Krentz Jayne Ann Za późno na ślub Podziękowania To właśnie drobne szczegóły tworzą atmosferę powieści, podobnie jak każdej historii ży- ciowej. Za istotne informacje dotyczące diademu, pewnej lampy oraz peruki w stylu Kleopatry dziękuję Donaldowi Baileyowi, który jeszcze niedawno pracował w Dziale Sztuki Greckiej i Rzymskiej Muzeum Brytyjskiego. Pragnę także podziękować mu za cierpliwe wyjaśnienia na temat odpowiedniego przyrządzania dżinu z tomkiem. Za wszelkie ewentualne błędy w tekście biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność. 1 Pierwszą wskazówką, że starannie ułożone plany na wieczór skazane są na niepowodzenie, był widok Kleopatry stojącej w drzwiach jego sypialni. - Cholera jasna... - powiedział bardzo cicho. - Spodziewałem się Afrodyty... Nadzieja na długo oczekiwaną namiętną noc, spędzoną w wygodnym łóżku w towarzystwie kochanki, a czasami także współpracownicy, Lavinii Lakę, rozwiała się jak lek- ka mgiełka. Przeszłość wróciła, aby dać mu się we znaki, i to w najmniej odpowiedniej chwili. - Witaj, Tobiasie... - Kobieta opuściła zielono-złocistą maskę, przytwierdzoną do małej złotej rączki. Diadem z królewską kobrą, zdobiący długą, złożoną z niezliczonych czarnych warkoczyków perukę, zalśnił w świetle bijącym od kinkietu na ścianie. Jej ciemne oczy zabłysły pełnym ironii rozbawieniem. - Dużo czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania, nieprawdaż? Mogę wejść? Od chwili, gdy ostatni raz widział Aspasię Gray, upłynęły trzy lata, lecz ona niewiele się zmieniła. Nadal była oszałamiającą pięknością o klasycznym profilu, który idealnie pasował do kostiumu królowej Egiptu. Wiedział, że jej włosy są w rzeczywistości nie czarne, lecz ciemnobrą- 7 zowe, o wyjątkowo interesującym odcieniu. Jasnozielona suknia haftowana złotą nicią podkreślała wszystkie zalety wysokiej, smukłej sylwetki. Ostatnią rzeczą, na jaką Tobias March miał w tej chwili ochotę, było odnawianie dawnych znajomości, lecz Aspa-sia Grey stała przed nim i jego życzenia nie miały teraz naj- mniejszego znaczenia. Wspomnienia mrocznych przeżyć sprzed trzech lat runęły na niego z siłą rozszalałych sztormowych fal. Z trudem zapanował nad sobą i szybko spojrzał w głąb ciemnego korytarza za plecami Aspasii. Nic nie wskazywało na to, aby Lavinia przebywała gdzieś w pobliżu. Jeżeli nie będzie tracił czasu, to może zdoła pozbyć się nieproszonego gościa, zanim wieczór okaże się całkowicie zmarnowany... - Lepiej wejdź - rzucił niechętnie, robiąc jej miejsce w drzwiach. - Widzę, że wcale się pan nie zmienił... - zamruczała. -Wciąż tak samo czarujący... Weszła do pokoju oświetlonego blaskiem płonącego na kominku ognia, cicho szeleszcząc fałdami jedwabnej sukni i roztaczając dookoła zapach egzotycznych perfum. Tobias zamknął drzwi i zwrócił ku niej twarz. Wcześniej, w salach,- gdzie odbywał się bal kostiumowy, nie zauważył ani jednej Kleopatry, ale w końcu nie było w tym nic dziwnego - zamek Beaumont był ogromny, a tego wieczoru zaproszono wyjątkowo dużo ludzi. Poza tym Tobias interesował się tylko jednym gościem. Zaproszenie na przyjęcie otrzymał dzięki wpływom lorda Vale. W pierwszej chwili wcale nie zamierzał się tu zjawić, takie imprezy nigdy go nie pociągały, wręcz przeciwnie, mocno go nudziły. Dopiero później Vale przypomniał mu o głównej zalecie dobrze zorganizowanych przyjęć w wiejskich posiadłościach. - To prawda, że tym okazjom zawsze towarzyszą długie, nudne śniadania, frywolne rozmowy i idiotyczne 8 zabawy, proszę jednak pamiętać o jednej niesłychanie ważnej rzeczy - i pan, i pani Lakę otrzymacie oddzielne sypialnie. Co więcej, nikomu nie przyjdzie do głowy, aby interesować się, w którym z tych pokoi zdecyduje się pan spędzić noc. Szczerze mówiąc, prawdziwym celem dobrze zaplanowanego przyjęcia jest zapewnienie gościom właśnie takich możliwości... Świadomość prawdziwego charakteru wielkiego przyjęcia w wiejskiej rezydencji poraziła Tobiasa z siłą piorunu. Kiedy Vale, który nie zamierzał skorzystać z zaproszenia do Beaumont, uprzejmie zaproponował mu jeden ze swoich powozów, Tobias chętnie się zgodził. Był zaskoczony, i to bardzo przyjemnie zaskoczony, gdy Lavinia prawie bez sprzeciwu przystała na ułożony przez niego plan. Podejrzewał, że potraktowała przyjęcie przede wszystkim jako okazję do znalezienia nowych zleceń i że właśnie to było powodem jej entuzjazmu, nie chciał jednak, aby ten fakt popsuł mu humor. Po raz pierwszy w czasie ich znajomości mogli cieszyć się luksusem spędzenia nie jednej, ale aż dwóch nocy w ciepłym pomieszczeniu i intymnym spokoju prawdziwego łóżka. Ta perspektywa wydała mu się po prostu zachwycająca. Przynajmniej tym razem nie będą musieli czaić się w parku lub zadowalać się biurkiem w małym gabinecie Lavinii. Przez trzy cudowne dni Tobias nie będzie musiał liczyć na dobry humor i łaskawość gospodyni Lavinii, która czasami, kiedy się zjawiał, dawała się namówić na wyprawę po porzeczki. Czasami, ale nie zawsze. Naturalnie, zbyt krótkie spotkania z Lavinią w mieście nieodmiennie sprawiały mu mnóstwo przyjemności, lecz chociaż były naprawdę stymulujące, często towarzyszył im pośpiech i zdenerwowanie. Kiedy umawiali się w parku, zazwyczaj tuż przed randką zaczynał padać deszcz, nigdy też nie mieli pewności, czy siostrzenica Lavinii, Emeline, nie wybierze najmniej odpowiedniej chwili, aby wrócić do domu. 9 Trzeba było też brać pod uwagę nieprzewidywalny charakter ich wspólnego zajęcia. Gdy oferuje się swoje usługi osobom, którym zależy na prywatnym śledztwie, klienci mogą w każdej chwili zapukać do drzwi. Spojrzał na Aspasię. - Co tu robisz, do diabła? Myślałem, że jesteś w Paryżu! - Doskonale wiem, Tobiasie, że czasami twoja szczerość przekracza granice nieuprzejmości, ale chyba zasługuję na cieplejsze przyjęcie. Łączy nas przecież coś więcej niż przelotna znajomość... Miała rację, oczywiście. Ich oboje na zawsze połączyły minione wydarzenia i nieżyjący Zachary Elland. - Wybacz mi - rzekł cicho. - Zaskoczyłaś mnie, to dlatego. Nie zauważyłem cię po południu, kiedy przyjeżdżali inni goście, ani w czasie balu kostiumowego. - Przyjechałam dość późno, już po rozpoczęciu balu. Widziałam cię, ale byłeś bardzo zajęty swoją rudą przyja-ciółeczką... - Aspasia z leniwym wdziękiem zdjęła rękawiczki i wyciągnęła dłonie do ognia. - Kto to taki, na miłość boską? Nigdy bym nie przypuszczała, że to kobieta w twoim typie... - To pani Lakę - rzucił ostro. - Ach, rozumiem... - Aspasia utkwiła wzrok w płomieniach. - Jesteście kochankami. Była to konstatacja, nie pytanie. - Prowadzimy także wspólne interesy - rzekł gładko. -Czasami. Aspasia obrzuciła go uważnym spojrzeniem spod lekko uniesionych brwi. - Nie rozumiem. Czy chodzi ci o to, że łączą was sprawy finansowe? - Można to i tak ująć. Pani Lakę i ja zarabiamy pieniądze w ten sam sposób - ona przyjmuje zlecenia na prowadzenie prywatnego śledztwa, podobnie jak ja. Niektóre z nich podejmujemy wspólnie. Twarz Aspasii rozjaśnił przelotny uśmiech. 10 - Prowadzenie prywatnego śledztwa jest trochę lepsze niż szpiegowanie, ale na pewno nie tak szacowne jak twoja poprzednia kariera biznesmena... - Obecna praca bardziej odpowiada mojemu temperamentowi. - Nie zamierzam pytać, z czego wcześniej utrzymywała się twoja partnerka. Dosyć, pomyślał Tobias. Istnieją jakieś granice zobowiązań wobec dawnych znajomych. - Powiedz mi lepiej, dlaczego tu przyjechałaś. Mam pewne plany na resztę nocy. - Nie wątpię, że plany te mają związek z osobą pani Lakę. - W głosie Aspasii zabrzmiała przepraszająca nuta, chyba całkiem szczera. - Przykro mi, naprawdę. Nie przy-szłabym do twojej sypialni o tej porze, gdyby sprawa nie była wyjątkowo ważna i pilna, możesz mi wierzyć. - Czy ta sprawa nie może poczekać do rana? - Obawiam się, że nie. Odwróciła się od kominka i powoli podeszła do To-biasa. Aspasia była światową damą. Wiedział, że do perfekcji opanowała cenioną w dobrym towarzystwie sztukę ukrywania uczuć, lecz teraz zorientował się, że spod jej chłodnej maski wyziera coś głęboko niepokojącego. Zbyt często widział ten wyraz twarzy u innych, aby go nie rozpoznać. Aspasia Gray się bała. - Co się dzieje? - zapytał łagodniejszym tonem. Westchnęła. - Nie przyjechałam tu po to, aby spędzić kilka przyjemnych dni na wsi. Jeszcze wczoraj nie miałam zamiaru skorzystać z zaproszenia do zamku Beaumont, kilka tygodni temu zawiadomiłam nawet gospodarzy, że nie będę mogła przyjechać, ale sytuacja uległa zmianie. Jestem tu z twojego powodu... Tobias zerknął na kieszonkowy zegarek, leżący na biurku. Dochodziła pierwsza w nocy. Dom powoli układał się 11 do snu. Za parę minut do drzwi zapuka Lavinia, musi więc jak najszybciej pozbyć się Aspasii. - Dlaczego przyjechałaś w ślad za mną, do diabła? Przecież z miasta jedzie się tu bite sześć godzin. - Nie miałam wyboru. Wczoraj z samego rana byłam u ciebie na Slate Street i od służącego dowiedziałam się, że wyjechałeś do Beaumont i wrócisz dopiero za kilka dni. Na szczęście przypomniałam sobie, że w zaproszeniu znajdowała się wzmianka o balu kostiumowym. W ostatniej chwili udało mi się znaleźć tę perukę i maskę. - Dostałaś zaproszenie na bal? - zapytał z zaciekawieniem. - Tak, oczywiście. - Wykonała zniecierpliwiony gest. -Lady Beaumont rozsyła zaproszenia wszystkim osobom z towarzystwa. Organizowanie wielkich przyjęć od lat sta- nowi jej wielką pasję, a lord Beaumont z radością temu sprzyja. Do wszystkich osób z towarzystwa Aspasia z całą pewnością nie zaliczała ani Tobiasa, ani Lavinii. Oni dwoje obracali się na obrzeżach wielkiego świata wyłącznie dzięki koneksjom z bogatymi, wpływowymi byłymi klientami, takimi jak Vale czy pani Dove, lecz te znajomości wcale nie znaczyły, że automatycznie trafiali na listy regularnie zapraszanych gości wszystkich szacownych pań domu. Natomiast Aspasię zapraszano wszędzie ze względu na jej nieskazitelne pochodzenie. Była ostatnia z rodu i na dodatek odziedziczyła duży majątek po ojcu. Mając siedemnaście lat, wyszła za człowieka o czterdzieści lat starszego, który zszedł z tego świata sześć miesięcy po ślubie, zostawiając jej sporo pieniędzy. Tobias szybko obliczył, że Aspasia ma teraz dwadzieścia osiem lat. Połączenie urody, świetnego urodzenia i pieniędzy czyniło ją wyjątkowo atrakcyjnym gościem, nic więc dziwnego, że dostała zaproszenie do zamku Beaumont. - Dobrze, że gospodyni znalazła dla ciebie pokój, skoro 12 wcześniej odrzuciłaś zaproszenie - zauważył. - Odnoszę wrażenie, że w zamku nie ma wolnego kąta... - Tłoczno tu, to prawda, ale kiedy udałam, że od początku zamierzałam wziąć udział w balu, więc wszystko to jakieś nieporozumienie, gospodyni i kamerdyner zdołali znaleźć dla mnie niezwykle przyjemny pokój na tym samym piętrze... Podejrzewam, że przenieśli kogoś mniej ważnego do gorszego pokoju. - Powiedz wreszcie, o co chodzi. Aspasia zaczęła nerwowo spacerować przed kominkiem. - Nie wiem, od czego zacząć... W ubiegłym miesiącu wróciłam z Paryża i zamieszkałam w mieście. Naturalnie, planowałam, że złożę ci wizytę, kiedy już na dobre się zainstaluję... Tobias, który bacznie ją obserwował, doszedł do wniosku, że ostatnie zdanie raczej nie świadczy o prawdomówności Aspasii. Był całkiem pewny, że gdyby miała wybór, nigdy więcej by się z nim nie skontaktowała, ale rozumiał to. Wiedział, że zawsze kojarzyć się jej będzie z tragicznymi wydarzeniami sprzed trzech lat. - Dlaczego więc tak nagle postanowiłaś się ze mną zobaczyć? - zapytał. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, lecz zgrabne nagie ramiona zesztywniały. Tobias pamiętał, że Aspasia nie denerwuje się z byle powodu. - Wczoraj rano wydarzyło się coś ważnego - powiedziała, wpatrując się w ogień. - Zrozumiałam, że muszę natychmiast zasięgnąć twojej rady... - Przejdźmy do sedna sprawy, dobrze? - zaproponował. - Doskonale, obawiam się jednak, że nie uwierzysz mi, jeśli najpierw nie pokażę ci, co zostawiono na progu mojego domu... Otworzyła malutką, wyszywaną cekinami torebkę i wy- 13 jęła z niej zawinięty w płócienną chusteczkę przedmiot. Podsunęła mu zawiniątko na otwartej dłoni. Tobias wziął je i podszedł do biurka, na którym płonęły świece. Ostrożnie rozwiązał rogi chusteczki. Widok spoczywającego na białej tkaninie pierścienia sprawił, że włosy na karku stanęły mu dęba. - Do diabła... - wyszeptał. Aspasia milczała. Skrzyżowała ramiona pod piersiami i nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Tobias dokładnie obejrzał wysadzaną czarnymi kamieniami obrączkę. Lśniące klejnoty otaczały maleńką złotą trumienkę. Czubkiem palca ostrożnie uniósł jej wieczko. Z wnętrza miniaturowego sarkofagu szczerzyła do niego zęby starannie wyrzeźbiona biała trupia czaszka. Przechylił pierścień, aby odczytać łaciński napis na wewnętrznej stronie wieka trumny, w myśli przekładając memento mori na angielski. Pamiętaj, że musisz umrzeć. Spojrzał Aspasii prosto w oczy. - To stara maksyma, przypominająca o śmierci... - Tak. - Aspasia skinęła głową i mocniej zacisnęła ramiona. - Mówisz, że ktoś zostawił ten pierścień na progu twojego domu? - Znalazła go moja gospodyni. Był w małym pudełeczku, obleczonym w czarny aksamit. - Było tam coś jeszcze? Jakaś wiadomość? - Nie, tylko pierścień. - Zadrżała, nie mogąc ukryć lęku i obrzydzenia. - Teraz chyba rozumiesz, dlaczego tak mi zależało, żeby się z tobą spotkać? - To niemożliwe - powiedział Tobias spokojnie. - Zachary Elland nie żyje. Oboje widzieliśmy jego ciało. Na ułamek sekundy zamknęła oczy. Kiedy podniosła powieki, w jej oczach malował się ból. - Nie musisz mi o tym przypominać. Ogarnęło go poczucie winy, równie wyraźne i silne jak dawniej. 14 - Oczywiście... Przepraszam. - Gdy było już po wszystkim, powiedziałeś mi, że słyszałeś pogłoski o innym człowieku, który podobnie jak Zachary zawodowo trudnił się zabijaniem. O zabójcy, posługującym się takim samym strasznym podpisem... - Uspokój się. - Mówiłeś, że nigdy go nie schwytano, ale że i tak trudno byłoby dowieść jego winy, ponieważ zawsze stwarzał pozory, iż jego ofiary umierały śmiercią naturalną albo ginęły w wypadku... - Aspasio... - Więc może on jednak nadal żyje... Może... - Posłuchaj mnie uważnie - zaczął zdecydowanym tonem. - Tamten zabójca, zwany Człowiekiem Memento Mori, jeżeli nawet rzeczywiście żył i działał, byłby teraz w mocno podeszłym wieku. Pogłoski, o których ci mówiłem, rozsiewane były kilkadziesiąt lat temu. Cracken-burne i niektórzy jego towarzysze słyszeli je, kiedy sami byli młodymi ludźmi. - Tak, wiem. - Doszli do wniosku, że opowieść o zawodowym mordercy, którego usługi można opłacić, to tylko ponura legenda. Te plotki rozsiewała służba, moja droga. Zachary niewątpliwie z przyjemnością je podsycał, ponieważ pasowały do jego melodramatycznych upodobań. Wiesz, z jaką ekscytacją budował swój wizerunek... - Tak... - W pokoju było ciepło, lecz Aspasia roztarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno. - Uwielbiał dramatyzować swoje życie, więcej, był od tego uzależniony... -Zawahała się. - Nie wątpię, że z wielką przyjemnością ożywił legendę Memento Mori. Wszystko wskazuje na to, że teraz mamy do czynienia z kimś o podobnym guście. - Całkiem możliwe - mruknął Tobias. - Muszę ci powiedzieć, że jestem trochę przestraszona. - Najwyraźniej ktoś jeszcze wie o twoich powiązaniach z Zacharym Ellandem. - Uważnie przyjrzał się trupiej 15 czaszce w złotej trumnie. - Jesteś pewna, że do pierścienia nie dołączono żadnej wiadomości? - Absolutnie pewna - westchnęła. - Ten „podarunek" miał mnie przerazić, wiem o tym. - Dlaczego ktoś chciałby cię przestraszyć? - Nie mam pojęcia! - Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. -Zastanawiałam się nad tym przez cały dzień, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym... - przerwała. - A może... Może ten ktoś, kto podrzucił pierścień, wini mnie za śmierć Zacharego i szuka zemsty? Może to jakiś szaleniec... - Zachary popełnił samobójstwo, kiedy zrozumiał, że zamierzam postawić go przed sądem za morderstwo. Nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią. - Ale może ten człowiek o tym nie wie... - Cóż, nie możemy tego wykluczyć... Jednak nie wierzył w takie rozwiązanie. Znowu podniósł pierścień z trupią czaszką do światła. Patrzyła na niego pustymi oczodołami, szczerząc zęby w makabrycznym uśmiechu. - Musimy brać pod uwagę możliwość, że jest to swoiste przesłanie - dodał. - Jakie przesłanie? Podrzucił pierścień na dłoni. - Należysz do małej grupki osób, które są w stanie pojąć znaczenie tej błyskotki, ponieważ wiedzą, że Zachary Elland stylizował się na Człowieka Memento Mori i zostawiał takie pierścienie jako swój znak, podpis czy jak tam chcesz to nazwać. Zastanawiam się, czy jakiś nowy przestępca nie próbuje powiedzieć nam, że planuje przejąć schedę po Zacharym... - Chodzi ci o to, że inny morderca stara się naśladować Memento Mori? Co za koszmarna myśl... - Aspasia znowu zadrżała. - Ale przecież gdyby tak faktycznie było, to czy, logicznie rzecz biorąc, nie powinien zostawić swojej „wizytówki" tobie, nie mnie? To ty doprowadziłeś do klęski Zacharego... 16 - Bardzo możliwe, że po powrocie do miasta znajdę podobny prezent. Wczoraj wyjechałem bardzo wcześnie, więc zapewne tajemniczy ofiarodawca po prostu nie zdążył mi go podrzucić. Może postanowił najpierw odwiedzić ciebie... Aspasia podeszła do niego. Na jej twarzy malował się prawdziwy niepokój. - Wiem jedno, ten, kto zostawił pierścień, na pewno ma bardzo złe zamiary - powiedziała. - Jeżeli rzeczywiście jest to coś w rodzaju wizytówki, to czeka nas starcie z no- wym Człowiekiem Memento Mori. Musisz go odnaleźć, zanim ktoś zginie. 2 Lavinia usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, kiedy stanęła u stóp słabo oświetlonych schodów. Nieco dalej w długim korytarzu pojawiło się pasmo światła bijącego od płomienia świecy. Jakiś mężczyzna ostrożnie wyszedł z jednej z sypialni i ruszył w jej kierunku. Co za ruch, pomyślała. W ciągu ostatnich kilku minut już parę razy musiała szukać schronienia za załamaniem muru lub w mrocznej niszy. Korytarze zamku Beaumont były tej nocy ruchliwe jak ulice w centrum Londynu. Wszystkie te wycieczki z sypialni do sypialni byłyby nawet zabawne, gdyby nie fakt, że Lavinia także zmierzała właśnie na romantyczne spotkanie. Doszła do wniosku, że sama jest sobie winna. Tobias zaproponował, że to on odwiedzi ją w jej sypialni, gdy zamek ucichnie i pogrąży się we śnie, i z pewnością ten plan doskonale by się sprawdził, lecz wieczorem rzeczy Lavinii przeniesiono z dużego, wygodnego pokoju, do którego służąca zaprowadziła ją zaraz po przyjeździe, do znacznie mniejszego. Powód tej niespodziewanej przeprowadzki pozostawał nieznany. 17 Lavinii wystarczyło jedno spojrzenie na wąskie łóżko w nowym pokoju, aby się zorientować, że z całą pewnością nie jest to odpowiednia przestrzeń dla dwóch osób, szczególnie jeżeli jedna z nich jest mężczyzną o szerokich barach. Powiedziała Tobiasowi, że w tej sytuacji to ona przyjdzie do jego pokoju, ale ani przez chwilę nie sądziła, że zadanie to może się okazać tak trudne do wykonania. Była w pełni świadoma, że większość gości nie ma najmniejszej ochoty, aby ktoś widział ich wędrówki między sypialniami, wszyscy zakładali też, iż tego rodzaju zachowania będą po prostu ignorowane przez przypadkowych świadków. Nie musiała przypominać sobie, że w „wielkim świecie" takie postępowanie było czymś zupełnie oczywistym. Miała jednak wrażenie, że gdyby ktoś zobaczył tu ją, młodą damę zarabiającą na życie prowadzeniem dyskretnych, prywatnych dochodzeń, mógłby zwątpić w jej kwalifikacje. Musiała brać pod uwagę możliwość, że niektórzy z eleganckich gości, których zaproszono do zamku Beau-mont, w przyszłości zechcą skorzystać z jej usług. Była zadowolona, że zabrała z pokoju srebrzystą maskę, mieczyk i tarczę, które nosiła na balu jako dodatki do kostiumu Minerwy. Podniosła maskę wyżej, aby zasłonić twarz, i weszła w krąg głębokiego cienia pod schodami. Mężczyzna ze świecą w ogóle jej nie zauważył, zbyt pochłonięty pragnieniem jak najszybszego dotarcia do celu wyprawy. Pokonał już kilka stopni, gdy Lavinia usłyszała głuche uderzenie i stłumiony okrzyk. - Szlag by to trafił! Nieznajomy przystanął i schylił się, by rozmasować bolący palec u stopy, a potem, wymamrotawszy jeszcze kilka przekleństw, pokuśtykał dalej. Lavinia zaczekała, aż zniknął, i ostrożnie wyszła ze swojej kryjówki. W tej samej chwili gdzieś niedaleko otworzyły się inne drzwi. - Cholera jasna... - wyszeptała. 18 Czuła, że w tych warunkach nigdy nie dotrze do sypialni Tobiasa. W przyćmionym świetle, jakie rzucała świeca płonąca w przytwierdzonym do ściany lichtarzu, zobaczyła dwie postaci, wyłaniające się z pokoju. Kobieta zaśmiała się cicho, gardłowo. - Obiecuję, że pan nie pożałuje, jeżeli pójdzie ze mną... Jedna z pokojówek, pomyślała Lavinia. Najwyraźniej nie tylko goście uczestniczyli w nocnych rozrywkach w zamku Beaumont... Z trudem opanowała irytację, znowu podniosła maseczkę i wróciła do mrocznego miejsca pod scho- dami, które przed chwilą opuściła. - Nie rozumiem, dlaczego nie mielibyśmy zabawić się w moim pokoju - odezwał się mężczyzna, wyraźnie podchmielony. - Mam przyjemne, ciepłe łóżko... - Szybko pana rozgrzeję, zobaczy pan. Proszę się nie martwić, nie zmarznie pan... Mężczyzna zachichotał ochryple. - Skoro tak, to chodźmy! Gdzie jest twój pokój? - Och, nie możemy pójść do mnie, proszę pana. Dom jest pełen gości, więc dziś śpią u mnie jeszcze trzy pokojówki. Chodźmy na dach, dobrze? Trochę tam chłodno, ale przygotowałam miłe gniazdko z kilku kołderek... - Chcesz powiedzieć, że muszę wleźć na sam dach tego cholernego zamczyska, żeby przelecieć babeczkę?! - Nie pożałuje pan, słowo daję! Mam taki specjalny aparacik, za pomocą którego na pewno sprawię panu nie lada przyjemność! Spodoba się to panu... - Specjalny aparacik, co? - wybełkotał mężczyzna, wyraźnie podniecony. - Jakiego to aparaciku używasz, dziewczyno? Osobiście mam wielką słabość do szpicruty, ale... Pokojówka zaszeptała mu coś do ucha. - No, no... - zachrypiał pożądliwie. - To brzmi interesująco, na mój honor... Nie mogę się już doczekać, kiedy mi pokażesz, jak to działa... 19 - Już zaraz, panie. - Pokojówka popchnęła go ku schodom. - Jak tylko wyjdziemy na dach... Lavinia dostrzegła w mroku tęgawego dżentelmena koło sześćdziesiątki, ubranego w szlafrok ze śliwkowego aksamitu, staromodne spodnie i białą koszulę z ozdobnie zawiązanym fularem. Jego łysina lśniła w świetle świec. Pokojówka miała na sobie uniform, który nosiły wszystkie służące w zamku Beaumont - prostą, ciemną sukienkę i fartuszek. Jej twarz była prawie całkowicie ukryta pod opadającym, szerokim rondem czepka. Mężczyzna postawił stopę na najniższym stopniu, zachwiał się i zarechotał. - W Beaumont podają doskonałą brandy, nie da się ukryć - mruknął. - No, chodźmy... - Nie tędy, panie. - Pokojówka pociągnęła go za rękaw. - Lepiej będzie tylnymi schodami. Gdyby lokaj albo gospodyni zobaczyli mnie z panem, jak nic straciłabym posadę... - Dobrze... - Jej partner bez zbędnych narzekań pozwolił poprowadzić się w głąb korytarza. Pokojówka uniosła rąbek spódnicy, odsłaniając porządne, wygodne buty i grube pończochy. Kiedy razem z mężczyzną znalazła się w kręgu światła padającego z następnego lichtarza na ścianie, Lavinia dostrzegła gęste, jasne loki, wymykające się spod dużego czepka. Po chwili podpity dżentelmen i jego towarzyszka zniknęli za rogiem korytarza. Lavinia z westchnieniem ulgi wymknęła się spod schodów i szybkim krokiem ruszyła do pokoju Tobiasa. Pomyślała, że kiedy dotrze na miejsce, poprosi o kieliszek sherry, żeby uspokoić skołatane nerwy. Spod drzwi pokoju wydobywało się cienkie pasemko światła. Uniosła rękę i zawahała się. Gość zajmujący sąsiednią sypialnię mógłby usłyszeć pukanie i zainteresować się, co się dzieje. Przytrzymała miecz, tarczę i maskę jedną ręką, i ostroż- 20 nie obróciła gałkę klamki. Szybko rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, czy nikt jej nie obserwuje, i pchnęła drzwi. Na widok ciasno objętej pary przed kominkiem zamarła bez ruchu. Odwrócony do niej plecami mężczyzna miał na sobie tylko spodnie i koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. Zarys jego ramion wydał się Lavinii dziwnie znajomy, nie widziała jednak jego twarzy, ponieważ pochylał się nad kobietą o długich, czarnych włosach, której ramiona obejmowały jego szyję. - Przepraszam bardzo... - Zaskoczona i zażenowana, pośpiesznie odwróciła wzrok i zaczęła wycofywać się do korytarza. - Pomyliłam pokoje... Przepraszam, że przeszkodziłam... - Lavinio? Nic dziwnego, że poznała tę sylwetkę... Wykonała błyskawiczny obrót, szkoda tylko, że zapomniała zamknąć otwarte ze zdumienia usta. - Tobias? - Tak, do cholery! - Szybkim, płynnym ruchem uwolnił się z ramion kobiety. - Wejdź i zamknij za sobą drzwi. Chciałbym cię komuś przedstawić... - O, mój Boże... - Nieznajoma odsunęła się od Tobiasa i zmierzyła Lavinię chłodnym, rozbawionym spojrzeniem. -Wygląda na to, że zaszokowaliśmy biedną Minerwę... Lavinia skrupulatnie wykonała polecenie Tobiasa, czując się tak, jakby nagle znalazła się w samym środku najgorszego nocnego koszmaru. Tobias, bardzo poważny, z niebezpiecznie zmarszczonymi brwiami, podszedł do małego okrągłego stolika i sięgnął po karafkę z rżniętego szkła. - Pozwól, oto pani Gray - powiedział, napełniając kieliszek brandy. - Przyjechała tu, żeby zobaczyć się ze mną w ważnej sprawie. Aspasio, to moja... Hmmm... Moja asystentka, pani Lakę. Lavinia dobrze znała ten zimny, obojętny ton. Nie miała 21 cienia wątpliwości, że coś jest nie tak. Odwróciła się twarzą do Aspasii. - Jest pani jedną z klientek Tobiasa, czy tak? - Zostałam nią ostatnio, to prawda. - Kobieta rzuciła Tobiasowi trudne do odczytania spojrzenie. - Proszę mówić mi po imieniu, dobrze? Nazywam się Aspasia... Fakt, że jej nowa znajoma jest bardzo pewna nie tylko siebie, ale także swojego miejsca w życiu Tobiasa, nie wzbudził zachwytu Lavinii. Najwyraźniej łączyły ich silne więzy, i to od dawna. W tym związku nie było miejsca dla trzeciej osoby... - Miło mi - powiedziała spokojnie, chociaż po plecach przemknął jej dreszcz. Odwróciła głowę w kierunku Tobiasa, starając się nie tracić panowania nad sobą. - Czy moja pomoc będzie ci potrzebna? - Nie - Tobias pociągnął łyk brandy. - Tą sprawą zajmę się sam... Jego słowa sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej. Nagle przyszło jej do głowy, że może za wiele się spodziewała, może tylko wyobraziła sobie, że on jej potrzebuje. Kilka tygodni wcześniej, po udanym zakończeniu sprawy szalonego hipnotyzera, zorientowała się, że coraz częściej myśli o sobie jako o asystentce czy wręcz partnerce Tobiasa w interesach, teraz jednak wszystko wskazywało na to, że popełniła błąd i powinna jak najszybciej zapomnieć o swoich nadziejach. Ich kontakty biznesowe stanowiły swego rodzaju odbicie stosunków osobistych. Czasami pracowali razem i czasami uprawiali miłość, lecz każde prowadziło własne życie zawodowe i prywatne. Tak czy inaczej, Tobias bez wahania zaangażował się w dwie ostatnie sprawy Lavinii, więc może dlatego fakt, że nie prosi jej teraz o pomoc tak nieprzyjemnie ją zaskoczył. - Doskonale. - Wyprostowała się, z wysiłkiem przywołując na twarz miły, spokojny uśmiech i otworzyła 22 drzwi. - W takim razie życzę wam dobrej nocy. Nie będę dłużej przeszkadzać... Tobias zacisnął zęby, wysuwając do przodu dolną szczękę. Był to ostrzegawczy sygnał, który Lavinia już jakiś czas temu nauczyła się rozpoznawać. Nie ulegało wątpliwości, że Tobias nie jest w najlepszym nastroju. Dobrze mu tak, pomyślała. Jej własny nastrój także trudno byłoby opisać jako pogodny. Jego silna dłoń znieruchomiała na szyjce karafki. Przez chwilę miała wrażenie, że jednak zmieni zdanie i poprosi ją, by została, ale nic takiego się nie stało. Uczucie upokorzenia rozwiało się bez śladu, a jego miejsce zajął gniew. Co się z nim działo, na miłość boską? Widziała przecież wyraźnie, że potrzebuje jej pomocy... - Zajrzę do ciebie później - powiedział spokojnie. - Najpierw muszę dokończyć rozmowę z Aspasią. Lavinia poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Co tu kryć -Tobias kazał jej wrócić do swojego pokoju i tam zaczekać, aż będzie wolny. Czy naprawdę wyobrażał sobie, że ona zechce z nim rozmawiać po tym, jak bez skrupułów wyprosił ją za drzwi? - Proszę się nie fatygować. - Uprzejmy, oficjalny uśmiech ani na ułamek sekundy nie zniknął z jej twarzy. -Jest już późno, a ponieważ mamy za sobą nie tylko długą i męczącą podróż powozem, ale i rozmaite rozrywki, nie wątpię, że po rozmowie z panią Gray będzie pan zbyt znużony, aby zobaczyć się ze mną. Nie mogę pozwolić, aby wspinał się pan na najwyższe piętro po tych stromych schodach, w żadnym razie. Spotkamy się na śniadaniu. W szarych jak gęsta mgła oczach Tobiasa błysnął płomień gniewu. Zadowolona z wrażenia, jakie zrobiła, cofnęła się i zamknęła za sobą drzwi dużo bardziej zdecydowanym ruchem, niż wymagała tego sytuacja. W połowie schodów doszła do wniosku, że Aspasia Grey nie jest osobą, którą mogłaby polubić. 23 3 Znowu potknął się na stromych, wąskich schodkach i z pewnością by upadł, gdyby pokojówka tak mocno nie trzymała go za ramię. Mimo tego po plecach przemknął mu dreszcz przestrachu. Schody były bardzo wysokie... - Ostrożnie, panie - powiedziała z uśmiechem. - Nie chcielibyśmy przecież spaść na dół, zanim znajdziemy się na górze, nieprawdaż? No, idziemy dalej... - Strasznie tu ciemno, do cholery - poskarżył się. Chyba jednak niepotrzebnie wypił te ostatnie dwa kieliszki brandy, które nalała mu, zanim wyszli z jego sypialni. Kręciło mu się w głowie i trochę go mdliło. - Trzeba było pójść głównymi schodami - dorzucił zrzędliwym tonem. - Mówiłam już, że pan nie życzy sobie, aby służba zabawiała gości w ich pokojach. - Beaumont zawsze był okropnym sztywniakiem, jeśli chodzi o te sprawy... Pokojówka okazała się silną dziewczyną, chociaż na pierwszy rzut oka wcale na taką nie wyglądała. Potrafiła podpierać go jednym ramieniem, a w drugiej ręce trzymać świecznik. Cóż, dobra służąca powinna mieć trochę krzepy, pomyślał. Te dziewczyny dzień w dzień muszą dźwigać wyładowane po brzegi tace ze śniadaniem, pełne nocniki i stosy świeżej pościeli, biegać po schodach, szorować podłogi, zamiatać i prać. Nic dziwnego, że ta nie chwieje się pod jego ciężarem. Lubił krzepkie dziewuchy - właśnie dlatego wolał zabawiać się wieczorami z ciężko pracującymi służącymi, niż chodzić do burdelu. Zawodowe dziwki zwykle były anemiczne i słabe, niewątpliwie z nadmiaru dżinu i makowego mleczka... Powtarzał sobie, że przygoda, która czeka go na dachu, warta jest wysiłku i powoli wspinał się po schodach. - Daleko jeszcze? - wymamrotał po chwili. 24 Serce biło mu tak mocno, że dziewczyna na pewno słyszała nierównomierne uderzenia. - Jesteśmy już prawie na miejscu... Następny stopień dziwnie zachybotał w świetle. Mężczyzna z wysiłkiem postawił na nim stopę i o mało znowu się nie potknął. Pokojówka mocniej zacisnęła dłoń na jego ramieniu i pociągnęła go w górę. - No, jeszcze trochę... Kiedy dotarli na szczyt schodów, mężczyzna prawie rzęził. Dziewczyna przystanęła przed drzwiami. Był jej wdzięczny za chwilę odpoczynku, bo z trudem łapał oddech i nie potrafił już ukryć swojej słabości. Na dodatek pocił się jak wieprz w rzeźni. Trzeba było zostawić szlafrok i fular w pokoju, pomyślał. Ach, co tam, zaraz je zdejmę... - Dobrze się pan czuje? - zapytała. - Na pewno? Bo strasznie jest pan czerwony... Chyba trochę za dużo pan wypił, co? Mam nadzieję, że da pan radę porządnie mnie przelecieć, zanim pan zaśnie, i że nie wspinaliśmy się na ten cholerny dach na darmo... W głowie zaświtała mu myśl, że teraz dziewczyna mówi z o wiele większą pewnością siebie, zupełnie jakby wcale nie była służącą. Chciał o coś zapytać, ale język dziwnie mu ciążył, można powiedzieć, że wręcz odmawiał posłuszeństwa. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie... Z jakiegoś powodu widok ciemnego, usianego gwiazdami nieba napełnił go przerażeniem. - Proszę się nie obawiać, panie. Brandy działa tak na człowieka, kiedy doda się do niej parę kropli laudanum... - Laudanum? Co ty gadasz, dziewczyno? - Nieważne. - Z uśmiechem otworzyła szerzej drzwi. -Wiem, czego panu trzeba. Nie ma to jak świeże powietrze... - N-n-nie. - Potrząsnął niepewnie głową, kiedy pociągnęła go za rękaw. - Jednak nie czuję się zbyt dobrze... Chyba lepiej będzie, jeżeli wrócę do pokoju... - Nonsens, panie. Przyda się panu trochę ćwiczeń. Sły- 25 szałam, że jest pan zaręczony z pewną młodą damą i za kilka miesięcy ma pan ją poślubić. Pana narzeczona to młoda, zdrowa dziewczyna, która w noc poślubną z radością weźmie w ramiona pełnego pożądania męża... Spojrzał na nią uważniej. - Skąd... Skąd wiesz, że jestem zaręczony? - Ludzie uwielbiają plotkować, panie. Balsamiczne nocne powietrze wcale go nie orzeźwiło, nie rozjaśniło mu w głowie. Wydawało mu się, że księżyc krąży nad nim jak szalony. Zamknął oczy, ale wtedy uczucie to jeszcze się spotęgowało. - Chyba już czas na pański mały wypadek - pogodnym tonem oznajmiła pokojówka. Jego serce nagle ścisnęło się z przerażenia. Udało mu się podnieść powieki, lecz zużył na to całą energię. - Co... Co takiego? Jaki wypadek? - Nie mam do pana żadnej urazy, naprawdę. To tylko interes. 4 Lavinia pomyślała, że-jej wyjście z pewnością nie należało do szczególnie efektownych, podobnie jak słowa, jakie wcześniej wypowiedziała. Niewątpliwie zrobiła to, co podpowiedział jej instynkt, ale niedługo potem, kiedy wróciła do swojego pokoju, zaczęła tego żałować. To piętro zamku Beaumont najwyraźniej zarezerwowano dla mniej ważnych gości, takich jak ona, a także dla kamerdynerów i pokojówek. Jedna z dam, lady Oakes, przywiozła ze sobą nawet osobistą fryzjerkę, której przydzielono pokój parę drzwi dalej. Lavinia zamknęła za sobą drzwi ciasnego pokoiku i zapaliła świecę stojącą na toaletce. Odbicie płomyka w szybie sprawiało wrażenie, jakby była ona pęknięta, skąpe 26 światło ledwo wydobywało z mroku zarysy skromnych mebli. Podejrzewała, że pokój ten zajmowała wcześniej służąca albo uboga krewna. Obok wąskiego łóżka stała niewielka szafa, pod przeciwległą ścianą z trudem mieściła się umy- walka i obtłuczony dzbanek na malutkim stoliku. Lavinia podeszła do okna i otworzyła je. Noc była dość chłodna jak na koniec czerwca, ale nie zimna, więc brak kominka nie powinien jej zbytnio doskwierać. Blask księżyca zalewał rozpościerający się niżej ogród. Panująca wokół głęboka cisza stanowiła ostry kontrast z wiecznie gwarnymi ulicami Londynu. Pomyślała, że bez typowych dla miejskiej nocy odgłosów może w ogóle nie zdoła zasnąć. Oparła ręce na parapecie i zamyśliła się. Cóż, z pewnością nie poradziła sobie najlepiej, ale sytuacja, jaką zastała w sypialni Tobiasa, całkowicie ją zaskoczyła. Dlaczego powiedziała mu, żeby do niej nie przychodził? Co jej strzeliło do głowy, na miłość boską? To prawda, że miała prawo stracić zimną krew, ale w rezultacie aż do rana nie dowie się, co zaszło między tamtymi dwojgiem... Nie wytrzyma tak długo, nie ma mowy... Zabębniła palcami o kamienną płytę i zaczęła się zastanawiać, co może teraz zrobić. Niewiele, co tu dużo mówić... Musiałaby wrócić do pokoju Tobiasa. Cóż, może rzeczywiście nie miała innego wyjścia... Wiedziała, że nie zdoła zasnąć, dopóki nie udzieli jej odpowiedzi na parę pytań. Poza tym, wcale jej się nie podobało, że Tobias jest tam teraz sam na sam z Aspasią Gray... Jak długo powinna zaczekać? Dwadzieścia minut? Miała nadzieję, że nie wpadnie na żadną z osób, które udało jej się wyminąć za pierwszym razem. Wspaniałe przyjęcie w miłym domu na wsi, bez dwóch zdań. Od początku miała wątpliwości, czy powinna jechać do zamku Beaumont, ale Joan Dove zapewniła ją, że bę- 27 dzie się dobrze bawiła. „Tak, naturalnie, że nie zabraknie tam nudnych zabaw, gier towarzyskich oraz głupich rozmów, będziesz też miała do czynienia z naprawdę nie- ciekawymi ludźmi, ale wszystko to się opłaci, zobaczysz, możesz mi zaufać. Przy takich okazjach najważniejsze jest to, że nikogo nie obchodzi, co robisz w nocy, kiedy światła już pogasną". Najwyraźniej Joan nie przyszło nawet do głowy, że w Beaumont może pojawić się spora komplikacja w postaci Aspasii Gray. Lavinia drgnęła nagle, porażona wyjątkowo nieprzyjemną myślą. Co zrobi, jeśli po powrocie do sypialni Tobia-sa odkryje, że Aspasia nadal tam jest? Natychmiast powiedziała sobie, że wcale nie jest zazdrosna. Skądże znowu! Była po prostu głęboko zaniepokojona, to wszystko. Wcześniej Tobias miał doskonały humor, lecz coś, co zaszło między nim i jego nową klientką, zdołało wprawić go w niebezpieczny nastrój, który Lavi-nia dobrze znała. Nie chodziło o to, że Tobias mógłby stanowić zagrożenie dla niej samej, nie... Był groźny tylko dla tych, którzy nosili w sercu złe zamiary. No i nie cofał się wtedy przed żadnym ryzykiem... Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Odwróciła się, podeszła-do drzwi i otworzyła je szybkim szarpnięciem. W słabo oświetlonym korytarzu stał Tobias. Teraz wyraz jego oczu był jeszcze bardziej niebezpieczny niż wcześniej. Nie narzucił na ramiona surduta, nie zawiązał fularu i nawet nie zapiął kołnierzyka białej koszuli. Widziała ciemne, skręcone włosy, pokrywające jego klatkę piersiową. - Co za niespodzianka, panie... Rozejrzał się, sprawdzając, czy w korytarzu nikogo nie ma, i wszedł do małego pokoju. - Zrób coś dla mnie, dobrze? - wymamrotał, zamykając za sobą drzwi. - Jeżeli kiedykolwiek znowu zaproponuję, 28 żebyśmy przyjęli zaproszenie na przyjęcie w wiejskiej rezydencji, każ mi wyjść na ulicę i postać tam w deszczu, dopóki atak głupoty nie minie... - Jakież to dziwne, że nawiedzają nas identyczne myśli... - Lavinia wróciła na poprzednie miejsce przy oknie. -Kim ona jest? - Przecież ci powiedziałem - odparł cicho. - Nazywa się Aspasia Gray, to stara znajoma. - Rozumiem, że kiedyś byliście sobie bardzo bliscy... - Mówiłem, że to dawna znajoma, nie kochanka, nie słyszałaś? - Tobias stanął tuż obok niej. - Cholera jasna, chyba nie przyszło ci do głowy, że coś nas łączy tylko dlatego, że obejmowała mnie, kiedy weszłaś do pokoju? - Cóż, jeżeli mam być szczera... - Zaraz ci to wszystko wyjaśnię... Aspasia po prostu dziękowała mi, że zgodziłem się przeprowadzić dochodzenie w jej sprawie. Nie chciałem wyjść na gbura i dlatego jej nie odepchnąłem. - Ach, tak... - Zaskoczyła mnie, do diabła! Usłyszałem, że otwierasz drzwi i w tej samej chwili poczułem jej ramiona na szyi! - Hmmm... - O co ci chodzi? - Chwycił ją za ramię i delikatnie odwrócił twarzą ku sobie. - Myślisz, że to było przyjemne? Przecież wiesz, że cię kocham. Wydawało mi się, że już dawno uzgodniliśmy, iż mamy do siebie zaufanie... Lavinia poczuła, że jej napięcie powoli ustępuje. Lekko musnęła palcami jego policzek. - Tak, wiem. Kocham cię i ufam ci. Z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie. - Bogu dzięki! Już zacząłem się martwić... Lavinia uniosła brwi. - Nie widzę jednak powodu, żeby ufać pani Gray, zwłaszcza że zupełnie jej nie znam - powiedziała. Tobias wzruszył ramionami. - Nie musisz przejmować się Aspasia. 29 - Mimo wszystko trochę się nią przejmuję. Poza tym to, że mam do ciebie zaufanie, nie oznacza, iż szaleję z radości, gdy widzę jak jakaś kobieta przytula się do twojej piersi... Twarz Tobiasa rozjaśnił leniwy uśmiech. - Doskonale cię rozumiem, moja droga. - Nie życzę sobie, żeby coś takiego weszło ci w nałóg -rzuciła. - Czy to jasne, mój panie? Uniósł dłoń i czubkami palców obrysował kontur srebrnego medalionu z wizerunkiem Minerwy, który miała na szyi. - Jesteś jedyną kobietą, której ramiona pragnę czuć na swojej szyi... Pocałował ją nagle, bez ostrzeżenia. W ostatniej chwili zdążyła dostrzec odbicie płomyka świecy w jego źrenicach. Gwałtowne pożądanie, tak wyraźnie obecne w gorącej pieszczocie, poruszyło jej zmysły, lecz także zmusiło ją do zastanowienia się, jaki charakter miała jego rozmowa z nową klientką. W przeszłości dość często czuła dotyk namiętności Tobiasa, aby teraz bez trudu ją rozpoznać. Jego żądza wypływała z mrocznego źródła, ukrytego w głębi jego natury, miejsca, które prawie zawsze pozostawało zamknięte, starannie odgrodzone, lecz. dziś zostało otwarte. Lavinia podejrzewała, że było to dzieło Aspasii Gray. - Tobiasie... Otoczył jej talię ramieniem i mocno przytulił. - Kiedy powiedziałaś, żebym nie przychodził do ciebie, poczułem się tak, jakbyś wbiła mi prosto w serce ten miecz, który trzymałaś w ręku... - Nie mówiłam poważnie... - szepnęła, przywierając wargami do jego szyi. - Przez ostatnie dziesięć minut zastanawiałam się, kiedy wrócić do twojego pokoju... - Miałaś prawo wpaść w złość. - Muskał pocałunkami jej usta, policzki i szyję. - Nie było jednak powodu, przysięgam... 30 - Zrobiła to celowo, prawda? Usłyszała, jak otwieram drzwi i objęła cię, żebym tak was zastała... - Nie, jestem pewny, że chciała tylko okazać mi wdzięczność. Przypadkowo otworzyłaś drzwi w niewłaściwym momencie... - Bzdury! - Zapomnij o tym, do diabła! Aspasia nic mnie nie obchodzi... - Wziął ją na ręce i odwrócił się od okna. - Jesteś jedyną kobietą, którą darzę uczuciem i pragnę tylko twoich pieszczot... - Tobiasie, łóżko... - Robię, co mogę, żebyśmy jak najszybciej się w nim znaleźli. - Jest za wąskie... - Jakoś sobie z tym poradzimy, moja pani. Żadne z nas nie może narzekać na brak pomysłów w tej dziedzinie. Zdarzało się, że wystarczało nam siedzenie w powozie, pamiętasz? Nie wątpię, że i teraz znajdziemy jakieś rozwiązanie... Ostrożnie opuścił ją na posłanie i przygniótł swoim ciężarem. Pomyślała, że spódnica jej drogiej nowej sukni, kupionej specjalnie na tę okazję, potwornie się wygniecie, ale w tej chwili było jej to najzupełniej obojętne. Tobias zsunął jej gorsecik w dół i obsypał gorącymi jak ogień pocałunkami. Ujęła jego twarz między dłonie i odpowiedziała na jego pieszczoty z namiętnością, która nigdy nie przestała budzić jej zdumienia. Przed poznaniem Tobiasa nie przyszło jej do głowy, że jest zdolna do tak intensywnych doznań. Reagowała na jego pożądanie zawsze, także w takich chwilach jak ta, kiedy znajdował się we władzy zagadkowych, dziwnych uczuć. Nie, popra- wiła się szybko, zwłaszcza w takich chwilach. Kiedy otwierał przejście do ukrytej na dnie swego serca studni ciemności, dostrzegała te strony jego prawdziwej natury, które chronił przed wzrokiem wszystkich poza nią. Rozpoznawała tkwiącą w nim potężną, pierwotną siłę, 31 ponieważ nosiła w sobie bliźniaczo podobną, choć jednocześnie odmienną naturę. Przez ostatnie kilka tygodni powoli przyjęła do wiadomości fakt, że ją i Tobiasa łączy jakaś metafizyczna więź, której charakteru sama dobrze nie rozumiała i może nigdy nie zrozumie... Wiedziała tylko, że ta więź z całą pewnością istnieje. Nie śmiała z nim o tym rozmawiać, bo zdawała sobie sprawę, że Tobias nie wierzy w metafizyczny wymiar świata i ze śmiechem odrzuci wszystkie jej sugestie. Tylko czasami, gdy wchodził w nią głęboko i tulił do siebie tak mocno, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić jej z ramion, zastanawiała się, czy przypadkiem on również nie wyczuwa istnienia łączącej ich tajemniczej więzi. Niecierpliwym, gwałtownym ruchem podwinął spódnicę jej sukni i wsunął rękę między uda. Czuła pulsującą w nim żądzę, jej namiętność podnosiła się wysoką falą. Rozpięła jego koszulę aż do pasa i położyła obie dłonie na jego piersi, delektując się dotykiem gorącej skóry. Tobias chwilę szukał palcami jej cudownie wrażliwego pączka, a kiedy go znalazł, zaczął go delikatnie pieścić. Lavinia słyszała, jak jej usta szepczą szokujące, nieprzyzwoite słowa, słowa, jakich nigdy nie użyłaby w dobrym towarzystwie, słowa, jakich przed poznaniem Tobiasa chyba w ogóle nie byłaby w stanie wypowiedzieć. Jego palce zanurzyły się w jej ciepłej wilgoci. - Tobiasie... - Lavinia zaczęła rytmicznie ocierać się o jego dłoń. Drugą ręką Tobias sięgnął do zapięcia spodni. Ciszę letniej nocy rozdarł mrożący krew w żyłach krzyk. Magiczna chwila minęła, zniszczona uderzeniem pioruna. Lavinia drgnęła i otworzyła oczy. Za otwartym oknem przemknął jakiś ciemny kształt. - Co jest, do diaska?! - Tobias zerwał się na równe nogi w tym samym momencie, kiedy przeraźliwy wrzask nagle ucichł. 32 - Co się dzieje, na miłość boską?! - Lavinia szybko podniosła się z łóżka. - Co to było? Jakiś nocny ptak? Może duży nietoperz? Tobias stał już przy oknie i patrzył w dół. Knykcie jego zaciśniętych na krawędzi parapetu dłoni były zupełnie białe. - Dobry Boże... - wyszeptał. Lavinia w ułamku sekundy znalazła się u jego boku. - Co się stało? Gdzieś w oddali rozległ się kolejny krzyk. Tym razem z całą pewnością krzyczała kobieta. Lavinia wychyliła się na zewnątrz, szukając wzrokiem źródła świdrującego w uszach dźwięku. Na kamiennym balkonie po lewej stronie stała zajmująca sąsiedni pokój kobieta, ubrana w szlafrok i czepek. Wpatrywała się w jakiś punkt na dole i krzyczała. Lavinia podążyła spojrzeniem za jej wzrokiem. Na trawie leżał człowiek, podobny do roztrzaskanej nakręcanej lalki. Żołądek Lavinii skulił się boleśnie. Bez słowa patrzyła na zwłoki mężczyzny, którego cień kilkanaście sekund wcześniej dostrzegła za oknem swojego pokoju. - Musiał spaść z dachu... - wyszeptała. - Ciekawe, co tam robił... - odezwał się Tobias. - Nie wygląda na służącego. Lavinia nie mogła oderwać wzroku od lśniącej w blasku księżyca łysej głowy trupa. - Och, nie... - powiedziała. - Na pewno nie... Gdzieś w pobliżu z trzaskiem otwierały się następne okna, noc wypełniły przerażone okrzyki. Na trawniku pojawił się lokaj z latarnią w ręku i z widoczną niechęcią ruszył w kierunku zabitego. - Zejdę na dół i zobaczę, co się dzieje. - Tobias odwrócił się od okna. - Zaczekaj tutaj. - Nie, pójdę z tobą... - Nie trzeba - rzekł łagodnie. - To nie jest przyjemny widok. 33 Z trudem przełknęła ślinę. - Obawiam się, że istnieje potrzeba, abym zeszła z tobą na dół, chociaż nie jestem tego pewna, dopóki nie zobaczę ciała z bliska... Tobias zatrzymał się w progu i rzucił jej ostre spojrzenie spod ściągniętych brwi. - Co masz na myśli? - Niewykluczone, że jestem jedną z ostatnich osób, które widziały go żywego. - Poprawiła gorset sukni i wsunęła we włosy spinkę. - Oczywiście, nie licząc tej pokojówki... - O czym ty mówisz, do diabła? - Tobias otworzył drzwi. - Znasz tego mężczyznę? - Nie osobiście. - Wyszła za nim na korytarz. - Nie zostaliśmy sobie przedstawieni, ale wydaje mi się, że widziałam go, zanim dotarłam do twojego pokoju. Schowałam się pod schodami, kiedy przechodził obok w towarzystwie jednej z pokojówek. To skutecznie przykuło jego uwagę. - Był ze służącą? - Tak. Odniosłam wrażenie, że wybierają się na dach, żeby oddać się cielesnym przyjemnościom. Dziewczyna nie miała nic przeciwko temu, wręcz odwrotnie, wydawała się bardzo chętna. Na pewno obiecał, że jej zapłaci... -Lavinia zawiesiła głos.- - Ciekawa jestem, czy lady Beau-mont wie, co dzieje się w jej domu... - Podejrzewam, że nie jest to jedyny romansik, jaki nawiązano przy okazji tego przyjęcia - mruknął Tobias. Szybko schodzili w dół. Lavinia usłyszała, jak w korytarzu za jej plecami otwierają się drzwi, potem drugie i trzecie. Przestraszeni, zaskoczeni goście wyglądali z pokoi, dopytując się, co się stało. - Ale dlaczego spadł z dachu? - zastanawiał się głośno Tobias. - To musiał być wypadek. Kiedy go widziałam, był mocno podchmielony. Mieszkańcy niższego piętra także wylegli na zewnątrz, 34 niektórzy w nocnych strojach, inni jeszcze w wieczorowych. Parę osób dołączyło do Tobiasa i Lavinii, lecz większość pozostała w pobliżu swoich pokoi. Z holu na parterze wyszli prosto do ogrodu. Dookoła zabitego zgromadziła się już spora grupka gapiów. Z bocznych drzwi wybiegł lord Beaumont, niski, tęgi, łysy mężczyzna w jedwabnym szlafroku, spodniach i nocnych pantoflach. Na widok Tobiasa przystanął, lecz zaraz ruszył w jego kierunku. - Dziękuję, że zszedł pan na dół, March - przemówił. -Wiem od Vale'a, że świetnie radzi pan sobie w krytycznych sytuacjach... - Dopiero teraz zauważył Lavinię i skinął jej głową. - Och, pani Lakę... Nie ma potrzeby, aby uczestniczyła pani w tej ponurej scenie... Lepiej będzie, jeżeli wróci pani do siebie, bardzo proszę... Lavinia zaczęła wyjaśniać, dlaczego towarzyszy Tobia-sowi, ale Tobias jej przerwał. - Kto to jest? - zwrócił się do lorda Beaumont. Gospodarz rzucił niespokojne spojrzenie na zebrany wokół ciała tłumek. - Lokaj, który po mnie przyszedł, powiedział mi, że to lord Fullerton. - Wezwał pan lekarza? - Słucham? Nie. Wszystko stało się tak szybko... Nie miałem nawet czasu pomyśleć... - Beaumont przerwał, starając się opanować wzburzenie. - No, tak, oczywiście, lekarz będzie wiedział, co zrobić z ciałem... Nie można przecież zostawić go w ogrodzie... Tak, tak, zaraz wezwę lekarza! Doskonały pomysł, March... Pan domu odwrócił się i gorączkowym gestem przywołał lokaja. Niewątpliwie odetchnął z ulgą, że ktoś powiedział mu, co ma robić. - Chcę z bliska obejrzeć zwłoki - szepnął Tobias do Lavinii. - Jesteś pewna, że jakoś to wytrzymasz? - Tak. Podeszli do miejsca, gdzie na wilgotnej trawie spoczy- 35 wało ciało Fullertona. Lavinia nie była zaskoczona, gdy ludzie rozstąpili się, aby umożliwić przejście Tobiasowi. Z doświadczenia wiedziała, że jego obecność często tak działa na innych. Obok zwłok klęczał chudy mężczyzna. Ręce miał złożone i z jękiem kołysał się na piętach. - Tragedia... - mamrotał. - Tragedia. Co mam zrobić? To prawdziwa tragedia... Tobias zerknął na Lavinię. - Dobrze się czujesz? - zapytał. - Tak. Nie po raz pierwszy patrzyła na ofiarę gwałtownej śmierci, wiedziała jednak, że nigdy nie przyzwyczai się do tego widoku. W tym wypadku krwi prawie nie było, lecz kark Fullertona wykręcony był pod nienaturalnym kątem. Lavinii zrobiło się niedobrze i przez kilka sekund bała się, że zaraz zwymiotuje. Z wysiłkiem skupiła się na szczegółach i natychmiast poznała łysą głowę, śliwkowy szlafrok i starannie zawiązany fular. Tak, to był ten sam mężczyzna, którego niedawno widziała w korytarzu. - I co? - zapytał Tobias. - To ten. - Kiwnęła głową. Chudy mężczyzna wciąż z jękiem kołysał się w przód i w tył. - Tragedia, tragedia... - powtarzał. - Co ja teraz zrobię? - Dziwne... - mruknął Tobias. - Jest kompletnie ubrany... - Słucham? - Mówiłaś, że wybierali się na dach, żeby tam skonsumować swoją znajomość, ale on ma zapięte spodnie, koszulę i zawiązany fular... - Och, rozumiem, o co ci chodzi... - powiedziała powoli. - Może... Może nie zdążyli wprowadzić w czyn swoich planów, zanim on stracił równowagę i spadł? Tobias pokręcił głową. 36 - Mieli dość czasu. Mógł przynajmniej rozpiąć spodnie, nie sądzisz? Rzuciła mu szybkie spojrzenie. - Czy masz na myśli to, co przypuszczam? - zapytała. - Nie jestem całkowicie pewny... - Tobias odwrócił się w stronę rozpaczającego mężczyzny. - Kim jesteś? Tamten popatrzył na niego nieprzytomnie. - Nazywam się Burns, panie. Jestem lokajem jego lor-dowskiej mości. To znaczy... Byłem jego lokajem. Wymarzona posada... Wczoraj zamówiliśmy kilka nowych surdutów i szlafrok... Widzi pan, jego wysokość zamierzał wstąpić w związek małżeński i chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na swojej narzeczonej... Co teraz stanie się z jego nowymi strojami? - Zapakujesz je i odeślesz rodzinie lorda Fullertona -odezwała się Lavinia. - Och, nie, pani, nie zrobię tego. - Burns podniósł się i cofnął o parę kroków. - Teraz nikt mi już nie zapłaci za służbę... Muszę poszukać nowej posady... - Kiedy ostatni raz widziałeś jego wysokość? - zapytał Tobias. - Wieczorem, zanim zszedł do sali balowej. Wyglądał doskonale, naprawdę. Był bardzo zadowolony z węzła krawatu. Sam go zaprojektowałem i nazwałem imieniem lorda Fullertona... - Później już go nie widziałeś? - upewnił się Tobias. - Nie. Powiedział, żebym na niego nie czekał. - Czy było w tym coś niezwykłego? - Nie, panie. Jego lordowska mość lubił zabawić się przed snem z chętną dziewką i nie chciał, żebym mu przeszkadzał... Tobias bez słowa pokiwał głową. Chwycił Lavinię za ramię i odprowadził ją na bok. - Dokąd idziemy? - zapytała. - Do pokoju Fullertona. - Po co? Co spodziewasz się tam znaleźć? 37 - Nie mam pojęcia. Zatrzymał częściowo ubranego kamerdynera i zapytał, którą sypialnię przydzielono Fullertonowi. Zanim służący zdążył odpowiedzieć, podszedł do nich zdenerwowany lord Beaumont. - Co się dzieje, March? - zagadnął. - Dowiedział się pan czegoś? - Nie - odparł Tobias. - Chciałbym rozejrzeć się w pokoju Fullertona i może byłoby dobrze, gdyby zechciał pan nam towarzyszyć. Było to zawoalowane polecenie, lecz Beaumont nie zwrócił uwagi, że wydał mu je człowiek stojący niżej od niego w hierarchii społecznej. - Naturalnie - rzekł posłusznie. Odwrócił się i ruszył ku domowi. Lavinia pomyślała, że kiedy Tobias mówi tym niskim, rozkazującym i absolutnie pewnym siebie głosem, ludziom nawet nie przychodzi do głowy, że mogliby go nie usłuchać. Zawsze kontrolował sytuację, nawet wtedy, gdy inni biegali dookoła jak ogarnięte paniką króliki. Lavinia podejrzewała, że sam Tobias nie do końca zdaje sobie sprawę, jaki jest mechanizm tej szczególnej umiejętności. Podczas ostatniego dochodzenia, które wspólnie prowadzili, pewne zdarzenie podsunęło Lavinii myśl, że Tobias posiada wrodzone zdolności hipnotyzerskie. Była przekonana, że źródło tego talentu kryje się w obszarze drzemiącej w nim mrocznej tajemnicy, nie miała też cienia wątpliwości, iż Tobias nigdy nie przyznałby się do posiadania tych umiejętności, nawet samemu sobie. Z niezrozumiałego dla niej powodu wolał ukrywać tę stronę swojej natury pod grubą warstwą upartej logiki i żelaznej siły woli. Zanim ją poznał, otwarcie głosił, że wszyscy hipnotyzerzy są szarlatanami i oszustami, którzy żerują na słabych i łatwowiernych ofiarach. Kiedy odkrył, że Lavinia potrafi hipnotyzować, początkowo odnosił się do jej umiejętności z demonstracyjnym 38 lekceważeniem, a potem postanowił w ogóle o nich nie wspominać. Oboje weszli za gospodarzem do holu i pośpieszyli w kierunku głównych schodów. Gdy dotarli na pierwsze piętro, Beaumont z trudem łapał oddech. W korytarzu stało kilkanaście osób, wśród nich kobieta o lśniących włosach, związanych w luźny węzeł na karku. Lavinia nie poznała jej, dopóki ta nie odwróciła się do niej twarzą. Aspasia zdążyła już zdjąć czarną perukę i diadem z królewską kobrą, i przebrać się w bogato haftowany szlafrok z zielonego jedwabiu. Zauważyła Tobiasa i szybko podeszła do niego. - Co się dzieje? - zapytała cicho. - Wszyscy mówią, że Fullerton spadł z dachu i skręcił kark... - To prawda - odparł Tobias. Beaumont wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł nią pot z czoła. Niespokojnym wzrokiem obrzucił grupę gości. - Tragiczny wypadek - oznajmił. - Przerażające zdarzenie... Zapewniam państwa, że wszystko jest pod kontrolą. Niedługo przyjedzie lekarz. Możecie wrócić do siebie, proszę zachować spokój... Aspasia lekko zmarszczyła wycyzelowane brwi i otworzyła usta, aby zadać jakieś pytanie. Lavinia kątem oka dostrzegła, że Tobias szybko kręci głową. Aspasia posłusznie zamknęła usta. - Przepraszam, bardzo się śpieszymy - powiedział Tobias. - Lord Beaumont obiecał zaprowadzić nas do sypialni Fullertona... Aspasia drgnęła. Lavinii wydawało się, że w jej ciemnych oczach zabłysło przerażenie. - Czy sądzisz, że... - zaczęła cicho Aspasia. - Porozmawiamy później - przerwał jej Tobias. - Oczywiście. - Odwróciła się z gracją i odeszła. Nim to uczyniła, jej zamyślone spojrzenie spoczęło na Lavinii. Lavinia ruszyła za lordem Beaumont i Tobiasem w głąb 39 korytarza. Nie miała wątpliwości, że Aspasia i Tobias porozumieli się bez słów. Najwyraźniej tę kobietę jednak łączyło coś z Tobiasem, a on widocznie czuł, że ma wobec niej jakieś zobowiązania. W ciągu minionych kilku miesięcy Lavinia przekonała się, że Tobias bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki. Był wyjątkowo odpowiedzialnym człowiekiem, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Obejrzała się i zobaczyła, jak Aspasia znika za drzwiami swojego pokoju, pokoju, który Lavinia dość dobrze znała. Udało mi się rozwiązać przynajmniej jedną zagadkę, pomyślała. Teraz już wiem, dlaczego tak nagle przeniesiono moje rzeczy do tego nieprzyjemnie ciasnego pokoiku na końcu korytarza na drugim piętrze... Gospodyni i główny kamerdyner postanowili umieścić w wygodnej sypialni AspasięGray... Beaumont przystanął. - Oto pokój Fullertona - oznajmił. Tobias pierwszy wszedł do środka, zapalił świecę i rozejrzał się dookoła. Potem szybkim ruchem rozsunął kotary. Sypialnię zalało srebrzyste światło księżyca. Był to duży pokój, nie mniejszy od tego, w jakim jego umieszczono. Duże, osłonięte baldachimem łoże zostało posłane na noc, było jednak oczywiste, że nikt nie ułożył się na nim do snu. Spod brzegu kołdry wystawała rączka rondla do ogrzewania pościeli. - Zapytał ją, dlaczego nie mogą skorzystać z jego łóżka... - mruknęła do Tobiasa. - Powiedział, że jest przyjemnie wygrzane... Tobias szybko i metodycznie przeglądał zawartość szuflad komody. - Co jeszcze mówił? - Chciał wiedzieć, dlaczego muszą iść aż na dach. Lord Beaumont zmarszczył brwi. - O czym pani mówi? - rzucił ze zniecierpliwieniem. 40 - Widziałam lorda Fullertona niedługo przed jego śmiercią. Towarzyszyła mu wysoka, jasnowłosa pokojówka. Odniosłam wrażenie, że wybierają się na dach, aby tam spędzić kilka miłych chwil. - Niemożliwe! - oburzył się Beaumont. - W tym domu wszyscy wiedzą, że intymne stosunki między służbą i gośćmi są surowo zabronione. Lady Beaumont stanowczo potępia tego rodzaju zachowania... Lavinia pochyliła się nad nocnym stolikiem i uważnie obejrzała leżące na blacie drobiazgi. - A jednak ta pokojówka nie miała nic przeciwko zalotom Fullertona - powiedziała. - To ona zaproponowała, żeby poszli na dach, zamiast do jego sypialni. - Może pani być pewna, że mój kamerdyner zajmie się tą sprawą. - Twarz Beaumonta przybrała niepewny wyraz. - Mówi pani, że była to wysoka, jasnowłosa kobieta? Nie przypominam sobie żadnej służącej, do której pasowałby ten opis... Może to jedna z dziewcząt z wioski, które nasza gospodyni przyjęła do pomocy na ten tydzień... Przy tylu gościach służba nie dałaby sobie rady... - Oczywiście... - Lavinia ze zrozumieniem pokiwała głową. Zupełnie zwyczajne drobne przedmioty, pomyślała. Nic, co mogłoby przykuć uwagę. Lichtarz, okulary, pierścień. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Tobias stanął za jej plecami i podniósł wyżej świecę. W milczeniu przyjrzeli się kosztownym, dobrze skrojonym ubraniom. - Chciałbym pomówić z tą jasnowłosą pokojówką. -Tobias zajrzał do szuflady na dole szafy, gdzie Burns starannie ułożył chusteczki do nosa i bieliznę swego pana. -Zechce pan poprosić swego kamerdynera, aby ją odszukał, dobrze? - Jeżeli uważa pan to za konieczne... - Beaumont się zawahał. - Czy coś niepokoi pana w tej sprawie, March? - Zależy mi, aby się dowiedzieć, czy Fullerton nadal był w towarzystwie tej służącej, kiedy runął z dachu. - Tobias 41 odwrócił się i spojrzał na nocny stolik. - Może ona będzie w stanie dokładnie opisać, jak doszło do wypadku... - Dobrze, zaraz powiadomię Druma. - Beaumont szybko wyszedł na korytarz. Na pewno odetchnął z ulgą, bo teraz ma jasno określone zadanie do spełnienia, pomyślała Lavinia. Podniosła wieko podróżnego kufra i zajrzała do środka. Był pusty. Najwidoczniej Burns rozpakował już wszystkie rzeczy i umieścił je w szafie i komodzie. Przeniosła wzrok na Tobiasa, który właśnie przykląkł na jedno kolano, żeby zajrzeć pod łóżko. Zobaczyła, jak skóra na jego twarzy napięła się, kiedy przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, nie chciała jednak pytać, czy ból bardzo mu dokucza. Tobias nie lubił mówić o ranie, odniesionej kilka miesięcy wcześniej we Włoszech. Rana dawno się zagoiła, ale ból odzywał się jeszcze czasami. - Myślisz, że coś tam znajdziesz? - zapytała. - Nie wiem... - mruknął. Oparł dłonie na brzegu łóżka i dźwignął się na nogi. - To chyba już wszystko - powiedział, marszcząc w zamyśleniu brwi i rozcierając lewe udo. - Chodźmy teraz na dach. - Czego właściwie szukasz? Nie wierzysz, że przyczyną śmierci lorda Fullertona był wypadek, tak? Przez parę sekund wydawało się, że zamierza zbyć ją wymijającą odpowiedzią, lecz w końcu wzruszył ramionami. - Sądzę, że został zamordowany - odparł. - Tego się obawiałam. Dlaczego doszedłeś do tego wniosku? - To długa historia. - Tobias ruszył ku drzwiom ze świecą w ręku. - Nie mam czasu ci jej teraz opowiadać... A jednak chciał ją zbyć. - Doskonale - rzekła gładko. - Nie zapomnij tylko, że kiedy będziesz miał czas, nie zadowolę się zmyśloną historyjką. 42 Nie była pewna, czy jej słowa w ogóle do niego dotarły. Zmierzał już w kierunku schodów. Chciała za nim pobiec, lecz nagle instynkt kazał jej jeszcze raz rozejrzeć się po pokoju, który właśnie skończyli przeszukiwać. Jej wzrok spoczął na blacie nocnego stolika. Pasmo bladego księżycowego światła wydobyło z mroku znajdujące się na nim przedmioty. Lavinia nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że ich układ uległ zmianie. Chwilę później uświadomiła sobie, co się stało. Zniknął pierścień. Po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Tobias nie był złodziejem. Zabrał pierścień z konkretnego powodu, z tego samego powodu, dla którego postanowił nie zwierzać się ze swoich podejrzeń ani jej, ani Beaumontowi. Od rozmowy z Aspasią Gray jej partner zachowywał się nieco dziwnie. Coraz dziwniej, jeśli miała być szczera. - Naprawdę nie lubię tej kobiety - oznajmiła głośno. 5 Na piętrze dla służby wyczuwało się takie samo zaciekawienie i pełne podniecenia przerażenie, jak na niższych piętrach. Małe grupki cicho rozmawiających ludzi stały tu i ówdzie w wąskim, nisko sklepionym korytarzu. Na widok Lavinii i Tobiasa rozmowy ucichły jak nożem uciął. Wszyscy bacznie obserwowali intruzów przybyłych z piętra dla gości. Tobias podszedł do najbliżej stojącej osoby, młodej dziewczyny w nocnej koszuli. - Gdzie są schody na dach? - zapytał ostro. Dziewczyna wciągnęła oddech i znieruchomiała jak królik zaatakowany przez wilka. Jej wpatrzone w Tobiasa oczy rozszerzyły się ze strachu. Próbowała coś powiedzieć, ale wydobyła z siebie tylko cichy jęk. 43 - Wyjście na dach, dziewczyno - powtórzył Tobias z narastającym zniecierpliwieniem. - Gdzie są schody, do diabła? Towarzyszki przerażonej pokojówki wycofały się pośpiesznie, pozostawiając ją sam na sam z Tobiasem. - P... P... Proszę, panie... - wyjąkała nieszczęsna, kiedy prześladowca nachylił się ku niej. Wyglądała tak, jakby lada chwila miała się rozpłakać. Lavinia westchnęła. Najwyższy czas wkroczyć do akcji, pomyślała. - Dość tego, mój panie - odezwała się, stając między Tobiasem i drżącą jak osika dziewczyną. - Przestraszyłeś ją. Pozwól, że sama się tym zajmę. Tobias zmarszczył brwi, wyraźnie rozdrażniony jej interwencją. Ani na chwilę nie zdjął zimnego jak lód spojrzenia z rozdygotanej ofiary. - No, dobrze... - warknął. - Tylko się pośpiesz. Nie mamy czasu do stracenia! Lavinia świetnie rozumiała biedną dziewczynę. Tobias nie był w tej chwili w najlepszym nastroju i bynajmniej tego nie ukrywał. Lavinia przypomniała sobie nagle tamten dzień, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Dokładnie pamiętała swoje pierwsze spotkanie z Tobiasem. Było to w Rzymie, -późnym wieczorem. Tobias wpadł do małego sklepu z antykami, który prowadziła razem ze swoją siostrzenicą, Emeline, i przystąpił do rozbijania wszystkich rzeźb znajdujących się w zasięgu ramion. W pierwszej chwili pomyślała, że ma przed sobą szaleńca, kiedy jednak napotkała jego chłodne, całkowicie przytomne, skupione spojrzenie, zrozumiała, iż ten człowiek do- skonale wie, co robi. Ta świadomość uczyniła go jeszcze bardziej niebezpiecznym w jej oczach. - Uspokój się - powiedziała do służącej. Dotknęła srebrnego medalionu, który miała na szyi, i przybrała spokojny, kojący ton, jakim zwykle wprowadzała klientów w łagodny trans hipnotyczny. - Popatrz na mnie... Nie 44 masz się czego bać, wszystko jest w porządku. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze... Dziewczyna zamrugała niepewnie, oderwała wzrok od nachmurzonej twarzy Tobiasa i przeniosła go na medalion. - Jak ci na imię? - zapytała łagodnie Lavinia. - Neli. Mam na imię Neli, proszę pani. - Doskonale, moja droga. Powiedz mi teraz, gdzie są schody, które prowadzą na dach... - W końcu korytarza, proszę pani, ale Drum zakazał służbie wychodzić na dach. Bał się, żeby ktoś nie spadł. Murek na krawędzi dachu jest bardzo niski, więc... - Rozumiem - Lavinia kątem oka dostrzegła, że Tobias zmierza już w kierunku schodów. Miała ochotę pobiec za nim, ale postanowiła zadać dziewczynie jeszcze jedno pytanie. - Znasz wszystkich służących, prawda? - Tak, proszę pani. Wszyscy pochodzimy z tej samej wioski i z okolicznych farm... Dziewczyna mówiła teraz zupełnie swobodnie. Lavinia nie musiała skupiać jej uwagi na medalionie, mogła więc przestać się nim bawić. Pokojówka znowu zamrugała i spojrzała Lavinii w oczy. Na jej twarzy odmalował się wyraz lekkiego zdumienia. - Czy znasz służącą trochę wyższą od ciebie i chyba kilka lat starszą? Ma bardzo jasne, gęste, kręcone włosy. Wieczorem miała na głowie obszerny czepek zdobiony niebieską wstążką. Wyglądał na zupełnie nowy i miał falbanę dużo szerszą niż twój... - Nowy czepek z niebieską wstążką? - Neli podchwyciła to, co wydało jej się najważniejszą częścią opisu. - Nie, proszę pani. Gdyby któraś z nas dostała nowy czepek, wszystkie byśmy o tym wiedziały, słowo daję... - Czy któraś z twoich koleżanek jest dość wysoką blondynką? - No, Annie jest wysoka, ale ma ciemne włosy, z kolei Betty ma jasne, ale jest niższa ode mnie... - Dziewczyna 45 z namysłem ściągnęła brwi. - Nie przychodzi mi do głowy nikt taki, jak pani opisała... - Nie szkodzi. Dziękuję ci, moja droga. Bardzo mi pomogłaś. - Proszę bardzo... - Neli dygnęła lekko i rzuciła niepewne spojrzenie na Tobiasa, który właśnie otwierał drzwi w końcu korytarza. - Czy ten pan chce mnie jeszcze o coś zapytać? - Nie, nie sądzę, nie bój się. Zresztą, nawet gdyby chciał czegoś się od ciebie dowiedzieć, na pewno będę mu towarzyszyła. Neli odetchnęła z ulgą. - Och, bardzo pani dziękuję... Lavinia szybkim krokiem podążyła za Tobiasem. Kiedy dotarła do drzwi, Tobias zniknął już za zakrętem wąskich schodów. Nie miała świecy, zaczęła więc ostrożnie wspinać się na wysokie stopnie, nie odrywając ręki od ściany. Na szczęście drzwi na szczycie schodów stały otworem. Wyszła prosto w pasmo księżycowego światła i natychmiast dostrzegła Tobiasa, opartego o niski murek. Patrzył w dół, na ogród. Lavinia nerwowo przełknęła ślinę. - Czy to stąd spadł Fułlerton? - zapytała. - Tak mi się wydaje. "Widzisz te ślady w sadzy na murze? - Podniósł świecę, żeby mogła zobaczyć, o co mu chodzi. Na pokrytym kurzem, pyłem i tłustą sadzą murze rzeczywiście było widać kilka śladów, najprawdopodobniej pozostawionych przez człowieka, który rozpaczliwie usiłował chwycić się czegokolwiek, aby uniknąć pewnej śmierci. Ciałem Lavinii wstrząsnął dreszcz. - Tak... - szepnęła. - Widzę. - Sądzę, że ta kobieta zwabiła go na dach. - Tobias zrobił kilka kroków wzdłuż muru. - Mówiłaś, że Fułlerton był mocno podchmielony, więc prawdopodobnie trochę się zataczał i chwiał na nogach. Nie trzeba było wielkiego 46 wysiłku, żeby zepchnąć go z dachu, wystarczyło wybrać odpowiednią chwilę... - Widzę, że jesteś przekonany, iż mamy do czynienia z zabójstwem - rzekła cicho. - Musisz mi jednak wyjaśnić, skąd bierze się ta pewność. Jak na razie nie zauważyłam niczego, co wskazywałoby, że nie był to wypadek. - Co z tą wysoką, jasnowłosą pokojówką? Zawahała się. - Neli nie może przypomnieć sobie żadnej dziewczyny, do której pasowałby ten opis. Tobias przystanął i zmierzył ją uważnym spojrzeniem. W blasku świecy jego twarz miała zdecydowanie groźny wyraz. Lavinia pomyślała, że doskonale rozumie reakcję biednej Neli. Jeżeli ktoś po raz pierwszy miał do czynienia z Tobiasem polującym na mordercę, miał pełne prawo umierać ze strachu. - Mogła to być jedna z zaproszonych na przyjęcie dam... - powiedział powoli. - Ubrana w kostium, który miała na sobie na balu... Lavinia szybko wróciła do tamtej chwili, kiedy widziała Fullertona i jego towarzyszkę. - Nie sądzę, aby któraś z dam wybrała taki kostium. Był zbyt zwyczajny, zbyt realistyczny, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Suknia z dość grubego, surowego płótna, na pewno nie jedwabna... I te buciki, pończochy i fartuch... Nie, wyglądało to na prawdziwy strój pokojówki... - W takim razie nie był to kostium, ale przebranie - rzucił. Lavinia z westchnieniem pokręciła głową. - Chyba najwyższy czas, żebyś powiedział mi, co się tu dzieje... Tobias milczał dość długo, snując się po dachu. Lavinia nie wątpiła, że szuka innych śladów tragedii, do której doszło tu mniej więcej pół godziny wcześniej. Bała się, że znowu zechce zmienić temat lub zbyć ją w jakiś inny sposób, ale gdy doszedł do rogu dachu, wreszcie zaczął mówić. - Wspominałem ci, że w czasie wojny przeprowadzi- 47 łem kilka dyskretnych dochodzeń dla Korony, dochodzeń, które zlecił mi mój przyjaciel, lord Crackenburne. - Tak, tak, wiem, że byłeś szpiegiem, mój panie. Przejdźmy do sedna sprawy, dobrze? - Wolę unikać określenia „szpieg" w odniesieniu do zadań, jakie w przeszłości wykonywałem. - Schylił się, żeby z bliska przyjrzeć się czemuś, co dostrzegł w pyle. - To słowo nasuwa nieprzyjemne skojarzenia... - Świetnie rozumiem, że w ogólnym pojęciu jest to nieodpowiednia profesja dla dżentelmena, ale przecież my dwoje nie musimy przebierać w słowach, kiedy jesteśmy sami. Byłeś szpiegiem, i tyle. Ja musiałam parać się handlem, żeby jakoś przeżyć w Rzymie. Oboje mamy za sobą przeszłość, o której wolelibyśmy nie opowiadać w dobrym towarzystwie, lecz w tej chwili to nieistotne. Mów dalej. Wyprostował się i utkwił wzrok w ciemnym niebie. - Nie wiem nawet, od czego zacząć, do diabła... - Może od tego, dlaczego zabrałeś pierścień, który leżał na nocnym stoliku w pokoju Fullertona. - Ach, więc zauważyłaś? - Kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. - Spostrzegawcza młoda dama... Robisz postępy, wiesz? Jesteś coraz lepsza. Tak, wziąłem ten przeklęty pierścień. - Dlaczego? Nie jesteś ptóecież złodziejem. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pierścień. Chwilę przyglądał mu się uważnie. - Nawet gdybym miał złodziejskie skłonności, na pewno nie skusiłaby mnie akurat ta błyskotka... Zabrałem go, bo jestem całkowicie pewny, że zostawiono go tam w określonym celu. Po plecach Lavinii przebiegł lodowaty dreszcz. Podeszła do Tobiasa i spojrzała na spoczywający na jego otwartej dłoni pierścień. W migotliwym blasku świecy bez trudu dostrzegła miniaturową złotą trumnę. Tobias uniósł jej wieko czubkiem paznokcia. Wewnątrz znajdowała się czaszka i dwa skrzyżowane piszczele. 48 - Pierścień Memento mori - Lavinia zmarszczyła brwi. -W przeszłości bywały dość popularne, chociaż nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ludzie pragnęli, żeby coś nieustannie przypominało im o bliskości śmierci... - Trzy lata temu pewna stara hrabina, młodsza, lecz równie bogata wdowa oraz dwóch zamożnych dżentelmenów poniosło śmierć w wyniku upozorowanych wypadków lub samobójstwa. Kiedyś zacząłem rozmawiać na ten temat z moim przyjacielem Crackenburne'em i w rezultacie tej pogawędki zrozumiałem, że niespodziewana śmierć każdej z tych osób przyniosła komuś określone korzyści materialne. - Mówisz o spadkobiercach? - Tak. Spadkobiercy tych czworga odziedziczyli duże majątki, a także dwa tytuły... - Co w tym dziwnego? Takie rzeczy często się zdarzają. - To prawda, lecz pewne okoliczności, towarzyszące tym zgonom, obudziły moje zaciekawienie. Na przykład wspomniani samobójcy nie mieli żadnego konkretnego powodu, aby targnąć się na swoje życie. Crackenburne, zawsze świetnie poinformowany w sprawach dobrego towarzystwa, był pewny, że przyczyną nie mogła być ani melancholia, ani inna poważna choroba. Ani też kłopoty finansowe. - A wypadki? - Stara hrabina wybrała się na przechadzkę po zamarzniętym stawie w zimowe popołudnie, lód załamał się pod nią i utonęła. Bogata wdowa spadła w nocy ze schodów we własnym domu i skręciła kark. Zapadła cisza. Lavinia niechętnie zerknęła na miejsce, gdzie Fullerton próbował uniknąć tragicznego w skutkach upadku. Tobias podążył za jej spojrzeniem i kiwnął głową. - Jej śmierć pod pewnym względem przypomina śmierć Fullertona. - Mów dalej, Tobiasie. 49 Znowu zaczął chodzić wzdłuż krawędzi dachu. - Crackenburne poprosił, abym bliżej przyjrzał się tym niespodziewanym zgonom, oczywiście jak najdyskretniej. Nikt mu nie sugerował, że w którymś przypadku w grę może wchodzić morderstwo, krewni zmarłych także nie ucieszyliby się z takich sugestii... - Czego się dowiedziałeś? - W trakcie śledztwa w sprawie śmierci bogatej wdowy otrzymałem informację, że jej gospodyni znalazła przy zwłokach pewien drobiazg o bardzo niemiłej wymowie. Lavinia mocno zacisnęła wilgotne od potu dłonie. - Pierścień Memento mori? - Tak. - Tobias spojrzał na pierścień. - Gospodyni pracowała w domu wdowy przez wiele lat i była absolutnie pewna, że jej pani nie miała niczego podobnego wśród swojej biżuterii. Kiedy zająłem się dwoma samobójstwami, dowiedziałem się, że w domach obu mężczyzn także znaleziono takie pierścienie. Ich służący nigdy wcześniej nie widzieli tych ozdób. Lavinia poczuła nagle, że nocne powietrze robi się dziwnie zimne. - Zaczynam rozumieć, dlaczego tak przejąłeś się śmiercią Fullertona... - Po dwóch tygodniach od wszczęcia dochodzenia w sprawie tamtych zgonów wydarzył się piąty wypadek. Wszystko wskazywało na to, że stary szlachcic przypadkowo wziął zbyt dużą dawkę laudanum. Tym razem, dzięki znajomościom Crackenburne'a, bardzo szybko dowiedziałem się o nieszczęściu. Z pomocą mojego przyjaciela dostałem się do domu zmarłego jeszcze przed przeniesieniem zwłok i dokładnie obejrzałem sypialnię, w której staruszek pożegnał się z życiem. Na biurku znalazłem pierścień, ale to nie wszystko... - Czego jeszcze się dowiedziałeś? - Na parapecie zauważyłem świeże ślady błota. Wyglądało na to, że ktoś wszedł do sypialni przez okno, 50 prawdopodobnie po to, żeby nalać do szklanki zmarłego laudanum. W ogrodzie pod oknem, na gałęzi drzewa znalazłem strzęp wyjątkowo pięknej czarnej jedwabnej tkaniny. Po pewnym czasie trafiłem do sklepu, gdzie sprzedawano ten materiał i otrzymałem rysopis człowieka, który niedawno kupił kilka metrów. - Świetnie, panie... - Później odszukałem inne ślady - Tobias zawiesił głos. - Nie chcę cię nudzić szczegółami... Ostatecznie udało mi się zidentyfikować zabójcę, który mniej więcej w tym samym czasie zorientował się, że wkrótce rozwikłam zagadkę... - I co? Uciekł z kraju? Tobias postawił nogę na niskim murku i oparł ramię o udo. Utkwił wzrok w ciemnym horyzoncie, sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego wspomnieniami. - Nie - odparł w końcu. - Uznał, że jako dżentelmen wyzwał mnie na swego rodzaju pojedynek, a gdy zrozumiał, że przegrał, przystawił sobie pistolet do skroni. - Ach, tak... - Znalazłem starannie zamaskowany sejf w jego gabinecie, a w nim kolekcję pierścieni Memento mori i dziennik z dokładnym opisem zbrodni. - Prowadził dziennik, w którym opisywał zabójstwa, na miłość boską?! - Tak. - A pierścienie? Dlaczego zostawiał je przy zwłokach? - Chyba traktował je jak podpis... Spojrzała na niego z pełnym obrzydzenia przerażeniem. - Chcesz powiedzieć, że podpisywał się pod swoimi zbrodniami, że sygnował je jak malarz obrazy?! - Tak jest. Był dumny ze swoich umiejętności, rozumiesz? Naturalnie, nie mógł chwalić się nimi w klubie dla dżentelmenów, więc zadowalał się zostawianiem pierścieni. - Bogu dzięki, że odkryłeś jego metodę i położyłeś kres jego karierze! 51 - Oczywiście, cała sprawa została zatuszowana. Nie było żadnego jednoznacznego dowodu zbrodni, a krewni zamordowanych nie życzyli sobie oficjalnego dochodzenia i skandalu. - W głosie Tobiasa zabrzmiała twarda nuta. - Często zastanawiam się, czy mógłbym uratować komuś życie, gdybym szybciej i uważniej prześledził sprawę... - Nonsens! - rzuciła ostro. - Wystarczy już tych głupstw, mój drogi! Nie pozwolę, byś obwiniał się tylko dlatego, że w jednej chwili nie rozwikłałeś tej strasznej zagadki! Z tego, co mi powiedziałeś, wynika jasno, że nikt niczego nie podejrzewał, dopóki nie przystąpiłeś do śledztwa! Zidentyfikowałeś wyjątkowo błyskotliwego zabójcę, który spokojnie mordowałby następne ofiary, gdybyś go nie powstrzymał! Tobias zacisnął dłoń, w której trzymał pierścień. Milczał. - Czy ten człowiek popełniał zabójstwa wyłącznie dla zabawy? - zapytała. - Czy może kierował się jakimiś zwariowanymi motywami? - Nie ulega wątpliwości, że po części robił to dla pieniędzy - odpowiedział. - Pobierał opłaty i skrupulatnie zapisywał transakcje w swoim dzienniku, razem z datami. Dbał o swoich klientów, chronił ich, więc naturalnie nazwiska pozostają tajemnicą. Najwyraźniej oni także nie mieli pojęcia, kim jest człowiek, którego wynajmowali, aby w ich imieniu popełniał morderstwa z zimną krwią. - Zawodowy zabójca... - szepnęła. - Co za straszny sposób zarabiania pieniędzy! I ten człowiek naprawdę był dżentelmenem? - Tak. Posiadał doskonałe maniery, był elegancki i czarujący, lubiany przez mężczyzn i kobiety. Wysoko urodzeni chętnie zapraszali go do swoich domów, był członkiem kilku klubów. Krótko mówiąc, swobodnie poruszał się w najlepszym towarzystwie. - Tobias spojrzał na pierścień z trupią czaszką. - To był teren, na którym polował. 52 - Przerażające sformułowanie... - Swoich klientów i ofiary znajdował w towarzystwie, rozumiesz? Na przeciętnych złodziejaszków, włamywaczy, a nawet morderców patrzył z góry, żywił do nich najwyższą pogardę. Uważał, że nie ma nic wspólnego ze zwyczajnymi przestępcami. - Cóż, panie, zdążyliśmy się już zorientować, że wśród dobrze urodzonych nie brak przestępców... - Lavinia przerwała, zaniepokojona dziwnym nastrojem Tobiasa. Intuicja podpowiadała jej, że tamte wydarzenia miały dla niego duże znaczenie, może także ze względów osobistych. -Czy tylko mi się wydaje, czy znałeś tego człowieka, zanim odkryłeś, że morduje ludzi dla pieniędzy? Był twoim przyjacielem? - W pewnym okresie życia bez wahania złożyłbym swoje życie w jego rękach i kilka razy zdarzyło się, że rzeczywiście musiałem mu zaufać. Tak, Zachary Elland był moim przyjacielem. To powiedziało jej wszystko. - Tak mi przykro... - Lekko dotknęła jego ramienia. -Musiałeś przeżyć straszne chwile, kiedy odkryłeś prawdę... - To ta przeklęta przyjaźń sprawiła, że tak długo prowadziłem śledztwo... - Skrzywił się ze zniechęceniem. -Zachary właśnie na to liczył... Wykorzystał łączącą nas więź w strasznej grze, którą ze mną prowadził. Udawał nawet, że pomaga mi w dochodzeniu... - Nie wolno ci wmawiać sobie, że poniosłeś klęskę. Przecież rozwiązałeś sprawę, znalazłeś mordercę! Miała wrażenie, że jej słowa w ogóle do niego nie dotarły. Z dziwnym skupieniem wpatrywał się w zalane światłem księżyca lasy. - Poznałem go przez Crackenburne'a, to on przedstawił nas sobie. Przez jakiś czas obserwował poczynania Zachary'ego przy kartach, ponieważ potrzebowaliśmy błyskotliwego gracza do śledztwa, które wtedy prowadziliśmy. Crackenburne wyczuł też, że Elland ma temperament, 53 dzięki któremu może zostać świetnym szpiegiem. Zachary kochał ryzyko. - No, tak... - Nie zdjęła dłoni z jego ramienia, chcąc przynajmniej w ten sposób jakoś go pocieszyć. - Nadal nie rozumiem jednak, dlaczego traktujesz to wszystko aż tak osobiście... - Przykro mi o tym mówić, ale niewykluczone, że to przeze mnie stał się zabójcą do wynajęcia. - Co ty wygadujesz, przecież to zupełnie nieprawdopodobne! - wybuchnęła, mocniej ściskając jego ramię. - Jak możesz obwiniać się za to, że twój przyjaciel został zabójcą?! Kompletna bzdura! - Wiele bym dał, żebyś miała rację, jest jednak faktem, że pierwsze zapiski w swoim dzienniku uczynił niedługo po tym, jak zaczęliśmy razem pracować... - Wyjaśnij mi, na jakiej podstawie uważasz, że to ty uczyniłeś z niego mordercę! - Byłem jego nauczycielem, uczyłem go rzemiosła szpiega. Przydzielałem mu zadania... - Z piersi Tobiasa wyrwało się ciężkie westchnienie. - Miał niezwykły talent... - Mów dalej. - W trakcie wykonywania drugiego zadania doszło do wypadku... Powinienem-był uważniej prześledzić tamtą sprawę... - Co się stało? - Kazałem mu śledzić człowieka, którego podejrzewaliśmy o utrzymywanie kontaktów z siatką zdrajców. Zachary powiedział mi, że tamten się zorientował, iż jest obserwowany i wyciągnął nóż, grożąc mu śmiercią. Twierdził, że musiał się bronić, więc zabił podejrzanego i wrzucił zwłoki do rzeki. Wtedy nie widziałem najmniejszego powodu, aby zakwestionować przestawioną przez niego wersję zdarzeń... - Co było dalej? - Zachary świetnie spisał się w tej sprawie i czekał na 54 następne zlecenia. Wysoko postawieni przyjaciele Cracken-burne'a ze sfer rządowych byli bardzo zadowoleni. Nikt nie przejął się śmiercią zdrajcy, otrzymałem polecenie, aby przydzielić Ellanda do nowej sprawy... - I co? Znowu kogoś zabił? - Tak. Znajomi Crackenburne'a uznali, że Zachary działał w obronie własnej, a ponieważ zabity także miał na sumieniu niejedno życie, nikt nie ronił łez. Niewykluczone, że były jeszcze dwa takie wypadki, lecz nigdy już nie dowiem się, czy moje przypuszczenia są słuszne. Zachary nie przyznał się do tamtych zabójstw, a nikomu nie przyszło do głowy, aby wszcząć dochodzenie... - Dlatego, że pozbycie się tych ludzi było wygodne dla rządu? - zapytała Lavinia. - Chodziło o coś więcej, ich śmierć przyczyniła się do zdobycia bardzo ważnych informatorów we francuskiej armii i marynarce wojennej. - Tobias się zawahał. - Zasta- nawiam się, czy Zachary nie rozsmakował się w szafowaniu śmiercią właśnie w tamtym okresie, w czasie, gdy był moim współpracownikiem... - Co się stało, kiedy Napoleon poniósł pierwszą klęskę? - Zachary wrócił do gry w karty i wyglądało na to, że świetnie sobie radzi. Nasze ścieżki się rozeszły. Czasami spotykaliśmy się w klubach, ale ogólnie rzecz biorąc, widywaliśmy się raczej rzadko. - Czy to wtedy doszły cię pogłoski o tych tajemniczych zgonach? - Tak, chyba tak... Muszę jednak przyznać, że wzmianki o śmierci starego lorda czy bogatej wdowy początkowo nie wzbudziły mojego zainteresowania, zresztą, nikt inny także nie był tym zdziwiony... Byłem zajęty prowadzeniem interesów i wychowywaniem Anthony'ego, nie miałem czasu na zastanawianie się, dlaczego jakaś staruszka zeszła z tego świata... Niedługo potem Napoleon uciekł z Elby i znowu znaleźliśmy się w stanie wojny. - I Crackenburne przydzielił ci nowe zadania... 55 - Wezwał też Zachary'ego, ale tym razem nie pracowaliśmy już razem. Oczywiście, byliśmy kolegami i wymienialiśmy informacje, lecz zajmowaliśmy się innymi sprawami. - Kiedy zacząłeś go podejrzewać? - Wkrótce po naszym zwycięstwie nad Napoleonem pod Waterloo Crackenburne zwrócił moją uwagę na serię tamtych wypadków i samobójstw. Wtedy dopiero budowałem swoją karierę prywatnego agenta śledczego, czy raczej detektywa. Zorientowałem się, że wszystkie te przypadki łączą pewne podobieństwa i... - I w końcu wpadłeś na trop Zachary'ego Ellanda - dokończyła za niego. - Tak. W trakcie śledztwa pokazałem znalezione pierścienie Crackenburne'owi, on zaś przypomniał sobie stare pogłoski o zawodowym mordercy, który posługiwał się taką sygnaturą... Właśnie dlatego nadano mu przydomek Memento Mori. Podobno żadna z osób, które stanęły z nim twarzą w twarz i odkryły, kim jest, nie przeżyła tego spotkania. Elland najwyraźniej znał tę opowieść i postanowił wzorować się na legendzie. - Posłuchaj, to, że Elland został płatnym mordercą, nie ma nic wspólnego z pracą, którą wykonywał dla ciebie... -zaczęła Lavinia. - W tym samym sejfie, gdzie znalazłem pierścienie i jego dziennik, był list zaadresowany do mnie - przerwał jej Tobias. - Zachary napisał w nim, że jeśli znalazłem jego rzeczy, to mogę uważać się za zwycięzcę. Pogratulował mi, zupełnie jakbym wygrał partię szachów... - Nie sposób zrozumieć, jak funkcjonuje umysł zabójcy! - Napisał też, że uważa mnie za godnego najwyższego szacunku przeciwnika. Najbardziej będzie mi brakowało podniecenia, jakie daje polowanie - oto, jak brzmiało ostatnie zdanie listu. - Prawdziwy potwór! - Muszę ci wyznać, że chwilami aż za dobrze pojmuję jego namiętne upodobanie do polowania... 56 - Mój drogi... - Gdy zdaję sobie sprawę, że jestem na właściwym tropie, opanowuje mnie uczucie wielkiego podniecenia. Wiem, o czym mówię, więc nie próbuj mnie usprawiedliwiać. - Spojrzał na nią ponad płomieniem świecy, w którego blasku jego oczy lśniły jak źrenice polującego w nocy drapieżnika. - Elland powiedział mi kiedyś, że my dwaj mamy ze sobą dużo wspólnego. Możliwe, że się nie mylił. - Natychmiast przestań! - Z całej siły ścisnęła jego ramię. - Nie ośmielaj się sugerować, że ty i Elland byliście do siebie podobni. Odczuwanie zadowolenia z udanego polowania, to jedno, lecz delektowanie się zadawaniem śmierci to zupełnie co innego. Szukanie odpowiedzi na trudne pytania i wymierzanie sprawiedliwości leży w twojej naturze, ale... - Czasami w nocy zastanawiam się, czy różnica między mną i Ellandem nie polega przypadkiem jedynie na tym, że on kochał polowanie bardziej niż ja... - Do diabła, nie zamierzam dłużej słuch,ać tych bzdur! Słyszysz mnie, mój panie? Uśmiechnął się niewesoło. - Tak, pani, słyszę. - Nie było mi dane poznać Zachary'ego Ellanda, lecz mogę cię zapewnić, że jesteście tak różni jak noc i dzień! - Jesteś tego zupełnie pewna? - zapytał zdecydowanie za miękko i za cicho. - Najzupełniej. Dobrze wiesz, że moja intuicja jest nieomylna. - Miała wielką ochotę potrząsnąć nim z całej siły. -Nie jesteś zabójcą, Tobiasie March! Nie odpowiedział. Zbyt późno pomyślała o ich ostatniej sprawie, tej, którą w swoim dzienniku nazwała „Historią Szalonego Hipnotyzera". Odchrząknęła. - To prawda, że w ciągu minionych kilku lat uczestniczyłeś w różnych nieszczęśliwych zdarzeniach, ale były to wypadki, nic więcej - dodała. - Wypadki - powtórzył neutralnym tonem. 57 - Nie, nie wypadki! - poprawiła się pośpiesznie. - Były to akty wielkiej, desperackiej odwagi, które uratowały życie paru osobom, między innymi i mnie. Nie były to morderstwa dokonane z zimną krwią, nie, ponad wszelką wątpliwość nie! To ogromna różnica, mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi... - westchnęła. - Dosyć już, skończmy z tym. Powiedz mi lepiej, jaką rolę odegrała w tej sprawie Aspasia Gray. - Aspasia? - Tobias ściągnął brwi. - Nie wyjaśniłem ci tego jeszcze? - Nie, jeszcze nie. - Była ukochaną Zachary'ego Ellanda. - Jego ukochaną... Ach, tak... To chyba wiele tłumaczy... - Poznali się wiosną przed bitwą pod Waterloo. Aspasia nieprzytomnie zakochała się w Ellandzie, a on wydawał się odwzajemniać to uczucie. Zamierzali się pobrać. Kiedy latem Zachary znowu zaczął pracować jako szpieg, wykorzystał debiut Aspasii w salonach, aby zbliżyć się do pewnych wyjątkowo bogatych osób. Można sądzić, że w ten sposób nie tylko zbierał potrzebne informacje, ale zdobywał swoich prywatnych klientów... - Dobry Boże... - Pewnego wieczoru Aspasia dowiedziała się przypadkiem, skąd Elland czerpie-środki na wystawne życie. Przerażona, uciekła od niego. Często przychodziło mi do głowy, że być może Zachary strzelił sobie w łeb nie dlatego, że czuł już mój oddech na karku, ale dlatego, że stracił ukochaną kobietę. - Jakoś trudno mi uwierzyć, że płatny morderca był wrażliwym romantykiem - mruknęła Lavinia. - Sęk w tym, że Elland naprawdę miał romantyczną naturę. Przypominał mi spragnionego doznań artystę, który po prostu nie potrafi inaczej żyć i jest gotów na wszystko, aby zapewnić sobie burzliwe doświadczenia... - Bez względu na cenę, jaką przyszłoby za to zapłacić? - spytała niedowierzająco Lavinia. 58 - Elland nigdy nie liczył się z kosztami. Zył od jednego podniecającego zdarzenia do następnego. - Co zrobiła Aspasia, kiedy się dowiedziała, że odebrał sobie życie? - zapytała Lavinia. - Była kompletnie załamana. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem jej w takim stanie. Elland był jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała i w niczym nie mogła znaleźć pocieszenia. Cierpiała nie tylko dlatego, że targnął się na życie... - Czy także dlatego, że kochała go i nie przejrzała go do końca? - Otóż to... Na pewno zorientowałaś się, że Aspasia jest kobietą światową. Już wtedy uważała się za zbyt inteligentną i silną, aby ktokolwiek mógł oszukać ją w sprawach sercowych. Odkrycie prawdy o Zacharym wstrząsnęło nią do głębi. Lavinia powiedziała sobie, że powinna przynajmniej odrobinę współczuć Aspasii, lecz wciąż miała przed oczami obraz Tobiasa w jej objęciach. Nie była w stanie zdobyć się na litość... Nie mogła jednak zaprzeczyć, że każda kobieta, która by się dowiedziała, iż jej narzeczony jest zawodowym mordercą i czerpie mnóstwo satysfakcji ze swojej „pracy", mu- siałaby ciężko to przeżyć. Nawet Kleopatra... - Poczuwasz się do odpowiedzialności za to, co ją spotkało - odezwała się. - A pani Gray sprytnie wykorzystuje twoją wrażliwość... Czy mam rację, przypuszczając, że wini cię za wprowadzenie Ellanda na drogę do samounicestwienia? - Nigdy tego nie powiedziała, ale podejrzewam, że tak właśnie jest. - Co za bzdury! - W jej głosie zabrzmiała bardzo ostra nuta. - Co za nieprawdopodobne bzdury... - Myślę, że sama Aspasia także czuje się winna, ponieważ to ona pomogła mu nawiązać znajomości, które przyniosły owoce w postaci zleceń zabójstw. 59 Lavinia westchnęła. - Co za smutna historia... - rzekła cicho. Tobias otworzył dłoń i chwilę przyglądał się połyskującej w świetle czaszce i skrzyżowanym piszczelom. - A teraz wygląda na to, że komuś bardzo zależy, aby opowiedzieć ją raz jeszcze. - Nie wierzysz chyba, że to Zachary Elland wrócił z zaświatów, aby kontynuować karierę.... - Nie, oczywiście, że nie! Sam znalazłem jego ciało i widziałem, jak go pogrzebano. Tyle tylko, że nowy zabójca posłał taki sam pierścień Aspasii i jestem pewny, że chciał, abym ja znalazł ten, który zostawił w sypialni Ful-lertona. - Niczym stary znajomy, który daje znać, że znowu jest w mieście? - Lavinia lekko uniosła brwi. - Tak. Kiedy Aspasia zobaczyła wczoraj rano pierścień, wpadła w panikę, dlatego przyjechała za nami do zamku Beaumont. - Hmmm... - O co ci chodzi? - Muszę powiedzieć, że wieczorem Aspasia nie zrobiła na mnie wrażenia kobiety w panice... Tobias uśmiechnął się lekko. - Aspasia nie należy de dam, które ulegają atakom histerii, lecz ja znam ją trochę lepiej niż ty i wiem, że była mocno poruszona. - Skoro tak mówisz... - Lavinia wzruszyła ramionami. -Osobiście uważam, że umiejętnie wykorzystuje twoje wrażliwe sumienie, ot co! - Nie musi posuwać się aż tak daleko, aby zapewnić sobie moją pomoc w tej sprawie, i z całą pewnością jest tego świadoma. - Tobias włożył pierścień do kieszeni spodni. -Nikomu bardziej ode mnie nie zależy na znalezieniu tego nowego Memento Mori. Wiem, że nie mam ani chwili do stracenia, a poza tym ten drań rzucił mi rękawicę. - Musisz pozwolić, żebym ci pomogła. 60 - W żadnym razie nie chcę cię w to angażować - rzekł ostro. - Sam powiedziałeś, że powinieneś jak najszybciej rozwikłać tę zagadkę. Będzie ci potrzebna pomoc, mój drogi, zresztą o czym my właściwie rozmawiamy, nie jestem przecież amatorką, na Boga! - Do diabła... Lavinia uniosła rękę, uciszając go tym gestem. - Pragnę ci przypomnieć, że jak na razie jestem jedynym świadkiem, którego masz do dyspozycji. Nie mogę przedstawić szczegółowego rysopisu pokojówki, która towarzyszyła Fullertonowi, to prawda, ale zauważyłam kilka ciekawych szczegółów... - Kątem oka dostrzegła błysk białej tkaniny w głębokim cieniu tuż pod kominem. - No, no, a cóż my tu mamy... Wzięła świeczkę z ręki Tobiasa i pośpieszyła w kierunku znaleziska. Tobias zdjął stopę z kamiennego obramowania dachu i poszedł za nią. - Co to jest? - Nie jestem pewna, ale jeśli się nie mylę, właśnie znaleźliśmy pierwszą wskazówkę. - Lavinia schyliła się i podniosła biały przedmiot. - Jej czepek... - Tak sądzisz? - Ujął duże, obszyte szeroką falbaną nakrycie głowy i dokładnie je obejrzał. - Cóż, czepek jak czepek, nie ma w nim nic nadzwyczajnego... - Nie do końca. Ten ma wyjątkowo duże rondo, a na dodatek wstążkę. To niemal na pewno ten sam, który miała na głowie jasnowłosa służąca. Nie zdziwię się, jeżeli w środku znajdziemy kilka jasnych włosów... To oznaczałoby, że nowy zabójca jest kobietą, prawda? Tobias nie odrywał wzroku od czepka. - Albo mężczyzną, który dla niepoznaki przebrał się za kobietę - powiedział. 61 6 Beąumont czekał na nich w bibliotece razem ze swoim kamerdynerem Drumem oraz wyraźnie zdenerwowanym wątłym człowieczkiem, który przedstawił się jako doktor Hughes. Siedzący za ogromnym biurkiem Beąumont robił wrażenie jeszcze niższego i tęższego niż normalnie. Tobias zauważył, że w jednej ręce trzyma do połowy opróżniony kieliszek. Najwyraźniej alkohol miał zbawienny wpływ na stan nerwów pana domu, który teraz wydawał się całkowicie spokojny i opanowany. Jego lordowska mość znowu kontrolował sytuację. W odpowiedzi na pytanie Lavinii Drum poinformował ją i Tobiasa, że żadna pokojówka nie odpowiada przedstawionemu przez nią rysopisowi. Lavinia wyjęła z kieszeni czepek. - W takim razie do kogo to należy? Długą chwilę wszyscy wpatrywali się w milczeniu w biały czepek. - Nie wątpię, że rzeczywiście widziała pani Fullertona z kobietą - przemówił Beąumont. - Prawdopodobnie była to jakaś dziewczyna z wioski, zresztą to nieistotne... Fuller-ton za dużo wypił, ruszył na poszukiwanie dziewki, którą sobie upatrzył, wydostał się na dach i spadł, to wszystko. -Beąumont rzucił rozkazujące spojrzenie lekarzowi. - Czyż nie mam racji, doktorze Hughes? - Ależ tak! - Hughes odchrząknął i wyprostował się. -Dokonałem oględzin zwłok - oznajmił z powagą. - I nie mam cienia wątpliwości, że Fullerton poniósł śmierć w rezultacie nieszczęśliwego wypadku. Tobias zaklął pod nosem. Beąumont postanowił jak najszybciej zatuszować całą sprawę i nie można było liczyć na 62 to, że pozytywnie odniesie się do jakiejkolwiek innej sugestii. Lavinia zmarszczyła brwi. - Pan March i ja podejrzewamy, że ta chętna dziewka, niezależnie od tego, kim naprawdę jest i skąd się wzięła w zamku, celowo zwabiła Fullertona na dach - powiedziała. - Musimy dowiedzieć się, czy ktoś mógłby ją rozpoznać. Beaumont spojrzał na Druma. - Jak mówi jego lordowska mość, najpewniej była to dziewczyna z najbliższej wioski, najęta do pracy na ten tydzień - oświadczył kamerdyner. - Kiedy lord Fullerton padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, musiała w panice uciec z zamku, żeby nie odpowiadać na żadne pytania. Miała się czego obawiać, bo gdyby w okolicy rozeszła się wieść, że zabawiała jednego z gości na dachu, nie udałoby jej się znaleźć zatrudnienia w sąsiedztwie... - Możliwe także, że nadal przebywa w zamku. - Lavi-nia nie dała się zbić z tropu. - Należy zebrać całą służbę i oczywiście także gości, i wszystkich przepytać. Policzki Beaumonta przybrały barwę soczystego buraka. Jego usta kilka razy otworzyły się i zamknęły. - Przepytać gości? - wykrztusił w końcu. - Oszalała pani, pani Lakę? Nigdy na to nie pozwolę! Zabraniam pani... - Niewykluczone, że mamy do czynienia z morderstwem. - Fullerton nie został zamordowany! To był wypadek! - Mamy wszelkie podstawy, aby przypuszczać, że... - Niech pani sobie przypuszcza do woli, pani Lakę! Ten dom należy do mnie i nie pozwolę, aby moich gości spotkała tu jeszcze jakaś przykrość! Tobias pomyślał, że cała ta rozmowa do niczego nie prowadzi. - Przyznaje pan, że Fullerton był z kobietą na krótko 63 przed upadkiem, ale nie przyjmuje pan do wiadomości, że mogła mieć coś wspólnego z jego śmiercią? - zapytał zimno. - Fullerton był pijany. - Beaumont pociągnął spory łyk brandy i postawił kieliszek na blacie biurka. - Stracił równowagę, i tyle. Wielka tragedia, lecz z całą pewnością nie ma powodu, aby uważać, że miało tu miejsce morderstwo... Tobias pożałował nagle, że Beaumont zdążył odzyskać utraconą wcześniej pewność siebie. Z drugiej strony, nikt nie mógł winić pana zamku, że nie chce dopuścić, aby ludzie zaczęli plotkować, iż jeden z jego gości został zamordowany. - Pozwoli pan, że podzielę się z nim moją osobistą i zawodową opinią na temat tego okropnego zdarzenia - rzekł spokojnie. - Rodzi się kilka pytań, na które należałoby poszukać odpowiedzi. Chciałbym przeprowadzić dochodzenie do końca, oczywiście za pańskim przyzwoleniem... - Wykluczone, March. - Beaumont uderzył dłońmi o blat biurka i podniósł się z fotela. - W domu panuje niepokój, lady Beaumont jest bardzo zdenerwowana... Lavinia postukała czubkiem pantofelka o podłogę. Tobias dostrzegł błysk irytacji w jej oczach. Usiłował wzrokiem nakazać jej milczenie, ale ona zignorowała to ostrzeżenie. - Zdenerwowanie lady Beaumont wydaje mi się całkowicie zrozumiałe - rzuciła. - Wyjaśniliśmy panu jednak, że musimy brać pod uwagę możliwość dokonania morderstwa. W takich okolicznościach możemy chyba zadać służbie i gościom kilka pytań, naturalnie w bardzo dyskretny sposób, tak, aby nikogo nie urazić i nie przestraszyć... - Po raz ostatni powtarzam, że śmierć Fullertona była najzupełniej przypadkowa - najeżył się Beaumont. - I tylko ja mam prawo oceniać, co mogłoby urazić czy przestraszyć moich gości. - Nalegam, aby pozwolił nam pan wyjaśnić tę sprawę - 64 rzekła z naciskiem Lavinia. - Zapewniam pana, że mamy doświadczenie w podobnych sytuacjach i... Beaumont zareagował dokładnie tak, jak oczekiwał To-bias. Na początek parsknął ze złości. - Nalega pani? - Jego okrągła twarz przybrała odcień fioletu. - Nalega pani, pani Lakę? Za kogo pani się uważa? Tobias westchnął, przygotowując się na najgorsze. I pomyśleć, że to ona miała czelność oskarżać go, iż nie potrafi dyplomatycznie odnosić się do klientów... - Nie ma pani prawa nalegać! - ryknął Beaumont. - Nie ma pani prawa stawiać tu żadnych żądań! Przykro mi, że muszę o tym wspomnieć, ale ani pani, ani pan March nie otrzymalibyście zaproszenia na przyjęcie w moim domu, gdyby nie uprzejmość lorda Vale, który poprosił mnie o tę przysługę! - Doskonale pana rozumiem - zapewniła pośpiesznie gospodarza Lavinia. - Bardzo to miłe, że zechciał nas pan zaprosić na bal i przyjęcie, oboje świetnie się bawiliśmy, proszę mi wierzyć... To prawda, że moje rzeczy umieszczono w nieco ciasnej i nieodpowiednio umeblowanej sypialni, ale myślę, że stało się to w wyniku zwyczajnego przeoczenia... - Co takiego? - Beaumont wytrzeszczył oczy. - Skarży się pani, że przydzielono jej za mały pokój?! - Proszę się tym nie przejmować, w żadnym razie. To przecież nie pana wina, że przeniesiono mnie z bardzo wygodnej sypialni na pierwszym piętrze do ciasnej klitki na drugim. - Lavinia wymownie machnęła ręką. - Nie zabawimy tu długo, więc nic nie szkodzi... Wracając do naszych teorii na temat tego tragicznego wydarzenia... Beaumont zacisnął pulchne dłonie na brzegu biurka i pochylił głowę jak szykujący się do szarży byk. - Odnoszę wrażenie, że ponieważ pani i pan March macie obsesję na punkcie zbrodni, nie będziecie chyba w stanie cieszyć się pobytem w moim domu - oznajmił dobitnie. 65 - Miło, że tak się pan o nas troszczy, ale to niepotrzebne, proszę mi wierzyć. Jakoś sobie poradzimy... - Nie wątpię - warknął. - Zwłaszcza że oboje na pewno zechcecie jak najszybciej wrócić do Londynu... - Nie, doprawdy... - Drum z samego rana przyśle do was służących, którzy spakują wasze rzeczy. Powóz będzie czekał o dziewiątej, nie, może raczej o ósmej trzydzieści. Macie przed sobą długą i męczącą podróż, więc na pewno zechcecie jak najwcześniej wyruszyć w drogę... Przez chwilę Lavinia patrzyła na niego w milczeniu, oniemiała ze zdumienia. Potem jej twarz przybrała wyraz oburzenia, jej wargi się rozchyliły... - Doskonała sugestia, wasza lordowska wysokość - odezwał się Tobias, zanim Lavinia odzyskała głos. Zdecydowanym ruchem położył dłoń na jej ramieniu i pociągnął ją w stronę drzwi. - Chodźmy, pani Lakę. Powinniśmy pójść do siebie i zająć się przygotowaniami do drogi. Obawiał się, że Lavinia zignoruje jego słowa, więc mocniej zacisnął palce, przesyłając jej milczące ostrzeżenie. - Oczywiście. - Lavinia obdarzyła Beaumonta lodowatym uśmiechem. - Dobranoc, panie. Mam nadzieję, że po naszym wyjeździe nikogo z pańskich gości nie spotka żaden nieszczęśliwy wypadek. Dobry Boże, trudno wyobrazić sobie konsekwencje jeszcze jednej tragedii... Pańska małżonka mogłaby popaść w jeszcze większe zdenerwowanie, gdyby odkryła, że jej modne przyjęcia nie są już takie popularne, ponieważ goście obawiają się, że w Beau-mont mogłoby spotkać ich coś złego... To dopiero byłoby nieszczęście! Tobias się skrzywił, ale było już za późno. Stało się. Beaumont zatrząsł się ze złości. - Jak pani śmie?! - eksplodował. - Jeżeli insynuuje pani, że celowo staram się zatuszować morderstwo... - Należałoby się nad tym zastanowić, nieprawdaż? -rzuciła gładko Lavinia. 66 - Wystarczy - szepnął jej do ucha Tobias i szybko przeniósł wzrok na Beaumonta. - Proszę wybaczyć pani Lakę, wasza lordowska mość, obawiam się, że śmierć Fullertona była dla niej większym wstrząsem, niż przypuszczałem. Ma pan całkowitą rację, najlepiej będzie, jeżeli jak najszybciej odwiozę ją do Londynu. Rano będziemy już w drodze, proszę się nie niepokoić... Beaumont sapnął, wyraźnie ułagodzony. - Pani Lakę istotnie sprawia wrażenie zupełnie wycieńczonej, ale po powrocie do domu na pewno szybko dojdzie do siebie... - wymamrotał. Tobias wyczuł, że Lavinia ma już na końcu języka ociekającą sarkazmem odpowiedź, ale na szczęście byli już tuż przy drzwiach. Jakimś cudem udało mu się wyciągnąć ją na zewnątrz, zanim zdążyła dolać oliwy do ognia. Cała dygotała z oburzenia, powietrze dookoła niej dosłownie trzaskało od drobnych wyładowań. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że Beaumont właśnie wyprosił nas z domu - syknęła. - Nie mylisz się, moja droga. To by było tyle, jeżeli chodzi o nasz wypad na wieś. Niewykluczone, że nie potrafimy docenić takich miłych rozrywek, pani. 7 Bez słowa ruszyli w górę po schodach. - Na pewno uważasz, że to przeze mnie zostaliśmy wyrzuceni z zamku - odezwała się Lavinia, kiedy dotarli na pierwsze piętro. - Owszem, ale nie musisz się tym zbytnio przejmować. Już wcześniej doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jeżeli wcześniej wrócimy do Londynu. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - A co z dochodzeniem tutaj, na miejscu zbrodni? 67 - Mam wrażenie, że dowiedzieliśmy się już wszystkiego, czego można się było dowiedzieć. Zabójca wykonał swoje zadanie i także nie będzie siedział tu dla przyjemności. Całkiem prawdopodobne, że już wyjechał. - Hmmm... Rzeczywiście, może masz rację... Zaplanował, że zabije Fullertona tutaj, ponieważ wiedział, że będziesz w pobliżu, prawda? Chciał mieć pewność, że rozpoznasz jego dzieło. - Chyba właśnie o to mu chodziło. Na drugim piętrze zastali w wąskim korytarzu małe zgromadzenie. Dwie kobiety w bliżej nieokreślonym wieku, odziane w kretonowe narzutki i wielkie nocne czepki, z ożywieniem rozmawiały z mężczyzną koło dwudziestki. Było oczywiste, że tematem dyskusji jest śmierć Fullertona. - Moi sąsiedzi - cicho wyjaśniła Lavinia, kiedy zmierzali w kierunku grupki. - Fryzjer lady Oakes, pan Pierce, oraz dwie damy do towarzystwa nieznanych mi szlachetnie urodzonych pań, zaproszonych przez lady Beaumont... W tej samej chwili cała trójka zwróciła głowy ku Lavi-nii i Tobiasowi. W ich oczach lśniła niepohamowana ciekawość, lecz Tobias zwrócił uwagę, że szczególny wyraz miały spojrzenia dwóch kobiet. Wpatrywały się w niego z dziwnym, nieco nieprzytomnym podziwem. Nawet gdyby Lavinia nie powiedziała mu, kim są, bez trudu zdołałby określić ich zajęcie i miejsce w towarzystwie. Obie roztaczały aurę rezygnacji, niepewności i wyblakłej elegancji, typową dla przedstawicielek zubożałych rodzin, które przez smutne okoliczności zostały zmuszone do podjęcia pracy w charakterze dam do towarzystwa. Tobias podejrzewał, że poprzedniego wieczoru wcześnie udały się na spoczynek, ponieważ nikomu nie przyszło nawet do głowy, aby zaprosić je na bal. Damy do towarzystwa zazwyczaj należały do tego samego, zawieszonego między dwoma warstwami społecznymi świata co guwernantki. Nie były służącymi, ale ich pozycja nie mogła się 68 też równać z pozycją osób, dla których pracowały. Połączenie dobrego urodzenia i biedy skazało je na profesję, w której miały dyskretnie trzymać się z boku i nie odzywać się niepytane. Pomyślał, że ta nocna wymiana plotek o gwałtownej śmierci jednego z gości jest prawdopodobnie najbardziej ekscytującą rozrywką, na jaką mogą liczyć. Sam miał okazję poznać tylko dwie damy do towarzystwa, które nie pasowały do tego gatunku - Lavinię i jej siostrzenicę Emeline. Obie nie pozostały przy tym zajęciu zbyt długo, i nie bez powodu, jako że żadna z nich nie posiadała odpowiedniego usposobienia. - Pani Lakę! - wykrzyknął fryzjer. - Właśnie o pani rozmawialiśmy! Zaczęliśmy się już obawiać, że może to straszne zdarzenie wywarło fatalny wpływ na pani zdrowie. Dobrze się pani czuje? Może podać pani sole trzeźwiące? - Czuję się świetnie, bardzo dziękuję, panie Pierce. -Lavinia uśmiechnęła się uspokajająco i spojrzała na obie kobiety. - Proszę pozwolić, że przedstawię państwa sobie... Panna Richards, panna Gilway, a to mój przyjaciel, pan March... Tobias uprzejmie skłonił głowę. - Bardzo mi miło panie poznać. Damy zaczerwieniły się z podniecenia. - Mnie także, panie March - rozpromieniła się panna Gilway. - I mnie również... - szepnęła panna Richards. - A to pan Pierce. - Lavinia pełnym wdzięku, choć nieco teatralnym gestem wskazała fryzjera, zupełnie jakby przedstawiała słynnego aktora. - To on jest twórcą wspaniałej fryzury, jaką wieczorem mogła się poszczycić lady Oakes. Nie wątpię, że zwrócił pan na nią uwagę, nieprawdaż? - Cóż, chyba jej nie zauważyłem - przyznał się Tobias. - Warstwa na warstwie z niezwykle przemyślnie skrę- 69 conych loków, wszystko razem upięte wysoko nad czołem? - Lavinia ułożyła dłonie z przodu głowy w kształt piramidy, aby zademonstrować, co ma na myśli. - Z tyłu kok z warkoczy, w górnej części ozdobiony lokami? Lady Oakes wyglądała imponująco, słowo daję... - Ach, oczywiście... - Tobias w dalszym ciągu nie pamiętał, jak wyglądała fryzura lady Oakes, ale z uśmiechem skinął głową Pierce'owi. - Wyjątkowo imponujące... - Dziękuję, panie. - Pierce wykonał głęboki ukłon i odpowiedział fałszywie skromnym uśmiechem. - Faktycznie, wypadło to nie najgorzej... Rząd loków na szczycie koka i pętla z warkoczy to moje własne pomysły. Uważam je za coś w rodzaju podpisu artysty... - Mmmm... - potakująco zamruczał Tobias. Lavinia się uśmiechnęła. - Dopiero teraz wracam do swojego pokoju, ponieważ pan March i ja uznaliśmy za konieczne dowiedzieć się czegoś więcej o nieszczęśliwym wypadku lorda Fullertona... - Rozumiem... - Pierce obrzucił Tobiasa krótkim, uważnym spojrzeniem. - Tak, przypominam sobie, iż wspominała pani, że pani i jej partner w interesach oddajecie się czasem dość oryginalnemu hobby... Ma to coś wspólnego z przyjmowaniem zleceń na prywatne dochodzenia, czyż nie? Jednak mimo wszystko nie powinna pani patrzeć na tak straszne rzeczy, pani Lakę. Taka delikatna i wrażliwa dama jak pani mogłaby później cierpieć z powodu nocnych koszmarów... Troska fryzjera o Lavinię wydała się Tobiasowi co najmniej irytująca. Przyszło mu nagle do głowy, że Pierce należy do kategorii mężczyzn, których młode damy w rodzaju Emeline i jej przyjaciółki Priscilli nazywają „okropnie romantycznymi". Nie zaliczał się do ekspertów w tych sprawach, lecz był pewny, że pozornie naturalne loki, opadające bezładnie na czoło Pierce'a, bynajmniej nie były dziełem natury. Kilku znajomych Anthony'ego nosiło ostatnio dość podobne fry- 70 żury. Anthony wytłumaczył mu, że on sam unika tego stylu głównie dlatego, iż wymaga on użycia niebezpiecznie rozgrzanych żelazek do włosów i mnóstwa czasu przed lustrem. Pierce udawał się już chyba na spoczynek, kiedy po zamku lotem błyskawicy rozeszła się wieść o wypadku. Miał na sobie białą koszulę z falbaniastym żabotem i modnie plisowane spodnie, a na szyi zawiązaną czarną wstążkę, co wskazywało, że lubi wzorować się na Byronie i innych poetach romantycznych. Wąska wstążka wyraźnie odznaczała się na nagiej skórze, widocznej w trójkącie niedbałego rozpięcia koszuli. - Czego próbowali się państwo dowiedzieć? - zapytała panna Gilway, nie odrywając oczu od Tobiasa. - Staraliśmy się ustalić, czy nie zaszło nic podejrzanego - odparła Lavinia. - Podejrzanego... - Panna Richards rzuciła przyjaciółce przerażone i jednocześnie pełne podniecenia spojrzenie. -Proszę tylko nie mówić, że zachodzi podejrzenie morderstwa... - Dobry Boże! - Jej przyjaciółka zaczęła pośpiesznie wachlować się ręką. - Jakież to okropne... Kto by pomyślał... - Morderstwo... - Pierce utkwił zafascynowany wzrok w twarzy Lavinii. - Mówi pani poważnie, pani Lakę? Podobny wyraz twarzy Tobias widywał czasami u An-thony'ego. Było to odbicie entuzjazmu młodego człowieka dla wszystkiego, co makabryczne. - Lord Beaumont i miejscowy lekarz twierdzą, że w żadnym razie nie mogło to być morderstwo - powiedziała Lavinia neutralnym tonem. - Och... - Ekscytacja Pierce'a zgasła w jednej chwili. Obie panie sprawiały wrażenie niemniej rozczarowanych. - Dzięki Bogu... - odezwała się uprzejmie panna Gilway. 71 - Co za ulga! - dorzuciła panna Richards. - Jakież by to było straszne, gdyby się okazało, że po zamku Beaumont biega morderca... Znowu utkwiły spojrzenia w Tobiasie. - Właśnie... - rzekła Lavinia. - Krótko mówiąc, nie ma powodu do niepokoju. Jestem przekonana, że wszyscy państwo mogą bezpiecznie udać się na spoczynek, prawda, Tobiasie? - Oczywiście. - Tobias ujął jej ramię. - Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi twojego pokoju. Robi się późno, a rano musimy dość wcześnie wyjechać... - Wracacie państwo jutro do Londynu? - szybko zapytała panna Gilway. - Skąd ten pośpiech? - Wzywają nas sprawy osobiste - odparła spokojnie La-vinia, uśmiechając się do trójki znajomych. - Pozwolą państwo, że pożegnam się już teraz, bo rano nie chciałabym was budzić... - Życzę przyjemnej podróży, pani. - Pierce wykonał kolejny wdzięczny ukłon. -1 proszę pamiętać o tym, co powiedziałem, kiedy schodziła pani na bal. Zawsze z radością przyjmę panią jako klientkę. Czuję, że mógłbym zdziałać cuda z pani włosami... - Dziękuję, na pewno nie zapomnę. - Lavinia wsunęła dłoń pod ramię Tobiasa i nagle się zawahała. - A przy okazji, skoro już mówimy o fryzurach, chciałabym zadać panu pewne pytanie... - Jestem na pani usługi - oznajmił uprzejmie Pierce. -Czy to pytanie ma może coś wspólnego z wydarzeniami tej nocy? - W pewnym stopniu. Z racji swojego fachu niewątpliwie znakomicie zna się pan na perukach, treskach, przy-pinkach i tak dalej, prawda? - Każda modna młoda dama po prostu musi posiadać co najmniej dwa sztuczne koki. - Pierce z przekonaniem pokiwał głową. - Natomiast po przekroczeniu pewnej granicy wieku kobieta musi zainwestować w szeroki wybór 72 peruk. Jeśli chce pozostać wierną modzie, nie ma innego wyjścia. - Widział pan, jak wieczorem goście schodzili do sali balowej. Czy może zauważył pan jakieś panie noszące jasne peruki? - Jasne? - Pierce się wstrząsnął. - Nie, pani, na Boga, nie dostrzegłem tu żadnej damy w peruce blond! Taki widok przeraziłby mnie do szpiku kości! Tobias zmarszczył brwi. - Dlaczego, do diabła? Przed chwilą sam pan powiedział, że modna dama nie może obyć się bez kilku peruk! - Tak, ale nie jasnych! W żadnym razie nie jasnych! -Pierce wzniósł oczy w górę, najwyraźniej szukając ratunku przed tak głupimi pytaniami u jakiejś siły wyższej. - Do- prawdy, panie, od razu widać, że nie ma pan najmniejszego pojęcia o wymogach mody! Pozwoli pan, że mu wyjaśnię, iż jeśli chodzi o peruki, treski i przypinki, to jasne włosy są prawie tak samo niemodne jak rude. Zapadło krótkie, ciężkie milczenie. Wszyscy patrzyli na Lavinię, której ogniście rude włosy lśniły w blasku świec. Nagle Tobias uświadomił sobie, że fryzjer obraził jego przyjaciółkę. Utkwił w twarzy Pierce'a ostre, wymowne spojrzenie. - Uważam, że odcień włosów pani Lakę idealnie pasuje do jej cery - rzekł cicho. Chociaż nie podniósł głosu, panny Richards i Gilway skuliły się lękliwie i obie cofnęły się o krok. Nadal wpatrywały się w Tobiasa, ale już bez radosnego zafascynowania, jakie zdradzały na początku; można było odnieść wrażenie, że na ich oczach przeistoczył się w dziką bestię. - Przestań... - syknęła rozkazująco Lavinia. Jednak Tobias nie miał zamiaru jej usłuchać. Był wściekły, a poza tym miał za sobą długi, wyjątkowo męczący wieczór. Pierce wydawał się całkowicie nieświadomy wiszącego 73 nad nim niebezpieczeństwa. Jego uwaga skoncentrowana była na Lavinii. - Naprawdę musi pani pozwolić, abym odwiedził ją zaraz po powrocie do Londynu - nalegał ze szczerym zatroskaniem. - Tyle mógłbym dla pani zrobić... Wyglądałaby pani wspaniale w ciemnej peruce, daję słowo! Stworzyłoby to tak dramatyczny kontrast z pani zielonymi oczami! Lavinia ściągnęła brwi i lekko dotknęła swoich włosów. - Tak pan sądzi? - Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. -Pierce założył ramiona na piersi i z namysłem zaczął pocierać podbródek prawą dłonią. Przyglądał się Lavinii tak, jak twórca podziwiający prawie ukończoną rzeźbę. - Już wyobrażam sobie wynik moich wysiłków i zapewniam panią, że będzie oszołamiający... Chyba użyję kilku przypi-nek i podtapiruję włosy na czubku głowy, aby przydać pani odrobinę wzrostu... Nie jest pani dość wysoka jak na wymogi kanonu prawdziwej elegancji... - Ach, do diabła! - warknął Tobias. - Jeśli o mnie chodzi, pani Lakę jest wystarczająco wysoka! Pierce obrzucił go jednym krótkim spojrzeniem, które w wymownie lekceważący sposób podsumowywało wszystkie aspekty jego wyglądu. Trafiony, zatopiony, pomyślał Tobias z ponurym- rozbawieniem. I to przez fryzjera... - Trudno uznać pana za wyrocznię w dziedzinie mody, więc nie jest pan w stanie ocenić potencjału pani Lakę, proszę mi wierzyć... - mruknął Pierce. Tobiasowi przyszło do głowy, że z przyjemnością jednym ruchem ukręciłby Pierce'owi łeb, lecz w tej samej chwili poczuł, jak palce Lavinii mocno zaciskają się nad jego łokciem i z przykrością porzucił ten pomysł. Lavinia miała słuszność - niepotrzebnie wpakowałby się w kłopoty, poza tym zrobiło się już naprawdę późno. - Miło mi, że podzielił się pan ze mną swoją zawodową opinią. - Lavinia posłała Pierce'owi swój najjaśniej- 74 szy uśmiech. - Rozważę pańską propozycję, proszę nie wątpić... - A oto moja karta wizytowa. - Pierce wyjął wizytówkę z kieszeni spodni i z ukłonem wręczył ją Lavinii. - Niechże się pani nie waha przysłać pokojówkę pod ten adres, kiedy uzna pani, że jest gotowa przekroczyć granicę świata prawdziwej elegancji i stylu... Z radością umieszczę panią na liście swoich klientek... - Dziękuję... - Lavinia wzięła wizytówkę i z gracją skłoniła głowę, żegnając się z pannami Richards i Gilway. -Życzę państwu dobrej nocy i szczęśliwej podróży do domu... Wśród chóralnych pożegnań i życzeń dobrej nocy Pierce wycofał się do swojej sypialni, a obie stare panny zamknęły za sobą drzwi pokoju, w którym je umieszczono. Tobias i Lavinia poszli dalej. - Czemu jesteś taki nachmurzony, panie? - Lavinia otworzyła drzwi, weszła do pokoju i zwróciła się twarzą do Tobiasa. - Wyglądasz jak gradowa chmura, słowo daję... Tobias rozejrzał się po korytarzu, wciąż myśląc o rozmowie, którą przed chwilą zakończyli. - Pytanie o jasną perukę było naprawdę sprytnym posunięciem - powiedział. - Dowiedzieliśmy się kilku interesujących rzeczy. - Dziękuję. - Nawet nie starała się ukryć przyjemności, jaką sprawił jej ten mały komplement. - Oczywiście, jeżeli jasne peruki faktycznie są niemodne, należy przyjąć, że morderca nie kupiłby takiej, wiedząc, że ewentualni świadkowie na pewno by ją zapamiętali. Wynikałoby z tego, że może morderca jest kobietą o złocistych włosach... - Wręcz przeciwnie. - Słucham? - Pomyśl chwilę, moja droga, jasne włosy to najbardziej uderzająca cecha mordercy. Jasne włosy i obszerny czepek... Na te dwie rzeczy zwróciłaś uwagę, prawda? - Tak, ale... - Lavinia przerwała, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Och, rozumiem... Uważasz, że morderca 75 zaplanował to wszystko na wypadek, gdyby ktoś go zobaczył, czy tak? Tobias kiwnął głową. - Wprowadzanie w błąd było jedną z podstawowych umiejętności Memento Mori. Jeżeli ten nowy zabójca wzoruje się na nim, niewątpliwie stara się stosować tę samą strategię. Dlatego możemy chyba założyć, że morderca celowo postarał się o jasną perukę. Jestem również prawie pewny, że pod kobiecym strojem krył się mężczyzna... Lavinia się zawahała. - Tego ostatniego nie byłabym taka pewna, zgadzam się jednak, że najprawdopodobniej zabójca posłużył się peruką. - Na początek dobre i to... - Tobias oparł się o framugę drzwi i popadł w zamyślenie. - Jeżeli jasne peruki wyszły z mody, to chyba trudno o nie w sklepach... Ilu perukarzy może być w Londynie? Nie tak wielu, prawda? Powinniśmy bez większego wysiłku dowiedzieć się, który z nich w ostatnich miesiącach sprzedał jasne włosy... - Nie bądź tego taki pewny. To prawda, że perukarz, który przyjął zlecenie na perukę w tak niemodnym kolorze, niewątpliwie zapamiętał klienta czy klientkę, obawiam się jednak, że możemy mieć trudności z odnalezieniem właściwego zakładu. Peruka wcale nie musiała być zamówiona w Londynie. Mnóstwo modnych dam i dżentelmenów korzysta z usług paryskich perukarzy. Istnieje też możliwość, że włosy zostały skradzione z teatru czy choćby z kufra jakiegoś aktora. Szukanie naszego peruka-rza może okazać się stratą czasu. - Niewykluczone, ale jasna peruka jest jednak podstawową wskazówką, jaką w tej chwili dysponujemy. Lavinia nie zamierzała kwestionować tego wniosku. - Czy skłaniasz się ku przekonaniu, że mamy do czynienia z mężczyzną tylko z powodu przypuszczenia, że zabójca mógł nosić perukę? - zagadnęła po chwili milczenia. - Bo widzisz, ja sama odnoszę wrażenie, że nie po- 76 winniśmy przykładać do tego zbyt wielkiej wagi... Jeżeli zignorujemy możliwość, że osobą, którą widziałam z Ful-lertonem, była kobieta, prawdopodobnie przeoczymy cenne dowody... Tobias mocniej zacisnął palce na framudze. - Chodzi nie tylko o perukę... - mruknął. - Z trudem przychodzi ci wyobrazić sobie kobietę w roli zawodowego mordercy? - Nie, to nie to... Odkąd zobaczyłem pierścień z trupią czaszką w pokoju Fullertona, nie potrafię pozbyć się przeczucia, że zabójcą jest mężczyzna. Ta mordercza sygnatura nie znalazła się tam przypadkowo, to celowe nawiązanie do niechlubnej działalności Zachary'ego Ellanda... - Przecież kobieta także może chcieć go naśladować! Tobias potrząsnął głową, niepewny, jak podeprzeć logiką wewnętrzne przekonanie. - Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że to mężczyzna próbuje naśladować mężczyznę. - Ach, tak... - Spojrzała na niego ze zrozumieniem. -Zauważyłam, że mężczyźni chętnie ze sobą rywalizują... Uwielbiają wyścigi, walki bokserskie i zakłady, prawda? Tobias lekko uniósł brwi. - Nie mów mi tylko, że kobietom brak instynktu rywalizacji. Często mam okazję obserwować łagodne wojny, jakie w sezonie toczą się w salach balowych wielkiego świata. Wiele matek zabiegających o odpowiedniego kandydata do ręki córki zdradza talenty strategiczne, które niewątpliwie wzbudziłyby najwyższy podziw samego Wellingtona! Ku jego zaskoczeniu Lavinia nawet się nie uśmiechnęła, skinęła tylko głową, uznając słuszność jego słów. - Kwestia małżeństwa wymaga ogromnej ostrożności i umiejętności trzeźwego planowania - powiedziała. - Gra toczy się przecież nie tylko o przyszłość kobiety, ale także dzieci, które może urodzić... - Hmmm... Nie myślałem o tym w tak dramatycznych 77 kategoriach... - Poważny ton Lavinii podpowiedział To-biasowi, że coś umknęło jego uwadze, lecz zanim zdążył zażądać wyjaśnień, podniosła dłoń, aby ukryć ziewnięcie, i zerkając na niego spod oka, dodała: - Chyba jednak nie jestem w stanie rozważyć tej sprawy w należytym skupieniu. Proponuję, żebyśmy przełożyli dyskusję na jutro, co ty na to? Czeka nas długa podróż do miasta, więc będziemy mieli mnóstwo czasu na rozmowę... - Nie przypominaj mi o tym - mruknął Tobias. - Dobranoc. - Jeszcze jedno pytanie, moja droga... - Tak? - Czy wśród fryzjerów istnieje zwyczaj paradowania w rozpiętych koszulach na oczach dam godnych najwyższego szacunku? Lavinia zachichotała. - Fryzjerzy to artyści, panie, i dlatego mają prawo sami stanowić o modzie. - Hmmm... Cofnęła się i położyła dłoń na klamce. Jej oczy lśniły rozbawieniem. - Nie musisz troszczyć się o urażoną wrażliwość panien Richards i Gilway. Chociaż widok pana Pierce'a w de-zabilu niewątpliwie należał do bardzo ekscytujących, powinieneś zauważyć, że sam także dostarczyłeś im tematu do rozmów... Tobias uświadomił sobie, że Lavinia z zainteresowaniem wpatruje się w jego klatkę piersiową. - O co ci chodzi, do diabła? Zerknął w dół i z zaskoczeniem spostrzegł, że i jego koszula bynajmniej nie jest skromnie zapięta. Musiała rozpiąć się wtedy, gdy on i Lavinia spędzili razem kilka chwil tuż przed wypadkiem Fullertona. Teraz doskonale rozumiał zaciekawione spojrzenia, jakie panny Richards i Gilway ukradkiem rzucały w jego kierunku. 78 - O, cholera jasna... - wymamrotał. - Mam wrażenie, że obaj z panem Pierce'em dostarczyliście tym szacownym damom dość tematów do rozmów i spekulacji na parę miesięcy. Zaśmiała się cicho i powoli zamknęła mu drzwi przed nosem. Tobias ruszył ku schodom, zastanawiając się, jak to się stało, że przyjęcie w wiejskiej rezydencji przerodziło się w taką katastrofę. Na początku wydawało się, że przyjazd do Beaumont jest doskonałym pomysłem, lecz potem wszystko ułożyło się źle. Nawet lewa noga Tobiasa, która w ostatnich miesiącach dzięki słonecznej, ciepłej pogodzie zachowywała się bez zarzutu, teraz trochę bolała. Za dużo biegania po schodach, w górę i w dół, i znowu na górę, pomyślał. Nie udało mu się nawet spełnić zamierzenia, z którym tu przyjechał i które planował z takim optymizmem i entuzjazmem - nie zdołał spędzić z Lavinią spokojnej nocy w wygodnym łóżku... A na dodatek, nawet w tej chwili nie mógł się udać na spoczynek... Nie, miał jeszcze coś do zrobienia. Zszedł na pierwsze piętro, gdzie znowu panowała kompletna cisza. Goście wrócili do swoich sypialni i dom powoli zapadał w sen. Odnogę korytarza, prowadzącą do drzwi Aspasii, oświetlały dwie umocowane na ścianie świece. Tobias przystanął, zawahał się i cicho zapukał. Otworzyła od razu, jakby czekała na niego po drugiej stronie. Jej zielona satynowa narzutka zawirowała wokół kostek. W oczach błyszczał niepokój, napięcie ściągało w dół kąciki pełnych warg. - I co? - wyszeptała. Popatrzył na nią, częścią swojej istoty świadomy, że As-pasia jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział, i wtedy nagle ogarnęło go ogromne zmęczenie. Zrozumiał także, że tego znużenia nie zdoła usunąć parę 79 godzin snu. Uczucie bezradności i narastającego niepokoju zniknie dopiero wtedy, gdy wreszcie uda mu się raz na zawsze zamknąć ten rozdział przeszłości. Z roztargnieniem potarł kark otwartą dłonią. - Wyciągnęłaś słuszne wnioski. Ktoś rzeczywiście stara się naśladować Memento Mori i odwiedził dzisiaj zamek Beaumont... Mocniej otuliła się satynową szatą. - Fullerton? - rzuciła cicho. - Tak. Znalazłem pierścień w jego sypialni. Na ułamek sekundy zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, dostrzegł w nich lęk, którego nawet ona, przy całym swym doświadczeniu i zdobytych w wielkim świecie zdolnościach, nie umiała ukryć. - Wyreżyserował to morderstwo specjalnie dla ciebie, tak? - zapytała. - Wiedział, że tu będziesz i chciał się upewnić, iż dowiesz się o jego powrocie... Z rozdrażnieniem wzruszył ramionami. - Nie mów tak. Elland nie zmartwychwstał, na miłość boską! - Oczywiście, wiem... - westchnęła. - Wybacz mi. Odkąd służąca przyniosła mi rano puzderko z pierścieniem, nie potrafię opanować zdenerwowania. Obawiam się, że nie myślę zbyt jasno... Tobias pomyślał, że nie powinien odzywać się do niej tak ostrym tonem. Aspasia była inteligentną, silną kobietą, ale przed trzema laty przeszła przez piekło z powodu Za-chary'ego Ellanda. Wszystko wskazywało na to, że teraz czekają ją podobne przeżycia. Zresztą jego także... - Ktoś zadbał, abyśmy dowiedzieli się o powołaniu do życia nowego Memento Mori - rzekł cicho. - No i dowiedzieliśmy się... Dopadnę go, tak samo jak Ellanda. Uśmiechnęła się niepewnie. - Dziękuję ci... Wiem, że mogę na tobie polegać. Żałuję tylko, że nie zrozumiałam tego trzy lata temu, i że pozwoliłam się omotać urokowi Zachary'ego... 80 Tobias nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy. Cofnął się o krok. - Odpocznij trochę, moja droga. Muszę wyjechać wcześnie rano, ale na pewno zobaczymy się w Londynie. Zmarszczyła brwi. - Dlaczego wyjeżdżasz? Uznał, że nie ma obowiązku tłumaczyć jej, iż Lavinii udało się doprowadzić do wściekłości lorda Beaumont, który wyprosił ich z zamku. Musiał dbać o profesjonalny wizerunek firmy Lakę & March. - Nie mam tu już nic do roboty - rzekł chłodno. - Powinienem jak najszybciej wrócić do miasta i tam podjąć dochodzenie. Nie mogę tracić czasu. - Tak, naturalnie... - Zawahała się. - Mam nadzieję, że wiesz, iż przed chwilą mówiłam najzupełniej szczerze... Naprawdę żałuję, że trzy lata temu nie zorientowałam się, na czym polega różnica między tobą i Zacharym. Zapewniam cię, że teraz jestem o wiele mądrzejsza. W ciągu tych trzech lat wiele się nauczyłam i sądzę, że ty także musisz żałować pewnych rzeczy, które nam się przydarzyły... Chciałbyś może wejść i chwilę porozmawiać? Zaproszenie nie mogłoby być bardziej oczywiste, nawet gdyby wypisała je wielkimi literami na welinowym papierze. Aspasia mówiła, chociaż nie wprost, że chętnie spędziłaby z nim resztę nocy. - To nie najlepszy pomysł - powiedział. - Robi się późno, a ja naprawdę muszę wcześnie wstać. Dobranoc. Uśmiechnęła się lekko, chyba z żalem. - Cóż, rozumiem... Bardzo się cieszę, że znalazłeś kogoś, na kim ci zależy. Odwrócił się, lecz dopiero po kilku krokach usłyszał, jak drzwi zamykają się cicho w gęstym mroku za jego plecami. U stóp schodów przystanął. Postąpiłby najrozsądniej, gdyby niezwłocznie udał się do swojego pokoju. Nawet jeżeli nie zdoła zasnąć, może przecież spakować rzeczy... Długą chwilę stał bez ruchu. W pobliżu nie było żywej 81 duszy. Najwyraźniej gwałtowna śmierć jednego z gości pozbawiła pozostałych chęci do nocnych wędrówek. Minęło jeszcze kilka sekund, nim zmienił zdanie. Szybko wszedł na piętro Lavinii i ruszył w kierunku jej sypialni. Pomyślał, że zapuka bardzo, bardzo cicho. Jeżeli nie zareaguje, będzie to oznaczało, że już zasnęła, a wtedy on zachowa się jak prawdziwy dżentelmen i wróci do siebie... Zapukał raz, cicho. Drzwi uchyliły się i w szczelinie ujrzał uśmiechniętą twarz Lavinii. Zdążyła przebrać się w długą koszulę nocną z cienkiego białego płótna, ozdobioną pienistą koronką pod szyją. Na ten widok temperatura krwi, krążącej w jego żyłach, podniosła się o dobre kilka stopni. - Przyszło mi do głowy, że ta noc nie musi być kompletnie stracona... - rzekł, przechodząc przez próg. - Doskonały pomysł. - Zamknęła drzwi i odwróciła się twarzą do niego. Włosy miała rozpuszczone. W migotliwym, rozchybota-nym blasku świecy loki tworzyły ognistą aureolę wokół jej inteligentnej, intrygującej twarzy. Oczy były jak ciemne, pełne zmysłowych tajemnic sadzawki. Na jej wargach pojawił się uśmiech, który zawsze sprawiał, że każda cząstka ciała- Tobiasa napinała się i twardniała jak mocno zaciśnięta pięść. Chwycił ją w ramiona. Kiedy ich wargi się spotkały, podsycony płomień błysnął jaśniej, potężniej. Tuląc ją do siebie, zawsze myślał o tym samym - była mu przeznaczona, przy niej nie musiał kryć się za maskami, nie musiał stąpać ostrożnie, żeby jej nie przerazić. Namiętność Lavinii była równie silna i gwałtowna jak jego. Bardzo różniła się od wszystkich znanych mu kobiet. Od początku czuł, że właśnie jej może pozwolić zbliżyć się do tej cząstki swojej natury, którą przez całe życie starannie ukrywał. Wziął ją na ręce i zaniósł na wąskie łóżko. Szybko zrzu- 82 cił z siebie ubranie. Kiedy był gotowy, z uśmiechem wyciągnęła do niego ramiona. Moja osobista hipnotyzerka, pomyślał. Jedyna, która potrafi wprowadzić mnie w trans... - Lavinio... Ukląkł między jej miękkimi, ciepłymi udami, chwycił przeguby jej dłoni i unieruchomił je po obu stronach głowy. Czuł boleśnie mocny puls wielkiego pragnienia. Pochylił głowę i pocałował jej szyję. - Czasami pragnę cię tak bardzo, że dziwię się, iż jeszcze nie spłonąłem żywcem... - szepnął. - Och, kochany... Kiedy ty płoniesz, ja także staję w ogniu... Pożądanie ogarnęło go całego niczym płomień. Puścił jedną jej rękę i sięgnął w dół, aby odsunąć nocną koszulę. Przeciągnął dłonią po jedwabistej skórze wewnętrznej strony uda, a gdy dotarł do celu, zastał ją ciepłą i już wilgotną. Aromat jej ciała działał na zmysły jak najsilniejszy narkotyk. Dotknął ją. Wciągnęła powietrze i poruszyła się pod nim niczym wzbierająca fala. Palce uwolnionej dłoni zacisnęła na jego ramieniu. Niecierpliwie usiłowała wyrwać drugą rękę, lecz on trzymał ją mocno. - Jeszcze nie... - zamruczał, muskając wargami jej pierś. - Najpierw powiedz mi, jak mam cię dotykać... - Dotykasz mnie dokładnie tak, jak tego chcę... - westchnęła krótko. - Mam wrażenie, że zawsze wiesz, jak to robić... Przesunął czubki palców nieco wyżej, wciskając mały guzek w jego wilgotną pochewkę. - Może wolałabyś, żebym dotykał cię w ten sposób... Jęknęła głucho i uniosła biodra. - O, tak... Tak jest idealnie... - A co powiesz na to? - Wsunął palec w jej rozgrzane wnętrze i lekko podciągnął go w górę. - Och, Tobiasie... - Czy mam rozumieć, że tak jest jeszcze lepiej? 83 - Tak... - jęknęła i zaczęła szybko, coraz szybciej ocierać się o jego rękę. - Lepiej niż idealnie... Próbował wysunąć palec, lecz drobne mięśnie zacisnęły się z niespodziewaną siłą. - Nie... - wydyszała. - Nie... Chcę, żebyś znowu mnie tak dotykał... - Powiedz mi, jak. Przeczesała palcami jego włosy i naciskiem dłoni zniżyła głowę do swojej piersi. - Dobrze wiesz, jak... Tylko ty to wiesz... Dotykaj mnie, proszę... Jej słowa rozgrzały mu krew do białości. - Dla damy wszystko... Objął sutek wargami i jednocześnie wsunął w nią palec, znowu napierając na górną ścianę wąskiego kanału. Lavi-nia wymamrotała coś niewyraźnie i jeszcze raz spróbowała uwolnić prawą rękę. Jest silna, przemknęło mu przez głowę. Dużo silniejsza, niż mogłoby się wydawać... - Jeszcze nie... - szepnął. - Chcę poczuć, jak rozpływasz się w moich rękach... - Tobiasie... Zanurzył palec głębiej, zwiększył ucisk. Krzyknęła cicho, zamykając oczy. Pieścił ją do chwili, gdy eała spięła się i była gotowa na wszystko. Wtedy puścił jej dłoń, a ona gwałtownie przyciągnęła go do siebie, obejmując w pasie nogami. Szybkim ruchem wszedł w nią. Kiedy wstrząsnęły nią dreszcze, znowu cicho krzyknęła. Rytmiczne pulsowanie przyśpieszyło jego własny orgazm, doprowadziło na szczyt, ogarnęło jak potężna fala, z którą nie da się walczyć. Potem razem powoli opadli w ramiona spokojnej rozkoszy. Dużo później ocknął się ze słodkiego, ciężkiego letargu, któremu uległ po wybuchu namiętności. Łóżko rzeczywi- 84 ście było za wąskie dla nich dwojga, ale nie miał zamiaru narzekać. Zapach ich miłości wisiał w powietrzu, dojrzały i oszałamiający. Tobias wiedział, że ten zapach zawsze będzie kojarzył mu się z Lavinią. Leżała spokojnie na jego piersi, z głową opartą na jego ramieniu. Jej nocna koszula była wysoko podciągnięta i pognieciona. Świeca wypalała się powoli, lecz w małym pokoju nadal było dość jasno, aby Tobias mógł dostrzec w mroku zarys nagich bioder i ud Lavinii. Otwartą dłonią pogładził ją po plecach, kończąc pieszczotę na cudownie krągłych pośladkach. - Śpisz? - odezwał się cicho. - Nie... - zamruczała. - Kocham cię - szepnął. - Nie zapomnij o tym, niezależnie od tego, co się zdarzy... Drgnęła, podniosła głowę i lekko pocałowała go w usta. - Ja też cię kocham. Nie zapomnij o tym, niezależnie od tego, co się zdarzy... Przeczesał palcami jej splątane włosy. - Nie zapomnę, moja słodka. Poczuł się tak, jakby złożyli sobie uroczystą przysięgę. Poruszył się, z niechęcią myśląc o powrocie do swojego pokoju. - Powinienem już pójść... Uśmiechnęła się, tajemnice w jej oczach pociemniały. Położyła dłoń na jego brzuchu, jej palce otoczyły go i zamknęły się. - Naprawdę chcesz spędzić tę marną resztę nocy w samotności? - zapytała. Zdał sobie sprawę, że twardnieje. - Uświadomiłem sobie właśnie, że droga do miasta jest długa - powiedział cicho, muskając wargami rozgrzaną skórę jej szyi. - Będziemy więc mieli mnóstwo czasu na orzeźwiającą drzemkę... 85 8 Miniaturowy wulkan eksplodował z głośnym sykiem umykającej pary. We wnętrzu małego wzgórka rozległ się trzask, ze szczytu wystrzeliły iskry. Widzowie z uznaniem wstrzymali oddech. Podobny do chudego gnoma wykładowca, Horace Kirk, postąpił krok do przodu i skłonił się lekko. Potem wyprostował się, obdarzając zebranych w sali promiennym uśmiechem. - Tak kończy się mój wykład o gorących gazach - powiedział. - W przyszłym tygodniu zamierzam przybliżyć państwu podstawy elektryczności. Rozległy się gromkie oklaski. Emeline, siedząca w drugim rzędzie między Anthonym i Priscillą, klaskała razem ze wszystkimi. Priscilla z trudem opanowała entuzjazm. Patrzyła na chudego karzełka tak, jakby był jednym z fascynujących poetów romantycznych. - Czy to nie był najbardziej zdumiewający eksperyment, jaki kiedykolwiek widziałaś? - szepnęła do Emeline, nie przestając klaskać. - Daję słowo, że wykłady pana Kir-ka otwierają przede mną zupełnie nowy świat... - Są bardzo interesujące - przyznała Emeline. W gruncie rzeczy znacznie bardziej niż cuda elektryczności i chemii fascynowała ją historia, a zwłaszcza stare przedmioty, musiała jednak przyznać, że zakończony przed chwilą pokaz rzeczywiście był dość ciekawy. - Kiedy zaproponowałaś, abyśmy zapisały się na serię wykładów naukowych pana Kirka, obawiałam się, że okażą się nieco nudne, na szczęście nie miałam racji, prawda, Anthony? - zagadnęła. - Ależ tak! - odparł szczerze zapytany. - Miałaś znakomity pomysł, Priscillo... - Zerknął na mały notatnik, spoczywający na kolanach młodej damy. - Widzę, że dziś także zapełniłaś kilka stron notatkami... 86 Priscilla przycisnęła notatnik do piersi i obrzuciła profesora Kirka kolejnym zachwyconym spojrzeniem. - Ach, tyle dowiedziałam się z tych wykładów! Gdyby tylko udało mi się przekonać mamę, żeby pozwoliła mi kupić trochę przyrządów do przeprowadzania badań... Dałabym wszystko, aby mieć laboratorium z prawdziwego zdarzenia, ale mama nawet nie chce o tym rozmawiać... Ta wiadomość bynajmniej nie zaskoczyła Emeline, która bez trudu potrafiła wyobrazić sobie śmiertelne przerażenie lady Wortham na samą myśl o Priscilli w laboratorium. Lady Wortham bardzo poważnie traktowała swoje rodzicielskie obowiązki. Jej główną życiową ambicją było wydanie córki za szacownego dżentelmena z dobrej rodziny, najlepiej takiego, który miałby duże szanse na odziedziczenie znacznego majątku. Emeline uważała, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby ambicja ta została spełniona, ponieważ Priscilla była bardzo atrakcyjną dziewczyną. To prawda, że włosy przyjaciółki Emeline miały niemodny odcień jasnego złota, lecz ten kolor doskonale podkreślał błękit jej oczu. Emeline wiedziała także, że nie tylko ona hołduje podobnej opinii. Priscilla nigdy nie miała powodu skarżyć się na brak partnerów do tańca na balach i wieczorkach tanecznych, na które razem chodziły. Niezależnie od aktualnie obowiązujących kanonów mody, całe rzesze dżentelmenów z zachwytem spoglądały na damy o jasnych splotach. Naturalnie, Priscilla miała także mnóstwo innych zalet -łagodną naturę, czarujący sposób bycia, piękne, delikatne rysy i wdzięcznie zaokrągloną figurę. Emeline uważała, że lady Wortham popełnia spory błąd, nalegając, aby Priscilla nosiła wyłącznie różowe suknie, gdyż wyglądała w nich nie najlepiej, lecz to już była sprawa między matką i córką. Zdaniem Emeline najważniejszymi cechami Priscilli były inteligencja, miłe usposobienie, poczucie humoru oraz rozwaga. To właśnie one zadecydowały o narodzinach szczerej przyjaźni między dziewczętami. 87 Logicznie rzecz biorąc, powinnyśmy uważać się za rywalki, pomyślała Emeline. Poznały się za sprawą lady Wor-tham, która w tej kwestii uległa bynajmniej niealtruistycz-nym motywom. Zapobiegliwa mama Priscilli uznała, że jej córka powinna pokazywać się w towarzystwie Emeline, ponieważ obie młode kobiety tak bardzo różnią się pod względem urody. Emeline doskonale zdawała sobie sprawę, że zgodnie z obowiązującą modą jej najmocniejszą stroną są gęste, ciemne włosy. Pod żadnym innym względem nie była w stanie sprostać wymaganiom stawianym przez prawdziwych arbitrów elegancji - była za wysoka, za szczupła i zdecydowanie zbyt bezpośrednia. To ostatnie nie było przypadkowym darem natury, jako że Emeline rozmyślnie, całkowicie świadomie starała się upodobnić do ciotki. Lavinia rzadko maskowała swoją błyskotliwą inteligencję i zawsze bez wahania wypowiadała własne opinie. - Po wszystkich tych wybuchowych pokazach czuję potrzebę spożycia sporej porcji lodów - oznajmił Anthony, podnosząc się z krzesła. - Czy zdołam namówić was obie, żebyście się do mnie przyłączyły? - Mnie nie trzeba powtarzać dwa razy - zapewniła go Emeline. - Bardzo tu gorąco i duszno... - Och, mam wielką ochotę'na lody! - ucieszyła się Pri-scilla. - Rzeczywiście, zrobiło się gorąco, wcześniej jakoś tego nie zauważyłam... Emeline parsknęła śmiechem. - Bo byłaś zbyt pochłonięta podziwianiem cudownych eksperymentów profesora Kirka! Anthony cofnął się, robiąc przejście dla Emeline i Priscilli. Tłum przy drzwiach zgęstniał na chwilę, ponieważ sporo osób jednocześnie zdecydowało się wyjść z sali. Parę minut później, już w holu, Emeline zauważyła niedbale opartego o ścianę mężczyznę i mimo woli przeszył ją dreszcz niepokoju. Dominie Hood nie po raz pierwszy 88 w ostatnich dniach pojawiał się w tych samych miejscach, które odwiedzała ze swoimi przyjaciółmi. - Piekło i szatani... - wymamrotał idący za nią Anthony. - Znowu ten przeklęty Hood... Tylko Priscilla wydawała się szczerze uradowana jego widokiem. - Nie miałam pojęcia, że pan Hood interesuje się nauką! - Cóż za urocza niespodzianka... - warknął cicho Anthony. - Uspokój się - mruknęła Emeline. - Naprawdę nie wiem, dlaczego ty i pan Hood żywicie do siebie taką antypatię, dzisiaj nie życzę sobie jednak żadnych scen, zrozumiano? - Nie ponoszę winy za to, co wydarzyło się wczoraj w muzeum... - Nie przeczę, że pan Hood mógł nieco inaczej opisać nam swoją opinię na temat rzeźby przedstawiającej Herkulesa i Hydrę, lecz ty, panie, pogorszyłeś sprawę, informując go, iż nic nie wie o sztuce. - Powiedziałem prawdę, nic więcej - oświadczył chłodno Anthony. - Hood zupełnie nie zna się na sztuce, i tyle. - Niewykluczone, ale może jednak nie należało mówić mu tego prosto w oczy, prawda? - Powinien był zachować swoje zdanie dla siebie - nie poddawał się Anthony. - Ciekawe, czy o nauce wie jeszcze mniej niż o sztuce... - Nie życzę sobie żadnych scen, powtarzam. Rozumiesz? Rzucił jej zimny uśmiech, bardzo podobny do uśmiechu pana Marcha. - Daję ci słowo, że nie wdam się z nim w kłótnię w miejscu publicznym - powiedział. Nie miała czasu, żeby zażądać szczegółowych wyjaśnień co do tej obietnicy, ponieważ byli już zbyt blisko Hooda. Zajęła się wiązaniem wstążek kapelusza, a przy okazji spod oka przyjrzała się Dominicowi Hoodowi, zno- 89 wu zastanawiając się, co było przyczyną tak otwartej wrogości między nim i Anthonym. Na pierwszy rzut oka mieli ze sobą dużo wspólnego i powinni byli zostać przyjaciółmi. Dominie był dokładnie w wieku Anthony'ego, który miesiąc wcześniej skończył dwadzieścia dwa lata, obaj byli też wysocy i szczupli, chociaż atletycznie zbudowani. Przyszło jej do głowy, że łączy ich nawet wyczucie stylu. Płaszcz, który miał na sobie Dominie, do złudzenia przypominał wierzchnie okrycie Anthony'ego, a ich spodnie i wzorzyste kamizelki były prawie identyczne. Obaj nosili zegarki na eleganckich łańcuszkach, również ich śnieżnobiałe fulary zawiązane były w taki sam, skomplikowany sposób. Nie ulegało wątpliwości, że Dominie dysponuje środkami, które pozwalają mu korzystać z usług droższego krawca, lecz ostateczny efekt niewiele różnił się od tego, jaki udało się osiągnąć krawcowi Anthony'ego. Może było tak dlatego, że żaden z dwóch młodych mężczyzn nie polegał na wrażeniu, jakie mógł wywrzeć strój, pomyślała Emeli-ne. Obaj mieli bardzo silną osobowość i nic nie mogło tego zmienić, nawet gdyby okoliczności życiowe zmusiły ich do noszenia żebraczych szmat. W tej chwili Dominie wyprostował się, oderwał od ściany i skłonił głowę przed Priscillą i Emeline. - Bardzo się cieszę, że was widzę, moje panie - odezwał się. - Niech będzie mi wolno powiedzieć, że wyglądacie doprawdy uroczo... - Ach, pan Hood! - rozpromieniła się Priscillą. - Nie wspominał pan, że wybiera się na dzisiejszy wykład profesora Kirka... - Nauka to moje hobby - rzekł lakonicznie. Patrzył prosto w oczy Anthony'ego i nie dało się zaprzeczyć, że w jego spojrzeniu zawarte było wyzwanie. - Czyżbyś znał się na chemii i pokrewnych dziedzinach równie doskonale jak na historii i sztuce, Sinclair? 90 - Nie - odparł krótko Anthony. - Studiowanie tych nauk nigdy mnie nie bawiło. - Rozumiem... - mruknął Dominie. - Może to i lepiej. Pojęcie podstaw elektryczności, astronomii i tym podobnych wymaga logicznego umysłu. Nauki ścisłe nie mają nic wspólnego ze sztuką, ponieważ nie podlegają wahaniom chwilowej mody, smaku i emocji, ale prawom natury... Emeline poczuła, jak mięśnie Anthony'ego napinają się z gniewu i pośpiesznie włączyła się do rozmowy. - Wykład profesora Kirka był wyjątkowo interesujący -powiedziała. - Szczególnie ostatni pokaz, ten z modelem wulkanu... - Po prostu fascynujące! - oświadczyła Priscilla. - Zabawne. - Dominie pobłażliwie wzruszył ramionami. - Zabawne, przyznaję, obawiam się jednak, że profesora Kirka można nazwać raczej sztukmistrzem niż chemikiem... Priscilla lekko zmarszczyła brwi. - Co pan ma na myśli, panie Hood? Dominie skupił uwagę na młodej kobiecie. - Pracuję obecnie nad nową formułą materiałów wybuchowych, dającą efekty znacznie bardziej spektakularne od tych, które profesor Kirk osiągnął za pomocą swojego głupiego wulkanu. Oczy Priscilli rozszerzyły się z podziwu. - Ma pan własne laboratorium? - Tak. - To cudownie! - Z jej piersi wyrwało się westchnienie zachwytu. - Jakie instrumenty i aparaty pan posiada, jeśli wolno spytać? Dominie się zawahał, wyraźnie zbity z tropu. Emeline odniosła wrażenie, że czekał na nich pod drzwiami sali wykładowej w zupełnie innym celu, lecz teraz natychmiast wykorzystała niewinne pytanie Priscilli. - Brzmi to bardzo interesująco - powiedziała. - Proszę opowiedzieć nam o swoim laboratorium. 91 Dominie milczał przez chwilę. - Mam dość zwyczajną aparaturę - rzekł w końcu. -Mikroskop, maszynę elektryczną, teleskop, wagę, kilka sprzętów do eksperymentów chemicznych... - Maszynę elektryczną... - powtórzyła nabożnie Priscil-la. - Ma pan szczęście, naprawdę! Dałabym wszystko, aby urządzić sobie dobrze wyposażone laboratorium! Emeline poczuła lekkie ukłucie ciekawości. - I potrafi pan wytwarzać takie małe ogniste kulki, jakie dzisiaj zademonstrował nam profesor Kirk? - Naturalnie. Cały ten pokaz Kirka to nieskomplikowana sztuczka. - Dominie przeniósł spojrzenie na Emeline i uśmiechnął się szeroko. - Mógłbym zorganizować pokaz eksperymentów, które na pewno byłyby ciekawsze od dzisiejszej prezentacji... - Bardzo chciałabym je zobaczyć - powiedziała szybko Priscilla. - To naprawdę ciekawe - przyznała Emeline. - Wcześniej nauki ścisłe nigdy mnie specjalnie nie interesowały, lecz wykłady pana Kirka okazały się wyjątkowo inspirujące. Dolna szczęka Anthony'ego wysunęła się do przodu. - Nie ma o czym mówić - rzucił. - W żadnym razie nie możecie wybrać się do Hooda tylko we dwie, doskonale o tym wiecie! Priscilla skrzywiła się lekko. - Może udałoby mi się namówić mamę, żeby nam towarzyszyła... Emeline wyczuła, że przyjaciółka nie ma zbyt wielkiej nadziei, iż zdoła przekonać matkę do tego pomysłu. - Wątpię, czy lady Wortham zechce poświęcić poranek na obserwację naukowych eksperymentów - rzekł chłodno Anthony. - Chyba masz rację... - Priscilla westchnęła z rezygnacją. - Mamę dużo bardziej interesuje moda... Dominie zacisnął wargi. 92 - Cóż, nic na to nie poradzimy. - Anthony spojrzał na zegarek. - Robi się późno, miłe panie. Jeżeli mamy wstąpić gdzieś na lody, powinniśmy się pośpieszyć. Emeline nie mogła znieść wyrazu głębokiego rozczarowania w oczach Priscilli. - Jestem przekonana, że bez trudu namówię ciocię La-vinię, by poszła z nami na pokaz w pańskim laboratorium, panie Hood... Twarz Priscilli rozjaśnił pełen wdzięczności uśmiech. - Naprawdę sądzisz, że nie będzie miała nic przeciwko temu? - Naprawdę - zapewniła ją Emeline. - Kiedy wróci z przyjęcia na wsi, od razu ją poproszę... - Dziękuję ci! - ucieszyła się Priscilla. - Jak to miło z twojej strony... Dominie uśmiechnął się zwycięsko i uprzejmie skłonił się obu dziewczętom. - Będę niecierpliwie czekał na wizytę pań oraz pani Lakę - rzekł. - Z radością dostarczę wam interesującej rozrywki... Mieszkam przy Stelling Street. Odwrócił się na obcasie lśniącego wysokiego buta, szybkim krokiem opuścił hol i zbiegł po schodach na ulicę, nawet się nie obejrzawszy. Anthony milczał, lecz Emeline czuła wzbierający w nim gniew. Była zaniepokojona po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali. Półtorej godziny później, odprowadziwszy wciąż rozradowaną Priscillę do domu, Emeline i Anthony powoli ruszyli w kierunku domu pod numerem 7 przy Claremont Lane. Wymarzony dzień na przechadzkę, pomyślała Emeline. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze miejsce na ziemi niż Londyn w letnie popołudnie... Słońce ogrzewało pełne bujnej zieleni parki, gdzie dzieci grały w piłkę i bawiły się 93 małymi powozami. Z wózków kwiaciarek wyzierała cudowna obfitość barwnych kwiatów, sprzedawcy owoców wystawiali na straganach soczyste brzoskwinie i gruszki, słodkie winogrona i jagody. Wydawało się, że wszyscy są ubrani w ładne i barwne stroje. Emeline przyszło nagle do głowy, że może odnosi takie wrażenie, bo ma przy sobie ukochanego mężczyznę. Jaka szkoda, że Anthony jest w tak podłym nastroju... - Czy wiesz, że dopóki nie zapisałyśmy się na wykłady pana Kirka, nie miałam pojęcia, iż Priscilla tak żywo interesuje się nauką? - odezwała się, wybierając pozornie nieszkodliwy temat. - Dopiero niedawno powiedziała mi, że mama zakazała jej rozmawiać na ten temat w towarzystwie, bo wszyscy znajomi i przyjaciele mogliby wziąć ją za straszną nudziarę... - Największą nudziarą w tej rodzinie jest sama lady Wortham. - Sądzę, że raczej należałoby ją uznać za troskliwą matkę, która zabiega o jak najlepszą partię dla Priscilli... - Hmmm... - mruknął Anthony z roztargnieniem. -Może... Emeline doszła do wniosku, że trudno jej będzie poprawić humor ukochanego. Czasami Anthony stawał się niepokojąco podobny do swego szwagra... Zaczynała rozumieć, dlaczego Lavinia często traci cierpliwość do pana Marcha. - Powiedzże wreszcie, co cię dręczy - rzuciła, kiedy znaleźli się pod domem z numerem 7. - Jesteś na mnie zły, bo zaproponowałam, że poproszę ciotkę Lavinię, by poszła z nami obejrzeć laboratorium Dominica, tak? - Wolałbym o tym nie rozmawiać. - Naturalnie, wolałbyś wściekać się w milczeniu. Pozwól sobie wyjaśnić, mój panie, że chociaż taki nastrój na chwilę podnosi dramatyzm sytuacji, to szybko staje się śmiertelnie nudny... Sięgnęła do torebki po klucz i otworzyła drzwi. Łagod- 94 ny powiew wiatru przemknął przez duży hol, ciągnący się przez całą długość domu. Tylne drzwi także stały otworem. Emeline dostrzegła krawędź szarej sukni w widocznej części ogrodu. Pani Chilton zbierała warzywa i sałatę. Dziewczyna zdjęła kapelusz i rękawiczki. - Może wreszcie wyjawisz mi, dlaczego powziąłeś tak gwałtowną niechęć do pana Hooda? Anthony zamknął frontowe drzwi i odwrócił się do niej. - Nie lubię go, ponieważ znam jego intencje. - Doprawdy? Jakież więc, twoim zdaniem, ma zamiary? - Zaczął włóczyć się wszędzie za nami, bo chce odciągnąć cię ode mnie. Zaskoczona Emeline odłożyła na stolik kapelusz i utkwiła zdumione oczy w twarzy Anthony'ego. - Co za bzdury... - Wręcz przeciwnie, to absolutna prawda. - Nie sądzę, żeby tak było, Tony! - Ale tak jest, do diabła! - Jesteś zazdrosny - powiedziała powoli. - Dziwisz się? Winisz mnie za to? - Tak, panie. Nie powinieneś martwić się charakterem mojej znajomości z panem Hoodem. Uważam, że ten młody człowiek czuje się trochę samotny, to wszystko. Najwy- raźniej dopiero od niedawna przebywa w Londynie i nie ma tu żadnych przyjaciół... - W jego przypadku brak przyjaciół jest całkowicie zrozumiały. - Anthony rzucił swój kapelusz na stolik. - Hood nie może się pochwalić ujmującą osobowością... Emeline przez chwilę zastanawiała się nad zachowaniem Dominica w holu przed salą wykładową. - Jest dość wyniosły, prawda? Przyznaję też, że ma skłonność do dominacji, która niewątpliwie utrudnia mu swobodne kontakty z ludźmi. Odnoszę wrażenie, że nie poświęca zbyt dużo czasu na życie towarzyskie. - Nie wiem, jak wygląda jego życie towarzyskie, ale 95 z pewnością musi mieć jakieś znajomości - powiedział An-thony. - Jest członkiem mojego klubu. - Czy to tam zostaliście sobie przedstawieni? - Niestety, tak... - mruknął. - Wkrótce potem stał się moim cieniem, ponieważ szuka sposobu, aby nas skłócić i rozdzielić. - Zachowujesz się bardzo nierozsądnie, zapewniam cię, że nie ma powodu... Przerwała nagle, bo Anthony jednym skokiem znalazł się tuż przy niej, chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. - Hood w niczym nie przypomina innych dżentelmenów, którzy z tobą flirtują - rzekł cicho. - Oni są irytujący, lecz całkowicie nieszkodliwi. Hood bardzo się od nich różni. Jest niebezpieczny. Emeline ogarnął nagle gniew. - Chyba nie sądzisz, że Hood mi się podoba, na miłość boską?! Jak możesz insynuować coś takiego?! Jak śmiesz?! Naprawdę uważasz, że jestem aż tak zmienna?! - Oczywiście, że nie... Ufam ci bez reszty. Nie rozumiesz, że łęk budzi we mnie determinacja Hooda, aby zniszczyć to, co nas łączy? Wściekłość i urażona duma odrobinę przygasły. Spojrzała na niego uważnie. - Nie wierzę, żeby o to mu chodziło, ale nawet jeżeli tak jest, przysięgam, że nie uda mu się oderwać mnie od ciebie! Anthony pokręcił głową, jakby miał przed sobą najbardziej naiwną istotę na świecie. - Wciąż nie rozumiesz, czego się obawiam... Drżę ze strachu, że Hood wyrządzi ci jakąś krzywdę. - Co ty wygadujesz, na Boga?! - Sądzę, że może spróbować cię skompromitować, chociaż nie mam pojęcia, jak... - Anthony zawiesił głos. - Albo zechce zrobić coś jeszcze gorszego... Emeline długo wpatrywała się w jego twarz. 96 - Myślisz, że mógłby... Ze mógłby... - Nie była w stanie wypowiedzieć słowa: „zgwałcić". - Przecież to bez sensu! Dlaczego pan Hood miałby ważyć się na tak haniebny czyn? - Dałbym wszystko, żeby się tego dowiedzieć. - Niemożliwe, by aż tak mnie nienawidził... - wyszeptała. - Prawie mnie nie zna, na miłość boską... - Źle mnie zrozumiałaś, kochanie. - Anthony ujął jej twarz w obie dłonie. - Wcale nie twierdzę, że on cię nienawidzi. - Więc dlaczego chce wyrządzić mi krzywdę? - To mnie nienawidzi, nie ciebie. To mnie najchętniej posłałby na samo dno piekła. I doszedł do słusznego wniosku, że nic nie sprawiłoby mi większego bólu, niż świadomość twojej krzywdy... Patrzyła na niego bez słowa, wstrząśnięta głęboką pewnością, brzmiącą w jego głosie. - Ale przecież ty także dopiero go poznałeś! - zawołała. - Dlaczego miałby czuć do ciebie nienawiść?! - Nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć. Na razie nie chcę, żeby przebywał w pobliżu ciebie. - Nawet gdybym zgodziła się trzymać od Hooda z daleka, nie zdołasz go zmusić, aby nie zbliżał się do mnie! To po prostu niemożliwe, chyba że zamierzasz trzymać mnie pod kluczem w tym domu, a na to nigdy nie pozwolę! - Do diabła... Przykryła jego usta czubkami palców, łagodnie odbierając mu głos. - Posłuchaj nas tylko... Znowu zachowujemy się jak ciocia Lavinia i pan March w czasie jednej z tych ich kłótni, a zamierzaliśmy przecież rozwiązywać nieporozumienia zupełnie inaczej, jeśli pamiętasz... Anthony zmrużył oczy. - Tu wcale nie chodzi o nasz związek... - Przeciwnie, właśnie o to chodzi. Powinniśmy cieszyć się harmonijnym, metafizycznym porozumieniem dwóch 97 bratnich dusz, czyż nie? Umówiliśmy się, że nie będziemy się kłócić ani warczeć na siebie, tak jak często robią to moja ciotka i twój szwagier. Obiecaliśmy sobie, że nigdy nie będziemy tak uparci jak oni, że nigdy nie pójdziemy tą ciernistą ścieżką, którą oni wybrali... Kąciki ust Anthony'ego lekko zadrgały. W jego oczach po raz pierwszy tego dnia błysnęło szczere rozbawienie. - Zaczynam podejrzewać, że jesteśmy równie uparci i porywczy jak pani Lakę i Tobias. Przykro mi to mówić, kochanie, ale niewykluczone, że już wkroczyliśmy na tę samą ciernistą ścieżkę... - Nonsens. Jestem pewna, że przy odrobinie wysiłku uda nam się uniknąć takiego losu. - Twoje słowa potwierdzają tylko moje przypuszczenia. Nie potrafimy nawet nie spierać się o to, czy jesteśmy skazani na kłótnie, czy nie... Jego wargi znalazły się tuż przy jej ustach. Ogarnęło ją nagłe, rozkoszne podniecenie. Daremnie starała się odzyskać zimną krew. - Wcale się nie kłócimy... - powiedziała bez tchu. - Prowadzimy poważną dyskusję, a to zupełnie co innego... - Nazywaj to, jak sobie życzysz... - Anthony ani na sekundę nie spuszczał wzroku z jej warg, jakby miał przed sobą rzadko spotykany, wspaniały owoc, którego zamierza skosztować. - W tej chwili niewiele mnie to obchodzi... - Ale musimy omówić tę kwestię do końca... - Wydaje mi się, że i tak nie dojdziemy do porozumienia, więc równie dobrze możemy zająć się czymś znacznie bardziej satysfakcjonującym. - Celowo zmieniasz temat! - Jak na to wpadłaś? Pocałował Emeline, uciszając ją w połowie poważnej przemowy. Emeline obiecała sobie, że dokończą dyskusję później. Trudno jej było jasno myśleć, kiedy Anthony obejmował ją w taki sposób... Otoczyła jego szyję ramionami i uległa urokowi cudow- 98 nej chwili. Gwałtowny dreszcz pożądania wstrząsnął ciałem Anthony'ego, nie pozostawiając jej żadnych wątpliwości co do głębi jego namiętności. Nie omieszkała zauważyć, że ostatnio coraz częściej znajdował okazję, by ją objąć. Każdy kolejny pocałunek był coraz śmielszy, coraz bardziej namiętny. Nigdy nie pozwalała żadnemu mężczyźnie na taką poufałość, ale też żadnego dotąd nie kochała. W towarzystwie obowiązywały sztywne zasady, które Emeline dobrze znała. Wdowa, na przykład jej ciotka, mogła pozwolić sobie na romans, lecz młoda, niezamężna dama musiała unikać wszelkich sytuacji rzucających cień na jej reputację. Wśród dobrze urodzonych pozory decydowały o wszystkim. Teraz była jednak w ramionach Anthony'ego, mężczyzny, którego kochała całym sercem... Ostatnio zorientowała się, że staje się coraz mniej ostrożna. - Co mamy zrobić? - szepnął, całując jej szyję. - Kocham cię. Pragnę cię nawet wtedy, gdy się kłócimy... Złączyła dłonie na jego karku. - Ja też cię kocham... Och, tak bardzo... Uniósł lekko głowę, aby zajrzeć jej w oczy. - Na razie nie mogę prosić o twoją rękę, przecież wiesz... - powiedział. - Nie mógłbym zapewnić ci życia na odpowiedniej stopie, jeszcze nie teraz... - Ile razy mam ci powtarzać, że nie dbam o stan twoich finansów? - Natomiast ja dbam o twoją przyszłość. Nie poproszę, żebyś została moją żoną, dopóki nie będę w stanie utrzymać rodziny. - Jesteś zbyt dumny. - Niewykluczone, ale to bez znaczenia, ponieważ tak postanowiłem. Muszę ci jednak wyznać, że umieram ze strachu, iż w końcu stracisz cierpliwość, a w tym samym czasie los postawi na twojej ścieżce zamożnego mężczyznę, który będzie w stanie dać ci wszystko, czego zapragniesz... 99 - Nigdy - oświadczyła uroczyście. - Jeżeli nie da się inaczej, będę czekała na ciebie do końca życia, ale nie wierzę, by dwoje tak inteligentnych ludzi jak my nie znalazło sposobu na przyśpieszenie wyroków przeznaczenia. Uśmiechnął się lekko. - Mam nadzieję, że się nie mylisz... - Zawahał się. - Kochanie, chciałbym, żebyś o czymś wiedziała. Nie zamierzałem ci o tym mówić, ponieważ sprawy mogą ułożyć się inaczej, niżbym sobie życzył, lecz za sumę, jaką otrzymałem od Tobiasa za pomoc w jego ostatniej sprawie kupiłem udział w jednej z zamorskich wypraw lorda Cracken-burne'a. Oczywiście, upłynie co najmniej kilka miesięcy, zanim się dowiem, czy mogę liczyć na jakiś zysk, bo tego rodzaju przedsięwzięcia zawsze wiążą się z pewnym ryzykiem, ale... Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. - Ja także muszę ci coś wyznać. Pani Dove zaprosiła ciocię Lavinię i mnie, abyśmy zainwestowały w jej najnowszy projekt budowlany. Domy mają zostać ukończone w ciągu najbliższych sześciu miesięcy i wtedy pani Dove wystawi je na sprzedaż lub odda w dzierżawę. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, przed końcem roku będę miała trochę własnych pieniędzy... Jestem pewna, że jakoś sobie poradzimy, jeśli połączymy nasze dochody... - A właśnie, to następny problem - mruknął Antho-ny. - Nawet gdybyśmy wcześniej się pobrali, będziemy musieli znaleźć jakiś dom... - Możemy zamieszkać u ciebie - zaproponowała Eme-line. - W żadnym razie! Moje mieszkanie jest odpowiednie dla kawalera, lecz nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby zabierać cię z tego bardzo wygodnego domu na Jasper Street! - Wcale by mi to nie przeszkadzało - powiedziała szybko. - Naprawdę, kochany... - To absolutnie wykluczone. - Anthony zmarszczył 100 brwi. - Nie ma tam nawet pokoju dla służącej, zakładając, że byłoby nas stać na służącą... - Jęknął cicho i mocniej przytulił ją do siebie. - Tak czy inaczej, musimy zaczekać kilka miesięcy, zanim ogłosimy zaręczyny, a cóż dopiero mówić o ślubie... - Nagle przerwał, najwyraźniej uderzony nieoczekiwaną myślą. - Chyba że... Emeline dosłyszała nagłą zmianę tonu jego głosu i natychmiast odsunęła się na odległość ramienia, aby spojrzeć mu w twarz. - Wymyśliłeś coś - mruknęła z satysfakcją. - Co takiego? - Na razie to jeszcze nic konkretnego - odparł ostrożnie, wyraźnie nie chcąc rozbudzać w niej nadziei. - Wymagałoby to dobrze przemyślanego planu i wielkiej rozwagi z mojej strony, ale możliwe, że mogłoby pomóc nam w spełnieniu planów... Emeline czuła jednocześnie podniecenie i zniecierpliwienie. - Musisz mi powiedzieć, co wymyśliłeś! - Nie. Nie powiem ani słowa, dopóki nie nabiorę przekonania, że to może się udać. - Och, tracę już do ciebie cierpliwość, panie! - zacisnęła dłonie na klapach jego surduta, usiłując nim lekko potrząsnąć. Anthony nawet nie drgnął, ale uśmiechnął się czule i szybko przykrył jej dłoń swoją. - Nie tylko ty się niecierpliwisz, kochanie... Czasami w nocy wydaje mi się, że oszaleję, zanim doczekam się naszego ślubu... - Rozumiem cię... - Niechętnie rozluźniła uścisk i wygładziła odrobinę zgnieciony materiał. - Wszystko to razem jest bardzo dziwne, nie sądzisz? Można by pomyśleć, że kilka pocałunków raz na jakiś czas ukoi niecierpliwość, tymczasem im częściej się obejmujemy, tym większą mam na to ochotę... Na twarzy Anthony'ego pojawił się łobuzerski, zmysłowy uśmiech. 101 - Dostrzegłem u siebie ten sam dziwny efekt... Pochylił głowę i wargami leciutko uszczypnął płatek jej ucha. Z piersi Emeline wyrwało się ciche westchnienie. - Może byłoby lepiej, gdybyśmy tego nie robili... - Mielibyśmy zaniechać pocałunków? - Szybko podniósł głowę. - Absolutnie nie, wolę popaść w szaleństwo! Parsknęła śmiechem, lecz w tej samej chwili Anthony odnalazł jej wargi, więc jęknęła cicho. Doszła do wniosku, że jej ukochany ma rację. Sama także wolałaby oszaleć, niż wyrzec się jego pocałunków. Jego ręka spoczęła na jej plecach tuż nad pośladkami, przycisnął jej biodra do swoich. Całą sobą wyczuwała mocne, wyraźne kontury jego ogarniętego pożądaniem ciała. Pocałunki stawały się coraz głębsze... Kroki na schodach i zaraz potem zgrzyt klucza w zamku wyrwały ją ze zmysłowego otępienia. Anthony zesztywniał i cofnął się, lecz drzwi otworzyły się szeroko, zanim zdołali wyplątać się z objęć. Emeline drgnęła, zaskoczona widokiem wchodzącej do holu Lavinii. Tuż za ciotką kroczył Tobias, a za nimi niosący duży kufer stangret. - Wreszcie w domu! - Lavinia zerwała z głowy żółty słomiany kapelusz i rzuciła go na stół. - Ten, kto powiedział, że życie na wsi koi nerwy, z pewnością nie miał pojęcia, o czym mówi. 9 Pani Chilton pośpiesznie weszła do domu zaraz po tym, jak Tobias odesłał powóz. Ze zdumieniem spojrzała na złożoną z czterech osób grupkę przy drzwiach i poprawiła na ramieniu kosz pełen warzyw i owoców. - Co się dzieje? Czy coś się stało? Miała pani wrócić dopiero jutro, pani Lakę! 102 - Zmieniłam plany, pani Chilton - odparła Lavinia. -To długa historia... Pan March i ja konamy z głodu. Jedzenie w gospodzie, gdzie zatrzymaliśmy się na posiłek, było po prostu okropne, ale nawet mnie to nie zdziwiło - w końcu nic innego nie pasowałoby do tej okropnej wyprawy... - Pani Lakę ma słuszność - odezwał się Tobias. - Jedzenie rzeczywiście było marne. Ja też jestem potwornie głodny. Pani Chilton prychnęła cicho. - Nie wątpię. Doskonale, przygotuję zimną kolację. - Dziękuję. - Tobias uśmiechnął się do gospodyni. -Czy przypadkiem nie ma pani chociaż jednego z tych przepysznych ciastek z porzeczkami? Nie przestaję marzyć o nich od chwili, gdy zatrzymaliśmy się w gospodzie... Pani Chilton zmierzyła go bystrym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Dziwię się, że po tak długiej, wyczerpującej podróży ma pan jeszcze siłę myśleć o ciasteczkach porzeczkowych! - Powóz Vale'a ma znakomite resory, więc udało mi się trochę zdrzemnąć. Lavinia ściągnęła brwi, nie bardzo wiedząc, co myśleć o tak oczywistym kłamstwie. Przez całą drogę do Londynu Tobias nawet nie zmrużył oka. Oboje pracowicie obmyślali strategię działania i dyskutowali o nowej sprawie. Pani Chilton lekko cmoknęła językiem i potrząsnęła głową. - Możliwe, że zostały jeszcze ze dwa, może trzy ciastka z tych, które przygotowałam dla państwa na drogę. - Jestem pani niezmiernie zobowiązany - rzekł Tobias, chyba odrobinę zbyt pokornie. Lavinia obserwowała ich czujnie. Nie po raz pierwszy miała powody przypuszczać, że ci dwoje doskonale się bawią, coś przed nią ukrywając, lecz tym razem nie tylko Tobias i pani Chilton sprawiali wrażenie dziwnie zadowolonych. Anthony w skupieniu wpatrywał się w podłogę, a kąciki warg wyraźnie mu drżały, natomiast Eme- 103 linę nagle odwróciła się, żeby powiesić żółty kapelusz na haczyku. Lavinia uznała, że ma tego dosyć. Oparła ręce na biodrach i spojrzała na Tobiasa spod zmrużonych powiek. - Znowu ciasteczka z porzeczkami? - rzuciła surowo. -Pozwól, że ci powiem, panie, iż w ciągu ostatnich tygodni wpadłeś w obsesję na punkcie porzeczek! Ciągle prosisz panią Chilton, by przyrządziła ci jakiś przysmak z tymi owocami! Daję słowo, że ilość porzeczkowego dżemu, porzeczkowych ciasteczek i placków z porzeczkami, jaka pojawiła się w tym domu, wystarczyłaby dla całej armii! - Najwidoczniej w mojej codziennej diecie brak jakiegoś elementu, który znajduje się właśnie w porzeczkach -wyjaśnił Tobias z powagą. - Przyniosę tacę do biblioteki - powiedziała pośpiesznie pani Chilton, wychodząc do kuchni. Lavinia niechętnie doszła do wniosku, że na razie musi zaniechać tematu porzeczek. Ostatecznie, miała do załatwienia inne, dużo ważniejsze sprawy. Ruszyła do gabinetu. Wyjęła z torebki notes, rzuciła go na biurko i otworzyła drzwiczki barku. - Zaraz wszystko wam opowiemy - zapewniła Antho-ny'ego i Emeline. - Wydaje mi się jednak, że Tobias i ja musimy się najpierw wzmocnić... - Nie zamierzam protestować - rzekł Tobias. Usiadł w największym fotelu i oparł lewą stopę na taborecie, przybierając pozycję, w której ostatnio było mu chyba najwygodniej. Lavinia nadal nie była pewna, jakie uczucia budzi w niej łatwość, z jaką Tobias stał się częścią jej codziennego życia. Uświadomiła sobie, że stało się to stopniowo, ale w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Tobias miał własny, bardzo wygodny dom przy Slate Street, całkiem niedaleko, lecz od pewnego czasu spędzał w nim coraz mniej czasu, nabrał natomiast zwyczaju zjawiania się na progu jej domu, kiedy tylko przyszła mu na to ochota. 104 Często skarżyła się Emeline i pani Chilton, że Tobias prawie codziennie wpada w porze śniadania, bez wahania zajmuje miejsce przy stole i spokojnie przystępuje do konsumpcji jajek i kawy. Z niezwykłym wprost wyczuciem zawsze przychodził wtedy, gdy była sama w domu. Lavi-nia zmarszczyła brwi. Można by pomyśleć, że Tobias wie, kiedy nie będzie pani Chilton i Emeline... Często wykorzystywał te chwile samotności na namiętne, chociaż po- śpieszne pieszczoty. Powtarzała, jak bardzo denerwuje ją, że Tobias stale kręci się w jej domu, ale w gruncie rzeczy powoli przyzwyczajała się do jego obecności. Świadomość, że ta codzienna bliskość nie jest jej niemiła, budziła w niej głęboki niepokój. Dziesięć lat temu, kiedy poślubiła Johna, podobne wahania i niepewność były jej najzupełniej obce. Kochała swojego łagodnego poetę i małżeństwo wydawało się logicznym dopełnieniem romantycznego przywiązania. Jednak ich związek zakończył się już po osiemnastu miesiącach, kiedy John odszedł z tego świata po krótkim, lecz morderczym ataku gorączki płucnej. Przez cztery lata Lavinia sama radziła sobie w życiu, potem zaś zamieszkała z nią Emeline. Dziś doskonale zdawała sobie sprawę, że odpowiedzialność za samą siebie i młodziutką siostrzenicę poważnie ją odmieniła. Nie była już tą samą kobietą, która przed dziesięciu laty zaczynała dopiero odkrywać, czym może być miłość. Nie chodziło nawet o to, że teraz była starsza i bardziej doświadczona, nie... Sęk w tym, że nauczyła się cenić wolność i niezależność, jakie zyskała dzięki pozycji wdowy. W przeciwieństwie do Emeline nie podlegała już surowym ograniczeniom, jakich musiały przestrzegać młode, niezamężne damy. Jeżeli miała ochotę, mogła nawet pozwolić sobie na namiętny romans. Od wdowy wymagano tylko rozwagi i dyskrecji, i właściwie niczego więcej. Lavi-nia wciąż powtarzała sobie, że wdowy mogą czerpać garś- 105 ciami najlepsze rzeczy z obu światów, delektować się smakiem namiętności i równocześnie cieszyć się możliwością kontrolowania własnego życia. Jakoś tak się więc stało, że Lavinia uznała, iż do końca życia pozostanie niezamężna, i w gruncie rzeczy była zupełnie zadowolona z tej perspektywy. Jeszcze do niedawna. Ostatnio nie była już niczego pewna, więcej - przyszłość wydawała jej się dziwnie mglista i niejasna. Uczucie do Tobiasa całkowicie ją zaskoczyło i na dodatek okazało się bardzo niepokojącym doświadczeniem. Nie od razu zrozumiała, co się stało. I dopiero po pewnym czasie pojęła, że złączyła się z Tobiasem więzami miłości, bo uczucie to w bardzo zdecydowany sposób różniło się od łagodnych, niewinnych emocji i doświadczeń, jakich za- znała w małżeństwie. Od śmierci Johna minęło już dziesięć lat, to prawda, lecz nawet wysilając pamięć do granic możliwości, nie mogła sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek się pokłócili. Z drugiej strony, musiała przyznać, że nie bardzo mieli się o co spierać, ponieważ John bez oporów, wręcz z radością, przerzucił brzemię podejmowania wszelkich decyzji na jej barki. Od najwcześniejszej młedości był bez reszty oddany poezji i niczego nie pragnął bardziej niż tego, aby ktoś uwolnił go od troski o nudne szczegóły codzienności, w tym także od konieczności zarabiania na życie. Lavinia od razu energicznie się wszystkim zajęła. Nie tylko prowadziła dom, ale także, jako że poetycki talent Johna nie doczekał się powszechnego uznania, zarabiała na nich dwoje dzięki swoim zdolnościom mesmerystycz-nym. Życie układało się doskonale, Lavinia była szczęśliwa. Mówiła sobie, że John ją kocha i była głęboko przekonana, że jest to prawda, lecz dziś, patrząc w przeszłość, nie mogła nie przyznać, że jego największą miłością była poezja. 106 Może właśnie dlatego nigdy się nie kłóciliśmy, pomyślała. Johnowi zależało tylko na tym, aby móc pisać, nic poza tym nie interesowało go na tyle, żeby wdawać się w sprzeczki. Związek z Tobiasem był zupełnie inny. Emocje, które tak łatwo wybuchały między nimi wielkim płomieniem, były o wiele bardziej intensywne od wszystkiego, co przeżyła u boku Johna, a gorące dyskusje z Tobiasem najczęściej kończyły się namiętnymi pieszczotami... Lavinia musiała przyznać, że nie potrafi kierować Tobiasem w taki sposób, w jaki kierowała Johnem. I wcale nie była pewna, co ma o tym myśleć. Romans jest idealnym rozwiązaniem, powtarzała sobie jak litanię, prawie codziennie wieczorem, kiedy leżała w łóżku, długo nie mogąc zasnąć. Teraz odepchnęła niepokojące myśli i napełniła kieliszki sherry. Gdy odwróciła się, aby podać jeden Tobiasowi, zobaczyła, że z roztargnieniem masuje sobie lewą nogę. Ściągnęła brwi. - Rana daje ci się we znaki? - zapytała. - Nie przejmuj się. - Wziął kieliszek z jej ręki. - W czasie długiej podróży powozem odrobinę zdrętwiała, to wszystko. Łyk sherry powinien mi pomóc... - Przełknął połowę porcji i skrzywił się lekko. - Może raczej dwa lub trzy łyki... Lavinia dolała mu sherry, usadowiła się wygodnie i oparła stopy na podnóżku. - Nie macie pojęcia, jak cudownie jest wrócić do domu. - Uśmiechnęła się do Emeline i Anthony'ego. Emeline usiadła na krześle przy globusie. Jej ładna twarzyczka pełna była niepokoju. - Co wydarzyło się w zamku Beaumont? - zapytała. - Całe to przyjęcie okazało się kompletnym niewypałem - odparła Lavinia. Tobias pociągnął łyk sherry i popadł w zamyślenie. - Nie byłbym aż tak bezwzględnym sędzią - rzekł po 107 chwili. - Przyjęcie w wiejskiej rezydencji ma swoje dobre strony... Błysk w jego oczach powiedział jej, że z przyjemnością wspomina namiętne spotkanie w jej sypialni. Rzuciła mu karcące spojrzenie, lecz on w ogóle nie zwrócił na nie uwagi. - Mówcie wreszcie! - Anthony przysiadł na brzegu biurka, zakładając ręce na piersi. - Emeline i ja nie zniesiemy dłużej tego napięcia. Co się stało, że tak szybko wróciliście do Londynu? - Od czego by tu zacząć... - Tobias odwrócił pusty kieliszek dnem do góry. - Można chyba powiedzieć, że kulminacyjnym momentem przyjęcia było zabójstwo lorda Ful- lertona... - Zabójstwo! - Emeline otworzyła usta ze zdumienia. -Cóż, to rzeczywiście wyjaśnia kilka rzeczy... - Rzeczywiście - zgodził się Anthony, nie kryjąc entuzjazmu. - Czy wolno mi przyjąć założenie, że mamy nową sprawę? - Wolno ci. - Lavinia rzuciła Tobiasowi krótkie spojrzenie. - Oczywiście, jeżeli naszą nową klientkę jest na nas stać... O ile sobie przypominam, nie rozmawialiśmy o wy- nagrodzeniu. Tobias odstawił kieliszek. - - Pani Gray może sobie bez trudu pozwolić na wypłatę żądanej przez nas sumy. - Proponuję, żebyście opowiedzieli nam wszystko od samego początku - powiedziała Emeline. Lavinia machnęła ręką w kierunku Tobiasa. - Możesz podjąć się tego zadania, panie. Ja muszę napić się jeszcze trochę sherry... Tobias skwapliwie podstawił swój kieliszek, a potem przystąpił do streszczenia wydarzeń, jakie miały miejsce w zamku Beaumont. Lavinia nalała sherry do kieliszków, słuchając uważnie jego opowieści. Ku jej wielkiej uldze, Tobias pominął kilka 108 szczegółów, na przykład powód, dla którego ona błąkała się po zamkowych korytarzach w środku nocy. Kiedy skończył, Anthony i Emeline dosłownie zasypali ich pytaniami, komentarzami i sugestiami. - W tej sprawie najważniejszą rolę odgrywa czas - rzekł w końcu Anthony. - Będzie wam potrzebna nasza pomoc. - Tak. - Tobias zacisnął palce na kieliszku. - Nie da się zaprzeczyć, że będziemy potrzebować pomocy... - W czasie podróży z zamku Beaumont do Londynu udało nam się przedyskutować kilka spraw. - Lavinia sięgnęła po mały notes, który kilka minut wcześniej położyła na biurku, i otworzyła go. - Zapisałam parę najważniejszych punktów... Po pierwsze, pierścień Memento mori, znaleziony w sypialni Fullertona, wygląda na stary. Istnieje możliwość, że zabójca kupił go w jakimś sklepie ze starociami albo wręcz go ukradł... Emeline z roztargnieniem kilka razy przekręciła globus. - Nie można też wykluczyć, że ktoś oddał go w zastaw jubilerowi, ten zaś później sprzedał go innej osobie. Tobias skinął głową. - Masz rację, chociaż raczej nie jest to ten rodzaj biżuterii, jaki jubilerzy chętnie kupują... - Pierścienie Memento mori nie cieszą się obecnie wielką popularnością - wtrąciła Lavinia. - Można powiedzieć, że wręcz wyszły z mody. - Tak czy inaczej, jest to trop, którego w żadnym razie nie wolno nam zlekceważyć - rzekł Tobias. - Rozumiem, że Emeline i ja mamy odwiedzić właścicieli wszystkich sklepów, którzy mogliby wiedzieć coś o pierścieniu, czy tak? - odezwał się Anthony. - Tak - odparł Tobias. - Jest jeszcze sprawa peruki. - Jasnej peruki. - Emeline pokiwała głową. - Również niemodnej... - Otóż to - powiedziała Lavinia. - Zabójca chciał mieć pewność, że ewentualny świadek zapamięta przede wszystkim jasne kobiece loki. I jeszcze jedno. Tobias jest przeko- 109 nany, że mordercą jest mężczyzna, natomiast ja nie dałabym sobie ręki uciąć, czy to słuszne założenie. Anthony rzucił Tobiasowi pytające spojrzenie spod lekko uniesionych brwi. - Intuicja podpowiada mi, że mamy do czynienia z mężczyzną - odrzekł Tobias. - Z drugiej strony, kto wie, może Lavinia wyczuwa coś, czego ja nie odbieram... Nie należy wykluczać możliwości, że nowy Memento Mori jest kobietą. - Doskonale. - Anthony się wyprostował. - Oboje z Eme-line postaramy się dowiedzieć czegoś na temat jasnych peruk i pierścieni Memento mori... - Na początek powinniśmy przygotować sobie listę zakładów perukarskich i antykwariatów, których specjalnością są pierścienie - powiedziała Emeline. Tobias zmarszczył brwi. - Bądźcie bardzo ostrożni - poradził. - Stajemy do walki z zabójcą, który otwarcie rzucił mi wyzwanie. Obawiam się, że przymierza się do krwawej rozgrywki, podobnie jak kiedyś Zachary Elland. Chcę być pewny, że jego uwaga pozostanie skupiona na mnie, nie życzę sobie, aby zainteresował się którymś z was, czy to jasne? - Nie niepokój się panie - szybko odezwała się Emeline. - Anthony i ja przeprowadzimy wyjątkowo dyskretne dochodzenie. - Uśmiechnęła się. - Przecież tak właśnie brzmi motto naszej małej agencji, prawda? Dyskrecja zapewniona... - Co zamierzacie robić, gdy my zajmiemy się zbieraniem informacji o pierścieniu i peruce? - zagadnął Anthony. Tobias spojrzał na Lavinię. - Przede wszystkim spróbujemy się dowiedzieć, kto odniósł największą korzyść materialną ze śmierci Fullertona. - Oczywiście. - Emeline się uśmiechnęła. - Sądzę, że nie będzie to zbyt skomplikowane. Wystarczy rozejrzeć się za spadkobiercą, jak często pan mawia... Lavinia postukała grzbietem notesu o poręcz fotela. 110 - Nasze drugie zadanie może okazać się dużo trudniejsze. Postaramy się dojść, czy w ostatnich miesiącach miały miejsce inne zgony w podobnych okolicznościach i kto na nich skorzystał. - Zabójca Memento Mori chlubił się profesjonalnym podejściem do zleceń. - Tobias oparł głowę o fotel i przymknął powieki. - Elland nigdy nie zabijał przypadkowych ofiar. Gdyby nie brać pod uwagę jego pracy w charakterze szpiega, każde popełnione przez niego morderstwo wiązało się z transakcją finansową. 10 Tobias i Anthony wyszli godzinę później, pochłonąwszy całą zapiekankę z ziemniaków i porów, duży kawał żółtego sera, sporą porcję marynowanego łososia, prawie cały bochen chleba i mnóstwo ciasteczek. - Panowie March i Sinclair z pewnością mogą się pochwalić zdrowym apetytem - oświadczyła pani Chilton z satysfakcją, sprzątając ze stołu. - U mężczyzny zawsze jest to oznaka doskonałej konstytucji fizycznej. - Nie wiem, jakim cudem kogokolwiek byłoby stać na wyżywienie dwóch takich doskonałych konstytucji fizycznych - wymamrotała Lavinia. - Mam nadzieję, że codzienne wpadanie na obiad czy kolację nie wejdzie im w zwyczaj. Pan March i tak już jada u nas śniadania, nie wspominając o tym, że czasami towarzyszy mu Anthony... Daję słowo, że gdyby jadali u nas wszystkie posiłki, w mgnieniu oka puściliby nas z torbami... - Bzdury... - Emeline sięgnęła po filiżankę z herbatą i skrzywiła się lekko. - Dobrze wiesz, że wcale nie jest tak źle. Zawsze okropnie przesadzasz, kiedy mówisz o drobnych dziwactwach i słabościach pana Marcha. - Ten koński apetyt nazywasz drobnym dziwactwem? - 111 Lavinia szerokim gestem wskazała nieliczne okruszki na pustych talerzach. - Tobias pożarł chyba wszystkie ciasteczka porzeczkowe pani Chilton! Gospodyni potrząsnęła głową i oparła tacę na biodrze. - I jutro albo pojutrze na pewno poprosi, żebym znowu poszła na targ po porzeczki - powiedziała. - Pan March ma nienasycony apetyt na porzeczki. - Tak, zauważyłam. - Lavinia zdjęła pantofle i wsunęła stopy w pończochach w wygodne kapcie. - Pochłania te owoce z takim zapałem, jakby uważał je za środek wzmacniający siły witalne... Emeline zakrztusiła się gwałtownie. - Przepraszam... - wymamrotała w serwetkę. - Herbata jest chyba za gorąca... Pani Chilton wydała dziwny odgłos i pośpieszyła ku drzwiom. Któregoś dnia dowiem się, dlaczego porzeczki wywierają tak dziwny wpływ na wszystkich w tym domu, obiecała sobie Lavinia. - Jestem wyczerpana, daję słowo - powiedziała. - Powóz Vale'a ma doskonałe resory i jest bardzo wygodny, niemniej podróż z zamku Beaumont jest długa i męcząca. Chyba wcześnie położę się spać. Jutro czeka nas przecież dzień pełen rozmaitych zajęe... Emeline przyglądała jej się chwilę uważnie, a potem powoli odstawiła filiżankę. - Miło spędzałaś czas, zanim doszło do tych strasznych wydarzeń? - zapytała. - Och, tak. Poza mało przyjemną przeprowadzką z dużego pokoju do znacznie mniejszego wszystko było w jak największym porządku... To znaczy, było tak do chwili, gdy w sypialni Tobiasa zastałam Kleopatrę... Emeline zamrugała nerwowo. - Słucham? - Nasza nowa klientka, Aspasia Gray, przybyła na bal przebrana za Kleopatrę. 112 - Ach, rozumiem... Ale co robiła w sypialni pana Mar-cha? - Dobre pytanie. - Lavinia postukała palcami o ramię fotela. - Sama także je zadałam... Tobias wyjaśnił wam przecież, że on i Aspasia są starymi przyjaciółmi, prawda? - Takimi przyjaciółmi, którzy spotykają się w swoich sypialniach? - zapytała z niedowierzaniem Emeline. - Tobias zapewnia mnie, że takie więzy nigdy ich nie łączyły. - Cóż... - Emeline uważnie przyjrzała się swoim palcom. - Wierzysz mu? Lavinia sprawiała wrażenie nieco zaskoczonej tym pytaniem. - Oczywiście - odparła. - Tobias ma drobne dziwactwa i słabostki, jak sama niedawno zauważyłaś, ale okłamywanie mnie w takich sprawach do nich nie należy. Twarz Emeline rozjaśnił domyślny uśmiech. - Wygląda na to, że macie do siebie trochę zaufania... - Mhmm... Nie mam wątpliwości, że Tobias odpowiada na moje pytania zgodnie z prawdą... - Westchnęła głęboko. - Odkryłam jednak, że dzieje się tak wtedy, gdy zadaję właściwe pytania... - To chyba naturalne, że człowiek w wieku pana Mar-cha i z jego doświadczeniem woli, aby pewne prywatne sprawy z jego przeszłości pozostały tajemnicą. - Jest także faktem, że taki człowiek jak pan March ma dużą skłonność do kolekcjonowania swoich tajemnic -mruknęła Lavinia. - Ta nowa sprawa mocno cię niepokoi, prawda? - Nie bez przyczyny. Mamy do czynienia z zabójcą. - Tak, tak, wiem, mam jednak wrażenie, że związek zabójstwa Fullertona z przeszłością pana Marcha jeszcze pogarszają twój nastrój... Lavinia lekko wydęła wargi. - Kilka aspektów tej sytuacji faktycznie mnie niepokoi, między innymi nasza klientka. 113 - Dlaczego czujesz do niej niechęć? - Moja niechęć najprawdopodobniej wynika z tego, że kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, wisiała na szyi To-biasa. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że pan March ją całował? - W głosie Emeline zabrzmiało przerażenie. - Przecież przed chwilą sama oświadczyłaś, że charakter ich znajomości nie budzi twoich podejrzeń! - Tobias mówi, że to ona próbowała go pocałować, w dowód wdzięczności, czy coś równie głupiego... Zapewnił mnie, że niechętnie uczestniczył w tej scenie i ja mu wierzę. Z piersi Emeline wyrwało się westchnienie ulgi. - W takim razie można chyba usprawiedliwić ten pocałunek... Pani Gray zachowała się w nieprzystojnie śmiały sposób, zakładając, że upoważnia ją do tego ich długa znajomość, a biedny pan March jako dżentelmen nie bardzo wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji... - To ciekawe, ale jakoś jeszcze nie widziałam, by biedny pan March nie potrafił wybrnąć z jakiejkolwiek sytuacji - rzuciła Lavinia z ironicznym uśmiechem. - Oczywiście, zawsze jako dżentelmen... - No, tak, pan March rzeczywiście nigdy nie traci zimnej krwi i bez wątpienia jest wyjątkowo przytomnym człowiekiem... Lavinia długą chwilę wpatrywała się w milczeniu w swoje domowe pantofle. - Ufam Tobiasowi - odezwała się w końcu. - Ale nie ufam Aspasii Gray. - Pan March także wyznaje zasadę, że nigdy nie można całkowicie ufać klientowi, prawda? - W tym przypadku z ogromną chęcią mu o niej przypomnę. - Lavinia zestawiła razem czubki pantofli. - Obawiam się jednak, że nie patrzy na Aspasię w sposób zupełnie obiektywny... - Uspokój się, pan March zawsze jest bardzo ostrożny. 114 Na pewno nie pozwoli, aby jego osobisty stosunek do pani Gray pozbawił go możliwości bezstronnego osądu całej sprawy. Lavinia zakołysała czubkami pantofli. - Trzeba mieć nadzieję, że tak właśnie będzie. Tak czy inaczej, w tej chwili niewiele da się zrobić... Tobias zwyczajnie nie może odmówić przyjęcia sprawy Aspasii, nawet gdyby w głębi duszy chciał to uczynić. Emeline pokiwała głową. - A dopóki on się nią zajmuje, ty także nie możesz uniknąć zaangażowania... - Nie mogę pozwolić, aby sam prowadził dochodzenie. - Rozumiem... - Emeline podniosła filiżankę i nagle znieruchomiała. Przez kilka sekund wpatrywała się w La-vinię z malującym się w oczach wyrazem niepewności, lecz w końcu postanowiła się nie poddawać. - A skoro już mówimy o osobistych sprawach pana Marcha... Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać. Lavinia wewnętrznie przygotowała się na najgorsze. - Jeżeli chodzi ci o pana Sinclaira, to może mogłybyśmy przełożyć rozmowę na później, co ty na to? Wiem, że jesteś w nim zakochana, ale on sprawia wrażenie na tyle rozsądnego i honorowego młodego człowieka, by nie poprosić o twoją rękę, dopóki jego życiowa pozycja nie będzie w pełni ustabilizowana. Biorąc pod uwagę, że jego praca jako asystenta Tobiasa wiąże się z pewnym ryzykiem i niepewnością, na pewno trochę to potrwa... Wydaje mi się, że do tego czasu byłoby najlepiej, gdybyście... - Nie chcę rozmawiać o moim związku z Anthonym -rzekła Emeline z zaskakującą stanowczością. - Miałam na myśli twój związek z panem Marchem. Lavinia patrzyła na nią bez słowa, mrugając oczami. - O czym ty mówisz, na miłość boską?! - wykrztusiła w końcu. - Proszę cię, nie jestem już dzieckiem. Co więcej, nasz pobyt w Rzymie, w charakterze towarzyszek tej koszmar- 115 nej pani Underwood pozwolił mi zdobyć pewną wiedzę o życiu światowym. Zdaję sobie sprawę, że ciebie i pana Marcha łączy głęboko intymny związek... - Ach... Tak... Cóż... - Lavinia poczuła, jak jej policzki zalewa fala gorąca. To śmieszne, pomyślała. Jestem przecież kobietą obytą w świecie... Odchrząknęła. - Charakter mojego związku z Tobiasem to bardzo osobista sprawa, kochanie. - Oczywiście. - Emeline nawet nie spuściła oczu. - Sęk w tym, że chociaż to osobista sprawa, z pewnością nie jest tajemnicą, jeśli wiesz, o co mi chodzi... - Trudno byłoby się nie zorientować, o co ci chodzi. Dokąd właściwie zmierza ta rozmowa? Emeline wzięła głęboki oddech. - Zwróciłam uwagę, że ostatnio spędzacie razem coraz więcej czasu. - Sprawy zawodowe wymagają od nas czasami bardzo bliskiej współpracy. - Lavinia starała się mówić obojętnym, lekko karcącym tonem z nadzieją, że zdoła w ten sposób onieśmielić i zniechęcić Emeline. - Dość często musimy omawiać różne aspekty dochodzeń, przecież dobrze o tym wiesz. Emeline nie wyglądała ani na onieśmieloną, ani na zniechęconą. Jej pięknie zarysowane ciemne brwi tworzyły ostrą, wyraźną linię na białym czole. - Czuję, że muszę być z tobą absolutnie szczera -oświadczyła. - Obie wiemy, że to nie sprawy zawodowe były powodem waszej wyprawy do zamku Beaumont. - Jestem zmęczona... - Lavinia potarła skronie czubkami palców. - Czy mogłabyś oświecić mnie, dlaczego mój związek z panem Marchem tak nagle cię zaniepokoił? Myś- lałam, że go lubisz, na miłość boską! Pamiętam nawet, że kiedy go poznałyśmy, miałaś o nim o wiele lepsze zdanie niż ja... - Lubię go, i to bardzo. - Emeline odstawiła filiżankę na 116 spodeczek. - Nie rozmawiamy jednak o mojej sympatii do pana Marcha. - Yhm... - Powiedz mi prawdę, ciociu. Jesteś w nim zakochana, czy tak? - Yhmm... - I wszystko wskazuje na to, że on także cię kocha. - Yhmmm... - Lavinia rzuciła spojrzenie w kierunku drzwi, zastanawiając się gorączkowo, czy mogłaby poskarżyć się na złe samopoczucie i uciec na górę. - Wszyscy wiedzą, dlaczego dwoje ludzi, których łączy intymny związek, przyjmuje zaproszenie na duże przyjęcie w wiejskiej rezydencji. - Oczywiście! - Lavinia zacisnęła palce na oparciu fotela. - Długie spacery na świeżym powietrzu. Możliwość przebywania na łonie natury i uczestniczenia w niewinnych wiejskich rozrywkach... - Nie jestem aż taka naiwna, ciociu. To tajemnica poliszynela, że takie przyjęcia stwarzają damom i dżentelmenom szansę obcowania ze sobą. Nie próbuj mi wmawiać, że ty i pan March pojechaliście do zamku Beaumont z innego powodu. - Zapewniam cię, że niezależnie od tego, jakie prywatne plany i nadzieje wiązaliśmy z tym wyjazdem, zostały one drastycznie obrócone w gruzy przez śmierć lorda Ful-lertona. - Rozumiem, pozostaje jednak faktem, że udaliście się tam z określonymi zamiarami - nie ustępowała Emeline. Lavinię ogarnęło nagle rozdrażnienie. - Przyjęcie zaproszenia do zamku Beaumont było pomysłem Tobiasa, nie moim. - Ale przystałaś na jego pomysł, prawda? Musiałaś zdawać sobie sprawę, co się w tym kryje. - Dosyć! - Lavinia wstała z fotela i podeszła do okna. -Jaki jest cel tych bardzo osobistych pytań? - Wybacz, lecz najwyraźniej nie powinnam owijać sed- 117 na sprawy w bawełnę - powiedziała cicho Emeline. - Spodziewałam się, że po powrocie z zamku oznajmicie, iż zamierzacie się pobrać. Lavinii zaschło w ustach, podłoga zakołysała się jej pod stopami. Szybko wyciągnęła rękę i przytrzymała się kotary, żeby nie upaść. - Czego się spodziewałaś? - zapytała powoli. - Przecież słyszałaś - odparła Emeline. - Oczekiwałam, że w czasie pobytu w rezydencji lorda Beaumont pan March poprosi, żebyś została jego żoną. Lavinia odwróciła się gwałtownie. - Skąd ci to przyszło do głowy, na Boga?! - Mieszkam z tobą od kilku lat i wydaje mi się, że znam cię na tyle dobrze, aby bez wahania uznać twój związek z panem Marchem za wyjątkowy. - Emeline także podniosła się z miejsca. - Wiem, że w ciągu ostatnich kilku lat flirtowałaś z paroma mężczyznami, lecz rozstawałaś się z nimi szybko i bez żalu. Z pewnością żadnemu z nich nie pozwoliłaś na to, aby prawie codziennie przychodził do nas na śniadanie. Nigdy nie wyjechałaś z żadnym z nich... - Emeline... - Można powiedzieć, że przyznałaś, iż jesteś zakochana w panu Marchu, który odwzajemnia to uczucie, miałam więc wszelkie podstawy, ? aby zakładać, że wasz romans zakończy się małżeństwem. - Wszelkie podstawy? - Lavinia uświadomiła sobie, że ściska grubą tkaninę z całej siły. Ostrożnie rozluźniła palce i wygładziła fałdy zasłony. - Cóż, mogę tylko zauważyć, że przyjęłaś błędne założenie. Twarz Emeline przybrała wyraz całkowitego zaskoczenia i oburzenia. - Czy to znaczy, że pan March nawet nie wspomniał o małżeństwie? - Otóż to. - Lavinia uniosła podbródek. - Znaczy to też, że nie ma powodu, dlaczego miałby to uczynić. Ja nie oczekuję od niego propozycji małżeństwa. 118 - Ależ to niemożliwe, ciociu! - Sęk w tym, że obecny charakter naszego związku doskonale nam obojgu odpowiada. Emeline rozłożyła ręce. - Przecież w tej chwili łączy was zwyczajny romans! Nie można ciągnąć czegoś takiego w nieskończoność! Lavinia pomyślała, że ton krytyki i zgorszenia, brzmiący w głosie siostrzenicy jest wyjątkowo denerwujący. - Nie pojmuję twojego wzburzenia - powiedziała spokojnie. - Wiele dam nawiązuje długotrwałe romanse. - Ale nie ty! - Nie patrz na mnie tak, jakbym była bezwstydną skan-dalistką, do diabła! - Lavinia podeszła do barku i mocnym szarpnięciem otworzyła drzwiczki. Stan jej nerwów wymagał jeszcze jednego leczniczego kieliszka sherry. - Doskonale wiesz, że niekonwencjonalny związek zniszczyłby opinię młodej damy takiej jak ty, ja natomiast, jako wdowa, mogę robić, co mi się podoba, byle dyskretnie. - Zdaję sobie sprawę, że świat przykłada różną miarę do postępowania twojego i mojego - rzekła sztywno Emeline. - Nie przekonasz mnie jednak, że właściwe i dobre jest, abyś obdarzała swoją... swoją przychylnością pana Marcha, nie biorąc pod uwagę przyszłości i trwałości waszego związku... - Dobry Boże, można by pomyśleć, że mówisz do kobiety z półświatka! Emeline zaczerwieniła się gwałtownie. - Nie mam pojęcia, dlaczego tak mówisz, nic takiego nie przyszłoby mi nigdy do głowy... Muszę jednak przyznać, że od początku zakładałam, iż pan March ma w stosunku do ciebie honorowe intencje... - Och, na miłość boską... - Lavinia nalała sherry do kieliszka, z którego już wcześniej piła. - Ależ tak, jego intencje są honorowe! - Jak możesz tak mówić, skoro nie poprosił cię o rękę? - Nie mogę uwierzyć, że masz czelność udzielać mi 119 pouczeń na temat właściwego zachowania i prowadzenia się! - Mówię to z wielką przykrością i bólem, ale musimy wziąć pod uwagę możliwość, że pan March z rozmysłem cię wykorzystuje. Tego już za dużo, pomyślała Lavinia. - Wykorzystuje? Mnie? - Przełknęła sherry i z trzaskiem postawiła kieliszek na blacie biurka. - A czy nie przyszło ci do głowy, że to może ja wykorzystuję pana Marcha? Emeline otworzyła usta ze zdziwienia. Była wyraźnie wstrząśnięta. - Jak... Jak to? - wyjąkała. - Spójrz na całą sytuację z mojego punktu widzenia -poradziła jej Lavinia, kierując się do drzwi. - W tej chwili mam wszystko, czego kobieta w moim wieku i o mojej pozycji w towarzystwie mogłaby zapragnąć. Łączy mnie bliski związek z dżentelmenem, którego darzę pewnym uczuciem, lecz jestem wolna od poświęceń, jakich tak często wymaga się od zamężnej damy. Zachowuję wszystkie swoje prawa i przywileje, zarówno prawne, jak i finansowe. Mogę robić, co zechcę, jestem wolna. Mam zajęcie i nie zależę od żadnego mężczyzny. Może wydam ci się brutalnie szczera, moja droga, ale taki układ posiada chyba więcej plusów niż minusów. Emeline nie zdołała jeszcze odzyskać równowagi. Lavinia doszła do wniosku, że nie ma na co czekać i szybko poszła na górę. Dopiero zamknąwszy drzwi przytulnej sypialni przyznała się sama przed sobą, że okłamała Emeline. Oczywiście, nie wszystkie argumenty, które wyliczyła w rozmowie z siostrzenicą, były fałszywe. Co to, to nie... Istniało wiele solidnie uzasadnionych powodów, pozwalających uznać, że ponowne wyjście za mąż byłoby marnym pomysłem. 120 Tyle że żaden z nich nie był prawdziwą przyczyną obaw, jakie w Lavinii budziła myśl o wstąpieniu w związek małżeński z Tobiasem. 11 - Nie ulega wątpliwości, że pobyt na wsi nie zrobił ci dobrze, March. - Posiwiałe, krzaczaste brwi lorda Cracken-burne uniosły się ponad krawędź oprawek okularów. - Sprawdźmy, czy dobrze wszystko zrozumiałem: w ciągu jedynej nocy, jaką spędziłeś w zamku Beaumont, doszło tam do tragicznej śmierci jednego z gości, ty znalazłeś dowód, że nowy Memento Mori przystąpił do działania, a pewna dama, którą kiedyś dobrze znałeś, postawiła cię w dwuznacznej sytuacji na oczach twojej przyjaciółki, pani Lakę. - To jeszcze nie wszystkie interesujące szczegóły. -W oczach lorda Vale zabłysło sardoniczne rozbawienie. -Nie zapominajmy, że ta pamiętna wizyta w rezydencji lorda Beaumont zakończyła się wyrzuceniem z zamku ciebie oraz pani Lakę... Tobias rozprostował lewą nogę, wciąż jeszcze obolałą po długiej podróży powozem poprzedniego dnia, i poprawił się w fotelu. Była pierwsza po południu i klubowa sala kawowa świeciła pustkami. I nic dziwnego, pomyślał Tobias. Dzień był piękny, więc większość członków klubu, którzy z rozmaitych powodów zostali na lato w Londynie, znalazła sobie jakieś przyjemne zajęcia na świeżym powietrzu. Zjawią się tu dopiero wieczorem, kiedy wist i plotki zwabią ich do klubu. O tej porze roku życie towarzyskie zwykle wygasało. Sezon balów, wieczorków tańcujących i przyjęć dobiegł końca, a wiele pań domów, cieszących się wielką popular- nością, wyjechało już na lato do wiejskich rezydencji. 121 Nie wszyscy jednak uciekali latem z Londynu. Wiele osób wolało unikać długich, męczących podróży, niewygód związanych z przeprowadzką do domu na wsi i nudy, która wcześniej czy później dawała się im we znaki z dala od miasta. Niektórzy, między innymi Crackenburne, nie opuszczali nawet swoich klubów. Kilka lat wcześniej, po śmierci żony, hrabia Crackenburne właściwie zamieszkał w sali kawowej. Z czasem inni członkowie klubu tak bardzo przywykli do jego stałej obecności, że przestali go zauważać i traktowali jak starą, wygodną sofę czy przetarty dywan. Swobodnie plotkowali w jego obecności, zupełnie jakby był głuchy. W rezultacie Crackenburne chłonął plotki, pogłoski i wiadomości jak gąbka wodę, i znał najpilniej strzeżone tajemnice eleganc- kiego świata. - Nie mogę przypisywać sobie cudzych zasług - rzekł Tobias. - Główną rolę w małym melodramacie, jakim było wyrzucenie nas z zamku, wzięła na siebie pani Lakę. Gdyby z wielkim uporem nie powtarzała Beaumontowi, że pod jego dachem miało miejsce morderstwo - hmmm, może raczej należałoby powiedzieć, że na jego dachu - nie zostalibyśmy tak bezceremonialnie wyproszeni. Crackenburne nie krył rozbawienia. - Trudno winić Beaumonta, że nie chciał przyznać, co naprawdę się stało. Tego rodzaju pogłoski niewątpliwie zniechęciłyby mniej spragnionych przygód przedstawicieli naszego świata do przyjmowania zaproszeń na przyjęcia jego żony. Lady Beaumont byłaby wściekła, gdyby jej reputacja ucierpiała z powodu plotek o zabójstwie. - To prawda. - Tobias głębiej zapadł się w wygodny fotel. - Trudno też powiedzieć, że dysponowaliśmy jakimś konkretnym dowodem. - Ale nie masz wątpliwości, że było to morderstwo? -zapytał Vale. Wyraz chłodnego zainteresowania w jego oczach by- 122 najmniej nie zaskoczył Tobiasa. Vale wysłuchał streszczenia wydarzeń, do jakich doszło w zamku Beaumont, z takim samym zaciekawieniem, z jakim zwykle przyglądał się fascynującym przedmiotom, które zamierzał nabyć do swojej kolekcji antyków. Lord Vale zbliżał się do pięćdziesiątki. Wysoki i elegancko szczupły, miał piękne dłonie artysty, a coraz wyższe z wiekiem czoło podkreślało jego zdecydowany profil, przywodzący na myśl popiersia starożytnych Rzymian z jego zbiorów. Tobias nie był na razie pewny, jak traktować zaciekawienie Vale'a kryminalną zagadką. Jego lordowska mość był uczonym i znawcą sztuki starożytnego Rzymu, dużo czasu poświęcał pracom wykopaliskowym na terenie całej Anglii, ale Tobias uważał go także za nieprzeniknionego, tajemniczego człowieka. Fakt, iż Vale sprawiał wrażenie zainteresowanego udzielaniem konsultacji firmie Lakę & March budził w nim niewyraźny niepokój. Z drugiej strony, nie ulegało wątpliwości, że społeczna pozycja i bogactwo Vale'a, a także jego bliski i prawdopodobnie intymny związek z nową przyjaciółką Lavinii, panią Dove, czyniły z niego bardzo przydatnego doradcę, który świetnie sprawdził się w ostatnim dochodzeniu. Tobias pomyślał, że może stanie się tak i tym razem, a jemu i Lavinii przyda się każda pomoc. Złożył palce w stożek i utkwił wzrok w rzeźbionym parapecie nad kominkiem, jakby miał nadzieję, że znajdzie tam jakąś wskazówkę. - Jestem całkowicie przekonany, że upadek Fullertona z dachu nie był przypadkiem - rzekł. - Pani Lakę znalazła czepek, pod którym zabójca ukrywał twarz, lecz dla mnie wystarczającym dowodem był pierścień Memento mori, pozostawiony na nocnej szafce w sypialni ofiary. - I teraz chciałbyś się dowiedzieć, kto mógł skorzystać na śmierci lorda Fullertona - powiedział powoli Cracken-burne. 123 - Wygląda na to, że nowy zabójca stara się naśladować swego poprzednika - mruknął Tobias. - Jedną z niewielu rzeczy, jakie naprawdę wiemy o Zacharym Ellandzie jest to, że uważał się za zawodowca. Elland nie tylko chlubił się zdolnościami strategicznymi, którymi posługiwał się, planując zabójstwa, ale także zawsze starał się sporo zarobić. Był człowiekiem interesu, co jasno wynika z jego dziennika i zawartych w nim raportów finansowych. - Właśnie. - Vale skinął głową, zainteresowany jeszcze bardziej niż przed chwilą. - Dlatego wydaje się bardzo prawdopodobne, że nowy zabójca miał klienta, który zapłacił mu za śmierć Fullertona. - Tak jest. Jeżeli zidentyfikuję klienta, może uda mi się dowiedzieć, komu zlecił zabójstwo. - W tej chwili Tobias nie chciał mówić nic więcej. Miał własną klientkę i był zdecydowany chronić Aspasię. - Logiczne podejście... - Crackenburne się zamyślił. -Jest pewien trop, ale chyba nie należy brać go pod uwagę... Tobias czekał. - Fuller ton ożenił się pięć lat temu - podjął Crackenburne. - Lecz z tego związku nie przyszło na świat potomstwo. Potem jego żona umarła i wydawało się, że Fullerto-nowi wystarczą kochanki i konie. Wszyscy zakładali, że majątek i tytuł odziedziczy, bratanek jego lordowskiej mości, lecz pod koniec tego sezonu Fullerton zaskoczył świat, ogłaszając swoje zaręczyny z małą Panfield. Vale parsknął z niesmakiem. - Fullerton miał co najmniej sześćdziesiątkę, a mała Panfield jeszcze nie skończyła siedemnastu lat! - Podobno jest bardzo ładna i czarująca w ten naiwny, niewinny sposób, któremu niektórzy mężczyźni nie potrafią się oprzeć, chociaż powinni, gdyby mieli odrobinę oleju w głowie - rzekł Crackenburne. - Fullerton mógł jej zaproponować tylko majątek i tytuł, ale z punktu widzenia rodziców, którym zależy na podniesieniu pozycji społecznej rodziny, był dla dziewczyny doskonałą partią. 124 Tobias spokojnie przetrawił te informacje. - Nie ulega wątpliwości, że rodzina narzeczonej miała wszelkie powody, aby życzyć Fullertonowi dłuższego życia, a przynajmniej dożycia nocy poślubnej - zauważył. - Powinienem więc skupić się na bratanku jako potencjalnym podejrzanym... Odpowiada mi to, gdyż z mojego doświadczenia wynika, że pieniądze zawsze stanowią doskonały motyw. - Tutaj ta zasada może się nie sprawdzić - ostrzegł go Crackenburne. - Bratanek Fullertona jest zamożnym młodym człowiekiem, poza tym niedawno zaręczył się z dzie- dziczką Dorlingate. - Dziewczyna wniesie mu w posagu ogromny majątek - przytaknął Vale. - Ma pan rację, wydaje się, że bratanek nie ma problemów finansowych. Tobias ściągnął brwi. - A tytuł? - Chłopak i tak odziedziczy tytuł hrabiowski po ojcu -rzucił Crackenburne. - Hmmm... Tobias się zamyślił. Po co ktoś miałby mordować Fullertona dla tytułu, skoro miał go już w kieszeni... - Na dodatek już kilka osób mówiło mi, że bratanek Fullertona jest spokojnym, dobrym człowiekiem, który z zapałem zarządza swoimi posiadłościami - dodał Crackenburne. - Nie wygląda na typa, który wynajmuje płatnego zabójcę, żeby pozbyć się stryja... - Czy jest ktoś inny, kto mógłby mieć powód, aby sprzątnąć Fullertona? - nie ustępował Tobias. - Może rozczarowany albo oszukany partner w interesach? Ktoś z osobistym motywem? - Nie wiem. - Crackenburne rozłożył ręce. Vale potrząsnął głową. - Nikt nie przychodzi mi na myśl... - To jeszcze nie znaczy, że kogoś nie przeoczyliśmy. -Tobias spojrzał uważnie na Crackenburne'a. - Czy dalsze 125 drążenie sprawy w tym kierunku sprawiłoby ci duży kłopot, panie? - Skądże znowu, chętnie się tym zajmę. - A może któryś z was przypomina sobie jakieś niespodziewane zgony, do których doszło niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach? - zapytał Tobias. Crackenburne i Vale popadli w zamyślenie. - Owszem - odezwał się po chwili Crackenburne. -Nieoczekiwana śmierć lady Rowland w ubiegłym miesiącu... Umarła we śnie, podobno na serce, w każdym razie taką informację podali jej krewni. Krążą jednak plotki, że pokojówka lady Rowland znalazła przy zwłokach do połowy opróżnioną butelkę z tonikiem nasennym, jaki jej pani często zażywała. - Samobójstwo? - zapytał Vale. - Tak mówią - odrzekł Crackenburne. - Ja mam pewne wątpliwości. Znałem lady Rowland przez wiele lat i moim zdaniem nie była typem osoby, która odbiera sobie życie. - Była bardzo bogata - zauważył Vale. - No i wykorzystywała swój majątek, aby trzymać pod pantoflem wszystkich swoich bliskich. Z doświadczenia wiem, że ludzie buntują się przeciwko takim manipulacjom. - Właśnie tego było mi potrzeba... - wymamrotał Tobias. - Cała rodzina podejrzanych... - Lepsze to niż całkowity brak podejrzanych - skomentował lord Vale. Lavinia przeszła przez mały park i przystanęła pod liściastym baldachimem dębu. Z rozczarowaniem spostrzegła, że pod numerem 14 przy Hazelton Sąuare stoi lśniący powóz; najwyraźniej Joan Dove przyjmowała popołudniowych gości. Pomyślała, że powinna była wcześniej zawiadomić przyjaciółkę o zamiarze złożenia jej wizyty, lecz ciepłe słońce zachęcało do miłej przechadzki po eleganckiej ulicy, gdzie mieszkała Joan. Prawdę mówiąc, nie przyszło jej do głowy, 126 że Joan będzie zajęta. Co prawda, okres żałoby po śmierci męża miała już za sobą i ostatnio coraz częściej wychodziła z domu, lecz nigdy nie posiadała szerokiego kręgu przyja- ciół i znajomych. Lavinia doszła do wniosku, że teraz zostawi tylko swoją kartę wizytową potężnie zbudowanemu lokajowi, który zawsze czuwał przy frontowych drzwiach, a wróci innym razem. Otworzyła torebkę i chwilę szukała małego pakieciku wizytówek. Nagle drzwi domu Joan otworzyły się. Lavinia podniosła wzrok i zobaczyła córkę swojej przyjaciółki, Mary-anne, szybkim krokiem schodzącą do czekającego powozu. Młoda kobieta była równie śliczna i elegancka jak jej matka. Jej ślub z dziedzicem rodu Colchester okazał się wydarzeniem sezonu. Maryanne zrobiła doskonałą partię, i pod względem towarzyskim, i finansowym, lecz Joan zwierzyła się Lavinii, że najbardziej cieszy ją fakt, iż córka i młody lord Colchester są w sobie szczerze zakochani. Maryanne bardzo się śpieszyła. Kiedy stangret zeskoczył z kozła, aby otworzyć drzwiczki powozu, Lavinia dostrzegła pełną napięcia twarz dziewczyny. Zaraz potem powóz ruszył i przetoczył się koło Lavinii, która przez opuszczone okno zobaczyła, jak Maryanne ociera chusteczką oczy. Najwyraźniej płakała. Lavinia poczuła ukłucie niepokoju. Między Maryanne i Joan zaszło coś nieprzyjemnego, nie miała co do tego cienia wątpliwości. Może jednak powinna odłożyć wizytę na następny dzień... Po chwili zastanowienia przeszła na drugą stronę ulicy. Dochodzenie w sprawie śmierci Fullertona było zbyt ważne, aby je opóźniać. Podniosła kołatkę i zapukała. Drzwi natychmiast się otworzyły. - Pani Lakę... - Lokaj ukłonił jej się z szacunkiem. - Powiadomię panią Dove, że zechciała pani złożyć jej wizytę... 127 - Dziękuję. Lavinia odetchnęła z ulgą, że służący nie poinformował jej, iż Joan nie przyjmuje gości, weszła do wyłożonego czarno-białymi marmurowymi płytami holu i zdjęła kapelusz. Zerknęła w lustro i spostrzegła, że koronkowy żabot, zdobiący dopasowaną górę jej fioletowej sukni odrobinę się przekrzywił. Madame Francesca, jej krawcowa o usposobieniu tyrana, byłaby oburzona. Właśnie skończyła poprawiać żabot, kiedy na progu holu stanął lokaj. - Pani Dove czeka na panią w salonie. Poszła za nim do utrzymanego w zielono-żółto-złotawej tonacji pokoju. Grube welwetowe kurtyny przy wychodzących na taras drzwiach podwiązano żółtymi sznurami, aby odsłonić widok na piękny park. Przez okna zaglądało słońce, rozjaśniając leżący na podłodze wzorzysty dywan, w kątach salonu stały ogromne wazony, pełne barwnych letnich kwiatów. Joan Dove stała przy jednym z wysokich okien i wyglądała na ulicę. Lavinia pomyślała nagle, że Joan wydaje się być wręcz idealną partnerką dla swego nowego kochanka, lorda Vale. Jej przyjaciółka miała czterdzieści parę lat, lecz przykuwające uwagę rysy, znakomita figura i wysoki wzrost gwarantowały, żeJblask jej urody długo jeszcze nie zgaśnie. Lavinia wciąż nie mogła się nadziwić, że zaprzyjaźniła się z tą kobietą. Na pierwszy rzut oka miały ze sobą bardzo niewiele wspólnego. Joan przyszła do Lavinii jako klientka mniej więcej przed rokiem, bezpośrednio po śmierci męża, kiedy to dowiedziała się, że odziedziczyła nie tylko jego majątek, ale najprawdopodobniej także jego pozycję przywódcy tajemniczej organizacji zwanej Błękitną Izbą. W okresie szczytowego rozkwitu, pod kierownictwem Fieldinga Dove, macki organizacji oplatały całą Anglię, a nawet sięgały dalej, na kontynent europejski. Według To-biasa, który jako szpieg niewątpliwie wiedział, co mówi, 128 Izba rozwijała rozmaite przedsięwzięcia. Niektóre z nich były całkowicie legalne, inne mniej, ale powiązania między nimi często pozostawały trudne do uchwycenia. ! Po śmierci Dove'a Błękitna Izba podobno uległa samo- | istnemu rozwiązaniu. Ci, którzy znali sprzeczne z pra- [ wem poczynania Dove'a uważali, że ukrywał on przed i ukochaną żoną i córką swoją rolę władcy przestępczego imperium. Nikt się nie dziwił, że dżentelmeni, także ci prowadzący najzupełniej legalne inwestycje, rzadko zanudzali swoje małżonki szczegółami biznesowych transakcji. Dove pochodził z doskonałej rodziny, poza tym zawsze był niezwykle skryty, nie było więc podstaw, aby sądzić, że powierzył Joan swoje sekrety. Lavinia i Tobias nie byli tego jednak do końca pewni. Z pewnych kręgów przestępczego świata docierały do nich pogłoski, że kryminalne działania Izby odbywają się pod nowym przywództwem, a jedyną osobą, która wydawała się zdolna do zarządzania tak niezwykłą siatką była właśnie Joan. Lavinia nie miała zamiaru pytać przyjaciółkę, czy w tych plotkach kryje się choć ziarnko prawdy. Już dawno doszła do wniosku, że takich pytań po prostu się nie zadaje. Z drugiej strony, trudno było nie zauważyć, że teraz, po zakończeniu żałoby, Joan zdradza wyraźne upodobanie do pewnego odcienia błękitu. Jej modne suknie, a nawet klejnoty utrzymane były w kolorze, którego nie dałoby się określić inaczej, jak tylko mianem lazuru. Lazur - właśnie tak brzmiał pseudonim Fieldinga Dove w latach, kiedy przewodniczył Błękitnej Izbie. - Pani Lakę, proszę pani - oznajmił służący, spoglądając na srebrną tacę z utensyliami do herbaty. - Czy mam przynieść filiżankę? - Nie trzeba, Pugh - odpowiedziała cicho Joan. - Mary-iinne nie miała ochoty na herbatę, więc pani Lakę może użyć jej filiżanki. 129 - Tak jest - Pugh skłonił się w progu i zamknął za sobą drzwi. - Siadaj, Lavinio, bardzo proszę. - Uśmiech Joan był ciepły, ale nieco smutny. - Ogromnie się cieszę, że cię widzę, muszę jednak przyznać, iż nie spodziewałam się dziś ciebie... Co się stało na wsi? - Wynikły pewne komplikacje - Lavinia opadła na krzesło i z niepokojem przyjrzała się mizernej twarzy przyjaciółki. - Dobrze się czujesz? Nie chciałabym ci się narzucać... Może będzie lepiej, jeżeli zajrzę jutro... - Nie, nie! - Joan usiadła na sofie i sięgnęła po imbryczek stojący na masywnej srebrnej tacy. - Przed chwilą odbyłam bardzo nieprzyjemną rozmowę z córką, więc teraz przyda mi się miła rozrywka... - Ach, tak... - Lavinia wzięła filiżankę i spodeczek z rąk Joan. - Cóż, tak się składa, że mogę ci dostarczyć swoistej rozrywki. - Znakomicie. - Joan przełknęła łyk herbaty i utkwiła wyczekujące spojrzenie w twarzy przyjaciółki. - Czy słusznie przypuszczam, że firma Lakę & March przyjęła nową sprawę, pozostającą w ścisłym związku z niespodziewaną śmiercią lorda Fullertona? Lavinia się uśmiechnęła. - Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, że zawsze znasz wszystkie najnowsze wiadomości! - Wieść o upadku Fullertona z dachu zamku Beaumont dotarła do Londynu przed twoim powrotem, fakt zaś, że powóz lorda Vale został zwrócony wcześniej, niż ten oczekiwał, powiedział nam obojgu, iż najprawdopodobniej ty i pan March zaangażowaliście się w tę sprawę... - No cóż, tak właśnie jest. Joan uśmiechnęła się ze współczuciem. - Bardzo mi przykro, że wasz pobyt na wsi zakończył się tak nagle... - Delikatnie zawiesiła głos. - Pewnie nie mieliście zbyt wielu okazji, aby... Hmmm... Aby nacieszyć się swoim towarzystwem na łonie natury... 130 - Fullerton przeleciał tuż za moim oknem podczas jednej z niewielu chwil, jakie udało mi się spędzić sam na sam z panem Marchem. - Lavinia zadrżała i ciężko westchnęła. - On wrzeszczał, Joan... - Rozumiem, że nie mówisz o panu Marchu... - Nie potrafię sobie wyobrazić wrzeszczącego Tobiasa, nawet u bram piekła, a cóż dopiero na widok przelatującego za oknem ciała. Nie, to Fullerton krzyczał, i to przeraźliwie. Joan umoczyła usta w herbacie i odstawiła filiżankę. - A wy od razu doszliście do wniosku, że padł ofiarą zabójcy... - powiedziała. - Nie dało się uniknąć tego wniosku, zresztą, bardzo szybko znaleźliśmy dowód. Lavinia szybko streściła wydarzenia. Kiedy skończyła, Joan popatrzyła na nią z poważnym zatroskaniem. - To nie jest po prostu kolejna sprawa, prawda? - Nie. Będę z tobą szczera. Tobias uważa, że pierścień Memento mori to znak, iż nowy zabójca rzucił mu wyzwanie, ale ja się obawiam, że prawdziwym celem mordercy Fullertona może być zemsta. - Zemsta na pani Gray czy na panu Marchu? Lavinia wzruszyła ramionami. - Niewykluczone, że na obojgu. Martwię się o bezpieczeństwo Tobiasa... Joan lekko uniosła brwi. - Widzę, że wasza nowa klientka nie wzbudziła twojej sympatii... - Pani Gray jest bardzo piękną i światową kobietą. Intuicja podpowiada mi, że bez skrupułu posłużyłaby się swoimi wdziękami, aby manipulować mężczyzną, gdyby taka taktyka wydała jej się skuteczna. Kąciki warg Joan uniosły się w lekkim uśmiechu. - Bardzo wątpię, czy taka strategia podziałałaby na pana Marcha... Zauważyłam, że on i Vale mają ze sobą dużo wspólnego, a jednym z takich podobieństw jest spora 131 doza zdolności trzeźwego osądu. Żadnego z nich nie oszuka śliczna buzia czy uwodzicielski sposób bycia. - Zdaję sobie z tego sprawę, lecz sęk w tym, że Tobias czuje się poniekąd odpowiedzialny za wydarzenia z przeszłości. Obwinia się, że to on pomógł Zachary'emu wkroczyć na ścieżkę, która doprowadziła go do początku kariery płatnego zabójcy. - Co za absurd! - żachnęła się Joan. - Oczywiście, ja też tak uważam. - Lavinia rozłożyła ręce, czując ulgę, że wreszcie może podzielić się z kimś swoimi najgłębszymi obawami. - I bynajmniej nie ukrywałam przed nim swojej opinii... - Nie wątpię... Rzadko ukrywasz przed nim swoje opinie, moja droga... Czyżby w tym przypadku pan March nie chciał przyjąć twojego punktu widzenia? - Niestety, jeśli chodzi o kwestię odpowiedzialności, Tobias zwykle uważa, że ma obowiązek brać na siebie wszystkie ciężary... Joan ze zrozumieniem pokiwała głową. - Vale ma podobne podejście do takich kwestii. Wydaje mi się, że tacy mężczyźni często obwiniają samych siebie, kiedy sprawy przybierają zły obrót, nawet jeżeli wcześniej nie mogli zrobić zupełnie nic, aby temu zapobiec. Fielding miał ten sam nawyk. Kto wie; może taka skłonność idzie w parze z wielką siłą woli i determinacją w zmierzaniu do celu... - Tobias ma sobie za złe także i to, że wcześniej się nie zorientował, iż Elland został zawodowym mordercą. - Często najtrudniej jest dostrzec zło w ludziach, których uważamy za swoich dobrych znajomych czy wręcz przyjaciół - westchnęła Joan. - To prawda. Wracając jednak do sprawy Fullertona, na razie nic więcej nie wiemy. Jedynym sposobem na rozwiązanie tego węzła jest znalezienie zabójcy. - I dlatego chcecie się dowiedzieć, kto skorzystał na śmierci Fullertona... 132 - Tak. Przyszłam z tym do ciebie, ponieważ masz znacznie więcej koneksji towarzyskich niż ja i... - Pozwól mi się chwilę zastanowić - powiedziała Joan. -Cóż, nie ulega wątpliwości, że w najbardziej bezpośredni sposób skorzysta bratanek Fullertona, ale ten młody człowiek jest dość zamożny i wkrótce ma poślubić dziedziczkę znaczącej fortuny, jeśli dobrze pamiętam... Po śmierci ojca odziedziczy także tytuł, więc trudno znaleźć motyw... - Zgadzam się. - Lavinia niechętnie pożegnała się z tą teorią, lecz musiała przyznać, że argumenty Joan były całkowicie przekonujące. - Czy przychodzi ci do głowy, jakie jeszcze ważne zmiany pociągnie za sobą śmierć Fullertona? Joan przez chwilę rytmicznie uderzała czubkiem palca o brzeg filiżanki. - Oczywiście, przede wszystkim plany małżeńskie jego lordowskiej wysokości, co znaczy, że w następnym sezonie mała Panfield znowu będzie panną na wydaniu... Wy- obrażam sobie, że jej rodzice są teraz mocno przygnębieni. Jest tajemnicą poliszynela, że Panfield poluje na tytuł dla córki. Lavinia się zamyśliła. - A sama była narzeczona? - zapytała. - Czy ją także cieszyła perspektywa małżeństwa z Fullertonem? - Nie mam pojęcia, co czuła. To bardzo młoda dziewczyna i naturalnie nie miała nic do powiedzenia w całej sprawie, nie sądzę jednak, aby otyły, starzejący się lord był bohaterem jej romantycznych marzeń... - Hmmm... Joan uśmiechnęła się z rozbawieniem. - Chyba nie sądzisz, że dziewczyna wymyśliła tak drastyczny sposób na pozbycie się niechcianego narzeczonego? To po prostu niemożliwe, moja droga. Niewinna młoda dama, która zaledwie parę miesięcy temu przestała pobierać nauki od guwernantki, nigdy nie zdołałaby wynająć płatnego zabójcy, a cóż dopiero zapłacić mu za usługi! 133 - Rozumiem, o co ci chodzi - rzekła Lavinia. - W takim razie, co z prawdziwym bohaterem jej romantycznych marzeń? - Słucham? - Czy jest może jakiś młody dżentelmen, który namiętnie kocha się w pannie Panfield i byłby zdolny ułożyć plan usunięcia Fullertona? Joan powoli pokręciła głową. - Nie słyszałam o nikim takim, ale przyznaję, że nie poświęcałam dotąd najmniejszej uwagi komplikacjom życiowym panny Panfield... Chwilę siedziały w milczeniu, spokojnie popijając herbatę. - Zastanawiam się, jaki człowiek bierze pod uwagę wynajęcie zawodowego mordercy - odezwała się w końcu Lavinia. - Chciwy, ambitny i bezwzględny - odparła Joan bez wahania. - W każdym razie tak mi się wydaje... - Może również taki, który chowa w sercu wściekłość i pragnienie zemsty... Znasz kogoś, kto miałby powód, aby gorąco nienawidzić Fullertona? - Nie potrafiłabym wymienić nikogo takiego, ale sądzę, że człowiek w wieku Fullertona mógł narobić sobie wrogów. - Joan rzuciła Lavinii zaciekawione spojrzenie. -Chcesz, żebym poszukała informacji pod tym kątem? - Byłabym ci bardzo wdzięczna... Nie mamy ani chwili do stracenia, więc powinniśmy szukać we wszystkich kierunkach. Cała ta sprawa jest strasznie niejasna, nie wiemy nawet, czy Fullerton był pierwszą ofiarą tego zabójcy... Joan odstawiła filiżankę i lekko zmrużyła oczy. - Macie powody sądzić, że były inne ofiary? - Nie można tego wykluczyć, po prostu niczego nie możemy być pewni. - Lavinia wstała i podeszła do stolika, na którym stał wazon z dużymi złocistymi chryzantemami. - Słyszałaś o innych niespodziewanych zgonach osób z towarzystwa, które miały niedawno miejce? 134 Joan wydęła wargi. - Apsley umarł na serce w maju, ale od dawna poważnie chorował, więc nikogo to nie zdziwiło. W zeszłym miesiącu na gorączkę umarła lady Thornby, lecz ona także prawie przez cały poprzedni rok nie wstawała już z łóżka... Joan zamilkła, usiłując sobie przypomnieć inne tragiczne wypadki. Lavinia słuchała cichego tykania wysokiego zegara. - Trzy tygodnie temu trochę zaskoczyła mnie wiadomość o śmierci lady Rowland - przemówiła wreszcie Joan. -Podobno przypadkowo wypiła za dużo toniku nasennego i umarła we śnie, lecz ludzie, którzy dobrze ją znali, mówią, że sama przyrządzała tę miksturę i przez wiele lat przyjmowała ją bez szkody dla zdrowia... Lavinia odwróciła się szybko. - Samobójstwo? - zapytała. - Bardzo wątpię... - Dlaczego? - Ta kobieta była prawdziwym tyranem - oświadczyła Joan. - Jako najbogatsza osoba w rodzinie, bez wahania sięgała po argumenty finansowe, aby naginać innych do swojej woli. W ostatnim okresie miała istotny powód, aby żyć, nie umierać. Lavinia spojrzała na nią z zaciekawieniem. - Dlaczego tak mówisz? - Słyszałam, że lady Rowland niecierpliwie czekała na ogłoszenie zaręczyn swojej najstarszej wnuczki, co miało wkrótce nastąpić. Zgodziła się zapisać dziewczynie sporą sumę, pod warunkiem że jej rodzice przyjmą oświadczyny najstarszego syna Ferringa. Lady Rowland miała bzika na punkcie tego związku, to żaden sekret... - Skąd ta obsesja? - Parę osób mówiło mi, że w młodości lady Rowland darzyła namiętnym uczuciem ojca młodego Ferringa i chociaż rodzice zmusili ją do poślubienia Rowlanda, nigdy nie 135 przestała kochać tamtego. Podobno ją i Ferringa łączył długoletni romans, mimo że on także wstąpił w związek małżeński... Ferring zmarł kilka lat temu. - Wierzysz, że lady Rowland pragnęła urzeczywistnić swoje marzenia poprzez własną wnuczkę? - Lavinia uniosła brwi. - Tak mi mówiono. Nie ulega wątpliwości, że po śmierci męża lady Rowland wykorzystała odziedziczony majątek, aby kupić spadkobiercę Ferringa dla swojej wnuczki. - Joan przełknęła łyk herbaty. - Ale teraz wszystko się zmieniło... - To znaczy? - W zeszłym tygodniu Maryanne wspomniała, że do zaręczyn ostatecznie nie dojdzie, ponieważ ojciec młodej damy odrzucił propozycję Ferringa, czy coś takiego... Lavinia poczuła ukłucie podniecenia. - Dlaczego ojciec dziewczyny zmienił zdanie? - Nie wiem, nie interesowało mnie to, ale mogę się dowiedzieć - rzekła Joan. - Zrób to, jeśli możesz. - Lavinia oparła czubek pantofelka o brzeg grubego dywanu. - Bardzo chciałabym poznać jak najwięcej szczegółów tej sprawy. Kto sprawuje teraz kontrolę nad majątkiem lady Rowland? - Jej syn, ojciec wspomnianej wnuczki. - Ach, tak... - mruknęła Lavinia. Joan rzuciła jej pytające spojrzenie. - O czym myślisz? - Przyszło mi do głowy, że w wyniku śmierci lorda Ful-lertona, a także lady Rowland, plany małżeńskie uległy drastycznym zmianom... Joan przechyliła głowę, zastanawiając się nad tym wnioskiem. - Teraz przypominam sobie, że słyszałam o jeszcze jednym zgonie, który pasowałby do tego schematu... - powiedziała. - Chodzi o dżentelmena o nazwisku Newbold, mniej więcej czterdziestoletniego... Parę tygodni temu 136 służba znalazła go martwego u stóp schodów w jego własnym domu. Wszyscy uznali, że za dużo wypił i stracił równowagę na najwyższym stopniu... - Czyje plany zmieniły się w rezultacie jego śmierci? - Jego własne... - ciałem Joan wstrząsnął dreszcz. - To był okropny człowiek, wierz mi... Podobno stale odwiedzał burdele w poszukiwaniu bardzo młodych dziewcząt, właściwie dzieci... - Potwór! - szepnęła Lavinia. - Tak, ale bogaty potwór. Podobnie jak Fullerton, niedawno zaręczył się z pewną młodą damą. Ciekawa jestem, czy ta dziewczyna zdaje sobie sprawę, jakie ma szczęście, że uniknęła ślubu... - Ach, tak... - mruknęła znowu Lavinia. Joan zmarszczyła brwi. - Sęk w tym, moja droga, że nikt nie sprzeciwiał się planom Newbolda. Zauważ zresztą, że wszystkie te trzy planowane małżeństwa były doskonałymi partiami pod względem finansowym i społecznym, a w towarzystwie tylko to się liczy, przecież wiesz... - Może w większości wypadków, ale nie zawsze. Wiem na przykład, że ty troszczyłaś się przede wszystkim o szczęście Maryanne. - Tak, to prawda. - Joan z trudnym do odczytania wyrazem twarzy spojrzała na wiszący nad kominkiem portret Fieldinga Dove. - Fieldingowi także bardzo leżało to na sercu... Nasze własne małżeństwo było tak szczęśliwe i dobre... Lavinia uświadomiła sobie, że Joan ze wszystkich sił stara się ukryć miotające nią silne emocje; nie wiedziała, czy powinna zignorować jej nastrój, czy spróbować ją pocieszyć. Ona i Joan dopiero budowały swoją przyjaźń i Lavinia nie chciała bez wyraźnego zaproszenia przekraczać pewnych granic. Podeszła do fotela, z którego przed chwilą wstała i położyła dłonie na jego oparciu. 137 - Zdaję sobie sprawę, że bardzo kochałaś Fieldinga Dove - rzekła ostrożnie. To zdanie wydawało jej się wystarczająco neutralne. Jeżeli Joan zechce bronić swego intymnego świata, po prostu nie podejmie tematu. Joan skinęła głową, nie odrywając oczu od portretu. Przez chwilę Lavinia myślała, że ich rozmowa na tym się skończy. Joan podniosła się i stanęła przy oknie. - Tuż przed twoją wizytą moja córka uznała za stosowne przypomnieć mi o tym fakcie - powiedziała. - Nie chcę się wtrącać... - zaczęła Lavinia. - Czuję jednak, że nie jesteś szczęśliwa. Czy mogę ci jakoś pomóc? Joan zamrugała kilka razy, jakby coś wpadło jej do oka. - Maryanne przyjechała tu dzisiaj, aby wygłosić mi wykład na temat niestosowności mojej nowej przyjaźni z lordem Vale. - O, Boże... - Uważa chyba, że zdradzam pamięć Fieldinga. - Rozumiem... - To trudne, kiedy własna córka poucza cię w takich sprawach... Lavinia skrzywiła się lekko. - Nie wiem, czy cię to- pocieszy, ale sama wysłuchałam wczoraj podobnych pouczeń od mojej bratanicy. Emeline dała mi jasno do zrozumienia, że jej zdaniem mój związek z panem Marchem trwa już wystarczająco długo, aby nadać mu aureolę przyzwoitości i ustalić termin ślubu... Joan rzuciła jej szybki, pełen zrozumienia uśmiech. - W takim razie wiesz, co czuję. Powiedz mi szczerze -czy ty także uważasz, że mój związek z Vale'em dowodzi, iż nie szanuję pamięci Fieldinga? - Charakter twojej przyjaźni z lordem Vale to nie moja sprawa, ale skoro pytasz o moją opinię... - Lavinia odpowiedziała przyjaciółce równie ciepłym uśmiechem. - Z tego, co mówiłaś mi o swoim małżeństwie, wnioskuję, że 138 Fielding Dove bardzo cię kochał, nie wyobrażam więc sobie, aby chciał odmówić ci szansy na szczęśliwe, normalne życie po swojej śmierci. - Mnie też tak się wydaje... - szepnęła Joan. - Jeśli masz jakieś wątpliwości, to spróbuj odwrócić sytuację. Czy chciałabyś, aby Fielding był samotny do końca życia, gdybyś to ty odeszła pierwsza? - Nie. Przede wszystkim pragnęłabym, aby był szczęśliwy. Lavinia kiwnęła głową. - Myślę, że on powiedziałby to samo. - Dziękuję ci. - Z piersi Joan wyrwało się westchnienie ulgi. - Naprawdę cieszę się, że pomogłaś mi spojrzeć na to rozsądnie, bo łzy i oskarżenia Maryanne zupełnie mnie rozstroiły. Zaczęłam się już nawet zastanawiać, czy rzeczywiście nie ubliżam pamięci Fieldinga... - Świetnie cię rozumiem, bo sama nie do końca odzyskałam równowagę po kazaniu Emeline! - W innych okolicznościach nasza sytuacja byłaby chyba dość zabawna... - Joan się zaśmiała. - Przez wiele lat /, zapałem uczyłyśmy dwie młode damy, jak się zachowywać i postępować zgodnie z obowiązującymi w towarzystwie regułami, a teraz one postanowiły pouczyć nas... - To daje do myślenia, prawda? - Lavinia ściągnęła brwi. - Kto wie, może jest to znak, że młodsze pokolenie zasmakowało w pruderyjnych zachowaniach... Joan wstrząsnęła się wymownie. - Co za koszmarna myśl! Dobre wychowanie i dyskrecja to jedno, ale hipokryzja i pruderia to zupełnie co innego... Źle by się stało, gdyby młodzi mieli stać się narodem sztywnych, nietolerancyjnych hipokrytów. 139 12 Tobias wszedł po schodach domu pod numerem 7 z uczuciem przyjemnego wyczekiwania, którym delektował się od śniadania. Perspektywa popołudniowego spotkania z Lavinią była dla niego jedynym jasnym punktem frustrującego, jak się okazało, i całkowicie bezproduktywnego dnia. Teraz pragnął tylko paść na łóżko w sypialni na piętrze i na skradzioną godzinę lub dwie zatracić się w ramionach kochanki. Jego nadzieje legły w gruzach, gdy drzwi otworzyła mu pani Chilton. - Co za niespodzianka... - powiedział nieco kwaśno. -Przysiągłbym, że przy śniadaniu wspominała pani, iż po południu wybiera się na targ po porzeczki i pani Lakę zostanie w domu sama... - Nie musi pan tak na mnie patrzeć. - Pani Chilton wyprostowała się z godnością i obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. - Plany uległy zmianie, i to nie z mojej winy. Po pierwsze, pani Lakę nagle oświadczyła, że wybiera się z wizytą do pani Dove i że wróci przed trzecią... - Już jest trzecia - zauważył Tobias. - No, właśnie, a jej jeszcze nje ma... Ale nawet gdyby była w domu, pański plan i tak by się nie powiódł... - Dlaczegóż to? Pani Chilton zerknęła przez ramię w kierunku zamkniętych drzwi salonu i zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Dziesięć minut temu zjawiła się tu pewna dama... Powiedziałam jej, że pani Lakę wyszła, lecz ona chciała wiedzieć, kiedy wróci, a potem postanowiła, iż na nią zaczeka. - O, do diabła! I co? Ciągle jest tutaj? - A jakże... Zaprowadziłam ją do salonu i podałam herbatę, nic innego nie mogłam przecież zrobić. - Pani Chilton wytarła duże, spierzchnięte dłonie w fartuch. - Mówi, że jest klientką. Może znalazła to ogłoszenie, które pani 140 Lakę jakiś czas temu dała do gazety... Wie pan, że ona bardzo chętnie reklamuje swoje usługi w gazetach, prawda? Uważa, że tego wymaga nowoczesny sposób prowadzenia firmy. - Niech pani łaskawie nie przypomina mi o tym cholernym ogłoszeniu! - Tobias wszedł do holu i z rozmachem rzucił kapelusz na stolik. - Mówiłem już pani, co sądzę o tej słabości pani Lakę. - Tak, panie. - Pani Chilton zamknęła drzwi. - Tak czy inaczej, jak na razie, reklama nie przyciągnęła żadnych poważnych klientów, więc co tam... Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że pani Lakę nie jest już aż tak entuzjastycznie nastawiona do tych ogłoszeń... - Niestety, nie zniechęciła się jeszcze na tyle, aby przestać je dawać - mruknął Tobias. Do tej pory jego obawy, że próby reklamowania usług detektywistyczno- dochodzeniowych w gazetach, uparcie podejmowane przez Lavinię, sprowadzą pod jej drzwi tłum podejrzanych potencjalnych klientów, okazały się nieuzasadnione. Na razie tylko trzy osoby odpowiedziały na ogłoszenie „eksperta prowadzącego dochodzenia natury prywatnej". Ku starannie skrywanej uldze Tobiasa wszyscy trzej interesanci zmienili zdanie, kiedy odkryli, że wspomniany ekspert jest kobietą. - Nie moja wina, że ta dama postanowiła porozmawiać z panią Lakę akurat dzisiaj po południu... - wymamrotała pani Chilton. - Oczywiście, nic nie mogła pani na to poradzić. - Tobias ruszył w kierunku drzwi salonu. - Zamienię może słówko z tą nową klientką, zanim pani Lakę zdąży wrócić... - Zaraz, zaraz! - Pani Chilton pośpieszyła za nim, wyraźnie zaniepokojona. - Wcale nie jestem pewna, czy pani Lakę chciałaby, aby rozmawiał pan z jej klientką pod jej nieobecność! - Jakież mogłaby mieć zastrzeżenia? - Tobias przywołał 141 na twarz swój najbardziej niewinny uśmiech. - Jesteśmy przecież partnerami w interesach. - Tylko w niektórych. Dobrze pan wie, że byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała, że przegonił pan jej klientkę! - Chcę się tylko upewnić, czy to osoba godna szacunku i czy stać ją na opłacenie usług pani Lakę. Otworzył drzwi, uprzedzając panią Chilton, i wszedł do salonu. Siedząca na sofie dama odwróciła ku niemu twarz. Do diabła, pomyślał Tobias, to rzeczywiście klientka, w dodatku taka, której nie pozbędę się przed przyjściem Lavinii. - Co tu robisz, Aspasio? - zapytał. - Dzień dobry - rzuciła mu chłodny, domyślny uśmiech. - Co za zbieg okoliczności... Przyjechałam porozmawiać z panią Lakę, ponieważ wydawało mi się, że ty jesteś zajęty prowadzeniem dochodzenia... Chciałam się dowiedzieć, czy robicie jakieś postępy. Gdyby chodziło o kogoś innego, bez wahania powiedziałby, że robi duże postępy. Zawsze stosował tę taktykę w stosunku do zwyczajnych klientów, ale to była Aspasia, którą trudno zaliczyć do tej kategorii. - Nie mogę wypowiadać się w imieniu pani Lakę, bo nie mieliśmy jeszcze czasu, aby porównać nasze notatki, ale moim zdaniem sprawy-idą jak po grudzie - rzekł. -Wysłałem naszych asystentów, aby dowiedzieli się czegoś o pierścieniach i jasnej peruce, i mam nadzieję, że uda im się zebrać przydatne informacje. - Kątem oka dostrzegł przez okno wchodzącą po schodach Lavinię. - Widzę, że moja współpracownica właśnie wraca, może z jakimiś nowymi wiadomościami... W śliwkowej sukni Lavinia wyglądała jak cudowne zjawisko. Tobias poczuł, że się uśmiecha, chociaż jego plany na popołudnie legły w gruzach. Jakaś część jego natury zawsze reagowała radością na widok Lavinii, jej obecność nieodmiennie budziła w nim uczucie głębokiego zadowolenia i zachwytu. 142 Dobiegł go stłumiony odgłos otwieranych i zamykanych frontowych drzwi, a chwilę później Lavinia lekkim krokiem weszła do salonu, już bez kapelusza. Twarz miała zarumie- nioną po przechadzce. Otaczająca ją aura kobiecej witalno-ści i uroku sprawiła, że Tobias drgnął, porażony dobrze znanym pragnieniem. Wciąż przywoływana przez wyobraźnię wizja sypialni na piętrze nie dawała mu spokoju. - Pani Gray... - Lavinia leciutko, prawie niedostrzegalnie skłoniła głowę. - Proszę mi wybaczyć, nie spodziewałam się pani wizyty... Jej uśmiech był tak gładki i profesjonalny, że tylko ktoś, kto doskonale ją znał, mógł zauważyć całkowity brak ciepła. - Przepraszam za tę nieoczekiwaną napaść, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać - powiedziała Aspasia. -Wczoraj po południu wróciłam do Londynu i dziś musiałam tu przyjść, aby zapytać, czy pani i Tobias dowiedzieliście się już czegoś... - Tak, oczywiście. - Lavinia usiadła na krześle przy stoliku i poprawiła fałdy sukni. Jej uśmiech nie przygasł nawet na ułamek sekundy, wręcz przeciwnie, stał się jeszcze bardziej promienny. - Poczyniliśmy spore postępy. Tobias pomyślał, że w przeciwieństwie do niego Lavinia nie ma problemów z okłamywaniem tej klientki. - Doprawdy? - Aspasia uniosła brwi. - Tobias mówił mi właśnie, że nie ma na swoim koncie szczególnych sukcesów, prawda, mój drogi? Lavinia rzuciła Tobiasowi karcące spojrzenie. - Tym bardziej jestem rada, że mnie udało się przynieść interesujące informacje. Najwyraźniej zamierza zwodzić Aspaśię, naśladując mój styl, pomyślał. - Pani profesjonalne umiejętności nigdy nie przestają mnie zdumiewać - rzekł sucho. - Czego dowiedziała się pani od swego prywatnego informatora? Natychmiast się zorientował, że zwróciła uwagę na lekki nacisk, z jakim wypowiedział ostatnie dwa słowa. Był 143 pewny, że Lavinia nie zamierza powoływać się na panią Dove, wolał jej jednak przypomnieć o koniecznych środkach ostrożności. - Odkryłam, że co najmniej dwie osoby z towarzystwa. oczywiście poza Fullertonem, opuściły ten świat w podejrzanych okolicznościach. Chodzi o lady Rowland i niejakiego pana Newbolda, którzy zmarli zupełnie niespodziewanie. Słowa Lavinii przykuły uwagę Tobiasa. - Słyszałem plotki o śmierci lady Rowland, która jakoby przedawkowała tonik nasenny, lecz o Newboldzie nikt mi nie wspominał... Aspasia zmarszczyła delikatnie zarysowane brwi. - Newbold po pijanemu spadł ze schodów we własnym domu mniej więcej półtora miesiąca temu... Ktoś mówił mi o tym zaraz po moim powrocie do Londynu, ale naturalnie nie zainteresowałam się tym, nie było powodu... - Większość osób zignorowała jego śmierć. - Lavinia zacisnęła wargi, na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego niesmaku. - Najwyraźniej Newbold był człowiekiem godnym najwyższego potępienia... Podobno często odwiedzał burdele, świadczące usługi tym, którzy lubią demoralizować dzieci. Moim zdaniem młoda dama, z którą był zaręczony, miała ogromne szczęście. Trudno wyobrazić sobie, jak straszne byłoby dla niej małżeństwo z takim potworem... - Ma pani słuszność. - Aspasia przełknęła łyk herbaty. - W tym wszystkim najistotniejszy jest jednak ten dziwny zbieg okoliczności. - Lavinia spojrzała na Tobiasa. - Trzy niespodziewane zgony? Tak, naturalnie... - Nie chodzi mi o zgony - zniecierpliwiła się. - W każdym wypadku śmierć położyła kres planom małżeńskim... Tobias nie mógł uwierzyć, że Lavinia mówi poważnie. Sądząc po wyrazie twarzy Aspasii, ona także miała podobne odczucia. - Uważasz, że za każdym z tych morderstw, jeżeli fak- 144 tycznie były to morderstwa, stało pragnienie powstrzymania małżeństwa? Lavinia nalała sobie herbaty i odstawiła dzbanuszek na tacę. - Przychodzi ci do głowy lepszy motyw? - Szukam go - rzucił, zirytowany jej pewnością. -W grę mogą też wchodzić sprawy majątkowe. Z twarzy Aspasii zniknął wyraz niedowierzania. Zamyśliła się. - Słyszałam plotki o obsesyjnym pragnieniu lady Row-land, aby jej najstarsza wnuczka poślubiła wnuka jej dawnego kochanka - rzekła powoli. - Ta kobieta słynęła z dość skutecznego manipulowania rodziną za pomocą pieniędzy... Tylko po co ktoś miałby ją mordować? Zamierzała zapisać dziewczynie fortunę. - Tylko pod warunkiem, że ta zgodzi się wyjść za Ferringa - powiedziała Lavinia. - Teraz majątek lady Row-land odziedziczył ojciec dziewczyny i najwyraźniej odrzucił oświadczyny młodego Ferringa. Jego córka może teraz poślubić kogoś innego, jest wolna. Nie sposób nie zauważyć, że trzy młode damy najprawdopodobniej uniknęły prawdziwego nieszczęścia, i to prawie w ostatniej chwili. - Nie sugerujesz chyba, że trzy niewinne dziewczyny uknuły diaboliczny plan i wynajęły płatnego zabójcę, co? -warknął Tobias. - To po prostu niewiarygodne! Aspasia lekko zacisnęła usta. - Tobias ma rację, pani Lakę. Pani teoria bardzo mnie zainteresowała, ale nie potrafię sobie wyobrazić, aby trzy młode, dobrze urodzone damy bez żadnego doświadczenia wpadły na podobny pomysł. Nie, to niemożliwe. Lavinia wyprostowała się ruchem, który Tobias nauczył się już rozpoznawać. Zamierzała bronić swojej teorii. - Chciałabym przypomnieć wam obojgu, że jeśli chodzi o małżeństwa na tym poziomie towarzystwa, wiele innych osób, poza owymi młodymi damami, mogło interesować się ich przyszłością... 145 - Myślisz, że inni członkowie rodzin posunęli się do morderstwa, aby powstrzymać bieg wydarzeń? - Tobias założył ramiona na piersi. - Obawiam się, że to bezpodstawna konkluzja. Mamy do czynienia z zabójcą, który usiłuje naśladować Memento Mori, z zawodowcem, nie z sentymentalnym głupcem, śpieszącym na pomoc zrozpaczonym matkom! Ku jego zaskoczeniu Aspasia rzuciła mu dziwne, trudne do odczytania spojrzenie. - Zamążpójście to bardzo poważna sprawa, a młode dziewczęta mają w niej niewiele do powiedzenia - rzekła chłodno. - Sama wiem o tym najlepiej... Mój ojciec nie przejmował się zbytnio moim szczęściem, przyjmując oświadczyny o moją rękę. Jej ostry ton zdziwił Tobiasa. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie słyszał, aby Aspasia mówiła o swoim krótkim małżeństwie. Lavinia obserwowała ją w milczeniu, wyraźnie zainteresowana słowami Aspasii. - Tak czy inaczej, ten sposób zawierania związków w towarzystwie jest czymś zupełnie naturalnym - podjęła Aspasia. - Wydaje mi się, że nigdy nie popełniono morderstwa, aby zapobiec małżeństwu... - Jako prywatni agenci detektywistyczni, pan March i ja spotkaliśmy się już z przypadkami, kiedy zabójstwa dokonywano ze znacznie bardziej błahych powodów - oświad- czyła Lavinia. - Czy nie mam racji, panie? Tobias doszedł do wniosku, że nie chce paść ofiarą tego starcia. - Istnieje nieograniczona liczba motywów morderstwa -odparł dyplomatycznie. Żadna z dam nie wyglądała na zadowoloną. Aspasia zmarszczyła brwi. - Liczę, że nie będziecie marnować czasu na badanie fałszywych tropów... Tobias skłonił głowę. 146 - Zawsze staram się tego unikać - powiedział. - Ja także - dorzuciła Lavinia. Aspasia wstała i ruszyła do drzwi. - Muszę już iść. Proszę informować mnie o postępach w dochodzeniu. - Oczywiście. - Tobias otworzył drzwi i przytrzymał je. - Do widzenia. Zawahała się nagle. - Boję się, że nie mamy czasu do stracenia - rzekła. -Musicie znaleźć tego nowego Memento Mori, i to jak najszybciej. Kto wie, co teraz planuje? Tobias zacisnął dłoń na klamce tak mocno, że o mało nie wyrwał jej z drzwi. - Mam świadomość, że pośpiech jest tu absolutnie konieczny, możesz mi wierzyć. Pani Chilton czuwała w holu. Otworzyła frontowe drzwi i Aspasia pośpiesznie zeszła po schodach. Tobias odczekał chwilę, potem zaś wyjął kieszonkowy zegarek i wymownie uśmiechnął się do gospodyni. - Chyba zdąży pani jeszcze pójść po porzeczki - zauważył. Pani Chilton przewróciła oczami. - Dobrze, panie - rzuciła spojrzenie w kierunku otwartych drzwi do salonu i zniżyła głos. - Panna Emeline ma wrócić koło piątej. Nie byłoby dobrze, aby zastała państwa w niezręcznej sytuacji... - Dziękuję za ostrzeżenie, chociaż zapewniam, że niepotrzebnie się pani niepokoi. - Hmmm... Wrócił do salonu. Lavinia stała przy oknie, odwrócona do niego plecami. Trzema krokami pokonał dzielącą ich odległość i położył dłonie na jej ramionach. Razem patrzyli w milczeniu, jak Aspasia znika za rogiem. - Spróbuj ją trochę zrozumieć - odezwał się cicho. - Boi się, jest bardzo zaniepokojona... - Yhmm... 147 - I ma po temu powody. Zachary Elland był bezwzględnym mordercą, a człowiek, który stara się zająć jego miejsce, najprawdopodobniej niczym się od niego nie różni. Musisz też przyznać, że Aspasia ma rację. Teoria o związku między morderstwami i małżeńskimi planami trzech dziewcząt wydaje się raczej chwiejna, przynajmniej na razie. - Yhmm... - Widzę, że coś cię dręczy. Czy rozmawiałaś z panią Dove o czymś jeszcze, moja droga? - Joan zapytała mnie, czy uważam, że zdradza pamięć męża, pozostając w nieformalnym związku z lordem Vale. Najwyraźniej jej córka ma bardzo negatywny stosunek do tego romansu. - Rozumiem... - W gruncie rzeczy wcale nie rozumiał, w każdym razie spodziewał się, że usłyszy coś innego. -Co jej powiedziałaś? - Że jej mąż bardzo ją kochał i na pewno chciałby, aby znowu znalazła szczęście, podobnie jak i ona pragnęłaby jego szczęścia, gdyby odeszła pierwsza... - No, tak... - mruknął, ponieważ nic lepszego nie przyszło mu do głowy. - Nie wątpię, że rozmowa z tobą uspokoiła ją i pocieszyła. Posłuchaj, pani Chilton powiedziała, że wychodzi na targ po cóś na kolację, więc może... - Tobiasie? - Słucham? - rzekł bardzo ostrożnie. - Ja również chciałabym, żebyś znalazł szczęście, gdyby coś mi się stało... Jego dłonie zacisnęły się na jej ramionach, wiedzione własnym instynktem. Wydawało mu się, że obrócił się w kamień na samą myśl o tym, że śmierć mogłaby mu ją wyrwać. Nagle zakręciło mu się w głowie. Najprawdopodobniej bym oszalał, gdybym ją stracił, pomyślał. - Chciałabym, żebyś znalazł szczęście - powtórzyła, wyraźnie nieświadoma wrażenia, jakie wywarły na nim jej słowa. - Ale nie w ramionach Aspasii Gray... 148 Z jakiegoś powodu to ostatnie zdanie przełamało straszne zaklęcie. Tobias poczuł, że znowu jest w stanie swobodnie oddychać. Jednym ruchem odwrócił Lavinię twarzą do siebie. - Nie wyobrażam sobie, abym pragnął jakiejkolwiek innej kobiety tak, jak pragnę ciebie - powiedział. Jego głos brzmiał ochryple i surowo, nawet w jego uszach. - Och, tak cię kocham... - Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła czoło o jego pierś. - Cieszę się, że to słyszę. - Musnął pocałunkiem jej włosy. Zapach jej skóry wypełnił go całego, przeganiając cienie lęku. - Jeżeli moje dobro naprawdę leży ci na sercu, to nigdy, przenigdy nie wspominaj o tym, że mogłabyś mnie zostawić. Nie jestem w stanie znieść tej myśli. Objęła go mocniej. - Tak jak ja nie potrafię znieść myśli, że mogłabym stracić ciebie. Zamknął ją w ramionach, pozwalając, aby promienie słońca ogrzały ich oboje. Potem wziął ją za rękę i zaprowadził na górę. Uniósł się na łokciu i spojrzał na leżący na nocnym stoliku zegarek. Kwadrans po czwartej. Czas się ubierać... Zauważył, że ostatnio coraz trudniej przychodzi mu zostawianie Lavinii samej w łóżku. Niechętnie usiadł i opuścił nogi na podłogę. / - Kochany? Odwrócił się. Leżała oparta o poduszki, a jej oczy w popołudniowym świetle wydawały się bardziej zielone niż zwykle. - Muszę iść, najdroższa. Emeline niedługo wróci, a ja umówiłem się na piątą z Anthonym. Może dowiedział się czegoś o pierścieniach... - Tak... - Splotła ramiona nad głową. Przy tym ruchu jedna pierś o uroczym kształcie wymknęła się spod przy- 149 krycia. - Udzieliłam Joan właściwej rady, prawda? Czy ty też myślisz, że Dove chciałby, aby znalazła szczęście u boku jakiegoś dobrego człowieka po jego śmierci? Nie odpowiedział. Pochylił się i pocałował nagą pierś. Jej skóra była miękka i jeszcze rozgrzana pieszczotami. Poczuł na niej swój własny zapach i nagle ogarnęła go fala gorącej zaborczości. Oto moja kobieta, pomyślał. Lavinia ściągnęła brwi. - Zgadzasz się ze mną, prawda? Fielding Dove na pewno pragnąłby, aby zaznała jeszcze szczęścia... Przyglądał się jej długo, zanim pochylił się, unieruchamiając ją między swoimi ramionami. Pocałował ją powoli, zmysłowo. - Nie mam prawa wypowiadać się w imieniu Fieldinga Dove - odezwał się po chwili. - Mogę jednak powiedzieć jedno. Jeżeli znalazłabyś u boku innego mężczyzny to, co połączyło nas dwoje, wróciłbym z tamtego świata, żeby cię prześladować. 13 O wpół do szóstej Tobias siedział w swoim gabinecie, z nogami opartymi o krawędź biurka. Godzina spędzona w sypialni Lavinii pozwoliła mu wyzwolić się z napięcia, w jakim znajdował się od wydarzeń w zamku Beau-mont, lecz słuchając sprawozdania Anthony'ego, znowu poczuł narastający niepokój. - Żaden z antykwariuszy, z którymi dotąd rozmawialiśmy, nie wspomniał o przypadku sprzedaży czy kradzieży posiadanych przez nich pierścieni Memento mori. -Anthony zajrzał do notatek. - Pozostało nam do odwiedzenia jeszcze kilka sklepów. Chcesz, żebyśmy jutro je odwiedzili? - Tak. Te przeklęte pierścienie to jeden z bardzo nielicz- 150 nych tropów w tej sprawie, zabójca musiał je gdzieś zdobyć. Co z jasnymi perukami? - Dziś po południu zdążyliśmy porozmawiać tylko z dwoma perukarzami. Jeden z nich powiedział, że w ostatnich miesiącach otrzymał zlecenie na wykonanie jasnej peruki. Tobias szybko podniósł wzrok znad kartki. - Masz nazwisko klienta czy klientki? - Tak, ale w niczym nam to nie pomoże. Perukarz zna tę damę od wielu lat, mówi, że jest w podeszłym wieku i miewa ekscentryczne zachcianki. Mieszka na wsi i przyjeżdża do Londynu tylko dwa razy w roku, na zakupy. Nie wydaje mi się, aby była zawodowym mordercą... - Cholera jasna... - Tobias jeszcze chwilę wpatrywał się w sporządzoną przez Anthony'ego listę, a potem oddarł dolną część kartki. - Jutro odwiedzicie pozostałe sklepy z antykami, a pani Lakę i ja zajmiemy się perukarzami. W ten sposób powinniśmy szybko zakończyć tę część dochodzenia... - Doskonale... - Anthony poprawił się na krześle. -Whitby powiedział mi, że dziś wieczorem zamierzasz spotkać się z Uśmiechniętym Jackiem w gospodzie Pod Gry-fonem. Chcesz może, żebym z tobą poszedł? Nie jest to najbezpieczniejsza dzielnica, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku... - Nie, to nie będzie konieczne. Wynajmę powóz i każę stangretowi zaczekać. Anthony obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem. - Dlaczego uznałeś, że przyda ci się pomoc Uśmiechniętego Jacka? Z tego, co mi mówiłeś, wynika jasno, że poprzedni Memento Mori bynajmniej nie pochodził z dołów społecznych. Myślisz, że ten jest inny? - Nie, ale wczoraj wieczorem uderzyło mnie, jak niewiele wiedzieliśmy o Zacharym Ellandzie. Wszystko wskazuje na to, że nie miał rodziny, bo po pogrzebie nikt nie zgłosił się po jego osobiste rzeczy, w towarzystwie był znany i lu- 151 biany, lecz nikt nie miał pojęcia, skąd się wywodził. Kiedy umarł, można było odnieść wrażenie, że w ogóle nie istniał, zacząłem się więc zastanawiać, czy przypadkiem nie przeoczyłem jakiegoś ważnego aspektu jego przeszłości. - Rozumiem... - Anthony wstał z krzesła i przeszedł na drugą stronę pokoju. - Życzę ci powodzenia... - Przystanął przy drzwiach i nagle zmarszczył brwi. - Chciałbym... Chciałbym zadać ci pewne pytanie... Pytanie natury osobistej, że tak powiem... - Słucham... - Zdaję sobie sprawę, że morderstwo Fullertona zakłóciło twoje plany, ale czy przed tym wypadkiem mieliście może, ty i pani Lakę, okazję omówienia waszych prywatnych spraw? Tobias powoli złożył trzymany w ręku kawałek papieru. - Naszych prywatnych spraw? Anthony zaczerwienił się, ale najwyraźniej postanowił nie rezygnować. - Emeline i ja sądziliśmy, że zaprosiłeś panią Lakę na przyjęcie w wiejskiej rezydencji, by w sprzyjających okolicznościach poinformować ją o swoich intencjach... To chyba naturalne... - Jakich intencjach? - zapytał spokojnie Tobias. Twarz Anthony'ego przybrała wyraz dezaprobaty. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że w ogóle nie wspomniałeś jej o swoich zamiarach? - zapytał. - O czym ty gadasz, do diabła? - Usiłuję się dowiedzieć, czy poprosiłeś panią Lakę, aby została twoją żoną... - O, do wszystkich... - Co się stało? - W oczach Anthony'ego błysnęło zaniepokojenie. - Dobry Boże, co jest? Nie zebrałeś się na odwagę? - Moje zamiary wobec pani Lakę to nie twoja sprawa. Anthony milczał chwilę. 152 - W ostatnich miesiącach bardzo często się spotykaliście... - rzekł w końcu. - Co z tego? Prowadzimy razem agencję. - To prawda, ale nie zaprzeczysz chyba, że ciągle wysyłasz panią Chilton po porzeczki! Tobiasa ogarnęło zniecierpliwienie. - Ciasteczka porzeczkowe pani Chilton są po prostu niezrównane - oświadczył kwaśno. - Sprawa, o której mówię, nie ma nic wspólnego z ciasteczkami pani Chilton. - Anthony założył ręce za plecy. -I ty świetnie o tym wiesz. Pani Lakę jest damą godną najwyższego szacunku, nie ulega jednak wątpliwości, że łączy was coś więcej niż tylko wspólne interesy. Nie sądzisz, że nadszedł czas, abyś zachował się jak na dżentelmena przystało? - Ty natomiast świetnie wiesz, że w tej chwili nie mogę oświadczyć się pani Lakę! Wszystko, co miałem, zainwestowałem w zamorską wyprawę Crackenburne'a! Dopóki ta jego cholerna łajba nie wpłynie do portu, nie mam pani Lakę nic do zaoferowania! Anthony przywołał na twarz wyraz współczucia i zrozumienia. - Martwisz się o finanse, no, tak... - zaczął. - Ja także z niepokojem patrzę w przyszłość... Co to ja chciałem... Ach, właśnie! Tak się składa, że sporo myślałem o naszej sytuacji i chyba udało mi się znaleźć rozwiązanie wszystkich naszych problemów. - Chętnie posłucham! - Tobias rzucił na biurko listę zakładów perukarskich. - Co powinniśmy zrobić? Poszukać alchemika, który potrafi wytwarzać złoto z ołowiu? Anthony wykonał szeroki gest, ogarniając nim pokój. - Moim zdaniem, rozwiązaniem jest ten dom - oznajmił. - Z domem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Szczerze mówiąc, jest to najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. - Wiem. - Anthony pokiwał głową. - Natomiast ja led- 153 wo wiążę koniec z końcem, żeby opłacić mieszkanie na Jasper Street... - Nie masz chyba do mnie o to pretensji? Wyprowadziłeś się stąd na własne życzenie, pamiętam, że mówiłeś coś o potrzebie prywatności i „niezależnym mieszkaniu", gdzie mógłbyś dzień i noc przyjmować przyjaciół... - Widzisz, to mieszkanie nie jest złe dla kawalera, nie mogę jednak wymagać od Emeline, aby przeprowadziła się z wygodnego domu przy Claremont Lane do takiej klitki... - Zgadzam się z tobą w stu procentach - mruknął To-bias. - Tak więc... Nie wiem, czy też odnosisz podobne wrażenie, ale można by łatwo zrezygnować z mojego mieszkania... - Słucham? - Przemyślałem to sobie i doszedłem do wniosku, że rozwiązanie jest bardzo proste. Gdybyś ożenił się z panią Lakę, moglibyście zamieszkać przy Claremont Lane, a ja zrezygnowałbym z mieszkania przy Jasper Street, ożenił się z panną Emeline i wprowadził z nią tutaj. Widzisz, jakie to łatwe? Wszystkim nam byłoby bardzo wygodnie... Tobias nagle pojął, o co chodzi Anthony'emu. - Mój dom! - zdjął nogi zł>iurka i powoli podniósł się z fotela. - Próbujesz położyć łapy na moim domu, żebyś mógł oświadczyć się pannie Emeline, tak? Anthony cofnął się, uspokajającym gestem podnosząc obie dłonie. - Nie musisz się od razu denerwować, nie ma powodu! Wydawało mi się, że to bardzo rozsądny plan, na którym wszyscy byśmy skorzystali... W dodatku ja mógłbym przestać płacić za wynajęcie mieszkania i nie potrzebowalibyśmy więcej służby... Wziąłbyś ze sobą Whitby'ego, a pani Chilton zamieszkałaby tutaj, z Emeline i ze mną... - Jeżeli rzeczywiście wyobrażasz sobie, że oddam ci do dyspozycji jedyną cenną rzecz, jaką posiadam, to chyba 154 zwariowałeś! - powiedział Tobias bardzo łagodnie i cicho. - A teraz radzę ci zabrać się do roboty, za którą płacę ci dużo więcej, niżby należało, zanim zdecyduję się zatrudnić innego asystenta. - Posłuchaj mnie jeszcze chwilę... - Wynocha! - Tobias wskazał palcem drzwi. - Dowiedz się, kto sprzedał płatnemu mordercy te cholerne pierścienie. Czy wyrażam się dość jasno? - Absolutnie jasno. Anthony odwrócił się na pięcie i wyszedł do holu. Tobias zaczekał, aż drzwi wejściowe trzasnęły cicho, i powoli opadł na fotel. Ponurym wzrokiem potoczył po gabinecie. Pokój pełen był rzeczy, które zgromadził w ciągu wielu lat - książek, map i bliskich jego sercu przedmiotów, takich jak globus, teleskop i karafka do brandy. Ten dom był nie tylko najcenniejszą rzeczą, jaką posiadał, lecz także, czy może raczej przede wszystkim, bezpiecznym schronieniem przed światem, miejscem, gdzie czuł się całkowicie swobodnie. Kupił go, zaciągnąwszy pożyczkę u Crackenburne'a, na krótko przed spotkaniem z Ann i jej młodszym bratem Anthonym. Spędził w tym domu pięć szczęśliwych lat z Ann, zanim stracił ją i ich nowo narodzone dziecko. Potem dzielił tu z Anthonym rozpacz i smutek po śmierci najbliższych. Kiedy Ann umarła przy porodzie, Anthony miał trzynaście lat. Strata ukochanej siostry była dla chłopca wielkim ciosem. Poczuł, że nie ma już nikogo - ich matka zmarła, gdy miał osiem lat, w rok po tym, jak ojciec, karciany oszust, zginął w pojedynku, wyzwany przez innego gracza. Anthony i Ann zamieszkali u jedynych krewnych -okropnej ciotki i wuja. Po paru miesiącach w tym ponurym domu ciotka postanowiła pozbyć się niechcianego ciężaru i zaaranżowała kompromitującą dla Ann sytuację, usiłując zmusić ją do wyjścia za mąż za Tobiasa. Po roz- 155 wiązaniu tego problemu zamierzała oddać siostrzeńca do sierocińca. Tobias natychmiast zrozumiał, co grozi Ann i jej małemu bratu, i postanowił ich uratować. Zabierając rodzeństwo z domu wujostwa, nie planował małżeństwa z Ann, lecz później zmienił zdanie. Ann była nie tylko bardzo piękna, ale także łagodna i dobra; poeci nazywają takie kobiety eterycznymi, lecz Tobias był przede wszystkim świadomy tego, że Ann nigdy nie poradzi sobie sama. Budziła w nim opiekuńcze, czułe uczucia. Zawsze traktował ją z niezwykłą ostrożnością i delikatnością, jak piękny, ale nietrwały kwiat. Dopiero później uświadomił sobie, że w jej obecności zawsze kontrolował swoje pragnienia i emocje. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek się pokłócili - Ann nigdy niczym go nie zdenerwowała. A jednak w końcu nie zdołał jej ochronić... Może, jak często mawiał Anthony, Ann była zbyt dobra jak na ten świat. Niewykluczone, że Ann odeszła do lepszego świata, lecz Tobias i Anthony pozostali tutaj i musieli stawić czoło trudnej rzeczywistości. Anthony początkowo walczył z dręczącymi go obawami w jedyny znany mu sposób - gniewem. Trzynastoletni chłopiec przyjął pozę zbuntowanego na cały świat młodzieńca-i zapytał, kiedy ma spakować rzeczy i wyprowadzić się z domu Tobiasa. Nie chcesz przecież, żebym kręcił się po domu teraz, kiedy jej już nie ma. To ją kochałeś, mnie przyjąłeś do domu tylko dlatego, że nigdy nie zgodziłaby się ze mną rozstać. Rozumiem to, nie przejmuj się. Teraz nie masz już w stosunku do mnie żadnych zobowiązań, potrafię zresztą sam się o siebie zatroszczyć... Tobias bardzo się starał, aby zrozpaczony, przerażony chłopiec odzyskał równowagę, równocześnie zmagając się z własną melancholią. Po pogrzebie Ann ogarnęło go poczucie winy. Nazbyt dobrze wiedział, że to jego namiętność - co z tego, że tak często trzymana na uwięzi - spra- 156 wiła, iż Ann zaszła w ciążę i w rezultacie umarła. Czasami powtarzał sobie, że w ogóle nie powinien był się z nią żenić. Nie miał prawa narażać ją na niebezpieczne ryzyko małżeńskiego łoża. Ann nie została stworzona do zaspokajania ziemskich pragnień... On i Anthony długo wegetowali razem, podobni do dwóch zranionych stworzeń, niepewnie i z lękiem poruszających się w mrocznym morzu emocji. Na szczęście życie stawiało wymagania, z którymi musieli sobie poradzić. Tobias wyszedł im naprzeciw, pociągając za sobą Antho-ny'ego i po pewnym czasie znaleźli ukojenie w rutynowych zajęciach. W końcu, stopniowo i powoli, prawie nie zauważając, co się dzieje, Tobias i Anthony wypłynęli na spokojniejsze wody. Ten dom był dla nich oparciem i schronieniem nawet w najgorszych chwilach i to tutaj zawsze odnajdowali poczucie względnego bezpieczeństwa. Jednak dziś, siedząc w gabinecie, wśród swoich książek, map i ulubionych sprzętów, Tobias zrozumiał, że nie może się już doczekać, kiedy znowu rozprostuje nogi przed ko- minkiem w przytulnym saloniku Lavinii. O wpół do jedenastej wieczorem, przebrany za zwykłego robotnika, Tobias usiadł przy stole w biurze Uśmiechniętego Jacka, popijając najlepszą brandy swego gospodarza, oczywiście szmuglowaną. Gruby mur tłumił dobiegający z tawerny hałas. Jack otworzył gospodę Pod Gryfonem przed dwoma laty, pożegnawszy się z karierą szmuglera. W czasie wojny dostarczał do kraju nie tylko przemycaną brandy, ale też informacje o ruchach francuskich okrętów wojennych. Tobias został klientem Jacka, ponieważ to stwarzało doskonałą przykrywkę dla ich wspólnych akcji. Chociaż pochodzili z całkowicie różnych światów, połączyła ich mocna więź wzajemnego szacunku i sympatii, nie wspominając o obustronnych korzyściach materialnych. 157 Ich znajomość przetrwała, chociaż obaj zmienili zajęcia. Tawerna Jacka okazała się znakomitym punktem zbierania informacji i plotek krążących w przestępczym świecie, in- formacji, których Tobias w swojej nowej roli detektywa często potrzebował. - Zabójca Memento Mori... - Uśmiechnięty Jack usadowił swoje potężne ciało w solidnym fotelu i w zamyśleniu potarł przerażającą bliznę, przecinającą jego twarz od kącika ust do ucha. - Mówimy o pierwszym czy o drugim Memento mori? - Zamierzałam porozmawiać z tobą o tym drugim, Za-charym Ellandzie, lecz zależy mi na wszystkich możliwych informacjach o nich obu. - Nie jestem pewny, czy będę mógł ci pomóc. - Jack wziął szklaneczkę z brandy do wielkiej jak bochen dłoni. -W okresie działania Ellanda docierały do mnie plotki o mordercy z towarzystwa, a on istotnie obracał się wśród ludzi z waszego świata... O ile mi wiadomo, nigdy nie zniżył się do gorszego poziomu ani w interesach, ani dla przyjemności. Pod tym względem bardzo przypominał pierwszego Memento. Tobias przełknął łyk brandy i powoli odstawił szklaneczkę. - Kiedy po Londynie zaczęły krążyć opowieści o pierwszym Memento, byłeś jeszcze dzieckiem. Pamiętasz coś? - Wszyscy mówili o nim przyciszonym, pełnym przerażenia i podziwu głosem. Podobno był tak dobry w swoim fachu, że nikt nie wiedział, ile zleceń naprawdę wykonał. Jego morderstwa wyglądały na wypadki. Był legendą... - Dlatego, że nie został pociągnięty do odpowiedzialności za swoje zbrodnie? - zapytał Tobias. - Nie, nie dlatego. Mówiono, że na swój sposób był człowiekiem honoru. - Przyjmował zlecenia tylko na ludzi, którzy jego zdaniem zasługiwali na śmierć. Chętnie polował na zdeprawowanych, bogatych i wpływowych, 158 którzy nigdy nie ponieśliby kary za swoje przestępstwa. Za odpowiednią cenę gotów był podjąć się zadania, lecz tylko wtedy, gdy uznał, że wymierzy w ten sposób należną karę. - Widział się w roli karzącej ręki, prawda? - Tak, chyba właśnie tak było. - Crackenburne powiedział mi, że plotki o Memento Mori ucichły kilka lat temu - rzekł Tobiasz. - Uważa, że zabójca umarł. - Pewnie tak się stało. - Jack zmrużył oczy. - Mówiono jednak też, że zabójca-dżentelmen wycofał się z interesów i zamieszkał w domku nad morzem. - Zabójca Memento Mori dożywający swoich dni w domku nad morzem? - Tobias uśmiechnął się lekko, prawie z rozbawieniem. - Co za uroczy obrazek... Dobre legendy nigdy nie umierają, co? - Jeżeli nawet Memento Mori jeszcze żyje, to jest już staruszkiem - zauważył Uśmiechnięty Jack. - I na pewno nikomu nie zagraża. - Tak czy inaczej, nie jest tym, którego teraz szukam. Pani Lakę przez chwilę widziała naszego nowego Memento Mori w zamku Beaumont. Był przebrany za kobietę, lecz pani Lakę nie ma cienia wątpliwości, że nie była to osoba w podeszłym wieku. Podobno poruszał się jak atletyczny, młody mężczyzna albo kobieta... - Nic dziwnego - mruknął Jack. - Człowiek tego fachu musi dbać o kondycję. To wymagający zawód, uwzględniając wspinanie się po ścianach i zakradanie do domów w środku nocy, nie mówiąc już o tym, ile trzeba siły, żeby kogoś zadusić albo przytrzymać łeb pod wodą i utopić... - Elland doskonale sobie z tym radził - Tobias podniósł się od stołu. - Dziękuję za brandy, stary. Byłbym wdzięczny, gdybyś rozpuścił wieści, że dobrze zapłacę za każdą użyteczną informację o Ellandzie lub nowym Memento Mori. 159 - Dam ci znać, jeżeli czegoś się dowiem, ale ostrzegam cię, przyjacielu, nie miej zbyt wielkich nadziei. Ten zabójca pochodzi z twojego świata, nie z mojego. 14 Dominie ustawił soczewkę tak, aby skupiała w sobie promienie porannego słońca. Ciepły, bezchmurny dzień idealnie nadawał się do tego typu pokazów. Mała kupka strzępków papieru, którą ułożył w żelaznym rondelku, powinna szybko się zająć. W gruncie rzeczy był to głupi, prosty eksperyment, lecz ludzie zawsze reagowali okrzykami podniecenia, kiedy zawartość naczynia stawała w płomieniach. Oprowadziwszy gości po swoim laboratorium, zademonstrował im kilka odpowiednio spektakularnych sposobów zastosowania maszyny elektrycznej, na koniec zaś zdecydował się przeprowadzić w pobliskim parku pokaz działania soczewki. Mała grupka zgromadziła się wokół niego w nastroju oczekiwania. Pani Lakę, Emeline i Priscilla nie ukrywały zainteresowania wcześniejszymi eksperymentami, i nawet Anthony, który przywitał go kamienną, zimną twarzą, po pewnym czasie okazał nieco niechętnego zaciekawienia sprzętami i aparaturą. Papier w żelaznym rondelku zapłonął tuż pod dobrze ustawioną soczewką. Dokładnie wtedy, kiedy powinien, z satysfakcją pomyślał Dominie. - Dobry Boże! - pani Lakę utkwiła zafascynowane spojrzenie w miniaturowym ognisku. - To zupełnie zdumiewające, panie Hood! Godzinę wcześniej, kiedy przyszła razem z Emeline i Priscilla, robiła wrażenie roztargnionej i poirytowanej. Emeline z przepraszającym uśmiechem wyjaśniła Domini- 160 cowi, że wszyscy jego goście, z wyjątkiem Priscilli, pochłonięci są nowym dochodzeniem i nie mogą poświęcić zbyt wiele czasu na obserwację eksperymentów. Jednak w miarę jak doświadczenia stawały się coraz bardziej skomplikowane, pani Lakę zaczęła zdradzać żywe zainteresowanie. - Ciekawe, przyznaję - rzucił Anthony lekceważąco. -Nie widzę jednak żadnego praktycznego zastosowania dla takiej soczewki... - Dzięki niej można przeprowadzać eksperymenty wymagające wysokiej temperatury - pośpieszyła z wyjaśnieniem Priscilla, która patrzyła na instrument z takim zachwytem, jakby miała przed sobą ósmy cud świata. - Och, wiele bym dała, żeby mieć coś takiego w domu, ale mama nigdy się nie zgodzi... Z jakiegoś powodu jej entuzjazm drażnił Dominica, który już od dłuższej chwili zastanawiał się, jakby to było, gdyby to on stał się obiektem jej podziwu. Szybko przypomniał sobie, że Priscilla nie jest ważna - jego celem była wszak Emeline. Przecież miał nadzieję, że przyciągnie jej uwagę dzięki eksperymentom, i okazało się, że odniósł sukces, przynajmniej częściowo. Jednak to Priscilla w najbardziej pochlebny sposób zareagowała na jego starannie przygotowane wybuchy i pokazy. To ona wydawała się pojmować głębsze implikacje eks- perymentów oraz wynikające z nich możliwości. Był zaskoczony zasięgiem jej wiedzy. Z jasnymi jak słoma włosami i intensywnie niebieskimi oczami wyglądała tak, jakby w głowie miała próżnię, tymczasem cytowała Mewtona i Boyle'a ze spokojną łatwością, która nieco wyprowadziła go z równowagi. Na dodatek bez końca zadawała pytania i robiła szczegółowe notatki. Emeline nie sprawiała wrażenia aż tak zainteresowanej. - To było naprawdę ciekawe i kształcące - powiedziała pani Lakę, kiedy płomień przygasł. - Bardzo panu dziękujemy... - Zerknęła na malutki, ozdobny zegarek, przypięty 161 do sukni i obdarzyła Dominica ciepłym uśmiechem. - Niestety, musimy się zbierać. Chodźcie, dziewczęta! - Oczywiście, już idziemy - Priscilla nie miała ochoty wracać do domu, ale robiła, co mogła, żeby ukryć rozczarowanie. - Jestem taka wdzięczna, że poświęciła pani czas, aby nam towarzyszyć - dodała. - Mama nigdy nie pozwoliłaby mi tu przyjść, gdyby nie pani... - Cała przyjemność po mojej stronie... - Pani Lakę przystanęła, patrząc na coś nad ramieniem Dominica. - Ach, oto i pan March... Mówiłam mu, że do dziesiątej skończymy doświadczenia... Chyba stracił cierpliwość i zdecydował się nas poszukać. - Wydaje mi się, że nie jest w dobrym humorze - zauważyła Emeline. - Nie jest w dobrym humorze od powrotu z zamku Beaumont - wymamrotał Anthony. Dominie odwrócił się, żeby podążyć za ich spojrzeniami. Na widok zmierzającego ku nim mężczyzny o surowej twarzy po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. March szedł na przełaj przez trawnik, żeby skrócić sobie drogę. Na tle głębokiej zieleni i pastelowych barw kwiatów wyglądał jak mroczna, wibrująca tajemnicą siła natury. Lekko utykał, lecz jego krok był długi i mimo wszystko dość lekki. Dominie pomyślał, że chyba w przeszłości musiał odnieść ranę. Niewielka, lecz widoczna niesprawność powinna sugerować słabość, tymczasem March sprawiał wrażenie naznaczonego doświadczeniem weterana cięż- kich bitew, znacznie bardziej niebezpiecznego niż młody rekrut. Dominie zacisnął palce na soczewce. Uświadomił sobie, że musi być wyjątkowo ostrożny. - Czy miał pan okazję poznać pana Hooda? - zwróciła się do przybysza pani Lakę. March zatrzymał się i zmierzył Dominica szacującym spojrzeniem. Lekko skłonił głowę. - Miło mi, Hood - powiedział. 162 - Panie... - Jaka szkoda, że nie mógł pan wcześniej do nas dołączyć! - odezwała się Priscilla. - Pan Hood właśnie skończył pokazywać nam bardzo interesujące eksperymenty. - Może uda mi się zobaczyć je innym razem. - March przeniósł spojrzenie na panią Lakę. - Jeżeli demonstracja dobiegła końca, chciałbym przypomnieć pani, że mamy kilka nieco ważniejszych spraw do załatwienia. - Przelotnie spojrzał na Anthony'ego. - To samo dotyczy ciebie i panny Emeline. - Oczywiście - odparł Anthony. - Emeline i ja odprowadzimy Priscillę do domu, a potem zajmiemy się pracą. - Nie ma powodu do zniecierpliwienia - zauważyła pani Lakę, poprawiając rękawiczkę. - Zakłady perukarskie i antykwariaty nie były wcześniej otwarte, więc nie zmarnowaliśmy cennego czasu... Dominie powiedział sobie, że powinien milczeć, ale ciekawość zwyciężyła. - Czy wolno mi zapytać, czego dotyczy dochodzenie? - Szukamy zawodowego mordercy - wyjaśniła pani Lakę. - Przyjmuje zlecenia, może pan sobie wyobrazić coś takiego? Pan March słusznie mobilizuje nas do działania, ponieważ ten człowiek gotów jest w każdej chwili znowu zaatakować, jeżeli go nie powstrzymamy. - Szukacie mordercy? - Dominie spojrzał na Antho-ny'ego i szybko odwrócił wzrok. - Myślałem, że takimi sprawami zajmują się agenci z Bow Street... - Ten zabójca jest dla nich za sprytny - rzekł Anthony, podając ramię Emeline. - Jest na tyle przebiegły, że nie zostawia żadnych dowodów zbrodni. Cóż, naprawdę musimy już iść... Emeline uśmiechnęła się do Dominica. - Jeszcze raz dziękujemy panu za bardzo pouczający ranek... - To wszystko było po prostu fascynujące - powiedziała Priscilla. 163 - To ja dziękuję za wizytę - odparł krótko Dominie. Anthony nie silił się na uprzejmości. Skinął głową i razem z Emeline oraz Priscillą ruszył w kierunku bramy. March podsunął ramię pani Lakę. - Życzę miłego dnia, Hood. - Wzajemnie, panie. - Dominie skłonił się pani Lakę. -I pani także... Dziękuję, że zechciała pani towarzyszyć dziś rano młodym damom. Jestem ogromnie zobowiązany, tym bardziej że same nie mogłyby mnie odwiedzić... - Ja także miło spędziłam czas - zapewniła go. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, może kiedy będziemy mniej zajęci... Dominie długo patrzył w ślad za nimi. Nie chciał się do tego przyznać, ale w głębi serca zazdrościł Anthony'emu. Tropienie mordercy wydawało się bardzo ekscytującym zajęciem... Z pewnym trudem przypomniał sobie, że sam także ma ważne zadanie do wykonania. Wiedział już, że będzie musiał opracować nową strategię, aby osiągnąć cel. Wcześniejszy plan, którego podstawowym założeniem było odwrócenie uwagi Emeline od Anthony'ego, nie miał szans powodzenia. Lekki powiew poruszył gałązkami krzaków. Dominico-wi wydawało się, że w szeleście liści słyszy szept matki, upominającej go, aby nie^tracił z oczu głównego zadania. Był jedynym człowiekiem, który mógł ją pomścić, naprawdę jedynym. Jego goście dotarli do granicy parku i rozdzielili się -pan March i pani Lakę podążyli w lewo, Anthony z towarzyszkami w prawo. Dominie czekał, usiłując do końca nie tracić Anthony'ego z oczu. Pomyślał, że nie wolno mu się dekoncentrować. Nic nie powinno rozpraszać jego uwagi... Jednak z jakiegoś powodu to jasne loki Priscilli, wysuwające się spod kapelusza, przykuły jego spojrzenie do chwili, gdy wszyscy wreszcie znikli. Schylił się po żelazny rondelek i długo wpatrywał się 164 w zwęglone resztki papieru. Zemsta to trudne wyzwanie, pomyślał. Coraz częściej zastanawiał się, czy ostateczny efekt jego działań nie będzie równie jałowy i martwy jak ta garstka popiołu. 15 Dwa dni później, pod koniec kolejnego długiego popołudnia, Lavinia stała obok Tobiasa w sklepie z perukami, jednym z ostatnich ze sporządzonej przez Anthony'ego listy. Jak dotąd wszystkie wizyty kończyły się fiaskiem i La-vinia straciła już nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Rozejrzała się po siedzibie firmy Cork & Todd i nagle poczuła znajome ukłucie niepokoju. Wnętrze zakładu właściwie niczym nie różniło się od innych perukarskich sklepów, które odwiedziła razem z To-biasem. Doszła do wniosku, że przyczyną dziwnego uczucia jest widok kilku szeregów popiersi, udekorowanych wymyślnymi fryzurami ze sztucznych włosów. Nie było winą właścicieli, że wyglądało to jak tłum obciętych głów... W zakładzie Cork & Todd przeważały popiersia kobiece, było tu jednak także kilkanaście głów męskich, ozdobionych perukami dla dżentelmenów. Za ladą nie było nikogo, lecz z zaplecza dobiegały ciche szelesty. - Zaraz będę do państwa dyspozycji - usłyszeli. Tobias wyjął kawałek kartki z kieszeni i uważnie przebiegł wzrokiem jej treść. - Jeszcze trzy zakłady perukarskie i będzie po wszystkim - mruknął. - Nie można powiedzieć, byśmy odnieśli sukces... Zmarnowaliśmy prawie trzy dni, starając się do- wiedzieć, kto sprzedał jasną perukę zabójcy, i tyle... - Może Anthony'emu i Emeline lepiej powiedzie się 165 z jubilerami i antykwariuszami - rzekła Lavinia, podchodząc do jednego ze stolików, żeby z bliska przyjrzeć się dziwacznej peruce. - Nie zapomnij o pierwszym sklepie, który odwiedziliśmy dziś rano, tym z wypisanym na tabliczce ogłoszeniem, że będzie otwarty dopiero w przyszłym miesiącu. Co zamierzasz z tym zrobić? - Zajmę się nim późnym wieczorem. Odwróciła się szybko. - Otworzysz zamek spinką, tak? Tobias bez słowa wzruszył ramionami. - Pojadę z tobą! - powiedziała ze świeżo rozbudzonym entuzjazmem. - W żadnym razie. Pomyślała, że powiedział to twardo i zdecydowanie, ale jakby z lekkim znudzeniem, może nawet z rezygnacją. Miała szanse zwyciężyć w tym starciu... - Mogłabym obserwować cię przy pracy - przypuściła atak. - Niedawno przyszło mi do głowy, że powinnam poprawić swoją technikę otwierania zamków, ale ty utrudniasz mi naukę... - Nie utrudniam. Jestem tylko ostrożny. - Bzdury! Nie pozwolę, żebyś uniemożliwił mi opanowanie umiejętności niezbędnych w naszym fachu, panie! Jesteśmy partnerami, jeśli jeszcze o tym pamiętasz. Musisz trochę bardziej się postarać... Przerwała, ponieważ kotary za ladą rozsunęły się i przed Lavinią i Tobiasem stanął pulchny mężczyzna w średnim wieku, w kamizelce z kwiecistej satyny, brązowym surducie i ekstrawagancko zawiązanym fularze. Jego włosy wydawały się podejrzanie ciemne, bez choćby jednej srebrzystej nitki wśród nastroszonych wokół głowy loków. - Ach, witam państwa... - Uśmiechnął się do nich zza okularów w złotych oprawkach. - Witam, serdecznie witam w moim sklepie... J.P. Cork, do usług... - Skupił uwagę na Lavinii i jego oczy najpierw rozszerzyły się z przeraże- 166 nia, potem zaś przybrały wyraz współczucia. - Pani, zapewniam, że znalazłaś się we właściwym miejscu. Sądzę, że jestem w stanie ulżyć pani ciężkiemu losowi... - Doprawdy... - wymamrotała Lavinia, ignorując błysk rozdrażnienia w oczach Tobiasa. W ciągu ostatnich dwóch dni nie po raz pierwszy spotykała się z tak entuzjastycznym przyjęciem. Wszyscy peru-karze, z którymi rozmawiali, ze zgrozą patrzyli na jej rude włosy i zarzekali się, że zrobią wszystko, aby jej pomóc. - Proszę się nie obawiać. - Cork wybiegł zza kontuaru i chwycił obleczoną w rękawiczkę dłoń Lavinii dwoma pulchnymi rękami. - Kiedy dziś wyjdzie pani z tego sklepu, poczuje się pani jak nowo narodzona... - Nie wątpię, że byłoby to bardzo interesujące przeżycie - przerwała mu Lavinia. - Obawiam się jednak, że nie przyszliśmy tu po to, aby dokonać zakupu peruki... Właściciel sklepu cmoknął językiem o podniebienie i z powagą potrząsnął głową. - Gdyby miała pani włosy w jakimś odcieniu brązu albo czarne, mogłaby pani zadowolić się przypinką albo dopinanym kokiem, lecz przy tych nieszczęsnych rudych splotach problem rozwiązać może tylko pełna peruka. Nic innego nie ukryje pani włosów. Tobias poruszył się lekko, ale to wystarczyło, aby przyciągnąć uwagę perukarza. - Nazywam się March, panie Cork. Chciałbym zadać panu kilka pytań na temat peruk... - Ach, rozumiem... - Cork uważnie, z wyrazem zawodowej troski przyjrzał się krótko ostrzyżonym włosom Tobiasa. - Proszę mi wybaczyć, ale nieszczęście madame tak mnie poraziło, że w pierwszej chwili nie dostrzegłem pańskiego problemu... Tak, tak, dopiero teraz widzę te cienie siwizny na pańskich skroniach... - Znowu mlasnął językiem. - Tak, ma pan całkowitą rację, że już teraz stara się pan podjąć odpowiednie działania, teraz, zanim pojawi się więcej siwych włosów. Mam coś w sam raz dla pana... 167 - Do diabła... - warknął Tobias. - Nie jestem zainteresowany peruką... Ale Cork podszedł już do jednej z męskich głów i zdarł z niej brązową perukę. Uniósł ją triumfalnie, niczym myśliwskie trofeum po udanym polowaniu. - Założę się, że to załatwi sprawę! Doskonale ukryje wyrządzone przez czas szkody i odmłodzi pana co najmniej o dziesięć lat! - Mówiłem już, że nie zamierzam kupować peruki. -Tobias zmierzył kłąb brunatnych włosów tak pełnym obrzydzenia spojrzeniem, jakby patrzył na zdechłego szczura. -Pani Lakę i ja chcielibyśmy zadać panu parę pytań, to wszystko... - Postaramy się wynagrodzić panu stratę czasu - wtrąciła pośpiesznie Lavinia, z pewnym trudem powstrzymując uśmiech. Tobias nie ukrywał, że rozmowy z perukarzami bardzo go nużyły. Wykonawcy tego fachu uważali się za prawdziwych artystów, a Tobias nie miał cierpliwości do osób o ar- tystycznym temperamencie. - Hmmm... - uśmiech Córka ochłódł o kilka stopni. -Co to za pytania? - Chcemy się tylko dowiedzieć czegoś o jasnych perukach - odparła uspokajająco.. ?„ - Jasnych? - Perukarz skrzywił się z niesmakiem. - Od wielu miesięcy nie miałem zamówień na jasne peruki... To bardzo niemodny odcień, i to już od pewnego czasu, do- prawdy... Blond nigdy nie wrócił w pełni do łask po tym, jak madame Tallien jakieś dwadzieścia lat temu oznajmiła, że czerń jest najbardziej eleganckim kolorem włosów. - Madame Tallien? - z zaciekawieniem powtórzyła La-vinia. - Żona francuskiego rewolucjonisty? - Kto by tam przejmował się politycznymi skłonnościami madame Tallien! - Cork lekceważąco machnął pulchną ręką. - Liczy się to, że jej salony były po prostu zachwycające i że przez wiele lat królowała w świecie francuskiej 168 mody. Madame miała dużą kolekcję peruk, niektórzy mówią, że zmieniała je nawet kilka razy dziennie. Inny kolor nosiła rano, a inny wieczorem. Wszyscy przedstawiciele eleganckiego towarzystwa tu, w Anglii, starają się ją naśladować. Muszę państwu wyznać, że my, członkowie fachu perukarskiego i fryzjerskiego czujemy do niej niegasnącą wdzięczność... - Wyobrażam sobie... - powiedziała Lavinia. Zdawała sobie sprawę, że wojna między Anglią i Francją bynajmniej nie umniejszyła francuskiego wpływu na angielską modę - niektóre dziedziny życia pozostają niezależne od polityki. - Chcielibyśmy dowiedzieć się, czy... - Madame Tallien pojawiła się w wyjątkowo krytycznym momencie - ciągnął Cork, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej próbę dojścia do głosu. - Korona wprowadziła wtedy absolutnie absurdalny podatek na puder do peruk, co znacznie ograniczyło popyt na pudrowane peruki. Kiedy wyszły z mody, niepotrzebni stali się także naprawdę wielcy fryzjerzy... Był to smutny okres, który o mało nie zrujnował pana Todda i mnie. Lavinia pochwyciła spojrzenie Tobiasa i nerwowo przełknęła ślinę. - Widzi pan, zależy nam na informacji, czy... - Ach, podejrzewam, że mamy już za sobą złotą erę peruk! - westchnął Cork. - W tamtych dobrych czasach w każdym eleganckim domu znajdował się specjalny pokój, gdzie układało się, fryzowało i pudrowało peruki... Fryzjerzy musieli wykazywać się nie lada umiejętnościami, lecz potrafili sprostać najróżniejszym wyzwaniom. Znałem takich, spod których ręki wychodziły tak wspaniałe i wysokie fryzury, że noszące je damy nie mieściły się w powozach, chyba że podróżowały, klęcząc na podłodze lub wystawiając głowy przez okno... Lavinia odchrząknęła. - Chcemy zapytać, czy... - zaczęła zdecydowanym tonem. 169 W tej samej chwili drzwi sklepu otwarły się szeroko i do środka wkroczył wyelegantowany mężczyzna w wieku pana Córka, lecz znacznie szczuplejszy. Pod pachą niósł sporą paczkę. - Ach, pan Todd! - Cork przywitał go z serdecznością świadczącą o długiej przyjaźni. - Wreszcie pan wrócił! Zacząłem się już zastanawiać, co się z panem stało... - Lady Brockton co najmniej trzy razy zmieniała zdanie, czy jej córka powinna mieć warkocze, czy loki - parsknął Todd. - Od początku uważałem, że dziewczynie należy zrobić mnóstwo loków z przodu, żeby ukryć trochę zbyt wysokie czoło, ale przekonanie lady Brockton o tym oczywistym fakcie wymagało ogromnej dyplomacji i dużo czasu... Szczęście, że dziś po południu nie miałem żadnych innych klientek. - Wiem, że lady Brockton męczy pana swoimi zachciankami, ale za to regularnie korzysta z naszych usług... - Tak, tak, wiem o tym. - Todd z zainteresowaniem spojrzał na Lavinię i Tobiasa. - Nie chcę przeszkadzać... - Pozwoli pan, że przedstawię panią Lakę oraz pana Marcha - rzekł Cork. - Oto pan Charles Todd, proszę państwa... Pani Lakę i pan March zajrzeli do naszego zakładu, aby zadać parę pytań. Opowiadałem im właśnie o minionym już, niestety, okresie znakomitości naszej profesji... -Odwrócił się do Lavinii i Tobiasa. - W tamtych czasach nie trzeba się było przejmować dopasowaniem odcieni sztucznych włosów, jako że i tak pokrywaliśmy je warstwą pudru i pomady... Todd położył paczkę na kontuarze. - Puder był cudowną substancją... - Złożył dłonie w modlitewnym skupieniu i przymknął oczy, ogarnięty falą silnych emocji. - Ta różnorodność odcieni, jakie można było stworzyć... Ach, jakież to było inspirujące... Mieszając różne barwy pudru, czułem się prawdziwym ar- tystą... - Todd był niekwestionowanym mistrzem w użyciu 170 pudru - wyznał Cork. - Posiadał receptury na najdelikatniejsze odcienie różu, błękitu, żółci i jasnego fioletu... A jego koki... Nie jestem nawet w stanie ich opisać... W wielkich salach balowych zawsze można było rozpoznać uczesania Todda, żaden inny londyński fryzjer nie mógł się z nim równać. - To były czasy... - zgodził się Todd z westchnieniem. - Opowiadałem właśnie, jak madame Tallien wydobyła nas z opresji, wprowadzając modę na peruki w naturalnych odcieniach. Teraz nieźle zarabiamy na sztucznych kokach, przypinkach, tupetach i tak dalej, lecz era peruk dobiegła już chyba końca... - Kilka lat temu przeżyliśmy trudne chwile, kiedy wszystkie damy zaczęły krótko obcinać włosy, aby nadążyć za modą na starożytne greckie i rzymskie akcenty, ale zapotrzebowanie na fryzjerów o wysokich kwalifikacjach wróciło, gdy panie szybko znowu zapragnęły długich włosów - rzekł Todd z wyraźną satysfakcją. - Dzięki Bogu za wiecznie zmieniające się gusty - dorzucił Cork. - Nie zamierzam przed państwem ukrywać, że pan Todd jest jednym z najznamienitszych fryzjerów w naszym mieście. Ma bardzo elegancką klientelę, a jego fryzury to najprawdziwsze dzieła sztuki... - Ach, tak? - odezwał się Tobias, nie zdradzając najmniejszego zainteresowania tematem. - Ależ tak! Wielu rywali usiłowało kopiować jego loki, lecz żadnemu się to nie udało. Nikt nie zdoła odtworzyć dzieła wielkiego artysty... - O umiejętnościach fryzjera najlepiej świadczy upięty przez niego kok - oznajmił Todd. - To jest podstawa, na której wspiera się całe uczesanie, rys, opromieniający fryzurę blaskiem elegancji. Jeżeli kok jest po prostu przeciętny lub słabo usytuowany na głowie, żadna ilość fryzowanych loczków nie zdoła go uratować. Lavinia pomyślała o fryzurach, które w poprzednim sezonie towarzyskim wyczarowywał dla niej oraz Emeline 171 fryzjer pani Dove i doszła do wniosku, że upinane przez niego koki rzeczywiście miały coś wspólnego z dziełami sztuki, a ich struktura przypominała czasami wymyślne budowle. - Nie tylko sam pomysł upięcia włosów stanowi wyzwanie - ciągnął Todd - ważne są także ozdoby. Ich wybór i umieszczenie często decyduje o efekcie końcowym. Z przykrością muszę powiedzieć, że wielu moich kolegów przesadza z zastosowaniem pereł i kwiatów, nie wspominając już o piórach. W takich sprawach mottem fryzjera musi być umiar i dobry smak, jak mówi wielki Lafoy... - Kto to taki, do diabła? - zapytał Tobias, który najwyraźniej porzucił już wszelką nadzieję odzyskania kontroli nad rozmową. Todd i Cork spojrzeli na niego jak na barbarzyńcę. - Nie wie pan, kim jest Lafoy? - Charles Todd dramatycznym gestem otworzył leżącą na ladzie paczkę i wyjął z niej książkę. - Mówię o tym Lafoyu, naturalnie... - Nigdy o nim nie słyszałem - wyznał Tobias bez skrupułów. - Lafoy to nie tylko artysta świata fryzur, ale także wielki poeta - rzekł Todd. - W ubiegłym roku wydał tę znakomitą książkę o sztuce tworzenia fryzur. To mój drugi egzemplarz - musiałem go-kupić, ponieważ pierwszy po prostu zaczytałem... Cork znacząco mrugnął do gości. - Któregoś wieczoru zasnął w wannie, z książką w ręku - wyjaśnił. - Zupełnie się rozpadła... - Proszę tylko posłuchać tych niezwykłych wersów o układaniu fryzur - zachęcił ich Todd. - Wrażliwość artysty i intensywność jego uczuć wydają się wręcz porażające... Zawsze mam łzy w oczach, kiedy czytam Odę do grzebienia pióra Lafoya... Odchrząknął, szykując się do odczytania wiersza na głos. - Odłóżmy to na inną okazję. - Cork uniósł dłoń, uci- 172 szając partnera. - Pani Lakę i pan March zawitali do nas w interesach. - Ach tak, rzeczywiście, proszę o wybaczenie. - Todd zamknął książkę i lekko wydął wargi, przyglądając się La-vinii. - Dobrze, że pani do nas przyszła, madame... Z rudymi włosami niewiele da się zrobić, najlepiej je po prostu ukryć. Mam wybór różnych farb do włosów, lecz żadna nie jest dość silna, aby zmienić odcień pani splotów... Kiedy już wybierze pani perukę, z przyjemnością ją uczeszę. Widziałbym panią w ciemnych włosach, prawda, Cork? - Tak jest! - Cork się rozpromienił. - Madame doskonale wyglądałaby w czerni... Todd obszedł Lavinię dookoła, z bliska oceniając jej włosy. - Sądzę, że zdecyduję się na jeden z moich koków a la Minewa... - rzekł z namysłem. - Doda pani wzrostu. Jaka jest pana opinia, panie Cork? - Jak zawsze ma pan rację - odparł zagadnięty. - Niestety, pani wyjaśniła już, że nie zamierza dzisiaj dokonywać zakupu... - Wielka szkoda - wymamrotał Todd. - W nowej fryzurze kryje się potężny potencjał... Gdyby tylko... - Chcemy się tylko dowiedzieć, czy w ostatnich miesiącach mieli panowie zamówienia na jasne peruki - powiedział spokojnie Tobias. - Właśnie... - Cork złączył dłonie za plecami i zakołysał się na obcasach. - Mówili państwo, że zrekompensują mi stratę czasu... Tobias uniósł jedną brew i spojrzał na Lavinię. - Negocjacjami zajmie się moja asystentka - rzekł. Lavinia odchrząknęła i przystąpiła do składania tej samej propozycji, jaką uczyniła innym perukarzom. - Podobnie jak panowie, świadczymy usługi najlepszej klienteli. Do agencji detektywistycznej Lakę & March zgłaszają się tylko przedstawiciele eleganckiego świata. - Rozumiem... - wymamrotał Cork. 173 - Jak wszyscy wiemy, dźwignią każdego biznesowego przedsięwzięcia jest odpowiednia reklama - ciągnęła gładko. - Tak więc, w zamian za informacje, jakich dzisiaj nam panowie udzielą, postaramy się zarekomendować wasz zakład naszym klientom... Perukarz skrzywił się, nie ukrywając sceptycyzmu. - Nie bardzo rozumiem, jaką korzyść... - Zapewniam pana, że mówimy o orłach eleganckiego towarzystwa - przerwała mu Lavinia. - Wystarczy słowo, szepnięte właściwej osobie i zdobędą panowie więcej klientów niż poprzez ogłaszanie się w gazecie. - Hmmm... - Cork znowu zakołysał się na obcasach i skinął głową. - No, dobrze... W czasie sezonu otrzymałem zamówienia na jeden, może dwa jasne tupety i dwie skromne przypinki. To wszystko. Mówiłem już, że blond wyszedł z mody. Przestałem nawet przechowywać zapas jasnych włosów, bo wszyscy zamawiają wyłącznie brązowe lub czarne. - Dziękujemy za informację - rzucił ponuro Tobias. -Okazała się niezwykle cenna. Mogą panowie być pewni, że pani Lakę poleci panów zakład swoim klientom, oczywiście kiedy nadarzy się po temu okazja... Chwycił Lavinię za ramię i lekko popchnął ją ku drzwiom. - Kompletna strata czasu .-^ powiedział, gdy znaleźli się na ulicy. - Słowo daję, że w ostatnich dwóch dniach dowiedziałem się więcej o sztuce perukarskiej i fryzjerskiej, niż chciałbym wiedzieć... - Tak czy inaczej, słusznie uznałeś, że musimy odwiedzić wszystkie zakłady. Nie możemy sobie pozwolić na przeoczenie jakiegokolwiek tropu. - Teraz zajrzymy do ostatnich trzech, a w nocy spróbuję dostać się do tego zamkniętego - rzekł Tobias. - Do diabła, musimy znaleźć jakiś punkt zaczepienia... Lavinia wygładziła rękawiczkę na palcach lewej dłoni. - Uważam, że naprawdę powinnam pójść z tobą dziś wieczorem. Przydam ci się, zobaczysz. 174 - Tak sądzisz? - zagadnął roztargnionym tonem. - Dlaczego? - Ponieważ, mimo naszych wczorajszych i dzisiejszych wędrówek, nie masz wystarczającej wiedzy o modzie, aby wiedzieć, czego szukać w zakładzie perukarskim. Możesz zignorować ważny dowód. Po krótkim zastanowieniu, ku starannie skrywanemu zaskoczeniu Lavinii, lekko wzruszył ramionami. - Chyba masz rację. Ta wyprawa nie wiąże się z żadnym ryzykiem, zwłaszcza że właściciel zakładu, pan Swaine, wyjechał z miasta. - Świetnie! - Uśmiechnęła się z aprobatą. - Nie mogę się już doczekać... Kiedy wrócimy do domu, pożyczysz mi jakiś wytrych, żebym trochę poćwiczyła... - Dobrze. Lavinia poczuła wielką satysfakcję. Wszystko wskazuje na to, że Tobias rzeczywiście zaczyna traktować mnie jak partnerkę, pomyślała. Jednak zanim dotarli do rogu ulicy, spora część tej satysfakcji wyparowała. Zwycięstwo przyszło zbyt łatwo, właściwie bez trudu. Istniały dwie możliwości - albo Tobias faktycznie uważał, że nie ma się o co spierać, albo był zbyt zajęty rozważaniem innych aspektów sprawy, by marnować czas na głupstwa. - Lepiej od razu powiedz, o co chodzi, mój panie - powiedziała. - Nie jesteś dziś sobą. O czym tak intensywnie rozmyślasz? - O wyrządzonych przez czas szkodach, które widać w moich włosach - odrzekł bez wahania. Lavinia otworzyła usta ze zdziwienia. - O wyrządzonych przez czas szkodach?! - Zatrzymała się, odwróciła twarzą do Tobiasa i utkwiła wzrok w jego posrebrzonych na skroniach włosach. Delikatna siwizna doskonale pasowała do interesujących zmarszczek w kącikach jego fascynujących oczu. - Przecież to śmieszne! Nie mogę uwierzyć, że poważnie potraktowałeś uwagi Córka! 175 Na miłość boską, przecież to sklepikarz, który próbuje coś sprzedać! - Tym niemniej ma rację. Starzeję się. - Nieprawda - rzuciła ostro. - Nie jesteś młodzieniaszkiem, i całe szczęście, lecz mężczyzną w sile wieku. Najlepsze lata są jeszcze przed tobą. Co więcej, uważam, że szkody, jakie czas wyrządził twoim włosom, wydają mi się bardzo atrakcyjne... Lewy kącik jego warg uniósł się lekko. - Bardzo atrakcyjne? - Tak... - Lavinia wstrzymała oddech, widząc uwodzicielski błysk w jego oczach. - Bardzo... - Cieszę się. - Ujął jej podbródek i uniósł ku sobie jej twarz. - Natomiast mnie niezwykle podobają się twoje włosy. Nagle ogarnęła ją fala przyjemnego gorąca. - Pomimo tego okropnie niemodnego koloru? - zapytała. - Powinna pani wiedzieć, że nigdy nie byłem niewolnikiem mody. Lavinia parsknęła śmiechem, rozbawiona jego celną uwagą. Śmiałaby się dłużej, gdyby nie zamknął jej ust pocałunkiem, nie zważając na przechodniów, zerkających na nich z dezaprobatą i zaciekawieniem. 16 Anthony był w dobrym humorze po raz pierwszy od wizyty w laboratorium Hooda dwa dni wcześniej i z uczuciem przyjemnego wyczekiwania wszedł za Emeline do gabinetu pani Lakę. Pierwszą osobą, którą ujrzał, był Tobias, wygodnie rozparty w swoim ulubionym fotelu, z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie i z kieliszkiem sherry w dłoni. 176 - Dzień dobry. - Emeline uśmiechnęła się ciepło. - Pani Chilton powiedziała nam, że tu pana znajdziemy... - Szybko rozejrzała się po niewielkim pokoju. - Co pan zrobił z moją ciocią? - Z przykrością stwierdzam, że zachęciłem ją do wejścia na drogę przestępstwa. - Tobias pokrzepił się łykiem sherry. - Nie da się też zaprzeczyć, że posiada spore zdolności w tej dziedzinie... - Jestem tutaj. - Lavinia wyjrzała zza biurka, unosząc w górę mały wytrych. - Właśnie praktykuję... Razem z panem Marchem zamierzam dziś wieczorem włamać się do zakładu perukarskiego. Anthony pomyślał nagle, że nigdy dotąd nie widział damy siedzącej na podłodze. - Interesujące! - Emeline podeszła do biurka, aby z bliska obserwować poczynania ciotki. - Mogę pójść z wami? - Nie - oświadczył Tobias zdecydowanym tonem. - Wystarczy mi jedna pełna entuzjazmu uczennica, z dwiema nie dam sobie rady, stracę kontrolę nad sytuacją. - Obrzucił Anthony'ego bystrym spojrzeniem znad brzegu kieliszka. - Wyglądasz na zadowolonego z siebie. Dowiedziałeś się czegoś pożytecznego? Oto doskonała okazja, aby zademonstrować to samo chłodne opanowanie, jakim zawsze wykazywał się Tobias, pomyślał Anthony. Niedbale oparł się o bok biurka i założył ręce na piersi. - Wydaje mi się, że znaleźliśmy źródło pochodzenia pierścieni Memento mori - wycedził nonszalancko. Lavinia podniosła głowę, w jej oczach błysnął podziw. - Naprawdę? - ucieszyła się. - Doskonała wiadomość! - Dobra robota - mruknął Tobias. Anthony pozwolił sobie na pełen dumy i satysfakcji uśmiech. Każda pochwała z ust Tobiasa nieodmiennie robiła na nim wielkie wrażenie. Tego człowieka podziwiał najbardziej na świecie, on był dla niego wzorem mężczyzny we wszystkim, no, może z wyjątkiem kwestii mody, 177 przypomniał sobie z pewnym rozbawieniem. Tobias zawsze nalegał, aby krawiec kroił mu ubrania, mając na względzie nie styl, lecz wygodę i swobodę poruszania się, jego zaś całkowity brak zainteresowania skomplikowanymi węzłami fularów .czynił z niego antytezę arbitra elegancji. - To przede wszystkim zasługa Emeline - powiedział Anthony. - Tak oczarowała właściciela muzeum, że przyznał się do straty pierścieni... - Ale to Anthony zaproponował, żebyśmy po serii bezowocnych wizyt w sklepach ze starociami poszli do tego dziwnego małego muzeum - wyjaśniła pośpiesznie Emeline. - I oczywiście okazało się to genialnym posunięciem... Anthony skrzywił się lekko. - Nie tyle genialnym, co desperackim - rzekł. - O co chodzi z tym muzeum? - zapytała Lavinia. - Rozmowy z antykwariuszami nie przyniosły żadnych efektów - odparł Anthony. - Ale jeden z nich wspomniał, że widział dużą kolekcję pierścieni Memento mori w małym muzeum przy Peg Street. Pomyślałem sobie, że mamy niewiele do stracenia, więc postanowiliśmy tam pójść. - Właściciel uparł się, żebyśmy wykupili bilety, zanim zaczął z nami rozmawiać - podjęła Emeline. - Kiedy powiedzieliśmy mu, że szczególnie interesują nas te pierścienie, strasznie się zdenerwował. - Na szczęście Emeline ułagodziła go paroma uśmiechami i miłymi słowami - dodał Anthony. - I koniec końców wyznał nam, że kolekcja została skradziona. Tobias nawet nie drgnął. - Kiedy? - zapytał. Anthony dobrze znał ten zabójczo ostry ton. Od dawna uważał, że gdyby jego szwagier nie poświęcił się działaniu dla sprawiedliwości i naprawianiu krzywd, wyrządzonych niewinnym, być może zostałby śmiertelnie niebezpiecznym przestępcą. - Właściciel powiedział, że zauważył brak pierścieni 178 mniej więcej dwa miesiące temu - odparł, zaglądając do notatnika. - Zapytałem go, czy przypomina sobie kogoś, kto zdradzał wyjątkowe zainteresowanie kolekcją... - Doskonale - pochwalił go krótko Tobias. - Co odpowiedział? Anthony spojrzał na Emeline, która z trudem panowała nad ekscytacją, i skinął głową. - Dzień lub dwa przed zniknięciem pierścieni zwrócił uwagę na jasnowłosą kobietę - oznajmiła dziewczyna. -Przyglądała się kolekcji z bardzo bliska i dość długo... Lavinia podniosła się z podłogi. - Blondynka? Naprawdę? - Tak. - Anthony zatrzasnął notes. - Niestety, nie potrafił jej szczegółowo opisać, ponieważ miała na głowie duży kapelusz z grubą woalką. - W jakim była wieku? - zapytał Tobias wciąż tym samym ostrym tonem. - Jakiej postury? - Właściwie nic konkretnego nam nie powiedział -westchnął Anthony. - Zapamiętał tylko jej jasne włosy. Tobias uniósł brwi. - Właśnie to utkwiło mu w pamięci, tak? - Tak jest. - Dama w przebraniu? - zasugerowała Emeline. - Raczej mężczyzna przebrany za kobietę - odrzekł Tobias. Anthony prychnął z niedowierzaniem. - Ta twoja teoria o mężczyźnie przebranym za damę wydaje mi się wyjątkowo dziwaczna - oznajmił. - Nie jest to aż tak rzadkie, jak ci się wydaje. - Chyba żartujesz! - Dlaczego tak cię to dziwi? - Lavinia spojrzała na An-thony'ego. - Pomyśl tylko, jak często zdarzają się podobne przebieranki w modzie... Wystarczy przypomnieć sobie choćby te małe stylowe kapelusze i stylizowane na wojskowe mundury damskie żakiety sprzed kilku lat. Każda modna dama miała co najmniej jeden taki strój... 179 - Tak, ale nosiłyście je do sukni i spódnic - rzekł Anthony. - Nie do spodni. - Czasami myślę, że spodnie są o wiele wygodniejsze niż spódnice - mruknęła Lavinia. - Oczywiście, masz rację, ciociu! - przytaknęła entuzjastycznie Emeline. - Wygodniejsze i bardziej praktyczne! Anthony patrzył na nią w milczeniu, zbyt wstrząśnięty, aby się odezwać. - Na przykład, gdybym dziś wieczorem mogła włożyć spodnie na tę wyprawę do zakładu perukarskiego, byłoby mi o wiele wygodniej - ciągnęła Lavinia. - Kiedy dobrze się nad tym zastanowić, po prostu nie sposób nie zauważyć, że przy takim zajęciu jak nasze spodnie byłyby doskonałym strojem - powiedziała Emeline. - Ciekawe, czy udałoby nam się namówić madame Francescę, żeby zaprojektowała i uszyła dla nas kilka par... Lavinia rzuciła jej pełne uznania spojrzenie. - Błyskotliwy pomysł! - zawołała. Anthony w końcu odzyskał głos. - O czym ty mówisz, Emeline? - wybuchnął. - Dobrze wiesz, że nie możesz chodzić w spodniach, do diabła! Uśmiechnęła się słodko. - Dlaczego nie, mój panie? To proste pytanie całkowicie go zaskoczyło. Odwrócił się do Tobiasa, szukając u niego pomocy. - Piekło i szatani... - Tobias wychylił sherry do dna, wstał i ruszył w stronę drzwi. - Chodźmy, Tony. Lepiej będzie, jeżeli wymkniemy się stąd niepostrzeżenie, póki mamy szansę. Nie sądzę, byśmy zrobili mądrze, kontynuując tę rozmowę... Ostatnie spojrzenie na pełną determinacji twarz Emeline powiedziało Anthony'emu, że Tobias ma rację. On sam także nie był gotowy, aby stoczyć tę bitwę. Pośpiesznie pożegnał się i wyszedł za szwagrem do holu. - Nie sądzisz chyba, że traktują to poważnie? - zapytał, 180 kiedy byli już na ulicy. - Z tymi spodniami to przecież kompletny nonsens... - Nauczyłem się z całą powagą podchodzić do wszystkich pomysłów pani Lakę - przerwał mu Tobias. - Wydaje mi się, że powinieneś przyjąć ten sam punkt widzenia, jeśli chodzi o pannę Emeline, w przeciwnym razie będziesz nieustannie zaskakiwany. - Ach, na pewno tylko drażniły się z nami! - Na twoim miejscu nie robiłbym takiego założenia. Anthony zawahał się i postanowił zmienić temat. - Chciałem zadać ci pewne pytanie z dziedziny zawodowej - rzekł. - Wiąże się ono ze strategią postępowania... - O co ci chodzi? - Jak zabrać się do ustalenia czyjegoś pochodzenia? Tobias zmierzył młodego człowieka badawczym spojrzeniem. - Z największą ostrożnością. Dlaczego pytasz? - Niepokoi mnie ten Hood... - Chcesz powiedzieć, że jesteś o niego zazdrosny, prawda? - Tobias zniżył głos. - Niepotrzebnie, zapewniam cię. Anthony zacisnął zęby. - Nie podoba mi się sposób, w jaki patrzy na Emeline. - Uspokój się, panna Emeline nie zwraca uwagi na żadnego mężczyznę poza tobą. Nie wtykaj nosa w sprawy I looda, mój drogi. Dżentelmeni nie znoszą, gdy ktoś przekracza granice ich prywatnego świata, niektórzy traktują takie próby jako wyjątkowo obraźliwe. Jeden fałszywy krok i będziesz musiał umówić się na nieprzyjemne spotkanie o poranku... - Chcę tylko mieć pewność, że pannie Emeline nic z jego strony nie grozi. Tobias długo milczał. - Poproszę Crackenburne'a, żeby zebrał trochę informacji o Hoodzie - odezwał się w końcu. - Jemu będzie o wiele łatwiej zadać parę dyskretnych pytań bez zwracania na siebie uwagi. 181 - Dziękuję. - A teraz daj mi słowo, że nie zrobisz żadnego głupstwa. I potraktuj to poważnie, dobrze? Znam takich, którzy ginęli w pojedynkach z mniej istotnych powodów... - Tak, wiem. - Anthony niezwykle starannie poprawił kapelusz, aby rondo osłaniało mu oczy przed jasnymi promieniami słońca. - Jednym z nich był mój ojciec. Tobias ostrożnie otoczył płomyk świecy dłonią, przyglądając się, jak Lavinia pracuje nad zamkiem w tylnych drzwiach zakładu perukarskiego. Przykucnęła na kamiennym schodku i cierpliwie starała się podważyć wewnętrzną zapadkę. Bezchmurne niebo rozświetlał księżyc w pełni, srebrzysty blask nadawał całemu miastu nieziemski wygląd. Promienie światła wkradały się nawet w najwęższe alejki i przejścia, ułatwiając zadanie Lavinii i Tobiasowi, a jednocześnie czyniąc je bardziej niebezpiecznym. W zamku coś cicho kliknęło. - Mam! - szepnęła Lavinia, podekscytowana świeżo nabytą sprawnością. - Ciiii... - Tobias znowu się obejrzał, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje. Cienie stały nieruchoma, w oknie pokoju nad sklepikiem na rogu uliczki paliła się lampa, dookoła panowała absolutna cisza. Tobias odetchnął z ulgą. - W porządku - odezwał się cicho. - Wchodzimy... Lavinia wstała i powoli przekręciła gałkę. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Ich nozdrza wypełnił napływający z wnętrza sklepu duszny, zatęchły zapach, podszyty odorem, który obydwoje dobrze znali. - Dobry Boże... - wyszeptała Lavinia i brzegiem płaszcza zasłoniła nos i usta. Spojrzała na Tobiasa oczami rozszerzonymi nagłym 182 przerażeniem. On także natychmiast zdał sobie sprawę, co oznacza ten okropny zapach. Nie po raz pierwszy czekało ich nocne spotkanie ze zwłokami. - Wejdę pierwszy - powiedział. Nie sprzeciwiała się. Uniósł świecę i ogarnął wzrokiem niewielkie pomieszczenie na tyłach sklepu, zapełnione przedmiotami niezbędnymi w perukarskim fachu. W dużym koszu pod ścianą spoczywały popiersia o łysych głowach, niczym straszne żniwo działania gilotyny. Na stole leżało kilka peruk różnych kształtów i odcieni, które Tobiasowi jak zwykle skojarzyły się ze skórami martwych zwierząt. Na specjalnym stojaku obok tkwiły narzędzia - nożyczki, grzebienie i szczotki, w kącie stała mała rama do przeplatania i mocowania włosów na siatce, z rozpoczętą ciemnobrązową peruką. Tobias podniósł świeczkę wyżej i ujrzał wąskie schody, prowadzące na pięterko nad warsztatem. Najniższe stopnie znajdowały się za cienkim przepierzeniem, lecz mimo półmroku doskonale widać było wystającą zza ścianki stopę w pończosze i kawałek białej tkaniny. - Chyba znaleźliśmy Swaine'a - mruknął, podchodząc bliżej. Lavinia ruszyła za nim. Tobias się zatrzymał. U stóp schodów leżały zwłoki łysiejącego, starszego mężczyzny w koszuli nocnej. Ofiara spoczywała na brzuchu, w skręconej, nienaturalnej pozycji. Głowę otaczała zaschnięta kałuża krwi. Lavinia podniosła wyżej fałdę płaszcza i ze smutkiem popatrzyła na trupa. - Myślisz, że może wstał w środku nocy, potknął się i spadł ze schodów? - zapytała bez wielkiej nadziei. - Nie. - Tobias schylił się, żeby z bliska obejrzeć ranę głowy zmarłego. - Przypuszczam, że ktoś uderzył go z tyłu jakimś ciężkim, twardym narzędziem i dopiero wtedy 183 zepchnął ciało ze schodów, aby upozorować wypadek. Swaine zginął stosunkowo niedawno, moim zdaniem w ciągu ostatnich dwóch, najwyżej trzech dni. - Może zaskoczył włamywacza... Tobias podniósł się i spojrzał w górę, w spowitą mrokiem górną część schodów. - Może... - wymamrotał, chociaż instynkt podpowiadał mu, że nie był to zwyczajny włamywacz. - Rozejrzę się na piętrze... Lavinia odwróciła się, dostrzegła stojącą na półce świeczkę i zapaliła ją od świecy Tobiasa. - Przeszukam sklep - zaproponowała. Tobias ostrożnie przeszedł nad zwłokami i ruszył w górę po schodach. - Szukaj zapisów sprzedaży i kwitów - powiedział. -I pierścienia... Lavinia podniosła wzrok. - Sądzisz, że to dzieło zabójcy Memento Mori? - spytała. - Może nie, ale wiesz, jaki mam stosunek do takich zbiegów okoliczności. Na piętrze znalazł przytulny pokój, a w nim biurko, krzesło, stolik i dywan na podłodze. Jakość sprzętów świadczyła o zamożności, lecz z całą pewnością nie bogactwie właściciela. Niskie drzwi prowadziły do malutkiej sypialni. Na stojaku przy kominku oparty był pogrzebacz. Tobias podniósł go i dokładnie obejrzał w świetle. Dolna część pokryta była kawałkami skóry i kępkami siwych włosów. Pe-rukarz na pewno nie zginął przypadkowo. Tobias przeszukał gabinet i sypialnię, sprawdzając zawartość niewielkiej szafy i komody. Na wbitych w ścianę haczykach wisiało kilka peruk - najwyraźniej nieżyjący pan Swaine chętnie nosił produkty własnego warsztatu. Na koniec zajął się biurkiem. W szufladach znalazł nóż do papieru, parę kałamarzy, jakieś dokumenty i kilkana- 184 ście notatników, które pośpiesznie przekartkował. Od razu się zorientował, że Swaine skrupulatnie zapisywał wszystkie transakcje łącznie z datami. Wybrał notatnik z naj- świeższymi zapisami i wetknął go pod pachę. Może w końcu uda mu się wpaść na właściwy trop. Z wysoko uniesioną świecą jeszcze raz obszedł oba pokoje, sprawdzając, co leży na nocnym stoliku i na urny walce. Potem przyklęknął i zajrzał pod łóżko. Pierścienia nie było. Przystanął na środku gabinetu zmarłego i zamyślił się. Sprawdził wszystko, co było do sprawdzenia i nie miał tu już nic więcej do roboty. Zszedł na dół, do Lavinii, która czekała na niego w pomieszczeniu za sklepem. - Co zrobimy ze zwłokami? - zapytała. - Nie możemy go tu tak po prostu zostawić, bo przecież nie wiadomo, kiedy ktoś się zorientuje, że coś jest nie w porządku... - Zawiadomię właściwy urząd - odparł Tobias. - Zajmą się wszystkim tak, żeby nikt nie dowiedział się o naszej wizycie w domu Swaine'a. - Dlaczego tak ci na tym zależy? - Im mniej zabójca wie o naszych postępach w sprawie, tym lepiej. - Tobias zdmuchnął świeczkę i podszedł do tylnych drzwi. - Trudno zresztą mówić o jakichś szczególnych postępach, chyba że tobie udało się znaleźć coś ciekawego... - Nie, ale zgadzam się, że nie jest to robota włamywacza. Nie znalazłam żadnych śladów, świadczących o tym, że ktoś szukał cennych przedmiotów. - Lavinia zamknęła za sobą drzwi. - Co masz pod pachą? - Zapiski księgowe pana Swaine'a z ostatnich miesięcy. - Uważasz, że Memento Mori właśnie tutaj zamówił jasną perukę? - To bardzo prawdopodobne, nie jestem tylko do końca pewny, dlaczego zabił Swaine'a dopiero teraz... Cóż, pewnie się dowiedział, że wypytujemy perukarzy i doszedł do 185 wniosku, że nie może pozwolić, aby Swaine przekazał nam jego rysopis... - Dobry Boże, ale to znaczy, że my... - Znaczy to, że jesteśmy po części odpowiedzialni za śmierć Swaine'a. - Palce Tobiasa mocniej zacisnęły się na notatniku. - Obawiam się, że tak to właśnie wygląda... - Niedobrze mi... - szepnęła Lavinia. - Musimy go znaleźć, moja droga. To jedyny sposób, aby położyć kres jego działalności. - Może znajdziemy coś w tym notatniku... - Miejmy nadzieję. - Ujął ją pod łokieć i poprowadził w kierunku wyjścia z uliczki. - Zabójca nie zostawił tu pierścienia. Lavinia podniosła osłoniętą kapturem płaszcza głowę, lecz w ciemności Tobias nie widział jej twarzy. - Co to może oznaczać? - Uznał, że nie warto podpisywać się pod tym morderstwem. Nie było to wykonanie zlecenia, ale zwyczajna konieczność... - Spojrzał przez ramię na ledwo widoczne już drzwi do zakładu. - Nie widział w tym nic, czym mógłby się chlubić, ot, po prostu odprysk wykonywanej pracy... 17 Nowe zlecenie okazało się bardzo lukratywne i Memento Mori był z niego wyjątkowo zadowolony. Prawda, że sir Rupert nie spełniał wszystkich wymogów, o jakich mówił zabójcy człowiek, który przygotowywał go do zawodu, ale co z tego... Te ograniczenia były zdecydowanie zbyt ostre. Mistrz bardzo się starał, by wpoić mu szlachetne cele i zasady, lecz nowy Memento Mori nie mógł przecież nie zauważyć, że cena za sir Ruperta była znacznie wyższa niż za którąkolwiek z trzech wcześniejszych ofiar. Na dodatek chodziło o prostą, nieskomplikowaną akcję. 186 Sir Rupert był stary i przykuty do łóżka. To fakt, że jego jedyną zbrodnią było zbyt długie życie, zdaniem jednego z bardzo chciwych spadkobierców, lecz co tam, Memento Mori nie musiał się nad tym zastanawiać. Jako dalekowzroczny człowiek interesu nie mógł pozwolić, aby przestarzałe pojęcie honoru pozbawiało go zysków. Transakcja miała odbyć się jak zwykle, całkowicie anonimowo - klient otrzymał wskazówki, aby zostawić całą sumę w pewnym miejscu na tyłach Bond Street. Memento Mori chciał zabrać pieniądze później, kiedy będzie zupełnie pewny, że nikt go nie zobaczy. Sprawy układały się coraz lepiej, ustnie przekazywana wiadomość rzeczywiście okazała się najlepszą reklamą. Co więcej, niebezpieczna rozgrywka z Marchem budziła w zabójcy euforyczną ekscytację, z którą nie mogło się równać nawet podniecenie po zażyciu silnego narkotyku. Miał wszelkie szanse dowieść, że jest nie mniej przebiegły i uzdolniony niż Zachary. Kiedy pobije ustalony przez tego ostatniego rekord wykonanych zleceń i upewni się, że March wie o jego osiągnięciach, pomyśli o zemście. 18 Następnego ranka Tobias ciężko opadł na fotel naprzeciwko Crackenburne'a. Było bardzo wcześnie i w klubowych salach panowały pustki. Crackenburne odłożył gazetę i popatrzył na niego znad okularów. - Nie wyglądasz na zadowolonego, przyjacielu - odezwał się. - Nowe dochodzenie nastręcza trudności, tak? - Żadnego tropu, jak na razie. - Tobias oparł łokcie na udach i utkwił wzrok w ciemnym kominku. - Ta sprawa przypomina węzeł gordyjski, może udałoby się go przeciąć, ale na pewno nie rozwiązać... 187 - Rozumiem, że w zakładzie perukarskim, do którego wybierałeś się wczoraj wieczorem, też nic nie zdołałeś znaleźć? - Memento Mori dotarł tam przede mną i zamordował perukarza. - W takim razie to od niego kupił perukę - cicho powiedział Crackenburne. - To jedyne sensowne wyjaśnienie, lecz w zapiskach Swaine'a nie znalazłem śladu wzmianki o takiej transakcji - mruknął Tobias. - Siedziałem nad nimi prawie do świtu i natknąłem się na zapis tylko jednej sprzedaży peruki z jasnych włosów, tyle że odnotowany dwa dni po śmierci Fullertona... - Nie możesz obwiniać się za śmierć perukarza. Tobias milczał. - No tak, oczywiście, czujesz się winny, taki już jesteś. -Crackenburne ciężko westchnął. - Co teraz zamierzasz? -zagadnął po chwili. - Lavinia i pani Dove uparcie trzymają się pomysłu, że morderstwa zostały zlecone przez ludzi, którzy nie chcieli dopuścić do zawarcia pewnych związków małżeńskich, ja zaś muszę przyznać, że w tej chwili taka możliwość wydaje się równie prawdopodobna jak jakakolwiek inna. Na razie czekam na wiadomość od Uśmiechniętego Jacka. - Na jakiej podstawie sądzisz, że będzie w stanie ci pomóc? - Od jakiegoś czasu dręczy mnie świadomość, że Zachary Elland był człowiekiem znikąd. Może jednak nie urodził się w rodzinie szlacheckiej, kto wie... Może sam stworzył swoją przeszłość... - Jeżeli tak, to nie on pierwszy... - Crackenburne zmarszczył brwi. - Nigdy nie brałem tego pod uwagę, pewnie dlatego, że tak swobodnie poruszał się w towarzystwie, był czarujący i dowcipny. Nikomu nie przyszło do głowy, że mógł kłamać, gdy mówił, że był sierotą wychowanym przez dalekiego krewnego, który zmarł przed jego przybyciem do Londynu... 188 - Po śmierci Zachary'ego popełniłem błąd, nie próbując dowiedzieć się o nim czegoś więcej - powiedział Tobias. - Nie zadręczaj się tym. Wszyscy uznaliśmy, że sprawa Memento Mori zakończyła się samobójstwem Ellanda, to był najzupełniej logiczny wniosek. - Wtedy tak nam się wydawało - mruknął Tobias. Crackenburne wciąż przyglądał mu się uważnie. - Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia. - Odpoczynek to ostatnia rzecz, na jaką mogę sobie teraz pozwolić. - Potarł czoło otwartą dłonią. - Memento Mori nie jest moim jedynym problemem... Wiesz coś może o niejakim Dominicu Hoodzie, młodym człowieku w wieku Anthony'ego? Żywo interesuje się nauką, mieszka na Sterlling Street i dysponuje wystarczającymi środkami, aby pozwolić sobie na drogiego krawca. - Dominie Hood... To nazwisko nic mi nie mówi. Dlaczego się nim interesujesz? - Anthony powziął do niego antypatię. Crackenburne uniósł brwi. - Wydawało mi się, że Anthony świetnie radzi sobie w kontaktach towarzyskich... - Zazwyczaj tak jest, lecz tym razem trudność tkwi w czym innym - westchnął Tobias. - Anthony podejrzewa, że Hood jest jego rywalem, bo zabiega o względy panny Emeline. Nie zauważyłem, aby panna Emeline interesowała się Hoodem, lecz niepokoję się, żeby Tony nie zrobił jakiegoś głupstwa... - Tak, rozumiem... Młodzi mężczyźni to gorącokrwiste istoty, skłonne do nierozważnych posunięć, szczególnie jeśli chodzi o damę. Czy pan Hood należy do jakiegoś klubu? - Do tego samego, co Anthony. - Cóż, postaram się dyskretnie zasięgnąć języka. - Dziękuję, panie. Do sali wszedł portier, przygarbiony mężczyzna w trudnym do określenia wieku, i stanął za krzesłem Tobiasa. - Pan wybaczy, ale na zewnątrz czeka obdarty chłopak, 189 który twierdzi, że ma dla pana wiadomość. Nie chciał przekazać jej przeze mnie... - Zajmę się tym. - Tobias podniósł się i skinął Cracken-burne'owi głową. - Życzę miłego dnia, panie. - Tobiasie... Tobias przystanął. Crackenburne niezwykle rzadko zwracał się do niego po imieniu. - Pojawienie się nowego Memento Mori niepokoi mnie nie mniej niż ciebie, jeszcze bardziej martwi mnie jednak wpływ tej sprawy na ciebie. Pamiętaj, że nie masz powodu obwiniać się za to, co wydarzyło się przed trzema laty. To nie twoja wina, że Zachary Elland został mordercą. - Lavinia także mi to powtarza, lecz ja nie mogę pozbyć się świadomości, że gdybym nie nauczył go szpiegowskiego rzemiosła, nie nabrałby upodobania do mrocznych rozrywek. - Nieprawda. Elland na pewno trafiłby do piekła, w ten czy inny sposób, musisz mi uwierzyć. Żyję już dość długo, aby pojąć, że żaden człowiek nie staje się zabójcą z powodu kaprysu losu. Zło musiało tkwić w nim od najwcześniejszej młodości - może przyszedł taki na świat, a może skaza pojawiła się później, ale na pewno nie ty rozbudziłeś w nim mordercze skłonności. Tobias uprzejmie skinął głową i ruszył do drzwi. Crackenburne i Lavinia mieli jak najlepsze intencje i może się nie mylili, ale on w głębi duszy pełen był obaw, że ponosi odpowiedzialność za to, kim stał się Elland. Wiedział też, że Aspasia Gray też tak uważa. Słońce grzało mocno, lecz Lavinia miała wrażenie, że bardzo niewiele ciepła i światła dociera na cienisty, mroczny cmentarz. Gęste liście drzew tworzyły zwarty, ciemny parasol nad nagrobkami i pomnikami. Wyczuwało się tu atmosferę smutku i zapomnienia. Ciężkie skrzydła żelaznej bramy zwisały na zardzewiałych zawiasach, wysoki mur skutecznie blokował odgłosy ulicy, 190 a malutki kamienny kościółek sprawiał wrażenie zupełnie zaniedbanego. Przygnębiające miejsce, pomyślała. To właśnie takie cmentarze odwiedzali ludzie, którzy dostarczali świeże zwłoki do szkół medycznych. Nie byłaby wcale zaskoczona, gdyby się okazało, że wiele tutejszych grobów zostało już dawno opróżnionych. I żeby chociaż postępy w medycynie usprawiedliwiały tego rodzaju poczynania, ale nic z tych rzeczy... Lavinia miała nadzieję, że jej doczesne szczątki nie skończą na stole do przeprowadzania sekcji, zdane na łaskę ciekawych studentów. Z drugiej strony, wizja własnych zwłok zamkniętych w trumnie i zakopanych w ziemi lub zamurowanych w krypcie nie wydawała jej się bardziej zachęcająca. Jakaś część jej istoty zawsze reagowała bolesną paniką na myśl o zamknięciu w małym, ciasnym pomieszczeniu. Nawet w tej chwili sam widok ciemnego wejścia do jednego z pobliskich grobowców sprawił, że poczuła ciarki na plecach, a serce skurczyło się rozpaczliwie. Dosyć. Natychmiast przestań wymyślać głupstwa. Czemu pozwalasz, żeby to miejsce wywierało na ciebie tak silny wpływ? To tylko cmentarz, na miłość boską... Mam zupełnie rozstrojone nerwy, pomyślała. Od rana jestem spięta i ledwo żywa ze zmęczenia. Oczywiście, łatwo powiedzieć, że nie powinnam się dziwić, iż przez całą noc nie zdołałam zmrużyć oka po tym, jak znaleźliśmy ciało Swaine'a, sęk jednak w tym, że dopiero teraz, tutaj, zaczęłam umierać ze zdenerwowania... Miała nadzieję, że krótka przechadzka w słońcu rozjaśni jej w głowie i przyniesie spokój, lecz stało się inaczej. Wzięła głęboki oddech i przywołała swoje hipnotyczne zdolności, aby odepchnąć dręczące ją myśli. Dotarła do końca żwirowanej alejki i zatrzymała się obok Aspasii Gray. - Odebrałam wiadomość - odezwała się. 191 - Dziękuję, że zechciała pani spotkać się ze mną - powiedziała cicho Aspasia. - Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najprzyjemniejsze miejsce i żywię nadzieję, że nie dojdzie pani do wniosku, iż lubię dramatyzować, chciałam jednak uświadomić pani coś niezwykle ważnego... - Co takiego? - Wiem, że podejrzewa mnie pani o zakusy wobec To-biasa, ale myli się pani. - Aspasia spojrzała na nagrobek, przy którym stały. - Jest tylko jeden mężczyzna, którego kochałam i nadal kocham, a tu jest jego grób... Lavinia przeczytała prosty napis na szarym kamieniu: Zachary Elland. Zmarł w 1815 roku. Zadrżała pod wpływem dziwnie chłodnego powiewu, który poruszył przykrywające nagrobną płytę liście. - Rozumiem - rzekła neutralnym tonem. - Nie znaliśmy daty jego urodzin, więc podaliśmy tylko rok śmierci. - Aspasia nie odrywała wzroku od szarego granitu. - Zbyt późno zorientowaliśmy się, jak niewiele wiemy o Zacharym... - My? - Tobias i ja. We dwoje zajęliśmy się pochówkiem, bo Zachary nie miał rodziny... - Aspasia zawiesiła głos. - I nikogo poza nami nie było na pogrzebie... - Cóż... - Tobias i ja wiele razem przeszliśmy z powodu Zacha-ry'ego, lecz nigdy nie łączył nas romans. Zależy mi, żeby pani o tym wiedziała. - Wiem o tym, Tobias mi powiedział... Aspasia uśmiechnęła się lekko, domyślnie. - A pani mu wierzy, ponieważ kocha go pani i ma do niego zaufanie. - Tak. - To samo czułam do Zachary'ego. - Na pewno. Bardzo mi przykro... Aspasia znowu utkwiła spojrzenie w nagrobku. - Kiedy poznałam Zachary'ego, nawet do głowy mi nie 192 przyszło, że mogłabym się zakochać, a tym bardziej wyjść za mąż... Dość wcześnie dostałam ważną życiową lekcję. - O czym pani mówi? - zapytała Lavinia. - Mój ojciec był wyjątkowo okrutnym człowiekiem, życie mojej matki przeobraził w piekło na ziemi. W końcu wzięła potężną dawkę laudanum, aby od niego uciec, ale ja nie zdobyłam się na to. Do szesnastego roku życia musiałam znosić jego wybuchy wściekłości i ataki nienaturalnej czułości, co było jeszcze gorsze. Potem zaaranżował dla mnie małżeństwo. I chociaż mój mąż był znacznie starszy, nie sprzeciwiałam się, ponieważ widziałam w tym ratunek dla siebie... Lavinia milczała. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zeschnięte liście na płycie nagrobnej szepczą głośniej. Czuła, że Aspasia mówi prawdę. - Nie znalazłam ratunku i trafiłam do innego rodzaju piekła. Mąż okazał się równie podły i zimny jak mój ojciec. Miałam ogromne szczęście, że jakiś rozbójnik zastrzelił go, kiedy pewnej nocy wracał do domu z Londynu. Ojciec umarł na gorączkę niedługo potem. - Nie musi mi pani tego opowiadać, Aspasio. Te wspomnienia są z pewnością dla pani bardzo bolesne... - Ma pani rację. Są tak bolesne, że powierzyłam je jedynie Zachary'emu, nawet Tobias nie wie, co przeżyłam. Chciałam jednak, żeby zrozumiała mnie pani lepiej niż inni... Mając siedemnaście lat, zostałam sama na świecie, ale odziedziczyłam duży majątek. Obiecałam sobie wtedy, że nie pozwolę, aby jakiś mężczyzna znowu zaczął kontrolować moje życie... - Świetnie rozumiem, co pani czuła - powiedziała cicho Lavinia. - Miałam dwadzieścia pięć lat, kiedy spotkałam Zacha-ry'ego. Stałam się kobietą obytą w świecie, miałam kilku kochanków, lecz żadnego z nich nie darzyłam uczuciem. Ani przez chwilę nie wyobrażałam sobie, że mężczyzna może mnie oszukać. Stało się inaczej... Wszystkie moje 193 wspaniałe plany legły w gruzach, kiedy straciłam serce dla Zachary'ego. Liście zaszemrały niespokojnie, jakby rozgoniły je czyjeś wychudzone, niespokojne palce. - Mogę sobie tylko wyobrazić, co pani przeszła, kiedy okazało się, że zaręczyła się pani z mężczyzną, który został zawodowym mordercą - rzekła Lavinia. - W jaki sposób pojęła pani, kim naprawdę był? - Podejrzenia budziły się we mnie stopniowo, zaczęłam zwracać uwagę na rozmaite drobne, pozornie nieistotne wydarzenia, aż w końcu zobaczyłam, że tworzą całość. - Jakie wydarzenia? - Zauważyłam na przykład, że Zachary obsesyjnie interesuje się prowadzonym przez Tobiasa dochodzeniem, że wychodzi i wraca o bardzo dziwnych godzinach. Oczywiście, na wszystko miał doskonałe, całkowicie logiczne wytłumaczenie, ale któregoś dnia zupełnie przypadkiem odkryłam, że poprzedniego wieczoru wcale nie spędził u przyjaciół, chociaż tak mi powiedział. Był to wieczór, kiedy Memento Mori zaatakował kolejną ofiarę... - I wtedy zrozumiała pani, że Zachary i Memento Mori to być może ta sama osoba? - Nie. - Aspasia złączyła palce obu dłoni. - Szczerze mówiąc, przygotowywałam się na możliwość, że Zachary mnie zdradza. Myślałam, że serce mi pęknie, więc musiałam dowiedzieć się prawdy... - Co pani zrobiła? - Zachary miał sejf. Wydawało mi się, że jeżeli ma jakieś sekrety, to dowody ich istnienia znajdę właśnie tam. Klucz zawsze nosił przy sobie, ale kiedyś został u mnie na noc i gdy zasnął, zrobiłam woskowy odcisk klucza, a następnego dnia rano zamówiłam kopię. Mniej więcej tydzień później znalazłam okazję, aby wejść do gabinetu Zachary'ego i otworzyć sejf - Aspasia skrzywiła się lekko. -Na pewno łatwo wyobrazi sobie pani ulgę, jaką poczu- 194 łam, gdy wewnątrz znalazłam notes z zapiskami finansowymi... - Kiedy zdała sobie pani sprawę, że nie są to zapisy zwyczajnych transakcji? - Przejrzałam zapiski i uświadomiłam sobie, że mam przed sobą nie notatnik z domowymi wydatkami, lecz listę dat i wpływów, coś jakby firmową księgę przychodów, ale to wydało mi się bez sensu. - Bo przecież Zachary Elland był dżentelmenem, prawda? - mruknęła Lavinia. - Właśnie. Nie prowadził żadnych interesów, nie był kupcem. Powiedziałam sobie, że zapisywał wygrane przy stoliku karcianym, lecz szybko dotarło do mnie, że daty tych tak zwanych transakcji mają związek ze sprawami, które prowadził Tobias. - Znała pani szczegóły dochodzenia? - Oczywiście... - westchnęła Aspasia. - Tobias wiele razy omawiał morderstwa z Zacharym, byłam obecna przy kilku takich rozmowach, kiedyś wypowiedziałam nawet swoją opinię na jakiś temat... Tobias jest jednym z niewielu znanych mi mężczyzn, którzy naprawdę przywiązują wagę do zdania kobiety, ale przecież nie muszę tego pani mówić... Zachary również do nich należał. Miał... Miał wiele cech, które w moich oczach czyniły z niego osobę zupełnie wyjątkową... - Co stało się później? - W sejfie znalazłam też małą szkatułkę z pierścieniami Memento mori. - W cichym głosie Aspasii brzmiał ogromny ból. - Nie wierzyłam własnym oczom... Zabrałam notatnik i poszłam prosto do Tobiasa. Pragnęłam, by powiedział mi, że się mylę, ale w głębi serca byłam przekonana, iż wszystko jest stracone. Kiedy Zachary zobaczył otwarty sejf i zorientował się, że notatnik zniknął, zrozumiał, że jego tajemnica przestała być tajemnicą... - I przyłożył sobie pistolet do skroni... 195 Usta Aspasii zadrżały. - Ludzie mówią, że jest to śmierć godna dżentelmena... Cóż, może rzeczywiście lepiej odejść w ten sposób, niż pozwolić się publicznie powiesić... Prawdziwa tragedia, pomyślała Lavinia. Aspasia przez wiele lat skutecznie broniła się przed bólem, jaki mogli jej zadać mężczyźni, a w końcu zakochała się w płatnym mordercy... - Szczerze pani współczuję... - Proszę mi wybaczyć. - Aspasia zamrugała, starając się ukryć łzy, które lśniły w jej oczach. - Chciałam tylko uświadomić pani, że Tobiasowi nic z mojej strony nie grozi. Może rzeczywiście miałam ochotę go uwieść, ale nie udałoby mi się. On bardzo panią kocha, a jeśli chodzi o mnie, to już nigdy nie oddam serca mężczyźnie... To zbyt wielkie ryzyko. Lavinia milczała. Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć Aspasii. - Życzę pani miłego dnia - odezwała się po chwili Aspasia. - I szczęścia u boku Tobiasa. To wspaniały mężczyzna. Zazdroszczę pani, ale nawet dla niego nie zamieniłabym się z panią miejscami... Odwróciła się i szybko poszła alejką w kierunku bramy. Lavinia patrzyła, jak wychodzi^na zewnątrz, wracając do świata żywych. Długo stała nad grobem Zachary'ego Ellanda i zastanawiała się nad krętymi ścieżkami losu. - Z całą pewnością wyrządziłeś dużo zła w czasie swego pobytu na ziemi - szepnęła. - Kto darzy cię tak wielkim podziwem, żeby chcieć cię naśladować? Poderwane podmuchem wiatru suche liście zatańczyły ponurego walca na trawie. 196 19 Uśmiechnięty Jack czekał na niego w alejce za tawerną. Jego masywna sylwetka wyraźnie odcinała się na tle otwartych drzwi, prowadzących na zaplecze. Jack wykrzykiwał ostre polecenia w stronę dwóch mężczyzn, wyładowujących wielkie skrzynie z wozu. - Hej, tam, ostrożnie z tym francuskim koniakiem! -warknął. - Zapłaciłem za niego fortunę, do cholery! Tobias zatrzymał się obok Jacka, obserwując rozładunek towaru. - Koniak? - zagadnął. - Czyżby gospoda Pod Gryfo-nem ostatnio stała się aż tak eleganckim lokalem? Wydawałoby się, że twoi klienci wolą piwo i dżin... Jack zaśmiał się, a jego upiorna blizna podjechała wyżej. - I tak jest. Koniak zamówiłem dla siebie. Tobias oszacował wzrokiem rozmiar skrzyń. - Sporo koniaku jak dla jednego człowieka... - Odwiedza mnie dużo gości. - Jack poklepał go po plecach. - Na przykład ty... Lubię podejmować dżentelmenów w sposób, do jakiego przywykli. - Mogę tylko powiedzieć, że w pełni doceniam twoje starania. Rzadko zaglądał do tawerny Jacka w ciągu dnia, wolał spotkania pod osłoną nocy, ale słowa posłańca mocno go zaniepokoiły, dlatego przyszedł natychmiast, postarawszy się tylko o przebranie. Miał na sobie zniszczone, poprzecie-rane w wielu miejscach spodnie, koszulę z grubego, szorstkiego płótna i ciężkie buty robotnika z doków. Dzień był bardzo ciepły, lecz on narzucił na ramiona szeroki płaszcz z wysokim kołnierzem i osłonił twarz rondem dużego kapelusza. - Dostałem od ciebie wiadomość - rzekł cicho, aby pracujący w pobliżu nie zwrócili uwagi na akcent znamionujący wykształconego człowieka. - Masz dla mnie jakieś nowiny? 197 - To tylko plotka... - Jack także zniżył głos. - Nie udało mi się jej potwierdzić, ale że paskudnie mi to pachnie, pomyślałem, że powinienem ci o tym jak najszybciej powiedzieć... - Mów. - Podobno pewien młodociany bandzior, niejaki Słodki Ned, przyjął zlecenie. - Jakie zlecenie? - Trudno określić... - Jack obrzucił Tobiasa ponurym spojrzeniem. - Mój informator nie wie, dlaczego wynajęto Słodkiego Neda. Podejrzewa, że chodzi o śledzenie pewnej osoby, ale nie jest tego do końca pewny. Tak czy inaczej, wątpię, czy Słodki Ned ma pomóc tej damie przejść przez ulicę... Tobias znieruchomiał. - Jakiej damie? - zapytał. - Twojej. Minęło sporo czasu, nim Lavinia odwróciła się od grobu Ellanda i ruszyła w kierunku żelaznej bramy. Wąska ścieżka, biegnąca na zewnątrz wzdłuż cmentarnego muru, była zupełnie pusta, tylko przy jej końcu stał młody mężczyzna o wyglądzie robotnika fizycznego albo stajennego, ubrany w zniszczony, źle dopasowany surdut koloru błota i równie stare buty. Na głowie miał czapkę z daszkiem opuszczonym nisko na czoło. Stał tam przyczajony, w dziwny sposób podobny do dzikiego zwierzęcia. Lavinii natychmiast skojarzył się z miejskimi, bezpańskimi kotami, które polowały na szczury i myszy w cuchnących alejkach za zaniedbanymi domami w ubogich dzielnicach. Czapka i sylwetka młodego mężczyzny wydały jej się niepokojąco znajome. Żołądek boleśnie skulił się jej ze zdenerwowania. Widziała tego człowieka już wcześniej, tego samego ranka. Była prawie pewna, że zauważyła go kątem oka, kiedy wychodziła ze swojego domu przy Claremont 198 Lane - mogłaby przysiąc, że kręcił się w małym parku przy końcu ulicy. Drobne włoski na karku podniosły się nagle, jakby owiał ją zimny podmuch. Dłonie miała wilgotne od potu, lodowate. Spojrzała w drugą stronę, ale tam ścieżka kończyła się u stóp wysokiego kamiennego muru. Mężczyzna w czapce zauważył jej wahanie. Wyprostował się arogancko i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął dłoń powoli, najwyraźniej drażniąc się z Lavinią. Promień słońca zamigotał na ostrzu noża. Lavinia nie miała wyjścia, musiała wycofać się na cmentarz, lecz otaczający go mur i zamknięty na cztery spusty kościół czyniły z niego pułapkę. Człowiek w czapce niespiesznie ruszył ku niej, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że ma mnóstwo czasu. Lavinia cofnęła się, przystanęła tuż za cmentarną bramą. Napastnik uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. Delektował się jej niepokojem. Odwróciła się szybko i pobiegła w głąb cmentarza. Pani Chilton wytarła ręce w fartuch. - Pani Lakę mówiła, że wybiera się na mały cmentarz przy Benbow Lane, niedaleko parku przy Wintergrove Street. Pani Gray przysłała służącego z wiadomością, że chciałaby się tam z nią spotkać. - Dawno wyszła? - zapytał Tobias. Gospodyni spojrzała na zegar. - Blisko godzinę temu... - Zmarszczyła brwi. - Czy coś się stało? - Tak. Tobias zbiegł po schodach. Nie rozglądając się w poszukiwaniu dorożki, bez wahania ruszył przed siebie. Dobrze znał ten cmentarz. Znajdował się niedaleko, w samym sercu plątaniny alejek i wąskich uliczek. Przyśpieszył kroku. Wiedział, że najszybciej dotrze tam pieszo. 199 20 Słodki Ned wziął głęboki oddech i przystanął. Chciał załatwić to zlecenie jak na zawodowca przystało. Zlecenie... Podobało mu się to słowo. Dostał prawdziwe zlecenie, bez dwóch zdań. Nie był już zwyczajnym uliczni-kiem, drobnym złodziejaszkiem, który okrada nieuważnych przechodniów. Poprzedniego wieczoru awansował do rangi zawodowca. Kiedy dobił targu z tą kobietą, wydało mu się, że jakieś czarodziejskie drzwi stanęły przed nim otworem, odsłaniając wizję nowej przyszłości. W tej olśniewającej wizji Ned był panem własnego losu, pewnym siebie, zamożnym. I szanowanym. Nie musiał już użerać się z przeklętymi paserami, którzy nigdy nie dawali uczciwej ceny za kradzione z narażeniem życia towary. Nie musiał czaić się w alejkach, czekając na pijanych dżentelmenów, którzy nad ranem wytaczali się z burdeli i podejrzanych domów gry, nie musiał uciekać przed agentami z Bow Street. Słodki Ned uroczyście obiecał sobie, że od teraz będzie już tylko przyjmował zlecenia od klientów, którzy gotowi są dobrze zapłacić za usługi specjalisty. Pomyślał, że będzie musiał się zastanowić, w jaki sposób najlepiej zareklamować swoje usługi. Szkoda, że nie może umieścić ogłoszenia w gazetach, no cóż... Ale reklama przekazywana z ust do ust też dobrze działa. Nie powinien mieć z tym problemów, kiedy rozejdzie się wiadomość, że doskonale wywiązał się z pierwszego zadania. Jego klientka na pewno wspomni o nim swoim przyjaciołom, ci zaś polecą go innym i wkrótce zlecenia posypią się jak z rękawa. Szkoda, że ojciec zapił się na śmierć, zanim miał szansę zobaczyć, jak jego syn robi karierę... Na myśl o ojcu, znalezionym w kilka godzin po śmierci 200 na cuchnącym podwórku, z opróżnioną do połowy butelką dżinu w ręku, Neda ogarnęła fala znajomej, oślepiającej wściekłości. Wspomnienia otrzymanych od starego razów sprawiły, że mocniej zacisnął dłoń na rękojeści noża. Kiedy umarła matka, nie mógł spokojnie patrzeć na ojca, a ataki zimnego gniewu na wiecznie pijanego potwora przychodziły coraz częściej, aż w końcu Ned wolał wyprowadzić się z domu. Zdarzało się, że opanowywała go trudna do poskromienia chęć uderzenia kogoś - czuł wtedy, że uspokoi się dopiero, gdy zaciśnięte w pięści dłonie rozbolą go od zadawanych ciosów. Nie chciał poddawać się tym wybuchom. Już dawno przysiągł sobie, że nie pójdzie w ślady ojca, a od tego dnia wszystko miało ułożyć się inaczej. Ludzie dowiedzą się, że jest odpowiedzialnym fachmanem i zaczną korzystać z jego usług. Najpierw musi jednak wykonać to zlecenie. Wszedł na teren cmentarza, starając się zignorować chłodny dreszcz lęku, który przebiegł mu po plecach. Nie znosił cmentarzy. Jeden z jego kumpli, który całkiem nieźle radził sobie w życiu, okradając groby i sprzedając umrzyków studentom szkół medycznych, próbował namówić go, żeby przyłączył się do jego gangu. Jakoś się wtedy wykpił, powiedział, że ma lepsze widoki, ale w głębi serca po prostu czuł, że takie zajęcie nie przyniosłoby mu szczęścia. Sama myśl o otwieraniu grobów i trumien napełniała go śmiertelnym przerażeniem. Nerwowo rozejrzał się po cmentarzu, szukając wzrokiem ofiary. Ani śladu przeklętej baby... Poczuł ogarniający go lęk. Niemożliwe, musi gdzieś tutaj być, pomyślał. Znał ten cmentarz. Na pewno nie wspięła się na wysoki mur, a jedynym wyjściem była brama za jego plecami. Mały kościół był zamknięty od prawie roku, okna i drzwi dawno zabito deskami. 201 Grobowce... Na pewno schowała się w którejś krypcie, tak... Zrozumiała, że Ned jest groźny i ukryła się w grobowcu, głupia... Jeżeli myślała, że on pozwoli się nabrać, to była w błędzie. Ogarnął wzrokiem kilkanaście kamiennych grobowców, stojących w kilku punktach cmentarza. Niektóre były ogromne, zaprojektowane dla kilku pokoleń zmarłych. Na ziemi przed dużym grobowcem po prawej stronie leżał kawałek materiału. Chyba była to damska chusteczka do nosa... Na pewno dygocze ze strachu w ciemnej krypcie, sama z zamurowanymi kościotrupami, pomyślał. Zupełnie niespodziewanie poczuł coś w rodzaju współczucia. Nie chciałby znaleźć się na jej miejscu, ale skoro już i tak trzęsie się jak osika, to tym łatwiej będzie mu wykonać zadanie. Przy wejściu do grobowca schylił się i podniósł skrawek haftowanego materiału. Tak jak podejrzewał, chusteczka do nosa z delikatnego płótna... Wieczorem podaruje ją Jenny. Pchnął ozdobną kratę i zajrzał do środka. Przeszył go dreszcz. Nigdy nie wybrałby takiego miejsca na schronienie... - Hej, ty! - krzyknął. - Wyłaź stamtąd! Mam dla ciebie wiadomość! Jego głos odbił się echem od kamiennych ścian, lecz wewnątrz nic się nie poruszyło. Ned pomyślał, że może kobieta zemdlała ze strachu. - Cholerna babo, musisz mi wszystko utrudniać, tak?! Nic nie mógł na to poradzić, musiał wejść do środka i wywlec ją stamtąd. Gdyby chociaż miał przy sobie świeczkę albo latarnię... W krypcie było ciemno jak w zaświatach. Niechętnie przekroczył próg. Krótki korytarz prowadził do ciasnego pomieszczenia, od sufitu do podłogi wyłożonego kamiennymi płytami z wyrytymi imionami i nazwiskami zmarłych. Pasmo mętnego, rozproszonego światła, wpadającego przez uchylone skrzydła kraty, wydobywało z ciemności kontury dwóch masywnych, rzeźbionych tru- 202 mień na środku izby. Ned był przekonany, że kobieta ukryła się za nimi. Zrobił jeden krok, potem drugi. Stąpał po grubej, miękkiej warstwie kurzu. Kurz! Za późno spojrzał w dół i natychmiast się zorientował, że na posadzce nie widać żadnych śladów poza jego własnymi. - Do diabła! Błyskawicznie odwrócił się na pięcie i wypadł na zewnątrz. Zobaczył kobietę w szarej sukni, wybiegającą przez bramę. Oszukała go. Rzuciła chusteczkę przed tym grobowcem i schowała się za innym. Ned runął do bramy. Powtarzał sobie, że bez trudu ją dogoni, chociaż w gardle dławiło go napięcie. Potrafi dogonić każdą delikatną paniusię, jakże mogłoby być inaczej... Musi ją dopaść. Od tego zależała jego przyszłość. Lavinia biegła jak szalona, ściskając w dłoniach fałdy spódnicy. Za plecami słyszała goniącego ją mężczyznę. Jeszcze kilka sekund i napastnik wypadnie za bramę... Był młody, silny i szybki, Lavinia zdawała sobie sprawę, że niedługo utrzyma nad nim przewagę. Miała tylko nadzieję, że zdąży wybiec na ulicę i że będą tam jacyś ludzie, którzy zechcą jej pomóc. Nie ulega wątpliwości, że właśnie w takiej chwili bardziej przydałyby się jej spodnie niż spódnica... Jeżeli zdoła uciec bandycie z nożem, umówi się z madame Francescą i omówi z nią sprawę spodni dla siebie i dla Emeline. Łomot ciężkich buciorów był coraz głośniejszy. Wyczuła, że mężczyzna wyciąga rękę i próbuje ją złapać. Nie śmiała się obejrzeć. Miejsce, gdzie ścieżka stykała się z ulicą, było tuż, tuż... Dobry Boże, jeszcze dwa kroki do bezpieczeństwa... Oby... Wypadła na ulicę, jakby niosły ją skrzydła i wpadła prosto w ramiona solidnie zbudowanego mężczyzny w szero- 203 kim, ciemnym płaszczu i nasuniętym na czoło kapeluszu. W pierwszej chwili pomyślała, że to kompan bandziora z nożem i zakręciło jej się w głowie ze strachu. Szarpnęła się, otworzyła usta do krzyku. - Lavinio! - Mocne dłonie Tobiasa zacisnęły się na jej przedramionach niczym żelazne obręcze. - Nic ci nie jest? Odpowiedz, na Boga! Zranił cię? - Tobias... - Na wpół przytomna z ulgi, bezwładnie oparła się o jego pierś. - Bogu niech będą dzięki! Nic mi nie jest, nic... Ale ten człowiek... On ma nóż! Odwróciła się i ujrzała, że jej prześladowca zatrzymał się u samego końca ścieżki. Mężczyzna wpatrywał się w Tobiasa. - To on - powiedziała. - Chyba przyszedł za mną na cmentarz... Zaczekał, aż Aspasia wyszła i wtedy zablokował mi wyjście... Groził nożem... - Zostań tu. - Tobias odsunął ją delikatnie i ruszył w stronę młodego bandyty. Lavinia zrozumiała, że zamierza schwytać tamtego. - Nie, czekaj! - krzyknęła. - Jest niebezpieczny, ma nóż! - Nie szkodzi - spokojnie odparł Tobias. Ani na chwilę nie zwolnił kroku, zmniejszając odległość między sobą i mężczyzną na ścieżce. Lavinia dostrzegła przerażenie na twarzy bandyty. Najwyraźniej widok Tobiasa obudził w nim lęk... Znalazł się w pułapce i wiedział o tym. Jej serce ścisnęło się ze strachu. Zagnane w pułapkę zwierzęta bywają wyjątkowo groźne, pomyślała. Tobias wydawał się nie widzieć noża w ręku mężczyzny. Zbliżał się do niego długim, równym krokiem, jak wilk, który już widzi, że nikt i nic nie wydrze mu ofiary. Bandyta stracił głowę. Ze sztywno wyciągniętym przed siebie nożem, zupełnie jakby był to talizman zdolny ocalić go przed atakiem demona, rzucił się do przodu, najwyraźniej zamierzając wyminąć Tobiasa i uciec. Tobias zrobił unik, chwycił trzymającą nóż rękę i szarp- 204 nął mężczyzną, wykorzystując ciężar jego ciała. Zaatakowany zakreślił łuk w powietrzu i bezwładnie uderzył o najbliższą ścianę. Z jego gardła wydarł się ostry, wysoki wrzask przerażenia, wściekłości i bólu. Osunął się na chodnik, nóż z brzękiem potoczył się po kamiennej płycie. Tobias schylił się i podniósł nóż. - Słodki Ned, jak sądzę... Bandyta zadygotał, jakby ktoś go uderzył. Lavinia pośpieszyła ku obu mężczyznom. - Skąd wiesz, jak on się nazywa? - zapytała. - Wyjaśnię ci to później. - Tobias nie odrywał wzroku od Słodkiego Neda. - Spójrz na mnie! - rzucił rozkazująco. - Chcę zobaczyć twoją twarz! Lavinia zesztywniała, słysząc groźbę w jego głosie. Rzuciła mu szybkie, niepewne spojrzenie. Ocienione szerokim rondem kapelusza rysy wydawały się równie nieruchome i surowe jak twarz jednego z kamiennych aniołów na cmentarzu. Ciałem Słodkiego Neda wstrząsnął kolejny dreszcz. La-vinia zrozumiała, że on także usłyszał zapowiedź odwetu w głosie mężczyzny, który go pokonał. Rzezimieszek powoli przewrócił się na plecy i spojrzał na Tobiasa, jakby wykonywał polecenia potężnego hipnotyzera. Lavinia po raz pierwszy ujrzała twarz Neda. - Taki młody... - wyszeptała. - Jest młodszy od Antho-ny'ego, ma najwyżej siedemnaście lub osiemnaście lat... - A biorąc pod uwagę, że wybrał tę profesję, najprawdopodobniej przed upływem roku zawiśnie na szubienicy. - Tobias patrzył na swoją ofiarę bez cienia współczucia. - Co zamierzałeś zrobić? Ned zadrżał. Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że słowa Tobiasa poraziły jego mięśnie. - Nie zamierzałem skrzywdzić tej pani! - jęknął. - Przysięgam na grób mojej matki, że nic bym jej nie zrobił... Chciałem ją tylko przestraszyć, nic więcej... 205 - Przestraszyć ją? - Tobias zniżył głos. - Dlaczego? - Żeby... Żeby nie zadawała więcej pytań... Lavinia szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Do tej chwili sądziła, że Ned jest zwykłym bandziorem, który wybrał ją na ofiarę, ponieważ została sama na cmentarzu. Tobias nie wyglądał jednak na zdziwionego odpowiedzią chłopaka. - Jakich pytań miała nie zadawać? - Nie wiem... Przyjąłem zlecenie, rozumie pan... Klientka zapłaciła mi połowę, wieczorem miała przysłać resztę pieniędzy. - Klientka? - Lavinia podeszła bliżej. - Opisz kobietę, która cię wynajęła - spokojnie polecił Tobias. - Jeżeli zależy ci na życiu, zrób to dokładnie. - Ja... Ja... Nie mogę myśleć... - Twarz Neda napięła się z przerażenia. Nie ulegało wątpliwości, że robi, co w jego mocy, aby przypomnieć sobie wszystkie szczegóły, lecz lęk przed To-biasem pęta mu język. Nic z tego nie będzie, pomyślała Lavinia. Podniosła rękę i odpięła zamek srebrnego medalionu, który nosiła na szyi. - Pozwól mi go przesłuchać, panie - powiedziała cicho. Tobias zerknął na medalion, zawahał się i wzruszył ramionami. - Dobrze. Chcę wiedzieć wszystko o osobie, która go wynajęła, żeby cię przestraszył. - Popatrz na mnie, Ned - poprosiła łagodnie Lavinia. Jednak Ned nie był w stanie oderwać wzroku od Tobia- sa. W oczach starszego mężczyzny widział chyba coś, co całkowicie przykuło jego uwagę. - Odwróć twarz, Tobiasie - rzekła Lavinia. - Chłopiec wpatruje się w ciebie jak zaczarowany. Musisz przerwać kontakt wzrokowy, inaczej nie zdołam się z nim porozumieć. - Obserwuję go. - Tobias znowu wzruszył ramionami. -Nie mam ochoty na żadne niespodzianki z jego strony... 206 - Wprowadziłeś go w jakiś rodzaj transu, na miłość boską - wymamrotała Lavinia. - Musisz go przerwać, on nie ma siły... Odwróć wzrok, tylko na parę sekund. To powinno wystarczyć... - O czym ty mówisz, do diabła? Chłopak nie jest w żadnym transie, on tylko umiera ze strachu. - Tobias uśmiechnął się zimno do Neda. - I nie bez powodu... Ned nie poruszał się, nawet nie mrugał. Leżał na ziemi, tępo wpatrując się w Tobiasa. - Proszę cię... - powiedziała, bliska rezygnacji. - Dobrze. - Tobias przeniósł wzrok na Lavinię. - Ale jeżeli to nie podziała, pozwolisz mi zająć się nim w odpowiedni sposób, zrozumiano? Szybko spojrzała na niego, zobaczyła to, co widział Ned i wstrzymała oddech. Oczy Tobiasa były jak morze wirującej, srebrzystoszarej mgły. Miała wrażenie, że cały otaczający ją świat zaczyna rozpuszczać się w tej mgle. Straciła równowagę, zachwiała się i poczuła, że wpada w bezdenną, wibrującą ciemność. - Lavinio! - Głos Tobiasa brzmiał jak grzmot. - Co się z tobą dzieje? Jesteś strasznie blada, zaraz zemdlejesz... Z wielkim wysiłkiem wyrwała się z transu i przyszła do siebie. - Co za głupstwa... - Wzięła głęboki oddech. - Nigdy w życiu nie zemdlałam i nie mam takiego zamiaru... Odwróciła się do Neda, który leżał wsparty na łokciu i potrząsał głową, jakby usiłował pozbyć się jakiegoś nieprzyjemnego ciężaru. Dobrze, że nie wpatruje się już w Tobiasa, pomyślała. Pośpiesznie zebrała rozproszone myśli i wzięła się w garść. - Spójrz na mój naszyjnik, Ned... - Lekko uniosła srebrny medalion, aż słońce rozświetliło jasny metal. - Popatrz tylko, jak błyszczy... Wzrok Neda spoczął na łagodnie kołyszącym się medalionie. 207 - Przyjrzyj się, jak tańczy w nim światło - poleciła La-vinia zdecydowanym, mocnym głosem, którym zwykle wprowadzała pacjentów w trans. - Twój umysł i nerwy ogarnie spokój, obawy znikną... Skup się na tańczących punkcikach światła... Twoje ciało robi się ciężkie, czujesz? Słuchaj mojego głosu, tylko mojego głosu... Niech wszystko inne oddali się, odejdzie jak najdalej... Mięśnie twarzy Neda rozluźniły się, sprawiał wrażenie, że przestał dostrzegać Tobiasa i otoczenie, nie jest nawet świadomy, że istnieją. - Opisz kobietę, która wynajęła cię, żebyś mnie śledził -powiedziała Lavinia, gdy zorientowała się, że chłopak zapadł w głęboki trans. - Wyobraź ją sobie tak wyraźnie, jakby stała teraz przed tobą... Czy jest dość jasno, abyś mógł ją zobaczyć? - Księżyc jest prawie w pełni, zresztą ona trzyma w ręku latarnię - wydobywający się z Neda głos był płaski, pozbawiony jakichkolwiek emocji. - Widzę, że jest wysoka, niewiele niższa ode mnie... - Jak jest ubrana? - Na głowie ma mały kapelusik z woalką. Widzę, jak błyszczą jej oczy, ale to wszystko. - Jaką ma suknię? Przez twarz Neda przemknął wyraz niepewności. - Taką zwyczajną, ciemną... Lavinia postanowiła spróbować jeszcze raz. - Czy wygląda jak suknia eleganckiej damy? Jest z ładnego materiału? - Nie - odparł Ned. - Jest z surowego płótna, brązowa albo szara... Taka jak sukienka, którą moja przyjaciółka Jenny nosi do pracy w tawernie... - Czy ta kobieta ma na sobie biżuterię? - Nie. - A buty? Widzisz jej stopy? - Tak... Teraz postawiła latarnię na ziemi i trochę 208 1 III uniosła fałdy spódnicy, żeby się nie zakurzyła... Ma piękne pantofelki z mięciutkiej skórki... - Możesz powiedzieć, jakiego koloru ma włosy? - W świetle księżyca wyglądają na bardzo jasne, jasno-złociste albo siwe, nie wiem... - Jak są uczesane? Ned znowu lekko ściągnął brwi. - Związane na karku w zwyczajny węzeł... Tak mi się wydaje... - Czego oczekuje od ciebie ta kobieta? - zapytała La-vinia. - Chce, żebym poszedł na Claremont Lane i obserwował rudowłosą damę, która mieszka w domu pod numerem siódmym... Kiedy wyjdzie, mam pójść za nią i zaczekać, aż w pobliżu nikogo nie będzie. Wtedy mam ją postraszyć nożem i powiedzieć, że jeżeli nie przestanie za- dawać pytań, znajdę ją i poderżnę jej gardło od ucha do ucha... Tobias postąpił krok do przodu. Lavinia pokręciła głową, gestem nakazując mu milczenie. - I zrobiłbyś to? - odezwała się łagodnie. - Naprawdę spróbowałbyś poderżnąć jej gardło, gdyby nie przestała zadawać niewygodnych pytań? - Nie! - Mimo transu niepokój Neda wyraźnie się nasi- | lił. - Nie jestem mordercą, ale nie mogę pozwolić, żeby ; tamta się zorientowała... To moja pierwsza klientka, nie j chcę jej zniechęcić... Muszę jej powiedzieć, że jeżeli będzie [? trzeba, wykonam zlecenie... Uwierzyła mi... Widzę, że naprawdę uwierzyła... i - Uspokój się... - rzekła szybko Lavinia. - Popatrz, jak i słońce odbija się w srebrnym medalionie i uspokój się... ] Twoje ciało znowu robi się ociężałe, bardzo ciężkie... Nie [ walcz z tym... i Ned rozluźnił się i ponownie pogrążył w transie. j - W jaki sposób ta kobieta cię znalazła? i; I 209 - Powiedziała, że rozpytywała o kogoś takiego i jakiś znajomy mnie polecił. - Gdybyś dzisiaj wykonał zadanie, to jak miałeś się z nią skontaktować, żeby odebrać resztę pieniędzy? - Obiecała, że sama się do mnie zgłosi, tak samo jak za pierwszym razem... Lavinia spojrzała na Tobiasa, lecz on potrząsnął głową, dając jej do zrozumienia, że nie ma żadnych więcej pytań do Neda. - Wyprowadź go z transu - powiedział cicho. Odwróciła się do Neda. - Kiedy strzelę palcami, obudzisz się, nie pamiętając ani słowa z naszej rozmowy... Lekko strzeliła palcami. Ned zamrugał niepewnie i powoli wrócił do rzeczywistości. W jego oczach znowu pojawił się wyraz lęku. Prawie natychmiast przeniósł przerażone spojrzenie z Lavinii na Tobiasa. - Pozwólcie mi odejść, panie - rzekł błagalnie, zupełnie nieświadomy faktu, że we wcześniejszej rozmowie nastąpiła jakaś przerwa. - Przysięgam, że nigdy więcej nie zbliżę się do tej pani, przysięgam na honor zawodowca... - Zawodowca? - powtórzył Tobias, unosząc brwi. - Jakiego znów zawodowca? Takiego, który trudni się straszeniem kobiet? - Przysięgam, że nie dotknę ani jednego włosa na jej głowie... - Akurat tego jestem pewny - Tobias pokiwał głową. -Odwróć się, chłopcze. Ned drgnął. - Co chcecie ze mną zrobić, panie? Obiecuję, że już nigdy nie przyjmę takiego zlecenia, jeśli mnie puścisz... Tobias wyjął długi, wąski skórzany pasek z jednej z głębokich kieszeni w starych spodniach, które miał na sobie. - Mówiłem, żebyś się odwrócił... I złóż ręce na plecach. Ned skrzywił się, jakby lada chwila miał się rozpłakać, 210 lecz w końcu usłuchał. Tobias paroma sprawnymi ruchami związał mu ręce. - Wstawaj! Chłopak powoli dźwignął się na nogi. - Chcecie oddać mnie w ręce agentów z Bow Street, panie? Jeżeli tak, to równie dobrze możecie zadźgać mnie nożem! Powieszą mnie jak nic! Tobias mocno chwycił go za ramię. - Nie idziemy na Bow Street - powiedział i odwrócił się do Lavinii. - Pójdziemy razem do rogu ulicy, tam wsadzę cię do dorożki, którą pojedziesz na Claremont Lane. Zaczekasz na mnie w domu. Lavinia się zawahała. - A co z Nedem? - Zostaw go mnie. To polecenie nie przypadło jej do gustu, podobnie jak Nedowi. Trudno było odgadnąć, w jakim nastroju jest Tobias. - To jeszcze chłopiec, mój drogi... - odezwała się cicho. - Nie chłopiec, ale młody mężczyzna, który szybko stanie się bezwzględnym bandytą. Kiedy następnym razem przyjmie zlecenie, dojdzie być może do wniosku, że morderstwo to ostatecznie nic wielkiego. - Nie, nigdy! - zaprzeczył szybko Ned. - Nie mam do tego smykałki, panie. Jestem złodziejem, ale nie mordercą. - Wydaje mi się, że naprawdę chciał mnie tylko nastraszyć - powiedziała Lavinia. - Zajmę się nim. - Tobias pociągnął Neda w kierunku ulicy. - Chodźmy już, dobrze? Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, więc szkoda czasu... Lavinia usiłowała zapewnić samą siebie, że Tobias nie zrobi chłopcu krzywdy. Był w niebezpiecznym nastroju, ale w pełni się kontrolował, jak zwykle... Czasami trzeba zaufać partnerowi w interesach. 211 21 Vale przyglądał się, jak Joan niespiesznie idzie środkiem sali, w której znajdowała się jego kolekcja starożytnych waz i kamiennych sarkofagów. Przystanęła przed szklaną gablotą, zawierającą kilka naszyjników wysadzanych barwnymi drogimi kamieniami. Promienie słońca, wpadające przez najbliższe okno, złociły jej modnie uczesane włosy, nadając im kolor starego złota, z którego Rzymianie wieki temu wykuli ozdoby stanowiące chlubę zbiorów Vale'a. Przyszło mu do głowy, że jej klasyczny profil mógłby z powodzeniem rywalizować z podobiznami greckich boginek, ale przecież to nie uroda Joan stanowiła jej główną zaletę w jego oczach. W najwyższych kręgach życie towarzyskie co roku rozpoczynało co najmniej kilkanaście młodych kobiet, które były piękniejsze od Joan, chociaż z pewnością brakowało im jej elegancji i dojrzałej pewności siebie. Nie, nie uroda, lecz niedostrzegalna gołym okiem siła osobowości przyciągnęła Vale'a do Joan. Ta kobieta miała w sobie dziwną, tajemniczą moc, która działała na niego niczym magnes... . Ł Wciąż od nowa dziwił się intensywności swego pożądania. Nie pamiętał, kiedy po raz pierwszy uświadomił sobie, że jest w niej zakochany - wiedział tylko, że to uczucie pochłania go całego. Stało się tak potężne, że usunęło w cień jego drugą wielką miłość - budowle i przedmioty, które pozostawili po sobie w Anglii starożytni Rzymianie. Za życia męża Joan Vale nigdy nie pozwalał sobie myśleć o niej w ten szczególny sposób. Fielding Dove należał do nielicznej grupy jego bliskich przyjaciół. Vale szanował tę przyjaźń i cenił ją zbyt wysoko, aby pozwolić sobie na uczucie pożądania wobec jego pięknej żony. Teraz pomyślał, że nawet gdyby sobie pozwolił, i tak nic by mu to nie 212 dało. Joan nigdy nie spojrzałaby na innego mężczyznę, dopóki jej ukochany Fielding był na tym świecie. Jednak Fielding odszedł ponad rok temu i Joan wreszcie wydobyła się z kokonu żałoby. Vale rozpoczął ostrożną, starannie przemyślaną kampanię uwodzenia, kusząc Joan swoją kolekcją sztuki starożytnej i rozmowami o ich wspólnych zainteresowaniach. Namiętność, która ich połączyła, zapłonęła dość szybko i łatwo, lecz Vale zdążył już odkryć, że pragnie czegoś więcej. Chciał, żeby pokochała go tak mocno, jak on ją. Przez pewien czas miał nadzieję, że Joan odwzajemnia jego uczucie, lecz w ciągu ostatnich kilku dni jakby się wycofała. Vale wyczuł, że może ją stracić i ta świadomość napełniła go cichą rozpaczą. Nie miał zresztą pojęcia, co spowodowało wahanie Joan. - Czy pan March prosił cię o radę w sprawie mordercy, który zostawia przy ofiarach pierścienie Memento mori? -zapytała teraz, nie odrywając wzroku od onyksowej kamei. - Wiem, że on i pani Lakę są głęboko zaniepokojeni... - March wspominał o nowej sprawie, ale niewiele mogłem mu pomóc. Razem z Crackenburne'em próbują się dowiedzieć, kto odniósł korzyść w każdym z tych przypadków. - Szukają osoby czy osób, które skorzystały pod względem finansowym, lecz pani Lakę i ja uważamy, że dobrze byłoby zwrócić uwagę na fakt, że śmierć każdej ofiary przyniosła zmianę planów małżeńskich jakiejś młodej damy... - Sądzisz, że to może być istotne? Mam wrażenie, że taki wniosek byłby trochę pochopny... - Ale nie jesteś tego pewny, prawda? - Joan przeszła do dużej witryny z ceramiką. - Na pierwszy rzut oka trudno sobie wyobrazić, by ktoś zlecił zabójstwo tylko po to, aby powstrzymać jakieś małżeństwo i być może umożliwić inne, ale z drugiej strony... - Musisz przyznać, że brzmi to trochę dziwnie... 213 Joan przeciągnęła obleczonym w rękawiczkę palcem wzdłuż rzeźbionego brzegu kamiennego ołtarza. - Z drugiej strony warto sobie uświadomić, jakie zagrożenia niesie ze sobą zawarcie małżeństwa, szczególnie w najwyższych kręgach - dokończyła. Vale pomyślał o olbrzymich fortunach, które często przechodziły z rąk do rąk w rezultacie złożenia przysięgi małżeńskiej, nie wspominając już o tytułach. - Niewykluczone, że masz rację - przyznał. - Może rzeczywiście ktoś byłby zdolny posunąć się aż tak daleko, aby zmienić losy szczególnie lukratywnej umowy małżeńskiej, kto wie... March często powtarza, że pieniądze zawsze stanowią doskonały motyw... Jeśli jednak dobrze pamiętam, w żadnym z tych wypadków w grę nie wchodził naprawdę wielki majątek... - Małżeństwo pociąga za sobą także i inne konsekwencje. - Joan odwróciła się i obrzuciła go poważnym spojrzeniem. - Biorąc pod uwagę, jak olbrzymie ryzyko podejmuje kobieta wstępująca w związek małżeński, można się dziwić, że tego rodzaju morderstwa nie są popełniane znacznie częściej... Vale zmarszczył brwi. - Słucham? Joan zatrzymała się przy Uszkodzonej kolumnie, którą Vale wydobył w czasie prac wykopaliskowych w pobliżu Bath. Kiedyś wspierała dach rzymskiej świątyni. - Naprawdę trudno przecenić niebezpieczeństwa, jakim musi stawić czoło kobieta - powiedziała cicho. - Nie wszystkie łączą się z finansami... - Obawiam się, że nie nadążam za twoim tokiem myślenia, moja droga. - Młoda dama musi myśleć o zagrożeniu dla zdrowia, jakim jest poród, a także o całkowitej utracie kontroli nad swoim majątkiem. Vale pokiwał głową. - Tak to już jest na tym świecie... 214 Rzuciła mu ostre, pełne irytacji spojrzenie, które sprawiło, że pożałował, iż nie zachował tej trywialnej mądrości dla siebie. - Istnieje także ryzyko, że kobieta pozostanie związana na całe życie z podłym człowiekiem, zdolnym wyrządzić krzywdę jej i potomstwu - dodała ponuro. - Albo z utra- cjuszem, który w jedną noc przegra w karty majątek, który powinny odziedziczyć dzieci... Może też odkryć, że jej związek to nie małżeństwo, lecz zimny, pozbawiony wszelkich uczuć układ biznesowy... - Moja droga... - zaczął Vale, nie do końca pewny, co chce powiedzieć. Rozmowa przybrała nagle kierunek, którego nie przewidział. Joan powoli odwróciła się twarzą do niego. Jej oczy pociemniały od smutku i jeszcze jakiegoś uczucia, którego natury Vale w tej chwili nie umiał odgadnąć. - A dla kobiety nie ma ucieczki, kiedy już raz wypowie słowa małżeńskiej przysięgi - dokończyła. Czy wszystkie kobiety postrzegały małżeństwo właśnie w ten sposób, jako ogromne ryzyko, nie tylko dla siebie, ale i dla swoich dzieci? Vale nigdy nie patrzył na kwestię małżeństwa z tego punktu widzenia. Niewiele małżeńskich związków zawierano z miłości i bardzo często zdarzało się, że po narodzinach spadkobiercy każde z małżonków rozpoczynało własne życie. W tak zwanych najwyższych kręgach nikogo nie dziwiło, że oboje nawiązują dyskretne romanse, było to zrozumiałe i wręcz dozwolone. Istnieją jednak granice takiej swobody, pomyślał Vale, a rozwód jest praktycznie niemożliwy. Joan miała rację -po złożeniu przysięgi nie ma już odwrotu. Musiał przyznać, że aż do tej chwili nie zastanawiał się nad fizycznymi, emocjonalnymi i finansowymi zagrożeniami, jakim stawiały czoło wychodzące za mąż kobiety. - Rozumiem... - Oparł się o brzeg rzymskiego sarkofa- 215 gu i założył ręce na piersi. - Małżeństwo to nie tylko kwestie majątkowe, zgadzam się z tobą. Ale co z tego? Rodziny tych młodych kobiet wydawały się całkowicie zadowolone z zaręczyn... Niewykluczone, że dziewczęta miały jakieś wątpliwości, lecz czy naprawdę sądzisz, że dysponowały odpowiednią wiedzą i środkami, aby wynająć płatnego mordercę? - Nie. Obie z panią Lakę uważamy, że najprawdopodobniej zlecenia wyszły od ludzi starszych, a także, co ważniejsze, niezależnych finansowo. Naszym zdaniem, ludzie ci byli bezpośrednio zainteresowani przyszłością młodych kobiet, mamy także wrażenie, że dobrze się znali. - Dlaczego tak sądzicie? - zapytał Vale z zaciekawieniem. - Częściowo z powodu podobieństwa motywu. Wydaje się też prawdopodobne, że zawodowy morderca, świadczący usługi osobom z towarzystwa, musi polegać na re- komendacjach ustnych... - Ach, odwieczny problem reklamy... - Vale uśmiechnął się lekko. - O tym nie pomyślałem... - Zrobiłam listę starszych kobiet z tych trzech rodzin, które mogły być przeciwne układanym małżeństwom swoich młodych krewnych. Każda z nich słynie z żelaznej siły woli, każda dysponuje pokaźnym majątkiem... - Czy są to damy z najwyższych kręgów? - Tak. Vale rozłożył ręce. - W jaki sposób dobrze urodzona kobieta, która spędza czas w salonach i salach balowych, może znaleźć płatnego mordercę, gotowego podjąć się tak niebezpiecznego zlece- nia? Nie przeczę, że bogate damy często mają swoje dziwactwa, ale generalnie rzecz biorąc, nie obracają się wśród przestępców, prawda? - Zaczekajmy, aż pan March i pani Lakę rozpracują tę kwestię. Na razie, zanim powierzę im nazwiska tych trzech dam, chciałabym sama znaleźć łączące je ogniwo... Ustaliłam już, że dwie przyjaźnią się od najwcześniejszej 216 młodości, co sobotę grywają razem w karty i często się spotykają, lecz trzecia nie mieszka w Londynie. Nie wiem nawet, czy zna tamte dwie. - Kim są trzy panie, które podejrzewasz o wynajęcie zabójcy? - Dwie przyjaciółki to lady Huxford i lady Ferring, trzecia to pani Stockard, która nie znosi Londynu i rzadko tu przyjeżdża. Mieszka na wsi, w jednej z posiadłości swojego syna. - No, no, no... - mruknął Vale. Joan szybko odwróciła się od gabloty z rzymskimi monetami. - O co ci chodzi? - Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie, ale zeszłego lata widziałem w Bath panią Stockard w towarzystwie lady Huxford i lady Ferring - rzekł powoli. - Prowadziłem wtedy prace nad mozaikowymi podłogami w znajdującej się niedaleko rzymskiej willi... Na twarzy Joan pojawił się uśmiech. - Sprawiały wrażenie zaprzyjaźnionych? - zapytała, wyraźnie podekscytowana. - Moja droga, wiesz, że nie mam cierpliwości do towarzyskich powiązań i komplikacji, ale Bath to tak mała miejscowość, że nie sposób nie zauważyć osób, które tam przyjeżdżają... Joan uśmiechnęła się szerzej. - A poza tym, z natury jesteś bardzo spostrzegawczy, panie. Powiedz mi, co wywnioskowałeś z zachowania tych dam? - Niewiele... - W głosie Vale'a dało się wyczuć wahanie. - Parę razy spotkałem je na ulicy i raz czy dwa w księgarni, odniosłem jednak wrażenie, że wszystkie trzy dość często przyjeżdżają razem do Bath, aby odbyć kurację wodami leczniczymi. Jedna z nich rzuciła uwagę, z której jasno wynikało, że robią to od lat. * 217 Tobias wszedł do gabinetu tuż po piątej, w chwili, gdy Lavinia zastanawiała się, czy nie powinna nalać sobie drugiego kieliszka sherry w celach leczniczych. Szybko podniosła się z fotela, zadowolona, że go widzi. - Wreszcie jesteś - powiedziała. - Bardzo się niepokoiłam... Siadaj, mój drogi, naleję ci sherry. - Dajmy sobie spokój z sherry. - Tobias wyjął spod pachy zawinięty w kawałek płótna pakunek. - Doszedłem do wniosku, że kiedy pracujemy razem, potrzebuję nieco silniejszego środka wzmacniającego... Lavinia zmarszczyła brwi. - Co to takiego? - Francuski koniak. - Tobias rozwinął tkaninę i postawił na stoliku ciemną butelkę. - Uśmiechnięty Jack był na tyle miły, że pozwolił mi uzupełnić zapasy ze swojej najświeższej dostawy... Z zaciekawieniem przyglądała się, jak otwiera butelkę i nalewa sporo koniaku do kieliszka. - Myślisz, że to z przemytu? - zagadnęła. Tobias uniósł prawą brew. - Biorąc pod uwagę silną awersję Jacka do płacenia cła, możemy być tego całkowicie pewni. - Upił łyk koniaku i spojrzał na Lavinię. - Nie miałem ochoty wypytywać o pochodzenie tego znakomitego trunku. Dasz się skusić? - Nie, dziękuję, chyba zostanę przy sherry... Podeszła do barku, sięgnęła po karafkę i napełniła kieliszek do połowy. Przez chwilę szacowała wzrokiem ilość alkoholu, po czym dolała jeszcze trochę. Mam za sobą męczący dzień, pomyślała. Tobias zajął ulubiony fotel i oparł lewą kostkę na podnóżku. Lavinia usiadła za biurkiem. - No, dobrze... - powiedziała. - Do rzeczy. Co zrobiłeś ze Słodkim Nedem? - Oddałem go w ręce Jacka. Drgnęła ze zdziwienia. - Dlaczego, na miłość boską? 218 - Chłopak musi zdobyć uczciwy zawód. - Oczywiście, ale co może w tej sprawie zrobić Jack? Nauczy go prowadzenia gospody? - Nie, a przynajmniej nie od razu. Tak się składa, że dzięki swojemu dawnemu zajęciu Jack ma sporo znajomości wśród kapitanów statków, ci zaś zawsze szukają nowych członków załogi. Słodki Ned właśnie w tej chwili stawia pierwsze kroki na drodze do chwalebnej kariery na morzu... - Z tego, co opowiadałeś mi o swoim przyjacielu Jacku wynika jasno, że biedny Ned zostanie przemytnikiem! - Spójrz na to z bardziej pozytywnej strony, jeśli wszystko dobrze pójdzie, chłopak zarobi tyle, że za kilka lat będzie mógł przejść na wczesną emeryturę. My dwoje marzymy o tym samym, prawda? - A jeśli wszystko pójdzie źle? - Nie martw się, Jack zadba, żeby nasz Ned pływał z doświadczonym kapitanem, który wie, co robi. Lavinia przechyliła głowę. - Ned to jeszcze bardzo młody chłopiec, naprawdę. I pewnie nie ma nikogo, kto by się o niego zatroszczył... - Nie marnuj litości, moja droga. Ned spokojnie wziął pieniądze za to, aby nastraszyć cię nożem, a za rok lub dwa bez większego wahania dźgnąłby cię tym samym ostrzem między żebra, najpewniej za podobną sumę. - Och, nie wydaje mi się... - Możesz mi wierzyć, Słodki Ned ma zadatki na zawodowego bandziora. - Możliwe, ale wystarczy uświadomić sobie, w jakich warunkach dorastał, pozbawiony jakichkolwiek perspektyw, aby poczuć litość. - Daję słowo, że litość nie była uczuciem, które mnie ogarnęło, kiedy zobaczyłem, jak gnał za tobą na tej ścieżce! Lavinia uśmiechnęła się lekko. - Nie mów mi tylko, że los tego chłopaka nie obudził w tobie żadnych cieplejszych uczuć... Mogłeś zaprowadzić 219 go na Bow Street, gdzie niewątpliwie zakuliby go w kajdany, a później skazali na śmierć przez powieszenie, ale zamiast tego zabrałeś go do Uśmiechniętego Jacka. - I wcale nie dałbym głowy, czy postąpiłem słusznie. -Tobias utkwił wzrok w kieliszku. - Ned najprawdopodobniej i tak zadynda, to tylko kwestia czasu. - Jeżeli nawet tak się stanie, to nie z twojej winy - rzekła łagodnie. Tobias przełknął łyk koniaku. Nie odpowiedział, lecz jego twarz przybrała nieco pogodniejszy wyraz. Długą chwilę siedzieli w milczeniu. - O czym chciała z tobą porozmawiać Aspasia? - przerwał ciszę Tobias, poprawiając się w fotelu. Lavinia lekko poruszyła kieliszkiem. - Usiłowała zapewnić mnie, że nie ma na ciebie zakusów. - Sam mogłem ci to powiedzieć - Tobias ściągnął brwi. -Zrobiłem to zresztą, jeśli mnie pamięć nie myli... - Niezupełnie. Poinformowałeś mnie, że ty nie jesteś nią zainteresowany. Wzruszył ramionami. - To przecież to samo! - Bynajmniej - odparła chłodno Lavinia. - Tak czy inaczej, zrozumiałam, że była źle traktowana i przez ojca, i przez męża, w rezultacie smutnych przeżyć przysięgła sobie, że nigdy nie odda mężczyźnie serca i nie wyjdzie drugi raz za mąż, lecz niedługo potem na jej drodze stanął Zachary Elland. Miałeś rację, Aspasia rzeczywiście wierzyła, że łączyło ich pokrewieństwo dusz i doznała szoku, kiedy odkryła prawdę o Ellandzie. - Cieszę się, że doszłyście do pewnego porozumienia. Szkoda tylko, że ściągnęła cię na ten przeklęty cmentarz... - Przecież to nie była jej wina! Słodki Ned szedł za mną od samego domu i czekał tylko na okazję, aby mnie zaskoczyć. Gdyby nie udało mu się pod cmentarzem, spróbo- 220 wałby dopiąć swego gdzie indziej, w jakimś parku albo na pustej ulicy. - Nie przypominaj mi o tym. - Tobias napił się koniaku i postawił kieliszek na poręczy fotela. - Musimy się zastanowić, dlaczego zabójca wynajął kogoś takiego jak Słodki Ned, aby zniechęcić cię do dalszego udziału w dochodzeniu... - Masz jakąś teorię? - Najprawdopodobniej nowy Memento Mori traktuje cię jako swoistą komplikację - zauważył Tobias. - Jego celem jest rzucenie mi wyzwania i przestraszenie Aspasii, wolałby jednak, żebyś ty nie uczestniczyła w całej sprawie. - Więc chce, żebym po prostu dała sobie spokój? - Chyba uważa, że nie pozwolę ci prowadzić dochodzenia, jeżeli dojdę do wniosku, że twoje życie jest w niebezpieczeństwie. - Tobias spojrzał Lavinii prosto w oczy. -I niewykluczone, że ma rację... - Nawet o tym nie myśl - rzuciła ostrzegawczo. - Nie możesz kazać mi wycofać się z dochodzenia, za mocno się w to wszystko zaangażowałam... - przerwała, słysząc pukanie do drzwi. - Tak, pani Chilton? Drzwi się otworzyły. - Pani Dove i lord Vale z wizytą do pani - oznajmiła pani Chilton uroczystym tonem, którym zwykle obwieszczała przybycie wyjątkowo ważnych gości. - O, Boże! - Lavinia zerwała się na równe nogi. - Oboje?! Wizyty Joan już jakiś czas temu przestały robić na niej wrażenie, lecz przybycie jego lordowskiej mości wprawiło ją w nerwowe podniecenie. - Niech pani będzie tak dobra i zaprosi ich do salonu -powiedziała szybko. - I proszę podać herbatę, dobrze? Tę nową ulung, którą kupiła pani parę dni temu... Pan March i ja zaraz do nich zejdziemy. - Tak, proszę pani... - Pani Chilton wycofała się, zamykając za sobą drzwi. - Nie mogę uwierzyć, że lord Yale naprawdę tu jest. - 221 Lavinia strząsnęła fałdy sukni i podeszła do lustra, aby poprawić fryzurę. - Myślisz, że herbata wystarczy, mój drogi? Może powinnam zaproponować im sherry... Tobias bez pośpiechu wstał z fotela. - Coś mi mówi, że Vale chętniej napiłby się mojego nowego koniaku... Lavinia odwróciła się od lustra. - Doskonały pomysł! Będą nam potrzebne kieliszki... Ty idź do salonu, a ja zamienię słowo z panią Chilton! Zmierzył ją pełnym rozbawienia spojrzeniem. - Kiedy wybiegłaś z tego przeklętego cmentarza, uciekając przed bandytą, nie byłaś nawet w połowie tak zdenerwowana! - Chodzi przecież o wizytę samego lorda Vale, na miłość boską! W tym mieście jest mnóstwo pań domu, które bez chwili wahania popełniłyby morderstwo, byle tylko ujrzeć go w swojej sali balowej, a tu teraz on tak po prostu siedzi sobie w moim salonie! - Lavinia wykonała kilka nerwowych gestów. - Pośpiesz się, nie chcę, żeby pomyślał, iż nie jest gościem mile widzianym! Biegnę powiedzieć pani Chilton o kieliszkach! - Przy okazji poproś ją, żeby podała swoje porzeczkowe ciasteczka. - Tobias wziął butelkę z koniakiem i ruszył ku drzwiom. - Mówiła mi, że ma jeszcze kilka... - Och, dobrze, dobrze! Idźże wreszcie! Ramię w ramię zeszli po schodach. Tobias poszedł do salonu, natomiast Lavinia skręciła w lewo i wpadła do kuchni. - Kieliszki do koniaku dla panów, pani Chilton! - zawołała. - Pan March prosi też o ciasteczka z porzeczkami... Pani Chilton podniosła czajnik z wrzątkiem i zalała herbatę. - Tak jest, proszę pani. Zaraz przyniosę tacę, niech pani spokojnie zajmie się gośćmi. - Oczywiście... Lavinia wzięła głęboki oddech, uspokoiła się i wyszła 222 z kuchni. Drzwi do salonu były otwarte. Na progu przystanęła na ułamek sekundy, wyprostowała się i przywołała na twarz swobodny, czarujący uśmiech. Vale rozmawiał przy oknie z Tobiasem, Joan siedziała na sofie, ubrana w elegancką błękitną suknię, której każda fałda została ułożona z wielką precyzją i dbałością. - Ach, oto i pani Lakę... - Vale uprzejmie skłonił głowę. - Muszę powiedzieć, że wygląda pani wręcz cudownie świeżo jak na damę, która część dnia spędziła na zabawie w kotka i myszkę z bandytą, i to jeszcze na cmentarzu... - Widzę, że Tobias już państwa o wszystkim poinformował... - Lavinia z gracją wykonała ukłon. - Nic ci się nie stało? - zapytała niespokojnie Joan. - Na szczęście nic, dziękuję. - Lavinia usiadła na krześle, mając nadzieję, że fałdy jej sukni ułożą się równie dobrze jak spódnica Joan. - Właśnie zastanawialiśmy się nad motywami działania zabójcy... Zdaniem Tobiasa morderca uznał mnie za komplikację i chce zmusić, bym wycofała się ze sprawy. - Między innymi z tego powodu postanowiłam cię dziś odwiedzić... - Joan rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku Vale'a. - Mam kilka informacji, które mogą okazać się przy- datne. Myślę też, że prawie udało mi się przekonać jego lordowską mość, iż te morderstwa pozostają w związku z odwołanymi ślubami... - Naprawdę? - zapytał z zainteresowaniem Tobias. - Mam jeszcze pewne wątpliwości - rzekł Vale. - Nie mogę jednak zaprzeczyć, że trzy starsze damy, których nazwiska wymieniła Joan, faktycznie mogły mieć motyw... Wszystkie trzy niewątpliwie dysponują wystarczającymi środkami, aby opłacić zabójcę. Po plecach Lavinii przebiegł dreszczyk podniecenia. Spojrzała na Joan. - Trzy starsze damy? Powiedz mi, o kogo chodzi... - Pierwsza to lady Huxford. Sądzę, że miała powód, 223 aby zlecić zamordowanie Fullertona, który stosunkowo niedawno zaręczył się z córką Panfielda, o ile pamiętasz... - Tak, oczywiście - potwierdziła Lavinia. - Lady Huxford jest babką dziewczyny ze strony matki. Ma sześćdziesiąt parę lat, mniej więcej tyle, ile miał Fuller-ton. Pewna dobrze poinformowana osoba powiedziała mi, że Fullerton uwiódł ją, kiedy debiutowała na salonach, po czym zerwał z nią, aby zawrzeć korzystniejsze finansowo małżeństwo. Ojciec porzuconej dziewczyny był dość bogaty i wpływowy, aby postarać się dla niej o innego narzeczonego, zanim w towarzystwie rozeszła się plotka o jej ruinie, lecz ona nigdy nie wybaczyła Fullertonowi... - I nagle, wiele lat później, dowiedziała się, że mężczyzna, który ją wykorzystał, poprosił o rękę jej wnuczki! -Lavinia ze zrozumieniem pokiwała głową. - Lady Hux-ford musiała wpaść w furię! - Nie mogła jednak nic powiedzieć ani zrobić, aby uniemożliwić zawarcie tego związku - podjęła Joan. - Była bezradna. Wszyscy poza nią uważali, że to znakomita partia... Lady Huxford na pewno nie czuła się na siłach, aby wyznać rodzinie prawdę o swojej przeszłości, zresztą nie wiadomo, czy wiele by to zmieniło. Pani Chilton wniosła obficie zastawioną tacę. Tobias nalał koniak i podał kieliszek lordowi Vale. - Kim jest druga podejrzana na pani liście potencjalnych klientek Memento Mori? - zwrócił się do Joan. - Lady Ferring - odparła. - Sądzę, że mogła wynająć zabójcę, aby usunąć lady Rowland, która jakoby wypiła zbyt dużo toniku nasennego. Na pewno przypominacie sobie, że po śmierci lady Rowland natychmiast zerwano zaręczyny jej wnuczki z wnukiem lady Ferring... Lavinia skinęła głową. - Mówiłaś mi, że lady Rowland za wszelką cenę chciała wydać najstarszą wnuczkę za młodego Ferringa, ponieważ w młodości namiętnie kochała się w jego dziadku. - Tak. Okazuje się, że żona lorda Ferringa doskonale 224 wiedziała o jego romansie i była szaleńczo zazdrosna o lady Rowland, która kiedyś cieszyła się opinią wielkiej piękności. Słyszałam, że te dwie damy kilkakrotnie urządzały gorszące sceny, i to publicznie. Kłótnie miały miejsce mniej więcej trzydzieści lat temu, ale podobno wrogość między lady Ferring i lady Rowland nigdy nie wygasła... - I nagle pewnego dnia lady Ferring, już owdowiała, odkryła, że jej niegdysiejsza rywalka, lady Rowland, knuje spisek, aby połączyć oba rody przez małżeństwo swojej wnuczki z młodym Ferringiem - szepnęła Lavinia. - Założę się, że o mało nie oszalała ze złości. - Czegoś tu nie rozumiem... - odezwał się Tobias. -Dlaczego plany małżeńskie upadły po śmierci lady Rowland? - Ponieważ tylko jej tak bardzo zależało na tym związku - wyjaśniła Joan. - Kiedy syn lady Rowland, a ojciec młodej damy, odziedziczył majątek matki, postanowił inaczej rozdysponować pieniądze. Okazuje się, że ma nie jedną, lecz siedem córek, o których przyszłość musi zadbać. Zamierza podzielić spadek między wszystkie dziewczęta, po równo, co oznacza, że najstarsza nie otrzyma fortuny i tym samym straci pozycję wielkiej dziedziczki, a młody Ferring poszuka sobie nowej narzeczonej. - Kto miałby zlecić trzecie zabójstwo? - zapytał Tobias, wyraźnie zaintrygowany. - Trzecią ofiarą był pan Newbold - rzekła Joan. - Motywy tego zabójstwa wydają mi się najłatwiejsze do wytłumaczenia. Newbold był bardzo zamożnym, ale naprawdę przerażającym człowiekiem. Gdy oświadczył się o młodą pannę Wilson, wszyscy jej bliscy byli gotowi zapomnieć o jego strasznej reputacji ze względów finansowych. Wszyscy z wyjątkiem babki młodej damy ze strony matki, pani Stockard... Pani Stockard sama we wczesnej młodości została wydana za takiego samego rozpustnego drania i nie chciała, aby jej wnuczka przeżyła podobne piekło... 225 - Świetna robota! - oświadczyła Lavinia z satysfakcją, zwracając się do Tobiasa. - Oto silne motywy i środki finansowe na osiągnięcie celu, panie... Tobias i Vale wymienili spojrzenia. - Jest w tym pewna logika - odezwał się Vale. Joan odchrząknęła. - Istnieje jeszcze jedno ważne ogniwo, łączące te przypadki - rzekła. - Trzy damy przyjaźnią się od wielu, wielu lat. Lady Huxford oraz lady Ferring są praktycznie nie- rozłączne. - To ciekawe... - powiedział cicho Tobias. - Ich przyjaźń niewątpliwie tłumaczy, w jaki sposób wszystkie skorzystały z usług tego samego zabójcy. Jedna z nich znalazła go i poleciła pozostałym. Lavinia lekko postukała palcami o poręcz sofy. - Wiele bym dała za możliwość zadania kilku pytań tym szacownym damom... W salonie zapadła cisza. Lavinia zorientowała się, że jej goście wpatrują się w nią uważnie. - Oczywiście, zrobiłabym to bardzo delikatnie i dyskretnie - dodała gładko. - Oczywiście... - mruknął Tobias. - Nikt nie zaprzeczy, że słyniesz z tych umiejętności... - Posłuchaj... - Kiedy ostatnim razem bardzo delikatnie i dyskretnie zabrałaś się do zadawania pytań, doprowadziłaś do tego, że wyrzucono nas z zamku Beaumont. Bez śniadania. - Czy naprawdę zamierzasz przy każdej okazji wypominać mi ten drobny incydent, panie? - Tak - odparł Tobias. Joan się uśmiechnęła. - Czułam, że będziesz chciała porozmawiać z naszymi trzema paniami - powiedziała. - W sprawie pani Stockard raczej ci nie pomogę, bo ona niezwykle rzadko pokazuje się w Londynie, mogłabym jednak zaaranżować spotkanie z lady Huxford i lady Ferring. 226 - Och, to byłaby ogromna pomoc! - ucieszyła się Lavi-nia. - Jak się do tego zabierzemy? - Znajoma, która opowiedziała mi plotki sprzed lat, utrzymuje, że obie panie uwielbiają wieczorne koncerty w Vauxhall, zwłaszcza te połączone z pokazami sztucznych ogni. Taki właśnie koncert ma odbyć się jutro, więc pomyślałam, że mogłybyśmy tam razem pojechać. Postaram się w naturalny sposób przedstawić cię starszym damom, co ty na to? - Znakomity pomysł! - Lavinia z entuzjazmem pokiwała głową. - Mam wrażenie, że jesteśmy już blisko rozwiązania zagadki... - W takim razie dlaczego czuję, że przeoczyliśmy jakiś niezwykle ważny ślad? - zapytał Tobias, nie odrywając wzroku od okna. - Może dlatego, że w twojej naturze leży postrzeganie zdarzeń z najbardziej ponurego i przygnębiającego punktu widzenia - oznajmiła Lavinia dziarskim tonem. - Powinieneś popracować nad pozytywnym, optymistycznym podejściem do świata i ludzi, panie. Twoje usposobienie bardzo by na tym zyskało. Ku pewnemu zaskoczeniu Tobiasa, Vale razem z nim opuścił dom pod numerem siódmym, aby pieszo udać się do swego klubu. Tobias nie przypuszczał, że człowiek o tak samotniczym usposobieniu lubi spacerować po mieście, szybko doszedł jednak do wniosku, że nie powinien się dziwić, ponieważ Vale, który dużo czasu poświęcał pracom wykopaliskowym, najwyraźniej był przyzwyczajony do fizycznego wysiłku. Przyćmione, miękkie światło kończącego się letniego dnia skąpało ulice, skwery i parki. Kontury okien i bram budynków rysowały się w nim wyraźnie, wręcz precyzyjnie - Tobias pomyślał, że żaden malarz nie umiałby oddać ich z taką ostrością. Wąskie alejki i dziedzińce powoli pogrążały się w głębokim cieniu. 227 - Wygląda na to, że twoja partnerka słusznie określiła motywy zabójstw - odezwał się Vale. - Pani Lakę ma doskonałą intuicję... - Lavinia i Joan rzeczywiście znalazły ogniwo łączące te trzy kobiety i potencjalne powody ich działania. - Tobias pokręcił głową. - Nie sposób nie brać tego po uwagę... A jednak wizja trzech starszych dam, uciekających się do morderstwa, aby powstrzymać zawarcie małżeństw, wydaje mi się bardzo niepokojąca. - Przyznam ci się, że kiedy Joan pierwszy raz powiedziała mi, do jakich wniosków doszły z Lavinią, po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Tobias lekko się uśmiechnął. - Chyba zbyt często nie doceniamy przedstawicielek płci pięknej... - Otóż to... - Vale przyglądał się grupie chłopców, puszczających latawce w parku. - Dostałem dzisiaj niezłą nauczkę. Odbyłem z Joan niezwykle pouczającą rozmowę i muszę poważnie zastanowić się nad paroma sprawami. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, jak mało atrakcyjne jest małżeństwo dla inteligentnej, dojrzałej i finansowo niezależnej kobiety? Tobias chwilę w milczeniu obserwował, jak jeden z latawców wzbija się wysoko ponad czubki drzew. - Ostatnio sam dużo o tym myślałem - powiedział w końcu. - Rozumiem... Tobias przeniósł spojrzenie na przyjaciela. - Czy słusznie podejrzewam, że rozważamy podobną kwestię? - zagadnął. Vale prawie niedostrzegalnie skinął głową. - Po śmierci żony nie planowałem ponownego związku - rzekł. - To znaczy... Cóż, myślałem tak do niedawna. Mam dwóch synów - obaj założyli już rodziny, więc problem tytułu i spraw majątkowych nie istnieje. Badanie starożytnych ruin dostarcza mi rozrywki intelektualnej 228 i satysfakcji, a jeśli chodzi o przyjemność fizycznego obcowania z kobietą, no cóż, obaj doskonale wiemy, jak łatwo można ją sobie zapewnić. Szczególnie kiedy jest się bogatym, utytułowanym przedstawicielem arystokracji, człowiekiem, który może mieć tyle kochanek, ile zechce, pomyślał Tobias, lecz oczywiście nie wypowiedział tego na głos. Tak czy inaczej, w tym wypadku nie było ono do końca słuszne i sprawiedliwe. Vale niewątpliwie miał wiele dyskretnych romansów, ale nigdy nie pokazywał się w towarzystwie kosztownych kurtyzan czy wulgarnych damulek z półświatka. - Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem samotny, dopóki nie zacząłem spędzać więcej czasu z Joan - ciągnął Vale. - W pewnej chwili poczułem się tak, jakbym odkrył istnienie tajemnego, wspaniałego eliksiru... - A kiedy go spróbowałeś, zaczęła cię dręczyć mroczna obawa, że nigdy w pełni nie zaspokoisz pragnienia... Vale rzucił mu nieco ironiczne, rozbawione spojrzenie. - Widzę, że ty również rozsmakowałeś się w tym eliksirze... - Cóż, mój drogi, można powiedzieć, że nasza sytuacja ma jednak pewien aspekt pozytywny. - Tobias się uśmiechnął. - Naprawdę? Jakiż to? - Możemy być pewni, że jeżeli już uda nam się namówić nasze wybranki, aby nas poślubiły, wyjdą za nas z miłości, obdarzając nas szczerym zaufaniem. - Nie dla korzyści finansowych czy towarzyskich, tak? -W uśmiechu Vale'a nie było cienia wesołości. - Ale co zrobimy, jeśli dadzą nam kosza, do diabła? - Wydaje mi się, że właśnie ta obawa nie pozwala nam po prostu im się oświadczyć. - Tak... - Vale westchnął ciężko. - Nie rozwiążemy tego problemu, prowadząc dalej tę przygnębiającą rozmowę... Lepiej skoncentrujmy się na waszym dochodzeniu. Naprawdę uważasz, że przeoczyliście jakiś istotny trop? 229 - Jestem o tym przekonany. - Tobias patrzył, jak lot najwyżej wznoszącego się latawca załamuje się gwałtownie. Papierowy ptak zawirował i zaczął powoli spadać. - Nie tylko moja partnerka może pochwalić się intuicją... Już dawno nauczyłem się ufać swojemu instynktowi, przynajmniej w tej dziedzinie. 22 Crackenburne szybciej niż zwykle odłożył gazetę i popatrzył na Tobiasa spod zmarszczonych brwi. - No, wreszcie się zjawiłeś! Gdzież ty się podziewałeś, do diabła? - Szukałem tropów i wskazówek. - Tobias usiadł na krześle naprzeciwko kominka. - W ten sposób zarabiam na życie, o ile pamiętasz, panie. Nie wszyscy możemy pozwolić sobie na to, aby spędzać całe dnie w klubach... - Widzę, że jesteś dziś w fatalnym humorze... Czy oznacza to, że sprawy nie układają się zbyt dobrze? - Wręcz przeciwnie, mam więcej tropów niż trzeba i ani jednego logicznego wniosku. - Tobias oparł łokcie na ramionach fotela i ostrożnie rozprostował lewą nogę. - Czy przyszłoby ci do głowy, panie, że starsza dama może wynająć płatnego zabójcę, aby nie dopuścić do korzystnego zamążpójścia swojej wnuczki? Crackenburne zamrugał niepewnie i jeszcze mocniej ściągnął brwi. - Raczej nie, ale nie da się zaprzeczyć, że małżeństwo to cholernie poważna sprawa w naszych kręgach. Trudno określić, jak daleko może posunąć się zdecydowana na wszystko osoba tam, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze i tytuły... Znam rodziców, którzy sami stawiają swoje córki w kompromitującej sytuacji, aby zmusić młodego mężczyznę do oświadczyn. Co roku, w każdym sezonie, wysoko 230 urodzone damy i dżentelmeni właściwie sprzedają swoje dzieci, często oddając je w ręce bogatych złoczyńców z najlepszych rodów... Dlaczego ktoś miałby nie popełnić morderstwa, aby osiągnąć cel? - Słusznie... - mruknął Tobias. - Cóż, wszystko wskazuje na to, że nasz nowy Memento Mori zwrócił uwagę na to zapotrzebowanie na rynku i skorzystał ze sposobności... Panie Lakę i Dove są przekonane, że lady Huxford, lady Ferring oraz niejaka pani Stockard zostały jego klientkami. Zwięźle i jasno wyłożył teorię Lavinii. - Coś takiego... - odezwał się Crackenburne po długiej chwili milczenia. - Interesujący pomysł... Jeśli spojrzeć na wypadki z tej perspektywy, nie sposób zaprzeczyć, że jest to prawdopodobne... Pamiętam jedną z awantur między lady Ferring i lady Rowland, mój drogi, było to nawet zabawne... Przypominam też sobie plotki o lady Huxford i Fullertonie. Wszyscy zastanawiali się wtedy, czy naprawdę coś ich łączy. Jeśli chodzi o panią Stockard, to nie mia- łem przyjemności jej poznać, doskonale rozumiem jednak, dlaczego inteligentna, rozsądna osoba mogłaby sprzeciwiać się małżeństwu swojej wnuczki z Newboldem... - Panie Lakę i Dove zamierzają dyskretnie zadać parę pytań lady Huxford oraz lady Ferring w czasie dzisiejszego koncertu w Vauxhall - rzekł Tobias. - Natomiast ja będę dalej węszył, starając się znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, kim jest osoba, która nasłała bandytę, żeby postraszył moją partnerkę. - Masz jakieś przypuszczenia? - Kilka. Aby wynająć kogoś takiego jak Słodki Ned, trzeba mieć znajomości w świecie przestępczym. Z doświadczenia wiem, że te kręgi są lustrzanym odbiciem towarzystwa, w którym my się obracamy, a obowiązujące tam i wśród nas prawa w gruncie rzeczy niewiele się różnią. - Krótko mówiąc, tu i tam plotki szerzą się równie szybko... - pokiwał głową Crackenburne. - Właśnie. 231 - Wieść o zatrudnieniu Słodkiego Neda błyskawicznie dotarła do twojego przyjaciela Jacka, a to chyba najlepszy dowód... - Jack nadal szuka informacji, które mogłyby mi się przydać - powiedział Tobias. - Jeżeli będziemy mieli szczęście, wcześniej czy później natrafi na coś interesującego. - Dowiedział się czegoś o Ellandzie? - Jeszcze nie. Brwi Crackenburne'a znowu zbiegły się nad krawędzią okularów. - Zaciekawiło mnie twoje spostrzeżenie, że Elland celowo unikał wszelkich kontaktów z mieszkańcami ubogich dzielnic - zauważył. - Długo się nad tym zastanawiałem... Masz rację, Elland istotnie uważał się za eleganckiego mordercę - był dumny z faktu, że obraca się w najlepszym towarzystwie, nie wśród przedstawicieli półświatka. - Przypominam sobie, że kilka razy prosiłem go o pomoc w zbieraniu informacji w dokach czy burdelach, lecz zawsze odmawiał. - Tobias utkwił wzrok w oknie. -Twierdził, że nie ma pojęcia, jak zachowywać się w takich miejscach, więc i tak na nic mi się nie przyda... Kiedy jednak dziś patrzę na to z pewnej perspektywy, dochodzę do wniosku, że w jego stosunku do ludzi z gorszego świata kryła się nie tylko pogarda, ale i. strach. Crackenburne się zamyślił. - Ludzie dość często maskują lęk wzgardą - powiedział. - Myślę, że Elland mógł zachowywać się tak z konkretnego powodu. - Co masz na myśli? - Nie wykluczam, że sam pochodził z półświatka i bardzo się bał tam wrócić. - Żeby go ktoś nie rozpoznał? - zapytał Crackenburne. - Najprawdopodobniej. Tak czy inaczej, nowy Memento Mori raczej nie podziela obaw i zahamowań Ellanda, bardzo sprawnie zajął się wynajęciem Słodkiego Neda. 232 - Może nie miał innego wyjścia... - Jeżeli tak, to daje mi to tym większą nadzieję, że pozostawił jakieś ślady - uśmiechnął się Tobias. - Życzę ci powodzenia. - Crackenburne odchrząknął. -A przy okazji... Mam dla ciebie garść informacji o drugiej interesującej cię osobie... - O Dominicu Hoodzie? Crackenburne kiwnął głową. - Nie wiem, czy te wiadomości ci się przydadzą, ale może przynajmniej podsuną ci myśl, gdzie zacząć szukać. Tobias wsunął wytrych do skórzanego pokrowca i rozejrzał się po zaciemnionym laboratorium. Rozpoznał kształty kilku aparatów i sprzętów. Na umocowanej na najbliższej ścianie półce połyskiwały ustawione w rzędzie probówki, w rogu stała maszyna elektryczna, na ławce teleskop, tuż obok mikroskop. Obecność wszystkich urządzeń świadczyła o zamożności właściciela i jego namiętności do nauki. Tobias przeszukał już sypialnię i niewielki salon. Laboratorium było zamknięte na klucz, dlatego zostawił je sobie na koniec. Teraz, stojąc wśród skarbów, które Dominie Hood cenił najwyżej, pomyślał, że jeżeli młody człowiek ma jakieś tajemnice, to prawdopodobnie klucz do nich znajduje się właśnie tutaj. Było parę minut po dziewiątej wieczorem. Trochę wcześniej Tobias widział, jak Dominie wychodzi z domu, ubrany w elegancki surdut, co wskazywało, że zamierza udać się do klubu lub z wizytą. Powinien wrócić najwcześniej za dwie, trzy godziny; świadczył o tym także fakt, że jego służący niedawno również opuścił dom, kierując się w stronę najbliższej kawiarni. Tobias szybko i metodycznie zabrał się do pracy. W laboratorium panował idealny porządek, co znacznie ułatwiło mu zadanie. To, czego szukał, znalazł w zamkniętej szufladzie stojącego pod oknem biurka. 233 Oprawny w skórę dziennik z zapiskami dokonanymi kobiecym charakterem pisma. Pierwsze pochodziły sprzed dwudziestu dwóch lat. Kiedy on dotyka mojej dłoni, serce bije mi mocno i szybko... Dziwne, że nie mdleję... Nie potrafię opisać, jak niezwykłe i głębokie jest uczucie, które budzi we mnie jego obecność. Wystarczy, że go widzę, a już ogarnia mnie fala wielkiego szczęścia. Ostrzegł mnie, żebym nic nie mówiła rodzicom ani przyjaciółkom, ale doprawdy nie wiem, jak uda mi się zatrzymać dla siebie ten cudowny sekret... Tobias przerzucił kilka kartek. Me mogę uwierzyć, że mnie porzucił... Przysięgał przecież, że kocha mnie tak namiętnie jak ja jego... Na pewno wróci po mnie zgodnie z obietnicą, jaką mi złożył... Uciekniemy razem. * * * Mama mówi, że jestem zrujnowana. Wczoraj cały dzień przepłakała w swojej sypialni. Dziś rano papa poszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi na klucz. Phillips mówi, że papa wypił dwie butelki wina i morze koniaku... Bardzo się boję. Wysłałam wiadomość mojemu ukochanemu, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Dobry Boże, co zrobię, jeżeli V° mn^e me przyjedzie ? Nie wyobrażam sobie życia bez niego, nie umiem... * * * Przed chwilą papa poinformował mnie, że mój najdroższy jest żonaty. Mama mówi, że ma nie tytko żonę, ale także małą córeczkę i drugie dziecko, które przyjdzie na świat pod koniec łata. To po prostu niemożliwe. On nie mógłby mnie tak okłamać, nigdy w to nie uwierzę... * # * Rano wyjeżdżamy na wieś. Papa mówi, że musi przyjąć oświadczyny pana Hooda, bo nie ma innego wyjścia. Muszę natychmiast wyjść za mąż, w przeciwnym razie będę zgubiona... 234 Dziś po południu Phillips zaniósł następną wiadomość do mieszkania mojego ukochanego, ale i tym razem list pozostał bez odpowiedzi. Dobry Boże, serce mi pęka... Nie chcę bez niego żyć, wszystko jest mi obojętne... Pan Hood to stary człowiek... Anthony gwałtownie zerwał się na równe nogi. - Jest moim bratem?! - Przyrodnim. - Tobias przysiadł na brzegu biurka. -Dokładnie przejrzałem ten dziennik. Helen Clifton napisała, że mężczyzną, który uwiódł ją, kiedy rodzice po raz pierwszy przywieźli ją do Londynu i wprowadzili na salony, był nie kto inny, tylko twój ojciec. - Niemożliwe! - Anthony zaczął nerwowo przechadzać się po gabinecie Tobiasa, spięty i głęboko poruszony. -Wiedziałbym przecież, że mam brata... - Niekoniecznie. Cliftonowie na pewno woleli zachować całą sprawę w tajemnicy, natomiast Hood z radością zaakceptował Dominica jako syna. Crackenburne mówi, że był o dwadzieścia lat starszy od Helen. Wcześniej dwukrotnie owdowiał i nie miał dzieci, chociaż był gotów oddać wszystko za spadkobiercę... - Więc kiedy młoda żona powiadomiła go, że jest brzemienna, aż zbyt chętnie uwierzył, iż to jego dziecko, tak? -Anthony skrzywił się z niesmakiem. - Niewątpliwie powiedziano mu, że chłopiec urodził się przedwcześnie. - Tobias pokiwał głową. - Takie sytuacje zdarzają się dość często. Ostatnie słowa w dzienniku Helen zapisała jakieś trzy miesiące po narodzinach Dominica. Napisała, że kocha dziecko i dla jego dobra zachowa tajemnicę o jego pochodzeniu do czasu, gdy chłopiec dorośnie i będzie mógł zrozumieć ją i wybaczyć. Podejrzewam, że wyznała mu prawdę dopiero na łożu śmieci, całkiem możliwe jednak, że w ogóle nic mu nie powiedziała. - Sądzisz, że Dominie znalazł dziennik po jej śmierci? - Nie wiem. Tak czy inaczej, na pewno był to dla niego bolesny cios. 235 Anthony mocno zacisnął dłonie na krawędzi parapetu. - Na pewno - mruknął. - To straszne, nagle odkryć, że człowiek, którego uważało się za ojca, wcale nim nie był... - Crackenburne powiedział mi, że Hood zmarł pięć lat temu, a matka Dominica w zeszłym roku. - W czasie ostatniej epidemii gorączki? - Nie. Podobno cierpiała na melancholię i pewnego wieczoru celowo wzięła za dużo laudanum, tak twierdzi znajomy Crackenburne'a. Zanim ją znaleźli, było już za późno. Dominie odziedziczył spory majątek i po matce, i po ojcu. - To tłumaczy, dlaczego stać go na buty z pierwszorzędnej skóry i na doskonałego krawca - wymamrotał Anthony. - No i na kosztowne wyposażenie laboratorium... - Na pewno jest w dobrej sytuacji majątkowej, ale nie ma nikogo bliskiego. - Tobias zawiesił głos. - Poza tobą... - Trudno mi przyjąć do wiadomości, że mam brata -Anthony zwrócił ku Tobiasowi twarz pełną niepewności i zmieszania. - Jednak jeżeli to wszystko jest prawdą, a Dominie ma i ogólnie szanowane nazwisko, i duży majątek, dlaczego tak mnie nienawidzi? - Powinieneś go o to zapytać - odparł spokojnie Tobias. 23 Następnego wieczoru Lavinia siedziała obok Joan w loży i z nieukrywanym zachwytem patrzyła na pyszniące się dookoła kabiny, rotundy i bogato zdobione pawilony. Nad Vauxhall stała świetlista zorza. Na drzewach zawieszono niezliczone lampy i latarnie, ze sceny rozbrzmiewała cudowna muzyka Handla. Tajemnicze groty, grupy postaci w historycznych strojach i pełne obrazów galerie przyciągały ogromne tłumy. Znajdujący się w pobliżu 236 ogród przyjemności, pełen zacisznych, mrocznych alejek, kusił zakochane pary, gotowe szukać w gęstwinie drzew pachnących lekkim skandalem rozrywek. Lavinia pomyślała, że gdyby ona i Joan przyjechały tu w innym, mniej poważnym celu, na pewno świetnie by się bawiła. - Nie byłam tu od lat. - Joan z ironicznym rozbawieniem zerknęła na wybór zimnych mięs na swoim talerzu. -Widzę jednak, że nic się nie zmieniło. Szynka nadal krojona jest tak cienko, że można by bez trudu przeczytać gazetę przez plasterek... - Kiedy byłam dzieckiem, rodzice kilka razy zabrali mnie do Vauxhall - powiedziała Lavinia. - Zawsze kupowali mi lody... Pamiętam też wielki balon, akrobatów, no i oczywiście pokaz sztucznych ogni... Wyobraźnia natychmiast podsunęła jej obrazy z przeszłości, z bezpiecznego, spokojnego życia w niewielkim, tchnącym miłością rodzinnym domu. Świat wydawał jej się wtedy zupełnie inny, a może to ona była inną osobą, niewinną i nieco naiwną... Potem, przed dziesięcioma laty, musiała błyskawicznie dorosnąć. W ciągu zaledwie osiemnastu miesięcy wyszła za mąż, owdowiała i straciła ukochanych rodziców w katastrofie statku, na którego pokładzie wybrali się w podróż. W mgnieniu oka została sama na świecie, zmuszona polegać jedynie na własnym sprycie oraz zdolnościach hipno-tyzerskich. Pomyślała nagle, że życie Joan obfitowało w równie dramatyczne wydarzenia. Może właśnie dlatego przyjaźń, która je połączyła, stawała się coraz silniejsza. - Bardzo się zamyśliłaś... - Joan nadziała na widelec malutki kawałek cienkiej jak papier szynki. - Zastanawiasz się, jak zacząć rozmowę z lady Huxford i lady Fer-ring? - Nie... - Lavinia uśmiechnęła się lekko. - Może wyda ci się to dziwne, ale zastanawiałam się, jak to się stało, że sie- 237 dzimy tu dzisiaj, ubrane w suknie uszyte przez jedną z najdroższych krawcowych w Londynie, i jemy koszmarnie drogie, niewarte tej ceny dania... Joan w pierwszej chwili rzuciła Lavinii pełne zaskoczenia spojrzenie, potem zaś zachichotała cicho, co zdarzało jej się niezwykle rzadko. Jej oczy zabłysły wesołością i zro- zumieniem. - Gdy tymczasem los równie dobrze mógłby postawić nas na innej, znacznie mniej przyjemnej ścieżce, prawda? -Podniosła kieliszek z winem. - Masz rację, moja droga... Wypijmy za to, że żadna z nas nie skończyła jako uboga guwernantka lub porzucona kochanka... Lavinia delikatnie trąciła kieliszek przyjaciółki swoim. - Wypijmy. Nie sądzę jednak, aby tylko losowi należało przypisywać zasługi za to, że znalazłyśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. - Słusznie. - Joan upiła łyk wina i odstawiła kieliszek. -Nie bałyśmy się chwytać okazji i śmiało podejmowałyśmy ryzyko, przed którym na pewno cofnęłoby się wiele innych osób. - Chyba tak. - Lavinia lekko wzruszyła ramionami. -Tak czy inaczej, udało nam się przetrwać... - Nigdy byśmy się nie pogodziły, żeby mogło być inaczej - powiedziała Joan po chwili zamyślenia. - Obie czujemy wewnętrzną potrzebę niezależności, finansowej i nie tylko. Fielding zawsze powtarzał, że najbardziej podziwia we mnie gotowość do podejmowania nowych wyzwań... Lavinia się uśmiechnęła. - Czy w ten sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że przestałaś się już obawiać, iż twój związek z lordem Vale może uchybić pamięci Fieldinga? - Tak. - Joan zdecydowanym ruchem przecięła nożem plaster szynki. - Dokładnie przemyślałam twoje uwagi na ten temat i nie mam już wątpliwości. Powiedziałam Mary-anne, że Vale jest dla mnie bardzo ważną osobą i że nie zamierzam z niego rezygnować. Trochę to potrwa, zanim 238 moja córka zaakceptuje tę sytuację, ale w końcu na pewno zrozumie, że nie mogę wiecznie żyć przeszłością. Fielding wcale by tego nie chciał. - Maryanne jest jeszcze po prostu bardzo młoda... - Wiem. - Joan przełknęła kęs wędliny. - Czy my także byłyśmy kiedyś takie młode i niewinne? Nie pamiętam już... - przerwała i lekko zmrużyła oczy. - Ach, wreszcie przyjechały... Zaczęłam się obawiać, że jednak zmieniły plany na ten wieczór... - Lady Huxford i lady Ferring? - Tak. Doskonale... Służący prowadzi je do stolika za tobą, tak jak prosiłam. Prośba została spełniona, ponieważ Joan wsparła ją odpowiednio dużym napiwkiem, pomyślała Lavinia. - Lady Huxford właśnie mnie zauważyła... - wymamrotała cicho Joan. Uśmiechnęła się chłodno, lecz uprzejmie i leciutko skłoniła głowę. - Lady Huxford, lady Ferring... Jakże się cieszę, że panie widzę... - I wzajemnie, pani Dove. - Głos pierwszej damy był dość wysoki i ostry. - Nam także jest bardzo miło. - Głos drugiej brzmiał nieco ochryple. - Proszę pozwolić, że przedstawię paniom moją drogą przyjaciółkę, panią Lakę - powiedziała Joan. Lavinia z trudem opanowała podniecenie. Odwróciła się powoli i ukłoniła uprzejmie, idąc za przykładem Joan. Jej pierwszą myślą było, że popełniła potworny błąd. W jednej chwili ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Jakże mogła podejrzewać o zlecenie morderstwa którąkolwiek z dwóch bezradnych, podpierających się laskami staruszek... Lady Huxford była krucha i prawie tak chudziutka jak plasterek szynki na talerzu Joan. Lady Ferring wydawała się silniejsza, może dlatego, że w latach młodości musiała być wyraźnie wyższa od przyjaciółki; teraz ramiona miała przygarbione i całą sylwetkę mocno przygiętą ku ziemi. 239 Wyrzuty sumienia Lavinii rozwiały się jednak, gdy poczuła na sobie baczne spojrzenia dwóch par bystrych oczu, wciąż płonących ogniem silnych, dominujących osobowości. Zimna arogancja, malująca się na twarzach obu dam, mówiła o wieloletnim doświadczeniu w manipulowaniu wydarzeniami i ludźmi. Ciała staruszek ugięły się pod ciężarem lat, lecz ich władze umysłowe pozostały nietknięte. Nic nie można też było zarzucić ich wyczuciu stylu. Brązowa suknia lady Huxford obszyta była piękną żółtą wstążką, natomiast lady Ferring miała na sobie doskonale skrojoną suknię z ciężkiego różowawego jedwabiu. Obie nosiły wysoko wiązane, obfite koronkowe żaboty, które niewątpliwie miały ukryć zmarszczki i obwisłą skórę na szyi. Eleganckie kapelusiki tkwiły na czubkach skomplikowanych fryzur z upiętych i ufryzowanych srebrzystosi-wych włosów. To peruki, pomyślała Lavinia. Wysokie konstrukcje ze sztywnych loków miały dodać starszym damom nie tylko urody, ale i wzrostu. Lavinia nie widziała ich fryzur z tyłu, odniosła jednak wrażenie, że duże koki ułożone były ręką prawdziwego mistrza. - Lady Huxford... - odezwała się spokojnie Lavinia. -Proszę pozwolić, że złożę pani kondolencje z powodu niedawnej straty... Lady Huxford uniosła lorgnon i zmierzyła Lavinię uważnym spojrzeniem. - Jakiej straty? - zapytała. - Od śmierci jego lordowskiej mości ponad czternaście lat temu nie straciłam nikogo bliskiego. - Chodzi mi o przedwczesne odejście narzeczonego pani wnuczki, lorda Fullertona - wyjaśniła Lavinia. - Jestem pewna, że jej rodzice są zrozpaczeni... Taka świetna partia... - Wkrótce zaaranżują dla niej inne małżeństwo, znacznie bardziej korzystne - lady Huxford powoli opuściła lorgnon. 240 Lavinia zwróciła się ku drugiej staruszce. - A skoro już mówimy o odwołanych zaręczynach, mówiono mi, że pani wnuk zrezygnował z małżeństwa z najstarszą wnuczką lady Rowland. Co za szkoda... Mógł to być tak udany związek... Wiele osób uważało, że tytuł pani wnuka wręcz doskonale pasował do majątku, który odziedziczyć miała młoda dama... Przez twarz lady Ferring przemknął wyraz zimnej furii. - Przypuszczam jednak, że finansowy aspekt sytuacji uległ zmianie po niespodziewanej śmierci lady Rowland -ciągnęła gładko Lavinia. - Odeszła w zupełnie nieodpowiednim momencie, nieprawdaż? Podobno nie zdążyła nawet zmienić testamentu na korzyść dziewczyny... Teraz kontrolę nad pieniędzmi przejął jej ojciec, który zamierza podzielić spadek między wszystkie siedem córek, o ile dobrze zrozumiałam... - Los chadza tajemniczymi ścieżkami - zauważyła lady Ferring. - Na to wygląda... - Lavinia przeniosła spojrzenie na pierwszą damę. - Dziwnym zrządzeniem losu byłam w zamku Beaumont tej samej nocy, kiedy lord Fullerton runął z dachu... Mogłaby przysiąc, że lady Huxford skrzywiła się lekko, ale zaraz odzyskała panowanie nad sobą. - Tamtej nocy w zamku Beaumont były tłumy ludzi -rzekła lady Huxford. - Na przyjęciach w wiejskiej rezydencji lorda Beaumont zawsze panuje nieznośny tłok. - Tak, faktycznie trudno było znaleźć spokojny kąt -przyznała Lavinia. - Jednak ja byłam chyba jedną z ostatnich osób, które widziały Fullertona na krótko przed tragiczną śmiercią. Aż trudno mi w to uwierzyć... Minął mnie w holu, a po paru minutach już nie żył... Lady Huxford patrzyła na nią w kamiennym milczeniu. - Dam głowę, że był na rauszu - zachrypiała lady Ferring. - Zawsze chłonął alkohol jak gąbka... - Owszem, sprawiał wrażenie podpitego - zgodziła się 241 Lavinia. - To przykre, ale był w towarzystwie młodej pokojówki... - Tacy oni już są, ci mężczyźni. - W oczach lady Hux-ford błysnęła pogarda. - Nie jest to temat, który warto by było poruszać... - Tyle że w tym wypadku okazało się to dosyć istotne -powiedziała równie chłodno Lavinia. - Razem z moim współpracownikiem, panem Marchem, prowadzimy dochodzenie w sprawie śmierci lorda Fullertona. Poproszono nas o to. Naszym zdaniem został on zamordowany, a zabójca najprawdopodobniej przebrał się za pokojówkę... - Zamordowany? - powtórzyła ze zdumieniem lady Huxford. - Co pani mówi? Nie ma żadnych podstaw, aby... - Wręcz przeciwnie - przerwała jej Lavinia uprzejmie. -Mamy wszelkie podstawy twierdzić, że lord Fulłerton padł ofiarą mordercy, który tym razem popełnił kilka wyraźnych błędów... - Tym razem? - zainteresowała się lady Ferring. - Sugeruje pani, że morderca działał już wcześniej? - Tak, oczywiście. Podejrzewamy, że lady Rowland również nie umarła naturalną śmiercią. Lady Huxford zacisnęła usta, jej twarz przybrała wyraz oburzenia. - Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby prosić, aby pani zajęła się tą sprawą... - Och, to pani nic nie wie? - W głosie Joan zabrzmiało zdumienie. - Pani Lakę i jej współpracownik, pan March, trudnią się prowadzeniem prywatnych dochodzeń. Przyjmują zlecenia od osób, które pragną wyjaśnienia tak podejrzanych spraw, jak te niedawne zgony... - Prywatnych dochodzeń? - wycedziła lady Ferring skrzypiącym głosem. - Co za absurdalny, niesmaczny pomysł! Trudno o mniej odpowiednie zajęcie dla damy, doprawdy! - Kto zlecił wam prowadzenie śledztwa w sprawie śmierci Fullertona? - zapytała ostro lady Huxford. - Nie 242 słyszałam, aby ktokolwiek z jego rodziny miał jakieś wątpliwości... - W żadnym razie nie mogę zdradzić nazwiska klienta - odpowiedziała Lavinia. - Pan March i ja pracujemy tylko dla najbardziej ekskluzywnej klienteli, która wymaga całkowitej dyskrecji, mam więc nadzieję, że mnie panie rozumieją... Mogę jednak zapewnić, że dochodzenie postępuje szybko, a kiedy zidentyfikujemy zabójcę, dowiemy się także, kto go zatrudnił... - Oburzające! - wymamrotała lady Huxford. - Absolutnie oburzające... Prywatni agenci śledczy, coś takiego... Niesłychane! - Tak się składa, że chyba mogłaby mi pani pomóc. -Lavinia uśmiechnęła się rozbrajająco. - Bez wątpienia znała pani lorda Fullertona, byliście państwo w mniej więcej tym samym wieku... Całkiem możliwe, że po raz pierwszy spotkała go pani we wczesnej młodości, kiedy wkraczała pani na salony. Czy przychodzi pani do głowy, kto mógłby mieć powód, aby zgładzić lorda Fullertona? Lady Huxford patrzyła na nią bez słowa, całkowicie oszołomiona. - Jest pani szalona! - wyszeptała wreszcie. Lavinia zwróciła się ku drugiej staruszce. - Kiedy dobrze się nad tym zastanowić, można dostrzec określone podobieństwa między śmiercią lorda Fullertona i lady Rowland, nie sądzi pani? Ciekawe, czy motywy obu morderstw także były podobne, muszę to sprawdzić... Może miało to coś wspólnego z planowanymi małżeństwami, kto wie... Źrenice lady Ferring rozszerzyły się gwałtownie. - Nie mam pojęcia, o czym pani mówi! Cóż za absurdalne pomysły! Lady Huxford ma rację, rzeczywiście powinna pani trafić do Bedlam! - Mam dosyć tej wariatki, Sally. - Lady Huxford rzuciła na stół zgniecioną serwetkę i dźwignęła się na nogi. - Nie zamierzam jeść w takim towarzystwie! Chodźmy stąd! 243 - Oczywiście. - Lady Ferring zacisnęła obie dłonie na rączce hebanowej laski, gorączkowo rozglądając się dookoła. - Daniels? Gdzie się podziałeś, Daniels? Idziemy! - Tak jest, pani... - Lokaj wyglądający na zaszczutego rzucił się ku staruszce i ujął ją pod łokieć. - Bardzo przepraszam... Nie sądziłem, że tak szybko stąd wyjdziemy... - Towarzystwo nie jest tu tak miłe jak dawniej. Ten kraj schodzi na psy, słowo daję... - oznajmiła naburmuszona lady Huxford. Dwaj służący poprowadzili starsze panie przez labirynt stolików i kabin. Joan obserwowała ich wymarsz z mieszanką rozbawienia i rozczarowania. - Wydawało mi się, że zamierzałaś porozmawiać z nimi delikatnie i dyskretnie - zamruczała. - Od razu się zorientowałam, że delikatnością niewiele z nimi zdziałam. - Lavinia zerknęła na nią spod oka. - Postanowiłam więc je zaskoczyć i zbić z tropu. Tobias mówił mi, że taka strategia daje czasami znakomite efekty, przestraszeni podejrzani łatwo zdradzają swoje tajemnice. - Nie sądzę, byś zbiła je z tropu, za to na pewno mocno je zirytowałaś... - Wszystko jedno. - Lavinia machnęła ręką. - Mam nadzieję, że teraz wykonają jakieś, nierozważne posunięcie, co pomoże nam znaleźć rozwiązanie. - Zakładając, że są winne... - Teraz, gdy je poznałam, nie mam cienia wątpliwości, że byłyby zdolne wynająć mordercę. - Nie przeczę, że wielką głupotą byłoby stawać im na drodze do celu - przyznała Joan. Lavinia nie odrywała wzroku od oddalających się w kierunku wyjścia staruszek. Posuwały się bardzo powoli i dostojnie. Nagle zmrużyła oczy i spojrzała na tyły ich srebrzystych peruk. - O, mój Boże... - wyszeptała. 244 - Co się stało? - Joan podążyła za jej spojrzeniem. -O co ci chodzi, moja droga? - Ich koki... - Pięknie upięte, prawda? Powiedzże wreszcie... - Są identyczne! - wyrzuciła z siebie Lavinia. - Widzisz te rządki loczków u góry i sposób upięcia dolnej części fryzury wokół warkocza? - Widzę, ale... W tej samej chwili zabrzmiała muzyka, światła na drzewach przygasły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a seria trzasków i wybuchów obwieściła rozpoczęcie pokazu sztucznych ogni. Na tle ciemnego nieba roziskrzyły się wielkie pióropusze, tłum wydał głośny okrzyk zachwytu, po chwili rozległy się gromkie oklaski. - Fryzjer - powiedziała Lavinia. - Słucham? - Joan podniosła głos, starając się przekrzyczeć hałas. - Powtórz, moja droga... - Obie peruki czesał ten sam fryzjer! - odkrzyknęła La-vinia. - To nic dziwnego! Zamawiają suknie u tej samej krawcowej i mają wspólnego fryzjera! Mówiłam ci przecież, że przyjaźnią się od niepamiętnych czasów... - Nie rozumiesz! - krzyknęła Lavinia. - Fryzjer, który fryzował ich peruki, był z lady Oakes w zamku Beaumont! Dokładnie tak samo uczesał ją na bal kostiumowy! Zwierzył mi się nawet, że ten rządek loczków i pętla wokół warkocza to jego znak firmowy! - O co ci chodzi, na miłość boską?! - Ten fryzjer to Memento Mori, płatny morderca... Tobias dwoma krokami pokonał schody wiodące na ulicę od drzwi jego domu. Miał na sobie szeroki płaszcz z wysokim kołnierzem, ciemną koszulę, takież spodnie i wyglądał jak niebezpieczny rzezimieszek. Jeden ze służących Joan, ubrany w błękitną liberię, po- 245 spiesznie otworzył drzwiczki brązowego powozu. Chociaż tego wieczoru Tobiasowi dokuczała noga, wskoczył do środka, nie czekając, aż lokaj opuści stopnie. Usiadł obok Lavinii i spojrzał najpierw na nią, a potem na Joan. - Co się dzieje, do diabła? - zapytał. - Właśnie wybierałem się na spotkanie z Uśmiechniętym Jackiem w gospodzie... Znalazł chyba kogoś, kto znał Zachary'ego Ellanda. - Lavinia jest przekonana, że udało jej się zidentyfikować Memento Mori - odezwała się Joan. Tobias utkwił wzrok w twarzy Lavinii. - Chcesz powiedzieć, że naprawdę dowiedziałaś się czegoś przydatnego w Vauxhall? - Nie mam pojęcia, dlaczego tak cię to dziwi! - Lavinia wyprostowała się dumnie. - Tłumaczyłam ci, z jakiego powodu chcę porozmawiać z lady Huxford i lady Ferring, i okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Sądzę, że mordercą jest fryzjer, który towarzyszył lady Oakes w zamku Beaumont... Tobias nie od razu odrzucił tę możliwość. W pierwszej chwili Lavinia poczuła satysfakcję, że nie wyśmiał jej pomysłu, zaraz jednak przypomniała sobie, że rozpaczliwie poszukuje wszelkich możliwych wskazówek. - Chodzi ci o tego idiotę, który powiedział, że rude włosy są niemodne? - zagadnął ostrożnie. - Nie on jeden zwrócił mi ostatnio na to uwagę, ale tak, chodzi mi o pana Pierce'a. Może pamiętasz, że uczesał perukę lady Oakes w ozdobny, wymyślny kok. - Lavinia musnęła dłonią tył swojej głowy. - Mnóstwo loczków i warkocz... - Palcem nakreśliła zarys fryzury w powietrzu. -Bardzo oryginalne uczesanie... - Nie pamiętam. - Podejrzewałam, że to powiesz... Sęk w tym, że kiedy lady Huxford i lady Ferring odchodziły od stolika, uważnie przyjrzałam się ich perukom. Obie były uczesane dokładnie tak samo jak lady Oakes na balu w zamku Beaumont... 246 - Co z tego? - Czy naprawdę nie słuchałeś tego, co mówili ci peru-karze, pan Cork i jego współpracownik, Todd? - zirytowała się Lavinia. - Podkreślali, że modny fryzjer starannie opracowuje zwykle kilka propozycji uczesań i z niektórych ich elementów czyni coś w rodzaju podpisu... Tobias spojrzał na Joan takim wzrokiem, jakby szukał u niej pomocy. Kobieta lekko wzruszyła ramionami. - Próbowałam ją przekonać, że może to być zwykły zbieg okoliczności - rzekła. - Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej mnie zastanawia, dlaczego fryzjer, z którego usług korzystają dwie kobiety, podejrzewane o wynajęcie płatnego mordercy, był w zamku Beaumont w noc śmierci Fullertona... Lavinia uważnie wpatrywała się w twarz Tobiasa. Widziała, że nie jest pewny, jak potraktować jej teorię, lecz mimo wszystko bierze ją pod uwagę. - To by wiele wyjaśniło - powiedziała zachęcająco. Zmarszczył brwi. - Mówisz o jasnej peruce? - Tak. Kto lepiej od fryzjera wie, że każdy obserwator zwrócił uwagę przede wszystkim na kolor włosów? Jeżeli to pan Pierce jest zabójcą, nie powinien nas też dziwić wzrost tamtej służącej... Pan Pierce nie wyróżnia się wzrostem jako mężczyzna, ale przebrany w damski strój robiłby wrażenie rosłej dziewczyny. Joan poprawiła zapięcie rękawiczki. - Tłumaczyłoby to również, w jaki sposób trzy dobrze urodzone damy poznały zawodowego mordercę - rzekła. - Fryzjer jest osobą, którą zaprasza się do domu, do gar- deroby, a czasami nawet do sypialni damy... Tobias spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. - Oznaczałoby to, że te panie rozmawiały z fryzjerem o najbardziej osobistych, wręcz intymnych sprawach... - No, tak. - Lavinia rzuciła mu zdziwione spojrzenie. -Co z tego? 247 - Mam uwierzyć, że dama powierza fryzjerowi tajemnice, które znają tylko jej najbliższe przyjaciółki? Lavinia i Joan porozumiały się wzrokiem. - Lepiej powiedz biedakowi całą prawdę... - wymamrotała Joan. - Jaką prawdę? - zapytał ostro Tobias. - Rozumiem, że najprawdopodobniej nieprzyjemnie cię to zaskoczy, ale powinieneś o tym wiedzieć - zaczęła łagodnie Lavinia. - Widzisz, damy często zwierzają się swoim fryzjerom, mówią im o rzeczach, których nie poruszyłyby w rozmowie z nikim innym... Cóż, proces układania fryzury sprzyja tworzeniu się pewnych więzi, rodzeniu się uczucia swobody i zaufania... Kobieta przebywa w sypialni z mężczyzną całkowicie pochłoniętym czesaniem i fryzowaniem jej włosów... W gruncie rzeczy jest to dość przyjemna sytuacja. - Przyjemna?! - Tak. - Joan pokiwała głową. - Dama ma do dyspozycji mężczyznę, który z radością rozmawia z nią o modzie, przynosi jej najnowsze plotki i uważnie słucha każdego jej słowa. Tak, myślę, że kobieta mogłaby ułożyć plan morderstwa właśnie z kimś takim... - Do diabła! - mruknął Tobias. - Denerwująca myśl... Lavinia i Joan znowu wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Jak wytłumaczyć mężczyźnie, na czym polega intymna więź między fryzjerem i klientką? - Czy normalnie myśląca osoba zapytałaby fryzjera, jak popełnić morderstwo i uniknąć kary? - zapytał Tobias. -Przecież to niewyobrażalna głupota! A gdyby ją zdradził i oskarżył o zlecenie zabójstwa? - Bardzo wątpię, aby jakikolwiek sędzia uwierzył fryzjerowi, a nie damie z towarzystwa - rzekła Lavinia. -1 kto by uwierzył, że starsza dama, która całe życie spędziła w eleganckich salonach, potrafiła znaleźć i wynająć płatnego zabójcę? Sam w to nie dowierzałeś, prawda? - Klientki prawdopodobnie nie wiedziały, że wynaj- 248 mują fryzjera - powiedziała Joan. - Na pewno sądziły, że pełni on tylko rolę pośrednika. Dam głowę, że wszystko odbyło się w pogodnej, niewinnej atmosferze... Jedno mrugnięcie, jedno skinienie głową... Pan Pierce mógł szepnąć, że zna kogoś, kto wie, jak trafić do człowieka, który zajmuje się takimi rzeczami. Bardzo wątpliwe, aby do końca się odsłonił. - A wynagrodzenie? Joan wykonała ledwo zauważalny, lekceważący gest. - To najmniejszy problem. Łatwo jest przekazać pieniądze w anonimowy sposób, tak, aby nikt nie zwrócił na to uwagi. Lavinia spojrzała na Tobiasa i zorientowała się, że oboje myślą o tym samym. Jako wdowa po człowieku, który kierował ogromną organizacją przestępczą, Joan niewątpliwie dużo wiedziała o takich sprawach. - Dobrze... - odezwał się w końcu Tobias. - Nie przeczę, że wygląda to na coś więcej niż zbieg okoliczności, wiecie panie zresztą, co sądzę o takich pseudoprzypad-kach... Przyjmijmy, że pan Pierce rzeczywiście ma coś wspólnego z tymi zabójstwami. Ciekawe, jak namówił lady Oakes, żeby zabrała go ze sobą do zamku Beaumont... Myślicie, że mogła wiedzieć, co on zamierza? - Osobiście uważam, że lady Oakes nie miała zielonego pojęcia o planach Pierce'a - powiedziała Joan zdecydowanym tonem. - To kobieta o miłym, łagodnym usposobieniu, lecz trudno ją uznać za osobę inteligentną czy choćby bystrą. Pierce z pewnością bez trudu wmówił jej, że musi mieć do dyspozycji własnego fryzjera, który odpowiednio uczesze ją na bal. W powozie zapanowała cisza. Tobias poprawił się na siedzeniu i utkwił wzrok w drzwiach do swego domu. Z roztargnieniem rozmasował lewe udo. - To zdumiewająca teoria, ale fryzjer rzeczywiście jest ogniwem łączącym podejrzane damy ze śmiercią przynaj- 249 mniej jednej z ofiar... Jutro postaram się sprawdzić, czy istnieją jakieś związki między Pierce'em a pozostałymi dwoma morderstwami. Lavinia odetchnęła z ulgą. Czuła się teraz w pełni usatysfakcjonowana i doceniona. - Wiedziałam, że wcześniej czy później schylisz czoło przed moimi argumentami, panie. Była to tylko kwestia czasu. - Twoja wiara w moją zdolność logicznego rozumowania wzrusza mnie do głębi - rzekł ponuro. - Co teraz? - zapytała z zaciekawieniem Joan. Tobias spojrzał na Lavinię. - Masz jeszcze wizytówkę Pierce'a? Tę, którą dał ci w zamku Beaumont? - Tak. Mieszka na Piper Street. - Nie jestem do końca przekonany, że to fryzjer jest Memento Mori - rzekł Tobias. - Myślę jednak, że mądrze będzie mieć go na oku, dopóki nie rozwikłamy tej zagadki. 24 W klubowej sali gier panowała atmosfera gorączkowego podniecenia, chociaż gwałtowne emocje, towarzyszące każdemu rzuceniu kości czy podniesieniu stawki w kartach, starano się ukrywać pod maską zblazowania i lekceważącego rozbawienia. Dobre formy wymagały, aby każdy z elegancko ubranych dżentelmenów usiłował prześcignąć pozostałych w manifestowaniu całkowitego braku zainteresowania ostatecznym wynikiem gry, nic jednak nie mogło zatrzeć odoru potu, lęku i niepokoju, który mieszał się z zapachem tytoniu. Anthony pomyślał, że ten zapach jest wręcz namacalny. Dobrze znał aurę rozpaczliwej ekscytacji i oczekiwania na odmianę losu - jego ojciec, Edward Sinclair, oddy- 250 chał nią prawie przez całe życie, aż do swojej niechlubnej śmierci. Chwilę stał w drzwiach, słuchając stukotu kości oraz brzęku butelek i kieliszków na stolikach do kart. Przyszło mu do głowy, że ilość wypitego przez hazardzistę alkoholu w gruncie rzeczy nie miała żadnego znaczenia. Rezultat rzutu kośćmi spoczywał w rękach losu, chyba że właściciel sali gier brał sprawy we własne ręce, decydując się na drobne oszustwa. Zupełnie inaczej było z kartami. Tu doprowadzanie się do stanu upojenia, zdaniem Antho- ny'ego, nie miało żadnego sensu, ponieważ odbierało zdolność przytomnej oceny własnych szans. Mimo tego wszyscy gracze pili, i to dużo. Wszyscy z wyjątkiem Domi-nica Hooda. Dominie rozgrywał partię wista w takim samym stylu jak pozostali, z butelką klaretu pod ręką, Anthony zauważył jednak, że młody człowiek w ogóle nie sięga po napełnioną do połowy szklankę. Na stole leżał przed nim spory plik papierów, niewątpliwie weksli, wystawionych przez tych, którzy z nim przegrali. Anthony przyglądał mu się uważnie, szukając dowodów łączącego ich pokrewieństwa. Szybko doszedł do wniosku, że podobieństwo wręcz rzuca się w oczy - obaj odziedziczyli po ojcu kształt nosa i sylwetkę. I kolor oczu, pomyślał. Dlaczego wcześniej nie zauważył, że jego oczy i oczy Dominica miały tę samą złocistobrązową barwę... Partia wista przy stole Dominica dobiegła końca. Mimo wstrzemięźliwego stosunku do alkoholu, tym razem to przyrodni brat Anthony'ego musiał wystawić weksel na przegraną kwotę. Trzeźwość na pewno zwiększa szanse przy kartach, ale nie gwarantuje wygranej, pomyślał Anthony. Logiczny i rozważny sposób rozgrywania nie decyduje o szczęściu, nie odgania pecha. Dominie uśmiechnął się, z nieco znudzoną miną skinął głową innym graczom, wstał od stołu i ruszył w stronę drzwi. Na widok Anthony'ego zatrzymał się na ułamek se- 251 kundy, lecz wyraz wahania momentalnie zniknął z jego twarzy. Zacisnął tylko szczęki i podszedł bliżej. - Proszę, proszę, kto by pomyślał... - rzucił z pogardliwym uśmieszkiem. - Miałem wrażenie, że unikasz hazardu... Czyżby ze strachu przed przegraną? Obraźliwa uwaga zabolała, lecz Anthony zdobył się na lekki, zimny uśmiech. Był z siebie dumny. - Przede wszystkim z gorącej chęci uniknięcia śmierci po bezsensownej kłótni przy karcianym stoliku - rzekł powoli. - Nie chcę umrzeć tak głupio jak nasz ojciec... W oczach Dominica pojawił się błysk jakiegoś mrocznego uczucia. - Więc w końcu się domyśliłeś, tak? Długo to trwało... Może powinieneś zastanowić się nad zmianą zawodu? Prywatny detektyw musi myśleć trochę szybciej, nie sądzisz? - Nie zamierzam niczego zmieniać. W przeciwieństwie do ciebie nie mogę przez cały dzień zabawiać się naukowymi eksperymentami, a wieczorami grać w karty. Na tak przyjemną bezczynność pozwolić sobie mogą tylko ludzie, którzy mieli szczęście odziedziczyć majątek... Dominie kiwnął głową. - Cofam wszystko, co powiedziałem o twoim braku spostrzegawczości, Sinclair. Masz zupełną rację. Nie znałem swojego ojca, ale faktycznie dysponuję sporym majątkiem, a to znaczy, że mogę zaoferować młodej damie, na przykład pannie Emeline, znacznie więcej niż ty. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, nie czekając na reakcję. Gniew ogarnął Anthony'ego jak płomień. - O, do diabła... - wyszeptał. Szybko podążył za Dominikiem do holu, gdzie służący, nieco zaniepokojony napięciem, wibrującym między dwoma młodymi ludźmi bez słowa podał im kapelusze i otworzył drzwi. - Trzymaj się z daleka od Emeline! - wycedził Anthony ze szczytu schodów. 252 Dominie przystanął i odwrócił się. W ostrym świetle gazowych latarni jego twarz wyglądała jak maska, wykrzywiona grymasem wściekłości. - Niby dlaczego miałbym pozbawiać się przyjemności jej towarzystwa, braciszku? - Nie kochasz jej. - Anthony powoli ruszył w dół, mocno ściskając rondo kapelusza. - Chcesz jedynie posłużyć się nią, żeby zemścić się na mnie. Przyznaj się, Hood. - Nie zamierzam dyskutować z tobą o moim zainteresowaniu panną Emeline. - To nie ma nic wspólnego z Emeline, do diabła! - wybuchnął Anthony. - Chcesz mnie zniszczyć, prawda? Nie chowaj się za spódnicą kobiety, żeby dokonać zemsty! - Mógłbym wyzwać cię na pojedynek za tę zniewagę, draniu! - Proszę bardzo. - Anthony wzruszył ramionami. - Ale miej odwagę przyznać się, dlaczego chcesz to zrobić. Z jakiego powodu tak mnie nienawidzisz? Czy dlatego, że twoja matka dała się uwieść naszemu ojcu? Nie możesz mnie za to winić... Jedynym winnym jest w tej nieszczęsnej sprawie Edward Sinclair, który od czternastu lat leży w grobie! - Idź do diabła! - Dominie z furią rzucił kapelusz na schody i runął na Anthony'ego. - Jak śmiesz mówić o mojej matce?! Twój ojciec zrujnował jej życie! Anthony wykonał unik, którego nauczył go Tobias, i zszedł z pola rażenia pięści brata. Cios Dominica rozminął się z celem, lecz siła zamachu sprawiła, że obaj zachwiali się i wylądowali na chodniku. Potoczyli się po kamieniach. Anthony usiłował blokować silne, wymierzane na ślepo uderzenia, jednocześnie nie pozostając dłużnym przeciwnikowi. W gorączce pierwszej prawdziwej walki jego umysł przestał funkcjonować w logiczny sposób. Tobias ostrzegał go, że tak będzie. Anthony nie był w stanie myśleć, nie potrafił przypomnieć sobie niuansów sztuki walki ani taj- 253 ników rozmaitych technik wymierzania ciosów, które razem ćwiczyli. Zdał się na instynkt, nie odczuwał bólu. Mimo wszystko lekcje, jakich często udzielał mu Tobias, przyniosły jakiś efekt, ponieważ udało mu się kilka razy trafić w żebra Dominica i raz w szczękę. Za każdym razem, gdy czuł, jak dreszcz wstrząsa ciałem przeciwnika, ogarniała go ponura radość. Nie słyszał ani turkotu kół powozu, ani stukotu końskich podków o bruk. Fakt, iż nie są już sami na ulicy, uświadomił sobie dopiero w chwili, gdy ktoś chwycił go z tyłu za kołnierz i siłą odciągnął od brata. Potem, mocno pchnięty, znowu upadł na chodnik, tym razem tuż obok Dominika. Otworzył oczy, zamrugał i ujrzał pochyloną nad sobą twarz Tobiasa. Kilka kroków dalej stał znajomy brązowy powóz, z którego okna wyglądały zaniepokojone twarze pani Lakę i Joan Dove. Anthony uznał, że ma szczęście, iż nie ma z nimi Emeline - taka była jego pierwsza przytomna myśl. Powoli usiadł i rękawem otarł krew, która spływała mu po policzku. - Tobias? - wybełkotał. - Co ty tu robisz, do diaska? Dominie dźwignął się na kolana, przyciskając jedno ramię do żeber. Co chwila rzucał czujne spojrzenia w stronę Tobiasa. - Przepraszam, że zakłóciłem wam tak miłą rozrywkę, panowie. - Tobias przyglądał im się z zimnym wyrazem w oczach. - Tak się jednak składa, że akurat w tej chwili bardzo potrzebuję pomocników w miarę sprawnych fizycznie... Niewykluczone, że od ich sprawności zależy czyjeś życie. Cieszyłbym się, gdybyście łaskawie zechcieli kontynuować tę bójkę w innym czasie... - Co się dzieje? - Anthony podniósł się niepewnie, zatoczył i chwycił poręczy schodów, aby odzyskać równowagę. Nagle dotarło do niego, dlaczego panie Lakę i Dove 254 o tak późnej porze zjawiły się wraz z Tobiasem przed klubem. Ogarnęła go fala podniecenia, które chwilowo przezwyciężyło gniew. - Znaleźliście mordercę? - zapytał. - Pani Lakę uważa, że udało nam się go zidentyfikować - odrzekł Tobias. - Ja nie jestem jednak tego pewny... Tak czy inaczej, nie możemy ryzykować. - Przeniósł spojrzenie na Dominica. - Proponuję, żebyście objęli naszego podejrzanego ścisłą obserwacją, oczywiście dyskretnie. Dwóch poradzi sobie znacznie lepiej niż jeden, zwłaszcza w razie niebezpieczeństwa. Co pan na to? - W razie niebezpieczeństwa? - Dominie wstał, krzywiąc się z bólu. - Nie rozumiem... - Jeżeli moja partnerka ma słuszność, ten człowiek jest bezwzględnym mordercą. Mamy powody sądzić, że zamierza znowu zaatakować. Gdy poczuje się zagrożony, najprawdopodobniej nie cofnie się przed niczym, dlatego wolałbym powierzyć to zadanie dwóm ludziom. - Dlaczego ja? - Dominie ostrożnie obmacał obolałą szczękę. - Jest was dwóch, pan i Sinclair... - Nie mogę tracić czasu na obserwowanie jednego podejrzanego, muszę zająć się dochodzeniem. Zechcesz mi pomóc? Jak mówiłem, czyjeś życie może być w niebezpie- czeństwie. Wchodzi pan w to, Hood? Dominie rzucił Anthony'emu szybkie, trudne do odczytania spojrzenie i powoli opuścił dłoń, którą trzymał się za szczękę. - Sądzisz, panie, że ten człowiek naprawdę znowu spróbuje kogoś zabić? - zapytał. - To tylko kwestia czasu. Będę ogromnie zobowiązany, jeżeli zgodzisz się pomóc mi w obserwacji bandyty. - Myślę, że mógłbym pomóc... Tak. - Dziękuję - rzekł Tobias. - Wszystkie ofiary zamordowano w nocy, można więc przyjąć, że zabójca woli działać pod osłoną ciemności. Chciałbym, żebyście we dwóch przez parę godzin obserwowali jego mieszkanie. Nie możecie 255 dopuścić, aby was zauważył. Jeżeli wyjdzie z domu, pójdziecie za nim, ale nie zatrzymujcie go, chyba że wszystko wskazywałoby na to, iż zamierza popełnić kolejne prze- stępstwo, jasne? - Kim jest ten człowiek? - zapytał Anthony, w którego żyłach krew znowu zaczęła szybciej krążyć, tym razem nie pod wpływem gniewu, lecz podniecenia. - Obawiałem się, że w końcu zadasz mi to pytanie -mruknął Tobias. - Mamy obserwować jakiegoś przeklętego fryzjera? -odezwał się Dominie ponurym głosem. Był prawie niewidoczny w głębokim mroku przy końcu wąskiej alejki, skąd obserwował drzwi domu Pierce'a. - Nie do wiary... W jaki sposób ktoś taki morduje swoje ofiary? Dusi je perukami? - Sam zdecydowałeś, że chcesz pomóc Tobiasowi - warknął Anthony z drugiej strony alejki. - Nikt cię nie zmuszał. - March powiedział, że chodzi o życie, ale jeśli mam być szczery, to trudno mi wyobrazić sobie fryzjera w roli bezwzględnego mordercy... - Może dlatego do tej pory mu się udawało - rzucił sucho Anthony. - Nikomu nie przyszło do głowy, żeby go podejrzewać. - Hmmm... - Dominie wydawał się zaskoczony tą sugestią. - O tym faktycznie nie pomyślałem. - Wydaje mi się, że Tobias także ma pewne wątpliwości co do swojej teorii - zauważył Anthony. - Nauczył się jednak nie lekceważyć intuicji pani Lakę. Umilkli. Blask księżyca i słabe światło gazowych latarni wydobywały z ciemności wąską, uśpioną uliczkę. Co jakiś czas główną ulicą przejeżdżał powóz lub wóz straży nocnej, lecz poza tym wokół panowała kompletna cisza. Anthony czuł pulsowanie opuchlizny dookoła oka, dawał mu się też we znaki ból w boku. Podejrzewał, że do rana skóra na żebrach z prawej strony pokryje się siniaka- 256 mi, pocieszał się jednak myślą, że Dominie z pewnością ma na ciele podobne pamiątki po walce. - Pani Lakę to wyjątkowo zdecydowana dama - przerwał milczenie Dominie. Anthony o mało się nie roześmiał. Rozcięta warga znowu zaczęła krwawić. - Tobias często wygłasza rozmaite komentarze na temat jej twardego charakteru, tyle że zwykle w dużo mniej delikatny sposób... Zmoczonym w spirytusie kawałkiem płótna, który na pożegnanie wręczyła mu pani Lakę, przetarł ranę na wardze. Dominie otrzymał podobny prezent. Pani Lakę kazała lokajowi przynieść z klubu takie odkażające okłady, zanim pozwoliła młodym ludziom wyruszyć na Piper Street. Po chwili Anthony usłyszał szelest papieru. To Dominie rozpakowywał małe zapiekanki z mięsem, które pani Lakę także zamówiła u służącego. - Możliwe, że jest nieco autorytatywna, ale cieszę się, że pomyślała o jedzeniu dla nas - rzekł Dominie. - Chcesz zapiekankę? Anthony uświadomił sobie, że kona z głodu. - Tak. Dominie podał mu jedną, drugą zatrzymał. Przez parę minut jedli w milczeniu. Dominie strzepnął okruszki z dłoni. - Jaki on był? - zapytał. Anthony nie miał cienia wątpliwości, o kogo chodzi. - Nie pamiętam go zbyt dobrze... Zginął, zanim skończyłem osiem lat, a kilka miesięcy później umarła mama. Ann i ja zamieszkaliśmy wtedy u krewnych. - Ale chyba coś jednak pamiętasz! - W głosie Dominica znowu zabrzmiał gniew. - Miałeś go dla siebie przez ponad siedem lat! - Ojciec rzadko bawił w domu. - Anthony wzruszył ramionami. - Mama mieszkała z nami na wsi, on większość czasu spędzał w Londynie. Wolał hazard od życia rodzin- 257 nego... Ann miała miniaturową podobiznę ojca, którą mi zostawiła... - Opisz go. - Jutro pokażę ci portret. Bardzo przypominał... - Kogo? - Nas obu - mruknął Anthony. - Te same oczy, rysy, szczególnie nos... - Łatwo wpadał w złość? Lubił się śmiać? Był bystry? - Najwyraźniej nie dość bystry, aby wyjść obronną ręką z głupiej kłótni o karty. Jeśli chodzi o resztę, to kobiety go uwielbiały. Z piersi Dominica wyrwało się ciężkie westchnienie. - Niewątpliwie... - Pamiętam też, że matka często przez niego płakała, i że w ostatnią noc swojego życia przegrał wszystko, łącznie z naszym domem. - Nic więcej nie możesz sobie przypomnieć? Anthony poczuł, że znowu traci cierpliwość. - Chcesz wiedzieć, co najdokładniej pamiętam? Pamiętam człowieka, który mnie wychował. Pamiętam, że to To-bias nauczył mnie grać w szachy i wynajął nauczyciela, że- bym nie musiał wyjeżdżać do szkoły po śmierci Ann. On dał mi pierwszą brzytwę i pokazał, jak się nią posługiwać, żeby nie poderżnąć sobie gardła przy goleniu. On nauczył mnie, jak ważny jest honor w życiu człowieka i jakich zasad powinien przestrzegać prawdziwy, odpowiedzialny mężczyzna. To Tobias... - Wystarczy! - Dominie uniósł dłoń. - Rozumiem cię. Anthony wyciągnął rękę i wyjął następną zapiekankę z trzymanej przez Dominica paczuszki. - A jaki był człowiek, który uznał cię za syna? - zapytał. Dominie utkwił wzrok w mrocznej głębi uliczki. - Czasami zachowywał się raczej jak dziadek niż ojciec... Cierpiał na podagrę. Pamiętam, że zwykle trzymał jedną nogę opartą na niskim taborecie... - To wszystko? 258 Chłopak się zawahał. - Nie. Podarował mi pierwszy teleskop i pokazał, jak obserwować księżyc. Uczył mnie matematyki. Zabrał na pierwszy wykład naukowy, a potem kupił kilka sprzętów, żebym mógł przeprowadzać proste doświadczenia chemiczne... - Traktował cię jak syna. - Tak, a ja kochałem go i szanowałem. Umarł, kiedy miałem siedemnaście lat. O moim prawdziwym ojcu dowiedziałem się dopiero po śmierci matki, z jej dziennika, który przypadkiem znalazłem. Jeżeli Bartholomew Hood wiedział, że nie byłem jego synem, nigdy nie dał mi tego do zrozumienia. - Najwyraźniej obaj mieliśmy szczęście, że wychowali nas tacy ludzie - powiedział Anthony po chwili milczenia. - Mogliśmy trafić o wiele gorzej. Dominie wydał dziwny dźwięk, ni to jęk, ni to ironiczny śmiech. - Chodzi ci o to, że mógł nas wychować ktoś taki jak nasz prawdziwy ojciec? Nie myślałem o tym w ten sposób, ale chyba masz rację. Lavinia nalała sobie mały kieliszek sherry i usiadła na krześle obok Tobiasa. Oparła stopy na podnóżku i zapatrzyła się w płonący na kominku ogień. Dochodziła druga w nocy i w całym domu panowała zupełna cisza. Pani Chilton oraz Emeline udały się na spoczynek, zanim Lavinia i Tobias wrócili z wyprawy. Tobias podziękował Joan za propozycję skorzystania z jej powozu, mówiąc, że wróci do domu pieszo, kiedy omówi z La-vinią następne kroki w dochodzeniu. Lavinia żałowała teraz, że nie sprzeciwiła się odesłaniu wygodnego powozu. Wyczuwała zmęczenie Tobiasa, chociaż dobrze je ukrywał. Widziała wydrążone przez napięcie i znużenie bruzdy na jego twarzy, zauważyła też, że często prawie nieświadomie masuje lewą nogę. 259 Wiedziała, że od powrotu z zamku Beaumont sypiał źle i mało. Sprawa nowego Memento Mori bardzo go dręczyła. Lavinia z niepokojem myślała o tym, że niedługo Tobias ruszy w drogę do domu, ale już dawno zorientowała się, że jej ukochany źle znosi objawy troskliwości z jej strony. - Czy aby na pewno postąpiliśmy mądrze, zostawiając Anthony'ego i Dominica na straży pod domem Pierce'a? -zagadnęła zaniepokojona. - A jeżeli znowu zaczną ze sobą walczyć? - Sądzę, że skupią się na zadaniu, które im powierzyliśmy. - Tobias przełknął łyk koniaku. - Może nawet spróbują wspólnie rozwiązać swoje problemy, kiedy długie czuwanie wyda im się zbyt nudne... - Ach, teraz już rozumiem twój sprytny plan! - Lavinia wygodnie oparła głowę i uśmiechnęła się lekko. - Zmusiłeś ich do spędzenia kilku godzin razem, z nadzieją, że się dogadają... Bardzo sprytnie, mój panie. Tobias utkwił wzrok w kominku. - Zobaczymy. - Skąd wiedziałeś, że Dominie zgodzi się pomóc i pełnić wartę razem z Anthonym? - Młodzi ludzie w tym wieku chętnie biorą na siebie ważne, sensowne zadania. Byłem prawie pewny, że jeśli Dominie nie jest kompletnym draniem, chęć uratowania ludzkiego życia i schwytania mordercy przezwycięży w nim pragnienie pomszczenia nieszczęścia matki, przynajmniej na chwilę... Lavinia uniosła kieliszek i przyjrzała się jego podświetlonej blaskiem ognia zawartości. - Myślisz, że takie jest źródło niechęci Dominica do An-thony'ego? Uważa, że jest coś winien pamięci matki i chce pomścić jej los? - Sprawa może być trochę bardziej skomplikowana. Niewątpliwie chłopak zmaga się też ze świadomością, że nikt nie powiedział mu prawdy o jego pochodzeniu. Jest 260 wściekły, a Anthony to jedyna osoba, na której może wyładować swoją złość i ból. - Jednak w tym wypadku zemsta jest niemożliwa - zauważyła Lavinia. - Ojciec Anthony'ego od dawna nie żyje i Dominicowi nie uda się wywalczyć sprawiedliwości... Tobias wypił resztę koniaku. - Młodzi ludzie rzadko patrzą na życie w praktyczny, rozsądny sposób. Posłuszni wzniosłym ideałom, zbyt wyrafinowanemu poczuciu honoru i ostremu rozgraniczaniu dobra i zła, nagminnie odrzucają logikę i zdrowy rozsądek. - Może... - Nie ma tu żadnego „może". - Tobias przymknął oczy. -Dostrzegłem te skłonności także i u Anthony'ego. Będę musiał znaleźć jakiś sposób, aby uświadomić jemu i Dominikowi, że nie dźwigają na swoich barkach grzechów ojca. Lavinia się uśmiechnęła, odstawiła kieliszek na biurko i wstała. Tobias spod lekko uniesionych powiek patrzył, jak podchodzi do niego. Powoli uklękła na dywanie przed fotelem i oparła ramię na prawym udzie Tobiasa. Fałdy jej lawendowej sukni rozłożyły się jak szeroki wachlarz. - Mam wrażenie, że nie tylko Anthony i Dominie czasami odrzucają praktyczny punkt widzenia rzeczywistości... -Przez materiał spodni czuła bijące od niego gorąco. - Jesteś szlachetnym, honorowym człowiekiem, idealistą o głęboko zakorzenionym poczuciu dobra i zła... Nie udawaj, że masz te cechy za nic, bo między innymi dzięki nim kocham cię całym sercem... W jego przymkniętych oczach błysnęło zaskoczenie i namiętność. - Kochanie... - Z cichym, gwałtownym jękiem zamknął ją w ramionach, opierając o swoją pierś. Jego wargi odnalazły jej usta, gorące i obrzmiałe z pożądania. Lavinia zacisnęła palce na jego ramieniu i odwzajemniła pocałunek, dając wyraz przepełniającemu ją uczuciu. 261 Wcześniej miała wrażenie, że Tobias jest zupełnie wyczerpany, ale kiedy objął ją i położył dłoń na jej piersi, doszła do wniosku, że jednak się pomyliła. Wyglądało na to, że wypił nie koniak, ale przywracający siły tonik. Nie minęło parę sekund, a jego podniecenie osiągnęło granicę, z której nie mogli się już cofnąć. Poczuła jego palce na zapięciu sukni na plecach. Zsunął gorset z jej ramion aż do pasa, jego kciuk delikatnie muskał jej sutki. Wstrzymała oddech. Nie po raz pierwszy pieścił ją w ten sposób, i zawsze udawało mu się osiągnąć ten sam efekt... Wsunęła dłoń pod jego koszulę, delektując się grą twardych mięśni. Potem zeszła palcami niżej, do zapięcia spodni. Kiedy go uwolniła, jednym ruchem wcisnął członek w jej dłoń. Objęła go i pieściła do chwili, gdy z jego gardła wyrwał się głuchy jęk. Unieruchomił jej rękę, pośpiesznie przykrywając swoją. Łagodnie odsunął ją od siebie. Wiedziała, że zamierza ułożyć ją na podłodze przed kominkiem i kochać się z nią. - Nie... - szepnęła, przywierając wargami do jego szyi. -Pozwól, że dziś sama to dla ciebie zrobię... - Lavinio... Uciszyła go krótkim pocałunkiem. Potem osunęła się niżej między jego uda i wzięła^go w usta. Powietrze wypłynęło z jego płuc w cichym, ochrypłym okrzyku. Zanurzył palce w jej włosy. Po paru chwilach poczuła, jak mięśnie jego ud zaciskają się niczym stalowe obręcze. Jeszcze raz z nadludzkim wysiłkiem przerwał jej pieszczoty. - Nie mogę czekać dłużej... - wyszeptał. Na sekundę wypuściła go z ust, ale nie z dłoni. - Nie chcę, żebyś czekał... Znowu wzięła go między wargi. Ramiona Tobiasa opadły, całe ciało ogarnął sztywny bezruch, głowa odchyliła się do tyłu. Orgazm przebiegł przez niego jak seria potężnych fal. 262 Nie wydał prawie żadnego dźwięku, jakby uwolnienie z ogromnego napięcia pochłonęło wszystkie jego siły, nie pozostawiając energii na jęk czy choćby najcichszy szept. Po chwili jego mięśnie rozluźniły się. Lavinia powoli podniosła głowę. Oczy miał zamknięte, kark wsparty o oparcie fotela. Wstała z klęczek, ostrożnie podniosła jego prawą nogę i ułożyła ją na taborecie obok lewej. Tobias nawet nie drgnął. Lavinia otworzyła szafę, wyjęła koc i otuliła nim mężczyznę. Uznawszy, że nie zmarznie, dorzuciła jeszcze trochę drewna do ognia, wzięła świecę, cichutko zamknęła za sobą drzwi gabinetu i poszła na górę, do swojego pokoju. Parę minut później leżała w łóżku, sama w ciemności, wpatrzona w pokryty ruchomymi cieniami sufit. Zanim ułożyła się na boku i zamknęła oczy, długo myślała o śpiącym w gabinecie Tobiasie. 25 Rano Tobiasa obudził przytłumiony stuk rondli i brzęk naczyń. W pierwszej chwili pomyślał, że Whitby hałasuje w kuchni bardziej niż zazwyczaj, a zaraz potem uświadomił sobie, że jest wyspany i wypoczęty. Od pobytu w zamku Beaumont pierwszy raz spokojnie przespał kilka godzin, czego niewątpliwie bardzo potrzebował. Nie był już w wieku Anthony'ego i coraz gorzej znosił zarwane noce. Ach, te przeklęte rany, które zadaje mijający czas... Otworzył oczy i ujrzał tomy poezji na półkach nad kominkiem. Był w gabinecie Lavinii. Spojrzał w okno. Jasny blask letniego świtu wdzierał się do przytulnego pokoju. Hałas dobiegał z kuchni pani Chil-ton, nie z królestwa Whitby'ego. 263 Wspomnienia ostatnich przytomnych chwil ostatniej nocy wróciły do niego rozkosznie ciepłą falą. Przywołany przez wyobraźnię obraz klęczącej na dywanie Lavinii sprawił, że penis Tobiasa znowu stwardniał. Utkwił wzrok w suficie, myśląc o śpiącej w sypialni na piętrze kobiecie. Na pewno zwinęła się w kłębek pod przykryciem, zarumieniona od snu, z rudymi włosami wymy- kającymi się spod ślicznego koronkowego czepeczka... Niezwykle przyjemne rozmyślania Tobiasa zakłócił ostry brzęk metalu. Nie ulegało wątpliwości, że pani Chil-ton stara się przekazać mu klarowną wiadomość. Na górze rozległy się lekkie kroki. Tobias uświadomił sobie wreszcie, że w domu poza Lavinią i jej gospodynią mieszka także wrażliwa młoda dama, która doznałaby głębokiego wstrząsu, gdyby odkryła, że spędził noc w gabinecie jej ciotki. Młodzi ludzie mają teraz tak surowe przekonania o tym, co stosowne, a co nie, pomyślał niespokojnie. Można tylko mieć nadzieję, że z czasem wydorośleją i staną się nieco bardziej tolerancyjni... Odrzucił koc, wstał i z przyjemnością się przeciągnął. Kilka razy poruszył barkami, próbując rozluźnić mięśnie, trochę napięte po nocy spędzonej w fotelu. Zastanawiał się, czy nie skorzystać z małej toalety za schodami, ale w końcu niechętnie zrezygnował z tego pomysłu. Istniała jak najbardziej realna możliwość, że Emeli-ne zejdzie na dół w chwili, gdy będzie opuszczał intymny przybytek. Kilkoma szybkimi, sprawnymi ruchami doprowadził do ładu koszulę i spodnie, przeczesał palcami włosy. Kiedy był już gotowy, podszedł do drzwi i ostrożnie je otworzył. Pani Chilton stała w holu, trzymając w dłoni kubek z parującą herbatą. Malujący się na jej twarzy wyraz był trudny do zinterpretowania. - Pomyślałam, że chętnie napije się pan herbaty w dro- 264 dze do domu - odezwała się surowo. - Tu ma pan gorące ciastko z porzeczkami, proszę bardzo... I niech pan przyniesie kubek, kiedy wróci pan na śniadanie... - Jest pani prawdziwym aniołem! - Wziął kubek oraz ciastko z rąk pani Chilton i skierował się do frontowych drzwi. - Zobaczymy się za jakieś dwie godziny... - Nie wątpię... - mruknęła gospodyni i pośpiesznie otworzyła mu drzwi. Znacząco zerknęła przez ramię w kierunku schodów i zmrużyła oczy. - Nie można tego dłużej tak ciągnąć, panie - powiedziała przyciszonym głosem. - W tym domu mieszka młoda, niewinna panienka. Nie można... - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - rzekł Tobias, wychodząc na schody. - Piękny dzień, prawda? - Ładna pogoda niedługo się utrzyma - oznajmiła pani Chilton. - Zbiera się na burzę, czuję to w kościach. Bardzo cicho, lecz stanowczo zamknęła mu drzwi przed nosem. Tobias zdmuchnął obłoczek pary znad kubka, ugryzł duży kawałek ciepłego ciastka i wyszedł na ulicę. Lekki dreszcz, który nagle przebiegł mu po plecach, kazał mu spojrzeć w okna pierwszego piętra domu pod numerem siódmym. Lavinia patrzyła na niego z okna sypialni, ubrana w kwiecisty szlafroczek i czepeczek z białej koronki, zsuwający się na jedno ucho ze wzburzonych rudych włosów. Uniosła dłoń, uśmiechnęła się i posłała mu pocałunek. Pani Chilton pomyliła się z tą burzą, pomyślał. Ptaki śpiewają, na niebie pojawiło się słońce, wiatr przegnał kilka pierzastych chmurek... Zapowiadał się piękny dzień. Słońce nadal świeciło dwie godziny później, kiedy pani Chilton zabrała się do sprzątania ze stołu. - Nadal uważam, że zanosi się na burzę - mruknęła, przechodząc za krzesłem Tobiasa. 265 Lavinia podniosła wzrok znad gazety i dostrzegła stalowy błysk w oczach gospodyni. - Burza bardzo by się przydała, deszcz oczyściłby powietrze. - Tobias nałożył sobie kolejną porcję porzeczkowego dżemu. - Dżem się kończy, pani Chilton... - Skądże znowu, panie. - Pani Chilton ostrożnie ruszyła tyłem ku drzwiom do kuchni, trzymając w obu rękach załadowaną tacę. - Mam jeszcze trzy słoiki, a tyle chyba starczy na parę dni. - Wątpię. - Tobias rozsmarował dżem na grzance. - Jestem w stanie pochłonąć taką ilość w mgnieniu oka... - Na pana miejscu postarałabym się zostawić sobie ten dżem na dłużej - powiedziała pani Chilton bardzo znaczącym tonem. - Nie wiadomo, kiedy będę miała czas przygotować świeży zapas... Pchnęła drzwi barkiem i zniknęła w kuchni. Tobias ugryzł kawałek grzanki. Lavinia zaszeleściła gazetą i rzuciła mu karcące spojrzenie. - Czy powiedziałeś albo zrobiłeś coś, co mogło rozgniewać panią Chilton, kiedy przyszedłeś dziś na śniadanie? -zapytała. - Wydaje mi się, że jest w dość bojowym nastroju... - Tak, ja też to zauważyłam, ?- Emeline nalała sobie kawy. - Zupełnie jak chmura gradowa, prawda? - Nie życzę sobie, żebyś ją irytował - ostrzegła Lavinia. Tobias przywołał na twarz wyraz skrzywdzonej niewinności. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Zapewniam, że nie zrobiłem pani Chilton żadnej przykrości, nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Dobrze wiesz, jak ją lubię... - Hmmm... - Lavinia spojrzała na niego spod oka i wróciła do przerwanej lektury, nie usatysfakcjonowana, lecz niepewna, jak zachować się w tej sytuacji. Nie do końca wiedziała, jak traktować dziwne porozumienie, łączące Tobiasa i jej gospodynię. Odnosiła wraże- 266 nie, że w ostatnich tygodniach świetnie się dogadywali. Pani Chilton patrzyła na Tobiasa pobłażliwie, z nieskrywaną sympatią, natomiast on na przemian to drażnił się z nią nieszkodliwie, to wychwalał pod niebiosa jej kuchnię, zwłaszcza wszelkie smakołyki z porzeczkami. Natomiast od powrotu z zamku Beaumont coś się zmieniło. Pani Chilton nie była już tak dobrze usposobiona do Tobiasa. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że gospodyni czeka, aby Tobias wreszcie coś powiedział lub zrobił, ale jak na razie jej nadzieje pozostały niespełnione. Lavinię ogarnął niepokój. Złożyła gazetę i zdecydowanym ruchem rzuciła ją na krzesło. - Mam nadzieję, że nie próbujesz ukraść mi pani Chilton - powiedziała. Wyglądał na szczerze zdumionego jej oskarżeniem. - Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy - wymamrotał, z trudem przełykając duży kęs ciastka porzeczkowego. -Whitby obłożyłby mnie klątwą, gdybym sprowadził kogoś do jego królestwa... Emeline zachichotała. - Niepotrzebnie się martwisz, ciociu. Pani Chilton nie dałaby się nikomu namówić do zmiany pracy! Przecież ona cię po prostu uwielbia! - Hmmm... - Lavinia znowu sięgnęła po gazetę. Dręczące ją uczucie, że coś jest nie tak, jeszcze się nasiliło. Nie mogła wykluczyć, że pani Chilton po prostu jest tego ranka w złym nastroju, bo marne dni zdarzały się każdemu, lecz Tobias był w wyśmienitym humorze, zwłaszcza jak na człowieka, który ma na głowie nierozwiązaną sprawę. Kiedy przed godziną zapukał do drzwi, był świeżo ogolony i wykąpany, a jego oczy lśniły determinacją. Najwyraźniej bardzo potrzebował porządnego wypoczynku i tej nocy wreszcie się wyspał. - Wcale nie zaskoczyła mnie wiadomość, że pan Hood jest przyrodnim bratem Anthony'ego, wiecie? - zagadnęła Emeline, wracając do rozmowy, przerwanej przez małą 267 utarczkę między Tobiasem i panią Chilton. - Z pewnością stanowi to wytłumaczenie łączących ich podobieństw, na które zwróciłam uwagę. - Z pewnością - przytaknął Tobias. - Czy będziesz dziś potrzebował mojej pomocy przy śledztwie, panie? - zapytała dziewczyna z nadzieją w głosie. - Chyba nie, ale dziękuję za dobre chęci... - Tobias uniósł brwi na widok rozczarowanej miny Emeline. - Czemu pytasz? - Och, to mało istotne... Priscilla przysłała mi liścik z rozpaczliwą prośbą, abym odwiedziła ją po południu. Znaczy to, że jej mama umówiła ją na potwornie nudną konferencję z krawcową i Priscilla szuka wparcia... Lavinia skrzywiła się wymownie. - Czyżby chodziło o następną różową kreację? - Na pewno. Priscilla mówi, że czasami nawet chciałaby już wyjść za mąż, bo wtedy mama nie przymuszałaby już jej do noszenia różowych sukni. Lavinia zerknęła na Tobiasa. - A ty jakie masz plany, panie? - Muszę znaleźć jakiś dowód udziału Pierce'a w sprawie, więc po południu, kiedy wyjdzie do klientek, przeszukam jego mieszkanie. - Tobias potarł czoło dłonią. -Mam nadzieję, że faktycznie ma jakieś klientki i umawia się z nimi na czesanie... - Nie mam co do tego cienia wątpliwości - powiedziała Lavinia. - Pierce jest naprawdę zdolnym fryzjerem, możesz mi wierzyć. Z pewnością ma sporo stałych klientek i... Przerwała, bo nagle rozległ się przytłumiony stuk kołatki o drzwi i ciężkie kroki pani Chilton. Emeline odłożyła serwetkę. - Ciekawe, kto to... Jest jeszcze bardzo wcześnie. Może nowy klient, ciociu... - Raczej stara klientka - wymamrotała Lavinia. - Przyszła dowiedzieć się, jak postępuje dochodzenie... Tobias rzucił jej rozbawione spojrzenie. 268 - Klienci lubią być dobrze poinformowani - rzekł. Z holu dobiegł ich szmer rozmowy, a chwilę później otworzyły się drzwi pokoju. - Pani Gray z wizytą do pani i pana Marcha - oznajmiła gospodyni. - Wiedziałam - burknęła Lavinia. - Dobrze, że przynajmniej mamy dla niej jakieś wiadomości... - Właśnie! - Tobias wypił ostatni łyk kawy i wstał. - Teraz potrzebne nam są tylko dowody. O drugiej po południ Lavinia stała obok Tobiasa w salonie pana Pierce'a. Na szczęście prognozowana przez panią Chilton burza ominęła Londyn, nie musieli więc zacierać śladów pozostawionych przez mokre buty. Okna były zasłonięte i przesiane przez tkaninę słoneczne promienie znaczyły ściany niewielkiego mieszkania pasmami cienia i światła. Mniej więcej godzinę wcześniej mały łobuziak, którego Tobias opłacił, aby obserwował Pierce'a, przybiegł zdyszany do małego parku, gdzie na niego czekali. Powiedział im, że dopiero co widział fryzjera wychodzącego z domu z dużą torbą w ręku, pracująca zaś w jednym z domów po drugiej stronie ulicy pokojówka, dyskretnie podpytana, zdradziła mu, że Pierce codziennie wybiera się gdzieś o tej porze i wraca dopiero koło piątej. - Skąd ta dziewczyna wie, co robi Pierce? - zapytał Tobias, wyjmując z kieszeni parę monet dla małego szpiega. - Chyba czuje do niego miętę, panie. - Chłopak z zadowoleniem schował pieniądze. - Proszę się nie bać, postoję na rogu. Jeżeli zobaczę, że wraca wcześniej, rzucę w okno garścią żwiru. Lavinia czuła, jak z podniecenia żołądek ściska się jej boleśnie i krew szybko krąży w żyłach. Zastanawiała się, czy prywatny detektyw może przyzwyczaić się do ekscytacji płynącej ze świadomości, że znajduje się o krok od rozwiązania zagadki. 269 Wczuwała przytłumione, starannie trzymane pod kontrolą wyczekiwanie, emanujące od Tobiasa i wiedziała, że szarpią nim równie silne emocje. - Mam przeszukać sypialnię? - zapytała. - Tak - odparł, otwierając kredens. - Nie zapomnij o szafie i pośpiesz się. Nie lubię przeprowadzać rewizji w ciągu dnia... - Wiem o tym. - Przeszła do malutkiego pokoiku i zaczęła otwierać szuflady nocnej szafki. - Oczywiście nie ma co liczyć, że znajdziemy tu jasną perukę i damski strój, ale... - Kto wie? - przerwał jej Tobias. - Musi przecież przechowywać gdzieś te rzeczy. Najwyższy czas, żebyśmy wreszcie odnieśli jakiś sukces... - To prawda. - Lavinia zamknęła ostatnią szufladę i uklękła, żeby zajrzeć pod łóżko. - Odniosłam wrażenie, że wnioski, do jakich doszliśmy, całkowicie zaskoczyły As-pasię. Gdyby nie ty, chyba z miejsca by mnie wyśmiała... Kiedy rano powiedzieli Aspasii, że podejrzewają Pier-ce'a, nie chciała uwierzyć. Lavinia zdawała sobie sprawę, że ich klientka dała się przekonać wyłącznie dlatego, że Tobias poparł jej punkt widzenia. - Ma prawo być zaskoczona - odezwał się Tobias z drugiego pokoju. - Sam do tej .pory nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia. Miałem do czynienia z wieloma przestępcami, ale nigdy z fryzjerem, podejrzanym o morderstwo. Lavinia podniosła się i podeszła do szafy. Otworzyła drzwi i ogarnęła wzrokiem rząd wieszaków z czystymi, wyprasowanymi koszulami i kamizelkami. - Taki zawód to doskonała przykrywka dla działań zawodowego mordercy, który chce funkcjonować w eleganckich kręgach - powiedziała. - Fryzjera zaprasza się do najlepszych domów, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby zastanawiać się, dlaczego wchodzi do sypialni czy garderoby damy... - Zdążyłem się już zorientować, że przeklętemu fryzje- 270 rowi o wiele łatwiej wejść do twojej sypialni niż mnie -mruknął Tobias. - Ja muszę planować, knuć i czekać, aż Emeline zdecyduje się odwiedzić Priscillę, a pani Chilton wybierze się na zakupy. - Dziwię ci się, że porównujesz dwie tak zupełnie odmienne sytuacje, mój drogi. - Tak czy inaczej, moja sytuacja jest wyjątkowo niewygodna, powiem więcej, czuję się głęboko pokrzywdzony. Zamierzam poważnie z tobą o tym porozmawiać. Palce Lavinii znieruchomiały na gałce drzwi szafy. Wstrzymała oddech. W sąsiednim pokoju panowała cisza. - No, no, no... - wymamrotał Tobias. Lavinia westchnęła, jej palce się rozluźniły. Nie byłaby w stanie wyjaśnić, czego doświadczyła przed paroma sekundami. Może była to ulga, a może rozczarowanie... Czego właściwie się spodziewała? Było bardzo mało prawdopodobne, aby Tobias poruszył temat małżeństwa w czasie przeszukiwania mieszkania mordercy... Zajrzała do salonu. Tobias klęczał na zdrowym kolanie, unosząc róg dywanu i z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w deski podłogi. - Znalazłeś coś? - zapytała. - Może... Wyjął cienki wytrych ze skórzanej pochwy i wsunął go w szparę między dwiema deskami. - Możliwe, że gdzieś tutaj znajduje się klapa... - ostrożnie poruszył metalowym prętem. - Wcale by mnie to nie zaskoczyło. Elland ukrył swój sejf właśnie pod podłogą. To tam Aspasia znalazła jego dziennik i pierścienie... Niewykluczone, że nowy Memento Mori stara się naśladować go pod każdym względem... - Skąd mógłby tak dobrze znać zwyczaje Ellanda? Pierścienie, styl działania, nawet taki sam rodzaj skrytki? Dziwne... Można by pomyśleć, że mieli ze sobą coś wspólnego, nie sądzisz? 271 - Nie wykluczam tego. - Tobias mocniej nacisnął wytrych. - Jack umówił mnie dziś wieczorem na spotkanie z kimś, kto będzie mi mógł coś powiedzieć o przeszłości Ellanda... Lavinia usłyszała lekkie skrzypnięcie i kwadrat podłogi podniósł się niczym wieko skrzyni. - O, Boże! - Szybko uklękła obok Tobiasa. Chwilę w milczeniu wpatrywali się w odsłoniętą skrytkę. - Jest pusta! - Tobias nie krył rozczarowania. Opuścił wieko, podniósł się i kopnięciem rozłożył dywan na poprzednim miejscu. Potem powoli odwrócił się na pięcie i badawczym wzrokiem ogarnął cały pokój. - Muszą gdzieś tu być... - O czym mówisz? - O notatkach. Wspominałem ci, że Elland miał głowę do interesów i prowadził szczegółowy zapis wpływów. - Nie zapominaj, że chociaż ci dwaj mogli się znać, to jednak tym razem nie mamy do czynienia z Ellandem -powiedziała cicho. - Nie ma powodu, aby sądzić, że nowy morderca zachowuje się dokładnie tak samo jak poprzedni Memento Mori... - Nie zgadzam się z tobą. Im dłużej pracuję nad tą sprawą, tym mocniej jestem przekonany, że obu łączy uderzające podobieństwo metod działania. Chwilami nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że razem uczyli się tego szczególnego rzemiosła... - Albo jeden uczył się od drugiego - podsunęła Lavinia. - Otóż to! Tobias potoczył wzrokiem po niewielkiej przestrzeni między biurkiem i ścianą. Po chwili podszedł do małego stolika w kącie i wysunął szufladkę. - Wiedziałem... - wyszeptał z ogromną satysfakcją, wyjmując z szuflady oprawny w skórę zeszyt. - Co to jest? - Lavinia stanęła obok i z zapartym tchem patrzyła, jak Tobias otwiera notatnik. Wewnątrz znajdo- 272 wały się porządnie zapisane nazwiska, daty i godziny. -Wygląda jak lista spotkań, a nie zapiski finansowe... - Masz rację. - Tobias szybko przerzucał kartki. - To lista jego spotkań i stałych klientek, lecz wśród nich mogą być i te, które zlecały morderstwa. - Nie wydaje mi się, aby Pierce był taki nieostrożny. Przecież to zawodowiec. - Nie musisz mi o tym przypominać. - Tobias wyjął z kieszeni kartkę papieru, ołówek i zaczął przepisywać nazwiska klientek z ostatniego okresu. - Ale lepsze to niż nic... Poznamy przynajmniej plan wizyt Pierce'a na kilka najbliższych dni, co może się okazać bardzo pomocne. Lavinia przebiegła wzrokiem nazwiska. - Lady Huxford... Spójrz, był z nią umówiony na trzeciego, dwa tygodnie przed balem w zamku Beaumont... - Potwierdza to tylko, że lady Huxford korzysta z jego usług, ale o tym powiedziały nam już twoje spostrzeżenia z Vauxhall. Ciekawe czy... - Tobias odwrócił kartkę i znieruchomiał ze wzrokiem utkwionym w jedno z nazwisk. -Cholera jasna... - Co się stało? Tobias wskazał palcem przedostatni zapis. - Oto jego dzisiejsza klientka... Po plecach Lavinii przebiegł zimny dreszcz. - O, mój Boże... Poszedł do rezydencji lady Wortham i ma zająć się zaprojektowaniem fryzury dla Priscilli! To jest to nudne spotkanie, o którym napisała do Emeline... - To nie przypadek - mruknął Tobias. - Pierce najwyraźniej wie o przyjaźni Priscilli i Emeline, a także o pokrewieństwie łączącym Emeline i ciebie. Nie ulega wątpliwości, że w jakiś sprytny sposób zaaranżował tę wizytę, aby wypytać najlepszą przyjaciółkę twojej siostrzenicy o postępy w dochodzeniu, które prowadzimy. Miał nadzieję, że uda mu się coś z niej wydobyć. 273 26 - Droga panno Priscillo, nie da się uciec przed rzeczywistością. - Pierce przeczesał grzebieniem długie, złociste włosy dziewczyny i spojrzał jej w oczy w lustrze. - Jest pani blondynką, to jasne... Policzki Priscilli zapłonęły rumieńcem. - Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najmodniejszy kolor... - szepnęła. Emeline siedziała na krześle niedaleko toaletki i nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że oto uczestniczy w jakiejś dziwacznej, koszmarnej sztuce. Ku jej ogromnej uldze, zmieszanej z podziwem, Priscilla bez śladu zdenerwowania wzięła na swoje barki ciężar głównej roli, Emeline natomiast była potwornie spięta. Miały niecałe dziesięć minut na przygotowanie. Emeline doznała wstrząsu, kiedy po przybyciu do rezydencji lady Wortham dowiedziała się, że matka Priscilli zaplanowała na popołudnie konferencję z fryzjerem, który miał obmyślić najkorzystniejsze uczesanie dla córki. W pierwszej chwili Emeline pomyślała, że fakt, iż wspomnianym fryzjerem jest pan Pierce, to tylko zbieg okoliczności, lecz praca z Lavinią i Tpbiasem nauczyła ją, że zbiegi okoliczności zdarzają się niezwykle rzadko. Pośpiesznie opowiedziała wszystko Priscilli, która zapowiedziała, że lady Wortham nie może o niczym się dowiedzieć. Priscilla obawiała się, najpewniej słusznie, że matka wpadnie w pa- nikę, jeśli odkryje, że zaprosiła do domu mordercę. Kiedy pan Pierce przybył ze skórzaną torbą, pełną grzebieni, żelazek do fryzowania włosów, nożyczek i przypi-nek, Priscilla spokojnie usiadła przy toaletce z dużym owalnym lustrem, narzuciła na ramiona biały ręcznik i oddała się w ręce podejrzanego o kilka zabójstw fryzjera z taką miną, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. 274 Co więcej, okazywała tyle entuzjazmu, że Emeline zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, iż jej przyjaciółka po prostu doskonale się bawi. Niewykluczone, że sytuację trochę ułatwiał interesujący wygląd i miły sposób bycia pana Pierce'a. Emeline musiała przyznać, że fryzjer jest całkiem przystojnym mężczyzną, a zawiązana na szyi czarna wstążka i swobodnie opadające na czoło loki dodają mu uroku. Trudno było wyobrazić sobie Pierce'a jako płatnego mordercę... Lady Wortham zajęła krzesło z drugiej strony toaletki, pogrążona w błogiej nieświadomości, że człowiek machający dużymi nożycami w okolicy szyi jej córki w ciągu ostatnich paru miesięcy prawdopodobnie zamordował trzy osoby. - Uważa pan, że należałoby pomyśleć o ufarbowaniu włosów Priscilli na nieco ciemniejszy odcień? - zapytała niespokojnie. - Farbować te włosy? Nigdy w życiu! - Pierce chwycił pasmo gęstej grzywy Priscilli i uniósł je w górę gestem godnym magika. - Są jak płynne złoto! Popełnilibyśmy zbrodnię wobec natury, próbując zmienić ich kolor za pomocą kory dębu czy greckiej wody... - Postukał grzebieniem o krawędź toaletki i utkwił wzrok w lustrze. - I absolutnie zabraniam pani zastanawiać się nad użyciem henny, panno Priscillo! Czy to jasne? - Tak... - wymamrotała posłusznie klientka. Lady Wortham powachlowała się gorączkowo. - Mówi pan, że nie będziemy farbować włosów, więc co pan proponuje? Perukę? - W tak młodym wieku peruka nie wchodzi w grę! Poza tym zestawienie sztucznych włosów z tą nieskalaną, świeżą cerą i klasycznymi rysami dałoby okropny efekt... - Pierce uprzejmie skłonił się lady Wortham. - Widzę zresztą, że moja klientka i cerę, i rysy odziedziczyła po pani... Matka Priscilli dłuższą chwilę wpatrywała się w niego 275 z otwartymi ustami. Emeline ze zdziwieniem ujrzała, jak na policzki damy wypełza rumieniec. - Dziękuję panu... - powiedziała, wachlując się ze wzmożoną energią. - Muszę przyznać, że w latach młodości nie narzekałam na brak partnerów do tańca... Priscilla rzeczywiście jest do mnie bardzo podobna... - Odchrząknęła. - Naturalnie nie mówię o włosach... Akurat tę cechę ma po ojcu, niestety... - Ach, tak... Cóż, wyjaśniłem już, że nigdy nie nakłaniam młodych dam do noszenia peruk, chyba że faktycznie nie ma innego wyjścia. - Pierce przerwał, aby jego wyrok za- brzmiał jeszcze dobitniej. - Na szczęście w tym wypadku mamy inne wyjście, i to doskonałe... W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Emeline zdała sobie nagle sprawę, że mimo wielkiego napięcia, w jakim znajdowały się obie z Priscilla, były nie mniej ciekawe diagnozy Pierce'a niż lady Wortham. - Tak? - ponagliła starsza dama. - I jakież to wyjście? Pierce ze skupionym wyrazem twarzy lekko zmrużył oczy, zupełnie jakby mierzył do celu z pistoletu. - Ponieważ nie możemy sprawić, aby pani córka podążała za panującą modą, musimy przeistoczyć ją w zjawiskowo stylową, elegancką osobę, która sama stanowi o tym, co modne... - Och... - Lady Wortham zbladła i szeroko otworzyła oczy. - W zjawiskowo stylową osobę... Och... - Proszę całkowicie zdać się na mnie, madame. Pobierałem nauki w Paryżu i wiem, co robię. - Pierce wyjął z torby garść szpilek do włosów i kilka kawałków bibułki, którą owijało się włosy przy fryzowaniu żelazkami. - Jednak zanim przystąpię do dzieła, chciałbym usłyszeć pani obietnicę, że nigdy więcej nie będzie nosiła różowego... Matka Priscilli zesztywniała. Otworzyła usta i znowu je zamknęła, jakby nagle zabrakło jej słów. Pierce chwycił nożyczki i utkwił poważne spojrzenie w jej twarzy. 276 - Nie wątpię, że panna Priscilla ma w garderobie suknie w innych barwach, prawda? - zagadnął. - Nigdy nie uwierzę, że zawsze chodzi w tym okropnym kolorze... Priscilla, która nagle się zakrztusiła, pośpiesznie sięgnęła po filiżankę z herbatą, stojącą na toaletce. Emeline zerknęła w lustro, bez słów porozumiewając się z przyjaciółką. Obie wstrzymały oddech. Lady Wortham odchrząknęła. - Sądziłam, że różowy to kolor, który najlepiej pasuje do jej wieku i aparycji... Pierce z westchnieniem zabrał się do przycinania włosów Priscilli. - Pozwoli pani, że zauważę, iż róż w połączeniu z tak jasnymi włosami daje efekt kawałka tortu, pokrytego grubą warstwą lukru. Dżentelmen, który patrzy na takie ciastko, myśli sobie: „Bardzo smakowicie wygląda! Ugryzę kęs lub dwa, a resztę zostawię...". Matka Priscilli zaczerwieniła się z oburzenia. - Biało-różowe ciastko z kremem?! Moja córka?! Jak pan śmie... - Ciasto z lukrem nie ma ani stylu, ani żadnego smaku, nieprawdaż? - Pierce spokojnie pracował dalej, nie zwracając najmniejszej uwagi na wybuch lady Wortham. - Nie pozostawia żadnego trwałego wrażenia na podniebieniu... Jeżeli jednak ubierzemy damę o idealnym profilu i jasnych splotach w ciemniejszą suknię - najlepsze są barwy szlachetnych kamieni - może szmaragdowa lub szafirowa - to nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, aby porównać ją do nudnego ciastka z kremem... - Tylko do czego? - zapytała ostrożnie lady Wortham. - Do bogini. Lady Wortham zamrugała nerwowo. - Do bogini? Moją Priscillę? Pierce spojrzał w lustro. - Czy posiada pani suknie w odcieniach, o których mó- 277 wiłem? Jeśli nie, powinna pani jak najszybciej umówić się z krawcową. - Cóż... - zamruczała Priscilla. - Mam tę nową suknię, którą ciocia Beatrice podarowała mi na urodziny... - Naprawdę nie sądzę, żeby Priscilli było ładnie w tej sukni... - odezwała się z wahaniem lady Wortham. - Beatrice zamówiła ją, nie pytając mnie o zdanie... - Proszę mi pokazać tę kreację - polecił Pierce. - Zaraz ją przyniosę. - Emeline zerwała się z krzesła. -Jest niezwykła, zobaczy pan... Podbiegła do szafy i wyjęła z niej nową suknię. Przez chwilę wszyscy w milczeniu przyglądali się turkusowej sukni. Panie czekały na werdykt Pierce'a. - Doskonała... - Pierce głęboko skłonił się klientce. -Absolutnie doskonała... - Odwrócił się do lady Wortham. -Proszę pozbyć się wątpliwości, madame. Panowie padną na kolana i będą się do niej modlić. Parę minut później lady Wortham patrzyła na Priscilłę takim wzrokiem, jakby widziała córkę po raz pierwszy w życiu. - Niesamowite... - wymamrotała. - Wygląda imponująco... Nigdy nie dałabym wiary, że prosty styl może zrobić tak wielkie wrażenie... .. Pierce z zawodową dumą delikatnie musnął gładko uczesane włosy dziewczyny. - Prostota to podstawa prawdziwej elegancji, madame. Emeline była niemniej zdziwiona jak lady Wortham. Pierce przekreślił wskazania wciąż panującej mody na wymyślne koki i nieposkromioną obfitość loków na czole i przy skroniach, zaczesując włosy Priscilli do tyłu i z pomocą zaledwie kilku szpilek zwijając je we wdzięczny węzeł nad karkiem. Uczesanie podkreślało długą, subtelną linię szyi dziewczyny oraz jej rzeczywiście wyjątkowo piękny profil. Nad uszami Priscilli zwisało tylko kilka swobodnych, lekkich jak piórka loczków. 278 Priscilla zawsze była ładna, pomyślała Emeline, lecz teraz wyglądała na bardziej pewną siebie i swojej urody. Miała w sobie coś tajemniczego, coś, czego wcześniej nie dało się zauważyć... - Przepięknie... - szepnęła Emeline, nachylając się do ucha przyjaciółki. Priscilla zarumieniła się gwałtownie, ale nadal chyba nie była w stanie oderwać wzroku od swego odbicia. - Podoba ci się, naprawdę? - Och, tak! Nie mogę się już doczekać, kiedy włożysz nową suknię! - Cieszę się, że wszystkie panie są zadowolone z efektów mojej pracy. - Pierce uśmiechnął się do Emeline. - Tak się składa, że jeszcze przez godzinę jestem wolny... Może chciałaby pani, żebym ją uczesał? Sądzę, że mogłaby pani wyglądać jeszcze lepiej niż w tej chwili... Nie, żeby pani obecny styl był nieatrakcyjny, skądże znowu... Powiedziałbym raczej, że pozostaje w zgodzie z modą, jeżeli wie pani, o co mi chodzi, ale pani uroda wymaga bardziej oryginalnego obramowania... - Och, w żadnym razie nie chciałabym zajmować panu czasu i wykorzystywać gościnności lady Wortham - zaprotestowała Emeline szybko, choć nie bez odrobiny żalu. Możliwe, że Pierce był mordercą, nie sposób jednak zaprzeczyć, że w dziedzinie projektowania fryzur okazał się prawdziwym artystą. Z przyjemnością by zobaczyła, jak odmieniłby jej wygląd... - Ależ, moja droga, musisz pozwolić panu Pierce, aby cię uczesał! - Priscilla wstała już od toaletki. - Koniecznie! Mama nie będzie miała nic przeciwko temu! - Oczywiście, że nie - zgodziła się wielkodusznie lady Wortham. - Przyznaję, że obserwowanie pana Pierce'a przy pracy jest fascynujące! Ma pan wielki talent, a obcowanie z tak genialnymi zdolnościami zawsze pozostawia niezatarte wrażenie... Emeline z wahaniem usiadła przy toaletce. 279 - Bardzo dziękuję... Pierce strzepnął biały ręcznik, zręcznie ułożył go na jej ramionach, następnie wziął do ręki grzebień i spojrzał w lustro, napotykając spojrzenie dziewczyny. - Tak, już wiem, co należy zrobić... - rzekł. - Praca z młodymi damami, które interesują się modą, to prawdziwa przyjemność... Większość moich klientek to starsze panie, przywiązane do znacznie bardziej wymyślnych i ozdobnych fryzur, takich jak te olbrzymie wieże, w które czesano pudrowane peruki w czasach ich młodości... - Ja sama doskonale pamiętam te peruki - odezwała się lady Wortham. - W sali balowej wyglądały bardzo elegancko, to prawda, ale były straszliwie ciężkie i głowa pod nimi już po paru minutach spływała potem... Pan Pierce kilkoma szybkimi ruchami wyjął szpilki, przytrzymujące włosy Emeline. - Właśnie... Jak wspomniałem, częściej czeszę zaawansowane w latach panie, ale o wiele przyjemniej jest pracować nad włosami młodszych dam... Czy pani ciocia mówiła pani, że miałem szczęście poznać ją w zamku Beaumont, panno Emeline? Emeline zdrętwiała. Kątem oka dostrzegła, jak Priscilla zamiera w pół ruchu. Lady Wortham, wciąż nieświadoma sytuacji, nalała sobie jeszcze trochę herbaty. Dziewczyna pośpiesznie przywołała się do porządku. - Ach... Tak, wspomniała, że zamieniła parę słów z fryzjerem, który powiedział jej, że rudy to niemodny odcień włosów, ale nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska. Pierce najwyraźniej poczuł się urażony. - Dałem jej moją wizytówkę! - Musiała ją zgubić - skłamała gładko Emeline. - Cóż, rozumiem... To chyba zrozumiałe. Wiem, że ona i jej przyjaciel, pan March, byli wtedy bardzo zajęci... Uważali, że śmierć lorda Fullertona nie była dziełem przypadku i usiłowali tego dowieść... - Nie była dziełem przypadku? - W głosie lady Wor- 280 tham brzmiało najwyższe zdumienie. - Jak to? Nie słyszałam, aby ktokolwiek miał jakieś podejrzenia co do natury śmierci lorda Fullertona... - To dlatego, że pan March i moja ciotka nie zdołali znaleźć żadnych dowodów, iż popełniono morderstwo -wyjaśniła Emeline. - Poza tym lord Beaumont jasno powiedział, że nie życzy sobie, aby pod jego dachem prowadzone było śledztwo. - Krótko mówiąc, dochodzenie zakończyło się fiaskiem, czy tak? - spytała Priscilla obojętnym, niewinnym tonem. - Obawiam się, że tak - zamruczała Emeline. - Trudno prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa, w którego popełnienie nikt nie wierzy... - To fascynujące... - Pierce przerwał rozczesywanie włosów Emeline i spojrzał na nią z wielkim zainteresowaniem. - Może jednak poczynili jakieś postępy tutaj, w Londynie... - Niestety, nie. Pan March jest zupełnie zniechęcony, zresztą moja ciocia także uważa, że marnują czas. Stara się nakłonić pana Marcha do porzucenia śledztwa. Emeline była dumna ze swojego spokoju i pewności wypowiedzi. - Rozumiem... - Wyraz twarzy Pierce'a nie zmienił się ani na jotę. - Myśli pani, że jej się uda? - O, tak! - Emeline konfidencjonalnie zniżyła głos. -Rodzina Fullertona nie życzy sobie dalszego dochodzenia. Ciocię niepokoi kwestia wynagrodzenia, a ponieważ w tej sprawie nie ma klienta czy klientów, czuje, że ona i pan March muszą jak najszybciej zająć się czymś innym... - Nie obraź się, moja droga, ale muszę powiedzieć, że to hobby pani Lakę wydaje mi się dość osobliwe - powiedziała lady Wortham tonem ociekającym dezaprobatą. Ciekawe, jak zareaguje Lavinia, kiedy powtórzę jej, że lady Wortham uważa jej pracę za osobliwe hobby, pomyślała Emeline. - Wyobrażam sobie, że tak inteligentna dama jak pani 281 Lakę odnajduje w tym zajęciu ciekawe wyzwanie - wymamrotał Pierce. Emeline poczuła, jak drobne włoski na karku stają jej dęba. Pośpiesznie zaczęła się modlić, aby Pierce tego nie zauważył. 27 Emeline i Priscilla poszły razem do parku, gdzie miały spotkać się z Anthonym i Dominikiem. Nad głowami trzymały rozpięte parasolki, aby osłonić się przed wciąż jeszcze mocnymi promieniami popołudniowego słońca. Wychodząc z rezydencji lady Wortham, odbyły krótką dyskusję, w rezultacie której postanowiły nie wkładać kapeluszy, aby pokazać światu swoje nowe, wspaniałe fryzury. - Dobry Boże, wciąż czuję galopadę tętna! - Emeline pokręciła głową. - Ciekawe, czy moje serce jeszcze kiedyś będzie biło w normalnym tempie... - Sama jestem trochę roztrzęsiona. - Priscilla lekko wydęła usta. - Za każdym razem, gdy spoglądałam w lustro, widziałam tylko ostre nożyczki w jego dłoni... Nie mogłam przestać myśleć o tych wszystkich ludziach, których prawdopodobnie zamordował... .„ - Jeśli chodzi o mnie, to długo będę podejrzliwie patrzeć na fryzjerów... - Ja także! Muszę jednak przyznać, że wiele bym dała, aby mordercą okazał się ktoś inny. Do końca życia pozostanę dłużniczką pana Pierce'a... Ten człowiek w ciągu jednego popołudnia odmienił mój nieszczęsny los, przekonując mamę, że w różowym wcale nie wyglądam najlepiej... Emeline pełnym podziwu spojrzeniem obrzuciła turkusową suknię przyjaciółki. - I miał rację. W mocniejszych kolorach naprawdę jest ci o wiele bardziej do twarzy. - Dziękuję... - Priscilla zakręciła parasolką. - Dzień 282 okazał się dość ekscytujący, prawda? Wydaje mi się, że całkiem nieźle poradziłyśmy sobie z panem Pierce'em. Może powinnyśmy pomyśleć o karierze na scenie? Co ty na to, moja droga? - Nie mów takich rzeczy przy swojej mamie, bo biedaczka zemdleje! Tak, ja też sądzę, że dobrze nam poszło, zwłaszcza tobie. Byłaś zupełnie spokojna i tak naturalna, jakbyś nie miała pojęcia, co się dzieje... - Ty też wypadłaś znakomicie, wierz mi! Pierce może nie uwierzy, że pan March i pani Lakę zrezygnują z dochodzenia z powodu braku klienta, ale na pewno jest przekonany, że nie zrobili prawie żadnych postępów. Po plecach Emeline przebiegł lekki dreszcz. - Mam nadzieję... - mruknęła. - Nie mogę się już doczekać, kiedy powiem im, co stało się dzisiaj u lady Wortham! Zesztywnieją z wrażenia, gdy dowiedzą się, że niespodziewanie stanęłyśmy oko w oko z człowiekiem, którego podejrzewają o trzy morderstwa. - Pierce najwyraźniej zaaranżował tę wizytę, żeby rozpoznać sytuację - powiedziała Priscilla. - Liczył, że wyciągnie ode mnie, jak postępuje dochodzenie. Wyobrażam sobie, jak się ucieszył, kiedy na miejscu zastał także ciebie... - Uśmiechnęła się. - O, widzę Anthony'ego i Domi-nica! Wiesz, wiadomość, że są przyrodnimi braćmi zaskoczyła mnie tak samo jak widok pana Pierce'a w holu naszego domu... - Myślę, że bliskie pokrewieństwo w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego panowało między nimi tak duże napięcie. - Emeline patrzyła, jak obaj młodzi mężczyźni zmierzają ku nim przez park. - Mam nadzieję, że teraz, gdy prawda wyszła na jaw, zdołali się pogodzić i wszystko sobie wyjaśnić. Priscilla mocniej zacisnęła dłoń na rączce parasolki. - Czy sądzisz, że panu Hoodowi spodoba się moja nowa suknia i uczesanie? - zapytała z wystudiowaną obojętnością. 283 - Wyglądasz cudownie, moja droga! Nie mam cienia wątpliwości, że pan Hood padnie na kolana i będzie się do ciebie modlił, zgodnie z przewidywaniami pana Pierce'a.... Priscilla skrzywiła się lekko. - Wolałabym, żeby nauczył mnie posługiwać się mikroskopem... Anthony i Dominie byli już bardzo blisko. Emeline dopiero teraz zauważyła, że szli długim, zdecydowanym krokiem, zupełnie innym niż dżentelmeni, którzy wybrali się na przechadzkę po parku. Jeszcze bardziej zaskoczył ją ich strój - dość luźne, wygodne surduty przywodziły na myśl te, które zwykle nosił pan March, a buty nie były wyglansowane do najwyższego połysku. Nawet fulary obu młodzieńców sprawiały wrażenie zawiązanych w pośpiechu i raczej niedbale. - Coś jest nie tak - oznajmiła. Anthony i Dominie zatrzymali się tuż przed nimi. - Co wy tutaj robicie, do diabła?! - zapytał Anthony, nawet nie skinąwszy głową. Kapelusz miał zsunięty nisko na czoło, spod ronda gniewnie błyskały jego oczy. - Osza- lałyście? - Słucham? - wycedziła Emeline, głęboko urażona nieuprzejmym powitaniem. - Umówiłyśmy się tu z wami na spotkanie, ale ty najwyraźniej raczyłeś o tym zapomnieć, panie... - Trochę zbiła nas z tropu wiadomość, że spędziłyście popołudnie z mordercą - warknął Dominie. Jego kapelusz także zasłaniał połowę twarzy. - Wiecie o wizycie pana Pierce'a? - zdziwiła się Priscilla. - Tobias i pani Lakę natknęli się na notatki fryzjera, kiedy przeszukiwali jego mieszkanie. - Anthony spojrzał na Priscillę, potem przeniósł wzrok na Emeline. - Nic wam się nie stało? - Nic nam nie dolega - oświadczyła spokojnie Emeline. -Co ważniejsze, zdaje się, że uśpiłyśmy podejrzliwość Pier- 284 ce'a, mówiąc mu, że dochodzenie w sprawie zabójstwa Fullertona utknęło na mieliźnie... Priscilla zmarszczyła brwi. - Dlaczego jesteście tak dziwacznie ubrani? - zapytała. - Pan March nie dał nam zbyt wiele czasu, abyśmy mogli właściwie przygotować się na to miłe spotkanie - wyjaśnił sarkastycznie Dominie. - Nalegał, żebyśmy jak najprędzej was znaleźli i odprowadzili do domu pani Lakę, która chce z wami porozmawiać. Potem mamy odprowadzić panią prosto do domu, panno Priscillo. - Tobias uważa, że nie możecie same chodzić po mieście, teraz, gdy Pierce zainteresował się wami - dodał An-thony. - Nic nam nie grozi, na miłość boską! - mruknęła Eme-line. - Pierce uzyskał informacje, o jakie mu chodziło, więc nie jesteśmy mu już potrzebne! - No, właśnie! - rzucił Anthony. Emeline usłyszała ostrą nutę w jego głosie, ale zanim zdobyła się na równie zdecydowaną odpowiedź, młodzieniec ujął ją pod ramię i pociągnął w stronę bramy. - Nie jesteśmy przecież w niebezpieczeństwie... - zaczęła Priscilla. - Ten człowiek to morderca. - Dominie podsunął dłoń pod jej łokieć. - Zresztą, niezależnie od tego, Tony i ja nie mamy dziś czasu na spacery po parku. Czeka na nas praca. - Jaka praca? - szybko zapytała Emeline, starając się dotrzymać kroku Anthony'emu. - Mamy obserwować Pierce'a od wieczora do rana -odrzekł. - Musimy przygotować się na nocne czuwanie, więc im szybciej odprowadzimy was do domu, tym lepiej. Emeline uznała, że ma już tego dosyć. - Bardzo proszę, żebyście natychmiast przestali traktować nas jak głupiutkie dziewczątka, których ani na chwilę nie można spuścić z oka, bo zaraz zrobią sobie krzywdę. Weźcie łaskawie pod uwagę, że rozmawiałyśmy dzisiaj 285 z mordercą i całkiem nieźle wybrnęłyśmy z tej sytuacji. Nie jesteśmy bezradnymi idiotkami. - Właśnie! - przytaknęła Priscilla. Anthony odwrócił głowę, żeby rzucić Emeline surowe spojrzenie. Promienie chylącego się ku zachodowi słońca padły prosto na jego twarz, oświetlając ukryte dotąd w cieniu ronda oczy. - Twoje oko... - Emeline przystanęła gwałtownie, zmuszając Anthony'ego, aby także się zatrzymał. - I warga... Co ci się stało, na miłość boską?! Priscilla poszła za przykładem przyjaciółki i odwróciła się, aby uważnie zbadać wzrokiem twarz Dominica. - Ma pan wielkiego siniaka na szczęce... Och, dobry Boże, czyżbyście stoczyli w nocy walkę z mordercą?! Jak do tego doszło? Dlaczego nikt nam nic nie powiedział? - Do diabła... - Dominie skrzywił się i ostrożnie dotknął siniaka. - To nie dzieło Pierce'a, zapewniam panią... - Oczywiście, że nie. - Anthony się zaczerwienił. - Pier-ce jest przecież fryzjerem, do cholery! - I zawodowym mordercą, jeżeli założenia pana Mar-cha i cioci Lavinii są słuszne - zauważyła Emeline. - Ale jeśli nie walczyliście z Pierce'em, to z kim? Anthony wymienił trudne do odczytania spojrzenie z Dominikiem i lekko wzruszył ramionami. - Ulica, przy której znajduje się dom Pierce'a jest prawie nieoświetlona - powiedział. - W ciemności wpadłem na róg jakiegoś budynku, to wszystko... - Rozumiem... - Emeline powoli pokiwała głową. - Rogi budynków bywają bardzo niebezpieczne... Priscilla rzuciła Dominicowi pytające spojrzenie. - A pan? Czy panu przytrafił się podobny wypadek? - Potknąłem się na schodach - wymamrotał zapytany. -I uderzyłem się o poręcz, dość mocno, niestety. 286 28 Parę minut przed północą Anthony otworzył torebkę z pasztecikami z mięsem, które kupił wczesnym wieczorem, i wyjął jeden z dwóch ostatnich. Potem podał torbę Dominicowi, wspartemu o ścianę domu po przeciwnej stronie wąskiej alejki. - Jutro kupię więcej - obiecał Anthony, wkładając do ust ułamany kawałek kruchego ciasta z mięsnym nadzieniem. - Sami jesteśmy sobie winni, że tak szybko się skończyły - przypomniał mu Dominie. - Może jednak nie trzeba było oddawać połowy zapasów tym dwóm łobuziakom, którzy nocują przy wejściu do sklepu pasmanteryjnego... Anthony pomyślał o dwóch chłopcach, których spotkali wieczorem. Mieli najwyżej osiem, dziewięć lat, tryskali bezczelną wesołością i wiedzieli o życiu na ulicy znacznie więcej, niż powinni wiedzieć mali chłopcy. Wyglądali też na bardzo głodnych i właśnie dlatego obaj młodzi ludzie bez wahania podzielili się z nimi pasztecikami. Ulicznicy z entuzjazmem napchali sobie kieszenie jedzeniem i wraz ze zdobytą kolacją schronili się u wejścia do sklepu przy końcu ulicy. - Może namówię Whitby'ego, żeby zrobił nam kanapki - powiedział Anthony. - I poproszę go, żeby dał nam trochę tego wędzonego łososia i pieczonego kurczaka, które podał nam po południu... - Świetny pomysł. Może zgodzi się zapakować więcej, na wypadek gdybyśmy jutro w nocy znowu natknęli się na tych dwóch urwisów, co? - Dominie z apetytem pochłonął pasztecik. - Ale może nie będzie to potrzebne... Wydaje mi się, że jesteśmy blisko końca sprawy. March jest pewny, że Pierce niedługo zrobi jakiś krok. Mówi, że fryzjer jest nie tylko bardzo pewny siebie, ale także za wszelką cenę chce dowieść, iż nie jest gorszy od poprzedniego Memento Mori... 287 Minuty mijały powoli. Promienie księżyca zmieniły kąt padania, ulicą czasami tylko przejeżdżał powóz lub wóz dostawczy. Światło w oknie Pierce'a zgasło przed pół godziną - wszystko wskazywało na to, że fryzjer udał się na spoczynek. - Zauważyłeś, że Emeline i Priscilla wyglądały dziś po południu jakoś inaczej? - Anthony przeciągnął się, usiłując rozluźnić zeszty wniałe mięśnie karku i ramion. - Inaczej? - Dominie długo zastanawiał się nad pytaniem brata. - Nie wiem, nie zwróciłem uwagi... Dlaczego pytasz? - Po prostu wydawało mi się, że wyglądały wyjątkowo pięknie... Piękniej niż zwykle... - Zawsze wyglądają pięknie. - To prawda. Zamilkli. - Mam wrażenie, że spodobałeś się Priscilli - odezwał się po długiej chwili Anthony. - Spodobało jej się moje laboratorium, nie ja. - W głosie Dominica zabrzmiała ponura nuta. - Nie bądź tego taki pewny. Łączą was wspólne zainteresowania, to bardzo ważne. - Hmmm... - Ona też przypadła ci do gustu - podjął Anthony. -Uważasz, że jest ładna, przecież nie jestem ślepy... Emeline nigdy cię nie interesowała, przyznaj się! Flirtowałeś z nią wyłącznie po to, żeby mi dokuczyć. Dominie wzruszył ramionami. W głębokiej ciemności ten ruch był ledwo dostrzegalny. - Jesteś zakochany w pannie Emeline, prawda? - zapytał. - Tak. Jej ciotka chce, żebyśmy zaczekali z ogłoszeniem zaręczyn, ale my mamy inne plany. Najpierw muszę jednak przekonać Tobiasa, żeby poślubił panią Lakę i przeprowadził się do jej domu przy Claremont Lane... - A wtedy ty i panna Emeline będziecie mogli zamiesz- 288 kac w jego domu, czy tak? - Dominie nie krył zainteresowania. - Bardzo sprytny pomysł, słowo daję! Myślisz, że March na to przystanie? - Na razie stwarza pewne trudności, bo jeszcze nie zrozumiał, jak mądry jest mój plan, ale mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy... - Anthony przerwał. Coś poruszyło się wśród cieni u wejścia do alejki po przeciwnej stronie ulicy. - Widziałeś? - zapytał z podnieceniem. - Co takiego? - Wydaje mi się, że ktoś pokazał się w alejce prowadzącej na podwórko za domem Pierce'a... Obaj wytężyli wzrok. Tym razem nie było wątpliwości -postać poruszyła się, ostrożnie wysuwając się z gęstej ciemności. Dominie się wyprostował. - Tak, widzę go! To znaczy ją! To kobieta w płaszczu... - Założę się, że to Pierce w damskim przebraniu! - od-szepnął Anthony. - Masz rację... Nie ruszaj się. Nie możemy pozwolić, żeby nas zauważył. Osłonięta płaszczem postać powoli ruszyła w dół ulicy. Pierce nie niósł latarni, światło księżyca najwyraźniej całkowicie mu wystarczało. Szedł ostrożnie, zupełnie bezgłośnie, jakby nie dotykał ziemi. - Jak duch... - wyszeptał Dominie. Stara wiedźma pociągnęła łyk dżinu i otarła usta wierzchem dłoni. Obrzuciła Tobiasa uważnym spojrzeniem spod zmrużonych powiek i zarechotała soczyście. - W tamtych czasach nazywali mnie Matką Maud -oświadczyła. - Nieźle mi się żyło ze sprzedaży niemowląt i trochę większych dzieciaków, naprawdę nieźle... Zdziwiłbyś się, panie, gdybym ci powiedziała, jaki jest popyt na zdrowych chłopaczków i dziewuszki, oj, zdziwiłbyś się... Przychodzili do mnie różni ludzie, z dobrych rodzin i ubodzy, najróżniejsi... 289 Głos starej i jej słowa sprawiły, że zimny dreszcz przebiegł po grzbiecie Tobiasa, starał się jednak ukryć odrazę. Gospoda, ukryta w trzewiach jednej z najgorszych dzielnic Londynu, była ciemną, zadymioną, brudną dziurą, w porównaniu z którą należąca do Uśmiechniętego Jacka tawerna Pod Gryfonem mogła śmiało pretendować do miana klubu dla dżentelmenów. Matka Maud znacząco zawiesiła głos. Tobias położył jeszcze kilka monet na lepkim od tłuszczu stole, a obok nich pierścień Memento mori, który znalazł w sypialni Fullertona w zamku Beaumont. Miniaturowa trumna ze złota złowrogo zalśniła w blasku świecy. - Uśmiechnięty Jack powiedział mi, że kilkanaście lat temu sprzedaliście dwóch małych chłopców człowiekowi, który nosił podobny pierścień - powiedział, podnosząc wieczko trumny. Matka Maud długo wpatrywała się w czaszkę i skrzyżowane piszczele, potem zaś przeniosła spojrzenie na kupkę pieniędzy. Na jej twarzy malowała się niepewność. Tobias dorzucił jeszcze jedną monetę. - Ano, tak... - Starucha napiła się dżinu, chyba po to, żeby dodać sobie odwagi. - Zrobiłam kiedyś interes z mężczyzną, który nosił taki pierścień, dokładniusieńko taki sam... - Opowiedzcie mi o tym interesie. Matka Maud milczała, zbierając się w sobie. - Był inny niż większość klientów - rzekła w końcu. - Czym się od nich różnił? - Oni kupowali dzieciaki, żeby zagnać je do roboty. Uczyli chłopców, jak okradać przechodniów, żebrać albo czyścić kominy. Dziewczynki oddawali do burdeli albo wysyłali na ulice, żeby tam zarabiały na utrzymanie. -Maud wzruszyła jednym chudym ramieniem. - Byli i tacy, których wolałam nie pytać, po co im dzieciaki... Jeżeli niektóre dzieci były wykorzystywane w sposób, który budził niepokój i wątpliwości nawet w Matce Maud, 290 to Tobias także wolał nie wiedzieć, jaki los je spotkał, musiał jednak jak najszybciej poznać prawdę. - A ten z pierścieniem... - podjął. - Po co byli mu ci chłopcy, jak myślicie, matko? Stara znowu napiła się dżinu i odstawiła butelkę. Jej za-ropiałe oczka zalśniły ponuro. - Powiedział, że prowadzi interesy, ale nie ma synów, którym mógłby zostawić firmę. Ponoć dlatego chciał przyjąć czeladników i nauczyć ich fachu... - Zmrużyła oczy. -Tylko że gdyby tak naprawdę było, to chyba zgłosiłby się do sierocińca, nie? - Tymczasem on przyszedł do was... - Ano, tak... Sowicie mi zapłacił, nie powiem, ale i ja go nie oszukałam. Dałam mu dwóch zdrowych i silnych chłopaków. Obaj bystrzy jak cholera, bracia... Jeden miał z osiem lat, drugi cztery, może pięć, nie wiem... - Co stało się z ich rodzicami? - Matka skończyła w burdelu, umarła. Wzięłam ich prosto z ulicy. Starszy opiekował się młodszym, obaj kradli, zasadzali się na pijanych dżentelmenów, którzy szukali rozrywki w naszej dzielnicy. - A ich ojciec? - zapytał Tobias. - Kto go tam wie... Tobias spojrzał na pierścień. - Jak ułożyło się życie chłopców u tego człowieka? Wiecie coś o tym, matko? - Nigdy nie zadawałam niepotrzebnych pytań, panie -prychnęła Maud. - Dlatego przychodziło do mnie tylu dobrych klientów. - Wiedzieli, że nie będę ich o nic wypytywać... - Nie doszły was żadne plotki o interesach mężczyzny z pierścieniem? O tym, do jakiego zawodu zamierzał wdrożyć chłopców? - Ano, tak... - Maud utkwiła wzrok w pierścieniu. - Co jakiś czas dochodziły mnie słuchy o człowieku ze złotym pierścieniem z czaszką... Ludzie gadali, że jeżeli zapłaci 291 mu się jak należy, pozbędzie się każdego, nawet bogatego dżentelmena czy damy. Ponoć zawsze stawiał jednak dziwny warunek - musiał sam uznać, że faktycznie zasługują na śmierć... - Wiecie, co się z nim stało? Stara Maud sięgnęła po butelkę. - Mówią, że odszedł i zostawił firmę czeladnikom. Anthony stał obok Dominica na brzegu ciemnego parku naprzeciwko domu pod numerem 20 przy Treadhall Sąuare. Budynek, który obserwowali, był elegancką, dwu- piętrową rezydencją, jedną z kilku podobnych przy tym placu. Każdą oddzielało od chodnika metalowe ogrodzenie z bramą i furtką. Przyszli tu za Pierce'em, zgodnie z instrukcjami Tobia-sa, nie starając się złapać fryzjera i trzymając się z tyłu, w bezpiecznej odległości. Hałas panujący w tej okolicy na ruchliwych nawet o tej porze ulicach zagłuszył ich kroki. Kilka sekund wcześniej dotarli na niewielki placyk i prawie w ostatniej chwili zauważyli, jak Pierce lekkim skokiem pokonuje ogrodzenie i zbiega po schodach prowadzących do kuchennego wejścia, znajdującego się w suterenie. - Moim zdaniem mógł zjawić się tutaj w tym przebraniu wyłącznie z jednego powodu - odezwał się Dominie. -I to na pewno nie dlatego, że jakaś dama o pierwszej w nocy wezwała go, żeby ułożył jej piękną fryzurę... - Wiem... - Anthony zadrżał lekko, poruszony tym, co działo się na ich oczach. - Co mamy teraz zrobić, do diabła? - wyszeptał Dominie. - Możemy tylko załomotać do drzwi frontowych i spróbować poderwać wszystkich na nogi... - Uznają nas za wariatów, jeżeli powiemy, że do ich domu zakradł się morderca! - Masz lepszy plan? - zapytał krótko Anthony. 292 - Nie. - W takim razie pośpieszmy się. Podejrzewam, że Pier-ce załatwi sprawę szybko i sprawnie, w końcu to zawodowiec, jeżeli coś ci to mówi... Ramię w ramię przebiegli przez ulicę i dopadli do frontowych drzwi domu. Anthony chwycił ciężką mosiężną kołatkę i kilka razy mocno uderzył nią o drewniany panel. - To powinno obudzić pokojówkę albo lokaja - mruknął Dominie. Jednak ku zaskoczeniu obu młodych ludzi nikt nie śpieszył się, aby otworzyć drzwi i zażądać wyjaśnień, kto i z jakiego powodu śmie hałasować o tak później porze. - Spróbuj jeszcze raz - powiedział Dominie. - Mocniej, na miłość boską! Anthony zadudnił kołatką jeszcze parę razy. Kiedy nadal nikt nie otwierał, cofnął się o krok i spojrzał w ciemne okna na dwóch piętrach. - Może właściciel dał służbie wolne... - mruknął nerwowo. - To duży dom, nie wierzę, żeby wszyscy służący jednocześnie dostali wolne. Ktoś na pewno tam jest. - Musimy coś zrobić, i to szybko - rzekł Anthony. -Może powinniśmy wybić okno? - Żeby aresztowali nas za włamanie? Marny plan... Czekaj, mam pomysł! Dominie zdjął sakwę z ramienia i położył ją na schodach. Rozwiązał rzemień i wyjął ze środka dwa przedmioty, podobne do dość grubych, równo obtoczonych patyków. - Co to jest? - zapytał Anthony. - Dwie tubki zawierające mój nowy materiał wybuchowy. - Materiał wybuchowy? - Anthony odsunął się pośpiesznie. - Zaraz, zaraz, spokojnie... Co ty wyprawiasz, do diabła? - Pracuję jeszcze nad składem tej mikstury, ale użyta w niewielkich ilościach jest całkowicie bezpieczna i daje 293 efekt sztucznych ogni. Zabrałem ze sobą tubki, ponieważ przyszło mi do głowy, że mogą nam się przydać, gdybyśmy musieli odwrócić uwagę fryzjera, czy posłużyć się jakąkolwiek bronią... - Dobrze, że sobie o tym przypomniałeś. - Anthony z pewnym zaniepokojeniem przyglądał się, jak Dominie krzesze ogień. - Bądźże ostrożny, człowieku, przecież to nie zabawka! - Zdetonuję obie próbki, ponieważ musimy wyciągnąć z łóżek nie tylko mieszkańców tego domu, ale i całej ulicy. - Dominie podpalił dwa cienkie lonty, wystające z probówek. - To powinno podziałać... Rzucił plujące iskrami tubki daleko na chodnik. Chwilę obaj z napięciem obserwowali, co się dzieje, potem zaś wypełnione środkiem wybuchowym fiolki eksplodowały z przeraźliwym hukiem. Ulicę rozjaśniła seria gwałtownych błysków. Jasne pasma iskrzącego ognia błyskały i trzaskały jak tuzin odpalonych pistoletów, raz po raz. Huk odbił się echem od ścian domów i bruku. - Robi wrażenie! - wrzasnął Anthony, starając się przekrzyczeć piekielny hałas. - Pracuję także nad innymi kolorami! - odkrzyknął Dominie. - W tej chwili dysponuję tylko białym, czerwonym i zielonym, ale mam nadzieję, że niedługo uda mi się uzyskać żółty i różowy! Okno na pierwszym piętrze sąsiedniego domu otworzyło się z trzaskiem. Na zewnątrz wychylił się mężczyzna w szlafmycy. - Pożar! - krzyknął. - Ulica się pali! Wezwać straż miejską! Otworzyło się jeszcze kilka okien. Wyglądający z nich mieszkańcy zaczęli powtarzać sobie wiadomość o pożarze, jakaś kobieta zapiszczała cienko, gdzieś trzasnęły drzwi. Wreszcie ktoś otworzył drzwi domu pod numerem dwudziestym. 294 - Co się dzieje?! - na progu stanęła chuda jak tyczka kobieta w czepku, spod którego sterczały rzadkie siwe loki, owinięta wypłowiałą narzutką. Potoczyła nieprzytomnym wzrokiem od Anthony'ego do Dominica i rozejrzała się po ulicy. - Co to ma znaczyć? - W pani domu ukrył się morderca! - zagrzmiał Anthony. - Co takiego? - Kobieta przyłożyła dłoń do ucha. - Głośniej, młodzieńcze! - Morderca! - Anthony przepchnął się do holu. - Zamierza kogoś zabić! - Proszę się odsunąć - rozkazująco polecił Dominie, wchodząc za Anthonym do domu. - Musimy go powstrzymać. - Zaraz, co wy robicie?! - Przestraszona kobieta cofnęła się do środka. - Pomocy! Pomocy! - krzyknęła. - Włamywacze! Ratunku! Anthony postanowił zmienić taktykę. - Pali się! - ryknął, nachylając się do ucha nieznajomej. - Musimy wyprowadzić wszystkich z domu! Oczy kobiety rozszerzyły się z przerażenia. - Pali się? Pożar, panie? - Czy jest tu ktoś jeszcze?! - wrzasnął Dominie. - Pan, mój pan jest na górze, w sypialni. - Kobieta spojrzała na sufit. - Nie może chodzić, nie ucieknie o własnych siłach! - Zniesiemy go! - obiecał Anthony. Obaj z Dominkiem rzucili się w kierunku schodów. Pokonując po dwa stopnie, w mgnieniu oka znaleźli się na piętrze. Anthony dostrzegł jasne światło, wydobywające się spod drzwi na końcu długiego korytarza. Nagle drzwi stanęły otworem i na tle tańczących płomieni młodzieńcy ujrzeli ciemną postać w płaszczu. - To on! - krzyknął Anthony. Runęli do przodu. Intruz dopadł do ściany i odwrócił się na pięcie, zdecydowany stawić im czoło. 295 - Uważaj! - ostrzegł Dominie. - Może mieć pistolet! Zwolnili kroku, lecz bandyta nie wyciągnął broni. Zamiast tego, jednym szarpnięciem otworzył znajdujące się za jego plecami drzwi i rzucił się w dół po tylnych schodach. - O, do diabła! - Anthony bez wahania pognał za nim. -Ucieknie nam! - Tony, sypialnia! - krzyknął Dominie. - Podpalił ją! Anthony zatrzymał się i zawrócił. Dominie był już w środku i kocem starał się zdławić płomienie, które zdążyły ogarnąć jeden koniec masywnego łoża. Wychudzony, wyraźnie chory mężczyzna w szlafmycy siedział wtulony w poduszki, bezradnie wymachując rękami. - Ratunku, ratunku! Próbowała mnie zadusić! Chciała mnie zamordować! Anthony chwycił grubą narzutę, Dominie zręcznie złapał jej dwa rogi. Rzucili ją na łóżko i przygnietli, usiłując ugasić ogień. Morderca pędził ulicami, z trudem przypominając sobie mapę tej części miasta. Kiedy nie był w stanie dłużej biec, skręcił za róg niewielkiej alejki i przystanął, żeby złapać oddech. Zdarł z głowy jasną perukę, zrzucił szeroki płaszcz i zostawił je pod ścianą. Ciężko dysząc, starał się pozbierać myśli i odzyskać względny spokój. Do diabła, tym razem mało brakowało, naprawdę mało... Serce waliło mu mocno, i wiedział, że nie jest to spowodowane jedynie szaleńczą ucieczką. Nie mógł dłużej zaprzeczać, że czuje lęk. Strach ogarnął go jak potężna fala, przyćmiewając bystrość umysłu i przyprawiając o mdłości. Czy ty też to czułeś, Zachary? Czy ty także poznałeś to okropne, podobne do gorączki uczucie? Wciąż nie potrafił uwierzyć, że o mało nie został schwytany. Skąd wzięli się tamci dwaj, jak to się stało, że poruszyli całą ulicę wybuchami ognia i wpadli za nim do 296 domu? Jak to możliwe, że przegnali go, zanim zdążył wykonać zadanie? Oczywiście, znał odpowiedź na te pytania. Obie panny, Emeline i Priscilla, kłamały jak najęte. March i jego towarzyszka zrobili duże postępy, więcej, zdołali zidentyfikować go jako podejrzanego... March wysłał parę tych szczeniaków, żeby nie spuszczali go z oka, w dzień i w nocy. Poszli za nim z nadzieją, że uda im się przyłapać go na gorącym uczynku. Gra dobiegła końca. March zwyciężył. Zabójca spojrzał na leżący u jego stóp płaszcz i jasną perukę. Oto były jedyne dowody, które łączyły go z dzisiejszą nieudaną próbą, z tym przeklętym niepowodzeniem... Zostawi je tutaj. Nawet jeżeli ktoś je znajdzie, i tak nie będzie w stanie rzucić na niego podejrzenia... Tak czy inaczej, nie może dłużej ryzykować, nie ośmieli się. March ma wysoko postawionych przyjaciół, nie można tego lekceważyć. Ostrożnie wymknął się z alejki i popatrzył dookoła. Stwierdziwszy, że nikogo nie ma w pobliżu, poderwał się do biegu. Miał nad nimi sporą przewagę. Trochę to potrwa, zanim stłumią ogień i zrelacjonują wszystko Marcho-wi, tymczasem on zdąży załatwić swoje sprawy w ciągu paru minut. Został dobrze wyszkolony i zawsze był przygotowany na wszystko, nawet na porażkę. Obiecał sobie, że zniknie na jakiś czas. Pojedzie na rok lub dwa do Paryża albo może do Włoch. Potem wróci, tym razem jako dżentelmen. Nikt go nie rozpozna, nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby skojarzyć go z osobą fryzjera Pierce'a, a tym bardziej z zabójstwami, które popełnił tego lata. Ta myśl natchnęła go spokojem i sprawiła, że jeszcze przyśpieszył kroku. Anthony i Dominie stali u szczytu spowitych ciemnością schodów. 297 - Do diabła, już go prawie mieliśmy... - Anthony ze złością uderzył otwartą dłonią o mur. - Kiedy zorientował się, że zamierzamy postawić na nogi całą ulicę, podłożył ogień, żeby odwrócić naszą uwagę. - Dominie nerwowym gestem przeczesał włosy palcami. - Zapewnił sobie sporo czasu na ucieczkę... - Cóż, trudno... - mruknął Anthony. - Jedno jest pewne, teraz już wie, że go wytropiliśmy. Na pewno uciekł w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie ma nadzieję przeczekać zagrożenie. Nie ma sensu wracać pod jego dom, nie jest przecież na tyle głupi, aby tam się pojawić... - Nie bardzo podoba mi się perspektywa poinformowania Marcha, że wypłoszyliśmy lisa z nory, a potem pozwoliliśmy mu uciec - powiedział Dominie. - Mnie również. - Anthony zacisnął palce wokół pierścienia, który znaleźli na nocnym stoliku. - Na swoje usprawiedliwienie mamy tylko to, że naprawdę nie mogliśmy pobiec za tym przeklętym fryzjerem... Gdybyśmy to zrobili, ten nieszczęśnik spłonąłby żywcem w łóżku. - Chodźmy. - Dominie się odwrócił. - Musimy znaleźć Marcha. Mam nadzieję, że wrócił już z wyprawy na przedmieście. Anthony bez słowa pośpieszył za bratem. Zabójca wszedł do swego mieszkania tylnym wejściem, podobnie jak wyszedł. Długą chwilę stał w ciemności, starając się uspokoić oddech. Wściekłość i strach wciąż szarpały jego sercem. Miał ochotę rozbić coś, zgnieść, zmiażdżyć, zniszczyć... - Niech go wszyscy diabli, niech go wszyscy diabli! -zamruczał. Przypomniał sobie, że nie ma ani chwili do stracenia. Teraz musi działać szybko, czas na zemstę przyjdzie później. Kiedyś pokaże Marchowi, że w gruncie rzeczy wcale go nie pokonał. 298 Wszedł do sypialni i odsunął wiszący na ścianie obraz. Potem położył dłoń na drewnianej ścianie i delikatnie nacisnął. Panele rozsunęły się z najcichszym szeptem porządnie naoliwionych zawiasów. Otworzył sejf i wyjął z niego pistolet, list, kilka pierścieni Memento mori oraz biżuterię i pieniądze, którymi klienci opłacali jego cenne usługi. Odwrócił się w kierunku szafy. Postanowił zabrać tylko jedną zmianę bielizny i ubrania. Szczerze żałował, że musi zostawić resztę pięknych, eleganckich strojów, ale nie mógł podróżować z bagażem. Zasady szkolenia, które przeszedł, mówiły jasno - jeżeli musisz ratować się ucieczką, nie zabieraj zbędnych rzeczy. Otworzył drzwi szafy i spojrzał prosto w oczy swojego mordercy. Zanim zdążył zareagować, zabójca przyłożył mu pistolet do skroni i nacisnął spust. 29 Tobias uniósł latarnię wyżej, aby światło padało na tylne wejście do mieszkania fryzjera. Anthony i Dominie stanęli za jego plecami i w napięciu przyglądali się, jak naciska klamkę. - Otwarte... - Tobias podał latarnię Dominicowi i wyjął pistolet. - Wątpię, czy go tu zastaniemy, ale nie życzę sobie, żebyście niepotrzebnie ryzykowali. Cofnijcie się... - Na pewno jest już kawał drogi stąd - mruknął Anthony. - A prawie go mieliśmy... - Gdyby nie podpalił łóżka tamtego nieszczęśnika, złapalibyśmy go bez większego trudu - dodał Dominie. - Postąpiliście właściwie - rzekł Tobias. - Nie mieliście wyjścia, musieliście ugasić pożar, więc nie obwiniajcie się 299 za ucieczkę Pierce'a, bo to zupełnie bez sensu. Gdybyście tego nie zrobili, sir Rupert byłby teraz martwy, zresztą najprawdopodobniej jego stara kucharka również... Pchnął drzwi tak gwałtownie, że mocno uderzyły o ścianę. Światło latarni zatańczyło na ścianach pustej kuchni. Ostrożnie ruszył do małego pokoju. Anthony i Dominie szli za nim. - Podajcie latarnię - powiedział cicho Tobias. Anthony spełnił jego polecenie. Tobias postawił latarnię na podłodze i czubkiem buta wypchnął ją do wąskiego korytarzyka. Na ścianie nie pojawił się żaden cień, nic się nie poruszyło. Tobias wychylił się zza załomu muru. Dokładnie widział stąd cały salon. Upewniwszy się, że pokój jest pusty, chwycił latarnię i powoli przesuwając się przy ścianie, wszedł do ciemnej sypialni. Poczuł zapach świeżej śmierci, zanim zobaczył leżące na podłodze ciało. - Fryzjer nadal tu jest - rzucił sucho. Anthony i Dominie przystanęli tuż za nim. Obaj popatrzyli na straszną scenę i szybko odwrócili wzrok. - Jego głowa... - odezwał się Dominie dziwnym głosem. - Jego głowa... Tyle krwi i... I jeszcze czegoś... - Boże, zmiłuj się... - wyszeptał Anthony. Tobias uświadomił sobie, że młodzi ludzie po raz pierwszy ujrzeli zwłoki człowieka, którego spotkała gwałtowna śmierć. - Zostańcie tutaj - rozkazał. Sam wszedł do sypialni, starając się nie zniszczyć żadnych dowodów, nigdzie nie zauważył jednak ani krwawych odcisków palców, ani skrawków materiału, wyrwanych podczas walki. Nic nie wskazywało na to, by w pokoju tego wieczoru był ktokolwiek poza Pierce'em. Fryzjer leżał na brzuchu, z twarzą w ciemnej kałuży gęstniejącego płynu i palcami prawej ręki niezbyt mocno zaciśniętymi na kolbie pistoletu. 300 - Musiał uświadomić sobie, że to już koniec... - Antho-ny głośno przełknął ślinę. - Wiedział, że wkrótce go dopadniemy, a wtedy na pewno trafi na szubienicę, więc postanowił wyłgać się katu... - Odebrał sobie życie. - Dominie otarł czoło wierzchem dłoni. - Postąpił jak dżentelmen... Tobias spojrzał na zwłoki. - Jak jego brat - powiedział. Niedługo przed świtem Lavinia pojechała z Tobiasem do Aspasii, aby powiadomić ją, co się stało. Pani Gray zeszła na dół kilka minut po tym, jak jej zaspana gospodyni poinformowała ją, że ma gości. Najwyraźniej zerwała się z łóżka, lecz Lavinia zauważyła, że mimo tego jak zawsze wyglądała bardzo elegancko, tym razem ubrana w szlafrok z ciemnej satyny, miękkie domowe pantofelki i malutki koronkowy czepek. - Pierce się zastrzelił? - Aspasia osunęła się na sofę. -Dobry Boże... Tak jak Zachary... - Mało brakowało, by Anthony i Dominie przyłapali go na gorącym uczynku, więc na pewno zorientował się, że wszystko skończone - powiedział Tobias. Lavinia czujnie zerknęła na niego spod oka. Stał przed ciemnym kominkiem, spięty i ponury. Dokładnie tak samo wyglądał, kiedy pół godziny wcześniej stanął w jej drzwiach. Nalała mu duży kieliszek koniaku, który niedawno przyniósł od Uśmiechniętego Jacka, ale alkohol nie poprawił jego nastroju. Gdy opowiedział jej, co wydarzyło się wieczorem i w nocy, sama zdecydowała, że będzie mu towarzyszyć w czasie wizyty u Aspasii. - Nie rozumiem... - Aspasia zacisnęła palce na kołnierzyku szlafroka; sprawiała wrażenie zupełnie zagubionej. - Z waszych słów wynika, że miał sporą przewagę nad Anthonym i Dominikiem... Dlaczego po prostu nie uciekł z kraju? - Nie mogę udawać, że wiem, co działo się w jego gło- 301 wie - rzekł Tobias. - Wydaje mi się jednak, że od początku zajęty był przede wszystkim naśladowaniem brata... Może więc kiedy zdał sobie sprawę, że jest zgubiony, postanowił odejść z tego świata w taki sam sposób jak Zachary... - Targnąwszy się na własne życie... - Aspasia na chwilę zamknęła oczy. - Jakież to straszne... - Tobias rozmawiał wieczorem ze starą kobietą, która kiedyś zarabiała, sprzedając niemowlęta i małe dzieci - powiedziała łagodnie Lavinia. - Kilkanaście lat temu sprzedała dwóch chłopców mężczyźnie, który podobno nie miał synów i szukał uczniów, aby zostawić im swoją firmę... - Myślę, że tym klientem był prawdziwy Memento Mori. - Tobias wciąż wpatrywał się w pusty kominek. -Wygląda na to, że jego uczniowie rzeczywiście starali się pójść w jego ślady. - A teraz obaj nie żyją - cicho dokończyła Lavinia. Zniszczona dorożka, którą Lavinia i Tobias przyjechali do Aspasii, czekała na nich na ulicy, kiedy opuścili jej dom. Tobias pomógł Lavinii wsiąść i zajął miejsce obok niej. W bladym świetle lampy rysy jego twarzy wydawały się dziwnie ostre i surowe. - Wiem, jak dręczyła cię ta sprawa. - Lavinia chwyciła się poręczy, kiedy stary powóz zakołysał się gwałtownie. -Na szczęście jest już po wszystkim... - Tak. - Tobias utkwił wzrok w jeszcze ciemnym niebie. Lavinia wyczuła, że w jego duszy rozpościera skrzydła gęsty mrok. - Na pewno rano poczujesz się lepiej - powiedziała. - Na pewno. Chwilę gorączkowo szukała w myśli sposobu na skruszenie lodowej skorupy, w której znalazł się Tobias, ale kiedy nic nie przyszło jej do głowy, postanowiła zaatakować go wprost. - No, dobrze, powiedz, co leży ci na wątrobie! Jak na człowieka, który przed chwilą zamknął dochodzenie 302 w sprawie morderstwa, jesteś w bardzo dziwnym nastroju! Co się dzieje? Miała wrażenie, że Tobias nie odpowie, ale w końcu zwrócił ku niej twarz. - Pierce był niewiele starszy od Anthony'ego i Domini-ca - rzekł bezbarwnie. Lavinia nagle zrozumiała, czemu był taki udręczony. - A także od Słodkiego Neda... - wyciągnęła ręce i mocno chwyciła jego duże dłonie. - Nie zdołasz uratować wszystkich, mój drogi, to po prostu niemożliwe. Robisz, co w twojej mocy, i tyle... To wystarczy. Musi wystarczyć. Jeżeli tego nie zrozumiesz, wpadniesz w tak wielkie przygnębienie, że nikomu już nie zdołasz pomóc... Zacisnął palce na przegubach jej dłoni z taką siłą, jakby była dla niego ostatnią deską ratunku. Przymknęła oczy, porażona widokiem szalejącej w jego oczach burzy. Tobias nie odpowiedział, ale po chwili zamknął ją w ramionach. Siedzieli tak, objęci i przytuleni, dopóki dorożka nie zatrzymała się przed domem przy Claremont Lane. Pomógł jej wysiąść i odprowadził do drzwi. Lavinia otworzyła sakiewkę i wyjęła klucz. - Jest coś jeszcze - odezwał się, gdy przekręcał klucz w zamku. Szybko podniosła głowę. - Co takiego? - To jeszcze nie koniec tej sprawy - powiedział. - Przecież Pierce nie żyje, popełnił samobójstwo! - wykrzyknęła. - Czego jeszcze chcesz się dowiedzieć? - Kim jest pierwszy Memento Mori... - Sam mówiłeś, że najprawdopodobniej już nie żyje, a nawet jeżeli jeszcze nie umarł, to jest już człowiekiem w podeszłym wieku! Dlaczego uważasz, że musisz go odnaleźć? - Chcę wiedzieć, kto ponosi odpowiedzialność za to, że dwóch chłopców stało się zawodowymi mordercami. 303 30 Lavinia zobaczyła lampę na wystawie sklepowej następnego dnia po południu. Był to piękny przedmiot, imitacja starożytnej rzeźby z okresu cesarstwa rzymskiego. Wspaniale wykonana płaskorzeźba przedstawiała Aleksandra Wielkiego, przecinającego gordyjski węzeł. Była doskonała. Bez chwili wahania weszła do sklepu. - To Wedgewood - poinformował ją sprzedawca. -Piękna, prawda? Idealna rzecz do gabinetu dżentelmena... Ostrożnie postawiła ją sobie na dłoni, ciesząc się jej dotykiem i wyobrażając sobie, jak będzie wyglądała na biurku Tobiasa. - Tak... - uśmiechnęła się. - Proszę ją dla mnie zapakować. Kilka minut później znalazła się na ulicy, trzymając lampę opakowaną w kilka warstw papieru i owiniętą sznurkiem. Włożyła pakunek do kosza, który niosła na ramieniu, odsuwając na bok dojrzałe brzoskwinie, pod wpływem kaprysu kupione u sprzedawcy owoców na rogu. Już wcześniej uznała, że ona i jej domownicy nie mogą jeść wyłącznie porzeczek... Przystanęła, żeby rozłożyć parasolkę. Przy końcu ulicy ze zgrabnego powozu wysiadła właśnie Aspasia Gray, ubrana w niezwykle szykowną suknię i pantofelki z miękkiej skórki. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku wejścia do modnego zakładu krawieckiego. Lavinia patrzyła, jak Aspasia znika za drzwiami. Kierując się impulsem, postanowiła wrócić na Clare-mont Lane inną drogą niż zwykle. Prawdopodobnie nie był to najbardziej błyskotliwy pomysł, jaki nawiedził ją w ciągu krótkiej kariery prywatnej agentki. Doszła do tego wniosku niedługo później, kiedy 304 znalazła się w parku naprzeciwko domu Aspasii, lecz teraz nie potrafiła go już tak po prostu odrzucić. Intuicja wzięła górę nad rozwagą, przynaglając Lavinię do działania. Nagle dotarło do niej, że nie tylko dla Tobiasa ta sprawa nie była jeszcze zakończona. Sama obudziła się rano z podobnym uczuciem, zdołała jednak jakoś się go pozbyć, przynajmniej na krótko. W parku poza nią była jeszcze tylko jedna osoba - starszy mężczyzna drzemał na metalowej ławce, z dłońmi w rękawiczkach splecionymi na uchwycie laski, tkwiącej między kolanami. Kiedy przechodziła, otworzył oczy i spojrzał na nią z uprzejmie zamaskowanym zainteresowaniem, jakim mężczyzna darzy atrakcyjną kobietę. Lavinii przyszło do głowy, że w młodości na pewno podbił niejedno serce. - Nie ma nic piękniejszego niż rudowłosa kobieta w parku w letnie popołudnie - przemówił niskim, nieco zachrypniętym głosem. - Dzień dobry pani... Lavinia przystanęła i uśmiechnęła się. - Dzień dobry panu... Nie chciałam przerwać panu drzemki, przepraszam. Wykonał ręką gest pełen zaskakującego uroku. - Nie mam nic przeciwko przerwie w drzemce, pani... Nawiedzają mnie sny starego człowieka, błahe i nieciekawe. - Głupstwa, wszystkie sny są ważne i ciekawe - zaprotestowała Lavinia. Impulsywnie sięgnęła do koszyka, wybrała brzoskwinię i podała mu. - Zechce pan skosztować? Nie mogłam się oprzeć i kupiłam je, bo wyglądały na takie soczyste i dojrzałe... - Jak to miło z pani strony... - Wziął brzoskwinię z jej ręki i przyjrzał się jej z lekkim, zamyślonym uśmiechem. -Bardzo chętnie spróbuję... - Proszę bardzo. I niech pan w żadnym razie nie mówi sobie, że pańskie sny nie są ważne. 305 - Nawet jeżeli są to sny młodości, które nigdy się nie spełniły? Lavinia się zastanowiła. - To cudowne, kiedy sny się spełniają, ale w gruncie rzeczy zdarza się to bardzo rzadko, prawda? - Ma pani rację. - Może to i lepiej, bo nie wszystkie są dobre - zauważyła Lavinia. - Niektóre nie zasługują na spełnienie, a inne po prostu mają pozostać bez kształtu czy konkretnej postaci. - Tak, tak, moja droga... - wymamrotał. - Z perspektywy moich lat mogę jednak powiedzieć pani, że są sny, które zasługują na to, aby wiele zaryzykować dla ich spełnienia... - Wierzę panu... - Lavinia się zawahała. - Może ostatecznie liczy się tylko to, że podejmujemy jakieś działania, aby takie sny się ziściły. Nawet w razie porażki wiemy wtedy, że przegraliśmy nie z braku siły woli i determinacji... - Ach, oto filozofia bliska memu sercu! - Uśmiechnął się. - Całkowicie się z panią zgadzam, moja droga. Przykro byłoby pod koniec życia spojrzeć wstecz i zrozumieć, że zabrakło nam odwagi i determinacji, aby zaryzykować, prawda? Lavinia jak zaczarowana wpatrywała się w jego intensywnie niebieskie oczy. - Coś mi mówi, że jeżeli pańskie sny nie spełniły się, to nie dlatego, że zabrakło panu odwagi i determinacji, panie. - A mnie coś mówi, że pod tym względem mamy ze sobą wiele wspólnego, droga pani. - Mężczyzna wyjął z kieszeni scyzoryk i zaczął obierać brzoskwinię. - Cieszę się, że ma pani jeszcze przed sobą mnóstwo lat na kształtowanie swoich snów. Mój lekarz twierdzi, że zostało mi mniej więcej sześć miesięcy. Chore serce... Lavinia zmarszczyła brwi. - Och, niech pan nie słucha lekarzy! Zbyt często mylą 306 się w takich diagnozach. Nikt z nas nie wie, jak długie życie jest mu przeznaczone... - To prawda... - Ugryzł kawałek brzoskwini, mrużąc oczy z prawie zmysłową przyjemnością. - Przy Wren Street prowadzi sklep zielarka, niejaka pani Morgan - powiedziała Lavinia. - Moja matka zawsze twierdziła, że jest zdolniejsza od wielu lekarzy. Proszę wstąpić do niej i opowiedzieć jej o symptomach choroby, może przepisze panu jakiś tonik, który okaże się sku- teczny. - Dziękuję za radę, na pewno z niej skorzystam. -Ugryzł kolejny kawałek wyzłoconej słońcem brzoskwini. -Przyszła tu pani, żeby nacieszyć się piękną pogodą, moja droga? - Niezupełnie... - Lavinia zerknęła na dom Aspasii. -Chcę odwiedzić kogoś, kto mieszka przy tym placyku. Podążył za jej spojrzeniem, lekko mrużąc oczy. - Czy chodzi pani o dom pod numerem siedemnastym? - Tak. Starszy mężczyzna znowu skupił uwagę na brzoskwini. - Dama, która tam mieszka, wyszła, chyba na całe popołudnie. Jakieś pół godziny temu widziałem, jak odjeżdżała powozem. - Naprawdę? - zamruczała Lavinia. - Szkoda... Wygląda na to, że się spóźniłam... Cóż, w takim razie zostawię wizytówkę jej gospodyni. - Gospodyni także wyszła. - Nowy znajomy z przyjemnością włożył do ust ukrojoną scyzorykiem ćwiartkę owocu. - Jakiś chłopak przybiegł z wiadomością i zaraz potem wyszła. Bardzo się śpieszyła. - Ach, tak... Lavinia zamierzała dostać się do domu Aspasii, mówiąc gospodyni, że ma bardzo ważną informację dla pani i musi zaczekać na jej powrót. I poprosi: Nie, nie, proszę nie otwierać salonu, nie warto się fatygować! Równie dobrze mogę poczekać w bibliotece albo w gabinecie pani Gray! 307 Miała nadzieję, że uda jej się pośpiesznie rozejrzeć dookoła, kiedy gospodyni pójdzie do kuchni, żeby przygotować herbatę. Nawet gdyby służąca zastała Lavinię gdzie indziej, niż ją zostawiła, ta zawsze mogłaby powiedzieć, że musiała poszukać toalety. Plan był trochę chwiejny i w gruncie rzeczy Lavinia nie miała pojęcia, co właściwie ma nadzieję znaleźć, czuła jednak, że musi dowiedzieć się czegoś więcej o Aspasii Gray. - Tak więc nikogo tam nie ma. - Starszy mężczyzna uniósł krzaczaste brwi. - Chyba będzie pani musiała wrócić innym razem... - Chyba tak. Cóż, muszę już iść. Proszę nie zapomnieć o tej zielarce z Wren Street, dobrze? - Na pewno nie zapomnę. - Wsunął scyzoryk do kieszeni. - Zachowam też w pamięci naszą rozmowę o snach... - Ja również. - Lavinia uśmiechnęła się na pożegnanie. - Życzę miłego dnia, panie. Przeszła na drugą stronę ulicy, przystanęła na rogu i obejrzała się. Jej znajomy skończył brzoskwinię i znowu zapadł w drzemkę, z podbródkiem opartym na piersi. Ruszyła przed siebie wąską alejką za domami, uważnie licząc ogrodowe furtki. W końcu dotarła do tej, która prowadziła na tyły domu pod numerem siedemnastym. Furtka była zamknięta od wewnątrz, a szczyt kamiennego muru znajdował się kilkanaście centymetrów nad głową Lavinii. Jeżeli miała przedostać się przez ogrodzenie, musiała na czymś stanąć. Rozejrzawszy się dookoła, zauważyła starą drabinę, niewątpliwie pozostawioną przez ogrodnika. Nie tracąc czasu, przystawiła drabinę do muru, wspięła się po niej na górę i spojrzała w dół. Ku jej zadowoleniu okazało się, że, szczęśliwym zbiegiem okoliczności stoi tam ławka. Podka-sała spódnicę i ostrożnie zeskoczyła z muru na ławkę. W ogródku nie było żywej duszy. Lavinia podeszła do kuchennych drzwi i otworzyła torebkę, żeby poszukać zestawu wytrychów. 308 Rozczarowało ją, że otwieranie zamka zajęło jej znacznie więcej czasu niż Tobiasowi, lecz w końcu usłyszała ciche pyknięcie, które świadczyło o pełnym sukcesie. Na kilka sekund wstrzymała oddech, następnie ostrożnie uchyliła drzwi i na palcach weszła do holu. Po lewej stronie znajdowały się wąskie schody dla służby. Pokusa okazała się niemożliwa do odparcia. Intuicja podpowiadała jej, że jeżeli Aspasia Gray ma jakieś sekrety, to ukrywa je na górze, w swoich prywatnych pokojach. Tobias usiadł przy biurku i powoli otworzył notatnik z zapiskami zamordowanego perukarza. Nie wiedział, co ma nadzieję odkryć i dlaczego liczy, że zwróci na to uwagę teraz, w czasie drugiej lektury listy transakcji Swaine'a, nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że przeoczył coś niezwykle ważnego. Poprzedniej nocy powiedział Lavinii, że chce się dowiedzieć, kto wyszkolił Zachary'ego Ellanda oraz Pierce'a w sztuce morderstwa, lecz później, gdy już się położył, śnił o perukach i zapiskach finansowych; kilka razy wracała też do niego pewna scena - widział, jak Pierce podaje Lavi-nii swoją wizytówkę. Obudził się z absolutną pewnością, że sprawa nie jest jeszcze zakończona. Na wolności był inny morderca, który zamierzał niedługo zaatakować. Emeline stała w holu Instytutu i razem z Priscillą patrzyła, jak Anthony i Dominie wspinają się po schodach. Obaj znowu byli wykwintnie ubrani i sprawiali wrażenie zaprzyjaźnionych, ale Emeline wyczuła natychmiast, że coś ich dręczy. Obaj mieli poważne, przygnębione twarze. - Wyglądają tak, jakby ktoś kazał im wykopać parę grobów - zauważyła Priscillą. Emeline przypomniała sobie, że Lavinia mówiła jej, iż 309 Anthony i Dominie byli z panem Marchem, kiedy znalazł zwłoki fryzjera. - To, co zobaczyli w sypialni Pierce'a, musiało być koszmarne... - szepnęła. Priscilla przełknęła ślinę. - Doskonale rozumiem, że może nie są w nastroju, aby słuchać wykładu - powiedziała. - Sama czuję, że jakoś dziwnie brak mi entuzjazmu... Słabo mi się robi, kiedy pomyślę o panu Piersie, leżącym na podłodze w kałuży krwi... Był taki młody, przystojny i utalentowany... - Właśnie... Skoro nam trudno skupić się na czymś innym, to pomyśl, jak ciężko musi być Anthony'emu i Do-minicowi. Wiem, że obaj stracili najbliższych, ale Tobias mówił wczoraj cioci Lavinii, że żaden z nich nie był świadkiem tak gwałtownej i krwawej śmierci. - Dajmy sobie spokój z wykładem i poszukajmy jakiejś kawiarni, gdzie można zamówić lemoniadę i spokojnie porozmawiać - zaproponowała Priscilla. - Świetny pomysł! Zapis w notatniku perukarza był krótki, treściwy i jasny: Jedna peruka z jasnych włosów średniej długości. Cena i data sprzedaży zostały skrupulatnie odnotowane, notatka nie zawierała jednak niczego, co mogłoby wskazywać na tożsamość klientki czy klienta. Tobias długo wpatrywał się w datę. Nie dało się zaprzeczyć, że peru-karz sprzedał dzieło swoich rąk w dwa dni po balu na zamku Beaumont. Sprawa była oczywista - morderca nie mógł jej nosić wcześniej. Nieszczęsny pan Swaine musiał sprzedać jeszcze jedną jasną perukę, nie było przecież innego powodu, aby morderca chciał się go pozbyć. Może perukarz zapomniał odnotować kolor... Tobias doszedł do wniosku, że zrobi najlepiej, uważnie przyglądając się każdej notatce z osobna i zastanawiając się, czy nie przegapił czegoś ważnego. Modne damy używają rozmaitych wymyślnych nazw 310 na określenie kolorów sukien, uświadomił sobie. Słyszał, jak Lavinia i Emeline przerzucały się różnymi słowami i zwrotami, na przykład „rosyjski płomień", „róż jutrzenki" i „zieleń niedojrzałego jabłka", kiedy rozmawiały o najnowszych odcieniach. Być może perukarz także użył innego określenia niż „złocisty" czy „blond", opisując perukę z jasnych włosów... Emeline przechwyciła spojrzenie Priscilli i lekko skinęła głową. Priscilla odpowiedziała w podobny sposób. Rezygnacja z wykładu była dobrą decyzją. Anthony i Dominie chętnie przystali na zmianę planów i poszli wraz z młodymi damami do małej kawiarenki, gdzie wszyscy zamówili po szklance lemoniady oraz drobne ciasteczka. Młodzieńcy zachowywali się jednak inaczej niż zwykle i byli wyraźnie przygnębieni. Podejmowane przez dziewczęta próby ożywienia konwersacji za każdym razem kończyły się fiaskiem, aż w końcu Emeline zaproponowała wprost, aby opowiedzieli im, co wydarzyło się poprzedniej nocy. - Wydaje mi się, że mamy prawo wiedzieć - rzekła łagodnie. - Ostatecznie Priscilla i ja także brałyśmy udział w dochodzeniu, choć naturalnie w niewielkim stopniu... Tama milczenia pękła. Anthony i Dominie zaczęli mówić na zmianę, na wyścigi relacjonując swoje przygody. - Było tam tyle krwi... - Anthony mocno zacisnął palce wokół szklanki. - Trudno uwierzyć, że człowiek może mieć w sobie tyle krwi... Dominie utkwił wzrok w swojej lemoniadzie. - Pan March przewrócił go na plecy, żeby obejrzeć ranę -wymamrotał. - Ja chyba nigdy bym się na to nie zdobył. - Pan March co najmniej kilka razy widział ofiary gwałtownej śmierci - odezwała się uspokajająco Emeline. - Myślę, że przywykł już do takiego widoku... - I odoru - mruknął Anthony. Priscilla splotła dłonie na kolanach. 311 - Nie rozumiem, jak można przyłożyć sobie pistolet do skroni i pociągnąć za spust - szepnęła. - Nie potrafię sobie tego wyobrazić... Dominie milczał, uporczywie wpatrując się w pomarańczowy płyn. Anthony odchrząknął. - Kiedy go znaleźliśmy, miał pistolet w ręce - powiedział i znowu spojrzał na swoje palce, zaciśnięte na szkle. Wszyscy podążyli za jego wzrokiem. Przez parę sekund w ponurym milczeniu patrzyli na prawą dłoń Anthony'ego. Nagle po plecach Emeline przebiegł zimny dreszcz. - W której ręce? - zapytała szeptem, nie odrywając oczu od palców Anthony'ego. Anthony podniósł głowę. - Słucham? - Trzymasz szklankę w prawej ręce... - Emeline z trudem przełknęła ślinę. - Czy pan Pierce ściskał pistolet w prawej ręce, kiedy znaleźliście go wczoraj w nocy? - Tak - odparł Anthony. Priscilla zmierzyła go bacznym spojrzeniem. - Jesteście pewni, że to była prawa dłoń? - Owszem - potwierdził Dominie, podnosząc prawą rękę. - Leżała obok jego głowy, o, tak... Emeline porozumiała się wzrokiem z Priscilla. Zrozumiała, że do przyjaciółki także w pełni dotarł sens wypowiedzi obu młodzieńców. - O, mój Boże... - jęknęła Priscilla. - Coś tu jest nie tak... Tobias jeszcze raz przejechał palcem w dół listy transakcji, dokonanych przez pana Swaine w dzień balu na zamku Beaumont i znowu zatrzymał się w połowie strony. Wpatrywał się w notatkę dotyczącą jednej sprzedaży tak intensywnie, jakby została sporządzona tajnym szyfrem. Wiedział już, jak musiał się czuć Aleksander Wielki, kiedy w końcu dał spokój próbom rozsupłania węzła gordyjskiego i sięgnął po miecz. - Tak... - Zamknął notatnik i wstał z fotela, ogarnięty 312 poczuciem zbliżającego się niebezpieczeństwa. - Oczywiście! W chwili, gdy sięgał po płaszcz, usłyszał szybkie kroki w holu. Anthony już od ładnych kilku lat nie biegał po domu, na miłość boską... Poza tym był z nim ktoś jeszcze, na pewno Dominie. Jeszcze trochę i ci dwaj staną się nierozłączni, pomyślał Tobias. Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Anthony i Dominie wpadli do pokoju, podobni do dwóch fiolek ze środkiem wybuchowym. - Tobiasie, on był leworęczny! - krzyknął Anthony. - Emeline i Priscilla są tego absolutnie pewne. - Dominie zatrzymał się obok brata. - Przez całe popołudnie układał im włosy, więc zapamiętały ten szczegół! - Dziękuję wam, panowie. - Tobias wysunął szufladę biurka i wyjął z niej pistolet. - Wasze informacje potwierdzają obraz, który udało mi się zachować w pamięci. Kiedy w zamku Beaumont Pierce wręczał pani Lakę swoją kartę wizytową, posłużył się właśnie lewą ręką, nie prawą... Nie, fryzjer nie popełnił samobójstwa... Został zamordowany, podobnie jak Zachary Elland trzy lata wcześniej. - Dokąd idziesz? - zapytał Anthony. - Muszę dokończyć śledztwo - Tobias podszedł do drzwi. - Czeka mnie jeszcze sporo pracy. I znowu potrzebuję waszej pomocy... - Oczywiście - powiedział Anthony. - Co mamy zrobić? - zapytał skwapliwie Dominie. Ponury szok, jaki przeżyli poprzedniej nocy, najwyraźniej już ustępował. Może jednak obaj nadają się do tej pracy, pomyślał Tobias. - Gdzie są obie panny? - zapytał. - Zostawiliśmy je w kawiarni. - Idźcie po nie i natychmiast odprowadźcie je do domu pani Lakę. - Tobias szybkim krokiem przeszedł przez hol. -Zostańcie z nimi, w żadnym razie nie spuszczajcie ich z oka, dopóki sam wam nie powiem, że nic im nie grozi... 313 Whitby ze stoickim wyrazem twarzy otwierał już drzwi. Tobias zbiegł po schodach na ulicę. - Co się stało? - Dominie podążył za nim. - Ma pan powody sądzić, że dziewczęta są niebezpieczeństwie? - Tak - odrzekł Tobias. - One także, ale przede wszystkim pani Lakę. Starszy mężczyzna podniósł oczy na kobietę, która zatrzymała się tuż przy ławce. - Nie ma nic piękniejszego niż urodziwa kobieta w parku w słoneczny dzień... - wymamrotał. - Nie wątpię, że od co najmniej dwudziestu lat stać cię wyłącznie na to, żeby przyglądać się kobietom - rzuciła zimno. Mężczyzna wzruszył ramionami. - Nadal nawiedzają mnie sny... - Na pewno tak samo wyblakłe i nieciekawe jak ty. - Może i tak... Lekarz twierdzi, że zostało mi najwyżej sześć miesięcy życia. Mam chore serce... Aspasia Gray błyskawicznym ruchem wyjęła pistolet z sakiewki. - W takim razie z pewnością chętnie zrobisz damie ostatnią przysługę, zanim kopniesz w kalendarz. Lavinia otworzyła ostatnią szufladę z tyłu dużej szafy i zobaczyła jasną perukę. Westchnęła z satysfakcją. - Wiedziałam, że musi tu gdzieś być! Natychmiast przypomniała sobie, że sama peruka nie jest jeszcze dowodem morderstwa. Potrzebowała więcej dowodów, najlepiej takich, które pozwolą ustalić związek Aspasii z wydarzeniami z przeszłości, lecz peruka także się przyda... Nie mogła się już doczekać, kiedy powie o niej Tobiasowi. W tym momencie usłyszała przytłumione skrzypnięcie drzwi wejściowych. Poczuła dziwne mrowienie w dłoniach, 314 przez parę sekund nie była w stanie ani poruszyć się, ani odetchnąć. Z wysiłkiem wyrwała się z pułapki paraliżującego lęku. Gwałtownie odwróciła się w stronę drzwi. Tak, ktoś był w holu na dole... Jeżeli będzie cicho i pośpieszy się, zdąży uciec tą samą drogą, którą weszła - kuchennymi schodami. Zrobiła dwa kroki i przystanęła w progu, czujnie nasłuchując. - Dobrze wiem, że tam jesteś, Lavinio! - zawołała Aspa-sia. - Zejdź tutaj albo wpakuję temu staruchowi kulkę w łeb! To powinno raz na zawsze rozwiązać problem jego nieciekawych snów, nie sądzisz? Lavinii nagle pociemniało w oczach. Aspasia wzięła jako zakładnika starszego mężczyznę z parku... - Od początku wiedziałam, że będą z tobą kłopoty -oświadczyła Aspasia. - Nigdy nie darzyłaś mnie sympatią, co? Dobrze zrobiłam, opłacając dwóch łobuziaków, aby śledzili cię od samego rana, chociaż sprawa Memento Mori była już niby zakończona... Kiedy zobaczyli, że po wyjściu ze sklepu skierowałaś się w stronę mojego domu, od razu przybiegli, żeby mi o tym powiedzieć. Była coraz bliżej. Lavinia usłyszała ciężkie kroki na schodach i zrozumiała, że Aspasia popycha starca przed sobą. Zdjęła z szyi srebrny medalion. Trzymając łańcuszek na wysokości szyi, wyszła do holu i przystanęła naprzeciwko schodów. Spojrzała w dół i spostrzegła, że przeczucie jej nie omyliło. Aspasia i staruszek byli już w połowie schodów. Aspasia przyciskała lufę pistoletu do jego skroni. Staruszek ciężko dyszał, powietrze chrobotało w jego płucach. Jedną ręką kurczowo trzymał się poręczy, drugą opierał na lasce. Nagle przystanął i spojrzał na Lavinię. 315 - Wybacz mi, moja droga... - wykrztusił między dwoma oddechami. - Puść go. - Lavinia przesunęła rękę w prawo, tak, aby srebrny medalion z wizerunkiem Minerwy zalśnił w świetle, wpadającym przez okno wysoko nad klatką schodową. -Nie może przecież zrobić ci krzywdy... Aspasia prychnęła pogardliwie. - Oczywiście, że nie może zrobić mi krzywdy - powiedziała z lekkim rozbawieniem. - Ale w tej chwili jest mi potrzebny. W ostatnich dniach sporo się o tobie dowiedziałam. Ty i Tobias macie ze sobą wiele wspólnego, oboje jesteście niezwykle szlachetni... Żadne z was nie rzuciłoby się do ucieczki, poświęcając życie kogoś innego... - Nie zamierzam uciekać. - Lavinia zakołysała medalionem, starając się sprawić wrażenie, że robi to przypadkiem i że zupełnie zapomniała, iż trzyma go w dłoni. - Widzisz? Stoję tu bez ruchu. Możesz go puścić... - Jeszcze nie teraz... - Aspasia ściągnęła brwi, jakby widok medalionu w jakiś sposób ją zaniepokoił, potrząsnęła głową i mocniej nacisnęła skroń starca lufą pistoletu. -Puszczę go, kiedy podejdziemy bliżej... Widzisz, nie jestem całkowicie pewna, czy z tej odległości oddałabym celny strzał... - Na pewno byś trafiła - powiedziała Lavinia. - Jesteś przecież ekspertem, prawda? Ile osób zabiłaś? - Licząc te, których śmierć zaplanowaliśmy wspólnie z Zacharym? - Aspasia zaśmiała się lekko. - Trzynaście... - Pechowa liczba - wyrzęził mężczyzna. - Cicho, głupcze! - warknęła Aspasia. - Lepiej mnie nie drażnij, bo mogę przypadkiem pociągnąć za spust! - Nie! - Lavinia przechyliła się przez poręcz, rytmicznie poruszając medalionem. - Spójrz na mnie, Aspasio, posłuchaj... Ten biedak nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, możesz go uwolnić... - Radziłbym pani jednak rzucić się do ucieczki. - Staruszek znowu przystanął, opierając się na poręczy i rozpacz- 316 liwie chwytając oddech. - Dam głowę, że ona ma tylko jeden pistolet. Zanim ponownie go załaduje po oddaniu strzału do mnie, pani zdąży uciec... - Ostrzegałam cię, staruchu! - Aspasia zamierzyła się na mężczyznę kolbą pistoletu. - Wczoraj w nocy zastrzeliłaś fryzjera, prawda? - odezwała się pośpiesznie Lavinia, usiłując odwrócić uwagę Aspasii. - Tak... - Aspasia opuściła rękę i zmarszczyła brwi. Przez chwilę w skupieniu wpatrywała się w błyszczący medalion. - Nie miałam wyboru. Szantażował mnie. Miałam zostawić pewną sumę w małej alejce na tyłach Bond Street, ale to byłaby przecież tylko pierwsza rata... Potraktował mnie jak jedną ze swoich klientek... Lavinia dostrzegła, jak jakiś cień przemknął w holu pod schodami. To pewnie złudzenie, pomyślała, lecz mimo wszystko jej nastrój trochę się poprawił. Zrozumiała, że musi zająć Aspasię rozmową. - Dlaczego Pierce cię szantażował? - zapytała. Medalion kołysał się, zataczając łagodny łuk, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem... - Co takiego o tobie wiedział? Aspasia rzuciła jej jasny uśmiech. - Jeszcze nie wiesz? Zawiodłam się na tobie, pani Lakę! Byłam nie tylko kochanką Zachary'ego, lecz również jego partnerką. Lavinia drgnęła, całkowicie zaskoczona. - Jego partnerką? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Co cię tak to dziwi? Przecież ty i pan March też jesteście partnerami, nieprawdaż? Niestety, Zachary do końca trzymał niektóre sprawy w najgłębszej tajemnicy... Przypuszczał, że mogę stać się dla niego groźna i napisał list, w którym ujawnił naturę moich powiązań z jego interesami. Ten list zniknął na jakiś czas, ale niedawno trafił do rąk pewnej osoby, chociaż naprawdę nie mam pojęcia, jak do tego doszło... - Dlaczego Elland dopuścił cię do współpracy? - Ponieważ mnie kochał i rozpoznał we mnie bratnią duszę - odparła z chłodnym uśmiechem. - Więc Tobias miał rację... - Muszę powiedzieć, że Zachary z przyjemnością wszedł w rolę dzielnego szpiega, chyba nawet uważał się za kogoś w rodzaju bohatera. Niestety, takie rozrywki rzadko przynoszą pieniądze, więc Zachary nadal wykonywał zlecenia, a równocześnie pracował dla ojczyzny i króla... - Pomagałaś mu? - Uczył mnie chętnie i z satysfakcją, uwielbiał swój fach. Żaden narkotyk czy eliksir nie działa tak intensywnie jak podniecenie, które towarzyszy zabijaniu. Podniecenie i uczucie ogromnej, nieograniczonej władzy, moja droga Lavinio... Trzeba tego doświadczyć, to jedno z niewielu przeżyć, jakich naprawdę nie da się opisać. - Ale skoro kochałaś go i byłaś jego partnerką, to dlaczego go zabiłaś, na miłość boską?! - Zachary za bardzo rozsmakował się w grze, którą prowadził z Marchem. Wyobrażał sobie, że są dwoma genialnymi szachistami, rozgrywającymi partię wszech czasów, tymczasem ja zorientowałam się, że March jest bliski rozwiązania zagadki. Nalegałam, żeby się go pozbyć, ale Zachary nie chciał mnie słuchać. Pokłóciliśmy się. Był pewny, że uda mu się przechytrzyć Marcha, miał na jego punkcie dziwaczną obsesję... Poza tym, chciał sam sobie dowieść, że jest najlepszym, niezrównanym myśliwym. - Wiedziałaś, że Tobias wcześniej czy później postawi go przed sądem, czy tak? - Tak. Nie miałam też cienia wątpliwości, że wtedy wyjdzie na jaw mój udział w zabójstwach. Zastanawiałam się, czy nie powinnam sama zabić Tobiasa, ale w końcu doszłam do wniosku, że dużo łatwiej i bezpieczniej będzie pozbyć się Zachary'ego... - Potem wyjechałaś do Paryża... - Pomyślałam, że lepiej będzie na jakiś czas opuścić 318 Anglię. - Uśmiechnęła się. - Chciałam dać Tobiasowi szansę, aby zapomniał o wszelkich niewygodnych, drobiazgowych pytaniach, które mogły naprowadzić go na mój ślad. I wreszcie, mniej więcej przed dwoma miesiącami, wróciłam do Londynu i dawnego stylu życia. - I podjęłaś karierę zawodowej morderczyni... - Traktuję to jak sport, nie zawód. W Paryżu zapolowałam na kilka ofiar i zamierzałam kontynuować tę rozrywkę tutaj. Moje przygody okazały się doskonałym lekarstwem na nudę, ale pewnego dnia dostałam list od szantażysty i ten przeklęty pierścień... Lavinia dopiero teraz w pełni zrozumiała znaczenie kolejnych wydarzeń. - Nie miałaś pojęcia, kim jest szantażysta, tak? Zatrudniłaś więc Tobiasa, żeby go znalazł... Aspasia wzruszyła ramionami. - Każde z nas ma nieco inne umiejętności. Jestem ekspertem w zabijaniu, lecz znacznie gorzej radzę sobie z prowadzeniem dochodzenia. - Co stało się wczoraj w nocy? - zapytała Lavinia. - Kiedy zidentyfikowałaś Pierce'a jako mordercę, kazałam dwóm małym ulicznikom obserwować jego mieszkanie, są to zresztą ci sami chłopcy, którzy dzisiaj śledzili ciebie. Zawiadomili mnie, gdy Pierce wyszedł, aby wykonać zadanie, wtedy otworzyłam wytrychem drzwi i przeszukałam wszystkie pomieszczenia. Chciałam znaleźć list Zachary'ego... - Ale go nie znalazłaś. - Nie. Znalazłam pustą skrytkę pod podłogą i postanowiłam zaczekać na Pierce'a. Zamierzałam zmusić go, żeby oddał mi list. Ukryłam się w szafie. Gdy przyszedł, usłyszałam jego szybki, ciężki oddech i zorientowałam się, że stało się coś nieprzewidzianego. Przez szparę w drzwiach zobaczyłam, jak otwiera drugi sejf. Nie wątpiłam, że właśnie tam schował list Zachary'ego, więc kiedy otworzył szafę, zastrzeliłam go, zabrałam list i wyszłam. 319 Starszy mężczyzna całym ciężarem oparł się o poręcz schodów, z trudem łapiąc oddech. Cienie w holu znowu się poruszyły. Lavinia ujrzała, jak Tobias wyłania się z mroku i skrada w kierunku schodów. W ręce trzymał pistolet. - Popełniłaś kilka błędów, Aspasio - odezwał się. - Tobias! - Aspasia odwróciła się, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. - W jaki sposób... Wydarzenia potoczyły się w szaleńczym tempie. Starzec wyprostował się nagle, podobny do atakującej żmii, i błyskawicznie wymierzył potężny, brutalny cios w tył głowy Aspasii. Laska uderzyła o czaszkę z głuchym, mrożącym krew w żyłach trzaskiem. Aspasia upadła. Pistolet w jej ręce wypalił, nikogo nie raniąc i wypełniając hol hukiem wystrzału, dymem i zapachem prochu. Kobieta potoczyła się w dół po schodach, obijając się o wszystkie stopnie po kolei. Tobias przylgnął do ściany, aby zderzenie z jej bezwładnym ciałem nie zbiło go z nóg. Lavinię tak przeraził widok spadającej Aspasii, że nawet nie zauważyła, jak stary człowiek szybko pokonał kilka dzielących go od podestu stopni i przystanął obok niej. - Myślałem, że takie kobiety jak pani nie istnieją - powiedział z uśmiechem. - Gdybym był chociaż trzydzieści lat młodszy, ta historia na pewno zakończyłaby się inaczej... Lavinia patrzyła na niego, nie mogąc wydobyć głosu z gardła. Mężczyzna zerknął przez ramię na Tobiasa, który z pistoletem w ręku biegł już po schodach. - Może zresztą nie... - dodał staruszek. - Pan March jest pani wart, moja droga... Doprawdy, z całego serca żałuję, że wiele lat temu nie uczyniłem go swoim uczniem. Nie wątpię, że doskonale spisałby się w roli spadkobiercy... -Podniósł dłoń do ronda kapelusza. - Życzę miłego dnia, pani. Mam nadzieję, że od czasu do czasu wróci pani myślami do naszej rozmowy o snach... 320 Wyminął ją szybko, otworzył drzwi prowadzące na kuchenne schody i zniknął. Ku zdziwieniu i wielkiej uldze Lavinii, Tobias nie pobiegł za nim. Stanął obok niej i powoli opuścił pistolet. Długo wpatrywali się razem w uchylone drzwi, za którymi zniknął starszy mężczyzna. - Nic ci nie jest? - zapytał cicho Tobias. - Nie... - Lavinia wzięła się w garść. - Co z Aspasią? - Nie żyje. Sądzę, że to uderzenie złamało jej kark. Lavinia z trudem przełknęła ślinę, myśląc o szybkości, precyzji i sile, z jaką starzec zadał śmiertelny cios. - Niemożliwe, żeby to był... - zaczęła. Tobias sięgnął za jej plecami i zdjął z balustrady mały przedmiot. Na jego otwartej dłoni zalśniła wyrzeźbiona w złocie uśmiechnięta czaszka. - Chyba możemy sobie pogratulować, kochanie - rzekł cicho. - Oboje spotkaliśmy legendarnego Memento Mori i wyszliśmy z tego z życiem. 31 Zebrali się w eleganckim salonie Joan, utrzymanym w żółto-zielono-złocistej tonacji. Tobias i Vale stali pod oknem, Lavinia usiadła na sofie naprzeciwko pani domu. - Wyrazy współczucia z powodu straty klientki - odezwał się Vale. - Obawiam się, że w zaistniałej sytuacji nie uda się wam odebrać wynagrodzenia... - Niestety, na to wygląda - mruknął Tobias. - Jest jednak i jasna strona tej sprawy - straciliśmy wynagrodzenie, ale ja nie straciłem partnerki. Lavinia udała, że nie słyszy. Od poprzedniego popołudnia Tobias nie omijał żadnej okazji, aby wytknąć jej, że zupełnie niepotrzebnie podjęła ryzyko i otarła się o śmierć. - Kilku rzeczy nie udało mi się jeszcze zrozumieć. - 321 Joan podała Lavinii filiżankę herbaty. - Opowiedzcie mi o tych perukach, bardzo proszę. - Nigdy się nie dowiemy, gdzie Pierce kupił jasną perukę, którą posłużył się w zamku Beaumont - rzekła Lavi-nia. - Już na samym początku sprawy ostrzegłam Tobiasa, że trudno będzie ustalić miejsce zakupu. Osobiście uważam, że najprawdopodobniej przywiózł ją z Paryża. W rozmowie z Emełine i Priscillą wspomniał, że właśnie tam uczył się fryzjerstwa. Tak czy inaczej, wiemy tylko, że miał taką perukę. Aspasia także o tym wiedziała, i to od nas. Po powrocie do Londynu z zamku Beaumont doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeżeli wykluczy mnie z gry. Sama kupiła wtedy jasną perukę i wynajęła drobnego złodziejaszka, który miał mnie przestraszyć. - Postarała się, żeby Słodki Ned zwrócił uwagę na jej włosy - wtrącił Tobias. - Miała nadzieję, że w razie czego powtórzy swoje obserwacje nam, a my uznamy, że zatrudnił go nowy Memento Mori. - Jaką rolę odegrał w tym wszystkim nieszczęsny peru-karz Swaine? - zapytał lord Vale. - Wczoraj, kiedy drugi raz przeglądałem jego zapiski, wreszcie zrozumiałem, co się stało - odparł Tobias. - Szukałem notatki o wcześniejszym zakupie jasnej peruki, zakładając, że zabójca musiał dokonać transakcji przed wyjazdem do zamku Beaumont, ale wreszcie zwróciłem uwagę na dwie inne bardzo interesujące notatki. Z jednej wynikało, że Swaine sprzedał jasną perukę dwa dni po balu na zamku... - A z drugiej? - zapytała Joan. - Że tego samego dnia, kiedy odbył się bal, ktoś kupił od Swaine'a czarną perukę - rzekł Tobias. - Perukarz zanotował, że była to „czarna peruka w egipskim stylu"... - Tobias zrozumiał, że Aspasia musiała przynajmniej raz odwiedzić zakład Swaine'a - wyjaśniła Lavinia. Vale uniósł brwi. - I to wystarczyło, abyś zaczął ją podejrzewać? 322 - Uznałem, że fakt, iż Aspasia kupiła perukę na bal od jedynego perukarza, który zginął w tajemniczych okolicznościach, nie może być zwyczajnym zbiegiem okoliczności. - Świetnie to wymyśliłeś - uśmiechnął się Vale. - Zacząłem się też zastanawiać, kto kupił od Swaine'a jasną perukę dwa dni po balu - powiedział Tobias. - I nad tym, że właściwie to Aspasia zwabiła Lavinię na cmentarz... Potem, prawie w ostatniej chwili, przypomniałem sobie, że Pierce był leworęczny. To, że trzymał pistolet w prawej ręce, uświadomiło mi, że jego śmierć nie była samobójcza i że musimy wytropić jeszcze jednego zabójcę. - Tobias zrozumiał, że Aspasia była jedyną osobą, która nie tylko uczestniczyła w wydarzeniach sprzed trzech lat, ale także wiedziała, iż naszym zdaniem nowym Memento Mori jest Pierce - odezwała się Lavinia. - Kiedy zestawiłem te szczegóły z jeszcze jednym faktem, wszystkie fragmenty ułożyły się w czytelną całość -powiedział Tobias. - O jakim fakcie mówisz? - z zainteresowaniem zapytał Vale. - Nie rozumiałem, dlaczego zabójca wysłał pierwszy pierścień Memento Mori właśnie Aspasii, chociaż bez trudu pojąłem, dlaczego próbuje wyzwać mnie na pojedynek. Wszystko wskazywało na to, że obsesyjnie naśladuje El-landa i uważa go za swego idola, więc najprawdopodobniej obciążył mnie winą za jego śmierć. Dlaczego jednak chciał przerazić Aspasię? Ona twierdziła, że to z powodu związku, jaki łączył ją z Zacharym, ale mnie wydawało się to zupełnie bezsensowne, nawet przy założeniu, że umysł mordercy nie funkcjonuje normalnie. - Słusznie... - mruknął Vale. - Ciebie uznał za swego głównego przeciwnika, ale dlaczego miałby zakłócać spokój ukochanej brata... - Zrobił to z bardzo konkretnego powodu - rzekła La-vinia. - W ten sposób dał Aspasii do zrozumienia, że zna jej tajemnice. 323 - To jasne. - Joan uniosła dłoń. - Rozumiem, Tobiasie, dlaczego wczoraj po południu pośpieszyłeś do domu tej kobiety, ale... - przeniosła wzrok na Lavinię - ...z jakiego powodu ty podjęłaś tak wielkie ryzyko, na miłość boską?! - Dobre pytanie... - Tobias rzucił Lavinii mroczne spojrzenie. - Możesz być pewna, że ja także zadałem je La-vinii... - A ja odpowiedziałam, ale on w ogóle mnie nie słuchał - poskarżyła się Lavinia. - Od wczoraj nie daje mi chwili spokoju, to okropne! Kiedy wieczorem usiedliśmy do kolacji, przesłuchiwał mnie jak podejrzaną, w kółko pytając, po co tam poszłam. Dręczył mnie tak długo, że w końcu musiałam wyprosić go z domu i zaproponować, żeby wrócił, gdy będzie w lepszym nastroju. - Więc jak brzmi odpowiedź, pani? - ponaglił Vale. -Dlaczego udałaś się do domu Aspasii? Zapadła cisza. Lavinia czuła, że wszyscy wpatrują się w nią z uwagą. Napiła się herbaty i odstawiła filiżankę. - Zrobiłam to pod wpływem impulsu. Tobias wzniósł oczy do sufitu. - Wczoraj zauważyłam Aspasię na Oxford Street, kiedy wysiadała z powozu - ciągnęła Lavinia. - Zwróciłam uwagę na jej zgrabne pantofle i przypomniałam sobie, że kiedy kazałam Słodkiemu Nedowi. opisać kobietę, która go wynajęła, wspomniał o pantoflach z miękkiej skórki... - Rozumiem, że drogich i modnych. - Joan ze zrozumieniem kiwnęła głową. - Oczywiście, już wiem! Ned powiedział ci, że ta kobieta miała na sobie znoszoną suknię, a ty uznałaś, że buty powinny pasować do stroju ubogiej służącej... - Nie, to nie to... Uderzyło mnie, że przebrany za kobietę mężczyzna, morderca, miał na nogach kosztowne damskie pantofle. Ten sam mężczyzna, w każdym razie tak wtedy rozumowałam, w zamku Beaumont nosił zwyczajne, porządne skórzane buty, dokładnie takie, jakie powinna mieć pokojówka. 324 - Buty, w których mężczyzna może w razie czego rzucić się do ucieczki - dodał Tobias. - Oczywiście! - rozpromieniła się Joan. - Teraz rozumiem! - Zauważyłam też, że fryzura Aspasii to kompozycja mnóstwa loków i loczków - podjęła Lavinia. - Słodki Ned powiedział, że jego klientka miała jasne włosy, ściągnięte w bardzo prosty węzeł z tyłu głowy... Przypomniałam sobie tę część opisu i pomyślałam, że modna dama, która nigdy nie czesze się sama, wybrałaby właśnie taką perukę, gdyby chciała się szybko przebrać... - To rzeczywiście tłumaczy twój impuls - powiedziała Joan. - Poza tym, wyglądało przecież na to, że Aspasia wybrała się na dłuższe zakupy... Lavinia skrzywiła się lekko. - Niestety, wynajęła dwóch łobuziaków i kazała im mnie śledzić. Kiedy zobaczyli mnie w pobliżu jej domu, pośpiesznie ją ostrzegli. Nie wątpię, że mali szpiedzy wiedzieli, gdzie ją znaleźć. Aspasia zawróciła i zobaczyła, jak rozmawiam w parku ze staruszkiem, a potem znikam w alejce za jej domem. Tobias założył ramiona na piersi. - W tym momencie także i Aspasia uległa impulsowi -rzekł. - Zrozumiała, że skoro Lavinia zakrada się do jej domu, to znaczy, że ją podejrzewamy. Zdecydowała, że musi natychmiast pozbyć się Lavinii i uciec z kraju. - Wzięła więc zakładnika, żeby skłonić mnie do poddania się. - Lavinia znowu sięgnęła po filiżankę. - Tyle że zamiast słabego staruszka wybrała zawodowego mordercę na emeryturze... - Co Memento Mori robił w parku przed jej domem? -zapytała Joan. - Nie mam cienia wątpliwości, że czekał na nią. - Tobias wyjął z kieszeni pierścień, który znalazł na poręczy schodów w domu Aspasii. - Myślę, że zamierzał ją zabić. To on postarał się, żeby gospodyni wyszła gdzieś na całe popołudnie... 325 - Czekał na ofiarę... - rzekł Vale. - Ale Lavinia zjawiła się pierwsza... Tobias zmierzył Lavinię surowym spojrzeniem. - Pojawienie się Lavinii na pewno skomplikowało trochę sytuację, lecz Memento Mori spokojnie skorygował swój plan. Umiejętność dostosowania się do okoliczności to z pewnością jedna z przyczyn jego zawodowego sukcesu. - Gdzie jest teraz? - cicho zagadnęła Joan. - Pewnie w drodze do swojego domku nad morzem -odparła Lavinia. - Zjawił się przecież w Londynie wyłącznie po to, aby pomścić śmierć swoich uczniów... - W każdym razie zależało mu, żebyśmy w to uwierzyli - wymamrotał Tobias. - Nie dałbym złamanego grosza, że rzeczywiście tak było, moja droga. Lavinia spojrzała na niego uważnie. - Oboje widzieliśmy starego człowieka, nieuzbrojonego, jeśli nie liczyć laski - powiedziała. - Mogłeś dopaść go i zastrzelić. Dlaczego pozwoliłeś mu odejść? Tobias założył ręce na plecach i utkwił wzrok w oknie, za którym rozpościerał się zielony, pełen słońca park. - Wydaje mi się, że wiedział, iż poszłaś do domu Aspa-sii, a ona zamierza cię zabić. Chciał cię chronić. Zabijając ją, uratował ci życie. Byłem mu-zatem coś winien... W salonie zapanowała cisza. Wszyscy rozumieli, jaką wagę ma wyznanie Tobiasa. Lavinia odchrząknęła. - Był jeszcze inny powód, dlaczego wczoraj poszłam do domu Aspasii - oświadczyła. Wszyscy czekali w milczeniu, co powie. - Szukałam wymówki, aby poszukać związku między nią i tymi morderstwami, bo nigdy nie lubiłam tej kobiety - dokończyła. Kiedy następnego ranka Tobias przyszedł na śniadanie, koperta leżała na najwyższym schodku, pod drzwiami domu pod numerem siódmym przy Claremont Lane. Schylił 326 się, aby ją podnieść i wtedy poczuł na karku znajome mrowienie. Wyprostował się szybko i odwrócił. Rozejrzał się uważnie, ale na ulicy nie było nikogo poza nim i starym ogrodnikiem, który pracowicie przycinał żywopłot na rogu. Twarz staruszka ocieniało szerokie rondo kapelusza. Jeżeli nawet zauważył, że Tobias przygląda mu się w skupieniu, nie dał tego po sobie poznać. Po chwili Tobias przeniósł spojrzenie na pieczęć, odciśniętą w czarnym wosku na rewersie koperty i uśmiechnął się do siebie. Gdy podniósł głowę, ogrodnika już nie było. Otworzył drzwi i wszedł do holu. - Och, to pan! - pani Chilton wyjrzała z kuchni, wycierając ręce w fartuch. - Wydawało mi się, że słyszałam, jak ktoś wchodzi po schodach... Zdążył pan akurat na śniadanie. - Wiem. Zaskoczyłem panią, prawda? Gospodyni przewróciła oczami i machnęła ręką. Tobias znalazł Lavinię i Emeline przy stole w małej, słonecznej jadalni. - Dzień dobry panu! - pogodnie powitała go Emeline. -Co pan tam ma? - List, który przed chwilą znalazłem na schodach. Lavinia odłożyła gazetę i z zainteresowaniem spojrzała na kopertę. - Na schodach? Ciekawe, kto go tam zostawił? - Otwórz kopertę i rozwiąż zagadkę. - Tobias przysunął sobie krzesło i podał jej list. Lavinia chwilę przyglądała się białemu prostokątowi. Potem jej wzrok spoczął na odciśniętej w czarnym wosku trupiej czaszce i z gardła wyrwał się cichy okrzyk. - Dostaliśmy list od Memento Mori - powiedziała do Emeline, rozkładając kartkę. - Ciekawe, co... - przerwała, bo z koperty wypadł na stół czek. - Dobry Boże... Tysiąc funtów! - Przeczytaj list, ciociu! - Emeline ledwo panowała nad 327 podnieceniem. - Pośpiesz się, proszę! Och, nie mogę znieść tego napięcia... Tobias spokojnie nalał sobie kawy. - Coś mi mówi, że właśnie otrzymaliśmy wynagrodzenie za ostatnią sprawę. Lavinia odchrząknęła i zaczęła czytać na głos list, napisany eleganckim charakterem pisma. Droga Pani Lakę i Panie March, Mam nadzieję, że załączony czek pokryje wydatki, jakie ponieśli państwo w trakcie ostatniego dochodzenia i wyda się Wam godziwym wynagrodzeniem. Przykro mi, że zostaliście narażeni na niebezpieczeństwo i rozmaite komplikacje. Zdaję sobie sprawę, że dręczą Was pewne pytania, więc postaram się na nie odpowiedzieć. Uważam, że w zaistniałych okolicznościach przynajmniej w ten sposób mogę okazać Wam swoje uznanie i wdzięczność. Niewątpliwie zastanawiacie się, dlaczego przed trzema laty nie podjąłem żadnych kroków przeciwko Aspasii Gray. Ze smutkiem przyznaję, że nigdy nie podejrzewałem jej o morderstwo. Przyjąłem do wiadomości, że Zachary popełnił samobójstwo, między innymi dlatego, że Pan także nie miał co do tego wątpliwości, Panie March. Zaufałem Pana osądowi, aleistniały jeszcze dwa powody, dlaczego samobójstwo Zachary'ego wydawało mi się prawdopodobne. Po pierwsze, znałem go bardzo dobrze, ponieważ wziąłem go pod opiekę, gdy miał osiem lat, i wiedziałem, że posiada romantyczną, nieco melodramatyczną naturę, jaką często przypisuje się samobójcom. Po drugie, w tamtym okresie po prostu nie mieściło mi się w głowie, aby kobieta mogła wykonywać profesję, do której przygotowywałem moich uczniów (tu proszę o wybaczenie Panią Lakę), nie mówiąc już o tym, by była w stanie oszukać i zaskoczyć wyszkolonego przeze mnie specjalistę. Nie muszę chyba wyjaśniać, że nie miałem pojęcia o współpracy pani Gray z Za-charym. Przed rokiem karierę rozpoczął drugi z moich uczniów. Za- 328 wsze zapatrzony w brata jak w obraz, za wszelką cenę pragnął dowieść, że jest równie odważny, bezwzględny i kompetentny jak Zachary. Wkrótce po przybyciu do Londynu udał się do dawnego mieszkania Zachary'ego i w skrytce w ścianie znalazł pewien list. W trakcie nauki wielokrotnie powtarzałem moim chłopcom, jak ważne jest posiadanie dwóch sejfów - dokonujący przeszukania najczęściej zadawala się znalezieniem jednego. - Oto jeden z wielu błędów, jakie popełniłem trzy lata temu. - Tobias posmarował grzankę grubą warstwą dżemu porzeczkowego. - Aspasia zadbała, abym znalazł pierwszy sejf, ale nawet ona nie wiedziała o istnieniu drugiego... W liście do Pierce'a Zachary jasno napisał, że Aspasia Gray była nie tylko jego kochanką, ale i partnerką. Nie ulegało wątpliwości, że był w niej namiętnie zakochany, lecz zasady szkolenia, jakie odebrał, stały się jego drugą naturą. Zabezpieczając się przed ewentualną zdradą Aspasii, Zachary ujawnił w liście podwójną rolę, jaką odgrywała w jego życiu. Zamierzał wysłać list, gdyby zaczął ją podejrzewać, ale zbyt długo zwlekał z ostateczną decyzją. Kiedy Pierce znalazł drugi sejf i ukryty w nim list, dostrzegł jedynie finansowe możliwości, wiążące się z tą sytuacją, i po powrocie pani Gray do Londynu zaczął ją szantażować. Powiadomił mnie o swoim odkryciu, lecz, niestety, byłem wtedy w podróży i odebrałem list od Pierce'a z dużym opóźnieniem. Gdy go przeczytałem, natychmiast zrozumiałem, że Pierce znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie i pośpiesznie udałem się do Londynu, przybyłem jednak za późno i nie zdążyłem go uratować. Zjawiłem się na miejscu niedługo po tym, jak Pan i Pańscy młodzi przyjaciele znaleźli zwłoki Pierce'a. Panie March. Obserwowałem was z drugiej strony ulicy i od razu zrozumiałem, że moje najgorsze obawy stały się faktem. 329 Zginęli dwaj moi uczniowie, w których życie wkroczyła pani Gray. Nie miałem już żadnych wątpliwości, kto zadał im śmierć. Wczoraj po południu poszedłem pod jej dom - znacie zakończenie tej smutnej historii. Z wielkim żalem przyznaję, że ani Zachary, ani Pierce nie nadawali się do tego zajęcia. Zachary zasmakował w mrocznych namiętnościach, jakie rodzi polowanie, i stracił z oczu podstawową zasadę, zgodnie z którą Memento Mori wybiera ofiarę rzeczywiście zasługującą na zaszczucie. Pierce zainteresowany był przede wszystkim finansowym aspektem pracy i chociaż początkowo dokonywał wyborów pozostających w zgodzie z zasadami, jakie mu przekazałem, niewątpliwie z czasem także straciłby z oczu wyższe cele działania naszej firmy. Niezależnie od rezultatów, jakie przyniosła edukacja, obaj młodzi ludzie byli moimi uczniami, miałem więc obowiązek pomścić ich śmierć i zemsty tej dokonałem. Cóż więcej mogę powiedzieć? Nic. Wracam tam, skąd przybyłem i nie będę was więcej niepokoił. Jeszcze jedno. Droga Pani Lakę, zgodnie z Pani sugestią wstąpiłem do sklepiku zielarskiego przy Wren Street i otrzymałem tam znakomity tonik. Mam uzasadnioną nadzieję, że uda mi się przeżyć mojego lekarza. Może zostało mi jeszcze trochę czasu na sny i marzenia, kto wie... Z wyrazami szacunku, M. - Cóż... - Lavinia bardzo powoli złożyła list. - Chyba już więcej nie usłyszymy o sławnym Memento Mori... Nie wyjaśnił wszystkich wątków sprawy, prawda? Nigdy nie uda nam się dowieść, że lady Ferring oraz jej dwie przyjaciółki należały do klientek Pierce'a, nie mogę jednak powiedzieć, żebym tego żałowała... Siła woli tych starszych pań i ich determinacja, aby stało się zadość sprawiedliwości, której zasady świat z pogardą podeptał, zasługują na najwyższy podziw i uznanie, prawda? 330 - Nazwiska klientów i klientek Pierce'a to nie jedyne znaki zapytania, w każdym razie moim zdaniem - mruknął Tobias, nakładając sobie na talerz jajecznicę. - Chętnie wyjaśniłbym jeszcze dwie kwestie. - Jakie? - zapytała Emeline. - Po pierwsze, chciałbym wiedzieć, czy Memento Mori faktycznie się wycofał, czy tylko utrzymuje nas w tym przekonaniu, żebyśmy go nie szukali... Emeline wstrząsnęła się gwałtownie. - Musimy mieć nadzieję, że naprawdę przeszedł na emeryturę - powiedziała. Lavinia zmarszczyła brwi. - A druga kwestia? - zagadnęła. Tobias sięgnął po kawę. - Wiemy, że kupił od Matki Maud dwóch uczniów, ale kto może zagwarantować, że nie przysposobił do zawodu jeszcze i innych? Wiele dałbym za informację, ilu młodych ludzi wyszkolił. 32 Trzy dni później Tobias i Lavinia szli przez duży park ku odległej, zarośniętej wysoką trawą polance, którą Tobias już dawno uznał za swój prywatny zakątek i tak też ją traktował. Gdy dotarli na miejsce, rozłożyli koc przed ruinami w gotyckim stylu i rozpakowali lunch, przygotowany dla nich na piknik przez panią Chilton. Trawa usiana była ciepłymi, migotliwymi plamami słońca, które przedostawało się między ociężałymi od liści gałęziami drzew. Tobias dokonał przeglądu małych, smakowitych pasztecików, marynowanych warzyw, pieczonego kurczaka na zimno, jajek na twardo, serów i pieczywa, potem zaś otworzył butelkę klaretu. - Pani Chilton przeszła samą siebie. 331 - Zawsze tak robi, kiedy stara się sprawić ci przyjemność. - Lavinia wyjęła z kosza owiniętą papierem i sznurkiem paczkę i podała mu ją. - To dla ciebie. Z okazji zakończenia sprawy Memento Mori. Na twarzy Tobiasa pojawił się wyraz całkowitego zaskoczenia. Lavinia nagle uświadomiła sobie, że chociaż sama dostała od Tobiasa co najmniej kilka prezentów, sama nigdy nic mu nie podarowała. - Dziękuję - powiedział. Wziął paczkę i rozwinął papier z taką ostrożnością i napięciem, że Lavinia pożałowała, iż nie poszukała czegoś dużo bardziej imponującego i droższego. Kiedy jednak wyjął lampę i uniósł ją pod światło, radość i zachwyt, które dostrzegła w jego oczach powiedziały jej, że dokonała właściwego wyboru. Z wyraźną przyjemnością długo oglądał pięknie wykonany relief. - Aleksander przecinający węzeł gordyjski... - Gdy zobaczyłam ją na wystawie, natychmiast pomyślałam o tobie... Postawił lampę na kocu i spojrzał na Lavinię. - Sprawiłaś mi wielką radość, moja słodka. - Cieszę się, że ci się podoba. Napełnił kieliszki klaretem i podał jej jeden. Lavinia ułożyła na talerzach paszteciki, kawałki kurczaka i jajka. Jedli, rozmawiając o zakończonej sprawie i planach zawodowych. Kiedy skończyli, Tobias oparł się na łokciach, wyprostował lewą nogą i ze wzrokiem utkwionym w twarzy Lavinii, odezwał się nieco zbyt gładko: - Wygląda na to, że miłość po prostu wisi w powietrzu. Anthony nie ukrywa, że on i Emeline wkrótce ogłoszą zaręczyny. - To nieuniknione. Są dla siebie stworzeni. Tobias odchrząknął. - Odniosłem też wrażenie, że Dominie i Priscilla są sobą zafascynowani... 332 - Też to zauważyłam - zamruczała Lavinia. - Mama Priscilli jest bardzo zadowolona, Dominie oczarował ją bez reszty... - Tak... Cóż, wiem z dobrego źródła, że małżeństwo oznacza wielkie ryzyko dla kobiety. - Mhmm... Zawahał się. - Czy właśnie tak to widzisz? Lavinia odłożyła ostatni pusty talerz do kosza i wyprostowała się. Z jakiegoś powodu nagle odkryła, że bardzo trudno jest jej uporządkować myśli. Serce zaczęło jej bić szybko i mocno. - Małżeństwo wiąże się z ryzykiem także i dla mężczyzny - powiedziała ostrożnie. - Może, ale jest to ryzyko innego rodzaju. - Tak... Chyba masz rację... Zapadło milczenie. Po chwili Tobias odchrząknął. - Ostatnio uświadomiłem sobie, że nasza obecna sytuacja nie stanowi najlepszego przykładu dla Emeline i An-thony'ego - rzekł. - Jeżeli nie chcą jej zaakceptować, to już ich problem, nie nasz. - Niewątpliwie jest to pewien sposób spojrzenia na tę sprawę... - Tobias zabębnił palcami po brzegu koca. - Kilka dni temu Anthony wspomniał, że gdybyśmy oboje zamieszkali pod numerem siódmym przy Claremont Lane, on i Emeline mogliby wprowadzić się do mojego domu. - Jeżeli sugerujesz, że powinniśmy się pobrać dla wygody Anthony'ego i Emeline, to muszę ci powiedzieć, że... - Nie. - Tobias zacisnął zęby. - Sugeruję, żebyśmy pobrali się ze względu na mnie. Zamierzałem zaczekać z tym do powrotu statku, w który zainwestowałem, ale nie mogę już tego odkładać... Patrzyła na niego jak zaczarowana, wstrzymując oddech. W ciągu ostatnich tygodni wiele razy zastanawiała się, co 333 zrobi, jeżeli Tobias poprosi ją o rękę i teraz ta chwila wreszcie nadeszła... Oblizała wyschnięte wargi i z trudem przełknęła ślinę. - Och... - Nie mogę ci wiele zaproponować, ale nie jestem zupełnym żebrakiem. Poza domem posiadam jeszcze kilka innych, mniejszych inwestycji, które poczyniłem w minionych latach. Ostatnio prowadzenie dochodzeń przynosi coraz pewniejszy, stały dochód, prawdopodobnie dlatego, że teraz pracuję razem z tobą. Nie mogę dać ci diamentów i eleganckich powozów, ale nie będziemy głodować i na pewno nie zostaniemy bez dachu nad głową... - Rozumiem... - Kocham cię, Lavinio. - Usiadł powoli i sięgnął po jej dłoń. - Nie chcę dłużej wracać do pustego domu i łóżka, chcę spędzać noce z tobą. W zimowe wieczory chcę siedzieć z tobą przy kominku i czytać książki przy świetle mojej nowej lampy. Kiedy nie będę mógł zasnąć do trzeciej nad ranem, bo myśli o prowadzonej sprawie nie będą dawały mi spokoju, chcę móc cię obudzić i przedyskutować problem razem z tobą... - Och, Tobiasie... - Proszę cię, żebyś zaryzykowała i wyszła za mnie, kochanie. Przysięgam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś nigdy tego nie żałowała. Lavinia mocno splotła palce z jego palcami. - Źle mnie zrozumiałeś, najdroższy - zaczęła powoli. -Myślę zresztą, że nikt tego do końca nie rozumie... Tak, małżeństwo przedstawia poważne ryzyko dla kobiety, ale ja nie obawiam się wyjść za ciebie. Boję się raczej, że to ty mógłbyś za jakiś czas pożałować zawarcia tak bliskiego, nierozerwalnego związku... - Jak możesz tak myśleć? - Bardzo różnię się od twojej ukochanej Ann. Zdaję sobie sprawę, że była aniołem, dobrym, słodkim i łagodnym... Nie jestem w stanie zająć jej miejsca. 334 Tobias przyciągnął jej dłonie do swojej piersi. - Posłuchaj mnie uważnie... Kochałem Ann, ale ona odeszła dawno temu, a ja zmieniłem się przez te lata. Gdyby nadal żyła, na pewno zmienilibyśmy się oboje, ale najwyraźniej miało być inaczej. Pod pewnymi względami jestem teraz innym człowiekiem i szukam innej miłości. Mam ogromną nadzieję, że ty możesz powiedzieć to samo po wszystkich tych latach bez twojego ukochanego męża... Radość ogarnęła ją wielką falą, czysta jak kryształ i gorąca jak świecące nad ich głowami słońce. - Tak. Och, tak, kochany... - Nachyliła się i pocałowała go. - Tak, życie zmieniło także i mnie... Zanim cię poznałam, nie śmiałam marzyć, że miłość może być tak pełna, głęboka i cudowna. Uśmiechnął się i powoli zamknął wokół niej ramiona. Czuła siłę jego ramion, w jego oczach widziała niezachwianą pewność. Letni dzień był idealnie piękny i równie olśnie- wający jak migoczący w blasku płomieni klejnot. - Czy to znaczy, że przyjmujesz moje oświadczyny? -zapytał, zbliżając wargi do jej ust. - Całym sercem. Zanim ich wargi wreszcie się spotkały, przypomniała sobie fragment rozmowy ze starym mężczyzną z parku. Niektóre sny warte są największego ryzyka, pomyślała.