Adam Płociński TRAKT POGRANICZE SEJNY 2004 PROLOG Szrotówek kasztanowcowiaczek (cameraria ohridella) jest larwą, która karmi się pędami kasztanowców. Drzewa przedwcześnie pozbawione liści duszą się i umierają. Ta plaga dopadła drzew, kiedy kończyłem studia. Po skończeniu studiów nie mogłem znaleźć pracy. Kiedy więc któregoś dnia usłyszałem w radio zapowiedź konferenqi poświęconej dostępowi młodych ludzi do rynku pracy, postanowiłem pójść i posłuchać. Reprezentujący rząd dość syty bankier mówił wiele i oględnie. Ale rada wydawała się prosta. Bezrobotni powinni poszukiwać światów alternatywnych, wyjechać lub rozważyć emigrację, bo czasy wymagają od człowieka, żeby był elastyczny. Zawiesiłem więc solidną kłódkę na drzwiach swojego domu, przybiłem kartkę z kilkoma obraźliwymi słowami i udałem się w podróż Koleją Karola Ludwika. .** CZĘSC PIERWSZA I Moja podróż prezentowała się następująco: Z Warszawy dawnymi liniami Towarzystwa Warszawsko-Wiedeńskiej Drogi Żelaznej dotarłem do miejscowości Maczki, która po upadku I Rzeczypospolitej i podziale jej ziem między trzech cesarzy stała się miejscowością rozgraniczającą terytoria cesarstw rosyjskiego i austriackiego. Dalsza trasa wiodła przez zabór austriacki. By z granicznej stacji Maczki dostać się do Kolei Karola Ludwika, należało przyjąć usługi Wyłącznie Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda, której ostatni foxal - Kraków - był zarazem początkiem Kolei Karola Ludwika, którą jechałem krótko, bo ledwie do Tarnowa, skąd liniami Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Kolei Żelaznej dotarłem do celu, tj. do Głębokiego. W Głębokiem miejscowi streścili mi swoją historię. Mniejsza z tym, czy to, co naopowiadali, jest prawdziwe, skoro od samej historii bardziej zaciekawił mnie sposób, w jaki została opowiedziana. Ale zanim przejdę do historii, pozwolę sobie zaprezentować jej źródła. , Części . Książka Głębokie - wieś rycerzy spod Grunwaldu - to właśnie lektura tej książki rozbudziła moje zainteresowanie wioską. Można więc powiedzieć, że to źródło miało charakter inspirujący. Książkę wypatrzyłem w sklepie spożywczym w Głębokiem. Napisał ją Karol Rodzinka, ukazała się w 350 egzemplarzach, opowiada o wiosce. Przez miejscowych została przyjęta raczej dobrze, choć wytykają jej sporo błędów. W książce autor sugeruje, że najbardziej zasiedziałe rodziny są potomkami Litwinów. Nikt w wiosce o czymś takim wcześniej nie słyszał. A ponieważ Litwinów myli się tu z Ukraińcami, których głęboczanie nie lubią, więc na tę historię reagują stanowczym: Nieprawda! Dwie osoby miały poważniejsze pretensje. Pierwsza to były komendant Okręgowej Straży Pożarnej. Przez lata pisał kronikę straży pożarnej w Głębokiem, której to straży Karol poświęcił w swojej książce obszerny rozdział. Rzecz w tym, że pisarz, korzystając z kroniki, zapomniał umieścić w przypisie informaqę, kto przez lata kronikę prowadził. Komendant ten brak zauważył. Karol załączył więc odpowiedni przypis w erracie, ale kwas został. Tymczasem po ostatnich wyborach komendant został senatorem. W ocenie Karola istnieje więc niebezpieczeństwo, że wykorzysta swoją funkcję, by się zemścić i zablokować dalsze wydania książki o Głębokiem. Pretensję miała też krewna niedoszłego, przedwojennego jeszcze posła (Halina), którego historia została opisana. Karol otrzymał od niej cięty list (oj cepie tylko w pysk). Salomea wprawdzie pretensji nie miała, była jednak rozgoryczona, że w książce postarzono ją o dziesięć lat, a przecież i bez tego jest osobą niemłodą. Salomea Czerpanie z tego źródełka dawało mi największą przyjemność. Salomea mieszka pod lasem. Właściwie na uboczu wioski i dziejących się w niej spraw. Ale ponieważ kiedyś u jej ojca wieczorami schodzili się mężczyźni i dużo rozmawiali, o historii wioski wie sporo. Ulubionym tematem historycznym Salomei jest skrzydlate wojsko króla Jana III. Potrafi z pamięci wyrecytować list, który widziała kilkadziesiąt lat temu, a nie pamięta, że jej syn zestarzał się i umarł. (Myśli, że pojechał do Niemiec zabawić się z dziewuchami.) Mieszka sama i słabo sobie radzi. Nigdy o siebie nie dbała. Na starość zupełnie się zapuściła. W jej włosach zamieszkały robaki. 12 Józefa Józefa była źródłem najstarszym. Dożyła prawie setki. Miała bardzo udaną starość. Rodzina odsunęła od niej wszelkie troski. (Jak by się dowiedziała, że jej dzieci poumierały, toby pewnie umarła z rozpaczy.) A czasy są teraz trudne. Z robotą krucho. Z jednej renty nierzadko żyje kilkupokolenio-wa rodzina. Rodzina Józefy, choć sama o tym nie wie, jako jedyna w wiosce ma udokumentowany rodowód. Dwa lata temu odbył się w pobliskim Miasteczku zjazd członków rodziny, której nazwisko nosi Józefa. Z materiałów propagandowych wynikało, że korzenie mają ruskie. Ale szybko się spolonizowali i już w XII wieku uzyskali tytuł szlachecki i herb. Skoligacili się z Jagiełłą, poprzez królową Elżbietę, i z Zygmuntami, poprzez królową Bonę. W materiałach uwzględniono mieszkańców Głębokiego jako członków rodziny, ale zaproszeń na zjazd nie otrzymali. Maria Maria ma nieśmiałe ręce, które składa na kolanach dokładnie tak, jak jej matka na zdjęciu sprzed czterdziestu lat. Żeby jakieś zdarzenie zapamiętała, musi ono bezpośrednio dotyczyć jej samej albo kogoś z bliskich. Parę dni temu Oleg, Ukrainiec, który przyjeżdża do wioski na handel, sprzedał jej synowi trefne papierosy (w pudełkach zamiast papierosów była tektura). Maria uważnie obejrzała paczki, a ponieważ dostrzegła na nich banderolę, więc wierzy, że winna oszustwa jest fabryka, a nie Oleg; w konsekwencji do Ukraińca pretensji nie kieruje. Maria uważa siebie za osobę grzeszną, więc raczej szykuje się na czyściec. Ale jednocześnie wątpi, żeby ten, co oszukał jej syna na papierosach, miał ostatecznie trafić tam, gdzie i ona. I właśnie tą wątpliwością uzasadnia tezę o istnieniu piekła. Od lat część swojej skromnej renty przeznacza na budowę bazyliki w Li-cheniu. Trzy razy do roku dostaje od ojców marianów list z numerem konta i prośbą o wsparcie. Pieniądze posyła dwa razy do roku, w kwietniu i październiku, ponieważ w maju i listopadzie zakonnicy modlą się w intencjach wskazanych przez ofiarodawców (tak za żywyma, jak martwyma). Uważa, że warto wspierać inwestycje, które służą Bogu, bo Bóg, będąc pod ich wrażeniem, wynagradza ludziom w inny sposób. (Karol głośno powątpiewa, by Bóg oceniał człowieka po takich wybrykach) Za wspieranie Lichenia Maria otrzymała dyplom wdzięczności: serca nasze niech przepełnia radość i satysfakcja, że nasze słabe ręce wybrał Bóg do stworzenia tak wspaniałego dzieła. 13 Jan Jan zamieszkuje w wiosce najnędzniejszą chatę. Dwa łóżka, stół, krzesło, kuchnia węglowa. Było jeszcze radio, ale zapomniał kiedyś chatę zamknąć i dzieciaki pewnie ukradły. W chacie wzorowy porządek. Do kościoła nie chodzi, bo nie ma porządnych butów. Chętnie i dużo pije. Jak popije, zaczyna rozrabiać, więc około trzydziestu lat ze swojego sześćdziesięcioletniego życia spędził w więzieniu. Był źródłem otwartym, ale skąpym. (Ja słyszał ten farmazon, że tu zabili księdza, ale nigdy mnie to nie interesowało.) Coś wiedział o czasach wojennych. Przy każdym spotkaniu oferuje raczej ciekawsze tematy niż historia. Punk Tomek. Przyjemny, bardzo chciałby pomóc w zbieraniu materiałów 0 wiosce, ale niestety wiadomości na to nie pozwoliły. Współczesny młody człowiek, mówi o nim Karol. Tomek znajomość ze mną zaczął od dwóch pytań: w jakich kręgach się obracam i jakiej muzoli słucham. On trzyma się punków i słucha zespołu Apatia (Mój świat jest w różnych kolorach / czarny 1 biały / ale zawsze w różnych kolorach - cyt. za Tomkiem). Sam, jak wspomina, zaczął kiedyś na koncercie mordę drzeć, więc go chcieli zwerbować na wo-kala, bo innych talentów muzycznych mu brak, ale się nie zgodził. Swoją zawodową przyszłość wiąże z niedawno poznanym na sąuocie niemieckim punkiem, którego ojciec jest rolnikiem i obiecał mu pracę na czarno w Niemczech. Karol przewiduje, że Tomek szybko się Niemcowi znudzi, a wtedy chłopak uwije gniazdko gdzieś na jednym z europejskich dworców i będzie sobie wieczorami nucić ludową przyśpiewkę: Posłali mnie na wesele - tom poszedł Posadzili gołą dupą na oset A ja zamiast na weselu używać Musiałem se z dupy oset dobywać Hej! Karol , Któregoś wieczoru Karol mnie odwiedził, sparł tyłek o stołek przy kuchennym stole i opowiedział swoją historię. Urodziło się ich dwóch, Karol i Zenon. Bliźniacy. Mieli jeszcze starszego brata i siostrę. Żyli z półtorahektarowego pola. Jeszcze przed wojną oj- 14 ciec miał sen. Śniło mu się, że najstarszy syn, Bronek, był rżnięty na tartaku piłami. Ojciec prosił we śnie: Wzięlibyście Zenka, bo niewykształcony, a na Bronka tyle pieniędzy dałem, żeby go na tokarza wykształcić. Wzięli więc Zenka. I jak go zaczęli rżnąć, to w ogóle krwi nie było, tylko coś jakby sos. Po wojnie, już w Polsce Ludowej, sen się sprawdził. Zenka do nauki nie ciągnęło. Bez wzajemności kochał pewną mężatkę. Któregoś dnia jej mąż pojechał do lasu po drzewo. Zapakował na wóz duży pień. Wóz się przechylił i chłopa zgniótł. Zenek zaproponował wdowie małżeństwo, ale wdowa odmówiła i poszła za księdzem na kucharkę. Wlazł więc na słup wysokiego napięcia i wepchnął sobie druty pod pachy (trzy tysiące wolt). Wypaliło mu płuca i coś jakby sos z niego wyciekał. Nie było krwi. Zmarł po kilku godzinach. Karol: - Ja dziękuję Polsce Ludowej, bo dała mi chleb do ręki i wykształcenie wyższe. Dla mnie było super. I było stypendium. Po studiach był instruktorem powiatowego Związku Młodzieży Wiejskiej w Sanoku. Do południa pracował w biurze. Po południu jeździł po wioskach i organizował wiece młodzieżowe. Po roku zrezygnował - był już za stary na agitację wśród młodzieży. Pracował w szkołach rolniczych, potem w Zakładzie Hodowli i Unasienniania Bydła. Oceniał krowy zarodowe w całym powiecie. Jeśli krowa okazywała się zarodową (matką byków), to ją wysyłał na inseminację do Zimnej Wody. - Od buhaja pobiera się nasienie za pomocą bodźca elektrycznego. Potem nasienie dzieli się na sto porcji, a każdą porcję rozcieńcza w wodzie destylowanej. Potem trzeba poczekać, aż krowa zacznie się latać. Gospodarz pozna. Krowa zaczyna się kręcić, czegoś by chciała, robi się humorzasta, juka. Jedną porcję zasysa się do długiej pipety. W prawej ręce trzymamy pipetę, na lewą zakładamy długą gumową rękawicę. Sięgamy lewą ręką do odbytu. Ale żeby móc lepiej uchwycić szyjkę maciczną, wcześniej wydobywamy kał. Kiedy lewa ręka zanurzona w odbycie uchwyci odpowiednio szyjkę maciczną, prawa wprowadza ostrożnie pipetę i wstrzykuje nasienie. Z jednego wytrysku buhaja otrzymuje się sto porcji. To jest niesamowita oszczędność nasienia. Kiedy przeszedł na wcześniejszą emeryturę, zabrał się za zbieranie materiałów o Głębokiem. Napisał książkę. Rozwiązał zagadkę liczby 44 (jest to liczba republik, na które rozpadnie się Związek Radziecki). Próbował wieszczyć. Jego zdaniem ben Laden to antychryst, zrodzony z prostytutki, która stu chłopów miała na sobie. On wojny nie wywoła. Jego misją jest spo- 15 wodować taki zamęt na świecie, że ludzie sami się zaczną mordować. Świat spłonie w temperaturze atomu. Człowiek będzie szukał człowieka. A kiedy go znajdzie, to go zje! Wrzuci do kotła, przyprawi i zje - taki będzie głodny. Tylko Polska się uratuje. Odbierze Turcji Istambuł. Będzie sięgać od morza do morza. Stanie się stolicą świata, a obce ludy będą się uczyć języka polskiego. Wtedy Żydzi nawrócą się na wiarę Chrystusową. I przychodzi w życiu człowieka taki moment, kiedy idąc do wersalki, żeby położyć się spać, trzeba ominąć żonę, która leży w trumnie. A żyć trzeba dalej, choć życie nie układa się jak dawniej. Kiedy tak o sobie opowiadał, niespodziewanie zasnął. Po chwili się przebudził: - Co się urodzi, chce żyć. Czym starsze, tym bardziej chce żyć. I zaczyna się bać... Znów zasnął. A kiedy się przebudził, poszedł do domu. Zostałem sam w domu, którego wszystkich pomieszczeń jakoś nie było wcześniej okazji obejrzeć. Na dworze wiatr zaczął się pierunicznie szarpać. Coś stuknęło za ścianą i to tak wyraźnie, że zaopatrzony w kij w jednej ręce a świecę w drugiej poszedłem rzecz zbadać. Nikogo nie było. W rogu pokoju tulił się jeno do ściany lastrykowy nagrobek. Część 2 Szlachcice Z całą pewnością pierwsi w okolicy nie byli ani Polacy, ani Rusini. Pierwszy był Hun, który lubił pieniądze i od tego zamiłowania nazwano go Mymun. Trafił w Beskidy, kiedy ścigał jakiegoś Rzymianina, żeby go złupić. Ponieważ Mymun w okradaniu przejeżdżających tędy kupców zwąchał lepszy zarobek, więc Rzymianinowi odpuścił i został. Zamieszkał na polanie, którą rzeka opuściła, bo dla jej wód atrakcyjniejszy okazał się smak skał zalegających sąsiedni brzeg. I właśnie w miejscu, gdzie niegdyś stała chata Mymuna, spotkałem Ines. Jeśli jednak nie liczyć Huna, którego postać dla tych stron miała przecież charakter epizodyczny - na szczęście - to pierwsi byli jednak Polacy, a właściwie jakieś nasze plemię (Lechicy, Lędzianie czy cholera wie kto, dość że jeszcze poganie), choć trzeba przyznać, że w tych stronach nie utrzymali się długo. Zostało po nich święte drzewo, które niedawno podpaliły dzieci, tak że umarło i trzeba je było ściąć. Dopiero po nich przyszli Łemkowie, zwani przez tutejszych Polaków Rusinami, z których zawiłości dwudziestego wieku uczyniły element narodu ukraińskiego. Z nimi był taki problem, że wprawdzie chrześcijanie, a od unii brzeskiej nawet katolicy, ale, inaczej niż Polacy, obrządku greckiego. Zaludnili wszystkie okoliczne wioski, z wyjątkiem Głębokiego, gdzie kilka wieków później zamieszka polska szlachta, którą polski król wygna za to, że mu się sprzeciwi. {Za karę kazał nam żyć w tej dziurze na tej podłej ziemi jak chłopi.) Najpierw wygnani szlachcice na jednym z okolicznych wzgórz zbudują wspólną chatę, a po tym, jak napadną na nich Beskidnicy, uciekną głęboko w niedostępny jar i tam już każdy sam się pobuduje. Z czasem w Głębokiem pojawią się hrabia i ksiądz, między którymi będzie dochodziło do utarczek i na których będą ciężko tyrać. Utarczka Za króla Augusta była taka moda, że panowie to arianie. Hrabia też się zwąchał z arianami. Czytał książki, tak jak dziś to robią jehowy. A w książkach tych Luter napisał, że katolików, którzy sprzeciwią się jego tezom, można zabić. (Wiadomo, Luter to Niemiec.) W tym czasie do hrabiego chodził na pogawędkę ksiądz, którego hrabia zaczął nawracać na Lutra. A że ksiądz nie chciał, to się hrabia wkurwił. Wziął dwóch 17 parobków i ich namówił, żeby wieczorem, jak ksiądz będzie odmawiał brewiarz w ogrodzie, nieco go potarmosili za sutannę. Dał im dobrze popić z litrowej butelki. Poszli, wyrwali z płotu sztachety i obili księdza. A że ksiądz był człowiekiem starszym, to zachorował i za trzy dni umarł na zawał. Morderstwo wykorzystał ksiądz dziekan z Miasteczka, który nagadał biskupowi, że to głęboczanie zabili księdza (co było nieprawdą), za co biskup zniósł parafię w Głębokiem, powiększając parafię księdza dziekana. A hrabiemu zaczęły się śnić koszmary. Żona mu zachorowała na chorobę, której nawet najwięksi specjaliści nie potrafili rozpoznać. Byki zdychały. Zamiast zboża rosły chwasty. Nie wiodło się. Wyjechał więc w czorty. Gdzieś tam przyśnił mu się anioł, a może nie anioł, dość że coś mu tam do ucha gadało. Chyba anioł? I mówi: „Jak zmienisz wiarę, odbudujesz kościół, to będzie ci się wiodło". Hrabia opowiedział żonie sen, a żona uprosiła go, żeby wrócili, bo już miała ochotę, żeby im się zaczęło wieść. Wrócili, wychrzcili się na rzymokatolików, odbudowali kościół i zaczęło im się wieść. Powodzenie Złota rzeka, nazwana tak od żółtego koloru jej wód, płynęła przez wioskę od zawsze. Jednak dopiero pod koniec XIX wieku stwierdzono, że w rzece płynie ropa. W Głębokiem powstały pierwsze na świecie szyby naftowe. Hrabia pieniądze na inwestycje uzyskał ze sprzedaży ziemi; resztę miała zapewnić spółka z Anglikami. Była to jednak taka spółka, że kapitał obcy miał większość udziałów, dlatego pracujący w kopalni robotnicy nie byli jej życzliwi. Także dyrektor. Ten szybko zniechęcił się do nowej pracy. Znalazł więc sobie robotę w Miasteczku i napisał dla Anglików raport, że w Głębokiem ropy już nie ma. Anglicy zwinęli się do Drohobycza, dyrektor do Miasteczka, a hrabia próbował jeszcze jakiś czas ciągnąć interes z ropą, bo po sprzedaniu ziemi żył tylko z kopalni. Była praca, nie było luksusu. Rower sobie ktoś kupił, zegarek, lepsze ubranie i wszystko. Hrabia uciułał na posag dla trzech córek i jednego ko-pyloka. Brat hrabiego nic nie uciułał. Taki to był gówniany interes. Kopylok Kopylok to dziecko zrodzone poza małżeństwem. Hrabia miał w wiosce kochankę, którą nazywano Pańską Hanką. I miał z nią kopyloka - Karolinę. Bardzo o nie dbał, o Hankę i Karolinę. Dał im drzewo na chatę. Dał trochę ziemi. A kiedy był stary, opuścił dwór i u nich zamieszkał. Nieślubną córkę wydał za organistę. 18 i Organista Ten młody, zdolny człowiek, organista, miał wielkie umiejętności manualne. Wytwarzał biżuterię. Reperował skomplikowane mechanizmy. Przybywali do niego ludzie z całej okolicy. I otóż ów zdolny młodzieniec skumał się kiedyś z Żydóweczka z Sieniawy. Postanowili fałszować pieniądze. Żydóweczka dostarczyła surowce: papier i farbę w dwunastu kolorach. Podrobione przez organistę pieniądze były identyczne z prawdziwymi. Nie umiał tylko podrobić znaku wodnego. I właśnie przez to wpadł, niestety. Ponieważ nie udało mu się jeszcze wprowadzić fałszywych banknotów do obiegu, tak więc cały proceder nie spowodował większej szkody dla państwa i zdolny młodzieniec w więzieniu długo nie zabawił. Zenon Zenon to był ten brat hrabiego, który nic z ropy nie uciułał. Przelumpił majątek i poszedł mieszkać do baraku na kopalni. Dobrze był biedny. Żeby nie zdechnąć z głodu, hodował świnię. W lesie porobił grządki. Z tego wszystkiego wstydził się ludzi. Znalazł więc sobie psa i ten pies z koszykiem na szyi chodził mu robić zakupy. ¦ Wierszyki Polacy z Głębokiego dokuczali Rusinom z Sieniawy: A Rusiny Kapucyny poitnali suku : uwiązali u drabiny, całowali w dupu. Rusini nie pozostawali dłużni: .. . , Głęboczanie Huki, siedzą popod buki ¦¦¦¦..,-. nie mają roboty, pieką zdechłe koty. Z tym brakiem roboty to była trochę prawda. Jak upadał interes z kopalnią, za zarobkiem trzeba się było rozglądać aż w Ameryce. A i z tymi kotami coś było na rzeczy. Przed polowaniem głęboczanie piekli je na przynętę. Natomiast czy prawdą jest to, co głęboczanie śpiewali o Rusinach, to już dziś trudno ustalić. 19 Bieda Bieda biedę najdzie, choć i sionko zajdzie - mówi miejscowe przysłowie. Jak przyszły babskie miesiące, Teresa się zaziębiła i oślepła. Zamieszkała u swojego szwagra, który zasnął na piecu, spadł i ogłuchł. I jak razem młócili, to się w ogóle nie potrafili dogadać (łoto nie widziało, toto nie słyszało). 0 Teresie ludzie jeszcze pamiętają, że zwykła zbierać na łące stokrotki, co by sugerowało, że jednak cokolwiek widziała. Żydzi Hrabia z Głębokiego lubił grać w karty, ale był głupi. Hrabia z Miasteczka upijał go i ogrywał. Żeby spłacić długi karciane, hrabia z Głębokiego sprzedał w 1903 roku kawałek ziemi Żydowi. Żeby to było pod lasem, pal sześć. Ale to było w samym centrum wsi, koło kościoła. To był strup na dupie. Jeden wśród katolików. Jako człowiek był grzeczny, ale Żyd. Tak handlował, że więcej zarobił jak ten, co wytworzył. Miał 2,40 ha pola. W niedzielę, kiedy ludzie szli do kościoła, Żyd szedł w pole pracować. - No, Żydzie, tobie droga do chleba, a nie do nieba - wołał za nim ksiądz. Kiedyś ludzie się wkurwili i postawili krzyż z wizerunkiem Chrystusa naprzeciwko jego domu. Dali Żydowi do zrozumienia, żeby nie dzwonił żelastwem, kiedy inni idą świętować. Jak się Żyd o tym dowiedział, zaczął później wyjeżdżać w pole. Miał syna, który w czasie wojny uciekł z getta 1 walczył w polskiej partyzantce. Miał też córkę. Jeszcze przed wojną poszła za adwokata. Potem ją adwokat zostawił, bo mu się nie nadała - miała padaczkę. Ekspozyt Od kiedy biskup zniósł parafię w Głębokiem, kościół przez kilkaset lat stał pusty. Ludzie modlili się z organistą albo chodzili do Miasteczka. Nieustannie chodzili też do biskupa prosić o księdza, ale biskup się tylko denerwował, krzyczał i ich wyrzucał. Oni nie zrażali się i chodzili. Tak ponad dwieście lat. Aż stali się tak natrętni, że biskup dla swojego spokoju przydzielił im księdza ekspozyta, który miał przygotować Głębokie do samodzielnej parafii. Po miesiącu głęboczanie przyszli do biskupa ze skargą. Nowego księdza określili jako niedoopowiedzenia i opisania. Poszło o budowę nowego kościoła. Ksiądz ekspozyt zażądał, żeby parafianie najpierw zebrali odpowiednią kwotę, której wysokość przerastała ich możliwości. Biskup usunął księdza ekspozyta i przysłał proboszcza. Pierwsi proboszcze Pierwszy proboszcz nie chciał od ludzi pieniędzy. Głęboczanie wybudowali kościół własnymi rękoma. Nim wybuchła wojna, było jeszcze trzech proboszczów. Urzędowali krótko. Każdy miał jakiś powód do szybkiego odejścia: zbyt dalekie dojazdy, zdrowie zbyt wątłe, małe uposażenie etc. W Głębokiem nie odegrali większej roli. Bohater Janowi z żoną się nie ułożyło, była to bowiem kobieta brzydka i nieumie-jąca się zachować. Tymczasem on potrafił czytać i pisać, i jako taki uchodził za człowieka wykształconego. Za wynagrodzeniem pisał ludziom urzędowe pisma. Rusinom ze Słoczy załatwiał pracę w Ameryce. Choć brał pieniądze, nigdy żadnemu pracy nie załatwił, za co go Rusini szczerze znienawidzili. Był z wioski, ale że liznął trochę szkoły, to z wioską nie trzymał. Uczynił się panem. Miał takie nazwisko jak hrabia z Miasteczka. Jeszcze przed wojną nasz bohater uroił sobie, że zostanie posłem na Sejm z ramienia PSL Piast. Uparł się i tak długo zadręczał wioskę, aż poparła jego kandydaturę. Oczywiście, że nie mógł zostać posłem, bo miejsca na listach wyborczych były mocno obsadzone przez jego partyjnych kolegów, ale jakoś niezręcznie im było tak wprost mu odmówić. Postanowili go zniechęcić, żeby sam zrezygnował z pomysłu kandydowania. W tym celu zaproponowali, żeby w zamian za popieranie jego sprawy fundował partyjne przyjęcia. Od razu się zgodził. Sprzedał trochę pola, parę byków. Fundował wszystko co chcieli i wcale się nie zniechęcał. Partyjni koledzy zażądali więc, żeby założył odpowiednio zasobne konto w banku, bo poseł nie może przecież nic nie mieć. I to nie było dla niego problemem. Zastawił gospodarstwo, a na brakującą kwotę zaciągnął kredyt u Żyda na lichwiarski procent. I właśnie wtedy jakiś nieżyczliwy człowiek doniósł partyjnym kolegom, że nasz bohater ma nieumiejącą zachować się żonę, którą w czasie ich wizyt ukrywa w oborze. Partyjni koledzy przyjechali więc niby w odwiedziny i niespodziewanie, ale stanowczo, zażądali, żeby im żonę okazał, bo przecież poseł musi mieć nie tylko konto, ale i właściwie zachowującą się żonę. Po ich wyjeździe nasz bohater pobił żonę tak, że jeszcze długo chodziła posiniaczona, ale co to mogło zmienić? Zrezygnował. Jeszcze wiele lat spłacał kredyty zaciągnięte na partyjnych kolegów. A ponieważ udało mu się przed śmiercią tych spłat dokonać, dlatego można powiedzieć, że był swego rodzaju bohaterem. Rodzina jednak utrzymuje, że nigdy żony nie uderzył, a o tej ostatniej, że potrafiła się zachować. •> < ¦ ¦ -.<.¦¦¦¦ 20 21 Podróż Kiedy wybuchła wojna, do wioski przybył ze swoim wojskiem Jan Ko-towicz. Żołnierze okopali się wzdłuż rzeki, usiłowali trochę walczyć z Niemcami, w końcu ukryli broń w lesie i przeszli do partyzantki. Kilku głęboczan zginęło. Ci z mieszkających w wiosce mężczyzn, którzy nie mogli się bić, postanowili pójść na wschód, by w tamtejszych lasach i bagnach przeczekać ciężkie czasy. Szli kilka dni, a kiedy doszli, ze wschodu zaatakowali Rosjanie. Trzeba było zawrócić. Dwóch odłączyło się i poszło bocznymi drogami przez ukraińskie wioski. Ukraińcy tak ich zbili, że po dwóch tygodniach jeden umarł, bo mu ciało odeszło od kości. Drugi przeżył, ale zdrowia już nie miał. Pozostali poszli głównymi drogami i doszli cało. Kiedy przechodzili przez Sieniawę, usłyszeli dwóch Rusinów gadających do siebie, tak żeby i oni słyszeli: - Skąd oni wracajut? ,¦.•..-•. ¦¦ . -. , :',¦..'¦ - A z pohrebu. ¦ ' ¦ - A kawo ani pohrebali? ¦ ¦' ¦¦' ; ¦. ' •¦...¦¦. - Ani pohrebali Polszu! ¦ • " ¦ •• ¦ ; ¦:¦¦¦> I z tej radości, jaką Rusini mieli 2 polskiego nieszczęścia, Wzięła się wielka do nich nienawiść Polaków. Adwokat W czasie wojny przybył do wioski adwokat. Miał dwie walizki i żonę nauczycielkę. Ale to on został wiejskim nauczycielem, nie żona. Pisał na tablicy rzeczownik i kazał dzieciakom tworzyć od niego liczbę mnogą. Sam wychodził. W lesie porobił sobie grządki, jak kiedyś Zenon, i uprawiał tam, co na świecie było. Do tych prac angażował uczniów. Zatrudniał też mieszkańców wioski. To pewnie jakiś Niemiec był, bo jak kogoś przy grządkach zatrudnił, to go potem nie wywozili na roboty do Niemiec. Tak więc każdy chciał pracować dla adwokata. Dochód z pensji i grządek uzupełniał wynagrodzeniem za leczenie. Kupił książki medyczne. Poduczył się. Raz komuś pomógł. Raz zaszkodził - pieniądze wziął zawsze. Kiedy po wojnie opuszczał wioskę, swój dobytek zmieścił na sześciu wozach. Zaraza Pierwszą zarazę przywlókł Napoleon maszerujący na Rosję, potem wojska rosyjskie idące tłumić powstanie węgierskie, a w czasie ostatniej wojny jeńcy radzieccy internowani przez Niemców w pobliskim obozie. Padali na tyfus jak muchy. Ich skażone ubrania wyrzucano za druty. Głęboczanie 22 zbierali je ostrożnie kijami. Wieźli do domu i gotowali siedem razy. Dziadkowie sołtysa słabo mundury gotowali i wyciągali z gara gołymi rękoma. Pozaraża-li się więc i poumierali. Na ich drzwiach lekarz - Rusin z Miasteczka - przybił ogromną tablicę z napisem TYFUS i straszliwym wizerunkiem wszy. Prowokator Prowokator miał na imię Iwan. Przyszedł z obozu jeńców radzieckich. Chciał go rzekomo wyzwolić i szukał współpracowników. Znalazł pięciu. Potem ich wszystkich wydał Niemcom. Dwóch powiesili na lipie przy szkole. Trzech zdążyło uciec. Jeden przeżył. Perzyna Pod koniec wojny do Głębokiego doszedł front. Cały świat poszedł mieszkać do lasu, ludzie pobudowali szałasy i zamieszkali nad potokiem. Poszedł i proboszcz piąty. Ale wcześniej pochował rzeczy w piwnicy, a piwnicę zamknął na kłódkę. Na plebanii zamieszkał niemiecki generał. Nie miał pod czym spać, bo przecież i pierzyna, i pościel leżały zamknięte w piwnicy. Złapał jakiegoś wieśniaka i polecił przekazać księdzu, że ma wrócić i mu wydać pościel. Las był jednak zdania, że to nie jest najlepszy pomysł, więc ksiądz pozostał w lesie. Wtedy Germaniec zaplanował okopy w samym sercu wioski, przez środek kościoła. Oczywiście zanim zaczął kopać, musiał oczyścić pole. Spalił pięćdziesiąt domów, a kościół wysadził w powietrze - gmach uniósł się na jakieś dwadzieścia metrów, potem wrócił na miejsce. Na ułamek sekundy zastygł i nagle się rozsypał. Czystka Przede wszystkim trzeba tu podkreślić, że opisywane niżej zdarzenia, które miały miejsce zaraz po wyparciu Niemców przez Rosjan, były rosyjską prowokacją, mającą na celu skłócenie Polaków i Rusinów, aby spowodować przesiedlenie Rusinów na Ukrainę, gdzie po ostatniej wojnie brakowało ludzi do pracy, bo albo zginęli na wojnie, albo uciekli do Polski. Tak więc pod koniec wojny dwunastu Rusinów z Sieniawy, ulegając radzieckiej propagandzie, założyło Komunistyczną Partię Ukrainy w Sienia-wie. Gdzieś w 1946 r. odwiedziło ich rosyjskie NKWD. Dla ścisłości trzeba powiedzieć, że było to takie „NKWD", w którym mieszkańcy rozpoznali dwóch członków lokalnego oddziału Armii Krajowej. „NKWD" zwołało członków Komunistycznej Partii do świetlicy ludowej, następnie spisało 23 ich i zaproponowało, żeby pójść razem wymordować mieszkańców Głębokiego. Rusini się zgodzili. A wtedy „NKWD" wycelowało w nich karabiny i powiedziało po polsku: - A teraz kładźcie się na podłogę, skurwysyny. A kiedy się położyli, wyrysowali ich z karabinu. Przeżył jeden. Potem spalono domy jedenastu Rusinów. Spalenie domu dwunastego przeoczono. Świętokradca Już kiedy wysiedlano Rusinów, z robót przymusowych w Niemczech przyjechał młodzieniec W. - nie ma co podawać jego nazwiska. Wziął narzędzia, pojechał do niedalekiej Słoczy, wlazł na cerkiewny dach i zaczął ściągać blachę. A w lasku, w krzakach, siedzieli Rusini, którzy chowali się przed wywiezieniem z Polski. I proszę go: „Zejdź z tego dachu, nie niszcz cerkwi, bo my tu chcemy mieszkać". A on sukinsyn: „Co mi zrobicie?" No to zastrzelili go i się skończyło rabowanie. Jest i taka wersja tej historii, że to nie W. kradł dach z cerkwi, tylko jacyś obcy ludzie z Zachodu. W. jedynie przechodził w pobliżu i zginął niewinnie. Proboszcz szósty Proboszcz szósty nastał zaraz po wojnie i klepał straszliwą biedę. Kościół był zburzony, wioska spalona, nie miał co liczyć na dochody z tacy. Kombinował, żeby zmienić parafię, ale biskup nie zgodził się go przenieść. Dostał z kurii niewielki zasiłek. Próbował jak niegdyś Zenon i adwokat ratować się grządkami. Potem zachorował i przeszedł na emeryturę. Do wioski przyszedł proboszcz całkiem młody. Proboszcz całkiem młody (1) Proboszcz całkiem młody w liście do kurii biskupiej donosił: Grożą mi śmiercią, jeśli będę się dalej starał o budowę kościoła, a głowę moją wrzucą do studni. Księdzu grozili mieszkańcy Sieniawy. Większość z nich stanowili teraz Polacy, którzy po zniszczeniu przez Niemców Głębokiego przenieśli się do domów opuszczonych przez Rusinów. Tych ostatnich zostało piętnaście rodzin. Też mieli się wynieść, ale już na dworcu spotkali sołtysa, który sobie wcześniej wypił. Dogadali się z pijakiem, wrócili i zostali. Zostały też Krasę - polsko-ruskie mieszańce. No i ci Rusini, jak i Krasę, zgodzili się, żeby cerkiew w Sieniawie przerobić na kościół. Zgodzili się nawet przejść na obrządek zachodni. Ale na przyłączenie Sieniawy do parafii w Głębo- 24 kiem zgody nie było. Rusini zażądali własnego księdza. Ponieważ to było raczej nierealne, bo parafia byłaby zbyt mała, żeby zarobić na księdza, zaczęli na własną rękę dogadywać się z księdzem dziekanem z Miasteczka, żeby podlegać jemu, a nie parafii w Głębokiem. To rozsierdziło proboszcza z Głębokiego. Pisał do biskupa: Ci się rozzuchwalają, to niby szantażują, że sprowadzą sobie narodowca, a mają jeden cel, by księdzem rządzić i postawić na swoich ambicjach. Rusini księdza z polskiego Kościoła narodowego sobie nie sprowadzili. Zostali baptystami - przynajmniej tak sami o sobie mówią. Baptyści Pierwszym w wiosce baptystą był K. Jeszcze za cara Rosjanie wzięli go do niewoli i zesłali na Syberię. Tam nie było księdza. Zdobył Biblię i zaczął ją czytać sam. Potem uciekł z Rosji i wyjechał do Ameryki, gdzie spotkał ludzi mówiących, że ksiądz nie jest koniecznym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Doszedł do wniosku, że religia uczy tradycji, a nie wiary. Kiedy wrócił, do kościoła już nie poszedł. Codziennie siadał z rodziną i wspólnie czytali Biblię. Po napaści Niemców na Polskę pobiegł do Żyda z Głębokiego z proroctwem Sofoniasza („Wyciągnę rękę przeciwko Judzie...") i prosił go, żeby się ratował. Jeszcze przed wojną baptystą został też organista, ten zdolny człowiek, który za młodu fałszował pieniądze. Nie był już wtedy młody. Ksiądz przyuczał więc do organów ministranta, którego organista gonił od instrumentu, wołając: Ty mi nie będziesz po ścieżkach srał! A ponieważ młodzik uczył się dalej, a w nauce robił postępy, więc organista zatrudnił się w innej wiosce, a w Głębokiem kościoła unikał. Też zaczął sam sobie czytać Biblię. Następni baptyści pojawili się już po wojnie. Byli to głównie Rusini. Badałem tę sprawę, napisze proboszcz siódmy w liście do biskupa. Powód odstępstwa to słaba wiara i nienawiść do Polaków i Kościoła rzymskokatolickiego. Ci, którzy mają silniejszą wiarę, zostali w Kościele katolickim, tęsknią za obrządkiem greckim. Filozof 12 czerwca 1961 roku ktoś wtargnął do kościoła parafialnego, rozlał naftę na posadzkę (chciał kościół spalić?), wywalił drzwi do zakrystii, powyrzucał mszały, roztrącił święte oleje, nadpalił obrazek świętej Cecylii i zdarł z kielicha pałkę, korporał i puryfikaterz. Wreszcie znalazł kluczyk od tabernakulum. Otworzył je, skradł z kustodii hostię, którą najprawdopodobniej zjadł. Przy okazji zniknęły pieniądze z kościelnej skarbonki. Może to być też specjalna złośliwość szatana i jego sług, sugerował proboszcz siódmy 25 w swoim raporcie do biskupa. Dzień i noc ludzie modlili się w kościele. Jak później wykaże śledztwo, świętokradztwa dokonał wzorowy ministrant. Ośmioletni chłopiec. Do dziś wioska się zastanawia, co chłopca opętało: nicpoń czy filozof? Proboszcz całkiem miody (2) Pewna wdowa prowadziła w Sieniawie bar. Proboszcz wpadał do niej wieczorami napić się piwa i pogadać. Zdarzyło mu się odwołać nieszpory, żeby z nią pojechać do Zdroju. Wiosną wdowa zaszła w ciążę. A ludzie kur-wysyny to są takie szpiegomany, że do biskupa donieśli. I w wiosce pojawił się proboszcz ósmy. Proboszcz ósmy Proboszcz ósmy chciał zwiększyć dyscyplinę wiernych. Aby to osiągnąć, odmawiał niesubordynowanym wiernym posług kapłańskich. Rolnik W. pracował w pegeerze. Trochę pił i od tego chorował. Jak przyszła niedziela, to cały dzień leżał w łóżku, żeby zebrać siły na poniedziałek. Kiedy umarł, ksiądz schował krzyż i chorągwie żałobne, a sam wyjechał. (Choć widziano, że w czasie pogrzebu firanki na plebanii się ruszały.) O ile Chrystus przebaczył łotrowi na krzyżu, o tyle ksiądz nie może sądzić po śmierci człowieka, który zmarł samotnie w pustym polu, napisała wdowa w skardze do biskupa. Z tym księdzem był jeszcze i inny problem. Po wojnie rozebrano drewniany dom po Rusinie ze Słoczy i na placu po Żydzie z Głębokiego zbudowano prowizoryczną kaplicę. Komunistyczne władze powiatowe nie chciały się zgodzić na odbudowę zabudowań kościelnych. Podobno w tych władzach zasiadał Rusin, który miał jakieś powiązania z Rusinami z Sieniawy, i to on przez ponad dwadzieścia lat blokował mieszkańcom Głębokiego odbudowę kościoła. W końcu jednak Rusin z powiatu przeszedł na emeryturę, czy umarł, i udało się zgodę uzyskać. Wtedy wioska na dobre pokłóciła się z księdzem. Wioska chciała mieć kościół identyczny jak ten zburzony przez Niemców. Spadzisty dach. Wysoka wieża. A ksiądz lubił modernizm. Przygotował odpowiednie plany. Taki stan rzeczy istnieć nie może, bo sieje zgorszenie i może dojść do wielkich rzeczy, napisali parafianie do biskupa. Do wioski przyszedł proboszcz dziewiąty. Proboszcz dziewiąty Proboszcz dziewiąty zbudował taki kościół, jaki wioska chciała. Lubił ludzi, więc i oni jego polubili. Dużo palił. Jeździł syrenką. Inaczej niż jego 26 poprzednicy, w swoich raportach do kurii biskupiej nie przedstawiał mieszkańców wioski jako złośliwych alkoholików. Parafia się wzbogaciła. Ksiądz dostał do pomocy wikarego, który nazywał się Luter, jak ten niemiecki heretyk. Był to dobry chłopak, ale z charakterem. Pewnego razu nie mógł porozumieć się z proboszczem, więc go zrzucił ze schodów. Proboszcz nie miał już po tym zdrowia. Zrobił się nerwowy. Krzyczał na ludzi. I właśnie kiedy przybyłem do wioski, trwał jego pogrzeb. Kondukt szedł i śpiewał: Dobry Jezu a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie. A baptyści wylegli przed swoje chaty i się głośno dziwili, że ludzie zamiast błagać o zmartwychwstanie swojego kapłana, modlą się, żeby wiecznie spoczywał. Samoklęski Samoklęski jest to wioska, gdzie sami Germańcy żyją, ze Śląska prawdopodobnie. Zsyłano tam niesubordynowanych proboszczów z Głębokiego. Tam to dopiero księża mieli prawdziwą szkołę życia. Taki Germaniec tak księdza przećwiczył, że ten mu chodził jak zegarek. Chodził tak, chodził, aż zatęsknił za Głębokiem, bo Samoklęski były przecież za karę. Kaleki Nie zapominajmy jednak, że Głębokie też było za karę. Jego mieszkańcy z woli polskiego króla przez stulecia musieli tutaj żyć sami, pośród Ru-sinów, w zupełnej izolacji. Przez to jakoś tak się porobiło, że w Głębokiem wszyscy są ze sobą bardzo blisko spokrewnieni. Jak już było pokrewieństwo w trzecim stopniu, to biskup dawał zgodę na ślub. - Ale żadnych kalek u nas nie mai - zapewniają mieszkańcy. Jest inny problem. Problem Kiedyś w wiosce rodziło się po trzydzieścioro dzieci rocznie, dziś najwyżej dwoje. Kobiety były jak zarodowe krowy. W biodrach jak stół. Siadała na progu chaty. Do jednej piersi jedno dziecko, do drugiej drugie, a te ssały jak kotkę. A teraz kobieta nie ma pokarmu. Na te czasy jej organizm reaguje negatywnie. II Śląsk Cieszyński. Jeszcze wtedy była tam Austria. Gdzieś koło 1912 r. niektórym członkom mieszkającej tam wspólnoty ewangelickiej przestały wystarczać kazania w zborze. Zaczęli się spotykać po nabożeństwach, by sami, już bez pastora, studiować Biblię. Oczywiście pastor miał zastrzeżenia, czy studiują w sposób profesjonalny. Odeszli więc od zboru i zostali tzw. zdecydowanymi chrześcijanami, którzy, jak zapewnia jeden z nich (Rudolf Kanafek), liczą się z Bożą egzystencją w życiu codziennym. 1962 rok. Śląsk Cieszyński był już wtedy podzielony między Polskę a Czechy. Większość ze zdecydowanych chrześcijan znalazła się w Czechach. I właśnie w 1962 r. mieszkający po stronie czeskiej Edward Franiok miał widzenie, że miejsce, w którym żyją, zostanie zniszczone, że nie zostanie ani zielona trawka. Powiedział sąsiadom o proroctwie. Postanowili uciekać. Dokąd? Ktoś przeczytał w prasie, że Polska potrzebuje osadników na Bieszczady, z których wysiedlono Rusinów. Długo się modlili, żeby nabrać przekonania, że to jest właściwe miejsce do ucieczki. W czasie tych modłów jeden dostał od Boga objawienie, że jest to miejsce właściwe. Pojechała grupa entuzjastów. Wysoko w górach znaleźli opuszczoną wieś - Słoczę. Kiedy dopełniali formalności związanych z wyjazdem do Polski, Gustaw Firla miał widzenie, że jeszcze nim wyjadą, dopadnie ich wilk w owczej skórze... Jakoś niedługo po tym na Śląsk Cieszyński przyjechał (chyba z Niemiec?) niejaki Frank, który zaraził Rudolfa Kanafka nauką Williama Branhama. I właśnie na tle nauki Branhama zdecydowani chrześcijanie przyszli do Słoczy podzieleni. Mimo upływu trzydziestu lat szansa na porozumienie wydaje się żadna. W 1972 r. w Słoczy osiedlił się także Paweł Węglorz. Wówczas zdecydowany chrześcijanin. W przeciwieństwie do reszty mieszkańców przybył z polskiej części Śląska, z Jasienicy. Rudolf i Paweł postanowili przestać być zdecydowanymi chrześcijanami. Pierwszy został branhamowcem, drugi poszukuje na własną rękę. Części ¦¦ ,• • . ..-. . • : ¦ , ..-,¦... Pawła spotkałem na drodze. Szliśmy z Ines z Głębokiego w poszukiwaniu opuszczonej dzwonnicy. Wskazał nam drogę (w las, pod górę i prosto w dół). Weszliśmy w las i pod górę, ale potem wpadliśmy w takie krzaki, że i ścieżka zarosła, i żadnej wskazówki, w którą stronę iść. Jeżyny, pokrzywy, dookoła pomruki, których lepiej nie analizować, i zapadający zmrok. Rój bezczelnych much nad głowami. Kiedy pokaleczeni, wściekli i skłóceni wracaliśmy, Paweł wciąż czekał na drodze. Brudnej ścierki zapadającego zmroku uczepiły się sreberko jego długiej brody i złote guzy damskiego płaszczyka, którym był okutany. - No tak, wpuściłem was w te jeżyny i pokrzywy, tak że widzę, że pani ma tego dość - zwrócił się do Ines - ale gdyby mieć lepsze ubranie, no to jest całkiem przyjemna droga. Ines pozostała milcząca. Paweł się rozgadał. A my byliśmy już bardzo, bardzo zmęczeni. Chcieliśmy spać. Obiecałem Pawłowi, że odwiedzimy go następnego dnia. Model Kiedy przyszliśmy ponownie, wręczył Ines nieco zhuśtaną - jak to określił, kartkę i zaproponował, żeby usiedli naprzeciwko siebie i nawzajem się sportretowali. (Paweł: Mnie łatwo sportretować... najpierw jajo, potem ciach, i ciach... takiego Żyda... brodę...) I kiedy się tak portretowali, Paweł podpyty-wał o rysowanie modeli na Akademii: - Portretujecie kolegę czy obcego? Kto płaci? Ile? Ma się rozebrać czy w spodenkach? Byle dziada z dworca napędzacie? Czy on się krępuje? Musicie wszystko zrobić? Jak chłop, to i... i... jak to się nazywa... genitalia? I to tak podchodzicie blisko? Jak blisko? Na wszystkie zadane pytania otrzymał odpowiedź. Zastanowił się i zażenowany tym, co usłyszał, stwierdził: - Ja wolę raczej malować przyrodę, krajobrazy, konia... I trzeba przyznać, że wychodzi mu to lepiej niż portretowanie. Rodzina Matka Pawła była jedną z pierwszych zdecydowanych chrześcijanek. Jeszcze jako panna organizowała spotkania wspólnoty. W czasie jednego z takich spotkań poznała przystojnego chłopca, Ottona Lanca, z którym niebawem zaszła w ciążę. W tym czasie Otton Lanc zaglądał również 32 do innej dziewczyny. Także te wizyty okazały się owocne. Trzeba mu więc było dokonać wyboru. Jedna była piękniejsza, druga bogatsza. Wybrał bogatszą, oczywiście. Tymczasem matka Pawła, jako piękniejsza, pozwoliła się uwieść innemu zdecydowanemu chrześcijaninowi i wzięła z nim ślub na kilka miesięcy, zanim powiła chłopczyka, który okaże się najzdolniejszy spośród wszystkich jej dzieci, tak że Paweł jest pewien, że brat zostałby profesorem, gdyby nie wojna, która odcięła go od nauki na sześć lat; został krawcem. Ten brat wciąż żyje. Na skutek stresów, jakie musi przeżywać nieślubne potomstwo w łonie matki, ma silną nerwicę. Ojczym wystawił kiedyś kołyskę na mróz i to także mogło mieć jakiś wpływ na zdrowie psychiczne malucha. Potem matce urodziło się jeszcze dwoje ślubnych: Paweł i Hanka. , . „;,. Błogosławiony Luty 1947 roku. Ojciec Pawła już od dwóch lat był na Syberii, dokąd po wkroczeniu do Polski zesłali go Rosjanie niemnożko porabotać, za pomoc, jaką w czasie wojny organizował dla sierot i wdów po partyzantach. (Rosjanie bezpodstawnie, zaznacza Paweł, posądzili ojca, jakoby jego pomoc omijała partyzantów komunistycznych.) Tymczasem Paweł pełnił służbę w kotłowni Miejskiego Zakładu Ogrodniczego w Białej Krakowskiej (dzisiejszym Bielsku-Białej). Była tam mała izdebka. Spał w niej. Kiedyś o świcie wstał, podłożył do pieca, usiadł w kącie przy lampie i zaczął czytać ewangelię wg św. Łukasza: , Błogosławieni ubodzy, albowiem wasze jest Królestwo Boże. ..» ; Błogosławieni, którzy teraz łakniecie, albowiem będziecie nasyceni. Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie. t Ale biada wam bogaczom, bo już odbieracie pociechę swoją. Biada wam, którzy teraz nasyceni jesteście, gdyż będziecie cierpieć głód. Biada wam, którzy teraz się śmiejecie, bo smucić się i płakać będziecie. (Łuk. 6) Paweł: - Mnie się to podobało do tego stopnia, że czułem siebie też jako ten biedny. Czułem, że to do mnie to słowo. Poczułem, jakby mnie kto kocem obłożył ciepłym. I dreszczyk, jakby elektryzowało coś... A uczucie miałem takie błogie, jak nigdy na świecie takiej radosnej przyjemności nie miałem żadnych... ani... ani... ¦ \ ¦-.¦¦¦. ¦¦¦'. .-..^r- "-.»-¦ , ¦¦¦•¦•¦-..'/ ¦.: ..-. . ; n-: •¦'?¦;, ¦....>¦¦&.><¦¦:..¦¦ 33 Żona (1) Doskwierała mu samotność. A że jakoś w tym czasie poznał kobietę, która wydała mu się właściwą, więc się ożenił. Była to Ślązaczka i ewangeliczka. Paweł o żonie: - Przyznała mi się, że jak pierwszy raz mnie zobaczyła, to się jej obrzydzenie... że absolutnie za niego nie. Ale po kilku rozmowach się przywiązała. Irka Już nie był kawalerem, ale jeszcze nie wyjechał do Słoczy. Obiadował w stołówce zakładowej z siostrą Hanką i jej koleżanką - Irką Klein (Paweł: - Panienka taka... panna, ale taka panna, panna - nie panna). W czasie tego obiadu poprosił siostrę o pomoc przy różach. Z pomocą zaoferowała się i Irka. Poszli we trójkę. Kiedy skończyli robotę, siostra poszła do domu, a Paweł z Irką szedł na autobus. W trakcie tej drogi spytał Irkę o zapłatę. - Paweł, ja nie chcę nic od ciebie, ale chodźmy tu do lasku, do lasku chodźmy. Ty pójdź1. Ty pójdź! ¦•. - Irka, nie dam rady, boję się grzechu. :;¦¦¦¦.¦¦¦•- • ; Zegary • • , :^ v. Po powrocie do domu zasnął, zmęczony zajęciem przy różach. Miał sen: On nie był przedstawiony jako anioł. To była osoba, której nie widziałem. Widziałem tylko jej dłoń, a właściwie palec - tam masz iść! A miałem przed tą osobą taki respekt, jak dzieciak przed nauczycielem. Palec wskazywał na południowy wschód. Tam w oddali była droga. Przy drodze przystanek. Stali na nim mężczyźni i każdy prężył swoją pierś, jakby chciał pokazać, że to jego teren i obcy nie ma czego na nim szukać. Paweł udał się we wskazanym kierunku. Wziął ze sobą żonę, choć i ona, i cała jej, jak i jego rodzina, byli tej wyprawie przeciwni: Bo Ukraińcy, bo tam zimno, bo szkoły nie ma, tam jest niski poziom... Dotarli do Słoczy, gdzie spotkali zdecydowanych chrześcijan z Czech. Zbór należy do Boga, dlatego może być zarejestrowany tylko w niebie, uważa Paweł. Nie wolno zboru rejestrować na ziemi, bo w ten sposób wikła się go w sprawy doczesne. Porzucił więc wspólnotę, kiedy zdecydowani chrześcijanie podjęli działania zmierzające do jej rejestraq'i. (Wy jesteście u władz, za co? Bo wam władze coś obiecały?!) Kiedy Paweł wystąpił, sołtys odmówił mu prawa do nabycia ziemi. Ale Pan Bóg tak naszykował, że pustą parcelą, o którą zabiegał renegat, zainteresował się zakład karny w Moszczańcu. Lepiej było zgodzić się na Pawła. 34 - Pan Bóg tak mi otworzył drzwi - stwierdza z zadowoleniem Paweł. Na Śląsku, gdzie była rodzinna wieś Pawła, dziś jest gęsto zaludnione osiedle. Miał kiedyś katastroficzny sen o tej ziemi: Główna droga porośnięta trawą, bo nie ma komu jechać do wsi. Nic tylko ruda ziemia. Nie wiadomo, czy po trzęsieniu ziemi, czy jaki meteor. Po tej drodze szła mama, a z nią trzy siostry. Wszystkie płakały. A ja byłem w ogrodzeniu między żerdziami. Nie za kratami, a czułem się tak, jakbym był więźniem, niewolnikiem. Cóż to za niewolnik, kiedy mogłem w każdej chwili wyjść? Ale nie wychodziłem. Miałem ze sobą duży kosz na siano, grabie, widły, łopatę i kosę. Dokładnie tam, gdzie według snu Pawła ma się zasypać, mieszka dziś jego córka z mężem i dziećmi. Hodują paprykę w szklarniach. Paweł nieustannie ostrzega córkę przed kataklizmem i zawsze córka go uspokaja: To się stanie, jak już będzie po papryce. Paweł ma świadomość, że w każdej chwili może wrócić na Śląsk i zamieszkać u córki, ale z pewnością tego nie zrobi. Już się tak przyzwyczaiłem do tego pustkowia, że tam nie, już absolutnie nie! W baraku u Pawła wiszą dwa stare zegary. Jeden rodzinny, przywieziony jeszcze ze Śląska - ten zegar jest popsuty. Drugi, kupiony ze złomu, gdzie po śmierci męża przyniosła go pewna wdowa razem ze szpargałami, co do których przydatności zupełnie nie miała rozeznania. Zegar śląski wisi wyżej, ten ze złomu niżej. - Niech górny zegar spoczywa, a dolny idzie! - zarządził Paweł. Sen Po przybyciu do Słoczy Paweł miał sen. Chodził po polu zmartwiony, obok niego dreptał trzyletni chłopczyk ubrany w płaszczyk w kratkę. Nad ich głowami latało mnóstwo samolotów wojennych. Leciały ze wschodu na zachód. A dzień był pochmurny. Pierwsza urodziła się Pawłowi córeczka - to ta, co hoduje paprykę na Śląsku. Kiedy miała trzy latka, dostali dla niej w prezencie płaszczyk, dokładnie taki, jaki się Pawłowi przyśnił. Żona miała bardzo ciężki poród, dlatego po narodzinach córki życzyła sobie tak robić, żeby dzieci nie było. Potem zmieniła zdanie. Chłopak urodził się ciężki (4 kg). Kiedy żona była w ciąży z drugim dzieckiem, umówili się, że jeśli będzie to syn, zostanie wychowany w wierze ojca, jeśli córka - w wierze matki. Ponieważ urodził się syn, był więc wyznania Pawła, czyli nie chodził do żadnego kościoła, co irytowało teścia - zaangażowanego prezbi- 35 terianina - do tego stopnia, że dziad posunął się do szantażu. Kupił pasiekę i obiecał ją wnukowi, jeśli rodzice zapiszą go do Kościoła ewangelickiego. Paweł z żoną się nie ugięli. Pasiekę dostał inny wnuk. (Paweł z zadowoleniem o innym wnuku: Ożenił się potem z katoliczką, zaczął wódkę pić, palić papierosy i żona przestała z nim żyć.) Pawła bardzo postępowanie teścia zmartwiło. Pewnego dnia, kiedy chłopczyk miał już trzy latka, wybrał się Paweł z synem lucernę postawić do kupek. Dzień był pochmurny. Cięgło od północy aż hej! A lipiec. A zimno. Ubrał więc synka w ciepły płaszczyk w kratkę, z którego córka już zdążyła wyrosnąć. (Potem schował ten płaszczyk do ula i tam myszy go zjadły, tak że do dziś zachował się jedynie mały jego fragment, ale nie bardzo wiadomo, gdzie leży.) Wziął grabie i poszli w pole. Idzie i martwi się pasieką, której syn nigdy nie dostanie. Nagle usłyszał okropny szum. Nad ich głowami przeleciało trzydzieści samolotów wojennych. Właśnie trwały pokazy lotnicze. • ¦ < • Żona (2) ¦¦.'.¦ Paweł o żonie: ¦ - Można z nią było konie kraść. Co to znaczy? Że umie tajemnicę zachować. Jest fizycznie sprawna. Żeby konia ukraść, trzeba mieć też odwagę, spryt. I miała to. Choć nie kradła. Była dobrą żoną. Nie trzeba było się z nią awanturować. Spokojna była. Z nią się nawet dobrze rozmawiało - bo lubiła wysłuchać i małomówna, ale jak powiedziała, to tak... Bardzo, bardzo dobra, ale troszeczkę jej brakowało. Nie była samodzielna. Łatwowierna - dała się okraść Cygance. ¦ ¦W okulizacji szybka i staranna (okulizacja - uszlachetnianie róż w szyjce korzeniowej). Chyba ona się więcej poświęcała... Uśmiechu troszeczkę było... ale za dużo nie. . Ciekawa rzecz, jak mi raz powiedziała, że odchodzi i zabiera dzieci, to ja powiedziałem: „Wiesz, Helu, ty pójdziesz, zabierzesz mi dzieci, to i życie moje pójdzie, to ja się powieszę chyba albo coś, bo tak... tego...". I odszedłem krowy po-przestawiać, bo pasły się na łące. Przychodzę, a ona płacze i mówi: „Zmieniłam zdanie! Nie będę już tak robić". Słowa dotrzymała. Paweł troszkę się zapędził w opowieści o żonie, o których potem wolał, żeby nie zostały opowiedziane. (Jest napisane: co komu szepczesz do ucha, wróble będą na dachu ćwierkać.) Następnej nocy miał sen. Śniło mu się, że jest 36 goły całkiem i taki nagusieńki idzie między ubranymi ludźmi, którzy się z niego śmieją. - Wstydzę się bardzo. Gdzieś portki zgubiłem, gdzieś koszulę... Ten sen potraktował jak ostrzeżenie. Dlatego prosił, żeby niektórych historii o żonie nie pisać, żeby sen się nie spełnił. Te historie trzeba więc pominąć. - Żona była bardzo dobra, ale przed Bogiem była zła. W ocenie Pawła Bóg ma do niej uraz, że pewnej październikowej niedzieli zawiozła męża do swojego ojca, wiedząc że ojciec zamierza mężowi urządzić haję, czyli wielką awanturę. W czasie awantury teść wytknął Pawłowi, że nie chodzi do kościoła ewangelickiego, że jest kociarzem, w końcu oświadczył, że każdy, kto czyta Biblię, głupieje, bo Biblia jest zgorszeniem. Za to zdanie teścia do końca życia Paweł winił żonę. Kiedy umierała na raka mając zaledwie 48 lat, oferował jej modlitwę w intenqi ozdrowienia, ale pod warunkiem, że przeprosi Boga za słowa ojca. (Bo jak można prosić, jeśli się taki grzech nosi?) Nie przeprosiła. Przy ostatnim widzeniu straszył: - Zabierają cię już, jak to jest z tobą? Przeprosiłaś? Bo jeżeli nie, to szkoda się modlić! - Daj mi spokój z tymi sprawami! - syknęła. Wkrótce odeszła i przed Bogiem pozostała zła. Kiedy żona umarła, cała wieś postanowiła pojechać na pogrzeb na Śląsk, żeby pokazać, jak dobrze nas traktowali, ironizuje Paweł. Umarli niech chowają umarłych, odpowiedział im Paweł i wyjazdu na pogrzeb odmówił. Potem jednak się złamał i pojechał. Przeprosił nawet teścia (nie wiem, za co). Prowadzony przez trzecią żonę teść warknął mu jedynie: - Ja bym ci coś powiedział, ale nie będziemy się przed kościołem wadzić. Dom Żony już wtedy nie było. Mieszkał z dziećmi w pokoju wynajętym od sąsiadów i próbował zbudować własny dom, ale budowa mu nie szła. Najpierw nie miał pieniędzy na materiały budowlane. Na kredyt nie miał co liczyć, bo mało zarabiał. Kiedy zdobył pieniądze, przyszedł kryzys i nie można było materiałów kupić. Wypowiedziano mu pokój. Przeniósł się więc z rodziną na plac budowy. Mieszkali pod folią ogrodniczą. (Pamiętam pogodną październikową noc. Na dworze było minus 8 stopni. Widziałem księżyc w pełni. Gwiazdy rozmazywały się na folii...) Syn spał z nim pod folią, córka chodziła na noc do sąsiadów. Wracała z samego rana, tak że dnie spędzali wspólnie. Potem 37 przenieśli się do Michałówki. Była to chata należąca do Michała, który mieszkał w sąsiedniej wsi. Michał zadłużył się i było ryzyko, że za długi zlicytują mu chatę. Liczył naiwnie, że kiedy Paweł w niej zamieszka, chata nie zostanie mu odebrana. Potem Michałówka została sprzedana i Paweł wrócił na swój plac. Kupił drewniany barak z budowy, przeniósł go i mieszka w nim po dziś dzień. (Jak było na polu minus 29 stopni, a przy gruncie minus 30 stopni, to koło łóżka miałem minus 10, a powiew był taki, ze ręczniki koło łóżka na sznurku bujały się.) Żeby się trochę dogrzać, zapuścił długą brodę, która mu czasem zamarza. Nie uważa tego baraku za swój prawdziwy dom. Na wszelki wypadek przechowuje na podwórzu pod blachą dębowy próg z domu, w którym się urodził. Kto wie, może jeszcze da się go gdzieś wykorzystać? Msza (1) Oderwałem się od pisania i puściłem z domu lasem wystraszonych drzew, na most, z którego widać było skarpę, na niej zamek i kościół z krzyżem aspirującym do serca płonącego na niebie. Kazanie było o cudach. Nie może być uzdrowienia bez jednoczesnego odpuszczenia grzechów, twierdził kaznodzieja. W przypadku choroby zalecił więc żebranie o obie te rzeczy jednocześnie, tj. o cud uzdrowienia i uwolnienie od grzechu. Doradzał przy tym dobry nastrój i pogodną twarz, co, jak zapewniał, zwiększa skuteczność modlitwy. Stróż Paweł uważa siebie przede wszystkim za ogrodnika. Jego wiązy szczepione na prostych bukowych pniach tworzą bramy do niejednego gospodarstwa w okolicy. Ale mimo tych upodobań posadę stróża także poważał. Nigdy w czasie pracy nie spał, choć pracował co drugą noc. Stróżował w zakładach futrzarskich. Paweł: - Strasznie się tam kradło, tam stróż czasami przyszedł o głowę (znaczy, że życie stracił). Stróżowali we dwójkę, Paweł i taki, co siedział w więzieniu za morderstwo kolegi z pracy (skręcił mu kark, a ciało wetknął do kanału). Zdarzyło się pewnej chmurnej nocy, że już Pawła trzymał za głowę. - Ale tak z miłością on to robił! „Ha, oj ha! Pawełku!", on mówił. Tak mnie wziął koło karku, a ja zesztywniłem kark i wyrwałem się. Po tej przygodzie w czasie stróżowania kolegi raczej unikał. Zaczął też nosić za pazuchą pałkę, na okoliczność gdyby kolega raz jeszcze go pod- 38 szedł (wtedy bym mu wywinął). Wkrótce Paweł zwolnił się z tej pracy, bo zajęcie było niebezpieczne, bo to nie było takie dobre być takim wścibskim, bo tak mu doradził wujek i w końcu z tej głównie przyczyny, że nie miał do tej pracy przekonania, a jest przecież napisane: Co czynicie, czyńcie z wiarą. Zabrał się za hodowlę królików. Oszustwo Kiedy Paweł zarobkował hodując króliki, zdarzyło mu się oszukać człowieka. Oddając skórkę do skupu, ukrył jej wadę, przez co została wyżej sklasyfikowana niż powinna, a Paweł dostał za nią więcej pieniędzy, niż mu się należało. Wyszedł ze skupu i zaczął się bać. (Bałem się, że jak będę Boga prosił o coś, to nie będę wysłuchany, bo mi zaś szatan powie: „Tyś okradł człowieka") Wrócił więc i przyznał się do oszustwa. Wspólnie z właścicielem skupu ustalili, że ten ostatni sprzeda skórę dalej jako droższą i dopiero jeśli ten numer nie przejdzie, Paweł będzie zobowiązany zwrócić nienależne pieniądze. . Królik Króliki przewoził Paweł koleją. Pielęgnuje w sobie niemiłe wspomnienie dwóch otyłych pań, z którymi podróżował kiedyś ze Śląska. Panie wracały z pogrzebu. Dokuczyły mu narzekaniem na królika, którego Paweł trzymał w pudełku (że uczulenie). Żeby te utyskiwania ukrócić, udał się Paweł do konduktora i uzgodnił z nim, że królika umieści na korytarzu, w skrzynce na urządzenia elektryczne. Tak zrobił. Tymczasem panie, ciągnąc wątek królika, zaczęły się posilać. (Paweł: A grube były, a jeszcze tak chciały nocą się dojeść.) Nieoczekiwanie pociąg zahamował i widelec wpadł im za siedzenie. Przyszedł konduktor. Wtedy one z miejsca zaczęły mu się żalić na królika, który przecież spoczywał w skrzynce na urządzenia elektryczne, i na widelec, że upadł. Konduktor je zbył (taki był grzeczny...) twierdzeniem o niemożliwości wydobycia widelca. Na to panie rzuciły się na kolana, zadarły kufry ku górze i tuż przed Krosnem udowodniły, że jednak widelec wydobyć się dał. - Znalazły, ale już nie pokuszały! - wspomina Paweł z uśmiechem. - Taka to była jazda w tym pociągu. Tulik Tulik był Żydem z Sanoka, z którym Paweł się przyjaźnił i do którego kilka razy w roku jeździł z wizytą. 39 W domu Tulika wisiało zdjęcie młodego Tulika z panną młodą. Tego związku nigdy nie miał okazji skonsumować. Żonę wyszukał mu ojciec. Potem był ślub, a kiedy już wszystko było na dobrej drodze, żeby się małżonkowie poznali, wybuchła wojna. Po jej zakończeniu żona wyjechała na Zachód, Tulik został w Polsce. Paweł przywoził Tulikowi miód i orzechy. Tulik czytał Pawłowi Pięcioksiąg. Paweł słuchał tego wytrwale, bo liczył, że kiedyś Tulik pozwoli mu przeczytać fragment Księgi Izajasza, mówiący o Chrystusie, ale ta kalkulacja zawiodła. Kiedy tylko próbował, Tulik krzyczał: - Nie wolno czytać to miejsce! Rabini zabronili! Paweł: - Me pozwolił czytać, no to nie, no to trudno, nie chciałem mu tego robić. Księga Izajasza: Me miał postawy ani urody, które by pociągały nasze oczy, i nie był to wygląd, który by nam się mógł podobać. Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu jak ten, przed którym zakrywa się twarz, wzgardzony tak, że nie zważaliśmy na niego. Lecz on nasze choroby nosił, nasze cierpienia wziął na siebie. A my mniemaliśmy, że jest zraniony, Przez Boga zbity i umęczony. (Izaj.53) Na przywożone przez Pawła miód i orzechy Tulik był łasy. Podejrzewał, że Paweł może uzależnić ich zostawienie od wysłuchania przez Tulika przytoczonych wersetów. Dlatego na wszelki wypadek miód i orzechy odbierał Pawłowi już w drzwiach. Dopiero potem siadali do ksiąg i zwykle rozstawali się w gniewie. Książka Paweł doczytał się, że pierwsi chrześcijanie niszczyli złe książki. Ponieważ w posiadanym Vademecum lekarza chorób ogólnych dopatrzył się elementów czarodziejskich, więc wrzucił poradnik do pieca. Potem raz jeszcze przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że była to książka wartościowa. Udał się do księgarza, kupił nowy egzemplarz. Ma go. ¦ 40 W swoim postępowaniu przyrównuje siebie do biblijnego króla Hiskiasza. - On dużo złego zlikwidował, on był taki reformator, już het po Dawidzie, było dużo złych królów, ale on był taki jeden potem lepszy król, no ale też jakiś błąd tam zrobił. Jeśli my będziemy takimi reformatorami, trzeba żeby błędu nie popełniać. Dieta Jak twierdzi, miał raka na eśce. Dostał go po zjedzeniu chrupiących bułeczek z marmoladką i śliwek. Spuchł, nie mógł spać. Lektura Vademecum lekarza chorób ogólnych pozwoliła mu na opracowanie właściwej diety. Najpierw była to dieta radykalna. Dieta radykalna: Bób (stary, ale nie był spleśniały, tylko miał ciemną łuskę) i trochę zsiadłego mleka. A rogaliki i śliwki precz! Zjadł też w krótkim czasie 60 kg cebuli. Pomogło, wtedy przeszedł na dietę zwykłą. Dieta zwykła: Nic smażonego; ' . , Żadnego mięsa już parę latek; Wódki ani do naparstka; Papierosy - nie; Masło - też nie; Tylko olej roślinny; Różne kasze; Kapustę olejem okrasi; Chleb razowy; , Czasami jajko, jak się zetnie. Gdyby nie przepuklina i troszeczkę prostata, byłby całkiem zdrów. Oprócz chrupiących rogalików i śliwek bardzo przestrzega przed spożywaniem zbyt dużej ilości orzechów. Po orzechach stolec nie ma twardego czubka, jak się od razu nie zdejmie portki, można narobić do portek. Do lekarza nie chodzi. Cukrzenie W Vademecum lekarza chorób ogólnych doczytał się, że w środowisku słodkim organizm za dużo pierwiastków, minerałów nie przyswoi. Dlatego musi być ograniczone cukrzenie. Paweł twierdzi, że bieda poprawia mu relację z Bogiem. 41 Pierzga - Ciebie miód przy zdrowiu trzyma? - dopytują się Pawła schorowani sąsiedzi. - Nie miód, tylko pierzga - rzuca Paweł. - Pierzga? A co to jest pierzga? - Nooo... po naszemu, po śląsku, pierzga to inaczej percha. - Percha? A co to jest percha? - Pyłek kwiatowy. Msza (2) Znowu oderwałem się od pisania, żeby pójść do kościoła. Z ambony padło pytanie: dlaczego jest tak mało cudów? Właśnie, pomyślałem sobie, dlaczego?! Z tego co zrozumiałem, Bóg wyposaża człowieka w potencjał, który ma mu pomóc w relaqach z Nim. Jeśli uzdrowienie nic nowego by do tych relacji nie wniosło, to jaką korzyść odniosłaby Opatrzność z uzdrowienia takiego człowieka? • Wanda Były cztery siostry: Wanda, Zosia, Helena i Rut. Z wszystkich czterech tylko najmłodsza wyszła za mąż. Pozostałe, mimo zbliżającej się czterdziestki, pozostały samotne. Przyjaźniły się z sąsiadkami - Emilką i jej siostrą Alą - też starymi pannami. Paweł: - Ładne dziewczyny dosyć są. Ale we wsi jest mało kandydatów. Mało jest, mało, mało, mało, mało. Czasami jest zlot i kandydaci są, ale potem ich ubywa i czasami zostanie trochę starszych panien, a jak mają zbyt wygórowane, wysokie... jak jest taką artystką, że ona sobie potrafi malować, przedstawić, że to musi być taki i taki, a nie taki... Prawie do wszystkich startował kiedyś syn Pawła i od każdej dostał kosza. Paweł mu radził: - Synu, nie żeń się z tymi dziewuchami, poszukaj innej. One nie mają radości i ty też ucierpisz z tego powodu. Ubiegłego lata Paweł stał na drodze i czekał na listonosza, który do wioski przyjeżdżał autobusem. Sto metrów dalej stała Wandzia, Emilka i Ala i o czymś (o kimś?) żywo dyskutowały. Pierwsza odłączyła się Emilka. (Paweł pamięta, że kiedy potrzebował pieniędzy, pożyczyła mu, o procentach nie chciała słyszeć.) Kiedy przechodziła obok, spytał: - jechał autobus? - Nie mam czasu! Potem szła Ala, też odpowiedziała: Me mam czasu1. Na końcu Wandzia, również w niedoczasie. - Me mam czasu - czy to jest trafna odpowiedź na pytanie o autobus? - pyta Paweł. Powinna powiedzieć: Me zwróciłam uwagi. Zdaniem Pawła ta jednobrzmiąca odpowiedź świadczy o zmowie. Stojąc razem na drodze oklepały jego osobę, że samotny, że zawraca głowę gadką, że z pewnością nas znudzi, więc jemu najlepiej powiedzieć: nie mam czasu, krótko. Kilka dni później coś robił przy rowie. Wanda milcząc przeszła obok z banieczką na mleko. - Wandziu, przepraszam cię, czy ty się gniewasz? - Przecież ci powiedziałam dzień dobry! Oczywiście, że nie powiedziała. Skoro więc twierdziła przeciwnie, to zapewne jakiś robak ją gryzł, poszukała więc krótkiej wymówki. Tymczasem, zdaniem Pawła, stwierdzenie: przecież powiedziałam dzień dobry także jest nie do tematu. W zaistniałej sytuacji trafniej przecież byłoby powiedzieć: Odwal się, nie mam czasu. Ubiegłej jesieni idzie Paweł i widzi, że Wanda w ogródku coś grzebie. - Wandziu, co tam grzebiesz? - A posadziłam, posadziłam i coś tam grzebię i grzebię. - A coś posadziła? ' - Orzechów. - Ile? - Pięć, ale zgniły, czy coś. - Może myszy zjadły? Pięć... toś mało posadziła... A co to za odmiana? - Taka co gwoździem trzeba wybierać (znaczy, że kiepska odmiana). - Posadź dobrych i 50. A nic się nie martw, bo mi myszy z sadu zniosły orzechy pod ul i tam drzewka wyrosły. Wykopię ci i w rondlu będą na ciebie czekały, bo ja idę do lasu. Przyjdź i sobie weź. Wanda po orzechy nie przyszła i wszystkie sadzonki zgniły. Nigdy nic od dziada nie chciały przyjmować. Tydzień później Wandzia wypatrzyła Pawła przez okno. Wyleciała w czerwonym płaszczyku na drogę i mówi: - Ja was wujku bardzo przepraszam, że ja tych orzechów nie wzięła. Mama nie pozwoliła... - Wandziu, a ile ty masz lat? W styczniu miał sen. Widział dwie osoby. Pierwszy człowiek w białym kitlu, przybrudzonym, ale nie od krwi, trzymał osobę owiniętą 43 w prześcieradło w pozyqi poziomej. A drugi wywlekał z nóg tej leżącej osoby różową tasiemkę. Wciąż ciągnął, a miał taką spoconą aż twarz i wygląd złoczyńcy, za co będzie na pewno ukarany. Paweł dopuszcza dwie inter-pretaqe tego snu. Pierwsza, że człowiek o obliczu złoczyńcy był chirurgiem, który coś sknocił. Druga, że są to demony, które wyrządzają komuś z jego bliskich szkodę. Przy czym zauważył, że wyciągać taśmę to jakby życie wyciągać. Dłuższy czas Wandzi nie widział. W końcu zaczepił kogoś na drodze i spytał, co się dzieje, czy czasem nie pojechała za robotą, bo ją zwolnili, bo zlikwidowali fabrykę. Wtedy dowiedział się, że jest chora i nie może jeść. Gdzieś w kwietniu wiózł wózkiem odpady do skupu. Miał słomkowy kapelusz z rondem. Taka fajna pogoda była, dzień zaś przybywał, ciepło. Jedzie i słyszy: - Wandziu, chodzie, bo już wieczór - mówi matka do córki. Wandzia siedziała w foteliku na polu. Paweł uniósł kapelusz i zobaczył Wandzię po raz pierwszy po długim niewidzeniu. Zachorowała już w styczniu. Słyszał o jej chorobie i operacji, ale wszyscy zapewniali, że idzie ku poprawie (choroba w miejscu nie stoi). Kiedy więc zobaczył Wandzię, bardzo się ucieszył. Machnął kapeluszem do ziemi, a ona ślicznie się uśmiechnęła (ona miała buźkę dosyć ładną) i ładnie mu odpowiedziała. Paweł: - Widziałem w tym, że jej zależało, poczekała, choć matka wołała, uśmiechnęła się, odpowiedziała... Nawet nie dożyła tych dni, kiedy razem moglibyśmy być zbawieni. Jedenastego października albo Wandzia umarła, albo był pogrzeb - tego Paweł ¦ dokładnie nie pamięta. - Dlaczego nie możemy czynić cudów? - Swego czasu to pytanie Paweł zadał ojcu. - Bo by nas prześladowali - padła odpowiedź, która zupełnie Pawła nie przekonała. Wynikałoby z tego bowiem, że od takiej aktywności powstrzymuje człowieka strach. W tej sferze Paweł go nie odczuwa, a cuda mu nie wychodzą. - Dlaczego nie możemy uzdrawiać? - spytał Paweł po śmierci Wandzi sąsiada, który ma regularne proroctwa. - Bo Pan Bóg słabych zabiera, bo ciężkie czasy idą. Odpowiedź przypomniała Pawłowi bajkę, jaką usłyszał w dzieciństwie. Paweł: - Idzie wilk z lisem na złodziejkę, winogrona kraść. Pożywili się winogronami z dołu. Wtedy wilk mówi do lisa: „Lisu, ale tam też są piękne, wyżej". A lis nie chciał się przyznać, że nie da rady tak wysoko hopsnąć, to co powiedział? „Wiesz co, tam są zbyt kwaśne, mało dojrzałe". No więc raz jeszcze: dlaczego Wanda nie została uzdrowiona?! Bo jesteśmy za słabi w wierze, stwierdza Paweł ze smutkiem. 44 Część 2 Do tego domu prowadzą dwa wiązy szczepione na prostych bukowych pniach. Z pewnością szczepił je Paweł. Kiedy oglądałem drzewa, wyszedł z domu staruszek. Tak spotkałem Rudolfa Kanarka. Zachowywał się, jakby oczekiwał naszego spotkania. Straszliwie u niego zmarzłem. Okna pootwierane, a właśnie zaczęła się zima. - Wietrzę, żeby nie śmierdziało starym człowiekiem - tłumaczył się Rudolf i okien nie przymknął. Zaproponował gorącą kawę. Pytanie o cuda zbył krótko {całe moje nastawienie nie jest, aby chodzić w mocy i w cudach) i z miejsca przeszedł do rzeczy: Pozycje Jak Rudolf przyznaje, w kształtowaniu jego przekonań religijnych największą rolę odegrało bezdzietne małżeństwo czeskich gospodarzy, u którego służył między piątym a siódmym rokiem życia, pasąc krowy. Obchodzili się z nim fatalnie, ale nauczyli go czytać po czesku i dali mu do ręki czeską Biblię. Rudolf: - Ja temu wszystkiemu wierzyłem bez zastrzeżeń, że to jest prawda. Z tym przekonaniem nie rozstał się Rudolf do dziś. W przytułku nauczył się polskich liter i Biblię czytał już po polsku. Siostry wymagały uczenia się obszernych fragmentów na pamięć, tak że opuszczając przytułek - jak to sam określa - z Biblia byłem obtrzaskany. - Żadnego zwątpienia co do Biblii nie miałem nigdy. - Rudolf miarowo uderza kantem dłoni o blat stołu. - Miałem zwątpienie co do niektórych ludzi, o których myślałem, że są na takim poziomie, a potem się okazywało, że nie są na takim. Jeszcze w przytułku, Rudolf miał może dwanaście lat, bardzo poważna pani, profesorka w gimnazjum i osoba szanowana, dała mu książkę o rozmaitych przeżyciach Hindusów autorstwa europejskiej kobiety („Rudolfku, ty jesteś taki poważny, ja ci tu dam bardzo poważną książkę"). To, co przeczytał, określa jako bardzo piękne. A jednak zawarte w książce proroctwo autorki, że będziemy klękać przed Hindusami, aby nam coś udzielili ze swej mądrości, w przypadku Rudolfa zawiodło. Zniechęcił go system kastowy. Rudolf: - Kiedy cień pariasa padł na bramina, to ten bramin był nieczysty. Nie tak nauczał Chrystus, który obracał się między najbiedniejszymi. 46 Kiedy Rudolf miał dwadzieścia lat, astrolodzy odkryli, że jest urodzony pod szczególną gwiazdą. Zainteresowali się chłopcem. Dostał książkę Kształtowanie duszy. Lektura zawierała zbiór ćwiczeń rozłożonych na 21 lat, w trzech siedmioletnich cyklach. Celem tych ćwiczeń było postawienie duszy na wyższym poziomie, w efekcie po 21 latach ćwiczeń wytrwały kursant powinien osiągnąć poziom anioła. Była to propozycja kusząca, jak zauważa Rudolf, ale zarazem nie do przyjęcia, bowiem w Biblii jest napisane: ...kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa (Łuk. 9, 24). Porzucił astrologów. To było już w Czechach po przewrocie komunistycznym. Rudolf pracował w fabryce jedwabiu we Frydku-Mistku. Znał się na normach, które jego szef powinien znać, ale ich nie poznał, skoro mógł korzystać z wiedzy Rudolfa. A że Rudolf do pomocy był chętny, więc go szef polubił i awansował, aż do momentu gdy dalszy awans zależał od właściwego światopoglądu. Z Rudolfa należało zrobić komunistę i szef zaczął czynić w tym kierunku wysiłki. - Ty przyniesiesz mi książkę o Leninie, a ja tobie Nowy Testament — zaproponował Rudolf, dostrzegając te starania. - Książka od Lenina taktownie nie była gruba. Myśli o sprawiedliwości, równouprawnieniu, to wszystko bardzo mi odpowiadało, choć zdawałem sobie sprawę, że to jest duch materia-listyczny. Gdybym to dostał 10 lat wcześniej, kto wie, czyby ze mnie nie był tęgi komunista. Dwa tygodnie później szef zaprosił Rudolfa do domu. Wyznał mu tam, że również wierzy w Boga, i dał do poczytania staroindyjski poemat Bha-gawadgita. Znowu książka hinduska, znowu o kształtowaniu ducha. Rudolf przeleciał kilka rozdziałów i zwrócił bez komentarza. Jakoś niedługo po tym Rudolf pojechał z synami do Pragi, poznać autora budujących broszurek religijnych, człowieka wierzącego i studiującego Biblię. Przyjechali tam też ludzie z Cieszyńska, zorganizowano zgromadzenie, w czasie którego znowu usłyszał o Bhagawadgicie. Starsza kobieta wstała, żeby się zwierzyć: - Ja jak jestem zmęczona, to sobie wezmę Bhagawadgitę. - A co to za książka? - rzucił Rudolf. - A czy ona prowadzi do zbawienia? - drążył. - Ta książka prowadzi na bezdroża! - Tak się nie możesz wyrażać o Bhagawadgicie/ - zaoponował poważny brat. - Rzeczywiście to jest piękna książka dla ateistów, ale nie dla ludzi, którzy wierzą w Boga naprawdę - trwał Rudolf przy swoim. 47 - To były takie pozycje, że gdybym ja nie miał tego gruntu biblijnego, tobym podpadł - podsumowuje Rudolf. Bhagawadgita Kiedy sięgnąłem w domu do Bhagawadgity, natrafiłem na rozdział XVI (Natury Boskie i Demoniczne), gdzie było napisane: Tekst 6 ...w świecie tym są dwa rodzaje istot. Jedne z nich nazywane sq boskimi, drugie - demonicznymi. (...) Tekst 7 Demony nigdy nie wiedzą, co należy czynić, a czego nie należy. Nie cechuje ich ani czystość, ani właściwe zachowanie, ani prawdomówność. Tekst 8 Twierdzę oni, że świat ten jest nierzeczywisty, nie ma żadnych podstaw i nie kontroluje go żaden Bóg. Zrodził się on z pragnienia seksualnego i nie ma żadnej przyczyny ponad chuć. Tekst 10 Przyjąwszy schronienie nienasyconej żądzy, powodowane dumą i fałszywym prestiżem, a tym samym pełne ułudy, takie demoniczne osoby na zawsze przypisane są nieczystym pracom i przyciągane przez to, co nietrwałe. Branhamowiec Podobno jest jeden Bóg (Jezus Chrystus), należy więc chrzcić tylko w jego imieniu (a nie w imieniu Trójcy Świętej). Ma na to wskazywać kanon Euzebiusza, według którego Chrystus miał powiedzieć: ...chrzcząc w imię moje... Całą sprawę wyświetlił William Branham i od jego nazwiska osoby podzielające ten pogląd nazywa się branhamowcami. Rudolf zaczął czytać kazania Branhama. Od razu doszedł do wniosku, że to nie mógł napisać człowiek sam od siebie, że to jest od Boga. Przyznaje, że Branham za życia popełnił wiele błędów (prowadził życie rozmaite), wszystko to jednak dla Rudolfa są sprawy mało istotne. Zdystansował się więc wobec zdecydowanych chrześcijan, do których wcześniej przybliżyła go należąca do tej wspólnoty żona, i został ochrzczony raz jeszcze, tym razem wyłącznie w imię Jezusa Chrystusa. Chrzcił go Frank, który nawracał 48 na wiarę Branhama. Żona Rudolfa także została ochrzczona w imię Jezusa Chrystusa. Ich dzieci i wnuki też. O doskonałości Już kiedy Rudolf zamieszkał w Słoczy, solidny młodzieniec i katolik opowiadał mu o zdarzeniu, jakie miało miejsce w pobliżu wioski. Traktorzy-sta-katolik wpadł do rowu. Przejeżdżało trzech traktorzystów zdecydowanych chrześcijan. Żaden się nie zatrzymał i nie pomógł. - To smutne - stwierdza Rudolf. - Czy o branhamowcach też bym mógł taką historię opowiedzieć? Oczywiście tak. Msza (3) Znów byłem w kościele. Z ambony padło pytanie: Dlaczego Jezus posłał apostołów, skoro w decydującym momencie skrewili? Rodowód W 1538 roku Ferdynand I, syn Filipa Pięknego i Joanny Szalonej, król Czech i Węgier, przyszły cesarz rzymsko-niemiecki, wydał edykt, który zmusił husytów do ucieczki z Czech. Niektórzy schronili się w Polsce, między innymi w Zelowie. Niecałe czterysta lat później w Zelowie w rodzinie czeskich imigrantów przyszedł na świat chłopiec, któremu nadano imię Rudolf. Ojciec umarł przed jego urodzeniem. Matka, kiedy miał pięć lat. Został ojczym, który był bardzo niezaradnym człowiekiem. Rudolf: - Me winie go za to, że był niezaradny, po prostu taki był. ¦¦.'.-Rudolf wylądował w przytułku dla sierot ewangelickich w Warszawie na Lesznie. Baron , . Ludwik Mieczysław Rronenberg nie mieszkał w pałacu przy Królewskiej w Warszawie i nie był bankierem, jak reszta rodziny. Pochodził z bocznej linii Kronenbergów. Baronem został pod koniec życia. Bardzo zamożny nie był, ale mógł sobie pozwolić na wynajęcie luksusowego czteropokojo-wego mieszkania. Nigdy się nie ożenił. Rudolf: - Ludwik Mieczysław Kronenberg był w typie ludzi niezdolnych do żeniaczki. Nie miał odwagi troszczyć się o żonę, potem dzieci. Ja takich ludzi kilka znam. 49 Kiedy w styczniu 1932 r. zmarła matka barona, został sam. Udał się wtedy do przytułku dla sierot z prośbą o chłopca do towarzystwa. Wybrał trzynastoletniego Rudolfa. - Wybór padł na mnie, bo byłem ładny, grzeczny, spodobałem się. To było we wtorek w łutym. Tymczasem na wsi zostały dwie siostry Rudolfa, które żyły w nędzy. Rudolf nie poprosił opiekuna o pomoc dla sióstr, bo bał się, że opiekun go odstawi. Dyskomfort, jaki z tego powodu odczuwał, zrodził pragnienie, aby w przyszłości zamieszkać między biednymi i pomagać im. Stąd późniejszy pomysł, żeby zostać pastorem - niestety, kiepsko mu szło z kazaniami (nie potrafiłem kazać). Za kilka lat wyszuka więc sobie misjonarza, który zgodzi się wyjechać z Rudolfem na wieś. Misjonarz będzie miał się zajmować duszpasterstwem, a Rudolf stroną organizacyjną. Pomysł chybi. Rudolf: - Dzisiaj na stare lata stwierdzam, że nie byłem zdolny ku takiej czynności, że to była moja wyobraźnia, moja fantazja, pragnienie moje. Opieka Przez dziesięć lat, jakie Rudolf spędził przy baronie, od strony materialnej był syty (fortepian, kolorowe gazety francuskie, wyścigi konne, łódki, w Paryżu francuskie obsługiwaczki bardzo są miłe). Dostał lampkę na trzy baterie. Na drugie śniadanie do szkoły zabierał dwa biszkopty z 50 g czekoladką w środku. Rudolf naciągał barona na prezenty dla dzieciaków z przytułku. Baron się nudził. Rudolf mu tę nudę trochę zapełniał (Warcaby razem, zdaje się, że nawet szachy, a później w brydża - kolega nauczył mnie, jak można grać w brydża w dwie osoby). Baron nie zastępował Rudolfowi ojca (rodzinny stosunek to nie). W listach Rudolf zwracał się do niego Szanowny Opiekunie - wielką literą jedno i drugie. W ocenie Rudolfa baron przez zajęcie się jego osobą podniósł swój społeczny prestiż. Rudolf: - Ludzie go podziwiali, że on jest taki dobry człowiek, taki szlachetny, zaopiekował się sierotą i miał dobrą opinię z powodu mnie, a ja byłem taki dość reprezentacyjny chłopczyk, tak że hańby mu nie robiłem. Rudolf prowadzi pamiętnik. W tym pamiętniku przed laty podliczył, że baron wydawał na niego 10 razy więcej niż przytułek. A jednak dziś ocenia, że wcale nie czuł się dziesięć razy szczęśliwszy. 50 Kolonie Rudolf zdążył z maturą, jeszcze zanim wybuchła wojna. Temat maturalny z niemieckiego: Dlaczego Polska potrzebuje kolonii? Rudolf: - Dostałem dobry, ale bardzo dobry nie, a jestem przekonany, że się bardzo dobry należało. Studia Studia. Zgodnie z wcześniejszymi planami były to studia teologiczne. Dlaczego Rudolf wytrwał na nich tylko pół roku? Na to pytanie Rudolf udziela bardzo wielu różnych odpowiedzi. Dla przykładu: Me śpiewałem Gaudeamus igitur, bo to jest pieśń pogańska. Ale chyba najbardziej szczery był, kiedy wyznał: - Rzuciłem studia, bo nie byłem w stanie dwóch godzin wysiedzieć na wykładach. Dziś chętnie bym mówił po grecku czy hebrajsku, ale na wykładach słyszałem słowa, których pamięć nie przyjmowała. Zostało mi to do dziś. Chodzi o to, że Rudolf jest niezwykle letargicznym człowiekiem. Pije trzy kawy dziennie, zawsze po odpoczynku, bo wtedy jest letargiczny szczególnie. Właśnie ta przypadłość sprawiła, że w drodze zawodowej Rudolf musiał poszukiwać pracy, która wiązałaby się z ruchem. Ruch jak kawa, zawsze troszkę go cuci. Tuż przed wojną podczas spaceru Rudolf powiedział do Kronenberga, że przydałoby mu się 10 tys. zł (eleganckie auto), żeby mógł wykształcić się na inżyniera organizacji pracy. Cham Po krótkim epizodzie studenckim Rudolf przeniósł się do Milanówka pod Warszawą i podjął pracę w fabryce jedwabiu, do której Kronenberg włożył kapitał. Zamieszkał w willi, w której wynajmował mieszkanie dyrektor fabryki. Właścicielka posesji podtrzymywała rodzinny obyczaj organizowania Gwiazdki dla ubogich dzieci. Rudolf zapamiętał ją z furą prezentów na rękach krzyczącą do baraszkujących po całej willi dzieci: Nie widzicie, chamy, że ja tu z prezentami idę?! Gdybyś wiedziała, że ja też jestem z takich chamów, tobyś sobie mną głowy nie zawróciła, pomyślał wtedy. - A ona sobie mną głowę zawróciła. Żona (1) Rudolf miał kilkanaście lat, kiedy zakochał się po raz pierwszy. Nigdy z tą dziewczyną nie zamienili ani słowa. Nie to, żeby go onieśmielała, 51 po prostu nie złożyło się. Zmarła na suchoty w wieku 17 lat. Wtedy Rudolf pomyślał sobie, że jak by miał się ożenić, to z taką tylko, która by mu przypominała nieboszczkę. Pół roku później w Milanówku poznał pastora ze Śląska, który zaprosił go do siebie. Rudolf wskoczył na rower i pojechał. W czasie podróży przydarzył mu się nocleg w Pszczynie, w niemieckiej szkole gospodarstwa domowego prowadzonej przez niemiecką zakonnicę (Rozalię Siwek). Siostra była zaprzyjaźniona z zakonnicami z przytułku, w którym był Rudolf, zanim trafił do barona, więc nie było problemu z noclegiem. Podwieczorek podała dziewczyna, która wyglądała właśnie tak, jak ta, co umarła na suchoty. Rudolf nie zamienił z nią ani słowa. Kariera (1) Po wkroczeniu Niemców Rudolf wystarał się o prawa takie jak uolksdeutsch i wyjechał w rodzinne strony, do Żelowa, gdzie podjął pracę w gminie. Jako urzędnik niemiecki zajmował się spisem ludności. (Miałem kontakt ze wszystkimi ludźmi: Niemcy, Polacy, Żydzi, nawet Czesi) Mógł awansować na kierownika mleczarni, ale Kronenberg wysłał mu list z prośbą o powrót (błagalny list aż wrócę), więc wrócił do Milanówka. (Baron bardzo się do chłopaka przywiązał i oczekiwał stałej obecności.) Pracował w administracji folwarku koło Milanówka. Właściciel majątku, mecenas Szyszkowski, nie miał najlepszych relacji z żoną. Rudolf trzymał stronę mecenasa. Kiedy więc zabiegany mecenas wpadł pod pociąg, jednym z pierwszych zarządzeń wdowy było wyrzucenie Rudolfa z pracy. Rudolf: - Zarządca bardzo solidny człowiek był, mnie to tak bardzo delikatnie powiedział, ja zrozumiałem i poszedłem. Tej nocy, kiedy Rudolfa już nie było, przyszli Niemcy i aresztowali w majątku mężczyzn. Zostawili tylko zarządcę i jednego ku koniom. Jędrek Usiłuję się skoncentrować nad pisaniem. Nie jest to takie proste, bo w holu Jędrek z Gór naprawia drzwi. Jędrek jest bardzo nerwowym człowiekiem. Trzeba go cały czas uspokajać, żeby się nie zdenerwował, bo wtedy rozrabia, a to mogłoby podrożyć koszty naprawy felernych drzwi. Puściłem muzykę relaksującą. Teraz ja jestem zły, bo nie mogę się przy tej muzyce zmobilizować do pracy. Podobnie Jędrek, tylko że jemu ten fakt wcale nie psuje nastroju. Albo jodłuje, albo recytuje wierszyki. 52 Wierszyk wyrecytowany przez Jędrka: . Kobieta to stworzenie boże, Które powinno stać w oborze. Ino przez wzgląd na kształt dupy Wziął je chłop do chałupy Żona (2) Pięć lat po tym, jak Rudolf spotkał w niemieckiej szkole gospodarstwa domowego Rozalii Siwek dziewczynę, która wyglądała dokładnie tak jak ta, co umarła na suchoty udał się do przełożonej przytułku (Była dla mnie jak matka, dobra matka, bardzo się o mnie troszczyła), która ciągle miała nadzieję, że będzie z niego dobry duchowny, i oświadczył, że przydałaby mu się żona, która pomogłaby przy schorowanym już baronie. - A masz jakąś dziewczynę? . . ; , -Mam. - Kogo? - Uczennicę z klasztoru w Pszczynie. - Mówiliście ze sobą? ¦ • -Nie. .. ¦ . - Może ona już kogoś innego ma? -Nie. • . • ¦ Napisał list i został przyjęty. W ciągu najbliższych pięciu lat dorobił się pięciu synów. Wszystkie plany dotyczące dźwigania polskiej wsi okazały się nierealne. Pożyczka Kronenberg zmarł jeszcze w czasie okupacji niemieckiej, w 1942 roku. Dziesięć tysięcy, które zapisał Rudolfowi w testamencie, stanowiło równowartość kilku worków mąki. Rudolf pożyczył te pieniądze koledze i nigdy ich nie odzyskał. Nigdy też o nie się nie upomniał. Rudolf wyjechał z Warszawy 1 sierpnia 1944 roku, o godzinie 1530. O siedemnastej wybuchło w Warszawie powstanie. Rudolf: - O powstaniu nie wiedziałem, a znając moje usposobienie bym został. Wielki pożytek by z tego nie był, skoro Rudolf zaciągając się wcześniej do polskiej partyzantki przysiągł sobie, że nigdy do człowieka nie strzeli. Kolega, któremu Rudolf pożyczył pieniądze, powstanie przeżył w Warszawie. Wszystko stracił i oko stracił. Po wojnie kolega wyjechał do Kalifor- 53 nii. Słał do Rudolfa listy, czy mu czegoś nie potrzeba. Rudolf swoich potrzeb nie ujawnił. (Me naciągałem go, ja w powstaniu nie byłem, więc to musiałem uznać u niego) Kariera (2) Wojna dogorywała, Rudolf pojechał do żony, do Cieszyna. Chciał być nauczycielem na wsi, ale znowu nie wyszło. Poszedł do Zarządu Tymczasowego, który zajmował się spisywaniem majątku porzuconego przez uciekających Niemców. (Rudolf: Cosik zarobiłem, cosik ukradłem.) Praca nie zadowalała go, a lepsza się nie trafiała. Przeniósł się na stronę czeską, do wioski, w której znajdowała się ojcowizna jego żony. Zatrudnił się w nieodległym Frydku-Mistku, w fabryce jedwabiu, gdzie zrobił wielka karierę. Jego działania miały się przyczynić do 15% wzrostu produkcji. Właśnie tam pierwszy raz zetknął się z proroctwem Franioka. Prorok przepowiedział: Przyjdzie coś, co będzie niebezpieczne dla tych, którzy będą do tego zaplątani, ale kto nie będzie brał udziału w tym, nic mu to nie zaszkodzi. Tak jak pociąg, kiedy jedzie, jest niebezpieczny dla tych, którzy stoją na torach, ale nic nie uszkodzi tym, którzy stoją na peronie. Po trzech tygodniach był przewrót lutowy w Czechach. Komuniści przejęli władzę. Rudolf polityką się nie interesował i na przewrocie nie ucierpiał. {Było kilka samobójstw, kilku wymordowali. Nie śledziłem tego. Nie byłem zaplątany do tego. I nic mi się nie stało.) Zostawił tę pracę, bo zauważył, że system norm, którym się opiekował, wszedł na zupełnie złą drogę. Przeszedł do huty żelaza w Trzyńcu, także po stronie czeskiej. - W hucie pracowałem jako robotnik, jeździłem na suwnicy, ale wiedziałem, kim jestem. Tam również się wykazał. Zanurzał żelazo w kadzi z kwasem. Były trzy takie kadzie. Pewien inżynier chciał, aby wybudowano czwartą. Rudolf wyliczył, że byłoby to zbędne. W Trzyńcu usłyszał o pierwszym proroctwie Franioka: Jeszcze w czasie wojny Anglicy zrzucili ulotki na hutę trzyniecką, że będą ją bombardować. Wszyscy się wystraszyli. Tymczasem prorok miał objawienie, że nalotu nie będzie, tak więc przyszedł do pracy spokojny i uśmiechnięty: Choćbyście mi kazali na ten najwyższy komin wleźć, tobym wyszedł. Spadły dwie bomby w okolicy Trzyńca. Żadna nie sięgnęła huty. Franiok wydał się Rudolfowi prorokiem wiarygodnym. Kiedy więc usłyszał od niego proroctwo o zniszczeniu miejsca, w którym żył, postanowił uciekać do Polski. ' ''¦¦'•¦¦ 54 Rudolf: - Ja jak się dowiedziałem, że mamy iść do Polski, ucieszyłem się bardzo. Nie z tego powodu, że tamto będzie zniszczone, tylko z tego powodu, że przyjdziemy do Polski pokazać, jak żyć. W Polsce został rolnikiem. Chodził też koło posady instruktora rolnego na wsi. W tym celu wyrobił sobie sympatyczne stosunki z wyższą rybą na powiecie krośnieńskim. Niestety i wyższa ryba nie pomogła, skoro Rudolf nie miał ukończonego technikum rolniczego. Teraz jest emerytem. Narodowość Kiedy uciekał do Polski, urzędnik spytał go o narodowość. Niech pan pisze polska, ja już z Czechami nie mam nic wspólnego. Wiem o tym, że jestem pochodzenia czeskiego, ale zainteresowanie moje jest tutaj, z tymi sprawami, które są w Polsce, a zainteresowania moje w Czechach by nie miały żadnej podstawy, żadnej potrzeby. Wszystkie moje pragnienia tam nie są potrzebne. Tu są potrzebne. Zwątpienie Ludzie w następstwie proroctwa przenieśli się do Słoczy, ale tam, skąd uciekli, nic się nie zniszczyło. I część z tych, co się przeprowadziła, zaczęła wątpić, że wszystko będzie zniszczone. Rudolf nie chce drążyć tego tematu. Dla niego nie jest ważne, czy tam, skąd uciekli, wszystko się zawali, ważne, że Bóg poprzez swoje proroctwo skierował ich do Polski i że utworzyli tu przykładne wioski. Szczątki . Opowieści Rudolfa dotyczące pobytu w Słoczy są raczej szczątkowe, raczej odnoszą się do czasów najświeższych, raczej do kwestii religijnych, czasem rodzinnych. Rudolf chwali się synem, który osiągnął to, czego nigdy nie udało się ojcu - jest jednym z bardzo wybitnych kaznodziei. Jego modlitwy leczą chorych. Tu Rudolf podaje przykład kobiety chorej na chorobę weneryczną, której pościel trzeba było palić, bo nie nadawała się do prania. Syn się pomodlił i choroba do trzech dni ustąpiła. Dzięki temu uzdrowieniu kobieta zmieniła się na lepsze. A przecież wcześniej odeszła od męża, związała się z mordercą, który 16 lat siedział w więzieniu, i powiła mu dziecko, które zostało jej odebrane i nie wie nic o tym dziecku. Pozostali synowie dostali medal za wybudowanie najnowocześniejszej obory w powiecie. , ., • ¦ ..-.,,., _, . 55 Pieniądze Rudolf w kółko powtarza, że życzyłby każdemu, aby na stare lata miał tak dobrze jak ja się mam na stare lata. Chodzi tu raczej o relacje rodzinne niż sytuację finansową, bo przecież Rudolf nie gromadzi pieniędzy. Dzięki rozsądnie wykorzystanemu kredytowi udzielonemu przez państwo ma najładniejszy dom w wiosce z widokiem na potok i las. I to jest jedyna rzecz, której się dorobił. W miarę skromnych możliwości pomaga potrzebującym, co nie znaczy, żeby pozwalał się wykorzystywać. Dał pracę bezrobotnemu małżeństwu podstarzałych hipisów z dwójką dzieci. Ci donieśli na niego do Państwowej Inspekcji Pracy, że zatrudnił ich nielegalnie. Zwolnił więc hipisów z pracy, ale nadal gości ich w swoim domu. Urodziło im się trzecie dziecko. Album Kiedy Rudolf skończył 80 lat, zrobiło mu się obco na myśl, że jego ciało zalegnie w grobie na głębokości metr osiemdziesiąt. Dwa lata temu pochował żonę na takiej właśnie głębokości, zgodnie z przepisami. Tu, nie przerywając opowieści, Rudolf wydobył album w złoconej oprawie zawierający zdjęcia nieżyjącej małżonki w trumnie. Wypadało uważnie obejrzeć. Rudolf oczekiwał jakichś słów, oczywiście chętnie bym mu je w takich okolicznościach dał, ale nie bardzo wiedziałem, jakich oczekuje, więc oglądałem w milczeniu. A Rudolf drążył temat, tym razem posługując się przykładem teściowej: - Moja teściowa była bardzo gorliwie wierząca. Mogę powiedzieć: ona po prostu miłowała Jezusa Chrystusa i chciała być jak najprędzej z nim. Koło dziesiątej przyszła w odwiedziny córka od przyjaciółki. A ona już leżała i mówi: „Lu-deczko, ja cię już nie mogę obsłużyć, ale tam w combie są krepliki, obsłuż się sama". Potem zaczęli się schodzić krewni. Potem spytano, czy chciałaby zobaczyć także innych. „Nie, ja już tylko chcę z moim Panem Jezusem! Zaśpiewajcie mi coś. Dajcie mi poduszkę, ja też bym chciała zaśpiewać". Zaczęli śpiewać o Jezusie. A ona dźwignęła się. „Ol już jest..." Koniec. Umarła. A został jej na twarzy wyraz takiego uspokojenia, że na pogrzebie kaznodzieja, który przemawiał, powiedział między innymi: „Kto chce widzieć, co to jest pokój Boży, proszę się popatrzeć na twarz tej zmarłej". Strach Rudolf: - Byłem na operacji na prostatę. Cały ten ceremoniał przedoperacyjny. Nogi owinięte do bandażów. Wcześniej wypróżnienie całkowite itd. Wszystko prze- 56 szedłem. Wreszcie wózek. Jedziemy na salę operacyjną. Przede mną był parawa-nik. Dostałem zastrzyk do kręgosłupa. I widziałem wszystko, tylko nie mogłem patrzeć na to. Już mam rozcięty brzuch. Wszystko robią. A ja w czasie tej operacji rozmyślałem, cóż to jest w porównaniu z tym, co musiał cierpieć Chrystus? Cóż to jest? - On się wcale nie spocił - powiedziała pielęgniarka po operacji. - Bez strachu. Jak bym miał umrzeć, to bez strachu - odpowiedział Rudolf. Kazanie Rudolf maluje z dziećmi obrazki, cieszy się, na tych kontaktach staruszkowi zależy najbardziej. Ale jako głowa rodziny i najstarszy branha-mowiec we wspólnocie jest często nagabywany na okoliczność wygłoszenia kazania. Tymczasem Rudolf skarży się, że umysł mu mętnieje, że po wygłoszeniu kazania nie pamięta, co mówił, stąd bierze się stres, że może coś od rzeczy. Z kazania Rudolfa: Bóg zostawił zło na ziemi, aby go zniszczyć w zarodku. Ale gdyby nie było nienawiści, tobyśmy nic nie wiedzieli o miłości. Gdyby nie było zwątpień, to by nie było pewności siebie. Gdyby nie było dorobkiewiczów, tobyśmy nie wiedzieli, że są wykorzystywani. Siła wydobywa się, jak przy magnesie, między minusem i plusem. A charaktery ludzi kształtują się między tymi dwoma mocami. Msza (4) Zbliża się godzina dwudziesta. Jest to jedna z tych godzin, o której Rudolf robi się letargiczny szczególnie. Jego usta ziewają i umierają co chwilę. Wzrok łasi się do kanapy. Dłoń czule pieści policzek. Tylko postać trwa. Myśl Rudolfa spieszy skrótami: Każda sprawa niezałatwiona w odpowiedni sposób tu na ziemi spowoduje przeznaczenie człowieka, dokąd on ma iść; Ten, co ma przyjść, na pewno już jest, tylko się jeszcze nie daje we znaki. Czas było się pożegnać. W nocy miałem sen. Rozległe gmaszysko. Gdzieś z boku, w jednym z pokoi, śpię na żelaznej pryczy. A dookoła na łóżkach, na konsolkach, nawet na podłodze, gdzie tylko kawałek miejsca, śpią twardo bankierzy. A mnie zbudził wiatr. Wstałem, przeskoczyłem chrapiącego bankiera i otworzyłem szeroko drzwi, by spojrzeć na wiąz 57 szczepiony na potężnym bukowym pniu, tuż za oknem korytarza. Wiatr się w nim wikłał, a gałęzie mu dyrygowały leniwie. Wreszcie chętniej, aż z zaangażowaniem. Aż piorun zapłodnił drzewo płomieniem. Aż wicher oddzielił fragmenty od całości. Aż rzygnął płonącym jazgotem po ziemi. Aż żarki wrzask! Słuchałem wystraszony, kiedy nieoczekiwanie ten chrapiący przed chwilą bankier uniósł się z podłogi: -Jakiej to trzeba MU było doznać furiacji... - mruknął o NIM poirytowany i zatrzasnął drzwi. Chciał jeszcze spad. III Czując słabość sił swoich i krótkość swego bytu na ziemi, człowiek z podziwem pogłęda na wszystko, co nosi na sobie dłuższej trwałości cechę... Abancourt to miasteczko leżące kilkadziesiąt kilometrów na północ od Paryża. Stanowiło rodową siedzibę Charlesa Xaviera d'Abancourt de Franqueville'a, ostatniego ministra wojny przedrewolucyjnej Francji, którego sfrustrowany tłum rozszarpał na stopniach pałacu wersalskiego 8 września 1792 roku. Bratanek i sukcesor ministra - Augustyn - zbiegł z kraju. Jego zamek, Chateau d'Abancourt, wraz z przyległymi dobrami, otrzymał kilka lat później Harmand z Alzacji, sługus napoleoński, któremu cesarz pozwolił używać tytułu wicehrabiego d'Abancourta. Z czasem nowy hrabia zacznie też używać przy nazwisku przydomka de Franqueville, tak jak prawdziwi d'Abancourtowie, do czego już nikt go nie upoważnił, i nie da się tak zupełnie wykluczyć, że właśnie za to oszustwo Opatrzność ukarała go brakiem potomstwa (choć zdążył przed śmiercią kogoś usynowić). Tymczasem Augustyn - ten prawdziwszy d'Abancourt - włóczył się jakiś czas po Europie. Poznał artystkę teatrów niemieckich, wielkiego powodzenia, z którą wziął ślub i przyjechał w Bieszczady na zamek Krasickich, do Liska. Tu urodzi im się syn, Ksawery. Dwa miesiące później Augustyn umrze; artystka dramatyczna puści się w świat, a chłopczyka przygarnie hr. Ksawery Krasicki. Po śmierci hrabiego Ksawery został bez środków, jeśli nie liczyć siedmiu tysięcy florenów zapisanych mu w testamencie, z których wypłatą syn spadkodawcy - hr. Edmund - zwlekał. Jan Thuille - urodzony w Paryżu, gdzieś w drugiej połowie XVII wieku. Wykształcił się tam na doktora medycyny i anatomii i z takim przygotowaniem próbował zarobkować jako lekarz wojskowy. Parę lat siedział w niewoli u Anglików; w końcu wyruszył do Polski w poszukiwaniu lepszej przyszłości. W 1711 r. weźmie w Warszawie ślub z Barbarą Simonetti. Ich synowi, ożenionemu z Katarzyną z Fontanów (rodzoną siostrą Jakuba -architekta budowli królewskich), urodzi się syn - Tadeusz (ożeniony później z Rozalią Franchi) - który zostanie sekretarzem ostatniego króla Polski. Po upadku Rzeczypospolitej Tadeusz zamieszka we Lwowie, gdzie będzie miał w zwyczaju co dzień służyć do dwóch mszy porannych w kościele pojezuickim. Dożyje 101 lat i właśnie z obszernego nekrologu, jaki po jego śmierci opublikuje „Gazeta Lwowska", zaczerpnąłem motto do tego 61 rozdziału. Za nekrologiem można tu jeszcze tylko dodać, że „konanie było krótkie i spokojne". Trzy lata po śmierci Tadeusza jego piętnastoletnia wnuczka - Aniela de Thuille - pozna towarzysko we Lwowie u Wincen-tów Longchamps'ów trzydziestoletniego już wówczas Ksawerego d'Aban-courta. Po czternastu dniach Ksawery się oświadczy i tak przez matkę, jak i córkę zostanie przyjęty. Wezmą ślub. Sto pięćdziesiąt lat później podróżowaliśmy z Ines Koleją Łupkowską do Liska. Pociąg jechał niespiesznie, a może upał rodzi to w człowieku, dość że zostałem poetą: Zaciskasz piąstki na moich ramionach Zamiast je orać Chcesz być dziewicza I chcesz być zdobyta I uda rozrzucasz I mi umykasz Igrasz a odpychasz I o mało nie minęliśmy staqi. Skutkiem pośpiechu, z jakim opuszczaliśmy pociąg, zabrałem jakiś obcy bagaż. W środku będą listy, jakie do siebie napisali małżonkowie Ksawery i Aniela d'Abancourtowie. Części Moja najukochańsza istoto [Lwów, 12 grudnia 1846] - wczoraj wieczór kapałam się, nie było mojej drogiej duszki aby mie w kąpieli pielęgnować, nie uwierzysz jak mi się przykro zrobiło, ciągle mi stoi na myśli abyś ty tylko na czas przyjechał, o bo by mi było okropnie gdybyś się spóźnił - mój Werciu załatwiaj się tam jak możesz najprędzej, i przyjeżdżaj bo mi tu każda chwila bez ciebie ciężka - chociaż od twego wyjazdu nie jest mi gorzej, a nawet przez tamte dwa dni wieczór nie miałam boleści w krzyżach ani dołem co przy tobie codziennie po trochu bywało - , ,. [Łowcza, 17 marca 1850] Gdyś odjeżdżał postanowiłam całą forsą wstrzymywać się i nie okazać ci mojego smutku z powodu twego odjazdu ale owszem okazać ci obojętność za obojętność nieraz twoją, która okropnie mię dręczy nie raz i z tego powodu nie byłam przy oknie wedle mego zwyczaju gdyś odjeżdżał - możeś na to nie zważał - by cię jak zwykle raz jeszcze pożegnać i patrzeć póki z oczu nie znikniesz - czytając więc twe słowa wyobraziłam sobie iż to ci przykro było, i chcesz mi to dać uczuć nie obojętnością ale przeciwnie czułością - oburzyłam się więc na siebie iż Ci przykrość wyrządziłam - pisałabym wiele jeszcze, wiele o sobie i o tobie - bo to wątek myśli, uwag, uczucia, rozumowań, dla mnie nie skończony ale ty nie wiele tam masz czasu - bym ci go sobą zajmowała - a dobrze by mi było uchwycić tę porę, bo i usposobienie mam ku temu i nie jedno bym mogła wypisać co mi trudno wygadać - o bo ty nie uwierzysz ile na tem cierpię że nie mam wymowy, wiele ja nieraz myślę, jak dużo mam ci do wypowiedzenia, ale uczucie zawsze weźmie górę nademną i głosu mi nie staje, słów zabraknie, i jak gdybym śmiałości do Ciebie nie miała nieraz wyraz zamrze mi na ustach, często się tem martwię, ty nawet i nie wiesz, bywały dnie gdzie ogromne miewałam pragnienie 0 wielu rzeczach mówić z tobą, ale nie raz zdanie sprzeczne z mojem zamykało mi usta do dalszej rozmowy nie będąc na tyle usposobioną by moją myśl jasno wysłowić i uzasadnić - tylko ciebie słuchałam - z początku martwiłam się tem 1 do niedawna, aż kiedyś tu w nocy myśląc nad tem doszłam do przekonania iż czas gorącość mej wyobraźnie ostudzi rzeczy w prawdziwszem świetle mi ukaże i że wówczas z rozwagą i spokojnie bez uniesień potrafię o niejednem z tobą spokojnie rezonować i teraz najsprzeczniejsze zdanie uznać za prawdziwe----------- 63 A teraz pozwolisz zejśdź na pole życia realnego do owsa jęczmienia okowity Muszyńskiego Bielawskiego Chaima gnoju i sprawunków a najprzód: dobranoc - reszta jutro bo dziś idę spać -dobranoc bo już widzę że ten list tak ciągnę jak nie listowne dobranoc wychodząc z niebieskiego pokoiku czego ty tak nienawidzisz a więc raz jeszcze dobranoc gdybyś tam był w tej chwili to byś się niecierpliwił; - co do pieniędzy tych istotnie skąpo mi udzieliłeś sądzę jednak iż nasi żyd-kowie mi ich dostarczą - a z resztą nie kłopocz się tem, bo i na cóż mi więcej potrzeba jak tylko na wypłatę ludzi - [Łowcza, 28 czerwca 1851] Z dobrego humoru listowego jako i z pisma zapewne jużeś wniósł że mam się dobrze i że piszę siedząc na wygodnym fotelu koło dużego stołu w żółtym pokoju - domyślasz się niezawodnie że już o własnej sile chodzę i że wstawszy koło 11 tej. rano kładę się koło 7 mej wieczorem, przeleżawszy się po południu cokolwiek na sof-ce; jeżeli tak sądzisz to się nie mylisz, mam apetyt doskonały; przysmaczki rozmaite mi sporządzają, jarzynki, potrawki z rozmaitemi odmianami - i kiedym się już raz wydostała z łóżka, nieuwierzysz moja duszo, jak mi dobrze, jak wszystko piękne, ten cały świat jaki nowy, jaki cudowny mi się wydaje - i do zupełnego szczęścia tylko ciebie mi tu brak-------Choć ciebie tu niema, ja święcie dochowuję danego ci słowa: strzeżenia swego zdrowia; i każde przełamanie przyrzeczenia mego, choć najdrobniejsze, wyrzucam sobie, - dzięki Bogu że już w krotce przyjedziesz - [Łowcza, 30 listopada 1851] Poczucie całej twej miłości i przywiązania do nas, wzmacnia mię wwytrwa-niu spokojnem twego oddalenia, i napełniając mię tęsknotą podnieca me myśli do zajmowania się tobą i w oczekiwaniu i wyglądaniu ciebie cierpliwość mą zwiększa-------Dotkliwszem dla mnie jest nad samo twe oddalenie twój kłopot 64 i niepowodzenie się winteresach - bo wiem ile cię to morduje-------My Dzięki Bogu zdrowiśmy dzieci zupragnieniem ciebie wyglądają zobaczywszy bryczkę wczoraj z daleka, ledwom ich mogła wstrzymać od wybiegnięcia na ganek - zmartwiły się bardzo iżeś nie przyjechał - z trudnością mi przychodzi bardzo powściąganie ich swawoli - dokazują ogromnie - nieraz już siły i głosu mi brak, Wercio to czuje i widząc moje zmęczenie śmieje się i tem większe zbytki płata - Niuśce dawałam kiedyś na przeczyszczenie bo tak apetyt straciła że prawie nic do ust wziąźć nie chciała - i bardzo skutecznie to na nią zdziałało bo i apetyt powrócił i weselsza - Karol pokaszluje ale mniej, daję mu ziółka - Ludwinka jak zawsze bierna - i od młodszych i starszych z góry trzymana - Tatka często wspomina - O gospodarstwie cóż ci donieść? domyślasz się zapewne że to co zawsze: zwyczajnie tak jak pana niema wdomu, - Józef w sobotę rano tęgo podcięty przyjechał - mówił iż w Rawie musiał nocować bo myszy konia napadły - [Łowcza, 6 grudnia 1851] Przyjeżdżaj i nie odciągaj powrotu twego, bo tu bardzo źle jak ciebie nie ma, wszystko najczęściej w zawieszeniu do twego przyjazdu; możebyś na środową pocztę napisał a do Rawy na noc posłałabym saneczki, tak żebyś we Czwartek rano mógł tu być - Przystępuję do wyprawienia Józefa - spis rzecz posełających się przyłączam - Bądź zdrów i kochaj nas i napisz do twych przywiązanych i kochających - dzieci - z których jedno to pisze - /śliczne mi dziecko powiesz zapewne/ [Łowcza, 14 października 1855] Przy samym wyjeździe Twoim cokolwiek było roztargnienia, że kilka niezbędnych potrzeb zanotować Ci nie przypomniałam; po części kontentą z tego jestem, bo mam powód pisania do Ciebie, z którego jeżeli nie korzystam kiedy to sobie samej dotkliwą przykrość robię, bo chociaż inaczej wydawać się może, jednak zawsze, dotąd, jedyną przyjemnością dla mnie po każdym Twym wyjeździe jest, pisanie do Ciebie, a jakżesz tu pisać bez wyraźnych powodów po 10 o letnim blizko pożyciu? - [Łowcza, 25 maja 1856] Króciótko piszę - bo wczoraj sadzenie w ogrodzie i wiele zarudnienia a dziś nabożeństwo w cerkwi z którego w tej chwili po deszczu wracamy, zajęły mi czas, 65 więc byle o sprawunkach głowę zakłopotać Tobie, ucałować Cię, a nadewszystko przypomnieć i prosić Cię najusilniej abyś nie zaniedbał nad słabością Stasia konsylium złożyć oto wszystko o co mam pisać. - Proszę Cię: szydełko ze śrubką. - dla Ciebie dymy na gaciory i małych chusteczek do nosa dla dzieci tuzin.------Dykcjo- narz niemiećko-polski - Całuję Cię serdecznie - Dzieci Cię całują - Stasia całuję - [Łowcza, 15 czerwca 1856] Niepisałam na poprzedzającą pocztę w dopuszczeniu że jeźli interesu nie pójdą pomyślnie wrócisz wcześniej, — chwała Bogu że wszystko zdaje się sprzyjają-co układać - Mikroskop, dwie lupy i cztery drewienka bez szkiełek a jedno ze szkiełkami razem z siatką czyli maską posełam Ci - [Łowcza, 7 października 1866] Jakoś polubił nas ogień i nawiedza dość często - cóż robić - nie martw się tem bo i ja nie biorę sobie tego bardzo do serca ufając że gdy Pan Bóg spuszcza biedy to i pocieszyć nieomieszka - czy też zaasekurowane było? - kartofle bardzo w ogrodzie zawiodły — Nie chcąc się spóźnić kończę, a tylko jeszcze Cię proszę abyś też na siebie uważał tak na swoje zdrowie jak i na utrzymanie dobrego humoru, bo mi jakoś ciągle na sercu i myśli twoje uciśnienie ostatnich dni naszego pobytu - to też proszę o częste listy - [Lwów, 23 listopada 1866] Twego przybycia z upragnieniem wyczekujemy, to też nie bardzo ucieszyłyśmy się zwłoką, dziewczęta liczą na Twój powrót że nas ożywisz i rozruszasz i wszystkie plany do Twego powrotu się odnoszą - Dzisiaj byłyśmy na sejmie nie bardzo jednak zadowolnione wróciłyśmy, nudne było posiedzenie a gorąca niesłychane - [Lwów, 14 lutego 1867] O Ciebie co moment ktoś się dopytuje - z początku nie wiedzący żeś wyjechał teraz pragnący twego powrotu - także często różni żydkowie zaglądają dotąd jednak nieprzyjemnych wizyt nie było - Z pięknemi dniami po trochę zaczęłam wychodzić - i wczoraj byłam w teatrze ale nie najlepiej mi dzisiaj i Gębarzewski który był dziś - wzbronił mi wychodzić - :'- 66 [Łowcza, 20 kwietnia 1867] Wracałam na wieś - pomimo że jeszcze nigdzie zieloności widzieć nie było, i roboty wiosenne wszędzie nie rozpoczęte nie mogłam oderwać oczu od tych równych zagonów czarnych jakby najlepszych przyjaciół. - Roześmiejesz się zapewne i zadziwisz z kąd się wziąść jeszcze mogły podobne na stare lata wrażenia, i ja się dziwię, i dla tego też składam to na karb chorowitości - Że nie przyjechałeś na święta to zapewne i lepiej, bo później potrzebniejszy będziesz, nie idzie za tym abyśmy z tego mieli być kontenci, przeciwnie bardzo bardzo nam smutno bez Ciebie, a to tem więcej, że przepędziwszy zimę razem, na nowo nawykłam do życia wspólnego i częstego odnoszenia się do Ciebie - Czy zapowiadane przez Ciebie dokuczliwości hemoroidalne powróciły lub nie? [Łowcza, 6 maja 1867] Muszę na Twoją pociechę donieść że nasze dziewczęta raniej wstają - Ludwi-na ogrodem, spiżarnią, zupełnie się zajęła - ocuciły się - nie trać więc o nich nadziei - w Bogu nadzieja że się wezmą do pracy i będą Ci jeszcze pociechą - Mama wczoraj szczęśliwie powróciła - Stasiowie rozjechali się, on jeszcze we Czwartek do Polski, ona w Piątek do domu - [Łowcza, 6 lipca 1867] Z Werkiem dobrze bardzo urządzasz żeby był w Lubieniu - aby tylko tę maturę pomyślnie przebył, co mimo wszelkich jego i Twoich usiłowań może wypaść przeciwnie - chociaż cieszę się że ma być w Lubieniu, jednak przykro mi że chłopczyka widzieć nie będę, tem bardziej jeżeli po wakacyach do Krakowa wyjedzie - cóż robić, trzeba jednym być zadowoloną tem bardziej że lada-co prędko za przybyciem stara się postępowaniem swoim dać zapomnieć o tęsknocie za nim — [Łowcza, 17 lipca 1867] List Twój z Tarnopola otrzymałam rano w Niedzielę na samem wyjezdnem do Horyńca - możesz sobie wyobrazić jak ucieszyłyśmy się wszystkie - bo prawie pewne byłyśmy osobliwie po ostatnim liście Werka że nie powiedzie mu się matura - dzięki Bogu że przecie już raz przebył ten egzamin i do dalszej pracy ma otwartą drogę oby teraz porzucił już raz swoje lekkomyślności, i wszedł na dobrą drogę stale - W Niedzielę byłam z dziewczętami w Horyńcu — bawiły się do- 67 skonale, dancerów było wyśmienitych dosyć - strasznie tańczono bo do 9 tej rano, chciałam wcześniej wyjechać - konie nam powyprzęgali gdyśmy już na bryczkach siedziały - później znowu koła pozdejmowali chłopcy - i ledwie udało nam się uciec do Komarnickich i z tamtąd cichaczem wyjechać, zostawiwszy jeszcze wszystkich tańczących pewnie przez dzień cały - Wczoraj był Chaim prosząc aby Ci donieść że żydzi nie chcą przyjąć twego kwitu. - [7 grudnia 1867] Co z płaszczami będzie dla dziewcząt? - [brudnopis telegramu, Lwów, ok. 5 maja 1868] Wezwałam Wcrnickicgo Wcrnicki zaopokoił co do Wandy Wcrnicki upewnił że niema obawy Zapewniam Cię Wernicki zaspokoił co do Wandy-ę - stłuczenie jeot męe byłe niema niema uszkodzenia kostnego ani zwichnięcia - wczoraj list obszerny pisałam - bądź spokojny - Abancourt [Lwów, 24 czerwca 1868] Widzę że przy swoim planie wyjazdu do kąpiel trwasz niezłomnie - i ja może nie byłabym od tego, gdyby nie tyle różnych trudności łączyło się do takiego wyjazdu - nie tak to łatwo da się urządzić wszystko - jeszcze gdyby to wcześniej o tym się było pomyślało ale tak w kilkunastu dniach nie mogę sobie wyobrazić jak to się ze wszystkim uporać - trzeba jednak to wszystko przezwyciężyć bo nie tak dla mnie jak dla Ludwini koniecznie trzeba by jakowego poratowania zdrowia - kaszle strasznie, całą zimę a często i teraz kilkodniowe miewa rozwolnienia, piersi ją bolą - gorąco i prochy Lwowskie to wszystko złe powiększają - przytem jest w nieustającej irytacyi, daj Boże aby tam wszystkiemu kąpiele poradziły -------Ogromnie tu za Tobą ciągle się dowiadują - ów gruby żyd był parę razy, powiedziałam mu copisałeś - także z banku angloaustryackiego kilka razy przy-sełano, był tam Staś i wjelkie tam na Ciebie narzekania że nie pamiętasz o terminie - Karol zdaje pisemną maturę - [Ostenda, 14 września 1868] Bardzo zręczny i dobry dentysta, szkoda ze Bruksella tak daleko od nas ¦ Porobiłyśmy trochę sprawunków korzystałyśmy z adresów danych nam przez 68 ową zacną Belgijkę wdowę z którą jechałyśmy do Brukselli Mme la marąuize de la Riva z domu księżna Delon - której mąż był ambasadorem czy prezydentem w Perou - gdziekolwiek powiedziałyśmy że ona nas poleca, wszystko z największą uprzejmością nas przyjmowało - Obeznawszy się w najlepsze z Bruk-sellą - zapłaciwszy za dni 6 w hotelu 160 franków we Czwartek 10 go wyjechałyśmy pośpiesznym pociągiem o 5 tej godzinie do Ostendy — Morze zobaczyłyśmy w największej piękności - zdawało mi się że piersi mi się rozszerzają, że dosyć nałykać się tego powietrza doskonałego nie mogę - nie potrafię Ci opisać to co czułam na widok tego ogromu wody która co chwila spieniona do stóp naszych z łoskotem szumem hukiem przybywała i rozbijając się 0 brzegi napowrót się cofała by w pół drogi spotkać się z nowym wysłannikiem 1 razem wrócić by silniej jeszcze i wyrzej uderzyć o płyty kamienne któremi brzeg pochyły umocniony - jakiś pociąg niesłychany czułam do tej wody zdawało mi się że najszczęśliwszą bym była dostawszy się w te spienione fale - biegałam po nad brzegiem nie mogąc powstrzymać się od nieustających wykrzykników zachwytu w których mię wstrzymywały uwagami swemi dziewczęta - byłabym tam siedziała bez końca mimo wichru - mimo nudności jakich zaczęłam doświadczać - [Ostenda, 20 września 1868] Ogromne tu zdzierstwo i w każdej rzeczy okpiarstwo - [Ostenda, 26 września 1868] Po 10 do dniowym tu pobycie Ludwina silniejszą i zdrowszą się uczuła, całkiem inna cera, humor także coraz to lepszy. - Teraz mój najdroższy Werciulku do niezbyt przyjemnej rzeczy przystępuję a to do pieniężnych kwestyi - niedobór okazuje się 200 florenów do możności przybycia do Drezna - możesz sobie wyobrazić co to nakłopotałam się za nim wypisałam do Ciebie moje roztrząśnienie sumienia - bardzo chciałam abym z honorem o pieniądzach mi zostawionych wróciłam do domu tem czasem ani sposób dociągnąć chociaż nawet tak wielkich zbytków sobie nie pozwalamy, a nawet ostrygi raz tylko i to tuzin jeden tylko zkon-sumowałyśmy - ani jednej koronki w Brukselli nie kupiłyśmy - Pocieszam się myślą że jeszcze odżałujesz i doślesz nam co uważasz za potrzebne, i że może to wszystko nadaremne nie będzie bo nie tylko moje ale i Ludwini zdrowie o wiele polepszyć się powinno. Co też ty na to najdroższy mój Werciulku że ja o pieniądze piszę? - Czy też pogniewasz się trochę? Czy nie bardzo? - 69 [Lwów, 14 maja 1869] Dzisiaj oddali mi list z Krakowa domyśliłam się że to coś będzie o naszym gagatku i nie omyliłam się - posełam, to do Ciebie, zgryzłam się tem ogromnie i jeszcze bardziej gdy myślę ile Ty tam się także zamartwisz - Co z tem zrobisz? - możeby zapłacić i odciągać mu w jego pęsyi - okropność na co ten chłopiec zejdzie1. — [Łowcza, 10 września 1869] List Twój wczoraj po południu przybył - i naturalnie uspokoił mnie w obawach o Ciebie - które mimowolnie mnie opanowały wnioskując z wrażenia jakie na nas wszystkich uczyniła wiadomość o śmierci Moszczańskiego, pomimo że tak była spodziewana, a nawet dla biedaka nieszczęśliwego największem dobrodziejstwem Za wszelkie przesełki dziękuję Ci serdecznie winogronami ucieszyłyśmy się, ale są one w tej chwili wielkim zbytkiem przy ręklodach które przy tych ciepłach wybornemi są jak dotąd nie były - i któremi nie wyłączając Ludwiny cały dzień się karmiemy - Karol do Lwowa na egzamin pojedzie masz mu podobno o tym napisać - także miałam tu trochę z Tobą o nim pomówić i jakoś czasu nie stało - może i lepiej bo może przywidzenia moje nie są uzasadnione co daj Boże. (Z listu Karolka do ojca pisanego kilka dni później: Po kilka razy w tygodniu powtarzające się w nocy errekcje które mnie nadzwyczajnie męczyły i osłabiały - zmusiły mnie do zaspokojenia popendu czego wynikiem jest moja słabość - Wiem że źle zrobiłem i pewnie tak prędko drugi raz tego nie zrobię - Proszę kochanego Ojca o radę co mam uczynić tutaj się leczyć byłoby za kosztowne i są dziewczęta które by się o tem dowiedziały a toby nie bardzo miłą rzeczą było.) [Lwów, 26 listopada 1870] Boli mię bardzo że zawsze na opieszałość moją w pisaniu listów narzekasz a nigdy nie uwzględnisz i nie rozrachujesz się z czasem - otóż po otrzymaniu Twego ostatniego listu spodziewałam się Ciebie tak jak napisałeś na 25 ty.- gdyby więc tak się stało jak zamierzałeś odpowiedź na Twój list już by Cię była nie zastała w Wiedniu, Ty jednak tego nie uwzględniasz, /: co zreszto nie poraź pierwszy się powtarza:/ tylko na mnie całą winę składasz - wypisawszy się z tego co zwykle mocno mię dojmuje - donoszę Ci że 70 zdrowi jesteśmy - że mimo zupełnej oszczędności nie mogłam po za 14 dni pozostawionemi pieniędzmi wyciągnąć - i musiałam u Chądzyńskiej trochę się zaratować - i dzisiaj już byłam bez grajcara przy duszy medytując jaką dać sobie radę - [Lwów, 20 marca 1871] jak tam z Twoim zdrowiem? czyś z kataru i chrypki wy dobrzał już? i jak Ci podróż się powiodła? przy tem zmiennem powietrzu abyś się choć nie nabawił jakiej biedy gorszej od biedy która widzę że Ci tam dobrze dokucza gdy już na dorożkach oszczędzać się musisz — Tu doręczono mi pozew który Ci posełam - drugi taki dla Ciebie nie odbierałam - oprócz tego chodzi i drugi woźny z różnemi Ciebie tylko tyczącemi się papierami - chciałam się dowiedzieć o co chodzi ale zbył mię. — Od Werka miałyśmy parę listów, do egzaminu ma się gotować - ale przy tem zamyśla zwrócić się na medycynę - za Twoim, nam pisze, przyzwoleniem - ...... v ' , : . . [Lwów, 28 września 1872] Cieszę się żeś się lepiej ulokował niż u Kóniga i z mniejszym wydatkiem a dobrem jedzeniem - tylko żałuję że nie przypominam sobie tej strony miasta, więc i nie przedstawiam sobie gdzie się obracasz, gdy przeciwnie zawsze wyobrażałam sobie z łatwością tamtą okolicę i hotel - i zapewne najczęściej mylnie gdzieś szukałam Cię w myśli około Kóniga - [Lwów, 9 października 1872] Zdrowie nasze w dobrem stanie dzięki Bogu o cholerze tylko z gazet dotąd słyszymy - Za opisanie Twego mieszkania dziękuję i mniej więcej już mam wyobrażenie okolicy w której mieszkasz - W przeszłym tygodniu był tu Werko na dzień jeden dla załatwienia nie wiem jakich spraw - ma już nowego naczelnika z którym nadspodziewanie jest w dobrych stosunkach - ale czy Werko ująwszy go sobie co mu tak łatwo gdy się usadzi na to, potrafi utrzymać się w dobrej opinii pana Kędzierskiego to pytanie któremu trudno potwierdzająco odpowiedzieć - może pomieszkanie się wynajmie, dziś była jakaś niemiecka aktorka, i koniecznie chciała dać zadatek, bojemy się jednak z nią kończyć aby później z płacą nie było kłopotu - trafia się także Mezzani nauczyciel śpiewu, którego znamy od Ho-roszkiewiczowej - lękamy się jego nudziarstwa - ¦ ;/;c 71 [Lwów, 8 lutego 1873] - Twój list z pieniędzmi 4 go odebrałam i istotnie wiele przyczynił się nam do uprzyjemnienia podwieczorkowego, dziękuję - Twego powrotu niecierpliwie oczekujemy - bo chociaż radziemy sobie i sami, zwłaszcza gdy nam pieniądze przyślesz zawsze to lepiej jak w domu jesteś - [Lwów, 23 maja 1877] Pocieszyłeś mię i nas razem że jest możność jechania Twego do Karlsbada - tylko nic mi nie piszesz czyś był u Doktora którego adres Szataner Ci posłał proszę Cię bardzo abyś tego nie zaniechał, i poradził się jego - głównie niech Ci dokładnie oznaczy ilość mającej pić się wody i zachowanie się przy tem, - powiedz mu także jak w przeszłym roku picie tej wody Ci służyło - że bardzo źle wyglądałeś po skończeniu tej kuracyi, - i wkrótce bardzo zachorowałeś - zwróć jego uwagę czy mocniejsze przeczyszczające środki są Ci potrzebne czy za nadto nie osłabiają? Czy żelaza nie trzeba by Ci używać? — bardzo Cię proszę abyś o to wszystko zapytał tego doktora. - Proszę Cię najmocniej byś zechciał mię posłuchać i nie myślał o naszych potrzebach tylko o swej kuracyi, i z zupełnym spokojem i dobrą myślą ją przedsięwziął - a nam za wszystkie sprawunki stanie gdy Cię zdrowego i zrestaurowa-nego po powrocie daj Boże najszczęśliwszym powitamy - [Jazłowiec, 10 czerwca 1877] Przez trzy dni ksiądz Chołoniewski zadawał sobie wiele pracy by zbadać dostatecznie wszystkie powody przemawiające za pozostaniem Anielki lub wstąpieniem jej do klasztoru - robił jej przełożenia przedstawiając mnóstwo sytuacyi - mimo to wszystko, wytrwała - nareszcie aż o arcybiskupa to się oparło który nas bardzo serdecznie przyjął, dając jej swoje błogosławieństwo i długą mając przemowę o twardem życiu zakonnem, o pięknem powołaniu nauczycielskim - podziękowawszy wyszłyśmy - o 6 tej. godzinie wypiwszy herbatę wyjechałyśmy wśród mocnego deszczu do Jazłowca - Klasztor zbudowany na górze - powietrze tu zdaje się jakby górskie, ale ostrzejsze, woda dobra, rzeka dołem płynie, wszędzie skarpowania podmórowane - urządzenie klasztoru z wielkim komfortem porządek czystość wzorowa - dziedziniec i ogród prześlicznie urządzony - w kaplicy widziałam dzisiaj do 40 ści zakonnic a wczoraj wychodząc spotkałam je na schodach parami idące, dobrze wyglądające, rumiane - dziś jednak rano słyszałam je przeważająco prawie wszystkie kaszlące - Pani Darowska mile nas 72 przyjęła, zręcznie prowadząc rozmowę, winszując mi przezwyciężenia się, zapytywała o Ciebie - Oczekuję listu od Ciebie czy Anielka ma pozostać - ciągle mi na myśli mój najdroższy Werciulku abyś ty się tam nie zamartwiał i nie zagryzał, ja tak przeciwna dawniej zgadzam się dziś w wolą Boską i pracuję nad wyrobieniem całkowitej rezygnacyi - bądź więc i Ty mężnym - [Lwów, 21 czerwca 1877] A więc zaczynam od wyjazdu z jazłowca - spotkałam się między Zborowem a Trościańcem z Karolkiem - stanęliśmy na drodze i o wszystkim nagadaliśmy się co chciał wiedzieć. W domu zastałam wszystko dobrze - Jadwisia swoją pracą zajęta - Wanda jak zwykle krzątaniem - Dziś był list od Anielki, pisała mi że i do Ciebie pisze, więc wiesz już o niej od niej samej - co do jej jak nazywasz karjery klasztornej to nie będzie tak łatwa ponieważ już w obu klasztorach są i przełożone i następczynie - [Lwów, 10 września 1878] Dziękuję Ci że nam wczorajszym telegramem doniosłeś zaraz o zmianie zaszłej w sprawie Werka; odczytywaliśmy telegramy kilkakrotnie, prawie nie mogąc uwierzyć że to co ciążyło jak gniotący kamień nad wszystkiemi, zostało usunięte - będziesz się może gniewać na mnie, - od pierwszej jednak chwili miałam przekonanie że tylko Twoja tam obecność zdoła temu złemu zapobiedz - powiesz zapewne że sytuacya teraz inna i może masz słuszność, - mimo to przekonanie moje będzie niezachwiane że co silnie pragniesz, i gdzie z energią działasz, zdołasz zawsze przeprowadzić - dzięki Bogu najwyższemu że to tak się obróciło - niestety, co do zdrowia jego, podobno nie można tak będzie powiedzieć i bezpowrotnie ono musi bydź zniszczone - listu od Ciebie oczekuję niecierpliwie - jak zamierzysz zrobić z Werkiem - mówiłeś że może w okolicach Wiednia go umieścisz - przyszła mi namyśl owa oddająca się leczeniu w Dornbach Pani - która przyjmuje chorych na całkowitą opiekę - może bliższe wiadomości potrafisz w Wiedniu zasięgnąć - [Lwów, 18 września 1878] Za wszystko co nam piszesz o Werku mocno Ci mój najdroższy Werciulku wdzięczną jestem - Oby Bóg łaskawy dozwolił ziścić się jeszcze Twym nadziejom co do jego zdrowia i dalszego kontynuowania studjów, a może to już najcięższe 73 było doświadczenie - tak rozstrojona jestem temi kilkomiesięcznemi przejściami i tym wszystkim co Bóg na nas zseła - że do żadnego postanowienia i przeprowadzenia czegokolwiek niezdolną się czuję - i zdaje mi się że nie wytrzymałabym w Kowenicach nie mając możności w każdej chwili mienia od Ciebie wiadomości telegrafem i listem - pieniądze otrzymałam i będę się starać oszczędzać - o sukniach nie myśl - Werka ucałuj odemnie ciągle mi wyprawa po niego w 1863 roku stawa na pamięci - co za porównanie - mój Boże jedyny, jakież losy jego, by ciągle potrzebował ręki dźwigającej go - czemuż Boże mój nie ma w duszy jego tyle siły, woli miłości Twojej by się na Tobie samym tylko opierał, a w ów czas wszystką pomoc byś mu zastępywał i nie potrzebną czynił - Bywaj mi zdrów mój najdroższy - Część 2 Kochana Anieleczko! [Lwów, 21 września 1861] Złożyłem kaucję, uwiadomiłem o tym Dyrekcję policyi, sprowadzam się we Wtorek do kamienicy Karnickiego, a za boska pomocą wyjdzie lo Października „Dziennik Polski". - Tak więc przy pomocy Boskiej zbliżam się coraz bardziej do celu dążności mojego całego życia. - Szczęśliwe powodzenie dziennika będzie nagrodą za wszystkie trudy i dolegliwości, które dla sprawy publicznej ponosiłem. - Proszę Cię Kochana Anieleczko, chciej się zająć spiesznem wysłaniem mojego łóżka, pulpitu drezdeńskiego wraz ze stolikiem pod niego, tudzież siennika i materaców. - [Lwów, 1861] Za wszystkie przysłane rzeczy najserdeczniej Ci dziękuję, doszły wszystkie wnajlepszym stanie i wzorowo upakowane. Widać we wszystkiem twoją troskliwość. - Mogę powiedzieć, że niema zawodu któremu bym się zwięk-szym zamiłowaniem oddawał, jak właśnie dziennikarstwu. Jestem welemen-cie dla którego zdaje się Bóg mię stworzył. - Ale też nie ma tożsamo zawodu, gdzieby człowiek ztyloma i tak różnorodnemi przeciwnościami walczyć musiał, bo walczy z rządem, zopinią publiczną gdy ją prostować trzeba, z całą armią pretensjonalnych literatów, z nieswornością współpracowników zktóremi i po koleżeńsku żyć i trzymać ich na wodzy potrzeba. Lecz właśnie ta rozmaitość wprzeciwnościach podaje człowiekowi sposobność hartować duszę, i wytężać wszystek rozum aby dla wielkości celu pogodzić wszystko. - Proszę Cię przy pierwszej sposobności przyślij mi ze szafy - dwie książek o redukcyi wag monet - także przyślij mi te pistolety któreś przed Werciem schowała - trza mi je dla parady aby na ścianie wisiały. - Cukier i kawę wziąłem od Horna na konto przyszłej sprzedaży buraków. - Zamiast dymy wolałem kupić płutna, szyj kobieto prędko bo mi gacięta opadły - ale tylko par 6. resztę użyj dla siebie. - Miałem trochę pietra zpierwszym numerem, bo nietyle chodziło mi o mnie, bo by się człowiek wywinął ale chodziło żeby numeru nieskonfiskowali. - Byłbym zapomniał posłać Ci kałamarzyk, który kupiłem od Żydka zlicytacyi - a że tani więc go na prezent dla mojej Pani kupiłem. -:••- .-..<•; , - ¦ . O- ¦¦¦ ; -.-. , >• ,i-.- 75 [Lwów, 11 grudnia 1861] Ciężki uczułem smutek po odczytaniu twego ostatniego listu - widząc jak mocno bolałaś wdniu 3o Grudnia, - a smutek ten mój był o tyle cięższym, o ile zmuszony byłem wdzień imienin moich zaprosić na wieczór współpracowników dziennika i najbliższych przyjaciół jak Karol Moszczański i parę innych - bawiono się do 12tej wśród pogadanki i śpiewów patryotycznych moich najulubieńszych. - Tak przeszedł wieczór wesoło mimo cisnącego się do serca żalu - że ty moja droga Kobiecino smutno dzień przepędzasz. - Za masełko przysłane dziękuje chociaż prawdę powiedziawszy to masło mię zaflegmia. - Sprawiłem sobie maszynkę do robienia wody gazowej — Przywie-zę ten aparat ze sobą abyście go widzieli. - Kończę bo trza jeszcze na jutro artykuł do dziennika napisać. - [Lwów, 19 grudnia 1861] Tych słów kilka piszę, aby Cię uspokoić, że ostrzeżenie wydane przez sąd karny, mówiące o konfiskacie i wytoczeniu procesu, - niepociągnie za sobą następstw dla mnie trwożliwych od 1 do 3 miesięcy lekkiej kary. - (Z listu matki pisanego do Anieli po wyjściu Ksawerego z więzienia: Co słychać od Ksawerego? Powszechne jest zdanie że z Dziennikiem już skończone, że oni nie dopuszczą aby nadal wychodził; gdyby tak było w istocie nie lepiej żeby było od razu odstąpić od koncesyi niż pogarszać położenie i tak już bardzo przykre - ale nasze rady nic w tem nie pomogą - a Ty niebogo najwięcej na tem ucierpisz -) [Lwów, 16 kwietnia 1867] Brak mi was ciągły - i gdyby nie kanarki, zktóremi się rozmawiam i kłucę - to by mi wdomu trudno było wysiadywać. - [Lwów, 25 kwietnia 1867] Michał przypatrując się dni kilka tej mojej staranności - niemógł się wstrzymać od uwagi - że tym kanarkom i wniebie lepiej być niemoże. - Dwa razy na dzień rano i po południu wypuszczam ich na parę godzin na hulankę po pokoju i tak mię już znają, że na komendę idą do klatki, a starszy nawet na wezwa- 76 nie śpiewa. - Do naprawienia płotu koło szkoły niech Mama każe wydać mate-ryał za darmo, zaś dla plebanii niech gromada zapłaci. - [Lwów, 11 maja 1867] Piszcie zaraz do mnie do Wiednia może będziecie miały jaki drobny sprawu-neczek bo na wielkie sprawunki mię tą rażą niestać - przyślijcie mi próbkę tego perkalu wpaski bronzowe, - bo bym pragnął was dwie zMatką widzieć wtakich sukieneczkach. - [Wiedeń, 17 maja 1867] Niepojmuję, że Cię do 14 go niedoszła woda szczawnicka (Josephina) kiedy ją przez żyda Cieszanowskiego 9 go ze Lwowa wysłałem, żeby tylko żyd jakiej szacherki niezrobił. Jestem wobawie, czy się jaki oszust niepodszył pod prawdziwego Cieszanowskiego żyda. [Lwów, 4 lipca 1867] Przyrzekłaś mi wostatnim liście że się gniewu strzedz będziesz, ale że ja temu przyrzeczeniu jak trudno wiarę dać mogę, więc dziś proszę Cię najdroższa babino moja całą serdecznością jaką mam dla Ciebie, abyś się starannie wystrzegała wszelkich powodów do gniewu i irytacyi, a uczynisz to jeżeli sobie postanowisz patrzeć na wszystko co się gospodarstwa tyczy z zupełną obojętnością. - [Lwów, 25 lipca 1867] Nieopisałaś mi, jak wygląda ta bolączka mimo to radziłem się doktora, który na każdy wypadek zaleca cierpliwość, aby się ten czyrak czyli bolączka wystała, aż pobierze dostatecznie i pęknie, przedewszystkiem strzedz się zmęczenia i nagłej zmiany temperatury. - Przychodzi mi na myśl, że wczasie zabawy w Horyńcu musiało być wsali bardzo gorąco i ty zpoconą wyszedłszy na dwór przeziębić się musiałaś, co sprowadziło zatkanie wyziewów i osadzenie humorów wjedno miejsce ku głowie zczego wytworzyła się bolączka. — Chaimowi powiedz, aby Cię zaopatrywał wpieniądze, a ja przybywszy do Łowczy wpierwszej połowie sierpnia albo mu pieniądze gotowe zprocentem zwrócę, albo dam sagi. — *' ¦¦¦ ¦ ¦: j\ ¦•¦¦• •>.¦'• . . .¦ ¦..,.'¦•*¦.••.¦¦';., 77 [Lwów, 1 sierpnia 1867] Jutro dzień świąteczny dla nas, bo to dzień twoich imienin, obchodzony w domu solennie, przy czem gdy jestem w Łowczy, zawsze serdecznie uczestniczę, a gdy mię los tej zawsze dla mnie uroczej sposobności pozbawia, to zdała dzielę wduszy i wsercu te wszystkie uczucia, które w domu od dzieci i bliskich Tobie odbieraż. - Tak też i dziś się dzieje, i pełny serdecznych uczuć dla Ciebie, proszę Boga, aby Ci błogosławił zdrowiem, a mnie pozwolił starać się o uprzyjemnienie Ci życia, i pracować na Was. - Żadnych wiązań Warn nieposyłam, bo finanse niepozwalają. - [Lwów, 11 sierpnia 1867] Proszę Cię nie poddawaj się smutkowi. - [Spaś, 6 października 1867] Ignaś czy się uczy - pamiętaj Ignasiu uczyć się i słuchać Mamy, a nie bić się ze starszemi, inaczej kochać Cię przestanę - [Wiedeń, 24 listopada 1867] Co to są ci moskale politycznie za mądrzy ludzie, Stakelberg ambasador moskiewski wWiedniu dał wczoraj wielki objad dla Gołuchowskiego i zaprosił kilku jeszcze Polaków. Takim sposobem pokazał Austryi i Europie że i Rosya umi żyć zPolakami - i uznawać ich jako naród - lecz niestety za granicami dzikiego Państwa swego. - Tyle ze spraw publicznych. - Zapomniałem scyzoryk na pulpicie, proszę Cię schowaj go, aby go chłopcy niepopsuli. - Gdyby się przypadkiem chłopcom zachciało tymczasem wmoim ulokować pokoju - to na to pod żadnym warunkiem niepozwalam. - Panny niech mi się wdrogę niepuszczają tylko powozem - albo karetą na saniach. — [Łowcza, 4 lutego 1868] W liście ostatnim w niedzielę na pocztę odesłanym doniosłem ci, że w środę na noc będę we Lwowie, z toku jednak interesów okazuje się dziś, że to będzie trudnym zadaniem, a to tym bardziej, gdy mni nie wypada rozstawanemi końmi przejechać przez Niemirów i nie wstąpić do Hierowskiego, albo wstąpić tylko na moment. Tak więc i z powodu interesów i ze względu na Hierowskiego zdecydowałem się ale tą rażą stanowczo wyjechać jutro t. j 5 go na nocleg do Hie- 78 rowskiego a w czwartek raniutko wyjechać od niego, tak abym tego samego dnia wcześnie stanął pomiędzy wami. Z dniem wczorajszym zakończyłem szereg oficjalnych wizyt i tak na noc w niedzielę pojechałem do Lublińca, stamtąd w poniedziałek rano dla interesów do powiatu, potem na obiad do Rogowskiego i znowu do powiata, a na herbatę do Hotylubia. - Zewsząd najserdeczniejsze ukłony i ucałowania dla Was. - W Hotylubiu zastałem kawalera w kontuszu - niejakiego Strzeleckiego - syna Strzeleckiego z Płuhowa, a wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zakrawa on na konkurenta panny Maryi Rembergerowej. - Dziś na pożegnanie będę u Piotrowskich. I tak czyniąc i formie towarzyskiej i skłonnościom serca zadość i zaokrągliwszy interesa miejscowe i zamiejscowe przynajmniej na kilka miesięcy - wyruszę jutro po dwutygodniowej niebytności u Was i po trzynastodniowym pustelniczym pobycie w Łowczy. - Dziś oczekuję powrotu fury, i bardzo ciekawy jestem jak też stanęli we Lwowie, bo puścili się na Rawę a z Rawy do Żółkwi nic śniegu nie ma więc nie wiem czy mieli na tyle rozumu, aby obrócić na Magierów i Wiszenkę gdzie znowu doskonała ma być sanna. - Nie zrobiwszy żadnego interesu przy najszczerszej chęci nie mogę Cię zasilić większą sumą jak 10 florenów. - [Wiedeń, 6 marca 1868] Do Wiednia szczęśliwie przybyłem. - Dzięki Bogu dosyć zdrów, choć trochę śpiący jestem - i choć przy zbliżającym się zrównaniu dnia znocą hemoroidy mię mocno atakują. - Lecz to wszystko fraszka byle interes szczęśliwie skończyć. Wierz naprzód w Boga - a potem we mnie, że za Jego pomocą dam radę kłopotom, a niesworności chłopców potrafię poskromić. - Ale i panny niech Ci będą pociechą. - Może by tu jakich nasion kupić - [Wiedeń, 23 marca 1868] Proszę Cię pisz jak najczęściej, bo nieuwieżysz ile wśród nudów tutejszych nriadomości o was łaknę, ile mi listy twoje są potrzebne. - [Wiedeń, 30 kwietnia 1868] Twoja skłonność nie donoszenia mi prawdy nagiej - wzamiarze niemartwie-nia mię, - wystawiła mię i tą rażą na tortury okropne, bo przypuszczam że Wanda nogę wbiodrze albo złamała, albo kość rozłupała, albo co jeszcze gorsze wywichnęła ze wstawu, zaczem idzie zwykle zapalenie błony śluzowej i najokrop- 79 niejsze kalectwo - jeżeli nie śmierć. Mój Boże, czy też już wszystkie dzieci mają być u nas kalekami. - Najwięcej mię wpodejrzenie wprowadza, że coś strasznego zajść musiało kiedy mi o tem tak lakonicznie zjednej a ztaką ceremonią zdrugiej strony donosicie. - Opisz mi więc zaraz odwrotną pocztą istotny stan - bo dowiedzenie się prawdy choćby najsmutniejsze bardziej mię uspokaja - jak niepewność wniejasnem uspokajaniu. - Oczekuję telegramu. - [Wiedeń, 1 maja 1868] Niemam telegraficznej odpowiedzi na mój wczorajszy telegram - proszę Cię nietaj nic przedemną, choćby było najgorszym bo niepewność jest dla mnie zabijającą - jestem na nieprzerwaną migrenę cierpiący - ciągle się mnoży zumartwie-nia kwas żołądkowy - i boję się abym niezapadł na takie parcie jak wjesieni - telegrafu] zaraz. [Wiedeń, 6 maja 1868] Oto książę Adam i Simon frymarczą patryotyzmem - którego frymarczenia niepowstydziłby się najpodlejszy żyd z Zarwanicy. Niepiszę Ci bajek. - Przyjdzie czas - wktórym te brudy wykryję, dziś jednak list ten najtroskliwiej schowaj - Powiedz Ksawerkowi aby mi się wystarał o tajnie drukowane pisemka, pod tytułem - Demokrata - i Taran - i przyślij mi - [Wiedeń, 23 maja 1868] Oto odkrył mi Simon sekret, że on z Sapiehą niemyślą kupować dóbr, ale chcą zastraszyć spółkę Kirchmajera i wydrzeć od niej tytułem odstępnego od interesa ze 100.000 florenów. Oni mi tłumaczyli, że to sztuka zwykła kupiecka. - Sztuce tej ja ręki niepodam. - Dla mnie niebyło innej drogi jak po rozwiązaniu się spółki Sapiehy, wejść wstosunek ze Spółką Kirchmajera, która realnie do interesa przystąpiła, - a zktórą idzie Adam Potocki i Henryk Wodzicki. - [Wiedeń, 30 maja 1868] Co się tyczy złego czyli niestosownego zaasekurowania, to będąc tak mocno zawarowany w Gorzelni przeciwko ogniowi - umyślnie nisko zaasekurowałem. Tymczasem... gorzelnia się spaliła. I ja mam podejrzenie na Luzera. : > 80 [Wiedeń, 29 czerwca 1868] Grubym żydem i Bankiem angloaustryackim się niekłopocz, są to drobnostki które się wszystkie wyrównają gdy główny interes ukończę. - Zniecierpliwością oczekuję listu czy Ci pieniędzy potrzeba niebędzie. - bo niechciałbym abyś brak cierpiała, gdy tego niewymaga konieczność. - [Wiedeń, 2 lipca 1868] List twój wyspowiadał mi uciśnienie twoje, z powodu rozpusty starszego a niesworności najmłodszego chłopca. Uspokój się. - Werko po wakacyach pójdzie na swój chleb - wyznaczę mu pensyę - i wyślę na naukę do Krakowa, jeżeli się stanowczo niepodda domowemu rygorowi - który przepiszę - a będąc wdomu dopilnuję. - Ignasia oddam do jakiego zakładu, może nawet do szkoły wojskowej. - Karolek i dziewczęta zostaną wdomu. - Takim sposobem wejdzie ład i spokój wdom. O szczegółach pomowiemy za mojem przybycie - do tego czasu bądź spokojną, i obojętną na wszystko. - > , •''''•¦ •>¦• • [Wiedeń, 6 lipca 1868] Bardzo się cieszę że Karolek zdał maturę. Ot uńdzisz Bóg i ludzie łaskawi na nas. - [Wiedeń, 24 października 1868] Muszę Cię uwolnić od pokusy, a jeźliś wnią już popadła dać Ci rozgrzeszenie, bo niebezpieczną rzeczą jest dla kobiety wodzić ją dłuższy czas zabitemi pakami na pokuszenie. Owoż między pakami jest jedna delikatna płaska a wniej są delikatne suknie jedwabne dla Was - wy podobno o tem nietylko wiecie, aleście już nawet suknie próbowały. - Żałuję mocno że obowiązki niedozwoliły mi cieszyć się zrobioną Warn osobiście surpryzą. - Meble Karnisze Konsole zamówiłem, bo gotowych wtej ilości niebyło mebli, a karnisze i konsole dla swej wielkości musza być tożsa-mo robione. - Nieodbierajcie zdworca luster aż do mego przybycia. - Miałbym wielką ochotę kupić tu kredens i stół rozsuwany - może do czwartku namyślę się. - [Wiedeń, 28 października 1868] List twój po przeczytaniu zostawił przykre po sobie wrażenie, widzę bowiem że Cię dotąd czarne nieopuszczają myśli - czy nam los sprzyja czy nas prześla- 81 duje, czy mamy dostatki czy klepiemy biedę - sama tylekrotnie mówiłaś że tobie i dziewczętom starszym koniecznie potrzebne są suknie jedwabne, poszedłem za twojem życzeniem. - Pocóż więc te czarne wyrazy. - [W dzień cichych imienin moich; Wiedeń 1868] Ja tu zdaje się zabawić będę musiał cokolwiek dłużej, nieszczęśliwie bowiem trafiłem wczasie, kiedy reichsrat nieobraduje a do interesów moich potrzeba mi pomocy niektórych reichsratów. - Dziś rano otrzymałem list od Werka zpowin-szowaniem imienin, bardzo roztropnie napisany - może da Bóg że się ten chłopiec opamięta. - Pozdrów Moszczańskiego odemnie i powiedz nudziarzowi że o Truskawcu pamiętam. [Wiedeń, 8 grudnia 1868] Cieszę się żeście meble i wszystko tak dobrze urządzili wnagrodę czego, daje Ci najzupełniejszą aprobatę do obicia mebli zieloną materyą bez czekania na mnie, a nawet do zapuszczenia podłogi. - Bieda z Moszczańskim że on na ten palec u nogi tak często zapada. Powiedz mu że o Truskawcu byłbym zupełnie zapomniał, aby więc niezapomnąć nająłem expressa, który odtąd zawsze przedemną zogromną tablicą chodzić będzie, a na której wielkiemi literami wypisać kazałem: Moszczański przypomina Ci o Truskawcu - trzy wykrzykniki. - Werciulko się znowu spisał - skradziono mu pugilares z pieniędzmi. Musiałem mu posłać nowy zasiłek, który mu miesięcznie potrącać będę. - Jakąś szczególną sympatyę mają złodzieje Krakowscy do niego. [Wiedeń, 13 grudnia 1868] Bądź przekonaną że i jednej chwili nad konieczność dłużej wWiedniu nieza-bawię, zwłaszcza że tą rażą oprócz tęsknoty za Wami nagli mię ważny interes, który mam we Lwowie załatwić, ale że to interes który bez pieniędzy załatwić nie-można, więc siedzę tu jak łańcuchem przykuty, aby od Konsorcyum odebrać resztę mojej należytości, a ci draby zdnia na dzień odwlekają, mimo że niema najmniejszej obawy, aby mi przepadło u nich. - Niech tam Pani nienarzeka ale pięknie chałupę urządzi i przygotuje się do poczciwej wilii. [Wiedeń, 23 stycznia 1869] Napisz mi zaraz we wtorek jak wam się udał Poniedziałek. - , 82 [Wiedeń, 25 stycznia 1869] Chciałem dziś telegrafować abyście wśród zabawy otrzymały telegram z życzeniem swobodnej i wesołej zabawy, ale po zastanowieniu się, odmówiłem sobie tego zbytku. - [Łowcza, 10 maja 1869] Ja zdrowo przybyłem do Łowczy. Dziś znowu piękny majowy dzionek. Jadę do Cieszanowa na jarmark. Wogrodzie pięknie wszystkie drzewa obsypane kwiatem, ale to wszystko niepotrafi naprawić humoru po otrzymaniu takiego listu z Krakowa. Chłopiec brnie coraz dalej. Ha cóż robić - trza go zostawić sobie samemu, dziś odsyłam mu list kelnera i piszę do niego list łagodny lecz z całą siłą okropnych następstw które go czekają. - On może ten dług kelnerowi zapłacić, i lepiej gdy wtym celu co zsiebie sprzeda lub zastawi, niż żebyśmy mu widocznie do jego rozpusty pieniędzmi się przyczyniali. - [Truskawiec, 13 sierpnia 1869] Ja tu w Truskawcu będąc jednym znajpilniejszych gości kąpielowych, tak jestem zajęty od rana do wieczora piciem rozmaitych wód i kąpaniem, że mi zaledwie tyle pozostaje czasu, aby obsłużyć moje kąpielowe Panie, i zkonieczności oddać wyżyty znajomym, ty zaś mój najdroższy leniuszku daleko masz więcej czasu odemnie, i mogłabyś częściej jak dotąd pisywać. - [Lwów, 10 września 1869] Na dniu 26 o Września rozpoczyna się wystawa ogrodnicza, zarządzona przez towarzystwo ogrodnicze, wktórego komitecie zasiadam - nie siedząc. - Otóż pragnę wziąść udział wtej wystawie - proszę Cię więc kochana Anieleczko abyś się z całą twoją dokładnością zajęła zbiorem - bo mi się zachciało srebrnego medalu. - Ziemiałkowski przybył i na seryo nowy zakłada dziennik; niebój się jednak, bo niebędę redaktorem. - [Lwów, 15 września 1869] Zajęty jestem uporządkowaniem domu po lokatorach, pokoje pomyte, posadzki świeżo pozapuszczane, meble zbabcinego pokoju szczególnie kazałem wytrzepać aby pluskwy wystraszyć. - Kuchnię i praczkarnię wybielę piece powylepiam, izgo- 83 ła starać się będę abyście Panie ile to być może wszystko wporządku zastały jak na zimowe leże ściągniecie do Lwowa. - [Lwów, 15 października 1869] Księdza proś aby się starał żeby Muszyńskiego wybrano w Łowczy wyborcą. - Napisz mi gdzie twoje popielate futerko złożone, przydało by Ci się, bo widzę jak skuloną chodzisz i kąty zasiadujesz. - [Łowcza, 5 listopada 1869] Może by niezaszkodziło niedźwiedzie, ale daj pokój ztą przesełką, bo i tak mam dwa filtra i płaszcz co zfutrem wnogach nawet na ciężkie wystarczy mrozy. Nie-zwlekaj z oddaniem Jadwigi do Salingierowej. - Ułóż się, aby chodziła Jadwiga do niej po południu na korepetycję. Takim zaś sposobem i ty i siostry i ja oszczędzimy sobie wiele zgryzot. - [Łowcza, 12 listopada 1869] Najdroższą mi jesteś pod każdym względem bo i sercu i kieszeni. - Dwieście reńskich musi na utrzymanie domu wypłatę sług, drzewo, ubranie i naukę dla dziewcząt wystarczyć, inaczej czeka nas nędza i bankructwo - Pytanie czy jestem wstanie co roku tyle zarobić - bo zarobić muszę niemając z Łowczy żadnego dochodu. Babcia sokiem żurawinowym zajęta. Ja na rzecz Grochowskiego zrezygnował zposelstwa, a to głównie dlatego że przekonałem się iż ma ochotę nim zostać. - Na wybór zaś Szeptyckiego żadną miarą zgodzić się nie mogę, bo agent jego wszędzie chwali się rejestrem na którym spisuje wiele komu dał za glos. - [Tyrawa Solna, 16 listopada 1869] Na Kuźmińskiej górze, zkąd już niedaleko do nieba, niewiele brakowało, aby mię wiatr na skrzydłach swych nieuniósł... A chcąc zniej mimo wiatru raczej wichru użyć widoku na cały świat wielki 84 - gdy stanąłem na bryczę przekonałem się że niepodobnem wykonać poglądu a siadając rzucony wichrem nagle siadłem na parasol wiatrem podsunięty, złamałem rączkę. [Wiedeń, 13 stycznia 1870] Pytasz co myślę robić. - Postanowiłem napisać do Werka aby mi natychmiast doniósł jak się Ci Państwo nazywają zktóremi zamierza jechać, i jaką zniemi zawarł ugodę, przekonam się jaki stan jego długów - i czy i jakie wziął pieniądze od tej Pani. - Jednej rzeczy się tylko boję, czy córka tych Państwa niejest już dorosłą lub podlotkiem, i czy tam znowu romansik wgrę nie wchodzi - z córką a może i Panią. - [Wiedeń, 10 lutego 1870] Moje wy dziaduniowe kureczki! Na Wasze jeremiady za zabawami nieodpo-wiadam przechodząc tą rażą nad niemi do porządku dziennego, ale za przybyciem mojem będziemy wspólne rozwodzić żale a w końcu zgodziemy się na to zrządzenie Boskie. - [Wiedeń, 13 lutego 1870] Mam nadzieję, że sprawę z Bodenkredytem w nienajgorszy sposób dla nas załatwię, i że jak Bóg dopomoże, a człowiek zapracuje to Łówczę się niezmarnuje. - [Wiedeń, 15 lutego 1870] Obok interesu zBodenkredytem, mam i inne interesa około których chodzę, i jakkolwiek na razie niemam żadnych pieniężnych korzyści, ale przeciwnie wydatki, to jednak mam niepłonną nadzieję, że pobyt mój teraźniejszy w Wiedniu niebędzie bez korzystnych następstw, wynagradzających moje zabiegi i wydatki. Ale jak zawsze tak i teraz trzeba mieć cierpliwość i niezrażać się. - [Wiedeń, 19 lutego 1870] Wy Kobiety sądzicie że jak się zrobi projekt, to ten powinien przyjść do skutku, a niewiecie o tem że jest regułą wświecie interesów, iż szczęśliwy ten, komu na 10 85 podjętych projektów jeden się uda - Gdy Ci dawniej o różnych mawiałem projektach, wczasie złego humoru, wyrzucałaś mi często, że tylko umie projekta robić. - Otóż powód mojego milczenia. - Staram się, aby przy Łupkowsko Przemyskiej Koleji osiągnąć jaką korzyść, a mianowicie życzę sobie wziąść wykupno gruntów, pod budowę Koleji w okolicy Liska. Niemam dotąd listu, o balu maskowym, ale z Gazet dowiedziałem się że byłoby wszystko dobrze wypadło gdyby nie garderoba, wktórej ludziom wiele futer przepadło. Czy też i ty ztwojem się niepożegnałaś - [Wiedeń, 23 lutego 1870] Wiesz już zgazet o bankructwie Kirchmajera. - Niemartw się jednak tym wypadkiem, bo jakkolwiek to dla nas bardzo dotkliwa strata, to jednak ludzie daleko więcej potracili, nieumiejąc inaczej zarobić, jak żyć zkapitału. - Trza więc się jeszcze bardziej wziąść wkupę, i jeżeliście już gości nie pozapraszali, to dajcie zabawie spokój. - P. S. Gdy Ci wiadomość ta mimo woli dokuczać będzie, to pomyśl sobie, że było jeszcze gorzej. - [Wiedeń, 25 lutego 1870] List twój dziś otrzymany, tak mię ścisnął za serce, że natychmiast wysłałem telegram zwezwaniem abyście nieodstępywały od zamiaru poniedziałkowej zabawy, bo niemogłem przenieść, aby biedne dziewczęta na taką pokutę skazane były. - [Wiedeń, 26 lutego 1870] Piszesz mi o zmartwieniach bolesnych, których wtych czasach doznałaś, pomyśl że i ja od nich niejestem wolny - a gdy się nad tem zastanowisz, to uznasz że masz towarzysza, który większą część trosków i udręczeń na swoich nosi barkach, i że dodawać mu Ciężaru niebezpiecznie aby nieuległ. Dlatego wierz wopie-kę Boską, która nas wśród najsroższej burzy nieopuszcza i od zagłady chroni - a znajdziesz odwagę do znoszenia tych kłopotów, które po większej części nie są tak straszne, jak twoje nerwowe rozstrojenie Ci je przedstawia. - [Lisko, 24 marca 1870] Po 26 au latach jestem znowu wtem miejscu, gdzie mi Bóg pozwolił po raz pierwszy przeglądnąć się wpromieniach słońca, gdziem wyrastał do chopieńca do młodzień- 86 ca i męża, gdzie doznawałem najpoetyczniejszych wrażeń, i gdzie jeszcze teraz wszystko tak samo zastałem, tylko niema tych ludzi, i tyko mała garstka starych sług jeden po drugim przybywa do mnie, i wita się ze mną staremi wspomnieniami, o lepszych czasach. - Dziś mam świat własny zamknięty wrodzinie, do której należy teraźniejszość i przyszłość moja - i tą otrzeźwiony myślą wracam do Was moi Kochani. - [Lwów, 25 lipca 1870] Wczoraj wieczornym pociągiem przybył Gębarzewski z Krasiczyna, gdzie głównie dla Księżnej Heleny Sanguszkównej bawił tak długo, bo chorą była na zapalenie kiszek. - Żeby mi jego ordynacye dla Was zgłowy niewywietrzały siadam i spisuję takowe wedle porządku. Wszystkim potrzeba wesołości, miernych przechadzek, i regularnego życia - objad zieść pożywny, po objedzie wypocząć. - Kąpiąc się kapelusze trza mieć na głowie. - po Kąpieli jak najprędzej się osuszyć - i pójść spokojnie paręset kroków na spacer, a potem spocząć. - [między 13 sierpnia a 1 września 1870] Ladaco wszyscy jesteście, i leniuchy bez granic - niepisząc do mnie listów. - To ja przy moich zatrudnieniach i Kłopotach mogę znaleść na tyle czasu, aby po kilka listów wysełać do Was zanim wy się na jeden zbierzecie - a Was trza burczyć, abyście się na parę słów zdobyły. - [Lwów, 7 września 1870] We Francyi rzecz pospolita. - Jeżeli we Włoszech i w Hiszpanii ogłoszą rzeczpospolitą - to jest nadzieja szczęśliwszej i dla nas przyszłości - inaczej - gdy krzyżactwo zwycięży - nastąpi reakcja. - [Łowcza, 21 października 1870] Szczęśliwie przybyłem do Lówczy. - Dywanik Babci zabrał ze sobą kochany Werciunio - który się widać urządza wKrakowie na kawalera konkurenta. - Cóż robić może na tem polu zrobi karyerę - [Łowcza, 22 października 1870] W tej chwili 6 tą godzina wieczorna a tu noc kompletna. Człowiek siedzi sam jak palec i duma nad rozmaitemi kłopotami, i gdyby tak przyszło tu całą zimę 87 przesiedzieć i wdzień zajmować się drobiazgami, to na wiosnę wyszedłby z czarną melancholią - Dlatego chciałbym się ztąd wyrwać jak najprędzej, a tu wszystko zniedołężniało - a szczególnie Honorata, która jest zupełnym bałwanem od czasu, jak się wtą głupią sprawę z córką Luzera wdała. Freida mówi Honoracie do ócz że jej rzeczy dała do schowania, Honorata, że złodziej ukradł. - Oczywiście że Luzer z całą żydowską wściekłością weźmie się do Honoraty, i gotów babę na stare lata wsadzić do kreminału. Baba desperuje i jeszcze mnie głowę zawraca. - Muszę jakoś tę burzę zażegnać, aby baba przyszła znowu jakoś do siebie i mogła mi pomódz do wyprawienia fur. - [Wiedeń, 9 listopada 1870] W Krakowie bawiłem 24 godzin, zebrałem się wcześnie aby znienacka najść We-rka i zastałem panicza w łóżku spoczywającego. Jakkolwiek porządek i czystość powinny być przyrodzoną właściwością człowieka, to u takiego szaławiły jak Werko muszę ten porządek nazwać postępem, byle tylko wytrwał, i nieprzeholował na dan-dysostwo - chociaż taki porządek i te meble jeszcze na dandysa patentu niedają. - Dywanik Babki wisi porządnie nad łóżkiem żal mi więc było rujnować mu tę niewinną przyjemność - ale kazałem mu prosić babci o niego. - Dowiedziałem się z boku że się diabelsko uwija za lekcyami ale dotąd tylko jedną lichą za 8 f miesięcznie znalazł. Czy chodzi na kolegia, czy zda eksamin to już trudno skontrolować. - Wspomnę jeszcze, że puścił się na zarobek na polu literackim z czego niekontent jestem, mimo że mu tego ganić niemogę - Napisał wiersz do Kaliny i wcale nie zły, a oryginalny - pisze tygodniki krakowskie do warszawskich dzienników i za to mają mu płacić. - Cóż robić - byle choć czemś porzytecznem miał umysł zajęty. - [Wiedeń, 24 listopada 1870] Jak mię nogi noszą po świecie, niebytem jeszcze nigdy wtakim pieniężnym kłopocie. - [Wiedeń, 18 maja 1879] Szczególny zdarzył mi się dziś wypadek. Siedziałem sam jeden przy stoliku objadowym - w tem wchodzą dwie panie, matka z córką, zasiadły przy moim stole. - Niezważałem na nie sądząc że to Niemki bo głuchy nie dosłyszałem ich rozmowy, - Do rosołu potrzeba było Matce soli, a z ruchu domyśliłem się, że szuka soli, podałem solniczkę, a ona sądząc, że słyszałem jak prosiła córkę o podanie so- 88 li, przemówiła do mnie dziękując po polsku. - Ztąd wczęła się rozmowa, dowiedziałem się, że wracają z Włoch, że poznały Lenartowicza, że wracają na Warszawę do domu na pogranicze Ukrainy, że właśnie będą w Jazłowcu, bo Darow-ska to siostra jej rodzona. - Oczywiście że odtąd ożywiła się rozmowa. - [Kraków, 23 lutego 1881] Wczoraj i dziś zajęty byłem korektą, i długi czas przesiedziałem w drukarni Anczyca - Dla druków muszę zabawić w Krakowie do 25. - [Lwów, 4 października 1886] Nieuwierzysz moja Najdroższa Babino, jak ciężko dotknięty zostałem tęsknotą twoją, aby dzielić ze mną wspólnie niedolę i wszelkie kłopoty, - dotknięty dla tego, że niejestem w możności uczynić zadość naszemu obopulnemu życzeniu, bo mi zupełnie brak środków na drogę dla Ciebie do Lwowa. - Potrzebuję 50 f i ani rusz jak je zkąd wydobyć, chociaż z pewnością mógł bym je oddać w połowie Listopada, - bo przy najskromniejszem nawet wynadgrodzeniu przyjmę obowiązek. A tu człek i żyć niema z czego i na wszystkie strony atakowany przez wierzycieli, którym się niedziwie. - [Kowenice, 2 kwietnia 1892] Piszę do Was wszystkich, jak tam jesteście w miłem kółku familijnem, i z upragnieniem wyczekuję chwili połączenia się z wami. - Załączam list Igna-sia, na który mu odpisałem. - List twój Karolu, mocno mię uradował. - Wnuczęta moje, tę rzeszę rozkoszną, ucałójcie od dziadzia. - Najdroższa Anieleczko przyjm od starego serdeczne ucałowania i proś Boga, żebym jak najprędzej mógł przybyć do Was. - [Kowenice, 8 kwietnia 1892] Mimo największego postrachu, wybieram się, gdy miłosierdzie Boga pozwoli w nadchodzący Wtorek to jest 12 go b. m. do Was Najdrożsi chociaż jestem w ambarasie o monetę, biorę manuskrypta. ; 89 Postscriptum 77-letni Ksawery d'Abancourt zdobył pieniądze na wyjazd do Bolecho-wa, pod Lwowem. Przybył tam 12 kwietnia, tak więc święta wielkanocne spędził z Anielą. Kilka dni później, 22 kwietnia 1892 r., o godzinie 8 nad ranem umarł na paraliż serca. Manuskrypta, o których wspomina w ostatnim liście, jest to liczący 12 tomów pamiętnik, nad którym pracował przez ostatnie dwanaście lat, kiedy to utrata słuchu odcięła go od polityki i interesów. Ukończył go na kilka tygodni przed śmiercią. Relację ze swego życia zaczyna wspomnieniem dzieciństwa: Obce były mi pieszczoty Któremi matki darzą swe klejnoty Toteż różnemi snuło się życie Hakami Jak zwykło bywać między sierotami Pozostawił po sobie 3360 florenów długu. Przetrwał jego grobowiec na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Aniela przeżyła Ksawerego o 23 lata. Zmarła w 1916 r. w Rabce i tam została pochowana, z powodu działań wojennych, które uniemożliwiły przewiezienie ciała do Lwowa. Po ostatniej wojnie wielu mieszkańców Rabki wyjechało. Parafia św. Marii Magdaleny uprzątnęła groby, usunęła tablice z nazwiskami i parcele cmentarne ponownie sprzedała. Jakoś w tym czasie zaginęły księgi parafialne dokumentujące stare grobowce, tak że dziś ustalić miejsca pochówku Anieli nie sposób. Wśród potomków Anieli i Ksawerego będzie trwało przekonanie, że byli to ludzie szczęśliwi. Post Postscriptum Kilka miesięcy przed śmiercią Ksawerego odwiedził go Felicjan Szybal-ski, prosząc o dostarczenie zdjęcia Karola, brata Ksawerego, celem zamieszczenia go w albumie legionu polskiego 1848 r., którego jeden egzemplarz miał być złożony w Muzeum Narodowym w Krakowie, drugi w Muzeum Narodowym w Peszcie. (Bo Ksawery miał starszego brata - Karola właśnie, o czym nie było okazji wspomnieć.) Jak pisze Ksawery w swoim pamiętniku, ostatni raz widział brata w 1824 r., kiedy ten miał 12 lat. Nie znano wtedy fotografii. Nie zrobiono chłopcu portretu. Potem Karol poszedł do szkół wojskowych i kontakt się urwał. Większość wiadomości o bracie Ksawery uzyskał od Antoniego Langie, rotmistrza ułanów, które- 90 mu Karol opowiedział swoją historię w więzieniu i którą następnie Antoni Langie zapisał w swoim pamiętniku; jego fragmenty przesłał Ksaweremu. Z tych zapisków wynika, że Karol służąc w wojsku austriackim uwikłał się w spisek polityczny, za co w 1840 r. otrzymał pierwszy wyrok śmierci, zamieniony na więzienie w Temeswar, z którego został wypuszczony po ośmiu latach w roku Wiosny Ludów, tj. w 1848 roku. Z miejsca zaciągnął się do wojska, by walczyć w powstaniu węgierskim. Jakoś w tym czasie sprzyjający Austriakom Serbowie opanowali miasteczko Fehertemplom (niemiecki Weisskirchen, serbska Bela Crkwa). Abancourt ze swoim szwadronem huzarów odbijał miasteczko. Kiedy wyrzynał broniących się napastników, odkrył w jednym ze zdobytych domów związanego kupca i jego córkę Sophie, których przybycie Abancourta z pewnością wybawiło od śmierci. Ocalony kupiec zobowiązał się spełnić jedno życzenie Karola. A że tym życzeniem było poślubienie córki, której także ta myśl była nie-wstrętna, więc się pobrali. Po ceremonii zaślubin Abancourt ruszył do dalszej walki. Podczas bitwy pod Szolnok stracił głos, którego już nigdy nie odzyskał, tak że podczas tej resztki życia, z której korzystał, szeptał jedynie. Sophie niezwłocznie po otrzymaniu informacji o kontuzji męża przybyła go pielęgnować, na krótko niestety, bo ten szybko pozbierał się i znów wyruszył na front. Brak jednoznacznych relacji dotyczących okoliczności ujęcia Abancourta przez Austriaków. Według informacji przekazanych przez Antoniego Langie napadło go kilkunastu ułanów austriackich, którym wprawdzie uległ, ale dopiero po zaciekłej walce. Według księcia Eme-richa von Thurn und Taxis, którego szwoleżerowie ujęli Abancourta, nastąpiło to w momencie, gdy Abancourt oddawał się konieczności fizjologicznej i dla tej okoliczności o jakiejkolwiek obronie nie mogło być mowy. Sophie szykowała się odwiedzić męża w więzieniu w Peszcie, o czym zawiadomiła w liście doręczonym Karolowi 15 października 1849 r. Nie zdążyła, następnego dnia bowiem Karol d'Abancourt został powieszony razem z księciem Mieczysławem Woronieckim, pułkownikiem honwedów, i Pete-rem Gironem, twórcą legionu niemieckiego. Ponad czterdzieści lat po tych wydarzeniach sędziwi weterani tamtej wojny postanowili przygotować wspomniane albumy pamiątkowe, stąd wizyta Felicjana Szybalskiego u Ksawerego i prośba o zdjęcie brata. Dla Ksawerego poszukiwanie podobizny brata stało się okazją do odnalezienia wdowy po nim, z której źródła historyczne uczyniły, nie wiedzieć czemu, serbską kochankę. Właśnie u niej znajdował się jedyny zachowany wizerunek Abancourta, którego kopia trafiła do muzeów w Krakowie i Peszcie. Odnalazłem pisany po niemiec- 91 ku list kondolencyjny, który Sophie wysłała do Anieli po śmierci Ksawerego, datowany 29 kwietnia 1892 roku. (Naszym losem jest rozstanie, a spotkanie jest naszą nadzieją.) Oceniając witalność związku Sophie i Karola, trzeba zaznaczyć, że nie zaowocował potomstwem. Tymczasem trzy miesiące po śmierci Ksawerego narodzi się jego jedyny wnuk w linii męskiej (syn Ignasia), który także otrzyma imię Ksawery. W czasie pierwszej wojny światowej przeżyje na froncie romans z francuską pielęgniarką, czego owocem będzie chłopczyk, oczywiście Ksawery, który zginie bezpotomnie w czasie wojny w Algierii. Pierwszy prawnuk Ksawerego i Anieli (wnuk Ludwinki) przyjdzie na świat w 1905 r. i będzie nim zmarły bezpotomnie Andrzej Kuśniewicz, spowinowacony z Kazimierzem Wierzyńskim (Wirstleinem) poprzez swoją ciotkę Marię Ludwinę d'Abancourt (córka Karolka) zamężną z Hieronimem Wierzyńskim, bratem poety. (Zginą: Maria Ludwina w ZSRR, Hieronim na Majdanku, ich córka Janina w Powstaniu Warszawskim. Przeżyje syn.) CZĘŚĆ DRUGA AI Moja podróż z Liska do Drohobycza mogłaby być krótka (110 km i ewentualna jedna przesiadka), gdybym jechał Koleją Lupkowską do Chy-rowa i dalej Koleją Dniestrzańską do Drohobycza. Niestety, po ostatniej wojnie Kolej Lupkowską przecięła granica, ruch na niej ustał i dostać się tą drogą do węzłowej staqi Chyrów nie sposób. Tak więc z Kolei Łupkow-skiej tym razem nie odniosłem żadnej korzyści. Zamiast tego pojechałem Koleją Państwową do Rzeszowa. Z Rzeszowa Koleją Karola Ludwika na stronę ukraińską do Lwowa. Ze Lwowa Koleją Arcyksięcia Albrechta do Stryja, skąd Koleją Dniestrzańską do Drohobycza. Łącznie 400 kilometrów i trzy przesiadki. Część 1 Reklama Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ulica Mazepy to ulica Krokodyli. Szedłem nią z dworca kolejowego do rynku. Byłem lekki, bo w pociągu skradziono mi bagaż. Miałem w kieszeni parę groszy. Spacerowałem i śledziłem szyldy - koniecznie chciałem kupić przybory do golenia. I kiedy tak się rozglądałem, zostałem narażony na wydatek. Z szyby wystawowej perfumerii na ulicę Mazepy zarzuciła swe marketingowe sieci pozbawiona jeszcze zarostu gładka twarz chłopca. Reklamowała kosmetyki męskie. Mokre włosy dodały jej erotycznej dynamiki. Przyjrzałem się twarzy uważnie i odkryłem, że jest to twarz dziecka. Poeci Ulica, na której za polskich czasów stanął pomnik Mickiewicza, jeszcze do niedawna nazywała się Mickiewicza. Była jedną z głównych ulic miasta. Odchodziła od niej ulica Szewczenki - mała i ślepa. Teraz wszystko się odwróciło. Mickiewicza została Szewczenki, a Szewczenki Mickiewicza, skutkiem czego Mickiewicz znalazł się na Szewczenki. Ta zmiana zabolała Gospodarza, którego poznałem na ulicy Szewczenki (dawnej Mickiewicza). Jest Polakiem. Stał i oglądał porcelanę w witrynie sklepowej. Emerytowany spawacz, syn przedwojennego urzędnika miejskiego. Najpierw mieszkał w Polsce, potem w ZSRR, teraz w niepodległej Ukrainie, jednym słowem w Drohobyczu od zawsze. Oprowadził mnie po ulicy. Potem zaproponował gościnę. Kiedy tak spacerowaliśmy po ulicy Szewczenki, podeszła do nas kobieta. Miała jakąś sprawę do Gospodarza. Jej ojciec był Polakiem, matka Ukrainką, a towarzyszką życia została Żydówka - wdowa po rosyjskim oficerze. Od niej dowiedziałem się, że na ulicy Szewczenki (czyli dawnej Mickiewicza) do niedawna stał pomnik jeszcze jednego poety, Puszkina. Popiersie ze złoconego gipsu osadzono na nagrobku z żydowskiego cmentarza. Gips kruszał, złoto odłaziło, żydowskie napisy na nagrobku nie dawały się usunąć. W końcu pomnik zdemontowano, a wtedy podniósł się szum, bo w Drohobyczu są także Rosjanie. Postanowiono więc, że popiersie stanie znowu, ale już nie na nagrobku i nie w miejscu, w którym byłoby narażone na czynniki atmosferyczne. Padło na jedną ze szkół. 98 Dom Jurija Drohobycza trudno nie zauważyć. Imponujący pomnik także stanął przy ulicy Szewczenki, przed kościołem św. Bartłomieja. Jurij Drohobycz, XIV w., rektor uniwersytetu w Bolonii, był pierwszym uczonym z Drohobycza. Pomnik odsłonięto parę miesięcy temu. W tym miejscu jeszcze do niedawna stał dom. W tym domu przez wiele lat mieścił się zakład zegarmistrzowski Igora Bossemanowicza. Natknąłem się na Igora w maleńkim zakładzie, tuż obok. Jest Polakiem, ale mówi wyłącznie po ukraińsku. Zegarmistrzem był jego ojciec. Ojciec jego ojca. I pradziadek. Jest czwartym pokoleniem dłubiącym w zegarkach. Ojciec przepracował 35 lat w zakładzie, na którego miejscu stanął Jurij Drohobycz. Gdyby dom nie został rozebrany, Igor uzyskałby prawo do wykupienia zakładu. Tymczasem wydzierżawił pustą parcelę tuż obok Jurija Drohobycza. Postawił prowizoryczny budynek, w którym kontynuuje praktykę zegarmistrzowską. Szykował się do zbudowania czegoś solidniejszego, ale miasto niespodziewanie wypowiedziało mu umowę. W tym miejscu ma stanąć supermarket dziecięcy. Inwestuje biznesmen, którego żona jest w Ameryce. Ona zarabia, on inwestuje. Wymarzył im się supermarket dziecięcy, więc zegarmistrz ma się wyprowadzić. Do kwietnia. . . . Tablica W tym domu w latach 1915-1941 mieszkał i tworzył wielki pisarz i malarz polski XX w. Bruno Schulz. 1892-1942 głosi tablica na domu Schulza. Jednym z inicjatorów jej umieszczenia był Pan S. Jego adres dostałem od Gospodarza. Odwiedziłem później Pana S. w mieszkaniu na ulicy Mickiewicza, dawnej Szewczenki. Przyznał mi się wtedy do pomyłki w datach zapisanych na tablicy - Schulz mieszkał tam już od 1910 roku, po pożarze domu Schulzów w rynku. Obecnie w domu są dwa mieszkania. Jedno zajmuje kagiebist (po wojnie polskie domy zajęli przeważnie rosyjscy komuniści. Ne stroił a na durniak dostał, jak podsumuje Ukrain-ka spotkana w zakładzie fryzjerskim na ulicy Mazepy). To właśnie kagiebist torpeduje plany otworzenia muzeum Schulza. Nigdzie nie zamierza się przeprowadzać. Pan S. Pan S. jest jednym z pięciu drohobyckich Żydów, którzy mieszkają tu od przed wojny. Jest Żydem, ale, jak zapewnia, czuje się też Polakiem. 99 Uchodzi za człowieka od Schulza. Znał go. Pamięta. Był jego uczniem. Przyjeżdżają do niego naukowcy z Polski po informaqe. Później spotkałem się i z taką opinią, że Schulza ledwie widział, a to, co opowiada, sam wcześniej przeczytał w książkach. Od Pana S. usłyszałem opowieść o leku Friedmanie. Friedman był świadkiem rozstrzelania Bruno Schulza. Mówił, że go własnoręcznie pochował i że pamięta gdzie - naprzeciwko synagogi. Pan S. twierdzi, że to nieprawda. Według jego wiedzy, Schulz został pochowany na cmentarzu żydowskim za miastem, w zbiorowej mogile. Icek Friedman lubił błyszczeć, tłumaczy Pan S., być w centrum uwagi. Dlatego zmyślał. Już po wojnie, gdzieś na Śląsku, polski oficer przyłapał go w łóżku ze swoją żoną i z tej historii Icek Friedman żywy nie wyszedł. - Głupek, przeżyć, żeby tak skończyć! - podsumowuje jego historię Pan S. Synagoga Pan S. twierdzi, że przed wojną w Drohobyczu było osiem synagog. Zostały trzy. Największą, trzecią co do wielkości w Europie, odzyskała parę lat temu gmina żydowska. Gmina liczy około 200 osób. Prawie wszyscy to przyjezdni, głównie z Zaporoża. Po wojnie w tej synagodze mieściły się składy, następnie sklep meblowy. Gmina nie inwestuje w odzyskany obiekt, bo jej na to nie stać. Nie chcą też zainwestować Żydzi z Ameryki, bo - jak pytają - dla kogo? Stoi więc i niszczeje. Krawcowe Z parterowego domku przy ulicy Ślusarskiej wychyla się wprost do światła ulicy agresywna reklama dżinsów. Dwie kobiety złączone erotycznie. Jedna udaje mężczyznę. Znów nie ulegam konsumpcyjnej pokusie i idę dalej, by z każdym krokiem usuwając reklamę w bok, dostrzegać coraz wyraźniej, wypisane cierpliwą cyrylicą spracowane szyldy kamienicy stojącej naprzeciwko: Szwidkij Remont ta Nowitija Od jeżu Chudożna Majsłernia Wystawka Prodaż Zołote Pjero. Przed wojną na piętrze był burdel. Wchodziło się przez restauraqę. Od 1951 roku w dawnej restauracji mieści się galeria. Wystawiane prace 100 powstają w pracowni w sąsiedztwie. Ludzie nie kupują obrazów. W październiku artyści sprzedali tylko cztery małe landszafty i jednego świętego Mikołaja. Nie wychodzą na swoje. Wiosną do artystów przyszły dwie młode krawcowe. Artyści zalegali z czynszem, więc miasto wydzierżawiło krawcowym dwa metry kwadratowe galerii. Płacą czynsz za swoje metry, plus koszty remontu lokalu. Nie są w stanie nadążyć z pracą. Przydałoby się zatrudnić nowe osoby, ale na dwóch metrach kwadratowych za ciasno. Myślą o nowym lokalu. Na wykup tego ich nie stać. Chcą więc wziąć coś w dzierżawę, ale żeby to było możliwe, musiałyby trochę zapłacić, a nie bardzo jest z czego. Wokół krawcowych nie ma żadnych zajmujących odstrzygnięć. Ludzie raczej reperują odzież niż szyją nową. Wymiana podszewki w marynarce - około 20 hrywien (hrywna to ok. 80 groszy). Gdyby ktoś zainwestował w nowy garnitur, musiałby zapłacić hrywien 95. Do tego trochę by poczekał. Od krawcowych dowiaduję się, że do Polski opłaca się wozić nie tylko wódkę i papierosy, ale także fasolę. Na Ukrainie kosztuje pół dolara, w Polsce dwa. Zaglądam do pracowni artystów. Zabrakło ich wśród poniewierających się sprzętów. Ostał się jedynie pisarz piszący złotem. Zołote Pjero. Za pomocą kalki i pióra z rozgrzaną stalówką umieszcza złote litery na papierze, drewnie, szybie, plastyku i na czym kto zechce. Zołote Pjero daje słowa. Ty mówisz komu, od kogo i na jaką okoliczność. Usługa kosztuje hrywnę. Wchodzi pan z zegarem. Kupił go, żeby ofiarować szkole. (Zołote Pjero: taki to a taki dla szkoły, data.) Chłopak z dziewczyną proszą o dedykaq'ę okolicznościową dla koleżanki na 18 urodziny. (Zołote Pjero: Życzymy Tobie, bądź szczęśliwa sobie..) Potem ja zamawiam wierszyk dla Ines (Zołote Pjero: Zawsze zdrowa bądź, piękna / Smutna nie bądź, a bądź uśmiechnięta..). Na świętego Walentego napisze: Kochanie to wieczność/ kochanie to czas/ ono niezapomniane dla nas... Tak pisze niezmiennie od lat. Kapitał Na mieście, niedaleko Krawcowych, otarłem się o kapitał zagraniczny. Restauraqa i akumulatory. Kapitał pochodzi z Polski, z Pruszkowa. Inwestor uważa, że na Ukrainie trzeba inwestować, nie tyle żeby zarobić, ile żeby tam być. Jeśli się teraz nie wejdzie na rynek, to się nie wejdzie nigdy - twierdzi inwestor z Pruszkowa. A to jest zbyt rozwojowy rynek, żeby go sobie odpuścić - ot tak. Trzeba zainwestować i być. Trzeba być i spokojnie czekać. 101 Prestidigitator Szedłem do Gospodarza. Droga oderwała się od miejskiego asfaltu i pobiegła polną ścieżką wzdłuż płotu, za którym osiadła drewniana cerkiew św. Jura. Przez uchylone drzwi zajrzałem do środka i zobaczyłem człowieka, któremu w swoim notesie nadałem miano Prestidigitatora. Z początku trudno się było w jego myślach połapać. Dlatego zamiast notować, szkicowałem: jest pełen prawd. Dobywa je z różnych stron swojej rozczochranej osoby. Głównie z lewej dłoni, z punktu, gdzie u niektórych dochodzi do szczęśliwego spotkania linii życia i rozumu. Dobywa je palcami ostrożnie, żeby nie urazić. Obnaża. Smakuje. Wypluwa. A gdy przylgną do dłoni struktura ciepłe i wilgotną niczym guma do żucia, ciągnie je, by ukazać przedziwne ich deformacje. Ale są w nim też prawdy niesforne. Głuche na zachęty, nieczułe na prowokacje. Nieproszone. Zapanować nad nimi nie sposób. Jego zdaniem: Nie ma ewolucji. Typologia dobra i zła zawsze będzie aktualna. Wartościować można tylko człowieka. Dychotomia: ludzie i nieludzie. Czasu nie można wartościować - jest nieistotną okolicznością towarzyszącą człowiekowi. To, co jest ważne, siedzi w nim. Człowiek powinien więc nieustannie w sobie poszukiwać. Dalekie podróże odrywają go od poszukiwań, dlatego ich unika. Siedzi we Lwowie i Drohobyczu. W Drohobyczu jest malarzem-konser-watorem miejscowego muzeum sztuki. Ma tu własną kanciapę. Carstwo, jak ją nazywa. Kocha tam być. Z okna widok na cerkiew św. Jura. Kiedyś namalował obraz. Dwa drzewa. Jedno jesienne. Drugie wiosenne. Drzewo jesienne nachyla się do drzewa wiosennego. To on nachyla się do swoich uczniów. Jest profesorem na Lwowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Potrzebuje szczęśliwych studentów. Potrzebuje, żeby im oczy błyszczały. Słucha polskich zespołów: Niemen, Trubadurzy, Czerwone Gitary, Budka Suflera. Sam też założył grupę koncertową. Grali rocka (1969-75). Jak twierdzi, był to dla niego cholernie szczęśliwy okres. Prowadzi pamiętnik. Na jednej stronie tekst, na drugiej rysunek. Schulza zna, czyta, maluje jego portrety na różne wystawy. Mówi/mówi, mówi. W ogóle nie potrafi słuchać. O swojej pracy: narkotyk, pasja, szczęście. O kolorze: dobra poezja. Studentom: nie malujcie, tylko piszcie wiersze! Bardzo znudził mnie gadaniem o swoim szczęściu. 102 Piosenka Nim dotarłem do Gospodarza, zanotowałem ukraińską piosenkę zgrabiałymi od listopadowego chłodu palcami, zanurzony w łysym krzaku jaśminu, pod uchylonym oknem, przy którym stara kobieta zabijała jej słowami nudę lepienia pierogów: Na potoczku prała W chołodku kłała Pomożi mi Pane Boże Szom sobi gadała Ja sobi gadała Chłopca mołodoho A mene wydali Za dida staroho... Róża U Gospodarza problem. Gospodyni zachorowała. Róża. Zakwitła na nodze czerwonym bolesnym obrzękiem. Ból narastał, promieniował na całe ciało. Jak twierdzi Gospodarz, z różą trzeba uważać, od róży można umrzeć. Nie ma na nią lekarstwa. Jak się pojawi, trzeba wołać Babkę. Babka różę spali. Na chore miejsce położy czerwone płótno. Na stole ułoży dziewięć kłębków kłocza lnu. Kłębki będą luźne, rozczesane. Głośno je porachuje. Najpierw od jednego do dziewięciu (adin, dwa, tri...). Potem od dziewięciu do jednego, zaprzeczając każdej liczbie (ni dziewiać, ni wosiem, ni siem...). Tak porachowane będzie podpalać i rzucać na czerwone płótno. Jeśli kłocze będzie się mocno palić, ogień strzeli do góry, a chora usłyszy, jak ciepło rozchodzi się po jej ciele, będzie to znak, że choroba odchodzi. Niektóre Babki w tym momencie coś szepczą, ale nie wolno się interesować, co. Święty W Gospodyni choroba siedziała jednak głęboko. Ogień nie strzelał w górę, palone kłocze kopciło. Babka kazała chore miejsce obłożyć ziemią z grobu Mikołaja Czarneckiego. Mikołaj Czarnecki to święty. Zasnął 2 czerwca 1959 r., w 75 roku życia. Biskup i spowiednik unicki. Czterdzieści udokumentowanych cudów. W 1984 r. rozpoczęto jego proces beatyfikacyjny w Rzymie. Grób Mikołaja Czarneckiego znajduje się na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Ziemię trzeba będzie wziąć prosto z grobu. Ty- 103 siące ludzie ją bierze. Na cmentarz nieustannie przywożą nową. Ta nowa ziemia to właściwie piasek. Są rozbieżne opinie co do jego właściwości uzdrowicielskich. Jest jednak faktem, że żyją osoby, którym piasek pomógł. Ziemię (z konieczności piasek) włoży się do płóciennego woreczka, lekko ogrzeje na piecu, przyłoży do chorego miejsca i zabandażuje. Potem trzeba się bardzo dużo modlić. Mikołaj Czarnecki pomaga, ale tylko niektórym. Gdyby pomagał wszystkim, na świecie nie byłoby chorób. Czort - Kiedyś przyszła Cyganka i mówi: „Daj jajko i rubla, to ci powróżę". Daję jajko i rubla. Rozbija jajko, a tam czort wyłazi! - opowiada Gospodarz. - Jak to czort? - No czort, nie wiesz, co to czort? A Cyganka krzyczy: „Dawaj trzydzieści pięć rubli, bo czorta zostawię". I co było robić? Dałem... Chór Chór stał przed wejściem do szkoły i czekał na dyrygenta, który najwyraźniej się spóźniał, a nie miał tego w zwyczaju, jak zgodnie twierdził chór. Są Polakami. Nazwali się Cantus Anime. Liczą 32 osoby. Ćwiczą wieczorami w szkole, którą w mieście potocznie nazywają czerwoną, od karminowego koloru cegły na fasadzie budynku. Szykują program na Festiwal Kultury Polskiej we Lwowie. Dyrygent przybył, chór śpiewa: Przyjeżdżamy, przyjeżdżamy Jak jaskółki, jak bociany Powracamy do tęsknoty Powracamy do przestrzeni Z końców świata przyjeżdżamy Z końców świata powracamy Powracamy, powracamy Kto powraca? Dokąd? Na Ukrainę? Przecież wszyscy spotkani przeze mnie Polacy myślą tylko o wyjeździe do Polski. Chór potencjalnych bezrobotnych. Szkoła czerwona Absolwenci szkoły czerwonej: Iwan Franko, Bruno Schulz, Kazimierz Wierzyński (Wirstlein). 104 Historia Przed wojną polonistą w gimnazjum im. króla Władysława Jagiełły był Mścisław Mści wuj Mściwujski. Napisał książkę o Drohobyczu (Królewskie Wolne Miasto Drohobycz, Lwów-Drohobycz 1929 r.). Na egzemplarz tej książki natknąłem się w zakładzie fotograficznym na ulicy Truskawieckiej, prowadzącej na cmentarz. Z Królewskiego Wolnego Miasta...: Na południowych krańcach Rzeczypospolitej, u stóp sinych Karpat, wzdłuż których ciągnął się odwieczny szlak łączący wybrzeże Morza Czarnego z Ziemią Śląską, rozłożył się przed wielu wiekami spokojny, pracowity Drohobycz. Nie założył go żaden wojowniczy król ani możnowładca, nie zbudowali go cudzoziemcy, ale matką mu była biała Sól. A ojcem energiczny Przemysł. Po rodzicach odziedziczył herb i bogactwo. Gdy ojczyzna utraciła swój byt polityczny, w Drohobyczu na pozór nic się nie zmieniło. Podźwignąć się jednak do dawnej świetności nie potrafił, choć się rozrósł, rozszerzył, a ludności mu przybyło. Powoli zapomniał on o swej matce, soli białej, która mniej dostarczała mu zysków, rozpoczął prowadzić handel czarną ropą, a wówczas zjawiły się w jego osiedlu nieporządne jednostki chciwe zysku i bogactwa. Bóg miłosierny jednak się zlitował, Ojczyznę odrodził, dał jej siłę i potęgę, wskutek tego i on sam, prosty Drohobycz, rozpocząwszy od gruntownych porządków, zaczął się stroić i przygotowywać do nowej epoki i lepszej przyszłości. Część 2 Pieniądze W południe na cmentarzu poznałem Stanisława. Tak jak jego syna, Ju-zefa (używa takiej pisowni). Ich nazwisko pochodzi od nazwy miasteczka leżącego niedaleko Drohobycza. Rodzinne groby w tym miasteczku sięgają końca XVI wieku. Stanisław ma 80 lat. Tego dnia miał ze sobą ogromną walizkę, pełną zniczy - chciał zarobić na ich sprzedaży. Wdowiec. Pod koniec wojny Rosjanie skonfiskowali mu dom, a jego zesłali do Kołymy. Pracował w kopalni złota. Układy repatriacyjne z lat czterdziestych, nie objęły obywateli polskich wywiezionych w ramach represji politycznych, nie mógł więc wrócić do nowej Polski. Taką możliwość otworzy mu dopiero układ repatriacyjny podpisany z ZSRR w 1957 r. Do tego czasu Stanisław zdążył już wrócić z zesłania do Drohobycza, założyć rodzinę i spłodzić syna. Traf chciał, że właśnie w 1957 r. ciężko zachorował jego teść. Trzeba było odłożyć datę wyjazdu do Polski. Potem znowu przymknięto granice. Utknął na Ukrainie. Stanisław ma emerytury 52 hrywny. Ma chorą prostatę. Koszt leczenia operacyjnego: Leki przed operacją - 720 hrywien. Łapówki dla lekarzy: chirurg 50$, anestezjolog 20$, pielęgniarka 10$;. razem 80$. Trzeba było też zapłacić za sprzęt do operacji - 49$ i za jego wyjałowienie - 5$. Operacja kosztowała więc 134$, tj. ok. 727 hrywien, a łącznie z lekami przed operacją - 1447 hrywien. Operację sfinansował syn. Ma renty 59 hrywien. Dorabia w kotłowni w systemie 24 godziny pracy, cztery dni wolne (70 hrywien). Na operację dla ojca zarobił zbierając jagody w Szwecji (80$). Resztę kręcił skąd się dało. Ojciec jest ostatnim bliskim człowiekiem, jaki mu został. Ceny telefonu komórkowego w sklepie na ulicy Mazepy: Nokia 5110 - 799 hrywien. Na tej samej ulicy: damskie kozaczki, imitacja skóry węża, 300 hrywien; męskie skórzane półbuty 350 hrywien. Ludzie z cmentarza Towarzyszyła jej sfora psów, które wywlekały kości z porozbijanych grobowców. Lenin wabi się Lenin, bo taki rudy jak Lenin i taki mądry. Osoba drobna. Ubrana w dziewczęcą sukienkę i berecik. Nieufna. Spotkam ją potem raz jeszcze - w przedszkolu, gdzie jej młodszy syn Wiktor stróżuje nocami. Matka przychodzi do niego, żeby nie był sam. Siedzieliśmy tak ra- 106 zem w rześką listopadową noc na huśtawkach i próbowaliśmy rozmawiać. Zależało mi, żeby pogadać z Wiktorem. Ale na huśtawkach rozmowa nam się nie kleiła. To kwestia obecności matki Wiktora i jej nieufności. Wtedy niespodziewanie przyszedł Sasza. Uciekł z zakładu dla obłąkanych i się ukrywał. Zabił człowieka. Przystojny, miły w obyciu, ale że świr, od razu zauważyłem po oczach. Na wszelki wypadek zamilkłem. Pani K. podchwyciła to i przedstawiła mnie jako krewnego niemowę. Saszę udało się jakoś spławić. Wtedy chwilę pogadaliśmy. Są Polakami. Więzienia, zsyłki, konfiskaty itd. Ma dwóch synów. Kiedyś była i córeczka. Niespodziewanie jej zabrakło. Starszy syn pierwszy zaczął pracować na cmentarzu. Potem znalazł sobie posadę kucharza, a dotychczasowe zajęcie zostawił rodzicom. Wiktor wyuczył się zawodu tokarza. Nie może znaleźć pracy w zawodzie. Pomaga rodzicom na cmentarzu, nocami stróżuje w przedszkolu. Od Wiktora usłyszałem o Józefie Balickim i o Jaroszu. Balicki Balicki Józef przez wiele lat pracował na cmentarzu. Polak, ale straszny człowiek. Nie umiał żyć ze swoimi. Moskali wciskał w polskie i ukraińskie groby. Z trumny potrafił nieboszczyka wyciągnąć, żeby z nią do Lwowa na handel pojechać - za cynową płacili najwięcej. Ludzie, jak ludzie, raz go obili, raz mu robili zbytki. Wyciągali z grobu takiego świeżutkiego Moskala i wieszali na gałęzi. Czasem samą głowę na grobowcu położyli. Miał z tym potem kłopot. Oj, nie miał gad życia. Własnego cienia się bał. A żyła z nim pewna dziewczyna. Młodziutka, ale brzydka, do tego niespełna rozumu. Żyli bez ślubu. Miała syfilis i pozarażała chłopaków w okolicy. No to się kiedyś skrzyknęli i utopili ją w stawie. Potem i Balicki umarł. Gospodarz nie potwierdza historii o trupach wieszanych na drzewach. Nic na ten temat nie słyszał. Pamięta natomiast, że to Balicki zaraz po wojnie zdejmował krzyże z kościoła. Długo nie mogli znaleźć chętnego. Więźniom proponowali skrócenie wyroków. Nic z tego. W końcu znalazło się dwóch Ukraińców, no i Balicki. Jarosz Po mogile Jarosza ledwie został ślad. Nawet kamienia na niej nie położono. Miał dwie morgi ziemi, jedną kapotę i portki, które nosił na sobie. Niespodziewanie na tych jego dwóch morgach trysnęła ropa. Został najbogatszym obywatelem miasta. W jego pałacu przy dawnej ulicy Mickiewicza podłogi były wyłożone banknotami, żeby wizytant znał zamożność 107 właściciela. Został burmistrzem. Kiedy umierał, prosił, żeby go pochować w ziemi, z której pochodziło jego bogactwo. U Gospodarza, którego ojciec pracował w ratuszu, zachowało się kilka starych fotografii miejskich notabli. Na jednej z nich Gospodarz wskazał mi Jarosza. Przyglądam się tej twarzy bardzo uważnie. Nie jest to twarz dorobkiewicza. Może to jakiś inny Jarosz? Dziady Zapada wieczór zaduszny. Na cmentarzu trwają ostatnie przygotowania do uroczystości. Wiktor i jego matka podpalają stosy zagrabionych liści. Od tych płomieni zajmują się drzewa. Szpalery płonących lip. Żarliwa klarowność dłoni złożonych w modlitwie i dym w bocznych alejkach. Z jednej z nich wysupłał się Juzef, syn Stanisława. Ucieszył się z ponownego spotkania. Spytał, czy chcę poznać jego historię. Pracował kiedyś na budowie. Siedział z kolegą na dachu, pił piwo i gadał. Nagle jakaś niewidzialna siła, jakaś moc jakby położyła dłonie na jego ramionach i szepnęła: połóż się. Nad jego leżącym ciałem cichutko przeszło ramię dźwigu. Tamtego zmiotło z powierzchni dachu. Poleciał dziesięć pięter. Na dole było drzewo. Wiatr urwał jeden z konarów. Sterczała ogromna połamana drzazga. Wbił się na nią i rozdarł, tak że wypadły z niego wnętrzności. Przed tym krzykiem Juzef nie może zatkać uszu. Powraca, kiedy na niebie stary miesiąc już sczeźnie, a młodego jeszcze zabraknie. Juzef idzie wtedy na cmentarz i rozmawia. Złoto Na początku lat osiemdziesiątych Juzef biedował, chodził po wysypiskach śmieci i zbierał flaszki. Wtedy zauważył styczniki - elementy elektryczne służące do przewodzenia prądu. Skoro największą elektroprze-wodność mają metale szlachetne, tj. srebro, złoto czy platyna, to elementy służące do przewodzenia prądu powinny być właśnie z nich wykonane. Poczytał, kupił odczynniki i zaczął odzyskiwać ze styczników metale szlachetne. Metale odzyskiwał również z kanalizacji. Jak zauważył, człowiek wydziela kwasy. One rozpuszczają metale, które nosi na rękach (pierścionki, zegarki itp.). Człowiek myje ręce, woda spływa do kanalizacji. Wystarczy więc umieścić w kanale dwie elektrody i baterię, by odzyskać płynące kanałem metale. Z drohobyckiej kanalizacji można odzyskać 1,5-2 gramów złota miesięcznie. W sumie Juzef odzyskał 38 kilogramów metali szlachetnych. Wszystko skonfiskowała milicja. W ocenie Ju- 108 zefa poszedł siedzieć za to, że całemu światu udowodnił, że w Związku Radzieckim metale szlachetne wyrzuca się na śmietnik. Apelacja przyniosła pożądany skutek (pierestrojka). Juzef został wypuszczony na wolność. Skonfiskowanych metali nie odzyskał. ¦ ¦ , ¦. Rappaport Żył w Drohobyczu przyjezdny Żyd nazwiskiem Rappaport. Wyjątkowo przedsiębiorczy człowiek. To od niego przed wojną matka Juzef a wynajmowała lokał na kwiaciarnię. Handlował na bardzo dużą skalę. Przywoził mąkę z Palestyny. Sprowadzał cytrusy. Produkty były tanie i dobrej jakości. Wybudował w mieście halę. Podobno umowa była taka: miasto daje plac w samym centrum; Rappaport buduje jednopiętrową halę; korzysta z niej przez 20 lat; potem własność budynków przechodzi na miasto. Hala targowa Rappaporta od frontu miała jedno piętro, ale od podwórza trzy. Miasto wytoczyło mu proces. Umowa nie przewidywała budowy trzech pięter. Rappaport proces wygrał. Budynek stoi do dziś. W jego podziemiach były majsternie. Znalazło w nich zatrudnienie wielu rzemieślników. Tokarze. Ślusarze. Frezarze... Rappaport pierwszy w mieście otworzył punkt galwaniczny. Kiedy do Drohobycza wkroczyli Niemcy, Rappaport ukrył się w podziemiach swojej hali. Tam został przez nich znaleziony i zamordowany. Zegarmistrz W lokalu, który przed wojną matka Juzefa wynajmowała od Rappaporta na kwiaciarnię, jest dziś zegarmistrz. Michaił Nikitowicz. Przyjaciel Juzefa. Michaił Nikitowicz, jak opowiada, miał kiedyś kłopoty. Tak mu w życiu zupełnie nie szło. Czegokolwiek się chwycił, nic z tego nie było. Coś go podgryzało. Tłamsiło. Wołało a ku-ku, to z tej, to z innej strony, tak że miotał się straszliwie i sam nie wiedział, czego pragnie. Gasł w oczach. Lekarze byli bezsilni. Wtedy to wziął się na sposób i poszedł do Babki. Ta lejąc ołów na wodę święconą odkryła, że źródłem jego kłopotów jest żona. Wygnał więc żonę i od tego czasu w życiu Michaiła Nikitowicza ćwierkają wyłącznie jaskółki. Nie zawsze był zegarmistrzem. Do 1966 r. był pracownikiem kultural-no-oświatowym. Koncerty, wystawy, pogadanki. Wszystko o Leninie. Nie mógł tego znieść. Wyjechał do Charkowa i wyuczył się zawodu zegarmistrza. Rok później zainstalował się w lokalu, który przed wojną wynajmowała matka Juzefa. I tak już 34 lata. • « «, :, 109 Nie pracuje sam. Jest z nim pewna Rosjanka. Naprawia urządzenia elektryczne. Fachu uczyła się jak on, w Charkowie. Zainstalowała się rok wcześniej. Z racji narodowości wszędzie miała zielone światło. Ukrainiec trzymał się więc Rosjanki i nie stracił. Ona naprawia urządzenia, on zegarki. Każdy robi swoją robotę. Trzy lata temu wykupili lokal na własność. Każdy swoje sześć metrów. Czyszczenie zegarka 6 hrywien. Czyszczenie połączone z naprawą (wymiana pękniętej sprężynki, wstawienie nowego trzpienia) 8 hrywien. Gwarancja na rok. Jak dla nowego zegarka. Do zegarmistrza przychodzi z wizytą drugi zegarmistrz, Wołodia. Ojciec Żyd, matka Ukrainka. Zapewnia, że gdyby było odwrotnie, dawno już by siedział w Izraelu. Dobrze mówi po polsku, bo jak większość spotkanych w Drohobyczu osób ogląda polską telewizję i słucha programu pierwszego Polskiego Radia. Twierdzi, co przyjmuję z niedowierzaniem, że na Ukrainie dużą popularnością cieszy się polskie Radio Maryja. Komentując narodowo-katolicki charakter jego audyqi utrzymuje, że polski dziennikarz ma większą swobodę w formułowaniu ocen. Wołodia odwija z papieru obrączkę. Wygląda na złoto. Michaił Nikitowicz twierdzi jednak, że to srebro, tyle że pozłocone. Ruch w interesie duży. Michaił Nikitowicz powinien zatrudnić pomocnika. Nie zrobi tego. Jak twierdzi, jest zegarmistrzem, nie biznesmenem. Koniec pracy na dziś. Zegarmistrz wstaje. Zasłania okno. Nuci: Jeszcze nie było takiej zabawy, żeby nie było Mańki Kulawej... Krząta się. Na kantorku mocuje blat. Stawia butelkę i zakąskę. Szkło. Wybory Na domu handlowym Rappaporta umieszczona jest tablica: W tym miejscu 19 czerwca 1911 roku austriaccy żandarmi wszczęli krwawą rozprawę z wyborcami. Na drohobyckim cmentarzu Wiktor pokazał mi dwa groby. Franciszek Prystaj, Polak. Dmitro Tatarskij, Ukrainiec. Obaj zginęli podczas .rozprawy z wyborcami 19 czerwca 1911 r. Pierwszy od kuli, drugi przeszyty bagnetem. Zdaniem Oresta Michajłowicza, młodego ukraińskiego historyka, aspiranta na Kijewskiej Nationalnej Akademii Nauk, Fakultet Istoria, autora dysertacji naukowych, chodziło o wybory do austriackiego parlamentu. Wyborcy domagali się zniesienia cenzusu majątkowego i rozszerzenia liczby miejsc w parlamencie dla mieszkańców Galicji okupowanej przez Austrię. 110 Austria odrzuciła te żądania. Wtedy w Drohobyczu ogłoszono niezależne wybory do austriackiego parlamentu, co skończyło się krwawą interwencją wojsk austriackich. Zdaniem Adama, dyrektora polskiej szkoły, chodziło o wybory burmistrza miasta. Chciał nim zostać pewien bogaty Żyd. Finansista i przemysłowiec. Wyjątkowo znienawidzona w mieście postać. Niektóre głosy kupił, inne sfałszował. W mieście wybuchły zamieszki. Austria wysłała wojsko i rozprawiła się z wyborcami. . NKWD Budynek przedwojennego sądu. Po wojnie zainstalowało się tu NKWD. Dziedziniec. Droga. Najpierw do drzwi. Potem poza dziedziniec wąską gardzielą zagraconą rynnami. Jeszcze wzdłuż długiego ceglanego muru, do jabłonek w sadzie. Pomiędzy tymi jabłonkami parę lat temu wykopano tysiące kości. Czaszka z wbitym przecinakiem. Warkocz, po którym matka rozpoznała swoją córkę. Krzyk tej matki. Wyrok Juzef nie pamięta jego imienia. Dla potrzeb tej historii nazwijmy go umownie Andriej. Ukrainiec. Pracował na państwowym, jak wszyscy w czasach Związku Radzieckiego. Odpowiadał za sprzedaż wody mineralnej z sokiem. Sprzedaż, za którą odpowiadał, była prowadzona w wielu punktach. W tych punktach nie sprzedawano jednak soku państwowego, ale sok wyprodukowany przez Andrieja. Żadnych podatków, czysty zysk. W jego domu znaleziono 2 kg złotych monet. W 1983 r. dostał za to wyrok śmierci. Na egzekucję czekał trzy lata. Ostatni miesiąc siedział z Juzefem. Andriej najpierw zrobił się straszliwie gadatliwy. Ciągle żartował, śmiał się. Pisał prośbę o ułaskawienie. Potem, na trzy dni przed, zamknął się w sobie. Juzef: - W celi było nas trzech. Wieczorem w czwartek zaprowadzili nas do łaźni. Klawisze dziwnie na nas patrzyli. Jakby ze współczuciem. Wróciliśmy do celi. Pół godziny, może 40 minut, do celi przyszła duża delegacja osób. Był prokurator, jakiś prawnik (sędzia, może adwokat), daktyloskopist, Dyżumyj Pomocnik Naczelnika Śledczego Izolatora (DPNS), lekarz, pracownicy służby więziennej. Ci ostatni mieli w rękach broń. Na co dzień nie mieli. Do Andrieja podszedł lekarz. Zbadał go, osłuchał, dobrze obejrzał. Odwrócił się do prokuratora i podpisał jakiś papier. Potem ka- lii zali Andriejowi usiąść na stołku i daktyloskopist ściągnął odciski palców. Wtedy prokurator kiwnął głową do DPNS. Dyżurny dał rozkaz, żeby przypiąć Andrieja kajdankami do dwóch klamer umocowanych w ścianie. Nam kazali odejść na koniec celi. Pracownicy służby więziennej wycelowali karabinami w naszym kierunku. Prokurator zaczął czytać wyrok sądu. Prokurator czytał, co, kiedy, jakim sądem, jakie zażalenie, jaka odpowiedź, jakiego miesiąca, jakiego roku. Czytał to ze 40 minut. Może mi się tylko wydawał ten czas taki wielki? Po przeczytaniu prokurator wyjął dużą kopertę. W poprzek była przekreślona czerwonym paskiem. Napis „Sekretno". W środku była prośba o ułaskawienie skierowana do Andropowa. Ochroniarze żartują: nie bój się, ułaskawienie jest, zaraz będzie wszystko w porządku. Mówili życzliwie. Sam prokurator nie wiedział, co tam jest napisane. Prokurator otwiera kopertę przy świadkach i czyta...: „prihawor priwiesti w ispołnienie" (wyrok wykonać). DPNS zbladł. I prokurator, i sędzia. Wszyscy. Prokurator okazał list przykutemu. Potem list poszedł w ręce lekarza. Sędziego. DPNS i innych. Krzyknęli, żebyśmy odsunęli się dalej. Wtedy prokurator powiedział: DPNS „prihawor priwiesti w ispołnienie!" Pauza 10-15 sekund. Bardzo wielka cisza. DPNS wyciągnął pistolet i oddał do człowieka dwa strzały. W klatkę piersiową. Ciało zawisło na klamrach. Otworzyli celę. Wyszli na korytarz. Palili papierosy. Stali. Rozmawiali. Byli zdenerwowani. DPNS pełnił tego wieczora dyżur, więc musiał wykonać wyrok. Przypadek. My staliśmy na swoich miejscach. Nie pozwolono nam nigdzie się ruszać. Potem ochroniarze otworzyli kajdanki. Ciało upadło. Pozbierali kajdanki. Wyszli. Po 10-15 minutach wszedł lekarz ze słuchawkami. Rozpiął bluzkę. Z początku patrzył się na oczy. Kiedy rozpiął bluzkę, były dwie malutkie dziurki. Wziął słuchawki i słuchał. Słuchał serca. 3-4 minuty badał ciało. Wstał. Otworzył swoje dokumenty, coś w nich zapisywał. Kiedy lekarz odszedł, podszedł daktyloskopist i z martwego jeszcze raz ściągnął odciski palców. W czaszkę, tak na wysokości skroni, wbił drut i przepchał go na wylot. Chrupnęło. Na końcu druta była przyczepiona tabliczka. Imię. Nazwisko. Imię po ojcu. Kiedy był wykonany wyrok. To wszystko daktyloskopist sfotografował. Chwilę podpisywali dokumenty. Potem kazali nam podpisać kartkę, że wyrok był w „prisutnosti zakluczonoho (moja familia) priwiedion w ispołnieniu" tzn., że wyrok wykonano w mojej obecności. Taki sam papier podpisał Igor. Ja jeszcze czekałem na wyrok. On już miał. Kara śmierci. Robot Sławek Chodoriwskij. Dziewięćdziesiąt procent miasta go zna. Jako lekarza samouka. Jako zegarmistrza. Jako człowieka, który jest mocny. I jeszcze go znają z jednej strony. Ale o tym nie ma co pisać, bo nie wiadomo, czy to prawda. Dwie żony od niego uciekły. 112 Ukrainiec. Polak. Żyd. Wszystko po trochu. Próbował mi tłumaczyć swoją genealogię, ale ciężko było się w tym połapać. Wynotowałem tylko, że jego dziadek był Żydem i wziął sobie polską szlachciankę za żonę, bo, jak twierdzi Sławek Chodoriwskij, Żyd mądry człowiek, byle kogo sobie nie weźmie. Matka Sławka Chodoriwskoho była znachorką, ojciec zegarmistrzem. Sławek Chodoriwskij miał siedem miesięcy, kiedy ojciec poszedł na wojnę. Sławek Chodoriwskij od dwunastego roku życia naprawia zegarki. Kiedy miał szesnaście lat, wyjechał do Kazachstanu. Tam od Kitajców nauczył się leczyć ludzi. Sam leczy od dwudziestego roku życia. Juzef o Sławku Chodoriwskim: - Dziesięć dni temu miał wypadek samochodowy. Leciał dziesięć metrów i upadł zębami w krawężnik. Złamał wszystkie przednie zęby w górnej szczęce, pięć żeber i jedną kość. 1 w takim stanie sam ludzi leczy. Jaki to trzeba, żeby był silny człowiek? Złamane żebro boli. Tam jest dużo nerwów dokoła. Trzeba je ku-rować co najmniej dwa miesiące, zanim ból przejdzie. Tymczasem on skręcił się na tydzień prześcieradłem. Nic nie jadł, tylko pił mleko. Trzy, sześć litrów za dzień. Cztery. I wódkę. Wódkę i mleko. Dziesięć dni i już pracuje. Ni jednego dnia nie leżał z połamanymi żebrami. Wszystko pracuje. Jeszcze mu się jedna kość nie zrosła, ale pracuje i nie zwraca na to uwagi. Codziennie nakręca zegar na ratuszowej wieży. Trzy potężne tryby [firma Michał Miesowicz z Krosna]. Wcześniej pokonuje 133 stopnie. Pracuje i na nic nie zwraca uwagi. Jest człowiek jak robot. Sławek Chodoriwskij twierdzi, że w Juzefie siedzi antypko. Co to jest antypko? Trudno powiedzieć, co to jest antypko. Kto jak rozumie. Jakaś siła czarna. Diabelska. W Juzefie siedzi antypko, bo wyczuł, że Sławek Chodoriwskij ma kłopoty z żołądkiem. Juzef odczuł to po sobie. Po całemu swojemu organizmie, po każdej jego kratce. Juzef o Sławku Chodoriwskim: - Miałem zwichnięte ramię, jakoś tak ja niedobrze upadł. Poślizgnął się i upadł. Był na chorobowym. Lekarze prawiali, prawiali. Bolało. Bolało. A poszedł do Sławka Chodoriwskoho, to on jakoś pociągnął, wyszpadował, to chrupnęło, zabolało, ale więcej nie boli. Sławek Chodoriwskij potrafi postawić wszystko na ziemi. A sam chory. I jak to jest? Kurwy, bladzie, prostytutki Juzef rozróżnia kurwy, bladzie i prostytutki. Kurwa. Ona ma piękną miłość do męża. Ona ma zadowolenie z niego. No, ale oczekuje zasobniejszego życia. Chce się stroić. Malować. Więc szuka bogatszego mężczyzny. 113 Bladź. Przede wszystkim jest to panna. Ona chce zadowolenia - ona da zadowolenie. Ma charakter męski. Zobaczy młodego mężczyznę, ona jego chce. Fizycznie go chce. Potem wyrzuca. Prostytutka. To jest fach. Ale chce jednego mężczyzny. Jak go zdobędzie, to nie ma znaczenia, z iloma sypia, bo i tak myśli o tym jednym. Juzef ocenia, że w Drohobyczu są kurwy i bladzie. Prostytutek brak. Taka mentalność - twierdzi. Od Wołodii dowiedziałem się jednak, że i w Drohobyczu jest takie miejsce, o którym Juzef być może nie słyszał. Moralne naslody W latach 70. wyprodukowano w ZSRR przenośny powiększalnik firmy Charków, który dawał się spakować do małej walizeczki. Chciałem taki mieć. Juzef znał człowieka, który kiedyś bawił się w fotografię, Pana Karasińskiego. Pan Karasiński jest już starym człowiekiem. Wyprzedaje sprzęt fotograficzny i nie jest wykluczone, że posiada powiększalnik Charków. Powiększalnik był, a do tego kosztował jedynie 10$. Na Zachodzie potrafi kosztować do 200$. Niezwykle pogodny człowiek z tego Karasińskiego. Rusin wysiedlony z Polski w ramach Akcji „Wisła". Pochodzi z Beskidu Niskiego (wieś Smerekowiec, powiat Gorlice). Pracował w radio. Od dwudziestu pięciu lat na emeryturze. Ma mnóstwo wolnego czasu. Jest ostatnim z przyjaciół, jakiego przedstawił mi Juzef. W domu Pana Karasińskiego straszny młyn. Żona, dzieci, wnuki, jakiś wyjący pies. A na poddaszu spokój. Tam Pan Karasiński zbudował malutki warsztacik. Majsterkuje w nim. Kiedy wyszedł czegoś poszukać, Juzef zaczął opowiadać: - Pan Karasiński tu żyje. Na dole ma mieszkanie, a na górze zajęcie. Naprawa zegarków, naprawa rozmaitych takich bardzo prymitywnych małych rzeczy, reperowanie fotoaparatów, co nie każdy człowiek może mechanizm całego aparatu rozebrać i zebrać, i odremontować, i zrobić części zamienne sam, własnoręcznie, które to części dorabiają fabryki. To zrobi, tamto. Majsterkowanie. To człowiek od razu dostaje ochoty do życia. To jest sens. Może u kogoś jest sens dzieci, rodzina. U kogoś praca na rzecz Państwa. A u kogoś majsterkowanie. Kiedy hobby jest praca, wtedy człowiek pracuje dobrze. A jeśli ta praca jest nie tylko lubiana, ale i przynosi zysk, wtedy człowiek, który ją wykonuje, ma moralne zadowolenie. Takie moralne nasłody. 114 Pieczarka Szedłem z Juzefem szosą Truskawiecką i kopałem kapsel po piwie. Nagle złapał mnie za rękaw. Zapytał, czy znam historię pieczarki. Nie znałem tej historii, dlatego zgodziłem się jej wysłuchać. Juzef: - Ja tędy szedł. Szosą Truskawiecką na cmentarz. Tak już było po południu, gdzieś godzina czwarta, może piąta. Powolutku szedł, tak nawet stałem, czekałem na jednego faceta. Tak sobie nie spiesząc. I słyszę na asfalcie:...(nikogo ni ma)... wystrzał! Tak jakby z karabinu. Paaul Obracam się, nikogo ni ma... Ni dzieciaków z petardami, nikogo, nic. Cicho. Patrzę się, taki kawałek asfaltu leży. Patrzę się, a tam pieczarka... I pieczarka potrafiła ten kawałek asfaltu wyrzucić do góry gdzieś do metra, może więcej. Widać tam szło takie napięcie. Nie od razu, a postępowo, pomalutku szło. Szło, szło. I potem przychodziła taka krytyczna „krap-ka" i ono tak jakby zrywało się. Tak jakby wystrzelało. A tu ludzie końmi wywożą na pole gnój. I gdzieś widać koński łajniak upadł. A w końskim łajniaku to od razu pieczarki mają właściwości róść. Właśnie, pomyślałem sobie, trafne spostrzeżenie. A Historia Jazłowca rekonstruuje się następująco: Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, nieomal na Pokuciu, były tylko góry i lasy. Wśród nich wzgórze opasane strumieniem. Nie tak wysokie jak inne, ukryte. Można się więc było na nim zaszyć i w tamtych niepewnych przecież czasach poczuć bezpiecznie. I był Jaśko żyjący z łowiectwa, który, jak to młodzi chłopcy mają w zwyczaju, przemierzał świat, poszukując swojego miejsca na ziemi. Któregoś dnia trafił na opisane wzgórze. Spodobało mu się i został. Wykarczował las, zbudował dom, znalazł właściwą kobietę i spłodził z nią liczne potomstwo. Gospodarzył kilka lat, a kiedy dzieci podrosły i mogły go w gospodarstwie zastąpić, odszedł do lasu, by znów trudnić się swoim ukochanym zajęciem, czyli łowiectwem. I właśnie od tego zatrudnienia, jak i imienia pierwszego przybysza, osada nosi nazwę Jazłowiec. Potem od Jazłowca przybrali nazwisko książęta Jazłowieccy, którzy założyli w nim rodowe gniazdo. Na ich zamku w XVI w. pisał tam swoją muzykę Mikołaj Gomółka. Potem dorastał tam ostatni król Rzeczypospolitej. Już po upadku Rzeczypospolitej Jazłowiec nabyli Potoccy, których majątek szybko się rozszedł i zamek przejął plenipotent, potem jego córka Rozyna zamężna z baronem Błażowskim. Potem za namową jego krewnej, żony adiutanta generała Bema, Kozickiej, Błażowscy oddadzą rozpadający się zamek Marcelinie Darowskiej na klasztor. Było to w roku 1862. Części Marcelina Błogosławiona Marcelina (Marcelina Darowska), ur. w 1827 r. w Szula-kach na Podolu, w zaborze rosyjskim. Córka Jana Kotowicza, marszałka powiatu taraszczańskiego. Szczęśliwa mężatka (z Karolem Darowskim). Matka dwójki dzieci (Józef, Karolina). W jednym z listów odnoszącym się do tego okresu napisze: Uczyniłam wtedy ślub, że zapomnę słowa „ja"... A jednak Opatrzność popsuła to szczęście: najpierw umarł mąż, trzy miesiące później syn. Załamała się. Karolinę powierzy opiece swoich rodziców i uda się w świat. W 1854 r. w Rzymie przyłączyła się do powstającego Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP. Jako zakonnica postanowiła wrócić na ziemie polskie, żeby zakładać klasztory, których misją będzie edukacja dziewcząt. Marcelina została zakonnicą, ale była też matką. Ta dwoistość ról stanie się źródłem szeregu konfliktów pomiędzy Marceliną i Karoliną. Także ojciec Marceliny był przeciwny wstąpieniu córki do klasztoru. Na wpół oślepły starzec chodził za córką i powtarzał: Pojadę za tobą, gdziebyś się nie obróciła, jak cień do śmierci za tobą chodzić będę! Nie stracę cię z oczu, dopóki drugiego nie wypłaczę oka! Marcelina decyzji nie zmieni. Poszukiwania odpowiedniego miejsca na klasztor zaprowadzą ją do Ja-złowca. Tu powstanie pierwszy dom niepokalanek. Wiele lat później wstąpi do niego córka Karoliny, co stanie się przyczyną zerwania przez Karolinę stosunków z matką. Po Jazłowcu Marcelina utworzy kolejne fundacje. Jedną z nich ulokuje w popaulińskim klasztorze pod Jazłowcem, w Niżniowie. Miała służyć nieodpłatnemu kształceniu dziewcząt z rodzin polskich zubożałych skutkiem represji politycznych. Z tą fundacją będzie miała najwięcej problemów, i to nie tylko finansowych. Część pomieszczeń zajmował proboszcz miejscowej parafii, który nie chciał mniszek. Podburzał więc mieszkańców, urząd skarbowy, kurię metropolitalną we Lwowie, a gdy to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, zorganizował na klasztor napad. Ostatecznie do Niżnio-wa przybył delegat konsystorialny, który doprowadził zwaśnione strony do ugody (mniszki zobowiązały się wybudować proboszczowi domek). Ugoda wymagała jeszcze zatwierdzenia przez Namiestnictwo Galicji. Niestety, istniało niebezpieczeństwo, że uciążliwy lokator dotrze do Namiest- 120 nictwa i będzie je zamęczał swoimi raq'ami. Żeby temu zapobiec, Marcelina wystosowała do Ksawerego d'Abancourta list. (Otóż bardzo chodzi dziś o to, aby myśl konkurencji nie była podsunięta Namiestnictwu i ono prosto i krótko wydało zatwierdzenie.) Układ został zatwierdzony. Kilka lat później, po przedwczesnej śmierci niesfornego Werka, tj. Ksawerego d'Abancourta (syna), zostanie do klasztoru w Niżniowie oddana na bezpłatne wychowanie jego córka Helena. Z okazji jubileuszu 50-lecia złożenia ślubów zakonnych Marcelina otrzyma list od Sienkiewicza (Chwała Twej rozumnej pracy, a cześć zasłudze i dobroci!). Umrze w Jazłowcu w 1911 r. na rękach Karoliny. Zachowało się dziesięć tysięcy listów Marceliny. Beatyfikaqi dokonał papież Jan Paweł II w 1996 r. Nim to nastąpi, zgodnie z procedurą beatyfikacyjną otwarto jej grobowiec w Jazłowcu. Mniszki zabrały do Polski kość. O Polakach Ogół u nas kocha ojczyznę i dowodzi tego, krew za nią przy każdej sposobności heroicznie przelewając. A żyje, jakby ją nienawidził, pisze Marcelina. Polak jakoby naturalnie religijny - bo naturalnie prosty, szlachetny, bystry i uczuciowy. Rozum bystry, prosty i dosięga prawdę, nim jeszcze zda sobie z niej sprawę. Wadami narodu naszego jest: pochopność, niewytrwałość, bezrząd, lenistwo, nie-uległość, nielogiczność, a stąd w czynach i stosunkach: niezgoda i wir. Kobiety nasze łączą do tego brak ładu, ścisłości, systematyczności, ogólnie nie nauczone myśleć, przy bogatych zasobach umysłowych z natury. O Ukraińcach* Lud nasz - to ziemia dziewicza, nie znająca ręki pracowitego, mądrego i miłosnego rolnika. Chwastów w niej pełno, boć je wydaje nie tylko z samej natury swojej; lecz nadto, pełna będąc soków, przyjmuje każde nasionko, co jej wiatry nanoszą. A wiatry świata dobrych nasion nie przynoszą! Ziemia dziewicza potrzebuje pracy - bo twarda jak opoka. Lecz raz pługiem poruszona, czystym ziarnem zasiana, przeobfite wyda plony... Obyż to dobre ziarno plon przyniosło, nie zostało zagłuszone od chwastu, rozniesione przez ptaki - kamiennego gruntu nie znalazło. O Żydach (1) Bezbożne dzisiejsze rządy mocarstw chrześcijańskiego i oświeconego świata przypuszczają Żydów do wszelkich godności, do udziału we wszystkich przywi- 121 lejach narodów. I widzimy ich w parlamentach, na szczeblach władzy krajami rządzącej, widzimy u steru handlu krajów, widzimy z dziennikarstwem trzęsącym społeczeństwem w ręku, z pieniądzem, który dziś wszędzie wyczerpanym, a sprężyną świat poruszającą. I wszystko stało się na świecie nieczyste, zatrute, cała atmosfera świata jakby z piekła płynęła. A mamyż my, katolicy, prawowierne syny Kościoła, iść w ślady uwikłanych i zaciemnionych przez szatana?... Mamyż bezbronną bracią naszą, nasz lud, to ziarno na chleb Ojczyzny, to serce narodu, rzucać na pastwę żydostwa, jakby piekłu zaprzedawać? A czyż to kochać kraj swój? To nie ma znaczyć, abyśmy prześladowcami, gnębicielami narodu izraelskiego na ziemi naszej być mieli. Owszem: przecinając mu pole do złego - miejmy dobro jego na celu: chroniąc Żydów od win cięższych i liczniejszych, od większego wśród nich rozwoju złego - bądźmy ich dobroczyńcami. Miejmy na sercu ich nawrócenie - ułatwiajmy im takowe - podawajmy środki a jeśli macie sposobność usłużenia komu, służcie mu bez względu na to, czy to Moskal, czy Żyd, czy Niemiec... oni bracią naszą przed Bogiem. O kobietach Ścisłość w obowiązkach jest warunkiem cnoty. Wszystko spełniajcie wesoło - tak mało szczęścia na świecie! Pragnę, żebyście roztoczyły promień wesela dokoła siebie... Pokalanka Siostra Klementyna od Niepokalanego Poczęcia NMP (Janina Darow-ska), ur. w 1856 roku., wstąpiła do Zgromadzenia w 1876 roku. Krewna Marceliny ze strony męża. Wychowanka Zakładu Jazłowieckiego. Wraz z siostrą Felicytą opuściła Zgromadzenie w 1881 roku. To właśnie siostrze Klementynie od Niepokalanego Poczęcia NMP przypisywane jest autorstwo artykułu polemicznego, który ukazywał się w odcinkach pomiędzy 11 a 14 stycznia 1882 r. w „Gazecie Narodowej" (Wychowanie u pp. Niepokalanek). W swojej publikacji domniemana autorka najsilniej akcentuje zarzut stawiania przez błogosławioną Marcelinę swojej osoby przed Bogiem i rodziną wychowanek. (Trzeba przyznać, że Mateczka Przełożona istotnie w doskonałości posiada sztukę pociągania dzieci do siebie, a stojąc na piedestale bożka w Zgromadzeniu swojem, umie ona bez zbytecznego trudu stać się niezbędną wychowankom zakładu, jak wódka pijakowi!...) Dalej autorkę niepokoi duchowe kalectwo wychowanek, do którego miałoby się przyczyniać mętne tłumaczenie prawd wiary i zmuszanie do gry w teatrze. (Czy te wszystkie biedne aktorki i z życia sobie potem sceny nie zrobią?) Zdro- 122 wie fizyczne miały rujnować nieodpowiedzialne praktyki zakonnych wychowawczyń, takie jak śpiewanie pieśni patriotycznych na wietrze, za sprawą czego dziewczęta zapadały na piersi, czy działania siostry gim-nastyczki, która wyciąga wszystkie kości do miary ściśle wymierzonej; Przecież trzeba rozwijać dzieci. Tutaj autorka artykułu czyni obszerną dygresję na temat szkodliwości takich praktyk: Niemamy tu zamiaru naukowego rozbioru członków ludzkich, musimy jednak przypomnieć czytelnikowi, że jedną z zasadniczych podstaw składu organicznego jest kość pacieżowa. Naruszenie zaś kręgów lub też szpiku wyradza właśnie wszystkie te straszne choroby, jak katalepsję, konwulsje, tak zwany taniec św. Wita, wielką chorobę, itd. - Dodajmy, że cierpienie kości pacieżowej, bardzo często nie pozostaje bez wpływu na soki mózgowe, więc stanowi ono prawdziwie najstraszniejsze, bo nieuleczalne kalectwo. Nadto są jeszcze choroby nerwów jak n.p. pewien wyższy stopień spazmów, wywijanie się kabłąkowate kości pacieżowej, drżenie wszystkich członków, bezwładność, mdłości, itd. Wszystkie te powyższe choroby w najsilniejszym stopniu nie opuszczają nigdy tych wychowawczych zakładów... Na zakończenie dowiadujemy się o kwestii finansowej. Sprawa o tyle delikatna, że, jak sugeruje autorka, determinująca powołanie do życia zakonnego. Wszystkie [wychowanki - red.] mające wielką cnotę posiadania znacznego majątku, dowiadują się po raz pierwszy z ust Matki przełożonej, że mają z pewnością absolutne powołanie i to szczególnie, jedynie tylko, do Niepokalanek. Inne bez majątku, ale odznaczające się niezwykłymi zdolnościami i obiecujące rozumem, dowiadują się, „że mogą mieć powołanie, ale to jeszcze nie pewne". Te zaś trzeciego stopnia, których los ani zdolnościami ani majątkiem obdarzyć nie chciał, słyszą z ust Matki przełożonej, „że wolą dla nich Bożą jest życie wśród świata, pełne niebezpieczeństw i walk, w którym niestety tak trudno się zbawić". Tekst kończy wezwaniem: okropność prawdy starczy, by całe społeczeństwo nasze pospieszyło odwrócić niebezpieczeństwa grożące ojczyźnie, społeczności i Bogu. Jakkolwiek domniemana autorka łaskawego czytelnika zapewnia, że piórem naszem najmniejsza zawiść do klasztoru nie kieruje, a kartki te kreśli sumienna ręka naocznego świadka, który przez kilka lat, patrzał widząc, i słyszał słysząc..., to jednak fakty wydają się tym zapewnieniom przeczyć. Wstępując do klasztoru siostra Klementyna wniosła posag. Kiedy wystąpiła, Marcelina zwróciła posag, ale nie siostrze, tylko jej opiekunowi, co zdaje się, że w jakiś sposób utrudniło renegatce dostęp do pieniędzy, skoro aby wpłynąć na zmianę decyzji Marceliny, najpierw próbowała szantażu, a gdy to nie przyniosło efektu, chwyciła za pióro. 123 Żertwa Florence Wills, ur. na morzu w 1875 r. Ojciec Anglik, matka Irlandka, z domu 0'Brien. Rodzina była wyznania anglikańskiego. Jako dziecko, i później, kiedy mieszkała w Paryżu, miała bardzo wyraziste wizje senne. Widziała górę, na jej szczycie klasztor, w nim kobietę w bieli wiedzącą wszystko. W Paryżu porzuciła anglikanizm i przeszła na katolicyzm. Rodzina przestała dostarczać jej środków utrzymania. Wtedy do klasztoru, w którym wynajmowała kwaterę, przyszedł list Marceliny. Poszukiwała nauczycielki języka angielskiego. Florence Wills wyjechała najpierw do domu niepokalanek w Jarosławiu. Ce n'est pas id... - stwierdziła i pojechała dalej, do Jazłowca, by w jego murach, jak i w osobie Marceliny rozpoznać przedmiot swoich wizji. 24-letnia Florence wstąpiła do niepokalanek, przybierając imię Magdaleny od Dobrego Pasterza. Magdalena od Dobrego Pasterza nigdy nie nauczyła się poprawnie mówić po polsku. Nigdy nie przestała się czuć Angielką. Ale kiedy usłyszała Boże coś Polskę..., choć nie znała słów, wyzna w liście do s. Filome-ny: Po raz pierwszy w życiu usłyszałam naród tak krzyczący o wolność. I kiedy to usłyszała, jak wspomina, Jezus zapytał: „Moje dziecko, czy chcesz pomóc im w odzyskaniu wolności?'' I odtąd poczułam, pisze dalej w liście, że wszystko zależy ode mnie. Jezus w tej samej chwili dał mi tak wielką miłość do Niej [Polski - red.], że z łatwością, mogę to powiedzieć, ofiarowałam moje życie, życie mojego drogiego Ojca (później zrozumiałam, że tego nie mam prawa robić) i mój kraj. To ostatnie powtórzyłam trzykrotnie. I wtedy to Jezus powiedział mi swoje ostatnie słowo o Polsce: „Zobaczysz zmartwychwstanie mojego narodu". Jak się przypuszcza, Jezusa mogła ująć zupełna bezinteresowność tej ofiary. Kiedy pod koniec 1918 r. w kościołach zaczęto śpiewać ojczyznę wolną pobłogosław, Panie, Jezus miał do niej powiedzieć: „Ona jest wolna. Wracajmy do domu". Zmarła 28 kwietnia 1919 r., po krótkiej chorobie, w wieku 44 lat. W Zgromadzeniu zapamiętano ją jako jedną z najcenniejszych i świątobliwszych sióstr naszych. Madonna (1) Wyrzeźbił ją Oskar Sosnowski w Rzymie w pięciu egzemplarzach. Dwa z nich Marcelina zabrała do Polski: jeden do Jazłowca, drugi do klasztoru w Jarosławiu. Jak wierzą niepokalanki, spośród tych dwóch Bóg wybrał sobie egzemplarz jazłowiecki. Jednocześnie przyznają, że jarosławski jest od wybranego ładniejszy. 124 Wstawiennictwu jazłowieckiej Madonny przypisuje się wiele cudów. Najpierw miał się wydarzyć w czasie pierwszej wojny, w 1916 r., kiedy to Rosjanie zrzucili osiem bomb na klasztor, w którym właśnie stacjonowało dowództwo 15 dywizji armii austriackiej. Żadna z bomb nie uszkodziła murów. Za to nad wzgórzem ukazała się postać kobiety i takim lękiem przejęła żołnierzy i ich dowódcę, że zaprzestali bombardowania. Do dziś nie rozstrzygnięto, czy kobieca postać, która ukazała się nad klasztorem, to istotnie była Madonna, czy zmarła pięć lat wcześniej Marcelina. W grudniu 1918 r. klasztor zajęli Ukraińcy. Wiosną Polacy odbili 300 internowanych w nim Polaków, w tym mniszki i uczennice. Pozostałych zakładników odbił w lipcu porucznik Maczek. Kilka miesięcy później, po trzydniowej bitwie, klasztor zajęli polscy ułani, którzy nie mieli wątpliwości, że Madonna im sprzyjała, skoro wygrali, więc zrobili z niej swoją patronkę. W czasie bitwy ułan Władysław Nowacki miał widzenie. Zobaczył białą postać schodzącą z klasztornych murów do umierającego z ran plutonowego Sekuły. Z tą chwilą ułan Nowacki stanie się niezwykle religijnym człowiekiem. Ułoży pieśń o Madonnie, którą ułani będą codziennie śpiewać na apelu wieczornym (Szczęście i spokój daj tej ziemi, Pani...). Ludwik Kolejny duch (Duch Ludwik) ukazał się błogosławionej Ewie. Błogosławiona Ewa od Opatrzności, ur. w 1885 r. w Osaniszkach na Litwie, zamordowana przez Niemców 19 grudnia 1942 r. w Słonimie na terenach Rzeczypospolitej wcielonych do Białorusi. Beatyfikowana w 1999 r. 1935 r. Błogosławiona Ewa siedziała w infirmerii dziecinnej, tuż obok dawnej sypialni wojewody Poniatowskiego - ojca króla - i przygotowywała się do lekcji w seminarium gospodarczym. Właśnie wtedy ukazał się jej wspomniany duch. Peruka i surdut wskazywały na szlachcica z końca osiemnastego wieku. - Czego dusza pokutująca pragnie? - spytała rzeczowo błogosławiona. Jak wyjaśnił, za życia mieszkał na zamku. Był masonem. Czytał i pisał książki bluźniercze przeciwko samej Matce Bożej! Pokutował więc teraz. Przyszedł z prośbą, od której spełnienia uzależnia się poprawę jego położenia. Otóż Duch Ludwik chciał, aby błogosławiona poszła na strych, odnalazła skrzynię pełną książek i wszystkie je spaliła. Stanowczo zakazał lektury. Błogosławiona zawołała do pomocy jedną z sióstr. Odnalazła na strychu kufer, 125 w kufrze zakazane książki. Tę przywołaną mniszkę bardzo korciło, żeby przeczytać ich zawartość, ale błogosławiona nie wyraziła zgody. Rozpaliła wielki ogień pod kotłem w jarzyniarni i cała zawartość kufra w nim zgorzała. Zbrucz Graniczna rzeka Zbrucz. Po upadku Rzeczypospolitej stanowiła granicę między Cesarstwem Rosyjskim a Austriackim. Jazłowiec przypadł Austrii. Po pierwszej wojnie rzeka podzieliła Ukrainę na radziecką i polską. Jazłowiec wrócił do Polski. Z tego okresu pochodzi relacja jednej z uczennic uczestniczącej w wyprawie nad Zbrucz: Po tamtej stronie też lasy i lasy: ale jednak wielka różnica daje się zauważyć. Jedziemy tuż nad Zbruczem. Mak polskie dzieciaki bawią się, pasą gęsi czy krowy, wesołe, robota wszędzie wre, a tam... spokój, nikogo prawie nie widać. (...) czuwają, skryci za rozpadlinami, za drzewami - czuwa oko wroga. Wypatrujemy ich z pasją przez lornetkę, ukradkiem naturalnie, bo „nie wolno". Wracamy już, mijamy ostatni zakręt, ostatnie spojrzenie na Zbrucz, czas do domu, czas... List W marcu 1938 r. Maria Rodziewiczówna pisze do jazłowieckich uczennic: Drogie młode Koleżanki! Tak - przeszłam Jazłowiecką szkołę i dotąd kocham i czczę jej pamięć i najlepszy dorobek dla zdrowia duszy. Systemy szkolne zmieniają się, stosując do czasu i warunków bytu - ale Duch, Boże Tchnienie, musi pozostać zawsze ten sam i wszelkie od Niego odchylenie to błądzenie - które zaprowadzi w bagno, pustynię - w dzicz - i skąd nawrót opłaci się męką i zmarnowaniem pokoleń. Madonna (2) Zbliżała się następna wojna. Bardzo liczono na konsekwencję Madonny, skoro już raz opowiedziała się za przynależnością tych ziem do Polski. Trzydzieści tysięcy ludzi podpisało się pod skierowaną do Piusa XII prośbą o koronaqę posągu Madonny. Dokonał jej prymas Polski dwa miesiące przed wybuchem wojny i było to ostatnie polskie święto na tej ziemi. Będziemy koronować Matkę Bożą naszym hołdem wiary i ufności w Jej orędownictwo, mówił prymas, którego dziś zwłaszcza tak nam potrzeba. Przed nami rozwijają się zdarzenia i wypadki, jakich Europa nigdy nie była świadkiem. Ozdabiając skronie Matki Bożej koroną, błagajmy ją, aby błogosławiła naszemu narodowi i naszej ziemi... 126 I Laureta (1) W pierwszych dniach po napaści Hitlera na Polskę w Jazłowcu panował całkowity spokój. Z okien widać było tylko zapchaną drogę na Zalesz-czyki, którędy uciekinierzy starali się przedrzeć do Rumunii. Siostra Laureta załamywała ręce: U nas się nic nie dzieje! Jeśli tak pójdzie nadal, to w przyszłości nie będę śmiała spojrzeć ludziom w oczy!! Świat się trzęsie, Polska się trzęsie, a my tu nic i nic: żadnych przeżyć, żadnych czynów... Kadra Po zajęciu wschodnich ziem Polski przez Stalina Jazłowiec został włączony do Rosji Radzieckiej, a rządy objęły miejscowe rady. Na czele rady w Jazłowcu stanął miejscowy chłop Dąbrowskij. Relaqa s. Almy spisana w 1988 r. szczegółowo opisuje dzieje Jazłowca w pierwszych miesiącach po wkroczeniu Armii Czerwonej. W klasztornej szkole utworzono ukraińską dziesiatolatkę. Dyrektorem został Hawryniszyn (...nie był tutejszym człowiekiem: był to zajadły Ukrainiec, zajadły partyjniak z lekkim posmakiem wykształcenia, poważnie chory na wątrobę). Ponieważ nie było odpowiedniego personelu, więc Hawryniszynowi nie pozostało nic innego jak zatrudnić mniszki. A że możliwość pracy wychowawczo-dydaktycznej działa bodaj na każdą niepokalankę jak zdrój ożywczy wody, żeby nie powiedzieć: jak szampan..., więc się zgodziły. U syna miejscowego popa wzięły lekqe ukraińskiego. Czyniły postępy, ale potrzebowały czasu, dlatego na razie wykładały po polsku. Uczniowie odpowiadali w takim języku, jaki znali, tj. po polsku lub ukraińsku. Po raz pierwszy próg klasztornej szkoły przekroczyli chłopcy. Mówiłyśmy sobie z troską, że oni rzucili się na naukę jak wygłodzone psy: czy to znaczyło, że przedtem, kiedy klasztorna szkoła była dla nich zamknięta, oni odpowiednich szkół nie posiadali? Kiedyś o godz. drugiej w nocy gwałtowny dzwonek wejściowy postawił pół domu na nogi: co to?! rewizja? napad? Przychodzą aresztować? Nie, to tylko 10-letni smarkacz drżący z zimna szarpie dzwonek: bo u nich w domu zegarka nie ma, a on wziął światło księżyca za wstający dzień i przyleciał zasapany, aby tylko się nie spóźnić do szkoły... Późną jesienią ściągnięto mniszki do Złotego Potoku, 20 km od Jazłowca. Jako osoby dobrze wykształcone otrzymały angaż do Kijowa. Ta propozycja kusiła s. Almę (te wielkie półdzikie, prymitywne chłopy, które nas otaczały, to były półdzieci... Pojechać tam, wszystko jedno jako kto; stanąć do jakiejkolwiek pracy i rozpocząć działalność podziemną. Czułam się na siłach ich przechytrzyć...). A jednak mniszki nie zgodziły się wykładać materializmu dialektycznego, dlatego musiały wrócić do Jazłowca. 127 Pasterka Z zapisków siostry Almy: Płynęły tygodnie i miesiące; Mszę św. miałyśmy co dzień, i przeważnie wieczorne nabożeństwa, Dąbrowskij na nie zezwalał, byle w zupełnej ciszy, bez śpiewów ani muzyki; wyjątek uczynił dla Pasterki. Piękna to była Msza św. i piękna uroczystość. Wszystkie przywdziałyśmy habity i zebrały się w kaplicy, lśniącej od szronu jak brylant, a od niedawno malowanego sufitu (przed koronacją posągu) odrywały się jasne płaty farby i jako blado niebieskie obłoczki spływały na nasze głowy. Można było zagrać, pośpiewać, wymodlić się, a potem z karbidówką albo tylko ze stoczkiem w ręku iść przez brylantowe korytarze (jak w pałacu z bajki) do również brylantowej celi, w której wszystko, co płynne, było zamarznięte: woda w dzbanku, niedotarta kałuża na podłodze i atrament w kałamarzu. - Lameta (2) 13 kwietnia 1940 r. Rosjanie rozpoczęli wywózki Polaków na Wschód. Tego dnia nad ranem mniszki postawiło na nogi gwałtowne kołatanie do drzwi. Z zapisków s. Almy: Otworzyła Laureta, która pełniła od wejścia wojsk sowieckich obowiązek furtianki. Pytanie padło: „Gdzie jest Zofia Wilczyńska?" „To ja jestem", odpowiedziała niczego nie przeczuwając siostra. „Jedziesz z nami". Razem z nią kazano nam załadować na ten sam wóz staruszeczkę p. Wilczyń-ską, i oświadczono, że reszta rodziny Błażowskich już jest odstawiona do Bucza-cza i wsadzona do wagonu. W ciągu dwóch godzin przygotować wygnankę na ile lat wygnania? Część sióstr pobiegła pakować p. Wilczyńska, która stojąc w środku swego małego pokoiku kręciła się bezradnie sama wokół siebie, powtarzając: „...więc trzeba jechać... trzeba jechać..." Część pobiegła do refektarza „robić składki na podróż". Pierwszy spostrzegł to Dąbrowskij, który jak spod ziemi znalazł się wśród nas i huknął: „...Żadnych składek... Dajcie im bochenków chleba, kaszy, słoniny". Siostra Irena asystentka (Błażowska) schowała się w ubikacji, spodziewając się, że i ją lada chwila wywołają „na zsyłkę". Ale imię jej nie padło ani teraz, ani później, choć cała jej rodzina została dokładnie wyłuskana; nie wiemy, czy obroniła ją sympatia wsi, czy czyjeś utajone „plecy"? S. Laureta, gotoiua do podróży, przyszła pożegnać się do celi chorej i leżącej wciąż s. Gabrieli; mimo zdenerwowania s. Laureta była opanowana, bez jednej łzy ani lamentu. Oczywiście w tym pośpiechu zapomniałyśmy o wielu ważnych rzeczach: leki, przybory do szycia, wiadro, ale udało się to dowieźć nazajutrz, bo wagon stał na stacji przeszło 24 g. 128 Siostra Laureta z rodziną została wywieziona do sowchozu Druga Pięciolatka, gdzieś w Kazachstanie. Kiedy przybyła na miejsce, wbiła wzrok w niebo i rozgoryczona spytała: Me miałeś mnie gdzie upchać...? Opieka Po wyparciu Rosjan Jazłowiec zajęli Niemcy. Żydów wymordowali w 1941 rok. Mieli być zamordowani na wzgórzu za kościołem, gdzie przed wojną wybierano glinę i zostały doły. Coś się jednak stało, że wywieźli ich 18 km dalej, do Tłustego, i tam zamordowali. W ocenie miejscowych to Madonna nie dopuściła, żeby mord miał się dokonać przy jej sanktuarium. Madonnie nie udało się jednak uchronić dziekana kościoła św. Anny, który w święto Niepokalanego Poczęcia, w nocy z 7-8 grudnia 1943 r., został zamordowany przez powstańców ukraińskich. Ukrył się na strychu. Wyrzucono go przez okno. Potem załadowano na furę i ślad po nim przepadł. Morderstwo Z listu J. K. do niepokalanek: Jestem ostatnią z wychowanek, która widziała i rozmawiała w 1944 r. z siostrami Letycją i Zofią przed ich męczeńską śmiercią. Pracowałam w Koropcu w Rejonowej Kasie Oszczędności, która mieściła się przy samej szosie, w dawnym budynku policji. (Dom ten stoi do dziś.) Przez okno zobaczyłam furmankę i dwie siostry w białych welonach. Jechały z Niżniowa do Jazłowca. Wyskoczyłam i biegłam za nimi aż do starej drewnianej cerkwi. Tam się zatrzymały. Powiedziałam, że jestem wychowanką Jazłowca, i prosiłam, żeby nie jechały przez Rusiłów, ale bezpieczniejszą, choć dłuższą szosą przez Żubrzec, Bu-czacz. Przez Rusiłów jeździłam z Jazłowca do domu. Jest to wieś ukraińska, pełna band w okolicznych lasach. O napadach i mordach słyszeliśmy już wtedy. Siostra Letycja powiedziała: „Co Bóg da, niech będzie. Niech się stanie Jego wola". Pożegnały mnie i pojechały. Siostry siedziały na tylnym siedzeniu, obok furmana jechała jakaś kobieta. Nie wiem, kto to był. Dzień był słoneczny. Obok furmana jechała Kasia Szczerbata. Kasia, zanotowała siostra Klara, to bardzo zacna osoba, która przedtem służyła w Jazłowcu, dulibianka, ogromnie przywiązana do sióstr, służyła za kuriera między Dulibami a Jazłowcem, 129 przytem uczyła się u s. Oniki tkactwa, współzawodnicząc z tą zacną siostrą w wymowie i wysokim napięciu strun głosowych. Letycja była Polką, córką hr. Bogdana Szembeka. Podobnie jak metropolita unicki Lwowa, hr. Andrzej Szeptycki, krewna hr. Aleksandra Fredry. Jak twierdzą miejscowi, to właśnie obecność krewnej Szeptyckiego uratowała Jazłowiec przed ukraińską rzezią. Przyjechała do Jazłowca z Szyma-nowa koło Warszawy w 1943 roku. Przed odjazdem zostawiła wielu siostrom drobne pamiątki. Lubiła modlić się słowami francuskiej litanii o pokorę (...od pragnienia bycia potrzebną - wybaw mnie Panie). Zofia pochodziła z mieszanego małżeństwa. Ojciec Ukrainiec (unita), matka Polka (katoliczka rzymska). Jeśli dać wiarę klasztornym zapiskom, już w czasie pierwszej wojny, kiedy nasiliły się konflikty między Polakami i Ukraińcami, ofiarowała Bogu życie, z gotowością na śmierć męczeńską, by ten konflikt wygasł. W czasie drugiej wojny miała ten ślub we Lwowie odnowić. Z listu A. M.: Te siostry i furman zostali znalezieni po trzech tygodniach, przykrytymi gałęziami. Zostali oni zamordowani przez banderowców. Nie wiem, kto pochował te siostry, a furmana Blecharskiego na cmentarzu w Nowosiółce. Bardzo tragicznie furman wyglądał, gdyż nie miał oczów, uszów, języka i nosa. Zgromadzone w klasztorze materiały obszernie dokumentują drastyczne szczegóły zbrodni dokonanej na Letycji i Zofii. Odnosząc się do tych informacji, trzeba jedynie poprzestać na wątpliwości, jaką musi zrodzić fakt, że przeprowadzona w klasztorze przez zakonnice sekcja zwłok, które kilka tygodni leżały w wilgotnej ziemi, zanim wykopały je dziki, nie mogła jednoznacznie wskazać, czego dokonał człowiek, a czego zwierzę. Madonna (3) Kilka ostatnich mniszek, które do końca wojny ostały się w klasztorze, zostanie zmuszonych do opuszczenia Jazłowca w maju 1946 roku. Miesiąc będą czekały w pobliskim Czortkowie na transport do nowej Polski. Tuż przed odjazdem, 7 czerwca, jedna z sióstr (Marianna) wróci do Jazłowca. Spotka tam oddział radzieckich saperów. Na jej prośbę zdejmą madonnę, zapakują do skrzyni i odstawią na dworzec w Czortkowie, skąd Madonna oraz siostry pojadą do Szymanowa pod Warszawą, gdzie pozostają do dziś. Klęska Z relacji siostry Krysty Szembek (ciotki zamordowanej Letycji): Kilka lat po wysiedleniu sióstr żywiołowa klęska nawiedziła Jazłowiec. „Rozwarły się upu- 130 sty niebios" i deszcz począł lać dniem i nocą. Strumienie wód spływały gwałtownie ze wzgórz, unosząc z sobą urodzajny, podolski czarnoziem, a pozostawiając nagi, skalisty grunt. Jak tu siać ziarno na skale? Co zrodzi ziemia jałowa? Nie zjawia się dobroczynny promień na widnokręgu Słychać tylko szept zatrwożonych ludzi: Kara Boża... Siostry z klasztoru wygnane... Usunięty cudowny posąg Matki Bożej... Przyszła kara Boża. Część 2 Święta Tereska Święta Tereska, jak ją nazywają, stoi w nawie głównej katolickiego kościoła św. Bartłomieja w Drohobyczu. Spojrzenie ma jasne, utkane ze słów: nie bój się, nie lękaj się, Pan jest wśród nas. Do tych słów tulą się osoby, które pozbawiono i skrzydeł, i pięści. Pozostawiono im jednak kolana, tak że dziś rzeczywiście potrafią się modlić. Święta Tereska nie jest figurą piękną. Zrobiono ją z gipsu. Ozdobiono tandetnym malunkiem. A jednak ludzie do niej przychodzą. Kiedy tak stałem i na nią patrzyłem, zrodził się w mojej głowie zamysł, żeby pojechać do Jazłowca. Z Drohobycza Koleją Dniestrzańską do Stryja. Ze Stryja Koleją Arcy-księcia Albrechta do Stanisławowa. Ze Stanisławowa można byłoby podjechać kawałek Koleją Karola Ludwika do Chryplina i przesiąść się do Kolei Państwowej prowadzącej przez Buczacz do Czortkowa, skąd do Jazłowca trzeba by dotrzeć drogami, a nie jest to już daleko. Niestety, Kolej Państwową budowano pospiesznie z wykorzystaniem naturalnych spadków, wzniesień oraz zakrętów, skutkiem czego ruch na niej postępował tak opieszale, aż zabrakło chętnych do korzystania z jej usług i kolej zlikwidowano. Ze Stanisławowa do Jazłowca dotarłem marszrutka. Na miejscu zastałem s. Julię, niepokalankę z Polski. Wydzierżawiła część ruin i z dwoma innymi siostrami odbudowuje je na klasztor dla Ukrainek. Są już dwie nowicjuszki. Misjonarka Kiedyś Julia odmówiła dziewczynie pogrzebu matki. Zmarła nie była starym człowiekiem, miała ledwie pięćdziesiątkę. A odeszła bez żadnej widocznej dla tego przyczyny. Kradła zakonnicy deski i opalała nimi swój dom. Żyła bardzo swobodnie. Kto zechciał, ją miał. Można powiedzieć, że sięgnęła dna. Julia próbowała ją nawrócić, ale nic z tego nie wychodziło. Córka zdążała tą samą drogą co matka. Kiedy przyszła poprosić o katolicki pogrzeb dla matki, Julia odmówiła. Zaproponowała, że odprowadzi zwłoki na cmentarz, ale nie wprowadzi ich do kościoła, bo tam wprowadza się człowieka, a nie trupa. Dziewczyna poszła więc do popa. Pop pochował matkę, ale na katolickim cmentarzu, bo dziewczyny nie było stać na opłacenie miejsca na cmentarzu prawosławnym. Dopiero ta 132 sprawa z pogrzebem potrząsnęła córką, w następstwie czego, jak zapewnia Julia, można powiedzieć, że się nawróciła. Przyjęła święty sakrament, zaczęła bywać w kościele i się zrobiła lepsza. Duch Parę dni po pogrzebie Julia wracała wieczorem do domu. Niespodziewanie zobaczyła dziwną postać. Całą w bieli. Twarz ukryła w chuście. Tułów czytelny, spód rozmyty. Ta postać sunęła prędko w jej kierunku. Julia pomyślała, że to s. Beniamina. Pyta więc: - Siostro Beniamino, czy to siostra? Cisza, postać sunie. - Czy siostra mnie słyszy? Po tym pytaniu postać ruszyła z niezwykłą prędkością i dosłownie rozbiła się o przerażoną siostrę, potem rozpłynęła. Julia wpadła na podwórze, a tam s. Beniamina stoi i krzyczy, że widziała jakąś dziwną zjawę. W tym momencie duch pokazał się im obu. - Łapiemy go! - krzyczy Julia. Pognały za nim aż na cmentarz. I kiedy już prawie miały go w garści, znowu rozpłynął się. Julia nie widziała twarzy, ale ma takie silne przeczucie, że to była właśnie ta zmarła sąsiadka. Z kolei Beniamina stawiała na matkę Marcelinę. Siostra Julia wykazała bezsens takiego przypuszczenia: - Gdyby to sama matka do nas przyszła, to na pewno miałaby jakiś po temu ważny powód i z pewnością by nam ten powód przedstawiła. Tymczasem właściwie nie wiadomo, po co nam się ten duch ukazał. Konkwistador Spotkałem go w klasztornym refektarzu. Ma trochę ponad czterdziestkę. Dorodny. Przybył z Polski z wizytą. Jak twierdzi, szanuje tutejszych ludzi, zwraca się do nich per Pan. Ale, jak tłumaczy, ma też świadomość, że nie może się równać ze swoim fornalem. Inaczej się ubiera. Co innego je. Jest człowiekiem wyższej kultury. I tutejszym ludziom, których przecież, co podkreśla, szanuje, musi tę wyższość swojej kultury okazać, żeby znali, do czego równać. Wysoka kultura ma bowiem misję, twierdzi Pan. Musi być ekspansywna. Kustosz Przedstawia się jako Polka. Po półgodzinie rozmowy wyjawia mi najpil-nkj strzeżoną tajemnicę swojego życia. Dotyczy ona rzekomych skarbów nie- 133 pokalanek ukrytych przed wojną, w których wywiezieniu do Polski miał pomóc ostatnio sam Ojciec Święty. Właśnie w tym celu, jak twierdzi Pani S., przyjechał na Ukrainę. (Nie będę pisał szczegółów, żeby tajemnicy dochować.) O Polsce Pani S. mówi bardzo dobrze. Swój dom przedstawia jako prawdziwie polski. Nie przychodzi jej to łatwo, bowiem właśnie z wizytą przyjechał zięć, który lepiej mówi po rosyjsku niż po ukraińsku, a po polsku to już ani słowem. Od siedemnastu lat pracuje w Gazpromie na Syberii. Kiedyś przyjeżdżał do domu co miesiąc. Teraz ostatni raz był dwa lata temu. Poznał tam jakąś panią i z żoną się rozszedł. Orest otwarcie przyznaje się do swoich urazów do Polaków za to, że przez lata zachowywali się w stosunku do miejscowych jak kolonizatorzy. Opowiada o poczuciu humoru Mikołaja Potockiego z pobliskiego Buczacza. Ten żyjący w XVIII w. polski arystokrata kazał wiejskim babom przebierać się w stroje ludowe, wdrapywać na drzewa i kukać jak kukułki. I kiedy one tak na drzewach kukały, trafiał w nie śrutem. (Kiedyś czytałem o podobnej historii na Litwie. Tylko inny był bohater tamtej opowieści, a na drzewie, jeśli mnie pamięć nie myli, kukała Cyganka.) A pani S. wspomina jeszcze, jak z ojcem przez wiele lat brali udział w konkursach wiedzy o Polsce, w którym główną wygraną była wycieczka do Polski. Dostali dwie nagrody: Kuchnię polską i Czwórkę z Barskiej (może Piątkę - nie pamięta dobrze) - mało ją te prezenty ciekawiły, chciała pojechać do Polski, a wycieczka to był jedyny sposób, bo granica była zakryta. Po tej wzruszającej historii Pani S. przechodzi do sedna sprawy. Ma obrazy polskich mahnatów. Jak twierdzi, dostała je od jakiejś kobiety, która powiedziała: Trzymaj je i pilnuj, kiedyś ktoś ci za to bardzo wynagrodzi. Teraz Pani S. chciałaby za te portrety zawrzeć jakąś bliższa znajomość. Wyciągnięte z worka portrety okażą się niewiele wartymi reprodukcjami portretów znajdujących się w Polsce. Bardzo Pani S. stropiła się faktem, jak mało warte są skarby, które trzymała i pilnowała przez tyle lat. Wierny Ukrainiec. Wypatrzył mnie w kaplicy. Dopadł i zaprosił do zachodniego skrzydła klasztoru, gdzie ciągle mieści się szpital gruźliczy, którego jest pensjonariuszem. On także miał do mnie interes. Jak tylko do niego zaszedłem, rozwinął mapę Ukrainy, wziął dwie aluminiowe l-obraznyje różdżki i z ich użyciem zaczął mi objaśniać, gdzie na Ukrainie występuje węgiel. Różdżki wskazały, że w Doniecku. Różdżki, jak tłumaczy Gruźlik, otwierają człowiekowi dostęp do globalnego informacjonnego pola, w którym znajdują się odpowiedzi na wszystkie 134 pytania. Ale aby uzyskać odpowiedź, trzeba zapytać (np. węgiel, gdzie jest węgiel?). Potem przez siódmą czakrę, która znajduje się w głowie, idzie to pytanie w formie energii w globalne informacjonne pole, a następnie wraca do siódmej czakry w formie rezonansu. Znajdujący się w głowie registrator przekłada tę energię na odpowiedni ruch różdżek, który jest odpowiedzią na postawione pytanie. Nawet Stalin miał swojego bioenergoterapeutę, przekonuje. Nazywał się Mesinch (jeśli dobrze wynotowałem). Jak twierdzi, ostrzegł Hitlera, że jeśli zaatakuje Rosję Radziecką, przegra. Mesinch przebywał wtedy na terenach Polski zajętych przez Niemcy. Hitler kazał go zabić. Mesinchowi udało się jednak uciec, bo zahipnotyzował straż graniczną. Potem przez wiele lat pomagał Stalinowi. Jak dowodzi mój rozmówca, każdy z sowieckich przywódców miał swojego Mesincha i wyszło im to na dobre. Gruźlik zachęca więc, żeby śladem sowieckich przywódców mieć swojego bio-energooperatora, a jeślibym pod wpływem jego opowieści już teraz zapragnął go mieć, to on oferuje swoje usługi. Regularnie bywa w kaplicy. Zaczepia tam polskie wycieczki. Liczy na pracę w Polsce jako bioenergoopera-tor. Chciałby też wykładać na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Prosi, żebym się zorientował, jakie są możliwości. Gruźlik rozwiódł się z żoną, odkąd ta przystąpiła do baptystów. Uważa, że baptyści ludzi przekupują. To taka religia, że każdy do niej przystępuje, bo chce pojechać do Ameryki. Kolekcja Gruźlik trzyma na parapecie dwa wizerunki Madonny. Jeden taki przywiozę potem do domu i umieszczę za szybką kredensu w kuchni. Wizerunek tak bardzo spodoba się Ines, że zaproponuje, żeby kolekcję wizerunków Matki Boskiej rozproszoną w różnych częściach naszego domu zgromadzić w jednym miejscu, w pracowni, nad moim biurkiem. Msza Poranek traciłem w kaplicy. Wiernych jak zwykle garstka. Wikary gdzieś wyjechał. Zastępował go ksiądz Rutyna z Buczacza. Staruszek zapodział okulary. Próbował moich szkieł i szkieł siostry Tatiany, i paru innych szkieł podanych mu pomocną dłonią, ale choć jakieś wybrał, nie były dopasowane dobrze. Ten polski kaznodzieja stał więc przy ołtarzu i z widocznym trudem, czasem niedowierzaniem, porządkował święte literki w słowa ukraińskiej modlitwy. A mój wzrok podreptał za okno. Mgła wykosiła 135 wszystko co zbędne. Zdawało się, że na świecie pozostała jedynie góra, na jej szczycie klasztor, a tam, w kaplicy, my, z księdzem wypatrującym literek. I może jeszcze klon-jesion w klasztornym ogrodzie, którego wierzchołki uszczypnęła jesień. VI Części 1 listopada 2002 r.; Łowcza Miejsce, w którym stał łowiecki dwór, chronią trzystoletnie lipy. Zgarbiły potężne konary w cichej modlitwie o liście. Oczywiście nieprędko zostaną wysłuchane, pomyślałem, przecież dopiero listopad. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do przejścia granicznego na Ukrainę w Rawie Ruskiej. Z Rawy Ruskiej do Lwowa można jechać główną szosą przez Żółkiew albo opłotkami przez Magierów, Wiszenkę. Zdecydowałem się dotrzeć do Lwowa przez Magierów, Wiszenkę, wracać przez Żółkiew. 3 listopada 2002 r.; Żółkiew Zamek Sobieskich w Żółkwi nie przypomina królewskiej rezydenqi. Umieszczono w nim kurnik, kilka majsterni, szkołę i sąd. Wszystko gdacze i wrzeszczy. W to zamieszanie cisną się czasem wiejskie baby w chustach na głowach, z workami w garści. Idąc ich tropem dochodzi się do ciasnej i ubogiej poczekalni sądowej. Zasiadł tam rząd wełnianych spódnic. Ukryłby ławy zupełnie, gdyby nie jedna para dżinsów. Oczywiście niejeden by chciał, żeby smutek wełnianych spódnic rozproszyła łąka różnokolorowych kwiatów subtelnie drgająca na zadach wiejskich bab. Niestety, wbrew jego oczekiwaniom, spódnice pozostały smutne. Kwiaty zaś uczepiły się chust. Zakwitły tam nieruchomo, upodabniając postaci do pękatych wazonów. Dżinsy włożyła Tatiana. Zamiast worka miała walizkę. Tatiana ma dwadzieścia lat. Wygląda na dużo więcej. Dwa lata temu zakochała się. Żeby być bliżej ukochanego, wyszła za jego brata i któremuś z nich urodziła dziecko. Oczywiście małżeństwo się rozpadło, zbliżenie do ukochanego jakoś nie wyszło, więc Tatiana postanowiła ułożyć sobie życie na nowo i właśnie czekała na rozwód. Prosto z rozprawy miała się udać do Polski, do pracy. Do Polski przyjechaliśmy więc wspólnie. Na granicy spędziliśmy dużo czasu, bo żal nam było 10 dolarów na łapówkę dla celnika. Inni płacili i jechali. My tkwiliśmy w miejscu i gadaliśmy. Tatiana planuje ślub z Polakiem, żeby dostać polskie obywatelstwo i móc pracować w Polsce legalnie. (Przy okazji szczegółowo wypytała o mój stan cywilny.) Kiedy już zdobędzie polskiego męża, planuje ślub z Niemcem, żeby dostać obywatelstwo niemieckie, bo właśnie Niemcy są krajem, w którym chciałaby docelowo osiąść. Tymczasem jeździ do Polski sprzątać w domach. Zarabia 700 zł, czyli jakąś 1/3 średnich zarobków w Polsce. Z tego utrzymu- 139 je siebie i dziecko, które siedzi u rodziców. Po tych historiach małżeńskich do rodzinnego Magierowa raczej nie ma po co wracać (Kto mnie tam kurwa przyjmie?). Kiedy tak staliśmy na granicy, zrodził się pomysł wspólnego - mojego, Ines i Tatiany - wyjazdu na Ukrainę. Ustaliliśmy termin wyjazdu: 13 czerwca 2003 roku. 10 czerwca 2003 r.; Warszawa Trzeci miesiąc jak Ines nie ma. Ciągle znajduję liściki, które powkładała na szlaku moich domowych wędrówek. 13 czerwca 2003 r.; Warszawa Tatiana skrewiła. Jej komórka straciła aktywaq'ę. Ines też nie jedzie, bo jeszcze nie zdążyła wrócić. Odkładam sprawę wyjazdu na Ukrainę do 18 czerwca. 15 czerwca 2003 r.; Warszawa Dzwoniła Ewa. Koniecznie chce jechać ze mną na Ukrainę. Wprawdzie miała ten czas spędzić ze swoim chłopakiem nad morzem, ale że chłopak musiałby przerwać urlop na jeden dzień z przyczyn, których nie pamiętam, obraziła się na wyjazd i postanowiła, robiąc mu na złość, pojechać ze mną. 18 czerwca 2003 r.; Warszawa Dwie godziny przed wyjazdem zadzwoniła Ewa z informaqą, że chłopak obiecał jej dać pojutrze niespodziankę, że nie wytrzymałaby jednego dnia w niepewności, co to jest za niespodzianka, i w związku z tym nie jedzie. Pozostało życzyć chłopakowi, żeby jego niespodzianka okazała się udana, inaczej niedoszła do skutku wyprawa Ewy obrosłaby winogronem faktów fantastycznych, o których chcąc nie chcąc byłby informowany w szczegółach. Ewa doradziła mi, żebym na Ukrainie odwiedził Oksanę. Oksana sprząta u chłopaka Ewy (tego od niespodzianki). Teraz wróciła na Ukrainę odpocząć i, jak twierdziła Ewa, z pewnością z naszej wizyty się ucieszy. 22 czerwca 2003 r.; Rawa Ruska W drodze powrotnej z Ukrainy zabrałem Oksanę ze sobą do Polski. Czekając na granicy, usłyszałem historię Pianisty. Oksana literuje mi jego imię i nazwisko z prośbą o zanotowanie i upowszechnienie (J-A-N O-D-O--R-S-K-I). 140 Jan Odorski był człowiekiem dojrzałym (on był już w drugim ślubie...). Dobrze zbudowany, zgrabny (nic tam nie wisiało). Posiadał fabrykę dżinsów, którą codziennie na dwie godziny odwiedzał. Resztę dnia dbał o siebie albo się nudził. Żona młoda, lekarz, piekielnie ambitna, właśnie robiła drugą specjalizację. Wracała wieczorem zmęczona i zaaferowana. Bardzo skąpa (nienormalna), żałowała Oksanie herbaty i płaciła tylko trzydzieści pięć złotych dniówki. Dzieci do późnego popołudnia w szkole. Dzień zmierzał do południa. Oksana miała na sobie spodnie, staniczek pod bluzką, potargane włosy i egzemę na dłoniach (może to było uczulenie). Właśnie szorowała podłogi. Jak zwykle o tej porze Jan Odorski przyjechał z fabryki. Przywitał się. Wziął rower i pojechał na pół godziny. Wrócił spocony, uśmiechnięty - w swoim przekonaniu pociągający. Z miejsca nawiązał rozmowę: - Chodź, Oksanko, wykąpiemy się! - Nie, dziękuję, ja jestem wykapana, teraz mi się nie opłaca się kąpać, bo jeszcze mam pół doma sprzątać. - A co z chłopakami? - Me mam czasu, od rana do wieczora pracuję, dla mnie nieciekawe tutaj za chłopakami zaglądać. - Pani tak pracuje, pani trzeba bogatego kochańca! - Debil. (Słowo to, jakkolwiek dotyczyło Jana Odorskiego, najwyraźniej nie było do niego adresowane, skoro zmierzał już do łazienki, a Oksana powiedziała je tak cicho, że nie mógł go usłyszeć.) Łazienkę opuścił szybko, w negliżu, tj. w slipach tylko (jak pedał). Potem przez chwilę łasił się do Oksany. Mówił miłe rzeczy dotykające obrazu sprzątającej dziewuchy. Oksana nieustająco chlustała wrzątkiem i tarła co sił. Była przy tym bardzo ostrożna. (Jak chciałam gdzieś się schylić, żeby coś wytrzeć, to musiałam siadać delikatnie, żeby jak najwięcej ta pupa nie wystupa-la.) Widząc obojętność dziewuchy, Jan Odorski dopadł fortepianu, z hukiem odkrył klawiaturę i z pomocą efektownych dźwięków mazał obraz mężczyzny wrażliwego. Bardzo się starał. Co z tego, skoro Oksana włączyła radio i szorowała dalej. Zgiełk szkicował lekko i z polotem. Aż Jan Odorski uwolnił się ze struktur znaczonych linią ołówka i wparował do kuchni. Właśnie tam Oksana czule przygarnęła go ramieniem swojego spojrzenia, po czym zagryzła zębami głośnego rozśmiechu. (Mnie tak śmiesznie, że facet ma czterdzieści parę lat, ma fabrykę, czy coś, że bogaty, że inteligentny wszyscy myślą, a tu lata w slipach i gra na fortepianie dziewczynie z Ukrainy, która sprząta. Istny debil.) 141 24 czerwca 2003 r.; Warszawa Ewie było zupełnie obojętne, czy Oksana się z mojej wizyty na Ukrainie ucieszy. Oksana informowała Ewę, że musi przedłużyć swój pobyt na Ukrainie z powodu choroby, której rozwój spowodował konieczność hospitalizacji. Ewa nie dając wiary tym wiadomościom wysłała mnie na Ukrainę, żeby z pierwszej ręki uzyskać informaqę o stanie zdrowia Oksany. Nieświadom podstępu doniosłem Ewie, co i jak, i dziś Oksana straciła pracę. . 27 czerwca 2003 r.; Warszawa W południe przyszła Oksana i usmażyła górę naleśników, które wypełnią mój jadłospis na najbliższe dni. Oksana planuje wyjazd do Włoch. Wtedy rzuci Iwana, bo kiepsko mu idzie z zarobkiem, a Oksana bardziej od samotności lęka się biedy. 9 sierpnia 2003 r.; Warszawa Dziś konsumowałem zaproszenie Ewy na leczo. Nie było złe, choć wiem, że w kuchni stać ją na więcej. Jak się w czasie obiadu dowiedziałem, Ewa ze swoim chłopakiem chodzą na terapię do psychologa. Polecił im pisać do siebie listy i wysyłać pocztą. Chłopak wysłał, ale z odległej poczty, żeby sobie na miejscu nie robić obciachu. Ewa podłożyła mu list pod poduszkę. Chłopak odmówił przyjęcia. Zagroził, że jeżeli list nie zostanie wysłany pocztą, o uchybieniu doniesie terapeucie. Ewa poszła więc na pocztę, bo tak jak chłopakowi, zależy jej, żeby terapeuta miał o niej jak najlepsze zdanie. Ponieważ Ewa jest leniwa i lubi obciach, wysłała list z poczty mieszczącej się w sąsiednim budynku. Po tygodniu list nie przychodził. Udała się więc na pocztę i zrobiła awanturę, w której następstwie udało się ustalić, że na skrzynce, do której wrzuciła list, była przyczepiona kartka z napisem pomoc dla powodzian. W czasie obiadu Ewa usiłowała mnie ubezpieczyć i namówić do przyjęcia intratnej posady przy sprzedaży szminek. 10 sierpnia 2003 r.; Warszawa Byłem z Oksana na spacerze w Wilanowie. Nie zabrała Iwana, bo, jak mi powiedziała, miał swoje sprawy. Kiedy wróciła do siebie, pochwaliła się chłopakowi, że postawiłem jej bilet do muzeum. Padło oczekiwane przez Oksanę pytanie: Dlaczego obcy chłopak kupuje ci bilet? Padła też przygotowana odpowiedź: Bo jestem biedna! 142 12 sierpnia 2003 r.; Warszawa Zadzwoniła pani Bożena - właścicielka domu, w którym Oksana z Iwanem wynajmują mieszkanie, a właściwie przerobiony na mieszkanie garaż. Podpity głos spytał, co chciałbym zjeść na obiad, który pani Bożena chciałaby przygotować 14 sierpnia, w czwartek. Zażyczyłem sobie bigos z dziczyzną i karkówkę pieczoną. Zostałem zobowiązany do kupienia półlitrowej butelki wódki. Pani Bożena jest alkoholiczką. 14 sierpnia 2003 r.; Warszawa Oksana przyszła bez pani Bożeny. Poprzestaliśmy na kanapkach, niestety. Oksana chce studiować, ale jest problem, bo nie skończyła technikum. Kiedy była w drugiej klasie, wybuchła na Kaukazie wojna i trzeba było uciekać. Rozdzielili się. Oksana z matką przyjechały do Lwowa, ojciec gdzieś do Rosji, nie ma z nim kontaktu. Oksana nie mogła kontynuować nauki w technikum, bo słabo znała ukraiński, a poza tym musiała zarobić na utrzymanie. Przez dziesięć lat trochę odłożyła i wreszcie może pomyśleć o studiach. To ostatni moment, zanim zostawione na Ukrainie dziecko Oksany podrośnie i będzie wymagało większych nakładów. Oksana postanowiła więc w Kijowie kupić odpowiednie zaświadczenie, że ukończyła technikum, i z tym dokumentem rozpocząć studia w Polsce. Już teraz chce usiąść do książek. Prosiła, żebym nauczył ją korzystać z katalogu. I właśnie to była przyczyna, dla której umówiła się ze mną w bibliotece na 19 sierpnia, czyli na wtorek. 19 sierpnia 2003 r., wtorek; Warszawa Godzinę przed wizytą Oksana zadzwoniła i odwołała spotkanie. Niespodziewanie postanowiła zrealizować odkładany od miesięcy pomysł wyjazdu z dzieckiem na Krym. Zostawiła mi ciekawy adres. Dziadek Tupski mieszka w Kobyłce pod Warszawą. Ów człowiek bardzo kiedyś jej pomógł. Przyjął pod swój dach, za niewielkie pieniądze, i załatwił pierwszą pracę. 24 sierpnia 2003 r.; Kobyłka Nie zastałem Dziadka Tupskiego. - Tato zawsze był człowiekiem pogodnym, ale teraz na starość to już umysł nie ten - powiedziała córka. Wyjechał w Polskę. Kupił gdzieś na wschodzie parcelę, najął ludzi i buduje dom. W podróż wyruszył niezarejestrowanym samochodem, bo Dzia- 143 dek Tupski ma już 83 lata i z kryminału kpi. Ani żony, ani córki Dziadek Tupski nie poinformował, gdzie dokładnie kupił parcelę. Wiadomo tylko, że gdzieś w stronach, z których pochodzi, czyli nad rzeką Bug. Być może wie coś na ten temat syn Tupskiego, który także gdzieś wyjechał i wróci w poniedziałek. Dziadek Tupski ma na imię Jan. 25 sierpnia 2003 r., poniedziałek; Warszawa Syn Jana Tupskiego się nie pojawił. Telefon odebrała żona Jana. Potwierdziła, że mąż wielu Ukraińcom pomógł. Ale od dwóch lat zapadł na zdrowiu, przeszedł kilka operacji i teraz Ukraińców nienawidzi. Do tej przemiany przyczyniła się też jakaś kradzież i drobne chamstwo. Jan Tupski pochodzi z Koterki. 26 sierpnia 2003 r.; Warszawa Śniło mi się, że Ines zamieniła się w potężną kobietę z kwadratową szczęką i że zupełnie nie wiedziałem, jak z nią rozmawiać. 27 sierpnia 2003 r.; Warszawa Astrologowie z całego świata zgromadzeni w namiocie w centrum Phnon Penh ostrzegają, że dzisiejsze zbliżenie Marsa do Ziemi zapowiada w najbliższym czasie serię katastrof. 28 sierpnia 2003 r.; Warszawa W internecie szukałem rozkładu jazdy kolei, żeby sprawdzić, czy do Koterki dociera kolej. Przy okazji internetowa wyszukiwarka wypluła reklamę strony internetowej nie związanej z koleją: SEXOLATY, onanizm, sado-maso, sado, maso, wolność, medycyna, sperma, cipa, cipka, cipeczka, libido, zboczenia, młodość, autorytet, sens życia, szczęście, rozkosz, miłość, łechtaczka, . . walenie... 144 29 sierpnia 2003 r.; Warszawa Wyjąłem ze skrzynki zaproszenie do odwiedzenia Bazyliki Serca Jezusowego w Licheniu. W ofercie: atrakcyjna prezentacja wyjątkowych produktów z możliwością ich zakupu. Chętnie bym z prezentacji skorzystał. Niestety Jan Tupski pojechał w przeciwnym kierunku niż Licheń. A przecież jutro ruszam do Koterki go szukać. Część 2 30 sierpnia 2003r.; Koterka godzina 20 W barze poruszenie. Janek zauważył, że wszystkie miejscowe kobiety szukają farby do włosów, a farby brak. Nie wie, czy jest to następstwo zbliżenia Marsa do Ziemi, czy jakaś zapowiedź. Janek pracuje w Warszawie na budowie. Do Koterki przyjeżdża na weekend, na seks. O Janie Tup-skim nigdy nie słyszał. Podobno najlepiej zorientowanym w wiosce człowiekiem jest staruszek o przezwisku Dziennikarz. Jeśli Tupski kiedykolwiek miał coś z wioską wspólnego, to Dziennikarz będzie o tym wiedział. 31 sierpnia 2003 r.; Koterka godzina 13 Właśnie kiedy przybyłem do pałacu, rozpoczynało się spotkanie Towarzystwa Przyjaciół Koterki. W atmosferze nieobecnych luster i oskubanych złoceń dawnej sali balowej, na kolorowych krzesełkach wypożyczonych ze szkoły, rozsiadło się kilka niemrawych osób. Trzeba było wybrać prezesa Towarzystwa. A tu wszyscy w niedoczasie i nikt się nie kwapi, żeby tę funkcję przyjąć. Nagle otworzyły się drzwi. Wszedł siwy przygarbiony starzec. Podszedł prosto do Hrabiny i przedstawił się: Jan Tupski. Hrabina odskoczyła, bo jego oddech śmierdział. W swoim obszernym wystąpieniu Jan Tupski wskazuje na złą sytuację Polski, o czym ma między innymi zaświadczać sytuacja konserwatorów pomp, którzy mają coraz mniej klientów, ponieważ ludzie wolą sprowadzać z zagranicy nowe pompy, niż naprawiać stare w zakładzie, który prowadzi jego zięć, pod Warszawą. Analizując sytuację gospodarczą Polski, sięga do czasów pierwszego sekretarza partii komunistycznej Władysława Gomułki: Za Gomułki puste półki Ni szyneczki, ni kiełbaski Tylko gumki na kutaski I globulki do cipeczki 1 koreczki do dupeczki Potem przechodzi do czasów następcy Gomułki, czyli Gierka, kiedy to lud miał się modlić słowami: 146 Me będę kradł Nie będę jadł Ani szyneczki Ani żeberek Tak mi dopomóż Gierek. W końcu wraca do czasów współczesnych konkluzją, że w Polsce brakuje kapitału, a przecież od samego mieszania herbata słodyczy nie nabiera. Jan Tupski przyjechał swoim nierejestrowanym samochodem z Sutna, wioski oddalonej o kilka kilometrów od Koterki. Wozi ze sobą drabinę, bo jest poręczna i ktoś mógłby ją zachwycić i ponieść. Rzeczywiście buduje tam sobie dom i zaprasza, żeby go na budowie odwiedzić. Jan Tupski zupełnie nie był zainteresowany, kto ostatecznie zostanie prezesem Towarzystwa Przyjaciół Koterki. Opuścił pałac zaraz po swoim wystąpieniu, pomrukując: Tu się z pewnością już nic ciekawego nie zdarzy. A były to słowa prorocze. godzina 15 Podczas zwiedzania ruin pałacu letniego rzucił mi się w oczy napis wykonany sprayem na murze nad drzwiami jednej z sal: Pracownia Artystyczna. We wnętrzu wiele przedstawień kopulujących par, także sprayem na ścianie. Nad całą tą orgią panował wizerunek namazany na lewo od drzwi. Przedstawiał diabła z kozią bródką i odwrócony krzyż. godzina 18 Ciężko dojechać z Koterki do Sutna - wioski, w której buduje swój dom Jan Tupski, bo jest tylko jeden autobus dziennie, o niedogodnej porze. Znacznie łatwiej pojechać rowerem. Stąd decyzja, żeby pożyczyć rower. Poszedłem ugadać sprawę w barze. W barze atmosfera niesprzyjająca załatwianiu spraw. Dziarski młodzian, do którego zwracano się przezwiskiem „Słoniu", miota wzrokiem, szukając osoby, którą mógłby pobić. Złorzeczy przy tym straszliwie. (Chuje jebane! Kurwa! To są chuje złamasy!) Z dalszej wypowiedzi wynikało, że inny klient baru skoczył na niego jak małpa, wypierdolił Słonia, po czym sam spierdolił. Słoniu dał się zaskoczyć - stąd jego frustracja. Niezależnie od potrzeby szybkiego odreagowania już syci się perspektywą zemsty: Jezus Maria, jak ja go zobaczę kurwa, niech z matką jadę, z moją mamą kochaną, do Koterki, jak go zobaczę, to go zapierdolę normalnie kurwa, jak będę trzeźwy nawet. On przegrał życie! 147 Oczywiście że nie chciałem przegrać życia, dlatego starałem się jeść swoją fasolkę i nie rzucać w oczy. A jednak dostrzeżono mnie. - Me gniewaj się, że tak brzydko mówimy - zwrócił się do mnie kompan Słonia. - A co ma się gniewać?! - wrzasnął Słoniu. - On ma swoje życie, my mamy swoje życie. On kurwa studiuje, on ma kurwa swój świat, a my jesteśmy pachołkami, którzy musimy na niego pracować. Też mamy swój świat. No nie? godzina 20 Ponieważ w barze nie szło dziś nic sensownego załatwić, postanowiłem udać się do Dziennikarza i jego spytać o rower. Okazało się, że roweru nie ma. (Wypatrzyłem, że stał jakiś rower oparty o płot, ale oczywiście nie mam pewności, czy to był jego rower, choć jestem pewien, że nikt w tym czasie Dziennikarza nie wizytował.) Dziennikarz autorstwo Pracowni Artystycznej przypisał Łukaszowi, słuchaczowi Lubelskiej Szkoły Plastycznej, autorowi wizerunku Chrystusa w koronie cierniowej, który wisi w kościele, synowi fryzjerki. Dziennikarz strasznie zżyma się na powrót Hrabiny. Przed wojną jego ojciec pracował dla jej ojca. Ładował drzewo z wyrębu na wozy. Była zima. Spocił się. Zaziębił. Umarł. Miał 28 lat. Hrabia usunął wtedy wdowę z czwórką dzieci z mieszkania i przydzielił ich do jednego pokoju, w którym już mieszkała jakaś rodzina. Z 56 arów nie byli się w stanie utrzymać. U hrabiego za cały dzień pracy można było zarobić 50 groszy. Póki jeszcze zapasów trochę żywności było po ojcu, to jeszcze, jeszcze, potem był głód. W tym czasie hrabia przebudował pałac w Koterce i kupił kolejny, w Warszawie. Historia jest za szczera. Uraz został. Hrabia uciekł za granicę zaraz po wybuchu wojny. Rosjanie zajęli wioskę na pięć dni, zanim weszli Niemcy. Kiedy rabowali pałac, Dziennikarz zakradł się do magazynów serów hrabiego i miał możność ich pokosztować. Pierwszy raz zamieszkał w pałacu, kiedy Niemcy spalili wieś w odwecie za zabicie żołnierza. Ci, którzy przeżyli pożar, poszli mieszkać do pałacu. Odbudowywali się i stopniowo wyprowadzali, zabierając okna, meble i drobiazgi. Wtedy Niemcy kolejny raz spalili wieś, tym razem dla żartu. Zamoczyli kota w ropie, podpalili i puścili przez zabudowania. Ponownie wioska poszła mieszkać do pałacu. Ponieważ okna wcześniej porozkra-dali, więc pozabijali otwory deskami. Znowu się stopniowo odbudowywali i wyprowadzali. Pałac pustoszał i przestawał być komukolwiek użyteczny. Zniszczał więc. 148 godzina 22 Łukasz nie ma roweru, który mógłby sprzedać lub pożyczyć. Wypiera się autorstwa Pracowni Artystycznej. Rysunki zrobił Piotrek, jego kolega za szkoły plastycznej, którego zaprosił na weekend. Rzecz w tym, że Piotrek wszędzie popodpisywał się inicjałami Łukasza i to do tego drugiego ksiądz w czasie kazania w kościele kierował uwagi o satanistycznych mszach w pałacu, w czasie których rzekomo pali się znicze i wylewa krew. Znalazło się kilku rosłych chrześcijan, którzy chcieli Łukasza nawrócić. Dwóch najbliższych kolegów Łukasza ze szkoły ma plany na życie. Pierwszy jest Świadkiem Jehowy. Planuje w związku z tym żyć pustelniczo i nie dotykać kobiet. Drugim jest Piotrek, ma plany przeciwne. Pisze rymowane piosenki. Jak twierdzi, poszukując rymów można sformułować myśl, do której by człowiek samą refleksją nie doszedł. Łukasz sceptycznie patrzy na plany obu kolegów, właśnie dlatego sam planowania unika. Oczekiwałby od znajomych, żeby się fajnie ubierali, dobrze bawili i oczywiście, żeby go otaczali. Słucha reggae. Hoduje pająka ptasznika. Chciałby robić tatuaże. Wcale nie chodzi o to, że pociąga go skóra, że to praca na żywej materii, że ta powierzchnia oddycha i z wiekiem ulega de-formaqi. Nawet o tradycyjnej metodzie robienia tatuażu poprzez wbijanie w ciało z użyciem młotka drewnianych kołeczków mówi bez błysku w oku. Zostają tylko względy towarzyskie i materialne. Za mały tatuaż można dostać 100 zł. 1 września 2003 r.; Koterka godzina 20 Poznałem w barze Krzysztofa. Krzysztof to jest Koterczak, co żył lub nie żył, przeżył lub nie przeżył. Ostatnio w życiu układa mu się źle, za co wini żonę: - Zobacz, jak moje ręce wyglądają — pokazuje mi pochlapane dłonie. - Lakiery, Farby. Szpachle. Paznokcie poprzebijane. Głupia baba i koniec. Miałem dziewczynę nauczycielkę. Szalały za mnę. Coś tam tego i tak dalej. Nogi rozkładały. Może bym i dobrze wybrał. Dużo lepiej bym wybrał! Ale tego tematu nie ma co ruszać. Jak sobie wybrałem, tak mam. Krzysztof jest człowiekiem po czterdziestce, niskim, ale przystojnym. Rysy twarzy takie, jak na portretach z pałacu. Jeździł w latach 80. na Węgry handlować. Kupował koszule z pięknymi fotkami i nadrukiem Sabrina, 149 Samanta albo Michael Jackson. Był taki szał, że na małej reklamówce koszulek zarabiał 300 dolarów. Przewożenie pieniędzy przez granicę było wtedy zabronione. Nigdy się nie udało celnikowi wytropić, gdzie Krzysztof chowa pieniądze: -O ty znowu Kristof jesteś? Ty jesteś oszust. Gdzieś ty schował? - pyta celnik. - Ja wiem, gdzie schowałem. Nie znajdziesz. - Znajdę. - Nie znajdziesz. - Znajdę. - Mam palinkę. - Krzysztof uśmiecha się i żartobliwie potrząsa palcem. - A ty mi nie pierdol o palince, ja tu muszę znaleźć. - I nie znalazł nigdy. Podwójne dno miałem w walizce, ale ja wiedziałem, że on tam będzie szukał. Ja miałem podwójną górę! Teraz Krzysztof jest blacharzem i stąd te zniszczone dłonie. Klepał samochód taksówkarza, który woził sekretarza partii robotników. Z tej fuchy jest dumny, bo wyklepał jak trzeba. Z zarobkami gorzej. (Polityka naszego kraju tak się popierdoliła, że nic nam się nie opłaca robić.) Po półgodzinie rozmowy Krzysztof zapewnił, że stałem się częścią jego życiorysu. Pochodzę z Warszawy, co zdaniem Krzysztofa zaświadcza, że znam życie, jestem więc świetnym partnerem do barowych dyskusji. Krzysztof zadeklarował się szybko rozwiązać mój temat rowerowy. Zna w sąsiedniej wiosce, w której prowadzi zakład lakierniczy, dziadka, który ma niepotrzebną damkę, bo dzieci kupiły mu rower górski, i z pewnością będzie można od niego tę starą damkę tanio kupić. Umówiliśmy się, że następnego dnia w południe zadzwoni i powie, co i jak. Podobno po wojnie Dziennikarz współpracował z komunistami. Niszczył prywatną inicjatywę, przeprowadzając bardzo drobiazgowe kontrole. Tak wykończył dwóch młynarzy w okolicy. 2 września 2003 r.; Koterka południe Krzysztof nie dzwoni. Zajrzałem do Historyka. Stary kawaler po czterdziestce. Obrażony na szkołę, bo w szkole zatrudniono młodego historyka. Pełny etat wynosi 18 godzin tygodniowo. W szkole w Koter-ce pracy jest na 12 godzin. Czyli obecnie na jednego historyka przypada po 6 godzin, a to oznacza cięcie po pensji. Ostatnio ciotka prosiła go 150 o pośredniczenie w sprzedaży do pałacu kafli piecowych, które stamtąd po wejściu komunistów ukradła. Historyk poszedł z osiemnastowiecz-nym holenderskim kaflem, na dowód, że kafle ma, ale Hrabina ucięła rozmowę szybko: swojego kupować nie będę. Poczuł się parszywie i w pracy założonego przez Hrabinę Towarzystwa Przyjaciół Koterki raczej udziału już nie weźmie. Także z władzami nie chce mieć nic do czynienia. Chciał im sprzedać starą kronikę wsi, którą pożyczył od spadkobierców dawnego wójta i potem nikt się o jej zwrot nie upomniał. Władze nie były tym zakupem zainteresowane. To zdarzenie nawet, na krótki moment, zainspirowało go do myśli o emigracji. Swoją niechęć do gminy, szkoły oraz pałacu Historyk rozciągnął na archiwum, które gromadzi od lat. Dokumentuje ono historię Koterki i jej mieszkańców. Teraz, skoro z wioską nie chce mieć nic wspólnego, karmi się planem spalenia archiwum. Z pewnością gdyby zrobił to dziś, nikt w wiosce by tej straty nie dostrzegł. To wkurza go najbardziej. Spalenie musi więc odłożyć w czasie, a przecież w takich przedsięwzięciach człowiek bywa niecierpliwy. Historyk ma stary rower, z którego nie korzysta, bo potrzebuje roweru lepszej klasy niż ten, co ma, i kiedy chce sobie pojeździć, to taki lepszy rower pożycza od sąsiada, który'z pewnością mi by tego roweru nie pożyczył - zapewnia Historyk. Dlatego zaproponował pożyczenie nieużywanego roweru. Zażądał przy tym rozmaitych dokumentów oraz referencji na piśmie, których niestety nie posiadałem, więc sprawa pożyczenia od niego roweru zdechła. godzina 20 Spotkałem Krzysztofa w barze. Znowu była tylko fasolka. Krzysztof przypomniał sobie wczorajszą obietnicę i bardzo przepraszał za jej niedotrzymanie. Nie zadeklarował się w sprawie dalszej pomocy w kupieniu roweru, a ja nie naciskałem, skoro miałem do czynienia z człowiekiem nie-słownym. Znów zaczął wspominać swoją młodość: W tamtych czasach Na osiemdziesiątym piętrze Po balkonach jak małpa pomykałem... Po tym wstępie opowiedział tę samą historię co wczoraj, więc to była zapewne jakaś ważna dla niego sprawa. Rzecz dotyczyła awantury w warszawskiej restauraqi. 151 Na Żoliborzu Na Starej Baśni sześć Żeśmy wojnę zaczęli taką Że się Krzysiek zrzygal w łazience Kelner do mnie z pretensją I od byle czego zaczęło się coś Zaczai od chamów wyzywać Mówię: Chłopaki zaczynamy inną strefę Wojna to wojna Bijemy się Kelner podchodzi - lufa (Jak mu pierdolnąłem to witrynę 2b&) Drugi podchodzi - lufa Trzeci podlatuje - lufa Potem na balkon I z balkonu w ogródek A tam ktoś mi zapierdzielił kopa Wywaliłem się Patrzę - leży rurka Powoli podniosłem Odwinąłem się Jak mu przypierdoliłem (Nie wiem kto to był) Wyłożył się A ja przez niego Przez tory Popierdoliłem prosto do hotelu To były czasy dobre Ja cię pierdolę 152 3 września 2003 r.; Sutno Idąc lasem od Koterki, w Sutnie, przy starym dębie, obok krzyża, trzeba skręcić w lewo. Stąd już widać łysy pagórek, na którego szczycie kleci swoją bajkę o domu Jan Tupski. Używa desek podłogowych z rozebranego domu, eternitu, blach ocynkowanych, płyt wiórowych i wieloskrzydło-wych drzwi od sklepu przy ulicy Foksal w Warszawie. Twierdzi, że ten dom jest mu bardzo potrzebny. W szczycie domu Jana Tupskiego jest dziura. W przyszłości zmieści w niej drewniany element architektoniczny odziedziczony po śmierci kolegi. Element ów przywiózł kolega ze Lwowa, kiedy go wysiedlali, i w Warszawie wykorzystywał jako domek dla ptaków. Jan Tupski chce wyłożyć element wyprasowaną folią aluminiową, zainstalować w szczycie domu i zmieścić w nim figurkę Matki Boskiej. 4 września 2003 r.; Sutno poranek Od samego rana Jan Tupski zapędził mnie do roboty. Rządzi ostro: -Atu jest dziura... Daj deskę. Ta deska niedobra. Daj tamta, z zacięciem. Ale uczesz ją najpierw. No, weź siekierę i uczesz trochę tę deskę. - Ja walę z tej, ty z tej. No, wal teraz. No, bij gwoździa. No, bij! ZABIJ! No! No jeszcze! I starczy! STARCZY! Z tego się nie strzela. - Nie możesz tego trochę ulżyć do góry? , 5 września 2003 r.; Sutno Jan Tupski swoje kontakty z Ukraińcami zaczął od Ani, którą spotkał w sklepie. (Ona nasza pierwsza lokatorka była Ukrainka.) Wypytała go, gdzie mieszka i co porabia. Jan Tupski wzbudził zaufanie dziewczyny, zwierzyła mu się więc ze swojego zmartwienia. Jak większość jej rodaków przyjechała do Polski pracować na czarno. Wynajmuje kwaterę razem z czterema młodymi Ukraińcami, którym nie ufa, boi się więc trzymać zarobione pieniądze w domu. Jan Tupski zaproponował, żeby pieniądze trzymała u niego. (Przyjdziesz do żony, żona od ciebie weźmie, gdzie schowa, to mnie nic nie obchodzi. Żona jest i rano, i wieczór, ja nie zawsze jestem w domu.) Ania jeszcze tego samego wieczora pieniądze przyniosła. Kilka dni później stawiła się u Tupskiego z walizką. Okazało się, że jej współlokatorzy zadzwonili za cztery tysiące złotych. Gospodarz ich wszystkich wygnał i Ania nie ma 153 gdzie mieszkać. Płakała. Została przyjęta. Kiedy kilka miesięcy później Ania wyjechała na wakacje na Ukrainę, przy furtce Jana Tupskiego stanęły trzy młode Ukrainki. Dostały adres od Ani i chciały się u Jana Tupskiego zatrzymać. (No i przyjechali, stoją w bramie, ja przyszedłem się ich zapytać, czemu nie idą dalej. Oni nie znają. Dostali adres od Ani, że tu można się zakwaterować. A ja mówię: No, ja nie wiem. Żony nie ma. Ja sam, tego... Nie wiem, nie wiem...) Panie wszczęły lament: - Panie, jak by my znali, że wy nas nie weźmiecie, to by my nie jechali wcale! Jakoś nawinął się zięć Tupskiego. Wylegitymował je. Nadia uczycielka. Marylka studentka. Stenia księgowa. - Na długo? - spytał zięć. - Na miesiąc - odpowiedziały panie. - Dziadek, bierz, nic nie gadaj. Zostały przyjęte. Stenia znalazła pracę w piekarni. Pozostałe jeździły sprzątać na Warszawę. Uczycielka pojechała po miesiącu, bo się zaczynała szkoła. Marylka i Stenia przedłużyły sobie jeszcze o dwa tygodnie. Kiedy wyjechały, przed furtką Jana Tupskiego stanął Igor, syn Steni (mater moja tu była...). I tak to się kręciło do zdarzenia, jakie miało miejsce w lutym tego roku. To była taka tragedia, że o pierwszej w nocy wpadł na podwórze Ukrainiec i zaczął łomotać do drzwi, żeby go niezwłocznie wpuścić. Nie został wpuszczony, bo nikt go nie znał, a pora i okoliczności nie sprzyjały zawieraniu znajomości. Chwilę po tym dopadła go sfora mężczyzn i zaczęła tłuc (tłukli ile wlazło, on tak upadł, skulił się, a oni go bili gumami, młotkami..). Potem uciekli, a on leżał ten Ukrainiec i krew na pobitej szybie, bo on koniecznie chciał się do środka dostać. Całe zdarzenie obserwowała żona Tupskiego. On w tym czasie twardo spał. Zbudziła męża i mówi: - Leży człowiek, szkło pobite, zabili człowieka, leży człowiek, wstawaj. Wstał, poszedł obejrzeć zabitego człowieka i stwierdził, że na trupa nie wygląda. (Na trupa on nie pokazywał) Jan Tupski ma pewną wiedzę w tym zakresie, bo przecież był na froncie. (Ja trupów widziałem na froncie. Trup nie leży spokojnie! Zdrowy człowiek jak go zabiją, to musi się świergać, pręgować, nogami, rękami, głową czasami wali. O! Taka jest sprawa. A on spokojnie tak leżał.) Zadzwonił po pogotowie i policję. Kiedy wrócił na schody, trupa już nie było. Uciekł. Ani policja, ani pogotowie go nie znalazło. Szukali w budynkach gospodarczych, tymczasem trup się schował gdzie indziej. (On taki frajer, żeby się schować gdzieś do budynku?) Odjechali, a Jan Tupski rozpoczął własne poszukiwania. Znalazł oczywiście. Potem dowiedział się, że 154 Ukrainiec był winowat. Ale czym zawinił, to się już nie interesował. (Czy my mamy czas w swoim wieku dochodzić, czym on był „winowat"? Czasami to się mówi: a pies im mordę lizał. Bez niczego by go nie bili.) Spałem w domku Jana Tupskiego. Nocą szron osiadł mi na włosach. Trzeba wracać do domu leczyć przeziębienie. 6 września 2003 r.; Koterka W drodze powrotnej zatrzymałem się na chwilę w Koterce. Przed sklepem stali kudysie, tj. alkoholicy, i wspominali lipę: Ona była wolna. Ona krzywo stała, obserwowała, co tu się dzieje. Te wszystkie radości. Te wszystkie wesela, te wszystkie pogrzeby, tych wszystkich pijanych... Lipa rosła przy rozstaju dróg. Była bardzo stara. Istotnie miała tę przedziwną właściwość, że zamiast zawłaszczać niebo, wolała płożyć się po ziemi, wokół krzyża i zaglądać. Ścięto ją ostatnio przy poszerzaniu drogi. < 7 września 2003 r.; Warszawa W skrzynce zastałem list od pani redaktor w sprawie rozdziału III. W ocenie pani redaktor historia o znalezieniu listów w pociągu sugeruje, że wszedłem w ich posiadanie nielegalnie. Dlatego, zdaniem pani redaktor, warto byłoby napisać, jak było naprawdę, bo prawda kryje wątek osobisty, który mógłby w książce scalić elementy, które miejscami są ze sobą powiązane bardzo luźno, albo wcale. Tak więc prawda jest następująca: W 1992 r. w Krakowie zmarł mój wujek. Pomagałem ciotce porządkować papiery, jakie po sobie zostawił. Przy tej sposobności znaleźliśmy archiwum d'Abancourtów. Wujek był ostatnim z d'Abancourtów i po kądzieli. Nie miał dzieci i krewnych ze strony matki. Ponieważ ani ja, ani ciotka do tej rodziny nie przynależeliśmy, powstała wątpliwość, czy jesteśmy uprawnieni, żeby w odnalezionych papierach węszyć. Nieotwarta skrzynia spoczęła w piwnicy. Kilka lat później podróżowałem rowerem po Ukrainie. Pewnego razu wieczór zastał mnie w zapadłej wiosce nieopodal Buczacza, w Jazłowcu. Przenocowałem w ruinach miejscowego zamku. Rano odkryłem, że w jednym ze skrzydeł żyje zakonnica, s. Annunqata, niegdyś matka generalna niepokalanek, która opuściła Polskę rozczarowana lokalnym kapitalizmem (wolę tutejszą biedę..). To od niej usłyszałem o błogosławionej Marce- 155 linie. Nie potrafię dziś powiedzieć, co takiego zainteresowało mnie w osobie Marceliny, że postanowiłem poznać jej losy. Figurka świętej Tereski w kościele św. Bartłomieja w Drohobyczu ponagliła mnie w sprawie niepokalanek. Znów pojechałem do Jazłowca. Następne miesiące poświęciłem studiowaniu żywota błogosławionej. I właśnie przy tej sposobności w archiwum niepokalanek w Szymanowie natknąłem się na informację o wychowance niepokalanek Helenie d'Aban-court oraz o dwóch zakonnicach o tym nazwisku (siostrze Szczęsnej i siostrze Ksawerze). Pojechałem do Krakowa, zszedłem do piwnicy i otworzyłem skrzynię. Wnętrze zawierało listy błogosławionej Marceliny do Ksawerego d'Aban-courta. Szybko znużyła mnie ich lektura. Jako że w tym czasie dojrzał już mój związek z Ines, bardziej ciekawiło mnie, co do siebie pisali małżonkowie, Aniela i Ksawery. Oczywiście także w osobie Ksawerego, jak zresztą w każdym z bohaterów tej książki, odnalazłem detale, które mnie mocno obeszły, ale to zbyt osobiste, żeby się z tym obnosić. 8 września 2003 r.; Warszawa Oksana dzwoniła. Wróciła z Ukrainy. Na Krym ostatecznie nie pojechała. Posiedziała we Lwowie tydzień i wróciła wczoraj wieczorem. Iwan pojawił się dzisiaj rano. Znalazł sobie dziewczynę dwa domy dalej. Jest osiem lat od Oksany młodsza. Polka, co w przypadku ślubu ułatwiłoby mu zdobycie wizy wjazdowej do Polski. Iwan zapowiedział, że dniami będzie zaglądał do Oksany, ale nocami woli niepokoić młodszą. Oksana straszliwie mu naurągała. Iwan mruknął tylko, że największymi obelgami go nie przebije. Oksana koniecznie chce zapoznać mnie z obrzydliwością swojego związku z Iwanem. Żąda, żeby to OPUBLIKOWAĆ. 9 września 2003 r.; Warszawa Bankier dzwonił. Opowiedziałem mu o Hrabinie z Koterki, która po upadku komunistów wróciła do pałacu, remontuje go, rozkręca interesy i daje ludziom pracę, choć z finansami u niej krucho, bo odzyskując pałac, nie odzyskała majątku, który niegdyś zarabiał na jego utrzymanie. Rzecz w tym, że ludzie nie bardzo tę pracę cenią. Może dlatego, że Hrabina kiepsko płaci, a może dlatego, że Hrabina ich nie lubi za to, że popsuli jej pałac? 156 - Na jej miejscu kupiłbym największe fabrykę w okolicy - powiedział Bankier. - Po co? - Żebym ją mógł zamknąć. - Po co? - Żeby ten lud nie miał pracy. - A co to da? - Rewolucję. - Ale wtedy by ciebie wyrżnęli? - Zaletą rewolucji jest, że lud wyrzyna się sam. - Czy od tego nie przybywa dobrze pracujących robotników? - Wielkie idee nie muszą być spójne. - A znasz spójną? - Trzeba wprowadzić niewolnictwo, które nauczyłoby lud pracować. - Me jesteś społecznie wrażliwy. - To prawda, nie jestem społecznie wrażliwy. Jestem Dydaktykiem. 10 września 2003 r.; Warszawa Jutro Ines wraca. EPILOG Wróciłem do Warszawy, bo czasy nie sprzyjają zbyt długim podróżom, skoro koniecznością jest, żeby zarabiać. Więc raz jeszcze podjąłem trud znalezienia pracy. Po pół roku trafiła się posada urzędnika. Wieczorami w domu porządkowałem archiwum d'Abancourtów. Przy tej sposobności spotkałem się z listem, jaki 6 lutego 1877 roku napisał z Tarnowa mecenas Karol Kaczkowski do Ksawerego d'Abancourta, donosząc mu o „reprezen-tancie nowej potęgi politycznej", hr. Józefie Męcińskim........ Wielmożny Panie Dobrodzieju! . ¦-,. W odpowiedzi na łaskawy list Pana Dobrodzieja z dnia 1. bm. niemogę dać zadawalającej odpowiedzi w kwestyi odnoszącej się do osób wymienionych bo niektórych nieznam zupełnie jak np. Gustawa Romera i Maxymiliana Zatorskiego ani z osoby, ani zusposobienia - zaś co do innych niemam dosyć odwagi kreślić z całą szczerością ich charakterystyki, która by ich w każdym razie niezadowoliła. - ]ózef Męciński jest wychodźcą z Królestwa syn biednych rodziców i utrzymywany w szkołach kosztem swojego zamożniejszego wuja - nie skończył studyów i poświęcił ten czas — jak zwykle młodzież chulaszcza. - Podczas powstania przybył do Galicyi i odznaczał się skrajną czerwoną demokraty cznością. - Jako ranny dostał się w dom majętnego Antoniego Dobrzyńskiego i potrafił sobie ująć serce jego córki Heleny. - Ojciec był jednakże bardzo realny człowiek sprzeciwiał się zamężciu córki z człowiekiem nic nie mającym. - Pan }. M. chcąc mu jednakże zaimponować przypytał się do kuzynostwa z hrb. Męcińskim z Dukli - przybrał tytuł hrabiego i jako taki ożenił się z majętną Panną Dobrzyński} - a ze zmianą położenia materyalnego - zmienił także i swoje zapatrywania polityczne. - Chcąc się zaakredytować w sferach wyższej arystokracyi przyjął ich zasady i wyobrażenia - a dla zatarcia wspomnień przeszłości i stania się koniecznym 159 1 w przerzedzającym się obozie arystokratycznym - przedrażnia konserwatywne zasady tego obozu skrajnem wstecznictwem i rycerską napaścią na ideologię demokratów i spiskowców. - Myśmy się zetknęli w roku 1868 w Radzie powiatowej - a sądząc, że mam do czynienia z rzetelnym patryotą przyczyniłem się do jego popularności i do zamianowania go wiceprezesem tarnowskiej Rady powiatowej. - Wkrótce spostrzegłem, że jego niepochamowana ambicya nieuczpliwiła go - na tem podrzędnem stanowisku - rozpoczęło się zatem pasmo intryg i niezłowań - a w roku 1873. za cenę obalenia mnie ofiarowała mu tutejsza klika magistratualna marszałkostwo i poselstwo - i tą drogą wysunął się na widownię polityczną - i zdobywa sobie przypuszczonym szturmem popularność na wszystkie strony. - jest to człowiek bez wykształcenia - a nawet burzliwe życie i namiętna gra w karty nie zostawiła mu dosyć czasu uporządkowania swych myśli do jakiegoś poważniejszego nastroju i założenia - jednakże ma nadzwyczajną łatwość wysławiania się - zadki dar szybkiego zoryentowania się nawet w kwestyach których nie rozumie - ogromna śmiałość decydowania nawet o rzeczach - których nic nie rozumie - tak, że w sferach ludzi bezmyślnych, potrafił pozyskać ogromne uznanie. - Ma on ogromne podobieństwo do Czerwonego Księcia. Wsteczny skrajny z pozorami czerwieńca egzaltowanego. - Nie ma on żadnej twórczości i samodzielności, którą może dać nauka, lub refleksya - jednakże w kwestyach, w których nie jest kupowany zasadami obecnie przybranemi mógłby przyjść bystrością samą do poglądów wznioślej-szych. - Pomimo to ze względu wdzięczności dla tutejszej kliki magistratualnej - utrzymuje on i pielęgnuje bardzo starannie swoje dawne tradycye z czerwonymi i ohlokracyą tutejszą bardzo wątpliwego patryotyzmu. - Lita arystokracya wie bardzo dobrze o tych skrytych sympatyach samozwań-czego hrabiego i w swoim gronie lekceważą go sobie - tolerują go jednakże między sobą po części dla wysług które im oddaje, po części z obawy - bo jest strasznym nie przebierający w środkach walki. - Efronterya jego, bezczelność w kłamstwie, gotowość do wszelkiej intrygi czynią go nadzwyczaj niebezpiecznym. - Będąc np. w zaciętym antagonizmie zemną - po napisaniu przez Alojzego Mi-lewicza otwartego listu - niezgrabnego paszkwilu na mnie - pospieszył natychmiast - zawiązać z nim relacye - a w nadziei dalszych przysług. Sam sobie nadaje tytuł powagi krajowej - a zatem gdziekolwiek bądź się znajdzie będzie się pozował w najbliższem otoczeniu Marszałka i Namiestnika. - 160 Wielkim brakiem w jego niepohamowanych ambicyach jest okoliczność, że nie umie ani po niemiecku ani po francusku co jedno utrudnia mu wejście do Rady Państwa i zajęcie tam jakiegoś wytycznego stanowiska - a drugie wstępu z szykiem w koła rzeczywiście arystokratyczne. — Nienawidzi namiętnie Dziennik Polski - prawdopodobnie z przyczyny, że autor kronikarza jest jego [nieczytelne] nim nazwał go dawniej pługawim pismem - pomimo to zachodzi do Redakcyi dla zaskarbienia sobie ich względów z obawy ich opozycyi. - Ziemiałkowskiego nie zna, ledwie z osoby, dzieli jednakże w tej mierze nienawistne uczucia wyższych towarzystw. jedną z pierwszych czynności marszałkowskich był projekt wykreślenia z budżetu powiatowego zasiłku pieniężnego dawanego z funduszów powiatowych w celu zasilenia bibliotek ludowych. - Niewiem nawet czy nie będzie wniesiony jakiś projekt zmodyfikowania odnośnej ustawy. - W stosunku do Państwa austryackiego nie wzniesie się do jakiegoś poglądu wyższego - polakierya ograniczająca się na bezmyślnej nienawiści Niemców, Żydów i liberałów wiedeńskich - nie pozwoli mu przyjść do poznania koniecznej łączności z Austryą. - Z tych aforystycznych pobieżnie rzuconych szkiców możesz sobie WPan uzupełnić obraz tej nowej politycznej potęgi - na tem dzisiaj kończę - a jak czas pozwoli - dorzucę jeszcze kilka szkiców co do innych osobistości. - Koniecznie trzeba było ten list zacytować dla zobrazowania punktu, do którego wróciłem. I kiedy tak któregoś dnia siedziałem w oknie i ów punkt analizowałem, zauważyłem, że na Inżynierskiej zupełnie już zdechły kasztany. Nota edytorska W cytowanych listach i materiałach nie zaznaczono skrótów, częściowo zachowano interpunkcję i ortografię. Niektóre nazwy, imiona i nazwiska zostały zmienione. Materiały źródłowe: 1. Pismo Święte. Nowy przekład, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa 1981; 2. Bhagawadgita, za: Śri Śrimad A. C. Bhaktivedanta Swami Prabhupada, Bhagavad - Gita taka jaką jest, przekł. Krystyna Bocek, BBT Warszawa 1989; 3. Archiwum ss. niepokalanek w Szymanowie; 4. Archiwum PAN w Krakowie. Spis treści Prolog .......................................................5 Część pierwsza................................................7 Część druga .................................................93 Epilog .....................................................159 Nota edytorska..............................................163 Fotografie Jakub Grygiel (s. 9, 29, 137), Mateusz Manikowski (s. 59, 95, okładka), Maciej Skawiński (s. 117) Rysunek na okładce Maria Wollenberg-Kluza Redakcja Maria Kaniewska Korekta Andrzej Otlowski © Copyright by Adam Płociński, 2004 ISBN 83-86872-52-7 Wydawca: Fundacja Pogranicze 16-500 Sejny ul. Piłsudskiego 37 tel./fax: (0-87) 516-37-95 e-mail: wydawnictwo@pogranicze.sejny.pl http://pogranicze.sejny.pl/wydawnictwo/ Skład i łamanie: Dariusz Sznejder Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych, Łódź