GRAŻYNA KUBICA Siostry Malinowskiego CZYLI kobiety nowoczesne na początku XX wieku Zofia Benówna (Szymberska) Eugenia Bentkowska (Zielińska) Maria Czaplicka elena Czerwijowska (Protasewiczowa) Zofia Dembowska (Romerowa) Halina Nusbaumówna Paulina i Dora Wasserberg Aniela i Karola Zagórskie Maria Zaborowska Maria i Zofia Zielewiczówny Otolia Zubrzycka (Retingerowa) WYDAWNICTWO LITERACKIE WSTĘP W STRONĘ ANTROPOLOGII PRZESZŁOŚCI CZYTEŻ HISTORII SZCZEGÓŁOWEJ, A JUŻ NA PEWNO ODTWORZENIA KOBIECEJ LINII TRADYCJI Virginia Woolf pisała swój słynny esej Własny pokój, mieszkając w londyńskiej dzielnicy Bloomsbury (w geograficznej bliskości kilku moich bohaterek). Najbardziej poruszająca jest w nim opowieść o hipotetycznej siostrze Szekspira, tak samo uzdolnionej, wrażliwej i spragnionej przygód, której jednak nie dano się uczyć i którą wdrażano do kobiecych obowiązków. Uciekła więc do Londynu i usiłowała zostać aktorką. Zaszła w ciążę i w końcu odebrała sobie życie. Jej ciało pochowano na rozstaju dróg. „Jak zmierzyć żar poetyckiego serca szarpiącego się w więzieniu kobiecego ciała?" — pyta retorycznie Virginia Woolf1. Siostry, o których piszę, urodziły się trzy wieki później, gdzieś w dalekiej i nieistniejącej Polsce. Posyłano je do szkół, nie musiały uciekać z domu, były równie jak brat ambitne, żądne wiedzy i zaznaczenia swego miejsca w świecie. Ale im się nie udało. Świat o nich zapomniał, ich dzieła przykrył warstwą kurzu, a ciała pogrzebał w bezimiennych grobach. I to właśnie jest powód, dla którego chcę o nich pisać, chcę za Virginia Woolf dać czytelnikom (a właściwie dlaczego nie czytelniczkom?) „do podziwiania nowych bohaterów", bo właściwie „co to jest wielkość? A co małość? Biograf musi zrewidować nasze mierniki wartości"2. I ja właśnie chcę to robić. I WSTĘP WSTĘP Kobiety, o których piszę, stanęły na mej drodze, gdy opracowywałam Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu Bronisława Malinowskiego, sławnego antropologa, autora Argonautów zachodniego Pacyfiku, Życia seksualnego dzikich i wielu innych dzieł, a także przyjaciela z lat młodości Witkacego, Leona Chwistka i innych zakopiańskich dandysów. Młody uczony w swoim dzienniku zdawał relację z postępów w samodoskonaleniu się, z licznych na tej drodze potknięć, ale również spotkań z najróżniejszymi towarzyszami podróży. O ile znalezienie informacji biograficznych o pojawiających się na kartach diariusza mężczyznach nie przedstawiało dla mnie zbyt wielkiej trudności, o tyle niemal niepodobieństwem było zgromadzenie jakichkolwiek wiadomości na temat jakże często tam wspominanych kobiet. Nie można ich odszukać (poza wyjątkami) w biograficznych słownikach czy historycznych opracowaniach. Odnosiłam wrażenie, że Mali-nowski, jak Quilthy w Lolicie, zostawił dla mnie zaszyfrowa-ne o nich informacje. A gdy udało mi się już czegoś dowiedzieć, niejednokrotnie konstatowałam, że nikt przede mną nie zadał sobie trudu, żeby się tym kobietom przyjrzeć, przeczytać na nowo ich książki, odszukać dawno zapomniane obrazy, odnaleźć listy, dokumenty, nieznaczne ślady ich istnienia. Ale także ujawnić tajemnice (oprócz jednej), opisać głęboko skrywane i wyparte wydarzenia, podjąć wszelkie tropy (które w większej części okazały się ślepymi uliczkami), dotrzeć do tych nielicznych, którzy je jeszcze pamiętają, albo stwierdzić z bólem, że nie pamięta ich już nikt, że nie ma domów, obrazów, archiwów. Przy pracy nad tą książką nurtowało mnie to właśnie pytanie: Co pozostaje po człowieku? Co pozostaje po kobiecie? Jak możemy do tego dotrzeć? Są to bowiem ślady bardzo różnorodne: czyjeś wspomnienia, dzieła literackie i malarskie, diarystyczne wyznania, portrety, jakieś listy, strzępy informacji. Nie mam zamiaru uzyskać z tego materiału jednoli- tych postaci moich bohaterek. Będą to raczej ich frakcje, kubistyczne wizerunki powstałe w wyniku oglądania ich pod różnymi kątami czy wydobywane przez snopy światła w różnych momentach ich życia. Odda to w pewien sposób ważną prawdę o współczesnym ujmowaniu tożsamości człowieka. Byt ludzki nie jest już rozumiany substancjalnie, jako posiadający stałe cechy, lecz podkreśla się jego czasowość, zmienność, rozwój w ciągu całej egzystencji. Tożsamość człowieka nie jest już dana, lecz zadana, domaga się określenia, jest zatem konstruowana przez refleksję towarzyszącą życiu3. Moim zadaniem jest odnaleźć fragmenty tych narracji, odszukać je w różnych tekstach czy odbite w cudzym doświadczeniu. Moje bohaterki są co prawda siostrami Malinowskiego, ale w gruncie rzeczy są moim dziełem. Opisałam je za pomocą metafory Virginii Woolf i w ten sposób stały się pewną całością. Istnieją jednak tylko poprzez badaczkę, czyli mnie. Jest to zatem historia kobiet opowiadana przez kobietę, a tytułowy mężczyzna jest tutaj jedynie źródłem inspiracji, a nie ogólnego sensu. Jest to jednocześnie efekt „negocjowanej współpracy", jak określa główną ideę nowej antropologii Michael Herzfeld4. Negocjacje toczyły się między moimi bohaterkami (wyrażającymi się w swych dziełach, listach, wspomnieniach), rodzinną pamięcią (reprezentowaną przez ich potomków), opiniami świadków i ekspertów a moją wizją. Celem tych działań było przebicie się przez skorupę kulturowych oczywistości. Mimo iż niektóre z tych postaci znane są światowej „witkacologii" czy „ malinowskologii", to niemal wszystkie zawarte tu informacje były nieznane lub też pomijane czy nie dostrzegane. Do tej pory „kobiety w Witkacji" (by użyć określenia Natalii Jakubowej) były traktowane instrumentalnie — jako dostarczycielki wiadomości o tych wielkich mężczyznach lub barwne tło dla ich życia. Na przykład o istnieniu WSTĘP WSTĘP Zofii Dembowskiej dowiedziałam się po raz pierwszy ze wstępu Edwarda C. Martinka do zbiorku listów Witkacego do Bronisława Malinowskiego, wydanego przez PIW w 1981 roku. Martinek dotarł do papierów antropologa, zdeponowanych w Bibliotece im. Sterlinga Uniwersytetu Yale. Zosia pojawia się tam jako element „skomplikowanego trójkąta" i właściwie nic więcej o niej nie było wiadomo. Ale gdyby autor choć pobieżnie przeanalizował jej listy, mógłby napisać cały elaborat. Jeszcze inną kwestią jest dotychczasowe pisanie o wybitnych kobietach. Jego reprezentantką jest Dioniza Waw-rzykowska-Wierciochowa, która opublikowała w 1959 roku w „Problemach" artykuł o Marii Czaplickiej5. Umieszcza ją na piedestale, wylicza jej nieprawdziwe tytuły i zaszczyty, których dostąpiła na obczyźnie, oraz piętnuje rodaków, że o niej zapomnieli. Danuta Dąbrowska zauważyła, że ta „skądinąd zasłużona badaczka udziału kobiet w historii" nie zajmowała się tym, jak one same przeżywały „swoje uwikłanie w historię", ale za najważniejszy argument ich wielkości przyjmowała uznanie ze strony mężczyzn6. Ja stosuję perspektywę współczesnego dyskursu feministycznego i w ten sposób staram się opisać tę dawno minioną rzeczywistość dawno umarłych kobiet. Odtwarzam tym samym „kobiecą linię tradycji", „rekultywuję kobiece pole kulturowe" — do czego nawołuje Jolanta Brach-Czaina7. Staram się odtworzyć ówczesny kontekst. Jest to przykład „historii szczegółowej", o której Philippe Aries pisał, że odpycha zawodowych badaczy8. W niniejszej książce dokonuję antropologizacji historii, czyli zabiegu polegającego między innymi na „zaznaczeniu obecności głosów, które pominięto w wielkich narracjach współczesnego światowego porządku", jak to określił Michael Roberts9. Przywołuję postaci tamtych kobiet, żeby pokazać zasady trwania tamtego świata, opartego na jakoby naturalnych podstawach, a także prawdę o tym, że pamięta- my z niego tylko sławnych mężczyzn. Interesuje mnie to, co indywidualne. Kwestionuję tym samym ówczesny porządek rzeczy, jak i obecny porządek pamiętania. Ważne było dla mnie także badanie projektu modernistycznego — wszak moje bohaterki są kobietami nowoczesnymi, a jak chce Olivia Harris, „moment nowoczesności ustanowiony zostaje przez ideę zerwania"10. Starałam się pokazać, że w wypadku tych kobiet nie był to jednorazowy gest, lecz ciężkie i mozolne wypracowywanie własnej drogi. Towarzyszyłam im w tych zmaganiach. Ważną rolę w mojej książce odgrywa wizualność: fotograficzne i malarskie reprezentacje. Nie pełnią one jedynie funkcji ilustracyjnej czy dekoracyjnej. Są integralnym elementem badawczego podejścia, źródłem informacji inaczej niedostępnych, oknem na ówczesny świat. Ale nie jest to okno przezroczyste; staram się odkryć naturę tej nieprzezro-czystości — specyficzny kobiecy sposób patrzenia — oraz odczytać zawarte w niej metafory. Staram się dotrzeć do ówczesnych sposobów widzenia świata, symbolizowania go, ujmowania najważniejszych kategorii, a zwłaszcza kategorii kobiecości i cielesności. Badam genealogie, kulturowe tożsamości, staram się odczytać sensy tamtych zdarzeń, opowiadań, relacji, dotrzeć do ich głębi. Prowadzę antropologiczne badania terenowe, a tym terenem jest przeszłość i jej ślady w teraźniejszości. Jednego jednak próbuję uniknąć: narzucania dzisiejszych kategorii tamtemu światu, pouczania go i oceniania. Pozwalam sobie co najwyżej na zdziwienie. W swych interpretacjach zatrzymuję się przed ostatecznym „wyżęciem" materiału. Nie stawiam autorytatywnych kropek nad i. Najczęściej piszemy o innych, aby znaleźć w nich to, co jest w nas samych, żeby to potwierdzić, dać placet czasu, żeby zobaczyć się w ich lustrze, oskarżyć albo usprawiedliwić. Ja chcę poznać te kobiety dla nich samych, chcę dotrzeć do ich świa- 1 WSTĘP ta i go poznać, posmakować, pomieszkać w nim. Chcę też jednocześnie poznać samą siebie, ale nie instrumentalizując tamtych. Chcę, abyśmy wszystkie zachowały swe tożsamości (wiem, że to niemożliwe), bo jestem wystarczająco daleko, jestem ich późną wnuczką, to dobra perspektywa. W pracy nad tą książką korzystałam ze wszelkich źródeł: przede wszystkim najróżniejszych archiwaliów ze zbiorów publicznych i prywatnych, dzieł stworzonych przez moje bohaterki, ich wspomnień i dzienników, a także dokumentów osobistych innych osób, ówczesnej prasy, opracowań historycznych, biograficznych, historycznoliterackich, histo-ryczno-artystycznych, antropologicznych i socjologicznych. No i oczywiście z materiałów uzyskanych z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów, z zapisków i zdjęć z podróży do opisywanych miejsc. Książka niniejsza składa się z dwunastu rozdziałów, które traktują o różnych kwestiach w odniesieniu do wszystkich moich bohaterek. Niektóre są poświęcone pojęciom, inne miejscom czy okresom, wszelako układają się w dość chronologiczną opowieść. Każdy rozdział jest spointowany fragmentem innego tekstu, stanowiącym dodatkowy komentarz. Winna jestem podziękowania wielu osobom, które pomogły mi na różnych etapach mej pracy. Szczególnie dotyczy to potomków moich bohaterek: Janiny Kardas, bratanicy Pauliny i Dory Wasserberg; Andrzeja Romera, syna Zofii; Wandy Puchalskiej, córki Otolii Retingerowej; Jana Zaborow-skiego, bratanka Maryli. Specjalne dzięki należą się mojej antropologicznej przyjaciółce, Krystynie Cech, która nie tylko gościła mnie za każdym pobytem w Oksfordzie, ale także służyła radą i pomocą w tamtejszych badaniach, oraz teatro-lożce Natalii Jakubowej, z którą dyskusje pozwoliły mi na WSTĘP sformułowanie wielu kwestii zawartych w tej książce; Michae-lowi Youngowi, biografowi Bronisława Malinowskiego, za współpracę w naszych równoległych badaniach, i Helenie Wayne, córce antropologa, za udostępnienie domowego archiwum. Dziękuję także mojej rodzinie — Krzysztofowi Hellero-wi oraz Julii i Jankowi za aktywną pomoc na wszystkich etapach powstawania tej książki. Poza tym jest oczywiście jeszcze wiele innych osób, którym dużo zawdzięczam i które pozwalam sobie tutaj wymienić: Pauline Adams, Shirley Ardener, Andrzej Biernacki, Blandine Blukacz-Louisfert, Ewa Bobrowska-Jakubowska, Renata Bubrowiecka, Michał Buchowski, Magdalena Czubiń-ska, Anna Dobranowska, Elżbieta Drążkiewicz, Elisabeth Edwards, Anna Engelking, Mariola Flis, Charles Frantz, Michał Garapich, Jan Bohdan Gliński, Stella Goldgard, Zofia Górzyna, Karolina Grodziska, Caroline Humphrey, Wendy James, Agnieszka Jarzębowska, Margaret Kenna, Hanna Kirchner, Krzysztof Kowalski, Michał Kowalski, Zofia Kracz-ka, Artur Kubica, Adam Kuper, Zofia Macek, Urszula Makowska, Krzysztof Malicki, Eugenia Maresch, Henryk Mar-kiewicz, Zdzisław Najder, Marya Nawrocka-Teodorczyk, Bolesław Nawrocki, Jan Olbrycht, Urszula Perkowska, Alex Pezatti, Mieczysław Porębski, Eugenia Prokop-Janiec, Piotr Prokopowicz, Yale J. Reisner, Marysha Romer, Stanisław Roszkowski, Raymon Scrivens, Magdalena Smoczyńska, Anna Soćko, Galina G. Sorokina, Marilyn Strathern, Jolanta Si-rkaite, Agnieszka i Jan Tombińscy, Nikolai Tsorin-Czajkow, Anna i Leszek Waj dowie, Stanisław War gacki, Roman Wło-dek, Stanisław Zielewicz, Jan Zieliński, Anna Żakiewicz. I. CIELESNOŚĆ CZYLI JAK ONE WSZYSTKIE WYGLĄDAŁY ORAZ JAK POSTRZEGAŁY PROBLEM SWEGO CIAŁA tolia Retingerowa była piękna. Mówili tak o niej wszyscy, którzy się z nią zetknęli. Maria Dąbrowska spotkała ją w Londynie przed Wielką Wojną i pisała o niej, że była „osobą prześlicznej urody", że „miała w sobie niewysłowiony urok [...] Conradowskich postaci kobiecych"1. Zdzisław Najder poznał ją, gdy miała osiemdziesiąt lat, i też tak twierdził. 1. Otolia cerowa CIELESNOŚĆ U jej córki, Wandy Puchalskiej, oglądałam zdjęcia młodziutkiej Toli z długim, grubym warkoczem, w sportowym stroju. Na fotografii późniejszej (reprodukowanej w biografii Conrada2) staram się odszukać, co to znaczyło wtedy „piękna kobieta": regularny owal twarzy, ładny wykrój ust, wysokie kości policzkowe, prosty nos i jasne, jak się dawniej mówiło, migdałowe oczy. Włosy są krótkie lub zebrane z tyłu w niewidoczny kok, po bokach twarzy niesforne loczki. Dyskretny i jakby nieśmiały uśmiech. Co sądziła sama Tola o swojej cielesności? Znamy tylko reakcje innych osób na jej urodę. Ich entuzjazm i podziw. Czy żywiła się tymi zachwytami, a może były jej obojętne? Jej córka dodaje kolory do mojego wyobrażenia: matka miała szafirowe oczy i kasztanowe włosy, a także piegi (których się wstydziła). W lecie, aby ich nie było widać, chodziła pod czerwoną parasolką, a twarz osłaniała czerwoną woalką. Siostry Zagórskie znam jedynie z fotografii zamieszczanych w biografiach Conrada3. Twarz Anieli ma w sobie jakąś zniewalającą, przepraszam za wyrażenie, słodycz. Jej głęboko osadzone oczy zdają się aktywnie słuchać, wysysać z rozmówcy opowieści. Niektórzy ludzie, a przede wszystkim kobiety, wzbudzają zaufanie i wszyscy opowiadają im swe największe sekrety. Są one tak oddanymi depozytariuszkami cudzych tajemnic, opowieści i życiorysów, że nie ma w nich już miejsca na własne. Ciepłe oczy Anieli chcą słuchać, nieśmiały uśmiech jej wąskich warg zaprasza do zwierzeń i łatwo możemy sobie wyobrazić ciepło jej dłoni, w których schowa nasze. Teresa Tatarkiewiczowa, jej kuzynka, dodałaby jeszcze, że Aniela miała dużo wdzięku i ten wdzięk właśnie dobrze uchwycił jej (krótkotrwały) narzeczony, rysownik i malarz Antoni Kamieński, w zaginionym później portrecie4. 2. Aniela Zagórska z Conradem Aniela i Conrad w Zakopanem w 1914 roku siedzą blisko siebie — ona nieco wyższa (zapewne miała wyprostowane plecy), głowa pochylona w stronę „drogiego gościa". Wyobrażam sobie podekscytowaną do granic możliwości pannę Zagórska, która ma zaszczyt fotografować się ze sławnym krewnym. Siada raz z jednej, raz z drugiej jego strony, zwilża językiem wargi i nawet się nie domyśla, że ta fizyczna bliskość zmieni się za kilka lat w bliskość duchową, tę intymną kohabitację, która łączy autora z tłumaczem. A Aniela będzie tłumaczką kongenialną. Najwyraźniej potrzebna jest do tego umiejętność roztopienia się w cudzym tekście, niemącenia go własnym. Inne zdjęcie przedstawia z kolei Karolę z Conradem w 1920 roku. Młoda kobieta trzyma starszego pana pod rękę i jakby się do niego tuli, co jeszcze podkreślają jej spuszczone powieki. Ma na sobie białą bluzkę z krótkim rękawem, na szyi kilka sznurów drobnych korali. Ciemne, lekko kręcone włosy, krótka grzywka i uśmiech podległości czy też może wdzięczności pomieszanej z kokieterią. Karola jest podobna do swej siostry, ale jak to często bywa z młodszym rodzeń- 3. Karola Zagórska z Conradem stwem, jej rysy są łagodniejsze, bardziej miękkie. Obraz Ka-roli w Dzienniku Malinowskiego uzyskuje kolory: „W lekkiej bluzce w ciemne, drobne paski, wyciętej i z krótkimi rękawami. Płaszcz czarny, aksamitny, różowym jedwabiem podbity, zdjęła". „Rozpuszcza włosy, jest cudownie piękna" (s. 284, 286). Zupełnie nie wiem, jak mogła wyglądać Halina Nus-baumówna. Malinowski spotkał ją w Warszawie tuż przed wyjazdem do Australii i zanotował: „Halina i spacer na trzeci most" (s. 314). Może się jej zwierzał z sercowych problemów, a może raczej roztrząsali jakieś kwestie filozoficzne? Później, z perspektywy kilku lat oraz wielu tysięcy mil, ten spacer z Haliną nad Wisłą w czerwcu 1914 roku stanie się symbolem jego pożegnania z Polską i będzie doń wracał jak sentymentalny refren. Pani Anna Soćko pamięta portrety sióstr Czesława Nus-bauma wiszące w jego warszawskim mieszkaniu. Były to, jak określiła, dorodne i przystojne kobiety w pięknych strojach, miały wspaniałe fryzury, upięte wysoko. Zupełnie były nie- CIELESNOŚĆ podobne do brata, którego semickie rysy od razu rzucały się w oczy. W zbiorze korespondencji Elizy Orzeszkowej5 znalazłam fotografię najstarszej siostry Haliny — Jadwigi. Jakość reprodukcji jest nie najlepsza, ledwie mogę rozeznać rysy: wyraźne oczy i brwi, prosty nos, proste usta. Kapelusz na czubku głowy. Przypomina mi kogoś. Może nie konkretną osobę, ale raczej wyobrażenie pewnego typu kobiety, powiedzmy, działaczki społecznej czy kogoś w tym rodzaju. Jak mogła wyglądać Żenią Zielińska? Dla Malinowskie-go była ucieleśnieniem des Ewig-Weibliches, czyli wiecznej kobiecości Goethego. Właśnie o Żeni Malinowski powiedział, że kobiecość to „coś, co fosforyzuje na powierzchni". Ale na temat jej powierzchowności niczego konkretnego nie wiadomo. W Dzienniku można znaleźć tylko pojedyncze określenia: „W kapeluszu ze skóry nie jest jej do twarzy", ale po jego zdjęciu okazuje się „znacznie ładniejsza". „Jest ubrana w granatowy żakiet z białym kołnierzem i bluzkę z kolorowymi haftami". „Żenią wygląda feerycznie, idzie mi jak wino do głowy" (s. 258,189,195, 253). Malinowski był tak bardzo z nią stopiony, że nie zauważał, jak wygląda. Była powietrzem, którym oddychał, ziemią, po której stąpał. Była w nim i dookoła niego. I na zawsze pozostała już ucieleśnieniem kobiecości. Na Nowej Gwinei często do niej wracał: zapach tamtejszych kwiatów przypominał mu jej perfumy, nucił jej cygańskie i ukraińskie dumki, a bohaterki czytanych nałogowo powieści przywodziły mu na pamięć tę kobietę „nadzwyczajną duchowo". Jedynej informacji na temat wyglądu Zosi Zielewiczów-ny dostarcza Dziennik: „Jest prześliczna w zamszowym kapeluszu" (s. 200). To wszystko. Nie widziałam (na razie) żadnego jej zdjęcia ani zdjęcia jej siostry Marii. Podobizna ich 16 CIELESNOŚĆ brata Jana widnieje w jego wydanych pośmiertnie Szkicach filozoficznych6: dominuje uważne spojrzenie krótkowidza zza szkieł pince-nez. Czy siostry były do niego podobne? Pewnie miały te same oczy — melancholijne i mądre. Zosi Dembowskiej Staś Witkiewicz z przyrodzoną (a może wystudiowaną) brutalnością mówił wprost, że „nie jest piękną"7, choć w 622 upadkach Bunga dawał inny jej obraz (jako Donny Querpii): „Olbrzymie blond włosy spięte w błyszczący hełm i trochę skośne, zamglone szare oczy. Do tego jeszcze te usta koloru zgniecionej poziomki z pogardliwie odstającą dolną wargą i piersi dziwnie wypchnięte naprzód przez nienormalną budowę klatki, i smukłe nerwowe 4. Zofia Dembowska '• CIELESNOŚĆ nogi, które czuć było pod szarym angielskim kostiumem"; chodziła „lekko balansującym, leniwym krokiem", a mówiła z „cudzoziemskim akcentem"8. Ona sama przyznawała się Malinowskiemu w listach do okresu „swego poniżenia", kiedy była „brzydką Zosią przy ślicznej Janci Węsławskiej", z którą się wtedy przyjaźniła. Starała się za to „być miłą dla ludzi" i tym próbowała „zjednywać sobie ich serca". Po latach, we wspomnieniach spisywanych w oczekiwaniu na wywózkę przez Sowietów, kiedy zagłębianie się w przeszłość miało walor ocalający, przedstawiła pewien wieczór w Wilnie, po spektaklu, gdy przy kolacji siedziało dość interesujące towarzystwo, a ona była „wtedy w całym rozkwicie swych dwudziestu lat", miała jakiś speq'alnie ładny kapelusz i widziała, że się bardzo podoba, umiała dobrze rozmawiać, „na granicy lekkiego flirtu", a jednocześnie wiedziała, z kim i o czym mówić, bo dużo czytała9. Widziałam kilka podobizn młodej Zosi. Na zdjęciu reprodukowanym w katalogu wystawy zorganizowanej w 1992 roku przez jej syna Andrzeja Romera10 spod jasnego kapelusza z szeroką wstążką patrzą błyszczące oczy. Jasna bluzka, na szyi sznurek białych korali. W dzienniku jej męża Eugeniusza Romera11 widziałam Zosię siedzącą przy sztalugach. Ma na sobie rozpięty, ubrudzony farbami chałat, szeroką spódnicę do ziemi, a pod szyją szczelnie zapięty biały kołnierzyk. Twarz wyraża zadowolenie z siebie młodej malarki, która może oddawać się ulubionemu zajęciu.W podlondyń-skim domu Zosinej wnuczki Maryshi widziałam jeszcze inną podobiznę: młoda kobieta ubrana w białą długą suknię stoi oparta o balustradę. Cała jej postać wyraża energię i radość żyda, powściąganą wyuczoną skromnością. W katalogach jej wystaw reprodukowane są także autoportrety12. Na najwcześniejszym (miała wtedy czterdzieści lat) widać młodzieńczą, skupioną twarz i oczy koloru bałtyckiej wody; na ostatnim postać w błękitnej sukni nie odcina się CIELESNOŚĆ znacząco z szarego tła, a spojrzenie spod na pół opuszczonych powiek nie ma już dawnej siły. Maryla Zaborowska chorowała na gruźlicę i ten fizyczny deficyt decydował o jej tożsamości. Pan Jan Zaborowski pamięta, że ciotka zawsze poruszała się wolno i z godnością, co było spowodowane tym, iż nie miała jednego płuca. Kilkanaście lat spędziła w Szwajcarii na kuracjach. W jej wypadku cielesność, a raczej jej ograniczenia, stanowiła najważniejszy czynnik kształtujący życie. Być może jej dość radykalne poglądy polityczne były kompensacją tego deficytu? W każdym razie w czasie, kiedy śniła się Malinowskiemu, co zapisał w Dzienniku (s. 247), jej cielesność mogła być jeszcze źródłem seksualności, a nie tylko ograniczeń. Portret młodej Maryli w białej bluzce z wielkim kołnierzem i kokardą ozdobioną haftem richelieu ukazuje skupioną twarz pozbawioną uśmiechu. Czy wiedziała już wtedy o swojej chorobie? 5. Maryla Zaborowska *• CIELESNOŚĆ Drugie zdjęcie (cudem ocalałe i bardzo zniszczone) pochodzi chyba z lat trzydziestych, kiedy miała około pięćdziesiątki. Zapięty pod szyję ciemny żakiet, wytężona, nieco ptasia twarz, ciemne falujące włosy spięte z tyłu i siwiejące na skroniach. Głęboko osadzone oczy o opadających zewnętrznych kącikach patrzą jakby do wewnątrz, odwrócone od świata. Jak mogła wyglądać Zofia Szymberska? Alina z Chwist-ków Dawidowiczowa zapamiętała ją jako „bardzo tęgą i bardzo sympatyczną malarkę"13. Tymon Terlecki, opisując „ewangelicznie ubogich" Szymberskich14, nie wspomniał ani słowem, jak wyglądali. W latach 1921 i 1928 Zofia wystawiła w paryskim Salonie Niezależnych swoje autoportrety. (Czy uda mi się dotrzeć do tych obrazów, nim skończę pisać tę książkę?) (Niestety, nie.) Nie miałam w jej wypadku żadnego punktu zahaczenia dla wyobraźni. Terlecki pisał, że oboje „przeszli tędy bez 6. Zofia Szymberska, portret autorstwa Meli Muter sf CIELESNOŚĆ śladu". Mimo wszystko chciałam odszukać jakiś jej trop, jakiś skrawek sukni, cokolwiek. Zosia popełniła samobójstwo w Aix-les-Bains, utopiła się w tamtejszym jeziorze, o którym Lamartine napisał: „Le site divin", święte miejsce. Moja książka o siostrach Malinowskiego jest jak kubi-styczny sękacz — kolejne jej warstwy nakładają się na poprzednie, a w dodatku ulegają rozłożeniu na płaskiej powierzchni papieru. Gdy była już niemal gotowa, natrafiłam na nowy ślad — portret Zosi namalowany przez Melę Muter. Idąc do pana Bolesława Nawrockiego, właściciela obrazu, nie spodziewałam się wiele. Ale gdy ten wyjął portret z magazynu i oparł o ścianę, nagle pojawiła się Zosia. Wypełniła swoją obecnością całe pomieszczenie. Jej niebieskie, a raczej niebie-skozielone oczy przykuwają uwagę. Są melancholijne i niespokojne. Właściciel datuje obraz na rok 1914. Zosia miała wtedy trzydzieści lat. Cała postać jest nieco pochylona do przodu, przedramiona oparte na kolanach. Dłonie jakby obwiedzione konturem. Modelka ma na sobie jasnogranatową bluzkę w kwiatowy wzór. Rękawy trzy czwarte obszyte są brązowym futerkiem. Dość duży dekolt, odkryta szyja i przykuwająca uwagę twarz pozbawiona uśmiechu. Głównym problemem Heleny Czerwij o wskiej był kolor jej włosów — czarny. A Staś Witkiewicz, w którym się kochała, odczuwał „tęsknotę do jasnowłosych dziewczynek"15. Tak przynajmniej twierdził. Zrobił Helenie kilka dobrych fotograficznych portretów16. Uwieczniał wtedy wszystkich swoich znajomych. Pełne usta, dość szeroka twarz, czarne, lekko skośne duże oczy, wyraźne brwi i duża korona z warkocza. Helena na fotografiach nosiła zawsze coś jasnego, przynajmniej biały kołnierz, dlatego jej ciemne włosy i oczy oraz piegowata twarz były jeszcze bardziej wyraziste. Helena była jakby obwiedziona zdecydowanym konturem. W swej 20 21 7. Helena Czerwi- jowska młodzieńczej powieści Staś przedstawił ją jednak jako postać zdecydowanie niepozorną: „Angelika była to nieduża i dość niezgrabnie zbudowana panna. Miała czarne włosy uczesane gładko na szczycie głowy, a stanowiące dalej wał otaczający ją dookoła; nos trochę zadarty do góry i bardzo ładne piwne oczy, które czasem były ponure, złe i uparte, a czasem zdziwione i dobre; wtedy przypominały Bungowi koziorożca, którego widział parę lat temu w Paryżu" (s. 125). Często chorowała, przeszła tyfus, operację otrzewnej, wycięcie wyrostka robaczkowego, ciągle bywała osłabiona. Natalia Jakubowa uważa, że ten „kult inwalidztwa" Czerwi-jowskiej, jej „zredukowana cielesność" były autoprezentaqa przed Stasiem Witkiewiczem i miały służyć pokazaniu przewagi duszy nad ciałem. Poza tym Helena w pamiętniku swoją cielesność mitologizuje: „Moje czarne oczy i czarne włosy staną się mym nieszczęściem w życiu"17. Nie potrafiłam sobie wyobrazić sióstr Ignacego Wasser-berga, którego portret namalowany przez Witkiewicza tak zz CIELESNOŚĆ dobrze pamiętam18. Jak mogła wyglądać w młodości Paulina Wasserberg? Jedyne ocalałe jej zdjęcie pochodzi z lat trzydziestych. Kobieta trzyma na kolanach dziecko, ma nieco cofniętą dolną szczękę, okulary, krótkie ciemne włosy zaczesane do tyłu. Patrzy prosto w obiektyw. Nie jest podobna do brata, ale jest w niej, jak w nim, coś intrygującego. Obraz Dory przetrwał już tylko w pamięci jej bratanicy. Pani Janina Kardas, opisując ciotki, nie używa eufemizmów i mówi, że obie były brzydkie. W czasie wojny okazało się dodatkowo, że Dora nie ma „dobrego wyglądu", czyli jej zbyt semickie rysy uniemożliwiałyby przetrwanie na aryjskich papierach. Paulina zdecydowała się z nią zostać w krakowskim getcie. O Marii Czaplickiej Władysław Orkan pisał: „Jesteś jak bóstwo cudowne godne Botticellowych palet"19, ale miał na myśli nie tyle urodę, ile konieczność składania hołdów. Natomiast jej koleżanka z Lady Margaret Hall w Oksfordzie zapamiętała, że była szczupła i pełna wdzięku, „złotowłosa, nie była piękna, ale żywa i serdeczna"20. Towarzyszka z syberyj- 8. Paulina Wasserberg z bratanicą Janiną 9. Maria Czapłicka, fragment obrazu Jana Rembowskie- go Anioły stoją na rodzinnych polach, sangwina *" CIELESNOŚĆ skiej wyprawy zaś, Maud Haviland, pisała o niej: „Czasami robiła duże wrażenie, ale gdy była zmęczona, zdenerwowana czy niedysponowana, wyglądała brzydko i staro"21. Jeden z zakopiańskich wielbicieli Czaplickiej, Jan Rem-bowski, uwiecznił ją na tryptyku Anioły stoją na rodzinnych polach, stanowiącym ilustrację do wiersza Słowackiego o aniołach, którym ludzie kłaniają się cierniowymi korony „i o miecz proszą, tak jak o jałmużnę"22. Obraz był prezentowany na Powszechnej Wystawie Sztuki Polskiej w Krakowie w styczniu 1911 roku. Główna część tryptyku przedstawia dominującą postać atletycznego anioła o greckim profilu i długich włosach. Motyw anioła był w twórczości Rembowskiego dość częsty, ale wcześniejsze przedstawienia były odrealnione. Ich podstawową cechą była androgyniczność. Być może dopiero w postaci Czaplickiej artysta znalazł ucieleśnienie swego motywu, idealną modelkę. Zdjęcie Czaplickiej, zrobione u Swaine'a, a reprodukowane w jej syberyjskiej książce23, pokazuje podróżniczkę: fu- CIELESNOŚĆ trzana czapka zamiast kapelusza, skórzany trencz zamiast podkreślającego kobiecą figurę płaszczyka. Podniesiony kołnierz i ręce w kieszeniach dodają tej postaci zdecydowania, które wszelako kontrastuje z miękkim owalem twarzy i łagodnością spojrzenia. Sądzę, że fotografia została wykonana jeszcze przed wyprawą na Syberię w 1914 roku. Kolejny portret powstał w atelier E. O. Hoppego w 1915 roku24 i pokazuje już zupełnie inną osobę: szczupła twarz z lekko wysuniętym podbródkiem, wąskimi ustami i wydatnym nosem, oczy głęboko osadzone, gładko przyczesane, rozdzielone przedziałkiem jasne włosy (Tunguzi z Syberii nigdy takich nie widzieli i myśleli, że są siwe). Maria siedzi na krześle, wyprostowana, widać jej delikatne białe dłonie zwisające bezradnie z oparcia, na wskazującym palcu jakiś pierścień. Ubrana jest w ciemny kostium i białą bluzkę. W jej oczach widać melancholię, a kąciki ust nie podnoszą się nawet w okolicznościowym uśmiechu. Można by widzieć w tym zapowiedź jej tragicznego końca, ale może było to po prostu jej kolejne wcielenie — oksfordzkiej wykładowczyni. Z grona moich bohaterek jedna Czapłicka pisała o swojej cielesności. W jej wierszach25 daje się łatwo odnaleźć podstawowy schemat konfliktu między ciałem i umysłem. Ta kartezjańska dychotomia w wypadku mojej bohaterki jest jeszcze bardziej dramatyczna, bo przeżywana przez kobietę lokowaną tradycyjnie po stronie ciała. W wierszu Z mej drogi jest mowa o tęsknocie za „upojeniem ciała", ten raj jest możliwy, bliski, ale wrogi jest mu rozum i „chłód bezruchu", który wskazuje, że oddanie się zmysłom będzie niosło uzależnienie. Rozum nakazuje niezależność i wypracowywanie wszystkiego samodzielnie („mieć wszystko, nic nie brać"). Niemożliwe jest zatem współistnienie tych elementów: gdy zwycięża rozum, przegrywa ciało. Ale racja jest po stronie rozumu. CIELESNOŚĆ Najlepiej problemy związane ze swą cielesnością charakteryzuje Czaplicka w następującym fragmencie wiersza Ze strof przyszłości: Na szczycie dumy i wiedzy usycha me młode ciało. Matowy jest żar mych oczu, mniej słodki wyraz spojrzenia. Na szczycie czynu, rozumu, uśmiechu dla ust mych mało - nie znane sercu są drżenia, i pieszczot mało. W tych wierszach daje się odnaleźć koncepcja Johna Locke'a, że każda istota musi udowadniać swoje człowieczeństwo. Kobiety mogą dowieść, że są równe mężczyznom, wykazując się racjonalnością. Widać tutaj także odbicie myśli feministycznej — Czaplicka, jak Mary Wollstonecraft wcześniej, składała hołd rozumowi kosztem uczuć i dążyła do samokontroli, a także, jak Simone de Beauvoir później26, ujawniała brak zaufania do swego ciała, a w rezultacie zaprzeczała mu. Charakterystyczne dla tego sposobu myślenia jest definiowanie ciała i umysłu jako wykluczających się kategorii; ciało jest tym, co umysł musi odrzucić w imię utrzymania własnej integralności, jak ujęła to współczesna filozofka Elisabeth Grosz27. Być może samobójstwo Czaplickiej było logiczną konsekwencją tego odrzucenia, które stanowi zatem śmiertelne zagrożenie dla jednostki ludzkiej, kobiety28. Rozpoczęłam tę książkę od przywołania wyglądu moich bohaterek. Chciałam, aby czytelniczki miały okazję poznać je tak, jak to bywa na co dzień. Najpierw ludzi widzimy, reagujemy na ich wygląd, a dopiero później dowiadujemy się o nich więcej: kim są, co robią, jakie są ich poglądy. W wypadku kobiet kwestia wyglądu zewnętrznego jest jednak CIELESNOŚĆ o wiele istotniejsza. Opisując najpierw cielesność bohaterek, potwierdziłam chcąc nie chcąc koncepcję francuskiego socjologa Pierre'a Bourdieu, który w bardzo antropologicznej książce Męska dominacja zwraca uwagę na fakt, że to właśnie męska dominacja stwarza kobietę jako przedmiot symboliczny. Jej istnienie jest przede wszystkim „byciem-widzianą". Skutkiem tego jest stan ciągłej niepewności związanej z własnym ciałem, jaki Bourdieu nazywa zależnością symboliczną. „Kobiety istnieją bowiem przez i dla spojrzenia — są więc przedmiotem — dostępnym, przykuwającym wzrok, gotowym do użycia. [...] W konsekwencji konstytutywny dla kobiecego bycia w świecie jest stosunek zależności od innych (nie tylko mężczyzn). [...] Ciągłe bycie przedmiotem widzenia skazuje kobiety na doświadczanie permanentnego dystansu między ciałem realnym, w którym są «zaklęte», a idealnym, które próbują osiągnąć. Potrzeba bycia stworzoną przez spojrzenie drugiego powoduje, że kobiece działania są stale ukierunkowane na antycypację efektu wywołanego przez własną cielesność — zwłaszcza w odniesieniu do prezentacji dała"29. II. DOM SKĄD POCHODZIŁY, RODOWODY, DWORKI, KRESY, A CZASEM WRĘCZ PRZECIWNIE - WIELKIE MIASTO bardzo długo nie mogłam dotrzeć do żadnych materiałów na temat pochodzenia Marii Czaplickiej. Nie wiedziałam, kim byli jej rodzice ani czym się zajmowali. Odnosiłam wrażenie, że stała się ona wytworem własnej woli istnienia, swojej autokreatywności i żądzy zaznaczenia swego miejsca w świecie. Coś jednak udało mi się ustalić. Na przykład Who is who z 1918 roku — wtedy biogram mojej bohaterki pojawił się w tym prestiżowym opracowaniu po raz pierwszy — podało nazwiska rodziców: Feliks Czaplicki herbu Lubicz i Zofia Zawisza. Pan Feliks był urzędnikiem kolejowym. Prawdopodobnie jego przodkowie po stracie rodzinnego majątku przenieśli się do Warszawy, dając dzieciom (synom) najlepsze wykształcenie, na jakie mogli sobie pozwolić. Potem młody człowiek musiał znaleźć jakąś posadę, aby móc założyć rodzinę. Wiedziałam także nieco na temat rodzeństwa Marii Czaplickiej. Miała siostrę Eugenię, która towarzyszyła jej podczas pobytów w willi Szałas, o czym informowało pismo „Zakopane" z 1911 roku w „Liście gości" (potem wyszła za mąż i miała troje dzieci)1, oraz brata Stanisława, o którym wspominała w swych dziennikach Zofia Nałkowska, bo pracował jako lekarz „na Górkach" koło Wołomina, gdzie pisarka mieszkała DOM (a w okresie międzywojennym był tam nawet radnym miejskim i wiceprezesem Klubu Sportowego Huragan)2. Data urodzenia mojej bohaterki nie jest sprawą jednoznaczną. Często wskazywany jest rok 1886, w świadectwie naturalizacji zaś widnieje: 8 grudnia 1888. Najbardziej prawdopodobną datą, bo wypisaną na jej grobie (co było konsultowane z matką), jest jednak 25 października 1884 roku. Maria jako miejsce swojego urodzenia podała Starą Pragę koło Warszawy (w świadectwie naturalizacji) i tam też pewnie wtedy cała rodzina mieszkała. Musiała to być naów-czas energicznie się rozwijająca dzielnica. Ale jeszcze w latach dwudziestych Mieczysław Orłowicz pisał o niej w swoim Przewodniku po Warszawie następująco: „Praga, rozrosła wskutek wybudowania licznych fabryk, trzech dworców kolejowych, o ludności przewyższającej liczbą niejedną stolicę, jest mimo to jedynym w swoim rodzaju bezładnym zbiorowiskiem domów i ludzi o nikłych bardzo śladach usiłowań zaszczepienia głębszej kultury. Współcześnie zamieszkana jest głównie przez ludność robotniczą i Żydów, na ogół mało ciekawa, brudna i niejednolicie zabudowana. Obok modernistycznych pięciopiętrowych kamienic — parterowe, gontem kryte, walące się rudery lub puste place"3. Jeżeli Maria wychowywała się w takiej scenerii, trudno się dziwić jej późniejszemu socjalizowaniu. Linię kolejową warszawsko-terespolską ukończono w 1866 roku, a rok wcześniej oddano do użytku budynek dworca. Państwo Czapliccy mieszkali zapewne gdzieś w pobliżu, najpewniej na „inteligenckiej" ulicy Brzeskiej, gdzie rezydowali urzędnicy, nauczyciele, kupcy i mieścił się szpital kolejowy, lub na Kijowskiej, gdzie stały kolejowe domy ze służbowymi mieszkaniami. W najbliższej okolicy znajdował się Bazar Różyckiego. Na Brukowej (tam wkrótce Maria zacznie pracować na pensji Łabusiewiczówny) żyły obok siebie „wszystkie światy narodowościowe i wyznaniowe", a także 29 DOM ekonomiczne. Mieściła się też tu popularna herbaciarnia Cu-kiermana. W 1904 roku Feliks Czaplicki dostał intratniejsze stanowisko w Rosji, gdzie cała rodzina przeniosła się na kilka lat. Tam też zastała ich rewolucja 1905 roku. Było to chyba w łotewskiej Lipawie, nad Bałtykiem, gdyż w tamtejszym męskim gimnazjum Maria zdawała maturę. Po powrocie zamieszkali w śródmieściu Warszawy, na ulicy Hożej 21 w trzypiętrowej kamienicy4. W sąsiednim domu mieściła się cukiernia Paciorkowskiego5. I znów, gdy już kończyłam tę książkę, udało mi się dotrzeć do metryki urodzenia Marii Czaplickiej. A nie było to łatwe. Sporo zachodu kosztowało mnie zlokalizowanie odpowiedniego kościoła, a potem szukanie wpis po wpisie w prowadzonych po rosyjsku księgach. Odcyfrowanie dokumentu też nastręczało trudności, ale przynajmniej potwierdziło moje wcześniejsze informacje: „Miało miejsce na Pradze czwartego (szesnastego) lutego tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku o czwartej po południu zjawił się Feliks Czaplicki [...] urzędnik kolei żelaznej na Pradze w obecności Władysława Kryże, lekarza, i Antona Stankiewicza z Pragi, okazać matkę niemowlęcia żeńskiej płci, oświadczając, że urodziła ona na Pradze trzynastego (dwudziestego piątego) października ubiegłego roku o drugiej po południu, prawowita żona jego Zofia z Zawiszów w dwudziestym szóstym roku życia. Niemowlęciu temu przy świętym chrzcie nadano imiona Maria Antonina Krystyna, a świadkami byli Władysław Kryże i Franciszka Dymowska. Akt ten przez obecnych przeczytany. Przez nas i przez nich podpisany"6. Biografii Haliny Nusbaumówny możemy się jedynie domyślać. Wiele trudu zadałam sobie, żeby się dowiedzieć czegokolwiek na temat tej osoby, ale właściwie wiem ciągle 3° DOM tylko tyle, ile udało mi się wyczytać z kilku jej listów do Ma-linowskiego z przełomu 1914 i 1915 roku7. Historię rodziny Nusbaumów można poznać z autobiografii stryja Haliny, Józefa (1859-1917), który był wybitnym zoologiem i profesorem lwowskiego uniwersytetu. Pochodził z zacnej rodziny warszawskich spolonizowanych Żydów. Jego rodzice (a dziadkowie Haliny) Ewa i Hillel mieszkali na parterze dużego murowanego domu przy ulicy Dzielnej (w północnej, „żydowskiej" części śródmieścia). Matka była bardzo inteligentna i oczytana, interesowała się literaturą i nauką, szczególnie ewolucjonizmem, co musiało być wówczas czymś wyjątkowym. Ojciec mało się zajmował interesami, tyle żeby zapewnić dostatni byt rodzinie. Dużo działał społecznie i dobroczynnie, a jego pasją była historia. Pozostawił po sobie kilkanaście obszernych tomów. „W ogóle atmosfera domu rodzicielskiego — pisał Józef Nusbaum — wpływała na nas bardzo dodatnio, albowiem rodzice byli obyczajów surowych, życie brali poważnie, gości i znajomych nie obmawiali, plotek i bezpotrzebnego gadulstwa nie znosili. Zebrania nasze rodzinne, gdy schodzili się w domu rodziców siostry i szwagrowie, a w późniejszych czasach także ich dzieci, czyli liczne grona wnuków i wnuczek, również zawsze tchnęły taką atmosferą podniosłą"8. Autor tych słów nie wspomina zupełnie w swoich pamiętnikach o sprawach religijnych, nie opisuje żadnych uroczystości, ani domowych, ani publicznych, które mogłyby przywoływać obraz żydowskiej kultury. Nie ma też u niego żadnej krytyki spraw wiary. Ta sfera po prostu nie istnieje. Polonizujący się Żydzi amputowali część swego dziedzictwa, woleli 0 nim po prostu nie mówić. Ojciec Haliny, Henryk Nusbaum (1849-1937), był człowiekiem wybitnym, lekarzem, filozofem medycyny, pisarzem 1 działaczem społecznym. Gdy nie zatwierdzono jego habilitacji pod pretekstem nieznajomości języka rosyjskiego, po- 3l 10. Henryk Nusbaum DOM święcił się praktyce lekarskiej. Pisał wiele na tematy filozoficzne: o cierpieniu, dobru i etyce. Działał w Warszawskim Towarzystwie Lekarskim, Kasie Mianowskiego, był prezesem Towarzystwa Ochrony Kobiet, członkiem Rady Nadzorczej Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, redagował kilka pism, w 1905 roku należał do Komitetu Obywatelskiego Pomocy dla strajkujących robotników i ich rodzin. Działał na rzecz asymilacji Żydów i wiele na ten temat publikował. Przyjaźnił się z Elizą Orzeszkową, a w jego rodzinie postać pisarki otaczał prawdziwy kult: należał do zarządu towarzystwa jej imienia i jako przedstawiciel społeczności żydowskiej przemawiał na jej pogrzebie. W 1918 roku przyjął chrzest, w 1920 otrzymał tytuł docenta filozofii i etyki lekarskiej Uniwersytetu Warszawskiego, a w 1923 — profesora honorowego tej uczelni9. W małżeństwie z Marią z Mayznerów miał sześcioro dzieci: Jadwigę (1878-1941), Wandę (1880-1942), Jana (1881-1927), Bolesława, Halinę (1885-1942) i Czesława (1887-1965). Bardziej szczegółowe informacje na temat całej rodziny Nusbaumów znalazłam w zbiorze korespondencji Elizy Orzeszkowej, opracowanym przez Edmunda Jankowskiego. Stamtąd też pochodzi fragment listu Jadwigi Nusbaumowny do Orzeszkowej z 1899 roku, opisujący bal u jej petersburskiej ciotki, a raczej przygotowania do niego: mieszkanie roi się „od ludzi najrozmaitszych zawodów. Elektrotechnicy przeprowadzają druty po ścianach, sufitach, klombach palmowych, układają z lampek gwiazdy i słońca [...]. Kwiacia-rze wymiary biorą stołów, ścian, kątów; wszędzie róże, wszędzie palmy upieszczą wzrok barwami, kształtem, zapachem. Biedne róże, aż z południa znad Śródziemnego Morza sprowadzone na jeden wieczór, by potem zwiędnąć i śmietniki petersburskie zmiętymi płatkami usłać. W lustrach, sufitów sięgających, urządzonych na jutro specjalnie, odbiją się wielokrotnie te światła i te barwy; o powierzchnię ich gładką skoczne walce i mazury, szczere lub udane śmiechy obiją się długą nieustającą falą tonów i prawdopodobnie weselić się będą królowie i damy sprzed wieków, wskrzeszone dwoma słowy tylko: kostiumowym balem!". Sama Jadwiga miała wystąpić w „atłasowym, haftowanym biało, szafirowym kon-tuszu, z konfederatką na głowie"10. Nie wiem, jak mogła być odebrana ta demonstracja polskości, ale motywem rodziców, którzy ją wysłali do bogatych krewnych, była pewnie nadzieja, że może znajdzie tam odpowiedniego kandydata na męża. O siostrach Nusbaumównych będę pisać szerzej w kolejnych rozdziałach, tutaj zaś przytoczę kilka szczegółów z życia ich braci. Najstarszy Jan służbę wojskową odbywał dzięki wstawiennictwu Orzeszkowej w pułku jej znajomego w Augustowie. Później studiował w Szwajcarii i w 1908 roku uzyskał dyplom budowniczego, a rok później — brązowy medal w konkursie „wyższych kursów sztuki stosowanej w Paryżu". W czasie pierwszej wojny (co wiem z listów Ha- 33 DOM liny do Malinowskiego) walczył w carskiej armii. Później zaś służył w Wojsku Polskim (w randze majora). Wykładał w Wyższej Szkole Wojennej. Był także aktywnym sportowcem: szermierzem i strzelcem. O drugim bracie, Bolesławie, nie wiadomo nic poza tym, że był urzędnikiem, natomiast najmłodszy, Czesław, był barwną postacią i doczekał się nawet noty w „Polskim Słowniku Biograficznym". Jankowski skupia się na jego związkach z Orzeszkową. Czesław był, jak i reszta rodziny, jej wiernym czcicielem. Początkowo nie wykazywał zainteresowań nauką i rodzice wysłali go na studia do Wilna, aby zaczął się przygotowywać do samodzielnego życia. Tam rozpoczął karierę dziennikarską. Orzeszkowa doceniała jego „świeże jak młodość i pełne wdzięku" teksty, ale także uzdolnienia muzyczne. Lubiła słuchać jego gry na fortepianie. W późniejszych latach Czesław był zaangażowany w wiele przedsięwzięć. Walczył w obronie Lwowa i brał udział w buncie generała Żeligowskiego. W 1921 roku był kierownikiem Straży Kresowej powiatu wileńskiego. Jako poseł na sejm wileński sygnował akt inkorporacji Wilna do Polski (1922). Pracował w ojcowskiej „Rozwadze", redagował „Wileńską Gazetę Powszechną", był korespondentem PAT w Paryżu, a także referentem prasowym Zarządu Miejskiego w Warszawie (1933--1939). Działał razem z siostrami w Towarzystwie Przyjaciół im. Orzeszkowej. Doktor Henryk Nusbaum z rodziną mieszkał na ulicy Marszałkowskiej pod numerem 99. Była to wtedy, jak pisał Stanisław Herbst, ulica popularna wśród lekarzy i adwokatów. Kamienice miały charakterystyczny dla nowoczesnej Warszawy układ: w piwnicach składy, dwie frontowe kondygnacje zajmowały sklepy i magazyny, wyżej były salony, gabinety i poczekalnie adwokatów i lekarzy, lokale szkół, a na najwyższym piętrze — pokoje kawalerskie. Na Marszałkowskiej mieszkali także pisarze, na przykład Sienkiewicz czy DOM Deotyma. Tam mieścił się słynny Dom Mody Hersego, a także liczne cukiernie11. 0 Zofii Szymberskiej wiedziałam jeszcze mniej. Na początku musiały mi wystarczyć jedynie suche informacje ze spisu studentów UJ: Zofia Ben urodziła się w Warszawie w 1884 roku, narodowości polskiej, obywatelstwa rosyjskiego, bezwyznaniowa, ojciec zarządzający fabryką. Jej starsza siostra Kazimiera jako wyznanie podała mojżeszowe i imię ojca: Natan12. Zatem Zosia odcięła się od swych żydowskich korzeni i starała się zacierać ich ślad. 1 tyle jedynie wiedziałabym o jej pochodzeniu, gdyby nie przypadkowo znaleziona w jednym z krakowskich antykwariatów książka. Był to zbiór opowiadań autorstwa Michała Mutermilcha Ironia, wydany u Gebethnera w 1901 roku. Na stronie tytułowej widniała następująca dedykaq'a: „Siostrzenicy mojej Zosi Ben w serdecznym upominku. Autor. 1 VI1901". Tomik oprawiony w czerwony jedwab na grzbiecie ma monogram właścicielki: Z. B. Michał Mutermilch (1874-1947) musiał być młodszym bratem matki Zosi. Przed pierwszą wojną światową był bardzo aktywnym publicystą i współpracował z czołowymi krajowymi pismami, a także prowadził po Janie Lorentowiczu rubrykę polską w paryskim piśmie literackim „Mercure de France". Zajmował się też krytyką i popularyzaqa sztuki. Był działaczem politycznym związanym z PPS (w czasie rewolucji 1905 roku więziony na Pawiaku), a później został członkiem Francuskiej Partii Komunistycznej. Wydawał pierwsze polskie pismo dla robotników we Francji. W czasie drugiej wojny światowej ukrywał się na południu Francji i współpracował z Ruchem Oporu. Co prawda Artur Hutnikiewicz w „Polskim Słowniku Biograficznym"13 określa jego twórczość jako niewyrastającą ponad „przeciętność drugorzędnej 35 11. Michał Mutermilch na Pawiaku beletrystyki", to jednak jego proza ma dla nas teraz zupełnie inny walor. Opisuje świat, który przestał istnieć. Mutermilch poślubił w 1899 roku znaną później malarkę Melę Muter (1876-1967). Była ona córką Fabiana Klings-landa, bogatego kupca i mecenasa sztuki. Studiowała malarstwo dość dorywczo w Warszawie, a później też w Paryżu (w Academie de la Grande Chaumiere i Academie Colarossi), ale uważała się za samouka. Mieszkała na stałe we Francji. Przyjaźniła się z największymi polskimi literatami i artystami (z Leopoldem Staffem łączyła ją wielka miłość), a także francuskimi i niemieckimi. Działacz socjalistyczny Raymond Le-febvre był jej towarzyszem życia aż do tragicznej śmierci w 1920 roku. Cztery lata później ginie jej jedyny syn (z małżeństwa z Mutermilchem, które zostało rozwiązane w 1914 roku). Mela była ostatnią miłością Rilkego. Michał Mutermilch i jego żona to jedyna rodzina Zosi Szymberskiej, o której cokolwiek wiem. Nawet jeżeli jej ojciec był „tylko" zarządzającym fabryką, to obracała się w towa- DOM rzystwie warszawskiej twórczej inteligencji, a później we Francji „wujostwo" zapewne stanowili dla niej oparcie i ułatwili pierwsze kroki. Udało mi się odnaleźć dokładną datę urodzin Zosi Ben: 1 czerwca 1884 roku (na jej grobie). O Żeni Zielińskiej ciągle wiem tylko tyle, ile napisałam w opracowaniu Dziennika Malinowskiego: „De domo Bent-kowska, w 1904 wyszła za mąż za Stanisława Józefa Zie-lińskiego, warszawskiego adwokata pochodzącego z franki-stowskiej rodziny Zielińskich, kupców i prawników" (s. 144). Żenią była chyba nieco starsza od Malinowskiego, czyli urodziła się na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku. W czasie pisania przez niego Dziennika mieszkała w Warszawie z mężem i matką, którą Bronio nazywa Maman Bent-kowska. W rozmowie z nim skarżyła się na brak pieniędzy i możliwość przeniesienia do Wilna. Żenią miała własną pracownię gdzieś w pobliżu mieszkania. Musiało to być w okolicy ulicy Nowogrodzkiej. Często bywała w Zakopanem. Przyjaźniła się z Kazia Żuławską (romanistką, żoną pisarza Jerzego Żuławskiego), którą mogła znać ze szkoły, oraz kuzynką Bronią, Manią Łącką. Zupełnie inaczej jest z rodowodem Zosi Dembowskiej. Tutaj wiadomo wszystko. Sama bohaterka opisała swój dom, rodziców, wileńską młodość. W Bibliotece Narodowej, zdeponowane przez syna, spoczywają jej wspomnienia. Są to różne notatki, pisane w 1941 roku jeszcze u siebie, w majątku Cytowiany na Litwie, potem w Syktywkarze, gdzieś w republice Korni, a jeszcze później w Kanadzie. Dembowska opisuje wileńskie ulice, mieszkających tam znajomych, krawieckie zakłady, a zwłaszcza Jaroszyńskiego, gdzie pani Emilia szyła jej ślubną suknię zgodnie z przesądem, aby nie mierzyć jej ani razu. 31 DOM DOM 12. Matylda i Tadeusz Dembowscy 13. Zofia Romer, Wilno, Zaułek literacki, akwaforta Dembowscy mieszkali najpierw na ulicy Niemieckiej w obszernym, ale „ciemnym i nudnym mieszkaniu". Później wybudowali dom na Małej Pohulance, w którym mieściła się też lecznica. Zosia była jedynaczką. Nauczycielki przychodziły do domu, także Angielka, Niemka i Francuzka. Długo bawiła się lalkami, przyjaźniła się z córką sąsiadów. Później były lekcje tańca, miłość do koni i wileńskie wyższe sfery. „My, chociaż od dwóch pokoleń wyszliśmy z ziemi (zresztą w Płockiem), a tatuś był doktorem — byliśmy do tego towarzystwa włączeni, może dla stanowiska tatusia, może dla zamożności domu i dla wysokiego poziomu kultury, który nasz dom reprezentował". Pamiętała swoje ówczesne przyjaciółki: Marysię Bławdziewiczównę, „głupiutką, choć dobrą", z którą była blisko dla czystego snobizmu, Nunę Młodziejowską i jej teatr, garbatą Jankę Burhardtównę, która była „cudownym człowiekiem", dostała Krzyż Walecznych, a spoczywa na Rossie. Ojciec Zosi, Tadeusz Dembowski (1856-1930), był wybitnym chirurgiem, prowadził prywatną lecznicę, gdzie wykonywał wiele skomplikowanych operacji, na przykład należał do europejskich pionierów przeszczepiania skóry twarzy. Bardzo wcześnie zakupił aparat Roentgena. Prowadził badania naukowe, których rezultaty publikował w fachowych pismach, kierował pracami wileńskiego Towarzystwa Lekarskiego. Był także działaczem narodowym i społecznym, radnym, propagatorem nauki i sztuki14. W 1906 roku kazał wybudować dla Zosi pracownię malarską. O matce Matyldzie, z domu Grosse, wiem niewiele. Pochodziła ze znanej ewangelickiej rodziny. Jej stryj Juliusz Fryderyk (1831-1913) uczestniczył w rewolucji lwowskiej w 1848 roku, potem osiedlił się w Krakowie i doszedł do znacznego majątku na handlu winem. Jego sklep kolonialny w pałacu Spiskim w Rynku Głównym, gdzie sprzedawał słynną herbatę „z rączką", był jednym ze znaczniejszych w Krakowie (jego pozostałością są dzisiejsze Delikatesy). Działalność tę kontynuował i rozwinął syn Juliusz Jakub (1861-1933), który był także malarzem — przyjaźnił się z Wyspiańskim, Malczewskim i Łuszczkiewiczem, wystawiał w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych. Juliusz Jakub Grosse był wieloletnim kuratorem w krakowskim zborze ewangelickim, organizatorem związku Polaków ewangelików15. Nie wiem, czy matka Zosi, wychodząc za mąż, musiała zmienić wyznanie na katolickie, w każdym razie pochowana jest na cmentarzu na Rossie razem z mężem. Zofia Dembowska urodziła się 16 lutego 1885 roku w Dorpacie, gdzie jej ojciec wówczas pracował w klinice chirurgicznej jako asystent profesora von Wahla. O innej „kresowej pannie", Helenie Czerwijowskiej, nie wiem nic konkretnego. Pochodziła z Jurkówki na Podolu16. Nie wiem, kim był jej ojciec. W każdym razie odwiedził ją 39 DOM DOM w Krakowie i martwił się jej wyglądem, bowiem zeszczuplała i zupełnie przestała się śmiać. A później w Zakopanem na widok jej pąsów przy spotkaniu Stasia Witkiewicza zrozumiał „tajemnicę smutku" swej córki. Musiał ją dobrze znać i kochać. Co do matki, to Helena w swoim pamiętniku zwraca się ciągle do niej: „moja jedyna Matko", jakby do niej kierowała tę epistołę, jakby był to list usprawiedliwiający ją z jakiegoś czynu strasznego, albo raczej ta wirtualna adresatka była sposobem na wzmocnienie mitologizacji życia autorki, rozwinięciem go poza biologiczne granice. W pamiętniku nie ma opisu rodzinnego domu, jedynie „tęsknota właściwa tylko bezkresom Podola". Wobec braku istotniejszych danych biograficznych Helena ukazuje się tutaj jako postać literacka, której całe życie było wpisane w jakiś plan, w katastroficzną mapę, gdzie nie ma miejsca na przypadek ani nawet celowe działanie samego człowieka. Poznanianki — Zofia Zielewiczówna i jej siostra Maria — mają z kolei wyraźniejszą genealogię, ale za to pozostają dla mnie ciągle zagadką. Pewne dane biograficzne dotyczące Zofii znalazłam w Archiwum UJ: urodziła się w 1884 roku w Poznaniu, ojciec: doktor Ignacy Zielewicz17. Natomiast ze wstępu Marii do pośmiertnie wydanych Szkiców filozoficznych brata Jana mogłam się dowiedzieć czegoś więcej o wspólnym dzieciństwie. Często bywali w majątku Porna-rzanki u babci, której Jan był oczkiem w głowie. Wyprawiali się do sadu, znajdowali po rowach niezapominajki, łowili ka-raski w Śmierduli, a potem je jedli przez pięć dni z rzędu. Jan organizował w niedzielne popołudnia przedstawienia i chóry z dziećmi „domowymi i przyjezdnymi", czytał im Konrada Wallenroda i Odę do młodości. Maria pamiętała też, że gdy byli już starsi, szli po ciemku ze stacji kolejowej trzy mile, bo nie było koni pocztowych, a brat deklamował Farysa. „Księżyc świecił, we dworze paliły się światła, babunia wyjęła z szafy butelkę araku do herbaty jako dla gości"18. Matka Zielewiczówien nazywała się Cecylia Buchow-ska. Okazało się szczęśliwie, że Michał Buchowski, poznański antropolog, mój znakomity kolega, doszukał się w domowym archiwum wspólnych z moimi bohaterkami przodków. Owa babcia, która czekała z arakiem, nazywała się Zuzanna Maryjanna Albertyna z Trąpczyńskich Buchowska (praprababka Michała) i zostawiła „odręczny pamiętnik", będący w jego posiadaniu. Spisywała tam informacje o swych przodkach, rodzinie męża, a także potomkach. Ona sama urodziła się w 1818 roku w Wielkich Sokolni-kach w powiecie szamotulskim i była najmłodsza z siedem-naściorga dzieci, które wszelako nie wszystkie przeżyły niemowlęctwo. Wśród jej przodków ciekawą postacią był stryj Ignacy Trąpczyński, jezuita i spowiednik Marii Leszczyńskiej na dworze paryskim. Jej babką zaś była baronowa von Sied-litz, protestantka pochowana w Obrzycku. Rodzina miała bardzo patriotyczne nastawienie, a liczni jej przedstawiciele 14. Zuzanna Buchowska DOM uczestniczyli w kolejnych powstaniach, emigrowali do Fran-qi, siedzieli w więzieniach. Zuzanna wspomina to wszystko i swego „jedynego talara, którego dała jako dziecko na sprawę patriotyczną w 1831 roku". Od 1830 roku uczyła się na pensji, gdzie miała znakomitych nauczycieli. Skończyła ją w wieku szesnastu lat i „chciała się dalej uczyć, ale rodzice zdecydowali, że ma wracać do domu". W 1841 roku Zuzanna Trąpczyńska poślubiła Kajetana Buchowskiego (ur. 1812), który pracował w urzędzie ziemskim. Działał w licznych towarzystwach gospodarczych. Urodziło się im troje pierwszych dzieci. W 1846 roku bawił w ich domu przez kilka dni Ludwik Mierosławski, przyszły generał powstania styczniowego. Potem Mierosławskiego Prusacy aresztowali, a Kajetan uciekł do Francji, gdzie dołączyła do niego żona. W następnym roku Kajetan zostaje objęty amnestią i wraca do kraju. W Poznaniu zamieszkali na ulicy Berlińskiej 14, gdzie 22 listopada 1848 roku urodziła się Cecylia („sama sobie to imię przyniosła"), a rok później Antonina. Kajetan pracował dalej w „landszafcie", ale po kilku latach zachorował. Lekarze orzekli, że praca biurowa mu nie służy. Buchowscy nabyli więc majątek Pomarzanki (w 1852 roku), gdzie się niebawem przenieśli. Na pięćdziesięciolecie ślubu (w 1891 roku) otrzymali od cesarza Wilhelma II list gratulacyjny. Kajetan zmarł w Pomarzankach 12 stycznia 1900 roku, a Zuzanna — 12 czerwca 1905 roku (w Zielone Świątki). Oboje pochowani zostali w pobliskim Raczkowie w rodzinnym grobowcu. W pamiętniku Zuzanny Buchowskiej ktoś z rodziny dopisał szczegółowe informacje o jej dzieciach i wnukach. Fragment dotyczący Zielewiczów brzmi następująco: „Cecylia Zielewiczowa [za Ignacym] Dr. w Poznaniu. Dzieci: Stefan, inżynier górnictwa, ożeniony z Katarzyną; Jan, bibliotekarz w cesarskiej bibliotece w Berlinie; Zygmunt, prawnik. Cór- DOM ki: Maria za Hammar w Szwecji adwokata; Zofia umarła jako panna; Anna za panem Rostkiem mecenasem w Katowicach". O ojcu naszych bohaterek, czyli doktorze Ignacym Zie-lewiczu, można się dowiedzieć nieco ze spisu jego publikacji w starym katalogu Biblioteki Jagiellońskiej. Z 1866 roku pochodzi jego dysertacja po łacinie. W 1887 roku był „lekarzem dyrygującym oddziału chirurgicznego Szpitala Sióstr Miłosierdzia w Poznaniu", a w 1891 roku doszedł do tego tytuł radcy zdrowia. Ignacy Zielewicz miał szerokie zainteresowania — nie poprzestawał na medycynie, ale także zajmował się historią swej dyscypliny, a przede wszystkim popieraniem nauki. Popieranie to dotyczyło także edukacji jego dzieci, nie wyłączając córek. O swoim rodzie opowiedział mi pan Stanisław Zielewicz. Rodzinna legenda głosi, że familia ta wywodzi się ze Żmudzi i zawsze przeciwstawiała się Moskalom. Uciekli stamtąd z Napoleonem i osiedlili się w Wielkopolsce. Było ich sześciu braci Zielewiczów i wszyscy poznaniacy o tym nazwisku się od nich wywodzą. Zawsze byli patriotami, współpracowali z Emilią Plater, uczestniczyli w powstaniu wielkopolskim. Inne dwie siostry: Aniela i Karola Zagórskie, urodziły się w Lublinie, gdzie ich ojciec pracował jako naczelny lekarz Szpitala św. Wincentego. Karol Zagórski był kuzynem Jose-pha Conrada — jego „krewnym i ukochanym przyjacielem". Pisarz wspominał: „Najbliższy był mi wuj Bobrowski, a zaraz potem Karol. Wielkie serce i inteligencja i najmilszy towarzysko człowiek. Dowcip, wesołość et d'ime elegance qui lui etait particuliere... et ąuel channel"19. Matka sióstr Zagórskich, Aniela, pochodziła z Unru-gów, mających majątek Sulmów w Kaliskiem. Ich kuzynka Teresa Tatarkiewiczowa pisała: „W rodzinie Unrugów 43 DOM z pewnością oryginalność i dziwactwa częściowo wypływały z dwoistości narodowej polsko-niemieckiej i religijnej, kato-licko-kalwińskiej". Z tych właśnie Unrugów wywodziła się także późniejsza żona Stasia Witkiewicza, Jadwiga. Aniela Unrużanka była artystycznie uzdolniona: pięknie haftowała, biorąc za wzór żywe kwiaty; dobrze grała na pianinie; „interesowała się filozofią i zagadnieniami religijnymi, a znając doskonale język francuski i niemiecki, tłumaczyła książki, przede wszystkim religijne"20. Conrad wspominał po latach spotkanie z nią w Zakopanem. Zachwycał się szerokością jej umysłu i polotem myśli, rozległością zainteresowań. Można z nią było mówić o wszystkim, a szczególny podziw wzbudziła w nim jej wiedza o Anglii, tamtejszych ludziach i obyczajach. Widział w niej wielką damę i artystkę, bardzo rzadkie połączenie. Zaimponowała pisarzowi swą „pogodą, młodością uczuć i wiarą", z którymi przyjęła początek wojny w lecie 1914 roku21. Zagórscy mieli tylko dwie córki: Anielę urodzoną w 1881 roku i o sześć lat młodszą Karolę. Karola podczas swej wizyty u Conrada w roku 1920 opisywała mu rodzinny Sulmów: „Zaczęłam opowiadać o krajobrazie, wsi, ludziach, a potem o domu; że to nie był typowy dwór, a rodzaj piętrowego manoiru, krytego czerwoną dachówką. Po murach pięły się sztamowe grusze, wysoko, aż po okna dużego salonu na górze, gdzie stały złocone lustra (jedno z nich później nie wiadomo dlaczego pękło). Że obok był mały salon z dużymi drzwiami i balkonem, a potem pokój w zielone kraty z wesołym portretem jasnowłosej prababki, potem znów szafirowy salonik, gdzie wisiały pastelowe portrety osób ślicznych, młodych o bardzo świeżych cerach. Na dole w sieni szyby w oknach były kolorowe, podłoga kamienna, schody szerokie — z nich to kiedyś stoczyłam się z góry aż na sam dół. Weranda miała szare, kamienne, płaskie schody, a zajazd przed domem był taki, że można było 44 DOM wygodnie czwórką koni obrócić. A potem już zaraz był staw — ten największy (bo w ogrodzie sulmowskim były aż trzy stawy). Po bokach stawu stały złote wierzby, a z przodu rosły dwa perukowe drzewa" (Conrad nie wiedział, jakie to są). „Dalej, naokoło stawu rosły w odstępach: lilia, róża, lilia, róża. Część ogrodu za stawem nazywałyśmy «Zawodą»; na wielkiej wierzbie lubiły nocować pawie..."22 Anielusia miała zdolności aktorskie. Teresa Tatarkiewi-czowa pamiętała jej pierwszy występ, który odbył się w 1901 roku we dworze Ochenkowskich w Skrzeszewie, kiedy grano Śnieg Przybyszewskiego, a pozostałymi aktorami byli Mysz i Karol Ochenkowscy oraz Janek Cielecki. Potem August Zaleski (późniejszy minister spraw zagranicznych) i Karola Zagórska „odegrali scenę duszenia Desdemony z Otella. Ten dramatyczny epizod wywołał huragany śmiechu widowni" (s. 61). Karol Zagórski umarł nagle na serce i wdowa musiała utrzymywać rodzinę, bazując na tym, co umiała, czyli dając lekcje muzyki czy języków oraz przyjmując uczniów na stancję do swojego mieszkania. Starsza z córek, Aniela, też uczyła muzyki, ale silny artretyzm nie pozwolił jej na kontynuację tego zajęcia. Dawała poza tym lekcje języka polskiego. Po pewnym lecie, które spędziła nad morzem jako opiekunka do dzieci, ciężko zachorowała na płuca. Nie dawano jej wielu szans, ale stały pobyt w górskim klimacie mógł jej pomóc. Pani Zagórska przeniosła się więc do Zakopanego i założyła tam pensjonat Konstantynówka23. Maryla Zaborowska pochodziła z — jak to określa jej bratanek Jan Zaborowski — średnio zamożnej rodziny ziemiańskiej. Jedynym wybitnym jej przedstawicielem, co konstatuje z uśmiechem pan Jan, był człowiek, który wymyślił literę „ę". Ksiądz Stanisław Zaborowski stworzył bowiem polską ortografię, ale są cztery rodziny Zaborowskich, więc DOM nie jest pewne, czy to był akurat ich przodek, jak głosi rodzinna legenda. Na poczesnym miejscu w mieszkaniu pana Jana wisi portret patrona rodu, jego pradziada Stanisława Seweryna Jerzego Zaborowskiego. Ciemny w tonaqi, przedstawia profil starca, który skupionym wzrokiem patrzy gdzieś w dal. Stanisław Zaborowski na rok przed śmiercią już nie wychodził z domu i tylko wyglądał przez okno. W takiej właśnie pozycji namalował go syn Wacław. Pan Jan twierdzi, że ich historia przypomina Rodzinę Whiteoaków, powieść-rzekę Mazo de ła Roche. Opisany jest tam okres przejściowy, gdy już nie ma dla wszystkich miejsca na wsi i młode pokolenie zaczyna emigrować do miasta. Z czterech synów Stanisława Seweryna tylko jeden został na wsi w majątku Zbijewo. Najstarsza córka, Julia, wyszła za mąż za doktora Władysława Matlakowskiego (1851-1895), wybitnego chirurga i etnografa, znawcę sztuki podhalańskiej. Młodszym bratem Julii był Stanisław, lekarz, bardziej wszelako znany jako autor klasycznej książki łowieckiej W sercu kniei. Cieszył się dużym powodzeniem u pań. Był ginekologiem położnikiem, został dyrektorem Szpitala św. Zofii „dla biednych matek", ufundowanego przez bogatego fabrykanta Goldsztanda. Najmłodszy Zaborowski, Wacław (1864-1924), był malarzem. Pan Jan twierdzi, że zajmował się malarstwem tylko wtedy, gdy go to bawiło. Często bywał pod Tatrami, jak wszyscy wtedy. Namalował świetny portret bratanicy, Maryli, który spalił się we wrześniu 1939 roku w domu Zaborow-skich na Mokotowie. Najstarszy ich brat, August Michał (dziadek pana Jana i ojciec Maryli), wyjechał do Szwajcarii, gdzie skończył Federalną Szkołę Techniczną i ożenił się ze Szwajcarką. Była po-bożniejsza od niego, więc umówili się, że córki będą kalwin-kami, a synowie katolikami. W związku z tym cała rodzina Zaborowskich leży na kalwińskim cmentarzu, bo tam wybu- DOM dowano grobowiec, gdy — jak twierdzi pan Jan — na gruźlicę w wieku osiemnastu lat zmarła pierwsza ich córka, Helena (ur. 1882). August, jak wielu polskich inżynierów, pracował najpierw na Ukrainie, gdzie budował tamtejszy przemysł. Gdy zaoszczędził trochę pieniędzy, założył własną firmę technicz-no-handlową Zaborowski i Spółka, która sprowadzała maszyny ze Szwajcarii i instalowała je w kraju. Jego syn Jan (ur. 1883) też skończył politechnikę w Zurychu, wydział mechaniczny, a potem studiował jeszcze dwa lata elektryczność w Monachium. August umarł, mając pięćdziesiąt kilka lat, więc Jan szybko stał się szefem firmy. Ożenił się z Wydż-żanką, której matka pochodziła ze Szlenkierów. Ich olbrzymia fortuna przepadła na Ukrainie, ale w Warszawie została fabryka włókiennicza. Szlenkier kazał nią zarządzać swemu zięciowi Wydżdze, żeby się nie lenił. Jan Zaborowski sprzedał swój interes i pieniądze włożył w tę fabrykę, przejął ją i później prowadził. Nazywała się Szlenkier, Wydżga, Weyer. Drugi syn Augusta, Stefan Zaborowski (ur. 1884), miał żywe usposobienie, nawet się pojedynkował, za udział w kampanii 1920 roku dostał Virtuti Militari. Przyjaźnił się z Kie-siem Matlakowskim i Stasiem Witkiewiczem (który go żartobliwie nazywał Piramonowicz). No i wreszcie Maria Ida (ur. 28 I 1886), którą w domu nazywano Meja, a nie wiadomo dlaczego Malinowski o niej pisze Lila. Jak wielu członków rodziny Zaborowskich chorowała na gruźlicę. Panowało wtedy (a i teraz) przekonanie, że pobyt w Szwajcarii pomaga w takich razach. Maryla spędziła więc tam kilkanaście lat. Straciła jedno płuco. Z niewiadomych powodów zmieniła wyznanie na katolickie. Piękna Otolia Zubrzycka (Retingerowa) była panienką z dworku. Jej ojciec Zygmunt Zubrzycki (1862-1906), herbu Wieniawa, syn Józefa i Heleny z Jagielskich, urodził się w ro- 47 15. Emilia i Zygmunt Zubrzyccy dzinnym majątku Wilków w powiecie miechowskim (już w zaborze rosyjskim). Po skończeniu szkoły realnej w Krakowie w latach 1881-1886 studiował rolnictwo na niemieckiej politechnice w Rydze (ukończył ją ze złotym medalem). Po powrocie objął wykupiony przez ojca od władz carskich po-kościelny majątek Goszczą z drugim jeszcze folwarkiem i lasem, razem było tego 340 hektarów. Niestety w następnym roku grad zniszczył zbiory i trzeba było sprzedać część ziemi i las. To, co zostało (235 hektarów), pozwalało na dobrą gospodarkę, a Zygmunt Zubrzycki był wybitnym rolnikiem i organizatorem. Przyczynił się do powstania spółdzielczego sklepu w Słomnikach, a także Towarzystwa Rolniczego w Kielcach i Kółka Rolniczego w Luborzycy, które integrowało zie-miaństwo z chłopstwem. Pod względem politycznym był jednak konserwatystą, należał do Stronnictwa Polityki Realnej24. DOM Matką Otolii była Emilia z Chrzanowskich (1867-1949). Urodziła czworo dzieci, z których najstarsza była nasza bohaterka (1890-1981, taką datę podają autorzy hasła w książce Ziemianie polscy, natomiast jej świadectwo ślubu zawiera inną datę urodzenia: 13 grudnia 1889 roku25). Drugi w kolejności Henryk (1895-1945) po studiach na Politechnice Lwowskiej (chemia) i Uniwersytecie Jagiellońskim (rolnictwo) objął rodzinny majątek i doprowadził go do rozkwitu 22:54 2006-05-21(głównie hodował bydło mleczne). Ze względu na stan zdrowia musiał jednak przekazać gospodarstwo szwagrowi Adamowi Stolz-manowi, który został plenipotentem rodzeństwa Zubrzyc-kich. Stolzman był mężem Marii (1897-1981), a oprócz niej Otolia miała jeszcze jedną siostrę, Anielę (1902-1954), żonę Wacława Adolfa. Fotografia dworu w Goszczy (w opracowaniu Ziemianie polscy) przedstawia spory parterowy budynek z okazałym gankiem podpartym czterema kolumnami, z każdej strony domu są po trzy okna z okiennicami, a z prawej — dobudowana przez Zygmunta Zubrzyckiego — piętrowa część z czterema pokojami. Z powodu tej asymetrii dwór zyskał szczególny charakter, choć stracił klasyczną harmonię. Zdjęcie robiono najpewniej latem, bo niemal wszystkie okna są szeroko pootwierane, a na ganku panuje głęboki cień. Pani Wanda Puchalska, córka Otolii, nigdy tam po wojnie nie pojechała, nie chciała się czuć intruzem. Ale jej matka bywała w Goszczy wielokrotnie, jednak nie zachodziła do domu, ale spacerowała po polach i lasach. Może potrzebowała się od czasu do czasu „umiejscowić", albo przeciwnie — kolejny raz sobie uświadomić, że jej świat się definitywnie skończył. O rodzinie Pauliny Wasserberg pewne informacje znalazłam w Wielkiej Księdze Adresowej miasta Krakowa. W 1907 roku jej ojciec Norbert był współwłaścicielem „bień-czyckiego młyna parowo-walcowego" (teren obecnej Nowej 48 49 DOM DOM 16. Norbert i Fanny Wasser-bergowie z synową Klarą i wnuczką Janiną Huty), którego biura mieściły się w sercu Kazimierza na ulicy Węglowej. Mieszkał tuż obok na ulicy Krakowskiej 35, gdzie jest zapisany jeszcze jako Nuchem Schulem. Zmiana imienia na polskie znaczyła wtedy opowiedzenie się za asymilacją. W 1931 roku pojawia się przy jego nazwisku określenie „przemysłowiec". Pani Janina Kardas pamięta, że jej dziadkowie Wasser-bergowie byli pobożni; w domu trzymano koszer, a Norbert co tydzień chodził do bóżnicy reformowanej Tempel na Miodowej, gdzie też odbywały się wszelkie rodzinne uroczystości. Mieli pięcioro dzieci. Najstarsza Salomea wyszła wcześnie za mąż i wyjechała do Ameryki. Zostawiła u rodziców swoich synów, których miała zabrać potem, ale wybuchła wielka wojna i mogło się to stać dopiero po kilku latach. Salomea była zdolna w ręcznych robotach, w Ameryce na tym zarabiała — najpierw sama szyła, a potem założyła sklep z konfekcją dziecięcą. Drugi w kolejności był Ignacy (1880-1942), zwany w rodzinie Wiekiem. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim medycynę, a później filozofię. Wtedy musiał się poznać z Ma-linowskim, a przez niego ze Stasiem Witkiewiczem. Młody antropolog, będąc już na Nowej Gwinei, wspominał w Dzienniku „Bukowinę z Wasserbergiem" (s. 422), gdzie razem spędzili dłuższy czas zapewne w trakcie studiów. Później coś ich poróżniło. Staś Witkiewicz w 611 upadkach Bunga tłumaczył to tym, że Riexenburg (Wasserberg) „nie mógł przebaczyć księciu [Malinowskiemu], iż jego pierwszą miłością była żmi-jowata metresa doktora" (s. 91). Niewykluczone, że istotnie chodziło o kobietę, ale wydaje się równie prawdopodobne, że Ignacy nie mógł ścierpieć napadów snobizmu Malinow-skiego, któremu zdarzało się postponować przyjaciół tylko dlatego, że nie mieli dobrego nazwiska. W domu Witkiewi-czów Ignacy, zwany tam Filozofem, był darzony szacunkiem. Gdy Staś miał zamiar poślubić siostrę jego żony, stary Witkiewicz, odradzając mu ten pomysł serdecznie, zgadzał się tylko na jeden dobry jego aspekt: posiadanie Wasserberga za szwagra (Listy do syna, s. 532). Wracając do Ignacego: po skończeniu studiów dalej pracował naukowo, opublikował kilka rozpraw o Bergsonie i irracjonalizmie, był współautorem pierwszego tomu popularnonaukowego dzieła Świat i człowiek — Pojęcie rozwoju. Ożenił się z Karoliną Oderfeld, córką znanego warszawskiego adwokata, absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego. Urodził mu się syn Janusz. W latach 1913-1914 był w Londynie, gdzie Malinowski spotykał go w British Museum. W czasie wielkiej wojny służył w austriackim wojsku, a potem „uciekł od żony" (jak donosił Broniowi Staś26). Przyczyną była pogłębiająca się choroba psychiczna Karoliny. Po wojnie Ignacy przez jakiś czas pracował jako lekarz. Jeszcze w 1925 roku figuruje w spisie mieszkańców Krakowa w takim właśnie charakterze. Mieszkał na ulicy Loretańskiej 4 i tam też pewnie 5° DOM ordynował. Sam wychowywał syna, a ich gospodarstwo, jak wspomina pani Janina Kardas, pozostawiało wiele do życzenia. Zazwyczaj jedli jajecznicę smażoną ciągle na tej samej patelni. Później pracował w Lidze Narodów w Genewie. Swojej bratanicy przywoził stamtąd prezenty, ale nie takie, jakie się zwykle daje dzieciom, czyli lalki lub inne zabawki, lecz atlasy i globusy. Dzięki Janowi Zielińskiemu udało mi się dotrzeć do danych osobowych Ignacego w archiwum Ligi Narodów w Genewie. Oto co tam uzyskałam: „Wasserberg, Dr. Ignatius, ur. 14.07.1879 Kraków, Polska. Kariera poprzednia: podczas I wojny światowej oficer medyczny w armii austriackiej; od 1919 — główny inspektor Higieny Przemysłowej w Ministerstwie Pracy w Warszawie; od paźdz. 1919 do 1921 — Wojsko Polskie; od 1921 — pierwszy oficer medyczny Państwowego Szpitala dla Psychicznie Chorych w Wejherowie koło Gdańska; praca badawcza w Szpitalu Psychiatrycznym w Filadelfii, USA [tu pewnie pomogła mu siostra Salomea]. Kariera w sekretariacie: 03.09.1923 — członek sekcji jako oficer techniczny w Służbie Epidemiologicznej, Wydział Zdrowia. Opuścił sekretariat: 31.12.1937". Niestety nie wiadomo, dlaczego przestał tam pracować i co robił później. Następna w kolejności była Paulina (ur. 10 III 1882), później Dora (ur. 23 I 1885). Obie zostały lekarkami. Najmłodszy Zygmunt (1891-1945) studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, brał czynny udział w tzw. zimmerma-niadzie (strajku studentów przeciwko ks. Zimmermanowi, który został mianowany wykładowcą socjologii). Został relegowany z UJ, potem studiował w Lipsku, ale naukę kończył znowu w Krakowie. W czasie wojny służył w wojsku. Potem ożenił się z Klarą Gleitzman. Został sekretarzem w Stowarzyszeniu Kupców, a później założył własną kancelarię; specjalizował się w kwestiach podatkowych. Jedną z większych spraw było reprezentowanie krakowskich kupców po ban- DOM kructwie holenderskiego banku. Przeprowadził się wtedy z rodziną do dobrego mieszkania na ulicę Jasną (obecnie Bogusławskiego). Wszyscy się spotykali w mieszkaniu rodziców na piątkowej kolacji — wspomina pani Janina. Babka prowadziła koszerną kuchnię. Jadali rosół z knedlami z mąki macowej, drób, ferfelki. W czasie kolacji sederowych pili wino rodzynkowe, które dostawały nawet dzieci. Młodsze pokolenie było zupełnie niereligijne, wszyscy należeli do środowiska bun-dowsko-socjalistycznego, nie mieli nic wspólnego z syjonizmem, uważali, że tu jest ich miejsce, a nie w Izraelu. Nie komentowało się w rodzinie spraw światopoglądowych, każdy miał prawo do swoich idei i poglądów. Może na początku, gdy młodzi przestali uczestniczyć w religijnych rytuałach, były jakieś awantury, ale w czasach, które pamięta pani Janina, panowała już pełna tolerancja. Byli oni wszyscy światłymi ludźmi, wykształconymi, o szerokich horyzontach, czuli się Polakami, ale nie miewali mieszanych przyjaźni i nie bywali w katolickich domach. Rodowody moich bohaterek są bardzo charakterystyczne: większość ma szlacheckich antenatów, którzy jeszcze posiadali majątki ziemskie. Potem z różnych powodów je potracili, ich synowie zdobyli wykształcenie i stali się lekarzami, urzędnikami, inżynierami. Stworzyli w ten sposób tę tak charakterystyczną dla wschodniej Europy warstwę społeczną, jaką jest postszlachecka inteligencja. Z socjologicznego punktu widzenia ważna jest forma życia zbiorowego inteligentów i obyczajowy wzór członka tej grupy, co badał Józef Chałasiński27. Inteligenci tworzyli „wspólne środowisko społeczno-towarzyskie o wyraźnej ten-denq'i odgraniczania się od gminu". Rolę „towarzyskich prawodawców" odgrywali przedstawiciele arystokracji. „Dobre DOM towarzystwo oto podstawowa instytucja inteligencji polskiej", która kształtowała swoiste „getta społeczno-towarzyskie". Chałasiński zwraca uwagę, że tak jak getta zazwyczaj powstawały wskutek emigracji i osiedlania się jakiejś grupy poza granicami swojego terytorium, tak getta inteligenckie tworzyły się wskutek emigracji wewnętrznej i przenoszenia się „żywiołu szlacheckiego ze wsi do miast". Inteligencja kontynuowała w ten sposób szlachecki obyczaj, ale bez pańszczyźnianego folwarku. Była to „wielkopańskość bez pokrycia". Tradycje dworskie powodowały, że inteligent miał inklinacje do zajmowania gotowego miejsca w hierarchii społecznej, a nie torowania sobie drogi w społeczeństwie. Nie myślał kategoriami ekonomicznymi i nie tworzył ekonomicznej rzeczywistości kraju ani nie czuł się za nią odpowiedzialny. Inną tendencją był lęk przed schłopieniem, obawa przed deklasacją. Wiążą się z tym skłonności biurokratyczne polskiego inteligenta, wyrosłe z dworskiej tradycji i mające na celu odgrodzenie go od plebsu. Wykształcenie stało się dla inteligencji czynnikiem jej pańskiej sztuki bycia, jej dobrego wychowania. Dawało poczucie wyższości względem wzbogaconego drobnomiesz-czaństwa, a także zmniejszało dystans do arystokracji. Inteligenckie getto wchłaniało chłopskich przybyszów, ale za cenę zerwania przez nich łączności ze swoją warstwą. Chałasiński nic nie pisze o inteligencji żydowskiej, ale sądzę, że podobny mechanizm dotyczył asymilowanych Żydów. Stawali się inteligentami za cenę odcięcia się od swych kulturowych korzeni, a i tak bardzo często nie dawało to im przepustki na towarzyskie salony. III. NAUKA NAJWAŻNIEJSZA DLA NICH, PENSJE, TAJNE KURSY, UNIWERSYTETY LUB TYLKO MARZENIE O WYŻSZYCH STUDIACH 'auka była podstawowym celem moich bohaterek, nie bez powodu nazwałam je pierwszym pokoleniem wykształconych kobiet. Ich poprzedniczki przetarły już szlaki, teraz nie trzeba było jeździć do Genewy, Paryża czy Londynu, gdzie najwcześniej dopuszczono kobiety do wyższych studiów — w końcu dalsze kształcenie się stało się możliwe i w Galicji. Pierwsze słuchaczki na Uniwersytecie Jagiellońskim pojawiły się w 1894 roku, a w czasie gdy uczyły się tu siostry Malinowskiego, stanowiły one już 10 procent studentów (w Wiedniu jedynie 5 procent) i wkrótce zaczęły zajmować nawet stanowiska asystentów1. Zacznijmy jednak od początku. Panienki z dobrych domów były uczone przez całe zastępy bon i cudzoziemskich guwernantek. Tak nabywały świetną znajomość języków obcych. Do powszechnych wcześniej Niemek i Francuzek doszły w tym pokoleniu także Angielki. Miss Williams, miss Gardiner i miss Eaton — wymieniane w Dzienniku przez Malinowskiego — były prawdopodobnie warszawskimi nauczycielkami angielskiego właśnie. Większość dziewcząt zorganizowaną edukację przechodziła na pensjach, ciągle uważanych za najlepszy dla nich system kształcenia. Tylko w Galicji językiem wykładowym był polski, w Królestwie lekqe języka 55 NAUKA ojczystego musiały się odbywać potajemnie, a w Poznaniu nasilała się germanizacja. W Warszawie sytuacja szkolnictwa dla dziewcząt była trudna z kilku powodów. Gdy powołano już do życia żeńskie gimnazja, były one jedynie rosyjskojęzyczne i obowiązywał w nich taki rygor jak w innych rosyjskich placówkach edukacyjnych. Poza tym, jak wspominała Jadwiga Waydel-Dmo-chowska, wymagania wobec Polek na egzaminie maturalnym były tak surowe, że tylko nielicznym udawało się przejść ten etap. O wiele łatwiej było zdać eksternistyczną maturę w Rosji. Częściej więc rodzice decydowali się oddać córki do któregoś z klasztorów urszulanek, sercanek czy niepo-kalanek w Małopolsce. Innym jeszcze wyjściem były tajne komplety. W tym systemie prowadzono nawet szkolnictwo elementarne, a bardzo ważną tutaj postacią była Stefania Sem-połowska. Jej niezwykła energia i temperament krasomówczy porywały dorosłych, a w dzieciach budziły entuzjazm. Poza tym bardzo popularny był wtedy Uniwersytet Latający, założony przez Jadwigę Szczawińską-Dawidową i Rozalię Hilarowicz, żonę Józefa Nusbauma, który w nim również przez pewien czas pracował. „Starsze panienki i młode mężatki — wspominał — zbierały się w prywatnych domach, gdzie odbywały się wykłady różnych przedmiotów, całe kur-sa systematyczne, których podjęli się wybitni pedagogowie [...]. I ja też miałem wiele lekcji zbiorowych w tym tajnym Uniwersytecie «Latającym», nazwanym tak dlatego, ponieważ wykłady te odbywały się potajemnie i były śledzone oraz prześladowane przez władze. Lekcje musiały często być przenoszone z jednego prywatnego mieszkania do drugiego, by zmylić pogoń policyjną"2. Działalność tę, gdy tylko stało się to możliwe, zaczęto prowadzić oficjalnie. W1905 roku, gdy po rewolucji sytuaqa polityczna była nieco swobodniejsza, powołano do życia Towarzystwo Kursów Naukowych w Warszawie. Jego zadaniem było „udzielanie wyższego wykształ- NAUKA cenią" i ułatwienie pracy naukowej osobom posiadającym odpowiednie przygotowanie, a także rozpowszechnianie wiadomości naukowych wśród szerszych warstw społecznych. Wykłady odbywały się po polsku, fundusze pochodziły ze składek członków, ofiar darczyńców i opłat słuchaczów. Ci musieli się wykazać odpowiednim przygotowaniem i wnieść podanie do rady naukowej oraz opłatę semestralną. Uczestnictwo nie dawało żadnych przywilejów. Słuchaczem mogła być każda osoba, bez względu na płeć. Wykłady obejmowały bardzo szeroką problematykę, od językoznawstwa do nauk technicznych3. Co znamienne, to właśnie aspiracje edukacyjne kobiet przyczyniły się do stworzenia modelu niezależnego uniwersytetu, który później okazał się bardzo przydatny podczas budowania oficjalnego systemu szkolnictwa. Co więcej, przy jego organizacji współpracowali przedstawiciele różnych opcji i poglądów politycznych. Podobny w charakterze, choć stawiał sobie za cel jedynie upowszechnianie nauki, był Uniwersytet dla wszystkich, który prowadził cykle wykładów z różnych dziedzin i odczyty popularnonaukowe. W jego pracach uczestniczyło także wiele kobiet. W Krakowie do powstania żeńskiego szkolnictwa wyższego przyczynił się już w 1868 roku Adrian Baraniecki swoimi Wyższymi Kursami dla Kobiet, zorganizowanymi na wzór londyńskich. Miały one zapewnić słuchaczkom niezbędne wiadomości potrzebne w życiu społecznym i domowym. Na początku były to tylko luźne odczyty, później wprowadzono podział na pięć dziedzin: historyczno-literacką, przyrodniczą, nauki handlowe, gospodarcze i sztuki piękne. Nauka na kursach trwała rok. W 1899 roku nastąpiła kolejna reorganizacja. Wydłużono czas studiów do dwóch lat i ograniczono je tylko do trzech wydziałów: literackiego, przyrodniczego i artystycznego4. Ta pierwsza na ziemiach polskich placówka naukowa dla kobiet mieściła się w Muzeum Przemysłowo-Technicz- 51 :: f OD PflOTEttTORĄJEtą 3.WBNI D^a ODgCOZtC |jlCt).8UlTtGQ UJ łj,R *fi.t 3 hIhhm '.( Cs«Y nrf 3-cśy do 8-stlo koron. Atmosferę Szałasu opisywał Tymon Niesiołowski: „Był to pensjonat prowadzony przez przyjaciół Kasprowicza — państwa Brzozowskich. Pani Urcia była krajanką poety, a pan Kazimierz — towarzyszem wspólnych wyjazdów do Włoch i wycieczek w Tatry. W małym dworku zawsze zastawaliśmy parę osób. Po kolacji pani Urcia musiała grać kujawiaki, a repertuar miała bardzo bogaty"11. Nie sposób też pominąć zakopiańskich lokali: Cukierni Zakopiańskiej Waleriana Płonki (później Przanowskiego, a jeszcze później Trzaski) na rogu Krupówek i Kościuszki oraz restauracji hotelu Morskie Oko Władysława Dzikie-wicza. Ten ostatni lokal wart jest wzmianki szczególnie ze względu na obszerną salę, która mogła pomieścić ponad dwieście osób. Autorem wystroju wnętrza, włącznie z kurtyną, na której przedstawiono Morskie Oko, był Stanisław Wit- ZAKOPANE kiewicz. Tam odbywały się huczne bale, występy teatralne, odczyty, spotkania autorskie, koncerty symfoniczne. Tam też właśnie w okresie międzywojennym Witkacy wystawiał swoje spektakle. Teraz hotel Morskie Oko z dobudowanym piętrem udaje dawną świetność. Ą sala widowiskowa? Może lepiej nie pytać. Zofia Romerowa, przebywając na zesłaniu w Syktyw-karze w 1942 roku, spisywała swoje wspomnienia, żeby uciec od wojennej rzeczywistości. Spory ich fragment dotyczył Zakopanego jej dzieciństwa. Były to czasy, kiedy kolej dochodziła tylko do Chabówki, a potem trzeba było jeszcze cały dzień jechać końmi. Doktor Dembowski z rodziną mieszkał zawsze przy ulicy Kościeliskiej 31, u Janka Walczaka. Spędzali tam całe dwa miesiące, a Zosia po przyjeździe była zawsze „pijana ze szczęścia". Rodzice, gdy szli w góry, zostawiali ją u Witkiewiczów. Bawiła się wtedy ze Stasiem. Pokazywał jej kolekcję motyli albo nad potokiem odgrywali wojnę burską (statki Zosi były angielskie). Chodzili do Dzini i Henia Sienkiewiczów (ci mieli prawdziwą małpkę z Afryki!). Pod wieczór pan Witkie-wicz zarzucał wielką czarną pelerynę i odprowadzał Zosię do domu. W słotne dni chodzili „po chałupach": do Witkiewiczów, Lilpopowej na Kozińcu, do stryjenki Dembowskiej. W Chacie bywali: Wyczółkowski, Przybyszewski z Dagny, Żeromski z żoną Oktawią, siostrą profesora Rafała Radziwiłłowicza (pierwowzorem doktora Judyma). Bywał tam także historyk Karol Potkański, doktorostwo Dłuscy, rzeźbiarz Nalbor-czyk. Prowadzili niezwykle mądre rozmowy, a Sienkiewicz na prośbę Zosi opowiadał o Afryce i lwie, który podszedł pod jego namiot. Na koniec pocałował ją w czoło (długo nie chciała potem myć tego miejsca). Zosia pisała jeszcze o Sabale i jego śmierci u Lilpopowej, gdy się spowiadał przed WSZyst- 141 ZAKOPANE kimi domownikami zwyczajem pierwszych chrześcijan, bo ksiądz nie chciał do niego przyjść. Potem przez kilka lat nie była w Zakopanem, a przyjechała ponownie już podczas studiów w Krakowie. Pierwszy raz wtedy widziała góry w zimie. Zrobiła ze Stasiem i Tymo-nem Niesiołowskim kilka wycieczek. Wspominała też panią Witkiewiczową/ która zarabiała lekcjami po to, żeby Staś „poił się życiem jak faun winogronem — jak mówił Miciń-ski", a także stryjenkę, która po śmierci stryja uczyniła ślub pielęgnowania wszystkich umierających biedaków (ale pamiętała też, że Witkacy pani Dembowskiej nie lubił — dusiła go atmosfera Chaty, to „ciągłe celebrowanie, przyciszona rozmowa, jakby w drugim pokoju leżał ktoś konający. Mówił, że wychodząc stamtąd, miał zawsze ochotę krzyczeć"). W jednym z listów do Malinowskiego z 19 kwietnia 1906 roku Zofia pisała o zwyczaju w parafii zakopiańskiej wmawiania wszystkim „przyjemnego talentu malarskiego". Ta uwaga dotyczyła listu Stasia, w którym donosił on o „bajecznym pejzażu Chwistka" i o tym, że go namawia, by został malarzem. Zosia była bardzo sceptyczna w kwestii talentów, które się tak późno objawiają. „A w Zakopanem jest po prostu moda malowania. Tam wszyscy malowali: Dzinia, panna Abakanowicz, Lilpopy, w ogóle całe otoczenie mojej Stryjenki i ojca Stasia. Więc cóż dziwnego, że i Chwistek..." (ten ostatni jednak stał się w końcu znanym formistą). Inna malarka, Zofia Szymberska, bardzo żywo odczuwała tatrzański krajobraz. Po latach z Paryża pisała do Malinowskiego o śniegu w Tatrach, „o kiściach białych zwisających ze smreków" i „przedziwnych koronkach pajęczyn, które oszronione iskrzą się jak sieci diamentowe i osnuwają cały las. Wtedy jest taka cisza, że nie chce się ruszyć z miejsca, by nie przerwać bajki. Cichutko pada śnieg, biały szelest". Tak pierwszy raz widziała śnieg w Tatrach. „Tylko raz IĄ.1 ZAKOPANE można wszystko zobaczyć, prędzej czy później, ale tylko raz" (14 VI1931). Helena Czerwij owska spędziła w Zakopanem wiele miesięcy ze względów zdrowotnych. Pisała w swoim pamiętniku, jak przyjechała tam z ojcem, ożywiła się na widok gór, jak ojciec opowiadał jej o tym, że Tatry najpiękniejsze są w śniegu i że przyjedzie do niej w zimie, jak przechodził obok jej werandy pan L, jak potem całe dnie tam spędzała i czytała. Potem zachorowała na tyfus i leżała w zakopiańskim szpitalu. Nikt jej tam nie odwiedzał, tylko pan I. i jego matka. Potem wróciła na Litwę, ale po jakimś czasie była z powrotem w Zakopanem i zamieszkała w lesie w domku samotnym i cichym. Helena przebywała w Zakopanem i później, kiedy opiekowała się Stasiem po śmierci jego narzeczonej Jadwigi Jan-czewskiej. Co ją pociągało w tym miejscu? Czy tylko Staś, czy też może atmosfera bezczasu, w której można się tu było zatopić i trwać? W Zakopanem przez dłuższy czas ze względów zdrowotnych mieszkała również Aniela Zagórska. Pewnie pomagała wtedy matce w prowadzeniu pensjonatu, może zajmowała się buchalterią albo robiła zakupy i nadzorowała służbę. W wolnych chwilach oddawała się natomiast swej największej pasji — aktorstwu. Adam Uziembło, działacz socjalistyczny, były student szkoły dramatycznej, w swych zakopiańskich wspomnieniach zrelacjonował jedno z tamtejszych przedsięwzięć teatralnych. Wokół Anieli skupiło się grono osób mających „pewną obróbkę sceniczną". Była wśród nich pani Sława Newestiuko-wa, blondynka, która „nęciła jak obraz egzotyczny"12 przybyszów z Warszawy. Były panna Dziunia Jagminówna, kuzynka Stasia Witkiewicza, i Jagusia Drzewiecka, obie obdarzone l43 „. ZAKOPANE nie tylko talentem dramatycznym, ale też urodą. Był pan Bogdański, który odgrywał rolę inspicjenta i parał się aktorstwem, bracia Chodakowscy, przystojni i niezmordowani w pracach scenograficznych. No i Adam Uziembło oczywiście. To on skontaktował ich z Karolem Adwentowiczem, wybitnym aktorem i reżyserem, który wystawiał wtedy w Zakopanem Upiory Ibsena. Planowano zagrać Różę Żeromskiego. Adwentowicza podnieciła wizja przygotowania tego „dramatu niescenicznego". Aniela podjęła się uzyskać akceptację autora, co nie było rzeczą łatwą. Żeromski najpierw się nie zgodził, ale potem przystał na projekt, sądząc, że zapał aktorów szybko ostygnie. Tak się jednak nie stało, a na próby przychodziło coraz więcej widzów. Adwentowicz poznał możliwości osób biorących udział w przedsięwzięciu i obsadził role. Panna Drzewiecka miała się wcielić w postać tragicznej zjawy z przetrąconym skrzydłem. Próby były „nieprawdopodobnym mozołem", poszukiwaniem prawdy metodą prób i błędów — „dotykania instynktem". Było to niezwykle wciągające, ale i wyczerpujące. Dlatego też sprawa stawała się coraz bardziej głośna, mówiono o niej w kawiarniach i pensjonatach. Narastało oczekiwanie i nadzieje. Rzecz nabierała „charakteru czynu". Nadszedł wreszcie dzień premiery, 16 lipca 1914 roku. Uziembło dokładnie relacjonuje przebieg przedstawienia, doskonale pamięta wszystkie sceny, grę aktorów i reakcje widowni. Opisuje moment, kiedy od publiczności dał się słyszeć zduszony szloch — cały teatr był jednością. Na końcu pojawiła się „zjawa minionej klęski". Widownia nie tylko słuchała, ale była sprzęgnięta ze zjawą każdym nerwem, gotowa iść za nią w „grozę rozpętania żywiołów, w łomot wichru halnego uderzającego z coraz to nową siłą w wiązania budynku"13. A potem było szaleństwo owacji. Na widowni siedzieli oboje Solscy i komplementowali później wykonawców. Aniela musiała się wtedy poczuć prawdziwą aktorką. ZAKOPANE Czy również Maria Czaplicka często odwiedzała Zakopane? W każdym razie spędziła tam na pewno kilka miesięcy w 1910 roku. Pismo „Zakopane" publikowało w każdym numerze listę gości meldujących się w tej miejscowości i z niego możemy się dowiedzieć, że Maria i Eugenia Czaplickie zamieszkały w pensjonacie Szałas na początku lutego. Zapewne były tam jednak już wcześniej, gdyż Zofia Nałkowska zapisała w swoim dzienniku 9 stycznia: „Radość młodego, szalonego ruchu, zjeżdżanie saneczkami i na ski, postacie Jan-kowskiego i Czaplickiej w kostiumach sportowych"14. Moja bohaterka przyjechała zapewne do Zakopanego na dłuższy wypoczynek od rozlicznych warszawskich obowiązków. Czas pobytu wykorzystała bardzo efektywnie. Właśnie tam napisała powieść dla młodzieży Olek Niedziela. Brała także udział w zakopiańskim życiu naukowym. W papierach Władysława Orkana znalazłam następujące zaproszenie: 37. Zima w Tatrach, „Tygodnik Ilustrowany" 1914 ZAKOPANE ZAKOPANE Mamy zaszczyt uprzejmie prosić W.P. o łaskawe przybycie na zebranie organizacyjne Towarzystwa Pedologicznego (Tow. Badań nad Dziećmi) mające się odbyć d. 20/111 w niedzielę o g. 3 p.p. w sali pensjonatu „Podlasie" Wnej Drzewieckiej ul. Za-moyskiego. Porządek dzienny: 1. Wybór przewodniczącego 2. Referat „Historia ruchu pedologicznego w ostatniej dobie" (pow. Maria Czaplicka) 3. Kilka słów o mającym powstać Towarzystwie (pow. Stanisł. Okołowiczówna) 4. Dyskusja 5. Odczytanie statutu 6. Zapisy na członków Komisja organizacyjna: Dr Antoni Kuczewski Józefa Antonowicz-Kuczewska Dr E. Brzeziński Witold Maurin Maria Czaplicka Stanisława Okołowiczówna Zakopane 15 III 1910 Z tego szanownego grona organizatorów obok dwu zakopiańskich lekarzy warto przypomnieć postać Stanisławy Okołowiczówny (1870-1923), nauczycielki i autorki książek dla dzieci. Studiowała w Szwajcarii i Paryżu. Pracowała jako wiejska nauczycielka w Królestwie Polskim. Uchodząc przed aresztowaniem, przeniosła się do Krakowa, gdzie założyła szkołę początkową. W czasie pierwszej wojny działała w służbie sanitarnej. Po wyzwoleniu związana była z radykalnym ruchem oświatowym w Krakowie15. Ale najistotniejszą aktywnością, której oddawano się z zapałem na tej czarodziejskiej górze, było nieskrępowane niczym życie towarzyskie. Odwiedzano razem kawiarnie i cukiernie, siebie nawzajem w pensjonatach, odbywano przejażdżki saniami przy księżycu, pozowano sobie do obrazów, czytano wiersze. Czaplicka zaprzyjaźniła się wtedy z Władysławem Orkanem (o czym będzie jeszcze mowa w następnym rozdziale). Pisarz mieszkał na stałe w rodzinnej Porębie Wielkiej w Gorcach, w domu, który sam zbudował obok swej starej chałupy, ale w Zakopanem bywał często, szczególnie w zimie. Tymon Niesiołowski dał w swych wspomnieniach krótką jego charakterystykę: „Władysław Orkan przegadał niejedno nocne spotkanie w restauracji, monologując z ogniem i werwą. Gestykulował przy tym niczym włoski narrator. Opowiadania obracały się tylko wokół jego rodzinnych stron. Tworzył góralską epopeję, pełną dowcipów i anegdot. Kieliszek był nieodłącznym towarzyszem przy tych opowiadaniach. Zmęczony, wyczerpany, podpierał głowę na rękach. Już uśmiechał się do swoich myśli, wspominał jakieś dawne sprawy"16. Czaplicka dużo czasu spędzała także w towarzystwie Jana Rembowskiego, Stanisława Sobczaka i Hugo Kaufmana (pedagoga i działacza niepodległościowego). Porównując zakopiańskie środowisko Malinowskiego i Czaplickiej, można dostrzec pewne różnice. Ten pierwszy obracał się wśród synów i córek uniwersyteckich profesorów, doktorów medycyny i pisarzy, czyli „porządnej inteligencji". I chociaż mieli oni wszyscy jakieś problemy finansowe, to Chwistek był właścicielem Zakładu Przyrodoleczniczego, Zagórska Konstan-tynówki, Żuławscy Łady i tylko stary Witkiewicz nie miał nic oprócz sławy i uwielbienia, a jego syn był na garnuszku u mamy, która usiłowała prowadzić w wynajętych willach pensjonaty. Znajomi Czaplickiej swoją pozycję zawdzięczali tylko sobie, własnej pracy i talentowi, a ich droga do sukcesu często była długa: z warszawskiej fabryki brązów do krakowskiej ASP (Rembowski), z góralskiej chałupy do Paryża IĄTJ ZAKOPANE (Sobczak), nie mówiąc już o Orkanie. Jedynie chyba Kaufman, jako syn adwokata, mógł mieć start nieco ułatwiony, choć jego pochodzenie działało zapewne na jego niekorzyść. Wszyscy oni też mieli mniej lub bardziej socjalistyczne przekonania i to zapewne zbliżyło do nich naszą warszawską in-teligentkę. Wróćmy jednak do Zakopanego. Jak ważny był dla Cza-plickiej pobyt tam, świadczy fragment pisanego rok później listu do Orkana: „Wielki Piątek! Na iskrzącym szczycie śnieżnych Tatr hymny potęgi i boju! Pamiętam nawet skrzypienie śniegu". A zatem i młoda uczona przeżywała estetyczny zachwyt tamtym miejscem. Odwiedziła Zakopane jeszcze w roku 1911 na kilka dni, a w następnym na trochę dłużej. Spotykała się wtedy z Mali-nowskim, a także Bronisławem Piłsudskim, z którymi pewnie dyskutowała swoje pomysły antropologiczne. Wszystkie pozostałe „siostry" też bywały pod Giewontem, krócej lub dłużej. Żenią Zielińska mieszkała u swej przyjaciółki Kazi Żuławskiej w Ładzie, ale także u górali na Bystrem i na Olczy. Tola Retingerowa nie wiem gdzie. Paulina Wasserberg (ale to już w okresie międzywojennym) lubiła zatrzymywać się w szykownych pensjonatach, jak bardzo nowoczesny wtedy Farys. Siostry Zielewiczówny z Poznania bawiły w Zakopanem od lipca do września 1912 roku i często zachodziły na Olczę do Bronią Malinowskiego, któremu „niedużo przeszkadzały"17. Maryla Zaborowska z oczywistych powodów również musiała spędzić pod Tatrami niejedno lato, nim wyjechała na bardziej intensywną kurację do Szwaj- carii. Halina Nusbaumówna zapewne też jeździła do Zakopanego, choć w lecie 1914 roku wybrała Wisłę. Miejscowość ta stawała się coraz bardziej popularna, od kiedy odkrył ją ZAKOPANE etnograf Bogumił Hoff, a sławny wówczas psycholog i wynalazca Julian Ochorowicz wybudował w niej pierwsze wille dla letników. Warszawiacy i krakowianie przybywali tam coraz tłumniej. Łagodniejszy niż w Tatrach klimat, życiodajna żętyca, no i luterańscy górale — wszystko to stanowiło wystarczającą atrakcję. Wyjazdy do Wisły miały także walor patriotyczny, chodziło bowiem o to, aby lokalnemu śląskiemu ludowi wytłumaczyć, że zawsze był polski. Nazywało się to „budzeniem" poczucia narodowego (poświęciłam temu problemowi osobną rozprawę Chwalebna polskość18). Tu trzeba jeszcze wspomnieć, iż w okresie międzywojennym Halina Nusbaumówna mogła już nie mieć możliwości oddychania chrześcijańskim powietrzem wiślańskich dolin, gdyż lokalne władze (pod naciskiem Towarzystwa Właścicieli Pensjonatów, wywodzących się spoza regionu) podjęły decyzję o niewpuszczaniu do Wisły Żydów (skorzystał na tym mój rodzinny Ustroń, do którego zaczęło przyjeżdżać w związku z tym więcej letników, a w kilku pensjonatach prowadzono koszerną kuchnię). Pokolenie moich bohaterek nie traktowało już wyjazdu do Zakopanego jako patriotycznej pielgrzymki, ale ciągle było to dla nich miejsce szczególne: znajdowało się poza zwykłym czasem i normalną przestrzenią, intensyfikacji ulegało tam życie towarzyskie, a wskutek tego także i sentymentalne (patrz następny rozdział). Przyjeżdżało się tam nie na kilka dni, jak teraz, ale na parę miesięcy, więc czas zaczynał biec innym rytmem. Krajobraz i powietrze były tam jedyne w swoim rodzaju, a Tatry w śniegu stanowiły specjalną kategorię estetyczną, zaś wspinaczka czy zjazdy na „ski" — brawurowy wyczyn. Odbywało się to wszystko wśród góralskich r ZAKOPANE aborygenów, zapewniających przyjezdnym kontakt z pewną egzotyką. Uzdrowiska stały się ważnymi centrami kulturowymi wskutek zmiany podejścia człowieka do swego ciała: chodziło o jego leczenie lub hartowanie — a także do przyrody która stała się ważną wartością przeciwstawianą złemu wpływowi miasta. Wraz z rozwojem nowoczesności pojawiły się także kategorie wakacji i odpoczynku. W polskich warunkach wszystko to musiało mieć jeszcze dodatkowo aspekt patriotyczny. VII. MIŁOSC BUJNE LUB OGRANICZONE ŻYCIE EROTYCZNE, SKANDALE, MARZENIA, A TAKŻE „WYŻSZA PRZYJAŹŃ" ierre'a Bourdieu nie dziwi predylekcja kobiet do zajmowania się sprawami romantycznej miłości. Wszak to jedyna sfera, w której mogą się wyzwolić spod męskiej dominacji, a w przeszłości często także jedyna droga awansu społecznego1. Temat był szeroko dyskutowany. Na przykład w 1913 roku na łamach „Świata" (nr 44) ukazał się artykuł Do czego potrzebna jest miłość? Autor przypominał naówczas obowiązującą hipotezę Schopenhau-era, który widział w popędzie płciowym pułapkę natury, zmuszającą ludzi do rozmnażania się. Ale odkryte wtedy właśnie dzieworództwo przeczyło tej koncepcji. Lester Ward zaś głosił, że miłość jest wręcz czynnikiem postępu i doskonalenia, wlewa bowiem świat w nowe formy. Głód to siła konserwatywna, miłość — rewolucyjna. Życie sentymentalne Zosi Dembowskiej było dość skomplikowane, choć jednocześnie bardzo typowe. Odtwarzam je z jej listów i wspomnień. Pierwszy raz zakochała się, gdy miała jedenaście lat, w Witku Jełowickim (bez wzajemności). Wołała wtedy być sama niż z przyjaciółkami, by móc swobodnie o nim marzyć. Potem przyszedł okres bycia brzydkim kaczątkiem, kiedy przyjaźniła się z piękną Jańcią Węsławską i starała się przymiotami charakteru równoważyć MIŁOŚĆ swój niedostatek urody. Odczuwała to jednak jako poniżenie i wielką krzywdę. Miała nieprzepartą chęć podobania się. Z tego, jak twierdziła, wziął się sentyment do pewnego młodziana o nazwisku Oskierka (może to późniejszy mąż Ewy Cybulskiej?), ale „Mama i Ojciec nie pozwolili" (na co?), a — jak pamiętamy — dziadziusiowi włosy stanęły na głowie, gdy dowiedział się, że Oskierka był u niej w pokoju w Monachium. Po powrocie do Wilna zaczął się okres „największego zbaranienia" w trakcie karnawału i pojawił się „arystokratyczny narzeczony", czyli Rzewuski, który jej w końcu zaczął zawadzać i nie mogła dłużej udawać, że go kocha2. Studia w Krakowie były dla Zosi ważne z wielu powodów. Należało do nich między innymi odnowienie znajomości ze Stasiem Witkiewiczem oraz poznanie jego interesujących kolegów. Komplikaqe natury emocjonalnej, które z tego wyniknęły, dobrze są udokumentowane w listach Zosi do Bronią Malinowskiego, a cała sytuacja przedstawiona jest od strony Stasia w 622 upadkach Bunga. Ale jest jeszcze stary Witkiewicz, który na początku całej afery pisze do syna: „Z przeszłego Twego listu widzę, że Zosia D. już się zahaczyła o Ciebie. Mój drogi, trzymaj się na stanowisku poważnym i ostrożnym, żeby nie dojść do czegoś albo poważnie nieszczęsnego, albo marnie zabierającego życie. Bo dama — jak wiesz"3. Czyli ojciec przestrzega syna przed konsekwencjami uwodzenia panienki z dobrego domu. Zacznijmy jednak od Zosi. Można się spodziewać, że z radością przyjęła wiadomość, że towarzysz jej dziecięcych zabaw studiuje jak ona malarstwo, mieszka w Krakowie, że można z nim będzie porozmawiać o tym, co ją najbardziej interesuje, a do tego ma „piękne, duże, czarne oczy". Na początku, kiedy między nimi nie było jeszcze mowy o czymś głębszym, po prostu spędzali z sobą dużo czasu, a w zimie pojechali do Zakopanego. Zosia zamieszkała jak dawniej IJ2 MIŁOSC U Witkiewiczów. Oddawali się wtedy intensywnemu życiu towarzyskiemu oraz sportom4. We wspomnieniach Zosia wracała do tego czasu, do wycieczek, jakie robili z Tymonem Niesiołowskim, i humorów Stasia, który raz zamilkł w połowie drogi do Morskiego Oka i nie odezwał się już aż do powrotu. Z jej młodzieńczych listów do Malinowskiego możemy się domyślić powodu tego humoru. Mogło nim być poważniejsze zainteresowanie się Tymona osobą Zosi i w końcu jego oświadczyny. Ona sama tłumaczyła tę sytuację „idiotyczną chęcią podobania się", od której wszystko się zaczyna. Bo tak naprawdę swoje uczucia ulokowała już wtedy gdzie indziej. Pisała: „Nasz stosunek ze Stasiem zaczął się od niejasnej sytuacji. Myśmy sobie powiedzieli, że się kochamy, dopiero wskutek powikłania z Ty-monkiem. Ja nie chciałam tego Stasiowi powiedzieć pierwsza, ale musiałam, bo inaczej byłabym zmuszona wyjść za Tymon-ka (co za okropność!)" (20 VI1906). Potem były jakieś pocałunki, a wszystko to odbywało się pod dachem Witkiewiczów. Staś nie omieszkał Zosi opowiedzieć o swej nieszczęsnej miłości do Ewy Tyszkiewiczowny, a w czasie pocałunków wyznawał na przykład, że Mania była przyjemniejsza, by zaraz potem zamęczać Zosię oskarżeniami i „niesłusznymi zarzutami". Kiedyś na spacerze nad Rudawą (w Krakowie) wyznał jej, że nigdy nie będą mogli być razem. Dziewczyna najwyraźniej nie przyjmowała tych proroctw najlepiej. Później dopiero dostrzegła, że Staś ciągle jest aktorem, a ona szła za nim „zahipnotyzowana jego pięknymi oczami" i reagowała „tylko na jego grę w danej chwili". Jak się można było spodziewać, ta szarpanina nerwów musiała doprowadzić do ciężkiego rozstroju. W jego sposobie bycia z nią „nie było nic twardego, męskiego charakteru", a ona tego właśnie potrzebowała. I w tym momencie pojawia się Bronio Malinowski. Wrócił właśnie z Włoch. Jego stosunki ze Stasiem uległy zamro- lJ3 «• MIŁOŚĆ żeniu wskutek jakichś wcześniejszych nieporozumień i najbliżej był wtedy z Chwistkiem. Zosię poznał na raucie, po którym długo spacerowali po torze kolejowym (który biegł wtedy wzdłuż Błoń) i rozmawiali. Radził jej, co ma robić w tym stanie przygnębienia. I tyle. Dalej spotykała się ze Sta-siem, a ten po jakimś czasie namówił ją, aby napisała do Bronią i poprosiła o spotkanie. Dlaczego? Z listów Zosi to jasno nie wynika. Dość, że faktycznie rozmawiali i wtedy zaczęła się równoległa historia. Bronio najwyraźniej zaproponował jej „wysoką przyjaźń", zusammenstreben (dążenie razem), w odróżnieniu od „fizycznej miłości", która ją łączyła ze Stasiem (co oczywiście nie znaczy, że byli kochankami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu). Chciał jej pomóc wyjść z tego trudnego układu. Obarczył Stasia winą za zaistniałą sytuaqe. Podczas drugiego spotkania stwierdził kategorycznie: „Żądam, żeby Pani dziś Stasia nie widziała" — i ten rozkaz jej zaimponował (choć się mu nie podporządkowała). Malinowski zrodził w niej zaufanie, którego nigdy nie miała w stosunku do Stasia. Spędzili z sobą wiele nocy i mówili o wszystkim. „Wysoka przyjaźń" znaczyła, jak rozumiem, kontakt intelektualny, pomoc w pracy nad sobą, brak erotyzmu. Do dalszego rozwoju Zosi konieczne było wyrzucenie tego wszystkiego, co czuła do Stasia. Najwyraźniej wierzyła, że Bronio, zbliżając się do niej, był najzupełniej nieosobisty, nie chciał niczego dla siebie i jedynie chodziło mu o to, aby jej pomóc. Ze Stasiem spotkała się jeszcze w przeddzień wyjazdu z Krakowa. Był wtedy blady, chory, sentymentalny, powiedział, że ją kocha, ale także że ją zdradzał. Zosia zaś pojechała do Warszawy razem z Broniem i całą drogę trzymali się za ręce (ten szczegół zapamiętał z opowieści matki Andrzej Romer). Spędzili tam razem dwa dni. Była jakaś ważna chwila w Łazienkach wieczorem, a następnego dnia Zosia udała się do domu do Wilna. Tak rozpoczęła się MIŁOŚĆ ich intensywna korespondencja, mająca pomóc Zosi w auto-analizie. Pod wpływem Bronią Zofia zdała sobie sprawę z tego, że ze Stasiem nigdy nie przeżywała wysokich chwil, co najwyżej je za takie uważała. Właściwie wspólnie nic nie stworzyli, „nie poszli ani kroku naprzód", a nawet nigdy nie byli tak naprawdę razem. Bronio był dla niej punktem oparcia, a jego listy pozwalały jej przetrwać. O pewnym wieczorze, kiedy „byli nudni goście na herbacie", pisała: „Powtarzałam ciągle imię Pana i miałam ochotę wić się u jego nóg, jak Staś mówi. Ja w ogóle w pewnych chwilach wzywam pomocy Pana. Tak jak też pierwsi chrześcijanie Boga wzywali, kiedy im siły do walki słabnąć zaczynały" (16 VI1906). Od czasu do czasu Zosia odczuwała jednak powrotne fale uczucia do Witkiewicza, ale mężnie je zwalczała w imię wyższej przyjaźni i swojego rozwoju. A potem nadszedł list od Stasia pełen oskarżeń o kłamstwa z jej strony oraz wyznań, że ją naprawdę kochał, bo gdyby to była miłość fizyczna, „toby mu prędko zbrzydła, bo nie jest piękną". I że teraz może się „uśmiechać na to ironicznie przez ciemne okulary Bronią", który jest po nim. W efekcie tego listu Zosia zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia, że właściwie jej związek z Broniem („wysoka przyjaźń", przypominam) rozwijał się za plecami Stasia, że trzeba było od niego wcześniej odejść, „bo nie można było wieszać mu się na szyi, nie mając dla niego takich uczuć, które jedynie dawałyby do tego prawo". Zaczęła ją także drażnić postawa Malinowskiego, który w imię ich przyjaźni domagał się od niej jakichś praw. Zosia pytała go retorycznie: „Czyż naprawdę nie można rozumieć przyjaźni bez chęci posiadania, panowania, despotyzmu?". Zastanawiała się, czy może ze Stasiem „tworzyć jakąś przyszłość, jakiś istotny stosunek nieoparty na czysto fizycznym przywiązaniu". Zdecydowała jednak, że do niego nie wróci, także dlatego, że zawsze byłaby między nimi osoba MIŁOŚĆ MIŁOSC Bronią. Obiecywała być „zrównoważoną zupełnie" i czuła, że nie jest już tą „słabą damą, która po strasznych przejściach musi się wspierać na czyimś ramieniu mocnym i silnym". Dowiedziała się, że Bronio był w Zakopanem, i obawiała się jego spotkania ze Stasiem. Według niej „kombinacja «troje» nie może nigdy egzystować", bo tworzy się dwoje i jedno, „które jest obniżane i krzywdzone". W listach Zosi są także refleksy uczuć ich adresata. Możemy się domyślać, że Malinowski nie przyjmował najlepiej jej zmiennych nastrojów i musiał często walczyć z urażoną ambiqa. Pisał o tym, że nie czuł się jej godnym, dość interesującym i ciekawym. Najpewniej były to echa jego kompleksu artystycznej jałowości, który Bronio odczuwał względem Stasia (lub zwykła kokieteria). Zosia obawiała się, iż Malinowski już nigdy się do niej nie odezwie, więc napisała kilka słów do Witkiewicza. (Co ciekawe, wśród listów Zosi do Malinow-skiego znalazłam także te kilka słów do Stasia z dopiskiem sporządzonym przez adresata: „List otrzymany tego samego dnia, kiedy wysłałem list do Ciebie. Porównaj daty i treść jego".) Bronio się jednak odezwał i Zosia jak dawniej zdawała mu relaqe ze swego życia, choć można zauważyć w jej stylu pewien dystans. W końcu dała upust zdrowej irytacji: „Brzydzę się tymi ciągłymi spowiedziami. Tym wprowadzaniem całego towarzystwa do siebie i okazywaniem mu wszystkiego. Takie rzeczy jak tłumaczenie się (poniżające przyznanie się) to należy tylko do mnie samej, co najwyżej mogę się tym podzielić with the one great friend. I w tym nawet trzeba zachować pewną miarę" (18 IX 1906). Najwyraźniej Zosia wracała do zdrowia i „wysoki przyjaciel" stawał się niepotrzebny, podobnie jak neurasteniczny kochanek (platoniczny zresztą). Oni też to czuli. Staś Witkie-wicz całą tę sytuację opisał z detalami w 622 upadkach Bunga, oczywiście literacko ją stylizując i przykrawając do potrzeb powieści. Zosia Dembowska występuje tam jako Donna Querpia. Historia związana z nią jest przedstawiona jako kolejny upadek głównego bohatera, jego nowe „istotne świństwo" (był bowiem wtedy „maszyną pozbawioną uczuć"). W przedmowie do 622 upadków Bunga autor stawia tezę, że prawdziwa kobieta nie jest zła ani dobra, jest k o b i e t ą — to wystarcza, a winni są zawsze tylko mężczyźni (s. 47). Kobieta jest tutaj traktowana jak zjawisko naturalne, kataklizm. Nie ma zmysłu moralnego, jest odpodmiotowiona. Autor przedstawia różne typy tego odpodmiotowionego zjawiska, które jednak wbrew deklaracjom nie służą poznawaniu kobiety jako takiej, tylko pokazaniu jej w relacjach z mężczyzną. Kobieta u Witkacego, by użyć porównania chemicznego, nie występuje jako pierwiastek, ale część związku, który tworzy razem z mężczyzną. Witkacy nie pisze, kim są jego bohaterki, co robią, jakie mają poglądy (może z wyjątkiem Pani Akne, czyli Solskiej). Wiemy tylko, jak wyglądają i jak się zachowują w stosunku do Bunga (ewentualnie innych mężczyzn). Poza tym prawie w ogóle nie ma w powieści kobiet „luźnych", wszystkie są elementami związków chemicznych. Wszystkie powstają pod wpływem jednego typu reakcji (erotycznej). Na szczęście sentymentalne życie Zosi Dembowskiej nie skończyło się na Stasiu Witkiewiczu. Później spotkali się jeszcze co najmniej raz, w latach trzydziestych. Witkacy narysował jej konterfekt, taki sam jak dziesiątki innych5. Zosia we wspomnieniach wraca myślą do byłego przyjaciela, opisując dzieciństwo, jednak nie napomyka nawet o ich młodzieńczej miłości, jakby uległa ona wyparciu czy autocenzurze. Swe zakopiańskie memuary kończy uwagą, że jeżeli jej Bóg pozwoli powrócić kiedy pod Tatry, to jedynym miejscem nie zmienionym od czasów jej młodości będzie cmentarz przy starym kościele, gdzie zostali pochowani wokół Chałubińskiego jej stryj, Sabała, Stanisław Witkiewicz i stryjenka. „Tylko biednego Stasia tam nie będzie". W ten sposób Witkacy i56 i- MIŁOŚĆ spina klamrą wspomnienia związane ze szczególnym miejscem i z pewnym okresem w życiu Zosi, ważnym, ale nie najważniejszym. Wielkie uczucie przyszło później. Łączy się w jej pamięci z bernardyńskim ogrodem w Wilnie, jakąś zabawą, „kiedy przy stoliku, gdzie Jańcia [Burhardtówna] sprzedawała kwiaty", pan Witold przedstawił jej Genia Romera, „wielkiego Żmudzina w czarnej pelerynie". Spotykali się potem wielokrotnie w teatrze, a ich zbliżenie umożliwiła Helena Ochenkowska, pisarka, kuzynka Eugeniusza, z którą się Zosia wtedy przyjaźniła. Romer był już wtedy w dość poważnym wieku, a nie ożenił się wcześniej, ponieważ jego narzeczona zmarła na suchoty jeszcze przed ślubem. Dopiero Zosia wzbudziła w nim pragnienie połączenia się z bliską kobietą. W dwóch tomach pamiętników Eugeniusza Romera postać żony pojawia się oczywiście wielokrotnie, ale nie jest nigdzie dokładnie opisana, jak to autor czyni w przypadku innych osób. Najwyraźniej stała się częścią jego samego, jego sposobu widzenia świata, odczuwania go. Widać w tym pisaniu szacunek dla jej osoby. Ich syn Andrzej stwierdził, że matka była na pewno wspaniałą towarzyszką życia ojca. Do tej pary wrócę jeszcze niejednokrotnie w późniejszych rozdziałach. Inną postacią, która posiada alter ego (a nawet dwa) w młodzieńczej powieści Witkacego, jest Helena Czerwij ow-ska. Ona także pozostawiła po sobie dokument relacjonujący jej uczucia do Stasia, dokument będący wyznaniem, katar-ktycznym świadectwem i zmitologizowanym przedstawieniem wydarzeń6. Wejdźmy zatem w ten mit, w tę opowieść o miłości i śmierci, chciałoby się rzec. Nawet jeżeli sprawa nie zakończyła się tragicznie, to bohaterka otarła się o rzeczy ostateczne. MIŁOŚĆ Zaczęło się w Krakowie: jakieś wykłady, pomoc w nich młodego filozofa — to pamiętamy, a potem zdemaskowanie jego prawdziwych intencji związanych z piękną żoną pewnego muzyka, którą widywał u Heleny. Wkrótce potem Helena poznaje młodego artystę, który robi na niej niezwykłe wrażenie tym, że nie zajmuje się nią zupełnie. Była wczesna wiosna, pan I. (Staś) odprowadzał ją do przyjaciół. Rozmawiali o głębi psychologicznej Dostojewskiego, potem szli w ciszy, aż wreszcie on „z jakimś dziwnym oderwaniem od życia" wskazał na światło lamp ulicznych tajemniczo podpatrujących liście drzew. Helena od razu zauważyła wyjątkowość Stasia: „Każdy mężczyzna, idąc ze mną, był mniej lub więcej mną zajęty — co mi psuło moją bezpośredniość w stosunku do wszystkich i wszystkiego — tu szedł ktoś obok mnie, dla kogo byłam równie dobrze sobą, jak lampą, drzewem, byłam tym, czym on dla mnie był, i to mi się szalenie podobało". Staś był zatem inny niż wszyscy mężczyźni, ale jednocześnie taki jak ona: łączyło ich braterstwo artystycznego odbierania świata. Później Helena z Borkowskimi i swą przyjaciółką Barbarą Wołk wyjechała do Lovrany na półwyspie Istria, nad Adriatyk. Tam pierwszy raz zobaczyła morze („Była owiana rozszalałą szczęśliwością"). Po miesiącu przyjechał Staś w odwiedziny do ojca (który przebywał tam od kilku lat na kuracji w towarzystwie pani Dembowskiej). Mieszkali wszyscy w małej willi wśród kwitnących gajów. Helena często towarzyszyła Stasiowi w jego nocnych wyprawach nad morze. Niezwykła sceneria potęgowała wrażenie „wielkiej tajemnicy i zagadki życia". Pan I. był nieobecny duchem podczas tych wypraw, tęsknił bowiem za „tą, którą kochał". Helena jednak zaczynała „mieć jakąś dziwną sympatię do tego człowieka", choć nie chciała pozwolić nikomu „zapanować nad sobą". Poszła więc na samotny spacer do lasu, aby tam przeprowadzić walkę sama z sobą. Trwało to kilka godzin i gdy MIŁOŚĆ wyrzuciwszy go ze swych myśli, wracała do domu, natknęła się na pana I. malującego pejzaż. Zaczerwieniła się i miała wrażenie, że on wszystko wiedział, o czym w lesie myślała. Wkrótce wyjechał. Tego dnia wiała bora, a ona „poznała, co to tęsknota". Po powrocie do kraju całymi dniami leżała na werandzie, czytając Werlena (Verlaine'a?) i Musseta, zajęła się „światem duchów, snów i przeczuć". Odwiedzało ją wielu ludzi, ale jedynie pan I. był dla niej ważny. Przychodził za każdym pobytem w Zakopanem. Wkrótce potem Helena zachorowała na tyfus i leżała kilka miesięcy w szpitalu. Pan I. odwiedzał ją codziennie. Rozpoznawała z daleka jego kroki. Widziała, że dzieje się z nim coś niedobrego, „jakby się jeden z promieni łamał w jego duszy". Był dla niej „artystą, we wszystkim i zawsze, w niebie i w piekle". W końcu wyjechała do domu na Litwę, do Jurkówki. Tam dostała pierwszy list od pana I. W odpowiedzi siliła się na spokój, bo inaczej list jej „spaliłby się od słów". Po jakimś czasie znowu wyjechała do Zakopanego, gdzie zamieszkała w domku w lesie: „Droga doń była bardzo piękna i tajemnicza. Idąc nią, było można się spodziewać największych cudów i niespodzianek u jej kresu". Pamiętnik Heleny kończy się wyznaniem, że autorka ma już dość maski włożonej przed ludźmi, przed człowiekiem, którego kochała, i przed samą sobą wreszcie. Natalia Jakubowa słusznie zwraca uwagę, że Helena dokonuje w pamiętniku konsekwentnej mityzaq'i wydarzeń ze swego życia, że poprzez stylizację stara się przedstawić je jak swoistą baśń7. Istotnie, każde dotknięcie Erosa powoduje, że inaczej usensowiamy nasze dotychczasowe życie. Leszek Kołakowski pisał wszak w eseju Obecność mitu o sensie mitycznym miłości. Wskazywał tam na kilka określoności Erosa, między innymi: — „miłość jest głosem doskonałego pokonania dystansu wobec tego, co umiłowane, to znaczy głodem zjedno- 160 MIŁOSC czenia doskonałego. Zawiera więc doświadczenie separacji nieznośnej, nadzieję zniesienia separacji i potrzebę ofiarowania siebie aż do rozpłynięcia", — „miłość zawiera euforyczne przeżycie zaczątkowości, przeżycie «bycia u początku»; jest ono stopione w nie-rozróżnialnej całości z przeżyciem separacji uleczalnej. Dopóki miłość trwa, może być tylko odnawianym stale oczekiwaniem w ruchu, nigdy poczuciem zaspokojenia"8. Helena w swoim pamiętniku daje przykład mitycznego oglądu: ona i Staś są inni niż wszyscy, łączy ich braterstwo artystycznego odczuwania świata, bycia „u początków", towarzyszenia żywiołom. Jej uczucie wynikało zatem z tego naturalnego porządku (skądinąd wiemy, że mit zamienia to, co sztuczne, w naturalne), było więc nieuniknione, a jej próby walki z nim musiały spełznąć na niczym. Pragnęła zatem „zjednoczenia doskonałego, ale separację odczuwała jako nieuleczalną. Uczucie Heleny jest głęboko tragiczne, bo niemożliwe do spełnienia. Ta niemożliwość zaś jest absolutna, gdyż oparta na przesłankach naturalnych: Helena jest brunetką i ma czarne oczy. To jest przekleństwo, które nosi w sobie i które nie pozwala jej być kochaną przez pana I. Do tego fryzjerskiego problemu wrócę jeszcze niebawem. Teraz zajrzyjmy do powieści Witkacego i sprawdźmy, jak się tam sprawy mają. Helena występuje w podwójnej roli: najpierw jako Angelika, a później jako księżniczka Keszke-szydze („jakżeż szydzę"). Zacznę od tego drugiego wcielenia, gdyż jest ono wcześniejsze. Bungo, zostawiając w stolicy panią Akne, udaje się do nadmorskiej miejscowości, gdzie przebywają już margrabiostwo de Monfort (Borkowscy). Korzysta z ich zaproszenia i zajmuje pokój w starym opuszczonym pałacu, gdzie mieszkają z całym towarzystwem. Pewnego dnia po kolacji Bungo zaproponował spacer nad morze. Zgodziła się tylko księżniczka. „Stanęli tuż nad morzem, 161 MIŁOŚĆ MIŁOŚĆ oparci o wystającą skałę, i patrzyli na czarną, ruchomą otchłań wodną, pełną wężowych, pienistych skrętów, odbijającą ostrymi zadrami księżycowe światło" (s. 227). Rola Angeliki jest bardziej rozbudowana. Usytuowana jest na początku powieści, po aferze z Donną Querpia. Bungo poświęca jej cały swój czas. Stosunek z nią „był zupełnie idealny". Angelika mówiła niewiele, była wściekle uparta, „ale cała jej wola, nie skierowana do żadnego czynu, obracała się jakby przeciw niej samej". Poza tym była „niesłychanie dobrą, łagodną i do przesady delikatną", znała ukryte myśli ludzi. Bungo chciał ją wyciągnąć z jej marazmu, ale przekonał się, że była to raczej pogłębiająca się psychoza. Dużo do niej mówił, traktował ją jak siostrę, za którą tęsknił od dzieciństwa, pracował wiele, ale jego kompozycje powstawały jakby poza jego wolą. Postanowił wyjechać w góry, zamieszkali obok siebie „w małym domku na skraju sosnowego lasu". „Miał dla niej przywiązanie, jakie można mieć dla dziwnego cichego zwierzęcia domowego, a jednak czuł się w stosunku do niej czegoś zobowiązanym". Wydawało mu się, że na dnie plątaniny „niezdrowych nastrojów" „jak olbrzymi pająk czatował obłęd". Wpływ Angeliki na Bunga nie polegał na tym, że narzucała mu swój system pojęć, „raczej umożliwiała połączenie się dwóch wrogich sobie, a dawno istniejących w nim światów: intuicyjnych koncepcji na temat życia i sztuki dekoracyjnej". „Bungo stawał się automatem, przez który działała obca, a nawet w pewnym znaczeniu wroga mu wola" (s. 124). Angelika jest zatem muzą, a może raczej katalizatorem twórczości Bunga, ale jej wpływ psychiczny na niego jest negatywny. Działa nań w ten sposób jej bierność — paraliżująca i obezwładniająca. Bungo musi się od niej oddzielić, by przeżyć. Jeszcze inny obraz stosunków łączących Helenę i Stasia wyłania się z jego listów do niej. W pierwszym, pisanym 162 I 29 stycznia 1911 roku, a wysłanym do Jurkówki, Witkiewicz donosił Helenie o swej chorobie, o tym, że pisze powieść, że Bronio był w lecie i że studiuje socjologię w Londynie9. Później obok tego typu doniesień pojawiają się bardziej intymne wyznania: „Mam dla Pani głęboką i poważną sympatię (mówiąc łagodnie)". Gdy Helena przebywa w Krakowie, w Domu Zdrowia profesora Rutkowskiego na ulicy Siemi-radzkiego, gdzie operowano jej ślepą kiszkę, pojawiają się jakieś emoq'onalne komplikacje, najwyraźniej, jak i w wypadku Zosi Dembowskiej, związane z osobą Bronią Malinow-skiego. Helena oświadczyła, że co prawda darzyła wcześniej uczuciem Stasia, ale gdy poznała jego przyjaciela, zainteresowanie przeniosła na niego. Zdała sobie sprawę z tego, że „za Stasiem był Bronio". Staś jednak poczuł się dotknięty posądzeniem, że może być w nim coś obcego („Moje życie należy tylko do mnie, moja sztuka również"). Pisał, że nie może jej kochać, bo „jest czarna". Jest to „problem głęboki i fryzjerski zarazem"10. Po przyjeździe do Zakopanego Helena musiała się jakoś dziwacznie zachowywać, gdyż Staś żądał wyjaśnień. Musieli wtedy dojść do porozumienia, ponieważ kilka miesięcy później pisał już serdeczne listy, w których opowiadał, co się dzieje z nim i przyjaciółmi (nawet coraz więcej napomykał o Broniu). Pojawiły się też deklaracje: „Mogę powiedzieć tylko, że Panią kocham, że chciałbym, aby Pani nie traciła przedwcześnie swojej sympatii dla mnie i żeby Pani starała się, o ile to jest w związku z Pani uczuciami, zobaczyć mnie jak najprędzej i na długo"11. Z następnych listów wynika, że Helena bawiła w Zakopanem w grudniu 1912 roku. Staś dokonał wtedy „absolutnego pokonania zmysłowości" w stosunku do niej po tym, jak oświadczyła oficjalnie, że się już nigdy z nim całować nie będzie. „Takie rzeczy słyszy się tylko raz od kobiety, dla której ma się zbyt wiele szacunku, aby ją zgwałcić". Po jej wyjeź- 163 MIŁOŚĆ MIŁOŚĆ dzie Staś pisze długi list, literacki i groteskowy, który tylko pozornie nic nie znaczy. Donosi w nim, że mniej lub bardziej świadomie kochał się w pannie J. (Janczewskiej), oświadczył się jej i został przyjęty. Ale jednocześnie zwraca się do Heleny: „Nic z tego, co miałem do Pani, nie straciłem, oprócz absolutnego pokonania zmysłowości"12. Potem zdrowie Heleny bardzo się pogorszyło i pisała do Stasia, że jedzie do Krakowa na kolejną operację: „Jeżeli już nigdy Pana nie zobaczę, to niech Pan wie, że nie było sekundy, w której bym Pana nie kochała, i że miłość moja była czysta i głęboka, jak czysta jest tęsknota pól naszych — w miłości tej zamknęłam swoje życie"13. Zobaczyli się jednak. Helena spędziła jakiś czas w Zakopanem, ale jak wynika z ostatniego listu Stasia, przybrała wobec niego „ton (raczej «tonik») pewnej zaczepności i bardzo zresztą delikatnej złośliwości"14 — twierdziła, że przestała go kochać. Teraz dopiero jasne stają się słowa Heleny o masce, jaką przybrała wobec ludzi, siebie samej i człowieka, którego najbardziej kochała. A także to straszne zdanie: „Jestem zupełnie martwa, jakby mi dusza umarła, mogę życie rzucić jak kwiat złamany, bo mi niepotrzebne"15. Najwyraźniej Staś pojechał do Heleny, aby ten kwiat ratować. A jaka była w tym wszystkim rola Bronią Malinowskie-go? Pomagał jej w nauce, o czym już pisałam, potem, gdy wyjechał do Lipska, korespondowali z sobą, ale zachował się tylko jeden jego list z sierpnia 1911 roku16. Nie wynika z niego, żeby Bronio miał wobec niej jakieś sentymentalne plany, choć nie można tego wykluczyć. Możemy się jedynie domyślać, że wiosną następnego roku odwiedzał Helenę w szpitalu i zauważył nie najlepszy stan jej nerwów, wynikający ze stosunków ze Stasiem. Postanowił jej pomóc, ale nie było w tym niezdrowej rywalizacji jak w wypadku historii z Zosią Dem-bowską. Wkrótce zresztą uległ fascynacji wcieleniem wiecz- nej kobiecości, więc jego zapał do pomagania Helenie musiał ostygnąć. Przypadek Heleny, szczególnie gdy rozpatrujemy go w odniesieniu do przygód Zosi Dembowskiej, ujawnia wyraźnie pewien psychologiczny mechanizm, który można by nazwać artystyczną odmianą toksycznej miłości lub też — bardziej literacko — erotycznym wampiryzmem. Artysta, szczególnie gdy ma „piękne wielkie oczy" i zachowuje się niekonwencjonalnie, zaciekawia młode panny i intryguje: nie hołduje towarzyskim konwenansom, wchodzi łatwo i jakby nałogowo w bardzo intymne z nimi stosunki, zwierza im się, dopuszcza do wielkiej bliskości, „wkleja się" w nie emocjonalnie. One reagują na to zazwyczaj pozytywnie, dopuszczają do takiej poufałości, gdyż czują się dowartościowane, rozbrojone bezpośredniością, doznają psychicznej łączności, współodczuwają, a mówiąc językiem pewnej psychologicznej teorii — wpuszczają artystę do wieży zamku swej osobowości. Wedle tej koncepcji człowiek ma trzy strefy obrony ego: zwykłe kontakty codzienne odbywają się na zewnątrz murów, osoby bliskie wpuszczane są do zamku, a wieża musi pozostać nie zdobyta, aby człowiek mógł zachować psychiczną integralność. Wpuszczenie do wieży oznacza pozorne wzbogacenie, bo oto kobieta zyskuje nową jakość, jest jak i artysta wyjątkowa i nieprzeciętna, zaczyna się doszukiwać tej nieprzeciętności w sobie przed poznaniem artysty, mityzu-je siebie i swoją biografię. Sama staje się artystą. Z czasem układ ten coraz bardziej ciąży mężczyźnie, bo zbyt bliski kontakt z drugą osobą zagraża jego poczuciu tożsamości. Artysta się oddala, a kobieta ma wrażenie, że jakaś jej część umiera („jakby mi dusza umarła"), poszukuje paliatywu czy kataplazmu i wtedy pojawia się przyjaciel artysty, podobny doń, ale silniejszy, na którym można się oprzeć, by dojść do siebie (albo nie). i65 MIŁOŚĆ Helena i Zosia były ofiarami toksycznych związków ze Stasiem. Bliskie z nim kontakty opłaciły emocjonalnym i psychicznym rozchwianiem. Helena była bliska popełnienia samobójstwa, Zosię uratowało geograficzne oddalenie. Nie chcę tu oceniać roli Stasia i Bronią w tych sercowych komplikacjach, ale zwrócić uwagę na pewną możliwość interpretacyjną tych dwóch „trójkątów". Wydaje mi się, że obaj mężczyźni używali kobiet (najpewniej nieintencjonalnie) do komunikowania swych uczuć względem siebie. Ten ukryty homoseksualny trop daje się, jak sądzę, wyśledzić w przytoczonym materiale. Nie podążę nim jednak, gdyż interesują mnie tutaj siostry, a nie bracia. Młodzieńcza powieść Witkacego opisuje intymne stosunki jeszcze jednej bohaterki. Znajdujemy w niej następujący passus dotyczący księcia Nevermore'a: „Popadł w jakieś zawiłe i anormalne stosunki z dawną koleżanką swoją z Uniwersytetu, panną Saphir, która była sadystką w embrionalnym stanie. Ograniczała się do tego, że do krwi obcinała paznokcie znudzonemu księciu, a on wił się wtedy w bolesnej rozkoszy, łaskocząc językiem jej wypukły i, jak sam mówił, ohydny pępek. (...) Którejś nocy Bungo odprowadzał księcia do Pałacu Birnam. Edgar był tak zdenerwowany sadyzmem koleżanki Saphir, że błagał Bunga, aby ten zaszedł do niego, ponieważ czuł, że nie wytrzyma samotności, a wstydził się budzić swego lokaja" (s. 148). To tej nocy właśnie doszło do homoseksualnego zbliżenia między powieściowymi przyjaciółmi, które autor opisał dość szczegółowo, choć subtelnie. Wracając jednak do koleżanki Saphir. Wydaje mi się, że jej pierwowzorem mogła być Zosia Zielewiczówna. Przekonanie to opieram nie tylko na kolorystycznym skojarzeniu z nazwiskiem, ale także lekturze Dziennika Bronią Malinow-skiego. We wrześniu 1912 roku, w czasie dłuższego pobytu w Zakopanem i romansu z Żenią Zielińską, zapisał on bo- 166 MIŁOŚĆ wiem: „Spotykam Zielewiczównę i to mnie peszy. Jestem trochę złośliwy, trochę ironiczny i ciągle jej docinam, ale swobodnie i wesoło, co tym bardziej może ją peszyć. Jest prześliczna w zamszowym kapeluszu. Zbliżam się do niej już na spacerze i tulę się do niej (...) Mówimy o spotkaniu się zimą gdzieś za granicą. Jesteśmy już dobrymi przyjaciółmi" (s. 200). Później jeszcze zanotował, że rozmawiał z Żenią o aferze Zosi Zielewiczowny. Można się domyślać, że łączyły ich jakiś czas wcześniej „lekkie perwersje", jak by powiedział Staś. Bronio nigdy nie potrafił definitywnie pożegnać się z kobietami, z którymi nawiązał bardziej intymne stosunki, więc i wtedy planował spotkanie z Zosią „zimą gdzieś za granicą". Z dziennikowych wzmianek Malinowskiego wylania się postać pięknej i inteligentnej młodej damy, nie ekscytującej się przesadnie awansami uniwersyteckiego kolegi, z którym ją coś wcześniej łączyło. Pozostaje nam więc już tylko sięgnąć do twórczości Zosi Zielewiczowny, żeby zobaczyć, jak ona sama podchodziła do problemu miłości. Otóż w (omawianym już wcześniej) dramacie Trębacz na ratuszu autorka prezentuje dwa typy relacji między kobietą i mężczyzną. Pierwszy to miłość malarza Giovanniego i jego kochanki Iza-belli. Artysta jest jednocześnie najwyraźniej pod urokiem pięknej Kachny, którą chce malować jako Primavere. Porównuje ją do dzikiej róży „tchnącej duszą boru", chce zgłębić tajemnicę jej uśmiechu. Mimo skromnego pochodzenia dostrzega jej pańską urodę („krasa jak u dziewki wielkiej krwie"). Zachwyt Giovanniego jest czysto artystycznej natury, ale jego kochanka jest o Kachnę zazdrosna. Przeklina ją i obmyśla podstęp, aby się jej pozbyć. Ten pierwszy typ relacji to zatem fatalna miłość zmysłowa, oślepiająca i czyniąca ludzi złymi, odbierająca im umiejętność moralnego oglądu sytuacji. Ten rodzaj związku pcha kochanków ku zgubie, nie przyczynia się do stworzenia ni- i6y ,. MIŁOŚĆ czego, tylko przynosi cierpienie. Szczególnie dotyczy to kobiet, bo bardziej przywiązują się uczuciowo do tych, których kochają. Zgoła odmienny jest typ drugi. Kachna od pierwszego wejrzenia zakochuje się ze wzajemnością w trębaczu. Ma przyjść do miasta, by posłuchać jego inauguracyjnego hejnału, i zostaje wtedy pojmana i osadzona w areszcie. Jasiek chce ją wykraść, ale wybucha pożar. Kachna każe mu posłuchać głosu obywatelskiego obowiązku. Co prawda, oboje ocierają się o śmierć, ale w końcu cnota zostaje nagrodzona. To miłość idealna, która też niesie z sobą niebezpieczeństwa i pokusy egoizmu, ale nie likwiduje moralnej wrażliwości, a nawet ją wzmacnia, uszlachetnia. Szczególnie w wypadku kobiety. Jest to miłość dobra, która buduje i wzbogaca, a poza tym trwa wiecznie, bo ma nadprzyrodzoną sankcję. Jedynie ten drugi typ relacji zasługuje zatem na miano miłości. Jakie poglądy na ten temat miała siostra Zosi, Maria Zielewiczówna? Jej pierwszy dramat Nędzarze, który był drukowany w „Kurierze Poznańskim" w 1907 roku, opowiada o tragicznych losach genialnego, ale żyjącego w nędzy młodego rzeźbiarza. Po niepowodzeniu w konkursie na pomnik Kościuszki strzela on sobie w łeb, a jego narzeczona dostaje pomieszania zmysłów. W tym utworze miłość rodzi się ze wspólnoty doświadczeń (młodzi bohaterowie znają się od dzieciństwa), ale także wynika ze wspólnoty dusz (oboje są artystami). Jest wszelako między bohaterami znamienna różnica: dla niej najważniejszy jest on, dla niego zaś najważniejsza jest sztuka. Matka dziewczyny radzi im dla wspólnego dobra, aby się rozeszli, bo razem czeka ich tylko wspólnota nędzy. Terenia zdaje sobie sprawę z tego, że miłość zawsze wszystko upiększa („obleka życie w różnobarwne tęcze"), ale nie może żyć inaczej, uczucie do Turwida jest silniejsze. Źródłem wszelkiego zła są w tym dramacie pospólstwo i konwencje. Szlachetna dusza, MIŁOŚĆ bezkompromisowa i wierna tylko sobie, skazana jest na klęskę, bo nie może się podporządkować gminnym wartościom. Miłość jest tutaj wzniosła, piękna, czysta i niemożliwa (notabene w didaskaliach autorka zaznacza, że Terenia jest młodą dziewczyną o „ciemnych włosach i ciemnych, błyszczących oczach"). Podobnie zresztą układają się losy kochanków z Na-wojki. Mimo odwołania do tragedii Heloizy i Abelarda, główna bohaterka nie traci niewinności. Jej miłość nie wykracza poza ramy uczucia idealnego. Na początku Nawojka odrzuca awanse rycerza Jaśka, bo marzy o innej kochance (nauce). Związek z Jaśkiem pozbawiłby ją tego. Ale gdy spełniły się jej edukacyjne marzenia, zapragnęła miłości: „Zza pergaminów nagle się wychyla postać rycerza wielbiona, jedyna". Wyznają sobie miłość. Nim ich idealne uczucie będzie się jednak mogło zrealizować, Jaśko musi wypełnić swój rycerski obowiązek. W tym czasie Cezar, nie mogący zaspokoić swych cielesnych żądz, denuncjuje Nawojkę. Podczas rozprawy dziewczyna jest sądzona za „czelność zuchwałą i miłość bezwstydną". Oskarżona broni się, wskazując, że jej kochanie „niewinne było jak polne lilije". Idzie do klasztoru, gdzie poznaje inny jeszcze rodzaj miłości: caritas, „tkliwość gorącą dla tych, co cierpią". Ta nigdy nie unieszczęśliwia, a czasem czyni człowieka świętym. Po wielu latach Nawojka dostaje list od Jaśka pisany przezeń na łożu śmierci, w którym wzywa ją, by mu towarzyszyła w ostatniej drodze. I tak Się dzieje. Ostatnie słowa Nawojki brzmią: My ręka w rękę... płyniemy... wysoko... Gdzie nie ma bólu... a radość... bez końca W górne krainy... do słońca... do słońca!17 Miłość idealna jest niemożliwa wskutek ograniczeń kulturowych, ale ponieważ jest pozaziemskiej natury, sięga poza śmierć. 168 i6g MIŁOŚĆ MIŁOŚĆ U obu Zielewiczówien nie ma seksu waloryzowanego pozytywnie. Zosia dopuszcza go w ramach małżeństwa Kachny z Trębaczem (raczej jako kategorię domyślną, na zasadzie „żyli długo i szczęśliwie"), ale jest w tym panieńskie udzielanie kredytu zaufania sprawom, do których nie ma się dostępu, których się nie zna, ale co do których domniemywa się, że będą piękne. Maria traktuje miłość fizyczną zupełnie inaczej. W obu dramatach zmysłowość jest niemożliwa. Autorka przedstawia tylko erotyczne niewinne pieszczoty, jakieś złożenie głowy na ramieniu, pocałunki, gesty. Miłość zostaje w sferze idealnej wskutek negatywnego wpływu społeczeństwa. Czy jest w tym jedynie refleks młodopolskiej wizji miłości niemożliwej, czy też jakąś rolę odgrywają tu osobiste przeżycia? Może jakieś niespełnione uczucie? A może rozczarowanie małżeństwem z „Hammar, adwokatem w Szwecji"? W biografii mojej bohaterki odnajduję jedynie wątek miłości siostrzanej. W zakończeniu przedmowy do Szkiców filozoficznych Jana Zielewicza Maria przywoływała ostatnie słowa brata: „Tylko jakaś wielka caritas zbawić by mnie mogła". I pisze, że stała się chcąc nie chcąc „ułamkiem i znakiem siły, którą wołał na ratunek". Przygotowanie do druku jego książki było wyrazem jej miłości, a także świadectwem jego istnienia, co miało moc zbawczą i uwalniającą. Maria zakończyła: „Kiedyś jest wolny, przyjdź do mnie promieniem i świeć nade mną"18. Caritas zbawia obie strony. Czym była miłość dla wcielenia wiecznej kobiecości, czyli Żeni Zielińskiej? Mogę jedynie odtworzyć jej obraz na podstawie zapisków Malinowskiego. Pamiętajmy jednak, że to tylko odbicie, a nie ona. Przytaczam dość szczegółowo tę kronikę wypadków miłosnych, gdyż jest to jedyny ślad egzystencji tej kobiety, z którego staram się ją wskrzesić. Bronio poznał Żenię na ślubie swojej kuzynki Mani Łąckiej w Warszawie wiosną 1912 roku19. Musiały się przyjaźnić lub nawet być skoligacone, bo później Malinowski spotykał ją niejednokrotnie na imprezach rodzinnych. Bronio swoim zwyczajem pewnie się w Żeni zakochał jeszcze na weselu i zaczął się do niej „przystawiać", jak to ładnie nazywał. Niewykluczone, że i ona była pod jego urokiem. Do pogłębienia znajomości i fizycznego zbliżenia musiało dojść dość szybko. Dla niej był to chyba od początku zwykły flirt, przeżycie dodające pikanterii codziennemu życiu, a także będące ujściem dla jej twórczej energii. On pewnie na początku też traktował tę sprawę w podobny sposób, ale bardzo szybko się okazało, że uczucie jest poważniejsze, niż mu się wydawało. Bronio był szczęśliwy. Spędzali razem dużo czasu, odwiedzali znajomych. Potem Żenią musiała gdzieś wyjechać, a on zabrał się do roboty „w jej imię" i walczył „z prostytucją ducha i ulicznością uczuć". (Nie przeszkodziło mu to jednak zająć się jakąś panną Maleszewską.) Z początku korespondowali z sobą, ale potem ona przestała pisać, bo postanowiła, że się muszą rozejść. W sierpniu Bronio był sam w Zakopanem na Olczy, miał poczucie siły i widział swą „słabość w roli warszawskiej". Przygotowywał się do intensywnej pracy i postanowił, że gdy Żenią przyjedzie, da jej wybór: albo mu będzie w tym pomagać, albo nie będą się w ogóle widywać. Wyszedł po nią na stację i spotkał tam Jerzego Żuławskiego (który miał ją chyba zabrać do swojego pensjonatu Lada), co uznał za zdradę. Następnego dnia poszli na spacer i udzielali sobie zasadniczych wyjaśnień. A później Żenią przychodzi do niego („lekko, zgrabnie") i oświadcza, że wyjeżdża na tydzień do Charkowa. On czuje, że ona wymyka mu się z rąk. Pociąga go swą „nieujętością, niezrozumiałością" i jednocześnie przeraża. Ona opowiada o swoim stosunku do życia, „w którym nie może się rozwinąć", o tym, że go potrzebuje jako przyja- lyo tyi ,. MIŁOŚĆ cielą, a także o mężu (chyba o swoim poczuciu obowiązku wobec niego), o jakimś Portugalczyku, o sobie. Odmawia przeprowadzenia się na Olczę. Idą, tuląc się do siebie, całują się. Decydują się na utrzymywanie bliskich, ale przyjacielskich stosunków. Potem kilka dni się nie widzą (chyba przyjechał mąż), Bronio tęskni. Wreszcie kolacja w Ładzie, teatr w Morskim Oku, rozmowa w cukierni u Płonki. Bronio ma wrażenie, że Żenią go kocha, ale coś mu się w niej wymyka. Potem znowu Bronią na nią czekanie i snucie koncepcji miłości do kobiety („zapładniania jej duchowo, zanim się ją zapłodni fizycznie") oraz decyzja, że dla niej napisze artykuł o Narodzinach tragedii Nietzschego (co w istocie potem uczynił20), odczuwanie zespolenia tęsknoty za kobietą z tęsknotą za sztuką. Wreszcie Żenią przychodzi pewnego popołudnia. Bronio traci głowę i plecie głupstwa. Peszy go, że ona nie wygląda dobrze w kapeluszu ze skóry. Potem zbliża się do niej. Ma wrażenie, że czuje ten charakterystyczny kwaśny zapach. Zdejmuje jej kapelusz — jest znacznie ładniejsza. Mówią o planach na przyszłość i tragizmie rozstania. Następnego dnia wieczorem idą przy księżycu na Koziniec. Żenią mówi, że mieli coś postanowić, a idą dawną drogą, że ona nie może dać mu uczuciowo tyle, ile on jej daje. Siadają na ławeczce. Bronio mówi o czystości wewnętrznej, a Żenią o rzeczach zakończonych i pogrzebanych oraz jakiejś aferze ze starszym panem. Żenią przeprowadza się na Koziniec, odwiedzają Stasia, Żuławskich. Ona zaraża go metafizycznymi obawami. Ogarnia ich melancholia. Mówią o śmierci i strachu przed nią, o nieukojonej tęsknocie za życiem, którą odsuwają „zimnym ruchem rozsądku". Potem następują dni spędzane na spacerach, rozmowach, ale i wspólnej pracy. Ona czyta Bazylissę Teofanu Micińskiego. On jej opowiada o fizyce, naczyniach połączonych i ruchu Ziemi dookoła osi. „Żenią byczo się IJ2 MIŁOŚĆ orientuje". Postanawiają, że będzie ją uczył psychologii. Czytając, siedzą koło siebie, on całuje jej włosy. Żenią nuci piosenki francuskie, ukraińskie i ruskie. W dzień swoich imienin Bronio dostaje od niej kwiaty i prezenty, przychodzi jeszcze Kazia Żuławska. Plotkują o Solskiej. Potem Żenią robi mu scenę, że się zachowywał jak błazen wobec Kazi, a on jej zarzuca, że go puszcza kantem. Na pożegnanie całują się. W następne dni czytają Hóffdinga, ona opowiada mu dużo o francuskim malarstwie, Cezannie, galeriach prywatnych i swoim planie wystawienia w Salonie (Niezależnych?). Maluje kwiatek i mówi mu o najbliższym dniu, w którym nie ma dla Bronią miejsca. On czuje się odsunięty. Wychodzi. Wtedy właśnie spotyka Zosię Zielewi-czównę, która jest prześliczna w zamszowym kapeluszu. Spacerują razem, Bronio się do niej tuli. Potem wraca do Żeni, czytają psychologię. Potem idą do sleepingu (tak chyba nazywano sypialnię po prostu). Ona skłania głowę na jego ramię. Z początku jest mu ciężko, potem coraz lżej i lepiej. W jej oczach chwila przerażenia, zmarszczone czoło. Jest dla niego dobra. Potem siadają przy stole. Ciężkie milczenie. On mówi, że powinno się stworzyć dla ukochanej jakiś depozyt, dać jej coś absolutnie nowego i istotnego, jak Woyda Lenie u Berenta (w Oziminie). Ona, że nie znajduje w nim nic ze sprzeczności męskiej w stosunku do kobiety. On zastanawia się, czy to nie wynika z jego kobiecości. Jest im dobrze. Ona mówi jeszcze, że opowiadała o wszystkich swoich przeżyciach mężowi i że to nie osłabiło jego wiary. Wspomina aferę z Zielewiczówną. Mówi, że teraz go o wiele bardziej kocha niż wtedy w Warszawie. Bronio wraca do domu, sierp księżyca świeci zza mgły. Podczas następnego spotkania ona opowiada jedno ze swych miłosnych przeżyć: coś cudownego, niesamowitego, szaleńcze uczucie od pierwszego wejrzenia. Spotkanie nad morzem, niepokój, telepatia, wyczekiwanie. On mówił wiele t. MIŁOŚĆ o sobie. Kilka dni spędzili razem. Czuła się szczęśliwa jak we śnie. Nie było dla niej rzeczy zwykłych i powszednich. Potem rozstanie, płacz, szarpiący ból. Mąż męczył się z nią. Pisanie listów. Jazda do Petersburga. Opowiadając, Żenią zauważa cień w oczach Bronią, stara się osłabić to wrażenie. Na drugi dzień on mówi, że powinien był wyjść zaraz po jej opowieści. Wyznaje, że powinni należeć do siebie, że chciałby się z nią ożenić, ona — o wysiłku woli i poprzestaniu na przyjaźni. On, że szalenie mu się podoba jej specyficzny sposób bycia. Ona robi wykład o technice erotyzmu i że ma dla każdego kochanka inną. Któregoś dnia idą do sleepingu, jest „bardzo nieprzyzwoita, ale bardzo słodka". Bronio pisze dla niej poemat. To, co jest między nimi, tak ich absorbuje, że nie zauważają upływającego czasu. Bronio czyta jej swój Dziennik. Żenią słucha z niemiłym wyrazem twarzy. Krytykuje za schematyczność, brak żywszych pociągnięć, daje mu do zrozumienia, że taki dziennik nie ma wartości, bo nie wskrzesza uczuć minionych. Przypiera go do muru bystrymi pytaniami i robi wrażenie, że lepiej rozumie te sprawy. Źenia wyjeżdża, Bronio towarzyszy jej do Krakowa. W pociągu czytają powieść Stasia, fragment o Donnie Quer-pii (czyli Zosi Dembowskiej). Chodzą dużo po mieście, on z żalem myśli, że byłoby mu z nią dobrze w każdej sytuaq'i. Noc w hotelu Royal (u stóp Wawelu). Lampka elektryczna na podłodze. Odczuwają na przemian zmęczenie i silny przypływ uczuć, tak aż do rana. On idzie spać do siebie. Ona potem ujemnie usposobiona, zmęczona, smutna, uśmiech madonny. Po powrocie do Zakopanego Bronio bardzo cierpi, odczuwa niepewność i tęsknotę. Szczerze mówić może tylko ze Stasiem. Ten opowiada o swoim zawikłaniu się (wiemy, że to znaczy: Czerwijowska, Janczewska, Oderfeldówna i resztki uczuć do Solskiej) i niemożliwości znalezienia kobiety, z któ- MIŁOŚĆ rą można by się ustalić. Bronio, że dla niego Żenią jest pierwszym pełnym człowiekiem. Cierpi, pisze wiersze, wyczekuje jej zdawkowych listów, postanawia ją rozwieść. Pokazuje fotografię Żeni Anieli Zagórskiej, nie podoba jej się. W połowie listopada przyjeżdża do Warszawy, bo prosiła go o to matka, która tam wtedy mieszkała. Żenią czeka na niego na stacji w kapelusiku i futrze. Wydaje mu się cudownie piękna, ale mało na niego patrzy. Potem spotykają się kilka razy: w cukierni Lardellego, w jej pracowni. Nie okazuje mu żadnych uczuć, kategorycznie stwierdza, że się nie rozwiedzie. U ciotki Szpotańskiej „Żenią wygląda feerycznie, idzie mi jak wino do głowy" (Dziennik, s. 253). Rozważają niemożność wzajemnego porozumienia się, ale godzą się jakoś. Ona, że nie pasowaliby do siebie, on, że owszem. Nieudany pocałunek. Jednego dnia Malinowski przychodzi wieczorem do jej mieszkania, z głębi słychać jakieś kłótnie. Nazajutrz na spacerze Żenią go przeprasza, mówi o swym wewnętrznym skłamaniu, niemożności kompromisu ani rozwiedzenia się z mężem czy puszczenia kantem Bronią. Ma wilgotne oczy. Następnego dnia znów jest u niej, czytają razem, jedzą kolację. „Kobiecość to coś, co fosforyzuje automatycznie na powierzchni" (s. 258). Ich spotkania na koncertach i u znajomych, często w towarzystwie męża, ale też tete-a-tete. Ona wtedy grozi, że chyba wyjedzie, bo ta sytuacja sprowadzi na nią chorobę. Bronio domyśla się, że chodzi o fizjologiczny erotyzm. W pracowni rysuje go i twierdzi, że mogłaby go rozkrochmalić w trzy minuty. Jakaś scysja. Bronio postanawia z tym skończyć, ale nie potrafi. Chce ją do siebie przywiązać węzłami potrzeb duchowych, ale ona patrzy na to z nonszalancją. To, co on dla niej pisze, ona ledwo czyta. Malinowski odwiedza panią Dobrską (znajomą rodziców, pierwszą polską lekarkę), która mu mówi, że kobieta, jeśli kocha, porzuca nawet dzieci, bo jest to tak silny i ego- t. MIŁOŚĆ istyczny instynkt. To go załamuje, bo wie, że Żenią go takim uczuciem nie darzy. Spotykają się jeszcze kilka razy, decydują na przyjaźń, żeby mogli nawzajem na siebie liczyć. On myśli o samobójstwie, o pojedynku, ale raczej teoretycznie. Żenią spóźnia się na ostatnie spotkanie i ma pretensje, że on jej robi wyrzuty. Potem jeszcze widzi ją na pogrzebie kuzyna. Oczekuje, że może stanie się coś nadzwyczajnego. Idzie wciąż za nią. „On elegancki, ona wytwornie ubrana. Szalony dystans" (s. 280). Ostatnie spojrzenie u wejścia na cmentarz. Rozpacz. Bronio później zaczyna ją widzieć inaczej. Zauważa po-łowiczność jej sztuki i życia towarzyskiego, bez syntezy wewnętrznej, prowadzącej do wielkiej twórczości. Gdyby się stamtąd wyrwała, mogłaby się rozwinąć, a jemu dałaby szczęście zapładniania swej duszy. Bronio wyjeżdża do Zakopanego, gdzie się oddaje, jak sam pisze, snobizmowi towarzyskiemu, chodzi do Zagórskich, pozuje Stasiowi etc. Na dnie tego wszystkiego tkwi przekonanie, że jest jedna kobieta, która by mu nie zawadzała, która stanowi dopełnienie czegoś, czego mu brak. „Tą jest Żenią". Kolejny raz (i zapewne ostatni w życiu) zobaczy ją ponad rok później, w maju 1914 roku, gdy przyjedzie do kraju przed wyprawą w tropiki. Odwiedzi ją w Warszawie, Żenią wyda mu się zmieniona. Nie będą rozmawiali o ważnych sprawach, ale on i tak będzie czuł, że ona jest zawsze na wysokości tego, co on mówi. Powie mu, że jest w ciąży. Jego to speszy. Wyjdzie od niej z poczuciem ulgi i przekonaniem, że uwolnił się od bezpośredniego jej uroku (s. 312). Będzie jeszcze nieraz wracał do niej myślą, śnił o niej, nucił jej piosenki. Zapach pewnych białych kwiatów na wyspie Mailu przypomni mu woń jej perfum. Gdy przeczyta w powieści Herberta George'a Wellsa The New Machiavelli o miłości przenikniętej i splecionej z umysłowym zrozumieniem, gwałtownie wróci wspomnienie Żeni. i76 MIŁOŚĆ Co moglibyśmy znaleźć w jej dzienniku, gdyby takowy pisała? Nigdy tego nie robiła i pytała Bronią: „Dlaczego rysować twardy, sztywny kontur wokół każdej szczęśliwej, ulotnej chwili naszego życia?"21. Ta uwaga dobrze ją chyba charakteryzuje. Żenią chciała żyć pełną piersią: kochać, pożądać, tworzyć, starała się nie zaprzepaścić żadnej szansy, która się przed nią pojawiała. Wikłała się przez to w trudne sytuacje. Jej małżeństwo było dość nietypowe, mąż wierzył, że zawsze do niego wróci. I pewnie miał rację, znali się w końcu wtedy już kilkanaście lat. A siostry Zagórskie? Tajemnicze te osoby najwyraźniej miały jakieś sekretne życie uczuciowe. Aniela była nawet zaręczona. Wybrankiem jej serca był Antoni Kamieński, ponad dwadzieścia lat od niej starszy znany rysownik i malarz, współpracujący z wieloma pismami. Zaczął rysować dla zarobku, gdy utracił rodzinny majątek. Studiował w Petersburgu i Paryżu22. Teresa Tatarkiewiczowa pisała o nim, że był człowiekiem posępnym i pozerem, bez stałego stanowiska i dochodów. Zerwał zaręczyny pod jakimś pretekstem, gdy Aniela poważnie zachorowała23. W Zakopanem występował jako narzeczony Anieli i był z nią najwyraźniej w dobrych stosunkach. Malinowski go nie lubił, natomiast Staś Witkiewicz był najwyraźniej pod jego urokiem, a raczej pod wrażeniem jego możliwości spożywania alkoholu („1/2 litra starki w godzinę") oraz „cudownych scen, które urządzał z tajemniczą panną Liranowską"24. Anieli i jej rodzinie zostało po nim sporo dobrych portretów. Trudno teraz ocenić, jakie były rzeczywiste powody zerwania. Może Kamieński, urzeczony dziewczęcym wdziękiem Anieli, zakochał się, ale później, gdy zachorowała, zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie się nią opiekować (miał najwyraźniej kłopoty z alkoholem) ani nawet zapewnić jej godziwych warunków bytu? Ich późniejsze bliskie stosunki '77 MIŁOŚĆ MIŁOŚĆ zdają się potwierdzać tę tezę. W każdym razie Aniela musiała mieć dużo osobistego uroku, co podkreślali wszyscy. Malinowski nawet w czasie swej fascynacji Żenią patrzył na pannę Zagórską „z półerotycznym uczuciem" i bywał w stosunku do niej „frywolny". Dużo rozmawiali, nawet dość intymnie. Ona opowiadała o swojej możliwości kochania się, a on o komplikacjach w swoim życiu i o tym, że jest mu źle, co czynił z pewnym poczuciem wyższości. Gdy pewnego razu odniósł wrażenie, że Aniela go ignoruje, obdarzył ją w dzienniku epitetem „szarota intelektualna". Po wyjeździe Żeni, a szczególnie zerwaniu z nią, często bywał w Konstan-tynówce. Spędził tam także sylwestra 1912 roku. Rozmawiali bardzo blisko, ona przeżyła jakąś „intensywną chwilę" w związku z nim, ale nie chciała mu o tym powiedzieć. On się jej zwierzał i czuł do niej wiele przyjaźni, bo potrafiła się wspaniale zachwycać i stanowiła kataplazm na jego duchowe rany. A potem wyjechał z Karola do Warszawy. Przygotowywał się już wtedy do powrotu do Londynu. W pociągu byli sami w przedziale. Karola zdjęła swój czarny aksamitny płaszcz podbity różowym jedwabiem. Z początku była blada i mizerna, ale później się ożywiła, dostała nawet wypieków z gorąca, jakie było w przedziale. Z zapisków Malinowskiego wynika, że łączyła ich już wtedy pewna zażyłość (s. 284). Ona przeraziła go „treścią swoich wyznań". Opowiadała Broniowi, jak poznała swego kochanka (zapewne żonatego), jakie dla niego czyni poświęcenia i o tym, że jest jego jedyną miłością (tu Bronio miał wątpliwości). Karola żaliła się na poczucie bezdomności i brak szczęścia, mówiła o pięknie małżeństwa i o tym, że nie może spełnić nadziei matki. W Krakowie zatrzymali się w pensjonacie pani Boroń-skiej. Spędzili dwa dni na spacerach znanymi mu ulicami (jak niedawno z Żenią): na Wawel, na Kazimierz i oczywiście na Mały Rynek, gdzie jako dziecko mieszkał z rodzicami. 178 Odwiedzali różnych znajomych, w Esplanadzie pili whisky z sodą (przynajmniej on). Wieczorem zszedł do niej, ona rozpuściła włosy, całowali się. W Warszawie poszli razem na koncert. Była wtedy „ar-cysubtelna i piękna". On później w jej pokoju mówił o swoich wątpliwościach, ale sama intymna rozmowa, zbliżenie wiodły ich „na tamtą stronę". Całował ją, rozbierał powoli, najpierw piersi, potem resztę. Sam się rozebrał. Leżeli na otomanie, która potwornie trzeszczała. Wrócił do domu o czwartej nad ranem. Następnego dnia znów ta sama otomana. Karola była „cudownie piękna" i miała „bajeczny temperament". Dużo rozmawiali, ona opowiadała o Markowskim (niewykluczone, że chodziło o Antoniego Markowskiego, malarza i grafika, który studiował i pracował na krakowskiej ASP, a w 1911 roku przeniósł się do Lwowa). W drodze do Berlina cały czas myślał tylko o niej. W Londynie wróciły wspomnienia o Żeni. Życie emocjonalne sióstr Zagórskich nie miało nigdy stać się szczęśliwe ani uregulowane. Jedynym jasnym punktem będzie przyjazd do Zakopanego ich wielkiego krewniaka, Josepha Conrada. Rodzinna bliskość ze sławnym pisarzem musiała im wiele zastąpić i chyba w pewien sposób wynagradzała osobiste niepowodzenia. Maria Dąbrowska po wielu latach zapisze w swym dzienniku: „Dziwne, że te dwie siostry, jedna tak interesująca i urocza, druga — piękna — nie wyszły za mąż"25. W istocie. Ale czyż to Dąbrowskiej akurat trzeba tłumaczyć, że małżeństwo z mężczyzną nie jest jedynym sposobem na miłość? U żadnej z moich bohaterek miłość nie była tak spleciona z życiem i śmiercią jak u Zosi Szymberskiej. Ze strzępów cudzych wspomnień, a także jej listów do Malinowskiego postaram się odtworzyć jej sentymentalną historię. Jej i Tadzia. Miłość była dla nich obojga jedynym spełnieniem. Dla niej stała się też wyrokiem śmierci. '79 t. MIŁOŚĆ Zosia wspominała kiedyś w liście do Bronią, że Cyganka wywróżyła jej narzeczonego. W Zakopanem był taki zwyczaj, że przy starym kościółku po pasterce Cyganki przepowiadały dziewczętom imiona mężów. Ona dowiedziała się, że wyjdzie za Tadeusza, mimo że było to, jak twierdziła, niepopularne między ludem imię (MP YUL, 14 VI1931). W innym liście opowiedziała mu historię, która zdarzyła się, jak sądzę, jeszcze przed pierwszą wojną. Pewien mężczyzna kochał się w niej, chociaż dobrze wiedział, że była zaręczona z Tadziem i darzyła go uczuciem. W końcu zabił się, zostawiając list, w którym powierzył Zosię Tadziowi. Było to straszne wydarzenie, niemożliwe do zniesienia, choć obaj mężczyźni działali powodowani najczystszą miłością. Tadzio się rozchorował z powodu tego nieszczęścia, a Zosia gorączkowała kilka miesięcy i ciągle wydawało jej się, że ten człowiek ją wzywa. Nazywał się Vendome. Dziewczyna zachorowała na nerwy, leczyła się u doktora Babińskiego, a potem zaczęła malować (co już wiemy). Z korespondencji Szymberskiej można wywnioskować, że miała zdecydowane poglądy na miłość. W liście do Mali-nowskiego pisała na przykład, że kocha w swej pracy moment tworzenia, a nie ten, kiedy rzecz jest już skończona, a najbardziej — sam pomysł. Zdawała sobie sprawę z banalności swego spostrzeżenia, ale uważała, że w tym się zawiera cały sens życia, sztuki, wszelkich odkryć. Tego uczucia nie da się łatwo wyrazić, o tym się tylko wie samemu, to tajemnica, którą ujawnia mus wypowiadania się w sztuce. Pytała retorycznie: „Ojljt, można sobie wyobrazić życie bez niej? To tak jak bez miłości, czyż wszystko inne nie jest zwykłą wegetacją? Szarość cegieł. Czy można w ogóle tak żyć? Czy mógłbyś Ty? Ja nie, o nie, wiem to z życia" (3 II1933). Zosia znała tylko dwie życiowe konieczności: tworzenie i kochanie. Tymon Terlecki, który odwiedzał Szymberskich w latach trzydziestych, pisał: „Kochali się ciemną, nagą miłością i8o MIŁOŚĆ i nie wstydzili się o niej mówić"26. Zapowiedzieli mu kiedyś, że nie chcą przeżyć jedno drugiego. Gdy Tadeusz na początku listopada 1943 roku zmarł nagle na serce w schronisku dla uchodźców w Aix-le-Bains, ona z rozpaczy rzuciła się do wody. Tadeusz poświęcił problemowi miłości dramat Atessa, w którym ukazał ewolucję ludzkości od miłości niszczącej do ofiarnej, proces sublimacji chuci w caritas. Dramat kończy się optymistycznie: „Mężczyzna i kobieta podnoszą się z gruzów, idą złączeni uściskiem"27. Może tak właśnie trzeba widzieć desperacki gest Zosi? Halinie Nusbaumównie w dramacie miłości przeznaczono jedynie rolę świadka (a może były jeszcze inne, o których nic nie wiem?). Jej listy do „drogiego pana Bronisława", „ku któremu biegnie myśl serdeczna", są poświęcone wydarzeniom w kraju na początku wojny i jego matce, która została w Krakowie, oddzielona frontem. W korespondencji Haliny widać silną sympatię dla adresata, a staje się to oczywiste, gdy ponosi ją pisarska wena. W jednym z listów Nusbaumówna stara się sobie wyobrazić warunki, w jakich przebywa Bronisław na Nowej Gwinei. Pisze, że pewnie mieszka w domku na wysokich słupach „gdzieś wśród puszcz niezgłębionych" albo nad „jakąś wielką wodą rozlewającą się szeroko". Może „dopuszczony Pan jest do obrządków dzikusów, a może nawet czczony (...) jako wcielenie bóstwa jakowegoś". „Niech Pan nie myśli, że żartuję, wcale nie. Ma Pan w sobie coś dziwnie jasnego, dającego się odczuć nawet takim zblazowanym osobom jak wielu z nas jest. Cóż więc byłoby dziwnego, gdyby silniej umieli to odczuć ci czarni prymitywni. Wyobrażam sobie ten taniec religijny dookoła Szanownego Bożka Bronisława. Wyobrażam sobie także żal dzikusek, że nie dopuszczone są do uroczystości religijnych! Ale dosyć tego już, I am talking nonsenses" 181 w MIŁOSC (MP YUL, 16 II1915). (Ależ nie! To jest po prostu model męskiej dominacji, tak jak go widzi Pierre Bourdieu, łącznie z etnograficznym sztafażem, który go czyni bardziej czytelnym. A może się fundamentalnie mylę? Wpycham ją w ramy zwykłego romansu, a ona się w nich nie mieści?) W wypadku Pauliny Wasserberg można się zastanawiać, czy zgłaszając akces do socjalizmu, wierzyła, że wyzwoli on kobiety nie tylko od wyzysku społecznego, ale także od krzywdy innego rodzaju. Brak urody (a raczej określanie kogoś w taki sposób) oznacza jakiś rodzaj nieistnienia, nie-uczestniczenie w dyskursie wyznaczonym przez mit miłości erotycznej. Może uniwersytet miał jej pomóc znaleźć jakieś istotne dla siebie miejsce w świecie? Najpierw studiowała nauki ścisłe, a potem medycynę. Nie pomógł rozum, wybrała więc caritas. Bratanica Pauliny pamięta, że w rodzinie mówiono jednak o jakimś dawnym narzeczonym ciotki, ale nie zachowano go we wdzięcznej pamięci. Nie wiadomo, dlaczego się rozeszli. Z kolei rodzinna tradycja Zaborowskich przechowała pamięć o tym, że Maryla i Bronisław Malinowski sympatyzowali kiedyś z sobą. Robiono z tego powodu żarty i złośliwe dowcipy. W dzienniku młodego uczonego postać Maryli pojawia się tylko raz, w opisie snu (s. 247). Maryla, chora na płuca, spędziła pół życia w sanatoriach. Może tam, jak bohaterki Czarodziejskiej góry, oddawała się z nudów licznym miłostkom? A może jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek traktował ją jak kobietę, był Bronio Malinowski? Życie sentymentalne Marii Czaplickiej było, jak mi się wydaje, dość intensywne. Ta utalentowana kobieta miała wielu wielbicieli, choć żaden nie wytrwał dłużej w tej roli MIŁOŚĆ (z różnych zresztą powodów). Na ślad najważniejszego chyba w jej życiu związku natrafiłam w listach do Władysława Orkana (jest ich kilkanaście i pochodzą z lat 1910-1912). Nieco wcześniej, na początku 1909 roku, w czasie procesu Stanisława Brzozowskiego, Orkana poznała Zofia Nał-kowska i opisała go następująco: „Niezmiernie miła, czysta, szlachetna natura. Postać pociągająca łagodną, dobrotliwą, młodzieńczą siłą człowieka pierwotnego. Książek jego dawniej nie czytałam, wydawały mi się nudne". Nazywała go w dzienniku Młodzieńcem. Łączyło ich jakieś gwałtowne uczucie, ale niedomówione i niespełnione. „U drzwi wagonu ucałowanie rąk, wykraczające poza normę koleżeńskiego na ogół nastroju. Prośba bezsensowna o pamięć". Trzy dni potem pisarz miał brać ślub. O później poznanej żonie Orkana Nałkowska wyraziła się: „bezbronna, nie zwracająca uwagi kobietka" (t. II, s. 40, 52). Spotkali się jeszcze w Zakopanem w czasie świąt Bożego Narodzenia, kiedy pisarka przebywała tam na zaproszenie Flory Epsteinowej, u której wcześniej była damą do towarzystwa. Nałkowska przeprowadziła w tę noc zimową nad Morskim Okiem pewną z Orkanem rozmowę, którą długo pamiętała. Mówili o „smutku zawartym we wszelkiej piękności; takich rozmów jest kilka w dziejach — i jedną podarowały nam" (s. 109). Swój ówczesny stosunek do Orkana określiła jako „śliczną, pozaerotyczną czułość". Wtedy to miała okazję zobaczyć Marię Czaplicką w kostiumie sportowym. A po kilku dniach już w Krakowie zdecydowała, że nie będzie Orkana nazywać Młodzieńcem, bo już jest inny, „taki łatwo dostępny i taki bezsilny wobec siebie" (s. 111). (Mam wrażenie, że stał się wtedy łatwo dostępny dla Czaplickiej właśnie i to najbardziej przeszkadzało w nim pisarce.) Władysław Orkan ożenił się w 1909 roku z Marią ze Zwierzyńskich, pracownicą urzędu pocztowego w Niedźwiedziu (gdzie przychodziła cała bogata korespondencja pi- 182 MIŁOŚĆ sarza). Miał z nią córeczkę Zosię. Gdy żona zmarła trzy lata później, na jakiś czas związał się z zakopiańską nauczycielką Stefanią Chmielakówną (studiowała jako hospitantka parę semestrów na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w 1914 roku kilka miesięcy spędziła w Brukseli, w laboratorium psychologicznym Józefy Joteyko, którą poznała w Zakopanem na wykładzie o pedologii28). W jednej z biografii Orkana znalazłam informację, że Stefania zostawiła po sobie pamiętnik, w którym pisała także o byłej znajomej pisarza, Marii Cza-plickiej. Przytaczała też jego wypowiedzi o żonie: „Myśmy nigdy nie mieli brać ślubu, ona się na to zgodziła, lecz potem Zosia miała być, Mama moja [nalegała, żebyśmy się pobrali, bo] dla niej to grzech, i ta biedaczka [żona], czułem, jak bardzo [tego] pragnęła, a do ostatka nie wierzyła, żeby się to stać mogło, a i bratowa mówiła do dnia ślubu, że nie uwierzy, abym ja się zjawił do ślubu. Stawiłem się, ale jej już odtąd nie kochałem. Mogę kochać tylko kochankę"29. A oto fragmenty dotyczące Marii Czaplickiej: „W tym czasie zjechała do Zakopanego panna Czaplicka, zdolna uczona, która obecnie podejmuje wyprawy naukowe z Uniwersytetu w Oksfordzie i w Anglii znana jest bardzo, zdaje mi się w dziale etnografii, pisała też jakieś powiastki dla dzieci czy nowele, nie wiem dokładnie. W każdym razie zdolna dziewczyna, skoro sobie potrafiła zjednać znaczenie naukowe za granicą. Dużo mi o niej opowiadał Orkan sam, nawet na początku naszej znajomości, pokazywał jej plakietę, którą mu zrobił z niej Sobczak rzeźbiarz. Delikatny ostry profil, nic więcej powiedzieć bym nie umiała z tej plakiety. Kochał się w niej żyd Kaufman, który uczył w szkole, żydzisko okrutnie brzydkie, ale pewnie z bardzo idealnym poglądem na świat, którego ona, wiedząc o jego miłości i męce, używała jako dziewosłęba do Orkana, tj. chodził z posyłkami, poleceniami itp. Podkochiwał się w niej trochę rzeźbiarz Sobczak, a kochał się też i malarz Rembowski. Ona zaś 184 MIŁOŚĆ kochała się w Orkanie — naturalnie ze sporą dozą usiłowań ze strony Orkana, aby też miłości swej nie zwróciła w inną stronę [...]. Rembowski więc został teraz płaszczykiem i pozorem ściągania Orkana. I tak opowiadał mi sam Franek [Orkan nazywał się Franciszek Smreczyński — G.K.], że raz w nocy przyjechali sankami na dół i zaczęli zwoływać go. Orkanowie już spali, myśleli początkowo, że pożar, ale wkrótce się rzecz wyjaśniła i Franusia wyciągnęli z łóżka na wycieczkę nocną sankami. Jak to tam miło było kochającej żonie puszczać go z panną, która w nim się kochała, z tym się nikt nie liczył, ani czuły, z zachwytem o dobroci Orkanowej mówiący, Rembowski, ani też mąż, ani też nie liczyła się z nią mądra panna. Rembowski malował Czaplicka w postaci anioła i trochę nadużywał swojej swobody malarza i prosił, aby wyżej uniosła nad nogą draperie, bo tak trzeba, choć oczy co innego mówiły, ona umiała jak biczem słowem smagać i dotąd pozwolić, dokąd sama chciała, odcięła mu: «Niech malarz Rembowski nie mówi, czego chce człowiek Rembowski». Rozbudzała, a potem poskramiała jak dzikie zwierzęta uderzeniem szpicruty. To mi opowiadał Franek, nie wiem, czy nie zmieniłam słów jej odpowiedzi, ale sens zachowania był taki. Rembowska [siostra malarza] zaś twierdziła, że Orkan ustawicznie wyciągał Rembowskiego, aby iść do Czaplickiej i razem do cukierni czy na przejażdżkę, że pewnego razu, gdy spała, a przechodzili koło jej okna, rzucał piasek w uchylone okno, aby ją zbudzić. I że Orkan był zakochany, a ona bawiła się tym dobrze. [...] Nareszcie zaprosił Czaplicka do domu pod pretekstem, że chce widzieć Zosię. Bawiono się wesoło w pokoju, a potem Czaplicka poszła za Orkanową do kuchni i bez większych wstępów zapytała: Czy pani może wystarczyć Zosia? Czy pani z nią zostanie? A ja wezmę Orkana? To już od niego będzie zależało, odpowiedziała jej ta męczennica, wróciła do t. MIŁOŚĆ pokoju usłużyć gościom i radosnym, pogodnym uśmiechem szczęścia czarowała obecnych. Nie przyznała się długi czas do tej rozmowy, ale zaproponowała Orkanowi rozwód [...]. Opowiadał [Orkan] o Czaplickiej, że do niej jest wiersz Jesteś jak bóstwo cudowne, Godne Botticellowych palet... Jak ona była mądra, jak ją wszyscy podziwiali"30. Wiersz ten brzmi następująco: Jesteś jak bóstwo cudowne, Godne Botticellowych palet; Jako to bóstwo dosłowne, Które li żyje przez pokłony tłumu: Wtedy jest pełne, jak Ty, boskich zalet, Wielkoduszności, serca i rozumu. Dopiero w ciszy zmierzchu, Gdy samo ostatnie w świątyni, Widzi się, smętne, czym jest — A czym je hołd wierzących czyni31. Najwyraźniej Orkanowi przeszkadzał tłum adoratorów młodej uczonej, a może czuł też, jak ważne były dla Marii powodzenie i pozytywny odbiór jej osoby. Ona najpewniej nie była tym wierszem zachwycona, a może i innymi refleksami siebie w twórczości poety, o czym świadczy uwaga z pewnego listu: „Dziękuję za «Krytykę», za to, co jest piękne, na fałsz zawarty trudno mi się zgodzić. A już dość zdrowa jestem fizycznie, by móc cierpieć moralnie" (KO BJDR, 7IV 1911). Poetycką odpowiedzią Marii mógł być następujący wiersz: UROK MĘSKI Nie mogłeś wytrwać. Długo w tłumie Kroczyłeś odrębności drogą, Jeden w tym ludzi bezrozumie Z dumy togą. 186 MIŁOŚĆ Gdyś nie chciał olśnić mnie mądrością Ani urodą męską swoją, W marzeniach z całą upojnością Byłam Twoją... Lecz los drapieżny mego Pana Strącił w szeregi, z których szydzę! Żeś padł przede mną na kolana Ja się wstydzę... 0 czemuś nazwał mnie aniołem? Czemu Twych przysiąg słuchać muszę? 1 czemuś z obnażonym czołem Odkrył duszę? Chciałam Cię widzieć ponad klerem Kapłanów, co mi palą znicze... :: Mogłeś być moim Bohaterem — Jesteś... Niczem32. Wydaje mi się jednak, że mimo tej poetyckiej rywalizacji łączyły ich głębokie uczucie, obopólna fascynacja i erotyczne zainteresowanie. Maria się tego obawiała, bo oznaczało to utratę kontroli przez rozum nad emocjami. A stało w sprzeczności z jej akcesem do naukowego dyskursu i pośrednio oznaczało, jak już pisałam, zaprzeczenie swojemu ciału i byciu kobietą. Najpełniej to wszystko wyraziła w wierszu pochodzącym ze stycznia 1910 roku, czyli z początku znajomości z Orkanem: A jednak, słodka niewolo, do Ciebie w marzeniach schodzę; do Ciebie dłonie wyciągam, dłonie kobiety — człowieka; do Ciebie, co duszę moją zgnieciesz bezwzględnie i srodze — ja wolna — trwodze daleka, ja silna — schodzę... Na szczycie dumy i wiedzy usycha me młode ciało. Matowy jest żar mych oczu, mniej słodki wyraz spojrzenia. Na szczycie czynu, rozumu, uśmiechu dla ust mych mało — 187 ł. MIŁOŚĆ nie znane sercu są drżenia, i pieszczot mało. Wytrwałą pracą zdobyte twierdze mej mocy przeklinam! Pokornych pachołków karki odrazę w sercu mym szerzą! I, jako powój łagodny, chełpliwe czoło zginam... niech się już ze mną nie mierzą — ja — czoło — zginam. (...) Czaplicka jako epistolografka jest bardziej powściągliwa w odsłanianiu swych uczuć, jednak i w listach znaleźć można ślady jej zaangażowania. Będę szerzej korzystać z tej korespondencji podczas omawiania londyńskiego okresu jej życia, tutaj przytaczam jedynie kilka cytatów dotyczących uczuć do Orkana: „Ślę Ci tęskne myśli i pragnienia nieokiełzane" (list z Londynu, 10 II1911). „Myślę bezcieleśnie, choć pragnienia osobiste mam wielkie. Pisz mi o sobie i (jeśli to naturalnie z Ciebie wypłynie) o nas. (...) dziś natrafiłam na słowa Browninga, które dopełniają moje myślenie wczorajsze: I see no sin (Nie znam grzechu) The wrong is mixed. In tragic life, God wot (Zło jest zmieszane. W tragicznym życiu, Bóg wie) No villain can be! Passions spin the plot (Nie może być podłości! Żądze jednak intrygują) We are betrayed by what is false within (I sami jesteśmy [nie jesteśmy odpowiedzialni] oszukiwaniem, fałszem, jaki może się zdarzyć) W ogóle snuję [myśli] na temat «higieny duszy», która by normowała zarówno przeduchowienie i przedeleśnienie. Widzę Cię, jak patrzysz na mnie z fotografii. Pisz" (list z Londynu, 14 IV 1911). Kapłankę Prawdy i Piękna musiał męczyć 188 MIŁOŚĆ romans z żonatym mężczyzną. Jednym ze sposobów wyjścia z sytuacji była rozmowa z Orkanową, o której pisała Chmie-lakówna. Wiersz Browninga oddaje pewnie stan jej ducha. Niewykluczone, że — jak Malinowski z Zosią Dembowską — postanowiła utrzymywać swój związek z Orkanem na poziomie „wyższej przyjaźni". „Ciekawam, czy widząc mnie w swych projektach na przyszłość, pojmujesz to idealnie (w co nie wątpię), czy realnie (czego technicznie jestem ciekawa)" (22 IV 1911). „Jeden Węgier b. intelektualny, smutny, profesor tutaj na zimowy term, bardzo mnie kocha, chciał, bym za niego wyszła za mąż. Gdy odmówiłam, wyjechał zaraz. Wspominam o nim, bo nadzwyczaj cierpieć musi, a ja pomóc Mu nie mogę. Chciałabym przecie Cię zobaczyć. (...) Nawzajem nam się to należy, nawzajem jest potrzebne do dalszego szerokiego życia i ufam, iż więcej sił niż zgryzoty doda" (11 VI1911). „Widzę jednak z Jego listu, że mnie Pan zupełnie nie rozumie, pisze z goryczą i potępieniem, życzy szczęścia, — jakiego? Dam Mu znać, kiedy będę w Galicji tylko w tym wypadku, jeśli On bardzo tego będzie chciał również i potrzebował" (list z Oksfordu, 4 XII 1912). Najwyraźniej ich miłość dobiegała końca. Przeciw niej działał nie tylko despotyzm przestrzeni czy rodzinne uwikłanie Orkana, ale także — a może przede wszystkim — niepa-sowanie Czaplickiej do roli bluszczowatej kobiety, w którą najwyraźniej chciał ją wepchnąć kochanek. (Nie używam tutaj tego określenia we współczesnym znaczeniu. Nie wiem, czy ich związek został kiedykolwiek skonsumowany. Szczerze mówiąc, wątpię w to.) W czasie studiów londyńskich Czaplicka poznała Amerykanina Henry'ego Ushera Halla. Poprzednio mieszkał on w Nowym Jorku i przez kilka lat trudnił się nauczaniem. Do Europy przybył z zamiarem uzupełnienia swojego wykształcenia. W London School of Economics studiował etnologię MIŁOSC MIŁOŚĆ 38. Maria Czaplicka i Henry Hali na Syberii u Seligmana33. Hali towarzyszył Czaplickiej w jej wyprawie na Syberię. Maria dedykowała mu swoją książkę My Siberian Year. Moż na by się spodziewać, że będzie grał rolę naturalnego partnera autorki, ale nic biedniejszego. Hali pojawia się w niej pod swoim nazwiskiem ze dwa razy, a tylko domyślać się można, że Czaplicka mówi o nim, gdy używa zaimka „my". Ogólnie rzecz biorąc, pisze ona w taki sposób, że czytelnik ma wrażenie, iż była ona z tubylcami sama. Ich przyjaciółka, Halina Nusbaum, pisała o tej parze do Malinowskiego jako o „kapliczce ze swym zakrystianinem", a kiedy indziej: „Czapla w kwietniu prawdopodobnie zjawi się tutaj, wypuszczona z uścisków lodowych, które jej się zresztą nie tak zimnymi wydały wobec... Jaka ja podła!" (MP YUL, 16 II1915). Związek Czaplickiej z Hallem był zatem tajemnicą poliszynela, co więcej — to Maria była najwyraźniej silniejszym elementem w tym związku. Henry wkrótce po powrocie z Syberii wyjechał do Ameryki. Nie wiem, czy z sobą korespondowali, zapewne tak. Maria odwiedziła ten kontynent cztery lata później, ale stara miłość nie odżyła. Niedługo po jej powrocie do Europy Hali się ożenił. W życiu naszej bohaterki nie powiódł się zatem związek z dominującym mężczyzną, nie udał się również taki, gdzie silniejszą stroną była kobieta. Jeden z najwybitniejszych niemieckich socjologów Ni-klas Luhmann w książce Semantyka miłości. O kodowaniu intymności analizuje te kwestie w odniesieniu do współczesnego człowieka. „Dla własnej tożsamości jako podstawy przeżyć i działań nie wystarczy już wiedza o istnieniu organizmu, posiadanie nazwiska i przynależność do społecznych kategorii określonych przez wiek, płeć, status społeczny czy zawód. Dzisiaj jednostka musi szukać swego utwierdzenia w system i e osobowym, to znaczy w układzie odmienności w stosunku do otoczenia i w sposobie, w jaki odróżnia się od innych. Przy tym i społeczeństwo, i otwierane przez nie możliwości odniesienia do świata stają się o wiele bardziej skomplikowane i trudne do zgłębienia. Stąd potrzeba jakiegoś zrozumiałego, przyjaznego i swojskiego świata bliskiego (dość zbliżonego do greckiego terminu philos), w którym można się rozeznać i czuć się u siebie. [...] Miłość rozumiana jako medium nie jest uczuciem, lecz kodem komunikacji, zgodnie z regułami którego ludzie uczucia wyrażają, kształtują, stymulują, zakładają u innych, wypierają się ich i liczą ze wszystkimi konsekwencjami, jakie mieć będzie urzeczywistnienie określonego komunikatu. [...] Już w XVII wieku, przy silnym eksponowaniu miłości jako namiętności, istnieje zarazem świadomość tego, iż chodzi V)O I MIŁOŚĆ o pewien sposób zachowania, który można odgrywać i który ma się na uwadze jeszcze przed wyruszeniem na poszukiwanie miłości, że zatem zanim się jeszcze znajdzie partnera, już zna się to nastawienie i wie się o jego istotności, co zresztą sprawia, iż nieobecność partnera staje się dotkliwa czy też nawet traktowana jest jako bolesne zrządzenie losu. Z początku więc miłość może się rozwijać poniekąd w próżni, wedle pewnego uogólnionego wzorca, który ułatwia selekcję, jednocześnie jednak może stanąć na przeszkodzie spełnieniu bardziej emocjonalnie głębokiemu. To kodeks narzuca wzmocnienie znaczeń, które pozwala uczyć się miłości, pomaga interpretować i przekazywać drobne oznaki, aby w ten sposób prowadzić do większego uczucia. I to właśnie kodeks pozwala ukazywać się różnicom, a także dramatyzuje brak spełnienia. [...] W miłości nie chodzi o «totalne zrozumienie^ to znaczy nie o całkowite skupienie komunikacji na partnerze czy na związku miłosnym. Oczekuje się nie totalności, lecz uniwersalności związku, co znaczyć ma stałe współuwzględnianie partnera we wszystkich sytuacjach życiowych albo stałe wzbogacanie treści wszystkich komunikatów o aspekt «dla niego». W tym sensie można powiedzieć, że punktem widzenia decydującym o rozumieniu i praktykowaniu miłości nie jest płaszczyzna tematyczna, lecz kodowanie"34. VIII. LONDYN ALE TEŻ I PARYŻ, CZYLI MIEJSCA, DO KTÓRYCH TRZEBA BYŁO WYJECHAĆ, ŻEBY SPRAWDZIĆ SWĄ WARTOŚĆ; CZASAMI TAM ZOSTAĆ, A CZASAMI STAMTĄD WRÓCIĆ 'o przyciągało do Zjednoczonego Królestwa młodych Polaków na początku dwudziestego wieku? Artystów, uczonych, pisarzy? Co było źródłem ich fascynaq'i Albionem? Bronisław Malinowski pisał o tym do Anieli Zagórskiej: „Bezwarunkowo nie jestem bynajmniej wyjątkiem w tym, że miałem wysoce rozwiniętą anglomanię, jakiś prawie że mistyczny kult dla kultury brytyjskiej i jej przedstawicieli. Podróżowałem dość dużo — przed przyjazdem do Wfielkiej] Bryt[anii], i za granicą spotykałem oczywiście wszędzie dużo Anglików. Bezpośrednie i zupełnie przygniatające wrażenie nieopisanego szyku, wyższości w wyglądzie, manierach, ruchach — wszystko to stawiało mi Anglików na jakimś piedestale, otaczało nimbem tego nieuchwytnego atrybutu, który określamy wyrazami «rasa», «arystokratyczność» — atrybutu, który musi być wynikiem zasadniczych cech duszy ludzkiej, skoro zeń płyną wszystkie uczucia snobizmu, megalomanii towarzyskiej, a nawet cały ustrój «towarzystwa»" (Dziennik, s. 129). Z czasem Malinowski miał zrewidować swój pogląd. Przyjaciel etnografa, poeta Tadeusz Nalepiński, w liście do znajomej porównywał Londyn do Paryża: „Wszystko tu jeszcze wspanialsze i ciekawsze [...] zwiedzam rzeczy, które l93 C 4OM8.L0NBUS.S' P/.'JIS CjaTJILOHA*. 39. Londyn, Cheapside i Mansion House dawniej mnie nic nie obchodziły, podziwiam mądrość ludzką i bogactwo Anglii, zazdroszczę im ciągle, że są tak wielkim narodem. My to zupełnie nic wobec nich — sama tylko nędza"1. Nie wszyscy jednak byli entuzjastami angielskich porządków. Maria Komornicka, która kilkanaście lat wcześniej studiowała w Cambridge, skarżyła się na gromadne filister-stwo kultury angielskiej i tylko tamtejszy krajobraz zdawał się współbrzmieć z jej poetycką wrażliwością: „Tu — przyroda jedna nie dręczy mnie, lecz koi, w zetknięciu się z moim duchem wydaje nie dysonans — lecz harmonijny, bogaty, złożony ton, nie chwyta karku żelazną ręką i z ziemią nie skuwa — lecz daje skrzydła mej myśli i jak magnes ciągnie ją w górę. I im głębszy jest mój rozbrat z tutejszymi ludźmi — tym silniejsza z nią spójnia"2. Także Kazimiera Iłłakowiczówna nie spoglądała na angielską kulturę bezkrytycznie: „Pamiętam siebie na studiach kopę lat temu. «My to nie tak robimy» — naprowadzał na właściwą drogę grzeczną, ale stanowczą formułką czynnik 40. Londyn, katedra św. Pawia angielski. — «To nic» — upierałam się — «ja wolę właśnie inaczej, nie tak, jak wy robicie»". Poetka wskazywała także na charakterystyczną dla angielskiej kultury automatyzację, standaryzowaną dobroć i braterskość. Uważała, że cywilizacja ta jest bardzo dobra, „niesłychanie wypoczywająca, wygodna [...]. Nie potrzeba ciągle nowych decyzji, ustawiania się do najprostszych okoliczności życiowych i do stosunków z ludźmi ciągle na nowo"3. To tę właśnie cechę miała na myśli Maria Czaplicka, gdy w swej podróżniczej książce pisała o Anglii jako o kraju „uregulowanej pracy i zabawy" (My Siberian Year, s. 7). Mam wrażenie, że Albion w oczach odwiedzających go młodych Polaków ulegał mityzacji. Miał na to wpływ na pewno splendor imperium: energia skupiająca się w sercu tej światowej potęgi, cywilizacyjna dominacja, optymizm i wia- '94 l95 LONDYN ra w dalszy postęp. I te cechy bardziej przemawiały do mężczyzn. Natomiast kobiety dostrzegały codzienność i jej inność w stosunku do polskiej kultury, zasadzającej się raczej na indywidualizmie i ciągłym improwizowaniu, czyli przeciwieństwie braterstwa i uporządkowania. Ale ważny był jeszcze jeden czynnik. Malinowski w liście do Anieli Zagórskiej na kilku stronach opisywał podróż przez kanał La Manche: „Dojazd morzem do jakiegoś nowego kontynentu ma w sobie zawsze tę pierwotną, tajemniczą moc rzeczy nowych, które powoli powstają jakby stwarzane, ucieleśniane z nicości; powstają z sinej dali i z głębi mglistego mroku i w oczach nieznacznie rosną i przybierają kształt, który odgadnąć się staramy, zanim w swej pełni stanie przed nami" (Dziennik, s. 136). Otóż to, każdy z przybyszów stwarzał tę wielką i inną Anglię sam, z własnych marzeń, przeczuć i kompleksów. A jacy byli Polacy, którzy się tam udawali? Norman Da-vies zwraca uwagę na to, że stanowili zupełnie inną społeczność niż emigracja w Paryżu: arystokratyczna i konserwatywna. Polskie wychodźstwo do Zjednoczonego Królestwa w przededniu pierwszej wojny światowej szacuje on na 60 tysięcy osób (włączając w to polskich Żydów) i podkreśla jego lewicowy charakter. Kościół rzymskokatolicki był ważnym ośrodkiem polskiej emigracji i rościł sobie prawo do duchowego jej przewodzenia, wysuwając tezę, że prawdziwymi Polakami mogą być tylko katolicy4. Dużą rolę w tym środowisku odgrywała córka znanego malarza Lawrance'a Almy Tadema (choć sama nie była Polką). Dodać za Davie-sem jeszcze trzeba, że wybitni artyści, którzy w owym czasie cieszyli się uznaniem na Wyspach, jak Conrad, Paderewski czy Artur Rubinstein, byli raczej kosmopolitami i nie podkreślali nadmiernie swego pochodzenia. Londyn był przez wiele lat centralą socjalistów z Królestwa Polskiego. Jedną z głównych postaci tego kręgu był Mi- LONDYN chał Wilfryd Wojnicz (1865-1930), piszący już wtedy swe nazwisko z angielska: Voynich. Za działalność w partii Proletariat został zesłany w 1885 roku do wschodniej Syberii, gdzie poznał się i zaprzyjaźnił z Józefem Piłsudskim. Pięć lat później udało się Wojniczowi uciec do Anglii, gdzie wkrótce przyjął obywatelstwo brytyjskie. Początkowo zajmował się pracą literacką i redakcyjną („Free Russia"), później stał się znanym antykwariuszem handlującym książkami na dużą skalę. Został wybitnym autorytetem w dziedzinie średniowiecznych manuskryptów. Jego żoną była angielska pisarka i tłumaczka Ethel Lilian Voynich (1864-1960). To ona właśnie jest autorką tłumaczonej na wiele języków powieści Szerszeń, która doczekała się w Polsce piętnastu wydań i każdy, kto kompletował swój księgozbiór w ostatnim półwieczu, na pewno posiada jej egzemplarz. Ryszard Swiętek, tropiciel agenturalnej przeszłości Józefa Piłsudskiego, przytacza pewną historię, znamienną nie tylko dla tamtych czasów. Otóż do Londynu został wysłany przedstawiciel Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych w celu sprawdzenia pogłosek o prowokatorskiej działalności Wojnicza na rzecz Ochrany. Filipowiczowi przypomniały się wtedy różne o nim „słyszane kawały, które dotąd brał za ekscentryczność lub blagę kupiecką, i zaczął go obserwować. [...] Przez nieostrożność Filipowicz wygadał się przed kimś ze swoimi podejrzeniami o Wojniczu. Wtedy został przez panią W. oskarżony o zwariowanie i aresztowany 28 X [1914] przez policję, która odstawiła go do domu obłąkanych"5. Wojniczowi niczego nie udowodniono ani też nie stwierdzono, jakich właściwie prowokacji miałby się dopuścić. Barwnych afer było w polskim Londynie zdaje się więcej. Malinowski w Dzienniku wspominał na przykład sąd rozjemczy Dąbrowski versus Prószyński (s. 426). Poszło o to, że Marian Dąbrowski, dziennikarz o sympatiach socjalistycz- 196 '97 I LONDYN t, LONDYN nych (mąż Marii, pisarki), opisywał tamtejsze polskie organizacje, krytykował ich działalność i gospodarkę finansową. Został za to publicznie „znieważony czynnie" przez Tomasza Pace'a, syna jednej z krytykowanych osób. Dąbrowski chciał się pojedynkować, ale jako że było to w Wielkiej Brytanii zabronione, na jego żądanie powołano sąd honorowy. Rzecznikami Pace'a byli: Kazimierz Prószyński oraz Józef Hieronim Retinger. Niestety nie udało się polubownie załatwić sprawy, a sąd wydał orzeczenie, że artykuły Dąbrowskiego były zbyt mocne, ale Pace nie miał prawa go znieważyć, i nakazał przeprosiny6. Anglia przełomu wieków to było także miejsce działalności sufrażystek i propagowania emancypacji kobiet. Ko-mornicka pisała na ten temat krytycznie: „Dokonywa się ona [emancypacja], jak wszystkie procesy tego społeczeństwa, powoli, spokojnie, pewnie, w ciągłym kompromisie ze starym stanem rzeczy, z nieustannymi dla niego wyrazami szacunku, uznania i poddańczego hołdu. [...] Obłuda ta jednak i tchórzliwość postępu dziwnie głęboko boli, oburza i pognębia cudzoziemca — a jeszcze bardziej cudzoziemkę — która, upokarzana bezustannie niższością duchową i społeczną swojej płci, nawykła myśleć o Anglii jako o kraju kobiet rozwiniętych i swobodnych"7. Reporter tygodnika „Świat" pod koniec 1909 roku donosił z Londynu o głośnych sufrażystkach: wszędzie rozlega się „okrzyk wojenny słabej płci" — Votes for Women, że stoją one na rogach ulic, „stare i młode, brzydkie, ładne, eleganckie i mniej eleganckie", i na wyścigi z gazeciarzami sprzedają swoje pismo, trzymając je wysoko nad głową, że stłukły szybę na oficjalnym bankiecie, że obrzuciły ministra stęchłymi jajami, a urzędnika oblały płynem gryzącym, że Churchill dostał szpicrutą, że są wsadzane do więzień, a gdy głodują, karmi się je na siłę przez gumową rurkę wsadzaną przez nos8. I 41. Plakat _ ' propaean- NS??hs GOVERNMENT %z Sufrażystki były częstym tematem dyskusji, spierano się na ich temat, ale stawały się powoli elementem brytyjskiego folkloru. Jak na tym tle przebiegały losy moich bohaterek? Czy dzieliły fascynację Anglią Bronią Malinowskiego? A może nie mogły znieść tamtejszych warunków jak Maria Komornicka? Maria Czaplicka przyjechała do Anglii na początku listopada 1910 roku. Z listów do Orkana można się domyślić, że podróż miała nie najlepszą, zniechęciła ją szczególnie niemiecka „formalistyka", ale im bliżej było Anglii, tym czuła się lepiej: „Zupełnie jak jakaś druga Ojczyzna" (KO BJDR, 4 XI 1910). Burza wydłużyła podróż statkiem z sześciu do dwunastu godzin i spowodowała okropny atak morskiej choroby. Kilka miesięcy wcześniej podróż tę, w podobnych wa- I98 199 LONDYN rankach, odbywał Bronisław Malinowski. Istotnie — burza na kanale oddzieliła dramatycznie jedną część ich życia od drugiej; stanowiła nie tylko geograficzną granicę dwóch światów, ale także dwóch epok. Maria Czaplicka zamieszkała w dzielnicy Bloomsbury na Torrington Square. Pracując nad dziennikami Malinow-skiego w Archiwum London School of Economics, codziennie przechodziłam przez Torrington Square. Z okna pokoju w hoteliku na Byng Place widziałam po drugiej stronie ulicy wielką lipę, świadczącą o dawnej świetności tego placu. Domu z numerem 58, w którym mieszkała Czaplicka, już nie ma. Miejsce to pochłonął University College London. Istnieje jeszcze w niezmienionym kształcie część przeciwległej strony: typowe ceglane wiktoriańskie kamienice z otynkowanym parterem i drewnianymi dużymi drzwiami wejściowymi. Pensjonat, w którym mieszkała Czaplicka, prowadziła pewnie jakaś wdowa z niższej klasy średniej. Maria musiała lubić to miejsce, bo zatrzymywała się tam zawsze, ilekroć była w Londynie. Po drugiej stronie Byng Place, na Gordon Square pod 46 mieszkała wtedy Virginia Woolf. Jej siostrzeniec w przedmowie do dzienników ciotki pisał, że przenosiny z dobrego adresu na Kensington, gdzie mieszkała z rodzicami, do złego, gdzie razem z siostrą chciały osiągnąć wolność, były zerwaniem z wiktoriańskim stylem życia, zamianą „społecznej poprawności na społeczną herezję"9. Przyszła pisarka wybrała los outsiderki, Czaplicka chcąc nie chcąc musiała go przyjąć. Ale w owym czasie nie mogła trafić lepiej. Było to doskonałe miejsce dla pragnącej się kształcić kobiety, szczególnie cudzoziemki. W 1910 roku musiała to być dzielnica nowoczesna, żywy pomnik brytyjskiej prosperity i pierwszego miejsca w światowej krucjacie postępu. „Londyn przypomina ogromny warsztat — pisała Virginia Woolf. — Wielką maszynę. W której każdy z nas, krząta- 200 LONDYN jąc się wokół swoich codziennych spraw, przyczynia się do realizacji wielkiego planu. Brytyjskie Muzeum też stanowi cząstkę tej potężnej fabryki. Otwierają się wahadłowe drzwi i wchodzący staje pod wyniosłą kopułą, czując się jak myśl pod ogromnym łysym czołem, otoczonym wieńcem znakomitych nazwisk"10. Czaplicka przyjechała do Londynu zaopatrzona w stypendium Kasy im. Mianowskiego. W listach do Orkana wspomina często o jakiejś książce, którą miała napisać dla wydawnictwa Arcta. Chodziło o popularnonaukową rzecz Ludy kuli ziemskiej, a publikację planowano na rok 191111. Według Da-vida Collinsa, autora wstępu biograficznego do jej Collected Works, Czaplicka rozpoczęła naukę od Bedford College for Women. Nie ma jej jednak w żadnych spisach znajdujących się w archiwum tej uczelni. Pierwotna siedziba tego kolegium mieściła się też w dzielnicy Bloomsbury, na Bedford Square. Jest to zwykła dwupiętrowa kamienica, jak wszystkie w tej części miasta. Nie mogło tam być zbyt wiele pomieszczeń. Początki wyższej edukacji kobiet w Anglii nie były zbyt okazałe. Wiadomo na pewno, że Czaplicka studiowała w London School of Economics and Political Science. Uczelnia ta musiała jej odpowiadać swoim socjalistycznym, fabiańskim etosem. W 1900 roku szkoła stała się częścią Uniwersytetu Londyńskiego, a w 1903 roku otwarto na niej wydział socjologii. Na krótko przed pierwszą wojną światową 40 procent jej słuchaczy stanowiły kobiety, co było zaiste imponującym wynikiem. Centrum życia był refektarz na najwyższym piętrze budynku Passmore Edwards. Wykładowcy i studenci spotykali się tam w sposób nieformalny. Były wtedy tylko dwie niekwestionowane gwiazdy: dyrektor Pember Reves oraz jego prawa ręka i sekretarka szkoły miss Mactaggart. W tamtych latach uczelnia była bardzo aktywna politycznie, odbywały zoi '--¦--------------. (7 ) x 42. London School of Economics and Political Science się w niej liczne kampanie i zebrania, na przykład występowała przywódczyni sufrażystek Christabel Pankhurst12. Czaplicka uczęszczała na kurs etnologii prowadzony przez Charlesa Seligmana. Obejmował on trzydzieści wykładów i ćwiczenia13. Seligman wierzył w związek różnych gałęzi tej nauki: antropologii fizycznej, archeologii i antropologii kulturowej. Natomiast pomijał social stuff, jak to nazywał, czyli kwestie związane ze strukturą społeczną. Czaplicka w swoich zainteresowaniach będzie wierna mentorowi, natomiast Malinowski skupi się na tym, co później nazwie antropologią społeczną, aby odróżnić się od „antykwarskiego" podejścia Seligmana. Czaplicka i Malinowski uczestniczyli także w seminarium socjologicznym Edwarda Westermarcka dla zaawanso- LONDYN wanych studentów, które odbywało się we środy o ósmej wieczorem. Jak pisał o nim Ralf Dahrendorf, Westermarck lubił badać i wyjaśniać intrygującą i na pozór nieskończoną różnorodność etnograficznych faktów, był przy tym człowiekiem światowym, z wielkim poczuciem humoru. Twierdził, że socjolog musi, na ile to jest możliwe, odciąć się od swej rasy, kraju i obywatelstwa. Było to bardzo nowoczesne podejście, a jemu, szwedzkiemu Finowi, nie sprawiało to najwyraźniej kłopotów. Był agnostykiem i etycznym relatywistą14. Sama Czaplicka o początkach swej brytyjskiej edukacji tak opowiadała w wywiadzie Marianowi Dąbrowskiemu: „Dzięki pracy w Towarzystwie Kursów Naukowych po wyjeździe za granicę studia uniwersyteckie poszły mi bardzo łatwo. W Londynie od razu otrzymałam specjalne prace, w których, będąc studentką pierwszego roku, mogłam już robić samodzielne badania"15, a wcześniej na bieżąco donosiła Orkanowi w listach: „Ciekawe, choć rzadkie mam wykłady prócz tego oraz angielskiego lekcje" (KO BJDR, 27 I 1911), „Pracuję dużo, ale najwięcej sama, tedy nie rozumiem, skąd tyle wyróżnień na uniwersytecie i w świecie naukowym tu mnie spotyka" (10 II 1911), „Do końca czerwca pędzić będę mój tryb pracowity między Biblioteką Brytyjską, Uniwersytetem, od czasu do czasu koncert, meeting etc. Na pół soboty i niedzielę staram się zawsze wyjechać na wieś, która w Anglii jest nawet ładniejsza niż u nas, ale nie tak kochana" (30 V 1911). Od początku miała wielu znajomych wśród Anglików, ale także przedstawicieli innych narodowości. W tym czasie poznała też swą późniejszą wieloletnią przyjaciółkę, antropo-lożkę Barbarę Freire-Marreco, z pochodzenia Portugalkę. Spotkała Agnes Dawson, która była związana z LSE, a także udzielała jej lekcji angielskiego (polecała ją później Dąbrowskim). O osobach z tego kręgu pisała po latach do córki Ma-linowskiego, Heleny Wayne, żona jego fińskiego przyjacie- 2OZ 2O3 t- LONDYN la, historyka sztuki Tancreda Boreniusa, Anna-Mi: „Tancred poznał «Mali» [Malinowskiego] na uroczystej kolacji wydanej przez uczniów Westermarcka na jego cześć. [...] Miss Czaplicka była na pewno studentką Westermarcka, utalentowana, ale bardzo ambitna, nerwowa, nie była zbyt bliską przyjaciółką Mali. Miała zwyczaj udawać ważną w czasie dyskusji"16. Jak widać, Boreniusowie nie darzyli mojej bohaterki zbytnią sympatią i trudno powiedzieć, czy wynikało to z innego rozumienia przez nich kobiecości, czy też rzeczywiście Czaplicka miała zwyczaj wymądrzania się. W lutym 1911 roku Czaplicka otrzymuje wiadomość 0 śmierci swego ukochanego nauczyciela, Wacława Nałkow-skiego. Pisze: „Siedzę w pracy, ale czegoś chwilowo zwątpiłam we wszystko. Taki Nałkowski. Takie życie! A potem — śmiech szyderczy" (8 II 1911). Miesiąc po tym ciosie przychodzi następny. Maria pisze do Orkana: „Zrobiłam się cicha 1 wyczekująca na nieszczęście, które by mnie złamało". Zaczęło się niezbyt dramatycznie: zachorowała na zapalenie wyrostka robaczkowego. Dwa tygodnie leżała w szpitalu: „Bóle najostrzejsze przeszły, ale jeszcze nie usunięta jest mo-żebność wrzodu, gorączka, osłabienie". 1 pogorszenie niestety nastąpiło, rokowania były niedobre. Przeprowadzono operację, która doskonale się udała, ale chora nie czuła się najlepiej: „Szpital mnie bardzo denerwuje, choć idealna opieka i nic nie kosztuje", „Ci cierpiący wkoło nie na moje obecne nerwy" (27 III 1911). Po dwóch tygodniach od operacji była już z powrotem w domu: „Proszę być spokojnym o moje zdrowie, bo wygładza się nadspodziewanie prędko jak na to, że mnie dwa tygodnie temu na śmierć skazywali. Nie żałuję, że byłam chora. Prawda, [była to] bolesna strata czasu, nieprzewidziane nieporozumienie z Arctem itp., ale to uczucie, które mam teraz — uwielbienia do szaleństwa życia! Przyznaję, iż cała ZO/f LONDYN moja silna wola w chorobie miała dużo podpory w przyjacie-lach, od których chciałam być silniejszą itd. Jest ich cały szereg [...]. Więc znaczna część mego wydziału uniwersyteckiego, dużo z biblioteki, prawie wszyscy Polacy (z którymi nie żyłam), kółko Wojniczów etc. Panie nocne i dzienne dyżury miały nawet w szpitalu itp. [...] Dużo się śmieję, mówię już czasem mądrzej trochę, zaczynam jeść normalnie i tym wszystkim wyrażam wdzięczność mym licznym opiekunom" (19 IV 1911). Z typową dla siebie niecierpliwością rwała się do działania: „Chciałam przyspieszyć rekonwalescencję. Kazałam się wywieźć wczoraj autem do Hyde Parku, pragnęłam widoku nieba i drzew szarych z zielonymi pąkami. Nie wzięłam pod uwagę, że jeszcze na nogach stać nie mogę, przeto po powrocie i całą noc dzisiejszą czułam się gorzej. [...] Jednak ufam, że [...] z nowymi siłami stanę do warsztatu" (22 IV 1911). Po okresie zwyżki nastroju i uwielbienia życia „do szaleństwa" przyszło obniżenie: „Wiatr taki silny, tak bardzo czuję się nań wystawiona". To jeden z nielicznych dowodów na to, że cierpiała na depresję lub inny rodzaj psychicznych problemów. Jest jeszcze kilka takich fragmentów np.: „Takie dziwne to moje zdrowie zależne od moralnego usposobienia". Po okresie rekonwalescencji zaczęły się bóle głowy. Fakt, że w ogóle pisała Orkanowi o swoim nie najlepszym samopoczuciu czy problemach psychicznych, świadczy o tym, że łączyła ich bardzo bliska więź. Czaplicka zawsze starała się ukryć przed światem swoje słabości, ignorować symptomy zmęczenia, kompensować je żelazną wolą. Wtedy jednak, na wiosnę 1911 roku, dochodziła do sił powoli, praca szła dobrze, a jej rezultat w postaci artykułu Bogowie Australijczyków opublikowała w studenckim piśmie LSE „The Clare Market Review". A poza tym przyglądała się „huczącemu życiu". Z okien mieszkania znajomych obserwowała pięćdziesięcio- ZOJ LONDYN tysięczny pochód sufrażystek, a za cztery dni miało być powszechne święto koronacji Jerzego V (18 VI1911). Zapowiadano liczne bale, festyny ogrodowe, wystawy, wyścigi, przedstawienia, rewie na lądzie i morzu. Pierwszą uroczystością miało być odsłonięcie pomnika królowej Wiktorii. Szacowano, że przyjedzie sto tysięcy Amerykanów i ty-luż Anglików z kolonii. Malinowski w jednym ze swych późniejszych artykułów analizował istotę takiego narodowego wydarzenia, jego znaczenie ekonomiczne („koronacja jest towarem dobrym do sprzedania"), symboliczne (jest ona przede wszystkim wspaniałym ceremonialnym pokazem wielkości, władzy i bogactwa Wielkiej Brytanii), a także psychologiczne (wywołuje poczucie bezpieczeństwa, stabilności i trwałości Imperium)17. Korzystając z obecności setek ważnych osobistości, zorganizowano w lipcu tak zwany wszechświatowy kongres ras. Uczestniczyła w nim i młoda Polka (KO BJDR, 31 VII 1911). Ze specjalnie wydanej na tę okazję książki można się dowiedzieć, że kongres był wielkim przedsięwzięciem organizacyjnym, w którym wzięli udział nie tylko uczeni, ale także politycy z wielu krajów. W antropologicznym piśmie „Man" ogłaszano, że wydarzeniu towarzyszyć będzie wystawa około trzech tysięcy zdjęć mężczyzn i kobiet, którzy odgrywają jakąś rolę w życiu swego kraju i swej rasy. Do każdego zdjęcia miała być dołączona informacja zawierająca nie tylko imię i nazwisko danej osoby, ale także jej wiek, wzrost, kolor włosów i oczu, kraj urodzenia oraz wskaźnik kefalicz-ny (antropometryczny pomiar głowy). Czaplicka zapewne uczestniczyła w wykładach, może pomagała przy organizacji, wykorzystując swe umiejętności językowe. Musiała być zafascynowana tym wielkim światem nauki i polityki, przejęta jego ideami wszechświatowej solidarności (w ramach brytyjskiego imperium oczywiście). W jednej ze swych późniejszych studenckich publikacji powoływała się na prezen- zo6 LONDYN towany wówczas odczyt J. C. S. Myersa Stałość umysłowych różnic pomiędzy rasami18. Jej plany na lato jak zwykle zależały w dużej mierze od możliwości finansowych. Niestety nic nie wyszło z projektu kilkutygodniowej posady jako towarzyszki pewnej damy z Polski, gdyż ta musiała wracać do chorej córki. Maria została w Londynie i pracowała w British Museum nad swą książką. Donosiła Orkanowi, że byli tam Staś Witkiewicz, Filipkie-wicz i Nalepiński, ale ona ich prawie nie widywała, bo miała „cudzoziemców kółko". W drodze do Polski zatrzymała się na kilka dni w Ostendzie, aby odwiedzić swe krewne Maza-rakówny. Miała ciągłą migrenę, a potem oddychała „ciepłym, morskim podmuchem", siedziała na gorącym piasku, nic nie robiła, tylko odpoczywała. Brak jej było Anglii, bo w porównaniu z nią nawet w Belgii było wstrętnie i dziko. Błogosławiła swój pobyt w tym kraju i lękała się, że nie będzie mogła tam wrócić z powodów finansowych. Ułatwiłoby to skończenie książki (14 VIII 1911). Potem pojechała do matki do Karlsbadu, gdzie ją „podcięła" tamtejsza kuracja. Chciała stamtąd wyruszyć do Krakowa, bo miała się zająć jakąś Angielką, która przyjeżdżała, aby zobaczyć Polskę. Pytała Orkana, czy nie mogłaby jej przywieźć do Poręby, ale okazało się, że Angielka świetnie już sobie sama dawała radę w Zakopanem, a Maria musiała z Krakowa zaraz jechać do Warszawy, bo zabrakło jej pieniędzy (za każdym razem, przekraczając granicę austriacko-ro-syjską, trzeba było opłacać paszport). Swoje plany opisywała szczegółowo: „1) Wykańczać książkę, co może w 6-8 tyg. usilnej pracy da się zrobić, 2) otrzymać flotę za nią, 3) mieć trochę odczytów zarobkowych, 4) nawiązać jakieś nowe wydawnicze stosunki, 5) starać się z całych sił o stypendium na Oxford. Oprócz istotnych bajecznych korzyści z Anglii otrzymałam wcale dobre świadectwo z Uniwersytetu Londyńskiego z przejścia kursu geografii etnologicznej i na skutek wy- 207 LONDYN LONDYN jątkowego uznania przyjęto mnie do akademii etnologicznej w Oxford. Kurs roczny, po czym stopień naukowy uprawniający do otrzymania miejscowego stypendium na pracę etc." (27 VIII 1911). Obawiam się, że nie udało jej się zrealizować żadnego z pierwszych punktów swojego programu, gdyż w połowie listopada była już w Londynie. Z błogosławieństwem Selig-mana, który jej wystawił świetną rekomendację, została przyjęta na roczny kurs w Oksfordzie, który kończył się uzyskaniem dyplomu z antropologii (co było odpowiednikiem bakalariatu). System edukacji w Oksfordzie i Cambridge tym się różnił od wszystkich innych, że wiedzę nabywało się najpierw w poszczególnych kolegiach, a zunifikowane były jedynie egzaminy końcowe. Później wprowadzono nauczanie na poziomie uniwersytetu, ale student ciągle jest przede wszystkim członkiem kolegium, w którym dalej odbywa się spora część jego edukacji pod opieką tutorów. Czaplicka starała się o przyjęcie do pierwszego żeńskiego kolegium w Oksfordzie — Somerville, które zapewniło jej także stypendium umożliwiające edukację. Somerville College został założony w 1879 roku. (Był to okres rewolucyjnych zmian w całym Oksfordzie, na przykład w 1871 roku zniesiono celibat obowiązujący do tej pory wykładowców.) Na początku żeńskie kolegia były ignorowane przez władze uniwersytetu, istnienie Somerville potwierdzono oficjalnie dopiero w 1910 roku, a dziesięć lat później kolegium to stało się częścią uniwersytetu. Somerville było kolegium niezależnym religijnie (w tym samym czasie powstał anglikański Lady Margaret Hall), jednak codziennie, aż do roku 1969, odmawiane były w nim modlitwy. Było także wyraźnie pro-suffrage, i to zarówno w odniesieniu do swych członkiń, jak i studentek. Kolegium było znane z wybitnych osiągnięć szczególnie w dziedzinie nauk ścisłych oraz z entuzjazmu dla podróży i naukowych eksplo- 208 raq'i. Generalnie miało opinię bardziej ambitnego, trudniejszego i zdecydowanie mniej dystyngowanego od innych żeńskich zgromadzeń19. Pauline Adams, kierująca archiwum Somerville College autorka historycznej monografii tego ośrodka, przytacza wiele dokumentów i wspomnień byłych wychowanek. Między innymi cytuje listy do rodziny młodej Amerykanki, która opisuje codzienne życie oksfordzkich studentek. Wszystkie prace porządkowe w ich pokojach wykonywała służba. W każdym z nich znajdował się słusznych rozmiarów blaszany cebrzyk stojący na dywaniku. O siódmej rano pokojówka na palcach wnosiła wiaderko gorącej wody. Na znak dzwonka rozpoczynały się modlitwy czytane przez pryncypałkę 43. Damskie kolegium, Somerville Hall .:p;a Ja LONDYN LONDYN w obecności wszystkich mieszkanek i służby. Po wstaniu z kolan i zjedzeniu solidnego śniadania dziewczęta udawały się do swych zajęć. Wracały na lunch między pierwszą i drugą. Znowu dzwonek. Podobnie jak rano zastawione stoły, ale do tego jeszcze duży kawał sera, z którego każda odcinała kawałek według własnego uznania. Potem jeszcze ciasto lub pudding. Kolacja: służba stawiała przed każdą talerz zupy lub ryby, potem zabierała opróżnione naczynia. Następnie wnoszono tacę z kurczakiem lub innym mięsem, z której każda brała tyle, ile chciała, podobnie z półmiskiem z ziemniakami i jarzyną. Przy każdym nakryciu — talerzyk z chlebem. Potem pudding, zazwyczaj owocowy. Na końcu jabłka. Po kolacji wszystkie przechodziły do pięknego salonu z tureckimi dywanami na podłodze. Był to czas życia towarzyskiego kolegium, po którym studentki udawały się do swych pokoi20. Uwaga osób kierujących kolegium na początku jego istnienia skupiała się głównie na ochronie dobrego imienia i niewieściej czci powierzonych dziewcząt. Na wykładach i w laboratoriach do 1893 roku musiały im towarzyszyć przy-zwoitki. Każde wyjście należało zgłosić przełożonej, a po zmroku dziewczęta nie mogły w ogóle opuszczać ośrodka bez zezwolenia. Gdy odwiedzały braci, musiały im towarzyszyć przyzwoitki. Na wykładach siadały obok siebie, nie wolno im było rozmawiać z kolegami, nawet jeżeli byli to ich krewni czy znajomi. Wszystkie kluby i towarzystwa uniwersyteckie były dla nich zamknięte. Kontaktowały się natomiast z innymi żeńskimi kolegiami, organizując wspólne imprezy sportowe oraz debaty polityczne. Razem redagowały pismo „The Fritillary". Czaplicka musiała się czuć na początku pobytu w So-merville College nieco obco. Mówiła Dąbrowskiemu, że była pierwszą cudzoziemką przyjętą na angielskich warunkach, ale nie była to chyba prawda, bo już wcześniej studiowały tam Amerykanki, a nawet Hinduska. Niestety nie zachowały się żadne listy Marii z tego okresu ani inne dokumenty. Nie wiem, czy kolegialne życie jej odpowiadało, czy nie. Sądzę jednak, że musiało jej tam być dobrze, bo późniejsze listy do przełożonej są bardzo serdeczne i pełne szczerego szacunku. Co zaś do jej studiów antropologicznych, to możemy mieć o nich bliższe wyobrażenie dzięki jej mentorowi, Robertowi Ranulphusowi Marettowi (1866-1942). Był on następcą Edwarda Tylora, pierwszego wykładowcy antropologii na Wyspach Brytyjskich. Marett interesował się głównie religią pierwotną i znany był z rewolucyjnej naówczas teorii, głoszącej, że jest ona zjawiskiem jednocześnie szerszym i bardziej nieokreślonym, a nie tylko wiarą w istotę nadprzyrodzoną czy — jak chciał Tylor — istoty duchowe. Marett zalecał badanie zjawisk magiczno-religijnych bez sztywnego ich rozróżniania. Jego staraniem utworzono w Oksfordzie Szkołę Antropologii, a w 1908 roku przyznano jej studentom pierw- 44. Katedra i błonia w Oksfordzie 21O Zll LONDYN sze dyplomy. Pierwszą osobą, która się zapisała na roczny kurs i pierwsza go zakończyła (z wyróżnieniem), była miss Barbara Freire-Marreco. Jak rozumiano wtedy antropologię? Marett tak określał jej zadania: „Antropologia ogarnia całkowitą historię człowieka, taką, jaką idea ewolucji wypiastowała i wypracowała. [...] Antropologia bada człowieka takiego, jakim ten występuje we wszystkich znanych nam czasach oraz we wszystkich dzielnicach świata. Bada jego ciało i jego ducha, tj. bada jego jestestwo cielesne, podlegające wpływom czasu i przestrzeni, to zaś jestestwo pozostaje w stosunku jak najściślejszym z życiem duchowym, które również znajduje się w obrębie działania tych samych czynników"21. W 1912 roku antropologię studiowało szesnaście osób (wśród nich Maria Czaplicka), a rok później — już 41. Od początku było wśród nich wiele kobiet. Obok samego Maret-ta warto przypomnieć tutaj także osobę profesora Arthura Thomsona, wykładowcy, którego asystentką za kilka lat zostanie Czaplicka. Jeden ze studentów podkreślał, że jego zajęcia wyróżniały się niezwykłą klarownością, a także tym, że były ilustrowane przez profesora kolorowymi kredami, którymi rysował obiema rękami naraz, nie przerywając wykładu22. Inną ważną postacią oksfordzkiej antropologii był Henry Balfour, kurator Pitt Rivers Museum, który dzięki własnym podróżom oraz darowiznom zaprzyjaźnionych administratorów kolonialnych czy naukowców pierwotną kolekcję generała Pitta Riversa powiększył pięćdziesięcio-krotnie. Maria Czaplicka przeszła bez problemów roczny kurs antropologii i w czerwcu 1912 roku uzyskała dyplom23. Marett pisał później, że zdała egzaminy celująco „w warunkach, które z powodu jej niedoskonałej znajomości angielskiego były szczególnie trudne"24. Ona sama donosiła o tym wydarzeniu Orkanowi: „Rzeczywiście był to triumf, który prze- LONDYN chodził moje oczekiwania" (3 VIII 1912). O tym sukcesie młodej rodaczki pisały nawet krajowe gazety. Młoda uczona pozostawała nadal w bliskim kontakcie z Bronisławem Malinowskim. W jego papierach, przechowywanych w Archiwum LSE, znalazłam pisany jej ręką dokument, świadczący o tym, że konsultował z nią swe naukowe pomysły. Domyślam się, że chodziło o książkę Malinowskie-go o rodzinie australijskiej (po polsku ukazała się pod tytułem Aborygeni australijscy w XI tomie Dzieł), której napisanie zlecił mu Westermarck. Ten arkusik papieru z uwagami Cza-plickiej świadczy o tym, że na początku naukowej kariery angielskiej ich obojga to raczej Maria była na gruncie antropologii osobą bardziej doświadczoną. Po roku współpracy Marett pisał o swej uczennicy do przełożonej jej kolegium, miss Penrose: „Jest ona niezwykle gorliwa, a także bardzo inteligentna, łącząc wielkie zdolności i oryginalność z cierpliwością i sumiennością metody. W ciągu naszej rocznej pracy, w celu sprawdzenia jej umiejętności badawczych, zleciłem jej bardzo szczegółowe studium pewnych problemów, które obejmowało krytyczne użycie różnych autorytetów. Pomysłowy i systematyczny sposób, w jaki przedstawiła swoją selekcję materiału dotyczącego wyjaśnień określonych problemów, przekonał mnie, że jej możliwości zaawansowanej pracy w zakresie antropologicznej nauki są zupełnie niezwykłe"25. Marett odnosił się tutaj do tekstu, który potem ukazał się w „The Firtillary" i nosił tytuł Wartość wielu świadków. Czaplicka rozważała w nim powody dość zasadniczych różnic interpretacyjnych religii australijskiego ludu Arunta. Brały się one według niej z nieznajomości przez badaczy języka krajowców oraz stosowania do nich europejskich kategorii26. Celem tej epistoły Maretta nie było tylko wychwalanie swej pupilki, lecz także zmiana decyzji kolegium co do nie-przedłużenia jej stypendium na następny rok, gdyż Marett *. LONDYN miał plany naukowe związane z Czaplicką. Chodziło mianowicie o książkę Aboriginal Siberia. Na podstawie dokumentów przechowywanych w oksfordzkich archiwach udało mi się zrekonstruować przebieg wydarzeń związanych ze zleceniem tej pracy. Otóż między 27 maja a 1 czerwca 1912 roku, jak donosiło pismo „Man", odbywał się na Uniwersytecie Londyńskim kongres amerykanistów, na który przybyło wiele ówczesnych sław antropologicznych, jak Franz Boas i Aleś Hrdlićka ze Stanów Zjednoczonych oraz Waldemar Jochel-son i Leo Sternberg z Petersburga27. Jochelson przywiózł dużą liczbę przezroczy i filmów, aby zilustrować swą wyprawę na Aleuty i Kamczatkę, sfinansowaną przez F. P. Riabuszyń-skiego. Badał język, folklor i typy fizyczne Aleutów. Obaj Rosjanie byli politycznymi zesłańcami na Syberię i tam zainteresowali się kulturą autochtonicznych ludów. Jochelson brał potem udział w organizowanej przez Amerykanów Jesup North Pacific Expedition, a Sternberg badał tubylców na Sa-chalinie z ramienia Imperialnej Rosyjskiej Akademii Nauk28. Po zakończeniu kongresu amerykanistów, korzystając z obecności wielu znanych uczonych z całego świata, zaaranżowano w Królewskim Instytucie Antropologicznym konferencję, której celem było przedyskutowanie tematu następnej międzynarodowej konferencji. Właśnie wtedy Marett wpadł na pomysł, aby wykorzystać lingwistyczne zdolności polskiej uczennicy, a przede wszystkim jej znajomość rosyjskiego, i zlecić jej opracowanie wyników dotychczasowych badań na temat Syberii. Motywy swe wyłuszczał w cytowanym już liście: „Wiele godnych podziwu obserwacji dotyczących życia bardziej prymitywnych plemion Syberii [...] jest obecnie praktycznie niedostępnych dla świata naukowego, ponieważ są one ukryte w raportach, periodykach itd. pisanych po rosyjsku czy w innym słowiańskim języku. Ja sam miałem przyjemność dyskutowania tej kwestii z doktorami Sternber-giem i Jochelsonem i wiem, jak bardzo chcieliby oni, aby ich LONDYN prace, a także ich kolegów antropologów, zyskały większy rozgłos poprzez bardziej popularny język, najlepiej angielski. Zasugerowałem im, że Miss Czaplicką, jako znająca polski, rosyjski i angielski, mogłaby się z korzyścią poświęcić stworzeniu syntezy ostatnich prac rosyjskich na temat plemion dalekiej Północy, a oni przyjęli tę sugestię z entuzjazmem i podjęli się dostarczenia jak najpełniejszych informacji co do źródeł bibliograficznych" (2 VII 1912). Przełożona kolegium Somerville przejęła się tą propozycją i postanowiła częściowo sfinansować badania Czaplic-kiej, ale potrzebowano dalszych funduszy na zakup książek. Rozważano różne ewentualności, jak prośba o wsparcie Bedford College for Women. W przedmowie do Aboriginal Siberia Czaplicką dziękuje Reid Trust z tej właśnie uczelni za stypendium, które otrzymywała w 1912 i 1913 roku. Jednocześnie Barbara Freire-Marreco pisała do Amerykańskiego Biura Etnologicznego w sprawie ewentualnej pracy dla Cza-plickiej. Te dosyć desperackie i chaotyczne próby profesjonalizacji antropologii, czyli uczynienia z niej źródła utrzymania, Maria przedstawiała w liście do Orkana zgoła w innym świetle: „I nadal, choć Kasa Mianowskiego odmawia zapomogi, praca dobrze się zapowiada. Miałam dwie oferty do Ameryki i parę w Anglii; wybrałam jeszcze Oksford. Proponują opracowanie jednej książki antropologicznej, dość ważnej, a nadto moje kolegium daje mi rodzaj stypendium honorowego" (3 VIII 1912). Być może oba amerykańskie muzea zaoferowały się jej pomóc, ale jakie mogła mieć inne oferty w Anglii? Co zaś do stypendium honorowego, to znaczyło to jedynie tyle, że dostała je, nie będąc już członkinią kolegium. Wygląda na to, że ten optymizm Czaplickiej wynikał z chęci pokazania bliskiemu dawniej mężczyźnie, że świetnie sobie daje radę w świecie i niczego od niego nie potrzebuje. Następną wiadomość napisała w połowie września z wyspy Mont-Saint-Michel. Donosiła, że przeszła z koleżankami 21J LONDYN całą Normandię, kilka dni spędziła na tej wyspie, wiele przeżyła i przemyślała. No i że wraca do Anglii. Zajrzała jednak do kraju, bo na początku października Malinowski spotkał ją w Zakopanem. Siedziała w kawiarni razem z Kazia Żuławską, a on z lekka je kokietował i starał się być miłym i dowcipnym wobec nich i Micińskiego (Dziennik, s. 216). Widziała się też zapewne z Bronisławem Piłsudskim, który mieszkał wówczas na Bystrem. Miała z nim wiele do omówienia. Musiał jej wtedy ofiarować swe prace oraz zdjęcia, które potem wykorzystała w książce. Pisała tam o nim w notce biograficznej, że spędził na Syberii jako zesłaniec polityczny dziewiętnaście lat. Poznał plemiona Ajnów, Gilaków, Oro-ków i Orochów. Swe obserwacje na temat folkloru tych ludów publikował po francusku, niemiecku i angielsku, a także po polsku i rosyjsku. Był wtedy sekretarzem Sekcji Etnograficznej Akademii Umiejętności w Krakowie29. Czaplicka wróciła do Anglii. Musiał to być dla niej bardzo intensywny czas: gromadziła materiały do przyszłej książki, robiła notatki, a także była kimś w rodzaju asystentki profesora Thomsona, za co otrzymywała pensję30. 4 grudnia 1912 roku pisała do Orkana: „Ja jadę (aby tylko szczęśliwie) do kraju z niewymowną tęsknotą za krajem całym i za niewielu najlepszymi ludźmi, do których i Jego zaliczam. Jadę po nadludzkiej] pracy, nie tylko umysłowej, ale [i] osobistej walki również; jadę prosto nieledwie pokorna, by zażyć trochę ciepła na dalszą pracę w świecie". Święta pewnie spędziła z matką i rodziną w Warszawie. Czaplicka przez cały następny rok kontynuowała w Anglii pracę nad książką. Część wyników swoich badań zaprezentowała na początku września podczas konferencji Brytyjskiego Towarzystwa Popierania Nauki w Birmingham. Gazety donosiły, że był to dzień kobiet, istna „kobieca inwazja na Brytyjskie Towarzystwo". Uznano, że Czaplicka jest „jedną z najbardziej interesujących kobiet naukowców — a jest cał- 216 LONDYN kiem młoda"31. Antropolodzy nie szczędzili jej pochwał32. Wystąpienie Czaplickiej dotyczyło wpływu środowiska na idee i praktyki religijne. Starała się udowodnić, że to ciemności otaczające mieszkańców tundry, a także fakt, że większość roku spędzają oni w ziemiankach, wpływają na ich introspekcyjne myślenie i rozpowszechnienie arktycznej histerii, objawień i przepowiadania. Natomiast mieszkańcy tajgi czczą niebo i ciała niebieskie, a ich wyobraźnia jest bardziej rozwinięta33. Wszystkie te informacje pochodzą z albumu wycinków prasowych, które moja bohaterka gromadziła w latach 1913--1919. Choć właściwie nie jest pewne, czy robiła to sama, bo niektóre notatki są podpisane innym charakterem pisma. Wycinków jest około stu dwudziestu i pochodzą z bardzo różnych gazet. Są wśród nich pisma poważne i liczące się, jak „The Times", „Manchester Guardian" czy „The Westminster Gazette" (w tym samym mniej więcej czasie na Nowej Gwinei Malinowski jedynie marzył o pisywaniu do tych gazet), ale są i jakieś dziwaczne pisemka typu „Weekly Dispatch" czy „Daily Sketch". Wystąpienie Czaplickiej zostało opublikowane w piśmie „Folk-lore". Najprawdopodobniej ten sam tekst zaprezentowała jeszcze dwa razy w grudniu w Londynie: na posiedzeniu Królewskiego Instytutu Antropologicznego oraz Towarzystwa Folklorystycznego. Niewykluczone, że to Ma-rett zorganizował oba odczyty, aby jego protegowana mogła się zaprezentować szerszej publiczności naukowej i różnym ważnym osobom i zebrała pozytywne recenzje. W materiałach zgromadzonych przez Ethel Lindgren w Cambridge znalazłam dwie opinie napisane na prośbę Maretta przez Ar-thura Keitha (przewodniczącego Królewskiego Instytutu Antropologicznego) oraz R. Temple'a (przewodniczącego Sekcji Antropologicznej Brytyjskiego Towarzystwa), obie bardzo dobre. Najprawdopodobniej autorka dostarczyła ma- zty LONDYN LONDYN nuskrypt książki jesienią 1913 roku, a wydawnictwo po zapoznaniu się z nim nie było przekonane o zasadności opublikowania pracy ze względu na to, że prezentowała ona „surowy materiał" (cokolwiek przez to rozumiano). Marett poprosił wtedy swoich dostojnych kolegów, żeby wypowiedzieli się na temat naukowych możliwości autorki. Książka musiała wyjść pod koniec 1914 roku (kiedy Czaplicka była już w Rosji). Tytuł, w tłumaczeniu na polski, brzmiał: Pierwotna Syberia. Studium z antropologu społecznej. Jest to zaiste praca imponująca: prawie 400 stron, z czego dwadzieścia stanowi sama bibliografia. Poszczególne rozdziały dotyczą etnogeografii (czyli geograficznego rozmieszczenia ludów syberyjskich), socjologii (czyli organizacji społecznej, małżeństwa, zwyczajów związanych z narodzinami i śmiercią), religii (czyli szamanizmu) i patologii (czyli „ark-tycznej histerii"). Wygląda na to, że książka została przyjęta przychylnie przez recenzentów. W albumie wycinków prasowych Czaplickiej są tylko dwa omówienia: z „Times Literary Supplement" — długie i poważne, oraz z „Land and Water" — krótkie (z pismem tym nasza bohaterka będzie współpracować po wojnie) (SC HP PUM). W Instytucie Antropologii w Oksfordzie znalazłam w egzemplarzu pisma „Folk-lore" z 1915 roku recenzję Sidneya Hartlanda (ogólnie bardzo pozytywną) z odręcznymi uwagami samej Czaplickiej (poznałam jej charakter pisma), z których wynika, że musiały ją zirytować krytyki wynikające z nieuważnego czytania książki. Czy praca Czaplickiej broni się dzisiaj? Właściwie tak, ponieważ po drugim wydaniu Aboriginal Siberia w 1969 roku recenzent „Journal of Asian Studies" nadal widział w niej wspaniałe wprowadzenie do przedmiotu, a obecnie wszyscy badacze szamanizmu do niej się odwołują, zarówno Mir-cea Eliade (Szamanizm), jak i Ian Lewis (Ecstatic Religion), a w książce na temat miejsca szamanizmu w historii religii pisze się o Czaplickiej jako o trzeźwej brytyjskiej uczonej, 2l8 I która nie brała udziału w ewolucjonistycznej debacie na temat powszechności tego zjawiska34. Często przywoływane są także jej przykłady ilustrujące zmianę płci szamanów, co jest szczególnie interesujące dla współczesnych badaczy problematyki płci kulturowej. W marcu 1914 roku Czaplicka starała się o certyfikat badawczy (przyznawany chyba przez kolegium Somerville), a opinię jak zwykle pisał jej Marett: że pracowała pod jego kierunkiem, że książka skończona, że metoda pracy oraz jej wykonanie są najwyższej jakości, że wygłaszała referaty w towarzystwach naukowych i że kwalifikuje się do dostania tego certyfikatu i że właśnie przygotowuje naukową ekspedycję na Syberię, gdzie z pewnością zgromadzi materiał do dysertacji badawczej35. Zatem początek 1914 roku naznaczony był przygotowaniami do wyprawy. Nie wiem, skąd wzięła chętnych do towarzyszenia jej w tej niezwykłej podróży. Czy rozesłała po prostu wici do różnych organizacji, z którymi była związana, a może istniały wtedy jakieś zinstytucjonalizowane formy pozyskiwania takich współtowarzyszy? Był to przecież czas, kiedy organizowano takie właśnie zespołowe wyjazdy badawcze. Najbardziej znana była ekspedycja do Cieśniny Torresa z 1898 roku z Uniwersytetu w Cambridge (w której brali udział między innymi Haddon, Selig-man i W. H. R. Rivers). Akces do ekspedyq'i jenisejskiej Marii Czaplickiej zgłosiły cztery osoby: Maud Haviland, ornitolożka, Dora Curtis, malarka i fotografka, G. A. Whyte, który miał wykonywać obserwacje fizjograficzne (geograficznych warunków naturalnych) i w ostatniej chwili zrezygnował z udziału w wyprawie, oraz oczywiście Henry Hali, który miał pomagać kierowniczce w pomiarach antropometrycznych. Sama Czaplicka widziała główny cel ekspedycji w badaniach z zakresu społecznej i fizycznej antropologii Tunguzów oraz gro- ztg LONDYN LONDYN madzeniu kolekcji etnograficznej dla Muzeum Pitt Riversa w Oksfordzie. Przygotowując wyprawę, Czaplicka konsultowała się z wieloma autorytetami naukowymi w Rosji i Polsce. Od profesora Winogradowa, wybitnego historyka wykładającego w Oksfordzie od 1903 roku, otrzymała listy polecające do jego dawnych rosyjskich znajomych, podobnie jak od rosyjskiego ambasadora i konsula w Anglii. Co się zaś tyczy finansowania ekspedycji, każdy z uczestników zapewniał sobie środki na własną rękę. Bardzo ważny był odpowiedni ekwipunek. W arktycz-nych warunkach jednym z istotniejszych elementów był namiot „podobny do tego, jakiego używał kapitan Scott w czasie swej ostatniej podróży. W nim to będą naukowcy mieszkać przez rok, rozbijając obóz między dzikimi plemionami, aby jak najlepiej nauczyć się ich języków i towarzyszyć im w codziennym życiu" — jak podawało „The Daily Chronicie"36. (Okazało się, że właściwie go nie używali, gdyż mieszkali raczej w namiotach tubylców.) Dodać jeszcze należy instrumenty do pomiarów antropometrycznych, materiały fotograficzne, lekarstwa i sprzęt medyczny, żywność, specjalną odzież i tak dalej. Musiało tego być mnóstwo, a zgromadzenie tego dobra kosztowało pewnie niemało. Czaplicka dostała obiecany grant badawczy od Uniwersyteckiego Komitetu Antropologicznego (25 funtów). Skąd brała na to wszystko pieniądze? Z informacji zawartych w jej korespondencji wynika, że pomagał jej Wi-nogradow. Wyprawę Czaplickiej miało też finansować moskiewskie Towarzystwo Przyjaciół Antropologii i Etnografii, w zamian za co miała ona wykonać dla nich pewne prace. Jedną z nich było przetłumaczenie artykułu profesora Jan-czuka (CzP ASC, 9 V 1914). Pisała do nich z pewnymi sugestiami kilkakrotnie, a w jednym z listów wspominała także, że wkład w jej ekspedycję nie powinien być niższy niż 200 fun- I tów. Nie otrzymała niestety żadnej odpowiedzi (CzP ASC, 11 V 1914). W związku z tym na dwa tygodnie przed terminem wyjazdu zdesperowana zwróciła się do Funduszu Mary Ewart (działającego w jej byłym kolegium). Przedstawiła pokrótce swą sytuację oraz konieczność jak najszybszego wyjazdu, aby zdążyć na czas puszczania lodu na Jeniseju. Było to niezwykle istotne, gdyż ekspedycja miała podróżować właśnie tą rzeką. Czaplicka prosiła zarząd o dotację w wysokości 250 funtów, co by jej umożliwiło roczny pobyt na Syberii, lub 100 funtów na pozostanie tam jedynie przez lato (CzP ASC, 9 V 1914). Najwyraźniej podanie Czaplickiej spotkało się z przychylnym przyjęciem, bowiem 21 maja wyruszyła z dworca Charing Cross w Londynie w swoją wielką podróż37. W Petersburgu załatwiała niezliczone dokumenty i pozwolenia, które były konieczne, aby w ogóle poruszać się po Syberii. Potem udała się do Moskwy, gdzie spotkała się z pozostałymi członkami ekspedycji. Wsiedli razem do Orient Expressu i koleją transsyberyjską pojechali do Krasnojarska. Podróż była całkiem komfortowa, mimo że w pociągu nie było wagonu restauracyjnego i przez pięć dni jedli tylko na stacjach, nigdy nie wiedząc, kiedy będzie następna okazja, żeby zaspokoić głód. W Krasnojarsku czekał na nich cały skład zapasów przygotowanych przez pana Christensena, sekretarza norweskiego konsulatu i jednocześnie przedstawiciela Syberyjskiej Kompanii Handlowej. Umożliwił im on także (mimo że była niedziela) załatwienie spraw bankowo--pocztowo-urzędowych oraz wynajęcie lokalnego służącego. Następnego dnia koło południa wsiedli na statek „Or-jol", który był wysłużonym angielskim parowcem. Większość pasażerów stanowili rybacy udający się na letnie połowy. Podróż zajęła trzy tygodnie, ponieważ musiała być przerywana, gdy pogarszała się pogoda. Uczestnicy wyprawy postoje wykorzystywali do mierzenia i fotografowania tubylców oraz prowadzenia notatek. Obserwowali zmienia- Z2O zzi LONDYN LONDYN 45. Uczestnicy wyprawy jenisej-skiej: Dora Curtis, Henry Hall, Vasilij Korobienni-kow, Maud Haviland jące się krajobrazy: najpierw leśny pas tajgi, a później kamienistą tundrę. W liście do panny Penrose Czaplicka opisywała swoje pierwsze wrażenia etnograficzne: „Wszystkie miejsca, w których zatrzymywaliśmy się, były niezwykle interesujące, mimo że ludność nie jest zbyt liczna. Niestety tubylcy, których spotykaliśmy w drodze do Golczichy, byli już z reguły nietrzeźwi, gdy śpieszyli na miejsce postoju parowca, aby zakupić alkohol i jak najszybciej doprowadzić się do stanu upojenia. Często musieliśmy się śpieszyć, aby dotrzeć do ich czumów [namiotów] i bawić rozmową, zanim utracili zdolność, by czymkolwiek się zajmować. Parokrotnie byłam świadkiem, jak kupcy upijali tubylców, aby zmiękczyć ich przed targami o cenę futer. [...] Na szczęście Golczicha wydaje się wolna od takich wpływów. Osada ta nie jest położona na brzegu rzeki, lecz przy jej ujściu"38. Gdy minęli Jenisejsk, Maria ciężko zachorowała. Odczuwała silne bóle w boku i niczego nie mogła jeść. Obie towarzyszki podróży opiekowały się nią zdesperowane, bo lekarz mógł ją zobaczyć dopiero za dwa tygodnie w Turuchańsku. Chwilową ulgę dawały jej tylko masaże, które aplikowała jej Dora Curtis39. Gdy dotarli do ujścia Jeniseju, był pochmurny dzień, a na rozciągających się dookoła wzgórzach leżało jeszcze sporo śniegu. Po dwóch tygodniach wzniesienia zazieleniły się i pokryły kwiatami w najróżniejszych kolorach. Zamieszkali w drewnianym budyneczku, który poprzednio był łaźnią jednego z dwóch tamtejszych rosyjskich kupców i znajdował się w bliskości tubylczego obozowiska, zaludniającego się w lecie rybakami. Byli to Samojedzi, Juracy i Dołganie40. Zostawmy na razie Czaplicka z jej kompanami na Syberii i wróćmy do Londynu i pozostałych sióstr Malinow-skiego. Z Anglią przez pewien czas była związana Halina Nusbaumówna. Mieszkała w Londynie prawdopodobnie w 1913 roku (ewentualnie jeszcze na początku 1914). Co tam robiła — nie wiem. Nie ma jej ani w wykazie studentów London School of Economics, ani Bedford College for Woman (ojciec i tak pewnie by nie pozwolił jej na studia). Jak pamiętamy, zajmowała się artystycznym introligatorstwem. Może po prostu w Londynie terminowała u jakiegoś specjalisty w tej dziedzinie? W jej listach do Malinowskiego, pisanych na początku wielkiej wojny, pojawiają się nieliczne nawiązania do ich pobytu w Anglii i tamtejszych znajomych: „Czy pamięta Pan, jakeśmy we trójkę leżeli wśród pól kwitnącego janowca, patrzeli na przesuwające się na horyzoncie okręty — jak spóźniliśmy się na obiad i jaka mnie kompromitaq'a spotkała z powodu przypalonego kisielka" (MP YUL, 2 XI 1914). Musiało to być gdzieś na południowym wybrzeżu Anglii, zapewne w okolicy Brighton (jest to na tyle blisko Londynu, że można się tam wybrać na weekend). Ta trzecia osoba, o której wspomina Halina, to ich wspólny znajomy Marconi. (Olgierd Budrewicz, prezentując w swych Sagach warszawskich ród zzz LONDYN Marconich, znanych architektów, wspomina o jakimś stryju Kazimierzu, inżynierze elektryku w Ameryce41. Musiał to być właśnie ten znajomy Haliny i Malinowskiego, bo wspominała kiedyś w liście, że wyjeżdża do Ameryki.) Halina pisywała także do Charlesa Seligmana, mentora obojga znajomych antropologów, który pośredniczył w wymianie korespondencji. Musiała go zatem znać z Londynu. Tam też pewnie zawarła znajomość z Marią Dąbrowską, która wzmiankowała później o niej w swych Dziennikach (t. I, s. 125). Halina jako Żydówka pewnie nie była zbyt blisko z katolicką częścią polskiego Londynu, skupioną wokół miss Almy Tadema; raczej trzymała się z socjalistami. Musiała być w bliskich stosunkach z Czaplicką, gdyż pozwalała sobie na dość złośliwe wobec niej żarciki, a jednocześnie miała świeże o niej wiadomości. W Londynie mieszkała także wtedy Otolia Retingero-wa. Przyjechała do Anglii razem z mężem niedługo po ślubie, jesienią 1912 roku. Józef Hieronim zajmował się propagowaniem sprawy polskiej i działalnością informacyjną. Nadruk na jego papierze firmowym głosił: „The Polish Bureau. Under the Patronage of the Polish National Council"42. Czyli działał pod auspicjami Polskiej Rady Narodowej, która miała raczej prawicowe nastawienie. Retinger starał się do sprawy polskiej przekonywać na różne sposoby, na przykład opublikował broszurę The Poles and Prussia o ucisku dzieci polskich w szkołach pod zaborem pruskim. Usiłował zjednać także wybitnych Polaków: Ignacego Paderewskiego i Josepha Conrada. Efekty jego działalności nie były chyba jednak specjalnie zachwycające, bo Tola zwierzała się Malinowskiemu z możliwej dymisji męża oraz z kłopotów finansowych43. Mieszkali koło Chalk Farm na En-glands Lane, gdzie wynajmowali nieduży umeblowany apartament, urządzony „wyjątkowo niebanalnie przez artystę 224 LONDYN malarza". „W czarnym saloniku pełnym barwnych plam" był kominek i kanapy, a na górze — jeszcze dwie sypialnie. „Młoda i niedoświadczona pani domu" miała do pomocy irlandzką gospodynię, „okrągłą jak pulpet panią Katarzynę"44. Jak wyglądało londyńskie życie Toli? Dnie wypełniała jej praca w czytelni British Museum. Musiała się też uczyć angielskiego, bo nie znała wcześniej tego języka. Poza tym pomagała mężowi (może przepisywała manuskrypty, prowadziła korespondencję?). W środku dnia jadła lunch gdzieś w mieście: w herbaciarni Express Daisy czy u Lyonsa (dawano tam jedynie jarskie dania i mogły tam przychodzić kobiety samotnie, bez narażania na szwank swej reputacji). Czasami spacerowała po londyńskich parkach, nadbrzeżu Tamizy czy wyprawiała się na lodowisko. Wieczorami brała udział w bujnym patriotyczno-politycznym życiu towarzyskim: spotkaniach polskiej kolonii, odczytach, poza tym jakichś parlamentarnych kolacjach oraz koncertach, operach etc. W pobliżu Retingerów, na Queen's Crescent, mieszkali Marianowie Dąbrowscy, ale pewnie po aferze z Pace'em nie utrzymywali towarzyskich stosunków. Tola miała w Londynie bliską przyjaciółkę, która nazywała się Kasia Chła-powska45. O pewnym publicznym występie młodej pani Retinge-rowej (a także innych polskich pań) donosił „Świat" z 17 stycznia 1914 roku w krótkiej notatce Bazar polski w Londynie. Chodziło o kwestę zorganizowaną na rzecz klasztoru nazaretanek, podczas której kobiety z wyższych sfer sprzedawały swoje wyroby rękodzielnicze czy inne rzeczy i gromadziły w ten sposób fundusze. Bazar ten musiały przygotować angielskie katoliczki, a polską jego część urządziła miss Alma Tadema. „Na wprost wejścia wisiał wielki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, pod nim na straganie: kilimy, chusty i wstążki chłopskie, zabawki z drewna, pająki łowickie, lalki w strojach narodowych". Natłok był duży i panie musiały odpo- 22j 46. Bazar polski w Londynie *- LONDYN wiadać na liczne pytania, a także pozować do nużących zdjęć. Miss Alma Tadema chciała w następnym roku zrobić bazar czysto polski. Można się domyślać, że wojna pewnie pokrzyżowała te plany, a żałować należy, iż wcześniej nie wykorzystano tej wspaniałej instytuq'i promocyjnej zamiast zakulisowej i dość jeszcze wtedy jałowej działalności Retingera. Jeszcze pod koniec 1912 roku młodzi państwo Retinge-rowie poznali najważniejszą dla nich wtedy osobę w Anglii: Josepha Conrada. Po latach pisarz tak wspominał to spotkanie: „Moja znajomość z Józefem Retingerem sięga roku 1912. Przyszedł do mnie z listem polecającym od A. Benneta [znanego wówczas brytyjskiego powieściopisarza], którego poznał we Francji. R. mówił mi wówczas, że Komitet Narodowy (w Galicji) powierzył mu misję poruszenia kwestii polskiej w prasie francuskiej i angielskiej. Zadanie wówczas niewykonalne z uwagi na istniejące przymierze europejskie. [...] Często spędzał u nas weekendy, szczerze opowiadając o swoich nadziejach. W bardzo szybkim czasie i on, i jego żona pozyskali nasz szacunek i sympatię"46. Polskiemu znajomemu Conrad opowiadał później, że pewnego razu, bawiąc w Lon- LONDYN dynie, zaprosił Retingera na obiad i dopiero wtedy dowiedział się, że jest on w Anglii z żoną. Chcąc naprawić swoją niezawinioną nieuprzejmość, kazał się zawieźć do ich londyńskiego mieszkania, aby ją przeprosić. „Przyjęła mnie śliczna pani Tola i wyciągając rękę, przemówiła do mnie po polsku". Od tej pory i z Retingerem Conrad rozmawiał już w ojczystym języku47. Sama Tola to pierwsze spotkanie z Conradem opisywała inaczej: „Mieszkał podówczas z rodziną w Capel House, w hrabstwie Kent. [...] Tam, na stacji po raz pierwszy zobaczyłam Conrada. Przede wszystkim uderzyła mnie polskość typu, spojrzenie, głos, kresowa wymowa. Średniego wzrostu, barczysty, trochę przygarbiony, o niezwykle charakterystycznym zarysie brwi, żywych, nerwowych ruchach i jakimś specjalnym, jakby nieśmiałym wdzięku, niemal młodzieńczym, mimo siwiejących włosów i bruzd na czole. Ujęła mnie od razu wielka jego prostota, godność i niewymuszona wytwor-ność. [...] Usadowił nas troskliwie w swym małym staroświeckim aucie i wiózł na weekend na niedzielę do siebie. Pierwszy niezapomniany weekend, choć tyle potem przesunęło się ich przez rok następny"48. I dalej Tola opisuje też Jessie, żonę Conrada, której później nieraz towarzyszyła w domowych zajęciach. Wylicza dokładnie, czym się Jessie zajmowała i co jej Conrad zawdzięczał: układała skąpy budżet domowy, przyrządzała własnoręcznie pożywienie, przepisywała rękopisy na maszynie, robiła korekty i zachowywała zawsze niewzruszoną pogodę ducha mimo swych zdrowotnych kłopotów. Tola opisała też swój dzień w Capel House. Rano budziło ją gwizdanie kosów, o siódmej przychodziła służąca Nelly z „filiżanką wonnej herbaty z sucharkiem", o dziewiątej trzeba było zejść na dół. „Jessie w niebieskim szlafroczku prezy-duje przy tym ważnym obrzędzie śniadaniowym, przypieka grzanki, dolewa kawy, podsuwa rozliczne marmolady"49. iz6 227 LONDYN LONDYN Na taki weekend zabrała też kiedyś do Conradów swojego znajomego, Bronisława Malinowskiego. Niestety nie prowadził wtedy dziennika, więc nie mamy szczegółowej relacji z tej wizyty. Młody uczony był wielkim admiratorem twórczości Conrada. Nie wiem, czy wiele czytał jego powieści przed swą wizytą w Capel House, ale na pewno robił to później, szczególnie podczas podróży w tropiki i badań terenowych na Nowej Gwinei. Zdzisław Najder znalazł zaś na aukcji książek z domowej biblioteki Conrada egzemplarz The Family among Australian Aborigines Bronisława Malinowskiego, wydany w 1913 roku, z polską dedykacją od autora (czyli najpewniej wtedy właśnie mu ją przywiózł). Wróćmy jednak do Toli Retingerowej i jej przyjaźni z mieszkańcami Capel House. W swych wspomnieniach opisywała jeszcze wspólny piknik w Sandgate, jazdę łodzią motorową po Tamizie50, a także czytanie na gorąco Losu, który ukazał się na początku 1914 roku. Autorka detalicznie streszcza również wizytę Conradów u nich w Londynie (musiało to być na początku maja 1914 roku, sądząc po refleksach w Dzienniku Malinowskiego (s. 320)). Gości ulokowano w dwóch sypialniach na piętrze, a domownicy gnietli się na kanapkach na dole. Tola przy pomocy irlandzkiej gospodyni wystąpiła z polskim obiadem. „Conrad był zachwycony, Jessie i chłopcy twierdzili, że im smakują te dziwne trochę na angielskie gusta potrawy"51. Może właśnie ten atak kulinarnej nostalgii zdecydował o tym, że wcześniejszy, dość mglisty plan podróży całego „plemienia" Conradów do Polski zaczął być poważnie brany pod uwagę. Gościnę zaoferowała matka Toli, pani Zubrzycka, w swoim dworze w Gosz-czy. Ostateczna decyzja zapadła w czerwcu. Relacjonuję tutaj dość szczegółowo losy przyjaźni Retingerowej z Conradami głównie dlatego, że wspomnienia na ten temat są jedynym jej opublikowanym tekstem (a przynajmniej tylko do niego udało mi się dotrzeć). Sama naj- wyraźniej nie wydawała się sobie wystarczająco ciekawym obiektem narracji. Nie pisała autobiografii, tylko wspomnienia o sławnym człowieku, jakiego miała szczęście znać dość blisko. Samą siebie obsadziła w roli lustra, w którym ukazała się postać wielkiego pisarza. W każdym razie z tej wspomnieniowej prozy widać wyraźnie niewątpliwy talent do żywego, bardzo zmysłowego opisu. Retingerowie byli związani też z Paryżem. Józef Hieronim studiował tam i miał wielu znajomych. Najważniejszymi byli jego krewni, Cyprianowie Godebscy. Pisał o nich, że byli „jedną z najbardziej lubianych par literackiego i artystycznego świata"52. Gdy Retinger przyjechał do Paryża w 1906 roku, . najczęstszymi bywalcami w salonie Godebskich byli dwaj Grand ciemnowłosi mężczyźni, Ravel i Pierre Bonnard. Gościem i Petit Palace ¦ J/V-- 2l8 zzg t. LONDYN Cipy (jak Cyprian był nazywany) i jego żony w późniejszych latach bywał Jarosław Iwaszkiewicz53. Słynna Misia Godebska była przyrodnią siostrą Cypriana. Należała do najbardziej wykwintnego towarzystwa razem z Anną de Noailles i księżną de Polignac. „To były postacie całkiem ze stron prozy Prousta", jak ujęła to Valerie -Bougault54. Józef Hieronim codziennie też chodził do Cafe Vachette w Dzielnicy Łacińskiej, gdzie spotykał najważniejszych poetów i pisarzy: Jeana Giraudoux, Francois Mauriaca, Arnolda Bennetta. Andre Gide'a poznał w pociągu Praga-Paryż. Dał mu wtedy jakieś swoje opowiadanie, które Francuz wnikliwie zrecenzował, oświadczając na ostatku, że nie będzie z niego pisarz. Retinger określił swoje paryskie środowisko raczej jako artystyczne, a nie polityczne. To miało się zmienić dopiero w Anglii. Jego młoda i piękna żona bywała z nim na ówczesnych najważniejszych salonach i poznawała najlepszych artystów, najbardziej wpływowych polityków. Czy brakowało jej tego później? Zupełnie inaczej było na Rive Gauche, gdzie mieszkała wtedy Zosia Benówna. Jak pamiętamy, studiowała u Bergso-na, potem chorowała, zaczęła malować i już została we Francji. W 1912 roku przyjechał tam jej przyszły mąż, Tadeusz Szymberski, co wiem z jego curriculum vitae, odnalezionego przeze mnie w archiwum PAU w Krakowie55. Zosia w Paryżu mogła zapewne liczyć na swego wuja Michała Mutermilcha i jego żonę, którzy byli już tam dobrze zadomowieni. Mieszkali najpierw na bulwarze Montparnasse pod numerem 30, a później 160 — w obszernym apartamencie. Mela wynajmowała na tej samej ulicy byłą pracownię Whistlera, znajdującą się zaraz obok atelier Boznańskiej56. Mimo iż małżeństwo Mutermilchów przeżywało różne kole- Z3° LONDYN je, to w każdym razie dzięki nim moja bohaterka, a później i jej mąż, mogła poznać sporą część ówczesnego paryskiego artystycznego świata, przede wszystkim niezwykle liczną polską i polsko-żydowską kolonię. W tamtejszy przedmiejski krajobraz Montparnasse'u z wcale licznymi jeszcze folwarkami i winnicami zaczął się wciskać modernizm, choć był on dość powierzchowny, gdyż nawet nowo budowane domy nie miały zazwyczaj łazienek. Bieżąca zimna woda w kuchni i gaz były szczytem komfortu (elektryczność upowszechniła się dopiero w okresie międzywojennym). Żeby się wykąpać, trzeba było iść do łaźni. Liczne tamtejsze stajnie, które wskutek postępu motoryzacji stawały się niepotrzebne, łatwo dawały się zamienić na malarskie pracownie. Było tam kilka klasztorów, a także ulica Gaite, siedlisko rozrywki, tanich teatrów, sal tanecznych, restauracji. Apollinaire pisał wtedy: „W obecnych czasach prawdziwych artystów, noszących się w amerykańskim stylu, można znaleźć jedynie na Montparnassie... Cóż to za przyjemna kraina, gdzie korzysta się na dworze z całego nieba, kraina świeżego powietrza i kawiarnianych tarasów"57. Wśród cudzoziemskich artystów dominowali przybysze ze Wschodu, przede wszystkim Żydzi: Chagall, Soutine, Zadkine, Kisling. Jak zauważa Jean-Paul Crespelle, Polacy i Rosjanie cenili we Francji klimat wolności i tolerancję. Przybywającym do Paryża Niemcom, Skandynawom i Anglikom chodziło głównie 0 doskonalenie się w sztuce. Z tego przemieszania się ras 1 kultur powstała szkoła paryska. Crespelle i inni francuscy autorzy nie piszą wszelako, jaką cenę przyszło za to płacić. Zwróciła natomiast na to uwagę Elżbieta Grabska. Ceną tą było przezwyciężanie „słowiańskiego kolorytu" wyobraźni, zrezygnowanie z narodowej kultury artystycznej na rzecz francuskiej, którą uważano za uniwersalną58. Poza tym nie wszyscy ci „metecy" (cudzoziemscy współmieszkańcy) byli LONDYN bezwarunkowo akceptowani. Ich sytuacja była i nadal jest dość dwuznaczna. Próżno bowiem szukać w paryskich muzeach ich dzieł, czasami pojawiają się na wystawach, a najczęściej można je zobaczyć na aukqach, gdyż Szkoła Paryska ciągle dobrze się sprzedaje. Na Montparnassie mieściły się oczywiście najważniejsze szkoły artystyczne: Academie Colarossi, gdzie uczyli Ro-din i Whistler, oraz najpopularniejsza — Academie de la Grande Chaumiere z Bourdelle'em i Boutetem de Monvel, gdzie uczęszczali głównie Polacy i Rosjanie. W tychże ośrodkach nauki pobierała Mela Muter i pewnie także Zosia Benówna. W pobliżu co poniedziałek odbywał się malowniczy targ, gdzie towarem byli modele59. Za trzygodzinne pozowanie płacono pięć franków (ale nie korzystali z tego raczej przybysze ze Wschodu, którzy za te pieniądze mogli przeżyć kilka dni). W pracowniach tworzono, a w kawiarniach wymieniano poglądy i dyskutowano problemy estetyczne. Urządzano też liczne przyjęcia. W katalogu wystawy Paryż i artyści polscy znalazłam wspomnienie o tym czasie Bolesława Wienia-wy-Długoszowskiego, który wymienia największe polskie znakomitości wtedy właśnie tam spotykane: Żeromski, Sie-roszewski, Strug, Reymont, Ostrowska, Boznańska, Pankie-wicz, Skoczyłaś, Gottlieb, Makowski, Mutermilchowa. Zosia Benówna była zapewne jedną z malarek, „portretujących pracowicie kilkadziesiąt pomarańcz i dwa razy tyle cytryn obok butelki z czerwonym winem"60, a Tadzio Szymberski siedział w tym czasie w pobliskiej kawiarni i dyskutował o sztuce i poezji. Nikt pewnie nie rozumiał jego francuszczyzny, tak jak nikt nie rozumiał go, gdy mówił w rodzimym języku. Środowisko polskie w Paryżu było bardzo zróżnicowane. Na lewym brzegu, wśród arystokracji, działało wiele stowarzyszeń, ale nie mogły one pomóc nowym przybyszom. W 1911 roku z inicjatywy rzeźbiarza Stanisława Ostrowskie- ZJ2 LONDYN go powołano do życia Towarzystwo Artystów Polskich, którego ciekawą, choć krótkotrwałą historię opracowała Ewa Bobrowska-Jakubowska. Wskazuje ona na dwa zasadnicze problemy, jakie organizacja ta miała pomóc rozwiązać swym członkom: były to niedostatek, a także nieznajomość stosunków francuskich61. Poza tym działała Kasa Bratniej Pomocy, która udzielała zwrotnych nieoprocentowanych pożyczek, a także Komisja Informacyjna, dostarczająca wiadomości na temat życia i pracy artystycznej w Paryżu. Wsparcie finansowe zapewniał Władysław Kościelski, zamożny i ustosunkowany ziemianin z Poznańskiego, interesujący się przede wszystkim sprawami sztuki. Zarówno Zosia Benówna, jak i Tadeusz Szymberski stali się stałymi beneficjentami tej instytucji62. Towarzystwo organizowało odczyty i wieczory artystyczne, koncerty, wystawy, obchody rocznic narodowych oraz zabawy i spektakle. Najbardziej spektakularną imprezą okazała się szopka z 1912 roku. Opisała ją i próbowała odtworzyć Halina Ostrowska-Grabska w swojej wspomnieniowej książce Bric a brać. Zacytuję tutaj tylko drobny fragment tego satyrycznego arcydzieła. Kuplet Muzy plastycznej (Meli Muter): Ja jestem piękna Mela, Z bulwaru Montparnasse, Muza, co rozaniela Najzłośliwszego z was... Potem dołączyły do niej pozostałe towarzyszki: literacka (Bronisława Ostrowska) i muzyczna (Stefania Calvas-Dłu-goszowska): Nieszczęśliwe my trzy Muzy, Bo nas nie chcą te łobuzy. Już nie Parnas, a Montparnasse, Suchy kasztan, a nie mirt63. 233 ł. LONDYN Kukiełki były bardzo misternie wykonane, a niektóre miały awers i rewers. Niestety autorka nie zapamiętała kwestii wypowiadanej przez postać zwaną Mamka Polka, a szkoda, bo ówczesna ironia wobec naczelnego mitu polskiej kobiety bardzo dobrze by się teraz czytała. Wypowiedź trzech muz zaś najwyraźniej świadczy o trudnościach z akceptacją kobiet w artystycznym środowisku czy raczej na jego wyżynach. Mogły tworzyć w zaciszu domowym, ale nie pchać się na parnas. Józef Retinger w swojej książce o Conradzie zastanawiał się, dlaczego pisarz wolał Londyn od Paryża — w predyiekq'i tej (jak i w wielu innych) obaj najwyraźniej się zgadzali: „Każdy z nas, kto się włóczył po świecie, musiał nieuniknienie uznać jedno z dwojga: kobiece, magiczne, czarujące piękno Paryża lub męski, energiczny, zwarty urok Londynu. Ci, którzy lubią blask, ponieważ niewystarczająco mają go w sobie, ci, którzy rozkoszują się szybkim dowcipem, inspirującą inteligencją, ponieważ sami są ciężko myślący, ci wszyscy muszą mieć Paryż jako swe tło; ci, którzy cenią dokonania, nudne i pracochłonne powodzenie, kierują się ku Londynowi. Dla uporczywie romantycznego Conrada Londyn był oczywistym miejscem kultu"64 (a zatem: my, prawdziwi mężczyźni, musieliśmy wybrać Anglię). II WIELKA WOJNA I ZMIANY, JAKIE PRZYNIOSŁA, ORAZ MARZENIA O WOLNEJ POLSCE 'yórgy Lukacs napisał gdzieś, że pierwsza wojna światowa była pierwszym w dziejach przypadkiem, kiedy Historia stała się udziałem powszechnym. Wszyscy ludzie zostali nią dotknięci. Dodajmy: w tym także kobiety (a może przede wszystkim one). Zobaczmy, gdzie w momencie wybuchu wojny były moje, niczego się niespo-dziewające, bohaterki. Zosia Romerowa wracała z Berlina, gdzie poddała się operacji krtani, do swego majątku w Cytowianach; pod koniec podróży towarzyszyła jej już wojenna panika. Halina Nusbaumówna nie mogła się wydostać z Wisły, gdyż jako poddana cesarstwa rosyjskiego była obywatelką wrogiego Austro-Węgrom kraju. Tola Retingerowa wiodła do Polski „plemię" Conradów i zdążyła ich dowieść do Krakowa. Aniela Zagórska w Zakopanem sekundowała tworzeniu się Legionów. Zosia Szymberska była gdzieś we Francji, Żenią Zielińska pewnie w Warszawie, Helena Czerwijowska chyba w Zakopanem, a Paulina Wasserberg w Wiedniu. Maryla Zaborowska prawdopodobnie nadal leczyła się w szwajcarskim sanatorium. Maria Zielewiczówna mieszkała w Ud-devalli, a jej siostra Zofia zapewne w Poznaniu. Maria Cza-plicka siedziała w osadzie Golczicha na Syberii i nic nie WIELKA WOJNA ¦>¦¦>¦ I 48. Kobiecy wiedziała, że wybuchła wojna. Było to jedno, jak się okazało, oddział z bezpieczniejszych wtedy miejsc. O losach wojennych Zosi Benówny nie wiem nic konkretnego. Generalnie sytuacja polskich artystów we Francji, odciętych od krajowych źródeł finansowania, była dość trudna, a Tadeuszowi Szymberskiemu, legitymującemu się austriackim paszportem, musiało być szczególnie ciężko. Z listów Zosi do Malinowskiego mogę się domyślać, że przez jakiś czas mieszkali poza Paryżem. Musieli cierpieć niewygody, a może nawet przeżywać jakieś dramatyczne chwile, gdyż Malinowski pisał później o Tadeuszu, że był „wytrącony wojną z normalnego toru pracy twórczej"1. Ewa Bobrowska-Jakubowska znalazła w dokumentach Towarzystwa Artystów Polskich ślady dziejów obojga Szym-berskich. On był członkiem sekcji literackiej, ona — malarskiej. Na początku wojny nie ma o nich wzmianek. Wtedy zapewne byli poza Paryżem, gdyż wszyscy cudzoziemcy musieli opuścić miasto. Niewykluczone, że jak wielu Polaków udali się do Bretanii. Wrócili wiosną 1915 roku. Pewnie byli w skrajnej nędzy, ciągle bowiem starali się o zapomogi w TAP, które w czasie wojny usiłowało dalej działać, walczyło o pieniądze od różnych instytucji opiekuńczych, urządzało wystawy2. Zosia jednak jeszcze w nich nie uczestniczyła. W trudnej sytuaq'i byli także Mutermilchowie. Z Bretanii wrócili do Paryża już pod koniec października 1914 roku. Wynajęli małe mieszkanie na bulwarze Port Royal 91 i pracownię (bd. Saint Jacques 51). Michał i brat Meli wstąpili ochotniczo do armii francuskiej. Ona opiekowała się rannymi3. Niew)4duczone, że pomagała jej w tym była studentka medycyny, Zosia Benówna. Losy wojenne Romerów znam bardzo dokładnie, ponieważ Eugeniusz, mąż Zosi, prowadził w tym czasie szczegółowy dziennik. Pisał go dla swego syna Rocha Edwarda, któremu udało się uratować rękopis podczas następnej wojny. Wydany został staraniem rodziny w 1995 roku. Jest to dzieło imponujące. Tom pierwszy liczy ponad sześćset stron. Piotr Łossowski we wstępie podkreśla, że jest to zapis wydarzeń widzianych oczyma świadka, pozwalający zrozumieć klimat tamtych czasów. Istotnie, życie polskiego ziemiaństwa na kresach jest dla nas tak egzotyczne, że dopiero dzięki drobiazgowym opisom konkretnych sytuacji, codziennych zmagań i obecnych zawsze w tle nadrzędnych wartości moralnych możemy się do niego zbliżyć i próbować je zrozumieć. Do Romera należało kilka tysięcy hektarów lasów, łąk i pól, dwa dwory: w Cytowianach i Pogryżowie, a także liczne nieruchomości w okolicznych miastach. Było to wielkie przedsiębiorstwo zatrudniające rządców, oficjalistów, or-dynarczyków, furmanów, rzemieślników, czeladź, a także kucharza, pokojówki, niańkę do dzieci i freblankę etc. Ogłoszenie mobilizacji w Rosji zastało Romerów w Berlinie i przyśpieszyło ich powrót. Po drodze zatrzymali się w Wilnie, gdzie wszyscy powtarzali, że wojna wybuchnąć nie może, ale z36 Tir WIELKA WOJNA jeżeli do niej dojdzie, to będzie trwała kilka tygodni lub najwyżej miesięcy. Rodziło się także przekonanie, że z tej wojny może wyniknąć korzyść dla Polski. Mimo „nastrojów uciekinierskich" panujących wśród sąsiadów Romerowie zdecydowali się zostać, uważając, że lepiej, jak właściciel jest w swoim majątku. Musieli często nocować kozaków czy inne oddziały; przypatrywać się dość chaotycznym działaniom rosyjskiego wojska, nadużyciom i niesprawiedliwościom przy rekwizycjach. Nie zmieniło to jednak antyniemieckiego nastawienia Romera, który nie kierował się w swych poglądach sympatiami, lecz „wyrezono-waną nienawiścią dla niebezpieczniejszego wroga". 11 września przeleciał nad Cy to wianami pierwszy aeroplan. Wkrótce potem ogłoszono mobilizację. Z cytowiańskie-go majątku powołano wszystkich rzemieślników, co spowodowało problemy w gospodarstwie. Spalił się dom w Rosie-niach, bo — jak twierdził Romer — straż złożona przeważnie z Żydów ratowała tylko żydowskie domy. 7 października przyszła na świat córeczka Eugenia Maria Bronisława. 1 listopada po obiedzie odbyły się chrzciny. Eugeniusz wyjeżdżał często w sprawach Kowieńskiego Towarzystwa Rolniczego, Cytowiańskiego Towarzystwa Spożywczego, składek na ofiary wojny, skarg na komisje rekwi-zycyjne. „Wojna już nie robi takiego wrażenia" (Dziennik, 1.1, s. 79, 81). Tak zeszło do wiosny. W połowie marca wydano kategoryczny rozkaz zabraniający sprzedaży jakichkolwiek produktów spożywczych, a po trzech tygodniach równie bezwarunkowy nakaz ewakuacji, gdyż Niemcy postępowali naprzód. 15 kwietnia rano wyruszyli w drogę. Przodem jechały furmanki z owsem, koniczyną i rzeczami. „Ciężka była chwila wyjazdu, przyjąłem to jako dopust Boży; zmówiliśmy z Zosią pacierz, dom pożegnałem, oddając go na Opiekę Boską, i pojechaliśmy" (t. I, s. 108-109). WIELKA WOJNA Problemy zaczęły się od razu: konwój furmanek nie poszedł gdzie trzeba, gdyż docierały do nich wiadomości, że Niemcy tuż-tuż. Wszyscy potracili głowy; powozy z matką Romera i dziećmi poszły gdzie indziej niż on z Zosią. I tak przez kilka następnych dni nie mogli się znaleźć, uciekając przed Niemcami. Gdy wreszcie spotkali się u Świąteckich w Poniemuńku, trudno było „radość i serdeczność powitania opisywać". Dzieci zniosły rozstanie i trudy podróży bardzo dzielnie, nawet mała Gienia, której mleko trzeba było kupować z rozmaitych źródeł. Następnego dnia przenieśli się do Antonosza, dworu i majątku należącego do kuzyna, Bronka Romera. Było to gniazdo rodziny Romerów. Tymczasem niemiecka ofensywa została odparta, a okolice Cytowian znalazły się z powrotem w rękach wojska rosyjskiego. Eugeniusz oczywiście podjął decyzję o powrocie. „Myślałem na razie jechać do domu sam jeden, ale Zosia stanowczo orzekła, że chce być ze mną w tych chwilach, może bardzo ciężkich, powrotu do domu, widzi w tym obowiązek żony towarzyszki doli i niedoli mężowskiej, i chce go wypełnić" (t. I, s. 137). Gdy dotarli na miejsce, Eugeniusz zapisał, że po dwóch pogromach, „niemieckim i naszego żołdactwa, mamy trzeci, dokonywany przez swoich ludzi". Po kilku dniach walki rozpoczęły się na nowo i Cytowiany znalazły się znów pod ostrzałem artyleryjskim. Eugeniusz musiał wracać do Antonosza (Zosia wyjechała już wcześniej). Później nastąpiły dnie exodusu, niepewność, gdzie im się zdarzy nocleg, czy ich kto przyjmie, czy będzie miejsce dla służby i pastwisko dla koni. Doznali wielu dowodów gościnności i porównanie uprzejmości dworków szlacheckich i pałaców pańskich wypadło na niekorzyść ostatnich. Na jakiś czas udało im się ulokować w wynajętym domu, gdzie były też zabudowania gospodarcze i pastwiska. Eugeniusz nadzorował interesy, Zosia jeździła czasami po sprawunki do miasteczka, trochę rysowała. Spotykali się z innymi ucieki- z38 2-39 WIELKA WOJNA nierami, czytali doniesienia wojenne, komentowali je, dyskutowali o polityce. Ale po jakimś czasie musieli opracować plan dalszej ucieczki. Tabor wyruszył 5 września koło południa i po kilku dniach dotarł do Stanisławowa, majątku Stanisława Hłaski. Ustalono warunki ich pobytu: dostali trzy pokoje „bezinteresownie". Hłaskowie nie zamierzali uciekać przed Niemcami, wobec tego Romerowie mogli się u nich zatrzymać na całą zimę. O swoich gospodarzach Eugeniusz pisał, że są bardzo oboje dobrzy i uczynni. Po pewnym czasie dołączyła do nich matka Eugeniusza i jego siostra. Na początku wszyscy są szczęśliwi, ale z czasem dochodzi do nieporozumień, starsza pani lekceważy Zosię. Eugeniusz z przykrością zauważa egoizm matki i jej niewdzięczność. Eugeniusz próbuje dochodzić swych praw do odszkodowania za zniszczone zasiewy i zabrane konie i bydło. Jeździ w tym celu do Moskwy i Tweru. Komisje najpierw rozdawały pieniądze wszystkim, którzy się zgłosili, i wypłacały kwoty przekraczające wartość majątków, a potem ustalono, że rekompensować będą jedynie 25 procent strat. Później nawet tego nie chciano dawać. Na początku 1916 roku, w czasie jednej z podróży do pobliskiego Anińska, podjęli decyzję o przenosinach. Pani Ma-kowiecka (zarządzająca majątkiem Bohdana Korsaka) zgodziła się im odnająć oficynę złożoną z sześciu pokoi i dwóch kuchni. Podobało im się głównie dlatego, że uwalniało „od zależności od cudzych osób i cudzej służby". Mieszkanie urządzili w miarę wygodnie, a ściany ozdobili obrazkami i szkicami Zosi. Udało się też rozlokować konie i wozy. Pani Makowiecka pozwoliła im zorać kawał gruntu i założyli tam ogródek. Mieli jeszcze kilka kur i kupili prosiaka. Zosia musiała się zająć zapasami i spiżarnią. Nie odczuwali dotkliwych braków, ale postępującą drożyznę. Z/fO WIELKA WOJNA Pod względem towarzyskim czuli się w Anińsku jak na wywczasach (t. I, s . 371). Zosia zajęła się malowaniem portretów pastelami, a Eugeniusz utyskiwał, że wszystkie obrazki darowała, a nikt nie widział powodu, żeby te dary odwzajemnić. Eugeniusz zajmował się poza tym pisaniem publicystycznych artykułów do polskiej prasy petersburskiej, a na podstawie dokumentów, które zdołał wyratować, opracował historię Cytowian. Poglądy polityczne Eugeniusza Romera były bliskie Narodowej Demokracji. Za ich podstawę uważał książkę Romana Dmowskiego Polska, Niemcy i Rosja, wydaną w 1906 roku. Najważniejszym w niej założeniem jest konstatacja tysiącletniej sprzeczności między interesami życiowymi Niemiec i Polski. Wolna Polska i potężne Prusy wykluczają się wzajemnie. Przed Polakami stoi więc dylemat: albo dać się wchłonąć Niemcom i stracić swoje narodowe i słowiańskie oblicze, albo w łączności z Rosją stać się zaporą dla niemieckiego nacisku. W życiu domowym owego lata dużo było chorób i problemów ze służbą. W listopadzie Eugeniusz zachorował na bardzo ciężką influencę żołądkową, a gdy tylko wrócił do zdrowia, zasłabła jego matka (t. I, s. 476). Zmarła 24 listopada 1916 roku. Pochowano ją w grobowcu rodzinnym Kor-saków. Życie biegło dalej swoim zwykłym trybem: domowe porządki, opieka nad dziećmi, spacery, obiady, robótki, głośne lektury, malowanie. Pod datą 1 marca 1917 roku Eugeniusz zanotował: „Nagle i niespodziewanie przyjechał Ignacy Manteuffel — bez rzeczy i w jednym tylko kubraczku — i zaalarmował cały dom wiadomością o wybuchłej w Piotro-grodzie rewolucji". Wszyscy wpadli w panikę, mieli przed oczami widmo rozruchów na wsi, głodu i innych niedostatków. Romer starał się ich uspokoić i jak zwykle bezstronnie rozważyć całą sytuację. W dzienniku powoływał się na Mochnackiego, by dowodzić, że Rosja nie dojrzała jeszcze 241 WIELKA WOJNA do pojmowania prawdziwej rewoluq'i. Zauważał, że gdy się pojedynczo z chłopami rozmawia, można z nimi dojść do porozumienia, ale na zebraniach przeistaczają się w „ciemny tłum, który potakuje każdemu mówcy bezkrytycznie" (t. I, s. 510, 517). W lecie zaczęli zapadać po kolei na dyzenterię. Najpierw zachorowała Zosia, potem dzieci, Elżbieta i Aniela (które poszły do szpitala). Eugeniusz został sam do obsługi chorych i doglądania zdrowych, a potem do pomagania Zosi, gdy się już lepiej poczuła. Pod koniec sierpnia zachorował i Eugeniusz. Nie miał zbyt wysokiej gorączki, ale za to bardzo obfite wydzielanie krwi w stolcach. Kuracja, którą przepisał felczer, była bardzo skuteczna i po pięciu dniach krew przestała schodzić, ale organizm był tak wyczerpany, że Eugeniusz zupełnie opadł z sił. Gdy w Piotrogrodzie wybuchło powstanie bolszewików, przeżyli kilka dni niepokoju głównie o spichlerz, gdyż jego rozgrabienie groziło brakiem chleba. W pałacu rozważano możliwość samoobrony. Romer argumentował, że można ją stosować tylko przeciwko bandytyzmowi pojedynczych złodziei, gdy natomiast napadnie większa banda rzezimieszków czy wojskowych maruderów, „jedynie możliwą jest ucieczka i chowanie się z pozostawieniem dobytku na pastwę". Romerowie postanowili zrobić wotum w postaci wystawienia kościółka św. Jerzego w Cytowianach, jeżeli im Bóg da powrócić cało i zdrowo do domu. Zosia podjęła się namalowania obrazu do ołtarza i ofiarowania świeczników. Widmo głodu i zewsząd dochodzące głosy o pogromach także skłaniały do podjęcia energicznych kroków. Opracowali plan ewakuacji: rzeczy mieli spakowane, spali w ubraniach, każdy wiedział, co ma robić. Na początku marca 1918 roku zdecydowali się przenieść do Siebieża, gdyż na wsi było coraz bardziej niebezpiecznie (głównie z powodu cofających się krasnoarmiejców), a poza tym zaczynały się rysować pew- 1Ą.2, WIELKA WOJNA ne możliwości zorganizowania powrotu do domu. (Gdy już wyjechali z Anińska, Eugeniusza doszły słuchy, że chłopi i czeladź tamtejsza dali mu dobrą „atestację", bo bywał na zebraniach gminnych, rozmawiał z nimi jak z równymi, palił fajkę taką jak oni i częstował ich, a także brał od nich tytoń. Czyli nie zachowywał się jak pan, ale jak towariszcz.) Wynajęli zatem w miasteczku mieszkanie, gdzie najpierw przewieźli rzeczy, a dopiero potem dzieci i resztę dobytku. Furman Czapowski miał próbować wydobyć ich konie zabrane przy zajęciu przez komitet majątku Roppów (wcześniej sześć koni ofiarował Eugeniusz polskiemu korpusowi). Niestety nie udało się wyjąć gotówki z banku, gdyż wypłacano tylko małe kwoty. Eugeniusz zaczął więc sprzedawać dobytek: brykę roboczą, stare ubrania, piernaty, naczynia kuchenne, za które czasami dostawał wyższe kwoty, niż za nie zapłacił. W końcu byli gotowi do wyjazdu. Wzięli tylko niezbędne rzeczy. Pieniądze zaszyli w chomątach. Nadszedł 23 kwietnia (dzień św. Jerzego) i z Siebieża wyruszyło dziewiętnaście furmanek. Ludzie szli pieszo, tylko dzieci i starsze panie siedziały na wozach. Nie mieli bur-żujskiego wyglądu, bo kobiety były w chustkach i nie zabrali żadnych powozów. Do granicznej rzeki doszli bez przeszkód, w Posinie otoczyli ich niemieccy żołnierze (wielu mówiło po polsku). Noc spędzili w żydowskim zajeździe w Rozenówce. Pomęczone dzieci zasnęły natychmiast na tamtejszych tapczanach, a rodzice położyli się na ziemi. Następnego dnia udali się na kolej do Rzeczycy, gdzie po raz pierwszy od bardzo dawna spotkali się z niemieckim porządkiem i sprawnością, ale zaraz później zaczęły się problemy: wymuszanie łapówek, niepewność, czy otrzymają przepustki, podróż w ciasnych wagonach towarowych, wielokrotne przeładowywanie bagażu. Po drodze zorganizowano punkty żywieniowe i noclegowe. Udało im się stamtąd wydostać tylko dzięki okolicznym znajomym, którzy znali H3 WIELKA WOJNA już tamtejsze niemieckie władze i potrafili z nimi załatwić sprawy. Po dwóch dniach dojechali do Cytowian. Serca im rosły, gdy oddychali tamtejszym powietrzem. W Auksztyszkach pracujący w polu chłop przybiegł ich przywitać z płaczem, a w miasteczku zajechali na plebanię, gdzie oczekiwał ich już proboszcz Mickiewicz. Po obiedzie końmi proboszcza pojechali do swojego dworu. Z zewnątrz prezentował się lepiej niż ostatnim razem, ale w środku przekonali się, „jak dalece gorszymi niszczycielami niż owi niechlujni rosyjscy oficerowie i kozacy okazali się Niemcy. Dom prawie zupełnie obrany z mebli, brudny (...); w wielkim jadalnym pokoju rozebrany i wywieziony piec kaflowy, malowany przez Zosię" (t. II, s. 136). Zaraz obok domu poprowadzono linię kolejową. Oranżeria przerobiona została na stajnię (podobnie mleczarnia i maneż), zabudowania gospodarcze spalone. „Pola zaniedbane, uprawa obrzydliwa, urodzaj żyta nędzny, wszędzie płoty zniszczone, brudno i nieporządnie". Następnego dnia pojechali do Pogryżowa. Pałac wyglądał podobnie jak dwór w Cytowianach: prawie żadnych mebli ani obrazów, kasa żelazna otwarta, a jej zawartość wyjęta. Pierwsze optymistyczne nastroje zaczęły znikać wskutek informacji o rozbojach i bandyckich napadach. Inspekcja folwarków pokazywała przy tym skalę spustoszeń wojennych i rabunku. Doszło do rewizji w byłym klasztorze, gdzie odbyło się „świętokradcze rycie się po grobach bernardyńskich; prócz kości i czaszek [Niemcy] nic nie znaleźli". Władze niemieckie gnębiły ludność rekwizycjami i obowiązkowymi dostawami. Panowała opinia, że tylko łapówki i traktowanie Niemców wódką umożliwiały w miarę normalne funkcjonowanie. Z interwencjami w sprawie stałego rozkradania i dewastacji dworu w Cytowianach i pałacu w Pogryżowie jeździła Zosia, gdyż dla Eugeniusza mogłoby się to skończyć uwięzieniem i zsyłką do Niemiec. ZĄĄ. WIELKA WOJNA Na początku października Zosia wyjechała z dziećmi do Wilna z zamiarem pozostawienia ich u rodziców, aby mogły mieszkać w bardziej komfortowych warunkach. Po dwóch tygodniach wróciła i przywiozła najświeższe wiadomości: 0 planach wprowadzenia niemieckiego zarządu cywilnego 1 zwrotach majątków właścicielom. Litewska Taryba (tymczasowy organ państwowy) miała tworzyć rząd. W celu uczczenia proklamacji Rady Regencyjnej w Warszawie odbyły się w Wilnie patriotyczne uroczystości, podkreślające polski charakter tego miasta. Zorganizowano bardzo podniosłe nabożeństwo w katedrze ze śpiewaniem Boże, coś Polskę. „Miasto całe było udekorowane, wszystkie domy i magazyny polskie ubrane w dywany, festony i chorągiewki biało-ama-rantowe, tłumy ludzi ogromne i to ze wszystkich stanów — robotnicy, rzemieślnicy, inteligencja, arystokracja, wszyscy razem zmieszani. Po nabożeństwie uformował się pochód i kroczył ku Zamkowej ulicy". Na jego drodze stanął jednak kordon niemieckiego wojska i gdy tłum zwrócił się w inną stronę, napadła nań konna żandarmeria, „tratując ludzi, płazując szablami i bagnetami. Powstało zamieszanie i kilkadziesiąt osób zostało poranionych" (t. II, s. 218), były ofiary śmiertelne. Później okazało się, że atak Niemców odbył się na prośbę Taryby, i władze przepraszały zań przedstawicieli Komitetu Polskiego. Na początku listopada oboje Romerowie pojechali do Wilna. Ojciec przyjął ich wiadomością o abdykacji cesarza Wilhelma. 11 listopada odbyło się zebranie Komitetu Polskiego, którego Romer został jednym z asesorów. Po powrocie do domu okazało się, że tam nowe wiadomości nie dotarły i lejt-nant Adolph, który gospodarzył w opuszczonych majątkach, siedział jak dawniej w Pogryżowie. W Cytowianach zwołano mityng na rynku, aby sformować komitet parafialny do obrony przed bandytyzmem. Niemcy grabili, co się dało, przy okazji korzystali też ich poplecznicy, którzy skupowali WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA I inwentarz i zboże za bezcen. Co noc ginęły po folwarkach bryki, pługi, brony. Formalne przejęcie majątku nastąpiło w Wigilię. Ten niezwykły dziennik Eugeniusza Romera ukazuje jego świat z najdrobniejszymi szczegółami, ale przede wszystkim świat jego duszy, najważniejszych wartości, zasad, którym był wierny. Gdyby próbować odtworzyć ten moralny horyzont, znalazłyby się w nim: zdrowy rozsądek, pragmatyzm, trzeźwy osąd, etos pracy, postęp, ale również honor, patriotyzm, wstręt do korupcji, bezkompromisowość. Jego polskość nie jest bezrefleksyjnym oddawaniem się tradycji, lecz mozolnym wypracowywaniem „polskiej racji stanu". Jego antyniemieckość zaś jest znamienna. Romer lubuje się w opisywaniu niemieckiego zadufania i buty, a przy tym ła-pówkarstwa, pijaństwa i złej organizacji. Jakby gdzieś w głębi duszy walczył w nim Niemiec z Polakiem, aby w rezultacie tego zmagania powstał nowoczesny obywatel. Autobiograficzna narracja Romera ma jeszcze inny ważny wymiar, który nie jest przez niego omawiany, ale który można łatwo wydobyć. Chodzi oczywiście o płeć kulturową. Eugeniusz spisuje wojenne wrażenia i refleksje przede wszystkim dla swojego syna. Jemu właśnie chce zdać relację. Motyw ten pojawia się jednak w jego dzienniku dopiero później, natomiast na początku Romer po prostu notuje swoje spostrzeżenia i wrażenia po spotkaniach z Historią. Zdawał sobie sprawę z ważności tego, co się działo wokół niego, i chciał, aby i po nim zostało jakieś świadectwo, tak jak po jego dziadku. Wpisywał się w ten sposób w męską historię Rzeczy Ważnych, którą utrwalał dla męskich potomków rodu. Na wygnaniu jego życie się zmienia: więcej przebywa z rodziną, troszczy się o jej elementarne potrzeby, zbliża do świata kobiet, dzieci i służby. Przebywanie z nimi w ciasnych pokojach zmusza go do uczestnictwa w tym świecie, co przyjmuje z otwartością i zrozumieniem, ale wieczorami ucieka do swego dziennika i swojego Ważnego Świata moralnych wartości i trzeźwego osądu. Żona jest jego towarzyszką, ale nie powierniczką. Cieszy się, gdy Zosia zachowuje się tak, jak należy. W jego opowieści ciągle czujemy jej obecność, ale nie wiemy, jaką osobą była. Poznajemy jej zachowania, czasami uczucia, ale nie wiemy, jakie były jej pragnienia, opinie. Zosia jest tylko odbiciem Eugeniusza. Taką ją widzimy w jego dzienniku. Wojenne losy Haliny Nusbaumówny mogłam odtworzyć z jej listów pisanych do Bronisława Malinowskiego (MP YUL), który wtedy przebywał na badaniach terenowych na Nowej Gwinei i miał bardzo utrudniony kontakt z matką. Halina była przez jakiś czas pośredniczką między rozdzielonymi geografią i wojennym frontem Malinowskimi. Wakacje 1914 roku spędzała w Wiśle na Śląsku austriackim. Miała tam do niej dojechać pani Józefa, matka Bronisława i jej „najukochańsza przyjaciółka". Plany te pokrzyżowała jednak wojna: starsza pani usiłowała dostać się pod Zawi-chost do siostry, ale jej się to nie udało i została w Krakowie. Halina jako poddana wrogiego mocarstwa nie mogła zmienić miejsca pobytu. Planowały, że pani Józefa przyjedzie do Wisły, aby spokojnie „czekać końca tego wszystkiego". Halina wynajęła ciepły pokój, obmyśliła „sposób gospodarki jak najtańszej i najłatwiejszej" i czekała na drogiego gościa. „Tymczasem pewnego dnia błyskawicą po Wiśle przelatuje wiadomość, że w przeciągu tych kilku dni nie robią trudności chcącym powrócić do kraju. Będąc 3 miesiące bez wieści z domu, wielce niespokojna i niestety słusznie o losy mojej rodziny zaniepokojona, przyłączyłam się do grupy dwudziestu osób i przez Węgry, Rumunię do Rosji się dostałam. Podróż trwała 11 dni, męcząca, lecz bez wielkich trudności" (17 X 1914). Przed samym wyjazdem otrzymała list od pani Hl WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA Malinowskiej, że ta mieszka bezpiecznie u profesora Browi-cza w Krakowie. Halina dotarła do Warszawy 17 października. „Okna i domy drżą i chwieją się w posadach od fal powietrza, przypływających do nas z głuchym jękiem aż z zamiejskich okolic. Chociaż wrzesień minął i za nim czas gwiazd spadających, nad naszym miastem zjawisko to dopiero się rozpoczęło" (ibidem). Halina opisuje skutki niemieckiej ofensywy, która podeszła na kilkadziesiąt kilometrów pod Warszawę. Wydarzenia te relacjonuje Krzysztof Dunin-Wąsowicz w książce Warszawa 1914-1918. Miasto ogarnęła panika, ewakuowano część urzędów, wielu mieszkańców uciekało na wschód. Walki trwały do 23 października; ofensywa została powstrzymana przez ściągnięte tymczasem pułki syberyjskie, a wojska niemieckie odepchnięte od miasta. Później front się ustabilizował na kilka miesięcy; przez Warszawę przejeżdżały tylko transporty wojenne, wracali ewakuowani, zwożono rannych4. Najstarszy brat Haliny, Jan, został powołany do wojska, a ona wyczekiwała, kiedy wreszcie „ta burza szalona ustanie, ucichnie", i zastanawiała się, czy im „po niej choć troszkę jaśniej będzie". W następnym liście, z 2 listopada, Halina pisze już jako sanitariuszka polskiego Czerwonego Krzyża: „Jestem w bieli szpitalnego fartucha i okrycia włosów, na lewym ramieniu czerwieni się krzyż z białą syreną — która jest oznaką polskiego stowarzyszenia". Skarży się, że w Warszawie jest „bezgranicznie smutno, straszno i boleśnie", że wszyscy czują się jak chory, „który w milczeniu poddaje się ciężkiej okrutnie kuracji — obiecano mu bowiem zdrowie". Dodatkowo zniechęcająco działają opłakane stosunki „trzech polskich gromad", które przestały się rozumieć, gdzie indziej widząc „pomyślną przyszłość dla wspólnego gniazda". Halina odczuwa „wstręt, gorycz i zniechęcenie" z powodu tych nieporozumień i „skowytów najniższych, a teraz poruszonych instynktów". Są to oczywiście refleksy politycznych dyskusji 49. Zygmunt Badowski List do rodziny między frakcjami prorosyjską i proaustriacką. W Warszawie zdecydowanie dominowała jednak pierwsza. Halina nie pisze, gdzie mieściło się jej stanowisko sanitariuszki, czy w którymś ze szpitali, czy też w prowizorycznym pomieszczeniu lub w gmachu korpusu kadetów w Alejach Ujazdowskich. Relacjonuje przebieg wojny: że Niemcy byli już pod Warszawą, że przeżywała ciężkie dni grozy, że trzeba było na to ostatecznie zobojętnieć, jeśli nie chciało się zwariować. Gdy pisała ten list, Niemcy byli już odparci daleko, ale została ziemia głęboko zorana działami i „gdyby w nią rzucić teraz ziarno, wyrosłoby krwawe zboże". W grudniu Halina pisała o sytuacji w Krakowie: cała ludność cywilna zmuszona była opuścić miasto, jeżeli nie miała wystarczających na kilka miesięcy zapasów mąki i kar- H9 I t. WIELKA WOJNA tofli. Nie mogła się dowiedzieć niczego o pani Malinowskiej, gdyż poczta musiała wędrować via Rumunia, Szwecja lub Szwajcaria, co trwało około miesiąca. Natomiast „w Warszawie życie zewnętrzne toczy się właściwie normalnie — ludziska spieszą tu i tam, tramwaje krążą, dorożki jak zwykle leniwie się toczą, wystawy sklepowe swoim zwyczajem bałamucą przechodniów. Najsmutniej przedstawiają się okna kwiaciarni, prawie kwiatów pozbawione. [...] Ludzie do teatrów i kinematografów chodzą, śmieją się, w kawiarniach czas tracą [...]. Podobno bawiącym się braciom nie trzeba brać za złe, są oni narzędziem przemądrej Natury, która czuwa nad utrzymaniem w swym państwie równowagi. Nie wolno, by wszyscy płakali. Co do mnie, nie chodząc do teatrów i kinem [atografów], staram się utrzymać spokój i równowagę" (5 XII 1914). List ten Halina dokończyła po dwóch tygodniach, gdyż zbyt „lekkomyślnie oddawała się swym obowiązkom sanitariuszki" i zasłabła. Nie pisze, co jej się konkretnie stało, tylko że już z powrotem wraca do pracy. Gdy smutni i pełni niepokoju siedzieli przy stole, żegnając rok 1914, zjawił się niespodzianie Janek, „od pięciu miesięcy na froncie wśród kul i czyhających niebezpieczeństw". Halina była zdania, że cudem tylko ocalał, bo „człowiek, ku któremu biegnie bezustannie myśl serdeczna i modlitwa o zachowanie go zdrowym, jest chyba jak gdyby stalą zabezpieczony od kuł i innych nieszczęść". Nowy Rok powitali zatem radośni. W następnym liście, pisanym 16 lutego, widać głównie jej zmęczenie i rezygnację, a także chęć towarzyszenia, choćby korespondencyjnie, „drogiemu panu Bronisławowi". Naokoło niej tylko „rien que la miserie", dzieją się rzeczy „potwornie podłe, genialnie podłe i bezdennie tragiczne", które trudno by sobie wyobrazić wśród „dziewiczych ludów". Pierwszego kwietnia przekazywała Malinowskiemu wiadomości na temat jego rodziny i pisała także, że mimo nad- WIELKA WOJNA chodzącej Wielkanocy chłody nie ustępowały i że z utęsknieniem oczekuje już ciepłych słonecznych dni. Obawiała się jednak, że z ich nadejściem pojawi się nowa klęska epidemii. „Różne komisje sanitarne przygotowują dzielną defensywę. Kiedyż to już będzie koniec temu wszystkiemu, tym nieludzkim cierpieniom, tym ludzkim podłościom". A w maju donosiła już o cudnej wtedy wiośnie, słodkich balsamach, liliowych puchach bzów i o tym, że ludzie byli „jacyś odświętni", choć nie widać było końca tej „zawierusze piekielnej" ani dna ludzkiego cierpienia. W jej rodzinie uspokoiły się umysły, a bracia przekonali się, że o „takich swoich przyjaciół", czyli Rosjan, nie warto łamać kopii. Z entuzjazmem donosiła o otrzymaniu praw do nauczania w języku polskim oraz o nadziejach na wyższą uczelnię. „Urządzono na początku tego miesiąca wielką kwestę na wypisy szkolne dla szkół średnich polskich. Jak bardzo to szkolnictwo nasze nam na sercu leży, jak wszyscy rozumieją jego doniosłość, mamy dowód w tym, że w przeciągu tygodnia zebrano 250 000 rubli. A nie potrzebuję Panu pisać o nędzy panującej w naszym kraju" (25 V 1915). Co zaś do aktualności politycznych: „Włochy wystąpiły! Przyłączyły się do walki o dobrą sprawę, o zniszczenie geniuszu zła, teutoń-skiej potęgi. Całą duszą pragnę, aby jak najprędzej zgnieść prusactwo, aby łzy i krew już płynąć przestały, aby krzyże już więcej ramion swych nad mnożącymi się mogiłami nie rozkładały". Dziewiątego czerwca powstał jej ostatni list, pisała z Rudnik, wioski należącej do jej przyjaciółek malarek: „Nie mam na sobie stroju pielęgniarki, nie siedzę w sali wielkiej, przepojonej zapachami opatrunkowymi". Upajała się słońcem, ciszą i pogodą. Glosę historyczną do tej korespondencji znajduję znów u Dunin-Wąsowicza: sytuacja ekonomiczna na początku 1915 roku pogarszała się, były trudności z zaopatrzeniem i zwią- 2JO WIELKA WOJNA zane z tym spekulacyjne ceny. Miasto wypełniło się bezdomnymi i uchodźcami z terenów zajętych przez Niemców. Nastroje prorosyjskie zaczęły się zmieniać, gdyż życie dostarczało dowodów na brak dobrej woli ze strony władz. Projekty repolonizacji szkolnictwa i samorządu przygotowywano dopiero na wiosnę. Dużą rolę odgrywała także propaganda obozu niepodległościowego i mit Legionów. Wśród cywilnej ludności panowały zobojętnienie i zmęczenie. Po przegranej przez Rosjan w maju bitwie pod Gorlicami rozpoczęła się ewakuacja z Warszawy carskich urzędów, ale także przemysłu. Władze (co wiemy już z przykładu Romerów) stosowały taktykę spalonej ziemi — zmuszały cywilną ludność do wycofywania się w ślad za armią razem z dobytkiem i bydłem. Demontowano całe fabryki, a sprzęt wywożono. Planowano zniszczyć wodociągi, kanalizację i gazownię. Halina nie mogła o tym wszystkim napisać w liście do przyjaciela, przedstawiła tylko sielankę wiejskiego zacisza, jakby wybrała się tam na wywczasy. Jak dalej potoczyły się jej losy? Czy wróciła do Warszawy pod okupację niemiecką? Chyba tak, bo Maria Dąbrowska w połowie kwietnia 1917 roku zapisała w swoim dzienniku: „Spotykam p. Nusbaumównę. Przyjdzie do nas" (t. I, s. 125). Paulina Wasserberg pracowała w czasie wojny w różnych szpitalach Wiednia i Moraw. W połowie 1917 roku wróciła do Krakowa i do końca wojny praktykowała w szpitalu garnizonowym. Jej siostra Dora od stycznia 1914 roku do listopada 1918 odbywała praktykę w jakimś krakowskim szpitalu5. Lekarkom w czasie wojny było zapewne łatwiej zdobyć kliniczne doświadczenie w opuszczonych przez kolegów placówkach; mężczyzn kierowano przecież na front. Tak było w wypadku starszego brata Pauliny i Dory, Ignacego, który służył w austriackim wojsku jako oficer medyczny. zjz WIELKA WOJNA Tola Retingerowa, Józef Hieronim oraz całe „plemię" Conradów wyjechało z Londynu 25 lipca 1914 roku. W jej wspomnieniach znajdujemy szczegółowy opis tej wyprawy. Na początku ogarnął ich „nastrój prawdziwie wakacyjny. Conrad promieniał". Na statek wsiedli w Harwich i następną dobę spędzili na dość niespokojnym morzu. Były wilk morski tłumaczył młodej damie, że powodem tego kołysania był podwójny ruch fal: wzdłuż i w poprzek statku. Wieczorem statek zbliżył się do ujścia Elby, zmniejszyło się kołysanie, podróżni obiegli restaurację. Nastrój się poprawił, a noc przeszła spokojnie. Wjazd do Hamburga o wschodzie słońca wszystkich oczarował. „Było cudownie pięknie. Chłopcy zdumiewali się niezwykłym ruchem olbrzymiego portu, Con-rad robił zdjęcia, oczy jego obejmowały głębokim spojrzeniem ten dawny jego świat"6. W mieście zwiedzili sławny zwierzyniec Hagenbecka, największy wtedy w Europie. Na stacji kolejowej w Hamburgu spotkali Annę-Mi i Tan-creda Boreniusów (co wiem z relacji Anny-Mi). Było to na dwa dni przed wybuchem wojny. Retingerowie jechali do Polski, a Borenmsowie do Finlandii. Obie rodziny zgubiły wtedy swój bagaż w okropnym rozgardiaszu, który panował na niemieckiej kolei. Boreniusowie zdecydowali się zostawić duży kufer, którego nie mogli znaleźć, i jechać dalej. Okazało się to bardzo szczęśliwym rozwiązaniem, gdyż jako poddani rosyjscy mogli mieć w Niemczech nieprzyjemności. Kufer dotarł w końcu do Sztokholmu i odebrali go później7. Retingerowie z Conradami pociągiem dojechali do Berlina (gdzie w tym czasie Zosia Romerowa poddawała się ope-raq"i gardła): „Nastrój panował tam już dziwny [...] wyrywano sobie dzienniki z najnowszymi depeszami. A myśmy jechali w środek owego kotła, który miał wybuchnąć, przeczuwając tylko podświadomie coś złego, nie zdając sobie jednak sprawy — przynajmniej nie wszyscy — z tego, co się już działo wokoło nas". Ostatni etap podróży bardzo wszystkich WIELKA WOJNA zmęczył8. Na krakowski dworzec wjechali wieczorem 28 lipca. Panował tam niesłychany zgiełk i zamieszanie, wszędzie pełno żołnierzy, płacz kobiet. Wojna! Zatrzymali się w Grand Hotelu na Sławkowskiej (przynajmniej Conradowie, bo Retingerowie mogli zamieszkać u rodziny), a późnym wieczorem Retingerowie z pisarzem wyszli na miasto. Na ulicy św. Anny Conrad wspominał czasy gimnazjalne. Na Rynku było cicho. „Nagle, z Mariackiej wieży rozległy się dźwięki hejnału... Conrad ścisnął silnie moje ramię i przystanął. Witało żeglarza z dalekich oceanów prastare, wierne miasto młodości starożytnym pozdrowieniem. [...] To wspomnienie, nierozerwalnie złączone z pierwszymi nastrojami wojny, zostawiło mi w pamięci ognisty ślad..."9 Przez następne dwa dni Conrad odwiedzał dawnych znajomych. Wyjazd do Goszczy (rodzinnego majątku Retin-gerowej, znajdującego się kilkanaście kilometrów od Krakowa, ale już w Królestwie) okazał się niemożliwy, przynajmniej na razie. Udała się tam sama Tola „za austriacką przepustką". Otwarł się ostatni raz znienawidzony szlaban. Nazajutrz nie było tam już ani jednej „moskiewskiej duszy". Opis kolejnego etapu tej peregrynacji znaleźć można we wspomnieniach Borysa Conrada. Granica została zablokowana przez Austriaków, wobec tego Retinger postanowił przedostać się tam wynajętym samochodem, przekupić strażników i posłać po żonę. Conrad uznał, że wyprawa jest z góry skazana na niepowodzenie, ale polecił Borysowi towarzyszyć Józefowi Hieronimowi (aby powstrzymać go przed próbą przekroczenia granicy, co byłoby krokiem szaleńczym). Retinger miał wkrótce wszystko zorganizowane, włącznie z dwoma rewolwerami, z których jeden wręczył Borysowi. Conrad jednak skonfiskował tę broń od razu, twierdząc, że bez niej będą się czuli o wiele bezpieczniej. Wyprawa skoń- 2-54 WIELKA WOJNA czyła się na austriackim posterunku dużym piciem wódki, pierwszym w życiu Borysa10. Conradowie postanowili wyjechać do Zakopanego, gdzie mieszkała ich krewna Aniela Zagórska z córką, również Anielą. Tośka dojechała tam do nich i spędziła kilka tygodni. Chodziła z chłopcami w góry i pomagała Jessie w sprawunkach. Conrad zaś sporo czytał i dużo rozmawiał z Żerom-skim. „Tymczasem tworzyła się historia. Odprowadzało się jadących na front, czekało gorączkowo wieści, słuchało z najwyższym napięciem o czynach legionistów". Tośka pisze także o kursach sanitarnych i organizowaniu szwalni. Najwyraźniej sama w tym uczestniczyła. Nie mogła w tych warunkach nalegać na podróż Conradow do niej, na wieś, choć, jak się okazało, było tam spokojnie aż do listopada. O pozostaniu w Zakopanem zdecydowały ostatecznie kłopoty z komunikacją. A co było potem? Halina Nusbaumówna donosiła Mali-nowskiemu 17 października, że „pani Ret. jest u rodziców w Kaliskiem [miechowskiem]", a w marcu 1915 roku: „pani Retingerowa, nie mogąc, a raczej nie odważając się przeprawić do małżonka swego w Londynie, pozostała w Krakowie i tam odwiedza od czasu do czasu Panią Malinowską" (MP YUL). Józef Hieronim prowadził w tym czasie w Londynie (ale także w Paryżu i Lozannie) swoje dość zagadkowe misje, o których tutaj nie będę wspominać, bo zbyt wiele zajęłoby to miejsca. W 1916 roku przedostał się do Królestwa Polskiego z kolejnym zadaniem i prawdopodobnie, wracając na zachód, zabrał z sobą żonę do Szwajcarii. Tam w następnym roku urodziła się Wanda Malina. Małżeństwo Retingerów miało się jednak ku końcowi. Józef Hieronim jeszcze w Anglii poznał Jane Anderson, amerykańską dziennikarkę, która zauroczyła samego Conrada i jego starszego syna. Nawet Jessie ją lubiła, choć twierdziła potem, że od początku zauważyła, iż Jane starała się zawsze *- WIELKA WOJNA wywierać wrażenie na mężczyznach. Tola przebywała z córeczką w Lozannie. Gdy dziecko miało prawie rok, postanowiła wrócić do domu. Rozejście się z mężem było dla niej, jak twierdzi jej córka, Wanda Puchalska, wielkim przeżyciem, ale nigdy o tym nie rozmawiały. Niestety na granicy szwajcarsko-austriackiej zatrzymano je i nie chciano przepuścić. Podobno dlatego, że przedtem Otolia pracowała jako kurierka i przemycała tajne pisma. (Wydaje mi się, że wtedy już samo nazwisko Retinger mogło wystarczyć, żeby nie być przepuszczonym przez granicę; Józef Hieronim ugrzązł w kraju Basków i nie mógł się dostać do Francji.) Spędziły obie przymusowo kilka miesięcy w Alpach. Dopiero interwencja siostry Retingera umożliwiła Toli powrót do Krakowa. Już do końca wojny mieszkała z córką w Goszczy. Aniela Zagórska, podobnie jak Tola Retingerowa, napisała jeden własny tekst literacki, a było to wspomnienie o Conradzie11. Zdzisław Najder zauważył, że najwięcej takich utworów pozostawiły po sobie właśnie młode wielbicielki: „Nie robiły pisarzowi żadnych wyrzutów, widziały w nim to, co zobaczyć chciały, ale same przekonywały się, jak ostrożnie trzeba było w jego obecności poruszać patriotyczne tematy"12. Dobrze widać to zwłaszcza w prozie Anieli, która w przeciwieństwie do Toli nie opisuje wrażeń zmysłowych, lecz uczucia. Swoje i cudze. Zaczyna oczywiście od pierwszego spotkania: wróciła ze spaceru i usłyszała w salonie obce głosy. „Z fotela podnosi się jakiś siwawy, starszy pan o surowej twarzy i wytwornej powierzchowności. Conrad! Uśmiechnął się; twarz jego przeistoczyła się nie do poznania. Doznałam od razu wrażenia, że znam go od lat. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać twarzy, którą by uśmiech tak zmieniał". Conrad był w czasie pobytu w Zakopanem w „wyjątkowo równym i pogodnym usposo- WIELKA WOJNA bieniu"13, co podkreślała Jessie, przyzwyczajona do jego kaprysów. Aniela organizowała spotkania pisarza z wybitnymi ludźmi, którzy wtedy przebywali w Zakopanem, a także przygotowywała lektury. Wieczorami gawędzili do późna, a Conrad opowiadał swoje przygody z młodości. Jednego wieczoru Aniela odczytała Grób Agamemnona Słowackiego. Conrad „siedział z twarzą gniewną i bolesną; nagle porwał się z krzesła i wyszedł, milcząc, jak człowiek ciężko rozżalony. [...] nie potrafił się opanować i ukryć bolesnego wstrząsu" (s. 308). Z twórczości samego Conrada Aniela znała jedynie Lorda Jima w polskim tłumaczeniu, więc nie mogli zbyt wiele mówić o jego pisarstwie. Zapamiętała jednak odpowiedź na jej pytanie o to, co zrobiło na nim w życiu największe wrażenie. Powiedział, że pewna kobieta, Murzynka w Afryce, która chodziła przed stacją obwieszona naszyjnikami. Była kochanką naczelnika. Wydało jej się to wtedy dziwne, bo wyobraziła sobie stacyjkę spod Wołomina przeniesioną do Afryki i przechadzającą się po niej kokieteryjnie kobietę. Sens opowieści Conrada zrozumiała dopiero, gdy przeczytała Jądro ciemności: „Cały niesamowity czar Afryki wcielił się dla Conrada w ową dziką, wspaniałą kobietę, która stała nad brzegiem Kongo i z rozpaczą wyciągała nagie ramiona za parowcem uwożącym jej bóstwo, jej kochanka" (s. 316). I wreszcie dotyka Aniela spraw politycznych: „Dla ówczesnego Komendanta Głównego [Piłsudskiego] miał wielką cześć i wielki entuzjazm. Ale nie wierzył w realną wartość legionowego czynu, myślał, że ta krew pójdzie na marne" (s. 321). Aniela tłumaczy to motywami psychologiczno-gene-alogicznymi (Conrad stracił na zesłaniu matkę). O dalszych wojennych losach Anieli Zagórskiej wiem tylko tyle, ile napisała na ten temat jej kuzynka Teresa Tatar-kiewiczowa: po zaleczeniu gruźlicy, gdy czuła się już zdrowa, przeniosła się do Krakowa, gdzie udało jej się zaanga- WIFXKA WOJNA żować do teatru; grała później jakieś epizody. Pani Teresa widziała ją w 1916 roku w Akropolis Wyspiańskiego w „maleńkiej roli Anioła". Aniela nie mogła się wybić w Krakowie i przeniosła się do Warszawy, ale niewiele to pomogło. Karoli Zagórskiej nie było w Zakopanem w czasie wizyty Conrada w sierpniu i wrześniu 1914 roku, bo mieszkała wtedy we Włoszech (co tam mogła robić?). Wszelkie informacje na jej temat zawdzięczam znów potrzebie uwiecznienia wspomnień o wielkim pisarzu. Styl memuarów Karoli jest jeszcze inny niż jej siostry czy Toli Retingerowej. Młodsza panna Zagórska opowiada metaforami czy też raczej przytacza sytuacje, które odsyłają czytelnika do innego jeszcze sensu lub każą mu się domyślać point. Na wiosnę 1916 roku wyjechała do Anglii (w jakim celu? — nie mam pojęcia). Zatrzymała się w jakimś londyńskim pensjonacie i codziennie oczekiwała wiadomości od Josepha Conrada: „Siedziałam w hallu hotelowym, czytając gazetę. Podniósłszy oczy, zobaczyłam nagle i poznałam Konrada [Karola zawsze pisała «Conrad» przez «K»], choć stał ode mnie odwrócony. Zerwałam się, podeszłam i wzięłam go za rękę w chwili, kiedy wymawiał moje nazwisko. Ucieszył się i rozpromienił"14. Conrad chciał, aby została u nich do końca wojny, ale ona zaplanowała tylko kilkudniową wizytę. Na dworzec jechali w milczeniu, ze wzruszenia. W restauracji kolejowej, czekając na pociąg, mówili o wojnie. Naokoło było wielu żołnierzy, niedaleko płakała jakaś kobieta. Karola zauważyła, że Polacy mogą się tylko cieszyć, że wojna wreszcie przyszła, bo będą wolni. Conrad wątpił, czy zupełnie wolni. Potem w pociągu mówili „o najbliższych i o wszystkim". W Capel House „było mglisto, zielono i pachniało trawą. Niskimi drzwiami wchodziło się przez niewielką sień do pokoi — także niskich, o drewnianych sufitach z powałą. [...] Żona Konrada stała we drzwiach na powitanie" (s. 336). Con- WIELKA WOJNA rad oprowadził ją po domu. W sypialni zauważyła fotografię swego ojca w wysłużonej ramce. Towarzyszyła zawsze pisarzowi w jego włóczęgach. Conrad stwierdził, że Karola jest pierwszą osobą z rodziny, która go odwiedziła. „Wspominając odległe czasy, siedzieliśmy z Konradem długo w noc, więc też nazajutrz obudziłam się późno" (s. 338). Conrad żałował, że tak szybko musiała odjeżdżać, a chciał z nią tyle jeszcze mówić o dawnych dziejach, które odsuwają się w przeszłość. Karola odpowiedziała, że lepsza jest teraźniejszość i przyszłość: „Nadchodzą czasy, których nadzieją żyły tamte pokolenia". Conrad zwolnił kroku i zapytał, czy mu wybaczy, że jego synowie nie mówią po polsku. „Odruchowo, najszybciej, żeby tylko tych słów nie zostawić w zawieszeniu, zaczęłam mówić, że to się przecież stało w sposób naturalny, bo ich matka jest Angielką i mieszkają w Anglii, że to nic straconego, bo Janek jest jeszcze dzieckiem i obaj chłopcy mają przed sobą dość czasu, aby się po polsku nauczyć" (s. 339). Conrad podziękował jej za to, że nie miała do niego żalu, a w jego głosie było coś, „jakby się odezwało samo ludzkie serce". Te słowa leżały w jej „pamięci tak, jak padły — ciężarem wielkim i cennym". Te trzy opowieści o Conradzie, napisane przez trzy kobiety, są jak film dokumentalny kręcony za pomocą trzech kamer. Operatorki, mimo iż kryją się za obiektywami, są widoczne: spacerują pod rękę z tym starym mężczyzną o przenikliwym spojrzeniu i zmieniającym twarz uśmiechu, fotografują się z nim, jedzą śniadanie. Ale istnieją tylko w tych momentach, kiedy pada na nie blask jego oczu i cień jego uśmiechu. Co więcej, to one same tworzą te chwile, by zaraz potem przepaść w niebycie. Nie mam żadnych informacji o tym, dlaczego Karola musiała zaraz wyjechać, dokąd się udawała ani jak żyła do końca wojny. i59 «• WIELKA WOJNA W momencie wybuchu wojny Maria Czaplicka była na Syberii, a jej brat Stanisław, który był lekarzem w Wołominie, dostał powołanie do carskiego wojska. Do osady Golczicha wieści o wojnie dotarły dopiero pod koniec lata 1914 roku, gdy przypłynął tam Jenisejem parowiec po rybaków i efekty ich kilkumiesięcznej pracy w postaci beczek z soloną rybą. Czaplicka żaliła się w listach do miss Penrose, że bardzo chciała być w kraju, kiedy wojna wybuchnie, ale oznaczałoby to powrót bez dokończenia pracy, nie mówiąc już o tym, że nie miała wystarczających na podróż środków. Bardzo niepokoiła się o matkę, która przebywała w Warszawie, dręczyła ją także myśl, że może zostać bez pieniędzy, bo banki nie są bezpieczne, a poczta w Turuchańsku nie akceptowała zagranicznych telegramów15. Całe ostatnie lato przeszło „anglijskoj spediciji" (jak mówiono o nich na Syberii) na intensywnej pracy. Czaplicka słała o niej raporty do przełożonej swojego kolegium, a ja informacje te staram się uzupełnić o relacje pozostałych uczestników wyprawy. Z początkiem lipca donosiła, że na miejscu wszystko okazało się droższe, niż się spodziewała, i muszą być bardzo ostrożni w wydatkach. Dużo ich kosztował transport parowcem, a musieli zabrać z Krasnojarska spore zapasy żywności, gdyż na północy mogli liczyć tylko na ryby i dzikie ptactwo (smakujące też zresztą jak ryby). Wszystkim dopisywały apetyty16. W zwykłe dni panna Haviland zajmowała się ptakami, a panna Curtis portretowała tubylców. Fotografowanie było trudne, bo chociaż słońce o tej porze roku nigdy nie zachodziło, to zazwyczaj niebo było zachmurzone. Czaplicka zajmowała się także penetrowaniem grobów oraz nauką ju-rackiej i samojedzkiej mowy. Nie miała jeszcze do czynienia z wieloma miejscowymi, ale z tego, co jej się już wtedy udało ustalić, wynikało, że nic nie stało w sprzeczności z tym, co napisała w Aboriginal Siberia17. 260 WIELKA WOJNA Mieszkanie w osadzie Golczicha zawdzięczali jednemu z dwóch rosyjskich kupców tam rezydujących, panu Kuche-rence, właścicielowi handlowego parowca, który udostępnił im łaźnię swojej załogi18. Było im ciasno. Mieszkały we trzy w małym pokoju, liczącym około piętnastu metrów kwadratowych. Często w ciągu dnia wiele rzeczy piętrzyło się na łóżkach. Posłanie Czaplickiej mieściło notesy i cyrkle (chodziło pewnie o przyrządy antropometryczne), a na ścianie wisiało coraz więcej tubylczych narzędzi: noże, fajki, części reniferowej uprzęży. Panna Curtis była w dobrej sytuaqi, gdyż pędzle i szkicowniki nie zabierały wiele miejsca. Róg pokoju zajmowany przez pannę Haviland był najbardziej zagracony: preparatami ptaków, aparaturą fotograficzną i skrzynkami na okazy19. Drugi pokój zajmował Henry Hali z pomocnikiem Wasilijem Korobiennikowem. Część ekwipunku była przechowywana na zewnątrz w stertach przykrytych jakimś nieprzemakalnym materiałem. Jak układało się ich współżycie owego lata na Syberii? Czaplicka pisała, że panna Curtis była najbardziej pomocną członkinią ekspedycji20. Panna Haviland z kolei po latach wspominała, że Czaplicka miała bardzo zmienne usposobienie, co utrudniało współpracę, ale była jednocześnie pod wrażeniem jej talentów i zdolności. Poza tym wydawało jej się, że Maria była bardziej zainteresowana sprawami politycznymi, związanymi z Polską, niż pracą naukową21. Czaplicka zgromadziła informacje dotyczące antropologii społecznej Samojedów, zebrała trochę legend oraz stworzyła słownik samojedzkiego języka. Razem z Hallem przeprowadzili pomiary antropometryczne około 125 mężczyzn i kobiet. Pozyskali mniej więcej trzydzieści obiektów dla muzeum (najciekawsze były wyroby ze skóry i metalu), które zostały zapakowane i wysłane do Krasnojarska. Udało im się spotkać jednego szamana i jedną szamankę. Maria stała się jej rywalką, gdyż codziennie przychodzili do niej pacjenci, a ap- 261 ł- WIELKA WOJNA teczka Borroughs Wellcome była już w połowie pusta. Najbardziej użyteczny okazał się nadmanganian potasu22. Z rozlicznych przygód czwórki peregrynatorów przytoczę jedną, relaq'onowana bowiem jest przez kilka osób. Jeni-sej był tam niezwykle szeroki i podczas dobrej pogody gładki, ale zazwyczaj jego powierzchnia przypominała morze i bardzo trudno było podróżować łodzią. W czasie wyprawy do odległej o 25 mil osady udało im się nie zatonąć tylko dzięki sybirackiemu tytanowi, z którym płynęli23. Henry Hali w swoim raporcie opisuje tę przygodę z większymi szczegółami. Była to ich pierwsza dłuższa wycieczka po Jeniseju, który ma tam około 15 mil szerokości. Pan Antonow, jeden z dwóch Rosjan rezydujących w Golczisze, zabrał ich swą łódką do osady Oszmarino, aby odwiedzić tam jurackie czu-my (namioty). W drodze powrotnej na środku rzeki złapał ich sztorm i przez pięć godzin stali prawie w miejscu mimo intensywnego wiosłowania Antonowa i wylewania lodowatej wody przez resztę załogi. Wszyscy byli zupełnie przemoczeni, nim udało im się wrócić do Golczichy24. Z kolei w liście Dory Curtis do panny Penrose znajdujemy kolejne doprecyzowanie. Okazało się, że Maria cierpiała na tak straszną chorobę morską, że aż wymiotowała krwią i była przerażona. Dora musiała się nią zajmować, zamiast usuwać wodę z łódki25. (Jak widać, ten fragment opowieści o przygodzie na Jeniseju został pominięty w jej „oficjalnych" wersjach.) Na początku września zakończył się pewien etap ekspedycji: pożegnali panny Haviland i Curtis. Wojna spowodowała trudności transportowe i droga przez Morze Karskie okazała się jedynym sposobem dostania się do Anglii. Kolej transsyberyjska nie akceptowała cywilnych pasażerów i cała Rosja wydawała się pogrążona w chaosie. Wszystkie zastanawiały się nad tym, kto bardziej ryzykuje: one, udając się niebezpieczną trasą ze względu na bliskość bieguna, a także możliwość ataku przez niemieckie łodzie podwodne, czy też WIELKA WOJNA Maria, zostając na zimę, której warunki były podobno nie do wytrzymania dla europejskiej kobiety. Czaplicka i Hali popłynęli na południe, do Turuchań-ska. Podróż Jenisejem zajęła im dwa tygodnie; na miejsce dotarli około 18 września. Kilka tygodni musieli poczekać, aż spadnie wystarczająco dużo śniegu, aby można było jeździć samami. W tym czasie przygotowywali się do zimowej podróży. Organizowali zapasy i obstalowywali dodatkowe futrzane okrycia26. A była to sprawa o fundamentalnym znaczeniu. W Turuchańsku spotkali sybiraka, ekskatechetę, który poduczył Marię tunguskiego. Poznała tam także swoją późniejszą damę de compagnie, Miczikę. Pochodziła ona ze znamienitego tunguskiego rodu i była wdową po rosyjskim ze-słańcu kryminaliście. Małżeństwo to sprawiło, że straciła wszelkie tubylcze wyobrażenie o moralności, ale nie nabyła nowego. Czaplickiej to jednak nie zrażało, gdyż miała nadzieję -skorzystać w czasie podróży z szerokich koligacji Micziki27. Zdecydowali się dostać do tundry rozciągającej się między Jenisejem i Leną wzdłuż Dolnej Tunguski, aż do rzeki Katanga i jeziora Jessej, co było drogą trudną; nie jeździli nią żadni kupcy. Zarówno Sybiracy, jak i tubylcy gorąco zniechęcali Marię do planu spędzenia zimy w tundrze. Nie dość, że nie znajdzie tam złota, argumentowali, to może się pozbyć jakiejś części ciała wskutek odmrożeń. Czaplickiej trudno było wytłumaczyć tubylcom, których chciała wynająć jako przewodników, po co właściwie udaje się do tundry. W końcu opracowała wersję, że jedzie do kraju Tunguzów, aby ich wszystkich poznać, odwiedzając po kolei ich jurty, a potem opowiedzieć o nich w swoim kraju. Cała karawana składała się z piętnastu sań wiozących nie tylko ludzi, ale głównie skrzynie ze sprzętem, żywnością i innym wyposażeniem. Podróżowali etapami po 60 do 100 z63 t- WIELKA WOJNA wiorst (jedna wiorsta to nieco więcej niż kilometr), co zajmowało im od siedmiu do dwunastu godzin na dobę. Później przez dwa lub trzy dni mieszkali w jakimś czumie, a jeżeli okazywało się, że trafili na dobrych informatorów, zatrzymywali się nieco dłużej. W ten sposób w ciągu zimy przebyli trzy tysiące wiorst! Z różnych opowieści Czaplickiej i Halla mogę odtworzyć warunki tej podróży, choć oboje starali się bagatelizować jej uciążliwości. Temperatura często schodziła poniżej minus 60 stopni Celsjusza. Ukształtowanie terenu było bardzo zróżnicowane, a pokrywa śnieżna niejednolita, dlatego sanie posuwały się serią szarpnięć i skoków, pakunki się wysypywały, połowa nafty się wylała, a oni sami trzęśli się i podskakiwali jak „bezradne worki kości". Byli posiniaczeni i poobijani. Ich przewodnicy również odczuwali zimno. Najbardziej ucierpiał sprzęt i materiały fotograficzne, co przy niedostatecznym oświetleniu dodatkowo pogorszyło jakość zdjęć28. Jedli to, co krajowcy, czyli mięso reniferów, a czasami byli tak głodni, że nie czekali nawet, aż się ugotuje. Chleb, którym mieli załadowane całe jedne sanie, z powodu ciągłego rozmrażania zupełnie skwaśniał i stał się niejadalny. Bardzo się przydał natomiast duży zapas czekolady — luksusowego i najbardziej kalorycznego pożywienia29. Dieta taka spowodowała u Halla poważne zaburzenia w trawieniu. Choć Tunguzi byli pogodnymi ludźmi, nie zawsze chcieli rozmawiać na tematy, które Czaplicką akurat interesowały, jednak gdy opowiedziała im jakąś zabawną historię, łatwiej przypominali sobie legendy, opisywali plemienne zwyczaje i wyrażali zgodę na to, by ich zmierzyć30. W lutym wyprawa dotarła nad jezioro Czirinda, gdzie zamierzała zostać nieco dłużej, gdyż miał się tam zebrać mu-niak, czyli tunguski sąd, któremu przewodniczył książę (obierany na kilka lat). Powodem dłuższego postoju mogła być także choroba Henry'ego. Później podążali dalej na wschód, WIELKA WOJNA aż do jeziora Jessej, znajdującego się na terytorium Tunguzów, ale zamieszkanego głównie przez Jakutów. Dnie stawały się coraz dłuższe i cieplejsze, a „anglijskaja spedidja" musiała się spieszyć z powrotem, aby nie utknąć w tundrze do następnej zimy. Ryzyko odmrożeń zmniejszyło się, ale podróż stała się niebezpieczna z powodu częstych w tym rejonie wczesną wiosną zamieci śnieżnych. Dotarli do Turuchańska w kwietniu. Musieli jednak czekać kilka tygodni, aż rzeka stanie się spławna i przybędzie do nich parowiec, aby zabrać ich na południe. Mieli wtedy szczęście, bo spotkali dwóch studentów, zesłańców politycznych którym skończyła się kara i którzy pomogli im w różnych pracach: wywoływaniu filmów, preparowaniu ptasich i zwierzęcych skór i pakowaniu kolekcji. Czaplicką poznała tam 50. Maria Czaplicką i Henry Hali ze swoją kolekcją WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA także młodego Sybiraka Sidielnikowa, którego ojciec był Kozakiem, a matka Juraczką — chłopiec spędził z jej plemieniem większość swego życia. Antropolożka konsultowała z nim swój materiał lingwistyczny i etnograficzny. Zawdzięczała mu wiele cennych informacji. Planowała pozyskać go do współpracy podczas następnej wyprawy. Głównym ich problemem był wtedy brak pieniędzy. Z powodu wojny wszystko było droższe, szczególnie transport. Po dwóch miesiącach wsiedli na pierwszy parowiec, jaki odpłynął w kierunku Minusinska. Wcześniej chyba pożegnali się z Micziką i jednym ze studentów. Po drodze, w osadzie Worogowo, zobaczyli pierwszych jeńców wojennych, a potem było ich coraz więcej31. Koło Krasnojarska znajdował się obóz koncentracyjny. Słowianom dawano w nim pewną swobodę, ale Niemcy, Węgrzy i Austriacy byli ściśle strzeżeni, gdyż często próbowali ucieczek32. Z Krasnojarska Czaplicka pisała, że powrót do cywilizowanego świata oznaczał dla niej także wiele nowych trudności. Ceny żywności poszły w górę, również kolej podrożała i można było zabrać z sobą tylko minimalne ilości bagażu. W dodatku z Warszawy dotarła do niej tylko część pieniędzy, których się spodziewała33. (Przypuszczalnie liczyła na kolejne stypendium z Kasy Mianowskiego, czego się domyślam z fragmentu listu Haliny Nusbaumówny do Malinowskiego: „Oksford przysłał nareszcie jej książkę z przedmową Maret-ta. Przypuszczam, że książka ta będzie jej pożyteczną u Mianowskiego"; a później donosiła, że „biedna kapliczka" ma bez liku kłopotów finansowych i za miesiąc powinna być w Warszawie34.) Maria pisała, że czuje się mocna i energiczna, choć mniej niż wcześniej. Doszła do wniosku, iż tak się przyzwyczaiła do zimna, że nie może teraz znieść gorąca. (My widzielibyśmy w tym raczej zmęczenie po intensywnym roku; rozluźnienie organizmu po tak długiej mobiliza-qi wszystkich sił.) Zastanawiała się, jak będzie wyglądać jej najbliższa przyszłość. Wcześniej planowała „poświęcić swą energię sprawom związanym z wojną", ale zdawała sobie sprawę z tego, że „do końca wojny będzie trudno robić jakąkolwiek antropologiczną pracę"35. Późniejsze jej losy świadczą o tym, że starała się łączyć te dwa obowiązki: wobec kraju i wobec nauki. Wtedy musiały się odbywać relacjonowane przez Waw-rzykowską-Wierciochową spotkania z rodakami. Dla kolonii polskiej w Krasnojarsku wygłosiła kilka odczytów o sytuacji politycznej i życiu kulturalnym Europy, „umiejętnie wplatając w nie wiadomości o Polsce. W prywatnych, poufnych rozmowach budziła wśród wygnańców nadzieję wolności"36. Maria i Henry pojechali potem na południe, w okolice Minusinska. Zapakowani do tarantasów, czyli wielkich koszy na kółkach ciągniętych przez stepowe konie, podążali od jednego ułusu, czyli wioski, do drugiego, polując na obiekty do swej kolekcji i nawiązując nowe znajomości z ludźmi zamieszkującymi tereny południowego Jeniseju, tak różniącymi się wyglądem i zachowaniami od tubylców z północy. Doskwierał im upał i wciskający się wszędzie stepowy pył. Jenisejem wrócili do Krasnojarska37. 51. Czaplicka w taran-tasie j 266 2Ó7 WIELKA WOJNA Powrotna podróż zajęła im dużo więcej czasu niż droga na Syberię. Przedłużały ją dodatkowe formalności i komplikacje związane z wojną. Hali spędził w Piotrogrodzie około miesiąca, odwiedzając ambasady i załatwiając zgody na przewiezienie kolekcji. Maria w tym czasie pojechała do Warszawy (na co musiała uzyskać w stolicy specjalną przepustkę). Opowiadała później Stanleyowi Washburnowi, reporterowi „Timesa", że ewakuacja polskiej stolicy była już prawie zakończona. Nigdy nie widziała Warszawy tak cichej. Większość Polaków zdecydowała się zostać w mieście i czekać na przyjście Niemców. Wszyscy sądzili, że Rosjanie jeszcze wrócą, bo wielu z nich przed ucieczką zostawiło swe rzeczy pod opieką sąsiadów. Ludność najwięcej obawiała się, że Niemcy będą ich morzyć głodem. Rosjanie zostawili w mieście bardzo mało żywności i kiedy Maria tam była, Komitet Obywatelski rozdzielał produkty między biednych, a bogatym je sprzedawał. Trzy stacje kolejowe zostały podpalone, zanim nastąpił ostatni akt ewakuacji. Pomógł jej wtedy wydostać się z miasta swym samochodem Washburn, który jednak został w Warszawie, aby zobaczyć koniec38. Z wypowiedzi Czaplickiej zamieszczonej w „Timesie" nie wynika jasno, że to Rosjanie byli winni zagrożenia głodem, że to oni podpalili dworce kolejowe. Tego nie można było oczywiście napisać w wiodącym dzienniku o ważnym sojuszniku. Prawdziwą postawę Czaplickiej wobec tej sytuacji oddaje jej zdanie zacytowane przez Barbarę Freire-Mar-reco: „[Warszawa] była całkowicie spalona, nie była piękna, ale przynajmniej nie było w niej Rosjan!"39. Czaplicka wróciła do Piotrogrodu i dołączyła do Halla. Z różnych dokumentów udało mi się odtworzyć trasę ich powrotu do Anglii. Wiodła przez Tornio, Haparandę, Sztokholm, Bergen do Newcastle. Jest to głównie szlak lądowy, okrężny. Do Londynu dotarli 4 września. Ten dość mean-dryczny sposób podróżowania był spowodowany oczywi- WIELKA WOJNA ście wojną, a szczególnie trwającą ciągle ofensywą wojsk niemieckich, które w owym czasie dotarły aż do Rygi i czyniły podróż morską po Bałtyku niemożliwą. Dlatego antropolodzy musieli jechać zatłoczoną koleją. I tam właśnie, w przepełnionym wagonie, między nadgranicznym szwedzkim miastem Haparanda a Sztokholmem, nastąpił kolejny kryzys w dziejach ich wyprawy — z przedziału zniknął portfel Halla z dokumentami i pieniędzmi (około 250 dolarów). To ostatnie wydarzenie musiało im doszczętnie zepsuć humory, choć nie widać tego w licznych doniesieniach na temat ich triumfalnego powrotu. Album wycinków prasowych Czaplickiej zawiera kilka artykułów z różnych pism, które ukazały się wszystkie tego samego dnia — 8 września 1915 roku. Tytuły obwieszczały: Nieustraszona odkrywczym. 3000 mil saniami na Syberii. Pierwsza biała kobieta widziana przez tubylców („The Daily Chronicie"); Przez nie zbadaną Syberię. Życie wśród prymitywnego ludu. Anglo-ame-rykańska ekspedycja („The Morning Post"); Kobieta z Oksfordu na Syberii. Tubylcy, którzy nie słyszeli o wojnie („Evening News") i wreszcie Kobiece podróże. Do Warszawy z Jeniseju. Echa wojny na Syberii („The Times"). W liście do Maretta pisanym z Londynu Czaplicka donosi, że jest zajęta opracowywaniem popularnych artykułów, a później zamierza podjąć sprawę książki i że wynajęła agenta, który się tym biznesem zajmuje (LP ACUL, 18 IX 1915). Wygląda więc na to, że to on właśnie zorganizował podopiecznej spotkania z przedstawicielami poszczególnych gazet. Musiała bowiem zarabiać na swe utrzymanie, a jej przygody, wpisujące się zresztą bardzo dobrze w brytyjską koncepcję „nieustraszonej kobiety", były świetnym materiałem do spieniężenia. Czaplicka pojechała od razu na krótko do Oksfordu, aby dostarczyć dyrektorowi Pitt Rivers Museum Henry'emu Balfourowi zebraną kolekcję. Musiała także przywieźć spo- L z68 WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA 52. Portret Czaplickiej w „The Ladies' Field" 27X11915 ro prezentów dla swych opiekunek i mentorów (dla pani Marett miała na przykład skórę polarnego lisa (ibidem)). Po kilku dniach była z powrotem w Londynie, gdzie zapewne pracowała z Hallem nad kolejnymi tekstami. Na początku listopada wróciła do Oksfordu, gdzie wygłosiła odczyt w wielkiej sali amfiteatralnej Muzeum Uniwersyteckiego, który zgromadził zarówno członków Oksfordzkiego Towarzystwa Antropologicznego, jak i członkinie Somerville College. Obecnych było około 150 osób, ze ścian zwisały trofea przywiezione przez ekspedycję, a „wykład nie był suchym wyliczeniem naukowych faktów, ale bardzo emocjonującą przygodową opowieścią" ilustrowaną szklanymi przezro- czamr Po kilku dniach była znów w Londynie i 18 listopada dała wykład w Bedford College o jenisejskich plemionach na Syberii, o czym donosiło „The Ladies' Field", opatrując materiał na ten temat zdjęciem Czaplickiej na całą szpaltę (poważna twarz, gładko uczesane włosy rozdzielone pośrodku, ciemny kostium, biała bluzka z koronkowym kołnierzem wyłożonym na wierzch)41. Wtedy też Czaplicka zaczęła pracować nad My Siberian Year42. W grudniu wyjechała do Szkocji, skąd otrzymała zaproszenie Towarzystwa Geograficznego. W Edynburgu powitał ją w sali synodu John Horne, przewodniczący towarzystwa, i prosił o serdeczne przyjęcie „tej Polki dla niej samej, a także dla cierpień jej kraju podczas tej okropnej wojny". Przedstawiła tam wykład pod tytułem Syberia i jej niektórzy mieszkańcy (opublikowany w „Journal of the Manchester Geographical Society"), a następnego dnia ten sam tekst prezentowała w Glasgow43. W sprawozdaniu z zebrania oksfordzkiego Komitetu Antropologicznego napisano między innymi: „Ekspedycja antropologiczna panny Czaplickiej do regionu jeni-sejskiego zakończyła się olśniewającym sukcesem, o czym świadczą materiały dotyczące technologii przez nią przywiezione. Komitet przyznał kolejny grant muzeum, aby pokryć koszta z tym związane"44. Święta Bożego Narodzenia Czaplicka spędziła w Anglii, zapewne z Henrym, odwiedzając coraz liczniejsze grono swoich przyjaciół, ale już na początku 1916 roku wznowiła wykładowcze tournee — tym razem pojechała do Manchesteru45. Po powrocie do Londynu podjęła nowy cykl wykładów — poświęcony własnemu krajowi. Odczyt pod tytułem Przyszłość i teraźniejszość Polski wygłosiła po raz pierwszy 24 stycznia dla Women's Freedom League w Ashburton Club. Mówiąc o historii swojego kraju, zwróciła uwagę na wielką rolę polskich kobiet w zachowaniu rasy i niezłomnego ducha narodu. Odmawiały one poślubiania przedstawicieli zabór- zyi WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA L czych mocarstw, uczyły dzieci języka i historii swego narodu, dbały o własne wykształcenie, aby móc pielęgnować w domu tradycje intelektualne i narodowe, pomagały mężczyznom w społecznych działaniach na rzecz polepszenia doli chłopów i domagania się praw narodowych46. Ostatniego dnia stycznia w kobiecym klubie The Lyceum, mieszczącym się przy ulicy Piccadilly 128 i grupującym kobiety aktywne, odbył się Women Exploreres Dinner (na cześć kobiet badaczek). Klubowa celebra towarzysząca temu wydarzeniu dowodzi, że naszej rodaczce bardzo pasował uniform nieustraszonej kobiety. W przerwach między wyjazdami Czaplicka kończyła pracę nad My Siberian Year. Nie jest wykluczone, że wkład jej amerykańskiego towarzysza w stylistyczny kształt tej prozy był dość duży, gdyż autorka zadedykowała mu tę książkę. Niestety oboje antropologowie nie zdołali ukończyć naukowego raportu ze swoich badań, ale zamierzali tak się podzielić obowiązkami, aby móc pracować nad monografią oddzielnie47. W papierach Lindgren znalazłam dwie zniszczone i pożółkłe strony spięte zardzewiałym spinaczem, sporządzone na maszynie i poprawione ręcznie (przez Czaplicka). Jest to zapewne konspekt tej nie napisanej nigdy książki, której tytuł miał brzmieć The Natives of the Yenisei. Report of the Expedition to the Yenisei 1914-1915 („Tubylcy znad Jeniseju. Raport z ekspedycji 1914-1915"; bardzo podobnie swą pierwszą terenową monografię zatytułował Bronisław Malinowski: The Natives of Mailu). Z kolei w Instytucie Antropologii w Oksfordzie w papierach Czaplickiej natrafiłam na fragment maszynopisu bez pierwszej strony, który najwyraźniej miał być wstępem do tego raportu (CzP TL). Z tych dokumentów, a także artykułów, które Czaplicka na temat swej syberyjskiej ekspedycji opublikowała (CWMCz, t. 1), mogę wnioskować o charakterze jej studiów. Były one zasadniczo zgodne z dominującą wtedy praktyką prowa- 272 I dzenia badań surveyowych, czyli raczej powierzchownych, ale dotyczących większego obszaru. Czaplicka była zwolenniczką antropogeografii, czyli podejścia badającego głównie rozmieszczenie ludów i związki między nimi a ziemią, którą zamieszkują. Obok ewolucjonizmu i dyfuzjonizmu był to trzeci co do ważności paradygmat uprawiania antropologii. (Malinowski ze swoją teorią funkcjonalną wystąpił dopiero w latach dwudziestych.) Powszechnie wówczas uważano, że nauka ta składa się zasadniczo z dwóch działów: antropologii społecznej i fizycznej. Charakterystyczne dla podejścia Czaplickiej było podkreślanie roli naturalnego środowiska w ukształtowaniu kultury pierwotnych ras (nie była ona zwolenniczką jednokierunkowej ewoluqi ani dyfuzjonizmu). Trudno się teraz domyślić, w jaki sposób Czaplicka i Hali podzielili się materiałami. Wydaje mi się, że ona musiała wziąć na siebie wszystko, co się wiązało z tekstami w języku tunguskim (i tłumaczonymi później na rosyjski), natomiast on mógł się podjąć opracowania części związanej z pomiarami antropometrycznymi. W każdym razie 12 lutego Henry Hali na pokładzie statku „New York" odpłynął na Nowy Kontynent. Po dziesięciu dniach był już w Filadelfii i tak rozpoczął się nowy rozdział w jego życiu: praca w Muzeum Uniwersytetu Pensylwanii. Maria po jego wyjeździe nie zmieniła swojego rytmu pracy. Jeździła z wykładami o Syberii i Polsce do Liverpoolu i Shefield48. Kontynuowała też działalność pisarską i w rosyjskim suplemencie „Timesa" zamieściła kolejne dwa artykuły, tym razem na tematy rosyjskie: o chłopskim kalendarzu i bajkach ludowych49. W maju w London School of Economics prowadziła specjalny kurs, składający się z trzech wykładów na temat przeszłości i teraźniejszości Polski. W tym czasie musiała zostać członkinią Królewskiego Towarzystwa Antropologicznego i Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, bo na obwieszczeniu kolejnego odczytu z 23 maja obok jej na- 273 I WIELKA WOJNA zwiska pojawiły się dumne litery: F.R.A.I., F.R.G.S. Tytuł wieścił: Through Arctic Siberia with my Camera (czyli „Z aparatem fotograficznym przez Syberię Podbiegunową"; był to w tamtym czasie popularny sposób formułowania tytułów relacji podróżniczych: z czymś lub kimś przez coś). Wtedy też, czyli w lecie 1916 roku, musiała zapaść decyzja o zatrudnieniu Marii przez oksfordzki Komitet Antropologiczny. Profesorowi anatomii człowieka Arthurowi Thom-sonowi w jego wykładach pomagał Leonard H. D. Buxton, który został w 1913 roku zatrudniony jako demonstrator (dziś byśmy powiedzieli „asystent") antropologii fizycznej. W roku 1916 został on prawdopodobnie powołany do wojska. Czaplicka ze swoimi zainteresowaniami i osiągnięciami naukowymi wydawała się na pewno dobrą kandydatką na to stanowisko. W Cambridge (LP ACUL) znalazłam brudnopis opinii Alfreda Haddona na jej temat: „Panna Czaplicka spełnia wymagania stawiane dobremu nauczycielowi: ma szeroką i dokładną wiedzę, bystry umysł, entuzjazm, a dodatkowo jeszcze doświadczenie w pracy terenowej. Jej badania i zainteresowania są tak szerokie i zróżnicowane, że znakomicie nadaje się ona na to bardzo odpowiedzialne stanowisko dydaktyczne na uniwersytecie". Najpierw jej posada była finansowana przez fundację Mary Ewart, administrowaną przez kolegium Somerville, a dopiero po dwóch latach Czaplicka została wykładowczynią uniwersytecką z pełnym statusem, czyli pierwszą wykładowczynią antropologii w Oksfordzie. Fakt ten nie był tam niestety dotąd szerzej znany. Pod koniec czerwca Czaplicka przeniosła się do Oksfordu na stałe. Ponieważ siedziba jej dawnego kolegium została zamieniona jeszcze w 1915 roku na szpital wojskowy, zwróciła się o przyjęcie do Lady Margaret Hall. Została zaakceptowana, a przełożona tego kolegium, panna Jex-Blake, sama opłacała koszty jej utrzymania, o czym Czaplicka oczywiście WIELKA WOJNA nigdy się nie dowiedziała (informaqe na ten temat znalazłam we wspomnieniach Heleny Deneke50). Angielki w czasie wojny były bardzo aktywne, szczególnie wykształcone; wykonywały nieraz bardzo odpowiedzialne zadania. „The Brown Book" z roku 1916, czyli coroczne sprawozdanie Lady Margaret Hall, zawierała listę prac podejmowanych przez dawne studentki w czasie wojny. Zajęcie znajdowały przede wszystkim w służbie medycznej, Ministerstwie Uzbrojenia i innych agendach rządowych (Barbara Freire-Marreco była zatrudniona w Wydziale Wojennego Wywiadu Gospodarczego), a także w rolnictwie. W1916 roku dziesięć byłych wychowanek Lady Margaret Hall przez miesiąc pracowało na różnych farmach. Przypadek Czaplickiej został nawet opisany w prasie (domyślam się, że w wyniku NATIONAL SEP 53. Kobieca służba rolna w czasie wojny, plakat 274 27J WIELKA WOJNA intensywnych zabiegów jej agenta). Reporter „The Weekly Dispatch" donosił 20 sierpnia, że wśród kobiet zatrudnionych w gospodarstwach Devonshire jest jedna, która wykonuje swe obowiązki tak dobrze, że pracodawca zaproponował jej, aby u niego została także po wojnie. „Nie wie on, że jest to panna Czaplicka, która wykłada antropologię w Oksfordzie [...] i która napisała zachwycającą książkę My Siberian Year" (SC HP PUM). Po intensywnym wysiłku fizycznym nastąpił nie mniej intensywny okres pracy umysłowej. Na początku września do Newcastle zjechali przedstawiciele Brytyjskiego Towarzystwa Popierania Wiedzy. „The Times" donosił, że kobiety będą bardzo widoczne na tym spotkaniu, i wymienił szesnaście nazwisk (najwięcej z sekcji antropologicznej): pani Scoresby Routledge, panna Murray, panna Czaplicka i panna Freire-Marreco51. Czaplicka miała dwa wystąpienia: jedno bardziej popularne, ilustrowane przezroczami i dotyczące jej przeżyć w czasie pobytu wśród plemion arktycznej Syberii; drugie zaś poświęcone typom fizycznym tych plemion. W połowie lipca ukazał się wreszcie My Siberian Year. Książkę wydała młoda wtedy i wszechstronna oficyna Mills and Boon (która teraz specjalizuje się głównie w romantycznych historiach typu Harlequin). W albumie wycinków prasowych Czaplickiej recenzje i wzmianki o tym tomie zajmują poczesne miejsce (jest ich w sumie dwadzieścia sześć!). W październiku zaś Maria rozpoczęła uniwersyteckie wykłady, które odbywały się dwa razy w tygodniu w siedzibie Departamentu Anatomii Człowieka w Muzeum Historii Naturalnej, do którego przylega Pitt Rivers Museum. W papierach Beatrice Blackwood, która była studentką, a później następczynią Czaplickiej, znalazłam maszynopisy części z nich. Każdy dotyczył jednego ludu i był starannie opracowany, przepisany na maszynie, a potem jeszcze uzupełniony licznymi odręcznymi uwagami (BP APRM). W Hilary Term Czaplicka MY SIBERIAN YEAR "¦ M. A. CZAPI.ICKA MILLS & BOON, LIMITED vł uvl hKT viKH.r LONDON, W. 54. Maria Czaplicka My Siberian Year, strona tytułowa zaczęła wykłady o rasach europejskich (fragment pierwszego zachował się w Cambridge (LP ACUL)). Nie zaprzestała przy tym swoich objazdowych tur i pod koniec października opowiadała w Birmingham o ludach Syberii52. Kolejne święta spędziła z dala od rodziny i ojczyzny, najprawdopodobniej w społeczności swego żeńskiego kolegium. Jej przyjaciółka pisała później, że Lady Margaret Hall stało się dla Marii prawdziwym domem53, i nie były to czcze słowa. Czaplicka była lubiana przez swe towarzyszki i bardzo wśród nich popularna. Deneke zapamiętała, że jej „tańczenie i gwizdanie tonów mazurka miało cudowny urok. Była szczupła i pełna wdzięku, złotowłosa, nie była piękna, ale żywa i serdeczna"54. Te mazurki Czaplickiej były związane z usiłowaniami mieszkanek kolegium zapewnienia sobie jakichś rozrywek w kraju ogarniętym wojną. W pamiętniku panny Heleny znalazłam zdjęcie wykonane najwyraźniej podczas takiej imprezy. Przedstawia ono wdzięczną grupę 276 277 WIELKA WOJNA panien ubranych w stroje ludowe. Czaplicka stoi pośrodku, trzymając się pod boki, a jej twarz promienieje uśmiechem. Rok 1917, kolejny rok wojny, był dla naszej bohaterki czasem wytężonej pracy. Najważniejsze były dla niej na pewno wykłady uniwersyteckie, które kontynuowała do końca roku akademickiego. Nie zaprzestała też oczywiście działalności odczytowej. Lutowa rewolucja w Rosji stworzyła dla aliantów nowy problem polityczny. Czaplicka w wypowiedziach publicystycznych, a także podczas odczytów dzieliła się swą wiedzą i doświadczeniem w sprawach wschodnich. W artykule Rosyjskie rewolucje 1905 i 1917 roku, który napisała dla pisma „Land and Water", przestrzega przed uproszczoną oceną sy-tuaqi w Rosji i widzeniem jej w kategoriach stadium, które Europa ma już za sobą. Inaczej bowiem kształtuje się tam na przykład problem narodowości, jedynie Polacy i Finowie są narodami w zachodnim znaczeniu. Inne rasy mają bardzo ścisłe kulturalne związki z Rosją i bardziej im zależy na wolności indywidualnej i lepszej sytuacji społecznej niż niezależności narodowej55. Kolejny artykuł dotyczył praw i ograniczeń małych narodowości i poruszał istotne kwestie dla socjologii narodu. Zdaniem Czaplickiej kwestia małości jest dość myląca, gdyż chodzi między innymi na przykład o dwu-dziestomilionowy naród polski i trzystutysięczny czarnogór-ski. Przede wszystkim ważne jest, aby narodowość miała swoje terytorium, a także swoją kulturę, wyrażoną w politycznych i społecznych organizaq'ach, nauce, sztuce, handlu i przemyśle, a po trzecie — by pragnienie niezależności było powszechne we wszystkich klasach56. Tekst Marii o Ostiakach został zaakceptowany przez wydawnictwo Hastingsa i zamieszczony w Encyklopedii religii i etyki, której trzynaście tomów ukazywało się w latach 1908-1926. Później przygotowała do niej jeszcze następujące hasła: Samojedzi, Syberia, Sybiracy, Syberianie, Słowianie, z78 WIELKA WOJNA Tunguzi, Turcy, Jakuci57. Z rozszerzenia wykładu o wschodnich Turkach, który miała w School of Oriental Studies, a który wymagał od niej wiele pracy, gdyż był kombinacją danych historycznych oraz wyników ostatnich badań archeologicznych i etnologicznych, powstała później książka The Turks of Central Asia in History and the Present Day, wydana na początku 1919 roku przez Clarendon Press. Rok 1918 był dla Czaplickiej spokojniejszy. Nie dawała już odczytów (a przynajmniej nie ma na ten temat żadnych wzmianek w albumie wycinków prasowych), mało publikowała. Zamieściła tylko dwa artykuły w piśmie „The New Europe". Pierwszy z nich ukazał się w marcu i nosił tytuł Obrona Syberii, a wzywała w nim do podjęcia interwencji militarnej w tamtym rejonie. Syberia powinna być rządzona przez własny naród — Sybiraków. Ich historia jest dłuższa niż Kanadyjczyków czy Amerykanów, ale nie mieli dotychczas możliwości nieskrępowanego wypowiedzenia się. Czaplicka podkreśla, że najbardziej charakterystyczna dla tego narodu jest nieznajomość pańszczyźnianego niewolnictwa. Oni sami określają siebie jako „kraj ludzi nie upokorzonych"58. W drugim tekście, Wojna w azjatyckiej Rosji, Czaplicka sugeruje między innymi konieczność powołania brytyjskiego komisarza w Rosji azjatyckiej59. (Ciekawe, czy wtedy taką funkcję mogłaby pełnić kobieta? I czy Czaplickiej przyszło do głowy, by ewentualnie starać się o taką posadę?) W londyńskim klubie The Lyceum 7 października odbyła się kolejna uroczysta kolacja, tym razem związana tematycznie z Ligą Narodów. Przewodnicząca Winifred Stephens zwróciła uwagę na to, że hasło spotkania zostało ustalone dwa miesiące wcześniej, kiedy nie można się było jeszcze spodziewać tego, co nastąpiło właśnie tamtego dnia: że wróg zgłosi pierwszą propozycję pokojową. „Panna Czaplicka, jako przedstawicielka jednego z najsłabszych narodów, wstawiała się za małymi rasami ludzi żyjących w Dobrudży, Salo- 279 WIELKA WOJNA WIELKA WOJNA nikach, w Rosji, w Japonii etc., którzy nie mają naprawdę żadnej narodowości, a których należy wziąć pod uwagę, tworząc Ligę Narodów"60. Polka wprowadziła do tej dyskusji doświadczenia obce przeciętnemu Anglikowi, zwróciła uwagę na problem wymykający się kategoriom, za pomocą których starano się wtedy opisać rzeczywistość: mimo iż punktem odniesienia miało być dobro całej ludzkości, rozważano je poprzez koncepcję narodów-państw. Jako przedstawicielka narodu pozbawionego państwa ujmowała się za tymi, którzy nie mieli żadnego poczucia narodowego i którzy w takim układzie byli zupełnie pominięci. Najprawdopodobniej właśnie pod koniec wojny i w czasie konferencji pokojowej Czaplicka opracowywała tajne raporty dla Historycznej Sekq'i Foreign Office (czyli brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych), a także okazjonalnie dla Admiralicji oraz Departamentu Wojennego Wywiadu Handlowego61. Była autorką dwóch „Peace Handbooks", mianowicie nr 52 o Ukrainie, i 53 o Donie i dolinie Wołgi. Wydawnictwa te miały w zwięzły sposób informować uczestników konferencji pokojowej o różnych problemach związanych z tymi terytoriami62. o tyle lata wojenne zaowocowały przede wszystkim wzrostem zatrudnienia kobiet z klas średnich i przedstawicielek warstw uprzywilejowanych w bankach, urzędach, firmach handlowych, a więc w miejscach, które do tej pory były miejscem pracy mężczyzn (we Francji, Anglii czy Niemczech liczba urzędniczek uległa w tym czasie podwojeniu). I chociaż stan ten — z czego współcześni zdawali sobie sprawę — był zjawiskiem przejściowym, zmiana stosunku kobiet do pracy zawodowej i następstwa tego w warstwie obyczajowej i mentalnej miały charakter trwały. [...] Posiadanie własnych dochodów dawało kobietom, dotychczas niepracującym zawodowo, poczucie niezależności finansowej, co pośrednio wpływało na ewolucję stosunków wewnątrzrodzinnych. [...] W pierwszych latach powojennych został osiągnięty cel podstawowy feministek pierwszej fali — w wielu krajach europejskich kobiety uzyskały prawa wyborcze. Wśród nich znalazły się obywatelki państwa polskiego"63. Historyczka Dobrochna Kałwa tak pisze o tym czasie: „W historii kobiet I wojna światowa i lata po niej następujące stanowiły okres przełomowy, który zaowocował zmianami w ich statusie i życiu. W zastępstwie mężczyzn, zmobilizowanych do walczących armii, kobiety z klasy średniej podjęły pracę urzędniczek, robotnice przeniosły się do lepiej płatnej pracy w przemyśle, wiejskie dziewczęta masowo zatrudniały się w fabrykach, włościanki zarządzały gospodarstwami rolnymi. O ile zjawisko pracy zawodowej kobiet w przemyśle wiązało się z XIX-wieczną industrializacją, i 280 I DOJRZAŁOŚĆ I STABILIZACJA, ALE TAKŻE PORAŻKI I MARGINALIZACJA, A WYJĄTKOWO - PRZYPADKOWA KARIERA ata dwudzieste i trzydzieste to czas, do którego sięga pamięć potomków moich bohaterek — ich córek i synów, bratanic i bratanków. Mogłam zatem poznać często opowiadane anegdoty rodzinne, a także zapomniane przeżycia, które przywoływały dopiero moje pytania. Ludzka pamięć to archiwum nieograniczone, bogate, różnorodne, które kończy się wraz ze śmiercią jej właściciela. To także archiwum tendencyjne, przemilczające i wypierające, ale przechowujące kontekst: wonie, kolory, dotyk, delikatne dłonie cioci Pauliny ubranej w gładką błękitną sukienkę o jakimś nieokreślonym zapachu, który ciągle trwa w pamięci, gładzą policzek małej dziewczynki. W okresie międzywojennym Paulina Wasserberg pracowała jako sekundariuszka (dziś byśmy powiedzieli „zastępczyni ordynatora") w Państwowym Szpitalu św. Łazarza na ulicy Kopernika, który był główną miejską lecznicą w międzywojennym Krakowie. Przez wiele lat zasiadała w zarządzie Towarzystwa Lekarskiego. Była cenioną internistką. Dora pracowała w Szpitalu Żydowskiej Gminy Wyznaniowej jako ordynatorka ambulatorium stomatologicznego, które mieściło się w baraku i miało „3 ubikacje" (dziś powiedzielibyśmy raczej „gabinety"). W 1925 roku ambulatorium przy- DOJRZAŁOŚĆ jęło 646 pacjentów (w tym 31 chrześcijan), w ostatnim zaś sprawozdaniu za 1937 rok było ich już 3 221 (68 chrześcijan). Dora równie skrupulatnie obliczyła wszystkie ekstrakcje, wypełnienia i tak dalej1. Krakowski aptekarz Tadeusz Pankiewicz wspominał, że siostry były powszechnie znane w Krakowie, a Paulina była wielką społeczniczką2. Profesor Julian Aleksandrowicz wymienia jej zasługi dla Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych3. Dzięki kwerendzie w Archiwum Państwowym w Krakowie ustaliłam jednak, że Paulina była działaczką TOZ, Towarzystwa Ochrony Zdrowia Ludności Żydowskiej w Polsce, a nie TUR. Stowarzyszenie to badało warunki sanitarne, szerzyło zasady higieny, urządzało szpitale i sanatoria, organizowało zjazdy lekarzy. Powstało w Krakowie w roku 1927 i Paulina została członkinią Komisji Rewizyjnej4. W spisie lekarzy figurują obie siostry5, a zmiany ich ad-rosów świadczą o tym, że przeprowadzały się z Kazimierza 55. Szpital Gminy Żydowskiej w Krakowie, ul. Skawińska z8z i z83 DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ do lepszych dzielnic Krakowa. Ich ostatnie mieszkania (na ul. Lea i al. Krasińskiego) znajdowały się w nowoczesnych, funkcjonalnych kamienicach wybudowanych już po wojnie. Lokale są tam przestronne, słoneczne, posiadają porządne łazienki, spiżarki, służbówki i inne udogodnienia. Pani Janina Kardas dobrze pamięta swoje ciotki, obie były jej bardzo bliskie, choć dość dla niej surowe. Obie też nie grzeszyły urodą. Gdy miała się urodzić pani Janina, jej matka, mimo że bardzo lubiła szwagierki, martwiła się, że córka będzie do nich podobna. Na szczęście obawy te okazały się płonne. Ciotki były osobami na wysokim poziomie, szczególnie Paulina. Wszyscy jej znajomi podkreślali zawsze jej dobroć i klasę. Ceniono jej zdolności zawodowe i zawsze konsultowano z nią takie sprawy, jak ewentualne operacje, wybór pediatry i tak dalej. Bliska znajoma Wasserbergów, doktor Stella Goldgard, wspomina, że Paulina grywała na fortepianie i miała w mieszkaniu własny instrument. Oprócz tego pięknie haftowała. Była światową kobietą, dużo podróżowała, robiła zdjęcia. Pani Janina pamięta ją zawsze z aparatem fotograficznym na ramieniu (małą leicą, do której patrzyło się z góry). Z ojcem pani Janiny wybrali się na wycieczkę po norweskich fiordach. Był to pierwszy rejs „Batorego". Lato 1936 lub 1937 roku spędzili wszyscy w Jastarni. Paulina mieszkała w pensjonacie Orzeł, lubiła wygody. Bratanica pamięta ją z tych wakacji w beżowym płóciennym kostiumie. Dora częściej jeździła do Truskawca. A poza tym wszyscy kurowali się w Karlsbadzie lub Krynicy. Pani Janina twierdzi, że wartościowym kobietom trudno wyjść za mąż. Paulina miała jakiegoś narzeczonego, ale nie wiadomo, co się z nim stało, chyba ją rzucił. Bardzo ją ceniono towarzysko, często bywała na przyjęciach u rodziców pani Janiny. Nie było wtedy zwyczaju przyjaźnienia się z katolikami (katoliczkami bywały natomiast służące), choć Paulina musiała się dobrze znać z jakimiś nie-Żydami, bo chcieli i ją później wydostać z getta. Całe życie towarzyskie i społeczne toczyło się w obrębie własnej żydowskiej społeczności. Paulina była blisko związana z Bundem, wspomina jej bratanica, choć niewykluczone, że nie była aktywną członkinią tej organizacji, tylko sympatyczką. Na temat Bundu i jego ideologii pisała Irena Krzywicka, omawiając panoramę międzywojennego życia żydowskiego w Polsce: „W zasadzie głosili hasła rewolucyjne, ale jednocześnie byli przeciwnikami gwałtu i szanowali to wszystko, co się mieści w prawdziwej demokracji. Walczyli o swoistą autonomię dla Żydów. Głosząc całkowitą lojalność wobec narodu, a później wobec państwa polskiego, domagali się szkół, teatrów i świetlic z językiem żydpwskim, własnego przedstawicielstwa w magistratach miejskich. Uważali, że przyjazne współżycie z Polakami jest pożądane i potrzebne, ale byli rzecznikami zachowania odrębności żydowskiej"6. Matka pani Janiny, Klara Wasserbergowa, pracowała w bundowskiej organizacji Nasze Dzieci i zajmowała się urządzaniem kolonii w Jordanowie. Paulina pełniła tam zapewne obowiązki lekarki. Pani Janina pamięta, że pewien znajomy obiecał dać na ten cel większą sumę, jeśli Paulina go pocałuje. I ona to zrobiła. Dotarłam do dokumentów Towarzystwa Opieki nad Dzieckiem Robotniczym „Nasze Dzieci", które zostało założone w Krakowie w 1921 roku. Przewodniczącą pierwszego zarządu została „dr med. Paulina Wasserberg, lekarka w Krakowie, ul. Grodzka 48", a sekretarzem: „dr Wilhelm Miinzer, urzędnik Banku Obrotowego, Kraków, Rynek Gł."7. Jego celem było: „Popieranie i społeczne organizowanie wychowania dzieci zgodnie z zasadami pedagogii naukowej, opartej na psychologii dziecka i zmierzającej do zapewnienia każdej jednostce rozwoju fizycznego, moralnego, estetycznego i umysłowego". Ten ambitny plan zamierzano realizować poprzez zakładanie domów dziecięcych (przedszkoli), ognisk DOJRZAŁOŚĆ zabaw i pracy dla starszych dzieci, urządzanie wycieczek, przedstawień teatralnych, a także tanich kolonii8. Na podstawie tych dokumentów trudno stwierdzić, jak rzeczywiście wyglądała praca towarzystwa. Jedno jest pewne, Paulina Wasserberg odgrywała w nim rolę wiodącą, niewykluczone, że była też jego pomysłodawczynią. Działalność ta łączyła w sobie idee żydowskiej dobroczynności, naukowego postępu i socjalistycznego solidaryzmu społecznego. W głównym oddziale krakowskiego Archiwum Państwowego udało mi się także znaleźć karty rejestracyjne z Izby Lekarskiej obu sióstr, własnoręcznie przez nie wypełnione, a pochodzące z końca lat trzydziestych. Z informacji tam zawartych wynika, że Paulina pracowała w Szpitalu św. Łazarza tylko w latach 1920-1924 (co potwierdza wątpliwości jednego z moich rozmówców, by kobieta, a w dodatku Żydówka, mogła wtedy piastować tak odpowiedzialne stanowisko jak sekundariuszka), a później jako „lekarz domowy Ubezpieczalni Społecznej w Krakowie" z miesięcznym uposażeniem 578,50 zł (bardzo wysokim — dobra pensja urzędnicza wynosiła wtedy 250 zł). Natomiast Dora była zatrudniona tylko w Szpitalu Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, gdzie zarabiała 150 zł miesięcznie9. W aktach okręgu krakowskiego Związku Lekarzy Państwa Polskiego znalazłam kolejne ślady działalności społecznej Pauliny Wasserberg. W 1926 roku była kierowniczką funduszów, w 1927 — sekretarką związku, w 1928, a także w latach 1929-1930 — członkinią Komisji Rewizyjnej (dla wcześniejszych i późniejszych lat brak dokumentacji). W jednym ze sprawozdań czytam, że ZLPP powstał jako organizacja lekarzy wolno praktykujących i walczył z „ogromnym zubożeniem stanu lekarskiego", ale także „partactwem medycznym", pełnił też funkcję instytucji samopomocowej10. Paulina była jedyną kobietą w zarządzie. 286 DOJRZAŁOŚĆ W 1938 roku, gdy Niemcy wyrzucili ze swego kraju wszystkich Żydów, którzy nie mieli niemieckiego obywatelstwa, w Krakowie zaopiekowano się pewną liczbą wypędzonych. Obie siostry zaangażowały się w tę pomoc. Dora przyjęła do mieszkania młodego człowieka o imieniu Herbert (bardzo przystojnego, jak pamięta pani Janina), który — co się później okazało — nie był wszelako wart tego wsparcia. Otolia Retingerowa też wówczas mieszkała w Krakowie. O tym, co wtedy robiła, opowiadała mi jej córka. Zaraz po wojnie pracowała najpierw na Wawelu w urzędzie zajmującym się rewindykacją dóbr zagrabionych przez Austriaków. Później była zatrudniona w Polskim Radiu, które mieściło się na ul. Wroblewskiego. Razem z Leną Meyerholdową, znaną wtedy spikerką i żoną kompozytora, prowadziła cotygodniową audycję, która nazywała się Skrzynka cioci Toli i była adresowana do wiejskich dzieci. Przywożono je do Krakowa, do radia, i „ciocia Tola" tam z nimi rozmawiała, coś im opowiadała i czytała, organizowała zabawy, a one potem pisały do niej listy. Jeździła też do nich na wieś. Pewnego razu chciała im zrobić przyjemność i kupiła wszystkim napoleonki (w Krakowie to znaczy: dwie warstwy francuskiego ciasta, a w środku dużo różowej piany). Ale dzieci nie były przyzwyczajone do słodyczy i nie chciały ich jeść. Program był bardzo dobry i popularny, tak że nawet po drugiej wojnie zaproponowano jej, mimo niedobrego pochodzenia i nazwiska, aby prowadziła go dalej, ale stanowczo odmówiła. Pani Wanda Puchalska pamięta, że matka zamieszczała także w dziecięcych i młodzieżowych pismach krótkie opowiadania i bajeczki. Miała łatwość pisania i układania wierszyków, co robiła często przy różnych rodzinnych okazjach. Wiem także skądinąd, że pomagała Brunonowi Winawerowi w przekładzie scenicznej wersji Tajnego agenta Conrada (która w Anglii nie odniosła większego sukcesu). 287 *• DOJRZAŁOŚĆ Wanda była bardzo wątłym dzieckiem i matka postanowiła wysłać ją gdzieś w góry, aby się zahartowała. Dowiedziała się od znajomych o Szkole Pracy Harcerskiej pani Olgi Małkowskiej (twórczyni razem z mężem polskiego skautingu), działającej w Sromowcach koło Czorsztyna. Wanda mieszkała tam w internacie, a matka często ją odwiedzała. Zaprzyjaźniła się z panią Małkowską, która później zaproponowała jej pracę nauczycielki. Wysłała ją dwa razy do Belgii, do profesora Dalcrose'a uczącego nowoczesnych metod dydaktycznych. Po powrocie Otolia pracowała w Sromowcach przez dwa lata i uczyła tam języków. Wróciły do Krakowa w 1931 roku. Wanda zaczęła wtedy uczęszczać do gimnazjum prowadzonego przez urszulanki, a matka dalej pracowała w Polskim Radiu, a także wyspecjalizowała się w dawaniu prywatnych lekcji języków. Bardzo lubiła to zajęcie. Miała własny system kształcenia, ludzie się dobijali, żeby ich uczyła. Wolała pracować z młodzieżą i dorosłymi niż z dziećmi. W latach dwudziestych wybrała się w kilkutygodniową podróż do Turcji. Często o niej córce opowiadała. Wanda wakacje spędzała w Goszczy z babcią, a matka przyjeżdżała tam na sobotę i niedzielę. Folwark ten doprowadził do rozkwitu brat Otolii, Henryk Żubrzycki, który był także założycielem Ochotniczej Straży Pożarnej w Goszczy (remiza stała na dworskim gruncie). Jego doskonale prowadzona obora mieściła 50 krów rasy holenderskiej. Ze względu na stan zdrowia opiekę nad gospodarstwem przekazał na zasadzie plenipotencji swojemu szwagrowi Adamowi Stolzmanowi. Ten hodowlę i uprawę jeszcze zintensyfikował i codziennie odstawiał do Krakowa około tysiąca litrów mleka11. Otolia była właścicielką 40 hektarów, które uprawiał jej szwagier. Otrzymywała z tego 200 złotych, co razem z tym, co sama zarobiła, musiało zapewniać jej i córce dostatnie życie w Krakowie. Była zatem niezależna finansowo. z88 DOJRZAŁOŚĆ Pani Wanda Puchalska podkreśla, że matka była piękną kobietą, miała duże powodzenie, ale nie opowiadała jej o swoich adoratorach. Pamięta jednego z nich, wspaniałego człowieka, który bardzo chciał się ożenić z matką, ale nic z tego nie wyszło. Pani Wanda tłumaczy to przyczynami religijnymi — matka była wierzącą katoliczką, a miała jedynie rozwód cywilny. Życie emocjonalne Józefa Retingera było mniej powściągliwe. Nie ochłonąwszy jeszcze po burzliwym romansie z Jane Anderson, Retinger wyjechał do Meksyku, gdzie zaangażował się po stronie rewolucji meksykańskiej. Spotkał tam wielu Europejczyków i Amerykanów, jak on zafascynowanych tym ruchem. Na jakimś przyjęciu poznał Kathe-rine Annę Porter (amerykańską pisarkę, autorkę min. Statku szaleńców). Jej biografka Joan Givner opisuje, jak pijąc szampana, Retinger opowiedział Porter historię swojego życia. Zaciekawiła ją między innymi dlatego, że dotyczyła jej dawnej znajomej, Jane Anderson. Porter uważała, że Retinger był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Fascynacja ta szybko przerodziła się w związek cielesny, choć jego charakter mógł być dość szczególny. Givner powołuje się na opinię brytyjskiej córki Retingera, iż był on osobą „o słabym popędzie seksualnym" i „raczej nie był namiętnym kochankiem". Notatki na temat Retingera Porter wykorzystała dwadzieścia lat później, tworząc postać Tadeusza Meya z powieści The Leaning Tower12. Józef Retinger wrócił do Anglii w 1924 roku, a rok później poślubił Stellę Morel, córkę działacza Labour Party. W 1927 roku urodziła się Marya, a w 1930 — Stanisława. Stella zmarła w 1933 roku13. Retinger bywał wielokrotnie w Polsce i często spotykał się ze swą byłą żoną i najstarszą córką. Co robiły w tym czasie Zofia i Maria Zielewiczówny? Mogę się jedynie domyślać. Ich daleki krewny Stanisław Zie- 289 DOJRZAŁOŚĆ lewicz zapamiętał, że w latach sześćdziesiątych, już po odwilży, gdy można było więcej pisać na niektóre tematy, ukazał się artykuł w prasie, opisujący działalność jakiejś Zofii Zielewicz, która wiozła pomoc dla oblężonego Lwowa. Udało mi się znaleźć informacje na ten temat w książce Bogusława Polaka Wojsko wielkopolskie 1918-1920. Pisze on tam, że uczuciowe związki Poznania ze Lwowem były bardzo silne ze względu na kresowe położenie obu miast. Gdy oddziały ukraińskie jesienią 1918 roku opanowały Lwów i polskie siły przez dłuższy czas nie były w stanie odeprzeć ataku, w lutym 1919 roku ogłoszono w Wielkopolsce ochotniczy zaciąg. Planowano zorganizowanie dwóch kompanii. Ale wcześniej jeszcze, 22 stycznia, „do Lwowa wyruszył transport z żywnością i materiałami sanitarnymi. 58 wagonów eskortowało 54 członków poznańskiej Straży Ludowej z jednym karabinem maszynowym. W transporcie tym do Lwowa udawała się także delegaqa Komitetu Pomocy dla Lwowa: p. Niegolew-ska, ks. dziekan Mayer, Mieczysław Korzeniowski, Helena i Kazimierz Brownsordow, Zofia Zielewiczowa i p. Szymań-ski. Po siedmiu dniach transport, eskortowany od Przemyśla przez pociąg pancerny, został owacyjnie powitany we Lwowie. W ten sposób zainaugurowana została pomoc materialna dla obrońców Lwowa". W przypisie autor podaje źródło: „Dz. P. nr 43 z 21II1919"14, czyli zapewne „Dziennik Poznański". Forma nazwiska „Zielewiczowa" zdaje się wskazywać, że chodziło o inną osobę, ale nie wykluczałabym tutaj pomyłki dziennikarza. Taka eskapada pasuje bowiem do aktywnego patriotyzmu i głębokiego katolicyzmu Zosi. Maria Zielewiczówna natomiast przyjechała ze Szwecji do Polski chyba dopiero w 1922 roku i wydała wtedy w Warszawie Nawojkę oraz tomik wierszy List do matki. W roku następnym opublikowała broszurę Dwie chłopskie opowieści, zawierającą tekst jej odczytu sprzed ponad dziesięciu lat. Później w jej działalności wydawniczej nastąpiła kilkuletnia 290 DOJRZAŁOŚĆ przerwa, a w 1931 roku pojawiła się „nakładem rodziny" książeczka Szkice filozoficzne, zawierająca prace Jana Zielewi-cza ze wstępem Marii. I wreszcie w 1937 roku przekład duńskiego filozofa Haralda Hóffdinga Zasady osobistości w filozofii, poprzedzony bardzo osobistym wstępem tłumaczki, który tutaj przytaczam in extenso, gdyż stanowi rodzaj jej intelektualnego testamentu: Kiedy pękały, Polsko, twoje kajdany i rzesze tułacze wracały do kraju, chciałam i ja stanąć wśród nich z łopatą w ręku i zasadzić brzóz kilka na kawałku ziemi, choćby tylko tak wielkim, by na nim mogiłę usypać można. To pragnienie nie ziściło się wtedy. A dzisiaj już łopaty udźwignąć nie potrafię. Lecz że w tamtej wielkiej chwili tak żarliwie pragnęłam służyć ci, ojczyzno moja, czynem choćby najniklejszym, więc — by na ów żar dotąd nie wygasły rzucić trochę popiołu — niosę ci teraz garść myśli znalezionych u obcego zdroja. Zamknięte są w przezroczu wyrazistego słowa. Z tą myślą cudzą zżyłam się w ciągu lat wielu i spokrewniłam, aż mi się stała siostrą i wierną towarzyszką dni i nocy. Myśl kocham. Myśl jasną i zbawczą, przy której świetle idziemy w przyszłość. Ona jest lekarką w udrękach i omamieniach wyobraźni, w szamotaniach uczucia, w rozterkach i omdleniach woli. Ona pośredniczką między człowiekiem a Wszech-życiem. Ona bywa orędowniczką przed sądem własnego sumienia. Pod jej obronę uciekają się dusze, upadające pod brzemieniem wewnętrznych przynagleń. Z niej wieje obietnica, że przebaczenie i win przekreślenie czeka tych, co żeglują na morzach Nieskończoności. Tym ostatnim upominkiem żegnam cię, ziemio droga! Czy się dopełni zapowiedź pieśni, że duch będzie hetmanem twoim?15 „Upominek" nie został nawet zauważony przez „ziemię drogą". Władysław Tatarkiewicz, wyliczając polskie tłuma- z9i DOJRZAŁOŚĆ czenia dzieł duńskiego filozofa, nie podaje Zasad osobistości. W ogóle pisze o Hóffdingu jedynie w kontekście tradycji filozoficznych małych narodów i że swym trzeźwym sposobem myślenia zbliżony był do pozytywistów16. Istotnie, koncepcja Hóffdinga odzwierciedlała przekonania wielu ówczesnych intelektualistów: „Człowiek zasługuje na miano osobistości w stopniu tym wybitniejszym, im więcej wszystkie jego myśli, czucia, dążenia skierowane są do jednego celu, im więcej jest koncentracji w jego życiu duchowym, im więcej ciągłości w jego dążeniach"17. Wyobrażam sobie, że Maria, tłumacząc ten fragment, zdawała sobie sprawę z tego, jak jej własne życie pozbawione było tej jednolitości, koncentracji i ciągłości. Jest to przecież doświadczenie wielu kobiet, ówczesnych i współczesnych. Ale obawiam się, że nie przyszło jej jeszcze do głowy, aby uczynić Hóffdingowi zarzut, że w swojej zasadzie osobistości zupełnie pominął kobietę jako osobistość właśnie. Po wydaniu tej książki Maria Zielewiczówna zamilkła, a jeszcze wcześniej zamilkła jej siostra Zofia. Czy dowiem się jeszcze kiedy, co się z nimi stało? Bratanek Marii Zaborowskiej, Jan, zachował w żywej pamięci jej wysoką, zawsze czarno ubraną postać, poruszającą się powoli (z powodu posiadania tylko jednego płuca), co przydawało jej dostojeństwa. Charakteryzowało ją wielkie poczucie humoru, które jednak ujawniała rzadko i w niezwykły sposób. Pan Jan przechowuje z pietyzmem cudem ocalały srebrny kubek ze śladem wgniecenia — pozostałością po kłótni cioci Maryli z jego ojcem, gdy rzuciła w niego tym naczyniem, chybiając jednak celu. Matka pana Jana wcześnie zachorowała na sclerosis multiplex (podobnie jak żona Malinowskiego, Elsie) i bywały okresy, że zupełnie nie mogła się zajmować dziećmi, a było ich pięcioro. Wtedy, po powrocie ze Szwajcarii pod koniec lat dwudziestych, ciocia Maryla włączyła się energicznie w życie rodziny i stała się, jak mówi pan Jan, ich wicematką. Ojciec wybudował na początku lat trzydziestych dom na Mokotowie, w czym finansowo pomagała Maryla. Miała tam wydzielony mały apartament. Uchodziła za wzór dobrego wychowania. Dzieci twierdziły, że musiała mieć oczy z tyłu głowy, bo patrzyła w okno i jednocześnie mówiła do któregoś z nich: „Nie dłub w nosie!". Jednego roku wybrała się z nimi oraz ich opiekunką na wakacje do Włoch. Była bardzo energiczna, a także miała zmysł organizacyjny. Pan Jan pamięta, że pociąg w Carrarze, gdzie mieli się przesiąść, stał tylko minutę, a Maryla tak to przeprowadziła, że ludzie podawali sobie z rąk do rąk pięcioro dzieci i czternaście pakunków, a ona tylko dyrygowała. Już jako dorosła osoba zmieniła wyznanie z kalwińskiego (po matce Szwajcarce) na katolickie. Pan Jan nie wie dlaczego, nie komentowało się w rodzinie tej decyzji. Sprawy polityczne były traktowane przez Zaborowskich raczej lekko. Ojciec pana Jana był zaprzyjaźniony z grupą en- 56. Maria Zaboromska zgz DOJRZAŁOŚĆ deków, on sam zaś lubił chodzić na Warecką na spotkania PPS-u. Jedynie ciocia Maryla miała temperament polityczny i zdecydowane poglądy dość radykalne zresztą. Współpracowała z Macierzą Szkolną, ale przede wszystkim była zwolenniczką faszyzującego ONR „ABC". Uczęszczała na ich zebrania, prenumerowała pismo „ABC", przyjaźniła się z przywódcami. Nie pełniła żadnych funkcji, ale zdecydowanie z nimi sympatyzowała. Domownicy trochę z niej żartowali, ale ona traktowała to bardzo serio. Dość zagadkowa to sprawa, jak tak dobrze wychowana i szlachetna osoba mogła się przyjaźnić z faszystami... Norman Davies obie frakcje ONR-u nazywa bandami politycznych gangsterów18, a Czesław Miłosz oskarżał ich o propagowanie aktów gwałtu wobec Żydów i czynił odpowiedzialnymi za ekscesy na uniwersytetach, używanie pałek, żyletek i kastetów do ataków na żydowskich studentów. „W prasie narodowej dużo pisano o moralnych podstawach walki z Żydami, przeciwstawiając rzekomo wyższą etykę Polaków niższej etyce Żydów, wywiedzionej z Talmudu"19. Małżeńskie życie Heleny Czerwij owski ej-Protasewi-czowej jest wielką niewiadomą, nie dysponuję na ten temat żadnymi informacjami. Anna Micińska w przypisach do Listów do syna Stanisława Witkiewicza stwierdza tylko, że Protasewiczowie „utrzymywali bliskie i zażyłe stosunki ze Stanisławem Ignacym i jego żoną, Jadwigą"20. Bożena Danek--Wojnowska zaś dodaje, że kult Heleny dla artystów był modernistycznej proweniencji, ale zatrzymywał się przed fascynacją złem. „Helena właściwie nie potrafiła zrozumieć «demonizmu» Witkacego i ostatecznie po latach [...] rozczarowała się do dawnego przyjaciela, głównie z racji jego eksperymentów z narkotykami"21. Obie badaczki nie zamieściły niestety podstawowych faktów dotyczących biografii Czer-wijowskiej: daty urodzin i zgonu, informacji o dzieciach i tak i DOJRZAŁOŚĆ dalej. Nie wiem zatem rzeczy najważniejszych. Helena ciągle służy jedynie za lustro, w którym odbija się Witkiewicz. W literaturze witkacologicznej często pojawia się mylna informacja, jakoby mąż Heleny, Leon Protasewicz, był adiutantem marszałka Piłsudskiego. Nie jest to prawda, pełnił on funkcję zarządcy Belwederu. Mieczysław Lepecki we wspomnieniach o Piłsudskim pisał, że nigdy wcześniej miejsce to nie było tak skromne. Jego poprzedni mieszkańcy trzymali tłumy służby, posiadali wiele kosztownych sprzętów i prowadzili wystawne życie. Za czasów marszałka zaś pałac nabrał dostojeństwa. Lepeckiemu Belweder przypominał stary dwór wiejski, „tym bardziej że jego zarządca [...] pan Leon Protasewicz, dziedzic spod Lidy, przyczyniał się do tego niemało. Bywało, stanął na ganku i tubalnym głosem karcił ogrodników i woźnych za nieporządki"22. Czym zajmowała się jego żona? Prowadziła dom czy też może jeszcze gdzieś pracowała? Ale co mogłaby robić? Najwyżej wykonywać jakąś pracę biurową, jak wiele ówczesnych kobiet z tej sfery. Pewnie nadal się przyjaźniła z Barbarą Wołk, która została jej bratową, a także jej siostrą, Kazimierą Iłłakowiczówną. A może Helena miała dzieci i poświęciła się ich wychowaniu? Z trudem mogę sobie ją wyobrazić w roli matrony. Dojrzałe życie Haliny Nusbaumówny także jest dla mnie tajemnicą. Nie notuje jej żaden spis mieszkańców Warszawy. W wykazie z 1930 roku figuruje tylko jej ojciec: „Nus-baum Henryk, dr prof., Nowogrodzka 40". Domniemam, że mieszkała wtedy jeszcze z rodzicami i pewnie się nimi opiekowała razem z siostrą Wandą. Ojciec zmarł w 1937 roku, a matka dwa lata później. Nazwisko Haliny pojawia się dopiero w książce telefonicznej Warszawy z roku 1939 i to nawet dwa razy: ulica Czackiego 12 i Radość pod Warszawą, ulica Sienkiewicza. 2-95 DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ W drugim wypadku podano także zawód: nauczycielka. W spisie nieruchomości sporządzonym w czasie okupacji jako właścicielki willi Przytulia w Radości podano Wandę i Halinę Nusbaum. Sądzę, że obie siostry dostały ten dom w spadku po ojcu. Spędzały tam pewnie lato i niedziele, pracowały zaś w Warszawie. Być może Halina zajmowała się swym artystycznym introligatorstwem. Kursy pod taką właśnie nazwą prowadzono na Nowym Świecie 55. Mogła być poza tym nauczycielką robót ręcznych w szkołach powszechnych. Do tej pracy bardzo przydawały się artystyczne uzdolnienia. Natomiast Wanda, która była współzałożycielką Towarzystwa Przyjaciół im. Elizy Orzeszkowej, zajmowała się porządkowaniem i opracowywaniem korespondencji pisarki zgromadzonej w mieszkaniu jej siostry, Jadwigi Holenderskiej. Dom Nusbaumów w Radości pamięta jeszcze pani Anna Soćko. Był to nieduży murowany budynek z drewnianym pięterkiem. Na dole mieściły się dwa lub trzy pokoje i kuchnia, na górze też były jeszcze jakieś pomieszczenia. Przyjeżdżało się tam kolejką elektryczną i szło później na lewo, przez lasek, wydeptaną ścieżką. Domy tam stały w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie. Okolicę patrolował policjant na rowerze, opieka lekarska była zapewniona. Wszędzie naokoło rosły sosnowe laski z kępami wrzosów, krzakami malin i borówek23. nisława Zielińskiego (w katalogu przy jego nazwisku dopisano ołówkiem „mecenas", czyli mogło chodzić o męża Żeni) W szponach Sfinksa (pamiętnik więźnia)25. Jest to zapis dość ryzykownej eskapady, którą w 1919 roku autor przedsięwziął razem z czterema innymi osobami, aby dostarczyć do sowieckiego Kijowa pomoc charytatywną pod egidą PCK. Aniela Zagórska stała się jedną z ciekawszych postaci międzywojennej Warszawy. Maria Dąbrowska w Dziennikach pisała, że nazywano ją polską panną de Lespinasse (była to przyjaciółka encyklopedystów i pisarka) (t. I, s. 234). Aniela wynajmowała najpierw sublokatorskie pokoiki, a dopiero pod koniec 1937 roku wprowadziła się do mieszkania swej owdowiałej kuzynki Myszy Ochenkowskiej (Godlewskiej) na Górnośląskiej 16. Był to ładny, nieduży apartament w nowym domu. 57. Aniela Zagórska z Kazimierzem Wie-rzyńskim nad Morskim Okiem, 1930 O Żeni Zielińskiej wiem jeszcze mniej. Jej mąż Stanisław był — jak pamiętamy — adwokatem. W Poczcie prawników polskich jest wzmianka, że w latach dwudziestych był wiceprezesem Sądu Okręgowego w Warszawie24. W księdze adresowej Cała Warszawa z roku 1930 znajdujemy hasło: „Zie-liński Stanisław, adwokat, Nowogrodzka 46, tel. 132-42", a w książce telefonicznej z 1939 roku figuruje pod adresem Żurawia 19. W Bibliotece Narodowej znalazłam książkę Sta- 196 DOJRZAŁOŚĆ Według ich wspólnej krewnej Teresy Tatarkiewiczowej to właśnie za namową Myszy Aniela zajęła się przekładaniem powieści Conrada. Na pierwszy ogień poszło Szaleństwo Almayera. Tłumaczenie spodobało się autorowi i siostry Zagórskie otrzymały od niego wyłączne prawa do translacji26. Nieco inaczej tę sprawę przedstawia Zdzisław Najder. Anieli miał pomagać w tłumaczeniu, przynajmniej na początku, Stanisław Ignacy Witkiewicz (jego żona wspominała, że bardzo szybko się ta spółka rozleciała, bo nie mogli się pogodzić co do tłumaczenia jakiegoś fragmentu27), a informację 0 podjęciu przez nią takiej próby przekazała autorowi Karola podczas swego pobytu u niego w Oswalds w 1920 roku. Prosiła także w imieniu Anieli o zgodę na zajęcie się sprawą wydawania jego dzieł w polskich przekładach. Najder komentuje: „Chociaż była kobietą i chociaż żadnych jej prac nie widział — zgodził się skwapliwie, zachęcając nawet do swobody w tłumaczeniu"28. Conrad podpowiadał, że jego angielszczyzna nie jest wcale literacka, lecz idiomatyczna 1 potoczna, a taką najlepiej tłumaczyć poprzez znajdowanie odpowiedników. Sugerował, żeby raczej kierowała się wyczuciem niż surową sumiennością: „Mam wielkie zaufanie do Twoich zdolności, a szczególny rodzaj Twojej umysłowo-ści jest mi ogromnie bliski. Zawsze też czułem, że mnie dobrze rozumiesz"29. I zaiste jej translatorska działalność była natchniona i niezwykła. Maria Dąbrowska opisywała sztukę Anieli i wpływające na nią czynniki. Stanowiła ją przede wszystkim „nieoczekiwana kongenialność duchowa bardzo kobiecej, swojskiej, radosnej Anielusi z na wskroś męskim «nieoswojo-nym», tragicznym i surowym duchem Conrada". Drugim czynnikiem był „bezprzykładny pietyzm dla dzieła, było fanatyczne poczucie odpowiedzialności wobec czytelnika, któremu dzieło pragnęła uprzystępnić". Aniela nie tylko studiowała słowniki marynarskie, ale kontaktowała się z marynarką zg8 DOJRZAŁOŚĆ handlową i szkolnictwem morskim ćwiczącym na żaglowcach, aby poznać „u źródła nie tylko słownictwo, ale styl, właściwości myślenia i mówienia ludzi morza". Do tego jeszcze Dąbrowska dodawała „doskonały smak estetyczny Anieli Zagórskiej, jej niezawodne poczucie językowe i nieprzebrane wprost zasoby czystej, bogatej polszczyzny"30. Zalety tłumaczenia Anieli docenił również sam Conrad, który pisał do niej o Szaleństwie Almayera: „Odczytałem go dwa razy z wielką uwagą, starannością i krytycznym nastawieniem. Jestem bardzo zadowolony, a nawet więcej niż zadowolony. O ile mogę osądzić, atmosfera oddana jest doskonale i zapewniam Cię, że bardzo jestem Ci wdzięczny za tak wierną interpretację mojej pracy"31. Dzięki prawom do rozporządzania utworami Conrada Aniela dostała honorarium za wystawienie Tajnego agenta w krakowskiej Bagateli. Zbierała wycinki prasowe dotyczące twórczości pisarza i wysyłała je do Anglii. Wysyłała tam także rodzinne pamiątki (jako prezent z okazji „srebrnego wesela" Conradów), książki polskich autorów, a także herbarz polski, pisarz bowiem prosił o rysunek herbu Nałęcz („do wybicia na okładce" nowego wydania dzieł32). Zamawiała także w intencji Conrada wielkanocną mszę. Ten zaś pisał do niej o swym marnym zdrowiu, nowych wydaniach książek, samopoczuciu Jessie i zajęciach synów. Niestety Aniela dotarła do Oswalds dopiero, gdy sławny krewny już nie żył. Wspominała: „Podczas mojego pobytu w Oswalds (w trzy tygodnie po śmierci Conrada) znalazłam wśród kilku książek, w pokoju, gdzie Conrad chorował i umarł, Dzieje jednego pocisku Struga. Posłałam Conradowi tę książkę na parę lat przed jego śmiercią. Bardzo rzadko pisał do mnie o książkach, które dostawał". Wśród stosów wycinków, jakie przysłano żonie pisarza, znalazła relację pewnego angielskiego kapitana, która chociaż „banalna i nieinteresująca, podawała jeden ciekawy szczegół. Kapitan ów opowiadał z widocznym z99 DOJRZAŁOŚĆ zdziwieniem, że Conrad spluwał, ilekroć ktoś wymówił przy nim słowo «car». Każdy, kto znał Conrada, nie może wątpić o autentyczności tego szczegółu"33. Aniela desperacko i entuzjastycznie poszukiwała śladów polskości swego idola także po jego śmierci, a antyrosyjskość mieściła się widocznie w kategoriach pojęcia polskiego patriotyzmu. Szacunek i podziw dla twórczości Conrada musiały zbliżyć do siebie jego tłumaczkę z Marią Dąbrowską. Widać tę wzajemną sympatię w dokumentujących ich przyjaźń materiałach. Maria Dąbrowska we wspomnieniu o Anieli Zagór-skiej opisywała ich pierwsze spotkanie na początku lat dwudziestych u Andrzejostwa Strugów w ich ciasnym i ciemnym mieszkanku na piątym piętrze przy Bagateli 15. Aniela zrobiła wtedy na pisarce „zniewalająco sympatyczne wrażenie; jej szafirowe spojrzenie, jej uśmiech, sposób mówienia znamionowały kogoś tak bardzo prawdziwego". Dąbrowska podkreślała urok osobisty Anieli. Składały się na niego „zarówno jej wdzięczna drobna postać, jak niezwykła życzliwość i serdeczność, promieniujące z niej w zetknięciu z ludźmi i zdarzeniami. Mnóstwo niczym nie dającej się zniechęcić dobrej woli w stosunku do każdego człowieka szło w niej o lepsze ze wzniosłą naiwnością, z jaką usiłowała przypisywać ludziom bodaj zacne pobudki, jeśli już nie mogła się zachwycać uczynkami. Zachwyt był najbardziej naturalnym stanem jej usposobienia. Ale choć niezmordowanie skłonna do entuzjazmu, orientowała się jednak wybornie w świecie wartości. Jej namiętna chęć przytakiwania życiu gasła i odwracała się milcząc od wszystkiego, co było trywialne, łatwe, nietwórcze"34. Spotykały się na zebraniach towarzyskich, fajfach, chodziły po koncertach do kawiarni, obdarowywały się książkami, gratulowały sukcesów. Na wiosnę 1933 roku Dąbrowska zanotowała na przykład: „Na obiedzie była u nas Anielusia Zagórska i było z nią bardzo przyjemnie. — We śnie konty-nuaqe umyślnie przed zaśnięciem wzbudzonych marzeń"35. joo DOJRZAŁOŚĆ Tę wzajemną bliskość można znaleźć także w listach Zagór-skiej do Dąbrowskiej, których niedużą kolekcję posiada Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego (kilka było publikowanych w Szkicach o Conradzie Dąbrowskiej). I oto na przykład fragment cudownie entuzjastycznego listu Anieli na temat jednego z tomów Nocy i dni: „Nie mogę wytrzymać i piszę do Pani nie po to, aby coś niedołężnie powiedzieć, ale aby Panią ze wszystkich sił uściskać, uściskać, uściskać. Nic dziwnego, że Pani jest zmęczona i wyczerpana. Żyć za tylu ludzi! Za tylu ludzi ponosić trud życia. Skąd Pani sił starczy? Ja nie rozumiem. Ale to jest właśnie twórczość, ta zagadka. Najcudowniejsza zagadka, godna najwyższego podziwu i największej zazdrości, tylko pełnej wesela i szczęścia, i zachwytu nad tym, czym człowiek być może"36. Teresa Tatarkiewiczowa przytoczyła anegdotę, która jej zdaniem dobrze charakteryzowała Anielę jako niepoprawną entuzjastkę. Otóż Józef Czapski wystawił gdzieś kilka swoich obrazów, między innymi przedstawiający stragan rzeź-nika z krwawymi połciami mięsa. Aniela, wychwalając jego prace, szczególnie dużo miłych słów poświęciła tej jednej właśnie. „Czapski wziął te zachwyty poważnie i posłał jej to płótno rzeźnicze w darze. Aniela wpadła w rozpacz, bo mieszkając w jednym pokoju, musiałaby ciągle patrzeć na te połcie mięsa, a nie wypadało daru tego ukryć w kącie"37. Zofia Nałkowska zanotowała w dzienniku, że Aniela Zagórska była „subtelna i zdolna do entuzjazmu" (t. III, s. 237), a Wieniawa-Długoszowski z „pełną życzliwości ironią" — według słów Jana Lechonia — nazywał ją dewotką literatury polskiej. Sam Lechoń zaś twierdził, że imię „Anielcia" (pod tym zdrobnieniem znali Zagórska wszyscy w Warszawie) przystawało „jak żadne inne do egzaltowanej, uroczo naiwnej, wdzięcznie staromodnej, wszystkiemu życzliwej, drobnej, zawsze uśmiechniętej, doskonale po wiejsku wychowanej panny z dworku, która przez ważny zbieg rodzinnych spraw 3ot 58. Aniela Zagórska (w kapeluszu) w grupie literatów, m.in. K. lrzykowski, J. Wiktor, F. Goetel, Z. Nałkowska oraz marszałek Senatu W. Raczkie- DOJRZAŁOŚĆ stała się prawdziwą literatką i choć nie twórczyni oryginalna, zasłużyła się rzetelnie naszej literaturze"38. Ta opinia znalazła oficjalne potwierdzenie w przyznanej Anieli Zagórskiej w 1929 roku nagrodzie polskiego Pen Clubu za najlepszy przekład ostatnich trzech lat, czyli tłumaczenie Zwycięstwa Josepha Conrada, i całość dotychczasowej pracy translatorskiej. Aniela Zagórska była także aktywną członkinią Związku Literatów Polskich. Zofia Nałkowska w dzienniku opisuje zjazd tej organizacji w Wilnie na początku listopada 1928 roku. Obu paniom wyznaczono kwaterę u „świetnej kobiety, Heleny Romer, której książka Majaki żywo mnie [Nałkowska] kiedyś porwała. Z Anielcią Zagórska spędziłyśmy we trzy te dni w doskonałej kobiecej harmonii" (t. III, s. 375-377). Anna Iwaszkiewiczowa w swych wspomnieniach przytacza bardzo kobiece porównanie, które Aniela Zagórska sformułowała w odniesieniu do swej pracy translatorskiej: „«Z przekładu wychodzi się jakby z przesypywania pierzy r DOJRZAŁOŚĆ i wydaje się, że już się suknię oczyściło, że nie ma już ani jednego piórka, a tu jeszcze zawsze coś się znajdzie, coś jeszcze się skubnie i wyrzuci!» Świetne porównanie"39. (Owszem, świetne i dotyczy chyba wszelkiej pracy pisarskiej, jak ta tutaj, tylko kto teraz wie, co to znaczy „przesypywać pierze"?) Pozycja Anieli Zagórskiej w towarzysko-kulturalnym krajobrazie międzywojennej Warszawy była również wynikiem (a może przyczyną właśnie?) jej zdolności animator-skich. Do legendy przeszedł jej paryski salon (co znaczyło wtedy, zdaje się, że w jednym miejscu gromadzi się większa liczba znamienitych osób, które nie dostają prawie nic do jedzenia ani picia, dzięki czemu mogą prowadzić intelektualne rozmowy). Na początku Zagórska zapraszała po prostu co jakiś czas swoich zakopiańskich znajomych pisarzy i artystów, którzy przenieśli się jak i ona do stolicy, a z czasem „coraz więcej osób, niekoniecznie literatów, chciało bywać u niej"40. Ten pionierski okres Anielinego salonu opisywał z rozrzewnieniem Jarosław Iwaszkiewicz: „Wynajmowała przy jakiejś warszawskiej rodzinie pojedynczy pokój. W dzień zaś przyjęcia u niej, dwa albo trzy razy do roku, na mocy specjalnego układu zaproszone grono rozlewało się po całym mieszkaniu. Nic osobliwszego jak całe to towarzystwo — stanowiące naprawdę to, co było w Warszawie najlepszego — zebrane w pospolitych pokojach mieszczańskiego mieszkania [...]. Zawsze był minister spraw zagranicznych August Zaleski ze swą bajecznie elegancką żoną, bo był kuzynem Zagórskiej. Była i pani Marylka Sobańska, i konsul Savery, i pani Buba Grossmanowa, i pani Helena Potocka, i profesor Askenazy, i prof. Tadeusz Zieliński, i olbrzymiego wzrostu rodzeństwo Czapskich, i bardzo mało figur oficjalnych, które widywało się u Nałkowskiej. Mniej więcej to samo towarzystwo bywało u Nałki, ale u niej było piekielnie sztywno i nudno, może dlatego, że gospodyni się tak mądrzyła, a tutaj, u Anielci, było rozkosznie, 3°3 DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ f I ' miło, wesoło, naprawdę elegancko, mimo straszliwych mebli i niedużej ilości suchych ciasteczek. Oczywiście bywali tu Tuwim ze swą prześliczną żoną, Wierzyński ze swoją okazałą Brysią, ja z Hanią, Lechoń zawsze z jakimś efektownym młodym człowiekiem"41. Teresa Tatarkiewieżowa dodawała jeszcze poza wymienionymi przez Iwaszkiewicza znakomitościami: Strugów, Parandowskich, oczywiście Marię Dąbrowską, Sieroszewskich, Kostaneckich42. Interesujące w tych wszystkich wspomnieniach jest to, jak Aniela z towarzyszki wąskiego grona zakopiańskich przyjaciół staje się powoli światową damą, nie tracąc nic ze swej skromności i naturalności, jakby nie imały się jej snobizm i salonowy blichtr. Dzieje się tak najwyraźniej w wypadku ludzi „prawdziwych", jak określiła Anielę Dąbrowska, którzy — by istnieć — nie muszą się grzać w świetle cudzej sławy. Losy Karoli Zagórskiej są trudniejsze do odtworzenia, a moje ustalenia są znowu doszukiwaniem się jej samej w odbiciu lustrzanym, na którym dominuje sławny kuzyn. We wspomnieniach o Conradzie zawarła bowiem też nieco infor-maqi o sobie. Po wojnie musiała jakiś czas spędzić w Polsce, zapewne u matki w Zakopanem. Gdy odwiedziła pierwszy raz wolną Warszawę, zobaczyła na wystawie jakiejś księgarni fotografie z uroczystości „sadzenia drzewa wolności na stokach Cytadeli przez młodzież szkolną 3 maja 1919 roku". Na pierwszej była „tylko nieprzejrzana gęstwa głów, otoczona szeregami wojska, a na drugiej widać wyraźnie drzewko wiotkie i bez-listne, już posadzone w świeżo skopanej ziemi. Na pierwszym planie stoi z odkrytą głową Piłsudski". Karola wkleiła te zdjęcia do swojego egzemplarza Róży Stefana Żeromskiego „na wprost stronicy 23, gdzie Bożyszcze opowiada Anzelmowi, jak kiedyś w święto przez lud wybrane w «dzień na po- graniczu wiosny i lata» ciągnąć będą pod Cytadelę tłumy, aby uczcić zakwitły na grobach powstańczych i bojowni-czych kwiat róży czerwonej, symbol męczeństwa i bohaterstwa"43. Zdarzenie to jest świadectwem tyleż patriotycznej egzaltacji samej Karoli, co i narodowego entuzjazmu tamtych czasów. Ten właśnie egzemplarz dramatu Żeromskiego pokazała później Conradowi, pisarz zaś otworzył książkę właśnie na stronie z wklejonymi fotografiami, położył ją na stole, pochylił się nad nią i „siedział tak bardzo długo bez ruchu i słowa". Ona wtedy miała ochotę z nim porozmawiać, słuchać go, ale „nie mogła się jednak odezwać". Poszła do ogrodu, a gdy wróciła, zapukała w szybę jego okna i zaraz przeraziła się tego odruchu: „Zajrzałam do środka. Konrad wciąż siedział, tak jak go zostawiłam, nad otwartą książką; podniósł spokojnie oczy i spojrzał w moim kierunku. Dojrzał mnie i patrzył przez chwilę w zamyśleniu, a potem się uśmiechnął — nie do mnie. Do czegoś w oddali". To Karola właśnie niejednokrotnie uruchamiała w Conradzie dawno pogrzebane pokłady wspomnień, przywalone kolejnymi doświadczeniami i nowymi okolicznościami życia. Ale te spotkania pisarza z przeszłością nie były tylko atakami niegroźnej nostalgii, lecz także przypomnieniami trauma-tycznych przeżyć związanych z wywózką na Syberię i śmiercią matki. Tak było, gdy Karola opowiadała o tych, którzy nie chcieli czekać na niepodległość. „Ich wiara w wolność była siłą twórczą — więc szli i ginęli. I nikt nigdy o większości ich nawet się nie dowie"44. Karola przeraziła się reakcji Conrada, który gwałtownie wstał, odtrącił fotel, stał z oczami w jej twarzy, był „po prostu groźny", usta mu drgały, zdawało się, że wybuchnie. Ale się opanował. Czy Karola zdawała sobie sprawę z tego, jakich to uczuć swego kuzyna dotykała i jak różne były one od tych, w których otoczeniu ona sama się wychowywała i żyła? Długo 3°4 i DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ ociągała się z ofiarowaniem Conradowi książki, którą specjalnie dla niego przywiozła. Znalazła ją wśród resztek biblioteki swych rodziców, ocalałych cudem u krewnych po najściu bolszewików. Była to Domowa zagroda Aleksandra Starzy. Dedykacja głosiła: „Karolkowi Zagórskiemu od Ewe-liny i Apollona Korzeniowskich [rodziców Conrada]. Niech Bóg mu pozwoli kochać wszystko swoje, rodzime i nic ponadto"45. Na szczęście nie dała mu jej w końcu, zabrała z powrotem. Karola przyjechała do Conradów „na dłuższy pobyt" na początku lutego 1920 roku i została tam kilka miesięcy. Nie wiem, czy poza towarzysko-rodzinnymi były jeszcze inne powody tej wizyty. Pisarz mieszkał już wtedy w Oswalds w hrabstwie Kent, niedaleko Canterbury. Borys, który cały i zdrowy wrócił z wojny, przyjechał po nią do portu Folkestone. Conrad wyszedł przed dom, gdy przybyli na miejsce. Wydawał jej się postarzały i mizerny. Dom był duży i jasny, „urządzony według wszelkich nowoczesnych wymagań". Karola zachwycała się wystrojem salonu. „Każdy sprzęt w domu wybrany był przez Konrada". Były to biało-niebie-skie meble chippendale i kilka biało-złotych empirów, fortepian, holenderski obraz nad kominkiem, owalne lustra46. Na wprost salonu była altanka, opleciona karłowatym krzewem różanym. Karola lubiła siedzieć na ławce koło bukszpanowego szpalerku, który pachniał rozgrzany słońcem. Trawnik dochodził aż do drzwi salonu, często wieczorami gawędzono tam, siedząc w fotelach. Gdy zaczęły nadchodzić niepokojące wieści o ofensywie wojsk rosyjskich, przestali zupełnie mówić o Polsce. Con-rad zamknął się w sobie. Karoli to bardzo ciążyło. Pewnego dnia oświadczyła, że wraca, bo nie chce być w razie czego odcięta od Polski. Conrad wtedy powiedział, że chciałby ją zatrzymać u siebie na zawsze, ale: „Ty się czujesz tu jak ptak bez powietrza, a mnie się czasem też zdaje, że nie mogę ode- jo6 tchnąć. Nie mówmy o tym"47. Kilka dni później, gdy była już w Londynie, widziała na Piccadilly Circus kolorowo ubranych chłopców noszących na sobie wielkie plakaty głoszące: „Piłsudski crushes the enemy". Zdobyła jeden taki arkusz i wysłała Conradowi. Widziała w myślach chwilę, gdy go dostanie, rozpieczętuje, a potem położy i przykryje nim cały stół. „A wielkie litery zakrzykną: «Piłsudski crushes the enemy»"ĄS. Na tym skończyła Karola swoje wspomnienia pisane w listopadzie 1931 roku w Detroit. Conrad wspierał finansowo swą kuzynkę. Gdy wyjeżdżała z Oswalds, dał jej nieco gotówki i zobowiązał się do wypłacania zapomogi w wysokości 120 funtów rocznie. Naj-der, który podaje te sumy, twierdzi, że była to równowartość rocznej płacy polskiego robotnika49. Z listów Conrada wynika, że Karola w 1920 roku poważnie zachorowała na płuca i na początku grudnia wyjechała do Mediolanu w celu odbycia kuracji. Najwyraźniej jednak jej stan się pogorszył lub potrzebowała dalszych pieniędzy, o czym donosił Conradowi polski konsul w Mediolanie Tadeusz Marynowski. Pisarz przesłał na jego ręce kolejne 20 funtów i zobowiązał się podnieść jej pensję50. Potem Karola wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Od jej ciotecznych sióstr wiadomo tylko tyle, że występowała tam jako śpiewaczka, a także uczyła śpiewu51. W latach trzydziestych na spotkaniu autorskim w Detroit poznał ją Kazimierz Wierzyński, który w Warszawie przyjaźnił się z Anielą, ale nie wiedział zupełnie, że miała ona w Ameryce siostrę. Od razu jednak odnalazł podobieństwo: „Te same delikatne, drobne rysy, rumieniec, uśmiech, nawet podobny dźwięk głosu". Mówiła mu, że jest tam, bo spłaca nieswoje długi, ale że już wkrótce „wydobędzie się z matni" i wróci do kraju. Od innych uczestników spotkania dowiedział się szczegółów, ale nie relacjonował ich, bo lepiej je było „pokryć milczeniem". Karola zaprosiła poetę do siebie: „Stary, ponury dom, okrop- J°7 DOJRZAŁOŚĆ ny zapach na schodach. Windy nie ma, wędruję na wysokie, ostatnie piętro. Otwierają się drzwi i nagle jestem w innym świecie. Jasne ściany, niewiele mebli, wszystko dobrane. Rodzinne i polskie pamiątki, książki, smak i skromność, może ubóstwo, ale wszędzie jakieś szczęśliwe dotknięcie. Tu daje lekcje, z tego się utrzymuje i z tego odkłada, co może". Pokazywała mu wtedy listy Conrada i swoje ulubione tomiki poezji Iłłakowiczówny i Pawlikowskiej. I przeczytała fragment, który brzmiał „jakoś szczególnie w jej ustach, w tym mieszkaniu": Będę miała gronostaje i lisy, kapelusze duże i obłoczne, tylko jeszcze podumam, poczekam, tylko jeszcze na chwilę odpocznę. Mówiła mu, że gdy czyta te swoje ulubione wiersze, zapomina o wszystkim. On zaś widział w nich ją samą: „Zamieszana w obcy świat, pogrążona w smutkach, wygnana z życia na ostatnie piętro, ucieka do poezji jak do swego jasnego mieszkania w tym ponurym domu. Subtelność jej tylko tu może nie być raniona, myśli jej tylko tu mogą słuchać same siebie"52. Widywali się potem jeszcze wiele razy. Gdy wrócił do kraju i redagował tygodnik „Kultura", napisała dlań kilka wspomnień o Conradzie. Podobały mu się, usiłował ją namówić na coś większego. Niestety bez skutku. Z nekrologu Karoli Zagórskiej dowiedziałam się, że pracowała jako profesorka śpiewu w Marygrove College w Detroit53. Była to szkoła katolicka, ale liberalna i otwarta (założona przez czarnoskórą Tahitankę). Jak Karola się w niej czuła? Czy mogła realizować swe śpiewacze ambicje? Skontaktowałam się z pracowniczką tej uczelni, Diane Puhl, która przekazała mi informacje od byłej studentki. Podobno mówiło się o Karoli Zagórskiej, że była hrabiną z Polski, która po DOJRZAŁOŚĆ wybuchu wojny nie mogła wrócić do kraju. W tym też czasie dostała list donoszący o śmierci siostry. Staram się odtworzyć paryskie życie Zosi Szymberskiej i jej męża Tadeusza z tych nielicznych śladów, jakie po sobie zostawili. Ich historia jednak nadal zawiera dla mnie wiele zagadek. Pierwsza informacja na ich temat z tamtego okresu pojawia się w liście Witkacego do Malinowskiego z 26 maja 1921: „Tymbeusz ożenił się z Zofią Ben i jest w Paryżu"54. Szymberski zaś później pisał: „Po wojnie, od roku 1920 do 1926 udzielałem lekcji polskiej literatury"55. Zosia w roku 1921 wzięła udział w Salonie Jesiennym w Grand Palais, gdzie pokazała Autoportret. Swoje prace wystawiało wtedy ponad dwudziestu polskich artystów, między innymi Mela Muter, Epstein, Mondszajn. Tadeusz Makowski pisał o tym wydarzeniu w roku 1921 do Vlastimila Hoffmana: „Salon Jesienny marnie się przedstawia. Mnóstwo obrazów, ale mało rzeczy godnych uwagi. W nim nie wystawiam, nie uznaję bowiem jury i od zasady tej nie odstępuję"56. Właśnie do tego jury zaproszono wtedy Melę Muter, co pozwala domyślić się przyczyny nagłego pojawienia się na wystawie Zosi Szymberskiej. Kolejny raz pokazała swe prace trzy lata później w Salonie Niezależnych i od tego czasu prezentowała tam obrazy niemal co roku. W 1924 zorganizowano stałą wystawę polskich artystów (UAssociation France-Pologne), w której wzięła udział także Szymberska. Recenzent pisma „La Polo-gne" utyskiwał, że wystawa była w nieodpowiednim miejscu, nieznanym „artystycznemu ogółowi", zaaranżowana była w „sposób fatalny" i „przykre robiła wrażenie na garstce nielicznych widzów"57. Niewykluczone, że organizatorzy chcieli nobilitować to wydarzenie, sytuując je na prawym brzegu Sekwany, blisko Pól Elizejskich i Opery. 3°9 DOJRZAŁOŚĆ Na kolejnym salonie, w 1925 roku, Zosia pokazała Portret i Pejzaż polski. „Tygodnik Ilustrowany" zamieścił wtedy duży materiał pod tytułem Sztuka polska w salonach paryskich, który jest poważną recenzją, umiejscawiającą polską twórczość na tle francuskiej. Autor zauważył, że Polacy wystawiający w Paryżu tworzą „grupę o fizjognomii zupełnie odrębnej, a w grupie tej YYYwyróżnia się kilka jednostek prawdziwie wybitnych", między innymi Szymberska58. (Zosia podpisywała wtedy swe prace podwójnym nazwiskiem Szomberg--Szymberska — a czasami de Schomberg-Szymberska — którego pierwszy człon jest ciągle dla mnie zagadką.) Następnego roku (tym razem Salon Niezależnych odbył się w Palais de Bois) Zosia pokazała Portret i Kobietę z dziećmi. I znów „Tygodnik Ilustrowany" wymienił je wśród dzieł zwracających uwagę59. W 1927 roku nie wystawiała, w 1928 zaprezentowała Autoportret i Górali, a w 1929 — Dziewczynę i Marine. O Tadeuszu zaś na pewno wiadomo tylko tyle, że w 1926 roku zaczął pracę w Bibliotece Polskiej. Kierowali nią Karol Sienkiewicz, Władysław Mickiewicz, syn poety, oraz Franciszek Pułaski60. Szymberski udzielał się „przy pracy reorganizacyjnej". Pierwsza informacja na jego temat pojawia się w sprawozdaniu biblioteki dla sekretarza generalnego PAU z 1927 roku: „Katalog krzyżowy dzieł o Polsce współczesnej [...] układa się obecnie alfabetycznie (p. Szymberski)"61. Zarabiał 14 400 franków rocznie. Nie mogło to być dużo. Mieszkali wtedy cały czas na Montparnassie, najpierw przy bulwarze de Port Royal pod numerem 213, później nieopodal, na bulwarze Raspail pod 216, a w końcu na rue Cam-pagne Premiere pod 7. Valerie Bougault pisze, że na bulwarze Raspail pod numerem 216 przez kilka lat — od roku 1912 — miał pracownię Amadeo Modigliani i cytuje Zad-kine'a, który wspominał to miejsce: „Przejście pasażem prowadziło na długie, wąskie podwórko, gdzie znajdowały się j/o DOJRZAŁOŚĆ dwie lub trzy pracownie. Przez oszklone dachy widać było czarne gałęzie i zielone liście drzew rosnących na tyłach... Pracownia Modiglianiego przypominała szklane pudło"62. Na ulicy Campagne Premiere zaś w zwykłym mieszczańskim domu pod numerem 9 mieściło się jedno z licznych na Montparnassie artystycznych osiedli. Mieszkali tam: Gauguin, Jules Flandrin z panią Marval, Charles Guerin i Otton Friesz. Podobna instytucja działała pod numerem 3. Zosia i Tadzio Szymberscy mieszkali w kamienicy pod numerem 7 w latach 1928-1929. Montparnasse z lat dwudziestych, pisał Crespelle, był już inny niż przed wojną. Wprowadzono na szerszą skalę elektryczność. Ci artyści, którym się lepiej powodziło, wyprowadzili się, a zostali ci, którzy lubili się tęgo zabawić. Wtedy właśnie dzielnica ta stała się główną atrakcją Paryża. , Przyjeżdżali tu, z powodu wojny i rewolucji, Żydzi z Litwy, Ukrainy, Polski, Rumunii, ale także Japończycy, Argentyń-czycy, Hiszpanie, Skandynawowie i wreszcie — mnóstwo , Amerykanów. Szymberscy na pewno znali wielu artystów. Alina Da-widowiczowa, córka Leona Chwistka, pisała, że w Paryżu ' przyjaźnili się z najsławniejszymi malarzami, a do młodzieńczej kolekcji autografów Zofia Szymberska ofiarowała jej fotografię rzeźby z drutu rzucającej cień na ścianę z podpisem Legera: „Alexandre Colder — C'est serieux sans en avoir I'air F. Leger"63 [To poważne, choć na to nie wygląda]. Alexander Calder był Amerykaninem, który od połowy lat dwudziestych mieszkał na Montparnassie. Ubierał się w garnitur w pomarańczowo-żółtą kratę i wymyślał „mobile": rzeźby z drutu. Stworzył w ten sposób cały „cyrk" z ruszającymi się drucianymi słoniami, tresowanymi psami i tancerkami brzucha. Na jego spektakle przychodziły tłumy. Wykonywał także portrety z drutu, a pierwszym modelem był Leger. Dobrze 311 DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ znane są jego kompozycje z metalowych pręcików i płytek ożywające pod wpływem najlżejszego podmuchu64. W samą porę, tuż przed wielkim kryzysem, który dotknął w znacznym stopniu i Montparnasse, Szymberscy przenieśli się na Wyspę św. Ludwika do mieszkania w budynku Biblioteki Polskiej na Quai d'Orleans 6. Tymon Terlecki opisywał to mieszkanie: „Szło się do nich z sieni na prawo. Mieli nad stróżówką dwie izby o sufitach niskich, jakby zsuniętych do połowy wysokości, więcej pudełka niż pokoje. «Ale widok, mówili chełpliwie, jest najpiękniejszy w Paryżu». Pont de la Tournelle, biały posąg świętej Genowefy na wysokim cokole [...] Sekwanę w zasięgu ręki, bliższą z tego pół-piętra niż zza balustrady bulwaru, oddychającą w gałęziach drzew jak żywa pierś zdjęta snem"65. Na przedłużeniu Quai d'Orleans, za mostem de la Tournelle, czyli na Quai de Bethune, mieszkała od 1912 roku do śmierci Maria Curie. Może Zosia bywała czasami u niej na popołudniowych herbatkach, a może jedynie pozdrawiała wielką rodaczkę z daleka, gdy mijały się na moście? Tadzio nadal pracował w bibliotece, choć w 1931 roku sekretarz generalny Akademii Umiejętności chciał go zwolnić, ponieważ trzeba było stworzyć wakat, aby przyjąć nowego kustosza. Wybronił go wtedy jednak Franciszek Pułaski, ówczesny dyrektor biblioteki. Później nadeszły niezwykle trudne lata kryzysu gospodarczego i Pułaski musiał walczyć z próbami robienia oszczędności kosztem zwalniania personelu. Szymberskiemu ostatecznie obniżono pensję do 1000 franków miesięcznie66. W latach trzydziestych Zofia de Szomberg-Szymberska uczestniczyła w każdym Salonie Niezależnych. W 1930 roku wystawiła Kompozycję i Sekwanę, w 1931 — Okno i Małego górala, w 1932 — Portret i Morze, w 1933 — Pejzaż bretoński, Marine i Młodą kobietę, w 1934 — Marinę i Dziewczynę, w 1935 — Kataloński port rybacki Collioure i Młodą kobietę, w 1936 — Kom- pozycję: Saint Tropez i Sekwanę, w 1937 — Okno i Collioure (kompozycję), w 1938 — dwie Kompozycje, a w 1939 również dwie Kompozycje, jedną z podtytułem Winobranie (tempera). Jakie było malarstwo Zosi? Terlecki napisał: „Pamiętam ciągle jej wysilone, niepokojące obrazy, może dlatego nie zauważone, że należały bardziej do kręgu ekspresjonistycz-nego niż do szkoły paryskiej"67. Helena Wayne (najmłodsza córka Malinowskiego) pamięta, jak Zosia podczas pewnych wakacji spędzanych wspólnie w Cassis na południu Francji po kolei malowała całą ich rodzinę. Miała wtedy jeden z gorszych swoich okresów, gdy dawała o sobie znać choroba psychiczna i kolejne obrazy były coraz bardziej „dziwne", a portret małej Hetty (czyli Heleny) był najdziwniejszy, bo ostatni. Trudno mi się odnieść do twórczości Zosi Szymberskiej, skoro nie widziałam żadnego jej obrazu. Jedynym dziełem mojej bohaterki, które mogę opisać, jest projekt okładki dramatu jej męża Sądy. Rysunek na okładce jest niebiesko-biały. Składa się z kilku części. U góry dworek z gankiem podpartym kolumnami, nad nim kwitnący kasztan i inne drzewa, przy domu wysokie kwiaty (słoneczniki?). Środkowy plan stanowią morskie fale i gwiaździste niebo z księżycem. U dołu zaś znajduje się ten sam dom co u góry, ale jakby nieco bliższy, więc większy. Spomiędzy kolumn wysuwają się języki (ognia?). I wreszcie napis odręczny: „Sądy. Kompozyqa sceniczna. Tadeusz Szymberski". Przez całą stronę biegnie pochyły nieco krzyż. Na drugiej stronie okładki języki ognia oraz monogram autorki: Z. S. Cechuje tę rzecz pewna nieporadność. Widać także chęć opowiedzenia książki. Na pewno po jej przeczytaniu symbole byłyby bardziej czytelne, ale, szczerze mówiąc, nie przebrnęłam przez pierwszą scenę. Tymon Terlecki miał o tym utworze podobne zdanie: „Tuż przed wojną, po kilkudziesięciu latach milczenia, [Szymberski] wydał książkę. Była tak spóźniona, albo tak przedwczesna, że DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ \ 59. Tadeusz Szymberski Sądy. Kompozycja sceniczna, okładka projektowana przez Zofię Szymberską zapadła w pustkę. W mojej pamięci nie zaczepiło się nawet jej imię"68. Terlecki pisał o Szymberskich, że przeszli bez śladu. „On był zapomnianym poetą, bibliotekarzem, ona nie uznaną malarką. [...] Byli ewangelicznie ubodzy i nieprzejednanie gorzcy, drażliwi, dumni i próżni. Sądzili surowo ludzi, ale zawsze podkreślali, że herbata, rzeczywiście nadzwyczajna, bujna w barwie i zapachu, jest darem Bronisława Malinow-skiego"69. Istotnie, wygląda na to, że jedynie z Malinowskim utrzymywali do końca serdeczne kontakty. Z późniejszej korespondencji wynika, że musiał się on zwierzać Szymber-skim ze swojego przygnębienia i myśli samobójczych. Może stan ten wiązał się z nieuleczalną chorobą Elsie? A może były jeszcze jakieś inne powody? Wtedy to Zosia opisała mu przypadek z mężczyzną, który się dla niej zabił. Posyłała cór- 60. S.I. Witkiewicz Portret Zofii Szymber-skiej kom Bronią książeczki, pamiętała o imieninach, pisała o nich z prawdziwą miłością. Jemu zaś przesłała na przykład dawno wyczerpany tomik Baudelaire'a, który udało jej się kupić specjalnie dla niego. I choć ich stosunki z Witkacym bardzo się oziębiły („Porozumienie z Tymbeuszem okazało się niemożliwe. Polacy za granicą mumifikują się dziwnie i nie przyjmują nowej rzeczywistości. To jest mumia przedwojenna ze wszystkimi złymi narowami"70), to narysował on pastelowy portret Zosi (smutne oczy patrzące gdzieś w bok, sznur korali na szyi), którego fotografia znajduje się w zbiorach Książnicy Pomorskiej71. Najprawdopodobniej z tych samych wakacji pochodzi jedyne zdjęcie Szymberskich, jakie widziałam (dzięki uprzejmości Stefana Okołowicza). Przedstawia ono ich w otoczeniu góralskiej rodziny na Bystrem. Stoją z tyłu, zwróceni ku so- DOJRZAŁOŚĆ 61. Zofia i Tadeusz Szymberscy z góralską rodziną na Bystrem, 1936 bie, patrzą poza kadr (górale wprost w obiektyw). Na twarzy Zosi błąka się blady uśmiech, Tadzio spogląda ponad głowami obecnych niewidzącymi oczyma. Helena Wayne zapamiętała swoje paryskie wizyty z ojcem u jego przyjaciół: najpierw kolacja u Szymberskich w ich malutkim mieszkanku, składająca się często tylko z puszki sardynek, ale zawsze w serdecznej i niewymuszonej atmosferze, a dalsza część wieczoru u księżnej Eugenii Bonaparte, która witała ich u góry schodów swego pałacu w ciemnoró-żowym płaszczu obszytym jakimś cennym futrem. Helena bardzo lubiła Tadeusza. Był świetnie wychowany, przystojny i miły. Łagodny, nigdy nie podnosił głosu, ale jednocześnie „szary", jakby ciągle zmęczony, zgaszony. Zosia zaś była tęga i „szalona". Helena pamięta, że tak mówili o niej między sobą rodzice, a przynajmniej tak to zapamiętała. Dla Zosi Romerowej wojna nie skończyła się bynajmniej w listopadzie 1918 roku. Dzieci były ciągle w Wilnie DOJRZAŁOŚĆ u dziadków Dembowskich, a Romerowie mieszkali w miasteczku Cytowiany. Do swojego dworu przenieśli się dopiero na początku stycznia 1919 roku. Niemcy na odchodnym narobili jeszcze sporo „zbytków", a i okoliczna ludność korzystała ze sposobności, aby coś ukraść. Eugeniusz dalej prowadził sumiennie swój dziennik, stąd dokładnie wiemy, jaką sytuację zastali w majątku: „Wygląd mieszkania okropny; brudno wszędzie, śmierdzi, owadów pełno [...]. Piece przeważnie zniszczone i palić nie można, dubeltów nie ma i wielu szyb brakuje, tak że w mieszkaniu zimno. Dłużej zwlekać jednak nie można było, bo inaczej nigdy do porządku nie dojdziemy" (t. II, s. 286). Zaczęły także dochodzić wieści o „zbliżającym się bolszewizmie", mimo to Romerowie zaprosili ks. Jana Janowskiego (Litwina) na kolędę i poświęcenie domu. Zarządzili także przyjęcie dla czeladzi: „Udało się to wyśmienicie — najedli się i napili, potem tańczyli w kuchni, a na koniec kilkakrotnie robili nam owacje [...]. Tego wieczoru kładliśmy się spać w nieco pogodniejszym nastroju" (ibidem). Sytuacja polityczna była niezwykle trudna: najpierw wydawało się, że wskutek zagrożenia bolszewickiego nastąpi współpraca polsko-litewska, jednak nic z tego nie wyszło i Polacy zostali uznani za głównych nieprzyjaciół Litwy. Eugeniusz, uprzedzając wypadki, sam polecił czeladzi wybranie komitetów robotniczych w każdym folwarku. Wiedział, że starsi ordynarczycy, którzy mieli sporo ziemi, nie będą zbyt podatni na agitację bolszewicką, natomiast zupełnie inaczej było w wypadku młodzieży zdemoralizowanej niemiecką okupacją lub pobytem w Rosji. Pod koniec stycznia doszła ich wieść o planowanym zamachu na życie Romera. Ostrzegł ich proboszcz Mickiewicz, że zabić go ma zbój, niejaki Kozłowski spod Radziwiliszek. Wiadomość ta przestraszyła Zosię, która radziła mężowi uciekać. Eugeniusz zaś, jak zwykle spokojnie i bezstronnie, całą rzecz rozważył: jego ucieczka spowodowałaby dezorga- DOJRZAŁOŚĆ DOJRZAŁOŚĆ nizację gospodarstwa, a Zosię naraziła na niebezpieczeństwo; poza tym na pewno nie chodzi o nienawiść w stosunku do niego samego, gdyż krzywdy nikomu nigdy nie zrobił, nawet złodziejom. Jego wina polegała na tym, że był obszarnikiem, a tego zmienić nie mógł. Żeby uspokoić Zosię, zgodził się przez kilka tygodni udawać chorego i nie wychodzić z domu. Zosia, która spodziewała się rozwiązania na początek marca, obawiając się, że położna nie będzie mogła dotrzeć z Wilna, pojechała do Rochowa zgodzić miejscową akuszer-kę. Niemieckie wojska ciągle jeszcze staqonowaty na Litwie, gdyż zostawiono je tam do obrony przed bolszewikami. Ro-merowie przenieśli się więc w końcu do Rosień (akuszerka i lekarz na miejscu) i znów wiedli życie uciekinierów: czytali książki i odwiedzali znajomych w podobnym położeniu. 17 marca Eugeniusz zapisał: „Dziś z rana szczęśliwie przyszła na świat córeczka". Zosia „prędko wróciła do sił i trzeba było myśleć o powrocie do domu, gdzie obecność moja coraz bardziej niezbędną się stawała, zarówno z powodu zbliżającego się św. Jerzego — kontraktów i umów ze służbą, jak też dla wprowadzenia porządku w gospodarstwie, które w tych czasach grozy bolszewickiej, a potem przechodu wojsk niemieckich zupełnie w zaniedbaniu pozostawało" (t. II, s. 309). Wkrótce po Wielkanocy Zosia zdecydowała się pojechać po dzieci do Wilna. Przywiozła stamtąd także matkę, która opowiadała o tym, co się działo w mieście podczas bolszewickiego najazdu, o braku żywności, gwałtach i rewizjach. Rodzicom Zosi udało się tego wszystkiego uniknąć, bo w ich klinice leżała żona jakiegoś bolszewickiego dygnitarza. Życie szło zwykłym torem. Co jakiś czas przeżywali zabieranie żywności czy owsa, ale byli także świadkami odradzania się różnych organizacji: Towarzystwa Rolniczego i Towarzystwa Spożywczego. W sierpniu uruchomiono w Cytowia- nach pocztę i Romerowie dostawali regularnie trzy razy na tydzień kowieńskie gazety: polską i litewską. Po pewnym czasie Niemców zastąpili Rosjanie kołcza-kiści, a potem znowu Niemcy byli z powrotem i dalej robili swoje „zbytki". Eugeniusza irytowała litewska propaganda, która jako największego wroga wskazywała ziemian Polaków, legionistów, potem kołczakistów, Niemców, a na końcu dopiero bolszewików. Mimo to wybrano go na przewodniczącego kooperatywy, a z ks. Janowskim stosunki układały się jak najlepiej: „Jest to rzadki wśród Litwinów typ patrioty, który nie negatywną agitacją przeciwko wszystkiemu, co nielitewskie, ale pozytywną pracą ku podniesieniu kultury, oświaty i dobrobytu pracować chce dla Ojczyzny. Z takim łatwo można się porozumieć i wspólnie pracować dla dobra ogółu" (t. II, s. 377). W listopadzie zaczęły się przydarzać napady bandytów w niemieckich mundurach. Jednej nocy Romerów obudziło szczekanie śpiącej w ich pokoju wyżlicy Arfy. Zosia wstała i zobaczyła w sąsiednim pokoju Niemców. Eugeniusz ledwie zdążył się ubrać, gdy do sypialni weszło trzech uzbrojonych żołnierzy. Jeden zwrócił się do niego, że go aresztują za skupowanie broni dla Litwinów i po dokonaniu rewizji wezmą z sobą. Romer nie był zbytnio przestraszony i wiedział, że chodzi tylko o rabunek. Żądał okazania ausweisu, co obiecali zrobić, ale na razie kontynuowali przeszukanie. W komodzie znaleźli 200 rubli w małych banknotach, które zabrali, a Eugeniusz tymczasem zdołał schować większą sumę. Zabrali tylko elektryczną latarkę. Trwało to około godziny, a potem bandyci uciekli. Gdy wreszcie Niemcy odjechali (każdy wiózł nagrabio-ny dobytek na kilku furmankach), Romerowie wybrali się z wizytą do miasteczka; po powrocie zastali pokój jadalny pełen żołnierzy, tym razem litewskich. Napędzili strachu służbie, ale okazało się, że przyszli tylko na krótki wypoczy- '¦ DOJRZAŁOŚĆ nek. Każdy żołnierz dostał po pełnej czapce jabłek. Nazajutrz zjechał sztab 5. pułku i kilkudziesięciu wojskowych. Trzeba było ich przyjąć w opuszczonych przez Niemców pokojach. Podsumowując rok 1919, Eugeniusz stwierdził, że byli tak wymęczeni ciągłym napięciem i obawą gwałtów ze strony bolszewików, kołczakistów i Niemców, iż tęsknili tylko do spokoju. Ale nie był on im widać sądzony: „Gdy grasowały u nas obce żywioły, stosunki z ludnością były dobre, bo niejeden zwracał się do mnie o radę i pomoc i dzięki stosunkom, możności porozumienia się i łapówkom niejedno dało się zrobić. Teraz, z chwilą wyjścia ostatniego Niemca, znowu jesteśmy solą w oku. Znowu sypią się skargi na nas ze strony ordynarczyków i kwaterantów albo donosy, że kupiłem konie od Niemców" (t. II, s. 412). Święta Bożego Narodzenia obchodzili po raz pierwszy od pięciu lat w domu we względnie pogodnym nastroju. Zapalili choinkę dla wszystkich dzieci służby, których zeszło się ze czterdzieścioro. Mali Romerowie śpiewali kolędy, a dzieci robotników swoje piosenki. Życie wracało na normalne tory, choć wszystkich męczyła niepewność jutra. Wkrótce doszła ich wieść o śmierci siostry Eugeniusza, Zosi Virionowej, która „padła ofiarą hiszpanki". Eugeniusz widział ją po raz ostatni w 1914 roku w Warszawie. Nie tylko kochał ją jako siostrę, ale cenił w niej kobietę rozumną i wielkiego serca: „Dzięki wrodzonej inteligenq'i Zosia po zamąż-pójściu, tułając się po różnych miastach i miasteczkach państwa rosyjskiego, gdzie Adaś miewał zajęcia jako inżynier, nie tylko dopełniła wykształcenia swego, ale i nabrała przekonań i zasad niezłomnych, które zrobiły z niej dzielną pod każdym względem niewiastę. Synów wychowała doskonale pod każdym względem, sama pomagając im w naukach, a gdy potem zamieszkali w Warszawie, niestrudzony zapał do pracy i do uczenia się ciągle czegoś nowego sprawił, że zaczęła Zosia chodzić na kursy rolnicze, a po paru latach za- 3zo DOJRZAŁOŚĆ proponowano jej miejsce asystentki profesora. Gdy po tułaczce przymusowej w czasie wojny wróciła do Liszek, a potem z powodu rewolucji zmuszeni byli przenieść się do Warszawy, Zosia znowuż bezczynną nie została; gdy synowie wszyscy poszli do wojska, a mąż na służbę jako inżynier, ona oddała się pracy w Sanitariuszu polskim. Przez całe życie była zawsze czynną, zawsze wyszukiwała sobie pracę i wszystko, co robiła, robiła dobrze. Zawsze pragnąłem i marzyłem o tym, żeby córki moje z czasem były do niej podobne, żeby Ciocia Zosia mogła być dla nich przykładem, a tymczasem tak złożyły się okoliczności, że Zosia nawet żadnego z moich dzieci nie znała" (t. II, s. 421-422). Przytaczam tę wypowiedź Eugeniusza o siostrze in extenso, wyraża on bowiem nie tylko żal po jej stracie, ale przede wszystkim przedstawia swój ideał kobiety: dobrej, mądrej i pracowitej, niemyślącej jednak o sobie, lecz o innych. Mam wrażenie, że w tym punkcie własna żona nie spełniała jego wymagań. Nigdy jednak nie dał po sobie tego poznać. Hołdował pozytywistycznemu ideałowi kobiety, która ma się kształcić po to jedynie, by lepiej wypełniać swe tradycyjne funkcje, a nie realizować własne zainteresowania. Wkrótce po wiadomości o śmierci Virionowej przyszedł list od ojca Zosi z doniesieniem o odejściu jej matki. Pani Matylda zaraziła się tyfusem, odwiedzając w Wigilię żołnierzy w szpitalu. Ciężko chorowała, przeszła kryzys, ale „wdały się komplikacje". Zosia zdecydowała się zaraz wyjechać do Wilna i Eugeniusz nawet nie próbował jej od tego odwodzić. Ułożyli misterny plan podróży i zebrali potrzebne przepustki. Gdy Zosia ruszyła w drogę, dotarły do nich wieści o zamachu stanu i Eugeniusz umierał z niepokoju o nią. Przewrót miał charakter bolszewicki, a w kilku okolicznych miejscowościach dokonano pogromów: rozbijano kramy żydowskie i rabowano żywność i alkohol. 3zl DOJRZAŁOŚĆ W liście pisanym z drogi Zosia stwierdza, że ich przyszłość w tym kraju nie przedstawia się najlepiej i że trzeba emigrować. Eugeniusz stanowczo się z tym nie zgadzał: „Trudna rada, gdy przez całe dotychczasowe życie dążyłem do budowania i porządkowania, nie mogę pod wpływem pesymizmu zabrać się do rujnowania majątku. [...] Nawet gdyby jaka zawierucha dziejowa sprzątnęła nas z tego kraju i pozbawiła dzisiejszych majątków, potrafię sobie zdobyć stanowisko i zapewnić egzystencję i wychowanie dzieciom [...]. Trzeba wytrwać na stanowisku do końca i jeżeli nieraz szczycimy się tym, że jesteśmy w kraju przedstawicielami kultury, nie możemy w chwili krytycznej wyrzec się tej roli" (t. II, s. 436). W drodze powrotnej Zosia miała wiele przygód, a granicę przeszła tylko dlatego, że przeprowadził ją „Żydek jakiś". Przywiozła mnóstwo wiadomości, między innymi, że Hela (Romer) Ochenkowska pracuje w redakcji „Naszego Kraju". Nadeszła Wielkanoc i pierwsze prawdziwe święcone, którego dzieci do tej pory nie widziały: „Urządziliśmy więc formalne święcone z babkami, tortami i wszelkim mięsiwem; stół pięknie ubrany w wielkim salonie. Radość dzieci była wielka. Gości nie mieliśmy" (t. II, s. 451). Potem odbyły się wybory do litewskiego sejmu, do udziału w których „zapędzano gwałtem". Na polską listę głosowało około 7 procent wyborców. Z frontu polsko-bolszewickiego dochodziły złe wiadomości. Wkrótce dowiedzieli się, że polska armia opuściła Wilno, a zajęły je oddziały litewskie i bolszewickie, które z czasem zaczęły się rządzić po swojemu, a „radosny humor Litwinów mocno podupadł". Bolszewicy w Wilnie zachowywali się bezwzględnie, wielu ludzi aresztowali i rozstrzeliwali. Ostrzegano ojca Zosi, który wtedy bawił w Cytowianach, że już kilkakrotnie o niego pytali i żeby na razie pod żadnym pozorem nie wracał. Przygnębiająco działały na nich wszyst- 3zz DOJRZAŁOŚĆ kich wieści o postępie wojsk bolszewickich, ale pokrzepiająco o połączeniu się wszystkich polskich stronnictw. Eugeniusz nie wierzył, że w Polsce wybuchnie rewolucja. We wrześniu 1920 roku Romer przerwał swe zapiski na dwa lata. W tym czasie rodzina powiększyła się o drugiego syna, Andrzeja Tadeusza, który przejął później po ojcu obligację pamiętnikarskiego uwieczniania dziejów rodziny, dzięki czemu mogę dalej wieść to opowiadanie o Zosi Dembow-skiej i jej najbliższych. W 1922 roku uchwalono na Litwie reformę rolną, realizowaną etapami. Romerowie zostali pozbawieni większości majątku. Zostawiono im tylko osiemdziesiędohektarową resztówkę. Eugeniusz zreorganizował gospodarkę i rozwinął nowe dziedziny aktywności. Na wyraźną prośbę Zosi, która wyjeżdżała do Polski, dziennik pisał jeszcze przez kilka miesięcy na przełomie 1922 i 1923 roku. Na początku od razu stwierdził, że miniony czas był bardzo ciekawy, ale obawiał się, czy szczere zapiski nie ściągną na niego kłopotów. Mimo wszystko oddawał się swojej pasji, czyli politykowaniu, chociaż ja postaram się znów wypreparowac jedynie niektóre wątki. Jednym z nich jest cytowiańska gospodarka. Okazuje się, że działały już tam wtedy dwie fabryki: tartak i gon-ciarka. Romerowie myśleli o różnych interesach. Jednym z nich miały być warsztaty tkackie i szkoła tkaczek. Mieli już specjalistkę, warsztaty budowano, a z zagranicy miały przyjechać potrzebne akcesoria, takie jak czółenka. Te sprawy właśnie załatwiała Zosia, w czym można się dopatrywać kontynuacji przyjętej w dawnych jeszcze czasach na kursach Baranieckie-go idei opieki nad sztuką ludową i lokalnym przemysłem artystycznym. Szymon Rudnicki w nocie biograficznej dotyczącej Eugeniusza Romera podkreśla, że stał się on czołowym działaczem wśród polskiej mniejszości na Litwie: kierował akcjami 323 t DOJRZAŁOŚĆ wyborczymi, zorganizował zjazd pod firmą Związku Producentów Rolnych w 1928 roku, gdzie ukonstytuował się Komitet Polski, którego został później prezesem. Władze odmówiły jego legalizacji, więc działał bez pozwolenia. Romer często jeździł nielegalnie do Rygi i Wilna na spotkania z przedstawicielami polskiego rządu. W Warszawie został przyjęty przez Piłsudskiego. Komitet Polski zawiesił działalność, gdy rząd RP przekazał całokształt spraw litewskich Tadeuszowi Katelbachowi. Romer był jego doradcą politycznym. Pomagał także przedstawicielom polskim na Litwie po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych przez oba kraje72. A Zosia? Zosia była przede wszystkim malarką. Tak chcą przynajmniej jej biografowie. Być może na tym polega właśnie ich rola: piszący o Eugeniuszu dostrzegają tylko jego działalność polityczną, a piszący o Zosi — jej malarstwo. Podążmy więc tym tropem: okazuje się, że w 1923 roku wyjechała na roczne studia do Paryża. Jak to było możliwe? Jakich użyła argumentów, żeby uzasadnić ten śmiały krok? Przecież samotny roczny wyjazd kobiety będącej matką i żoną nie mógł się spotkać z aprobatą otoczenia. A w Paryżu? Czy przyłączyła się do kolonii polskich meteków na Montparnassie? Nie sądzę; nie pozwalała na to ani jej pozycja społeczna, ani preferencje malarskie. Była raczej wierna swym dawnym mistrzom. Jedynymi pracami z tego okresu w katalogu jej wystawy w Muzeum Narodowym są podobizny chimer z Notre Dame; jedna to rysunek, a druga — akwaforta. W spisie jej dzieł występuje tylko jedna wcześniejsza grafika i ten fakt nasuwa mi myśl, że Zosia postanowiła nauczyć się w Paryżu kolejnej techniki artystycznej. Od tego czasu właśnie często wykonywała akwaforty, między innymi moje ulubione: Przed tańcem i Zasmucone dziewczyny. Ale w Chimerze z Notre Dame jest jeszcze jakiś dodatkowy walor, którego nie zauważam w innych pracach. Jest to chyba ta, opisana przez DOJRZAŁOŚĆ Iwaszkiewicza, tak charakterystyczna „liryka francuska, przeniknięta nieokreślonym smutkiem, pozbawiona ostrych konturów, zacierająca się i gubiąca w niebieskiej mgle"73. Refleks tego wszystkiego dostrzegam w paryskich pracach Zosi. Jolanta Sirkaite pisze, że Romerowa poznała w Paryżu szkockiego malarza Stewarta Carmichaela (1867-1950), który odwiedził ją wkrótce potem z żoną w Cy to wianach. Biograf -ka twierdzi, że był w Zofii zakochany. Podaje także informację, że artystka uczyła się grafiki u Zofii Stankiewiczówny i Bolesława Bałzukiewicza w Wilnie. Swoje akwaforty tworzyła na podstawie wcześniejszych rysunków74. Po powrocie rozpoczął się dla niej intensywny okres twórczy i wystawienniczy: w 1925 roku zbiorowa wystawa w Kownie oraz indywidualna w Rydze w Łotewskim ii 62. Zofia Romer Autoportret DOJRZAŁOŚĆ Muzeum Narodowym (pejzaże i typy chłopskie), w 1926 roku - indywidualna w Szawlach, w 1928 - indywidualna w Kownie, w 1932 - z J. Perkowskim w Kownie, gdzie pokazała 113 prac, w 1936 — indywidualna w Kownie, w latach 1937, 1938 i 1939 — akwatinty i akwaforty na wystawach TZSP w Warszawie, Krakowie i Lwowie; w 1939 jej obraz zdobył pierwszą nagrodę na wystawie w Wilnie. Zofia Romerowa uchodziła za wybitną portrecistkę. Malowała wiele szacownych postaci, na przykład Mariana Zdziechowskiego, Rafała Radziwiłłowicza, Kornela Michej-dę. Poeta Maironis napisał wiersz na odwrocie swojego konterfektu wykonanego przez Zosię: Na tym portrecie żywy pozostanę, Kiedy ciało ziemi już będzie oddane I odpocznie, po długim błądzeniu. Zostanę nie sam, bo zostanie imię I od sumiennych palców dar ten przyjmie, Aby nas kolor bronił przeciw zapomnieniu. Choć nasze światy bliskie być nie mogą, Nasze imiona złączyły się z sobą I trwać będą, kiedy ciało pojedna się z ziemią. (Pani Zofii Rómerowej, która namalowała mój portret, 24 VI1924 r.)75 Piękny to wiersz (także dzięki tłumaczeniu Czesława Miłosza), choć zatrważający. Oddaje prawdę tamtych czasów i światów, które bliskie być nie mogły, choć ich przedstawiciele doceniali nawzajem swój kunszt „sumiennych palców" i pięknej poezji. Wszelako najbardziej zastanawia kilka portretów z lat trzydziestych, w których fachowcy dostrzegają tendencje klasycyzujące. Twarze są gładkie i błyszczące, a w tle pojawiają się elementy symboliczne. Jest wśród nich Portret starej kobiety trzymającej w ręku modlitewnik, różaniec i świecę, obra- 3z6 DOJRZAŁOŚĆ mionej półkoliście zarysem kościelnej nawy. W drugim końcu nawy wisi krucyfiks, pod którym modli się inna postać. Obraz ten rodzi we mnie skojarzenia z włoskim quattrocen-tem, ale tam na portretach przedstawiano młode Madonny, natomiast tutaj w centrum stoi stara Litwinka. Cały jej ziemski świat jest wyznaczony granicą kościelnego krużganka, a oczy, nieobecne, wpatrzone są już w świat po drugiej stronie. Stylistycznie obrazy te przypominają nieco twórczość Tamary Łempickiej. W katalogach dzieł Zofii Rómerowej znalazłam tylko cztery takie klasycyzujące portrety, pozostałe są mniej lub bardziej impresjonistyczne, ale na wszystkich widać dbałość o podobieństwo obrazu do modela. To było najwyraźniej DOJRZAŁOŚĆ ważnym celem malarki. Nie wypuszczała się na niepewne trakty nowoczesnej sztuki, dbała o profesjonalizm i jego uznanie wśród współczesnych. To także jedna z cech kobiecej twórczości (o czym pisała Joanna Sosnowska). W bogatym dorobku Romerowej z lat międzywojennych dużą rolę odgrywają krajobrazy. Ale, co ciekawe, nie są to typowe landszafty przedstawiające piękno natury nieskalanej przez człowieka, ale pejzaże miejskie: uliczki, kościoły, stare budowle. A jeżeli już pojawia się jakiś fragment przyrody, to jest to przyroda „przetworzona", czyli park dworski, aleja czy przydrożna kapliczka wśród drzew. Artystkę najwyraźniej interesuje efekt działania człowieka w naturze: krajobraz kulturowy, jak byśmy dziś powiedzieli. Zofia wykrawa z niego pewien fragment i przedstawia na papierze czy płótnie. Oprócz chęci oddania jakiejś wewnętrznej harmonii czuję w nich także pasję zatrzymania tego świata, ocalenia go, antycypację kataklizmu, który zniszczy jej dwór w Cytowianach, ale także dwory w Kiewnarach, Bolczach, Borkłajniach, żydowską ulicę w Kielmach, stare domy w Kro-żach, magazyny w Kownie. To wszystko już nie istnieje, a raczej istnieje tylko dzięki Zofii Romerowej i jej obrazom. Na tę jej pasję do pracowania na zewnątrz można także spojrzeć z innej strony. Malowanie jest pewną formą zawłaszczania, podkreślania swojego prawa do uwiecznianego przedmiotu. Romerowa siedzi na ulicy w Kownie na składanym krzesełku i maluje swoją kulturę, a robiąc to, uprawomocnia swoją obecność w stolicy litewskiego państwa. Posiada to miasto tak, jak posiada je Eugeniusz, oddając się tam działalności politycznej. Ale to, że siedząca na składanym krzesełku osoba jest kobietą, ma dodatkowe znaczenie. Kobiety — najpierw z racji ograniczeń w poruszaniu się oraz przynależności przestrzeni publicznej do mężczyzn — malowały jedynie we wnętrzach. Zofia, pracując na zewnątrz, realizuje swe prawo do publicznej przestrzeni. Domaga się sza- 328 DOJRZAŁOŚĆ cunku dla siebie i swego profesjonalizmu. I jeszcze fakt, że maluje tradycję, a nie nowoczesność, jest bardzo charakterystyczny, bo właśnie to ocalanie dawności jest cechą malarstwa kobiecego. Z tej perspektywy artystyczno-publicznej zejdźmy teraz znów do sfery prywatnej i dworu w Cytowianach. Pomoże nam w tym pewien list, który znalazłam wśród papierów Malinowskiego. Przeglądałam ostatnią część rodzinnych dokumentów, które Helena Wayne przygotowywała do zdeponowania w Archiwum LSE, i moją uwagę przyciągały oczywiście przede wszystkim polskie materiały. A ponieważ było to już po zakończeniu moich prac nad dziennikiem antropologa, a jeszcze przed przystąpieniem do pisania niniejszej książki, zupełnie nie wiedziałam, o kogo mogło chodzić, gdy znalazłam list podpisany „Zosia", na którym ręką Malinowskiego nakreślone było: „Countesse Sophie Romer, Tytuve-nai, Lietuva". Ale list wydał mi się na tyle ciekawy, że zrobiłam jego kserokopię. Po powrocie do Krakowa zaczęłam poszukiwania owej tajemniczej contessy i dość szybko ustaliłam, że była to po prostu Zosia Dembowska. Objawiła mi się wtedy w drugim swoim wcieleniu — jako Romerowa, najlepsza portrecistka na Litwie. Wróćmy jednak do tego listu, od którego zaczęło się dla mnie drugie życie Zosi Dembowskiej. Była to odpowiedź (z 24 października 1935 roku) na korespondencję Malinowskiego, w której najwyraźniej donosił o śmierci swej żony Elsie. Zosia pisała, że słowa w takich okolicznościach stają się zdawkowe i nieprzyjemne, więc chciałaby w milczeniu uścisnąć jego rękę i w ten sposób mu wszystko powiedzieć. (Pamiętamy, że w ten sposób trzydzieści lat wcześniej trzymali się za ręce, jadąc do Warszawy.) Chciałaby także, żeby jej opowiedział o Elsie. Obiecywała, że będzie się za nią modlić. Bronio najwyraźniej planował przyjazd do Polski. Zosia zapraszała go z córkami do siebie, choć sugerowała, że lepiej 329 DOJRZAŁOŚĆ ich odwiedzać na wiosnę lub latem, bo jesienią wieś jest brzydka — zimno i błoto i „okolic nie jnożna zwiedzać, tylko siedzi się w jakimś jednym, ciepłym pokoju w tej stronie, gdzie nie ma wiatru, przy kominku". Malinowski przysłał jej swoje zdjęcie i Zosia stwierdziła, że mało się zmienił, ale prosiła o „prawdziwą" fotografię oraz podobizny córek. Pytała się, kto jest przy nich, i od razu komentowała, że wynikało to z „pobudek, które Giną Lom-broso określała jako instynkt opiekowania się mężczyzną, złożony w każdej kobiecie"76. Zosia wiedziała od Stasia, że Bronio opieki tej potrzebował w młodości tak dalece, że nie zmieniał koszuli, dopóki mu matka czystej nie podłożyła. Jej mąż był podobny: „Genio jest ogromnie mądry życiowo i samodzielny, ale uważa, że wkładanie spinek do kołnierza należy do żony". 64. S.I. Witkiewicz Portret Zofii Romerowej ¦k DOJRZAŁOŚĆ Jak przed trzydziestu laty pisała dawnemu przyjacielowi o swojej twórczości: „Przechodzę chwilowo okres depresji malarskiej. Wydaje mi się to wszystko razem niepotrzebne; maluję dla swojej osobistej satysfakcji, bo poza tym sztuka moja tak mało komu potrzebna... Jako portrecistka w Kownie mam bardzo małe pole, bo Polacy są przeważnie za biedni i artystycznie barbarzyńscy (czy nie lepiej powiększona fotografia?), a Litwini mają trochę skrupułów malować się przez Polkę". Dzieci Zosi nie były entuzjastami artystycznej działalności matki. Andrzej Romer twierdzi, że pozowanie było zawsze dla niego męką i kazał sobie za to płacić, a gdy raz jezuici zamówili obraz przedstawiający Stanisława Kostkę i Andrzej musiał pozować w sutannie, kazał sobie płacić podwójnie. Zosia bardzo kochała swoje dzieci, ale według nich było to uczucie bardziej teoretyczne. Zachowywała się jak kura z kaczętami. Nie miała z nimi dobrego kontaktu. Dla niej najważniejsza była sztuka. Andrzej Romer pisał w Memoirs (BJDR), że jego ojciec miał czterdzieści lat, kiedy się ożenił, był poważnym i szanowanym człowiekiem. Dla dzieci był trochę jak Bóg, na wysokim piedestale, dobry, ale także bardzo wymagający. Nikt by się nie odważył nie przyjść do stołu bez jego zgody. Matka była inna. Z nią zawsze można było negocjować jakieś koncesje. Kiedy jej rzeczywiście na czymś zależało, odwoływała się do autorytetu męża: „Ojciec by nie był zadowolony z tego, co robisz". W styczniu 1936 roku zachorowała na tyfus Genia, a potem w lecie Red i Andrzej. Z tego powodu zainstalowano we dworze telefon, aby być w stałym kontakcie z lekarzem i informować go o postępach choroby. Przypadek Geni był najcięższy. Lekarz odwiedzał ją codziennie, a znaczyło to wtedy dziesięciokilometrową podróż saniami. Chłopcy przeszli chorobę nieco lepiej, ale i tak Andrzej był przez dwadzieścia 33° 331 65. Rodzina Romerów w 1936 roku, od lewej stoją: Genia, Red, Hela; siedzą: Eugeniusz, Zofia, Zosie-nia oraz Andrzej ¦ jeden dni nieprzytomny. Stracił wtedy trzydzieści kilogramów. Epidemię wywołała zatruta woda ze studni. Chłopiec nie mógł rozpocząć we wrześniu nauki w gimnazjum i matka, żeby mu osłodzić rekonwalescencję, zabrała go w podróż do Polski (z całym ceremoniałem: najpierw na Łotwę, zostawianie litewskiego paszportu, dostanie czasowego polskiego i tak dalej). Spędzili jakiś czas w Wilnie, a potem pojechali do Warszawy, gdzie Andrzeja zafascynowały przede wszystkim tramwaje, a także zoo, które widział po raz pierwszy w życiu. W styczniu 1937 roku zaczął uczęszczać do gimnazjum klasycznego w Poniewieżu. Kolejny rok był dla całej rodziny szczególny. Zosienia po skończeniu Szkoły Nauk Politycznych w Wilnie rozpoczęła pracę w Gdyni i zaręczyła się z Janem Hemplem. Ślub odbył się 5 czerwca w Cytowianach, 33Z DOJRZAŁOŚĆ a przyjęcie weselne zorganizowano w dużym salonie. Brało w nim udział prawie dwadzieścia osób, wszyscy mężczyźni występowali we frakach, a kobiety w długich sukniach. Genia poznała wtedy brata pana młodego i w połowie września odbył się drugi ślub, a trzeci — Reda i Krystyny Filskiej — w grudniu. Ta seria wesel wyczerpała pulę szczęśliwych chwil przewidzianych dla cytowiańskiego dworu. Maria Czaplicka kontynuowała swoje działania na polu naukowym i politycznym, a koniec wojny nie zmienił ich treści, bowiem agitacja na rzecz Polski w czasie konferencji pokojowej w Paryżu była równie, jeśli nawet nie bardziej istotna niż wcześniej. Decydowały się kwestie granic odrodzonego państwa oraz militarnej i ekonomicznej pomocy dla niego. Natomiast, paradoksalnie, koniec wojny negatywnie wpłynął na dalszy przebieg jej kariery akademickiej. Czaplicka co prawda nadal uczyła etnologii w Szkole Antropologii w Oksfordzie, jednak jej kariera wykładowczyni na tamtejszym uniwersytecie dobiegała końca. Losy Marii były powieleniem częstego wówczas schematu: gdy wrócili z wojny mężczyźni, kobiety wykonujące ich pracę odsyłano do domu. O własnych kłopotach i problemach nowo odrodzonej ojczyzny pisała do Malinowskiego, który po zakończeniu badań terenowych przebywał wtedy w Australii: „Kochany Panie Bronisławie, powiedziała mi Pani Seligmanowa, że Pan jest zaręczonym. Przesyłam mu tedy jak najserdeczniejsze życzenia szczęścia i powodzenia moralnego i materialnego. Podobno nie wraca Pan jeszcze, i naprawdę nie ma po co, z punktu widzenia naukowego. W Anglii «reconstruction», na razie na badania naukowe nie ma pieniędzy, w Polsce nędza i trwoga przed bolszewikami i Ukraińcami [...]. Ja tu ciągle! Na przyszły rok, tj. od jesieni, człowiek, którego miejsce na czas wojny wzięłam, powróci, mnie coś niecoś ofiarują, pew- 333 DOJRZAŁOŚĆ nie wykłady itp., ale tak mało to będzie materialnie, że przy całym uznaniu Oksfordu dla mnie, a mnie dla Oksfordu może się rozłączymy. [...] Tymczasem mam parę prac drukować, a moi Turks of Central Asia są teraz oceniani w prasie" (MP ALSE, 20 III 1919). Korespondencja ta pokazuje prywatny i targany problemami obraz kobiety-uczonej. Obraz, którego nie znajdziemy w pieczołowicie uzupełnianym zbiorze wycinków prasowych. W każdym razie Czaplicka wykładała w Oksfordzie do końca roku akademickiego 1918/1919, a jeszcze w czerwcu jej nazwisko widniało w zapowiedziach na rok następny. Sądzę, że nie podjęła jednak swego kursu, gdyż wyjechała wtedy do Polski. Natomiast w spisie wykładów pojawił się Dudley Buxton, czyli młody człowiek, którego miejsce Czaplicka zajęła. Co się zaś tyczy afiliacji kolegialnej Czaplickiej, to nadal była niezwykle aktywną członkinią Lady Margaret Hall. Okazjonalnie pełniła także różne funkcje, na przykład przez dłuższy czas pracowała jako bibliotekarka. W dalszym ciągu kierowała założonym przez siebie Folklore Society, grupującym studentki żeńskich kolegiów. Poza tym sekretarzowała grupie Ligi Narodów77. Przełożona kolegium już po wyjeździe Czaplickiej z Oksfordu w swym rocznym sprawozdaniu podkreślała „wielki dług, który mamy wobec niej zarówno ze względu na jej pomoc w codziennym życiu, jak i umiejętność przyciągania niezwykle interesujących ludzi z jej własnej dziedziny"78. Najwyraźniej Maria dobrze pasowała do kolegialnej wspólnoty, która dawała jej siłę i energię, wzmacniała i stymulowała do pracy. Lady Margaret Hall zastąpiło jej dom i rodzinę, a nawet stanowiło ich lepszą odmianę: wzmacniając w wyborze życiowej kariery i utwierdzając w powziętych decyzjach. Nie można też pominąć roli kolegiów w zapew- 334 DOJRZAŁOŚĆ nianiu komfortowych warunków egzystencji. Ktoś się zajmował przygotowywaniem posiłków, ktoś sprzątał pokój, ktoś palił w kominkach, a samemu można się było wtedy poświęcić sprawom istotnym, bez konieczności rozmieniania się na drobne. Każdy, kto choć przez chwilę zakosztował kolegialnego życia, wie, jak ono ułatwia pracę i jak stymulująco działa możliwość ciągłego obcowania z grupą inteligentnych i skupionych na nauce osób. Wróćmy jednak do chronologii wydarzeń. W styczniu 1919 roku pismo „Land and Water", z którym Czaplicka już współpracowała, opublikowało jej artykuł o Józefie Piłsud-skim, będący próbą wytłumaczenia angielskim czytelnikom meandrów politycznej i militarnej kariery przyszłego naczelnika. Autorka odwołuje się także, co nas tutaj szczególnie interesuje, do swojej z nim znajomości. Z tekstu można się domyślić, że musiała spotkać Piłsudskiego kilka razy przed pierwszą wojną. Napisała swój artykuł, bowiem temperament polityczny nie pozwolił jej przyglądać się bezczynnie wrogiej Polsce agitacji w czasie, gdy granice państwowe nie były jeszcze ustabilizowane. Innym przejawem tej działalności było założenie przez nią Sekcji Polskiej w klubie The Lyceum, gdyż „wszędzie, gdzie mogła, przedstawiała Polskę taką, jaka ona jest, paraliżując wysiłki z różnych stron czynione, by Polskę zohydzić i niechęć do nas w Anglii wywołać" — jak pisały później w nekrologu jej polskie przyjaciółki79. W albumie wycinków prasowych Czaplickiej jest także ulotka z nagłówkiem: „Głos dla kobiet — i później!". (Sztandarowe hasło ruchu sufrażystek — głos dla kobiet — zostało już zrealizowane. 14 grudnia 1918 roku w wyborach do brytyjskiej Izby Gmin po raz pierwszy uczestniczyły kobiety. Na jedno miejsce w parlamencie kandydowało siedemnaście pań, wybrana została hrabina Markiewicz, z domu Constance Gore Booth, członkini irlandzkiej Sin-Fein. Przebywała wtedy w więzieniu i odmówiła przyjęcia mandatu. Rok póź- 333 DOJRZAŁOŚĆ niej w wyborach uzupełniających wybrano Amerykankę, żonę Brytyjczyka — lady Nancy Astor.) Ulotka informowała o zjeździe czołowych sufrażystek, które będą mówić o przyszłości ruchu. Spotkanie miało się odbyć 9 marca 1919 roku w Kingsway Hali. Wymienionych było kilkanaście kobiet z wielu krajów, a wśród nich miss Czaplicka. Na początku kwietnia nasza bohaterka wystąpiła na spotkaniu Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Burlington House z wykładem na temat Polski. Jego treść została opublikowana (wraz z dyskusją) w „The Geographical Journal", ale dla nas bardziej interesujący jest raczej sposób prezentacji problemu. Autorka odwołuje się bowiem do kwestii rasowych i wskazuje, że Polacy i Czesi są jedynymi Słowianami, którzy zachowali oryginalne cechy rasowe, gdyż uniknęli podboju przez Turków. Polacy mają domieszkę krwi litewskiej i ukraińskiej, nie ma natomiast w nas zbyt wiele krwi niemieckiej i żydowskiej. „Odnosząc się do tej stosunkowo dużej czystości polskiej rasy — mówiła Czaplicka — chcę podkreślić fakt, że biologiczna jednolitość była czynnikiem określającym całą historię Polski; w istocie to polska narodowość, dobrze zaznaczona kulturalnie i językowo, definiuje ten kraj, kraj, który nie ma wyraźnych geograficznych granic"80. To odwoływanie się do czystości rasowej wtedy było zapewne uprawnione, teraz jednak nie brzmi najlepiej. W sobotę, 12 kwietnia, o godzinie ósmej wieczorem odbył się w Leysian Mission Hall na City Road wiec polski w sprawie Gdańska i dostępu Polski do morza, w którym Czaplicka brała czynny udział. Wycinki prasowe w albumie naszej bohaterki pozwalają także śledzić jej dalsze plany. „Sunday Herald" z 5 maja donosiło: „Panna Czaplicka, jedyna kobieta wykładowczyni w Oksfordzie, ma wyjechać we wrześniu do Stanów, ponieważ została zatrudniona na rok przez Columbia University w Nowym Jorku"81. I znów nie wiadomo, czy dziennikarz 336 DOJRZAŁOŚĆ coś przekręcił, czy Czaplicka faktycznie miała nadzieję na uzyskanie takiego kontraktu. W każdym razie nic z tego nie wyszło i wyjechała do Ameryki dopiero w grudniu. Powoli jednak likwidowała swoje interesy w Oksfordzie. We wrześniu brała udział w zjeździe Brytyjskiego Towarzystwa Popierania Wiedzy w Bournemouth, gdzie przedstawiła referaty Historia i etnologia Azji Środkowej*2 i Polska i jej sąsiedzi. Jesienią wyjechała do kraju. Była to jej pierwsza od zakończenia wojny wizyta w ojczyźnie. Nie wiem, ile czasu tu spędziła, ale istnieje kilka śladów jej bytności. Jednym z nich jest zapis w Dziennikach Zofii Nałkowskiej: „Zima w Warszawie była intensywna pod względem towarzyskim chyba jeszcze bardziej niż poprzednia. Dzięki przyjazdowi z Anglii Marii Czaplickiej, która nie wyszła za mąż, ale jako podróżniczka po Syberii, autorka książki o tej podróży i lektorka etnologii w Oksfordzie zdobyła sławę, dość zabawnie tutaj rozgłaszaną — weszłam w stosunki z pewnymi Anglikami, a przez nich z Amerykanami, z czego wynikł następnie przekład Kobiet na angielski i oczekiwanie aż dotąd wielkich amerykańskich pieniędzy"83. Ale najlepszym źródłem informaq'i o pobycie Czaplickiej w kraju jest cykl jej artykułów Dzisiejsza Polska w piśmie „Land and Water"84. Pierwszy ukazał się 11 grudnia 1919 roku, a ostatni — w lutym 1920 roku (gdy była już w Ameryce). Warszawa jawiła się jej jako miejsce owładnięte entuzjazmem niedawno odzyskanej niepodległości oraz przygotowaniami do obrony przed atakami bolszewików. Miasto straciło swą przedwojenną elegancję wskutek przeludnienia oraz przeładowania obowiązkami, ale bieda nie była w stanie przyćmić wewnętrznej energii i radości jego mieszkańców. Ludzie mówili jedynie o ośmiu miesiącach niepodległości, jakby zapomnieli czasy wcześniejsze: zabory i wojnę. Najważniejszą osobą był oczywiście naczelnik państwa. Czaplicka odwiedziła go w towarzystwie jakiegoś Anglika i przepro- 337 DOJRZAŁOŚĆ wadziła krótką rozmowę. Piłsudski dużo mówił o problemach młodego państwa. Autorka kończy artykuł uwagą, że naczelnik należy do osób, z którymi łatwo jest porozmawiać, a na umówione spotkanie stawia się punktualnie, czego nie można powiedzieć o ministrach. W następnych odcinkach Czaplicka pisze o premierze Ignacym Paderewskim, edukacji, sztuce i nauce (likwidacji analfabetyzmu, wykładach dla wszystkich, odczytach na temat higieny), a cykl kończy tekstem o polskich kobietach. Poprawę społecznej pozycji Polek autorka uznaje za wstrząsającą (i porównuje do reformy rolnej), ale zauważa też, że w administracji zajmują one jedynie podrzędne pozycje, a na uniwersytetach nie ma ich wcale, jak i w Anglii. Dlatego zaskakiwała obecność aż sześciu kobiet w sejmie — każda reprezentowała jakąś organizację społeczną, w której pełniła ważne funkcje. Później Czaplicka przywołuje nazwisko wielkiej Polki, madamme Curie, a także jej sióstr: pani Szalay otworzyła w Warszawie pierwszą szkołę koedukacyjną, a doktor Dłuska wraz z mężem założyła w Zakopanem wspaniałe sanatorium dla gruźlików. Dużo miejsca poświęca udziałowi kobiet w wojnie, szczególnie Służbie Pomocniczej Kobiet w Legionach Piłsudskie-go, która polegała na pracy wywiadowczej i propagandowej, ale gdy było trzeba, rekrutki podejmowały także bezpośrednią walkę i utrzymywały porządek. Wspomina też Koło Polek, Polski Biały Krzyż czy Polski Czerwony Krzyż. Kobiece organizaq'e w porównaniu z męskimi były bardzo demokratyczne i ich członkiniami zostawały zarówno chłopki, jak i przedstawicielki mieszczaństwa czy arystokraq'i. Przykładem może być Koło Ziemianek promujące edukację rolniczą. To właśnie instytucje kobiece nawiązywały kontakty z podobnymi organizacjami zagranicznymi i otrzymywały od nich krowy, świnie czy kury medalistki, umożliwiające rozpoczęcie wzorowej hodowli. i DOJRZAŁOŚĆ Artykuł ten kończy się rozważaniem kwestii zaprzątającej — zdaje się — wówczas uwagę wszystkich: czy podniesienie się statusu kobiety nie zmniejszy jej niewieściego uroku? Polki nigdy nie były piękniejsze od innych — twierdziła autorka — natomiast umiały się dobrze ubrać, co można było szczególnie zauważyć w tamtych trudnych czasach. To nie wygląd decyduje jednak o tym, czy kobieta jest interesująca, lecz jej urok i inteligencja — komentuje antropolożka. Musiała też pojechać wtedy do Wilna, bo opowiadała o tym później amerykańskiemu reporterowi. Mówiła o swoim wzruszeniu podczas uroczystości ponownego otwarcia Uniwersytetu Wileńskiego, na sto lat zamkniętego przez Rosjan. Wśród ośmiu tysięcy studentów jest 25 procent kobiet, głównie na kierunkach związanych z prawem i medycyną85. W czasie tego pobytu w ojczyźnie młoda uczona nawiązała także kontakty z działaczkami polskiego ruchu kobiecego. Została członkinią Klubu Politycznego Kobiet Postępowych, którego celem było dążenie do praktycznego zrównania praw kobiet i mężczyzn, edukacja polityczna kobiet, ochrona ich pracy, ochrona matki i dziecka oraz wprowadzenie zasad etyki do życia politycznego i społecznego86. Maria Czaplicka pełniła w nim funkcję, można powiedzieć, przedstawicielki zagranicznej. Jadwiga Krawczyńska pisała 0 niej, że choć nie mieszkała w kraju, „utrzymywała z klubem jak najżywszy kontakt. [...] Niezmiernie popularna w zagranicznych sferach intelektualnych, potrafiła wszędzie wzbudzać zainteresowanie dla Polski i naszej akcji kobiecej oraz jednać nam przyjaciół i rzeczników. Pacyfistka do głębi ducha, wzięła na siebie trud zaznajomienia międzynarodowych pacyfistek z polskimi i rzuciła pomost do łatwego porozumienia się Klubu z Międzynarodową Ligą Kobiet Pokoju 1 Wolności"87 (która powstała tego samego roku i miała siedzibę w Genewie, tam gdzie Liga Narodów). 339 66. Maria Czaplicka Po powrocie do Oksfordu Maria zajęła się zapewne przygotowaniami do podróży za ocean. Opracowywała wykłady, porządkowała papiery, likwidowała różne angielskie interesy. Podróż musiała być droga, niewykluczone więc, że zaciągnęła w tym celu pożyczkę. Wyruszyła w Wigilię z Li-verpoolu na statku „Orduna" i miała spędzić w Ameryce pięć miesięcy88. W papierach Lindgren w Cambridge znalazłam bardzo elegancką ulotkę informującą o samej Czaplickiej (łącznie ze zdjęciem), jej książce My Siberian Year oraz planowanych wykładach w Ameryce. Miały być cztery: „Wśród tubylców arktycznej Syberii", „Polska i jej sąsiedzi", „Skład rasowy Rosjan", „Turcy w historii i dniu dzisiejszym". Wymieniono w niej także instytucje, w których miała wygłaszać odczyty: Uniwersytet Columbia, Uniwersyteckie Muzeum w Filadelfii, Brookliński Instytut Nauk i Sztuk, a także Liga Edukacji Politycznej w Nowym Jorku. Sprawami technicznymi zajmował się agent William B. Freakins (LP ACUL) DOJRZAŁOŚĆ (w późniejszych latach pracował także dla Małinowskiego) i to pewnie jego inicjatywie należy przypisać artykuł o Czaplickiej i jej syberyjskiej wyprawie w „The Philadelphia Press" z 3 sierpnia 1919 roku. Niewykluczone, że takich tekstów było więcej. W styczniu 1920 roku dłuższy materiał na jej temat zamieścił na przykład „The Woman Citizen". Najwyraźniej amerykańskie plany naszej bohaterki nie zostały uwieńczone sukcesem finansowym, nie wiadomo też, jak potoczyła się znajomość ze starym przyjacielem Henrym Hallem. Na pewno się przecież spotkali. Może nawet zabrali się do opracowywania wyników swych syberyjskich badań, ale obawiam się, że ich uczucie nie przeszło próby czasu albo okazało się, że osoba, którą nim darzyli, stała się już inna. A może było jeszcze inaczej? Henry mógł już być wtedy zaręczony ze swą późniejszą żoną, artystką Frances Jones z Nowego Orleanu. Nie wiem też, kiedy Czaplicka wróciła do Europy. Planowała być w czerwcu w Genewie i uczestniczyć jako delegatka Polskiego Klubu Kobiet Postępowych w Międzynarodowym Kongresie Kobiecym, ale „trudności komunikacyjne sprawiły", że tam nie dotarła, a obszerny referat O stanie sprawy kobiecej w Polsce został przesłany do prezydium kongresu89. W kraju pojawiła się zatem pewnie dopiero na początku lipca i spędziła tu lato. I znów, jak pięć lat wcześniej, była świadkiem ewakuacji Warszawy. Ten czas i Czaplicka wspominał korespondent „Manchester Guardian": „Przepychała się do miasta w czasie, kiedy każdy, kto tylko mógł, uciekał. Armia Czerwona była u jego bram. W nocy miasto było czerwone od łun płonących wsi i stale słychać było odgłosy pożaru. Wszystkie ambasady i ministerstwa zostały ewakuowane [...]. Ale ona nie znała strachu. W jej towarzystwie odwiedziłem później w Warszawie wielu czołowych intelektualistów i mogłem w ten sposób potwierdzić i pogłębić wiedzę o istnieniu Polski, która nie jest odpowiednio reprezentowana przez oficjalną politykę i polityków"90. 34° DOJRZAŁOŚĆ Pokłosiem tej wizyty był jeden tylko artykuł Czy Gdańsk jest wolnym miastem?, opublikowany w „The New Europe" w październiku 1920 roku91. Dlaczego nie napisała nic więcej na temat swej podróży? A może właśnie zrobiła to, tylko w innej formie? W nekrologu zamieszczonym przez „Czas" napisano: „Przed śmiercią rozpoczęła pracę o Polsce na podstawie wrażeń z ostatniej bytności w kraju"92. Na ślad tej książki natrafiłam w spisie publikacji Czaplickiej, zawierającym także teksty nieukończone, na przykład monografię terenową pisaną z Hallem, a także The Breaking Point („Punkt zwrotny") — ze Stanfordem Griffithsem93. W innym miejscu znalazłam jego nazwisko opatrzone stopniem majora94. Wydaje mi się, że był to ów cytowany wyżej korespondent „Manchester Guardian". Nie udało mi się niestety uzyskać żadnych informacji dotyczących Griffithsa. Nie ma go w Who is Who ani innych biograficznych encyklopediach brytyjskich. Jest jeszcze jedna kwestia związana z ostatnim pobytem mojej bohaterki w Polsce. Wawrzykowska-Wierdochowa stwierdziła: Czaplicka „marzyła o katedrze uniwersyteckiej w kraju, o zdobyciu miejsca i odpowiednich warunków pracy naukowej, o wychowaniu polskich kadr badaczy, o zdobyciu stanowiska, popularności i należytej oceny wśród swoich"95. Coś musiało być na rzeczy, bo Cecylia Walewska w wydanej wkrótce po śmierci Czaplickiej broszurze Kobieta polska w nauce pisała: „Do poczucia bolesnej straty przyłączył się gorzki wyrzut niedocenienia naukowych zasług rodaczki, niespożytkowania jej siły i pracy na tych placówkach, w które — prócz wiedzy głębokiej — byłaby tchnęła to serdeczne ukochanie, to zrozumienie celów i zadań rodzimych, z jakim szła zawsze ku Polsce"96. Czy Czaplicka starała się o katedrę na którymś z polskich uniwersytetów? Może właśnie w tym celu jeździła poprzedniego roku do Wilna? Józefa Joteyko, pierwsza wykładowczyni w College de France, po powrocie do kraju w 1919 roku daremnie starała się o katedrę psycho- DOJRZAŁOŚĆ logii na Uniwersytecie Warszawskim. Jedyną wówczas kobietą dopuszczoną do wykładania na polskich uczelniach była Maria Curie. Musimy jednak pamiętać, że Czaplicka mimo wielu dokonań naukowych nie miała doktoratu, nie mówiąc już o wymaganej na naszych uniwersytetach habilitacji. Maria wróciła więc do Anglii. Nie wiem, kiedy pojawiła się propozycja objęcia przez nią posady wykładowczyni antropologii w Bristolu. Mogę się jedynie domyślać, że postarali się o to jej oksfordzcy mentorzy. Wybór uniwersytetu bri-stolskiego nie był chyba przypadkowy. Ta stosunkowo młoda jak na warunki angielskie uczelnia szczyci się tym, że pierwsza w kraju przyjmowała od początku studentów obu płci na równych prawach. Rola kobiet na tym uniwersytecie wydaje się ważna od samego początku. W czasie gdy Czaplicka przebywała w Bristolu, wśród liczącego prawie siedemdziesiąt osób ciała pedagogicznego było siedem kobiet, zatem Czaplicka nie była tam jedyną wykładowczynią jak w oksfordz-kiej Szkole Antropologii. Studenci i ciała kierownicze zdążyli się już do obecności pań za katedrą przyzwyczaić. Ale Bristol był ośrodkiem prowincjonalnym. Opuszczenie słynnego uniwersytetu i ukochanego Lady Margaret Hall musiało być dla Marii trudne. Czaplicka chciała zamieszkać w Clifton Hill House (domu dla studentek), aby zapewnić sobie warunki podobne do tych, jakie miała w Oksfordzie. Niestety, nie było tam dla niej miejsca. Znalazła sobie zatem mieszkanie nieopodal, na Park Royal, w wiktoriańskiej dwupiętrowej kamienicy. Helena Deneke wspominała, że „biedna Chip" nie zadomowiła się w Bristolu i często mówiła wtedy, jak bardzo jej tam smutno97. Energicznie jednak zabrała się do zorganizowania zakładu. Jeszcze w 1920 roku Czaplicka otrzymała kolejne wyróżnienie — Nagrodę im. Murchisona Królewskiego Towarzystwa Geograficznego za badania etnograficzne i geogra- 343 DOJRZAŁOŚĆ ficzne w północnej Syberii98. Jej ówczesny asystent po latach pisał: „Pamiętam uroczystość w roku 1920, [...] kiedy Marie Antoinette przyznano rzadką Nagrodę im. Murchisona za jej wkład do antropologii. [...] Będąc jej asystentem, nie ukrywałem swej radości. A ona, jak zwykle cicha, skromna, nieco zażenowana, podczas bankietu na jej cześć z niepokojem wypytywała, czy nie spóźni się na pociąg do Bristolu, do jej pracowni"99. Budzi się jednak we mnie podejrzenie, że ten bezimienny mężczyzna — Tadeusz Ziarski nie podał jego nazwiska — nieco przykrawa Czaplicką do ówczesnego modelu kobiecości. Może nie była to skromność, lecz zgaszenie i kapitulacja? Nie wiem, jak przeszedł Marii początek 1921 roku. Najpewniej dalej zajmowała się organizowaniem swojego zakładu. Anonimowy autor pośmiertnego wspomnienia w „Bristol Times" pisał, że jej możliwości organizacyjne były równie wielkie co zdolności naukowe, i podkreślał, że nie jest to częsta kombinacja cech (to prawda!). „W bardzo krótkim czasie panna Czaplicką zdołała zainteresować wielu swoim przedmiotem oraz poczyniła przygotowania do założenia przy pomocy zainteresowanych osób — absolwentów uniwersytetu mieszkających za granicą lub się tam wybierających — antropologicznych centrów badawczych w Afryce, Azji i gdzie indziej. Ambicją panny Czaplickiej było utworzenie w Bristolu wielkiej szkoły antropologicznej"100. Autor wierzył, że przy tym entuzjazmie, uroku osobistym, niebywałej wiedzy i zdolnościach językowych na pewno by jej się to udało. Poza tym jeździła z odczytami do Szkocji na zaproszenie tamtejszego Towarzystwa Geograficznego. Pisała swoją część książki o Polsce. Planowała także jeszcze jedną publikację, mianowicie zbiór artykułów Ethnological Essays. Miały się tam znaleźć jej teksty na temat Syberii, ale także Słowian i Turków oraz angielskie wersje artykułów, które ukazały się wcześniej w „Ziemi" po polsku. Obmyślała też nowe artyku- 344 DOJRZAŁOŚĆ ły, jak o sztuce człowieka prehistorycznego, współczesnego dzikiego i europejskich dzieci (bardzo ewolucjonistyczny), które zamierzała wydać w Clarendon Press. Snuła również plany badawcze. Starała się o stypendium podróżne Alberta Kahna na Uniwersytecie Londyńskim. Miała nań duże szansę, ale musiała uzyskać obywatelstwo brytyjskie. Było to wtedy stosunkowo łatwe: należało wykazać się stałym zamieszkaniem w Anglii, wnieść pewną kwotę (28 funtów), a lokalna policja musiała napisać do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych coś w rodzaju opinii (u nas się to nazywało świadectwem moralności). Nasza bohaterka zaczęła więc starania o naturalizację na początku maja. Wynajęła prawniczą firmę doradczą Stephenson, Harwood & Tatham, działającą w Londynie na Old Broad Street. Prawnicy postarali się, aby przyśpieszyć, nie bez problemów zresztą, całą procedurę. Certyfikat został wystawiony 24 maja (zawiera nieprawdziwą datę urodzin: 8 grudnia 1888 roku — wygląda na to, że Maria starała się odmłodzić) i następnego dnia Czaplicką złożyła przysięgę wierności Jego Królewskiej Mości Jerzemu V, jego spadkobiercom i sukcesorom101. Nie wiem, czy Maria w ogóle odebrała świadectwo na-turalizacji, czy zostało ono dostarczone komisji rozdzielającej stypendia, ale mogę sobie łatwo wyobrazić, jak denerwujące musiały być dla niej te dni: oczekiwanie na jakieś wiadomości od prawników, telefony do Londynu, odwiedziny w lokalnej policji, telegramy do komisji stypendialnej. I wreszcie upragniona wieść o tym, że stała się obywatelką brytyjską. Przysięga złożona ze ściśniętym gardłem. Kolejne telefony. No i wreszcie nadszedł ten fatalny dzień 27 maja. Przytaczam list kierowniczki Clifton Hill House, May Staveley, do przełożonej kolegium Somerville, panny Penrose, w którym donosi ona o wszystkich znanych jej okolicznościach tragicznej śmierci Marii. 345 DOJRZAŁOŚĆ „Droga Panno Penrose, Dziękuję Pani za list, który otrzymałam dziś rano. Zamówiłam ładny wieniec z pachnącego groszku i goździków oraz dołączyłam do niego kartonik «Somerville College, Oksford. Ostatnie Pożegnanie». Mam nadzieję, że życzyłaby sobie Pani tego. Właśnie wróciłam z mszy żałobnej w katedrze, w której uczestniczył tłum studentów i studentek, jak również wicekanclerz oraz inni członkowie kadry. Nawet podczas tak krótkiego czasu, jaki tu spędziła, panna Czaplicka zdobyła powszechną sympatię na uniwersytecie i nie tylko. Zdawała się mieć niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktów, zawsze była uśmiechnięta i wesoła. W zeszłym tygodniu miała sporo zajęć — przyjęcie wydawane na Uniwersytecie przez Towarzystwo Speleologiczne oraz całodniową wycieczkę do jaskiń, na którą wybrała się samochodem pana Willsa, jako że u nich nocowała. [...] W czwartek, poza porannymi zajęciami na uniwersytecie, uczestniczyła w spotkaniu towarzystwa po południu, a wieczorem — w spotkaniu Kobiecego Klubu Dyskusyjnego Clifton. W piątek nie poszła na uniwersytet. To zapewne tego ranka lub poprzedniego wieczoru dowiedziała się, że nie przyznano jej stypendium Alberta Kahna. Bez wątpienia był to dla niej wielki cios [...]. Obawiam się, że dotrą do Pani pewne plotki, więc uważam, że lepiej będzie, jeśli Pani powiem, co właściwie się stało. Jeśli plotki nie dotrą do Oksfordu, to oczywiście liczę na Pani dyskrecję w tej sprawie. Mówimy, że zmarła wskutek niewydolności serca, i tak w istocie było. Informacji o wszczęciu dochodzenia w sprawie przyczyny zgonu nie opublikowano w miejscowej ani londyńskiej prasie. Byłoby szczególnie pożądanym, aby jej znajomi i studenci nie dowiedzieli się o dochodzeniu. Prawdą jest, że zażyła żrącą substancję około piątej po południu — przynajmniej o tej godzinie wezwano lekarzy, którzy zostali z nią do końca, czyli prawie do północy. Odczuwała ogromny ból, aż straciła przytomność, krwawiąc obficie 346 DOJRZAŁOŚĆ z ust. Potem jej stan zdawał się polepszać i nawet tuż przed końcem odzyskała przytomność, ale tylko na parę chwil. Jestem przekonana, że była tu szczęśliwa — chociaż nękało mnie to, że nie mogłam dać jej pokoju w naszym domu. Wszystkie byłyśmy zdania, że jej obecność byłaby dla nas zarówno cenna, jak i przyjemna, ale tyle studentek czeka na przyjęcie, iż uznałam, że nie wypada odprawić dwóch z kwitkiem, aby zrobić dla niej miejsce (bo tyle musiałabym odrzucić, aby zapewnić jej odpowiednio duży pokój). Rozważałyśmy ponownie tę możliwość w tym semestrze, ale nic nie mogłam zrobić, a ona wydawała się zadowolona ze swego mieszkania. Nie mogę przestać myśleć, że gdyby była z nami, gdy nadeszły tamte wieści, byłby to dla niej mniejszy cios. Tak czy owak, była szczęśliwa do ostatniego dnia swego życia. Msza w katedrze katolickiej była prosta i wzruszająca. W swym testamencie panna Czaplicka wyraziła wolę, by być pochowaną w Oksfordzie. Pogrzeb odbędzie się tam we czwartek. Z poważaniem, May C. Staveley. W prywatnej rozmowie z wicekanclerzem dowiedziałam się, że Rada zdecydowała się podwoić jej pensję, o czym miała się dowiedzieć dopiero w tym tygodniu"102. Świadectwo śmierci wystawione 30 maja 1921 roku przez koronera stwierdza: Marie Antoinette Czaplicka „zmarła wskutek spożycia substancji żrące], co uczyniła, nie będąc przy zdrowych zmysłach"103. Wśród papierów Czaplickiej w kolegium Somerville znalazłam nazwę tego żrącego specyfiku, był to chlorek rtęci. Jest to substancja stosowana między innymi w fotografii i samobójczyni miała na pewno jej spory zapas. Wiadomość o śmierci Czaplickiej była szokiem dla jej przyjaciół, a jedno jest pewne — Czaplicka miała ich w Oksfordzie naprawdę wielu, utytułowanych i nie utytułowanych, wśród studentek i uczonych, rodaków i rodowitych Angli- 341 DOJRZAŁOŚĆ ków. Jak się wkrótce po pogrzebie okazało, ich przyjaźń miała być wystawiona na bardzo konkretną próbę. Otóż jakiś czas później panna Jex-Blake, panna Penrose i Marett wystosowali okólnik do różnych znajomych Czaplic-kiej, aby pomogli w uporządkowaniu jej spraw finansowych. Okazało się bowiem, że miała dość poważne długi104. Należało zgromadzić ponad 200 funtów. Organizatorom zbiórki udało się to zrobić, o czym donosili w kolejnym okólniku. Pod koniec pracy nad tą książką otrzymałam od Mi-chaela Younga, który zaczął przeglądać materiały do drugiego tomu biografii Bronisława Malinowskiego105, odpis fragmentu listu Seligmana do Malinowskiego. Przetrwał on tylko dlatego, że adresat miał zwyczaj wykorzystywania odwrotnych stron cudzej korespondencji do prowadzenia własnej. Na tym, o który chodzi, napisał wiadomość do żony datowaną na 28 lipca 1921 roku. Zatem Seligman musiał napisać do niego wcześniej. Z treści wynika, że Malinowski rozważał staranie się o posadę w Bristolu po śmierci Czaplickiej i pytał swego londyńskiego mentora o radę w tej sprawie. Seligman nie uważał tego za odpowiednie rozwiązanie dla swego protegowanego, co najwyżej za odskocznię do czegoś innego. Konsultował to z niejakim Singerem, który znał sytuację w Bristolu i który powiedział mu, że sprawa posady jest nadal aktualna, ale że mogą tam uważać Polaków za zbyt ulegających nastrojom i niezbyt chętnie będą widzieć kolejnego przedstawiciela tego narodu. Seligman podawał jako prawdopodobną przyczynę zgonu Czaplickiej kłopoty finansowe, choć uważał jej dwieście funtów długu za niezbyt dużo: „Profesor anatomii, który był jej wielkim przyjacielem, przyszedł, by jej powiedzieć o podwyższeniu jej pensji. Posłał do niej z pytaniem, czy chce się z nim spotkać, ale ona odpowiedziała, że boli ją głowa i że raczej nie"106. Gdyby wtedy przyjęła profesora Fawcetta, być może nie doszłoby do tej tragedii. 34$ DOJRZAŁOŚĆ Przyjrzyjmy się bliżej sytuacji finansowej Czaplickiej. Czy te 200 funtów to było dużo? Raczej tak. Lekarz zarabiał przed pierwszą wojną niecałe 400 funtów rocznie, a dochód na głowę ludności wynosił wtedy około 40 funtów rocznie. Najder powołuje się na autorytet pani C. S. Peel, autorki popularnej książki O prowadzeniu domu, i przytacza jej obliczenia, że na bardzo dobre utrzymanie jednej osoby wystarczał wtedy funt tygodniowo107. Za 200 funtów można było zatem przeżyć 200 tygodni, czyli cztery lata. Możemy się jeszcze zastanawiać, skąd się te długi wzięły. Niewykluczone, że w czasach wyprawy syberyjskiej. Ale równie dobrze mogło być tak jak w wypadku Conrada: aby utrzymać się na pewnym poziomie społeczno-towarzyskim, trzeba się było odpowiednio prezentować. Styl życia bogatego mieszczaństwa wyznaczał pewien standard, poza nim była otchłań biedy. Wszelako jest jeszcze inny wątek w sprawie samobójstwa naszej bohaterki, który wymaga omówienia, związany ze sporządzeniem przez nią testamentu. Powoływała się na ten dokument i wolę Czaplickiej, aby spocząć w Oksfordzie, panna Staveley. Wspominała o nim też Barbara Freire-Marre-co (wtedy już Aitken) w liście do Henry'ego Halla. Maria sporządziła swą ostatnią wolę na kilka miesięcy przed śmiercią i prosiła, aby manuskrypt jej raportu z wyprawy jeni-sejskiej oraz wszystkie związane z tym papiery zostały przekazane Hallowi w celu opublikowania tej pracy. Wkrótce paczka z tymi materiałami została zapakowana i wysłana do Filadelfii108. Można zrobić ze śmierci Czaplickiej także romantyczną historię: dowiedziawszy się o planowanym ożenku wiarołomnego kochanka, postanawia popełnić samobójstwo, spisuje testament i czeka tylko na odpowiedni moment. Nieprzyznanie jej stypendium było właśnie takim momentem. Ale jak niewiele trzeba było, żeby tego jednak nie zrobiła. W chwili otrzymania fatalnych wieści wystarczyłaby może 349 DOJRZAŁOŚĆ czyjaś obecność: współczująca i solidarna. A potem przyszedłby profesor Fawcett i obwieścił radosną nowinę. Być może jednak rację miał Marett, może wypalił się już wtedy w niej wewnętrzny ogień, „zbyt silny, aby mogło go znieść śmiertelne ciało. Zbyt późno wielu jej przyjaciół zdało sobie sprawę z tego, że żyła kosztem swego organizmu"109. Po śmierci Marii Czaplickiej w brytyjskiej prasie ukazało się kilka nekrologów. Barbara Freire-Marreco napisała dłuższe, rzeczowe i jednocześnie serdeczne wspomnienie o polskiej przyjaciółce w kronice Lady Margaret Hall The Brown Book za rok 1921. Marett poświęcił jej tekst wspomnieniowy w „Manie". Opublikowano kilka pośmiertnych notatek w ważnych pismach, jak „Nature", „The Times", „Bristol Times" czy „Manchester Guardian". Magazyn „Illustrated London News" zamieścił zdjęcie Czaplickiej z informacją 0 śmierci. Wzmianka o tym smutnym zdarzeniu ziialazła się także w „American Anthropologist". Bardzo znamienna była reakcja na śmierć Czaplickiej w jej ojczyźnie. Cecylia Walewska rozpoczęła swą broszurę poświęconą polskim uczonym następująco: „Dlaczego powstała ta książka? Ktoś przybyły świeżo z Anglii przyniósł tragiczną wiadomość o nagłym zgonie Marii Czaplickiej i na jednym z polityczno-społecznych zebrań zażądał uczczenia zmarłej przez umieszczenie biografii jej w całej naszej prasie. — Kto to był? Czym się odznaczyła? — spytała mnie po cichu jedna z wybitnych kobiet polskich, doktor medycyny 1 znana działaczka społeczna. Kim była i co robiła Maria Czaplicka?"110. Najwyraźniej apel odniósł skutek, bo udało mi się odnaleźć kilka prawie identycznie brzmiących nekrologów w polskiej prasie: w „Kurierze Warszawskim", „Czasie", „Kurierze Polskim", „Świecie" i „Tygodniku Ilustrowanym". W archiwum kolegium Somerville natknęłam się na list Beatrice Blackwood (następczym Czaplickiej w oksfordzkiej 35° DOJRZAŁOŚĆ Szkole Antropologicznej) do panny Penrose z grudnia 1921 roku, zawierający informacje na temat grobu naszej bohaterki. Prosty krzyż i obramowanie wykonane ze zwykłego kamienia w rodzaju wapienia. Inskrypcja głosiła: „Pamięci Marii Antoniny de Czaplickiej, urodzonej w Warszawie 25 października 1884, zmarłej w Bristolu 27 maja-1921. Jesu mercy". Blackwood twierdziła, że napis był konsultowany z matką zmarłej. Grób miał być wyłożony darnią, ale nie można jej było wtedy dostać, więc posadzono pelargonie111. Książka Stanisława Szantera Socjologia kobiety została wydana co prawda w 1948 roku, ale opierała się na materiałach z okresu międzywojennego. W przedmowie Jan Stanisław Bystroń narzeka na „zbyt żywy temperament autora" i „publicystyczne szaty" jego książki, ale nie zaprzecza jej naukowości. Obecnie z wieloma jej tezami nie sposób się zgodzić, ale niektóre nic nie straciły na aktualności. „Dywersja patriarchalna — pisze Szanter — cel swój osiągnęła całkowicie. Za przykładem Paryża w całym świecie nowoczesnym nadal panują i obowiązują takie oto zasady moralno-obycza-jowe: «Uroda jest drogą do szczęścia kobiety. Jak świat światem, kobieta zawsze musiała i musi być piękną. Podczas gdy od mężczyzny wymagamy sprężystości, energii, hartu ducha — od kobiety w pierwszym rzędzie żądamy urody!» Dostęp do wiedzy, studiów i sportów dano kobiecie po to, aby ona przy pomocy tych środków mogła spotęgować swoją kobiecość i urodę. Wobec tak sprytnie dokonanej dywersji wewnątrz ruchu kobiecego — zrozumiały jest ów dziwny paradoks literacki najnowszych powieści feministycznych, gdzie babki ciężko walczą o to, co dla wnuczek już nie przedstawia żadnej wartości. Córka rodu najzajadlejszych sufrażystek, które 3.P DOJRZAŁOŚĆ były karane wielokrotnie ciężkim więzieniem za tłuczenie publicznych posągów Wenery i za oplwanie powabnych dekoltów pań wytwornych, bez żadnych dziś przeszkód zdobywa doktorat praw i dobrowolnie idzie na utrzymanie swego męża, symbolicznie kładąc swą kobiecą modnie ufryzowaną główkę na jego męskim ramieniu, i w zacisznym pokoiku małżeńskim robi na drutach najmodniejsze sweterki, ba-tiki etc. Sprawie kobiecej utrącono groźny łeb rękami samych kobiet. I one tego nie czują. Nie rozumieją, że obecny stan rzeczy jest niczym innym, jak tylko zmodernizowanym patriarchatem, wzmocnionym przez przystosowanie go do nowożytnych haseł społecznych i kulturalnych"112. XI. WOJNA DRUGA ZUPEŁNY KATAKLIZM, ŚMIERĆ, KONIEC ŚWIATA liela Zagórska mieszkała nadal na Górnośląskiej w Warszawie i tłumaczyła kolejne dzieła Conrada. Maria Dąbrowska pisała o niej, że oddawała się tej pracy „bez przerwy w najczarniejszą noc dziejową okupacji niemieckiej", co „świadczy potężnie o sile ducha tej wątłej kobiety, o niezależności jej umysłu, o jej nieugiętej wierze w lepszą przyszłość, o jej niezachwianej nadziei na bliską wolność, o jej bezinteresownej miłości do podjętego trudu"1. Aniela umarła nagle 30 listopada 1943 roku. Okoliczności śmierci opisywała na bieżąco w swych Dziennikach Dąbrowska: 1 grudnia 1943 roku — „Po południu, jak piorun z jasnego nieba, wiadomość o nagłej śmierci Anielusi Zagórskiej. Właśnie wczoraj o niej myślałam i do niej się wybierałam. Strasznie silne wrażenie na mnie ta śmierć zrobiła"; 2 grudnia — „Przed południem u p. Godlew-skiej [Myszy Ochenkowskiej] z kwiatami dla biednej drogiej Anielusi. Widziałam ją cichą i na wieki uspokojoną jeszcze na jej tapczanie. Umarła śmiercią piorunującą. Do piątej siedziała z p. Godlewską nad tłumaczeniem Złotej strzały Conrada. O piątej rozeszły się do swych pokojów — kwadrans potem pani Godlewską znalazła ją w korytarzu na podłodze już nieżywą. O trzeciej poszliśmy na jej eksportację, ale coś się stało z samochodem pogrzebowym i do czwartej nie nadjechał. 353 WOJNA DRUGA Więc telefonowano do zakładu pogrzebowego, zrobił się jakiś duszny męczący koszmar. Wróciliśmy do domu, nie doczekawszy się odjazdu Anielusi" (t. II, s. 417). A we wspomnieniu o niej pisarka dodała jeszcze szczegóły kontekstu: „Warszawa pogrążona była w gęstej mgle i jakby jeszcze więcej we mgle tej zatajona. Siedzieliśmy — gromadka zasmuconych przyjaciół — nad otwartą trumną w mieszkaniu przy ulicy Górnośląskiej 16. Czekaliśmy na samochód przedsiębiorstwa pogrzebowego. Czekaliśmy do zmierzchu. O zmierzchu telefon oznajmił, że samochód nie przyjedzie, gdyż wracając z innej eksportacji, trafił w dzielnicę obstawioną przez Niemców, zarządzających właśnie jakąś wielką obławę. Rozeszliśmy się chyłkiem do domów. Ekspor-tacja i pogrzeb odbyły się dopiero nazajutrz. W czasie nabożeństwa w kościele Świętego Karola Boromeusza na Powązkach Niemcy wkroczyli do środka, przerwali nabożeństwo, legitymowali i rewidowali wszystkich uczestników pogrzebu. Dopiero po dwu godzinach udręki można było złożyć Anielę Zagórską na miejsce wiecznego spoczynku"2. Teresa Tatarkiewiczowa pamiętała te tragiczne wydarzenia nieco inaczej: „Pogrzeb nie mógł się odbyć oznaczonego dnia, gdyż do tramwaju, którym jechaliśmy na Powązki, wskoczył chłopiec sprzedający gazety i ostrzegł, że cmentarz jest otoczony przez gestapo. Czym prędzej więc wszyscy wysiedli i rozbiegli się na wszystkie strony. Pogrzeb odbył się dopiero następnego dnia, naturalnie już w nielicznym gronie"3. Najwyraźniej ani Dąbrowska, ani Tatarkiewiczowa nie były świadkami samego pochówku. Tak jak życie Anieli Zagórskiej było w niezwykły sposób przesycone literaturą narodową, tak jej śmierć i pogrzeb nosiły silne piętno czasów. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak popularne było wśród ówczesnej akowskiej młodzieży dzieło Conrada? Jak współbrzmiała z tamtą rzeczywistością jego moralna postawa? I choć pisarz na pewno by tego nie 354 WOJNA DRUGA chciał, jego książki wiodły tę młódź na barykady kolejnego powstania. Kolejnego desperackiego zrywu ludzi, którzy „nie chcieli czekać". Może lepiej, że Aniela nie musiała oglądać zagłady miasta i śmierci tak wielu czytelników jej tłu- maczeń. Tadeusz Drewnowski podaje w opracowaniu Dzienników Marii Dąbrowskiej, że spod gruzów domu, w którym mieszkała Aniela Zagórską, wydobyto tylko kilka rozdziałów jej ostatniego przekładu. Dokończyła go później Jadwiga Korniłowiczowa (Sienkiewiczówna)4. Karola w tym czasie mieszkała dalej w Ameryce, ale nie wiem nic bliższego na jej temat. Kazimierz Wierzyński pisał tylko, że widywał ją wtedy dość rzadko5. Losy wojenne Zosi Szymberskiej i jej męża biegły z początku zwykłym trybem, choć niemiecka inwazja na Polskę najwyraźniej była dla obojga szokiem. Tadeusz pisał do Ma-linowskiego na początku 1940 roku, że nie ma żadnych wiadomości z kraju, a wśród „nowej emigracji przygnębienie zrozumiałe i jeszcze bardziej zrozumiałe oburzenie". Szym-berski z wieloletniego oddalenia widział polskie sprawy dość trzeźwo: „Czy ta straszna nauka pomoże, czy się skończy na poszukiwaniu winnych, z pominięciem samych źródeł nieszczęścia, trudno teraz osądzić. [...] Zasadnicze znaczenie ma to, czy odbędzie się gruntowna rewizja potwornego polskiego zakłamania i czy metody dawne zostaną potępione i odrzucone bezwzględnie wraz z dawnymi praktykami. Tymczasem bardzo ciężkie są dni i bardzo ciężkie noce polskie, może obudzi się w nich wreszcie myślenie krytyczne i nie będzie już sił, które by tak umiejętnie i skutecznie kneblowały mu usta"6. Z kolei z listu Zosi można wypreparować opis ich ówczesnego życia. Tadeusz nadal pracował w „budzie", czyli Bi- 355 WOJNA DRUGA bliotece Polskiej. Wszyscy dostali wymówienie od 1 stycznia 1940 roku, a na etatach zostali tylko „rekin" (w tym epitecie domyślam się Franciszka Pułaskiego) i Tadeusz. Musiał on pracować po „siedem godzin i dłużej!", co Zosia uważała najwyraźniej za potworną krzywdę. Rozczarowana była również pensją męża (1500 franków miesięcznie, o 125 mniej niż przedtem, „a wszystko dwa, trzy razy droższe"). Czyniła też wyrzuty samemu Broniowi, który nie dawał znaku życia (przebywał wtedy w Stanach Zjednoczonych) ani nie dopytywał się o nich. Dopiero z kartki od Kazimierza Gidyńskiego (ucznia Floriana Znanieckiego) dowiedzieli się, co się z przyjacielem dzieje. Wcześniej Andrzej Waligórski (z kolei uczeń Malinowskiego i jego tłumacz) był u nich w Paryżu i mówił, że jego mentor wykłada w USA, a socjolog Aleksander Hertz zachodził do biblioteki i twierdził, że Malinowski ma wkrótce wrócić do Londynu. Zosia donosiła przyjacielowi o losach znajomych: „J. Czechowicz (poeta) trafiony bombą"; „pono Kutrzeba zmarł w niemieckim Camp Con.", także profesor Smoleński i profesor Estreicher. Profesor Kot mówił im, że Leon Chwistek wykłada we Lwowie. W Paryżu natomiast wszystko działało normalnie — biblioteki otwarte, uniwersytety otwarte7. Ale nie trwało to jednak długo. Zbiory biblioteki udało się wywieźć, a pracowników ulokować w schroniskach dla uchodźców w Sabaudii. Tadeusz Szymberski z żoną malarką znalazł się w Aix--les-Bains (oboje zmarli tamże 2 listopada 1943 roku)8. „Letarg schroniskowy", jak to określała Danilewiczowa, czyli egzystencja równająca się internowaniu, polegał na wsłuchiwaniu się na zmianę w audycje z Londynu i okupowanego Paryża, by później próbować wypośrodkować prawdę. Te pierwowzory domów pracy twórczej prowadziły również działalność kulturalną: gromadziły księgozbiory, wysyłały prelegentów i artystów z wykładami, a przede wszystkim WOJNA DRUGA wydawały książki. Były to podręczniki do organizowanych przez nie kursów, materiały przydatne podczas imprez świetlicowych czy okolicznościowe jednodniówki. Taką właśnie działalność dla byłych żołnierzy polskich prowadził od jesieni 1942 roku w pobliskim Chambery pewien pracownik polskiej YMCA'i [Young Male Christian Association], Były to kursy korespondencyjne języka francuskiego i księgowości. Nazywał się Zbigniew Heller (kilkadziesiąt lat później zostałam jego synową). Jest bardzo prawdopodobne, że w Aix-les--Bains poznał pewnego miłego literata i jego żonę malarkę, z którymi się zaprzyjaźnił mimo różnicy wieku, gdyż połączyły ich krakowskie wspomnienia. Niestety nie zapytałam go o to, gdyż zmarł w 1999 roku, a na ślad tej ewentualnej znajomości trafiłam podczas porządkowania jego księgozbioru. I znów — jakże często ostatnio! — poczułam ten samolubny żal po śmierci bliskiej osoby, żal, że zostało się odciętym od nieograniczonego rezerwuaru czyjejś pamięci. Że nie można już po prostu zadzwonić albo zapytać przy niedzielnym obiedzie o te szczegóły z przeszłości. Maria Danilewiczowa wspomina, że Szymberski „ukrywał i karmił tajemnicze postacie Ruchu Oporu — w tym śp. por. Ważnego"9 (oficera podziemnej armii, którego największym osiągnięciem było określenie i wskazanie aliantom dokładnego położenia 162 wyrzutni pocisków V-1). Tymon Terlecki zaś tak pisał o ostatnich latach Tadeusza Szymber-skiego: „Po kapitulacji przedarł się do tzw. wolnej strefy. Osiadł w Sabaudii w schronisku uchodźczym pod opieką PCK. Zmarł na serce, nagle, 2 XI1943 w Aix-les-Bains, i tam pochowany. Żona jego Zofia, malarka, popełniła samobójstwo tuż po jego zgonie. Na cmentarzu Aix-les-Bains znajduje się nagrobek obojga Szymberskich, ufundowany przez studentów żołnierzy polskich"10. „Zapowiedzieli mi kiedyś, że nie chcą przeżyć jedno drugiego. Kochali się ciemną, nagą miłością i nie wstydzili się o niej mówić". Jak to się wszystko 551 WOJNA DRUGA stało? Wiem tylko tyle, że tego samego dnia, kiedy umarł Tadeusz, Zosia „z rozpaczy rzuciła się do wody"". Spróbuję „domyślić" ostatnie chwile Zosi: Tadzio chorował na serce, więc prawdopodobnie doznał zawału. Zapewne stało się to w pensjonacie, gdzie mieszkali. Nie zdążyli nawet w porę wezwać lekarza, a gdy już wreszcie dotarł na miejsce, mógł tylko stwierdzić zgon. Zosia wyglądała na spokojną, odpowiadała na pytania, ale była jakby nieobecna. Poczekała na konny ambulans, który zabrał ciało męża, zarzuciła na siebie płaszcz, był bowiem wietrzny, wilgotny listopadowy dzień, i pojechała z nimi do Szpitala Reine Hor-tense, mieszczącego się na tyłach term. Stamtąd poszła piechotą przez rue Lamartine i Avenue du Petit Port w stronę jeziora. Nieliczni przechodnie mogli nie zwrócić uwagi na starszą tęgą kobietę z rozwianymi włosami i połami płaszcza, która wyglądała, jakby podążała gdzieś nie z własnej woli, ale wiedziona jakąś niewidzialną siłą. Minęła Maison du Diable, w którym paliły się światła i skąd dochodziły stłumione odgłosy przygotowań do kolacji. Zosia nie zauważyła tego nawet, wpatrując się w brzeg jeziora i szukając najlepszego miejsca, aby w spokoju wypełnić przyrzeczenie, które dali sobie kiedyś z Tadeuszem. Nad wodą nie było nikogo, tylko przy małej przystani kołysały się nieliczne łódki. Zosia weszła na molo, dotarła do jego końca i po prostu skoczyła. Po chwili nie było widać w tym miejscu nawet pękających banie-czek powietrza. W sierpniu 2005 roku, gdy książka ta była już w opracowaniu redakcyjnym, za cel rodzinnych wakacji obraliśmy Aix-les-Bains. Spędziliśmy tam ponad tydzień. Udało mi się wtedy dotrzeć do aktu zgonu Tadeusza Szymberskiego. Dokument mówi, że stało się to 19 listopada 1943 roku o godzinie 12.30 (a nie drugiego, jak podawali Terlecki i Danilewi-czowa) w hotelu Bristol (gdzie mieściło się zapewne polskie schronisko dla uchodźców). Podano tam także dokładną datę 353 WOJNA DRUGA i miejsce urodzenia: 13 grudnia 1881 roku, Mielec. Nie znalazłam natomiast aktu zgonu Zosi. Nie figuruje ani pod mężowskim, ani panieńskim nazwiskiem. Sama sprawdzałam rejestry w merostwie. Niełatwo też było odszukać grób Szym-berskich na miejscowym cmentarzu, ale w końcu się udało. Jego poczerniały kamień wyróżnia się wśród sąsiednich mogił. Napis widać wyraźnie — głosi on, że leży tam „homme de lettres Polonais". Są dokładne daty urodzenia obojga oraz ta sama data (jednak 19 listopada) i miejsce śmierci. Dopiero tutaj znajduję dokładną datę urodzenia Zosi: 1 czerwca 1884 roku w Warszawie. Mogiłą ktoś się najwyraźniej okazjonalnie opiekuje, o czym świadczą ceramiczne kwiaty oraz marmurowy krzyż. W cmentarnych księgach odnaleźliśmy wpis o „Szym-berski Tade", z którego wynika, że został pochowany na drugi dzień po śmierci (20 listopada), a potem ekshumowany 10 grudnia i pogrzebany w trzeciej sekq'i cmentarza na trzydzieści lat. To pewnie wtedy studenci, o których pisał Terlecki, ufundowali kamienny nagrobek i ciało poety przeniesiono na nowe miejsce. Najbardziej konkretnym miejscem związanym z Szym-berskimi okazał się hotel Bristol (nomen omen). Pozostał wierny swemu przeznaczeniu i dalej służy kuracjuszom. Znajduje się w samym centrum miasta, przy rue du Casino. Jest to szykowny trzygwiazdkowy pensjonat o stu pokojach. Na pchlim targu kupiłam kilka starych widokówek przedstawiających interesujące mnie miejsca: jadalnię hotelu, plażę nad jeziorem, z wyraźnym na horyzoncie zarysem góry Koci Ząb, ale przede wszystkim długim drewnianym, wychodzącym daleko w wodę molo... Już po powrocie do Krakowa udało mi się dotrzeć do aktu zgonu Zosi (dzięki pomocy francuskojęzycznego przyjaciela, Krzysztofa Kowalskiego) w merostwie Tresserve, miejscowości sąsiadującej z Aix-les-Bains. Dokument ten głosi: 359 WOJNA DRUGA WOJNA DRUGA 67. Aix-les-Bniii',. jadalnia Uolclu Bristol i <>•¦:¦-. . Aix-les-Bains. Plaża mul jeziorem dii Bourget „26 grudnia 1943 roku o godzinie dziesiątej trzydzieści w Tres-serve (Sabaudia) na Tresserve-plaża stwierdzono śmierć Zofii Szymberskiej, urodzonej w Warszawie, Polska, 1 VI1884, lat 59, córki Mathieu Szymberska i Natalie, wdowy po Janie [zupełny nonsens: ojciec Zosi nazywał się Natan Ben, a matka była z domu Mutermilch, sądzę, że Francuzi nie potrafili odczytać polskich dokumentów], polskiej narodowości, bez zawodu, której zaginięcie zostało zgłoszone 16 XI1943 [ta data też jest błędna]. 26 XII 1943 o godzinie czwartej, odwołując się do oświadczenia Hipolite'a Desgeorges'a, lat 62, stróża polowego zamieszkałego w Tresserve, zgon potwierdził doktor Emile Bechard, z merostwa Tresserve, urzędnik wydziału cywilnego, konstatację potwierdzono w hotelu Bristol, gdzie zamieszkiwała w Aix-les-Bains"12. Jak wyglądało okupacyjne życie Pauliny i Dory Wasser-berg? Odtworzenie go nie jest łatwe, gdyż dysponuję jedynie strzępami informacji bezpośrednio ich dotyczących, ale jest możliwe, ponieważ okupant tak dokładnie zaprogramował życie krakowskich Żydów, że można je teraz zrekonstruować z dużą dozą prawdopodobieństwa. Dzięki wydanej niedawno książce Katarzyny Zimmerer Zamordowany świat. Losy Żydów w Krakowie 1939-194513, a także wspomnieniom lekarzy pracujących w getcie, a potem w płaszowskim obozie przedstawię najważniejsze wydarzenia tamtego czasu i nieliczne informacje, jakie o moich bohaterkach posiadała i przekazała mi ich bratanica, spróbuję nanieść na tę kanwę. W momencie wybuchu wojny wielu krakowian usiłowało przedostać się na wschód. Uczynił to także Zygmunt Wasserberg z rodziną. Dlaczego nie zrobiły tego jego siostry? Można się jedynie domyślać, że nie chciały zostawiać starych rodziców na pastwę losu, a nie mogły ich zabrać z sobą. Może wydawało im się, że jako kobietom i w dodatku lekarkom nic 36, WOJNA DRUGA im nie grozi? W każdym razie zostały. Zlikwidowały mieszkanie brata, meble ulokowały na wsi, u służącej Jadwisi. Jak pamiętamy, Paulina i Dora zajmowały piękne nowoczesne mieszkania, gdzie miały także gabinety. Zaraz na początku okupacji mieszkanie Dory zostało ograbione przez Niemców na skutek donosu jej przedwojennego sublokatora, pięknego Herberta, o którym wspominałam. Mówiono potem, że był konfidentem gestapo. Takie przypadki grabieży żydowskich mieszkań były bardzo częste. Dora prawdopodobnie nadal pracowała w szpitalu żydowskim przy ulicy Skawińskiej, gdzie była zatrudniona przed wojną. W październiku 1939 roku wróciło do pracy szesnastu dawnych lekarzy, a później jeszcze kolejnych trzydziestu oraz przyjęto dwunastu nowych. Tylko ośmiu było opłacanych przez gminę żydowską, pozostali leczyli bezpłatnie. Panowały trudne warunki: pieniędzy brakowało na najpotrzebniejsze rzeczy, nie było przydziałów na artykuły żywnościowe i leki, szpital nie mógłby funkcjonować bez ofiarności osób prywatnych i dostawców. Pracownikom doskwierały także szykany Niemców, którzy bardzo lubili zatrudniać lekarzy do zamiatania ulic i uprzątania śniegu. 18 listopada 1939 roku szef dystryktu krakowskiego Otto Wachter wydał zarządzenie zobowiązujące każdego Żyda powyżej dwunastego roku życia do noszenia na prawym ramieniu białej opaski z gwiazdą Dawida. Żydem była każda osoba wyznania mojżeszowego do drugiego pokolenia oraz potomstwo małżeństw mieszanych. Zablokowano konta bankowe i depozyty. Można było pobierać tylko 250 złotych tygodniowo. Już od listopada szef Wydziału Zdrowia przy rządzie Generalnej Guberni doktor Jost Walbaum miał prawo zakazywania prowadzenia prywatnych praktyk, a także odbierania wyposażenia gabinetów lekarskich. Mimo iż mieszkania Dory i Pauliny były w „dobrych" dzielnicach, chętnie zasie- 36z WOJNA DRUGA dlanych przez Niemców, udało im się je zachować aż do końca 1940 roku. Od grudnia 1939 roku nie wolno było Żydom leczyć ludności innego pochodzenia, ale obie siostry mogły jeszcze do lutego 1940 roku pracować w Ubezpieczalni Społecznej, gdyż naczelnemu lekarzowi Mieczysławowi Ciećkiewiczowi udało się do tego czasu odwlec wykonanie rozkazu zwolnienia wszystkich żydowskich specjalistów. W lutym 1940 roku doktor Maurycy Haber wezwał lekarzy do pracy społecznej na rzecz zmniejszenia ryzyka epidemii w przeludnionym wskutek przesiedleń Żydów Krakowie. Zgłosiło się 156 lekarzy oraz 110 pielęgniarek i farmaceutów, którzy utworzyli Komisję Sanitarną. Jej działanie polegało na stałych kontrolach domów i promowaniu zasad higieny. Komisja działała także później w getcie. W ten sposób starali się sprzeciwiać rasistowskiemu sloganowi: „Żydzi — wszy — dur plamisty". Do 1 marca 1940 roku krakowscy Żydzi mieli zgłosić w magistracie cały swój majątek. Starano się ukryć, co się dało, u polskich znajomych. Może wtedy właśnie panny Was-serberg ulokowały meble z mieszkania brata na wsi pod Bochnią, a także część własnych? W razie wykrycia takiego procederu karane były obie strony, najpierw tylko finansowo, a później skierowaniem do obozu koncentracyjnego. (Matce pani Janiny udało się po wojnie odzyskać część wywiezionych mebli, na przykład swoją jadalnię oraz tapczan Pauliny, na którym pani Janina śpi do tej pory. Odnalazła też kilka obrazów: dwa portrety Ignacego namalowane przez Witkacego, a także obraz Filipkiewicza i jeden Gottlieba.) Paulina zaczęła pracować w Żydowskim Szpitalu Zakaźnym, który powołał do życia doktor Aleksander Biber-stein. Zabiegał on o utworzenie takiej placówki już od końca 1939 roku, kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze przypadki tyfusu plamistego. Gmina żydowska nie mogła mu udzielić 363 WOJNA DRUGA żadnego wsparcia finansowego, więc od początku opierał się jedynie na społecznej ofiarności. Znalazł odpowiedni budynek i po przeprowadzeniu gruntownego remontu pierwszego pacjenta przyjęto już pod koniec kwietnia 1940 roku. Bi-berstein wymienił w książce Zagłada Żydów w Krakowie cały swój personel lekarski: „dr Stanisław Eibenschutz, dr Amalia Goldman — zginęli w Bełżcu; dr Władysław Sztencel — zastrzelony w Płaszowie; dr Paulina Wasserberg — zginęła w Szebnifach]; dr Zygfryd Weinreb — przeżył wojnę; dr Maria Pechner •— zginęła w którymś z obozów niemieckich; dr Helena Rosenzweig i dr Anna Lichtig — przeżyły wojnę; dr Berta Silberg — zginęła w Bełżcu"14. W okresie tym w Krakowie mieszkało około 80 tysięcy Żydów. Władze wydały nakaz opuszczenia miasta do 15 sierpnia przez wszystkich, którzy nie pracują w ważnych z punktu widzenia gospodarczego przedsiębiorstwach. Obie siostry Wasserberg oraz ich rodzice mogły zostać ze względu na zatrudnienie w szpitalu. W październiku 1940 roku w więzieniu przy ul. Monte-lupich wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Do szpitala przyjęto wtedy sześćdziesięciu chorych Żydów, których leczono i utrzymywano aż do lutego 1941 roku. „Więźniom przebywającym w naszym szpitalu staraliśmy się uprzyjemnić czas pobytu. Dr Paulina Wasserberg wypożyczyła dla nich adapter z płytami, rodziny, a także obcy przynosili im pożywienie i podarki, nawet pełniący przy nich służbę ode-mani [żydowscy policjanci] odnosili się do nich przychylnie"15. Paulina pewnie przyniosła własny adapter. Mieszkała już wtedy razem z siostrą u owdowiałej matki na ulicy Jasnej (obecnie Bogusławskiego). Norbert Wasserberg zmarł pod koniec 1940 roku, a dokładnie 29 grudnia. Córki pochowały go na cmentarzu przy Miodowej16. W marcu 1941 roku utworzono Żydowską Dzielnicę Mieszkaniową (nie wolno było używać terminu „getto") WOJNA DRUGA w wydzielonym fragmencie prawobrzeżnej dzielnicy Podgórze, zabudowanej lichymi domami, zazwyczaj piętrowymi. Na przestrzeni zamieszkanej przedtem przez trzy tysiące osób stłoczono teraz piętnaście tysięcy. Przeprowadzano się w pośpiechu, gdyż od 15 marca wchodziło w życie zarządzenie zabraniające Żydom używania wszelkich środków lokomocji, autobusów, dorożek konnych, statków rzecznych itp. Dora i Paulina z matką zamieszkały na ulicy Krakusa 5. Pani Janina dobrze to pamięta, bo to ona adresowała koperty. Listy Pauliny przychodziły regularnie aż do wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, potem już nie mieli od krakowskiej rodziny żadnych wieści, a o ich śmierci dowiedzieli się dopiero podczas powrotu do kraju w 1946 roku. Prawdopodobnie zajmowały tam małe mieszkanie tylko we trójkę. Później być może musiały kogoś jeszcze przyjąć, bo wszędzie gnieździło się po kilka rodzin. W ciasnocie wybuchały awantury, nie można było pomieścić wszystkich mebli. W obrębie getta wszystkie szyldy musiały być napisane alfabetem hebrajskim. Duże trudności mieli ci, którzy go 69. Przeprowadzka do getta, ul. Krakowska 365 WOJNA DRUGA WOJNA DRUGA 70. Kolejka przed sklepem w getcie krakowskim nie znali (jak nasze bohaterki). Mur wokół getta wieńczyły wschodnie ornamenty, przypominające żydowskie nagrobki. Julian Aleksandrowicz widział w tym perfidne granie na duszach niewolników przez psychologów Herrenvolku17. Mnie się wydaje, że chodziło raczej o orientalizowanie Żydów, ujęcie ich w symboliczne ramy wschodniości, którą niemiecka cywilizacja musi zdominować, bo taka jest właściwa kolej rzeczy. Co ciekawe, w getcie cały czas działały telefony. Na pewno były też w szpitalach, więc obie siostry miały przynajmniej możliwość kontaktu z zewnętrznym światem. Szpital zakaźny znalazł się w obrębie getta. Był miejscem stosunkowo bezpiecznym, gdyż Niemcy bali się tam wchodzić ze względu na możliwość zarażenia. Dora, pracując w szpitalu na Skawińskiej, mogła wychodzić z getta. Było to bardzo ważne, gdyż pozwalało na zakupy artykułów żywnościowych o wiele tańszych na zewnątrz. Początkowo życie w „żydowskiej dzielnicy" toczyło się dość spokojnie. W kawiarni Polonia grali do tańca jazzujący bracia Rosnerowie, urządzano tam także imprezy charytatywne. W niedziele chodzono na spacery na Krzemionki. Ale pod koniec listopada 1941 roku władze niemieckie zdecydowały, że należy usunąć z getta tysiąc mieszkańców ze względu na przeludnienie. Wywózka miała objąć starych i bezrobotnych. Niewykluczone, że wtedy właśnie moje bohaterki zdecydowały się na ulokowanie matki w bezpiecznym miejscu. Ale jak tego dokonały? Musiał im ktoś pomóc. Starsza pani została umieszczona u swej dawnej służącej Hanusi, pod Bochnią. Nie trzymali jej w ukryciu, mieszkała z nimi jak członek rodziny. Przeżyła wojnę i zmarła dopiero w kwietniu 1945 roku. W grudniu zlikwidowano pocztę. W tym też miesiącu odbyła się obowiązkowa zbiórka wyrobów futrzanych. Ludzie stali na mrozie po kilka godzin, żeby uczynić zadość temu nakazowi. Panny Wasserberg na pewno miały jakieś futra. Marznącym na froncie wschodnim niemieckim żołnierzom trzeba było pomóc. Zaraz później ludność żydowska i polska musiała oddać narty i buty narciarskie. (Jeszcze wcześniej zabrano radia i aparaty fotograficzne. Paulina musiała się rozstać ze swoją leicą — a może ją gdzieś ukryła? Może nawet robiła w getcie zdjęcia?) Zima 1941/1942 była bardzo ciężka. Do szpitala zakaźnego przyjęto tylu pacjentów, że trzeba było dostawić łóżka. Dzieci chorowały głównie na szkarlatynę, odrę i zakaźne biegunki, a dorośli — na czerwonkę. Pojedyncze osoby zapadły na tyfus brzuszny, nie było ani jednego zachorowania na tyfus plamisty. Szpital był stosunkowo bezpiecznym miejscem i dlatego różne żydowskie instytucje przechowywały w nim niepsujące się produkty żywnościowe, sprzęt gospodarczy, koce, prześcieradła, a Żydowska Organizacja Bojowa także niewielką ilość broni. W marcu 1942 roku odbyło się kolejne wysiedlenie. Tym razem getto opuściło półtora tysiąca osób — znów głównie 367 WOJNA DRUGA starcy i dzieci. Odemani konwojowali ten żałobny orszak do dworca w Płaszowie w zupełnej ciszy. Pod koniec maja gestapo i Arbeitsamt przeprowadziły weryfikację kenkart. Jeżeli ktoś pracował w zakładzie rzemieślniczym, niemieckiej firmie lub Radzie Żydowskiej (także w szpitalach, zakładach dla sierot i samopomocy społecznej), otrzymywał pieczątkę, obejmującą także jego współmałżonka i dzieci. Siostry Was-serberg znów uniknęły najgorszego. Reszta została 1 czerwca zatrzymana na placu Zgody. Było tam około dwóch tysięcy osób. Ze stacji w Płaszowie odjechali do komór gazowych w Bełżcu. Następnego dnia kolejny etap tej samej akcji. Było wtedy bardzo gorąco, ludzie mdleli, nie wolno im było podać wody. Obserwował to Tadeusz Pankiewicz: „Naprzeciw apteki pod murem kamienicy stoją ubrani w białe kitle lekarze, pielęgniarki, siostry szpitalne i pomoc techniczna z noszami. Dziwnie niesamowicie odbija biel lekarskich płaszczy od czerni i szarości tłumu czekającego na wysiedlenie"18. Jednym z tych lekarzy był Aleksander Biberstein (a może była tam też Paulina?). I znów pochód na dworzec, znów bydlęce wagony. Bełżec. Śmierć. W nocy z 3 na 4 czerwca odemani i gestapo kolejny raz sprawdzali dokumenty, wchodzili do szpitali i domów starców. Przeszukiwali piwnice i strychy. Rano w getcie pojawiły się silne oddziały Sonderdienstu, policja niemiecka i polska — granatowa. Pochód szedł wśród wrzasku, bicia i strzelania. Szpital zakaźny miał wtedy tylko dziewięciu pacjentów. Chorzy nie podlegali wysiedleniu, więc przyjęto około 350 osób, głównie starszych, najbardziej zagrożonych. Mimo iż Niemcy rzadko odwiedzali lecznicę, tym razem pojawił się w niej esesman. Biberstein pisał: „Zauważywszy w korytarzach szpitala wiele osób w cywilnych ubraniach, pobił kilku pracowników szpitala, między innymi i mnie, po czym zagroził wysiedleniem wszystkich. Groźby nie spełnił, ale godziny 368 WOJNA DRUGA spędzone w szpitalu po jego wizycie były pełne napięcia"19. Paulina również musiała wtedy przeżyć chwile grozy. W czasie trzech czerwcowych wysiedleń z krakowskiego getta wysłano do obozów śmierci około siedmiu tysięcy ludzi. 20 czerwca zmniejszono jego obszar i szpital zakaźny na ul. Rękawka znalazł się poza jego terenem, został przeniesiony do budyneczku na zapleczu placu Zgody. Poza gettem znalazła się także część ulicy Krakusa, gdzie mieszkały Paulina i Dora. Nie wiadomo, gdzie się przeniosły. Musiał to być dla nich trudny moment. Ludzie zazwyczaj nosili wszystko na własnych plecach, bo przewóz był za drogi. „Getto żyło nerwami, kompletnie wyczerpane psychicznie i fizycznie" — pisał Pankiewicz20. Pod koniec października nastąpiło kolejne wysiedlenie. Okrucieństwo jego organizatorów przewyższało dotychczasowe doświadczenia. Rano mieli wyjść do pracy wszyscy zatrudnieni, którzy usiłowali zabrać z sobą dzieci, ale to się rzadko udawało. Rewidowano mieszkania i kierowano wszystkich na plac Zgody. Wysiedlano także chorych. Biberstein polecił swoim podopiecznym opuszczenie szpitala, a było tam wtedy sporo dzieci chorujących na szkarlatynę. Część z nich odebrali rodzice, a część ukryto na strychach okolicznych domów. Lekarze i pracownicy służby zdrowia mieli pozostać w swych placówkach. Biberstein uratował kilkanaście osób — ubrano je w białe fartuchy i udawały personel. Niemcy zabrali tylko jednego chorego, który miał wysoką gorączkę i nie można go było ukryć. Akcję przeprowadzono także w innych szpitalach — chorych albo mordowano na miejscu, albo odstawiano na plac Zgody. Wysiedlono wtedy z getta 4,5 tysiąca ludzi, a 600 osób zabito na miejscu. W lipcu 1942 roku w Płaszowie zaczęto budować obóz koncentracyjny. W grudniu getto podzielono na część A — dla tych, którzy pracowali i posiadali judenpass, i B — dla tych, którzy nie 369 WOJNA DRUGA WOJNA DRUGA mieli przydziału pracy. Granica biegła wzdłuż placu Zgody i ulicy Targowej. Znów odbywały się przeprowadzki. Gdzie zamieszkały nasze bohaterki? Może to wtedy właśnie proponowano Paulinie wyjście z getta? Nie zgodziła się, gdyż nie mogłaby zabrać z sobą siostry, która nie miała „dobrego wyglądu". Pani Janina nie wie, kim byli ludzie, którzy chcieli ratować Paulinę. Może jej przedwojenni koledzy ze Związku Lekarzy? 13 marca zarządzono likwidację getta. Nad ranem wkroczyły do niego oddziały SS. Do godziny siedemnastej mieszkańcy części A mieli się przenieść do obozu w Płaszowie, dzieci do lat czternastu nie wolno było zabierać z sobą. Lekarzom polecono opuścić szpitale i udać się pod budynek Gminy Żydowskiej, skąd mieli wyruszyć do Płaszowa. Uprzedzili o niebezpieczeństwie pacjentów. Pankiewicz obserwował ze swojej apteki to, co się później działo: „Widzę, jak ze szpitala epidemicznego w wąskiej uliczce przy placu Zgody ciężko chorzy w bieliźnie, na pół ubrani, rozbiegają się na wszystkie strony. Niesamowicie wygląda ten bieg. Ludzie dobywają resztek sił — upadają co chwila, kaleczą się, znów podnoszą i wloką się dalej, niektórych odprowadza rodzina"21. Czy Paulina też to widziała? O szesnastej ruszył pochód ośmiu tysięcy ludzi. Jego uczestników zaskoczyło, że poza gettem toczyło się normalne życie. Szli ponad dwie godziny, choć trasę tę normalnie pokonuje się w dwadzieścia minut (co roku przemierza ją w Marszu Pamięci coraz większa liczba krakowian). To, co działo się później w getcie, trudne jest do wyobrażenia. Następnego dnia mieszkańcy części B mieli się zebrać na placu Zgody. Czynili to już od samego rana. Oddziały SS i Sonderdienstu przeszukiwały każdy dom, wyciągały z piwnic i schowków ukrytych ludzi i zazwyczaj od razu ich rozstrzeliwały. Szacunkowa liczba osób wtedy zabitych wynosi dwa tysiące; drugie tyle trafiło do Oświęcimia, z czego 1500 od razu do komór gazowych. W głównym szpitalu przy Jó- 370 1 zefińskiej oberscharfiirer Albert Hujar wymordował prawie wszystkich pozostałych tam chorych. Biały fartuch nie chronił już przed śmiercią. Paulina i Dora dotarły do Płaszowa razem z grupą około 120 „kwalifikowanych pracowników służby zdrowia", jak o nich pisze Biberstein. Zaraz na początku pewna liczba lekarzy, nie mogąc znieść warunków w Płaszowie, zgłosiła się do pracy w nowym obozie w Szebniach. Były wśród nich obie siostry Wasserberg. Wydawnictwo Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939-1945 dostarcza encyklopedycznych danych na temat obozu pracy przymusowej w Szebniach, który istniał od marca 1943 roku do lutego 1944 (wcześniej był tam obóz dla jeńców radzieckich). Przebywali w nim Polacy, polscy Żydzi, Ukraińcy i Cyganie. Przeciętnie było to pięć tysięcy osób. Masowych egzekucji ludności cywilnej oraz więźniów dokonywano w okolicznych lasach22. O tragicznej śmierci Pauliny i Dory opowiedziała mi ich bratanica. Mówiła, że jej ciotki z obozu płaszowskiego zostały wywiezione do obozu w Szebniach, ale nie dotarły do tamtejszej komory gazowej, gdyż otruły się w samochodzie wiozącym je ze stacji kolejowej w Jaśle. Ci, którzy je konwojowali, mieli potem z tego powodu nieprzyjemności. Taką wersję przekazała jej matka, która mogła poznać tę historię od doktora Bibersteina. Pracowali razem po wojnie w krakowskiej Kasie Chorych. A jemu mógł ją opowiedzieć syn, który był w Szebniach. Przyjęłam tę wersję wydarzeń i starałam się ją dopasować do wiadomości, które miałam z innych źródeł. Dość szybko dowiedziałam się jednak, że w obozie szebneńskim nie było komór gazowych. Inną historię śmierci sióstr Wasserberg podaje Jan Bohdan Gliński w Słowniku biograficznym lekarzy i farmaceutów ofiar drugiej wojny światowej. Pisze on, że obie siostry pracowały w obozowym szpitalu i zginęły podczas likwidaqi obozu, zamordowane w pobliskim lesie. Skontaktowałam się z panem Glińskim, który obiecał odszukać w swym obszer- 371 WOJNA DRUGA nym archiwum materiały, na jakich się oparł. Koperta do mnie wysłana zawierała wspomnienia Albina Szeligi spisane w 1989 roku: „Opiekę nad więźniami w Szebniach sprawowali 2 lekarze: chirurg dr Steinberg i internista (nie pamiętam nazwiska) pracujący w istniejącym szpitalu". Żadnej informacji o moich bohaterkach. Zaczęłam powątpiewać, czy one rzeczywiście trafiły do obozu i czy wersja pani Janiny nie jest jednak bardziej prawdopodobna. Moje poszukiwania utknęły w martwym punkcie. Wtedy z pomocą znów przyszedł mi przypadek. Udało mi się dotrzeć do książki Stanisława Zabierowskiego o obozie w Szebniach, wydanej w Rzeszowie w 1985 roku (dziękuję Krzysztofowi Malickiemu za tę cenną wskazówkę bibliograficzną). Pojawiają się tam obie moje bohaterki, co prawda pod nazwiskiem Wasserberger, ale za to z właściwymi imionami. Okazało się, że w szebneńskim obozie był nie tylko szpital, ale także ambulatorium, i to właśnie tam obie siostry pracowały (dlatego Szeliga ich nie pamiętał). Zabierowski pisze: „Wszyscy [lekarze] z wyjątkiem doktora Steinberga zostali 4 listopada 1943 roku wywiezieni do obozu w Oświęcimiu lub rozstrzelani na miejscu w Dobrucowej 8 listopada tegoż roku"23. Niestety autor nie podaje, którzy lekarze kiedy zginęli, więc dalej nie wiedziałam, jaki los spotkał siostry Wasserberg. Ale na końcu opracowania znalazłam informację, że na miejscu obozu powstała w latach sześćdziesiątych szkoła tysiąclecia. Doszłam do wniosku, że w takim miejscu ktoś musi się zajmować jego historią. Zadzwoniłam i dostałam numer telefonu emerytowanej nauczycielki, Zofii Macek, która na temat swojej miejscowości napisała już dwie książki. Pewnego pięknego październikowego dnia pojechałam do pani Zofii. Potem przez kilka godzin siedziałam w jej przytulnym domu, piłam herbatę, a ona opowiadała. Czy trzyletnie dziecko może zapamiętać obraz dymów unoszących się WOJNA DRUGA nad pobliskim lasem i swąd palącego się ludzkiego ciała? Pani Zofia nie wie, czy to na pewno są jej własne wspomnienia, czy też opis przekazany jej przez rodziców. Ojciec pracował w czasie wojny w kopalni ropy naftowej w pobliskiej Jaszczwi. Codziennie jeździł rowerem na szychtę. Pewnego dnia po południu, gdy spieszył się na nocną zmianę, wjechał w las za Dobrucową, a tam nagle zatrzymali go ukraińscy strażnicy. Stali na polanie co dziesięć metrów, z psami i karabinami gotowymi do strzału, otaczając kołem tłum Żydów. Słyszał straszne jęki, widział trupy pomordowanych, a także stos, który ludzie sami układali ze zwiezionego suchego drzewa. Spostrzegł też jakieś wielkie beczki (potem dowiedział się, że była w nich ropa, którą polewano zwłoki, żeby się lepiej paliły). Strażnicy zatrzymali go, bo myśleli, że uciekł z obozu, i chcieli go zastrzelić tak jak tamtych. Sytuacja była krytyczna. W pewnym momencie podeszła do niego jakaś Żydówka, sięgnęła ręką za kołnierz jego koszuli, wyciągnęła medalik z Matką Boską i powiedziała: „Goj". Oni wtedy kopnęli go i kazali się wynosić. Innego dnia w jednej z ciężarówek więźniowie transportowani na miejsce straceń rzucili się na strażników i zaczęli uciekać. Wszystkich wymordowano. Widział to teść pani Zofii, który miał wtedy dyżur w budce dróżniczej. Pojechałyśmy do szkoły. Zobaczyłam boisko, które jest na miejscu placu apelowego, i resztki fundamentów szpitalnego rewiru. Potem udałyśmy się do Dobrucowej. Minęłyśmy dwór Gorayskich otoczony pięknym parkiem, gdzie w czasie okupacji stacjonowało dowództwo obozu, i skręciłyśmy w prawo na drogę do Tarnowca. Była to ta sama trasa, którą przemierzały tamte ciężarówki z plandekami. Po dwóch kilometrach skręciłyśmy w bity trakt, przy którym stało trochę zabudowań. Za zakrętem w prawo zaczął się piękny bukowy las. Zatrzymałam samochód na płaskiej polanie, która kończyła się spadkiem terenu porośniętym krzakami. Tam II 313 WOJNA DRUGA właśnie rozstrzeliwano więźniów. Palono ich na stosie w miejscu, gdzie teraz stoi nieduży pomnik. Ojciec pani Zofii opowiadał, że po zboczu płynęła krew, a na pniach drzew można było dostrzec włosy dzieci, którym roztrzaskiwano główki. Na polanie, gdzie stał stos, ziemia była tak przesycona ludzkim tłuszczem, że bardzo długo nic tam nie chciało rosnąć. Czy to tu zginęły Paulina i Dora, czy pojechały do Oświęcimia? Ciągle nie miałam jednoznacznej odpowiedzi. Od pani Zofii dostałam kopie trzech relacji byłych więźniów, a w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie zapoznałam się jeszcze z kilkoma. Odczytywałam te teksty wielokrotnie, porównywałam z sobą i informacjami zebranymi wcześniej. Mam nadzieję, że udało mi się ustalić najbardziej prawdopodobną chronologię wydarzeń. Na początku marca do Szebni została przywieziona pierwsza grupa fachowców z Płaszowa, między innymi Wolfgang Adolf, który tak opisywał miejsce nowego pobytu: „Brama, na której widniał dużych rozmiarów napis: «Strauflager SS und Polizei» oraz wielka trupia czaszka na czarnym tle. Wysokie druty kolczaste wyginane w półkole zaopatrzone gęstymi zasiekami zamykały obóz od zewnątrz. Zaś od wnętrza obozu były podwójne zasieki kolczaste w odstępie około 3m zaopatrzone w głębokie rowy uniemożliwiające ucieczkę"24. Z relacji pielęgniarki Lorki Schorr (przedtem pracowała w szpitalu żydowskim w Krakowie) wynika, że po siedemnastu dniach pobytu w Płaszowie, 20 marca 1943 roku została przewieziona samochodem do obozu w Szebniach razem z lekarzami, pielęgniarkami (których było w sumie dwanaścioro) oraz przedstawicielami innych zawodów. Obóz był przeznaczony dla Polaków osadzonych za drobne przestępstwa, a Żydzi mieli być vorarbeiterami i nadzorować więźniów innych narodowości. Obszar obozu był — jak twierdziła — dwa razy większy od krakowskiego Rynku i mieścił się na gruntach hrabiny Gorayskiej25. Wszyscy mieszkali w staj- 374 WOJNA DRUGA niach dla koni, spali na trzypiętrowych pryczach z odrobiną słomy. Wyżywienie całodzienne — takie samo dla wszystkich — składało się z 10 deka chleba, zupy z karpieli, 2 deka marmolady i gorzkiej kawy (oczywiście zbożowej). W ambulatorium pracowali: doktor Steinberg, doktor Keppler, doktor Guttmanowa, doktor Spira-Lewingerowa, doktor Pola Was-serberg, doktor Dora Wasserberg i medyk Biberstein. Praca trwała od szóstej rano do szóstej wieczorem (ibidem). Na początku szpitala nie było w ogóle. Dopiero po interwencji doktora Steinberga do dyspozycji chorych oddano jedną izbę. Albin Szeliga pisał o niespotykanej życzliwości personelu lekarskiego i pielęgniarskiego, „a czyste łóżko szpitalne — to był luksus w życiu obozowo-więziennym, pełnym wszy, pluskiew, pcheł itp."26. Lorka relacjonowała, że chorych zakaźnie od razu uśmiercano, podając im najpierw środek nasenny. Personel medyczny musiał stać na apelach jak wszyscy więźniowie. We wrześniu do obozu trafili Żydzi z likwidowanych gett w Tarnowie, Brzesku, Bochni, Rzeszowie. Byli od razu rozstrzeliwani w lesie koło Dobrucowej. Mina Kalb, która uniknęła tego losu, bo była „jedną z najlepszych krawczyń", pisała: „Widzieliśmy z daleka ognie i dymy, czuliśmy swąd palących się ciał i byliśmy świadkami przywiezienia pełnych samochodów z ubraniem i obuwiem, w których hitlerowscy bandyci szukali majątków pomordowanych niewinnie Żydów"27. Prawdopodobnie świadkiem tych egzekucji był ojciec pani Zofii. Akcja likwidacyjna obozu nastąpiła dwa miesiące później. Abraham Landerer: „Był to zimny dżdżysty dzień 4 listopada 1944 [w rzeczywistości 3 listopada 1943]. Deszcz zmieszany ze śniegiem padał, ziemia była rozmokła, apel trwał od 6-tej rano do godz. 12-tej w nocy", „Zamknięto nas w osobnym baraku [...] W tym baraku byliśmy w liczbie 600 osób zamknięci całą noc, a około północy słyszeliśmy, jak 315 WOJNA DRUGA resztę żydowskich więźniów obozu, których było około 3300, wyprowadzono z obozu"28. Edmund Schónberg: „Zwołano ludzi na apel, odczytano 600 nazwisk na pozostanie, a resztę 2500 ludzi przeznaczono na wywózkę i zabrano od razu jak stali na dworzec w Moderówce piechotą. Tam kazano im rozebrać się do bielizny i załadowano do wagonów. [...] 900 osób z tego transportu przydzielono do pracy w Oświęcimiu, a reszta poszła do gazu"29. Samuel Zucker opowiadał Zofii Macek, że widział z kuchni, jak zabierano lekarzy ze szpitala. Byli to tylko starsi mężczyźni. Kazano im się rozebrać. to był pierwszy etap likwidacji obozu. Gdy okazało się, że zostało jeszcze zbyt wielu więźniów, zarządzono drugi. Abraham Landerer: „W poniedziałek [8 listopada] rano zauważyliśmy, że w obozie coś się dzieje. Nie wypuszczano nikogo z obozu, nawet Polacy nie wyszli do pracy. Było to złym znakiem. O godz. 10-tej zarządzono apel. Wyszliśmy jak na śmierć i żegnaliśmy się z sobą. Ale szliśmy nieugięci i nie zatraciliśmy samopoczucia. Kilku młodych ludzi zebrało się z postanowieniem stawienia oporu, który musiał oczywiście być bezowocnym" (to ci, których ciała widział później teść pani Zofii). Landerera i sto innych osób cofnięto do baraku. „Po kilku godzinach rozległ się na apelplatzu śpiew. Ci, którzy siedzieli bliżej bramy, słyszeli, że śpiewano Hatikwę. W tej chwili chcieliśmy wyłamać bramę, przedrzeć się przez kordon Ukraińców i esesmanów i połączyć się ze śpiewającymi. Odepchnięto nas kolbami i bagnetami. W nocy przez okienko baraku zobaczyliśmy łunę i wiedzieliśmy, że to nasi bracia płoną. Tak zakończyła się epopeja w Szebni". Jakub Neiger: „Widziałem ze wzgórza [pod dworem], jak pierwsze transporty kobiet młodych żydowskich jechały na autach na śmierć do lasu ze śpiewem. [...] Wyrzucały pieniądze na szosę, które stojący i przypatrujący się tragicznemu pochodowi chłopi łapali". Potem wrócił do obozu i widział, jak ładowano następne transporty. „Na końcu zabrano 376 WOJNA DRUGA personel szpitalny. Lekarze i pielęgniarki mieli przygotowaną truciznę (cyjankali) i w drodze do lasu zażyli tak, że po przybyciu na miejsce stracenia nie żyli już więcej"30. Edmund Schónberg: „Wtedy zginęła moja żona w wieku 32 lat, wtedy zginął kwiat żydostwa, inteligencja zawodowa, inżynierowie, lekarze — dr Kepler Wiktor ze [swą] siostrą Ireną z Krakowa, 2 siostry Wasserberg lekarka i dentystka (otruły się), inż. Jonkler z synem 12-letnim, inż. Stiel ze żoną Zuckermanówną z domu, inż. Ringelheim ze żoną z Przemyśla, Wolfówna Gita z Bielska z matką i bratem". „Żona moja i Irka Keppler miały ze sobą truciznę, ale nie wiem, czy zażyły". Jakub Neiger: „Następnego dnia pytali się esesmani szefa szpitala dra Steinberga, skąd tamci wzięli truciznę, odparł, że nie wie" (to musiały być te nieprzyjemności, o których mówiono matce pani Janiny). Paulina i Dora od rana musiały stać na placu apelowym i patrzeć, jak zabierano kolejne transporty. Widziały też na pewno, jak zażyło truciznę małżeństwo farmaceutów, jak konało w drgawkach i jak zostało dobite. Widziały, jak otruł się doktor Blaustein z żoną. Zapewne dołączyły się do śpiewania Hatikwy. Droga do lasu za Dobrucową, gdy się ją pokonuje samochodem, trwa kilka minut. Musiały zażyć truciznę zaraz po wejściu na platformę. Co się działo w tym czasie z pozostałymi Wasserberga-mi? Opowiada mi o tym pani Janina. Najstarsza z rodzeństwa, Salomea, mieszkała w Ameryce i pomagała rodzinie jak tylko mogła. Ignacy został zamordowany przez Niemców w swojej willi na południu Francji. Podobno zadenuncjowa-ła go jako Żyda własna gospodyni. Jego syn Janusz przed wojną wyjechał do Anglii do szkoły i tam został. Zygmunt wraz z rodziną we wrześniu 1939 roku uciekli do Lwowa31, gdzie doczekali wejścia wojsk sowieckich. Na początku 1940 roku postawiono ich przed wyborem: albo wracają, albo 377 I \ WOJNA DRUGA przyjmują sowieckie paszporty. Wtedy nie wiedziano jeszcze dobrze, co spotyka Żydów pod okupaq'a niemiecką, i większość decydowała się wrócić. Tych, którzy zarejestrowali się na powrót, deportowano później w głąb Rosji. Wasserbergo-wie najpierw wylądowali w Republice Maryjskiej, koło Kazania i miasta Gorki. Salomea posłała Zygmuntowi gwatemal-ski paszport. Udał się z nim do miejscowego NKWD i więcej go nie widział. Po podpisaniu traktatu Sikorski-Majski w październiku 1940 roku pozwolono im przenieść się na południe, gdzie tworzyło się wojsko polskie. Od razu było wiadomo, że ta armia będzie wychodzić z Rosji. Ojca niestety nie przyjęto. Zaczął wówczas pracować w delegaturze ambasady polskiej w Ferganie. Tam Janina chodziła do polskiej szkoły. Cała rodzina dostała paszporty nansenowskie. 27 września 1943 roku (czyli po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między Związkiem Radzieckim a polskim rządem emigracyjnym) Zygmunt Wasserberg został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i agitacji anty sowieckiej. 4 stycznia 1945 roku zmarł w więzieniu. (Pani Janinie niedawno udostępniono przekazane z Uzbekistanu materiały z tego śledztwa.) Klara Wasserbergowa musiała utrzymać siebie i córkę. Było to bardzo trudne, nie znała bowiem rosyjskiego ani nie miała żadnego konkretnego zawodu. Zajmowała się głównie handlem. Ciotka Salomea posyłała do Teheranu jakiemuś plenipotentowi pieniądze, on za to kupował towar, na który było akurat zapotrzebowanie w Sowietach, i posyłał im, a one to potem sprzedawały. Były to rzeczy najdziwniejsze, na przykład agrafki. Żeby dostać kartki na chleb, miały oficjalną pracę: szyły rękawiczki dla jakiejś spółdzielni. Ich tamtejsza znajoma Lola nauczyła Klarę robić na drutach i w ten sposób później zarabiała ona na życie. Pani Janina pamięta swój ówczesny świat: zabawy szkolne, przedstawienia i to, że nie było co jeść. Miała trzynaście lat, gdy umarł w więzieniu jej WOJNA DRUGA ojciec. Matka powtarzała wtedy, że gdy wrócą do Polski, to będzie ją wychowywać razem z Połą i Dorą. Nie wiedziała, że one już wtedy nie żyły. Ślady informacji dotyczących wojennych losów Haliny Nusbaumówny i jej sióstr znalazłam w komentarzach do dziewiątego tomu Listów zebranych Elizy Orzeszkowej, opracowanych przez Edmunda Jankowskiego. Udzielił mu ich Czesław Nusbaum, jedyny ocalały członek tej rodziny: „W czasie okupacji Holenderska, zmuszona do ukrywania się z racji swego pochodzenia, a zawsze będąc słabego zdrowia, zmarła w Radości pod Warszawą dnia 22 III 1941 r. Los okazał się dla niej łaskawy. Śmierć na serce uchroniła ją przed rozstrzelaniem przez gestapo wraz z mężem — sparaliżowanym! — i siostrami. Zbrodnia ta została dokonana w Radości w dniu 18 VIII 1942 r."32. Nie wiadomo zupełnie, co się stało z Januszem Holenderskim, synem Jadwigi. Jankowski nie podaje żadnej informacji na jego temat. Może już wtedy nie żył? Usiłowałam znaleźć w Żydowskim Instytucie Historycznym jakieś informacje na temat zagłady Żydów z Radości. Niestety bez rezultatu. Spróbuję jednak tę historię odtworzyć z dostępnych materiałów. Za przewodnika posłuży mi Jarosław Marek Rymkiewicz i jego Umschlagplatz33. Rymkie-wicz pisze, że wielu warszawskich Żydów przeprowadziło się do Otwocka i okolicy, gdzie było znacznie spokojniej. Tak właśnie musiały uczynić wszystkie Nusbaumówny. Jadwiga była chora na serce, a jej mąż — sparaliżowany. Halina i Wanda musiały się nimi opiekować. Niewykluczone, że osiedli tam już we wrześniu 1939 roku, gdy wielu mieszkańców stolicy opuszczało swe miasto i podążało na wschód. Ich brat Czesław został w Warszawie i znalazł się później w getcie, skąd wyprowadził go „W. Stawnicki i towarzysze", o czym zaświadczali Zofia i Stefan Szwedowscy w Ten jest z ojczyzny 37* 379 WOJNA DRUGA mojej3*. „Polski Słownik Biograficzny" dodaje, że Czesław „brał udział w działalności konspiracyjnej jako członek Związku Syndykalistów Polskich"35. Pewnie go uratowali towarzysze z tej właśnie organizacji. Pani Anna Soćko pamięta opowiedzianą jej przez ciotkę, a żonę Czesława, historię, jak ta przewoziła go dorożką z podniesioną budą, żeby nie było widać, kto siedzi w środku. Gdy zatrzymali ich Niemcy, ona wychyliła się i zapytała: „Chyba nie myślicie, że jestem Żydówką, widzicie, jaki mam zadarty nos?". Tak tę opowieść zapamiętała pani Anna, ale mnie się wydaje, że nie zatrzymali ich Niemcy, tylko granatowi poliqanci, i ona nie odezwała się po niemiecku, ale po polsku. Spokój w podwarszawskich letniskach nie trwał długo. Jerzy Kasprzycki pisał: „Dramatycznie potoczyły się losy Żydów z linii otwockiej podczas okupacji hitlerowskiej. Gromadzono ich początkowo w małych gettach lokalnych, potem w większym, otwockim, utworzonym w 1941 roku. Wywożono ich początkowo do «obozów pracy» na Lubelszczyźnie, gdzie masowo ginęli z głodu, potem do obozów zagłady, często za pośrednictwem getta warszawskiego"36. Rymkiewicz podaje, że „żydowska dzielnica mieszkaniowa" w Otwocku powstała w listopadzie 1940 roku (czyli tak jak w Warszawie), a już w styczniu została zamknięta. Nie sądzę, żeby w Radości było w ogóle jakieś getto, raczej kazano się tamtejszym Żydom przenieść do któregoś z okolicznych: w Faleni-cy, Wawrze czy Otwocku. Wtedy pewnie Nusbaumówny zdecydowały się na pozostanie w domu. Ale nie wiem zupełnie, na czym mogło polegać to ukrywanie się, o którym pisał Jankowski. Pani Anna Soćko twierdzi w każdym razie, że mieszkali cały czas w swym domu. I druga kwestia to data śmierci (18 sierpnia 1943). Bardzo dokładna. Jak Czesław dowiedział się, że to było właśnie tego dnia? I znów z pomocą przyszła mi książka Rymkiewicza. Usiłował on ustalić dzień likwidacji otwockiego getta. Relacje 380 WOJNA DRUGA nie były w tym względzie zgodne, podawano, że nastąpiło to 19, 20 lub 21 sierpnia. Władysław Bartoszewski w przypisach do książki Leokadii Schmidt Cudem przeżyliśmy czas zagłady stwierdził: „Akcja deportacyjna z miejscowości podwarszawskich położonych na prawym brzegu Wisły prowadzona była w ciągu kilku dni, począwszy od 19 sierpnia 1942 r."37. A zatem data śmierci Nusbaumówien — 18 sierpnia — musiała mieć z tym jakiś związek. Rymkiewicz starał się, jak teraz ja to robię, dotrzeć do pewnych konkretnych informacji, szukał w różnych źródłach, relacjonował własne pomyłki. Założył, że likwidację gett wykonywali fachowcy, a nie lokalne siły. Takim oddziałem było Vemichtungskommando z Brandtem, Hoeflem i Brzezińskim na czele. Ten pierwszy jeździł małym czarnym oplem. Rymkiewicz w końcu dotarł do najbardziej według siebie wiarygodnego źródła: pamiętnika Całka Perechodni-ka, policjanta w otwockim getcie (dokument ten w całości został opublikowany niedawno38). Pisał on, że we wtorek, 18 sierpnia, pojawił się tam Karl Brandt i zażądał planów dzielnicy żydowskiej. Likwidacja rozpoczęła się nazajutrz, czyli 19 sierpnia. „O godzinie siódmej rano, jestem właśnie na bazarze, wjeżdża przez szlaban karczewski pierwszy samochód, pełen Ukraińców, padają pierwsze strzały, biegnę prędko do domu, akurat od strony ulicy Warszawskiej nadjeżdża samochód ciężarowy, a za nim limuzyny dygnitarzy SS. Ze wszystkich stron padają strzały, całe getto jest otoczone" (s. 45). Ludzie zostali spędzeni na plac przed szopem stolarskim. Było ich około ośmiu tysięcy. Następnie przy pomocy żydowskich policjantów zostali załadowani do pociągu, który odjechał w kierunku Świdra, Józefowa, Falenicy. Potem rozpoczęły się egzekuq'e. Wtedy pewnie rozstrzelano w Zo-fiówce umysłowo chorych, pensjonariuszy sanatorium Bri-jus, a także dzieci z dwóch zakładów Centosu, o czym wspominali inni świadkowie. Perechodnik opisywał, jak getto 38' WOJNA DRUGA wyglądało wieczorem: ciemne i puste domy, wszędzie trupy, „całe getto jest wciąż otoczone przez motłoch polski, który co chwila wskakuje przez parkan, siekierami otwiera drzwi i wszystko rabuje. Czasami potykają się o gorące jeszcze trupy, ale nie szkodzi. Nad trupami ludzie biją się, jeden drugiemu wyrywa poduszkę czy też garnitur" (s. 74-75). Przez kilka następnych dni żandarmi organizowali obławy i wyłapywali ukrywających się. Osadzali ich w areszcie i potem następnego dnia rano mordowali. Akcja musiała trwać najdalej do 25 sierpnia, gdyż wtedy właśnie Vernich-tungskommando wznowiło blokady w getcie warszawskim. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że Nusbaumówny i Bernard Holenderski zostali zamordowani w czasie takiej obławy, czyli między 20 a 24 sierpnia. Żandarmi przeczesywali wtedy tamtejsze okolice i mogli ich znaleźć w domku przy ulicy Sienkiewicza w Radości. Sparaliżowanego Bernarda raczej zastrzelili na miejscu, a obie siostry pognali do aresztu. Znajdował się on wtedy w budynku, gdzie mieściła się apteka (czyli przy Izbickiej 1). Na drugi dzień rano rozstrzelano je pewnie razem z innymi schwytanymi. Czesław Nusbaum podał jednak Jankowskiemu inną datę: 18 sierpnia. Może rzeczywiście stało się to jeszcze przed akqą likwidacyjną? Może mały czarny opel przed dojazdem do Otwocka zatrzymał się przed radościańską apteką i uprzedził tamtejszy posterunek o planach na następny dzień? Lokalni esesmani postanowili się wykazać i uprzedzili działania Vemichtungskommando. Ta ewentualność wydaje mi się jednak mało prawdopodobna — powodzenie dużych akcji polegało w znacznej mierze na zaskoczeniu. Możliwy jest jednak jeszcze jeden scenariusz. Wiktor Kulerski w podziemnej „Krytyce" opisał, jak rembertowskich Żydów przegnano do Falenicy, skąd odjechali do Treblinki. Trasa wiodła przez Gocławek, Anin, Międzylesie, Radość i Miedzeszyn39. Rymkiewicz sprostował datę: nie było to 20, 28z 1 WOJNA DRUGA lecz 19 sierpnia, tego samego dnia co likwidaqa otwockiego getta. Wtedy likwidowano też getto w Falenicy. Nie było ono wcześniej ani szczelnie zamknięte, ani zbyt pilnowane. Ale owego dnia cały teren został otoczony, a mieszkańców spędzono na plac przed miejscowym dworcem. Najpierw załadowano Żydów rembertowskich, potem tych z Falenicy, na końcu kilkaset osób z Otwocka. „Po całym miasteczku szukali Żydów i gdzie dopadli — zabijali. Nie tracili czasu na odprowadzenie"40. Było tak, bowiem niektórzy Żydzi mogli mieszkać poza gettem. I myślę, że tak też się mogło zdarzyć w wypadku Nusbaumówien. Pozwolono im zostać w domu, bo było małe ryzyko, że gdzieś znikną, a poza tym być może drogo za to zapłaciły. Gdy zaś przyszedł czas likwidacji, dobrze wiedziano, gdzie ich szukać. Ale i w tym scenariuszu bardziej prawdopodobna jest data 19 sierpnia. Zastanawiam się, dlaczego Halina i Wanda nie próbowały się ratować. Przecież mogły wyjechać, zdobyć aryjskie papiery, zamieszkać na przykład w Krakowie i doczekać końca wojny. Miały przecież „dobry wygląd", a ich sposób mówienia również ich nie wyróżniał. Ale one pewnie nawet nie podejmowały tej kwestii w dyskusjach, bo przecież było oczywiste, że nie zostawią sparaliżowanego Bernarda na pastwę losu, a z nim wyjechać nie mogły. Pozostało tylko czekać na śmierć. Już po złożeniu tej książki w wydawnictwie wybrałam się jeszcze raz do Radości. Pierwsza wyprawa się nie powiodła, bo nie znałam przedwojennej nazwy ulicy Sienkiewicza, przy której stała willa Przytulia. Teraz już wiedziałam, to obecna Lipkowska. Od przystanku kolejowego trzeba iść spory kawałek w kierunku Warszawy, a potem skręcić w prawo. Po obu stronach piętrzą się rezydencje chronione przez solidne płoty. Gdy pełna zwątpienia w możliwość odnalezienia jakichkolwiek śladów minionych czasów dochodziłam 3*3 WOJNA DRUGA już do końca uliczki, spotkałam starszego dystyngowanego mężczyznę. Zaczęliśmy rozmawiać o dawnej Radości. Pan Stanisław Roszkowski mieszkał tam co prawda od lat pięćdziesiątych, ale dużo opowiadali mu sąsiedzi, państwo Chą-dzyńscy, którzy prowadzili mały sklep. Dom na końcu ulicy należał do przemysłowca Holenderskiego, bardzo bogatego właściciela kopalń. Pusta parcela obok była własnością Nus-bauma. W czasie wojny Niemcy pozwolili Holenderskiemu, który był na wózku inwalidzkim, zostać z rodziną w domu, ale co jakiś czas zgłaszali się po haracz. Gdy nie miał już czym płacić, zastrzelili wszystkich w lasku nieopodal. Ciał nie odnaleziono, może zostały stamtąd zabrane. Potwierdziły się zatem moje intuiqe, że Nusbaumówny wcale się nie ukrywały, tylko mieszkały nadal ze szwagrem we własnym domu pod nadzorem niemieckich władz. Tylko czyj w końcu był ten dom? Być może wybudował go Holenderski, ale później z jakichś powodów wolał przepisać prawa własności na siostry Nusbaumówny? Ich śmierć nie była raczej związana z tym, że nie mogli się opłacić, lecz z systematyczną likwidacją podwarszawskich gett. Dom na Mokotowie, w którym mieszkała Maria Zabo-rowska z rodziną swego brata, został spalony przez Niemców jeszcze w 1939 roku. Pan Jan dobrze to pamięta. Przyszli żołnierze, stwierdzili, że ktoś do nich stamtąd strzelał, i rozkazali podłożyć ogień. Na szczęście pozwolili mieszkańcom wcześniej wyjść. Przezimowali w mieszkaniu Bohdana Chrzanowskiego, filozofa (zginął w Katyniu). Później ich ojciec wykończył domek na Pilickiej, który przed wojną doprowadził do stanu surowego. Choroba matki postępowała. Dzieci już były wtedy dorosłe, więc mogły się nią opiekować. Materialnie nie było najgorzej. W 1942 roku ożenił się pan Jan. Pracował w konspiracji w środowisku endeckim Romana Rybarskiego — był WOJNA DRUGA naczelnikiem wydziału w Departamencie Informacji Delegatury Rządu. Poza tym służył jako żołnierz AK. Również inni członkowie rodziny angażowali się w podziemną działalność. Czy Maryla zmieniła polityczne poglądy pod wpływem wojennych przeżyć? Jak reagowała na ludzi naznaczonych gwiazdami Dawida? Na ich postępującą eksterminację? Czy własne cierpienie pozwoliło jej zbliżyć się do cierpienia innych? A może było przeciwnie — oddzieliło ją od nich jeszcze bardziej? W 1943 roku zachorowała na raka. Nie trwało to długo, ale przez pewien czas mieli w domu dwie obłożnie chore stare kobiety. Maryla zmarła w Szpitalu Dzieciątka Jezus na początku marca. Żona pana Jana dobrze to pamięta, odwiedziła ją tam, a potem uczestniczyła też w wyprowadzeniu zwłok, ale że była wtedy kilka dni przed rozwiązaniem, nie pozwolono jej wziąć udziału w pogrzebie. Marylę pochowano na cmentarzu Powązkowskim, tylko po wojnie nikt nie pamiętał gdzie, a księgi cmentarne spłonęły w czasie powstania. W rodzinnym grobowcu na cmentarzu kalwińskim jest jej symboliczny grób. Matka pana Jana zmarła w 1944 roku podczas powstania. Otolia Retingerowa okupację spędziła w Krakowie. Zaraz na początku Niemcy wyrzucili ją (jak zresztą pozostałych lokatorów) z mieszkania w wielkim nowoczesnym budynku przy placu Szczepańskim (obok windy stał zawsze portier w liberii, uczyła go angielskiego). Jej córka pamięta, jak cały plac zastawiony był platformami do przewozu mebli. Zainstalowały się tam później jakieś okupacyjne biura. Retingerowa przeniosła się na ulicę Sobieskiego do znajomej, której mąż był w oflagu (została już w tym mieszkaniu przez następne kilkadziesiąt lat). Pani Otolia trudniła się, jak wcześniej, udzielaniem lekcji, a na niedziele zjeżdżała do rodzinne- WOJNA DRUGA go majątku w Goszczy. Gospodarował tam nadal jej szwagier, Adam Stolzman. Był on członkiem AK (pseud. „Doliwa"), a w 1944 roku został szefem sztabu Samodzielnej Grupy Operacyjnej AK „Kraków"41. We dworze zorganizowano tajne nauczanie na poziomie gimnazjum, ukrywało się tam wiele osób poszukiwanych przez Niemców za działalność przedwojenną lub wojenną, a także kilkoro Żydów — Michał Łuszczyk, Zylbergowa z dwiema córkami, Jan Blumenfeld, Józefa Papaj; wszyscy przeżyli okupację. Adam Stolzman relacjonował: „Rzecz warta podkreślenia, że wszyscy w domu, na folwarku i we wsi doskonale orientowali się, kim jest ów Michał, co zresztą zdradzał jego bardzo typowy wygląd. Nie znalazł się jednak nikt, kto by doniósł o pobycie Żyda we dworze"42. Pani Wanda Puchalska jeszcze przed wojną skończyła ogrodnictwo i przez pierwszy rok okupacji pracowała w Krakowie. Później wyszła za mąż. Kiedyś przypadkiem znalazła się w jakimś kotle i została aresztowana. Przesiedziała na Montelupich trzy miesiące. W jednej celi były 54 osoby. Po zwolnieniu mieszkała już do końca wojny w Goszczy. Jeden z kuzynów pani Wandy, Stanisław Dobro wolski (siostrzeniec ojca), był szefem krakowskiej Żegoty czyli Rady Pomocy Żydom, i ciągle kogoś im przysyłał, aby go ukryli we dworze. Uciekinierzy byli nauczycielami w tajnej szkole. Uczniami byli młodzi ludzie z całej okolicy. Wszyscy o tym wiedzieli, ale to była wspaniała wieś — twierdzi pani Wanda — więc nikt ich nie wydał. Na Żmudź — jak opisuje Andrzej Romer — wojna dotarła najpierw tylko w postaci wielkiej liczby polskich uchodźców. Przez rok Litwa zdołała zachować niepodległość i neutralność. Romerowie w swoim majątku udzielali pomocy potrzebującym. W październiku w Cytowianach pojawił się ich starszy syn Red, który musiał się przedzierać przez linię 386 WOJNA DRUGA frontu i omal nie wpadł w ręce Rosjan. Później dotarła tam jego żona Krystyna. Byli tam także inni uchodźcy, którzy nie mieli się gdzie podziać. Część z nich zamierzała przedostać się do Francji i Anglii przez Szwecję. Do wieczerzy wigilijnej 1939 roku zasiadło niemal dwadzieścia osób: prawie wszyscy członkowie najbliższej rodziny, oprócz Geni i jej męża, którzy znaleźli się pod niemiecką okupacją w Polsce, oraz męża Zosieni, który był gdzieś na Bliskim Wschodzie. Wśród biesiadników dominował nastrój niepewności i niepokoju. Wszyscy zastanawiali się, gdzie spędzą następne święta. W styczniu Andrzej wrócił do Ponie-wieża, aby zakończyć swą szkolną edukację w tamtejszym gimnazjum. Dzień po otrzymaniu przez niego świadectwa dojrzałości na Litwę wkroczyły wojska sowieckie. Stało się to 14 czerwca 1940 roku. Nie było walk ani spadających bomb, ale obecność Rosjan dała się od razu we znaki. Ludzie zaczynali znikać wskutek aresztowań przez NKWD, postępowała nacjonalizacja własności ziemskiej. Andrzej Romer pisze, że jego biedny ojciec starał się uczynić zadość zmieniającym się co dzień zarządzeniom, dzieląc ziemię, sprzedając bydło i resztki inwentarza. W czasie wakacji dzieci pomagały rodzicom w gospodarstwie. Później Andrzej chciał się dostać na uniwersytet w Wilnie, ale odrzucono jego podanie ze względu na nieodpowiednie pochodzenie. Udało mu się natomiast wstąpić do Instytutu Handlowego w Szaw-lach, gdyż skłamał, że jego rodzice nie posiadają żadnego majątku, ale pod koniec pierwszego semestru prawda wyszła na jaw i został usunięty z uczelni. Romerowie przyglądali się powolnej likwidacji tego, czemu poświęcili całe życie. Na dodatek jesienią 1940 roku Red z Krystyną, a potem także Hela przenieśli się z Cytowian do Wilna. Ojciec uważał, że opuszczają swą placówkę w niebezpieczeństwie i zostawiają go samego. Oni zaś byli zdania, że pobyt we dworze w czasie rewolucji jest działaniem samo- 3*7 WOJNA DRUGA 71. Zofia Romer Na wybory bójczym. (W istocie, gdyby wtedy nie wyjechali z Cytowian, zostaliby, jak rodzice, deportowani.) Święta 1940 roku były bardzo smutne. Przy wigilijnym stole zgromadzili się tylko rodzice, Zosienia z dwuletnim Pucem, Andrzej i rządca, Tadeusz Montowt. Wtedy to Andrzej Romer został zaprzysiężony na członka Związku Walki Zbrojnej43, a Zofia Romerowa zaczęła spisywać swoje wspomnienia. Chciała, żeby ją przyjęto do Związku Zawodowego i namalowała na konkurs obraz przedstawiający młodego człowieka (Montowta), który z czerwonym sztandarem idzie na wybory. Wygrała 3 tys. rubli. Romerowie tylko dlatego mogli zostać w swoim dworze, że uznano go za muzeum. Zofia stała się jego kustoszem. Andrzejowi udało się wreszcie znaleźć pracę i zamieszkał w Szawlach. Zosienia przyjechała WOJNA DRUGA go odwiedzić w weekend 14-15 czerwca 1941 roku. Wtedy Romer właśnie w okolicy Cytowian pojawiły się ciężarówki z milicją Barka. i rozpoczęła się deportacja. Zaskoczenie było całkowite, nikt Deportacja nie mógł znaleźć logicznego klucza wysiedleń: zabierano bogatych i biednych, Żydów i katolików, masonów, lewicowców, socjalistów, a także prawicowców. Montowt zatelefonował do Andrzeja, żeby Zosienia raczej nie przyjeżdżała, a na drugi dzień, że rodziców zabrano, a ich poszukują, że dwuletniego Puca nie wzięli bez matki, i dał im do zrozumienia, że mają się nie pokazywać w Cytowianach. Kilka nocy nie spali także w szawelskim mieszkaniu44. Nie znam żadnych relacji Romerów dotyczących wysiedlenia. Jest natomiast kilka rysunków Zosi z tego czasu: Wywóz do Rosji z 16 czerwca 1941 roku, Pod pokładem barki. Deportacja z 29 czerwca czy Posiłek na barce. Z tytułów można się domyślić, że większą część podróży odbywano wodą. I rzeczywiście z Litwy do republiki Korni, znajdującej się jeszcze w europejskiej części Rosji, można dojechać drogą WOJNA DRUGA morską do Petersburga, a potem rzekami i kanałami aż do Syktywkaru. Zofia dziesięć lat po wojnie, będąc już w Kanadzie, tak wspominała tamten czas: „Myślę, że moja sztuka uratowała nam życie. W republice Korni, dokąd nas wywieziono, udało mi się dostać pracę w fabryce zabawek. W ten sposób uniknęliśmy wyrąbywania lasu — pracy, przy której ludzie umierali zazwyczaj po czterech, pięciu miesiącach z zimna i głodu. Było to tym ważniejsze, że mój mąż był już stary i schorowany. Malując zabawki, mogłam zarobić na kawałek chleba (czasem nawet z masłem). Pytano mnie później, dlaczego nie malowałam dla muzeów. Trudno było wytłumaczyć pytającym, że artyści w Związku Radzieckim nie mieli nawet prawa podpisywać swoich dzieł. Mogłabym zresztą zapewne malować, gdybym zgodziła się uwieczniać Lenina i Stalina. Tego nie chciałam. Byłam szczęśliwa, że mogłam malować zabawki dla małych dzieci. Byłam jednak w depresji, w okropnej pustce duchowej; ratowało mnie malowanie — na mój prywatny użytek — podobizny Matki Boskiej. Skończony obrazek powiesiłam nad łóżkiem. Gdy miejscowa kobieta zobaczyła obraz, upadła na kolana i zalała się łzami. Byłam bardzo wzruszona, widząc ten wybuch skrywanych przez lata uczuć religijnych w zimnej, dalekiej, zapomnianej przez Boga krainie"45. Do tego dramatycznego obrazu można jeszcze dodać, że codziennie musiała wstawać o czwartej rano, by bez względu na pogodę wędrować sześć kilometrów na piechotę do fabryki, gdzie pracowała46. Poza obrazem Matki Boskiej namalowała także dwa olejne portrety na dykcie. Jeden męża, a drugi rabina Galanta47. Oba są szare w tonacji i oba przedstawiają starych, brodatych mężczyzn patrzących z rezygnacją w ziemię. Na wygnaniu dalej spisywała swoje wspomnienia: o wileńskich ulicach, tamtejszych znajomych, sklepach, o dawnym Zakopanem. Z tych właśnie zapisków korzystałam w po- 39° WOJNA DRUGA przednich rozdziałach. Najwyraźniej służyły jej do tego, żeby oderwać się od ponurej teraźniejszości, przywołać przeszłość z jej arkadyjską szczęśliwością, mitycznymi herosami: Sienkiewiczem, Żeromskim, Przybyszewskim, z jej uporządkowaniem i sensownością sprzed rewolucji i kolejnych wojen. W Syktywkarze Romerowie przeżyli kilkanaście miesięcy. W grudniu 1941 roku Eugeniusz został zastępcą delegata miejscowej delegatury ambasady polskiej. Dopiero we wrześniu następnego roku udało się ówczesnemu ambasadorowi Polski w ZSRR Tadeuszowi Romerowi, kuzynowi Eugeniusza, sprowadzić oboje do Kujbyszewa. Nie wiem, gdzie mieszkali ani co wtedy robili. Trafiłam tylko na tytuł jednego akwarelowego obrazka Zofii pochodzącego z tego okresu: Lalki polskie w ambasadzie w Kujbyszewie, i na kilka rysunków. Tymczasem Andrzej i Zosienia dostali się razem z całą Litwą podniemiecką okupację. Dopiero w połowie lipca 1941 roku dotarli do Cytowian i zastali tam małego Puca w jak najlepszej formie. Podobnie zresztą jak i sarn dwór. Wszystko wyglądało tak, jakby rodzice ciągle tam jeszcze byli. Cały następny rok mieszkali w Cy to wianach, starając się na nowo rozpocząć gospodarowanie w majątku: hodować konie, krowy, świnie i tak dalej. Niemcy żądali obowiązkowych dostaw płodów rolnych. W czerwcu 1942 roku dowiedzieli się w zaufaniu od znajomego pracującego w Generalkomissariat, że Cytowiany są na liście majątków przewidzianych do zasiedlenia przez niemieckich kolonistów. Jedynym wyjściem umożliwiającym pozostanie było podpisanie volkslisty i zadeklarowanie lojalności Hitlerowi. Ale młodzi Romerowie stanowczo odmówili, więc przyszło im opuścić rodzinny dwór. Co się dało, przewieźli do swego szawelskiego mieszkania, obrazy matki oddali w depozyt tamtejszemu muzeum (gdzie szczęśliwie przetrwały wojnę), rysunki i płyty graficzne ulokowali u znajomych (wszystkie przepadły), natomiast WOJNA DRUGA WOJNA DRUGA piękne kryształy oraz rosenthalowski serwis na 24 osoby musiały zostać, bo nie mogli ich z sobą zabrać. 12 lipca 1942 roku Andrzej kończył dwadzieścia jeden lat i wydał wielkie pożegnalne przyjęcie. Goście zebrali się w dużym salonie, gdzie — co sam podkreślił — w 1831 roku przedstawiciele litewskiej Samogitii przegłosowali przyłączenie się do powstania. Zdjęli pokrowce ze wszystkich dwudziestu czterech krzeseł ozdobionych herbem Romerów. Była to ostatnia uroczystość zorganizowana w tym dworze przez starych właścicieli. Trzy dni później opuścili Cytowiany na zawsze. Zamieszkali w Szawlach u pani Kuszelewskiej, w dość dużym pokoju, który musiał pomieścić wiele sprzętów, łącznie z małym fortepianem. Dzięki pracy Andrzeja w Fischzen-trale nie cierpieli głodu. W maju 1943 roku jak zwykle słuchał po kryjomu polskiego programu BBC i z niego dowiedział się, że 2 maja w Kujbyszewie zmarł znany działacz polskiej mniejszości na Litwie, doktor Eugeniusz Romer. Domyślił się, że pewnie Tadeusz Romer musiał odnaleźć rodziców. Wiedział również, że stosunki dyplomatyczne między polskim rządem i ZSRR zostały zerwane, a polska ambasada opuściła Kujbyszew i przeniosła się do Iranu. Miał nadzieję, że razem z matką. Wiadomość o śmierci ojca stanowiła cezurę w życiu najmłodszego syna. Uświadomił sobie bowiem wyraźnie, że od tej pory musi już się troszczyć o siebie sam48. Zofia Romerowa w Teheranie (gdzie ewakuowała się razem z wojskiem) zajęła się znów malarstwem i uczestniczyła nawet w Wystawie Związku Zawodowego Artystów Plastyków, pokazując osiemnaście portretów i pejzaży. Pod koniec 1943 roku przeniosła się do Egiptu, gdzie mieszkała prawie cztery lata. Utrzymywała się z malowania portretów. Uwieczniła wtedy członków rodziny królewskiej, dygnitarzy dworu i pracowników korpusu dyplomatycznego49. Powstało także wiele egzotycznych pejzaży: Czerwone drzewa, Sfinks w nocy, 73. Zofia Romer w Kairze Dachy w Kairze, Świątynia koptyjska, Palmy nad Nilem — oraz portrety zwykłych ludzi: Fatma, Siedzący Arab czy — rzecz wyjątkowa — Akt egipskiej modelki. Wśród setek prac z tamtego okresu są także martwe natury. Miała wreszcie pieniądze na farby, modeli, piękne widoki do uwiecznienia, a także — niepokój o los dzieci oraz pustkę po stracie Eugeniusza do zapełnienia. Wojna dobiegła końca. Wszystkie dzieci Zofii szczęśliwie przeżyły. Ale wiele czasu minęło, zanim mogli się znów zobaczyć. Jakie były losy wojenne Zofii i Marii Zielewiczówien? Żeni Zielińskiej? Heleny Czerwijowskiej? Może ktoś to jeszcze wie? 392- 393 WOJNA DRUGA Książka Nowoczesność i zagłada Zygmunta Baumana, jedno z najważniejszych dzieł socjologicznych, powstała pod wpływem wojennych wspomnień jego żony, Janiny Bauman, Zima o poranku. Autor analizuje w niej Holocaust nie jako wybryk garstki zwyrodnialców, lecz jako jeden z możliwych skutków nowoczesności (sądzę, że i przeżycia moich bohaterek dostarczają odpowiedniego materiału do takich rozważań). „Dla inicjatorów i wykonawców nowoczesnego ludobójstwa społeczeństwo jest przedmiotem planowania. Można i powinno się oddziaływać na społeczeństwo tak, by osiągnąć coś więcej niż zmianę jakiegoś szczegółu czy nawet wielu szczegółów, usunąć jakieś dokuczliwe wady czy dokonać kilku ulepszeń. Można i należy stawiać sobie bardziej ambitne i radykalne cele: można i powinno się przebudować społeczeństwo, zmusić je do wypełnienia założonego z góry i naukowo opracowanego planu. Można stworzyć społeczeństwo obiektywnie lepsze niż «istniejące», a raczej egzystujące bez żadnej świadomej interwencji. [...] Jest to wizja ogrodnika rzutowana na cały świat. Myśli, uczucia, marzenia i pobudki twórcy idealnego świata są doskonale znane każdemu szanującemu się ogrodnikowi. Niektórzy ogrodnicy nienawidzą chwastów, które szpecą ich wizję — brzydoty plamiącej piękno, śmieci w obrazie nienagannego porządku. Inni nie mają do chwastów żadnego emocjonalnego stosunku, jest to dla nich po prostu problem, który trzeba rozwiązać, jeszcze jedna praca do wykonania. Dla chwastów nie stanowi to jednak żadnej różnicy — oba rodzaje ogrodników tępią je bezwzględnie. Gdyby ich zapytano i dano czas do namysłu, obaj byliby zgodni: chwasty muszą zginąć nie dlatego, że są, jakie są, lecz dlatego, że nie mieszczą się w planie pięknego, dobrze utrzymanego ogrodu. [...] Nowoczesne ludobójstwo, tak jak w ogóle nowoczesna kultura, jest ogrodnictwem. To po prostu jedna z licznych 394 WOJNA DRUGA prac, które ludzie traktujący społeczeństwo jak ogród muszą wykonać. Jeśli założenia ogrodu definiują, czym są chwasty, wszędzie tam, gdzie istnieje ogród, muszą istnieć i chwasty. Te zaś trzeba usunąć. Odchwaszczenie jest działalnością twórczą, nie destruktywną. Nie wyróżnia się niczym szczególnym w szeregu innych prac wymaganych przy uprawie dobrze utrzymanego ogrodu. Każda wizja społeczeństwa jako ogrodu musi określać część członków społeczeństwa jako chwasty ludzkie. Jak wszystkie inne chwasty trzeba je odizolować, zebrać, zapobiec ich rozsiewaniu, przenieść i utrzymać z dala od społecznych kontaktów; jeśli żaden z tych środków nie okaże się skuteczny, trzeba je usunąć"50. XII. PO KMSTROFIE KTO PRZEŻYŁ? CO POZOSTAŁO? »<^^- ruga wojna światowa była jak najgorszy tajfun. Większość moich bohaterek go nie przeżyła, a te, którym się to udało, musiały zaczynać wszystko od początku. Kazimierz Wierzyński spotkał Karolę Zagórską w Nowym Jorku w 1946 roku. Powiedziała mu wtedy: „Jadę do kraju, chcę tam umrzeć"1. W korespondencji Marii Dąbrowskiej znalazłam dwa listy Karoli. Wynika z nich, że wróciła do kraju na przełomie 1947 i 1948 roku. Zatrzymała się w Lublinie u kuzynki Gabrieli Zarembiny. Nie miała żadnych sprecyzowanych planów na przyszłość. Pisała: „Bezładnie — całym ciężarem serca chciałam dotknąć się grobów — do tego jechałam"2. Do spotkania Karoli z Dąbrowską musiało dojść w lutym 1949 roku. Zagórską w następnym liście przepraszała za swą długą wizytę, jednocześnie dając wyraz wrażeniu, że niczego ważnego nie zdążyła powiedzieć. Stąd potrzeba przekazania następującej refleksji: „Na własnej ziemi już przeszło rok opieram stopy — a nie czuję tu jeszcze własnego miejsca. Żyję jedynie przeszłością — w którą się z każdym dniem bardziej wgłębiam. To jest dobrze i źle. Trzeba znaleźć pomost między tymi «dwoma życiami». Najczęściej myślę, że już nie 396 PO KATASTROFIE zdołam. Przecież życia dzielić nie można na części — to jest jednolita w pewnym sensie ciągłość. Wszystko przesnute jest czymś jednym, co się da uchwycić czasem, a nieraz ginie z oczu — jakby na zawsze. Poza tym komplikuje mi znalezienie własnego terenu i to, że przewalczyłam ciężki szmat życia w dalekim, wielkim świecie — a każdy świat, choćby naj-obcejszy ma duszę, której oblicza, jeśli się je już dostrzegło, trudno, a nawet nie da się zatrzeć. Wszystko to kotłuje się we mnie. Szukałam oparcia jedynie w tym, co nie wróci. Ale przecież — tak wierzę — nic nie przemija, nie ginie. Ukochanych zmarłych czuję teraz bardziej przejmująco, niż kiedy byli żywi, a ja byłam od nich daleko"3. Maria Dąbrowska w swoim dzienniku zanotowała wrażenia z tego spotkania z Karola: „Mimo że stara, jest jeszcze piękna. Dziwne, że te dwie siostry jedna tak intensywna i urocza, druga — piękna — nie wyszły za mąż. Ach, jak mi brak dziś Anielusi! Wczoraj słyszałam w radiu czytany ze Zwierciadła morza ustęp Wtajemniczenie. Nawet nie powiedziano, że to przekład Anieli Zagórskiej" (t. III, s. 205). A w roku 1960: „Tylko wielkie panny w rodzaju Sempołowskiej albo Zagórskiej obstawały przy zachowaniu zwrotów «panna Stefania», «panna Aniela»" (t. III, s. 155). Pan Andrzej Biernacki poznał Karolę Zagórską we wczesnych latach pięćdziesiątych, kiedy redagował dla wydawnictwa Pax zbiór opowiadań Conrada. Zapraszała go później na spotkania swego saloniku literackiego. Do jej małego, zapewne sublokatorskiego mieszkania gdzieś na Żoliborzu przychodziło zwykle pięć, sześć osób (między innymi Paran-dowscy) i rozmawiano o literaturze. Ofiarowała mu kilka książek z dedykacjami. Na przykład: „«Lord Jim», w literaturze świata jedyna «saga o honorze» — dzieło Polaka. Panu Andrzejowi Biernackiemu — na dzień andrzejek, 29 listopada 1952 roku, w upominku od siostry tłomaczki Conrada, Karoli Zagórskiej. Warszawa". Obok wkleiła zdjęcie i dopisała: 391 PO KATASTROFIE „Conrad-Korzeniowski (ze mną)". Obdarowany twierdzi, że Karola była bardzo miła i bardzo ziemiańska, wszystkim życzliwa i nieco egzaltowana. Za sugestią pana Biernackiego przejrzałam rocznik 1955 „Życia Warszawy" w poszukiwaniu nekrologu mojej bohaterki i udało się: „Dnia 6 sierpnia o godz. 18.30 w kaplicy sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu, ul. Krasińskiego, odbędzie się msza św. za duszę ś.p. Karoli Zagórskiej, b. profe-sorki w Marygrove College w Detroit, zmarłej w dn. 27 VII 1955 r. w Lublinie, pochowanej tamże w grobie rodzinnym, o czym zawiadamiają przyjaciół i znajomych rodzina i przyjaciółka"4. Grób Karola Zagórskiego znajduje się na starym lubelskim cmentarzu przy ulicy Lipowej. Mogiłę zdobi okazałe popiersie doktora, a także cytat z Psalmu 37: „Zdjął Pan koronę z głowy mojej, serce moje strwożone jest a jasność oczu moich i tej nie masz przy mnie". Brak natomiast jakiejkolwiek informacji, że spoczywa tam również Karola (a wiem, że na pewno tam leży, bo tak stoi w cmentarnych dokumentach). Majątek Unrugów w Sulmowie, gdzie spędziły dzieciństwo i młodość siostry Zagórskie, został po wojnie znacjo-nalizowany a niedawno ziemię wykupili okoliczni rolnicy. Pałac popadł w ruinę i w latach sześćdziesiątych został rozebrany, materiał posłużył do budowy drogi; pozostał tylko zabytkowy park (opowiedział mi o tym jeden z mieszkańców Sulmowa). Rodzinny majątek Otolii Retingerowej w Goszczy został przeznaczony do parcelacji. Mieszkańcom dworu nakazano jego opuszczenie 1 marca 1945 roku. Tego dnia aresztowano administratora Adama Stolzmana i osadzono w więzieniu w Miechowie. Mieszkańcy Goszczy wystosowali petyq'e do władz bezpieczeństwa o jego uwolnienie, co wymagało dużej odwagi. Po miesiącu został zwolniony i zamieszkał w Krakowie5. 398 PO KATASTROFIE Pani Wanda Puchalska ciągle pamięta to uczucie straszliwej niesprawiedliwości, które jej wtedy towarzyszyło. A także przekonanie, że niszczy się coś naprawdę wartościowego, co dawało środki do życia nie tylko jej rodzinie, ale także wszystkim dookoła. Gospodarze nie chcieli ziemi z parcelacji, uważali, że nie wypada jej brać. „Wieś była naprawdę wspaniała". Pani Wanda nigdy już potem nie była w rodzinnym domu w Goszczy, nie chciała się czuć intruzem. Dwa tygodnie po parcelacji zmarł na serce Henryk Zubrzycki, brat Otolii. Na pogrzeb przyszła cała goszczańska straż pożarna, którą założył, z orkiestrą i wszyscy mieszkańcy wsi. W Krakowie osiedli w wynajętym lokalu na ulicy Gra-bowskiego: na parterze, od północy, bez łazienki. W kuchni urządzili brodzik. Mieszkanie było dość duże, ale ich też było sporo: pani Wanda z córką oraz Stolzmanowie z trzema synami. Czyli dwie rodziny. Pani Otolia została na Sobieskiego. Dopiero na dwa lata przed śmiercią, gdy nie mogła już chodzić, przeniosła się do córki. Zaraz po wojnie Retingerowej zaproponowano dalszą współpracę z radiem, ale odmówiła, o czym już wspominałam. Pracowała natomiast w wypożyczalni Stefana Ka-mińskiego. Był to przedwojenny księgarz, a także działacz konspiracyjny i wydawca z okresu okupacji. Pani Otolia przyjaźniła się z nim i zatrudniła się u niego na etacie, aby zyskać prawa do emerytury. Nadal jednak przede wszystkim dawała lekcje języków kolejnym pokoleniom „lepszego" Krakowa. Mając 88 lat, prowadziła jeszcze konwersacje. Pod koniec życia, gdy już nie wstawała z łóżka, zrobiła spis swoich wychowanków i doszła do czterystu rodzin, bo „ona całymi klanami uczyła" — jak mówi jej córka. Miała powołanie i umiejętności pedagogiczne. Jej ulubioną uczennicą była licealistka Magdalena Turowiczówna. Obie rodziny przyjaźniły się jeszcze z dawnych czasów, a w Krakowie mieszkały niedaleko siebie. Pani Magdalena Smoczyńska pamięta nie- 399 PO KATASTROFIE PO KATASTROFIE 74. Otolia Retingero-wa, lata siedemdziesiąte I zwykłą aurę tych lekqi. Retingerowa była uroczą, bardzo inteligentną osobą, posiadała duże poczucie humoru i młodą duszę. Nie miała w sobie nic ze staruszki. Józef Hieronim Retinger za każdą bytnością w Polsce odwiedzał swą byłą żonę, widywał się także z córką i wnuczką. Pani Wandzie utkwiła w pamięci wizyta ojca z 1946 roku, kiedy przyjechał z wyjednaną u Anglików pomocą pochodzącą z ich demobilu. „Bierut go prawie w rękę całował", ale ciągle pod oknami stali jacyś panowie i chodzili za nimi wszędzie, gdzie się tylko ruszyli. Pani Wanda wspomina także pierwszą wizytę Borysa Conrada. Było to w 1967 roku, przyjechał wtedy na zaproszenie Związku Literatów Polskich. Matka przeczytała o tym w gazecie. Była tam także informacja, że syn pisarza bawi właśnie w Zakopanem. Pani Otolia, niewiele się namyślając, pojechała tam. Nie wiedziała oczywiście, gdzie się zatrzymał, 400 I ale doszła do wniosku, że szacownego gościa pewnie ulokowano w hotelu Orbisu, czyli Giewoncie. W recepcji zapytała, czy wśród gości jest może Borys Conrad. Jest, ale wyszedł. Usiadła więc w halłu i czekała. Gdy wrócił, popatrzył na nią i od razu ją poznał. A nie widzieli się — bagatela — ponad pięćdziesiąt lat! Borys tak pisał o tym spotkaniu: „W Zakopanem, gdy tylko przybyliśmy do hotelu, podeszła do mnie pani, którą poznałem od razu. Była to nasza stara i bardzo droga przyjaciółka, która towarzyszyła nam w czasie naszej poprzedniej wizyty i w której domu na wsi mieliśmy się zatrzymać. Nie widziałem jej od tej pory ani też nie wiedziałem, co się z nią dzieje od chwili, kiedy rozstaliśmy się w Zakopanem w listopadzie 1914 roku; było to więc bardzo wzruszające spotkanie dla nas obojga, a zwłaszcza dla mnie, nie wiedziałem przecież nawet, czy jeszcze żyje"6. Pani Wanda Puchalska pamięta, że Borys był potem w Polsce jeszcze kilka razy i zawsze je odwiedzał. Pani Wanda zawsze ubolewała, że nie odziedziczyła urody po matce, która była naprawdę piękna: wysoka, szczupła, o szafirowych oczach i kasztanowych włosach. Twierdzi, że matka bardzo kochała ojca, a na dowód podała fakt, że pod koniec życia przez dwa lata leżała przy jej łóżku biografia Retingera (najpewniej Memoirs of an Eminence Grise Jana Pqmiana z 1972 roku). Otolia zmarła w Krakowie w 1981 roku. Spoczęła na cmentarzu Rakowickim w grobie, w którym pochowano obie jej siostry. Rośnie na nim krzak bukszpanu, a gdy tam byłam, kwitły właśnie konwalie. Pewnego wiosennego dnia wybrałam się do Goszczy i do tamtejszego dworu. Ma on już nowych właścicieli, którzy odremontowali budynek, postawili nową bramę i metalowy płot. Przed gankiem stoi duży terenowy samochód. I pewnie tylko drzewa w parku są te same co wtedy. Można ich dotknąć i mieć pewność, że ich kory dotykały kiedyś dłonie młodej Toli, a potem Toli dorosłej i zupełnie starej. Ą.O\ PO KATASTROFIE Andrzej Romer znalazł się w Londynie jak kilkaset tysięcy innych Polaków. Został prywatnym sekretarzem Józefa Hieronima Retingera, który stał się jednym z jego najważniejszych mentorów. Recio, jak Andrzej nazywał chlebodawcę w rozmowach z przyjaciółmi, miał niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktów. Biegle mówił w kilku językach. Nie znał rosyjskiego i nigdy nie przyznawał się do tego, że zna niemiecki. Andrzej zamieszkał w służbówce obszernego, lecz nieco zapuszczonego mieszkania swego chlebodawcy i zajmował się drobnymi zleceniami: kupowaniem papierosów, załatwianiem biletów lotniczych i wiz, a także odbieraniem telefonów podczas nieobecności Retingera7. W 1947 roku do Londynu dotarła także Zofia Romero-wa. Wtedy pierwszy raz od deportacji w 1941 roku spotkała się z dziećmi. Jedynie Eugenia nie mogła przyjechać, bo została w Warszawie. Andrzej wkrótce wyemigrował do Ameryki, by rozpocząć tam studia, a jego matka na razie zamieszkała w Wielkiej Brytanii i w dalszym ciągu wytrwale pracowała. Namalowała wtedy wiele portretów znanych postaci polskiego Londynu, jak prezydent August Zaleski, generał Władysław Anders, Józef Retinger czy Władysław Tyszkie-wicz. Uwieczniała także członków własnej rodziny i znajomych oraz londyńskie pejzaże: Barki na Tamizie, Elektrownia Battersea, Regent Park i inne. Chętnie malowała martwe natury. I znów używała różnych technik. Miała kilka wystaw: w Londynie, Paryżu i Rzymie. W 1952 roku przeniosła się do Montrealu, a po trzech latach — do Waszyngtonu, by w 1963 roku ponownie zamieszkać w Montrealu8. W podlondyńskim domu jej wnuczki Ma-ryshi mogłam obejrzeć wiele obrazów Zosi, które powstały już po wojnie. Gospodyni pokazała mi również prace swojej córki. Ma nadzieję, iż ta odziedziczyła talent po prababce. Andrzej Romer w Ameryce zrobił karierę jako najbliższy współpracownik Tadeusza Sendzimira, ożenił się z Ame- Ą.OZ PO KATASTROFIE rykanką i miał troje dzieci. W swych wspomnieniach pisanych po angielsku dla nich właśnie przywoływał także postać matki. Stwierdza, że była niezwykle żywotna i miała silny organizm. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek była chora, narzekała na ból głowy czy ominęła jakiś dzień pracy. Codziennie rano spędzała kilka godzin na malowaniu. Jej życiowy dorobek był olbrzymi. Według własnego spisu namalowała pięć tysięcy obrazów i wykonała kilkaset grafik! Była dość selektywna w przyjaźniach. Bardzo dużo czytała. Książki po polsku, francusku, niemiecku czy angielsku były w ciągłym użyciu. Miała dar zabawiania portretowanych przez siebie osób. Było dla niej tragedią, że u zmierzchu życia nie mogła mieszkać ze swymi dziećmi, a one, rozrzucone po całym świecie, nie miały możliwości się nią zająć9. Andrzej pisał jeszcze, że matka była w bardzo dobrych stosunkach z jego pierwszą żoną, ale nawet gdy mieli kłopoty ze zdrowiem swych dzieci, spędzała u nich jedynie po dwa tygodnie w drodze między Waszyngtonem a Kanadą, gdzie mieszkała w czasie wakacji. Pod koniec życia prawie zupełnie oślepła (rodzinna przypadłość), co było dla niej wielką tragedią, bo nie mogła już malować. Jolanta Sirkaite w katalogu raperswilskiej wystawy napisała o powojennym życiu Zofii tak: „Swój dom stwarza w wynajętych pokoikach, gdzie tak mało światła, gdzie brak przestrzeni, gdzie się już nie mieszczą wspomnienia «tamtego życia». A wspomnienia wciąż wracają, zwłaszcza gdy nadchodzą święta lub rocznice związane z rodziną. Ale [...] się nie poddaje. Zwiedza galerie, bierze udział w wystawach i z prawdziwą radością przyjmuje zamówienia na portrety. Utrzymuje się sama, musi zarobić na chleb codzienny, na płótna, na farby. [...] Gdy kończy portret, zamyka swój pokoik i spieszy do parku lub jedzie za miasto, gdzie maluje drzewa, śnieg, zamglony pejzaż. Biegnie odwiedzić przyjaciół i znajomych, żyjących w podobnych warunkach, lub też znane osobistości. Chętnie jest wi- 4°3 PO KATASTROFIE 75. Zofia Romer Zima w Montrealu j^|| 'ii dziana na przyjęciach, gdyż jest osobą ciekawą, inteligentną i wykształconą"10. Zofia Romerowa zmarła w Montrealu 23 sierpnia 1972 roku. Pochowana została w Sainte Adele en bas w prowinqi Quebec. Jej grób znajduje się po prawej stronie cmentarza, w cieniu starej sosny. Andrzej Romer po raz pierwszy od czasu wojny pojechał na Litwę dopiero w 1989 roku. Zaprosiła go Litewska Akademia Nauk. Udało mu się wtedy wiele zobaczyć dzięki temu, że ciągle swobodnie mówi po litewsku, choć od lat nie używał tego języka. Od tamtego czasu bywał w Cytowianach każdego lata. Oddano mu 60 hektarów ziemi łącznie z parkiem. Dwór i zabudowania gospodarcze zostały zniszczone z rozkazu władz komunistycznych. Wszystkie drewniane dwory w okolicy jako znaki polskiej pańskiej kultury musiały PO KATASTROFIE ulec unicestwieniu. Przez dwadzieścia lat był tam przytułek dla dzieci, a potem po prostu ruina. Zwrócono mu dom Dembowskich w Wilnie. Wystawił go na sprzedaż, gdyż koszty odnowienia przekraczają jego możliwości. Gdy był w Cytowianach, poproszono go, aby wygłosił odczyt o tym, co się stało z rodziną. Mówił oczywiście po litewsku. Najwyraźniej Romerowie są tam dobrze wspominani, matka zaś jest bardzo ceniona — w miasteczku jest ulica jej imienia, planowano także postawić jej pomnik. Ale wcześniej, przez te wszystkie powojenne lata Zofia Romerowa była tam, mówi jej syn, po trzykroć przeklęta: jako Polka, jako wywieziona ziemianka i jako emigrantka wreszcie. Bardziej dyplomatycznie ujął ten problem Osvaldas Daugelis w katalogu jej wystawy: „Trudno dzisiaj oceniać znaczenie artystki, której twórczość — dziwnymi kolejami losu pozostała z dala od stron rodzinnych, poza Europą, rozproszona po różnych zakątkach świata — była mało znana, prawie zapomniana na Litwie. Dopiero dziś, gdy ucichły już burze najnowszych wydarzeń, kiedy runęły sztucznie wzniesione bariery, możemy lepiej poznać dzieje i twórczość malarki Zofii z Dembowskich Romerowej, której życie — w złożony i dramatyczny sposób — splotło się z historią dwóch sąsiadujących narodów — Litwinów i Polaków"11. Staraniem Andrzeja zostały zorganizowane wystawy jej prac w Kownie i Wilnie (1992 rok), Warszawie (1993), a następnie także w Rapperswilu. Manuskrypty jej wspomnień syn zdeponował w Bibliotece Narodowej. Hela Rankowicz, najmłodsza córka Romerów, zrelacjonowała swe wrażenia z wyjazdu do Kowna na otwarcie tej pierwszej powojennej wystawy obrazów matki (we wrześniu 1992 roku). Była to jej druga wizyta na Litwie, przeżycia były mniej intensywne, ale zostawiły głębszy ślad: „O czwartej wszyscy zbierają się w dużym hallu i Osvaldas wita gości, mówiąc parę słów o zasłużonej artystce i jej losach. Potem - 4°5 PO KATASTROFIE Andrzej [...] dziękuje Litwinom za zorganizowanie tej wystawy". Przemawiał jeszcze ambasador USA, litewski wiceminister kultury, odczytano list od premiera. Następnie koncert („trochę za długi"). „Potem już wszyscy oglądają obrazy. [...] Stoję przed portretem starej Szymanowskiej, kiedy nieśmiało bierze mnie za rękę młoda kobieta i zaczyna płakać (ja zaraz też), i mówi, że ona urodziła się już w Kownie, ale jej matka Satinskaite urodziła się i pracowała we dworze i całe życie jej o tym opowiadała, jak dobre to było życie. [...] Tymczasem Osvaldas prosi wszystkich do kafeterii. [...] Schodzimy na dół na szampana, wino, koniak i małe zakąski. Rozsiadamy się przy stolikach, często zmieniając miejsca, żeby z tym i tamtym porozmawiać. Parę godzin przechodzi jak jedna chwila". Po powrocie do Londynu poczuła się „biednym włóczęgą, tułaczem". Tam, na Litwie, zapomniała, że minęło prawie pół wieku od ich wyjazdu; zapomniała, że jest stara; wszystko wydawało jej się bliskie i znajome. Żałowała, że nie miała więcej czasu, żeby „poszukać różnych ścieżek, drzewek czy uliczek i domów", porozmawiać z córką Szatyńskiego (Satinskaite)12. A jak było rok później w Warszawie? W Warszawie w czerwcu 1993 roku było jeszcze inaczej. Wystawę zorganizowano w Królikami, przyszło wielu VIP-ów z biskupem Dembowskim na czele. Przyjechali przyjaciele rodziny z całego świata. Potem były przemowy ambasadorów, dyrektorów i Andrzeja dziękującego wszystkim, wino i soki (za mało), a wreszcie oglądanie obrazów. „Słyszało się głosy, że takiej publiczności nie spotyka się dziś w Warszawie na zebraniach publicznych — że to tak wyglądało jak uroczyste chrzciny w przedwojennym dworze!!!"13 Zaiste, twórczość Zofii miała wartość ocalającą — dla niej samej i dla jej świata. Miała, i ciągle ma, moc wskrzeszania przeszłości i czynienia cudów. PO KATASTROFIE Czesław Nusbaum po wojnie usiłował odnaleźć miejsce, gdzie zostały pochowane jego siostry. Kilkakrotnie wynajmował ludzi i kopali tam, gdzie mu wskazano. Za każdym razem na próżno. Nie znalazł grobu Haliny i Wandy. I nikt go już pewnie nie znajdzie. Czesław przez kilka lat mieszkał w rodzinnym domu w Radości i stamtąd dojeżdżał do pracy w Warszawie. Potem go sprzedał. Pani Anna Soćko, bratanica jego żony, często bywała u niego, od kiedy przeprowadziła się do Warszawy w 1961 roku. To wtedy widziała wiszące na ścianie portrety jego sióstr. Niedługo później zmarła jego żona. Mówił wtedy, że już cała jego rodzina nie żyje. Miał wielką umiejętność snucia opowieści, zaciekawienia słuchacza. Był typem prawdziwego humanisty. Edmund Jankowski pisał o nim, że ostatnie lata spędził w ciężkich warunkach materialnych, bo do końca pozostał niepokorny. Musiał często zmieniać miejsca zatrudnienia. Zmarł w 1965 roku14. Nie ma już Nusbaumów w Warszawie. Jest tylko ich rodzinny grobowiec na warszawskich Powązkach. A może znajdzie się gdzieś jeszcze jakaś artystycznie oprawiona przez Halinę książka? Pan Roszkowski pamięta, że dom Bernarda Holenderskiego kupił (pewnie od Czesława Nusbauma) jakiś rolnik z Lubelskiego, a potem zakwaterowano tam kilka przypadkowych rodzin. Budynek powoli niszczał. Dostał go przez zasiedzenie jeden z kwaterantów, który zreperował dach. Teraz dom ma nowego właściciela i przechodzi gruntowny remont. Willa Przytulia odzyskuje dawną urodę. Tymon Terlecki napisał o Szymberskich: ich „osamotnione papiery i obrazy rozwiał huragan",„ocalało po nich tylko to wspomnienie"15. Ciągle mam nadzieję, że jeszcze coś więcej. Na Salonie Niezależnych w 1948 roku pojawiło się sześć obrazów Zosi de Szomberg-Szymberskiej: dwie Kompo- 407 PO KATASTROFIE zycje, Górale, Autoportret, Staw i Pejzaż morski. Umieścił je tam niejaki pan Podlejski16. Kim mógł być ten tajemniczy wystawca? Jakiś dawny paryski przyjaciel, a może wojenny towarzysz z Ruchu Oporu? Pytałam Heleny Wayne, czy nie pamięta jakichś dzieł Zosi i czy nie wie, gdzie by mogły być. Niestety nie wiedziała. To, co ocalało z ich londyńskiego domu, który został trafiony bombą, a nie miało większej wartości, jej siostry sprzedały na aukcji. We wczesnych latach osiemdziesiątych Jan Zieliński znalazł w Bibliotece Polskiej w Paryżu teczkę osobową Tadeusza Szymberskiego z napisem: „Uwaga! Właściciel zmarł na gruźlicę". No i jeszcze Ewa Bobrowska-Jakubowska widziała zwinięty w rulon obraz Zosi. Niestety mnie samej nie udało się tego zobaczyć, archiwum biblioteki jest ciągle nieczynne. Bratanek Marii Zaborowskiej, Jan, opowiadał mi o powojennych losach rodziny. Jego ojciec przez jakiś czas usiłował prowadzić spaloną w czasie wojny rodzinną fabrykę (Szlenkier, Wydżga, Weyer), ale potem i tak ją upaństwowiono. Zarabiał więc na życie tłumaczeniami technicznymi — znał doskonale rosyjski, niemiecki i francuski. Zmarł w 1956 roku. Ulubiona bratanica Maryli, Zofia, większość powojennego życia spędziła z mężem na Karaibach, gdzie uprawiali banany. Potem przeniosła się do Anglii. Zajmuje się amatorsko malarstwem. Jana Zaborowskiego koniec wojny zastał w Niemczech, w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Powierzono mu wtedy bardzo odpowiedzialne stanowisko administracyjne — był szefem obozu dla cudzoziemców (których było wtedy w Niemczech dziesięć milionów). Mówi, że w przeciwieństwie do swych kolegów w Polsce, tam, w Niemczech, czuł, że wygrał wojnę. Ale w grudniu 1945 roku wrócił do kraju. Później pra- 408 PO KATASTROFIE cował w różnych instytucjach związanych z ziemiami odzyskanymi (Gomułka brał tam ludzi z biura ziem zachodnich Delegatury Rządu na Kraj, o czym się raczej nie wspomina). Najdłużej, bo przez piętnaście lat, pracował jako dyrektor Fundacji Pomocy Społecznej Samaritanus (na emeryturze jako wolontariusz). Gdy spytałam go, czy czuje satysfakcję ze swego życia, po namyśle odpowiedział, że w 1939 roku wszystko się zmieniło, miało być zupełnie inaczej. Bratanica Pauliny i Dory Wasserberg, Janina, wróciła z matką do kraju dopiero w 1946 roku. Znajomi, którzy dotarli do Krakowa wcześniej, przesłali im wiadomości o rodzinie. Podróż trwała trzy tygodnie. W Przemyślu kolejarz zapytał ich, dlaczego wracają, skoro tam mieliby to samo. Pani Janina podkreśla, że jednak nie było to samo. Dość długo musiały się przyzwyczajać do normalnego życia, na przykład że jest bieżąca woda i że nie trzeba jej jakoś okropnie oszczędzać. Klara Wasserbergowa zaczęła pracować jako urzędniczka w Ubezpieczalni Społecznej u Aleksandra Bibersteina, byłego szefa Pauliny. Amerykańska ciotka chciała, żeby do niej przyjechały i przejęły sklep, ale pani Janina miała inne plany. Chciała studiować, a nie zajmować się interesami. Matka jej zbyt energicznie nie namawiała, bo gdyby wyjechały, musiałaby się rozstać z rodziną. Ciotka miała do nich przez to lekką urazę, ale cały czas im pomagała, posyłała paczki, lekarstwa. Korespondowały po polsku. Rok 1968 pani Janina przeżyła, jak sama mówi, źle. Zaczęła wtedy pracować w Zjednoczeniu Przemysłu Naftowego, gdzie przeniesiono ją z podległej jednostki. Miała odpowiedzialne stanowisko i interesującą pracę. Zwolniono ją i wróciła tam, skąd przyszła. Przez kilka lat niczego nie dawano do roboty, bo wszystko było tajne, a ona niepewna. Wtedy zaczęła tłumaczyć z angielskiego i tym zajmuje się do 4°9 I PO KATASTROFIE tej pory. Nigdy nie chciała wyjechać, bo czuła się Polką, może nie Słowianką — jak mówi — ale przecież Polką. Gdy poznałam panią Janinę, przypadkiem była w Krakowie. Miała jechać na Cejlon, ale grupa się nie zebrała i musiała zostać. Dużo podróżuje. Po śmierci męża wyjechała na kontrakt do Iraku. Pracowała tam trzy lata, a potem jeszcze dwa lata w Libii. Zwiedziła już wszystkie części świata. Jeszcze nie była tylko w Australii. Może tę pasję odziedziczyła po ciotce Paulinie? Razem z tapczanem. W archiwum Lady Margaret Hall znalazłam list Stanisława Czaplickiego z 4 kwietnia 1948 roku, pisany w Dela-mare Park Camp w pobliżu Northwich. Bratanek naszej bohaterki pragnął się dowiedzieć, gdzie została ona pochowana i co się stało z jej biblioteką, a także innymi pamiątkami. W odpowiedzi ówczesna pryncypałka napisała, że według ich danych miss M. A. Czaplicka zmarła 27 maja 1921 roku w Bristolu, a Lady Margaret Hall nie miało żadnych jej książek ani innych rzeczy17. Stanisław musiał być synem brata Marii, doktora Czaplickiego (również Stanisława) z Wołomina. Miał więc wtedy ponad czterdzieści lat. Do Anglii trafił pewnie jak tylu innych: albo przez Francję na początku wojny, albo z Andersem pod koniec. Musiało mu być trudno zaczynać tam nowe życie. Chciał odszukać jakiś przyjazny ślad w tym obcym kraju. Ślad po swej dawno zmarłej ciotce. Dzięki Karolinie Grodziskiej i Eugenii Mareschowej dotarłam natomiast do informacji o jeszcze wcześniejszych poszukiwaniach śladów Marii Czaplickiej. Nie skatalogowana spuścizna Ethel John Lindgren przechowywana jest w archiwum biblioteki Uniwersytetu w Cambridge18. Lindgren była studentką Bronisława Malinowskiego w latach trzydziestych, a później rozpoczęła pracę w Instytucie Antropologii w Cambridge. Prowadziła badania terenowe na Syberii i stąd PO KATASTROFIE jej zainteresowanie Czaplicka. Chciała dotrzeć do materiałów swej poprzedniczki. Z zainteresowaniem odczytywałam kolejne listy oraz jej notatki, świadczące o szeroko zakrojonych poszukiwaniach. Jeszcze w latach trzydziestych skontaktowała się z wieloma znajomymi naszej bohaterki. Udało jej się zgromadzić sporo dokumentów, chociaż nie tych, o które jej najbardziej chodziło, czyli syberyjskich materiałów terenowych (Hali twierdził, że zaraz się zabierze do ich opracowania). W czasie wojny zainteresowała sprawą polskie władze emigracyjne w osobie ministra informacji profesora Kota, który z kolei upoważnił Witolda Wyszyńskiego do podjęcia sprawy w polskich kręgach naukowych w Anglii i Ameryce. Okazało się wtedy, że były towarzysz Czaplickiej nie pracował już w Muzeum Uniwersytetu Pensylwanii, a w dodatku „za bardzo powierza swe smutki Bachusowi, biedak". Najwyraźniej Ethel Lindgren oprócz męskich oficjalnych kanałów uruchomiła także kobiece nieformalne kontakty i dotarła do Jane M. McHugh z Uniwersytetu Pensylwanii, która w lipcu 1944 roku zrobiła wywiad w interesującej ją sprawie. Odwiedziła Halla, który był bardzo chory, zagadnęła go o syberyjską wyprawę, ale nie wykazał tym żadnego zainteresowania, co nie dziwiło ze względu na jego stan zdrowia. Gospodyni Halla zapewniła ją, że zaopiekuje się papierami mającymi jakikolwiek związek z syberyjską wyprawą. „Henry Usher Hall zmarł 2 listopada 1944 roku po długiej chorobie w Szpitalu Marynarki Wojennej w Filadelfii w wieku 68 lat" — jak podał Stephen B. Luce w nekrologu zamieszczonym w „American Journal of Archeology". Alex Pezzati, archiwista z Muzeum Uniwersytetu Pensylwanii, poinformował mnie, że wykonawczynią testamentu Halla i jego spadkobierczynią była niejaka pani Edmee M. Loughlin, która przekazała muzeum jeszcze przed jego śmiercią materiały dotyczące wyprawy do zachodniej Afryki, ale nie było wśród nich żadnych notatek syberyjskich. ĄIO Ą.U PO KATASTROFIE Co się zatem z nimi stało? Musiało to zniechęcić Lind-gren do dalszych działań, bo najwyraźniej przez kilkanaście lat nie zajmowała się tematem. Od profesora Adama Kupera dowiedziałam się, co robiła w tym czasie. Z powodu utraty posady w Cambridge przeniosła się wraz ze swym lapoń-skim mężem do Szkocji, gdzie kupili farmę i hodowali renifery. Po jakimś czasie wróciła na uniwersytet i wtedy musiała ponowić swe poszukiwania. Szperając w dokumentach zgromadzonych przez nią w Cambridge, zastanawiałam się niejednokrotnie, kim ona była. Jej drobiazgowe, przepisane na maszynie notatki z lektur, spotkań, wykładów, uporządkowane w folderach, robią duże wrażenie. Katalog dokumentów dotyczących Marii Czaplickiej został przygotowany zgodnie z regułami archiwalnych inwentarzy. Czy chciała napisać biografię polskiej antropolożki? Lub jakiś esej na jej temat? Dlaczego tego nie zrobiła? Chyba miała problemy z pisaniem, bo natrafiłam dosłownie tylko na kilka jej prac. Co jeszcze pozostało po Marii Czaplickiej? W Pitt Rivers Museum w Oksfordzie stale prezentowane są eksponaty zgromadzone przez nią w czasie syberyjskiej wyprawy. W roku 1969 Clarendon Press wznowiło Aboriginal Siberia, a w 1999 roku Curzon Press zdecydowało się na wydanie reprintowe Collected Works of M. A. Czaplicka. Wszystko to jest poprzedzone dość wnikliwym wstępem biograficznym Davida Col-linsa, slawisty z Uniwersytetu w Leeds. I należałoby się tylko cieszyć, że taka rzecz została wydana, gdyby nie fakt, że kosztuje aż 600 dolarów. Na przełomie 2003 i 2004 roku zorganizowałam w Muzeum Etnograficznym w Krakowie wystawę Maria Czaplicka — młodopolska muza i badaczka Syberii. Zaprezentowano na niej tryptyk Jana Rembowskiego Anioły stoją na rodzinnych polach, kolekcję terenowych fotografii antropolożki z jej syberyjskiej wyprawy ze zbiorów Pitt Rivers Museum oraz inne materiały. Od czasu do czasu pisze się o niej artykuły, jak ten 411 PO KATASTROFIE Wawrzykowskiej-Wierciochowej19. Można zatem zaryzykować tezę, że „nie umarła wszystka", ale przez długie dziesięciolecia nie było widać jakiegokolwiek nią zainteresowania. Co pozostało po innych siostrach? Po Anieli Zagór-skiej — kongenialne tłumaczenia Conrada; po Zielewiczów-nych — książki, których nikt nie czytał, i ruiny dworu w Po-marzankach; po Helenie Czerwijowskiej — pamiętnik i jej fotograficzne portrety wykonane przez Witkacego; po Żeni Zielińskiej — dwieście stron dziennika zakochanego w niej Malinowskiego; po Nusbaumównie i Szymberskiej — kilka listów do Malinowskiego; po Paulinie Wasserberg — zdjęcia w albumie bratanicy; po Otolii Retingerowej — pieczołowicie przechowywane przez córkę rodzinne pamiątki; a po Maryli Zaborowskiej — dwa zdjęcia i opowieści bratanka. Na przyszłość zostanie po nich wszystkich jeszcze ta książka. EPILOG CZYLI SPRAWY, O KTÓRYCH TRZEBA PAMIĘTAĆ, ORAZ ODPOWIEDZI NA PEWNE PYTANIA %^y Fapisałam we wstępie do tej książki, że jestem późną wnuczką moich bohaterek. Na koniec chciałabym poświęcić kilka słów własnej babci, Marii Błaszczykowej z Cichych. Była pobożną śląską ewangeliczką, pracowitą i zapobiegliwą. Przez całe życie musiała bardzo rozsądnie gospodarzyć ograniczonymi zasobami, jakimi dysponowała. Gdy już dożywała swych dni, zrobiła szydełkiem z resztek wełny, które się uzbierały przez lata, coś w rodzaju kilimu, aby ocieplić ścianę koło swego łóżka. Najwięcej miała kłębków ciemnych: granatowych, szarych i czarnych, ale były także czerwone, żółte, zielone. Babcia dziergała z kilku splecionych nitek nieduże kwadraty, które później zszywała w długie pasy, a te następnie łączyła w kilka rzędów. Całość miała dość stonowany odcień, ale przeplatały się w niej wszystkie możliwe kolory. W dotyku czuło się szorstkość owczej wełny. Czy mojej babci, Marii Błaszczykowej, spodobałby się kilim, który tutaj dziergałam przez dwanaście rozdziałów? Czy raczej uznałaby całą sprawę za stratę czasu? Śląsko--ewangelicki etos najwyżej przecież cenił pracę fizyczną, sama o tym pisałam1. Świat mojej babci się na niej opierał — górski grunt rodzinnego gospodarstwa nie dałby inaczej żadnego plonu. Wojny światowe pozbawiły ją najstarszego brata 414 EPILOG (służącego w austriackim wojsku), a także męża (w hitlerowskim obozie koncentracyjnym); cudem uchował się syn (który zdezerterował z Wehrmachtu). Przez większość życia musiała zapewnić utrzymanie sobie i dzieciom. Niewykluczone, że czyniłaby mi wyrzuty, że piszę o jakichś obcych kobietach, zamiast zajmować się własną rodziną i odpowiedzialnie prowadzić dom. Ale może moja działalność znalazłaby u niej uznanie, bo przecież moja babcia była także świetną opowiadaczką rodzinnych i biblijnych historii. Oprócz tego kochała śpiew (pamiętam ją zawsze otoczoną kokonem dźwięków nuconej pieśni). Nie był jej też obcy estetyczny zachwyt nad pięknem bliskich gór, które jednak coraz gorzej widziały krótkowzroczne oczy. Powinna zrozumieć moje zainteresowanie historią kobiet, bo przecież sama w swym trudnym życiu mogła liczyć głównie na kobiety właśnie: na swą matkę, która broniła dzieci przed gniewem srogiego ojca, i na siostry, które pomagały jej we wdowiej egzystencji. Gdy jednak przyszło decydować o przyszłości dzieci, na studia wysłała syna, a nie córkę, nad czym ta ostatnia (moja matka) bolała przez całe życie. Mam nadzieję, że skoro mi się już wreszcie udało tę książkę napisać, przesypać to całe pierze, potrafiłabym ją przekonać. Może zobaczyłaby w niej własne życie w innym świetle, może wróciłaby do swych młodzieńczych marzeń i tęsknot albo przynajmniej sekundowałaby tamtym kobietom — lepiej niż ona urodzonym, bogatszym i wykształconym, ale tak samo jak ona zamieszkującym świat urządzony przez mężczyzn. Siostry Malinowskiego i moja babcia żyły w określonych czasach, a więc opowieści o nich są opowieściami o tamtej rzeczywistości. Niektóre sprawy dzisiaj widzimy inaczej i trudno nam się z nimi zgodzić. Ale i o nich nie należy zapominać, spychać ich poza narrację. Trzeba pamiętać Marylę EPILOG Zaborowską czytającą pismo „ABC" i popierającą jego redaktorów. Trzeba pamiętać Pauline Wasserberg, którą przed losem współbraci bardzo długo chronił biały fartuch. Trzeba pamiętać przezroczysty namiot naukowego dyskursu, który Czaplicka ze swymi towarzyszami rozbijała nad jakimś fragmentem rzeczywistości i który powodował, że zawieszeniu ulegały tam wszelkie zasady moralne czy kulturowe. Chciałam wciągnąć czytelników w proces powstawania tego tekstu. Na początku porównałam swą książkę do kubisty cznego sękacza, gdzie kolejne warstwy ciasta są wyraźnie widoczne, w dodatku rozciągnięte pod różnymi kątami, gdyż miałam wiele bohaterek. Chciałam pokazać, jak moja wiedza przyrastała, jak dokładałam kolejne fragmenty tekstu, które często zmieniały kalejdoskopowy obraz stworzony wcześniej. Nie jest to zatem linearna opowieść, choć sama natura pisma skłania do takiego właśnie rozwiązania. Moja narracja jest relacją badaczki dopuszczającej do głosu nie tylko przedmiot badań, ale także inne osoby, szkicującej kulturowy kontekst oraz zdającej relację z kolejnych etapów swych poszukiwań. Praca nad tą książką dostarczyła mi też materiału do refleksji na temat pamięci. Na przykład o tym, jak różny bywa przekaz rodzinny od historycznych dokumentów, jak to było w wypadku opisu śmierci Pauliny i Dory Wasserberg. Czy o tym, jak pomijane bywają we wspomnieniach pewne osoby (bo przecież Otolia Retingerowa nigdy nie powiedziała swej córce, że znała kiedyś Bronisława Malinowskiego). Oprócz wybiórczo działającej pamięci pojawia się jeszcze inny problem — wybiórczo działające opisy. Konstanty Jeleński w po-słowiu do Europy w rodzinie Marii Czapskiej podjął temat dwuznacznej sytuacji ziemiaństwa: „Dwór — to codziennie przeżywany kontrast pomiędzy dobrocią, ciepłem, delikatnością w salonie i praniem po pysku chłopa, którego krowa weszła w szkodę w polu. Jak można czytać Maeterlincka EPILOG i grać na fortepianie Debussy'ego, zachowując konieczną w tych warunkach postawę bezwzględnej brutalności?"2. Postać Eugeniusza Romera daje materiał do refleksji na ten temat, choć on sam go bezpośrednio nie podejmował. Cała ta książka jest także próbą odpowiedzi na pytanie, dlaczego twórczość kobiet nie staje się elementem wspólnego dziedzictwa, oraz próbą przeciwstawienia się temu bezwzględnemu mechanizmowi. Zosia Dembowska wierzyła w swój talent, ale nie na tyle, żeby przestać się przejmować opiniami otoczenia. Dopiero tuż przed śmiercią napisała w dzienniku: „Mam dziką chęć malowania — malowania inaczej niż dawniej, nabierając pełen pędzel farby, kładąc ją na płótnie i grubymi liniami mieszając ją palcem"3. Tola Retingerowa, Aniela i Karola Zagórskie odważyły się cokolwiek napisać od siebie tylko po to, żeby przekazać odbity w swej pamięci obraz wielkiego Conrada. Paulina i Dora Wasserberg leczyły cudze cierpienia, Halina Nusbaumówna najwyraźniej nie miała nigdy własnego życia, podobnie jak Maryla Za-borowska. Żenią Zielińska i Helena Czerwijowska starały się tworzyć swe życie jak dzieło sztuki, ale rezultaty tej metody nie były chyba dla nich najszczęśliwsze. Maria Zielewiczów-na realizowała się w polskiej literaturze, tylko że ta ostatnia najwyraźniej tego nie zauważyła. Zosia Szymberska żyła sztuką, której nie doceniano, i miłością, dla której umarła. Marii Czaplickiej nie brakowało talentu, inteligencji czy pracowitości, żeby zostać wybitną uczoną; w walce z oporem akademii zabrakło jej siostrzanego wsparcia i życzliwego ramienia. W tej książce chciałam opisać, co to znaczyło być wykształconą kobietą wtedy, na początku wieku, ale także i później. Chciałam się dowiedzieć, jakie były tamte kobiety, tak jak chcemy się dowiedzieć, jakie były w młodości nasze babcie. Chciałam dzięki temu zobaczyć lepiej siebie samą czy jakąś wersję siebie w przeszłości. Można wtedy uruchomić 4*7 EPILOG swą filogenetyczną pamięć, przekroczyć własną egzystencję, a genealogia staje się jakimś rodzajem ontologicznego bytu. Oczywiście można przeżyć całe życie, nie wiedząc, kim byli nasi przodkowie, ale jeżeli już wiemy, wyrasta nam jakaś nowa część ciała, niewidzialny ogon, czy inaczej — uzyskujemy jakiś dodatkowy wymiar. I to właśnie, pisząc tę książkę, chciałam osiągnąć dla siebie (ale mam nadzieję, że nie tylko). Jeżeli miałabym sformułować tę najważniejszą naukę, którą powinnyśmy wysnuć z losów tamtych kobiet, wskazać schedę, którą należałoby pomnażać, a nie trwonić czy jej zaprzeczać, to byłaby nią chyba kobieca solidarność, akceptacja własnej płci oraz działanie w świecie bez zapominania o tym. I może na koniec, zwyczajem poprzednich rozdziałów, spointuję rzecz całą słowami Ignacego Daszyńskiego, który w 1926 roku (ale odwołując się do roku 1911 i pierwszej kobiecej organizacji w ówczesnym PPS-ie) napisał: „Nie umiem sobie nawet wyobrazić tego, co będzie z życiem ludzkości, jeżeli połowa jej — kobiety — wejdzie naprawdę w to życie z wolą świadomą, z siłą odpowiadającą nie tylko swej liczbie, lecz i walorom kobiecym, silniejszym pod pewnym względem od męskich. Dzisiejsze doświadczenia niczego jeszcze nam powiedzieć nie mogą, bo dotychczas kobiety odgrywają — pomimo swych praw — niezwykle skromną rolę w życiu gminy czy państwa. Jest to śpiące jeszcze wojsko, które nie wyszło do walki. Co będzie, gdy połowa ludzkości się zbudzi i zacznie działać, tego nikt przewidzieć nie może"4. Wybaczywszy Daszyńskiemu jego militarną metaforykę i „kobiece walory", trzeba przyznać, że konstatacja ta ciągle jest aktualna. Ale to się zmienia, to się wreszcie zmienia... SKRÓTY AAC ABL Archive of the Anthropological Committee, Archive of Bodleian Library, Oxford University ADM Archiwum Dokumentacji Mechanicznej ALMH Archiwum Lady Margaret Hall, Oxford APK Archiwum Państwowe w Krakowie APRM Archives of Pitt Rivers Museum, Oxford AUJ Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego BJ .Biblioteka Jagiellońska BN Biblioteka Narodowa BNDR Biblioteka Narodowa, Dział Rękopisów BP APRM Blackwood Papers, Archives of Pitt Rivers Museum, Oxford CWMCz Collected Works of Maria Czaplicka CzP ASC Czaplicka Papers, Archive of Somerville College, Oxford CzP TL Czaplicka Papers, Tylor Library, Institute of Social and Cultural Anthropology, Oxford University HP ACUL Haddon Papers, Archive Cambridge University Library HP PUM Hall Papers, Pennsylvania University Museum, Philadelphia KD BUWDR Korespondenq'a Marii i Mariana Dąbrowskich, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Dział Rękopisów KO BJDR Korespondencja Władysława Orkana, Biblioteka Jagiellońska, Dział Rękopisów KPDR Książnica Pomorska w Szczecinie, Dział Rękopisów LP ACUL Lindgren Papers, Cambridge University Library MNK Muzeum Narodowe w Krakowie MNW Muzeum Narodowe w Warszawie MP ALSE Malinowski Papers, Archive of the London School of Economics 419 SKRÓTY MPYUL MT PRM PSB sc WFAUJ ŻIH Malinowski Papers, Yale University Library, New Haven Muzeum Tatrzańskie, Zakopane Pitt Rivers Museum, University of Oxford Polski Słownik Biograficzny Zbiór wycinków prasowych Marii Czaplickiej Wydział Filozoficzny, Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego Żydowski Instytut Historyczny PRZYPISY WSTĘP Virginia Woolf, Własny pokój. Trzy gwinee, przeł. Ewa Krasińska, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2002, s. 64. Ibidem. Patrz np. Charles Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, tłum. pod red. T. Gadacza, PWN, Warszawa 2001; Anthony Giddens, Nowoczesność i tożsamość. „Ja" i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności, tłum. Alina Sulżycka, PWN, Warszawa 2001; Katarzyna Rosner, Narracja, tożsamość, czas, Universitas, Kraków 2003. Michael Herzfeld, Antropologia. Praktykowanie teorii w kulturze i społeczeństwie, tłum. Maria M. Piechaczek, Wydawnictwo UJ, Kraków 2004, s. 15. Dioniza Wawrzykowska-Wierciochowa, Prof, dr Maria Antonina Cza-plicka — zapomniana uczona, „Problemy" 1959, t. XV, s. 662-664. Danuta Dąbrowska, Udomowiony świat. O kobiecym doświadczaniu historii, Uniwersytet Szczeciński, Szczecin 2004, s. 48. Jolanta Brach-Czaina, Wprowadzenie, w: Od kobiety do mężczyzny i z powrotem. Rozważania o płci w kulturze, red. J. Brach-Czaina, Trans Humana, Białystok 1997, s. 8. Philippe Aries, Wstęp, w: Maria Czapska, Europa w rodzinie, Res Pu-blica, Warszawa 1989, s. 6. Cyt. za: Herzfeld, op. cit., s. 124. Olivia Harris, Temporalities of tradition, w: Grasping the Changing World, ed. Vaclav Hubinger, Routledge, Londyn 1996, s. 3. I. CIELESNOŚĆ 1 Maria Dąbrowska, Szkice o Conradzie, red. Ewa Korzeniewska, wyd. II, Czytelnik, Warszawa 1974, s. 250. PRZYPISY 2 Zdzisław Najder, Życie Conrada-Korzeniowskiego, Alfa, Warszawa 1996. 3 Najder, op. cit.; Barbara Koc, Conrad, Opowieść biograficzna, LSW, Warszawa 1977. 4 Teresa i Władysław Tatarkiewiczowie, Wspomnienia, PIW, Warszawa 1974, s. 61. 5 Eliza Orzeszkowa, Listy zebrane, red. E. Jankowski, t. V, Warszawa 1966. 6 Jan Zielewicz, Szkice filozoficzne, red. M. Zielewicz, Gebethner i Wolf, Kraków 1931. 7 List Dembowskiej do Malinowskiego z 20 VI1906, MP YUL. (Wykaz skrótów zamieszczono na s. 419 niniejszej książki.) 8 Stanisław Ignacy Witkiewicz, 622 upadki Bunga czyli demoniczna kobieta, PIW, Warszawa 1972, s. 98. 9 Zofia Romer, Wspomnienia, BNDR. 10 Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, Państwowe Muzeum Sztuki M. K. Ciurlionisa w Kownie, Muzeum Narodowe w Warszawie, 1992. 11 Eugeniusz Romer, Dziennik 1914—1918, Wydawnictwo Interlibro, Warszawa 1995. 12 Zofia Dembowska Romer (1885-1972). Katalog wystawy obrazów w Rap-perswil, 1995. 13 Alina z Chwistków Dawidowiczowa, „Zeschłe liście i kwiat..." Wspomnienia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 28. 14 Tymon Terlecki, Paryż, Oficyna Poetów i Malarzy, Tonbridge 1952. 15 Bożena Danek-Wojnowska, Listy Stanisława Ignacego Witkiewicza do Heleny Czerwijowskiej, „Twórczość" 1971, nr 9, s. 26. 16 Ewa Franczak, Stefan Okołowicz, Przeciw Nicości. Fotografie Stanisława Ignacego Witkiewicza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986. 17 „Książka Heleny Czerwijowskiej", KPDR. 18 Irena Jakimowicz, Witkacy. Malarz, Auriga, Warszawa 1985, repr. 10. 19 Władysław Orkan, Poezje zebrane, oprać. Jerzy Kwiatkowski, 1.1, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968, s. 299. Helena Deneke, What I remember, maszynopis wspomnień w ALMH, s. 145. List M. Haviland do E. Lindgren, LP ACUL. Wiersz Juliusza Słowackiego, Dzieła wszystkie, t. VIII, Ossolineum, Wrocław 1958, s. 436. Maria Czaplicka, My Siberian Year, Mills and Boon, London 1916 (reprint w: CWMCz, t. 3). Zdjęcie reprodukowane w „The Ladies Field" 27 XI 1915, SC HP PUM. 20 422 PRZYPISY 25 Wiersze Marii Czaplickiej w zbiorze jej korespondencji do Władysława Orkana, KO BJDR. 26 Simone de Beauvoir, Druga płeć, tłum. G. Mycielska i M. Leśniewska, Wydawnictwo Jacek Santorski, Warszawa 2003, s. 769; Mary Woll-stonecraft, Political Writings: Vindication of the Rights of Women, oprac. Janet Todd, Oxford University Press, Oxford 1994. 27 Elisabeth Grosz, Volatile Bodies: Toward a Corporeal Feminism, Indiana University Press, Bloomington 1994, s. 6. 28 Patrz także mój tekst Szlachetna panienka, androgyniczny anioł i nieustraszona podróżniczka. Feministyczny portret Marii Czaplickiej, w: Gender. Konteksty, red. Małgorzata Radkiewicz, Rabid, Kraków 2004, s. 229-253. 29 Pierre Bourdieu, Męska dominacja, tłum. L. Kopciewicz, Oficyna Naukowa, Warszawa 2004, s. 79. Zmieniłam istniejące w tłumaczeniu słowo „praktyki" na „działania", aby tekst był bardziej zrozumiały. II. DOM 1 List Jadwigi Jahołkowskiej do Czaplickiej, LP ACUL. 2 Zofia Nałkowska, Dzienniki, oprac. Hanna Kirchner, t. 2, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 199; http://www.um.wolomin.pl/miasto/historia/7ac-tion^OŁ 3 Mieczysław Orłowicz, Ilustrowany przewodnik po Warszawie i okolicy, „Biblioteka Polska", Warszawa 1937, wyd. 3. 4 Maria Czaplicka, Curriculum vitae, CzP ASC. 5 Jarosław Zieliński, Atlas dawnej architektury ulic i placów Warszawy: Śródmieście historyczne, t. 4, Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, Warszawa 1997. 6 Metryka urodzenia Marii Czaplickiej, Archiwum Parafii Katedralnej Diecezji Warszawsko-Praskiej. 7 Listy.Nusbaum do Malinowskiego, MP YUL. 8 Józef Nusbaum-Hilarowicz, Pamiętniki przyrodnika. Autobiografia, Uni-versitas, Kraków 1992, s. 31. 9 Teresa Ostrowska, Henryk Nusbaum, PSB, t. XXIII, s. 412-414. 10 Orzeszkowa, op. cit., t. IX, s. 485. 11 Stanisław Herbst, Ulica Marszałkowska, Wydawnictwo Veda, Warszawa 1998. 12 Corpus studiosorum Universitatis Iagellonicae 1850-1918, pod red. J. Mi-chalewicza, Archiwum UJ, Kraków 1999, s. 185. 13 Artur Hutnikiewicz, Mutermilch Michał, PSB, t. XXII, s. 307-308. PRZYPISY 1 Helena Więckowska, Dembowski Tadeusz, PSB, t. V, s. 99-100. ' Krystyna Pieradzka, Grosse Juliusz Fryderyk, Grosse Juliusz Jakub, PSB, t. IX, s. 5. 1 Stanisław Witkiewicz, Listy do syna, oprać. Bożena Danek-Wojnow-ska, Anna Micińska, PIW, Warszawa 1969. Katalogi studentów, WF AUJ. Maria Zielewiczówna, Wstęp, w: Jan Zielewicz, op. cit., s. 8-9. Karola Zagórska, Pod dachem Konrada Korzeniowskiego (Josepha Conra-da), w: Conrad wśród swoich, oprać. Zdzisław Najder, PIW, Warszawa 1996, s. 337. Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 57, 60. K. Zagórska, op. cit., s. 342. Ibidem, s. 349-350. Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 60. Autorzy podają wszelako błędną nazwę pensjonatu. Andrzej Stolzman, Zygmunt Stolzman, Zubrzycki Zygmunt, Zubrzycki Henryk, w: Ziemianie polscy XX wieku. Słownik biograficzny, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2002, s. 201-202. Andrzej Stolzman, Wspomnienia, maszynopis w archiwum W. Puchalskiej. Akt ślubu Zubrzyckiej i Retingera, Parafia św. Anny w Krakowie. S. I. Witkiewicz, Listy do Bronisława Malinowskiego, „Polska Sztuka Ludowa. Konteksty" 2000, nr 1-4, s. 279. Józef Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Czytelnik, Warszawa 1946. III. NAUKA 1 Dzieje Krakowa, t. 3, red. Janina Bieniarzówna i Jan M. Małecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1994, s. 291. 2 Nusbaum-Hilarowicz, op. cit., s. 95-96. 3 Towarzystwo Kursów Naukowych w Warszawie, Druk Rubieszecki i Wrot-nowski, Warszawa 1905. 4 Janina Kras, Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego w Krakowie 1868-1924, Biblioteka Krakowska nr 114, Kraków 1972. 5 Bogusława Czajecka, „Z domu w szeroki świat...". Droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890-1914, Universitas, Kraków 1990, s. 138-139. 6 Odo Bujwid, Osamotnienie. Pamiętniki z lat 1932-1942, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1990, s. 248-249. PRZYPISY Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Polek im. J. 1. Kraszewskiego, „Świat" 1911, nr 10. Ibidem. Marcelina Kulikowska, Poezje, wstęp, wybór i oprać. Anna Wydryc-ka, Wydawnictwo Uniwersytetu w Białymstoku, Białystok 2001. Corpus studiosorum, s. 629-630. Urszula Perkowska, Studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1894-1939, „Secesja", Kraków 1994, s. 186. „Rocznik Lekarski" 1933/34, 1936. Corpus studiosorum, s. 630, s. 470^471. Uczona warszawianka, „Kurier Warszawski", 4 11914, SC HP PUM. Wawrzykowska-Wierciochowa, op. cit., s. 663. Sprawozdanie Kasy im. Mianowskiego, Warszawa 1915. Edmund Jankowski, Komentarze, w: Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. IX, s. 399. Ibidem, s. 400. Ibidem, s. 516. Zofia Chyra-Rolicz, Pionierki w nowych zawodach na początku XX wieku, w: A. Zarnowska, A. Szwarc red., Kobieta i edukacja na ziemiach polskich w XIX i XX w., t. II, Instytut Historyczny UW, Warszawa 1992, s. 223. Spis studiujących w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych oraz w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w latach 1904-1963/64, w: Ksawery Piwoc-ki, Historia Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie 1904-1964, Ossolineum, Wrocław 1965, s. 236. Malinowski, op. cit., s. 197. Corpus studiosorum, s. 185. Listy Szymberskiej do Malinowskiego, MP YUL. Jean-Paul Crespelle, Montparnasse w latach 1905-1930, tłum. Eligia Bą-kowska, PIW, Warszawa 1989, s. 104. Pompier to artysta z predylek-cją do malowania Rzymian i starożytnego przepychu. Modele nosili hełmy strażackie i udawali starożytnych wojowników. Stąd wzięła się nazwa „pompierzy" (od fr. pompier, strażak). Jolanta Sirkaite, Dailininke Sofija Romerierie, Kulturos, Filosofijos ir Meno Institutas, Vilnius 2005, s. 327. K. Zagórska, op. cit., s. 347. Rodowody studentów, WF AUJ. Cyt. za: Witold Molik, Z badań nad studiami uniwersyteckimi Wielkopo-lanek na przełomie XIX i XX wieku, w: Kobieta i edukacja, op. cit. PRZYPISY 30 Paulina Kuczalska-Reinschmit, Z historii ruchu kobiecego, w: Głos kobiet w kwestii kobiecej, Nakładem Stowarzyszenia Pomocy Naukowej dla Polek imienia J. I. Kraszewskiego, Kraków 1902, s. 313. 31 Rodowody studentów, WF AUJ. 32 AUJ, sygn. WLII547. 33 Archiwum Wyższych Kursów dla Kobiet, APK. 34 AUJ, sygn. WL II547. 35 Ankieta, „Nasz Dom" 1914, cyt. za: Kobiety na uniwersytecie, „Świat" 1914, nr 12. IV. NIEZALEŻNOŚĆ 1 Krzysztof Poi, Poczet prawników polskich, Wydawnictwo C. H. Beck, Warszawa 2000, s. 567-582. 2 Jadwiga Waydel-Dmochowska, Dawna Warszawa, PIW, Warszawa 1958, s. 177. 3 Karta rejestracyjna, APK, sygn. ILK 136. 4 Joanna Sosnowska, Poza kanonem. Sztuka polskich artystek 1880-1939, Instytut Sztuki PAN, Warszawa 2003, s. 61 i n. 5 Romer, op. cit., s. 224. 6 Spis obrazów Zofii Romer w archiwum Andrzeja Romera, a także w: Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit. 7 Dąbrowska, op. cit., s. 250. 8 Roman Wapiński, Retinger Józef Hieronim, PSB, t. I, s. 148-152. 9 Archiwum Parafii św. Anny w Krakowie. 10 Stanisław W. Dobrowolski, Memuary pacyfisty, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 38. 11 Maria Zielewiczówna, Z rozmyślań Emersona, Wende i sp., Warszawa 1910, s. 5. 12 Tejże, Amerykański filozof-poeta (Ralf Waldo Emerson), „Biblioteka Warszawska" 1904, s. 460. 13 Ibidem, s. 469. 14 Listy Malinowskiego do Józefa Litwiniszyna, w posiadaniu rodziny adresata. 15 Jerzy Kasprzycki, Korzenie miasta: warszawskie pożegnania, t. III, Praga, Wydawnictwo Veda, Warszawa 1998, s. 59. 16 Jolanta Niklewska, Być kobietą pracującą — czyli dola warszawskiej nauczycielki na przełomie XIX i XX wieku, w: Żarnowska i Szwarc, Kobieta i edukacja, op. cit., s. 269. 17 Maria Czaplicka, Po śmierci Wacława Nałkowskiego, KO BJDR. 18 Niklewska, op. cit., s. 272. 426 PRZYPISY 19 Nałkowska, Dzienniki, op. cit., t. II, s. 102. 20 Władysław Grzelak, Cyganeria z „ Udziałowej", 1908-1913, Czytelnik, Warszawa 1965, s. 232, 237. 21 Maria Czaplicka, Olek Niedziela, Sadowski, Warszawa 1911, s. 123. 22 Kasprzycki, op. cit., s. 77. 23 List z 6 XII 1902, w: Orzeszkowa, op. cit., s. 517. 24 Maria Turzyma, Kwestia kobieca, w: Głos kobiet w kwestii kobiecej, op. cit., s. 16. V. KOBIECOŚĆ 1 Henrietta Moore, Feminism and Anthropology, Polity Press, Cambridge 1988. 2 Savitri, Indywidualizm kobiecy w najnowszej powieści polskiej, „Świat" 1910, nr 19. 3 Sosnowska, op. cit., s. 182-183. 4 Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit. 5 Ibidem. 6 Czaplicka, Olek Niedziela, op. cit., s. 40. 7 Prawda o mej duszy, KO BJDR. 8 SCHPPUM. 9 Patrz: Joanna Bator, Feminizm wobec „kresu Oświecenia", „Kultura i Społeczeństwo" 2001, t. XLV, nr 2, s. 3-20. 10 Johann Wolfgang Goethe, Faust, tł. Feliks Konopka. 11 Maria Podraza-Kwiatkowska, Młodopolska femina. Garść uwag, „Teksty Drugie" 1993, nr 4-6, s. 39. 12 Nałkowska, Dzienniki, op. cit, 1.1, s. 117. 13 Czaplicka, My Siberian Year, op. cit., s. 47. 14 Ibidem, s. 122. 15 Jane Robinson, Wayward Women. A Guide to Women Travellers, Oxford University Press, Oxford 2001, s. x. 16 Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, tł. J. Giebułtowicz, Iskry, Warszawa 1962, s. 24. 17 Edward W. Said, Orientalizm, tł. W. Kalinowski, PIW, Warszawa 1991. 18 Cyt. za: Pat Caplan, Engendering Knowledge: The Politics of Ethnography, w: Persons and Powers of Woman in Diverse Cultures, red. S. Arde-ner, Berg, Londyn 1994. 19 Gerd Baumann, Andre Gingrich, red., Grammars of Identity 1Alterity: A Structural Approach, Berghahn Publishers, Oxford 2005. 427 PRZYPISY 20 Zofia Zielewiczówna, Trębacz na ratuszu. Ballada z XVI wieku w trzech aktach, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1914. 21 Ibidem, s. 131-132. 22 Eugenia Prokop-Janiec znalazła jeszcze Nawojkę u Wincentego Ra-packiego w Do światła. Powieści z 15 wieku, Kraków 1887; a Natalia Ja-kubowa przypomniała, że w postać tę wcieliła się Irena Solska w sztuce Stanisława Rossowskiego, granej we Lwowie w 1901 roku; Irena Solska, Pamiętnik, opr. Lidia Kuchtówna, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1978. 23 Maria Zielewiczówna, Nawojka. Dramat w 6 obrazach, nakład autorki, tłocznie Łazarskiego, Warszawa 1922. 24 Tejże, Z rozmyślań Emersona, op. cit. 25 Natalia Jakubowa, „...że jednak nikomu nie pozwolę zapanować nad sobą", „Didaskalia" 2002, nr 47, s. 90-95. 26 „Książka Heleny Czerwijowskiej", KPDR; fragmenty w: Danek-Woj-nowska, op. cit. 27 Ibidem, s. 58-59. 28 Ibidem, s. 18. 29 Grażyna Borkowska, Polski feminizm: matki i córki, w: Z perspektywy końca wieku. Studia o literaturze i jej kontekstach, red. Janina Abramow-ska i Alina Brodzka, Rebis, Poznań 1997, s. 162. 30 Henryk Nusbaum, Kobieta w społeczeństwie ze stanowiska przyrodniczego, „Tygodnik Ilustrowany" 1896. 31 Ibidem. 32 Wywiad z Marilyn Strathern przeprowadzony w Cambridge 9 XI2003. VI. ZAKOPANE 1 Artur Rubinstein, Moje młode lata, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 484. 2 Cyt. za: S. Witkiewicz, op. cit., s. 757. 3 Juliusz Żuławski, Z domu, PIW, Warszawa 1978, s. 8. 4 Archiwum Sekcji Ludoznawczej Towarzystwa Tatrzańskiego, MT. 5 Danek-Wojnowska, op. cit., s. 30. 6 S. I. Witkiewicz, Listy do Bronisława Malinowskiego, op. cit., s. 459. 7 Reklama w przewodniku turystycznym „Zakopane" 1914. 8 Maria Czaplicka, Poland of Today, „Land and Water", CWMCz, t. 1. 9 Ryszard Miłek, Rembowski Jan, PSB, t. XXXI, s. 93-95. 10 Lidia Długołęcka, Maciej Pinkwart, Zakopane. Przewodnik historyczny, Wydawnictwo PTTK „Kraj", Warszawa 1989, s. 80-81,101. 428 PRZYPISY Tymon Niesiołowski, Wspomnienia, Czytelnik, Warszawa 1963, s. 63. Adam Uziembło, Ludzie i Tatry, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 240. Ibidem, s. 189. Nałkowska, Dzienniki, op. cit., t. II, s.109. Józef Z. Białek, Okołowiczówna Stanisława, PSB, t. XXIII, s. 685-686. Niesiołowski, op. cit., s. 82. Malinowski, op. cit., s. 127. Grażyna Kubica, Chwalebna polskość. Etyczny wymiar tożsamości śląskich działaczy narodowych, analiza narracji autobiograficznych, w: Etyczny loymiar tożsamości kulturowej, red. Mariola Flis, Nomos, Kraków 2004. VII. MIŁOSC 1 Bourdieu, op. cit., s. 83. 2 Zofia Romer, Wspomnienia, BNDR. 3 S. Witkiewicz, op. cit., s. 328; list z 10 III 1906. 4 Listy Dembowskiej do Malinowskiego, MP YUL. 5 Reprodukowany w: Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit. oraz w rozdziale X mniejszej książki. 6 „Książka Heleny Czerwijowskiej", op. cit. 7 Jakubowa, op. cit., s. 90. 8 Leszek Kołakowski, Obecność mitu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003, s. 53-54. 9 Danek-Wojnowska, op. cit., s. 19-20. 10 Ibidem, s. 21, list z 5 V 1912. 11 Ibidem, s. 29, list z 29 VIII 1912. 12 Ibidem, s. 35, list z 2711913. 13 Ibidem, s. 58. 14 Ibidem, s. 42, list z XII 1913. 15 „Książka Heleny Czerwijowskiej", op. cit. 16 Danek-Wojnowska, op. cit., s. 46-47. 17 M. Zielewiczówna, op. cit., s. 152. 18 Zielewicz, Szkice filozoficzne, op. cit., s. 11. 19 Malinowski, op. cit., s. 195. 20 Bronisław Malinowski, Uwagi o „Geburt der Tragedie Fr. Nietzschego", w: Dziennik, op. cit., s. 675-694. 21 Cyt. za: Helena Wayne, The Story of a Marriage. The Letters of Bronisław Malinowski and Elsie Masson, Routledge, Londyn 1995, t. 1, s. 94. 429 PRZYPISY 22 Słownik artystów polskich, red. Jolanta Maurin Białostocka, Janusz Der-wojed, Ossolineum, Wrocław 1979, t. III, s. 326-330. 23 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 61. 24 Danek-Wojnowska, op. cit., s. 28. 25 Maria Dąbrowska, Dzienniki, oprać. Tadeusz Drewnowski, Czytelnik, Warszawa 1998, t. III, op. cit., s. 205. 26 Terlecki, op. cit. 27 Tadeusz Szymberski, Atessa. Scen cztery, Gebethner i Sp., Kraków 1910, s. 182. 28 Rodowody studentów, WF AUJ; Pamiętnik Stefanii Chmielakówny, MT. 29 Pamiętnik Stefanii Chmielakówny, MT. 30 Ibidem. 31 Władysław Orkan, Poezje zebrane, op. cit., s. 299; po raz pierwszy wiersz ten ukazał się w zbiorze Z martwej roztoki w roku 1912. 32 Wiersze Czaplickiej w KO BJDR. 33 Informaqe biograficzne w liście Halla do G. B. Gordona, HP PUM. 34 Niklas Luhmann, Semantyka miłości. O kodowaniu intymności, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2003, s. 21-23. VIII. LONDYN 1 Cyt. za: Krystyna Kolińska, Listy do niekochanych, Wydawnictwo „Śląsk", Katowice 1983, s. 247. 2 Maria Komornicka, Raj młodzieży (wspomnienia z Cambrigde), „Przegląd Pedagogiczny" 1896, nr 11, s. 190. 3 Kazimiera Iłłakowiczówna, Wspomnienia i reportaże, Biblioteka Więzi, Warszawa 1997, s. 226, 227. 4 Norman Davies, The Poles in Great Britain, 1914-1919, „Slavonic and East European Review" 1972, t. L, s. 63-89. 5 Relaq'a Tadeusza Szpotańskiego, w: Ryszard Świętek, Lodowa ściana. Sekrety polityki Józefa Piłsudskiego 1904-1918, Platan, Kraków 1998, s. 658. 6 Patrz: Ewa Korzeniewska, Przypisy, w: Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 252-253. 7 Komornicka, op. cit., s. 12, 211. 8 Głośne sufrażystki, „Świat" 1909, nr 50. 9 Quentin Bell, Introduction, w: The Diary of Virginia Woolf red. Anne Olivier Bell, Penguin Books, Londyn 1979, s. xxii. 10 Woolf, Własny pokój, op. cit., s. 39-40. 43° PRZYPISY 11 Wawrzykowska-Wierciochowa, op. cit., s. 663. 12 Ralf Dahrendorf, L.S.E. A History of the London School of Economics and Political Science 1895-1995, Oxford University Press, Oxford 1995, s. 114. 13 Calendar for the Session 1909-1910, The London School of Economics and Political Science, Londyn 1909. 14 Dahrendorf, op. cit., s. 106. 15 Uczona warszawianka, op. cit. 16 List z 18 IV 1972, w archiwum adresatki. 17 Bronisław Malinowski, Ogólnonarodowa służba wywiadowcza, w: Dzieła, 1.10, s. 387 i n. 18 Maria Czaplicka, The Value of Many Witnesses, „The Fritillary" 1911. 19 Pauline Adams, Somerville for Women. An Oxford College 1879-1993, Oxford University Press, Oxford 1996, s. 352. 20 Ibidem, s. 105-106. 21 Robert Ranulphus Marett, Antropologia, polski przekład Ludwika Krzywickiego, Wende i Ska, Warszawa 1918, s. 1-2. 22 George Gray, Anthropology at Oxford, Oxford 1953, s. 13. 23 „Rapport of the Anthropological Committee", 1912, AAC ABL. 24 List Maretta, 17 VI1912, CzP ASC. 25 2 VII 1912, CzP ASC. 26 Czaplicka, The Value of Many Witnesses, op. cit. 27 „Man" 1912, nr 72. 28 Patrz: Maria Czaplicka, Aboriginal Siberia. A Study in Social Anthropology, Clarendon Press, Oxford 1914. 29 Czaplicka, Aboriginal Siberia, op. cit., s. 328. 30 Uczona warszawianka, op. cit. 31 „Daily Express", 15 IX 1913, SC HP PUM. 32 Ibidem, 17IX 1913. 33 „The Birmingham Daily Post", 17IX 1913, SC HP PUM. 34 Mircea Eliade, Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy, tłum. Krzysztof Kocjan, PWN, Warszawa 2001; Ian Lewis, Ecstatic Religion. A Study of Schamanism and Spirit Possession, wyd. II, Routledge, Londyn 1989. 35 List z 15 III 1914, CzP ASC. 36 22 V 1914, SC HP PUM. 37 Czaplicka, My Siberian Year, op. cit., s. 8. 38 List z 3 VII 1914, CzP ASC; opublikowany w: CWMCz, t. 1, s. 67. 39 List Curtis, 22 X 1914, CzP ASC. 40 Henry Hall, The Siberian Expedition, „The Museum Journal", 1916, t. VII, no. 1, s. 28. PRZYPISY 41 Olgierd Budrewicz, Sagi warszawskie, czyli sensacyjne i powszednie, romantyczne i prozaiczne dzieje trzydziestu wielkich rodów warszawskich, 1.1, Czytelnik, Warszawa 1990, s. 102. 42 List do Dąbrowskiego, KD BUWDR. 43 Malinowski, Dziennik, op. cit, s. 328. 44 Zubrzycka, Syn dwu ojczyzn. Ze wspomnień o Józefie Conradzie Korze-niowskim, Iskry, 1931, t. 9, s. 141 (przedrukowane ze skrótami w: Con-rad wśród swoich, op. cit.). 45 Patrz Malinowski, Dziennik, op. cit. 46 Cyt. za: Olgierd Terlecki, Kuzynek diabla, KAW, Kraków 1988, s. 29. 47 Najder, op. cit., t. II, s. 153. 48 Zubrzycka, op. cit., s. 122. 49 Ibidem, s. 123. 50 Ibidem, s. 140. 51 Ibidem, s. 141. 52 Cyt. za: Jan Pomian, Józef Retinger: życie i pamiętniki „szarej eminencji", Pelikan, Warszawa 1990, s. 16. 53 Jarosław Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1957, s. 230. 54 Valerie Bougault, Paryż. Montparnasse, tłum. E. Gorządek, Arkady, Warszawa 2004, s. 92. 55 PAU 1129, APAU. 56 Bolesław Nawrocki, Mela Muter. Kolekcja Bolesława i Liny Nawrockich, Muzeum Narodowe w Warszawie, Warszawa 1995. 57 Cyt. za: Bougault, op. cit., s. 129. 58 Elżbieta Grabska, „Modernę" i straż przednia. Apollinaire wśród krytyków i artystów 1900-1918, Universitas, Kraków 2003. 59 Crespelle, op. cit., s. 70. 60 Bolesław Wieniawa-Długoszowski, w: Paryż i artyści polscy wokół E.-A. Bourdelle'a 1900-1981, red. Elżbieta Grabska-Wallis, Muzeum Narodowe w Warszawie, Warszawa 1997, s. 25. 61 Ewa Bobrowska-Jakubowska, Towarzystwo Artystów Polskich, w: Paryż i artyści polscy, op. cit. 62 Ewa Bobrowska-Jakubowska, Le milieu des artistes polonais en France 1890-1918. Communautes et individualites, praca doktorska, Uniwersytet Paris I Pantheon-Sorbonne, 2001. 63 Halina Ostrowska-Grabska, Bric a brać, 1848-1919, PIW, Warszawa 1978, s. 126. Patrz także Franciszek Ziejka, Paryż młodopolski, PWN, Warszawa 1993. 64 Joseph Retinger, Conrad and His Contemporaries, Roy Publishers, New York 1943, s. 129. PRZYPISY IX. WIELKA WOJNA 1 Bronisław Malinowski, Przedmowa do wydania polskiego „Życia seksualnego dzikich", Dzieła, t. 2, PWN, Warszawa 1984, s. 110. 2 Bobrowska-Jakubowska, Le milieu..., op. cit. 3 Nawrocki, op. cit. 4 Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1914-1918, PWN, Warszawa 1989, s. 9-10. 5 Karta rejestracyjna, APK, sygn. ILK 136. 6 Zubrzycka, op. cit., s. 161. 7 List A. Borenius do Heleny Wayne z 18 IV 1972, w archiwum adresatki. 8 Zubrzycka, op. cit., s. 161. 9 Ibidem. 10 Borys Conrad, Kronika rodzinna, przeł. Irena Tąrłowska, PIW, Warszawa 1969, s. 16. 11 Aniela Zagórska, Kilka wspomnień o Conradzie, w: Conrad wśród swoich, op. cit. (pierwodruk w „Wiadomościach Literackich" 1929). 12 Zdzisław Najder, wstęp, w: Conrad wśród swoich, op. cit., s. 24. 13 A. Zagórska, op. cit., s. 306. 14 K. Zagórska, op. cit., s. 334. 15 List z 6 IX 1914, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 16 List z 3 VII 1914, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 17 Ibidem. 18 Hali, op. cit., s. 34-35. 19 Maud Haviland, A Summer on the Yenisei, London 1915, s. 167. 20 List z 6 IX 1914, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 21 List M. Haviland (Brindley) z 24 II1933, LP ACUL. 22 List z 6 IX 1914, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 23 Czaplicka, My Siberian Year, op. cit., w: CWMCz, t. 3. 24 Hall, op. cit., s. 38. 25 List D. Curtis z 27 XII 1914, CzP ASC. 26 List z 6 X 1924, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 27 Czaplicka, My Siberian Year, op. cit., s. 74-75. 28 Manuskrypt wykładu o syberyjskiej wyprawie, LP ACUL. 29 „Daily News", 18 VII 1916, SC HP PUM. 30 Wywiad w „Timesie", SC HP PUM. 31 Manuskrypt wykładu o syberyjskiej wyprawie, LP ACUL. 32 Wywiad w „Timesie", 8 IX 1915, SC HP PUM. 33 List z 22 VI1915, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 34 Listy z 1IV i 21 V 1915, MP YUL. 433 PRZYPISY 35 List z 22 VI1915, CzP ASC (przedruk w: CWMCz, t. 1). 36 Wawrzykowska-Wierciochowa, op. cit., s. 664. 37 Manuskrypt wykładu o syberyjskiej wyprawie, LP ACUL. 38 To Warsaw from the Yenisei, „The Times", 8 IX 1915, SC HP PUM. 39 Barbara Aitken, In Memoriam. Marie Antoinette Czaplicka, „The Brown Book. LMH Chronicle" 1921, s. 61. 40 „The Oxford Magazine", 5 XI1915, SC HP PUM. 41 „The Ladies' Field", 27 XI1915, SC HP PUM. 42 List do Gordona z 26 XI1915, HP PUM. 43 „The Scotsman", 3 XII 1915, SC HP PUM. 44 „Rapport of the Anthropological Committee", 1915, AAC ABL. 45 „The Manchester City News", 15 11916, „The Lady", 2011916, SC HP PUM. 46 „The Vote", 28 11916, SC HP PUM. 47 List Czaplickiej z 26 XI1915, HP PUM. 48 „Liverpool Daily News", 14 II 1916; „Shefield Daily Telegraph", SC HP PUM. 49 „The Times", 26 II1916 i 25 III 1915, SC HP PUM. 50 Deneke, op. cit., s. 145-146. 51 Women Scientists at Newcastle, „The Times", 1 IX 1916, SC HP PUM. 52 „Birmingham Post", 23 X 1916, SC HP PUM. 53 Aitken, op. cit., s. 61. 54 Deneke, op. cit., s. 145. 55 „Land and Water", 15 IV 1917, w: CWMCz, t. 1. 56 „Land and Water", 3 V 1917, w: CWMCz, t. 1. 57 Przedruk w: CWMCz, t. 1. 58 „The New Europe", 28 III 1918, w: CWMCz, t. 1. 59 „The New Europe", 5 IX 1918, w: CWMCz, t. 1. 60 League of nations dinner, „The Lyceum", XI1918, SC HP PUM. 61 Aitken, op. cit., s. 62-67. 62 Collins, Introduction, CWMCz, s. xxi. 63 Dobrochna Kałwa, Kobieta aktywna w Polsce międzywojennej: dylematy środowisk kobiecych, Towarzystwo Wydawnicze „Historia Iagelloni-ca", Kraków 2001, s. 25-26. X. DOJRZAŁOŚĆ 1 Sprawozdania Szpitala Gminy Żydowskiej w Krakowie, 1925-1938. 2 Tadeusz Pankiewicz, Apteka w getcie krakowskim, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982, s. 245. 434 PRZYPISY 3 Julian Aleksandrowicz, Kurtki z dziennika doktora Twardego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 165. 4 Dokumenty stowarzyszeń żydowskich, StGKr 246, APK. 5 Urzędowy spis lekarzy uprawnionych do wykonywania praktyki lekarskiej, Warszawa 1924/5, „Rocznik Lekarski" 1934, 1936, 1938. 6 Irena Krzywicka, Wyznania gorszycielki, oprać. Agata Tuszynska, Czytelnik, Warszawa 1998, s. 84-85. 7 StGKr 246, APK. 8 Statut Towarzystwa „Nasze Dzieci", StGKr 246, APK. 9 APK, sygn. ILK 136. 10 APK, sygn. ZLPP 9, 10, 19. 11 Ziemianie polscy XX wieku, op. cit, cz. 6, s. 202; Stolzman, Wspomnienia. 12 Joan Givner, Katherine Anne Porter. A Life, Simon and Schuster, New York 1982, s. 152. 13 Wapiński, op. cit. 14 Bogusław Polak, Wojsko wielkopolskie 1918-1920, Wyższa Szkoła Inżynierska w Koszalinie, Koszalin 1990, s. 165. 15 Harald Hoffding, Zasady osobistości w filozofii, tłum. Maria Zielewi-czówna, nakładem tłumaczki, Kraków 1937, s. 3-4. 16 Władysław Tatarkiewicz, Historia filozofii, t. III, PWN, Warszawa 1983, s. 71. 17 Hoffding, op. cit., s. 23. 18 Norman Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, tłum. Elżbieta Taba-kowska, Znak, Kraków 2000, s. 889. 19 Czesław Miłosz, Wyprawa w dwudziestolecie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, s. 483. 20 S. Witkiewicz, op. cit., s. 753. 21 Danek-Wojnowska, op. cit., s. 19. 22 Mieczysław Lepecki, Pamiętnik adiutanta Marszałka Piłsudskiego, PWN, Warszawa 1988, s. 78. 23 Jerzy Kasprzycki, Jerzy S. Majewski, Korzenie miasta, t. VI, Niedaleko od Warszawy, Veda, Warszawa 2004, s. 262-265. 24 Poi, op. cit., s. 570. 25 Stanisław Zieliński, W szponach Sfinksa (pamiętnik więźnia), nakładem księgarni i składu nut Perzyńskiego i Niklewicza, Warszawa 1921. 26 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 61. 27 Janina Witkiewiczowa, Wspomnienia o Stanisławie Ignacym Witkiewi-czu, w: Spotkania z Witkacym. Materiały sesji poświęconej twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, red. J. Degler, Jelenia Góra 1979, s. 103. 28 Najder, Życie Conrada-Korzeniowskiego, op. cit., t. 1, s. 240. 29 J. Conrad, Listy, oprać. Zdzisław Najder, PIW, Warszawa 1968, s. 414. 435 PRZYPISY 30 Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 227. 31 Conrad, op. cit., s. 438. 32 Ibidem, s. 443. 33 A. Zagórska, Kilka wspomnień o Conradzie, op. cit., s. 317. 34 Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 225-226. 35 Dąbrowska, Dzienniki, op. cit., t. II, s. 16. 36 List z 8 XII 1931, w: Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 231. 37 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 62. 38 Jan Lechoń, Portrety ludzi i zdarzeń, oprać. Paweł Kądzielą, Biblioteka Więzi, Warszawa 1997, s. 123. 39 Anna Iwaszkiewiczowa, Dzienniki i wspomnienia, oprać. Paweł Kądzielą, Czytelnik, Warszawa 2000, s. 472, zapis z 10 II1949. 40 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 62. 41 Jarosław Iwaszkiewicz, Tolek, „Twórczość" 1977. 42 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 62. 43 K. Zagórska, op. cit., s. 345. 44 Ibidem, s. 348. 45 Ibidem, s. 354. 46 Ibidem, s. 340-341. 47 Ibidem, s. 352. 48 Ibidem, s. 356. 49 Najder, Życie Conrada-Korzeniowskiego, op. cit., t. II, s. 246. 50 Conrad, op. cit., s. 406^107. 51 Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 282. 52 Kazimierz Wierzyński, Pamiętnik poety, oprać. Paweł Kądzielą, Oficyna Wydawnicza Interim, Warszawa 1991, s. 280-282. 53 „Życie Warszawy", 4 VIII 1955. 54 „Konteksty", op. cit., s. 279. 55 Życiorys Tadeusza Szymberskiego, PAU1—134. 56 Tadeusz Makowski, Pamiętnik, wstęp i komentarze Władysława Ja-worska, PIW, Warszawa 1961, s. 402. 57 „La Pologne" 1924, nr 13, 14. 58 „Tygodnik Ilustrowany" 1925, s. 493. 59 „Tygodnik Ilustrowany" 1926, nr 27. 60 Franciszek Pułaski, Biblioteka Polska w Paryżu 1893-1948, Paryż 1948. 61 PAU 1-134. 62 Bougault, op. cit., s. 68. 63 Dawidowiczowa, op. cit., s. 28. 64 Bougault, op. cit., s. 153-155. 65 T. Terlecki, op. cit., s. 73-74. 66 PAU 1-134. 67 T. Terlecki, op. cit., s. 73-74. 436 PRZYPISY Ibidem. Ibidem. List z 2 X 1936, „Konteksty", op. cit., s. 283. Data na portrecie: 26 VII 1936, reprodukowany w: Marta Skwara, Szczecińskie Witkacjana, Książnica Pomorska, Szczecin 1999, s. 185. Szymon Rudnicki, Romer Eugeniusz Ignacy Mateusz Hieronim, PSB, t. XXXI, s. 645-646. Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, op. cit., s. 232. Śirkaite, op. cit., s. 330-331. Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit., s. 16-17. Musiała czytać świeżo wówczas wydaną książkę tej autorki L'Anima delia donna, przetłumaczoną z włoskiego na wiele języków. Giną była córką Cesare Lombroso, twórcy teorii typów kryminalnych i tezy, że przestępczość jest uwarunkowana biologicznie. „Brown Book" 1919, ALMH. Sprawozdania miss Jex-Blake, ALMH. „Czas", 13 VI1921. Maria Czaplicka, Poland, „The Geographical Journal", czerwiec 1919, przedruk w: CWMCz, t. 1. „Sunday Herald", 5 V 1919, SC HP PUM. Maria Czaplicka, History and Ethnology in Central Asia, „Man", luty 1921, nr 11, przedruk w: CWMCz, 1.1. Op. cit., t. III, s. 64. Tłumaczenia powieści Nałkowskiej Kobiety z 1906 roku dokonał Michał Seweryn Dziewicki. Maria Czaplicka, Poland of Today, „Land and Water" 1919-1920, przedruk w: CWMCz, 1.1. „The Woman Citizen", 17 11920, s. 732. Kałwa, op. cit. Na straży praw kobiety. Pamiętnik Klubu Politycznego Kobiet Postępowych. 1919-1930, oprać. Sylwia Bujak-Boguska, Warszawa 1930, s. 128. Wigilia 1919 r. M. Czaplickiej, list Alberta Domerskiego zawierający informacje z „archiwalnej listy pasażerów", „Gazeta Wyborcza", dodatek „Wysokie Obcasy", 1 III 2003. Na straży praw kobiety, op. cit., s. 34. Cyt. za: Collins, Introduction, CWMCz, s. xxiii. Maria Czaplicka, Is Danzig a Free City?, „The New Europe", 21 X1920, przedruk w: CWMCz, t. 1. „Czas", 13 VI1921. CzP TL. List Jahołkowskiej, LP ACUL. 437 PRZYPISY 95 Wawrzykowska-Wierciochowa, op. cit., s. 664. 96 Cecylia Walewska, Kobieta polska w nauce, Towarzystwo Zawodowego Kształcenia Kobiet, Warszawa 1922, s. 21. 97 Deneke, op. cit., s. 145. 98 Pismo Royal Geographical Society z maja 1920, CzP ASC. 99 Tadeusz Ziarski, Wspomnienia o Marii Antoninie, „Dziennik Polski", 3111976. 100 Bristol University's Loss. The Late Miss Marie Antoinette Czaplicka, „Bristol Times", brak daty, CzP ASC. 101 Teczka Czaplickiej, HO.144/418169. 102 List Staveley z 31 V 1921 (tłum. Aleksander Jakimowicz), CzP ASC. 103 General Register Office, B002603. 104 List Jex-Blake, Penrose i Maretta, CzP ASC. 105 Tom pierwszy: Michael W. Young, Malinowski. Odyssey of an Anthropologist. 1884-1920, Yale University Press, New Haven i Londyn 2004. 106 List Seligmana, MP ALSE. 107 Najder, Życie Conrada-Korzeniowskiego, op. cit., t. II, s. 136. 108 Listy Aitken z 30 VI i 19 VII 1921, Siberian Expedition, PUM. 109 Robert Ranulphus Marett, Marie A. de Czaplicka: Died May 27th, 1921, „Man", lipiec 1921, nr 60. 110 Walewska, op. cit., s. 3. 111 List Blackwood z 11 XII 1921, CzP ASC. 112 Stanisław Szanter, Socjologia kobiety, Wydawnictwo B. Kądzielą, Warszawa 1948, s. 294. XI. WOJNA DRUGA 1 Dąbrowska, Szkice o Conradzie, op. cit., s. 229. 2 Ibidem. 3 Tatarkiewiczowie, op. cit., s. 45. 4 Dąbrowska, Dzienniki, op. cit., t. II, s. 418. 5 Wierzyński, op. cit., s. 282. 6 List Szymberskiego z 25 11940, MP YUL. 7 List Szymberskiej z 25 11940, MP YUL. 8 Maria Danilewicz-Zielińska, Szkice o literaturze emigracyjnej, Ossolineum, Wrocław 1999, s. 32. 9 Maria Danilewiczowa, Małość w wielkości, „Kultura", Paryż 1968, nr 243/244, s. 221. 10 Literatura polska na obczyźnie 1940-1960, red. Tymon Terlecki, t. II, B. Świderski, Londyn 1965, s. 609. PRZYPISY 11 T. Terlecki, Paryż, op. cit., s. 74. 12 Archiwum Etat Civil, Mairie de Tresserve. 13 Katarzyna Zimmerer, Zamordowany świat. Losy Żydów w Krakowie 1939-1945, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004. 14 Aleksander Biberstein, Zagłada Żydów w Krakowie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, wyd. II, s. 212-215. 15 Ibidem, s. 217. 16 Chociaż Katarzyna Zimmerer pisze, że cmentarz ten został przez Niemców zamknięty już na początku okupacji, to jest bardzo prawdopodobne, że grabarz Pinchas Ladner zrobił wyjątek dla starego Wasserberga. Gdy pani Janina i jej matka wróciły po wojnie do Krakowa, miejsce pochowania dziadka wskazała im kuzynka ojca, która była na pogrzebie. Pani Klara Wasserbergowa kazała tam wznieść granitowy nagrobek, na którym wymieniono nie tylko nazwisko patrona rodu, ale także wszystkich członków rodziny zamordowanych w czasie wojny. 17 Aleksandrowicz, op. cit., s. 31. 18 Pankiewicz, op. cit., s. 82. 19 Biberstein, op. cit., s. 219. 20 Pankiewicz, op. cit., s. 114. 21 Ibidem, s. 219. 22 Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939-1945. Informator encyklopedyczny, PWN, Warszawa 1979, s. 490. 23 Stanisław Zabierowski, Szebnie, dzieje obozów hitlerowskich, KAW, Rzeszów 1985, s. 148. 24 Relaqa Wolfganga Adolfa, nr 301/1021, ŻIH. 25 Relacja Lorki Schorr, nr 301/1197, ŻIH. 26 Relacja Albina Szeligi w archiwum J. B. Glińskiego. 27 Relacja Miny Kalb, nr 301/4674, ŻIH. 28 Relacja Abrahama Landerera, nr 301/1173, ŻIH. 29 Relaqa Edmunda Schónberga, nr 301/1180, ŻIH. 30 Relacja Jakuba Neigera, nr 301/855, ŻIH. 31 Por. Piotr Żaroń, Ludność polska w Związku Radzieckim w czasie II wojny światowej, PWN, Warszawa 1990. 32 Orzeszkowa, op. cit., s. 402. 33 Jarosław Marek Rymkiewicz, Umschlagplatz, Oficyna Wydawnicza JMJ, Gdańsk 1992. 34 Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945, oprać. Władysław Bartoszewski, Zofia Lewinówna, Wydawnictwo Znak, Kraków 1969, wyd. II, s. 1024. 35 Wacław Szyszkowski, Nusbaum Czesław, PSB, t. XXIII, s. 412. 439 PRZYPISY Jerzy Kasprzycki, Żydzi Warszawy, WAiF, Warszawa 1993, wyd. II, s. 158. Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, oprać. Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983. Całek Perechodnik, Spowiedź: dzieje rodziny żydowskiej podczas okupacji hitlerowskiej w Polsce, oprać. David Engel, Karta, Warszawa 2004. Wiktor Kulerski, Marsz, „Krytyka" 1983, nr 15, s. 248-267. Ibidem, s. 254. Ziemianie polscy XX wieku, op. cii, cz. 6, s. 202. Ten jest z ojczyzny mojej, op. cit., wyd. I, s. 394—395. A. Romer, Memoirs, BJDR, s. 10-13. Ibidem, s. 18-19. Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit., s. 17-18. Wincenty Chrząszczewski, Kamerowa (Dembowska Kamerowa) z Dembowskich Zofia, PSB, t. XXXI, s. 664. Zofia Dembowska Romer (1885-1972). Katalog wystawy obrazów w Rap-perswil, op. cit., s. 23, 26. A. Romer, Memoirs, op. cit., s. 24. Chrząszczewski, op. cit., s. 664. Zygmunt Bauman, Nowoczesność i zagłada, Warszawa 1992, s. 136-137. XII. PO KATASTROFIE 1 Wierzyński, op. cit., s. 282. 2 List z 3 II1949, KD BUWDR. 3 List z 12 II1949, KD BUWDR. 4 „Życie Warszawy", 4 VIII 1955. 5 Andrzej Stolzman i Zygmunt Stolzman, Stolzman Adam, op. cit., s. 161. 6 B. Conrad, op. cit., s. 129. 7 A. Romer, op. cit., s. 47-49. 8 Chrząszczewski, op. cit., s. 664. 9 A. Romer, op. cit., s. 47-^9. 10 Zofia Dembowska Romer (1885-1972). Katalog wystawy obrazów w Rap-perswil, op. cit., s. 8. 11 Zofia Dembowska Romer. Katalog wystawy obrazów, op. cit., s. 130. 12 Hela Rankowicz, Otwarcie wystawy w Kownie 1992, w: A. Romer, op. cit. 13 Hela Rankowicz, Otwarcie wystawy w Królikami 1993, w: A. Romer, op. cit. 14 Orzeszkowa, op. cit., s. 415. 44° PRZYPISY 1 T. Terlecki, op. cit., s. 74. 1 Informacje z katalogów wystaw od Ewy Bobrowskiej-Jakubowskiej. ' List z 4 IV 1948, teczka Czaplickiej, ALMH. ' Materiały dotyczące Czaplickiej, LP ACUL. ' Patrz także Joanna Tokarska-Bakir, Maria Czaplicka. Nie deptać trawników, „Wysokie Obcasy" 2003, nr 5 (201). EPILOG 1 Grażyna Kubica, Etos śląskiego luterstwa — analiza antropologiczna, w: Doskonałość. Zbawienie. Rodzina. Z badań nad protestantyzmem, red. Zbigniew Pasek, WiR Partner, Kraków 2005. 2 Konstanty Jeleński, Posłowie, w: Czapska, op. cit., s. 267. 3 Z. Romerowa, Wspomnienia, BNDR. 4 Ignacy Daszyński, Pamiętniki, t. II, nakładem Drukarni Narodowej, Kraków 1926, s. 81. SPIS ILUSTRACJI 1. Otolia Retingerowa, ze zbiorów Zdzisława Najdera. 2. Aniela Zagórska z Conradem, BN, Dział Ikonografii, sygn. 13 743. 3. Karola Zagórska z Conradem, ze zbiorów Andrzeja Biernackiego. 4. Zofia Dembowska, ze zbiorów Andrzeja Romera. 5. Maryla Zaborowska, ze zbiorów Jana Zaborowskiego. 6. Zofia Szymberska, portret autorstwa Meli Muter, olej, ze zbiorów Bolesława Nawrockiego, fot. Marya Nawrocka-Teodorczyk. 7. Helena Czerwijowska, ze zbiorów autorki. 8. Paulina Wasserberg z bratanicą Janiną, ze zbiorów Janiny Kardas. 9. Maria Czaplicka (fragment obrazu Jana Rembowskiego Anioły stoją na rodzinnych polach), sangwina, MNK. 10. Henryk Nusbaum, w: tegoż, Pisma z dziedziny nauk lekarskich, Warszawa 1913, BJ. 11. Michał Mutermilch na Pawiaku, „Świat" 1906, nr 14, BJ. 12. Matylda i Tadeusz Dembowscy, ze zbiorów Andrzeja Romera. 13. Zofia Romer, Wilno. Zaułek literacki, akwaforta, ze zbiorów Andrzeja Romera. 14. Zuzanna Buchowska, ze zbiorów Michała Buchowskiego. 15. Emilia i Zygmunt Zubrzyccy, ze zbiorów Wandy Puchalskiej. 16. Norbert i Farmy Wasserbergowie z synową Klarą i wnuczką Janiną, ze zbiorów Janiny Kardas. 17. Wincenty Wodzinowski, Wieczorek z tańcami (na rzecz Kursów Bara-nieckiego), litografia, Akademia Sztuk Pięknych, Kraków. 18. Grupa młodzieży, m.in. trzy pierwsze studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego: Stanisława Dowgiałło, Janina Kosmowska, Jadwiga Sikorska, AUJ, sygn. F 4796II/2. 19. Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych, pracownia malarstwa, „Tygodnik Ilustrowany" 30 VI1914, BJ. 20. Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych, pracownia rzeźby, „Tygodnik Ilustrowany" 15 11916, BJ. 442 SPIS ILUSTRACJI 21. Uczestnicy seminarium historycznego i profesorowie UJ: Sobieski, Czermak, Zakrzewski, Krzyżanowski, Kutrzeba, Bujak, 1909; AUJ, sygn. 1. 22. Zofia Dembowska w swojej pracowni, ze zbiorów Andrzeja Romera. 23. Zofia Romer, Cytowiański dwór zimą, akwarela, Narodowe Muzeum Sztuki im. Ciurlonisa w Kownie. 24. Maria Czaplicka, Olek Niedziela, okładka projektowana przez Zofię Plewińską, BN. 25. Zofia Plewińską, ilustraq'a do Olka Niedzieli Czaplickiej, BN. 26. Zofia Romer, Przed tańcem, akwaforta, ze zbiorów Andrzeja Romera. 27. Zofia Romer, Zasmucone dziewczyny, akwaforta, ze zbiorów Andrzeja Romera. 28. Zofia Dembowska (Romerowa), Dwie postaci kobiece we wnętrzu, rysunek, Narodowe Muzeum Sztuki im. Ciurlonisa w Kownie. 29. Jan Rembowski, Anioły stoją na rodzinnych polach, sangwina (środkowa część tryptyku), MNK. 30. Maria Czaplicka, fot. Swaine, PRM. 31. Tubylcza dziewczyna, fot. Maria Czaplicka, PRM. 32. Zofia Zielewiczówna, Trębacz na ratuszu, okładka projektowana przez W. Gosienieckiego, BJ. 33. Wiktoria Gleitzman z wnuczką Janiną; fot. Paulina Wasserberg (?), ze zbiorów Janiny Kardas. 34. Pensjonat „Warszawianka", Zakopane 1914, BJ. 35. Sanatorium dra Dłuskiego, BJ. 36. Pensjonat „Szałas", Zakopane 1914, BJ. 37. Zima w Tatrach, „Tygodnik Ilustrowany" 7 III 1914, BJ. 38. Maria Czaplicka i Henry Hali na Syberii, PRM. 39. Londyn, Cheapside i Mansion House, ze zbiorów autorki. 40. Londyn, katedra św. Pawła, ze zbiorów autorki. 41. Plakat propagandowy sufrażystek, „Świat" 1909, nr 50, BJ. 42. London School of Economics and Political Science, w: Calendar for the Session 1903-1904, Biblioteka LSE. 43. Damskie kolegium, Somerville Hall, „The Graphic" 30 VII 1880, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu. 44. Katedra i błonia w Oksfordzie, ze zbiorów autorki. 45. Uczestnicy wyprawy jenisejskiej: Dora Curtis, Henry Hall, Vasilij Korobiennikow, Maud Haviland, PRM. 46. Bazar polski w Londynie, „Świat" 1914, nr 3, BJ. 47. Paryż, Grand i Petit Palace, ze zbiorów autorki. 48. Kobiecy oddział, ze zbiorów M. Czaplickiej, PRM. 443 SPIS ILUSTRACJI 49. Zygmunt Badowski, List do rodziny, „Tygodnik Ilustrowany" 4 XII 1915, BJ. 50. Maria Czaplicka i Henry Hali ze swoją kolekcją, PRM. 51. Czaplicka w tarantasie, PRM. 52. Portret Czaplickiej w „The Ladies' Field" 27 XI1915, Bodleian Library, Oksford. 53. Kobieca służba rolna w czasie wojny, plakat brytyjski 1917, www. spartacus.schoolnet.co.uk/Wland.htm 54. Maria Czaplicka, My Siberian Year, strona tytułowa, BN. 55. Szpital Gminy Żydowskiej w Krakowie, ul. Skawińska, Sprawozdanie Szpitala Gminy Żydowskiej w Krakowie, BJ. 56. Maria Zaborowska, ze zbiorów Jana Zaborowskiego. 57. Aniela Zagórska z Kazimierzem Wierzyńskim nad Morskim Okiem, 29 VI1930, ADM, I-K-1915. 58. Aniela Zagórska w grupie literatów, m.in. K. Irzykowski, J. Wiktor, F. Goetel, Z. Nałkowska oraz marszałek Senatu W. Raczkiewicz, ADM I-K-1993. 59. Tadeusz Szymberski, Sądy. Kompozycja sceniczna, okładka projektowana przez Zofię Szymberską, BJ. 60. S. I. Witkiewicz, Portret Zofii Szymberskiej, w zbiorach Książnicy Szczecińskiej, reprod. w: M. Skwara, Szczecińskie Witkacjana, Szczecin 1999. 61. Zofia i Tadeusz Szymberscy z góralską rodziną na Bystrem, 1936, ze zbiorów Stefana Okołowicza. 62. Zofia Romer, Autoportret, ze zbiorów Eugenii Hempel. 63. Zofia Romer, Portret starej kobiety, Muzeum Austros w Szawlach. 64. S. I. Witkiewicz, Portret Zofii Romerowej, ze zbiorów Andrzeja Romera. 65. Romerowie, zdjęcie rodzinne, 1936 r., ze zbiorów Andrzeja Romera. 66. Maria Czaplicka, reprod. w: Na straży praw kobiety, BJ. 67. Aix-les-Bains, jadalnia hotelu Bristol, ze zbiorów autorki. 68. Aix-les-Bains, plaża nad jeziorem du Bourget, ze zbiorów autorki. 69. Przeprowadzka do getta, ul. Krakowska, ADM, sygn. XI-299. 70. Kolejka przed sklepem w getcie krakowskim, ADM, sygn. XI-318. 71. Zofia Romer, Na wybory, Narodowe Muzeum Sztuki im. Ciurlonisa w Kownie. 72. Zofia Romer, Barka. Deportacja, ze zbiorów Andrzeja Romera. 73. Zofia Romer w Kairze, ze zbiorów Andrzeja Romera. 74. Otolia Retingerowa, lata siedemdziesiąte, ze zbiorów Wandy Pu-chalskiej. 75. Zofia Romer, Zima w Montrealu, ze zbiorów Andrzeja Romera. INDEKS NAZWISK Abakanowicz Zofia 142 Abelard Pierre 124, 169 Abramowska Janina 428 Adams Pauline 11, 209, 431 Adolf Wacław 49 Adolf Wolfgang 374,439 Adolfowa Aniela z d. Zubrzycka 49 Adolph, administrator majątku 245 Adwentowicz Karol 144 Aitken Barbara z d. Freire-Marre- co 203, 212, 268, 275, 276, 349, 350, 434, 438 Aleksandrowicz Julian 283, 366, 435, 439 Alma Tadema Lawrence 196 Alma Tadema Lawrence, córka malarza 196,224,226 Anders Władysław 402 Anderson Jane 255, 289 Antonow, przewodnik M. Czaplickiej 262 Antonowicz-Kuczewska Józefa 146 Apollinaire Guillaume, właśc. Wilhelm Apollinaris Kostro- wicki 231 Arct Stanisław Jan 201, 204 Ardener Shirley 11,427 Aries Philippe 8, 421 Askenazy Szymon 303 Astor Nancy 336 Babiński Józef 68, 180 Badowski Zygmunt 249, 444 Balfour Henry 212,269 Bałzukiewicz Bolesław 325 Baraniecki Adrian 57, 58, 64, 69, 70, 72-74, 323 Bartoszewski Władysław 381, 439, 440 Bator Joanna 427 Baudelaire Charles Pierre 315 Bauman Janina 394 Bauman Zygmunt 394, 440 BaumannGerd 119,427 Bąkowska Eligia 425 Beauvoir Simone de 26, 423 Bechard Emile 361 Bednarski Tadeusz 89 Bell Anne Olivier 430 BellQuentin 430 Benowa z d. Mutermilch, żona Natana 35, 361 Ben Natan 35, 36, 361 Bennett Arnold 230 Benówna Kazimiera 35 Benówna Zofia zob. Szymberską Zofia Bentkowska, matka Eugenii Zielińskiej 37 Bentkowska Eugenia (Żenią) zob. Zielińska Eugenia Berent Wacław 173 Bergson Henri 51, 68, 230 Białek Józef Zbigniew 429 445 INDEKS NAZWISK Biberstein Aleksander 363, 364, 368, 369, 371, 375, 409, 439 Bieniarzówna Janina 424 Biernacki Andrzej 11, 397, 398, 442 Bierut Bolesław 400 Blackwood Beatrice 276, 350, 351, 438 Blanche Jacques Emile 68 Blaustein, lekarz 377 Blixen Karen, pseud. Isak Dinesen 118, 119, 427 Blukacz-Louisfert Blandine 11 Blumenfeld Jan 386 Błaszczykowa Maria 414, 415 Bławdziewiczówna Marysia 38 BoasFranz 214 Bobrowska-Jakubowska Ewa 11, 69, 132, 233, 236, 408, 432, 433, 441 Bobrowski Tadeusz 43 BogdańskiE. 144 Bonnard Pierre 229 Borenius Anne-Mi 204, 253, 433 Borenius Tancred 204, 253 Borkowska Grażyna 129, 428 Borkowska-Dunin Eugenia 77, 159, 161 Borkowski-Dunin Władysław 77, 159 Borkowski, notariusz 63 Borońska Aleksandra 76,178 Botticelli Sandro, właśc. Alessan- dro di Mariano Filipepi 23,186 Bougault Valerie 230, 310, 432, 436 Bourdelle Emile Antoine 232 Bourdieu Pierre 27,151,182, 423, 429 Boznańska Olga 230,232 Brach-Czaina Jolanta 8, 421 Brandt Karl 381 Brodzka Alina 428 Browicz Tadeusz 248 Browning Robert 188,189 Brownsordow Helena 290 Brownsordow Kazimierz 290 Brzeziński Edmund 146 Brzeziński, esesman 381 Brzeziński Piotr Józef 71 Brzozowska Emilia 139 Brzozowska Urszula (Urcia) z d. Sokołowska 139, 140 Brzozowski Kazimierz 139, 140 Bubrowiecka Renata 11 Buchowska Antonina 42 Buchowska Cecylia, zob. Ziele- wicz Cecylia Buchowska Zuzanna Maryj anna Albertyna z Trąpczyńskich 41, 42, 442 Buchowski Kajetan 42 Buchowski Michał 11, 41, 442 Budrewicz Olgierd 223, 432 Bujak-Boguska Sylwia 437 Bujak Franciszek 71,443 Bujwid Odo Feliks 58-60, 74, 424 Bujwidowa Kazimiera z d. Kli- montowicz 62 Bujwidówna Jadwiga 62 Bujwidówna Kazimiera 60, 62 Bujwidówna Zofia 62 Burhardtówna Janina 38,158 Buxton Leonard H. D. 274, 334 Byron George Gordon 430, 434 Bystroń Jan Stanisław 351 Cezanne Paul 173 Calder Alexander 311 Calvas-Dhigoszowska Stefania 233 CaplanPat 427 Carmichael Stewart 325 Cech Krystyna 10 446 INDEKS NAZWISK Chagall Marc 231 Chałasiński Józef 53, 54, 424 Chałubiński Tytus 157 Chądzyńscy, rodzina 384 Chłapowska Katarzyna 225 Chmielakówna Stefania 184, 189, 430 Chodakowscy, znajomi Zagórskich 144 Christensen, pracownik konsulatu norweskiego 221 Chrzanowski Bohdan 384 Chrząszczewski Wincenty 440 Churchill Winston Leonard Spencer 198 Chwistek Leon 6, 139, 142, 147, 154, 311, 356 Chyra-Rolicz Zofia 425 Ciećkiewicz Mieczysław 363 Cielecki Janek 45 Ciszewska Felicja 70 Collins David 201, 412, 434, 437 Conrad Borys 254, 255, 299, 306, 400, 401, 433, 440 Conrad Jan 259 Conrad Jessie 227, 228, 255, 257, 258, 299 Conrad Joseph, właśc. Teodor Józef Konrad Korzeniowski 12-15, 43-45, 70, 134, 179, 196, 224, 226-228, 234, 253-259, 287, 298-300, 302, 304-308, 349, 353, 354, 397, 398, 413, 417, 435, 436, 442 Conradowie, rodzina 235, 253- -255, 299, 306 Cornelius Hans 79 Crespelle Jean-Paul 69, 231, 311, 425, 432 Cukierman, właściciel herbaciarni w Warszawie 30 Curie-Skłodowska Maria 59, 138, 312, 338, 343 Curtis Dora 219, 222, 223, 260- -262, 431, 433, 443 Cybulska Ewa zob. Oskierczyna Ewa Cybulska Janina 61,152 Cybulski Napoleon 58, 74, 152 Czajecka Bogusława 424 Czaplicka Eugenia 28, 145 Czaplicka Maria 8, 23, 24-26, 28--30, 62-64, 89, 93-101,110-120, 138,139,145-148,182-191,195, 199-208, 210-224,235, 260-280, 333-351, 410-412, 416, 417, 419, 422,423, 426-428, 430,431, 433, 434, 437, 438, 441, 442, 443, 444 Czaplicka Zofia z d. Zawisza 28- -30, 216 Czaplicki Feliks 28-30 Czaplicki Stanisław, brat Marii 28, 260, 410 Czaplicki Stanisław, bratanek Marii 410 Czapowski, furman Romerów 243 Czapska Maria 303, 416, 421, 441 Czapski Józef 301, 303 Czarnowscy, rodzina 100 Czechowicz Józef 356 Czermak Wiktor 70, 71, 443 Czerwijowska Helena zob. Prota- sewiczowa Helena Czubińska Magdalena 11 Dahrendorf Ralf 203, 431 Dalcroze Emile, właśc. Jaques- -Dalcroze Emile 288 Danek-Wojnowska Bożena 129, 294, 422, 424, 428-430, 435 Danilewiczowa (Danilewicz-Zie- lińska) Maria 356-358, 438 Daniłowski Gustaw 95 44-1 INDEKS NAZWISK Daszyńska-Golińska Zofia 60 Dobrska Anna z d. Tomaszewicz Daszyński Ignacy 418, 441 95, 175 Daugelis Osvaldas 405, 406 Domerski Albert 437 Davies Norman 196,294,430, Dostojewski Fiodor M. 159 435 Dowgiałło Stanisława 62, 442 Dawidowiczowa Alina z d. Drążkiewicz Elżbieta 11 Chwistek 20, 311, 422, 436 Drewnowski Tadeusz 355, 430 Dawson Agnes 203 Drzewiecka Jagusia 143,144 Dąbrowska Danuta 8, 421 Dunin-Wąsowicz Krzysztof 248, Dąbrowska Maria 12, 88,179,198, 251' 433 203, 224, 225, 252, 297-301, 304, Dymowska Franciszka 30 353-355, 396, 397,419, 421, 426, Dziewicki Michał Seweryn 72, 437 430 435 436 438 Dzikiewicz Władysław 140 Dąbrowski Marian 62, 94,197, D- Zosia zob- Romerowa Zofia 198, 203, 210, 225, 419, 432 Dembowska Maria z d. Sobotkie- Eaton Ethel 55 wicz 136, 142 Edwards Elisabeth 11 Dembowska Matylda z d. Grosse Eibenschutz Stanisław 364 38, 39, 82-84, 317, 318, 321, 405, Eliade Mircea 113' 218' 431 442 Emerson Ralph Waldo 71, 79, 90, Dembowska Zofia zob. Romero- ' „ ,. Engel David 440 wa Zofia c „ ¦ a u t^ . . ¦ r, • , -r,^ -,~ Engelkrng Anna 11 Dembowski Bronisław 136, 142 „ 5. . T5 , „._ n u i-n -i u Ant. Epstein Jacob 309 Dembowski Bronisław, bp 406 r . . r, n, 1 oo r Epstemowa Flora 96, 183 Dembowski Tadeusz 38,39, ~ . . , c, . , oc, Estreicher Stanisław 356 82-84,141,317,322,405,442 c ¦ c t hueenia Bonaparte, cesarzowa Deneke Helena 275, 277, 343, !rancuzówF316 422'434'438 Ewart Mary 221,274 Deotyma, właśc. Jadwiga Łusz- czewska 35 Fawcett Edward 348, 350 Derwojed Janusz 430 Filipkiewicz Stefan 207, 363 Desgeorges Hipolite 361 Filipowicz Tytus 197 Dinesen Isak zob. Blixen Karen Fiiozof zob Wasserberg Ignacy Długołęcka Lidia 428 Flandrin Jules 311 Dłuska Bronisława z d. Skłodow- pjjg Mariola 11, 429 ska 138, 139, 141, 338 Franczak Ewa 422 Dłuski Kazimierz 137-139,141 Frantz Charles 11 Dmowski Roman 241 Freakins William B. 340 Dobranowska Anna 11 Freire-Marreco Barbara zob. Dobrowolski Stanisław W. 90, Aitken Barbara 386,426 Friesz Otton 311 448 INDEKS NAZWISK Frycz Karol 138 Gacki Stefan Kordian 96 Gadacz Tadeusz 421 Galant, rabin 390 Gałecka Nelly z d. Grzędzińska 300, 304 Garapich Michał 11 Gardiner, nauczycielka angielskiego 55 Garszyńska, benefaktorka Towarzystwa im. Kraszewskiego 60 Gauguin Paul 311 Giddens Anthony 421 Gide Andre 68,89,230 Gidyński Kazimierz 356 Giebułtowicz Józef 427 Gingrich Andre 119,427 Giraudoux Jean 230 Givner Joan 289, 435 Gleitzman Klara zob. Wasserber-gowa Klara Gleitzman Wiktoria 131, 443 Gliński Jan Bohdan 11, 371, 439 Glogerowa, znajoma M. Czaplic-kiej 96 Godebska Misia 229,230 Godebski Cyprian 89, 229, 230 Godlewska Maria (Mysz) z d. Ochenkowska 45, 297, 298, 353 Godlewski Emil 71 Goetel Ferdynand 302, 444 Goethe Johann Wolfgang 16,114, 130, 427 Goldgard Stella 11,284 Goldman Amalia 364 Goldsztand, fabrykant 46 Gomułka Władysław 409 Gorayscy, rodzina 373 Gorayska Maria 374 GorządekEwa 432 Gosieniecki Wiktor 121, 443 Gottlieb Leopold 232, 363 Górzyna Zofia 11 Grabowski Mieczysław 71 Grabska-Wallis Elżbieta 231, 432 Gray George 431 Griffiths Stanford 342 Grodziska Karolina 11, 410 Gross Adolf 58 Grosse, rodzina 77 Grosse Juliusz Fryderyk 39, 77 Grosse Juliusz Jakub 39, 69, 142 Grosse Matylda zob. Dembowska Matylda Grossmanowa Buba 303 Grosz Elisabeth 26, 423 Grzegorz z Sanoka 125 Grzelak Władysław 427 Guerin Charles 311 Guttmanowa, lekarka 375 Haber Maurycy 363 Haddon Alfred 219, 274 Hagenbeck Karl 253 Hall Henry Usher 116, 189-191, 222, 261-265, 267-271, 273, 336, 341-343, 349, 410,411, 419, 430, 431, 433, 443, 444 Hammar Maria z d. Zielewicz 16, 40, 41, 43, 71, 90, 91, 123, 168, 170, 289, 393, 413,422,424, 426, 428, 429, 435 Hammarówna Inusia 93 Harris Olivia 9,421 Hartland Sidney 218 Haviland Maud (później Brindley) 24, 219, 222, 260-262, 422, 433, 443 Heinrich Władysław 72 Heller Janek 11 Heller Julia 11 Heller Krzysztof 11 449 INDEKS NAZWISK Heller Zbigniew 357 Hempel Eugenia 444 Hempel Jan 96, 332, 387 Hempel „Puc" 388, 389, 391 Herbert, sublokator D. Wasserberg 287,362 Herbst Stanisław 34,423 Herse Bogusław 35 Herszwikiel Anna 96 Hertz Aleksander 356 Herzfeld Michael 7,421 Hitler Adolf 391 Hłasko Stanisław 240 Hłaskowie, rodzina 240 Hoefl, esesman 381 Hoff Bogumił 149 Hoffding Harald 173,291, 292, 435 Hoffman Vlastimil 309 Holenderska Jadwiga z d. Nus-baum 15,16, 32-34, 64, 65,101, 102, 296, 379 Holenderski Bernard 64, 382, 383, 384, 407 Holenderski Janusz 379 HoppeE. O. 25 Hornejohn 271 HrdlićkaAles 214 Hubinger Vaclav 421 Hujar Albert 371 Humphrey Caroline 11 Humikiewicz Artur 35, 423 Ibsen Henryk 144 Iłłakowiczówna Kazimiera 194, 295, 308, 430 Irzykowski Karol 302, 444 Iwaszkiewicz Jarosław 230, 303, 304, 432, 436, 437 Iwaszkiewiczowa Anna 302, 304, 436 J. zob. Janczewska Jadwiga Jagminówna Dziunia 143 Jahołkowska Jadwiga 423, 437 Jakimowicz Aleksander 438 Jakimowicz Irena 422 Jakubowa Natalia 7, 10, 22, 126, 160, 428, 429 James Wendy 11 Janczewska Jadwiga z d. Szetkie-wicz 143, 164, 174 Janczewski Edward 71 Janczuk, prof. 220 Jankowski Edmund 33, 34, 64, 65, 145, 379, 380, 382, 407, 422, 425 Janowski Jan 317, 319 Jaroszyńska Emilia 37 Jaroszyński, właściciel zakładu krawieckiego w Wilnie 37 Jarzębowska Agnieszka 11 Jasieńska Anna 63 Jaworska Władysława 436 Jeleński Konstanty 416, 441 Jełowicki Witold 151 Jerzy V, król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii 206 Jex-Blake Henrietta 274, 348, 437, 438 Jochelson Waldemar 214 Jones Frances 341 Jonkler, inżynier 377 Joteyko Józefa 184, 342 Kahn Albert 345, 346 KalbMina 375,439 Kalinowski Stanisław 63 Kalinowski Witold 427 Kałwa Dobrochna 280, 434, 437 Kamieński Antoni 13,177 Kamiński Stefan 399 Kardas Janina z d. Wasserberg 10, 23, 50, 52, 53, 77, 130, 131, 182, 45° INDEKS NAZWISK 284, 285, 287, 363, 365, 370-372, 378, 409, 410, 439, 442, 443 Kasprowicz Jan 136, 140 Kasprzycki Jerzy 380, 426, 427, 435, 440 Katelbach Tadeusz 324 Kaufman Hugo 147, 148, 184 Kądzielą Paweł 436 Keith Arthur 217 Kenna Margaret 11 Keppler Irena 377 Keppler Wiktor 375, 377 Kirchner Hanna 11, 423 Kisling Mojżesz 231 Klingsland Fabian 36 Koc Barbara 422 Kocjan Krzysztof 431 Kolińska Krystyna 430 Kołakowski Leszek 160, 429 Komornicka Maria (zam. Lemań- ska) 75, 194, 198, 199, 430 Konie Henryk 75 Konopka Feliks 427 Konopnicka Maria 92, 93 Kopciewicz Lucyna 423 Kopera Feliks 71 Korniłowicz Tadeusz 136 Korniłowiczowa Jadwiga (Dzinia) z d. Sienkiewicz 137, 141,142, 355 Korobiennikow Vasilij 222, 261, 443 Korsak Bohdan 240 Korsakowie, rodzina 241 Korzeniewska Ewa 421, 430 Korzeniowska Ewelina 306 Korzeniowski Apollo 306 Korzeniowski Mieczysław 290 Kosmowska Janina 62, 442 Kostaneccy, rodzina 304 Kościelski Władysław 233 Kot Stanisław 356, 411 Kowalski Krzysztof 11, 359 Kowalski Michał 11 Kozłowski, bandyta 317 Kraczka Zofia 11 Kras Janina 424 Krasińska Ewa 421 Krausharowa Jadwiga z d. Ber- sohn 101 Krawczyńska Jadwiga 339 Kryże Władysław 30 Krzywicka Irena 285,435 Krzywicki Ludwik 95,431 Krzyżanowski Julian 70, 71, 443 Kubica Artur 11 Kubica Grażyna 429, 441 Kucherenko, kupiec 261 Kuchtówna Lidia 428 Kuczalska-Reinschmit Paulina 426 Kuczewski Antoni 146 Kulczycki Stefan 72 Kulerski Wiktor 382,440 Kulikowska Marcelina 60, 61, 425 Kuper Adam 11,412 Kuszelewska, znajoma Romerów 392 Kutrzeba Stanisław 70, 71, 356, 443 Kwiatkowski Jerzy 422 La Roche Mazo de 46 Leger Fernand 311 Ladner Pinchas 439 Lagerlóf Selma 92,93 Lamartine Alphonse de 21, 358 Landerer Abraham 375, 376, 439 Lang Fritz 99 Lardelli Giovanni Giacoma 175 Laszczka Konstanty 139 Lechoń Jan 301, 304, 436 Lednicki Aleksander 95 Lefebvre Raymond 36 INDEKS NAZWISK Lemańskijan 75 Lenin Władimir I., właśc. W.I. Uljanow 390 Lepecki Mieczysław 295, 435 Lespinasse Julie de 297 Leszczyńscy, ród 82 Leśniewska Maria 423 Lewinówna Zofia 439 Lewis Ian 218, 431 LichtigAnna 364 Lilpopowa Wanda z d. Lemańska 141 Lilpopowie, bracia 142 Lindgren Ethel John 217,410-412, 422 Lipczyński Alfred 121 Liranowska, pensjonariuszka M. Witkiewiczowej 177 Litwiniszyn Józef 91, 426 Locke John 26 Lombroso Cesare 437 Lombroso Giną 330, 437 Lonire, filozof 68 Lorentowicz Jan 35 Loughlin Edmee M. 411 Luce Stephen B. 411 Luhmann Niklas 191,430 Lukacs Gyórgy 235 Łabusiewiczówna Zofia 29, 94 Łazarski Władysław 428 Łącka Mania 37, 171 Łempicka Tamara 327 Łojek Edward 65 Łossowski Piotr 237 Łuszczkiewicz Władysław 39 Łuszczyk Michał 386 Macek Zofia 11, 372-376 Mactaggart Christian 201 Maeterlinck Maurice 416 Maironis, właśc. Jonas Maćiulis 326 Majewski Jerzy S. 435 Majski Iwan M., właśc. Jan Lacho-wicz 378 Makowiecka, zarządczyni 240 Makowska Urszula 11 Makowski Tadeusz 232, 309, 436 Malczewski Jacek 39 Maleszewska, znajoma B. Mali-nowskiego 171 Malicki Krzysztof 11, 372 Malinowska Elsie 292, 314, 329 Malinowska Józefa 135, 247, 248, 250, 255 Malinowski Bronisław 6-8,11,15, 16, 18, 19, 21, 31, 34, 37, 47, 51, 55, 61, 65-68, 70, 72, 75-80, 84, 85, 91, 101, 109, 110, 114, 133, 135,137,142,147,148,152-156, 163,164,166,167,170-182,189, 190,193,196,197,199,200,202--204,206,213,216,217,223,224, 228, 236, 247, 250, 255, 266, 272, 273, 309, 313, 314, 329, 330, 333, 341, 348, 355, 356,410, 413, 415, 416,419, 422, 423, 425,426, 429, 431-433 MałeckiJanM. 424,435 Małkowska Olga 288 Manteuffel Ignacy 241 Marcom Kazimierz 223, 224 Maresch Eugenia 11, 410 Marett Robert Ranulph 211-214, 217-219, 266, 269, 348, 350, 431, 438 Marettowa, żona Roberta 270 Maria Leszczyńska, królowa Francji 41,82 Markiewicz (Markievicz) Constance z d. Gore-Booth 335 Markiewicz Henryk 11 INDEKS NAZWISK Markowski Antoni 179 Marrene-Morzkowska Waleria 60 Martinek Edward C. 8 Marval, towarzyszka J. Flandrina 311 Marynowski Tadeusz 307 Matlakowska Julia z d. Zaborow- ska 46 Matlakowski Władysław Kiejstut (Kiesio) 47 Matlakowski Władysław 46 Mauriac Francois 89, 230 Maurin-Białostocka Jolanta 430 Maurin Witold 146 Mayer, ks., delegat Komitetu Pomocy dla Lwowa 290 Mazarakówny, krewne M. Cza- plickiej 207 McHughJaneM. 411 Mehoffer Józef 69, 139 Merson Luc-Olivier 69 Meyerholdowa Lena 287 Michalewicz Jerzy 423 Michejda Kornel 326 Micińska Anna 294, 424 Miciński Tadeusz 136, 142,172, 216 Mickiewicz, ksiądz 244, 317 Mickiewicz Władysław 310 Mierosławski Ludwik 42 Milewska Elżbieta 86, 242 Miłek Ryszard 428 Miłosz Czesław 294, 326, 435 Młodziejowska Nuna (Maria Antonina) 38 Mochnacki Maurycy 241 Modigliani Amadeo 310, 311 Modrzewska Zofia 121 Molik Witold 425 Mondszajn Szamaj 309 Montowt Tadeusz 388, 389 Monvel Boutete de 232 Moore Henrietta 104, 427 Morel Stella 289 Moszczeńska Izabela 96 Murray A.M. 276 Muter Mela z d. Klingsland, właśc. Melania Muttermilch 20, 21, 36, 68, 230, 232, 233, 237, 309, 442 Mutermilch Michał 35, 36, 230, 237, 442 Mutermilchowa zob. Muter Mela Miinzer Wilhelm 285 Mycielska Gabriela 423 Myers J.C.S. 207 Najder Zdzisław 11, 12, 90, 228, 256, 298, 349, 422, 424, 432, 433, 435, 436, 438, 442 Nalborczyk Jan 141 Nalepiński Tadeusz 193, 207 Nałkowska Zofia zam. 1° v. Rygier 2°v. Gorzechowska 28, 96,100, 101,104,115,145,183, 301-303, 337, 423, 427, 429, 437, 444 Nałkowski Wacław 63, 94, 204 Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów 43 Nawrocka-Teodorczyk Marya 11, 442 Nawrocki Bolesław 11,21,432, 433, 442 Neiger Jakub 376, 377, 439 Newestiukowa Sława 143 Niegolewska, delegatka Komitetu Pomocy dla Lwowa 290 Niesiołowski Tymon 75, 136, 140, 142, 147, 153, 429 Nietzsche Friedrich Wilhelm 79, 82, 172 Niklewicz Mieczysław 435 Niklewska Jolanta 94, 426 453 INDEKS NAZWISK Noailles Anna de 230 Norblin Jan Piotr 139 Nusbaum Bolesław 32, 34 Nusbaum Czesław 15, 32, 34, 379, 380, 382, 384, 407 Nusbaum Ewa 31 Nusbaum Henryk 31, 32, 34, 65, 101, 129, 130, 295, 428, 442 Nusbaum Hillel 31 Nusbaum Jan 32, 33, 248, 250 Nusbaum Józef 31, 56 Nusbaum-Hilarowicz Józef 74, 423, 424 Nusbaum-Hilarowicz Rozalia 56 Nusbaumowa Maria z Mayzne- rów 31, 32 Nusbaumowie, rodzina 31, 296, 407 Nusbaumówna Halina 15, 16, 30-34, 64, 65, 101, 129, 130, 148, 149, 181, 190, 223, 224, 235, 247-250, 252, 255, 266, 295, 296, 379, 380-384, 407, 413, 417, 423 Nusbaumówna Jadwiga zob. Holenderska Jadwiga Nusbaumówna Wanda 32-34, 64, 65, 295, 296, 379, 381-383, 407 Obrochtajan 136 Ochenkowscy, rodzina 45 Ochenkowska Helena z d. Romer 68, 158, 302, 322, 332, 387 Ochenkowska Mysz zob. Godlew- ska Maria Ochenkowski Karol 45 Ochorowicz Julian 149 Oderfeldówna Karolina zob. Wasserbergowa Karolina Okołowicz Stefan 315, 422, 444 Okołowiczówna Stanisława 146 Olbrychtjan 11 Olszewski Karol 71, 72 Orkan Władysław, właśc. Franciszek Smreczyński 23, 89, 96, 97, 100, 101, 136, 145, 147, 148, 183-189,199, 201, 203-205, 207, 212, 215, 216, 419, 422, 423, 430 Orłowicz Mieczysław 29, 423 Orzeszkowa Eliza 16, 32-34, 64, 65, 101, 123, 129, 296, 379, 422, 423, 425, 427, 439, 440 Oskierczyna Ewa z d. Cybulska 61 Oskierka, mąż Ewy 61 Oskierka, znajomy Z. Dembow-skiej 85, 152 Ostrowska Bronisława 232, 233 Ostrowska-Grabska Halina 233, 432 Ostrowska Teresa 423 Ostrowski Stanisław 232 Pace Tomasz 198,225 Paciorkowski, właściciel cukierni w Warszawie 30 Paderewski Ignacy 196, 224, 338 Pankhurst Christabel 202 Pankiewicz Tadeusz 232,283,368- -370, 434, 439 Papaj Józefa 386 Parandowska Irena 304, 397 Parandowski Jan 304, 397 Pasek Zbigniew 441 Pawlikowscy, rodzina 137 Pawlikowska-Jasnorzewska Maria 308 Pechner Maria 364 PeelC. S. 349 Penrose Emily 213, 222, 260, 262, 345, 346, 348, 351, 438 Perechodnik Całek 381, 440 Perkowska Urszula 11,425 454 INDEKS NAZWISK Perkowski Józef 326 Perzyński Benon 435 PezattiAlex 11,411 Piechaczek Maria M. 421 Pieńkowski Ignacy 67 Pieradzka Krystyna 424 Piłsudski Bronisław 137, 148, 216 Piłsudski Józef 129, 135, 137, 197, 257, 295, 304, 307, 324, 335, 338 Pinkwart Maciej 428 Piramonowicz zob. Zaborowski Stefan Piramowiczówna Zofia 65 Pitt-Rivers Augustus Henry 212 Piwocki Ksawery 425 Plater Emilia 43, 60 Plewińska Zofia 97-99, 443 Plewiński Jerzy 96 Płonka Walerian 140, 172 Podlej ski, wystawca 408 Podraza-Kwiatkowska Maria 115,427 Poi Krzysztof 426 Polak Bogusław 290,435 Polignac Yolande-Gabrielle de Polastron de 230 Pomian Jan 401, 432 Porębowicz Edward 74 Porębski Mieczysław 11 Porter Katherine Annę 289 Potkański Karol 70, 141 Potocka Helena 303 Prokop-Janiec Eugenia 11, 428 Prokopowicz Piotr 11 Protasewicz Leon 129, 295 Protasewieżowa Helena z d. Czer- wijowska 21, 22, 39, 40, 69, 70, 77, 126-129, 137, 143, 158-166, 174, 235, 294, 295, 393, 413, 417, 422, 428, 429, 442 Proust Marcel 68, 230 Prószyński Kazimierz 197, 198 Przanowski Piotr 140 Przybyszewska Dagny 141 Przybyszewski Stanisław 45, 141, 391 Puchalska Wanda z d. Retinger 10, 13, 49, 255, 256, 287-289, 386, 399-401, 424, 442, 444 Puhl Diane 308 Pułaski Franciszek 310, 312, 356, 436 Puzyna Jan 60 Raczkiewicz Władysław 302, 444 Radkiewicz Małgorzata 423 Radziwiłłowicz Rafał 95,141, 326 Rankowicz Helena z d. Romer 332, 387, 405, 440 Rapacki Wincenty 428 ; Ravel Maurice 229 Reisner Yale J. 11 Rembowska, siostra Jana 185 Rembowski Jan 24, 112, 113, 138, 139,147, 184, 185, 412, 442, 443 Retinger Józef 89 Retinger Józef Hieronim 76, 88- -90,198, 224-226, 227, 229, 230, 234, 253-256, 289, 400-402, 424, 432 Retinger Maria 289 Retinger Stanisława 289 Retingerowa Otolia (Tola) z d. Zu-.. brzycka 10, 12, 13, 47, 49, 70, 76, 88-90, 133, 148, 224-229, 235, 253-256, 258, 287, 288, 385, 398-401, 413, 416, 417, 424, 432, 433, 442, 444 Retingerówna Wanda Malina zob. Puchalska Wanda Reves Pember 201 Reymont Władysław Stanisław 232 Riabuszyński Paweł 214 455 I INDEKS NAZWISK INDEKS NAZWISK Richards Audrey 119 Rilke Rainer Maria 36 Ringelheim, inżynier 377 Rivers W. H. R. 219 Roberts Michael 8 Robinson Jane 427 Rodin Auguste 232 RodmundA. 121 Roj Wojciech 136 Romer Andrzej Tadeusz 10,18,85, 154,158, 323, 331, 332, 386-389, 391, 392, 402-^06, 426, 440, 442, 443, 444 Romer Anna 87 Romer Bronisław 87, 239 Romer Roch Edward (Red) 86, 237, 320, 331-333, 386, 387 Romer Eugeniusz 18, 85-88, 154, 158, 237-247, 252, 317-324, 328, 330, 332, 387-393, 417, 422, 426 Romer Helena zob. Ochenkowska Helena Romer Izydor 85 Romer Maciej 87 Romer Marysha 11, 18, 402 Romer Stanisław 87 Romer Zofia, siostra Eugeniusza zob. Virionowa Zofia Romerowa Krystyna z d. Filska 333, 387 Romerowa Zofia z d. Dembowska (Zofia D.) 8, 10, 17, 18, 37-39, 68, 75, 77-87, 91, 105-110, 141, 142,151-159,163-166,174,189, 235, 237-242, 244, 245, 247, 252, 253, 316-319, 321-332, 388-393, 402-406, 417,422, 426, 429, 441, 442, 443, 444 Romerowa, żona Izydora 85, 240, 241 Romerowie, rodzina 386-389, 391, 392, 405, 444 Romerówna Eugenia Maria Bronisława 238, 239, 320, 331-333, 387, 402 Romerówna Helena, pisarka zob. Ochenkowska Helena Romerówna Helena, córka Zofii zob. Rankowicz Helena Romerówna Zofia (Zosienia), córka Eugeniusza i Zofii 86, 87, 332, 388, 389, 391 Rosenzweig Helena 364 Rosner Eddie (Adolf) 367 Rosner, brat Eddiego 367 Rossowski Stanisław 428 Rostek Anna z d. Zielewicz 43 Rostek, mąż Anny 43 Roszkowski Stanisław 11, 384, 407 Routledge Scoresby Katherine 276 Rubieszewski Ksawery 424 Rubinstein Artur 134, 196, 428 Rudnicki Szymon 323, 437 Rutkowski Maksymilian 163 Rybarski Roman 384 Rygier Leon 96 Rygier-Nałkowska zob. Nałkow- ska Zofia Rymkiewicz Jarosław Marek 379- -382, 439 Rzewuski, hrabia 152 Sabała, właśc. Jan Krzeptowski 141, 157 Said Edward W. 119, 427 Santorski Jacek 423 Savery Frank 303 Savitri zob. Zahorska Anna Schmidt Leokadia 381, 440 Schmidt Wanda Wilhelmina 65 Schomberg-Szymberska Zofia de zob. Szymberska Zofia Schónberg Edmund 376, 377, 439 Schopenhauer Arthur 151 Schorr Lorka 374, 375, 439 Scott Robert Falcon 220 Scrivens Raymon 11 Seligman Charles 190, 202, 208, 219, 224, 348, 438 Seligmanowa Brenda 333 Sempołowska Stefania 56, 60, 397 Sendzimir Tadeusz 402 Shakespeare William 5 Sidielnikow, sybirak 266 Siedlecki Józef 69 Siedlecki Michał 71 Siedlitz von, baronowa 41 Sienkiewicz Henryk 34, 136, 137, 141, 391 Sienkiewicz Karol 310 Sienkiewiczówna Jadwiga zob. Korniłowiczowa Jadwiga Sieroszewska Stefania 304 Sieroszewski Wacław 232,304 Sikorska Jadwiga 62,442 Sikorski Władysław 378 Silberg Berta 364 Singer, znajomy Ch. Seligmana 348 Śirkaite Jolanta 11, 325, 403, 425, 437 Skłodowska Bronisława zob. Dłuska Bronisława Skłodowska Helena zob. Szalay Helena Skłodowska Maria zob. Curie- -Skłodowska Maria Skoczyłaś Władysław 232 Skwara Marta 437,444 Słowacki Juliusz 24, 257, 422 Smoczyńska Magdalena z d. Turowicz 11,399 Smoleński Jerzy Józef 356 Smreczyńska Maria z d. Zwie- rzyńska 183-185,189 Smreczyńska Zofia 184,185 Sobańska Maria z d. Górska 303 Sobczak Stanisław (Jochym) 139, 147, 148, 184 Sobieski Wacław 71, 443 Soćko Anna 11, 15, 296, 380, 407 Solska Irena z d. Poświk, 2° v. Gros- serowa 127, 135, 144, 157, 173, 174, 428 Solski Ludwik 144 Sorokina Galina 11 Sosnowska Joanna 84, 106, 328, 426, 427 Sou tine Chaim 231 Spira-Lewingerowa Grina 375 Staff Leopold 36,134,136 Stalin Iosif Wissarionowicz, właśc. Iosif Dżugaszwili 390 Stanisław Kostka, św. 331 Stankiewicz Anton 30 Stankiewiczówna Zofia 325 Starża Aleksander 306 Staveley May C. 345, 347, 438 Stawnicki Wacław 379 Steinberg Józef 372,375,377 Stephens Winifred 279 Sternberg Leo 214 Stiel, inżynier 377 Stolzman Adam, pseud. Doliwa 49, 288, 386, 398 Stolzman Andrzej 424, 435, 440 Stolzman Maria z d. Zubrzycka 49 Stolzman Zygmunt 424, 440 Strathern Marilyn 11,133, 428 Strug Andrzej, właśc. Tadeusz Gałecki 232, 299, 300, 304 Strugowa, żona Andrzeja zob. Gałecka Nelly Sulżycka Alina 421 457 INDEKS NAZWISK Swaine, fotograf 24 Szalay Helena z d. Skłodowska 138, 338 Szanter Stanisław 351, 438 Szatyńscy, rodzina 406 Szczawińska-Dawidowa Jadwiga 56 Szekspir William zob. Shakespeare William Szeliga Albin 372, 375, 439 Szlenkierowie, rodzina 47 Szomberg-Szymberska Zofia de zob. Szymberska Zofia Szpotańska Jadwiga 175 Szpotański Tadeusz 430 Sztencel Władysław 364 Szuster Karol 70 Szwarc Andrzej 425, 426 Szwedowska Zofia 379 Szwedowski Stefan 379 Szyć Aniela 63 Szymanowska, służąca Romerów 406 Szymański, delegat Komitetu Pomocy dla Lwowa 290 Szymberska (Schomberg de) Zofia (Z.B., Z.S.) z d. Ben 20, 21, 35, 36, 37, 67, 68, 132, 142, 179, 180,181, 230, 232, 233, 235-237, 309-316, 355-359, 361, 407,408, 413, 417, 425, 438, 442, 444 Szymberski Tadeusz (Tymbeusz) 135,179-181, 230, 232, 233, 236, 309-316, 355, 356, 357, 358, 359, 407, 408, 430, 436, 438, 444 Szyszkowski Wacław 439 Ślimak Jędrzej 136 Sniegocka Cecylia 94 Swiąteccy, rodzina 239 Swiderski Bolesław 438 Świętek Ryszard 197, 430 Świętochowski Aleksander 95 Tabakowska Elżbieta 435 Tarłowska Irena 433 Tatarkiewicz Władysław 291, 422, 424, 430, 435, 436, 438 Tatarkiewiczowa Teresa z d. Po- tworowska 13, 43, 45, 177, 257, 258, 298, 301, 304, 354, 422, 424, 430, 435, 436, 438 Taylor Charles 421 Temple Richard 217 Terlecki Olgierd 432 Terlecki Tymon 20, 180, 312-314, 357-359, 407, 422, 430, 436, 438, 441 Tetmajer Kazimierz Przerwa 136 Thomson Arthur 212,216,274 Tichy Karol 67 Todd Janet 423 Tokarska-Bakir Joanna 441 Tomaszewicz-Dobrska Anna zob. Dobrska Anna Tombińska Agnieszka 11 Tombińskijan 11 Trąpczyński Ignacy 41 Trzaska Franciszek 140 Tsorin-Czajkow Nikołaj 11 Turowiczówna Magdalena zob. Smoczyńska Magdalena Turzyma Maria (właśc. Wiśniew- ska Maria) 102,427 Tuszyńska Agata 435 Tuwim Julian 304 Tylor Edward 211 Tyszkiewicz Władysław 402 Tyszkiewiczówna Ewa 153 Unrugowie, rodzina 43, 44, 398 Unrużanka Aniela zob. Zagórska Aniela Uziembło Adam 143, 144, 429 INDEKS NAZWISK Uziembło Henryk 138 Vendome, znajomy Z. Szymber- skiej 180 Verlaine Paul Marie 160 Virion Adam de 320 Virion „Orcio" de 87 Virionowa Zofia z d. Romer 85, 240, 320, 321 Voynich Ethel Lilian 197, 205 Voynich (Wojnicz) Michał Wil- fryd 196, 197, 205 WachterOtto 362 Wahl von, profesor w Dorparcie 39 WajdaAnna 11 Wajda Leszek 11 Walbaumjost 362 Walczak Jan 141 Walewska Cecylia 95, 342, 350, 438 Waligórski Andrzej 356 Wapiński Roman 426, 435 Ward Lester 151 Wargacki Stanisław 11 Wartenberg Mścisław 72 Washburn Stanley 268 Wasserberg Ignacy (Wicek, Filozof) 22, 51, 52, 252, 363, 377 Wasserberg Janusz 51, 52, 377 Wasserberg Norbert (Schulem Nu- chem) 49, 50, 77, 364, 439, 442 Wasserberg Zygmunt 52,284, 361, 377, 378 Wasserbergowa Fanny 50, 442 Wasserbergowa Karolina z d. Oderfeld 51, 174 Wasserbergowa Klara z d. Gleitz- man 50, 52, 285, 363, 377-379, 439, 442 Wasserbergówna Dorota (Dora) 10, 23, 52, 73, 252, 282-284, 286, 287, 361-372, 374, 375, 377, 379, 416, 417 Wasserbergówna Janina zob. Kardas Janina Wasserbergówna Paulina 10, 23, 49, 52, 72, 77,130,131,148,182, 235,252,282-286,361-365,367- -372, 374, 375, 377, 379, 409, 413, 416, 417, 442, 443 Wasserbergówna Salomea (zam. Eibenschutz) 50, 52, 377, 378 Wawrzykowska-Wierciochowa Dioniza 8, 63, 93-96, 267, 342, 413, 421, 425, 431, 434, 437 Waydel-Dmochowska Jadwiga 56, 76, 426 Wayne Helena 11, 203, 313, 316, 329, 408, 429, 433 Ważny Władysław 357 Weinreb Zygfryd 364 Wells Herbert George 176 Westermarck Edward 202-204, 213 Węsławska Jancia 18, 151 Whistler James Abbot McNeill 230, 232 Whyte G. Aird 219 Wieniawa-Długoszowski Bolesław 232, 301, 432 Wierzyńska Bronisława (Brysia) 304 Wierzyński Kazimierz 297, 304, 307, 355, 436, 438, 440, 444 Więckowska Helena 424 Wiktor Jan 302, 444 Wiktoria, królowa brytyjska 206 Wilhelm II, cesarz niemiecki 42, 245 Williams, nauczycielka B. Mali- nowskiego 55 Winawer Brunon 287 Windakiewicz Stanisław 70 459 INDEKS NAZWISK Winogradow Pawieł G. 220 Witkiewicz Stanisław 51,135,136, 141, 147,152,153,157, 159, 294, 424, 428, 429, 435 Witkiewicz Stanisław Ignacy (Witkacy) 6, 8, 17, 21, 22, 40, 44, 47, 51, 69, 80, 82,109,126-128, 134, 137,139-143,152-164, 166,167, 172, 174,176,177, 207, 294, 295, 298, 309, 315, 330, 363, 413, 422, 424, 428, 444 Witkiewiczowa Jadwiga z d. Unrug 44, 294, 298 Witkiewiczowa Maria z d. Pietrz-kiewicz 51, 135, 137,141, 142, 147, 153 Witkowska Helena 60 Witkowski August 59, 72 Włodek Roman 11 Wodzinowski Wincenty 58, 442 Wojnicz Michał Wilfryd zob. Voy-nich Michał Wilfryd WolfównaGita 377 Wollstonecraft Mary 26,112,423 Wołk Barbara 159,295 Woolf Virginia 5, 7, 200, 421, 430 Wrotnowski Karol 424 Wyczółkowski Leon 141 Wydrycka Anna 60, 425 Wydżga Stanisław 47 Wydżżanka zob. Zaborowska, żona Jana Wyspiański Stanisław 39, 258 Wyszyński Witold 411 Young Michael W. 11, 348, 438 Zabierowski Stanisław 372, 439 Zaborowscy, rodzina 45, 46, 182, 293 Zaborowska, żona Jana, z d. Wydżżanka 47, 292, 384 Zaborowska, żona Jana 385 Zaborowska Helena 47 Zaborowska Julia zob. Matlakow- ska Julia Zaborowska Maria Ida (Maryla, Meja, Lila) 10, 19, 45-47, 67, 77, 133, 148, 182, 292-294, 384, 385, 408, 413, 415, 417, 442, 444 Zaborowska Zofia 408 Zaborowski August Michał 46, 47 Zaborowski Jan, syn Augusta 47, 292, 293, 384, 408 Zaborowski Jan, syn Jana 10, 19, 45, 46, 292, 293, 384, 408, 409, 413, 442, 444 Zaborowski Stanisław, ksiądz 45 Zaborowski Stanisław, lekarz 46 Zaborowski Stanisław Seweryn Jerzy 46 Zaborowski Stefan (Piramono- wicz) 47 Zaborowski Wacław 46 Zadkine Ossip 231, 310 Zagórska Aniela 13,14, 43-45, 70, 132,137,139,143,144,175,177--179, 193, 196, 235, 255-258, 297-304, 307, 353-355, 397, 398, 413, 417, 433, 436, 442, 444 Zagórska Aniela z d. Unrug, matka Anieli i Karoli 43-45, 134, 147 Zagórska Karola 13-15, 43-45, 70, 132,177-179,258,259,298, 304--308, 354, 355, 396-398, 417, 424, 425, 433, 442 Zagórski Karol 43-45, 306, 398 Zahorska Anna z d. Elzenberg, pseud. Savitri 96, 104, 427 Zakrzewski Wincenty 71, 443 Zaleski August 45, 303, 402 Zamoyscy, ród 100 Zamoyski Władysław 89 Ą.60 INDEKS NAZWISK Zaremba Stanisław 72 Zarembina Gabriela 396 Zawisza Zofia zob. Czaplicka Zofia Z.B. zob. Szymberska Zofia Zdziechowski Marian 326 Ziarski Tadeusz 344, 438 Ziejka Franciszek 432 Zielewicz Cecylia z d. Buchowska 41,42 Zielewicz Ignacy 40, 42, 43 Zielewicz Jan 17, 40, 42,170, 291, 422, 424, 429 Zielewicz Micia 93 Zielewicz Stanisław 11, 43, 289 Zielewicz Stefan 42 Zielewicz Zygmunt 42 Zielewiczowa Katarzyna 42 Zielewiczowie, rodzina 43 Zielewiczówna Anna zob. Rostek Anna Zielewiczówna Maria zob. Ham- mar Maria Zielewiczówna Zofia 16, 40, 43, 70, 76, 90-93, 121,122, 125, 148, 167, 170, 173, 235, 289, 290, 292, 393, 413, 428, 443 Zielińscy, rodzina 37 Zielińska Eugenia (Żenią) z d. Bent- kowska 16, 37, 65, 67, 75, 133, 148,166,167,170-179, 235, 296, 297, 393, 413, 417 Zielińskijan 11,52,408 Zieliński Jarosław 423 Zieliński Stanisław 37, 75, 76,172, 296, 435 Zieliński Tadeusz 303 Zimmerer Katarzyna 361, 439 Zimmermann Kazimierz 52 Znaniecki Florian 356 Z.S. zob. Szymberska Zofia Zubrzyccy, rodzina 49 Zubrzycka Aniela zob. Adolfowa Aniela z d. Zubrzycka Zubrzycka Emilia z d. Chrzanowska 48,49,228,288,442 Zubrzycka Helena z d. Jagielska 47 Zubrzycka Maria zob. Stolzman Maria Zubrzycka Otolia zob. Retingero-wa Otolia Zubrzycki Henryk 49, 288, 399 Zubrzycki Józef .47, 89 Zubrzycki Zygmunt 47-49, 442 Zucker Samuel 376 Zylbergowa, znajoma Żubrzy ckich 386 Żakiewicz Anna 11 Żarnowska Anna 425, 426 Żaroń Piotr 439 Żeligowski Lucjan 34 Żeromska Oktawia 141 Żeromski Stefan 134,141,144, 232, 255, 304, 305, 391 Żerówna Jadwiga 66 Żórawski Kazimierz 72 Żuławska Kazimiera z d. Hanicka 37, 136, 147, 148, 173, 216 Żuławski Jerzy 37, 136, 147, 171 Żuławski Juliusz 136, 428 SPIS TREŚCI WSTĘP 5 w stronę antropologii przeszłości czy też historii szczegółowej, a już na pewno odtworzenia kobiecej linii tradycji I. CIELESNOŚĆ 12 czyli jak one wszystkie wyglądały oraz jak postrzegały problem swego ciała II. DOM 28 skąd pochodziły, rodowody, dworki, kresy, a czasem wręcz przeciwnie — wielkie miasto III. NAUKA 55 najważniejsza dla nich, pensje, tajne kursy, uniwersytety lub tylko marzenie o wyższych studiach IV. NIEZALEŻNOŚĆ 75 pęd ku wolności, próby życia na własną rękę i co z tego mogło wyniknąć V. KOBIECOŚĆ 104 w jaki sposób widziały siebie jako kobiety i jak to ujmowały w swojej twórczości VI. ZAKOPANE 134 czyli centralne miejsce w inteligenckim wszechświecie i co tam można było robić VII. MIŁOŚĆ 151 bujne lub ograniczone życie erotyczne, skandale, marzenia, a także „wyższa przyjaźń" VIII. LONDYN 193 ale też i Paryż, czyli miejsca, do których trzeba było wyjechać, żeby sprawdzić swą wartość; czasami tam zostać, a czasami stamtąd wrócić IX. WIELKA WOJNA 235 i zmiany, jakie przyniosła, oraz marzenia o wolnej Polsce X. DOJRZAŁOŚĆ 282 i stabilizacja, ale także porażki i marginalizacja, a wyjątkowo — przypadkowa kariera XI. WOJNA DRUGA 353 zupełny kataklizm, śmierć, koniec świata XII. PO KATASTROFIE 396 kto przeżył? co pozostało? EPILOG 424 czyli sprawy, o których trzeba pamiętać, oraz odpowiedzi na pewne pytania SKRÓTY 429 PRZYPISY 422 SPIS ILUSTRACJI 442 INDEKS NAZWISK 445 © Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006 Wydanie pierwsze Redaktor prowadzący Lucyna Kowalik Redakq'a Renata Bubrowiecka, Zofia Górzyna Korekta Barbara Borowska, Ewa Kochanowicz, Barbara Wojtanowicz Indeks nazwisk Anita Kasperek, Urszula Srokosz-Martiuk Projekt okładki i opracowanie graficzne Marek Pawłowski Na okładce fotografie bohaterek książki (od lewej: Otolia Retingerowa, Helena Czerwijowska, Zofia Dembowska, Maria Czaplicka, Aniela Zagórska) oraz autoportret autorki z aparatem fotograficznym Redakcja techniczna Bożena Korbut Printed in Poland Wydawnictwo Literackie Sp. z o.ov 2006 ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 0 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl fax: (+48-12) 430 00 96 tel: (+48-12) 619 27 70 Skład i łamanie: Scriptorium „TEXTURA" Druk i oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne Sp. z o.o., Wrocław ISBN 83-08-03850-0