WOJCIECH SZYDA GENETRIX i Zabójca Światów Oh God, I could be bounded in a nutshell and count myself a King of infinite space.1 WILLIAM SHAKESPEARE - "HAMLET" (II, 2) Jedność dodana do nieskończoności nie pomnaża jej, podobnie jak stopa dodana do nieskończonej miary. Skończoność unicestwia się w obliczu nieskończoności i staje się czystą nicością (...) Znamy naturę i istnienie skończoności, ponieważ jesteśmy skończeni i rozciągli jak ona. Znamy istnienie nieskończoności, a nie znamy jej natury, ponieważ ma ona rozciągłość jak my, ale nie ma granic, jak my je mamy.2 BLAISE PASCAL - "MYOLI" (451, 3) Początek Morze. Widać dwa odcienie błękitu: spieniony szafir wody i gładką stal nieba. Pomiędzy nimi człowiek. Ziemia jest brudem za paznokciem, ogień końcówką żarzącego się papierosa. Zawinięte w bibułę spalają się światy. Popioły umarłych krain wędrują do płuc palacza, by powrócić do żywiołów, z których zostały zrodzone. Mężczyzna spluwa, fale przyjmują jego ślinę. Chwilę później pet wpada do morza. Rytuał wypalenia dobiegł końca. Mężczyzna stoi pośrodku tratwy, wpatrzony w horyzont. Powietrze zdaje się błękitnym pryzmatem rozszczepiającym światło. Tratwa ma prowizoryczny żagiel, na którym powiewa czarna flaga z przekreślonym symbolem wyspy. Pod drzewcem masztu leży kusza - żelazna, rzeźbiona, inkrustowana perłami, pokryta złowieszczym wzornictwem. Czaszki, piszczele, ostrza noży, skrzydlate demony - symbolika Zabójcy Światów. Dopływał do jednego z opuszczonych portów. Nagle zdał sobie sprawę, że nie wykonał planu. Zapomniał o jednej wyspie, którą miał zniszczyć. Przypomnienie przyszło wraz z ukłuciem w stopę, gdy niechcący nadepnął na bełt. Sklął się w myślach za rutynę - monotonność pracy sprawiała, że działał na pamięć. Liczbę swiatów przeznaczonych do eksterminacji przeliczał na strzały, którymi dokonywał zabójstw. Kalkulacja słuszna, lecz zawodna, gdy bełt gdzieś się zapodział. Tak jak teraz - strzała wypadła z kołczanu, ostrze utkwiło między belkami tratwy. Zasadniczo powinien wrócić, lecz zbliżał się wieczór, pora odpoczynku. Budynek tawerny kusił perspektywą noclegu. Lubił takie miejsca. Martwe porty, wraki statków celujące w niebo szkieletami masztów, ławice martwych ryb świecące w nocy smugami tęczowych brzuchów, a czasami stary burdel zarośnięty pajęczyną i kurzem, z obowiązkowym szkieletem pianisty pochylonym nad klawiaturą, z martwą papugą w zardzewiałej klatce oraz trupami dziwek przykrytymi niedbale strzępami sukni. Za każdym razem, gdy dobijał do brzegu i wciągał tratwę na ląd, zastanawiał się, co ulegnie zmianie. Widział tysiące portów, podobnych jak ziarna piasku lub krople słonej wody, lecz każdy posiadał znamiona odróżniające: zabudowania, roślinność, linię brzegową. Piękno tej przystani kryło się w zrujnowanej tawernie i lśniących jak diamenty butelkach wyściełających piaszczystą plażę. Tratwa nie miała zaczepów i liny, więc musiał własnoręcznie wyciągnąć ją na brzeg. Fala była słaba, lecz się zmęczył. Nie te lata - zaklął pod nosem i wykonał ostatni wysiłek, szarpiąc tratwę na wydmowe wzniesienie. Nie będzie przypływu. Można ją tu zostawić. Legł na wydmie i spojrzał w nabrzmiałe chmury. Burza? Powieki ciążyły jak kamienie. Zasnąłby pod gołym niebem, gdyby nie deszcz. Zerwał się, podciągnął spodnie, zarzucił na ramię kuszę i przeklinając poczłapał w stronę uchylonych drzwi burdelu. Zatęchły mrok. Meble pokryte grubą na palec warstwą kurzu. Położył się na sofie, omijając wyprute sprężyny. Zamknął oczy, by oddać się ulubionemu ćwiczeniu. Wyobraźnia wyświetlała obrazy, próbując ożywić to miejsce. Dziwki, marynarze, przypadkowi klienci, barmani i lokaje - krzątali się strojni w swe szepty niczym motyle w niesłyszalny furkot skrzydeł. Gdzie są teraz, kiedy przestali istnieć? - myślał, wspominając miliardy wysp, które eksterminował. Procedura usuwania światów polegała na pozbywaniu się umarłych krain, rozwiniętych za życia z osobowości mieszkańców Ziemi Zero. Każdy człowiek wyświetlał rzeczywistość będącą odbiciem jego cech zdeterminowanych genetycznie. Zaświat był grabarzem tych krain - morze, po którym pływał, stanowiło gigantyczny cmentarz. Wysepki wyłaniały się po śmierci swych projektorów, pełniąc funkcję tymczasowego kurhanu. Zabójca zastępował czas - zacierał ślad tego, co i tak uległoby erozji. Gdzieś, na innych wodach, które nie stanowiły jego rewiru, rozciągały się żywe wyspy. To tam rodziły się i upadały kultury i cywilizacje, których mieszkańcy nie zdawali sobie sprawy, że ich światy stanowią odbicie genotypów ludzi żyjących na Ziemi Zero. Inna była też skala upływu czasu. To, co mieszkańcom światów-projekcji zdawało się epoką, dla ich nosicieli było krótkim epizodem; najwyżej jednym z etapów życia. Sama procedura była rutynowa. Akty eksterminacji nie różniły się od siebie: strzał z kuszy, zebranie zgliszcz i rytualne wypalenie papierosa. Na miejscu kurhanu wyłaniała się martwa wyspa. "Ruiny" dawały wyobrażenie o charakterze mieszkańca Ziemi Zero będącego projektorem. Na przykład ta portowa spelunka. Pewnie jakiś marynarz, ogorzały wilk morski, który pół życia spędził pływając na statkach i przesiadując w szynkach, chlejąc na umór, barłożąc i śpiewając w chmurach tytoniowego dymu.. Posiedzenie "Art.Org" było skrótem od "Artificial Organellum". Przebiwszy błonę komórkową, która natychmiast zasklepiła się pod wpływem osmozy, monada ochronna habitatu wpłynęła w galaretowatą cytoplazmę. Przedzierała się jak łódź przez ocean w bezmiarze organicznych substancji, by w końcu zakotwiczyć w delikatnym dryfie nieopodal jądra komórkowego. Sztuczne organellum było mikrobatyskafem stanowiącym zewnętrzną warstwę jednej z ekspozytur GENETRIXu - Wysokiego Bakteriofagu. Wewnątrz trwały burzliwe obrady. - Proszę o spokój - apelował Mitochondriusz, przekrzykując zgiełk. - Zaczynamy sprawozdanie. Do umownej ambony podpłynął komisariusz Goldi. - Bracia! Ta chwila musiała nadejść. Powłoki opracowały mapę genetyczną organizmu. To dopiero początek, ledwie zdołali ustalić prawidłową liczbę genów, lecz zaręczam, że badania będą kontynuowane. Zaczyna się nowa era w ich świecie. Wiek pary i elektryczności, w którym mogliśmy spokojnie funkcjonować, minął bezpowrotnie. Zaczyna się wiek genetyki i informacji. U Powłok szykuje się cywilizacyjny przewrót - badania mikrobiologiczne są zaawansowane, wkrótce będą stanowić dla nas realne zagrożenie... Dyskusja trwałaby dłużej, gdyby podenerwowany deputant Chloroplastus nie zakodował wszystkim członkom Bakteriofagu: - Co więc czynić, braciszkowie? - I ja nad tym myślałem - odparł organellus sprawozdawca. - Stanowisko komisji jest następujące... Referował plan, a "żyjątka" wirowały w wojennym tańcu deputantów. Według regulaminu oznaczało to akceptację strategii zaproponowanej przez komisję. - Spuścić zarazę!... - piekliła się frakcja radykałów. - Po co? - uspokajali pragmatycy. - Najprościej skasować im świat. Sami musimy przygotować się do eksmisji. Poszukamy sobie nowych nosicieli. - Lecz jak spowodować hekatombę? - Jeszcze się nie domyślacie? To proste: zabić Nosiciela Świata powłok. - Kto jest nim obecnie? - W tym problem. Nastąpiła wymiana. Do niedawna był nim pewien portugalski pasterz, ale kopnął w kalendarz. Obecnie nosicielem Ziemi Zero jest nasciturus. - Kto? - Płód, embrion... - Znacie samicę? - Za kogo nas uważacie, bracia? Sprawdziliśmy wszystko. Mater semper certus. - Któż, ach któż wykona wyrok? - A mamy jakiś wybór? - Chyba nie myślisz... - Usuniemy go rękami Zabójcy Światów. Siedziba Wysokiego Bakteriofagu zakołysała się gwałtownie. Mikrowyładowania przeszły przez cytoplazmatyczną galaretę. Nadchodziła burza. Zstąpić na Ziemię Zero Wyspa, którą przeoczył, okazała się pretekstem. GENETRIX wzywał, sprytnie manipulując pamięcią Zaświata. Czekali na brzegu, zwizualizowani na podobieństwo organicznych żyjątek, i poruszali się jak w tańcu. Tratwa Zabójcy utknęła na mieliźnie. Po chwili stał wśród nich, podenerwowany jak zawsze, oślepiony tęczowymi plamkami. Wiedział, że deputanci Wysokiego Bakteriofagu celowo nadawali sobie postać wywiedzioną z obrazu pod mikroskopem. Moc ich była wielka. Jako lokalni ekspozytorzy GENETRIXu mieli szerokie kompetencje władcze. Umysł Zaświata był dla nadzorców otwartą księgą. Permanentne skanowanie zapewniało stałą kontrolę nad Zabójcą. W ten sam sposób mogli się z nim porozumiewać. Ekspozytorzy wlewali w jaźń Zaświata nowy rozkaz, rejestrując poziom jego zdumienia. Było ono uzasadnione. Wytoczono ostateczny argument przeciwko Ziemi Zero. Zaświat nie dowierzał. ?: SKŁADNIK ŚWIATA ZERO = NOSICIEL. REGUŁA: NOSICIEL ? ŚWIAT RZUTOWANY - {NOSICIEL ZIEMI 0}. ZBIÓR JEDNOELEMENTOWY = WYJĄTEK. EGZONERACJA POZYTYWNA ? PROJEKTOR IMMANENTNY. RESZTA ZBIORU [X - 1] = PROJEKTORY TRANSCENDENTNE. ? zniszczenie celu spowoduje kasację świata bazowego ? Ciąg światów zbudowany jak klasyczny łańcuch. Miarą jego wytrzymałości Ziemia Zero - wyjściowe ogniwo. Nosiciel Świata był jednym z jego mieszkańców, rzecz nie do pomyślenie na innych Ziemiach... ?: NADŚWIAT = ZAWIESZENIE /na czas Misji/. WYKONALNOŚĆ: NATYCHMIASTOWA--- ? Deputanci zostawili Zaświata na brzegu, sami zaś zaczęli wirować w oficjalnym tańcu odprawy: od tej chwili Zaświat był związany rozkazem. Trzy dni w kategoriach czasu Ziemi Zero - i ani chwili dłużej. Był to nieprzekraczalny termin wykonania misji. Nie wiedząc, że w czasie połączenia wszczepiono mu kapsułkę z uśpionym agentem, Zaświat spoglądał bez podejrzeń w szalony wir "żyjątek". Trąba powietrzna złożona z ekspozytorów uniosła się w niebo i wkrótce zniknęła, wessana przez błękit. Zabójca Światów porządkował myśli: "Human Genom Project", "DJ Messerschmidt", "Genetyści Dnia Pierwszego", "Posen E.R.", "matrycowanie", "psychobójstwa", "osobowości podrzędne": groźne słowa, które wkrótce miały wypełnić się treścią. Powoli dochodził do niego cel misji: zabójstwo dziecka będącego Nosicielem Świata. Zaświat nie przypuszczał, że kiedykolwiek wypali rytualnie popioły Ziemi Zero, a na to się zanosiło. Co stanie się z morskim cmentarzyskiem, gdy po zagładzie rzeczywistości bazowej znikną światy-projekcje? Dokąd wrócę? Następstwa eksterminacji Ziemi przekraczały granice pojmowania Zaświata. Ty Czym jest GENETRIX? Nie wiesz, choć powinieneś wiedzieć. Jest bliżej niż myślisz, choć nie tam, gdzie go szukasz. Zawsze patrzysz za siebie, badając obszar zewnętrza. Tam nic nie znajdziesz, choć usprawiedliwia cię imperatyw zdobywania dziewiczych obszarów. Ziemia, oceany, przestrzeń - tam szukasz, lecz nie znajdziesz. Aby odnaleźć GENETRIX, musisz skierować się do wewnątrz, zapatrzyć w samego siebie, bo dopiero wtedy ujrzysz granice świata. GENETRIX pomógłby ci zrozumieć, lecz mógłbyś nie wytrzymać szoku nagłej demaskacji. Nosisz w sobie więcej, niż przypuszczasz. Są dwie metody ukrycia obiektu. Umieszczenie w nieskończonej dali albo w nieskończonej bliskości. Chodzi o to, by nic nie było widać. Spróbuj wniknąć w punkt - miejsce niewymierne, a przez to nieskończenie małe i nieskończenie wielkie. Już pojmujesz? Granice przebiegają inaczej, niż myślisz. Ile aniołów może zmieścić się na główce od szpilki? Wieczór, noc i świt w "Genetonie" Czas: 347, 051 według rachuby GENETRIXU. Miejsce: Posen E.R., jedno z podupadłych miast Starego Kontynentu. Punkt przejścia: ? 071, 2. Obiekt: embrion Nosiciela Świata. Kompetencje: pełne, z wyjątkiem bezpośredniej eksterminacji mieszkańców Ziemi Zero - {Nosiciel, matka} Wyłonił się bezbłędnie, na tyłach klubu "Geneton", w krzakach na skarpie opadającej ku nadbrzeżu Varty. Utrzymał równowagę mimo pochyłości i śliskości gruntu. Musiało padać - pomyślał, trącając głową gałąź leszczyny. Krople wody zmoczyły mu włosy. Wiosenne słońce stało jeszcze na niebie, ziemia parowała. Zapach wilgotnej roślinności, tak inny od słonej woni morza. Zaświat wciągnął do płuc tę rześkość. Przed klubem ustawiła się kolejka złożona z samych oryginałów: technoabnegatów albo retrohipisów w kolorowych szmatkach. Obie te grupy zasilały grono wiernych Kościoła Genetystów. Bramka była jeszcze zamknięta, lecz z głośników płynęły fragmenty kazań DJ Messerschmidta. Podrygując w miejscu, czekający wprowadzali się w atmosferę muzyki i tańca. - Powiadam wam, bracia i siostry, że to nie nasze geny służą nam, ale my służymy naszym genom. Jesteśmy tylko powłokami. Białkowymi zbrojami, które mają chronić tajemnicę zawartą w kodzie genetycznym. Każdy z nas jest tylko nosicielem - i służbę tę musi spełniać z pokorą. Stanowimy wielką rodzinę właśnie za sprawą DNA. Braterstwo w służbie - oto, co jest solą naszego powołania. Cała przyroda Ziemi, wszystkie rośliny i zwierzęta mają kod genetyczny złożony z tych samych elementów. Różne jest tylko ich ułożenie. Czyż można to wyjaśnić inaczej niż przez fakt, że wszyscy ludzie są odbiciem metakodu istoty wyższej? Że jesteśmy żyjątkami egzystującymi w polu informacyjnym niepojętego giganta? Tak więc natura jest Bogiem, co przeczuwali już panteiści czasów minionych... Przybudówką do klubu był niewielki bar z lewej strony wejścia, przypominający kaplicę odchodzącą od nawy. Nosił nazwę "World", choć na szyldzie literka "l" była przekreślona, co dawało "Word". O zmierzchu drzwi "Genetonu" otwarły się i ciżba zaczęła napierać na bramkę. Zaświat stanął w kolejce i czekał cierpliwie, przysłuchując się konwersacjom. Dowiedział się, że imprezę taneczną poprzedzi "Misterium Informacji". Skojarzył, skąd wzięła się pełna nazwa kościoła - Genetyści Dnia Pierwszego (całość stworzenia była zakodowana w pierwszym akcie kreacji, a kolejne elementy - rośliny, zwierzęta, człowiek - wyłaniały się poprzez ewolucję). Wewnątrz mroczno i tłoczno. Na podwyższeniu siedział wielki brodaty mężczyzna w białej szacie zdobionej spiralami, wpatrzony w punkt umieszczony nad drzwiami. Obok stało dwóch bladych i wysokich akolitów; gestykulowali zawzięcie, jakby się o coś spierali. Poza tym wystrój był klasyczny - miejsce do tańczenia, dwa bary, schody na piętro, stalowe łańcuchy, stroboskopowe światła. Na pseudoskórzanych kanapach ludzie popijali drinki. Misterium Informacji. Stojąc pod ścianą z drinkiem (koniak z sokiem jabłkowym) Zaświat zwrócił twarz ku podwyższeniu. Rozległ się potrójny gong. DJ Messerschmidt zbliżył usta do mikrofonu: Na początku była Informacja, a Informacja była u Boga i Bogiem była Informacja... Wszyscy zamilkli. Ona była na początku u Boga. Wszystko przez Nią się stało, a bez Niej nic się nie stało, co się stało. W Niej było życie... Oto kolejny dogmat Genetystów - skojarzył Zaświat. Prolog Ewangelii św. Jana utożsamiony z informacją DNA. Gdy Misterium dobiegło końca, z głośników rozległ się huk. Kłęby pary buchnęły spod podłogi, basy zabuczały, aż Zaświatowi zadrgała przepona, a sample elektronicznej perkusji rozpoczęły monotonny, szybki rytm. Na tym tle pojawiały się prymitywne motywy muzyczne - kilkunutowe frazy syntezatorów. Pierwsi tancerze wyszli na scenę. Reszta siedziała gadając i pijąc. W ruch poszły lufki do marihuany. Na stoliki posypała się amfa. Pod sufitem zajaśniały ekrany, których wcześniej nie dostrzegł. Pornograficzne filmiki z kapłanami w białych szatach i dziewicami ustrojonymi w zieleń gałęzi. Czyżby rytualny seks wchodził w skład doktryny Genetystów? Zaświat dyskretnie obserwował samozwańczego guru. Podwyższenie okazało się stanowiskiem DJ'a. Sprzęt, płyty, nagłośnienie - brodaty prorok sam obsługiwał imprezę. Między utworami wypowiadał kilka prawd wiary, po czym znów puszczał elektroniczny jazgot. Imprezowicze-akolici zaczynali wpadać w trans. Od początku towarzyszyli DJ'owi na platformie dwaj mężczyźni o chorobliwym wyglądzie anorektyków, w białych koszulach obwieszonych kaburami. Gdy usłyszał, jak goście napomykają o nich w rozmowach, używając określeń "Cienie", "personidy" i "klonowcy", zrozumiał, kim są. Wcielenia podprogowe. Starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Cały czas czekał na sygnał. Jeżeli tu ukrywał się Nosiciel Świata, wkrótce powinna nastąpić telepatyczna interferencja. Tymczasem "goryle" zeszli z platformy i zmieszali się z towarzystwem. Pełnili rolę ochroniarzy. Zaświat dojrzał ich identyfikatory: "Schizofoniusz" i "Śmieciokwiat". A więc DJ Messerschmidt'a stać na autoironię... Osobowości podrzędne były wydestylowanym z psychiki konkretnego człowieka wzorem charakterologicznym. Nie dawało się abstrahować lepszej strony jaźni, dlatego powstawały jedynie "Cienie" (zwane też personidami). W ciało androida z syntetycznej żywicy molekularnej wszczepiano płytkę z programem. Powstawało w ten sposób tzw. wcielenie podprogowe. Był to zabieg kosztowny, niewielu mogło sobie pozwolić na ten luksus. DJ Messerschmidt czerpał pieniądze ze składek wiernych - utworzył nawet specjalny fundusz wmawiając akolitom, że w ten sposób narodzą się jego strażnicy-aniołowie. Tak przyszli na świat Schizofoniusz i Śmieciokwiat. Tymczasem pulsujące rytmy zostały wzbogacone śpiewaną frazą. Pretensjonalny żeński wokal z japońskim akcentem wykrzykiwał na przemian "I'm your Dog - You're my God" i "I'm your God - You're my Dog". Zaświat schronił się w toalecie. W każdej kabinie leżała barwna broszurka; była to rozprawka DJ Messerschmidta "O mikro i makroświatach. Zagadnienia jedności i wielości". Zaświat przekręcił klucz i zaczął przeglądać pisemko. Wychodząc nabierał pewności, że Nosiciel Świata jest gdzieś w pobliżu. Teozofia głoszona przez szalonego guru była bardzo bliska prawdy. DJ przeczuwał istnienie GENETRIX. Prawdopodobnie dlatego podjęto decyzję o eksterminacji Ziemi. "Gdzie szukać wybrańca?" - Zaświat rozglądał się zdezorientowany, jakby stał pośrodku psychodelicznej karuzeli. Stroboskopy wyrywały z ciemności sylwetki tancerzy szarpiących się w dymie jak rozszalałe dżiny. Sample waliły poszatkowanym basso continuo: buum, buum, bum!... Nagle poczuł natężenie słabych sygnałów w mózgu. Płynęły spod przeciwległej ściany, gdzie siedziała na podłodze dziewczyna w ciemnoczerwonej sukience. Patrzył na nią, szukając potwierdzenia sygnałów. Raz narastały, raz odpływały. Nie był pewien, więc sprawdzał. Dziewczyna odpowiedziała wyzywającym spojrzeniem. Gdy wytrzymał jej wzrok, wytknęła język. Zaświecił metalowy pierce. Po tym sygnale (odwróć się, dostrzeż mnie!) nie spuszczał jej z oka. Siedziała z nogami podkurczonymi pod brodą, z dłońmi splecionymi na kolanach, a długie paznokcie (żywe ekrany!) migotały powodzią przepływających cyfr. Zdawała się znudzoną uczennicą siedzącą na podłodze szkolnego korytarza; gdy podniosła głowę - wrażenie minęło. Nowy widok: twarz blada jak ściana, ostry makijaż, podkrążone oczy nieudolnie tuszowane pastelowym pudrem. Nawalone amfą towarzystwo krążyło wokół, a ona tkwiła w kącie jak niepotrzebny rupieć odstawiony na strych. Albo do piwnicy, bo to bardziej kojarzy się z upadkiem. Na samo dno. Wstając od barowego kontuaru, Zaświat trzymał w jednej ręce piwo, w drugiej drinka wzmacniającego. Zaczął przeciskać się przez tłumek imprezowiczów, wytężając wzrok. Zniknęła? Nie, jest... Podwójny sygnał zaatakował go, gdy stanął obok. Dwa meldunki od jednej osoby. Czyżby?... Usiadł, podkurczając nogi. - Masz, napij się - pierwszy tekst wyszedł mu topornie. Wyciągnął rękę z drinkiem, wyobrażając sobie wielki, ciężki topór. - Siekierę można zawiesić, taka tu dymówa - ochrypły głos dziewczyny ukłuł go jak igła. Przypadek? - Napij się, przynajmniej zwilżysz śluzówki. - Chciałabym być ptakiem. Odlecieć, wyrwać się stąd... "Te-le-pa-tka?..." - pomyślał. - Te ekrany, widzisz je pod sufitem? To jest, kurwa, pa- to-lo-gia. "Telepatia" - pomyślał to słowo wyraźnie. Zaśmiała się nerwowo. - To taka ich przypadłość - wskazała na ekrany. - Tele-patologia. Dobre, co? No, daj mi tę szklankę. A jednak! Sprzężenie działało. Należało pogadać. - Wstań, pójdziemy się przewietrzyć. Oczy mi już łzawią. Zeszli do bunkru, gdzie było tylne wejście. Chłodne powietrze, mniejszy hałas. Przede wszystkim: mniej świadków. Jeżeli ma zabić dziewczynę, to z dala od klubu. - DJ Messerschmidt to dobry człowiek - odezwała się, wyjmując różową pigułkę z kieszeni dżinsów. - Masz, zaaplikuj mi. Czuję, że za chwilę zdechnie mi wątroba... Podwinęła obcisłą bluzkę, ukazując brzuch. Na prawym boku miała szparę wielkości monety, wyłożoną organiczną, antyseptyczną masą. - No, dalej... Zaświat nie wiedział, o co chodzi. - To organiczny żeton. Powstrzymuje blokadę czynności organów. Różowe są od wątroby... Wsunął krążek do połowy. - Kto ci to zrobił? - Jak to kto? Mój były fatygant. Zemścił się, bo go spławiłam. To kawał skurwiela. Big Alex, może o nim słyszałeś. No dalej, wsuń głębiej, do cholery! Zaświat popchnął krążek. Organizm dziewczyny wchłonął dawkę. - Scyborgizował cię? Jak? - Mam kilka organów naszpikowanych nano-blokerami. Nerki, żołądek, lewe płuco, śledziona... Wątroba nie jest najgorsza - można wytrzymać. - Po co? - Żeby mnie uzależnić od pigułek. Muszę chodzić na jego smyczy i robić, co chce - inaczej nie dostanę swojej dawki i wykituję. To fizyczne uzależnienie. - Ładnie cię urządził. - Robiłam dla niego wszystko ze strachu przed głodem. Przed bólem... - Nie rozumiem. Cały czas trzyma cię w garści? - Już nie. Odkąd przygarnął mnie DJ Messerschmidt, jakoś sobie radzę. Zapewnia mi żetony. W zamian pracuję w jego kaplicy. Ukrywa mnie u siebie. - Jest dla ciebie w porządku? - Nie narzekam. - Jak masz na imię? Pytanie ją zaskoczyło. - Nieważne. Nikt nie zna mojego imienia. Nikt prócz mnie. To było dawno, w innym świecie... - uśmiechnęła się marzycielsko, lecz posmutniała w ułamku sekundy. - A gdybym teraz powiedziała, żebyś spadał, amigo? - Najpierw się przedstaw. - Mam tylko nick-name: Skarbonka. Prawda, że zabawnie? - Raczej ironicznie... Wyciągnęła rękę. Zaświat uścisnął dłoń, uważając na ciekłokrystaliczne paznokcie; jej skóra była mokra i ciepła. - Jesteś spięta... - Hola! A może ty byś się przedstawił, żigolaku? - Jestem, kim jestem. Nieważne... - Po co mnie wyhaczyłeś? Jeśli masz mnie za dziwkę... - Chcę ci pomóc. Spojrzała z większą nieufnością. Coś jednak pękło w jej wzroku. - Mam nadzieję - powiedziała cicho - że nie jesteś jednym z tych, którzy podają komuś dłoń, by mieć go później w garści... Musiała mieć złe doświadczenia z facetami starającymi się wyciągnąć ją z dołka. - A ja mam nadzieję - rzekł Zaświat - że nie zeżresz mi ręki, kiedy wyciągnę do ciebie palec... - bawiąc się w tę konwersację, chciał zyskać zaufanie dziewczyny. Oswoić ofiarę, zanim wykona rozkaz. Przede wszystkim jednak, musiał mieć stuprocentową pewność. Poszli w stronę mostu nad rzeką. Cisza iskrzyła się pytaniami. Należało je zadać. - Nie obraź się, ale... czy współżyłaś z kimś ostatnio? - DJ Messerschmidt wziął mnie raz pod prysznicem. To wszystko... - Kiedy? - spytał zaskoczony jej szczerością. - Z trzy miesiące temu... Skarbonka machnęła ręką, jakby na odpędzenie złych wspomnień. - Jesteś w ciąży? - No co ty! - Skąd pewność? - DJ przeszedł wasektomię! - Na pewno? - Tak mówił. - Tak mówił?... Zaświat przystanął i sięgnął do kieszeni kurtki. Wyjął mały detektor w kształcie pestki dyni. Skarbonka spojrzała podejrzliwie. - To test. - Co?! - Możesz go zrobić teraz, zaczekam. Chwyciła się pod boki, wybuchając. - Odjebało ci?! Mam sobie to włożyć do cipy, bo ty mi tak każesz?!... Jej continuum emocjonalne przypominało sinusoidę. - Zamknij się! - Jak śmiesz!? Przywodziła na myśl małą rozwrzeszczaną smarkulę. - Jeśli okaże się, że jesteś w ciąży - wyjaśnił spokojnie - będę musiał cię... chronić. - Zaświat czuł, że coś w nim pęka i że nie do końca kłamie. Zdumiony własnymi słowami podał Skarbonce tester. - Idź w krzaki, zaczekam tutaj... Rozdzierały go dwa punkty widzenia. "I ja mam zabić tę dziewczynę?..." Kontrowała myśl: "skąd te sentymenty?..." Na razie postanowił odroczyć moment egzekucji. Rano zadecyduje, co robić dalej. * Schizofoniusz i Śmieciokwiat, dwie osobowości podrzędne DJ Messerschmidta, dwóch cybergoryli i egzekutorów pilnujących swego pana, dwóch speców od aktów bezpośredniego przymusu, obstawiało wejście do baru "World". Była piąta rano, wstawał mglisty świt, a oni sterczeli niczym strażnicy pod bramą zamku. Brakowało tylko halabard. DJ Messerschmidt wpadł w gniew, gdy zorientował się, że Skarbonka zniknęła i nie wróciła na noc. Bał się zemsty Big Alexa, który węszył ostatnio w okolicy, wysyłając na zwiad swojego psa gończego, Mike'a Rocketa. Złościła go także myśl o zwykłej łóżkowej zdradzie. Ktoś widział, jak Skarbonka opuszczała lokal w towarzystwie nieznanego faceta. - Z tą małą same kłopoty - zawyrokował Śmieciokwiat. - Dziwię się szefowi, że ją jeszcze trzyma. - Nie nasza sprawa, Kwiatuszku - odparł czule Schizofoniusz. - Jak to nie nasza? Jesteśmy jego podprogowymi wcieleniami! - Eufemizm, stary! - No i co z tego? Nie wypiera się nas. Stanowimy integralne składniki jego osobowości. Ty symbolizujesz skłonność psychopatyczną, ja - czerpanie satysfakcji z nieszczęść. - To się nazywa Schadenfreude. - Z Freudem mi tu nie wyjeżdżaj... Przed drzwi lokalu wyszedł DJ Messerschmidt. W kolorowym szlafroku z chińskim smokiem przypominał skacowanego radżę. - Żadnych sygnałów, chłopcy? - Żadnych, szefie. - Cholerna dziwka... Guru zniknął w drzwiach. * Siedzieli nad ściekiem Varty (zwanym oficjalnie rzeką o wysokim stopniu zanieczyszczenia) i rozmawiali. Zaczęli po tym, jak Skarbonka dowiedziała się, że jest w ciąży. Przedtem szli w milczeniu betonowym brzegiem, obserwując gasnące gwiazdy. - Mój pierwszy chłopak był muzykiem - snuła opowieść Skarbonka. - Rzuciłam go po kilku tygodniach. Miał do mnie stosunek zbyt instrumentalny. Zaświat nie wiedział, czy dziewczyna kpi, czy mówi serio. - Ja chciałam grać pierwsze skrzypce, a on robił ze mnie flecistkę. Zresztą nieważne. Oszczędzę ci szczegółów... Nie była krynicą moralności. Zaświat nie rozumiał, jak dziecko takiej dziewczyny może być Nosicielem Świata. - Później napatoczył się Big Alex. Wyjątkowo wredny typ. Powinnam spławić go od razu. - Nie zrobiłaś tego? - Nigdzie nie było wody. To wisielcze poczucie humoru musiało być u Skarbonki reakcją obronną. Lepiej niż miałaby się użalać nad sobą. - Wiesz, jak próbował mnie podrywać? Na dowcipy. Uważał, że są zabawne. Pamiętam tylko pierwszy: dlaczego kobiety się malują i perfumują? Odpowiedź: bo są brzydkie i śmierdzą... Co, nie śmiejesz się? Niebo jaśniało coraz intensywniej. Nadchodził brzask. Zaświat wydłubał z ziemi płaski kamień i rzucił go do rzeki. Rozległ się cichy plusk. - Powinienem ci wyjaśnić, dlaczego muszę cię chronić. Grozi nam ktoś znacznie potężniejszy niż Big Alex... - Nam? Nad wstęgą rzeki hałasowały mewy. - Najgorsze, że sam nie wiem dokładnie, kto jest wrogiem - skłamał. - Wiem tylko, że próbowali posłużyć się mną, by cię zlikwidować. Takie dostałem zadanie. W tym momencie klamka zapadła. Na szczęście na Ziemi nie był łatwo wykrywalny. Choć, gdy będą chcieli go namierzyć, znajdą sposób. Skarbonka spojrzała na Zaświata spod rozmazanych kół makijażu. Przypominały ślad, jakie szklanka z drinkiem zostawia na barze. Warm, wet circles... - Miałeś mnie zabić? - Tak. - Więc czemuś tego nie zrobił? - parsknęła. - Bez żetonów jestem wrakiem. Pierdolę takie życie. - Nieważne. To moja sprawa. - To spytam wprost: dobre serduszko czy strach o własną skórę? - Nie uwierzysz. Ani jedno, ani drugie... - Więc czemu ryzykujesz, amigo? - Bo wraz ze śmiercią twojego dziecka nastąpi zagłada... - Ty jednak jesteś walnięty. - Tak ci się zdaje. Masz prawo. Skarbonka położyła się na plecach, zamknęła oczy i wydarła się wniebogłosy: - Same świry mnie otaczająąą!!! Spłoszyła stado brudnych mew. Odleciały, znów było cicho. - Wiesz, czemu cię lubię? Bo jesteś zdrowo pieprznięty. Blask słońca z trudem prześwietlał niskie, warstwowe chmury. Skarbonka zrobiła poważną minę i zapytała: - Czy nie wydaje ci się czasami, że słońce jest żarówką? "I kto tu jest pieprz..." - chciał odpowiedzieć Zaświat, lecz ugryzł się w język. Westchnął i nie próbował wracać do tematu. Sam nie rozumiał. Psychobójcy Dzień spędzili szukając nad rzeką meliny, w której mogliby się zadekować. Znaleźli murowany domek na skraju porzuconych ogródków działkowych. Zaświat przegnał stamtąd dwóch narkomanów na haju. Wsadził ich na zacumowaną przy mostku łódkę i odciął wiązanie. Popłynęli z prądem. - Masz już jakiś plan? - dopytywała się Skarbonka, gdy wyrzucali stare sienniki z baraku. Strzykawki, resztki jedzenia i stare opakowania włożyli do dwóch foliowych worków. - Najpierw pozbędziemy się twoich prześladowców. - Nie myślisz chyba... - DJ Messerschmidt mało mnie obchodzi. Póki nie wchodzi mi w drogę, nie ruszę go. Ale Big Alexa unieszkodliwię. - Co chcesz mu zrobić? - Słyszałem o pewnej metodzie w... - chciał powiedzieć "w waszym świecie", ale ugryzł się w język. - No wiesz, psychobójcy. - Kurwa mać - wyszeptała z wrażenia Skarbonka. Psychobójcy. Byli najgroźniejszą bronią. Piekielnie drodzy pracowali najczęściej dla gangów i mafii. Na dziesięć ofiar dziewięć przepłacało atak trwałymi zmianami w psychice. Przez pierwsze lata po wykształceniu się profesji korzystanie z usług psychobójców miało jeszcze jeden atut: było niewykrywalne. Ot, delikwent nagle wariował z przyczyn nieustalonych. Zanim prasa i policja nagłośniły problem, ofiarą psychobójstw padło sporo osób z kręgów przestępczych. Gdy nowa technika wyszła na jaw, w kodeksie karnym pojawił się przepis definiujący znamiona przestępstwa jako świadome i celowe pozbawienie władz umysłowych poprzez atak mentalny związany z wykorzystaniem niedozwolonych manipulacji matrycowych. Groziła za to nawet kara śmierci. Plaga psychobójstw stanowiła uboczny skutek wszczepiania ludziom transimplantów harmonizujących. Były to półorganiczne korektory odchyleń psychicznych porównywalne z grubsza do samochodowych ograniczników szybkości. W razie nagłego napływu adrenaliny działały tonizująco. W razie spadku koncentracji - stymulująco. Psychika człowieka, który funkcjonował w społeczeństwie, wchodząc w interakcje z innymi jednostkami, musiała być wyważona - głosił "Program Budowy Społeczeństwa Zrównoważonego". Oznaczało to, że można było funkcjonować jedynie na ograniczonym obszarze odczuć i reakcji. Skrajne punkty były blokowane. Miało to zapobiec przestępczości afektywnej oraz depresji, która stawała się w mocno stechnicyzowanych społecznościach chorobą społeczną. Program był krytykowany za ingerencję w osobowość, jednak względy bezpieczeństwa przeważyły - wkrótce zaczęto wsypywać noworodkom do mikronawiertów w korze mózgowej bioaktywny proszek formujący nanomatrycę kontrolną. Przeciwnikom procedury od razu skojarzyło się to z praniem mózgu. Na pociechę pozostał wierszyk: "Przeżyliśmy klonowanie, przeżyjemy mózgów pranie". Oczywiście powstało podziemie antymatrycowe (za opłatą usuwano ograniczniki), korzystali z tego jednak najbogatsi przestępcy. Inni byli wystawieni na pastwę psychobójców. Pod wpływem ataku ofiara traciła poczytalność. Nie mogła od tej pory normalnie funkcjonować. Ubezwłasnowolniano ją, więc trafiała poza nawias społeczeństwa. W nowo wszczepianych blokerach pojawiły się lepsze zabezpieczenia, jednak psychobójcy szybko odpowiedzieli udoskonaleniem metod. Trwał wyścig, kto stworzy lepszy patent: władza czy bandyci. - Więc kiedy? - spytała Skarbonka. Siedzieli oparci o mur, z którego całymi płatami odchodził tynk. Goła cegła ziębiła plecy. - Jak najszybciej. Musimy poruszać się po całym mieście, by coś zdziałać. A tak na pewno cię namierzą... - Kiedy? - powtórzyła, jakby wizja ukarania Big Alexa była gwiazdkowym prezentem, którego nie można się doczekać. - A choćby dzisiaj. Musisz mi tylko dać namiary. Zapalili papierosy. Obłoczki dymu unosiły się wesoło w wiosennym powietrzu. Rzeka śmierdziała szlamem i zmutowanymi rybami. - Szajse, znam tylko jedną knajpę. - Wystarczy. - Problem w tym, że... - Nie można nadać zlecenia? - Tam urzędują sami emeryci - Skarbonka strzepnęła palcem pająka, który bezczelnie lazł w stronę jej szpary żetonowej. - Starzy, wykoszeni przez konkurencję ramole. Piją i tęsknią za czasami dawnej świetności. - Tym lepiej. Zrobią to za mniejszą kasę. - Na to nie licz. Są przewrażliwieni na punkcie własnego honoru. - Ale na robocie się znają? - Zaświat spoglądał na dym, myśląc o rytuale zabijania wysp. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wypalać prochów Ziemi. - Słyszałam, że ich metody są nieco... staroświeckie. - To nic, spróbujemy. Jak nazywa się ta knajpa? - "Los Degrengolados". * Dochodziła jedenasta. DJ Messerschmidt obudził się z krótkiego snu, w którym śniła mu się Skarbonka. Dwie androidki, być może z wszczepioną mentalnością podprogową, dusiły dziewczynę, strasząc ją cienkim, długim sztyletem. Zewsząd rozlegały się dziecięce głosy, zimne i okrutne jak bezwzględność podwórkowych reguł: "SKARBONKA-SKROBANKA!..." Wierszyk był recytowany na melodyjkę "Kto się przezywa, tak się sam nazywa". Wszystko to było jak okrutny obrzęd będący wstępem do Armageddonu. Powietrze pociło się krwią, a brzuch leżącej Skarbonki pulsował czerwienią, jakby świat umierał z krwawym orderem na sercu. Gdy jedna z androidek uśmiechnęła się czarnymi zębami i wbiła sztylet w wypukły brzuch Skarbonki, DJ obudził się. DJ Messerschmidt wezwał Schizofoniusza i Śmieciokwiata. Kazał zorganizować poszukiwania: "Jak będzie trzeba, przeczesać całe miasto!" Gdy wyszli, o czymś sobie przypomniał. Zszedł do baru "World" i zajrzał pod ladę. Cały zapas żetonów zniknął. "Nie wróci na głodzie. Z tym towarem wytrzyma co najmniej tydzień. Fuck!" * Smutna była knajpa eks-psychobójców. Stojąc na rogu ulicy Zaświat obserwował budynek. Niewielki, wciśnięty w płytkie podwórze barak, z zamalowanymi na czarno oknami. Już z zewnątrz sprawiał przygnębiające wrażenie. Podobni musieli być bywalcy - wredne gęby, a w sercach jeszcze większa wredność. Razem dawało to skurwysyństwo do potęgi, łajdactwo wręcz geometryczne. Nad kutymi w żelazie drzwiami przypominającymi właz do schronu wisiał rdzewiejący szyld: "Los Degrengolados". Zaświat przekroczył próg. Z głośników płynęła rzewna ballada: Nieważny wrogi grymas na gębie, Ex-bójcy mają serca gołębie... Zaświat nie dał się nabrać. Chodziło zapewne o nowy gatunek gołębi drapieżnych - po cyborgizacji świetnie nadawały się na egzekutorów. Nielegalne hodowle ptaszysk mnożyły się w mieście w tajnych laboratoriach, a profesja tresera drapieżników stała się opłacalnym zawodem. Ostatnio od ataku gołębia zginął zastępca burmistrza. W bocznej niszy, na małej scenie leżały rozrzucone instrumenty muzyczne. Członkowie zespołu siedzieli na taboretach, popijając tequillę. Widocznie nie chciało im się konkurować z melodią z płyty. Nad sceną jarzyła się nazwa grupy: "Los Hujeros". Stoliki wokół były obsadzone przez zjawy. Niczym stare kruki z przetrąconymi skrzydłami, połamanymi dziobami i tępymi szponami, siedzieli przy niskich blatach psychobójcy. Wszyscy mieli na głowach znak gildii - czarny, hiszpański kapelusz. Knajpa była teoretycznie otwarta dla niewtajemniczonych, jednak każdy, kto miał trochę oleju w głowie, omijał "Los Degrengolados". Najgorsi byli turyści, którzy uważali bar za lokalną atrakcję. Poszukiwanie mocnych wrażeń kończyło się często mocnymi obrażeniami. Oczywiście psychicznymi. Zaświat zamknął drzwi. Psychobójcy obserwowali go spode łbów jak intruza, który zakłóca im błogi marazm. Jeszcze nie wiedzieli, z czym przychodzi. Barman zmierzył go tak niechętnym wzrokiem, jakby chciał mu zalać alkoholu metylowego. Zaświat zachował kamienną twarz. - Chciałem złożyć zamówienie... - Mam tylko wódkę. - Inne... zamówienie - zakasłał wymownie. Oczy barmana rozbłysły. - Mam jeszcze wódkę z lodem... - Nie jestem Eskimosem, gringo. Barman huknął pięścią w stół. - Coś powiedział?! Zaszurały krzesła. Wszyscy eks-psychobójcy spojrzeli w ich stronę. Ożywili się nawet członkowie zespołu "Los Hujeros". - To, co słyszałeś. Mówię wyraźnie, jeśli nie rozumiesz, przemyj sobie uszy własną szczyną. - Co?! - Pstro. Potrzebuję kilku chłopców... - Zjeżdżaj, pedale. - Nie widzę zjeżdżalni. - To ją zobaczysz, jak ci przyłożę. Wynocha! - Chcę kilku twoich chłopców. - Lepiej wyruchaj odkurzacz. - Nie da rady. Za mały wlot. Barman zrezygnował. Zapytał wprost: - Słuchaj, koleś, o co ci, kurwa, chodzi? Zaświat wyszeptał słodko, cedząc słowa między zębami: - Mam dla nich zlecenie, stupido. W duchu uznał, że rolę twardziela-zleceniodawcy odegrał bez zarzutu. - Zle-ce-nie - przesylabizował. - Dla nich. Po czym wskazał ruchem głowy towarzystwo. W samą porę, bo w jego stronę zaczęły płynąć groźby: - Genek, czy on coś do ciebie ma? - Uciszyć gościa? - Jakby co, za kolejkę zdezintegruję mu osobowość. - A ja przesteruję go na oligofrenię. - Kurwa, kto to jest? Barman wyszedł zza kontuaru, podniósł ręce i poprosił o ciszę. Miał uroczysty wyraz twarzy. - Chłopcy... Nie uwierzycie. Jest zamówienie. Eks-psychobójcy osłupieli. - Muzyka! - krzyknął barman. "Los Hujeros" chwycili za instrumenty. * Big Alex i jego podnóżek-przydupas Mike M. Rocket siedzieli na niskiej kanapie w eropubie "Potencja" i przerzucając się dowcipami rżnęli w cyberkarty. Wkrótce mieli rżnąć dziwki, ale im się nie śpieszyło. Mentalpoker polegał na odebraniu impulsów dobrego samopoczucia przeciwnikowi. Od strony technicznej - zabierano sobie zapas stymulantów piątej generacji Prozacku. Cztery półnagie Mulatki krążyły po pokoju, popijając drinki, a kumple z gangu wznosili toasty z sąsiednich kanap. Rapowo-soulowe ballady mieszały się z fragmentami rozmów na tematy zasadnicze: - Ty, Holva, powinieneś mieć ksywę Słońce. - Czemu? - Bo najchętniej grzałbyś wszystkie dziewczyny! - Z wyjątkiem tej, którą teraz obracasz, penerze. To typowa wydmuszka. - Co?! - Tylu już ją dmuchało... Na sąsiedniej kanapie rozmawiano o sprawach bardziej abstrakcyjnych. - Życie bez absolutu byłoby bez sensu. - No to polej, skończymy flaszkę. Największą kanapę zajmował najsłuszniejszy gabarytami uczestnik imprezy - sam Big Alex. Broda, długie włosy spięte na plecach, wydatny brzuch rozpychający spodnie: wyglądał jak biały klon murzyńskiego gangstera z końca XX wieku. Złoty łańcuch na masywnym karku oraz strój á la Africana dopełniały wizerunku. - Jak chcesz, oddam ci na noc Pig i Malion - zaproponował wspaniałomyślnie Mike'owi. - Szefie... - bąknął zdumiony Rocket. - Co? - To... zaszczyt. Big Alex wzruszył ramionami. - Bierz, jak dają. Panienki usłyszały, że o nich mowa, więc roześmiały się perliście. - Dzisiaj obsłużycie Mike'a - zakomenderował gangster. - Pełen zakres usług, ha, ha, ha!!! - Obiecanki macanki, a głupiemu radość - parsknął ktoś z tylnej kanapy. - Spokój! - uciął Big Alex i zapadła cisza. Pig i Malion, nieco zdziwione zachcianką swojej osobowości nadrzędnej, przytaknęły, chichocząc. Michael Rocket był wyraźnie onieśmielony. Z prostej przyczyny. Androidki były wcieleniami podprogowymi Big Alexa. Szeptano pokątnie, że żadna baba nie wytrzymywała z nim dobrowolnie, więc musiał zapłacić za wpisanie osobowości podrzędnych w powłoki androidek grających w filmach porno. Od tej pory miał spokój z kobietami. Nie miał go jednak z kpiarzami. Kiedyś kumpel nazwał zachciankę Big Alexa "wtórnym onanizmem", za co gangster rozbił mu na głowie butelkę Johny'ego Walkera "Blue Label", co wprawiło świadków w osłupienie. Alex uwielbiał kosztowne trunki, nie znosił, gdy ktoś kwestionował jego życiowe wybory. Delikwent zmarł na miejscu z pękniętą czaszką. Od tej pory nikt głośno nie żartował z życia seksualnego Big Alexa. Zaledwie kilka osób wiedziało, co przesądziło, że gangster kazał stworzyć swoje kobiece subpersonidy. Dziewczyna zwana Skarbonką. Odkąd okaleczył ją w straszny sposób, uzależniając od żetonów (stąd pseudonim), nienawidziła go jeszcze bardziej. W końcu uciekła. Poszukiwania trwały, lecz Big Alex nie zamierzał się nudzić. A Pig i Malion były na każde skinienie. Niczym jungowska Anima - odzwierciedlały kobiece alter ego przestępcy. - Dobra, teraz ja rozdaję - Big Alex wrócił do kart. Tasując, nucił pod nosem ostatni przebój, piosenkę "Takie pogo" technopunkowej grupy "Wódka maklera": Bo do orgii trzeba trojga, zgodnych ciał i chętnych... Michael Rocket gapił się w wypięte pośladki Pig i Malion, które leżąc na podłodze, przeglądały katalog ze strojami kąpielowymi. Big Alex obiecał im weekend nad morzem. Świetne ciała, lecz androidki były w jakimś sensie jego szefem. Najgorsze, że Pig stanowiła odbicie autodestrukcyjnych tendencji Big Alexa połączonych z kompleksem niższości (masochizm), a Malion uosabiała jego wybujałe ego (megalomania przechodząca w sadyzm). Sacher-Masoch i markiz de Sade byliby dumni z osobowości podrzędnych Big Alexa. Sielankę przerwał jeden z żołnierzy. Zameldował się i podał Big Alexowi komunikator. Po wpisaniu kodu na ekranie ukazała się wiadomość: "Dziewczyna była widziana nad rzeką w towarzystwie jakiegoś faceta. Raczej nie z kręgu Genetystów. Wiadomość pewna na 60 %". "Kolejna informacja bez pokrycia" - pomyślał Big Alex, tracąc ochotę na karty. "Ale sprawdzić trzeba..." Przygarnął wielką łapą jedną z dziwek i przekazał żołnierzowi. - Zrelaksuj się, jest twoja. Wpisał rozkaz i przesłał na komórkę informatora. * Schizofoniusz i Śmieciokwiat niechętnie oddalali się od swojej osobowości nadrzędnej. Pilnowanie Messerschmidta leżało w ich dobrze pojętym interesie: w razie śmierci DJ'a odchodzili w niebyt. W praktyce standardowo kodowano usługę wygaszania "Cieni" po zaniknięciu pola biologicznego dawcy. Miało to zapobiec pladze osieroconych i zdesperowanych subpersonidów, które schodziłyby na drogę przestępczą. - A to słyszałeś? Najkrótsza definicja pornosa: kino oralnego niepokoju. - Dobre. - Co nie zmienia faktu, że czuję się podle, zacny Schizofonku. Mówię ci, DJ wda się w jakąś kabałę, a my zapłacimy głową. Schizofoniusz odpowiedział welleryzmem: - "Obawiam się, że coś przyszło mi do głowy" - jak wyszeptał gangter Ice-Coffee, gdy poczuł przytkniętą do skroni lufę pistoletu. Były to jego ostatnie słowa. - Znaczy się, zginął? - Nie. Ze strachu odjęło mu mowę. Śmieciokwiat splunął, nadając ślinie kształt róży. Włączyło się zielone światło i przecięli skrzyżowanie. - No to grunt, że utrzymał głowę na karku. Czego nie będzie można powiedzieć o nas, gdy DJ Messerschmidt wywali kopyta. - Nie strasz, Kwiatuszku. Zanim staniem się hinduskimi wdowami sati, ktoś musi kropnąć szefa, a to nie lada sztuka. - Co nie lada sztuka? Szef czy jego kropnięcie? - I jedno, i drugie. Waży ponad sto kilo... Tak gawędząc jeździli po ulicach miasta czarnym kabrioletem, próbując detektorami genetycznymi wyśledzić Skarbonkę. Problem w tym, że pole detekcyjne rozciągało się w promieniu pięciuset metrów. Trzeba było nie lada szczęścia, by namierzyć obiekt. DJ Messerschmidt miewał surrealistyczne pomysły... * Psychobójca nazywał się Fuckenkreutz i pracował jako fryzjer w niewielkim zakładzie na przedmieściu. Ksywa wzięła się stąd, że stale używał słowa fuck i był jednocześnie fanem symboliki nazistowskiej. Nawet swój zakład nazwał "Pod szarmanckim esesmanem". W czasie pracy słuchał Wagnera, nie pogardzał też muzyką swojej młodości - łomotem zespołu "Rammstein". Zamiast fartucha nosił gestapowski płaszcz. Jako jedyny fryzjer w mieście używał staroświeckiej brzytwy, co w połączeniu z muzycznym tłem dawało upiorny efekt. Klientów jednak nie brakowało. Może dlatego, że ceny miał konkurencyjne. Plan był sprytny: po zidentyfikowaniu kodu Big Alexa pięciu psychobójców skłoni go telepatycznie do skierowania się w stronę zakładu, gdzie Fuckenkreutz przypuści atak z bezpośredniej odległości. Bliski kontakt z ofiarą był nieodzowny - na starość psychobójcy tracili umiejętność zabijania z dystansu. Przecierając tabliczkę z mottem zakładu (Arbeit macht frei), Fuckenkreutz martwił się, by klient nie wpadł mu pod brzytwę. * Big Alex zjawił się nad rzeką, chcąc sprawdzić cynk otrzymany od informatora. Nagle poczuł mentalny nacisk (który wziął za intuicję), by nie schodzić na nadbrzeże, tylko jechać ulicą wzdłuż Varty aż na przedmieście. Szofer powiózł go tam w milczeniu. Świtało. Mike Rocket zapewne kończył zabawę z Pig i Malion. Wjechali w dzielnicę niskich, brzydkich domków, przypominających grzyby o szerokich postrzępionych kapeluszach. "Zatrzymaj się" - rozkazał gangster. Samochód wjechał na chodnik z piskiem opon. Stali pod salonem fryzjerskim. Na przeżartym rdzą szyldzie widniały szczerbate litery: "Po_ szar_ _ncki_ ese_manem". - Szefie - spytał kierowca rzeczowo. - Po chuj tu stanęliśmy? - Po gumowy - uciął Big Alex i wytoczył się z samochodu. - Pilnuj bryki, ja powęszę. Szofer wyłączył stacyjkę i ziewnął przeciągle. Big Alex zanurzył się w labiryncie murowanych grzybów. - Wyczuwam ją - warczał, łażąc między zabudowaniami. - Musi tu gdzieś być. Gdy po raz drugi zatoczył koło, wracając na start, podrapał się po głowie. Najbliżej był zakład fryzjerski. Wyświetlił widmowy zegarek na tęczówce oka i stwierdził, że już siódma. Zakład świadczył usługi od szóstej trzydzieści. - Zaczekaj na mnie - rzucił do szofera. - Pójdę się ogolić. Wszedł do środka, witany od progu gromkim: - Herzlich wilkommen! Golibroda przypominał Alexowi postać ze starego serialu. Pamiętał, że nazywała się von Smollhausen.W ręku trzymał parujący ręcznik i świeżo naostrzoną brzytwę. - Sitzen Sie bitte, mein Herr. Gangster usiadł przed lustrem. * Fuckenkreutz wziął miseczkę z mydłem, splunął do środka, a następnie zaczął to rozrabiać pędzelkiem. Po chwili mieszanka pokryła twarz zbaraniałego Big Alexa. - Pojebało cię?! - poderwał się z fotela. - Wody nie masz, czy co, żeby mi śliną gębę smarować? - Proszę się uspokoić - odparł fryzjer. Przez cały czas miał zmarszczone czoło i wytrzeszczony wzrok, jakby intensywnie myślał. - To zwyczaj tego zakładu. - Pieprzę taki zwyczaj - gorączkował się Big Alex, wycierając twarz ręcznikiem. - Śmiem zauważyć, że potraktowałem szanownego pana jak znaczniejszego gościa. Innym klientom pluje się prosto na brodę... Tego było już za wiele. Gangster poderwał się, by zdzielić fryzjera kastetem, lecz w tym samym momencie zachwiał się i usiadł z powrotem. Wykrzywił twarz w dziwacznym grymasie, zamrugał oczami. Zaczął kiwać głową jak pochylony nad Torą Żyd albo jak dziecko dotknięte chorobą sierocą. Wziął piankę do włosów i wypryskał sobie zawartość na twarz. Śmiał się przy tym przeciągle, dłubiąc palcem w nosie. Zamiast słów wypowiadał bełkotliwe onomatopeje. Na koniec zsikał się w fotel. Fuckenkreutz zlustrował krytycznym wzrokiem swoje dzieło. Nie wiedział, że w tym samym momencie wpadły w stupor Pig i Malion. Objawem była nagła katatonia - zastygły na leżakach, popijając drinki. Półmartwe rzeźby na razie nie zwracały niczyjej uwagi. Mike Rocket chrapał w najlepsze, zmęczony po całonocnych zmaganiach. Fuckenkreutz zadzwonił symultaną (transgenicznym telefonem wielokomórkowym) pod dwa umówione numery. - Gemacht - rzucił w mikrofon i wyłączył się. Zaświat potwierdził krótkim OK, zaś w barze "Los Degrengolados" zapanowało radosne ożywienie. Lał się alkohol, wznoszono toasty, przybijano piątki, a zespół "Los Hujeros" wszedł na scenę i grał własną przeróbkę "Dzieci Sancheza". - Naiwni durnie... - myślał Zaświat, niosąc do baraku zakupy ze sklepu. - Bez trudu ich wykryją. Jeżeli wcześniej nie dopadną ich ludzie Big Alexa... Zatarł ślady z najwyższą ostrożnością. Impulsy, jakie przerzucił barmanowi na kartę, były nieoznakowane (elektroniczny portfel zamiast konta PIN), a telepatyczne zasugerowanie innego wyglądu nie stanowiło problemu. Gdy przedarł się przez otaczające działkę chaszcze, zobaczył Skarbonkę, jak oparta o framugę aplikuje sobie żeton. Zawstydziła się na jego widok. Spuściła bluzkę, zakrywając brzuch. W jej wzroku czaiło się pytanie. - Zrobione - rzucił Zaświat sucho, kładąc prowiant na parapecie. Paczka neurochipsów (wodorostowe plastry wzmacniające równowagę matrycową) spadła z szelestem na ziemię. Skarbonka stała nieruchomo wpatrzona w rzekę. Zaświat podał jej papierosa. - Płaczesz? - spytał zdumiony. - To przez ten dym... Chmurka nikotyny uleciała ku niebu. Skarbonka chłonęła wilgotnym wzrokiem jego błękit. Zdawało jej się, że w tej barwie kryje się wyzwolenie. Była blisko prawdy. - Gdybyś mógł mieć tylko jedną prośbę do Boga... Zaskoczony, odpowiedział pytaniem. - O co bym prosił? - Tak. - Nie wiem... A ty? - Żeby napisał moje życie na nowo. Zaświat spojrzał na brzuch Skarbonki i pomyślał, że jakkolwiek miałoby się potoczyć jej życie, musiała zostać matką Nosiciela Świata. Wszystko wydawało się zdeterminowane przez tę konieczność. Nawet okrucieństwo, jakiego doświadczyła. - Przytul mnie... Czy także to, że musieli się spotkać? Ty Być może nie dostrzegasz GENETRIXu, gdyż jesteś wyposażony w narząd wzroku. Być może powinieneś zobaczyć swoje ciało na specjalnych zdjęciach z zaznaczonymi fragmentami tego, co najgłębiej w tobie ukryte. Konieczne byłoby jednak powiększenie. I to miliardkrotne. Ujrzałbyś wtedy świetlisty nalot złożony z ogromnej liczby ziarenkowatych pikseli, jak przenika twoje mięśnie i tkanki, jak żyje podczepiony pod twoją karmalność, niczym zawiesina glonów na powierzchni wody. Nie będzie ci jednak dane zobaczyć tego, co rozmyślnie zostało ukryte. Czy wyobrażałeś sobie jako dziecko, spoglądając w niebo, że sferyczna przestrzeń, która nas otacza, to wnętrze komórki jakiegoś olbrzyma? Molekuła Boga? Że obumarcie tej cząstki Nadistoty, w której żyjemy, będzie dla nas końcem świata, podczas gdy dla niej jedynie kolejną z wielu somatycznych regeneracji? Jeżeli wyobrażałeś sobie to wszystko, jesteś bliższy prawdy, niż ci się wydaje. Czy już podejrzewasz, czym może być GENETRIX? Plan DJ Messerschmidta Zatem Big Alexa mieli z głowy. Nim jego sukcesorzy podzielą się schedą, upłynie trochę czasu: krwawe przepychanki zakończą się przejęciem władzy przez jedną z kilku frakcji. Mike Rocket wpadnie w panikę i będzie się starał zapanować nad sytuacją. Mało prawdopodobne, by mu się udało. Zbyt wielu zawziętych żołnierzy wyhodował Big Alex, by teraz jego prawa ręka mogła bezkarnie wziąć ich za pysk. Możliwe, że gang rozpadnie się na wrogie bandy. Nie było to już zmartwieniem Zaświata i Skarbonki. Mogli teraz swobodniej poruszać się po mieście. Do czasu, aż nie zainterweniuje GENETRIX. Zaświat dostał termin na skończenie misji. Potem na Ziemię zstąpią Łowcy. Nad ranem obudził ich szelest deszczu. Krople bębniły o nieszczelny dach, szeleściły w trawie i krzakach; kilka uformowało się na suficie. Skarbonka prychnęła, gdy kropla pacnęła jej na powiekę. Siedziała rozbudzona, nie wychodząc ze śpiwora, i przyglądała się Zaświatowi. Obudził się, jakby pod wpływem jej wzroku. - Co jest? - Nic, gapię się na ciebie. - Już widno. Zbierajmy się. Zjedli śniadanie. Skarbonka nie wydawała się głodna. Znacznie bardziej interesował ją nieco już wydęty brzuch. Gładziła go ręką, a jej twarz nabierała wtedy czułego wyrazu. Zaświat obserwował ją kątem oka, udając, że w całości pochłonięty jest jedzeniem. Plan był prosty: Skarbonka zostanie w baraku, Zaświat powęszy trochę wokół "Genetonu". DJ Messerschmidt powinien im pomóc. Niepokojący był dla Zaświata dziwny zbieg okoliczności - ojcem Nosiciela Świata był sekciarz intuicyjnie wyczuwający GENETRIX. To przeczucie, poprzedzone zaawansowaniem badań nad genetyką musiało być przyczyną planu eksterminacji Ziemi Zero. Zawiadowcy poczuli się niepewnie w świecie, który mógł ich zdemaskować. Uścisnęli się na pożegnanie i Zaświat ruszył w stronę centrum. Wchodząc na most myślał o wariancie zagłady - co stałoby się z nim, gdyby zginęło dziecko? Życie na Ziemi przestaje istnieć, ekspozytorzy GENETRIXu transferują się w inny wymiar - lecz co z nim? Co z krainą śmierci, która trwała w zawieszeniu, czekając na jego powrót? Skręcił w ulicę, która kończyła się zabudowaniami należącymi do DJ'a. Powinien powiadomić go o ciąży Skarbonki. Aby zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo, należało zamanipulować ojcowskimi uczuciami Messerschmidta. Brama klubu była zamknięta. Bar "World", ze skreśloną literą "l", również świecił pustką. Podszedł do drzwi i, mrużąc oczy, próbował dojrzeć coś w środku. Wtedy poczuł na karku lufę pistoletu. - No, proszę, mamy gagatka. - To się szef ucieszy. Nie musiał się obracać, skojarzył od razu. W szybie baru odbijały się mgliste sylwetki personidów. - Prosto w nasze łapy, Kwiatuszku. - Niepotrzebnie śledziliśmy go całą drogę, Schizofonku. Przypomniał sobie imiona "Cieni" po tych skrótach. Sytuacja nie była najgorsza. Przynajmniej szybciej trafi do DJ'a. "Cienie" wciąż fetowały sukces: - Ale mamy szczęście. - "Lepiej być nie morze" - jak wydukał inteligentny ocean z planety Solaris, gdy go zapytano, czy chciałby zmniejszyć objętość. - Bardzo rozsądnie. Koduj do szefa. Zaświat zobaczył w szybie błysk pistoletu i ruch ręki. Cios w kark odebrał mu przytomność. Obudził się o zmierzchu. Leżał w pustym pokoju o betonowych ścianach. Czuł pieczenie na czubku kciuka prawej dłoni. Pobrano mu krew. Ledwie wstał i rozprostował kości, drzwi szczęknęły i do pokoju weszły "Cienie". Nie stawiał oporu. Martwił się o Skarbonkę - cały dzień sama nad rzeką. Śmieciokwiat splótł Zaświatowi ręce na plecach linką transgeniczną (gen węża Boa), a Schizofoniusz rzucił przez komórkę kilka słów szyfru. Wyszli w stronę bocznych drzwi na tyłach baru "World". Śmieciokwiat otworzył zamek biopapilarną rękawiczką i korytarz wessał ich w mrok. Szli na pamięć, rozkazując Zaświatowi (skręcać, schylać się, przystawać). Zatrzymali się przed połyskliwie srebrzystymi drzwiami. Magiczna rękawiczka rozsunęła je bezszelestnie. Wsiedli do windy. Schizofoniusz wcisnął przycisk. - Jak mnie namierzyliście? - spytał Zaświat. - Proszę, proszę: nasz głaz przemówił. - Ma jednak struny głosowe. - Jak? - powtórzył. - Nie jesteś niewidzialny - zarechotał Schizofoniusz. - Wystarczyło zasięgnąć języka. - Wpadłeś przez tak zwane osobowe źródła informacji - sprecyzował Śmieciokwiat. - "Złośliwość rzeczy żywych" - jak mawiał pewien android, gdy dzieciaki rzucały w niego kamieniami... Drzwi windy rozchyliły się z cichym sykiem. Weszli w wąski korytarz. - Kto mnie wsypał? - Kilku ćpunów. Koczują w opuszczonych ogródkach działkowych. - To mogliby działkować zamiast kapować. - Żeby działkować, muszą mieć impulsy. Nic nie przychodzi darmo - odparł sentencjonalnie Śmieciokwiat. - Ale tekst niezły. Prowadzili go przez piwniczny korytarz śmierdzący zmurszałą wilgocią. Na ścianach widniały sprejowe "freski" przedstawiające emblematy heliksu DNA z wypisanymi fragmentami dogmatów genetyzmu. Mowa wasza niechaj będzie 0 i 1 - wszystko inne w informacji przynależne jest Złemu. Korytarz kończył się rozsuwanymi drzwiami ze szkła weneckiego. Stanęli w milczeniu, czekając na sygnał. DJ Messerschmidt otworzył po około kwadransie. "Pilnujcie wejścia" - rozkazał wcieleniom, a gdy Schizofoniusz i Śmieciokwiat zrobili "w tył zwrot", w skupieniu pozapalał wszystkie świece w pokoju. Zaświat stał w progu, z kamiennym wyrazem twarzy, z wciąż związanymi rękami. Guru wyłączył elektryczne oświetlenie. Przyglądał się przybyszowi wzrokiem trochę lękliwym, a trochę hipnotyzującym. - Czy zastanawiałeś się kiedyś, skąd biorą się nowe religie? Wskazał Zaświatowi fotel pod ścianą. - Myślałem, że będziemy rozmawiać o Skarbonce - odrzekł, siadając. Skrępowane nadgarstki przeszkadzały. - Bo będziemy. Najpierw jednak odpowiedz. - A ty jak uważasz? - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Skoro jednak chcesz wiedzieć... Uważam, że ten, kto chce prowadzić ludzi, nie powinien gnać ich przed sobą, ale sprawić, żeby podążali za nim. Moi zwolennicy gromadzą się wokół mnie. - Tak powstaje religia? - Nie, lecz tak trzeba ją zorganizować. Ja tylko zapowiadam. Prostuję ścieżki. Podsycam oczekiwanie... Gdybym miał powiedzieć, skąd wzięło się we mnie przeczucie nowej prawdy, odparłbym: z dziecięcej naiwności. Prostota to klucz do wszystkiego. Oczywiście, jeśli posiadasz zaplecze w postaci zgromadzonych danych, bez których dalej ani rusz. Pamiętam, że jako dziecko skojarzyłem dwie rzeczy: owo dziwne podobieństwo pomiędzy budową atomu a Układem Słonecznym. Krążenie elektronów wokół jądra i obieg planet wokół słońca. Niewyobrażalna wprost wielkość kontra mikroskala tak nikła, że... też niewyobrażalna. Później w szkole dowiedziałem się, że podobną analogię wysunął duński fizyk Niels Bohr, nazwał ją modelem planetarnym budowy atomu i tak zawędrował do podręczników. - Do czego zmierzasz? - To było pierwsze przeczucie. Dziecięca wyobraźnia podsunęła pomysł: a może nasz Układ Słoneczny jest zaledwie wnętrzem atomu? Dla nas ogromny, dla nadistot, które żyją w świecie zbudowanym z takich układów - mikroskopijny. - Kim więc byliby ludzie? - spytał podchwytliwie Zaświat. - Cząstkami elementarnymi. - Za daleko posunięta analogia... DJ Messerschmidt machn13 rek1. - To tylko dziecięce skojarzenie. Wróciło, gdy zacząłem studiować teologię. Napisałem pierwszy traktat. Zacząłem podchodzić do rzeczy poważnie. - A "Geneton"? - Klub założyłem wcześniej. Po nawróceniu spróbowałem wzbogacać imprezy o elementy mistyczne... Chwyciło. Mam sporo wyznawców. - Dlaczego mówisz mi o tym? - Dowiesz się w swoim czasie. Jesteś mi potrzebny. - A ona? - Jeszcze bardziej. Wiesz, kim był święty Józef? Zaświat przełknął głośno ślinę. Przejrzał szaleńca. - A więc wiesz... - Wiem. Skarbonka nosi moje dziecko. - Chcesz kopiować Ewangelię? Błąd na starcie. To krańcowa megalomania uważać, że zerżnięcie panienki pod prysznicem jest równe niepokalanemu poczęciu... Twarz DJ Messerschmidta ściągnęła się w grymasie bólu. Słowa Zaświata musiały go dotknąć. - Nic nie zdarza się dwa razy. Ja nie naśladuję, lecz biorę przykład. Genetyzm to nowa religia, zainicjowana przez świadomych ludzi. Przeze mnie. Zaświat był skołowany. Grał racjonalistę-niedowiarka, wiedząc o czymś, co tylko potwierdzało doktrynę Messerschmidta. Wiedział o Nosicielu Świata. Gdyby zdradził DJ'owi prawdę o GENETRIX... - To nie zbieg okoliczności, że przybyliście do mnie niemal w jednym czasie. Ona: chroniąc się przed zbirem, który ją skrzywdził. Ty: odnalazłeś ją i jak twierdzisz, musisz jej bronić... - Przypadek. - Nie. Opatrzność. - Jesteś szalony. - Mówisz, że musicie uciekać - guru jakby nie usłyszał tej uwagi. - Spójrz, to kolejna analogia. Tylko gdzie ten wasz Egipt? Ciało Zaświata drżało, dłonie trzęsły się jak u alkoholika. Sam zdumiał się tą reakcją. Obraz świata, w jaki wierzył, byłby pozorem? Wszystko układało się w zadziwiającą prawidłowość. Czym zatem był GENETRIX? - Do każdej prawdy ludzkość musi dochodzić stopniowo. Chrześcijaństwo objęło Ziemię, gdy ludzie byli gotowi je przyjąć. Przedtem wystarczał politeizm i prawo Mojżesza. To różnica dwóch epok: religia ery patriarchalno-niewolniczej zastąpiona przez religię ery agrarno-przemysłowej. Obecnie wkroczyliśmy w erę informacji. Dlatego musiał narodzić się genetyzm. To logiczna konsekwencja... Zaświat słuchał jak przez watę. Wnioski, do jakich dochodził samodzielnie, zagłuszały w nim wywód DJ'a. Strach o Skarbonkę zagłuszał wszystko inne. Guru kontynuował: - Czy słyszałeś o gnostyckiej koncepcji Człowieka Przedwiecznego? Po hebrajsku: Adam Kadmon. W kabalistycznej księdze Zohar jest to nadistota wyobrażająca całość stworzenia. Przedstawiano go jako olbrzyma, z którego oczu, uszu, nosa i ust wypływają strumienie światła. Wartość numeryczna słowa ADM jest taka sama jak słowa JHVH - w hebrajskiej tanskrypcji wynosi czterdzieści pięć. DNA z kolei różni się od ADM tylko jedną literą, co daje czterdzieści sześć - liczbę ludzkich chromosomów. Adam Kadmon jest nadczłowiekiem będącym emanacją samego Boga. Jest to byt osobowy, a jednocześnie całość stworzenia, kosmos zawierający w sobie dziesięć sfer. Ta koncepcja to kolejne przeczucie prawdy, jaką otwarcie głosi genetyzm. Dopiero dzisiaj można nadać jej konkretny kształt. Adam Kadmon to kod naszego świata, to informacja zawarta w roślinach i zwierzętach, w całej żywej przyrodzie. - Niech zgadnę. Masz na imię Adam... - Tak - oczy DJ Messerschmidta wwiercały się w źrenice Zaświata. - To jednak przypadkowa zbieżność... - Czyżby?... - wyrwało się zdumionemu Zabójcy. Miał nadzieję, że guru potraktuje to jako ironię. - Gnostycy wierzyli również, że przeciwieństwem Człowieka Przedwiecznego jest Człowiek Zła. Musi więc istnieć druga, równoległa reguła stworzenia, złożona z antykodu; jak wirus albo komórki rakowe. Niepojęty kosmiczny nowotwór... GENETRIX - przemknęło Zaświatowi przez myśl, ale zaraz wrócił do Skarbonki. Gdy go prowadzili, zmierzchało; teraz siedzi sama w pustym bunkrze. Wokół narkomani. - Wypuść mnie - przerwał wywód DJ'a. - Muszę po nią jechać. Grozi jej niebezpieczeństwo. Przypomniał sobie, że w nocy skończy się termin, jaki zakreślili mu ekspozytorzy. Od jutra w mieście rozpęta się piekło. - Nie doceniasz mnie. Myślisz, że pozwoliłbym jej tkwić w nocy samej? Jest częścią mojego planu... - DJ Messerschmidt włączył mikrofon i powiedział: - Wprowadzić. Drzwi rozsunęły się i do pomieszczenia wkroczyła Skarbonka w towarzystwie Schizofoniusza i Śmieciokwiata. Włosy miała zmierzwione, na twarzy ślady zaschniętych łez. W ręku ściskała poszarpany woreczek z kapsułkami. POSIEDZENIE Wysoki Bakteriofag zacumował przy jądrze komórkowym. Ściany mikrobatyskafu pulsowały czerwonym alarmowym światłem. Na pokładzie jednostki "Art.Org." rozpoczęły się nadzwyczajne obrady. - Braciszkowie, powiadam wam: nasz wysłannik zawiódł. Słowa sprawozdawcy spowodowały poruszenie. Mikrobanci odtańczyli krótki taniec niepokoju i słuchali dalej. - Nie wiemy jeszcze, co jest przyczyną: brak skuteczności czy zdrada. Możliwe jednak, że to drugie. Od dawna jesteśmy przygotowani na wymazanie Ziemi. Czekamy na transfer do innego świata. Czas upływa i nie dzieje się nic. Niepotrzebnie zużywamy energię. Zabójca nie przysłał nawet raportu. Możliwe więc, że złamał reguły GENETRIXu. Deputanci zafalowali w geście potępienia. - Dlatego komisja proponuje uaktywnić naszego braciszka. Jeżeli ten środek zawiedzie, do akcji wkroczą Łowcy. Ultima ratio GENETRIX. - Znów łacina, bracie, przecież to nie nasz język! Nie możemy brać przykładu z powłok... - Kto, ach kto jest uśpionym agentem w somie Zabójcy? - Czemu, ach czemu Wysoka Komisja ukryła przed nami ten wariant? - Spokojnie, braciszkowie - sprawozdawca wykonał efektowne salto. - Odpowiadam: zabójca ma wszczepioną kapsułkę z uśpionym agentem. Jest nim deputowany Organellus II, który dowie się wszystkiego i powiadomi nas o przyczynie niesubordynacji. - Jakimi środkami może się posłużyć? - Może zeskanować umysł Zabójcy, od chwili zstąpienia dla nas niedostępny. To wystarcza, jeżeli chodzi o zdobycie informacji. Może także, co jest środkiem nadzwyczajnym, jednorazowo zakrzywić nieskończoność i zamknąć Zabójcę w eksterytorialnym pęcherzyku. Co prawda, tylko podczas snu, ale dopóki będzie tam tkwił, nie obudzi się... - Uczcijmy odwagę naszego braciszka minutą tańca pochwalnego! - padło z tylnej błony. Deputanci rozpoczęli chaotyczną kinezę, przypominającą krążenie much pod sufitem. Odbijali się od ścian batyskafu, a "Art.Org." kołysał się delikatnie jak niesiona na fali butelka z wiadomością SOS. JA WAS POSYŁAM... DJ Messerschmidt wskazał Skarbonce wolny fotel. Dziewczyna usiadła, z ulgą patrząc na Zaświata. Odnaleźli się wzrokiem, jakby w milczeniu witali się pod długiej rozłące. Guru wyszedł na korytarz, by wysłuchać raportu "Cieni". - ...później i byłoby krucho. Te pieprzone ćpuny wzięły ją za narkomankę. Zobaczyli, jak aplikuje sobie żeton, i zlecieli się, myśląc, że to nowy drug. Zaczęli wyrywać jej torebkę, więc nie mieliśmy wyjścia. - Ilu? - Pięciu. Ciała wrzuciliśmy do rzeki. Zaświat pomyślał, że musieli zastosować "zbroję śmierci". Specjalny spray osiadając na skórze tworzył skorupę o ciężarze żelaza. Nic dziwnego, że wyparł prymitywne "betonowe skarpetki". - Przynajmniej jeden problem z głowy - podsumował DJ. - Możecie odejść... Kroki personidów ucichły w mroku korytarza. Messerschmidt wrócił do pokoju. Rozsiadł się w fotelu, sapiąc i cmokając, jakby dręczyła go wątpliwość. Nie umknęły jego uwadze splecione dłonie Zaświata i Skarbonki. - Chwila jest przełomowa - rozpoczął, podnosząc wzrok. Nie miał teraz spojrzenia fanatyka. Brązowe oczy zyskały poważny, trochę smutny wyraz. - Zanim wyruszycie, wysłuchajcie, co mam do powiedzenia. Słuchali monologu, Skarbonka poirytowana, kręcąc co chwila głową, jakby uważała wszystko za wariactwo; Zaświat - nie mogąc wyjść z podziwu dla trafności niektórych spostrzeżeń DJ'a. - Nadszedł przełom, lecz jego skutki duchowe jeszcze nie nadeszły. Potrzeba nowych aktorów, o których będą opowiadać przyszłe pokolenia. Czterysta lat temu Monteskiusz mógł pisać, że twierdzenia matematyczne uważane są za prawdziwe, gdyż w niczyim interesie nie leży, by uznawać je za fałszywe - wtedy nauka nie nadgryzała tak mocno światopoglądu. Dzisiaj wyniki pewnych badań mogą być niektórym nie na rękę. Musimy stworzyć religię w oparciu o postęp... - To dość mgliste pojęcie - przerwał Zaświat. - Chodzi o konkretny postęp w genetyce - odparował guru. - Pełną mapę ludzkich chromosomów opracowano w 1993 roku. Był to wstęp do właściwego odkrycia. 12 lutego 2001, data ogłoszenia mapy genomu ludzkiego przez Human Genome Project i Instytut Celera, to nowa cezura dziejów. Kiedyś zamiast "przed naszą erą" będziemy pisać "przed erą genetyczną"... To oczywiste. - Skoro oczywiste, dlaczego nikt na to nie wpadł? - parsknęła Skarbonka. - Nie znam się na tych naukowych pierdołach, ale coś jest nie tak, skoro sami naukowcy się nie połapali. - Bo naukowcy są najbardziej ślepi - odparł DJ Messerschmidt. - Widzą tylko przedmiot badań, nie pojmując kontekstu. - A ty - nie dawała za wygraną Skarbonka - rozumiesz coś z tej grypsery mózgowców w białych kitlach? Oświeć nas, jeśli łaska. DJ Messerschmidt spojrzał na nią z irytacją i pobłażaniem. Zaraz jednak powrócił do standardowego wyrazu twarzy i odpowiedział na pytanie: - Prawda ukryta jest wewnątrz wielkocząsteczkowych biopolimerów. Całe życie opiera się na tajemnicy zawartej w DNA. Wszystkie rośliny i zwierzęta Ziemi, nawet niektóre wirusy, zbudowane są z identycznych molekuł. Ta tajemnica wędruje drogą dziedziczenia przez generacje. Geny zawarte są w chromosomach, a w genach zawarta jest Informacja. Znajduje się tam ostateczna tajemnica świata. Życie ludzkie kończy się śmiercią, lecz Informacja trwa nadal. Czyż to nie dziwne? Odkaszlnął, bo zaschło mu w gardle. - Ludzie są tylko futerałami. Gdy jeden się zużywa, zastępuje go inny. Liczy się zapis, a nie nośnik, na jakim jest utrwalony. Zaświat zdecydował nie zdradzać się z wątpliwościami, lecz grać nawróconego wyznawcę genetyzmu. - Jak to możliwe, żeby religia narodziła się tak nagle? - Ludzkość długo dochodziła do tej prawdy - podjął z ogniem w oczach DJ Messerschmidt. - Jak zwykle nowa wiara rozwinęła się tam, gdzie nikt nie podejrzewał. Pod koniec XX wieku socjologowie zadawali sobie pytanie: co będzie w stanie zmobilizować upadającą cywilizację Zachodu, stać się jej ożywczą siłą, jak kiedyś chrześcijaństwo? Nie przeczuli, że będzie to genetyzm. - Co my... mamy z tym wspólnego? - Jesteście wybrańcami. Musicie dać świadectwo. Rozmowa trwała do późnej nocy. Schizofoniusz i Śmieciokwiat warowali przed wejściem jak dwa anielskie psy, kontrolując display "Argusa" - wielowizyjnego programu monitorującego okolicę. Ponad klubem "Geneton" i barem "World" wisiała spirala Drogi Mlecznej: gwiazdy świeciły na podobieństwo kryształków lodu, jakby śmierć czaiła się w ich zimnym blasku. KAT I OFIARA Organellus z numerem drugim budził się z anabiozy pełen najgorszych przeczuć. Śpieszyło mu się do transferu, a wyglądało na to, że świat, z którego zamierzali czmychnąć, trwa w najlepsze. Liczył, że obudzą go po wszystkim i nie będzie musiał interweniować. Mylił się. Zabójca sfuszerował albo odstąpił od zadania z osobistych pobudek. Organellus wolał, by przyczyną okazała się fuszerka. Sytuacja była korzystna, bo Zabójca spał. Miliardkrotnie pomniejszony widok wsączył się w stożki wizyjne Organellusa. W pokoju spała jeszcze jedna osoba - dziewczyna odwrócona plecami do ommatidiów komórkowej kamery. Jej barki poruszały się w rytm spokojnego oddechu. Mentalne wyabstrahowanie świadomości Zaświata było formalnością. Organellus rozpoczął skanowanie. Otworzył pęcherz zaraz po wygaszeniu czytnika. "Zdrada!" - nie posiadał się z oburzenia. "Dezercja!.." Zaświat otworzył oczy i uświadomił sobie, że tkwi w pułapce. Wokół mieniły się organiczne wzory, pulsowały cząsteczki. Wizualizacja była nieprzyjemna. Siedział naprzeciw rozmówcy-deputanta, po drugiej stronie szklanego blatu, przywiązany do krzesła czarnym kablem. Mikrob lustrował go wściekle, pulsując purpurą. Po chwili wykluły się ludzkie dłonie, którymi zawzięcie gestykulował. - Ty molekularny korkociągu, maćtrwa chrzęszcząca w transkrypcji, zdradliwcze podstępny, pierdopławie nieziemski, zakało replik chędożonych! "Mają mnie. Nie dam rady się zbudzić..." - Genofąsie krnąbrny, polimerazo rzygacza bezwstydna, hańba ci, ach, hańba, sługo projektorów oraz kara okrutliwie synestyczna!... Organellus nie przewidział jednej rzeczy. Telepatyczna nić ze Skarbonką była aktywna także podczas snu. Dziewczyna zaczęła śnić własną wersję majaku Zaświata. Oniryczna symultanka zapętliła się w jednej chwili. Powstał zamknięty obieg. Skarbonka siedziała naprzeciw mężczyzny o doskonale obojętnym wyrazie twarzy, oddzielona takim samym stolikiem, jak Zaświat od Organellusa. Mężczyzna tłumaczył jej mniej więcej to samo, co DJ Messerschmidt, jednak z większą siłą przekonywania. Zbliżył dłoń do oczu Skarbonki. - Spójrz na zadarty naskórek przy moim paznokciu. Tam jeszcze żyją cywilizacje. Obetniesz - nastąpi hekatomba... To mówiąc, wziął z pudełka spinacz, rozprostował i w skupieniu rozpoczął manicure. - Wszystko nabiera innego znaczenia, co? Kawałek naskórka spadł na gładki, lustrzany blat. - Żadnych sentymentów. Nie zapominaj, że w każdej chwili jakaś nadistota może w ten sam sposób wymazać wasz świat. Nic się na to nie poradzi... Skarbonka krzyknęła, budząc się z koszmaru, pękł obieg i Zaświat wyślizgnął się ze śpiączki. Organellus próbował procedur ratunkowych; na próżno. Sytuacja odwróciła się w katastrofalny dla niego sposób. Był teraz zamknięty w mikroprzestrzeni telepatycznej Zaświata. Rzucał się między ściankami sześcianu, nie mogąc uciec. Kontakt z nadzorem był wykluczony. - Teraz ja cię przepytam, kurduplu. Rozpoczęło się przesłuchanie. Skarbonka siedziała na łóżku, patrząc w osłupieniu na Zaświata poruszającego bezdźwięcznie ustami. Uspokoił ją gestem ręki i wrócił do przesłuchania. - Gdzie? Pytasz... gdzie? - Tak. - Gdzie jest GENETRIX? - Wszędzie. Jest jak Bóg. - Nie chrzań, mikrobie. - Jest wszędzie, czyli nigdzie... Zaświat poczuł, że traci więźnia. Połączenie było skrajnie energochłonne. Postanowił skierować go z powrotem do kapsułki, wysłać do mostu Varola i zamknąć w jednej z komórek substancji szarej. Resztę pytań należało zadać w warunkach laboratoryjnych. * Most Varola jest skrawkiem pnia mózgowego odpowiedzialnym za transmisję impulsów sennych. DJ Messerschmidt dysponował niewielką pracownią. Współpracował z kilkoma biotechnologami, których udało mu się nawrócić na genetyzm. Skierował tam Zaświata. Po mikrotrepanacji wycięto nanoskalpelem komórkę z uwięzionym Organellusem. Gdy trafiła na szkiełko laboratoryjne, Zaświat przyłożył oko do mikroskopu. Tkwił tam, zamknięty w kapsułce, która krążyła w krwiobiegu Zabójcy przez ostatnie dni. Impuls ultradźwięku rozwalił skorupę w drobny mak. Organellus pływał teraz na powierzchni cytoplazmy, zdany na łaskę swego prześladowcy. Tuż przy błonie komórki Zaświat umieścił mikrowylot dozownika wirusów. Przesłuchanie rozpoczęto bez zbędnych ceregieli. - Wszystko o GENETRIX. - Nie. Zaświat wpuścił przez błonę pierwszego wirusa. - Mów. Masz mało czasu. - Nic nie powiemy. W przeciwieństwie do ciebie nie jesteśmy zdrajcą. - Więc zginiesz. - Przestań mówić do mnie w ten sposób. Nie istnieję w oderwaniu od kolektywu Bakteriofagu. Wirus rozpoczął replikację. - Czym jest GENETRIX? - Ha, ha, ha, ha, ha, ha... - Organellus nie mógł się śmiać, zasymulował jednak śmiech, gdyż wiedział, jaką rolę przypisują mu ludzie. - Co w tym niedorzecznego? Organellus podtrzymał barwę emocjonalną poprzedniej wypowiedzi: - Nie zabiłeś bachora, wyręczą cię Łowcy... Osiągnął skutek. Adrenalina uderzyła w krwiobieg Zaświata. - Mów, do cholery, zaraz zdechniesz! - A później rozwalą ciebie - dokończył Organellus. "Wykorzystać ten moment, by spytać..." - Co stanie się ze mną po śmierci? Organellus milczał. Zamarł w bezruchu, jakby rzeczywiście nie wiedział. Komórka zaczęła obumierać. Zaświat wrócił do poprzedniego pytania, choć czuł, że niczego nie osiągnie. - Czym jest GENETRIX? - Po prostu jest - Organellus wyraźnie słabł. - Nie pytaj o substancję... Mówiłby tak zagadkami, gdyby nie nagła implozja zainfekowanej komórki. Cytoplazma jakby wyschła; skurczyła się do rozmiarów czarnej wstążki kilkakrotnie mniejszej od mitochondrium. Organellus zapadł się w tym przedśmiertnym uschnięciu. - Jest... w tobie, głupcze - kodował, umierając. - Jest w każdym z was. Światy, miliardy świaaa-tów. Niewyobrażalny o-o-grom w mikroskopowej... pustce. Słowa wyrwane spod kontroli świadomości. Skrawek tajemnicy... Zaświat wyłączył dozownik. Komórka umarła. * - To jakby... samobójstwo - powiedział biotechnolog, odsuwając twarz od wizjera mikroskopu. - Impuls uruchamiający implozję został nadany przez ten obcy element. Zaświat zmełł w ustach przekleństwo. - Bohaterstwo, psia mać. Samobójstwo mikroba... - Co? - Wolał zginąć, niż wyznać prawdę - myślał głośno Zabójca. - Ale i tak się wygadał. Tuż przed kolapsem. Słowa wypłynęły z niego mimowolnie. Może to jest sposób. Znaleźć kolejnego i czekać, co ujawni pikosekundę przed śmiercią... - Walnij sobie kieliszek, co stary? Gadasz od rzeczy. Biotechnolog sięgnął po papierosa, lecz trafił na puste pudełko. - Shit, znowu się schowały... - Ja mam walnąć sobie kieliszek? - Nie słyszałeś o Abandons, papierosach rzucających palaczy? - zdumiał się naukowiec. - Bardzo skuteczny sposób zerwania z nałogiem... To mówiąc, otwierał po kolei wszystkie szuflady biurka. - Nic, spadam - Zaświat założył płaszcz i podszedł do rozsuwanych drzwi. - Możliwe, że będziesz mi musiał jeszcze pomóc. Z góry współczuję. Wyszedł żegnany zdumionym spojrzeniem naukowca. MIKROŚWIATY Pod wpływem nocnego połączenia snów Skarbonka dowiedziała się na temat Zaświata więcej, niż chciał jej ujawnić. - Kim ty właściwie jesteś? - spytała, gdy siedzieli przy kontuarze baru "World". DJ Messerschmidt pozwolił im tymczasowo zamieszkać na zapleczu. - Sam nie wiem do końca. Robię to, co robię. Znam się na tym. Nie pytam: dlaczego? - To może ja spytam, mądralo? - Wiem, co zobaczyłaś... Jestem jakby Charonem. Grabarzem światów czy raczej sprzątaczem ich pozostałości... - Na jedno wychodzi - ucięła Skarbonka. - Czy one istnieją naprawdę? Tak jak Ziemia? - Nie jestem pewien - wyznał zgodnie z prawdą. - Być może są projekcją. W każdym razie Ziemia Zero to rzeczywistość bazowa. Każda następna jest odbiciem kodu genetycznego i osobowości żyjącego tu człowieka. Skarbonka otworzyła usta ze zdumienia. - Każdy ma świat, którego jest... bogiem? - Coś w tym stylu. - Ja też mam swój świat? - No, jasne. - To gdzie on jest? W innej galaktyce? Naiwność tego pytania wzruszyła Zabójcę. - W innym wymiarze ontologicznym. Nie wiem, jak to prościej wyjaśnić. Nie tyle w innym czasie i w innej przestrzeni, co... - W miejscu, którego nie umiem sobie wyobrazić? Rozłożył bezradnie ręce. - Właśnie. Skarbonka pogładziła ręką swój brzuch. - Dlaczego nazywacie moje dziecko Nosicielem? - Bo to najważniejszy mieszkaniec Ziemi. Świat zawiera się w jego kodzie genetycznym. Skarbonka powiodła ręką dookoła. - Nasz... świat? - Tak. To wyjątek. Regułą jest, że ludzie wyświetlają światy na zewnątrz. Tylko Nosiciel może być zarazem projektorem i mieszkańcem projektowanej rzeczywistości. Tym samym: podtrzymuje świat przy życiu. Skarbonka spoglądała pustym wzrokiem na rząd butelek. Widmowy zegar nad drzwiami wskazywał dwunastą. Musieli się zbierać, za chwilę barman wpuści klientów. - A ty? - spytała, wstając ostrożnie z wysokiego krzesła. - Gdzie jest twój świat, Charonie? - Nie wiem - odparł, pomagając jej zejść. - Kiedyś myślałem, że to morski cmentarz. Schody prowadziły na korytarz. - Czasami zastanawiam się... - Nad czym? - Czy mój świat w ogóle istnieje. Skręcili w stronę zaplecza. W pokoju czekał DJ Messerschmidt. Był blady jak ściana. * - Zbadaliśmy twoją krew - rzucił bez ceregieli, gdy usiedli. - Kim ty, do cholery, jesteś? Zaświat przypomniał sobie o skaleczonej opuszce. - Czterdzieści osiem chromosomów. Pięćdziesiąt tysięcy jednakowych genów. Potrójny heliks... - zawiesił głos. - To nie są parametry człowieka... Zabójca zagryzł zęby. Wydało się. DJ Messerschmidt miał wściekłe spojrzenie. - Nie słyszałeś pytania?! - Jestem, kim jestem - odburknął Zaświat. - To cytat? - Zbędna złośliwość. Skarbonka, jak gdyby nigdy nic wyjęła żeton i wcisnęła go sobie pod koszulę. DJ uniósł pytająco brwi, nie spuszczając wzroku z Zabójcy Światów. - Skoro już wiesz, powiem krótko: nie twoja sprawa. Dobrze przeczuwasz, że nadchodzi przełom, nie wiesz jednak wszystkiego. Wkrótce będziemy musieli opuścić Posen. - Jesteś... z przyszłości? - Nie. - Dlaczego przybyłeś? - Sam chciałbym wiedzieć... Musisz przygotować się na najgorsze. Każdy, kto miał ze mną kontakt, zostanie namierzony. Możliwe, że zginiesz. DJ wytrzeszczył oczy. - O czym ty mówisz? - Łowcy. Są jak aniołowie zemsty. Jak mikroskopijne Erynie opętujące hominidów, by mścić się ich rękoma. To wysłannicy siły, której nieświadomie rzuciłeś wyzwanie. - Rzuciłem wyzwanie światu! - To to samo. - Prawda zwycięży świat. - Nie wówczas, gdy sama jest światem. Nie wiesz, w co wdepnąłeś. - O czym do licha mówisz? - spytał DJ. - Nie mogę zdradzić. Będę musiał uciec ze Skarbonką i twoim dzieckiem. Siepacze - Zaświat celowo użył tego słowa - zaczną węszyć w mieście, dopiero później rzucą się w pogoń... - Gdzie się schronicie? - Na Wstędze Judasza. - Gdzie? - I tak powiedziałem zbyt wiele. POSIEDZENIE W sali posiedzeń Wysokiego Bakteriofagu panowała atmosfera żałoby. - Bracia... - rozpoczął marszałek-sprawozdawca. - Chwila jest smutna. Straciliśmy sygnał od mężnego Organellusa. W ostatniej chwili otrzymaliśmy komunikat: "Wie wszystko... Umieram..." Ten, któremu zaufaliśmy, z którym współpracowaliśmy przez miliony lat, ten, którego kolejne cywilizacje powłok zwały Anubisem, Charonem, Xolotlem, Aniołem Śmierci... - zdradził! Porzucił Ekspozyturę, próbując nas przechytrzyć. Taniec potępienia. - Nie martwcie się jednak. Sprawca nie ujdzie kary. Na Ziemię Zero zstąpiło dwóch Łowców. Znajdą Nosiciela, zgładzą go, a wtedy... - Ehm, Ehm - delikatnie przerwał Mitochondriusz. - Co znowu, braciszku? - Jest, ehm, ehm, pewien problem. - Jest, zaprawdę mamy problem, nie mniej... - Chodzi o Zabójcę. Deputanci skupili percepcję na Mitochondriuszu. - Śmiem zwrócić uwagę szacownemu gronu, że wciąż nie wiemy, co stanie się w chwili śmierci Zaświata. Cisza zadrżała od niewypowiedzianych obaw. Deputanci znieruchomieli. - Nawet jeśli pojawią się jakieś komplikacje - podjął sprawozdawca - nie będą to trudności, którym nie zdołamy sprostać. Najprawdopodobniej jednak nie stanie się nic, zniknie morskie cmentarzysko, i tyle! - Obyś miał rację - odparł bez przekonania Mitochondriusz. Obrady trwały. NADCHODZĄ ŁOWCY Na podmiejskim wysypisku śmieci buszowało dwóch meneli. Przed chwilą śmieciarka zrzuciła świeży transport. Sępy rzuciły się błyskawicznie, mieli cynk od śmieciarzy, że dostawa będzie tym razem dzień wcześniej. Zanim zjawi się konkurencja, wezmą co lepsze kąski i zaniosą do opluskwionego baraku. - Ty, Korba, tu chyba jakiś trup leży. Spod hałdy worków i opakowań wystawała zgrabna stopa. Korba nakłuł paluch szpilką. - To android... Karpik walnął go pięścią w ramię. - Ty, zobacz, drugi - wskazał na rękę przykrytą folią. Wyciągnęli ciała. Syntetyczną żywicę molekularną oblepiały sztuczne śmieci i pomyje pochodzenia naturalnego. Spod tej skorupy przebijały nagie kobiece kształty. Korba głośno przełknął ślinę. - O, żesz w dupę! - Ale balony... - zagwizdał z podziwu Karpik. Wciągnęli androidki pod prowizoryczny baldachim z folii, bo zaczynało padać. - Takie to się nie psują - ślinił się Korba, jeżdżąc łapą po jędrnych pośladkach i cyckach powłoki. - To nasz dzień, Karpiku! Towar ekstra, sto razy, kurwa, lepszy niż seksszopowa lala! Którą wybierasz? Pytanie było o tyle bez sensu, że Karpik był już zajęty wkładaniem paluchów w pochwę swojej androidki. Wieczorem, w baraku, gdy już ułożyli zdobycze przy siennikach, popijali tanie wino, marząc: - Jak je nazwiemy? - Lula i Betsy! - Skąd to? - Widziałem w jednym pornolu. - Patrz, moja ma tatuaż - Korba odchylił szczelinę przy małym palcu prawej stopy androidki. - M-a-l-i-o-n - przeliterował nie bez trudu. Karpik poszedł w jego ślady. - P-i-g... - Świnka Piggy - zarechotał Korba. - Odwal się. Skończył się jabol. Zgasili świecę, po czym z namaszczeniem rozpoczęli rżnięcie świeżo zdobytych powłok. Stękali z wysiłku, nie wiedząc, że z sufitu przypatrują się temu dwie tłuste pluskwy. Łowcy nie mieli żadnych problemów z wcielaniem się w organizmy zamieszkujące Ziemię Zero. POŻEGNANIE Brudne wody Varty płynęły leniwie, znikając w ciemności. Światło gwiazd było blade, ledwie dobywało z mroku twarze trojga spiskowców. Skarbonka, Zaświat i DJ Messerschmidt stali przy łódce, a Schizofoniusz i Śmieciokwiat siedzieli dziesięć metrów od brzegu, grając w kamyki. - Musimy wypłynąć na środek rzeki - wyjaśnił Zaświat. - Czemu? - Chodzi o właściwą koniunkcję fal: myślowych, wodnych i elektromagnetycznych. Poza tym woda to mój żywioł. Prysnął na wiązanie łódki skroplonym azotem, puknął młotkiem i łańcuch spadł na piasek. - Pora na nas. Uścisnęli sobie dłonie. - Niech Bóg ma was w opiece... - wyszeptał DJ Messerschmidt. - Wierzysz w Niego? - spytał Zaświat. - Dlaczego miałbym nie wierzyć? - On jest ponad tym wszystkim - wtrąciła Skarbonka. - Inaczej nic nie miałoby sensu. "GENETRIX" - huczało Zaświatowi w mózgu. "Czym zatem jest GENETRIX?" - No, pomóż mi któryś - fuknęła Skarbonka, próbując wejść na łódkę. Po chwili siedzieli w środku. Woda wokół łuszczyła się srebrną, księżycową falą. DJ Messerschmidt podniós3 reke. - Powodzenia. - Żegnaj - wyszeptała Skarbonka. Zaświat skinął głową i odepchnął łódź wiosłem. Miał świadomość, że żegna się z tym człowiekiem na zawsze. Wiedział, do czego zdolni są Łowcy. Noc niosła dalekie ujadanie psów. Dryfowali łagodnie ku środkowi rzeki, wrastając w nadwodną ciemność. Samozwańczy prorok stał na brzegu, niknąc im z oczu. Gwiazdy. DWA WCIELENIA - Teraz - spięli się, posyłając pluskwom sygnał ataku. Pluskwy odkleiły się od tynku i poleciały w dół. Upadły tak niefortunnie, że zsunęły się do sromów androidek. Łowcy ekspediowali kapsułki, sądząc, że wejdą w krwiobieg meneli. Coś się nie zgadzało. Materiał był nieorganiczny - zamiast białka silikon oraz syntetyczna masa imitująca tkanki, mięśnie i skórę. Zdumieni Łowcy nie mogli przerwać procedur. Ciała Pig i Malion drgnęły. Nastąpiło sprzężenie. Zmęczeni ejakulacją menele zleźli z androidek. Leżeli teraz na kocach, dochodząc do siebie. - Ale ruchajsko... - To jest to, stary... - Słyszałeś? Powłoki androidek drgnęły. - Co? - One się... poruszyły! - Śpij. - Jak impulsów pragnę! Łowcy unieśli przejęte obiekty z klepiska, by sprawdzić motoryczność. "Koordynacja w normie" - kodowali. "Środowisko pochodzenia syntetycznego opanowane". Menele zaczęli wrzeszczeć. Stały nad nimi nagie, cudownie wskrzeszone androidki i wyrzucały ręce i nogi ćwicząc ciosy, których impet mógłby oderwać głowę. Korba przylgnął do ściany, Karpik nakrył się kocem. Nie pomogło. Po chwili leżeli ze skręconymi karkami. Łowcy wyszli na zewnątrz, sprawdzili kierunek, po czym skierowali powłoki w kierunku lśniącej na horyzoncie łuny miasta. AXIS MUNDI Podwójny heliks DNA - spirala stanowiąca symbol nieskończoności. Skorupa metafizycznego ślimaka. Rodzi się w tajemniczym punkcie, rozchodząc się helikoidalnie ku nieskończonym przestrzeniom kosmosu. Taki sam kształt mają galaktyki. Oś świata - Axis Mundi - jest spiralą. Wstęga. Kanał ontologiczny pomiędzy dwoma stanami rzeczywistości: mikro i makroświatem. Poskręcany, dwuwarstwowy most przerzucony między jedną a drugą pustką: tym, co nieskończenie małe, i tym, co nieskończenie wielkie. Stan przejścia: genomiczna Pascha. Skarbonka rozgląda się, stojąc przy krawędzi wstęgi i trzymając za rękę Zaświata. Wokół spirali rozległe areały przestrzeni. Niezmierzone - bo niemierzalne - obszary ukrytej rzeczywistości. Czy tak wygląda nicość? - Czy tutaj w ogóle można żyć? - pyta, z troską dotykając wypukłości swego brzucha. - Nie. Milczenie. - Czy jesteśmy teraz... mniejsi? - W pewnym sensie. - A twój cmentarz? Gdzie jest? - Gdzieś indziej. - Czemu nie skryjemy się tam? - Bo już tam nie wrócę. Milczenie. - Jak długo będziemy trwać w zawieszeniu? - Dopóki nie zniknie niebezpieczeństwo. - A zniknie kiedykolwiek? - GENETRIX nie odstąpi. Tutaj Łowcy nie mają wstępu, jesteśmy poza ich zasięgiem. Nie wolno ingerować we Wstęgę Judasza. Zaświat usiadł po turecku i wpatrywał się w pustkę. - Skąd ta nazwa? - Wymyśliłem ją dla DJ Messerschmidta. Tak naprawdę to po prostu Wstęga... - No man's land... - mruknęła Skarbonka, siadając obok. - Właśnie. - Czy będziesz z nimi walczyć? Pytanie speszyło Zaświata. - Nie mam szans. To jak walka ze smokiem, który jest wewnątrz i na zewnątrz ciebie. GENETRIX jest wszędzie. - Więc równie dobrze możemy strzelić sobie w łeb? - Nie. Jest mała szansa... Tak słyszałem... GENETRIX może dokonać personifikacji - scala się w odrębną monadę, tworząc swojego awatara - wtedy teoretycznie jest do pokonania. - Mów do mnie jeszcze! - prychnęła Skarbonka, rozdrażniona skomplikowanym słownictwem. - Nasza szansa w tym, że się śpieszą - wyjaśnił. - Chcą jak najprędzej opuścić Ziemię, by zasiedlić inny świat, którego tajnymi zawiadowcami będą do czasu, aż nie rozwinie się tam genetyka. - Jaśniej, amigo, jaśniej... - Ich ucieczka z Ziemi Zero polegać będzie na tym, że utworzą nadistotę złożoną ze wszystkich Ekspozytur - uwolnią światy ukryte w komórkach żyjących ludzi. Te światy to jakby cząsteczki, z których powstanie awatar. Tylko w tej postaci mogą podróżować przez wszechświat. - I tego... stwora będzie można zniszczyć? - Nie jestem pewien. Ale każdą istotę osobową można pokonać. Teraz są rozproszeni na miliardy światów i Ekspozytur. Wkrótce powinni się scalić. - Zaraz, zaraz - wcześniej mówiłeś, że mogą opuścić Ziemię dopiero, gdy pozbędą się mojego dziecka! - Tak. Lecz gdy staniemy się nieosiągalni dla Łowców, stworzą awatara i sami spróbują nas zabić. Na to liczę. - Co wtedy stanie się z ludźmi? - Nie odczują tego. Światy wypłyną z ich komórek, zagładzie ulegną też światy-projekcje. Będzie to jednoczesna hekatomba miliardów rzeczywistości. Dopóki żyje Nosiciel, dopóki trwa jego kod - Ziemia jest bezpieczna. Skarbonka zmarszczyła czoło i spytała podejrzliwie: - Jak GENETRIX mógł dopuścić do takiego rozwoju nauki, skoro zagraża to jego istnieniu? - Nie kontrolują do końca wolnej woli. Traktują ludzi jak żywicieli, jak świat zewnętrzny, nie panując nad ich myślami. Wstęga ginęła we wszechobecnej pustce, poskręcana jak skomplikowane koleje losu Zaświata i Skarbonki. Siedzieli przytuleni, zamknięci w skorupie metafizycznego ślimaka, na razie bezpieczni, odcięci od Ziemi Zero i Łowców GENETRIXu. Konfrontacja była jednak nieunikniona. ŁOWCY GENETRIXU vs POSEN E.R. Najpierw wkroczyli do knajpy psychobójców. Działając według raportu Organellusa, rozpoczęli operację od miejsca, gdzie nastąpiło wynajęcie bezpośrednich egzekutorów jednego z mieszkańców miasta. W przeciwieństwie do Zaświata Łowcy nie byli związani zasadą nieingerencji. Mogli dokonywać bezpośrednich eksterminacji "powłok". Ekspsychobójcy wybałuszyli wzrok, gdy do baru "Los Degrengolados" wkroczyły dwie cycate blondynki o wulgarnym wyrazie twarzy i wyzywającym spojrzeniu. Ubrane w łachmany, z potarganymi fryzurami i ostrym makijażem wyglądały jak uciekinierki z planu filmu porno. - Czego? - warknął barman, domyślając się, że ma do czynienia z personidkami. Malion wyświetliła holo z paznokcia: zdjęcie Zaświata. - Gdzie on jest? - A kto pyta? Jak policja, to proszę pokazać legitymację - warknął barman. - Jeszcze jedna taka uwaga i poderżniemy ci gardło butelkowym szkłem - szepnęła słodko Pig. - Znasz tego gościa? - holo wyświetliło filmik z wizyty Zaświata w knajpie. Barman nie czuł się pewnie. Klienci gapili się na projekcję, rzucając komentarze: - Co to, kurwa, za jedne? - Poobracałoby się, co, Max? Pig uśmiechnęła się figlarnie, grożąc im palcem: - Wy, mężczyźni, tylko o jednym. - Ale za to na wiele sposobów - odparował, sepleniąc, któryś z psychobójców. Malion spojrzała na zabrany Korbie staroświecki zegarek. - Masz piętnaście sekund, by zacząć mówić. Wszystko, co wiesz o tym człowieku. - Nie znam faceta... - rzekł barman nerwowo. - A w ogóle to albo zamawiacie, albo spadacie! Malion wyłączyła holo. Zapadła krępująca cisza. - On nic nam nie powie - stwierdziła Pig. - On w ogóle nic już nie powie - dodała Malion. Błyskawicznym ruchem rozbiła stojącą na kontuarze butelkę whisky, chwyciła barmana za szyję i rozciągnęła wierzgającego na blacie. Przyłożyła "tulipanka" do gardła i z mściwym uśmiechem pociągnęła wzdłuż grdyki. Trysnęła krew. Akcja trwała niecałe trzy sekundy. Psychobójcy zaniemówili. Barman spadł na podłogę, rzężąc w czerwonej kałuży. - Wy też nic nam nie powiecie, chłopcy? Ciszę przerwał Fuckenkreutz: - Brać je! Rzucili się, chcąc zdezelować mózgi zabójczyniom, choć nie byli pewni, czy to aby nie personidki. Po minucie w barze "Los Degrengolados" leżało trzynaście trupów. Alkohol spływał po opryskanych krwią ścianach, wszędzie walało się potłuczone szkło. - To by było na tyle - mruknęła Pig, rzucając zapałkę w kałużę rozlanego spirytusu. Buchnął jasny płomień. Łowcy wyprowadzili powłoki przed budynek i skierowali się w stronę klubu "Geneton". * Schizofoniusz i Śmieciokwiat dostali sygnał "Argusa" w momencie, gdy DJ Messerschmidt wychodził z baru "World". Za płotem stały dwie personidki z pogardliwym wyrazem twarzy i rękoma założonymi na piersiach (wyjątkowo obfitych piersiach!). Były nieuzbrojone. - Ja cię chrzanię, Kwiatuszku - szepnął Schizofoniusz. - Czy to nie te dwie dupy Big Alexa? - Szefie - Śmieciokwiat wskazał palcem. - To jego "Cieniary". - Brawo, Kwiatuszku! - Schizofoniusz musiał zabłysnąć. - Personidki-rozwielitki, nie daję im więcej niż 40 w skali IQ... - Przymknijcie się - uciął DJ Messerschmidt. Androidki swobodnie przeskoczyły przez płot. Malion podniosła z trawy kamień i skruszyła go w dłoni. Wolnym kocim krokiem szły w stronę baru. - Może być gorąco - sapnął DJ. - Bez obaw, szefie. No pasaran! Schizofoniusz i Śmieciokwiat sprawdzili spluwy. - Hola, spierdalać z naszego terenu, drogie panie. - Chcemy rozmawiać z brodaczem. - A macie umówioną audiencję? - I nie żaden brodacz, tylko Jego Eminencja. - Jeszcze krok, a się pogniewamy! - Czekajcie - DJ wyszedł przed swoich goryli. - O co chodzi? Pig i Malion spojrzały na siebie rozbawione, po czym powtórzyły procedurę z baru. Hologram zdjęcia, standardowe pytania, projekcja podglądu. DJ Messerschmidt zrozumiał, że nie są to personidki, które kazał stworzyć Big Alex. Nie wiedział, co w nie wstąpiło, czuł się jednak coraz mniej pewnie. - Niestety, nie wiem, o kogo wam chodzi. Teraz opuśćcie teren. Klub jest czynny dopiero wieczorem. Malion zrobiła minę naburmuszonej dziewczynki. - Mów prawdę, brzydalu, albo moja koleżanka wyrwie ci serce. "Musisz przygotować się na najgorsze" - wróciły słowa Zaświata. "Każdy, kto miał ze mną kontakt, zostanie namierzony. Możliwe, że zginiesz". Pod płotem zamiauczał czarny kot. Pig spojrzała na Malion, Malion spojrzała na Pig. W chwili gdy Łowcy wyciągnęli syntetyczne ręce po DJ Messerschmidta, Śmieciokwiat i Schizofoniusz chwycili za spluwy. TY Czym jest prawda? Każdy krok ku wiedzy na temat genomu zbliża ludzi do odpowiedzi. Trzy miliardy nukleotydów, trzydzieści tysięcy genów - oto człowiek. Ludzkość odkryła budulec, może więc nieświadomie zburzyć katedrę człowieczeństwa. Poza te dane nie sięgnie jednak ich wiedza - skończy się na obliczeniach, na identyfikacji materialnych molekuł, które są zaledwie formą. Tymczasem prawda ukryta jest w treści. Znajomość samych procesów, jakim podlega informacja - transkrypcja na RNA oraz translacja w oparciu o jej matrycę - nie wystarczy. To różnorodność regulatorów, a nie liczba genów decyduje o postaci życia. Rozszyfrowanie budowy genów to zaledwie pierwszy krok - ważniejsza jest znajomość ich białkowych produktów. Czy można jednak poznać esencję samego życia? Pojąć treść, istotę zapisu? Nowe gałęzie nauki - genomika, transkryptomika i proteomika - mogą okazać się narzędziami niewystarczającymi. Tajemnica pozostanie tajemnicą. Ludzkość przypomina ucznia czarnoksiężnika, który rozpętał niebezpieczne moce i wkrótce może przestać istnieć. Pozostanie tylko GENETRIX. Reszta jest bez znaczenia. PIETA Leżał z wyrwanym sercem, jak rozpruty manekin, w skrwawionym białym kimonie przypominającym pióra rozstrzelanego ptaka. Czarna otchłań w pustej piersi zdawała się powtarzać mrok wszechświata. Twarzą ku rozgwieżdżonemu niebu, godząc życie i śmierć arabeskowym rozrzuceniem ramion, DJ Messerschmidt żegnał świat Ziemi Zero. W tle zrównany z ziemią "Geneton" - wieczernik samozwańczego proroka - nucił smętną melodię ruin. Gwiazdy topniały w tej muzyce jak kawałki srebra - niewidzialne łzy w syntetycznych oczach Schizofoniusza i Śmieciokwiata. Czuwali przy trupie jak dwaj cerberowi strażnicy. Nie czekali, by poprowadzić duszę do krainy zmarłych; sami umierali. Zgodnie z programem płytki rozpoczęły wymazywanie świadomości "Cieni". - Zawsze mówiłem, że DJ Messerschmidt to człowiek o otwartym sercu... - mruknął Śmieciokwiat. Schizofoniusz wyszczerzył resztki porcelitowych zębów. - Żarty się ciebie trzymają, Kwiatuszku. Byli niczym rozbite samochody: pęknięta skóra jak zgnieciona karoseria, płatami złaził z niej lakier molekularnej żywicy. - Są wzloty i upadki, Schizonku. Świat jest złożony. - Chyba do grobu. Odchodzimy, Kwiatuszku... - Nigdzie się nie wybieram. - ... w niebyt - dokończył Schizofoniusz. - A ja czuję, jakby to niebyt wchodził w nas. - Szkoda, że bez pukania. Wygaszanie dobiegało końca. - Kurwa, jak to długo trwa... - Spokojnie, Schizonku. Do ciała DJ Messerschmidta zlatywały się mewy. Spoglądali na to z obojętnością, nawet gdy ptaki zaczęły tworzyć wokół trupa regularny, trochę obły zygzak, przypominający podwójny heliks. Płytki skończyły dezaktywację. Powłoki "Cieni" leżały u stóp DJ Messerschmidta, a wokół, w furkocie białych skrzydeł przybywali po jego duszę nadrzeczni aniołowie. * Tuż o świcie, zanim służby porządkowe uprzątnęły ciała, przeszła brzegiem Varty dziwna procesja. Pięciu muzyków, ubranych w staroświeckie czarne kapelusze i białe marynarki, z bladymi twarzami osłoniętymi przeciwsłonecznymi okularami, kroczyło majestatycznie nadrzeczną promenadą. Dwie trąbki, akordeon, saksofon i gitara. Między zimną wodą Varty a jaśniejącym niebem wiatr niósł nostalgiczną melodię - temat z "Ojca chrzestnego". Zdawało się, że korowód czarno-białych postaci pragnie zbudzić świat do życia. Smutek muzycznej frazy przeczył takiemu przypuszczeniu. Muzycy przypominali grupę manekinów, która uciekła z wystawy sklepu, by oznajmić światu swą obecność surrealistycznym pochodem. Mijając skarpę nie wiedzieli, że leżą tam trzy ciała: człowieka i dwóch personidów. Nad Posen E.R. wstawał dzień, w którym miał zostać przesądzony los Ziemi Zero. Nieświadomi tego członkowie zespołu muzycznego kroczyli w stronę wschodzącego słońca. Po tym, jak spłonęła ich knajpa, stracili coś więcej niż utrzymanie i dach nad głową - stracili sens życia. Zrezygnowani, postanowili zmienić nazwę na "Lost Hujeros". Czekało ich życie wagabundów. Maszerowali więc bez celu, nie pojmując, że grają żałobne memento dla starego świata. SKARPA ŚMIERCI Minęły trzy dni. Skarbonka była głodna i spragniona. Aplikowała sobie resztki żetonów, z troską spoglądając na brzuch. Zaświat trwał w pogotowiu, prawie w ogóle nie sypiając. Co z tego, skoro awatar wciąż się nie zjawiał. - Nie przewidziałem tak prostej metody - mruczał, zasypiając obok Skarbonki. - Chcą nas wziąć głodem. Przytuliła się do jego piersi. - Czekają, aż wrócimy na Ziemię? - Tego się obawiam. - Będziemy musieli wrócić. Martwię się o dziecko. - Wiem. - DJ Messerschmidt udzieli nam schronienia. - Może -odparł Zaświat niemal pewien, że twórca genetyzmu nie żyje. Zapewne nie istniał już "Geneton", Łowcy równali wszystko z ziemią, taki był styl ich pracy. - Jutro - mruknął. - To znaczy, jak się obudzimy. Zejdę na Ziemię i przyniosę trochę żywności. - Nie zostawiaj mnie. - Muszę. - A jak nie wrócisz? Cóż miał odpowiedzieć. Łowcy tylko czekali, aż się zjawi. Czy w starciu z nimi miał szansę? Na pewno większą niż w pojedynku z awatarem GENTRIX. - Śpij. * Zeszli razem. Po długim namyśle Zaświat uznał to za rozsądne - gdyby zginął, Skarbonka umarłaby na Wstędze z głodu i wycieńczenia. Stawi czoła Łowcom, chroniąc ją. Później zaczeka na awatara. Nie docenił możliwości Łowców. To proste: nie wiedział o przeskanowanym donosie Organellusa. Choć bał się, że wykorzystają moment przejścia, lekką dezorientację w kilka sekund po zstąpieniu na Ziemię Zero, postanowił zaryzykować. To samo miejsce co za pierwszym razem - skarpa nad brzegiem Varty. Nawet ta sama pora - zmierzch barwiony purpurą zachodzącego słońca. Stracił dziewczynę od razu. Tuż po wyłonieniu czatujący Łowcy odciągnęli ją na bok. Dwie personidki (cóż za sprytne wcielenie!) - gdy się ocknął, zobaczył je wyraźnie. Jedna trzymała Skarbonkę za szyję, wykręcając jej ręce, druga mierzyła w Zaświata paznokciem. Wiedział, jaką broń emitują Łowcy. Śmiercionośne światło zabijało szybciej niż myśl. Podniósł ręce, wiedząc, że nie zdąży wyciągnąć kuszy. - Odsuń się, już! - Malion podniosła z trawy elektropilnik i przyłożyła ostrze do brzucha Skarbonki. - Zostawcie ją... - Odsuń się, bo bachor zginie! - syknęła Pig i przejechała paznokciem wzdłuż swego podbrzusza. Skarbonka nawet nie krzyczała. Była zbyt przerażona. Zaświat cofnął się kilka kroków. Sytuacja był zła, lecz nie tragiczna. Każdy Łowca, choć stanowił połączenie fanatycznego zabójcy z wyrachowanym egzekutorem, miał szczątkowy instynkt samozachowawczy. Zaświat wiedział, że na razie nie posuną się do ostatecznego kroku. Nie przebiją embriona elektropilnikiem. Zagłada Ziemi Zero byłaby również ich pogrzebem. - Zostawcie ją i walczcie ze mną. Boicie się? Wiedział, że jego słowa są coraz głupsze. Próbował grać na zwłokę. Liczył na opóźnienie. Łowcy musieli doskonale zgrać w czasie chwilę mordu z ewakuacją do GENETRIX. Czy choćby na Wstęgę. W przeciwnym razie ulegliby kasacji razem z Ziemią. - Odłóż kuszę, bo poderżniemy gardło dziewczynie. Zaświat pojął, że przygotowują się do przejścia. Pig wykonywała manualne znaki, co znaczyło, że Łowca otwiera bramę. Malion trzymała Skarbonkę za gardło, przyciskając ostrze do jej brzucha. Jeden ruch i Nosiciel Świata ginie. Jedna myśl i Łowcy są po drugiej stronie. GENETRIX wyrusza na poszukiwanie innych światów. - A teraz połóż kuszę na ziemi. Już! Schylił się, z trudem wchodząc w kanał telepatyczny Łowców. Skanowanie w dwudziestu trzech procentach. Wystarczyło, by odczytać plan agentów. By zacząć odliczać czas... "Trzynaście". Wyjrzało czerwone słońce. "Dwanaście". Brzuch Skarbonki pokryty cieniem narzędzia śmierci. "Jedenaście". Jej oczy jak strach osaczonych ptaków. "Dziesięć". Nogi rozchylone bezradnie jak skrzydła bramy śmierci. "Dziewięć". Androidki oblizują się lubieżnie, krzywiąc usta w grymasie pogardy. Łowcy wiedzą, jak poniżyć Zaświata. "Osiem... siedem... sześć..." - Pięć - myśli Zaświat. - Pięć - przedrzeźniają go telepatycznie Łowcy. Są już pewni zwycięstwa. "Cztery..." Ostatnie cztery sekundy Ziemi Zero. Decyzja rodzi się w umyśle Zabójcy jak błysk magnezji. Przez ułamek sekundy wszystko zostaje rozświetlone blaskiem zrozumienia. Plan. Jedyna szansa. Zaświat wmyśla się z całej siły w pole telepatyczne Skarbonki - ta myśl zakotwicza się w kształtującym się mózgu Nosiciela Świata. Sprzęgnięcie. Trzy kanały tworzą rzekę - dno jest zbudowane z ziarenek trzech kodów genetycznych. Woda to życie - palec Boga w lewo lub w prawo. "Teraz!" Zaświat chwyta harpun i wymierza go w Pig. Łowca, zdumiony irracjonalnością gestu, podnosi prawą rękę androidki i poraża Zaświata wiązką śmiercionośnego światła. Zabójca pada na kolana z wypalonym sercem. Przez nieregularną dziurę w jego korpusie trzy pary oczu spoglądają na widnokrąg. Oczy Skarbonki są jak studnie wezbrane rozpaczą. Oczy Pig i Malion są zdezorientowane - syntetyczne źrenice maleją, mięśnie powiek trwają napięte. Co się stanie? Skarbonka krzyczy - jej głos jest jak skarga cierpiącego anioła. Przez ranę Zaświata widać już wszystko. Zachodzące słońce traci czerwień i spływa ciemnogranatową krwią. Solarne osocze ma barwę morskiej wody. Tarcza gwiazdy jest jak owoc zrodzony z drzewa śmierci - ciemnoniebieski całun nocy. Pig i Malion eksplodują. Powłoki rozpryskują się w miliardkrotnej dyspersji cząstek żywicy molekularnej. Łowcy znikają, wessani w nicość. Skarbonka wyciąga rękę w stronę rany: tam światło... Zabójca Światów umiera. Słońce jego świata ma barwę morza. BŁĘKIT Obudziła się pod wpływem deszczu. Leżała na plaży, pod morską wydmą, którą przecinały drewniane schody i wpatrywała się w złociste fale omywające brzeg. Po brzegu przechadzały się pojedyncze postacie: dorośli, dzieci i psy. Skarbonka nie mogła wyjść ze zdumienia: słońce miało barwę morza, morze miało barwę słońca. Wszystko było zatopione w błękicie - Ziemia zdawała się wielkim owadem uwięzionym w szmaragdzie. Podeszła nad sam brzeg. Spacerując wzdłuż linii morza wsłuchiwała się w szmer przyboju, bicie swego serca i tajemnicze sygnały prenatalnej przestrzeni. Wciąż miała dziecko - zwykłe dziecko w krainie wyłonionej po śmierci Zabójcy. Więc dopiero jego zgon doprowadził do stworzenia świata, którego nigdy nie miał... Wloty na żetony zasklepiły się jak uzdrowione rany. Skarbonka wierzyła, że nie ma już GENETRIX. Musiała wierzyć. Krzyczące mewy przypomniały jej Vartę. Te dziwne dni, które doprowadziły do zastąpienia starej rzeczywistości nową. Na Ziemię Zero rozciągnął się filtr ochronny w postaci pośmiertnej projekcji Zaświata. Pora odnaleźć się w tym świecie - myśli Skarbonka, zawracając w stronę wydmy. Schody prowadzą ku przyszłości. Szkoda, że nie zdążyła zdradzić Zabójcy swego imienia. Jak nikt zasłużył na to, by je poznać. Ewa... Teraz to i tak bez znaczenia. Dociera na szczyt. Raz jeszcze patrzy na horyzont spięty słońcem jak broszą. Deszcz ustał, a jej zbiera się na płacz. Pierwsza łza dociera do kącika ust - Skarbonka dotyka jej językiem, czując słony posmak: sól wszystkich mórz tego i tamtego świata. Gniezno, 29 IV - 29 IX 2001 r. Wojciech Szyda Przypisy 1 O Boże, mógłbym się zamknąć w skorupie orzecha i czuć się królem nieskończonej przestrzeni. 2 Przekład: Tadeusz Żeleński (Boy) z drobnymi zmianami autora. WOJCIECH SZYDA Młody prawnik po UAM urodzony w Gnieźnie w 1976 r. Związany z poznańskim klubem fantastyki Druga Era (m.in. przez osiem numerów naczelny fanzinu "Inne planety"), autor kilku znaczących poszukujących opowiadań, w których nie ukrywa, że inspirują go dokonania pozagettowe lekceważone przez fanów. Malarstwo i literatura surrealizmu, filmy Tarantina i Rodrigueza, Gibson, Dick, ale też na przykład Borges i Chesterton - oto patroni (i parantele) artystycznych poszukiwań Szydy, dokonujących się tam, gdzie fantastyka religijna spotyka się z socjologiczną i szeroko rozumianym cyberpunkiem. Opublikował na naszych łamach: "Psychonautkę" ("NF" 11/97), "Tajną krucjatę" ("NF" 10/98), "Pokój z widokiem na wieżę" oraz "Pokój z widokiem na morze" (oba w "NF" 1/99), "Bestseller" ("NF" 1/2001), "Raport dwóch magów" ("NF" 4/2001) i "Trzecią księgę" ("NF" 8/2001). Drukował także w "Feniksie" "SF", "Wizjach Alternatywnych 3". Tytuł najnowszego opowiadania "GENETRIX..." nie nawiązuje podobno do "Matrixa"; to słowo łacińskie, znaczy tyle co RODZICIELKA (Szyda znalazł je w eseju Zbigniewa Herberta). Rzecz jak na poszukującą fantastykę przystało miesza porządki nano- i makroświata, prywatny i kosmiczny krach, jednostkowe i globalne zbawienie. Duch idzie tu przed ciałem, świat jest jednością, wybory szaraków mają kosmiczne znaczenie, a na scenę wkraczają zadziwiający bohaterowie w rodzaju tajemniczego Łowcy, scyborgizowanych kobiet, ożywionych manekinów, szalonych DJ-ów (chociaż muzyki techno Szyda nie cierpi), rezonujących komórek... Wszystko to artystycznie zbliża "GENETRIX..." do "Psychonautki", z powodu której (tzn. dla jej ideowej jednoznaczności) nieprzejednani zwolennicy poprawności politycznej robili nam kiedyś awantury. W każdym razie wydali z siebie groźne pomruki ofensywnej tolerancji. (mp)