JAMES MATTHEW BARRIE PIOTRUŚ PAN Opowiadanie o Piotrusiu i Wendy Przełożył MACIEJ SŁOMCZYŃSKI Ilustrował JERZY SROKOWSKI NASZA KSIĘGARNIA .WARSZAWA 1982 Tytuł oryginału: „Peter and Wendy" Data pierwodruku 1911 r. Translation copyright © 1958 by Maciej Słomceyński Rozdział pierwszy PIOTRUŚ WKRACZA NA WIDOWNIĘ ISBN 83-10-08021-2 Wszystkie dzieci — poza jednym — dorastają. Szybko dowiadują się, że będą kiedyś dorosłe, a Wendy dowiedziała się o tym tak: Kiedy miała dwa lata, bawiła się pewnego dnia w ogrodzie: zerwała kwiatek i pobiegła z nim do swojej mamy. Przypuszczam, że musiała wyglądać zachwycająco, bo pani Darling położyła rękę na sercu i zawołała: — Ach, dlaczego nie możesz pozostać taka na zawsze?! To było wszystko, co sobie powiedziały, ale od owej chwili Wendy wiedziała,-że musi dorosnąć. Zawsze się o tym wie, kiedy się ma już dwa lata. Dwa lata to początek końca. Oczywiście mieszkali w domu pod numerem czternastym, a przed przybyciem Wendy jej mama była tam najważniejszą osobą. Była to piękna pani z romantyczną główką i słodkimi, drwiącymi usteczkami. Jej romantyczna główka była jak te maleńkie szkatułeczki rodem z zagadkowego Wschodu. Są one umieszczone jedna w drugiej i ile byś ich nie otworzył, zawsze jest jeszcze jedna w środku. A jej słodkie, drwiące usta miały jeden pocałunek, którego Wendy nigdy nie mogła otrzymać, chociaż był dokładnie widoczny w prawym ich kąciku. Sposób, w jaki pan Darling ją zdobył, był następujący: wielu panów (którzy byli chłopcami w czasach, kiedy ona była dziewczynką) odkryło jednocześnie, że ją kochają. Pobiegli więc wszyscy ku jej domowi, żeby się oświadczyć. Wszyscy z wyjątkiem pana Darling, który wziął dorożkę, wśliznął się tam pierwszy i w ten sposób zdobył ją. Zdobył ją całą, z wyjątkiem tej najmniejszej szkatułeczki w samym środku i tego pocałunku. Nigdy nie dowiedział się o szkatułeczce, a po pewnym czasie dał za wygraną, jeżeli chodzi o pocałunek. Wenidy przypuszczała, że może Napoleon otrzymałby ten pocałunek, ale widzę go, jak próbuje, a potem odchodzi wściekły i trzaska drzwiami. Pan Darling lubił przechwalać się wobec Wendy, że jej mama nie tylko go kocha, ale także szanuje. Był on jednym z tych przenikliwych ludzi, którzy znają się na akcjach i kapitałach. Oczywiście nikt się na tym naprawdę nie zna, ale on sprawiał wrażenie, że się zna, i często mówił, że akcje spadły, a kapitały się podniosły, takim tonem, który powinien był zmusić każdą kobietę do szacunku. Pani Darling wzięła ślub w białej sukni i początkowo prowadziła swoją książkę rachunkową doskonale, prawie radośnie, jakby to była zabawa. Nigdy nie brakowało jej nawet brukselki. Ale z czasem całe kalafiory zaczęły się gubić, a na ich miejsce pojawiły się rysunki przedstawiające dzieci bez twarzy. Rysowała je wtedy, kiedy powinna była dodawać. Były to zagadki pani Darling. Wendy pojawiła się pierwsza, po niej Janek, a po nim Michał. Przez tydzień czy dwa po pojawieniu się Wendy wciąż było wątpliwe, czy uda im się zatrzymać ją u siebie, bo przecież to była jeszcze jedna osoba do wyżywienia. Pan Darling był z niej ogromnie dumny, ale równocześnie był bardzo uczciwy. Siadał więc na brzegu łóżka pani Darling, brał ją za rękę i obliczał przyszłe wydatki, a ona spoglądała na niego błagalnie. Chciała zaryzykować i niech się dzieje co chce, ale pan Darling nie umiał tak myśleć. Umiał myśleć mając przed sobą ołówek i kartkę papieru. A jeżeli, podsuwając swoje myśli, pomieszała mu rachunki, musiał zaczynać od początku. — Tylko mi nie przerywaj! — błagał ją. — Mam tu przy sobie jednego funta i siedemnaście szylingów, a w biurze dwa szylingi i sześć pensów. Mogę przestać pić kawę w biurze, to będzie, mniej więcej, jeszcze dziesięć szylingów. Razem będzie to dwa funty, dziewięć szylingów i sześć pensów. A razem z twoimi osiemnastoma szylingami i trzema pensami to będzie trzy funty, dziewięć szylingów i siedem pensów. A z jeszcze pięcioma na mojej książeczce oszczędnościowej to wyniesie w sumie osiem funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Kropka!... Teraz trzeba przenieść te siedem na... Nic nie mów, kochanie, błagam!... Aha! I jeszcze jest ten funt, który pożyczyłaś temu człowiekowi, co to przyszedł do drzwi... Cicho, dziecko!... Kropka i przenieść dziecko... No i widzisz!... Czy powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? Tak! Powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Pytanie brzmi: czy możemy przeżyć rok za dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? — Oczywiście, że możemy, Jurku! — zawołała pani Darling. Ale była stronnicza na korzyść Wendy, a w rzeczywistości to on miał wznioślejszy charakter z nich dwojga. — Pamiętaj o śwince! — ostrzegał ją prawie grożąc. I zaczynał od nowa. — Świnka jeden funt. Tyle napisałem, ale jestem przekonany, że wyniesie więcej niż trzydzieści szylingów... Nie mów nic... Odra: funt i pięć szylingów. Szkarlatyna: dziesięć szylingów... razem dwa funty i piętnaście szylingów... Nie kiwaj palcem... Koklusz, no, powiedzmy, piętnaście szylingów... I tak to szło, a za każdym razem wychodziła inna suma z dodawania. Ale w końcu Wendy jakoś utrzymała się — ze świnką zredukowaną do dwunastu i pół szylinga i dwoma rodzajami odry, potraktowanymi jako jedna choroba. Potem było to samo rozgorączkowanie w związku z Jankiem, a Michał zaledwie się przesmyknął przez rachunki. Ale zatrzymano obu i wkrótce można było 'zobaczyć całą trójkę idącą szeregiem w towarzystwie niani — do przedszkola pani Fulsom. Pani Darling bardzo lubiła mieć wszystko jak się należy, a pan Darling namiętnie pragnął być dokładnie taki sam jak sąsiedzi. Więc, oczywiście, dzieci miały nianię. Ale ponieważ byli biedni ze względu na ilość mleka wypijanego przez dzieci, więc nianią została niesłychanie poważna suka rasy nowofundiandzkiej. Na imię miała Nana i nie należała do nikogo, zanim państwo Darling nie najęli jej do pracy. Mimo to nawet przedtem przykładała wielką wagę do dzieci, a państwo Darling poznali się z nią w parku Kensington, gdzie cały swój wolny czas spędzała na zaglądaniu do wózków. Była znienawidzona przez nieuważne niańki, za którymi chodziła do domów i skarżyła na nie ich chlebodawczyniom. Okazało się, że jako niania jest prawdziwym skarbem. Jakże dokładna była w czasie kąpieli i jak czujna na najmniejsze nawet nocne westchnienie któregoś ze swoich podopiecznych. Była genialna w rozróżnianiu, czy kaszel jest czymś, czym nie warto sobie zaprzątać uwagi, czy też może trzeba obwiązać kaszlącemu gardło pończochą. Wierzyła do ostatnich swoich dni w tak przestarzałe lekarstwa jak liście rabarbaru, a wydawała pogardliwe pomruki słuchając nowomodnych rozmów o bakteriach i tym podobnych rzeczach. Można było się nauczyć dobrego wychowania patrząc na nią, gdy odprowadzała dzieci do szkoły. Kiedy zachowywały się przyzwoicie, szła statecznie obok, ale gdy któreś zagubiło się w tyle, natychmiast zapędzała je z powrotem do szeregu. W dniach wycieczek Janka nigdy nie zapominała o jego swetrze i zwykle nosiła w pysku parasol na wypadek deszczu. W przedszkolu pani Fulsom jest poczekalnia dla nianiek. Siadywały one tam na ławkach, a Nana kładia się na podłodze. Ale tylko taka była pomiędzy nimi różnica. Udawały, że jej nie dostrzegają, uważając, że zajmuje o wiele niższe stanowisko społeczne niż one. A Nana nienawidziła ich pogwarek o byle czym. Nie znosiła odwiedzin przyjaciółek pani Darling w dziecinnym pokoju, ale przed ich nadejściem szybko zdejmowała Michałowi fartuszek i zawiązywała mu inny, niebiesko obrębiony. Potem prędko ogarniała Wendy i przygładzała włosy Jankowi. Żaden pokój dziecinny nie mógłby być pod lepsza opieką i pon Darling wiedział o tym. Ale czasem zastanawiał się z niepokojem, czy sąsiedzi nie plotkują. Musiał mieć przecież na uwadze swoje stanowisko w mieście. Poza tym Nana niepokoiła go jeszcze w inny sposób. Miał oza- 8 sami niejasne uczucie, że nie ma ona dla niego dostatecznego podziwu. _ Ależ wiem, że ona ciebie podziwia, Jurku! — zapewniała go pani Darling dając równocześnie znak dzieciom, żeby były specjalnie miłe dla ojca. Wobec tego rozpoczynały się tańce, w których czasem brała udział gosposia Liza. Wyglądała jak dziecko w tej swojej długiej spódnicy i czepeczku pokojówki, a przecież najmując się do pracy przysięgała, że ma o wiele więcej niż dziesięć lat. Ile radości było w tych zabawach! A najradośniejsza ze wszystkich była pani Darling, która umiała tak prędko kręcić się w tańcu, że widać z niej było tylko ten pocałunek. Gdybyś w takiej chwili skoczył ku niej, może byś go otrzymał. Nie było nigdy pogodniejszej, szczęśliwszej rodziny niż oni... do chwili pojawienia się Piotrusia Pana. Pani Darling po raz pierwszy usłyszała o Piotrusiu porządkując myśli swoich dzieci. Jest to conocnym zwyczajem każdej dobrej mamy. Kiedy dzieci już usną, przetrząsa ona wtedy ich główki i porządkuje im myśli na rano, przesuwając do właściwych przegródek rozmaite sprawy, które w ciągu dnia zawieruszyły się gdzie indziej. Gdybyś mógł wtedy nie spać (ale, oczywiście, nie możesz), zobaczyłbyś, jak robi to twoja mama, i bar* dzo by cię ciekawiło przyglądanie się jej pracy. Wygląda to zupełnie jak porządkowanie szuflad. Przypuszczam, że zobaczyłbyś, ją na klęczkach, marudzącą śmiesznie nad jakąś cząstką zawartości twojej głowy i zastanawiającą się, gdzie, na Boga, mogłeś to znaleźć. Robi przy tym odkrycia milutkie i mniej miłe, jedna potrafi przytulić do policzka, jakby to był mały kotek, a inne ukrywa pospiesznie. A kiedy wstajesz rano, wszystkie psoty i brzydkie myśli, które miałeś idąc do łóżka, są już zwinięte w jak najmniejszy węzełek i wtłoczone na samo dno twojego umysłu. A na wierzchu leżą pięknie przewietrzone twoje najładniejsze. myśli, gotowe do użytku. Nie wiem, czy widziałeś kiedyś mapę ludzkiego umysłu. Doktorzy czasem rysują mapy części twego ciała. Rzeczywiście, mapa twojego ciała może cię zaciekawić. Ale niech spróbują narysować mapę dziecinnego umysłu, który jest nie tylko pogmatwany,. ale w dodatku kręci się przez cały czas w kółko. Widać na nim linie zygzakowate, podobne do wykresu temperatury na karcie; szpitalnej. Linie te są, prawdopodobnie, drogami biegnącymi przez wyspę. Bo Nibylandia jest zawsze — w mniejszym albo-większym stopniu — wyspą, gdzie błyskają, od czasu do czasu,-zdumiewające barwy i gdzie są koralowe rafy, podobne do ob-j łoczków dalekie statki, dzicy ludzie, odludne legowiska zwierząt, i gnomy zajmujące się krawiectwem, jaskinie, przez które płynie rzeka, książęta mający sześciu starszych braci, chyląca się do upadku chatka i pewna, bardzo maleńka, stara pani o haczykowatym nosie. Nie byłaby to trudna mapa, gdyby to było już' wszystko. Ale jest jeszcze: pierwszy dzień w szkole, religia, tatuś, okrągła sadzawka, robótki igłą, morderstwa, wieszanie, nieregularne czasowniki, tort czekoladowy, wkładanie szelek, powiedz: „Chrząszcz brzmi w trzcinie!", trzy pensy za to, że sam sobie wyrwiesz ząb — i tak dalej. Te sprawy i rzeczy są albo częścią wyspy, albo należą do innej mapy, która przez nią prześwituje. A wszystko to razem jest bardzo pogmatwane, zważywszy w dodatku, że nic nie chce stać spokojnie. Oczywiście Nibylandie różnią się bardzo od siebie. Ta Janka, na przykład, miała lagunę, nad którą przelatywały flamingi, a Janek strzelał do nich. Michał, który był bardzo malutki, miał flaminga, nad którym przelatywały laguny. Janek mieszkał na plaży w łodzi przewróconej dnem do góry, Michał — w wigwamie, a Wendy — w domu zrobionym ze zręcznie pozszywanych liści. Janek nie miał żadnych przyjaciół, Michał miał nocnych towarzyszy, a Wendy miała ulubionego wilczka, którego porzucili rodzice. Ale wszystkie Nibylandie mają rodzinne podobieństwo i gdyby stanęły rzędem, mógłbyś powiedzieć, że jedna ma nos drugiej — i tak dalej. Do tych czarodziejskich brzegów nieustannie przybijają łódki bawiących się dzieci. I my tam byliśmy. Chociaż już nigdy tam nie wylądujemy, słyszymy nadal głos fal uderzających o brzeg. Ze wszystkich rozkosznych wysp Nibylandia jest najbardziej przytulna i zwarta. Nie taka szeroka i rozległa, z wielkimi, nud- j odległościami pomiędzy jedną przygodą a drugą, ale przygnie zatłoczona. Kiedy bawisz się na niej za dnia, przy omocy krzeseł i obrusa, wtedy wcale nie jest niepokojąca. Ale na dwie minuty przed zaśnięciem staje się nieomal prawdziwa. Dlatego właśnie palą się nocne lampki w dziecinnych pokojach. Podczas wędrówek w główkach swoich dzieci pani Darling znajdowała, od czasu do czasu, rzeczy, których nie mogła zrozumieć. Najbardziej niezrozumiałe było słowo „Piotruś". Nie znała żadnego Piotrusia, a jednak znajdował się to tu, to tam w główkach Janka i Michała, a głowa Wendy była nim cała zabazgrana. Imię to wypisane było większymi literami niż wszystkie inne słowa, a im dłużej pani Darling przyglądała mu się, tym bardziej dochodziła do przekonania, że ma ono bardzo pewny siebie wygląd. — Tak, on jest dosyć pewny siebie — przyznała Wendy, kiedy mama zaczęła ją wypytywać. — Ale kto, kochanie? — No przecież wiesz, mamusiu, Piotruś Pan. W pierwszej chwili pani Darling nie wiedziała, ale kiedy cofnęła się pamięcią do swojego dzieciństwa, przypomniała sobie jakiegoś Piotrusia Pana, o którym mówiono, że mieszka z wróżkami. Były o nim różne dziwne opowiadania, jak na przykład to, że kiedy dzieci umierają, odprowadza on je przez pewną część drogi, żeby się nie bały. Kiedyś wierzyła w niego, ale teraz, kiedy była już pełną rozsądku mężatką, zwątpiła w istnienie takiej osoby. — A poza tym — powiedziała do Wendy — on byłby już dorosły. — Och nie — zapewniła ją Wendy z przekonaniem. — On nie jest taki dorosły. Jest taki jak ja. — Mówiąc to miała nai myśli, że jest zbliżony do niej zarówno wzrostem, jak i rozumem. Nie wiedziała, skąd o tym wie. Po prostu wiedziała. Pani Darling poradziła się pana Darling, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco. — Zapamiętaj moje słowa — powiedział. — To jest jakaś bzdura, którą Nana wbiła im w głowy. Jeden z takich właśnie 10 11 pomysłów, jakie miewają psy. Nie myśl o tym, a samo się roz-] wieje. 3 rżeniu, że spotkały w lesie swego umarłego tatusia i bawiły się 3 z nim. Pewnego poranka, w ten właśnie niedbały sposób, Wendy jj dokonała niepokojącego odkrycia. Na podłodze dziecinnego po-| koju znaleziono trochę liści, których na pewno tam nie było, f kiedy dzieci położyły się spać. Pani Darling stała nad nimi, próbując rozwiązać tę zagadkę, kiedy Wendy powiedziała z pobłażliwym uśmiechem: — Zdaje się, że to znowu ten Piotruś! — Co chcesz przez to powiedzieć, Wendy? a — To bardzo niegrzecznie z jego strony, że nie posprzątał pój sobie — powiedziała z westchnieniem Wendy, która była schłud--na dziewczynką. Wyjaśniła, jakby to było zrozumiałe samo przez się, że Pio-| truś przychodzi czasami nocą do dziecinnego pokoju, siada w no-1 gach jej łóżka i przygrywa na fujarce. Niestety ani razu nie obudziła się podczas tego, więc nie wiedziała, skąd o tym wie. Po prostu wie. — Co za głupstwa mówisz, najdroższa! Przecież nikt nie może dostać się do domu, jeżeli najpierw nie zapuka. — Zdaje mi się, że on wchodzi przez okno — odpowiedziała Wendy. — Przecież to trzecie piętro, moje kochanie! — A czy liście leżały pod oknem, mamusiu? To prawda. Liście znaleziono bardzo blisko okna. Pani Darling nie wiedziała, co myśleć, bo to wszystko wydawało się Wendy tak naturalną rzeczą, że nie można jej było zbyć mówiąc, że się jej przyśniło. — Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? — zawołała matka. — Zapomniałam — powiedziała Wendy swobodnie. Spieszyła się, żeby prędko zjeść śniadanie. 12 Och, z pewnością musiało się jej to wszystko przyśnić. Ale'z drugiej strony, skąd się wzięły te liście? Pani Darling zbadała je uważnie. Były to zwykłe liście, ale miała pewność, że nie pochodzą z żadnego drzewa, które rośnie w Anglii. Z zapaloną świecą zaczęła się czołgać po podłodze w poszukiwaniu śladów obcych stóp. Przetrząsnęła pogrzebaczem kominek i opukała ściany. Zmierzyła odległość okna od chodnika i okazało się, że dzieli je pełnych trzydzieści stóp, a w pobliżu nie ma nawet rynny, po której można by się wspiąć. Z pewnością musiało się to wszystko przyśnić Wendy. Ale, jak pokazała zaraz następna noc, Wendy nie przyśniło się to. Można powiedzieć, że tej właśnie nocy rozpoczęły się niezwykłe przygody dzieci. Tej nocy, o której mówimy, wszystkie dzieci raz jeszcze były w łóżkach. Był to akurat wieczór, kiedy Nana miała wychodne, więc pani Darling wykąpała je i śpiewała im tak długo, aż kolejno wypuściły jej ręce i ześliznęły się w krainę snu. Wyglądały wszystkie, jakby im było tu tak bezpiecznie i przytulnie, że pani Darling uśmiechnęła się, myśląc o swoich obawach. Usiadła spokojnie przy kominku i zaczęła szyć. Było to coś dla Michała, który na urodziny miał dostać po raz pierwszy prawdziwą męską koszulę. Ale ogień przygrzewał, a pokój oświetlony był tylko trzema nocnymi lampkami, więc wkrótce robótka spoczęła na kolanach pani Darling. Później jej głowa pochyliła się, ach, jak wdzięcznie. Usnęła. Spójrz na całą ich czwórkę: Wendy i Michał są tam, Janek tu, a pani Darling przy kominku. Powinna być czwarta nocna lampka. Kiedy usnęła, przyśniło jej się, że Nibylandia przysunęła się za blisko i wypadł z niej jakiś dziwny chłopiec. Nie odczuła zaniepokojenia, bo wydawało jej się, że widziała go już przedtem w twarzach wielu kobiet, które nie mają dzieci. A może dałoby się go też odszukać w twarzach niektórych matek. Śniło jej się, że rozdarł mgłę, która zakrywa Nibylandię. I zobaczyła, że Wendy, Janek i Michał zaglądają tam przez tę dziurę. Ten sen sam w sobie byłby niczym, ale kiedy śniła, okno dziecinnego pokoju otworzyło się i na podłogę opadł chłopiec. Towa- 13 rzyszyło mu nie większe niż pięść dziwne światełko, które ska-n kało po pokoju jak żywa istota. Sądzę, że właśnie ono musiało! obudzić panią Darling. ^ Zerwała się z okrzykiem, zobaczyła chłopca i od razu zrozu< miała w jakiś sposób, że to Piotruś Pan. Ty albo ja, albo Wendy, gdybyśmy tam byli, zauważylibyśmy, że jest on bardzo podobny do pocałunku pani Darling. Okryty był liśćmi i żywicą, ale naj. bardziej zachwycające w nim było to, że miał wszystkie mleczne zęby. Kiedy zobaczył dorosłą osobę, wyszczerzył na nią te swoje małe perełki. Rozdział drugi CIEŃ Pani Darling krzyknęła i w tej samej chwili, jakby odpowiadając na dzwonek, weszła Nana, która wróciła ze swego wieczornego wychodnego. Warknęła i rzuciła się ku chłopcu, który lekko wyskoczył przez okno. Pani Darling krzyknęła znowu, tym razem z obawy o niego, bo pomyślała, że się zabił. Pobiegła na dół, na ulicę, żeby odnaleźć jego drobne ciało, lecz nie odnalazła. Spojrzała w górę, ale pośród ciemnej nocy zauważyła tylko coś, co wzięła za spadającą gwiazdę. Powróciła do dziecinnego pokoju i zobaczyła, że Nana trzyma coś w pysku. Okazało się, że jest to cień chłopca. Kiedy skoczył ku oknu, Nana je szybko zamknęła. Chłopca nie zdążyła schwycić, ale jego cień nie zdążył się wydostać. Okno zatrzasnęło się i odcięło go. Możecie być pewni, że pani Darling uważnie zbadała cień, ale okazało się, że jest w zupełnie przeciętnym gatunku. Nana nie miała żadnych wątpliwości, co należy zrobić z cieniem. Wywiesiła go przez okno, chcąc powiedzieć w ten sposób: „Na pewno wróci po niego. Wywieśmy więc cień tam, gdzie chłopiec łatwo go odnajdzie i nie zaniepokoi dzieci". Ale, niestety, pani Darling nie mogła go wywiesić przez okno, by wyglądał jak kawałek upranej bielizny i byłoby to w bardzo, bardzo złym tonie mieć pranie wywieszone na froncie domu. Pomyślała, że dobrze by było pokazać cień panu Darling, ale pan Darling zajęty był właśnie sumowaniem wydatków na zimowe palta dla Janka i Michała. Głowę miał owiniętą ręcznikiem, że- 15 by zachować jasność myśli, i wydawało się okropnym niepokoić go teraz. Poza tym wiedziała dokładnie, że powiedziałby: „Ta* kie rzeczy dzieją się wtedy, kiedy niańką jest pies". Postanowiła, że zanim nadarzy się okazja do powiedzenia me-' żowi, zwinie cień i włoży do szuflady. Okazja nadarzyła się w tydzień później, właśnie w ten nigdy nie zapomniany piątek. Bo, oczyyiśeie, był to piątek. — Powinnam była specjalnie uważać w piątek — mawiała zwykle później do męża, a siedząca po drugiej stronie Nana trzymała ją za rękę. — Nie, nie — odpowiadał pan Darling. — To ja jestem odpowiedzialny za wszystko. Ja, Jerzy Darling, jestem temu winien. Mea culpa, mea culpa. — Posiadał klasyczne wykształcenie. Siadywali tak noc po nocy, przypominając sobie ten fatalny piątek, którego każdy szczegół odbity był w ich umysłach i przebijał na drugą stronę jak twarze na źle wykonanym banknocie. — Gdybym tylko nie przyjęła tego zaproszenia na kolację w domu pod numerem dwudziestym siódmym — mówiła pani Darling. — Gdybym tylko nie wlał swojego lekarstwa Nanie do miski — mówił pan Darling. — Gdybym tylko udała, że lubię to lekarstwo — mówiły wilgotne oczy Nany. — Moje zamiłowanie do przyjęć, Jurku. — Moje nieszczęsne poczucie humoru, kochanie. — Moje obrażanie się o drobiazgi, drogi panie i droga pani. Potem wszyscy albo jedno z nich zupełnie się załamywali. Nana na przykład załamywała się na myśl: „To prawda, to prawda. Nie powinni byli mieć niańki psa". Wielokrotnie pan Darling przykładał chustkę do oczu Nany. — Ten szatan! — wołał pan Darling, a szczekanie Nany było echem jego słów. Ale pani Darling nigdy nie stawiała zarzutów Piotrusiowi. Miała w prawym kąciku ust coś, co nie pozwalało jej mówić brzydkich słów o Piotrusiu. n; Siadywali w pustym, dziecinnym pokoju, wspominając z czułością każdy, najmniejszy nawet szczegół tego okropnego wie- oru Rozpoczął się on tak zwyczajnie, tak zupełnie jak sto in-°ych wieczorów. Nana puściła wodę na kąpiel dla Michała, a potem na grzbiecie zaniosła go do wanny. _. ]sne pójdę do łóżka! — krzyczał Michał jak ktoś, kto jeszcze wierzy, że będzie miał ostatnie słowo. — Nie pójdę! Nie pójdę! Jeszcze nie ma szóstej, Nano. Mówię ci, że się nie dam wykąpać! Nie dam, nie dam! Wtedy weszła pani Darling, ubrana w swoją białą, wieczorową suknię. Ubrała się wcześniej, niż trzeba, bo Wendy tak bardzo lubiła widzieć ją w wieczorowej sukni i w naszyjniku, który dostała od Jerzego. Miała na ręce bransoletkę Wendy, o której pożyczenie poprosiła przedtem. Wendy tak bardzo lubiła pożyczać mamie bransoletkę. Kiedy weszła, dwoje jej starszych dzieci bawiło się w nią i jej męża po urodzeniu Wendy. Janek właśnie mówił: — Pani Darling, jestem szczęśliwy mogąc ci oświadczyć, że zostałaś matką. — Mówił to dokładnie takim samym tonem, jakiego pan Darling mógłby użyć przy tej okazji. Wendy zaczęła tańczyć z radości, zupełnie tak samo, jakby to mogia robić prawdziwa pani Darling. Potem Janek urodził się z dodatkową ceremonią, którą uważał za słuszną w wypadku, gdy rodzi się mężczyzna. A Michał wrócił z łazienki i poprosił, że też się chce urodzić. Ale Janek brutalnie oświadczył, że nie potrzeba im już więcej dzieci. Michał prawie że się rozpłakał. — Nikt mnie nie chce — powiedział, a pani w wieczorowej sukni oczywiście nie mogła tego znieść. — Ja chcę — powiedziała. — Ja tak bardzo chcę mieć trzecie dziecko. — Chłopca czy dziewczynkę? — zapytał z niewielką nadzieją Michał. — Chłopca. Wtedy skoczył w jej wyciągnięte ramiona. Wydawałoby się, że jest to zbyt malutkie zdarzenie w życiu 16 2 Piotruś Pan 17 pana Darling, pani Darling i Nany, żeby aż o nim wspominać. Ale nie jest ono tak malutkie, jeżeli pomyśli się, że to była ostatnia noc Michała w dziecinnym pokoju. I dalej wspominają. — A ja właśnie wtedy wpadłem do pokoju jak huragan — mówi pan Darling, szydząc z siebie. Rzeczywiście, wpadł wtedy jak huragan. Może dałoby się znaleźć jednak jakieś wytłumaczenie dla niego. On także ubierał się na przyjęcie i wszystko szło świetnie, póki nie doszedł do muszki. Jest to zdumiewająca rzecz, ale człowiek ten, chociaż wiedział wszystko o akcjach i kapitałach, nie umiał sobie poradzić z własną muszką. Czasem poddawała mu się ona bez walki, ale były chwile, kiedy lepiej byłoby dla całego domu, gdyby schował do kieszeni swoją dumę i zaczął używać gotowych muszek. Teraz właśnie nastąpiła taka chwila. Wpadł do dziecinnego pokoju trzymając w ręce pomięty, znienawidzony krawat. — Co się stało, kochany tatusiu? — Co się stało! — wrzasnął. Naprawdę wrzasnął. — Ten krawat nie chce się wiązać! — Stał się nagle niebezpiecznie ironiczny. — Przynajmniej wokół mojej szyi się nie wiąże! Wokół poręczy od łóżka, tak! O, tak! Dwadzieścia razy zawiązałem go dobrze wokół poręczy od łóżka, ale nie wokół szyi! Och, nie! Nie chce chyba tego! Pomyślał widocznie, że pani Darling nie jest dostatecznie tym wstrząśnięta, bo dalej ciągnął już surowo: — Ostrzegam cię, mamo, że jeżeli ten krawat nie zawiąże się wokół mojej szyi, nie pójdziemy dziś wieczór na to przyjęcie. A jeśli nie pójdziemy dziś wieczór na to przyjęcie, nigdy już. nie pójdę więcej do biura i wtedy oboje umrzemy z głodu, a nasze dzieci zostaną wypędzone na ulicę. Nawet wtedy pani Darling zachowała spokój i powiedziała: — Daj mi spróbować, kochanie. Oczywiście, to było właśnie to, o co przyszedł ją poprosić. Swymi pięknymi, chłodnymi dłońmi zawiązała mu muszkę, a dzieci stały wkoło, żeby zobaczyć, jak się rozstrzygnie ich los. Niektórzy mężczyźni mieliby jej za złe, że umie to robić z taką 18 łatwością, ale pan Darling miał o wiele za piękny charakter, żeby tak myśleć. Podziękował jej niedbale i natychmiast zapomniał o swojej wściekłości, a po chwili tańczył już po pokoju, trzymając Michała na ramionach. _ Tańczyliśmy jak szaleni — mówi teraz pani Darling, pogrążona we wspomnieniach. — To był ostatni nasz taniec! — jęczy pan Darling. — Och, Jerzy, czy pamiętasz, że nagle Michał zapytał mnie: „Jak poznaliśmy się ze sobą, mamusiu?" — Pamiętam. — Były ogromnie kochane, prawda, Jurku? — I były nasze, nasze! A teraz ich nie ma. Taniec zakończył się wówczas pojawieniem Nany, o którą na nieszczęście otarł się pan Darling, pokrywając sobie spodnie sierścią. Były to nie tylko nowe spodnie, ale w życiu pana Darling pierwsze, które posiadały lampasy. Zagryzł usta, żeby powstrzymać łzy. Oczywiście pani Darling oczyściła go szczotką, ale znowu zaczął mówić, że to błąd mieć psa jako niańkę. — Jurku, Nana to prawdziwy skarb. — Bez wątpienia, ale mam chwilami wrażenie, że patrzy na nasze dzieci jak na szczeniaki. — Och, nie; mój miły. Jestem przekonana, że wie o tym, że mają dusze. — Nie jestem tego pewien — powiedział pan Darling w zamyśleniu. — Nie jestem tego pewien. „Zdarza się okazja — pomyślała jego żona — aby opowiedzieć o tym chłopcu". W pierwszej chwili wyśmiał jej opowiadanie, ale zaczął się zastanawiać, kiedy pokazała mu cień. — To ktoś nieznajomy — powiedział obejrzawszy go dokładnie — ale wygląda mi na łajdaka. — Ciągle jeszcze o nim rozmawialiśmy — mówi pani Dar-ling — kiedy weszła Nana z lekarstwem dla Miel la. Nie pozwolę ci już nigdy nosić butelek w pysku, Nano. To wszystko była moja wina. Będąc tak dzielnym człowiekiem, zachował się bez wątpienia bardzo głupio przy tym lekarstwie. Jeżeli miał jakąś słabość, to było nią przekonanie, że przez całe życie umiał łykać odważnie 19 lekarstwa. Teraz widząc Michała wykręcającego się przed łyżkąąj którą Nana trzymała w pysku, powiedział strofująco: — Bądź mężczyzną, Michale. — Nie chcę, nie chcę! — wołał psotnie Michał. Pani Darling wyszła z pokoju, żeby mu przynieść czekolad-1 kę, a pan Darling pomyślał, że to oznacza brak karności. — Nie rozpieszczaj go, mamo! — zawołał za nią. — Kiedy byłem w twoim wieku, Michale, brałem lekarstwo bez żadnego szemrania. Mówiłem: „Dziękuję wam, dobrzy rodzice, za to, że dajecie mi lekarstwo, żebym był zdrów". Wierzył, że naprawdę kiedyś tak było. A Wendy, ubrana już w swój jasny szlafroczek, też w to uwierzyła i powiedziała, żeby dodać odwagi Michałowi: — To lekarstwo, które ty czasami bierzesz, tatusiu, jest przecież jeszcze paskudniejsze, prawda? — O wiele paskudniejsze — powiedział dzielnie pan Darling. — I możesz być pewien, Michale, że gdybym nie zagubił gdzieś butelki, zażyłbym je, żeby ci dać przykład. Niezupełnie ją zagubił. Pośród nocy wdrapał się na szafę i ukrył ją tam. Nie wiedział tylko jednego, że wierna Liza odnalazła lekarstwo i postawiła z powrotem na umywalni. — A ja wiem, gdzie ono jest! — zawołała Wendy, zawsze uczynna. — Przyniosę ci je! I wybiegła, zanim zdążył ją zatrzymać. Siły jego przygasły natychmiast w zupełnie zdumiewający sposób. — Janku — powiedział wzdrygając się. — To jest to naj-ohydniejsze paskudztwo. Wiesz, takie słodkie, lepkie i wstrętne. — Szybko będzie po wszystkim, tatusiu — rzekł wesoło Janek i w tej samej chwili wpadła Wendy niosąc w szklance lekarstwo. — Uwinęłam się tak prędko, jak tylko mogłam! — powiedziała zziajana. — Cudownie prędko — odparł jej ojciec z mściwą uprzejmością, która wcale do niej nie dotarła. — Michał pierwszy — powiedział z uporem. — Tatuś pierwszy — powiedział Michał, który miał podejrzliwą naturę. 20 Może mi się zrobić słabo - zagroził ojciec. powiedział JaneK. Janku! ~ zawolał g ojciec. Wendy była zdumiona __ Myślałam, że z u tatusiu? pełme ^ ^ chłodno Micha, ći mówić, że czekasz. Ja też czekam. Tatuś jest tchórzliwym plackiem. Ty także jesteś tchórzliwym plackiem. — Ja się nie boję. _ I ja się nie boję. — No to wypij- Wendy ^rzJsSlTdo głowy znakomity pomysł — kaczego nie wypijecie obaj Jednocześnie? Oczywiście - powiedział pan Darling. - Czy jesteś go- a hasło: - raz, dwa, trzy - i Michał wypił swoje lekarstwo, ale pan Darling schował swoje za siebie. Rozległ się wrzask oburzenia Michała. fVh tatusiu' — zawołała Wendy. ~ C f —————z przez to swoje „Och, pan Darling. - Przestań się awanturować, wzrok, którym patrzyli na niego, . . - wLnie przyszedł mi do głowy świetny żart. S lekarstwo do miski Nany, a ona je wyp* myśląc, było rzeczywiście Moru mleka. Ale dzieci nie 21 miały takiego poczucia humoru jak ich ojciec i patrzyły z wyrzutem, gdy wlewał lekarstwo do miski. — Co za świetny żart! — powiedział z powątpiewaniem, a dzieci bały się go wydać, kiedy mama i Nana wróciły. — Nana dobry piesek! — powiedział, poklepując ją. — Wlałem ci trochę mleka do miski, Nano. Nana machnęła ogonem, pobiegła ku lekarstwu i zaczęła je chłeptać. Później spojrzała na pana Darling. Ale nie było złości w jej oku, tylko wielka, czerwona łza, taka, która każe nam żałować szlachetnych psów. Wczołgała się do swojej budy. Pan Darling wstydził się okropnie za siebie, ale nie chciał dać za wygraną. W obrzydliwym milczeniu pani Darling powąchała miskę. — Och, Jerzy! — powiedziała. — Przecież to twoje lekarstwo! — To był tylko żart! — wrzasnął. Pani Darling pocieszała chłopców, a Wendy ściskała Nanę. — Dużo mam z tego, że do upadłego staram się być wesołym w tym domu. j, Wendy nadal ściskała Nanę. — Słusznie — krzyknął. — Rozpieszczaj ją! Mnie nikt nie rozpieszcza. O nie, mój ty Boże! Ja jestem tylko tym, który zdobywa chleb, więc po co mnie rozpieszczać?... Po co? Po co? Po co? — Jurku — zaczęła błagać go pani Darling — nie tak głośno. Służba może usłyszeć. Nie wiadomo, w jaki sposób państwo Darling doszli do tego, że nazywali Lizę służbą, — Niech słyszą! — odparł nieustraszenie. — Niech cały świat słucha! Ale wypraszam sobie, żeby ten pies nawet jeszcze przez godzinę rządził w moim dziecinnym pokoju! Dzieci zaczęły płakać, a Nana podbiegła do niego błagalnie, ale odpędził ją. Znowu poczuł się silnym człowiekiem. — Nadaremnie, nadaremnie! — zawołał. — Właściwym miejscem dla ciebie jest podwórko i zaraz zostaniesz tam uwiązana! — Jerzy, Jerzy... — szepnęła pani Darling. — Pamiętaj, co ci mówiłam o tym chłopcu. 22 Niestety, nie chciał słyszeć. Był zdecydowany pokazać, kto jest panem w tym domu. A kiedy rozkazy nie mogły wyciągnąć Nany i budy, wywabił ją stamtąd słodkimi jak miód słówkami, a potem pochwycił szorstko i wywlókł z dziecinnego pokoju. Wstydził się za siebie okropnie, a jednak to zrobił. Zawiniła tu jego zbyt uczciwa natura, tęskniąca za podziwem. Uwiązawszy ją na podwórku za domem powrócił ten wyrodny ojciec i usiadł w korytarzu, zasłaniając oczy dłońmi. Tymczasem pani Darling ułożyła dzieci w łóżkach pośród niezwykłej ciszy. Potem zapaliła nocne lampki. Usłyszeli na-szczekującą Nanę i Janek powiedział cicho przez łzy: — To dlatego, że on ją przywiązuje na podwórku. Ale Wendy była mądrzejsza. — Nana nie tak szczeka, kiedy jest smutna — powiedziała przewidując trochę to, co się miało wydarzyć. — Ona tak szczeka, kiedy zwęszy niebezpieczeństwo. Niebezpieczeńtwo! — Czy jesteś tego pewna, Wendy? — Och, tak! Pani Darling zadrżała i podeszła do okna. Wyjrzała. Noc była upstrzona gwiazdami. Zgromadziły się one tłumnie ponad domem, jakby zaciekawione tym, co się tu miało wydarzyć. Ale nie zwróciła na to uwagi ani na to, że dwie czy trzy mniejsze gwiazdki mrugnęły ku niej. Jednak nieokreślony lęk chwycił ją za serce i zmusił do zawołania: — Och, jak bardzo bym chciała nie iść dzisiaj na to przyjęcie! Nawet na wpół już uśpiony Michał zauważył, że jest zaniepokojona, i zapytał: — Mamusiu, czy może nam coś zrobić krzywdę, kiedy palą się nocne lampki? — Nie, mój najdroższy — powiedziała. — To są oczy, które mama pozostawia za sobą, żeby pilnowały jej dzieci. Szła od łóżka do łóżka, wyśpiewując nad nimi czarodziejskie zaklęcia, a mały Michał otoczył ją rączkami. — Mamo — zawołał — jestem zadowolony z ciebie! 23 Były to jego ostatnie słowa — w ciągu bardzo długiego czasu nie miała już słyszeć jego głosu. Dom pod numerem dwudziestym siódmym leży tylko o kilkanaście metrów od ich domu. Ale spadł właśnie mały śnieg, wiec tatuś i mama Darling zręcznie wyszukiwali sobie drogę, żeby nie zabrudzić obuwia. Byli w tej chwili jedynymi osobami na tej ulicy. Gwiazdy patrzyły na nich. Gwiazdy są piękne, ale nie mogą brać w niczym udziału. Muszą tylko wiecznie przyglądać się. Jest to kara nałożona na nie za coś, co zrobiły już tak dawno, że żadna gwiazda nie wie, co to było. Starsze gwiazdy stały się już trochę osłupiałe i rzadko mówią (mruganie jest mową gwiazd). Ale te małe wciąż jeszcze są ciekawskie. Nie żywią one wiele przyjaźni dla Piotrusia, który lubi psotnie podkradać się do nich i próbować, czy nie uda się którejś zdmuchnąć. Ale tak bardzo przepadają za rozrywkami, że dziś w nocy są po jego stronie i pragną usunąć mu z drogi dorosłych. Więc gdy tylko drzwi domu pod numerem dwudziestym siódmym zamknęły się za panią i panem Darling, zrobiło się poruszenie na niebie. A najmniejsza ze wszystkich gwiazdek Drogi Mlecznej krzyknęła: — Teraz, Piotrusiu! Rozdział trzeci ODLATUJMY! Przez pewien czas po odejściu pani i pana Darling nocne lampki przy łóżkach trojga dzieci nadal paliły się jasno. Były to bardzo ładne, małe nocne lampki i chciałoby się po prostu, aby dotrwały do chwili, w której mogłyby ujrzeć Piotrusia. Ale lampka Wendy mrugnęła i ziewnęła tak, że pozostałe dwie także ziewnęły i, zanim zdążyły zamknąć buzie, zgasły wszystkie trzy. Teraz w pokoju zapłonęło nowe światełko. Było ono tysiąc razy jaśniejsze niż nocne lampki. Ale zanim zdążyliśmy nawet wypowiedzić to zdanie, zajrzało już do wszystkich szuflad w dziecinnym pokoju, przetrząsnęło bieliźniarkę i wywróciło wszystkie kieszenie — w poszukiwaniu cienia Piotrusia. W rzeczywistości nie było to światełko. Blask jego powstawał właśnie dzięki temu, że tak prędko przenosiło się z miejsca na miejsce. Kiedy zatrzymało się na sekundę, mogłeś dostrzec, że jest to wróżka nie większa niż twoja dłoń. Była to oziewczynka o imieniu Blaszany Dzwoneczek, ubrana w śliczną sukienkę zrobioną z listków tak równo przeciętych, że jej sylwetka wyglądała przy tym bardzo korzystnie. Miała trochę skłonności do strojenia się. W chwilę po wejściu wróżki małe gwiazdki dmuchnęły w okno, które otworzyło się, i do pokoju sfrunął Piotruś. Przez część drogi niósł Blaszany Dzwoneczek i dłoń miał jeszcze pokrytą pyłkiem z jej skrzydełek. — Blaszany Dzwoneczku — zawołał cicho, upewniwszy się, że dzieci śpią. — Dzwonku, gdzie jesteś? 25 Była właśnie w wazonie i bardzo jej się tam podobało, bo nigdy przedtem nie była w środku wazonu. — Och, wyjdź już stamtąd i powiedz mi, czy wiesz, gdzie schowali mój cień? Odpowiedziało mu najpiękniejsze dzwonienie, pochodzące jak gdyby od złotych dzwoneczków. Jest to mowa wróżek. Wy, zwykłe dzieci, nie usłyszycie jej nigdy, ale gdybyście ją usłyszały, wiedziałybyście, że słyszałyście ją przedtem. Blaszany Dzwoneczek powiedziała, że cień jest w dużym pudle. Mówiąc to miała na myśli komodę. Piotruś doskoczył do szuflad i zaczął obu rękami rozrzucać ich zawartość po podło-, dze, jak królowie rozrzucają miedziaki pośród tłumu. Natychmiast odnalazł swój cień i z radości zapomniał, że zamknął Dzwoneczek w jednej z szuflad. Jeżeli zastanawiał się w ogóle, a nie sądzę, aby kiedykolwiek się zastanawiał, to prawdopodobnie przypuszcza?, że on i jego cień, zbliżywszy się do siebie, połączą się znowu jak dwie krople wody. Kiedy się tak nie stało, był przerażony. Starał się przykleić cień wziętym z łazienki mydłem, ale i to się nie udało. Cały drżący usiadł na podłodze i zaczai płakać. Jego łkanie zbudziło Wendy, która usiadła na łóżku. Nie była zaniepokojona widząc nieznajomego, płaczącego na podłodze dziecinnego pokoju. Była jedynie przyjemnie zaciekawiona. — Chłopcze — zapytała uprzejmie — dlaczego płaczesz? Piotruś też umiał być zdumiewająco grzeczny, bo nauczył się pięknych manier podczas ceremonii wyprawianych przez wróżki. Wstał i skłonił się jej pięknie. Sprawiło jej to wielką przyjemność i odkłoniła mu się pięknie z łóżka. — Jak ci na imię? — zapytał. — Wendy Moira Aniela Darling — odpowiedziała z pewnym zadowoleniem. — A jak tobie na imię? — Piotruś Pan. Już przedtem była pewna, że to musi być Piotruś, ale nazwisko wydało jej się bardzo krótkie. — Czy to wszystko?, 26 __ Tak' — powiedział trochę ostro. Po raz pierwszy poczuł, że było to nieco za krótkie. _ Bardzo mi przykro — powiedziała Wendy Moira Aniela. , _ Nic nie szkodzi! — Piotruś przełknął ślinę. Zapytała go, gdzie mieszka. _ Druga ulica na prawo — powiedział Piotruś — a potem prosto aż do rana. — Jaki śmieszny adres! Piotruś poczuł się trochę poniżony. Po raz pierwszy pomy-. siał, że, być może, jest to śmieszny adres. — Nie jest śmieszny — powiedział. — Chciałam zapytać — powiedziała uprzejmie Wendy, pamiętając, że jest gospodynią — czy właśnie ten adres wypisują na listach do ciebie? — Nie otrzymuję listów — powiedział pogardliwie. - i: — Ale twoja mama otrzymuje listy. — Nie mam mamy. — Nie tylko, że nie miał mamy, ale nie miał najmniejszego pragnienia, by mieć mamę. Uważał matki za bardzo przereklamowane osoby. Ale Wendy poczuła od razu, że znajduje się w obliczu tragedii. — Och, Piotrusiu, nic dziwnego, że płakałeś! — Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do niego. — Nie płakałem z myślą o jakichś matkach — powiedział trochę oburzony. — Płakałem, bo nie mogę przyczepić z powrotem mojego cienia. A poza tym wcale nie płakałem. — Oderwał się? — Tak. W tej chwili Wendy zobaczyła na podłodze niesłychanie wymięty cień i bardzo jej się zrobiło żal Piotrusia. — Jakie to straszne! — powiedziała, ale nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, widząc, że próbował go przytwierdzić mydłem. Tylko chłopak może być taki! Na szczęście ona od razu wiedziała, co trzeba zrobić. — Trzeba go przyszyć — powiedziała z leciuteńką wyższością. — Co przyszyć? — zapytał. — Na niczym się nie rozumiesz! 27 — Rozumiem się! Ale ją cieszyła jego niewiedza. — Przyszyję ci go, mój mały — powiedziała, chociaż byli tego samego wzrostu. Wyjęła swoje pudełko z robótkami i przyszyła cień do stopy Piotrusia. — Boję się, że będzie trochę bolało — ostrzegła go. — Och, nie będę płakał — powiedział Piotruś, który w tej: chwili był już przekonany, że nie płakał jeszcze nigdy w życiu.! Zacisnął zęby i nie rozpłakał się, a po chwili jego cień zaczął się zachowywać zupełnie poprawnie, chociaż wciąż jeszcze był trochę wymięty. — Może powinnam go była wyprasować... — powiedziała Wendy z namysłem, ale Piotruś, jak wszyscy chłopcy, był obojętny na sprawy zewnętrznego wyglądu i skakał teraz po pokoju w przypływie dzikiej uciechy. Zapomniał już, niestety, że zawdzięcza swoją radość Wendy. Był przekonany, że sam przytwierdził do siebie swój cień. — Jaki jestem sprytny! — piał z zachwytu. — O, mój sprycie! Ze wstydem musimy przyznać, że zarozumiałość była jedną z najbardziej wyraźnych cech Piotrusia. Chcąc wyłożyć to z pełną szczerością, trzeba powiedzieć, że nigdy nie było bardziej zarozumiałego chłopca. Ale Wendy była wstrząśnięta. — Ty zarozumialcze! — zaxvołała z drwiną w głosie. — Oczywiście nie zrobiłeś nic takiego. — Pomogłaś trochę — powiedział Piotruś niedbale i tańczył dalej. — Trochę! — odpowiedziała z wyższością. — Jeżeli nie jestem potrzebna, to przynajmniej mogę się usunąć. — Pełna godności wskoczyła do łóżka i nakryła głowę kołdrą. Żeby skłonić ją do wysunięcia głowy, udał, że chce odejść, a kiedy to nie pomogło, usiadł na skraju łóżka i delikatnie dotknął ją stopą. — Wendy — powiedział — nie chowaj się. Nie mogę się powstrzymać od piania na swoją cześć, kiedy jestem z siebie zadowolony. — Nadal nie chciała spojrzeć, chociaż słuchała gorliwie. — Wendy — ciągnął dalej głosem, któremu nie oparła 28 gie jeszcze żadna kobieta — Wendy, jedna dziewczyna jest bardziej pożyteczna niż dwudziestu chłopców. Nasza Wendy była w każdym calu kobietą (chociaż tych cali nie było jeszcze tak wiele), więc wyjrzała spod kołdry. _ Czy naprawdę tak myślisz, Piotrusiu? — Tak. Tak myślę. — Myślę, że to bardzo kochane, co powiedziałeś — oświadczyła — i wstanę znowu. — Usiadła wraz z nim na brzegu łóżka. Powiedziała także, że może mu dać buzi, jeżeli on zechce, ale wydawało się, że Piotruś nie wie, o co jej chodzi, bo wyciągnął ku niej rękę wyczekująco. — Chyba wiesz, co to jest pocałunek? — zapytała zdumiona. — Będę wiedział, jeżeli mi go dasz — odpowiedział sztywno, więc aby nie ranić jego uczuć, dała mu naparstek. — A teraz — powiedział — czy ja ci mogę dać pocałunek? A ona odpowiedziała: — Jeżeli masz ochotę... Nie drożąc się bardzo, pochyliła głowę ku niemu, ale on po prostu dał jej do ręki guzik zrobiony z żołędzia, więc powoli cofnęła swoją głowę do miejsca, gdzie znajdowała się poprzednio, i powiedziała grzecznie, że będzie nosiła jego pocałunek na łańcuszku na szyi. Bardzo to było dla niej szczęśliwie, że zawiesiła ten guzik na łańcuszku, bo później uratował jej życie. Kiedy ludzie w tym wieku poznają się, jest w zwyczaju, że pytają siebie nawzajem, ile które ma lat, więc Wendy, która zawsze lubiła zachowywać się właściwie, zapytała Piotrusia o jego wiek. Nie było to najszczęśliwsze pytanie, a raczej było to tak, jakby cię na egzaminie zapytali z gramatyki, kiedy ty chcesz odpowiadać na pytania o królach angielskich. — Nie wiem — odpowiedział z niepokojem — ale jestem bardzo młody. — Naprawdę nie miał o tym pojęcia, miał tylko różne podejrzenia na ten temat, więc powiedział na chybił trafił: — Uciekłem tego dnia, kiedy się urodziłem. Wendy była zdumiona, ale równocześnie zaciekawiona i dała mu do zrozumienia, przy pomocy czarującego salonowego gestu 29 (przyciągając do siebie kraj swojej nocnej koszuli), że może siej do niej przysunąć. — A zrobiłem to — wyjaśnił jej przyciszonym głosem — bo usłyszałem, jak ojciec i matka rozmawiali, kim zostanę, kiedy będę dorosły... — Był teraz bardzo podniecony. — Nigdy nie chcę być dorosłym mężczyzną! — powiedział gwałtownie. — Chcę na zawsze pozostać małym chłopcem i bawić się. Więc uciekłem do Ogrodów Kensingtońskich i długi czas mieszkałem z wróżkami. Obrzuciła go spojrzeniem pełnym najgłębszego podziwu, a on pomyślał, że to dlatego, iż uciekł z domu, ale w rzeczywistości chodziło jej o wróżki. Wendy żyła tak bardzo po domowemu, że znajomość z wróżkami uważała za wielką radość. Zasypała go- pytaniami o nie. Zdumiało go to, bo dla niego były one raczej uprzykrzeniem. Wpadały mu ciągle w drogę i przeszkadzały, więc czasem naprawdę musiał im przetrzepywać skórę. Mimo to lubił je, więc opowiedział jej o tym, jak powstały wróżki. — Widzisz, Wendy, kiedy pierwsze dziecko roześmiało się po raz pierwszy, jego śmiech rozprysnął się na tysiąc kawałeczków, które poleciały na wszystkie strony. Tak powstały wróżki. Było to nudne opowiadanie, ale podobało się jej, bo niewiele widziała poza własnym domem. — I dlatego — ciągnął dalej dobrodusznie — powinna wypadać jedna wróżka na każdego chłopca i każdą dziewczynkę. — Powinna? To nie wypada? — Nie. Widzisz, dzieci wiedzą teraz tyle, że prędko przestają wierzyć we wróżki, więc za każdym razem, kiedy jakieś dziecko powie: „Nie wierzę we wróżki!", jedna wróżka pada nieżywa. Teraz uznał, że naprawdę dosyć już mówili o wróżkach, i uderzyło go, że Blaszany Dzwoneczek zachowuje się tak cicho. — Nie rozumiem, gdzie poleciała? — powiedział wstając. Zawołał Dzwoneczek po imieniu. Serce Wendy zatrzepotało z nagłego podniecenia. — Piotrusiu! — zawołała, obejmując go. — Nie chcesz chyba powiedzieć, że w tym pokoju jest wróżka! 30 __ Była tu przed chwilą — odpowiedział trochę niecierpli-wie. — Czy nie słyszysz jej gdzieś? Zaczęli oboje nasłuchiwać. ._ Słyszę tylko coś podobnego do dzwonienia dzwonecz-^ow — powiedziała Wendy. _ To jest właśnie Dzwonek, to jest mowa wróżki. Zdaje się, że i ja ją słyszę. Dźwięk dochodził od strony komody i Piotruś zrobił radosną minę. Nikt nie umiał wyglądać tak radośnie jak Piotruś, a jego śmiech był najweselszym ze śmiechów. Ciągle jeszcze śmiał się swym pierwszym śmiechem. — Wendy — szepnął z uciechą. — Zdaje się, że zamknąłem ją w szufladzie! Wypuścił z szuflady biedny Blaszany Dzwoneczek — wróżka zaczęła fruwać po dziecinnym pokoju, wrzeszcząc z wściekłości. — Nie powinnaś mówić takich rzeczy — odpowiedział jej Piotruś. — Oczywiście, jest mi bardzo przykro, ale skąd mogłem wiedzieć, że jesteś w szufladzie? Wendy nie słuchała go. — Och, Piotrusiu! — zawołała. — Gdyby tylko ona zatrzymała się na chwilę i pozwoliła mi się zobaczyć! — One prawie nigdy się nie zatrzymują — powiedział, ale przez chwilę Wendy widziała tę romantyczną figurkę, gdy przystanęła na zegarze z kukułką. — Och, jaka śliczna! — zawołała, chociaż twarz Blaszanego Dzwoneczka była ciągle jeszcze wykrzywiona wściekłością. — Blaszaneczko! — powiedział Piotruś przyjaźnie. — Ta pani mówi, że chce, abyś została jej wróżką. Blaszany Dzwoneczek odpowiedziała coś grubiańskiego. — Co ona mówi, Piotrusiu? Przetłumaczył. — Nie jest bardzo uprzejma. Mówi, że jesteś wielką, brzydką dziewczyną, a ona jest moją wróżką. Próbował przekonać Dzwoneczek: — Wiesz przecież, że nie możesz być moją wróżką, bo ja jestem mężczyzną, a ty jesteś kobietą. 31 Na to Dzwoneczek odpowiedziała w te słowa: — Ty głupi ośle! — i zniknęła w łazience. — Jest to zupełnie pospolita wróżka — wyjaśnił Piotruś przepraszająco. — Nazywa się Blaszany Dzwoneczek, bo reperuje garnki i rondle. Usiedli razem w fotelu. Wendy naszpikowała go nowymi pytaniami. — Jeżeli nie mieszkasz już w Ogrodach Kensingtońskich... — Czasami mieszkam. — Ale gdzie mieszkasz najczęściej? — Razem z zagubionymi chłopcami. — Kim oni są? — Są to dzieci, które wypadły z wózków, kiedy niańki patrzyły w inną stronę. Jeżeli nikt się po nie nie zgłasza w ciągu siedmiu dni, odsyła się je do Nibylandii dla zaoszczędzenia kosztów. Ja jestem ich kapitanem. — To musi być wielka zabawa! — Tak — odpowiedział przebiegły Piotruś — ale trochę tęsknimy. Widzisz, brak nam damskiego towarzystwa. — Czy nie ma tam żadnych dziewczynek? — Och, nie. Dziewczyny, jak wiesz, są za mądre, żeby wypaść z wózka. To ostatnie niezwykle pochlebiło Wendy. — Zdaje mi się — powiedziała — że sposób, w jaki mówis, o dziewczynkach, jest naprawdę prześliczny. Ten tu Janek nie nawidzi nas po prostu. Zamiast odpowiedzieć Piotruś wstał i jednym kopniakiem wyrzucił Janka razem z całą pościelą na ziemię. To wydało si> Wendy nieco za poufałe, jak na pierwsze spotkanie, więc powie działa mu trochę zbyt gwałtownie, że w jej domu nie jest kapitanem. Ale Janek tak spokojnie spał dalej na podłodze, że pozwoliła mu tam pozostać. — A poza tym wiem, że chciałeś mi w ten sposób okazać swoją uprzejmość — dodała już łagodniej — więc możesz mi teraz dać buzi. Zapomniała na chwilę o jego niewiedzy na temat pocałunków. 32 J —— Wiedziałem, ze oęaziesz cnciaia oueurac — trochę gorzko; i wyciągnął ku niej jej naparstek. — O mój Boże — powiedziała grzeczna Wendy — nie chodzi mi o pocałunek, chodzi mi o naparstek. — A co to takiego: naparstek? — A właśnie to! — Pocałowała go. — Dziwne! — powiedział Piotruś poważnie. — A czy teraz ja też mam ci dać naparstek? — Jeżeli chcesz — powiedziała Wendy, trzymając tym razem głowę zupełnie wyprostowaną. Więc Piotruś po... naparstkował ją i prawie w tej samej chwili krzyknęła. — Co się stało, Wendy? — Poczułam, że ktoś mnie ciągnie za włosy. — To musiała być Blaszany Dzwoneczek. Nigdy jeszcze nie widziałem jej takiej niegrzecznej. I rzeczywiście Blaszany Dzwoneczek nadal miotała się po pokoju, używając zaczepnych słów. — Wiesz, Wendy, ona mówi, że zrobi tak za każdym razem, kiedy będę próbował dać ci naparstek. — Ale dlaczego? — Dlaczego, Dzwoneczku? Dzwoneczek jeszcze raz odpowiedziała: — Ty głupi ośle! Piotruś nie zrozumiał dlaczego, ale Wendy zrozumiała i była trochę rozczarowana, dowiedziawszy się, że przylatywał pod okno dziecinnego pokoju nie dlatego, aby ją zobaczyć, ale żeby posłuchać bajek. — Widzisz, ja nie znam żadnych bajek. Żaden z nas, zagubionych chłopców, nie zna bajek. — To okropne! — powiedziała Wendy. — Czy wiesz, dlaczego jaskółki budują gniazda pod strzechami? — zapytał Piotruś. — Dlatego, żeby posłuchać bajek. Och, Wendy, twoja mama opowiadała ci taką piękną bajkę. — Jaką? — O księciu, który nie umiał odnaleźć damy, noszącej szklany pantofelek. 3 Piotruś Pan 33 Jr_.._^«itl »vcj.i