Łukasz Kulewski Wredne orki Nowela dokumentalna Wszystkie postacie i wydarzenia są prawdziwe. Zmieniono jedynie imiona bohaterów 1. Ręka wysokiego kupca, który jeszcze wczoraj popijał najlepsze trunki, jakie można dostać w Kamiennym Grodzie, zaczęła wesoło skwierczeć. Kucharz, który jej pilnował nabrał w usta płynnego tłuszczu z kaczki i z głośnym prychnięciem zrosił nabite na zaostrzony patyk ramię. Resztki tłuszczu ściekły mu po brudnym kaftanie, torując sobie drogę pomiędzy zaschniętą krwią i kurzem, które oblepiały ubranie niczym muchy padlinę. Zadowolony z siebie Kucharz przygotował drugą rękę, która dotąd moczyła się w wywarze w leśnych ziół, liści drzew oraz tłuszczu z niedźwiedzia. Kiedy wprawnym ruchem nadziewał grube, mięsiste ramię na twardy patyk usłyszał cichy chrobot, tuż za swoimi plecami. Jednym błyskawicznym ruchem, o który trudno byłoby podejrzewać kogoś tak otyłego, Kucharz odwrócił się i złapał sporego szczura, który właśnie dobierał się do lekko spleśniałego chleba, leżącego na stole. Szczur wił się i piszczał głośno, ale Kucharza zupełnie to nie interesowało. Odłożył patyk z ramieniem kupca i sięgnął po spory nóż o ciemnym, zakrzywionym ostrzu. Jednym, wprawnym ruchem rozciął szczura od ogona po szyję i wycisnął zeń krew, wprost do małego naczynia z tykwy. Drgające jeszcze ciało odgłowił, obdarł ze skóry i również nabił na patyk, na którym była ręka. Zadowolony z siebie zatarł dłonie i raz jeszcze opluł skwierczące pieczyste tłuszczem z kaczki. Kiedy mięso się upiekło, Kucharz wyszedł z niewielkiej jaskini, w której urządził swoje królestwo. Była to o tyle niezwykła grota, że posiadała naturalny komin, przez który sączył się dym z paleniska. Na zewnątrz, w ciepłym popołudniowym słońcu wygrzewało się pięć postaci. Każda z nich była ubrana w podobny, skórzany kaftan, który nosił Kucharz. Każdy z leżących nosił też grube, podkute żelazem buty, które na piętach i noskach posiadały kolce. W większości przypadków kolce te były aż czarne od zakrzepłej krwi, kurzu i błota. Obok leżały ich najukochańsze istoty. Jedyne na świecie, o które się troszczyli w dzień i w nocy, jedyne, dla których potrafili zaryzykować życie - była to broń. Każdy z leżących preferował inny jej rodzaj i każdy uważał, że jego oręż był najlepszy. Najwyższy czule opierał dłoń na długim, prostym mieczu dwuręcznym, który przy rękojeści posiadał dwa metalowe kolce. Słońce odbijało się w klindze i raziło w oczy Kucharza, który przyglądał się śpiącym kolegom, zastanawiając się, czy budzić ich już teraz, czy może zaczekać, aż głód ich sam ocuci. Pierwszym, który otworzył oczy był właściciel dwóch zakrzywionych mieczy, które nosił skrzyżowane na plecach i jak sam się przechwalał, poza walką nigdy ich nie zdejmował. Obok zachrapał siłacz, który opierał głowę na straszliwym morgensternie, którego kolce wbijały mu się w skórę głowy. Najniższy ze śpiących, nazywany pogardliwie Skrzatem, spał trzymając obie dłonie mocno zaciśnięte na dwustronnym toporze bojowym, którego błyszcząca powierzchnia często służyła innym za lusterko. Najchętniej korzystał z tegoż lusterka Pięknot. Najczystszy, najlepiej wykształcony z całej bandy, który dbał nie tylko o swą broń (wszelkiego rodzaju noże, gwiazdki, sztylety i rzutki), ale również wiele wagi przykładał do swojego wyglądu. Codziennie starał się kąpać, a jeśli było to niemożliwe mył przynajmniej twarz i ręce. Poza tym każdego ranka żuł liście ziół, które miały chronić jego zęby przed psuciem oraz nadawać im śnieżno biały kolor. Pięknot uważał się za najprzystojniejszego z nich wszystkich, a to z powodu delikatnych rysów i niewielkiej ilości sierści na twarzy i całym ciele. Niektórzy uważali nawet, że jego matka musiała się puścić z człowiekiem, aby Pięknot mógł tak wyglądać. Oczywiście, ci, którzy wypowiedzieli przy nim podobne stwierdzenia już od dawna nie żyli. Pięknot był dumny ze swej rasy i za nic nie chciał być porównywany do ludzi, których nienawidził szczerą, nieskrępowaną nienawiścią drapieżcy. Kucharz zmienił zdanie i postanowił nie czekać aż głód rozwieje resztki snu z głów kolegów i rozpoczął wędrówkę po obozowisku uderzając każdego sporą łyżką. Śniadanie odbyło się w milczącej, spokojnej atmosferze, jak to zwykle miało miejsce po udanym napadzie. Dobrze wypieczone mięso kupca wszystkim smakowało i tylko Kulka jak zwykle narzekał, że mu mało. Po śniadaniu wszyscy znów zalegli na swoich ulubionych miejscach rozkoszując się ciepłem, które teraz rozchodziło się od żołądków do wszystkich części ciała. To był ich pierwszy posiłek od kilku dni, a także pierwszy spokojny poranek, po trwającej niemal miesiąc obławie. Odkąd schronili się w Głuchym Lesie mieli spokój. Tutaj nie zapuszczali się wieśniacy, ani rycerze Króla Olgida, który wydał na całą szóstkę wyrok śmierci. Leżeli tutaj wiedząc także, że jest to ostatni dzień spokoju. Jeszcze dziś będą musieli wyjść z powrotem na gościniec i poszukać nowego jedzenia oraz złota. Wczorajsze łowy napełniły im co prawda nieco brzuchy, ale przy apetycie Kulki oraz umiejętnościach wydawania Pięknota, zapasy szybko się wyczerpią. Pierwszy podniósł się Ostry. Jednym szybkim ruchem wyszarpnął oba miecze i zaczął codzienną, poranną serię ćwiczeń. Ostrza migały w powietrzu rażąc oczy i zamieniając się w jeden ciąg błysków i rozmazanych, ostrych kształtów. Pięknot przyglądał się temu spokojnie żując poranną porcję ziół. Ostry tymczasem przeszedł do drugiego etapu ćwiczeń jakim było markowanie ciosów oraz zatrzymywanie miecza tuż nad nosem Kulki, który przyglądał mu się z absolutnym rozleniwieniem. Ostry dwoił się i troił, uważając jednak, by nie drasnąć Kulki, który był spokojny tylko do tego momentu. Był kiedyś z nim chłopak, który ćwiczył się razem z Ostrym i nie znając Kulki źle wymierzył i ciachnął go po nosie. Chłopak, którego imię zdążyło już wywietrzeć z pamięci członków bandy, ledwo się uśmiechnął, kiedy ogromne cielsko Kulki poderwało się w zabójczo szybkim tempie i jego wielka dłoń zacisnęła się na szyi dzieciaka. Kręgosłup pękł zanim jeszcze zabrakło mu powietrza. Jeszcze tego samego dnia koledzy mieli po dodatkowej porcji młodego mięsa. Odtąd wszyscy wiedzieli, że ćwiczenia Ostrego zawsze nabierały niezwykłego charakteru, kiedy przychodziło do markowania ciosów tuż przed nosem Kulki. Z zachodu, gdzie rozciągała się puszcza, która zdawała się nie mieć końca nadleciał ogromny kruk i z głośnym krakaniem przysiadł obok Pięknota. On jeden z bandy rozumiał mowę ptaków. Kruk często informował Pięknota o zbliżającej się karawanie, lub o kierunku postępowania obław, które raz po raz wypuszczały się tropem szóstki wyklętych spod prawa morderców z Głuchego Lasu. Pięknot nie był przywódcą bandy. Jako najlepiej wykształcony i najbardziej podobny do człowieka występował niekiedy jako pośrednik między ludźmi, zwierzętami, krasnoludami i innymi rozumnymi stworami, a resztą bandy, która w innym przypadku posługiwała się jedyną znaną przez siebie mową: językiem krwi. Kruk przekazał informacje i zabrał się za pozostawione dla niego resztki kupca z Kamiennego Grodu. Pięknot obejrzał zaplamioną mapę, którą wyjął ze specjalnej, skórzanej tuby i wstał kopniakami koncentrując na sobie uwagę tych, którzy zdążyli przysnąć. - Wchodzimy do lasu i idziemy na wschodni gościniec. Trzech kupców. Dwudziestu zbrojnych. Kobiety, dwie krowy, konie, prawdopodobnie złoto. Wychodzimy za dwa palce. Pięknot skończył przemowę oczekując potakujących mruknięć, których rzeczywiście doczekał się po chwili. Najdłużej trzeba było czekać na Wielgasa, który potrzebował nieco więcej czasu, aby usłyszane informacje przetworzyć w sobie na zespół rozkazów i zadań do wykonania. Wreszcie i on mruknął twierdząco. Ponieważ Pięknot zarządził wyjście za dwa palce, wszyscy przyłożyli dłonie do oczu i sprawdzili położenie słońca względem majaczących w oddali gór. W ten sposób wyznaczali zawsze czas. "Za dwa palce" - oznaczało, że wymarsz rozpocznie się już za niecałą godzinę. Szli powoli i cicho. Mimo że nieśli na sobie kilka kilogramów broni, misiurki i ciężkie skórzane kaftany, żaden z nich nie wydawał więcej dźwięku, niż przemykający w trawie zając. Krok za krokiem zbliżali się do upatrzonego miejsca, które świetnie nadawało się na pułapkę. Kiedy wyszli na gościniec, do przyjścia karawany pozostało jeszcze około trzech dłoni, stąd mieli dość czasu, by przygotować się na jej spotkanie. Nie zastanawiali się długo jaką przyjąć taktykę. Poza tym nie mieli czasu na opracowanie czegoś skomplikowanego. Skrzat szybko ściął dwa duże drzewa, które zatarasowały drogę tuż za zakrętem. Trzecie drzewo zostało umocowane na linach tak, by kiedy karawana zatrzyma się na pierwszej blokadzie, odcięło jej drogę powrotną. Pozostało teraz rozstawić się w odpowiednich miejscach wokół pułapki i czekać. Cztery dłonie później, doszły do nich pierwsze odgłosy zbliżającej się karawany. Tupot końskich nóg, skrzyp kół, niezrozumiały śpiew jakiegoś minstrela oraz głośne śmiechy rycerzy, którzy jechali na przedzie zabawiając się opowieściami o zeszłej, spędzonej w karczmie, nocy. Karawana zbliżała się. Członkowie bandy niemal równocześnie sięgnęli po swoją broń ważąc ją w dłoniach i wybierając najbliższe cele. Kucharz skropił ostrzał swoich strzał trucizną, zaś Pięknot, jedyny, który wierzył w zabobony, pocałował pierwszą gwiazdkę, którą miał cisnąć w wysokiego rycerza jadącego na przedzie kolumny. Karawana była już blisko. Z tej odległości wyraźnie widać było, że jest to spory orszak, który dopiero od tego ranka jest w podróży. Uśmiechnięte twarze żołnierzy, wesoły krok wypoczętych koni i czysty śpiew minstrela dawały jasno do zrozumienia, że ludzie ci zupełnie nie spodziewają się tego, co za chwilę nastąpi. Jadący na przedzie rycerz zwolnił nieco zobaczywszy, że drzewa zupełnie zasłaniają drogę, która ciągnie się tuż za zakrętem. Instynkt pilota karawan podpowiedział mu, że tego typu sytuacje są doskonałym miejscem na przygotowanie zasadzki. Wtem, kątem oka rycerz zauważył ruch wśród krzewów na zakręcie. Wyrobiona wieloletnią praktyką ręka poderwała się i wyszarpnęła z pochwy miecz. Nogi wbiły się ostrogami w końskie boki i poderwały zwierzę do galopu. Krok po kroku karawana wchodziła w zakręt. Napad rozpoczął Pięknot, który z niezwykłą precyzją trafił gwiazdką dokładnie w szczelinę w przyłbicy rycerza jadącego na przedzie. Ciało mężczyzny zwaliło się z głośnym chrzęstem dając tym samym sygnał do rozpoczęcia ataku. W tym samym momencie pierwsze konie karawany minęły zakręt zatrzymując się przed zwalonymi pniami i martwym ciałem przewodnika. Z tyłu zaś doszedł łoskot walącego się drzewa, kiedy Skrzat przeciął linę utrzymującą w powietrzu ścięty wcześniej pień. Na ułamek sekundy zapadła cisza, by zaraz głośny ryk atakujących zlał się z piskiem kobiet, okrzykami rycerzy i kwikiem przerażonych koni. Z hałasu, który powstał dało się wyodrębnić jedno wyraźne zdanie: - Ratuj się kto może, ORKI atakują!!! Tymczasem banda sprawnie zabrała się do pracy. Kucharz szył zatrutymi strzałami i nawet nie starał się celować, wiedząc, że nawet niewielkie draśnięcie powodowało natychmiastowy paraliż. Pięknot ciskał gwiazdki z taką szybkością, że zdawało się, iż posługuje się do tego jakimś urządzeniem, a nie własną ręką. Pozostali członkowie bandy ruszyli w dokładnie zgranym szyku atakując równocześnie ze wszystkich stron. Skrzat, korzystając ze swojego wzrostu zamachnął się toporem i ściął nogi konia pierwszego rycerza, tylnej straży. Zwierzę zawyło z bólu padając na bok i obficie brocząc krwią. Kolejne cięcie pozbawiło jeźdźca głowy. Zanim pozostali dwaj rycerze zdążyli obrócić konie w stronę atakującego, jedno ze zwierząt aż przysiadło, kiedy ogromny topór wgryzł się w jego bok wypuszczając fontannę krwi, jelit i ekskrementów. Zaskoczeni rycerze nie mogli zlokalizować zagrożenia. Tracili cenne sekundy na rozglądanie się, podczas, gdy Skrzat zanurkował pod brzuchem kolejnego konia i wyskoczył z boku trzeciego rycerza, którego chlasnął wprost w wygięty pałąk pleców. Mężczyzna runął martwy na twarz, bowiem ostrze przecięło jego kręgosłup dokładnie na pół. Ostatni rycerz, zeskoczył z umierającego konia i szybko przyjął postawę obronną. Zdążył jeszcze zobaczyć śmierć kolegi, kiedy już spoczęły na nim szalone oczy rządnego krwi orka. Wielgas stawiał długie kroki biegnąc wprost na środek karawany. Jego zadaniem było sprawdzić, czy w wozach, poza kobietami, i dziećmi, nie kryli się łucznicy mogący z zaskoczenia razić przeciwnika strzałami. Jego wielki miecz zerwał okrycie pierwszego wozu. Pod nim siedziały dwie przerażone kobiety, które na widok parszywego, porośniętego gęstą sierścią pyska Wielgasa podniosły przeraźliwy wrzask. Wielgas nie zastanawiał się długo. Jednym szybkim ruchem nabił obie kobiety na miecz i jeszcze żywe, wijące się z bólu wyrzucił z wozu. W następnej kolejności wskoczył do wnętrza wozu, sięgnął do płachty wozu jadącego obok i zerwał ją. Tylko niezwykły refleks uratował go przed bełtem wystrzelonym z kuszy siedzącego tam mężczyzny. Cięciwa brzęknęła i bełt przemknął tuż obok ucha Wielgasa odcinając kawałek i tak już postrzępionej małżowiny. Mężczyzna na wozie zaklął głośno i sięgnął po podłużny, wykonany z dziwnego materiału przedmiot. Wielgas zamachnął się, i zaatakował mężczyznę cięciem, którego nie można było uniknąć. Ostrze ze świstem rozdarło powietrze i Wielgas omal nie upadł, kiedy zamiast trafić w ciało mężczyzny jego miecz przemknął przez niewielki obłoczek dymu, jaki pozostał po czarowniku. Ork utrzymał jednak równowagę i zmrużonymi oczami rozejrzał się w poszukiwaniu czarownika, który nie mógł wykonać dalekiego skoku w tak krótkim czasie. Po chwili zaniechał dalszych poszukiwań i postanowił dokończyć sprawdzania wozów. Podbiegł do trzeciego wozu, rozcinając w biegu na pół minstrela, który próbował schronić się pod ławką woźnicy. Pod plandeką trzeciego wozu siedział mnich, ubrany w czarny habit. W rękach trzymał niewielką, kościaną kostkę, przy pomocy której się modlił. Twarz mnicha wyrażała absolutne skupienie i zupełny brak kontaktu ze światem. Wielgas bez zastanowienia chwycił mnicha jedną rękę, a drugą wykonał szybkie pchnięcie połączone i poderwaniem miecza do góry. Dzięki temu w środku ciała mnicha pojawił się szeroki otwór przez który wraz z krwią uciekło życie. Z przodu karawany trwał w tym czasie zacięty pojedynek pomiędzy dziesięcioma pozostałymi przy życiu żołnierzami, a orkami, które jak dotąd nie poniosły żadnych strat. Morgenstern Kulki wirował w powietrzu raz po raz trafiając w ciało człowieka lub konia. Każde takie trafienie wzbijało fontanny krwi, kawałków kości, wnętrzności i bólu. W zgiełku można było usłyszeć jedynie jęk zabijanych i kaleczonych ciał. Zadaniem Kulki było torować drogę, podczas, gdy tuż za nim, szedł Ostry, który szybko i sprawnie kończył to, co zaczęła śmiercionośna broń Kulki. Błyskawiczne cięcia dwóch mieczy zlewały się w jeden rozmazany kształt, który znikał tylko wtedy, gdy ostrza pogrążały się w ciała zabitych. Obaj tworzyli zgrany zespół równocześnie atakując i broniąc nawzajem przed atakami rycerzy. Kiedy na polu walki pozostało zaledwie trzech rycerzy ziemia wokół była tak zlana krwią, że każdy krok groził poślizgnięciem, które mogło się bardzo nieprzyjemnie skończyć. Kulka na moment przestał wywijać morgensternem i ze stoickim spokojem wybierał spomiędzy kolców kuli kawałki skóry i kości, które się weń wbiły. Rycerze byli zmęczeni i przerażeni. Każdy z nich widział już nie raz orki. Dwaj uczestniczyli w słynnej bitwie pod Złym Lasem, kiedy to wielotysięczna armia orków została dosłownie zmieciona odważnym atakiem ciężkiej jazdy ludzi, oraz zdziesiątkowana strzałami sprzymierzonych z ludźmi elfów. Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna. Orki, które ich zaatakowały były świetnie przygotowane i, co najważniejsze, doskonale posługiwały się bronią, czego nie można było powiedzieć o tamtej zgrai rozwrzeszczanych stworów w łachmanach, które napadły na ludzi wymachując przy tym kamiennymi toporkami i pojedynczymi żelaznymi mieczami. Ostry skończył ćwiartować swoją ostatnią ofiarę i zorientował się, że nastąpiła przerwa. Spojrzał na Kulkę, potem przeniósł wzrok na trzech żołnierzy i lekko prychnął. W tym momencie zza jego pleców wyszli Kucharz i Pięknot, którym skończyła się amunicja i postanowili włączyć się do walki przy pomocy swoich krótkich mieczyków. Okazało się, jednak, że nie ma już z kim walczyć. Z pomiędzy wozów wynurzył się Wielgas, zaś z tyłu biegł Skrzat wywijając trzymanym w jednej ręce toporem i podrzucając odciętą wcześniej głową ostatniego przeciwnika. Pięknot podszedł do zbitych w ciasną grupę rycerzy i dobierając powoli słowa odezwał się w języku ludzi: - Co wieziecie? - niedoczekawszy się odpowiedzi spojrzał wprost w oczy stojącego najbliżej człowieka. - Ty, z ta czarną brodą. Tak! Ty, który nosisz trzy ostrza w herbie. - zawołany mężczyzna spojrzał na Pięknota przytomniej. - Co wieziecie?! - Korzenie kupca Kasmana, święte księgi Zakonu Braci Południa i nieco złota. Nic ciekawego, nic, za co warto umierać. - Śmierć to prosta i szybka rzecz. Umieranie zaś potrafi stać się wiecznością. - Nie damy się wziąć żywcem, parszywy zwierzaku. Myślisz, że jakżeś do człowieka podobny i naszą mową gadasz, to możesz szlachetnie urodzonemu morały prawić!!? - mężczyzna aż zatrząsł się ze złości. - My, Orki nie obrażamy się za porównania do zwierząt. - Pięknot mówił spokojnie i płynnie - Wam natomiast wciąż się wydaje, że to dla każdego największa obelga. Wiem, żeś jest wysoko urodzony. Twój herb o tym świadczy. Powiedz mi tylko, jakie to może mieć dla mnie, zwierzaka znaczenie? Mężczyzna obrzucił nieco zmieszanym wzrokiem towarzyszy Pięknota, którzy przysłuchiwali się rozmowie bez wyrazu. - Jaka zatem jest Twoja odpowiedź człowieku? Poddajecie się i idziecie do nas w niewole, abyśmy mogli sprzedać Was na najbliższym targu niewolników, albo kończymy rozmowę w sposób nieco bardziej konkretny. Jeśli nie ty decydujesz w grupie, to porozmawiaj ze swoimi ludźmi. Pięknot odwrócił się do Orków i powiedział w ich języku: - Czekamy jeszcze moment. Może będą niewolniki do sprzedania. Pięknot znów spojrzał na trzech rycerzy. - Słucham? - Rozumiem, że nie jest pan chętny do żadnych rozmów. - Nie mamy wiele czasu. Wasza karawana wyjechała dość wcześnie, ale nie jesteście jedyni. Nie próbujcie mnie naciągać na długie rozmowy. - Chciałem tylko powiedzieć, że nasze rodziny gotowe by były zapłacić o wiele więcej, niż dostaniecie za nas na targu niewolników. - Ale wymagałoby to udania się do Kamiennego Grodu, a tego nie chcemy zrobić. - O! Tym proszę się nie martwić! Pan może z łatwością wejść do miasta, zaś my damy panu listy uwierzytelniające, które pozwolą spokojnie przejść przez wszystkie punkty strażnicze. W listach do rodziny wydamy jednoznaczne rozkazy, aby wypłacić panu żądaną sumę. W tym czasie my będziemy czekać z resztą panów w znacznej odległości od miasta. Rozstaniemy się nie wcześniej, niż kiedy pan wróci z okupem. - Dobrze. Poddajcie się zatem. Zostaniecie związani dla waszego bezpieczeństwa. Wieczorem porozmawiamy o szczegółach. Mężczyźni niemal równocześnie rzucili pod nogi Pięknota miecze i tarcze. Skrzat wydobył zza pazuchy mocny, konopny sznur i sprawnie powiązał dłonie i nogi rycerzy, którzy pod okiem Kucharza zostali odprawieni na skraj lasu. Nagle, gdzieś pomiędzy wozami dało się słyszeć jakiś ruch. Wielgas zerwał się jak oparzony i wyciągając długie nogi skoczył w tamtym kierunku. Krótka szamotanina urwała się tak nagle, jak się zaczęła. Po chwili z pomiędzy wozów wyłonił się Wielgas, który trzymał za nogę niewielkiego, szamoczącego się człowieczka. Wysoki ork wymachiwał swoją zdobyczą i rechotał przy tym głośno, pokazując żółte, psujące się kły. Wielgas wyniósł czarownika na środek drogi i bezceremonialnie rzucił nim o ziemię. Wszyscy orkowie, poza Kucharzem, zbiegli się zobaczyć wesołe widowisko. Czarownik szybko podniósł się, lecz ciężka ręka Wielgasa nie pozwoliła mu wstać. Mężczyzna przewrócił się i krzyknął głośno z bólu. Na ten dźwięk orkowie zawyli z dzikiej radości. Rzadko mieli okazję dobrze się bawić, a możliwość zabawienia się kosztem znienawidzonych przez orków czarowników, była wprost przednia. Kulka zamachnął się morgensternem i wykonując niezauważalny ruch nadgarstkiem skierował śmiercionośną kulę o kilka zaledwie cali od głowy czarownika. Nabity kolcami kawał żelaza uderzył w ziemię wzbijając tuman kurzu i obsypując piaskiem leżącego. Orki ryknęły głośnym śmiechem, który stał się jeszcze głośniejszy, kiedy okazało się, że czarownik popuścił w spodnie i teraz szybko rosła wokół niego ciemna plama, która wsiąkała w piasek. Zabawa orków zdawała się nie mieć końca. Najpierw odcięli czarownikowi uszy, a potem kazali mu je zjeść, pod groźbą śmierci. Kiedy doprowadzony do granic wytrzymałości mężczyzna odmówił zjedzenia drugiego ucha, z jego ust zdążyło wyrwać się srogie przekleństwo. Czarownik zdążył rzucić klątwę, która błyskawicznie przylgnęła do ubrań orków i wżarła się w nie jak rdza w żelazo. Czarownik nie zdążył już rzucić drugiej klątwy, bowiem szybkie, jak myśl miecze Ostrego pozbawiły go głowy. Cięcie było tak precyzyjne i błyskawiczne, że przez moment wydawało się, że Ostry nie trafił, że głowa czarownika nadal znajduje się na swoim miejscu, lecz zaraz martwa zsunęła się z ramion i potoczyła pod nogi Kulki, który roztrzaskał ją dodatkowo morgensternem. Po tych zabawach orki zebrały rzeczy, które mogły im się przydać, obarczyły zakładników ciężkimi pakunkami i zniknęły w lesie, który przez cały czas przyglądał się wydarzeniom na drodze z cichym, głuchym, właśnie, spokojem. 2. Pusta, mała polana szybko traciła swoje dziewicze piękno. Ciężkie buty orków i więźniów niszczyły delikatną jak puch trawę i deptały małe, białe kwiatki, które tu i ówdzie ozdabiały runo. Orki zarządziły przerwę. Więźniom pozwolono zdjąć z pleców bagaże, lecz ich nie rozwiązano. Kucharz szybko przejrzał zawartość pakunków z prowiantem i wydobył z dużej torby bukłak wina. Orki napiły się porządnie, lecz nie dały nic spragnionym więźniom. Rycerze zaczęli szemrać między sobą, aż mężczyzna, który rozmawiał z Pięknotem powiedział głośno: - Panowie, czy moglibyśmy dostać nieco wody? Reakcja najbliżej będącego orka, a był nim Wielgas, była natychmiastowa. W ręku Wielgasa zabłysł miecz i jednym płynnym ruchem powędrował wprost ku ręce jednego z mężczyzn. Ostrze na moment zniknęło i znów pojawiło się, po tym jak odcięło dłoń stojącego najbliżej mężczyzny. - Katerah ka wan! - krzyknął ork i wskazał krwawiący kikut mieczem. - Katerah! Tym razem miecz zatrzymał się o kilka milimetrów od szyi drugiego rycerza. Wyglądało na to, że Wielgas spełnił prośbę rycerza i teraz chciał wyegzekwować od reszty wykonanie tego, co sami chcieli. Mężczyzna, któremu odcięto rękę zemdlał. Pozostali dwaj niepewnie patrzyli się na siebie. Wielgas raz jeszcze powtórzył rozkaz, a następnie stracił zainteresowanie rycerzami. Mężczyźni uklękli i wykorzystując własne ubrania, zawiązali rękę omdlałego kolegi. Całej scenie ze spokojem przyglądał się Kucharz, który po odejściu Wielgasa, podszedł do więźniów, podniósł odciętą dłoń i schował sobie do małej torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Orkowie szybko rozstawiali obóz. Zapadał wieczór i zaczęło się robić chłodno. Gdzieś w oddali grzmiała burza. Rycerze przyglądali się bandzie przywiązani do drzewa. Ten, który stracił dłoń ocknął się jakiś czas temu i teraz cicho płakał. Samozwańczy przywódca rycerzy miął w ustach przekleństwa, zaś ostatni, najniższy z nich modlił się głośno do Pani Spomiędzy Życia i Śmierci, aby pomogła mu wydostać się cało z tej strasznej przygody. Rycerze byli głodni. Ostatni posiłek jedli jeszcze ze swoimi rodzinami w Kamiennym Grodzie, tuż przed wyruszeniem karawany. Żałowali teraz, że nie zjedli po dodatkowej porcji mięsiwa, które im przygotowały żony. Tymczasem wśród orków zapanowało jakieś poruszenie. Rycerz-dowódca rozpoznał w blasku ogniska Pięknota, która reszcie bandy coś tłumaczył. Najwyraźniej miał problemy z uzyskaniem poparcia, bowiem ton jego głosu stale podnosił się. - Pieniądze są potrzebne. Nie, Wielgas, ty nigdzie nie pójdziesz, ja pójdę i przywiozę mnóstwo pieniędzy. Nie, nic nie rozumiecie, nie wolno ich zabijać. Oni nam dadzą pieniądze!! - Ty Pięknot nie wymyślaj. My ich zjeść i już. Ja pieniedze nie chciam i leje na ciebie i twój plan. My ich zabic i zjeść. Koniec. - na potwierdzenie swoich słów Skrzat z rozmachem wbił topór w pieniek rozłupując go na dwie części. - Czekaj Skrzat - Kulka złapał jedną z części pieńka i wrzucił do ognia. - Ty szybki i zły. Ty pomyśl ile mięsa można dostać za pieniądze. My spokojnie zima siedzieć w chacie, nie w grocie. Ja myślę, Pięknot wie. On mądrze gada. Przecież my ich... - Kulka nie skończył myśli, bowiem głośno kracząc nadleciał kruk i wylądował na ramieniu Pięknota. - Krrraaa! Kiedy do orków podleciał ptak zapadła cisza. Wyglądało na to, że banda słucha krakania kruka tak, jakby go rozumiała. Po chwili ptak umilkł i rozłożywszy skrzydła wzbił się w powietrze szybko znikając w ciemnościach nocy. Wśród orków wciąż panowała cisza. Najwyraźniej wiadomości, które przekazał ptak nie były pomyślne. Wreszcie z kręgu siedzących przy ognisku postaci ktoś się podniósł i ruszył w kierunku rycerzy. - Okłamaliście mnie. - bez zbędnych wstępów powiedział Pięknot, kiedy podszedł do rycerzy. - Zapomnieliście wspomnieć, że w wozach, pośród pospólstwa, przebrany za mnicha jechał syn Króla Olgida. Teraz ponad połowa rycerzy z Kamiennego Grodu szuka morderców książątka. Jak tylko wstanie słońce wpadną na nasz trop. Nie możemy was dłużej trzymać. Spowalnialibyście, marsz. - Ależ Panie, myśmy nic nie wiedzieli!! - My nie winowaci - odezwał się pogrążony dotąd w modlitwach rycerz. - Książę często jeździł w przebraniu, aby sprawdzać jak się w jego dziedzinie rzeczy mają i nikt nie wiedział do której karawany wsiada. - Nic mnie to nie obchodzi. Z naszej umowy nici. - Pięknot nawet nie podniósł głosu. - Cieszcie się ostatnimi chwilami. Do jutra, do śniadania. - oczy Pięknota błysnęły złowieszczo. 3. Ranek był ciepły i parny. Zapowiadał się wyjątkowo upalny i duszny dzień. Kiedy jeszcze rosa perliła się na zmaltretowanej trawie polanki Kucharz obudził się i wyjąwszy swój miecz oraz tasak ruszył w kierunku więźniów. Rycerze nie spali. Patrzyli na Kucharza z lekkim przerażeniem w oczach starając się nie okazywać strachu. Siedzieli skuleni blisko siebie zdawali się drżeć z zimna, choć wcale nie było chłodno. Kucharz podszedł do nich i wskazał mieczem rycerzowi, który wczoraj stracił dłoń, aby się podniósł. Mężczyzna wstał z ociąganiem. Kiedy całkiem się wyprostował Kucharz jednym szybkim ruchem ściął jego głowę. Bezwładny korpus runął na kolegów brocząc obficie krwią. Przerażeni mężczyźni próbowali uciekać, lecz łańcuchy natychmiast ich poprzewracały. Kucharz zmienił narzędzie i trzema szybkimi ruchami tasaka odciął od bezwładnego ciała drugą dłoń i obie stopy. Dzięki temu mógł spokojnie zabrać korpus, którego nie krępowały już żadne łańcuchy. Po zawleczeniu ciała do ogniska Kucharz szybko oprawił je i nadział na przygotowany wcześniej pałąk, który przewiesił nad ogniem. Dorzucił drew i zadowolony ze swego dzieła począł przygotowywać specjalnie dla siebie dodatkową porcję z dłoni rycerza. Zapach pieczonego, ludzkiego mięsa wywołał u pozostałych dwóch rycerzy mdłości i wymioty. Niższy z nich, który wczoraj żarliwie się modlił popadł w coś w rodzaju obłędu i jedyne co mógł z siebie wykrztusić to powtarzane w kółko dwa słowa: - Wredne orki, wredne orki, wredne orki, wredne orki... Drugi mężczyzna postanowił zrobić wszystko, aby nie spotkał go los kolegi. Sporej wielkości kłódka, która zamykała jego łańcuchy zdawała się należeć do tych, które w miarę łatwo można otworzyć jedynie przy pomocy kawałka drutu. Mężczyzna wysupłał odpowiedni drucik z misiurki i podjął próbę uwolnienia się z więzów, patrząc przy tym z przestrachem na śpiące postacie, z których dwie zaczęły się właśnie budzić. Zanim jeszcze Kulka otworzył oczy poczuł zapach pieczonego mięsa. Tego mu było trzeba poderwał się natychmiast i obrzucił łakomym wzrokiem pieczący się na ognisku korpus jednego z więźniów. Kucharz właśnie obracał je, by równo przypiekał się ze wszystkich stron. Po Kulce oczy otworzył Ostry, zachrzęścił mieczami, które cały czas trzymał na plecach i również z zaciekawieniem przyjrzał się pieczeni. Rycerz znalazł wreszcie odpowiedni kształt drucika, który miał uwolnić go od łańcuchów. Pozostało teraz tylko otworzyć kłódkę, i ulotnić się szybko i niepostrzeżenie. Jego kompan wciąż powtarzał swoje dwa wyrazy, jakby to była jakaś mantra, czy modlitwa, która mogła odgrodzić go od prawdziwego świata. Wreszcie kłódka puściła. Rycerz pospiesznie zdjął z rąk i nóg łańcuchy, a następnie powoli, krok za krokiem zaczął się wycofywać w głąb lasu. Robił to tak cicho i delikatnie, że jego obłąkany towarzysz nawet nie spostrzegł, że został sam. Rycerz pełznął tyłem cały czas obserwując śpiących i budzących się członków bandy. Wreszcie dotarł do wyższej nieco trawy i kiedy zagłębił się w jej wilgotny od rosy puch natychmiast przyspieszył. Jeszcze tylko kilka chwil, a uda mu się schować wśród krzaków leszczyny, które rosły na skraju polanki. Powoli pełzł przed siebie, aż dotarł do leszczyn. Tutaj dopiero pozwolił sobie na kilka zaledwie chwil odpoczynku i zlany potem ze strachu i wysiłku ruszył dalej. Kiedy już dobrze oddalił się od polanki postanowił wstać i ruszyć dalej biegiem. Poderwał się szybko i w tym momencie stanął oko w oko z Wielgasem, który kucając koło połamanej sosny wypróżniał się z błogim grymasem na twarzy. Obok Wielgasa, stał jego miecz. Ork był równie zaskoczony, co rycerz. Nie stracił jednak zimnej krwi i wyćwiczonym ruchem sięgnął po miecz. Rycerz także nie zamierzał łatwo stracić przewagi wzrostu, jaką zyskał spotkawszy Wilgasa kucającego. Mężczyzna rzucił się w kierunku miecza o mement wcześniej od orka, dzięki czemu jego ręka zacisnęła się na rękojeści szybciej. Nie był to jednak koniec pojedynku. Rycerz był nie tylko niższy od swojego przeciwnika, ale również słabszy i zupełnie nie przygotowany na ciężar miecza. Szczęście nie opuszczało jednak rycerza. Wielgas co prawda zdążył sięgnąć swojego miecza, ale nie zdołał wstać. Najwyraźniej zapomniał, że ma ściągnięte spodnie i wstając spróbował zrobić krok w stronę rycerza. Nogi zaplątały mu się i runął jak długi. Rycerz nie czekał, aż ork się podniesie. Chwycił miecz oburącz i z całej siły wepchnął w kark orka. Najwyraźniej szczęście nie opuszczało go, bo ogromny przeciwnik nie wykonał już więcej żadnego ruchu. Człowiek uśmiechnął się do siebie i szybko przeszukał ciało orka. Znalazł krótki sztylet oraz kilka monet, które schował sobie do sakiewki noszonej stale pod misiurką. Na odchodnym wyrwał jeszcze miecz z karku orka i postanowił zostawić po sobie znak ludzkiej zemsty. Mimo, że miecz był ciężki, a ręce osłabłe, Rycerz odrąbał Wielgasowi obie dłonie i wcisnął je do nagiego, owłosionego tyłka orka. 4. Duszne, gęste powietrze było aż ciężkie od zapachu leśnych ziół, nagrzanej trawy i runa leśnego. Zdawało się, że czas, a wraz z nim świat zatrzymały się zupełnie porażone palącymi niemiłosiernie promieniami słońca. Na polanie, gdzie nocowały orki dobiegało końca śniadanie. Po tym, jak znaleźli w zagajniku ciało Wielgasa nastroje wszystkich stężały i normalna podczas wspólnych posiłków głośna rozmowa ustąpiła miejsca głośnemu mlaskaniu i siorbaniu. Orki były wściekłe. Najgłośniej swoją złość wylewał na wszystkich Skrzat, który uważał, że za śmierć Wielgasa odpowiada Pięknot, bowiem to on upierał się aby zabierać ze sobą ludzi. Wiadomo przecież powszechnie, że człowiek to bestia sprytna i podstępna, tymczasem tutaj nikt nie interesował się więźniami, którzy mieli masę czasu aby się uwolnić. To właśnie Skrzat odkrył ciało Wilegasa, i to on zaraz po powrocie do obozu rozciął na pół swoim toporem ostatniego z rycerzy. Po prostu wrócił do ogniska wyjął z pnia topór, podszedł do modlącego się i skamlącego o litość mężczyzny i jednym szybkim cięciem rozrąbał go na dwie połowy, które rozdzieliły się z głośnym chrzęstem i w potokach krwi upadły na ziemię. Skrzatowi było jednak mało, dlatego zaczął metodycznie rozrąbywać nieszczęsnego człowieka na coraz mniejsze kawałki, aż pozostały z niego nierozpoznawalne, zmiażdżone szczątki. Orki skończyły jeść. Wszyscy razem zebrali się przed ogniskiem i zaczęli je gasić oddając mocz na czerwony żar. Po chwili kłęby gryzącego dymu spowiły polankę. Zanim powietrze oczyściło się, po bandzie nie został żaden ślad. Rozpłynęli się, jakby nigdy ich tutaj nie było. Tylko tlące się jeszcze ognisko, ogryzione kości oraz krwawe szczątki rycerza wskazywały, że nocowały tutaj orki. 5. Słońce wisiało dokładnie nad polanką, kiedy zjawiły się pierwsze oddziały straży z Kamiennego Grodu. Prowadzone przez rycerza, który uszedł orkom, posuwały się teraz o wiele szybciej tropiąc zabójców księcia. Tropiciel szybko odnalazł ślad idący do wnętrza lasu i kawalkada złożona z doskonale uzbrojonych i wyszkolonych rycerzy straży przybocznej zagłębiła się w głuszę. 6. Czarny cień kołował nad głową Pięknota. Kruk bezgłośne wylądował na wystawionym dla niego ramieniu. Głośne krakanie zburzyło ciszę przerywaną dotąd jedynie odgłosem kroków i przyspieszonych oddechów idącej bandy. Pięknot pokręcił głową i rzucił do reszty tylko dwa słowa ("Ludzie, blisko"), które spowodowały, że orki zaczęły iść nieco szybciej. Kruk rozłożył skrzydła do odlotu. 7. Nad idącą śladem orków grupą rycerzy zawisł na moment cień dużego ptaka. Przesunął się nieco do tyłu, a następnie znów pojawił się nad czołem grupy. Idący na przedzie rycerz wskazał na kruka i powiedział: - To ptaszysko im pomaga. Nie wiem jak to jest możliwe, ale oni rozumieją ptasią mowę. - Każcie kusznikom rozprawić się z nim - powiedział kapitan straży, który szedł na czele pościgu. Kilka chwil później kołujący majestatycznie kruk zatrzepotał rozpaczliwie skrzydłami i runął w dół nadziewając się na wyschniętą, sterczącą ku górze gałąź sosny. 8. Upał stał się nie do wytrzymania. Gorące, nabrzmiałe powietrze lepiło się i dusiło zarówno orki, jak i ludzi, którzy szli ich śladem. Momentami zdawało się, że przyroda postanowiła rozpuścić się, jak woskowa świeca, w promieniach popołudniowego słońca. Każdy kolejny krok stawał się trudniejszy i wymagał coraz więcej wysiłku. Każdy kolejny oddech był coraz krótszy, coraz płytszy. Tymczasem w jakiś niezauważalny sposób odległość między orkami a ludźmi poczęła się zmniejszać. Jakby jakaś niewidzialna siła zaczęła ich przyciągać do siebie. Siła wzajemnej nienawiści, złości, chęci zemsty. Orki powoli, ale konsekwentnie zwalniały. Wszyscy członkowie bandy czuli już na plecach oddech pogoni. Wiedzieli, że konfrontacja jest nieunikniona. Wiedzieli, że tym razem przekroczyli pewną granicę. Ze zwykłej bandy opryszków stali się zdrajcami i królobójcami. Ten dzień najwyraźniej wcale nie zamierzał się dobrze skończyć. 9. Tropiciel i łucznik, którzy szli w szpicy pościgu bezgłośnie przemykali przez las zbliżając się z każdym krokiem do grupy orków. Nagle, tuż przed nimi otworzyła się polanka. Mężczyźni zatrzymali się i ostrożnie wyjrzeli na otwartą przestrzeń. W odległości stu kroków ujrzeli wreszcie wroga. Orki najwyraźniej postanowiły przerwać pościg i stanąć do walki wykorzystując polankę, na którą wyszli. Banda prezentowała widok nieco złowieszczy. W słońcu błyskała niebezpieczna, obnażona broń, zaś zacięte twarze i zmrużone oczy zdawały się mówić, że orki nie oddadzą skóry zbyt łatwo. Ludzie wycofali się w cień. Szybko dotarli do reszty i przekazali położenie orków. Wyglądało na to, że banda postanowiła zachować się jak przystało na ludzi i rycerzy, czyli odpowiedzieć za swoje uczynki poddając się osądowi boskiemu. Walcząc w otwartym polu. Kapitan drużyny pościgowej przegrupował swoich rycerzy i wydał rozkazy. Krok za krokiem zbliżali się do polany, na której czekały na nich orki. Powietrze zdawało się gorące jak z pieca. Krótkie oddechy i wachlowanie się dużymi liśćmi nie przynosiły spodziewanej ochłody. Rycerze marzyli o zimnym kuflu piwa wprost z grodzkiej piwnicy. Nagle uderzył w nich silny zapach ziół i rozgrzanej trawy. Zaraz potem grupa pościgowa w liczbie trzydziestu ludzi wyszła wprost na szeroką polanę. Tutaj temperatura była o wiele wyższa od tej, która panowała w lesie. Zdawało się, że zaraz wszystko rozpłynie się od żaru lejącego się z nieba. Rycerze mrużąc oczy od blasku spojrzeli w stronę orków. Wszystko było tak, jak przekazali zwiadowcy. Pięć postaci stało dokładnie po środku polany. Każdy uzbrojony w inny rodzaj broni. Każdy tak samo zacięty i niebezpieczny. Rycerze powoli ustawili się w szyku. Minęło najwyżej pięć minut, kiedy kapitan po raz ostatni obejrzał swoich ludzi. Zadowolony z tego, co zobaczył, wydał rozkaz do ataku. Najpierw powoli, potem coraz szybciej rycerze ruszyli na przeciwnika, który tymczasem przyjął pozycje obronne. Nagle zerwał się wiatr podrywając z ziemi wszystkie uschnięte kawałki traw. Odległość zmniejszała się, ludzie przestali już zwracać uwagę na wiatr i skoncentrowali na ustalonych z góry celach. Każdy wiedział, gdzie ma uderzyć i teraz starał się w myślach prześledzić tor lotu włóczni, ruch mięśni unoszących miecz, siłę potrzebną do odparowania ewentualnego ciosu przeciwnika. Zmrużone oczy, zaciśnięte szczęki, zbielałe knykcie na rękojeściach broni. Chrzęst deptanej ciężkimi butami trawy, ciche przekleństwa i jeszcze cichsze modlitwy poczęły się zlewać w jedno. W jeden głośny poszum, pomruk, który rósł i potężniał. Drżał wraz z powietrzem, zrywał się jak wiatr i przyciskał trawę do ziemi. Niebo pociemniało. Przeciwnicy ujrzeli swoje odbicia w mieczach, zbrojach, tarczach i oczach wrogów. Uderzył pierwszy piorun, a wraz z następującym po chwili łoskotem walczący zwarli się. Pierwsze krople deszczu spadły od razu mieszając się z krwią, która pokryła pancerze dumnych ludzi. Orki wcale nie zamierzały postępować fair i tuż przed uderzeniem Kucharz i Pięknot zaczęli razić przeciwnika strzałami i ostrymi gwiazdkami. Pierwszych czterech ludzi zwinęło się w pół, przewróciło, lub po prostu bezsilnie osunęło na ziemię, kiedy ostrza wcinały się do ich mózgów i szyj. Wreszcie zaśpiewały wysoko miecze, którym odpowiedziały głuchym basem tarcze. Stal krzesała iskry, które porywał wiatr. Deszcz runął na nich ze zdwojoną siłą zalewając po równi twarze ludzi i orków. Pieknot zwarł się z kapitanem, który zaatakował go szybkimi, wprawnymi ciosami sporego miecza. Ork bronił się tylko przy pomocy dwóch sztyletów i swojej szybkości, która raz po raz ratowała go przed uderzeniami. Kapitan nacierał jednak coraz szybciej. W pewnym momencie Pięknot poślizgnął się. Mokra trawa uciekła mu spod stóp. Zamachał bezwładnie ramionami i zdążył jedynie zobaczyć, jak Kapitan z tryumfem w oczach zamierza się na niego mieczem. Ostrze jednak nie sięgnęło celu. Ogromny topór Skrzata wyłapał cięcie tuż nad czaszką Pięknota. Kapitan zaklął i skierował się na Skrzata. Tymczasem Kucharz walczył z dwoma nacierającymi na niego pikinierami. Odbijał piki włącznie przy pomocy miecza i cofał się. W pewnym momencie jego noga zapadła się aż po kostkę w króliczej norze. Jakaś biała kulka śmignęła mu spod stóp. Kucharz zachwiał się i nie trafił w jedną z pik, którymi nacierali na niego ludzie. Metal wżarł się głęboko w jego trzewia. Człowiek nie czekając na reakcję wciąż niebezpiecznego orka wyrwał pikę i ponowił pchnięcie tym razem z niewielkiej odległości. Kucharz zgiął się wpół i ukląkł zawijając się z bólu. Drugi rycerz szybko dobył miecza i ściął głowę orka, który upuścił miecz i rozpaczliwie starał się zatrzymać wypływające zeń wnętrzności. Skrzat kątem oka zarejestrował to, co stało się z Kucharzem i nie przestając atakować Kapitana skoczył ku dwóm pikinierom, którzy w przypływie radości dźgali pikami martwe ciało orka. Ogromny topór świsnął w powietrzu i pierwszy z piekinierów aż kucnął kiedy ostrze rozpołowiło go na dwie części. Drugi odskoczył przestraszony, lecz nie miał już szans na złożenie się do prawidłowej obrony. Skrzat zanurkował pod jego piką i ciął go w kolano odcinając mu nogę. Pikinier przewrócił się, a wówczas Skrzat pozbawił go ręki, w której człowiek wciąż trzymał drzewce piki. Z drugiej strony grupy, Ostry dokonywał niemożliwego broniąc się równocześnie przed sześcioma przeciwnikami. Śmiał się przy tym jak opętany i raz po raz udawało u się nawet wyprowadzić atakujące cięcia, które raniły delikatnie, choć boleśnie zaskoczonych ludzi. Dwa miecze migały z taką szybkością, że zdawało się, iż Ostry trzyma nie dwa, ale trzy, a może nawet cztery ostrza. Ludzie bali się zaatakować orka. Podskakiwali i zamierzali się na niego, ale ten za każdym razem parował wszystkie ciosy i jeszcze miał czas na atak. Wreszcie do walki włączył się Kapitan, który porzucił pojedynek ze Skrzatem widząc, że jego ludzie tracą zapał. Rycerze, podniesieni na duchu widokiem dowódcy raz jeszcze natarli na Ostrego, który nie zamierzał ustąpić. Zwijał się, podskakiwał, unikał ciosów i odbijał miecze. Dwóch rycerzy wycofało się tamując krew z rozciętych twarzy. Kapitan krzyknął i rycerze zaatakowali szykiem. Ostry nie mógł parować równocześnie dwóch identycznych ciosów. Najpierw starił jeden miecz, kiedy odcięto mu prawą dłoń, a następnie drugi, kiedy kapitan odciął mu całe ramię. Bezbronnego orka rycerze przewrócili i dosłownie zadaptali ciesząc się przy ty głośno. Pięknot tymaczasem osłaniał Kulkę, który potwornym morgensternem torował sobie drogę ku otwartej przestrzeni. Ludzie podskakiwali do nich i albo zmiatało ich uderzenie nabiajnej gwaździami kuli, albo ścinała z nóg gwaiazdka rzucana przez Pięknota. Szybko dołączył do nich Skrzat, który rozprawił się z dwoma Pikinierami i dodatkowo położył dwóch łuczników, którzy celowali do Kulki i Pięknota. Orki wyrwały się z kręgu walczących i zaczęły oddalać się w stronę lasu. Kiedy padł Ostry, trójka uciekinierów właśnie zagłębiła się między mokre liście krzaków i niższych drzew. Ludzie przestali skakakać po ciele Ostrego i rezejrzeli się. Na polu walki nie było już przeciwników. Kapitan zarządził pościg. Rycerze rozgrzani walką i zadowoleni z zabicia trzech Orków ruszyli ochoczo w las. Pięknot krzyknął i pokazał Kulce i Skrzatowi, by poszli za nim. Starał się wybierać trudne do odnalezienia przejścia, a także kazał im stąpać po trawie, która była od deszczu sprężysta i mniej podatana na pozostawianie w niej śladów. Rycerze już wchodzili do lasu. Jedyny ocalały tropiciel wyprzedził wszystkich i mimio nasilającego się deszczu bez trudu odnajdywał drogę. Orki przyspieszyły. Pięknot kluczył często zmieniając kierunki to znów maskując ślady przy pomocy zerwanej gałęzi, lecz najwyrażniej mieli pecha. Pomimo szumu drzew i huku bijących raz po raz piorunów usłyszeli za sobą krzyki nawołujących się rycerzy, którzy bezbłędnie szli ich tropem. Nagle Skrzat potknął się i wyrżnał głową w pień drzewa. Gdyby nie hełm prawdopodobnie straciłby przytomność. Nie miał jednak czasu, aby doganiać Kulkę i Pięknota. Z krzaków wyskoczyło na niego dwóch rycerzy i z miejsca zaatakowało chcąc najwyraźniej wykorzystać dezorienatację orka. Kulka zawył cicho lecz nie zatrzymał się. Jeszcze zdążył zobaczyć, jak topór Skrzata wznosi się i z nieprawdopodobną prękością opada. Orkowie poderwali się do biegu. Przez kilka chwil Kulka czuł tylko pulsującą w skroniach krew i coraz płytszy oddech. Wtem Pięknot zatrzyamał się. Kulka wpadł na niego omal nie przewracając. Stali na środk traktu. Wypadli wprost na spory odział ludzi, którzy, zdążyli już założyć strzały na cięciwy i celowali teraz do nich z kilkudziesięciu łuków. Pięknot podniósł dłonie. Upuścił miecz i przemówił w mowie ludzi: - Nie strzelajcie! Kulka upuścił morgenstern i także wziósł włochate ręce. Tymczasem z lasu wyskoczyli rycerze tropiący orki. Jeden z nich niósł nabitą na miecz głowę Skrzata. Jeden z oczodołów był pusty, zaś w drugim na zawsze pozostał wyraz bezgranicznego zdziwienia. Rycerze widząc zaistniałą sytuację zawyli z radości i rzucili się na orki. Kapitan powstrzymał ich. - Stać!! To są jeńcy. Nich mi żaden z was nie waży się ich tknąć!! Do orków zbliżyło się czterech ludzi z kajdanami. 10. W Kamiennym Grodzie panowała przygnębiająca atmosfera. Wieść o tragicznej śmierci królewicza zasmuciała wszystkich, bowiem powszechnie uważano, iż będzie on dobrym władcą. Teraz ludzie gromadzili się na głównym placu targowym, który dziś został zamieniony na miejsce publicznej egzekucji. Tłum zwiększał się z każdą chwilą. Wszyscy chcieli mieć dobry widok. Każdy pragnął krwi dwóch orków, które zostały złapane podczas obławy tydzień temu. Powszechnie wiadomo było, że są to ostatni członkowie bandy, która od dawna grasowała w okolicach Kamiennego Grodu mordując, grabiąc i, co najstraszniejsze, pożerając ludzi złapanych w lesie i na gościńcach. Teraz przyszedł czas zemsty. Kobiety, mężczyźni i dzieci gromadzili się na placu, aby przeżyć radość cudzego bólu. Schodzili się z najdalszych zakątków Kamiennego Grodu, aby nasycić się widokiem krwi, nacieszyć uszy krzykami i poczuć zapach fekaliów podczas śmierci orków. Dzieci wchodziły na stragany i wyciągały szyje przyglądając się dziwnie wyglądającym narzędziom tortur, które trzech pomocników kata gromadziło na podeście. Wreszcie zabrzmiały trąbki i zabiły werble. Z lochów wyprowadzono skutych kajadami Kulkę i Pięknota. Orkowie mrużyli oczy od słońca. Ostatni tydzień spędzili w lochu przykuci do ścian tak, aby nie mogli się ruszać. W ten sposób ludzie chcieli mieć pewność, że nie popełnią samobójstwa pozbawiając ich tym samym zabawy. Tłum zafalował i rozstąpił się. Przed orkami szło kilku rycerzy, którzy torowali drogę do podedstu. Pochód zamykał ogromny mężczyzna w czerwonym kapturze, który zasłaniał mu całą twarz. Kat szedł powoli i dostojnie. Na jego widok wielu skuliło się ze strachu. Co bardziej zabobonni mężczyźni czynili znaki odganiające urok, zaś kilka brzemiennych kobiet wręcz obróciło się plecami do kata, aby jego straszliwe spojrzenie nie padło na nie psując charakter nienarodzonego dziecka. Ludzie nieco zamilki, lecz już po chwili odezwały się pierwsze obelgi i posypały kamienie, błoto i zgniłe jajka, które tylko w niewielkiej liczbie dotarły do celu, jakim byli orkowie. Tymczasem za katem pojawił się strażnik świątyni, który w dłoni dzierżył gruby rulon. Kulka i Pięknot weszli na podest. Spojrzawszy na falujący przed nimi tłum nie mogli powstrzymać się od uśmiechu. Ci wszyscy ludzie przyszli tutaj właśnie dla nich. Głupi ludzie przyszli zobaczyć śmierć orków. To doprawdy żałosne. Orkowie nie cenili życia. Owszem zależało im na przetrwaniu, ale ork w podobnej sytuacji wiedział, że jest tylko jednym z wielu. Jednym z tysiąca tysięcy orkowych wojowników, którzy służą Czarnemu Bogu, kryjącemu się w pieczarach Tzamgh Asartagh. Czarny Bóg wymagał od swoich wyznawców tylko jednej rzeczy: śmierci. A ponieważ ta nadchodziła zawsze, stąd orkowie mieli absolutną pewmność, że nie stracą boskiej nagrody. Kulka został trafiony wyjątkowo zgniłym pomidorem, który zaraz ściekł mu po twarzy cuchnącą mazią. - Kalmrth zaagwaras! - zaklął ork i potrząsnął głową. Tymczasem ceremonia rozpoczęcia kaźni dobiegała końca. Kat przygotował już swoje narzędzia. Strażnik świątynny rozwinał pergamin i nakazał ludziom ciszę. Nabrał powietrza i zaczął czytać: - My Król Olgid z Kamiennego Grodu, pan Milczącego Lasu i Szalonych Wzgórz nakazujemy wykonać wyrok śmierci na tych oto orkach. Strażnik nabrał powietrza i zaczął czytać dalej: - Niech Pani wody, ziemi i powietrza, która miłosierdza nas uczy i z miłością każe nam odnosić się do wszystkiego co żyje, raczy nam wybaczyć tę śmierć. Niechaj jej czysta twarz odwróci się od tego placu, aby śmierć orków nie zbrukała jej lica. O Pani wybacz nam, ale zemsta jest solą wojny, my zaś prowadzimy zaciekłą batalię z pomiotem zła i Czarnego Boga. - Niech wreszcie każdy, kto patrzeć będzie na kaźń orków przekona się, że Król Olgid srogo każe morderców i zbójów. Strażnik odwrócił się do kata, który tymczasem skończył przywiązywać Kulkę do stołu o dziwnych kształtach. - Kacie... czyń swoją powinność! Odezwał się i zamilkł werbel. Ludzie umikli wpatrzeni w ciało orka, który wciąż nie wiedział od czego zacznie kat. Nagle, tuż nad głową orka pojawił się pręt z rozżażonym końcem. Kat przesunąl nim w pobliże oczu orka przysmalając mu brwi, a następnie bardzo powoli zbliżył do ucha. Rozszedł się swąd palonego mięsa i włosów. Kulka szrpnął się. Liny napięły się niemal do granic wytrzymałości. Kat przerwał torturę. Wsadził pręt z powrotem do paleniska i wyjął niwielki nóż. Szybkimi ruchami naciął skórę na ramieniu Kulki, a nastepnie ujął ją dwoma palcami i pociągnął. Kulka wrzasnął. Właściwie tego nie chciał, ale widok jego własnej skóry w rękach człowieka podziałał mocniej niż ból, który po chwili zalał jego rękę. Okazało się, że w ten sposób kat dopiero przygotowywał się do zadawania bólu. Po chwili w ruch poszła solniczka i zaraz rana pokryła się kryształkiami, które szybko wchłaniały krew. Kulka wył i wyrywał się jak opętany. Na kacie nie robiło to najwyraźniej żadnego wrażenia. Wysoka postać powoli i metodycznie przystępowała do kolejnych tortur. Niewilkie obcążki zostały wykorzystane do wyrwania Kulce paznokci. Sól raz jeszcze przydała się, kiedy spora jej ilość została wsypana wprost do szeroko otwartych oczu orka. Mijał czas i zgromadzeni ludzie zaczynali się coraz bardziej nudzić. Kat postanowił odsyskać ich uwagę. Uciął jęczącemu Kulce trzy palce i cisnąl je w tłum. Ludzie zawyli z radości i rzucili się aby zbierać kawałki umierającego orka. Za palcami poleciały na widzów: stopa, kawałki skory, uszy, język, a nawet jądra i penis. Kulka przypominał teraz nieobrobiony kawał mięsa. Przestał krzyczeć i tylko jęczał żałośnie. Kat jednak nie pozwalał mu umrzeć. Skutecznie podsycał w nim życie ochalapując go wodą i tamując krew, aby nie uciekła zbyt prędko. Nagle z tłumu wyskoczył jakiś mężczyzna i szybko podbiegł do leżącego na stole wraku orka. Spojrzał mu w twarz i szybkim ruchem wyłupił mu oczy wbiajac w nie krótki sztylecik. Kat kazał go zabrać, lecz nie zdążył już po raz kolejny przywołać orka znad granicy życia i śmierci. Kulka przestał oddychć. Obrzydliwe przekleństwo wyrwało się z ust Kata. Strażnicy zacieśnili kordon wokół podestu, na którym szykowano już Pięknota. Ork wcale nie zamierzał dać się poćwiartować jak Kulka. Owszem nie zależało mu na śmierci, ale nie zdawał sobie sprawy jak okrutni porafią być ludzie. Wiedział, że dużo mówią o czymś co się nazywa miłość, a wiąże z dobrocią i wiedział również, że śmierć potrafi być różna z rąk człowieka, jednak nie zdawał sobie sprawy jak wiele może się w ludziach zmienić, kiedy publicznie pozwala im się na tego typu zabawy. Chciał sprowokować strażników, aby musieli go zabić. Wyrwał się i rzucił wprost na długie ostrza włóczni. Jednak ludzie przewidzieli jego manewr. Straznicy rozstąpili się i ork jedynie upadl nabijając sobie tęgiego guza. Po chwili, leżał już na plecach i patrzył w czarne oczy Kata, który pochylał się nad nim. Wtem, z tłumu ktoś krzyknął. Ludzie rozstąpili się i zamilkli. W stronę podestu szła niska kobieta o delikatnych rysach i płowych włosach. Jej spokojne oblicze przecinała bruzda wywołana bólem. Była to królowa Ogdina. Ta dobrotliwa kobieta nazywana Dobrą Matką Kamiennego Grodu trzymała w ręku niewielki sztylet. Szła przed siebie jak w transie. Tłum rozstępował się przed nią bez słowa. Królowa zbliżyła się do podestu i wspieła nań jednym, szybkim skokiem. Kat odsunął się od skazańca ustępując z drogi kobiecie. Ogdina spojrzała w twarz orka. Przyglądała mu się bez słowa, a potem uniosła sztylet. Najpierw powoli i nieporadnie odcięła mu ucho. Widząc krew i ból wyraźnie się ożywiła. Zaczęła dźgać orka sztyletem w różne częsci ciała. Przebiła mu żołądek, poraniła uda, odcięła mały palec u ręki. Potem sięgnęła po rozżażone żelazo. Pomarańczowy, dymiący pręt powędrował w otwarte rany orka. Rozszedł się smród spalonego mięsa. Ork wył jak opętany, zaś królowa z tym samym, nieboecnym wyrazem twarzy raz po raz sięgała do kosza z żarzącym się węglem i specjalnymi szczypcami wyciągała stamtąd czerwone węgielki, które kładła na odsłoniętej skórze skazańca. Nagle krzyk ucichł. Królowa oprzytomniała i rozejrzała się dookoła. Zobaczyła, że ork zemdlał i jednym szybkim ruchem poderżnęła mu gardło. Ciemna krew prysnęła jej na twarz i dekolt. W tłumie podnisła się wrzawa. Ludzie domagali się trofeów, więc kat szybko porabał orka na kawałki i okrwawione ochłapy rozrzucił wśród widzów. 11. Ręka orka, który jeszcze wczoraj dumnie dzierżył miecz i gotów był walczyć jak rycerz, jak człowiek, zaczęła wesoło skwierczeć. W ciemnym, brudnym zaułku Kamiennego Grodu grupka ludzi, zgromadziła się przy palenisku na którym piekły się kawałki wczorajszych skazańców. Ludzie ci nie odzywali się do siebie. Ubrani w strzępy szat, brudni i śmierdzący tworzyli bandę, która postanowiła zrobić porządek w Kamiennym Grodzie. Postanowili, że zarżną każdego, kto im stanie na drodze. Zgwałcą wszystkie kobiety, które uda im się złapać i pożrą wszystkie dzieci, które znajdą w mieście. Chcieli się po prostu zabawić. Ludzie robią tak przecież od wieków. Ogień lekko przygasał więc jeden z nich dołożył drewna pochodzącego z połamanego na kawałki ołtarza Wielkiej Matki. Każdy z nich tylko siedział i spokojnie grzał przy ogniu patrząc pustym, zahipnotyzowanym wzrokiem w płomienie.