James Stevens-Arce Sceny małżeńskie z przyszłości Teraz - No... właściwie... przegraliśmy i już - mówi Bub, jąkając się trochę, aż wreszcie przypomina sobie zwrot, który doskonale pasuje do sytuacji i pozwala spojrzeć na wydarzenia z właściwej perspektywy: - Znaczy się... A co tam, no nie? Cóż, nikt nigdy nie mógł mu zarzucić, że jest nadmiernie wygadany. Wstrzymuje oddech i czeka na reakcję Kate. Milczenie Kate jest jak cięcie skalpelem. Kate go nienawidzi. - Chodzi mi o to, że właściwie niczego nie straciliśmy. Tyle że... Tyle że niczego nie wygraliśmy. Ruch na obwodnicy wokół Minneapolis jest jeszcze większy niż zazwyczaj. Ślimaaaaaaczy się. Ciąąąąąągnie. Wleeeeeecze. Samochodowa klaustrofobia? Proszę bardzo. Dmuchawa zdezelowanego hyundaia passe tłoczy do kabiny lodowate powietrze; zaciśnięte na kierownicy palce Buba sztywnieją z zimna. - To przecież tylko gra - mówi, po raz kolejny zdejmując nogę z pedału gazu. - Cholerna, głupia gra. Wie coś na ten temat. Jest przecież sportowcem - no, byłym sportowcem, którego smukłe, umięśnione ciało doprowadzało kiedyś Kate do szaleństwa - i uważa się za autorytet w dziedzinie wygrywania i przegrywania. Czasem ty zeżresz niedźwiedzia, czasem on zeżre ciebie, mawiał trener Keegan. Dzisiaj odegrali rolę karmy dla niedźwiedzi. Bierze głęboki wdech. - Wiem, jak możemy zarobić pieniądze. Dużo pieniędzy. Kate nie zwraca na niego uwagi. Jakiż wspaniały plan obmyśli tym razem? - Możemy machnąć dziecko. Zrobić skrobankę. Sprzedać płód. Wyrzuca z siebie słowa mrukliwym, niemal gniewnym tonem i w ten sposób prowokuje Kate do odpowiedzi. - To nielegalne. - Jasne, że nielegalne. - W jego głosie rozbrzmiewa nuta urazy. Czy ona uważa go za głupca? - Właśnie dlatego można na tym zarobić mnóstwo forsy. Mam kumpla, który zna pewnego faceta. Wszystko załatwi. Kate odsuwa się od niego najdalej, jak może, przyciska się do drzwi. Nic nie mówi. Nie patrzy na niego. Oddycha szybko przez nos i mruga raptownie. I znowu. Rok temu Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w krew wypływającą z ran na przegubach. Cięcia były zaskakująco głębokie; pewnie dlatego, że skalpel jest znacznie ostrzejszy od brzytwy. Co dziwne, bolało mniej niż się spodziewała. Dużo mniej niż przy poronieniu... Nie, o tym nawet nie chciała myśleć. Powiedzmy, coś takiego jak przy zadrapaniu kolana, a Bóg jeden wie, że zaznała w nadmiarze tej wątpliwej przyjemności, kiedy jako mała dziewczynka jeździła z ojcem na rowerowe wycieczki po górach. Jutro będzie lepiej niż dzisiaj. Jej ojciec naprawdę w to wierzył. Wielkie amerykańskie nadzieje przeniesione w paskudne czasy. Całkowity bezsens. Przyszłość rozpadła się na kawałki, zanim jeszcze zdążyła nabrać jakiegoś kształtu. Między innymi dlatego właśnie leżała teraz zwinięta w kłębek w kabinie prysznicowej, żeby jej krew mogła spływać prosto do kanalizacji. Mały aniołek tatusia niczego nie pobrudzi. Wystarczy włączyć prysznic i spłukać ślad po ciemnoczerwonym strumyku życia. Wątpliwe, czy choćby wspomną o niej w wiadomościach. A właściwie, czemu mieliby cokolwiek mówić? Kogo obchodziło, czy Kate Slade popełniła samobójstwo, czy nie? Jej ojciec nie żył - jego zamarznięte zwłoki w rozprutym kombinezonie spoczywały od lat na dole skalnej szczeliny w księżycowych Karpatach. Jej matka jakby nie żyła - nie mogła pogodzić się z nieszczęściem, więc dostała wariackie papiery i trafiła do państwowego zakładu dla psychicznie chorych. A jej mąż... Cóż, Bub nie miał pojęcia, kim naprawdę jest Kate Slade ani do czego jest zdolna. Zawsze pragnęła trafić do telewizji w charakterze zwycięzczyni teleturnieju. To było jej wielkie dziecięce marzenie. W teleturniejach najbardziej podobało jej się to, że można było tam wygrać dosłownie wszystko: skandynawskie zastawy stołowe, japoński pojazd rekreacyjny, bezpłatną operację plastyczną w Brazylii, weekend w Himalajach, stertę starych, dobrych, amerykańskich pieniędzy. Wygrywając, znajdowałeś się przez chwilę blisko nieba; Bóg wyciągał palec, by wskazać twoje nazwisko na obracającym się bezustannie kole fortuny. Jej ulubionym teleturniejem był KOSZ PEŁEN NIESPODZIANEK. Co prawda, przebierali cię w ohydny strój i kazali robić różne upokarzające rzeczy, ale za to w finale mogłeś wygrać parę milionów dolarów! Wystarczyło wskazać właściwy spośród trzech koszy. Zastanów się, wybierz... i wszystko twoje! Najpierw niesamowity dreszcz emocji, potem cudowne uczucie triumfu, a następnie wspaniałe, bezproblemowe życie. Boże, ależ by się jej przydał taki kopniak w górę! Dotychczas na drodze życiowej spotkały ją same nieszczęścia, i wreszcie, dokładnie na odwrót niż ojciec, nabrała przekonania, że życie cuchnie. Teraz Bub pociąga nosem. Co tak śmierdzi? Czyżby do kabiny ich paliwożernego dinozaura przedostawał się tlenek węgla? Przydałby się nowy samochód. Lepszy. Najlepiej na baterie słoneczne. Na przykład jeep solarian albo humvee photoglide. Ale za co go kupić? Przecież nie mają pieniędzy. Zaliczka, jaką dostał po podpisaniu kontraktu z Sao Paulo, zniknęła bez śladu, podobnie jak całkiem spora sumka przekazana przez firmę ubezpieczeniową po śmierci ojca Kate. Są zadłużeni po uszy. Ki diabeł podsunął mu pomysł, że w Dead Lake w stanie Minnesota można zarobić na życie prowadząc kiosk z kubańskim żarciem na wynos? Kate od początku miała złe przeczucia - i słusznie, jak się okazało. Po "Zatoce Świń" zostali praktycznie bez centa przy duszy. - Właściwie... eee... Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - mówi Bub. - Przegraliśmy w teleturnieju, ale przecież możemy jeszcze zwyciężyć w grze zwanej życiem. Dlaczego wszystko, co powie, nawet zasłyszane w telewizji albo od ludzi opinie, brzmi jak beznadziejne pieprzenie? Bub ponownie wciąga badawczo powietrze; cholera, to naprawdę tlenek węgla! Opuszcza trochę szybę, mimo że na zewnątrz jest potwornie zimno. Lodowate powietrze kąsa go w policzek, ale jednocześnie rozjaśnia umysł. - Kochanie, proszę cię, powiedz coś! Głupio się czuję, kiedy tak gadam do siebie. Cztery lata temu - Och, ty głupolu! - szepnęła z nieskończenie wielkim smutkiem. Srebrzysta plama księżycowego blasku wydobywała z ciemności jej delikatną twarz. - Przecież to dla ciebie! Zostawiłam to dla ciebie... - Nie chcę dziewicy - wymamrotał ponownie Bub. Miał zaledwie siedemnaście lat i też nigdy tego nie robił. Bub Bocigalupi, prawiczek. Co wiedział o seksie? A czego mógł się dowiedzieć nie mając ojca, który wprowadziłby go w tajniki dojrzałego życia, który wyjaśniłby, co powinni ze sobą robić kobieta i mężczyzna? Biblia nakazywała rozmnażać się i czynić sobie Ziemię poddaną, ale katecheci wbili mu do głowy, że musi za wszelką cenę zachować czystość ciała i umysłu. Przesycona hormonami krew kipiała mu w żyłach, lecz był tylko wystraszonym, zdezorientowanym chłopcem, potrzebującym kogoś doświadczonego, kto by nim pokierował. Kate była sporo starsza, bo właśnie skończyła dziewiętnaście lat. Wyglądała jak dojrzała kobieta, więc przypuszczał, iż wie o tych sprawach znacznie więcej od niego; tymczasem okazało się, że jest równie niedoświadczona. Jedno było pewne: ten pierwszy raz wyglądał zupełnie inaczej niż w jego fantazjach. - Nie chcę dziewicy - powtórzył na wypadek, gdyby nie zrozumiała. Zsunęła się z niego, ubrała i wyszła. W chwili, gdy otworzyły się przed nią drzwi modułu sypialnego, owionął go podmuch głośnej muzyki i gwar rozbawionych głosów. Zaraz potem znowu zapadła cisza. Leżał nieruchomo na wznak, wpatrzony w zimowy księżyc w pełni, wiszący za oknem niczym wielki żółty balon. Ojciec Kate był tam, w górze. Należał do ekipy wznoszącej Galileo, pierwsze księżycowe osiedle. Kate często opowiadała o rodzicach. Wielki Kurt Slade i mała, słodka Meg. W przeciwieństwie do niego, Kate urodziła się w szczęśliwej rodzinie. Bub nic nie wiedział o swoim nieobecnym starym - może z wyjątkiem tego, że był do niego bardzo podobny, co szalenie irytowało jego matkę i czemu dawała niekiedy wyraz w dość gwałtowny sposób. Nie zależało mu, żeby się dowiedzieć. Nie można zbyt długo zaprzątać sobie czymś głowy, bo to prowadzi do opłakanych skutków. Rzeczy ulegają zniszczeniu, ludzie przychodzą i odchodzą, nic nie trwa wiecznie. Dla własnego dobra powinieneś zachować dystans. Nie angażować się. Być ponad wszystko. Gapił się w sufit, starając się nie mrugać. Kiedy zamykał oczy, odnosił wrażenie, że łóżko zaczyna obracać się, najpierw powoli, potem coraz prędzej i prędzej, aż wreszcie porywa je ogromny wir i wciąga w głąb Ziemi. Nie miał na sobie ubrania, ale było mu cholernie duszno i gorąco. Gdyby tak mógł zapomnieć o teraźniejszości... Przyszłość zapowiadała się wspaniale. Najpierw studia, oczywiście dzięki stypendium, ale z tym akurat nie powinno być żadnego problemu; bądź co bądź, był jednym z najlepszych cofniętych środkowych, jakich można spotkać na parkietach, wschodzącą gwiazdą bijącej wszelkie rekordy popularności dyscypliny sportu będącej następczynią gry, która w ubiegłym stuleciu przyciągała przed ekrany telewizorów setki milionów kibiców na całym świecie. Piękne dziewczyny, drogie samochody, a potem... Potem niebotyczny kontrakt z którymś z zespołów Ligi Międzynarodowej. Życie mogło być piękne, naturalnie pod warunkiem, że uda mu się otrząsnąć z przygnębienia i zacząć trzeźwo myśleć. Znacznie łagodniejszy niż poprzednio powiew hałasu poinformował go, że Kate wróciła oraz że przyjęcie zbliża się do końca. Jego żołądek trochę się uspokoił, lecz Bub w dalszym ciągu nie zaryzykowałby gwałtownego poruszenia głową. Szelest sukienki spływającej na dywan. Ciepłe dotknięcie dziewczęcej ręki między nogami. Usta Kate. Nim zdążył zaprotestować, uklękła nad nim, a chwilę później bez najmniejszego problemu znalazł się w jej wnętrzu. Gładko i szybko. Zdumiało go to, gdyż dobrze pamiętał, że zaledwie kilka chwil temu napotkał tam wyraźny opór, lecz jego otumaniony piwem umysł nie był w stanie wysnuć żadnych wniosków. Kate wygięła się z rozkoszą i nasunęła się na niego jeszcze bardziej. Wpatrywał się w nią szklistym spojrzeniem. Unosiła się nad nim jak anioł. Chociaż prawie dorównywała mu wzrostem, zdawała się ważyć nie więcej niż podmuch ciepłego powietrza. Bub wyobraził sobie, że jej ojciec spogląda na nich z góry, obserwuje z Księżyca, jak jego ukochana córeczka z na wpół otwartymi ustami, co chwila przesuwając językiem po wargach, ujeżdża lekko zdezorientowanego, ale bardzo chętnego, młodego ogiera. Kiedy osiągnęła orgazm, zacisnęła palce, złożyła dłonie jak do modlitwy, wciągnęła ze świstem powietrze przez zaciśnięte zęby i znieruchomiała na ułamek sekundy z napiętymi wszystkimi mięśniami. Zaraz potem z jej gardła wydobył się niezrozumiały okrzyk niewiele donośniejszy od szeptu, a następnie zacisnęła pięści i z zaskakującą siłą opuściła je na twarz chłopaka, łamiąc mu nos. Nawet nie poczuł bólu. Osunęła się na niego, przywarła do jego torsu mokrymi od potu piersiami. - Ty draniu... - szepnęła mu do ucha. A zaraz potem: - Kocham cię. Teraz - Kocham cię - mamrocze, jakby prosił ją o pozwolenie, po czym wpycha się na prawy pas. - Słyszysz mnie, aniołku? - pyta czule. Doskonale wie, że Kate nie znosi, kiedy zwraca się do niej jak ojciec, ale jest już za późno. Być może robi to podświadomie, ponieważ chce, by kochała go równie bezkrytycznie i szaleńczo, jak kochała ojca. Być może, pragnie kochać ją taką samą bezinteresowną miłością, jaką obdarzał ją ojciec. Zerka ukradkiem na jej odbicie w przedniej szybie. Nie chce spojrzeć na nią bezpośrednio, a raczej chce, lecz się boi. W związku z tym ogarnia go wściekłość, z ochotą daje się porwać fali słusznego gniewu, nie troszcząc się, dokąd go zaniesie. - Przecież założyłem tę przeklętą sukienkę ciążową, jak mi kazali! - mówi z wyrzutem. - Przecież przebrałem się za babę w dziewiątym miesiącu ciąży i przypiąłem sobie kartkę z tym głupim napisem: HEJ, BRATKU, MOŻE KUPIŁBYŚ ODE MNIE BACHORA? W pierwszej chwili zrobiło mu się trochę głupio ze względu na Kate, która poroniła jeszcze przed pierwszą rocznicą ich ślubu, ale to przecież było dawno temu, przed czterema laty, a poza tym wszyscy uczestnicy teleturnieju mieli podobne przebrania. Na tym polegała zabawa. W niczym jednak nie zmieniało to faktu, że czuł się jak idiota, paradując w przykrótkiej obszernej sukience i z przyprawionym brzuchem. - Przecież zrobiłem z siebie cholernego kretyna, jak mi kazali! - mówi z pretensją i gniewem. Trzy lata temu - Wcale nie jesteś kretynem, kochanie - uspokajała go, przesuwając mu po karku palcami delikatnymi jak płatki śniegu. - Przecież ją rozbiłem, prawda? - Tak, ale... - Ale co? - zapytał wyzywającym tonem. - Ale to nie ma znaczenia. Nie była wiele warta. - Jasne - odparł z goryczą. - To tylko zwykła szklana kula, którą ojciec dał ci w prezencie na krótko przed tym, jak poleciał na Księżyc i już stamtąd nie wrócił. Opowiadałaś mi tę historię milion razy właśnie dlatego, że jest bez znaczenia, prawda? Miał rację. Próbowała go oszukać. W rzeczywistości była ogromnie przywiązana do wszystkich pamiątek po ojcu. Niszcząc szklaną kulę pozostawił jeszcze jedną, niewidzialną bliznę na duszy żony. Jedną z wielu. Jak wielu? Ale wtedy jeszcze jej na nim zależało. Co prawda, nie okazywał uczuć w tak demonstracyjny sposób, jak czynił to jej ojciec, ona zaś coraz wyraźniej wyczuwała w nim niepokojącą obojętność, coś jakby głęboko ukrytą bryłę lodu, której nie potrafiła stopić bez względu na to, jak bardzo się starała, niemniej jednak wciąż zależało jej na utrzymaniu małżeństwa w dobrym stanie - tym bardziej iż chwilami odnosiła wrażenie, że gdyby nie jej ciąża, Bub nigdy by się z nią nie ożenił. Może właśnie dlatego usiłowała go bronić zamiast zranić go w serce którymś z ostrych szklanych odłamków rozrzuconych na udającej dębową podłodze modułu sypialnego. Ogromnie przywiązała się do tandetnej kuli, uwielbiała potrząsać nią, a potem patrzeć, jak kolorowy anioł niknie w śnieżnej zamieci. Czuła się szczęśliwa i bezpieczna, ponieważ zdawała sobie sprawę, iż wkrótce pojawi się ponownie, prezentując swą nieskalaną urodę. Najważniejsze jednak było to, że dostała kulę od ojca i że była to jedna z nielicznych pamiątek, jakie jej po nim zostały. - Nie ma się czym przejmować, kochanie. Słowo honoru. Wydawało jej się, że naprawdę tak myśli. Ich małżeństwo trwało dopiero niecały rok, ona jeszcze nie poroniła ani nie przeżyła szoku związanego ze śmiercią ojca, a co najważniejsze, wciąż wierzyła, że go kocha. Coraz częściej nawiedzały ją jednak myśli, że gdyby porównywać życie do teleturnieju, to mogłoby się okazać, iż wylosowała marnego partnera. - Chodzi o to, że... że mnie się ciągle zdarza coś takiego! Zawsze był po tym tak cudownie skruszony, tak bardzo przepraszający, że musiała mu przebaczyć. Tak właśnie stało się nie tylko wtedy, ale nawet dwa lata później, kiedy, mocno utykając, wrócił do domu z kontuzjowanym kolanem po jakimś bezsensownym, niepotrzebnym meczu na osiedlowym boisku. Jak mógł być aż tak głupi? Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że zaliczka na poczet przyszłego kontraktu rozpłynęła się bez śladu, utopiona w "Zatoce Świń" razem z pieniędzmi, które otrzymała po śmierci ojca, oraz że na najbliższą wypłatę mógł liczyć dopiero za dwa miesiące, to znaczy po rozpoczęciu sezonu. Arnie, jego agent, ostrzegał go, że taki wybryk może doprowadzić do unieważnienia kontraktu, lecz on mimo to poszedł zagrać z kolegami na nierównym, pokrytym licznymi dziurami boisku. Całkowicie beztroski. Jak mały chłopiec. Taki właśnie był Bub: czarujący, przystojny, seksowny... i kompletnie nieodpowiedzialny. Doprowadzało ją to do szału, lecz zawsze mu wybaczała. Wybaczyła mu nawet wówczas, gdy po spartaczonej operacji stało się jasne, że jego nadzieje na wielką karierę są tyle samo warte co rozpruty skafander jej ojca. Wybaczyła mu strzaskane kolano, strzaskaną szklaną kulę oraz mnóstwo nie spełnionych obietnic i strzaskanych marzeń. Potrzebował jej wyrozumiałości, a choć prawie wszystkiego im brakowało, to wydawało jej się, że tym akurat może szastać bez żadnych ograniczeń, bo to przecież nic nie kosztuje. Wobec samej siebie była znacznie mniej rozrzutna. Wciąż jeszcze nie wybaczyła sobie poronienia. Tym bardziej że w rzeczywistości nie było to poronienie, tylko aborcja. Nie chciała tego, ale liczyła sobie zaledwie dziewiętnaście lat i nie miała wyboru, kiedy badanie DNA wykazało, że dziewczynka, którą nosi w sobie, nie jest córką Buba. Jak mogła mu o tym powiedzieć? Co by zrobił, gdyby się dowiedział, że ożenił się z nią, ponieważ zaszła w ciążę z Dennym Castellano, jego kolegą z drużyny, z którym poszła do łóżka w drugim module sypialnym zaraz po tym, jak Bub oświadczył jej, że nie chce dziewicy? Boże, jak mógł ją do tego zmusić? Kochała go i pragnęła, by to on był tym pierwszym, właśnie on, nie głupi, zarozumiały Denny, którego wykorzystała wyłącznie dlatego, że akurat znalazł się w pobliżu. Kiedy wspominała wydarzenia tamtej nocy, coraz częściej nie mogła uwolnić się od myśli, iż Bub nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za pozbawienie jej dziewictwa, w ogóle natomiast nie poczuwał się do winy w związku z tym, że złamał jej serce. A potem zniszczył coś, co zapewniało jej stałą emocjonalną więź z ojcem. - Kochanie... - powiedziała drżącym głosem, starając się powstrzymać napływające jej do oczu łzy żalu za nieszczęsnym roztrzaskanym aniołem, za nieszczęsnymi roztrzaskanymi Kurtem i Meg, za ich nieszczęsną roztrzaskaną córeczką Kate. - Każdy ma jakieś... Ty po prostu... Tobie akurat zdarza się psuć różne przedmioty. Nie przejmuj się. To naprawdę nieważne. To jedna z rzeczy, za które ludzie cię lubią. Za które ja cię lubię. Słowo daję, najdroższy. Nie byłbyś sobą, gdybyś od czasu do czasu nie zrobił czegoś takiego. Chociaż słowa z trudem przeciskały jej się przez gardło, choć miała wrażenie, że lada chwila się nimi udławi, zdołała jednak je wykrztusić: - Naprawdę nic się nie stało. Zapomnijmy o tym, dobrze? Teraz - Naprawdę nie możesz o tym zapomnieć? - pyta, wpychając w podłogę pedał gazu. Silnik krztusi się, prycha, wreszcie nabiera obrotów. Samochód przyspiesza gwałtownie, wpychając ich głębiej w fotele. Nie jest łatwo być mężem Kate. Lubi robić wielkie problemy z najmniej istotnych spraw. - Przegrana w teleturnieju to nie to samo, co wypadek, po którym jesteś kaleką na całe życie - mruczy. Wreszcie udaje im się wydostać z wiecznie zakorkowanej obwodnicy. Stara dwupasmowa droga o asfaltowej nawierzchni jest mało uczęszczana, dzięki czemu Bub może rozpędzić hyundaia do zapierającej dech w piersi prędkości czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę; szybciej nie da rady, bo nie nadążyłby z omijaniem licznych dziur i wybojów. Jeszcze tylko kilka godzin i wreszcie znajdą się w przytulnym domku na północnym brzegu zamarzniętego Martwego Jeziora. Zimny wiatr wciskający się przez szparę w oknie niesie ze sobą zapach śniegu. - Z praktycznego punktu widzenia właściwie nic się nie stało. Rozumiesz, co mam na myśli? Zawsze jest tak samo. Zawsze wymaga od niej, żeby traktowała różne wydarzenia jak niebyłe albo spoglądała na nie "z praktycznego punktu widzenia". Rok temu, kiedy pozrywał więzadła w kolanie, przecięła sobie żyły, żeby wykrwawić się na śmierć, ponieważ jednak zespół ratunkowy ze Szpitala Św. Teresy zdołał przywrócić ją do życia, "z praktycznego punktu widzenia" samobójcza próba nie miała miejsca, w związku z czym Bub nie uważał za stosowne dociekać przyczyn, które skłoniły ją do podjęcia tego kroku. Ale to się stało naprawdę. Próbowała się zabić, a jedną z przyczyn - kto wie, czy nie główną - był właśnie on. Gdyby zdołała skłonić go do podjęcia tego tematu, usłyszałaby coś takiego: "Kurczę, jeżeli o mnie chodzi, to wiem tyle, że uciekłaś grabarzowi spod łopaty, a z praktycznego punktu widzenia tylko to się liczy." Bez względu na to, co by potem mówiła, odnosiłaby wrażenie, że rozmawia z trupem. Prawda przedstawiała się w ten sposób, że nie uciekła grabarzowi spod łopaty. Wręcz przeciwnie: broniła się ze wszystkich sił, tak że zespół ratunkowy ze Św. Teresy musiał się zdrowo napracować, by zatrzymać ją na tym świecie. Po pewnym czasie uświadomiła sobie, iż Bóg postanowił ukarać ją w wyjątkowo okrutny sposób, zmuszając, by żyła dalej z potwornym poczuciem winy, w gorsecie małżeństwa z Bubem. - Przykro mi - mówi Bub. - Naprawdę mi przykro. Jasne, trzeba było wybrać Koszyk Trzeci, tak jak chciałaś, ale jedynka zawsze była moją szczęśliwą cyfrą. Milknie, zastanawiając się nad konsekwencjami wynikającymi z tego faktu. W koszyku wybranym przez Kate czekało na nich sześć milionów dolarów, on jednak zaufał swojej szczęśliwej gwieździe, zapominając, iż opuściła go na samym początku prawdziwej kariery, i uparł się, by wskazać koszyk opatrzony numerem, który zawsze nosił na koszulce. Usiłuje złagodzić ból dawką filozofii trenera Keegana ("Czasem ty zeżresz niedźwiedzia, czasem on zeżre ciebie"), ale efekt terapeutyczny jest niewielki. - To po prostu pech - mruczy pod nosem. - Cholerny pech i tyle. Trójka też mogła być pusta. Kate powoli odwraca głowę w jego kierunku. Jej twarz jest nieruchoma i pozbawiona wszelkiego wyrazu; kiedy był chłopcem, matka też przyglądała mu się czasem z taką miną. Trupią miną. Tak ją nazywał i bardzo się jej bał. Teraz także czuje się trochę nieswojo. - Ale wtedy to byłby mój pech - mówi Kate przerażającym szeptem. - Mój pech, nie twój. Rok temu Miała pecha, ponieważ postanowiła się zabić akurat tego dnia, kiedy Bub przykuśtykał do domu znacznie wcześniej niż się spodziewała. Zamierzał spędzić wieczór w towarzystwie kolegów, ale na samym początku ściął się z Dannym Castellano, pozostali zaś kazali mu spieprzać. Leżała zwinięta w kłębek w kabinie prysznicowej, krew powoli wypływała z przeciętych żył, ona zaś myślała o ojcu, matce, martwym dziecku oraz o pieniądzach, które potajemnie za nie wzięła. Nie o mężu. Nawet w tych chwilach, które miały być jej ostatnimi. Czy to nie dziwne? Czy to nie bulwersujące? Jednak Bub znalazł ją, zadzwonił pod 911 i niecałe pięć minut po tym, jak pogrążyła się w cudownej ciemności, dwaj mężczyźni z zespołu ratunkowego przeszkolonego specjalnie z myślą o ratowaniu samobójców, wyciągali spod prysznica jej śmiertelnie blade, ale jeszcze ciepłe ciało. Chociaż EKG wykazało ustanie czynności mózgowych, podłączyli ją do aparatury zamrażającej, a następnie z włączoną syreną i migającymi kolorowymi światłami zawieźli do nowo otwartego Ośrodka Rezurekcyjnego w Szpitalu Św. Teresy. Czekający w pogotowiu zespół lekarzy błyskawicznie zasklepił jej żyły, załatał przeciętą skórę, napełnił układ krwionośny świeżą krwią, uruchomił serce, uaktywnił system nerwowy i, zdumioną i zdezorientowaną, przywrócił do życia, gdzie czekał już na nią rachunek za usługę medyczną. Cała operacja trwała raptem sześć godzin, pochłonęła natomiast wszystkie oszczędności, a nawet trochę więcej. Teraz - Chodzi o pieniądze, prawda? - pyta Bub, rozpędzając hyundaia jeszcze bardziej, ponieważ dotarli do względnie równego odcinka drogi. - Za każdym razem, kiedy mogliśmy zdobyć trochę forsy, ja musiałem coś spieprzyć, aż w końcu coś spieprzyło się między nami. - Nie tylko - odpowiada Kate, po czym, wymawiając głośno i wyraźnie każdą sylabę, jak wychowawczyni w przedszkolu, mówi: - PIE-NIĄ-DZE NIE DA-JĄ SZCZĘ-ŚCIA. - Brakuje tylko podniesionej ręki i dyrygowania palcem. - Wszyscy o tym wiedzą. - Naprawdę? Ale przynajmniej można by pospłacać długi. Kate nie odpowiada. - Posłuchaj... Wiem, że po tym poronieniu nie chcesz mieć już dzieci, ale gdybyś zaszła w ciążę, moglibyśmy wyjść na prostą. Zacząć od nowa, rozumiesz? Spogląda na niego. - Nie - mówi stanowczo. - Nie zrobię tego. Bub zerka na żonę, po czym kieruje wzrok z powrotem na drogę. Jego jasnoniebieskie oczy ciemnieją z gniewu. - Przecież nie chodzi mi o to, żebyś urodziła dziecko! - Wiem. - To duża forsa. - Łagodny, kuszący ton ma ją zachęcić, zaintrygować, zarazić entuzjazmem. - Naprawdę. Więcej niż moja zaliczka, prawie tyle samo, ile dostałaś z ubezpieczenia. Kate zamyka oczy. Tamte pieniądze nie pochodziły z ubezpieczenia ojca. Niewielkie odszkodowanie przekazała w całości matce. Spora kwota, jaką dostała, stanowiła zapłatę za dziecko Danny'ego. - Poza tym nie chodziłoby tylko o kasę - ciągnie Bub. - Z tkanek płodów robi się lekarstwa na różne okropne choroby. Pomoglibyśmy ludziom z Altzheimerem, Parkinsonem, stwardnieniem rozsianym, Lou Gehrigiem i diabli wiedzą, czym jeszcze. - Wypowiada obce nazwy z taką swobodą, że dla Kate nie ulega wątpliwości, iż od dawna układał w myślach to przemówienie. - Zrobilibyśmy sporo dobrego. Po jej policzkach płyną łzy, ale on tego nie dostrzega. Wpatruje się w drogę, myśli wyłącznie o swoim planie. W jego głosie pojawia się błagalna nuta, co świadczy o tym, że sprawa ma dla niego ogromne znaczenie. - Przemyśl to sobie, dobrze? Obiecaj mi, że przynajmniej się nad tym zastanowisz. Rok temu Zdumiewające, w jaki sposób udało jej się wreszcie zrealizować marzenia i dostać do telewizji. Ponieważ Kate Slade była pierwszą osobą wskrzeszoną w Ośrodku Rezurekcyjnym przy Szpitalu Św. Teresy, Ośrodek zaś był pierwszym z wielu, jakie miały powstać we wszystkich większych miastach, jej przetworzona cyfrowo podobizna została pokazana nie tylko w ogólnokrajowych, ale także lokalnych programach informacyjnych. Z dnia na dzień, zupełnie niespodziewanie, stała się sławna. Wcale jej to nie ucieszyło. Uważała, że lekarze podstępnie pozbawili ją szansy zaznania spokoju w wieczności, skazując na dalsze uczestnictwo w żałosnym spektaklu będącym nędzną imitacją życia. Teraz Kate chwyta za kierownicę, szarpie ją w lewo, hyundai przejeżdża przez pas zieleni i wpada na drugą jezdnię. Bub gwałtownie naciska pedał hamulca, odbija w prawo. Błąd. Duży błąd. Wpadają w poślizg. Suną prosto pod nadjeżdżający ciągnik wlokący monstrualnych rozmiarów cysternę z napisem PALIWO. Ot, tak po prostu, nie wiadomo dlaczego ani w jaki sposób, stajemy oko w oko ze śmiercią... Kierowca ciągnika hamuje, blokując wszystkie sto dwa koła naczepy z cysterną. Bucha czarny dym, rozlega się przeraźliwy pisk opon, naczepę zarzuca w prawo, hyundai jakimś cudem zatrzymuje się w poprzek pasa, zaledwie kilka centymetrów od nieruchomej masy żelastwa. Górna krawędź okna zdezelowanego samochodu osobowego znajduje się na poziomie dolnej krawędzi drzwi nowiutkiego, jak spod igły, ciągnika. Zanim kierowca zdąży przyjrzeć im się dokładniej, otworzyć okno i obrzucić stekiem wyzwisk, Bub dodaje gazu, wraca na właściwą jezdnię, ucieka z miejsca zdarzenia. - Dlaczego to zrobiłaś? - pyta drżącym głosem. Już raz próbowała ze sobą skończyć - w porządku, jej sprawa. Ale czemu chciała zabrać go ze sobą? Wciąż ma gęsią skórkę, a serce łomocze mu z taką siłą, jakby próbowało wyskoczyć z piersi. Pół roku temu Zanim prysła bańka popularności, Kate zgłosiła ich do KOSZYKA PEŁNEGO NIESPODZIANEK. Fakt, że w pewnym sensie stała się osobą publiczną, z pewnością wywarł wpływ na decyzję producenta programu. Kiedy otrzymała wiadomość, że zostali zakwalifikowani, ogarnęło ją ogromne podniecenie, i choć nawet sama przed sobą nie chciała przyznać, że udział w teleturnieju stanowi kulminacyjny moment jej życia, to z pewnością nie potrafiłaby wskazać wydarzenia, które miałoby dla niej większe znaczenie. Chociaż, może gdyby znalazła dość odwagi, by urodzić dziecko Danny'ego Castellano... Od chwili, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży i że płód jest dziewczynką, nazywała ją w myślach Meg, bo tak miała na imię jej matka. Ale... Ale przecież dopiero co skończyła dziewiętnaście lat, a poza tym, gdyby Bub dowiedział się kiedyś, że to nie jego dziecko... Boże, jak mogła zrobić coś takiego? Przecież wzięła za to pieniądze. Wzięła pieniądze. Wzięła pieniądze... Najchętniej zapomniałaby o wszystkim, chociaż wówczas była przekonana, że podjęła słuszną decyzję. Skoro dziecko i tak miało umrzeć, czy nie byłoby lepiej, żeby jego mózg oraz inne tkanki pomogły w leczeniu ludzi z choroby Altzheimera, stwardnienia rozsianego oraz mnóstwa innych, okropnych schorzeń? Czy to jej wina, że nieżyciowe prawa zakazywały takich transakcji, w związku z czym wielkie firmy farmaceutyczne musiały płacić potajemnie duże sumy kobietom, które zdecydowały się poddać aborcji? Nic nie mogło przywrócić życia zabitym dzieciom, ale przynajmniej ich śmierć dawała nadzieję wyzdrowienia ludziom takim jak jej matka, z każdym dniem osuwającym się coraz głębiej w otchłań, którą ktoś porównał do śmierci za życia. Setki bezsennych nocy wypełnionych takimi i podobnymi rozważaniami nie zdołały uwolnić jej od okropnego poczucia winy. Zasłużyła sobie na Buba i na bezsensowne życie, na dręczące ją koszmary, tym gorsze, że nie była w stanie sobie przypomnieć, czego właściwie dotyczyły. Zanim podjęła decyzję, zanim wzięła pieniądze, wyobrażała sobie często, że kiedy dziewczynka dorośnie i nauczy się mówić, będzie zwracała się do niej "Mavourneen", tak jak ona zwracała się w dzieciństwie do swojej matki. W ogóle Kate wyobrażała sobie wtedy mnóstwo rzeczy; większość stała się teraz bolesnymi wspomnieniami, część natomiast odeszła na zawsze, pozostawiając po sobie nie spełnione pragnienia. Może z jednym wyjątkiem. Marzenie, by rozwiązać wszystkie życiowe problemy za pomocą ogromnych pieniędzy i bajkowych nagród, wciąż płonęło żywym ogniem. Jedno skinienie magiczną różdżką, jedno dotknięcie boskiego palca... Czy to tak wiele? Tym bardziej że we wszystkich pozostałych aspektach życia Kate osiągnęła punkt, w którym nic nie czuła, niczego nie pragnęła. Naturalnie oprócz śmierci. Teraz Kate milczy. Znowu ma trupią minę. - Dlaczego to zrobiłaś? - pyta ponownie Bub. Od unieruchomionego w poprzek jezdni ciągnika z cysterną dzieli ich już co najmniej dziesięć kilometrów, ale on wciąż czuje serce w gardle i nie może normalnie odetchnąć. Śnieg, który zapowiadał się już od jakiegoś czasu, zaczął wreszcie sypać, oddzielając ich od świata białą zasłoną. Kate odchyla głowę do tyłu, opiera ją na wytartym zagłówku, zamyka oczy, wzdycha. Myśli o ojcu, nie wiadomo który raz próbuje wyobrazić sobie, jak się czuł w tym straszliwym ułamku sekundy, kiedy lodowata próżnia wdarła się przez dziurę w kombinezonie, zamrażając ciało, kości i krew. Myśli o matce, przypomina sobie, jak podczas ostatniej wizyty siedziała nieruchomo, wpatrzona w wiszący nad szklanym dachem werandy żółty balon księżyca, w milczeniu pielęgnując bolesny cierń, który utkwił w jej duszy. Myśli o sobie i Bubie, przywołuje w pamięci niezliczone chwile, kiedy w poszukiwaniu ciepła przytulała się do niego pod cienkim kocem, tylko po to, by wciąż na nowo doświadczać chłodu emanującego od bryły lodu ukrytej głęboko w jego wnętrzu. Myśli o zamordowanym dziecku i o dniu, kiedy utraciła je w tym schludnym, wyłożonym różowymi kafelkami pokoju, przy pomocy jowialnego lekarza i sympatycznej pielęgniarki, wśród sterylnych metalowych tacek ze sterylnymi narzędziami oraz aparatury do przeprowadzania nanochirurgicznych operacji. Wyobraża sobie, że czuje bicie małego serduszka pod swoim sercem, choć o jego obecności dowiedziała się przypadkowo dopiero wczoraj i jeszcze nie zdążyła podzielić się z Bubem tą nowiną. Zamierzała powiedzieć mu wieczorem, by wspaniała wiadomość, że mają syna, zwielokrotniła radość związaną z wygraną głównej nagrody w teleturnieju. Teraz wcale nie jest pewna, czy chce, żeby wiedział. Za szybami samochodu nic tylko śnieg, śnieg, śnieg... Sypie bez opamiętania, wielkie białe płatki migoczą w blasku reflektorów niczym umykające w popłochu przed nadjeżdżającym pojazdem króliki. Spomiędzy spierzchniętych warg Kate wydobywa się głośne westchnienie: szszszszsz... Jak powietrze uciekające z balonu. Chłód wpełzł jej do żył i rozchodzi się po całym ciele, pozbawiając ją siły. Czuje się śmiertelnie zmęczona. Miesiąc temu - Jak się czułaś po śmierci? Zaskoczył ją tym pytaniem. Sądząc po tonie, jakim je zadał, chciał ją o to zapytać od bardzo dawna. Szkoda, że zdobył się na odwagę właśnie w tej chwili, przemknęło jej przez głowę. Dopiero co skończyli się kochać. - Wspaniale - odpowiedziała bez wahania. Na jego twarzy pojawił się ten sam wyraz chłopięcej urazy, który kiedyś tak bardzo ją rozczulał, a na którego widok zbierało jej się teraz na wymioty. - Chcesz powiedzieć, że wolałabyś nie żyć niż być ze mną? A więc jednak nie jest zupełnie pozbawiony intuicji, pomyślała. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że jej milczenie musi wystarczyć mu za odpowiedź. Zrobił jeszcze bardziej urażoną minę, lecz nie mógł okiełznać ciekawości. - Jak tam było? W jaki sposób miała mu o tym powiedzieć? Albo komukolwiek? Jedynym wyjściem byłoby powtórzyć to, co mawiają ludzie, kiedy po zrelacjonowaniu nadzwyczaj - w swoim mniemaniu - zabawnego zdarzenia, zorientują się, że oprócz nich nikt się nie śmieje: żałujcie, że was przy tym nie było. Cóż, ona tam była. I pragnęła tam wrócić. Śmierć ma mnóstwo zalet. Kiedy otworzyła oczy i stwierdziła, że znowu żyje, przez chwilę wydawało jej się, że zaraz oszaleje jak jej matka. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Teraz - To było szaleństwo - mówi Bub, w dalszym ciągu przeżywając niedawne zdarzenie. Tym razem wspólnie uciekli grabarzowi spod łopaty. Milczenie Kate jest jak cięcie skalpelem. - Święty Boże... - mruczy jej mąż. Kate zamyka ze znużeniem oczy. Zdumiewa ją, że mimo szalejącej śnieżycy widzi wszystko dokoła z zadziwiającą ostrością. Czy w taki sam sposób widział anioł ze szklanej kuli? - W gruncie rzeczy niczego nie przegraliśmy, prawda, Bub? Nie straciliśmy niczego, co mieliśmy. Przez jakiś czas jadą w milczeniu przez śnieżną zamieć. - Zgadza się - odpowiada wreszcie i milknie, bojąc się powiedzieć cokolwiek więcej. Po raz stutysięczny stają mu przed oczami zakrwawiony skalpel, rany na jej przegubach, prawie niedostrzegalne blizny. Kate otwiera oczy i spogląda przez okno, ale wirujące płatki śniegu zasłaniają niebo, księżyc i okolicę. Wszystko wygląda jednakowo, wszystko jest pozbawione znaczenia - nawet ledwo wyczuwalne oznaki życia, które, jak sobie wyobraża, czuje w sobie. Ogarnia ją wielkie zmęczenie, jakby ktoś wyssał z niej całą siłę. Może Bub ma rację. Może pieniądze coś zmienią. Może jeśli się zgodzi, życie ułoży im się lepiej. Tak czy inaczej brakuje jej energii, by walczyć z mocami kształtującymi jej los. - To tylko głupia gra, prawda? - pyta ze znużeniem. - Tylko głupia, cholernie głupia gra... Bub uśmiecha się z ulgą. Myśli, że jego żona mówi o teleturnieju. - Jasne - odpowiada wesołym tonem. - A co tam! Wydaje mu się, że wreszcie zaczęli nadawać na tej samej częstotliwości i postanawia skorzystać z okazji. Napełnia płuca powietrzem, otrząsa się, jakby zamierzał zanurkować w przeraźliwie zimnych wodach Martwego Jeziora, po czym szepcze: - W porządku. Więc jak? Zrobisz to? Co? Powiedz, zrobisz? Nawet szept przychodzi mu z ogromnym trudem, ponieważ wszystkie jego lęki i nadzieje utkwiły mu w gardle w postaci suchego, twardego, niemożliwego do przełknięcia kłębka. Kate spogląda na niego z trupią miną i uświadamia sobie, że nic się nie zmieniło. Po raz dziesięciomilionowy myśli o swoich przegubach, o skalpelu, o prawie niedostrzegalnych bliznach. - Jasne - odpowiada głuchym głosem. - A co tam. Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik