przełożył Waldemar Łyś Dom Wydawniczy REBIS Poznań 1397 Rozmowy z C a p o t e'e m Lawrence_____ Grobel . konstatacje. Trumanowi, który temperował ołówki i nie żywił obaw Tytuł oryginału Conversałions with Capote Copyright © 1985 by Lawrence Grobel Foreword copyright © 1985 by James A. Michener Ml rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 1997 Redaktor Sawa Koziołowska Opracowanie graficzne i projekt okładki Paweł Szychalski ; letra design studio Ilustracje na okładce i wkładee: BE&W Wydanie I ISBN 83-7120-341-1 Dom Wydawniczy REBIS ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 67-47-08, 67-81-40; fax 67-37-74 Fotoskład: Z.P. Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. 793-888 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A. Kraków. Zam, 5118/97 GROBEL: Czy sądzisz, że te uwagi mogą się stać literaturą? CAPOTE: Nie, ale mogą się stać sztuką. Przedmowa James A. Michener Dla pisarzy takich jak ja Truman Capote był niesłychanie ważny, gdyż spełniał w literaturze amerykańskiej pewną niezbędną dla niej rolę - coś, z czego wszyscy czerpaliśmy korzyści, ale byliśmy za słabo przygotowani, żeby sprostać temu samodzielnie. Anglia, w której zawsze znajdzie się miejsce dla prawdziwie obrazoburczego ekscentryka, stała się sceną dla Oscara Wilde'a. Ten skandalizujący Irlandczyk dał światu -od salonów Londynu począwszy, na górniczych osadach Kolorado skończywszy - ekstrawagancką rozrywkę. Nigdy nie dane mi było poznać wielkiego francuskiego artysty-poety-aktora-pozera Jeana Cocteau, lecz po roku 1900, po śmierci nieodżałowanego Oscara Wilde'a, Cocteau stał się wśród artystów czołową postacią, człowiekiem rozmiłowanym w sztuce epater la bourgeoisie, grającym na nosie klasie średniej. Miał ekstrawagancki wygląd, bywał rozmyślnie ekshibicjonistyczny, kwiecisty i w słowach, i czynach. Był wybitnym artystą we wszystkich rodzajach sztuki, jakie uprawiał. Stale przypominał światu, że artyści różnią się od całej reszty i że w wielkiej mierze ich wartość bierze się stąd, że postępują tak, jak tylko mają na to ochotę. Cocteau czarował, bawił i znieważał pokolenia statecznych francuskich, angielskich i niemieckich dżentelmenów; zawsze działo się to ku uciesze wpatrzonego świata i ku zadowoleniu wielbicieli już to sztuki, już to niesfornej rozrywki. Gdy ludzie tacy jak Jean Cocteau czy Oscar Wilde następują napuszonym i obłudnym demokracjom na odciski, oddają im nieocenione usługi. Potwierdzają oni nie- ustannie, że artyści potrafią bardzo stanowczo stanąć okoniem, że bywają orędownikami trudnych spraw, że zachowują się w sposób, który dla innych byłby nie do zaakceptowania, oraz że mogą mieć cięte języki. Żywiłem zawsze mocne podejrzenie, iż artyści tacy pomagają społeczeństwo oczyścić, uwrażliwić i w efekcie bardziej ucywilizować. Za moich czasów Ameryka miała trzech takich ludzi: Normana Mailera, Gore Vidala i Trumana Capote'a. Ich wkład w życie naszego kraju jest nieoceniony. Za ilustrację niech posłużą zdarzenia, które rozegrały się kilka lat temu w ciągu pięciu kolejnych dni. Najpierw Norman Mai-ler w publicznej bibliotece w Nowym Jorku pobił Gore Vi-dala, co dostało się na czołówki gazet. Następnego dnia John Gardner, godne uzupełnienie owego tria, udzielił na łamach „Washington Post" wywiadu, w którym stwierdził bez ogródek, iż jest największym mistrzem języka angielskiego od czasów Chaucera oraz że sławy, takie jak John Milton, Ernest Hemingway i cała rzesza innych pretendentów do tego miana to po prostu zwykli kanciarze. Publikowano tak wiele podobnych oświadczeń, iż zadzwoniłem do gazety, żeby sprawdzić, czy Gardner naprawdę wypowiedział te słowa. Zapewniono mnie: „Wypowiedział, i to na trzeźwo". Następnie w naszej okolicy pojawił się Truman Capote, by wygłosić jakiś odczyt na uczelni, lecz kiedy chwiejnym krokiem wszedł o ósmej wieczorem na podium, był już podpity i rozpoczął od obrażania studentów dość kwiecistym językiem. „Dlaczego - pytał -jeżeli chcecie być pisarzami, nie siedzicie w domach i nie piszecie czegoś, zamiast tłoczyć się w tej sali po to, żeby słuchać takiego starego gamonia jak ja?" Po czym zatoczył się i upadł u stóp podium, skąd zażenowany dyrektor Instytutu Filologii Angielskiej wraz z dwoma pomocnikami zwlekli jego bezwładne ciało ze sceny. Koniec wykładu. Czytając o tych dramatycznych wydarzeniach w sobot-nio-niedzielnym wydaniu jakiejś gazety, powiedziałem do mojej żony: „Czuję się jak dziewięćdziesięciolatek, który dobiega kresu swego zmarnowanego życia. Nie mam pra- 8 wa nazywać siebie pisarzem". W rzeczywistości byłem o Mailera, Vidala czy Capote'a zazdrosny. Ciągle na nowo udowadniali oni, że są artystami, stale też przypominali nam, że artyści często wymagają specjalnej wolności - wolność taka nie musi być niezbędna ludziom innych profesji. W porównaniu z pisarzami, którzy stają się osobami publicznymi, pisarze tacy jak ja przypominają robotników nie zrzeszonych w związkach zawodowych; zyskujemy na podwyżkach wywalczonych przez związki, jednakże bez konieczności opłacania składek, wytyczania linii programowej czy wykonywania czarnej roboty przy organizacji strajku. Jesteśmy sępami i zdajemy sobie z tego sprawę. Moje związki z Trumanem Capote'em, którego uważałem za całkowite przeciwieństwo mnie samego, zaczęły się pewnego dnia w biurowcu Random House, kiedy to Ben-nett Cerf wpadł do mojego pokoju ze zdjęciem w ręku. Była to odbitka owej niesłychanej fotografii młodego, rozbrykanego panicza z plantacji magnolii na głębokim Południu, rozciągniętego niedbale na szezlongu. Pod słynnym portretem sybaryty ktoś nagryzmolił podpis będący grą słów z tytułem książki, która przyniosła Capote'owi sławę: Other Vices, Other Rooms*. — Spójrz, co jakiś sukinsyn mi przysłał! — wrzasnął Cerf swym wysokim, podenerwowanym głosem. Lecz już po chwili nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Michener, potrzebujesz właśnie takiego zdjęcia. Czegoś, co zwróci na ciebie uwagę. Potem od czasu do czasu natykałem się na Capote'a w biurach wydawnictwa Random House. Byłem tam też tego komicznego dnia, kiedy okazało się, że inny wydawca - na tyle znaczniejszy od Random House, iż mógł zaryzykować ulokowanie swych biur w niemodnej dzielnicy Nowego Jorku - próbował zwabić Capote'a pod swoje skrzydła * Gra słów z tytułem Inne głosy, inne ściany (Other uoices, Other Rooms). Yoices - głosy; uices - grzechy. Wszystkie przypisy w tekście pochodzą od tłumacza. obietnicą niebotycznych honorariów. Cerf wykipiał nowinę:] „Capote miał chętkę, nie da się ukryć. Zaoferowali mu wa-i runki, którym my nie mogliśmy sprostać. W końcu jednak odpowiedział im swym wysokim, piskliwym głosem: «Żade» młody człowiek, który aspiruje do miana poważnego pisa rza, nie zgodziłby się na to, żeby publikować w wydawnic twie, które ma biura na zachód od Piątej AIei»". i W jakiś czas potem popadłem w niełaskę u Bennetta! Cerfa, a to z tego powodu, iż widywano mnie w nowojor skich bistrach w towarzystwie mego wieloletniego przyja ciela Leonarda Lyonsa, felietonisty „New York Post", któ ry miał słabość do artystów, muzyków i pisarzy. Lyons publicznie oskarżył Cerfa o podkradanie cytatów z jego rubryki i umieszczanie ich w różnych antologiach powie dzonek, które Cerf wydawał regularnie i z powodzeniem. Jeśli chciałem być przyjacielem Lyonsa, nie mogłem być przyjacielem Cerfa i vice versa. I choć i Capote, i ja stano wiliśmy specjalne atuty Cerfa, poznałem Trumana dopie ro przez Lyonsa; co ważniejsze, Lyons przedstawił mnie również pewnej fantastycznej początkującej gwiazdko-pio- senkarko-aktorko-gawędziarce rodem z kopalni w Monta- nie. Miała niewiele talentu, nieziemską urodę i żywiołowe poczucie humoru. Ponadto miała metr osiemdziesiąt pięć wzrostu - była o pół głowy wyższa ode mnie i o półtorej od Trumana. Ta ostatnia uwaga jest bardzo istotna, gdyż Truman i ja na zmianę umawialiśmy się z nią na randki, a była tak wspaniałym kompanem, że czułem się urażony, gdy towarzyszyła Trumanowi, a nie mnie. Stanowili zadziwiającą parę: wystrzelająca ku niebu posągowa córka górnika i uwijający się wokół niej pulchny gnom. Jest to dla mnie nadal bolesne, gdy zmuszony jestem przyznać, iż lubiła Trumana znacznie bardziej ode mnie. Po części brało się to stąd, iż zdawała sobie sprawę z tego, jak osobliwą parę tworzą, a nie było to bez znaczenia dla młodej kobiety próbującej przebić się w Nowym Jorku. Lubiła też Leonarda Lyonsa, gdyż jej nazwisko dość często padało w redagowanej przez niego rubryce. Pewnego dnia rzekła do mnie: 10 Dzięki niemu Nowy Jork będzie wznosił toasty za moje "drowie". I Przez krotki okres wznosił, gdyz dorobiła się kośnego programu telewizyjnego, a gdziekolwiek wkra-!zała na podobieństwo królowej Amazonek, holując za S0bą albo Capote'a, albo mnie, wszystkie głowy zwracały się w jej stronę przyzwoita dziewczyna, nigdy nie powiła przy mnie 0 Trumanie ani o mnie przy nim; stale jednak musieliśmy pamiętać o podwójnej grze, jaką prowadziła. Nie mieliśmy jej zresztą tego za złe. Byłem pod jej wrzeniem, podobnie jak pół Nowego Jorku w owym czasie. Przypatrywałem się jej z uwagą, ale i z troską, ponieważ byja pierwszą prawdziwą gwiazdą (ja sam podniosłem ją do tej kategorii, gdyż reszta świata była temu raczej niechętna), z jaką dane mi się było zetknąć. Dlatego też, kiedy ukazało się znakomite Śniadanie u Tiffany'ego Capote'a, a pewna kobiety z Nowego Jorku zagroziła, iż pozwie Trumana do sądu, gdyż, jak twierdziła, centralna postać książki, ta niesłychana Holly Goligh-tly, została wzorowana na niej, ja, w dobroci mego serca, usiadłem i wysmażyłem do Random House list w obronie mojego towarzysza. Domyślam się, że z Oczywistych powodów list, który wysłałem na adres Donalda Klopfera, wiceprezesa firmy, został zniszczony. Dobrze jednak pamiętam jego treść: Drogi Donaldzie! Nie potrafię usiedzieć w miejscu, widzącjak nad głową zarówno Twojego, jak i mojego przyjaciela, Trumana Ca-pote'a, wisi niebezpieczeństwo ukrzyżowania pod postacią procesu sądowego. [Zmyślnie wieloznaczna metafora.] Oskarżenie wysunięte przez tę młodą kobietę z Nowego Jorku jest w oczywisty sposób fałszywe, gdyż tak się składa, iż wiem ponad wszelką wątpliwość, ?e Truman wzorował Holly Golightly na pewnej uroczej młodej kobiecie z Montany. Co też, na wypadek gdyby miało dojść do procesu, gotów jestem poświadczyć. ' Jim Michener 11 . j .'i ; Ledwo list dotarł do biura Random House, gdy Bennett Cerf wrzeszczał przez telefon: „Czy masz jakieś kopie tego idiotycznego listu, który nam przysłałeś?" I zanim zdążyłem odpowiedzieć, dodał: „Spal je! Kiedy pokazałem Tru- j manowi twój list, jęknął: «Obawiam się, że ona też może | mnie pozwać»". Było dla mnie oczywiste, że Capote wzorował Holly na tej wesołej, młodej kobiecie, którą obaj tak bardzo lubiliśmy. Nigdy go jednak nie pozwała, głównie dlatego, że odpowiadała jej popularność, jaką dzięki jego książce cieszyła się w kręgach swych kawiarnianych przyjaciół, którzy znali prawdę. Po tej historii z pozwami Truman widywał się z nią coraz rzadziej. Ja zaś nadal znajdowałem się pod przemożnym wpływem jej żywiołowego uroku. Jednakże jej nieodparta potrzeba przyciągania uwagi spowodowała, że i ja musiałem wycofać się z gry. Taki był początek bezładnej znajomości z Capote'em, który podziękował mi, że chciałem mu pomóc, mimo że moja propozycja okazała się nietrafiona. Sporadycznie spotykałem go w „El Morocco", gdzie emablował Marilyn Mon-roe, która do tańca z nim zdejmowała buty (inaczej ona też byłaby od niego o głowę wyższa). Im więcej dowiadywałem się na temat Capote'a, tym bardziej go lubiłem. Pracując kiedyś z pewnym producentem z Hollywood, usłyszałem, jak w trakcie wycieczek poza miasto Truman lubił jeździć do wiejskich bibliotek. Kierowcy kazał czekać, a sam wbiegał do środka. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, nic nie powiedziałem. Za kolejnym razem jednak zapytałem: „Truman, co ty do diabła robisz w tych bibliotekach?", a on z dziecinnym rozbawieniem odparł: „Sprawdzam karty katalogowe. W tej bibliotece Mailer ma siedem kart. Vidal ma osiem. Ale ja mam jedenaście". Truman zaprosił mnie do hotelu „Waldorf' na swą wiel ką fetę, która miała stać się sensacją sezonu - ja jednak byłem wtedy w Europie i chyba nie spotkałem go już póź niej. Po wpadce w Maryland, kiedy to upadł pijany na oczach zebranych studentów, wysłałem mu wiadomość tej treści: „Trzymaj się, Kiddo. Potrzebujemy Cię". - 12 Niewątpliwie potrzebowałem go, ponieważ w miarę upływu lat byłem mu coraz bardziej wdzięczny za odgrywanie roli geniusza-clowna, który przypomina publiczności, że artyści są zawsze, czasami wręcz radykalnie, inni. Moje ostatnie spotkanie z nim utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Bardzo usilnie pracowałem nad pewnym manuskryptem - harowałem byłoby bardziej odpowiednim terminem - w nowojorskim biurze Random House. Kiedy z załzawionymi oczami wyszedłem z biura, w kiosku w holu budynku na Pięćdziesiątej Wschodniej Ulicy rzuciła mi się w oczy wyjątkowo biała strona tytułowa dużego dziennika z Greenwich Yillage. Nie było na niej tytułu, a jedynie wspaniałe zdjęcie zblazowanego, łypiącego na mnie okiem mojego przyjaciela Capote'a - chyba w hiszpańskim sombrero albo dziewiętnastowiecznym szapokla-ku Toulouse-Lautreca - i cztery nagie linijki tekstu w górnym lewym rogu: Jestem alkoholikiem Jestem narkomanem ; Jestem homoseksualistą - J ••; Jestem geniuszem. : • : Zgodziłem się z pierwszymi trzema twierdzeniami, lecz ostatnie sprawiło mi pewien kłopot. W moim raczej tuła-czym życiu poznałem osobiście dwóch geniuszy: Tennes-see Williamsa, który o wiele lepiej niż którykolwiek z nas umiał wykorzystywać słowa i sytuacje, oraz Bobby'ego Fi-shera, mistrza szachów, ulepionego z jakiejś dzikiej, niespotykanej gliny. Obydwaj uważali, że być naczyniem, w którym przelewa się geniusz, to stan nie do wytrzymania. I obydwóch to zniszczyło. Larry Grobel, autor wywiadów, na podstawie których powstała niniejsza książka, rozpoczął swe rozliczne sesje z Capote'em w Nowym Jorku mniej więcej w tym samym czasie, gdy przeprowadzał wywiad ze mną na Florydzie. Miałem zatem przyjemność o nich usłyszeć, a później poznać jego opinię na temat kolegi po piórze, którego od tak 13 \ dawna podziwiałem. Grobel stanowczo nazwał Capote'a geniuszem; jego sposób użycia słów, zawsze precyzyjny, był czymś nadzwyczajnym. Opinia ta zmusiła mnie do zrewidowania mojej własnej oceny Capote'a. W czasie, kiedy ukazało się Z zimną krwią, pracowałem w najróżniejszych częściach świata i gdziekolwiek bym był, Z zimną krwią, przetłumaczone właśnie na lokalny język, wywoływało równie wielkie wrażenie jak nieco wcześniej angielski oryginał. Krytycy, czytelnicy, pisarze, wszyscy byli tą książką zafascynowani. Żadna inna książka w trakcie lat mej twórczej pracy nie cieszyła się taką popularnością i uznaniem krytyków. Oceniałem wówczas, że Truman musiał zarobić na książce co najmniej cztery miliony dolarów, a może pięć. To niezwykłe bogactwo pozwalało mu na niezwykłe zachowanie. Ceniłem go wszakże nie dla jego zarobków, ale dlatego, że dążył do osiągnięcia najwyższej jakości swych dzieł i odmawiał poddawania się jakimkolwiek naciskom. Rozkoszowałem się też jego mistrzowskim użyciem celnego cytatu -umiejętnością, która mnie nie była dana. Bardzo ceniłem sobie sposób, w jaki używał zdania, którego nigdy wcześniej nie słyszałem, mimo że inni rozpoznawali w tym umiejętnie przywołaną klasykę. Capote pomagał swej przyjaciółce, księżnej Lee Radziwiłł, siostrze Jackie Kennedy, przygotować się do dramatycznej roli w spektaklu telewizyjnym, którą komletnie położyła. Pocieszając ją, Capote rzekł: „Psy szczekają, a karawana idzie dalej". Jako ktoś, kto przemie-szkał kilka lat pomiędzy karawanami, urzeczony byłem trafnością tego określenia, już to wymyślonego przez Capote'a, już to gdzieś przez niego wygrzebanego. Przypomina mi się ono przynajmniej paręnaście razy do roku i jestem mu bardzo wdzięczny, że mnie z nim zapoznał. Jako że niniejsza książka może dostać się w ręce wielu młodych ludzi, zmuszony jestem uczynić pewną uwagę. Lubiłem Capote'a pomimo jego wad i ceniłem go jako kolegę po piórze; nigdy jednak nie wynosiłem na piedestał jako 14 pisarzy bez skazy ani jego, ani Oscara Wilde'a, ani Jeana Cocteau. Byron był Trumanem Capote'em swoich czasów; . Wordsworth i Goethe nimi nie byli. Większość arcydzieł \ światowej literatury tworzona jest przez ludzi zwykłych czy wręcz nijakich - jak Saul Bellow, Anthony Trollope, Gustave Flaubert, Joyce Carol Oates czy Władysław Reymont, polski laureat Nagrody Nobla. Niewątpliwie pisarstwo Capote'a sprawia mi przyjemność, nie sądzę jednak, by równą przyjemność sprawiły mi niezliczone próby naśladownictwa, podejmowane przez rzesze młodych ludzi, aspirujących do miana pisarzy. Należałoby raczej potraktować Capote'a jako współczesnego Thomasa Chatterto-na*, bez wątpienia wspaniałego, bez wątpienia żarliwego, bez wątpienia potępionego. Czy Grobel słusznie nazywa Capote'a geniuszem? Nie jestem o tym przekonany, gdyż wyznaczam bardzo sztywne kryteria tego pojęcia. Chciałbym jednak dorzucić do tego krytycznego tygla dwie ilustracje, które mogłyby potwierdzić słowa Grobela. Po pierwsze, wątpię, żeby którykolwiek inny pisarz, żyjący w czasie morderstw w Kansas, był zdolny napisać w którymkolwiek języku Z zimną krwią i kontrolować ów proces tak jak Capote. Chodzi mi o przedstawienie motywu godnego Ajschylosa, ale bez posępnego moralizowania; chodzi mi o precyzyjny dobór właściwego słownictwa; chodzi mi o umiejętne operowanie elementem napięcia i przerażenia, jednakże bez popadania w huśtawkę nastrojów; chodzi mi o takie poprowadzenie bardzo osobistej historii - wzajemnych relacji z dwoma odrażającymi mordercami - by samemu nie stać się centralną postacią; chodzi mi wreszcie o pionierską próbę nowego typu powieściopisar-stwa. Z tych wszystkich powodów należy się Capote'owi uznanie za stworzenie arcydzieła, które przeraża. W owym czasie nikt inny nie był w stanie tego dokonać, a i dziś niewielu mogłoby mu dorównać. * T. Chatterton - osiemnastowieczny poeta angielski. Swoje utwory przedstawiał jako „odkryte" utwory średniowieczne. Z powodu braku sukcesów w Londynie odebrał sobie życie w wieku zaledwie 17 lat. 15 Po drugie, wiele lat później z nieodmiennym zainteresowaniem czytałem wyjątki z ostatniej pracy Capote'a, publikowane w latach 1975 i 1976 w magazynie „Esąuire" fragmenty książki, która nigdy nie miała się ukazać -Modlitwy wysłuchane. Od lat dobiegały mnie słuchy, że Truman pracuje nad czymś, co uważa za swoje arcydzieło. Niezmiernie mnie to intrygowało. Pisarz wciąż słyszy, iż jakiś jego współczesny właśnie pracuje nad summum bo-num opus, które zapewni mu pamięć u potomnych. Mailer właśnie coś takiego pisze. I James Baldwin. I Graham Greene. I Joyce Carol Oates. I Otto Defore, o którym nikt nigdy nie słyszał, też coś takiego pisze gdzieś w Idaho. Wszyscy coś takiego właśnie piszemy. Lecz oto Capote zaoferował nam próbki swego chef d'o-euvre, a ja miałem wielką ochotę ich spróbować. Zanim skończyłem lekturę drugiego odcinka, miałem już wyrobioną opinię, którą zanotowałem na przyszłość w mym aide-memoire: „Szokujące nadużycie zaufania, uśmiechy przy stole i obmowa za plecami. Znam czworo z tych ludzi, których T. C. szarga, i mogę kategorycznie zaprzeczyć sugestiom, które czyni. Mistrzowskie studium czystego okrucieństwa, które zamknie wiele uprzednio otwartych drzwi. Dlaczego to zrobił? Czy nie ma poczucia odpowiedzialności bądź poczucia noblesse obligeł Analny punkt widzenia amerykańskiego społeczeństwa. Jestem jednak pewien, że jeśli doprowadzi pracę do końca, Modlitwy wysłuchane staną się roman d clef mojej dekady, amerykańskim odpowiednikiem Prousta, dziełem, które zostanie uznane za podsumowanie naszej epoki. Mogę wyobrazić sobie absolwentów Harvardu w roku 2060, otrzymujących doktoraty z literatury za odszyfrowanie, kim były najbardziej lubieżne i niesławne postacie Capote'a oraz usprawiedliwienie jego opinii. Najlepsze z tych studiów, to, które utrwali jego reputację, będzie zatytułowane Truman Capote i jego wiek. Podobnie jak Tou-16 l use-Lautrec, Capote stanie się reprezentantem swojej póki- cenionym za mistrzostwo w jej ukazywaniu. Lecz jedynie wtedy, gdy będzie w stanie w wielkim stylu skończyć swe dzieło, jedynie wtedy, gdy wprowadzi wystarczającą liczbę znaczących postaci, jedynie wtedy, gdy dopracuje swój temat i nie pozwoli mu się zdominować. Jak słyszę, bierze narkotyki i popija tak tęgo, że szansę na dokonanie tego są niewielkie. Cóż nam zatem pozostawi? Pojedyncze fragmenty do cytowania w przypisach. W rozmaitych przypisach znajduje się cholernie dużo takiej nie spełnionej literatury". Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności dane mi było poznać Capote'a osobiście i osobiście być świadkiem pewnych wydarzeń. Jego samego darzyłem nieustającą sympatią, a jego talent niesłychanym szacunkiem. Zazdrościłem mu tej klasycznej maniery, z jaką się zachowywał i jaką prezentował w swych publicznych wystąpieniach. Jego dykteryjki były pierwszorzędne, jego najlepsze prace wysokiego lotu, a Z zimną krwią wyjątkowa w swym mistrzostwie. Jego odejście pozostawia lukę. Chciałbym, żeby oznaką mojego niezmiennego szacunku były słowa, które napisałem mu w ostatnim liście: „Trzymaj się, Kiddo. Potrzebujemy Cię". Austin, Texas październik 1984 Wstęp W piątek 16 lipca 1982 r. w południe pojechałem taksówką z hotelu „Drakę" na róg Czterdziestej Dziewiątej Ulicy i Pierwszej Alei, Byłem zdenerwowany, wchodząc do „La Petite Marmite", naprzeciwko UN Plaża, gdzie mieszkał, kiedy był w mieście, Maitre d'hotel, do którego się zwróciłem, poprowadził mnie do stolika na środku sali. Restauracja była pełna, aleja widziałem tylko Capote'a. Siedział, ściskając drinka; był ubrany w niebieską marynarkę z kory, narzuconą na trykotową bluzę. Jego głowa, wielka jak piłka lekarska, była osadzona na krótkiej, grubej szyi. — Czy to ja się spóźniłem, czy ty jesteś za wcześnie? — zapytałem, kiedy usiadłem przy nim. — Na pewno to ja jestem za wcześnie — powiedział. — Zamówiłem już jedzenie, a teraz popijam sobie drinka. -Przytknął kieliszek do ust i pociągnął haust. Nie wyglądał tak, jak się spodziewałem. Twarz miał nalaną, włosy rzadkie, oczy jak u kruka. Wbrew temu, jak go często opisywano, wcale nie sprawiał wrażenia karła, ale roztaczał wokół siebie aurę siły i autorytetu. Podszedł kelner, zamówiłem kieliszek białego wina. — Ostatnimi czasy wszyscy piją białe wino - powiedział Capote. - Ja piję daiąuiri*'. — Dużo ich pijesz? - Nie, tylko dwa dziennie. Kelner podał mi menu, a ja coś zamówiłem. Jedzenie było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem. * Koktajl z rumu. 18 Zapomniałem, z jakiej okazji jerny ten lunch - powiedział Capote. Żeby porozmawiać o wywiadzie dla telewizji - odparłem. Robiłem wywiady dla magazynu i telewizji kablowej Playboya", a teraz przyleciałem z Kalifornii, by spotkać się z Capote'em właśnie w sprawie wywiadu telewizyjnego. — Nie cierpię Kalifornii. Jak możesz tarn mieszkać? - Kiedyś mieszkałem tutaj - odpowiedziałem — ale w 1974 roku przeprowadziłem się do Los Angeles. Dlaczego, u licha, to zrobiłeś? zapytał. Jest naukowo udowodnione, że żyjąc w Kalifornii, traci się co roku jeden punkt ilorazu inteligencji. To szczera prawda Niewątpliwie był osobowością. Zawsze podziwiałam go jako pisarza. Zgadzałem się z tym, co Norman Mail*-r napisał o nim w Autoreklamie, kiedy stwierdził: „Jest to najdoskonalszy pisarz mego pokolenia, najlepiej operuje sio wem i rytmem. W Śniadaniu u Tiffany"ego, które staiun się klasyką, nie zmieniłbym ani jednego słowa". Pami«--tam też pewnego profesora college'u, który stwierdził, •/,<-• czytanie Lawrence'a Durrella przypomina picie szampu na, a czytanie Capote'a przypomina picie czystej, świe/,t-j wody z górskiego źródła. (Dodał też, że Kerouac przypoim na coca-colę, co wywołało uśmieszek na twarzy Capote'a ) Nie miałem pomysłu, jak potraktować Capote'a jako OHO bę publiczną, lecz ktoś, kto chadzał pod rękę z takimi ludźmi, jak Marilyn Monroe, Jacqueline Onassis czy Perry Srnith, a bystrością umysłu dorównywał najlepszym ze swoich współczesnych, niewątpliwie wart był zainteresowania. Capote powiedział mi, że inny program telewizji kablowej poprosił go o występ, ale popełnili błąd, wysyłając mu listę osób, z którymi przeprowadzono już nagrania. Nie zrobiło to na nim najlepszego wrażenia. — Zwłaszcza że zaczęli od Yidala dodał ze śmiechem. Powiedział tez, że nie chce więcej udzielać wywiadów u siebie, ponieważ wpuścił kiedyś ekipę Barbary Walters*, a ci zrobili mu „niezły bajzel" * B Waltera dów. dziennikarka telewizyjna, znana ze swych wywia- 19 Spytałem go o program kablowy, o którym myśleli z Jo-; anne Carson, lecz Capote miał wątpliwości, czy realizacja < dojdzie kiedykolwiek do skutku. - Musieliby zapłacić mi dużo pieniędzy, a jak słyszę, telewizja kablowa jeszcze groszem nie śmierdzi - oświadczył. Przerwało nam pojawienie się rozpromienionego kelnera. - Niech pan tylko spojrzy. Szef przygotował to specjalnie dla pana - powiedział do Capote'a. Truman rzucił okiem na rybę na talerzu i tonem skargi powiedział: - Oj, nie tak miała być zrobiona. Ale w porządku, spróbuję jej. - Przyjrzał się rybie. - Taak - zwrócił się do mnie -kiedy chcielibyście to zrobić? - Kiedy tylko będzie tobie pasowało - odrzekłem. Powiedział, że obojętnie kiedy, byle po połowie sierpnia, po czym dał mi swoje dwa numery telefonu, prosząc o zachowanie ich w tajemnicy, ponieważ właśnie je zmienił. Powiedziałem mu, że kiedy przygotowywałem się do wywiadu z Marlonem Brando, wielką pomocą był mi bardzo wnikliwy, napisany dla „New Yorkera", tekst pt. „Książę w swych włościach". - Tak - zgodził się - ale najlepszy utwór okolicznościowy napisałem na cześć Marilyn Monroe. Przez następną godzinę, kiedy on jadł rybę a ja grzebałem w mojej porcji krabów, rozmawialiśmy o aktualnych wydarzeniach i o jego pisarskim życiu. John Hinckley*, który próbował zastrzelić prezydenta, został uznany za niepoczytalnego i skazany na zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym, co Capote uznał za słuszny werdykt. - On jest wariatem, cóż by innego? Jednakże Clausa von Bulowa, skazanego właśnie za wstrzyknięcie swej żonie śmiertelnej dawki insuliny, uważał za całkowicie niewinnego. * John Hinckley dopuścił się zamachu na R. Reagana (30.03.81), by -jak twierdził - zwrócić na siebie uwagę aktorki, Jodie Foster. 20 - Wiem to na pewno - stwierdził. - Jego żona próbowała mnie kiedyś nauczyć, jak posługiwać się strzykawką, żeby robić sobie zastrzyki witaminy B12. Zapytałem, dlaczego w takim razie nie pojawił się na procesie von Bulowa. -Tylko i wyłącznie dlatego, że byłem pewien, że zostanie uniewinniony. A poza tym Norman Mailer dał taki popis w sprawie Jacka Abbotta*, że nie wydawało mi się właściwe, by inny pisarz robił to samo. Pojawię się jednak na rozprawie apelacyjnej. Jego głos wznosił się o kilka oktaw ponad tenor, nie miał jednak tego wysokiego, nosowego tonu znanego z wywiadów telewizyjnych. Uznałem, że musiał go starannie wyćwiczyć, dopasować do swojej roli „na wizji". Kiedy zapytałem go o jego metodę pisarską, odpowiedział, że wstaje codziennie o czwartej trzydzieści, a pracuje od piątej trzydzieści do pół do pierwszej po południu. Dodał, że pisze wolno i co chwilę przegląda to, co już napisał, oraz że właśnie pracuje nad Modlitwami wysłuchanymi i tomem opowiadań. Lubi ponadto czytać własne książki. Powiedział: - Zawsze, gdy biorę do ręki Z zimną krwią, czytam ją od deski do deski, zupełnie jakbym to nie ja napisał. Wiesz, to jest naprawdę doskonała książka. Nie zmieniłbym w niej niczego. - Czy jest to również twoja ulubiona książka? -Nie, moja ulubiona książka to Słychać muzy. Kiedy zapytałem, kto jest jego agentem, odpowiedział, że nie ma agenta, a jedynie prawnika. - Dlaczego miałoby mnie to kosztować dwadzieścia procent, skoro i tak prawnik robi całą robotę? A tak zostaje tylko dziesięć procent. Nigdy nie miałem agenta, ponieważ gdy sprzedałem moją pierwszą pracę, a miałem wtedy siedemnaście lat, poszedłem z nią bezpośrednio do wydawcy. I wtedy stałem się * Jack Abbott - kryminalista, który zwrócił na siebie uwagę świata pisarskiego napisaną w więzieniu powieścią pt. The Belly of the Beast. Po wyjściu z więzienia (m.in. dzięki wstawiennictwu Mailera) popełnił morderstwo. 21 najmłodszą osobą, jaka kiedykolwiek pracowała w „New Yorkerze". Nasza rozmowa zeszła na tematy filmu. Opowiedział o scenariuszu do swej noweli pt. Ręcznie rzeźbione trum ny. Scenariusz został złożony w wytwórni United Artists ...ale tam było trzęsienie ziemi i teraz jest on w Twentieth Century-Fox. - Przeczytałem taką książkę o Davidzie Begelmanie pt. Indecent Expasure i niektóre postacie stamtąd pojawiają się tutaj, więc może to nie jest za dobre - dodał ze śmiechem Dodałem reportera, żeby scenariusz trzymał się, kupy Maksymalnie też starałem się wyłączyć z tej historii własną osobę. Kiedy przyniesiono rachunek, Capote upierał się, żeby zapłacić go kartą kredytową. Poskarżył się na zapalenie stawów barkowych i dodał, że musi iść do dentysty, bo zęby ma w nie najlepszym stanie i jest z nimi dużo kłopotu, koniecznie trzeba też naprawić to, co zepsuł jego poprzedni dentysta. - To oszust warknął, wychodząc z restauracji. W sierpniu rozmawiałem z Capote'em telefonicznie, żeby spróbować przełożyć nasz wywiad aż na październik. Co to mieliśmy zrobić? zapytał. Jego głos brzmiał tak, jakby mówił przez durszlak To był Capote-prześmiewca; nie ten głos, który pamiętałem z naszego spotkania. Przypomniałem mu, a on odparł tym stłumionym głosem: Och, właśnie wróciłem z wywiadu, którego udzieliłem tego ranka „60 Minutom". Właśnie wszedłem. Wziąłem długi, chłodny prysznic, hę, hę - zachichotał. - Hm, nie mam nic przeciwko temu Niech spojrzę. W październiku mam wykład na Uniwersytecie Kalifornijskim w Ber-keley. Zaproponowałem, że być może moglibyśmy przeprowadzić ten wywiad w Los Angeles, kiedy będzie na Zachód nim Wybrzeżu. - Nienawidzę Los Angeles - powiedział. - Chwileczkę, pójdę sprawdzić w kalendarzu. - Kiedy wrócił, w jego głosie słychać było zaskoczenie. - To niesamowite, od razu go znalazłem, a przy tym bałaganie, który mam w pokoju i na biurku... Spójrzmy, wykład mam w listopadzie. Tak, każdy październikowy termin będzie w porządku. Wyślij mi tylko dwa listy z datą, godziną i miejscem. Jeden na mój nowojorski adres, a drugi do mojego domu w Sagapo-nack. S-a-g... Hm, jak to się pisze? Trzy tygodnie później zadzwonił. - Jak się masz? - zapiszczał. — Dostałem twój list. Wszystko w porządku. Co słychać tam, gdzie fale biją o brzeg? -Powiedział, że dzwoni z domu w Sagaponack; jego głos brzmiał bardzo wesoło i przyjaźnie. Byliśmy umówieni na wywiad we wtorek 12 października, w hotelu „Drakę". W poniedziałek próbowałem się do niego dodzwonić, ale nigdzie nie mogłem go zastać. We wtorek rano spróbowałem znowu i zastałem go przy goleniu. Tak, będzie na czas, powiedział. Nie, nie chce, by wysyłać po niego samochód, weźmie taksówkę. Kiedy przyjechał, zaproponowałem mu drinka, ale odmówił. Po chwili jednak, kiedy zaczęliśmy nagranie, zmienił zdanie i zaczął pić wódkę, czystą. Początkowo był spięty, lecz już po chwili się rozluźnił. Przeczytał nawet swoje opowiadanie pt.Pan Jones ze zbioru Muzyka dla kameleonów - o niewidomym kalekim mężczyźnie z purpurowym znamieniem w kształcie gwiazdy na lewym policzku, który zajmował sąsiedni pokój w czynszowej kamienicy na Brooklynie w 1945 roku. Dziesięć lat później Capote spotkał go znowu; siedzieli naprzeciwko siebie w wagonie moskiewskiego metra — z tą jednak różnicą, że tym razem mężczyzna nie był ani niewidomy, ani kaleki. Nosił jednak to samo znamię. Kiedy skończył czytać, z niejaką satysfakcją zamknął książkę i cedząc słowa, powiedział; - To by było na tyle, . jeśli chodzi o rosyjskich szpiegów Ponieważ wywiad szedł tak płynnie - a wiedziałem, że na antenie wykorzystamy tylko około ośmiu minut — gdy skończyliśmy, zapytałem Trumana, czy miałby coś przeciwko temu, byśmy kontynuowali naszą rozmowę z myślą o jakiejś innej audycji. Nie planowałem niczego konkretnego, wiedziałem tylko, że rejestruję historię, a on jest wspaniale zajmującym rozmówcą. Ponadto, mocno przesadziłem z moimi przygotowaniami do tego wywiadu i miałem jeszcze do zadania setki pytań. - Nie mam nic przeciwko temu - powiedział i zasugerował, żebym zastanowił się nad przyjazdem do Berkeley w listopadzie. Berkeley jednak nie wypaliło. Kiedy do niego zadzwoniłem, powiedział, że przylatuje tylko na jeden dzień i natychmiast musi wracać na Wschodnie Wybrzeże. Poprosił mnie również, bym z naszej rozmowy wyeliminował dwie rzeczy: coś, co powiedział o niedawno zmarłym Thomasie Thompsonie i pewien epitet, którym obdarzył Jacąueline Onassis. - Wyrzuć tylko te dwie rzeczy, reszta może zostać. -Powiedział, że pracuje bardzo ciężko. - Mówię ci, harówka. — Skarżył się też na gorąco w Nowym Jorku: ponad osiemdziesiąt stopni. Ja opowiedziałem mu o ankiecie przeprowadzonej wśród nastolatków w Cleveland, a dotyczącej ich czytelniczych nawyków oraz książek, które powinni, według nich, przeczytać ich rodzice. Na pierwszym miejscu było Z zimną krwią. Innymi wymienianymi tytułami były: Go Ask Alice; Tm O.K., You're O.K., Myszy i ludzie oraz Stary człowiek i morze. - Naprawdę nie cierpię Starego człowieka i morza - powiedział Capote - ale reszta jest w porządku. * * * Ponownie rozmawiałem z nim 2 grudnia, a jego pierwsze słowa brzmiały: — A jak tam twój film? Zapytałem go, czy ma jakieś swoje zdjęcia, które mogli- 24 byśmy wykorzystać. Odpowiedział, że ma jedno „przyjemne, bardzo naturalne" zdjęcie, zrobione w szkole średniej, Iciedy miał szesnaście lat. - A, i jeszcze Carl Van Yechten zrobił mi frapujące zdjęcie, kiedy po raz pierwszy pojawiłem się w redakcji „New Yorkera". Jest w jego albumie fotograficznym, który ukazał się jakieś trzy lata temu. On już nie żyje. Jego żona też. Właściwie te dwa zdjęcia ilustrują punkty zwrotne w moim życiu. To, kiedy miałem szesnaście lat i właśnie rzuciłem średnią szkołę, i to zrobione przez Cartier-Bres-sona, kiedy miałem osiemnaście lat. - Czy to nie to, które jest na okładce rocznicowego wydania Innych głosów, innych ścian? — zapytałem. — Tak, to właśnie to. Różnica między tymi zdjęciami jest absolutnie wstrząsająca. Oba są zupełnie niezwykłe. Coś jednak było nie w porządku. Mówił jak człowiek bardzo zmęczony i słaby. Zapytałem go o samopoczucie, a on odpowiedział: — Od pierwszego dnia po naszym spotkaniu ciągle mam bóle żołądka. Kiedy wygłaszałem odczyt w Berkeley, poczułem niesłychany ból. Lekarz dał mi demerol, to było bardzo bolesne. A kiedy wróciłem, codziennie chodziłem na badania do szpitala. Bóle żołądka miałem od czegoś innego, ale oni przeprowadzali te swoje wszystkie badania i przez przypadek znaleźli bardzo dużą i niebezpieczną narośl w okrężnicy. Wstrzyknęli mi do żołądka taką białą, lepką substancję i prześwietlili mnie od stóp do głów. Cierpiałem okropnie. Idę do szpitala w niedzielę. Wszystko będzie w porządku, nie odrośnie. Mówię ci, najlepiej będzie, jeśli każesz się całkowicie prześwietlić. - Czy w ogóle byłeś w stanie pracować? -Jestem za bardzo chory, żeby cokolwiek zrobić. Próbuję się nie przemęczać. - A czy możesz jeść? -Nie, nie mogę. Jak tylko coś zjem, zaraz strasznie boli mnie brzuch. Pić też mi nie pozwalają - dodał ze swym typowym śmiechem. - Bardzo osobliwe. Miejmy nadzieję, że uda mi się zrzucić parę kilo. 25 - A do którego szpitala idziesz? - Do „Mount Sinai", Ale proszę, nie mów o tym nikomu. Zadzwoniłem do niego nazajutrz, a kiedy zapytał mnie: - Co tam słychać na starym dobrym zadupiu? - wiedziałem, że musi czuć się lepiej, - Wiesz - żartował - mówiłem ci już, że tam iloraz inteligencji maleje z minuty na minutę, z sekundy na sekundę, tik-tak-tik-tak. Dlaczego nie przeniesiesz się do Nowego Jorku? - Mam tam zbyt liczną rodzinę - odpowiedziałem dowcipem. - Jest na to sposób - odparł ze śmiechem. - W dzisiejszej gazecie jest urocza historia o trzynastolatku, który zabił swoją matkę strzałem w brzuch z Magnum 45, a na pytanie, dlaczego to zrobił, odpowiedział: „Chciała, żebym poszedł do szkoły". Jak widzisz, dzieją się tutaj całkiem zabawne rzeczy! - Prawdę mówiąc - roześmiałem się - nasze gazety pełne są takich historii, więc chyba niczego nie tracę. - Och, ta wasza żałosna gazeta - powiedział, mając na myśli „Herald Examiner", - Wielkie nieba, powinni zrobić Patty Hearst* naczelną redaktorką. Wniosłaby trochę ożywienia. Opowiedziałaby, jak wygląda praca wydziału policji od wewnątrz! Potem zapytał mnie, czy widziałem „The Ladies' Home Journal", który opublikował świąteczne opowiadanie o jego ojcu. - Widzisz - powiedział - to była druga strona medalu. We Wspomnieniu gwiazdkowym nie napisałem ani słowa o moim ojcu. Nigdy o nim nie napisałem. Zmarł w zeszłym roku. Random House wyda to w jednej z tych tanich książeczek, a na przyszły rok planują przyzwoitą edycję. „Ladies' Home Journal" zrobił śliczne, nieduże wydanie, chcą to rozesłać ludziom, którzy się stale u nich ogłaszają. Ale - Patty Hearst - córka magnata prasowego R. Hearsta. W latach siedemdziesiątych szerokim echem odbiła się sprawa jej porwania, a następnie jej rzekomo dobrowolnego przystania do organizacji terrorystycznej „Wyzwoleńcza Armia Symbiozy". magazyny... jedynie „Playboy" jest dosyć rzetelny Dostałem Ust, nie uwierzysz, od redaktora „McCairs", z zarzutem, że oddałem ten kawałek „Ladies' Home Journal". Twierdzi, że ma kopię wysłanego do mnie listu, w którym prosił mnie o jakiś tekst do ich świątecznego numeru. Nie pamiętam, żebym dostał taki list. Był bardzo opryskliwy! Widzisz, byłem bardzo poruszony śmiercią mojego ojca. Nie sądziłem, że tak się tym przejmę, aż do momentu, kiedy zacząłem o nim pisać. Dałem to do przeczytania pewnemu pisarzowi, który jest przyjacielem redaktorki „Ladies' Home Journal". Przyjechała na wieś zobaczyć się ze mną j powiedziała, że muai to opublikować. Była taka słodka. Powiedziałem: „W porządku". Urn, na podstawie tego, co powypisywał ten redaktor z „MeCalFs", można uznać, że powinieniem siedzieć w Creedmore*! Jezus Maria, co za tupet! Potem zapytałem go, jak się czuje. Po to właściwie do niego dzwoniłem! Powiedziałem, że rozmawiałem -f, kimś, kto miał narośl w okrężnicy. Leczył to preparatem siarki i nie jest najgorzej. Lecz on odparł: — Okazało się, że to są dwie rzeczy naraz. Narośl i coś, co nazywają zapaleniem uchy łka; wiesz, co to takiego? Miał to Lyndon .Johnson i /. durną pokazywał bliznę. Zmienił temat, wspominając o „Vajiity Fair", czasopiśmie, z którym właśnie się rozstał. - Tak się cieszę, że zerwałem z „Vanity Fair", że, aż brak mi słów. Czuję się, jakbym był już po operacji. Roześmieliśmy się obaj, po czym zapytał mnie, czy widziałem jego zdjęcie w „Newsweeku". To z dziećmi. Jest rozkoszne, takie słodkie; właściwie to na tym powinieniem zakończyć. - Roześmiał się znowu, a ja życzyłem mu spokoju i powodzenia. Kilka tygodni później zadzwoniłem, żeby sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Nie mówmy o mojej rekonwalescencji — odparł. Nie idzie za dobr/.e. l psychiatryczny. 26 27 Powiedziałem, że w końcu stycznia chciałbym przylecieć, aby się z nim spotkać i kontynuować nasz wywiad. W porządku, zgodził się, będzie czekał. Lecz kiedy przyleciałem do Nowego Jorku, okazało się, że wyjechał do Szwajcarii, gdzie, jak przypuszczałem, miał znaleźć lepsze warunki do rekonwalescencji. Nie udało mi się porozmawiać z nim aż do maja 1983 r. Słyszałem, że był w szpitalu po ataku epilepsji. Kiedy w końcu udało mi się do niego dodzwonić, połączenie było beznadziejne. Wypadały całe słowa, a jego niepewny głos brzmiał jak przepuszczony przez kuchenny robot. Powiedziałem mu, że kiepsko go słyszę, a on odparł, że to dlatego, iż ostatnimi czasy nie wiodło mu się najlepiej. - Nie było ci łatwo przez te ostatnie miesiące — przyznałem. - Nie jest mi łatwo od 1924 roku, kiedy się urodziłem -zaśmiał się. Po czym powiedział mi, że miał wypadek i niemal przeciął sobie prawą rękę na pół. Próbowałem go wypytać o szczegóły, ale nie byłem w stanie zrozumieć odpowiedzi. Kiedy zapytał mnie o Kalifornię zapewniłem go, że od czasu, kiedy rozmawialiśmy po raz ostatni, prawdopodobnie straciłem ze dwa punkty mojego ilorazu inteligencji. - Tak, pewnie masz rację. Powinieneś zostać w domu, pozamykać wszystkie drzwi i nie wychodzić na zewnątrz. -Właśnie to mówię moim rodzicom, którzy mieszkają na Long Island — zażartowałem. - Biedacy - roześmiał się. - Tam co dwie minuty kogoś mordują. * * * W połowie maja byłem z powrotem w Nowym Jorku i w strugach deszczu pojechałem do Bridgehampton, żeby spotkać się z Trumanem w „Bobby Van's", restauracji przy głównej ulicy tego małego miasteczka. Kiedy dotarłem tam kilka minut przed południem, on już był na miejscu. Miał na sobie czerwoną bluzę. Wyglądał staro. Białe kosmyki opadały z tyłu jego ogromnej głowy, a na jej czubku bardzo rzadkie blond włosy układały się w kształt litery V. Krótkie, serdelkowate palce zakończone były długimi paznokciami. Siedząc samotnie w kącie, przy okrągłym stole na osiem osób, coś już sobie popijał. Tuż przy nim leżało drugie nakrycie, lecz ja usiadłem dalej. Natychmiast to zauważył, odsunął najbliższe krzesło i powiedział: „Odsuńmy je, tak żeby nasze słowa miały dość miejsca, by fruwać ponad stołem". Miałem nadzieję, że pojedziemy do jego domu w Sa-gaponack, ale powiedział, że panuje tam zbyt wielki bałagan. - Mnie to nie przeszkadza - odparłem. - Ale mnie tak. - Wyjaśnił, że jego kochanek, Jack Dun-phy, właśnie tam jest i kończy swoją książkę na temat tournee New York City Ballet. Opowiedział mi, że Dun-phy był żonaty z tancerką; ledwie George Ballanchine i ten drugi reżyser z New York City Ballet ujrzeli Jacka, natychmiast poprosili go, żeby spróbował. I spróbował, a chociaż nie miał pojęcia o tańcu, zachwycili się nim i znalazł miejsce w zespole. - Czy przypadkiem nie macie domów obok siebie? — zapytałem. Tak, mają, ale nadal nie chce tam jechać. - A czy znasz jakieś ciche miejsce, dokąd moglibyśmy pojechać? - zapytałem. Bałem się, że restauracja zapełni się w porze lunchu. Trumana słabo było słychać nawet w ciszy. - Och - zaczął, z diabelskim wejrzeniem wznosząc oczy do góry - znam miejsce, dokąd moglibyśmy pójść - i zaniósł się śmiechem. - W porządku - powiedziałem - a więc zostajemy tutaj. Zaczęliśmy rozmawiać o pisarstwie; mówił o najgorszej powieści Henry'ego Jamesa pt. Złota waza, jak to ona została „całkowicie podyktowana". Wyjąłem mój mały magnetofon „Sony" i postawiłem na stole. Przez następne pięć i pół godziny on stale go odsuwał, a ja stale przysuwałem 29 28 w nadziei, że nagram jego często połykane słowa. Uderzyło mnie jego niezwykle, intensywne spojrzenie, zwłaszcza gdy patrzył prosto na mnie. Zorientowałem się, że wpatruję się w jego usta, z których zwieszał się iście wężowy język. Gdy pochylał się do przodu, czułem się, jakbym miał zaraz zostać wessany. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak ten język wystrzela jak u żaby i owija się dookoła mej szyi. Dałem mu zdjęcie formatu osiem na dziesięć cali, które Harvey Wang /robił mu, gdy byliśmy w „Drakę". Jest to mocne ujęcie, portret stanowczego Capote'a, który wygląda, jakby nad czymś intensywnie myślał. Truman przypatrywał mu się przez chwilę, po czym ocenił jako „całkiem dobra", chociaż, jak powiedział, chyba nie wysłałby go jako kartki na święta. Potem roześmiał się i powiedział: - To zdjęcie z rodzaju tych, które wysyła się starym kochankom z komentarzem: „Dobrze, że mnie zostawiłaś, bo zobacz, co mogło cię czekać". Przyniosłem też egzemplarz Słychać muzy i Obserwacje ~ wydanie wielkości kawiarnianego stolika. Napisał tę książkę we współpracy z fotografikiem Richardem Avedo-nem. Powiedział, że próbował ją niedawno kupić, ale ko Hztowała sześćset dolarów. Wziął Stychać muzy i napisał wewnątrz zabawny dialog, przeczytał go sobie i skomentował: - Hm, to jest całkiem niezłe, może powinienem to opublikować. - Potem przejrzał drugą książkę, podniósł swój portret zrobiony przez Avedona i zagadnął Barbarę, naszą kelnerkę: Chciałabyś zobaczyć moje zdjęcie? Barbara spojrzała na młodego Trumana, z tymi samymi uduchowionymi, intensywnie wpatrującymi się oczyma, i powiedziała: Och, Truman, to ty? Jesteś taki przystojny - Hm, tak, to przyjemne zdjęcie zgodził się Truman. Był tego dnia w błazeńskim nastroju i na wszelkie poruszane przeze mnie kwestie reagował jakąś kąśliwą uwagą. Po kilku drinkach przeprosiłem go, mówiąc, że mu«/ę wyjść do toalety — Chcesz przez to powiedzieć, że nie jesteś tym dzielnym mac/io - wymówił to słowo z twardym „k", „mąko" -dziennikarzem, który się nawet nie poruszy, dopóki nie będzie miał swojej historii? Że jesteś ludzką istotą, która musi sikać jak wszyscy? Kiedy wróciłem, zauważyłem że zmaga się z czwartą „lufą" (pił stoliczną z dwiema kostkami lodu; osobno stał sok grapefruitowy). Spytałem go, jaki ma samochód. Odparł, że ma trzy: mustanga, w którym jeszcze niczego nie wymieniał i którego najbardziej lubi prowadzić, jaguara i czteroletniego rolls-royce'a corniche'a, - Trzymałem je w mieście, gdzie mieszkam, ale to się zrobiło niesłychanie drogie, a poza tym okazało się, że rolls ma cztery gumy, mimo że był tam tylko zaparkowany, więc poskarżyłem się właścicielom parkingu, ale oni nie chcieli wywalić człowieka, który był za to odpowiedzialny, więc zabrałem stamtąd wszystkie samochody i przywiozłem je tutaj. Było już ciemno, kiedy przypomniałem sobie, że jestem umówiony na kolację w mieście. - Śpieszysz się? - zapytał Truman. - W porządku, wypijmy jeszcze po kielichu i możesz iść. Ja zostanę tutaj, bo mam się z kimś spotkać o szóstej. W czerwcu pojechałem spotkać się z Jamesem Michene-rem, który akurat był w Los Angeles. Rozmawialiśmy o Mailerze i o Capocie. Michener powiedział: „Z pewnością nie da się znaleźć trzech bardziej różnych pisarzy niż Nor-man, Capote i ja". Opowiedziałem mu o tym, że od mniej więcej roku co jakiś czas spotykam się z Capote'em, a Michener przypomniał, co mi kiedyś powiedział o Modlitwach wysłuchanych - że staną się najbardziej znaną książką naszych czasów, jeśli tylko Capote kiedykolwiek ją ukończy. — Wiesz, nadal jestem o tym przekonany — powiedział. — Powieść z kluczem to fascynujący świat sam w sobie. Nie tylko czytasz samą powieść, ale i dochodzisz, kto jest kim. Truman jest nam potrzebny. Jest nam wręcz niezbędny, ze względu 31 na to, co sobą reprezentuje. Pamiętam, kiedy byłem w Japonii po zakończeniu wojny, był tam pewien francuski homoseksualista, który zawsze ubierał się w czerwony aksamit i był bardzo osobliwy. A jednak namawiano go, by obejmował wszelkie możliwe funkcje, ponieważ wiadomo było, że reprezentuje kulturę bez względu na to, kim jest. Tru-man jest kimś takim dla nas. Pod koniec czerwca zadzwoniłem do Capote'a do Saga-ponack. Połączenie znowu było bardzo kiepskie, a jego sposób mówienia tylko pogarszał sprawę. Powiedział, że pracuje nad artykułem o Tennessee Williamsie dla „Playboya", który nazwał Death of a Stranger Powiedział też, że musi się poddać kolejnej operacji. -To samo co ostatnim razem, tylko że lekarz nie zdecydował się jeszcze co do terminu. Strasznie tutaj gorąco. - A może naszłaby cię wreszcie ochota, żeby przyjechać do Los Angeles? - żachnąłem się. - Będzie mi miło cię gościć. - Wolałbym raczej popełnić samobójstwo na autostradzie Long Island, niż wziąć pod uwagę coś takiego — powiedział, chichocząc w swój charakterystyczny sposób. Wróciłem do Nowego Jorku dopiero w październiku. Na turalnie, zadzwoniłem do Capote'a i pojechałem do Brid- gehampton, gdzie mieliśmy kontynuować naszą rozmowę w „Bobby Van's". Tym razem on się spóźniał, a ja czeka łem na niego, siedząc przy barze, za którym wisiały zdję cia jego, Jamesa Jonesa, Williego Morrisa i Johna Know- lesa. Kiedy się wreszcie zjawił, usiedliśmy przy stoliku w sąsiedztwie ośmiu jazgoczących kobiet. Przywiozłem inny magnetofon, z osobnymi mikrofonami, lecz kiedy zaczą łem je rozstawiać, zarzucił mi, że nie powinienem zaczy nać tak szybko, kiedy ledwo zdążył wejść. Ja zaś chciałem wszystko tak przygotować, żeby niczym sobie nie prze szkadzać, kiedy zaczniemy rozmowę, i " -Wydaje mi się, że prosiłem cię już, żebyś się tego pozbył — powiedział Truman. Miał na myśli magnetofon. - Nie mam twojej pamięci absolutnej — odpowiedziałem. Opowiedział mi o kłujących bólach klatki piersiowej, które miał od jakiegoś czasu, i o przejściach z pewnym sędzią, który tak się zeźlił - gdy Capote, oskarżony o prowadzenie po pijanemu, pojawił się na rozprawie ubrany w szorty i sandały - że odmówił dalszego prowadzenia sprawy tego dnia. Truman wydawał się zdrowszy niż poprzednio, a gdy skończyliśmy, był wręcz w żartobliwym nastroju. - Mam zamiar pozwolić ci się odwieźć - powiedział - ale nie wpuszczę cię do środka. - Najpierw jednak poprosił mnie, żebym stanął przy zamkniętym sklepie monopolowym. Zapukał w okno, a kiedy właściciel go rozpoznał, kupił butelkę wódki. Pojechaliśmy wzdłuż nagiego, płaskiego pola na końcu Long Island; przywodziło to na myśl równiny Kansas, tak dobrze opisane przez Capote'a w Z zimną krwią. Przy Daniel's Lane skręciliśmy i jechaliśmy jeszcze przez chwilę, aż dojechaliśmy do dwóch niewielkich domów, w których mieszkali on i Jack Dunphy. Wskazał na garaż pomiędzy domami, gdzie stały jego samochody i jeszcze raz poskarżył się na bałagan w domu. - A teraz zaczekaj z włączonymi światłami - poinstruował mnie - aż wejdę do środka. Zaczekałem. Silnik pracował, reflektory utworzyły świetlistą ścieżkę aż pod same drzwi. Patrzyłem, jak ten pękaty mężczyzna z butelką wódki pod pachą wchodzi do domu, a potem odstawia butelkę i otwiera lodówkę - ten mały, błyskotliwy człowieczek w samotnym drewnianym domu w najodleglejszym zakątku Long Island. W maju 1984 r. pojechałem do kina w Hollywood na pokaz dwóch filmów Christophera Isherwooda — Rage In Heaven i Drogi nieobecny. Kiedy już siedziałem na swoim miejscu, weszli Isherwood oraz Don Bachardy i usiedli przede mną. Podczas studiów na UCLA chodziłem z Isher- 32 33 3 — Rozmowy z Capote'em woodem na wspólne zajęcia, więc już po chwili rozpoczęliśmy rozmowę. Wkrótce też padło nazwisko Capote'a i Isherwood opowiedział mi o sile Trumana, który pokonał kiedyś na rękę Humphreya Bogarta. Zasmucił się, kiedy usłyszał o epilepsji Capote'a. - Ale ludzie mogą przeżyć z padaczką długie lata - powiedział. - Wiesz, Truman zawsze był bardzo dobrym pływakiem. Mały, ale jak w tym powiedzonku, zbudowany jak trzydrzwiowa szafa z lustrem - roześmiał się. - Tak, bardzo go lubię. _ Do zobaczenia przy okazji twojej wizyty tutaj - od rzekł. . . i -Jasne - odparłem. Nie było już nic więcej do powiedzenia. Cieszyłem się z ponownego nawiązania kontaktu. To była nasza ostatnia rozmowa. Dwa miesiące później Truman poleciał na „zadupie" do swej przyjaciółki, Joannę Carson. Pomagał jej zaplanować przyjęcie, które chciała wydać na jego cześć pod koniec września. Miałby wówczas sześćdziesiąt lat. W czerwcu rozmawiałem z Capote'em przez telefon, ale prawie go nie rozumiałem. - Co się stało z tym filmem, który razem zrobiliśmy? -zapytał. - Poszedł już dość dawno temu - powiedziałem. - Czyżbym nie wysłał ci kopii? - Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to za bardzo - westchnął. Opowiedziałem mu, że wreszcie skończyłem pierwszy szkic powieści, nad którą od jakiegoś czasu pracowałem, a on zapytał mnie, kto to wyda. Teraz była moja kolej, żeby powiedzieć: „Nie wiem". Pocieszył mnie w paru słowach, a potem zapytał o coś, lecz nie byłem w stanie zrozumieć o co mu chodzi. Odpowiedziałem przecząco. Znów mnie o coś zapytał i znów go nie zrozumiałem. Odpowiedziałem: „Chyba tak". Rozmowa z nim przez telefon nigdy nie była łatwa, ale właśnie ta była zdecydowanie najtrudniejsza. Zapewne był pod dużym wpływem leków. I kto wie ilu „luf w „Bobby Van's". - Czy pracowałeś ostatnio? Tak, pracował. -Ajak się czujesz? ?; :•-'"•. f' Dobrze, całkiem dobrze. r,: •-•.::;• - Znalazłem pierwsze wydanie Kolorytu lokalnegói^ijj&- wiedziałem. - Całkiem miła z wyglądu książeczka. -« - Roześmiał się. ; * v 34 l Sława, uznanie i geniusz „Nie znam nikogo, kto zyskałby tyle rozgłosu co ja -nie robiąc nic". „Jako nastolatek - pisze Bredan Gili w książce Herę at the New Yorker - Capote pracował przez jakiś czas jako goniec w redakcji „New Yorkera". Drobny, szczupły, o okrągłej twarzy - istota równie egzotyczna jak drapieżny ptak... Jego ekscentryczny sposób ubierania się miał przyjąć się wśród młodzieży nie wcześniej niż za jakieś dwadzieścia pięć lat; widzę go, jak sunie korytarzami wydawnictwa w czarnej operowej pelerynie, długie, złociste włosy opadają mu na ramiona — zjawa przywodząca na myśl Oscara Wilde'a w Newadzie, w aksamitach i różach". Norman Mailer w krótkim artykule na temat telewizji („Of a Smali and Modest Malignancy"), przeznaczonym dla „Esąuire", opisał swoje pierwsze spotkanie z Capote'em -z okazji wyjazdu do Newark, gdzie obaj mieli wystąpić wraz z Dorothy Parker w programie Davida Susskinda pt. „Open End". „Truman narzekał przez całą drogę - pisze Mailer. -«Nie chciałem występować w tym programie* - powiedział słabym głosikiem, który zdawał się wydobywać z nie naoliwionej piszczałki w jego nosie. — «Powiedziałem Bennet-towi Cerfowi, że to błąd, lecz Bennett uważa, że telewizja odegra bardzo istotną rolę przy sprzedaży naszych książek»". 36 Mailer szczegółowo opisuje, jak to program rozwijał się po jego myśli aż do momentu, kiedy dyskusja zeszła na temat zalet Jacka Kerouaca, którego Capote nie cierpiał. „Im bardziej komplementował go Mailer... - pisze sam o sobie autor artykułu - ...tym bardziej Capote się czepiał". By nie być gołosłownym, przywołał trudności pisarskiego rzemiosła, którym niezdyscyplinowana metoda pracy pana Kerouaca nie może sprostać. Wreszcie, nie znoszącym sprzeciwu tonem absolutnego potępienia, Capote oznajmił: - «To nie jest pisarstwo. To zaledwie pisanie na maszynie». — «Zgadzam się» — chrapliwym głosem powiedziała Dorothy Parker. «Hm, a ja nie» - Mailer zaprotestował tylko dla zasady. Nie czuł wielkiego oburzenia z powodu tej niecnej napaści na Kerouaca". W drodze powrotnej Capote wychwalał występ Mailera, a bagatelizował swój. Potem poszli coś zjeść do „El Moroc-co", co przywróciło Capote'owi dobre samopoczucie. Tego wieczora Mailer odkrył również czar Capote'a i zrozumiał, w jaki sposób stał się on „autorem-rezydentem najważniejszych salonów Nowego Jorku". Mailera gnębiła zazdrość. Ale i tak był to według niego wspaniały wieczór, „a na koniec Truman oznajmił, że na zawsze pozostaną wielkimi przyjaciółmi". Jednakże następnego dnia, kiedy nie nadchodziły spodziewane pochwały za występ, Mailer poszedł na spacer. Zatrzymał go znajomy powiedział: i „To nie jest pisarstwo, to zaledwie pisanie na maszynie" - i roześmiał się. Inny orzekł: „Truman - świetny!" Kolejny zaś zapytał: „Czy mógłbyś poznać mnie z Capote'em?" W końcu sfrustrowany Mailer zadzwonił do „Open End" i zapytał, czy mógłby obejrzeć program. To, co zobaczył, pozwoliło mu zrozumieć, czym jest telewizja jako medium. „W programie Capote wcale nie wyglądał niepozornie, wręcz przeciwnie, był wielki! Jego twarz była niezwykła, ta staro-młoda twarz, nadal ładna, a już zdradzająca pierwsze oznaki nadchodzącej brzydoty; ten głos, pełen 37 fałszywych szelestów i zawziętości nosowych głosek; to był głos, na którego dźwięk Nowy Jork miał zastrzyc uszami. Ten głos przetrwał próbę czasu; mówił o minionych okropnościach; mówił o wyrokach, które będą bezlitosne". Mailer doceniał wrażenie, jakie wywarł Capote, i czuł się pokonany. Kiedy spotkali się po raz kolejny, „do dawnej pewności dołączyła się nowa... rzucała się w oczy różnica w podejściu Trumana do samego siebie. Zanosiło się na to, że osobowość, jaką - z całą młodzieńczą brawurą -zaprezentował bardzo szczególnej garstce wybrańców, zostanie zaakceptowana przez wszystkich bez wyjątku". I niewątpliwie została. ŁJawsze. uważałeś się za dwugłowe cielę. Innymi słowy, we własnych oczach zawsze byłeś kimś innym, dziwolągiem. Czy naprawdę tak siebie odbierasz? Powiedziałem to o sobie, ale tak naprawdę myślałem o wszystkich artystach. Myślę, że wszyscy artyści są dwugłowymi cielętami. Bycie artystą odgradza cię od rzeczy w ogóle. Umysł pracuje na szybszym, bardziej wyczulonym, gwałtowniejszym poziomie rejestracji wizualnej niż u większości ludzi. Większość ludzi dokonuje, powiedzmy, dziesięciu rejestracji na minutę, podczas gdy artysta — sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu. Czy tak się dzieje stale, czy też jesteś w stanie wyłączyć albo stonować to postrzeganie? Mam wrażenie, że to jest właśnie przyczyna, dla której tak wielu pisarzy pije, łyka prochy czy co tam jeszcze: po to, żeby się uspokoić, spowolnić ustawiczny, gwałtowny ruch tej maszynerii. Wiem, że na tym polegał przypadek Tennessee Williamsa. Musiał łykać środki uspokajające i pić, ponieważ miał jeden z najbardziej rozgorączkowanych, spostrzegawczych umysłów. Nie sypiał za dobrze. A ty? Mam kłopoty ze spaniem. Pisałeś o tych problemach w ostatnim opowiadaniu Muzyki dla kameleonów, pt. Nocne przewracanie się z boku na 39 bok. Stało się ono stawne dzięki kilku ostatnim wierszom, w których napisałeś: „Jeszcze nie jestem świętym. Jestem alkoholikiem. Jestem narkomanem. Jestem homoseksualistą. Jestem geniuszem". Jak dzisiaj odnosisz się do tego, co wówczas napisałeś? Przede wszystkim, nie jestem alkoholikiem, choć miałem kiedyś taki okres. Nie jestem też wcale narkomanem, choć był taki krótki czas, kiedy brałem różne pigułki. Powiedziałem to w formie dowcipu, lecz kiedy wyrwie się te słowa z kontekstu - a zdarzyło się to wielu recenzentom -brzmią wówczas dosyć osobliwie. Czy mówiąc o geniuszu, też żartowałeś? I tak, i nie. Mówiłem to pół żartem, pół serio. Czym jest dla ciebie geniusz? To umiejętność zrobienia czegoś w wyjątkowy, niedostępny dla innych sposób. Proust zdefiniował geniusz jako: oryginalność, urok, finezję, moc. Stwierdził, że geniusz opiera się na umiejętności odzwierciedlania, a nie na wewnętrznych walorach rzeczy odzwierciedlanej. Czy zgadzasz się z tym? Tak. W tym sensie, że nie wydaje mi się, by to, czego artysta używa jako podmiotu, było równie istotne jak to, w jaki sposób on tego używa. Na tym polega różnica pomiędzy kimś, kto ma prawdziwie wielki talent, a kimś, kto jest tylko utalentowany. Prawdziwie wielki artysta jest w stanie zmienić coś absolutnie powszedniego w dzieło sztuki jedynie siłą czystego artyzmu oraz mocą swej woli. Na przykład? Wydaje się, że częściej mamy z tym do czynienia u aktorów niż, powiedzmy, muzyków. Choć pewni piosenkarze, jak Billie Holiday, potrafią dzięki swemu niesłychanemu wyczuciu stylu i sile ekspresji uczynić z bardzo złej piosenki arcydzieło. Billie Holiday w całym swoim życiu pra- 40 wie nigdy nie śpiewała naprawdę dobrych piosenek, ale potrafiła zupełnie mierne utwory zmienić w zadziwiające kopalnie stylu i artyzmu. Była kimś, kto potrafi wyjąć z koszyka jabłko i uczynić z niego dzieło sztuki, bez względu na to, jak bardzo jest ono zgniłe. Dlatego, że miała klasę. Podobnie jak Lee Wiley. Nigdy nie została właściwie doceniona. To właśnie od Lee Wiley i Billie Holiday Frank Sinatra nauczył się, jak czytać teksty piosenek. Jest dobrym czytelnikiem. A co z pisarzami? Kogo spośród współczesnych uznałbyś za geniusza? Flannery 0'Connor miała pewien geniusz. Obawiam się, że nie mają go ani John Updike, ani Norman Mailer, ani William Styron. Wszyscy oni są utalentowani, ale w żaden sposób nie różnią się od reszty. Norman Mailer twierdzi, że William Burroughs jest geniuszem, co uważam za wierutną bzdurę, bo dla mnie Burroughs nie ma ani krzty talentu. James Michener powiedział mi kiedyś, że poznał tylko dwóch ludzi, których uważa za geniuszy - Bobby'ego Fi-schera i Tennessee Williamsa. Całkiem możliwe, że Bobby Fischer* jest geniuszem. Tennessee był nim w pewnym momencie, ale pod koniec życia zaczął się rozdrabniać i malarstwo pochłaniało go bardziej niż pisarstwo. O tobie również się mówiło, że gdzieś pomiędzy sztuką a pogonią za sławą rozmieniasz na drobne swe zainteresowania. Thomas Thompson nazwał cię okazem w zoologicznym ogrodzie sław. Jego zdaniem, poddając się presji sławy, poważnie zaszkodziłeś swojej karierze. To on poważnie zaszkodził swojej karierze przez fakt wydania czegokolwiek. * B. Fisher - szachista amerykański znany z toczonych w latach siedemdziesiątych pojedynków z B. Spasskim oraz z niekonwencjonalnego trybu życia. 41 A wracając do kwestii twojej sławy, czy wpłynęła ona na ciebie w jakiś sposób? • ,r :j Nie, oczywiście, że nie. W Herę at the New Yorker Brendan Gili powiedział, że reklamujesz siebie w sposób, w jaki inni ludzie reklamują szminkę czy zasypkę dla dzieci. Czy jest w tym szczypta prawdy? Nie, nie sądzę. A jednak gościsz na lamach gazet znacznie częściej ze względu na ciebie samego niż ze względu na twoje prace. A czyż nie jest tak ze wszystkimi? Jestem sławnym człowiekiem. Czytałem w „The New York Times" o tym, jak to trudno jest wylansować książkę czy autora. Artykuł kończył się stwierdzeniem, że wydawcy nie mają szans pokazania swoich pisarzy w telewizji, no, może z wyjątkiem tych, którzy mają coś wspólnego ze zdrowiem czy gimnastyką. Bo zwykły pisarz, autor jakiejkolwiek książki literackiej nie będzie przez telewizję nawet brany pod uwagę. „Rzecz jasna, nie dotyczy to Trumana Capote'a, ponieważ uznają go nie tylko za pisarza, ale i za osobistość". (Śmiech.) Poświęcono mi już aż nadto zainteresowania. Nie znam nikogo, kto zyskałby tyle rozgłosu co ja, nie robiąc nic. A czy nie wolałbyś być mniej znany, a za to móc przyjąć postawę stojącego z boku kibica? Jest już za późno, bym mógł cokolwiek z tym zrobić. To wszystko zaczęło się, kiedy miałem szesnaście lat. Magazyn „Life" wydrukował o mnie cały artykuł, nadzieja pisarstwa i te rzeczy. Od tamtej pory jest to przesądzone. Jeśli jesteś osobą publiczną, jesteś osobą publiczną. Ot co. Nie da się tego zmienić. Czy zgodziłbyś się z Proustem, że naszą osobowość społeczną kreują inni? Nie moją! (Śmiech.) '-•'•' s 42 Niewątpliwie nie dotyczy to twojego głosu. Mailer określił go jako „głos, na którego dźwięk Nowy Jork miał zastrzyc uszami". O, to dlatego, że on sam zastrzygł uszami, kiedy go zniszczyłem w tym programie telewizyjnym. Tak czy inaczej, wielu ludzi zwracało uwagę na twój głos. Co o tym sądzisz? Bo ja wiem? Zawsze jestem w stanie przewidzieć, kiedy wywiad ze mną będzie nieco napastliwy, gdyż w takim wypadku ten, kto go przygotowuje już w pierwszym akapicie pisze coś na temat mojego głosu. Od tego momentu wiem, że - hm, powiedzmy - napotkamy po drodze jakieś burzowe chmury. (Śmiech.) Nie rozumiem tylko, dlaczego niektórzy ludzie piszą, że seplenię. Nagrałem dziewięć płyt z moimi opowiadaniami dla Columbii i RCA Records - dam sto tysięcy dolarów, jeśli ktoś znajdzie na nich seplenienie! W Śniadaniu u Tiffany'ego napisałeś: „Przeciętna osobowość często ulega zmianom". Osobowość Holly Golightly pozostała nie zmieniona. A twoja? Moja osobowość nie zmienia się często. Z upływem czasu zmienia się moje podejście do różnych rzeczy. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek przedtem podchodzę do wszystkiego z rezerwą. Powiedziałeś, że nie czujesz się blisko związany z pisarzem, który napisał twoją pierwszą powieść Inne głosy, inne ściany. Czyż to nie ona ugruntowała twój status osobistości? Tak. Książka zebrała bardzo dobre recenzje. Stała się bestsellerem. Jednakże, dziwnym zbiegiem okoliczności, moje zdjęcie na tylnej stronie okładki wywołało wiele kontrowersji. Przez trzy miesiące nie było takiego numeru magazynu „Time", w którym nie pojawiłyby się jakieś idiotyzmy na mój temat. Powiedziano i napisano wszelkie możliwe bzdury. 43 I wszystko to z powodu tego jednego zdjęcia? Tak. Czy wybrałeś je sam1? Nie miałem z tym nic wspólnego. Było to po prostu zwykłe zdjęcie, zrobione przez jednego z moich znajomych i nie przeznaczone do jakiejkolwiek publikacji. Wydawnictwo chciało jakieś moje zdjęcie, a że byłem akurat w Kalifornii, powiedziałem memu redaktorowi, nieżyjącemu już panu Linscottowi, żeby poszedł do mojego mieszkania i z wielu zdjęć leżących w szufladzie biurka wybrał to, które mu się spodoba. Wielu ludzi fotografowało mnie dla różnych magazynów, ale akurat to zdjęcie nie było zrobione z myślą o czymkolwiek. A on wybrał właśnie to. Nie widziałem w nim nic zdrożnego. Do momentu publikacji nie budziło też we mnie żadnych skojarzeń. Zdjęcie to było szeroko wykorzystywane w akcji promocyjnej i to wzbudziło tak wiele kontrowersji. Inni wydawcy powiedzieli Bennettowi Cerfowi, który był wówczas szefem Random House, że rozpowszechnianie takiej fotografii to skandal. Zdjęcie jest samo w sobie całkowicie niewinne. Po prostu leżę sobie na kanapie i spoglądam w obiektyw. Ale być może to wygląda, jakbym niemal zachęcał widza, by się do mnie dobrał. Niewątpliwie jednak cale to zamieszanie zintensyfikowało twoje życie erotyczne. ,;» • . . < . . , > . * •*' (Z wahaniem.) Ta-ak. . Czy przypisałbyś to popularności z powodu tego zdjęcia, czy samej książce1? Och, sądzę, że to była kwestia sławy. Jeśli o to chodzi, ludzie są bardzo wścibscy i dociekliwi. W jaki sposób sława wpłynęła na ciebie? Byłeś wówczas bardzo młody. Mm-hmmm. Mam bardzo mieszane uczucia. Nie mogę powiedzieć, że sława uczyniła mnie całkowicie szczęśliwym, bo z całą pewnością tak nie było. Przyniosła mi mnóstwo kłopotów i całkowicie zmieniła moje życie. Najczęściej ludzie, którzy z dnia na dzień stają się sławni, ze zdziwieniem stwierdzają, że praktycznie stracili osiemdziesiąt procent swoich przyjaciół. Z jakiegoś powodu twoi starzy przyjaciele nie potrafią tego zaakceptować. Widywałem to wielokrotnie i ludzie, którym się to przytrafiło, zgodzą się ze mną. Miałem wielu przyjaciół i utraciłem ich z dnia na dzień. Kiedy stałeś się obojętny na sławę? Kiedy byłeś w stanieją zignorować? Och, bardzo szybko. Już po jakichś dwóch latach. Sława, rzecz jasna, przysporzyła ci czytelników. Ilu, według ciebie, ludzi w Ameryce przeczytało coś z tego, co napisałeś? Myślę, że każdy, kto w ciągu ostatnich dwudziestu lat chodził do szkoły i uczył się języka angielskiego musiał przeczytać co najmniej jedno z moich opowiadań, ponieważ często sieje przerabia na lekcjach angielskiego. Opowiadanie Wspomnienie gwiazdkowe znajduje się prawie we wszystkich wypisach. A każdy, kto chodził na jakikolwiek kurs dziennikarstwa, przeczytał Z zimną krwią. Jest to jedna z książek najczęściej wykorzystywanych na kursach dziennikarstwa i na lekcjach angielskiego. Wielu nauczycieli ma taką książkę, co do której mają pewność, że gdy zostanie zadana jako lektura, uczniowie ją przeczytają (śmiech.) Bo kiedy tylko zabiorą się do czytania, bez wątpienia wciągnie ich akcja. Ale tak naprawdę, korzystają z niej dlatego, że ich zdaniem jest dobrze napisana i bardzo dobrze nadaje się do uczenia. A poza tym mają pewność, że przebrną przez to nawet najbardziej oporni uczniowie. (Śmiech.) Ponieważ sprzedano prawie piętnaście milionów egzemplarzy tej książki, co najmniej tylu ludzi w tym kraju przeczytało Z zimną krwią. I to przy założeniu, że każdy egzemplarz przeczytała tylko jedna osoba, a zwykle bywa ich więcej. Co sądzisz o recenzjach - czy przejmujesz się nimi? 45 44 Ogólnie rzecz biorąc, są mi one obojętne. Nigdy nie czytam nieprzyjemnych rzeczy napisanych na mój temat. Nie dlatego, żebym się przejmował, ale po co mam się denerwować? Raz naprawdę się wkurzyłem z powodu recenzji w „New Republic". To jedyny taki przypadek, jaki sobie przypominam. W zasadzie nie była to recenzja, tylko artykuł Stanleya Kauffmanna, wybitnego palanta. On i John Simon* mogą podać sobie ręce. Kauffmann przypuścił na mnie frontalny atak, co było z jego strony naprawdę nie fair. Bardzo mnie to zdenerwowało, coś takiego zdarzyło się, jak pamiętam, tylko raz. O, przypominam sobie jeszcze coś. Słyszałeś o nagrodzie O. Henry'ego?** No więc, któregoś roku zdobyłem pierwszą nagrodę. Zdobyłem ją dwukrotnie; tak czy siak, tamtego roku zdobyłem pierwszą nagrodę, a „The New York Times" zamieścił recenzję całej książki, wszystkich opowiadań, które się na nią składały, a o moim opowiadaniu nawet nie wspomniał, mimo że to ono zdobyło pierwszą nagrodę. Pomyślałem, że to złośliwość nad złośliwościami. W dodatku tak się złożyło, że tę recenzję napisał przyjaciel mojego ówczesnego przyjaciela (śmiech), co rozzłościło mnie jeszcze bardziej. miałeś ochoty napisać do wydawcy listu protesta- •> Czy nie cyjnego? Nie, nigdy nie piszę listów do wydawców. Bez względu na to, co się o mnie wypisuje czy drukuje, nigdy nie piszę protestacyjnych listów. Naprawdę wyznaję zasadę: nigdy się nie tłumacz i nigdy się nie skarż. Dwoje ludzi, z których opiniami się liczyłeś, stwierdziło, że jesteś zbyt czuły na krytykę. Myślę o Albercie Camus i Willi Cather. Taak, tak powiedzieli, ale to nieprawda. Odnieśli takie wrażenie, bo kiedyś skarżyłem się na to, co o mnie wypisy- * S. Kauffmann i J. Simon - wpływowi nowojorscy krytycy filmowi i teatralni. ** Nagroda literacka przyznawana za opowiadania. ;,*• wano. Camus aż do śmierci był moim redaktorem u Galli-marda we Francji. Willa Cather była moją wielką przyjaciółką. Narzekałem przy nich na różne rzeczy, które mnie drażniły, i stąd ich przekonanie o tym, że byłem tak wrażliwy na krytykę, choć tak naprawdę nie byłem. Chodziło mi tylko o kłamliwość pewnych rzeczy. Czy wobec tego powiedziałbyś, że masz raczej grubą skórę? Lepiej, żebym miał! (Śmiech.) Które z tych wszystkich zdarzeń, które zostały nagłośnione, wspominasz najgorzej? Tę historię, która wydarzyła się na uniwersytecie stanowym w Maryland. Kiedy to rzekomo byłeś pijany i spadłeś z podium? Hm, nie spadłem z podium. Zszedłem ze sceny. Byłem niesamowicie zdenerwowany czymś, co stało się poprzedniego dnia. Zdaje się, że nigdy w życiu nie byłem tak zdenerwowany jak wtedy. Nie byłem sobą. Zacząłem popijać wódkę i po prostu nie mogłem przestać - aż do chwili, gdy wszedłem na scenę i rektor uniwersytetu przedstawił mnie. Nagle, kiedy zacząłem mówić, coś się ze mną stało -zdenerwowanie i wściekłość doszły do szczytu i wpadłem w istny szał. Rżnąłem książką o podłogę i miotając straszne przekleństwa, zszedłem ze sceny. Tak się dla mnie nieszczęśliwie złożyło, że była tam kupa dziennikarzy z Baltimore i Waszyngtonu i już nazajutrz „Washington Post" - własność mojej drogiej przyjaciółki, pani Graham -na pierwszej stronie zamieścił moje zdjęcie w ataku wściekłości. Zrobiło się wokół tego dużo szumu we wszystkich magazynach i bardzo mnie to przybiło. Bo ja już byłem przybity... i na dokładkę ta straszna sytuacja na oczach pięciu tysięcy ludzi... tego było zbyt wiele. Dużo się też mówiło o wydanym przez ciebie w latach sześćdziesiątych czarno-białym balu, na którym wszyscy mieli mieć maski - co było wybornym społecznym komentarzem 46 47 na temat tego, kim ludzie są albo sądzą, że są, a nie są. Czy wszyscy przyjęli konwencję? O, tak. I nie mieli prawa zdjąć masek aż do północy, więc nikt nie wiedział, kto naprawdę jest kim! (Śmiech.) Czy ludzie zdawali sobie sprawę, do czego zmierzasz? Hm, cały ten bal był deklaracją artystyczną. Naprawdę był bardzo piękny, bardzo widowiskowy, i to dzięki temu, jak był wizualnie przygotowany, a nie przez to, kto na nim był; wszyscy tam byli. Czy ktoś odrzucił zaproszenie? Nie. Wręcz przeciwnie. Z powodu tego balu narobiłem sobie około półtora miliona śmiertelnych wrogów. Nie każdy może dostać zaproszenie na bal dziesięciolecia. Ile cię to kosztowało? Coś koło 155 000 dolarów. I nie mogłem odpisać sobie tego od podatku. Wielu ludzi sądziło, że zyskałem duży odpis podatkowy, ale naprawdę nie dostałem złamanego grosza. Dostałeś za to coś od łowcy autografów w barze na Key West - zabawną historię. Czy mógłbyś o tym opowiedzieć? To było w okropnie zatłoczonym barze na Key West. Siedziałem tam z Tennessee. Podeszła do naszego stolika pewna kobieta, miała na sobie obcisłą elastyczną bluzkę. Podciągnęła ją, wręczyła mi kredkę do oczu i powiedziała: „Chcę, żeby podpisał mi się pan na pępku". „Co takiego?" -zapytałem. A ona dodała: „Niech się pan podpisze zgodnie z ruchem wskazówek zegara". Ja na to: „Nie, to niemożliwe". Ale Tennessee zachęcał mnie: „Ależ tak, no dalej". Więc napisałem moje imię i nazwisko: T-R-U-M-A-N C-A-P-O-T-E. Dookoła pępka, jak na zegarze. Cała sala zamilkła. Kobieta wróciła do swego stolika, a jej mąż wpadł w szał. Był zalany w sztok, wstał od stołu i podszedł do nas z kredką do oczu w ręce. Spojrzał na mnie z bezgraniczną 48 nienawiścią, wręczył mi ołówek, rozpiął rozporek i wydobył swój rynsztunek. W barze panowała całkowita, śmiertelna cisza. Wszyscy bacznie się przypatrywali. A on powiedział: „Ponieważ podpisujesz się na wszystkim, co byś powiedział na autograf na tym?" Na chwilę zapadła cisza... po czym powiedziałem: „Hm, nie wiem, czy mogę złożyć na tym mój autograf, ale może uda mi się zmieścić inicjały". 2 Dorastanie „Zacząłem pisać, kiedy miałem osiem lat. To znaczy, pisać naprawdę na serio. Aż tak na serio, że nigdy nie ośmieliłem się wspomnieć o tym nikomu". dynie za pom.. Tak więc centralnym motywem książki było moje po^ e^iwanie ojca - ojca, który w najgłębszym sensie nie isK. /"• Dalej dodaj /, tak wiele z jego wczesnych prac było napisanych w k^ yencji fantastycznej, gdyż próbował uciec „od pełnej u^,ni rzeczywistości własnego życia, a to nie było łatwe. ]\/r trem moich poczynań było poszukiwanie pewnego pocv° ,a spokoju, pewnego szczególnego rodzaju miłości, któr^, ^ak bardzo potrzebowałem i pożądałem... Nigdy nie mU, *Vn poczucia, że jestem u siebie". „Urodziłem się w Nowym Orleanie, byłem jedynakiem" -napisał Capote w przedmowie do specjalnego wydania Innych głosów, innych ścian, upamiętniającego jubileusz dwudziestej rocznicy wydania jego pierwszej powieści — „...moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem cztery lata. Był to skomplikowany rozwód, pełen goryczy dla obu stron. Był to też główny powód mojej dziecięcej tułaczki po domach krewnych w Luizjanie, Missisippi i wiejskiej Alabamie (zdarzało mi się też chadzać do szkół w Nowym Jorku i Connecticut). To, co przeczytałem na własną rękę, było o wiele istotniejsze niż moja oficjalna edukacja, która była stratą czasu i którą zakończyłem w wieku siedemnastu lat". W tym samym roku, w którym napisał tę przedmowę, powiedział Ericowi Nordenowi w wywiadzie dla „Playboya", że książka jest „poematem prozą, w którym moje własne problemy emocjonalne uległy transformacji w symbole psychologiczne. Każda z postaci prezentowała jakąś moją cząstkę. Pamiętasz tego młodego chłopaka, który w poszukiwaniu ojca idzie do rozsypującego się domu i spotyka tam kalekiego niemego starca, porozumiewającego się je- 50 t l C/o ' oel, główny bohater Innych głosów, innych ścian, przede wszystkim chce być kochany. Czy ty też jako chłopiec tego chciałeś najbardziej? Miałem szalenie trudne dzieciństwo. Kochała mnie bardzo pewna starsza pani, moja kuzynka. Matka i ojciec kochali mnie, ale nigdy ich nie widywałem. Moja matka miała szesnaście lat, kiedy wyszła za mąż. Siedemnaście, gdy mnie urodziła. Zostawiła mego ojca, by pójść do szkoły, po szkole zaczęła karierę zawodową, a w końcu wyszła za mąż za bardzo bogatego człowieka. Ja mieszkałem na Południu z rodziną matki. Bardzo rzadko widywałem ojca, który mieszkał w Nowym Orleanie. Mimo że krewni okazywali mi uczucie, w dzieciństwie ogromnie brakowało mi miłości. Ale nadrobiłem to. (Śmiech.) Twój ojciec nazywał się Archulus Persons, a ty Truman Persons aż do momentu, kiedy przyjąłeś nazwisko swego ojczyma Joego, nieprawdaż? Tak, Truman Streckfus Persons. Mogłem przy tym pozostać, gdyby nie T. S. Eliot. Mogłem nazwać się T. S. Persons. Twoja matka była alkohoiiczką? Tak. Zostawiała cię czasami zamkniętego w pokoju hotelowym, kiedy byłeś jeszcze małym dzieckiem... Tak... To był szczególny okres w moim życiu. Miałem zaledwie dwa lata, ale już byłem świadomy, że jestem za- 52 mknięty w tym pokoju hotelowym. Moja matka była bardzo młodą dziewczyną. Mieszkaliśmy w hotelu w Nowym Orleanie. Nie miała mnie z kim zostawić. Nie miała pieniędzy ani nie utrzymywała kontaktów z moim ojcem. Więc kiedy wieczorami wychodziła ze swymi absztyfikan-tami, zamykała mnie w pokoju. A ja wpadałem w histerię, bo nie mogłem się z niego wydostać. Czy kiedy byłeś ze swoją matką, odczuwałeś potrzebę, żeby się do niej przytulić, czy chciałeś, żeby kochała cię bardziej, żeby była z tobą, a nie zamykała cię w tym pokoju? Z tamtego okresu nie pamiętam niczego innego. A to dlatego, że bardzo szybko zostałem z nią rozłączony i zamieszkałem u tej rodziny w Alabamie, o której napisałem te wszystkie opowiadania. Koniec końców twoja matka popełniła samobójstwo? Tak. Czy miałeś jakiekolwiek przeczucie, że to się może zdarzyć? Nie. Gdzie byłeś, gdy się to stało? Kręciliśmy w Europie z Johnem Hustonem film Silniejszy od diabła, z Humphreyem Bogartem w roli głównej. Napisałem do niego scenariusz. Byłem w Europie już od roku, więc rozmawiałem z nią tylko przez telefon. Czy to nadal jest bolesny temat? Czy cię to przybiło, kiedy się dowiedziałeś? Byłem bardzo przygnębiony, tak. Czy od tamtej pory często o niej myślałeś? Tak. Jaką zachowałeś ją w pamięci? Była bardzo inteligentna. Była bardzo, bardzo piękna. Miała kompleksy i zabiła się, gdyż miała przeczucie, że jej 53 f l l i. \ t t t t t i mąż jest niewierny i że miewa romanse. Fakt, miewał. Ale muszę mu oddać sprawiedliwość, że robił to dyskretnie. No ale tak czy siak, to doprowadziło ją do szaleństwa. Czy to był Joe? Tak. Był również cholernym hazardzistą i to właśnie hazard zrujnował życie mojej matce. Nienawidzę hazardu. Czy odczuwasz niechęć w stosunku do Joego? Nie. Od śmierci mojej matki był dwukrotnie żonaty. Nie widuję się z nim wcale. Ale to nie dlatego, żebym miał coś przeciwko niemu. Nie przepadałem za kobietą, z którą się ożenił po śmierci mojej matki. Ona też zmarła. A ta trzecia była bardzo dziwna. Po prostu nie znosiłem jej. Cały czas do mnie wydzwaniała. Wydaje mi się, że wyszła za niego tylko po to, żeby móc do mnie wydzwaniać. Mówię serio. Któregoś dnia powiedziałem mu: „Nie życzę sobie rozmawiać z twoją żoną. Nie znoszę jej". On też nie dał od tamtej pory znaku życia? Właśnie tak. Ale cóż można zrobić? Czytałeś tę kretyńską książkę mojej stukniętej ciotki? To wszystko jedno wielkie łgarstwo, co do literki — jedna z absolutnie najgłupszych rzeczy pod słońcem. Coś okropnego. Ta książka, Truman Capote autorstwa Marie Rudisill, nosi podtytuł: „Historia jego dziwacznego i osobliwego chłopięctwa, opowiedziana przez ciocię, która pomogła go wychować". Czy naprawdę wszystko to kłamstwo? Wszystko. Przysięgam. Kłamie na mój temat jak z nut. Nigdy mnie z nią nic nie łączyło. Ja jej prawie w ogóle nie pamiętam. Nigdy też nie prowadziłem z nią żadnych rozmów. To wszystko jest bez sensu. Hm, no może jest w tej książce ze trzydzieści prawdziwych słów - czyli imiona i nazwiska. Ale i tak to jest jeden wielki absurd. W zasadzie mam to gdzieś, ale odczuwam dla niej coś w rodzaju współczucia, bo, na miłość boską, po co jej to było? Te wszystkie piramidalne kłamstwa o mojej matce. Mniejsza o to, 54 co powiedziała o mnie, choć to też kompletna bzdura. Rzekomo po pogrzebie mojej matki miałem odbyć z nią długą rozmowę w restauracji. Nic takiego nigdy się nie wydarzyło. Napisała, że płakałeś. Hm... To jedna wielka głupota. To się nigdy nie zdarzyło. Nic z tego się nie zdarzyło. Ale przede wszystkim jest to jedno wielkie kłamstwo na temat mojej matki. Nigdy nie istniał żaden jej hinduski kochanek. Cała ta historia jest zwyczajnie zmyślona. Czy wydawca nie sprawdził tej historii? Wydał to Morrow. Widocznie nie widzieli potrzeby sprawdzania czegokolwiek. Doszli do wniosku, że ich nie pozwiesz? Z pewnością bym ich nie pozwał. Nie mam zamiaru nikogo za nic pozywać. Tak więc masz wolną rękę. (Śmiech.) Czy twoje życie potoczyłoby się inaczej, gdybyś miał brata lub siostrę? Nie wiem. Miałem bardzo wielu kuzynów, wszyscy byliśmy w tym samym wieku i mieszkaliśmy razem. Byli dla mnie jak bracia i siostry, nie było żadnej różnicy. Czy byłeś z nimi blisko? ,> Tak, bardzo. -,.• ś^ W Harfie traw twój bohater, Collin, gołymi ręKami łapie ryby. Czy ty jako chłopiec też to robiłeś1? Oczywiście. > Czy to trudne? Przy odrobinie wprawy - nie. Często łapałem karpie. Kiedy byłem dzieckiem, miałem do dyspozycji cały strumień, a w nim najróżniejsze rodzaje ryb. Był on wielkości małej rzeczki, a my budowaliśmy coś na podobieństwo tamy, która tworzyła mały stawek. Woda musiała się tamtędy prze- 55 t t t •f t t lewać. W stawie były rozmaite gatunki ryb, wystarczyło się tylko schylić i sięgnąć. Traktowałem je jak kociaki. Głaskałem, a potem na powrót wpuszczałem do wody. Czy to prawda, że od dzieciństwa nie jesteś w stanie wyrecytować alfabetu? Tak, to prawda. Wydaje mi się, że to przez tę nauczycielkę, którą miałem w pierwszej klasie. Uwzięła się na mnie, dlatego że potrafiłem tak dobrze czytać. Umiałem czytać już w wieku czterech lat. Nauczyła mnie moja kuzynka Sookie, mimo że sama ledwo to potrafiła. Tak że w rezultacie ja uczyłem ją. Pamiętam, że przeczytałem Wyspę skarbów, kiedy miałem jakieś pięć lat. Kiedy się męczyła, dostawała kuksańca w bok. „Sook, obudź się, teraz zaczyna się ciekawy kawałek". Czytanie wydawało mi się najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. Podobno potrafiłeś też czytać do góry nogami? Mm-hmmm. Ale wracając do rzeczy, zaczynaliśmy recytować alfabet i kiedy ja zaczynałem, ta nauczycielka mówiła: „Wyciągnij ręce!" I wtedy waliła mnie po rękach linijką, a ja nabawiłem się od tego psychozy. Nie potrafiłem i nadal nie potrafię wyrecytować alfabetu. A jeżeli poprosiłbym cię, żebyś teraz spróbował, czy sądzisz, że powinęłaby ci się noga w okolicach litery P czy Q? Nie wiem, gdzie by się powinęła, ale spróbuję: A, B, C, D, E, F... (Waha się, zaczyna na nowo.) A, B, C, D, E, F, G, H, I, J... Q... L, M, N... Nie wiem. Wierzę ci. A co z matematyką -potrafisz odejmować? W pewnym momencie, po intensywnych ćwiczeniach z korepetytorem, potrafiłem, lecz później jakoś to się rozmyło i już nie potrafię. Potrafię dodawać, ale nie potrafię odejmować. Czy jako chłopiec nie byłeś uważany za ekscentryka, może nawet lekko stukniętego? 56 Prawdę mówiąc, inne dzieci bardzo mnie lubiły. Miałem mnóstwo przyjaciół. Nauczyciele pewnie uważali mnie za ekscentryka. Nieodgadnioną zagadką było dla nich to, że potrafiłem tak dobrze czytać, tysiąc razy lepiej niż ktokolwiek inny w klasie. Pamiętasz Program WPA* w latach trzydziestych? Wysyłali grupy psychiatrów, którzy wszędzie przeprowadzali testy na inteligencję. Na Południu też pracowała taka grupa. Przyjechali akurat do tej szkoły w Alabamie, do której chodziłem, i zrobili badania. Nazajutrz wrócili i poprosili mnie, żebym zrobił ten test jeszcze raz, więc go zrobiłem i uzyskałem niewiarygodnie wysoki wynik. Zgodnie z ich życzeniem pojechałem z ciotką do Nowego Jorku, żeby zrobić specjalny test w szkole im. Horacego Manna. To była moja pierwsza wizyta w Nowym Jorku. Miałem osiem lat. I potem nigdy już nie poszedłem do normalnej szkoły publicznej. Chodziłem do specjalnych szkół. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłeś też pisać, można zatem powiedzieć, że lata, które cię ukształtowały, spędziłeś na Południu. W zasadzie wszystkie ważne rzeczy, które mi się przytrafiły, wydarzyły się właśnie tam. Mimo ogromnej liczby krewnych, byłem w pewnym sensie zdany sam na siebie. Zacząłem pisać, kiedy miałem osiem lat. To znaczy, pisać naprawdę na serio. Aż tak na serio, że nigdy nie ośmieliłem się wspomnieć o tym nikomu. Codziennie spędzałem na pisaniu całe godziny i nigdy nie pokazałem tego żadnemu nauczycielowi. Wracałem ze szkoły do domu; inne dzieciaki coś tam sobie robiły, a ja codziennie przez trzy lub cztery godziny pisałem. Tak jak u tych dzieci, które ćwiczą godzinami na pianinie - to była obsesja. Co pisałeś w wieku ośmiu lat? * Zakrojony na bardzo szeroką skalę program walki z bezrobociem w latach 1939-1943. Był on częścią polityki „Nowego Ładu" F. D. Roose-velta i miał za zadanie zapewnienie użytecznej pracy (i godności) milionom ofiar recesji. 57 f f 4. | i t f t ł i ł Opowiadania. Oprócz tego prowadziłem dziennik. Kiedy miałem jakieś dziesięć lat, popełniłem straszliwy błąd. „The Mobile Register" zorganizował dla swoich czytelników konkurs literacki i ja wysłałem duży fragment mojego dziennika - a był on absolutnie i całkowicie prawdziwy — o panu i pani Lee, matce i ojcu Harper Lee, którzy mieszkali po sąsiedzku. Harper Lee była moją najlepszą przyjaciółką. Czy kiedykolwiek czytałeś jej książkę Zabić drozda? Jestem jedną z postaci w tej książce. Akcja rozgrywa się w tym samym małym miasteczku w Alabamie, w którym mieszkaliśmy. Jej ojciec był prawnikiem i jako dzieci ciągle biegaliśmy na rozprawy. Chodziliśmy do sądu, zamiast chodzić do kina. Bardzo interesowało mnie prawo. A ona poszła na studia prawnicze i została prawniczką. Mieszka w Alabamie i prowadzi praktykę z siostrą, Alice Lee, prawdopodobnie najbardziej wpływową prawniczką na Południu. A wracając do pana i pani Lee... T*k • T 11 l 1 ' ' 1 i Pani Lee była osobą dość ekscentryczną. Pan Lee był wspaniały, ale pani Lee - bardzo bystra kobieta, potrafiła rozwiązać krzyżówkę w „New York Times" w tak szybkim tempie, jak tylko pozwalał na to ruch ołówka, taka była... była niesłychaną plotkarką. Więc napisałem o pani Lee coś pod tytułem Mrs. Busybody i wysłałem do „Mobile Register". Zdobyłem drugą nagrodę, a oni to wydrukowali, i to było okropne. Przypominało to sytuację, kiedy zacząłem publikować te rozdziały z Modlitw wysłuchanych i wszyscy się wściekli. (Śmiech.) No więc, wtedy w Alabamie też wszyscy się wściekli. Czy miałeś jakieś wyrzuty sumienia, kiedy dowiedziałeś się, że to będzie opublikowane? Nie wiedziałem, że to będzie opublikowane! Po prostu im to wysłałem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogliby to wydrukować, nie mówiąc już o zdobyciu jakiejkolwiek nagrody. Aż którejś niedzieli tak się stało. Wtedy ludzie zaczęli szeptać na mój temat. Kiedy szedłem ulicą, ludzie na werandach milkli, by powachlować się p»zez ełiwjłę. Okazało się, że byli bardzo niezadowoleni. , Czy to wtedy zdaleś sobie sprawę z potęgi słowa pisanego? Po tym wszystkim miałem pewne opory przed pokazywaniem moich prac. Pamiętam, jak powiedziałem: „Och, nie wiem, dlaczego to zrobiłem; koniec z pisaniem". Ale pisałem bardziej zawzięcie niż kiedykolwiek przedtem. (Śmiech.) Niczego nikomu nie pokazywałem, ale wysyłałem to i owo. Znasz magazyn „Scholastic"*? Rok po roku zdobywałem w nim pierwsze miejsca. Jednego roku wygrałem we wszystkich kategoriach, opowiadanie i wszystko inne, a oni napisali o mnie artykuł. Miałem wtedy jakieś jedenaście lat. Czy to nie wtedy właśnie uciekłeś z dziewczyną, która później miała zamordować sześć osób? Tak. Znałem ją jedno lato. Mieszkała u swoich krewnych bardzo blisko mnie, w małym miasteczku w Alabamie. To była zepsuta dziewczyna. Była starsza ode mnie, co najmniej o trzy lata starsza. Zdenerwowała się na ludzi, u których mieszkała, i namówiła mnie, żebym z nią uciekł. Zrobili o niej film. Została stracona w Sing Singu. Barbra Streisand powiedziała mi kiedyś, że chce zrobić film o pierwszej kobiecie straconej w tym kraju na krześle elektrycznym. Ach, wiem, o kim chce zrobić ten film. Nazywała się Ruth Jakaśtam. Byłaby wspaniała! (Śmiech.) Ruth... mój Boże, zrobili jej zdjęcie na krześle elektrycznym. Rozumiem, dlaczego Streisand chciałaby to zrobić. Ona naprawdę jest niesamowita, ta Streisand. Zawsze z czymś takim wyskoczy. Napisałem piosenkę, którą ona uważa za swoją ulubioną. Czyli? " ' ' ' 'v'•''''"' ;''/"•;" " "' ' Edukacyjne czasopismo dla dzieci. , 59 58 A Sleepin' Bee. Właściwie od tej piosenki zaczęła się jej kariera. Napisałem ją do mojej sztuki Dom w kwiatach. Streisand nagrała ją na swojej pierwszej płycie, a w wywiadach zawsze powtarza, że to jej ulubiona piosenka; nie śpiewa jej jednak najlepiej. Oczywiście, że śpiewa! To jest dobre, ale nie tak dobre jak pierwotna wersja śpiewana przez Diahann Carroll. Nie uważam Diahann Car-roll za wielką piosenkarkę, ale zaśpiewała to właśnie tak, jak trzeba. Wielu ludzi nagrało tę piosenkę, ale Streisand przerobiła ją na operę w trzech aktach, a to nie miało być coś takiego. Powiedziała mi kiedyś, że to jej stały problem. Kiedyś Ste-vie Wonder napisał dla niej piosenkę, której jednak nie nagrała, bo nie było tam początku, środka i końca. Myślę, że właśnie to jest ogromnym minusem Streisand jako piosenkarki. W jej wykonaniu każda ballada zmienia się w operę w trzech aktach. Ona po prostu nie może przy piosence nie majstrować. Wracając do twojego pisarstwa: czy faktycznie miałeś szesnaście lat, kiedy po raz pierwszy przyjęli ci do druku pracę, traktując cię już jako pisarza profesjonalnego? Tak. W wieku szesnastu lat byłem już w pełni ukształtowanym pisarzem. Technicznie pisałem równie dobrze jak dziś. Technicznie. Zrozumiałem ten cały mechanizm. Gdzie po raz pierwszy publikowałeś jako pisarz zawodowy? W magazynie „Story" - to było w latach trzydziestych i czterdziestych bardzo ważne czasopismo literackie. Jako pierwsi drukowali Saroyana i chyba Faulknera. Wielu ludzi. To było bardzo dobre czasopismo. Redagowali je Whit Burnett i Martha Foley. Był to też pierwszy magazyn, do którego posłałem swoje opowiadanie, a oni je kupili. Właśnie u nich najbardziej chciałem opublikować któreś z moich opowiadań. Drugim takim czasopismem był „New Yorker". Po jakimś roku im też wysłałem opowiadanie. A wkrótce potem rozpocząłem tam pracę. Ale nie jako pisarz. Nie, pracowałem w dziale sztuki, a po niedługim czasie w redakcji rubryki towarzyskiej pt. „Na tapecie". Czy jest trochę prawdy w tej historii, że kiedy byłeś w „New Yorkerze", mianowałeś się redaktorem działu sztuki i odrzucałeś te z nadesłanych rysunków, które ci się nie podobały; wrzucałeś je po prostu za stół, przy którym pracowałeś? Nie. Skąd to wytrzasnąłeś? Z książki Brendana Gilla. No cóż, byłem w dziale sztuki, ale nie wyrzucałem niczyich rysunków. Czy to nie Robert Frost wylał cię z „New Yorkera"? O, to był bardzo wredny człowiek. Każdy, kto tylko się z nim zetknął, powie ci to samo. A jeśli chodzi o mnie, w cza-się wakacji pojechałem na Konferencję Pisarzy w Breadloaf. Nigdy nie przepadałem za poezją Frosta, a on w trakcie rozmowy doszedł do wniosku, że go lekceważę. Miał wła-śnie odczyt i akurat kiedy coś czytał, komar ugryzł mnie w kostkę. Schyliłem się, żeby się podrapać i jakoś tak osunąłem się z krzesła. Mogło to sprawiać wrażenie, że usnąłem i Robert Frost, który stał na podium i czytał, nagle z trzaskiem zamknął książkę i rzucił nią we mnie przez całą salę. Chybił, ale powiedział: „Jeżeli taka jest reakcja „New Yorkera" na moją poezję, nie ma sensu, żebym czytał dalej!" - i ciężkim krokiem wymaszerował z sali. Potem napisał list do Harolda Rossa z „New Yorkera" ze słowami: „Jak możecie wysyłać jako swego reprezentanta osobę tak wyzutą z szacunku?" Harold Ross, z którym w zasadzie pozostawaliśmy w przyjacielskich stosunkach, chciał, żebym wytłumaczył, co się stało, a ja powiedziałem: „Właściwie nie powinienem się z niczego tłumaczyć, bo byłem 61 60 tam z własnej woli, w czasie wakacji, nie miało to nic wspólnego z „New Yorkerem". Odszedłem wtedy z pisma na jakieś pół roku, ale potem wróciłem. Tak, to by wyjaśniało, dlaczego nazwałeś kiedyś Prosta „złym, samolubnym sukinsynem, chorobliwie egotycznym, wrednym sadystą". Święte słowa. (Śmiech.) W jednym z twoich pierwszych opowiadań, Drzewo nocy, pewna przerażająca kobieta mówi do studentki Kay: „Czego ty się tam nauczysz? Coś ci powiem, złotko, ja sama jestem nieźle kształcona, a moja noga nigdy nie postała za progiem żadnego uniwersytetu". Czy ty, który też nigdy nie poszedłeś na uniwersytet, również tak sądzisz1? Ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić, było marnowanie czasu na jakiekolwiek uczelnie. Wiedziałem, co chcę osiągnąć. Już wtedy byłem bardzo oczytany. Byłem już w pełni ukształtowanym pisarzem. Nie widziałem powodu, by iść na uniwersytet. Masz powód, żeby tam pójść, jeśli zamierzasz zostać lekarzem, prawnikiem czy jakimś innym specjalistą w wysoce wyspecjalizowanej dziedzinie. Lecz jeśli chcesz być pisarzem, jeśli już jesteś pisarzem i znasz alfabet (śmiech), nie masz tam czego szukać. Ja wybrałem najlepszy dla mnie uniwersytet, kiedy poszedłem do pracy w „New Yorkerze". Nie ma siły, żebym na jakimkolwiek uniwersytecie nauczył się tego, czego nauczyłem się przez dwa i pół roku w „New Yorkerze". To niemożliwe. I tak mam całą masę tytułów. Ponoć zacząłeś pić na długo przedtem, zanim trafiłeś dojłew Yorkera"? Ile miałeś lat, kiedy odkryłeś whiskey? Chyba ze dwanaście. W tym czasie moja matka była żoną pewnego bardzo bogatego człowieka, a ja mieszkałem w ogromnym domu w Greenwich w stanie Connecticut. Mieliśmy szofera, który codziennie odwoził i przywoził mnie ze szkoły, a ja po drodze kazałem mu kupować w sklepie monopolowym butelki jeżynowej brandy i bur- 62 bona „Old Grand-dad" i zabierałem je do domu. Potem przyrządzałem sobie z tego burbona z domieszką jeżynowej brandy niesamowicie obrzydliwego drinka i spędzałem całą resztę popołudnia, pisząc i popijając to coś. W porze kolacji schodziłem na dół. Mieliśmy majordomu-sa i mnóstwo służących - cały ten posiłek był bardzo oficjalny - a ja byłem bardzo wesoły i wszystko mnie śmieszyło. Mój ojczym powiedział mi kiedyś: „Nie wiem, jak to się dzieje, ale jesteś zawsze taki posępny. Nigdy nie masz nikomu nic miłego do powiedzenia. Zawsze znikasz w swoim pokoju. A kiedy schodzisz na kolację, jakimś cudem jesteś wesoły jak szczygiełek". (Śmiech.) Trwało to jakieś trzy lata, a potem nagle się skończyło. Nie dlatego, żeby mnie nakryli czy coś takiego. Po prostu przestałem i nie piłem mniej więcej do osiemnastego roku życia. 3 Miłość, seks i strach „Nie jestem wcale rozwiązły, nie mam na to dość energii". Seksualizm Capote'a nigdy nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Kiedy był chłopcem - jak pisze siostra jego matki, Marie Rudisill, autorka książki, która tak bardzo go zdenerwowała - podsłuchał, jak jego matka, Lillie Mae Faulk, zwraca się do czarnej kucharki zwanej Little Bit: „Ten chłopiec jest bardzo dziwny, nie wygląda ani nie zachowuje się jak normalny chłopiec. Czasami bardzo przypomina swego ojca - taka mała myszka". Najlepsza przyjaciółka Trumana, jego starsza kuzynka Sook, zabierała go na strych i tam przebierała - „wkładała mu na głowę damski czepek, na ręce wsuwała mu wyblakłe, długie, białe rękawiczki, owijała mu wokół szyi boa z piór, a na nogi zakładała mu haftowane pantofelki... «Ha, Tru» - mawiała - «czyż nie wyglądasz jak jakaś wytworna dama, która wybiera się na bal!»" Jego ciotka, którą nazywał Tiny, opisała związek, jaki łączył Sook i Trumana; był to prawdopodobnie najistotniejszy związek jego dzieciństwa. „Miłość Sook do Trumana była w swej intensywności prawie nienaturalna. Zdesperowana swą samotnością przylgnęła do małego chłopca tak kurczowo jak tonący do czegokolwiek, co tylko jest w stanie utrzymać go na wodzie. Możliwe, iż wyczuła w Trumanie pokrewną duszę. Oboje byli opuszczeni, Sook przez swe siostry i brata, Truman przez swych rodziców. Oboje byli też outsiderami - Sook, ponieważ jej dziecinna niewinność oddzielała ją od świata dorosłych; Truman, ponieważ jego urodziwy wygląd, delikatna budowa i dziewczęcy sposób zachowania kłóciły się z wyobrażeniem tego, jak według innych ludzi powinien wyglądać i zachowywać się «prawdziwy chłopiec»". (W Innych glosach, innych ścianach Capote opisał, jak kierowca ciężarówki, Sam Radclif, przygląda się młodemu Joelowi, a ten „nie bardzo mu się podoba. Miał ustalone pojęcie o tym, jak powinien wyglądać «prawdziwy» chłopak, a ten pojęciu temu urągał. Był za ładny, za delikatny i miał zbyt białą cerę; każdy rys jego twarzy ukształtowany był z jakąś wyczuloną precyzją, a oczy patrzyły z miękką, dziewczęcą tkliwością".) Marie Rudisill wspomina moment, kiedy to siedziała z szesnastoletnim Trumanem na werandzie w Monroevil-le, a on rzekł do niej: „Będę błyskotliwym, delikatnym, afektowanym, zniewieściałym homo — lub, jeśli wolisz, moja droga, wyrażę się bardziej oficjalnie: «homoseksuali-stą»". W 1976 roku Capote powiedział Jere Real z „The Advo-cate": „Kiedy w wieku szesnastu lat mieszkałem w szkole z internatem, po niecałych trzech tygodniach przespałem się już ze wszystkimi chłopcami i połową kadry!... Och, mówię to, rzecz jasna, metaforycznie". W wywiadzie dla „The New York Times Magazine" z 1978 roku Capote powiedział: „Nigdy nie miałem żadnych kłopotów z powodu tego, że jestem homoseksualistą. Zawsze byłem osobą znaną i bardzo popularną. Byłem zabawny i byłem przyjemny. Nigdy nikogo nie naśladowałem ani z wyglądu, ani z zachowania. Inność z definicji odpycha ludzi, lecz ja bardzo łatwo potrafię ich rozbroić. Uwodzę ich - oto, co robię. Mówię: «Myślicie, że jestem inny, w porządku, pokażę wam, jak bardzo jestem inny»". A w magazynie „Intersdew" z 1978 roku czytamy wypowiedź Capote'a o jedynym trwałym związku jego życia: „Nie ma na świecie takiej osoby, której nie mógłbyś zdo- 65 64 5 — Rozmowy z Capote'em 1 1 być, jeśli się na niej skoncentrujesz, jeśli jej pragniesz. Musisz tylko pragnąć jej i niczego więcej. W ten sposób zdobyłem pisarza Jacka Dunphy'ego. Wszyscy powtarzali mi, że to nie może się udać, był mężem fantastycznej dziewczyny, Joan McCracken. Ją też lubiłem, bardzo. Byłem jednak zdeterminowany. Nic innego się nie liczyło. Okazało się, że to właściwa metoda i działa na wszystkich frontach... Jakikolwiek byłby to związek, z mężczyzną czy kobietą, musisz bardzo się starać i musicie być bardzo dobrymi przyjaciółmi... Jeśli nie potraficie być przyjaciółmi, to zapomnij o wszystkim. Bo taki związek nie będzie funkcjonował". .Ł owiedziałeś kiedyś, że według ciebie E. M. Forster jest najwybitniejszym pisarzem angielskojęzycznym w naszym stuleciu. Sądzę, że jest jednym z najwybitniejszych. Czy on kiedyś poskarżył ci się, że całe życie był więźniem swej wyobraźni seksualnej? Mm-hmmm. Czy z tobą też było podobnie? Nie wiem. Forster powiedział mi, że kiedy był młodym człowiekiem, myślał tylko o seksie. Miał obsesję na punkcie seksu i pocieszał się: „Jak to będzie wspaniale, kiedy będę miał czterdzieści lat i kiedy będę miał już to wszystko za sobą". A kiedy dożył czterdziestki, sytuacja się tylko pogorszyła. Myślał: „Do diabła, kiedy będę miał pięćdziesiąt lat, na pewno będzie mi lżej". Kiedy stuknęła mu pięćdziesiątka, było jeszcze gorzej, lecz mówił: „Na pewno w wieku sześćdziesięciu lat..." A potem ni stąd, ni zowąd miał siedemdziesiąt, a potem siedemdziesiąt pięć lat i stwierdził: „Mam siedemdziesiąt pięć lat i jest gorzej, niż było kiedykolwiek. Łapię się na tym, że wciąż chodzi mi to po głowie, choć niewiele mogę już wskórać". Powiedziałem o tym wielu ludziom i wszyscy zgodzili się, że czuli się dokładnie tak samo. Mówię o ludziach starszych. Nie mogę tego powiedzieć o sobie, bo ja nigdy nie byłem taki. Nigdy nie rządziła mną chorobliwa, kapryśna wyobraź- nia. 67 , Truman, a jak bardzo ty byleś w swym życiu rozwiązły? Nie za bardzo. W opowiadaniu Nocne przewracanie się z boku na bok twój „syjamski bliźniak" narzeka, że o wiele bardziej wolałby samozaspokojenie niż niektórych z tych „palantów", na których go skazujesz. Ilu ich bylo? Hm, nie wiem. Choć w życiu każdego z nas jest pewien nadmiar, czyż nie? On - czyli twoje drugie Ja" - stwierdził, że wolałby, żeby oszczędzono mu cierpień wielu z twoich związków. Jak bardzo nieudane były niektóre z nich? Szczerze mówiąc, naprawdę złe były tylko ze trzy. W Portrecie własnym z tomu Psy szczekają, opisałeś sytuację, gdy stoisz przy oknie na pewnej wyspie na Morzu Śródziemnym i patrzysz, jak przybywa łódź z kimś, kto najpierw się z tobą rozstał, potem jednak zmienił zdanie. Zadałeś sobie pytanie: „Czy to prawdziwa zupa żółwiowa? Czy tylko imitacja? Czy to nareszcie jest miłość? (Tak było.)" Pamiętasz to? Wiem, o czym mówisz, choć pamiętam to niestety jak przez mgłę. Ale o co chodzi? Był to ktoś, z kim się pokłóciłem i ten ktoś wyjechał. Wrócił jednak następnym statkiem, tak? I co z tego? Wielkie rzeczy. Ciągle coś takiego się dzieje. Kłócę się z ludźmi w restauracjach, oni wychodzą, po czym są z powrotem jeszcze przed deserem. (Śmiech.) Co cię w kimś innym pociąga? Czy jest to pociąg bardziej fizyczny, czy intelektualny? To musi być i jedno, i drugie. Ale tak naprawdę, już mnie to nie interesuje. Jesteś z Jackiem Dunphym od dwudziestu pięciu lat, prawda? Od trzydziestu pięciu. 68 Czy jesteście dla siebie wyrozumiali w sprawie widywania się z innymi ludźmi? Mówiłem ci już, że z nikim nie mam już nic wspólnego. Przed Jackiem dwukrotnie z kimś chodziłem i zaliczyłem jeden stały związek. To wszystko. Wcale nie jestem rozwiązły. Nie mam na to dość energii i wcale mnie to nie pociąga. Jeśli już się angażuję, to bardzo mocno, nawet do przesady. To nie jest tylko i wyłącznie kwestia pójścia z kimś do łóżka. Przede wszystkim, niezbyt wielu ludzi uważam za atrakcyjnych. To bardziej moja wada niż ich. Poza tym, to wcale niezły wynik: cztery całkiem poważne romanse i ten jeden na całe życie. Jakim człowiekiem jest Jack? Fantastycznym. Mieszka w tym drugim domu - w tym przytulnym domku [w Sagaponack]. Jest doskonałym narciarzem i napisał sześć czy siedem wspaniałych książek. Jego ostatnia książka, First Winę, miała bardzo dobrą prasę. W tej chwili kończy książkę pod tytułem Yesterday's Dancers. Czy nie myślałeś o tym, żeby napisać wstęp do jego najnowszej książki? Jedynym człowiekiem, który mógłby napisać wstęp do tej książki, nie ryzykując śmieszności, byłby George Balan-chine*. To wspaniała, kapitalna książka. Czy wieczorami często jadacie obaj poza domem? Nigdy nie jadam wieczorami poza domem. Jack uwielbia gotować. Mamy taki stolik przy kominku i tam jemy. Nigdy nie przyjmuję zaproszeń. Zawsze mówię, że właśnie wczoraj wyjechałem do Nowego Jorku. Czy jesteś zazdrosny? * G. Balanchine (1904-1983) - amerykański choreograf pochodzenia rosyjskiego. Uznawany za największego choreografa dwudziestowiecznego baletu. 69 Tak. Nie o przyjaciół, ale kiedy jestem z kimś emocjonalnie związany, bywam zazdrosny. Dość szybko udaje mi się to pokonać, niemniej jednak miewam takie okresy. Czy czujesz wewnętrzną niechęć wobec tego uczucia, czy też pogodziłeś się z nim? Nie, nie znoszę tego uczucia. Ja k długo trwają takie okresy? Niezbyt długo. Kiedy czuję, że coś takiego nadchodzi, zwykle staram się temu przeciwdziałać, staram się wytworzyć pewien dystans pomiędzy sobą a tym kimś. Robię to z roz-mysłem. Nie jest to najlepsze rozwiązanie. Nigdy nie jest to dla mnie dobre, kiedy zaczynam czuć się o kogoś zazdrosny. Napisałeś, że niewielu ludzi wie, iż miłość jest tkliwością, niewielu to rozumie. Czym zatem, według ciebie, jest dla większości ludzi miłość? . Seksem. Poważnie? Mm-hmmm. Nie sądzisz, że większość ludzi rozdziela te dwie rzeczy? Sądzę, że to zwykle zaczyna się w ich głowach jako seks, a z biegiem czasu może zmienić się w coś innego. Rzecz jasna, jeżeli mówimy o dwojgu dorosłych ludziach, a nie o rodzicach i dzieciach czy czymś w tym rodzaju. To inny rodzaj miłości. Gerald Clarke, ten facet, który pisze o mnie książkę... znasz go? Jest jednym z czołowych autorów magazynu „Time". To naprawdę dobry pisarz. Życzę mu, żeby jego książka okazała się czymś absolutnie nie z tej ziemi, bo zbierał do niej materiały przez osiem lat. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś się tak przygotowywał. Jest to jego pierwsza książka. Nie mam ochoty jej czytać, ale niewątpliwie on wie o mnie więcej niż ktokolwiek inny, włączając w to mnie samego. Przeprowadził wywiady z ludźmi, 70 z którymi chodziłem do szkoły, jak miałem pięć lat. Szczerze mówiąc, to bardzo interesująca historia. Nie taki stek bzdur jak ta idiotyczna książka mojej ciotki. Otóż któregoś dnia opowiedział mi o kimś, kogo w wieku siedemnastu, osiemnastu lat bardzo dobrze znałem, o pewnej dziewczynie, którą bardzo lubiłem i która była moją wielką przyjaciółką. Przeprowadził z nią wywiad, a ona powiedziała mu, że wielokrotnie prosiłem ją, by za mnie wyszła. Jedyne, co przyszło mi na to do głowy to: Co takiego? (Śmiech.) Pomyślałem sobie: „Hm, Gerald, wy, biografowie, potraficie wyszperać najbardziej niesamowite informacje. I nie mówię tu o Harper Lee, która wciąż opowiada, jak to przez całe dzieciństwo namawiałem ją do poślubienia mnie. Całe dzieciństwo namawiałem ją raczej, by trzymała ręce z dala od moich spodni. (Długi śmiech.) W tym jest więcej prawdy niż fikcji. Ukazała się kiedyś drukiem historia o tym, jak to w młodości poprosiłeś kogoś o rękę. A to coś nowego. Czy kiedykolwiek miałeś uczucie, że chciałbyś zostać ojcem albo wychować dziecko? Nie. Nie to, żebym nie lubił dzieci. Lubię dzieci, i to bardzo. Mam wielu przyjaciół, którzy mają dzieci. Wolę chyba jednak zwierzęta. Zawsze miałem do nich słabość i zawsze było ich dookoła mnie bardzo wiele. Czy kiedykolwiek zabiłeś jakieś zwierzę? ' Zabiłem w życiu dwa stworzenia, oba to były ptaki, i gorzko tego żałowałem. Nie mam do tego serca. Mam niezłe oko, ale nie mam serca. Jestem całkiem niezłym strzelcem. Nie strzelałem od siedmiu lat, ale bardzo dobrze strzelam z pistoletu. Znam jedną znakomitą sztuczkę. Jestem pewien, że mógłbym powtórzyć ją choćby jutro rano. Z mojego rewolweru kaliber trzydzieści osiem trafiam puszki w locie, i to w takim tempie, w jakim są rzucane. A czy teraz masz jakiś rewolwer? 71 Nie, nie mam. Miałem rewolwer kaliber trzydzieści osiem, bardzo, bardzo dobra broń, ale mi go ukradli. Czy strzelanie to coś, czego się nigdy nie zapomina? To coś, co potrafisz raz na zawsze, jak jazda na rowerze. Zacząłem, kiedy miałem osiem lat, a potem dużo strzelałem w szkole. (Podczas tej części naszej rozmowy siedzieliśmy przy stoliku w barze „Bobby Van's" w Bridgehampton. Truman popijał podwójne „to, co zwykle". Po kilku godzinach zapytałem go, czy nie zjadłby czegoś. - Jasne - odparł - ale kiedy tylko zamówisz coś do jedzenia, pojawia się to na stole tak szybko — bach! — że nigdy nie zdążysz dopić swego drinka. Kiedy w końcu postanowiliśmy coś zjeść, Truman chciał zamówić krewetki w sosie tatarskim, ale okazało się, że zabrakło sosu, więc zdecydował się na serowo-bekonowo-pomidorową kanapkę z grilla i miseczkę chili. — Jack by tego nie pochwalił - powiedział. — Nic smażonego. Jack uznaje jedynie ryby i kurczaka, świeże warzywa i owoce. Ja nie lubię z kolei masła orzechowego i galarety — kontynuował - ale uwielbiam dobrze zrobioną kanapkę z sałatką jajeczną albo sałatką z kurczaka. Zanim jednak cokolwiek zamówiliśmy, Truman postanowił trochę podrażnić kelnerkę, Barbarę - kobietę, która, jak się wydawało, znała go dobrze i niewątpliwie go lubiła. - Jakież to małe dzieciątka dzisiaj serwujecie? - zapytał z udawanym wyrzutem. -Daj spokój, Truman, bo ten pan uwierzy i nigdy już tutaj nie wróci. - Właśnie dlatego tutaj przyszedł -powiedział Truman. -Słyszał o tej wyśmienitej potrawie dla kanibali, którą podajecie z melonem. Prawdę mówąc, przygotowują tutaj Książkę kucharską dla ludożerców. - Weźmie się resztki letników i z nich przygotuje się danie -powiedziała Barbara. -A zwłaszcza z tych, którzy porzucają swoje psy - dodał Truman. - Są dwa wredne typy ludzi: ci, którzy wychodzą, nie płacąc rachunków, i ci, którzy przywożą tutaj ze sobą 72 na lato zwierzęta, a potem odjeżdżają bez nich. Mógłbym ich pozabijać. Jestem członkiem fundacji na rzecz ratowania zwierząt. Zbieramy te zwierzaki. To straszne, okropne. Nie sądzisz, że to ohydne? Ci ludzie przyjeżdżają na wieś ze swoimi zwierzętami po to, żeby ich dzieci miały rozrywkę, a kiedy muszą wracać, już ich nie chcą, więc przywiązują je do klamek i odjeżdżają. Wiele z nich ratujemy, gdyż w przeciwnym wypadku trzeba by je uśpić. Namówiłem wielu ludzi, by wzięli do siebie psy i koty - mają ich pełne domy. Kiedy tylko widzą, jak odchodzę -„Hau, hau... uh!") Czy twoje własne zwierzaki to były głównie psy? Mieszkałem w wielu miejscach i zawsze woziłem ze sobą cztery czy pięć psów, ale to było zbyt uciążliwe. Mam dom w Szwajcarii - śmieszne, ale wszystkie zwierzęta uwielbiają Szwajcarię. Tam w górach jest tak bezpiecznie, że po prostu wypuszczasz je na dwór, żeby się wybiegały; nie musisz się o nie martwić, a one wiedzą, kiedy wrócić do domu. Tutaj też to jest możliwe. Może właśnie tak rozumują ci letnicy — myśląc, że jeśli zostawią tutaj swoje zwierzęta, to one w końcu znajdą same właściwą drogę na oddalony o dziewięćdziesiąt mil Manhattan. (Śmiech.) Moja ostatnia suka zdechła dwa lata temu. Miałem ją przez szesnaście lat i bardzo ją kochałem. Kiedy zdechła, nie mogłem dojść do siebie. Nie chciałbym znów przez to przechodzić, przynajmniej w bliskiej przyszłości. Tak bardzo się człowiek do nich przywiązuje, to straszne. Straszne, kiedy zdychają. Takie bolesne. Czy musiałeś ją uśpić? Musiałem. Była zupełnie zdrowa, z tym tylko wyjątkiem, że obie jej tylne łapy były sparaliżowane i nie mogła chodzić. Przez rok musiałem wszędzie ją nosić, żeby mogła się wysikać i w ogóle. A ona wcale nie była nieszczęśliwa, to było najtragiczniejsze. Nie była również chora. Nadszedł jednak taki moment, kiedy już niczego nie mogłem zrobić. Poprosiłem jednego z moich znajomych, żeby ją zabrał. 73 Znał ją dobrze. Dla mnie byłoby to zbyt straszne. Zrobiłem to już kiedyś z innym psem - tak to mną wstrząsnęło, że przeleżałem w łóżku trzy tygodnie. W twoim życiu psy braly udział w dwóch wydarzeniach i jednej makabrycznej, acz śmiesznej historii o znajomym, którego wrobiłeś w randkę z pewną mieszkanką „Dakoty"*, właścicielką doga... Wcale go nie wrobiłem. Ten gość miał oko na tę dziewczynę, bardzo znaną modelkę. To on umówił się z nią, że zabierze ją na kolację, a potem do teatru. Kiedy przyszedł do jej mieszkania w „Dakocie", pokojówka otworzyła drzwi i powiedziała, że pani się właśnie ubiera, następnie poprosiła, żeby wszedł do salonu i zrobił sobie drinka. Wszedł więc do salonu, w którym było otwarte okno. Na podłodze zobaczył ogromnego doga. Pies bawił się piłką i było jasne, że usiłuje wciągnąć go do zabawy. Facet podchodzi więc do psa, podnosi piłkę i rzuca ją o wielką, białą ścianę. Pies skacze, chwyta piłkę, i przynosi mu ją z powrotem. On znowu rzuca ją o ścianę i tak trwa to mniej więcej pięć minut. Nagle gość rzuca piłkę w taki sposób, że odbija się ona od ściany i wypada przez okno. Pies, nie zastanawiając się długo, skacze za nią! Rozlega się potworny trzask. W tej właśnie chwili dziewczyna wchodzi do pokoju, mówiąc: „Och, tak mi przykro, przeze mnie spóźnimy się do teatru". Jemu z przerażenia odjęło mowę, nie wie, co ma powiedzieć czy zrobić. Ona stale ponagla: „Szybciej, szybciej, szybciej - windy w tym budynku są bardzo powolne". Poszli więc do teatru, a on się w ogóle nie odzywał. Ona była coraz bardziej zdumiona. Oto facet, który rzekomo jest w niej zadurzony, a nie odezwał się do niej jeszcze ani słowem. Podczas przerwy powiedziała: „Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale staję się przy tobie strasznie nerwowa. Idę do domu". Po czym dodała: „Zapomniałam nakarmić psa. Widziałeś mojego psa?" „Tak - odpowiedział - widziałem. I muszę przyznać, że wyglądał na strasznie głodnego i podupadłego na duchu". Ona wyszła, poszła do domu, a pies leżał na dziedzińcu. Obok Johna Lennona. Zdaje się, że miałeś przerażającą przygodę z dobermanami, kiedy odwiedziłeś Doris Duke* na Hawajach? Zatrzymałem się u niej w domu. Miała dobermany, które pilnowały jej posiadłości. Nie wiedziałem o tym, ponieważ dopiero co przyjechałem. Wyszedłem za drzwi i nagle opadło mnie pewnie z szesnaście psów; osaczyły mnie. Nie mogłem się ruszyć przez jakieś trzy godziny, bo inaczej by mnie zaatakowały. W końcu przyszedł ogrodnik i wystarczyło, że gwizdnął, a psy się rozbiegły. Zapamiętałem jednak tę historię na zawsze. To było przerażające. Bardzo trudno jest stać nieruchomo przez trzy godziny. Czy w tym czasie myślałeś o czymś, czy miałeś pustkę w głowie? Mogłem myśleć tylko o tym, że muszę stać bez ruchu. (Śmiech.) W 1966 roku omal nie zginąłeś w wypadku samochodowym spowodowanym przez psa, prawda? Mm-hmmm. Jechałem sobie kabrioletem pustą wiejską drogą, a obok mnie siedziała czteromiesięczna suczka. W pewnym momencie podskoczyła, przeleciała do tyłu i prawie wypadła z samochodu. Obróciłem się, próbując ją złapać, i straciłem panowanie nad kierownicą. Przy całej drodze rosło tylko jedno drzewo i właśnie w nie czołowo uderzył mój samochód. A ja przeleciałem przez przednią szybę. Chirurg plastyczny musiał się potem nieźle napracować nad moją twarzą. Były na niej głębokie rany, blizny i co tam jeszcze. Miałem jednak dużo szczęścia, ponieważ w pierwszym samochodzie, który nadjechał, była pielęgniarka z mężem. Na zmianę traciłem i odzyskiwałem przy- * Elegancki budynek mieszkalny w Nowym Jorku. Mieszkał w nim m.in. John Lennon. 74 * D. Duke (1912-1993) - spadkobierczyni tytoniowej fortuny i ważna postać nowojorskiej sceny towarzyskiej. 75 tomność, a jej udało się częściowo powstrzymać krwotok, po czym pojechali do domu i sprowadzili karetkę, która zabrała mnie do szpitala. Pamiętasz, o czym myślałeś, kiedy leżałeś w takim stanie półśw iadomości ? Powtarzałem sobie numery telefonów wszystkich ludzi, których tylko mogłem sobie przypomnieć. Po to, żeby nie stracić przytomności? Taa, mm-hmmm. Musiałeś mieć w głowie wiele numerów. Ilu ludziom, Tru-man, ufasz całkowicie? Siedmiu czy ośmiu. Czy są oni twoimi najlepszymi przyjaciółmi? Są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Większość moich najlepszych przyjaciół, jak np. Cecil B. De Mille*, już odeszła. Noel, Cecil... wszyscy moi przyjaciele z czasów, kiedy miałem szesnaście lat, większość z nich już odeszła. Czy wciąż zawierasz przyjaźnie z nowymi ludźmi? Czy też w twoim życiu dzieje się tak wiele, że nie masz na to czasu? Rzeczywiście, dzieje się zbyt wiele i mam wystarczająco wielu przyjaciół. Przyjaźń to pełnoetatowe zajęcie, jeśli chcesz być z kimś naprawdę blisko. Nie można mieć zbyt wielu przyjaciół, ponieważ wtedy nie będzie to prawdziwa przyjaźń. W moim rozumieniu przyjaciele to tacy ludzie, do których codziennie chodziłbym do szpitala, gdyby się tam znaleźli. Choć nie można z tym przesadzać, zwłaszcza w wypadku moich znajomych, którzy zawsze pakują się w jakieś... hm, właściwie, większość moich przyjaciół to w gruncie rzeczy bardzo silni, bardzo solidni ludzie. Czy Adlai Steuenson* nie był twoim przyjacielem? Adlai był moim bardzo dobrym przyjacielem. Bardzo dobrym przyjacielem. Znałem go już na długo przedtem, zanim po raz pierwszy ubiegał się o prezydenturę. Byłem przy nim w dniu, kiedy umarł. A właściwie spędziłem z nim ostatnią noc przed jego śmiercią. W tej samej sypialni. (Lekko przewrotny śmiech.) Jak to się stało? Mieszkaliśmy razem w domu ambasadora w Londynie;*. (Śmiech.) To szczera prawda. Czy to był związek kochanków? Powiem tylko, że byliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Skoro mieszkaliście razem, można by się tego spodziewać. No, niekoniecznie tak musiało być. Stale panowała tam ciasnota. (Śmiech.) Czy on chorował? Nie, cieszył się doskonałym zdrowiem. Poprzedniej nocy sporo wypiliśmy i nieźle się ubawiliśmy. Następnego ranka wyszedł, by spotkać się z Mariettą Tree, z którą miał iść na jakieś spotkanie, i padł martwy na chodniku. Bardzo byłeś zaskoczony? Byłem zdumiony. Byłem w pokoju, kiedy przyszli spakować jego rzeczy. Naprawdę. Nagle pojawiła się armia ludzi, którzy zaczęli wynosić z jego sypialni ubrania, a ja dowiedziałem się, że on nie żyje. Byłem kompletnie oszołomiony. Następnego dnia mieliśmy jechać na wycieczkę do Grecji. Jak widzisz, naprawdę byliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Czy kiedykolwiek napisałeś coś o Steuensonie? ; * Cecil B. De Mille (1881-1959) - reżyser i producent filmowy znany z wielkobudżetowych produkcji, np. Dziesięć przykazań. 76 * A. Stevenson (1900-1965) - dwukrotny kandydat partii demokratycznej w wyborach prezydenckich (1952 i 1956). Elokwentny, dowcipny, znakomity mówca, w obu kampaniach doznał jednak porażek. 77 Nie, ale pojawia się on pod koniec Modlitw wysłuchanych. We własnej osobie? We własnej osobie. A jak potoczyłyby się sprawy, gdyby to jego wybrano, a nie Eisenhowera? Hm... nie wiem, co bym zrobił z Różanym Ogrodem! (Śmiech.) Wielu twoich przyjaciół to kobiety. Napisałeś kiedyś, że kobieta nie zasługuje na najwyższą ocenę, dopóki nie osiągnie i nie utrzyma swoich zalet - czyli odpowiedniego stylu, wyglądu i zabawnej roztropności - powyżej poziomu łatwego młodzieńczego oczarowania. Wierzę w to. A zatem kim są kobiety, którym dzisiaj dałbyś najwyższe noty? Żadna z nich już nie żyje. Mówiąc te słowa, miałem na myśli Barbarę Paley*. Ona miała wszystko. Czy myślałeś również o Lee Radziwill? Nie, o niej nie. Zawsze uważałem Lee za rozpuszczone dziecko. W pewnym sensie nawet jej współczułem. A Oona Chaplin? Tak, Oona jest taką kobietą. Jest dobrym człowiekiem -dojrzałą, wspaniałą osobą. Morella Agnelli** posiada tę cechę. Wiesz, Nancy Reagan też nie jest zła. Naprawdę. Nie ma takiej aury jak Barbara Paley, takiej siły prawdziwego charakteru, ale ma w sobie coś. I to coś jest całkiem * B. Paley (1915-1978) - redaktorka „Vogue", wieloletnia wyrocznia w sprawach mody. Żona Williama S. Paleya - twórcy imperium radiowo--telewizyjnego CBS. ** M. Agnelli - żona jednego ze spadkobierców fortuny rodziny Agnel-lich - założycieli korporacji FIATA. 78 fajne. W porównaniu z innymi kobietami, o których mówię, jest nieco krucha i roztrzepana, lecz ma charakter, ma w sobie siłę. Podziwiam Nancy. Podziwiałem panią Nixon. Uważam, że trzeba być niezwykłą osobą, żeby przejść przez to wszystko, przez co ona przeszła, i to z taką godnością. Nie sądzisz? Znałem wszystkie Pierwsze Damy od czasów pani Roosevelt z wyjątkiem pani Nbcon, lecz podziwiam ją, ponieważ w swoim życiu wykazała się ogromną roztropnością. Szczerze jej współczuję. Doznała wielu upokorzeń, i to niezasłużonych, i wszystko to przyjęła z niezwykłą godnością. Jest kobietą, która ma w sobie intrygującą tajemnicę. Gdyby któryś z magazynów poprosił mnie o naszkicowanie jej portretu — a stale nagabują mnie o czyjś portret — to ona jest jedną z tych niewielu kobiet, którym bym tego nie odmówił, ponieważ uważam, że jest fascynująca i chciałbym o niej wiedzieć więcej, niż wiem... niż ktokolwiek wie. Jakie inne kobiety podziwiasz? Królowa Elżbieta jest kobietą z charakterem. Garbo też, jeśli się ją pozna. Jest kobietą mocnych zasad, których w swym życiu przestrzega. Nigdy się im nie sprzeniewierzyła. Myślę, że jest bardzo inteligentna. Elizabeth Taylor jest osobą, którą podziwiam, ma charakter. Potrafi bronić swoich przekonań, wierzy w nie i potrafi stosować się do nich w życiu codziennym, mimo iż nie jest ono łatwe. Pani King, Coretta King, miała ciężki żywot, to niewątpliwie kobieta godna szacunku. A co powiesz o Matce Teresie? Co o niej sądzisz? Hm... Co do świętych, zawsze jestem ostrożny, a ty nie? (Śmiech.) Wszyscy wydają mi się podejrzani. Uważam, że obecny papież to wspaniała kobieta w przebraniu. Wcale nie żartuję! A czy nie miałbyś ochoty naszkicować jego portretu? Naszkicować portret papieża? Uważam go za szalbierza, więc nie sądzę, żebym miał się nim zainteresować; wiem, że byłaby to całkowita negacja. 79 Szalbierz, dlaczego? Och, ja przeczytałem jego powieść! (Śmiech.) Dlatego też, mon cher, nie pytaj o nic więcej! Wracając do kobiet, w opowiadaniu Mohave napisałeś: „Kobiety są jak muchy: sadowią się albo na cukrze, albo na lajnie". I nie ma niczego pośrodku? Ja tego nie powiedziałem, mówi to jedna z postaci. Nie można winić autora za to, co mówią jego postacie. A zatem jak odniesiesz się do tego stwierdzenia? Jest niewątpliwie ostre i szorstkie, lecz jestem pewien, że ten akurat bohater wierzył w to, co mówi, a miał po temu wszelkie powody. Tego typu stwierdzenia oburzają feministki. Czy to cię w ogóle obchodzi? Czy zmiany, jakie te kobiety spowodowały, miały wpływ na ciebie jako pisarza? Nie wiem, jakie zmiany te kobiety spowodowały. Nigdy tego nie rozumiałem. Jestem namiętnym czytelnikiem gazet, czytam ich przynajmniej trzy lub cztery, plus jakieś dziesięć czasopism tygodniowo. Mogę więc powiedzieć, że jestem całkiem nieźle poinformowany, a mimo to nie wiem, jakie zmiany kobiety miałyby spowodować ani też o co, we własnym mniemaniu, walczą. O równą płacę dla wszystkich. Za tę samą pracę, na każdego dolara zarobionego przez mężczyznę, kobieta dostaje pięćdziesiąt dziewięć centów. Widocznie jest po temu jakiś powód. Jaki? , ..., ...'". Mężczyzna pracuje ciężej. Naprawdę w to wierzysz? " Tak. To stwierdzenie zdziwi zapewne wiele osób. No cóż, naprawdę sądzę, że mężczyźni pracują ciężej. 80 Na każdym polu? A prawniczki, lekarki...? Jezu, nie każ mi nigdy więcej iść do kobiety-lekarza. Miałem kiedyś taką lekarkę, którą powinno się zamknąć w klatce, wysłać do Hongkongu i sprzedać na targu niewolników. To było niedawno? Cztery lata temu. To było niesłychane. Miałem dostać zastrzyk w biodro. Ale zamiast w biodro, zrobiła mi zastrzyk w ramię i ni stąd, ni zowąd zostałem sparaliżowany na dwa i pół tygodnia. W momencie, kiedy robiła mi zastrzyk, powiedziałem jej, że akurat tego zastrzyku nie można zrobić w rękę, na co ona oświadczyła: „Nonsens!" - i bach! Czy to znaczy, że wszystkie lekarki przestały dla ciebie istnieć? Nie chcę mieć z nimi w ogóle do czynienia. Czasami tylko trafi się jakaś dobra pielęgniarka. Czy to ma znaczyć, że miejsce kobiety jest w domu? Nie, mogą robić, co im się żywnie podoba, pod warunkiem, że nie będą o tym paplać. (Śmiech.) Nie ma powodu, żeby stale tę sprawę nagłaśniać. A co sądzisz na temat konstytucyjnej poprawki dotyczącej zrównania praw*? Czy powinno się taką poprawkę uchwalić? To wszystko kanciarstwo i bzdury. I biedny Ronald Rea-gan, włóczony końmi po ulicach, a w ogóle to czego chcą te stare klempy? Niech się cieszą, że mają dach nad głową. 81 * Proponowana poprawka do konstytucji (ang. Equal Rights Amend-ment) zakazująca dyskryminacji ze względu na płeć. Uchwalona przez Kongres w latach 1971 i 1972, do 1982 roku - kiedy to mijał termin jej ratyfikacji - została przyjęta przez parlamenty zaledwie 35 na 38 wymaganych stanów. Przeciwnicy poprawki utrzymują, że konstytucja gwarantuje równe prawa kobiet, a te w wyniku przyjęcia poprawki mogłyby jedynie stracić dotychczas posiadane przywileje. 6 — Rozmowy z Capote'em Ciekawa sprawa z tymi kobietami. Było kilka wielkich pisarek, ale czy były jakieś wielkie kobiety w innych dziedzinach? A jakie jest twoje zdanie o artystkach? Na przykład o Georgii O'Keeffe. Knot, knot, knot. Nie dałbym złamanego grosza, żeby móc splunąć na jej obraz. A poza tym jest beznadziejna jako człowiek. Znam ją. Dlaczego jest taka beznadziejna? Jest taka arogancka, taka pewna siebie. Jestem pewien, że w torebce nosi wibrator. Przejdźmy teraz do sprawy przerywania ciąży. Czy kobiety mają prawo do aborcji? Tak. Oczywiście, że kobiety mają prawo do aborcji. Nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek miałby być pozbawiony jakichkolwiek praw w tak ważnej sprawie. Wróćmy do Mohave i przytoczmy inny cytat. Tym razem jedna z postaci mówi: „Dwóch rzeczy się w życiu boję: wężów i kobiet. Mają wiele wspólnych cech. Jedną z nich jest to, że najdlużej utrzymuje się w nich przy życiu za&nia część dala". Mój stary wuj zwykł tak mawiać. A ja tylko włożyłem to w usta jednej z postaci. Stary wuj Bud zawsze mawiał: „Kobieta jest jak wąż, najdłużej utrzymuje się w niej przy życiu zadnia część ciała". I nigdy nie zapytałeś, co to znaczy? Wiedziałem, co to znaczy. A czy ty boisz się kobiet... i węży? Nie. Do kobiet mam zawsze bardzo przyjacielski stosunek. Kiedy miałem dziewięć lat, wąż wodny ukąsił mnie w palec u nogi. Spędziłem trzy bardzo niepewne miesiące, ale nie boję się węży. 82 Podobno zabiłeś kiedyś grzechotnika ogrodową motyką? Nie, to moja kuzynka Sookie, ta ze Wspomnienia gwiazdkowego. Ale ja mam bzika na punkcie węży. Nie widziałeś mojego mieszkania, a mam tam wspaniałą kolekcję rozmaitych węży, zdobią cały pokój. Ten pokój niektórych przeraża, ale tak naprawdę jest on bardzo ładny. Robię sobie też takie różne kolaże z pudełek, a poza tym wiele moich tematów ma coś wspólnego z wężami. Trąci to Freudem. W moim wypadku chyba jednak nie. Wydaje się, że wielu artystów lubi próbować swyćlk sit w sztukach wizualnych. Czy ty również malujesz? ...,,., Nie maluję, lecz robię te kolaże. Biorę pudełka i pokrywam je różnymi rodzajami papieru, a potem robię na tych pudełkach różne kolaże. Następnie wypełniam je różnymi sekretnymi niespodziankami. Można je otworzyć i znaleźć wewnątrz zupełnie niesamowite rzeczy. Są bardzo niezwykłe, bardzo osobliwe. Prawdopodobnie mam mieć ich wystawę w Galerii Gotham. Te pudełka są zamocowane na wielkiej ramie zrobionej z gipsu, tak że są widoczne ze wszystkich stron. Na ramie są też zamocowane lustra i oświetlenie - wspaniałe efekty świetlne. Widać te pudełka pod każdym możliwym kątem. Mocno błyszczą i są bardzo kolorowe. Czy robisz je dla przyjaciół, czy tylko dla siebie? , Robię to dla siebie. Bardzo mnie to odpręża. , Do jakiego stopnia jesteś przesądny? ., , Bardzo. Mniej więcej tak jak każdy. A zatem nie przywitasz się przez próg, nie przejdziesz pod drabiną, staniesz, jeśli czarny kot przebiegnie ci drogę...? Zacznij od A, dojdź do Z i zapomnij o tym! (Śmiech.) A cóż złego widzisz w żółtych różach? 83 (Westchnienie.) Och, tego nie ruszajmy. Nawet o tym nie wspominaj! Na ten temat to wszystko. A trzy niedopałki w popielniczce? Och, to straszne. Chociaż mnie to już nie dotyczy, odkąd rzuciłem palenie. Ale to bardzo źle wróży? O tak, bardzo. A co powiesz o piątku? Nie jest to dzień godny polecenia. Udało mi się pokonać niechęć do niego, ale nie jest to jeden z tych dobrych dni. Który dzień jest w takim razie najlepszy? Najlepsza jest środa. Wtorki, środy i czwartki są w porządku. Co do reszty, można dyskutować. (Śmiech.) Jesteś w samolocie i widzisz dwie zakonnice... Daj spokój. Nie polecisz? Wysiądę. A przynajmniej wstanę z fotela. Czy koniecznie muszą być dwie? Tak. Jedna się nie liczy. Wtedy samolot spadnie, a ty jako jedyny przeżyjesz katastrofę. (Śmiech.) Dlaczego zakonnice przynoszą pecha? Po prostu ptzynoszą. To banda potworów. (Śmiech.) Mówiliśmy o kobietach i wężach, których się nie boisz. A czego się boisz? Nie boję się rzeczy, których boi się większość ludzi. Nie boję się morderców. Znam ich zbyt wielu. Nie boję się przestępców w takim sensie, w jakim boi się ich większość ludzi. Po prawdzie, cztery lata temu na Pierwszej Alei zdarzyła mi się zabawna przygoda. Około drugiej nad ranem 84 wracałem do domu Pierwszą Aleją, gdy nagle, na wysokości Pięćdziesiątej Ulicy, zobaczyłem idących wprost na mnie trzech facetów latynoskiej urody. Po sposobie, w jaki się rozstąpili, wiedziałem, że mają zamiar mnie obrabować, obić czy coś w tym rodzaju. Kiedy się zbliżyli, wyciągnąłem z kieszeni wieczne pióro i powiedziałem: „Panie i panowie, tu rozgłośnia radiowa WNEW. Za chwilę będziecie świadkami napadu na Pierwszej Alei. Mówi Tru-man Capote". Ja nadal mówiłem, a oni zaczęli się śmiać i odprowadzili mnie do domu. Ciągle jednak to nie jest odpowiedź na pytanie. Czego się boisz? Cóż, nie lubię być sam przez zbyt długi czas. Jak przez te wszystkie miesiące, które przeżyłem na odludziu w Szwajcarii, pisząc Z zimną krwią, czy przez te wszystkie miesiące i lata, które spędziłem w Kansas i okolicach, samotnie mieszkając w przeróżnych motelach i rozmaitych innych dziwnych miejscach. Dosyć przerażające uczucie. Było w tym coś niepokojącego. Życie pisarza. Czy sądzisz, że pisarze zostają pisarzami, bo nijak nie da się tego zwalczyć? Czy to zbyt romantyczna wizja? Gdybym mógł zostać kimś innym niż pisarzem, to tylko prawnikiem. Wydaje mi się, że mógłbym być wyśmienitym prawnikiem. Byłbym wtedy na pewno bardzo szczęśliwy. A czy masz wrażenie, że jako pisarz wiedziesz szczęśliwe życie? Częściowo. Jakie znaczenie w twojej karierze odegrało szczęście? Żadnego. Nigdy nie przydarzył mi się żaden szczęśliwy traf. 4 Pisarstwo „To potwornie męczące życie - codziennie wpartywać się w pustą kartkę papieru i być zmusisonyra sięgać gdzieś w obłoki, żeby coś z nich ściągnąć". Capote pisywał opowiadania od najwcześniejszej młodości. Na początku lat czterdziestych został nawet wyróżniony przez magazyn „Scholastic"; potem, w wieku dziewiętnastu lat, zdobył pierwszą z trzech nagród im. O. Hen-ry'ego za swe opowiadanie Miriam, dziwną, makabryczną opowieść o młodej dziewczynie, która zjawia się w umyśle i w życiu pewnej kobiety w średnim wieku i niszczy ją. Myślał też o powieści, którą nazwał Letom przeprawa, ale wydała mu się „miałka, ugrzeczniona, bez wyrazu" - i porzucił ją. „Kiełkował we mnie inny język. Tajemnicza geografia ducha zawładnęła moimi snami i marzeniami" — wspominał w 1969 roku. Ów język, owa geografia opadły go pewnego mroźnego grudniowego popołudnia podczas spaceru w lesie „wzdłuż brzegu tajemniczego, głębokiego, bardzo czystego strumienia". Gdy historia zaczęła nabierać kształtów, zgubił się w lesie, „gdyż ta książka całkowicie zawładnęła jego umysłem". Kiedy w końcu dotarł do domu, poszedł prosto do swego pooju, zamknął drzwi na klucz, całkowicie ubrany wszedł 86 do łóżka „i z rozrzewniającym optymizmem napisał: «Inne glosy, inne ściany — powieść Trumana Capote'a». A potem: «Podróżny, udając się obecnie do Noon City, musi sam sobie szukać środków lokomocji...»" Debiut wzbudził sensację. Nowojorska „Herald Tribu-ne" nazwała go „najbardziej pasjonującym debiutem młodego Amerykanina na przestrzeni wielu lat". Niektóre zdania i obrazy olśniewały: „rozklekotane koła wozu wzbijały kłęby kurzu, który zawisał w zielonawym powietrzu jak rozpylony brąz". Twarz Murzyna „zniszczona, przypominała sczerniałe, zeschnięte jabłko; lśniące czoło błyszczało tak, jak gdyby pod skórą żarzyło się jakieś fioletowe światełko, a sierpowate wygięcie grzbietu sprawiało wrażenie, iż Murzyn ma złamany kręgosłup. Był smutnym, małym, przetrąconym karzełkiem, którego wiek uczynił kaleką". Współczesny mu William Styron był poruszony, że oto na scenie literackiej pojawił się młody, lecz w pełni już ukształtowany pisarz, „pisarz obdarzony niezwykłym darem, człowiek wyjątkowego talentu". „W pełni rozwinął swe językowe mistrzostwo, zanim jeszcze dożył wieku wyborczego" — stwierdził Styron. „Szlag mnie trafiał z zazdrości. Potrafił kazać słowom tańczyć i śpiewać, tajemniczo zmieniać kolory, dokonywać magicznych sztuk, wywoływać śmiech, wzbudzać dreszcze, chwytać za serce". Catherine Wood, jego nauczycielka angielskiego ze szkoły średniej, z dumą oświadczyła: „Nigdy nie wątpiłam w talent Trumana i czułam, że powinniśmy pójść mu na rękę. Pisanie było jedynym zajęciem, jakie go interesowało. Inne lekcje po prostu nie istniały". Krytyk Diana Trilling napisała w „The Nation", że Capote posiada „umiejętność naginania języka stosownie do swych poetyckich nastrojów". Somerset Maugham ochrzcił go mianem „nadziei współczesnej literatury". Nie było wątpliwości, iż ogromny talent rzucił rękawicę literackiemu światu. I choć nie był tak płodny jak nie- 87 którzy z jego współczesnych, jego prace, gdy tylko zostały opublikowane, zauważano, często przerabiano na scenariusze filmowe i powszechnie czytano. Zbiór opowiadań Zatrzaśnij ostatnie drzwi (1949) i zbiór refleksji z podróży Koloryt lokalny (1950) poprzedzały jego drugą powieść, Harfę traw (1951). Kolejna jego książka pod tytułem Słychać muzy, to popis dziennikarskiego kunsztu, satyryczny reportaż o murzyńskiej trupie teatralnej, objeżdżającej Rosję z przedstawieniem Porgy and Bess. Należące już dziś do klasyki opowiadanie Śniadanie u Tiffany'ego ukazało się dwa lata później. Umiejętność bacznego słuchania i opowiadania zyskała swą dramatyczną ilustrację w wydanym w 1965 roku Z zimną krwią. Magazyn „Life" obwołał książkę „arcydziełem". „New York Review of Books" nazwał ją „najlepszym dokumentem na temat zbrodni w Ameryce, jaki kiedykolwiek został napisany". „The New York Times" określił ją jako „nadzwyczajną, pasjonującą, poruszającą, wyśmienicie napisaną". Kolejne reportaże zostały wydane w zbiorach Psy szczekają i Muzyka dla kameleonów. A potem, w połowie lat siedemdziesiątych, pojawiły się opublikowane przez „Esąui-re" w czterech odcinkach rozdziały z Modlitw wysłuchanych. Tytuł pochodził z cytatu ze świętej Teresy, który brzmi: „Więcej łez polało się z powodu modlitw wysłuchanych niż tych, które przeszły bez echa". Każde słowo, które opublikował, wydawało się kijem włożonym w mrowisko. „Przez całe życie wiedziałem, że jestem w stanie wziąć garść słów, rzucić je w powietrze, a one opadną dokładnie tak, jak potrzeba" - stwierdził. „Jestem Paganinim seman tyki". , ...... 'przedmowie do Muzyki dla kameleonów napisałeś: „Kiedy Bóg obdarza nas talentem, podsuwa nam równocześnie bat; bat przeznaczony wyłącznie do samobiczowa-nia". Co chciałeś przez to powiedzieć? Chciałem przez to powiedzieć, że Bóg obdarza nas darami -cokolwiek by to było, dar komponowania czy pisania — lecz oprócz tego, że dają dużo przyjemności, są one również źródłem bólu, z którym przychodzi nam żyć. To potwornie męczące życie — codziennie wpatrywać się w pustą kartkę papieru i być zmuszonym sięgać gdzieś w obłoki, żeby coś z nich ściągnąć. Kiedy rozpoczynam mój dzień pracy, jestem zawsze bardzo, ale to bardzo zdenerwowany. Rozkręcanie się zabiera mi mnóstwo czasu. Kiedy już zacznę pracować, nieco się uspokajam, zawsze jednak znajdę coś, co pozwoli oderwać mi się od pisania. Stale muszę mieć pięćset zatem-perowanych ołówków, które i tak będę temperował na nowo, aż nic z nich nie zostanie. W każdym razie jakimś sposobem udaje mi się pisać przez mniej więcej cztery godziny dziennie. Gdzie najbardziej lubisz pisać? Szczerze mówiąc, dużo piszę w łóżku. A jak ci się wydaje, jak płodny jesteś? Nie rozumiem, co masz na myśli. , Jeśli pisanie jest dla ciebie taką szamotaniną...? Samo pisanie nie. To, co dzieje się przedtem, transport na wyrzutnię. (Śmiech.) Nienawidzę transportu na wy- 89 rzutnię. Kiedy jestem już wystrzelony, wszystko jest w porządku. Kiedy w danym dniu kończysz pisanie, czy kończysz je gdzieś w środku akapitu, czy na pierwszym zdaniu nowego, żeby następnego dnia wrócić do przerwanego wątku? Tak, zawsze robię taką sztuczkę. To dobry sposób. / mimo wszystko jest to doświadczenie szarpiące nerwy? Mm-hmrnm. A ile z tego, co już napisałeś, czytasz po raz kolejny, zanim zaczniesz pisać na nowo? Widzisz, pracuję cztery godziny dziennie, a potem, zwykle wcześnie wieczorem, czytam to, co napisałem za dnia i wtedy nanoszę przeróżne poprawki i zmiany. Piszę odręcznie i wszystko od razu w dwóch wersjach. Pierwszą wersję piszę na żółtym papierze, potem przepisuję na biały papier, i w końcu, kiedy jest to mniej więcej to, o co mi chodzi, piszę to na maszynie. Kiedy piszę na maszynie, jest to moja ostateczna wersja. Prawie nigdy już w niej niczego nie zmieniam. Czy kiedykolwiek korzystałeś z pomocy sekretarki? Pani P. O'Shea była kiedyś moją sekretarką... ' , Czy to przypadkiem nie pod jej nazwiskiem figurujesz w książce telefonicznej Sagaponack? Tak, zawsze uważałem, że mój numer telefonu powinien figurować pod jakimś nazwiskiem. (Śmiech.) To moja dobra przyjaciółka. Wszystkie moje sekretarki były moimi dobrymi przyjaciółkami, ale ja po prostu nie toleruję sekretarek. Nie toleruję ich w moim otoczeniu, ponieważ mam straszne uczucie, że one siedzą i czekają, aż dam im coś do roboty. To jak nieustanny wyrzut sumienia. Czuję się, jakbym z powrotem znalazł się w ogólniaku. 90 Rod Serling* siadywał przy swoim basenie i nagrywał swoje opowieści na magnetofon, a potem kazał je spisywać. Uważani, że z literackiego punktu widzenia, dyktowanie własnej pracy jest nie do przyjęcia. Henry James zmuszony był to robić przez ostatnią część swego życia i to niesłychane, ale od razu można poznać, którą stronę podyktował, a którą napisał. A to dlatego, że te dyktowane strony są zawsze o wiele bardziej wycyzelowane. Aż wierzyć się nie chce, że podyktował W kleszczach lęku. Steve Mień** powiedział mi, że nagrywa wszystko, co robi - książki, scenariusze, piosenki, pomysły - na dyktafon, a armia sekretarek tylko czeka, by spisać każde jego słowo. I to wszystko jest gówno warte! To chyba musi być armia z rynsztoka. Gardzę nim. Jest taki grubiański. Parę razy byłem w telewizji z ludźmi takimi jak Johnny Carson*** czy Merv Griffin****, ale przy nim czasami wytrzeszczasz oczy ze zdumienia, bo nie możesz uwierzyć własnym uszom. Co do talentu, nie wiem, czy go ma, czy nie, bo nigdy nie zrobił niczego, co by mnie zainteresowało. Nie czytam jego książek ani nie oglądam jego programów telewizyjnych. (Chwila milczenia.) Czy prowadzisz dziennik? Tak. Ty też, prawda? ,-«• Mm-hmmm. Jest bardzo użyteczny. '* * Rod Serling - prezenter telewizyjny, znany ze swego show „The Twilight Żonę". ** S. Allen (ur. 1921) - komik amerykański znany z dość jowialnego poczucia humoru. Autor 25 książek, muzyki filmowej oraz tysięcy (!) piosenek. Gospodarz popularnego programu telewizyjnego pt. „The To-night Show" (54-56). *** J. Carson (ur. 1925) - komik amerykański prezentujący bardziej wyrafinowany typ humoru. Wieloletni gospodarz programu „The To-night Show" (62-92) Cieszył się też opinią najlepiej opłacanej osoby w telewizji. **** M. Griffin - znana osobistość telewizyjna. Zaczynał jako gospodarz telewizyjnego show; dzisiaj znany producent telewizyjny. 91 Co się stało? r r T r T T t t f f t i t Piszesz go codziennie? Nie, codziennie nie, może jakieś dwa razy w tygodniu. To wystarcza, żeby nadrobić zaległości. Piszesz go dla potomności czy traktujesz jako zbiór notatek do wykorzystania w przyszłości? Posługujesz się dialogiem czy zapisujesz wszystko w postaci notatek? Używam i dialogu, i opisu. W moim dzieniku mam specjalną listę wybitnie parszywych typów. Doszła do ponad czterech tysięcy nazwisk. Kim są ludzie na szczycie tej listy? O kurczę! Moment, muszę chwilkę pomyśleć. Zacząłeś ostatnio pisać felietony dla „Esąuire". Czy twój dziennik przydaje się w tej pracy? A jak myślisz, po co go piszę? Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia będzie przydatny. Teraz piszę o Cole'u Porterze. Cole był jednym z moich najlepszych przyjaciół, ale opowiadam o nim różne pieprzne kawałki (Śmiech.) Nie oszczędzam siebie, ale nie oszczędzani też i Cole'a! Jeśli niektórzy byli zaskoczeni moim tupetem w Modlitwach wysłuchanych, to teraz zechcą zwołać specjalną sesję Kongresu, by dopilnować, żeby mój paszport nigdy nie został przedłużony... (Śmiech.) Czy przypadkiem nie miałeś mieć swojej rubryki w „Yanity Fair"? Czyżbyś nie śledził doniesień prasowych na ten temat? Cały Nowy Jork wydaje się tym zainteresowany. W telewizji trąbią o tym cały czas. Zadziwia mnie to, że wszystkie komentarze są dla mnie przychylne. A więc, „Vanity Fair" to banda dupków. Tak to wygląda. Ja nie odzywam się ani słowem, oni nie odzywają się ani słowem, a jednak gazetom udaje się zapełnić całe strony historią mojego odejścia z „Yanity Fair" do „Esąuire". Może „Esąuire" za tym stoi. (Śmiech.) 92 Rozstałem się z „Yanity Fair" z wielkim hukiem. Słuchaj... ten facet, który jest redaktorem (śmiech) - Sy New-house jest właścicielem - no, wiesz. (Śmiech.) Wzięli tego idiotę z „The New York Times Books Review"... Kiedy zobaczyłem rozkład strony, przypomniało mi się Radio City* z 1935 roku. Art deco w najgorszym wydaniu. Więc się z tego wycofałem. Zabrałem z powrotem swoje opowiadanie. Robię to dla „Esąuire" tylko po to, żeby pogrążyć „Yanity Fair"; naprawdę mam zamiar ich pogrążyć! Pierwszy numer jest tak dobry, że wszystko w „Yanity Fair" przypomina małego Kazia, który próbuje na wędkę złapać rekina. Ten numer ukazał się dokładnie tego dnia, kiedy wychodzi „Yanity Fair". (Śmiech zadowolenia.) „Yanity Fair" to porażka stulecia! Wylali prawie wszystkich. Sy Newhouse był tak wściekły, że wysłał okólnik, żeby wszyscy w ciągu dwóch dni opróżnili swoje biurka, bo nie chce więcej patrzeć na ich gęby w budynku redakcji. Dostali najgorsze recenzje od czasu nowej wersji „Private Lives". Za teksty publikowane w czasopismach dostajesz od piętnastu do dwudziestu tysięcy dolarów. Czy przypadkiem twoja działalność pisarska nie cierpi na tym, że tyle czasu poświęcasz publicystyce? Nie, niekoniecznie. Zawsze dużo pisywałem do czasopism. A w końcu to i tak wychodzi w postaci zbiorku. To znaczy, kiedy piszę te różne rzeczy, to wcale nie znaczy, że nie piszę książek - popatrz na moją ostatnią książkę pt. Muzyka dla kameleonów, która okazała się bestsellerem, a jeszcze dwie jej części sprzedałem do filmu. To wszystko kawałki, które wcześniej opublikowałem w czasopismach. Twój drugi zbiorek, Psy szczekają, również. Tak jest. * Dawna nazwa Rockefeller Center - największego na fwięcie prywatnego kompleksu handlowo-rozrywkowego. 93 Ale mimo to, czy dla ciebie samego działalność dziennikarska nie jest drugoplanowa w stosunku do Modlitw wysłuchanych? O, dla mnie samego nic nie jest drugoplanowe. Wszystko, co piszę, zajmuje pierwsze miejsce. Nie piszę na dwóch różnych poziomach. Piszę na jednym poziomie. A zatem jesteś w stanie zapomnieć o Modlitwach wysłuchanych, kiedy piszesz coś innego? Hm, myślę o nich cały czas. Skoro więc myślisz o nich cały czas, nie możesz traktować ich drugoplanowo... Gdzieś tam w głębi stale o nich myślę. W Śniadaniu u Tiffany'ego scharakteryzowałeś narratora jako kogoś, kto ma nos przyciśnięty do szyby. Tak. Spogląda do środka, widzi coś, czego częścią chciałby być. Czy jest to dobra charakterystyka pisarza: ktoś z nosem przyciśniętym do szyby? Niektórych pisarzy. Ale to nie twój nos? > Niektórzy siedzą w środku, wyglądają na zewnątrz i mówią: „Cóż to za nosy przyciśnięte do szyby? O, jestem pewien, że to nos Gore Yidala". (Śmiech.) Czy sądzisz, że miałeś jakiś wplyw na pisarstwo w Ameryce? Wiem, że odcisnąłem znaczne piętno na pisarstwie w Ameryce. To dlatego, że wpłynąłem na innych pisarzy poprzez dziennikarstwo. Mój Boże, przecież to ja wymyśliłem to wszystko. Inni zbierają tylko za to nagrody. (Śmiech.) Czy w swych przyszłych pracach będziesz wytyczał nowe szlaki? 94 Już to zrobiłem. Te opublikowane fragmenty Modlitw wysłuchanych wytyczyły zupełnie nowy szlak, który został iuż wydeptany do granic wytrzymałości. Mam na myśli te wszystkie powieści o sławnych ludziach i temu podobne. Czy sądzisz, że dziennikarstwo pozostało ostatnim wielkim nie spenetrowanym terytorium literackim? Tak sądzę. Jestem jednak również zdania, że te dwie rzeczy zaczynają zlewać się w jedno jak dwie wielkie rzeki. Fikcja i fakty? Tak. Coraz bardziej zbliżają się ku sobie. Dzieli je coraz węższa wyspa. W którymś momencie obie rzeki zleją się razem raz na zawsze. Coraz bardziej jest to w pisarstwie widoczne. Jedynym problemem jest więc tylko groźba procesów sądowych, wytaczanych przez pierwowzory postaci literackich? Ja pierwszy przetarłem te szlaki i jakoś za często mnie nie pozywają. (Śmiech.) Jeszcze dojdziemy do twojego słynnego konfliktu z panem Yidalem; na razie pozostańmy przy pisaniu. Czy sądzisz, że Joyce i Proust całkowicie wyczerpali możliwości fikcji literackiej? Ależ nie, wcale tak nie sądzę. Fikcja literacka ma swoje korzenie w rzeczywistości, lecz wydaje mi się, że coraz bardziej będzie ona zależna od tego, co ja próbuję robić, czyli od przełożenia prawdy na fikcję czy też fikcji na prawdę — nie wiem dokładnie, ale zasadniczo chodzi o prawdę podawaną w formie fikcji. Lecz w twoim umyśle fikcja literacka i literatura faktu zlały się w jedno? Tu nie chodzi o prawdę czy nieprawdę. W istocie jest to kwestia poprowadzenia narracji, ot co. Trzeba umieć nad nią panować, żeby zyskiwała tempo i głębię jednocześnie. Technicznie potrafię poruszać się w obu tych kierunkach 95 jednakowo sprawnie. Ale tylko scenariusze filmowe pisze mi się łatwo. Zaraz to objaśnię. Zakładasz, że potrafisz pisać dialogi, bierzesz to za pewnik. Wtedy jedyną trudność sprawia kompozycja całości. Właśnie z tego powodu jest tak niewielu dobrze znanych scenarzystów, choć wielu ludzi odnosi na tym polu sukcesy. Jeśli ułożysz sobie całą tę rzecz w głowie, scena po scenie wiesz, jaką sceną to otworzysz i jaką zamkniesz, masz problem z głowy. Właśnie kompozycja sprawia tak wiele kłopotów. To tłumaczy też, dlaczego zupełnie nieznani ludzie odnoszą sukcesy w Hollywood. Nikt nigdy o nich nie słyszał, ale oni mają do tego dryg. Ja też mam bardzo dobre wyczucie konstrukcji. Konstruuję w tył. Zawsze zaczynam wszystko od końca i wracam do początku. Zawsze to miło wiedzieć, dokąd się zmierza! Czy to znaczy, że na początku — a zatem, kiedy jesteś na końcu - musisz pisać z większą wnikliwością i zmniejszać ją w miarę zbliżania się do początku książki? Och, mówię o układaniu czegoś, a nie o właściwym pisaniu. Chociaż, kiedy piszę, zawsze zaczynam od ostatniego rozdziału lub kilku ostatnich stron opowiadania. Jaki wpływ na twoje pisarstwo wywarl film? Per se, nie wywarł żadnego. Czy możesz porównać pisarstwo z innymi dziedzinami sztuki, na przykład z malarstwem czy muzyką? Sądzę, że jest to zupełnie niemożliwe. W Muzyce dla kameleonów napisałeś, że ponownie przeczytałeś każde słowo ze swych wcześniejszych publikacji i doszedłeś do wniosku, że w swym pisarskim życiu nigdy nie eksplodowałeś pełnią energii i estetycznych podniet, które zawierał dany materiał. Stwierdziłeś, że nigdy nie wykorzystałeś więcej niż połowę, a czasami nawet jedną trzecią swoich możliwości. Czy nadal tak to odbierasz? Już tak nie myślę. Co więcej, kiedy spojrzę na to z dystansu, wiem, że nie miałem racji. Kiedy tak mówiłem, łudzi- 96 łem sam siebie. Nie widziałem rzeczy we właściwej perspektywie, choć pisałem — zawsze tak było — najlepiej jak tylko umiałem. I moje pisarstwo nie zmieniło się w jakiś radykalny sposób. Jak już wspomniałem, zacząłem pisać w wieku ośmiu lat, a kiedy miałem szesnaście lat, byłem już całkowicie ukształtowanym pisarzem. Zacząłem publikować, zanim ukończyłem siedemnaście lat. Jeśli zajrzysz do moich najwcześniejszych opowiadań, przekonasz się, że styl za bardzo mi się nie zmienił. Rzecz jasna, zmieniła się tematyka, ale właściwy styl pozostał ten sam, a to ze względu na moje ucho. Przy pisaniu bardzo kieruję się uchem. Z wielkim natężeniem wsłuchuję się w brzmienie języka; muszę być z tym bardzo ostrożny, ponieważ co chwilę łapię się na tym, że używam jakiegoś słowa tylko ze względu na jego brzmienie, a nie na to, co ono rzeczywiście wnosi do sprawy. Zaczyna się wtedy przeglądanie rękopisów, wykreślanie i przepisywanie. James Joyce też pisał, w dużym stopniu kierując się uchem... Aż zanadto. Szczerze mówiąc, uważam Joyce'a za dość osobliwego pisarza. Uwielbiam jego zbiór opowiadań pt. Du-blińczycy. Uważam, że jest fenomenalny. Te opowiadania to najlepsza rzecz napisana po angielsku. A jednak nigdy nie spodobała mi się żadna inna jego książka. Czy udało ci się przebrnąć przez Finnegans Wake? Nie. Przeczytałem Ulissesa, ale nie powiem, że z wielką przyjemnością. Miałem jednak piętnaście czy szesnaście lat, być może byłem jeszcze za młody. Stwierdziłeś kiedyś, że wszelka literatura okazuje się w końcu plotką. Naprawdę tak sądzisz? Oczywiście. To prawda. Czy możesz to twierdzenie nieco rozwinąć? 97 Jest to tak oczywiste, że nie muszę się nad tym rozwodzić. Wszelka literatura - od biografii i esejów po opowiadania i powieści — to plotka. .---:. ; 7 — Rozmowy z Capote'em Co było plotką w Podróżach Gulliwera? No cóż, w pewnym sensie był to komentarz dotyczący ówczesnego społeczeństwa. To oczywiste. Alicja w krainie czarów jest plotką. Jeśli zaczniemy ją analizować, to najpierw natrafimy tam na plotkę dotyczącą kazirodztwa, a potem plotkę o tym, jak to dorośli gwałcą dzieci. Można by napisać cały esej na temat Alicji w krainie czarów i Lewisa Carrolla, który okaże się strasznym potworem. W jaki sposób pisarz może wykorzystać w swojej pracy to wszystko, co wie o sztuce pisania? Właśnie to próbowałem osiągnąć w Muzyce dla kameleonów. W jednym kawałku, na przykład w tych portretach ludzi, używałem wszystkich technik pisarskich, które znam. Wykorzystałem całą moją wiedzę o pisaniu prozy, pisaniu scenariuszy, posługiwałem się wszystkimi formami, jakie uprawiam, i używałem wszystkich tych technik równocześnie. Czy jest to zatem twoja najlepsza książka? Nie. Ale sądzę, że jest interesująca, gdyż sprawdzała się przez długi czas. Czy opowiadanie jest najtrudniejszą formą pisarską? Dla kogoś, kto naprawdę potrafi je napisać. Większość ludzi nie potrafi, więc nie ma to znaczenia. Lecz dla kogoś, kto jest artystą opowiadania, jest ono najtrudniejszą z form, bo wymaga maksymalnej kontroli i precyzji. Wielu autorów pisuje opowiadania, lecz nie piszą oni opowiadań, tak więc nie wiedzą, co czynią. Czy według ciebie Rzeka dwóch serc Hemingwaya jest najlepszym amerykańskim opowiadaniem1? (Śmiech.) Coś chyba u ciebie nie w porządku z głową. Ale to właśnie ty miałeś się tak wyrazić. Powiedziałem, że Hemingway napisał dziewięć czy dziesięć bardzo dobrych opowiadań, do których zaliczam Rzekę dwóch serc. Czy sądzę, że jest najlepszym czy nawet 98 (jednym z najlepszych amerykańskich opowiadań? Nie. l Nie uważam, żeby jakakolwiek rzecz napisana przez Hemingwaya mogła należeć do najlepszych w jakimkolwiek gatunku. On był zupełnie przeciętny. Zdaje się, że po publikacji twojej pierwszej powieści wysiał do ciebie list z pogróżkami. Nie. To znaczy, dostałem od niego list, bardzo grubiański list. Ale on zrobił coś jeszcze dziwniejszego. Nelson Algren, którego nigdy nie spotkałem, opublikował książkę pt. Złota ręka. Przez górną połowę okładki, większymi literami niż tytuł, większymi literami niż nazwisko autora biegł krzykliwy napis: „Czapki z głów, wy wszyscy wielbiciele Capote'a, oto nadchodzi prawdziwy pisarz". Podpisano: Ernest Hemingway. Wielokrotnie czepiał się mnie w swoich drobnych publikacjach. Napisał dla „The New York Times" artykuł niby o baseballu, ale nawet przy tej okazji parokrotnie walnął mnie obuchem w łeb. Nie wiem — nigdy go nie spotkałem. A jednak... Nie znosiłem go. Nie z tego powodu. To znaczy nie lubiłem go jeszcze przedtem. Niczego w nim nie lubiłem. Nazwałeś go nieszczerym, skrytym i „w ogóle". Powiedziałem, że jest zakamuflowaną ciotą i w ogóle. Nie muszę cię chyba prosić, żebyś dokładniej opowiedział, co miałeś na myśli. Powiedziałeś jednak również, że to ty jesteś znacznie bliższy wizerunku, jaki chciał sobie wykreować „włochaty". Cóż, jestem dość twardy. Zdaje mi się, że miałeś na myśli coś więcej. Nie przypominam sobie, co mogłem mieć na myśli oprócz tego całego cyrku, który on wokół siebie stworzył. Chociaż właściwie wydaje mi się, że był niesłychanie wrażliwy i drażliwy, i to na sposób, o jakim nigdy mi się nie śniło. Ja 99 jestem drażliwy na punkcie innych ludzi, nie na punkcie samego siebie. Wracając do autorów opowiadań, czy istnieją wspólcze-śnie pisarze, których lubisz? Na przykład John Cheeuer... Tak, on jest bardzo dobry. Pisze świetne opowiadania. A co powiesz na temat twojego byłego sąsiada, Irvina Shawa? Sądzę, że jest fantastycznym twórcą opowiadań. Nigdy nie przepadałem za jego powieściami. Po prostu wydaje mi się, że to nie jest działka dla niego. Ale opowiadania, które napisał w późnych latach trzydziestych i wczesnych czterdziestych, jak Dziewczę ta w letnich sukienkach - coś wspaniałego. Marynarz z Bremen zszedł na ląd. Bardzo, bardzo, bardzo dobre. Norman Mailer powiedział, że trudno sobie wyobrazić, że mógłbyś źle zakończyć książkę. Wierzy, że kiedy to się stanie po raz pierwszy, będzie to oznaczało, iż napisałeś swoją najbardziej ambitną książkę, którą mierzysz w coś naprawdę wielkiego. Sądzisz, że ma rację? Co do mnie? » Co do ciebie. Nie. Czy kiedykolwiek zniszczyłeś jakieś rękopisy już po ich ukończeniu? Zniszczyłem kiedyś gotową książkę. Była to powieść średniej długości. W gruncie rzeczy nie była zła. I niewątpliwie byłaby sukcesem wydawniczym. Rzecz działa się w Nowym Jorku i opowiadała o debiucie towarzyskim pewnej dziewczyny. Zostaje sama w mieszkaniu. Rodzina wyjeżdża do Europy na wakacje, a ona zostaje sama. Nawet służba wyjeżdża. A potem dziewczyna wpada w tym mieszkaniu w tarapaty z powodu swojej wcześniejszej lekkomyślności. To była bardzo dramatyczna, chociaż zarazem bardzo zabawna powieść. Kończyła się jednak tragicznie. 100 Ale było w niej coś, co nie dawało mi spokoju. I pewnego dnia niefrasobliwie zniszczyłem ją. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, opublikuję ją. A wolałem tego nie robić. Czy było to przed czy po Śniadaniu u Tiffany'ego? Po. Czy bohaterka bardzo różniła się od Holly Golightly? O tak, gdyż była bardzo dobrze wykształcona i pochodziła z zupełnie innego środowiska niż Holly. Holly wzorowana była na konkretnej osobie. Tak. { Czy ta dziewczyna również? Tak, mm-hmmm. Czy w szufladach trzymasz jeszcze jakieś inne nie opublikowane prace? Prace, które zostaną pewnego dnia odkryte? Opowiadania, szkice biograficzne? Mam różne połówki opowiadań, opowiadania, których jeszcze nie wykończyłem, choć być może wykończę. Mam opowiadanie o Malcolmie Lowrym - o tym, który napisał Pod wulkanem. Znałem go bardzo dobrze. Mieszkałem przez dwa lata na Sycylii, a on mieszkał w sąsiedztwie. Często go widywałem. Był dziwnym, tragicznym, wyjątkowym typem człowieka. Napisałem o nim długie opowiadanie pt. Another Day In Paradise. Nigdy go jednak nie wykończyłem. Nigdy nie zebrałem go do kupy i nie wygładziłem. Jestem jednak pewien, że to opowiadanie kiedyś wykończę. Co sądzisz o nim jako pisarzu ? Wydał mi się bardzo utalentowany. Czy sądzisz, że Pod wulkanem to prawdziwy klasyk? Klasyk undergroundu. To bardzo niezwykła książka. Uważam, że jest fascynująca i bardzo piękna. 101 Niektórzy uważają Pod wulkanem oraz Lawrence'a The Plumed Serpent za dwie najlepsze książki o Meksyku napisane przez nie-Meksykanów. Taak, mnie też się podobały. Druga książka Lowry'ego nosiła bardzo piękny tytuł. Nazywała się Akwamaryna. Nie, nie agua. To słowo miało coś wspólnego ze zmieniającymi się kolorami morza. Nie pamiętam całego słowa, ale „maryna" jest jego częścią. Wiesz, on był alkoholikiem. Często wczesnym popołudniem, mocno już zalany, chwiejnym krokiem wchodził ścieżką pod górę, siadał u mnie na tarasie i chciał zaczynać pogawędkę. Kończyło się to zwykle tym, że nalewałem mu więcej alkoholu. Czy wtedy pisywał? Pisywał, kiedy pił. Wtedy akurat pisał książkę, która nigdy nie ukazała się drukiem. Często dawał mi kawałki do przeczytania. Miał wiele rękopisów — musiał mieć ich całe pudło. Pisał wtedy absolutnie znakomitą książkę. Umarł dopiero siedem lat później. Miał zrujnowane zdrowie. Właśnie przypomniałem sobie tytuł jego pierwszej powieści. Nazywała się Ultramaryna. To świetny tytuł, nie sądzisz? Tak. A jakie jeszcze tytuły książek ci się podobają? Wichrowe wzgórza, Duma i uprzedzenie, Przeminęło z wiatrem, W poszukiwaniu straconego czasu, Słońce też wschodzi, Spójrz ku domowi, aniele, Wielki Gatsby, Czuła jest noc, Serce to samotny myśliwy, Inne głosy, inne ściany. (Śmiech.) Sądzę, że Modlitwy wysłuchane to dobry tytuł. Czy ktoś kiedykolwiek podsunął ci tytuł? Jako prezent? Nie. Nie przypominam sobie, żeby ktoś coś mi podarował. Raz kiedyś ktoś przerobił moje dobre opowiadanie na wspaniałe opowiadanie. Dałem mu to do przeczytania - jeden z rzadkich przypadków, gdy dałem komuś coś do przeczytania, zanim to opublikowałem. Ponieważ jednak liczyłem się z jego zdaniem, ciekaw byłem, co powie o tak osobliwym opowiadaniu. Powiedział: „Po pro- 102 stu wyrzuć ostatnie pięć linijek i masz wspaniałe opowiadanie". I była to prawda. Co to było za opowiadanie? Nazywało się Miriam. Jest właściwie w każdej antologii. Wyrzuciłem ostatnie pięć linijek i dzięki temu z dobrego opowiadania zrobiło się bardzo dobre opowiadanie. To samo Ezra Pound uczynił z Ziemią jałową T. S. Eliota. O tak, Pound zrobił dla niego bardzo wiele. Czy lubisz Eliota? Nigdy nic dla mnie nie znaczył. T. S. Eliot prawie wszystko zawdzięcza Poundowi. Ja nigdy nikogo takiego nie miałem. Kogoś, komu mógłbym pokazać swoje prace i poprosić o opinię. A co z Carson McCullers czy z niektórymi innymi pisarzami, których znałeś i szanowałeś? Czy kiedykolwiek wymienialiście się pracami? Pokazałem Carson parę rzeczy, a ona pokazała mi Gościa weselnego, kiedy jeszcze nad nim pracowała. Pisała go strasznie długo, zabrało jej to siedem czy osiem lat. Czy dajesz jakieś uwagi, krytykujesz? Czy tylko czytasz i oddajesz? Jeśli dostaję coś po to, by wyrazić moje zdanie, zawsze to robię. Czy pisarze często przysyłają ci swoje prace? Tak. Czytasz je, czy zwracasz, nie czytając? Jeśli nie znam tych ludzi, natychmiast zwracam rękopis bez żadnego komentarza. Robię tak, bo znam parę osób, które wpakowały się w przeróżne tarapaty przez to, że przeczytały jakiś manuskrypt albo go nie przeczytały i nie zwróciły, a ktoś wytoczył im proces. Zdarzyło mi się 103 nie odesłać niektórych rękopisów, a to dlatego, że przyszły bez koperty zwrotnej. A potem ty publikujesz swoje opowiadanie, a oni włóczą cię po sądach, twierdząc, że wykorzystałeś ich prace. Wykorzystałeś ich prace... Jeśli już jesteśmy przy tym, w dzisiejszych czasach podają cię do sądu za nic - każdy może każdego zaskarżyć i nie kosztuje ich to ani grosza. Kosztuje za to ciebie. Jak moja stara sprawa z Gore Yidalem. Wrócimy jeszcze do tego. Jak się czujesz, gdy widzisz swoje nazwisko użyte w tytule powieści, jak na przykład, w książce Gordona Lisha Dear Mr. Capote? Cóż, nie takie numery mi się zdarzały, więc takie coś to drobiazg. Czy w swojej karierze pisarskiej popełniłeś wiele błędów? Takich jak zrzeczenie się praw do swoich prac? Tak. Mam wrażenie, że popełniałem same błędy. Powiedziałeś kiedyś, że człowiek więcej uczy się na błędach niż na sukcesach. Tak, sądzę, że człowiek często więcej uczy się na błędach niż na sukcesach. Choć nie zawsze. Jakie były twoje największe wpadki, te, które dały ci dobrą szkolę? Moje kontakty z teatrem. Czego cię to nauczyło - trzymać się z daleka? Właśnie. (Śmiech). Od tego wszystkiego co otacza teatr. Zresztą, to co piszesz, też nie ma większego znaczenia. Ale to całe otoczenie teatru - ci producenci, ci ludzie, którzy inwestują w przedstawienia, te bezcielesne poboczne postacie, które stają się częścią całego procesu artystycznego, a które tak naprawdę powinny sprzedawać gumę do żucia przed sklepem Bloomingdale'a - to oni wszystko uniemożliwiają. Uważam, że w teatrze nie da się praco- wać. Zabiera to niewiarygodnie wiele czasu, pochłania nadzwyczaj wiele energii, a potem, z dnia na dzień, wszystko diabli biorą, bo okazuje się, że popełniono jakiś drobny błąd coś nie tak z facetami od światła czy też kogoś boli noga. Miałem tego dość. Skończyłem z tym po doświadczeniu z Domem w kwiatach. Kosztowało mnie to tyle czasu i wysiłku - ach, szkoda gadać! Czy to z powodu wystawienia twojej sztuki wróciłeś wreszcie z pobytu w Europie? Od wyjazdu z kraju w 1947 roku nie było mnie tutaj przez dziesięć lat. O mały włos, a nigdy bym nie wrócił. Wracałem dwukrotnie, raz na premierę sztuki Harfa traw. A potem wróciłem po długim pobycie w Rosji. Wtedy zdecydowałem się na napisanie Z zimną krwią, co oznaczało fantastyczny okres mego życia, kiedy to przez sześć lat pomieszkiwa-łem w obskurnych motelach na pełnych hulającego wiatru równinach na zachodzie stanu Kansas — dziękuję ci, Nor-manie Mailer! (Śmiech.) Do Gore, a także Normana jeszcze wrócimy. Ponieważ jednak wspomniałeś o Rosji, czy nie napisałeś w Słychać muzy, że jedynymi ludźmi, jakich można porównać do Rosjan, są Amerykanie? Na czym polegają te podobieństwa? Tak. Są bardzo towarzyscy i otwarci. Mają pogodne usposobienie. Piją za dużo. Są sentymentalni. Uważam, że Amerykanie są dość sentymentalni, Rosjanie natomiast są tacy z całą pewnością. Mniej więcej tyle. A politycy? Czy tutaj są jakieś podobieństwa? Nie. To znaczy, w Rosji nie istnieje polityka w naszym rozumieniu tego terminu. Nie mają tam wyborów. Ludzie nie startują do wyborów jako jednostki. Żaden rosyjski polityk nie robi z siebie durnia jak burmistrz Koch*, * E. Koch - sto piąty burmistrz Nowego Jorku. Wygrywał wybory w latach 1977, 1981 i 1985. W 1982 r. nie zdobył poparcia partii demokratycznej uprawniającego do startu w wyborach na stanowisko gubernatora. 105 104 który udzielał wywiadów „Playboyowi", co w końcu kosztowało go utratę stołka. Gdyby Koch nie udzielił tego wywiadu „Playboyowi", mógłby kandydować na gubernatora. Ale stracił szansę przez to, co powiedział w tym wywiadzie. Czy sądzisz, że on też tak uważa? Nie wiem. Nie znam go. Jak dobrze znałeś Johna Malcolma Brinnina, który napisał długi esej na twój temat w swej książce Sextet? Nie jest moim bliskim przyjacielem. Nigdy nie był moim bliskim przyjacielem. Szczerze mówiąc, nie widziałem go od dwudziestu pięciu lat. Brinnin kreśli twój pisarski portret z czasów młodości. Przytacza twoje rzekome stwierdzenie na temat Faulkne-ra, że kiedy go czytasz, czujesz się czymś zagrożony, czymś, co błąka się gdzieś po twojej głowie, czymś nie do końca wypowiedzianym, „czymś, co wolałbyś trzymać od siebie z daleka". Czy to prawda? Nie. Książka pana Brinnina jest bardzo zabawna. Znajdziesz w niej kupę zmyśleń. Powiedziałbym, że siedemdziesiąt procent tego, co tam napisał, mija się z prawdą. Naprawdę? Przytacza tam całą masę moich rzekomych listów, których w rzeczywistości nigdy nie napisałem. Na pewno nie byłeś zadowolony z tego, co napisał. Cóż, nie był zbyt rzetelny. Wydaje mi się, że w jego mniemaniu ta książka miała być pochlebstwem. Zastosował w niej jednak pewien wybieg. Mimo że pisze w niej o wielu ludziach, ta książka jest właściwie o mnie. A przynajmniej jej pierwszych dziewięćdziesiąt sześć stron. Nie, cała. Kiedy chce powiedzieć o kimś coś naprawdę niemiłego, zawsze zaczyna: „Jak twierdzi Truman Capote", i tak dalej. Kreśli tam portret Cartier-Bressona. Poznałem go z Cartier-Bressonem. Tylko tyle. On jednak przez cały czas wypisuje najbardziej wredne i złośliwe rzeczy, jakie rzekomo miałem powiedzieć na temat Cartier--Bressona, który jest moim starym przyjacielem, a ja nigdy niczego podobnego nie wygadywałem. Dlaczego Brinnin miałby wymyślać takie rzeczy? Dlatego, że to on chciał powiedzieć te wszystkie niepochlebne rzeczy o Cartier-Bressonie, bo go nie lubił. Lecz zamiast wypowiedzieć to samemu, wkłada to w moje usta. Zadziwiające jest to jego niewątpliwe przekonanie, że mi schlebia. A jeszcze dziwniejsze, że w gruncie rzeczy Brinnin jest dobrym pisarzem. Jest autorem bardzo dobrej, moim zdaniem, książki pt.Dylan Thomas in America. Jednakże po lekturze Sextetu muszę się dobrze zastanowić, ile w tamtej książce jest prawdziwego Dylana Thomasa w Ameryce. A co sądzisz o książce A. E. Hotchnera o Hemingwayu, przy której pisaniu posługiwał się ukrytym magnetofonem? Zupełny knot. Rzadko zdarza się spotkać tak złego pisarza jak A. E. Hotchner. Czy ty kiedykolwiek używałeś magnetofonu? Zwłaszcza przy pisaniu Z zimną krwią? Nigdy nie byłbym w stanie napisać Z zimną krwią, jeślibym: a) używał magnetofonu czy b) robił jakiekolwiek notatki. Jedną z moich najwcześniejszych rzeczy był kawałek o Brando - nie zrobiłem ani jednej notatki. Spisywałem to potem przez szesnaście godzin, non stop, po czym odłożyłem to na jakieś trzy miesiące. Kiedy do tego wróciłem, wybrałem rzeczy, które wydawały mi się istotne, które wiodły ku celowi, który zamierzałem osiągnąć - i to było to. To był przepiękny kawałek. Tak sądzę. Wydaje mi się, że jest to jeden z najdoskonalszych wywiadów w historii. 106 107 To prawdziwa klasyka dziennikarstwa — Brando też zdawał sobie z tego sprawę i prawdopodobnie dlatego wściekł się tak bardzo i przez ponad dwadzieścia lat odmawiał udzielania prawdziwie szczerych i głębokich wywiadów. Jak twierdził, najbardziej zdenerwowała go końcowa scena z matką. Kiedy ją pisałem, wiedziałem, że go zdenerwuje, ale wiedziałem też, że jest to scena kluczowa dla wszystkiego, co napisałem. Gdybym nie napisał tej sceny z matką, to tak jakbym zbudował dom, a potem wyjął zapałki i go spalił. Bez niej wszystko, co napisałem wcześniej, nie miało sensu. Lecz jeśli się zrozumiało, gdzie zaczęły się namiętności i niepokoje jego młodości i jak to się skończyło... byłem w stanie wczuć się w jego położenie ze względu na moją własną matkę, na to, co się stało, i na to, że miałem dokładnie takie same doświadczenia i odczucia. Powiedziałem mu o tym i właśnie dlatego opowiedział mi to wszystko o sobie i dlatego ja o tym napisałem, bo nie wydawało mi się, że wyrządzi to krzywdę czy to jego matce, czy jemu samemu, po prostu wydawało mi się, że to w sympatyczny sposób mówi nam co nieco o nim. Nie zdawałem sobie sprawy, że może go to dotknąć, bo ja bym tego tak nie odebrał. W zasadzie cały ten kawałek był pełen sympatii. On sam powiedział mi właśnie to, co ty przed chwilą mówiłeś - że przyszedłeś z butelką wódki pod pachą, że opowiadałeś historie ze swego życia i że nastawiło go to na tyle pozytywnie, że się otworzył. Lecz kiedy ukazał się wywiad, twoje opowieści zniknęły, a on poczuł się oszukany. Tak, lecz jak sam doskonale wiesz, kiedy przeprowadzasz z kimś wywiad, cała sztuka polega na tym, żeby samego siebie z niego wyłączyć. W Muzyce dla kameleonów zrobiłem coś dokładnie przeciwnego po to tylko, by udowodnić, że można przeprowadzić wywiad, umieszczając w centrum własną osobę. Zazwyczaj jednak najlepszą rzeczą jest pozostawienie siebie na uboczu. (Kiedy Joshua Logan, reżyser filmu Sayonara, dowiedział się, że Capote ma zamiar przyjechać do Japonii, żeby na- pisać o Brando i filmie, zrobił wszystko, co w jego mocy, by do tego nie dopuścić. Czytał w „New Yorkerze" tekst Capo-te'a na temat rosyjskiego tournee Amerykanów pt. Słychać muzy i nie miał ochoty stać się jego następną ofiarą. Słychać muzy było opowiadaniem złośliwym i upokarzającym dla wszystkich, zwłaszcza dla Iry Gershwina i Leonarda Lyonsa*" - napisał Logan w swej książce pt. Mo-vie stars, real people and me. „Ludzkie istoty były potraktowane jak robaki, które należy rozdeptać. A Truman chciał mieć jeszcze smaczniejszy kąsek do przeżucia na naszych oczach. Prostackie Hollywood najeżdża Japonię i to wraz z bawidamkiem, Marianem Brando na czele..." „...zadzwoniłem do „New Yorkera" i gwałtownie zaprotestowałem. Również nasi prawnicy wystosowali odpowiednie pisma. Stwierdziliśmy, że nie będziemy współpracować i że Truman będzie niemile widziany na planie. Mimo wszystkich naszych protestów dręczyło mnie przeczucie, że jeśli mały Truman ma na coś ochotę, mały Truman to dostanie". „...Truman jest zawzięty, przebiegły i wytrwały, kiedy zwęszy jakąś sensację, o której może napisać. A Marlon Brando był idealną ofiarą". Kiedy ukazał się Książę w swych włościach., potwierdziły się najgorsze obawy Logana. „Było to tak wredne, jak się tego obawiałem: wszyscy wyszliśmy na idiotów". „...Jednakże główną częścią tekstu Trumana była okrutna analiza Marlona — każdy niefortunny szczegół, włączając w to jego matkę alkoholiczkę i jego przeróżne pretensje. Truman niczego nie pominął. Zadzwoniłem do Marlona [w tej sprawie]. Był wściekły. «Ten mały sukinsyn powiedział, że nie wydrukuje nic z tego, co miał zatrzymać dla siebie, a wydrukował wszystko. Zabiję go!» - wykrzyczał w słuchawkę. «Za późno, Marlon. Powinieneś go zabić, zanim zaprosiłeś go na kolację»".) Co Brando napisał do ciebie, kiedy to się już ukazało? * L. Lyons (1906-1976) - popularny publicysta „New York Post". 109 108 Szczerze mówiąc, nie pamiętam, ale napisał do mnie bardzo długi list z pojedynczymi odstępami między wierszami. Naprawdę nie pamiętam już, co w nim napisał, ale był wściekły. Nigdy nie zatrzymuję listów. Szkoda, bo część z nich była fantastyczna. Wszystkie jednak idą do pieca. Musisz dostawać mnóstwo listów. Czy czytasz wszystko, co do ciebie przychodzi? Nie, nie czytam. Nawet ich nie otwieram. W tej chwili mam u siebie całą kupę listów. Tylko czekają na to, żeby je spalić. Tracę w ten sposób masę czeków, bo przysyłają je w kopertach z Gildii Dramaturgów*, takich, siakich czy owakich instytucji. Wolę jednak stracić kilka czeków, niż zacząć czytać te listy. Co jakiś czas przerzucam całe sterty listów. Czasami coś w charakterze pisma powie mi, że jest to coś niezwykłego. I zwykle mam rację. Co to. jest to coś w charakterze pisma? Jest to coś inteligentnego, coś, co mówi, że prawdziwy człowiek napisał ten list. Czy ty kiedykolwiek napisałeś o ludziach tak, żeby sprawić im przyjemność? Musisz wiedzieć równie dobrze jak ja, że jest to niemożliwością. (Śmiech.) Jest to całkowicie niemożliwe. Chyba że pracuje się dla firmy produkującej okolicznościowe pocztówki. Jak bliskie stosunki łączyły cię z krytykiem Newtonem Arvinem? Bardzo bliskie. Twierdził, że masz coś wspólnego z Hawthorne'em i Melville'em -poczucie zła. Czy wiesz, co miał na myśli? Nie wiedziałem, że Newton tak sądzi. Wiem, że uważał, że mam coś wspólnego z Hawthorne'em. Nie sądzę jednak, by myślał, że mam coś wspólnego z Melville'em. Arvin jest * Nowojorska organizacja przyznająca nagrody teatralne. 110 autorem jedynej dobrej książki, jaką kiedykolwiek na temat Melville'a napisano. I nic nie powiesz o złu? Nic mi na ten temat nie wiadomo. A co, według Arvina, miałeś wspólnego z Hawthorne'em? Tematykę i atmosferę. Hawthorne napisał piękne opowiadanie, nie należy ono do jego najsłynniejszych opowiadań, ale jest naprawdę piękne, nazywa się Czarny welon pastora, a Newton zawsze mawiał, że moje prace tak bardzo przypominają mu Czarny welon pastora, że mógłby przysiąc, że albo ja ukradłem to Hawthorne'owi, albo Hawthorne ukradł to jakiemuś mojemu przeszłemu wcieleniu. Czy Cocteau powiedział niegdyś Colette, że jesteś wiecznie miody i że masz grzeszny umyśl? Tak. Czy miał rację? Nie wiem. Znałem Cocteau dość dobrze. Najlepiej znałem go, kiedy miałem jakieś dwadzieścia jeden lat. Wiesz, koło dwudziestki wyglądałem na dużo młodszego, niż byłem w rzeczywistości. Wyglądałem najwyżej na piętnaście czy szesnaście lat. Kiedy więc Cocteau zobaczył mnie po raz pierwszy, myślał, że mam około czternastu lat. A ile on miał lat? To było w 1947 roku. Wydaje mi się, że musiał mieć już pod sześćdziesiątkę. Twierdził, że mój sposób mówienia, moje zachowanie, to, co napisałem i w ogóle... miał wielkiego przyjaciela, który nazywał się Raymond Radiguet, był sławnym francuskim pisarzem, zmarł w wieku dwudziestu trzech lat. Wyśmienity młody pisarz. Otóż Cocteau twierdził, że bardzo mu go przypominam. Twierdził, że Raymond miał wielkie poczucie vivre i powiadał: „Jesteś dokładnie taki jak Raymond". A zatem jak bardzo grzeszny jest twój umysł? 111 T T T T T r Wcale nie wydaje mi się, żebym miał grzeszny umysł. Posiadam po prostu dar dwoistej percepcji. W tej samej chwili jestem w stanie dostrzec i to, co dobre, i to, co złe. Czy widzisz więcej zła czy dobra? Hm, szczerze mówiąc, wydaje mi się, że istnieje więcej zła niż dobra, więc, naturalnie, widzę więcej zła niż dobra. Lecz tu i ówdzie można natknąć się również i na dobro. Przyznałeś się do świadomego popełnienia paru poważnych grzechów, w tym do rozmyślnego okrucieństwa. Czy mógłbyś powiedzieć coś na ten temat? Nie wiem. Widzisz, ja zmyślam takie rzeczy. A potem przychodzi ktoś taki jak ja, kto właśnie przeczytał, co napisałeś, i pyta: „Co to znaczy?" Ja to po prostu zmyślam. Jeśli jutro znajdą w rzece twoje zwłoki, pływające twarzą do dołu, zaczną się zastanawiać. Czy mimo to nie sądzisz, że jesteś okrutnym człowiekiem? Nie. A co sądzisz o stwierdzeniu Marka Twaina... Ten to dopiero był zepsuty! Dlaczego Mark Twain miałby być zepsuty? Uważam, że fantastycznie się stało, że napisał Przygody Tomka Sawyera i Przygody Hucka i że miał taki grzeszny umysł. Napisał jedną z najbardziej pornograficznych książek, jakie kiedykolwiek zostały opublikowane w Ameryce, pomijając fakt, że tak naprawdę nigdy nie była rozpowszechniana. Zapomniałem, jak się nazywała. W ogóle napisał całą masę różnych dziwnych rzeczy. Powiedział, że człowiek jest najbardziej obmierzłym ze wszystkich stworzeń. Cytuję to w mojej książce Ręcznie rzeźbione trumny. Cytujesz to kilkakrotnie. 112 Mm-hmmm. Uważam, że to prawda. Żadne inne stworzenie nie jest tak zepsute jak człowiek. Zwierzęta nigdy nie posuwają się do tak obrzydliwych, strasznych rzeczy, do jakich posuwają się ludzkie istoty. Możesz wyobrazić sobie, żeby zwierzęta budowały obozy koncentracyjne i zamęczały w nich ludzi na śmierć? Albo czy możesz wyobrazić sobie na przykład karę śmierci w rodzinie goryli? Czy sądzisz, że to się kiedykolwiek zmieni? Nie. Czy nasze zepsucie będzie narastać? Czy świat będzie stawał się coraz bardziej totalitarny? Czy ku temu zmierzamy? Nie wiem. Coś się chyba jednak wydarzy. Uważam, że świat zaczyna być przeludniony. Coś się stanie w dwudziestym pierwszym wieku. Wszystko się zmieni i to tak drastycznie, że nie wiem, co to będzie. Czuję, jakby cały świat miał znów stać się jednością. To znaczy, nie będzie żadnych krajów. Czuję, że będzie straszliwa wojna. Nie wiem, kiedy. Na świecie dojdzie do wielkiej depopulacji, a w rezultacie powstanie cywilizacja całkowicie różna od tej, jaką znamy dzisiaj. Jak sądzisz, czy dzieła sztuki i kultury, które zachowaliśmy, przetrwają czy znikną? Zawsze będą istniały muzea. Muzea ducha, muzea płócien. Sądzę jednak, że nastąpi jakaś drastyczna zmiana. Nie sądzę, by miała nadejść bardzo gwałtownie, ale za sto lat, gdy przypomnimy sobie dzień dzisiejszy, będziemy bardzo zdumieni. Czy jesteś szczęśliwy, że żyjesz akurat w tych czasach, czy wolałbyś żyć w jakimś innym okresie? Wolałbym żyć w osiemnastym wieku. A w jakim kraju? 113 Chciałbym żyć w osieninastowiecznej Francji i być bardzo bogaty. 8 — Rozmowy z Capote'em 5 Z zimną krwią •' -f „Każdy ma swoją działkę. Moja działka to wielokrotny morderca". Capote nigdy nie twierdził -jak sądziło wielu krytyków -że stworzył powieść dziennikarską czy —jak później określono Z zimną krwią - powieść faktu. Owszem, zdawał sobie sprawę, że znacznie przyczynił się do ustalenia pozycji tej poważnej nowej formy literackiej. Twierdził ponadto, że przeprowadził najbardziej całościowy i dalekosiężny eksperyment w dziedzinie reportażu. Kiedy zaczął wnikać w szczegóły mordu na rodzinie Clutterów z Holcomb w stanie Kansas, Perry Smith i Ri-chard Hickock byli jeszcze na wolności. Kiedy wreszcie zostali ujęci, Capote potrzebował ich współpracy, by książka mogła powstać. Otrzymał więcej niż chciał. „Ich doświadczenie stało się w całości moim udziałem" - stwierdził. „No, może z wyjątkiem zamknięcia w celi śmierci". Spędził z nimi długie godziny, gdy czekali, by ich powieszono; dzielił ich emocje. Był to okres życia całkowicie różny od wszystkich jego dotychczasowych doświadczeń. W wywiadzie dla „Playboya" powiedział: „Zrozumiałem, że śmierć jest nieodzownym elementem życia. A proste uświadomienie sobie tego faktu całkowicie zmienia perspektywę..." „To doświadczenie wzmogło moje poczucie tragizmu życia, poczucie, które zawsze mi towarzyszyło. Ono właśnie tłumaczy tę stronę mojej natury, która wydaje się skrajnie niefrasobliwa; ta moja część zawsze stoi w zaciemnionym korytarzu, drwiąc z tragedii i śmierci. Oto dlaczego uwielbiam szampana i pobyty u Ritza". 114 Muzyce dla kameleonów zacytowałeś Henry'ego Ja-mesa: „Żyjemy w mroku, robimy, co możemy, a reszta jest obłędem sztuki". Cytat ten wywarł na tobie takie wrażenie, że później powiedziałeś o sobie, iż samotnie siedzisz w mroku swego obłędu. Jak bardzo jest on mroczny i szalony? Chodziło mi o to, że kiedy na przykład chce się napisać taką książkę jak Z zimną krwią - a pisanie jej zajęło mi sześć lat — trzeba spędzić dużo czasu w samotności. Jak już ci mówiłem, na pewnym etapie przez siedem miesięcy siedziałem w górach w Szwajcarii; właściwie odcięty od świata, nikogo nie widywałem, pracowałem nad książką i pisałem - a temat książki i ta samotność dały w efekcie kompletną ciemność i niesamowitą przenikliwość. Nigdy nie byłem taki nerwowy i taki podekscytowany. Przez całe siedem miesięcy, które tam spędziłem, nigdy nie spałem dłużej niż trzy godziny. Co było przyczyną takiego podekscytowania? Zmaganie się z problemami książki czy przeżywanie na nowo tego, co stało się z Hickockiem, Smithem i rodziną Clutterów? Po prostu pisanie jest trudną rzeczą. Każdemu sprawia wielki kłopot; mnie sprawia ogromnie wielki kłopot. Gdybym tylko miał kiedyś inny wybór, nie byłbym dzisiaj pisarzem. Czyżbyś nigdy nie miał wyboru? Nie, w gruncie rzeczy nie. 115 A co powiesz o wyborze tematu? Czy to pomyśl opisania ponurego morderstwa popchnął cię do napisania Z zimną krwią? Nie napisałem tego ze względu na jakieś szczególne zainteresowanie tą tematyką. Wybór był taki, ponieważ postanowiłem napisać coś, co nazwałem powieścią faktu - książkę, którą czyta się dokładnie tak jak powieść, z tą jednak różnicą, że każde zawarte w niej słowo będzie absolutnie prawdziwe. Już wcześniej napisałem taką książkę Słychać muzy. Była to krótka książeczka o Rosji. Każde słowo w niej było prawdziwe, a czytało się ją jak krótką powieść. Ja jednak chciałem napisać coś wielkiego. Zaliczyłem dwa -że tak powiem - puste przebiegi z tematami, które, jak się okazało, nie miały w sobie dość materiału, żebym mógł osiągnąć to, co sobie założyłem, tak że w końcu zdecydowałem się na tę mroczną zbrodnię w odległym zakątku stanu Kansas, gdyż czułem, że jeśli prześledzę ją od początku do końca, dostarczy mi ona materiału, żebym mógł pokazać prawdziwą techniczną wirtuozerię. Był to eksperyment literacki, polegający na wyborze tematu nie ze względu na jego atrakcyjność, a ze względu na to, iż służył moim celom literackim. A jednak nie udało ci się pozostać na uboczu, kiedy tylko historia morderstw cię wciągnęła. Czy ta przygoda wessa-ła cię wbrew twojej woli? Tak, ponieważ tak bardzo się w nią zaangażowałem, że zawładnęła ona całym moim życiem, wypełniła je bez reszty. Wszystkie te procesy, odwołania, nie kończące się wertowanie dokumentów, do którego byłem zmuszony -jakieś osiem tysięcy stron samych zapisków — oraz znajomość z tymi dwoma chłopcami, którzy popełnili tę zbrodnię. Wszystko. Ja to przeżywałem dzień po dniu. Dlatego właśnie tak nisko cenię Pieśń kata Normana Mailera. Dla mnie to żadna książka. Nie przeżywał tego z dnia na dzień, nie znał stanu Utah, nie znał Gary'ego Gilmore'a, nigdy nawet nie spotkał Gary'ego Gilmore'a, nie przewertował samodzielnie ani stroniczki materiałów - dwie inne osoby zrobiły to za niego. On po prostu przepisał gotową historię, zupełnie jak ci faceci z „Daily News". Ja pisałem Z zimną krwią przez sześć lat i nie tylko poznałem ludzi, o których pisałem, lecz poznałem ich lepiej niż kogokolwiek innego. Dlatego też książka Mailera po prostu mnie zirytowała. Rozumiesz, dlaczego ona mnie zirytowała? Jasne, ale kiedy czytałeś jego książkę, czy nie byłeś w stanie docenić samego faktu, że w ogóle napisał coś takiego? Nie! Ta cała heca związana z tą książką wyprowadziła mnie z równowagi. Nie podobała mi się sama książka, nie podobało mi się jego podejście do bohaterów, nie podobał mi się jego punkt widzenia, nie podobał mi się styl... ale przede wszystkim, nie podobało mi się to, że on tej książki nie napisał! Cóż, to prawda, że korzystał z pomocy przy opracowywaniu materiałów, ale jednak książkę napisał sam. Czy sądzisz, że bez twojej książki nie byłby w stanie napisać swojej? Nigdy w życiu. Jeszcze rok czy dwa lata temu Norman i ja byliśmy dość dobrymi przyjaciółmi. Lecz teraz w ogóle nie mam dla niego przyjaznych uczuć. Kiedyś powiedział mi w programie telewizyjnym coś, co miało znaczyć, że skrytykowałem jego Pieśń kata jako plagiat. Cóż, Norman kopiuje mnie od lat, a zaczęło się to od Słychać muzy. Norman nie zrozumiał mojego podejścia do pisania powieści faktu, nigdy nie zrozumiał, co miałem na myśli. Przypominam sobie pewną niesłychanie gwałtowną rozmowę z nim, kiedy byłem w trakcie pisania Z zimną krwią, ponieważ zarzucił mi, iż moje zdecydowane dążenie w tym kierunku zawdzięczam ułomności wyobraźni. Odparłem: „Jest dokładnie odwrotnie. To właśnie wyobraźnia popycha mnie w tym kierunku!" W każdym razie ten program telewizyjny ujawnił jednak pewien konflikt. We wprowadzeniu do Muzyki dla kameleonów napisałem, co prawda żartem i w bardzo lekkim tonie, że jest mi miło, iż mogłem okazać się Normanowi Mailerowi tak pomocny. Naprawdę było to pomyślane jako żart, lecz on to wyciągnął i zarzucił mi, że 117 116 obsmarowuję go w wywiadach. W rzeczywistości, do tamtej pory nigdy tego nie zrobiłem. A właściwie do tej pory. Mailer twierdzi, że dręczą go wyrzuty sumienia z powodu pewnych rzeczy, które o tobie powiedział, zwłaszcza kiedy niedawno wyraził się w wywiadzie, że twoje życie jest katastrofą. Powiedział, że to dziennikarz wpuścił go w maliny, żeby wyciągnąć z niego prowokacyjny cytat. Skąd wiesz, że Norman ma wyrzuty sumienia z powodu tego, co o mnie mówił? Powiedział mi o tym. Przeprowadziłem z nim wywiad dla telewizji kablowej. Powiedział też, że po opublikowaniu swojej książki publicznie nie przyznał pierwszeństwa Z zimną krwią jedynie dlatego, iż twoja książka jest tak znana, że dla każdego będzie to oczywiste. To samo powiedział mi w telewizji. Żenujące. Kiedy ja napisałem Słychać muzy, przyznałem, że inspiracją był dla mnie Obraz Lillian Ross. Chciałem się przekonać, czy uda mi się to napisać z wykorzystaniem wszystkich technik pisarskich, lecz z pewnością jej nazwisko padało co chwila. Nie sądzę, żeby bez niej akurat wtedy przyszło mi coś takiego do głowy. Wpadłbym na to później, ponieważ robiłem to przez cały czas, lecz nie na tak wielką skalę. Lillian odwaliła kawał znakomitej roboty. Jest znakomitą reporterką, ale nie jest zbyt dobrą pisarką, w takim sensie, o jakim tutaj mówimy. Brakuje jej tego wzlotu - tego końcowego, absolutnie niezbędnego cholerstwa. Przy pisaniu czegokolwiek nadchodzi taki moment, kiedy albo się toto wzniesie ponad ziemię, albo nie. Czy to się zwykle dzieje na pierwszych siedemdziesięciu pięciu stronach? Niekoniecznie. Przeczytałem książkę Normana Starożytne wieczory - tam w ogóle nie było żadnego wzlotu. Czy przeczytałeś ją w całości? Większość. Nigdzie nawet nie oderwał się od ziemi. i 118 On twierdzi, że jest to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisał. Mogę zrozumieć, dlaczego to powiedział. Przyjął postawę obronną. Napisał jednak rzeczy znacznie lepsze niż to. Które z jego prac podobają ci się najbardziej? Z książek Normana najbardziej podobała mi się Autoreklama. Jest dobrze napisana, jest też bardziej prawdziwa i bardziej szczera, i w ogóle ma to, co w nim jest najlepszego. Nigdy nie przepadałem za jego powieściami, ale lubiłem jego literaturę faktu. Armie nocy zawsze uważałem za dobrą książkę. A co powiesz o jego książce o Marilyn Monroe? Och, to było tak żenujące, że nie warto o tym wspominać. Ja mam przynajmniej tę odrobinę przyzwoitości, żeby zignorować to, co jest w oczywisty sposób kretyńskie. Norman siada, żeby rzekomo napisać niewielką książeczkę, a w końcu się okazuje, że napisał Przeminęło z wiatrem o kimś, kogo nigdy nie znał. Marilyn była moją bardzo dobrą przyjaciółką; napisałem na jej temat naprawdę znakomite opowiadanko Piękne dziecko. On nigdy nawet nie spotkał Marilyn. Namówił go na to ten sam facet [Lawrence Schiller], który namówił go na Pieśń kata. Mogę zrozumieć, że Norman potrzebuje pieniędzy, ale... (Kiedy powiedziałem Normanowi Mailerowi, że Capote uznał, i to na długo przed publikacją Starożytnych wieczorów, że to nie może być dobra książka, ponieważ Mailer jest dobry jedynie w opisywaniu rzeczy, które zna, a o starożytnym Egipcie nie wie więcej niż o Garym Gilmorze czy Marilyn Monroe —Mailer na to odparł:„Cóż, Trumanjest bardzo obrażony o Pieśń kata Uważa, że powinienem udać się do niego z pielgrzymką, paść na kolana i powiedzieć: «O, wielki Kardynale Capote, czy dostanę twe błogosławieństwo? Czy zezwolisz mi napisać książkę o zabójcy ?» Nie zrobiłem tego. Zaczął wówczas rozpowiadać, że nie oddałem należnej czci Z zimną krwią. No cóż, wydawało 119 l : mi się, że ta książka jest tak sławna, że nie potrzebuje wyrazów uznania. Każdy wie, że napisałem Pieśń kata, mając w pamięci Z zimną krwią. Jednakże kiedy skończyłem Pieśń kata, ponownie przeczytałem Z zimną krwią. To bardzo dobra powieść. Niewykluczone, że jest powieścią w tym samym stopniu, co Pieśń kata. Albo i bardziej. Jest znakomicie napisana. I z powodzeniem może stać się klasyką, ponieważ jest naprawdę nadzwyczajna. Nie wiem jednak, o czym on mówi; uderzyło mnie to jako dość głupawa odżywka. Truman jest bystry jak wszyscy diabli, ale nie jest jedynym rozgarniętym facetem na świecie".) Jeśli miałbyś kiedykolwiek znów zmierzyć się z długą formą reportażową, jak Z zimną krwią, czy poszedłbyś w ślady Mailera i najął ludzi do zbierania materiałów ? Nigdy. Uważam, że jest to bardzo niewiarygodne. Malcolm Cowley*, międy innymi, nie zgadza się z twoim twierdzeniem, że stworzyłeś powieść faktu. Wskazuje przy tym na Henry'ego Adamsa i napisaną przez niego w 1907 roku powieść pt. The Education of Henry Adams, oraz Hemingwaya z jego Zielonymi wzgórzami Afryki z 1935 roku. To nieprawda. Nie znam Henry'ego Adamsa, ale Zielone wzgórza Afryki to nic innego jak rodzaj autobiograficznego opowiadania podróżniczego. A poza tym, on sam cały czas się w nim przewija. Wielkim osiągnięciem Z zimną krwią jest to, że ja sam nie pojawiam się w niej ani razu. Nie ma tam ani jednego ,ja". A zatem, nie masz ani cienia wątpliwości, że dzięki tej książce stworzyłeś kawałek historii literatury? Tak, stworzyłem. Popatrz tylko na niezliczone przypadki naśladownictwa. * M. Cowley (1898-1989) - poeta, wydawca i krytyk literacki, przyczynił się m.in. do renesansu zainteresowania twórczością F. Scotta Fitz-geralda. 120 Czy któryś z nich prześcignął oryginał? Nie. .-_••••- ,;: Czy którekolwiek się do niego zbliżają? Te, które przeczytałem - nie. Powiedziałeś kiedyś o doświadczeniach związanych z pisaniem Z zimną krwią, że były zbyt bolesne i że nic nie było ich warte. Czy patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, nadal czujesz to samo? Hm, z pewnością drugi raz już bym tego nie zrobił. Gdybym wiedział, w co się pakuję, kiedy zaczynałem, nigdy bym tego nie zaczął, i to bez względu na końcowy rezultat. Na ile blisko udało ci się doświadczyć tego, co przeżyli Dick Hickock i Perry Smith w oczekiwaniu na egzekucję? Co masz na myśli mówiąc „doświadczyć"? Jak to właściwie jest. Byłeś tam. Widziałeś egzekucje. Wywarło to na tobie wrażenie. Powiedziałeś, zdaje się, że po tym wszystkim wymiotowałeś. To było najbardziej poruszające doświadczenie mego twórczego życia, tak. Osobistego również? Nie. . /'"'.... - \ . .. .,. -..-.: Mówiłeś o tym, że w rozmowach z tobą byli zatwardziali i brutalni. Nie przypominam sobie, bym miał o tym mówić. Przynajmniej wspomniałeś o tym, że byli zatwardziali i brutalni. Czy byłeś ostatnią osobą, która z nimi rozmawiała? Tak, byłem absolutnie ostatnią osobą, która z nimi rozmawiała. Czy kiedykolwiek wspominałeś o tym, co ci wówczas powiedzieli? 121 l Cóż, po prostu pożegnali się ze mną. (Wahanie.) Perry powiedział do mnie: „Żegnaj, lubię cię. Zawsze cię lubiłem". Perry Smith. A jak ty na to zareagowałeś? Hm, stałem u stóp szubienicy. Dookoła znajdowało się jakieś pięćdziesiąt osób. Nie mogli słyszeć tego, co mi powi-dział, ponieważ mówił szeptem. Byłem bardzo poruszony... Cała ta historia bardzo mocno mnie poruszyła. To była ta ostatnia kropla, która przebrała miarę. Czy w jakikolwiek sposób odwzajemniałeś tę sympatię? Czy po tym, jak przez długi czas byłeś tak blisko nich i byliście w tak dobrych stosunkach, czy sądzisz, że polubiłeś któregoś z nich? Nie polubiłem żadnego z nich, miałem jednak dla nich obu wiele zrozumienia, a na dokładkę wiele współczucia dla Perry'ego. Dick wydał mi się drobnym kanciarzem, który wskoczył do stanowczo zbyt głębokiej wody i tak naprawdę to on był odpowiedzialny za to całe morderstwo, dokonane rękami Perry'ego. Perry nigdy by nie popełnił zbrodni, gdyby go ktoś nie popchnął do tego -jak mawiają Francuzi - foliea deux. I choć z zimną krwią zamordowali oni czteroosobową rodzinę, nie uważałeś, że powinni zostać straceni, czy tak? Nie powinni. Jestem stanowczym przeciwnikiem kary śmierci. Tym niemniej byłem świadkiem wielu egzekucji. Czy to cię pociąga jako pisarza? Nie, traktuję to jako pracę źródłową. Po Dicku i Per-rym widziałem jeszcze dwie egzekucje. Zamierzałem napisać coś na temat egzekucji i mojego stosunku do kary śmierci, ale nic z tego nie wyszło. Mam notatki w moim dzienniku, ale nigdy nie napisałem na ten temat żadnego utworu. Dość dużo czasu spędziłeś na przeprowadzaniu wywiadów z zabójcami. 122 Była to większość wywiadów, jakie przeprowadziłem w trakcie tych dziesięciu lat, kiedy zrywami pisałem Z zimną krwią. Od tamtej pory przeprowadziłem tylko jakieś sto siedem wywiadów. Może więcej. Mógłbym ukatrupić tego Whizzera White'a* za to, co zrobił temu skazańcowi z Teksasu. Wbili mu już igłę w ramię, a nasz drogi Whizzer White odczekał aż do chwili, kiedy zaczęli wstrzykiwać truciznę, zanim łaskawie zatelefonował, by powiedzieć: „Cóż, wstrzymajmy się". Przecież to straszna tragedia. Ten facet musi przejść przez to jeszcze raz; powinni zostawić go w spokoju. Tak, ten Byron White to jedyna osoba, którą naprawdę gardzę. Bardzo uważnie śledzę prace Sądu Najwyższego. Robię to od dwudziestu lat, od kiedy zacząłem interesować się zbrodnią. Śledzę prace Sądu Najwyższego i ich werdykty i o każdym z sędziów mam swoje zdanie. Czy w tej chwili w składzie Sądu Najwyższego jest ktoś, kogo szanujesz? W tej chwili jedyną osobą; której nie splunąłbym na grób, jest Brennan. Całej reszcie owszem. Nie licząc tej kobiety. Jest tam zbyt krótko - choć prześledziłem jej werdykty i nie wydała mi się zbyt bystra. Sandra O'Connor wydaje się bardzo konserwatywną kobietą. Tak. Nie zrobiła jeszcze nic, na podstawie czego można by wyrobić sobie o niej jakieś zdanie. Ale prawdziwym hipokrytą, i to nie tylko konserwatywnym, ale i okrutnym, jest Byron White. Czy znasz któregoś z sędziów Sądu Najwyższego osobiście? Poznałem ich chyba wszystkich, choć nie spotkałem nikogo z nich w ciągu ostatnich pięciu lat. A kogo chciałbyś widzieć w składzie Sądu Najwyższego? Nie wiem. Cały Sąd Najwyższy powinien zostać zmieniony. * B. White (ur. 1917) - konserwatywny sędzia Sądu Najwyższego. 123 W jaki sposób? To powinno być coś na kształt radzieckiego Politbiurą. Czy to nie byłoby odrobinę zbyt radykalne? Nie wierzę w Sąd Najwyższy w takiej postaci, w jakiej istnieje on teraz. Nie sądzę, że są w nim właściwi ludzie. Nie uważam, że skład jest wystarczająco liczny. Czy liczba sędziów powinna ulec podwojeniu? Tak. Co najmniej. To zbyt mała grupa próbująca unieść zbyt wielki ciężar, próbująca zrobić więcej, niż jakakolwiek grupa ludzi może zrobić. Wiem, że nie mają dość czasu, że mają zbyt wiele spraw. Gdyby skład Sądu Najwyższego uległ podwojeniu, wcale nie znaczy to, że wszyscy musieliby zajmować się tymi samymi sprawami. Można by je podzielić. Pewne sprawy są w oczywisty sposób znacznie ważniejsze niż inne. Raz na zawsze cały sąd powinien decydować o karze śmierci, a oni unikają tego jak tylko mogą. Całe to zamieszanie z karą śmierci jest jednym z najpoważniejszych problemów Ameryki, choć może na taki nie wy-gląda. Ale jest. A fakt, że tysiąc dwustu siedemdziesięciu ludzi w celach śmierci dniem i nocą wyczekuje werdyktu, czy zostaną straceni, czy nie, jest tak niesłychanie oburzający, że brak mi słów. Tylko i wyłącznie dlatego, że Sąd Najwyższy nie jest w stanie powziąć jakiejś wiążącej decyzji. A gdyby zdecydowali się na karę śmierci... Uważam, że wtedy powinni wykonać egzekucje i skończyć z tymi torturami. Jednym z bardziej niesławnych więźniów jakich znasz jest Charles Manson*. Czy dobrze go znasz? Znam go, choć nie za dobrze. Nie chcę go jednak poznawać bliżej. Nienawidzę go. * Ch. Manson - przywódca tzw. „rodziny", odpowiedzialnej za zamordowanie 9.08.1969 r. aktorki Sharon Tatę (żony Romana Polańskiego) oraz czterech innych osób. Sam Manson nie brał udziału w zbrodni. Znaleś cztery z pięciu osób, które zostały zamordowane w domu Sharon Tatę. Tak. Czy to nie jest niesamowite? A jednak nie zgadzasz się z twierdzeniem, że to Manson był mózgiem tej bandy szaleńców? Nie. To Bobby Beausoleil. Spotkałeś go w San Quentin* i ponoć zrobiło na nim duże wrażenie to, że swobodnie przechadzałeś się po spacernia-ku. Czy takie przechadzki są niebezpieczne? Nie sądzę. Więźniowie uważają, że tak. Bobby Beausoleil powiedział: „Ktoś cię może zabić po to tylko, żeby dostać się do gazet". A co powiesz o Sirhanie Sirhanie**. Znasz go... ...Od dawna. • Czy sądzisz, że powinni go wypuścić? O... tak. ;•".;. Dlaczego? Ponieważ z całą pewnością nikogo nigdy by już nie zabił. W ogóle uważam, że nie powienien znaleźć się w więzieniu. Na kilka lat powinien trafić do szpitala. Jest nieszkodliwym małym padalcem. Nie mam dla niego ani odrobiny współczucia, ale uważam, że nie ma sensu trzymać go w więzieniu. To tylko kwestia złej woli. Czy sądzisz, że gdyby Robert Kennedy nie został zamordowany, byłby prezydentem? Nie. Nie cierpiałem Kennedy'ego. Oprócz Sirhana Sirhana, znałeś również Lee Harueya Oswalda oraz Jacka i Bobby'ego Kennedych, nieprawda? * Znane więzienie kalifornijskie. ; ** Sirhan Sirhan - zabójca (5.06.1968 r.) Roberta Kennedy'ego. < 125 124 Taa, czyż to nie fantastyczne? Czy jesteś jedyną osobą na świecie, która może to o sobie powiedzieć? Znam tylko jedną osobę, która znała i Jacka Kennedy'ego, i Lee Harveya Oswalda. To dziewczyna nazwiskiem Pri-scilla Johnson, która pracowała dla U.P. w Moskwie. To oprócz mnie jedyna osoba, która znała ich obu. Co sądzisz o Oswaldzie? Bardzo neurotyczny. Bez wątpienia szaleniec. Spotkałem się z nim zaledwie dwukrotnie. Gdyby to zsumować, okazałoby się, że moje spotkania z nim trwały w sumie z pięć godzin. Gdzie się spotykaliście? W Moskwie, zaraz po jego ucieczce. Mieszkałem w Moskwie. Sądzisz, że działał na własną rękę? O,tak. Wykluczasz więc spisek. A Martin Luther King junior? Też ofiara samotnego zabójcy? Mm-hmmm. Uważam, że to bardzo dziwne, iż robią z tego państwowe święto. Nie znali chyba prawdy (śmiech) o Mar-tinie Lutherze Kingu. A ty znasz? Hm, Martin Luther King miał wiele twarzy. (Śmiech.) Masz diabelski błysk w oku; o jakich twarzach ty wiesz? O żadnych, o których nie wiedzieliby inni. Wszyscy chyba wiedzą. Czy w ogóle uważasz go za wielkiego człowieka? O tak, mm-hmmm. Uważam, że był w porządku. (Śmiech.) Wracając-do ludzi w celach śmierci - czy dużą część twojej poczty stanowią listy od tych potępieńców? Wydaje mi się, że dostaję więcej listów od więźniów skazanych na śmierć niż ktokolwiek inny. Niewątpliwie jest tego dużo. Trudno byłoby znaleźć wśród piśmiennych skazańców takiego, który kiedyś do mnie nie napisał. Czy to jest zawsze to samo? Jakiś rodzaj wołania o pomoc? Chcą, żebym napisał coś o ich przypadku. Czy w ich przekonaniu wszyscy są niewinni? Aha. Albo przynajmniej nie są przekonani, że media przedstawiły ich sprawę w prawdziwym świetle. Jak ten John Gacy. Wspominałem ci o nim? Nie. On nie twierdzi: „Ja nie zamordowałem tych trzydziestu trzech ludzi", ale że jego przypadek został w mediach całkowicie przeinaczony, i okazuje się, że ma całkowitą rację. Podam ci prosty przykład: z tego, w jaki sposób jego przypadek przedstawiono opinii publicznej, wynikało, że napastuje on, gwałci i morduje czternastolatków. Nie ma w tym ani słowa prawdy, ani słowa. Wszystkie jego ofiary liczyły od siedemnastu do dwudziestu ośmiu lat i były męskimi dziwkami. Ci chłopcy przechadzali się w pewnym chicagowskim parku pośród krążących samochodów. Niemalże wszystkie jego ofiary pochodziły właśnie stamtąd. Podjeżdżał samochodem, jeździł w kółko, aż w końcu upatrzył sobie któregoś, zabierał go do domu, uprawiał z nim seks, a w końcu go mordował. Ze sposobu, w jaki media potraktowały jego przypadek, można by pomyśleć, że czaił się na niewinne dzieciątka ze średnich szkół, a nie na prawdziwych twardzieli, zarabiających po dwadzieścia pięć dolarów za to, co tam robili. W jego przypadku zadziwia mnie jedna rzecz. A mianowicie, dlaczego ich mordował? Przecież uprawiając z nimi seks, nie popełniał żadnego przestępstwa. Chodzi mi o to, że nie było do końca tak, jak to przedstawiały gazety. 127 126 Rozmawiałeś z nim? Zapytałeś go? Zadałem mu to pytanie i to był koniec naszej rozmowy. Nie chciał na nie odpowiedzieć. A czy nie był to przypadkiem człowiek, który walczył ze swoim homoseksualizmem? Najpierw uprawiał z nimi seks, a potem mordował ich, ponieważ wpędzało go to w depresję? Nie sądzę, żeby to było to. Nie znam odpowiedzi. A może było tak, że pewna jego część miała wstręt do tego, co robił w sensie seksualnym, więc czuł, że musi tę część zniszczyć? Czyż nie jest to jeden z powodów, dla jakich zabójca zabija? Może to jest odpowiedź... ale mnie się wydaje, że zabójstwo było częścią rozkoszy. Nie sądzę, by miało być wywołane poczuciem winy czy nienawiścią. Rozmawiałem z wieloma dusicielami. Sprawia im to osobliwą rozkosz, zupełnie jak dzieciom duszącym kota. Wiesz, jest to dla nich źródłem strasznych, niesamowitych doznań. Czy sądzisz, że jest tak ze wszystkimi dusicielami? Zdecydowanie tak. Zabójstwo jest dla dusicieli źródłem rozkoszy. Czy przypadkiem nie jest tak również w wypadku zabójców posługujących się nożem? Ze moment wbijania noża jest dla nich źródłem rozkoszy? Tak mówią. Wbicie noża na tyle głęboko, żeby zabić, nie jest łatwe, prawda? Trzeba naprawdę mocno pchnąć. Powiadają, że jest to bardzo łatwe... ci, którzy w ogóle chcą o tym mówić. Jednakże tych, którzy chcą mówić o tym, co robią i jak się czują, jest bardzo niewielu. Według tej garstki, która chciała porozmawiać ze mną na temat zabójstwa za pomocą noża, doznają oni prawdziwej rozkoszy, czując jak nóż zagłębia się w ciało. Dla przykładu, wspomniany Jack Abbott opisał w swojej książce, jakie to jest ie gdy wbija się komuś nóż w dokładnie określone sce' tuż pod żebrami, jakie to jest uczucie, gdy na twa-lofiary pojawia się grymas... czego mordercy niemal zawsze się śmieją, mówiąc uoich zbrodniach? Lę, że czują nagły przypływ zażenowania. To to, co ywają śmiechem zażenowania. Tak bym to określił. ada ich to bez względu na typ mentalności. Ni stąd, ni vąd czują wstyd. zisz, że mordercy po dokonaniu zbrodni mogą odczu-wstyd? kak. Dlatego tak trudno im mówić na ten temat. kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego tak dobrze \gadujesz się z mordercami? jmieważ oni natychmiast orientują się, że nie zamierzam w jakikolwiek sposób oceniać. Nie oceniam ich jako Idzi na podstawie faktu, że zabili czy popełnili jakieś inne rzestępstwo. tiem, że różne czasopisma namawiały cię, byś napisał oś na temat wielokrotnego zabójcy. Dlaczego tego nie zro- Dzpocząłem pewną rzecz. Nosi tytuł: „Ciemne korytarze. Jposób myślenia wielokrotnego mordercy?" Nie jestem jed-ik pewien, czy to ukończę. Mam, rzecz jasna, swoje zda-na temat mentalności wielokrotnego mordercy. Pozna-em ponad czterystu takich ludzi. Każdy ma swoją dział-. Moja działka to wielokrotny morderca. Izy mają oni jakąś cechę wspólną? chcę w to teraz wchodzić. Jest jedna rzecz wspólna dla asiemdziesięciu procent z nich, i jest to jedyna rzecz, 1 jakiej ci powiem. Osiemdziesiąt procent wielokrotnych Jmorderców ma tatuaże. Wywiad za wywiadem, dana oso-|ba zawsze okazywała się w jakimś tam stopniu - mniej-I szyna lub większym - wytatuowana. 128 18 — Rozmowy z Capote'em 129 Czyli, jeśli zobaczysz kogoś z tatuażem, trzymaj się od niego z daleka? Z wielu powodów nie należy tak do tego podchodzić. Z większością ludzi, którzy mają tatuaże, coś jest nie tak. Wiem z doświadczenia, że ich tatuaż świadczy o tym, że mają oni jakąś skazę. I chodzi tu o coś więcej niż tylko o pamiątkowy tatuaż, który Johnny przywozi z wojska, choć nawet i to jest już niepokojącym zjawiskiem. A co powiesz o Japończykach wytatuowanych od stóp do głów? Czy to zupełnie inna para kaloszy? To straszne. Z psychologicznego punktu widzenia to szaleństwo. W większości wypadków tatuaż jest oznaką jakiegoś poczucia niższości. Ludzie wytatuowani próbują w ten sposób upodobnić się do jakiegoś macho, z którym się identyfikują. Czy poznałeś jakichś wytatuowanych Żydów - wielokrotnych morderców? Należą do rzadkości. Nie jako gangsterzy, żydowscy gangsterzy są równie powszechnym zjawiskiem jak włoscy gangsterzy. Czy wiesz, że wytatuowany Żyd nie może zostać pogrzebany na żydowskim cmentarzu? Nie wiedziałem tego. (Milknie, zamyśla się.) To fascynujące. Cieszę się, że mi to powiedziałeś. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej. Czy większość wielokrotnych morderców wierzy w Boga, czy są ateistami? Wszyscy wierzą w Boga. A czy mają poczucie winy czy wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobili? To bardzo, bardzo trudne pytanie, ponieważ bardzo ciężko jest namówić ich do rozmowy na temat tego, co zrobili i jak się z tym czują. To jest prawdziwy punkt zwrotny. znać kogoś od lat, wielokrotnie z nim rozmawiać, ć każdy detal jego biografii, datę pierwszej masturba- Z- a iednak nie jest on zdolny przyznać w rozmowie ze mną że naprawdę zabił swą matkę, ojca, brata i dwie siostry. Jak długo trwa, zanim morderca przyzwyczai się do twojej obecności i zacznie się przed tobą otwierać? To zależy od osoby. Jak już się poznamy, zwykle mają ochotę na rozmowę, ponieważ nie mogą pogadać z nikim innym. Czy zawsze wiedzą, kim jesteś? O tak. Czy większość z nich czytała Z zimną krwią? Tak, w ten sposób do nich docieram. A ilu mogło przeczytać twoją książkę, zanim zabiło? Nie wiem. (Milknie.) Nigdy o tym nie myślałem. 130 6 Współcześni „Nie czuję się rywalem innych pisarzy. Dlatego że nie o żadnym, który by pisał o tym samym, co ja". Wiek ma to do siebie, że radykalizuje opinie. Kiedy Ca-pote był młodszy, nazywał Normana Mailera „godnym polecenia", a Johna Updike'a uważał za „utalentowanego gościa", który potrafi pisać „pięknie" („mimo że pisze o niczym"). W wywiadzie dla „Playboya" wielkodusznie przyznał, że „i Bernard Malamud, i Saul Bellow, i Philip Roth, i Isaac Bashevis Singer, i Norman Mailer to bardzo dobrzy pisarze, lecz nie są jedynymi pisarzami w kraju, jak usiłuje to nam wmówić żydowska mafia literacka". Dwóch z tych pisarzy uhonorowano później Nagrodą Nobla, a Mailer został dwukrotnym laureatem Nagrody Pu-litzera - Capote nigdy nie dostąpił takich dowodów uznania. Oprócz wspomnianych trzech nagród im. O. Hen-ry'ego, dostał on w 1966 roku Nagrodę im. Edgara Allana Poe, przyznawaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie Pisarzy Powieści Sensacyjnych oraz w 1967 roku nagrodę Emmy za adaptację telewizyjną. Uważał jednak, że zasługuje na więcej. W wywiadzie dla „Paris Review" Capote powiedział: „Nigdy nie byłem świadom bezpośrednich wpływów literackich, choć krytycy poinformowali mnie, iż moje wczesne utwory zawdzięczają wiele Faulknerowi, i Welty, i McCullers. Być może. Jestem wielkim admiratorem tej trójki. I jeszcze Katherine Annę Porter". Jeden z owych krytyków, jego odwieczne nemesis, Gore Yidal, był nieco ostrzejszy w swoim wywiadzie dla „Playboya"' z 1969 roku: „Ani Mailer, ani Capote, ani ja - że wymienię trzech pisarzy jakże odmiennych talentów - nie stanęliśmy mocno na nogach, dopóki nie znaleźliśmy swego własnego głosu. Mailer przez całe lata próbował pisać ponadczasowe arcydzieła i był to dla niego katastrofalny okres. Capote nie był aż taki ambitny - albo przygotowany literacko. On po prostu chciał być dzięki pisarstwu sławny, kopiował więc pisarzy, którzy ówcześnie byli w modzie. Złupił Carson McCulłers w Innych glosach, innych ścianach, porwał Sally Bowles Isherwooda na Śniadanie u Tiffany'ego; krótko mówiąc, był bezwzględnie nie-oryginalny. Potem zwrócił się ku reportażowi, naturalnej domenie tych, którym nie staje twórczej wyobraźni, i tutaj zaczął robić ciekawe rzeczy. Innymi słowy, znalazł swój własny głos i o to w pisarstwie chodzi". W wywiadzie dla „Paris Review" z 1974 roku, na pytanie dotyczące umiejętności promocyjnych Capote'a Yidal odpowiedział: „Każdy pisarz powinien przynajmniej jedną rzecz robić dobrze. Przytoczę więc dewizę Trumana, że talent do robienia autoreklamy jest niewątpliwie najjaśniejszą gwiazdą w jego diademie". Rzecz jasna, Capote znany był z tego, że odwdzięczał się co najmniej tym samym, co sam musiał ścierpieć — jeśli nie czymś gorszym. W młodości, jak sam przyznaje, w sztuce obchodzenia się z wrogami rozwinął mięśnie jak u bara-kudy. Mówiąc o swych współczesnych, napina te mięśnie i obnaża kły. 132 (J ako „subtelną, acz bezlitosną" określiłeś kiedyś różnicę pomiędzy bardzo dobrym pisarswem a prawdziwą sztuką. Czy mógłbyś ten podział zilustrować przykładami autorów, których podziwiasz? Thackeray jest dobrym pisarzem, a Flaubert wielkim artystą. Trollope jest dobrym pisarzem, a Dickens wielkim artystą. Colette jest dobrą pisarką, a Proust wielkim artystą. Czy mógłbyś posłużyć się przykładami bliższymi współczesności? Katherine Annę Porter była wybitnie dobrą pisarką, a Willa Cather była wielką artystką. (Zastanawia się.) W tej chwili nie przychodzi mi do głowy nikt, kogo współcześnie mógłbym nazwać wielkim artystą. William Faulker powiedział, że dobry pisarz musi być absolutnie bezwzględny. Czy ty taki jesteś? Hm, on był absolutnie bezmyślny. Nie jestem wielkim miłośnikiem Faulknera. Nie wywarł na mnie najmniejszego wpływu. Lubię ze trzy czy cztery jego opowiadania, Słońce zachodzi i bardzo mi się podoba jedna jego powieść Światłość w sierpniu. W większości wypadków jest on jednak bardzo chaotycznym, nie panującym nad sobą pisarzem. Nie pasuje do tej kategorii pisarzy, których naprawdę szanuję. Znałem Faulknera bardzo dobrze. Był moim bardzo dobrym przyjacielem. To znaczy, ja byłem jego przyjacielem na tyle, na ile można było nim być. Chyba 134 żeby się było czternastoletnią nimfetką. Wtedy to dopiero byłaby przyjaźń! Czy jakikolwiek amerykański pisarz miał wpływ na ciebie jako pisarza? Żaden amerykański pisarz nie wywarł na mnie takiego wpływu. Zawsze wierzyłeś, że styl, bardziej niż treść, jest lustrem wrażliwości artysty. Czy owi wielcy artyści bardziej dbają o styl czy o treść? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Flaubert jest wielkim pisarzem i wielkim stylistą. Bardziej przejmował się kwestią stylu niż treści. Dla niego treść to coś takiego, jak gdyby wyjął jabłko z koszyka, położył je na stole i powiedział: ,A teraz zamierzam opisać to jabłko". To znaczy, nie wydaje mi się, żeby naprawdę zawracał sobie dupę panią Bovary. Bardziej troszczył się o to, jaki nadać temu wszyst-' kiemu kształt, na ile prawdziwie uda mu się to uczynić. Był wielkim stylistą. Dziwne, że Flaubert, który potrafił pisać takie piękne, fantastyczne rzeczy, popełnił coś tak okropnego jak Petrochette czy Popachette*, czy jak tam się nazywała jego ostatnia książka. Beznadziejna. Tak więc, nie wiem. ...Henry James był totalnym stylistą. A Faulkner nie? Faulkner nie był stylistą. Faulkner popadł w pewien niechlujny styl, nad którym nie miał prawdziwej kontroli. On pisał o czymś. Treść była jego mocną stroną. Przyjął pewien styl, lecz stało się tak przez pomyłkę i nie był to dobry styl. A co powiesz o Dostojewskim? Ten zdawał się skupiać na treści. Nie nazwiesz go chyba stylistą? Nazwę. Nazwę go beznadziejnym stylistą. (Śmiech.) Czytasz po rosyjsku? ' Właśc. tytuł: Bouuard i Pecuchet. 135 Nie tak dobrze, żeby wygłaszać takie opinie, ale trochę czytam. I jak on brzmi po rosyjsku? Strasznie. Turgieniew to stylista. A co powiesz o Gertrudzie Stein. Znałeś ją? Nie. Znałem Alicję Toklas. A co sądzisz o nich obu? Sądzę, że stanowiły znakomity duet. Taki Pat i Pataszon. (Śmiech.) A co sądzisz o Stein jako pisarce? Podobała mi się jej książka o Alicji. Jednakże co do reszty... „Jestem kupą gówna, jestem kupą gówna, jestem kupą gówna..." (Śmiech.) Co sądzisz o jej pomyśle z powtórzeniami - u niej to było całkowicie świadome. To sposób na wypełnienie strony. Może gdyby to rozstrzelić... Czy kiedykolwiek próbowałeś przeczytać The Making of Americans? Tak. Daleko nie zaszedłem. Porozmawiajmy o bardziej współczesnych stylistach. Co sądzisz na temat Thomasa Pynchona? Upiorny. Czytałeś jego prace? Tak, jestem jedną z niewielu osób na świecie, które przeczytały Tęczę grawitacji od pierwszej do ostatniej strony, a to dlatego, że byłem jednym z jurorów, kiedy ta książka kandydowała do konkursu National Book Awards*. Nie * Narodowa Nagroda Książkowa - ustanowiona w 1950 r. nagroda literacka, przyznawana corocznie w kategoriach powieści i literatury faktu. 136 grał przeze mnie. Poza tym, wielu innych ludzi chciało Iłosować na tego drugiego pisarza, którego ja nie cierpię. Na Donalda Barthelme'a. To najnudniejszy, najbardziej oszukańczy pisarz. Więc jakim sposobem stal się tak popularny? Zaczynał w „New Yorkerze". Jednak on swoim stylem oddziaływał na studentów w col-lege'ach równie mocno, jak przed laty Hemingway. Mam nadzieję, że mijasz się z prawdą, ponieważ nie cierpię Donalda Barthelme'a i nie spotkałem nikogo, kto pisałby chociaż trochę podobnie do niego. A Tom Wolfe? Lubię Toma Wolfe'a, choć sądzę, że jest niesłychanie nierówny. Napisał parę wyśmienitych rzeczy. Jego opis ludzi idących na przyjęcie do Leonarda Bernsteina - Radical Chic - to naprawdę znakomity kawałek współczesnego reportażu. Kiedy tak wszystko rozhuśta i nie przesadza z gumą do żucia, jest zabawny. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie wzgląd na niego samego. Wiem, że to nie ma przyszłości. Dlatego ja sam zawsze trzymam się klasycznego stylu pisania, w którym wszystko jest ponadczasowe. Nic nie jest w stanie zdezaktualizować ani jakości pisarstwa, ani tematu. Zawsze byłem o tym głęboko przekonany, & nie jest to łatwe, nie jest łatwo przewidzieć, czym stanie się to, co piszesz. Tom Wolfe po prostu nie przetrwa. Uwielbiam niektóre z jego rzeczy, są wspaniałe... lecz za jakiś czas będzie się o nich mówić coś zupełnie innego. Właśnie z powodu jego stylu. Jednak gdyby nie ten styl, nikt by nie zwrócił na niego uwagi i nie osiągnąłby on takiego sukcesu. Ale Candy-Colored Cadillac... Masz na myśli The Kandy-Kolored Tangerine-Flake Stre-amline Baby. Wszystko jedno. Co sądzisz o Hunterze Thompsonie? 137 Nie wiem, czy jest naśladowcą Toma Wolfe'a. Za to jestem pewien, że Tom Wolfe nie jest jego naśladowcą. Zastana wiam się jednak, jak bardzo znajduje się on pod wpływen Toma Wolfe'a. W każdym razie napisał trzy albo czten rzeczy nie gorsze niż Tom Wolfe, a kto wie, czy i nie lep sze. Lecz jest on jeszcze bardziej nierówny. Te trzy czy cztery znakomite kawałki, które napisał... nie wydaje się, by ktokolwiek je znał, a to opowiadanie o wyprawie na derby w Kentucky było absolutnie fantastyczne, (śmiech.) Albo to drugie, o ludziach z otoczenia jednego z polityków. Poszedł o krok dalej niż Tom Wolfe, lecz jako pisarz jest już martwy. AKenKesey? : Cóż, też jest martwy. To znaczy, napisał tylko tę jedną książkę. Padł ofiarą tego samego... Gdyby ktoś nie wiedział, mógłby uwierzyć, że cała ta trójka pisarzy wychowywała się w tym samym sierocińcu w Los Angeles. (Śmiech.) Jest jeszcze jeden stylista, o którego chcę cię zapytać: Jack Kerouac. Wiem, że załatwiłeś go swoją słynną już uwagą w programie telewizyjnym, kiedy to Mailer wychwalał Ke-rouaca, a ty powiedziałeś: „On nie pisze, on pisze na maszynie". W pewnym okresie on jednak bardzo się liczył i... Jack Kerouac? O czym ty mówisz? To jakiś ponury dowcip. Czytałeś W drodze ? Oczywiście, czytałem. Ta książka zapoczątkowała pewną erę. Wolne żarty. Jeśli tak, to ilu pisarzy zaledwie pisze na maszynie? Dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent. (Śmiech.) l tak jest to bardzo łagodna opinia. Biedaczysko Jack Kerouac. Co sądzisz o tak zwanych „czarnych humorystach", jak Donleavy, Southern, Heller... 138 Nie lubię żadnego z nich. Czytałeś Ryżego Donleavy'ego? Taak, nie spodobało mi się. Czytałem to w wydaniu Olim-pia Press. Rzekomo jest to bardzo cenne wydanie. - - Mam tę książkę gdzieś w piwnicy. Paragraf 22 Josepha Hellera był kolejnym kamieniem milowym. Żeby nie skłamać, nie mam na jego temat wyrobionej opinii, ponieważ nigdy nie udało mi się przeczytać Paragrafu 22. Znudził mnie. Coś takiego do mnie nie dociera, to nie jest moja literatura. Nie podoba mi się już sam wybór tematu. Nie lubię niczego, co ma jakikolwiek związek z - ogólnie mówiąc - sferą militarną. Cieszę się jednak, że Heller dochodzi do siebie po bardzo groźnej chorobie. Cierpiał na straszną chorobę, jeszcze gorszą niż to, co nazywają chorobą Lou Gehriga*, po prostu zaczął niknąć w oczach i rozkładać się. Choroba się jednak cofnęła, a on sam podobno dochodzi do siebie i jest w stanie funkcjonować. Co sądzisz o Nabokovie? ' - Lubię Nabokova. Uważam Nabokova za artystę. Który, według ciebie, dwudziestowieczny pisarz układa najlepsze zdania? Z ludzi piszących prozą? E. M. Forster - wspaniały, wspaniały pisarz. Pisał cudne akapity. A Yirginia Woolf? Oczywiście, uwielbiam starą Yirginię Woolf, mimo że to kawał blagierki. Kocham jej dziwne, wirujące rytmy. Gdy- * L. Gehrig (1903-1941) - sławny baseballista amerykański zmarły na stwardnienie zanikowe boczne. Od jego nazwiska wywodzi się potoczna nazwa choroby. 139 bym miał jednak mówić o konkretach, to nic nie przychodzi mi do głowy, może z wyjątkiem jej prac krytycznych. Nie przychodzi mi do głowy żadna powieść. A przeczytałem je wszystkie. Uwielbiam jednak jej krytykę i uwielbiam jej dziennik. Jacy pisarze pozostaną, według ciebie, uznani w przyszłym stuleciu ? Hm, to nie tak daleko. Sądzę, że będzie ich wcale niemało. O wielu pisarzach będzie się pamiętać nie ze względu na ich powieści, ale dzięki ich opowiadaniom. Na przykład Hemingway. Za sto lat Hemingway - bez względu na to, co ja sam o nim myślę - będzie z pewnością pamiętany, ale właśnie ze względu na swoje opowiadania, nie powieści. Stary człowiek i morze bardzo mi się nie podobał. Sądzę, że także Faulkner będzie wśród pisarzy amerykańskich, znanych dzięki paru swoim opowiadaniom. Może przetrwa Światłość w sierpniu. Uważam, że zostanie Willa Cather. Mimo że nie jest dzisiaj zbyt popularna, sądzę, że nadejdzie jeszcze renesans zainteresowania jej twórczością. Jest zupełnie niezwykłą pisarką amerykańską. A co powiesz o obcych pisarzach? Obcy pisarze... Jest paru południowoamerykańskich pisarzy, których darzę szacunkiem. Lubię Marąueza, autora Stu lat samotności. Jest bardzo utalentowany. Nie sądzę, by Camus - mimo całej mojej osobistej sympatii dla niego -miał być pamiętany. Czy Sartre, czy - Boże uchowaj! -Simone de Beauvoir. (W rozdziale Modlitw wysłuchanych pt. „Nie skażone potwory" Capote opisuje spotkanie z Sartre'em i de Beauvoir w paryskim barze „Pont Royal": „W owych czasach w piwnicy „Pont Royal" znajdował się niewielki, zdobny skórą barek, ulubione koryto grubych ryb haute Bohemę. Zezowaty, ssący swą fajkę, ziemistocery Sartre ze swą staropa-nieńską kochanicą, de Beauvoir, siedzieli zwykle w rogu wyprostowani, jak para lalek porzuconych po występie przez jakiegoś brzuchomówcę".) 140 Lubisz Borgesa? Jest zbyt podrzędnym pisarzem. Jest bardzo dobrym pisarzem, lubię go, ale jest bardzo podrzędny. Czy jesteś zadowolony z faktu, że Gabriel Garda Mdrąuez dostał Nagrodę Nobla? Nie traktuję Nagrody Nobla poważnie. Rok za rokiem dają ją jednemu kompletnie nie istniejącemu pisarzowi za drugim. Amerykańscy pisarze, którzy ją otrzymali - przecież to się w głowie nie mieści: Sinclair Lewis, Pearl Buck. Dali ją Hemingwayowi. W porządku. Dali ją Faulknerowi. W porządku. Ale Saul Bellow? Zresztą, chodzi nie tylko o Amerykanów. Wszystkie ich nominacje są, ogólnie rzecz biorąc, beznadziejne. Nagroda Nobla dla Camusa to przecież kpina. Za co mu ją dali? Za Obcego? Za kilka zbiorków esejów? Lubiłem Camusa tak, że bardziej już chyba nie można, lecz jeżeli istniał kiedykolwiek absolutnie przeciętny pisarz, był nim Camus. Był redaktorem dwóch moich książek; łączyła nas bardzo ciekawa znajomość, czym Gore [Vidal] zawsze czuł się dotknięty i co zawsze miał mi za złe, i to mimo to, że Camus był moim redaktorem. Gore nie chciał tego po prostu przyjąć do wiadomości. Dlaczego, nie wiem, ponieważ Camus nie był szczególnie w jego typie: on zawsze wolał niedużych tancerzy. Jak oceniasz Gore Yidala jako pisarza? Nigdy nie napisał powieści, którą dałoby się przeczytać, może z wyjątkiem Myry Breckinridge, którą da się prze-kartkować. Jest to jego jedyna książka, która nosi jakiś ślad oryginalności. Jego powieści są niewiarygodnie złe. Jego eseje za to są, ogólnie mówiąc, całkiem niezłe. Zwłaszcza jeżeli nie darzy kogoś zbytnią nienawiścią, wtedy są naprawdę dobre. Przed Gardą Mdrguezem Nagrodę Nobla dostał William Golding. Co o tym sądzisz1? Hm! (Śmiech.) Uznałem to za jeden z dowcipów stulecia. Kiedy pomyśleć o tych wszystkich, którzy tej nagrody nie 141 dostali - E. M. Forster, Proust, Isak Dinesen, która tak bardzo pragnęła tej nagrody - i to nic... Przez ostatnie lata jednak dają tę nagrodę na zasadzie dowcipu. Władcę much uważam za jeden z największych plagiatów naszych czasów. Jest to całkowicie zerżnięty Orkan na Jamajce. Cały temat, akcja i charakterystyka postaci zostały żywcem przeniesione z Orkanu na Jamajce, rozpisane na grupę małych chłopców i ulokowane na wyspie. Poza tym mamy dokładnie tę samą powieść. Później Golding napisał jeszcze jakieś siedem powieści. Wszystkie usiłowałem w swoim czasie przeczytać. To znaczy, nie chcę przez to powiedzieć, że był to ktoś, z czyjego istnienia nie zdawałbym sobie sprawy. Nigdy jednak nie mogłem skończyć jego książek. Czułem się kompletnie zdezorientowany jego nudziarstwem. Jeżeli już się jest literackim złodziejem, dlaczego nie robić tego dobrze? A potem nagle ten numer z Nagrodą Nobla. Mam przyjaciela, a właściwie dozgonnego przyjaciela - Grahama Greene'a. Jeżeli chcieli dać nagrodę jakiemuś angielskiemu pisarzowi, z pewnością powinien to być Graham. To zupełna kpina, to się w głowie nie mieści. Bo cokolwiek by powiedzieć o Grahamie, napisał on przynajmniej jedną fantastyczną książkę pod tytułem W Brighton, która o głowę przewyższa wszystko, co kiedykolwiek zrobił czy wymyślił William Golding. Była to jedna z najwcześniejszych książek Grahama. Fantastyczna rzecz. Jeśli jej nie czytałeś, koniecznie to zrób. Jest to po prostu niewiarygodnie piękna, doskonała powieść. Ostatnie cztery akapity to najlepsze zakończenie współczesnej powieści, jakie tylko mogę sobie wyobrazić. A jakie były twoje odczucia, gdy Sołżenicyn dostał tę nagrodę? Tak naprawdę nie znam jego prac i nie mam na ten temat żadnego zdania. Jedyną osobą, która powinna dostać Nagrodę Nobla, kiedy nią tak obdzielali tych... była Isak Dinesen, ponieważ naprawdę na nią zasługiwała. Zawsze twierdziłeś, że jej Pożegnanie z Afryką było jedną z najlepszych książek naszego stulecia. 142 O tak, ponieważ jest tak doskonale napisana. Tak pięknie się ją czuje. Wszystko, co w niej jest. Nie ma w tej książce strony, która nie trzęsłaby się jak liść drzewa na wietrze. Pięknie pisze. Cóż, Joyce również jej nie dostał. Jemu nigdy by nie dali tej nagrody. Spójrzmy prawdzie w oczy, to w gruncie rzeczy bardzo żałosna organizacyjka. Ktoś, kto był w stanie przyznać nagrodę Pearlowi Bucko-wi, powinien iść do psychiatry. Wielu krytyków z radością powitało wybór Saula Bellowa. Co ci się nie podoba w jego pracach? Och, Saul Bellow to żaden pisarz. On nie istnieje. Podaj mi choć jeden przykład książki Bellowa, którą w j akikolwiek sposób się pamięta, choć jeden rozdział, który się pamięta. Zawsze podobał mi się, na przykład, Henderson król deszczu. Och, nie. Nudy, nudy. Czytałeś wszystkie jego książki? Tak, śmiem twierdzić, że tak. Przejrzałem całą masę, lecz znam Saula Bellowa od samych jego początków i uważam go za nudnego faceta i nudnego pisarza. Cześć, Saul, jak leci? Czy powiedziałbyś to samo na temat Philipa Rotha? Och, to samo albo i więcej. Philip Roth jest całkiem zabawny towarzysko, ale... mniejsza o to. Bernard Malamud? Nie do strawienia. Czy istnieją jacyś tak zwani „żydowscy" pisarze, którzy według ciebie nadają się do czytania? Norman napisał parę rzeczy, które mi się podobają. Mam wrażenie, że Norman Mailer spodziewa się Nagrody Nobla. Wydaje mi się, że mocno utkwiła mu w świadomości. 143 A inni potencjalni laureaci? Na przykład ktoś taki jak James Michener? Hm, James Michener - to gratka dla wydawców. Cieszę się, że jest w Random House. To mój wydawca. On nabija im kabzę. Czy kiedykolwiek czytałeś jego prace? Nie, nigdy, nie mam więc na jego temat wyrobionego zdania. Nigdy nie napisał niczego, co by mnie w najmniejszym stopniu zainteresowało. Dlaczego, do diabła, miałbym chcieć przeczytać książkę zatytułowaną Chesapeake? A co powiesz o kimś tak płodnym jak Joyce Carol Oates? Ona jest istnym monstrum dowcipu, które powinno zostać ścięte w jakiejś hali widowiskowej albo na stadionie Shea*, albo na jakimś polu w obecności setek tysięcy ludzi. (Śmiech.) To ona jest autorką graffitti we wszystkich publicznych szaletach stąd do Kalifornii i z powrotem, z przystankiem w Seattle! (Śmiech.) Jest dla mnie najbardziej obmierzłą istotą w Ameryce. Spotkałeś ją kiedykolwiek? Widziałem ją, a widzieć ją znaczy poczuć do niej obrzydzenie. Przeczytać ją — gwarantowany paw. Czy ona kiedykolwiek powiedziała czy napisała coś o tobie, czym zasłużyła sobie na takie inwektywy? Tak, napisała do mnie jako fanka. Przedstawiła się jako moja ogromna wielbicielka. Taka oszustka. Założę się, że nie ma w Ameryce takiego autora, którego nazwisko ukazało się drukiem, a któremu nie usiłowałaby się podlizać. Uważam, że jest takim typem człowieka... taką istotą... mniejsza o to. Jest taka... ooooch! (Otrząsa się.) Mimo to założę się, że ona jest jedną z potencjalnych laureatek Nagrody Nobla. * Nowojorski stadion baseballowy, sieolziba zespołu Yankees. Znany też m.in. jako miejsce pierwszego amerykańskiego koncertu grupy The Beatles. 144 Cóż, skoro Pearl Buck ją dostał, życzę im wszystkim kolejnych sukcesów. Co sądzisz o Johnie Updike'u, innym potencjalnym laureacie Nobla? Jestem pewien, że nim zostanie. Nienawidzę go. Nudzi mnie w nim dokładnie wszystko. Jest jak kropla rtęci, którą kładziesz na dłoni i próbujesz utrzymać, a ona toczy się to w jedną, to w drugą stronę i nie możesz jej uchwycić, przepływa ci między palcami, a ty zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi. Tak już jest zmanierowany. Istnieje coś takiego jak styl i istnieje ktoś taki jak stylista. Siebie uważam za stylistę. A on jest tylko zmanierowany, nie ma żadnego stylu, ponieważ to coś nie jest nawet jego wymysłem. Chodzi o to, że u niego wszystko jest jakieś pokręcone. Aż słychać, jak ciężko pracuje słownictwo, to się tak narzuca, że kompletnie tracisz kontakt z fabułą, bo cały czas jesteś świadomy, jak on zakręca te zdania, jak nienaturalny jest rytm i rym - według niego ma to dać specjalny efekt, a według mnie całkowicie uśmierca jego pisarstwo. I tak to odbierałem od pierwszej chwili, kiedy tylko sięgnąłem po Jarmark domu ubogich. W momencie, kiedy przeczytałem tę książkę, zrozumiałem, co jest nie tak z jego pisarstwem i nigdy ani na jotę nie zmieniłem zdania. A on przez cały czas tylko to rozbudowuje i zagęszcza. Powiedziałem mu, jak bardzo nie cierpię jego pisarstwa. Kiedy? Znasz Narodowy Instytut Sztuki i Literatury*? Obaj jesteśmy jego członkami. Siedzieliśmy kiedyś razem na scenie; rozdawali właśnie rozmaite nagrody. On coś do mnie 145 * Narodowy Instytut Sztuki i Literatury - honorowa instytucja, której członkostwo ograniczone jest do dwustu pięćdziesięciu osób, a która stawia sobie za cel promocję sztuki, literatury i muzyki w Stanach Zjednoczonych. Instytut corocznie przyznaje rozliczne nagrody w dwunastu kategoriach, w tym najcenniejszą z nich - Złoty Medal (choć ten w danym roku przyznawany jest zaledwie w dwóch kategoriach). 9 — Rozmowy z Capote'em mówił, a ja powiedziałem: „Wiesz, John, osobiście nie cierpię twojego pisarstwa". Roześmiał się? Nie, wcale. Powiedziałem: „Czy ci się to podoba, czy nie — nie lubię twojego pisarstwa. Nigdy nie lubiłem. Nie ma więc sensu, by kontynuować tę duskusję". Pewnie pomyślał, że zwariowałem. A mnie nudziło prowadzenie tej dyskusji. Przejdźmy do innych pisarzy. Isaac Basheuis Singer? ; Nie znam jego książek. John Barth? / Nie znam jego książek. Czy czytałeś kiedykolwiek Johna Fowlesa? Tak. Czytałeś jego kawałek o mnie? Napisał znakomitą rzecz. Wyszło to w „Saturday Review" jakieś półtora roku temu. Uważa mnie za najlepszego amerykańskiego pi sarza. Norman Mailer powiada, że gdyby zapytać dwudziestu czołowych amerykańskich autorów, kto jest najlepszy, wszyscy odpowiedzą, że oni sami, ponieważ nie ma już takich gigantów jak Hemingway czy Faulkner, a wszyscy inni są do siebie podobni jak szprychy w kole. Zgadzasz się z tym? Nie, niekoniecznie. To znaczy, Norman niewątpliwie uważa siebie samego za najlepszego amerykańskiego pisarza. Saul Bellow zapewne też. Wróćmy do twojej opinii na temat Fowlesa. Bardzo spodobała mi się jego książka, w której facet porywa dziewczynę... Kolekcjoner. Uważam, że gdyby wyrzucił środkowe fragmenty, większą część, byłoby to prawdziwe arcydzieło. Czytałeś jakieś inne jego rzeczy? 146 Czytałem Maga, ale mi się nie spodobał. Czytałem Kocha-nicę Francuza, ale... i tak uważam, że pisze bardzo dobrze. A co powiesz o kimś takim jak James Baldwin? Pierwsza książka Jimmy'ego Baldwina pod tytułem Głoś to na górze ukazała się dzięki mnie. A to dlatego, że ciągle nie dawał mi spokoju. Mieszkałem wtedy w Paryżu. Był znajomym moich znajomych. Przeczytałem w gazecie, że miał atak serca czy coś takiego. Ale jak słyszę, jest w tej chwili profesorem Uniwersytetu Michigan i uczy studentów pisarstwa na zaawansowanym poziomie. (Rozbawiony, wybucha śmiechem.) A co powiesz o Jamesie Jonesie, twoim sąsiedzie z Long Island? Biedaczek James Jones. Był uroczym chłopcem. Uroczym, choć niezbyt utalentowanym. Ale go lubiłem. A czy kiedykolwiek czytałeś kogoś takiego jak Jacgue-line Susann albo kogoś z takich autorów bestsellerów jak Iruing Wallace czy Harold Robbins? Nie. Jedynie stroję sobie z nich żarty. (Śmiech.) Jacąueline Susann doprowadziłem do śmierci! Miała raka, leżała w łóżku umierająca. Nie wiedziałem o tym. Występowałem w telewizji i ktoś zapytał mnie, co sądzę na temat Jacąueline Susann. Powiedziałem: „Wygląda jak kierowca ciężarówki w przebraniu". A ona oglądała ten program. Spadła z łóżka. (Śmiech.) Jej mąż ją podniósł. Kaszlała krwią i nigdy już nie wyzdrowiała. Wytoczyła mi proces o milion dolarów. (Śmiech.) Poradzono jej, by lepiej wycofała oskarżenie, ponieważ wystarczy przyprowadzić do sądu dziesięciu kierowców ciężarówek, ustawić ich w ławie dla świadków, a wtedy sprawę ma przegraną. Bo ona naprawdę wyglądała jak kierowca ciężarówki w przebraniu. (Śmiech.) Nie rozmawialiśmy na temat dramaturgów. Lubiłeś Eugenia O'Neilla? Szczerze mówiąc, uważam, że był beztalenciem. 147 Naprawdę? Przez wielu uważany jest za największego dramaturga amerykańskiego. O'Neill, Tennessee Williams i Arthur Miller. Cóż, możesz spokojnie wykreślić pierwszego i ostatniego. Tenessee był dobry. A Edward Albee? , Nie wiem, co się stało z Edwardem Albee. A co powiesz o współczesnych poetach. Kogo lubisz? To nie jest moja działka. Z amerykańskich poetów naprawdę lubię Walta Whitmana. Naprawdę lubię Emily Dickin-son. Co do młodszych poetów, sądzę, że James Merrill ma duży talent. Lubię Mariannę Moore i Elizabeth Bishop. Póki żyła, uważałem ją za najlepszego żyjącego amerykańskiego poetę. Umarła kilka lat temu. Nazwałeś kiedyś W. H. Audena dyktatorskim sukinsynem. On był dyktatorskim sukinsynem. To był tyran. Jak dobrze go znałeś? Znałem go bardzo dobrze, poczynając od 1948 roku. Miałem kiedyś we Włoszech dom na wyspie, na której on też miał dom. Bardzo zraził mnie do siebie. Dlaczego? Był strasznie gburowatym chamem. Miał też okropnie odpychającego przyjaciela. Jak on się nazywał? Mniejsza z tym; pamiętam, że kiedy Tennessee przyjechał do mnie w gości do Włoch, Auden i ten jego przyjaciel przeleźli wiele mil po to tylko, żeby przejść koło niego na takiej małej plaży i naubliżać mu. Tak byli zazdrośni o jego powodzenie. Tak, w gruncie rzeczy Auden był malutkim człowieczkiem. A co sądzisz o jego poezji? , - Nigdy jej nie ceniłem. 148 Mieszkając we Włoszech, poznałeś Andre Gide'a, który podarował ci kiedyś pierścień z szafirem. Czy to prawda? Nie. To historyjka wymyślona przez Tennessee. Wymyślił ją po to, żeby napsuć mi trochę krwi. (Śmiech.) Napisał to chyba w swoim pamiętniku. Gide powiedział kiedyś: „Nie zrozum mnie za szybko". Czy ty powtórzyłbyś jego słowa? Niepotrzebnie się martwił. (Śmiech.) Nie było znowu aż tak wiele do rozumienia. Był po prostu wielką starą francuską ciotą z ordynarną gębą. (Śmiech.) Bardzo dobrze go znałem. Miał dom niedaleko mnie. Przez dwa lata miałem na Sycylii 'dom, a on przez ostatni rok swego życia miał dom tuż obok mojego. Często przychodził i siadywał u mnie na balkonie. Miałem taki piękny balkon z widokiem na morze. Przesiadywał tam całymi popołudniami i tak chy-'ba nie do końca wiedział, gdzie jest, bo bywał na przemian albo bardzo zdziecinniały, albo znów bardzo sensowny. W jednej chwili potrafił mówić bardzo inteligentnie, by za moment znów odpłynąć w swoje zdziecinnienie. Musiałem go znosić, bo nie miałem możliwości tego uniknąć. Był bardzo samotny. Napisałem o nim długi szkic. Jest w mojej książce Psy szczekają. W tym szkicu piszesz, że Cocteau nie wywarł na Gidzie najlepszego wrażenia. Cocteau był moim serdecznym przyjacielem. Był wspaniałym człowiekiem. Był niesłychanie wielkoduszny. Bardzo,bar-dzo miły człowiek. No i miał prawie aż za wiele talentów. Często mówił o sobie, że byłoby o wiele lepiej, gdyby mógł skoncentrować się na jednej rzeczy, na tym, tamtym czy owym. Gide żadną miarą nie był tak utalentowany jak Cocteau. Ale chyba i tak uważał, że jest o wiele bardziej utalentowany? O, Gide uważał się za bardziej utalentowanego niż Marcel Proust, i to mimo to, że to on — Gide — napisał do Prousta 149 i pojechał odwiedzić go w łóżku. Wiem to wszystko dzięki pamiętnikom Gide'a. To fascynująca historia. Bo wiesz, to Gide był tym redaktorem u Gallimarda, który odrzucił W poszukiwaniu straconego czasu. Proust wydał tę książkę własnym sumptem, ponieważ nikt nie chciał mu jej wydać. Zapłacił za to z własnej kieszeni. To wtedy właśnie Gide niemalże umarł ze wstydu, ponieważ on czytał manuskrypt i odrzucił go. Czy możesz wyobrazić sobie tego starego durnia! Ten zaskorupiały staruch uganiał się za piętnastoletnimi chłopcami po alejkach Taorminy; ciągnął ich do swojej sypialni w godzinach popołudniowej sjesty. Wszystkie dzieciaki nazywały go „O piątej straszy". (Śmiech.) Zawsze umawiał się z nimi o piątej, a cinq heures. Zawsze chciałem napisać na ten temat opowiadanie — używając jego prawdziwego nazwiska - pod tytułem „O piątej straszy". (Śmiech.) Czy miot jakiś wplyw na ciebie? Czy kiedykolwiek rozmawialiście na temat pisarstwa? Nie, Boże broń, nie. Ale dość dużo mówiłem mu o Oscarze Wildzie. A co on ci opowiadał o Wildzie? Och, nic. Nie wiedział zbyt wiele. Żartuję. On znał Oscara Wilde'a i zawsze mi to imponowało. Miałem jeszcze jednego przyjaciela, który znał Oscara Wilde'a. Oscar Wilde jest jednym z tych ludzi, których najbardziej pragnąłbym poznać. Pewien jestem, że bardzo bym go polubił. Jakich innych pisarzy chciałbyś poznać? Och, jest ich bardzo wielu. Chciałbym poznać Marcela Pro-usta. Proust powiedział kiedyś, że wielcy pisarze są twórcami jednego tylko dzielą. Cóż, miał powód do takiego stwierdzenia! (Długi śmiech.) Głównodowodzącym floty to on nie był. Nie był nawet sternikiem kajaka. 150 Powiedział też, że najtrudniejszym do uniknięcia plagiatem jest plagiat z nas samych. No cóż, nie miał specjalnej okazji, żeby to sprawdzić. A ty? Nigdy nie popełniłem plagiatu z samego siebie. Inny pisarz, Yukio Mishima, który popełnił harakiri, przepowiedział kiedyś, że pewnego dnia się zabijesz. Mm-hmmm. Jak dobrze cię znał? Nie tak dobrze jak ja jego. A jak dobrze go znałeś? • Znałem go bardzo dobrze. Nie wiem, skąd przyszło mu to do głowy. Muszę przyznać, że ja nigdy bym nie przepowiedział, że popełni samobójstwo czy zrobi to, co zrobił. Byłem absolutnie zaskoczony. Nie poznałem zbyt wielu Japończyków, ale on był jednym z tych niewielu, z którymi mogłem się doskonale porozumieć. Jego umysł w jednej chwili zdolny był przestawić się na zachodni sposób myślenia, dlatego tak zaskoczyło mnie to wszystko, co się z nim stało, samobójstwo popełnione w taki sposób, przez ścięcie, i cała ta militarna otoczka. Chociaż pewnie nie byłem aż tak zaskoczony tą militarną otoczką, bo wiedziałem, że ma na poły faszystowski sposób myślenia. Czy uważałeś go za dobrego pisarza? Tak, sądzę, że był wyśmienitym pisarzem. Który autor zyskałby na reputacji, gdyby jutro odszedł z tego świata? Właściwie każdy. Chcesz przez to powiedzieć, że nie czeka nas już nic lepszego? Cóż, pomogłoby to J. D. Salingerowi. 151 Wydawało mi się, metaforycznie rzecz biorąc, że umarljuż wiele lat temu. Tak, hm, równie dobrze mógłby uczynić tak w rzeczywistości. Dlaczego, według ciebie, Salinger przestal pisać? Mówili mi - informacja z bardzo dobrego źródła - że on wcale nie przestał pisać. Podobno napisał przynajmniej pięć czy sześć niedużych powieści i podobno wszystkie one zostały odrzucone przez „New Yorkera", a on nie chce publikować nigdzie indziej. Podobno wszystkie te powieści są bardzo dziwaczne i wszystkie są o buddyzmie zeń. Naprawdę w to wierzysz, biorąc pod uwagę jego reputację i popularność? Czy Jłew Yorker" nie opublikowałby przynajmniej jednej czy dwóch takich książek? Tak. To mi się wydaje bardzo wątpliwe. Czy sądzisz, że tobie ] mogłoby się to również przytrafić?, że „New Yorker"powiedziałby ci: „Wybacz, Truman, ale nie jesteśmy zainteresowani kolejnym odcinkiem Modlitw wysłuchanych?" Żaden odcinek Modlitw wysłuchanych by się im nie spodobał. Nawet gdyby się im nie spodobał, czy sądzisz, że by go nie opublikowali? Jestem tego całkiem pewien. Elitarny magazyn, co? Ale nie przepadają tam za szczerością, nie uważasz? (Śmiech.) Co nieco tam jednak opublikowałeś. To nie jest kwestia tutaj czy tam; wiesz, co mam na myśli. W porządku, przejdźmy do 'pisarzy, którzy wystartowali w wyścigu do urzędów politycznych, takich jak Michener, 152 Mailer, Vidal i Hunter Thompson. Michener powiedział mi kiedyś, że zamieniłby wszystkie swoje książki na miejsce w Kongresie. Ja myślałem, że odwrotnie -jakiś kon-gresman chętnie zamieniłby swoją urzędniczą karierę na jedną przyzwoitą, uznaną książkę. On niczego takiego nie napisał, nie ma więc powodów do obaw. Zawsze miałem wrażenie, że Gore i Norman robią to ze względu na darmową reklamę. Nie mogli być aż tak głupi, żeby sądzić, że mogą zostać wybrani. Mailer twierdzi, że naprawdę wierzył w to, iż zostanie wybrany, zwłaszcza kiedy drugi raz startował na urząd burmistrza Nowego Jorku i został brutalnie sprowadzony na ziemię. (Śmiech.) Tym gorzej dla niego. Więc sądził, że go wybiorą? Jakim cudem? Gore dwukrotnie zrobił z siebie dupka. Startował na jakiś urząd w Nowym Jorku, a potem pojechał do Kalifornii i tam jeszcze bardziej się zbłażnił. Naprawdę zrobił z siebie durnia, wydzwaniając do różnych ludzi z prośbą, żeby organizowali przyjęcia, na których mieliby zbierać fundusze na jego kampanię. Czy widzisz siebie jako rywala któregoś z pisarzy, o których tutaj wspomnieliśmy? Nigdy nie myślę o sobie w odniesieniu do innych pisarzy ani nie czuję się rywalem innych pisarzy. Dlatego że nie słyszałem o żadnym, który by pisał o tym samym co ja. Mam też zupełnie inne zainteresowania. Nie uważam też, bym miał pozostawać w konflikcie z jakimkolwiek innym pisarzem. Absolutnie też o żadnego innego pisarza nie jestem zazdrosny. 7 Hollywood „To nie jest nawet miasto. To nic nie jest. Przypomina to gąszcz szałasów w jakiejś dżungli. , Jest naprawdę całkiem martwe". f Humphrey Bogart nazywał go „Caposy". David O. Sel-znick* stwierdził: „Łatwo się z nim pracuje, pod warunkiem, że nie nadepnie się go zbyt mocno; kiedy zaczyna marudzić, jest rozkoszny jak uroczy, lecz niegrzeczny mały chłopczyk - którym zresztą jest". Joshua Logan ostrzegł go: „O mnie możesz wygadywać, co ci się żywnie podoba, ale spróbuj tylko nabijać się z mojego filmu, a pożałujesz tego do końca swego gównianego życia karła". John Hu-ston uwielbiał z nim pracować i uważał go za „małego uparciuszka". Marilyn Monroe opowiedziała mu kiedyś o DiMaggio** („Ma znakomite uderzenie. Gdyby tylko to się liczyło, nadal bylibyśmy małżeństwem".) W trakcie filmowania Zabitego na śmierć, Capote podniósł się ze swojego miejsca przy stole, gdzie niecierpliwie czekał na rozpoczęcie kolejnej sceny. Kiedy się tak przechadzał, z sufitu zerwał się ważący trzysta kilogramów żyrandol z kutego żelaza i spadł na stół, niszcząc go kom- * Znany hollywoodzki producent filmowy (m.in. Przeminęło z wiatrem). ** J. DiMaggio - jeden z najsłynniejszych baseballistów wszech czasów. Drugi mąż Marilyn Monroe. 154 piętnie. Bez chwili zastanowienia Capote zażartował: „Gore musi czaić się gdzieś za kulisami". W swym zbiorku refleksji z podróży pt. Koloryt lokalny napisał: „Jakże to jednak słuszne, że tutaj, na końcu kontynentu, znajdujemy jedynie śmietnisko wszystkiego, co w najbardziej oczywisty sposób amerykańskie: te szyby naftowe pracujące w takt bicia serca demonów, te aleje samochodowych komisów, te supermarkety, te motele, te „o rany, tato, nigdy jeszcze nie widziałem chevroleta", te „o rany, tato, o rany, mamo", ten „o rany" reklamowy rozmach; to, co największe, najszersze, najlepsze, najbardziej rozlazłe i bezradnie uśpione nieskazitelnym słońcem, szumem morza i nieziemską słodyczą kwitnących w grudniu kwiatów". Na przekór deklarowanej przez niego niechęci do tego miejsca, coś wydawało się go tam ciągnąć; często tam powracał. Joannę Carson, która mawiała o nim „mój obrońca i najlepszy przyjaciel", specjalnie dla niego umeblowała pokój w swym domu w Bel-Air. Pewnego razu Alan Carr, producent i showman, który na Grease zarobił tyle pieniędzy, że do końca życia mógłby je trwonić na wystawne przyjęcia, wydał na cześć Capote^ uroczystą kolację w opuszczonym więzieniu w Los Angeles. Obowiązywały stroje wieczorowe. Gościom, nieświadomym tego, gdzie się dostali - byli wśród nich Lucille Bali*, David Niven i Rod Stewart - pobrano odciski palców i zrobiono zdjęcia jak do policyjnej kartoteki. „On wydał ten fantastyczny czarno-biały bal maskowy" — powiedział Carr - „więc ja chciałem urządzić coś, co mogłoby się z nim jakoś równać. Nie było to bardziej widowiskowe, choć prawdopodobnie wymagało większej pomysłowości. Musieliśmy wziąć to opuszczone więzienie, wykorzystywane jedynie do kręcenia filmów policyjnych, i całkiem je przerobić. Wszystko musiało być dostarczone * L. Bali (1911-1989) - popularna aktorka radiowa, telewizyjna i filmowa. Zagrała w ponad pięćdziesięciu filmach w Hollywood. 155 D laczego tak bardzo nie lubisz Los Angeles? Ha! Lepiej w to nie wnikajmy. Czy ma to coś wspólnego z czasami, kiedy pod groźbą kary zostałeś wezwany do stawienia się przed kalifornijskim sądem, uciekłeś do Nowego Jorku, w końcu jednak trafiłeś za kratki w Kalifornii? Rany boskie, nie. Mój Boże, jakież to było śmieszne. Opisałem to wszystko w Muzyce dla kameleonów. Chcieli, żebym świadczył przeciwko pewnemu chłopakowi, który został już wcześniej skazany, lecz teraz miał odbyć się proces rewizyjny. Przedtem on udzielił mi wywiadu. Zawarliśmy umowę, że nigdy nie opublikuję niczego, co mi powiedział, ani nikomu o tym nie powiem. A powiedział mi wszystko, tak jak nie powiedział tego nikomu innemu, włączając w to jego obrońcę. W jakiś sposób dowiedzieli się, że ja wiem. Wzięli mnie podstępem; przyszli do mnie rzekomo porozmawiać o czymś innym i wręczyli mi wezwanie. Gdybym je przyjął, znaczyłoby to, że muszę zeznawać przeciwko temu chłopakowi, a to z kolei, zawodowo, oznaczałoby, że ludzie nie mogliby mi zaufać i powierzać swych tajemnic bez... no, wiesz. Musiałem zatem tę pigułkę przełknąć. Wyjechałem więc z Kalifornii podczas procesu i przez rok trzymałem się od niej z daleka. Tak czy siak, ponownie go skazali, wiedziałem, że to się tak skończy, bo mieli w ręku wszystkie potrzebne dowody. Więc to wszystko było śmiechu warte. Wróciłem, bo miałem opisać proces Mansona dla „The New York Times", 157 z zewnątrz, kwiaty, szampan i jedzenie. Truman był zachwycony". Mimo że uważał Hollywood za „księżycowy krajobraz" w przebraniu, „najbardziej niedorzeczne miejsce ze wszystkich", Capote zauważył również: „Starzy ludzie uwielbiają Kalifornię; zamykają oczy, a wiatr szemrzący w zimowych kwiatach mówi im: «śpij», morze mówi im: «śpij» -to przedsmak nieba". 'laczego tak bardzo nie lubisz Los Angeles? Ha! Lepiej w to nie wnikajmy. Czy ma to coś wspólnego z czasami, kiedy pod groźbą kary zostałeś wezwany do stawienia się przed kalifornijskim sądem, uciekłeś do Nowego Jorku, w końcu jednak trafiłeś za kratki w Kalifornii? Rany boskie, nie. Mój Boże, jakież to było śmieszne. Opisałem to wszystko w Muzyce dla kameleonów. Chcieli, żebym świadczył przeciwko pewnemu chłopakowi, który został już wcześniej skazany, lecz teraz miał odbyć się proces rewizyjny. Przedtem on udzielił mi wywiadu. Zawarliśmy umowę, że nigdy nie opublikuję niczego, co mi powiedział, ani nikomu o tym nie powiem. A powiedział mi wszystko, tak jak nie powiedział tego nikomu innemu, włączając w to jego obrońcę. W jakiś sposób dowiedzieli się, że ja wiem. Wzięli mnie podstępem; przyszli do mnie rzekomo porozmawiać o czymś innym i wręczyli mi wezwanie. Gdybym je przyjął, znaczyłoby to, że muszę zeznawać przeciwko temu chłopakowi, a to z kolei, zawodowo, oznaczałoby, że ludzie nie mogliby mi zaufać i powierzać swych tajemnic bez... no, wiesz. Musiałem zatem tę pigułkę przełknąć. Wyjechałem więc z Kalifornii podczas procesu i przez rok trzymałem się od niej z daleka. Tak czy siak, ponownie go skazali, wiedziałem, że to się tak skończy, bo mieli w ręku wszystkie potrzebne dowody. Więc to wszystko było śmiechu warte. Wróciłem, bo miałem opisać proces Mansona dla „The New York Times", 157 ale zostałem aresztowany za obrazę sądu, a sędzia polecił zatrzymać mnie bezterminowo. Siedziałem w więzieniu, a mój kalifornijski prawnik nawet nie pofatygował się, żeby dokładnie przeczytać wezwanie. Kiedy przyleciał tam mój nowojorski prawnik, rzucił tylko okiem na ten papier i powiedział: „Wszystko to było niezgodne z prawem, po nieważ zostałeś aresztowany jako obywatel Kalifornii, a jesteś obywatelem Nowego Jorku". Musieli mnie natych miast wypuścić, ale przesiedziałem dzień w więzieniu. Ukarali cię również grzywną, prawda? Pięćset dolarów. I nie zwrócili jej. ,,,..,, Oczywiście, nie poprawiło to wizerunku Kalifornii w twoich oczach. Nigdy nie lubiłem Kalifornii. A zwłaszcza Hollywood, które nazwałeś koszmarnym miejscem. Dlaczego? (Śmiech.) Po prostu go nie cierpię. Podoba mi się tytuł książki Alison Lurie Miasto nigdzie. Uważam ją za jedną z piątki najlepszych młodych pisarzy amerykańskich. To nie jest nawet miasto. To nic nie jest. Przypomina to gąszcz szałasów w jakiejś dżungli. Nie rozumiem, jak tam można mieszkać. Jest naprawdę całkiem martwe. Idziesz ulicą, nic się nawet nie poruszy. Mieszkałem w hiszpańskich wioskach rybackich, zalanych słońcem przez cały boży dzień, siedem dni w tygodniu, lecz nie były one tak nudne jak Los Angeles. Odnosi się tam wrażenie, iż nie ma powodu, żeby cokolwiek robić; jeśli już się jednak wstanie z łóżka, okazuje się, że nie ma nic do roboty. A jeśli już znajdzie się coś do roboty, okazuje się, że jest to niewykonalne, bo wszystko oddalone jest o sto kilometrów. Jakże to musi być upiorne: obudzić się w środku nocy, żeby zapalić papierosa i z przerażeniem stwierdzić, że w całym domu nie ma ani jednego. Co dzieje się z Ręcznie rzeźbionymi trumnami, za które producent Lester Persky zapłacił pół miliona dolarów, a które przechodzą z jednego studia do drugiego? 158 Scenariusz był pisany trzykrotnie. Nie ja go pisałem. Ta sama dziewczyna — mam taką cudowną właściwość, że zawsze zapominam albo jej imienia, albo nazwiska - napisała trzy scenariusze; wszystkie trzy odrzuciłem. Były straszne. Powiedziałem, że jeśli nie zmienią tej dziewczyny, wycofam książkę. I nie zwrócę im ani grosza. Jeden z reżyserów, Jonathan Demme, którego lubiłem, powiedział, że będzie gotów sfilmować ostatnią wersję scenariusza, kiedy tylko skończy film, nad którym wówczas pracował. Zaskoczyło mnie to, ponieważ mnie się ta wersja nie podobała. Zmieniono więc reżysera. JVa Sidneya Lumeta? Tak. Sidney potrafi być bardzo dobry. Czy scenariusz uzyskał twoją akceptację? Nie. Jest przerabiany. Historia kończy się tym, że podejrzany o morderstwo Qu-inn nie zostaje ujęty. Czy nie stanowi to problemu dla wersji filmowej? Czy skończy się ona tak, jak to napisałeś? Na tym cały wic polega. Jeżeli tak się nie skończy, to zna czy, że oni są głupi. Bo właśnie to jest zakończenie. A oni próbują je przekreślić. Nie wiem. Lester się waha. Jednego dnia wydaje mi się, że on to zrozumiał, innego, że ja popełniłem fatalny błąd. .,, Czy Quinn był zabójcą? ,, oi; Oczywiście, on jest zabójcą. : Czy wiedział, kim jesteś, kiedy się z nim spotkałeś? Jasne. A gdzie on teraz mieszka? Tam. „Tam" nigdy nie jest w opowiadaniu bliżej określone. Czy sądzisz, że cokolwiek mogłoby mu się stać? 159 A ja mam dom w Szwajcarii, w małej wsi, i widziałem tam filmy, które nigdy nie dotarły do Ameryki. W ten sposób ujrzałem ją po raz pierwszy. Widziałem ją w fantastycznym musicalu [Bugsy Malone], w którym śpiewała piosenkę pod tytułem My Name Is Tallulah. Wszystkie postacie to były dzieci grające dorosłych gangsterów. Uważam, że to było urocze. Większości moich przyjaciół to się nie podobało, ja jed- Nie. Nigdy go o nic nie oskarżono. Dlatego musiałem być w książce taki ostrożny. Jeżeli kiedykolwiek groził mi proces sądowy, to właśnie wtedy. A nie miałem na to ochoty. To bardzo dziwaczna historia, w której różne mieszczuchy dostają niewielkie repliki trumny ze swymi zdjęciami wewnątrz, po czym są wymyślnie mordowani w najbardziej makabryczne sposoby - ostry jak brzytwa drut stalowy rozpięty pomiędzy dwoma drzewami pozbawia głowy jedną z ofiar, inna zostaje otruta płynną nikotyną, jeszcze inną atakują w jej własnym samochodzie grzechotniki na-faszerowane amfetaminą. Czy jakieś zdarzenie jest tworem twojej wyobraźni? Jest to dokładny zapis tego, co się stało. Jest to jeden z moich najlepszych reportaży. Skąd twoja decyzja, by opowiedzieć tę historię w postaci niemalże sztuki dramatycznej czy wręcz wywiadu ? Było to coś, co robiłem już od dłuższego czasu. Chciałem przydać temu tempa. Chciałem poruszać się z ogromną prędkością. Nie chciałem popaść w schemat Z zimną krwią. Chciałem poruszać się z taką szybkością, z jaką kąsa grze-chotnik. Z technicznego punktu widzenia, ta właśnie metoda wydała mi się najszybsza. Czy sądzisz, że film kiedykolwiek zostanie nakręcony? Nie wiem. Wiem, że planują rozpocząć go już wkrótce, ale nigdy nic nie wiadomo. Kogo chciałbyś zobaczyć w roli pana Quinna? Carrolla O'Connora. A i on chce go zagrać. Jest niesłychanie dobrym aktorem. Bardzo, bardzo, bardzo dobrym. Czy przypadkiem nie mówi się ostatnio o nowej wersji Śniadania u Tiffany'ego z Jodie Foster jako Holly? Tak. Byłem wielkim wielbicielem Jodie Foster, zanim jeszcze ktokolwiek o niej usłyszał. Zobaczyłem ją przez przypadek. Nakręciła wiele filmów we Francji, zna francuski. 160 eci giajtv->-" "^""^j^" e—"o———-••- - ..—-. cze nak był :. Większości moich przyjaciół to się nie podobało, ja jed-__k byłem zachwycony. Później nakręciła film pt. The Little Girl Who Liues Down The Lane. Film nie był dobry, ona tak. Kiedy ją poznałeś? Tak naprawdę, to nigdy. Może nie licząc rozmowy o nowej wersji Śniadania u Tiffany'ego z nią jako Holly Golightly. Lecz to nie dlatego sądzę, że jest bardzo utalentowana. Czy sądzisz, że obsesja Johna Hinckleya na jej punkcie mocno się na niej odbiła? Ludziom zdarzają się o wiele gorsze rzeczy. Na przykład ta dziewczyna, która została porwana, zakopana żywcem i torturowana przez cztery dni. Tak się składa, że mogłem się z nią spotkać i porozmawiać; okazało się, że to absolutnie fantastyczna dziewczyna, bardzo atrakcyjna i niespecjalnie neurotyczna. Czy była bardzo religijna? (Niskim głosem) Była z Południa. (Śmiech.) A wracając do filmów, czy chciałbyś zobaczyć nową wersję Śniadania u Tiffany'ego? Tak, bo pierwsza wersja nie była za dobra. Cóż w niej było nie tak? Mój Boże, wszystko. Był to najgorzej obsadzony film jaki kiedykolwiek widziałem. Chciało mi się rzygać. Taki Mickey Rooney grający japońskiego fotografa. Faktycznie, był w książce japoński fotograf, ale z pewnością nie był to Mickey Rooney. I chociaż bardzo lubię Audrey Hepburn i jest ona moją wielką przyjaciółką, byłem mocno zasko- 9 — Rozmowy z Capote'em 161 czony i wściekły, kiedy obsadzono ją w tej roli. To była naj-; zwyczajniejsza zdrada ze strony producentów. Nie spełnili żadnej z obietnic. Miałem wiele ofert na kupno tej książki, praktycznie od wszystkich, a sprzedałem ją tej grupie z Paramount, ponieważ obiecali mi pewne rzeczy, zrobili nawet listę obietnic i żadnej z nich nie dotrzymali. Od dnia, w którym podpisałem kontrakt, odwrócili się do mnie plecami i zrobili wszystko na opak. Wzięli tak beznadziejnego reżysera jak Blake Edwards*. Miałbym ochotę na niego splunąć! George Axelrod napisał scenariusz. Powiem tylko, że zaproponowali napisanie scenariusza mnie, ale nie lubię pisać scenariuszy do własnych książek, wolę je pisać do książek innych. Czy mimo to nie będziesz rozważał napisania nowej wersji Śniadania? Znajdę kogoś odpowiedniego, żebym mógł z nim blisko współpracować i żeby nie było żadnych nieporozumień co do tego, kim ta Holly jest. Nie jest szykowną czy smukłą Audrey Hepburn o wyrazistych rysach twarzy; jest bystrą dziewczyną, lecz bystrą w zupełnie inny sposób. Bardziej przypomina Jodie Foster? Ona jest idealna do tej roli. Czy kiedy byłeś miody, widziałeś jakieś filmy, które zrobiły na tobie wrażenie? Trudno powiedzieć. Pamiętam pierwszy taki film mniej więcej z czasów, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Żeby było śmieszniej, nazywał się W niewoli uczuć. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale jak pamiętam, był to pierwszy film, który zrobił na mnie duże wrażenie. Czy to nie ty napisałeś scenariusz do W kleszczach lęku Henry Jamesa? * B. Edwards reżyser większości filmów Julie Andrews, prywatnie jej mąż. Ponadto, reżyser filmów z cyklu Różowej pantery. 162 Tak, nazywało się to Niewiniątka. Uwielbiałem W kleszczach lęku. Przeczytałem to jako dziecko, miałem trzynaście lat. Kiedy zaproponowano mi przeróbkę tego na film, zgodziłem się natychmiast, bez czytania książki po raz drugi. Byłem w tym czasie w Niemczech, miałem serię wykładów na uniwersytecie w Monachium i pomyślałem sobie, że jeżeli zadali sobie tyle trudu, żeby odnaleźć mnie w tym okropnym miejscu, musi to coś znaczyć. Od razu więc powiedziałem „tak". Minęło jeszcze wiele tygodni, zanim powtórnie przeczytałem tę książkę. I wtedy przeżyłem największy szok mego życia. Mianowicie Henry James zastosował w tej książce fantastyczny trick: nic się w niej nie dzieje. Nie ma w niej akcji! On tylko cały czas to, sio czy owo udaje. Zupełnie jak ten holenderski chłopiec, próbujący palcem powstrzymać powódź - cały czas rozbudowywałem akcję, postacie, sceny. W całej książce są tylko dwie sceny możliwe do zagrania. Doświadczyłem tego ponownie z Wielkim Gatsbym. Kiedy mi zapropowano pracę nad nim, znowu zrobiłem to samo. To była ostateczna wersja scenariusza - dzięki Bogu, nie została ona w końcu wykorzystana. To znaczy, nie ma o tym wzmianki w filmie. Chociaż to ja napisałem ten scenariusz. Praca nad nim była fascynująca, ponieważ to, co miałem do zrobienia, kiedy na nowo czytałem tę książkę i wgryzałem się w nią... to było jak dziwna tajemnica — Henry James na nowo. W całej książce były dwie sceny nadające się do sfilmowania. Które to sceny? Jedna to ta, kiedy idą do hotelu „Plaża" i trochę się upijają; druga, to kiedy mechanik idzie do domu, żeby go zastrzelić, ta scena ma w sobie fabularny potencjał. Wszystko inne jednak to albo retrospekcja, albo projekcja. Sprawdza się to w prozie, ale nie w filmie. Nie można stale bawić się w projekcję albo retrospekcję. Czy twoje uznanie dla tych dwóch książek wzroslo czy spadło w momencie, kiedy zacząłeś rozbierać je na części? 163 Zdecydowanie spadło. A może wielkich powieści nie da się przełożyć na wielkie filmy? Bardzo rzadko. Film Wichrowe wzgórza nie był wielki, ale miał przynajmniej atmosferę książki. A książka była wspaniała. Film Psychoza byl lepszy niż książka. Przeczytałem tę książkę z ciekawości, już po obejrzeniu filmu. W zasadzie ani film, ani książka mi się nie spodobały. Film był rzeczywiście o wiele lepszy niż książka, ale i tak Hitchcock pozostawił zbyt wiele niedoróbek. Naciągnął widza. Nigdy nie doczekałem się wyjaśnienia, dlaczego ten chłopiec w motelu miał fiksację na punkcie swej matki, ani w jaki sposób ona została wypchana i posadzona w tym fotelu. Dosyć śmierdząca sprawa. I co chwilę wrzucał też różne rzeczy do tego maleńkiego bagienka — potrzebny byłby magazyn wielkości Macy^*, żeby to wszystko pomieścić, (śmiech.) Najlepszą rolę w tym filmie, rolę, która właściwie uratowała całość, stworzył... Anthony Perkins? Nie, nie znoszę go. Według mnie, jest zupełnie nijaki. Nie, chodzi mi o tego gościa, który grał detektywa. Już kiedyś go wykorzystałem, a on dostał nagrodę Emmy — napisałem kiedyś sztukę telewizyjną pod tytułem Among the Paths to Eden. Nie pamiętam, jak się nazywa [Martin Balsam.] To wspaniały aktor, zagrał w setkach filmów, ale nigdy nie stał się gwiazdą. Jak podobal ci się Moby Dick Johna Hustona? Nie podobał mi się. Moby Dick nie spodobał mi się też, kiedy go po raz pierwszy czytałem, ale wtedy miałem ja- * Sieć ogromnych sklepów wielobranżowych. Sklep Macy's na Manhattanie w Nowym Jorku uznawany jest za największy sklep na świecie (pow. 200 tyś. m kw.). 164 kies trzynaście lat. Gdy czytałem go po raz drugi, miałem około trzydziestki i w którymś tam momencie zaczął mi się bardzo podobać. Mój stary przyjaciel John... on nienawidził Montgomery'ego Clifta. I nienawidził Marilyn Monroe. Lecz jeśli go zapytasz, odpowie (imitując niski glos Hustona): ,0ch, uwielbiam Marilyn, obsadziłem ją w jej pierwszym i w jej ostatnim filmie". Clift początkowo miał zagrać rolę w Zwierciadle złotego oka, ale były kłopoty z ubezpieczeniem go. Elizabeth Taylor poręczyła więc ubezpieczenie, ale wtedy Clift zmarł i Brando zgodził się na tę rolę. Zawsze mnie to dziwiło. Marlon całkowicie do niej nie pasował. A co sądzisz o adaptacji Mądrości krwi Flannery O'Con-nor, którą zrobił Huston? Zaszlachtował tę powieść. To zresztą moja najmniej ulubiona powieść Flannery O'Connor. A sam film nie podobał mi się za bardzo. Jego ostatnią filmową adaptacją książki było Pod wulkanem twojego starego przyjaciela Lowry'ego. To miłe, że w tym wieku John nadal pracuje tak dobrze. Czy sądzisz, że mógł znać Lowry'ego? Nie, nie znał go. Poznałem Lowry'ego, zanim poznałem Johna. Chciałbyś zobaczyć ten film? Jasne, że chciałbym go zobaczyć. Ze względu na Johna, ze względu na Malcolma, ze względu na książkę. Szczerze mówiąc, nie bardzo ze względu na sam film. Kto napisał scenariusz? Młody pisarz nazwiskiem Guy Galio. Huston też mógł maczać w tym palce. Ależ John tak naprawdę nigdy nie napisał scenariusza. A jednak jego nazwisko jako scenarzysty widnieje w wielu znanych filmach. Zapisuje się na jego konto Afrykańską królową, Skarb Sierra Mądre... 165 Irv'ng Berlin* l? miai ° Znałfrr^ e , S° i znam w™^ 7' ^eS2kafem » Ze mo»-«__ / tó? to wyglądało przez cały czas kręcenia filmu? O, tak. A w rzeczywistości, co robił, kiedy ty całymi nocami pisałeś? Kiedy pracowałem, on spał. A właściwie grał w karty i pił. A czy ty w ogóle grywasz w karty? Nie, nie lubię kart. Lubiłem jako dziecko, byłem bardzo dobry. W szkole byłem bardzo dobrym brydżystą. Kiedy jednak skończyłem trzynaście lat, nagle przestałem grać i nigdy od tamtej pory nie zagrałem. Byłbym jednak gotów w minutę, gdybyś powiedział: na gwałt potrzebujemy czwartego. (W maju 1984 r. spędziłem tydzień w Puerto Yallarta w Meksyku. Codziennie, samochodem i łodzią, dojeżdżałem do domu Johna Hustona w Las Caletas. Przeprowadzałem z nim wywiad do kolejnego wydania „Playboya". Naturalnie, wspomniałem też o Capocie. Huston był nim całkowicie zauroczony. „Jest zupełnie niezwykły - nieduży chłopina o odwadze i zdecydowaniu lwa" - powiedział. Kiedy wspomniałem o stwierdzeniu Capote'a, że sam napisał Silniejszego od diabła, podczas gdy Huston spędzał całe noce na grze w pokera, ten rzucił mi jedno ze swych słynnych, przenikliwych spojrzeń i powiedział: „Pisaliśmy razem". Temat, przynajmniej jeśli chodziło o niego, był zamknięty.) Co sądzisz o Humphreyu Bogarcie? Humphrey Bogart był wspaniałym człowiekiem. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi aż do jego śmierci. Wiesz, Bogart był bardzo nieufny. Choć dla mnie był zawsze bardzo ujmujący, bardzo miły. Bardzo go lubiłem. Czy to rzadkie u aktorów - dać się lubić? Nie. Wielu z nich polubiłem. Nie przychodzi mi do głowy żaden aktor, którego bym jakoś szczególnie nie lubił. Jak blisko byłeś z Montgomery Cliftem? 167 gazecie. Nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż, z tego co wiem na pewno, w trakcie naszej znajomości próbowała odebrać sobie życie ze cztery albo pięć razy. A znałem ją od jej pierwszego filmu - a przynajmniej pierwszego, w którym miała mówioną role - Asfaltowej dżungli. Reżyserował to John Huston i dzięki niemu ją spotkałem. Czy kiedykolwiek napisałeś coś na temat jej wcześniejszych prób samobójczych? Nie. Nakreśliłem jej portret w Muzyce dla kameleonów, ale w tamto nie wchodziłem. Czy ten jej portret, Piękne dziecko, to twój ulubiony portret jakiejś indywidualności? Nie, z tego zbiorku wolę Dzień pracy, portret pewnej sprzątaczki. Dlaczego, według ciebie, Norman Mailer jest tak silnie zafascynowany Monroe? Bo jej nie znał. Czy Marilyn naprawdę powiedziała: „Lubię tańczyć nago przed lustrem i przyglądać się, jak podrygują moje cycuszki"? Tak. Czy wiedziała, że pewnego dnia możesz o niej napisać? Ja sam też tego nie wiedziałem. To wszystko zapiski w moim dzienniku. Cały ten kawałek pochodzi z mojego dziennika. Kończysz go pytaniem: „Dlaczego życie musi być tak ku-rewsko wredne?" Czy taka jest twoja opinia na temat życia w ogóle? Miałem na myśli jej życie... oraz pewne momenty mojego życia, tak. Choć ogólnie rzecz biorąc tak nie myślę. To jest pytanie, które zadaję Marilyn, kiedy jak zjawa pojawia się na końcu tego opowiadania. Rozmawiam z duchem. 170 opowiedziała ci, że Errol Flynn grał na fortepianie swoim członkiem. Czy jest to jakaś znana historia? Nie mam pojęcia, czy jest, czy nie. Czy byłeś zaskoczony albo zszokowany tym, że lubiła rozmawiać o takich rzeczach? Powiedziałem ci, znałem ją bardzo, bardzo długo. Nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Z wyjątkiem jej śmierci. Tak, to mnie zaskoczyło. Wspomniałeś, że sam w wieku dziewiętnastu lat miałeś romans z Errolem Flynnem... Cóż, trudno tu mówić o romansie. Nazwij to wspólnym wieczorem. Jakim człowiekiem był Flynn? Miłym. Miał dobre maniery. Był oczytany i inteligentniejszy, niż sądziła większość ludzi. Miał też opinię człowieka szalonego. Nie znałem go aż tak dobrze. Spotkałem go w życiu może ze trzy razy. Czy John Gielgud kiedykolwiek uczył cię rumby? John Gielgud niczego mnie nigdy nie uczył. Jest moim starym przyjacielem, ale nigdy nie uczył mnie rumby. (Śmiech.) Tak twierdzi Brinnin w eseju na twój temat. Miałeś mu powiedzieć: „Do trzeciej nad ranem byłem w mieście z panem Johnem Gielgudem. Nauczył mnie, jak się tańczy rumbę". Coś, widzę, musiało umknąć mojej pamięci. Wspomina również o twoim spotkaniu z Johnem Garfiel-dem*. Jakie były twoje wrażenia? * J. Garfield (1913-1952) - aktor, popularność przyniosły mu w latach trzydziestych role skłóconych z establishmentem nonkonformistów. 171 O, to bardzo subtelny, bardzo miły człowiek. Bardzo uroczy i inteligentny. Bardzo go polubiłem. A Charlie Chaplin, którego również poznałeś? Znałem go od siedemnastego roku życia, ponieważ jego żona, Oona, jest dokładnie w moim wieku i kolegowaliśmy się w dzieciństwie. Gdy wyszła za mąż za Charliego, stale u nich bywałem. Mój dom w Szwajcarii oddalony jest od ich domu zaledwie o pół godziny, więc cały czas przesiadywałem u nich. Jaka jest twoja opinia o Chaplinie? Uwielbiałem Charliego, to był fantastyczny człowiek. Marlon Brando określił go jako człowieka podłego i sadystycznego; takiego, który albo leży ci u stóp, albo chwyta cię za gardło. Cóż, ten film [Hrabina z Hongkongu] był wielką klapą, a Charlie był bardzo zawiedziony; wiedział, że to, co robi, jest słabe i że jego czas już minął. Nie chciałbym pracować dla takiego gościa, to jasne. Brando też rzekomo nie chciał. Cóż, nie powinien był brać tej roli. Czytał scenariusz. Musiał wiedzieć, że jest bardzo kiepski. Znałeś również Jamesa Deana? Tak, znałem go. Nie byłem o nim najlepszego zdania. Poznałem go, kiedy był w Nowym Jorku; był dobrym przyjacielem wielu moich przyjaciół. No i zagrał w tej sztuce Gide'a. Delikatnie mówiąc, nie za bardzo mi się w niej spodobał. A co sądzisz na temat jego filmów? Nigdy nie uważałem go za wielkiego aktora. Brak mu było aktorskiej klasy. Brando go cenił. Hm, Brando opowiadał mi, że Jimmy Dean nieustannie do niego wydzwaniał. Wydzwaniał i gadał jak do automatycz- 172 nej sekretarki, bo Marlon tylko słuchał i nie odzywał się ani słowem. Jedno z jego bardziej paskudnych zachowań. (Śmiech.) Brando powiedział mi, że usiłował zaprowadzić Deana do psychiatry. Marlon się po prostu przestraszył, ot co. (Śmiech.) Czy bardziej powinien się obawiać Deana, czy Montgome-ry'ego Clifta? Hm, cóż, widzisz, Marlon zdawał sobie sprawę, że Monty jest naprawdę utalentowany! To Monty był prawdziwą groźbą dla Marlona. Gdyby żył, sądzę, że przyćmiłby Marlona. Kiedy Ostatnie tango w Paryżu weszło na ekrany, część krytyków uznała je za najbardziej erotyczny i wyzwolony film, jaki do tej pory nakręcono. Jeden z krytyków posunął się aż do stwierdzenia, że Ostatnie tango zmieniło oblicze całej sztuki filmowej. Co ty o tym sądzisz? Sądzę, że to straszliwie zły film. A gra Marlona Brando? Biorąc pod uwagę fakt, że nie miał na czym się oprzeć, zrobił świetną robotę. Sądzę, że przy całej, bijącej w oczy przez cały film, beznadziejności scenariusza, ta scena, kiedy on wygłasza monolog przy zmarłej żonie, to majstersztyk, ponieważ człowiek zaczyna wierzyć i w graną przez niego postać, i w więzy ze zmarłą żoną, i w jego specyficzny żal. Kawał dobrej roboty z niczego. Kiedy zapytałem go, o czym jest ten film, Brando odpowiedział, że o psychoanalizie Bertolucciego, a potem przyznał, że właściwie nie ma pojęcia, o czym to jest. Mm-hmmm. Ja też nie mam pojęcia o czym jest ten film. Czy jednak nie sądzisz, że Bertolucci przełamał w filmie pewne seksualne bariery? Na pewno Ostatnie tango... było niewypowiedzianie wulgarne. A dialogi były, według mnie, zupełnie nieprzyzwoite. 173 Czy filmy często wywołują twoje oburzenie? Nie, ale ten uważam za wybitnie nieprzyzwoity. Norman Mailerjest wielkim wielbicielem Ostatniego tanga. Napisał esej na jego temat. No cóż, powiedziałem, że uważa Williama Burroughsa za geniusza. Dlaczego, twoim zdaniem, Brando tak pogardliwie odnosi się do swojej profesji? Wszyscy aktorzy mężczyźni gardzą swoją profesją. Aktorki mają całkowicie inne podejście do tego zawodu. Wszyscy zawodowi aktorzy mężczyźni, których znam, mają poczucie, że robią nie do końca to, co powinni robić. Dlatego dręczy ich lekkie poczucie winy. To tak jakby to, co robią, nie było dość męskie lub w jakiś sposób czyniło z nich istoty z natury biseksualne. Rozumiesz, o co mi chodzi? Jedyni aktorzy, których znam i którzy nie podchodzą do tego w ten sposób, to homoseksualiści. Ludzie największego talentu i największych zalet. Faktycznie najlepsi aktorzy, jakich mieliśmy, pozbawieni byli tego poczucia. Tak naprawdę cały teatr angielski to plejada niezwykłych, utalentowanych homoseksualnych aktorów mężczyzn. Jak bliskie stosunki łączyły cię z Noelem Cowardem*? Był moim wspaniałym przyjacielem. Nie kochankiem, a fantastycznym przyjacielem. Nikogo chyba nie lubiłem tak bardzo jak jego. Często mieszkałem u niego na Jamajce. Zawsze był dla mnie bardzo miły, już od dzieciństwa, że tak powiem. A Fred Astaire? * N. Coward (1899-1973) -znany komediopisarz, kompozytor aktor i reżyser. Wiele z jego sztuk (m.in. Priuate Liues) stanowi „żelazny" repertuar teatrów broadwayowskich. Znany ponadto z ciętego języka, był przez wiele lat jedną z najznamienitszych postaci międzynarodowej śmietanki towarzyskiej. Ubóstwiam go. Rozkoszny, ujmujący, wielki artysta. Artysta znacznie lepszy i o wiele bardziej oryginalny niż Nu-riejew czy Barysznikow. Barysznikow powiedział kiedyś, że gdyby miał tańczyć jak ktoś inny, to tylko tak jak Astaire. Cóż, jest oryginalny. To wspaniały, oryginalny artysta. A czy nie jest przy okazji odrobinę dziwakiem? Jest dość dziwny. Poznałem go przez Jocka Whitneya*, najlepszego przyjaciela jednego z jego najlepszych przyjaciół. Gdybym poznał go przez kogoś innego, być może wywarłby na mnie inne wrażenie. Jednakże Fred tak bardzo lubił Jocka Whitneya, że w jego towarzystwie był zawsze w znakomitej formie. Takim go poznałem. W rubryce, którą prowadziłeś w „Esguire", opisałeś wygląd apartamentu Garbo. Kiedy tam byłeś? Bywałem tam wielokrotnie. Zauważyłeś, że nie ma luster — czy w łazienkach i sypialni też? Nigdy nie byłem w jej sypialni, dlatego mówiłem o ogólnie dostępnych pokojach. Byłem w łazience, ale to nie jest ogólnie dostępny pokój. Czy była zła o to, co napisałeś? Nie była ani zła, ani dotknięta. Jest moją dobrą przyjaciółką. Czy śmiała się z twojego opisu jej wiszących do góry nogami obrazów? Sądzę, że tak, ponieważ wiele razy jej powtarzałem, że powinna to zbadać. Ma chyba ze cztery Picassy, a dwa z nich - jestem tego absolutnie pewny - wiszą do góry nogami. * J. Whitney - założyciel International Herald Tribune. Twórca potęgi finansowej rodziny Whitney'ów, w której rękach pozostaje New York Museum of American Art. 175 174 Nadal trwa wielka fascynacja Garbo. Wszyscy znani mi ludzie są nią zafascynowani. Mam zna-l jomego, który widział ją na ulicy tydzień temu i prawiel zwariował. Łaził za nią przez pół miasta. Ona nie ma zbyt wielu znajomych, ale jeśli komuś zaufa, staje się bardzo towarzyska. Ma wspaniałe poczucie humoru i fantastyczny śmiech. Jest mocno wystraszoną kobietą. Trzeba ją jednak bardzo dobrze znać, żeby to odkryć. Znałem ją już wiele lat, zanim zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo się boi. Kiedy to właśnie jej publiczne zachowanie, a raczej jego brak, wskazywałyby na to, że się boi. Wiem, ale mam na myśli prawdziwy strach. Znam ją od co najmniej trzydziestu lat i w ciągu tych lat pozwoliła trzem czy czterem ludziom wspaniale się wykorzystać. Odkryli jej strach i na tym jechali. Jeden z nich wystraszył ją niemalże do granicy szaleństwa. Z jakiegoś powodu lubił mnie i tylko dzięki temu mogłem się z nią zaprzyjaźnić, ponieważ nie pozwalał jej na przyjaźń z nikim. Teraz, od jakichś pięciu czy sześciu lat, mieszka z siostrą baronowej de Rothschild, która jest dla Grety strasznie miła. Większość czasu spędza w Paryżu, gdzie ma dom. Teraz jest w Nowym Jorku. Garbo jest prawdopodobnie kobietą, do której redaktorzy i wydawcy najbardziej chcieliby dotrzeć, ponieważ nigdy nie udzielała wywiadów. Ona i Jacgueline Onassis. Hm, lepiej by było, gdyby Jackie nie udzielała wywiadów. Nie wiedziałaby, co powiedzieć. (Niezbyt wprawnie naśladuje Jackie): „Co powiedziałeś? Och, Johnny, naprawdę tak myślisz? Że jestem dziiiwką? Nie myślisz chyba taaak, co, Jooohny?" Mając pod ręką dobry materiał, potrafię nieźle ją naśladować. Nienawidzę jej. Byliśmy kiedyś dobrymi przyjaciółmi. Nienawidzę jej. Całkiem nią gardzę. Wstrzymajmy się z rozmową o niej jeszcze na chwilę i skończmy temat gwiazd filmu. Czy kiedykolwiek poznałeś Roberta Mitchuma? 176 Nie, ale go podziwiam. Uważam, że jest wyjątkowo dobrym aktorem i jest bardzo, bardzo konsekwentny. Nigdy nie dostąpił takiego uznania, jakie mu się naprawdę należy. Widziałeś kiedyś film pod tytułem Night of the Hunter? Mitchum był fantastyczny. To był wspaniały film. Charles Laughton go wyreżyserował. Nie sądzisz, że to dobry film? Wspaniale wyreżyserowany. A Rod Steiger? Ach, Rod Steiger to najgorszy aktor, jaki się kiedykolwiek urodził. Na sam dźwięk jego nazwiska chce mi się rzygać. Nakręcił kilka niezłych filmów. Jest beznadziejny. To najgorsza amatorszczyzna na świecie. Prawdziwa szmira! A co powiesz o Elizabeth Taylor? Lubię Elizabeth. Sądzę też, że jest dobrą aktorką. Jeśli dać jej dobrą rolę u dobrego reżysera, będzie całkiem niezła. Nie rozumiem, co stało się zPrivate Lives. Nie widziałem tej wersji, ale nie chce mi się wierzyć, że mogłaby być aż tak zła albo że Elizabeth mogłaby być taka kiepska, bo to przecież łatwa sztuka. Co sądzisz o Shelley Wintersjako o aktorce i pisarce? Ona była też, zdaje się, bliską przyjaciółką Adlai Stevensona ? Mm-hmm, bardzo dobrą. Jej książka była dość ciekawa. Chociaż ona sama jako człowiek trochę mnie nudzi. A co powiesz o niektórych z naszych bardziej współczesnych aktorek, jak Dianę Keaton, Meryl Streep czy Jane Fonda? Lubię Dianę Keaton. Natomiast Meryl Streep jest moim zdaniem paskudna. Dlaczego? 177 Mój Boże, ona wygląda jak kurczak. Ma nos jak kurczak i usta jak kurczak. Jeśli o mnie chodzi, uważam ją za zu- Rozmowy z Capote'em l pełne beztalencie. A Jane Fonda zawsze wydawała mi się nudna i fałszywa. Fałszywa, w jaki sposób? Po prostu fałszywa. Znani ją od dzieciństwa. Pamiętam, że byłem kiedyś u niej w domu w Nowym Jorku, kiedy miała jakieś szesnaście lat. Kiedy siedziałem i rozmawiałem z jej ojcem, ona urządziła przedstawienie na podłodze pokoju gościnnego. Tarzała się i wrzeszczała coś o jakiejś sukience, którą koniecznie chciała mieć, a której ojciec nie chciał jej kupić. On był sknerą, przyznaję, ale, uch, na myśl o niej też mi się zbiera na mdłości. Nie wierzysz, że jej system wartości mógł się zmienić? Naprawdę to zmienił się stan jej konta w banku. Wspiera swojego męża w jego idiotycznej działalności politycznej. Uważam, że to miłe z jej strony. Jaka jest twoja opinia o Robercie DeNiro? Nie potrafię nigdy odróżnić jednej jego roli od drugiej, więc nie wiem, co to za postać. On jest dla mnie niewidzialnym człowiekiem. Nie istnieje. Ekran twierdzi, że ta osoba to Robert DeNiro, a potem pojawia się ktoś, kogo nigdy jeszcze w życiu nie widziałeś. Ale czy ta osoba przyciąga twoją uwagę? Nie, nigdy nie zagrał takiej roli, która chociaż trochę przyciągnęłaby moją uwagę. Często jest jednak określany mianem następcy Brando. Cóż, może i nim jest. Kto wie? Nie znam nikogo, o kim mógłbym powiedzieć, że jest lepszy od niego. Nie twierdzę, że nie jest następcą Brando. Ja go po prostu nie rozpoznaję na ekranie. A Al Pacino? Czy widziałeś go kiedykolwiek na scenie w American Buffalo? Nienawidzę tej sztuki. Nie cierpię jej. 178 Elliott Gould powiedział mi kiedyś, że siedział obok ciebie w samolocie i odbyliście fantastyczną rozmowę. Tak, polubiłem go, znakomicie nam się rozmawiało. Był bardzo miły. Znasz Woody Allena? Bardzo utalentowany ale bardzo nierówny. Potrafi robić rzeczy zupełnie nieoczekiwane, a potem zamienia się w kompletnego nudziarza. Z pewnością nie zboczyłbym z drogi, żeby zobaczyć film Woody Allena. Porozmawiajmy o tobie jako aktorze. Czy kiedykolwiek ciągnęło cię na scenę? Nigdy ani odrobinę nie ciągnęło mnie na scenę. W jaki sposób wpłynął na ciebie występ w filmie Zabity na śmierć? Wydawało mi się, że po napisaniu tylu scenariuszy ciekawie będzie znaleźć się po drugiej stronie kamery. Wyobrażałem to sobie jako coś zabawnego, jako niezły numer. Miały to być dla mnie wakacje. Okazało się jednak, że to bynajmniej nie wakacje. Znienawidziłem to. To było potwornie nudne. Tyle czekania po to tylko, żebym się przekonał, że nie podoba mi się scenariusz. Na początku wydawało mi się, że mi się spodoba. Neil Simon napisał go z myślą o mnie. Jak oceniasz swój występ? Biorąc pod uwagę, kim byłem, wydaje mi się, że nie najgorzej. Jedynym człowiekiem, któremu się nie spodobałem, był John Simon, co powinienem poczytywać sobie za wielki zaszczyt. Nie dostałem żadnej niepochlebnej recenzji, nie licząc tego nieudacznika mówiącego z niemieckim akcentem. A co powiesz na rolę w filmie o twoim życiu, jeśli zaczną taki kręcić? Takiego filmu nie nakręcą. (Śmiech.) 179 Nigdy nic nie wiadomo. Zażartowałeś kiedyś, że Greta Garbo powinna zagrać twoją rolę. Tak, Greta chętnie by to zagrała, ale... Myślisz o kimś innym? Hm... O kim? ' Ł O duchu Eisenhowera. ? 8 Jackie O., Gore Vidal i Joseph Kto? „Są ludzie, których wypaliłbym z mego życia lutownicą". Kiedy magazyn „Fag Rag" zapytał Gore Yidala, czy Ca-pote będzie umierał bogaty, Vidal odparł: „Capote nie ma pieniędzy". „Fag Rag": „Naprawdę? I mieszka w UN Plaża*?" Vidal: „To jedna z przyczyn, dla których nie ma pieniędzy. Wydaje mu się, że jest Bunny Mellonem**... Sądzi, że jest bardzo bogatą damą z towarzystwa i wydaje masę pieniędzy". Następnie Vidal nazwał Capote'a „republikańską gospodynią domową z Kansas, ze wszystkimi jej uprzedzeniami". Kiedy w 1976 roku Moniąue Van Yooren zapytała Yidala, czy widział ostatnio Capote'a, ten odparł: „Widuję go raz na dwadzieścia lat i odnoszę wrażenie, że to chyba zbyt często. Kiedyś, u Dru Heinza***, byłem bez okularów i usiadłem na czymś, co wziąłem za pufę, a okazało się, że to Capote". W Liście Tennessee Williamsa do Donalda Windhama z marca 1949 roku, Williams zapytuje Windhama: „Po- * Elegancki nowojorski budynek mieszkalny. ** B. Mellon - członek bogatej nowojorskiej rodziny finansistów i filantropów. *** Dru Heinz — spadkobierca fortuny w branży spożywczej, członek nowojorskiej elity towarzyskiej. 181 wiedz mi, czy według ciebie Truman jest parszywcem, czy ; nie?! Nigdy się co do tego nie mogę zdecydować". Dramaturg pokłócił się z Capote'em w Neapolu, kiedy ten, naśladując pewną aktorkę, powiedział, że Summer and Smoke to „dzieło zdychającego pisarza". „Byłem dotknięty do żywego i wściekły na Trumana" - napisał Williams. „Następnego dnia przeszło mi... Truman był słodki i radosny, uściskaliśmy się i zapanowała między nami przynajmniej pozorna zgoda, lecz ten zdradziecki jęzor mełł całkiem żwawo przez cały nasz pobyt [na Ischii]. Sądzę, że jesteś nieco zbyt wspaniałomyślny, nazywając Trumana dzieckiem: bardziej przypomina słodziutko złośliwą staruszkę". i _ T dyby ś mógł przeżyć swoje życie na nowo, wiedząc to, co wiesz, czy wiele byś w nim zmienił? Chciałbym wymazać niektóre rzeczy największą gumką, jaka istnieje. Pewne rzeczy zostawiłbym jako teksty czy obrazy, a inne całkowicie bym wymazał. Rzeczy, które napisałeś? Nie, nie, nie chodzi mi o moje prace. Chodzi mi o moje życie. Są ludzie, których wypaliłbym ze swego życia lutownicą. Czy jednym z tych ludzi byłby nie lubiany przez ciebie Gore Yidal? Nie lubiany to stanowczo za mało powiedziane. Twoje stosunki z Gore zawsze wydawały się nieco osobliwe... Cała moja znajomość z Gore zawsze była bardzo osobliwa, może z wyjątkiem początków, kiedy byliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Brinnin opisuje w swoim eseju scenę, kiedy to byliście w Afryce Północnej i pewnego niedzielnego poranka Gore Vidal zjawił się u twych drzwi „naćpany i z oszalałym wzrokiem", oświadczył: „Truman, chcą nas dopaść!" i zachowywał się zupełnie paranoicznie. Czy to prawda? Tak. Nie mam pojęcia, co się stało. Wiem tylko, że Gore i mnie łączył rodzaj przyjaźni, kiedy byliśmy nastolatkami. Podobnie jak Judy Garland i Lana Turner jako nasto- 183 łatki były przyjaciółkami w wytwórni MGM. Kiedy my mieliśmy po kilkanaście lat, darzyliśmy się przyjaźnią jak literat z literatem. I nagle pewnego dnia — jadłem obiad z Gore i Tennessee i powiedziałem coś, czego już nikt nie pamięta. Ja nie pamiętam. Tennessee nie mógł sobie tego przypomnieć. Podobno Gore też nie pamięta. Cokolwiek to było, niesłychanie się wściekł. Nigdy jeszcze nie widziałem kogoś tak rozeźlonego i od tej pory utrzymuje się ta niechęć, podsycana przez niego, nie przeze mnie, ja nigdy nie przywiązywałem do niej żadnej wagi, bo nigdy nie wiedziałem, co ją wywołało i o co w tym wszystkim chodzi. Nadal zresztą nie wiem. Tyle wrogości z powodu takiego nieporozumienia? Hm, lubiłbyś kogoś, kto pozywa cię o milion dolarów? Kosztował mnie do dzisiaj, licząc tylko opłaty prawnicze, ponad osiemdziesiąt tysięcy dolarów. Musiałem je zapłacić. Jeśli ktoś cię pozywa, musisz wziąć sobie adwokata, żeby bronił twojej sprawy, a to kosztuje masę pieniędzy. Gore nie miał więcej powodów do pozwania mnie niż ty, poza tym, że jest po prostu paranoikiem, który idzie na całość. Tak więc, gdybyś był na jakimś przyjęciu i zjawiłby się tam Vidal, wyszedłbyś? Nie. Nie zwracam na niego uwagi. Dla mnie w ogóle nie ma sprawy. W zasadzie, nawet się na niego o to wszystko nie gniewam. Uważam to tylko za głupotę, ot co. Chciałbyś skończyć te wasze waśnie? Ja ich nie rozniecałem. Nigdy nie zrobiłem nic, żeby je podsycać. W tej całej aferze jestem całkowicie niewinny. To wina Gore. On ma na moim punkcie jakąś obsesję. Mimo że nigdy nie wierzyłem w psychoanalizę, uważam, że powinien pójść do psychoanalityka, żeby zbadać, co tak naprawdę go gryzie. Czy sądzisz, że mógłby to być jakiś rodzaj zazdrości o twoje prace? 184 Oczywiście, że jest zazdrosny. Gore nigdy nie napisał niczego, co może pozostać w pamięci potomnych... powiedzmy za pięćdziesiąt lat. Nikt nie będzie go pamiętał już w dziesięć lat po ostatnim wydaniu w miękkiej oprawie. Widzisz, Gore po prostu nigdy nie napisał arcydzieła. Nawet taki J- D. Salinger napisał swego rodzaju arcydzieło. Flannery 0'Connor napisała jedno albo dwa arcydzieła. I Hemingway. I Faulkner. I Scott Fitzgerald. Norman arcydzieła nie napisał. Można by tak ciągnąć w nieskończoność, ale zasadnicza rzecz pozostaje niezmienna: on nie napisał ani jednej niezapomnianej książki, bądź książki, która byłaby punktem zwrotnym w jego życiu czy w życiu kogoś innego. Bez tego — nie ma znaczenia, ile on pisze i co pisze, ponieważ stanie się z nim to samo co z Josephem Hegesheimerem. Czy ty pamiętasz Josepha Hegesheime-ra? Pięćdziesiąt lat temu Joseph Hegesheimer był pięć tysięcy razy bardziej sławny niż się to kiedykolwiek Gore przyśniło, a dzisiaj, w tej chwili, nawet nie wiesz, kto to taki Joseph Hegesheimer. Jedyne, co ci mogę o nim powiedzieć, to to, że napisał książkę pod tytułem Three Pennies. Three Black Pennies. A zatem Vidal plasuje się wysoko na liście twoich antypatii? Nie, nie zasługuje na wciągnięcie na tę listę. Pewne nazwiska z tej listy padają w Muzyce dla kameleonów - są tam Billy Graham*, księżna Małgorzata, księżniczka Anna, Ralph Nader**, Byron White, Werner Erhard***, pani Gandhi, Masters i Johnson, Sammy Da- * B. Graham (ur. 1918) - znany protestancki kaznodzieja amerykański. Autor licznych książek, w swych krucjatach wykorzystuje telewizję; peregrynuje po całym świecie. ** R. Nader (ur. 1934) - prawnik i pisarz. Prowadził kampanię na rzecz poprawy bezpieczeństwa samochodów, co stało się zalążkiem ruchu konsumenckiego. *** W. Erhard (ur. 1933) - twórca systemu terapii grupowej zwanego „est", a mającego służyć rozwojowi osobowości. Mimo iż naukowcy kwestionują jej wartość, terapia zyskała niezwykłą popularność, a jej twórca stał się bardzo zamożnym człowiekiem. 185 vis Jr., Jerry Brown...* A kto znajduje się na samym szczycie tej listy? Cóż, zastanówmy się. Pani Onassis, czy jak tam ona się dzisiaj nazywa. Jej siostra, wiecznie kwitnąca księżna Lee Radziwiłł. Richard Nixon... Dlaczego pani Onassis? Bo jest nieszczera. Zasadniczo nie ma w niej niczego oprócz pogardy dla całego świata. Czy jest ona również nieszczęśliwa ? Oportunistka taka jak Jackie, która cały czas odcina kupony od swojego oportunizmu, nie może być tak całkiem nieszczęśliwa. Powiedziałbym, że ona nigdy nie była szczęśliwa, ponieważ spotkało ją w dzieciństwie wielkie rozczarowanie i od tamtej pory usiłuje to sobie odbić. Dlatego nie używałbym tego słowa. Ono nic nie znaczy. Jackie jest wielką oportunistką, jest nieszczera, próżna i dość nikczemna. Czy wiesz cokolwiek na temat jej związku z Jackiem Ken-nedym? Hm, powiedziała mi kiedyś: „Gdybym miała opisać Jacka, byłby to opis kogoś o niewielkim ciele i o ogromnej głowie". Powiedziała to z pewna odrazą. Działo się to, zanim został prezydentem. Znam ją od bardzo dawna. Znałem ją, zanim wyszła za mąż. Musiała niewątpliwie istnieć jakaś przyczyna, że tak bardzo zwróciłeś się przeciwko niej. Po prostu intuicja. I doświadczenie. Wróćmy do Kennedy'ego - wspomniałeś kiedyś, że byłeś na kolacji, na której senator Jack Kennedy z zachwytem wysłuchiwał czyjejś opowieści o tancerkach z Las Vegas. * J. Brown (ur. 1938) - gubernator Kalifornii w latach 1975-1982. Znany ze swych liberalnych poglądów obrońca mniejszości, biedoty, zajmuje się też ochroną środowiska. 186 Tak. Czy mógłbyś przywołać tę scenę? Tak, pamiętam ją wyraźnie. Widzę ten pokój, widzę tych ludzi. Działo się to w niewielkim mieszkaniu na Park Ave-nue. Po kolacji panie odeszły od stołu, panowie zabierali się do wypicia brandy i wypalenia cygar, a pewien facet zaczął opisywać wszystkie najdroższe kurwy z Las Vegas, które on już wypróbował, a które na pewno przypadłyby całej reszcie do gustu. Miał ich numery telefonów z krótką charakterystyką - jak dobrze ciągnęły, za ile, jak długo, jak dużego były w stanie wziąć i czy były gotowe pójść na całość, wszystko, co robiły, jak wielkie miały cycki. Wszyscy byli bardzo zainteresowani ich cyckami. Och, to było niesmaczne, robiło mi się niedobrze. A przyszły prezydent -wówczas nie był jeszcze prezydentem - broń Boże nie zapisywał niczego w swoim notatniku. Gryzmolił coś na serwetce. Ten facet stale dla niego stręczył. To on naganiał mu te wszystkie drogie call-girls, których Kennedy miał o wiele, wiele, wiele więcej niż wie o tym przeciętny człowiek. Cierpiał na naprawdę ciężki przypadek satyriasis. Jak radziła sobie z tym Jackie? Po prostu się z tym pogodziła. Nie robił tego dosłownie na jej oczach. Jakoś udawało mu się pozbywać jej na weekendy. Po to kupił ten dom w Yirginii. Ona przebywała w domu w Yirginii, a żona pewnego zagranicznego przedsiębiorcy, z którą on miał wielki romans, przylatywała do Waszyngtonu, żeby pociągnąć mu laskę. Czy ktoś wie o tym? Ja wiem. Niektórzy ludzie wiedzą. W porządku, wróćmy wreszcie do Jackie i spróbujmy wyjaśnić przyczynę twojej niechęci. Co naprawdę spowodowało, że masz do niej taki właśnie stosunek? Hm, cóż, to wszystko zaczęło się od jej siostry. Nie chcę w to wszystko wchodzić, bo to zbyt długie i zbyt pogma- 187 twane. Jej siostra była moją wielką przyjaciółką. Zawsze byłem dla niej bardzo miły. Jackie i Lee zawsze gardziły Gore. Te rzeczy, które mi o nim opowiadały... a kiedy Gore wniósł ten pozew o to, co powiedziałem w jakimś głupim wywiadzie, na który namówił mnie Dotson Rader, bo Do-tson Rader miał przyjaciela, który chciał zostać pisarzem i Dotson, który nie był moim specjalnie bliskim przyjacielem czy nawet w ogóle nie był moim przyjacielem, wydzwaniał do mnie bez przerwy, bo jakieś tam czasopismo miało mu dać zlecenie, gdyby udało mu się przeprowadzić ze mną wywiad, więc Dotson wciąż powtarzał: „Och, proszę, proszę, gdybyś był tak miły..." Rozumiesz. W końcu powiedziałem, aa, do diabła, co mi tam, przejdzie bez echa -jak się w końcu okazało, nic nie przeszło bez echa, wręcz przeciwnie. Tak czy owak, ten idiotyczny wywiad się ukazał. Zapytano mnie, czy wiem, dlaczego Gore Vidal stał się tak wielkim wrogiem rodziny Kennedych. Odpowiedziałem: „Oczywiście, każdy to wie". Bo wszyscy to wiedzieli... pisali o tym George Plimpton* i Arthur Schlesinger**. Powtórzyłem więc w wywiadzie tę historię, a Gore w obłąkańczej histerii i nienawiści do mnie natychmiast pozwał mnie o milion dolarów. Osobą, która opowiedziała mi tę historię, była Lee. Moi prawnicy poprosili ją o stosowne oświadczenie, ale jej prawnik powiedział jej, żeby tego nie robiła, a nawet więcej, poradził jej, żeby złożyła prawnikowi Gore — czyli jemu samemu, bo to ta sama osoba — oświadczenie, że nigdy niczego podobnego mi nie mówiła. Na dodatek Jackie swoim całkowitym milczeniem wsparła w tym wszystkim Lee. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jaką hipokrytką i jak bardzo nieszczerym człowiekiem jest Jackie. Byłem niesłychanie dotknięty. Nie mogłem jej zrozumieć, byliśmy przecież przyjaciółmi od tak dawna. Dlatego też przestała dla mnie istnieć. Następnym razem spotkałem ją podczas niewielkiej kolacji. Wsze- * G. Plimpton — pisarz, wydawca, współzalożyciel „The Paris Re-view" . ** A. Schlesinger — historyk, działacz polityczny, pisarz. Przyjaciel rodziny Kennedych. dłem i zobaczyłem, że tam jest. Powiedziałem - a byłem całkiem trzeźwy - powiedziałem do gospodyni: „Dlaczego nie powiedziała mi pani, że ta szmata tutaj będzie, oszczędziłaby mi pani kłopotu z przyjściem". Po czym odwróciłem się na pięcie i wyszedłem. Tak, wiem, że powiesz, że to straszne, okrutne, wulgarne i że z pewnością połowa gości była oburzona... ala ja nie żałuję ani jednego słowa. Czy kiedykolwiek próbowałeś porozmawiać z Jackie na ten temat bezpośrednio1? Nie. Ona wiedziała, o co chodzi. Może po prostu nie chciała stawiać swego męża w kłopotliwej sytuacji. Nie interesuje mnie to. Ten człowiek skarżył mnie o milion dolarów za coś, co naprawdę się wydarzyło i o czym obie z siostrą mi opowiedziały. Wypięły się na mnie w sytuacji, która do dzisiaj kosztowała mnie przeszło osiemdziesiąt tysięcy dolarów w samych tylko opłatach sądowych. To nie jest śmieszne. Pewnej rzeczy nie rozumiem. Jeśli, jak mówisz, Schlesinger i Plimpton o tym pisali... Obaj dali mi swoje oświadczenia. Jakim więc cudem proces ciągnie się nadal? Sprawa była w sądzie już dwukrotnie i za każdym razem sędziowie ją oddalali, twierdząc, że powinienem złożyć ją w sądzie wyższej instancji. Wygram ją, ale nie odzyskam ani grosza. A czy myślaleś o tym, żeby samemu podać go do sądu? Nie zamierzam podawać go do sądu, ponieważ kosztowałoby mnie to kupę pieniędzy, a poza tym... po co? Mam to gdzieś. Jestem pewien, że Gore gorzko żałuje, że się w to wpakował. A nie może się z tego wycofać? 189 188 Wysyła mi różne sygnały. Tak, chciałby się z tego wycofać. Powiedział, że się z tego wycofa, jeśli opłacę jego prawników. Potem powiedział mi, że nie prosi mnie już o opłacenie swych prawników, a tylko o list z przeprosinami za to, co powiedziałem i przyznaniem, że to była nieprawda. A ja twierdzę, że nie mam za co przepraszać i że to, co powiedziałem, było prawdą, więc nie zamierzam pisać takiego listu. Ja się nie poddam; może więc ciągnąć swój pozew w nieskończoność, aż będzie miał go szczerze dość i odpuści. Jeden z nas z pewnością padnie czy to w kolejnej zarazie morowej, czy... Wasza wzajemna niechęć bez wątpienia będzie ulubionym tematem literackim w nadchodzących latach. Czasopisma poświęcały jej całe numery. A zatem w tej historii uważasz się za ofiarę? Wszystko to jest dla mnie ogromnie niesprawiedliwe. Jest mi przykro z powodu tej historii. Jest mi przykro, że Jac-kie i ja rozstaliśmy się w taki sposób, na takim poziomie i z takiego powodu, z powodu czegoś, z czym w gruncie rzeczy nie miałem nic wspólnego. Prawdziwą winowajczynią w tym małym dramacie jest Lee. Stoczyleś wiele batalii z wieloma znanymi ludźmi, a wiele z nich rozpętało się dlatego, że używasz nazwisk, że mówisz to, co myślisz. Czy kiedykolwiek tego żałowałeś? Nie przypominam sobie, żebym żałował którejś z tych batalii. Szczerze mówiąc, chętnie podelektowałbym się kolejnymi. (Śmiech.) (Niedługo po tej rozmowie Truman zgodził się wystosować poniższe oficjalne oświadczenie, przedrukowane następnie przez prasę: Drogi Gore, Przepraszam za wszelkie kłopoty, niedogodności czy koszty, na które mogłeś zostać narażony... Nie brałem osobiście udziału w zdarzeniu, o którym wypowiedziałem się 190 spornym wywiadzie, a sądy, których głoszenie — jak twierdzą twoi plenipotenci -jest mi przypisywane, niezbyt precyzyjnie oddają to, co istotnie zaszło. Mogę Cię zapewnić, iż sporny artykuł nie stanowił dokład-nego zapisu moich słów, zwłaszcza jeśli chodzi o uwagi dotyczące Twego charakteru czy zachowania, które to uwa-si mogą rzucić cień na Twoje dobre imię. Zapewniam Cię również, że będę unikat roztrząsania tego tematu w przyszłości. Z poważaniem, Truman Capote Zapytałem o to Trumana przez telefon, ale nie chciał już na ten temat rozmawiać. „To już skończone" -powiedział. -„Nic więcej nie ma tu już do dodania". Była to, jak wierzę, jedyna batalia, której mógł - choć nie musiał - żałować; z całą pewnością jednak nie delektował się jej wspomnieniem.) 9 Wrażenia „W Yillage był bar dla nekrofilów. Zaszedłem tam kiedyś. Był to lokal ludzi zacnych, którzy po prostu lubili chodzić do łóżka z ludźmi martwymi". „Wiele ludzi go nie lubiło" - zauważył Saint Subber, który był producentem Domu w kwiatach i Harfy traw Capote'a na Broadwayu. „Znałem go ponad czterdzieści lat. Był dla mnie jak różnokolorowa raca. Nieustannie sławił życie". Pisze John Fowles: „My, europejskie niewiniątka, myślimy o Trumanie Capocie przede wszystkim jako o pisarzu. Wiem, że w Ameryce widzą go od innej strony". Nie całkiem. Na przykład Andy Warhol: „Podziwiam ludzi, którzy dobrze radzą sobie ze słowami" — zanotował artysta w swej Filozofii - „...uważałem, że Truman Capote tak dobrze potrafi wypełnić przestrzeń słowami, że kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Nowego Jorku, codziennie pisałem do niego pełne uwielbienia, entuzjastyczne liściki i zadręczałem go telefonami, aż jego matka kazała mi przestać". Pati Hill, która opisała swoje wrażenia w „The Paris Review", czuła, że „do nowej osoby odnosi się ze szczerą ciekawością i przychylnością. Na wszystkim można go nabrać, takie też zresztą sprawia wrażenie. Jednakże jest w nim coś, co każe ci wierzyć, iż pomimo jego spolegliwości trudno byłoby zamydlić mu oczy i że może lepiej w ogóle nie próbować". Pierwsze wrażenie, jakie odniósł John Malcolm Brinnin na widok młodego Capote'a w kolonii artystów zwanej Yaddo w stanie Nowy Jork, było takie, że „wyglądał inaczej niż wszyscy inni znani mi dorośli mężczyźni. Miał dużą i ładną głowę, a jego włosy w kolorze toffi przycięte były w grzywkę. Delikatny i wiotki powyżej pasa, poniżej był mocny i nabity jak szetlandzki kuc. Miał na sobie białą koszulkę, za duże szorty w kolorze khaki, sandały dopasowane niemalże jak racice... Jego głos, dziwny i wysoki, pełen był osobliwych rezonansów tworzących swą własną skalę: od treli skowronka po - kiedy się śmiał lub warczał - bas portowego pchacza". Harold Robbins* prowokował: „Byłby w porządku, gdyby wyjął palec z ust". Tennessee Williams żartował: „Zawsze twierdziłem, że Mały Truman ma głos tak wysoki, że tylko nietoperz potrafi go wykryć!" * H. Robbins - powieściopisarz. Mimo iż odsądzane przez krytyków od czci i wiary jako tania sensacja, jego powieści cieszą się wielkim wzięciem u czytelników. 192 Proust powiedział kiedyś, że wrażenie jest dla pisarza tym, czym dla naukowca eksperyment. Jesteś w nastroju, żeby poeksperymentować z wrażeniami? Śmiało. Zacznijmy od Andy'ego Warhola. Andy jest bardzo skromnym człowiekiem obdarzonym niewiarygodnym talentem do skłaniania ludzi, żeby dla niego pracowali. W tej swojej fabryce ma jakichś trzydziestu pięciu - czterdziestu ludzi, mniej czy bardziej nie opłacanych, którzy robią dla niego te wszystkie niesamowite rzeczy, a człowiek zastanawia się czasami, o co w tym wszystkim chodzi. To coś na kształt dziwacznego sierocińca dla potencjalnie utalentowanych ludzi. Czy uważasz go za ważnego artystę? Hm, wywarł ogromny wpływ na ogromną liczbę ludzi. Kiedy był dzieckiem, miał bzika na moim punkcie, a kiedy był w średniej szkole, pisywał do mnie z Pittsburga. Kiedy przyjechał do Nowego Jorku, wystawał pod moim domem, po prostu wystawał tam całymi dniami, czekając, aż wyjdę. Chciał się ze mną zaprzyjaźnić, chciał ze mną porozmawiać, chciał do mnie przemówić. Doprowadzał mnie do szału. Ale bywało wielu podobnych obsesyjnych natrętów. Na przykład? W wydawnictwie Random House była pewna sekretarka, która miała na moim punkcie obsesję. Codziennie wysyła- 194 ła mi kwiaty. Stała się tak natrętna i tak uciążliwa, że poprosiłem Random House, żeby coś z tym zrobili. Przyłaziła i wystawała pod moim domem. W tej chwili też mam jednego takiego, jest stosunkowo nowy, od jakiegoś roku. Ale ten przynajmniej nie mieszka w okolicy. Jest w Teksasie. Pisuje do mnie jednak dzień w dzień. Czy kiedykolwiek mu odpisałeś? Nie. Nie za bardzo, zdaje się, przepadasz za dwoma z najważniejszych artystów w tym kraju, Jasperem Johnćem i Robertem Rauschenbergiem? Nazywasz ich artystami? Nie zapłaciłbym dwudziestu pięciu centów ani za obraz Rauschenberga, ani Jaspera Johnsa. Zwłaszcza Jaspera Johnsa. Mam jednego Rauschenberga, ale to prezent od kogoś. Jest w graciarni. Cześć, Bob! A czy są jacyś żyjący artyści, których lubisz? Muszę się mocno zastanowić. Lubię wielu artystów, ale żadnego bym nie nazwał moim ulubionym żyjącym artystą. Musi być jakiś żyjący artysta, którego lubię... Tak, lubię Francisa Bacona*. A David Hockney? Też, ale lubię go tak trochę dla żartu. Nie czuję specjalnej potrzeby, żeby go mieć. Od czasu do czasu widuję jego prace w domach prywatnych ludzi i wyglądają one tam całkiem dobrze. A Henry Moore? Nie podobają mi się jego rzeźby. Nudzą mnie. Poprosiłem kiedyś Moore'a, by porównał się z Picassem, ale on godził się jedynie na umieszczenie w towarzystwie, * F. Bacon - angielski malarz mieszkający na stałe w USA. Jego dziwaczne obrazy, będące często wariacjami na temat obrazów innych artystów, pełne są bólu, strachu i udręki. 195 do którego we własnym mniemaniu się zaliczał - obok Rembrandta i Michała Anioła. Że niby on, osobiście? Cóż, nie miał na myśli Duchampa. Duchamp jest mi absolutnie obojętny. Gdyby tutaj, na naszych oczach, przejechał go samochód, nie kiwnąłbym palcem, żeby pomóc zbierać jego kości. Czy to nie Colette zaraziła cię nianią zbierania francuskich przycisków do papieru? Mm-hmmm. Była też znakomitą pisarką. Czy wszędzie dokąd jeździsz, zabierasz te przyciski ze sobą? O, tak. Lubię je mieć, dają mi poczucie... kiedy budzę się w hotelowym pokoju, spoglądam na stół i widzę je, mam poczucie, że to coś dobrze znajomego. Nie kupuję ich już, ponieważ są zbyt drogie. Ale mam ich wspaniałą kolekcję. Pomówmy teraz o projektantach. Hałston? Bardzo utalentowany młody człowiek. Caluin Klein? Bardzo utalentowany młody człowiek. (Śmiech.) W porządku, przejdźmy teraz do piosenkarzy. Znałeś Elvi-sa Presleya, prawda? Jedyne przyjęcie wydane przez Elvisa Presleya, o jakim w ogóle kiedykolwiek słyszałem, było na moją cześć. To było w Las Vegas. Miałem w Palm Springs dom i on też miał tam dom - to znaczy on i jego manedżer, pułkownik Parker - więc czasami go widywałem. Mieszkał bardzo blisko mnie i miał zamiar rozpocząć swoje tournee od tego wielkiego hotelu w Las Vegas. Planował swój come back. Od dłuższego czasu nie występował publicznie. Zaprosił mnie na swój występ, bo nigdy wcześniej go nie widziałem. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie słyszałem też 196 żadnej z jego płyt. Powiedział, że jeżeli przyjdę, wyda na moją cześć kolację. Bardziej niż cokolwiek innego ciekawiło mnie, kogo zaprosi na tę kolację, pojechałem więc tam z przyjacielem. Był to jeden jedyny raz, kiedy byłem w Las Vegas. Obejrzeliśmy pierwszy koncert, a przyjęcie odbywało się pomiędzy koncertami. Nie mogę powiedzieć, żeby jego występ mnie zachwycił. Poszliśmy więc do apartamentu, który Presley miał w tym hotelu, a na tej kolacji było jakichś ośmiu młodych mężczyzn i jedna moja stara przyjaciółka, która przyleciała aż z Honolulu, ponieważ była fanką Elvisa. Uwielbiała go. Zgadnij, kto to był? Doris Duke. (Śmiech.) A zatem - uroczysta kolacja. Na stole stało mnóstwo orchidei, a wszystko było przygotowane bardzo wymyślnie, w przesadnie wyszukany, dziwaczny sposób. Ale kolacja była wyśmienita. Najprzeróżniejsze rzeczy, smażona wieprzowina, smażony kurczak i smażony zębacz. Czy Elvis kiedykolwiek czytał twoje prace? Nie sądzę. Wątpię. Był miły, nawet go polubiłem. Znałeś też Johna Lennona, prawda? Och, lubiłem Johna Lennona. Znałem go trochę i bardzo lubiłem. Był bardzo inteligentny. Był wrażliwym człowiekiem o dobrym sercu. Jej nie znosiłem. Tej żółtki. Cierpiała na manię prześladowczą. Moim zdaniem najbardziej niesympatyczna osoba, jaka kiedykolwiek istniała. Mecząca nudziara. Czy sądzisz, że zniszczyła jego kreatywność? Sądzę, że kiedy rozpadł się zespół The Beatles, oni wyniszczyli się nawzajem, nieodwracalnie. Nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z nich dokonał od tamtej pory czegoś istotnego. Popatrz, co się dzieje z The Rolling Stones. Mick Jagger nic nie robi. Keith Richards jest całkiem stuknięty. Pozostali znają się na rzeczy, ale są już dosyć starzy i mocno wyeksploatowani. Byłem z nimi na tournee i jasne już było, że to wszystko zaczyna się rozpadać. 197 Jesteś zaskoczony, że nadal są razem? Nie, zakładałem wtedy, że będą jeszcze razem przez jakieś dziesięć lat. Keith Richards jest z nich wszystkich najbardziej utalentowany. Co do tournee, na którym z nimi byłeś - czy nie miałeś go przypadkiem opisać na zlecenie magazynu „Rolling Stone"? To nie tak, nie miałem żadnego zlecenia, żeby cokolwiek opisywać. The Rolling Stones byli na tournee i Mick Jag-ger zapytał mnie, czy nie miałbym ochoty trochę z nimi pojeździć. Znałem Janna Wennera*, a „Rolling Stone"... hm, nie pamiętam, czy właśnie wtedy przeprowadzili ze mną długi wywiad, czy zrobili to jakiś czas później, w każdym razie Wenner wspomniał coś o jakimś tekście, ale ja nie miałem zamiaru niczego pisać na temat trasy The Rolling Stones. Ciekaw byłem, jak coś takiego wygląda i dlatego pojechałem z nimi na dwa tygodnie. Ale po tych dwóch tygodniach miałem ich już dość. Nigdy potem nie miałem już ochoty słuchać ani ich płyt, ani niczego, co by miało z nimi jakiś związek. Dlaczego? Po prostu wszyscy wydali mi się stuknięci. Mieli samolot, do którego wskakiwali zaraz po skończonym koncercie i w mgnieniu oka wszyscy byli naćpani wszelkimi możliwymi... Wszyscy pili takiego drinka, nazywał się teąuila sunrise. Była tam też dziewczyna, taka niby stewardesa, która chodziła między siedzeniami z tacą pełną wszelkich możliwych pigułek. Brało się te pigułki i popijało teąuila sunrise. A potem, na dziobie samolotu, pewien bardzo znany twórca filmów dokumentalnych kręcił pornograficzne filmy z różnymi ludźmi z ekipy The Rolling Stones, nie wyłączając ich samych. Oni wszyscy uprawiali seks z jakimiś przygodnymi dziewczynami, które chwilę wcześniej poderwali w mieście, gdzie mieli koncert. Coś mniej więcej tak, jakby grać w pornosie przez bite dwa tygodnie. * J. Wenner - twórca magazynu „Rolling Stone". 198 Czy nazwałbyś to dekadencją? / ''•'••. Nie, szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co to jest dekadencja. Ludzie określają tym terminem tyle różnych rzeczy. To był ich sposób na życie i nikomu nie czynili tym krzywdy. A jaka jest twoja opinia na temat Micka Jaggera? Mick to nudziarz. Wszyscy wydali mi się nudni. Nigdy nie byłem wysokiego mniemania o The Rolling Stones jako wykonawcach. Jeśli się widzi Micka na scenie tak często jak ja, w pewnym momencie przestaje to robić na tobie jakiekolwiek wrażenie, może poza tym, że on ma w sobie nieprawdopodobnie dużo energii i jest w stanie w kółko odtwarzać tę samą rzecz z tak niesłychaną precyzją. Bo w ich koncertach nie ma absolutnie żadnych zmian. Wszystko jest dokładnie takie samo. Każdy rytm, każde słowo, każdy ruch. Jest coś nużącego w tym całkowitym braku improwizacji, gdy tak cały czas udają, że improwizują i że są spontaniczni. Sądzę jednak, że Mick jest bardzo bystrym i inteligentnym biznesmenem. W momencie zejścia ze sceny od razu wyjmuje z kieszeni kalkulator. Jest wyrachowany prawie do granic możliwości. Ten facet, który gra u nich na saksofonie, Bobby, jest bardzo utalentowany, ale nie pasuje do całej reszty. Jest też ten gość, który gra na klawiszach; jest bardzo wyrachowany. Mój Boże, ten to dopiero jest wyrachowany! Zawsze śmieszyło mnie, gdy przychodził do pracy, odstawiony jak sprzedawca w dziale kapeluszy u Brooksa. Szedł potem do swojej przyczepy, zakładał na siebie szmaty The Rolling Stones i wtedy gotowy był do wyjścia na scenę. Grał na klawiszach w dziki, szalony sposób, a kiedy program się kończył i balony opadały, maszerował jak mały ołowiany żołnierzyk do swej przyczepy, zakładał swoje ubranie a la Brooks Brothers i wychodził razem z widzami. (Śmiech.) Czy istnieją jakieś grupy rockowe, które lubisz? W tej chwili żadna grupa nie przychodzi mi do głowy, nie. Podobają mi się niektóre piosenki, pewne płyty. 199 A piosenki Boba Dylana? Nigdy go nie lubiłem, zawsze miałem go za cwaniaka. Z pewnością nie jest to prosty cbiopaczyna, który wyśpiewuje prościutkie kawałki i tak dalej. Jest kolejnym karie-rowiczem-oportunistą, który doskonale wie, dokąd zmierza. Poza tym jest oszustem. Popatrz tylko na wspaniały przebieg jego kariery, od piosenek z lat sześćdziesiątych do tego, co śpiewa dzisiaj. Artystycznie jest już w niebie, u boku Baby Snooks*. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie lubią Boba Dylana. On nie umie śpiewać. Sądzę, że dla wielu z nas on wyraził słowami istotę lat sześćdziesiątych - i zrobił to lepiej niż większość pisarzy. Cóż, niewątpliwie zbyt wiele to dla niego nie znaczyło. Wspomnieliśmy wcześniej o dwóch piosenkarkach, które bardzo lubiłeś: Billie Holiday i Lee Wiley. A co sądzisz o trzeciej piosenkarce środka, Marganie King? Morgana King wypracowała sobie pewien mały trick: pozwala, by jej głos wznosił się coraz to wyżej i wyżej, aż w końcu po prostu zanika, i każdą piosenkę śpiewa w ten sam sposób. Wciąż ten sam styl. Kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy, rozbawiło mnie to. Bardzo szybko odkryłem jednak, że nic w tym nie ma. Jeśli masz czas, żeby zobaczyć musical, idź na My One and Only. Jest uroczy. Jest tak delikatnie wysmakowany, absolutnie rozkoszny. Bardzo podoba mi się dwoje ludzi, którzy w nim występują. Absolutnie fantastyczny stepujący kolorowy tancerz imieniem Honi. Poza tym uwielbiam Twiggy. Zawsze ją lubiłem. Do tego znakomita muzyka. Chcę zobaczyć nowy balet Jerome'a Robbinsa pod tytułem GZass Pieces. A co powiesz o książkach - dużo czytasz ostatnimi czasy? Jest parę książek, które chcę przeczytać. Czytam głównie stare książki. * Popularna postać słuchowisk radiowych odtwarzana przez aktorkę Fanny Brice od końca lat trzydziestych do śmierci w 1951 r. 200 Powieść czy literaturę faktu? Pół na pół. A telewizja? Oglądasz takie rzeczy jak „The Tonight Show*"? Czy Johnny Carson nie był przypadkiem twoim sąsiadem iv Nowym Jorku? O tak, przez wiele lat. Zawsze bardzo współczułem jego żonie. A dzisiaj współczuję jej jeszcze bardziej. Nie tej nowej żonie, tylko tej, która się z nim rozwodzi. Jego drugiej żonie, Joannę. Była dla niego bardzo dobra. Tak wiele dla Johnny'ego zrobiła. Gdyby nie ona, nie sądzę, by Johnny zdołał utrzymać się na powierzchni, a na pewno nie zrobiłby takiej kariery, jaką udało mu się zrobić. A on był w stosunku do niej draniem jak wszyscy diabli. Mieszkali tuż po sąsiedzku. Wydzierał się na nią i wściekał, a ona szukała schronienia u mnie. Chowała się w moim mieszkaniu, a Johnny walił pięściami w drzwi i wrzeszczał: „Wiem, że ona tam jest". A ja po prostu zachowywałem całkowitą ciszę. Czy kiedykolwiek z nim o tym rozmawiałeś? Znałem Johnny'ego dość dobrze, ale tak naprawdę nikt nie zna Johnny'ego. On nie ma przyjaciół. Ma jedynie współpracowników. Hm, teraz ma zapewne nieco więcej przyjaciół niż wtedy, kiedy ja go znałem. Wtedy naprawdę nie miał żadnych przyjaciół. Nawet teraz nie sądzę, by miał przyjaciół, po prostu zna więcej ludzi. Wiesz, on się ożywia tylko wtedy, kiedy staje przed kamerą. W momencie włączenia kamery on też się włącza. Ale nie mam nic przeciwko Johnny'emu Carsonowi. Nie masz też nic przeciwko Billy'emu i Rosalynn Carter, prawda? Uważam, że Billy Carter* jest najsympatyczniejszą osobą w całej swojej rodzinie. Zawsze jest całkiem szczery. * Jeden z najpopularniejszych amerykańskich programów telewizyjnych typu „talk-show". ** B. Carter (1936-1988) - młodszy brat prezydenta Jimmy'ego Car- tera. 201 A pani Carter niewątpliwie mnie zaskoczyła, gdy poznałem ją, zanim jeszcze on zaczął ubiegać się o urząd. Zdumiała mnie swoją inteligencją i ogromnym oczytaniem. Dlaczego nigdy nie głosowałeś w wyborach? Nigdy nie mieszkałem nigdzie wystarczająco długo. Niewątpliwie w Nowym Jorku mieszkasz wystarczająco długo. Teraz tak, ale nigdzie nie przebywam dłużej niż trzy czy cztery miesiące. Czy uważasz, że ludzie powinni głosować, czy nie ma to żadnego znaczenia? O, uważam, że powinni. Uważam, że każdy powinien ruszyć tyłek i zagłosować przeciwko katolikom. (Śmiech.) Którego polityka uważasz za interesującego? Znany jesteś ze swojej sympatii do Ronalda Reagana jeszcze z czasów, zanim został prezydentem. Zawsze go lubiłem. Dlaczego? : Jest o wiele bardziej inteligentny, niż to się większości ludzi wydaje. Poza tym potrafi mnie rozśmieszyć. A jaka jest twoja opinia o Castro? Castro to ciekawy człowiek. Chciałbym bliżej go poznać. Sądzę, że jest to dość inteligentny, w gruncie rzeczy życzliwy człowiek. Ma za to fatalną prasę. A co powiesz o stale zmieniających się przywódcach Związku Radzieckiego. Czy któryś z nich cię zainteresował? Uważałem Andropowa za inteligentnego, opanowanego człowieka, który niezwykle skutecznie kierował swoim wydziałem. Nigdy nie pojawił się na moim horyzoncie, a trzeba wziąć pod uwagę, jak wiele czasu spędziłem w Rosji. Znałem tam wszystkich. Oto, co rozumiem pod 202 pojęciem nierzucania się w oczy. Słyszałem o nim, ale nie miałem pojęcia, że jest aż tak wpływowy. Wydawało mi się, że znam w Rosji wszystkich. Czy uważasz, że w stosunkach pomiędzy Rosją a Stanami daje się zauważyć wzrost napięcia? Nie. To wszystko pozy. Jestem pewien, że cała ta historia z koreańskim samolotem* kryje w sobie o wiele więcej wątków niż tylko te, o których wiemy. Albo o których się dowiemy? Spodziewam się, że jednak się dowiemy. Oni byli tam przez dwie godziny. Fotografowali jedną z największych istniejących radzieckich tajnych baz. Czy wiesz, że w tym konkretnym miejscu, nad którym leciał samolot, pod lodem znajduje się dziewiętnaście łodzi podwodnych z pociskami nuklearnymi? Przejdźmy od szpiegostwa do perwersji. Wyczytałem kiedyś o barze dla nekrofilów w Yillage, do którego chadzałeś. Czy w tej historii jest choć ziarno prawdy? Och, to wymysł. Był w Yillage bar dla nekrofilów i zaszedłem tam kiedyś. Zabrał mnie tam... Kto to był? Był to lokal ludzi zacnych, którzy po prostu lubili chodzić do łóżka z ludźmi martwymi i mieli swój bar, gdzie się spotykali i wymieniali się adresami zakładów pogrzebowych. (Śmiech.) A zatem nie było tam zwłok dostępnych przy barze? Och, nie, nie, nie. To przypominało „Twilight". Znasz bar „Twilight" w Nowym Jorku? Cóż, nie znajdziesz go w książ- * W 1983 roku Rosjanie zestrzelili nad swym terytorium rejsowy samolot południowokoreańskich linii lotniczych z ponad dwustu osobami na pokładzie. Nikt nie przeżył. Incydent odbił się szerokim echem na całym świecie, wywołując falę protestów. Koreańczycy i Amerykanie (samolot leciał bowiem z Alaski) twierdzili, że przyczyną tak znacznego zboczenia z kursu i wejścia w obszar powietrzny Związku Radzieckiego była awaria urządzeń nawigacyjnych; Rosjanie twierdzili zaś, że samolot wykonywał misję szpiegowską i nie reagował na wysyłane mu sygnały ostrzegawcze. 203 ce telefonicznej. Jest na East Side w okolicy dwudziestej przecznicy. Fascynujące miejsce. To jeden z najbardziej fascynujących barów, w jakich zdarzyło mi się być. To bar, w którym młodzi chłopcy spotykają się z mężczyznami. Bardzo atrakcyjni, piękni, młodzi chłopcy, którzy mają obsesję na punkcie starszych mężczyzn, takich po sześćdziesiątce. To właśnie pociąga ich seksualnie. Ci starsi dżentelmeni przychodzą tam, a tamci niewiarygodnie atrakcyjni chłopcy, młodzieńcy w typie biznesmenów, rywalizują ze sobą o ich względy. Jest to osobliwe, ale nie jest przygnębiające. Powinieneś kiedyś tam pójść. Wszyscy dobrze się bawią. W atmosferze, jaka tam panuje, da się wyczuć pewną przyjemność. Rzecz jasna, powszechnie wiadomo, że pewni młodzi ludzie mają wielką obsesję na punkcie znacznie starszych mężczyzn. Nie szukają oni ojców, oni szukają dziadków. Skąd się o tym dowiedziałeś? Od pewnego mojego przyjaciela, który lubi starszych męż-,czyzn. Bardzo piękny młody człowiek. Powiedział mi o tym i zabrał mnie tam. Skoro jesteśmy już przy takich tematach, czy mógłbyś przytoczyć przepis z pewnego burdelu w Nowym Orleanie, przepis na wiśniowy deser hrabiny Willie Piazza? No cóż, bierzesz bitą śmietanę, podgrzewasz wiśnie, świeże wiśnie, zalewasz je wrzątkiem i bierzesz gęstą śmietanę - wszystko po tym, gdy ogrzałeś cipkę termoforami. Następnie, jak masz już to wszystko podgrzane, nadziewasz cipkę czerwonymi wisienkami, aż wypełnisz ją po brzegi, potem wylewasz na wszystko śmietanę, a ten facet to wyjada, wisienka po wisience. Czy tylko o tym słyszałeś? Ależ nie, to był słynny numer. A czy poznałeś samą hrabinę? •:•.-•• ' ^.". : • '.. • .-..'.-- .- . Nie, ona to trochę wcześniejsze czasy. Czy jest ktoś, kogo nie wymieniliśmy, a o kogo powinienem cię zapytać? Dlaczego tak bardzo nie lubisz Billy'ego Grahama? Po prostu uważam, że jest kompletnie, całkowicie fałszywy. Chciałbym zobaczyć jego konto w szwajcarskim banku. Dlaczego twoim zdaniem, on przyciąga tak wielu ludzi? Och, dlatego, że oni wszyscy są tacy głupi. (Śmiech.) Wygląda na to, że reprezentujesz dość tragiczny pogląd na życie. A czy ktoś, kto jest przy zdrowych zmysłach, nie reprezentuje? A zatem, kto jeszcze? Hm, jest jeszcze absolutny wazeliniarz, nazwijmy go Panem Bidetem, który jest Pierwszą Damą Dworu Pierwszej Damy. Jest Pierwszą Damą Dworu pani Ronaldowej Reaganowej. To padalec, który pełza po Nowym Jorku od przyjęcia do przyjęcia. Jakieś dziesięć lat temu omotał Reaganów. Jest dość bogaty, odziedziczył pewną sumę pieniędzy i spędza cały swój czas, udzielając się jako tak zwany „chodziarz". „Chodziarz" to taki facet, który w całym swoim życiu nie ma absolutnie nic do roboty poza tym, żeby wstać rano z łóżka, zjeść lunch z jakąś bogatą kobietą, a potem przez całe popołudnie chodzić z nią od jednego sklepu do drugiego. Pan Bidet jest na tej liście wysoko. Na to wygląda. Występuje w Modlitwach wysłuchanych jako jedna z postaci. Nazywa się w książce Panem Bidetem, ponieważ jego twarz do złudzenia przypomina bidet. 204 10 Modlitwy wysłuchane JAodlitwy wysłuchane pozbawią mnie ostatniej szansy na jakąkolwiek nagrodę... z wyjątkiem, być może, wyroku dwudziestu lat więzienia". „Odnoszę wrażenie, że Capote miota się pomiędzy powabami Towarzystwa, które docenia i odpowiednio nagradza jego wyjątkowe talenty, a powieścią, jaką mógłby napisać na temat prawdziwego życia bohaterów kolumny towarzyskiej; wielkim dziełem, które na zawsze jednak wypędziłoby go z jego ulubionego świata. Ponieważ nie mam nic do stracenia, mam nadzieję, że Truman usmaży jednak kilka co smakowitszych ryb". - Te słowa Normana Mailera, wypowiedziane w 1959 r., miały okazać się prorocze. Modlitwy wysłuchane były patelnią, o której marzył Mai-ler. Miało to być dzieło życia Capote'a - powieść faktu, poskładana z kawałków jego pamiętników, listów i dzienników z lat 1943-1965. „Wszystkie postacie są autentyczne" — napisał Capote w przedmowie do Muzyki dla kameleonów. „Niczego nie wymyśliłem. A jednak Modlitwy wysłuchane nie są pomyślane jako zwykła powieść z kluczem, forma, w której fakty ukryte są za parawanem fikcji. Moją intencją jest coś dokładnie przeciwnego: zdarcie przebrań zamiast ich nakładania". Określił książkę jako „thriller" opisujący „sfrustrowanego, nie zanadto moralnego, lecz niesłychanie wrażliwego i inteligentnego człowieka w jego podróży do środka 206 Ziemi; tam, centralna postać, P. B. Jones, odkrywa różne skażone i nie skażone potwory". (W jednym z opublikowanych rozdziałów, P. B. Jones przyznaje: „Wiedziałem, że jestem sukinsynem, ale wybaczyłem to sobie, bo w końcu byłem urodzonym sukinsynem - utalentowanym bydlakiem, winnym szacunek jedynie swemu talentowi".) Adwokat Capote'a, Alan Schwartz, stwierdził, że książka „nie jest całkowicie autobiograficzna, choć traktuje o postaci, która w pewnym sensie jest męskim odpowiednikiem Holly Golightly". Capote bardzo lubił mówić o tej książce - być może nawet za bardzo. Powiedział czasopismu „People": „Konstruuję ją z czterech części i bardzo przypomina to konstrukcję pistoletu. Jest rękojeść, spust, bębenek i wreszcie kula. A kiedy kula ta zostanie z tego pistoletu wystrzelona, wyleci z taką prędkością i mocą, jakiej jeszcze nigdy nie widzieliście - b ach!" Fragmenty, które zostały opublikowane w 1975 i 1976 roku — Mojaue, La Cóte Basgue, 1965, Nieskażone potwory, Kate McCloud — miały taką moc. Moc wystarczającą, żeby ostatecznie sparaliżować autora — zupełnie skołowany Capote załamał się nerwowo i wpadł w ciężką depresję. Jego „przyjaciele" z wysokich sfer, obudzeni tym nagłym policzkiem, zdali sobie sprawę z tego, że pisarz pomiędzy nimi — zwłaszcza pisarz tak spostrzegawczy i uszczypliwy jak Capote — może być niebezpieczny. Drzwi, które w pocie czoła całe życie otwierał, zaczęły się nagle przed nim zamykać. Clarke'owi Taylorowi z „Los Angeles Times" powiedział: „Wokół tej książki - która nie jest książką o bogatych czy sławnych - narosło wiele nieporozumień; nie mogę jednak nikogo winić za publikację wyrwanych z kontekstu rozdziałów". Arnold Gingrich, naczelny redaktor „Esąuire", które opublikowało cztery odcinki Modlitw wysłuchanych, przyszedł Capote'owi z odsieczą. „Trzeba pamiętać, iż większa część dzieła Prousta to plotka, podobnie jak większa część dzie- 207 ła Boswella, obaj jednak uznani zostali za lepszych portrecistów swoich epok niż autorzy całych regałów nudnych tomów, którzy wyczerpująco analizują charakterystyczne cechy i główne tendencje swoich epok". „Zawsze twierdził, że to będzie ostatnia książka przez niego napisana" - powiedziała jego przyjaciółka Joannę Car-son. „Bez wątpienia była też dla niego książką najtrudniejszą. Odrzucał w niej bowiem wszelkie bariery i pisał prosto z serca i duszy". Gore Vidal natomiast w ogóle nigdy nie wierzył, że książka istnieje. W 1979 roku powiedział Judy Halfpenny: „Pan Capote nigdy nie napisał Modlitw wysłuchanych. To kolejna Madonna przyszłości*. Ale żyjemy w Ameryce, więc jeśli odpowiednio nagłośnisz nawet nie istniejącą książkę, stanie się ona czymś całkiem namacalnym. Byłoby zabawne, gdyby on miał dostać Nobla za Modlitwy wysłuchane, których tak naprawdę nigdy nie napisał. Istniało kilka postrzępionych fragmentów czegoś, co mogło być plotkarską powieścią publikowaną w «Esquire». Reszta jest milczeniem i pozwami sądowymi... i szumem w telewizji". John Fowles żywił większe nadzieje. W recenzji Muzyki dla kameleonów dla „Saturday Review" z 1980 roku napisał: „Traktuję Muzykę dla kameleonów jako przedsmak tego, czego możemy oczekiwać, kiedy Modlitwy wysłuchane zostaną ostatecznie przepisane i opublikowane; wyglądam tego z niecierpliwością. Zgadzaj^ się ze mną, jak mniemam, pod markizą jakieś knajpki gdzieś na Parnasie, trzej mistrzowie pana Capote'a: Flaubert, Maupassant i Marcel Proust... I jeśli nie jestem jeszcze do końca przekonany, czy pewnego dnia on do tej trójki dołączy, uważam - pomimo całej piany, całego zgiełku, epatowania nazwiskami, wbijania noża w plecy, złośliwej skłonności do rejestrowania słów i zachowań prawdziwych ludzi - że zaczyna zgłaszać po temu poważne aspiracje. Jedna rzecz nie ulega dla mnie wątpliwości: współczesna literatura byłaby bez niego nieporównanie nudniej sza i uboższa". ' Tytuł powieści Henry Jamesa. >zy Modlitwy wysłuchane to książka, która md wywołać zgrzytanie zębów? Kiedy coś piszę, nie jestem w stanie myśleć o tym, jakie wywoła to reakcje. Dlatego popełniłem błąd, publikując niektóre rozdziały wcześniej. Powinienem wydać tę książkę - ciach! - w całości. Ogłoszenie tych czterech czy pięciu rozdziałów było wielkim błędem, ponieważ one zupełnie nie oddają sensu całej książki. Nigdy jednak nie zastanawiam się nad tym, co ktoś tam może sobie o czymś tam pomyśleć; bo inaczej byłbym sparaliżowany. James Michener powiedział, że jeżeli ukończysz Modlitwy wysłuchane, będą o tobie pamiętać w dwudziestym pierwszym wieku. Czy sądzisz, że te rachuby mogą się nie spełnić? Nie. To znaczy, nie myślę o tym. Naprawdę. Nigdy o tym nie myślę. Nauczyłem się kompletnie nie dopuszczać do siebie pewnych rzeczy. Nauczyłem się tego już w dzieciństwie, bo było wiele takich rzeczy, których nie chciałem do siebie dopuścić. Wszystkiego tego, co wywołuje u mnie lęki, obawy i co tam jeszcze. I udaje mi się to. Tak jakbym zażył jakąś magiczną pigułkę i problem z głowy. Czy masz wrażenie, że Modlitwy wysłuchane będą tą właśnie książką, którą zasłużysz sobie na pamięć u potomnych? Tak, wydaje mi się, że tak. Bardziej niż Z zimną krwią? Cóż, mam nadzieję napisać po niej jeszcze inne książki. 209 208 12 — Rozmowy z Capote'em Mam w planach następną książkę, myślę, że będzie świetna. Szczerze mówiąc, już chciałbym się za nią zabrać. Czy masz już opracowane zakończenie do tej książki, o której mówisz? O tak. Mam je gotowe od wielu lat, choć nie napisałem jeszcze ani słówka. Na razie mam to wszystko rozpracowane tylko w głowie. A czy końcowe rozdziały Modlitw wysłuchanych są już napisane? Tak. : Czy mogą się jeszcze zmienić? ' Nie, nie zmienią się. To nieodwołalnie musi się skończyć właśnie w ten sposób. To jedna z zaledwie kilku znanych mi powieści, które mają prawdziwie szczęśliwe zakończenie. Zamkniesz ją z uśmiechem i z łezką... przebrnąwszy przez całą masę bólu i udręki. Rozpocząłeś jej pisanie w 1972 roku. Ile czasu poświęciłeś jej w trakcie minionych dwunastu lat? Około czterech lat. Dlaczego tak długo nie możesz jej skończyć? To ciągnie się tak długo, ponieważ wciąż zmieniam jej strukturę. I dlatego, że na długie okresy przestaję ją pisać i piszę coś innego. A potem wracam do niej z o wiele świeższym spojrzeniem. Ta książka ma ogromną gęstość i intensywność. Można nad nią pracować tylko raz na jakiś czas, inaczej człowiek staje się nerwowym wrakiem. Czy mimo wszystko te ciągłe odejścia i powroty do niej nie są pewnym utrudnieniem? Odejście od niej na jakiś okres czasu to świetna rzecz; znacznie ją to wzbogaca. Patrzę wówczas na to, co robię, z lepszej, odleglejszej perspektywy. Samo to, że nie pracowałem nad tą książką przez ponad rok, znacznie ją uszla- 210 chetniło. Dzięki temu stała się o wiele bardziej przejrzysta, ostra, przenikliwa, znacznie poważniejsza i bardziej samokrytyczna. Poszły w ruch nożyczki. (Śmiech.) Jestem ich wielkim zwolennikiem. Bardziej wierzę w nożyczki niż w ołówek. Kiedy zatem będziemy mieli w końcu szansę przeczytania tej książki? To sekret mój i Pana Boga. A ponieważ jestem chłopcem z Południa (przechodzi na ciężki południowy akcent)... wierzę w to, co mówi mi Jezus... a kiedy Jezus mówi mi: „Dokonaj wpłaty"... albo bank mówi mi: „Dokonaj wpłaty..." (Śmiech.) A gdzie najlepiej pisze ci się tę książkę, tutaj w Sagapo-nack, czy w mieście? To zależy. Jeśli się już zdecyduję i powyłączam wszystkie telefony, czasami w mieście pracuje mi się lepiej niż tutaj. Christopher Isherwood powiedział kiedyś, że zanim cokolwiek opublikuje, zawsze wysyła kopię rękopisu ludziom, o których pisze. Czy ty kiedykolwiek tak zrobiłeś? Tak, pokazałem całej masie ludzi, którzy występują w Modlitwach wysłuchanych, te rozdziały, w których jest o nich mowa. Czy ktokolwiek z nich doszedł do wniosku, że posunąłeś się za daleko? Nie. To bardzo osobliwe. Nikt tak naprawdę się nie skarżył - aż do momentu publikacji. Czy kiedykolwiek gryzło cię sumienie z powodu tego, co dotychczas opublikowałeś? Nie. Nie przejmujesz się perspektywą procesów? Nie spodziewam się żadnych procesów. To znaczy, może niespodziewanie zdarzyć się jakiś proces, tak jak w przy- 211 padku Śniadania u Tiffany'ego. Zostałem pozwany przez dziewczynę, której nigdy nie widziałem, nie spotkałem ani w ogóle o niej nie słyszałem, a która stwierdziła, że to ona jest Holly Golightly. Zdarzyły mi się do tej pory trzy takie niesłuszne oskarżenia. Jednak jeśli zostanę pozwany, będzie to zwykłe naciąganie. Kiedy ostatni raz napisałeś kawałek Modlitw wysłuchanych? Całkiem niedawno, zaledwie parę tygodni temu skończyłem spory fragment, zmierzający ku zakończeniu. A zatem możliwe że nie będziemy już długo czekać? Nie chcę o tym myśleć ani na ten temat dyskutować. Jestem zmęczony tym tematem. No cóż, zawsze to miłe, że masz przynajmniej wizję książki jako całości. Poczekamy, zobaczymy. Mówię to z przekonaniem, bo sam niczego nie będę pewien, dopóki nie zobaczę, jak to wypadnie w całości. Zasadniczo wiem, o co mi chodzi i co w danej chwili robię. Nie mam jednak pojęcia, jak będzie wyglądał ostateczny rezultat. Swą ostatnią książkę pod tytułem Muzyka dla kameleonów, zadedykowałeś Tennessee Williamsowi. Czy m jest dla ciebie taka dedykacja? Gestem przyjaźni. A komu zadedykujesz Modlitwy wysłuchane? Jeszcze nie zdecydowałem. Niewykluczone, że nie zadedykuję ich nikomu. Wiem, że wykpiwasz Nagrodę Nobla, ale czy sądzisz, że mógłbyś ją dostać po publikacji tej książki? Nie, nie. Jestem ostatnią osobą na świecie. Zwłaszcza publikacja Modlitw wysłuchanych pozbawi mnie ostatniej szansy na jakąkolwiek nagrodę, z wyjątkiem być może wyroku dwudziestu lat więzienia. (Śmiech.) 212 Jesteś jednym z nielicznych pisarzy w tym kraju, którym udało się przeniknąć do najwyższych warstw społeczeństwa. Louis Auchincloss również pisze o bogatych. Co sądzisz o jego pracach? Sądzę, że jest drugorzędnym Stephenem Birminghamem. A Stephen Birmingham sam jest trzeciorzędnym pisarzem. (Śmiech.) Czy oprócz ciebie istnieją jeszcze jacyś pisarze, którzy z taką wnikliwością piszą o ludziach bogatych? Nie, ponieważ nie mają oni o bogatych żadnego pojęcia. Właściwie, gdyby Gore potrafił pisać - a nie potrafi - możliwe, że mógłby napisać coś o bogatych, o tym świecie. Chociaż nie wiem, bo Gore nie żył w tym świecie dość długo, nie żył w nim od dzieciństwa i nie jestem pewien, czy on wie na ten temat wystarczająco wiele. Co ty uważasz za bogactwo? W dzisiejszych czasach to co najmniej pięćset milionów dolarów. Luzem. Takich, które w każdej chwili masz pod ręką. Znam kogoś, czyj roczny zarobek z jednego tylko źródła wynosi pięć milionów dolarów i nie płaci on od tego ani jednego grosza podatku. Ani centa. Zawsze, kiedy na niego patrzę, doprowadza mnie to do wściekłości. To bardzo wielkoduszny człowiek, który rozdał miliony muzeom, uczelniom, próbując wykupić się z tego położenia. Odziedziczył te pieniądze, sam nie zapracował na to ani trochę. Jednak już na samą myśl, że on dostaje pięć milionów dolarów rocznie i nie musi płacić od tego podatku, miałbym ochotę go udusić. Ty sam zarobiłeś coś około trzech milionów dolarów za Z zimną krwią, Zarobiłem więcej. / czy rząd zabrał ci z tego połowę? Zabrał znacznie więcej niż połowę. Płaeę bardzo Wysokie podatki. :; ^ 213 / szczerze tego nienawidzisz? Właśnie tak. W całym moim życiu nigdy nie znalazłem się jednak w takiej sytuacji - możesz w to wierzyć lub nie; sam nie za bardzo nawet wiem, jakim cudem, biorąc pod uwagę, jak wystawne życie prowadzę - abym musiał coś robić dla pieniędzy. Chociaż, jeśli mam już coś zrobić, chcę dostać za to stosowne - że tak to nazwę - zadośćuczynienie. Nie korzystasz też, zdaje się, z usług żadnego agenta? Nie, sam wolę sprzedawać moje rzeczy. Z wyjątkiem fil mów, bo bywa, że te kontrakty są zbyt zawiłe. Zawsze do brze wiem, ile zażądać. Sądzę, że zarabiam lepiej niż jaki kolwiek inny pisarz w Ameryce. Właśnie dostałem od pew nego czasopisma dwadzieścia tysięcy dolarów za kawałek tekstu, który ma cztery tysiące słów. , Co to za czasopismo? ' To zachowam dla siebie. Malcolm Brinnin zauważył, że kiedy dobiegleś trzydziestki, miałeś za sobą różne etapy: od bezinteresownych przyjaźni, przez znajomości w świecie show-biznesu, po międzynarodową śmietankę towarzyską. Czy myślałeś już o Modlitwach wysłuchanych, gdy stałeś się -jak to określa Brinnin — maskotką kawiarnianego towarzystwa? Cóż, nigdy taką maskotką nie byłem. Miałem mnóstwo bogatych przyjaciół. Niespecjalnie przepadam za bogatymi ludźmi. Szczerze mówiąc, wobec większości z nich odczuwam coś w rodzaju pogardy. Powiedziałbym, że większość bogatych ludzi, których znam, bez pieniędzy czułaby się całkowicie zagubiona, o wiele bardziej zagubiona niż jakikolwiek inny człowiek. To dlatego pieniądze tak wiele dla nich znaczą, to dlatego są tak zdesperowani i sfiksowa-ni na tym punkcie. Dlatego też są ze sobą związani tak ściśle jak pszczoły w ulu, ponieważ nie mają nic poza pieniędzmi. Gdyby ich nie mieli, nie zostałoby im absolutnie nic. A zatem odpowiedź na pytanie: „Czy bogaci są inni?", brzmi: „Tak, mają więcej pieniędzy"? Nie, nie. Prawdziwa różnica pomiędzy bogatymi a zwykłymi ludźmi polega na tym, że u bogatych podaje się tak fantastyczne warzywa. Smakowite, maleńkie młode warzywa. Świeżo narodzony drobiazg, ledwo wzeszły z ziemi. Maleńką kukurydzę, mikroskopijny groszek i maleńkie jagniątka wyrwane z łon swoich matek. Oto prawdziwa różnica. Wszelkie warzywa i mięsa są u nich tak niewiarygodnie świeże i nie narodzone. 214 11 Narkotyki, alkohol, depresja i śmierć „Nie dbam o przeszłość. Chcę poznać dzień jutrzejszy". W listopadzie 1977 roku oficjele z uniwersytetu stanowego Towson w Maryland po zaledwie pięciu minutach zdjęli Capote'a z mównicy. Twierdzili, że był pijany i mamrotał przekleństwa. W lipcu 1978 roku w programie telewizyjnym Stanleya Siegela Capote oświadczył, że nie spał przez dwie noce, a następnie rozpoczął nieskładną przemowę na temat mieszania alkoholu i medykamentów. Pomiędzy środkami, które wymienił, znajdowały się valium i librium*. Lubił pić wódkę i od czasu do czasu daiguiri. „Mieszam je razem jak cocktail" - powiedział Siegelowi i nowojorskiej publiczności. Siegel wkrótce zaniepokoił się, że wywiad wymyka mu się spod kontroli i po siedemnastu minutach przerwał program. Pewien krytyk telewizyjny napisał: „Utalentowany człowiek o ugruntowanej pozycji literackiej robił z siebie durnia na oczach 250 000 widzów. O dziwo jednak, był w tym dramat". Zstąpienie do własnego, prywatnego piekła doprowadziło go do centrum rehabilitacyjnego dla „uzależnionych od środków chemicznych". Przez miesiąc przebywał w nowo- * Środek przedwiekowy. jorskim Instytucie Smithersa, przez trzy w Fundacji Ha-zeldena w Minnesocie. „Wiedziałem, na czym polega problem i nie miałem żadnego wyboru" - stwierdził. „Musiałem nauczyć się panować nad moimi lękami bez pomocy środków chemicznych lub..." Miał odczucie, że jego pisarstwo „staje się zbyt niejasne" oraz „zaczął mieć wątpliwości". Podjął więc próbę uproszczenia go „w surowy, oszczędny sposób", przytaczając „pełne banału rozmowy". Jedną z nich przeprowadził ze swym alter ego, czy -jak go nazywał - swym syjamskim bliźniakiem. Podał w wątpliwość swą wiarę w Boga i doszedł do wniosku, że „życie, zwyczajne życie, zaciera wspomnienia jakichkolwiek resztek wiary. Nie jestem najgorszym typem, z jakim dane mi się było zetknąć, zdecydowanie nie; popełniłem jednak poważne grzechy, w tym rozmyślne okrucieństwo, nie obeszło mnie to ani krztyny, nigdy o tym nie myślałem. Aż zostałem do tego zmuszony. Kiedy zaczęły nadciągać chmury, robiło się coraz ciemniej i coraz bardziej ponuro. Wtedy na nowo zacząłem rozmyślać o Bogu". Jednak ciemne chmury zasnuwały horyzont coraz bardziej. W sierpniu 1981 roku w hallu UN Plaża, gdzie mieszkał, dostał ciężkiego ataku konwulsji. W kwietniu 1983 roku miał kolejny atak, po którym trafił do szpitala w Montgomery w Alabamie. Badania wykazały w jego organizmie „toksyczny poziom" dilantinu* i fenobarbitalu — specyfików, których używał w walce z epilepsją. Kilka miesięcy później, w Sagaponack, został aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu i bez prawa jazdy. Podobnie jak pierwsze, jego ostatnie lata były trudne, przygnębiające, ponure. W rozmowie ze swym syjamskim bliźniakiem, w zakończeniu Nocnego przewracania się z boku na bok, próbuje znaleźć ukojenie we śnie. „Przedtem jednak odmówimy modlitwę" - mówi do siebie. „Tę, którąśmy zawsze odmawiali, kiedy byliśmy zu- * Środek przeciwpadaczkowy. 217 216 pełnie mali i spaliśmy w jednym łóżku z Sook i Królewną [jego pies], okryci górą kołder, bo dom był taki wielki i zimny... Kiedy do snu głowę złożę, miej mnie w pieczy, Panie Boże. A we śnie, jeśli umrzeć muszę, weź do nieba moją duszę. Amen". A potem życzy sobie dobrej nocy. „Kocham cię" - mówi. „Ja też cię kocham" - odpowiada. „Lepiej, żeby tak było" -mówi. „Bo jeśli się temu dobrze przyjrzeć, mamy tylko siebie. Samych siebie. Do grobowej deski. I na tym polega cała tragedia, czyż nie?" „Zapominasz - odpowiada - mamy jeszcze Boga". W: Innych głosach, innych ścianach Dolores mówi do Joela, że to dziwne, jak wiele czasu zabiera nam odkrywanie samych siebie. Jak wiele czasu zabrało to tobie? Wydaje mi się, że odkryłem samego siebie wcześnie; znacznie dłużej trwało odkrywanie, jak wiele we mnie wytrzymałości na ból. Ile bólu jestem w stanie znieść i nadal funkcjonować. Jak bardzo cierpisz? ^ Nie wiem. Jak bardzo cierpi każdy z nas? , W porządku. Jak czujesz się ostatnio? Miałem niesamowity atak zapalenia opłucnej, który nadal pozostaje zagadką. Nie wiadomo, co to tak naprawdę jest. Jakie są tego symptomy? Ach, symptomy! (Śmiech.) Symptomy chwytają cię jak Dra-kula! Nagle omalże nie jesteś w stanie oddychać... a każdy oddech jest jak nóż wbijany w piersi. To absolutnie upiorne. Bardzo trudno jest znaleźć jakąś możliwą pozycję, żeby leżeć, siedzieć, stać czy cokolwiek. Nie można się wyprostować. Ból zgina cię wpół. To straszne. Czy ból koncentruje się w jednym miejscu? Tutaj. W klatce piersiowej. Gdyby człowiek nie wiedział, co to jest — a ja wiem tylko dlatego, że kiedy dwa lata temu miałem atak po raz pierwszy, lekarz od razu to rozpoznał — można by sądzić, że umiera się na bardzo silny, dziwaczny 219 atak serca. Wszystko skupia się w klatce piersiowej. Zaczynasz się pocić. Lecz jeśli wiesz, co to jest, to drobiazg. Jaka jest na to rada? Odpoczywać. Właściwie nie ma na to lekarstwa; nie reaguje toto też na antybiotyki. Wygląda na to, że antybiotyki wcale nie mają na to wpływu. Jest taki syrop o intensywnym smaku, po którym ból ustaje na jakieś trzy, cztery godziny. W przeciwnym razie można by umrzeć z samego bólu. Działanie tego syropu polega na tym, że ma cię on maksymalnie oszołomić, żebyś zapadł w śpiączkę lub sen. Czy przypomina to w jakiś sposób napad lęku? Miałem napad lęku. To coś innego. Napad lęku to nie tylko sprawa fizyczna, ale i psychiczna. Jakieś pół na pół; jesteś przekonany, że za chwilę stanie się coś strasznego, jakbyś stanął na zapadni szubienicy. Widziałem już tak wielu ludzi stojących na zapadni szubienicy, że wiem, jak to jest, wiem, co to za uczucie, kiedy w tym ostatnim momencie trzyma się ich za ręce. Czasami, kiedy miewam te napady, myślę o ludziach takich jak Perry i Dick; poznałem dokładnie całe ich życie aż do samej śmierci. Całkowicie się z nimi utożsamiam, przypominam sobie, jak się czuli aż do tej zupełnie ostatniej chwili. Myślę wtedy: Mój Boże, jak ja mam czelność być zdenerwowany czy poirytowany, czy cokolwiek innego, w porównaniu z tym, przez co oni przeszli. Jednak ze mną ciągle kiepsko. Jak nie przeziębienie, to zapalenie oskrzeli albo coś jeszcze innego. Byłem pewien, że mam wrzód, ale zbadali mnie tomografem komputerowym i okazało się, że nie mam. A czy w latach sześćdziesiątych nie byleś operowany na raka? Mm-hmm. To musiał być dla ciebie bardzo trudny okres. •'•' 220 Nie, niespecjalnie. Cóż, miałem trochę obaw. Było to dość bolesne. Śmieszne, ale zupełnie wypadło mi to już z pamięci. Od czasu, kiedy to się zdarzyło, zupełnie o tym nie myślałem. A czy nie byleś nie tak dawno temu w szpitalu w Alabamie po ataku epilepsji? Tak. Poleciałem do Birmingham w odwiedziny do ciotki. Samolot był spóźniony i mieli wyjechać po mnie te siedemdziesiąt mil, ale w końcu tak się poukładało, że się z nią nie zobaczyłem. Biorę coś, co nazywa się dilantin. Jeśli tego nie zażyję, dochodzi u mnie do czegoś w rodzaju ataku epilepsji. Zupełnie jednak nie czuję, kiedy to się zbliża. Jak już mnie trzyma, też nic nie czuję i nie wiem, co się ze mną dzieje. Kiedy z tego wychodzę, zwykle jestem w szpitalu. Czy popadasz w apatię, kiedy to się dzieje? Nie, ponoć jestem bardzo aktywny. Nikt nigdy dokładnie nie opisał mi tego, co robię. Tabletki powstrzymują te ataki, ale trzeba zażywać je regularnie. Nie brałem ich przez dwa czy trzy dni i nic się nie stało, ale jest to bardzo niebezpieczne, to igranie z ogniem. Kiedy to się zdarzy, ludzie są jednak na tyle zaalarmowani, żeby odeslać cię do szpitala? Tak. Za ostatnim razem wyszedłem z tego w szpitalu dopiero po dwóch dniach. Czy zwykle trwa kilka dni, zanim z tego wyjdziesz? Nie wiem. Nic nie wiem. Wiem tylko to, co mówią mi ludzie. A co ludzie ci mówią? Do Rzekomo - jak twierdzi Jack Dunphy, jedyny człowiek, który widział mnie w tym stanie wielokrotnie - bardzo dużo wtedy mówię. rzeczy f 221 Nie. Widzisz, tak naprawdę to nie wiem. Zdarza mi się to dość często. Czy to to samo, co miał Dostojewski, który tracił równowagę i toczył pianę z ust? Nie toczę piany z ust, ale tracę równowagę. Czasami atakowałem ludzi. Na przykład w Montgomery. Mieszkałem w hotelu i miałem atak, gdy ktoś, kto miał coś wspólnego z tym hotelem, przyszedł do mojego pokoju, a ja zacząłem go kopać - to wszystko, co o tym wiem. Potem była karetka i ci wszyscy lekarze, ale ja nic z tego nie pamiętam. Wielkie nieba, cóż to była za sensacja! Gubernator Wal-lace przysłał mi czterdzieści sześć róż i bilecik, w którym pytał, czy może złożyć mi wizytę. Byłem tam jednak tylko dwa dni. Do ciotki już nie pojechałem. Ta historia całkiem mnie rozbiła. Wróciłem do Nowego Jorku i poszedłem na dziesięć dni do szpitala. To było bardzo wyczerpujące. W1977 roku przeszedłeś kryzys twórczy i osobowościowy -co się stało? Próbowałem robić zbyt wiele rzeczy naraz. Pracowałem nad Modlitwami wysłuchanymi, pisałem scenariusz filmowy; byłem zaangażowany w nie kończącą się kłótnię z moim przyjacielem. Po prostu zbyt wiele rzeczy naraz, więc postanowiłem pójść do szpitala i solidnie sobie odpocząć. Napisałeś, że ów okres twojego życia zmienił twoje zapatrywania na sprawy sztuki, pisania i prawdy, a zatem był to okres bardzo istotny. Każde załamanie nerwowe - a to było załamanie nerwowe - zmienia optykę. W jaki sposób zmieniło to twoją optykę? Stałem się o wiele bardziej obiektywny w stosunku do własnego pisarstwa. Nabrałem pewnego dystansu do mojej pracy i byłem w stanie spojrzeć na to, co robię, świeższym, bardziej wyostrzonym wzrokiem. Dzięki temu zacząłem 222 też o wiele bardziej obiektywnie patrzeć na siebie samego. Przeszedłem wiele lat psychoanalizy i nic dobrego z tego nie wynikło. Dlaczego zatem przez wiele lat się na to godziłeś? Prawidłowa analiza trwa około pięciu lat. Czy była to analiza freudowska? Tak. Wydawało mi się, że powinienem przynajmniej spróbować, lecz po dwóch latach zdałem sobie sprawę z tego, że wcale nie wychodzi mi to na dobre. Sądzę wręcz, że wyrządziło mi to wielką szkodę. Czy miało to wpływ na twoje pisarstwo? Nie, zupełnie nie wpłynęło to na moje pisarstwo. Nie sądzę, żeby tak naprawdę wpłynęło to na cokolwiek, w tym cała bieda. Napisałeś o takim punkcie nasycenia życiem, kiedy wszystko staje się tylko wysiłkiem i całkowitym powtórzeniem. Czy czujesz się, jakbyś dryfował, raz się zbliżając, raz oddalając od tego punktu? Czy też jesteś już bardzo blisko? Sądzę, że raczej sobie dryfuję. Bywają okresy, kiedy mam ochotę rano wstać i coś zrobić, a potem następują okresy, kiedy nie chce mi się nawet wstać. Zawsze wiem, kiedy zbliża się okres depresji, bo nie mam ochoty wstawać, bez względu na to, czy jestem śpiący, czy nie. Czy przychodzą ci do głowy jacyś żyjący pisarze, którzy osiągnęli bądź przeszli ten punkt nasycenia życiem? Nie wydaje mi się możliwe, by można było ten punkt przejść, chyba że popełniając samobójstwo. Czy udaje ci się osiągnąć w nocy średnią czterech czy pięciu godzin snu? Coś koło tego. ..,'•„ A czy ucinasz sobie drzemki za dnia? 223 Nie, nie potrafię. Nigdy nie potrafiłem uciąć sobie drzemki. No, może czasami, ale bardzo rzadko. Udaje mi się to, gdy dużo pływam. Latem albo kiedy jestem w Kalifornii, pływam codziennie przez godzinę. Zostałeś ostatnio aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu i bez prawa jazdy. Prasa, rzecz jasna, miała używanie - zwłaszcza kiedy po raz pierwszy pojawiłeś się w sądzie w szortach, co zszokowało sędziego... Jego szczęście, że miałem na nogach buty. Wydawało mi się, że byłeś w sandałach. Byłem w sandałach. Czy sędzia poczuł się bardzo urażony? O tak, był bardzo oburzony faktem, że traktuję tę całą sprawę tak obojętnie. Szczerze mówiąc, wyglądałem bardzo wytwornie. Miałem na sobie zgrabną parę szortów, bardzo elegancką marynarkę, koszulę i sandały. Czy zrobiłeś to wszystko celowo? Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Te zdjęcia - byłem na tytułowej stronie „San Francisco Chronicie", dwie szpalty, na całą szerokość strony tytułowej; niesłychanie przystojnie wyglądałem w „Women's Wear Weekly", który opublikował zdjęcie i zachwycał się, jak szykownie wyglądałem. Na tym polegała moja zbrodnia. Sędzia ani słowem nie wspomniał o samochodzie czy moim prawie jazdy. Wszystko kręciło się wokół tego, że miałem na sobie szorty i sandały. A czy za drugim razem, kiedy zostałeś ukarany grzywną, też miałeś na sobie szorty? Włożyłem garnitur. Miałem na karku tych nasłanych zewsząd trzydziestu fotografów, to było bardzo męczące dla takiego małego zera. (Śmiech.) Prawdą jest, że w sali sądowej jest wywieszka, której nie zauważyłem. Jest na niej napisane, że osobom w szortach, bosonogim, przeżuwającym kanapki z galaretką orzechową i tym podobnym wstęp wzbroniony. 224 Czy twój prawnik nie doradził ci, żebyś włożył spodnie? Doradził mi, żebym ściągnął spodnie i poszedł z nim do motelu! (Długi śmiech.) Może powinieneś był to zrobić? Zaoszczędziłbym na honorarium. Porozmawiajmy o zarzutach. Czy miałeś prawo jazdy? Mam prawo jazdy. Właśnie straciło ważność. Kiedy? Dwa miesiące temu. Miałbym już nowe, gdyby nie to, że musiałem pójść do okulisty, żeby zrobić badanie wzroku, a ja to wciąż odkładałem. Ot, co. (. Czy byłeś wówczas pijany? Nie. Czy to nie był również jeden z postawionych ci zarzutów? Opowiadałem różnym ludziom, że moje prawo jazdy straciło ważność, i ktoś doniósł na policję. To był początek weekendu 4 lipca. Porozstawiali więc wszędzie policyjne wozy, myśląc: „Dopadniemy Trumana Capote'a". Chcieli dostać się do gazet — i dostali się do gazet. To było tuż obok mojego domu, na całkowicie spokojnej uliczce, w zasięgu wzroku nie było żadnego innego samochodu. Nie spowodowałem żadnego wypadku, nie przekroczyłem prędkości, jechałem do domu na kolację. Było jeszcze jasno. Wypiłem zaledwie dwa drinki... wiem, kiedy mogę wypić, a kiedy nie. Kazali mi dmuchać w balonik dziewięć razy, bo ani razu nie mogli uzyskać odczytu powyżej 0,09 w trzech pierwszych próbach. W końcu uzyskali odczyt 0,14, a to przecież nic. Z tego, co o tym napisali, wynika, że powiedziałeś, iż nie sądzisz, żebyś był pijany, lecz jeśli oni tak twierdzą, to widocznie jesteś. Nie, wcale się tak nie wyraziłem. Powiedziałem: „Cóż, to oni tak twierdzą". To wszystko, co powiedziałem. 225 — Rozmowy z Capote'em Czy zdarza ci się czasami wypić za dużo? Prawie w ogóle nie piję. Ale drink czy dwa dziennie...? O tak, ale nie codziennie. A nawet niezbyt często. Na przykład teraz właśnie od jakichś pięciu czy sześciu dni nic nie piłem. A co powiesz o whiskey, ile miałeś okresów ostrego picia? Tylko ten jeden, pomiędzy 1976 a 1979 rokiem. A co z paleniem? Kiedyś paliłem, ale od 1962 roku nie palę. Zacząłem palić w wieku dwunastu lat i paliłem jak lokomotywa. A narkotyki? Napisałeś kiedyś, że próbowałeś prawie wszystkiego. Wszystkiego z wyjątkiem heroiny. Ale dałem sobie z tym spokój. Czy którykolwiek z narkotyków pobudzał twoją wyobraźnię? Przez pewien czas kokaina. Przez jakiś rok uważałem ją za naprawdę inspirujący narkotyk, lecz później zaczęła działać na mnie dokładnie odwrotnie. Początkowo to ja byłem całkiem spokojny, a mój umysł był bardzo pobudzony. Czy wiele napisałeś pod jej wpływem? Bardzo wiele. Dobrych rzeczy? Tak, tak. Napisałem dużą część Modlitw wysłuchanych. Samo pisanie przebiegało bez przeszkód, lecz nagle, zamiast mnie wyłuzować - a ja tego potrzebuję, fizycznego spokoju, gdy piszę - kokaina sprawiła, że zrobiłem się niesamowicie nerwowy, a to nie jest dla mnie dobre. Przestałem ją brać ze względu na pracę - kokaina kolidowała z moją pracą — stawałem się fizycznie pobudzony, a tego nie znoszę. 226 Czy przez ten rok brałeś kokainę codziennie? , ;.:,-..•, O,tak. Trudno było przestać? Nie, przestałem niemal od razu. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Brałem i doszedłem w tym do punktu, do którego prawdopodobnie większość ludzi nie dochodzi; chyba jednak przesadzałem, bo kiedy pracowałem, brałem cały czas. Czy było to kosztowne? Kosztowało mnie to, tamtego roku, jakieś sześćdziesiąt tysięcy dolarów. A inne środki? Pejotl? Grzybki? Też, ale to było bardzo dawno temu, kiedy przyjaźniłem się z Aldousem Huxleyem. Nigdy mnie to nie wciągnęło, ot, taki drobiazg, który popełniłem, żeby zrobić przyjemność jemu i Gary Grantowi. On miał zwyczaj brać różne rzeczy razem z Gary Grantem. Mój inny przyjaciel, Yirgil Thomson, ten kompozytor, brał różne takie rzeczy od dzieciństwa, ponieważ pochodził z Arizony, gdzie było to traktowane zupełnie normalnie, tak jak palenie marihuany przez uczniów szkoły średniej. A co sądzisz o marihuanie? Nie mam nic przeciwko niej, uważam, że jest wspaniała. Napisałem opowiadanie Dzień pracy, w którym daję pełen opis tego, co czuję, kiedy jej używam. Nie paliłem jednak marihuany od dwóch czy trzech lat. Nigdy wiele jej nie paliłem. Kiedyś, kiedy byłem bardzo młody, miałem kumpla, który palił ją na okrągło, a ja razem z nim. Miałem jakieś osiemnaście lat, to było dawno, w latach czterdziestych, na długo zanim palenie marihuany stało się powszechnie akceptowane; wówczas zupełnie tego nie akceptowano. Chodziliśmy do kina, siadywaliśmy na balkonie i paliliśmy jak opętani. Rzadko kto oglądał się w naszą stronę. To było fajne, mieliśmy niezły ubaw. Pamiętam, 227 jak paliliśmy przez cały film z Bette Davis i rechotaliśmy coraz głośniej, w miarę jak ona coraz bardziej niknęła w oparach dymu. Ja już nie mogłem wytrzymać ze śmiechu. Im bardziej tonęła w ramionach swego kochanka, tym bardziej mi się to wydawało zabawne. Kiedy powstało „Studio 54"*, był w nim specjalny pokój dla przyjaciół właściciela, gdzie podawano różne dobre rzeczy. Paliłem tam marihuanę; pamiętam to, bo nie robiłem tego już od dłuższego czasu. Wspaniale się po niej tańczy, daje fantastyczne uczucie wyluzowania. Paliliśmy „tajskie skręty" i tańczyliśmy całymi godzinami. Czy zgadzasz się z Proustem, że za głęboką rozkoszą fizyczną stale czai się niebezpieczeństwo? Tak, podpisuję się pod tym obiema rękami. To wielkie, poważne, podstawowe niebezpieczeństwo w życiu - bo jeśli już wpadniesz w jego łapy, miej się lepiej na baczności! W Mohave napisałeś, że pewne osoby można zmusić do uznania prawdy, jedynie poddając je karze ostatecznej. To prawda. Nie chcę się nad tym rozwodzić. Znaczy to dokładnie to, co znaczy. Pewni ludzie nie przyjmą prawdy o sobie czy o tym, co zrobili, jeśli ich solidnie nie przycisnąć. Ile według ciebie jest prawdy w przepowiedni, że znajdziesz śmierć w wodzie? Przepowiedziało mi to wielu wróżbitów. Wierzysz wróżbitom? Doświadczyłem z wróżbitami zupełnie niesłychanych hi storii. W pewien sposób im wierzę. -• > » W pewien sposób? Hm, niektórym chyba wierzę. Byli za dokładni, by nie uwierzyć w ich niecodzienne predyspozycje. W tej chwili * Najsłynniejsza dyskoteka nowojorska przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. 228 jest w Nowym Jorku pewien zupełnie zadziwiający wróżbita. Jak często korzystasz z jego usług? Byłem u niego tylko raz, ale był naprawdę zadziwiający. To bardzo osobliwy człowiek. Bardzo drogi. Ma niewielkie mieszkanie i sekretarkę, i w ogóle przypomina to wizytę u lekarza. Jego pokój przypomina gabinet psychoanalityka. Mówi ci: „Poproszę o coś, co należy do ciebie". Dajesz mu zegarek, chusteczkę czy coś jeszcze innego, on się na tym koncentruje, a potem, po chwili, zaczyna mówić i wpada w trans. Nagrywa całą rzecz na taśmę, ponieważ twierdzi, że kiedy zaczyna mówić, niczego nie pamięta. Nagrywa tę taśmę dla siebie, po to, by mógł ją później odsłuchać i dowiedzieć się, co powiedział. A cóż takiego powiedział na twój temat, że tak bardzo mu zaufałeś? Wiele różnych rzeczy. To było trzy lata temu. On nie zwraca się ku przeszłości. Robię się podejrzliwy, kiedy wróżbici zwracają się ku przeszłości. To ciekawe, przecież przeszłość już znamy. Wiem, ale oni uwielbiają grzebać w przeszłości, a ja nie dbam o przeszłość. Ja chcę poznać dzień jutrzejszy. Przepowiedział mi moje losy na jakieś dwa lata i prawie wszystko się sprawdziło. Czy przepowiedział ci, że ukończysz Modlitwy wysłuchane? Tak. Missouri w Innych głosach, innych ścianach pyta Joela: „Jak myślisz o Panu Bogu, to co ci przychodzi do głowy?" A co przychodzi tobie? Że Pan jest wszędzie. Że Bóg jest wszędzie. Kiedy byłem dzieckiem, bardzo mocno wierzyłem w Boga, a potem miałem taki okres, kiedy w Boga nie wierzyłem wcale. Ja nie przeszedłem na chrześcijaństwo, ja jedynie wróciłem. Kie- 229 dy byłem mały, musiałem chodzić do kościoła częściej niż jakiekolwiek inne znane mi dziecko. Na Południu w niedzielę chodziłem do kościoła trzy razy dziennie: rano, w środku dnia i wczesnym wieczorem. Chodziłem do szkoły episkopalnej i co rano o godzinie ósmej musiałem być w kościele. Wiem, co to znaczy być zmuszonym do robienia tych wszystkich rzeczy, kiedy ani przez moment się w nie nie wierzy. Na prawdziwym Południu nikt cię nie pyta, czy jesteś religijny, czy nie. W każdą niedzielę po prostu dajesz na tacę, a twoje miejsce w niebie jest już wyznaczone. Czy naprawdę chciałeś uciec od tego wszystkiego? Nieszczególnie, lubię Południe. A czy twoje doświadczenia z kościołem nie spowodowały, że stałeś się cyniczny w młodym wieku? Nie stałem się cyniczny, ja po prostu ani odrobinę w to nie wierzyłem. Miałem pięć czy sześć lat, mieszkałem w Arizonie, musiałem nieustannie chodzić do kościoła baptystów i absolutnie w to nie wierzyłem. Napisałem na ten temat opowiadanie, które mój wydawca opublikował pod tytułem One Christmas. Oryginalny tytuł brzmiał: Dlaczego wierzę w Świętego Mikołaja. To jedno z moich najlepszych opowiadań. Oparte jest na prawdziwym zdarzeniu z mojego dzieciństwa. Wierzyłem w Świętego Mikołaja. Wszyscy moi kuzyni wierzyli w Świętego Mikołaja. Moja stara kuzynka Sook, która miała sześćdziesiąt lat i która występuje we Wspomnieniu gwiazdkowym, wierzyła w Pana i Świętego Mikołaja, a ja wierzyłem we wszystko, w co ona wierzyła. Pojechałem do Nowego Orleanu, żeby spędzić Boże Narodzenie z ojcem. Nie spałem całą noc i podejrzałem, jak kładzie te wszystkie prezenty pod choinkę. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie ma żadnego Świętego Mikołaja. Kiedy rano zszedłem na dół, otworzyłem te prezenty, spojrzałem na mojego ojca i powiedziałem: „Czyż te wszystkie rzeczy, które przyniósł mi Święty Mikołaj, nie są wspaniałe? A co ty mi podarujesz, tatusiu?" (Śmieje się na wspomnienie.) 230 / co ci odpowiedział? . • •' Był w stanie szoku. Wcześniej, kiedy rozmawialiśmy na temat aborcji, powiedziałeś, iż jesteś zdania, że kobiety powinny mieć do niej prawo, a to stoi w sprzeczności z doktryną Kościoła... No właśnie, w Kościele katolickim ta jedna rzecz... nie, są dwie rzeczy w Kościele katolickim... nie, jakieś siedem rzeczy w Kościele katolickim - takich, że gdyby nie one, stałbym się katolikiem, bo jest w Kościele katolickim bardzo wiele rzeczy, które mi odpowiadają. Co wywołuje twój sprzeciw? Podejście Kościoła do problemu aborcji jest całkowicie nie do przyjęcia. Jego stosunek do homoseksualizmu jest dla mnie całkowicie nie do przyjęcia. Jego stosunek do tego, czy księża mogą, czy nie mogą prowadzić życia seksualnego, jest całkowicie oburzający i nie do przyjęcia; nie służy to żadnemu celowi, który ja byłbym w stanie zrozumieć. Wynikiem takiego podejścia jest za to powstanie grupy bardzo osobliwych księży. Żegnaj, powiedziałem kardynałowi Cookie*, w końcu wyszło szydło z worka! (Śmiech.) To sukinsyn, hipokryta i pedał. Praktycznie wszyscy księża, których znam, są homoseksualistami. Nawet ci, którzy twierdzą, że nimi nie są. W nowojorskich łaźniach dla homoseksualistów połowę klienteli stanowią księża. Taka jest prawda. Zamierzałem napisać, hm, napisałem, i niewykluczone, że znajdzie się to w Modlitwach wysłuchanych - oparty na faktach kawałek o łaźniach dla homoseksualistów. Jeden z bohaterów idzie do takiej łaźni. Znam większość ludzi, którzy prowadzą łaźnie dla homoseksualistów w naszym kraju, odbyłem z nimi wiele rozmów. Przy Columbus Ave-nue w Nowym Jorku jest taka łaźnia. Ani na zewnątrz, * T. J. Cook (1921-1983) - kardynał, katolicki arcybiskup diecezji nowojorskiej i naczelny kapelan armii Stanów Zjednoczonych. 231 ani na drzwiach nie ma żadnego szyldu. Na piętrze znajduje się jedna z najbardziej wyuzdanych łaźni dla homoseksualistów na całej zachodniej półkuli. A człowiek, który ją prowadzi, powiedział mi, że ponad jedna trzecia jego klienteli to księża. To trzy przyczyny twojej niechęci do Kościoła katolickiego. A co powiesz o kontroli urodzeń? To również oburzające. A co ci się w Kościele podoba? Nienawidzę chodzić na pogrzeby. Jedyne, na których byłem, to pogrzeby moich serdecznych przyjaciół - katolików. Katolickie ceremonie uważam za naprawdę przepiękne. Są wspaniałe. Poszedłem na pogrzeb mego przyjaciela, kardynała Kościoła katolickiego, celebrowany przez trzech innych kardynałów; to była niesłychanie piękne. Absolutnie fantastyczne! Sześciusetosobowy chór... i te świece i kadzidła... A co sądzisz o samej wierze? Czy akceptujesz wiarę w Chrystusa i Niepokalane Poczęcie? Nie. Podoba mi się program artystyczny. (Śmiech.) To lepsze niż „Studio 54". Co sądzisz na temat ludzkiego dążenia do nieśmiertelności? Hm, nigdy tego nie odczuwałem, więc nie mogę ci nic na ten temat powiedzieć. Zauważam coś takiego tylko wtedy, gdy widzę ludzi z wnukami - wtedy niewyraźnie zaczyna to do mnie docierać, wtedy zaczynam rozumieć, dlaczego mają takiego hopla na punkcie wnuków. Ma to coś wspólnego z ich pojęciem nieśmiertelności. Czy wierzysz w życie po życiu? Nie jestem pewien. Czy wierzysz w reinkarnację? Nie jestem pewien. Nie oczekujesz, że w kolejnym wcieleniu będziesz morskim żółwiem? Powiedziałem tak kiedyś, bo one żyją bardzo długo i są bardzo mądre. A w jakiej postaci chciałbyś powrócić? Myszołowa. Dlaczego akurat myszołowa? Ponieważ myszołowy są miłe i wolne. Nikt ich nie lubi. Nikt nie zwraca uwagi na to, co robią. Nie musisz się martwić ani o przyjaciół, ani o wrogów. Po prostu sobie jesteś, trzepoczesz skrzydłami, cieszysz się życiem i rozglądasz za czymś do żarcia. 232 14 Epilog Wtorek, 28 sierpnia 1984 r. :' ±" U wejścia do kaplicy domu pogrzebowego Westwood Vil-lage kłębił się tłum fotoreporterów i operatorów kamer. Grano fortepianowe wyjątki z Domu w kwiatach. Poranna ceremonia żałobna była podniosła i wzruszająca. Robert Blake, który grał Perry'ego Smitha w filmie Z zimną krwią, opowiadał, jak pierwszy raz spotkał Tru-mana na planie filmowym w Kansas. „Jeśli chodzi o aktorstwo, nauczył mnie więcej niż ktokolwiek inny — powiedział Blake. — Zawsze nazywał mnie Bobby B. «Po prostu bądź sobą, Bobby B. Niech to płynie z twojego wnętrza*". . Blake wspominał z największym wzruszeniem dzień, w którym Truman zadzwonił do niego z Fire Island, gdzie wynajął dom. „Był huragan - opowiadał Blake - a u niego w domu suka rodziła szczenięta. Truman nie wiedział, co robić, więc przez telefon asystowałem przy porodzie. Potem on upuścił słuchawkę i zamilkł. Kiedy odezwał się na nowo, powiedział, że schował się w kuchni, bo suka próbowała go ugryźć. Powiedziałem mu, że psy instynktownie próbują przegryźć pępowinę i że musi wrócić do niej i pomóc. Siedziałem w Los Angeles i rozmawiałem sobie z tym wspaniałym, przestraszonym pisarzem, którego domem na dodatek wstrząsał huragan. Wrócił jednak do psa i zrobił, co należało". Jako następny przemawiał Armand Deutsch, wiceprzewodniczący Prezydenckiego Komitetu Doradczego d/s Kultury i Sztuki i długoletni przyjaciel Trumana. Opowiadał o bardzo uroczystym przyjęciu, które Bennett Cerf wydał 234 z okazji publikacji pierwszej powieści Capote'a. W pewnym momencie pojawił się majordomus, anonsując przybycie jakiegoś chłopca. Chłopcem tym, rzecz jasna, okazał się Truman. Przyjęcie ogromnie mu się spodobało, a wszyscy goście byli nim zachwyceni. Bennett Cerf powiedział, że od tej pory Truman już nigdy nie jadał w domu. Alan Schwartz, prawnik i wykonawca testamentu Trumana, opowiadał o dowcipie i złośliwościach Capote'a, jak ten pierwszy rezerwował dla przyjaciół, te drugie dla wrogów. Następnie Joannę Carson płakała, czytając ostatni akapit Wspomnienia gwiazdkowego, które to opowiadanie Truman - jak sam miał jej to powiedzieć - uważał za swe najdoskonalsze dzieło. „Przyczyną śmierci Trumana było życie - mówił Artie Shaw - on umarł na życie, z którego korzystał w pełni. A jednak w swych ostatnich latach Truman sprawiał wrażenie, jakby gotów był się poddać. Ostatecznie jednak pozostanie w pamięci nie ze względu na swój status znakomitości, tylko dzięki swoim pracom". Shaw skoncentrował się następnie na fenomenie artysty, podkreślając, że Truman był prawdziwym artystą, co zdarza się tak rzadko. „W tej smutnej chwili nie zapominajmy jednakże o śmiechu; Truman z pewnością chciałby zobaczyć uśmiech na naszych twarzach" - zakończył. Słabowity, poruszający się z trudem Christopher Isher-wood był ostatnim mówcą. Powiedział zaledwie kilka słów, po których... roześmiał się. Kiedy się śmiał, przypomniało mi się coś, co Isherwood powiedział kiedyś w pewnym hollywoodzkim kinie ludziom, którzy przyszli zobaczyć jego filmy. Ktoś spytał go o jego stosunek do problemu starzenia się. „Gdyby starość stanęła znienacka w drzwiach, zawsze można by się odwrócić na pięcie i uciec" - stwierdził. „Lecz ona tak miło się sączy". W ten oto sposób śmierć wsączyła się w życie Trumana. Gdy wszyscy wstali, by oddać ostatni hołd zmarłemu, odegrano utwór pod tytułem Nie lubię pożegnań. Kiedy stanąłem przed zamkniętą trumną, położyłem rękę na bogato zdobionym drewnie i wyszeptałem moje słowa pożegna- 235 nią. Nagle w pamięci zadźwięczały mi słowa Trumana. Była to jego odpowiedź na zarzuty płynące od dość słabo zawoalowanych bohaterów opublikowanych rozdziałów Modlitw wysłuchanych. „Nie rozumiem, dlaczego wszyscy stali się nagle tak poirytowani" - powiedział. „Wydaje im się, że z kim mieli do czynienia - z nadwornym błaznem? Mieli do czynienia z pisarzem". Wybrana bibliografia książek Trumana Capote'a Other Yoices, Other Rooms, New York, Random House, 1948. (Inne glosy, inne ściany, Warszawa, Muza SA, 1995). Tree ofNight and Other Stories, New York, Random House, 1949. (Zatrzaśnij ostatnie drzwi, Warszawa, PIW, 1960. Ponadto: opowiadanie Drzewo nocy znajduje się w tomiku Miriam, Warszawa, KiW, 1979). Local Color, New York, Random House, 1950. (Koloryt lokalny, w tomie Psy szczekają, patrz niżej). The Grass Harp, New York, Random House, 1951. (Harfa traw, Śniadanie u Tiffany'ego, Warszawa, Czytelnik, 1972). The Grass Harp (sztuka), New York, Random House, 1952. The Muses Arę Heard, New York, Random House, 1956. A Christmas Memory, New York, Random House, 1958 (Opowiadanie Wspomnienie gwiazdkowe znajduje się w tomie Psy szczekają, patrz niżej). Breakfast at Tiffany's, a Nouella and Three Stories, New York, Random House, 1958 (opowiadania: House of Flowers, A Diamond Guitar, A Christmas Memory). (Śniadanie u Tiffany'ego, patrz: Harfa traw. Opowiadanie Dom w kwiatach znajduje się w tomie 18 Współczesnych opowiadań amerykańskich, Warszawa, Iskry, 1958. Opowiadanie Wspomnienie gwiazdkowe znajduje się w tomie Psy szczekają, patrz niżej). Obseruation, New York, Simon and Schuster, 1959. (Fotografie Richar-da Avedona, komentarz Trumana Capote'a). (Obserwacje, w tomie Psy szczekają, patrz niżej). Selected Writings ofTruman Capote, New York, Random House, 1963. In Cold Blood, New York, Random House, 1965. (Z zimną krwią, Warszawa, Czytelnik, 1990). A Thanksgiving Yisitor, New York, Random House, 1967. (Świąteczny gość, w tomie Psy szczekają, patrz niżej). Trilogy, New York, The Macmillan Company, 1969 (eksperyment multi-medialny, osobista opowieść o kręceniu filmu, oryginały opowiadań Capote'a wraz ze scenariuszem. Autorzy: Truman Capote, Eleanor i Frank Perry. Opowiadania: A Christmas Memory, Miriam oraz Among the Paths to Eden). 237 Barth John 146 Barthelme Donald 137 Barysznikow Michaił 175 Beatles, The 197 Beausoleil Bobby 125 Beauvoir Simone de 140 Begelman David 22 Bellow Saul L. 132, 141, 143, 146 Berlin Irving 166 Bernstein Leonard 137 Bertolucci Bernardo 173 Birmingham Stephen 213 Bishop Elizabeth 148 Blake Robert 234 Bobby Van's (restauracja) 28, 32, 34,72 Bogart Humphrey 34, 53, 154, 166, 167 Boswell James 208 Brando Marlon 20, 107-109, 165, 172-174 Brennan Justice William 123 Brinnin John Malcolm 106-107, 171, 183, 193, 214 Brown Jerry 186 Buck Pearl 141, 143, 145 Bugsy Malone 161 Bulow Claus von 20 Burnett Whit 60 Burroughs William 174 Camus Albert 46, 140, 141 Capote Joe (ojczym) 52, 54 (Opowiadanie Miriam znajduje się w tomiku pod tym samym tytułem, patrz wyżej). The Dogs Bark: Public People & Priuate Places, New York, Random House, 1973. (Psy szczekają, Publiczni ludzie i prywatne miejsca, Warszawa, Czytelnik, 1982). Answered Prayers (wyjątki): Mojaue, „Esąuire" Magazine, June 1975. i, La Cóte Basąue, 1965, „Esąuire" Magazine, November 1975. i ;:; Unspoiled Monsters, „Esąuire" Magazine, May 1976. Kate McCloud, „Esąuire" Magazine, December 1976. Musie for Chameleons, New York, Random House, 1980. (Muzyka dla kameleonów, Warszawa, Da Gapo, 1994). - > One Christmas, New York, Random House, 1983. , Filmy (We współpracy) Stazione Termini /Indiscretion of an American Wife (dialogi), Włochy, 1953. Silniejszy od diabla (Beat the Devil), Wlk. Bryt./Włochy, 1954. Niewiniątka (The Innocents), Wlk. Bryt./USA, 1961. Trilogy (ekranizacja trzech opowiadań; pierwotnie pokazana w telewizji), 1969. Indeks Abbott Jack 21, 128 Adams Henry 120 Aduocate 65 Afrykańska królowa (The African (jueen) 165 Agnelli Morella 78 Albee Edward 148 Algren Nelson 99 Alicja w krainie czarów (Alice in Wonderland) (Carroll) 98 Allen Steve 91 Allen Woody 179 American Buffalo 178 Among the Paths to Eden 164 • Andropow Jurij 202 Anna, księżniczka 185 Another Day in Paradise 101 Armie nocy (Armies of the Night) (Mailer) 119 Arvin Newton 110 Asfaltowa dżungla (The Asphalt Jungle) 170 Astaire Fred 174 Auchincloss Louis 213 AudenW. H. 148 Avedon Richard 30 ; , Axelrod George 162 Bachardy Don 33 Bacon Francis 195 Baldwin James M. 147 Bali Lucille 155 Ballanchine George 29, 69 Balsam Martin 164 239 Abbott Jack 21, 128 .'., Adams Henry 120 Aduocate 65 Afrykańska królowa (The African Queen) 165 Agnelli Morella 78 Albee Edward 148 Algren Nelson 99 Alicja w krainie czarów (Alice in Wonderland) (Carroll) 98 Allen Steve 91 AllenWoody 179 American Buffalo 178 Among the Paths to Eden 164 Andropow Jurij 202 Anna, księżniczka 185 Another Day in Paradise 101 Armie nocy (Armies of the Night) (Mailer) 119 Arvin Newton 110 Asfaltowa dżungla (The Asphalt Jungle) 170 Astaire Fred 174 Auchincloss Louis 213 AudenW. H. 148 Avedon Richard 30 , Axelrod George 162 Bachardy Don 33 Bacon Francis 195 Baldwin James M. 147 Bali Lucille 155 Ballanchine George 29, 69 Balsam Martin 164 (Opowiadanie Miriam znajduje się w tomiku pod tym samym tytułem, patrz wyżej). The Dogs Bark: Public People & Private Places, New York, Random House, 1973. (Psy szczekają, Publiczni ludzie i prywatne miejsca, Warszawa, Czytelnik, 1982). Answered Prayers (wyjątki): Mojave, „Esąuire" Magazine, June 1975. ; La Cóte Basąue, 1965, „Esąuire" Magazine, November 1975. J Unspoiled Monsters, „Esąuire" Magazine, May 1976. Kate McCloud, „Esąuire" Magazine, December 1976. Musie for Chameleons, New York, Random House, 1980. (Muzyka dla kameleonów, Warszawa, Da Gapo, 1994). --• > One Christmas, New York, Random House, 1983. •• Filmy (We współpracy) Stazione Termini /Indiscretion of an American Wife (dialogi), Włochy, 1953. Silniejszy od diabła (Beat the Devil), Wlk. Bryt./Włochy, 1954. Niewiniątka (The Innocents), Wlk. Bryt./USA, 1961. Trilogy (ekranizacja trzech opowiadań; pierwotnie pokazana w telewizji), 1969. Indeks Barth John 146 Barthelme Donald 137 Barysznikow Michaił 175 Beatles, The 197 Beausoleil Bobby 125 Beauvoir Simone de 140 Begelman David 22 Bellow Saul L. 132, 141, 143, 146 Berlin Irving 166 Bernstein Leonard 137 Bertolucci Bernardo 173 Birmingham Stephen 213 Bishop Elizabeth 148 Blake Robert 234 Bobby Van's (restauracja) 28, 32, 34,72 Bogart Humphrey 34, 53, 154, 166, 167 Boswell James 208 Brando Marlon 20, 107-109, 165, 172-174 Brennan Justice William 123 Brinnin John Malcolm 106-107, 171, 183, 193, 214 Brown Jerry 186 Buck Pearl 141, 143, 145 Bugsy Malone 161 Bulow Claus von 20 Burnett Whit 60 Burroughs William 174 Camus Albert 46, 140, 141 Capote Joe (ojczym) 52, 54 239 l Filozofia (Philosophy) (Warhol) 192 Finnegans Wake (Joyce) 97 Fischer Bobby 13, 41 Fitzgerald F. Scott 163, 185 Flaubert Gustave 15, 134, 135 Flynn Errol 171 : Foley Martha 60 Fonda Henry 178 : Fonda Jane 178 Forster E. M. 67, 139, 142 Foster Jodie 160, 161, 162 :: Powieś John 146, 147, 192 Frost Robert 61, 62 t Fundacja Hazeldena 217 - Gacy John 127-128 ; * Gallimard 150 Galio Guy 165 ; Gandhi Indira 185 Garbo Greta 79, 175-176, 180 Gardner John 8 Garfield John 171 Gershwin Ira 109 ! Gide Andre 149-150, 172 Gielgud John 171 Gili Brendan 36, 42, 61 Gilmore Gary 116, 119 Gingrich Arnold 207 Glos to na górze (Go Tell It on The Mountain) (Baldwin) 147 Go Ask Alice 24 Golding William 141, 142 Gość weselny (The Member of the Wedding) (McCullers) 103 Gotham Gallery 83 Gould Elliott 179 Graham Billy 185, 205 Graham Katherine 47 Grant Cary 227 Grease 155 Greene Graham 16, 142 Grobel Lawrence (autor) 13,14,15, 18-35 Capote Truman: bal czarno-biały 47-48, 155 dorastanie 50-63 głos 43 incydent w barze na Key West 48-49 kariera pisarska, podsumowanie 86-88, 89-113 kłótnie z Jacąueline Onassis i Gore Yidalem 183-191 Michener o Trumanie Capocie 7-17, 31-32 nagrody 46, 86, 132 narkotyki 40, 216, 217, 226-228 nazwisko 52 opinie: - o aborcji 82, 231 - o barze dla nekrofilów 203- -204 - o chorobach i bólu 217-222 - o depresji 223 - o geniuszu 40-41 - o Hollywood 151-180 - o karze śmierci 118, 120 - o ludziach wytatuowanych 129-130 - o miłości, seksie i strachu 64-85 - o pisarstwie 89-113 - o recenzjach swoich prac 46- -47 - o ruchu kobiecym 80-82 - o sławie 44-45 - o śmierci 228 - o wróżbitach 228-229 - o współczesnych pisarzach 132-153 - o Z zimną krwią i mordercach 114-131, 213 - o zawiści 153 osoba publiczna 42 picie i alkoholizm 40, 62-63, 216 pierwsza profesjonalna publikacja 60-61, 96-97 prace -patrz poszczególne tytuły problemy ze snem 39, 223-224 240 rodzina 26, 50-55, 62-63 64 P.K, 108 śmierć 35, 234-236 wiara religijna 217-218, 229,232 wrażenia 192-205 wypadek samochodowy 75-76 zwierzęta 71, 72-75, 234 Carr Alan 155 Carroll Diahann 60 Carroll Lewis 98 Carson Joannę (druga żona John- ny Carsona) 201 Carson Joannę (trzecia żona Johnny Carsona) 20, 35, 155, 208, 235 Carson Johnny 91, 201 Carter Billy 201 Carter Rosalyn 201 Cartier-Bresson 107 Castro Fidel 202 Cather Willa 46, 134, 140 Cerf Bennett 9, 10, 12, 36, 44, 234 Chaplin Charlie 172 Chaplin Oona 78, 172 Chatterton Thomas 15 Cheever John 100 Chesapeake (Michener) 134 Clarke Gerald 70 CliftMontgomery 165,167-168,173 Clutterowie, rodzina 114,115,122 patrz również Z zimną krwią (Capote) Cocteau Jean 7, 15, 111, 149 Colette 111, 134, 196 Cook Terence, kardynał 231 Coward Noel 76, 174 Cowley Malcolm 120 Czarny welon pastora (The Minister^ Black Veil) 111 Czerwona rzeka (Red River) 168 Davis Bette 228 Davis Sammy, Jr. 185 Dean James 172 Dear Mr. Capote (Lish) 104 Death ofa Stranger 32 Defore Otto 16 DeMflleCedlB.76 DemmeJ°nathanl59 DeNiro Robert 178 DeutschArmand234 Dickinson Emily 148 DiMaggio Joe 154 Di„esenlsakl42,143 Dom w kwiatach (House of Flo-^60,105,192,234 DonleavyJ.P.138-139 Dostojewski Fiodor 135, 222 Drogi nieobecny (The Loved One) 33 Drzewo nocy (A Tree ofNight) (Capote) 62 Dublińczycy (Dubliners) (Joyce) 97 Duchamp Marcel 196 Duke Doris 75, 197 Duma i uprzedzenie (Pride and Pre-judice) (Austen) 102 Dunphy Jack 29, 33, 66, 68-69, 72, 221 Durrell Lawrence 19 Dylan Bob 200 Dylan Thomas in America (Brin-nin) 107 Dzień pracy (A Day's Work) 227 Dziewczęta w letnich sukienkach (Girls in Their Summer Dresses) 100 Education of Henry Adams, The (Adams) 120 Edwards Blake 162 Eisenhower Dwight 78 Eliot T. S. 52, 103 Elżbieta, królowa 79 El Morocco 12, 37 Erhard Werner 185 „Esąuire" 16, 36, 88, 92-93, 135, 207 „Fag Rag" 181 Faulk Lillie May (matka) 50, 52- 54, 55, 62, 64, 108 FaulknerWilliam60,132,134,135, 140, 146, 185 Halfpenny Judy 208 Halston 196 241 Małgorzata, księżniczka 185 Marąuez Gabriel Garcia 140-141 Marynarz z „Bremen" zszedł na ląd (Sailor Offthe Bremen) 100 Masters i Johnson 185 Maugham Somerset 87 Mądrość krwi (Wise Blood) (film) 165 Mądrość krwi (Wise Blood) (O'Con- nor) 165 MeMlle Herman 110-111, 164 Merrill James 148 Miasto nigdzie (The Nowhere City) (Lurie) 158 Michener James 7-17, 31, 41, 144, 153 Miller Arthur 148 Miriam 86, 103 Mishima Yukio 151 Mitchum Robert 176-177 Mobile Register 58 Moby Dick (film) 164 Moby Dick (MeMlle) 164 Modlitwy wysłuchane (Answered Prayers) (Capote) 16-17, 21, 31, 58, 78, 88, 92, 94, 95, 102, 140, 152, 205, 206-215, 229, 231, 236 pisanie książki 209-212,222,226 Mohave (Mojave) 80, 82, 207, 228 patrz również Modlitwy wysłuchane (Answered Prayers) (Capote) Monroe Marilyn 12, 19, 20, 119, 154, 165, 169-171 książka Mailera 119 Moore Henry 195 Moore Mariannę 148 Morrow William (wydawca) 55 Movie stars, real people, and me (Logan)109 Muzyka dla kameleonów (Musie for Chameleons) (Capote) 23, 88, 89,93, 96,98,108,115,117,157, 185, 206, 208, 212 o Marilyn Monroe 119, 169-171 243 Ladies Home Journal", 26-27 T aughton Charles 177 KwrenceD.H.102 Lee Alice 58 Lee Harper 58, 71 rodzice 58 Lennon John 75, 197 Letnia przeprawa (Summer Crossing) (Capote) (nie dokończona powieść) 86 Lewis Sinclair 141 „Life" 42, 88 Linscott (redaktor) 44 Lish Gordon 104 Little Girl Who Lived Down the Lane, The 161 Logan Joshua 108, 109, 154 „Los Angeles Times" 207 Lowry Malcolm 101-102, 165 Lumet Sidney 159 Lunt Alfred 168 Lurie Alison 158 Lyons Leonard 10,109 „McCairs" 27 McCarthy Kevin 169 McCracken Joan 66 McCullers Carson 103, 133 Mag (The Magus) (Fowles) 147 Mailer Norman 8,9,12,16,19,21, 31, 36, 37-38, 41, 100, 105, 116--120,132,133,138,143,170,174, 185, 206 Armie nocy (Armies of the Night) 119 Autoreklama (Advertisements for Myself) 19, 119 pierwsze spotkanie z Truma- nem 36-37 Pieśń kata (The Executioner's Song) 116-117, 120 Starożytne wieczory (Ancient Evenings) 119 zaangażowanie polityczne 153 Malamud Bernard 132, 143 Manson Charles 124, 125, 157 Harfa traw (The Grass Harp) (Ca- pote) 55, 88 Harfa traw (The Grass Harp) (sztuka) 105, 192 Hawthorne Nathaniel 110, 111 Hegesheimer Joseph 185 Heinz Dru 181 Heller Joseph 138-139 Hemingway Ernest 98-99,107,120, 137, 140, 185 Henderson król deszczu (Hender- son The Rain King) (Bellow) 143 Hepburn Audrey 161-162 Herę at The New Yorker (Gili) 36, 42,61 HickockRichard 114,115,116,121- -122, 220 Hill Pati 192 Hinckley John 20, 161 Hitchcock Alfred 164 Hockney David 195 Holiday Billie 41 Hollywood 154-180 Honi 200 Hotchner A. E. 107 Hrabina z Hongkongu (The Coun- tess From Hong Kong) 172 Huston John 53,154,165-167,170 Huxley Aldous 227 I'm OK, You're OK (Harris) 24 Indecent Exposures (McClintick) 22 Inne glosy, inne ściany (Other Vo- ices, Other Rooms) (Capote) 25, 43-44, 50, 65, 87, 102, 133, 219, 229 pisanie książki 87 Instytut Smithersa 217 „Interview" (magazyn) 65 Isherwood Christopher 33,133,235 Jagger Mick 197, 198-199 Jak powstawali Amerykanie (The Making ofAmericans) 136 James Henry 29, 91, 115, 162, 163 Jan Paweł II, papież 79 242 Jarmark domu ubogich (The Poor. house Fair) (Updike) 145 Johns Jasper 195 Johnson Lyndon 27 Johnson Priscilla 126 Jones James 147 Joyce James 95, 97, 143 Kandy-Kolored Tangerine-Flake Streamline Baby (Wolfe) 137 Kate McCloud 207 patrz również Modlitwy wysłuchane (Answered Prayers) (Capote) Kaufman Stanley 46 Keaton Dianę 177 Kennedy John F. 125,126,186-187 189 Kennedy Robert 125 Kerouac Jack 19, 37, 138 Kesey Ken 138 King Coretta 79 King Martin Luther, Jr. 126 King Morgana 200 Klein Calvin 196 Klopfer Donald 11 Koch Ed 106 Kochanica Francuza (The French Lieutenant's Woman) (Fowles) 147 Kolekcjoner (The Collector) (Fowles) 146 Koloryt lokalny (Local Color) (Capote) 34, 88, 155 Konferencja Pisarzy w Breadloaf 61 Konstytucyjna poprawka dot. zrównania praw kobiet i mężczyzn (Eąual Rights Amend-ment) 81 Książę w swych włościach (The Duke in His Domain) 20, 109 La Cóte Basque 207 patrz również Modlitwy wysłuchane (Answered Prayers) (Capote) Nocne przewracanie się z boku na bok (Nocturnal Turnings) 39, 68, 217 My One and Only 200 Myra Breckenridge (Vidal) 141 Myszy i ludzie (Of Mice and Men) (Steinbeck) 24 Nabokov Yladimir 139 Nader Ralph 185 Nagroda Amerykańskiego Stowarzyszenia Pisarzy Powieści Sensacyjnych im. Edgara Allana Poe (Mystery Writers of America Edgar Allan Poe Award) 132 Nagroda Emmy 132, 164 Nagroda im. O. Henry'ego (O. Henry Memoriał Awards) 46, 86, 132 Nagroda Nobla 132, 141-144, 212 Nagroda Pulitzera 132 Narodowa Nagroda Książkowa (National Book Awards) 136 Narodowy Instytut Sztuki i Literatury (National Institute of Arts and Letters) 145 „Nation" 87 NewhouseSy93 „New Republic" 46 „Newsweek" 27 New York City Ballet Company 29 „New Yorker" 20, 22, 25, 36, 60--62, 109, 137, 152 „New York Herald Tribune" 87 „New York Post" 10 „New York Review of Books" 88 „New York Times" 42, 46, 88, 93, 99, 157 „New York Times Magazine" 65 Nieskażone potwory (Unspoiled Monsters) 207 patrz również Modlitwy wysłuchane (Answered Prayers) (Ca-pote) Niewiniątka (The Innocents) 163 Night ofthe Hunter, The 177 244 Niven David 155 Nixon Pat 79 Nixon Richard 186 Nocne przewracanie się z boku n bok (Nocturnal Turnings) 39 68, 217 Norden Eric 50 Nuriejew Rudolf 175 Oates Joyce Carol 15, 16, 144 Obcy (The Stranger) (Camus) 141 Obraz (Picture) (Ross) 118 Obserwacje (Obseruations) (Ave- don/Capote) 30 O'Connor Flannery 41, 165, 185 O'Connor Carroll 160 0'Connor Sandra Day 123 Ofa Smali and Modest Malignan- cy' 36-37 O'Keeffe Georgia 82 Onassis Jacąueline 19, 24, 176, 186-190 One Christmas 230 O'Neill Eugene 147 Ono Yoko 197 „Open End" 36-37 Orkan na Jamajce (A High Wind in Jamaica) (Hughes) 142 O'Shea P. 90 Ostatnie tango w Paryżu (Last Tango in Paris) 173-174 Oswald Lee Harvey 125, 126 Pacino Al 178 Paley Barbara 78 „Pan Bidet" 205 „Pan Jones" („Mr. Jones") 23 Paragraf 22 (Catch-22) (Heller) 139 „Paramount" 162 „Paris Review" 132, 192 Parker, pułkownik 196 Parker Dorothy 36, 37 „People" magazyn 207 Perkins Anthony 164, 168 Persky Lester 158 -ors Archulus (ojciec) 26, 50- 51 52, 54, 230 Piazza Willie, hrabina 205 Picasso Pablo 195 piecesofGlass20Q pieśA kata (The Executioner s Sorlg) (Mailer) 116-117,119-120 piękne dziecko (A Beautiful Child) 119, 170 pisanie scenariuszy 95-96,163,166 pisarstwo 21,29,57-61,86-121,135, 138, 145, 146, 209-212, 222-223 Playboy" 27, 32, 50,106,114,132, 133, 167 Plimpton George 188, 189 Plumed Serpent. The (Lawrence) 102 Pod wulkanem (Under the Yolca- no) (film) 165 Pod wulkanem (Under the Yolcano) (Lowry) 101-102, 165 Podróże Guliwera (Gulliver's Trą- uels) (Swift) 98 Porter Cole 92 Porter Katherine Annę 133, 134 Portret własny (Self-Portrait) 68 Pound Ezra 103 Pożegnanie z Afryką (Out of Afri- ca) (Dinesen) 142 Presley Elvis 196-197 Prezydencki Komitet Doradczy d/s Kultury i Sztuki 234 Private Lives 177 Proust Marcel 40, 42,95,134,142, 149-150, 194, 207, 208 Przeminęło 2 wiatrem (Gone With the Wind) (Mitchell) 102 Przygody Hucka (Huckleberry Finn) (Twain) 112 Przygody Tomka Sawyera. (Tom Sawyer) (Twain) 112 Psy szczekają (The Dogs Bark) (Capote) 68, 88, 93, 149, 169 Psychoza (Psycho) (książka) 164 Psychoza (Psycho) (film) 164 Pynchon Thomas 136 Rader Dotson 188 Radical Chic 137 Radiguet Raymond 111 Radziwiłł Lee, księżna 14, 186, 188-190 Rage in Heaven 33 „Random House" 9, 11, 12, 13, 26, 44, 144, 194-195 Rauschenberg Robert 195 Reagan Nancy 78 Reagan Ronald 81, 202 Real Jere 65 Reymont Władysław Stanisław 15 Ręcznie rzeźbione trumny (Hand-caned Coffins) (Capote) 22,112, 158-160 adaptacja filmowa 158-160 Richards Keith 197 Robbins Harold 147, 193 Robbins Jerome 200 „Rolling Stone" magazyn 197 Rolling Stones, The 197-199 Rooney Mickey 161 Ross Harold 61 Ross Lillian 118 Roth Philip 132, 143 Rothchild baronowa (siostra) 176 Rudisill Marie 54, 64 Ryży (The Ginger Mań) (Donleavy) 139 Rzeka dwóch serc (Big Two-Hear-ted River) 98 Salinger J. D. 151-152, 185 Saroyan William 60 Sartre Jean Paul 140 „Saturday Review" 146, 208 Sayonara 108 Sąd Najwyższy 124 Schiller Lawrence 119 Schlesinger Arthur 188, 189 „Scholastic" magazyn 59, 86 Schwartz Alan 207, 235 Selznick David O. 154 Serce to samotny myśliwy (The Heart Is A Lonely Hunter) (Mc- Cullers) 102 245 Serling Rod 91 Sextet (Brinnin) 106 patrz również Brinnin John Mal- colm Shaw Artie 235 Shaw Irwin 100 Siegel Stanley 216 Silniejszy od diabla (Beat the De- vil) 53, 166, 167 Simon John 46, 179 SimonNeill79 Singer Isaac Bashevis 132, 146 Sirhan Sirhan 125 Skarb Sierra Mądre (Treasure of the Sierra Mądre) 165 Sleepin' Bee, A 60 Sionce też wschodzi (The Sun Also Rises) (Hemingway) 102 Sionce zachodzi (That Evening Sun) 134 Słychać muzy (The Muses Arę Heard) (Capote) 21, 30, 88, 105, 109, 116, 117, 118 Smith Perry 19,114,115,121, 220 Sokół maltański (The Maltese Fal- con) 166 Sołżenicyn Aleksander 142 Sookie (kuzynka) 56, 64-65, 83, 218, 230 Southern Terry 138 Spójrz ku domowi, aniele (Look Homeward, Angel) (Wolfe) 102 „Stanley Siegel Show" 216 Starożytne wieczory (Ancient Eve- nings) (Mailer) 118 Stary człowiek i morze (The Old Mań and the Sea) (Hemingway) 24, 140 Steiger Rod 177 Stein Gertrudę 136 Stevenson Adlai 77-78, 177 Stewart Rod 155 Sto lat samotności (Marąuez) 140 „Story" magazyn 60 Streep Meryl 177 Streisand Barbra 59-60 246 „Studio 54" 228 Styron William 41, 87 Subber, Saint, 192 Summer & Smoke 182 Susanne Jacąueline 147 Susskind David 36 „60 Minut" („60 Minutes") 22 Szkoła im. Horacego Manna 57 Śniadanie u Tiffany'ego (Breakfast at Tiffany's) (Capote) 11,19, 43 88, 94, 101, 133, 212 Śniadanie u Tiffany'ego (Breakfast at Tiffany's) (film) 161-162 nowa wersja 160-162 Światłość w sierpniu (Light in August) (Paulkner) 134, 140 Tatę Sharon 125 Taylor Clarke 207 Taylor Elizabeth 79, 165, 177 Teresa, Matka 79 Tęcza grawitacji (Gravity's Rombów) (Pynchon)136 Thackeray William 134 Thompson Hunter 137-138 Thompson Thomas 24, 41 Thomson Virgil 227 Three Black Pennies (Hegeshei-mer) 185 „Time" 43, 70 Toklas Alice B. 136 Towson, Uniwersytet stanu Mary-land 216 Tree Marietta 77 Trilling Diana 87 Trollope Anthony L. 134 Truman Capote (Rudisill) 54,64,71 Turgieniew Iwan 136 TwainMark 112 „20th Century-Fox" 22 Twiggy 200 „Twilight" (bar) 203 Ultramarine (Lowry) 102 Ulysses (Joyce) 97 United Artists" 22 Uniwersytet Kalifornijski w Ber- keley22 Uniwersytet stanu Maryland 47 Updike John 41, 132,145-146 „Vanity Fair" 27, 93 Van Yechten Carl 25 Van Vooren Moniąue 181 Yidal Gore 8,9,12,19,94, 95,104, 105,133,141,155,181, 208, 213 kłótnia z Trumanem 183-185, 188-191 zaangażowanie polityczne 153 W Brighton (Brighton Rock) (Gree- ne) 142 W drodze (On the Road) (Kerouac) 138 W kleszczach lęku (The Turn ofthe Screw) (James) 91, 163 scenariusz 163 W niewoli uczuć (OfHuman Bon- dage) 162 W poszukiwaniu straconego czasu (Proust) 102, 150 W zwierciadle złotego oka (Reflec- tions in a Golden Eye) 165 Wallace George 222 Wallace Irving 147 Walters Barbara 19 Warhol Andy 192, 194 „Washington Post" 8, 47 Welty Eudora 132 White Byron 123-124 Whitman Walt 148 Whitney Jock 175 Wichrowe wzgórza (Wuthering Heights) (Brónte) 164 Wichrowe wzgórza (Wuthering Heights) (film) 164 Wielki Gatsby (The Great Gats- by) (Fitzgerald) 163 scenariusz 163 Wilde Oscar 7, 15, 150 Wiley Lee 41 Williams Tennessee 13, 32, 39, 41,48,148,181,182,193,212 Windham Donald 181 Winters Shelly 177 Władca much (Lord of the Flies) (Golding) 142 Wolfe Tom 137-138 Wonder Stevie 60 Wood Catherine 87 Woolf Yirginia 139 Wspomnienie gwiazdkowe (A Christmas Memory) 26, 45, 83, 230, 235 Wyspa skarbów (Treasure Is- land) (Stevenson) 56 Z zimną krwią (In Cold Blood) (Capote) 14, 15, 17, 21, 24, 33, 45, 85, 88, 105, 114-131, 209, 213 pisanie książki, passim 107, 114-123 Z zimną krwią (In Cold Blood) (film) 234 Zabić drozda (To Kill a Mo- ckingbird) (Lee) 58 Zabity na śmierć (Murder by Death) 154, 179 Zielone wzgórza Afryki (Green Hills ofAfrica) (Hemingway) 120 Złota ręka (The Mań With the Golden Arm) (Algren) 99 Złota waza (The Golden Bowl) (James) 29 Związek Radziecki 202 Karen Blixen DAGEROTYPY Zbiór esejów, które czyta się niczym quasi-opowia- dania; rozwijają się one nie od przesłanki do wnio sku, lecz od jednej anegdoty do drugiej. Mają szcze gólny, cudowny posmak dobrej rozmowy: humory stycznej, osobistej, ale nie przygniatającej. Nie bez przyczyny Eudora Welty mówiła o Blixen- „Opo- wlesc zagęściła do esencji; z esencji uczyniła eliksir, a z eliksiru poczęła na nowo wyprowadzać opo wieść". ^