Mark Baker Największy psycholog wszech czasów przełożyła Aleksandra Wolnicka Wydawnictwo Jacek Santorski & Co Tytuł oryginału The Greatest Psychologist Who Ever Lived Redakcja Krystyna Koziorowska Korekta Dorota Piekarska Skład i łamanie Adam Poczciwek Projekt okładki Agnieszka Spyrka Druk i oprawa Grafmar Copyright © 2001 by Mark W. Baker Published by arrangement with HarperSanFrancisco, a division of HarperCollins Publishers, Inc. Copyright © for the Polish edition by Jacek Santorski & Co, 2003 ISBN 83-88875-45-0 JACEK SANTORSKI & CO ul. Alzacka 15 a, 03-972 Warszawa www.jsantorski.pl e-mail:wydawnictwo@jsantorski. com.pl dział sprzedaży: tel. 022 616 29 36, 616 29 28 fax 022 616 12 72 Spis treści Podziękowania............................................9 Wprowadzenie...........................................11 CZĘŚĆ PIERWSZA Zrozumieć ludzi..........................................15 1. Zrozumieć, jak ludzie myślą .............................17 Dlaczego Jezus posługiwał się przypowieściami............18 Jak dostrzec prawdę .........................,...........20 Dlaczego staramy się być obiektywni .........................22 Można się mylić w dobrej wierze............................23 Nie potępiaj tego, czego nie rozumiesz........................25 Wolność od potępiania samego siebie.........................27 Dlaczego wyciągamy pochopne wnioski.......................30 Być pokornym jak Albert Einstein ...........................31 Prawda nie jest względna..................................32 Pokora nie jest tym samym co pasywność......................34 Dlaczego terapeuci muszą być pokorni........................36 Jezus jako terapeuta .....................................38 2. Zrozumieć innych: dobrzy czy źli?........................41 Czy Jezus uważał ludzi za złych z natury?......................42 Problem traktowania ludzi jako złych z natury..................44 Czy ludzie są z natury dobrzy?..............................47 Czy Jezus uważał ludzi za dobrych z natury? ...................49 Problem traktowania ludzi jako dobrych z natury................50 Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli.............................53 Wizerunek Boga na ziemi .................................56 Błędna interpretacja sensu życia Jezusa........................58 Powrót do raju .........................................60 3. Zrozumieć rozwój......................................62 Gdy świadomość jest źródłem rozwoju........................62 Gdy rozwój jest źródłem świadomości ........................64 Zawzięty umysł to owoc zawziętego serca.....................66 Dlaczego ludzie nie potrafią się zmienić.......................67 Przestać żyć przeszłością ..................................69 W jaki sposób ludzie się rozwijają ...........................71 Terapeuci i żarówki......................................73 Czasami nie można wrócić do domu .........................75 Rozwój to praca ........................................77 4. Zrozumieć grzech i psychopatologie.......................80 Patologia egoizmu.......................................81 Zdrowie i zbawienie to ukierunkowanie się na innych.............83 Rola pokuty w terapii ....................................85 Prawdziwe i fałszywe poczucie winy..........................88 Gdybyśmy wszyscy byli doskonali, któż by grzeszył?..............91 Gdy mieć rację znaczy grzeszyć .............................93 Czy zaparcie się samego siebie to przejaw duchowej dojrzałości czy raczej nieprawidłowo funkcjonującej psychiki?.......95 Grzech jest osobistym problemem ...........................97 Kto idzie do piekła? .....................................98 Zbawienie i psychoterapia................................100 5. Zrozumieć religię .....................................103 Rytuały religijne.......................................104 Im dalej, tym gorzej.....................................105 Dlaczego Freud krytykował fundamentalizm religijny............107 Dlaczego Jezus krytykował fundamentalizm religijny.............109 Kłopoty z religią.......................................111 Konserwatywny fundamentalista ...........................113 Liberalny fundamentalista ................................115 Cel religii............................................117 Cel zasad religijnych ....................................119 Tajemnica sensownego życia ..............................122 6. Zrozumieć uzależnienie ................................124 Uzależnienie i bałwochwalstwo ............................125 To przeklęte myślenie ...................................127 Problem z narkotykami..................................129 Narkotyki nie pomogą ci dojrzeć...........................132 Uzależnienie od seksu ...................................135 Uzależnienie od religii...................................137 Czy można się uzależnić od terapii?.........................139 Posiadanie potrzeb nie uzależnia cię od innych.................142 Jak odnaleźć spokój ducha................................144 Nie możesz sam siebie uleczyć.............................146 Lekarstwem jest miłość ..................................149 Dlaczego Bóg nie toleruje bałwochwalstwa....................151 CZĘŚĆ DRUGA Poznać samego siebie ....................................155 7. Poznać swoje uczucia..................................157 Bądź jak dziecko, ale nie bądź dziecinny......................158 Rola uczuć w rozwoju człowieka ...........................160 Rola uczuć w naszych kontaktach z innymi....................162 Jak przetrwać cierpienie .................................164 Dlaczego cierpienie rodzi traumę? ..........................166 Ludzie są racjonalizującymi zwierzętami......................168 Granice logicznego rozumowania...........................170 Dlaczego robimy to, co robimy ............................172 Inteligencja emocjonalna.................................174 8. Poznać swoją podświadomość...........................176 Żyjemy dzięki wierze, nie dzięki wzrokowi....................177 Jesteśmy niewolnikami swoich przyzwyczajeń..................178 Nie bądź tak pewny siebie................................180 Przecież zawsze robiliśmy to w ten sposób!....................182 Lekarstwo pochodzi z wnętrza.............................184 To, o czym nie wiesz, może cię zranić........................185 Pamięć to nie to samo co rzeczywistość ......................187 Leczenie nienawiści.....................................189 Historia się powtarza, chyba że..............................191 9. Poznać duchową pełnię ................................194 Wojna psychologii z religią ...............................195 Gdy religia staje się sposobem obrony .......................197 Gdy psychologia staje się sposobem obrony ...................198 Jezus głosił miłość, nie zasady .............................200 Zachęta .............................................202 Bezpieczeństwo........................................204 Nie jesteś sam.........................................205 Być kochanym za to, kim się jest ...........................207 Misja Jezusa a psychologia................................209 Przebaczenie i uzdrowienie ...............................211 10. Poznać swoją wewnętrzną moc.........................214 Definicja wewnętrznej mocy ..............................215 Moc indywidualnego poznania.............................217 Moc empatii..........................................219 Moc współczucia.......................................221 Moc identyfikowania się z innymi ..........................223 Ludzie czy polityka? ....................................225 Moc zdrowej samooceny.................................227 Różnica między pewnością siebie a arogancją..................228 Cena wewnętrznej mocy .................................230 11. Poznać swoje duchowe „ja"............................232 Prawość .............................................233 Tylko grzesznicy mogą być prawi...........................236 Fałszywe poczucie własnej prawości.........................239 Mit indywidualizmu ....................................242 Nie jesteś bogiem ......................................244 Klucz do naszego duchowego „ja"..........................246 Miłość własna.........................................248 Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co egoizm............251 Zakończenie............................................255 Przypisy............................................... 257 Wykaz skrótów Mt Ewangelia wg św. Mateusza Mk Ewangelia wg św. Marka Łk Ewangelia wg św. Łukasza J Ewangelia wg św. Jana IKor Pierwszy List do Koryntian 2 Kor Drugi List do Koryntian Rz List do Rzymian Hbr List do Hebrajczyków Koh Księga Koheleta, czyli Eklezjastesa Rdz Księga Rodzaju Wj Księga wyjścia Podziękowania Wszystkie moje dokonania to owoc moich kontaktów z ludźmi. Ta książka nie jest wyjątkiem. Chcę podziękować mojej żonie Barbarze i mojemu synowi Brendanowi za to, że cierpliwie sekundowali mi przy jej narodzinach. Podziękowania niech przyjmą także J. D. Hinton i Gary Verboon, którzy - jak na dobrych przyjaciół przystało - pomogli mi skoncentrować się na pisaniu. Dziękuję Mimi Craven za ekspertyzę fotograficzną. Dziękuję Carmen Berry, Therezie Yerboon, dr. Donowi i Simone Morga-nom, Timowi i Joan Smithom, Dwightowi i Virginii Case'om, Eugene'owi i Virginii Lowe, Michaelowi i Lorraine Chapmanom, dr. Peterowi i Kary Radestockom, dr Lynn Becker, dr. Danowi Spectorowi oraz Madisonowi i Lindzie Masonom za ich przyjaźń, która całkowicie mnie odmieniła. Dziękuję dr. Scottowi Weime-rowi, dr. Maćkowi Harndenowi, dr. Steve'owi Murrayowi, dr. Joemu Venemie, dr. Waltowi i Frań Beckerom oraz Ellen Rhodzie za to, że przez lata kształtowali moje życie duchowe. Jestem wdzięczny wszystkim moim pacjentom, zarówno dawnym, jak i obecnym, dzięki którym tak wiele dowiedziałem się 0 ludziach. Jestem wdzięczny dr. Robertowi Stolorowowi, który nauczył mnie rozmyślania nad terapią. Podziękowania niech przyjmą moi przyjaciele i koledzy z La Vie Counselling Center, a zwłaszcza Jeanie Price, Greta Hassel, Clint Daniels, dr Curtis Miller oraz dr Jim Bickley, którzy wraz z Janet Joslyn i dr. Ala-nem Karlbelnigiem wnieśli ogromny wkład do przemyśleń zawartych w tej książce. Jestem również wdzięczny Dennisowi Pa-lumbo, dr. Bruce'owi Howardowi, Mickiemu Alterowi, dr Eliza-beth Crim, dr. Robowi Piehlowi oraz dr. Craigowi Wagnerowi, dzięki którym zacząłem rozumieć moich pacjentów w stopniu, jakiego nie mógłbym osiągnąć samodzielnie. Dziękuję też dr. Howardowi Bacalowi, który wywarł olbrzymi wpływ na mnie osobiście. Chciałbym także podziękować moim rodzicom - Charlesowi 1 Dianę Bakerom - oraz rodzeństwu: Timowi, Pauli, Mitchowi, Phillipowi i Lisie, którzy nadali kształt memu dzieciństwu i zachęcali mnie do studiowania psychologii. Dziękuję wspólnotom religijnym kościołów prezbiteriańskich w Westwood i Brentwood za udzielenie mi gościny, bym w spokoju mógł snuć rozmyślania na temat psychologii i teologii. Jestem szczególnie wdzięczny Julie Castiglii z Agencji Wydawniczej Castiglia oraz Gideonowi Weilo-wi i Johnowi Loudonowi z Harper San Francisco za to, że zaakceptowali pomysł tej książki i pomogli mi przenieść moje idee na papier. Wpro wadzenie Jezus rozumiał ludzi. Dowodzi tego fakt, że wywarł prawdopodobnie największy wpływ na historię świata. Nauki, jakie głosił dwa tysiące lat temu, wędrując po Ziemi Świętej, stały się podwaliną kultur, zarzewiem wojen i odmieniły losy wielu ludzi. Jako psycholog wielokrotnie zastanawiałem się, w czym tkwiła tak olbrzymia moc owych nauk. Po wielu latach badań doszedłem do następującego wniosku: aby zrozumieć, dlaczego słowa Jezusa miały tak wielki wpływ na jego słuchaczy, należy pojąć ich psychologiczne przesłanie. Biorąc pod uwagę powszechnie znane współczesne teorie psychologiczne, śmiem twierdzić, że Jezus zdobywał wiernych słuchaczy dzięki znakomitemu psychologicznemu podejściu do ludzi. Przez ponad dwadzieścia lat zgłębiałem zarówno teologię, jak i psychologię. Odkryłem, że studiowanie jednej z tych dyscyplin ułatwia mi poznanie drugiej - i na odwrót. Wciąż nie przestają mnie zadziwiać podobieństwa między duchowymi i emocjonalnymi regułami, od których zależy zdrowie człowieka. Freud uważał religię za rodzaj protezy, jaką człowiek podpiera się w walce z własną bezsilnością. Jego teza zapoczątkowała -toczącą się po dziś dzień - wojnę między psychologią a religią. Niektórzy psycholodzy uważają religię za kult, ograniczający ludzki potencjał; równocześnie pewni ludzie związani z religią kultem nazywają psychologię. Odkryłem, że źródłem animozji występujących po obu stronach jest strach. A strach uniemożliwia wszelkie zrozumienie. Ludzie mogą się nawzajem zrozumieć dopiero wtedy, gdy zamiast sobie grozić, zaczną się słuchać. Wiele lat temu kolega poprosił mnie, bym zastąpił go podczas niedzielnej prelekcji w kościele. Chociaż sprawy kościoła były mi zupełnie obce, zgodziłem się wygłosić jeden ze swoich wykładów z dziedziny psychologii, skierowany do religijnej publiczności. Po kilku minutach mojej przemowy jakiś mężczyzna podniósł dłoń i powiedział: „To mogłoby być interesujące we wtorkowy wieczór w bibliotece lub podobnym miejscu, ale nie godzi się tego 11 słuchać w Dzień Pański w Domu Bożym!". Nie muszę chyba dodawać, że nie miałem łatwej publiczności. Niestety, z podobnym wrogim nastawieniem ludzi religijnych do „laickiej psychologii" spotkałem się wówczas nie po raz pierwszy i nie ostatni. Trzeba jednak przyznać, że wzajemna antypatia podtrzymywana jest po obu stronach. Kiedyś, po odbyciu trudnej dyskusji na temat chrześcijaństwa z grupą psychoanalityków, podzieliłem się z przyjacielem - również psychoanalitykiem - swoim rozczarowaniem dotyczącym, jak mi się wydawało, ich pełnego uprzedzeń stosunku do osób wierzących. Wyjaśnił mi ich zachowanie w następujący sposób: „Dobrze znam tych ludzi i nie sądzę, by spotkali chociaż jednego terapeutę, który byłby inteligentny i jednocześnie był chrześcijaninem". Właśnie tacy psychoanalitycy, podtrzymujący swoje uprzedzenia wobec ludzi religijnych, których wykluczyli ze swego życia zawodowego, są równie winni jak ludzie wierzący, nie dopuszczający psychologii do swego życia religijnego. Na szczęście Freud nie miał ostatniego zdania ani w kwestii religii, ani psychologii. Współcześni psycholodzy, dokonujący ponownej oceny poglądów Freuda, powinni zająć się również jego uprzedzeniem wobec religii. Od kilku lat z zapartym tchem śledzę nowe odkrycia w dziedzinie psychologii. Zdumiewają mnie podobieństwa między współczesnymi teoriami a liczącymi niemal dwa tysiące kt naukami Jezusa. Jezus nauczał w sposób subiektywny, posługując się przypowieściami; współczesne psychoanalityczne teorie intersubiektyw-ności wyjaśniają nam, dlaczego tak właśnie postępował. Jezus wierzył, że kontakt z Bogiem jest źródłem zbawienia; psychoanalityczne teorie relacji z obiektem tłumaczą, dlaczego ma to sens z punktu widzenia psychologii. Jezus utożsamiał się z Kimś istniejącym poza Nim; teorie psychologiczne w podobny sposób tłumaczą istnienie naszego „ja". Jezus pochwalał szczerość dziecięcych emocji; wyt}umaczenie tego znajdziemy w psychologicznych koncepcjach afektu. Jezus wiedział, że w umyśle może toczyć się walka między dwiema siłami; my zaś wiemy, że nasza podświadomość może toczyć walkę z naszą świadomością. Jezus traktował 12 grzech w kategoriach zerwania więzi człowieka z Bogiem; według współczesnych teorii zjawiska psychopatologiczne są wynikiem zerwanych więzi. To, co Jezus nazywał bałwochwalstwem, psycholodzy nazywają uzależnieniem. Jezus nauczał, że powinniśmy poznać Boga, a wówczas On również nas pozna; celem terapii jest leczenie poprzez empatię. Jezus tłumaczył, że prawość to kontakt z Bogiem na płaszczyźnie wertykalnej; natomiast psycholodzy opisują zdrowie psychiczne jako efekt związków międzyludzkich na płaszczyźnie horyzontalnej. A to dopiero początek. Na temat nauk Jezusa napisano wiele książek. Większości z nas nie jest obca tradycyjna interpretacja jego słów, chciałbym jednak rzucić nowe światło na ich odwieczną mądrość. Analiza współczesnych teorii psychoanalitycznych umożliwiła mi spojrzenie pod innym kątem na naukę Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz moich pacjentów. Odkryłem, że najnowsze osiągnięcia psychologii nie tylko nie kłócą się z przesłaniem Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej zrozumiałym, pełnym psychologicznej głębi, której wcześniej nie dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże spojrzenie na dobrze znane przypowieści, pozwalając w świetle współczesnej myśli psychologicznej czerpać nową mądrość ze słów Jezusa. W kolejnych rozdziałach skoncentruję się na różnych koncepcjach psychoanalitycznych, ilustrując je naukami Jezusa. W przypisach zamieściłem odnośniki dla tych, którzy chcieliby zapoznać się z naukowymi pracami psychoanalitycznymi na dany temat. Te skomplikowane koncepcje starałem się gaśnic w jak najprostszych słowach, nie upraszczając jednak ich znaczenia. Moim celem było zachowanie jednocześnie prostoty i pełni znaczeń, choć czasami wydawało się to prawie niemożliwe. Wierzę, że wiele zasad religijnych zawartych w naukach Jezusa może nam pomóc w naszych usiłowaniach zachowania zdrowia psychicznego. Dlatego zamieściłem w tej książce przykłady, ukazujące sposób, w jaki owe zasady odnoszą się do współczesnego człowieka. Przykłady te są wzięte z życia ludzi, z którymi pracowałem, których poznałem osobiście lub o których tylko czyta- 13 łem. Ze względu na obowiązującą mnie dyskrecję, opisane postacie nie są prawdziwe, lecz łączą w sobie cechy różnych osób. Cytaty z Biblii pochodzą z New International Version of the Bibie, z wyjątkiem tych, które zostały inaczej oznaczone. Bez względu na osobiste poglądy religijne i psychologiczne, wszyscy możemy czerpać korzyści z tej wiecznie aktualnej mądrości. ... * t i" : "i ? Część I Zrozumieć ludzi Zrozumieć, jak ludzie myślą „Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki podniebne gnieżdżą się w jego cieniu". W wielu takich przypowieściach gtosit im naukę, o ile mogli [ją] rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Mk4, 30-34' Życie oparte jest na wierze. Jezus wiedział, że większość rzeczy robimy w życiu „na wiarę". Chcielibyśmy uważać się za istoty racjonalne, opierające się w życiu na logicznych przesłankach. Jednak prawda jest taka, że choć staramy się myśleć racjonalnie, większość decyzji podejmujemy na podstawie tego, co aktualnie czujemy i w co wierzymy, dorabiając po fakcie logiczne usprawiedliwienia. Jezus posługiwał się przypowieściami, aby zmusić nas do konfrontacji z tym, w co wierzymy, zamiast z tym, co - jak nam się wydaje - wiemy. Zdawał sobie sprawę, że ludzie wolą myśleć, iż wiedzą więcej, niż naprawdę wiedzą. Ponieważ zaś nasza wiedza nie jest tak wielka, jak nam się wy-daje, prawdziwie mądry człowiek jest zawsze pełen pokory. Jezus nie napisał żadnej książki, nauczał przez przypowieści i prowadził ludzi ku prawdzie, dając im swoje życie za przykład. Był pewny siebie, nie będąc arogancki, wierzył w absolutne wartości, nie będąc surowy, i głosił prawdę o sobie, nie osądzając przy tym innych. Jezus potrafił dotrzeć do ludzi dzięki swoim umiejętnościom psychologicznym, które my dopiero zaczynamy poznawać. Za- 17 miast wygłaszać naukowe prelekcje oparte na swojej wiedzy teologicznej, z pokorą nauczał poprzez proste historie. W swojej mądrości nie przemawiał do ludzi protekcjonalnie; wykorzystywał proste środki komunikacyjne, by mówić do nich. Mówił w taki sposób, by ludzie go słuchali, ponieważ dobrze wiedział, jak sprawić, by chcieli słuchać. Moim zdaniem, Jezus potrafił tak doskonale porozumiewać się z ludźmi, ponieważ wiedział to, czego dowodzi współczesna psychologia: że człowiek kieruje się w życiu bardziej tym, w co wierzy, niż tym, co naprawdę wie. Najostrzejsze słowa krytyki Jezus kierował do nauczycieli głoszących wiedzę teologiczną - mimo że sam był jednym z nich. Nie krytykował jednak ich wiedzy, lecz ich arogancję. Mówił, że wiedza głoszona przez nieprzystępnych ludzi staje się toksyczna. Im więcej wiemy, tym bardziej powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiemy. Arogancja jest przejawem braku pewności siebie, a okazujący ją ludzie dowodzą jedynie swojej niewiedzy. Jezus wiedział, że ludzkie idee są nieporadnymi próbami przybliżenia człowiekowi wszechświata, i zawsze brał to pod uwagę w swych genialnych - z psychologicznego punktu widzenia - naukach. Głęboko wierzę, że chcąc opanować sztukę skutecznej komunikacji, musimy najpierw nauczyć się tego, co Jezus wiedział na temat związku pomiędzy wiedzą a pokorą2. Prawdziwi mędrcy z pokorą odnoszą się do swojej mądrości. Pamiętają bowiem, że w życiu wiara jest ważniejsza od wiedzy. Dlaczego Jezus posługiwał się przypowieściami A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Mk 4. 34 Jezus wiedział, w jaki sposób ludzie rozumują. Był jednym z najlepszych nauczycieli wszech czasów, ponieważ zdawał sobie sprawę, że człowiek odbiera wszystko ze swojego własnego punktu widzenia. Nie zakładał, że jego słowa zawsze będą zrozumiane, i dlatego nauczał poprzez przypowieści. 18 Przypowieść to prawda o rzeczywistości ujęta w formę krótkiej historii. Człowiek może czerpać z niej tyle wskazówek, ile w danej chwili jest w stanie sobie przyswoić, a następnie wprowadzać je w życie. W miarę jak dojrzewa i rozwija się, może powrócić do przypowieści i próbować ponownie ją odczytać, zyskując nowe wskazówki na życiową drogę. Mnie przypowieści pomogły zrozumieć życie. Przydały mi się zwłaszcza w jednym z najtrudniejszych momentów, kiedy nie potrafiłem odnaleźć sensu w swoim cierpieniu. Był to czas, gdy wszystko kwestionowałem, czas rozmyślań jak-to-możliwe-że-Bóg-istnieje-skoro-ja-cierpię. Byłem w rozpaczy i nic nie mogło mnie pocieszyć. Zdarzyło mi się wówczas wybrać w odwiedziny do brata, zamierzając wypłakać mu się ze swoich smutków. Tim jest geologiem i większość czasu spędza w terenie. Niewiele mówi, ale gdy już coś powie, zazwyczaj ma to głębszy sens. Zawsze uważałem go za człowieka pokornego, w najlepszym znaczeniu tego słowa. Siedziałem zatem w jego kuchni, wyglądając jak półtora nieszczęścia i czując się beznadziejnie, gdy Tim nagle się odezwał: „Wiesz, Mark, kiedy ostatnio prowadziłem badania, uderzyło mnie, jak skonstruowany jest świat. Nasza ekipa wdrapała się na najwyższe wzniesienie w okolicy. Byliśmy zachwyceni widokiem roztaczającym się ze szczytu. Przeżycia w górach zawsze są niezwykłe. Kiedy jest się tak wysoko, powyżej linii lasu, widać, że drzewa rosną tylko do pewnej wysokości, bo wyżej już by nie przeżyły. Na samym szczycie w ogóle nic nie rośnie. Ale jeśli spojrzy się w dół, można zauważyć coś bardzo ciekawego. Życie toczy się w dolinach". Z przypowieści Tima dotarła do mnie prawda, że cierpienie jest bolesne, ale prowadzi do dojrzałości. Ważne, by we wszystkim doszukiwać się sensu, a przypowieść brata pomogła mi go odnaleźć. Nigdy nie zapomnę, co Tim powiedział tamtego dnia. Nie uśmierzyło to mojego bólu, ale pomogło mi go lepiej znosić. Przypowieści nie zmieniają naszego życia - one pomagają nam zmienić perspektywę, z jakiej na nie spoglądamy. Jezus posługi- 19 wał się przypowieściami, by pomóc nam, gdy tego najbardziej potrzebujemy, ponieważ człowiek rozumuje na podstawie własnego punktu widzenia. Zazwyczaj nie udaje nam się zmienić faktów, możemy jednak zmienić perspektywę, z jakiej je oceniamy. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Pewne rzeczy rozumiemy wyłącznie z własnego punktu widzenia. Jak dostrzec prawdę Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. J 14,6 Na swoją pierwszą sesję terapeutyczną Don przyszedł z listą. Nie lubił marnować czasu, a ponieważ terapia kosztuje, chciał od razu przedstawić mi swoje życiowe problemy i otrzymać ode mnie wskazówki, jak ma je rozwiązać. Mimo iż nie tylko podczas terapii lubię pomagać ludziom, szybko zdałem sobie sprawę, że Don nie potrzebuje ode mnie porady. Wydawało mu się, że gdy tylko uzyska konkretne wskazówki, będzie mógł naprawić wszystko, co szwankuje w jego życiu. Wiem z doświadczenia, że większość ludzi dysponuje o wiele większą wiedzą, niż jest im to potrzebne w życiu, i być może właśnie dlatego przychodzą na terapię. Gdy zbliżał się koniec sesji, Don poprosił mnie o „pracę domową", którą mógłby wykonać w czasie poprzedzającym kolejne spotkanie. - Nie będę ci nic zadawał - powiedziałem. - Dlaczego nie? - zapytał. - Ponieważ w ten sposób dowiedziesz jedynie, że jesteś facetem wykonującym to, co zostało mu przydzielone do wykonania, a to już wiemy. Przyszedłeś tu, żeby dowiedzieć się czegoś nowego o sobie. Moim zdaniem, wykorzystałbyś pracę domową, by nakłaść sobie jeszcze więcej do głowy, a tymczasem my musimy wyciągnąć jak najwięcej z twojego serca. Stopniowo życie Dona zaczęło się zmieniać, choć nadal dawałem mu bardzo niewiele rad. Oferowałem mu za to inny rodzaj 20 kontaktu niż te, z jakimi miał w życiu do czynienia. Zaczął się mniej koncentrować na tym, co ja myślałem o pewnych faktach, a bardziej na tym, jak on się z nimi czuł. W miarę jak uczył się coraz bardziej mi ufać, coraz głębiej zapuszczał się w te sfery swojego życia, których nigdy dotąd nie zbadał. Im więcej dowiadywał się o sobie, tym łatwiej było mu zrozumieć, dlaczego kiedyś podjął takie, a nie inne decyzje. Don odkrył najważniejszą prawdę o swoim życiu nie dzięki moim poradom, lecz dzięki temu, że zbudowana przez nas więź umożliwiła mu lepsze zrozumienie samego siebie. Jezus wiedział, że polegając wyłącznie na swoim intelekcie, człowiek nigdy całkowicie nie zrozumie prawdy o swoim życiu. Nie mówił: „Pozwólcie, że nauczę was, czym jest prawda", lecz mówił: „Ja jestem Prawdą". Wiedział, że najwyższy stopień wiedzy można osiągnąć jedynie dzięki związkom opartym na wierze i zaufaniu, nie zaś dzięki większej ilości informacji. Na proste pytania odpowiadał posługując się przenośniami, wciągając słuchaczy w dialog i w związek ze sobą. Duchowa zasada, mówiąca, że najważniejszych życiowych prawd uczymy się poprzez nasze związki, jest podstawą mojej terapii. Wszyscy świadomie lub podświadomie3 ulegamy poglądom, które wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości. Dlatego prawdę możemy poznać wyłącznie na podstawie swoich własnych doświadczeń. Z psychologicznego punktu widzenia niemożliwe jest całkowite wyeliminowanie wpływu naszego umysłu na to, jak postrzegamy świat, tym bardziej że z reguły nie jesteśmy świadomi naszych własnych odczuć. A zatem wszystko, co - jak nam się wydaje - pojęliśmy w sposób rozumowy, zostało już przepuszczone przez filtr naszych przekonań. Terapia pozwala pacjentowi na zbudowanie więzi umożliwiającej mu lepsze zrozumienie samego siebie i - co za tym idzie - wszystkich prawd składających się na jego życie. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Najważniejszych prawd uczymy się poprzez nasze związki. 21 Dlaczego staramy się być obiektywni A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny. Mi II, 19 Craig i Betty mieli w życiu podobne zasady i cele, co sprawiało, że byli dobraną parą, a ich małżeństwo przez pierwszych kilka lat funkcjonowało prawidłowo. Jednak w miarę upływu czasu Betty była coraz mniej zadowolona ze związku z Craigiem. Gdy próbowała rozmawiać z nim o swoich obawach dotyczących ich małżeństwa, miała wrażenie, że rozmowy te prowadzą donikąd. W końcu przestała z nim dyskutować, gdyż za każdym razem kończyło się to kłótnią, ona zaś dochodziła do wniosku, że zwyczajnie nie ma racji. Betty szanowała Craiga, ale coraz rzadziej czuła się przy nim na tyle pewnie, by porozmawiać o swoich obawach - i to nie dawało jej spokoju. - Zawsze byłem ci wierny, zawsze troszczyłem się o ciebie i dzieci. Moim zdaniem, nie masz powodów do obaw. Gdybyś choć raz spojrzała na to obiektywnie, przekonałabyś się, że nasze małżeństwo jest udane - powtarzał Craig. - Nie chodzi o to, które z nas ma rację, a które jej nie ma -odpowiadała Betty. - Chodzi o to, że nie czuję się na tyle pewnie, by mówić ci, co czuję. - Pewnie? - odpierał Craig. - Nie zauważasz oczywistych rzeczy! Masz ładny dom, konto w banku, a ja ubezpieczyłem się na życie na równy milion dolarów. Pewniej mogłabyś się czuć tylko wtedy, gdybym umarł. Tego typu dyskusje nie pomagały Betty. Dopiero gdy zgłosili się na terapię małżeńską, Betty zaczęła mieć inne zdanie na temat ich związku. Craig zrozumiał, że obiektywne fakty, na które chciał zwrócić uwagę żony, wcale jej nie pomagają. Nie chciała kłócić się z nim o to, czy jej obawy są irracjonalne, czy nie. Chciała, aby zrozumiał, że tak czy owak, boi się i potrzebuje jego wsparcia. Betty nie zwierzała się Craigowi ze swoich obaw po to, by coś naprawił; dzieliła się z nim osobistymi uczuciami w nadziei, że to ich do siebie zbliży. Z kolei starania Craiga, by być obiektywnym, sprawiały, że czuł się lepiej w roli męża; w ten 22 sposób przynajmniej cokolwiek rozumiał. Wolał skupiać się na faktach - kłopot polegał jednak na tym, że to w żaden sposób nie pomagało Betty. Potrzebowała, by mąż jej wysłuchał i okazał współczucie. Bywają chwile, gdy nasze próby bycia obiektywnym mijają się z celem. Gdy Craig zdał sobie z tego sprawę, mógł dać Betty to, czego od niego oczekiwała, i w ten sposób jej pomóc. Ludzie mają tendencję do gloryfikowania obiektywności. Mówimy „Proszę podać mi fakty", jak gdyby otrzymanie obiektywnych informacji było najważniejsze. Wnioski, jakie wyciągamy na podstawie obiektywnych faktów, dają nam poczucie bezpieczeństwa. Możemy wówczas skoncentrować się na naszych codziennych sprawach, nie marnując czasu ani energii na zastanawianie się nad problemami, które rozwiązaliśmy. Dla Jezusa jednak mądrość była o wiele ważniejsza niż gromadzenie obiektywnych faktów. Przekładanie posiadanej wiedzy na związki z innymi ludźmi było dla niego ważniejsze, niż jej gromadzenie. To właśnie miał na myśli, mówiąc: „A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny". Obiektywnie możemy mieć rację na temat czegoś, co ma katastrofalny wpływ na nasze kontakty z ludźmi, mądrość polega jednak na tym, by zawsze brać pod uwagę konsekwencje naszych działań. Jezus nauczał, że obstawanie przy obiektywnych faktach może być czasami niebezpieczne. Z tego powodu wybuchały wojny, upadały religie, rozpadały się małżeństwa i przyjaźnie, a dzieci wydziedziczano. Czasem ceną wygranej kłótni jest koniec związku. Jak mówi stare porzekadło, w małżeństwie można być szczę-śliwym albo mieć rację. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Szukaj raczej mądrości niż wiedzy. Można się mylić w dobrej wierze Błogosławieni ubodzy w duchu. Mt5.3 Czasami pokładamy wielką wiarę w nasze przemyślenia, gdyż daje nam to złudne poczucie bezpieczeństwa. Możemy szczerze wierzyć w to, że mamy rację, i równie szczerze się mylić4. Jezus 23 ostrzegał nas, by nie mylić szczerości z prawdą. Nikt z nas nie wierzyłby w to, w co wierzy, gdyby uważał to za fałsz. Wierzymy w coś, co uważamy za prawdę. Jezus nauczał, że powinniśmy z pokorą traktować swoją wiedzę, ponieważ prawdę możemy poznać wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Kiedy jeszcze studiowałem, pewna grupa kontrkulturowych chrześcijan wysyłała kaznodziejów do jednego z najbardziej ruch-liwych zakątków na terenie mojej uczelni w nadziei, że znajdą tam chętnych słuchaczy. Zwróciłem uwagę na jednego z nich, studenta - mijałem go regularnie, gdy z całą mocą głosił nauki Jezusa. Jego szczerość i siła przekonywania zrobiły na mnie duże wrażenie. Ponieważ był bardzo pewny siebie i swoje kazania wygłaszał miesiącami, byłem przekonany, że udało mu się nakłonić wiele osób do przyłączenia się do jego grupy. W końcu pewnego dnia zapytałem go: „Ile osób nawróciło się dzięki twojej posłudze?". Ku memu wielkiemu zdziwieniu, kaznodzieja odparł: „Prawdę mówiąc, nikt. Ale to bez znaczenia. To i tak jest moje powołanie". Ten człowiek szczerze wierzył, że to, co robi, jest słuszne. Końcowy efekt jego starań nie był tak ważny, jak zapał, z jakim wykonywał swoje zadanie. I choć nawet przez chwilę nie wątpiłem w jego szczerość, zacząłem się zastanawiać, czy miał rację, mówiąc o swoim powołaniu. To, że działał w dobrej wierze, nie oznaczało jeszcze, że rzeczywiście ją miał. Prawdę mówiąc, wiedziałem, że swoimi naukami obraził dziesiątki studentów, którzy nie chcieli identyfikować się z kimś tak obojętnym na los innych, a co za tym idzie - nie interesował ich Bóg, o którym nauczał. Mieli wrażenie, że kaznodzieja mówi im o Bogu, który nie ma nic wspólnego z ich codziennym życiem. Tymczasem on chciał im przekazać coś dokładnie odwrotnego. Ów kaznodzieja zapomniał jednak o pewnej ważnej życiowej prawdzie, którą Jezus z pewnością chciałby mu przekazać. Osoba o silnych przekonaniach potrzebuje zarówno silnego charakteru, jak i znacznej elastyczności. Ludzie dojrzali pod względem psychicznym mają dość odwagi, aby szczerze poświęcić się jakiejś 24 sprawie, a jednocześnie pamiętają, że w swoim stosunku do niej mogą się szczerze mylić. Na tym właśnie polega związek między wiedzą i pokorą. Jezus mówił: „Błogosławieni ubodzy w duchu", ponieważ brak pokory uderza w tych, którzy są niepokorni. Wiedział, że udawanie, iż posiadło się wszystkie odpowiedzi, prowadzi do nieszczęścia, ponieważ mimo dobrych intencji, wciąż możemy się bardzo mylić. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie myl szczerości z prawdą; możesz się bowiem mylić w dobrej wierze. Nie potępia) tego, czego nie rozumiesz Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Lk 6, 37 Jest taka stara opowieść o trzech ślepcach, którzy spotkali słonia. Gdy później zapytano ich, jak wygląda słoń, każdy odrzekł co innego. Pierwszy powiedział, że słoń przypomina wielkiego węża ogrodowego, drugi, że wygląda jak kij od szczotki, a trzeci, że jak pień drzewa. Każdy z nich opisywał słonia na podstawie własnych doświadczeń. Nie można stwierdzić, że któryś z nich miał rację lub że się mylił; każdy mówił ze swojej własnej perspekty-wy. Świadomość, że wszyscy jesteśmy takimi ślepcami, nie potrafiącymi dostrzec tego, co mamy tuż przed nosem, powinna nauczyć nas pokory. Lukę i Annie zgłosili się na terapię małżeńską, ponieważ czuli, że osiągnęli martwy punkt w swoim związku. Annie była osobą konserwatywną, która zwierzała się ze swych najgłębszych uczuć tylko garstce wypróbowanych przyjaciół. Lukę zaś był wy-gadanym, odnoszącym sukcesy biznesmenem, dbającym o rodzinę, oddanym mężem i ojcem. Podczas naszych spotkań zmagaliśmy się z różnymi problemami, jednak Luke'owi najbardziej przeszkadzało to, że Annie jest „zbyt wrażliwa". Za każdym razem gdy się sprzeczali, wybuchała płaczem lub czuła się urażona, Lukę zaś wpadał w złość i za- 25 rzucał jej, że nie zachowuje się „racjonalnie". Kiedy zgłosili się na terapię, zajmowali w związku dwie całkowicie skrajne postawy. Lukę zachowywał się w sposób chłodny i racjonalny, a Annie była przesadnie emocjonalna. Reakcje partnera często sprawiają, że zaczynamy zachowywać się w sposób będący skrajną wersją naszych zachowań z początku związku. Wychowanie Luke'a zadecydowało o tym, że zawsze robił to, co należy - niezależnie co o tym myślał i jak się z tym czuł. Najważniejsze było dla niego postępować słusznie; uczucia były zawsze na drugim miejscu. Z tego też powodu Lukę nigdy nie pozwalał sobie na to, by w pełni przeżywać swoje uczucia. Liczyło się to, że można na nim polegać; uczucia tylko przeszkadzały. Ponieważ Annie tak łatwo przychodziło wyrażanie uczuć, Lukę wciąż czuł się wytrącony z równowagi. W miarę upływu czasu coraz bardziej bał się okazywanych przez nią emocji, ponieważ nie wiedział, jak na nie reagować. Boimy się tego, czego nie znamy. „Och nie, ty znowu to samo!" - jęczał, gdy tylko Annie zaczynała mówić o swoich uczuciach. Całe to „królestwo uczuć" było dla Luke'a jedną wielką niewiadomą. W rezultacie zaczął bać się silnych emocji i surowo oceniał ludzi, którzy je okazywali. „Nie obchodzi mnie, jak się w związku z tym czujesz. Po prostu to zrób" - zwykł mawiać. Oczywiście, na skutek takich słów Annie reagowała jeszcze bardziej emocjonalnie, co tylko pogarszało sprawę. Wzajemne relacje Luke'a i Annie zaczęły się poprawiać w momencie, gdy zdali sobie sprawę, że oboje mają Annie za złe jej uczuciowy charakter. Stosunek Luke'a do Annie zmienił się, gdy uświadomił sobie, że osądzał jej uczucia, ponieważ ich nie rozumiał. Zrozumiał, że uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe; stanowią po prostu jeszcze jedno źródło informacji na temat drugiej osoby, niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania małżeństwa. Zdał sobie sprawę, że wysłuchanie, co Annie ma mu do powiedzenia na temat swoich uczuć, może być pomocne. Lukę uzdrowił swoje małżeństwo w chwili, gdy przestał być tak bardzo pewny, że Annie jest zbyt uczuciowa, i spojrzał na problemy z jej perspektywy. 26 To z kolei pomogło Annie - przestała się obwiniać, że reaguje na wszystko zbyt emocjonalnie. Nie była osobą „zbyt uczuciową", była po prostu kimś, kto czuł się źle z powodu własnych reakcji emocjonalnych. Spirala nakręcała się za każdym razem, gdy Annie była zdenerwowana lub czymś się martwiła. Gdy w końcu pozwoliła sobie na swobodne wyrażanie uczuć, pojawiały się one i odchodziły w sposób bardziej naturalny. Lukę i Annie nadal się ze sobą sprzeczają, ale teraz szybciej przechodzą nad tym do porządku. Kiedy jest już po wszystkim, Lukę zwykle mówi: „Wiesz, cieszę się, że o tym porozmawialiśmy". Lukę i Annie przestali się nawzajem ranić, ponieważ zrozumieli, że potępianie Annie za jej emocjonalne reakcje wynika z ich niezrozumienia. Jezus ostrzegał nas przed uleganiem pokusie osądzania innych. Wiedział, że bez względu na to, na czym opieramy swoje sądy, nasza opinia będzie zabarwiona naszymi uprzedzeniami, zaś posiadane informacje nigdy nie będą na tyle kompletne, abyśmy mogli wydać sprawiedliwy wyrok. To właśnie sprawia, że wielu z nas czuje się niepewnie. Chcielibyśmy wierzyć, że znamy całą prawdę na dany temat, ponieważ czujemy się pewnie jedynie wtedy, gdy wiemy, że nic nowego nas nie zaskoczy i nie zachwieje naszej równowagi. Ten lęk przed nieznanym leży u podstaw nietolerancji i sprawia, że w myślach dokonujemy osądów. Gdy się boimy, potępiamy to, czego nie rozumiemy. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Osądzając innych, potępiamy samych siebie. Wolność od potępiania samego siebie Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił. J3. 17 Kirsten zgłosiła się do mnie na leczenie, ponieważ sabotowała własną karierę zawodową i nie rozumiała, dlaczego to robi. Awansowała w firmie na kierownicze stanowisko i teraz każdego dnia żyła w panice, uniemożliwiającej jej wykonywanie obowiąz- 27 ków, obawiając się zwolnienia. Brak poczucia bezpieczeństwa paraliżował ją. Minęło kilka miesięcy, zanim udało nam się zrozumieć przyczyny, dla których Kirsten torpedowała własny sukces. Tak naprawdę nie była dumna ani z siebie, ani ze swoich osiągnięć. Wręcz przeciwnie, w ogóle nie była z siebie dumna. Nienawidziła samej siebie i starała się to zatuszować, odnosząc sukcesy w pracy i osiągając wysoki status materialny. Starała się stwarzać jak najlepsze pozory, ponieważ była przekonana, że w głębi duszy jest złym człowiekiem. Kirsten wpadła w pułapkę potępiania samej siebie. Dzieciństwo Kirsten upłynęło na sprzątaniu po matce alkoho-liczce i próbach ukrycia swego zażenowania przed resztą świata. Przez większość czasu Kirsten albo się bała, albo płonęła ze wstydu. Jakby tego było mato, jej matka przestała pić, gdy Kirsten była nastolatką, i poświęciła się niesieniu pomocy ludziom mniej uprzywilejowanym. Wynagrodziła Kirsten i całej rodzinie swoje dawne zachowanie, za co Kirsten miała być jej wdzięczna. Kirsten sądziła, że nienawidzi samej siebie za swój stosunek do matki. Okazało się jednak, że obiektem jej nienawiści jest ktoś inny - ona nienawidziła matki. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by się na nią gniewać, głównie z powodu strachu i upokorzeń, jakie odczuwała jako dziecko. Jej zadaniem było radzenie sobie z problemami i stwarzanie pozorów. Tymczasem od początku obwiniała się za zachowanie matki. Uważała, że gdyby była lepszym dzieckiem, matka nie musiałaby pić, i w końcu doszła do wniosku, że nie jest warta tego, by rodzona matka się nią zajmowała. Dopóki Kirsten obwiniała się za swoje nieszczęśliwe dzieciństwo, dopóty tkwiło w niej przekonanie, iż nie zasługuje na to, by odnosić w życiu sukcesy. Od chwili gdy Kirsten zdała sobie z tego sprawę, wszystko zaczęło się zmieniać. Potępiając samą siebie, żyła w taki sposób, jak gdyby jej przeznaczeniem było pasmo porażek. Nigdy nic jej się nie uda i tyle. Gdy sobie to jednak uświadomiła, jej myślenie zmieniło się z „Nigdy niczego nie osiągnę" na „Zawsze byłam 28 przekonana, że nie uda mi się niczego osiągnąć". Coś, co było nieodwołalnym wyrokiem, stało się subiektywnym przekonaniem. Fakty się nie zmieniają, przekonania - owszem. Kirsten przestała żyć tak, jakby była z góry skazana na porażkę. Wie, że wierzyła w to głęboko przez wiele lat, ale wie również, że przekonania mogą się zmieniać. Teraz uczy się myśleć o sobie w sposób, który przeciwstawia się jej dawnym poglądom. Powoli zaczyna wybaczać matce swoje nieszczęśliwe dzieciństwo. Aby to jednak było możliwe, musiała najpierw zdać sobie sprawę, że jest na nią zła. Kirsten przeszła długą drogę od wiary w to, że jest chodzącą porażką, do przekonania, że tak jej się tylko wydawało. Jezus wiedział, że wiara ratuje ludzi. Dotyczy to również uwolnienia się od potępiania samego siebie. Kirsten walczyła z czymś, co nie miało nic wspólnego z siłą jej starań, lecz było ściśle związane z siłą jej przekonań. Najtrudniej było odnaleźć przyczyny, które leżały u podstaw potępiania przez nią samej siebie. Kiedy to się udało, zmiana jej sposobu myślenia nie była już taka trudna. Od czasu do czasu każdemu zdarza się gorzej myśleć o tym, czego w życiu dokonał; jednak niektórzy myślą wówczas źle o tym, kim są. Potępiają samych siebie i jeżeli w porę nie odkryją, że mogą zmienić poglądy na swój temat, zaczynają przejawiać zachowania autodestrukcyjne. Przedstawienie takim ludziom konkretnych życiowych przykładów rzadko zmienia ich pełen potępienia stosunek do samych siebie. Jezus nauczał jednak, że to wiara może zmieniać ludzkie przekonania, a nie fakty. Jezus nie przyszedł na świat po to, aby go potępić. Nie chciał, aby ludzie nienawidzili samych siebie - chciał, abyśmy czuli się kochani przez Boga. Wiedział, że czasami poczucie winy bywa zdrowym objawem. Jednak potępianie samego siebie prowadzi do przekonania, że jesteśmy złymi ludźmi i nic nie może tego zmienić. Potępianie samego siebie nie ma nic wspólnego z pokorą, a bardzo wiele z poniżaniem siebie samego. Jezus pragnął, abyśmy szukali wolności od potępienia, nie zaś w nim tkwili. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Potępianie samego siebie oznacza, że wierzymy w kłamstwa na swój temat. 29 Dlaczego wyciągamy pochopne wnioski To, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka, nie- czystym. Mk7, 15 Jezus nauczał, że sami „tworzymy swoje znaczenia". Poszukujemy sensu życia i automatycznie wyciągamy wnioski na podstawie zastanych okoliczności. Mówił, że jeżeli coś wydaje się człowiekowi „nieczyste", to dlatego, że ma dla niego takie, a nie inne znaczenie. Wiedział, że wszystko, co robimy w życiu, jest tak dobre, jak znaczenie, jakie ze sobą niesie. Dwoje ludzi może robić dokładnie to samo i dla jednego może to mieć znaczenie, a dla drugiego nie. Nie można w pełni ocenić słuszności czyjegoś postępowania, nie wiedząc, co dzieje się w sercu tej osoby. Nie zdając sobie z tego sprawy, każdy nasz czyn interpretujemy na podstawie wcześniejszych doświadczeń. I dlatego zdarza nam się wyciągać pochopne wnioski. Staramy się nadawać wyda-rzeniom w naszym życiu jakieś znaczenie. Może to jednak być przyczyną problemów, gdy nieświadomie zaczynamy wyciągać błędne wnioski na swój temat. Pamiętacie Kirsten? Miała problemy w pracy, ponieważ sądziła, że nienawidzi samej siebie i nie zasługuje na to, by odnosić sukcesy. Tymczasem jej kłopoty zawodowe tak naprawdę służyły jej do utwierdzania się w złej samoocenie. Jej problemy znaczyły dla niej tyle, że jest złym człowiekiem, kimś, kto w stresujących warunkach nie potrafi odnosić sukcesów. Nie zdawała sobie sprawy, że znaczenie, jakie nadawała swoim kłopotom, jest właśnie tym, co uniemożliwia jej normalną pracę. Kirsten zmieniała kwestię emocjonalną w moralną - gdy była wytrącona z równowagi emocjonalnej, interpretowała ten stan jako słabość. Znała ludzi, którzy również mieli nieszczęśliwe dzieciństwo, a jednak dawali sobie jakoś radę. Była zatem przekonana, że jakaś skaza charakteru uniemożliwia jej osiąganie lepszych wyników, i za każdym razem, gdy z tym walczyła, jeszcze mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że tak właśnie jest. Często problemem nie jest to, co robimy, lecz to, jakie ma to dla nas znaczenie. Dlatego też Jezus powiedział: „Całe to zło 30 z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym" (Mk 7, 23). Liczy się to, co mamy w sercu. Nadając rzeczom znaczenia, możemy postępować zarówno dobrze, jak i źle. Postępujemy dobrze, gdy poszukując sensu w życiu, czynimy świat lepszym, źle - gdy wyciągamy pochopne wnioski, utwierdzające nas w złej samoocenie. Czasami wolimy, aby jakieś wydarzenie źle o nas świadczyło, niż żeby świadczyło o niczym. Nic na to nie poradzimy. Człowiek ma skłonność do nadawania okolicznościom znaczeń za wszelką cenę, warto jednak z pokorą traktować to, co - jak nam się wy-daje - wiemy na swój temat. Możemy bowiem wyciągać błędne wnioski, nie zdając sobie z tego sprawy. MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Bądź pokorny, formułując opinie na swój temat -pamiętaj, że to tylko twoje zdanie. Być pokornym jak Albert Einstein Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. Mt 18,4 Heinz Kohut, były przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, widział przyszłość psychoanalizy w umiejętności zastosowania osiągnięć nauk ścisłych w pracy terapeutycznej5. Jednym z takich osiągnięć było stwierdzenie Alberta Einsteina, że prawa nauki stanowią absolutne fakty, obserwujemy jednak ich relatywizm w stosunku do naszego miejsca w czasie i przestrzeni. Pojmujemy rzeczywistość ze swojej własnej perspektywy. Innymi słowy, jeżeli lecąc samolotem podaję ołówek osobie siedzącej obok, ten ołówek porusza się z prędkością blisko czterystu kilometrów na godzinę. Jednak z mojego punktu widzenia on wcale się tak szybko nie porusza. Einstein twierdził, że w przeciwieństwie do prawdy, która jest stała, nasza wiedza na jej temat jest względna. Z powodzeniem stosuję tę zasadę w mojej praktyce psychologicznej. Ostatnio udzielałem porady pewnej parze kłócącej się o to, czy ich roczna córeczka powinna spać razem z nimi. Po kil- 31 ku tygodniach powracających dyskusji Raymond - ojciec dziecka - zażądał, aby spało ono w swoim własnym łóżeczku i odmówił dalszych rozmów na ten temat. Jego żona Felicia poczuła się tym głęboko zraniona i oskarżyła go o agresję. - Chwileczkę! - wykrzyknął Raymond. - Miesiącami żary wałem noce i rozpaczałem, że moje dziecko płacze. Teraz, kiedy wreszcie zajęliśmy nieugięte stanowisko, mała śpi spokojniej i wszyscy są zadowoleni. Moje prośby, aby rozwiązać tę sytuację, przypominały rzucanie grochem o ścianę. Chyba to ja mogę się czuć jak ofiara agresji! Które z nich miało rację? Zależy od perspektywy, jaką obierzemy. Zakładając w rozmowie z drugą osobą, że nasz punkt widzenia jest jedynym słusznym, z pewnością napotkamy problemy. Z jednej strony Raymond zdaje się być agresywny w stosunku do Felicii; z drugiej jednak strony zachowuje się wobec swojej córki w sposób troskliwy i opiekuńczy. Prawda jest w tym wypadku względna dla każdej ze stron. Zarówno Einstein, jak i Jezus zauważali związek między wiedzą a pokorą. Einstein twierdził, że zrozumienie jest dla obserwatora rzeczą względną. Jezus zaś mówił, że ten, kto się uniża, jest największy. W jego naukach sprzed dwóch tysięcy lat można znaleźć przestrogę, abyśmy nigdy nie zakładali, że mamy w swoim związku ostatnie i decydujące zdanie. Być może nawet Jezus na płaszczyźnie duchowej sformułował to, co wieki później Einstein sformułował na płaszczyźnie naukowej: że nasz punkt widzenia wpływa na zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości. Z tego właśnie powodu prawdziwa wiedza oznacza pokorę. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawdziwa wiedza oznacza pokorę. Prawda nie jest względna Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. Mi 5, 37 Pani Parker zadzwoniła do mnie bardzo zdenerwowana. Jej syn, Nathan, został wyrzucony ze szkoły i aresztowany za jazdę po pi- 32 janemu. Bała się, że życie wymyka mu się spod kontroli. Po kilkuminutowej rozmowie zaprosiłem całą rodzinę na terapię. Państwo Parkerowie oczekiwali od Nathana tylko jednego: „Chcemy, abyś był szczęśliwy". Sądzili, że niczego mu nie narzucając i zamiast tego przedstawiając różne możliwości, od dziecka uczą go obiektywnego myślenia. Na przykład gdy był w szkole podstawowej, zamiast wyznaczać mu stałe godziny kładzenia się do łóżka, mówili: „Nathan, wolisz położyć się spać później i być jutro przez cały dzień niewyspany, czy też wolisz położyć się teraz i być jutro wypoczęty?". Jako dziecko Nathan często bywał niewyspany. Państwo Parkerowie nie chcieli być wobec niego autorytarni, lecz starali się wpoić mu, że wszystko jest względne, w zależności od dokonanego wyboru. Nathan dorastał w przekonaniu, że jego rodzice nie wiedzą, jak należy postępować. Sądził, że właśnie dlatego wciąż pytają go o zdanie. Życie Nathana wymknęło się spod kontroli, ponieważ musiał się nauczyć je kontrolować, zanim był gotów do wzięcia na siebie takiej odpowiedzialności. Gdy ma się siedem lat i wierzy, że nikt nie kieruje twoim życiem, można dojść do wniosku, że nic nie ma znaczenia. Dla Nathana prawda była względna, zaś rzeczywistość zależała wyłącznie od niego. Tymczasem w głębi duszy Nathan pragnął, aby rodzice wiedzieli wszystko. Jako dziecko oczekiwał, że wyznaczą mu pewne granice, zapewnią mu bezpieczeństwo i będą w jasny sposób odpowiadać na jego pytania. Zbyt wczesne zmuszanie dziecka do samodzielnego myślenia może mieć fatalne konsekwencje. Nathan potrzebował wiary, że prawda nie jest względna6, chociaż każdy z nas patrzy na nią z własnej perspektywy. Wychowując syna, państwo Parkerowie zapomnieli o tej zasadzie. Wzajemne stosunki w rodzinie Parkerów nadal są dość napięte, ale jest coraz lepiej. Państwo Parkerowie przyznali, że tak naprawdę mają wobec Nathana nieco więcej oczekiwań, niż byli to w stanie wyrazić. Chcą, aby był szanowany, odpowiedzialny i miły dla otoczenia. Zawsze tego chcieli, ale wydawało im się, że narzucając mu swoje oczekiwania, jedynie go unieszczęśliwią. Tym- 33 czasem - o ironio - im jaśniej precyzowali swoje oczekiwania wobec niego, tym Nathan był szczęśliwszy. Poszanowanie punktu widzenia drugiego człowieka nie oznacza, że wszystko jest względne. Wiara w to, że prawda jest względna i że tak naprawdę nic nie ma znaczenia, jest dokładnym zaprzeczeniem nauk Jezusa. Wszystko ma znaczenie, musimy tylko obrać za punkt wyjścia swój stosunek do prawdy. Właśnie dlatego Jezus powiedział: „Ja jestem prawdą" (J 14, 6). Wiedział, że nie potrafimy pojąć w sposób obiektywny większości ważniejszych życiowych prawd - lecz że czujemy się z nimi związani. Nie przestajemy interpretować postrzeganych rzeczy, a to oznacza, że nigdy nie jesteśmy w pełni obiektywni. Uznanie związku między pokorą a wiedzą nie oznacza, że każdy myśli tak samo czy że wszystko jest względne. Ani Jezus, ani Einstein nie byli w tym sensie relatywistami. Obaj wierzyli w istnienie absolutnej prawdy, którą można poznać wyłącznie z własnej perspektywy. Wiara w to, że prawda jest względna, sugeruje, że nie istnieje prawda obiektywna, a więc każdy może robić, co mu się żywnie podoba, ponieważ „wszystko i tak jest względne". Einstein nigdy czegoś takiego nie powiedział. Prędkość światła jest prędkością światła. Jezus również z pewnością nie był relatywistą. Nauczał, aby nasze „Tak" było „Tak", ponieważ chciał, abyśmy mieli silne przekonania. Rzeczywistość nie jest względna, a absoluty istnieją. Możemy je jednak poznać jedynie z własnej perspektywy. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wierz w prawdę z głębokim przekonaniem; podchodź do niej z pokorą. Pokora nie jest tym samym co pasywność Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Mt 5. 39 Często mówimy o ludziach pasywnych, że są pokorni. W ten sposób możemy powiedzieć coś miłego na temat osób, które w głę- 34 bi duszy uważamy za mało skuteczne w działaniu. Szczególnie w kulturze amerykańskiej rzadko podziwia się pokorę, ponieważ jest uważana za przeciwieństwo przebojowości utożsamianej z sukcesem. W oczach Jezusa pokora była jednak czymś zupełnie innym. Mówił do swoich uczniów: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi" (J 13, 14). Jezus nie poniżył się w obecności swoich uczniów dlatego, że miał niską samoocenę. Usługiwał im, ponieważ dobrze wiedział, kim jest; miał wystarczająco dużo pewności siebie, by przyjąć rolę sługi. Wiedział, że nie wysoka pozycja czyni człowieka wielkim i że prawdziwie wielki człowiek zawsze będzie kimś ważnym dla innych. Pokora wymaga pewności siebie. To świadomość tego, kim się jest i wola służenia innym, a nie usuwanie się w cień z powodu braku poczucia bezpieczeństwa. Prawdziwie pokorny jest człowiek, który nie umniejszając samego siebie, sprawia, że ktoś inny czuje się ważny. Kiedy byłem dzieckiem, jedną z moich ulubionych zabaw była gra w domino z dziadkiem. Miał do niej bardzo poważny stosunek. Wychowywał się w małym miasteczku w stanie Arkansas, gdzie od umiejętności gry w domino zależała reputacja człowieka. Tam, skąd pochodził mój dziadek, ludzie traktowali domino z należytą powagą. W miarę jak dziadek uczył mnie gry, zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, jak wielką niedogodnością jest niemożność obejrzenia kostek przeciwnika. Gdybym zagrał złą kostką, dziadek mógłby to wykorzystać przeciwko mnie i przegrałbym partię. W końcu jak większość dziesięciolatków uległem pokusie i postanowiłem rozwiązać problem po swojemu. Nachyliłem się nad stołem i zacząłem przewracać kostki dziadka chcąc sprawdzić, jaki ruch powinienem wykonać. W pierwszej chwili dziadek, oburzony moim postępowaniem, aż podniósł się z krzesła. Ciężko oddychał i gotów był wybuchnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Usiadł równie szybko 35 jak zerwał się z krzesła, a na jego twarzy z wolna pojawił się zagadkowy uśmiech. Mimo iż zauważyłem jego dziwne zachowanie, zrozumiałem je dopiero wiele lat później. Chociaż nic w życiu nie przyszło mu łatwo, dziadek wiedział, że wygrana to nie wszystko. Dla niego celem życiowej gry nie było zdobycie jak największej ilości punktów, lecz szacunek przeciwnika. Zapamiętałem tamtą partyjkę domina, ponieważ stała się symbolem więzi łączącej mnie z dziadkiem. Nie zależało mu, by samemu dobrze wypaść; chciał, żebym to ja wypadł jak najlepiej. Tamtego dnia przewracanie kostek domina uszło mi na sucho nie dlatego, że dziadek był zbyt pasywny, by mnie powstrzymać. Chciał w ten sposób dać mi lekcję pokory. Pokora to kontrolowana siła. Wiele podobnych zdarzeń musiało zajść w moim życiu, zanim to zrozumiałem, ale dziadek nauczył mnie wówczas czegoś bardzo ważnego na temat pokory - dał mi jej wzór. Pasywność to odmawianie zajęcia określonego stanowiska ze strachu. Pokora zaś to zajmowanie określonego stanowiska z miłości. To właśnie miał na myśli Jezus, mówiąc: „Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi". Nie powiedział: „Jeżeli cię kto uderzy w policzek, odwróć się i odejdź". Dokładnie poinstruował nas, że musimy zająć pewne stanowisko. Chciał nam przez to dać do zrozumienia, że miłość jest silniejsza od nienawiści. Gdy ludzie atakują cię z nienawiści, kochaj ich aż do śmierci. Jezus dał nam przykład takiego postępowania swoim własnym życiem. Wolał życie krótsze, lecz pełne miłości i pokory, od długiego, pasywnego i pełnego strachu. : Pokora to kontrolowana siła. Dlaczego terapeuci muszą być pokorni Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich na.' leży królestwo niebieskie. Mi 5, 3 Elaine była nieśmiałą kobietą, która zgłosiła się na terapię po serii nieudanych związków. W miarę upływu czasu coraz trudniej 36 było nam punktualnie kończyć nasze spotkania. Pod koniec każdej sesji miałem wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś bardzo ważnego, Elaine zaś wybuchała płaczem, co nie ułatwiało nam zakończenia spotkania. Początkowo sądziłem, że 45-minutowe sesje po prostu są dla niej zbyt krótkie. Wydawało mi się, że Elaine to prawdziwy gejzer emocji, mogący lada moment wybuchnąć pod wpływem roz-mowy. Jednak taka ocena sugerowałaby, że Elaine jest „zbyt uczuciowa", aby można było zakończyć jej sesję na czas - rzadko zaś oceniam ludzi jako „zbyt uczuciowych", ponieważ zakładałoby to, iż ich uczucia są czymś godnym potępienia. I nagle doznałem olśnienia. Moja wcześniejsza ocena świadczyła o tym, że kompletnie zapomniałem o swojej roli. Pod koniec każdego spotkania starałem się tak pokierować rozmową, by zmierzała ku końcowi. Nie chciałem podejmować poważniejszych tematów, wiedząc, że zostało nam już tylko kilka minut. Nie zdając sobie z tego sprawy, delikatnie ucinałem wypowiedzi Elaine. Wydawało mi się, że unikając podejmowania nowych tematów, na które i tak nie mieliśmy już czasu, pomagam mojej pacjentce. Tymczasem Elaine uważała, że ją odrzucam i nie chcę słuchać o jej uczuciach. Nie mogłem jej wysłuchać z powodu braku czasu, ona zaś sądziła, że wcale nie chcę jej słuchać. To właśnie charakter ostatnich minut naszych spotkań był tak bolesny dla Elaine i dlatego płakała, a nie z powodu przepełniających ją uczuć. Kiedy oboje zdaliśmy sobie z tego sprawę, zakończenia naszych spotkań zaczęły przebiegać o wiele lepiej. Koniec rozmowy nadal był momentem bolesnym, nie był już jednak odczytywany jako odrzucenie. To nie Elaine potrzebowała uwagi i leczenia, lecz mój stosunek do niej. Jezus nauczał, że dzięki swojej pokorze „ubodzy w duchu" otrzymają bogactwa. Terapeuci muszą być pokorni, aby otrzymać skarb, jakim jest udany związek z pacjentem. Wielu terapeutów uważa, że to właśnie więź tworzona podczas terapii pomaga choremu7. Psycholodzy muszą uważnie słuchać każdego pacjenta, 37 aby stwierdzić, jaki rodzaj więzi może być dla niego lekarstwem. W swoich gabinetach stosują to, co Jezus miał na myśli, mówiąc o królestwie niebieskim. Mogłoby to sugerować, że terapeuci nie potrzebują dużej wiedzy: wystarczy, że będą słuchać swoich pacjentów, nawet jeśli nie mają zielonego pojęcia, jak nimi pokierować. Tymczasem nic nie jest dalsze od prawdy. Terapeuci muszą tak naprawdę wiedzieć więcej, aby analizować jednocześnie reakcje swoje i pacjenta. Jezus twierdził, że lekarz zawsze powinien myśleć o relacji z pacjentem. Ludzie nie przychodzą na terapię tylko po to, aby zostać uleczeni; przychodzą, aby stworzyć więź z osobą, która ma ich uleczyć. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Terapia to coś więcej niż tylko proces; to więź. Jezus jako terapeuta To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. J 15, 17 Kiedy Sheila po raz pierwszy zgłosiła się do mnie na terapię, z miejsca oświadczyła mi, że jestem jej siódmym terapeutą od czasu, gdy skończyła studia, zatem dobrze wie, jaka będzie diagnoza i w jaki sposób będę próbował ją leczyć. - Cierpię na zaburzenia osobowości typu borderline8. Jak pan zapewne wie, nie można tego wyleczyć - zakomunikowała. Nic nie wzbudza większego niepokoju terapeuty niż termin „osobowość graniczna", skupiłem więc na Sheili całą swoją uwagę. - A jak doszła pani do takiego wniosku? - zapytałem. - Mój ostatni terapeuta jasno mi to wyłożył. Radziłabym odświeżyć sobie wiadomości na ten temat, bo potrzebuję terapeuty, który wie, co robi - odpowiedziała wrogo. Szybko wyjaśniło się, że poprzedni terapeuta Sheili przypiął jej etykietkę „osobowości granicznej" na podstawie informacji o jej gwałtownych i niestabilnych związkach, niepohamowanych wy-buchach gniewu oraz paraliżującym lęku przed porzuceniem. 38 Z pewnością kwalifikowała się do tego typu diagnozy. Tego typu zaburzenia leczy się bardzo trudno, ponieważ terapeuta często pada ofiarą agresji i wybuchów gniewu pacjenta. W miarę upływu czasu stało się jasne, że Sheila oczekuje ode mnie odrzucenia. Aby temu zapobiec, przez cały czas desperacko starała się sprawić, bym traktował ją poważnie i całkowicie poświęcił się jej leczeniu. Próby samobójcze, nagłe telefony o trzeciej nad ranem, erotyczne przygody z nieznajomymi i gwałtowne wybuchy wściekłości w moim gabinecie - wszystko to miało spowodować, że nasz kontakt stanie się bardziej „intensywny". Sheila żyła bowiem w ciągłym strachu przed jego nagłym zakończeniem. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że jednym z problemów było zdiagnozowanie Sheili jako osoby cierpiącej na osobowość graniczną. Ponieważ oboje zakładaliśmy, że jej gwałtowne zachowania są spowodowane istnieniem jakiejś wewnętrznej wady, nie byliśmy nimi zaskoczeni. Sheila nie cierpiała na wrodzoną agresję, popychającą ją do działań destrukcyjnych; po prostu rozpaczliwie starała się ocalić samą siebie i swój zagrożony kontakt ze mną. Jej zachowanie niczym nie różniło się od zachowania tonącego, który w panice cl^yta się ratującej go osoby i wciąga ją pod wodę. Doświadczony ratownik wie, że w obliczu śmierci człowiek zrobi wszystko, żeby się ratować, choćby miało to oznaczać odebranie życia ratownikowi. Zrozpaczeni ludzie podejmują rozpaczliwe próby ratowania siebie. Od chwili gdy zrozumiałem, że Sheila nie walczy ze mną, lecz o ocalenie siebie w naszym układzie, nasze starcia stawały się coraz rzadsze. Zamiast skupiać się tak bardzo na właściwej diagnozie, zacząłem zwracać większą uwagę na zrozumienie jej desperackich prób nawiązania ze mną kontaktu. Sheila wciąż bywa trudna w relacjach ze mną, lecz jej skrajne zachowania, tak częste pięć lat temu, teraz zaczynają ustępować. Postawienie diagnozy również nie jest już dla niej tak bardzo ważne, ponieważ nawiązała bliskie więzi ze mną i z innymi ludźmi. Wciąż ma „charakterek", ale nauczyła się kochać, zaznawszy, jak to jest być kochaną. 39 Współczesne teorie psychologiczne pozwalają nam w lepszym stopniu zrozumieć nauki Jezusa, wygłaszane przed dwoma tysiącami lat. Jezus mówił, że zamiast polegać na dogmatach, powinniśmy zawierzyć bożej miłości. Prawdziwa więź była dla niego ważniejsza niż to, by mieć rację. Tę zasadę wyznaje dzisiaj wielu terapeutów. Jezus nauczał: „To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali". Miłość jest spoiwem, które łączy związek dwojga ludzi. To powód, dla którego łączy nas ze sobą niewidzialna więź. Miłość to duchowy synonim prawdziwego związku, jaki wielu terapeutów stara się stworzyć ze swoimi pacjentami. Wielu terapeutów twierdzi, że powinno się przykładać mniejszą wagę do technicznej diagnozy, a większą do więzi, powstałej w trakcie terapii. Jezus mówił, że dogmatyczne podejście do religii i techniczne definicje prawości są mniej ważne niż nasz związek z Bogiem i innymi ludźmi. Bez względu na to, czy chodzi nam o zdrowie psychiczne czy o duchowe zbawienie, powinniśmy przestać się koncentrować na obiektywnej wiedzy, a skupić na doświadczaniu więzi. Owo pełne pokory podejście do wiedzy, jakie znajdujemy w naukach Jezusa, można dziś spotkać w gabinetach wielu terapeutów. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nigdy nie pozwól, aby dogmat stał się twoim panem. Zrozumieć innych: dobrzy czy źli? Jezus rzeki: „Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, ale jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pól umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dal gospodarzowi i rzeki: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał»". Lk 10, 30-35 Czy ludzie są z zasady dobrzy czy źli? Prędzej czy później większość z nas wybiera jedną z dwóch możliwych odpowiedzi na pytanie o naturę człowieka. Kiedy jednak spojrzymy na nauki Jezusa z punktu widzenia psychologii, zrozumiemy, że on sam nie dał na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy z nas są jak kapłan i lewita z przypowieści, inni jak miłosierny Samarytanin, jeszcze inni jak zbójcy albo jak człowiek pobity i pozostawiony półżywy na drodze. Czym kierował się Samarytanin, postępując w ten właśnie sposób? Czy zachował się tak, bo był z gruntu dobrym człowiekiem? Jezus wielokrotnie podkreślał, że podstawowym aspektem ludzkiej natury jest potrzeba tworzenia i podtrzymywania więzi z Bogiem i ludźmi. Z tej perspektywy ludzie nie są ani źli, ani dobrzy. Jesteśmy tacy, jak nasze związki. Naszą podstawową potrzebą jest potrzeba budowania więzi. Miłosierny Samarytanin był dobry, ponieważ nie zignorował pobitego człowieka i zatrzymał się, aby zbudować z nim więź. 41 Ii Z psychologicznego punktu widzenia określanie ludzi jako z natury złych albo dobrych jest nadmiernym uproszczeniem. Większość z nas ulega jednak pokusie takiego myślenia, ponieważ jest znacznie łatwiejsze niż zadanie sobie trudu analizowania związków z innymi ludźmi. Wierzymy w naszą umiejętność identyfikowania ludzi jako dobrych lub złych, ponieważ chcemy wiedzieć, komu zaufać, a kogo unikać. Prawda jest jednak taka, że wśród nas jest wielu potencjalnych „Samarytan" i „zbójców". Ci, którzy nie zagłuszają w sobie podstawowej ludzkiej potrzeby kontaktu z innymi, zazwyczaj zachowują się jak ludzie dobrzy. Potrzebują ludzi, a więc nie chcą ich krzywdzić. Ci zaś, którzy gwałcą podstawową potrzebę nawiązywania związków międzyludzkich, okazują się tymi „złymi"9. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie mówi o dobrych i złych ludziach. Jezus wyjaśnia różnicę między nimi, posługując się przykładem naszych relacji z innymi, nie zaś teorią wrodzonej dobroci lub zła. Jezus doskonale rozumiał naturę człowieka, analizował ją jak najlepszy psycholog - dzięki temu Jego słowa mogą nam dzisiaj pomóc w zrozumieniu ludzkich zachowań, w tym również naszego własnego. Czy Jezus uważał ludzi za złych z natury? Pewien człowiek schodzi! z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Łk 10. 30 Będąc teologiem, Jezus doskonale znał żydowskie pisma, mówiące o tym, jak to Bóg, rozczarowany rodzajem ludzkim, ukarał ziemię potopem10. Gdyby na podstawie tych tekstów oświadczył, że jesteśmy z natury źli, wówczas nasze zachowanie niczym nie różniłoby się od zachowania zbójców z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Zabieralibyśmy innym, ponieważ w naszym świecie wygrywa najsilniejszy, a w naturze człowieka leży troszczenie się przede wszystkim o siebie. Zgodnie z tą teorią, ludzie pozba- 42 wieni religii i zasad zadawaliby sobie nawzajem ból i niszczyli wszystko wokół. Martin jest bardzo inteligentnym i wykształconym człowiekiem. Udało mu się zbudować od podstaw dwie firmy, które następnie doprowadził do całkowitego bankructwa. Martin jest elo-kwentny, przekonujący i zazwyczaj osiąga to, czego pragnie. Kłopot w tym, że nie akceptuje tego, co udało mu się zdobyć. Zgłosił się na krótką terapię, ponieważ żona zagroziła, że się z nim rozwiedzie, jeżeli nie poszuka pomocy u specjalisty. Odkryła, że miał romans, a jego problemy z narkotykami były poważniejsze, niż pozwalał jej sądzić. Martin często bywał wobec żony nieuczciwy - do tego stopnia, że w końcu doszła do wniosku, iż w ogóle nie zna człowieka, którego poślubiła. Martin był zaangażowany w kilka nielegalnych interesów, które ukrywał przed żoną, i nie chciał, aby wyszły na jaw podczas sprawy rozwodowej. Od czasu do czasu odczuwał niepokój, że zostanie przyłapany na matactwach, nigdy jednak nie czuł się winny z ich powodu. Na ile udało mi się to ocenić, Martin wydawał się człowiekiem z gruntu złym, chociaż sam wcale tak nie uważał. Martin to zbójca z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Okrada innych, a następnie trwoni swoje zdobycze, co prowadzi go do kolejnych kradzieży. W życiu spotykamy złych ludzi, którzy krzywdzą innych oraz pozostawiają ich ograbionych i zranionych. Cała tragedia polega na tym, że za każdym razem gdy Martin kogoś krzywdzi, krzywdzi również samego siebie. To zaś sprawia, że znowu chce się na kimś odegrać. Jego brak współczucia dla innych sprawił, że jego serce otoczył mur oddzielający go od jego własnego człowieczeństwa. Nie mając dostępu do swojego ludzkiego współczucia, jest coraz mniej zdolny do właściwego reagowania na innych. Martin uwikłał się w uzależniający cykl agresji wobec otoczenia. Ironia polega zaś na tym, że zło, jakie wyrządza ludziom, jest wynikiem zatracenia kontaktuj własnym wewnętrznym poczuciem zła. W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Jezus nie wspomina o żadnej konfrontacji ze zbójcami, ponieważ taka konfron- 43 II tacja nie przyniosłaby niczego dobrego. Zbójcy mogliby jedynie powiedzieć to, co chcielibyśmy usłyszeć. Ludzie w rodzaju Mar-tina potrafią się czasem zmienić, ale tylko w bardzo wyjątkowych okolicznościach. Nie wiem, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Martin leczył się u mnie na tyle długo, by udało mi się nawiązać z nim silną więź i sprowokować do obiektywnego przyjrzenia się samemu sobie. Tak się jednak nie stało i Martin wciąż źle traktował ludzi, ponieważ nikt nie był dla niego na tyle ważny, aby traktować go inaczej. Żona rozwiodła się z nim, ja zaś nie wiem, co się z nim teraz dzieje - z pewnością nic dobrego. W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie zbójcy są z pewnością złymi ludźmi, Jezus jednak zwraca naszą uwagę na coś zupełnie innego. Jego celem nie było obnażanie zła tkwiącego w ludzkiej naturze; chciał przede wszystkim dać nam wzorzec właściwego postępowania. Jezus przez cały czas swojej działalności utrzymywał kontakty z ludźmi, których można było sklasyfikować jak „złych" - z celnikami, grzesznikami - sam jednak za takich ich nie uważał. Dla niego wszyscy ludzie posiadali potencjał dobra, dlatego zawsze traktował ich, jakby byli dobrzy. Nieustannie zapraszał wszystkich do budowania z nim więzi, ponieważ właśnie owa więź dawała ludziom moc bycia dobrymi. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Okradając innych, złodziej ograbia się ze swojej duszy. Problem traktowania ludzi jako złych z natury Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawie' diiwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i niepra^ wości. Mt 23, 28 Joshua zgłosił się na terapię, ponieważ jego małżeństwo się rozpadało. Skierował go do mnie terapeuta z poradni małżeńskiej, który uważał, że terapia indywidualna dobrze mu zrobi. Joshua był człowiekiem głęboko religijnym, który zawsze i wszędzie 44 chciał postępować właściwie. Jeśli tylko terapia indywidualna miałaby pomóc jego małżeństwu, był jak najbardziej skłonny się jej poddać. Na samym początku napotkaliśmy poważną przeszkodę, polegającą na tym, że za przyczynę wszystkich swoich problemów Jo-shua uważał żonę. Potrafił mówić tylko o tym, jak bardzo go zawiodła, jak bardzo nie wywiązała się z przysięgi małżeńskiej i jak przez swój egoizm niszczyła ich związek. Szybko natomiast przechodził ponad swoim wkładem w małżeńskie problemy i niezmiennie kończył raport na swój temat słowami w rodzaju: „Ale przecież ze mną jest wszystko w porządku. Gdyby nie ona, w ogóle by mnie tu nie było". Joshua uważał się za człowieka wierzącego, latami inwestował w rozwój duchowy, studiując teologię, pogłębiając wiarę i wspierając innych w duchowym rozwoju. Był święcie przekonany, że ludzie ćwiczący się w duchowej dyscyplinie nie mają problemów emocjonalnych. To dawało mu pewność, że problemy żony mają podłoże w braku wiary. Nie potrafił zrozumieć ani psychologicznych problemów swojej żony, ani tego, w jaki sposób sam przyczyniał się do problemów małżeńskich. Wierzył, że uleganie zwykłym ludzkim emocjom jest równoznaczne z uleganiem „pokusom ciała", które uważał za złe z natury. Joshua dążył do takiego poziomu uduchowienia, by móc wznieść się ponad swoje słabości, i krytykował żonę za to, że nie robi tego samego. Starałem się wytłumaczyć mu, że okazywanie uczuć nie jest oznaką słabości, lecz przeciwnie - oznaką siły. Ale on nawet nie brał takiej możliwości pod uwagę - był przekonany, że człowiek jest z gruntu zepsuty i grzeszny. „Moja wiara opiera się na faktach, a nie na uczuciach" - powiedział kiedyś. Zrównywanie faktów i uczuć było pogwałceniem zasad jego wiary. Nie mógł zatem uznać uczuć żony za cenny wkład w ich wspólne życie i z uporem postrzegał je jako zwyrodniaty przejaw upadłego człowieczeństwa. Niestety, terapia Joshuy trwała krótko i nie przyniosła rezultatów. Po raz kolejny przekonałem się, że najtrudniej pomaga się 45 tym, którzy przychodzą na terapię przekonani, iż to nie oni potrzebują pomocy. Jednak w przypadku Joshuy przeszkodą, która okazała się nie do pokonania, była jego pewność, że człowiek jest z natury zły; ludzie wierzący powinni się zatem zdecydowanie odciąć od wszelkich przejawów ludzkiej natury. Nie zgadzaliśmy się z Joshuą w podstawowych kwestiach: podczas gdy ja starałem się ułatwić mu kontakt z jego własnym człowieczeństwem, on za wszelką cenę starał się trzymać od niego z daleka. Cały problem z traktowaniem ludzi jako złych z natury polega na tym, że człowiek zaczyna wstydzić się własnego człowieczeństwa. Można oczywiście zbudować swój fałszywy wizerunek i udawać, że jest się kimś innym niż w rzeczywistości. Ponieważ ludzka natura jest zła i grzeszna, trzeba znaleźć sposób uwolnienia się od tego zła i wznieść się ponad nie, stając się istotą uduchowioną. Tak właśnie postępowali faryzeusze - wierzyli, że różnią się od zwykłych ludzi. Wydawało im się, że są istotami uduchowionymi, a nie ludzkimi. Innymi słowy, przekonanie, że człowiek jest zły z natury, może prowadzić do „nadduchowości". Ci, którzy widzą w człowieczeństwie zło moralne, chcą się od niego jak najbardziej zdystansować i utrzymują kontakt jedynie z ludźmi o identycznych poglądach religijnych. Poświęcają czas i energię na budowanie wizerunku odróżniającego ich od osób, które uważają za przywiązane do „spraw ziemskich". Często, być może całkiem nieświadomie, hodują w sobie pogardę wobec tych, którym nie udało się osiągnąć podobnego etapu rozwoju duchowego. Wspiąwszy się na wyższy stopień duchowej egzystencji, bronią się przed wszystkim, co mogłoby ich zepchnąć do poziomu zwykłego człowieka. Psychologia nazywa taki wizerunek fałszywym „ja". Biblia zaś podobnych ludzi - faryzeuszami. W czasach gdy Jezus wygłaszał swoją przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, między Żydami a Samarytanami istniały silne napięcia na tle rasowym. Samarytanie byli wówczas uważani za ludzi złych, zaś faryzeusze, kapłani i głęboko religijni Żydzi za dobrych. Fakt, iż Jezus sam był Żydem, czyni morał tej historii 46 jeszcze donioślejszym. Dziś słowa Samarytanin i faryzeusz zamieniły się znaczeniami: „Samarytanin" automatycznie nazywany jest „miłosiernym", zaś „faryzeusz" to synonim złego człowieka. Jezus dokonał w tej przypowieści przenikliwej obserwacji psychologicznej. Żywiąc uprzedzenia do innych ludzi, bardziej rani-my siebie niż ich. Człowiek może być dobry albo zły, ponieważ tworzy dobre lub złe związki z innymi, a nie dlatego, że taki się urodził. Religia nie może wynieść nas ponad nasze człowieczeństwo - ale dzięki niej możemy się nim najpełniej cieszyć. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie uciekniesz przed własnym „ja", ale możesz je odnaleźć. Czy ludzie są z natury dobrzy? Pewien zaś Samarytanin (...) wzruszy} się głęboko. Lk 10,33 Dzięki osobom takim jak Lorraine skłaniam się ku wierze we wrodzoną dobroć człowieka. Lorraine rozpoczęła u mnie terapię wkrótce po śmierci swojej matki. Żywiła wobec niej negatywne uczucia, które dodatkowo pogłębiały jej smutek z powodu tej straty. Chociaż Lorraine zgłosiła się na terapię, szukając wsparcia w trudnym dla niej okresie, z czasem odkryła, że jest wiele rzeczy, które musi lepiej zrozumieć na swój temat. Miała trudne dzieciństwo - jej matka była alkoholiczką, co sprawiło, że nauczyła się zaprzeczać własnym potrzebom w kontaktach z innymi ludźmi. Jakby tego było mało, posiadała niezwykły talent do wyszukiwania sobie mężczyzn, którzy - choć z pozoru wydawali się w porządku - byli jednak psychicznie dysfunkcyjni i niedostępni emocjonalnie. Na szczęście Lorraine szczerze pragnęła się zmienić. Choć nasze sesje bywały dla niej bolesne, rzadko je opuszczała - zależało jej na lepszym poznaniu samej siebie i uwolnieniu się od schematu dys-funkcyjnych związków z przeszłości. Ja też z niecierpliwością ocze- 47 kiwałem naszych kolejnych spotkań, ponieważ Lorraine w tak widoczny i naturalny sposób korzystała z dobrodziejstw terapii. Miała w sobie coś, co motywowało ją do nieustannych starań, by zmienić, co tylko się da, i uczynić swoje życie lepszym. W ciągu ostatnich kilku lat Lorraine bardzo dojrzała. Dawniej była nieśmiała, wykazywała cechy pracoholiczki i bez przerwy próbowała uwolnić się z kolejnych związków z agresywnymi mężczyznami. Obecnie zmieniła zawód na taki, który w większym stopniu pozwala jej kontrolować swoją przyszłość, stała się szanowaną przywódczynią swojej społeczności i spotyka się z mężczyznami, którzy są dla niej partnerami. Lorraine jest dobrym człowiekiem - pomimo wszystkich przeciwności, jakich w życiu zaznała. Ci, którzy ją znają, mogą natychmiast to wyczuć. Skoro więc ludzie nie są źli z natury, być może rodzą się dobrzy - taka teoria dotycząca ludzkiej natury wydaje się atrakcyjna wielu terapeutom. Pewne jest, że Jezus kochał wszystkich ludzi bez względu na ich wiek, rasę oraz status społeczny i ekonomiczny. Jego miłość dla bliźnich była bezwarunkowa i dowodziła wiary w wewnętrzną wartość każdej napotkanej osoby. Być może bycie miłosiernym Samarytaninem leży w naszej naturze. Gdybyśmy tylko umieli zapomnieć o napiętych harmonogramach i wywieranej na nas presji, moglibyśmy odnaleźć w sobie fundamentalny altruizm. Każdy człowiek, nawet najtrudniejszy w kontaktach, ma w sobie coś, co można pokochać - trzeba mu się tylko wystarczająco dobrze przyjrzeć. Być może moglibyśmy być dobrzy, gdyby udało nam się wznieść ponad reakcje obronne i ból, które uniemożliwiają nam okazanie dobra tkwiącego w naszej naturze? Chociaż takie rozumowanie może się wydawać atrakcyjne, nie jest do końca zgodne z tym, co Jezus mówił o ludzkiej naturze. Istnieje różnica między wewnętrzną wartością a wrodzoną dobrocią. Z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie wynika, że nie wszyscy jesteśmy dobrymi ludźmi. Aby dowiedzieć się, dlaczego tak jest, należy przyjrzeć się bliżej naukom Jezusa. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: „Dzieci nie grzeszą" - Talmud. 48 Czy Jezus uważał ludzi za dobrych z natury? Miłujcie waszych nieprzyjaciół. Lk 6, 27 Filozofia zakładająca, że ludzie są ze swej natury dobrzy, nosi miano humanistycznej. Ze względu na miłość i troskę, jakie Jezus okazywał ludziom, bywa często nazywany idealnym humanistą. Nauczał, że należy kochać wszystkich ludzi, nawet nieprzyjaciół. Łatwo zatem zrozumieć, dlaczego stawiany jest za przykład człowieka wierzącego we wrodzoną ludzką dobroć. Carl Rogers to słynny psycholog, głoszący teorię o wrodzonej dobroci człowieka11. Jego zdaniem, wszyscy ludzie wykazują tendencję do „samorealizowania się", która we właściwych warunkach prowadzi ich do wyzdrowienia. Metoda rogeriańska, nazwana tak od nazwiska dr. Rogersa, znana jest prawie każdemu terapeucie jako jeden z podstawowych przykładów psychologii humanistycznej. Niewiele osób wie, że podczas pobytu na Uniwersytecie Wi-sconsin dr Rogers nawrócił się na chrześcijaństwo, a następnie podjął studia religijne w seminarium teologicznym. Akademickie podejście do teologii rozczarowało go jednak, zajął się więc psychologią i terapią dziecięcą. Pewnego dnia, rozmawiając z matką trudnego dziecka, które leczył na seansach psychoterapeutycznych, dr Rogers zrozumiał coś bardzo ważnego. Skończywszy rozmowę o problemach swojej pociechy, kobieta wstała i zaczęła zbierać się do wyjścia. Przy drzwiach jednak zawahała się, a następnie powiedziała: „Zostało nam jeszcze kilka minut. Czy przez ten czas mogłabym opowiedzieć panu coś o sobie?". Rogers na chwilę odłożył skomplikowane teorie psychologiczne i zaczął uważnie słuchać matki małego pacjenta. Jak później powiedział, „dopiero wtedy rozpoczęła się właściwa terapia". Odkrył, że w wyniku - jak to nazwał - bezwarunkowo pozytywnego stosunku jednej osoby do drugiej, w człowieku uruchamia się wrodzone dążenie do stawania się osobą w pełni funkcjonującą. Nie wiem, czy dr Rogers kiedykolwiek 49 wspomniał, że inspiracją jego teorii były słowa Jezusa; wiem natomiast, iż jego rozumowanie wykazuje cechy wspólne z nauką 0 bezwarunkowym umiłowaniu bliźniego, głoszoną dwa tysiące lat temu przez Jezusa. Jezus mówił o boskiej miłości, która nie zna granic. Rogers mówił o bezwarunkowo pozytywnym stosunku do drugiego człowieka jako o niezbędnym elemencie w procesie leczenia. Jezus nauczał, że człowieczeństwo jest odbiciem Boga w człowieku i jako takie jest wartością samą w sobie. Rogers we wszystkich ludziach zauważał wrodzone wewnętrzne dążenió do samorozwoju 1 samorealizowania się. Jezus mówił, że on sam jest uosobieniem prawdy. Rogers zaś twierdził, że autentyzm człowieka ma swoje źródło w życiu w zgodzie z własnym „ja". Nauki Jezusa mogą służyć za dowód słuszności humanistycznego przekonania o wrodzonej dobroci człowieka, ale ich rola na tym się nie kończy. Jezus wspominał też o problemach związanych z takim przekonaniem. Aby je poznać, będziemy musieli czytać dalej... MYŚL DO ZAPAMIĘTAN1A: Dobrzy słuchacze są zazwyczaj dobrymi ludźmi. Problem traktowania ludzi jako dobrych z natury Tak ostatni będą, pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. Mt20, 16 Tyler to obiecujący młody biznesmen z perspektywami. Jest bystry, przystojny i ambitny. Chce myśleć, że się samorealizuje, ponieważ jest niezależny i dobry we wszystkim, co robi. Jego definicja siły to poleganie na samym sobie nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Zgłosił się na terapię ze swoją dziewczyną, ponieważ uważała, że ich związkowi przyda się kilka porad. Osobiście Tyler był innego zdania, zgodził się jednak, gdyż zawsze był gotów uczyć się, jak odnosić w życiu jeszcze większe sukcesy. 50 - Przyszliśmy tu tylko po to, by się trochę podregulować -oznajmił mi. - Nie chcę przeciągać tego w nieskończoność, dyskutując z panem o moich uczuciach względem matki czy czymś w tym rodzaju. Tyler nie lubił oglądać się za siebie, ponieważ w swoich oczach zawsze parł do przodu. Omawianie wydarzeń z przeszłości wyda-wało mu się zaprzeczeniem własnej natury. Widział swój związek w kategoriach partnerstwa w interesach. Dążył do fuzji potencjałów. Był skłonny inwestować w związek, ale tylko pod warunkiem, że inwestycja zwróci mu się z nawiązką. Nie życzył sobie kogoś, kto byłby od niego zależny; chciał partnera, który wniesie równy wkład we wspólne przedsięwzięcie. - Być może tradycyjny podział ról sprawdzał się w poprzednich pokoleniach. Dzisiaj jednak do niczego się nie dojdzie bez przestrzegania zasady PDŻD - „Podwójny Dochód, Żadnych Dzieci". Jesteśmy postępowi i niezależni, bo to się sprawdza w naszym związku - twierdził. Wiedziałem, że pary wyznające zasadę „Podwójny Dochód, Żadnych Dzieci", osiągają wyższą stopę życiową niż rodziny utrzymujące się z jednego dochodu. Zastanawiałem się jednak, czy na dłuższą metę Tylerowi wystarczy jedynie satysfakcja finansowa. - Czy myślicie, że kiedyś moglibyście mieć dzieci? - zapytałem. - Może kiedyś - odparł Tyler. - Teraz jednak za bardzo cieszymy się naszą wolnością. Dla Tylera niezależność była wartością najwyższą. Rozmyślał nad tym, jak związać się z drugą osobą, nie poświęcając jednocześnie nic ze swojej wolności. Małżeństwo brał pod uwagę jedynie jako wspólne przedsięwzięcie dwóch odrębnych jednostek, eksperymentalną spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, którą mógłby rozwiązać, gdyby nie przynosiła oczekiwanych zysków. Mimo iż Tyler sam nigdy by tego nie przyznał, jego wizja związku opierała się właśnie na tradycyjnym podziale ról, który uważał za tak anachroniczny. Marzył o związku, który byłby za- 51 przeczeniem małżeństwa jego rodziców. Ironia polegała jednak na tym, że związek rodziców stał się wzorcem określającym jego związki. Chociaż tak bardzo nienawidził oglądać się za siebie, musiał to robić, chcąc określić i zrozumieć swoją własną przyszłość. W trakcie terapii zrozumiał, że jego dążenie do bycia „odrębną jednostką" wynikało z rozczarowania postępowaniem innych ludzi; chciał, by jego życie było zupełnie inne. Stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że wcale nie jest wolny od przeszłości. Uświadomił sobie, że zamiast być niezależnym, staje się coraz bardziej uzależniony od przeszłości własnej oraz innych ludzi -do tego stopnia, że podświadomie zaczyna ich unikać. W tej chwili związek Tylera i jego dziewczyny funkcjonuje już znacznie lepiej. Obojgu łatwiej przychodzi mówienie o uczuciach, zmieniły się również ich oczekiwania co do związku. Wciąż mają dość duże ambicje finansowe, rozmawiają o nich jednak jak o jednym z wielu celów, jakie chcieliby osiągnąć. Tyler nauczył się zależeć emocjonalnie od drugiej osoby i przekonał się, że owa zależność przynosi mu więcej korzyści, niż się spodziewał. Zamiast „starać się być numerem jeden", uczy się „być jednością" ze swoją dziewczyną i daje mu to o wiele większą satysfakcję. Indywidualizm to wiara w samego siebie i swoją osobistą niezależność. U jego podstaw leży przekonanie, że wszyscy ludzie są z natury dobrzy, a wszelkie osiągnięcia i osobiste sukcesy można zdobyć samodzielnie, nie polegając na innych. Wszystko, czego człowiek potrzebuje, to on sam. Dla ludzi wyznających zasady indywidualizmu, ich własne zdrowie psychiczne staje się współczesnym substytutem zbawienia. Gdy cokolwiek narusza ich osobiste prawa, odcinają się od tego. Są gotowi osiągnąć doskonałość za wszelką cenę. Coś takiego nazywam „mitem" indywidualizmu, ponieważ ludzie nie funkcjonują w ten sposób. Aby poczuć swoją odrębność, człowiek potrzebuje grupy, od której mógłby się zdystansować. Indywidualizm wymaga zatem tworzenia więzi z innymi. Jako istoty ludzkie czujemy wewnętrzną potrzebę pokazania otoczeniu, kim naprawdę jesteśmy. Tak jak potrzebujemy luster, by od- 52 bijały nasze twarze, tak też potrzebujemy ludzi, aby znaleźć w nich odbicie własnych emocji i przekonać się, kim jesteśmy pod względem psychicznym. Teoria Jezusa, mówiąca, iż „pierwsi będą ostatnimi", jest dokładnym zaprzeczeniem indywidualizmu. Mimo iż Jezus dostrzegał wewnętrzne dobro w każdym człowieku, podkreślał także, iż o tym, czy jesteśmy dobrzy, decydują nasze więzi z Bogiem i ludźmi. Jezus nigdy nie twierdził, że możemy być dobrzy „sami w sobie". Mówił, że doskonałość osiąga się nie poprzez rywalizację, lecz poprzez związki z innymi. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Jednostka jest częścią całości. Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli '' Nazwałem was przyjaciółmi. J 15, 15 W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Jezus przedstawił swój pogląd na naturę człowieka. Nie powiedział, że jesteśmy z gruntu źli jak zbójcy, ale też nie jesteśmy automatycznie dobrzy jak Samarytanin. Nasza prawdziwa natura zależy od stosunku do innych. Zaś naszą największą potrzebą jest budowanie więzi, dzięki którym osiągamy pełnię. Ze względu na swój stosunek do pobitego człowieka, Samarytanin na zawsze zapisał się w historii jako „dobry". Z kolei lewita i kapłan nie byli źli - byli po prostu zbyt zajęci sobą. Często korzystamy z tej wymówki - mówiąc, że jesteśmy zbyt zajęci, bronimy się przed świadomością, iż jesteśmy nierozerwalnie związani z innymi ludźmi. Oni potrzebują nas, a my - co jest dla nas jeszcze bardziej przerażające - potrzebujemy ich. Dla mnie takim trudnym związkiem, który nie dawał mi pogodzić się z myślą, iż zależę od drugiego człowieka, był mój związek z ojcem. Rzadko się ze sobą zgadzaliśmy i często kłóciliśmy. Pamiętam, że tylko kilka razy w życiu czułem się swobodnie w je- 53 go obecności. Nasze stosunki były bardzo napięte aż do dnia jego śmierci. Pamiętam dzień, w którym dowiedziałem się, że u mojego ojca stwierdzono raka. Byłem w szoku: po części dlatego, że aż do tej pory byłem pewien, iż takie rzeczy zdarzają się innym ludziom, a po części - ponieważ nie byłem gouwy na jego śmierć. Wiedziałem, że nasz związek nie jest taki, jaki być powinien, i nie chciałem, by ojciec odszedł z mojego życia, zanim jakoś tego nie naprawię. Od czasu gdy się usamodzielniłem, nie kontaktowaliśmy się zbyt często. Jednak gdy tylko lekarze wypisali go do domu, postanowiłem polecieć do Tulsy i spędzić z nim weekend. W szpitalu stwierdzili, że nic już nie mogą dla niego zrobić. Nie wiedziałem, co mu powiem, chciałem jednak odbyć z nim taką rozmowę, która żadnego z nas nie wprawiłaby w złość. To miał być jeden z przełomowych momentów mojego życia. Nigdy nie zapomnę naszego ostatniego wspólnego wieczoru. Siedziałem na skraju jego łóżka, daremnie szukając słów, które wyraziłyby mój żal z powodu naszych nieudanych relacji. Nagle, zupełnie niespodziewanie, ojciec powiedział: - Mark, wiesz, że nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt często od czasu twojego wyjazdu z domu. Chcę, żebyś opowiedział mi o swoim życiu. Nie zastanawiając się, wyrzuciłem z siebie: - Nigdy nie umieliśmy ze sobą rozmawiać. Ojciec odparł spokojnie: - Cóż, jeśli chcesz, pochylimy głowy i pomodlisz się o to, byśmy nauczyli się ze sobą rozmawiać. Robisz to przecież tak dobrze. Modliłem się ze łzami w oczach. W ciągu kolejnych kilku godzin odbyłem z ojcem najlepszą rozmowę w swoim życiu. Tak naprawdę była to nasza jedyna prawdziwa rozmowa. Dowiedziałem się o nim rzeczy, których dotąd nie wiedziałem, i sam opowiedziałem mu wiele o sobie. Poprosiłem, by wybaczył mi gniew, z jakim lata temu porzuciłem rodzinny dom, i już zawsze będę żył ze świadomością, że ostatnie słowa, jakie wypowiedziałem do ojca, brzmiały „Kocham cię". 54 Tego dnia dowiedziałem się ważnej rzeczy: musiałem uzdrowić swój związek z ojcem, podobnie jak on musiał naprawić swoje stosunki ze mną. W dniu, w którym ^6^^6111 z Tulsy, ojciec zapadł w śpiączkę i już się nie obudził. Zakończył wszystkie niedokończone sprawy i był gotów odejść. Zrozumiałem wówczas, że ja również zakończyłem pewną niedokończoną sprawę. Póki nie naprawiłem naszych relacji, w pewnym sensie tkwiłem w miejscu i nie potrafiłem żyć pełnią życia. Dla własnego dobra musiałem wybaczyć ojcu. Związki z innymi ludźmi mają na nas olbrzymi wpływ. Potrzebujemy ich, aby być zdrowymi. To, że się na kogoś gniewamy, nie oznacza, że nie łączy nas żadna więź. Pół kontynentu, dzielące mnie i ojca, w niczym nie umniejszyło tego, w jaki sposób nasz związek wpłynął na moje życie. Teraz jest ono lepsze, ponieważ miałem okazję pogodzić się z ojcem przed jego śmiercią. Pomogło mi to uświadomić sobie wagę wszystkich moich związków, nawet tych, które sprawiały mi ból. Wszystkie złożyły się na to, kim jestem. Spoglądając teraz wstecz na mój związek z ojcem, widzę, że żaden z nas nie był „tym złym". Obaj ponosiliśmy winę za dzielące nas problemy i odpowiedzialność za poprawę sytuacji spoczywała na nas obu. Nic nie zmuszało nas do ciągłej walki. Na drodze do wzajemnego porozumienia stały jedynie nasze urazy i ból, jaki sobie zadawaliśmy. Zupełnie jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, odgrywaliśmy na przemian rolę pobitego człowieka (kiedy się nawzajem raniliśmy), zbójców (kiedy zaognialiśmy nasze stosunki) oraz lewity i kapłana (kiedy byliśmy zbyt zajęci, aby spróbować naprawić to, co było między nami). Na szczęście na koniec obaj staraliśmy się być miłosiernymi Samarytanami - na krótko przed śmiercią ojca przystanęliśmy, aby odnowić zerwaną więź. Jezus nauczał, że nie wystarczy kochać ludzi - najbliższe osoby trzeba traktować jak przyjaciół. Jest to często o wiele trudniejsze niż kochanie ich. Mimo iż Jezus uważał się za Króla, Proroka, Syna Bożego, powiedział swoim uczniom: „Nazwałem was 55 przyjaciółmi", definiując w ten sposób sens człowieczeństwa. Nie ma nic ważniejszego od budowania więzi z otaczającymi nas ludźmi, bez względu na to, jak trudne może się to okazać. Tą zasadą kieruję się w mojej pracy, pomogła mi też bardzo w życiu osobistym. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ludzi, których kochamy, czasami traktujemy w sposób, w jaki nigdy nie potraktowalibyśmy naszych przyjaciół. Powinniśmy prosić, by zostało nam to wybaczone. Wizerunek Boga na ziemi Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu. J 10, 38 Darren jest doświadczonym bywalcem gabinetów psychoterapeutycznych. Jeszcze w liceum zaczął chodzić na terapię i odtąd -z przerwami - leczył się u różnych terapeutów. Mimo iż pod wieloma względami terapia okazała się skuteczna, Darren ucierpiał na skutek anachronicznych - moim zdaniem - metod leczenia. Był bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie. Cierpiał na niską samoocenę i uważał, że nikt tak naprawdę nie jest nim zainteresowany. Miał niewielki krąg przyjaciół, ale potrafił się z nimi dobrze bawić dopiero wtedy, gdy tłumił zahamowania dużymi ilościami alkoholu. Co oczywiście stwarzało zupełnie nowe problemy. W pewnym momencie spotkał się z formą terapii, która dała mu ogromne poczucie wyzwolenia. Kazano mu wejść do pokoju pełnego pacjentów i uzewnętrznić wszystkie emocje, jakie tylko chciał wyrazić. Zachęcony przez publiczność, Darren zaczął krzyczeć wniebogłosy i rzucać się na podłogę. Nagle uzewnętrznił całą wściekłość, którą kontrolował i tłumił przez całe życie. Wbrew jego obawom, nikt nie miał mu za złe okazywania gniewu - przeciwnie, chwalono go, że z taką łatwością potrafi wyrażać negatywne uczucia. To dało mu poczucie wyzwolenia. Darren wprost nie mógł uwierzyć, że pokazuje innym swoje najgorsze, najbar- 56 dziej godne potępienia oblicze i mimo to jest akceptowany. Gdy obawiamy się odrzucenia, akceptacja naszego najgłębszego „ja" działa uzdrawiająco. Mimo to dobre samopoczucie Darrena nie trwało długo. Nie potrafił uwierzyć, że otoczenie naprawdę go akceptuje. Podejrzewał, że tylko udają, jak wszyscy, których znał. Podświadomie chciał się przekonać, czy jest w nim coś, czego inni by nie zaakceptowali. Jego wybuchy gniewu zaczęły się więc nasilać. Nie tylko krzyczał na innych pacjentów, ale również przewracał meble i z wściekłością sprzeciwiał się terapeutom, gdy próbowali wy-znaczyć mu granice spontanicznego zachowania. - Przecież ja tylko wyrażam swoje prawdziwe uczucia -wrzeszczał. - Nie możesz tego robić tutaj - usłyszał w końcu. Ostatecznie został poproszony o zrezygnowanie z zajęć, co bardzo go zraniło. Terapeuci rozumieli jego potrzebę wyrażania uczuć, nie dostrzegli jednak znaczenia swojej więzi z Darrenem w chwili, gdy je wyrażał. Samo wyrażanie uczuć nie gwarantuje uzdrowienia. Taką gwarancję może dać jedynie wyrażanie ich w kontekście związku z drugim człowiekiem. Dopóki Darren traktował uzewnętrznianie swoich emocji jako sposób na akceptację przez innych, terapia pomagała mu w zabliźnianiu starych ran. Kiedy jednak poczuł się odrzucony z powodu wyrażania gniewu, terapia stała się dla niego powtórką dawnych traumatycznych przeżyć. Obecnie psycholodzy zdają sobie sprawę, że człowiek jest taki, jak jego związki z otoczeniem. W terapii zawsze musimy brać to pod uwagę. Jezus nauczał, że nie moglibyśmy żyć bez więzi z Bogiem, tak jak nie moglibyśmy żyć bez powietrza. Ta więź jest dla nas powietrzem. Życie w separacji od innych byłoby pogwałceniem istoty ludzkiej natury. Aby żyć w zgodzie ze sobą, musimy zatem uznać naszą fundamentalną zależność od drugiego człowieka. Wielu psychologów dochodzi do podobnych wniosków. Uświadamiamy sobie, że nasze „ja" może istnieć wyłącznie w re- 57 lacji z innymi12. Teoria dyferencjacji zaczyna tracić wyznawców i jest stopniowo zastępowana przez pogląd, że ludzie potrzebują innych, by zachować zdrowie psychiczne. Jezus podtrzymywał prawdę głoszoną przez żydowską historię Stworzenia - a mianowicie, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga13. Nauczał jednak, że na początku był Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. A to oznacza, że Bóg wyst^-puje pod trzema postaciami, będącymi ze sobą w nierozerwalnym związku. Krótko mówiąc, Bóg jest Istotą, której byt określają wzajemne więzi. Zatem nasza umiejętność budowania związków jest niczym innym jak wizerunkiem Boga na ziemi. Jezus mówił, że łączy Go z Ojcem nierozerwalna więź. Nauczał: „Ojciec Mój jest we Mnie, a Ja w Nim jestem". Mimo iż był odrębną Osobą, stanowił równocześnie Jedność z Bogiem. Owa głęboka więź powinna być dla nas wzorem postępowania. Ludzie nie mogą bowiem funkcjonować w izolacji. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wizerunek Boga w nas to nic innego jak nasza umiejętność budowania więzi. Błędna interpretacja sensu życia Jezusa Z początku Jego uczniowie nie zrozumieli tego. J 12, 16 Niedziela Palmowa w Kościele katolickim upamiętnia początek najważniejszego tygodnia w życiu Jezusa. Właśnie tego dnia Jezus wjechał do Jerozolimy, aby wypełniły się Jego ostatnie dni na ziemi. Gdy mieszkańcy usłyszeli o Jego przybyciu, wylegli na ulice, każdy z gałązką palmową, symbolizującą zwycięstwo wielkiego wodza - podobnie jak Stanach Zjednoczonych witano bohaterów wojennych podczas parady zwycięstwa. Co ciekawe, Jezus wjechał do Jerozolimy na osiołku. Zamiast wkroczyć do miasta godnie, w otoczeniu orszaku, wybrał najprostszy środek transportu, aby wypełniło się dane proroctwo. 58 W ten sposób chciał coś wyrazić: to mianowicie, że jest kimś, z kim zwykli ludzie mogą się identyfikować. Nawet najdroższy Jezusowi uczeń Jan napisał później, że tego „nie zrozumiał". Współcześni Jezusowi, podobnie jak my dzisiaj, rozumowali, że skoro Jezus ma moc zbawienia świata, nie może nie widzieć całego zepsucia drzemiącego w człowieku. Musi mieć zatem jakiś drastyczny plan unieszkodliwienia zła panoszącego się na ziemi. On tymczasem powtarzał, że człowiek przede wszystkim potrzebuje kontaktu z Bogiem. Mój przyjaciel Steve nie interesuje się religią w ogóle, a chrześcijaństwem w szczególności. Jego zdaniem Jezus był moralizują-cym rabinem, który zachowywał się, jakby był „świętszy niż sam Bóg", i wpędzał ludzi w poczucie winy, jeśli nie postępowali tak jak On. Steve uważa, że religia uwalnia w człowieku to, co w nim najgorsze, i żeruje na jego niskiej samoocenie. Niestety, uważam, że wielu wierzących postępuje w ten sam sposób. Wierzą, ponieważ czują się winni, i mają nadzieję, że dzięki religii będą mieli lepsze zdanie na swój temat. Uczestniczą w obrzędach religijnych, rozdają pieniądze ubogim i starają się wieść przykładny żywot po to tylko, aby nie mieć poczucia winy. W tym kontekście teoria mówiąca, iż Jezus wytykał ludziom ich grzeszną naturę i zachęcał do prowadzenia bardziej moralnego życia, jest kompletnie bez sensu. Jezus rzeczywiście krytykował zachowanie niektórych ludzi, jednak obiektem jego krytyki byli najczęściej ludzie religijni. Rzadko osądzał zwykłych ludzi, a jeśli na swojej drodze spotykał kogoś, kto źle postępował, mówił mu, aby „odszedł i więcej nie grzeszył", nie czyniąc z jego postępków tematu swoich nauk. Sensem życia Jezusa nie było udowodnienie ludziom, jak bardzo są grzeszni, lecz uświadomienie im, że potrzebują więzi z Bogiem. Wierzył, że gdy odkryjemy w sobie tę najważniejszą z ludzkich potrzeb, nie będziemy chcieli grzeszyć. Łatwo błędnie zinterpretować sens życia Jezusa, gdy postrzegamy je jako moralną krucjatę i wierzymy, że Jezus widział w nas jedynie grzeszników, których mogą zbawić wyłącznie zasady religijne i religijna filozofia. 59 Sens życia Jezusa nie polegał na tym, by uczynić ludzi bardziej moralnymi - lecz by zachęcić nas do budowania więzi między sobą. Jezus zakładał, że moralność ma swoje źródło w udanych związkach; odwrotna relacja nie zawsze jest możliwa. A: Moralność ma swoje źródło w udanych związkach między ludźmi. Powrót do raju i/a przyszedłem po to, aby [owce] miały życie, i miały je w obfitości. J 10, 10 Michael od lat nie rozmawia ze swoim bratem Tomem. Wszyscy w rodzinie wiedzą o ich wzajemnej antypatii, nikt jednak nie wie, jak jej zaradzić. Obaj są uparci i każdy wierzy, że został ciężko obrażony przez drugiego. Ostatnim razem gdy żona Michaela próbowała z nim porozmawiać, skończyło się na tym, że zaczął krzyczeć: - Nie chcę, aby imię tego człowieka kiedykolwiek było wy-powiadane w moim domu. Tak naprawdę ani Michael, ani Tom nie pamiętają, od czego wszystko się zaczęło. Obaj jednak pielęgnują w sobie pamięć licznych przykrych incydentów, aby móc podsycać wzajemną nienawiść. Michael jest wciekły na Toma, że nie był takim starszym bratem, jakiego potrzebował, Tom zaś ma równie wielki żal do Michaela za jego pretensje. Każdy z nich jest przekonany, że należy mu się zadośćuczynienie od drugiego, żaden jednak nie chce zrobić pierwszego kroku. Michael i Tom nie zdają sobie sprawy z jednej rzeczy: że potrzebują siebie nawzajem, aby żyć pełnią życia. Jedynym efektem ich wojny są zranione dusze. W przeciwieństwie do wczesnych poglądów Freuda, agresja występująca między członkami rodziny nie jest zjawiskiem naturalnym. Wzajemna antypatia oznacza, że coś jest nie w porządku. 60 eze mnie obyć. Grace zaczęła sprawiać wrażenie uza-l śnionej od kontaktów ze mną. Potrzebowała kolejnych „dawek", aby przetrwać. Z czasem wspólnie z Grace doszliśmy do wniosku, że jej problemem nie jest zbytnia zależność ode mnie, lecz nienawiść, jaką czuje do samej siebie za to, że jest ode mnie zależna. Gdy w ciągu tygodnia zdarzało się coś, co wytrącało ją z równowagi, Grace starała się sama uporać ze swoimi uczuciami. Mówiła sobie, że nie zadzwoni do mnie i że powinna sama sobie radzić. To jedynie pogarszało jej samopoczucie, ponieważ nie tylko denerwowała się tym, co wytrąciło ją z równowagi, ale dodatkowo walczyła ze sobą, aby do mnie nie zadzwonić. Rosnące zdenerwowanie sprawiało, że tym bardziej chciała ze mną porozmawiać i tym bardziej ze sobą walczyła. Wkrótce sytuacja stawała się nie do zniesienia i Grace wpadała w panikę. Czuła się jak narkoman na odwyku i rozpaczliwie pragnęła usłyszeć mój głos, żeby się uspokoić. Życie Grace zaczęło się zmieniać z chwilą, gdy przestała się uważać za osobę zbyt zależną od innych i zrozumiała, że potrzeba kontaktu ze mną jest naturalnym elementem terapii. Gdy tylko zaakceptowała swoją zależność ode mnie, zaczęła sobie lepiej radzić ze swoimi uczuciami i nie czuła już wstydu na myśl, że chciałaby ze mną o nich porozmawiać. Jej telefony stały się coraz rzadsze, ponieważ nie wpadała już w panikę obwiniając się za chęć zatelefonowania do mnie. Coraz częściej dzwoniła na pocztę głosową, aby po prostu usłyszeć mój głos albo zostawiała wiadomość, nie prosząc, bym oddzwonił. Wystarczyła jej świadomość, że może na mnie polegać. Gdy tylko Grace przestała winić się za to, że mnie potrzebuje, przestała jednocześnie źle o sobie myśleć. Dotarło do niej, że nie jest osobą o słabej woli, lecz kobietą, której zdarza się przeżywać intensywne emocje i która chce się nimi podzielić z kimś, kto je zrozumie. Chociaż trwało to jakiś czas, Grace zrozumiała w końcu podstawową cechę swego człowieczeństwa, z którą tak bardzo wal-czyła. Ludzie zależą od siebie nawzajem. Potrzebujemy innych, aby odczuwać pełnię swego jestestwa. Grace na własnym przy- 143 kładzie pojęła coś bardzo ważnego: prosząc nas, byśmy Mu zaufali, Jezus nie mówił tego, gdyż uważał nas za słabych i niesamodzielnych, lecz ponieważ tylko w ten sposób możemy stać się tacy, jacy powinniśmy być. Jezus zachęcał ludzi, by w Niego wierzyli i by na Nim polegali. Nie uważał, aby zależność od drugiego człowieka była problemem; przeciwnie, twierdził, iż jest niezbędna do osiągnięcia duchowej pełni. Wiedział, że aby przeżyć, musimy zdać się na Boga i innych. Próby usamodzielnienia się byłyby w tym przypadku sprzeczne z naszą naturą. Jezus głosił, że pełnię można osiągnąć jedynie akceptując własną słabość i potrzebę zdania się na drugiego człowieka. Ci, którzy nie chcą być od nikogo zależni, udają jedynie, że mają wszystko, co jest im potrzebne. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Posiadanie potrzeb nie uzależnia cię od innych. Jak odnaleźć spokój ducha Nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał. J8, 16 Rudy był uzależniony od swojego złego humoru. Wzrost poziomu endorfin związany z wybuchami gniewu wywoływał w nim niemal euforyczne poczucie władzy i pewności siebie, ułatwiające mu radzenie sobie z życiowymi problemami. Gdy tylko Rudy czuł się niepewny lub zagrożony, miał w zasięgu ręki swój sprawdzony narkotyk. Nigdy nie czuł się zbyt długo mały i słaby, gdyż wpadając we wściekłość, mógł obrócić każdą sytuację na swoją korzyść i znów poczuć się dużym i silnym. Rudy dorastał w domu, w którym ojciec był w zasadzie nieobecny. Matka była w stosunku do niego nadopiekuńcza, prawdopodobnie chcąc mu w ten sposób zrekompensować brak emocjonalnej więzi z ojcem. W kontaktach z obojgiem rodziców Rudy czuł się niepewnie: z jednej strony miał wrażenie, że nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań ojca, z drugiej zaś strony nad- 144 opiekuńczość matki wywoływała w nim poczucie, iż jej zdaniem nie jest w stanie sam niczego zrobić. Mimo że był bardzo inteligentny i szybko uczył się nowych rzeczy, Rudy bał się wszystkiego, co nowe. Chociaż nienawidził swojego strachu, przez większość czasu bał się i nic nie mógł na to poradzić. Szef Rudy'ego polecił mu, żeby zgłosił się na terapię, gdyż wy-buchowy charakter źle wpływał na jego wyniki w pracy. Rudy nie lubił rozmawiać ze mną na temat swojej przeszłości i przez większość czasu trudno było mi się zorientować, co naprawdę czuje. Podczas kilku pierwszych spotkań starałem się go nakłonić do zwierzeń - dopóki nie odkryłem pewnej ważnej cechy jego osobowości. Rudy potrafił odczuwać tylko dwie emocje: gniew i apatię. Przez większość czasu Rudy w skrytości ducha przeżywał swoje niezadowolenie z życia. Czuł się wówczas nieszczęśliwy, mając wrażenie, że marnuje swoje możliwości. Tylko podczas ataków wściekłości Rudy czuł, że naprawdę żyje. Gniew pomagał mu się skoncentrować i budził w nim ukrytą pasję. Nietrudno było zauważyć, że uzależnienie od gniewu jest dla Rudy'ego sposobem na ukrycie głęboko zakorzenionego poczucia braku pewności siebie. Rudy nie miał najlepszego zdania na swój temat, łatwo więc było zranić jego uczucia. To zaś wprawiało go we wściekłość, a gdy już wpadał w gniew, nie umiał się uspokoić. Gdy było już po wszystkim, Rudy obwiniał się za to, że stracił nad sobą panowanie, co z kolei czyniło go bardziej podatnym na zranienie w przyszłości. I tak cykl się zamykał. Z czasem wspólnie z Rudym zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jego brak pewności siebie wynika z poczucia całkowitego osamotnienia. Od dziecka Rudy był przekonany, że ojciec go nie kocha, a matka nie ma do niego zaufania. Nigdy nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić o pomoc. Nie mając nikogo bliskiego, czuł, jakby na jego barkach spoczywały problemy całego świata, a niewiele osób miałoby siłę je udźwignąć. Skąd więc miał czerpać swoją pewność siebie? Stopniowo Rudy pozwolił mi wziąć na siebie część swojego emocjonalnego bagażu. Zaufawszy mi, poczuł się mniej osamotnio- 145 ny i niepewny. Coraz rzadziej wpadał w gniew, ponieważ coraz rz dziej czuł się zraniony. Nie potrzebował więc znieczulać się swoim narkotykiem - agresją. Zrozumiał, że jest w nim mnóstwo emocii 0 których może porozmawiać z kimś, kto pomoże mu się z nimi uporać. Rudy potrzebował kogoś, kogo mógłby wziąć za rękę, by poczuć się bezpiecznie. Pozwalając mi „zastąpić" swoich rodziców 1 czyniąc mnie swoim powiernikiem, Rudy uświadomił sobie ważną prawdę o naturze człowieka - prawdę, którą głosił Jezus. Prawdziwy spokój ducha przychodzi wtedy, gdy wiemy, że jest ktoś, na kim możemy polegać i kto sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Dzięki kojącej miłości ludzi, którzy nas kochają, uczymy się kochać samych siebie. Wiele osób skłania się ku różnego rodzaju uzależnieniom, ponieważ nigdy nie wykształciła się w nich umiejętność uspokajania siebie. Wykorzystują więc swoje uzależnienia, żeby się w sztuczny sposób uspokajać lub zagłuszać swoje lęki. Ponieważ w przeszłości nie było nikogo, kto dałby im poczucie bezpieczeństwa, szukają antidotum na swój strach, aby jakoś się z nim uporać. Jezus wiedział, gdzie szukać spokoju ducha: w bliskości Boga. Wszyscy pragniemy poczucia bezpieczeństwa i znajdujemy je jedynie wówczas, gdy czujemy się chronieni przed niebezpieczeństwami czyhającymi na nas w życiu. A czy może być bezpieczniejsze miejsce we wszechświecie niż u boku naszego Stwórcy? Jezus nauczał, że tylko w Bogu możemy znaleźć prawdzwy spokój ducha. Mówił, że ci, którzy go odnajdą, nigdy nie będą sami. MYŚL DO ZAPAMIĘ™>JIA: Ci, którzy znaleźli prawdziwy spokój ducha, nigdy nie są sami. Nie możesz sam siebie uleczyć Lekarzu, ulecz samego siebie. Lk4,23 Problem z uzależnieniem od substancji chemicznych polega na tym, że nie jest to zależność per se, lecz zależność od „substancji"-Jedynie zależność od Boga i innych ludzi pozwala nam poznać 146 wdę o samych sobie. Zależność występująca w związkach jest cesem wzajemnych interakcji, których owocem jest osobisty zwój. Zależność od jakiejś substancji lub rzeczy jest zaś proce-m jednokierunkowym, prowadzącym donikąd. Aby żyć pełnią ? ia musimy zależeć od innych. Zależność od martwych przedmiotów prowadzi natomiast nieuchronnie do duchowej i psychicznej śmierci. Douglas był alkoholikiem, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy- Nie pił codziennie, lecz gdy już to robił, dawka alkoholu była na tyle duża, by znieczulić go na wszystko, co go akurat bolało. Gdy po raz pierwszy zapytałem, czy nie martwi go jego stosunek do alkoholu, szybko odpowiedział: - Nie. Chyba pan żartuje? Ten rok jest najlepszy w mojej karierze zawodowej. Oczywiście, lubię się napić dobrego wina do posiłku, ale nie mam nic wspólnego z pijaczynami jakich widuje się na ulicach. Douglas pił wino nie tylko do posiłków. Pił po pracy, żeby odreagować stres, pił w porze lunchu, gdy był zdenerwowany, pił też czasami w samotności, zupełnie nie wiedząc dlaczego. Większość alkoholików z reguły nie kończy tak, jak pijaczkowie na ulicy, a część z nich odnosi nawet spore sukcesy w swoim życiu za-wodowym. Gdy jednak alkohol służy nam do zagłuszania uczuć niezbędnych w kontaktach z innymi ludźmi, wówczas picie staje się problemem - tak jak miało to miejsce w przypadku Douglasa. Wmawiał sobie, że pije, bo to lubi, ale w rzeczywistości pił, bo nie podobało mu się, jak się czuł, będąc trzeźwy. Douglas zagłuszał alkoholem swoje prawdziwe uczucia, co sprawiało, że odsuwał się od ludzi, i trudno było zgadnąć, co tak naprawdę myśli. Chociaż Douglas nie zdawał sobie z tego sprawy, jego pierwszym krokiem na drodze do zerwania z uzależnieniem była decyzja poddania się terapii. Potrzebował pomocy w wyrażaniu swych naj-intymniejszych uczuć, a gabinet terapeuty okazał się w tym celu idealnym miejscem. Nie było to łatwe, ale w końcu wspólnie z Dougla-sem wydobyliśmy na światło dzienne głęboko ukryte uczucia, które nosił w sobie przez wiele lat. Jednak w czasie, jaki upływał mię- 147 dzy naszymi kolejnymi spotkaniami, Douglas skutecznie je w sobie zagłuszał i musieliśmy zaczynać terapię od początku. W końcu poradziłem mu, żeby poza terapią poszukał dodatkowej pomocy. Zasugerowałem, by poszedł na spotkanie klubu AA. Zdecydowałem, że potrzebne jest mu coś, co oferowało AA, a czego ja nie mogłem mu zapewnić: dwudziestoczterogodzinne, całotygodniowe wsparcie. W sytuacji, gdy dopadała go pokusa sięgnięcia po alkohol, by zagłuszyć targające nim uczucia, Douglas musiał mieć możliwość zatelefonowania do kogoś, kto mógłby mu pomóc. - Nie chcę przesiadywać z bandą nieudaczników i słuchać, jak narzekają na swoje życie - usłyszałem jednak od Douglasa. -- Nie mam z nimi nic wspólnego. - Być może - odparłem. - Ale nie zmienia to faktu, że potrzebuje pan tego, co oni mogą panu dać. Nie zrozumie pan, o czym mówi, dopóki nie pójdzie pan na kilka spotkań i sam się pan nie przekona. Niechętnie, lecz w końcu poszedł. Przez kolejnych kilka miesięcy Douglas odkrył parę rzeczy na I swój temat. Zrozumiał, że pije żeby zagłuszyć swoje prawdziwe uczucia, szczególnie uczucie smutku. Uświadomił sobie, że nigdy nie czuł z nikim prawdziwej więzi, gdyż w towarzystwie innych ludzi zawsze znieczulał się alkoholem. Przebywając w jednym pomieszczeniu z ludźmi bardzo od niego różnymi, nauczył się od-| najdywać z nimi wspólny język - nauczył się być szczery. Czasami podczas spotkań klubu AA Douglasowi nadal wyda-l je się, że otaczają go sami nieudacznicy. Uczucie to jednak szybko I mija, gdyż Douglas uświadamia sobie bardzo ważną rzecz: po-1 trzebuje tych ludzi, żeby przeżyć. Choć wcześniej nie zdawał so-l bie z tego spra^ teraz już wie, że miał poważny problem alko-l holowy i był na dobrej drodze do całkowitej izolacji od otocze-l nia. Mówi, że było jedynie kwestią czasu, aby picie zaczęło wpty'l wać również na jego pracę. Wszystko to jest już poza nim, ponie-f waż Douglas nauczył się czerpać siłę z czegoś potężniejszego odl siebie. Dopóki będzie to robił, dopóty dzień po dniu będzie [^ dował uzdrowienie. 148 Jezus nigdy nie mówił, że samodzielnie możemy przebyć naszą duchową drogę. We wszystkim co robił podkreślał swoją zależność od Boga. Nauczał, że nikt, w tym również On sam, nie tnoże funkcjonować w odosobnieniu. Nie zareagował na kpiące żądanie tłumu „Ulecz samego siebie!" ponieważ wiedział, że nie może zrobić niczego bez pomocy Boga. W Jego oczach wszelkie próby uzdrawiania samego siebie były naruszeniem fundamentalnych praw stworzenia. Najpopularniejsza i najbardziej rozpowszechniona w Stanach Zjednoczonych metoda leczenia alkoholizmu kieruje się tymi samymi założeniami, które głosił Jezus. Krok Drugi z Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików - ich swoistego wyznania wiary - brzmi: „Uwierzyliśmy, że moc potężniejsza od nas może nam wrócić zdrowie." Chociaż w deklaracji AA nie pada definicja Boga w formie podawanej przez Jezusa, jednak członkowie stowarzyszenia zgadzają się co do tego, że chcąc wyleczyć się z alkoholizmu, trzeba zaufać sile potężniejszej od nas samych. Ani kluby AA, ani Jezus nie zaleciliby nikomu, aby sam się uleczył. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ten kto szuka uzdrowienia, szuka drugiego człowieka. Lekarstwem jest miłość To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie milo- waŁi, tak jak Ja was umiłowałem. J 15, 12 Jordan sama siebie nazywa narkomanką na najlepszej drodze do wyleczenia. - Dzięki odwykowi od dwóch lat nie zażywam kokainy. Wydaje mi się, że nadszedł czas, by przy pomocy terapii przeanalizować moje problemy - powiedziała podczas naszego pierwszego spotkania. - Wiem z doświadczenia, że terapia indywidualna bywa bardzo pomocna w przypadku osób będących na odwyku - zapewniłem ją. Niektórzy pacjenci obawiają się, że terapeuta nie zapewni im takiego wsparcia jak program Dwunastu Kroków, chciałem Więc by wiedziała jak sprawy się mają. 149 Jordan jest atrakcyjną kobietą, która do niedawna żyła szybko i intensywnie. Jej uzależnienie od narkotyków miało związek z ekstrawaganckim stylem życia: szalonymi imprezami, egzotycznymi podróżami i nadmierną rozrzutnością. Teraz, niestety, była bez grosza przy duszy. Wdzięczna za otrzymaną szansę nowego życia, ale bez grosza. - Cała ta zabawa miała swoją cenę - powiedziała kiedyś. - Staram się jednak podchodzić do tego w sposób filozoficzny. Widocznie konieczne było, żebym znalazła się w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. W czasie gdy była jeszcze uzależniona, Jordan wdawała się w intensywne, lecz powierzchowne związki z mężczyznami. Teraz starała się nauczyć nowych wzorców postępowania. - Wcześniej wszystko było o wiele prostsze - tłumaczyła mi. -- Nigdy nie oczekiwałam od facetów niczego poza dobrą zabawą, więc żaden z nich nie złamał mi serca. Teraz wszystko się skomplikowało. Biorąc narkotyki Jordan dążyła do jednego: by znaleźć się „na haju". Gdy jej znajomi nie mogli tego zrozumieć, zmieniała towarzystwo. Jordan nie była złą osobą - miała po prostu bardzo zdecydowane poglądy na związki z ludźmi. Potrafiła się do nich zbliżać jedynie dzięki seksowi i narkotykom. Były to jej dwa sprawdzone i bardzo konkretne sposoby na kontakty z innymi. Ostatnio Jordan odkryła w swoim życiu całą gamę nowych emocji. Gdy teraz spogląda wstecz na czas, gdy była uzależniona, czuje ból i wstyd z powodu tego, jak zachowywała się w swoich związkach. Nawiązała nawet kontakt z kilkoma osobami, aby wynagrodzić im swoje wcześniejsze postępowanie. Jordan pamięta, że dawniej mówiła każdemu „Kocham cię!", jak gdyby był to rodzaj zaklęcia pozwalającego jej natychmiast zbliżyć się do drugiego człowieka. Teraz już tego nie robi, nie dlatego że ma w sobie mniej miłości dla innych, lecz ponieważ dopiero zaczyna rozumieć, co znaczy naprawdę kogoś kochać. Obecnie w swoich kontaktach z innymi ludźmi Jordan posługuje się emocjami. Potrafi wsłuchać się w uczucia drugiego czło- 150 . . a ponieważ ma w tej chwili większą tolerancję dla ludzkich uć nie uszczęśliwia nikogo na siłę i pozwala każdemu w spo- . • prZeżywać swój smutek. Nie mówi też obcym ludziom, że ich kocha, wie bowiem, że aby kogoś pokochać, trzeba go najpierw oznać. Jordan przyjaźni się teraz częściej z mężczyznami, ponieważ nauczyła się wiązać z nimi bez konieczności uprawiania seksu czy brania narkotyków. Jej związki są trwalsze, gdyż Jordan uczy się kochać ludzi za to kim naprawdę są. Pamięta euforię związaną z narkotykowymi odlotami, lecz wcale za nią nie tęskni. Uczucie, jakie daje jej dojrzały związek i świadomość bycia kochaną, jest zbyt wspaniałe by z niego rezygnować. Jordan nie szuka substytutów miłości, może mieć bowiem prawdziwą miłość. Ludzie uzależnieni obdarzają uczuciem bożka, on jednak nie może im odpowiedzieć tym samym. Uzależnienie nie pozwala naszej miłości dojrzewać. Gdy decydujemy się zastąpić miłość jakimś materialnym substytutem, sami również przestajemy się rozwijać. Z chwilą, gdy blokada zostaje przełamana, a rozwój wznowiony, uzależnieni porzucają swoje bóstwa i dążą do związków z ludźmi, którzy mogą ich pokochać. Jezus nauczał, że aby dojrzeć duchowo człowiek musi kochać i być kochanym, nie jest to zaś możliwe w przypadku bałwochwalczego uzależnienia. Jezus uważał miłość za największą siłę we wszechświecie. Głosił, że Bóg jest miłością i że stwórcza siła miłości pomoże rozwiązać wszystkie problemy na świecie. Miłość znajduje się w centrum nauk Jezusa, jest też niezbędna w procesie uzdrawiania ludzkiego serca. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Miłość uzdrawia. Dlaczego Bóg nie toleruje bałwochwalstwa Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą. Mt6. 19 Być świadkiem narodzin człowieka to niezwykłe przeżycie. Nie mogłem tego pojąć, dopóki sam nie byłem świadkiem narodzin 151 mojego syna Brendana. Wspólnie z żoną Barbarą latami przyo towywaliśmy się na tę chwilę. Chodziliśmy na intensywny ku do szkoły rodzenia, nauczyliśmy się resuscytacji krążeniowo-od dechowej niemowląt i przeczytaliśmy tony fachowej literatury Nagrałem nawet kasetę z bajkami, którą Barbara odtwarzała naszemu nienarodzonemu dziecku, gdy byłem w pracy, aby jeszcze w łonie matki oswoiło się z moim głosem. Nie mógłbym się le. piej przygotować na narodziny mojego syna, a jednak wciąż nie byłem gotowy. Bycia ojcem nie można się nauczyć; jest to coś czego trzeba po prostu samemu doświadczyć. Niestety, poród był bardzo skomplikowany. Nasza położna była zaniepokojona wielkością dziecka, zaproponowała więc, by wywołać poród tydzień przed wyznaczonym terminem. Miała nadzieję, że wówczas możliwy byłby poród naturalny. Lecz po trzydziestu trzech godzinach bolesnych, powtarzających się co trzy minuty skurczy, stało się jasne, że Brendan jest po prostu zbyt duży i niezbędne jest przeprowadzenie cesarskiego cięcia. Dla wszystkich było to bardzo wyczerpujące przeżycie, byłem jednak niezmiernie wdzięczny najnowszym osiągnięciom medycyny. Boję się nawet myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy żyli w innych czasach. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłem mojego syna. Biorąc pod uwagę to, przez co musiał przejść, wyglądał zupełnie nieźle i już po kilku sekundach rozkrzyczał się w niebogłosy. „Cud" - tak do tej pory nazywam to, co się wówczas wydarzyło. Barbara dochodziła do siebie po zabiegu, mnie zatem przypadł w udziale zaszczyt wzięcia go na ręce i pokazania mamie w kilka minut po narodzinach. Chociaż byłem wykończo-ny i znajdowałem się w pewnym szoku na skutek tego, co się właśnie wydarzyło, zauważyłem, że między mną a Brendanem niemal natychmiast wytworzyła się silna więź. Skupiając na nim cała swoją uwagę uświadomiłem sobie, że on robi dokładnie to samo. Nie było to jednokierunkowe zainteresowanie. Zaczynaliśmy budować nasz związek. Kiedy robiłem dyplom, z badań na temat rozwoju niemowląt wynikało, że noworodek nie odróżnia siebie od otoczenia. 152 tko jest dla niego amorficznym nagromadzeniem różnych ń Teraz wiem, że autorzy tych badań nigdy nie trzymali mionach nowonarodzonego dziecka. Gdy starałem się oddy- h ć jego rytmem, on słuchał mego oddechu; gdy wsłuchiwałem • w wydawane przez niego dźwięki, on reagował na dźwięki wydawane przeze mnie. Sądzę, że kaseta z nagranymi przez mnie bajkami musiała mieć jakiś wpływ na mojego syna, ponieważ gdy rylko po raz pierwszy usłyszał mój głos, instynktownie spojrzał w moją stronę. Wiem, że nie mogę zapytać Brendana o jego pierwsze wrażenia zaraz po przyjściu na świat, doskonale jednak pamiętam to, co sam wtedy czułem. Wydawało mi się, że przez mgnienie oka dostrzegłem wcielenie Boga na Ziemi. W małej istotce, liczącej sobie zaledwie sześć minut, ujrzałem wewnętrzną potrzebę nawiązania kontaktu z drugą osobą. Od momentu swojego pierwszego krzyku człowiek stara się nawiązywać więzi ze swoim otoczeniem. Rodzimy się, by wiązać się z innymi i to jest właśnie ta boska cecha, którą nosimy w sobie. Bez względu na to jakim bożkom i pokusom będę musiał stawić czoła w życiu, nigdy nie zapomnę, ile znaczy dla mnie miłość mojego syna i mój z nim związek. Tak zostaliśmy stworzeni i nic nie jest w stanie zastąpić nam prawdziwej miłości. Jezus znał przykazanie Starego Testamentu: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko..." (Wj 20, 4). Nauczał, że Bóg jest Bogiem zazdrosnym, lecz nie w sensie małostkowego lęku przed utratą swojej własności na rzecz kogoś innego. Bóg pragnie zachować świat w takim kształcie, w jakim go stworzył i gniewają Go wszelkie próby naruszania naturalnego porządku wszechświata. Jezus głosił, że odbiciem Boga na Ziemi nie jest konkretny wizerunek, lecz nasza umiejętność budowania związków. Bałwochwalstwo budzi gniew Boga, ponieważ jest próbą zastąpienia tej tkwiącej w nas boskiej umiejętności jakąś „rzeczą". Tak jak osoby Trójcy Świętej pozostają ze sobą w nierozerwalnym związku, tak też my otrzymaliśmy od Boga umiejętność nawiązywania więzi 153 z innymi ludźmi oraz z Nim samym. Tak więc wizerunek Boga na Ziemi nie jest materialnym obiektem, który prędzej czy później ulegnie rozpadowi i zostanie zniszczony, lecz odwieczną i ponadczasową umiejętnością budowania związków. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Kochać przedmioty jest rzeczą ludzką; kochać innych - boską. Część II Poznać samego siebie t. , Poznać swoje uczucia W owym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa, pyta.' ląc: „Kto właściwie jest największy w królestwie nie' bieskim?". On przywołał dziecko, postawił je przed ni' mi i rzekł: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do 11 królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziec' ko, ten jest największy w królestwie niebieskim. A kto > . . by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie , przyjmuje. Lecz kto by się stal powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza". *•* ?j <|, Mt 18, l-ć Jezus nauczał, że to, kim jesteśmy, zależy od tego, co czujemy w swoim sercu. Mówił o ponownych narodzinach, o życiu w wierze i o tym by mieć serce jak dziecko. Pragnął, byśmy byli jak dzieci, ponieważ są one niewinne, ufne i otwarcie okazują swoje emocje. Zaś głęboko wierzący ludzie są zawsze świadomi swoich uczuć. Jezus często atakował utarte sposoby ludzkiego myślenia. Mówił, że aby być wielkim, trzeba być małym. Aby rządzić, trzeba służyć innym. Aby być wielkim myślicielem, trzeba umieć odczuwać. Jezus nauczał, że tożsamość człowieka zależy od jego serca. Aby opisać uczucia nie używał specjalistycznych psychologicznych terminów, jakimi się obecnie posługujemy, jasne jest jednak, że pragnął, byśmy nigdy nie tracili kontaktu z tym co naprawdę czujemy. Jezus kochał, odczuwał gniew, doświadczał lęku, płakał ze smutku i żył kierując się odwagą. Dobrze wiedział, kim jest i zawsze postępował zgodnie z tym, co czuł - nawet gdy jego postępowanie wszystkim innym wydawało się nielogiczne. Nasze emo- 157 cje stanowią klucz do poznania nas samych i sprawiają, że postępujemy tak jak postępujemy. Jezus pragnął, byśmy poznali całą gamę naszych emocji24. • wswx ""'.'?^..^ Bądź jak dziecko, ale nie bądź dziecinny u,, Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie iak dzieci... «•>??'«-• M,18,3 Niektórzy z nas boją się okazywać emocje, ponieważ uważają to za dziecinne. Jest jednak różnica pomiędzy byciem dziecinnym, a byciem jak dziecko. Być dziecinnym oznacza być niedojrzałym i odmawiać wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje czyny. Być jak dziecko znaczy być odpowiedzialnym dorosłym człowiekiem, zdolnym do okazywania swoich uczuć. Jezus kładł ogromny nacisk na to, byśmy byli jak dzieci. Bycie „jak dziecko" nie wymaga wielkiego wysiłku, wymaga natomiast siły, by na wzór dziecka otworzyć się na swoje emocje. Jezus przez całe swoje życie okazywał dojrzałość wytyczając granice i będąc świadomym konsekwencji swoich czynów. Miał jednak w sobie tyle odwagi, by ulegać emocjom. Będąc jak dziecko otwartym na uczucia, Jezus był bliski ludziom, zaś Jego olbrzymie poczucie odpowiedzialności sprawiało, że czuli się bezpiecznie w Jego obecności. Harriet ma za sobą serię intensywnych, burzliwych związków, z których żaden nie był udany. Gdy ktoś ją rozczarował, często wpadała we wściekłość. Nie pomogła jej nawet długa terapia, podczas której uświadomiła sobie swoje poczucie porzucenia. Podczas spotkań ze mną Harriet miała trudności ze skoncentrowaniem się na swoim zachowaniu, które przyczyniło się do jej nieudanych związków, nie miała natomiast żadnych kłopotów ze wskazaniem winnych tego stanu rzeczy - ludzi, którzy byli przyczyną jej problemów. Początkowo Harriet często zostawiała mi wiadomości w prze" rwach między naszymi spotkaniami, zawsze w związku z czymś, co 158 nazywała „nagłym wypadkiem" emocjonalnym. Była wściekła na wszystkich, w tym również na mnie i czuła, że ma prawo wyrażać swoją wściekłość przeklinając, krzycząc i robiąc sceny. Nasze spotkania często pełne były takich wybuchów. Harriet uważała, że terapeuta powinien umieć sobie radzić w tego typu sytuacjach i rozpaczliwie starała mi się uświadomić ogrom swego bólu. Te dziecinne reakcje nie ułatwiały jej kontaktów z ludźmi, podobnie jak nie ułatwiały jej zrozumienia własnych uczuć. Harriet była nękana poważnymi wątpliwościami na swój temat i uważała, że wszyscy odwróciliby się od niej, gdyby się przed nimi otworzyła. Żeby nie doświadczać odrzucenia ze strony otoczenia, wolała sama zachowywać się w agresywny i wrogi sposób. Odrzucając innych, czuła się zdecydowanie lepiej. Z chwilą, gdy Harriet zdała sobie sprawę z tego, że wiecznie spodziewając się odrzucenia, uniemożliwia sobie prawidłowe kontakty z ludźmi, zmienił się jej stosunek do wyrażania uczuć. Zamiast wybuchać gniewem i w ten sposób dystansować się od wszystkich, Harriet otworzyła się na dziecięce uczucia bólu i strachu, dzięki którym mogła nawiązać więź z innymi. Po raz pierwszy w swoim życiu zdała sobie sprawę, że wyrażając uczucia na sposób dziecka staje się bardziej atrakcyjna. Otwierając się i pokazując swoje słabe strony sprawiła, że ludzie zaczęli darzyć ją większą sympatią zamiast odwrócić się od niej tak jak się tego zawsze obawiała. Największy przełom spowodowany zmianami wyrażania emocji przez Harriet miał związek z tym, jak zaczęła oceniać samą siebie. Przestała automatycznie obawiać się odrzucenia i zaczęła wierzyć, że może jednak nie jest taka najgorsza - będąc sobą. Właśnie o tego typu dziecięcych reakcjach mówił Jezus. Nakazywał nam, byśmy „stali się jak dzieci", tak jak one ufni i niebo-jący się okazać słabość. Chociaż może to być zaskakujące, właśnie tacy ludzie są najsilniejsi. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Dziecinne zachowania izolują nas od innych ludzi, dziecięce zaś ich przyciągają. II 159 Rola uczuć w rozwoju człowieka Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie. U 18, Ifi Siedmioletnia Brittany była trudnym dzieckiem. Często wpadała w złość i zachowywała się agresywnie wobec otoczenia, co utrudniało jej kontakty z innymi dziećmi. Gryzła, kopała i drapała każdego, kto jej przeszkodził, a jej ataki wściekłości były dla wszystkich bardzo wyczerpujące - nie wyłączając jej samej. Rodzice Brittany byli bardzo zaniepokojeni takim zachowaniem i nie wiedzieli, co o nim myśleć. Postanowili więc poprosić o pomoc specjalistę. Obawiali się, że ich córka może - jak inne agresywne dzieci - skończyć w zakładzie, gdzie będzie miała zapewnioną stałą opiekę i gdzie uniemożliwi jej się krzywdzenie siebie samej oraz innych. Gdy Paula po raz pierwszy spotkała się z Brittany, natychmiast wiedziała, że będzie miała pełne ręce roboty. Dziewczynka siedziała pośrodku pokoju na podłodze, rozbijając swoje zabawki i niszcząc wszystko, co jej wpadło w ręce. Pytanie Brittany o przyczyny jej destrukcyjnego zachowania nie miało większego sensu, ponieważ sama tego nie wiedziała. Wyładowywała uczucia, których nie potrafiła wyrazić w inny sposób. Gdy dziecko nauczy się wyrażać swoje emocje poprzez agresywne zachowanie, bardzo trudno jest je tego oduczyć. Wzorzec fizycznego uzewnętrzniania uczuć łatwo się bowiem utrwala. Paula wiedziała, że Brittany chce wyrazić emocje, których nie potrafiła nazwać słowami. Każdy widział, że dziewczynka wpada w gniew, ktoś musiał jednak zauważyć, że się boi. Zapewniając jej poczucie bezpieczeństwa, Paula chciała sprawić, żeby Brittany otworzyła się. Jej agresywne zachowanie wynikało z tego, że wy-1 rażaniu głęboko ukrytych emocji towarzyszył ból. To prawda, że nikt z otoczenia Brittany nie potrafił jej kontrolować, ona jednak | również kontrolowała samą siebie w minimalnym stopniu. Brittany fizycznie uzewnętrzniała swoje uczucia, Paula musiała więc znaleźć z nią wspólny język. Gdy dziewczynka zaczynała! 160 krzyczeć, Paula mówiła: „Tak, widzę, jak bardzo jesteś teraz zła." Gdy jednak próbowała drapać lub gryźć, Paula przytrzymywała ją dopóki Brittany się nie uspokoiła. Ponieważ dziewczynka odczuwała jednocześnie złość i strach, w swoim związku z nią Paula musiała wziąć pod uwagę obie te emocje. Starała się przekazać małej, iż pragnie usłyszeć wszystkie jej uczucia, nie tylko te związane z gniewem i strachem. Z czasem, pod wpływem terapii z Paulą, Brittany zmieniła się. Wciąż jest nieco społecznie nieprzystosowana, ale nie okazuje już takiej agresji jak dawniej. Łatwiej przychodzi jej nazywanie uczuć po imieniu, nie musi zatem tak często ich uzewnętrzniać. Nauczyła się, że można okazywać lęk i nie być odrzuconą przez otoczenie, co daje jej większe poczucie bezpieczeństwa. Brittany dojrzała jako człowiek, potrafi bowiem teraz wyrażać więcej emocji niż kiedyś. Dzięki temu, iż Paula umiała dostrzec w Brittany cechy dziecka i zwróciła na nie uwagę, udało jej się sprowokować rozwój ludzkiej tożsamości. Więź łącząca ją i Brittany jest przykładem na to, że rozwój bywa możliwy tylko wtedy, gdy zaakceptujemy wszystkie uczucia okazywane nam przez drugiego człowieka - tak, jak chciał tego Jezus. Jezus okazywał swoją miłość wszystkim dzieciom. Wiedział, jak ważna jest reakcja na dziecięcą otwartość. Dzisiaj wiemy, że aby móc się prawidłowo rozwijać, nasz mózg wymaga reakcji drugiego człowieka na okazywane przez nas emocje25. Za każdym razem, gdy dziecko rozpoznaje swoje uczucia - na przykład: „Jestem smutny" lub „Jestem szczęśliwy" - rozwija w sobie świadomość tego kim jest owo odczuwające „ja". Uczy się myśleć: „To ja jestem w danej chwili smutny lub szczęśliwy" i wie, że uczucie to nie pochodzi od nikogo ani niczego innego. Zwracając baczną uwagę na uczucia swojego dziecka, rodzice połgają mu formować tożsamość, z jaką pójdzie przez życie. Pomagając dzieciom - a także dorosłym - rozpoznawać ich emocje, Pomagamy im się rozwijać. Serdeczny stosunek Jezusa do dzieci powinien być dla nas psychologicznym wzorcem. Akceptując ich spontaniczne zachowa- 161 nia, wspomagał ich rozwój. Otwartość była cechą charaktery! styczną Jego uzdrawiającej obecności i odczuwali ją wszyscj z którymi się spotykał. MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Tożsamość dziecka formuje się raczej w jego sercu niż w jego umyśle. Rola uczuć w naszych kontaktach z innymi Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglą dać będą. Mt 5, Jezus nauczał, że ludzie wierzący powinni znać swoje serca. Zrc zumienie emocji drugiego człowieka wytwarza między nim a nal mi szczególną więź. Odczuwamy poparcie tych, którzy zgadzają się z nami pod względem intelektualnym i czujemy się bezpieczl nie w obecności tych, którzy bronią nas fizycznie. Jednak prawi dziwa więź łączy nas z tymi, którzy dzielą z nami nasze przeżycia emocjonalne. Ludzie czyści sercem są połączeni z Bogiem specjał] ną więzią nie z powodu swej szczerości, lecz ponieważ potrafią nazwać swoje uczucia. Saundra i Ben zgłosili się na terapię małżeńską, gdyż cierpieli na jedną z najczęstszych obecnie małżeńskich przypadłości: kiepl ską komunikację emocjonalną. Zanim się pobrali, oboje praco! wali zawodowo i odnosili sukcesy w swojej pracy. Zakładając roi dzinę zgodnie postanowili, że Saundra zostanie w domu i będzid zajmować się dziećmi. Oboje wciąż byli zadowoleni z tej decyzji! usatysfakcjonowani sumą pieniędzy, jaką Ben łożył na utrzymania domu, i dumni z postępów dzieci. Nie mogli jedynie znieść ciąj głych kłótni jakie wybuchały między nimi. Saundra i Ben nie potrafili rozwiązywać swoich konfliktów ponieważ nie rozumieli roli, jaką w związku dwojga ludzi odgry-l wają emocje. Oboje sądzili, że w małżeńskich sprzeczkach należy stosować te same metody negocjacji, jakie z powodzeniem stosoj 162 wali w swojej pracy zawodowej. Niestety, zasady postępowania w biurze nie są takie same jak zasady postępowania w domu. Osiągnięcie kompromisu przestaje się liczyć, jeśli po fakcie obie strony czują do siebie wzajemny żal i niechęć. To w jaki sposób małżonkowie ze sobą rozmawiają, jest równie ważne jak to, o czym rozmawiają. Saundra poruszała na przykład temat, który niepokoił ją w związku z jednym z dzieci. Ben przedstawiał swoją propozycję rozwiązania problemu. Saundra czuła się zlekceważona jego zwięzłą odpowiedzią, która przypominała jej, jak mało ważna czuła się dorastając. W rezultacie Saundra zajmowała odmienne stanowisko, co z kolei spychało Bena na pozycję obronną i przypominało mu krytykę jakiej doświadczał w dzieciństwie ze strony ojca - perfekcjonisty; tym mocniej zatem obstawał przy swoim. Tego rodzaju kłótnie kończyły się zwykle w ten sam sposób: jedno z dwojga z oburzeniem podnosiło do góry dłonie mówiąc: „Świetnie! Zrobisz, jak zechcesz!" i z hałasem wychodziło z pokoju. Decyzja zostawała podjęta, lecz jej ceną był małżeński kryzys. W końcu Saundra i Ben zdali sobie sprawę z tego, że podejmowanie decyzji za cenę utraty więzi pomiędzy nimi do niczego nie prowadzi. Szczerość w wyrażaniu uczuć nie jest konieczna w kontaktach z kolegami z pracy, lecz jest absolutnie niezbędna w kontakcie ze współmałżonkiem. Dlatego właśnie zasady, które sprawdzają się w biurze, nie sprawdzają się w domu. Inna jest umowa społeczna. W pracy naszym celem jest załatwienie pewnych spraw. W małżeństwie zaś chodzi o to, by załatwiać pewne sprawy nie przestając kochać siebie nawzajem. Jest to możliwe wyłącznie wtedy, gdy zwracamy uwagę na uczucia drugiej osoby. Saundra i Ben są teraz szczęśliwszym małżeństwem, ponieważ pamiętają, że uczucia towarzyszące każdej ich rozmowie są równie ważne, jak jej treść. Ben nie spieszy się już tak bardzo z propozycjami gotowych rozwiązań, wie bowiem, że presja „wykaza-nia się" ma swoje źródło w jego dzieciństwie, a nie w oczekiwaniach żony. Saundra natomiast dwa razy się zastanawia przed za- 163 jęciem przeciwnego stanowiska, ponieważ nie musi sobie już niczego w ten sposób udowadniać. Teraz, gdy czuje się lekceważona przez Bena, może opisać mu swoje uczucia i powiedzieć, że przypomina jej to wcześniejsze doświadczenia. Ben zaś może wy-razić skruchę z tego powodu i powiedzieć, że wcale nie starał się jej zlekceważyć. Ze względu na to, jak był traktowany przez ojca, czuje po prostu potrzebę sprostania każdej sytuacji i czasami ponosi go entuzjazm. Saundra i Ben poznali ważną prawdę dotyczącą naszych związków z innymi ludźmi: prawdziwa bliskość jest możliwa tylko wtedy, gdy otwarcie wyrażamy nasze emocje. Nie- j umiejętność rozmawiania o swoich uczuciach w przypadku Saun-dry i Bena wynikała z emocjonalnych doświadczeń, które przytrafiły się każdemu z nich na długo przed tym, jak się pobrali. Dopóki ich serca nie stały się „czyste", nie mogli się cieszyć wzajemną bliskością. Jak wiele wieków temu powiedział Jezus, szczę-1 śliwy związek jest kwestią czystych serc. Jeśli ktoś nie podziela naszego zdania, możemy go zlekcewa- ] żyć. Gdy jednak ktoś podważa prawdziwość naszych uczuć, mo- ] żemy się poczuć głęboko zranieni. Jezus nigdy nie stawiał intelek-1 tualnej poprawności ponad czystością serca. Wiedział, że ludzie budują więzi między sobą w oparciu o emocje i że najpoważniej-1 sze spory nie wynikają z różnicy poglądów, lecz są efektem tego, jak głęboko zraniono nasze uczucia. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zasady, które sprawdzają się w pracy, nie zawsze | sprawdzają się w domu. ,v Jak przetrwać cierpienie ; Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga?| / we ATnie wierzcie. J 14, II Jezus nauczał, że cierpienie można przetrwać pozostając w bli-l skim kontakcie z Bogiem. Pozwalając Mu pozostać z nami w na-l 164 szym cierpieniu - bez względu na to, jak bardzo cierpimy - dojrzewamy wewnętrznie. Wszystko da się znieść, o ile nie musimy tego znosić samotnie. Rick był jednym z najniższych dzieci w swojej klasie. Był zawsze ostatnim, którego wybierano do składu drużyny i często padał ofiarą zaczepek większych od siebie. Rick starał się unikać sytuacji, w których inne dzieci mogłyby się wyśmiewać z jego niskiego wzrostu, lecz i tak bardzo często się to zdarzało. To że kompleksy z powodu niskiego wzrostu nie uczyniły z niego zgorzkniałego człowieka, Rick zawdzięcza swojej przyjaźni z Gregiem. Czasami przyjaźnie z dzieciństwa potrafią trwać całe życie. Rick i Greg byli takimi właśnie przyjaciółmi. Pewnego razu Rick niemalże umarł ze wstydu, ponieważ jakiś wielki chuligan wsadził go do kosza na śmieci na oczach Grega. Nie mówiąc ani słowa, Greg spojrzał na niego wymownie, jak gdyby chciał powiedzieć: „Tak, wiem. Ten gość to straszny palant." Tego właśnie potrzebował Rick - kogoś, kto byłby przy nim w trudnych chwilach. Miał wrażenie, że obaj są ofiarami i to w pewien sposób zmniejszało ból, jaki odczuwał. Rick nie chciałby nigdy ponownie przeżyć swojego dzieciństwa, nie traci jednak czasu roztkliwiając się nad sobą. Okropnie było być najniższym dzieciakiem w klasie, lecz świadomość tego, iż Greg rozumie jego uczucia pomogła Rickowi przetrwać najgorsze. Rick jest obecnie szczęśliwszym człowiekiem, ponieważ w trudnych chwilach był przy nim ktoś z kim mógł podzielić swoje uczucia. Na tym właśnie polega sekret znoszenia cierpień, który chciał nam przekazać Jezus. Kilku najmądrzejszych ludzi jakich znam wiele wycierpiało w życiu, podobnie jak kilku najbardziej zgorzkniałych, których kiedyś poznałem. Jezus wiedział, że cierpienie może sprawić, że staniemy się albo lepsi, albo zgorzkniali. Jego własne cierpienie było nieodłączną częścią Jego życia, a godne jego znoszenie -głównym celem Jego misji na Ziemi. Jezus dał nam przykład, jak znosić cierpienie. Nie napisał na ten temat książki ani nie zorganizował serii wykładów, lecz sam stał się 165 wzorem godnego cierpię nia. Nawet w najtrudniejszych chwilach nie stracił kontaktu z Bogiem. Nie próbował przejść przez swoje cierpienie samotnie i nie chciał, byśmy my tego próbowali. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Cierpienie można znieść, jeśli nie musimy znosić go w samotności. Dlaczego cierpienie rodzi traumę? *; Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się (...) szukając wypoczynku, a/e nie znajduje. Wtedy mówi: t Y/rócę do swego domu (...) Przychodzi i zastaje go niezajętym, wymiecionym i ozdobionym. Wówczas idzie i zabiera ze sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan tego człowieka gorszy, niż byt '? - poprzedni. Mt 12, 43 Bywa, że dzieci dotknięte trudnymi doświadczeniami wyrastają na zupełnie normalnych dorosłych, podczas gdy te, które doznały znacznie mniejszych cierpień, wychodzą z nich ze zniszczoną psychiką. Można to wytłumaczyć za pomocą różnicy pomiędzy urazem psychicznym a psychiczną traumą. Uraz psychiczny to krzywda, jaką ponosimy, gdy zostaną zranione nasze uczucia. Każdy z nas przeżył coś podobnego. Nasi opiekunowie mogą nie zaspokajać naszych potrzeb, możemy znaleźć się w sytuacji która nas przerasta albo ktoś może nas zaatakować w sposób, który dogłębnie nas zrani. Życie jest pełne niebezpieczeństw, a nas łatwo jest skrzywdzić. Z psychiczną traumą natomiast mamy do czynienia wtedy, gdy nie ma przy nas nikogo, kto by okazał nam swoje wsparcie i pomógł zrozumieć wyrządzoną nam krzywdę. Również urazy psychiczne mogą być dowodami naszej słabości, niekompetencji, nieprzystosowania lub po prostu naszego pecha. Bolesne wyda-rzenie przekształca się w wydarzenie traumatyczne wówczas, gdy niesie ze sobą negatywny obraz nas samych. Traumatyczne wydarzenia z przeszłości mogą nas prześladować przez całe życie. Sy- 166 tuacja zmienia się całkowicie, gdy mamy przy sobie kogoś, kto rozumie nasz ból. Jezus dobrze wiedział, że człowiek, który został zraniony, potrzebuje pomocy innych, by oddalić od siebie dręczące go demony. Candice to atrakcyjna i inteligentna kobieta. Chociaż patrząc na nią trudno się tego domyślić, ma za sobą traumatyczne wydarzenie. Jako nastolatka została zgwałcona, gdy pewnego wieczoru wracała do domu od przyjaciółki. Było to najbardziej wstrząsające doświadczenie w jej życiu. Na ile mogła, wymazała je ze swej pamięci. Przed rozpoczęciem terapii Candice nigdy nikomu szczegółowo nie opowiadała o wydarzeniach tamtego wieczoru. Powiedziała rodzicom, ci zaś zgłosili sprawę policji i na tym sprawa się skończyła. Candice nie chciała skorzystać z pomocy psychologa, jak jej to sugerowali policjanci. Rodzice natomiast uważali, że wszelkie rozmowy na ten temat przyniosą Candice jedynie kolejne upokorzenia, nigdy więc nie podejmowali tego tematu. Z powodu gwałtu Candice ma problemy w intymnych kontaktach z mężczyznami. Nie chce, żeby tamto wydarzenie wpływało na jej życie, lecz nie potrafi temu zapobiec. Na myśl o fizycznym zbliżeniu Candice cała się spina, a obecność silnych i asertywnych mężczyzn napawa ją lękiem. Nie wie, że pewnych tajemnic nie należy zachowywać dla siebie. Candice wpadła w pułapkę, w jaką wpada wiele zgwałconych kobiet. Nie potrafiła przestać myśleć: „Gdyby tylko ktoś odwiózł mnie tamtego wieczoru do domu", „To wszystko przez moją sukienkę, była zbyt wyzywająca", albo „Jak mogłam być taka głupia?". Zaczęła obwiniać samą siebie. Gdy chcemy zrozumieć jakiś niespodziewany i bezsensowny akt przemocy, czasami obwiniamy jego ofiarę. Jednak w przypadku Candice takie myślenie zmieniło uraz psychiczny w długotrwałą traumę. Może gdyby Candice mogła z kimś porozmawiać o swojej tajemnicy nie miałaby ona tak niszczącego wpływu na jej psychikę. Osoba ta mogłaby jej uświadomić, że jej reakcja jest jak najbardziej normalna i że nie zrobiła nic, co mogłoby sprowokować tamto wydarzenie. Gwałt był czymś złym, lecz nie przydarzył jej 167 się dlatego, że to ona była zła. Gdyby Candice nie została sama ze swoimi uczuciami, jej dramatyczne przeżycie nie zmieniłoby się w niekończącą się traumę, ona zaś nie obwiniałaby się każdego dnia. Demony lubią działać w ukryciu, lecz gdy tylko zostaną wyciągnięte na światło dzienne, uciekają. Ostatnio Candice odczuwa już mniejszy lęk w obecności mężczyzn, ponieważ podczas terapii uczy się analizować swoje uczucia. Musiała porozmawiać z kimś o tym, co jej się przydarzyło i podzielić się swoimi uczuciami z drugim człowiekiem. Odcięcie się od bolesnych przeżyć nie pomogło jej uwolnić się od demonów - odeszły dopiero wówczas, gdy pozwoliła terapeucie otworzyć drzwi do ciemnych zakamarków swojej przeszłości. Jezus wiedział, że każdy z nas musi cierpieć, lecz nasze życie nie musi z tego powodu zmieniać się w pasmo traumatycznych doświadczeń. Uważał, że dzieląc się bagażem naszych krzywd z zaufaną osobą możemy zapobiec zmianie urazu w traumę. Sam czas nie jest w stanie nas uleczyć. Jeśli nie poszukamy pomocy, demony przeszłości mogą powrócić. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Sam czas nie jest w stanie nas uleczyć. Ludzie są racjonalizującymi zwierzętami Przecież z obfitości serca usta mówią. Mt 12,34 Christopher uważa, że okazywanie uczuć jest oznaką słabości. Gdy był dzieckiem, jego matka zmagała się z depresją, ojciec zaś często bił go w napadach wściekłości. Christopher poprzysiągł sobie, że nigdy nie będzie taki jak jego rodzice. Po czterech latach małżeństwa żona rozwiodła się z nim, ponieważ „nie zaspokajał jej potrzeb emocjonalnych", co tylko upewniło go, że ludzie podporządkowujący życie swoim emocjom niszczą wszystkich dookoła. Christopher wie, że do większości rozwodów dochodzi z inicjatywy kobiet, które w swoich decyzjach kierują się emocjami-Jego zdaniem jest to wystarczający dowód na to, że ludzie racjo- 168 nalnie myślący są godni zaufania, zaś kierujący się emocjami -słabi i żałosni. Za swój jedyny błąd uważa to, że w porę nie zorientował się w charakterze żony, zanim jeszcze ją poślubił. Christopher nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jego poglądy dotyczące okazywania uczuć są wcześniejsze od dowodów, które gromadził latami obserwując różne małżeństwa. Ból jaki odczuwa w związku z dzieciństwem wciąż pozostaje za zamkniętymi drzwiami. Właśnie dlatego Christopher nie potrafił się zdobyć w swoim związku na emocjonalną bliskość, co spowodowało koniec jego małżeństwa na długo przed tym, jak opuściła go żona. Utrzymując, że to jej zbytnia „uczuciowość" była przyczyną ich rozwodu, starał się racjonalnie wytłumaczyć sobie całą sytuację i w ten sposób uniknąć zranienia. Po tym, co wycierpiał od swoich rodziców, zbyt się bał, by ryzykować, że żona go zrani. Nie chodziło o to, że okazywała „zbyt wiele uczuć", lecz o to, że sam nie okazywał ich wystarczająco dużo. Christopher potrafił przedstawić racjonalny dowód na to, w jaki sposób emocje zniszczyły mu życie. Nie dostrzegał jednak roli, jaką sam odegrał w tym akcie zniszczenia. Jego postanowie-by unikać okazywania uczuć, zostało podjęte w oparciu nie o emocje - Christopher zdołał jednak przekonać samego siebie, że jest to racjonalna decyzja. Ponieważ sam wyeliminował uczucia ze swojego życia, przekonanie o ich niszczycielskim wpływie stało się niestety samospełniającą się przepowiednią. Agencje reklamowe, politycy, handlowcy - słowem wszyscy, którzy analizują sposób podejmowania przez nas decyzji, doskonale wiedzą, że w procesie tym decydującą rolę odgrywają hasze impulsy, pragnienia i emocje. Często udajemy, że jesteśmy obiektywni i racjonalni, zupełnie jakbyśmy chcieli w ten sposób zwiększyć wiarygodność swoich decyzji. Prawda jest jednak taka, że w pierwszej kolejności słuchamy swojego serca (nawet jeśli twierdzimy coś innego) i dopiero później dopisujemy ideologię do już podjętych postanowień. Ludzie nie są myślącymi zwierzętami - jesteśmy zwierzętami racjonalizującymi. Jezus sam często szedł za głosem serca, mimo 169 iż jego otoczenie nie widziało w tym żadnego sensu. Wiedział, że najważniejsze decyzje w życiu podejmujemy w oparciu o uczucia. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Umysł usprawiedliwia decyzje, jakie podejmujemy w sercu. Granice logicznego rozumowania Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie króle- stwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. Lk 18. I Dianę zadzwoniła do mnie w sprawie terapii małżeńskiej z powc du nieustannych sprzeczek ze swoim mężem Chuckiem. Podcza^ naszej pierwszej sesji ogromne wrażenie zrobiła na mnie inteligencja ich obojga. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak zażarte mogą być ich kłótnie, każde bowiem w niezwykle elokwentny sposób potrafiło przedstawiać argumenty oraz bronić swojego zdania. Dianę rozpoczęła swój „akt oskarżenia" słowami: - Chcę porozmawiać o tym, co stało się we wtorek. Straciłeś nad sobą panowanie i zacząłeś na mnie krzyczeć. Chuck na to aż podskoczył: - Dlaczego nie trzymasz się faktów? Ustaliliśmy, że we wtorek wspólnie wyliczymy podatki, a ty nie wywiązałaś się z danego przez siebie słowa! - Ustaliliśmy również, że pomogę ci zorganizować służbowe przyjęcie i właśnie tym się wtedy zajmowałam - odparła jego zarzuty Dianę. Często oboje zdawali się mieć rację i gdy jedna ze stron prezentowała swój logiczny wywód, niejednokrotnie gubiłem się w opisywanych szczegółach. Czasami wysoki iloraz inteligencji może być jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Ludzie logicznie rozumujący są zazwyczaj dobrze zorganizowani i efektywni w działaniach, jednak ta sama logika może sprawić, że będą analizować swoje 170 związki z mechaniczną precyzją, co może spowodować problemy. Fakt, że istniały logiczne przyczyny nieporozumień Chucka i Dianę w niczym nie pomagał ich małżeństwu. Gdyby natomiast jedno okazało drugiemu współczucie na widok jego zdenerwowania, wszystko mogłoby się zmienić na lepsze. Sprawy zaczęły się układać z chwilą, gdy Chuck i Dianę przestali szukać logicznych przyczyn swego zdenerwowania, a zamiast tego otworzyli się na dziecięce uczucia bezbronności i podatności na zranienie, które wywoływały ich gniew. - Wściekłem się, bo często mam wrażenie, że nie jestem dla ciebie ważny. We wtorek wydawało mi się, że to, czego chcę, nie ma dla ciebie znaczenia - wyznał Chuck. - Wydaje ci się, że nie jesteś dla mnie ważny? - odparła Dianę. - Nigdy nie przypuszczałam, że możesz się tak czuć. Myślałam, że gniewasz się na mnie, bo cię zawiodłam. Nic nie jest dla mnie ważniejsze niż ty. Przykro mi, że tak się wtedy poczułeś. Chuck i Dianę powoli uczyli się, że rola logicznego myślenia w rozwiązywaniu problemów jest ograniczona. Aby uzyskać rozwiązanie, którego tak rozpaczliwie potrzebowali, musieli przyznać, że łatwo jest ich zranić. Nasze życie byłoby bardzo trudne bez korzyści płynących z racjonalnego myślenia. Gdy jednak w grę wchodzą nasze związki z innymi ludźmi, logiczne rozumowanie tylko w pewnym stopniu może nam pomóc zdobyć to, czego potrzebujemy. Mówiąc o królestwie Bożym Jezus nie miał na myśli istniejącego fizycznie miejsca; mówił o nim jakby był to kierunek wyty-czony przez nasze serce, coś w co wchodzimy z otwartą duszą, pełni ufności do Boga. Rozum może zbliżyć nas do Boga, lecz prawdzhvy z Nim kontakt możemy nawiązać jedynie poprzez wiarę, jaką mamy w sercu. Jezus nauczał, że logiczne rozumowanie przydaje się w życiu tylko do pewnego stopnia. Prędzej czy później następuje taki moment, gdy trzeba zaufać i uwierzyć całym sercem, aby móc iść dalej. Jezus nigdy nie twierdził, że logiczne myślenie jest czymś złym; odgrywa ono jednak drugorzędną rolę w procesie leczenia 171 naszego bólu. Aby zgłębić tajemnicę naszych związków, musimy zrezygnować z logicznego rozumowania, gdy ono nas zawodzi i uwierzyć, że uczucia jakie nosimy w sercu poprowadzą nas w dobrym kierunku. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Sercem możemy ogarnąć sprawy, których nie ogar-| niamy umysłem. Dlaczego robimy to, co robimy !."?)'? ..'. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy za-1 r., i bić nie mogą. '??'?' " ' Mt IO,28| sfwoje pierwsze spotkanie ze mną Charles rozpoczął słowami: - Moja żona uważa, że za dużo pracuję i nie panuję nad sobąJ Często zdarza się, że mężczyźni zgłaszają się na terapię, ponieś waż ich żony sądzą, iż jest im to potrzebne. W takich przypadł kach musi minąć trochę czasu zanim mężczyźni ci uświadomią so-j bie, że terapia jest im naprawdę potrzebna. Charles zapewnił mnie, że zdaje sobie sprawę z niedoskonałol ści swego charakteru, uważał jednak, że wcale nie potrzebuje tej rapii. Twierdził, że pracuje tak dużo jak jest to potrzebne, b\ opłacić rachunki, a w gniew wpada jedynie wtedy, gdy zostanie do tego sprowokowany. - Moje zachowanie jest całkowicie naturalne - przekonywał mnie. - Wie pan, przetrwają tylko najsilniejsi. Charles wierzył w prawo naturalnej selekcji, podziwiał agresję, a biernością gardził. Był święcie przekonany, że zamiłowanie do ciężkiej pracy wynika z jego charakteru, agresja zaś jest nie zbędna, żeby odnosić sukcesy. Jeżeli żona nie może tego zrozu mieć, to znaczy, że nie ma pojęcia o tym, jaki naprawdę jest światj Podczas naszych kolejnych spotkań zacząłem zauważać, że poi wody, dla których Charles zachowywał się tak a nie inaczej nil miały nic wspólnego z jego „charakterem". Chociaż nie lubił roz 172 mawiać o przeszłości, opisał swoje relacje z ojcem jako nieudane. Ojciec Charlesa surowo egzekwował wydawane przez siebie polecenia i często stosował wobec syna kary cielesne. Charles nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek usłyszał od niego słowa „Kocham cię". Charles pracował tak zawzięcie i z taką agresją, ponieważ starał się w ten sposób coś sobie udowodnić. Próbował pokazać, że nie jest słaby i że coś w życiu osiągnął, zupełnie jak gdyby chciał stanąć z ojcem twarzą w twarz i powiedzieć mu: „Popatrz!" Oczywiście Charles nigdy nie przyznałby się, że ojciec wciąż ma na niego tak olbrzymi wpływ. W końcu jednak zrozumiał, że samo unikanie wymieniania imienia ojca nie oznacza, że wyzwolił się spod jego wpływu. Charles był taki jaki był nie dlatego, że pchał go do tego naturalny instynkt nakazujący mężczyźnie zajęcie przywódczej pozycji. Kierowała nim jego niska samoocena, będąca efektem nieudanych relacji z ojcem. Nie wpadał we wściekłość z powodu zbyt wysokie-go poziomu testosteronu; wściekał się, ponieważ w dzieciństwie umniejszano jego wartość, on zaś do tej pory tego nie przebolał. Wszystko zaczęło się zmieniać z chwilą, gdy Charles uświadomił sobie, że kierują nim pewne emocje. Nadal pragnął odnosić sukcesy, przestał jednak postrzegać sukces jako wygraną i skoncentrował się na tym, by dobrze wykonywać swoją pracę. Charles zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nie musi już być agresywny, aby dowieść swojej siły. To, w jaki sposób pokonuje kolejne szczeble kariery, stało się dla niego równie ważne jak to, czy w ogóle pnie się w górę. Charles poświęca teraz więcej czasu na analizę własnych uczuć, zrozumiał bowiem, że odgrywają one -i zawsze odgrywały - bardzo ważną rolę w jego życiu, motywując go do takich a nie innych zachowań. Jezus nauczał, że emocje człowieka są bardziej skomplikowane niż instynkty, którymi kierują się zwierzęta - na przykład instynkt nakazujący ptakom odlatywać przed zimą na południe. Ludzie nie dokonują aktu prokreacji kierując się instynktownym Popędem, lecz się ze sobą kochają. Nie ewoluujemy dzięki in- 173 stynktowi samozachowawczemu; ludzie na najwyższym szczeblu ewolucji potrafią oddać swoje życie za przyjaciół. Ludzkie serce to naprawdę niezwykły mechanizm. Jezus głosił również, że jako ludzie jesteśmy wyjątkowi nie tylko ze względu na swoją inteligencję czy posiadanie przeciwstawnych kciuków, lecz przede wszystkim z powodu umiejętności głębokiego odczuwania różnych spraw w naszych sercach. Mówił abyśmy „nie bali się tych, którzy zabić mogą ciało, lecz duszy zabić nie mogą" ponieważ to nie biologia decyduje o tym kim jesteśmy, lecz właśnie dusza. Serce kieruje postępowaniem człowieka, ponieważ podstawą wszystkiego co robimy są nasze uczucia. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Uczucia to energia, która ożywia ludzką duszę. Inteligencja emocjonalna (...) żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli. Mt 13, 15 Laura i James zdecydowali się na rozwód. Niestety, wiele małżeństw osiąga ten punkt zanim postanawia zgłosić się na terapię małżeńską. Dla obojga z nich byłby to już drugi rozwód, byli więc przerażeni, znalazłszy się ponownie na krawędzi rozpadu związku. Laura i James byli na siebie bardzo źli, każde zaś było głęboko przekonane, że jego gniew jest uzasadniony. Ona cierpiała z powodu jego emocjonalnego chłodu, on z powodu jej ciągłej krytyki. Oboje doszli do wniosku, że pora z tym skończyć. Terapia była ostatnią próbą, jaką podjęli, żeby ratować swoje małżeństwo. Po kilku tygodniach spotkań, podczas których pełniłem rolę sędziego, odgwizdywałem faule i pokazywałem żółte kartki, osiągnęliśmy etap, na którym Laura i James potrafili wyznać sobie pewną ważną prawdę. Żadne z nich tak naprawdę nie chciało rozwodu -jedno myślało, że pragnie tego drugie i nie chciało zostać na lodzie. Oboje chcieli natomiast, by ich stosunki uległy zmianie. Laura nie chciała, aby James odszedł, lecz żeby się do niej zbliżył. James nie chciał żyć bez Laury; chciał by była z nim szczęśliwa. Nie- 174 wiele brakowało, a popełniliby największy błąd swojego życia dlatego, że podejmując decyzję o rozwodzie, nie wzięli pod uwagę wszystkich dostępnych faktów. Powinni byli zastanowić się nad tym, co naprawdę do siebie czują. Tymczasem za bardzo skupili się na własnym bólu i rozczarowaniu. Laura i James wciąż mają problemy, lecz ich relacje są teraz nieco lepsze. Zgodzili się nadal wspólnie pracować nad tym, co im się nie podoba w ich małżeństwie, z jednym zastrzeżeniem: obiecali, że przestaną grozić sobie nawzajem rozwodem. Chociaż nie jest to łatwe, Laura i James potrafią wśród uczuć bólu i gniewu odnaleźć uczucie wzajemnej tęsknoty, którego potrzebują, aby podejmować słuszne decyzje dotyczące swojego małżeństwa. Okazało się, że najinteligentniejszą rzeczą jaką mogą zrobić jest wsłuchanie się we wszystkie swoje uczucia, nawet te głęboko ukryte. Psycholodzy odkryli, że ludzie odnoszą w życiu sukcesy dzięki właściwemu wykorzystywaniu swoich emocji oraz intelektu. Daniel Goleman nazwał to zjawisko „inteligencją emocjonalną"26. Żyjący pełnią życia człowiek w inteligentny sposób wykorzystuje zarówno emocje, jak i fakty, z jakimi ma do czynienia. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nasze uczucia nie tylko nas nie zwodzą, lecz stanowią cenne źródło informacji niezbędnych dla prawidłowego rozumienia zdarzeń. Nie korzystając z wiedzy jaką, dostarczają nam emocje, podejmujemy decyzje na podstawie niepełnych informacji - co nie jest zbyt mądre. Gdy Jezus postanowił wybrać spośród swoich uczniów dwunastu najbliższych sobie przyjaciół, nie brał pod uwagę ich wykształ-cenia ani inteligencji. Wybrał tych, którzy potrafili Go „swym sercem zrozumieć". Nie próbował zmieniać świata za pomocą nowej filozofii lub kodeksu nowych, lepszych zasad religijnych, które można by wyłożyć w sposób naukowy. Wiedział, że królestwo Boże będzie się rozciągać wszędzie tam, gdzie znajdą się czujące serca. Jezus doskonale rozumiał potęgę inteligencji emocjonalnej. MftL DO ZAPAMIĘTANIA: Najlepsze decyzje podejmowane są w oparciu o wszystkie dostępne informacje - zarówno te pochodzące z głowy, jak i z serca. 175 Poznać swoją podświadomość Warn dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypO' wieściach, że patrząc nie widzą i słuchając nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowied' nia Izajasza: „Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie". Mt 13,11-14 Możemy patrzeć prosto w czyjąś twarz i go nie widzieć, albo słuchać kogoś i go nie słyszeć. Jezus wiedział, że siły istniejące poza naszą świadomością wpływają na nasz umysł, uniemożliwiając nam często dostrzeżenie tego, co mamy tuż przed oczami. Rozumiał ten aspekt ludzkiego umysłu, który dziś nazywamy podświadomością. Podświadomość określa sposób, w jaki umysł filtruje nasze myśli. Jest to rodzaj zabezpieczenia, abyśmy nie myśleli o wszystkim jednocześnie. Ponieważ nie potrafimy uporać się na raz z nawałem wszystkich naszych myśli, nie jesteśmy w pełni świadomi wszystkiego, co dzieje się w danym momencie w naszym umyśle. To że nasz umysł funkcjonuje na płaszczyźnie podświadomej nie jest problemem; problemy pojawiają się, gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nasza podświadomość stara się uporać z tym, co jest w naszym życiu niedokończone. Kłopotliwe lub niezamknięte sprawy z przeszłości często powracają w podświadomości i żyją w niej do tej pory, dopóki coś się nie zmieni. Bezwiednie powtarzamy wtedy swoje zachowania z przeszłości w nadziei, że tym razem nam się uda. Dlatego tak ważną rzeczą jest poznać swoją podświadomość. Bez tej wiedzy „słuchać będziecie, a nie zrozumiecie" -podświadomość kryje bowiem wiele ważnych faktów, które nale- ży zrozumieć xi 176 Żyjemy dzięki wierze, nie dzięki wzrokowi Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy. 2 Kor 5, 7 Jezus wiedział, że to, co ludzie myślą, jest niewspółmierne do tego, w co w głębi serca wierzą. Czasami to, co uważamy za fakty, jest w rzeczywistości naszym przekonaniem, które podświadomość ukazuje nam jako niezbitą prawdę. Josef Breuer był XIX-wiecznym wiedeńskim lekarzem, zafascynowanym zjawiskiem „histerii rękawiczkowej". Było to uczucie drętwienia dłoni od nadgarstka aż po palce, jak gdyby pacjent miał na sobie rękawiczkę powodującą zanik czucia. Breuera ciekawiło szczególnie to, że chociaż - na ile się orientował w ludzkiej anatomii - zjawisko „histerii rękawiczkowej" było niemożliwe z neurologicznego punktu widzenia, to jednak niektórzy pacjenci często zgłaszali mu tę dolegliwość. Byli przekonani, że ich dłonie są pozbawione czucia, chociaż Breuer wiedział, iż jest to niemożliwe. Breuer odkrył w końcu, że zjawisko to występowało u pacjentów, którzy czuli się winni z powodu tego, co zrobili swoimi „bezwładnymi" dłońmi lub co chcieli nimi zrobić. Objawy braku czucia ustępowały u nich po rozmowie na temat tłumionych fantazji lub uczuć seksualnych. W purytańskich czasach, w jakich żyli, otwarte rozmowy na temat seksu były zakazane i w związku z tym stosunkowo rzadkie. Breuer nazwał ów sposób leczenia pacjentów, polegający na uświadamianiu im ich podświadomych myśli i uczuć, „metodą katartyczną". Jego praca z pacjentami skomplikowała się, gdy zaczęli oni odczuwać do niego pociąg seksualny zakorzeniony w ich podświadomych myślach i uczuciach z przeszłości. Pacjenci owi byli przekonani, że kochają Breuera. „Transfer" uczuć z podświadomości pacjentów na jego osobę okazał się dla Breuera zbyt kłopo-tliwry. Przekazał zatem większość badań swemu młodszemu Współpracownikowi, który czuł się swobodniej, obcując z ludzkimi przekonaniami i fantazjami. Współpracownik ten nazywał się Zygmunt Freud. Reszta to już historia. 177 W społeczeństwach, w których wiedza na temat podświadomości jest jako tako rozwinięta, rzadko mamy do czynienia z objawami w rodzaju „histerii rękawiczkowej". Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze przejęzyczenia, sny i fantazje seksualne mają korzenie w naszej podświadomości, potrafimy więc w bardziej otwarty sposób analizować ich znaczenie. Ponieważ łatwiej przy-1 chodzi nam uświadamianie sobie naszych podświadomych przekonań, nie mają one nad nami takiej władzy jak dawniej. Rzeczy, których prawdziwości byliśmy pewni, łatwo mogą stać się rzeczą- j mi, które jedynie wydawały nam się prawdziwe. Mówiąc „według wiary postępujemy", Jezus chciał wyjawić! nam duchową prawdę dotyczącą wiary w Boga. Jednocześnie, być może, chciał podkreślić psychologiczną prawdę dotyczącą! ludzkiego życia. Ludzie, którzy kurczowo trzymają się swoich po-1 glądów, w obliczu faktów nie zmienią zdania, ponieważ doszli do I niego „według wiary, a nie dzięki widzeniu". Jeśli jednak uświa-1 domią sobie swoje podświadome przekonania, ich doświadczenia! ulegają zmianie. W chwili, w której zdajemy sobie sprawę z tego, j że to, co uważaliśmy za fakt, jest jedynie kwestią naszego przeko-j nania, otwierają się przed nami możliwości zmian. Fakty nie ule-j gają zmianie, poglądy - owszem. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Widzimy to, co chcemy zobaczyć. Jesteśmy niewolnikami swoich przyzwyczajeń (...) trzymacie się ludzkiej tradycji. Mk7,1 Miguel zgodził się przyjść na terapię małżeńską po latach próśb! ze strony swojej żony Adrienne. Uważała, że jest zbyt wymagają-f cy i krytyczny. Miguel nie uważał, aby była im potrzebna czyja-kolwiek pomoc, jednak w końcu zgodził się ustąpić. Oboje uważali swój związek za „tradycyjny" ponieważ Miguel utrzymywaij rodzinę, a Adrienne prowadziła dom i wychowywała dzieci. Ta 178 układ jej odpowiadał, z czasem jednak zaczął ją drażnić apodyktyczny stosunek Miguela do dzieci i do niej samej. Miguel był przekonany, że powinni żyć według zasad jakie wyniósł ze swojego rodzinnego domu, lecz Adrienne odbierała jego zachowanie jako apodyktyczne i poniżające dla innych. - Moi rodzice żyli ze sobą przez pięćdziesiąt lat, dłużej niż większość znanych mi małżeństw - bronił się Miguel. - Dlaczego nie mielibyśmy brać z nich przykładu? - Zapominasz, jak to było, gdy z nimi mieszkałeś, Miguel - odpowiadała Adrienne. - Twoja rodzina wcale nie była taka idealna. Po kilku spotkaniach Miguel przyznał, że mimo iż szanował swego ojca, szacunek ten przyszedł po kilku latach buntowania się przeciw jego dominującej pozycji w rodzinie. - To prawda, że był dla mnie suro^ Ale tylko dzięki temu czegoś się nauczyłem - stwierdził. Ojciec Miguela wierzył w skuteczność kar cielesnych i często bił go pasem. Te bolesne doświadczenia wycisnęły w podświadomości Miguela fatalne piętno: uwierzył, że aby być szanowanym przez swoich bliskich, mężczyzna musi wzbudzać w nich strach. Miguel podświadomie starał się postępować tak, jak jego apodyktyczny ojciec, zapominając, jak bardzo sam nienawidził takiego postępowania. Nie zdając sobie z tego sprawy obawiał się, że gdy przestanie dominować w rodzinie, straci szacunek żony i dzieci. W jego podświadomości szacunek i strach zlały się w jedno. Miguel uwierzył, że jeśli nie będzie sprawował władzy nad swymi najbliższymi, zawiedzie jako mąż i ojciec. Niedawno Miguel zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że tradycja, której starał się być wierny, ma związek z jego podświadomymi przekonaniami na swój temat. Teraz rozumie już, w jak niewygodnej sytuacji stawiał Adrienne: musiała się godzić z tym, że Miguel najlepiej wie, jak powinna funkcjonować ich rodzina i że jej zdanie nie ma większego znaczenia. To było przyczyną ich małżeńskich problemów. Obecnie Miguel nie opiera już swego autorytetu męża i ojca na strachu, Adrienne zaś powoli zaczyna czuć, że jej zdanie również się liczy. Miguel musiał zrozumieć, że 179 podświadome postępowanie w zgodzie z tradycją może być niebezpieczne. Pomogło mu w tym uświadomienie sobie, że był więźniem swoich podświadomych przekonań. Człowiek jest niewolnikiem swoich przyzwyczajeń. Rutyna codziennych czynności daje nam poczucie bezpieczeństwa, a tradycja umacnia naszą tożsamość. Niektóre przyzwyczajenia są dobre -Jezus zalecał postępowanie zgodne z tradycją, gdy służy ono poprawie naszych relacji z Bogiem i bliźnimi. Wiedział, że czasami potrzebujemy czegoś namacalnego, aby poczuć, że nasza miłość jest prawdziwa. Problemy pojawiają się wówczas, gdy podświadomie zaczynamy postępować zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami. Zaczynamy wówczas powielać wzorce z przeszłości, często nie wiedząc dlaczego. Jezus nie chciał abyśmy postępowali zgodnie z przy-zwyczajeniami czy tradycją, nie będąc świadomymi, dlaczego to robimy. Wierność tradycji może być dobrą rzeczą, lecz podświadome podążanie za nią dobre nie jest. Jezus ostrzega nas, byśmy nie trzymali się kurczowo tradycji -nie dlatego, że jest w niej coś złego, lecz ponieważ bardzo często robimy to podświadomie. Nie chodzi o to, czy przestrzegamy rodzinnej tradycji, lecz o to, dlaczego jej przestrzegamy. Jeśli wzbogaca ona nasze życie rodzinne, wówczas jest czymś dobrym. Jeśli tak nie jest, wtedy powinniśmy posłuchać ostrzeżenia Jezusa. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA•. Przyzwyczajenia wynikające ze strachu profanują tradycję wynikającą z szacunku. Nie bądź tak pewny siebie (...) ponieważ mówicie: „Widzimy", grzech wasz trwa. nadal. „, J9.4I Podświadome przekonania odbieramy jako niezbite fakty. Znaczy to, że nie myślimy, iż coś podświadomie wiemy, lecz jesteśmy pewni, że jest to prawda. Gdy naszym życiem kierują nieuświadomione myśli i emocje, wydaje się nam, że wiemy, co robimy> 180 w rzeczywistości jednak nie jesteśmy do końca świadomi przyczyn naszego postępowania. Jezus nie wymagał od ludzi, żeby zawsze byli pewni siebie i swoich czynów; prosił jedynie, aby zastanawiali się nad sobą. Tommy'ego poznałem w ośrodku wychowawczym dla chłopców, znajdował się bowiem pod opieką państwa. Chociaż miał zaledwie siedemnaście lat jego poglądy na życie były jasno sprecyzowane. Nikomu nie ufał i niczego od nikogo nie oczekiwał. Kradł, jeśli wiedział, że ujdzie mu to na sucho, kłamał w żywe oczy, a przyłapany na gorącym uczynku nie okazywał nawet cienia skruchy. Tommy uważał się za prawdziwego spryciarza i był głęboko przekonany, że wszyscy inni to głupcy. W żaden sposób nie można go było przekonać, że nie ma racji. Jako dziecko został odebrany matce, nigdy też nie poznał swojego ojca. We wczesnym dzieciństwie Tommy przerzucany był z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Brakowało mu poczucia stabilizacji, wskutek czego nabrał przekonania, że w życiu nic nie jest pewne i nikomu nie można ufać. „Bez względu na to co ludzie mówią, zawsze dbają przede wszystkim o siebie - mawiał Tommy. - Wszyscy są nic niewarci". To było jego motto. Trudno było pomóc takiemu chłopakowi jak Tommy. Nie był zainteresowany otrzymaniem pomocy. Przeciwnie - był całkowicie przekonany, że nie myli się w swojej ocenie innych ludzi i nie interesowały go odmienne opinie na ten temat. Ufać komuś znaczyło tyle samo, co być frajerem. Bezkarne wykorzystywanie innych ludzi dowodziło jedynie tego, że był od nich mądrzejszy. Tommy nie zdawał sobie sprawy z jednej rzeczy: że jego życiem kierują podświadome przekonania. Podświadomie sam uważał się za bezwartościowego i właśnie to sprawiało, że zachowywał się tak gwałtownie i agresywnie. Nikt nigdy nie dbał o niego tak jak tego potrzebował, w podświadomości Tommy'ego utrwaliło się więc przekonanie, że nie zasługuje na to, by o niego dbano. Ze względu na podświadomy charakter tego przekonania ?fommy odbierał je jako niezbity fakt. Gdy jesteśmy przekonani, Ze Jesteśmy bezwartościowi, nie mamy wówczas nic do stracenia. Tommy uważał, że nic nie jest w stanie mu pomóc, chciał więc trzymać wszystkich na dystans, żeby nie dostrzegli tego, co dla niego było tak oczywiste. Osoby, które podświadomie nisko się cenią, nie widzą niestety, że ich przekonanie jest jedynie wytworem ich umysłu. Uważają, że przekonanie to odzwierciedla rzeczywistość. W przypadku Tommy'ego i przypadkach jemu podobnych skutki takiego myślenia mogą być fatalne. Zachowując się w sposób autodestruk-cyjny Tommy przez całe swoje życie zmierzał donikąd. Zaczęło się to zmieniać dopiero w momencie, gdy uświadomił sobie, że przyczyną jego zachowania wcale nie było przekonanie, iż wszyscy poza nim są bezwartościowi. W rzeczywistości Tommy zmagał się z podświadomą pewnością, że sam jest niewiele wart. Ciekawe, że gdy podczas terapii zdał sobie sprawę ze swojej niskiej samooceny, nie był już tak bardzo skory do oceniania innych. Ludzie pokroju Tommy'ego postępują w taki sposób, jakby by-1 li całkowicie pewni swoich racji. Jezus często nawoływał, by porzucić sztywne ramy myślenia i otworzyć się na innych. Wiedział,! że ci, którzy zbyt kurczowo trzymają się swych przekonań, często I czują się winni na myśl, że umyka im coś bardzo ważnego. Najczę-S ściej brakuje im prawdy na temat drugiego człowieka, ale czasami! również prawdy o sobie samych. Ludzie ci „trwają w grzechu",| chociaż sami są całkowicie przekonani, że wiedzą co robią. MYŚL DO ZAPAMIĘTAN1A: Jeśli jesteś całkowicie pewien, że masz rację, pomyślj raz jeszcze. Przecież zawsze robiliśmy to w ten sposób! Dlaczego i wy przekraczacie przykazanie Boże z po wodu waszej tradycji? Mi 15. 3 Ojciec Dirka był odnoszącym sukcesy, ciężko pracującym budowniczym, który zawsze dawał z siebie wszystko i tego samego wymagał od syna. Dirk podziwiał go, tak jak ojciec grał więc w szkole średniej w futbol, ożenił się z kobietą bardzo podobną do swojej matki 182 i jak ojciec zatrudnił się w branży budowlanej. Ojciec zawsze był dla niego bardzo surowy, groził nawet, że „skręci mu kark", jeśli nie będzie mu posłuszny. Dirk starał się więc za wszelką cenę unikać sytuacji, w których ojciec mógłby być z niego niezadowolony. W życiu Dirka dużą rolę odgrywała siła fizyczna. Ćwiczył na siłowni, aby wzmocnić swoją muskulaturę i czasami wdawał się w bójki z innymi mężczyznami w lokalnym barze. Dirk wiedział, że jego ojciec nie znosi wszelkiej słabości, nauczył się więc przed nikim ani przed niczym nie ustępować. Pewnego dnia Dirk wybrał się z rodziną na festyn. Próbował akurat szczęścia na strzelnicy, gdy spostrzegł kątem oka, że jakiś człowiek mu się przygląda. Dirk znieruchomiał, po czym gwałtownie odwrócił się w jego stronę gotowy do konfrontacji. Dokładnie w tym samym momencie mężczyzna obrócił się w stronę Dirka. Dirk przeraził się jego potężnych ramion i twardego, agresywnego spojrzenia. Zrobił krok w tył, po czym zdał sobie sprawę, że spogląda w lustro stojące tuż obok strzelnicy. Dirk przestraszył się samego siebie. Tego dnia dowiedział się czegoś na swój temat. Zrozumiał, że zachowując się w sposób mający na celu zastraszenie innych, stara się ukryć swoje własne lęki związane z tym, że nie sprosta oczekiwaniom ojca. Żył tak, jak nauczył go ojciec - nie dlatego, że sprawiało mu to satysfakcję, lecz ponieważ było to coś, co dobrze znał. Ludzie często wybierają to, co dobrze mają, nawet jeśli nie jest to dla nich dobre. Zdarza się, że z nieuświadomionych do końca przyczyn trzymają się kurczowo starych przyzwyczajeń, co uniemożliwia im poprawę swojej sytuacji. Jezus nalegał byśmy dobrze przyjrzeli się naszym zwyczajom i zadali sobie pytanie: czy naprawdę chcemy dalej tak żyć? Jezus powiedział: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali" (J 13, 34). Bóg nakazuje nam miłować bliźniego swego, podświadomość zaś nakazuje nam podążać drogą, którą dobrze znamy. Czasami trudno jest pogodzić te dwie rzeczy. Aby przekonać się, czy nasze przyzwyczajenia są dobre, po- 183 winniśmy zastanowić się, czy dzięki nim możemy bardziej kochać Boga i innych ludzi. Jeśli nie, to znaczy, że musimy poszukać w naszej podświadomości przyczyn, które czynią z nas niewolników naszych przyzwyczajeń. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wybieraj miłość, a nie wygodę dobrze znanego szlaku. Lekarstwo pochodzi z wnętrza Oczyść wpierw wnętrze kubka., żeby i zewnętrzna Je go strona staŁa się czysta. Mt 23, 26 Marty cierpi na nagłe ataki paniki. Podczas szczególnie ciężkich ataków myśli, że to zawał i że za chwilę umrze. Jej serce bije jak oszalałe, Marty nie może swobodnie oddychać, poci się, miękną jej kolana i wydaje jej się, że mdleje. Marty stara się panować nad tymi atakami, niestety bezskutecznie. Często w drodze do mojego gabinetu obiecuje sobie, że tym razem jej się to nie zdarzy. Prędzej czy później jednak trafia na czerwone światło na skrzyżowaniu, skręca w ślepy zaułek albo inny kierowca wymusza na niej pierwszeństwo. Każda z tych rzeczy wywołuje u Marty niepokój - i tu zwykle zaczynają się kłopoty. Gdy tylko Marty poczuje cień niepokoju, stara się go stłumić, co tylko wprawia ją w jeszcze większy niepokój. Zaczyna się wtedy obawiać ataku paniki i oczywiście ogarnia ją coraz silniejszy strach. Na tym etapie jej próby opanowania lęku zwykle kończą się przeciążeniem systemu, czyli atakiem paniki. Starając się nad nim zapanować, Marty sama go wywołuje. Kłopot Marty polegał na tym, że starała się rozwiązać swój problem „od zewnątrz". Innymi skwy, skupiała się na swoim zachowaniu, nie zaś na własnych odczuciach. Starając się kontrolować swoje zachowanie (swój niepokój) potwierdzała jedynie swoje wewnętrzne przekonanie (niepokój jest niebezpieczny). Pomoc nadeszła w chwili, gdy Marty zdała sobie sprawę z tego, że lekarstwo na jej strach pochodzi „ze środka". Pierwszym krokiem było uświadomienie sobie, że podświadomie wierzyła, iż wszelki niepo- 184 kój jest niebezpieczny i wywołuje ataki paniki. Gdy ta kwestia została wyjaśniona, Marty dopuściła do siebie nową możliwość: może jest to tylko jej przekonanie, które wcale nie musi być prawdziwe? Kiedy znowu wydarzyło się coś, co wywołało u niej niepokój, nie odczuwała już tak silnej potrzeby zapanowania nad swoim strachem. Zrozumiała, że może odczuwać lęk jak wszyscy inni. Nauczyła się, że niepokój mija, gdy nie stara się go kontrolować. W najgłębszym wymiarze życiem każdego z nas kierują mechanizmy naszej podświadomości. Sterują naszym zachowaniem w sposób automatyczny, tak, że nawet się nad nimi nie zastanawiamy. Gdy nasze podświadome przekonania w negatywny sposób dotyczą nas samych lub budzą w nas poczucie winy, wówczas nasze zachowanie nabiera cech autodestrukcyjnych. Uświadomienie sobie tych podświadomych przekonań to jedyna droga by skutecznie i w trwały sposób zmienić swoje zachowanie. Jezus wiedział, że jedynym sposobem, by ludzie trwale zmienili się „na zewnątrz" jest zmiana tego, w co wierzą „wewnątrz". Dopóki nie poznamy najgłębszych zakamarków naszej duszy, będziemy żyć obciążeni bagażem przeszłości. Dopóki nie uda nam się zrozumieć motywów kierujących nami z wewnątrz, dopóty nie uda nam się wytrwać w podjętym postanowieniu zmiany zachowania ani nawet zachować zewnętrznych pozorów. Dlatego właśnie Jezus kazał nam najpierw oczyścić wnętrze kubka. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Trwała zmiana pochodzi z wnętrza. '?" ?? To, o czym nie wiesz, może cię zranić v Każde królestwo od wewnątrz skłócone, pustoszeje. I nie ostoi się żadne miasto ani dom, wewnętrznie skłócone. ",<. . MtI2,25 Darlene rozpoczęła terapię, ponieważ chciała popracować nad swoimi związkami z mężczyznami. Marzyła, aby spotkać „tego jedynego", z którym mogłaby związać się na stałe i w przyszłości mieć dzieci, lecz mimo iż miała już trzydzieści kilka lat, nie związała się dotąd z żadnym mężczyzną. 185 - Moim największym problemem - zwierzyła mi się - jest to, że nie uważam się za atrakcyjną kobietę. Wyznanie Darlene zdumiało mnie, ponieważ uważałem, że jest atrakcyjna i że przykłada dużą wagę do swojego wyglądu i zachowania. Ona jednak kontynuowała, zwierzając mi się ze swojego skrępowania, jakie odczuwała zawsze w towarzystwie mężczyzn i lęku na myśl, że mogłaby z którymś z nich związać się bliżej. - Wiem, że nie jestem głupia i że można ze mną porozmawiać na ciekawe tematy. Nie mogę jednak przestać myśleć, że każdy mężczyzna, który mi się spodoba, uzna mnie za fizycznie odpy-j chającą. Jestem pewna, że znaleźliby się tacy, którzy chcieliby pójść ze mną do łóżka, ale nie wierzę, aby ktoś, kto mi się podo-j ba, mógł naprawdę coś do mnie czuć. Ojciec Darlene łatwo wpadał w gniew i bardzo uprzykrzał je życie, gdy dorastała. Nigdy nie wiedziała, co może ją czekać pc powrocie do domu ze szkoły, mogła się tylko domyślać, że ojcied znowu ją poniży. Gdy popił, zaczynał się głośno i agresywnie za| chowywać w stosunku do Darlene i jej matki; dziewczynka mai rzyla wtedy, by stać się niewidzialną. Gdyby mogła, zamieniłaby) się na życie z każdym, kto tylko miałby na to ochotę. Niestety, matka Darlene w niewielkim stopniu jej pomagałal Była bierna i nie potrafiła poskromić męża ani ochronić córki przed jego wybuchami. Pozostawiona sama sobie Darlene wahaj ła się między nadzieją, że pewnego dnia ojciec zauważy jak dc brym jest dzieckiem i przestanie się nad nią znęcać, a pragnie! niem by padł trupem na miejscu. Ani jedno, ani drugie nie napal wało jej dumą z samej siebie. W końcu doszła do wniosku, że ^ ma w niej nic na tyle wartościowego, by mogło skłonić ojca d(j zmiany zachowania; to wewnętrzne przekonanie w połączeniij z wyrzutami sumienia, jakie odczuwała, życząc mu śmierci, spraj wiło, że Darlene zaczęła czuć się brzydką osobą. Darlene była uwikłana w konflikt pomiędzy podświadomym' przekonaniami na swój temat, a w pełni uświadomionym codziennym życiem. Podświadomie uważała się za osobę nieatrakcyjną i niewiele wartą, choć wiedziała, że jej życie nie jest już takie jak 186 dawniej. Dopiero gdy sobie uświadomiła swoje podświadome przekonanie o własnej brzydocie, będące skutkiem upokarzania jej przez ojca, Darlene dostrzegła toczącą się w niej walkę świadomości z podświadomością. Wciąż miała ojcu za złe to, jak ją traktował, gdy była dzieckiem, zaczęła jednak rozumieć, że nie musi się z tego powodu uważać za nieatrakcyjną kobietę. Każdy z nas nieustannie przenosi swoje podświadome przekonania wynikające z wcześniejszych doświadczeń na otaczającą nas rzeczywistość, patrząc na teraźniejszość poprzez pryzmat swojej przeszłości. Zazwyczaj nie zdajemy sobie z tego sprawy, ponieważ robimy to całkowicie automatycznie. Jedynym sposobem otwarcia się na naprawdę nowe doświadczenia jest uświadomienie sobie, w jaki sposób te stare przekonania wpływają na nasze obecne życie. Czasami może to być przyczyną wewnętrznego konfliktu. Nasza rzeczywistość mówi nam co innego niż nasza podświadomość. Niestety, ta ostatnia zwykle wygrywa. Jest to powodem wielu problemów które mogą mieć wyniszczające konsekwencje dla psychiki człowieka. Fakt, że nie jesteśmy czegoś świadomi nie znaczy, że to coś nie może nas zranić. Jezus wzywa nas do większej samoświadomości. Głosił, że świadomość jest tajemnicą ratującą „dom w sobie rozdwojony" przed upadkiem. Gdy podświadomie wierzymy w coś, co stoi w sprzeczności z naszą świadomością, zaczynamy walczyć ze sobą i stajemy się „w sobie rozdwojeni." To o czym nie wiemy może nas zranić, zwłaszcza jeśli ma swe korzenie w podświadomości. Jezus pragnął byśmy uwolnili się od wszystkiego, co uniemożliwia nam bycie w pełni świadomym. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie wygrasz z samym sobą. Pamięć to nie to samo co rzeczywistość Pójdźcie za Mną. Mi 4, 19 Eunice i Joe zgłosili się na terapię po czterdziestu pięciu latach małżeństwa. Ich dzieci były już dorosłe, Joe zaś niedawno prze- 187 szedł na emeryturę. Mieli teraz dużo czasu dla siebie i jak to się często zdarza w takich sytuacjach potrzebowali kogoś, kto pomógłby im rozpocząć nowy etap w ich życiu. Jeden z problemów, jakie napotkałem w terapii Eunice i Joego polegał na tym, że od lat kłócili się ze sobą o te same sprawy. Potrafili ni z tego, ni z owego zacząć się zawzięcie spierać o coś, co wydarzyło się wieki temu. - To się zdarzyło w niebieskim chevrolecie, kiedy mieszkaliśmy w Kansas City - zaczynał Joe. - Nieprawda! Jechaliśmy wtedy zielonym fordem i ciągle jeszcze mieszkaliśmy w Chicago - zaprzeczała Eunice. I tak w kółko... Oboje kierowali się założeniem, że przyznanie racji przez drugą stronę położyłoby kres kłótni. - Powiedziałem, że będę w domu piętnaście po ósmej - krzyczał Joe. -Wyraźnie powiedziałeś, że będziesz o siódmej! - odpowiadała Eunice w tym samym tonie. W końcu Eunice i Joe zrozumieli, że precyzyjne rekonstruowanie przeszłych wydarzeń nie pomoże im zakończyć sporu. Zresztą po tylu latach odtworzenie faktów było praktycznie niemożliwe. Ich kłótnie stawały się coraz rzadsze w miarę jak uświadamiali sobie, że dokładne szczegóły wydarzeń są mniej ważne niż znaczenie, jakie każde z nich im przypisuje. Gdy Joe po raz kolejny się spóźnił, Eunice zdobyła się na to, by powiedzieć: - Bałam się, że coś ci się stało. Nie chciałabym jeszcze zostać wdową. Na co Joe odpowiedział: - Nie miałem pojęcia, że tak się tym zdenerwujesz. Myślałem, że denerwujesz się, bo znowu o czymś zapomniałem. Nie chcę, żebyś martwiła się czekając, aż wrócę. Ustalanie, które z nich ma lepszą pamięć, przestało być tak bardzo istotne. Gdy Eunice i Joe zrozumieli, że pamięć to nie to samo co rzeczywistość, zaczęli uważniej słuchać siebie nawzajem, co okazało się bardzo pomocne dla ich związku. 188 W przeciwieństwie do większości przywódców religijnych, którzy zaistnieli w historii świata, Jezus nigdy niczego nie napisał, a ustanawianie zasad religijnych, według których powinno się żyć, nigdy nie było jego głównym celem. Jezus zdawał się doskonale rozumieć zasadę, którą znają współcześni psycholodzy: cokolwiek by powiedział, ludzie zapamiętają to poprzez pryzmat swoich podświadomych przekonań. Uważał, że prawda nie jest czymś, co można zapamiętać czy przeanalizować intelektualnie. Dla niego było to coś, co każdego dnia trzeba odkrywać na nowo. Jezus wiedział, że starając się, by ludzie zapamiętali jego słowa nie zmieni tak naprawdę ich życia. Nauczał, że trzeba żyć Jego słowami. Dlatego właśnie powiedział: „Pójdźcie za mną", a nie „Pójdźcie za moją duchową nauką". Psycholodzy wiedzą, że niemożliwością jest zmuszenie człowieka, by zapamiętał coś w bardzo szczegółowy sposób. Jeden z moich przyjaciół, będący ekspertem w branży marketingowej, lubi mawiać: „Postrzeganie jest tym samym, co rzeczywistość". Nie jest to twierdzenie filozoficzne, lecz praktyczne. Ludzie zapamiętują wszystko poprzez pryzmat własnych doświadczeń. Chcąc zatem mieć udane związki, musimy bardziej polegać na ludziach niż na swojej pamięci. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie myl pamięci z rzeczywistością. i i y- Leczenie nienawiści ; Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Mt7,3 U innych nienawidzimy tego, czego nie znosimy u siebie. Jedno z najczęściej zadawanych mi pytań brzmi: „Skąd mogę wiedzieć, że w mojej podświadomości istnieje coś, co wyrządza mi krzywdę?". Odpowiadając na nie, proszę moich pacjentów, żeby zastanowili się, czego nie lubią u innych. Następnie proszę ich o sporządzenie listy pięciu cech, których najbardziej nienawidzą. Najczęściej okazuje się, że owe pięć cech należy do sfery, którą psycholodzy ze szkoły Junga nazywają „mroczną stroną" podświadomości. 189 Bili tak zawzięcie nienawidzi wszelkich przejawów niemoral-ności w przemyśle filmowym, że nikt nie waży się rozpocząć z nim rozmowy na ten temat. I tak wszystkim znane jest jego stanowisko. Zdaniem Billa, czystość duszy i ciała jest w naszych czasach dowodem głębokiej duchowości, zaś Hollywood, które nie przyjmuje tego do wiadomości, stacza się w otchłań zła. Aktorów, którzy grają w filmach zawierających prowokujące sceny erotyczne, Bili nazywa „niemoralnymi" i „zdegenerowanymi". Uważa, że nie mają za grosz charakteru, ponieważ godzą się na filmowanie ich w otoczeniu osób niekompletnie ubranych. Jego trzynastoletnia córka Susan boi się przyznać, że chciałaby pójść do kina, ponieważ nie chce skupić na sobie jego gniewu. Jak większość dzieciaków w jej wieku, Susan ma swoich ulubionych aktorów i nie uważa, by wszystkie filmy były tak niemoralne jak twierdzi jej ojciec. Bili uważa, że ludzie, którzy kręcą filmy zawierające sceny erotyczne, chcą zyskać nad nami kontrolę poprzez nasze fantazje i że każdy, kto płaci za to, by taki film obejrzeć, ulega swoim grzesznym pragnieniom. Susan chciałaby żyć normalnie, tak jak jej znajomi. Nie chce mieć wyrzutów sumienia z powodu swoich uczuć erotycznych i chęci chodzenia do kina. Bili nie zauważa jednak jednej rzeczy: nie ogranicza swego potępienia dla seksu w filmach jedynie do niedwuznacznych scen erotycznych, lecz kieruje je także przeciwko ludziom pracującym w branży filmowej. Właśnie dlatego Susan boi się mu powiedzieć o swoich uczuciach; obawia się, że ojciec ją również potępi. W wieku, w którym najbardziej potrzebuje kontaktu z ojcem, Susan zaczyna się od niego coraz bardziej oddalać. Chciałaby porozmawiać z Billem na tematy dotyczące seksu, ale po prostu nie śmie tego zrobić. Bili nie dostrzega, że jego nienawiść do aktorów, którzy - jak mu się wydaje - starają się kontrolować innych, wykorzystując ich erotyczne pragnienia, jest tak naprawdę sposobem kontrolowania samego siebie. Od lat Bili zmaga się regularnie ze swymi fantazjami seksualnymi i nienawidzi samego siebie za to, że im ulega. W miarę upływu czasu doszedł do wniosku, że jedynym 190 sposobem kontrolowania pociągu do pornografii jest potępienie uczuć, jakie ona w nim wzbudza. W głębi ducha Bili jest do tego stopnia kontrolowany przez swoje popędy, że na zewnątrz rozpaczliwie stara się kontrolować wszystkich innych. Jego stosunek do własnych uczuć seksualnych ma dwie olbrzymie wady: po pierwsze, jest nieskuteczny; po drugie zaś buduje coraz grubszy mur pomiędzy nim a córką. Bili musi przestać się tak bardzo koncentrować na potępianiu erotyki w kinie i zamiast tego skupić się na pełnym potępienia stosunku do samego siebie i swoich fantazji seksualnych. Jezus dobrze wiedział, że zamiast szukać wad u innych powinniśmy się zastanowić, czy sami ich nie mamy. Potępianie kogoś za cechę, której nie akceptujemy u samych siebie przypomina znajdowanie w czyimś oku „drzazgi" na którą nic nie możemy poradzić, a nie dostrzeganie we własnym „belki" która wymaga natychmiastowego usunięcia. Czasami leczenie nienawiści do innych powinniśmy rozpoczynać od uczciwej analizy tego, co kryje się w naszej podświadomości. MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Nienawiść, jaką czujemy do innych ludzi, często bywa symptomem ran, jakie nosimy w sercu. Historia się powtarza, chyba że... ,..:.,,, Jak może ktoś wejść do domu mocarza i sprzęt mu za' grabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże? ??':t Mtl2,29 Gdy po raz pierwszy rozpocząłem terapię, wiedziałem, że moim największym problemem jest konflikt z ojcem. Wciąż się kłóciliśmy, ja zaś miałem do niego żal za to, jak mnie traktował, gdy dorastałem. Jako dorosły człowiek praktycznie przestałem się z nim kontaktować, a podczas świąt starałem się jak najbardziej skracać swoje wizyty w domu, aby uniknąć kolejnej, bezsensownej kłótni z ojcem. 191 Pamiętam, jak podczas jednej z sesji próbowałem wytłumaczyć mojemu terapeucie, jak nieszczęśliwe miałem dzieciństwo. - To był syndrom „kopania psa" - wyjaśniłem mu. - Po ciężkim dniu w pracy ojciec wyżywał się na nas. Ponieważ w naszej rodzinie byłem najbardziej wygadany, wystarczyło kilka minut, żeby zaczął na mnie wrzeszczeć z jakiegoś powodu. Aby lepiej mu to zobrazować opowiedziałem, jak w wieku osiemnastu lat ukradkiem zmierzyłem czas jednej z tyrad mojego ojca. - Tego dnia wiedziałem, że czeka mnie długie kazanie, na samym początku spojrzałem więc na zegarek. Dwie i pół godziny później ojciec nadal darł się na mnie, podczas gdy ja nie powiedziałem jeszcze ani jednego słowa. Uwierzy pan? Dwie godziny wrzasku bez najmniejszej prowokacji z mojej strony! Nigdy nie zapomnę słów mojego terapeuty. Powiedział: - Pański ojciec musiał pana bardzo kochać. - Co takiego? - zapytałem, niemal tracąc dech. - Ależ to prawda - odparł. - Z jakiego innego powodu wkładałby tyle wysiłku w strofowanie pana? Mógł po prostu wyrzu-cić pana z domu, był pan już wystarczająco dorosły. Moim zdaniem ojciec nie walczył z panem, on walczył o pana - tak jak potrafił. Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem. Miałem wrażenie, jak gdyby mój terapeuta wdarł się do najciemniejszego zakamarka mojej psychiki i powalił na ziemię potwora, z którym sam nie mogłem dać sobie rady. Do tej pory jednoznacznie postrzegałem zachowanie ojca zakładając, iż czuł do mnie odrazę. Być może jednak strofował mnie, pragnąc, by moje życie było lepsze. Na swój własny sposób starał się zwrócić moją uwagę na to, co uważał za istotne. Podczas każdego kolejnego spotykania z ojcem historia się powtarzała, ponieważ za każdym razem w ten sam sposób interpretowałem jego gniew. Dzięki mojemu terapeucie otworzyła się przede mną możliwość przerwania tego błędnego koła. Gdy ponownie stanąłem z ojcem twarzą w twarz, poczułem pokusę, by 192 jak zwykle wdać się z nim w kłótnię, coś się jednak zmieniło. Ponieważ wiedziałem już, że podświadomie interpretuję jego gniew jako formę odrzucenia mnie, dotarło do mnie, że mogę zmienić swoją interpretację. Nasze stosunki nie poprawiły się nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale nie były też takie same jak dawniej. Jezus nauczał, że historia nie musi się powtarzać - jest to jednak nieuniknione bez pomocy z zewnątrz. Ponieważ postrzegamy rzeczywistość z własnej perspektywy, musimy poznać punkt widzenia drugiego człowieka, żeby naprawdę zrozumieć samych siebie. Dopiero potem możemy rozpocząć nowe, odmienione życie, z większą świadomością wpływu podświadomych mechanizmów na nasz umysł. Owocem duchowej misji Jezusa były niezliczone korzyści dla psychiki tych wszystkich, którzy się z nim stykali. Dziś taki zbawienny kontakt nosi miano psychoterapii. Jezus był urodzonym psychologiem. Wiedział, że tylko dzięki pomocy drugiego człowieka możemy poznać swoją podświadomość. Czasami „mocarzem" którego możemy związać jedynie z czyjąś pomocą jest nasza własna podświadomość. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Historia nie zmienia się; zmienia się punkt widzenia. Poznać duchową pełnię ^' Opowiedział też niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a c/rugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: «Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam». A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: «Boźe, miej litość dla mnie grzesznikal». Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony". Lk 18,9-14 Jezus krytykował ludzi przekonanych o własnej prawości, wierzył bowiem, że jedynie pokładając ufność w Bogu, nie zaś będąc sa-mowystarczalnym, człowiek może zdobyć klucz do pełni życia. Trzeba pokory, by przyznać, że nie jesteśmy Bogiem i że tylko dzięki więzi z Nim możemy osiągnąć duchową pełnię. Ta sama pokora pomaga nam zrozumieć, że potrzebujemy siebie nawzajem, aby osiągnąć pełnię emocjonalną. Gdy boimy się przyznać, że potrzebujemy innych ludzi, tracimy pokorę i udajemy, że jesteśmy od nich lepsi. Współczesne trendy w psychologii również podkreślają wagę naszej zależności od otoczenia. Przestarzałe określenia w rodzaju „pokolenie Ja" lub „W Poszukiwaniu Najlepszego" odstawiane są na bok w miarę jak uświadamiamy sobie, że człowiek posiada fundamentalną potrzebę polegania na kimś innym poza sobą. Nie jesteśmy samowystarczalnymi mechanizmami, lecz stworzeniami powiązanymi ze sobą siecią współzależności28. 194 Częstym punktem wyjścia w dążeniu do duchowej i psychicznej pełni jest nasza potrzeba więzi z kimś potężniejszym od nas. Zdrowa zależność w związkach to zdrowi psychicznie ludzie. Potrzebując drugiego człowieka, stajemy się silniejsi, a nie słabsi. Uczniowie Jezusa usłyszeli, że nigdy nie powinni uważać się za lepszych od innych, ponieważ potrzebują ich, aby osiągnąć życiową pełnię. W przeciwieństwie do faryzeusza powinniśmy dziękować Bogu za to, że jesteśmy jak inni ponieważ dzięki temu możemy poznać pełnię. Wojna psychologii z religią " " Opowiedział też niektórym, co dufhi byli w siebie, że ' :', są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść. Lk 18,9 Przez lata miałem wielu religijnych pacjentów, którzy przychodzili do mnie na psychoterapię. W niektórych przypadkach musiałem być bardzo ostrożny ze względu na uprzedzenie moich pacjentów do psychologii, w końcu jednak udało mi się opracować kilka skutecznych metod. Chcąc podzielić się tym, czego się nauczyłem z moimi kolegami po fachu, napisałem artykuł i wysła-łem go do cenionego pisma dla psychoterapeutów. Ku memu oburzeniu artykuł został odrzucony. Wydawca pisma odesłał mi go wraz z komentarzem recenzenta. Byłem zaskoczony jego uwagami, które były lakoniczne, wrogie i umniejszały mój twórczy wysiłek. Pod koniec recenzji, w której zawzięcie dowodził, że dla opisywanego przeze mnie tematu nie ma miejsca w piśmie psychologicznym, człowiek ten był już tak wściekły, że pisał niepełnymi zdaniami. Było dla mnie oczywiste, że nie przeczytał mojego artykułu w całości, ponieważ wiele jego zarzutów odpierałem w drugiej części swojej pracy. Powodem napisania artykułu była chęć uświadomienia psycho-terapeutom uprzedzeń, jakie do terapii żywi wielu religijnych pacjentów. Niestety, jednak niektórym psychoterapeutom przydała- 195 by się pomoc w związku z ich uprzedzeniami w stosunku do religii. Narcystyczna tendencja spoglądania z góry na tych, których nie potrafimy zrozumieć, jest skutkiem przekonania o naszej własnej prawości, które szkodzi naszemu zdrowiu duchowemu i psychicznemu. W świetle tego co napisałem, odrzucenie mojego artykułu zakrawało na ironię - twierdziłem bowiem, że niezależnie od tego czy wierzymy w religię, czy w psychologię, uważając się za lepszych od innych i lekceważąc to, co mają nam do zaoferowania, sami sobie wyrządzamy krzywdę. Artykuł ujrzał w końcu światło dzienne w piśmie psychologicznym znanym ze swego zainteresowania sprawami psychologii i religii. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że czytelnicy pierwszego pisma bardziej by skorzystali, czytając to, co miałem im do powiedzenia. To, co Jezus krytykował jako fałszywe przekonanie o własnej prawości, w żargonie psychologicznym nazywane jest narcyzmem. Zjawisko to ma miejsce, gdy wyolbrzymiamy własną war- j tość, by ukryć swoje braki. Prędzej czy później staje się ono przeszkodą w naszych kontaktach z innymi ludźmi. Fałszywe poczu-1 cie własnej wysokiej wartości zagraża zarówno zdrowiu duszy, jak j i psychiki. Niektórzy nie wierzą, że psychologia i religia mogą wzajemnie I się uzupełniać. Posuwają się nawet do tego, by określać dzielące je antypatie jako „wojnę". Jeśli między psychologią i religią toczy! się jakakolwiek wojna, to jest ona wynikiem fałszywego poczucia! własnej wysokiej wartości. Psycholog, który jest zbyt zapatrzony! w siebie, by uznać wkład religii w poznanie zachowań człowieka,! grzeszy nadmierną pychą. Człowiek religijny, który jest zbytnio! przekonany o swojej prawości, by uznać wkład psychologii! w zrozumienie ludzkiego serca i umysłu, grzeszy swoim narcy-l zmem. Ci, którzy mają w sobie dość pokory, aby przyznać, że mo-i gą się czegoś nauczyć od innych bez patrzenia na nich z góry, sąl na najlepszej drodze do zdrowia duchowego i psychicznego,] o którym mówił Jezus. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Arogancją jest wierzyć, że jesteśmy lepsi od innych; ta-j ka wiara wynika z obawy, że jesteśmy od nich gorsi. 196 , f. ( Gdy religia staje się sposobem obrony Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie. '*' "?«'»'" Lk 18, II - Bóg zaspokaja wszystkie moje potrzeby - oświadczyła Taylor podczas pierwszego spotkania ze mną. Z teologicznego punktu widzenia rozumiałem, co miała na myśli, nie podobał mi się jednak sposób, w jaki to powiedziała. Miałem wrażenie, że Taylor zgłosiła się do mnie, bo tak jej kazał pastor, a nie dlatego, że uważała, iż terapia jest jej naprawdę potrzebna. Jej małżeństwo rozpadało się i z pewnością potrzebowała pomocy, lecz nawet jej duszpasterzowi nie udało się przebić przez głoszone przez nią frazesy. Taylor była przekonana, że jej mąż nie spełnia swych ducho-wych obowiązków małżeńskich. Twierdziła, że jego nieposłuszeństwo czyni ich podatnymi na działanie Szatana. Taylor uważała, że sama wypełnia duchową rolę żony jak należy i miała za złe mężowi, iż nie sprawdza się jako głowa rodziny. Jednak problemem nie był tradycyjny podział ról w ich małżeństwie. Przyczyną wszystkich nieporozumień w tym związku było zachowanie Taylor. Wymagała od męża, aby wypemiał należące do niego obowiązki małżeńskie, sama zaś wypełniała swoje, nie żądając od niego niczego w sensie emocjonalnym. Uważała, że w kwestii wszystkich swoich potrzeb powinna zdać się na Boga, równocześnie jednak czuła się nieszczęśliwa i obwiniała za to męża. Taylor nie zdawała sobie sprawy z tego, że „podpiera się" językiem religii, aby nie czuć się zależną od męża. Wcześniej zawiodło ją wiele ważnych dla niej osób, postanowiła więc nigdy więcej nie polegać na żadnym człowieku. Taylor chciała wierzyć, że może być szczęśliwa, ufając wyłącznie Bogu. Nie potrafiła zaakceptować tego, że jedynym sposobem na osiągnięcie szczęścia w małżeństwie jest zaufanie niedoskonałemu mężowi i wiara, iż zaspokoi on również jej potrzeby emocjonalne. Ponieważ przerażała ją perspektywa zaufania komukolwiek, a ryzyko niepowodzenia było dla niej zbyt duże, Taylor skupiła 197 całą swoją uwagę na podziale ról i zasadach obowiązujących w ich małżeństwie. W rezultacie czuła, że przewyższa męża wiedzą religijną i jednocześnie była coraz bardziej nieszczęśliwa w swoim związku. Korygowanie religijnych braków męża nie mogło jej uszczęśliwić. Szczęście mogła jej dać jedynie emocjonalna zależność od niego, jakkolwiek ryzykowne by to dla niej było. Jezus nie życzył sobie, aby ludzie wykorzystywali religię jako formę obrony, by czuć się lepszymi od innych. Pragnął, aby posługiwali się nią w celu zacieśniania swojej więzi z Bogiem. Tylko gdy posługujemy się religią tak, jak chciał tego Jezus, może mieć ona zbawienny wpływ na nasze więzi z innymi ludźmi. Niektórzy posługują się religią, żeby zagłuszyć swoje bolesne poczucie nieprzystosowania i udowodnić samym sobie, że „nie są tacy źli jak wszyscy inni". Udając, że nie są „jak inni ludzie", mają wrażenie, że dzięki swej wyższości mogą osiągnąć duchową dojrzałość. Religia służy im wówczas jako sposób obrony - odrzucają myśl, że aby osiągnąć pełnię, muszą być zależni od Boga i bliźnich. Jezus często kierował ostrze swojej krytyki przeciwko ludziom religijnym. Uważał, że religia może ułatwić nam umocnienie naszej więzi z Bogiem. Czuł jednak wielki smutek i gniew widząc, że wykorzystuje się ją do innych celów. Religia może być sposobem obrony, lecz wówczas przestaje być religią Jezusa. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Świadomość tego, że jesteśmy tacy jak inni, czyni nas wyjątkowymi. Gdy psychologia staje się sposobem obrony (...) kto nie wierzy, już zosta! potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. J3, 18 Madison jest na najlepszej drodze do zrobienia kariery w branży reklamowej. Ma własny dom i regularnie wpłaca odsetki na fundusz emerytalny, co pozwoli jej być dobrze zabezpieczoną na starość. Wygląd Madison zmienia się zgodnie z wymogami mody, podobnie jak jej poglądy. Nosi najmodniejsze ubrania i czyta wszyst- 198 kie modne książki. Kiedyś przez krótki czas chodziła na terapię, uważa jednak, że więcej dały jej weekendowe szkolenia dotyczące pracy nad sobą. Madison twierdzi, że nie należy koncentrować się na przeszłości ani ulegać emocjom, trzeba natomiast podkreślać pozytywne aspekty każdej sytuacji. Jej zdaniem najważniejszym rodzajem miłości jest miłość własna, ponieważ nie można pokochać drugiego człowieka, nie kochając samego siebie. Madison szybko podejmuje decyzje, sprawia jednak wrażenie dosyć chłodnej. Jej zawodowi rywale boją się jej, podobnie jak mężczyźni, z którymi się spotyka. Madison narzeka, że odstrasza ich jej niezależność, lecz tak naprawdę odstrasza ich jej lęk przed byciem od kogoś zależną. Mężczyźni, z którymi umawia się na randki, mniej się boją jej inteligencji i profesjonalizmu, a bardziej tego, że nie będą jej potrzebni. Madison posługuje się wiedzą psychologiczną, aby ukryć swoją potrzebę zależności od mężczyzny. Ów pozorny brak wrażliwości czyni ją skutecznym przeciwnikiem w interesach, odbiera jej jednak wszelkie szansę powodzenia w życiu osobistym. Madison nie potrafi zrozumieć, że w miłości i na wojnie zasady postępowania wcale nie są takie same. Tak się niefortunnie składa, że psychologia służy jej do obrony przed związkami, podczas gdy powinna jej służyć do czegoś zupełnie innego: powinna uczynić ją bardziej wrażliwą i otwartą na więź z drugim człowiekiem. Psychologia służy Madison do obrony przed zależnością od partnerów, nie pomaga jej jednak uzyskać od nich tego, czego potrzebuje. Ludzie pokroju Madison wierzą, że powinni sami siebie pokochać, nie czekając, by ktoś zrobił to za nich. Powtarzają, że każdy człowiek jest tak naprawdę samotny i tylko słabi nie przyjmują tego faktu do wiadomości. Mimo iż twierdzą, że pokładają w sobie olbrzymią wiarę, Jezus nazywa ich niedowiarkami, ponieważ nie wierzą w nic większego od siebie. Sami skazują się na potępienie, gdyż brak im wiary w Boga i innych. Jezus głosił, że istoty ludzkie muszą zaufać Bogu, aby osiągnąć pełnię. Wielu osobom trudno jest to zaakceptować. Aby zagłuszyć w sobie potrzebę więzi z drugim człowiekiem, z pomocą psy- 199 chologii wmawiają sobie, że powinni być samowystarczalni i sa modzielnie zaspokajać swoje potrzeby. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wznosząc mury wygrywamy wojny, lecz przegrywamy miłość. # ?? f Jezus głosił miłość, nie zasady Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli 11 będziecie się wzajemnie miłowali. J 13, 35 Jack zgłosił się na terapię ponieważ obiecał sobie, że jeśli jeszcze raz zdarzy mu się stracić nad sobą panowanie i coś zniszczyć, poszuka pomocy u specjalisty. Jack zaś zawsze dotrzymuje słowa. Tak naprawdę, wcale nie uważa się za nazbyt agresywnego. Jego zdaniem większość osób kieruje się w życiu zbyt luźnymi zasadami, co bardzo go irytuje. On sam zawsze stara się postępować tak, jak należy. Dlaczego zatem nie miałby oczekiwać tego samego od innych? Jack uważa, że ma prawo wpadać w gniew, gdy inni go zawodzą. Na początku terapii Jack miał poważny problem - nie mógł się zorientować w obowiązujących zasadach. Chciał wiedzieć, jak powinny się rozpoczynać nasze spotkania - czy powinniśmy kontynuować przerwany wątek? - oraz o czym właściwie mamy ze sobą rozmawiać. Jack uważał, że dobrzy ludzie postępują zgodnie z zasadami, podczas gdy źli komplikują życie wszystkim naokoło. Dlatego z niemal fanatyczną gorliwością starał się przestrzegać zasad w każdej dziedzinie swego życia. Trochę to trwało zanim Jack pojął, że dobra terapia, podobnie jak dobra religia, korzysta z zasad w jednym tylko celu: aby umacniać więzi. Przestrzeganie zasad „dla zasady" nie ma żadnego sensu. Spełniają one swój cel jedynie wówczas, gdy pomagają nam w naszych związkach. Inni ludzie doprowadzali Jacka do wściekłości, ponieważ przestrzeganie zasad decydowało w jego mniemaniu o tym, czy ktoś jest dobrym człowiekiem. Nie podobała mu się myśl, że dobrzy ludzie muszą czasami łamać zasady, aby ratować związek z drugą osobą. Jack wyżej cenił zasady niz 200 związki, co nigdy nie jest dobre, gdy w grę wchodzą inni ludzie. Jack zrozumiał, że jego problemem jest agresja, gdy zorientował się, że podczas naszych spotkań bardziej liczy się łącząca nas więź niż obowiązujące w terapii zasady. Poczuł gniew, że nie spełniam jego oczekiwań w kwestii ich przestrzegania, lecz jednocześnie doszedł do wniosku, że dobrze jest być przez kogoś rozumianym - nawet, jeśli ta osoba nie przywiązuje takiej wagi do zasad jak on. Jack uznał, że jestem dla niego ważny, nie z powodu mojej umiejętności spełniania jego oczekiwań, lecz ze względu na to, kim jestem. Dopiero wówczas zrozumiał, że chciałby być podobnie traktowany. Jego surowe przestrzeganie zasad wynikało z oba-wy, że jeśli nie będzie ich przestrzegał, ludzie przestaną go uważać za dobrego człowieka. Teraz Jack już wie, że wcale nie musi tak być. Zaczyna wierzyć, że może być szanowany za to kim jest, nawet jeśli nie udaje mu się spełniać oczekiwań innych. Zaczyna pojmować różnicę pomiędzy swoją religią, w której najważniejsze są zasady, a religią Jezusa, w której najważniejsze są więzi. Jezus nie głosił filozofii życia i nie pozostawił po sobie kodeksu religijnych zasad, których powinniśmy przestrzegać. Nauczał poprzez przypowieści, wytyczał zasady duchowe i głosił, że miłość powinna być najważniejsza dla tych, którzy chcą pójść za Nim. Powiedział: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" ponieważ w tych słowach zawiera się najdoskonalsza definicja głoszonej przez Niego religii. Była to religia miłości, a nie zasad. Psycholodzy dochodzą do wniosku, że człowiek nie może funkcjonować wyłącznie w związku z samym sobą. Zaczynamy rozumieć, że więzi z innymi są nam niezbędne, aby przeżyć. Dzieci, których nikt nie przytula, nie rozwijają się prawidłowo; ludzie, którzy spędzili ze sobą całe życie, umierają w odstępie kilku miesięcy po sobie, zaś najczęstszą przyczyną samobójstw jest samotność. Religia Jezusa opiera się na miłości, a nie na zasadach, ponieważ właśnie miłości potrzebujemy, aby żyć. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Związki uczuciowe z innymi ludźmi dowodzą głębi naszej wiary. 201 Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Lk 18. H Jezus nauczał, że nie musimy się zmieniać, aby Bóg nas pokochał; właśnie dlatego, że nas kocha, zachęca nas byśmy się zmienili. Każdy z nas w skrytości ducha pragnął kiedyś stać się lepszym człowiekiem i przyznawał przed samym sobą, że daleko mu do ideału. Właśnie w takich chwilach świadomość bożej miłości skłania nas do pracy nad sobą. Jego zachęta motywuje nas, byśmy dążyli do duchowej pełni. Początkowo sądziłem, że terapia Jessiki zapowiada się pomyślnie - zdawała się mieć do mnie pozytywny stosunek. - Wygląda pan na kogoś, kto wie, co robi - powiedziała. -Chyba mam szczęście, że trafiłam na kogoś, kto jest równie dobry w swoim zawodzie jak ja w moim. Jednak w miarę upływu czasu stało się jasne, że jej komplementy w przedziwny sposób obracają się przeciwko niej. Zamiast czuć się lepiej w mojej obecności, zdawała się czuć o wiele gorzej. Chociaż nadal uważała mnie za znakomitego terapeutę, źle się z tego powodu czuła. - Wybór zawodu terapeuty był bardzo dobrym posunięciem z pana strony. Jestem pewna, że nie przeżywa pan w swojej pracy takich frustracji jak ja - żaliła się. - Wokół mnie pracują sami idioci. Jestem najinteligentniejszą osobą w biurze i nikt tego nie docenia. Jessica sprawiała wrażenie, że wstydzi się tego, iż jej życie nie potoczyło się tak jak moje. W końcu zrozumiałem, że za każdym razem, gdy na mnie patrzyła - gdy patrzyła na osobę, która w jej mniemaniu odniosła sukces - coraz mocniej utwierdzała się w tym, co na swój temat myślała: że jest nieudacznicą. Chociaż wielokrotnie zapewniała mnie, że w jej życiu wszystko świetnie się układa i że jej problemy w pracy wynikają z osobistych problemów jej współpracowników, w rzeczywistości Jessica nie była zadowolona z tego, jaka naprawdę była. W skrytości ducha odczuwała zniechęcenie i nie chciała, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. 202 Jessica nie potrzebowała terapeuty, który wie, co robi, lecz człowieka który byłby nią zainteresowany nawet jeśli ona sama nie była sobą zainteresowana. Niepotrzebne były jej rozmowy o moich czy jej sukcesach; potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, aby porozmawiać o tym, jak bardzo pragnie być lepsza niż jest. Nasza terapia przybrała zupełnie inny wymiar z chwilą, gdy Jessica zaczęła mówić o wątpliwościach względem siebie samej, 0 pragnieniu bycia docenianą przez innych i obawie, że tak nie jest. Zamiast koncentrować się na jej lub moich wyidealizowa-nych zdolnościach, skupiliśmy się na jej rzeczywistej i niezaspokojonej potrzebie akceptacji. Paradoksalnie nasze kontakty zmieniły się w sposób, jakiego Jessica się nie spodziewała. Zamiast czuć się gorzej, opowiadając mi o swoich brakach, zaczęła czuć się lepiej. Próbując zwrócić na siebie uwagę poprzez koncentrowanie się na swoim rzekomo doskonale poukładanym życiu, Jessica traciła pewność siebie i stawała się zniechęcona; zachętę do działania dało jej dopiero podzielenie się ze mną tęsknotą za rozwojem i doskonałością. Jessica nauczyła się, że bardziej potrzebna jest jej zachęta otoczenia niż imponowanie innym. Był to dla niej ważny krok w procesie dążenia do osiągnięcia pełni. Jezus nauczał, że Bóg interesuje się wszystkim, co ma z nami związek, nie dlatego, że chce nas osądzać za nasze potknięcia, lecz ponieważ zależy mu na tym, byśmy byli szczęśliwi. Jesteśmy dla Niego ważni. Gdy powierzymy mu nasze najskrytsze myśli 1 uczucia, przyjmie nas takimi, jakimi jesteśmy. Świadomość tego jest niewyczerpanym źródłem zachęty dla człowieka. Jezus mówił także, że człowiek ma wrodzoną potrzebę rozwoju i aby się rozwijać, potrzebuje bożej zachęty. Każdy, kto wycho-wywał dziecko, zna tę podstawową ludzką potrzebę. Bez względu na to, czy uczymy się budować z klocków, czy ubiegamy się o nagrodę Nobla, chcemy żeby nasz wysiłek miał znaczenie dla kogoś poza nami. Potrzebujemy zachęty, aby się rozwijać. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie zmieniaj się, aby być kochanym; rozwijaj się ponieważ jesteś kochany. 203 r Bezpieczeństwo ?.>TitVi ,,,., Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego. Lk23,46 Nicholas jest bardzo niespokojnym człowiekiem. Cierpi z powodu nagłych ataków paniki, podczas których wydaje mu się, że za chwilę dostanie zawału. Nicholas wstydzi się swojej przypadłości i często rezygnuje z wyjść z domu lub robienia rzeczy, które mogłyby wywołać u niego kolejny atak paniki. Nicholas wspomina swoje dzieciństwo jako bardzo trudne. Nie miał nikogo, w kim mógłby znaleźć oparcie. Nicholas bał się swego ojca, matka zaś była zbyt zajęta jego rodzeństwem, żeby zwracać uwagę na jego problemy. Za każdym razem, gdy się bał, Nicholas wymyślał różne sposoby radzenia sobie z własnym lękiem. W przypadku gdy dziecko nie ma nikogo, kto by ukoił jego strach, dorasta pozbawione zdolności uspokajania samego siebie. Obecne problemy Nichołasa wynikają z tego, że jako dziecko nie nauczył się, iż czasami można się bać, że uczucie strachu z czasem mija i że można je pokonać. Kiedy się bał lub był zdenerwowany, rozpaczliwie pragnął mieć przy sobie kogoś, kto byłby dla niego autorytetem i kto dałby mu poczucie bezpieczeństwa. Ponieważ nikogo takiego nie było, Nicholas ma teraz problemy z zachowy-waniem spokoju - zwłaszcza gdy się boi lub jest zdenerwowany. Obecnie dzięki psychoterapii Nicholas rzadziej miewa ataki paniki. Stopniowo uczy się ufać innym ludziom i w potrzebie szukać u nich pomocy. Uważa swojego terapeutę za autorytet. Sądzi, że dysponuje on wystarczająco dużą wiedzą, aby mu pomóc. Od czasu gdy znalazł kogoś, kto dał mu poczucie bezpieczeństwa, Nicholas nauczył się panować nad swoim lękiem - ma bowiem świadomość, że jeśli sam sobie z tym nie poradzi, może liczyć na czyjąś pomoc. Po raz pierwszy w życiu Nicholas czuje się bezpieczny. Na płaszczyźnie emocjonalnej jego terapia stanowi doskonały przykład tego, co na płaszczyźnie duchowej wyraził Jezus, szepcząc w obliczu śmierci: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego". 204 Człowiek ma wrodzoną potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Gdy w dzieciństwie nie została ona zaspokojona, nie możemy stać się zdrowymi dorosłymi. Dzieci, którym rodzice nie zapewnili poczucia bezpieczeństwa, często mają w dorosłym życiu pro-. bierny emocjonalne. Z kolei dorośli, których przeraża myśl o przyszłości, cierpią z powodu nadmiernego niepokoju. Każdy z nas potrzebuje więzi z drugim człowiekiem, na tyle idealnym, aby dał nam poczucie bezpieczeństwa. Jedną z najbardziej pocieszających rzeczy, jaką powiedział Jezus, było to, że Bóg, posiadający moc by stworzyć wszechświat, tak bardzo nas kocha, że interesuje się każdą naszą potrzebą. Świadomość, że nasz los znajduje się w rękach wszechmogącego Boga, powinna dawać nam olbrzymie poczucie bezpieczeństwa. Właśnie dzięki tej świadomości Jezus był w stanie dokonać wszystkiego, czego dokonał. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nikt nie jest pozbawiony bożej opieki. •>< '..:.-'* Nie jesteś sam ^ ,., , Bo gdzie są dw&j albo trzej zebnni w imię moje, tam jestem pośród nich. I .' ?' ."'i-ff, '* Mt 18,20 Austin jest inteligentnym, pełnym energii absolwentem wyższej uczelni, marzącym o zawodzie psychologa. Uważa, że jedynym sposobem, żeby stać się znakomitym terapeutą, jest samemu poddać się terapii (jest to również mój pogląd). Od kilku lat Austin przychodzi do mnie na psychoterapię, a ja nie mogę wyjść z podziwu, jak wielkie przez ten czas poczynił postępy i jak bardzo zmieniło się jego życie. Początkowo Austin potrzebował zachęty z mojej strony, ponieważ jako początkujący terapeuta pod wieloma względami odczuwał niepewność. Moja gotowość słuchania bez wydawania osądu o jego słabościach i lękach związanych z rozpoczęciem praktyki okazała się bardzo pomocna na samym początku naszej terapii. Następnie potrzeby Austina zmieniły się - pragnął więzi 205 ze starszym od siebie terapeutą, który pomógłby mu zachować zimną krew podczas kolejnych etapów jego rozwoju zawodowego. Świadomość istnienia bezpiecznego miejsca, w którym mógł analizować swoje reakcje na zachowania pacjentów i współpracowników, pomogła mu zachować spokój w najtrudniejszych sytuacjach. W końcu Austin osiągnął etap, na którym potrzebne mu było poczucie wspólnoty ze mną. Chciał poczuć, że na świecie jest ktoś podobny do niego. Ktoś, kto tak samo jak on kocha swoją pracę, podobnie odczuwa i ma podobny sposób patrzenia na świat. Austin wiedział, że jesteśmy dwiema różnymi osobami, które łączy jednak wiele wspólnych cech. Nasze spotkania dawały mu poczucie wspólnoty, ta zaś z kolei dawała mu siłę psychiczną i zdrowe podstawy do rozpoczęcia pracy jego życia. Pod koniec terapii stałem się w tym samym stopniu mentorem, co terapeutą Austina. Wzajemny szacunek, jaki dla siebie czuliśmy, ułatwił mu nawiązywanie kontaktów z kolegami po fachu, z których to kontaktów czerpał poczucie zawodowej wspólnoty. Nasze relacje terapeuty i pacjenta zakończyły się tak jak powinny, jednak Austin nadal chciał mieć pewność, że nie jest sam. Każdy człowiek pragnie mieć poczucie, że nie jest sam i że istnieją ludzie podobni do niego. Nikt nie chce być odmieńcem. Chcemy, aby inni mogli się z nami identyfikować, aby wiedzieli „co mamy na myśli". Oprócz poczucia, że ktoś nas rozumie, potrzebujemy pewności, że są ludzie, którzy - w najważniejszych kwestiach - myślą tak jak my. Jezus rozumiał ludzką potrzebę wspólnoty. Potrzebujemy drugiego człowieka, aby mieć poczucie duchowej pełni. Nauczał, że ludzie, którzy wierzą w Boga, w nadprzyrodzony sposób stają się jednością. Jeśli chodzi o duchową pełnię, nie istnieją „samotni jeźdźcy". Żyjąc w prawdziwej duchowej wspólnocie, odczuwamy łączącą nas obecność Boga. Polecając uczniom by „zbierali się w imię Jego" Jezus odniósł się do jednej z najważniejszych potrzeb człowieka. Wystarczyło, by rozejrzeli się wokół siebie, a dostrzegliby grupę ludzi różniących się wyglądem, lecz połączonych ze sobą głęboką więzią. 206 Świadomość, że są ludzie podobni do nas, jest nam bardzo por trzebna. Aby osiągnąć duchową pełnię musimy wiedzieć, że nie-jesteśmy sami. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie można osiągnąć życiowej pełni bez pokrewnej duszy. j«r.r jxi u ' żztr.tr, n - , . ,? Być kochanym za to, kim się jest U was zaś policzone są nawet wszystkie włosy na głowie. Mt 10, 30 Dobrze się stało, że Mary i Daniel zgłosili się na terapię małżeńską. Mary kochała Daniela, lecz życie z nim pod jednym dachem bardzo ją stresowało. Daniel był człowiekiem o surowych zasadach moralnych, który przestrzegał nakazów religijnych i dbał 0 swoje dobre imię we wspólnocie. Mary natomiast ceniła wolność, była wrażliwa i otwarta na innych. Daniel był człowiekiem myślącym kategoriami „czarne - białe", podczas gdy Mary przez większość czasu żyła wśród „różnych odcieni szarości." Oboje musieli wiele się od siebie nauczyć, każde jednak uważało kontakt z drugim za frustrujący. Daniel wierzył w dobro i zło; Mary przede wszystkim brała pod uwagę uczucia drugiej osoby. W wielu przypadkach trudno było stwierdzić, czyja strategia była skuteczniejsza. Czasami Daniel okazywał się rozsądniejszy, czasami Mary bardziej czuła. Ich problem polegał na tym, że różnice charakterów stawały się przy- • czyną ich kłótni. Stąd brały się wszystkie ich małżeńskie kłopoty. Daniel uważał, że mąż i żona powinni być „jednym ciałem", zgodnie żyć i jednomyślnie podejmować decyzje. Mary jednak nie zawsze miała takie samo zdanie jak on. Daniel odbierał to jako przejaw prowokacji i buntu przeciwko niemu. Mary zaś uważała, że Daniel jest nazbyt skory do osądzania innych. Mimo iż Mary szanowała Daniela za jego zasady i wierność, pragnęła, aby się zmienił. Daniel kochał Mary za współczucie 1 intuicję, uważał jednak jej brak przywiązania do szczegółów za 207 wadę charakteru. Zarówno Mary jak i Danielowi nie podobało się to, że ich partner tak bardzo się od nich różni. Oboje uważali, że prawdziwa bliskość polega na jedności poglądów, zadawali więc sobie pytanie o sens ich małżeństwa w sytuacji takiej niezgodności charakterów. Zarówno Mary, jak i Daniel byli zdania, że ich małżeństwo było pomyłką, żadne jednak nie wiedziało co z tym fantem zrobić. Z chwilą, gdy Daniel i Mary zmienili swój stosunek do dzielą-1 cych ich różnic - chociaż Daniel miał z tym pewne trudności -zaczęli rzadziej się ze sobą kłócić. To że się od siebie różnili, wca-1 le nie musiało oznaczać, że coś jest nie w porządku - a nawet mogło świadczyć o sile ich związku. Daniel przekonał się, że „sznur! potrójny niełatwo się zerwie" (Koh 4, 12), gdy tylko zrozumiał, że mogą wykorzystać dzielące ich różnice, aby umocnić swoje | małżeństwo. Zrozumiał, że więź oparta na miłości jest zawsze silniejsza od tej, u której podstaw leży konformizm. Gdy Daniel i Mary zastosowali tę zasadę w praktyce, ich małżeństwo osiągnęło duchową i psychiczną pełnię. Oboje nauczyli się szanować J swoją odmienność zamiast ją potępiać i chociaż nadal mieli odmienne zdania w różnych kwestiach, ich sprzeczki rzadziej kończyły się kłótniami. Jezus nauczał, że Bóg tak bardzo ceni naszą odmienność i nasz I indywidualizm, że zna nawet liczbę naszych „włosów na głowie". Nie uważał, że powinniśmy żyć w izolacji, lecz dostrzegał wyjątkowość cech, które są naszym wkładem w związki z innymi. Różnice charakterów muszą być szanowane, jeśli nasz związek ma J osiągnąć pełnię. Niektórym ludziom trudno jest pojąć ten paradoks. Sądzą, że I skoro jesteśmy częścią tej samej wspólnoty, nie powinniśmy w ża-1 den sposób się od siebie różnić: powinniśmy tak samo się poruszać, mówić, ubierać, zachowywać i pachnieć, aby przynależeć do danej grupy. Jezus nie zgadzał się z takim rozumowaniem. Uważał, że najsilniejsze związki uwzględniają różnice pomiędzy ludźmi. Nasza umiejętność tolerowania tych różnic jest dowodem duchowego i emocjonalnego zdrowia. Nie musimy upodabniać się 208 do drugiej osoby, aby móc być z nią w związku. Przeciwnie, ci których związki są naprawdę dojrzałe, najwyżej cenią sobie swoją odmienność. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Różnice nie muszą być przyczyną niezgody. *'U "-.-V. .. ,,„.,, . Misja Jezusa a psychologia TaK bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jed' norodzonego dal, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie ' " zginął, ale miał życie wieczne. J3, 16 Zachary zdecydował się na terapię, ponieważ chciał się dowiedzieć, dlaczego wszystkie jego związki z kobietami kończą się tak niefortunnie. Okazało się jednak, że jego problem był zupełnie inny. Zachary miał fatalne relacje z matką. Miał jej za złe, że nigdy nie interesowała się jego sprawami, gdy chodził do szkoły i wiecznie go krytykowała, gdy dorastał. Zachary nie przypominał sobie, by kiedykolwiek usłyszał z ust matki słowa „Kocham cię". Gdy myślał o tym, jak go traktowała, czuł się oszukany. Ich ostatnia rozmowa zakończyła się tak jak wszystkie inne - rozczarowaniem. Zachary miał tego dosyć. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. - A niby po co? - utyskiwał. - Nigdy się mną nie interesowała, dlaczego więc miałbym przelewać z pustego w próżne? Swoje frustracje, wynikające z nieudanych relacji z matką, Zachary przenosił na kontakty z kobietami. Nie minęło wiele czasu, a zaczął je przenosić również na mnie podczas naszych sesji terapeutycznych. Gdy choć trochę się spóźniłem na spotkanie, Zachary wpadał we wściekłość, gdy zaś mówiłem zbyt wiele lub zbyt mało - irytował się. - Słuchaj pan, to jest mój czas! - wyrzucał mi. - Płacę i oczekuję, że poświęci mi pan całą swoją uwagę. Zachary niewiele potrzebował, aby uznać, że jestem nim tak samo niezainteresowany jak jego matka. Rozumiałem już, skąd brały się jego problemy w kontaktach z kobietami. 209 Minęło sporo czasu zanim udało nam się porozmawiać o jego nieudanych relacjach z matką. Najpierw musieliśmy uporządkować nasze stosunki. Za każdym razem gdy odczytywał moje zachowanie jako dowód braku zainteresowania dla jego osoby, przerywaliśmy i tak długo rozmawialiśmy na ten temat, aż znów potrafił mi zawiać. Stopniowo Zachary zaczął wierzyć, że interesuję się nim na tyle, aby mu pomóc. Zrozumiał, że z góry zakładał, iż nie będę się nim interesował, co sprawiało, że dostrzegał mój brak zainteresowania nawet wówczas, gdy poświęcałem mu całą swoją uwagę. Moja gotowość znoszenia jego ataków w końcu go przekonała, że być może uważam go za wartościowego na tyle, by płacić cenę, jakiej ode mnie wymagał. Dzięki nieustannej pracy nad naszym związkiem Zachary uświadomił sobie, że warto byłoby popracować także nad innymi związkami w jego życiu. Ostatecznie zaczął nawet inaczej postrzegać przyczyny postępowania swojej matki. - Zawsze była introwertyczką - zastanawiał się podczas jednego z naszych spotkań. - Być może była zbyt nieśmiała, żeby angażować się w moje szkolne sprawy, może bała się mówić o swoich uczuciach. Tak naprawdę wcale nie wiem, czy matka darzyła mnie miłością czy nie - nigdy nie wiedziałem, o czym myślała. Zachary postanowił zaproponować matce nowy model związku, oparty w większym stopniu na szczerych rozmowach o uczuciach, a w mniejszym na pozbawionych znaczenia pogawędkach mających wypełnić czas. Przyznał, że nie potrafi rozszyfrować myśli matki na podstawie jej zachowania i że tak naprawdę ma wyrzuty sumienia z powodu ich zerwanych kontaktów. Podczas terapii Zachary dowiedział się, że odbudowywanie zniszczonych więzi może pomóc mu uleczyć jego duszę. Skoro mogła tego dokonać poprawa stosunków z terapeutą, człowiekiem, który jeszcze kilka lat temu był mu zupełnie obcy, jak wielką korzyścią dla niego mogło być odbudowanie związku z matką, najważniejszą osobą w jego życiu? Celem misji Jezusa było odnowienie więzi łączącej ludzi z Bogiem. Bóg posłał Go ponieważ „tak umiłował świat", że chciał, aby Jego Syn pojednał z Nim wszystkich ludzi. Jezus miał tego 210 dokonać poprzez głoszoną przez siebie religię. Nauczał, że odnowienie osobistej więzi z Bogiem jest kluczem do duchowej pełni. Wielu psychologów uważa, że to samo jest kluczem do zdrowia psychicznego. Ich misja polega na leczeniu ran będących wynikiem zerwanych związków i jest możliwa dzięki narzędziu zwanemu terapią. W oczach psychologów kluczem do pełni zdrowia psychicznego jest odnowa emocjonalnych więzi. Można by powiedzieć, że ich misja odnowy zerwanych związków na czysto ludzkiej, horyzontalnej płaszczyźnie jest analogiczna do duchowej misji Jezusa, polegającej na odnowie zerwanych więzi w wy-miarze wertykalnym, pomiędzy ludźmi a Bogiem. W tym sensie misja Jezusa i misja psychologii mają ze sobą wiele wspólnego. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Odnowa zerwanych więzi to wspólnota z Bogiem. Przebaczenie i uzdrowienie Cóż jest łatwiej powiedzieć: „Odpuszczone są ci twoje grzechy", czy powiedzieć: „ Wstań i chodź"? Lk5,23 Maltretowana i porzucona przez rodziców jako dziecko, Emma dorastała w systemie rodzin zastępczych. Jej dzieciństwo było wy-jątkowo trudne, zarówno ze względu na to, jak potraktowali ją jej prawdziwi rodzice, jak też z powodu postępowania jej rodzin zastępczych. Emma zawsze obwiniała swoich prawdziwych rodziców za wszystkie cierpienia, których musiała doświadczyć, ostatnio jednak postanowiła raz na zawsze rozprawić się z przeszłością. - To wszystko jest już za mną - oświadczyła mi. - Moi rodzice byli prawdopodobnie parą dzieciaków, których przerosła sytuacja. A może po prostu nie mieli pieniędzy. To już bez znaczenia. Teraz chcę się skoncentrować na teraźniejszości i zostawić przeszłość za sobą. Nie interesuje mnie długotrwała psychoterapia. Potrzebuję jedynie kilku szybkich sesji, żeby się z tego wszystkiego otrząsnąć. Jednak przeszłość Emmy nie pozwalała o sobie zapomnieć. Przez większość czasu Emma odczuwała gniew, nikomu nie ufa- ła, źle sypiała i dokonywała pomyłek przy wyborze kolejnych partnerów. Usprawiedliwiła postępowanie swoich rodziców, ale im nie wybaczyła. Chciała iść do przodu, nie oglądając się za siebie. Odgrzebywanie bolesnych wspomnień z dzieciństwa nie było, jej zdaniem, warte wysiłku, jaki musiałaby w to włożyć. Terapia Emmy trwała dłużej niż się tego spodziewała. Musiało minąć wiele lat, podczas których poddawała się psychoterapii i uczestniczyła w spotkaniach grup wsparcia, zanim Emma zrozumiała, jak ważne jest dla niej zamknięcie wciąż otwartego rozdziału w jej życiu, jakim było dzieciństwo, nie mówiąc o przebaczeniu rodzicom. Jeśli miałaby być szczera, jej zdaniem wcale nie zasługiwali na przebaczenie. Emma nie chciała wybaczyć swoim rodzicom, ponieważ uważała, że tym samym przyznałaby im rację. Tymczasem przebaczenie wcale nie usprawiedliwia winy. Można komuś wybaczyć i na zawsze usunąć go ze swojego życia, jeśli uważamy, że jego obecność by nam zaszkodziła. Emmie potrzebna była pewność, że to, co zrobili jej rodzice, było złe, nie musiała jednak wciąż ich za to nienawidzić. Jedyną ofiarą tej nienawiści była ona sama. Emma musiała wybaczyć rodzicom dla swojego własnego dobra, a nie ze względu na nich. Podczas swojej terapii i spotkań grup wsparcia Emma mogła podzielić się z innymi wspomnieniami z dzieciństwa i uwierzyć, że nie jest już sama ze swoimi uczuciami. Zrozumienie okazane jej przez ludzi dało jej odwagę, żeby inaczej spojrzeć na swój stosunek do rodziców. Zamiast ich usprawiedliwiać i w skrytości ducha nienawidzić za to, co zrobili, Emma zdobyła się na wielki wy-siłek przebaczenia im - chociaż na to nie zasługiwali. Przebaczając, odcięła ich i siebie od życia pełnego wyrzutów i nienawiści. Nie było to łatwe, lecz nie było innej możliwości. Emma wie, że wybaczyła rodzicom, ponieważ życzy im szczęścia gdziekolwiek są. Dzięki wysiłkowi przebaczenia życie Emmy osiągnęło nowy wymiar duchowej i psychicznej pełni. Niektórzy z moich pacjentów zgłaszają się na terapię oczekując natychmiastowego rozwiązania swoich problemów. Chcą usłyszeć ode mnie magiczną formułę, która pozwoli im od razu 212 „wstać i chodzić". Tymczasem prawda jest taka, że ludzie, którzy zostali naprawdę głęboko zranieni, potrzebują długotrwałego leczenia, wymagającego ich czynnego udziału. Muszą zdobyć się na wysiłek nazwania tego, co ich boli - zarówno w sercu, jak i w związkach - oraz przebaczenia. Nie jest to łatwe i rzadko przychodzi natychmiast. Jednak na dłuższą metę uzdrowienie będące efektem procesu wybaczania i godzenia się z przeszłością jest najlepszą drogą do duchowej i psychicznej pełni. Również w czasach Jezusa ludzie pragnęli natychmiastowych rozwiązań. Woleli cuda od ciężkiej pracy. Jezusowi nie zależało jednak na tym, by lepiej się poczuli, lecz by stali się lepsi. Dla Niego oznaczało to konieczność zaleczenia ran w naszych sercach i związkach, które jest możliwe tylko dzięki „ciężkiej pracy" polegającej na wybaczeniu i pojednaniu. Jezus wiedział, że czasami łatwiej jest powiedzieć komuś fizycznie upośledzonemu: „Wstań i chodź!" niż grzesznikowi: „Twoje grzechy są odpuszczone." Fizyczne uzdrowienie ciała jest łatwe w porównaniu z pokutą i wy-baczeniem, których każdy człowiek powinien doświadczyć w swoim sercu. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Łatwiej jest usprawiedliwiać ludzi niż im wybaczać - ale wcale nie jest to lepsze. -TS7 Rozdział 1O Poznać swoją wewnętrzną moc fiv w*. '\ ? ! [Wówczas] nadeszła kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzeki do niej: „Daj Mi pić!". Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta dla zakupienia żywności. Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie. Samarytankę, [bym Ci dala] się napić?". (...) W odpowiedzi na to rzeki do niej Jezus: „Każdy, kto "1 pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił • | wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki (???)"? Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abyra| Już nie pragnęła (...)". A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!". A kobieta odrzekła mu na to: „Nie mam męża". Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ren, którego masz teraz, nie jest twoim mężem (...)". Rzekła do Niego kobieta „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. (...) Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko". Powiedział do niej Jezus: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię". Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, iż rozmawiał j z kobietą. Żaden jednak nie powiedział: „(...) Czemu z nią rozmawiasz?". Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?". J 1, 7-30 W zdobywaniu władzy nad innymi jest coś upajającego, lecz stan ten nie trwa długo. Jezus w swym życiu na ziemi przeżywał wieczne szczęście, dzieląc się swoją potęgą z ludźmi. Jego wewnętrzną mocą była moc dzielona z innymi. Dla wielu uczniów Jezusa było to frustrujące, oczekiwali bowiem, że ich Nauczyciel obwoła się przywódcą politycznym i przydzieli im zaszczytne sta- 214 nowiska w swoim nowym królestwie. Jezus wiedział jednak, że naprawdę potężny władca bardziej interesuje się ludźmi niż polityką. Według Niego prawdziwym sprawdzianem naszej wewnętrznej mocy nie jest sprawowanie kontroli nad innymi, lecz umacnianie ich swoją siłą. Będąc jednym z największych przywódców religijnych w historii świata, Jezus był rzadkim gościem w przybytkach religijnych. Najwięcej czasu spędzał w miejscach, gdzie żyli ludzie. Okazywał im swoje zainteresowanie i wywierał olbrzymi wpływ na życie tych, których spotykał na swojej drodze. Jezus wiedział, że empatia jest kluczem do prawdziwej wewnętrznej mocy. Empatia nie polega na okazywaniu innym współczucia, lecz na ciągłym okazywaniu im swego zainteresowania. Dzięki temu możliwe jest pełne ich zrozumienie. Prawidłowo wyrażana, empatia może odmieniać ludzi29. Definicja wewnętrznej mocy ; t; Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, E a Bogu to, co należy do Boga. Mt22,21 Justin ma wielką władzę. Jest wysokim urzędnikiem państwo-wym, ma kilka tytułów naukowych i z powodu swojej politycznej działalności jest znany w całym kraju. Justin sam opłacił swoje studia i tylko sobie zawdzięcza zajmowaną obecnie pozycję. Jego osiągnięcia napawają go dumą, ponieważ wierzy w stwarzanie szans dla siebie; nigdy nie czekał, aż ktoś otworzy mu drzwi. Justin postarał się, aby nikt nie wiedział, że rozpoczął terapię - obawiał się, że mogłoby to źle wpłynąć na jego karierę. W politycznej dżungli, w jakiej się na co dzień obracał, wizyty u terapeuty mogłyby być odebrane jako oznaka słabości i Justin zostałby żywcem zjedzony. Moim pierwszym zadaniem było wyjaśnienie Justinowi celu terapii indywidualnej. Wytłumaczyłem mu, że w swoim gabinecie 215 nie „naprawiam" ludzi. Dla Justina była to całkowita nowość. Był przyzwyczajony do nazywania problemów po imieniu i usuwania ich. Nie potrzebował jednak ode mnie rad, jak rozwiązać swoje problemy. Potrzebował mojej pomocy, aby lepiej zrozumieć samego siebie i samemu sformułować potrzebne rady. Mimo iż Justin w wielu dziedzinach posiadał olbrzymią władzę, myślał o niej w kategoriach hierarchicznych. W jego rozumieniu władza służyła temu, aby wspiąć się na szczyt. Justin uważał ją za coś w rodzaju towaru deficytowego: im więcej jej posiadał, tym mniej zostawało jej dla innych. Nieustannie starał się równoważyć podział władzy w swoich związkach, uważając, że jeśli odda jej zbyt wiele drugiej osobie, znajdzie się na słabszej pozycji. W rezultacie w prywatnym życiu Justina trwała ciągła walka o władzę. Celem moich spotkań z Justinem jest wykszta}cenie w nim nowego postrzegania władzy. Chociaż początkowo czuł się zagrożony różnicą w podziale władzy podczas naszych spotkań, teraz mniej mu już to przeszkadza. Justin zaczyna rozumieć, że moja władza może go umocnić. Nie chodzi tu o moje metody lub sugestie, lecz o wnioski do których wspólnie dochodzimy dzięki łączącej nas więzi. Początkowo Justin czuł, że mam nad nim władzę, ponieważ jestem lekarzem, a on mi płaci. Stopniowo jednak uświadamia sobie, że dzielę z nim swoją władzę, ponieważ nasze kontakty pozwalają mu lepiej zrozumieć samego siebie. Justin uczy się, że moja władza nie jest dla niego żadnym zagrożeniem. Zaczyna rozumieć wewnętrzną moc w taki sposób, jak chciał tego Jezus. Istnieją różne rodzaje władzy: władza fizyczna, polityczna, ekonomiczna, intelektualna, duchowa, wewnętrzna moc... Lista jest naprawdę długa. I chociaż niektórzy z nas dążą do władzy we wszystkich jej przejawach, Jezus interesował się tylko tym rodzajem władzy, który może trwać wiecznie. Wierzył w prawdziwą wewnętrzną moc. Niektórym wydaje się, że wewnętrzna moc to coś, co emanuje z człowieka, rodzaj wewnętrznej siły pozwalającej mu osiągnąć 216 to, czego chce. Jezus nie myślał w ten sposób. Dla Niego wewnętrzna moc była niczym innym jak więzią łączącą człowieka z innymi ludźmi, której owocem było coś znacznie ważniejszego od osobistych osiągnięć. Wewnętrzna moc jest to duchowa więź łącząca ludzi, pozwalająca każdemu być znacznie lepszym niż mógłby być w samotności. Wewnętrzna moc jest tym większa, im więcej jej dajesz ponieważ nie pochodzi z wnętrza człowieka, lecz jest tworzona pomiędzy nim a drugą osobą. Jezus wiedział, że dla Cezara liczy się ten rodzaj władzy, który umrze wraz z nim, dlatego też powiedział: „Oddajcie więc Cezarowi, to, co do Cezara należy". Jezus głosił potęgę władzy, która jest silniejsza od śmierci. Nauczał, że wewnętrzna moc polega na dzieleniu się władzą z innymi ludźmi, a nie na sprawowaniu jej nad nimi czy odbieraniu jej im. Uważał, że błędem jest starać się zdobyć władzę dla siebie. Władza, do której chciał nas przekonać, jest odczuwana jedynie wówczas, gdy ją oddajemy innym. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: wewnętrzna moc polega na dzieleniu się władzą z innymi ludźmi, a nie na sprawowaniu jej nad nimi. Moc indywidualnego poznania (...) poznałem was. . . o: J 5, 42 Olivia zdecydowała się na terapię, chcąc popracować nad swoją samooceną. Zdawała sobie sprawę z tego, że brakuje jej pewności siebie i chciała pokonać swoją nieśmiałość. Przeczytała kilka poradników na temat samooceny i starała się wprowadzać w życie zawarte w nich sugestie, niestety bez większych rezultatów. Ale chociaż potrafiła zmusić się do zmiany sposobu myślenia, wciąż dręczyły ją wątpliwości na swój temat. Olivia pragnęła jak najlepiej wykorzystać nasze spotkania, dlatego też pod koniec naszej pierwszej sesji poprosiła mnie o pracę domową. 217 - Chciałabym każdego dnia trochę popracować nad swoją samooceną - powiedziała. - Jeśli więc zleci mi pan jakieś zadanie, pomoże mi to szybciej uporać się z moim problemem. - Wydaje mi się, że wie pani już całkiem sporo na temat samooceny - odparłem. - Być może na tym etapie bardziej przydałoby się pani pogłębienie wiedzy na temat samej siebie, ale aby to było możliwe, musimy pracować razem. Widziałem, że Olivia nie potrzebuje fachowych informacji lecz głębszej wiedzy na swój temat. Proces zrozumienia samej siebie był w jej przypadku możliwy tylko dzięki indywidualnemu poznaniu. Właśnie do niego zmierzaliśmy przez kolejnych kilka miesięcy. Podczas naszych spotkań zauważyłem, że Olivia sądzi, iż całkiem dobrze zna samą siebie. Problem polegał jednak na tym, że nie miała o sobie najlepszego zdania. Dlatego też rzadko otwierała się przed ludźmi i ukrywała przed nimi swoje negatywne emocje w obawie, że inni będą czuć w stosunku do niej to samo, co czuła względem siebie. Niestety, bardzo trudno jest zmienić to, co staramy się trzymać w ukryciu. Fachowe poradniki, z których Olivia dowiadywała się, jaka powinna być, pogarszały jedynie jej samopoczucie związane z tym, kim była. Musiała ujawnić przed kimś swoje sekrety, aby poczuć, że ktoś ją naprawdę poznał. Był to początek drogi prowadzącej do zmiany jej samooceny. Udając kogoś innego niż była w rzeczywistości, Olivia budowała fundamenty swojego wizerunku na ruchomych piaskach. Potrzebna jej była świadomość, że na początek trzeba zaakceptować siebie takim jakim się jest, aby później móc stopniowo zgłębiać prawdę o sobie. Terapia Olivii wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie wcześniej wyobrażała. Myślę, że wpłynęła na nią bardziej niż mogła przypuszczać. Podczas naszych kolejnych spotkań Olivia przestała się koncentrować na wyciąganiu ode mnie fachowych informacji, skupiła się natomiast na tym, by być przeze mnie poznaną. Obecnie nie nazwałbym jej już nieśmiałą; również inni ludzie zauważają różnice, jakie w niej zaszły. Moim zdaniem Olivia jest sil- 218 niejsza, ponieważ czuje się zrozumiana. Nie było to tak przerażające, jak się spodziewała. I chociaż czasami nadal odczuwa lęk na myśl o otwarciu się przed drugim człowiekiem, przyznaje, że daje jej to sporą satysfakcję. Ludzie nie mogą żyć w odosobnieniu, dlatego tak bardzo starają się nawiązywać kontakty z innymi. Tak jak konkretne liczby dają nam poczucie bezpieczeństwa, tak dogłębne poznanie daje nam wewnętrzne przekonanie, że wszystko jest w porządku. Musimy otwierać się przed innymi aby móc prawidłowo się rozwijać. Aby osiągnąć psychiczną pełnię, potrzebujemy pewności, że ktoś zna nie tylko nasze czyny, ale także nas samych - takich jakimi naprawdę jesteśmy. Tego rodzaju wiedza nie pozostaje zamknięta w umyśle człowieka; jest to coś, czym dzielimy się z innymi. Aby indywidualne poznanie mogło mieć miejsce, potrzeba dwojga ludzi; a gdy już zaistnieje, każda ze stron zostanie odmieniona. Doświadczenie poznawania i bycia poznawanym jest pierwszym krokiem do zdobycia wewnętrznej mocy. Jezus nauczał, że zostaliśmy stworzeni, aby poznać Boga i być przez niego poznanymi. Jego uczniowie nazywali Go „Słowem Bożym", najdoskonalszym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. W swoich naukach pragnął przekazać nam, że Boga nie można poznać poprzez intelekt, lecz poprzez bliską z Nim więź, i że ta droga poznania odmieni nasze życie. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Indywidualne poznanie jest możliwe pomiędzy ludźmi, a nie wewnątrz każdego z osobna. Moc empatii Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam. J4.29 John zmuszony był poddać się terapii z powodu swoich problemów z nawiązywaniem kontaktu z ludźmi. Był o krok od utraty pracy, żona groziła mu rozwodem. Nie żywił sympatii do psychologów, terapię zaś uważał za stratę pieniędzy. Bał się jednak, że je- 219 I i śli nie okaże gotowości do pracy nad sobą, żona naprawdę od niego odejdzie, a to jedynie pogorszy jego sytuację. Szybko zrozumiałem, że John jest typem człowieka, którego trudno mi będzie polubić. Uważał, że ma prawo być niegrzecznym w stosunku do innych i często uciekał się do gróźb, wierząc, że zastraszanie ludzi zapewni mu zwycięstwo. Podczas naszych spotkań John często miał odmienne zdanie, jak gdyby szukał powodu do sprzeczki. Był zawsze skory do kłótni i nie wstydził się tego. Chociaż trudno było mi utożsamić się z Johnem i nie potrafiłem współczuć mu z powodu trudności, jakie sam sobie stwarzał, z czasem zacząłem go jednak rozumieć. Był człowiekiem, który doświadczył w życiu wielu upokorzeń i dlatego odczuwał gniew. Mimo iż niezbyt chętnie dzielił się ze mną szczegółami swoich przykrych przeżyć, dowiedziałem się o nich wystarczająco dużo, by uświadomić Johnowi, że częste wybuchy gniewu, którymi reaguje na wydarzenia w swoim obecnym życiu, mają swoje korzenie w wydarzeniach z przeszłości, których wspomnienie wciąż wzbudza w nim żądzę odwetu. Został zraniony, ktoś więc musiał mu za to zapłacić. Chciałbym móc powiedzieć, że w swoich kontaktach z Johnem stałem się kimś na wzór Chrystusa i uleczyłem go z agresji; niestety, pod wieloma względami daleko było mi do tego, co zrobiłby Jezus. W jednym rzeczywiście mu pomogłem - zrozumiałem go na tyle, aby pomóc mu nieco lepiej poznać samego siebie, wskutek czego zmienił swoje zachowanie. Gdy się rozstawaliśmy, John rozumiał przyczyny swojej złości i bardziej potrafił panować nad swoimi uczuciami. Nie nazwałbym go wyleczonym, jest jednak na najlepszej drodze do tego, by tak się stało. Chociaż nie było to dla mnie łatwe, moja empatia i zrozumienie dla jego bolesnych przeżyć odmieniły życie Johna. Przekonał się, że przed potęgą empatii nie sposób jest uciec. Kobietę przy studni tak bardzo poruszyło pełne empatii zrozumienie Jezusa dla jej uczuć, że poczuła się tak, jakby wiedział o „wszystkim, co uczyniła". W ten sposób Jezus okazał jej swą wewnętrzną moc. Przy innych okazjach często objawiał moc du- 220 chowa, intelektualną oraz moc czynienia cudów, szczególnie jednak umiłował dzielenie się z ludźmi wewnętrzną mocą poprzez okazywaną im empatię. Jezus potrafił wywołać podziw tłumu, okazując publicznie swą boską moc, znacznie bardziej jednak interesował Go bezpośredni kontakt z człowiekiem. Nie uważał, by cudem było praktyczne wykorzystywanie Jego nadprzyrodzonej mocy30; cudami nazywał te chwile, gdy życie ludzkie odmieniało się na skutek okazywanej przez Niego empatii. Empatia jest zrozumieniem, a nikt w historii świata nie potrafił jej lepiej okazywać niż Jezus. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Najdoskonalszym wyrazem empatii jest okazanie zrozumienia komuś, kogo się nie lubi. Moc współczucia Tak bowiem Bóg umiłował świat... J3, 16 W mojej poradni praktykuje kilku studentów, którymi się opiekuję. Uwielbiam pracować z początkującymi terapeutami, ponieważ wnoszą do praktyki psychoterapeutycznej mnóstwo entuzjazmu. Z oczywistych względów ci początkujący terapeuci nie mają zbyt dużego doświadczenia, zauważyłem jednak, że swoje braki w tym względzie nadrabiają, okazując pacjentom wiele współczucia. Jedna z moich podopiecznych o imieniu Mary na samym początku praktyki trafiła na kobietę - Connie - która miała za sobą straszliwe dzieciństwo. Connie nie poddawała się wcześniej terapii i nigdy nikomu nie opowiadała o przemocy i molestowaniu, jakich doświadczyła, będąc dzieckiem. Z czasem poczuła się jednak na tyle bezpiecznie, aby podzielić się z Mary wspomnieniami, które ukrywała przez całe życie. Jej opowieść o upokarzających aktach przemocy i poniżeniach, jakie ją spotykały, była bolesna również dla Mary, obie jednak wiedziały, że rozmowa na ten temat jest dla Connie niezbędnym elementem procesu leczenia. 221 Podczas jednego ze spotkań Mary przestała nad sobą panować i choć obawiała się, że jest to nieprofesjonalne, zaczęła płakać. Pod koniec sesji zarówno Connie, jak i Mary miały łzy w oczach. Rozmawiały o tym, jak bolesne musiało być dla Connie jej dzieciństwo i to, że musiała przez nie przejść samotnie. Mary szczerze jej współczuła i obie o tym wiedziały. Gdy rozmawiałem z Mary na ten temat, odkryliśmy, że jej spontaniczna reakcja miała dla Connie znaczenie terapeutyczne. Pacjentka bała się podzielić z kimkolwiek swoją historią, ponieważ za bardzo się jej wstydziła. Obawiała się, że gdy ktoś dowie się o jej molestowaniu, będzie się na nią gniewał - tak, jak gniewała się na nią matka, gdy Connie opowiedziała jej o nikczemnym zachowaniu ojca. Łzy Mary świadczyły jednak o czymś innym. Connie odebrała ich wspólny płacz jako dowód na to, że nie była winna przemocy, jaka ją spotkała i że ktoś mógł ją kochać nawet wtedy, gdy czuła się najmniej godna miłości. Conni bała się, że negatywne emocje, jakie odczuwa czynią ją złym człowiekiem, lecz współczucie Mary sprawiło, że poczuła się kimś wartościowym i zasługującym na troskę - chociaż sama uważała się za osobę bezwartościową. Mary i Connie odkryły tego dnia coś, czego Jezus nauczał wiele wieków temu. Współczucie daje nam wewnętrzną moc. W przypadku Mary współczucie dało jej wewnętrzną moc uzdrowienia Connie - dokonała czegoś, co nikomu się wcześniej nie udało. Współczucie nie jest tym samym co empatia. To współodczu-wanie z drugim człowiekiem, które może przybrać formę życzliwości, litości, czy nawet żalu nad kimś. Możemy współczuć ludziom nawet wówczas, gdy ich nie rozumiemy. Jezus obdarzał wszystkich swoją miłością i życzliwością z czystej dobroci serca. Współczucie było jednym ze składników Jego wewnętrznej mocy. Jezus nie przyszedł na świat dlatego, że uważał ludzkość za odrażającą. Narodził się, ponieważ „Bóg tak umiłował świat". Nigdy nie głosił, że musimy się zmienić, aby On nas pokochał. Nie trzeba było nic robić, aby zasłużyć na Jego miłość. Jezus ko- 222 chał ludzi za to kim byli, wraz ze wszystkimi ich niedoskonalo-ściami. Miał wielką wewnętrzną moc, ponieważ współczuł każ* demu człowiekowi. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Brak wiedzy zawsze można nadrobić współczuciem. Moc identyfikowania się z innymi Ja żyję i wy żyć będziecie. J 14, 19 Kilka lat temu zadzwonił do mnie przyjaciel i poinformował mnie, że właśnie kończy czterdzieści lat. Powiedziałem, że mu współczuję. Odparł, że wybiera się na wycieczk^ do Milwaukee i zapytał, czy nie chciałbym z nim pojechać. - Do Milwaukee? - zapytałem. - Dlaczego akurat tam? - Ponieważ Milwaukee słynie z dwóch rzeczy: piwa i motocykli Harley-Davidson. - Jadę - zdecydowałem. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Milwaukee z zamiarem kupienia nowiutkich motocykli, na których planowaliśmy wrócić do Kalifornii, towarzyszyło nam dwudziestu ośmiu naszych znajomych. Sprzedawca z salonu Harleya-Davidsona w Milwaukee nigdy wcześniej nie sprzedał naraz tylu motocykli. Większość osób w naszej grupie stanowili mężczyźni pracujący zawodowo (było wśród nas kilku psychologów, dentysta, kilku pastorów, księgowy i tak dalej), lecz każdy miał ochotę przez kilka tygodni robić coś zupełnie niezwiązanego ze swoim zawodem. W powrotnej drodze rozpoczynaliśmy każdy dzień modlitwą, prosząc Boga o bezpieczną podróż. Żaden z nas nie jeździł wcześniej na harleyu. Pod koniec wyprawy modlili się nawet niewierzący. W obliczu śmierci człowiek uczy się doceniać życie. Pewnego dnia zatrzymaliśmy się w małym miasteczku, żeby zobaczyć film, który akurat w tym tygodniu wszedł na ekrany kin. Zaparkowaliśmy motocykle przed kinem i weszliśmy do środka. Usłyszałem, jak jakiś dzieciak siedzący przed nami szep- 223 cze do kolegi: „Patrz, harleyowcy!", po czym obaj wstali i przesiedli się dalej od nas. Wspaniale było móc się identyfikować z tak groźnymi facetami jak prawdziwi harleyowcy. Następnego dnia, podczas gdy moi towarzysze zsiadali ze swoich nowiutkich, lśniących maszyn przed salonem harleya, znalazłem się w bliskiej odległości od rosłego, wytatuowanego i grubo ciosanego członka pewnego klubu motocyklowego, którego nazwę przemilczę. Muszę przyznać, że odczułem lekką konsternację, słysząc, jak mówi do swojego kumpla: „To jakaś wycieczka biznesmenów, czy co?". Widocznie nie we wszystkich napotkanych ludziach budziliśmy jednakowy respekt. Podczas tej wyprawy dowiedziałem się czegoś na temat identyfikowania się z innymi. Nie znałem wcześniej wielu mężczyzn z naszej grupy, a podczas wspólnej drogi nie dowiedziałem się o nich zbyt dużo. Trudno jest rozmawiać, jadąc na harleyu. Dlatego mężczyźni tak kochają ten sport. Lecz pod koniec podróży czułem, że łączy nas silna więź. Zrobiliśmy wspólnie coś niezwykłego - coś co wzbudziło w każdym z nas silne emocje, które można poznać jedynie przez doświadczenie. Identyfikowaliśmy się ze sobą, ponieważ wiedzieliśmy przez co razem przeszliśmy. Zdarzało się, że powierzaliśmy sobie nawzajem swoje życie. Dzieliliśmy się ze sobą swoją wewnętrzną mocą poprzez łączące nas poczucie wspólnoty. Identyfikowanie się z drugim człowiekiem to nie to samo, co empatia czy współczucie. Polega ono na przeżywaniu tego samego, co druga osoba. Pomiędzy ludźmi, którzy mieli te same doświadczenia, wytwarza się potężna więź - mimo iż mogli nigdy wcześniej nie rozmawiać o swoich myślach czy uczuciach. Ufamy ludziom, którzy potrafią się z nami identyfikować w bólu, nawet jeśli ich nie znamy. Jezus chciał wiedzieć, czego ludzie doświadczają w swoim życiu. Bóg o którym nauczał nie zamykał się w niebie i nie wydawał z góry edyktów swoim wiernym. Zesłał na ziemię swego Syna, aby stał się człowiekiem i mógł się osobiście przekonać, jak żyją ludzie. Chociaż wypowiadając słowa „Ja żyję i wy żyć będziecie", Jezus 224 miał na myśli życie wieczne, zawarł w nich jednocześnie ważną psychologiczną prawdę na temat wewnętrznej mocy człowieka. Doświadczając wszystkiego, co przeżywali ci, których miłował, Jezus budował swą wewnętrzną moc. Potrafił identyfikować się z ludźmi w bólu, ponieważ sam również odczuwał ból31. Identyfikowanie się z innymi było składnikiem wewnętrznej mocy Jezusa. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: wspólne doświadczenia wiążą silniej niż słowa. ?ą. Ludzie czy polityka? Największy z was niech będzie waszym sługą. Mt 23, 11 Halle to odnosząca sukcesy bizneswoman, której udało się udowodnić, że kobieta może się sprawdzić w branży zdominowanej przez mężczyzn; jej kariera miała jednak swoją cenę. Wiedząc, że gdyby podczas spotkań zachowywała się „zbyt emocjonalnie" nikt w brutalnym środowisku biznesu nie brałby jej poważnie, Halle do perfekcji opanowała sztukę tłumienia swoich uczuć. Stała się bardzo skuteczna, jeśli chodzi o osiąganie celów wyznacza-nych jej przez firmę, zapomniała jednak o celach, które wyzna-czyła samej sobie. Podczas terapii wspólnie z Halle odkryliśmy w jej życiu kilka paradoksów. Jeden z nich polegał na tym, że musiała podejmować decyzje, które służyły jej pod względem zawodowym, ale szkodziły pod względem emocjonalnym. Dzięki temu, że nie wy-powiadała się na temat nieuczciwego i czasami bezdusznego postępowania swoich zawodowych wspólników, Halle utrzymywała swoją pozycję w firmie, ale traciła zdrowie psychiczne. Gdyby przestała tłumić swoje prawdziwe uczucia byłoby to z korzyścią dla jej sfery emocjonalnej, lecz mogłaby stracić pracę. Gdy tak analizowaliśmy różne aspekty dokonywanych przez nią życiowych wyborów, Halle doszła do niewygodnego wniosku. Widziała przed sobą jasną przyszłość pod warunkiem, że w swoich decyzjach nadal będzie się kierować zasadą poprawno- 225 ści politycznej - i tylko wtedy. Pozostałe wyznawane przez nią zasady zamykały jej drogę do kariery. Wszyscy którzy byli jej bliscy - włączając ją samą - cierpieli z powodu dokonywanych przez nią wyborów. Najbardziej korzystali zaś na nich ci, których najmniej szanowała. Halle postanowiła, że nie chce dalej żyć w taki sposób. Stwierdziła, że dopóki polityka będzie dla niej ważniejsza od ludzi, jej życie nie będzie miało sensu. Dziś Halle odnosi sukcesy jako szefowa nieukierunkowanej na zyski organizacji i uwielbia swoją pracę. Odchodząc z sektora prywatnego, musiała dostosować swój styl życia do nowych, mniejszych zarobków, spędza za to teraz o wiele więcej czasu z najbliższymi. W tym sensie jej życie zmieniło się na lepsze. Halle nie jest już tak znerwicowana ani przygnębiona jak dawniej; prawdę mówiąc przez większość czasu jest naprawdę szczęśliwa. Jeszcze kilka lat temu osobiste szczęście nie było czymś, co brała pod uwagę, podejmując swoje decyzje. Teraz jest to dla niej najważniejszy warunek. Czasami polityczne, moralne, duchowe i psychologiczne implikacje naszych decyzji mogą być ze sobą sprzeczne, a my będziemy zmuszeni dokonać właściwego wyboru. Być może ktoś inny nie musiałby zmieniać pracy, tak jak zrobiła Halle. Osobistych rozterek nie da się rozwiązać w jeden konkretny sposób, lecz w przypadku Halle poprawność polityczna nie była warta ceny, jaką musiała za nią płacić. Ambicja skłania niektórych z nas do szukania władzy w polityce. Ludzie bywają ambitni z różnych powodów - niektóre z nich są dobre i zdrowe. Do poszukiwania wewnętrznej mocy skłania nas miłość. Jezus zrezygnował z władzy politycznej na rzecz zachowania swej wewnętrznej mocy. Nie rozumieli tego nawet ci najbliżsi Jezusowi. Jego uczniowie spierali się ze sobą o to, który z nich będzie najważniejszy w królestwie, jakie nadejdzie32. Byli przekonani, że ktoś tak potężny jak Jezus może zdobyć wszelkie zaszczyty oraz zdobyć taką sławę i fortunę, jakie tylko będzie chciał. Jezus jednak wybrał ludzi a nie politykę, gdy powiedział: „Największy z was niech będzie 226 waszym sługą". Dla Niego był to jedyny sposób przeżywania wnętrznej mocy. P MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Za poprawność polityczną płacimy osobistą cenę." Moc zdrowej samooceny Wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę. ??•'~Ą'< J8, 14 Latem 1941 roku, podczas drugiej wojny światowej, młody sierżant James Allen Ward otrzymał za swoją odwagę Krzyż Wiktorii. Podczas jednej z bitew silnik na skrzydle jego bombowca typu Wellington stanął w płomieniach wskutek ostrzału nieprzyjaciela. Mając w swoich rękach życie całej załogi Ward, asekurowany jedynie sznurem zawiązanym w pasie, wczołgał się na skrzydło samolotu lecącego na wysokości czterech tysięcy metrów. Walcząc z wiatrem i artylerią wroga zdołał ugasić ogień i wczołgać się z powrotem do kadłuba samolotu. Kiedy wieść o jego bohaterskim czynie dotarła do Winstona Churchilla, wezwał on nieśmiałego Nowozelandczyka do swojej rezydencji przy Downing Street 10. Premier lubił wynagradzać podobne akty odwagi i osobiście dziękować bohaterom. Gdy jednak spróbował nawiązać rozmowę ze swoim gościem, zauważył, że Ward, oszołomiony bliskością premiera, nie potrafi odpowiedzieć na żadne pytanie. Churchill powiedział wówczas: - Musi się pan czuć bardzo onieśmielony w mojej obecności. Wpatrując się w czubki butów, Ward odparł cicho: - Tak, sir. Tak właśnie się czuję. Churchill rzekł na to bez chwili wahania: - A zatem może pan sobie wyobrazić, jak onieśmielony ja się czuję w pańskiej obecności. Winston Churchill udowodnił wówczas, że ma zdrową samoocenę. Było to doskonale widoczne w sposobie, w jaki potraktował Warda. Zdrowa samoocena skłania innych, by docenili swoją 227 wartość. Fałszywa samoocena natomiast wywołuje u nich poczucie własnej niedoskonałości. Zdrowa samoocena umacnia drugiego człowieka, podczas gdy fałszywa stara się go kontrolować. Nie można mieć zbyt wiele zdrowej samooceny. Ci, którzy sprawiają wrażenie, że „nazbyt kochają samych siebie" lub są zbyt siebie pewni, są w rzeczywistości ofiarami fałszywej samooceny. To arogancja, przejawiająca się skupianiem uwagi na sobie samym. Zdrowa samoocena to wyważona pewność siebie, dająca nam swobodę interesowania się innymi. Ponieważ Jezus dobrze siebie znał, potrafił otwierać się na innych. Nie musiał im imponować, więcej, wątpił w szczerość tych, którzy szli za nim ze względu na cuda, jakie czynił. Nie chciał wy-korzystywać Swojej władzy, aby sprawować kontrolę nad ludźmi. Był wystarczająco pewny siebie, aby wiedzieć, że prawdziwa wewnętrzna moc płynie z otwarcia się na innych, którzy w ten sposób mogą nas poznać. Jezus słuchał ludzi, lecz nie dlatego, że był nieśmiały; służył im, ale nie dlatego, że nisko się cenił; zachęcał ich do mówienia, jednak nie dlatego, że sam nie miał nic do powiedzenia. Jezus sprawiał, że inni dobrze się przy Nim czuli, ponieważ sam czuł się dobrze ze sobą. Na tym polega potęga zdrowej samooceny. Trudno jest zachować swoją wewnętrzną moc. Większość z nas woli poszukiwać innych form władzy. Jezus dysponował wewnętrzną mocą, o czym dobitnie świadczy jego zdrowa samoocena. Powiedział: „Bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę." Ponieważ wiedział kim jest, miał tyle pewności siebie, aby skoncentrować się na innych. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zdrowa samoocena to szacunek dla innych. Różnica między pewnością siebie a arogancją Wszyscy, którzy za. miecz chwytają, od miecza giną. Mt 26, 52 Brian przeczytał mnóstwo książek na temat pewności siebie. Uważał, że należy stale rozwijać swój potencjał, zwyciężać poprzez zastraszanie i programować się na osiąganie sukcesów. Pew- 228 ność siebie była dla niego wewnętrzną siłą, pozwalającą zdobyć to, czego się pragnie, bez wyrzutów sumienia. Wyznawana przez Briana koncepcja pewności siebie pchała go do ciężkiej pracy zawodowej, nie pozwalając mu na zbyt wiele wątpliwości. Jednocześnie jednak jego życie osobiste zaczęło podupadać. Przyjaciół zastąpili mu wspólnicy i kontakty zawodowe. Ludzie częściej się go bali niż go lubili, a coraz szybsze tempo życia nie sprzyjało jego relacjom z kobietami. I choć Brian powtarzał, że teraz lubi samego siebie bardziej niż kiedykolwiek, wszyscy inni zdawali się lubić go coraz mniej. Stopniowo w trakcie indywidualnej terapii Brian zdał sobie sprawę z tego, że jego koncepcja pewności siebie jest niczym więcej, jak próbą ukrycia braku tejże pewności. Chciał mieć coraz więcej, lecz nie dlatego, że czuł się dobrze sam ze sobą; rzeczy materialne były mu potrzebne, ponieważ bez nich źle się czuł. Przez cały czas próbował tłumić swoje negatywne emocje zamiast podążać za pozytywnymi. Obecnie Brian poznaje nowe znaczenie pewności siebie. Uczy się, że pewność siebie określana jest przez stopień zadowolenia z własnej osoby, a nie przez osobiste sukcesy. Stara się mniej koncentrować na tym, żeby gdzieś dojść, a bardziej na tym, żeby być autentycznym tu i teraz. Brian zrozumiał, że - o ironio - dążenie do sukcesów wcale nie umacniało jego pewności siebie; czyniło go jedynie aroganckim. Koncentrując się na tym by być lepszym od innych, nie czuł nigdy, że sam jest w danym momencie lepszy. Wyglądało to tak, jakby musiał siłą wydzierać światu swoje dobre samopoczucie -nie było to coś, co przychodziło mu łatwo, w naturalny sposób. Brian zaczyna rozumieć, co miał na myśli Jezus, mówiąc: „Wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną". Traktując świat jak pole psychologicznej bitwy, gdzie zwyciężają najsilniejsi psychicznie, Brian opierał własną samoocenę na tym co robił, a nie na tym kim był. Problem polega jednak na tym, że stosując tego typu podejście, oceniamy się zazwyczaj na podstawie swoich ostatnich dokonań i czujemy się tylko tyle warci, ile warte było nasze ostatnie osiągnięcie. W przypadku Briana zwycięstwa w psychologicznej bitwie wcale nie podnosiły 229 jego samooceny; zwiększały jedynie jego arogancję, co odstraszało wszystkich wokół. Teraz Brian uczy się opierać własną samoocenę na tym kim naprawdę jest, co przyciąga do niego ludzi. Wciąż odnosi sukcesy w interesach i pnie się po szczeblach zawodowej kariery, nie chce j jednak być samotny gdy już dotrze na sam szczyt. Ludzie, którzy spotykali na swojej drodze Jezusa, natychmiast i wyczuwali Jego wewnętrzną moc. Nie mieli wątpliwości, że mają do czynienia z pewnym siebie Człowiekiem. Jego niezwykle sil- j na osobowość była źródłem Jego pewności siebie, pozwalającej, Mu z równą łatwością przykuwać uwagę tłumów oraz koncen-j trować uwagę na małym dziecku. Jezus miał wyjątkową umiejęt- j ność zaznaczania swojej pewności siebie, nie sprawiając jednocześnie wrażenia osoby aroganckiej czy żądnej władzy nad innymi. Bardzo łatwo jest sprawdzić, czy ktoś jest arogancki, czy pewny siebie - wystarczy przeprowadzić prosty test. Będąc w towarzystwie osoby o zdrowej samoocenie i pewnej siebie czujemy się silniejsi i bardziej wartościowi. Natomiast osoba o fałszywej samoocenie, starająca się nadrobić swoje braki arogancją sprawia, że czujemy się przytłoczeni. Jezus nie odczuwał potrzeby umniejszania innych, aby samemu poczuć się dobrze. Sprawiał, że ludzie byli wdzięczni, iż Go spotkali. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Pewność siebie umacnia, podczas gdy arogancja przytłacza. Cena wewnętrznej mocy Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za. przyjaciół swoich. J 15, 13 Rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski jest autorem kilku powieści o niezwykłej psychologicznej głębi. Bohaterem jednej z moich ulubionych jest książę Myszkin, który w naiwny, lecz jakże świeży sposób patrzy na życie. Będąc całkowicie ufnym i otwartym na innych staje się obiektem kpin i celem ataków. W miarę jak akcja powieści się rozwija, zaczynamy dostrzegać, że dziecięca ufność księcia czyni go symbolem dobra w świecie pełnym kłamstwa 230 i egoizmu. Myszkin staje się w naszych oczach kimś na wzór Chrystusa, kogo podziwiamy za uczciwość. Ironiczny w tej sytuacji zdaje się być tytuł powieści Dostojewskiego - „Idiota". Dostojewski chciał nam w ten sposób przekazać coś bardzo istotnego. Otwierając się na innych, można zdobyć wewnętrzną moc, ale trzeba za to zapłacić wysoką cenę. Książę Myszkin wycisnął silne piętno w życiu pozostałych bohaterów, ponieważ był wobec nich tak podatny na zranienie. Ci, którzy chcieli go wyko-rzystać zrobili to, a ci, którzy chcieli czegoś się od niego nauczyć bardzo na kontakcie z nim skorzystali. Książę Myszkin nie mógł i nawet nie próbował kontrolować tego, jak inni na niego reagowali. Postanowił być słabym w świecie silnych, co dało mu moc wpływania na życie tych, których spotykał. Wszyscy w jakimś sensie jesteśmy idiotami. Książę Myszkin godził się, by nazywano go idiotą, gdyż było to ceną jego wewnętrznej mocy. Niełatwo jest zrozumieć drugiego człowieka - czasami, aby tego dokonać, musimy zagłuszyć własne myśli i uczucia. Okazanie własnej słabości jest niezbędne, jeśli chcemy okazać drugiej osobie pełne empatii zrozumienie będące kluczem do wewnętrznej mocy. Aby osoba ta mogła się otworzyć na naszą empatię, musimy najpierw sami się przed nią otworzyć. Na tym polega paradoks wewnętrznej mocy. Tylko okazując słabość możemy podzielić się z kimś swoją wewnętrzną mocą, lecz jednocześnie możemy zostać przez nią najbardziej zranieni. Konieczność otwierania się przed innymi czyni próby ich zrozumienia bardzo niebezpiecznymi. To cena, jaką musimy zapłacić za posiadanie wewnętrznej mocy. W słynnych słowach „Nikt nie ma większej miłości od tej, że ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" Jezus jasno sprecyzował cenę, jaką czasami przychodzi zapłacić za posiadanie wewnętrznej mocy. Wiedział, że aby ją zdobyć trzeba coś poświęcić. Jezus miał wewnętrzną moc, ponieważ był gotów zapłacić za nią cenę jaką była Jego słabość. Nie tylko głosił prawdę, lecz również nią żył. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Podatność na zranienie umożliwia dzielenie się z innymi swoją wewnętrzną mocą; jest także ceną, którą musimy za to zapłacić. 231 TKoz.dz.iaA 11 '•u* Poznać swoje duchowe „ja" •&? W dalszej ich drodze zaszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Co w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona". tk 10,38-42 Marta uważała, iż Maria postępuje egoistycznie, nie pomagając jej; ona tymczasem koncentrowała całą swoją duchowość na więzi z Jezusem. Paradoks nauk Jezusa polega na tym, że człowiek może odnaleźć swoje duchowe „ja" wyłącznie w swojej relacji z Bogiem, który jest poza nim. Jezus nazywał to prawością. Prawość duchowa to poleganie na kimś potężniejszym od nas samych. Poczucie własnej prawości pojawia się zaś wtedy, gdy polegamy wyłącznie na sobie. Podczas gdy Marta uważała się za osobę prawą, w rzeczywistości była skupioną na sobie egoistką. Jezus nauczał, że prawość to dobry kontakt z Bogiem. Podobnie jak Marta wielu ludzi nie wie, co to tak naprawdę oznacza. Starają się więc na różne sposoby utwierdzać w przekonaniu, że ich kontakt z Bogiem jest dobry i w rezultacie zaczynają wierzyć we własną prawość. Jezus dobrze wiedział, że autentyczna prawość nie wymaga wysiłku, lecz jest efektem udanych życiowych związków. Nasze dobre uczynki powinny wynikać z prawości, a nie odwrotnie. Pojęcie „prawości" dotyczy zarówno naszych kontaktów z innymi ludźmi, jak i więzi z Bogiem. Aby połączyła nas silna więź 232 z drugim człowiekiem, musimy zrozumieć, że to, iż go potrzebujemy, jest oznaką naszej siły, a nie słabości33. Tylko dzięki bliskim kontaktom z Bogiem i innymi ludźmi możemy najpełniej zrealizować swój potencjał i odnaleźć swoje duchowe „ja". Próbując robić wszystko samemu kończymy jak Marta, przekonani o własnej prawości i rozczarowani swoim egoistycznym życiem. Prawość 53. '?'*?• Potrzeba mało albo tylko jednego. Lk 10, 42 Philip zapytał mnie: - Czy modli się pan razem z pacjentami? - To zależy od pacjenta - odpowiedziałem. - Czy pan modli się ze swymi lekarzami? - Już nie - odparł szorstko. Chociaż znałem go zaledwie kilka minut, zdążył w ten sposób wiele mi o sobie powiedzieć. Philip poddawał się już terapii u pewnego chrześcijańskiego psychologa. Ponieważ powiedziano mu, że również jestem wierzący, chciał się zorientować, czy nasze spotkania będą wygląda-ły podobnie. - Jestem pewien, że dr Richmond to naprawdę dobry terapeuta, po prostu zupełnie się ze sobą nie dogadywaliśmy. Dokładnie wiedział, co mi dolega i co powinienem w sobie zmienić. Ale mnie chyba aż tak na tym nie zależało. Nie chciałem marnować jego czasu i swoich pieniędzy, więc zrezygnowałem z terapii. Philip jest chrześcijaninem. Odnosi sukcesy w wielu dziedzinach życia, ma jednak osobisty problem w związku z którym potrzebuje fachowej pomocy. Od czasu do czasu miewa myśli samobójcze i chociaż nigdy nie próbował ich zrealizować, jest nimi mocno zaniepokojony. Podczas jednego z naszych spotkań rozpłakał się: - Wiem, że według Biblii grzechem jest zabić człowieka, nawet samego siebie. Czasami jednak ogarnia mnie takie przygnębienie, 233 ? ! że zaczynam myśleć o tym, aby odebrać sobie życie. Wcale nie chcę mieć takich myśli. Mówię sobie, że to grzech, ale one wcale nie odchodzą. Philip cierpiał z powodu uczuć których nie rozumiał. Nie chciał umrzeć, lecz czasami po prostu nie potrafił przestać myśleć o śmierci i to wprawiało go w przerażenie. Rozpaczliwie starał się kontrolować depresję i myśli samobójcze, co tylko wpędzało go w jeszcze większe przygnębienie. W końcu jedynym sposobem zakończenia tej emocjonalnej szarpaniny stało się dla niego samobójstwo. Ironia sytuacji polegała na tym, że Philip uznał samobójstwo za najlepsze rozwiązanie, aby pozbyć się grzesznych, samobójczych myśli. Uważał, że Biblia, podobnie jak poprzedni terapeuta, nakazuje mu, aby wy-rzekł się swoich uczuć i zmienił swój stosunek do samego siebie. Philip sądził, że prawość polega na robieniu tego, co słuszne i odczuwał wstyd, nie potrafiąc zdobyć się na to, w prywatnej sferze swego życia. Potrafiłem pomóc Philipowi po części dlatego, że inaczej niż on pojmowałem prawość. Moim zdaniem prawość nie polega na mówieniu sobie, co jest dobre, a następnie dążeniu do tego całą siłą naszej woli. Jako psycholog postrzegam prawość raczej jako dobre stosunki z Bogiem i bliźnimi. Ze względu na stosunek Philipa do wiary i jego wcześniejsze doświadczenia związane z terapią, postanowiłem nie koncentrować się na tym co powinniśmy wspólnie osiągnąć, a skupiłem całą swoją uwagę na tym, jakim Philip był człowiekiem. Zamiast zajmować się standardami prawości i zdrowia psychicznego, którym nie potrafił sprostać, zaczęliśmy analizować jego emocje i wszystkie wydarzenia z jego życia, które mogły się do tego przyczynić. W ten sposób udało nam się odkryć kilka ciekawych faktów. Po pierwsze ustaliliśmy, że samobójcze myśli Philipa nie były dowodem jego grzesznej natury ani choroby psychicznej. Jego depresja miała korzenie we wcześniejszych doświadczeniach, które tłumaczyły, dlaczego czuł się tak a nie inaczej. Gdy Philip uświadomił sobie, skąd bierze się jego depresja, przestał się nią 234 zadręczać i nie próbował już tak bardzo nad nią zapanować. Zaczął traktować ją jako stały element swojego życia, pojawiający się i znikający w naturalny sposób, dzięki czemu czuł się wobec niej mniej bezradny i nie czuł już rozpaczliwej potrzeby kontrolowania swoich „grzesznych" uczuć. W miarę upływu czasu odkryliśmy, że Philipowi wcale nie zależało na tym, żeby myśleć i postępować we właścnYy sposób; ważniejsze było dla niego poczucie, że jest prawym człowiekiem, który uczciwie stara się uporać z samym sobą. W końcu obaj zauważyliśmy, że im bardziej Philip nad sobą panował, tym rzadziej zdarzało mu się myśleć o samobójstwie. Okazało się, że myśli samobójcze wcale nie były w jego życiu najważniejszym problemem. Były jedynie symptomem. Koncentrowanie się na symptomach jego niepokojącego stanu ducha nie mogło mu pomóc. Pomocna okazała się analiza jego emocji związanych z nim samym, z jego terapeutą oraz Bogiem. Również zmuszanie się do tego, aby sprostać sztucznie wytyczonym standardom prawości nie mogło Philipowi pomóc. Pomogło mu zbudowanie dobrej więzi ze mną i z Bogiem. Jezus doskonale rozumiał to, co my odkryliśmy w teorii psychologii: więzi są niezbędnym elementem procesu leczenia. Ślepe trzymanie się teorii kosztem więzi z pacjentem przypomina zachowanie neurochirurga, odczuwającego dumę z udanej operacji, mimo iż pacjent zmarł. Nie chodzi o to, że teoria nie jest ważna; przeciwnie, jest ona do tego stopnia ważna, że wciąż powinniśmy się zastanawiać, jak jej stosowanie wpływa na pacjenta. Musimy być zawsze gotowi poświęcić nasze teorie zanim poświęcimy dobro pacjenta. Z punktu widzenia Jezusa prawość polega na podtrzymywaniu prawidłowych więzi z innymi, grzech zaś jest tym wszystkim, co oddala nas od Boga i bliźnich. Wielu osobom wierzącym trudno jest przyjąć tę koncepcję, ponieważ prawość oznacza dla nich właściwe postępowanie, a nie właściwe związki z ludźmi. Jezus zawsze stawiał ludzi na pierwszym miejscu. Nie wierzył, że przestrzeganie litery prawa może odmienić ludzkie serce. Pra- 235 wością nazywał dobre odruchy serca, a nie nieskazitelne postępowanie. Marta nie miała racji sądząc, że to co „robi" dla Jezusa jest w jakiś sposób lepsze od zwykłego „przebywania" z Nim, które wybrała Maria. Gdy w grę wchodzi prawość, „mało potrzeba, albo jednego". MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawość to dobre związki z ludźmi. pi Tylko grzesznicy mogą być prawi Kto z was Jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią " kamieniem. J8. 7 Dalton i Miranda sprawiali wrażenie idealnej pary. Oboje byli bardzo atrakcyjni i lubili się dobrze bawić. Mieli przepiękny dom i urocze dzieci, wszyscy chcieli bywać na wydawanych przez nich przyjęciach. Z pozoru ich życie doskonale się układało. Jednak pozory mogą mylić. Miranda zdawała sobie sprawę z tego, że Dalton jest fantastycznym facetem, ale nie czuła się przy nim tak dobrze jak inni. To prawda, że był zabawny - lepiej jednak wychodziło mu opowiadanie własnych historyjek niż słuchanie tego, co miała mu do powiedzenia. Miranda była bardzo j zadowolona, że Dalton jest tak przystojny, ale uważała, że w łóż-1 ku poświęca jej zbyt mało uwagi. Wiedziała, że wyszła za mąż za „duszę towarzystwa", pragnęła jednak czegoś więcej. Chciała aby Dalton poznał najskrytsze zakamarki jej serca, chciała poczuć, że ją naprawdę rozumie. Miranda tęskniła za większą bliskością j i obawiała się, że Daltona niestety na nią nie stać. Początkowo Miranda nie zauważyła, że w jej życiu coś się I zmieniło. Coraz częściej zdarzało jej się rozmawiać na osobiste tematy z jednym z sąsiadów, a ich kontakty stawały się coraz bardziej intensywne. Sheldon był przyjacielem Daltona i Mirandy, je-1 dynym, z którym tak dobrze jej się rozmawiało. - Coś między nami zaiskrzyło - tłumaczyła mi później. - Miałam wrażenie, że znamy się całe życie. Tak łatwo mi się z nim roz- j mawiało. To było całkowicie naturalne. 236 W pewnym momencie Miranda zdała sobie sprawę z tego, że ma romans. Nie zbliżyła się do Sheldona fizycznie, łączyło ich jednak poczucie wzajemnej intymnej bliskości, gdyż Miranda dzieliła się z nim najskrytszymi emocjami. Decydując się na rozpoczęcie terapii małżeńskiej, która miała im pomóc rozwiązać ten problem, Dalton i Miranda podjęli słuszną decyzję. Miranda wyznała mężowi jakiego rodzaju związek łączy ją z Sheldonem i zgodziła się zerwać z nim, aby próbować ratować ich małżeństwo. Dalton czuł się głęboko zraniony i wściekły, ponieważ tak naprawdę nie zrobił niczego złego. Gdy w grę wchodzi romans, zazwyczaj powodem odejścia naszego partnera nie jest coś co zrobiliśmy, lecz to jacy jesteśmy - świadomość tego jest trudna do zniesienia. Mimo wszystko Dalton stanął na wysokości zadania. Być może dała o sobie znać jego ambicja (nie chciał przegrać rywalizacji z Sheldonem), a być może przynajmniej częściowo zadecydowała prawdziwa miłość, jaką czuł do kobiety, z którą się ożenił. Tak czy owak, Dalton postanowił walczyć. Walczył o swoją żonę i o swoją rodzinę, lecz nie w sposób defensywny czy destrukcyjny. Wyznając Mirandzie, jak bardzo czuł się przez nią upokorzony, Dalton zdobył się na wielkie ryzyko; nie cofnął się jednak przed tym, aby dać jej do zrozumienia, jak bardzo czuje się zraniony i zły. Następnie zmusił się do wysłuchania tego, co miała mu do powiedzenia: słuchał o jej samotności w małżeństwie i starał się zrozumieć swoją w tym rolę. Często kusiło go, aby „rzucić kamieniem" w Mirandę, powstrzymywał się jednak przed krzywdzeniem jej tylko dlatego, że sam został skrzywdzony. Wiedział, że również nie jest bez winy i że udając niewinnego w żaden sposób nie przyczyni się do poprawy sytuacji. W trakcie terapii małżeńskiej Dalton dowiedział się czegoś nowego na swój temat. Odkrył, że potrafi jednocześnie kochać i odczuwać wściekłość. Uczył się, na czym polega prawdziwa namiętność. Zrozumiał, że przeciwieństwem miłości nie jest gniew, lecz apatia i że to właśnie apatia zagroziła jego związkowi z Mi-randą. 237 Miranda również dowiedziała się czegoś o sobie samej. Zrozumiała, że przywłaszczając sobie potajemnie coś, co do niej nie należało (Sheldon był żonaty) oraz oddając coś, czego nie miała prawa oddawać, starała się w egoistyczny sposób rozwiązać swoje problemy. Odkryła, że nie jest tak otwarta, jak jej się dotychczas wydawało i że niesprawiedliwie osądziła Daltona, uważając go za mniej wrażliwego psychicznie. Co jednak najważniejsze Miranda nauczyła się, że może być kochana nawet wówczas, gdy najmniej na to zasługuje. Gdy zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo skrzywdziła Daltona, wdając się w romans, nie mogła uwierzyć, że potrafi nadal ją kochać. Miranda i Dalton stanowią popisowy przypadek w terapii małżeńskiej. Rozpoczęli ją jako ludzie niedoskonali - oboje przyczynili się do powstania problemów w swoim małżeństwie. Przyznając się do winy uznali się za „grzeszników", jeśli chcielibyśmy się posłużyć terminologią Jezusa. Stwierdzając, że źle dotąd postępowali, uczynili pierwszy krok na drodze do uzdrowienia swojego związku. Obecnie w ich małżeństwie wciąż „trwają prace" mające na celu poprawę sytuacji. Komunikacja między nimi jest coraz lepsza, ich miłość bardziej namiętna, oboje są zdania, że ich relacje nigdy nie były bardziej udane. Ich małżeństwu daleko jest do ideału, z pewnością jednak spełnia wymogi „prawości" w takim sensie, jak pojmował to Jezus. Pewnego razu przed oblicze Jezusa przyprowadzono kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Żydowscy kapłani chcieli w ten sposób wypróbować Jego szacunek dla doktryny religijnej. Aby zasłużyć na miano sprawiedliwego, Jezus powinien był postąpić zgodnie z żydowskim prawem, wedle którego kobieta zasługiwała na ukamienowanie. On jednak inaczej pojmował prawość. Skłonił zgromadzonych, by zajrzeli w głąb swych serc i sumień, mówiąc: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem." Tego dnia nikt nie rzucił kamieniem. W ten sposób Jezus sprecyzował swoją definicję prawości. Ludzie prawi postępują zgodnie z zasadami religijnymi ze względu na więź łączącą ich z Bogiem, a nie dlatego, żeby stać się prawy- 238 mi. Ludzie często robią różne rzeczy odwrotnie. Dbając o własne bezpieczeństwo posługujemy się prawami, dzięki którym nasze związki miały pozostać nietknięte i wykorzystujemy je, aby udowodnić swoją rację. Tymczasem pierwszym krokiem w stronę prawości jest przyznanie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami. Nie oznacza to wcale, że wszystko jest dozwolone. Gdy tłum się rozszedł, Jezus powiedział kobiecie, aby „od tej chwili już nie grzeszyła". Wierzył, że dzięki miłości ludzie stają się silniejsi i mogą zmienić swoje życie na lepsze. Jeżeli nasze związki z innymi są dobre, my sami również dobrze postępujemy. Moralność ulega zaś zepsuciu, gdy nasze związki się rozpadają. Jako psycholog w pełni podpisuję się pod tą teorią. Leczeni przeze mnie pacjenci, którzy w jakimś momencie swojego życia dopuścili się zdrady małżeńskiej, postąpili tak, ponieważ ich związki nie były takie, jakie być powinny. Nie zagojone rany, rozczarowania albo brak miłości pchnęły ich na drogę destrukcyjnych zachowań. Wskazanie takim ludziom zasad postępowania zazwyczaj niewiele zmienia. Lepiej jest okazać im miłość. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Dzięki czyjejś miłości stajemy się dobrzy nawet wtedy, gdy źle postępujemy. Falszywe poczucie własnej prawości Biada wam, uczonym w Prawie... Lk 11,52 Lucy zgłosiła się na terapię, aby uporać się ze stresami, jakie przeżywała w małżeństwie. - Mój mąż strasznie mnie kontroluje - ^aśniła mi. - A przecież mam prawo do własnego życia. Można by się spodziewać, że po tym wszystkim, co dla niego poświęciłam, będzie bardziej wy-rozumiały. Przez ostatnich kilka lat Lucy wychowywała dzieci i w nienaganny sposób prowadziła gospodarstwo. W tym celu zrezygno- 239 wała ze swojej kariery. Teraz, gdy dzieci już podrosły, chciała móc wreszcie robić to, o czym marzyła latami, lecz na co nigdy nie miała czasu. Lucy uważała, że nadeszła jej kolej, aby korzystać z życia. - Znosiłam te jego nudne służbowe przyjęcia i zajmowałam się wszystkimi szkolnymi sprawami dzieci. Gdybym miała wycenić wszystko, co przez lata dla niego zrobiłam, okazałoby się, że dzięki mnie zaoszczędził majątek! Lucy miała rację, ale nie było w tym nic dziwnego - Lucy z reguły miała rację. Była niezwykle przenikliwa w swoim rozumowaniu i wiedziała, co jest sprawiedliwe, a co nie. Lucy domagała się swych praw; mogłem sobie tylko wyobrazić, jak trudno jej mężowi było z nią polemizować. Lucy poświęciła się wychowaniu dzieci ponieważ uważała, że jest to słuszna decyzja. Zrezygnowała z własnej kariery dla dobra kariery męża również dlatego, że uważała to za słuszne. Jak widać Lucy zawsze robiła to, co uważała za właściwe, i nigdy nie pozwalała się do niczego zmuszać. Teraz Lucy doszła do wniosku, że słuszną rzeczą będzie zająć się własnymi sprawami, nie związanymi z rodziną, i była zła, że mąż i dzieci nie okazują jej większej wdzięczności za wszystko, co dla nich zrobiła. - Gdybym chciała wrócić do pracy, dzieci są już wystarczająco duże, by same się sobą zajmować. A jeśli chcę spotkać się z przyjaciółkami, mój mąż powinien być zadowolony, że dobrze się bawię - narzekała. Lucy nie dostrzegała, że najbardziej doskwiera jej potrzeba udowodnienia własnej racji, a nie zachowanie jej męża. W trakcie naszych kolejnych spotkań dowiedziałem się, że zawsze starała się w życiu właściwie postępować, lecz próby te nigdy nie były wystarczająco doceniane przez innych. Poczucie niedowartościowania nie było dla Lucy niczym nowym; teraz po prostu wy-rażała je w nowy sposób. Lucy próbowała zadbać o siebie ponieważ nie wierzyła, że ktoś inny zrobi to za nią. Latami poświęcała się dla rodziny, nie otrzymując w zamian tego, czego najbardziej potrzebowała. 240 Lucy nie potrzebowała potwierdzenia, że ma rację; potrzebowała właściwych związków. Przez cały czas starała się właściwie postępować, niestety, często z niewłaściwych powodów. Jak się okazało, jej najbliżsi nie mieli nic przeciwko temu, aby rozwijała swoje zainteresowania - po prostu nie chcieli być odsunięci na drugi plan. Czuli się zranieni tym, że chciała się od nich odseparować, jak gdyby zrobili coś złego. Koncentrowanie się na sobie samej nie mogło zaspokoić potrzeb Lucy. Tym, czego potrzebowała, były lepsze relacje z kochającymi ją ludźmi. W wyniku trwającej wiele miesięcy terapii Lucy nie jest już tak wrogo nastawiona do swojego męża. Nie mówi też tyle co przedtem o swoich prawach. Zamiast tego częściej wyraża swoje potrzeby. Pracuje na pół etatu, starając się równoważyć potrzeby swoje i swojej rodziny - i dobrze się z tym czuje. Lucy jest teraz bardziej zadowolona ze swojego życia, mimo iż nie zastanawia się już tak często nad tym, czy właściwie postępuje. Ważniejsze jest dla niej to, czy jej postępowanie wynika z miłości. Lucy wpadła w pułapkę narcyzmu i próbowała się z niej wyzwolić. Sądziła, że powinna domagać się swoich praw, ponieważ inni nie cenią jej na tyle, by zaspokajać jej potrzeby. Obecnie Lucy rzadziej czuje się w ten sposób i jednocześnie wydaje się mniej pewna własnej prawości. Jezus nauczał, że potrzeba udowadniania własnych racji jest oznaką fałszywego poczucia własnej prawości. Ludzie naprawdę prawi są pełni pokory. W biblijnej historii Marty i Marii (Łk 10, 38-42) Marta oburza się, sądząc, że Maria się nią wysługuje, i uważa, że ma prawo prosić Jezusa, by zganił jej zachowanie. Czasami domaganie się swoich praw jest dowodem fałszywego poczucia własnej prawości lub, w terminologii psychologicznej, narcyzmu udającego sprawiedliwość. Nie chodziło o to, że Maria postępuje słusznie, a Marta niesłusznie; Jezusa interesowało przede wszystkim to, co obie nosiły w swoich sercach. Marta mogła z powodzeniem okazywać swą prawość pracując w kuchni i ciesząc się z więzi łączącej ją z Jezusem. Była jednak tak bardzo skupiona na tym, żeby właściwie postępować, że czuła się upoważniona do krytykowania Marii za jej 241 pozorną nieprawość. Marta potępiała Marię ponieważ była skoncentrowana wyłącznie na sobie. Fałszywe poczucie własnej prawości narzuca nam egoistyczny punkt widzenia, podczas gdy autentyczna prawość nigdy nie traci z oczu drugiego człowieka. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Gdy domagasz się swoich praw wiedz, że dzięki temu twoje potrzeby wcale nie muszą zostać zaspokojone. Mit indywidualizmu Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili. Mt 25, 40 Kyle jest bardzo niezależny w swoich sądach. Uczy w szkole średniej, aktywnie uczestniczy w działalności swojej partii politycznej, napisał kilka książek. Z powodu jego stylu ubierania się, niektórzy uważają go za nieco ekscentrycznego; również jego zachowanie często odbiega od normy. Jednak wszyscy, którzy znają Kyle'a, są pewni, że to jeden z najinteligentniejszych ludzi, jakich zdarzyło im się w życiu spotkać. Kyle jest zdania, że trzeba myśleć niezależnie; sądzi, że „myślenie grupowe" jest dobre dla miernot. Uważa, że podstawą rozwoju społeczeństwa jest przetrwanie najsilniejszych i ceni myślenie wyzwolone ze sztywnych ram. Kreatywność i indywidualizm stanowią dla niego nierozerwalną parę. Lubi myśleć, że zależy tylko od siebie i „maszeruje w innym rytmie niż wszyscy". Jego umiłowanie indywidualizmu utrudnia jednak jego relacje z ludźmi. Kyle bywa kłótliwy, ponieważ nie chce dostosowywać się do tego, co myślą inni. Dwukrotnie się rozwodził i uważa, że żadna kobieta nie potrafi go zrozumieć. W kontaktach z innymi mężczyznami Kyle bywa trudnym kompanem, ponieważ podświadomie z nimi rywalizuje. Woli uważać się za innego niż wszyscy, bo dzięki temu łatwiej znosi swoją samotność. 242 Kyle nie zdaje sobie sprawy z tego, że aby czuć się indywidualistą, kimś „innym" niż wszyscy, potrzebuje obecności innych ludzi. Nieustannie kontroluje wszystko, co robią i mówią, aby utwierdzać się w przekonaniu, że nie jest do nich podobny. W rzeczywistości Kyle jest w olbrzymim stopniu uzależniony od innych ludzi - to dzięki nim wie, kim jest naprawdę. Woli jednak udawać, że nie obchodzi go opinia otoczenia. Pozwala mu to uważać się za człowieka, który jest całkowicie niezależny w tym, co robi. Kyle nie wie jeszcze, że indywidualizm jest mitem. Jest głęboko przekonany, że żyje poza społeczeństwem, tymczasem jest jego częścią, tak jak wszyscy inni. Kyle pozostaje w relacjach z ludźmi - chociaż są to relacje „opozycyjne". Nie mając się przeciw komu buntować, nie mógłby określać się jako „inny". Dopóki Kyle nie zrozumie podstawowej prawdy dotyczącej ludzkiej natury, będzie wiódł życie pełne frustracji. Jezus nauczał, że człowiek został tak stworzony, żeby tworzyć więzi z innymi. Możemy traktować owe więzi na miliard różnych sposobów, nie uciekniemy jednak przed faktem, że bez nich nie uda nam się osiągnąć duchowej pełni. Zdanie się na innych, nawet na Boga, przeraża nas i dlatego szukamy schronienia w micie indywidualizmu. Wmawiamy sobie, że Bóg nie istnieje, a my możemy polegać na samych sobie. W ten sposób unikamy ryzyka rozczarowania, które jest nieodłącznym elementem kontaktów opartych na zaufaniu. Udajemy więc, że udowadnianie swoich racji czyni nas prawymi ludźmi i że aby poczuć się bezpiecznie wystarczy poznać zasady lub wy-myślić swoje, a następnie surowo ich przestrzegać. Indywidualizm jest mitem - ma nas bronić przed ryzykiem związanym z zaufaniem drugiemu człowiekowi i powierzeniem mu swojego życia. Nikt nie da nam tego, czego - jak nam się wy-daje - potrzebujemy, dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebujemy; nie można jednak osiągnąć duchowej pełni, pozostając w izolacji. Indywidualizm jest złudzeniem, ateizm zaś obroną przeciw naszym lękom związanym ze świadomością, iż nasza wrodzona po- 243 trzeba kontaktu z drugim człowiekiem może stać się dla nas źródłem frustracji. Bojąc się samotności udajemy, że właśnie jej najbardziej potrzebujemy. Jezus nauczał, że wszyscy zostaliśmy stworzeni, aby żyć w związkach z innymi. Nasza potrzeba zależności jest siłą, która popycha nas do budowania więzi z Bogiem i ludźmi, dzięki którym udaje nam się osiągnąć duchową pełnię. Mówiąc: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie-ście uczynili", Jezus ujął w słowa wielką psychologiczną prawdę - taką mianowicie, że wszyscy jesteśmy jednością. Łudzimy się udając, że tak nie jest. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Człowiekiem można się poczuć tylko we wspólnocie z innymi. Nie jesteś bogiem ? Panu, Bogu swemu, będziesz oddawaj pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. Lk 4, 8 Chloe jest bardzo udręczoną kobietą. Każda decyzja kosztuje ją mnóstwo nerwów, nieustannie męczy ją poczucie winy, a jej kontakty z ludźmi ograniczają się do coraz rzadszych spotkań z nielicznymi przyjaciółmi. Chloe nie lubi wychodzić z domu, bo wy-maga to od niej zbyt dużego wysiłku. Obawia się, że gdy wyjdzie na zewnątrz, wydarzy się coś, co zepsuje jej cały dzień. Woli zatem nie opuszczać bezpiecznego azylu własnego mieszkania. Chloe panicznie boi się zarazków. Każdego dnia poświęca mnóstwo czasu na zabiegi higieniczne. Nie może po prostu raz umyć rąk tak jak inni ludzie; musi umyć je pięć razy, aby mieć pewność, że są naprawdę czyste. Obawa przed zarazkami jest również powodem, dla którego Chloe nikogo do siebie nie zaprasza. Gdyby ktoś czegoś dotknął, zostawiłby na tym masę zarazków, które trzeba by usunąć poprzez wielokrotne mycie. Ponie- 244 W&i zarazków nie widać gołym okiem, Chloe musi bardzo się ttapracować, aby jej mieszkanie było całkowicie sterylne. ?U Chloe cierpi na nerwicę natręctw. Gdy do głowy przychodzą jej obsesyjne myśli na temat zarazków zanieczyszczających jej otoczenie, odczuwa przymus wielokrotnego wykonywania pewnych czynności, które mają ją przed nimi ochronić. Chloe nie może na to nic poradzić. Kiedy dopada ją obsesja na temat zarazków, odczuwa kompulsywną potrzebę oczyszczenia się z nich. Chloe nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej największym wrogiem wcale nie są zarazki. Chociaż wiele razy ma autentyczne podstawy, aby się ich bać, jej choroba zaczęła się o wiele wcześniej zanim pierwszy raz pomyślała o zarazkach. Chloe była jedynym dzieckiem w domu, w którym nieustannie wybuchały awantury. Do tej pory pamięta, jak do snu kołysał ją jej własny płacz spowodowany lękiem, że któremuś z rodziców stanie się krzywda lub że się ze sobą rozwiodą. Bała się, że cały jej świat się zawali i nie miała pojęcia, co się wtedy z nią stanie. Każdego wieczoru modliła się: „Boże, proszę Cię - jeśli sprawisz, że moi rodzice przestaną się kłócić, do końca życia będę dobra". Niestety, awantury się nie skończyły, więc po pewnym czasie Chloe znalazła schronienie w ukrytym świecie własnych fantazji - pomagało jej to zapanować nad swoimi lękami. Wmawiała sobie, że jeśli wracając do domu ze szkoły uda jej się ominąć wszystkie rysy na chodniku, rodzice nie będą się tego wieczora kłócić. Kiedy indziej, słysząc odgłosy awantury wyobrażała sobie, że rodzice przestaną na siebie krzyczeć, jeśli wystarczająco intensywnie skoncentruje się na jakimś słowie. Ponieważ rodzice nie zapewniali jej poczucia bezpieczeństwa, Chloe była zdana tylko na siebie. Nie mając nikogo starszego i silniejszego komu mogłaby zaufać, musiała zaufać swoim magicznym umiejętnościom. Na nieszczęście przekonanie Chloe o magicznych zdolnościach jej umysłu przestało z czasem dotyczyć jedynie prób powstrzymania domowych awantur. Jako dorosła kobieta przeniosła je również na inne sfery swojego życia, starając się stworzyć sobie bezpieczną enklawę w świecie pełnym zagrożeń. Obecnie 245 jej największą obsesją są zarazki. Jest przekonana, że postępując zgodnie z nakazami swojego umysłu, uchroni się przed niebezpieczeństwem jakie dla niej przedstawiają. Nie mogąc zaufać rodzicom - ani nawet Bogu - że obronią ją przed złem, Chloe nauczyła się pokładać całą ufność w potędze swojego umysłu. Jezus przypominał, że należy czcić Boga. Oddawanie czci czemuś lub komuś innemu zwyczajnie się nie sprawdza. Każdy człowiek chce mieć poczucie bezpieczeństwa, nie może go jednak osiągnąć, nie mając przy sobie nikogo, kto byłby od niego potężniejszy i kto mógłby pomóc mu w potrzebie. Z psychologicznego punktu widzenia potrafimy wykształcić w sobie umiejętność panowania nad swoimi lękami pod warunkiem, że w dzieciństwie mieliśmy oparcie w kimś silniejszym od siebie. Jezus pragnął byśmy pokładali ufność w Bogu, ponieważ tylko wtedy możemy wieść spokojne życie. Któż mógłby dać nam większe poczucie bezpieczeństwa niż stwórca wszechświata? Chloe próbowała czcić potęgę własnego umysłu, ale wciąż odczuwała lęk i była nieszczęśliwa. Jezus nauczał, że cześć, jaką oddajemy Bogu, nie jest potrzebna Bogu, lecz nam samym. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Oddając cześć swojemu umysłowi, czcimy bardzo małego boga. i]' x- Klucz do naszego duchowego „ja" Ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Lk 7, 47 Wierzę, że trzeba spoglądać w przeszłość, ale nie należy nią żyć. Chcę przez to powiedzieć, że nie analizując swojego życia, tkwimy w miejscu, podczas gdy wpływ naszych doświadczeń na naszą teraźniejszość pozwala nam dokonywać innych wyborów, niż gdybyśmy zamknęli się na swoją przeszłość. Moja pacjentka Re-becca nie potrafiła zrozumieć, jak jej dzieciństwo może ograbiać ją z dorosłości. Tymczasem paradoksalnie właśnie dzięki analizowaniu przeszłości możemy się od niej uwolnić. Rebecca wychowywała się w konserwatywnej społeczności na Srodkowym Zachodzie, gdzie wpojono jej tradycyjne rodzinne 246 wartości. Rebecca jest za to bardzo wdzięczna swoim rodzicom i bardzo ich kocha. Gdy dorastała, jedynym problemem - chociaż wówczas nie uważała tego za problem - był fakt, że jej jedyna siostra Sabrina była upośledzona umysłowo. Choroba Sabriny stanowiła dla rodziców olbrzymie obciążenie, zarówno finansowe, jak i psychiczne. Rebeka wiedziała, że było im ciężko; zawsze podziwiała ich poświęcenie i troskliwość z jaką opiekowali się jej siostrą. - Byli zawsze tacy dobrzy - mówiła o swoich rodzicach. -Wiem, jak trudno im było zajmować się Sabriną, ale nigdy nie narzekali. Ani razu nie słyszałam, żeby czegokolwiek żałowali. Moi rodzice są niezwykłymi ludźmi. Aż trudno uwierzyć, że właśnie podziw dla rodziców stał się przyczyną problemów Rebeki. Ponieważ nigdy nie słyszała, by na cokolwiek narzekali, sama również uważała, że nie powinna narzekać. Miała jednak do nich żal za to, że poświęcają Sabrinie tak wiele czasu i energii oraz za to, że podczas ich nieobecności cała odpowiedzialność za siostrę spadała na nią. Rebecca potajemnie żałowała, że nie urodziła się w normalnym domu, do którego mogłaby zapraszać przyjaciół, nie czując się zażenowana. Rebecca nigdy nie przyznałaby się rodzicom do takich myśli: „Nie mogłabym, po tym wszystkim, co dla nas zrobili". - Mam okropne wyrzuty sumienia. Chyba tylko potwór mógłby mieć żal do chorej umysłowo siostry. Przecież to ja z nas dwóch miałam więcej szczęścia: byłam inteligentna, zdrowa i tak dalej. Wszystko dzięki bożej łasce... Rebecca miała olbrzymie poczucie winy z powodu swojego stosunku do Sabriny. Obwiniała się za swoje myśli, uważając się za złego człowieka. Terapia zmusiła ją do stawienia czoła kolejnemu trudnemu wyzwaniu. Aby znaleźć lekarstwo na swój ból, Rebecca musiała przebaczyć komuś, kto jej zdaniem najmniej zasługiwał na przebaczenie - sobie samej. Musiała wybaczyć sobie niechęć, jaką czuła do Sabriny, swoje oczekiwania wobec rodziców, których oni nie mogli zrealizować, wreszcie to, że urodziła się zdrowa. Aby mogła pokochać siebie i innych z otwartością i ufnością, tak jak tego pragnęła, musiała pozbyć się pancerza winy 247 i niechęci otaczającego jej serce. Jedynym sposobem, aby tego dokonać było przebaczenie samej sobie. Prawdziwe przebaczenie opiera się na zrozumieniu, które z kolei wymaga pewnego wysiłku oraz zmiany sposobu myślenia. Przebaczenie rzadko bywa wydarzeniem jednorazowym - najczęściej jest wynikiem całej serii rozmów. Im więcej rozumiemy, tym łatwiej jest nam zmienić swój sposób myślenia i tym więcej wybaczamy. Na szczęście tradycyjne wartości wyznawane przez Rebekę sprawiają, że podczas terapii naprawdę się stara, proces wybaczania samej sobie postępuje więc sprawnie. Tak jak przewidział Jezus, w życiu Rebeki istnieje niezwykle silny związek pomiędzy świadomością uzyskania przebaczenia a zdolnością kochania. Z tym wyjątkiem, że osobą, której musiała wybaczyć, była ona sama. Jezus nauczał, że umiejętność przebaczania jest jednym z najpotężniejszych darów, jakie otrzymał człowiek. Wiele osób nie docenia psychologicznej roli przebaczenia. Na przestrzeni stuleci życie niezliczonych istot ludzkich uległo całkowitej transformacji dzięki temu, że otrzymali oni przebaczenie. Jezus głosił również, że człowiek, który wybacza, korzysta z owoców swego przebaczenia. Przebaczenie usuwa tkwiący w nas żal i gniew, czyli przeszkody stojące na drodze do duchowej pełni. Jak przekonała się Rebecca, w przypadku, gdy osobą potrzebującą przebaczenia jesteśmy my sami, powiedzenie „Ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje" jest szczególnie prawdziwe. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Czasami największym dowodem miłości jest wybaczyć samemu sobie. Miłość własna Będziesz milowej swego bliźniego jak siebie samego. Mt22.39 Pierre stara się być dla swoich uczniów wzorem do naśladowania. - Dzisiejsze dzieciaki potrzebują autorytetów i pod tym względem bardzo poważnie traktuję swoje nauczycielskie powołanie -zakomunikował mi dumnie. 248 Podziwiałem Pierre'a za to, że poświęcił swoje życie, żeby pomagać dzieciom, a jeszcze bardziej za to, że zdecydował się poddać terapii, gdy poczuł, iż zaczyna się wypalać. - Wiem, że moja praca z dziećmi jest bardzo ważna. Potrzebuję jednak pomocy, aby odzyskać energię i móc dalej to robić - powiedział z nutą smutku w głosie. Po wzięciu udziału w seminarium poświęconym pracy nad sobą oświadczył: - Negatywne myślenie nie pozwala nam iść do przodu. Muszę wyobrazić sobie, że jestem szczęśliwy, a wtedy naprawdę stanę się szczęśliwy. Jesteśmy tym, w co wierzymy. W pewnym sensie zgadzałem się z tym, co powiedział Pierre, ale jednocześnie miałem wrażenie, że o czymś zapomniał. W swojej koncepcji pracy nad sobą koncentrował się wyłącznie na tym, co sam myślał na swój temat, jak gdyby to inni nie pozwalali mu się rozwijać. - Muszę wymazać z pamięci lekcje pobrane od rodziców -mówił o swoim dzieciństwie. - To już przeszłość. Muszę pokochać samego siebie nie czekając, aż ktoś zrobi to za mnie. Pierre uważał, że może narzucić sobie miłość własną wbrew temu, jak był dotąd traktowany przez innych. Gdy był dzieckiem, rodzice nie zajmowali się nim, wcześnie więc nauczył się nie polegać na innych w kwestii zaspokajania swoich potrzeb. W rzeczywistości jednak Pierre czuł się niekochany i pragnął odsunąć od siebie to uczucie. Pozytywne myślenie i pozytywne działania były jego sposobem na tłumienie bolesnych uczuć. Niestety, strategia Pierre'a nie była tak skuteczna, jak by sobie tego życzył. Ponieważ rodzice nie dali mu poczucia własnej wartości, jako dorosły człowiek musiał zmagać się z negatywnymi myślami na swój temat. Jego próby pokochania samego siebie były w rzeczywistości próbami uciszenia wewnętrznego głosu, podsuwającego mu słowa zwątpienia i potępienia. Problemem Pierre'a nie był brak miłości własnej, lecz nienawiść, jaką czuł do samego siebie. Usiłując wzbogacić swoje życie miłością do samego siebie, próbował tak naprawdę ukryć trawiącą go nienawiść do własnej osoby. 249 Na pewnym etapie terapii Pierre zaprzestał prób przekonywania siebie i mnie, że miłość własna jest kwestią odpowiedniego nastawienia umysłu, które można osiągnąć poprzez praktykę i ćwiczenia, tak jak się to dzieje przy zapamiętywaniu długich cytatów. Zamiast tego coraz częściej rozmawialiśmy o tym, czego Pierre w sobie nie lubi. I stało się coś ciekawego: im częściej Pierre dzielił się ze mną przemyśleniami na swój temat, tym częściej przekonywał się, że nie musi już tak wiele ukrywać. Chociaż rodzice wpoili mu przekonanie, że jest niewiele wart, świadomość, iż ktoś uważnie słucha jego zwierzeń, wzbudziła w nim nadzieję: może mimo wszystko można go za coś polubić? Rodzice nauczyli go, że związek z drugim człowiekiem może wzbudzić w nim nienawiść do samego siebie; terapia przekonała go, że ten sam związek może obudzić w nim miłość własną. W tej chwili zawód nauczyciela daje Pierre'owi więcej szczęścia. Nie odczuwa już frustracji związanej z próbami przekonywania dzieci, że powinny same siebie pokochać, aby odnieść w życiu sukces. Teraz Pierre po prostu okazuje im swoją miłość. Nauczył się, że jest to najcenniejsza rzecz, jaką może im i sobie podarować. Jezus jasno sprecyzował swoją definicję miłości własnej: nie ma ona nic wspólnego z egoizmem. Miłość własna była dla Niego nierozerwalnie związana z miłością bliźniego, tak jak nienawiść do samego siebie nierozerwalnie wiązała się z agresją wobec bliźnich. Mówiąc: „Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego" próbował wytłumaczyć nam, że nie można kochać siebie, nie kochając innych; miłość własna i miłość bliźniego zależą jedna od drugiej. Oznacza to, że umniejszając własną wartość krzywdzimy również tych, którzy nas otaczają. Nienawiść, jaką odczuwamy w stosunku do samego siebie, nie ułatwia życia naszym najbliższym. Na tej samej zasadzie nienawiść okazywana przez nas bliźnim sprawia, że zaczynamy nienawidzić również samych siebie. Tak jak miłość mnoży się, gdy rozdzielamy ją między ludzi, tak też nienawiść niszczy wszystko wokół nas tak długo, jak pozwalamy jej istnieć. 250 MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie można oddzielić miłości do samego siebie od miłości bliźniego - jedna bez drugiej nie istnieje. ?"!?, Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co egoizm Wy we mnie [jesteście] i Ja w was. J 14,20 Niektórzy ludzie czekają niemal do chwili, gdy jest już za późno, by poszukać pomocy w terapii. Jake zgłosił się do mnie, bo opuściła go żona. Od kilku lat przeżywali problemy małżeńskie, ale starali się radzić sobie sami. Jake był wygadanym, obdarzonym charyzmą biznesmenem, podczas gdy jego żona była raczej typem introwertyczki. Jake zdecydowanie dominował w tym związku, co drażniło jego żonę; nie potrafiła mu jednak okazać, jak bardzo jest nieszczęśliwa. - W ogóle nie chce ze mną o tym rozmawiać - skarżył się po jej odejściu. - Nie mam pojęcia, co myśli i czuje. Żona Jake'a zatrzymała się u przyjaciółki do czasu, aż wszystko „przemyśli". Jake był zrozpaczony: - Jak mogła zrobić coś takiego naszym dzieciom? Jake przyznawał, że nie był ideałem, nie sądził jednak, że zasłużył sobie na coś takiego. Uważał, że powinni postarać się wspólnie rozwiązać ten problem, a żona okazała się egoistką, zostawiając go w taki sposób. Oboje poświęcili wiele lat na zbudowanie swojego związku i Jake'owi trudno było uwierzyć, że coś takiego mogło im się przydarzyć. Początkowo Jake chciał ze mną rozmawiać prawie wyłącznie o swojej żonie. Nasze spotkania upływały pod znakiem jego roz-paczliwych próśb, bym pomógł mu ją odzyskać. Jake starał się przede wszystkim zrozumieć żonę i wpłynąć na zmianę jej decyzji. Terapia miała mu posłużyć do tego by zmienić jej sposób myślenia. W miarę upływu czasu, Jake zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że traktuje terapię w taki sam sposób, w jaki traktował przez 251 te wszystkie lata swoje małżeństwo - i że to nie przynosi pożądanych rezultatów. Jake chciał tego, czego sam chciał. Nie był złym człowiekiem, ani nawet szczególnie wielkim egoistą, ale jego szczęście w dużej mierze zależało od tego, czy ludzie realizowali jego pragnienia. Jake pragnął, aby żona chciała do niego wrócić, ona jednak potrzebowała samotności, aby móc się przekonać, czy również tego chce. Jake żądał, aby żona go kochała, lecz miłość dawana na żądanie nie jest wiele warta. Chociaż nie było to dla niego łatwe, Jake zmienił swoje nastawienie do naszych spotkań. Przestał się koncentrować na próbach zmieniania żony, a zaczął się starać zrozumieć samego siebie. W ciągu paru przykrych godzin zdał sobie sprawę z tego, że próbował kontrolować innych z lęku, że jeśli nie będzie tego robił, zostanie zupełnie sam. W końcu wyjaśniło się, dlaczego Jake odczuwał tak wielki gniew po odejściu żony: obawiał się, że sobie na to zasłużył. W miarę, jak uczył się stawiać czoła własnym emocjom, coraz mniej chętnie obwiniał żonę. Ostatecznie nawet doszedł do wniosku, że powinna do niego wrócić tylko jeśli sama uzna to za właściwe. Chociaż cierpiał z powodu porzucenia, jeszcze większy ból sprawiała mu świadomość, że sam do tego doprowadził. Na szczęście żona Jake'a zdecydowała się do niego wrócić. W domu zastała odmienionego człowieka. Jake słucha teraz uważniej tego, co żona ma mu do powiedzenia i częściej mówi jej, co na ten temat myśli. Jest o wiele spokojniejszy niż dawniej, ma niższe ciśnienie, a w soboty częściej pyta żonę, na co ma ochotę, ponieważ przywiązuje teraz mniejszą wagę do stałego planu zajęć. Jake jest obecnie bardziej skupiony na swoim „ja", ponieważ problemy małżeńskie zmusiły go do bolesnej konfrontacji z samym sobą, której przez długi czas starał się uniknąć. Stanąwszy twarzą w twarz ze swoim cierpieniem, nauczył się głębiej kochać żonę i dzieci. Jake nauczył się czegoś, co Jezus głosił na przykładzie własnego życia. Miłość otrzymujemy co prawda za darmo, ale nie jest ona tania. Aby pokochać kogoś prawdziwie i na całe życie musimy być gotowi zapłacić za to każdą cenę, włącznie ze swoim 252 życiem. Płacąc ją stajemy się takimi, jakimi w chwili stworzenia widział nas Bóg. Jezus nie uważał by nasze duchowe „ja" można było oddzielić od innych ludzi. Powiedział: „Wy we mnie [jesteście] i Ja w was" - jeżeli wierzycie w Boga. Nie pochwalał tych sposobów pracy nad sobą, które lekceważyły więź z Bogiem i bliźnimi. Nauczał, że należy kochać wszystkich ludzi, gdyż od tego zależy osiągnięcie przez nas duchowej pełni. Twierdził, że jedynie czując się kochanym przez Boga, możemy naprawdę poznać samych siebie. Głoszony przez Niego rodzaj duchowości nie koncentrował się na jednostce, lecz na łączącej ludzi więzi, pozwalającej im być jednością. Powodem, dla którego wielu ludzi stara się odnaleźć sens własnego życia w związku z drugim człowiekiem jest to, że otwierając się na miłość innych, stajemy się bardziej podatni na zranienie. Życie Jezusa jest najlepszym przykładem głębokiego związku pomiędzy miłością a cierpieniem. Cierpienie jest ceną, jaką płacimy, wchodząc w relacje z innymi ludźmi, a miłość nagrodą. Ci, którzy są gotowi zapłacić tę cenę odnajdują swoje duchowe „ja"; ci, którzy nie chcą jej zapłacić stają się egoistami. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co egoizm. -.L .,,"< "?;.», t %MV-" ? >? ? Zakończenie Wiele jeszcze można by na ten temat napisać. Ograniczają mnie czas, miejsce i moja własna perspektywa. Pomost, łączący nauki Jezusa ze współczesnymi teoriami psychologicznymi, jest solidny, a przeprawa po nim bezpieczna. Chętnie wysłucham opinii innych psychologów, którzy wraz ze mną chcieliby po nim wędrować. Moim zamiarem było przedstawienie przykładów na to, w jaki sposób nauki Jezusa i zawarta w nich wiedza psychologiczna mogą pozytywnie wpływać na nasze życie. Przez stulecia ci, którzy studiowali Jego przypowieści, korzystali z zawartych w nich perełek mądrości. Ponieważ zaś nasza umiejętność psychologicznej analizy ludzkich zachowań staje się coraz bardziej wyrafinowana, sądzę, że możliwości korzystania z tej mądrości będą coraz większe. Mam nadzieję, że w waszych sercach toczy się w tej chwili dialog. Może jest to dialog ze słowami Jezusa, o których właśnie przeczytaliście, a może z waszym terapeutą lub grupą wsparcia. Jezus utwierdza nas jednak w przekonaniu, że rozmowa - zarówno z Bogiem, jak i z innymi ludźmi - jest czymś bardzo dobrym. Niedobrze jest być samotnym. Ta książka przybliża dialog pomiędzy naukami Jezusa a rozwijającą się naukową myślą psychologiczną. Mam nadzieję, że uczestnicząc w tym dialogu, w jakimś sensie na tym skorzystaliście. Zdaję sobie sprawę z tego, że książka omawiająca nauki Jezusa może wywołać kontrowersje. W przypadku każdego cytatu z Biblii starałem się zostawić miejsce na odmienne duchowe i teologiczne interpretacje. Piszę z perspektywy psychologa, ponieważ ta perspektywa przynosi korzyści zarówno moim pacjentom, jak i mnie samemu. Mimo iż psychologia jako dziedzina nauki liczy sobie zaledwie nieco ponad sto lat, jej teorie ewoluowały w umysłach wybitnych myślicieli przez czas o wiele dłuższy. I gdy myślę o tych wszystkich znamienitych postaciach z przeszłości, których dzieła współcześni nam określają jako „pełne psychologicznej głębi", nie przychodzi mi do głowy nikt, kto bardziej niż Jezus zasługiwałby na miano Najlepszego z Psychologów. 255 i i V, i •( f j 4 a.-.- /'J 10 nr. ".- •mi/w i ^ t !?fi Przypisy , i 1 Polskie przekłady cytatów pochodzą z Biblii Tysiąclecia w opracowaniu zespołu polskich biblistów z inicjatywy benedyktynów tynieckich, Przegląd Reader's Digest i Wydawnictwo Pallotinum, Warszawa - Poznań 2000 [przyp. tłum.]. 2 Ważne informacje na temat tego, w jaki sposób nasza perspektywa ogranicza naszą wiedzę, można znaleźć w psychoanalitycznej pracy George'a Atwooda i Roberta Stolorowa Structures of Subjectwity (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1984). Więcej na temat podświadomości w rozdziale 8. 4 „Bo muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu" (Rz 10, 2). 5 Heinz Kohut, The Restoration ofthe Self (Madison: International Uni- versities Press, 1977), s. 68. 6 Allan Bloom, profesor uniwersytecki, przez ponad 30 lat obserwował swoich uczniów. W końcu doszedł do wniosku, że „prawie każdy człowiek rozpoczynający studia wierzy - lub mówi, że wierzy - w to, iż prawda jest względna". Profesor Bloom był tak poruszony swoim odkryciem, że napisał książkę, w której stawił czoło niepokojącemu go twierdzeniu, zatytułowaną The Closing of the American Mind: How Higher Education Has Failed Democracy and lmpoverished the Souls ofToday's Students (Nowy Jork: Simon&Schuster, 1987). 7 Stephen Mitchell, Relational Concepts in Psychoanalysis (Cambridge, MA: Harvard University Press, 1988). 8 Zaburzenia znane również jako osobowość „z pogranicza" i osobowość graniczna [przyp. tłum.]. 9 Przełomową pracą psychoanalityczną na temat potrzeby więzi i związ- ków, charakterystycznej dla ludzkiego „ja", jest książka Heinza Kohu-ta TheAnalysis ofthe Self (Madison: International Universities Press 1971). 257 10 „[Jahwe] żałował, że stworzył ludzi, i zasmucił się" (Rdz 6, 6). 11 Carl Rogers O stawaniu się sobą, wyd. Rebis 2002. 12 Heinz Kohut How Does Analysis Curef (Chicago: University of Chicago Press, 1984). 13 „Tak stworzył Bóg człowieka na swe wyobrażenie (...) stworzył mężczyznę i niewiastę" (Rdz 1, 27). 14 Koncepcja systemu struktur poznawczych została wyjaśniona przez Roberta Stolorowa i George'a Atwooda w Contexts ofBeing (Hillsda-le, NJ: Analytic Press, 1992), rozdz. 2. 15 O rozsądnym korzystaniu z pieniędzy mówi Jezus również w innym miejscu (zob. Mt 25, 14-30). 16 Więcej na temat psychopatologii rozumianych jako formy instynktu samozachowawczego można znaleźć w pracy Heinza Kohuta „Intro-spection, Empathy and the Semi-Circle of Mental Health" w International Journal of Psychoanalysis 63 (1982): 395-407. 17 „Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje zbawiennego nawrócenia" (2 Kor 7, 10). 18 Teleos może oznaczać „sięgający końca, ukończony lub dojrzały". 19 W Nowym Testamencie słowem najczęściej używanym w znaczeniu „grzechu" jest grecki wyraz hamartia. Można go przetłumaczyć jako „nie trafić do celu" lub „popełnić błąd wskutek nieświadomości". 20 Więcej informacji na temat religijnej ortodoksji w psychoterapii można znaleźć w pracy Marka Bakera „The Loss of the Self-Object Tie v and Religious Fundamentalism", w Journal Psychology and Theology ń 26, nr 3 (1998): 223-231. George Atwood i Robert Stolorow wyja-* śniają, dlaczego ludzkie myślenie dąży do konkretu w Structures of Subjectwity (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1984), rozdz. 4, „Pathways ,: of Concretization". ** Zygmunt Freud, „The Future of an Illusion" w The Standard Edition -< ofthe Complete Psychological Works ofSigmunt Freud, ed. J. Strachey (London: Hogarth Press, 1927). 22 Definicję fundamentalizmu religijnego można znaleźć w pracy Marka Bakera „The Loss of the Self-Object Tie and Religious Fundamentalism". 23 Bohater komiksu „Superman", posiadający nadprzyrodzone zdolności [przyp. tłum.]. 258 24 Tych, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej na temat wiodącej roli uczuć w związkach między ludźmi, odsyłam do książki Jose-pha Jonesa Affects as Process: An Inąuiry into the Centrality of Affect in Psychological Life (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1995). 25 Allan Schore, Affect Regulation and the Origin of the Self (Hillsdale, NJ: Lawrence Erlbaum, 1994). 26 Daniel Goleman, Inteligencja emocjonalna, z ang. przeł. Andrzej Jan-kowski (Poznań, Media Rodzina of Poznań, 1997). 27 Naukową analizę pojęć transferu i podświadomości można znaleźć w pracy R. Stolorowa, B. Brandchafta oraz G. Atwooda Psychoanaly-tic Treatment: An Intersubjectwe Approach (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1987), rozdz. 3, a także w książce tych samych autorów Conte-xts ofBeing (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1992), rozdz. 2. 28 Więcej informacji na temat roli współzależności w życiu człowieka można znaleźć w pracy Daniela Sterna The Interpersonal World ofthe Infant (Nowy Jork: Basic Books, 1985) oraz w książce Stephena Mit-chella Relational Concepts in Psychoanalysis (Cambridge, MA: Harvard University Press, 1988). 29 Ważną pracą na temat psychoanalizy i empatii jest artykuł Heinza Ko-huta „Introspection, Empathy and Psychoanalysis" w Journal of American Psychoanalytic Association 7 (1959): 459—483. 30 „Plemię złe i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza" (Mt 16, 4). 31 „W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom" (Hbr 2, 18). 32 „(...) w drodze sprzeczali się między sobą o to, kto jest największy." (Mk 9, 34). 33 Więcej na temat znaczenia związków międzyludzkich w terapii można znaleźć w psychoanalitycznej pracy Lewisa Arona A Meeting ofthe Minds: Mutuality in Psychonalysis (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1996). •?V' ,fsj * <*.} :'»-!^a »' t!"J 5» . s J.aii' I*.; ? /- ' ł;'kf»* *. *''*».« r-'»»ł h *>of i u :wn .q f\-h i ibvc t ix\ ?»' i" ^ ttf „I -. > i M r, r! («f JJ>'t rei* i*- '?• V ii*5 o,'. ?-»- - r* . ... AlłOO 1 Największy psycholog wszech czasów (...) Analiza współczesnych teorii psychoanalitycznych umożliwiła mi spojrzenie pod innym kątem na naukę Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz moich pacjentów. Odkryłem, że najnowsze odkrycia psychologiczne nie tylko nie kłócą się z przesłaniem Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej zrozumiałym, pełnym psychologicznej głębi, której wcześniej nie dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże spojrzenie na dobrze znane przypowieści, pozwalając nam w świetle współczesnej myśli psychologicznej czerpać nową mądrość ze słów Jezusa. (...) Dr Mark Baker jest dyrektorem znanego centrum terapeutycznego La Vie Counseling Centre w Pasadenie, prowadzi też własną praktykę w Santa Monica. Jest cenionym prelegentem, występującym z wykładami w kościołach, na wyższych uczelniach oraz podczas konferencji psychologicznych. Wydawnictwo Jacek Santorski & Co www.jsantorski.pl 00= wrm Największy psycholog wszech czasów (...) Analiza współczesnych teorii psychoanalitycznych umożliwiła mi spojrzenie pod innym kątem na naukę Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz moich pacjentów. Odkryłem, że najnowsze odkrycia psychologiczne nie tylko nie kłócą się z przesłaniem Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej zrozumiałym, pełnym psychologicznej głębi, której wcześniej nie dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże spojrzenie na dobrze znane przypowieści, pozwalając nam w świetle współczesnej myśli psychologicznej czerpać nową mądrość ze słów Jezusa. (...) Dr Mark Baker jest dyrektorem znanego centrum terapeutycznego La Vie Counseling Centre w Pasadenie, prowadzi też własną praktykę w Santa Monica. Jest cenionym prelegentem, występującym z wykładami w kościołach, na wyższych uczelniach oraz podczas konferencji psychologicznych. Wydawnictwo Jacek Santorski & Co www.jsantorski.pl