej i wolności". 120 121 r Krytykował mieszanie się króla do elekcji poselskich i depu-tackich czy ustalanie dworskich list konsyliarzy Rady Nieustającej. Wytykał otaczanie się złymi doradcami, twierdząc, że wykopali oni przepaść między królem a narodem. Szerzenie zepsucia, rozwiązłości i zbytku, „tłumienie ducha i zapału narodowego, ośmieszanie zwyczajów i nawyków krajowych, tępienie wyróżniających naród wrodzonych przymiotów, aby go oswoić do pewnych idei, jest to gasić miłość ojczyzny, czynić z krajowca cudzoziemca we własnym domu... Jeśli W.K.Mość chcesz go przez to przysposobić do swego jarzma, to zamiar ten nie może być wykonany bez zgody i poparcia mocarstw ościennych, a one trzymają Cię tak mocno w swoich więzach, iż nie możesz się z nich wyzuć, jak tylko tracąc suknię królewską, którą im powierzyłeś i na którą dają zazdrosne baczenie. Jakżesz więc staniesz nagi w obliczu współczesnych i potomności?" W całej tej tyradzie dźwięczą nuty dobrze znane z frazeologii opozycji magnackiej. Jan Potocki, który znaczną większość swego życia spędził za granicą, był w Polsce człowiekiem nowym i na wiele spraw patrzył oczyma najbliższych sobie osób. Król „przyciąga i wywyższa ludzi niskiego pochodzenia, licząc na ich uległość", odpycha zaś od senatu i poniża „pierwsze rody, cieszące się miłością i przywiązaniem Polaków pomnych na zasługi ich przodków". Jednak podczas gdy opozycjoniści magnaccy knuli konfederacje i szukali obcej protekcji, krajczyc wzywał króla do „pojednania z narodem". Sięgając do niedawnych doświadczeń francuskich, Jan Potocki wysunął myśl „zgromadzenia notablów", z którymi król „ustali środki, które należy wstępnie podjąć w obecnych okolicznościach". Dalszy krok, to zwołanie możliwie rychło sejmu nadzwyczajnego. Król ma pozostawić zupełną swobodę wyborcom, gdyż „nie W.K. Mość, lecz naród powinien wybierać". Jeśli jednak Stanisław August i skupieni wokół niego „notable" wskażą drogę cnoty i kroi „zaufa narodowi, to naród pójdzie za nim jak za ojcem". Król „nie powinien ukrywać przed narodem zamiarów, które tworzy dla jego uszczęśliwienia. Nie mogąc nic uczynić dla narodu bez niego, nie powinien niczego podejmować bez jego wiedzy". Czciciel opinii publicznej i rzecznik suwerennego sejmu nie zamierzał wytyczać celów i sposobu ich przeprowadzenia na sejmie. Przewidy- wał jedynie znaczną aukcję wojska regularnego i utworzenie formacji obywatelskich, pozwalających w potrzebie powołać cały naród pod broń. Podatki na wojsko naród chętnie uchwali, gdy będzie zapewniony o właściwym ich użyciu (nie na ambasadorskie pałace i gratyfikacje). Nie był srogim tyranem ten król deprawator, który po przeczytaniu gorącej apostrofy „młodzika świstaka" wielokrotnie wyrażał swój afekt dla krajczyca: „Ta ciepła głowa, boję się, że narobi biedy i sobie, i nam, a szkoda, bo grzeczny". „Ile razy ze mną pomówi, kończy na wyrazach dla mnie najpochlebniejszych, ale, nazajutrz zagrzana głowa jego i poduszczenia zręczne złych ludzi wiodą go znowu na błędne ścieżki." „Młodzieniec ten składa mi wciąż bardzo gorące oświadczenia, ale mnie nie słucha." „We wszystkich inszych rzeczach roztropny i wcale miły, w jednej materii patriotycznej dziwaczny." Krajczyca „prawdziwie polubiłem i dlatego żałuję zbyt zagrzanej głowy". Jan Potocki ze względu na swe ekstrawagancje stanowił szczególny przypadek fermentacji umysłów. Ale zagrzanych głów było coraz więcej i coraz więcej ludzi w materii patriotycznej dziwacznych. Fermentacja szerzyła się i w otoczeniu króla i w obozie edukacyjnym. Znaczną osobą w tym obozie był ksiądz Hugo Kołłątaj. Znakomity reformator Akademii Krakowskiej od roku 1786 osiadł w Warszawie i nabywszy urząd referendarza litewskiego sposobił się do politycznej kariery. Miał on od dawna rozgałęzione stosunki w sferach edukacyjnych (stąd wywodzili się jego najbliżsi współpracownicy jak Jezierski i Dmochowski), a teraz zbliżył się do ludzi z najbliższego otoczenia Stanisława Augusta, jak szef gabinetu Pius Kiciński i zarządzający finansami króla Tomasz Ostrowski. W kręgu przyjaciół Kołłątaja znajdował się również ekonomista ksiądz Michał Ossowski, kierownik handlowych i bankowych imprez Prota Potockiego, oraz Ludwik Strasser, finansista o zakulisowych powiązaniach politycznych. Ten ostatni był w zażyłych stosunkach z rezydentem saskim w Warszawie, Esse-nem. Ci ludzie zbliżyli się do Stanisława Małachowskiego, który ze względu na opinię nieposzlakowanego obywatela i neutralne stanowisko w konflikcie między dworem a opozycją magnacką 122 123 był przewidziany jako kompromisowy kandydat na marszałka skonfederowanego sejmu. Rodzina Małachowskich od dawna sympatyzowała z Saksonią i udział Essena w przedsejmowym porozumieniu tej grupy nie był rzeczą przypadkową. Na razie stali oni na' stanowisku utrzymania neutralności Polski, to znaczy byli przeciwni wojskowemu sojuszowi z Rosją. Dla swych planów sejmowych starali się pozyskać prymasa Poniatowskiego. Nad odciągnięciem prymasa od „systemu moskiewskiego" pracowali Kołłątaj i Ostrowski. W lipcu 1788 roku Małachowski przedłożył prymasowi pismo programowe.'Wypowiedział się w nim za zachowaniem „sprzyjającej Moskwie" neutralności i aukcją wojska. W sprawach ustrojowych krytykował Radę Nieustającą i radził „sejm ustawiczny... w sposobie angielskiego parlamentu" oraz reformę sejmików, na których możni panowie osiągają przewagę za pomocą szlachty czynszowej. W związku z rozbudową armii przyszły marszałek postulował zamienienie Departamentu Wojskowego w Komisję Wojskową, „którą słodko wspomina naród". Książę prymas odpowiedział uprzejmie, chwalił intencje Małachowskiego, lecz twierdził, że niczego nie można czynić bez Rosji, a więc nie można myśleć o zmianie zagwarantowanej formy rządu. „Kilku wiekami złe do nas przychodziło — pisał Michał Poniatowski — w ostatnich cza-siech nad samą postawiło przepaścią i w jednym momencie zupełnie się z toni wyrwać niepodobna, ale to czynić należy, co okoliczności pozwolą." Nie powiodły się próby pozyskania prymasa, a poprzez prymasa króla. A zamierzenia reformatorskie były dalekosiężne. Wyłożył je Kołłątaj w dziele: Do Stanisława Małachowskiego... o przyszłym sejmie anonima listów kilka. Autor Listów Anonima nawoływał do zaniechania waśni partyjnych i zjednoczenia wokół laski marszałkowskiej Małachowskiego, która winna się stać „różdżką oliwną". Niech Szczęsny Potocki, „którego czyny powszechność uwielbia", zachęci innych Potockich, by weszli do sejmu z „uszanowaniem dla majestatu i duchem najściślejszej jedności". Niech się stara prymas, aby króla „braterskim węzłem pojednał z całą jego familią, z której i ojczyzna nieobojętną mieć może pomoc, i król rzetelną pociechę". Temu apelowi do Potockich i Czartoryskich towarzyszy apostrofa do całej opozycji magnackiej: 124 „Chcąc przejść z niewoli do swobody, trzeba się napić wprzód ze zdroju niepamięci i nawet nie oglądać w tę stronę, która nas zaraziła niechęcią i upodliła zawziętością. Nie jest to rada dla was cnotliwi przy mierności obywatele, dla was smutne narzędzia obcej niechęci; jest to lekarstwo, którego naprzód tron, a potem najpierwsi w urzędach i majątkach zażyć winni... Obróciło się właśnie w charakter narodowy to śmieszne ułożenie, że jak tylko osobiste niechęci powstaną między nami, tak zaraz rzucamy inte-resa krajowe, rzucamy nawet ojczyznę, cały na to wysilając rozum, abyśmy coraz do większej niedołężności przyprowadzili króla, nie pomnąc, że od jego losu niedołężności narodu odłączyć nie można." Naprawa Rzeczypospolitej winna się dokonać w toku „łagodnej rewolucji". Pierwsze wytyczne — to niezależna a neutralna polityka zagraniczna i aukcja wojska do 60 000. Mocarstwom należy wytłumaczyć, „że poty do żadnych związków przyjść nie możemy, póki kraj nasz nie wzmoże się w przyzwoite siły". „Byleśmy nie ośmielili się latać, póki nam skrzydła nie odrosną — ostrzegał Anonim — byleśmy usiłowania nasze całości krajowej poświęcili, nie marząc sobie próżnego między mocarstwami znaczenia, a pewien jestem, że nam jeszcze dosyć wystarczy czasu na podźwignienie nasze, bez najmniejszego obrażenia dworów, które przypadek uczynił o nas zazdrosnymi... Właśnie wiek XVIII przystoi nam w skromności dokończyć, nie .pokazując najmniejszego zuchwałości cienia." Ksiądz referendarz przemawiał niemal tak politycznie jak jego dawny protektor, prymas Poniatowski. A jednak Listy Anonima są manifestem rewolucji, może łagodnej, ale wyraźnie skierowanej przeciw gwarancji i przeciw reżimowi Rady Nieustającej. Kołłątaj zaprezentował w dalszych częściach Listów bardzo daleko posunięty republikanizm. RepublikaniZm to w Polsce pojęcie wieloznaczne. Republikan-tami byli też obrońcy dawnych praw buławy. Ale Kołłątaj z wielkim impetem zaatakował staropolskie ministeria. Wprawdzie ten „straszny posąg" od roku 1764 jest kruszony przez „rozsądną cnotliwych obywatelów gorliwość" i „ministrowie nasi już nie są tym, czym byli przed rzeczonym rokiem", ale wiele jeszcze pozostaje do poprawy. „Straszny ten quatuor viratus [rząd czterech 125 mężów] podzielił pomiędzy siebie i siłę, i władzę rządową, grożąc nią narodowi i królowi. Marszałek pod pretekstem bezpieczeństwa osoby królewskiej jest kuratorem króla, panem senatu, a despotą obywatelów. Władza jego w czasie pokoju mało się prawie od wezyra różni... Hetman, niegdyś szafarz krwi szlacheckiej i absolutny wojska komendant, niedawno był stathuderem Polski." Dziś „stał się ofiarą i nauką dla Rzeczypospolitej, co z resztą ministrów uczynić należy". Ze zmian dokonanych w niedawnej przeszłości, z tego przynajmniej możemy się cieszyć, „żeśmy tak szkodliwą władzę poniżyli, żeśmy na hetmanach zrobili model odjęcia władzy innym ministrom". Władzę podskarbich słusznie określono w roku 1775. Pozostaje „zupełnie zreformować" władzę marszałków i kanclerzy. Kołłątaj aprobował więc te antyministerialne uchwały sejmu rozbiorowego i sejmu 1776 roku, które były kamieniem obrazy dla wielkich panów. Program księdza referendarza pomyślany był w interesie szlachty posesjonatów, mieszczaństwa i niższego duchowieństwa. Mieszczanie i księża mają obok szlachty zasiadać w sejmie. A sejm jest rządem. Tron ma być wprawdzie dziedziczny, co zapobiegnie krajowym i obcym intrygom, ale król spełnia głównie rolę symbolicznej i dekoracyjnej głowy Rzeczypospolitej. Na sesjach połączonych izb majestatycznie zasiada na tronie w koronie i z berłem w ręku, ale władzy nie posiada. Senatorów wybierają sejmiki, ministrów sejm. Król, jeśli ma odpowiednie kwalifikacje, może jedynie oddziaływać przez wpływ osobisty, ale nie na mocy prerogatyw korony. Lecz i ta możność osobistego oddziaływania trwożyła republikanina. Pamiętał widać, że w Radzie Nieustającej uprawnienia króla były niewielkie, a jednak Stanisław August zyskał w niej znaczny autorytet. Toteż Radę Nieustającą określił Kołłątaj jako instytucję monarchiczną. „Dodawszy radę królowi, która by miała moc najwyższego dozoru, już [będzie] po Rzeczypospolitej. Rada zastąpi jej miejsce, albo raczej król będzie miał radę osobną od narodu, osobną od Rzeczypospolitej, z którą wszystko jako jedy-nowładny pan wykonać może. Alboż rozumiemy, że w monarchiach królowie nie mają rady składającej się z ministrów i przybranych do tego osób, dzielącej się na departamenta i wielorakie magistratury mocą wykonawczą zaszczycone?... Powiemyż, 126 że dlatego te narody są rzeczpospolitą?" Pomijając niebłahą okoliczność, że Rada Nieustająca była rządem wybieranym przez sejm i przed sejmem odpowiedzialnym, ciągnął dalej Kołłątaj: „Omamieni pozorem rządu, pókiż wahać się będziemy na jedną lub drugą stronę? Masz być kraj nasz monarchią? Dajmy mu Radę Nieustającą... a będziemy mieć monarchię jedną z przyjemnych. Lecz jeśli chcemy mieć rzeczpospolitą, uchylmy Radę, nie cierpmy najemnika i zastępcy, pilnujmy jak źrenicy oka władzy najwyższego dozoru." A więc według Kołłątaja nawet rząd wyłoniony przez sejm stanie się faktycznie organem władzy wprawdzie przyjemnej, ale monarchicznej. Rzeczpospolita winna mieć „rząd bezprzestannie czynny" w postaci sejmu, już nawet nie gotowego, ale trwałego, obradującego w permanencji. „Sejm trwały będzie u mnie monarchą, będzie prawa stanowił, będzie wszystkim magistraturom i obywatelom rozkazywał, będzie sam swychjrozkazów doglądał." Sejm staje się rządem, a źródłem woli ustawodawczej sejmiki. Instrukcje sejmikowe, którym podlegają zarówno posłowie, jak i senatorowie, są wiążące. Stanowienie praw przez sejm polega na liczeniu instrukcji podług klucza kwalif kowane j większości, zależnej od kategorii projektów. Dla uchwalania podatków potrzeba zgody 2/3 instrukcji, w materiach stanu 3/4, w materiach praw kardynalnych jednomyślność instrukcji. Sejm, w dziedzinie prawodawstwa sprowadzony do roli aparatu liczącego instrukcje, rządzi za pomocą wyłonionych przez siebie komisji (Skarbowej, Wojskowej, Policji, Edukacji, Interesów Cudzoziemskich i Duchownej). Listy Anonima zostały wydane w trzech kolejnych tomach. Jedynie część pierwsza ukazała się przed sejmem. Tu dominuje sprawa aukcji wojska i spotykamy wiele rewerencji pod adresem króla. Dalsze części, zawierające wykład programu konstytucyjnego, ukazały się już na początku sejmu i nasilenie się tendencji republikańskiej wypada związać ze zwycięstwem opozycji na sejmie. W zasadzie jednak całość dzieła została obmyślana jako program na nadchodzący sejm. Jest to niewątpliwie indywidualny utwór Kołłątaja i na jego konto należy zapisać całe bogactwo myśli, zwłaszcza w dziedzinie spraw społecznych, wyróżniających tę znakomitą książkę. Ale autor Listów Anonima nie był, tak jak Staszic, 127 chodzącym samopas intelektualistą, lecz człowiekiem związanym z grupą czynnych działaczy. Główne wytyczne polityczne i konstytucyjne, sformułowane przez księdza referendarza, możemy więc uznać jako wyraz przedsejmowych dążeń frakcji, która zarysowała się w obozie królewsko-prymasowskim. A frakcja ta przyciągnęła ludzi o najwyższych walorach intelektualnych i najżywszych uczuciach patriotycznych. Miało się ku końcowi reżimu Rady Nieustającej. Ten reżim, ongiś narzucony Stanisławowi Augustowi przez republikantów i Rosję, został przez króla skonsolidowany na sejmie 1776 roku i zaaprobowany jako możliwie dobry w warunkach gwarancji. Obecnie wystąpiła przeciw niemu nie tylko opozycja magnacka, ale i „ciepłe głowy", zarówno elita rodowa, jak elita intelektualna. Przeciw tej „fermentacji umysłów" i ,,wielkim imionom opozycyjnym" Stanisław August spodziewał się znaleźć oparcie w przy-' wiązaniu średniej szlachty i w wojennym sojuszu z Rosją. W obliczu ujojnjj W dniu 16 sierpnia 1787 roku ulicami Stambułu ciągnął osobliwy orszak. Poseł imperatorowej Wszechrosji, Jaków Bułhakow, ku uciesze gawiedzi wsadzony na osła, jechał pod strażą do Zamku Siedmiu Wież. Taki ceremoniał towarzyszył wypowiedzeniu wojny przez Wysoką Portę. Wszyscy oczekiwali wojny rosyjsko--tureckiej, niemniej jednak Turcja Rosję zaskoczyła. Rosja nie była jeszcze przygotowana do wojny, ale po uwięzieniu Bułhako-wa nie można się już było cofnąć. W lutym 1788 roku Austria wypowiedziała wojnę Turcji. W lipcu tegoż roku Szwecja zaatakowała Rosję. Wojna ogarnęła kraje sąsiadujące z Polską od północy, wschodu i południa. Ale Rzeczpospolita miała jeszcze zachodniego sąsiada, trzymającego kraj nadwiślański w kleszczach rozwartych od Kłajpedy po Pszczynę. W roku 1786 zmarł inicjator pierwszego rozbioru, Fryderyk II, pozostali wszakże jego ministrowie i armia ciesząca się opinią najlepszej w Europie. Ministrowi pruskiemu Hertzbergowi od dawna marzyło się odebranie Austrii Galicji i przyłączenie jej do Polski, w zamian za co Rzeczpospolita oddałaby Prusom Gdańsk, Toruń oraz Wielkopolskę. Teraz zaświtały w Berlinie nadzieje, że 128 Pomnik Sobieskiego w Łazienkach miał przypominać tradycje wojen z Turcją Grzegorz Potemkin, książę Tau-rydy. Sztych J. Walkera Fryderyk Wilhelm II. Portret współczesny kombinacja ta da się urzeczywistnić kosztem Turcji. Jeśli Rosja i Austria rozszerzą swe posiadłości nad Morzem Czarnym, to w imię świętej zasady równowagi należy się Prusom odszkodowanie i upragnione zaokrąglenie granic. W Wiedniu oczywiście nie zamierzano wyzbyć się Galicji i zamienne projekty Hertzberga wywołały oburzenie. Katarzyna II, która od dawna odpierała pruskie zakusy na Gdańsk, na początku roku 1788 odrzuciła czynione przez Fryderyka Wilhelma II propozycje odnowienia przymierza rosyjsko-pruskiego i przyjęcia pruskiej mediacji w wojnie wschodniej. Mediacja miała zapewnić Prusom udział w łupach wojennych na podobnej zasadzie jak w roku 1772, kiedy to Fryderyk II, ostentacyjnie kładąc dłoń na rękojeści szpady, zagarnął Pomorze, nie wydobywając oręża z pochwy. Aby zamknąć drogę pruskim nadziejom, Austria i Rosja podpisały 21 maja 1788 roku konwencję o nienaruszalności granic Rzeczypospolitej. Konwencja austriacko-rosyjska miała nie dopuścić do powtórnego rozbioru Polski. Ale co uczynić, aby nie powtórzyła się konfederacja barska? Zanim 'jeszcze doszło do wojny, Stanisław August przedłożył w Kaniowie Katarzynie II pr.opozycję powiększenia armii polskiej do 36 000 oraz wystawienia 4000-5000 milicji sądowych, skarbowych i celnych. Dzięki pilnującej porządku w kraju milicji większość armii (25 000—30 000) mogłaby stanąć u boku wojsk rosyjskich jako korpus posiłkowy. Natychmiast po wybuchu wojny król odnowił propozycje kaniowskie. Perswadował Stackelbergo-wi, „że teraz w lekkich głowach rodaków naszych, wszelkiej nowości chciwo się chwytających, a zapewne od kogożkolwiek tu poddmuchiwanych, będzie się roić wiele konceptów, a może nawet ukażą się porywania różne... Poufałego bezpieczeństwa i spo-kojności wewnętrznej poty sobie obiecywać nie możemy, póki nasz rząd własnej swojej mocy tęższej mieć nie będzie". Na skutek zabiegów króla i Stackelberga, wskazujących na niebezpieczną „fermentację w narodzie", ambasador otrzymał 29 września 1787 roku pełnomocnictwo do rokowań. Stanisław August opracował projekt, którego punktem wyjściowym miała być konfederacja niezwłocznie zawiązana w Warszawie, „a stąd rozmnożona po kraju". Rada Nieustająca miała się przekształcić w radę konfederacką, a „za jej przykładem i rozka- 9 — Ostatni król 129 żem komisje skarbowe obydwie, a stamtąd wszyscy oficjaliści skarbowi w całym kraju, tudzież Departament Wojskowy, a za jego rozkazem całe wojsko na konfederacją przysięgną". Mając już takie oparcie, konfederacja wyda uniwersały na sejm nadzwyczajny. Sejmiki poselskie i sejm będą obradować pod węzłem konfederackim, a sejm wyłoni pełnomocników, którzy poprowadzą rokowania z ambasadorem w sprawie sojuszu i reform rządowych. Projekt ten przypominał zamach stanu z roku 1776. Środki nadzwyczajne miały sparaliżować opozycję magnacką i zapobiec „ustronnym robotom". Uzgodniony ze Stackelbergiem projekt traktatu został wysłany z Warszawy do Petersburga 7 października 1787 roku. Król umotywował swój projekt podobnie jak ofertę kaniowską. Wiadomość o wojnie turecko-rosyjskiej wywołała tak wielkie „rozbudzenie ducha w narodzie", iż jeśli w zimie nie stanie pokój, „naród nie tylko się nie uspokoi, lecz będzie się coraz bardziej agitował, co może ułatwić powodzenie insynuacjom sprzecznym z interesami Polski i Rosji. Jest więc rzeczą bezwzględnie konieczną zatrudnić naród i równocześnie podsunąć mu najściślejszy związek z Rosją. Należy więc, nie tracąc czasu, zawiązać konfederację, zanim naród da się uwieść źle myślącym". Po tej motywacji następował Projekt traktatu przymierza19. Wstęp przypomina zgubne dla Polski skutki poprzedniej wojny rosyjsko-tureckiej. Traktat ma zapobiec podobnym klęskom w przyszłości. Oto treść proponowanego traktatu: Art. 1. Wieczyste przymierze obronne Polski i Rosji. Art. 2. Wzajemna gwarancja terytorium Polski i Rosji w Europie. Art. 3. Na mocy przymierza i wzajemnej gwarancji Polska na wezwanie Rosji dostarczy 20 000 wojsk posiłkowych, Rosja zaś tyleż samo lub więcej, w wypadku gdyby Polska została zaatakowana w swych posiadłościach. Art. 4. Rosja będzie płacić subsydia na utrzymanie tych 20 000 zarówno w czasie wojny, jak pokoju, reszta zaś polskich wojsk pozostanie na utrzymaniu króla i Rzeczypospolitej. Art. 5. Polska powiększy swą armię do 45 000 ludzi (30 000 piechoty i 15 000 kawalerii), dla których Rosja jak najszybciej dostarczy podwójną w stosunku do liczebności wojska ilość broni, 130 o, a więc pO 000 karabinów z bagnetami i 60 000 pałaszy dla piechoty oraz 30 000 karabinów kawaleryjskich i tyleż szabel i par pistoletów dla konnicy. Art. 6. Polska uzyska możność zakupywania na terytorium Rosji koni kawaleryjskich. Art. 7. Polska w obecnej potrzebie dostarczy 18 batalionów i 35 szwadronów (co nawet przewyższy 20 000 ludzi) w 6 miesięcy po otrzymaniu broni tulskiej i subsydium ustalonego na pierwszy rok. Art. 8. Rosja zobowiąże się dostarczyć na początek stosowną ilość ciężkiej artylerii i amunicji. Art. 9. Stopnie oficerskie w armii polskiej i rosyjskiej będą wyrównane, a w wypadku wspólnej służby będzie decydować starszeństwo rangi i patentu. Art. 10. „Obie wysokie układające się strony na mocy niniejszego traktatu mają się porozumieć co do ulepszeń w różnych dziedzinach rządu tyczących policji, sprawiedliwości i finansów oraz niektórych innych obiektów mniejszej wagi. Poza tym potwierdzają traktaty z r. 1768 i 1775 w całości, o ile nie zostaną one zmienione niniejszym traktatem." Art. 11. Po ratyfikacji traktat zostanie wcielony do konstytucji obecnego sejmu. Art. dodatkowy 1. Polska otrzyma część Besarabii i Mołdawii między Seretem, Dunajem, Morzem Czarnym i Dniestrem, z portem akermańskim. „Aby król polski mógł wynagrodzić najbardziej zasłużonych, ta nowa zdobycz aż do śmierci króla pozostanie w jego wyłącznej dyspozycji." Art. dodatkowy 2. Polska zobowiązuje się bez zgody Rosji nie zawierać z innymi państwami żadnych traktatów w rodzaju powyższego. Ten ostatni artykuł, wprowadzony na żądanie Stackelberga, skomentował Stanisław August w liście do swego posła w Petersburgu Debolego: „Być może, że rygorysta jaki patriota mógłby myśleć, że zbyt obowiązujące od nas dla Moskwy znajdują się tu kondycje, lecz kto zważy, że tymi jedynymi, a żadnymi inszymi drzwiami wynijść możemy z upodlenia aktualnego i z tej bezwol-ności, która nas wystawia bezbronnych na każde uzurpacje in- 131 szych sąsiadów, przyznać powinien, że musimy się chwytać tej jedynej teraz dla nas okazji." Projekt traktatu powstał w czasie, kiedy Austria nie przystąpiła jeszcze do wojny. Stanisław August spodziewał się, że Rosja będzie potrzebować polskiego sojusznika i jego pomoc sobie cenić. Toteż wysunął ambitne żądania. Uzyskanie przez Polskę szerokiego dostępu do Morza Czarnego między ujściem Dunaju a ujściem Dniestru miało zatrzeć fatalne wspomnienie rozbioru. Stanisław August pragnął przejść do historii jako monarcha, za którego panowania Polska nie tylko utraciła prowincje, lecz i zyskała nowe kraje. Propaganda królewska nawiązywała do tradycji wojen z półksiężycem i apoteozowała pamięć Jana Sobieskiego. Nabycie Mołdawii miało również dać królowi osobiste korzyści, bowiem ów kraj pozostawałby pod jego wyłącznym zwierzchnictwem. Nadanie dóbr mołdawskich swoim zwolennikom i krewnym zrekompensowałoby utratę władzy rozdawniczej. Można również przypuszczać, że król chciał nęcić nadzieją na czarnomorskie domeny wpływowych Rosjan, a zwłaszcza Potemkina. 'Wprawdzie właśnie teraz otrzymał on od Katarzyny II pięknie brzmiący ty-• tuł księcia Taurydżkiego, ale nie zaniedbał wyrobić sobie w Polsce indygenat, afiszował się jako wierny poddany Stanisława Augusta i myślał o zabezpieczeniu swej przyszłości poza granicami imperium. Bowiem los carskich faworytów bywał równie świetny, co niepewny. Program zbrojeniowy był również zakrojony na szeroką skalę. Polska miała 18 000 uzbrojonego wojska. Uzyskując z Rosji komplet broni na 90 000, posiadałaby zaopatrzenie dla przeszło stutysięcznej armii. Stanisław August starał się o objęcie najwyższej komendy nad wojskiem. Była to jedna z zapowiedzianych w projekcie reform ustrojowych. Rosja zażądała wyjaśnień co do tych reform. Król dość długo zwlekał z odpowiedzią, aż w końcu posłał propozycje bardzo skromne, zaopatrując je takim wyjaśnieniem dla Debolego: „Dziwno w. panu może będzie, żeśmy tak długo się bawili, a że pismo nasze będzie tak krótkie. Ale właśnie to czas zwlokło, że co dzień coś trzeba było ujmować, dlatego, że ambasador tak radził, aby tam nie zastraszyć, a dodając: »Wszak najpierwsza jest rzecz dla was to sobie ubezpieczyć, żeby już żadna potencja nigdy nie 132 śmiała i projektu formować oderwania i piędzi ziemi, a druga, aby się u nas już ufundowało przekonanie, że Polska z Moskwą jest spojona jakby małżeństwem. Jak te dwie rzeczy już uzyskacie, wtedy zagruntowana ufność codziennie zacierać będzie wszystkie dawne przesądy warn dotychczas szkodliwe i z łatwością już wtedy u nas zezwalać będą prawie na wszystkie wasze żądania«. To ratiocinium [kalkulacje] ja sam znajduję gruntowne, a zatem przy małej liczbie żądanych przez nas teraz do reformy rządowej punktów pójdzie w depeszy mojej eksplikacja także niedługa." 20 Z tej „eksplikacji" dowiadujemy się, że Stanisław August proponował jakieś bliżej nie określone reformy w resorcie finansów i sądownictwie. Szerzej skomentował postulat, aby izba poselska po połączeniu się z senatem obradowała zawsze łącznie z senatorami i w obecności króla, co przyda obradom powagi. Na ostatnim sejmie bowiem działo się wiele „ekscesów". Do izby poselskiej tłoczyli się „arbitrzy" (czyli osoby postronne), nawet huzarzy Sapiehy, „mieszały się damy i nie szczędzono wina", a krzyki i pogróżki dodawały ducha opozycji. Była to zapowiedź tej wielkiej roli, jaką galeria miała odegrać na Sejmie Czteroletnim. Stanisław August trafnie więc przewidywał, przywiązując duże znaczenie do tej drobnej pozornie sprawy.21 Po przekazaniu tych wyjaśnień król z niecierpliwością oczekiwał nadesłania kontrprojektu z Petersburga., Oczekiwanie to trwało aż osiem miesięcy. Równocześnie z propozycjami króla opozycjoniści składali swe oferty w Petersburgu. Już we wrześniu 1787 roku Branicki i Szczęsny Potocki oświadczyli gotowość zawiązania konfederacji i oddania do dyspozycji Rosji wojsk Rzeczypospolitej oraz swoich prywatnych zaciągów. W październiku obszerny projekt wygotował Seweryn Rzewuski, działający w porozumieniu zarówno z Branic-kim i Szczęsnym, jak i z Ignacym Potockim. Zawiedziony w Kijowie Ignacy wraz z Adamem Czartoryskim przestawiali się już wówczas na orientację pruską. Rzewuski wzywał ich jednak, żeby jeszcze poczekali nieco na odpowiedź rosyjską, „abyśmy każdy w bok inny nie strzelili". Z projektem Rzewuskiego przybył do Białej Cerkwi Wojciech Suchodolski. Zastał on hetmana „skłonionego do wojny tureckiej". Branicki rozprawiał o korzyściach czekających Polskę i o spo- 133 dziewanych nabytkach morawskich. Memoriał Rzewuskiego przyjął „z zapałem gorliwym1, ale zarówno hetman, jak zwłaszcza jego żona, krytykowali neutralizm Rzewuskiego. Bowiem zbrojna konfederacja miała ra celu jedynie udaremnić konfederację warszawską, utrzymać wpływ Rosji wywierany nie za pośrednictwem dworu, lecz ,,mrodu" i ewentualnie przeciwstawić się wtargnięciu Turków na terytorium Polski. Być może już w Białej Cerkwi projekt zmoiyfikowano, przewidując udział Polaków w wojnie. Pani Bramka natychmiast pojechała z memoriałem Rzewuskiego do Po1emkina. Z początkiem listopada Po-temkin przekazał plan konfeieracji Katarzynie II. Projekt ten, poza akcentem wojennym, jest niewątpliwie oparty na elaboracie Seweryna Rzewuskiego. Memoriał ostrzegał przed konfederacją zawiązaną w Warszawie „z pomocą Rady Nieustającej albo sejmu". Konfederacja taka będzie znajdować się w zasięgu działania intryg obcych posłów, a również król „nie opuści te; zręczności dla doprowadzenia interesów swoich do pożądanego końca, co także przeszkadzać będzie dopięciu naszych zamiarów", konfederacja warszawska, niejednolita w swym składzie oraz u[egająca Prusakom i Sasom, „tylko nominalnie będzie związkiem generalnym, w samej zaś rzeczy nie odpowie tej nazwie, gdyż prowincje składają naród, a nie pewna liczba osób znajdujących się v Warszawie podczas sejmu. Będzie to nic więcej jak tylko ucisk narodu przez króla, z czego mogą wyniknąć wewnętrzne zamieszki w Polsce i usiłowania przeciwne pierwszemu zamiarowi, dla którego związek miał być zawartym; tworzyć się będzie coł-az gorsze zamieszanie i trudności wzrosną do tego stopnia, że Rosja nie zdoła ich przemóc żadnymi środkami." Rzewuski uderzył w znaną hutę, wskazując na większą uległość narodu niż króla wobec Rosji. „Król polski, mając w ręku swoim środki pieniężne, jeżeli takowe będą mu powierzone, zamiast iść za widokami Rosji, zmusi ją raczej mieć wzgląd na jego własne widoki i działania; od ludzi %aś prywatnych takowego postępku spodziewać się nie można, oni nigdy by nie poważyli się żartować w ten sposób z Rosji, z oba^y, aby za to drogo nie zapłacili." Powtórzono tu raz jeszcze klasyczny zwrot ofert opozycji magnackiej pod adresem Rosji: „Trz>Co u ciebie w głowie. Jakby Pollska mogła byc bez krola?<< . Branicki jednak odezwał się znowu rr^ówiąc. >>Król każdy; choćby pod naj. słodszym pozorem, zawsze dio despotyzmu dąży<<. Tu go też zgromił Potemkin mówiąc: »Gd}ybyś ty był wart> żeby debie królem zrobiono, to by nie było goorszego despoty nad ciebie«. Branicki zamilkł, a wojewoda ruski Fprzytomny! został w zadumaniu." • Projekty magnackie zostaj po raz wtóry zdezawuowane w Petersburgu. Projekt Branickiciego j Szczęsnego Potockiego odrzucono jako krok nielegalny, prowadzacy do scysji i zamieszania. „Stanęło na tym... aby Poteemkinowi odpisaći ze Branicki, kiedy chce z swymi ludźmi zostać ć przy wojsku rosyjskim> może w tej mierze pójść za swoją ochot)ta> której w nim nie gaszą> ale co do legalnej złączenia się Polski^ z Rosją robotyi tej ułożenie trzeba zostawić sejmowi." Potem^ miał przetrzymać Branickiego w swym obozie do początkuu sejmU) zaś stackelbergowi polecono okiełzać Szczęsnego Potockieiego_ Projekty magnackiej konfederacji przy boku Rosji zostały osta^^.^ pokrzyżowane. Nie oznaczało to jednak przyjęcia planów S Stanisława Augusta. Długo studiowano w Petetersburgu ofertę krola zdaniem przewodniczącego Rady Państw.wai Aleksandra Bezborodki, projekt Stanisława Augusta jest „nieliezgodny z naszymi zasadami, aby nie dopuścić opozycji do większy przewagi nad królem) ale również nie dawać królowi sposobów)W całkowitego upokorzenia opozycji... We wszystkim jest zamach :h króla> aby schwycić większą władzę" - konkludował Bezbooorodko wtórował mu Potemkin: „Ja teraz, jak i zawsze mówię, ^ aby zapewnić królowi wszystkie wy- 138 gody prywatnego życia, ale nie władzę. Już i teraz zbyt daleko go puszczono." Projekt przedsejmowej konfederacji zawiązanej w Radzie Nieustającej został kategorycznie odrzucony. Kontrprojekt rosyjski, przygotowany w początku czerwca 1788 roku, uchylał wszelkie zmiany ustrojowe. Traktaty gwarancyjne z lat 1768 i 1775 miały pozostać nie naruszone. Niech Polska nie myśli o nabytkach terytorialnych kosztem Turcji. Jeśli nie bez racji obawia się zaborczości Prus, to występując z roszczeniami terytorialnymi, dałaby Prusom pretekst do zaboru dokonanego w imię równowagi. Projekt traktatu ograniczono do wojskowego sojuszu obronnego zawartego na 8 lat. W wypadku agresji Rosja miała udzielić Rzeczypospolitej pomocy w postaci 10 000 piechoty i 2000 konnicy, Polska zaś — 12 000 kawalerii narodowej w trzech brygadach. Korpus posiłkowy miał pozostawać pod dowództwem generałów strony napadniętej i wzywającej pomocy. Rozwiały się więc marzenia Stanisława Augusta o stanięciu na czele korpusu i przyozdobieniu korony laurami wojennymi. Te trzy brygady miały być utrzymywane i uzbrojone na koszt Rosji, a zaciągnięte i dowodzone przez Branickiego, Szczęsnego Potockiego i Stanisława Poniatowskiego. Nie stanowiłyby oddzielnego korpusu polskiego, lecz brygada Branickiego miała być włączona do armii Potemkłna, brygady zaś Potockiego i Poniatowskiego — przydzielone pod komendę feldmarszałka Rumiancewa. W instrukcji dla Stackelberga Katarzyna wyjaśniała, że wojska posiłkowe ogranicza do 12 000, „bo ta ilość, jak z jednej strony zaspokoi naród dręczony swoją bezczynnością, tak z drugiej strony nie obudzi niepokoju w sąsiadach, z którymi w obecnej chwili należy postępować nader oględnie". Uchylając żądane przez króla subsydia, zapowiadała imperato-rowa wypłacanie Polsce po 50 000 dukatów przez 6 lat, licząc pierwszą ratę w 6 miesięcy od skończenia obecnej wojny. Pieniądze te miały umożliwić aukcję armii bez nowych podatków. Tak więc Katarzyna II uzależniając aukcję wojska od subsydiów, a obiecując subsydia dopiero w pół roku po skończeniu wojny, odwlekała całą sprawę. W intencji carowej Polska w dobie przesilenia wojennego miała pozostać nadal niemal bezbronna i dostarczyć jedynie Rosji trzy na poły prywatne brygady zaciężne. Rosja opanowała już sytuację militarną, a austriacki sojusznik 139 przystąpił do działania wszystkimi siłami. Po cóż miano lokować pieniądze i broń w Polsce, kraju uważanym zawsze za bardzo niepewny? Polska miała jedynie zabezpieczać spokój na zachodniej granicy imperium, a żyzna Ukraina — zapewniać aprowizację dla czarnomorskiej armii i stać otworem dla jej przemarszów. Kontrprojekt wywołał konsternację na warszawskim dworze. Król stanowczo żądał, aby subsydia zostały „dane na początek roboty, a nie dopiero po wojnie... bo inaczej cała impreza upadnie". Stanisława Augusta przerażała perspektywa zaciągnięcia i sformowania na własną rękę przez Branickiego i Szczęsnego Potockiego po 4000 zbrojnej szlachty. Domagał się, aby korpus posiłkowy składał się nie z samej kawalerii narodowej i był rozbity na 12 regimentów jednotysięcznych. Dla swych zastrzeżeń król pozyskał Stackelberga i ambasador starał się o modyfikację kontrprojektu. Katarzyna II okazała się skłonna do ustępstw w sprawie subsydiów, obiecując wypłacić 100 000 dukatów w dwa miesiące po podpisaniu traktatu, resztę zaś po wojnie. Pozwoliła się również spodziewać pewnych nie określonych bliżej nabytków terytorialnych kosztem Turcji. Natomiast w sprawie korpusu posiłkowego „obstaje imperatorowa, aby posiłkowe 12 000 jazdy naszej koniecznie z samej kawalerii narodowej, a nie z żadnej inszej milicji złożone były... właśnie dlatego, żeby ta cała bitna szlachta polska Moskwie powierzona, nie miała sposobności w inszą stronę się udać. Upewnia przy tym imperatorowa, że dojrzy tego, aby ta sama jazda narodowa nigdy królowi i Rzeczypospolitej Polskiej nie stała się szkodliwą". Poza jawnie wyrażoną intencją potraktowania szlacheckiego korpusu posiłkowego jako poniekąd zakładników gwarantujących lojalność polskiego sojusznika, można się również u carowej i Po-temkina domyślać w tej sprawie dalszej rachuby politycznej. Aczkolwiek w Petersburgu odrzucono konfederackie plany, argumenty Rzewuskiego, Branickiego i Potockiego poruszały strunę zawsze żywej nieufności do króla. Nasuwa się przypuszczenie, że w myśl dawnej tradycji polityki carskiej w brygadach Branickiego i Szczęsnego Potockiego spodziewano się znaleźć dogodne narzędzie na wypadek, gdyby kiedyś ujawnił się w Warszawie zbyt daleko idący „zamach króla, aby uchwycić większą władzę". Gdy Stanisław August omawiał ze Stackelbergiem sprawę modyfi- 140 kacji kontrprojektu (druga połowa września 1788 roku), sprawa przymierza polsko-rosyjskiego stała się już jednak nieaktualną. Dla Rosji przymierze wojskowe z Polską było sprawą o całkowicie podrzędnym znaczeniu, przywiązywano natomiast wagę do utrzymania kontroli politycznej nad Rzecząpospolitą. Polska jako osłona zachodniej granicy — to był jeden z podstawowych celów polityki imperium. Stanisław August wyjaśniał Rosjanom, że dla zachowania tego systemu przymierze jest niezbędne. Trzeba bowiem wytyczyć jakiś wielki cel, w którym znalazłby ujście „wrzący teraz duch w narodzie naszym". Polska nie może pozostać bezczynna. Kto nie pokieruje niezwłocznie, „zaraz", tym „wrzącym duchem" — pisał król do Petersburga w maju 1788 roku — „nie będzie jego panem i ten duch swoją drogą i moim domysłem coś uskutkuje, a może wcale nie podług naszej myśli". Katarzyna II, Potemkin i Stackelberg nie byli głusi na te ostrzeżenia. Przyznawali, że trzeba naród czymś zająć i dostrzegali niebezpieczeństwo grożące systemowi. Rosja wdała się więc w sojusznicze rokowania i zgodziła na konfederację sejmową. Działano jednak wolno i połowicznie, oddalając tak królewskie, jak magnackie oferty. Na ten brak decyzji wpływał nie tylko tradycyjny pogląd o potrzebie utrzymywania w Polsce chwiejnej równowagi między królem a opozycją, ale uzasadniona obawa, że próba aktywizacji politycznej Rzeczypospolitej wywoła kontrakcję ze strony Prus. Jeśli Stanisław August przedstawiał sojusz jako warunek utrzymania systemu, to'w Petersburgu obawiano się, że właśnie przystąpienie Polski do wojny może pociągnąć za sobą ruinę nadwerężonego systemu. Z dziejów Rzeczypospolitej bowiem płynęła dostatecznie jasno nauka, że przeciw każdej konfederacji może powstać kontr-konfederacja, o ile znajdzie się mocarstwo gotowe ją poprzeć. A wobec ryzyka zatargu z Prusami, lepiej pozostawić Polskę w bezwładzie. Ale co na to „wrzący duch w narodzie"? Polska znów stawała się polityczną kwadraturą koła, nad którą łamali sobie głowy petersburscy politycy. I chcąc nie chcąc wraz z królem dolewali oliwy do ognia. Ciągnące się przez rok rokowania o sojusz polsko-rosyjski wraz z towarzyszącymi im projektami konfederacji i aukcji wojska podnosiły temperaturę owego wrzenia. Wszystkie wahania i kluczenia doprowadziły do decyzji o podstawowym znaczeniu. W październiku 1788 roku miał się 141 zebrać w Warszawie sejm obradujący pod węzłem konfederacji, a więc sejm, którego nie można zerwać: pierwszy za panowania Katarzyny II sejm skonfederowany bez asysty wojsk carskich. Zadaniem sejmu miało być uchwalenie tego mizernego traktatu przymierza polsko-rosyjskiego. Zanim posłowie zjechali do Warszawy, imperatorowa zdecydowała się wycofać projekt traktatu i chciała odwołać konfederację. Ale na to było już za późno. Podczas gdy część opozycji magnackiej stawiała na antykrólew-ską konfederację, zawiązaną przy poparciu Rosji, inni panowie oglądali się na Berlin. W czerwcu 1788 roku zjawili się w hano-werskiej miejscowości kąpieliskowej Pyrmoncie: księżna marszał-kowa Lubomirska w towarzystwie Scipione Piattolego, Adam Czartoryski, Ignacy Potocki i Julian Ursyn Niemcewicz. Potocki w drodze do Pyrmontu zatrzymał się w Berlinie. U wód Polacy spotkali się z królewną pruską, Fryderyka Karoliną, i następcą tronu Fryderykiem Wilhelmem. Wśród wystawnych przyjęć i wesołych wywczasów omawiano ważne sprawy polityczne. Ignacy Potocki i Piattoli doszli do wniosku, iż trzeba przeciwdziałać aukcji regularnego wojskak, które w ręku króla i jego kancelarii wojskowej może obalić „tę resztę wolności, która nam pozostała". Należy natomiast zorganizować obywatelskie pogotowie wojskowe, ćwicząc chłopskie milicje i przysposabiając szlachtę do pospolitego ruszenia. Polska winna korzystać z koniunktury wojny wschodniej i starać się o przedłużenie i rozszerzenie konfliktu. W tym celu polscy wysłannicy powinni się znaleźć w krajach przeciwnych Rosji, a więc w Turcji, Szwecji, Holandii i Anglii, ale nade wszystko w Berlinie. „Król pruski jest obecnie niewątpliwie jedynym przyjacielem, na 'którego można liczyć. Gdańsk i część Wielkopolski (które moż^on zawsze pozyskać, układając się z pozostałymi dwoma mocarstwami rozbiorowymi) będą ceną traktatu przymierza i pomocy, o którą go poprosimy. Na wszystko się będzie można wówczas poważać, zwłaszcza iż ów król okazuje charakter pewny i rzadkie wśród monarchów zasady uczciwości." Rzekoma prawość i szlachetność Fryderyka Wilhelma II będzie odtąd busolą dla polityków gotowych za przyjaźń pruską zapłacić ustępstwami terytorialnymi. Jak się zdaje, nie udało się jednak Ignacemu Potockiemu nawiązać poważnych rozmów politycznych 142 w Berlinie i nie wiemy, czy Polacy zgromadzeni w Pyrmoncie uczynili Prusom już jakieś konkretne oferty. Natomiast w lipcu i sierpniu składał im takie oferty bankrut polityczny, Antoni Suł-kowski. Przewidując, że Prusy będą przeciwne konfederacji sejmowej i aukcji wojska, Sułkowski ofiarowywał swoje usługi, aby pokrzyżować plany Stanisława Augusta i w razie potrzeby stanąć na czele rekonfederacji. Ale Prusacy bagatelizowali jeszcze niebezpieczeństwo sojuszu polsko-rosyjskiego, przed którym ostrzegał Sułkowski, i nie tracili nadziei, że swoje zaborcze dążenia zaspokoją w drodze porozumienia z imperatorowa. Toteż kiedy z początkiem września otrzymano w Berlinie od samych Rosjan autentyczną wiadomość o projekcie traktatu, powstała konsternacja. Traktat miał gwarantować nienaruszalność granic Polski, był więc dla Prus „krzywdzący", „zdradziecki", „podstępny". Król pruski polecił oświadczyć w Petersburgu, iż nie rozumie ani potrzeby, ani pożytku takiego przymierza, chyba że jest ono skierowane przeciw niemu na podstawie jakiegoś niesłusznego podejrzenia. A jeśli Polska rzeczywiście czuje się zagrożona, to i Prusy są gotowe ofiarować jej swoje przymierze. Toteż kiedy we wrześniu hetman Michał Ogiński w imieniu własnym, Karola Radziwiłła i „całej Litwy" zgłosił gotowość zawiązania przy pruskiej pomocy rekonfederacji patriotów, zwróconej przeciw królewskiemu projektowi przymierza polsko-rosyjskiego i aukcji wojska, w Berlinie ofertę tę potraktowano poważnie. Prusy rozpoczęły w Polsce prowadzenie polityki demonstracyjnej, mającej na celu wywarcie presji na Petersburg. Cel swój częściowo osiągnęły, bo Katarzyna II w przededniu sejmu poleciła wycofać projekt traktatu. Ale, postawiona przez Prusy w sytuacji przymusowej, zżymała się na opasłego Fryderyka Wilhelma i swemu rozdrażnieniu dawała upust w obelżywych epitetach pod jego adresem. Stosunki między Rosją a Prusami weszły na tor szczególnego napięcia, zbliżającego się niekiedy do krawędzi wojny. Ze strony Prus była to jednak demonstracja i szantaż, za którymi kryła się myśl porozumienia z Rosją kosztem Polski. Wiele wody miało upłynąć w Newie i w Sprewie zanim Prusy dopięły swego celu. Napięcie rosyjsko-pruskie przyniosło Rzeczypospolitej kilka lat niezależności, okres olśniewających perspektyw i śmiertelnych niebezpieczeństw. BEZ GWARANCJI I BEZ SPRZYMIERZEŃCA Zbyt silny koń ło nadrzecznych łąkach snuł się dym. Zdziwiło to Kazimierza Koźmiana, sędziego ziemskiego lubelskiego. Pan sędzia w towarzystwie szesnastoletniego syna Kajetana dojeżdżał bryką do przedmieść Lublina. Był sierpniowy dzień 1788 roku. Wkrótce oczom chłopca ukazał się widok, który trwale zapisał się w jego pamięci. Na łąkach za groblą lubelską ujrzeli „ogromny obóz, jak koczo'wisko hordy Tatarów, którym się zabłękitniła cała ogromna przestrzeń". Mizerne, jednokonne wózki z hołoblami tworzyły tabor, •wewnątrz namioty, budy z gałęzi, tabun koni i wielkie ogniska, wśród których „to przy stołach, to przy zydlach, to na ziemi w kuczkach siedziały tłumy i pożerały strawę. Inni przy beczkach piwa i miodu, przy kuflach gorzałki z wrzaskiem i hałasem, szklankami, garnkami, dzbankami raczyli się trunkiem i wykrzykiwali wiwaty. Były i koła próbujące pałaszów i ścinające się w nie." Napotkawszy na grobli kilku wąsali, pan sędzia zapytał, co to za obozowisko? Otrzymał odpowiedź: „To partia podlaska naszego księcia". W mieście bryka z trudem torowała sobie drogę wśród tłumu pijanej szlachty. Do sędziego przybiegli miejscowi obywatele ,,z zażaleniem, że nie ma bezpieczeństwa żadnego w mieście, że głowy bez obawy porąbania wychylić nie można na ulicę, że musiano pozamykać sklepy, że szlachta je odbija i rabuje". Ja-niszewskiego, wziąwszy go za Dmochowskiego, „chociaż tamten był prosty a ten kulawy", porąbano, a chorążemu Poniatowskiemu chcieli wyrwać szablę z bogatą rękojeścią, zaś mecenasowi Pod-horodeńskiemu wybili okna i kamieniami go w głowę poranili. Proszono więc Koźmiana o wstawienie się u księcia, „aby ten tłum pół dziki kazał wyprowadzić z miasta, zakazał poić i do miasta wpuszczać". 144 Sejmik przed kościołem. Rysunek J. P. Norblina Stanisław Małachowski jako marszałek sejmu. Portret pędzla J. Peszki Przyszli i przyjaciele księcia Adama Czarteryskiego, zapewniając sędziego, że książę boleje z powodu wybryków „rozbujałych panów braci" i już polecił przywódcom poszczególnych podlaskich zaścianków, aby przywrócili porządek. Kosztowało to wiele, bo każdemu „dowódcy" trzeba było dać na rękę kilkanaście dukatów. Zjawił się w końcu i sam książę Adam w towarzystwie Stanisława Potockiego i innych panów. Koźmian wyraził zdziwienie, po co ten tłum, „z którego wielu nigdy miasta nie widziało", skoro i tak książę może być pewien jednomyślnego wyboru na posła. „Mój sędzio — odpowiedział książę — kto się na gorącej wodzie spaizy, ten na zimną dmucha." Po kilku dniach, chociaż sejmik zapowiadał się spokojnie, Stanisław Potocki, Eustachy Sanguszko, Kazimierz Rzewuski i inni panowie udali się do kościoła w grubo watowanych czapkach i przypasali nie szpady, lecz bojowe szable. Tłum, który nie mógł się pomieścić w kościele, rozsiadł się na błoniach przy beczkach i kufach. Wyboru posłów dokonano gromką aklamacją. Po sejmiku książęce furmanki odwoziły szlachtę na Podlasie, lecz jeszcze przez tydzień pełno było w mieście włóczęgów z szablami. W Lublinie z wolna „ustaliło się bezpieczeństwo i spokojność, jednak jak na każdym prawie sejmiku, tak i na tym, dwóch czy trzech szlachty umarło z pijaństwa, tyleż zleciało z drugiego piętra z okien i potłukło się lub zabiło". Tak na stare lata opisał sejmik lubelski serdeczny przyjaciel rodziny Czartoryskich, Kajetan Koźmian. Inny naoczny świadek, Franciszek Salezy Jezierski, ujął swe wrażenia na gorąco w liście z 25 sierpnia 1788 roku. ,,W Lublinie przez 24 godzin nie można było chodzić, bo szlachty 2000 pijanych za tym szalonych robiło postać, na przykład, jakby kto wariatów pozwoził i z wozów pozsadzał." Cóż miała robić partia dworska z czterema setkami sprowadzonej w przeddzień sejmiku szlachty? Sukces opozycji na tym sejmiku przeszedł jej własne oczekiwania. Wszyscy obrani posłowie byli kandydatami Puław. Książę Adam rozesłał sztafety do innych przywódców magnackich. „Województwo lubelskie — pisał do Szczęsnego Potockiego — w tym posłów komplecie kulą w kulę pójdzie w łączeniu się ze zdaniem drogiego z przymiotów ojczyźnie męża." Siostra Branickiego, Sa-pieżyna, gratulowała „księżnie, mojej kochanej Spartance", która 10 — Ostatni król 145 według słów księcia Adama „była na sejmiku i wyśmienicie robotom pomagała". Walka na sierpniowych sejmikach w całym kraju była niezwykle zaciekła. Kierująca opozycją magnateria, mimo dzielących ją różnic co do orientacji zagranicznej, pozostawała na wewnątrz zjednoczona wrogością do reżimu Rady Nieustającej. Nie wszędzie można było rzucić na sejmikową szalę takie środki, jakimi rozporządzały w Lubelskiem Puławy. Po ukończeniu sejmików Stanisław August szacował, że 60°/o posłów będzie z nim trzymać, a 40'°/oi „przeciwnych albo choćby najmniej wątpliwych". Opozycjoniści również mniemali, że król będzie miał większość w izbie i konfederację sejmową uważali za rzecz dla siebie wysoce niekorzystną. Niemniej jednak osiągnęli nie spotykany dotąd sukces wyborczy, bowiem na poprzednich sejmach opozycja stanowiła znikomą mniejszość. Stanisław August, który liczył na poparcie średniej szlachty, po sejmikach musiał przyznać, iż zaznaczyła się „antypatia dość powszechna domatorów po województwach przeciw Radzie Nieustającej". Pogodzenie się szlachty z królem wyrosło w warunkach politycznego marazmu, w jakim pogrążyła kraj gwarancja i ambasa-dorska kuratela. Ale teraz, gdy kraj znalazł się na progu przełomu i kiedy powszechnie zaakceptowano potrzebę aukcji wojska, odżyły dawne aspiracje i dawne obawy. Godzono się na to, że wojsko powinno być liczne i jak najliczniej zapełnione szlachtą, bowiem Rzeczpospolita powinna mieć w Europie poważanie, a przy tym rodzice nie wiedzą co czynić z wychodzącymi ze szkół dziećmi. Bo szlachta się mnoży, a nie ma już dla niej miejsca „po zdrobniałych, a raczej sfrancuziałych" pańskich dworach. Ale liczne wojsko pociąga za sobą sprawy podatków, poboru rekruta, komendy, rządu — jednym słowem cały kompleks republikanckich dylematów. Król chciałby mieć wojsko na zagraniczną modłę „musz-trowne" z cudzoziemskimi oficerami i chłopskim rekrutem, pod swoją komendę „podgarnięte", a opłacane z budzących zawsze obawy podatków. W uchwalonych przez sierpniowe sejmiki instrukcjach sprawa wojska i skarbu wysuwała się na pierwsze miejsce. Niech wojsko będzie staropolskie, szlacheckie, w narodowy strój przybrane mające w odwodzie masę zbrojnej szlachty ćwiczącej się na woje- 146 wódzkich popisach. Wojsko trzeba wystawić bez uszczerbku dla szlacheckiej kieszeni, a więc w pierwszym rzędzie ograniczyć wydatki cywilne, a potem obłożyć podatkami dobra kościelne i po-jezuickie (a więc fundusze edukacyjne), starostwa i Żydów. Co do politycznych celów aukcji wojska, w instrukcjach silnie odezwały się skłonności neutralistyczne. Wojna prowadzona przeciw Turcji w sojuszu z Rosją i Austrią była niepopularna. Stanisław August konstatował „niechęć prawie do obrzydzenia dochodzącą przeciwko cesarzowi" i „przypominanie różnych krzywd i od dworu, i od wojsk rosyjskich w różnych czasach nam czynionych". Komu dać zwierzchność nad wojskiem? Kilka instrukcji domagało się wręcz zniesienia Rady Nieustającej. Częściej występował postulat obalenia jedynie Departamentu Wojskowego i ustanowienia Komisji Wojskowej, składającej się z komisarzy wybieranych przez sejmiki oraz mającej siedzibę z dala od dworu i stolicy, gdzieś na prowincji. Podobne projekty zgłaszano w odniesieniu i do Komisji Skarbowej. Niektóre instrukcje proponowały ustanowienie sejmu „nieustającego", „ustawicznego" czy „gotowego". Republikanckie propozycje konstytucyjne zostały najdobitniej sformułowane w instrukcji województwa lubelskiego. Duch Puław znalazł tu wyraz i w akcentach schlebiających tendencjom sarmackim, jak propozycja, „aby wszyscy w Koronie obywatele nie inszego stroju zażywali, tylko krajowego, to jest nosząc się po polsku i goląc głowy", a to pod rygorem pozbawienia biernych i czynnych praw wyborczych. Nastroje sarmackie, które dały o sobie znać już na sejmie 1786 roku, teraz przybierały na sile. Dość często domagano się w instrukcjach zakazu wyjazdów za granicę, bowiem „z nowo nabytych zagranicznych zwyczajów patriotyczne nikną, a cudzoziemskie religii i prawom narodowym przeciwne kwitną, religia katolicka rzymska słabieje". Instrukcje wykazały rozbudzenie uczuć patriotycznych przy nienaruszonym konserwatyzmie społecznym i wyzyskiwanej przez opozycję magnacką niechęci do form ustrojowych bardziej zbliżonych do reszty państw europejskich. Anty-stołeczne nastroje prowincji kierowały się przeciw królewsko--ambasadorskiej Warszawie. W otoczeniu Stanisława Augusta zaczęto się zastanawiać, czy 147 można się spodziewać w sejmie większości, „bez której skonfede-rowanie sejmu nie byłoby pożyteczne, owszem szkodliwe". Jeśli szósta część liczby posłów, na których król liczył, odwróciłaby się od dworu, to większość zostałaby utracona. Stanisław August sądził jednak, że część opozycji związana z Rosją, zwłaszcza ludzie Szczęsnego Potockiego, pójdą za dyrektywami Stackelberga. Król obstawał więc stanowczo przy zawiązaniu uzgodnionej z Rosją konfederacji sejmowej i donosząc o tych wahaniach Debolemu konkludował: „Jednym słowem ja w umyśle nie upadam, ale na to się gotuję, że sceny i dziwaczne, i przykre mnie czekają na tym sejmie, lecz mam ufność w Bogu i jakieś wewnętrzne przeczucie, że to wszystko na koniec po staremu dobrze wyjdzie dla nas." W pierwszym dniu sejmu, 7 października 1788 roku, zawiązano konfederację pod laską Stanisława Małachowskiego i Kazimierza Nestora Sapiehy. W kilka dni później, 13 października, odczytano w izbie deklarację posła pruskiego, Buchholtza, który w imieniu swego dworu protestował przeciw przymierzu polsko-rosyjskiemu i wyrażał gotowość Fryderyka Wilhelma do zawarcia aliansu z Rzecząpospolitą. Równocześnie z tekstem deklaracji Buchholtz otrzymał tajną instrukcję, aby w wypadku dojścia do zawarcia traktatu polsko-rosyjskiego wywołać w Polsce rekonfederację, która wezwie na pomoc Prusy. W dalszych instrukcjach polecano Buchholtzowi zapobiegać aukcji wojska, a gdyby to się okazało trudne do wykonania, przynajmniej postarać się o ograniczenie władzy króla i Rady Nieustającej nad armią. „Byłoby jednak najlepiej, żeby aukcja wojska została całkowicie uchylona i sejm się zakończył nie podejmując żadnych ważnych uchwał." Prusy spodziewały się, że Stanisław August i Rosja nie wyrzekną się szybko myśli o sojuszu, co da sposobność utworzenia rekonfederacji i zbrojnej interwencji. „Przeciw przymierzu trzeba protestować, ale miękko." „Nie trzeba przeszkadzać przymierzu polsko-rosyjskiemu — pouczał gabinet berliński Buchholtza — ale wszystkimi siłami starać się o doprowadzenie do rekonfederacji." Nie osiągnięto jednak zamierzonego celu. Wręcz przeciwnie, przyjazna deklaracja z 13 października wywołała tak wielki entuzjazm, że skonfederowany sejm poczuł się panem sytuacji. Niewyraźny w pierwszych dniach sejmu układ sił w izbie, po deklaracji pruskiej zaczął się szybko klarować w kierunku przewagi opozycji. 148 20 października uchwalono wśród niebywałego entuzjazmu powiększenie armii do 100 000. Sejm poszedł wbrew propozycjom króla, który zalecał najpierw zająć się sprawą podatków. Liczba 100 000 dwukrotnie przewyższyła ilość wojska przewidywaną w przedsejmowych projektach Stanisława Augusta i Szczęsnego Potockiego oraz proponowaną w instrukcjach sejmikowych. Uchwała z 20 października była zapewne podyktowana szczerą troską o bezpieczeństwo kraju, opozycja miała jednak i cel uboczny. Tak znaczna rozbudowa armii (choć na papierze) nadawała ostry aspekt zagadnieniu dalszego zwierzchnictwa nad siłą zbrojną. Stanisław August, który w swych odezwach na sejmiki usilnie nawoływał do aukcji wojska, widział się zmuszony wyrazić w sejmie radość, ale dostrzegał, jak „wzmaga się coraz mocniej opozycyjna impreza... tak, żebym ja z Radą został prawie jak malowany". Król czynił wymówki Stackelbergowi, że nie dopuścił do zawiązania konfederacji przedsejmowej. Teraz wypada myśleć, „jakby można po zrobionym jak tak układzie podatków i wojska skończyć ten sejm i tę konfederację, którą właśnie tak trzeba uważać jak tego konia zbyt silnego dla swego jeźdźca. My teraz słuchać musimy tej konfederacji, zamiast cośmy mieli nią rządzić". Zarówno Fryderyk Wilhelm II i Katarzyna II, jak Stanisław August nie życzyli więc skonfederowanemu sejmowi zbyt długiego i owocnego żywota. Ale koń wziął już wędzidło na kieł i ponosił. W Berlinie zinterpretowano uchwałę o 100-tysięcznej armii jako sukces Stanisława Augusta. Buchholtzowi zarzucano, że nie doprowadził do rekonfederacji. Jeśli król (czyli Departament Wojskowy) utrzyma władzę nad wojskiem, to Prusy zachęcą opozycjonistów do utworzenia rekonfederacji i udzielą im zbrojnego poparcia. Nowy przedstawiciel Prus w Warszawie, wielki wirtuoz politycznej intrygi, dawny lektor Fryderyka II, markiz Lucchesi-ni, w nocy 31 października odbył tajną konferencję z przywódcami opozycji, czyli tzw. patriotami. Toczyła się wówczas w sejmie decydująca walka między stronnictwem królewskim a opozycją o Departament Wojskowy. Patrioci obawiali się, że król może zwyciężyć. Wtedy odmówią podatków na wojsko i kategorycznie wystąpią przeciw przemarszom wojsk rosyjskich oraz ich aprowidowaniu się w Polsce. Gdyby zaś król chciał zerwać sejm, 149 wówczas oni zaprotestują w obronie konfederacji. Jeśli dojdzie do scysji, patrioci z marszałkiem konfederackim Sapiehą na czele wezwą niezwłocznej interwencji wojsk pruskich. Projekt ten został skwapliwie zaaprobowany przez Fryderyka Wilhelma II, który oddał do dyspozycji Lucchesiniego 10-tysięczny korpus generała Usedoma, stojący między Bydgoszczą a Inowrocławiem. Dnia 3 listopada mówcy opozycyjni przedstawili całą okropność despotyzmu Rady. „Rada, która nad wojskiem zapanuje, narodowi stanie się panem." „Stoimy nad przepaścią — wołał Sapieha — stoimy nad grobem wolności, skoro tak zwiększona liczba wojska w moc Departamentu ma być oddana." Sesja trwała 16 godzin, wygłoszono przeszło 80 mów. O godzinie czwartej nad ranem przystąpiono do głosowania, czy ma zostać utrzymany Departament, czy ustanowiona Komisja Wojskowa. W jawnym głosowaniu 149 przeciw 114 opowiedziało się za Departamentem. Ale zażądano tajnego głosowania, w którym 36 sejmujących zmieniło zdanie i Departament został obalony większością 18 głosów. W tym dniu opozycja stała się partią panującą, a sejm, zmieniając istotny element konstytucji, faktycznie uchylił rosyjską gwarancję. Pokojowy wynik walki o Departament rozczarował Lucchesiniego. Pocieszał się jednak markiz, że pod zwierzchnictwem Komisji „formacja wojska będzie bardzo błędna, a skutki jej mało niebezpieczne", a jeśli dojdzie do obalenia Rady Nieustającej, Polska „zbliży się do rządu, jaki miała za królów saskich, i być może pogrąży w dawnej anarchii". Tymczasem Stackelberg, rozdrażniony żądaniami ewakuacji wojsk rosyjskich z Ukrainy i zapowiedziami dalszych zmian formy rządu (projekt o sejmie nieustającym), napierał na Stanisława Augusta, żeby wraz ze swymi zwolennikami wyszedł z senatu i odłączył się od konfederacji. Król jednak odparł, że nie może narażać kraju na wojnę domową i nie chce wystąpić przeciw projektowi sejmu nieustającego, za którym zapewne będzie jednomyślność i który należy uważać za „jeden z największych pożytków krajowych". W poufnych rozmowach z przywódcami sejmowymi ostrzegał jednak Stanisław August przed niebezpieczeństwem zerwania z Rosją i przed zbytnim zaufaniem do Prus. W dniu 6 listopada odczytano w sejmie notę Stackelberga, w której ambasador zapowiadał, że jeśli nastąpią dalsze narusze- 150 , . ' nią konstytucji z roku 1775, to imperatorowa będzie zmuszona •widzieć w tym pogwałcenie traktatów i wyrzec się swojej przyjaźni dla króla i Rzeczypospolitej. Po odczytaniu tej noty podniósł się w izbie tumult, który uciszył król sam zabierając głos. Ostrzegał przed łamaniem traktatów, co niekiedy uchodzi silnym, ale musi być zgubne dla słabych. „Godzi się i należy dążyć do największego szczęścia narodu, ale dążyć takłemi drogami, które nas doprawdy do niego doprowadzić mogą, a nie w te się zapuszczać, które nam przepaść pod nogami otwierają... Któżby nie pragnął najlepszej formy rządu, ale stopniami trzeba iść, od najgorszego do najlepszego; raptowne rewolucje zawsze podlegały błędom i kończyły się próżnym żalem. Nie obrażajmy żadnego z sąsiadów; jest jednak wskazówka nieomylna dla narodów, pochodząca z sytuacji ich właściwej. Mówię wyraźnie i głośno, że nie masz potencji żadnej, której by intere-sa mniej spierały się z naszymi jak Rosji. Wszak Rosji winniśmy, że nam wróciły się niektóre części już zabranego kraju. W handlowych zamiarach Rosja nam najlepsze przedstawia widoki. Rosja nie tylko nie przeszkadza pomnożeniu naszego wojska, ale najchętniej na nie zezwala. Mówię zatem, że należy nam nie tylko jej nie drażnić, ale owszem, starać się o zachowywanie najlepszej z nią, ile być to może, przyjaźni. Dokładam, że jestem i w tym przeświadczeniu, że gdy damy poznać imperatorowej, iż jesteśmy dla niej przychylni, łatwiej i bezpieczniej dojdziemy do domowych urządzeń i ulepszeń naszych; i że owszem, wtedy największe sami sobie założymy do tego zapory, gdy tę wielkomyślną panią odrażać od siebie będziemy." Stanisław August wygłosił tę mowę jako wstęp do rokowań z Rosją o modyfikację gwarancji. Tłumaczył Stackelbergowi, że aby utrzymać zasadnicze kontury ustroju Rady Nieustającej, trzeba się zgodzić na szereg zmian w konstytucji z lat 1775 i 1776. Dla myśli rokowań z Rosją starał się pozyskać Małachowskiego i Ignacego Potockiego. Ambasador i przywódcy sejmowi wyrażali gotowość do pertraktacji. W tym czasie Kołłątaj wzywał prymasa, aby był „pośredniczą osobą w tych ważnych robotach". Zbliżał się koniec przewidzianego prawem trwania sejmu. Domagano się przedłużenia obrad do 15 grudnia. Był to pierwszy krok na drodze dalszego przedłużania sejmu, który, jak wiemy, 151 stał się czteroletnim. Decyzja niezmiernie ważna, przeciwko której działały zarówno Prusy, jak Rosja. Ale król zgodził się na prolongatę do 15 grudnia. W związku z jednomyślną uchwałą w tej sprawie oświadczył w izbie 10 listopada: „Król z narodem, naród z królem, jest to hasło, od którego w biegu życia mego nigdy odstępować nie umiem." Wkrótce w sklepach warszawskich pojawiły się wstęgi z napisem: „Król z narodem, naród z królem", które damy „z największym ukontentowaniem nosiły".22 To słynne później hasło trzeciomajowe było w listopadzie roku 1788 w swym drugim członie jeszcze bardzo przedwczesne. W Berlinie nie zaprzestano rozdmuchiwać ognia. Spodziewano się, że nota Stackelberga z 5 listopada da patriotom asumpt do wezwania interwencji ko Branickiego i obawiał się jego intryg, ale Sapiehę uważał za swojego człowieka. Spodziewał się, że w sposobnej porze książę, który „ma w kraju kredyt i potrzebuje dobrej zapłaty ze strony naszego dworu", może odegrać rolę „drugiego Ponińskiego". Liczył również na to, że Sapieha jest największym przeciwnikiem sukcesji tronu oraz innych reform, przez co reprezentuje kierunek „mniej przeciwny interesom Prus, bo mniej korzystny dla prawdziwego dobra Polski". „Jak można rozpoznać prawdziwych patriotów od fałszywych?" Pouczała o tym broszura pod tytułem Korespondencja jednego obywatela z podkomorzym pewnego województwa, napisana zapewne przez Kołłątaja. Autor spotkał się z zapytaniem, „jak można zadawać fałszywy patriotyzm ludziom, którzy pragną siły narodowej i podatków, którzy lżą w mowach swoich Moskwę, a przyjaznego nam.Wilhelma bezprzestanńie uwielbiają?" Podaje więc „nieomylne charaktery" pozwalające się zorientować co do barwy patriotyzmu. „Tak na przykład prawdziwi patrioci chcieli aukcji wojska, chcieli jej i fałszywi", ale prawdziwi stosownie do możliwości kraju proponowali powiększyć armię do 60 000 (tyle postulował Kołłątaj w Listach Anonima), zaś „fałszywi pragnęli mieć w jednym oka mgnieniu sto tysięcy zbrojnych ludzi", wiedząc, że to jest niewykonalne. „Prawdziwi patrioci, myśląc o podźwignięciu sił narodowych i zachowując się w winnych wdzięczności obowiązkach dla przychylnego sąsiada [Prus], żadnej potencji nie lżą, ale tylko krzątają się około skruszenia własnych więzów; fałszywi co moment przelewają krew w ustach swoich, wygadują na Moskwę, cokolwiek by popularny zapał utrzymać mogło, wydają jej bezprzestanńie wojnę, a pod ręką, czas trwoniąc, przeszkadzają do przyśpieszenia rządu." Zniesienie Rady Nieustającej było konieczne, ale na jej miejsce musi powstać nowy rząd, nad którym pracują prawdziwi patrioci. Fałszywi zaś rozsiewają pogłoski, jakoby prawdziwi 167 chcieli „rząd republikancki przewrócić, wolność obywatelską poniżyć". Wyraźniej wypowiedział s?3^ Kołłątaj na temat prawdziwych i fałszywych patriotów w pox)ufnym memoriale z roku 1790 przeznaczonym dla króla pruskiee§°- Genezę ugrupowania prawdziwych patriotów wywodził ksiMdz referendarz z kręgu swoich przyjaciół, którzy zrazu starali siie- pozyskać prymasa, a potem pozyskali sobie marszałka Małachcowskieg°- Na początku sejmu „robota tak śmiała pomieszała natychimiast patriotyzm z osobistością, gorliwość ze złością i to dało okLazJ przywiodła dobrze myślących patriotów do niecierpliwości- Prześladowania zwróciły się na hetmana Branickiego, na księcia Sapiehę, na pana Suchodolskiego. Upadła pozorna gorliwości <> dobro powszechne sława, a odkryły się nieuczciwe z ojczyzny z.yski' fałszywy patriotyzm i widoczne przy interesach Moskwy obsuwanie." Kiedy w sierpniu 1789 roku Lucchesini wyjechał do Wrc10*3^3' prawdziwi patrioci zyskali nareszcie przewagę nad SapieB i wtedy podniósł się wpływ marszałka Małachowskiego. Dalsze ^ysiłki przyjaciół Kołłątaj a (zwłaszcza 168 Tomasza Ostrowskiego) doprowadziły do zbliżenia między praw-dzimi patriotami a królem. Odtąd sejm uzyskał właściwe kierownictwo. 23 Spisana w 1790 r. relacja Kołłątaja trafnie przedstawia przełomowy w dziejach sejmu moment, jakim była jesień 1789 roku. Ale wciąż więcej wiemy o fałszywych patriotach niż o prawdziwych. Kołłątaj wysunął na plan pierwszy Małachowskiego, któremu od dawna służył radą i piórem. Sam ksiądz referendarz był już wówczas bardzo czynnym politykiem i niewątpliwie odegrał wybitną rolę w rozprawie z fałszywymi patriotami. Kołłątaj nie miał przed sejmem powiązań z opozycją magnacką. W cytowanym memoriale piętnował „wygórowaną ambicję arystokratów", która „szła w zapasy z królem i resztą narodu". Mógł więc z dużą swobodą atakować Branickiego i Sapiehę. Ale Małachowski, Kołłątaj czy Tomasz Ostrowski to jeszcze za słabe ugrupowanie, aby dokonać zwrotu w dziejach sejmu. Musimy zająć się ludźmi, których droga do prawdziwego patriotyzmu była bardziej okrężna, ale polityczny ciężar gatunkowy większy. Adam Czartoryski, komendant królewskiej Szkoły Rycerskiej, i Ignacy Potocki, prezes Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych, harmonijnie współpracowali z Poniatowskimi na polu oświaty. Spory polityczne milkły na progu Komisji Edukacji Narodowej. Czartoryski i bracia Potoccy byli ludźmi Oświecenia. Przemawiały do nich ideały dobra publicznego i służby publicznej. W Puławach żyła myśl naprawy Rzeczypospolitej. Tradycje dawnej „familii" spotykały się tu z republikańskimi tradycjami Potockich. Uważano jednak za godziwe psuć Rzeczpospolitą Poniatowskich (i to za pomocą takich środków, jak ciemna afera Dogrumowej), aby torować drogę Rzeczypospolitej Potockich i Czartoryskich. Jako opozycjoniści, ludzie z Puław nie różnili się od innych wielkich panów. Ale ich sojusz z hetmanami był taktyczny. Zdecydowani na obalenie Departamentu Wojskowego i Rady Nieustającej, zamierzali sprawę władzy nad wojskiem rozegrać nie tylko przeciw królowi, lecz również przeciw „buławnikom". Kiedy patrioci (zarówno prawdziwi, jak fałszywi) zdobyli przewagę w sejmie, zarysowały się rozbieżności wśród ludzi zbratanych dawniej więzami wspólnej opozycji. Rozejście się splątanych ścieżek nie było rzeczą łatwą. Ci panowie stanowili zgrane towarzystwo. Ileż 169 wspólnie wypili wina, ile nocy spędzili razem rta balach i przy zielonych stolikach, ile dni na polowaniach. Łączyły ich wspomnienia młodości, przyjaźni, flirtów. Branicki był przecież adoratorem Izabeli Czartoryskiej, a księżna Adamowa miała słabość do junackiego hetmana. Egzaltowana „matka Spartanka" nie była skłonna rozróżniać wśród swoich przyjaciół fałszywych i prawdziwych patriotów. Na początku sejmu urządziła teatralne widowisko, obcinając nożyczkami upudrowane loki Sapiehy, który pod jej rączką przedzierzgnął się w Sarmatę. Ulotne wierszyki traktowały księżnę Adamową niemal jak kogoś z hetmańskiej czeladki: Niedawno ma polską duszą: Goli głowy, stroi w kontusze. Chce, żeby się naród zapalał, Dla niej i razem szalał. Były i rymy bardziej dotkliwe: Żona niegodna, matka jska taka. We wszystkim zmienna, lecz w zemście jednaka. W chlubną przybrana postać patriotki. Braci, ojczyznę przez swe jątrzy plotki. Czartoryska, silnie zaangażowana w pruskiej partii w jej początkowym okresie, pośredniczka miedzy Lucchesinim a Sapiehą i Bra-nickim, jesienią 1789 roku opuścła kraj i politykę. Z jej wyjazdem zerwała się jedna z nici wiążących Puławy z partią hetmańską. Panowie coraz bardziej patrzyli na siebie bokiem, ale jawne zerwanie było ryzykowne, bo gjoziło utratą większości w sejmie, a wtedy król stałby się arbitrem Ignacy Potocki stopniowo jednak wysunął się przed Sapiehę jako mąż zaufania Lucchesiniego. Stosunki polsko-pruskie wchodziły w nową fazę w związku z tym, że w Berlinie zaczęły się ważyć szale między polityką prowokacji a polityką demonstracji wojennej. Powstał osobliwy związek między sprawą przymierza polskooruskiego a ustanowieniem przez sejm nowej konstytucji Rzeczypospolitej. Dwór berliński dotychczas nie chciał sobie wiązać rąk przymierzem i dawał Polakom odpowiedzi wymijające. Jako jeden ze 170 sposobów odwleczenia kłopotliwej sprawy Lucchesini wysunął warunek, że Prusy nie mogą-zawrzeć przymierza z państwem, które jeszcze nie określiło swojej formy rządu. W Berlinie spodziewano się, że spory konstytucyjne będą się ciągnąć w Polsce w nieskończoność. Ale kiedy zaczęto się poważnie liczyć z możliwością wojny z Austrią, a nawet z Rosją, polski sojusznik i polska kawaleria mogły się przydać. Toteż na schyłku 1789 roku Lucchesini otrzymał z Berlina ponaglenia, aby sejm uchwalił choćby zarysowany szkic formy rządu (byle bez dziedziczności tronu, na którą Prusy nigdy zgodzić się nie mogą) i podjął rokowania o sojusz. Dwie ważne sprawy: traktatu polsko-pruskiego i nowej konstytucji zbiegły się w ręku Ignacego Potockiego. Teraz możemy odpowiedzieć na pytanie, kim byli prawdziwi patrioci późną jesienią 1789 roku. Na czele stronnictwa stali: Ignacy Potocki i jego brat Stanisław, Adam Czartoryski i Stanisław Małachowski, za Małachowskim zaś w kulisach sejmowych ukryty, ale bardzo już wpływowy Kołłątaj. W dalszym szeregu znajdowali się posłowie od dawna związani z Puławami, jak Niemcewicz czy Kublicki, oraz ludzie bez wyraźnych powiązań, lecz pragnący naprawy Rzeczypospolitej i podniesienia jej rangi w Europie. Pozasejmowe zaplecze — to legion publicystów, rekrutujących się z elity intelektualnej kraju, i rozbudzone politycznie mieszczaństwo warszawskie. Do prawdziwych patriotów przyłączyli się bliscy ludzie Stanisława Augusta, jak Tomasz Ostrowski i poseł w Petersburgu Deboli. Stosunek do króla, który określał linie podziału na początku sejmu, utracił swoje podstawowe znaczenie. Na plan pierwszy wysunęła się sprawa przymierza z Prusami i nowej konstytucji. A jako punkt łączący sprawy wewnętrzne i zagraniczne — sukcesja tronu (wbrew życzeniom Prus). Na jakich warunkach zostanie zawarte przymierze? Jaka będzie treść konstytucji? Kogo powołać na tron polski? Wszystko to były kwestie otwarte. Ale prawdziwi patrioci byli zdecydowani zdążać do aliansu, reformy rządu i sukcesji, wbrew hetmańskim „zelantom". Po rozpadnięciu się patriotów na prawdziwych i fałszywych wzrosło znaczenie Stanisława Augusta i zarysowała się platforma porozumienia między królem a przywódcami sejmowymi. 171 Prawodawcze trudy pana Ignacego Współcześni i historycy nie szczędzili sejmowi krytyki z powodu gadulstwa i bezczynności. Gdy się jednak zważy, że po obaleniu Rady Nieustającej kraj został pozbawiony konstytucyjnego rządu, a faktyczny ośrodek administracji państwowej, jakim był gabinet Stanisława Augusta, utracił wpływ i znaczenie, gdy się uwzględni, że „sejm rządzący", a podzielony na fakcje, ów sejm nie mający na dobitkę właściwego regulaminu obrad, musiał roztrząsać i decydować najdrobniejsze szczegóły (jak przysłowiowe guziki i sprzączki przy mundurach), to wypada się raczej dziwić, że w dziedzinie spraw wojskowych i skarbowych zdziałano tak wiele. Sejm, który zburzył administrację od góry, zaczął ją odbudowywać od dołu. , W listopadzie 1789 roku ustanowiono komisje wojewódzkie cy-wilno-wojskowe, ważne ogniwo administracji samorządowej w terenie, którego tak brakowało dotąd w Rzeczypospolitej. Prawo o komisjach zostało uchwalone jako „wiązanie" dla króla w dwudziestą piątą rocznicę koronacji. Stanisław August uważał ten dzień za zwrotny moment w dziejach sejmu, pierwszy krok na drodze do reformy rządowej. Potrzeby życiowe ubiegły porządek logiczny, ustawodawstwo szczegółowe wyprzedziło ustawę zasadniczą. Bowiem narodziny tej ustawy były niezmiernie ciężkie. Trwać miały 20 miesięcy. Dnia 7 września 1789 roku sejm powołał Deputację do formy rządu, która miała przygotować projekt konstytucji. Prezesem Deputacji został biskup kamieniecki Adam Krasiński, dawny przywódca konfederacji barskiej. Biskup stronił dotąd od Warszawy, ale zwabiła go nadzieja, że sejm odda koronę dynastii saskiej. W skład Deputacji wszedł i sarmacki orator Wojciech Su-chodolski, zaliczany do „hetmańskiej czeladzi". Stanisław August chciał zapobiec tej nominacji, ale wytłumaczono królowi, że wprowadzając Suchodolskiego do Deputacji, zamknie mu się zbyt wymowne usta w izbie. Z bliskich ludzi Stanisława Augusta znalazł się w tym gronie podkanclerzy Chreptowicz. Najważniejszą osobą w Deputacji był jednak Ignacy Potocki i jemu powierzono opracowanie projektu. Przywódcy prawdziwych patriotów zbliżyli się w tym czasie 172 do króla. Już w sierpniu Stanisław August zaproponował im wzajemne komunikowanie sobie projektów ustaw oraz „regestrów przyjaciół", na których będzie można liczyć w sejmie. Król bez zastrzeżeń wierzył w dobre intencje i szczerość „zacnego" marszałka Małachowskiego. Natomiast nad wzajemnym stosunkiem Stanisława Augusta i Ignacego Potockiego ciążyły zadawnione urazy i wciąż żywa nieufność. Król nie mógł zapomnieć, jak „gorzko doznał czarnej złości marszałka Potockiego przeciw sobie" i podejrzewał Ignacego, że przeciw niemu trzyma Branickiego „jak brytana na łańcuchu". Potocki nie kwapił się do bliższych kontaktów ze Stanisławem Augustem, w sprawach politycznych dawał wymijające odpowiedzi, a gdy trzeba się było porozumieć, działał za pośrednictwem swego brata Stanisława. Wizyta Potockich na Zamku zwróciła jednak uwagę i — według słów jednego z korespondentów Szczęsnego — „zniechęciła patriotów ku panom Potockim". Ze strony fałszywych patriotów posypały się paszkwile przeciw Stanisławowi.24 Tenże Stanisław Potocki w towarzystwie Małachowskiego przybył do króla 24 września i ustalono, że jedynie działając wspólnymi siłami będą mogli „zagłuszyć gadaczów" hetmańskich w sejmie. Potocki i Małachowski prosili Stanisława Augusta, aby podał „regestr materii". Król odpowiedział: „I wiek, i okoliczności już mnie coraz bardziej od ambitnych zamysłów oddalają. Stygnie we mnie wszystko prócz jednej chęci, abym w tej reszcie dni moich był kochany od narodu i jego uszczęśliwienie wyrabiał z jego własnym przyzwoleniem. Więc wolę od was odbierać projekta i rejestr onych, ponieważ mi oświadczacie,-że też będziecie przyjmować moje refleksje i przydatki lub odmiany, jakie mi poda umysł szczerze ojczyznę kochający." Stanął więc układ ustalający na przyszłość sposób postępowania. Inicjatywa projektodawcza ma formalnie zostać przy przywódcach sejmowych, król zaś zastrzega sobie rolę poprąwiacza projektów. Prace Deputacji śledził Stanisław August krytycznie. Potocki, zaopatrzywszy się w gazety francuskie, rozpoczął od „Deklaracji praw szlachcica". Król uznał tę mieszaninę francuskiej „Deklaracji praw człowieka i obywatela" z zasadami polskiej wolności szlacheckiej za tak nieszczególną, iż „menażując [oszczędzając] miłość własną" Ignacego, udawał, że tego pisma nie widział. Była to 173 jednak sprawa o zasadniczym znaczeniu dla teoretycznej podstawy systemu konstytucyjnego, który miał zapewnić suwerenność narodu. Jakiego narodu? Potocki wyjaśniał swojemu przyjacielowi na placówce dyplomatycznej w Berlinie i bratu lożowemu Eliaszowi Aloe, iż Deputacja „również rozpoczyna od deklaracji praw, lecz nie praw człowieka (de 1'homme), ale szlachcica (du gentilhomme). Wystarczy, żeby chłopi stali się grzeczni (gentils), aby te prawa zrozumieć i ich się domagać". Gra słów: homme — gentilhomme przewija się w dalszej korespondencji. Aloe wyraził nadzieję, że „grzeczny chłop" (le pay-san, qui serait gentil) niezwłocznie otrzyma wolność i opiekę prawa. Potocki odpowiedział: „Według naszej konstytucji będzie można dla ludzi (pour les hommes) wyrazić jedynie życzenie, aby wszyscy mogli się stać szlachcicami (devenir gentilshommes). Ale urządzenie tego stanu [szlacheckiego] to już będzie coś". Przez trzy miesiące prace Deputacji nie czyniły postępów. Według słów króla, Potocki „zbyt alembikuje [wdaje się w skomplikowane spekulacje] ... po całych tygodniach i nie postawa na sejmie, a ze mną żadnego nie ma znoszenia, właśnie jakby się umykał przez krokami, które ja czynię ustawnie ku niemu". Wreszcie ponaglony przez Prusy Potocki zabrał się żwawiej do pracy. Ale przeszkadzał w Deputaqrji Suchodolski, który „nieznośnie dokuczał swoją sprzeczną wielomównością". W połowie grudnia był gotów projekt nie konstytucji, lecz ramowych Zasad do formy rządu (tego bowiem, aby zyskać na czasie, domagały się Prusy). Projekt Potockiego zaczynał się od słów: „Z istotnych powinności, które ma naród, zabezpieczenia i zachowywania wolności, własności i równości każdego obywatela, wypływają następujące prawa i władza narodowi właściwa." Naród, ograniczony jednak do „posesjonatów", obiera wszystkich urzędników i sędziów oraz posłów na sejm. Posłowie muszą się ściśle trzymać przepisanych przez sejmiki instrukcji i zdawać sprawę wyborcom ze swych czynności. Sejm w ciągu dwuletniej kadencji ma być zawsze „gotowy" do zebrania się i podejmuje uchwały kwalifikowaną większością instrukcji. Sprawę władzy wykonawczej potraktowano bardzo ogólnikowo w artykule o władzy „dozoru tudzież egzekucji" złożonej „w ręku króla, jako głowy narodu, i Straży przy nim najwyższej". W projekcie Potockiego odnajdujemy wiele koncep- 174 cji, które się już zakorzeniły w republikańsko-patriotycznej publicystyce (z Kołłątajem na czele). Szczególną jednak uwagę zwraca egalitarna, można powiedzieć, francuska deklaracja wstępna. To przecież nie jest znana nam już „Deklaracja praw szlachcica". W tej sprawie skreślił Potocki interesujący komentarz w liście do Aloego: „Starałem się nie razić cudzoziemców używaniem arystokratycznej terminologii. W naszym projekcie jest jedynie mowa o narodzie i obywatelach, ale w istocie rzeczy naród to stan rycerski, a obywatele to szlachta. Jeśli kiedyś inne klasy będę chcieć i potrafią być wolnymi, będą mogły powiedzieć szlachcie: »My stanowimy naród w dużo większym stopniu niż wy«, a szlachta nie znajdzie na to repliki. Nie mogąc dać ludziom praw, zachowałem im tytuł i przygotowałem bardzo dobry sylogizm. To jest moja sekretna historia, którą powierzam jedynie tobie." Chyba błędem byłoby dopatrywać się w tych wynurzeniach jedynie sofistyki, żonglującej ideami wieku. Dla ludzi Oświecenia demokracja szlachecka była strukturą otwartą. Wierzyli oni w postęp i widzieli możność przejścia od republikanizmu sarmackiego do republikanizmu nowożytnego. Już przed 20 laty wskazywał tę drogę Rousseau w swych Uuiagach nad rządem polskim. Myśli te nie były obce Ignacemu Potockiemu, mimo wszystkich jego wiel-kopańskich narowów. Zwłaszcza że republika posesjonatów miała zabezpieczyć i zachować własność. Perspektywa postępowych przemian może więc niosłaby za sobą potrzebę zmiany systemu gospodarowania na latyfundiach, ale kopce graniczne miały być zabezpieczone. O wniesionych do sejmu 17 grudnia Zasadach Stanisław August wyrażał się cierpko: „Nie miało to wiele aplauzu. Sam Stanisław Potocki mnie i drugim powiadał po sesji, że to tak metaphisice [metafizycznie] jest napisano, że wielu nie rozumieją i on sam dobrze nie rozumi." Król jednak nie zwalczał Zasad, lecz udzielił poparcia tym punktom, z którymi się godził. Gorąco namawiał Sapiehę i jego „arcygorliwych" posłów, aby nie sprzeciwiali się zasadzie sejmu gotowego i wykluczeniu od sejmikowania szlachty bez posesji. W sprawie reformy parlamentaryzmu zarysowały się więc pewne punkty styczne między Stanisławem Augustem a Ignacym Potockim. Przedkładając Potockiemu i Małachowskie- 175 mu „jak szczerze i starownie [starannie] przykłada się do rządowego dzieła", nalegał król, aby uszanowano jego prerogatywę nominacyjną, która po zniesieniu Rady Nieustającej na mocy paktów konwentów powinna wrócić do majestatu. Stanisław August nie przywiązywał zresztą do „Zasad" większego znaczenia i ułatwił przeprowadzenie ich w sejmie, zwracając uwagę na to, że nie są one prawem. Projekt Potockiego, „ucierany" za kulisami sejmu, a potem w izbie, uległ znacznym modyfikacjom. Sylogizm Potockiego nie uszedł czujności szlacheckiego sejmu. Wstępna deklaracja została przeredagowana w następujący sposób: „Z istotnych powinności, które ma Rzeczpospolita, zabezpieczenia stanowi szlacheckiemu wolności, zachowania między osobami tegoż stanu najzupełniej-szej równości i obwarowania prawa własności każdego mieszkańca oraz rozciągnięcia na wszystkich ogółem rządowej opieki, wypływają następujące władze i prawa Rzeczypospolitej właściwe." To podkreślenie w uchwale stanowej struktury Rzeczypospolitej zostało jednak częściowo zrekompensowane ważnym i nowym elementem: przedmiotem prawa państwowego staje się „własność każdego mieszkańca" i „rozciągnięcie na wszystkich ogółem opieki rządowej". Sformułowanie to wprowadził kasztelan Józef An-kwicz, będący wówczas człowiekiem do poruczeń Stanisława Augusta. W swym projekcie Potocki pominął sprawę elekcji czy sukcesji tronu. Była to kwestia bardzo delikatna, bowiem prawdziwi patrioci, zwolennicy sukcesji, w tym punkcie nie mieli poparcia Prus, zaś przeciw sobie konserwatywnych republikantów. W uchwale sejmowej wprowadzono natomiast jako zasadnicze prawo Rzeczypospolitej „obieranie króla religii rzymskiej katolickiej". Dalsze zmiany przyniosły złagodzenie republikanizmu niektórych postulatów Potockiego (w sprawie nominacji na urzędy, senatu, instrukcji sejmikowych). W toku debaty sejmowej zarysowało się porozumienie między Ignacym i królem, aby istotnych rozbieżności w programie konstytucyjnym nie stawiać na ostrzu noża. Sejm uchwalił więc 23 grudnia Zasady do poprawy formy rządu, bardzo ramowe i ogólnikowe. Była to wielka porażka partii hetmańskiej. Spory między prawdziwymi i fałszywymi patriotami z podjazdowej wojny, prowadzo- 176 Ignacy Potocki. Litografia Śliwickiego Scipione Piattoli. Portret współczesny Stragan. Rysunek J. P. Norblina Chłopi w karczmie. Rysunek J. P. Norblina nej za pomocą paszkwili, przeszły na forum spraw konstytucyjnych. W czasie debaty grudniowej staroświeccy „zelanci" wymownie a bezskutecznie bronili prawa do sejmikowania szlachty bez posesji. Sprawa ta w izbie i poza sejmem urosła do jednego z zasadniczych probierzy, pozwalających rozpoznać barwę partyjną. Z jednej strony posypały się pisma przedstawiające w drastycznych szczegółach obraz burd sejmikowych: ciemna i pijana gołota szlachecka oddaje swoje gardła, kreski i szable na usługi panów, za kwaterkę wódki, za parę złotych, za podwiezienie bryką na barwną przygodę sejmikową. Z drugiej strony „zelanci" z patosem, zapewne często szczerym, załamywali ręce nad podeptaniem równości szlacheckiej, nad wzgardą dla ubóstwa, nad odepchnięciem „młodszej braci". Po< uchwaleniu Zasad prace nad formą rządu uległy na kilka miesięcy zawieszeniu. Zasady miały umożliwić zawarcie przymierza z Prusami i ta sprawa pochłonęła całą uwagę sejmu. Stanisław August, którego trzeba było „prawie sznurami" ciągnąć do przymierza, w końcu pogodził się z systemem pruskim. Chodziło o cenę. Potocki był gotów zapłacić Gdańskiem i Toruniem za traktat przynoszący dla Polski również ulgi handlowe ze strony Prus, oraz Wielkopolską za odzyskaną przy pomocy Prus Galicję. Stanisław August jako wstępny warunek rokowań wysunął zmianę fatalnego dla Polski traktatu handlowego z roku 1775. Prusofile w rodzaju Kołłątaja wyobrażali sobie sojusz, umocniony związkiem dynastycznym, bez żadnych terytorialnych przetargów. Staszic nawoływał: „Płaćmy cło podług taryfy najwyższej, a trzymajmy się morza." Partia moskiewska miała wdzięczne pole, aby dyskredytować prawdziwych patriotów za ich gotowość do frymarczenia polską ziemią. Zrozumiały niepokój wykazywali Wielkopolanie, na których zżymał się Potocki. Wreszcie Austria zgłosiła w Warszawie sojusznicze propozycje. W tej sytuacji Prusy, gotujące się do wielkiej demonstracji wojennej, zdecydowały się na razie zrezygnować z zapłaty i odkładając drażliwe sprawy celne i cesyjne podpisano 29 marca 1790 roku traktat przymierza obronnego. Traktat był w istocie skierowany przeciw aliantce Austrii, Rosji, dla której droga na teatr ewentualnej wojny prowadziła przez polskie terytorium, zaś wejście wojska rosyjskiego do Polski stanowiłoby casus feoderis [wy- 12 — Ostatni król 177 padek, w którym sprzymierzeńcy są zobowiązani działać łącznie]. Stackelberg, który od dawna był już tylko cieniem dumnego pro-konsula, został odwołany z Warszawy. W związku z planami wojennymi wyłoniła się potrzeba powołania, choćby prowizorycznego, organu rządowego mogącego sprostać sytuacji. Potocki podjął myśl utworzenia Administracji Eks-traordynaryjnej, bowiem w wypadku wojny sejm nie może „być równocześnie panem i sługą". Projekt opracował wspólnie z Koł-łątajem. W skład „wielkiej egzekutywy" miał wchodzić król, 2 marszałków konfederackich, 3 osoby wybrane z grona sejmujących (po jednym z każdej prowincji) i 3 przedstawicieli komisji rządowych (Komisji Skarbowej, Komisji Wojskowej i Deputacji Interesów Cudzoziemskich) oraz powołany przez Administrację sekretarz, na które to stanowisko upatrzono Kołłątaja. Administracja miała pracować pod przewodnictwem króla i decydować prostą większością głosów. Podlegałoby jej wojsko i komisje, a ze swych rządów miała zdać sprawę po zawarciu pokoju lub po odwołaniu jej przez sejm. Sprawę Administracji Ekstraordynaryjnej omawiano w połowie kwietnia. Małachowski wystąpił przed królem jako inicjator projektu, ale Stanisław August trafnie domyślał się, że właściwym inspiratorem był Potocki. Między Potockim a Małachowskim powstał jednak ostry zatarg o personalny skład nadzwyczajnego rządu. Na naradzie u króla ustalono komplet czysto ministerialny (2 marszałków, 2 hetmanów, 2 kanclerzy i 2 podskarbich). Stanisław August nie chciał wykazać inicjatywy w tej sprawie, aby nie narazić się na zarzut, iż zmierza do absolutyzmu. Obiecywał przychylić się do woli większości w sejmie. Niewątpliwie jednak ministerialny skład Administracji, przeciwstawny koncepcji Potockiego, był pomysłem króla. Gdy projekt przeniknął do wiadomości publicznej, wywołał wiele obaw. Podejrzewano Potockiego, że „z instynktu Lucchesiniego" chce wciągnąć Polskę do wojny zaczepnej. „Klika wrzeszczy — uskarżał się Ignacy — przeciw triumvira-towi, decemviratowi i dyktaturze. Echo powtarza te słowa w Ogrodzie Saskim, będącym miejscem spotkań uwodzicieli i głupców." Potocki nawracał jeszcze do swej myśli i podsuwał królowi projekt „junty" składającej się z 9 osób wybranych przez „naród po 178 prowincjach", ale sprawa Administracji Ekstraordynaryjnej upadła. Mimo swej ekstraordynaryjności projekty kwietniowe stanowią ważne ogniwo w pracach nad konstytucją, prezentując dwie przeciwstawne koncepcje: rządu ministerialnego i rządu będącego emanacją sejmu. Sprawa budzącej postrach Administracji stała się bodźcem do pchnięcia naprzód prac nad nie nadzwyczajną, a normalną formą rządu. Na sesji 22 kwietnia kilku mówców „zasłyszawszy, że Potoccy pod inszą postacią zamyślali wprowadzić znowu tę Administrację Ekstraordynaryjną, a chcąc temu zapobiec, mieli głosy do-mawiające się, aby projekt formy rządu był czym prędzej przyniesiony do stanów". Nadaremnie wskazywano, że na to trzeba jeszcze wiele czasu. Pod adresem Ignacego Potockiego padały zarzuty, że w pracach nad formą rządu znosi się tylko z Lucchesi-nim i kolegów nie słucha. Wreszcie na wniosek starego regalisty, Stanisława Gadomskiego, sejm uchwalił, że forma rządu ma być gotowa jako „wiązanie" na imieniny króla (8 maja). Ignacy Potocki zżymał się na „kabałę", która pokrzyżowała jego plany i postawiła go w bardzo trudnej sytuacji. Wprawdzie mówcy sejmowi nie bez racji mogli wytykać Deputacji siedmiomie-sięczną bezczynność, ale nierealnym żądaniem było nadrobienie tej zwłoki w ciągu dwóch tygodni. Uchwała jednak zobowiązywała i trzeba było z jakimś „wiązaniem" przyjść do sejmu na dzień św. Stanisława. „Aby wstawić się w moje położenie — pisał marszałek do Aloego — wyobraź sobie kobietę w ciąży, która ma niemal całkowitą pewność, że urodzi matołka lub martwe dziecko. Mój poród może się odbyć jedynie wbrew naturze. Nie wiem, czemu miłość ojczyzny mnie zapładnia." Przy boku udręczonego Potockiego znalazł się jednak zręczny akuszer, ksiądz Scipione Piattoli. Spotkaliśmy już tego Włocha, kiedy jako guwerner w domu marszałków ej Lubomirskiej na początku roku 1788 układał dla opozycji mafijny projekt „Quat-tuorviratu". Po raz drugi zetknęliśmy się z nim latem tegoż roku w Pyrmoncie, gdzie wraz z Ignacym Potockim wytyczał strategię stronnictwa pruskiego. Związki Piattolego z Polską były dawniejsze. Już w roku 1783 parał się w Warszawie guwernerką w pańskich domach i przelotnie pracował w Towarzystwie do Ksiąg Elementarnych. Czynny był również w warszawskiej loży masoń- 179 skiej „Tarcza Północy", skupiającej intelektualistów, przeważnie obcego pochodzenia. Kiedy po aferze Dogrumowej Lubomirska opuściła kraj, Piattoli od roku 1785 do lata 1789 towarzyszył jej w zagranicznych podróżach i, jak wiemy, siedział po uszy w politycznych sekretach. W Paryżu zaprzyjaźnił się ze swym rodakiem na służbie Stanisława Augusta, Filipem Mazzeim. Ponieważ popsuły się stosunki Piattolego z kapryśną księżną marszałkową, Stanisław August zaangażował Włocha jako swego lektora i w połowie listopada 1789 roku Piattoli przybył do Warszawy. Skromny lektor królewski stał się jedną z najważniejszych osobistości w zakulisowych poczynaniach lat 1790—1792. Wzbudzający sympatię i zaufanie, zręczny i bystry, niestrudzony w redagowaniu projektów, Polsce szczerze oddany, mający głowę rozgrzaną ideami rewolucji amerykańskiej i francuskiej, a równocześnie na włoską modłę biegły w technice politycznych kombinacji, posiadał Piattoli wyjątkowe atuty, aby odegrać rolę pośrednika i doradcy na wielką skalę. Cieszył się pełnym zaufaniem zarówno króla, jak Ignacego Potockiego; wśród Polaków był niemal Polakiem, a równocześnie należał do tego rozsianego po całej Europie włoskiego bractwa dyplomatów, literatów i pedagogów (przeważnie ci sami ludzie uprawiali na przemian lub równocześnie wszystkie trzy zawody), którzy odnajdywali się we wszystkich dworach, i do których zaliczał się między innymi Lucchesini. A po wyjeździe Stackelberga poseł pruski stał się już bezsprzecznie pierwszą osobistością w warszawskim korpusie dyplomatycznym. W okresie nieobliczalnych przesileń wojennych markiz wydawał się szczerze zaangażowany po stronie prawdziwych patriotów. Można przypuszczać, że Piattoli, wielki amator systemów konstytucyjnych i wielki entuzjasta wolności, już przy opracowywaniu Zasad służył radą Ignacemu Potockiemu. W kwietniu 1790 roku marszałek litewski za pośrednictwem Włocha starał się nakłonić króla do poparcia projektu „junty". Gdy Potocki znalazł się w przymusowej sytuacji przedwczesnego porodu, usłużny Piattoli podsunął mu un mezzotermine (półśrodek). Ponieważ „naród jest suwerenem", nie można przystąpić do formy rządu, nie rozpoczynając od sejmików, z których wszystko „emanuje". Zaopatrzony w napisaną przez Piattolego mowę, przyniósł więc Po- 180 tocki do sejmu zamiast projektu rządowego projekt prawa o sejmikach. Izba nie chciała przyjąć tego projektu i jego uzasadnienia. Sesje 7 i 10 maja były bardzo przykre dla Deputacji. Potocki w listach do Aloego uskarżał się na „klikę", która domaga się rozpoczęcia formy rządu od praw kardynalnych. „Tłum baranów wyje do wtóru dwóm lub trzem wilkom... Demagodzy przedstawiają drogę naturalną i logiczną jako wielkie zboczenie. Wolą swoje labirynty, domagają się kwintesencji praw, nie troszcząc się o ich esencję ani miąż, z którego należy je wyprowadzić. Jedni nie mają żadnego pojęcia o prawach kardynalnych, drudzy mają doskonałe pojęcie o pasztecie, który zamyślają, i o wielkim projekcie uwiecznienia anarchii. Biada autorowi zmuszonemu do obrony swego dzieła. Jest to los Deputacji. Jakież kłopotliwe jest dowodzenie rzeczy oczywistych." Potocki miał oczywiście rację, nie kwapiąc się do redagowania „wieczystych" praw kardynalnych, co wymagało wielu konsultacji i uzgodnień trudnych do osiągnięcia w bardzo jeszcze nieustabilizowanej sytuacji politycznej. Podejrzewano jednak również, i chyba nie bez racji, że marszałek zwleka z formą rządu aż do kongresu pokojowego, oczekuje więc swego rodzaju pruskiej gwarancji. Król i Deboli uważali tę kombinację za zgubną. Skoro już jednak Polska zdecydowała się na zerwanie z Rosją i sojusz z Prusami, to kto wie, czy większe liczenie się z sojusznikiem w sprawach ustrojowych nie byłoby krokiem, przezornym. W każdym razie Prusy nie mogłyby oświadczyć, tak jak to uczyniły w roku 1792, że konstytucja polska, wprowadzona już po zawarciu przymierza, a bez wiedzy alianta, do tego stopnia zmieniła stan prawny, iż rozwiązuje zobowiązania sojusznicze. Tymczasem sejm 10 maja uchylił wniosek o prawach kardynalnych i zalecił Deputacji przedłożenie projektu konstytucji w całości. Potocki przyjął tę uchwałę, „mającą w sobie coś rozsądnego", jako mniejsze zło, i Deputacja przystąpiła do dzieła. W ciągu trzech miesięcy (maj—lipiec) Piattoli jak czółenko po krosnach biegał między królem a Ignacym Potockim. Marszałek bezpośrednio króla się nie radził, a Stanisław August, urażony i nieufny, własnych koncepcji konstytucyjnych nie rozwijał. Piattoli, który z Potockim redagował projekty, przedkładał jednak te 181 wszystkie pisma królowi, zastrzegając się, że są to w zasadzie idee Potockiego. Stanisław August za pośrednictwem swego lektora wprowadzał drobne zmiany i modyfikacje. Korektury te, tyczące prerogatyw korony, struktury i kompetencji rządu, roli senatu w ustawodawstwie i roli instrukcji sejmikowych w inicjatywie ustawodawczej, wytyczały strefę rozbieżności między Potockim a królem. Ostatecznie zredagowany przez Piattolego z końcem maja projekt Potockiego uwzględnił dezyderaty króla w stopniu nieznacznym. Wszystko emanuje z sejmików, instrukcje sejmikowe są wiążące, wszystkie urzędy (poza biskupami) elekcyjne, skład rządu niezależny od króla, a kompetencje rządu nikłe; na wszystkich szczeblach zasada kolegialna: rady i głosowania. Projekt był zdecydowanie republikański, a zwężając kategorię czynnych politycznie obywateli do posesjonatów (Piattoli wprowadził francuską nomenklaturę: „obywatele czynni" i „bierni"), jeśli nie w treści społecznej, to w formach instytucji — demokratyczny. Ale na szczycie tej struktury postawiono już wyraźnie tron dziedziczny. Dziedziczność tronu wystarczała współczesnym, aby mówić o monarchii. Nie możemy przyjąć tej terminologii. Wówczas za monarchistę wypadłoby uznać Kołłątaja z Listów Anonima, który przyjmując sukcesję tronu deklarował: „Sejm trwały będzie u mnie monarchą." Projekt Potockiego nie był więc mo-narchiczny, aczkolwiek Piattoli, który ten projekt zredagował, twierdził, w każdym razie przed królem, że „trzeba, aby nowy rząd dążył do monarchii, bowiem naród jej bardzo potrzebuje". Dodawał jednak: „Ale czy zajadli patrioci zechcą tego?" W czerwcu i lipcu sprawa formy rządu przeszła już na szersze forum Deputacji. Prace szły opornie. Ignacy Potocki narzekał w liście do Aloego: „Deputacja konstytucyjna zbyt liczy na moją gorliwość i moje siły. Jeśli dodasz do tego niedostatek moich uzdolnień, inne obowiązki publiczne i zniechęcenie, powodowane to nowinami, których się dowiaduję, to rzeczami, które widzę, osądzisz, jak bardzo moja praca jest uciążliwa i jak bardzo moje dzieło niedoskonałe. Nie jest to stan ducha, w którym idee z ładem powstają, szeregują się i przekazują. Gdzież jest Góra Synaj, grota Egerii i święte lasy!" Trzeba pamiętać, że niezależnie od trudności tkwiących w samej pracy redakcyjnej wciąż ważyła się sprawa wojny i pokoju. 182 Potocki powracał do myśli o Administracji Ekstraordynaryjnej, a Kołłątaj wzywał króla pruskiego, aby dopomógł Polakom napisać dobrą konstytucję. Źli doradcy wpoili królowi pruskiemu błędną maksymę, iż się do interesów polskich mieszać nie powinien. Prusy powinny „najsilniejszych użyć sprężyn, a nawet przymusu, żeby koniecznie rząd dobry zaprowadzonym został. Bo chociaż cnotliwi patrioci mają najlepsze cele, jednakowoż nie jest w ich mocy wytępić do reszty partię moskiewską... nie jest w ich mocy przymusić narodu, osobliwie szlachty, żeby z łatwością odstąpiła tak wielkich prerogatyw dla dobrej konstytucji, bo do tego potrzeba powszechnego oświecenia i mocy". Ten desperacki apel oddaje miarę trudności, jakie napotykali „cnotliwi patrioci", którzy już zerwali z miłośnikami złotej wolności, a jeszcze nie zdecydowali się na istotne porozumienie z królem. W tej sytuacji powstał olbrzymi, liczący 658 artykułów, foliał pod tytułem Projekt do formy rządu. Za autora powszechnie uważano Ignacego Potockiego i on sam niedwuznacznie do autorstwa się przyznawał. Do Deputacji wpływało jednak wiele pism z zewnątrz, z Prawem politycznym narodu polskiego Kołłątaja na czele, a Deputacja składała się z 11 osób, wśród których zasiadał staroświecki republikant Suchodolski. Redaktor czerpał więc z różnych inspiracji i z różnymi opiniami musiał się liczyć. Nie wchodząc w gąszcz szczegółów, wśród których znajduje się wiele rzeczy godnych uwagi, można stwierdzić, że w porównaniu z projektem zredagowanym przez Potockiego i Piattolego elaborat Deputacji jest mniej francuski, a bardziej sar-macki i charakteryzuje się jeszcze dalej posuniętym republika-nizmem. Uderza tu zwłaszcza tak charakterystyczna dla staropolskiej myśli politycznej obawa przed despotyzmem władzy wykonawczej, choćby nawet jak najbardziej republikańsko pomyślanej. Rząd, czyli Straż Praw, składa się z 12 „panów radnych", wybieranych co dwa lata przez sejm. Obecność króla na sesjach Straży nie jest konieczna. Kancelarie, na które się Straż dzieli, komunikują królowi „dla informacji" już podjęte decyzje. Na plenum król głosuje jak inni panowie radni (decyduje zwykła większość głosów), a jeśli przeciw niemu będzie większość tylko jednego głosu, to wtedy może dać dwie kreski i przez to zawiesić rezo- 183 łucję do następnej sesji. Straż dogląda („doziera") prace komisji rządowych, ale nie ma nad nimi władzy zwierzchniej. W wypadku zatargu, na żądanie Straży lub jednej z komisji, zwołuje się nadzwyczajną sesję sejmu gotowego, który spór osądzi. Wreszcie w wypadku zatargów z komisjami wojewódzkimi Straż procesuje się z nimi w trybunałach. Stanisław August za pośrednictwem Piattolego przekazał Potockiemu swoje krytyczne uwagi, które tyczyły jednak drugorzędnych szczegółów. W korespondencji z Debolim wyjawił swoje zasadnicze zastrzeżenia. Król był zdecydowanym przeciwnikiem wszechwładzy sejmików, wyrażającej się w wiążących instrukcjach. „W całej tej reformie rządu — pisał — do tego rzeczy idą, że demokracja szlachecka, która tandem [w końcu] jest tylko arystokracją respectem [względem] mieszczan i chłopów, będzie na sejmikach przemagała nie tylko nad królem, ale i nad całym sejmem. A jeżeli tak będzie, to Boże zmiłuj się nad Polską." Kiedy indziej pomstował: „W ich projekcie takie jest ułożenie, za którym daleko bardziej sejmiki aniżeli sejm prawa stanowić będą. A zatem wieloliczność ciemnych, niewiadomych, a często i pijanych losami Rzeczypospolitej zarządzałaby." Jeśli i senatorowie będą związani instrukcjami, to „na przyszłych sejmach ja z senatorami będziemy cyframi [niczym] i Straż będzie mizerna, a zatem rząd dziecinny". Określenie przez Deputację kompetencji Straży nazywa Stanisław August wręcz absurdem. Straż „nie będzie niczym, tylko według fabuły [bajki] ową belką martwą, którą Jowisz królem nazwał, a żaby przez nią skakały". Projekt Deputacji, wniesiony do sejmu 2 sierpnia, spotkał się z krytyką i z innych stron. Po raz pierwszy w sposób oficjalny postawiono tu zasadę dziedziczności tronu. Aby uniknąć zatrważającego Sarmatów słowa „sukcesja" wprowadzono eufemistyczne określenie: „tron elekcyjny w wyborze familii". Ale sprawa była jasna: naród dokonuje elekcji jedynie w wypadku wygaśnięcia dynastii. W ten sposób rzucono decydujące wyzwanie staropolskim republikantom. Raziły ich poza tym różne inne „niebywałe nowości", trwożyły zapowiedzi reform społecznych. Projekt nie wywołał zachwytu i wśród prawdziwych patriotów. Według słów Kołłątaja, „najgorliwsi zrazili się jego wielkością, a zatem trudnością przerobienia w tumulcie sejmowym. Najprzód więc smu- 184 tek długo utrzymywał zdania w zawieszeniu, potem przychylność wielu do Ignacego Potockiego starała się, ile możności, naprawić reputację upadającego dzieła. Rzecz, odniesiona już legalnie do sejmu, nie mogła się wycofać i zgoła rzecz zastanowiła się [utknęła] zupełnie." Ignacy Potocki w listach do Aloego dawał wyraz swemu rozgoryczeniu. Przeciwnicy projektu „wywodzą z wielką logiką, że tron został obalony, a wolność również. Gdy mówią do senatorów, to senat jest poniżony, gdy mówią do posłów, to senat jest zbyt uprzywilejowany. Gdy mówią do publiczności, słusznie uprzedzonej przeciw Radzie Nieustającej, to ogłaszają zmartwychwstanie tej ukrzyżowanej Rady w postaci Straży Praw. Od czasu lektury projektu... unikam zarówno zgromadzenia narodowego, jak prywatnych zebrań; bowiem, autor ma jeszcze dużo więcej wad niżeli dzieło. Wyobraźcie sobie, że jest to człowiek pożerany ambicją i zabijający się pracą, który właśnie dlatego, że niczego nie potrzebuje, musi mieć w swej bezładnej miłości pracy cele nieznane, a przeto bardzo niebezpieczne". Potocki napotykał „przesądy i brak zasad prawie nie do przezwyciężenia". „Do wszystkich mych rozterek wewnętrznych — pisał — dodaj potrzebę zachowania zewnętrznej układności. Wzburzony przeciw głupocie, muszę okadzać głupców. Nie, przyzwoity człowiek dręczony przez teologów nie jest bardziej godzien pożałowania!" Dyskusje nad projektem „męczą go niewymownie." „Zauważyłeś w mych listach — pisał 24 sierpnia — obcy im dotąd czarny odcień... Od czasu wniesienia dzieła przez Deputację Konstytucyjną niezmiernie się skłaniam do pewnego rodzaju mizan-tropii. Nie żywiąc nienawiści do mych bliźnich, mocno ubolewam, że nie mogę ich szanować... Nie sądź stąd, że zwątpiłem o konstytucji. Przewiduję, iż ona przejdzie, ale przy pomocy kowalskich młotów. Każde prawo jest gwoździem, który trzeba wbić." Ale gdzie ten młot? Jeszcze 20 sierpnia pisał Potocki: „Po^ka sama przez się nie może dojść do dobrej formy rządu. Musi zainteresować w tym jednego ze swych sąsiadów, a mianowicie, jak dodaję, jedynie Prusy." Królem polskim i założycielem dziedzicznej dynastii powinien zostać młodszy syn króla pruskiego, Fryderyk Ludwik. Ale przymierze polsko-pruskie, od początku oparte na dwu- 185 znacznych rachubach dworu berlińskiego, teraz właśnie ugrzęzło na mieliźnie. Wielkie demonstracje wojenne skończyły się niewypałem. Bezpośrednio przed wniesieniem do-sejmu projektu Depu-tacji, dnia 27 lipca została podpisana w Reichenbachu konwencja prusko-austriacka na zasadzie aktualnego stanu terytorialnego. Wypieszczony przez Hertzberga plan zamiany Galicji za Wielkopolskę trzeba było schować głęboko do szuflady. Wieść o konwencji w Reichenbachu wywołała przygnębienie wśród prawdziwych patriotów. Liczono jeszcze na wielki alians państw sprzeciwiających się podbojom Rosji nad Morzem Czarnym, tzw. system federalny, obejmujący Prusy, Anglię, Holandię, Turcję, Szwecję i Polskę. Ale wkrótce po Reichenbachu wyczerpana wojną Szwecja zawarła pokój z Rosją (14 sierpnia 1790). W drugiej połowie roku 1790 i w pierwszych miesiącach roku 1791 toczyły się jeszcze, targi dyplomatyczne, następowały przypływy i odpływy wojennego napięcia. Lecz o ile wojna z Austrią była dla Prus ewentualnością, z którą się realnie liczono, to wobec Rosji Prusy stosowały od początku jedynie szantaż, aby osiągnąć nowe zbliżenie Berlina i Petersburga kosztem Polski. Cóż bowiem Prusy mogłyby osiągnąć w antyrosyjskim systemie federalnym. Ewentualnie Gdańsk i Toruń w zamian za ulgi handlowe. Do takiego układu usilnie namawiała Anglia, dążąca do nawiązania z Polską szerokich stosunków gospodarczych (zastępujących dotychczasowy handel angielsko-rosyjski). Gdańsk był dla Prus od dawna upragnionym i łakomym kąskiem, ale nie na miarę rozpoczętej w roku 1788 wielkiej polityki. A na dobitkę Polacy Gdańska oddać nie chcieli. W sejmie Wielkopolanie i Mazurzy, fałszywi patrioci i ludzie Szczęsnego Potockiego, podjęli wielką kampanię pod hasłem nie-rozdzielności ziem Rzeczypospolitej. Większość poszła za nimi. Przyjaciele Prus mieli niełatwe zadanie, aby znajdować kontrargumenty przeciw patriotycznemu zapałowi izby. Potocki wylewał żółć w listach do Aloego: „Czyż 'można powiedzieć do tłumu: Obywatele, jesteście głupcami. Wasze rozkazy są tak głupie, że nie będę ich słuchał. Są chwile, w których łajdacy mają zawsze przewagę nad porządnymi ludźmi." Dnia 6 września uchwalono jako prawo kardynalne, iż ,,nie będzie się godziło na żadnym sejmie, ani komukolwiek, żadnej 186 części zamieniać, tym bardziej od ciała Rzeczypospolitej oddzielać". Po tej uchwale przymierze polsko-pruskie mogło służyć jedynie obronie niepodległości i całości Rzeczypospolitej. Na takie dalekie od intencji Prus manowce zaniósł Lucchesiniego „zbyt silny koń". W Berlinie uznano, iż „z Polakami nie ma już nic do zrobienia, odkąd ich rzekome prawo kardynalne zamknęło drzwi do jakiegokolwiek rozsądnego układu". Jest to „prawo perfidne", które „łamie traktat polsko-pruski". Patrioci wyobrażali sobie, że przymierze można scementować związkiem dynastycznym. Ale w Berlinie pogląd na sukcesję tronu w Polsce był od dawna ustalony. .„Prusy miałyby wroga pewnego i niebezpiecznego. Na dziedziczność tronu można by się zgodzić, gdyby nastąpił całkowity rozbiór Polski [sic]." Nie myślano osadzać królewicza pruskiego na tronie państwa, które było przedmiotem zaborczych planów. W memoriale z 6 września Hertzberg wyłożył pruski punkt widzenia w sprawie polskiego tronu. Zarówno unia personalna polsko-pruska (do której namawiał Kołłątaj), jak osadzenie w Polsce bocznej linii Hohenzollernów jest przeciwne interesom Prus, dla których dobrze rządzona Polska będzie zawsze niebezpieczna. Niekorzystna będzie również sukcesja piastowska, bowiem rodzima dynastia albo będzie ulegać Rosji i Austrii, albo stanie się bardzo potężna. Najdogodniejsza jest unia polsko-saska (w męskiej linii elektorskiej), bowiem ze względów geograficznych królowie-elektorzy będą zawsze od Prus zależni. Fryderyk Wilhelm II przyjął pogląd Hertzberga i zalecił Lucchesin^emu, żeby, jeśli nie da się powstrzymać zapału Polaków do sukcesji, popierał dynastię saską z usunięciem linii żeńskiej. Sasom pochlebiały nadzieje powrotu do Warszawy, ale elektor był zdecydowany nie angażować się bez zgody wszystkich sąsiadów Rzeczypospolitej, a więc nie tylko Austrii i Prus, lecz również Rtfsji. Zgody tej nigdy nie uzyskał. Wśród patriotów najsilniejsze były sympatie saskie, ale Piattolli zaczął lansować różne kombinacje matrymonialne, w których pojawili się Poniatowscy. Swatał więc starego Stanisława Augusta z dwudziestoletnią królewną pruską (wmawiając w króla, że na pewno może mieć dzieci), a równocześnie królewicza pruskiego z księżniczką saską, aby to stadło wprowadzić na tron w wypadku bezdzietności króla. Wy- 187 r suwał też Piattoli projekt ożenienia bratanka Stanisława Augusta z księżniczką pruską lub saską. Wszystkie te rachuby związane z latoroślami Hohenzollernów i Wettynów stanowiły „rachunek bez gospodarza". Rozpętała się w kraju wielka batalia polityczna i publicystyczna o elekcję czy sukcesję tronu. Rzewuski i Szczęsny Potocki nadsyłali z zagranicy swoje pisma przeciw sukcesji. Republikantom starego autoramentu wtórowali republikanie o jakobińskim zacięciu, jak Szaniawski i Turski. Padały głosy o republice bez króla. Ignacy Potocki twierdził: „Wyłączywszy głupców, każdego człowieka mówiącego mi o tronie elekcyjnym, będę uważał za wroga mojej ojczyzny." Prawdziwi patrioci z Kołłątajem na czele przedstawiali wolne elekcje jako źródło upadku Polski. Po ich stronie były racje historyczne i wygrali przed trybunałem oświeconej opinii. Można wszelako zapytać, czy ten spór nie był zbyt teoretyczny i ze zbyt jurystyczno-historycznym zacięciem prowadzony. A nie była to kwestia akademicka. Sukcesja tronu poruszała do głębi złoża sarmackich uprzedzeń i magnaccy malkontenci absolutnie nie chcieli się na nią zgodzić. Co ważniejsza, wolna elekcja królów stanowiła najświętszy punkt rosyjskiej gwarancji. Słowa-fetysze: elekcja, sukcesja, rozpętywały groźne namiętności polityczne. Dużo zaś mniej sprzeciwów budziła sprawa ustalenia następstwa po Stanisławie Auguście vivente rege (za życia króla), co złe skutki wolnej elekcji odroczyłoby o lat kilkadziesiąt i dało wiele czasu na pryncypialne uregulowanie kwestii. Idea powołania na tron (elekcyjny) elektora saskiego za życia Stanisława Augusta była w kraju popularna. Na takie rozwiązanie godziły się Prusy i brała je pod uwagę Rosja. Ale patrioci liczyli na trwałe związanie sukcesyjnym tronem z Polską sił obcych, i w tej ważnej sprawie działali w politycznej próżni. W obliczu zagniewanej, lecz chwilowo unieruchomionej Rosji, Polska była zdana wyłącznie na własne siły. O własnych też siłach miała przeprowadzić reformę rządu. Wróćmy do izby sejmowej, w której ugrzęznął konstytucyjny projekt Deputacji. W żmudnym „ucieraniu" artykułów ogromnego elaboratu zatrzymano się przy drażliwej sprawie prerogatywy rozdawniczej króla. Wśród zwolenników jej zniesienia górowały namiętne, an- 188 tykrólewskie mowy Seweryna Potockiego. Piattoli ubolewał z powodu wystąpień „tych wszystkich panów, z liczby których jest zawsze skłonny wykluczyć marszałka Potockiego, którego musi uznać za zbłąkanego, ale nie zgubionego". Po 10 dniach oratorskich bojów król 13 września odniósł wielki sukces: uchwałę potwierdzającą, zawarowaną przez pakta konwenta władzę mianowania senatorów, ministrów i urzędników. Uchwała ta świadczyła, według opinii Stanisława Augusta, o znacznym spadku wpływu Potockich, których „osobiste hardości" i uzależnienie się od Prus „wielu Polaków mocno rażą". Gdyby król poszedł za „resynte-mentem [rozdrażnieniem] dosyć powszechnym wielu szlachty przeciwko zbyt górnemu tonowi Potockich", to by mógł im wiele zaszkodzić, bo szlachta równocześnie manifestuje swoją życzliwość dla króla, „którego umartwienia w pierwszym roku teraźniejszego sejmu przypisywane są Potockim i Prusakom". Ignacy Potocki zmienił swój stosunek do króla. Za pośrednictwem Piattolego proponował różne poprawki w projekcie rządowym, skłaniając się do życzeń króla, ale zawsze jeszcze w sprawach drugorzędnych. Bracia Potoccy i Adam Czartoryski zaproponowali Stanisławowi Augustowi uzgadnianie projektów sejmowych, a potem wspólne działanie w izbie w celu zapewnienia większości. „Słowem — pisał król — chcą teraz czynić wspólnie ze mną tak, jak czynili przeciwko mnie przez prawie cały pierwszy rok sejmu, bo widzą, że hetmańska i moskiewska partia już bardzo poczęły nabierać fantazji." Ale podobne oferty czynił Stanisław Potocki już przed rokiem i niewiele z tego wyszło. Obecnie też król stwierdzał, że Ignacy go unika, daje wymijające odpowiedzi i okazuje „oziębłość", a „wypisawszy myśli swoje do reformy rządu, pracy i starania, jakiego tu u nas koniecznie potrzeba w takowych rzeczach, nie lubi sobie zadawać". Istotnie Ignacy Potocki był już znużony dźwiganiem na swych barkach głównej odpowiedzialności za sprawę konstytucji, a wobec zmian w układzie politycznym ster wymykał mu się z rąk. Jeszcze trzy miesiące wahał się przed postawieniem decydującego kroku. Czekał na wyniki listopadowych sejmików. Sejm obradował już dwa lata, czyli w normalnych warunkach jesienią 1790 roku winno nastąpić zwołanie nowego sejmu. Postanowiono jednak utrzymać dawny zespół poselski i podwoić liczeb- 189 ność izby wybierając 16 listopada nowy komplet. Oczekiwano z zainteresowaniem nie tylko na wybory posłów, lecz i na to, jakie instrukcje przyniosą od sejmikowej braci. Sejmiki listopadowe były ważnym eksperymentem, pozwalającym sprawdzić konstytucyjne teorie. A jak wiemy, Ignacy Potocki upatrywał źródło suwerenności narodu w sejmikach i sejmikowych instrukcjach. Prowincjonalna szlachta nie popisała się prawodawczym poziomem. W miarę jak wiadomości napływały z województw do Warszawy, król coraz dobitniej stwierdzał, że „instrukcje prawie wszystkie tchną wcale duchem staroświeckim", konstatował „dziwacz-ność i przykrość tak wielu instrukcji" i ubolewał, że „instrukcje prawie wszystkie staroświeckimi dziwactwami napełnione". Trafnie uchwycił Stanisław August nastroje prowincji, pisząc: „Edukacja, ministry, księża i starostowie w największej części instrukcji mocno biczowani". W świetle instrukcji sejmikowych przeciętną opinię szlachecką charakteryzowała obawa przed reformami chłopskimi i miejskimi, zawiść w stosunku do magnatów i syne-kurzystów oraz wielka czujność w sprawach dotykających „prerogatywy stanu rycerskiego" i szlacheckiej kieszeni. Niech więc na skarb idą fundusze edukacyjne, dobra kościelne, starostwa i pensje cywilne, aby Rzeczpospolita była zbrojna, a poza tym nowości się nie imać. Sądzimy, że w ubolewaniach Stanisława Augusta kryła się i odrobina satysfakcji, zwłaszcza że wybory poselskie wypadły dla króla korzystnie. Zastępca Lucchesiniego, pruski charge d' affaires Goltz, raportował: „Dwie trzecie dobrych posłów należą do dworu, który w dawnym składzie sejmowym liczył ich zaledwie trzecią część. Nic odtąd wbrew woli króla patrioci nie dokażą." Ignacy Potocki był zgnębiony. „Sarmaci wciąż troszczą się jedynie o chwilę bieżącą". Nie myślą o następstwie tronu i atakują dzieło Komisji Edukacji Narodowej. „Przyznaję — pisał do Alo-ego — że daje mi to najgorszą opinię o moim narodzie, a ściślej mówiąc o republice rycerskiej, której jestem członkiem." W wynurzeniach Potockiego już od kilku miesięcy występował pogłębiający się kryzys ideologii republikańskiej w odniesieniu do ówczesnej Polski. „Głupota Polaków daje wszelkie korzyści królowi, jeśli ma on trochę rozsądku." „Polska, zważywszy jej rozległość, jej organizację narodową i obyczaje, nie może być zwy- 190 kła republiką ani ciałem federalnym. Trzeba więc zapomnieć wszelkie projekty naśladowania starożytnych czy nowo-żytnych republik. Zarówno nie dogodzą Likurg i Franklin. Polska może być jedynie ograniczoną monarchią. Stanie się despocją, jeżeli wzgardzi rozumem. I wtedy kara będzie stosowna do zbrodni." Bardziej jednak bezpośrednio zagraża anarchia niż despotyzm. „Ten ostatni może postępować jedynie stopniowo i przeszkody w konstytucji winny być na tyle silne, aby hamować jego postępy przez 30 lat, tak aby był czas na poprawienie się. Oto wielki sekret." Tak pisał Potocki jeszcze w okresie pracy nad projektem De-putacji, w którym tak starannie ustawiał przeszkody na drodze despotyzmu. Po ugrzęźnięciu tego projektu w sejmie i po listopadowych sejmikach doszedł do wniosku, że nie uzyska się „jakiejkolwiek konstytucji" bez rzeczywistego współdziałania króla. Skreślił szereg pytań, które już same w sobie zawierały odpowiedzi: „Czy odstręczając od reformy konstytucji króla polskiego, który ma przeważający wpływ w sejmie, pracuje się w sposób poważny nad uzyskaniem konstytucji? Do czegóż służą wnioski najbardziej republikańskie bez nadziei na ich poparcie, a wobec oczywistego niebezpieczeństwa uwiecznienia wszelkiego rodzaju nieporządków? Czy Polska w swym obecnym stanie nadaje się do republikańskiej konstytucji i czy anarchia nie jest gorsza niż konstytucja, choćby wadliwa? Czy w konstytucji republikańskiej, ale pod królem jako szefem państwa, ministrowie nie powinni być nominowani przez króla? Czy do ogładzonej wolności dojdzie się raczej przez anarchię niż przez konstytucję jakąkolwiek? Czy nie ma sytuacji, kiedy należy poświęcić miłość wolności na rzecz mniejszego zła ojczyzny i kiedy ten przymiot przestaje być cnotą i w praktyce staje się bardziej zgubny niż użyteczny?" Niełatwa była droga, którą ten dawny przywódca opozycji magnackiej, dumny Pilawita i dziedzic republikanckich tradycji swego rodu, musiał przejść, żeby stanąć przed „Ciołkiem" w dniu 4 grudnia 1790 roku. Ignacy Potocki odbył kilkugodzinną rozmowę z królem, w toku której przekazał Stanisławowi Augustowi 191 inicjatywę opracowania projektu konstytucji. Potocki wręczył królowi Pro memoria, w którym 658 artykułów projektu Deputacji stopniało do 9 bardzo ramowych wytycznych „podanych pod wyższe zdanie mądrego króla". Kto uj Rzeczypospolitej był monarchistą „U nas na Świętojańską wieżę w Warszawie wlazłszy, nikt apostołować nie potrafi skutecznie o absolutyzmie", a zatem „jest chimera i bać się tego, i myśleć o tym. Dosyć jest przeciwko temu zabezpieczenia i w geniuszu naszym, i w okolicznościach." Tak w maju 1790 roku Deboli przekonywał Małachowskiego, i niewątpliwie miał rację. Widmo absolutyzmu monarszego wprawdzie wciąż straszyło naszych republikanów, ale w drugiej połowie XVIII wieku nikt poważnie nie mógł myśleć o zaprowadzeniu w Polsce absolutyzmu. Absolutyzm — to pełnia suwerenności w ręku monarchy. W państwie rządzonym absolutnie nie ma miejsca na suwerenność narodu ani na suwerenność podzieloną między króla i przedstawicielstwo stanowe. Po trzech wiekach republikańskich dziejów i w epoce wielkiej rewolucji francuskiej tego rodzaju ustrój w odniesieniu do Polski był zupełną „chimerą". Trzeba jednak pamiętać, że pojęcia polityczne nie były należycie wyklarowane i Sarmaci mieli skłonność do utożsamiania wzmocnienia władzy królewskiej z jedynowładztwem. Nie popadając w to pomieszanie pojęć, absolutyzm możemy z naszych rozważań wykluczyć. Alternatywą, przed którą stała Polska, była republika z koronowanym i dożywotnim (lub nawet dziedzicznym) prezydentem na czele albo monarchia parlamentarna, czyli państwo o suwerenności podzielonej. Dawna Rzeczpospolita z królem była państwem o podzielonej suwerenności. Wiemy, jak to państwo stoczyło się w anarchię, ale w czasach największego rozprzężenia królowie zachowali swój udział w suwerenności: prerogatywy korony. Te prerogatywy formalnie uległy znacznemu uszczupleniu dopiero przy ustanowieniu Rady Nieustającej. Po obaleniu Rady powstał dylemat, jak określić władzę i prerogatywy króla. Przeciwnicy Rady Nieustającej, którzy widzieli w niej organ faktycznego autorytetu Stanisława Żydowscy muzykanci. Rysunek J. P. Norblina 192 'W*~ Studenci. Rysunek J. P. Norblina Augusta i Stackelberga; w swych koncepcjach ustrojowych byli jednak poniekąd kontynuatorami dzieła sejmu delegacyjnego 1773—1775, tylko że szli dalej na drodze likwidacji prerogatywy monarszej. P^ról nie miał być partnerem Rzeczypospolitej, ale republikańskim dygnitarzem: prezesem Straży Praw i przewodniczącym senatu. Kontraktowy stosunek króla i Rzeczypospolitej, oparty na paktach konwentach, miał zostać zniesiony wraz z wolną elekcją. To była jedna z wielkich koncepcji naprawy Rzeczypospolitej: wygaszenie rozdzierającego kraj wiekowego antagonizmu między majestatem a wolnością przez całkowite podporządkowanie króla republice. Kołłątajowska idea sejmu rządzącego, która doczekała się praktycznej realizacji w latach 1788—1790, była raczej hasłem politycznym niż dojrzałym programem konstytucyjnym. Sam ksiądz referendarz rychło zmienił zdanie. W roku 1788 pisał: „Gdyby nic więcej złego nie było w Radzie Nieustającej lub innej Straży, prócz sejmu, że będąc magistraturą zastępniczą, nie może mieć władzy najwyższego panowania, dosyć jest, abyśmy się na tych wszystkich sofizmatach poznali... Nie cierpmy najemnika i zastępcy, pilnujmy jak źrenicy oka władzy najwyższego dozoru." Ale wkrótce przystąpił Kołłątaj do opracowywania projektów Straży Praw, a nawet Administracji Ekstraordynaryjnej. Kraj potrzebował rządu, a sejm rządem być nie mógł. Autor Listów Anonima stał się gorliwym rzecznikiem „silnej egzekutywy". A na jego postawę oddziaływały nie tylko względy polityczne, lecz również społeczne. Kto spośród mieszkańców Rzeczypospolitej najpilniej odczuwał potrzebę rządu i „opieki rządowej"? Zapewne nie magnaci, mający w latyfundiach własne sprawne rządy ekonomskie. Dla szlachty najważniejszą sprawą było funkcjonowanie sądów prawa ziemskiego, a poza tym uważała rządy i urzędy za dokuczliwości fiskalne i wtrącanie się władz w sprawy „prywatne", jak stosunki poddańcze. Zawsze żywe obawy przed administracją państwową nasilało to, co się działo o miedzę, w Galicji. Reformy józefińskie pouczały, }ak państwo może zatruć życie dziedzicom. Kiedy pojawił się projekt komisji cywilno-wojsko-wych, Szczęsny Potocki trwożył się, „aby z tego tak nam obrzydłe dyrektoriaty nie urosły".25 „Te wojewódzkie komisje — pisał 13 — Ostatni król 193 do kuzyna Stanisława Potockiego — okrutnie mnie straszą. Od dyrektoriatów uciekam z Galicji, a boję się, aby te znowu nie przypomniały mi rzeczy nienawidzonej." 26 Tak myślało wielu, bowiem dla nich Rzeczpospolita szlachecka to zespół tysięcy dominialnych państewek, które, w mniemaniu panów, były pod względem administracyjnym samowystarczalne. Mniej ludzi umiało myśleć kategoriami szerszego interesu, nie państewek, lecz państwa, czyli rzeczy publicznej. Poza nawiasem Rzeczypospolitej i prawa ziemskiego znajdowało się przeszło 90% mieszkańców kraju: chłopi, mieszczanie i Żydzi, na marginesie zaś liczna rzesza niższego kleru. W monarchiach absolutnych stany niższe podlegały „opiece rządu i prawa", lecz równocześnie na nich spoczywał ciężar świadczeń skarbowych i wojskowych: podatki i rekrut. W państwach tych okazało się, że monarchia służy warstwom uprzywilejowanym. We Francji stany niższe powstały przeciw monarchii. Ale w Rzeczypospolitej szlacheckiej plebejusze podlegali nie państwu, lecz panom. Na co dzień spotykali się z dziedzicami, starostami i ekonomami, a król był daleko. W całej Europie żyła wśród ludu legenda dobrego monarchy; wszędzie odwoływano się od „złych panów" do „dobrego króla". Lecz w Rzeczypospolitej król był dalszy, bardziej przesłoniony i odgrodzony panami niż gdziekolwiek. Rzeczpospolita była szlachecką i do roku 1794 nic nie wskazywało na to, aby mogła kiedyś przestać być szlachecką. Ościenne monarchie zdobywały się na reformy społeczne, ale szlachecki sejm wszystkie reformatorskie projekty odtrącał. Lud polskich miast, miasteczek i wsi nie miał powodu żywić republikańskich sympatii. Trudno mówić o świadomej ideologii politycznej plebsu, ale w swych mglistych aspiracjach i nadziejach był on niewątpliwie bardziej monarchiczny niż republikański. Kołłątaj, republikanin i „przyjaciel ludu", żywo reagował na wypadki rewolucyjne we Francji, miał wyostrzoną świadomość wagi problemów społecznych. U progu prac Deputacji do formy rządu wystąpił z odezwą wzywającą do podjęcia reform społecznych. Nawoływał i groził. „Cóż to jest za naród, w którym dora-chować się nie można sto tysięcy familii mających prawdziwy interes o konstytucję rządową? Reszta ludzi są to niewolnicy, któ- 194 rych ojczyzna nasza przez żaden sposób obchodzić nie może". Ci niewolnicy wcześniej czy później podniosą głowy. Jeśli się ich nie pozyska dla Rzeczypospolitej i „wolnej konstytucji", to staną się podporą jedynowładztwa. „Trzeba więc, żebyśmy raz na tę niezawodną przystali prawdę, iż chcąc przeciąć drogę uzurpatorowi do jedynowładztwa, nie ma na to innego sposobu, tylko abyśmy we wszystkich klasach ludzkich przecięli potrzebę łączenia się z uzurpatorem. Cóż będzie mógł naówczas zuchwały Sulla lub chciwy despotyzmu król, gdy znajdzie cały naród polski obdarzony swobodą? Lud wolny nie wyciągnie do niego rąk po swoje prawa!" Odezwa Do Prześwietnej Deputacji pozostaje w związku ze słynną manifestacją mieszczańską, „czarną procesją", zorganizowaną w rocznicę koronacji Stanisława Augusta 25 listopada 1789 roku. Mieszczanie przedłożyli królowi i stanom zredagowany przez Kołłątaja memoriał, w którym domagali się między innymi reprezentacji posłów miejskich w sejmie. „Z tego urosła bajka, że król w dzień koronacji chce w Warszawie przez mieszczan zrobić bunt przeciwko szlachcie i po parysku pościnać głowy sobie nie upodobane." Te paniczne nastroje rozsiewali Branicki i Sapieha. Nie zabrakło i bardziej fantastycznych plotek, że to właśnie hetman podszczuwa mieszczan, żeby wywołać zamęt i uchwycić władzę. W istocie wystąpienie reprezentantów miast było w Rzeczypospolitej niezwykłą nowością, ale nie była to ani intryga króla czy hetmana, ani „francuska czynność". Mieszczanie zdobyli się na polityczną aktywność, bowiem za panowania Stanisława wzrosła liczebność, zasobność i oświata mieszczan, zwłaszcza warszawskich. Stolica, z niespełna 30-tysięcznego miasta na początku panowania, urosła do przeszło 100-tysięcznej metropolii. To wielkie, ^dynamiczne i obfitujące w kontrasty miasto było nowym i waż-lym czynnikiem życia politycznego. Warszawa nigdy jeszcze nie 3yła tak bardzo stolicą, jak w czasie obrad nieustającego sejmu. Wytworzył się .polityczny klimat warszawski, różny od aury panującej na prowincji. Powstały warunki sprzyjające kontaktom między przedstawicielami mieszczaństwa a szlacheckimi politykami. Wśród tych polityków najbardziej zbliżył się do mieszczan Kołłątaj, i jeśli można mówić o jakiejś inspiracji wpływającej na ruch mieszczański z zewnątrz, to była ona udziałem księdza referendarza. 195 Kołłątaj pragnął wzmocnić Rzeczpospolitą, czyniąc ją wspólną rzeczą szlachty i mieszczan. Rozbudzając mieszczan i mieszczanami strasząc, nie działał w interesie monarchii. Ale Stanisław August również sprzyjał aspiracjom mieszczaństwa, choć zalecał unikać wystąpień i sformułowań mogących wywołać skojarzenia z rewolucją francuską. Mieszczanie mieli do króla zaufanie. Ich wystąpienie nie tylko niosło z sobą zadzierzgnięcie nowego węzła między Stanisławem Augustem a prawdziwymi patriotami, ale umacniało znaczenie króla wewnątrz obozu reformy. Z drugiej zaś strony pogłębiało linię podziału między tym obozem a staroszlacheckim konserwatyzmem. Kołłątaj usilnie starał się, aby konstytucja przyniosła reformy społeczne. Ostrzegał, że ociąganie się w tej sprawie może doprowadzić do „rewolucji pospólstwa". Dostrzegał jednak wielką trudność w nakłonieniu szlacheckiego sejmu do reform. Tym motywował swój desperacki apel, aby król pruski narzucił Polsce formę rządu, „która by wszystkich ludzi uczyniła wolnymi, która by władzę prawodawczą przy reprezentantach wszystkich stanów zostawiła, która by władzę egzekucyjną uczyniła najprostszą i najłatwiejszą. Duchowni i stan miejski są to dwa stany uciśnione w Polszcze, które czekają sposobności, aby się mogły wydobyć spod- despotyzmu arystokratów. Ktokolwiek im rękę poda i w którymkolwiek czasie zechce to uczynić, będzie ich miał po sobie [swojej stronie]. Czyli to zrobi potencja zagraniczna, czyli król panujący, czy partia jakiego możnego arystokraty, jeden będzie skutek, ale skutek zbyt silny i nieszczęśliwy dla Polski." Interesujące jest postawienie przez Kołłątaja obok mieszczan duchowieństwa. Chodziło oczywiście nie o zasiadający w senacie episkopat, ale o kler niższy, z pochodzenia w znacznej mierze ple-bejski, a pozbawiony głosu w sejmie. U wielu wówczas ludzi pod sutannami biły jakobińskie serca. Jakimiż trybunami sejmowymi mogliby się stać kanonik Jezierski i tacy księża, jak Staszic, Dmo-chowski czy Meier, nie mówiąc już o samym Kołłątaju. Mieszczan i księży uważał on za ten żywioł światły i świadomy, który by rnógł zepchnąć nawę Rzeczypospolitej ze szlacheckiej mielizny. Kiedy rachuby na króla pruskiego zawiodły i kiedy przywódcy sejmowi zdecydowali się poruczyć Stanisławowi Augustowi opracowanie projektu konstytucji, Kołłątaj, podobnie jak Ignacy Po- 196 tocki, zrewidował swój republikański program. Naczelnym założeniem stała się teza, że „lepiej jest dać egzekucję silną królowi z ministrami, jak zostawać pod anarchią lub oligarchią". Z tym założeniem wiązał Kołłątaj konsekwencje społeczne. Szlachta nie może równocześnie „oddawać silną egzekucję królowi" i odmawiać rozszerzenia uprawnień stanów niższych, bowiem wówczas uciśniony lud „ręce wyciągnie do króla... a stąd widoczna do despotyzmu droga... Bo zawsze ludowi dogodniej jest być przez jednego rządzonym, jak przez wielu, a zatem kiedy lud nie będzie na stronie wolnej konstytucji, z własnej potrzeby być musi na stronie despotyzmu." Dla wprowadzenia sprawnego, a równocześnie „wolnego" rządu niezbędne są więc dwie rzeczy: wzmocnienie „egzekucji króla" i nadanie „ludowi swobód sobie przyzwoitych". Pogląd Kołłątaja na zagadnienie republiki i monarchii przeszedł w latach 1788—1791 znamienną ewolucję. Zobaczymy później, jak ksiądz referendarz wyobrażał sobie konkretnie „wolną konstytucję" z silną władzą wykonawczą w ręku króla i ministrów. Na razie ważne jest dla nas stwierdzenie, że idea sejmu rządzącego została poniechana, brak sprawnego rządu uznany za anarchię, a silny rząd, jaki mogłaby wyłonić Rzeczpospolita szlachecka — za oligarchię. Postawa Kołłątaja, pogłębiona motywacją społeczną, zbliża się do postawy Ignacego Potockiego. Obaj byli i pozostali w głębi duszy republikanami, ale doszli do wniosku, że „ograniczona monarchia" jest „złem koniecznym". W rozumowaniu tych ludzi Oświecenia występują elementy dia-lektyki historycznej i społecznej. W swych koncepcjach konstytucyjnych nie stoją na dogmatycznym gruncie niezmiennego i doskonałego modelu. Widzą -zmienność form, poprzez które toruje sobie drogę postęp. I w postęp wierzą. We wstępie do Prawa politycznego pisał Kołłątaj: „Wielu projekt mój za zbyt śmiały osądzą, gdy ja sam zagłębiając się w przyszłość, która łatwiejszy przystęp prawdzie do serc ludzkich zgotuje, patrzę nań jako nie-odpowiadający zupełnie chęci dobrem ludzkości zajętej. Przyjdą następne po nas pokolenia i jeżeli to małe pismo czytać będą, rzekną: «Przecież w roku 1789 odważono się mówić za prawdą, lecz jak wówczas przesądom ulegać trzeba było, kiedy w nim nie dość jeszcze śmiało przy prawdzie obstawano*". Ignacy Potocki widział niedoskonałość swych projektów kon- 197 stytucyjnych i spodziewał się krytyki ze strony „oświeconych narodów". „Wyobraź sobie — zwracał się do Aloego — kościół św. Genowefy [gotycki kościół w Paryżu] obok kościoła św. Piotra [renesansowa bazylika w Rzymie]. Oto nasza konstytucja obok tej, którą rozum powinien wznieść." Dla Potockiego koncesje na rzecz monarchizmu, niosące z sobą nawet niebezpieczeństwo despotyzmu, są wskazane na okres przejściowy, w czasie którego naród wyleczyłby się z anarchii i dojrzał do „prawdziwie wolnego rządu". Na torze dialektycznego myślenia najdalej posunął się Piattoli. Donosząc królowi o przyjęciu przez siebie obywatelstwa miasta Warszawy, pisał: „Jakżeż mało mnie znają ci, których trwoży moja demokratyczna gorliwość. Zanim moje zasady będą mogły być zastosowane do miast polskich, trzeba by co najmniej pół wieku despotycznych rządów jednostki." Kołłątaj i Potocki uznali potrzebę wzmocnienia władzy wykonawczej, a więc i władzy króla jako „szefa egzekutywy". Ale zagadnienie republikanizmu czy monarchizmu nie ogranicza się do kwestii struktury i kompetencji władzy wykonawczej. Nawet najsilniejsza, nawet dyktatorska „egzekutywa" może być poruczona z mandatu narodu. Sedno monarchizmu tkwi w suwerennych prerogatywach korony, tyczących ustawodawstwa, sądownictwa i władzy rozdawniczej. Jak zobaczymy .dalej, w tej pryncypialnej sprawie prerogatyw Kołłątaj i Potocki pozostaną republikanami. Natomiast, jeszcze zanim pan Ignacy podjął prace w Deputacji, z początkiem września 1789 roku ukazała się książka stanowiąca prawdziwy manifest monarchizmu. Jest to odosobnione i zadziwiające zjawisko nie tylko na tle literatury Sejmu Czteroletniego, ale całego polskiego piśmiennictwa politycznego XVIII wieku. Warto się tej książce bliżej przypatrzeć. Jej tytuł: Myśli polityczne dla Polski. Wyszła z Drukarni Wolnej Jana Potockiego, która zgodnie z intencją założyciela była kuźnicą niezależnej myśli. Wkrótce ukazały się dwa dalsze wydania. Co do osoby anonimowego autora historycy różne wysuwali przypuszczenia. Bowiem książka była tak wybitna, że chciano ją dopasować do jakiejś uznanej wielkości, jak prymas Poniatowski, Józef Wybicki czy Andrzej Zamoyski. Dopiero całkiem niedawno okazała się rzecz zaskakująca: Myśli polityczne napisał Józef Pa-wlikowski, znany później jako sekretarz Kościuszki i zagorzały 198 jakobin. Był wówczas człowiekiem, jak na autora dzieła tak samodzielnego, niezwykle młodym. Liczył około dwudziestu lat. A miał już za sobą swój publicystyczny debiut — broszurę O poddanych polskich, wydaną w Krakowie w roku 1788, jeszcze przed zebraniem się sejmu. Józef Pawlikowski pochodził z Piotrkowa, z rodziny ponoć niegdyś szlacheckiej, ale od dawna podupadłej do kondycji plebej-skiej. Mówiono, że jego ojciec był kowalem. Ubogi chłopiec uczył się w szkole Komisji Edukacji, a potem studiował na zreformowanym przez Kołłątaja uniwersytecie krakowskim. Był to młodzieniec wychowany w szerzonym przez Komisję kulcie patrona edukacji, Stanisława Augusta, i jej prezesa Michała Poniatowskiego. Ale mimo nabycia niemałej uczoności, pozostał człowiekiem bardzo bliskim ludu. Nikt z ówczesnych pisarzy nie mówił o chłopach oraz biedocie miejskiej i żydowskiej z tak głębokim zaangażowaniem, a równocześnie uderzającym realizmem, jak autor O poddanych i Myśli politycznej. Młody Pawlikowski, który po karczmach wysłuchiwał narzekań pijanych chłopów, nie moralizował nad tym pijaństwem, ale rozumiał jego przyczyny. Widział, jak chłop bity ,,z zwierzęcą zajadłością" przez pana szedł prosto do karczmy, tam pokazywał innym krwawe ślady chłosty i „razem wszyscy zalewali się trunkiem". Wiedział, dlaczego „kobieta, kiedy się rozpije, rozpije się w najwyższym stopniu. Bo kobieta nie ma dla siebie sprawiedliwości, rozum zakrywają przed nią, a cierpi zawsze najwięcej". Wiedział, jaką klęską dla mieszkańców miasteczka jest postój żołnierzy, bowiem tylko ten wie, co to znaczy dzielić z żołnierzem pościel i dawać mu sól, kto sam ma niedostatek pościeli i u kogo sól jest okrasą. Pawlikowski widział, jak w Krakowie żołnierze za bezcen wydzierali chleb piekarzom i jak w Piotrkowie piekarze kolejno piekli chleb, żeby go ze stratą sprzedawać żołnierzom. Nieraz spotykał „skrwawionego z zaklęsłymi ranami Żyda biegającego po ulicach, od przemożnego tym darem obsypanego, bez żadnej za to sprawiedliwości, za fraszkę jakąś lub przez chimerę". Rozumiał, dlaczego Żydzi, zewsząd uciemiężeni i nigdzie nie mogący dochodzić sprawiedliwości, udają się pod opiekę, ale i przemoc panów, którzy obdzierają ich do ostatka i zmuszają do sprzedawa- 199 nią swych towarów taniej, „a tym sposobem niszczą siebie i współ-sprzedających mieszczan, ponieważ ci podług wartości przedając, nie mają odbycia swych towarów". „Żydzi, chłopstwo, mieszczanie — pisał Pawlikowski — wszystko to pod banderą ubóstwa." Ta bandera stała się na całe życie jego sztandarem. Wieczny konspirator, życiowy abnegat, tułacz i „czerwienieć", zmarł w roku 1826 w więzieniu, wymawiając słowa: „Vive la liberte" (Niech żyje wolność). Cały bieg życia Pawlikowskiego potwierdza niezwykłą ideo-wość i prostolinijność tego człowieka. Me można go podejrzewać, aby w młodych latach schlebiał dworowi z myślą o karierze, i nic nie wskazuje na to, aby król zainteresował się osobą autora Myśli politycznych. Pawlikowski pisał z głębokiego przekonania i w poczuciu solidarności z ludem wsi i polsko-żydowskich miasteczek. Mgliste nadzieje i aspiracje ludowe zasilił światłami wieku i przyoblekł w kształt społeczno-konstytucyjnego systemu. Autor Myśli politycznych we wstępie rozróżnił „myśli jedne względem czasu, drugie wieczne". Mamy więc u Pawlikowskiego, podobnie jak i Staszica, dualizm ogólnej teorii społeczno-ekono-micznej i doraźnych wskazań politycznych. Stan idealny upatruje w naturalnej równości ludzi oraz wolności gospodarczego i politycznego działania. Między stanem idealnym a polską rzeczywistością istnieje przepaść, przez którą nie może przebrnąć szlachecki sejm. Obecna sytuacja Polski to dla Pawlikowskiego stan „rewolucji", czyli bezprawia i przemocy. „Ponieważ stan teraz szlachecki uciemiężą wszystkie stany, a osobliwie chłopski, więc jesteśmy jak w rewolucji jakiej. Bo cóż jest rewolucja, tylko uciemiężająca jedna część drugą ludzi? W rewolucji kto pracuje, pracuje tylko dorywczo, i to tak tylko, aby nie miał więcej nad tyle, czego by mu wydrzeć nie można." To oryginalne pojmowanie „rewolucji" jako stanu wyjątkowego, rozciągniętego na całą wielowiekową przeszłość Polski, kieruje się przeciw szlacheckiej Rzeczypospolitej. „Despotyzm republikancki najgorszy, bo wielu i przeciwnych sobie despotów." Tutaj tkwi klucz do zrozumienia monarchizmu Pawlikowskiego — teorii rozumnego i, jeśli się tak można wyrazić, ponadklasowego rządu, torującego drogę dla nowego, zgodnego z naturą ładu. „Obywatele 200 nie są jeszcze w stanie do doskonałego prawodawstwa, należy jeszcze przez czas pewny zatrudniać się rządowi, aby przyprowadzał do doskonałości obywatelów." Dla zbliżenia się do tej doskonałości należy chłopów uwolnić i nadać im ziemię w dziedzictwo, Żydów uczynić pełnoprawnymi obywatelami miast, mieszczan wyzwolić z jurysdykcji starościńskiej oraz dopuścić do urzędów, wojska i sejmu, wszystkie zaś stany wyedukować i oświecić, bowiem „obywatele nawet w stanie szlacheckim nie są zdatnymi do przyjęcia praw". Pawlikowski nie miał zaufania do sejmu (do którego obok mieszczan chciał wprowadzić i księży jako przedstawicieli „stanu nauczającego"). Ciało ustawodawcze nie może się wtrącać do zakresu władzy wykonawczej, natomiast rząd ma mieć udział we władzy prawodawczej i być „najczulszym stróżem prawodawstwa". Bowiem „władza prawodawcza nie jest samowładną" i nie wolno jej naruszyć fundamentalnych praw obywatela. „Jeżeli wolność unosi się nad prawo, rozhukaniem jest, a zatem rząd koniecznie władzę mieć powinien wstrzymania rozhuku i przyciągnienia do prawa." W sejmie król jest „stanem osobnym" i „najwyższym". Do króla jako do stanu należy „rozpoczynanie i kończenie prawodawstwa" (czyli inicjatywa ustawodawcza i sankcja). W kompetencjach władzy prawodawczej leżą tylko wewnętrzne sprawy krajowe. A więc sejm uchwala liczbę wojska i podatki, ale nie ma wpływu na politykę zagraniczną czy dysponowanie wojskiem. Król poza sejmem zawiera traktaty i decyduje o wojnie i pokoju. Prawodawstwo wreszcie nie może się wdawać w orzecznictwo sądowe, znosi się więc sądy sejmowe. Król jest tym, czym serce w organizmie. „Krew rozpływa się po wszystkich żyłach, ale wypływa do nich z serca i odpływa znowu do serca. Koniecznie władza rządu powinna wychodzić i odchodzić do króla. Bez tego rząd niedołężnym zawsze byłby." „Król jest ojcem politycznym narodu, głową rządu, głową prawodawstwa." Osobowość króla jest szczególnie ważna w takim kraju jak Polska, gdzie rząd „zupełnie jeszcze nie ustalony" i „nie udoskonali się zaraz". Ciągłość reformatorskich poczynań wymaga ciągłości polityki królów, znakomicie obznajmionych z położeniem kraju. W Polsce nie może panować codzoziemiec, a następca tronu winien się długo sposobić przy boku panującego króla. Po 201 Stanisławie Auguście ma więc zasiąść na tronie jego bratanek, książę Stanisław, zaprawiony do służby publicznej w Komisji Edukacji. W rządzie król ma „władzę rozkazującą", zaś wszystkie magi-stratury mają jedynie „władzę dokonywającą", są „władzami po-mocowymi władzy najwyższej". Król mianuje wszystkich senatorów oraz urzędników cywilnych i wojskowych. Z ludzi mianowanych przez króla składają się również komisje rządowe, w których prezydują ministrowie. Przy boku monarchy zasiada senat, czyli Rada królewska, złożona z „wodzów cywilnych [wojewodów], politycznych [ministrów] i wojskowych [hetmanów]". Głos senatorów powinien mieć swą wagę w prawodawstwie, ale względem króla senat jest ciałem doradczym. Pawlikowski nie przewidywał najwyższego kolegialnego organu rządowego, jak obalona Rada Nieustająca czy projektowana Straż Praw. Bezpośrednio więc pod rozkazami króla pozostawać miało pięć komisji: edukacyjna, skarbowa, policji, wojskowa i sprawiedliwości. Działalność komisji podlegałaby co dwa lata kontroli sejmu. Istniały jednak resorty jeszcze ściślej zależne od króla i w których działalność sejm nie miał żadnego wglądu. Było to wojsko (Komisja Wojskowa zajmowała się tylko zaopatrzeniem armii i stanowiła sąd dla wojskowych) oraz dyplomacja i handel zagraniczny. Król jest najwyższym zwierzchnikiem wymiaru sprawiedliwości. Poszczególne komisje, a więc organy rządowe, stanowiłyby sądy "w stosunku do swych podwładnych. Komisja Sprawiedliwości, jako „najwyższa sprawiedliwość pod bokiem króla", stanowiłaby najwyższą instancję nie tylko dla urzędników podległych sądownictwu poszczególnych magistratur, lecz i dla ludności cywilnej, mającej sprawy z, urzędami. Trybunał miał pozostać najwyższym sądem „względem ziemstwa", ale Pawlikowski targnął się i na uświęconą od stuleci instytucję elekcyjnych deputatów trybunalskich. Jego zdaniem zasadę elekcyjności należy stosować jedynie do wyboru posłów na sejm. Za panowania Stanisława Augusta wpływ króla na trybunały ograniczył gwałty i samowolę. Byłoby jednak jeszcze lepiej, gdyby „wybór sędziów i cały trybunał od powagi zawisł króla, jak się dziać w dobrym rządzie powinno". Królowi przyznawał wreszcie prawo łaski. 202 Pawlikowski był przeświadczony o „naturalnym" patriotyzmie dziedzicznego króla, którego „interes powinien być interesem narodu, a interes narodu interesem króla. Nieszczęście króla politycznie jest nieszczęściem narodu. Zapamiętale bardzo błądzą ci, którzy króla chcą mieć jak moc obcą i na rozwalinach powagi tronu stawiać rząd." Alternatywą wzmocnienia władzy królewskiej jest magnacko-szlachecka samowola (arbitralność). „Kto podob-niejszy do popełnienia przestępstw praw i dopuszczenia się arbi-tralności?... Czy ten, któremu nic nie pozostaje do żądania, tylko sława i honor z szczęśliwości narodu, czy ten, który przez arbitralność może dopiąć wyższości, nabyć bogactw, których potrzebuje, i okazać się przeważnym w województwie lub narodzie." Królowi należą się przyzwoite dochody, poszanowanie i przywiązanie. „Trudno uwierzyć, aby się znalazł tak zapomroczały obywatel, który by nie znał tych przyzwoitości dla króla, i nie wiem, czy może być tak obłąkane serce, żeby się umykało od poszanowania i przywiązania do tronu. A jeżeliby nieszczęśliwym przypadkiem trafił się kiedy taki, tak się spodziewam, że ktokolwiek zna ludzi i zwierzęta jakkolwiek rządne, ten by go i od ludzi, i od zwierząt odpisał." Ten wybuch namiętnej inwektywy aż zadziwia u autora mówiącego na ogół o drażliwych sprawach bez ogródek, ale spokojnie. W zakończeniu uderza w ton uroczysty: „Polacy, obstąpcie tron królów swoich, podeprzyjcie go ramionami swymi, aby się nie zachwiał, bo z jego słabością nędza wasza, z jego upadkiem wasza zguba." Jeśli kto w Polsce, to młody Pawlikowski był bliski lansowanej przez francuskich fizjokratów idei filozoficznych rządów króla — ojca narodu. Sądzimy jednak, że istotnym źródłem nionarchizmu Pawlikowskiego nie była ani lektura flirtujących z oświeconymi absolutystami filozofów, ani chęć przypodobania się Stanisławowi Augustowi. Wielbiciel Monteskiusza daleko odszedł od zasady podziału władz, bo też i ta zasada na polskim gruncie spełniała szczególną funkcję w ustach takich reakcyjnych ideologów, jak Seweryn Rzewuski. Pawlikowski był natomiast wierny duchowi mon-teskiuszowskiej idei równowagi jako gwarantki wolności. Ponieważ w Rzeczypospolitej żadna siła społeczno-polityczna nie równoważyła absolutnej przewagi szlachty, należało skupić władzę rządową, prawodawczą i sądowniczą w ręku króla jako czynnika stoją- 203 cego jakoby ponad klasami. Postulaty społeczne i polityczne Myśli układają się więc w konsekwentną całość. I, wbrew pozorom, można dopatrywać się logicznej ciągłości między tak umotywowanym monarchizmem a późniejszymi poglądami „jakobina". Kiedy w tragicznych latach 1792—1793 załamała się młodzieńcza wiara Pawlikowskiego w „mądrego króla", dostrzegł inną możliwość wyjścia ze stanu swoiście rozumianej „rewolucji": skupienie władzy w ręku Naczelnika, republikańska dyktatura rewolucyjna. Ale w roku 17*89 jeszcze nikt w Polsce o takiej ewentualności nie myślał. Podszyty już późniejszym „jakobinem" ludowy monarchista nie widział więc innego sposobu uszczuplenia suwerenności narodu szlacheckiego, jak przez rozszerzenie suwerennych prerogatyw korony. Wśród pisarzy politycznych Sejmu Czteroletniego on jeden nie tylko zbliżał się w tej sprawie do życzeń Stanisława Augusta, ale nawet ofiarowywał królowi (i to Poniatowskiemu, a nie Sasowi czy Hohenzollernowi) więcej niż ten chciał czy też spodziewał się za możliwe osiągnąć. Marzenie dobrego objjtuatcla Obok zadawnionych rozrachunków między majestatem a wolnością istniały szczególne porachunki z królem, za panowania którego Polska popadła w zależność i stała się łupem rozbiorców. W mowach sejmowych i w niezliczonych pismach piętnowano wszystko, co „tchnie duchem moskiewskim". Marszałek sejmu rozbiorowego, Adam Poniński, został skazany na banicję, utratę urzędów, majątków, czci i imienia. Stanisława Augusta nie atakowano wprost, ale wszystkie wystąpienia przeciw „podłemu uleganiu" pośrednio w niego godziły. Kiedy jednak król przystał na przymierze pruskie, z drugiej zaś strony okazało się, jak mocną ma pozycję w kraju i w sejmie, prawdziwi patrioci postanowili zamknąć rozrachunki z przeszłością. Zadania tego podjął się Koł-łątaj w przeznaczonej na listopadowe sejmiki broszurze pod tytułem Co się też to dzieje z nieszczęśliwą ojczyzną naszą. Broszura ta stanowi bodaj najsilniejszą obronę Stanisława Augusta, jaką napisano w czasie Sejmu Czteroletniego. Nie panegi-ryk, lecz apologię. Został tu dokonany przegląd historyczny całego panowania i wszystkie czyny króla zostały usprawiedliwione. 204 „Ile razy król wyciągał ręce do narodu, aby na łonie jego skutecznie o dobru powszechnym mógł radzić, tyle razy jego adwersarze łączyli się z Moskwą przeciw niemu." Począwszy od konfederacji radomskiej, dzieła „mściwej arystokracji", toczyła się ta gra. Koł-łątaj ma słowa usprawiedliwienia dla postępowania króla wobec gwałtów Repnina i dla kapitulacji na sejmie rozbiorowym, słowa zaś uznania dla sejmu 1776, na którym „władza hetmańska do szczętu pogrzebana". Bolejąc nad zależnością w okresie Rady Nieustającej, wyjaśnia jej mechanizm: „Król tyle tylko musiał ulegać Moskwie, ile go zuchwałość magnatów do tego przymuszała." Broszura Co się też to dzieje... niebyła dziełem historycznym, tak jak nie była dziełem historycznym książka O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja. Historycy XIX wieku sięgnęli jednak do tej ostatniej jako do źródła, a zapomnieli o polityczno-historycznej enuncjacji Kołłątaja ze schyłku roku 1790. Broszura miała służyć sprawie „zjednoczenia narodu z królem" dla przeprowadzenia sukcesji tronu i konstytucji. Nie było to wystąpienie odosobnione. Wokół osoby Stanisława Augusta zaczęła się wytwarzać atmosfera uznania, a nawet entuzjazmu. Niemcewicz wspomina w swych pamiętnikach, jak „serca wszystkich tchnących czystą miłością ojczyzny" zaczęły się skłaniać ku królowi. „Nieraz słyszane z ust jego słowa: »czas nam wyliźć z tego błota« usunęły wszelkie o życzeniach króla wątpliwości; szczerze on wtenczas uważanym był wodzem wszystkich dobrze myślących." Piattoli donosił Stanisławowi Augustowi, że przez posłów sejmowych obradujących już w podwójnym komplecie jest nazywany „aniołem" i „bóstwem opiekuńczym". Wszyscy są zdania, że „król uczyni z izbą, co zechce, bowiem jest szanowany, czczony i jemu jedynie naród ufa". Na początku roku 1791 wyklarowała się sytuacja w sejmie. Sojusz między królem a prawdziwymi patriotami zarysowywał się już od sierpnia 1789 roku, ale dopiero teraz, po zebraniu się sejmu w podwójnym składzie, nastąpiła rzeczywista i ścisła współpraca. Sporządzono w końcu wykazy posłów według ich politycznej barwy i „dobrych" ujęto w karby dyscypliny. Powstały kluby, na których ustalano wytyczne taktyki i strategii sejmowej. Ten wysiłek ogranizacyjny skoordynował poczynania zwolenników reformy, pozostających pod kierunkiem króla i przywódców sejmo- 205 wych. Od tego czasu możemy mówić o stronnictwie patriotycznym bez posługiwania się określeniami: prawdziwi i fałszywi patrioci. Postanowiono, że konstytucja ma być przeprowadzona w sejmie jako akt jednorazowy, trzeba więc uśmiercić wlokącą się od miesięcy debatę nad projektem Deputacji. Sprawa miała zasadnicze znaczenie, bo w deliberacji znajdowały się prawa kardynalne, a przedwczesne, częściowe uchwały związałyby ręce w pracy nad nowym projektem. Ponadto projekt konstytucji miał być poddany pod głosowanie w trybie „rewolucyjnym", z pominięciem formalności proceduralnych. Na burzliwej sesji z dnia 4 stycznia stronnictwo patriotyczne odniosło sukces nad „fakcją moskiewską", oddalając prawa kardynalne z porządku dziennego. Odtąd taktyka sejmowa będzie polegać na zatrudnianiu izby sprawami drugorzędnymi w oczekiwaniu na wpłynięcie przygotowywanego w ścisłej konspiracji projektu konstytucji. W takich warunkach Stanisław August na przełomie roku 1790— —1791 przystąpił do opracowania projektu. Pomagał mu w tym Piattoli jako „manualista" (sekretarz-redaktor) i zaufany pośrednik między królem a Potockim. Stanisław August, zamknąwszy się w swym gabinecie z Włochem, podyktował mu zarys konstytucji. Piattoli rozwinął ten dyktat w obszerną redakcję, którą dyskretnie pokazał Potockiemu. Marszałek zaproponował szereg zmian i skreśleń. Propozycje te w bardzo nieznacznym stopniu zostały uwzględnione w nowej redakcji, spisanej przez Piattolego 20 stycznia. Ów projekt konstytucji został tym razem za oficjalną wiedzą króla wręczony Potockiemu. Potocki (zapewne rozważając projekt wraz z Małaichowskim i Kołłątajem) ponowił swoje poprzednie, zastrzeżenia. W wyniku tej konsultacji Piattoli sporządził nowy projekt, zwany Projektem reformy konstytucji, uwzględniający uwagi Potockiego: bardziej zwięzły, a pod względem treści dość znacznie odbiegający od pierwotnego. W połowie lutego już noszono się z myślą zbierania podpisów ludzi, którzy zobowiążą się poprzeć projekt w sejmie. Stanisław August domagał się jednak, aby przed wniesieniem konstytucji do izby Potocki udał się do Berlina i Drezna \v celu uzyskania zgody i poparcia. Chodziło głównie o sprawę sukcesji tronu, który miał być ofiarowany elektorowi lub jego córce. Ignacy uchylił się 206 od podjęcia tej misji, niewątpliwie przewidując jej negatywny wynik, czyli zahamowanie całej sprawy. Wbrew opinii króla postanowiono więc działać, nie oglądając się na Saksonię i Prusy. Stanisław August nie chciał występować w sejmie jako autor projektu. W tej sprawie Piattoli pisał do Potockiego 19 lutego: „Pryncypał [tak nazywano Stanisława Augusta w poufnej korespondencji], aby mógł działać wśród swoich bezpiecznie i z siłą, powinien zachować pozór, iż został przez obywateli zaproszony do przyjęcia projektu. Gdyby go sam zaproponował, zaryzykowałby, iż utraci swój wpływ." Chodziło tu o wpływ na ludzi związanych z królem od czasów Rady Nieustającej, wśród których wielu nie tylko nie należało do konspiracyjnego porozumienia, ale zaliczano ich do „fakcji moskiewskiej". Zapewne Stanisław August chciał się też zabezpieczyć na wypadek, gdyby rzecz się nie powiodła. Projekt reformy konstytucji wrócił do króla, który miał dokonać tłumaczenia go na język polski. W istocie sporządził nie tłumaczenie, ale nową redakcję. Przyjął układ kompozycyjny i zwięzłość tekstu francuskiego, ale w treści nawracał do swych pierwotnych koncepcji. Jako „manualistę" użył tym razem szambelana Aleksandra Linowskiego, nowo obranego posła krakowskiego, który należał do dawnych stronników króla, a teraz stał się jednym z na j czynnie j szych ludzi w poufnych poczynaniach stronnictwa patriotycznego. Stanisław August podyktował Linowskiemu Reformą konstytucji i pismo to (autograf Linowskiego) zostało 3 marca doręczone Ignacemu Potockiemu. Potocki miał je zwrócić nazajutrz, ale zobaczywszy znaczne różnice między poniekąd już uzgodnionym tekstem francuskim a polskim, projekt zatrzymał. otocki, Kołłątaj i Małachowski przystąpili do przerabiania Re-'ormy konstytucji i prace te trwały jeszcze dwa miesiące. Ten ostatni akt genezy Ustawy Rządowej zasługuje na odrębne omówienie, incjatywa bowiem przeszła w inne ręce. Stanisław August swój program konstytucyjny wyraził w kolejnych redakcjach „projektu królewskiego", który nazywał „snem" albo „marzeniem dobrego obywatela". Zobaczmy, o czym śnił król-obywatel w wyjątkowo dla siebie pomyślnej koniunkturze pierwszych miesięcy 1791 roku. Czym miała być przygotowywana konstytucja? W polskiej ter- 207 r minologii słowo „konstytucja" było wieloznaczne. „Konstytucją" nazywano zarówno każdą szczegółową uchwałę sejmową, jak i zespół podstawowych cech danego ustroju państwowego. Pierwszą nowożytną konstytucją, czyli sformułowaną na piśmie ustawą zasadniczą, była konstytucja Stanów Zjednoczonych z roku 1787. W Europie do ustanowienia takiej konstytucji zmierzały dwa kraje: rewolucyjna Francja i szlachecka Rzeczpospolita. Wystartowały niemal równocześnie, bowiem za pierwsze ogniwo konstytucji francuskiej należy uznać Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela (26 sierpnia 1789), polskiej zaś — Zasady do formy rządu (23 grudnia 1789). W obu krajach wypracowanie ustawy zasadniczej napotykało duże trudności. Konstytuanta francuska w ciągu dwóch lat uchwalała poszczególne dekrety, sejm polski zaś ugrzązł na zbyt drobiazgowym projekcie przedłożonym przez De-putację. W końcu Polska o kilka miesięcy wyprzedziła Francję, która otrzymała konstytucję dopiero 14 września 1791 roku. Polska była więc pierwszym krajem w Europie, który wprowadził w życie ustawę zasadniczą. Zanim zajmiemy się jej zakresem, wypada zastanowić się nad samym charakterem prawnym ustawy, jej rangą i trwałością. Według projektów opracowanych na wiosnę i w lecie roku 1790 przez Ignacego Potockiego i Piattolego, co 20 lat miała być powoływana konstytuanta, mająca za zadanie rewizję ustawy zasadniczej. Ponadto przewidywano możliwość zwołania w każdej chwili konstytuanty nadzwyczajnej, jeżeli zażąda tego 5/6 lub 4/5 instrukcji sejmikowych. Ustawa zasadnicza była więc tworem tymczasowym, mogącym i mającym ulegać doskonaleniu. Postawa ta płynęła z optymistycznej wizji przyszłości oraz z przeświadczenia, że konstytucja możliwa do przeprowadzenia w danej chwili będzie zawierać wiele ustępstw, które z czasem ulegną odrzuceniu. Stanisław August był człowiekiem niemłodym, bardziej wpatrzonym w ponurą przeszłość niż w jasną przyszłość. Chwilę, w której danym mu było opracować projekt konstytucji, uważał za wyjątkowo pomyślną. Chciał utrwalić owoc tej chwili. Zdawał sobie sprawę, że ustępstwa na rzecz monarchizmu są przez wielu traktowane jako zło konieczne. Przewidywał więc, że rewizja konstytucji może sprowadzić ją z tego toru, który chciał wytyczyć. Według pierwotnego projektu Stanisława Augusta, zaprzysiężo- Stanislaw August w stroju antycznym. Marmurowy medalion A. Le Bruna 208 Sala tronowa na Zamku Królewskim w Warszawie na przez króla ustawa zasadnicza stanowić miała pakta konwenta, a więc być nienaruszalną umową, wiążącą naród i monarchę na czas jednego panowania. „Jedynie w momencie wstąpienia każdego króla na tron naród może reformować i ulepszać swoją konstytucję." Kiedy wysunięto zastrzeżenia i powracano do koncepcji rewizji konstytucji co 20 lat i konstytuanty nadzwyczajnej, Stanisław August w ostatecznej wersji swego projektu zajął stanowisko jeszcze bardziej sztywne: konstytucja jest „całkowicie święta i niewzruszona, dopóki by naród jednomyślną swą wolą nie uznał potrzeby odmienienia w niej którego artykułu". A w skład nienaruszalnej konstytucji wchodzą również ustawy szczegółowe, stanowiące jej rozwinięcie. Zapewne, choćby na podstawie doświadczeń własnego 25-letniego panowania, król zdawał sobie sprawę ze zmienności rzeczy na papierze niezmiennych. Chciał jednak przyszłe zmiany utrudnić i z góry zajął wobec nich postawę obronną. W pierwszych redakcjach projektu Stanisław August był skłonny zamieścić w konstytucji wszystkie reformy, które uważał za potrzebne. Nie wdawał się w takie drobiazgi, jakie znajdowały się w projekcie Deputacji, niemniej jednak w projektach króla istniały dysproporcje między sprawami ogólnymi a szczegółowymi. Wywołało to zastrzeżenia i w ostatecznej redakcji projekt bardziej odpowiadał charakterowi ramowej ustawy zasadniczej. Jako osnowę kompozycyjną tego projektu król przyjął mon-teskiuszowski podział władz na prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Jak zobaczymy, wewnątrz tego podziału nie bardzo konsekwentnie trzymał się rozgraniczenia kompetencji władz, we wszystkich bowiem uczestniczy suwerenność monarchy. Przed omówieniem kompetencji władz wysunięto prawa stanów. A według pierwotnych zamierzeń, artykuł pierwszy miał dotyczyć całkowitego zespolenia Wielkiego Księstwa z Koroną. W roku 1790 Ignacy Potocki i Deputacja stali na stanowisku utrzymania polsko-litewskiego dualizmu państwowego. Rzeczpospolita „będzie zawsze stanowić państwo federalne, podług aktu unii, który w całej swej rozciągłości jest potwierdzony". Stanisław August w ciągu całego swego panowania dążył do stopniowej likwidacji dualizmu przez wprowadzanie instytucji wspólnych dla Litwy i Korony. Sądził, że w roku 1791 nadeszła pora na krok de- 14 — Ostatni król 209 r cydujący. „Dwa narody, polski i litewski, będą odtąd stanowić jeden tylko naród", znosi się więc „wszelkie różnice, dwoistości czy alternatywy stanowisk, urzędów i dygnitarstw". Sprawa ta wywołała jednak wielkie opory. Iluż ludzi było osobiście zainteresowanych w utrzymaniu dwoistości dygnitarstw i urzędów! Cóż by się stało z podwójnym kompletem ministrów? Właśnie w sprawie ministrów Ignacy Potocki, marszałek litewski, zgłosił stanowczy sprzeciw. Król ustąpił, ale w ostatecznej redakcji projektu sprawę związków Korony i Litwy w ogóle pominął. Chciał więc uniknąć potwierdzenia przez nową konstytucję dualistycznej unii. Przejdźmy do zagadnień społecznych. Sprawę potwierdzenia przywilejów szlachty król potraktował dużo pobieżniej niż wcześniejsi i późniejsi projektodawcy. Źródło tych przywilejów chciał widzieć w paktach konwentach, a więc w kontrakcie narodu z królem. Z takiego postawienia sprawy płynęła konsekwencja, że jeśli naród zerwie umowę, król może zakwestionować przywileje. W artykule dotyczącym miast Stanisław August wyszedł poza dotychczasowe projekty odnoszące się jedynie do miast królewskich. W Reformie konstytucji czytamy: „Chcąc wolnej szlachcie polskiej takowe dodać dla bezpieczeństwa wspólnej ojczyzny wsparcie, miasta w całym kraju polskim i ich mieszkańców wolnością obywatelską nadajemy." Mieszczanie mogą nabywać dobra ziemskie, otwarte są dla nich godności duchowne i „rangi wszelkie" w wojsku oraz służba w urzędach państwowych. Szlachta zaś może obejmować zawody i urzędy miejskie „bez uwłaczenia urodzeniu i prerogatywom swoim". Miasta wybierają 18 pełnoprawnych posłów na sejm, zaś w pięciu komisjach rządowych ma zasiadać po dwóch mieszczan. Projekty redagowane przez Potockiego i Piattolego pomijały sprawę chłopską. Według pierwotnych planów króla znosiło się przypisanie chłopów do ziemi. Uzyskać mieli „prawo przechodzenia od jednego pana do drugiego, w czym pod żadnym pretekstem nie wolno im ani przeszkodzić, ani rewindykować". Chłopi, którzy wysłużą 18 lat w wojsku (a służba w czasie wojny liczy się podwójnie), otrzymają wolność dla siebie i swoich potomków, mogą się imać handlu lub rzemiosła, a jeśli powrócą na rolę, „to jedynie jako czynszownicy i właściciele". Propozycje te zostały zakwestionowane przez Potockiego i, za nim idąc, król w ostatecznej wersji 210 projektu ograniczył wolność przesiedlania się chłopów do wolności będącej rezultatem przedawnienia; dotyczyło to chłopów, „którzy przed dziesięciu latami od panów swoich uszli". Utrzymał wolność dla wysłużonych żołnierzy. Dodał „opiekę rządu ogólnego" nad chłopami ł nad umowami „panów z gromadami czy z każdym osobiście". Jak pamiętamy, „rozciągnięcie na wszystkich ogółem opieki rządowej" znalazło się już w Zasadach do formy rządu, lecz za sprawą Ankwicza, który był człowiekiem króla. „Opieka rządowa", wolność przesiedlania się (często utożsamiana z wolnością w ogóle) i uprzywilejowanie chłopów-żołnierzy, były to postulaty często wysuwane w publicystyce. Ale jako konkretne projekty ustaw pierwszy wprowadził je król, zbliżając się w projektodawstwie do najdalej idących nawoływań ówczesnych publicystów. W pierwszych redakcjach swego projektu Stanisław August zamierzał wprowadzić do konstytucji statut prawny ludności żydowskiej. Rzecz ta została zakwestionowana, nie doczekała się rozwinięcia i w ostatecznej redakcji nie ma mowy o Żydach. Sprawę władzy prawodawczej należy rozpocząć od sejmików. Biorą w nich udział pełnoletni posesjonaci, umiejący czytać (ten ostatni warunek wcześnie został odrzucony przez Potockiego jako „szokujący"). W sprawie instrukcji sejmikowych król poszedł przeciw wszystkim dotychczasowym projektom rządowym. „W sprawach tyczących interesów całego narodu i praw ogólnych posłowie winni zapoznać sejm z życzeniami swych wyborców, ale nie będą zobowiązani ani domagać się głosowania, ani głosować inaczej jak według swego osobistego przekonania." W ostatecznej redakcji ujął tę rzecz jeszcze bardziej pryncypialnie: „Prawodawstwo wyrządzane tylko być może przez zbiór reprezentantów narodu w sejmie. Przeto by prawodawstwo na sejmiki przelanym być nie mogło", należy zostawić wolność decyzji posłowi, „który być powinien prawdziwym składem ufności, to jest jego cnocie i przekonaniu". Posłowie stanowią więc reprezentację narodu, a nie zbiór mandatariuszy suwerennych sejmików. Ale obok tej kardynalnej zasady nowożytnego parlamentaryzmu, już tu, na szczeblu sejmików, Stanisław August przemycił prerogatywę korony. Chodziło o bardzo ważną dla króla sprawę inicjatywy prawodawczej. 211 Wprawdzie instrukcje sejmikowe zostały pozbawione istotnego znaczenia, niemniej jednak „co do prawodawstwa ogólnego zamykać w sobie będą jedynie zdanie województw względem tych propozycji, które, przy uniwersale sejmiki zwołującym, król, jako głowa narodu i obowiązany czuwać nad ogólnymi potrzebami narodu, do roztrząsania obywatelstwa poda lub względem tych, które by samo podało obywatelstwo". Stanisław August nie warował dla propozycji od tronu monopolu inicjatywy na sejmikach, bo też nie o sejmiki chodziło, lecz o sejm. Na sejmie „decydowane będą wszystkie propozycje do instrukcji województwom, ziemiom i powiatom od tronu podane: 1. do praw ogólnych, to jest konstytucyjnych, cywilnych i kryminalnych; 2. do uchwał sejmowych (podatki i bieżące sprawy państwowe), na które to materie propozycje cd tronu prosto do izby przychodzić mają". O innych propozycjach projekt Stanisława Augusta milczy. W ten sposób król otrzymuje w sejmie monopol inicjatywy ustawodawczej. Monopol ten rozciąga się również na sesje nadzwyczajne, w nagłych przypadkach zwoływane przez króla, na których sejm „o tej tylko materii, w której zwołany, stanowić mocen będzie". Sejm może więc przyjąć lub odrzucić propozycje króla, ale jest pozbawiony własnej inicjatywy. Co do sposobu sejmowania Stanisław August był doś"ć lakoniczny, w wielu sprawach bowiem akceptował dawne projekty (przede wszystkim zasadę głosującego większością sejmu gotowego). W pierwszej redakcji ogólnikowo zalecał „możliwie jak największe podobieństwo między naszym sejmem a parlamentem angielskim". Sporną jednak, a ważną sprawą były kompetencje obu izb. Król chciał zapewnić senatowi (składającemu się z ludzi przez niego mianowanych) równorzędną rolę co izbie poselskiej. „Żadna uchwała jednej z dwu izb nie będzie miała mocy prawa, jeżeli nie zostanie uchwalona i przez drugą. Jedynie zgoda większości dwóch izb może stanowić prawo." A więc zarówno uchwały izby poselskiej miały iść do zatwierdzenia lub odrzucenia przez senat, jak uchwały senatu do zatwierdzenia lub odrzucenia przez izbę poselską. Takie postawienie sprawy wywołało energiczne sprzeciwy i w ostatecznej redakcji Stanisław August zgodził się na ograniczenie roli senatu do veta zawieszającego zwykłą większością głosów uchwałę izby poselskiej do czasu zebrania się następ- 212 nego sejmu. Uczynił to wbrew przekonaniu. „Byłoby rzeczą potrzebną — dzielił się refleksjami ze swym powiernikiem Maz-zeirn — przyznać senatowi nieco więcej niż veto zawieszające. Należało ustalić między obu izbami wzajemność konsultacji i poprawek, bardziej zbliżoną do systemu angielskiego. Im więcej by dano miejsca deliberacjom konsultatywnym, poprzedzającym ostateczne decyzje, tym rzadsze byłyby wypadki potrzeby stosowania veta. A ta konieczność zawsze będzie niemiła i będzie trzeba w miarę możności jej unikać." Zagadnienie władzy wykonawczej wypada rozpocząć od sprawy mającej charakter zarówno ogólnej zasady konstytucyjnej, jak doraźnego rozstrzygnięcia następstwa po Stanisławie Auguście. W punktach podyktowanych Piattolemu król wyjawił swoje najgłębsze marzenie: „Sukcesja w osobach i męskich potomkach dwóch bratanków (Stanisław i Józef) ze stosownymi tytułami już od teraz i zapewnionym losem na okres oczekiwania" (chodziło o nadanie książętom-sukcesorom apanaży). W dalszym projekcie przewidziano drogę okrężną: „Jeśli elektor saski się zgodzi, będzie ogłoszony polskim elektem, a jego córka zostanie zaręczona z księciem Stanisławem Poniatowskim, który po śmierci elektora zasiądzie na tronie i jego potomstwo utworzy pierwszą dynastię powołaną do panowania w Polsce." W ostatecznej redakcji nie ma już mowy o Poniatowskich. Na tron ma być powołany elektor, a „mąż, przez elektora za zgodą stanów zgromadzonych córce jego dany, zaczynać ma linię następstwa płci męskiej do tronu polskiego". Stanisław August nie wyrzekł się oczywiście nadziei, że rękę Marii Augusty otrzyma książę Stanisław. W ten sposób król przychylił się do woli patriotów, aby ofiarować tron Sasom, bez ich uprzedniej na to zgody. Przeforsowano niezwykle drażliwą w kraju i za granicą sprawę sukcesji, aby losy korony i przyszłość dynastii związać z ośmioletnim dzieckiem, bo tyle lat liczyła elektorówna saska, polska „infantka", Maria Augusta. Stanisław August chciał zapewnić królom sukcesyjnym te same prerogatywy, które przysługiwały królom elekcyjnym. „Dochody, dobra stołowe, prerogatywy tronowi właściwe, tkniętymi być nie mogą. Wszystkie akta publiczne, sądy, magistratury, monety, stemple pod królewskim iść powinny imieniem. Mianować do 213 wszystkich godności i urzędów jego jest prawem. Do niego rozrządzanie najwyższe siłami zbrojnymi krajowymi w czasie wojny i nominowanie komendantów wojska należeć będzie." Najważniejszą sprawą była władza nominacyjna, i tu, mimo wielkich oporów, król na żadne ustępstwa nie poszedł. Zasadę nietykalności i nieodpowiedzialności króla postawiono już we wczesnych projektach Potockiego i Piattolego. Przyjął ją Stanisław August. „Osoba jego [króla] jest święta i bezpieczna od wszystkiego; nic sam nie czyniący, za nic w odpowiedzi być nie może. Ojcem, a nie panem ludu, głową, a nie samowładcą narodu, być powinien". Nieodpowiedzialność króla nie oznacza nieodpowiedzialności władzy wykonawczej. Bowiem król, „nic sam nie czyniący", władzę wykonawczą sprawuje kolegialnie. Straż, nosząca w pierwszych redakcjach królewskiego projektu nazwy: Rada Gabinetowa czy Rada Prywatna, miała się składać wyłącznie z 5 ministrów i prymasa jako prezesa Komisji Edukacji. Poza dożywotnim prymasem, król powołuje do Rady ministrów na dwa lata i co dwa lata może ich zmienić lub potwierdzić na stanowisku. Ministrów zastępują w razie potrzeby wiceministrowie (prymasa — najstarszy w hierarchii biskup). Ignacy Potocki zaoponował, domagając się podwojenia liczby ministrów w Straży oraz powołania do niej 9 „najwyższych konsyłiarzy", w czym 3 senatorów powoływanych przez króla i 6 ze „stanu rycerskiego", wybieranych przez sejm. W ostatecznej redakcji projektu król nie dopuścił „konsyłiarzy", ale wprowadził do Straży po dwóch kanclerzy, marszałków i podskarbich. „Oprócz prymasa żaden minister z prawa dożywotnim nie jest. Urzędowanie ich dwuletnie ma się rozumieć, do którego król mocen będzie lub potwierdzić każdego dalej lub wezwać na miejsce ministra... wiceministra jego. W przypadku zaś, gdyby większość obydwóch izb złączonych dwóch-trzecich części odmiany ministra żądała, król na jego miejsce innego nominować powinien." Nie tylko ministerialny skład nominowanej przez króla Rady różni się w sposób istotny od wcześniejszych projektów Straży — emanacji sejmu, ale projekt Stanisława Augusta przynosi niezwykłą w Polsce nowość: zerwanie z dożywotnością urzędu ministra. Owa tak bardzo antyoligarchiczna innowacja zasługuje na bliższą uwagę. Jak pamiętamy, jeszcze przed elekcją stolnik Po- 214 niatowski pragnął najważniejsze funkcje rządowe powierzyć usu-walnym przez króla sekretarzom stanu, a później przez całe panowanie borykał się z dożywotnimi ministrami, zwłaszcza hetmanami. Wprawdzie w ustroju Rady Nieustającej utracili oni swoje dawne znaczenie, mogli je jednak odzyskać w ministerialnej Straży. Król niewątpliwie pragnął znieść dożywotność ministrów, ale w ostatecznej wersji projektu ujął tę sprawę, może celowo, w sposób niejasny. Wydaje się, że wybór przez króla ministrów w Straży wypada ograniczyć do kręgu 16 tytularnych dygnitarzy. Dawało to królowi możność personalnych manewrów, ale w wąskich granicach. Co dwa lata król może odwołać ministra z funkcji w Straży i zastąpić innym ministrem, natomiast tylko sejmowi przysługuje prawo usunięcia ministra nie z funkcji, lecz z urzędu. Ministra jako dygnitarza mianuje król, odwołuje go natomiast sejm większością 2/3 głosów połączonych izb. Odwieczna zasada została obalona; przyłożono siekierę do samych korzeni „wysokich cedrów". Straż miała decydować zwykłą większością głosów, którą król „w przypadku paritatis [równości] rozwiąże". Rezolucja Straży jedynie wtedy jest ważna, kiedy podpisze ją król. Straż więc, podobnie jak sejm, może sprzeciwić się woli króla, ale nie może mu narzucić woli własnej. Natomiast ministrowie za „czynności naganne" są odpowiedzialni przed sejmem i sądem sejmowym aż do „utraty głowy". Ta odpowiedzialność ministrów zabezpiecza naród przed despotyzmem nieodpowiedzialnego króla, który „sam nic nie czyniący", będzie powstrzymywany przez ministrów, dbałych już nie tylko o swoje dygnitarstwa, lecz i głowy. Według projektu Stanisława Augusta ministrowie zasiadający w Straży są równocześnie kierownikami resortów, a więc prezy-dują w komisjach wielkich. W ten sposób Straż stawała się rzeczywistą radą ministrów. Komisje miały „słuchać Rady Prywatnej bez dyskusji". Pierwotnie miało ich być 6 (edukacyjna, sprawiedliwości, wojskowa, policji, skarbowa i spraw zagranicznych). W ostatecznej wersji król zniósł Komisję Spraw Zagranicznych. Działalność dyplomacji nie miała więc podlegać kontroli pochodzącego z wyboru sejmowego kolegium, ale pozostawać w ręku jedynego jednoosobowego ministerstwa (w wersji tej zniesiono nawet stanowisko wiceministra spraw zagranicznych), a prak- 215 tycznie rzecz biorąc, króla. Komisja Sprawiedliwości miała przejąć kompetencje sądów asesorskich i referendarskich. Władza sądownicza nie została całkiem oddzielona od władzy wykonawczej i prerogatywy królewskiej. Król zatwierdza sędziów pierwszej instancji, wybieranych przez sejmiki. Sędziowie i deputaci na trybunały (których ilość miała być powiększona do czterech i które miały być czynne bez przerwy) winni się wykazywać odpowiednimi kwalifikacjami. Deputaci mieli otrzymywać stałe wynagrodzenie od państwa. „Chcąc pieniactwo, gubiące majątek i spokojność obywatelską, wykorzenić", Stanisław August ustanawiał w województwach i powiatach sędziów pokoju, którzy mają nakłonić strony do polubownej ugody, a jeśli to zawiedzie — przekazywać właściwemu sądowi swoje orzeczenie jako opinię. We wszystkich wersjach projektu król z dużym naciskiem zalecał ułożenie kodeksu praw cywilnych i kryminalnych. Powinien on być „jasny, prosty i jeden dla całego kraju" (a więc dla Korony i Litwy). Ponadto „wszystkie akta prawne odtąd w polskim języku pisane będą". We wszystkich miejscowościach, w których znajdują się sądy, mają być zbudowane specjalne gmachy na sądy i ich archiwa, więzienia, kasy i koszary milicji. Król od dawna, lecz bezskutecznie, dążył, żeby rozdzielić funkcje armii i policji. W czasach Rady Nieustającej wojsko dawało „pomoc prawu" przy egzekwowaniu wyroków. Był to jeden z głównych zarzutów wysuwanych przeciw despotyzmowi Rady. Obecnie król domagał się ostatecznej likwidacji magnackich milicji nadwornych. Wojsko narodowe ma być używane „tylko na obronę ogólną kraju, na granice, do fortec i gdziekolwiek pora zyskania sławy i honoru być może. Do zwyczajnej zaś wewnętrznej policji krajowej milicje jurysdykcyjne ustanowione i przeznaczone w pewnej liczbie będą". Jednak „w przypadku burzy wewnętrznej lub związków nieprawych i konstytucją niniejszą zakazanych (konfederacje), wojsko narodowe na poparcie milicji użyte będzie dla wrócenia spokojności publicznej". Tak wyglądało „marzenie dobrego obywatela". W ciągu 25 lat panowania król usiłował realizować reformy częściowe, zawsze mając ręce związane przez obcych i swoich. U progu roku 1791 po raz pierwszy od czasu napisania młodzieńczej Anegdoty historycznej wypowiedział się pełnym głosem. W rozważaniach nad 216 naprawą Rzeczypospolitej miał wielu poprzedników. Niejedno sobie od nich przyswoił czy też może raczej w niejednym się z nimi zgadzał. Dał jednak projekt z gruntu oryginalny. Stanisław August często powoływał się na wzór Anglii, co zresztą w jego czasach oznaczało nie tylko uznanie dla instytucji realnie istniejących w Wielkiej Brytanii, lecz również dla tego modelu idealnego, który Monteskiusz nazwał konstytucją angielską. Istotnie wiele jest zbieżności między projektem króla a ustrojem angielskim. W Anglii Izba Gmin uchwala prawa, Izba Lordów je zatwierdza, król udziela im sankcji, zaś w życie wprowadzają je ministrowie odpowiedzialni przed parlamentem. Król angielski ma obszerne prerogatywy, a wigowie i torysi toczyli boje bardziej o ich praktyczne zastosowanie niż teoretyczny zakres. Król mianuje lordów, biskupów, urzędników, sędziów, wojskowych, ma udział w prawodawstwie, w jego imieniu rządzi gabinet ministrów. Anglia nie była monteskiuszowskim krajem klarownego podziału władz. Suwerenność monarchy i narodu przeplatała się w tym kraju kompromisu, którego praktyczni mieszkańcy nie odczuwali potrzeby jasno zdefiniowanych pojęć ani pisanej konstytucji. Stanisław August Anglię znał i żywił dla niej uznanie. Ale znacznie lepiej znał Polskę i był jej królem. Jest rzeczą zrozumiałą, że człowiek zasiadający na tronie dbał o prerogatywy korony. Stanisław August jednak nie tylko jako król, ale jako mąż stanu, nie miał zaufania do demokracji szlacheckiej. Członkom „stanu rycerskiego" nie był zresztą skłonny przypisywać złych intencji. Ten człowiek wierzący w dobroć rozumu ubolewał raczej nad ciemnotą i brakiem rozsądku. Już po oddaniu swego projektu tak pisał o szlacheckich politykach: „Zapalone głowy, które w niedojrzałym pojęciu rzeczy najczęściej błądzą i zbytku j ą w entuz jaźniach, tak że prawie zawsze niebezpieczna jest rzecz proponować im co nowego, bo albo dodatkami z dobrej rzeczy złą zrobią, albo tak jak lękliwe konie żachają się nad obiektem nic złego w sobie nie mającym, a najpoważniejsze i czasem najniebezpieczniejsze rzeczy łatwiuteńko przepuszczają przez niedojrzałość." „Niedojrzałe pojęcie", „niedojrzałość". Król od lat pracował nad edukacją Rzeczypospolitej szlacheckiej, ale uważał ją wciąż za małoletnią. Chciał więc sprawować nad nią kuratelę. Do absolutyzmu 217 r dążyć nie mógł, ale bodaj i nie chciał. Nie urodził się na tronie, ale wyszedł z „równości starnu rycerskiego" i zanim został królem, wrodzony temu stanowi wstręt do absolutnego panowania krążył w jego żyłach. Najszczersze sympatie żywił dla Anglii, Holandii, Szwajcarii, francuskich parliamentów. Dla Polski pragnął „angielskiego rządu", w którym król nie musi, ale może być kierownikiem, jeśli umie współpracować z obywatelami. Umiejętność tę sobie przypisywał. Za pomocą prerogatywy monarszej chciał przechwycić inicjatywę i kontrolę, aby pokierować Rzecząpospolitą, a może jeszcze bardziej, aby powstrzymać zamierzenia i poczynania „niedojrzałe". Swoisty pryncypat, który sprawował w świecie literatury i edukacji, za pomocą nowej konstytucji chciał rozciągnąć na życie polityczne parlamentarnego państwa. To był „sen Augusta". Kiedy król z początkiem marca 1791 roku przekazał Ignacemu Potockiemu projekty Reformy konstytucji, Rubikon został przekroczony. Bez zgody i współdziałania Stanisława Augusta sejm nie mógł uchwalić Ustawy Rządowej. Teraz była to już kwestia niedługiego czasu. Zrzucenie gwarancji, a bardziej jeszcze przymierze z Prusami naraziło Polskę na gniew Katarzyny. Ale póki na miejscu obalonej Rady Nieustającej pozostawała pustka, drzwi, jeśli nie otwarte, pozostawały jeszcze uchylone. Konstytucja uchwalona bez wiedzy Prus; i wbrew Rosji, a przeciwna od dawna ustalonym założeniem politycznym obu tych państw, stanowiła decydujący krok na drodze do niepodległości — i wojny w jej obronie. SZCZYT i DNO Ustawa Rządowa v^óż pozostało z usiłowań reformatorskich lat 1764—1776? W ustawach sejmów 1764, 1766, 1767—1768, 1773—1775 i 1776 urzeczywistniono sporo postulatów Konarskiego, starych Czarto-ryskich, Stanisława Augusta, Andrzeja Zamoyskiego czy Augusta Sułkowskiego. Ale zawsze ostatnią instancją decydującą o prawach kardynalnych była wola Rosji, na którą niemało wpływały Prusy. Polska myśl naprawy Rzeczypospolitej miała nader ograniczony margines swobody. Po zrzuceniu gwarancji upadły prawa redagowane przez Repnina czy Stackelberga, a będące wynikiem kompromisu między dążnościami krajowymi i obcym dyktatem. Ostały się jedynie kolegialne ministerstwa, czyli komisje wielkie. Komisja Edukacyjna, która nigdy nie podlegała Radzie Nieustającej, uniknęła kryzysu wywołanego obaleniem Rady. Przetrwały' komisje skarbowe (koronna i litewska). W roku 1788 sejm nie przywrócił już dwóch komisji wojskowych (zniesionych w roku 1776), ale ustanowił jedną Komisję Obojga Narodów. Deputacja do Interesów Zagranicznych była tworem prowizorycznym. Niczym nie zastąpiono zniesionych wraz z Radą Nieustającą departamentów: policji i sprawiedliwości. Można było jednak uznać za sprawę przesądzoną, że ministerstwa otrzymają formę kolegialną i będą wspólne dla Litwy i Korony. Zasada kolegialnych ministerstw była dziełem roku 1764, zaś wprowadzenie wspólnych instytucji rządowych obojga narodów urzeczywistniła już Rada Nieustająca i jej departamenty oraz Komisja Edukacji. Do tego ograniczało się przejęte przez Sejm Czteroletni dziedzictwo poczynań reformatorskich lat 1764—1776. W latach tych mocarstwa nie dopuściły do obalenia liberum veto. Po uchyleniu gwarancji było rzeczą oczywistą, iż sejm powinien 219 i będzie decydował większością głosów. Komisje obojga narodów oraz decydujący większością sejm gotowy, to były sprawy pozostające poza dyskusją. Ale cała reszta zagadnień konstytucyjnych czekała na rozwiązanie. Nadszedł wyjątkowy w XVIII wieku moment. Polska miała określić swoją formę rządu w warunkach pełnej suwerenności. Zamierzano to osiągnąć drogą rewolucji. W przededniu tej pierwszej, z roku 1764, Stanisław August pisał dla Katarzyny Anegdotą historyczną i sukces uzależnił od bagnetów carskich i dobrej woli wspaniałomyślnej monarchini. W przededniu drugiej — król przedstawił swoje „marzenie" przywódcom stronnictwa patriotycznego i oddał sprawę w ręce narodu. Z tym narodem, bez pośrednika i bez gwaranta, miał po raz drugi spisać pakta konwentu. Rok 1791 dał miarę tego, na co mogła się zdobyć szlachecka Rzeczpospolita, owiana podmuchami Oświecenia i sama o sobie stanowiąca. Pogodziwszy się z decyzją, aby przeprowadzić uchwałę konstytucji bez oglądania się na Prusy i Saksonię, Stanisław August nalegał już teraz na pośpiech. Obawiał się, że sekret, który zataczał coraz szersze kręgi, nie zostanie dochowany. A zaskoczenie nieprzygotowanych i zdezorientowanych oponentów było ważnym punktem w programie rewolucji. Ale projekt ugrzązł w rękach Ignacego Potockiego. Piattoli denerwował się z powodu przewlekania sprawy: „Ileż to cennych dni straconych bezpowrotnie! Nie chcę oskarżać moich przyjaciół, niemniej jednak nie umiałbym ich usprawiedliwić... Bystrego obserwatora Linowskiego uderzyła obojętność, z jaką marszałek Potocki zdawał się przyjąć tę rzecz [projekt króla] ... W końcu dojdzie do tego: cunctando perdimus rem [zwlekając przegramy sprawę]." Wkrótce po otrzymaniu projektu króla Potocki dał się wciągnąć w partię wista z Branickim, „która go wzięła w swoje tryby przez kilka dni z kolei", co dało powód do różnych plotek politycznych. „Marszałka ostrzegano z wielu stron — pisał Piattoli — i mam nadzieję, że już nie będzie się więcej oddawał rozrywkom, które go tak okrutnie kompromitują." Poza urokami zielonego stolika były jednak ważniejsze przyczyny, które wstrzymywały bieg sprawy. Uzyskawszy ostateczną wersję projektu Stanisława Augusta, republikanie przeszli do kontrofensywy. Na konferencji odbytej z Piattolim 10 marca Potocki zgłaszał daleko idące zastrzeżenia, wskazując na różnice między tekstem polskim a francuskim. Projekt został z kolei przekazany Małachowskiemu, który ukończył swoje poprawki 16 marca. Poprawki te jednak nie podobały się Potockiemu. Reformę konstytucji miał w ręku i Kołłątaj. Naniesione rękami tych trzech ludzi skreślenia i dopiski gęsto pokryły autograf Linowskiego (zachowany w Archiwum Potockich). Ogólną tendencję zmian redakcyjnych wyraził Potocki w rozmowie z Piattolim. Marszałek chciał, aby król mógł „używać swej egzekutywy, ale nie tamował prawodawstwa". Szafunek urzędów należy zapewnić jedynie obecnemu królowi, na mocy zawartych z nim paktów konwentów. Potocki zastrzegał się, że nie jest przeciwny władzy królewskiej, byle była wyraźnie określona, natomiast jak najmocniej obawia się tego, „cokolwiek między stanami kolizje, dyfidencje [nieufność] i ciągłą utrzymywać może wojnę". Lepiej by więc było „dać sankcję królowi wyraźnie, jak ukradkiem". Zastrzeżenia te są zgodne z dawną postawą Potockiego i Kołłą-taja. Niech król będzie szefem władzy wykonawczej, ale trzeba Rzeczpospolitą wyplątać z pajęczyny suwerennych prerogatyw monarchy, w którą ją osnuł projekt Stanisława Augusta. Informowany przez Piattolego o biegu tej sprawy, król wzdychał melancholijnie: „Azaliż łatając teraz jak można, choć okrążając, trafimy jednak na koniec do angielskiego rządu?" Kołłątaj i Potocki nie byli zwolennikami angielskiego rządu. Silnie do nich przemawiała nowożytna idea suwerenności narodu, która często tak swojsko współbrzmiała ze staropolską ideologią republikańską. W głębi duszy skłaniał się ku nim Piattoli, giętki polityk i lojalny redaktor cudzych pomysłów, ale równocześnie ideolog i doktryner ulegający urokom rewolucji francuskiej. Tekst króla został tak pokreślony, że Małachowski polecił Kołłątaj owi opracowanie nowej redakcji. Ksiądz referendarz, który w sposób doniosły, lecz pośredni inspirował już prace Deputacji, wysunął się teraz na pierwszy plan. Projekt Kołłątaja, noszący tytuł Prawa konstytucyjne 27, miał jeszcze ulec pewnym zmianom, ale jest już bardzo zbliżony do 220 221 ostatecznego tekstu Konstytucji 3 maja. Kołłątaj przyjął za redakcyjną podstawę królewską Reformą konstytucji wraz z poprawkami naniesionymi przez Ignacego Potockiego i Małachowskiego. Prawa konstytucyjne nie wyrażają więc w pełni własnego programu księdza referendarza, lecz stanowią platformę kompromisową. Kompromis został jednak zawarty bardziej między przywódcami stronnictwa patriotycznego a Stanisławem Augustem osobiście niż między republikanami a monarchizmem. Zobaczmy, czym się różni projekt Kołłątaj a od projektu królewskiego. Stanisław August, jak wiemy, dla zmiany ustawy zasadniczej wymagał jednomyślności narodu, a więc rzeczy trudno osiągalnej przy rozbudzonym życiu politycznym. Kołłątaj zaś deklarował konstytucję „całkowicie za świętą, za niewzruszoną, dopóki by naród wyraźną wolą swoją nie uznał potrzeby odmienienia w niej jakiego artykułu". „Wyraźna wola" — nie było to określenie precyzyjne, ale tendencja redaktora wyraźna. Naród nie teoretycznie, lecz praktycznie jest panem swej formy rządu. W sprawach społecznych król stał na stanowisku parlamentarnej monarchii stanowej. Postulował reformy, ale podziałów stanowych nie zacierał. Inna była postawa Kołłątaja. Chciał widzieć Rzeczpospolitą jako organizm polityczny otwarty dla społecznych przemian. Wprawdzie prawo dla miast (może za sprawą innych współredaktorów) wyraźnie ograniczył do miast królewskich, ale liczbę mieszczańskich posłów do sejmu podniósł z 18 (tyle w projekcie króla) do 44 lub 48. Powtórzył za Stanisławem Augustem, że posłowie miejscy są dopuszczeni „do sejmu i prawodawstwa", są więc pełnoprawnymi posłami. Ważną nowością jest szerokie otwarcie nobilitacji dla ludzi „z szczególnych zasług w wojsku, w naukach, w pracach przemysłu i kunsztu, w rzadkich wynalazkach społeczności użytecznych". Punkt ten, zatytułowany: Przywiązanie wszystkich ludzi do wspólnej ojczyzny, rozszerzał kołłątajowską koncepcję Rzeczypospolitej posesjonatów (ziemskich i miejskich). Cenzus obywatelski dla ludzi zasłużonych na polu pracy umysłowej jest charakterystyczny dla Kołłątaja, rzecznika powstającej wówczas inteligencji. W sprawie chłopskiej Kołłątaj pominął postanowienia szczegółowe (wolność przesiedlania się czy wolność dla wysłużonych żołnierzy), wprowadził natomiast „wolność zupełną" dla przybyszów z zagranicy (m. in. powracających zbiegów). Utrzymał ogólną opiekę „rządu krajowego" nad chłopami i dodał opiekę prawa. Artykuł o chłopach został zubożony przez wyeliminowanie konkretnych reform. Ignacy Potocki uważał, że wysunięte przez króla propozycje w tej sprawie będą niepopularne i trudne do przeprowadzenia. Można się jednak domyślać, że Kołłątaj, przyjmując tak ogólnikową redakcję, właśnie nie chciał spraw przesądzać i pragnął zostawić otwarte drzwi dla dalszej, szerszej reformy. W projekcie Kołłątaja charakterystyczne jest wyminięcie słowa „poddaństwo". Król zatytułował swój artykuł: „Chłopi-poddani" i mówił w nim o poddanych i panach. Kołłątaj zmienił tytuł na „Chłopi-włościa-, nie", a w jego tekście mowa o włościanach i dziedzicach. Jak wiemy, autor Listów Anonima, podobnie jak Staszic, nie był zwolennikiem podziału władz, lecz chciał połączyć władzę wykonawczą i ustawodawczą w rękach sejmu rządzącego. W Prawach konstytucyjnych przyjął wprawdzie za królem monteskiu-szowski podział, ale, podobnie jak Stanisław August, stosował go nie całkiem konsekwentnie. W tych niekonsekwencjach wykazał tendencję przeciwstawną niekonsekwencjom króla. Kołłątaj nie tylko skutecznie wypleni prerogatywę monarszą z prawodawstwa i sądownictwa, ale kontrolę parlamentu nad rządem posunie tak daleko, iż zbliży się do czegoś na kształt współrządów Straży i sejmu gotowego. Inicjatywę ustawodawczą króla ograniczył do rozesłania „propozycji od tronu" na sejmiki, które w swych instrukcjach ustosunkowują się do tych propozycji i projektów zgłoszonych przez obywateli województwa. Instrukcje sejmikowe, zgodnie z projektem króla, nie zobowiązują posłów, ale stanowią „jedynie zdania, czyli rady obywatelów na sejmik zgromadzonych". W sejmie inicjatywa parlamentarna należy jedynie do izby poselskiej. Zawieszające veto senatu uległo jeszcze dalszemu ograniczeniu, nominowanie zaś senatorów przez króla przyznano jedynie dożywotnio Stanisławowi Augustowi. W dziedzinie prawodawstwa król jest tylko przewodniczącym senatu, w którym jego podwójny głos rozstrzyga w wypadku równej liczby głosów za i przeciw. Sprawę następstwa tronu ujęto tak jak w ostatecznej wersji projektu Stanisława Augusta (dynastię rozpoczyna elektor saski i jego córka, „infantka"). Natomiast zakwestionowano preroga- 222 223 tywy korony. Prawo nominowania na wszystkie godności i urzędy przysługuje jedynie Stanisławowi Augustowi, na mocy paktów konwentów. Przyszłość prerogatywy nominacyjnej została uzależniona od paktów konwentów zawartych z jego następcą. Poza formalnymi drobiazgami, jak imię królewskie na aktach publicznych, stemplach, monetach, jedyna wyraźnie postawiona prerogatywa — to „rozrządzanie najwyższe siłami zbrojnymi krajowymi w czasie wojny i nominowanie komendantów wojska". Prerogatywa niebagatelna, ale przysługująca królowi nie tyle jako monarsze, co szefowi rządu. Kołłątaj przyjął za Stanisławem Augustem, że Straż Praw składa się jedynie z ministrów i że ministrowie zasiadający w Straży są równocześnie przewodniczącymi komisji wielkich. Liczbę ministrów w Straży powiększył (prymas, 2 marszałków, 4 kanclerzy, 4 podskarbich i prezes Komisji Wojskowej — nie hetman, ale najstarszy z generałów). Przyjął również ważną zasadę, że poza prymasem „urzędowanie ich [ministrów] nie ma się rozumieć za dożywotnie". Królewską nominację ministrów ograniczył do wyboru jednego z 10 kandydatów, przedstawionych przez sejm. Wprawdzie krąg kandydatów liczny, ale z ich grona zawsze można wykluczyć osoby miłe królowi, lecz nie cieszące się zaufaniem sejmu. W projekcie Kołłątaja nie ma mowy o dwuletnim urzędowaniu ministrów w Straży, których król może potem zatwierdzać lub zmienić. Ministrów z urzędu i dygnitarstwa odwołuje jedynie sejm na mocy uchwały 2/3 połączonych izb. Ponadto sejm może pozwać ministrów przed sąd sejmowy, przed którym „za przestępstwa urzędowania swego są w odpowiedzi narodowi z osoby i majątków swoich". Z zagadnieniem odpowiedzialności ministrów wiązała się sprawa podejmowania w Straży decyzji. Straż nie decyduje większością głosów (jak w projekcie króla), ale jej rezolucja, aby zobowiązywała do posłuszeństwa, musi być podpisana nie tylko przez króla i przez co najmniej połowę osób zasiadających w Straży, lecz również przez ministra danego resortu. Jeśli ten minister podpisu odmówi, król może zwołać nadzwyczajną sesję sejmu, który sprawę rozstrzygnie. Gdyby zaś Straż wydała rezolucję pełnomocną (z wszystkimi wymaganymi podpisami), ale „zawierającą w sobie niebezpieczeństwo dla wolności lub całości narodowej", marszałek 224 Uchwalenie Konstytucji 3 maja. Obraz J. P. Norblina ' Krakowskie Przedmieście w dniu 3 maja 1791 r. Obraz K. Wojniakowskiego „Ich głosy, ich stanowczość ośmieliły starszych..." Portret mówcy (Górowskiego?) pędzla J. P. Norblina 5 sejmu ma wezwać króla do zwołania nadzwyczajnej sesji. Jeśliby król się od tego uchylał, to marszałek sam zwoła sejm. Bowiem, według ważnej innowacji wprowadzonej przez Kołłątaja, w Straży obok ministrów zasiada marszałek sejmu. Nie wdaje się on w rezolucje, ale ma baczenie na czynności Straży i w razie potrzeby może wbrew królowi zwołać nadzwyczajną sesję sejmu gotowego. Tak więc Kołłątaj uczynił poważny krok w kierunku koncepcji rządu parlamentarnego, ale sprawę podejmowania przez ten rząd decyzji skrępował skomplikowaną procedurą. Kompetencje rządu zakreślił węziej niż w projekcie króla. Stanisław August chciał, aby władza wykonawcza „tam czynną z siebie była, gdzie się wyraźnie wola prawa kończy". Kołłątaj zastrzegał, że władza wykonawcza nie będzie mogła „praw tłumaczyć" i „tam czynną z siebie będzie, gdzie prawa dozwalają, gdzie prawa potrzebują dozoru egzekucji, a nawet silnej pomocy". Rezolucje Straży są wiążące dla komisji wielkich, których ma być cztery (edukacji, policji, skarbowa i wojskowa). Usunięto więc przewidzianą przez króla Komisję Sprawiedliwości. Przeciw niej protestował zwłaszcza Ignacy Potocki. Uważał on, że ministerstwo sprawiedliwości to naruszenie rozdziału władzy wykonawczej i sądowniczej. W zakresie władzy sądowniczej nie przewiduje się królewskiego zatwierdzenia dla obieralnych sędziów ziemskich pierwszej instancji ani ustanowienia królewskich sędziów pokoju. Miasta wolne podlegają w ostatniej instancji sądom asesorskim pod pre-zydencją kanclerza (zasiadającego w Straży). Asesorowie mają być powoływani w połowie ze szlachty, a w połowie z mieszczan. Utrzymuje się sądy referendarskie dla chłopów z królewszczyzn. W projekcie króla, jak wiemy, sądy asesorskie i referendarskie miały być „przelane" w odrzuconą przez Kołłątaja Komisję Sprawiedliwości. Kołłątaj nie przyjął królewskiego projektu ustanowienia milicji sądowej. Po dawnemu wojsko miało być użyte do egzekucji wyroków sądowych. Natomiast zgodnie z dążeniem Stanisława Augusta, wysuwanym w ciągu całego jego panowania, „nikomu nie wolno utrzymywać milicji nadwornych pod jakimkolwiek tytułem, tym bardziej robić jakie związki i zbierać kupy konstytucją niniejszą zakazane". Przy pobieżnym porównaniu projektu Kołłątaja z królewską 15 — Ostatni król 225 Reformą konstytucji bardziej uderzają podobieństwa niż różnice, bowiem przyjęto osnowę kompozycyjną i frazeologiczną Stanisława Augusta. Przyjęto również kilka podstawowych zasad, które projekt króla zasadniczo różnią od projektów wcześniejszych. Władza ustawodawcza nie należy do sejmików, lecz do sejmu. Straż ma skład czysto ministerialny. Ministrowie są usuwalni. Straż nie jest organem nadzoru, ale ma władzę rozkazywania ma-gistraturom. Bliższa analiza wykazuje jednak, że Kołłątaj dość istotnie przenicował projekt Stanisława Augusta. Ugruntował suwerenność narodu, reprezentowaną już nie przez sejmiki, lecz przelaną na izbę poselską. Dokonawszy tych zmian redakcyjnych, ksiądz referendarz wplótł do Praw konstytucyjnych komplement pod adresem Stanisława Augusta, nazywając króla „wskrzesicielem oświecenia powszechnego i restauratorem dawnego wolnego rządu". Ostatnie słowa mogą się wydać dość zaskakujące. „Dawny wolny rząd" mieli wciąż na ustach wielbiciele złotej wolności z Sewerynem Rzewuskim na czele. Ale i zwolennicy nowości chętnie wówczas powoływali się na dawność. Nowy zaś rząd miał być niewątpliwie wolnym. Projekt Kołłątaja był gotów 25 marca. W dwa dni później na konferencji z Piattolim marszałek Potocki krytykował ten projekt za jeszcze nie wystarczające rozgraniczenie władzy wykonawczej i sądowniczej. Nie zadowalał się usunięciem Komisji Sprawiedliwości, ale jeszcze kwestionował obecność w Straży kanclerzy jako prezesów sądów nadwornych. Sprawa Straży budziła wciąż wiele zasadniczych wątpliwości. 28 marca Piattoli podjął się przygotować kompromisowy projekt, w nadziei, że przyjmie go Potocki, a ,,zatem i inni". Ale poza sporną kwestią Straży, projekt w redakcji Kołłątaja został w zasadzie przyjęty przez króla, Potockiego i Małachowskiego. Przystąpiono do ostatniego etapu prac redakcyjnych, do których dopuszczono szersze grono wtajemniczonych. Jeden z nich, Niemcewicz, opisał te tajne zebrania, odbywające się na Zamku w pokoju Piattolego. „Król, jak tylko można incognito, wymykał się z swoich pokojów i bocznymi korytarzami spuszczał się do Piattolego. Towarzyszył mu tylko dworzanin jego głuchy i niemy Wilczewski, kasztelanie wiski, dwie zapalone świece schylony ku ziemi niosąc przed nim. Tam już sprzysiężonych swoich zastawał. Czytano i roztrząsano 226 każdy paragraf osobno. Król, pamiętny przesądów i anarchii w całym ciągu panowania Augusta III, nie raz się odzywał: »Lepiej ja od was znam naród mój, to nie przejdzie*. Myśmy go zachęcali, mówiąc, że znaczniejsza część sejmujących inaczej wychowana jak byli ojcowie ich." Na nocnych schadzkach u Piattolego projekt Kołłątaja uległ już tylko nieznacznym zmianom redakcyjnym. Wśród tych zatrudnień sejm 18 kwietnia uchwalił prawo o miastach. Postanowiono nie czekać z tą ustawą na całość konstytucji, aby z góry zjednać mieszczaństwo warszawskie dla przygotowywanej rewolucji. Nie chcąc jednak budzić czujności opozycji, po-kierowam> sprawą tak, że projektodawcą został staroszlachecki zelant i późniejszy targowiczanin Jan Suchorzewski. Rzecz można było przeprowadzić w tej formie dlatego, że projekt przygotowany przez specjalną deputację uległ znacznym ograniczeniom w porównaniu z projektami: króla (opracowanym przy udziale Chrepto-wicza) i Kołłątaja. Według ustawy z 18 kwietnia miasta nie wybierają posłów na sejm, ale 22 plenipotentów. Spośród tych plenipotentów sejm powołuje nie więcej jak po 6 do Komisji Skarbowej i Policji oraz nie więcej jak 9 do Asesorii. Mieszczańscy komisarze i asesorowie mają w swych komisjach głos czynny tylko w sprawach dotyczących miast i handlu. W sejmie, nie jako plenipotenci, lecz jako asesorzy i komisarze, mogą przedkładać życzenia miast i udzielać wyjaśnień. A więc plenipotenci miast zostali dopuszczeni jako niepełno-prawni członkowie jedynie do dwóch komisji i Asesorii. Nie przyznano im nawet ograniczonych praw poselskich. Natomiast prawo z 18 kwietnia w porównaniu z dawniejszymi projektami wprowadziło istotną nowość: automatycznej nobilitacji podlegali plenipotenci po dwuletniej wysłudze, oraz mieszczanie, którzy w urzędach doszli do stopnia rejenta kancelarii, a w wojsku dosłużyli się stopnia kapitana lub rotmistrza. Ponadto może zyskać nobilitację każdy mieszczanin — właściciel dóbr ziemskich, płacący 200 zł podatku, a każdy sejm przypuści do szlachectwa 30 mieszczan mających posesje miejskie. Do postanowień nobilitacyjnych przyczynił się Kołłątaj. Widział w tym częściową rekompensatę za niepowodzenie projektów szerszej reprezentacji mieszczańskiej w sejmie i dążył do zacierania granic stanowych. Król był przeciwnikiem takiego stawiania spra- 227 wy. Chciał utrzymać odrębność „stanu trzeciego" i uważał,- że pęd mieszczan do szlachectwa „mógłby obnażyć w małym lat liku miasta ze wszelkiej industrii rękodzielnej i handlowej, która jednak istotnym być powinna obiektem stanu miejskiego". Ale król nie oponował, bowiem — według jego słów — „w sprawach zasadniczych to prawo przyniosło jednak bardzo wielkie dobro, ustalając wreszcie w Polsce byt stanu trzeciego i niwecząc dawną sar-macką nietolerancję szlachty wobec nieszlachty. Nie chciano więc oziębić chwilowej dobrej woli sejmu przez wysunięcie trudności, które mogłyby w końcu zaprzepaścić całą sprawę." Mieszczanie przyjęli prawo kwietniowe z wielkim i trwałym entuzjazmem. Wydaje się, że sprawa miejskiej reprezentacji w sejmie bardziej leżała na sercu politykom w rodzaju Kołłątaja niż samym mieszczanom. Do ich wyobraźni silniej przemawiały sprawy wewnętrznego samorządu miast oraz różnorakie możliwości awansu społecznego. I to otrzymali. Po 18 kwietnia zwolennicy konstytucji mogli liczyć na warszawską ulicę. Wciąż jednak sprawa Straży Praw pozostawała otwarta. Przez cały kwiecień brak było decyzji. Wreszcie nie kto inny, lecz Stanisław Potocki przedstawił refleksje, że „organizacja Straży, decydującej większością głosów, pociąga za sobą straszliwe niedogodności". Stanisław August, który we wszystkich wersjach swego projektu przewidywał podejmowanie rezolucji przez głosowanie, obstawał przy przyjętym planie. Piattoli przedłożył 29 kwietnia królowi nowy projekt z następującą motywacją: „Decydowanie w Straży większością zakłada organ oligarchiczny i otwiera targowisko dla obcych mocarstw. Niedogodności organizacji Straży takiej, jaka jest w projekcie, wydawały mi się zawsze wielkie i niepokojące. Należało się temu poddać, póki wypadało myśleć, iż władza bardziej zaznaczona i bliższa monarchii może wywołać sprzeciw. Ale zaszło coś wręcz przeciwnego. Ci, których uważano za najbardziej opornych w tej sprawie, zapraszają dziś W.K. Mość do objęcia całej władzy wykonawczej i proponują organizację Straży, jak w załączonym piśmie. Trzeba znać Stanisława Augusta, aby nie być zdziwionym, iż z równą stanowczością odmawia rozszerzenia swej władzy, jak inni starają się zapobiec jej umniejszeniu. Ale, Najjaśniejszy Panie, im więcej o tym myślę, tym bardziej uznaję konieczność przyjęcia 228 owej ostatniej poprawki do planu, który poza tym jest godny W.K. Mości i narodu przez niego kierowanego. Od roku 1688 [rewolucja angielska] żadna rewolucja nie wyniosła do władzy oligarchii. Zwłaszcza drżę, myśląc o dziedzinie spraw zagranicznych. W.K. Mość często odczuje skrępowanie i przeszkody, aby zakomunikować depesze i rezolucje, które zamierza podjąć, nie radcom, ale współdecydującym". Jak wreszcie został ujęty ten trudny artykuł o Straży? Składa się ona jedynie z prymasa i 5 ministrów (policji, pieczęci, spraw wojskowych, skarbu i spraw zagranicznych), a więc jak w pierwotnych wersjach projektu króla. Również zgodnie z tym projektem król powołuje ministrów do Straży na 2 lata, po czym może ich zatwierdzać lub odwołać. Wybór króla ogranicza się do dygnitarzy staropolskich (4 marszałków, 4 kanclerzy, 4 podskarbich i 4 hetmanów, których po zniesieniu buław polnych wkrótce miało pozostać tylko dwóch). Spośród tych dygnitarzy rekrutują się również przewodniczący trzech komisji (skarbowej, wojskowej i policji), bowiem funkcje ministrów w Straży i prezesów komisji (poza prymasem, prezesem Komisji Edukacji) zostały rozdzielone. Trzeba więc zatrudnić w Straży i w komisjach 8 spośród 16 (potem 14) ministrów. Możliwości wyboru niewielkie. Ale ministrowie (jako dygnitarze) są nominowani przez króla, bez zgłaszania kandydatów przez sejm (jak tego chciał Kołłątaj). Po dwuletnim sprawowaniu funkcji w Straży i komisjach ministrowie są poddani votum zaufania połączonych izb, które większością 2/3 głosów mogą ich złożyć z dygnitarstwa. Na miejsce usuniętego ministra król natychmiast ma nominować nowego. Tak więc ministrów mianuje król, a odwołuje sejm. I to nie na podstawie zgłoszonego personalnie votum nieufności, ale na mocy co 2 lata następującego tajnego balotażu (głosowania za pomocą kartek) wszystkich ministrów zdających sprawę z pełnionych funkcji (tak sprawa została ujęta w nieco późniejszym prawie o sejmach). Ów balotaż bardziej podważał urząd ministra, niż tego król pragnął. Ministrowie w Straży wypowiadają swoje opinie, ale „decyzja króla, po wysłuchanych wszystkich zdaniach, przeważać powinna, aby jedna była w wykonaniu prawa wola". Rezolucja króla musi być jednak kontrasygnowana przez jednego z ministrów w Straży, obojętne z jakiego resortu. Gdyby żaden z ministrów nie chciał 229 podpisać, a król obstawał przy decyzji i sam zwlekał ze zwołaniem sejmu, marszałek sejmu zwoła nadzwyczajną sesję. Utrzymała się bowiem kołłątajowska koncepcja marszałka jako swoistej straży w Straży. Jak tłumaczyć sobie ten zwrot, który nastąpił niemal w przeddzień wniesienia konstytucji na sejm? Straż, pojęta jako głosująca rada (jak w projektach Potockiego i Deputacji), była najwyższym piętrem struktury republikańskiej, od dołu do góry elekcyjnej. Narzucenie przez króla ministerialnego składu Straży naruszyło ten system. Ministrowie, choć odpowiedzialni przed sejmem, nie wzbudzali zaufania. Postanowiono więc zmniejszyć ich władzę, rozdzielając funkcje ministra w Straży i prezesa komisji. Wprawdzie komisje są obowiązane do posłuszeństwa Straży, ale przewiduje się możliwość „kolizji między magistraturami", w które interweniuje sejm gotowy. Ministrowie więc stali się już mniej groźni. Ale usunięcie ministra przez 2/3 głosów izb może być zabiegiem trudnym do wykonania i spóźnionym. Mimo tej innowacji, dożywotni (jeśli nie obaleni przez votum nieufności) dygnitarze — to wciąż jeszcze oligarchia. I to o składzie personalnym nie budzącym zaufania wśród patriotów. Któż bowiem zasiadał w ministerium? Prymas Poniatowski, Michał Mniszech, Kazimierz Raczyński, Ignacy Potocki, Jacek Małachowski, Aleksander Sapieha, Joachim Chreptowicz, Roch Kossowski, Antoni Dziekoński, Ksawery Branicki, Michał Ogiński, Seweryn Rzewuski i Ludwik Tyszkiewicz (kilka stanowisk było nie obsadzonych, bo król z nominacjami czekał na konstytucję). W większości byli to ludzie zaliczani do przeciwników reform lub „partii moskiewskiej". Oligarchia o takim składzie budziła obawy. Więcej miano zaufania do „zjednoczonego z narodem" króla. Stanisław August zaś nie kwapił się do „głosu przeważającego", bowiem spodziewał się mieć w ministerialnej Straży wystarczający autorytet, a obawiał się zarzutów absolutyzmu, na którym to tle po 25 latach oskarżeń miał zrozumiały kompleks. Król wolał skupiać władzę okrężną drogą prerogatywy niż jawnego rozstrzygania. Już po uchwaleniu konstytucji tak komentował tę poprawkę, którą w końcu przyjął: „Jest rzeczą pewną, choć trudną do uwierzenia, że w toku ostatnich ośmiu dni poprzedzających ewenement przymuszono mnie do zmiany artykułu, w którym daw'a- 230 łem sobie mniej władzy... Sprawiły to dwie przyczyny: pierwszą była nieufność do pewnych indywiduów; drugą przekonanie, że bez tej dodatkowej władzy rząd nie będzie miał wystarczającej energii." Poza artykułami dotyczącymi Straży i mieszczan projekt pt. Ustawa Rządowa przygotowany na sesję 3 maja różnił się jedynie stylizacją i całkiem drugorzędnymi szczegółami od Praw konstytucyjnych zredagowanych w marcu przez Kołłątaja. Uściślono, że co 25 lat będzie zwoływany sejm konstytucyjny, który decydując zwykłą większością głosów będzie podejmował „rewizję i poprawę konstytucji". Nadzwyczajnej konstytuanty nie przewidywano. Ustawa z roku 1791 miała więc obowiązywać do roku 1816. W skład Ustawy włączono kwietniowe prawo o miastach. Tajemnica została w zadziwiający sposób dochowana przez cztery miesiące, ale z końcem kwietnia zaczęła przenikać. Zastępca Lucchesiniego, Goltz, który o niczym nie był powiadomiony, 30 kwietnia przypadkiem zwęszył coś o przygotowaniach do zamachu stanu. Spodziewał się, że projekt napotka duże trudności w sejmie, ponieważ „na szczęście" jest już znany stronnikom Rosji. Nie powiadomiony, nie mógł przeciwdziałać otwarcie, ale dyskretnie uprzedził „osoby najbardziej zapalone" (chyba Ignacego Potockiego), że Prusy nie będą broniły Polski, jeśli bez porozumienia z nimi zostaną dokonane ważne zmiany w rządzie. Po otrzymaniu relacji Goltza gabinet berliński natychmiast wygotował instrukcję, aby stanowczo nie dopuścić do uchwały, bowiem „Polska dobrze rządzona może się stać niebezpieczną, a nawet zgubną dla Prus... Prusy są dopóty bezpieczne, póki Rzeczpospolita nie może wzmocnić swojego ustroju". Instrukcja ta nosiła datę 6 maja... Poczta dyplomatyczna tych czasów była zbyt powolna, a ostrzeżenia Goltza w Warszawie — nieskuteczne. W roku 1791 późno, bo 24 kwietnia, wypadło święto Wielkanocy. Rozjechali się Sarmaci z Warszawy do domów na babki i marcepany. Na to liczyli spiskowcy. Zamach stanu wyznaczono na dzień 5 maja. Uprzedzeni „dobrzy" posłowie powinni mieć w tym dniu przytłaczającą większość w sejmie. Gdy jednak sekret zaczął przenikać, postanowiono rzecz przyspieszyć. Zanim wysłani z Warszawy gońcy odciągną oponentów od świątecznych stołów, będzie już po wszystkim. Wieczorem dnia 2 maja odbyło się w Pałacu 231. Radziwiłłowskim jawne zebranie, na którym odczytano projekt konstytucji. W nocy zwolennicy rewolucji udali się do domu marszałka Małachowskiego. Wyłożył on arkusz z napisem: „W szczerej chęci ratunku ojczyzny, w okropnych na Rzeczpospolitą okolicznościach, projekt pod tytułem Ustawa Rządu w ręku j. w. marszałka sejmowego i konfederacji koronnej złożony do jak najdzielniejszego popierania przyjmujemy, zaręczając to nasze przedsięwzięcie hasłem miłości ojczyzny i słowem honoru, co dla większej wiary podpisami naszymi stwierdzamy." Podpisał Małachowski, a za nim 83 senatorów i posłów. Nad organizowaniem większości sejmowej krzątano się do rana. We wczesnych godzinach dnia 3 maja pisał Piattoli do króla: „Doniesiono mi, że przed sesją uzyska się 101 podpisów. Chciałbym, żeby to była prawda. Udam się natychmiast do marszałka Potockiego, bowiem jeśli jesteśmy tak silni, będzie można wnieść konstytucję, nie czekając jej od W.K. Mości, co chyba będzie ze wszelkich względów dogodniejsze." Podobno jeszcze jakieś podpisy zbierano rano na Zamku. Nie wiadomo więc, czy zachowana lista Małachowskiego, nosząca datę 2 maja, jest kompletna. Na czym polegała rewolucyjność zamierzenia sprzysiężonych? Regulamin sejmowy przewidywał, że projekt zgłasza się do delibe-racji, że ma być wydany drukiem i dostarczony posłom „do trzydniowego namyślenia się", a potem „ucierany", dyskutowany i poprawiany w izbie. W normalnej procedurze uchwalenie tak ważnego projektu winno zająć wiele dni, jeśli nie tygodni. Sprzysiężeni zdecydowali się do tego nie dopuścić, lecz przeprowadzić uchwałę w ciągu jednego dnia, bez żadnych zmian i poprawek. W projekcie zaś znajdował się jeden punkt szczególnie trudny do przeforsowania. W Zasadach do formy rządu z grudnia 1789 roku potwierdzono elekcyjność tronu. We wrześniu roku 1790 uchwalono, że sprawa sukcesji tronu może być zadecydowana jedynie większością 3/4 instrukcji sejmikowych. Na sejmiki listopadowe został zalecony uniwersałem wybór elektora saskiego za życia króla. Na 55 sejmików 54 opowiedziały się za wyborem następcy tronu, ale jedynie 5 za dziedzicznością korony. Wreszcie Stanisław August był związany przysięgą na pakta konwenta, w których uroczyście zobowiązał się, iż „za żywota naszego mianować następcę naszego na 232 . królestwo nie będziemy, ani obierania jakiego składać, ani kształtem wymyślnym wsadzać, a to dlatego, aby wiecznymi czasy i po zejściu naszym wolne obieranie króla wszem stanom koronnym i Wielkiego Księstwa Litewskiego według wszystkich de libera electiono [o wolnej elekcji] uczynionych praw i przywilejów in integro [w całości] zostało". A zatem „infantka" był to ciężki orzech do zgryzienia. Próbkę tego, czego można było oczekiwać, dały męczące i jałowe debaty we wrześniu ubiegłego roku. Rzecz była do przeprowadzenia jedynie w drodze rewolucji. Obawiano się zaś, że Branicki może użyć siły i dojdzie do rozlewu krwi. Nad zabezpieczeniem zamachu stanu czuwał „komitet siedmiu wiernych". Agenci Kołłątaja poruszyli mieszczan, którzy demonstracyjnie wylegli na ulicę. Wojsko pod komendą księcia Józefa Poniatowskiego obstawiło Zamek. Izbę i'galerię ciasno wypełnili „arbitrzy" pozyskani dla sprawy. Tłumy wiwatowały na cześć konstytucji, zanim jeszcze zaczęła się sesja. Przebieg posiedzenia został starannie wyreżyserowany. Miano rozpocząć od przeczytania relacji polskich posłów za granicą, przedstawiających krytyczne położenie Rzeczypospolitej i groźbę nowego rozbioru. Jako jedyne źródło ratunku wskaże się konstytucję. Sejm uchwali ją przez aklamację i zaraz zostanie zaprzysiężona. Program ten wykonano, ale nie bez trudności. Oblicza się, że w dniu 3 maja zebrało się 182 sejmujących, w czym 110 zwolenników Ustawy Rządowej, zaś 72 przeciwników. Brak jednak ścisłych danych, bowiem w tym dniu nie odbyło się formalne głosowanie, a wrzawa głuszyła oponentów. Wśród sejmujących było wielu biernych i wahających się, więc dokładne obliczenia są zawodne. Ale choćby nawet ograniczyć liczbę zdeklarowanych zwolenników konstytucji do znanych z imienia 84 sprzysiężonych, to mieli oni zdecydowaną przewagę nad około 30 czynnymi opozycjonistami. Za oponentami stały jednak racje prawne. Marszałek Małachowski był legalistą i pozwalał wszystkim zabierać głos. Wielogodzinna sesja miała burzliwy przebieg. Sucho-rzewski, ów wnioskodawca kwietniowego prawa o miastach, czołgał się po podłodze w roli nowego Rejtana. Wlókł-za sobą sześcioletniego synka, wykrzykując: „Zabiję własne dziecię tu na miejscu, wśród obrad sejmowych, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt 233 gotuje." Branicki miał w izbie nieco rębaczy, ale gdyby doszło do szabel, oponenci nie mieli szans. Nachylił się do hetmana słynny zawadiaka Janikowski. ,,A co, Panie Ksawery, machniemy?" Branicki odburknął: „Wara!" Bezsilna opozycja topniała, chrypła i milkła. Ale sytuacja konstytucjonalistów stała się męcząca i trudna. Bowiem szlachta polska była społecznością o silnie zakorzenionych nawykach palestranckich, a oni naruszali prawo i nie mogli się zdecydować na to, by rewolucyjną sesję przeprowadzić w rewolucyjnym tempie. Projekt Ustawy Rządowej został jednak poniekąd podany przez króla. Wezwał go Ignacy Potocki: „Twojego światła, twojej cnoty wzywamy, Najjaśniejszy Panie, abyś nam odkrył widoki swoje ku ratowaniu ojczyzny. Ty do tej usługi masz pierwsze prawo, chęć i zdolność niewątpliwą". Potocki zakończył nutą osobistą: „Radźmy o dobru Rzeczypospolite;), a potem, będzie li wola, do nieprzy-jaźni prywatnych powrócimy — mówił Piotr Zborowski do marszałka koronnego Firleja. Ja zaś z miejsca mego mówię: dozwól wielki Boże, abyśmy dobro Rzeczypospolitej ustanowili, a do nie-przyjaźni prywatnych nigdy nie wracali." Stanisław August, po nawiązaniu do krytycznej sytuacji międzynarodowej, powiedział: „Zastanawiałem się od kilku miesięcy nad sposobami, jakich by nam jąć się trzeba. Powiem prawdę, na pochwałę dobrze myślących obywatelów, że w przeciągu tych kilku miesięcy byłem od wielu zachęcany, proszony, zaklinany, abym przedsięwziął środki skuteczniejsze nad te, które dotąd używane były. Wspólna komunikacja ufności obywatelskiej podała nam stosowane do tych końców Jzamierzeń] myśli. Urodził się z tego projekt, który mi był pokazany, a który już jest zgodny z wolą wielu sejmujących. Ten gdy w stanach przeczytany zostanie, spodziewam się i życzyć powinienem, aby był dobrze przyjęty... Gdy zaś w tym projekcie znalazłem rzeczy takie, czyli punkt jeden, którego ja sam przez się tykać nie chcę i nie powinienem, chyba za wolą narodu, dlatego oświadczam, iż w tym jednym punkcie zastanowiłem się. Abym zaś dłużej nie przeciągał losu naszego i żebyśmy już silniej i prędzej brali się do roboty, proszę mości panie marszałku sejmowy, niech już ten projekt będzie przeczytany." Po przeczytaniu projektu król wyjaśnił swój skrupuł, domagając 234 się, „ażebym przez sejmujących był uwolniony od tego artykułu paktów, który się ściąga do sukcesji tronu. Gdy usłyszę w tej mierze wolę sejmu, powiem ochoczo, że za szczęśliwy poczytam ten dzień, w którym przeczytany projekt obróci się w prawo, a ufam, że to będzie dzień dzisiejszy. O to proszę wszystkich dobrze myślących, a jak raz powiedziałem, tak powtarzać będę do śmierci: król z narodem, naród z królem." I potem zaczęła się wielogodzinna debata przeplatana gromkimi okrzykami: „zgoda, zgoda" i słabymi: „nie ma zgody". Około godziny 6 po południu (sesja zaczęła się o 11 rano) Stanisław August już zaczął wątpić, bowiem wciąż był skrępowany skrupułami w sprawie przysięgi na pakta konwenta. „Ale Bóg — pisał potem król do Debolego — który pokazał jeden cud, że przez usta Suchorzewskiego mieszczański projekt finalnie [ostatecznie] przeszedł, pokazał drugi cud." Jeden z oponentów wypowiedział słowa, „które mnie zniewoliły, żem rękę podniósł chcący zacząć mówić czwarty raz. A to nasi wzięli za znak już mojej przysięgi. Rzucili się hurmem do tronu, a ja widząc, że się rzecz daje zrobić, zrobiłem." Sala huczy od oklasków i okrzyków: „Wiwat król! Wiwat Konstytucja!" Suchorzewski kładzie się na stopniach tronu wołając: „Nie przysięgaj Wasza Królewska Mość, boś już Bogu i Ojczyźnie przysięgał, dotrzymaj przeto raz Bogu i Ojczyźnie uczynionych ślubów." Ogromnego wzrostu siłacz Kublicki podnosi Suchorzewskiego z ziemi i ratuje przed stratowaniem w ciżbie. Król, aby być lepiej widocznym, staje na krześle i oświadcza: „Gdy widzę stałą i wyraźną sejmujących wolę, abym wykonał przysięgę na konstytucję narodową, wzywam zatem ciebie pierwszy kapłanie tu przytomny, mości biskupie krakowski, ażebyś mi przeczytać raczył rotę przysięgi." Po złożeniu przysięgi na ręce biskupa Turskiego król rzekł: „Przysięgłem Bogu, żałować tego nie będę." Widząc „zbytni tumult" wezwał wszystkich, aby poszli za nim do katedry dla złożenia tam wspólnej przysięgi i odprawienia dziękczynnych modłów. W izbie pozostała garstka rej tanów. Do katedry pociągnęła większość niedawnych oponentów i wahających się. Bowiem wielu sprzeciwiało się nie rzeczy samej w sobie, ale jej formie. Entuzjazm zbiorowy rozpraszał wątpliwości. W dniu 3 maja zapadły i głębsze decyzje. Wśród tzw. fałszywych 235 patriotów nie brakło ludzi na swój sposób ożywionych patriotycznymi uczuciami. A pojęcie patriotyzmu stało się jednoznaczne. Osławiony przez paszkwile Kazimierz Nestor Sapieha w czasie debaty sejmowej zrazu próbował oponować, ale potem popłynął z rwącym prądem i już się w tym nurcie utrzymał. Noszony na rękach, ściskany i całowany, powiedział do Stanisława Augusta: „Już teraz ja ani u matki, ani u wuja nie mam miejsca. Zrujnowany jestem. Ty jedyny królu bądź dla mnie ratunkiem. Ja teraz cały twój." Dalsza droga polityczna Sapiehy prowadziła nie do Targowicy, lecz do insurekcji' kościuszkowskiej. W dniu 5 maja odbyła się sesja sejmowa mająca pokryć uchybienia prawne i umocnić Konstytucję nowym uroczystym aktem. Opozycja się rozpłynęła. Nieprzejednani po złożeniu pisemnych protestów nie przybyli do izby i zaczęli opuszczać Warszawę. De-putacja konstytucyjna podpisała Ustawą Rządową. Sejm uchwalił Deklaracją Zgromadzonych Stanów, która znosiła wszystkie dawne prawa przeciwne nowej Konstytucji. Konstytucja ma być zaprzysiężona przez urzędy i wojsko, a duchowieństwo w całym kraju będzie odprawiać modły dziękczynne i z ambon szerzyć propagandę Ustawy Rządowej. W Warszawie zostanie wzniesiony z fundacji wszystkich stanów kościół pod wezwaniem Opatrzności. Zaś ,,ktobykolwiek śmiał być przeciwnym niniejszej Konstytucji lub targać się na jej zepsucie, albo wzruszał spokojność dobrego i szczęśliwym być zaczynającego narodu przez zasiewanie nieufności, przewrotne tłumaczenie Konstytucji, a tym bardziej przez formowanie jakiegokolwiek w kraju rokoszu, czyli konfederacji, onej przodkowa! lub jakowym sposobem do tego dokładał się, ten za nieprzyjaciela ojczyzny, za jej zdrajcę, za buntownika uznany, najsurowszymi karami natychmiast przez sąd sejmowy ukarany będzie". Po dniu 5 maja pisał król: „Cała ta sesja i we wszystkim unanimiter [jednomyślnie] postępowała i właśnie jakby pieczęć ostateczną położyła na naszym dziele." Stanisław August był zadowolony z dzieła, choć widział jego braki. „Nie wyrzucam sobie — pisał do' Filipa Mazzeiego — że nie przeprowadziłem za jednym zamachem wszystkich reform, które są dla nas konieczne; wręcz przeciwnie, sądzę, iż nie można ich dokonać równocześnie. Ale wśród rzeczy już postanowionych znajdują się istotne błędy; nie można ich było jednak uniknąć bez 236 narażenia się na zmniejszenie sumy dobrej woli, którą należało jednoczyć." W liście do Glayre'a wyjaśniał, że licząc się z opinią nie mógł uzyskać większego znaczenia dla senatu i przez to bardziej zbliżyć się do konstytucji angielskiej. „To samo tyczy wielu innych punktów, w których wypadło ustąpić przed nieufnym duchem wolności... Wiele przeszkód krępuje władzę wykonawczą w taki sposób, iż dobro nie może się dokonywać tak łatwo i szybko, jak bym tego pragnął." Tak komentował król swoje ustępstwa od programu wyrażonego w „marzeniu dobrego obywatela". Ale nie mniejsze ustępstwa uczynili ludzie ożywieni „nieufnym duchem wolności". Zadawnione obawy polskich republikanów przed władzą wykonawczą były poniekąd uzasadnione w czasach, kiedy sejm pozostawał bezsilny. Ale po reformie parlamentu zmieniał się układ na szalach równowagi władz. Jak widzieliśmy, nieprędko zdecydowano się wyciągnąć z tego wnioski. Wreszcie w Ustawie Rządowej przyjęto pogląd, który wyraził Franciszek Ksawery Dmochowski: „Przy natężeniu władzy prawodawczej, to jest najwyższej narodu władzy, powiększenie władzy wykonawczej niebezpiecznym być nie może." Król sobie przypisywał główny udział w autorstwie Konstytucji. Jako swych zasłużonych pomocników wymieniał Linowskiego, Kicińskiego, a zwłaszcza Piattolego. Poza działalnością jednostek Stanisław August widział jednak głębszą przyczynę sukcesu w „przewrocie umysłowym". Poprawa edukacji i lektura cudzoziemskich książek rozprzestrzeniły „światła, bez których rewolucja byłaby niemożliwa. Jednak nawet większość ludzi oświeconych uważała za niepodobieństwo przezwyciężyć sarmackie przesądy tłumu. Jeszcze na pół roku przed rozpoczęciem się obecnego sejmu, ten kto by za życia mego mówił o następcy, naraziłby się na rozsiekanie szablami. Jednak na tym sejmie znalazło się z jakichś 20 młodzieńców, którzy otrzymali staranne wykształcenie, a mają wymowę i odwagę. Ich głosy, ich stanowczość ośmieliły starszych na sejmie." Nie jest dziełem przypadku, że czterej ludzie najbardziej czynni w opracowaniu Konstytucji: król, Potocki, Kołłątaj i Piattoli byli związani z Komisją Edukacji Narodowej. Wsparli ich wychowankowie zreformowanych szkół. Obóz edukacyjny stał się zaczynem obozu konstytucyjnego. - 237 Ustawa Rządowa była wydarzeniem na skalę europejską. Budziła tym większe zainteresowanie, iż nasuwały się porównania •między rewolucją polską a francuską. Przeciwnicy rewolucji francuskiej wielbili Polaków za ich rozsądek i umiarkowanie. Zwolennicy rewolucyjnych przemian witali w zamachu majowym, „szczęśliwą rewolucję". Polska i jej król-filozof spotykali się z powszechną sympatią postronnych obserwatorów. Zewsząd napływały do Stanisława Augusta entuzjastyczne listy i adresy. Jego agenci za granicą zabiegali o dobrą prasę. Ale króla niepokoiła ta rozhuśtana propaganda i zganił swego przedstawiciela w Paryżu: „Na pytanie, czemu nie chcę, aby wiele o mnie mówiono, przypomnę słowa Parmenidesa wypowiedziane do syna Filotasa: uczyń się małym. Nie jestem tak wielki, jak mogę się wydawać z daleka, i nikt tego lepiej nie wie ode mnie. Rzecz, która mogłaby przynieść najwięcej zła mnie osobiście i Polsce, to gdyby chciano nas już teraz zbyt wielbić... Pamiętam, jak w dwa lata po mojej elekcji ofiarowałem wystawiony moim kosztem korpus kadetów. Poseł pruski w Warszawie tego samego dnia napisał do swego pana, że ten początek jest zbyt świetny i zapowiada wielkie zamysły. W 8 dni później otrzymał rozkaz skłonienia księcia Repnina, aby unicestwił wszelkie próby zniesienia liberum veto, do czego wówczas właśnie zmierzałem. Ten rozkaz króla pruskiego, uwieńczony zupełnym sukcesem, stał się jedną z głównych przyczyn wszystkich naszych nieszczęść." Jeśli nie dosłowny, to przenośny sens tej anegdoty był aż nazbyt prawdziwy. Król dobrze pamiętał losy pierwszej rewolucji, tej z lat 1764—1766. Ale przytłumianie propagandy nie na wiele mogło się przydać. Nie dało się ukryć faktu, że Polska otrzymała dobrą Konstytucję. Jeśli król będzie rządził w harmonii z większością sejmową, to Rzeczpospolita może stać się silnym państwem. Zalety Ustawy Rządowej nie mogły ujść uwadze starego ministra ze szkoły fryderycjańskiej, Hertzberga. Pisał on do Lucche-siniego: „Polacy zadali śmiertelny cios monarchii pruskiej, wprowadzając dziedziczność tronu i konstytucje lepszą od angielskiej... Sądzę, że Polska prędzej czy później odbierze nam Prusy Zachodnie, a być może i Wschodnie. W jaki sposób bronić naszego państwa, otwartego od Kłajpedy po Cieszyn, przeciw narodowi licznemu i dobrze rządzonemu?" 238 . Polonez Trzeciego Maja Kiedy Jankiel w końcu dał się uprosić Zosi i zasiadł do cymbałów, długo próbował instrumentu i „patrzył w niebo czekając natchnienia". Aż... Razem ze strun wiela Buchnął dźwięk, jakby cała janczarska kapela Ozwała się z dzwonkami, z żelami, z bębenki. Brzmi Polonez Trzeciego Maja! — Skoczne dźwięki Radością oddychają, radością słuch poją, , Dziewki chcą tańczyć, chłopcy w miejscu nie dostoją — Lecz starców myśli z dźwiękiem w przeszłość się uniosły, W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły Po dniu Trzeciego Maja w ratuszowej sali Zgodzonego z narodem króla fetowali; Gdy przy tańcu śpiewano: »Wiwat Król kochany! Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!« Mickiewicz znał ludzi, którzy pamiętali, którzy nosili pierścienie zaślubin z Konstytucją i te pierścienie kazali sobie kłaść do trumny. We wspomnieniach starców, w gawędach pamiętnikarzy majowa jutrzenka zachowała blask i świeżość najpiękniejszego roku w życiu. Rok ten trwał od maja 1791 do maja 1792. Dwanaście miesięcy, a cała epoka w historii Polski. Ku niej kierowała się myśl ludzi „urodzonych w niewoli, okutych w powiciu". Tą jasną kartą krzepili się czytelnicy ponurych dziejów upadku Rzeczypospolitej. Polska miała Ustawą Rządową, która stanowiła nie zamknięcie, lecz początek prac reformatorskich. Bowiem wszystkie wiązania zbutwiałego ze starości i podkopanego obcą ręką gmachu wołały o naprawę. „Z nierządu zaczęliśmy wychodzić — pisał Pawlikow-ski — i zdaje się, jakbyśmy się dopiero narodzili do społeczności." Rodził się nowy ład. Rozproszone dotąd strumienie odnowy spłynęły w jedno łożysko. Wokół Konstytucji skupiło się wszystko, co Polska miała najlepszego. Zadanie było wielkie. Strateg reformy, Kołłątaj, wytyczył plan: dokończenie konstytucji politycznej, konstytucja ekonomiczna, konstytucja moralna. A przede wszystkim pozyskanie dla dzieła naprawy trwałej większości w sejmie i solidnego poparcia w kraju. . 239 W dniu l? niaja 1791 roku król mianował Kołłątaja podkancle-rzvm koronnym. Ten czterdziestoletni człowiek, w pełni rozkwitu sił i talentu, niestrudzonej pracowitości i dynamicznej energii, wyszedł zza kulis na scen^ i zajął na niej miejsce stosowne do swego formatu, a więc pierwszoplanowe. Miał on dar opanowywania osób, które w pracy wyęczał i stawał się dla nich niezbędny. Można go zaliczyć do tych sekretarzy w wielkim stylu, którzy władają swoimi zwierzchnikami. Ongiś wywierał znaczny wpływ na tak silną indywidualność, j as prymas Poniatowski. W czasie sejmu opanował zacnego, lecz nieibyt utalentowanego Małachowskiego. Obecnie zmierzał do tego, al>y stać się prawą ręką Stanisława Augusta. Podkanclerzy wyciągnął polityczne konsekwencje z pojednania króla z narodem. Jednym z pierwszych jego kroków po nominacji było wezwanie Stanisława Augusta, aby przywołał z zagranicy prymasa Opuszczenie kraji przez Michała Poniatowskiego na początku sejmu było symbolem rozpadu i klęski stronnictwa królewskiego. Obecnie trzeba było przekreślić wspomnienia roku 1788. Kołłątaj chciał również, aby wrócił do Polski generał Komarzew-ski, ów kierownik spraw wojskowych z czasów Rady Nieustającej, spotwarzony i wygryziony przez opozycję magnacką. „Masz w nim, W K Mość, wypróbowaną zdatność i wierność; przy takiej machinie rządu wojskowego trudno się bez niego obejść." Ksiądz podkanclerzy nawiązywał do przeszłości sprzed zamąconego fałszywym patriotyzmem sejmu. Pisał do króla: Pozwól wynurzyć pociechę serca, że ten, który w czternastym roku życia swego w tłumie obywatelów wykrzyknął go królem, pod jego panowaniem, w C2asie największej sławy narodu i nad nim panującego ojca ojczyzny, zasłużył być ministrem... Pomnij W. K. Mość, że goniąc spóźnionym wiekiem sławę jego, chcąc do niej wiernymi przykładać się pracami, jestem dojrzałym owocem tego panowania, jestem wykonawcą wielkich zamiarów W.K. Mości w oświeceniu narodu, pracując około tego celu od roku 1776 A kiedy pociecha moja jest wspólna, raczysz W.K. Mość wierzyć, iż jest rzetelna." Kołłątaj, z rektora minister, istotnie był dojrzałym owocem czasów stanisławowskich. Jego słowa zwrócone do króla — to bardziej oferta sojuszu niż komplement. A ksiądz podkanclerzy 240 If- Alegoria objęcia opieką wszystkich stanów. Miedzioryt D. Chodowieckiego Nova Sarmatorum Lex — nowe prawo Sarmatów. Alegoria nadania Konstytucji. Miedzioryt współczesny Alegoria na pierwszą rocznicę Konstytucji. Miedzioryt F. Johna wg rysunku F. Smuglewicza reprezentował już niemało. Ustrój Trzeciego Maja zakładał harmonijną współpracę rządu z sejmem. Kołłątaj zaś miał nie tylko przemożny wpływ na tak ważną w Straży osobę marszałka sejmowego, ale faktycznie stał na czele pierwszego w Polsce zorganizowanego w sposób nowożytny stronnictwa politycznego. Zaczęło się jeszcze przed sejmem od grona przyjaciół. Potem powstała tzw. Kuźnica Kołłątajowska, ekipa publicystów, która walnie się przyczyniła do wyklarowania, kto jest prawdziwym, a kto fałszywym patriotą. Równocześnie w ręku Kołłątaj a zbiegły się nici ruchu mieszczańskiego. Co zaś dotyczy sejmu, to od początku jego obrad odbywały się konferencje przygotowawcze posłów w domu marszałka Małachowskiego. Wiemy, kim był Kołłątaj w tym domu. W okresie tajnych prac nad Konstytucją działały kluby poselskie. Noc z 2 na 3 maja przyniosła dalszy ważny precedens w postaci „Asekuracji", czyli owych 84 podpisów zobowiązujących do solidarnego działania w sejmie. Z tych poczynań i precedensów zrodziło się w maju 1791 roku Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji Rządowej fiat lux (niech się stanie światło), zwane popularnie Klubem Przyjaciół Konstytucji. Klub rządził się statutem, zawierającym 14 „prawideł". Celem Zgromadzenia jest ugruntowanie i wydoskonalenie Konstytucji. Każdy z członków składał solenne zobowiązanie, iż będzie „zasady Zgromadzenia w każdym miejscu jak najusilniej popierać i utrzymywać", a ojczyznę „wszelkimi podanymi od Zgromadzenia sposobami ratować". Członkowie Klubu prezydowali na kolejnych posiedzeniach według porządku alfabetycznego. Wobec braku stałego przewodniczącego, inicjatywa organizacyjna formalnie spoczywała w rękach siedmioosobowej deputacji i sekretarza. Faktyczne kierownictwo stanowił tajny komitet czterech (zakonspirowany nawet wobec większości klubistów), który miał wszelkie poczynania wstępnie uzgadniać z królem. Klubistów zobowiązywała uchwała większości. Nie czyni się różnicy między sejmującymi a osobami nie należącymi do sejmu, czyli tzw. arbitrami. Na 213 członków Zgromadzenia było 139 posłów i senatorów oraz 74 arbitrów. Wprawdzie sejmujący stanowili znaczną większość, ale teoretycznie mógł zajść wypadek, że arbitrzy wraz z mniejszością sejmujących mogliby narzucić decyzję wiążącą większość będących innego zdania klubistów posłów 16 — Ostatni król 241 i senatorów. Klub nie był więc poselski, ale posłowie-klubiści stanowili poniekąd frakcję parlamentarną stronnictwa. Wszystko to było w Polsce niezwykłą nowością i przypominało praktyki rewolucyjnej Francji, Wśród członków Klubu spotykamy ludzi zaufanych Stanisława Augusta, jak Chreptowicz, Pius Kicłński, Marcin Badeni, Naru-szewicz, Mikołaj Wolski, a także księcia Józefa Poniatowskiego. Nie brak tu i królewskich „manualistów", czynnych przy opracowaniu projektów Konstytucji: Piattolego i Linowskiego. W Zgromadzeniu zasiadał cały kierowniczy sztab stronnictwa patriotycznego i zastęp na j czynnie j szych polityków sejmowych, jak: Ignacy i Stanisław Potoccy, Adam Czartoryski, Niemcewicz, Weyssenhof, Stanisław Sołtyk, Mateusz Butrymowicz, Stanisław Sołtan, Józef Wybicki, Ignacy Zakrzewski, Antoni Trębicki. Obok nich znaleźli się w Klubie i działacze mieszczańscy: Franciszek Barss, Jan Kas-pary, Adam Mędrzecki, Michał Swinarski. Dalej urzędnicy, oficerowie, pracownicy na polu oświaty (jak Grzegorz Piramowicz). Wreszcie przy boku Kołłątaja spotykamy uczestników jego przedsejmowych jeszcze robót politycznych: Tomasza Ostrowskiego, Michała Ossowskiego- i Ludwika Strassera. W spisie klubistów brak Stanisława Małachowskiego, który widać uważał, że formalna przynależność do Zgromadzenia nie licuje z bezstronnością laski marszałkowskiej. Rzeczywistym kierownikiem Klubu był Koł- łątaj. Malkontenci patrzyli na działalność Zgromadzenia ze zgrozą. Zobaczmy, jakie doniesienia od swoich agentów w Warszawie otrzymywał Szczęsny Potocki28: „Formuje się klob [klub] u nas ad instar [na podobieństwo] jakobinów w Paryżu" (11 V 1791). ,,Zawsze w wigilią sesji [sejmowej], na której mają co robić, pan Lanckoroński arbiter zbiera partyzantów do Radziwiłłowskiego Pałacu. Tam pod prezydencją gorącego ponczu przeczytają koł-łątajowski projekt i za okrzyknieniem vivat następuje zgoda, zaklęcia oraz uroczyste utrzymanie projektu. Tandem [w końcu] zachodzą podpisy na gołym papierze tych, którzy nic do stracenia nie mając w ojczyźnie, śmiało dają cyrografy. Na ten blankiet przenoszą potem projekt do upodobania, a świętość przyrzeczenia to nawet popiera, czego pierwej nie czytano. Nazajutrz [w sejmie] już nikomu przeciwnie mówić nie wolno. Wypadnie tylko dwóch, 242 trzech mówców z oracjami. Najczarniejszemu dziełu dadzą piękną farbę. Głowa się odezwie: »tak chcę, tak być musi«, a już ci jest prawo" (19 V). „Klub nowo uformowany pierwej decyduje i jeżeli na nim jest większość przeciwko tym, którzy się sprzeciwiają projektowi, wszelako już i ci przeciwni w izbie zgadzać się muszą z większością głosów klopisów, oprócz tych osób, które do Klubu nie wchodzą. Są nawet arbitrowie wybierani, gdzie oni zdanie swoje dają. Ma to być na formę Club des Jacobins a Paris" (4 VI). „Uformowany klopp z przysięgłych na Konstytucją — wszystko decydują. Tam zmieszani arbitrowie z posłami prezydują przez litery nazwiska" (7 VI). „Ustanowili sobie klopp w Pałacu Radziwiłłow-skim, do którego tylko poprzysięgli na Konstytucję wchodzą. Tam z dobranymi arbitrami układają wszystko pluralitate [większością głosów] i z tym idą do izby. Gdybym w izbie rzecz najlepszą proponował, gadał i rozpękł się, na nic się nie przyda" (4 VII). „Nie wiemy, co też na Klopie, a raczej w garderobie udecydują" (19 X). „Słowem co Klopp udecyduje, to wyrocznia... A tak moc sejmu do arbitrów i zapalonych głów przeniosła się" (12 XII). „Klop nieszczęśliwy! Wszystko złe z niego wychodzi. Tam rady, tam projekta pierwej robią. Na nim to nawet powiedziano, że jeżeliby Moskwa do kraju wstąpiła, wszystkich tu duchem moskiewskim tchnących wieszać będziemy... Zapaleni i złośliwi tu gadają z Klopu, jeżelibyś j.w. pan dobrodziej jakowy krok nieprzyjacielski przeciwko Ustawie chciał zrobić, tedy mu dobra konfiskować będą. Tego się ichmościom zachciewa, bo są ci gorliwi wszyscy goli, radziby, aby się im okruchy dostać mogły" (8 II1792). „(Corpus klopowe [ciało klubowe] pracuje tu nad ułożeniem uroczystości, zjednoczenia w jedno ciało narodu nazwanej. Ta się ma odprawić dnia 3 maja... Zgromadzeni posłowie i delegacje mają dziękować królowi za tę Ustawę, ale to ma być homagium [hołd], jakie monarchowie odbierają dziedziczni" (8 III). Ten straszny „Klopp" może nie był tak wszechmocny, jak to przedstawiali w swych doniesieniach panowie Rozan, Moszczeński i Hulewicz, niemniej jednak Kołłątaj kierował potężną w sejmie siłą polityczną. W odwodzie zaś miał mieszczaństwo warszawskie, które formowało milicję obywatelską. W lipcu, w czasie wakacji sejmowych, rozeszły się pogłoski, że 243 Branicki przygotowuje zbrojny zamach i chce uprowadzić Stanisława Augusta ze stolicy. Wśród tych postrachów Kołłątaj oświadczył królowi: „Co się zaś tyczy osoby W.K. Mości, to nigdy nie była pewniejsza jak teraz. Masz W.K. Mość 100 000 obywatelów Warszawy sobie obowiązanych, masz Komisję Wojskową sobie wierną, masz komendę garnizonu i gwardie swoje; a przeciw sobie masz impertynencje ludzi zuchwałych, ale nie śmiałych." Nie trzeba zaniedbać środków ostrożności, ale w razie potrzeby — pisał ksiądz podkanclerzy - „ja mogę W.K. Mości stanąć za 10 000 wojska, gdyby czyjakolwiek złość i głupstwo tego wymagało". Oświadczenie dumne, ale nie gołosłowne. Magistrat warszawski zapewnił króla o swej gotowości i naliczył 24 000 mieszczan „do oręża zgodnych". Nie tylko wypróbowane już w dniu 3 maja mieszczaństwo warszawskie, ale mieszkańcy wszystkich miast wolnych (czyli królewskich) gorliwie popierali Ustawą Rządową. W lecie 1791 roku odbyły się po raz pierwszy ogólnokrajowe wybory miejskie, powstały samorządy, plenipotenci przybyli do Warszawy. Kołłątaj z racji swego urzędu podkanclerskiego przewodniczył sądom asesorskim. Były to sądy ostatniej instancji dla mieszczan. Dzięki swym czynnościom urzędowym ksiądz podkanclerzy umocnił dawne kontakty z miastami prowincjonalnymi, wpływał na wybory i nominacje, miał wszędzie swoich ludzi. Kołłątaj mógł więc przemawiać me tylko w imieniu mieszczan warszawskich. Wprawdzie obawy, aby Polska nie została oskarżona o naśladowanie rewolucyjnej Francji, trzymały w zawieszeniu kołłątajowski projekt powołania wszędzie milicji miejskich, ale miasta zaczęły się już liczyć jako czynnik w życiu politycznym kraju. Zapewniona większość w sejmie i poparcie mieszczan — to jeszcze nie wystarczało. Najważniejszym zadaniem było pozyskanie dla Konstytucji szlacheckiej prowincji. Sukcesja tronu została przecież wprowadzona wbrew woli sejmików, a instrukcje z listopada 1790 roku były pełne „staroświeckich dziwactw". Benedykt Hulewicz jeden z klientów Szczęsnego Potockiego, pocieszał się, „iż szlachta na prowincji nie to myśli, co brukowi gołowładcy w Warszawie".29 A w Rzeczypospolitej łatwa droga od myśli do czynów, zwłaszcza gdyby można liczyć na wsparcie z zewnątrz. Wprawdzie rokosze i konfedleracje zostały surowo zakazane De- 244 klaracją z dnia 5 maja, ale malkontenci utrzymywali, że zarówno rewolucyjna uchwała 3 maja, jak Deklaracja są bezprawiem. Należało więc poniekąd ulegalizować Ustawą Rządową przez sejmiki. Stanisław August miał od dawna wypracowane sposoby i drogi oddziaływania na prowincję. Osiągnął mistrzostwo w kaptowaniu sobie ludzi tytularnym urzędem, orderem, odręcznym a serdecznym listem. Wszystkie swe środki i cały kunszt rozwinął w roku 1791—1792. A przy boku króla znów znalazł się równie jak on biegły w powiatowej polityce prymas Poniatowski. Nie przeszkadzała Stanisławowi Augustowi, tak jak dotąd, opozycja magnacka. Tak wpływowe na prowincji Puławy współdziałały teraz z dworem. Malkontenci coraz bardziej stawali się tracącymi kontakt z krajem emigrantami. Branicki, złapany do Straży „jak wilk w potrzask", miał skrępowane ręce. Politycznie czynna prowincja stała się bardziej ziemiańska niż ongiś. Wielcy panowie nie „burmistrzowali" na sejmikach, nie zalewali ich pijaną gołotą. A ze średnią szlachtą król i prymas umieli sobie radzić. Wspomagali ich wszyscy „przyjaciele Konstytucji Rządowej". Kołłątaj objął w swój resort trudne politycznie województwo wołyńskie. Uzgadniał z królem, komu z Wołyniaków dać order, komu złoty pierścień fidis manibus [wiernym rękom], komu urząd, komu schlebić. Podobnie krzątali się wokół spraw wojewódzkich inni przywódcy stronnictwa patriotycznego. Na prowincję wysyłano z Warszawy „apostołów" szerzących propagandę konstytucyjną, kolportujących gazety i broszury. Na rzecz Ustawy Rządowej działało wojsko. Wojsko zaś było bardzo popularne. Stało się przedmiotem dumy narodowej. Benedykt Hulewicz wzdychał: „Ach, jakie wojsko piękne, jak szykowne, gdyby tylko nie na karki nasze!" 30 Rozrzewniali się starzy Sarmaci na widok synów i siostrzeńców w pięknych mundurach. A ci młodzi zaprzysięgli Ustawą Rządową i mieli w ładownicach broszury. W dniu 14 lutego 1792 roku w całym kraju odbyły się sejmiki, od których król oczekiwał „usolidowania [utwierdzenia] naszej rewolucji". Sejmiki obradowały poważnie i spokojnie. Niemal wszystkie wysłały do króla delegacje z podziękowaniem za Konstytucję, ponadto większość przeprowadziła uroczyste jej zaprzysiężenie. „Taka jednomyślność była dotąd bez przykładu w Pol-245 see" — pisał król. W Warszawie spodziewano się, że znakomity wynik sejmików przekona Rosję, emigrantów i wahającego się wciąż elektora saskiego o niewzruszonej solidności dzieła 3 maja. Już nie tylko w stolicy, ale w całym kraju rozbrzmiewało hasło: król z narodem, naród z królem. Za pozyskanie szlachty dla Konstytucji trzeba było jednak płacić nader daleko posuniętą ostrożnością w dziedzinie reform społecznych. Zapalna zwłaszcza była sprawa chłopska. Nieoceniony Benedykt Hulewicz, polityczny malkontent, ale chłopom życzliwy, tak przedstawiał Szczęsnemu Potockiemu postawę szlachty: „Sytuacja Polski jest obrazem panowania Augusta w Rzymie. Żadnej nadziei nie mam w narodzie, chyba by podatkami nadto był obarczonym i panowanie tyrańskie nad chłopami miał odjęte, któren przywilej ma za na j chlubnie j szą cechę wolności."31 Konstytucjonaliści też zdawali sobie sprawę z tego, że naruszenie poddaństwa może wywołać kontrrewolucję. Na skutek głoszenia Ustawy Rządowej z ambon chłopi w niektórych wsiach zrozumieli „opiekę rządową" jako zniesienie poddaństwa i zaczęli odmawiać wykonywania pańszczyzny. Niezwłocznie król w Straży, za radą między innymi Kołłątaja, wydał 2 sierpnia Uniwersał wzglądem włościan przeciw „opacznemu opieki rządowej rozumieniu" i „spokojności publicznej burzycielom". Komentując wydanie Uniwersału, pisał król do Debolego: „Hetman i insi malkontenci szukają pod ręką mnożyć między szlachtą obawę, rozciągając supozycję, że my chcemy chłopstwo razem wyjąć spod wszelkiego poddaństwa, tym teraz najsilniej psują umysły po województwach, które już na wszystką resztę Konstytucji 3 maja przystając to tylko (leniwsi, którzy nie czytają, tylko drugim wierzą) mniemają ze strachem być w tej Konstytucji; a drudzy, niby to przezorniejsi zapowiadają współobywatelom, że lubo tego w tej Konstytucji nie masz, ale upewniają, że my to wkrótce zrobimy po francusku, że chłop będzie zrównany swemu panu." Ze sprawy Uniwersału wzglądem włościan nie trzeba wnosić, aby liczni w Klubie przyjaciele ludu cofali się przed reformami. Należało jednak postępować rozważnie i stopniowo, aby chcąc osiągnąć zbyt wiele, nie utracić wszystkiego. 246 Kołłątaj był człowiekiem systematycznym, równocześnie mężem stanu i uczonym. Jego wizja ustawodawcza była szeroka, ale po-klasyfikowana na kategorie. Swój projekt Ustawy Rządowej z marca 1791 roku określił jako „prawa, które mają składać pierwszy rozdział Konstytucji Politycznej Narodu Polskiego". Po uchwaleniu 3 maja tego pierwszego rozdziału przyjaciel i dawny współpracownik Kołłątaja, Jan Śniadecki, wysunął zarzut, że dotyczący chłopów artykuł Ustawy Rządowej jest zbyt ogólnikowy. Kołłątaj odpowiedział: „Zupełna opieka prawa nad rolnikami ułatwi się zapewne następnymi prawa wyrokami. Jako albowiem nie mogliśmy przystąpić do Konstytucji Politycznej, pókiśmy sobie losu miast nie zabezpieczyli, tak nie chcąc razem obciążać narodu, woleliśmy tylko położyć ogólną zasadę względem pospólstwa, a wszystkie szczegóły poniższym zostawić opisom. Jeszcze albowiem gotuje się projekt, który nie tylko oświeconej Europie przyniesie ukontentowanie, ale nadto rzetelny pożytek dla kraju naszego. Imć ksiądz Ossow-ski pisze Konstytucję Ekonomiczną, w której to wszystko w prawo ma być zamienione, co jest potrzebnego narodowi rolniczo-paster-skiemu dla jego szczęśliwego bytu i dla jego potęgi. Konstytucja ta na trzy dzielić się będzie rozdziały: na dobroczynność natury, na pracę ludzką i na nakłady, jako trzy istotne źródła bogactw i mocy krajowej. W pierwszym rozdziale będą prawa urządzające i zabezpieczające wszelką własność, w drugim dające opiekę i cześć wszelkiej pracy ludzkiej oraz przepisujące prawidła względem umowy między właścicielami gruntu i ludem osiadłym na robociznę lub czynsze. Tam dopiero wyjaśni się, cośmy chcieli rozumieć przez opiekę prawa i rządu dla pospólstwa. I ufam, że każdy takową gradację uzna być potrzebną, bo i na to mieć wzgląd należy, aby zbyt wielu wyobrażeniami razem nie obciążać narodu dobrego i tak słodkiego, pomimo wielu nowości, diametralnie dawnym uprzedzeniom przeciwnych... Pragniemy albowiem jak najprędzej Konstytucję Polityczną zakończyć nawet w jej szczegółach." A więc i my odsuńmy na razie na bok osobę Michała Ossow-skiego i niezwykle interesujący projekt konstytucji ekonomicznej, aby śledzić dalsze prace nad konstytucją polityczną. W Ustawie Rządowej pominięto sprawę związków Litwy z Ko- 247 roną. Sprawa likwidacji polsko-litewskiego dualizmu państwowego napotykała duże trudności. Wreszcie w październiku 1791 roku przyjęto kompromisowy wniosek Sapiehy. Zdecydowano połączyć wojsko i skarb oraz przyjąć wspólne dla obojga narodów komisje i magistratury, pod warunkiem jednak, że będzie w nich zasiadać równa ilość Litwinów i Koroniarzy. Prezydowanie w komisjach będzie kolejno przy Litwie i Koronie. Wielkie Księstwo uzyska odrębną kasę oraz sąd skarbowy i „mieć będzie takąż samą liczbę ministrów i urzędów narodowych oraz z tymiż tytuły i obowiązkami, jak Korona kiedykolwiek mieć będzie". Król usilnie poparł projekt Sapiehy, wzywając do zgody, która „cały naród polski i litewski stopi w masę". Kompromisowa uchwała pod tytułem Zaręczenie wzajemne Obojga Narodów daleka jednak była od pierwotnego zamiaru Stanisława Augusta, aby znieść wszelkie „dwoistości czy alternatywy stanowisk, urzędów i dygnitarstw". Rozwinięciem Konstytucji były ustawy szczegółowe, opisujące sejm, Straż Praw (maj 1791), Komisję Policji, wewnętrzne urządzenie miast (czerwiec), Komisję Skarbową (wrzesień), sądy ziemskie i trybunały (styczeń 1792). Prawa te wraz z uchwalonymi jeszcze przed dniem 3 maja, jak ustawy o Komisji Wojskowej .(listopad 1788), o komisjach porządkowych cywilno-wojskowych (listopad 1789), o sejmikach (marzec 1791) i o miastach (kwiecień 1791), złożyły się na całość konstytucji politycznej. Była to budowa kompletna, wypełniająca cegłą i wapnem swych paragrafów plan architektoniczny nakreślony w Ustawie Rządowej. Konstytucja 3 maja zrodziła się jednak wśród walki poglądów i uzgodnień kompromisowych. Te przeciwstawne dążenia odżyły przy ucieraniu szczegółowych sformułowań. Przeważyły tendencje umiarkowanego republikanizmu i ustrój Trzeciego Maja w swym ostatecznym wykończeniu uległ pewnym modyfikacjom. Przywódcy stronnictwa patriotycznego zdecydowali się nie czekać na pakta konwenta z elektorem saskim, aby odebrać następcom Stanisława Augusta prerogatywę mianowania senatorów. W prawie o sejmie uchwalono, że po śmierci obecnie panującego sejmiki będą wybierać po dwóch kandydatów do stanowisk senatorskich, z których jednego król zatwierdzi. Komisje rządowe są zobowiązane jedynie do „prowizorycznego" posłuszeństwa Straży, ale mogą jej rozkazy roztrząsać i większością głosów domagać 248 się od króla czy marszałka sejmowego zwołania nadzwyczajnej sesji sejmu. Znacznie ograniczono królewskie prawo łaski. Wreszcie pozbawiono króla jakiegokolwiek wpływu na mianowanie sędziów. „Nieufny duch wolności" odnosił więc dalsze sukcesy, w czym król widział naruszenie Ustawy Rządowej. Uskarżał się na to w poufnych listach, ale nie sprzeciwiał się woli większości sejmowej. Większość ta natomiast hamowała wyskoki zbyt wybujałego republikantyzmu, podsycanego przez malkontentów. Opozycję zawsze cechowała nieufność wobec tego, co się dzieje w stolicy, ,,siedlisku despotycznych intryg". Nieufność ta rozciągała się nie tylko na rząd, ale i sejm. W październiku 1791 roku znów odezwały się głosy, że członków komisji rządowych powinien wybierać nie sejm, lecz sejmiki, „aby udzielność narodowa ściśnioną nie była". Było to odnowienie hasła opozycji z roku 1788 (jeśli nie chcemy już sięgać dalej aż po konfederację radomską), przeciw czemu energicznie wystąpili klubiści z Trębickim na czele. Ale musieli stoczyć w izbie ciężką walkę, a w tajnym głosowaniu uzyskali większość niewielką (68 głosów przeciwko 56). Konsolidacja ustroju Trzeciego Maja dokonała się więc kosztem zawartych w Ustawie Rządowej pierwiastków monarchicz-nych. To przesunięcie ku republikanizmowi niewątpliwie odpowiadało poglądom ludzi w rodzaju Ignacego Potockiego czy Adama Czartoryskiego, a równocześnie rozpraszało obawy szlacheckiej prowincji. W takim kształcie konstytucja polityczna została ostatecznie ukończona i powszechnie zaakceptowana. Czas" nam powrócić do dalekosiężnych planów Kołłątaja. W wielkiej mowie programowej, wygłoszonej w sejmie 28 czerwca 1791 roku, ksiądz podkanclerzy wezwał prawodawców, aby nie zadowolili się ustawami politycznymi, ale dali narodowi ustawy ekonomiczne, ustawy moralne oraz prawa cywilne i kryminalne. Szeroko rozwodził się Kołłątaj nad ustawami ekonomicznymi, powołując się na projekty przygotowywane przez Ossow-skiego. Sprawy poruszone przed miesiącem w prywatnej korespondencji ze Śniadeckim zostały wyniesione na forum sejmowe. Ksiądz Michał Ossowski był prawą ręką wielkiego pana i bankiera w jednej osobie, Prota Potockiego. Kołłątaj już przed sejmem w Listach Anonima wzywał, „ażeby naród za jego [Ossow-skiego] poszedł światłem, aby go nawet upraszał o całkowite 249 urządzenie ekonomii politycznej i skarbu publicznego". Przed uchwaleniem Konstytucji 3.maja, w lipcu 1790 roku, sejm powołał Deputację do ułożenia projektu względem ekonomiki wewnętrznej krajowej, w skład której weszli Prot Potocki i Ossowski. Deputacja miała przygotować projekty polityki inwestycyjnej (zakładanie fabryk, regulacja rzek, budowa dróg i kanałów) oraz utworzenia Banku Narodowego. W niewyjaśnionej sytuacji roku 1790 niewiele można było zdziałać. Na początku roku 1791 Stanisław August w pierwszych wersjach swojego projektu Konstytucji uwzględniał sprawy inwestycji i banku. W późniejszych projektach, zapewne za sprawą Kołłątaja, oddzielono „prawa polityczne" od „praw ekonomicznych". Te ostatnie miały objąć zakres szerszy: nie tylko program inwestycji opartych na kredycie Banku Narodowego, ale również „prawa urządzające wszelką własność" oraz „dające opiekę i cześć wszelkiej pracy ludzkiej". Ossowski miał opracować szeroki program, określony jako „dzieło konstytucji ekonomicznej". Ponaglał go o to listownie Kołłątaj we wrześniu, a Pius Kiciński na forum sejmowym w grudniu 1791. Ossowski jednak dzieła nie ukończył. Wyłożył natomiast szereg ogólnych zasad w projekcie O urządzeniu starostw (czerwiec 1791). Projekt ten daje pewne wyobrażenie o trzech rozdziałach, na które miała się dzielić konstytucja ekonomiczna. 1. Własność. Dzięki sprzedaży starostw spełni się postulat, iż „każda ziemia musi mieć dziedzicznego właściciela" i „resztka feudalnych zabytków zniszczona będzie". Latyfundia powinny się rozpaść na średnie, ale już niepodzielne gospodarstwa folwarczne. 2. Praca. Należy przeprowadzić podział pracy między ludnością rolniczą a rzemiosłem wiejskim, dzięki czemu „Polska bez podwojenia swojej ludności mogłaby w krótkim czasie podwoić bogactwa swoje". Przez równomierne zasiedlenie, trzeba rozładować tereny przeludnione i zagospodarować nieużytki. Chłopi mają otrzymać ziemię „prawem własności wieczystej". Ich nadziały zostaną uregulowane, a potem już niepodzielne. Za zezwoleniem dziedzica chłop może sprzedać grunt, ale tylko w całości. Określenie powinności dworskich nastąpi w drodze dwustronnej umowy pozostającej „pod opieką prawa i rządu". Powinności nie będą już potem ulegać samowolnym zmianom i „narzutom". W ramach przyjętych kontraktów można za obopólną zgodą zamieniać pań- szczyznę na daniny lub czynsze czy odwrotnie (jako wskaźnik przeliczeń przyjmuje się aktualną cenę zboża). 3. Nakłady. Bank Narodowy, powstały dzięki funduszom wpływającym ze sprzedaży starostw, będzie udzielał niskoprocentowych kredytów na zaprowadzenie fabryk i rękodzieł. W innym fragmencie projektu Ossowskiego, pochodzącym z niedokończonego dzieła konstytucji ekonomicznej, znajdujemy ogólne wywody na temat pracy. „Praca ludzka jest to ta dzielna i prawie niejako twórcza siła, która i z źródeł przyrodzenia wyprowadza nieprzebrane dostatki, i w rozmaitych rodzajach sztuki przysposabia wszelkie używalne towary, i w handlu ułatwia narodom odbyt i nabywanie wzajemnych potrzeb. Od pracy zawisła zamożność, szanowność i niepodległość narodów". Przeto należy, aby „każde próżniactwo i każda żebranina w jakichkolwiek ludziach zdrowych i do pracy sposobnych były uznawane za ciężar społeczeństwa i za ohydę ludzkości. A na to miejsce wszelka użyteczna praca, czyli to w wyższym stopniu, podług wyższego usposobienia przez edukację i przez majątek, czyli w niższym podług nieudolności ze strony wychowania lub majątku, żeby sama tylko zyskiwała winny szacunek i sprawiedliwe względy." Zamierzenia Kołłątaja i Ossowskiego, choć zrealizowane tylko w drobnym fragmencie, zasługują na bliższą uwagę. W Polsce od wieków panował swoisty liberalizm gospodarczy. Pozostawało to w związku z brakiem państwowej interwencji i polityki ekonomicznej. Ale ten liberalizm kończył się na granicach latyfundiów i pańszczyźnianych wsi. Wewnątrz „państewek" istniały monopole i przymusy. Tak więc między swoistym liberalizmem szlacheckim a nowożytną doktryną ekonomiczną, właśnie wówczas sformułowaną w sposób klasyczny przez Adama Smitha, istniała przepaść. W polskich warunkach postulat swobodnej gry sił ekonomicznych napotykał bariery stanowe i w praktyce dogadzał ludziom łączącym potęgę ekonomiczną z przywilejem, a więc magnaterii. Kołłątaj i Ossowski, choć powoływali się na Smitha, zajęli stanowisko zdecydowanie antyliberalne. Nie empiryczne, ale wolun-tarystyczne. Mówiąc o „prawach ekonomicznych" nie mieli oni na myśli obiektywnych prawidłowości występujących w życiu gospodarczym, ale ustawy kształtujące ekonomikę. Ustawy mają decydować o rozmiarach niepodzielnych gospodarstw folwarcznych 250 251 i chłopskich. Prawo interweniuje w podział pracy między rolnictwo i rzemiosło, normuje powinności chłopskie oraz wytycza politykę osiedleńczą. Przymus pracy stosuje się do włóczęgów i żebraków, a praca umysłowa (wysługa publiczna) jest warunkiem awansu i nagrody. Między tą koncepcją. ekonomiki kierowanej przez prawo a liberalizmem konstytucji politycznej zachodziły trudne do pogodzenia sprzeczności. Konstytucja ekonomiczna jako całość wydaje się w warunkach szlacheckiej Rzeczypospolitej zamierzeniem utopijnym. Ale Kołłątaj i Ossowski byli ludźmi praktycznymi. Opracowywali idealny model tego, jak być powinno, a równocześnie zmierzali do reform częściowych. Sposobność po temu dawała sprawa starostw. W polskiej myśli politycznej wielokrotnie przewijał się projekt, aby starostwa zostały sprzedane na własność prywatną. Zasili to skarb państwa, a równocześnie umniejszy znaczenie magnaterii. Jak pamiętamy, zwolennikiem takiej reformy był stolnik Ponia-towski, autor Anegdoty Historycznej. Sejm rozbiorowy przyniósł rozwiązanie połowiczne — dzierżawę drogą licytacji. W czasie Sejmu Czteroletniego wielokrotnie wypływał projekt sprzedaży starostw „na skarb". Gorliwym jego rzecznikiem był już w roku 1789 Michał. Ossowski. Sprawa miała niemałe znaczenie, bowiem mieszkańcy starostw stanowili około 10% całego zaludnienia kraju, a 13°/o ludności chłopskiej. Po ustanowieniu Konstytucji 3 maja malkontentów trwożyły zamachy klubowych „gołowładców" na starostwa. Wielka debata rozwinęła się na jesieni. Chodziło o likwidację deficytu skarbowego, utworzenie Banku Narodowego emitującego papierowe pieniądze (mające pokrycie w hipotece dóbr starościńskich), o zabezpieczenie praw starościńskich chłopów. Kołłątaj apelował do izby: „Dzieło urządzenia starostw będzie ostatnią koroną sejmu dzisiejszego. Tu nas z zadziwieniem i ciekawością oczekują wszystkie narody, chcąc widzieć, jak będziemy sprawiedliwi dla ludu wolnego; czyli własność, swoboda i sąd, przez Konstytucją 3 maja dla nich zabezpieczone, nie będą próżnymi." Ale wśród sejmujących było bardzo wielu starostów. Król zachowywał się ostrożnie. Obawiał się wyzyskania sprawy starostw przez malkontentów. Prymas zdecydowanie występował przeciw sprzedaży starostw i emisji biletów skarbowych. Sprawa Banku Narodowego nie przeszła. Wreszcie w grudniu sejm przyjął kompromisowe Zasady do urządzenia na przedaż wieczystą kró-lewszczyzn. Dopiero 24 kwietnia 1792 roku uchwalono Urządzenie wieczyste królewszczyzn, które winny stanowić hipotekę dla zaciągniętej za granicą pożyczki (30 milionów) na wojsko. Prawa chłopów niegdyś starościńskich miały być zabezpieczone. W intencjach Kołłątaja i „sekty" Ossowskiego urządzenie chłopów w przechodzących na własność prywatną dobrach królewskich winno stanowić precedens i wzór dla szerszej reformy włościańskiej. Konstytucja ekonomiczna pozostawała wytyczną na dalszą metę. Sprawa chłopska, podstawowe zagadnienie społeczno-ekono-miczne Rzeczypospolitej, nie doczekała się więc frontalnego postawienia. Poruszano ją okrężną drogą, przy sposobności sprzedaży > starostw czy w pracach nad kodyfikacją praw. Natomiast pomyślnie rozpoczęta reforma miejska zataczała dalsze kręgi. W sejmie dyskutowano projekty rozszerzenia prawa o miastach wolnych na miasta kościelne. Ze sprawą miejską ściśle się wiązało zagadnienie statutu prawnego niemal milionowej ludności żydowskiej. Już w czerwcu roku 1790 sejm wyłonił Deputację do opracowania projektu reformy Żydów, w której na j czynniej szym projektodawcą był Mateusz Butrymowicz. Sprawa natrafiała na trudności w związku z postawą mieszczaństwa, które ze względów konkurencyjnych chciało utrzymać izolację i ograniczenia ludności żydowskiej. Jesienią 1791 roku z inicjatywy samego króla zjechali do Warszawy reprezentanci gmin żydowskich. Rokowania z nimi prowadzili Piattoli, Kołłątaj i Linowski. Deputację zrekonstruowano (je'j przewodniczącym został Kołłątaj). Prace nad reformą nabrały rozmachu. Starszyzna żydowska za pośrednictwem Piat-tolego obiecywała spłacić długi Stanisława Augusta. Żydzi spisywali swoje dezyderaty, pertraktowali z politykami, wydawali broszury. Po wystąpieniu w roku 1789 mieszczan była to druga fala aktywności politycznej pozaszlacheckich warstw mieszkańców Rzeczypospolitej. Toczyła się sprawa o to, czy Żydzi zostaną dopuszczeni do zawodów i uprawnień mieszczańskich, a polsko--żydowskie miasta i miasteczka wyjdą ze średniowiecznych podziałów wyznaniowo-stanowych. Między Żydami a mieszczanami pośredniczył Kołłątaj. Rozważano też sprawy wewnętrznej organizacji gmin żydowskich. Sejm rozpoczął od powołania w styczniu 1792 roku sądów likwidacyjnych w sprawie długów obciążających 252 253 kahały i synagogi. Natrafiając na trudności w izbie, Kołłątaj uzyskał szereg uprawnień dla Żydów w drodze rezolucji Komisji Policji. Ileż zadawnionych spraw czekało na nowe ujęcie! Należały do nich zagadnienia wyznaniowe, które tak zamąciły Rzeczpospolitą na początku panowania Stanisława Augusta, a przypomniały się sejmującym w czasie obaw przed „buntami ukraińskimi". Już w lipcu 1790 roku sejm zdecydował się na akt mający zerwać z dotychczasową postawą rzymskokatolickiej szlachty upośledzającej „chłopski" kościół unicki. Metropolita unicki został dopuszczony do senatu. Po uchwaleniu Konstytucji utworzono w czerwcu niezależną od hierarchii rosyjskiej organizację kościoła prawosławnego. Wywołująca tyle namiętności w epoce Radomia i Baru sprawa dysydencka należała już do upiorów przeszłości. W Wilnie manifestacyjnie powołano na marszałka trybunału duchownego ewangelika Stryjeńskiego. W dniu 21 maja 1792 roku sejm ogromną większością (123 głosy przeciw 13) uchwalił prawo pt. Załatwienie żądań obywatelów polskich greko-nieunitów i dysydentów, potwierdzające organizację kościelną protestantów i prawosławnych. Czym miała być zapowiedziana przez Kołłątaj a trzecia, po politycznej i ekonomicznej, konstytucja moralna? W mowie programowej z 28 czerwca 1791 roku mówił podkanclerzy: „Trzeba narodowi dać ustawy moralne, które by jednostajnym wychowaniem i jednakowymi obyczajami ugruntowały charakter Polaków nie dość stateczny, naśladowniczy i do odmiany łatwy." Obok jednolitej edukacji publicznej należy wprowadzić inne środki mające „utworzyć charakter Polaka" i uczynić go „wieczystym obrońcą wolności". Będą to: „uroczystości narodowe, ćwiczenia publiczne, igrzyska, zabawy i wielorakie życia społecznego sprawy przystosowane do obowiązków sumienia, ozdoby i nagrody cnocie przyznane, strach i ohyda dla zbrodni". W podkanclerzym odezwał się działacz Komisji Edukacji, a równocześnie czytelnik Rousseau i człowiek współczesny rewolucji francuskiej z jej kultem i rytuałem obywatelskiej cnoty. Konstytucja moralna ściśle się wiązała z opracowaniem kodeksu praw. Według słów Kołłątała „ustawy moralne być powinny zasadą dobrych praw cywilnych, i kryminalnych". Małachowski 254 mniemał, że konstytucja moralna zostanie ułożona jako dodatek do kodeksu praw cywilnych. A więc rodzaj kodyfikacji zobowiązań obywatelskich. Sądzimy, że koncepcja konstytucji moralnej pomaga zrozumieć koncepcję konstytucji ekonomicznej. Kołłątaj budował swój szeroki system konstytucyjny na idealnych zasadach etycznych, obwarowanych sankcją prawną. W czerwcu sejm wyłonił dwie deputacje kodyfikacyjne: koronną i litewską. Tę dwoistość przyjęto wbrew życzeniom króla i Koł-łątaja, ale Litwini uparli się przy osobnej deputacji. Wynikiem prac obu deputacji miało być jednak dzieło wspólne pod tytułem Kodeks Stanisława Augusta. Deputacje przystąpiły do pracy na jesieni i rozwinęły, zwłaszcza koronna (pod prezydencją Kołłą-taja), bardzo pracowitą działalność. Podobnie jak niegdyś projekt Zbioru praw sądowych Andrzeja Zamoyskiego, projekt Kodeksu Stanisława Augusta wkraczał w dziedzinę reform społecznych (umowy włościan z dziedzicami). Prawo kryminalne miało pilnego redaktora w osobie Józefa Szamanowskiego, zwolennika humanitarnych idei Beccarii i Filangieriego. Projekt miał być gotów w lecie 1792 roku. W owym roku, w którym sejm uchwalił tyle praw, a jego deputacje zaprzątały się tylu projektami, w którym Polska miała rząd czynny, a młoda 60-tysięczna armia nabywała sprawności, pałace i ratusze, kościoły, zbory i synagogi, szlacheckie dwory i mieszczańskie kamienice rozbrzmiewały manifestacjami entuzjazmu. Ileż szlachecko-mieszczańskich bankietów, iluminacji i pochodów, sejmików i miejskich zgromadzeń, przemówień, kazań i hymnów sławiło króla i Konstytucję! Ustrój Trzeciego Maja błyszczał nowością i nie był zamknięty. Wciąż się jeszcze stawał. Wiele obaw nie miało czasu dojrzeć ani wiele nadziei się rozwiać. Jeśli nie dziś, to jutro — myśleli mieszkańcy miast królewskich, Żydzi, chłopi, radykalni klubiści. Nie taki diabeł straszny, jak go malują, będzie jak bywało — oswajali się z nowościami Sarmaci. Polska ma rząd, prawa, wojsko, samowładność i poważanie w Europie — radowali się patrioci. I patriotki. „Ej, rycerze, rycerze, radość nasze serca bierze" — śpiewały urodziwe panny z fraucymeru księżnej Adamowej, wieńcząc girlandami kwiatów przybyłych z manewrów oficerów. A wśród ich ulubieńców był jakże postaw- 255 ny książę Pepi, a także sentymentalny przybysz z Ameryki o zadartym nosie i zająkliwej mowie, Tadeusz Kościuszko. Szczytowym punktem patriotycznych manifestacji była uroczystość pierwszej rocznicy Konstytucji. Pius VI wyraził zgodę, aby z 8 na 3 maja przenieść dzień świętego Stanisława, imieniny króla. Wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia stanęło w paradzie wojsko i mieszczanie w municypalnych mundurach z orkiestrami i chorągwiami cechowymi. W kościele św. Krzyża zgromadziło się ministerium, senat, delegacje województw i powiatów, posłowie, plenipotenci miast, magistrat i urzędy. Blisko tronu stanęli kadeci. Król zajechał w karecie wśród bicia dzwonów, muzyki i okrzyków: Vivat król i naród! Po odebraniu powinszowań król przemówił od tronu: „Prawdziwy i jedyny cel utworzenia nowej formy rządu nie był inny, tylko żeby, ile po ludzku być może, wszyscy narodu polskiego współziomkowie równie byli uczestnikami udziału wolności i ubezpieczenia własności swoich... Przejęci byliśmy do dna dusz naszych bolesnym uciskiem przeszłych klęsk. Przyznaliśmy na koniec wszyscy, że jedyne tych klęsk źródło było w nierządzie i że zatracone to źródło być nie mogło, tylko uchyleniem tych wad rządowych, które dobrym rozkazom skuteczności nie dozwalały, a źle rozkazującym zbytnią moc zostawowały do ucisku mniej możnych przez obłudę. Imię wolności było w uściech wszystkich; istność wolności od tych tylko prawdziwie była używana w małej liczbie, którzy swój byt lepszy obracali na gnębienie lub mamienie słabszych, mało majętnych lub mało wiadomych." Po nabożeństwie zakończonym hymnem Te Deum, wśród salw armatnich, ruszył pochód na miejsce, gdzie prymas poświęcił, a król wmurował kamień węgielny pod budowę kościoła pod wezwaniem Opatrzności. Naruszewicz wygłosił mowę, w której sławił szczęście wszystkich stanów. „Kmiotek usłyszał głos dziedzica dobroczynny, mieszczanin odzyskał wolność, żołnierz siłę, wzrost i użyteczność, skarb zasiłek, sądy sprawiedliwości, magistratury czynność, obywatele równość, a- prawom tylko, które sami sobie utworzyli, powinne posłuszeństwo." Po skończonych ceremoniach odbyły się bankiety, a wieczorem iluminacja i galowy spektakl w teatrze. Przedstawiono specjalnie na tę uroczystość napisany przez Niemcewicza dramat pt. Kazimierz Wielki. Kiedy aktor gra- 256 Szczęsny Potocki. Sztych D. Cunego Seweryn Rzewuski. Portret współczesny Miles Imperatori — żołnierz wodzowi. Medal dla księcia Józefa od uczestników kampanii 1792 r. Srebrny i brązowy medal Virtuti Militari, 1792 r. jacy rolę tytułową powiedział ze sceny: „W potrzebie stanę na czele narodu mego", król wychylił się z loży i zawołał: „Stanę i wystawię się!" Oklaskom i owacjom nie było końca. Jedynym zakłóceniem tego pięknego dnia była krótka, ale gwałtowna burza z gradem, która w czasie ceremonii pogrążyła na chwilę w ciemności kościół św. Krzyża i wstrząsnęła jego oknami. Później dopatrywano się w tym złej wróżby. • Odegrawszy radosny Polonez Trzeciego Maja, Jankiel ...coraz takty nagli i tony natęża, A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża, Jak zgrzyt żelaza po szkle — przejął wszystkich dreszczem I wesołość pomieszał przeczuciem złowieszczem. Zasmuceni, strwożeni, słuchacze zwątpili, Czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli? Nie zmylił się mistrz taki! on umyślnie trąca Wciąż tę zdradziecką strunę, melodyję zmącą, Coraz głośniej targając akord rozdąsany, Przeciwko zgodzie tonów skonfederowany; Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką lica I krzyknął: »Znam! znam głos ten! to jest Targowic a!« I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca;... Ostatni rokosz W najdolniejszym kręgu piekła, gdzie potępieńców dręczy nie ogień, ale niewypowiedziany mróz, Dante umieścił zdrajców. A w lodowatej paszczy Lucyfera trzech arcyzdrajców: Judasza, Brutusa i Kasjusza. Polska pamięć narodowa do najgłębszej czeluści wyklętych strąciła trójcę targowiczan: Szczęsnego Potockiego, Ksawerego Branickiego i Seweryna Rzewuskiego. Z tego narodowego piekła Wyspiański wywołał na scenę bronowickich jasełek zjawę hetmana. Wchodzi Branecki — „piekielny pan" w szkarłacie i złocie. Dźwiga kosz dukatów. Czepia się go zgraja czartów w epoletach carskich sztabsoficerów: Złoty pan, weselny pan, pójdź-że w tan, dalej.w tan: na Weselu hula Śmierć, garniec pereł, złota ćwierć, zaprzedałeś Czortu kraj! 17 — Ostatni król 257 Hetman idzie w taniec: Złoto pali, złoto war; Sursum corda, wiwat Car! Czy. targowiczanie zaprzedali kraj za carskie dukaty? Sięgali po judaszowe srebrniki czy też po sztylety Brutusa i Kasjusza? I wreszcie pytanie najważniejsze: czy byli sprawcami upadku Polski? Zanim zajmiemy się tuzami targowickimi, wypada skierować się do Petersburga. Ostatni raz byliśmy tam w maju 1789 roku, kiedy imperatorowa z ciężkim i gniewnym sercem zdecydowała się wycofać z Ukrainy magazyny czarnomorskiej armii. W marcu 1790 roku, a więc wtedy kiedy Polska zawierała przymierze z Prusami, Potemkin przedstawił projekt pod tytułem: Zamiary wzglądem Polski. Jeśli Polacy wystąpią przeciw Rosji, armie carskie nie mogą bronić całej rozległej granicy zachodniej. Należy od razu wystąpić ofensywnie i niezwłocznie zająć województwa: podolskie, kijowskie i bracławskie, a może i wołyńskie. Utraciwszy te żyzne ziemie, Polska nie będzie mogła utrzymać nawet 30 000 wojska, Rosja zaś uzyska połączenie z Austrią, wspaniałą bazę aprowizacyjną i operacyjną przeciw Turcji oraz przeszło milion prawosławnej ludności, którą łatwo będzie uzbroić przeciw Polsce. Operację przeprowadziłby osobiście książę Tau-rydzki, który nosił już wówczas tytuł hetmana kozackiego. Plan Potemkina zreasumował Bezborodko: „Na Ukrainie polskiej zrobimy konfederację naszych współwyznawców, na wzór tej, którą podniósł hetman Chmielnicki. Wystawimy w ten sposób siłę zbrojną dostateczną do złamania całej armii polskiej." Katarzyna II zaaprobowała projekt księcia Taurydzkiego jako środek, do którego można się uciec w ostateczności, w wypadku agresji ze strony Polski. Ewentualności tej jednak nie przewidywała. W Warszawie miejsce Stackelberga zajął Bułhakow, wypuszczony przez Turków z Zamku Siedmiu Wież. Jego zadaniem było odciągać Polaków od przymierza z Prusami. Miał nie występować bezpośrednio, ale poprzez partię moskiewską, dla której zasilenia otrzymał znaczne fundusze korupcyjne. W listopadzie 1790 258 roku (przed sejmikami) Katarzyna II wyrażała gotowość zagwarantowania nienaruszalności terytorium Polski. „Nie zamierzam — pisała do Potemkina — krępować Polaków w sprawach wewnętrznych. Lecz w obecnych warunkach wszelkich tego rodzaju ustępstw nie można czynić inaczej, jak w rozmowach Bułhakowa z przyjaciółmi naszymi, zapewniając ich, że skoro naród chociaż w części wejdzie na drogę roztropności i domagać się pocznie gwarancji, otrzyma ją. Można również zapewnić, że jeżeli przekonawszy się, na jaką klęskę narażają się przez traktat z królem pruskim, dla uniknięcia katastrofy zażądają sojuszu z nami, gotowiśmy, jak dawniej, przymierze z nimi zawrzeć na warunkach dla nich korzystnych." Lepiej jednak nie czynić Polakom konkretnych obietnic nabycia Mołdawii, bo to mogłoby wywołać niebezpieczne przeciwdziałanie ze strony mocarstw. Obecnie trzeba wytężyć wszystkie siły, aby osiągnąć pokój z Turcją, bez czego nie można się odważyć na żadne przedsięwzięcie. „Na przychylne obejście się z Polską, na robienie jej obietnic co do gwarancji i innych korzyści, skoro takowych zażąda, decyduję się w takim tylko wypadku, jeżeli Rzeczpospolita z nieprzyjaciółmi naszymi nie połączy się jawnie. Gdyby zawarła przymierze z Turcją i zdecydowała się wystąpić przeciwko nam łącznie z królem pruskim, wtedy trzeba by było przystąpić do twego planu i postarać się o zapewnienie sobie w walce z nowym nieprzyjacielem korzyści w tych ziemiach, które często główny stanowiły powód wszelkich niepokojów." Ważyła się wówczas w Berlinie, Londynie, Sztokholmie i Konstantynopolu sprawa uruchomienia antyrosyjskiej koalicji, tzw. systemu federalnego. A elementem tej koalicji był gorliwie lansowany przez Potockich projekt przymierza polsko-tureckiego. Stanisław August opierał się zamysłowi, aby Polskę ,,po szalonemu" wpędzić w wojnę. Na tę jedynie ewentualność w Petersburgu trzymano w odwodzie potemkinowski plan opanowania Ukrainy. Potemkin w chęci pozyskania Polaków szedł dalej od impera-torowej. „Bułhakow w Warszawie — pisał do Katarzyny — powinien wspólnym ze mną przemawiać językiem. Wasze zaś przysłowia, że drzwi powinny być albo zamknięte, albo otwarte, ani tak, ani nie, nie przydadzą się na nic; przeciwnie, zdradzając nieśmia- 259 łość nieprzyjaciół naszych do tym szkodliwszego pobudzić mogą działania. Przymierze pruskie nie jest jeszcze dla Polski nieszczęściem, owoce bowiem jego są kwestią przyszłości; nasze — dość jej sprawiło trosk. Należy przeto z systemem starym jako z grą niedobrą zerwać, a jąć się nowej i lepszej. Dla przywiązania do nas Polaków, koniecznie trzeba obiecać im Mołdawię i zwrócić ich w ten sposób przeciwko Prusom i Turcji, która skłonniejszą będzie wtedy do zawarcia pokoju... Dlaczegóż byśmy nie mieli rozporządzać zdobyczami wtedy, kiedy inni pretendują do naszych posiadłości: Inflant, Kijowa i Krymu! Mówię bez ogródki, jako człowiek zawdzięczający warn wszystko, że obecnie należy w polityce działać śmiało. W przeciwnym razie wrogowie nasi stężeją, my zaś z błota, nie wybrniemy." W Petersburgu nie zdecydowano się na mołdawską ofertę, która zresztą mogła mieć swoją wagę w roku 1788, ale teraz chyba już nie odwróciłaby biegu wypadków. Przeceniano siłę partii moskiewskiej. Na sejmikach listopadowych Bułhakow miał zapobiegać rekomendacji elektora na następcę Stanisława Augusta (w czym wietrzono intrygę pruską). Celu nie osiągnął. W kraju postępowało zjednoczenie narodu z królem oraz coraz większa izolacja hetmańskich zelantów i dawnych kreatur Stackelberga. Przy Bułhakowie pozostała garść osiwiałych w służbie ambasadorskiej jurgieltników, jak biskup Kossakowski czy kasztelan Ożarowski. Ci ludzie wraz ze staropolskimi zelantami mieli hamować poczynania reformatorskie i utrzymać w Polsce sytuację nie wyjaśnioną. Jak wiemy, dokładali starań w tym kierunku. Ale grunt osuwał się im spod nóg. Nadszedł miesiąc maj, szczytowe nasilenie wojennego napięcia między Rosją a systemem federalnym. Niemal równocześnie dotarła do Petersburga wiadomość o Konstytucji 3 maja i o cofnięciu się mocarstw. Panowała jednak jeszcze atmosfera nerwowego podniecenia. Po otrzymaniu pierwszych doniesień od Bułhakowa pisał Bez-borodko: „Z Warszawy nadjechał kurier z wiadomością najgorszą. Król polski stał się niemal samowładny." W tych pierwszych dniach nękała Rosjan niepewność, czy polska rewolucja nie dokonała się w porozumieniu z Prusami. Poseł austriacki w Petersburgu zastał imperator ową, Potemkina i Ostermanna, „mocno zafrasowanych myślą, że Polska pod dynastią dziedziczną przyjdzie do 260 znaczenia; gdy przeciwnie uważają tu za interes pierwszorzędny dla państw sąsiedzkich, aby nigdy nie wyszła ze stanu nicości". Katarzyna z naciskiem pytała, czy Rosja w tej sytuacji może liczyć na Austrię? Ostermann obawiał się, że „rewolucja warszawska jest dziełem gabinetu berlińskiego". Natomiast Aleksander Woroncow uważał „prawie za niepodobne, aby Prusy starały się o stworzenie rzeczywistej potęgi w Polsce, gdyż to mniej jeszcze zgadza się z ich interesem niż obu dworów cesarskich. Jeżeli to więc stało się wbrew gabinetowi pruskiemu, nie będzie trudno nakłonić go do nowego podziału, zawsze jednak pod warunkiem, że dwory cesarskie w najściślejszym zostaną porozumieniu". Wreszcie Potemkin „nosi się już z myślą utworzenia konfederacji w sąsiednich prowincjach polskich, do czego, jak zapewnia, wszelkie będą łatwości." Katarzyna II zażądała opinii Rady Państwa, która wypowiedziała się na posiedzeniu z 23 maja: Nowa forma rządu, jeśli zostanie przyjęta w całej Polsce i ustali się, musi być szkodliwą dla państw sąsiednich, a więc i Rosji. Póki się nie wyjaśni, czy do przewrotu przyczynił się, „przedkładając triumf przemijający nad korzyść istotną", dwór berliński, nie można podjąć decyzji, zwłaszcza wobec toczącej się wojny z Turcją i nie wyklarowanych jeszcze stosunków Rosji z Anglią i Prusami. W pierwszej mierze trzeba się porozumieć z Austrią. W tej sytuacji, pełnej jeszcze znaków zapytania, Katarzyna II podpisała 27 maja reskrypt dla Potemkina. „Nie myślimy za wcześnie zrywać z Polakami, chociaż mamy do tego prawo i powody po tak haniebnym z ich strony naruszeniu przyjaźni z nami i wywróceniu różnych ustanowień gwarancją naszą zapewnionych, jak również z powodu wielu uraz, których doznaliśmy z ich strony. Zamierzamy uniknąć wszystkiego, co by miało pozór zaczepny." Jeśli jednak sami Polacy rozpoczną działania nieprzyjacielskie lub wojska pruskie wejdą do Kurlandii lub innej polskiej prowincji, Potemkin ma wykonać swój plan opanowania województw południowo-wschodnich. To na wypadek wojny Rosji z Anglią i Prusami. Póki jednak nie nadejdzie pora działań, należy oddalić wszelki powód do wojny, a głównym do tego środkiem jest odciągnięcie Polski od Prus. Nie można liczyć na „przewrotnego" Stanisława 261 Augusta, który po zmianie forfmy rządu będzie nieczuły na oferty osobistych korzyści. „Trzeba więc najbardziej zwrócić nasze usiłowanie do przyciągnięcia l ku nam narodu. Dlatego wypada wmawiać i upewniać, że jesteśrmy dalecy od wszelkiego wdawania się w jego sprawy wewnętrzne;; że gotowiśmy zawrzeć z Polakami przymierze, zapewniając całość ich posiadłości; że przyrzekamy obdarzyć ich handel rozmaitym" korzyściami, że w dogodnej chwili nie tylko nie będziemy przeciwni, ale owszem, będziemy się starali o przyłączenie do Polski Mołdawii." Rosja jest nawet gotowa zgodzić się na objęcie tronu prrzez elektora saskiego, jeśli odrzuci on wszelkie „nikczemne propozzycje" króla pruskiego i da dowody swych pokojowych skłonności względem sąsiadów. Są to wytyczne na okres napięcia między R*osją a Prusami i nie wyjaśnionego stosunku dworu berlińskiego ewne od swych rosyjskich przyjaciół wcześnie dowiedział się, j aki los czekaPolskę, Wyjechawszy w listopadzie z poselstwem konfederackim do Petersburga, już w Rosji pozostał. Rzucił bułsaA^ę, którą pochwycił gotów na wszystko Piotr Ożarowski. Rzewuisłsi na wieść o wkroczeniu Prusaków zwoływał pospolite ruszenie, nakazywał wojsku stawiać opór, składał uroczyste protestacje i słał pate' --'!J-do imperatorowej. Dobra jego zostały oTołożone Szczęsny Potocki po ogłoszeniu deklaracji rozbiorowej do Petersburga z poselstwem od konfederacji. — „Jak się masz, kochany panie Potocki?'' — powi ratorowa na audiencji prywatnej. — Mam się dobrze, Najjaśniejsza Pani —— odpowiedział-ojczyzna moja... Nie dała mu dokończyć. - Twoja ojczyzna jest tu-s tupiąc nogą w posadzkę." Potocki napisał z Petersburga do kanclerza koronnego Siow-skiego: „Widziałem, jak czyny nagłe i niejDrzezornesejnprzeszłego, zwracając niechęć przemoenych sąsiadów, zgub? Polski gotowały. Pragnąłem odwrócić cios śmiertelny od ojczyzny mojej w tym źródle, z którego lub zguba, lub ocalenie tylko w]*? mogło. Zguba w składzie rzeczy, jaki był, była niechybna,Ostrze- l gałem wcześnie, a na koniec odlważyłem się na czyn, który ostatnią nadzieją się zdawał... Znikła madzieja ocalenia ojczyzny i wraz dzieło, dobrą wiarą rozpoczęte;, z rąk moich wypadło... A w tym stanie nieszczęśliwym dla imiemia polskiego, jeśli mi radzić jeszcze wolno, zdaje mi się, aby starać się o konserwację egzystencji, choć uszczuplonej niezmiernie Polski, pomnąc na to, że początki narodu naszego były jeszcze mniejsze;... Czas zmienia okoliczności, a te raz jednym, drugi raz drugim są pomyślne." Kiedy i ta reszta Polski zost;ała wymazana z mapy Europy, pan na Tulczynie pisał do pana nsi Podhorcach: „Nie mówię o przeszłej Polsce i Polakach. Znikł