Elisabeth T. Meade W świecie dziewcząt Okładka i strona tytułowa: Krzysztof Siwiec Na podstawie edycji z 1928 r. (E. Wende i S-ka, Tow. lgnie) przygotowałado druku Katarzyna B°hdanowicz A'« Copyright by Wydawnictwo ETHOS Sp. z o.o. Warszawa 2000 Skład: ETHOS Łamanie: Krzysztof Siwiec Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne S.A. ISBN 83 85268-87-1 ftKC ? 4 ?/???? Wyjazd z domu rodzinnego - Musi do Hesi - stanowczym tonem oświadczyło dziecko. - Nie, nie, ptaszyno, dzisiaj nie można. -Musi do Hesi - niecierpliwie już zabrzmiał głos dziecka. I harda, pyzata twarzyczka zwróciła się ku piastunce, by z oczu jej wyczytać wrażenie ostatnich słów. Spokojna twarz starej niani nie wyrażała widocznie pożądanej odpowiedzi, gdyż purpurowe usteczka zacięły się z wyrazem uporu, w ciemnych błyszczących oczkach zamigotały figlarne błyski, i w tejże chwili drobna figurka rzuciła się w stronę uchylonych drzwi i co tchu zaczęła zbiegać ze schodów, ku pokojowi Hesi. I tu na szczęście drzwi stały otworem. Dziewczynka wsunęła się szybko, i ujrzała łóżko z rozrzuconą pościelą, na wpół zniszczony pantofelek na środku pokoju, umywalnię w najwyższym nieładzie - lecz nigdzie ani śladu Hesi. 5 -Musi do Hesi, musi! - zawołała żałosnym już głosikiem, po czym małe nóżęta z nieprawdopodobną szybkością rozpoczęły wędrówkę po dalszych pokojach. Oczka co chwilę rzucały trwożne spojrzenie, czy nie zjawi się pościg w postaci starej niani, a każdorazowe stwierdzenie bezpieczeństwa wywoływało dwa rozkoszne dołeczki na krągłej twarzyczce. Jeszcze nie słychać kroków piastunki, a te szkaradne schody kończą się nareszcie. Serduszko bije radosną nadzieją spotkania gdzieś Hesi w dolnych rejonach, a piskliwy głosik rozlega się raz po raz: - Musi do Hesi! Musi do Hesi! - Puśćcie ją tu! - odpowiada nagle głos siostry, i dziewczynka mogąca liczyć lat dwanaście, w ciężkiej żałobie, staje na progu pokoju i chwyta w ramiona zadyszane już maleństwo. - Znalazłaś mnie nareszcie, ptaszyno droga! Moja śliczna, kochana Misiuniu! Uciekła od niani do mnie - prawda? Chodź, pieszczotko, Hesia da coś dobrego. - Biśkopcika! poważnie oświadczyła dziewczynka, krągłymi ranionkami oplatając szyję Hesi, gdy żywe oczka chciwie już biegały po stole, poszukując łakoci. - Masz, złotko, dwa biszkopciki - mówiła Hesia, wsuwając do każdej rączki po jednym. - A teraz, usiądź mi na kolanach, ot tak, i powiedz: czy bardzo lubisz Hesię? - Bajdzo, a bajdzo - zapewniało dziecko. -A widzisz, ptaszyno, Hesia teraz odjedzie, na 6 długo, bardzo długo. Ale Hesia będzie myśleć o swojej malutkiej pieszczotce, rano i w południe i wieczorem, bo na całym świecie nikogo tak nie kocha jak Misiunię. A ty, złotko, będziesz myśleć o Hesi ? - Będzie - brzmiała szybka odpowiedź. - Ale Misia jeście chcie biśkopcika. - Dostanie biszkopcika i jeszcze kawałek cukru, ale musi mnie naprzód uściskać mocno, z całych sił. Jeszcze raz, a dostanie dużo, dużo dobrych rzeczy. Cała serwetka była już obsypana okruchami biszkoptów, a lepkie od cukru paluszki raz po raz miętosiły czarną koronkę koło szyi Hesi, płacąc gorącymi uściskami za słodycze. - Jeście, jeście - domagało się dziecko - bajdzo mocno pociałuje... W tejże chwili niespodzianie ukazała się niania. - Święty Panie! Gdzie to już zawędrowała ta mała fryga! Panno Hesiu, jak też panienka mogła jej dać tyle cukru... Dziecko się znów rozchoruje! A te rączki, pfe! Jakie to brudne, lepkie... I cała sukienka panienki polepiona i wymięta. -Co mnie to obchodzi? wzruszając ramionami odparła Hesia. - Chciałam, żeby mnie mocno uściskała na pożegnanie, a dzieci nie robią tego za darmo. No, a teraz, ptaszyno, idź do niani. Proszę ją zabrać. .. Serce mi pęknie z żałości, jeśli dłużej będę na nią patrzeć. Niania wzięła dziecko na ręce. - Do widzenia, panno Hesiu. A niech panienka 7 dobrze się sprawuje w szkole. Przekona się paniusia, że diabeł nie taki straszny, jak malują. _ Bądź zdrowa, nianiu - szybko rzekła Hesia. -Czy ty mnie wołasz, ojcze? Już idę. Chwyciła mufkę i rękawiczki i wybiegła z jadalni, gdzie udawała, że je śniadanie. W przedpokoju czekał już ojciec, wysoki mężczyzna, o twarzy poważnej niemal surowej. Wsiedli do powozu i po chwili para rączych koni uniosła ich w kierunku najbliższej stacji kolejowej. Różowa, pyzata twarzyczka Misi iuż dawno zniknęła im z oczu. Z każdą chwilą stawał się też mniej widzialnym szary, olbrzymi dom, mieszczący małą siostrzyczkę. Zniknęła także szeroka droga, wiodąca do parku... Hesia przymknęła ciemne, błyszczące oczy, czując, że wypchnięta została w świat obcy, zimny i nie będzie już w miłym gniazdku rodzinnym ze swoją pieszczotką. Serce jej ściskał ból dotkliwy; w ciągu drogi ani razu nie spojrzała na ojca, zatopionego w gazecie porannej. Wreszcie stanęli na stacji, a w parę minut później baron Thornton umieszczał córkę w damskim przedziale pierwszej klasy i wręczając jej bilet, oraz ostatni numer pisma ilustrowanego, mówił: - Konduktor będzie się tobą opiekował w ciągu drogi. Poleciłem mu, by na każdej stacji przyniósł ci herbatę i wszystko, co zechcesz. Pociągiem tym.dojedziesz wprost do Sefton, a tam będzie cię oczekiwać pani WilHs, lub ktoś przez nią wysłany. A teraz bądź zdrowa, kochanie. Staraj się dobrze uczyć, i a przede wszystkiem wyzbyć się swej dzikości. Spodziewam się, że na wakacje wrócisz do domu, jako dobrze ułożona dziewczynka. No, do widzenia! Pocałuj mnie - jeden raz! Dość już, dość! Wiesz, że nie lubię takich scen wobec obcych. Baron Thornton w ten sposób zapobiegł dalszym czułościom, gdyż Hesia zarzuciwszy mu ręce na szyję, zaczęła gorącymi pocałunkami okrywać jego bladą, surową twarz. Mimo to, gorąca łza pozostała mu na policzku, lecz otarł ją energicznym i szybkim ruchem. II Towarzyszki podróży Pociąg mknął szybko naprzód, a dziewczynka, wtulona w kąt przedziału, cicho płakała, przesłoniwszy twarz żałobną krepą. Łzy ptynęły bez przerwy z jej zbolałego i wrzącego oburzeniem serca, gdyż już z góry nienawidziła życia szkolnego, przeróżnych nakazów, zakazów i ograniczeń, a może także i kar za nieposłuszeństwo i inne wykroczenia. Wyobrażała sobie, że z życia na swobodzie dostaje się wprost do więzienia, do którego odnosiła się też z całą nienawiścią. Jeszcze przed trzema miesiącami Hesia Thornton była jedną z najszczęśliwszych, najweselszych dziewczynek w całym okręgu; lecz matka, która była jej aniołem stróżem, i niezwykle żywą dziewczynkę utrzymywała na wodzy magiczną siłą miłości, nigdy nie uciekając się do kar - zmarła nagle, osierocając Hesię i Misiunię. Ojciec był człowiekim surowym, nie umiejącym obchodzić się z dziećmi. Kochał je głęboko, lecz nie wiedział jak dać sobie radę z nieokiełznanym temperamentem Hesi, która jak chłopiec wspinała się na drzewa i na oklep dosiadała najdzikszych koni. Kilkakrotne kary nie odniosły wcale pożądanego skutku, przeciwnie, rozbudziły w niej krnąbrność i głuchy żal do otoczenia. Wobec tego, ojciec postanowił nieodwołalnie oddać ją do wzorowego zakładu wychowawczego i oto Hesia jechała właśnie do pani Willis, z sercem przepełnionym rozpaczą. Chłodne pożegnanie ojca dopełniło miary nieszczęścia; utwierdzała się też w duchu, że nie będzie dobra, nie będzie się uczyć, nie wróci na wakacje jako dziewczynka dobrze ułożona. Przeciwnie, zostanie tą samą dziką, nieposkromioną Hesią jaką była dotychczas; a wtedy ojciec się przekona, że szkoła na nic się nie zda i zabierze ją do domu. Tam przynajmniej ma Misiunię i pamiątki po drogiej, ukochanej mateczce. Hesia była dzieckiem o duszy głęboko wrażliwej i zamkniętej w sobie. Od śmierci matki, nie wspomniała jej imienia. Ilekroć ojciec wspomniał nieboszczkę żonę, ona wybiegała z pokoju, a jeśli ktoś ze służby poważył się w jej obecności mówić o zmarłej pani, dziewczynka raptownie bladła i tupiąc nóżką, nakazywała milczenie. - Nie jesteście warci mówić o mojej matce! - wy-buchnęła pewnego dnia. - Moja mateczka jest teraz aniołem, a wy... wam nie wolno wymawiać jej imienia! Z jedną tylko istotą Hesia chętnie mówiła o mat- 11 ??, a istotą tą była mała Misia. Dziecku temu niestrudzenie opowiadała o matce, a rano i wieczorem odmawiała z siostrzyczką specjalnie przez siebie skomponowaną modlitwę, zakończoną słowami: „Dziękuję ci Panie Boże, żeś mateczkę zrobił ślicznym aniołem". A gdy pewnego dnia Misia włożywszy paluszek do buzi, spytała poważnie, jakim sposobem mateczka mogła zamienić się w aniołka, Hesia opowiedziała jej cudowną historię o skrzydlatych aniołkach i ich szczęśliwym życiu w niebie. Misia była tak zachwycona tym opowiadaniem, że nie czekając końca, zaczęła klaskać w rączki i wołać: - Sienie być aniołkiem; Misia tyź chcie być aniołkiem i mieć białe ksidełka. Jednakowoż rozmowy te, przynoszące Hesi pewną ulgę, rychło się urwały, gdyż Misia miała dopiero dwa i pół roku i po upływie kilku tygodni Hesia musiała sobie uświadomić smutny fakt, że dziecko najzupełniej zapomniało o matce. Jadąc teraz do pensjonatu, Hesia po raz niewiadomo który rozpamiętywała swe sieroctwo. Łzy, obficie spływające pod żałobną krepą, zastygły nareszcie i dziewczynka szybkim spojrzeniem obrzuciła współtowarzyszki podróży. Były to dwie starsze damy, otulone mnóstwem ????, ? zajęte ustawianiem przeróżnych koszyczków i pudełek. Z zaciekawieniem i współczuciem przyglądały się dziewczynce w żałobie, a jedna z nich zaoferowała jej kanapkę. Hesia była zbyt dumna czy nieśmiała, by przyjąć coś od obcej osoby, lecz widok posiłku przypomniał jej, że z domu wyjechała na czczo i że głód dokucza jej coraz dotkliwiej. - A możeby panieneczka zjadła raczej coś słodkiego? spytała druga pani podsuwając jej terebkę, napełnioną ciastkami. - To moja siostra upiekła ten placek królewski, a jest pod tym względem mistrzynią. No, proszę skosztować. Serdeczne zaproszenie i nęcący zapach ciastek były pokusą tak silną, że Hesia nie zdołała się oprzeć. Szepnęła parę słów, mających być podziękowaniem i z apetytem spożyła ciastko. - A teraz musi dziewczynka jeszcze skosztować mego ulubionego placka - pieszczotliwym głosem zachęcała żywa staruszka. - I może usiądzie po tej stronie, bo właśnie zaczną się śliczne widoki, które można doskonale obserwować z tego okna. Ujęła Hesię za rękę, usadowiła pod oknem, i stawiając obok niej kosz z prowiantami, dodała: - A jak dziewczynka będzie głodna, to proszę tylko sięgnąć do koszyczka, a znajdą się tam rozmaite przysmaki. Serdeczny ton obydwu kobiet od razu podziałał na Hesię uspakajająco. Rozchmurzyła się i odrzucając krepę z twarzy, rzekła: - Dziękuję pani. Ciastko było bardzo dobre, ale już mam dosyć. Nigdy nie jadam więcej, niż jedno. Za to Misia mogłaby od razu zjeść kilka, gdyby jej tylko pozwolono. 13 - A kim jest ta Misia? - spytała dobrotliwie właścicielka królewskiego placka. -Moją małą siostrzyczką - odparła Hesia, a z piersi jej mimo woli wyrwało się westchnienie. -1 może za nią tak płakałaś, kochanie - rzekła druga z pań, kładąc rękę na ramieniu dziewczynki. -Biedactwo kochane! Nie potrzebujesz się wstydzić przed nami, bo dużo już, dużo łez widziałyśmy w życiu, a i same dość ich przelałyśmy. Kinsley powiada: „kobiety muszą płakać" i święta w tym prawda. A czy na długo rozstałaś się ze swą siostrzyczką? - Tak... Na kilka miesięcy, a może i na dłużej. Ale nie wiedziałam - dodała po chwili w zamyśleniu - że ludzie tak często płaczą. Ja do niedawna, nie płakałam nigdy. - Tak; widzę, dziecino, że niedawno dopiero spotkało cię wielkie nieszczęście - mówiła staruszka, ze współczuciem patrząc na żałobną krepę Hesi. - Tak, dopiero od tego czasu nauczyłam się płakać. Ale nie mówmy o tym. - Tak; mówmy o czymś weselszym. Prawda, że na świecie jest dużo smutków i łez, ale nie brak też wesołości i szczęścia, zwłaszcza w młodości. Zdaje mi się na przykład, że i ty kochanie, rychło pogodzisz się z myślą o rozstaniu z siostrzyczką i z przyjemnością będziesz wspominać tę podróż, rozpoczętą wśród łez. - O nie, nie! - gwałtownie zaprzeczyła Hesia. -Mnie nie czekają żadne przyjemności. Jadę do miejsca... strasznego, a właśnie myśl o tym, co mnie cze- 14 ka i rozstanie z Misia, tak mnie zasmuciły, że musiałam płakać. Och, ja jestem bardzo nieszczęśliwa... jadę do więzienia! - Ależ dziecino! - wykrzyknęły równocześnie obydwie siostry, a młodsza z nich dodała: - Widzisz, kochanie, moja siostra jest bardzo nerwowa i łatwo dostaje bicia serca. Nie trzeba jej mówić o tak strasznych rzeczach... Zresztą, to przecież niemożliwe, coś powiedziała. Za co by takie dziecko miało dostać się do więzienia? Widocznie lubisz tylko używać silnych wyrazów, a moja siostra już się przeraziła. - No tak! - żywo tłumaczyła Hesia. - To właściwie nie jest więzienie, ale dla mnie jest więzieniem i tak je nazywam. Ojciec mówi, że to szkoła... Taki zakład wychowawczjf... No, teraz się już panie nie będą dziwić, że płakałam ? Chyba mam powód do tego... W tejże chwili obie staruszki zerwały się równocześnie i każda ucałowała Hesię w policzek. - Ależ dziecino! - zawołała młodsza z nich - kamień spadł mi z serca! Myślałam, że czeka cię coś istotnie złego, gd}^ tymczasem szkoła jest czymś ogromnie przyjemnym. Janino - zwróciła się do siostry - czy pamiętasz nasze szczęśliwe lata szkolne? Starsza towarzyszka skinęła głową potakująco, po czym obydwie na przemian zaczęły bawić Hesię przeróżnymi wspomnieniami z czasów szkolnych. Wszystko to było tak odmienne od tego, co sobie wyobrażała, że mimo woli uśmiechnęła się, słuchając tych opowiadań, a z serca jej znikła stopniowo 15 trwoga, z jaką odnosiła się do przyszłego miejsca pobytu. Panny Bruce - bo tak nazywały się jej towarzyszki podróży - znały doskonale pensjonat, gdzie Hesia miała spędzić kilka najbliższych miesięcy; mieszkały bowiem w najbliższym sąsiedztwie i z panią Willis, właścicielką pensjonatu, utrzymywały miłe stosunki. - Cieszę się, że przynajmniej panie będą w pobliżu - oświadczyła z uśmiechem dziewczynka, bo łagodne panny Bruce od razu zdobyły jej serduszko. - Tak, kochanie. Będziemy się często widywały, a już w najbliższą niedzielę przyjedziemy umyślnie do pani Willis, by zobaczjrć, jak się urządzisz w nowym gniazdku. A może pani Willis pozwoli ci od czasu do czasu do nas przychodzić. - Jeśli panie pozwolą, to ja przyjdę zaraz jutro, bo wiem, jak nudno i smutno będzie mi w tej szkole. - Widzisz, dziecino, kied}^ musisz wpierw prosić panią Willis o pozwolenie. A przy tym, wizyty można składać tylko w święta, bo w dni powszednie trzeba się uczyć. Hesia znów zmarszczyła brwi, na myśl o ograniczeniach szkolnych. Nie miała jednak czasu na smutne rozmyślania, gdyż panny Bruce zaczęły zbierać swe koszyczki i pudełka, mówiąc: - Oto dojeżdżamy do Sefton. W najbliższą niedzielę zobaczymy się w kościele, a potem u pani Willis. Do widzenia zatem, kochanie, i bądź dobrej myśli. Jaśminówka Tak więc podróż upłynęła Hesi bardzo przyjemnie. Dwie staruszeczki otaczając ją tak widoczną życzliwością, zupełnie podbiły jej harde serduszko. Uczuła prawdziwą ulgę, wyrzuciwszy z siebie część trosk i lęków przed nowym życiem, a opowiadania staruszek dotyczące życia szkolnego, znacznie ją uspokoiły, budząc radosną nadzieję, że być może w zbyt ciemnych barwach wyobrażała sobie swą najbliższą przyszłość. Jednakowoż podczas dwu i półgodzinnej jazdy ze stacji do pensjonatu, Hesia ponownie odczuwała dawny lęk i trwogę. Dwie staruszki wraz z innymi podróżnymi omnibusem ruszyły do miasta, gdzie zamieszkiwały w małej willi otoczonej mnóstwem zieleni; dziewczynka natomiast miała powozem jechać do pensjonatu, leżącego dość daleko poza obrębem miasta. Na stacji czekał już staroświecki powóz, wysłany 17 przez panią Willis, a woźnica umieściwszy na mm walizę Hesi, otulił jej nogi grubym kocem, po czym ruszyli w drogę. Hesia została więc sama, a miarowy turkot powozu, ciągniętego przez starego konia po równej drodze wiejskiej, nie usposabiał jej wcale do wesołych myśli. Dzień był mroźny, a zanim stanęli u bramy, wiodącej do wielkiego budynku, zwanego Jaśminówką, z powodu krzewów jaśminu kwitnących tu porą letnią, mrok zapadał już na dobre. Hesia drżała na wpół z zimna, na wpół z lęku; a gdy dziewięcioletni może wyrostek zamknął za wjeżdżającymi bramę, ponownie doznała przykrego uczucia, że dostała się do więzienia. Jechali jeszcze chwilę krętą, szeroką aleją, a Hesia nie podnosząc oczu zamglonych łzami, domyślała się jednak, że muszą jechać pośród drzew, gdyż gałęzie udarzały od czasu do czasu o daszek powozu. Nareszcie przystanęli. Stary Tomasz otworzył drzwiczki i wyciągnął rękę, by jej pomóc przy wysiadaniu. - No, tośmy dojechali. Niech panienka wyskoczy, a za chwilę będzie już ciepło i miło. Bo też mróz dziś nie na żarty. Pociągnął za dzwonek u drzwi wejściowych, które niebawem się otworzyły, i zgrabna pokojówka ująwszy walizkę Hesi, wprowadziła dziewczynkę do obszernej sali. - Przyjechała, przyjechała! - dały się słyszeć rozmaite głosy dziewczęce, dochodzące widocznie z rozmaitych kierunków. Hesia na wpół zdumiona, na wpół onieśmielona rozejrzała się w wokoło, lecz nie 18 dostrzegła nikogo prócz pokojówki, która uśmiechając się życzliwie, mówiła: - Panienka spocznie chwileczkę w pokoju dozorczyni, a ja zawiadomię pannę Danesbury, że panienka przyjechała. Z pokoiku dozorczyni widać było przez oszklone drzwi ogromną salę, oświetloną w tej chwili kilkoma elektrycznymi lampami. Ogień buchający wesoło na kominku, nadawał sali wygląd bardzo przyjemny, lecz Hesia była zadowolona, że w zacisznym pokoiku dozorczyni mogła się ukryć przed głosami, wychodzącymi niewiadomo skąd. W obcym tym otoczeniu, odcięta od wszystkich, uczuła nagle tak gorącą tęsknotę za domem i Misia, że w niemej rozpaczy, bezwiednie wyciągnęła przed siebie ręce. A równocześnie myślała z trwogą, kto to może być ta panna Danesbury, którą pokojówka poszła zawiadomić o jej przybyciu i jak ona też może wyglądać. - Raczej za duża na swój wiek, lecz boję się, bardzo się boję, czy nie będzie troszkę ponura - ozwał się filuterny głos tuż za nią. Podniosła oczy pełne lęku i ujrzała tuż przy niej kobietę lat średnich, słusznego wzrostu, o dobrotliwej, łagodnej twarzy. A za nią, jak mysz zwinna, wsunęła się dziewczynka czarnooka, o smagłej, niezwykle żywej twarzyczce. - Andzia Forest! - zawołała panna Danesbury, z widoczną irytacją. - Znów się wymknęłaś bez pozwolenia! Nie, doprawdy, że tym razem musisz już zostać ukarana! Dostaniesz w tym tygodniu zły stopień z obyczajów i będziesz musiała przepisać dziesięć strofek wierszy francuskich. 19 - Och nie! nie! Droga, złota kochana pani! błagała dziewczynka. - Nasza najlepsza, najłagodniejsza, nie będzie taka okrutna, nie, nie będzie! No, proszę pocałować szkaradną, trzpiotowatą Andzię i wybaczyć! Łaski, zmiłowania! - składając ręce trajkotała dziewczynka, po czym na palcach wymknęła się z pokoju. Panna Penesbury zwróciła się do Hesi, która podczas tej sceny na przemian czerwieniła się i bladła. - Cóż to za ordynarna, źle wychowana dziewczyna! - wybuchnęła Hesia z oburzeniem. - Nie mogę wprost pojąć, jak można czynić głośne uwagi o osobie obecnej • - Myślę, że będzie też odpowiednio ukarana... Chyba jej pani nie wybaczy tego figla! W gniewnym uniesieniu zapomniała zupełnie o swym poprzednim lęku i błyszczącymi oczyma patrzyła śmiało w twarz panny Danesbury. - Och, moja droga, ludzie muszą sobie wzajemnie wybaczać - łagodnym głosem odparła zagadnięta. -Witam cię, dziecino, w Jaśminowce. Bardzo żałuję, że nie byłam w sali, gdy przyjechałaś, bo nie doszłoby do tej drobnej utarczki. Mogę cię jednak zapewnić, że Andzia Forest nie miała wcale zamiaru wyrządzić ci przykrości. Jest tylko małą wścibską i chciała co prędzej zobaczyć nowo przybyłą, by móc opowiadać o niej koleżankom. Jestem pewna, że niedługo zaprzyjaźnicie się ze sobą. A teraz zaprowadzę cię do twego pokoju, bo za parę minut zadzwonią na herbatę, a ty zapewne musisz być głodna po podróży. Panna Denesbury ująwszy Hesię za rękę, wyprowadziła ją z dużej sali na szerokie, zasłane dywana- mi schody. Na drugim piętrze przystanęła i wskazując ciężkie drzwi u wylotu korytarza, rzekła: - Patrz, kochanie, oto wejście do szkolnej części budynku. Ta część, z której właśnie przychodzimy, należy wyłącznie do pani Willis i dziewczynkom nie wolno tu wchodzić bez pozwolenia. Gdj^by się dowiedziano o przekroczeniu przed chwilą tego zakazu przez Andzię, zostałaby ukarana. Całe życie szkolne rozgrywa się za tamtymi drzwiami i wierz mi, że dla dziewczynek dobrych, to bardzo przyjemne życie. A teraz pocałuj mnie, dziecino, i raz jeszcze witaj w Jaśminowce. - Czy pani jest tu główną nauczycielką? - spytała Hesia. - Och nie! Ja uczę tylko najmłodsze dzieci języka angielskiego i zarządzam całym domem. Staram się w miarę możności udogodnić wszystkim pobyt, a ponieważ bardzo kocham dzieci, więc wszystkie dziewczynki, ilekroć im czegoś potrzeba, zwracają się do mnie, po radę i pomoc. Otworzyła ciężkie drzwi i w tejże chwili Hesia znalazła się w zupełnie innym otoczeniu. Część domu należąca do pani Willis robiła wrażenie elegancji, a nawet pewnego zbytku. Tu natomiast, długie korytarze, pozbawione chodników, ściany białe, nagie, podziałały na dziewczynkę trochę przygnębiająco. Minąwszy dwa korytarze i mnóstwo schodów, panna Danesbury prowadziła teraz Hesię wzdłuż pokoi pensjonarek, skąd dochodziły stłumione śmiechy i rozmowy. Nareszcie przystanęła przy drzwiach, nad którymi widniał numer 32. 21 - Oto twoja sypialnia - rzekła nauczycielka angielskiego - a dzisiejszą noc musisz w niej spędzić sama. Jutro dopiero przyjedzie Zuzia Drummond, z którą masz dzielić mieszkanie. Wszedłwszy z nagich pustych korytarzy do pokoju, który odtąd miał jej służyć za mieszkanie, od razu poczuła się jak u siebie w domu, wszystko tu było tak gustowne i wygodnie urządzone. Cała podłoga wyścielona była bladozielonym suknem, okno bardzo szerokie, wychodzące na ogród, przysłaniała tiulowa firanka, a dwa wąskie łóżeczka przyozdobione były francuskimi baldachimami. Obok każdego z łóżek, stała szafka na bieliznę i suknie, a w dwóch kątach pod oknem znajdowały się dwie umywalnie o marmurowych płytach ze zwierciadłami. W tej chwili jednak, Hesia najbardziej się ucieszyła kominkiem, na którym wesoło buchał ogień. - Oto twój pokoik. Ponieważ przyjechałaś pierwsza, więc możesz sobie wybrać łóżko, szafkę i umywalnię, które ci się najbardziej podobają. Wieczorem przyjdzie pokojówka rozpakować ci walizkę, byś mogła ułożyć sobie rzeczy. A teraz obmyj się trochę i przyczesz, bo zaraz odezwie się dzwonek wzywający na herbatę. Przyjdę do ciebie, bo sama nie trafiłabyś do jadalni. IV Małe saloniki i małe przyjęcia Stosownie do przyrzeczenia, panna Denesbury przyszła zabrać Hesię na herbatę. Szły jakimiś szerokimi schodami, wzdłuż długiego, białego korytarza i zatrzymały się dopiero przed na wpół otwartymi drzwiami, skąd dochodził gwar ożywionych rozmów. - Zapoznam cię z koleżankami, z którymi mam nadzieję szybko się zaprzyjaźnisz - mówiła nauczycielka. - Po herbacie pójdziesz ze mną do pani Willis, którą przy podwieczorku zastępują na przemian dwie młodsze nauczycielki: Francuzka, panna Perier, lub Angielka, panna Good. No, wchodźmy, kochanie... Cóż to, wahasz się? Czyżbyś była tak lękliwa? -Och, proszę pani... Ja bym chciała siedzieć w pobliżu pani... czy mogę? - szepnęła dziewczynka, istotnie strwożona i zmieszana. - Nie, moja droga, to niemożliwe. Ja siedzę przy osobnym stole z najmłodszymi dziećmi, a ty nale- ci żysz przecież do panienek. Ale nie obawiaj się, dziecko; to tylko pierwsze onieśmielenie, które minie bardzo szybko. Przekonasz się, że to nic wielkiego! Nic wielkiego! Przez cale życie Hesia nie zapomniała tej śmiertelnej trwogi, i gwałtownego bicia serca, tłukącego się jak spłoszony ptak, i obezwładniającego niepokoju, z jakim wchodziła do długiej, jasno oświetlonej jadalni. Czterdzieści par ciekawych oczu, wlepionych w jej twarz, wywoływało na niej łunę rumieńców, jak gdyby czterdzieści słońc zsyłało swe groty palące. Najchętniej byłaby wybiegła stąd i pędziła na oślep, byleby tylko uciec stąd i skryć się w jakimś samotnym kąciku przed męką tych natrętnych spojrzeń. Gwałtem powstrzymała łzy, zaciskające jej krtań, i jak automat szła za panną Danesbury. Nareszcie nie wiedząc jak i kiedy się to stało, siedziała obok jakiejś jasnowłosej dziewczynki, o słodkiej łagodnej twarzyczce, i żuła chleb z masłem, mający smak suchego piasku, popijając od czasu do czasu coś parzącego, nieco zbliżonego smakiem do herbaty. Jakby z oddali dochodził ją gwar rozmowy francuskiej, przerywany tu i ówdzie przenikliwym, rozkazującym głosem panny Perier. Oszołomiona tym wszystkim Hesia, znosiła istne tortury - w głowie jej się kręciło, a oczy raz wraz zachodziły mgłą łez. Wiele, wiele lat później, kiedy Hesia Thornton wspomniała pobyt w Jaśminowce jako jeden z naj-rozkoszniejszych okresów swego życia, a każdy kącik starego domu i ogrodu znała na wylot - dziwiła się nieraz, dlaczego owego wieczoru tak ogromną 24 odczuwała trwogę, lecz zapomnieć tych przykrych chwil nie zdołała nigdy. Siedziała przy stole jak nieprzytomna, usiłując przegryźć grubą kromkę chleba. Nagle zręcznym, szybkim ruchem podsunięto jej cienką kromeczkę, apetycznie nasmarowaną masłem. - Jedz tę - szepnął jakiś słodki głosik - widzę, że nie możesz przegryźć tamtej grubej kromki. Jak też panna Perier może dawać coś podobnego... - Panna Cecyłka mówi po angielsku - zabrzmiał w tejże chwili surowy głos francuskiej nauczycielki. - Za karę proszę mi pięć razy przepisać wiersz dziś czytany. Dziewczynka skarcona spuściła głowę, z uległością przyjmując karę, a Hesia odważywszy się rzucić na nią szybkie spojrzenie, ujrzała, że jej słodka, blada twarzyczka okryła się szkarłatnym rumieńcem. Cecylka nie była zbyt ładna, lecz delikatna jej twarzyczka wyrażała niezmierną słodycz, a duże ciemne oczy patrzyły na świat tak łagodnie, że trudno było się oprzeć ich zniewalającemu czarowi. Hesia zauważyła też, że cienka kromka chleba pochodziła z talerzyka Cecylki, którą widocznie otaczano specjalnymi względami. Sąsiedztwo tej łagodnej istoty napełniło ją otuchą i przezwyciężając lęk, odważyła się rzucić okiem po otoczeniu. Nagle poczuła, że oblewa się gorącym rumieńcem, a niechęć do życia szkolnego odżyła w niej ze zdwojoną siłą. Bo oto spotkała się niespodzianie z natrętnym spojrzeniem tej wścibskiej dziewczyny, która przed chwilą czyniła o niej głośne uwagi. Weso- 25 łe, czarne oczka Andzi Forest, w otoczeniu jasnowłosych dziewczynek czyniącej wrażenie cyganeczki, mrugnęły do niej porozmiewawczo, a kędzierzawa główka kilkakrotnie skinęła jej na powitanie. Za nic w świecie Hesia nie byłaby odwzajemniła ukłonu tej obrzydliwej, źle wychowanej dziewczyny; a będąc przy tym rozdrażniona, postanowiła w duchu, że nigdy, przenigdy nie zaprzyjaźni się z tą małą cyganką, która jej zatruła pierwszą chwilę pobytu w tej i bez tego okropnej Jaśminowce. W tejże chwili powstała starsza dama o surowej twarzy, siedząca na honorowym miejscu, a której Hesia wcześniej nie zauważyła w swym zamieszaniu. Na dany znak powstały wszystkie dziewczynki i parami zaczęły wychodzić z jadalni. Hesia z przerażeniem rozglądała się za panną Denesbury, lecz nie było jej już na sali. W tej chwili najwyższej bezradności uczuła, że Cecylka delikatnie trąca ją w ramię. - Teraz wolno nam przez pół godziny rozmawiać po angielsku - szepnęła - a wszystkie prawie koleżanki spędzają ten czas w sali zabawowej. Tam, podczas długich wieczorów zimowych bawimy się lub czytamy zajmujące opowieści. Czy chcesz dzisiejszy wieczór spędzić w moim saloniku? - Jaki to salonik? - spytała Hesia. - W każdym razie - dodała z bladym uśmiechem na smutnej zmęczonej twarzyczce - bardzo chętnie przyłączę się do ciebie. - Więc chodźmy - rzekła Cecylka ujmując ją pod ramię, po czym znów przez szereg korytarzy przeszły 26 do największej sali, jaką Hesia kiedykolwiek widziała. Nie można sobie było chyba wymarzyć równie rozkosznego miejsca do zabawy. Sala ta była tak olbrzymia, że do oświetlenia jej potrzeba było kilkunastu lamp, a ogień palił się na trzech kominkach. Cała podłoga okryta była matami, a wzdłuż wszystkich ścian biegły namioty, nadające sali wygląd bardzo oryginalny, lecz miły. Namioty te o kształcie czworoboków, oddzielone były od siebie barierkami. - Oto mój salonik - objaśniła Cecylka, wprowadzając Hesię do jednego z namiocików. - Każda z nas - mówiła dalej - ma swój własny namiocik, który wolno urządzać według własnego upodobania. Możemy tu umieszczać fotografie, rysunki i inne ozdoby. Do tych namiocików możemy zapraszać swe znajome lub czytać, czy bawić się samotnie. Środek sali natomiast należy do wspólnego użytku i wspólnej zabawy, a widzisz, jaka to olbrzymia przestrzeń. W pobliżu kominków przeznaczone jest miejsce dla „malutkich", którymi opiekuje się zawsze kilka z nas, starszych. Ty naturalnie będziesz należeć do starszych. A ile masz lat? - Dwanaście - odparła Hesia. - Och, jesteś taka duża, że nie możesz należeć do malutkich. - A czy ja dostanę także własny salonik, odgraniczony barierką? - spytała Hesia. - To urządzenie bardzo mi się podoba. Nie wiedziałam, że w szkole może być coś tak przyjemnego... Gdyby mi wyznaczyli namiocik w pobliżu ciebie... - Och, co do tego, to jeszcze daleka historia! Wi- 27 dzisz, moja droga, namiociku nie otrzymuje się od razu - trzeba dopiero zasłużyć na niego. Ale - dodała szybko, widząc że Hesia sposępniała - zanim otrzymasz własny namiocik, będziesz się mogła bawić w moim. A teraz siadajmy. Nieprawdaż, że to milutkie schronienie? Żałuję, że mam tylko jeden fotelik, ale na dzisiejszy wieczór odstąpię go tobie, jako gościowi. Ja usiądę na tym podnóżku... Za parę dni będę już mogła za własne oszczędności zakupić sobie drugi, a Andzia przyrzekła mi go ślicznie wysłać i obić. - Czy to nasza pokojówka? - Cóż znowu! To Andzia Porest, nasza koleżanka, najzręczniejsza i najweselsza dziewczynka w całej szkole. Biedaczka, ciągle prawie jest w tarapatach, bo nie ma dnia, żeby tam czegoś nie przeskrobała, ale wszyscy ją kochamy, bo bez niej nie byłoby prawdziwej zabawy. Nie ma własnego namiociku, bo zaledwie go zdobędzie, to z powodu swoich psich figlów, od których nie umie się powstrzymać, znów go utraci. Ale jest najprzyjemniejszą koleżanką, jaką sobie tylko można wymarzyć. - Ja jej nie lubię - porywczo zawołała Hesia. - To taka szorstka... źle wychowana dziewczyna. Miałam już sposobność przekonać się o tym w pierwszej chwili pobytu. Cecylka nakrywająca stolik śliczną haftowaną serwetą, znieruchomiała na te słowa i dopiero po chwili, patrząc Hesi prosto w oczy, rzekła: - Nie należy sądzić przedwcześnie - powiedziała łagodnie, lecz twarzyczka jej znów spąsowiała, gdyż 28 ostre słowa Hesi dotknęły ją do żywego. - W całej szkole nie ma dziewczynki tak ogólnie lubianej jak Andzia Forest, a pewna jestem, że i ty ją pokochasz, gdy się bliżej z nią zapoznasz. Przecież nawet nauczycielki, zmuszone ją często karać za rozmaite jej wybryki, jednak kochają ją bardziej od najlepszych nawet uczennic. Doprawdy, nie mogę sobie nawet wyobrazić, czym ona tak cię mogła dotknąć. Pst! nie mów nic, bo właśnie nadchodzi... Cecylka zakończyła właśnie gorącą obronę przyjaciółki, zapobiegając ostrej odpowiedzi, którą Hesia miała już na końcu języka, gdy z korytarza doleciał dźwięczny głos, śpiewający jakąś zabawną piosenkę. W tejże chwili drzwi otworzyły się z impetem i do sali, tanecznym krokiem wbiegła Andzia Forest, na każdym ramieniu trzymając małą dziewczynkę. - Janeczko, mocno trzymaj mnie za szyję, a ty także, Mary, inaczej będzie bęc. No, jeszcze raz dookoła sali, a potem pójdziecie się bawić, bo już ledwie dyszę od tego tańca. - Wśród wybuchów śmiechu usadowiła obydwie dziewczynki koło grupy „malutkich", domagających się także tak przyjemnej zabawy. Cała gromadka dzieciaków otoczyła ją kołem, czepiając się jej raki sukien, prosząc, błagając, by się z nimi bawiła. - Pokażę wam nową sztuczkę, jeśli się uciszycie -rzekła Andzia, i w tejże chwili cisza zaległa cały kącik. - Ot, patrzcie, jak skacze zajączek! I w dwóch skokach, ku wielkiej radości malutkich, znalazła się w drugim końcu sali. Po chwili dopiero, ochłonąwszy z podziwu dla zręczności zajączka, zrozumiały bie- 29 dactwa, że im nie wolno przechodzić na tamtą stronę sali, przeznaczoną wyłącznie dla starszych dziewczynek. Przed przyjściem Andzi, dziewczynki w grupkach gawędziły, lub bawiły się spokojnie, a dopiero po jej ukazaniu się, zawrzało nagle jak w ulu. - Andziu, droga, kochana, do nas, do nas! Złotko moje, chodź tutaj! Andziu, Andziu, opowiedz - no, coś dziś zbroiła. Rozrywana w ten sposób na wszystkie strony, Andzia Forest posyłała swym wielbicielkom pocałunki powietrzne, nie pozwalając się jednak nikomu zatrzymać. - Zdążam do Cecylki, która, jak widzicie, użyczyła już schronienia pod swym namiotem obcemu przybyszowi - z komicznym patosem objaśniała Andzia. I w jednej chwili klęczała już u barierki namiotu Cecylki, zanosząc się od śmiechu. - O, ty drogi, obcy przybyszu! - zawołała figlarnie, patrząc w oczy Hesi. - Oto wyznaję, że ciężko zostałam ukarana za gorące pragnienie uściskania cię co rychlej. Cecylko, czy powiedziała ci, co zrobiłam, parta ciekawością ujrzenia jej? Oto odważyłam się wyjść poza uświęcony obręb szkolny i ukradkiem wymknęłam się do budki portiera. Biedactwo! aż się wzdrygnęło, usłyszawszy mój głos przyjemny... i trzebaż nieszczęścia, by panna Danesbury przyłapała mnie na gorącym uczynku. Jestem pewna, że poczciwa Danesbury wylewała gorzkie łzy, oskarżając mnie przed trybunałem najwyższym, ale wiesz przecież, że u niej obowiązek przede wszystkim. Je- 30 stem pewna, że dla obowiązku poszłaby na rusztowanie i strasznie ją za to poważam. Ostatecznie, mam się za karę nauczyć na pamięć tego okropnego wiersza francuskiego... Sama myśl o tym przywodzi mnie do rozpaczy i wiem, że w ciągu najbliższych godzin muszę spłatać takiego figla, jak nigdy, inaczej rozchoruję się ze zmartwienia. Wpadłam tu tylko na chwilę, by się zaznajomić z nową koleżanką i zaraz muszę wracać do swego pokoju odrobić karę. Pocieszam się tylko, że jeśli nowa koleżanka ma w sercu swym bodaj iskrę litości, to musi serdecznym współczuciem dążyć biedną męczennicę, która z jej powodu dostała się w taką pułapkę. Nieprawdaż? - Nie rozumiem - chmurno odparła Hesia, która od zbliżenia się Andzi, wtuliła się w kąt sztywna i nieprzystępna. - Uważam, że postąpiłaś obrzydliwie, czyniąc o mnie głośne uwagi, skoro tylko mnie ujrzałaś. - Ach, Boże! Co za uwagi ja czyniłam, byś czuła się nimi dotknięta! Powiedziałam tylko, że jesteś bardzo duża i trochę ponura - to i cóż? W tej chwili wyglądasz także jak chmura gradowa. - Bardzo to nieładnie z twojej strony! -powtórzyła Hesia, na której twarz uderzyły rumieńce. Z trudem powstrzymywała łzy, cisnące się jej do oczu. - Ależ ja nie chciałam cię urazić, zapewniam! No, podaj mi rękę i zawrzyjmy przyjaźń. Hesia jednak, czy to czuła się jeszcze dotkniętą, czy też była zbyt nieśmiała, zamiast podać jej rękę, na wpół odwróciła się do ściany i z oczami spuszczonymi w ziemię, siedziała nieruchoma. 31 -Daj jej teraz spokój! - pojednawczo szepnęła Cecylka. - Ona nie zna jeszcze życia koleżeńskiego. Ale Andzia Forest zmarszczyła już brwi, a pogodna jej twarzyczka sposępniała w jednej chwili. Faworytka szkolna nie była przyzwyczajona, by w ten sposób przyjmowano jej serdeczności. Wybiegła szybko z sali, nucąc jakąś figlarną piosenkę, a kilka dziewczynek, które, stojąc w pobliżu, zauważyły ostatnią scenę, szeptały półgłosem: - Co za dzikus! Gąska zarozumiała! Trzymajmy się od niej z dala! W ten sposób postąpić z naszą An-deczką! V Przełożona pensjonatu Zaledwie Andzia Forest wyszła z sali, gdy zjawiła się panna Danesbury, wzywając Hesię, by udała się z nią natychmiast do przełożonej pensjonatu, pani Willis. Biedna, strwożona dziewczynka była aż nadto szczęśliwa, że może usunąć się co prędzej z sali, gdyż dosłyszała część złośliwych szeptów i czuła na sobie urągliwe spojrzenia koleżanek, oburzonych jej postępkiem wobec ich ulubienicy To ją jeszcze bardziej rozjątrzyło i utrwaliło w niechęci do Andzi. He-sia bowiem, mimo swej nieśmiałości, potrafiła być uparta, a powziąwszy raz przekonanie, że Andzia jest źle wychowana, postanowiła w duchu, że nigdy się do niej nie zbliży, bo zmarła mateczka z pewnością nie życzyłaby sobie, by ona obcowała z dziewczyną tak ordynarną. W milczeniu szła teraz za panną Danesbury, raz jeszcze przeżywając wrażenia ostatnich kilku godzin, które tak stanowczo zmieniły cały jej dotych- 33 czasowy tryb życia. Minęły znów znany już korytarz, przebyły niezliczoną ilość schodów i znalazły się w dużej sali, do której zaraz po przyjeździe wprowadziła ją pokojówka. Z sali tej znów weszły do mniejszego korytarza i przystanęły u drzwi, przysłoniętych ciężkimi, pluszowymi portierami. Panna Danesbury nacisnęła klamkę, weszła do pokoju i swym łagodnym głosem obwieściła: - Stosownie do życzenia, przyprowadzam pani Hesię Thornton, nową pensjonarkę. To rzekłszy, cicho wysunęła się z pokoju, a Hesia, zdobywając się na odwagę, podniosła wzrok na przełożoną. Była to kobieta wysokiego wzrostu, o majestatycznej twarzy, obramowanej srebrnym włosem. Zbliżyła się do Hesi i kładąc jej rękę na ramieniu, drugą podniosła strwożoną twarzyczkę, chcąc się jej lepiej przyjrzeć, po czym ucałowała ją w czoło. - Matka twoja była jedną z pierwszych moich uczennic - rzekła - Mało ją przypominasz wyglądem - mówiła dalej, uważnie przyjrzawszy się dziewczynce - lecz jako jej córka, możesz liczyć na serdeczne przyjęcie w Jaśminowce. A teraz siadaj obok mnie przy kominku, to porozmawiamy trochę, by się bliżej zapoznać. Wobec tej uprzejmej i mimo siwych włosów, przystojnej pani, Hesia poczuła się znacznie swobodniejsza niż w towarzystwie koleżanek. Eleganckie urządzenie pokoju, wytworny strój pani Willis i w ogóle całe otoczenie ożywiająco podziałało na Hesię, przypominając jej atmosferę domu rodzinnego. A przede 34 wszystkim wzmianka o matce wzruszyła do głębi dziewczynkę, wzbudzając od razu ufność do tej pięknej, siwowłosej matrony o dźwięcznym, pełnym głosie, jakby stworzonym do wydawania rozkazów. Minio siwych włosów, pani Willis wyglądała zadziwiająco młodo, toteż Hesia ze szczerością dziecka rzekła: - Nie myślałam, by moja matka mogła być uczennicą pani. Przecież pani nie jest stara... - Mam, dziecino, sześćdziesiąt lat, a od trzydziestu utrzymuję ten pensjonat. Toteż rozmaite moje dawne uczennice przysyłają teraz swe dzieci do Jaśminówki. A teraz opowiedz mi coś o sobie. Matka twoja... Ach, biedactwo, widzę, że nie możesz jeszcze mówić o tym. Więc innym razem, gdy się bliżej zapoznamy. Tymczasem powiedz mi coś o ojcu i Misiuni. Czy wiesz, że jestem chrzestną matką twojej siostrzyczki? Po tym obwieszczeniu rozpoczęła się żywa pogawędka. Hesia zapomniała zupełnie o swej nieśmiałości; całym sercem przylgnęła bowiem do tej majestatycznej, pięknej matrony, która wychowała jej matkę i jest chrzestną matką Misiuni. Od razu prysły lody, które od samego rana swą zimną obręczą ściskały serce dziewczynki. Poczuła się jak u siebie w domu, zapominając o przykrościach, doznanych w lęku przed życiem szkolnym. - Będę się starała być dobra - rzekła na koniec. -Chociaż zdaje mi się, że życie szkolne musi być bardzo ciężkie. - Niewątpliwie, że dla dziewczynki, która, jak ty, nigdy nie przebywała poza domem, początek będzie 35 trochę ciężki. Rychło się jednak przyzwyczaisz i przekonasz, iż dla dziewczynek obowiązkowych i posłusznych, szkoła jest bardzo przyjemnym miejscem pobytu, a czas w niej spędzony należy zwykle do najprzyjemniejszych okresów życia. Będziesz miała sposobność poznania niejako całego świata, w odpowiednim zmniejszeniu. Nieraz otaczać cię będą pokusy, którym ulegają charaktery słabe, lecz dzielne i silne wychodzą z nich zwycięsko. Wśród tych warunków każda dziewczyna może kształtować w sobie siłę i hart ducha, które w późniejszym życiu stanowią o wartości człowieka. Przeważająca część moich wychowanek rozwija się korzystnie, a naczelną zasadą mojego pensjonatu jest obowiązkowość i ścisłość. Podczas lekcji uważać z całym natężeniem, podczas zabawy - bawić się całym sercem. Dziewczynka, połowicznie spełniająca swe obowiązki, nie może się czuć dobrze w Jaśminowce. Czy mnie zrozumiałaś? - Tak trochę. Ale to wszystko zdaje mi się takie dziwne, bo w domu robiłam zawsze, co mi się podobało. - Toteż, kochanie, będziesz musiała zwalczać rozmaite nawyki i niejedną trzeba będzie przebyć próbę. Jeśli jednak zdobędziesz się na trochę dobrej woli, to po kilku dniach przezwyciężysz drobne trudności i przyzwyczaisz się do naszego życia. Widzisz przecież, że tyle tu jest dziewczynek, a wszystkie przecież czują się szczęśliwe. Czy zapoznałaś się już z którąś koleżanką? -Tak... Cecylka Tempie była dla mnie bardzo dobra. 36 - Cecylka jest jedną z mych najulubieńszych wychowanek. Bardzo bym się cieszyła, gdybyś się z nią bliżej zaznajomiła. To dziewczynka pełna charakteru i ogromnej dobroci serca. - I jeszcze jedną dziewczynkę poznałam. Ale z nią sie nie myślę zaprzyjaźnić, bo mi się bardzo nie podoba. - Któraż to dziewczynka potrafiła tak od razu wzbudzić twoją niechęć, dziecko? - Forestówna. -Co? Andzia Porest? Ona jest ulubienicą całej szkoły. No, jestem pewna, że i ty wkrótce zmienisz swe zdanie. Ale oto dzwonią do kaplicy. Chodź ze mną, a przedstawię cię pastorowi. VI Jestem nieszczęśliwa" Czterdzieści do pięćdziesięciu dziewczynek zbierało się rano i wieczorem na modlitwy w pięknej kaplicy szkolnej, przylegającej do Jaśminówki. Kaplica ta została odbudowana z ruin starego opactwa, a piękne witraże średniowieczne świadczyły o jej dawnym pochodzeniu. Pani Willis była ogromnie przywiązana do kaplicy. Wierzyła, że napomnienia i przestrogi, udzielone w obrębie tych świętych murów, są znacznie skuteczniejsze niż szkolne. A zdarzyło się nawet dwa czy trzy razy, że wychowanki, wobec których wszelkie środki okazały się już bezowocne, nagle przeobrażały się pod wpływem łagodnych słów, wypowiedzianych w uświęconym tym przybytku. Co wieczór o godzinie dziewiątej przychodził tu stary pastor wioskowy, odprawiać nabożeństwo. Starzec ten był zarazem katechetą szkolnym i zażyłym przyjacielem pani Willis, a wszystkie pen- 38 sjonarki otaczały go niezwykłą czcią. Otóż w tej właśnie kaplicy Hesia Thornton uklękła tego wieczora. W poczuciu swej samotności, którą dobrotliwe słowa pani Willis zdołały nieco złagodzić, dziewczynka nie zdołała modlić się zbyt żarliwie. Nie brała też udziału w hymnie wieczornym, odśpiewanym przez świeże głosy dziewczynek, przy akompaniamencie organów. Po skończonych modlitwach, pani Willis wzięła ją rękę i zawiodła do starego, siwiuteńkiego jak gołąb pastora. - Przedstawiam pastorowi moją nową uczennicę, a właściwie naszą uczennicę, bo wychowanie jej jest w równej mierze zeleżne ode mnie, jak od pastora -mówiła pani Willis. Staruszek wyciągnął obydwie ręce i ująwszy He-się za ramię, odwrócił ją do światła. - Cóż, ta twarzyczka wydaje mi się jakby znajoma. Czy widziałem cię już kiedy, moje dziecko? - Nie - rzekła Hesia. - Pastor znał jej matkę, Helenę Anstey. Dawno już temu. Może istnieje jakieś podobieństwo do matki, chociaż ja tego nie widzę. - Ach, tak, tak! Nasza kochana uczennica, Helena Anstey... A to jej córeczka? Hesia zbladła raptownie i przygryzła wargi, jakby powstrzymując łkanie. Uroczyste nabożeństwo wzruszyło ją do głębi, a różnorodne wrażenia dnia i zmęczenie wyczerpały ją do najwyższego stopnia. Nagle, gdy pastor do niej mówił, a pani Willis, dla dodania jej odwagi, gładziła ją po włosach, dziewczynka poczuła, że kolana się pod nią uginają, ????- ?? ca wiruje wokoło, a koleżanki jedna po drugiej zniknęły jej z oczu. Byłaby zemdlała, gdyby rozdrażnienie jej nie wyładowało się nagłym wybuchem płaczu. - Och, ja taka nieszczęśliwa - łkała niepowstrzymanie. - Ja taka nieszczęśliwa po śmierci mateczki. Proszę nie mówić mi więcej o niej. Słyszała, że pastor i pani Willis mówią coś do niej i gładzą ją po rękach i twarzy, lecz nie nie była w stanie zrozumieć ich słów. Nie wiedziała nawet, że stała się rzecz niebywała: pani Willis po raz drugi ucałowała nowo przybyłą uczennicę. Ostatecznie powierzono ją pieczy panny Danes-bury, która co spieszniej odprowadziła ją do pokoju pod numerem 32. Nauczycielka rozebrała ją jak małe dziecko, ułożyła do łóżka i rzekła: - A teraz dostaniesz, dziecko, talerz gorącej zupy. Widziałam, jak przy herbacie nic prawie nie jadłaś i w tym tkwi połowa tego rozdrażnienia. No, nic teraz nie mówić, tylko proszę zjeść zupę, okryć się dobrze i spać do rana. - Pani bardzo dla mnie dobra... A także pani Willis i pastor i Cecylka... Żeby tylko nie było w szkole tej Forestówny... - Pst! dziecino, ani słowa więcej! Sama nie wiesz, jaką niesprawiedliwość popełniasz, sądząc źle o dziewczynce, która na to nie zasługuje. Jestem też pewna, że Andzia będzie jeszcze twoją najlepszą przyjaciółką. Hesia milczała, lecz oczy jej wymownie mówiły: nigdy. VII Pierwszy dzień w szkole Jeśli Hesia Thornton, zasypiając tego wieczora, miała mętne wyobrażenie, że szkoła jest miejscem wspólnego pobytu rozmaitych osób, mniej lub bardziej przyjemnych, że jest to po prostu mały światek, w którym, poza godzinami szkolnymi, każdy może ostatecznie urządzić sobie życie podług własnego upodobania - to już wczesny ranek doszczętnie rozwiał te jej pojęcia. Niestety! Od samego świtu wychowanki w Jaśminowce pozbawione były swobody. Przede wszystkim, mrok panował jeszcze w pokoju i Hesia sądziła, że może co najwyżej była północ, gdy w domu rozległ się dzwonek, na dźwięk którego zerwała się przerażona i usiadła w łóżku, przecierając senne oczy. W tejże chwili weszła do pokoju pokojówka z konewką letniej wody. Zapaliła na kominku dwie świece, wodę postawiła koło umywalni i zawiadomiwszy Hesię, że za pół godziny ozwie się powtórne dzwo- 41 nienie, wzywające wszystkie panienki do kaplicy, wyszła. Hesia wydobyła spod poduszki swój śliczny, złoty zegareczek i z głębokim westchnieniem stwierdziła, że jest dopiero wpół do siódmej. - Cóż to za obrzydliwy zwyczaj wstawania po ciemku! - rzekła do siebie. - Tak, tak, dobrze wiedziałam, jakie mnie tu czekają przyjemności. Wyciągała się jeszcze przez kilka minut, po czym zaczęła się ubierać powoli i dość nieporządnie. Z trudem zdołała się zebrać jako tako, gdy znów ozwało się dzwonienie. Nabożeństwo poprzedniego wieczora bardziej ją wzruszyło, niż chciała to przyznać sama przed sobą; więc z pewnym zadowoleniem szła teraz z koleżankami do kaplicy, pragnąc jak najprędzej zobaczyć panią Willis i pastora. Zadawała sobie pytanie, o czym będą z nią rozmawiać, a potajemnie żywiła nawet nadzieję, że pastor, który okazał jej tyle współczucia, zechce ją może na pierwszy dzień do siebie zaprosić. W każdym razie byłoby jej przyjemniej spędzić dzień w jego towarzystwie, niż w szkole, która, sądząc po początkach, wcale się nie zapowiadała przyjemnie. Pensjonarki weszły szeregiem do kaplicy, oświetlonej uroczyście, jak poprzedniego wieczora, lecz ku wielkiej swej przykrości i rozczarowaniu, Hesia musiała usiąść w jednej z tylnych ławek, obok innych dziewczynek. Nikt dziś nie zwracał już na nią uwagi; była po prostu jedną z licznych pensjonarek, ginącą w tłumie. Mszę poranną odprawił jakiś wika- 42 jy} w zastępstwie starego pastora, którego wcale w kaplicy nie było; a pani Willis natychmiast po skończonej mszy wyszła, nie spojrzawszy nawet w kierunku Hesi. Ciężki to był cios dla małej marzy-cielki, lecz rychło miało ją spotkać jeszcze coś gorszego. Oto pani Willis, nie mająca dla niej ani jednego spojrzenia, zatrzymała się przechodząc koło Andzi Forest i kładąc rękę na kędzierzawej główce dziewczynki, szepnęła jej coś do ucha. Smagła towarzyszka Andzi oblała się purpurowym rumieńcem. - Zrób to, kochanie - szepnęła jeszcze pani Willis na odchodnym, a Hesia słysząc te słowa pieszczotliwe uczuła w sercu szarpiącą zazdrość. Po powrocie z kaplicy rozpoczęła się lekcja francuskiego. Panna Perier uczyła tego języka w oddziale wyższym, a ponieważ Hesia na razie nie należała do żadnej klasy, więc miała dość czasu na rozmyślanie o swojej niedoli. Najboleśniejsze ze wszystkiego było wspomnienie o zachowaniu się pani Willis, która najwidoczniej specjalnymi względami darzy tę nieznośną Ferestównę. - Chyba pastor — myślała - ocenia należycie tę krzykliwą, wścibską dziewczynę, która, nie wiadomo jakim sposobem, potrafiła zaskarbić sobie wszystkie serca. Doprawdy, pojąć nie mogę, że pani Willis, która robi wrażenie takiej damy, może ścierpieć tę ordynarną dziewczynę. Na mnie nawet nie spojrzała, a do tej... - Przepraszam. A czemu to panienka siedzi tak bezczynnie? - ozwał się tuż nad nią ostry głos Fran- ki cuzki. - Tak być nie może. Panienka nie rozumie po francusku? Więc proszę wyuczyć się tego łatwego ustępu, zamiast błądzić oczyma po całej klasie. Hesia w milczeniu wzięła książkę, darząc pannę Perier spojrzeniem, nie świadczącym o zbytniej dla niej sympatii. O ósmej podano śniadanie, bardzo smaczne i obfite. Hesia, wstawszy niezwykle wcześnie, czuła głód dotkliwy, a nie będąc już tak onieśmielona jak dnia poprzedniego, jadła z apetytem. Siedziała obok dwóch nieznanych jej dziewczynek, które raz po raz starały się nawiązać z nią rozmowę, lecz zbywane krótkimi odpowiedziami, zaniechały dalszych prób zbliżenia. Po śniadaniu nastąpiła pauza, a ponieważ powietrze było nieszczególne, więc dziewczynki znów zebrały się w dużej sali zabaw. Hesia szukała oczyma Cecylki, która pozdrowiła ją skinieniem głowy i uśmiechem, lecz nie zaprosiła do swego namiociku. Andzi Forest nie było na razie w sali, a Hesia, przekonawszy się o tym, westchnęła głęboko, z uczuciem ulgi, jakby ciężar jakiś spadł jej z duszy. Niemniej półgodzinna pauza była dla niej raczej męką niż rozrywką. Całe to obce otoczenie wydawało się jej w najwyższym stopniu niezrozumiałe i nie mogła się do niego dostosować. Jedynaczka, wychowywana w domu wśród wszelkich wygód, przyzwyczajona do zupełnej swobody, czuła się tu istotnie jakby w więzieniu, ograniczona w każdym swym ruchu i czynie. Zycie szkolne było dla niej zagadką. Hesia nie miała pojęcia, że można stosować się do innych i woli swojej nakładać hamulce. W domu ro- 44 biła zawsze, co jej się podobało i na co w danej chwili miała ochotę - tu zaś musiałaby się liczyć z chęcią i upodobaniem drugich. Kilka pensjonarek podchodziło do niej, zapraszając, by wzięła udział w ich zabawach, lecz zrażone jej sztywnością, odwracały się rychło, uważając ją za nudną i nadętą. Ona zaś raz po raz obrzucała tęsknym spojrzeniem Cecylkę, która zajęta pisaniem listu do ojca, nie zauważyła tego. Ujrzawszy się zupełnie osamotnioną, Hesia przeszła w przeciwległy kąt sali, gdzie bawiły się „malutkie". Podchodząc do nich, ze ściśniętym sercem zadawała sobie pytanie, czy też zobaczy pośród nich dziewczynkę, podobną do Misiuni. - One z pewnością się chętnie będą się bawić ze mną - myślała. - Takie maleństwa lubią widocznie towarzystwo starszych, inaczej nie cisnęłyby się tak wczoraj do tej Forestówny. O tak, małe dzieci bardzo szybko poznają, kto je kocha naprawdę, a ona chce je kochać, gdyż przypominają jej Misie. Śmiało podeszła do grupki rozbawionych dzieciaków. Szumiało tu jak w ulu, gdyż maleństwa wcale nie były nieśmiałe i znając się od dawna, znakomicie się rozumiały i bawiły. Zbliżenie się dużej, nieznanej dziewczynki nie było im wcale na rękę i rychło też dały jej poznć, że towarzystwo jej nie jest pożądane. Hesia jednak, sztywna wobec rówieśnic, dla dzieci umiała być miła i wychodzić im naprzeciw. Nie troszcząc się o nasrożone minki dziewczynek, uważających ją za nieproszonego gościa, przyklękła na podłodze i podejmując rozbitą lalkę, rzekła: - Ja znam jedną małą dziewczynkę, która miała 45 ? taką samą lalkę bez głowy, a doktór dał jej nową głowę i teraz jest śliczna i zdrowa. Urwała, śledząc, jakie wrażenie uczynią te jej słowa. I nie zawiodła się w swych oczekiwaniach, gdyż w gwarnym towarzystwie nagle zapanowała cisza, a kilka par błękitnych oczu utkwiło w jej twarzy z najwyższym zaciekawieniem. - Piosie opowiedzieć o tej jajce i doktozie -odezwała się nagle jedna z malutkich, ciągnąc Hesię za rękaw. - Ja tyź pójdę z moją jajka do doktoja zięby jej dał głowę - dodała rezolutnie. Hesia, uradowana odniesionym triumfem, przyciągnęła do siebie dziewczynkę, a przyjrzawszy si< jej bliżej, dostrzegła pewne podobieństwo z Misiu nią. Wzruszona tym nagłym odkryciem, uścisnę! dziewczynkę i rzekła: - Kto chce słuchać ślicznej historii o lalce bez głowy i doktorze, niech siada koło mnie. W jednej chwili została otoczona wianuszkiem dzieciaków, które z zapartym oddechem słuchały wzruszających losów lalki. Westchnienie ulgi wyrwało się z kilkunastu piersi, gdy Hesia, opowiedziawszy szczegółowo całą historię, zakończyła: - I lalka wyszła ze szpitala z nową głową, ładniejsza jeszcze niż dawniej, a dziewczynka, która ją posiadała, ogromnie teraz uważa, by jej nie uszkodzić. - Ja tyź dam moją jajkę do śpitaja - oświadczył właścicielka złamanej lalki. - A tejaz piosie o inn hiśtojyjke... Hesia szukała w pamięci jakiegoś szczególni zajmującego opowiadania, gdy drzwi sali otworzy- 46 }y się z trzaskiem, i Andzia Forest wbiegła szybko, śpiewając: - Przyszła do mnie boginka i przyniosła mi coś dobrego. Kto chce słuchać o bogince? Cała gromadka zerwała się jak na dane hasło, klaszcząc w rączki i wołając: - Andzia, Andzia, kochana! ... Otoczyły ją kołem, wykrzykując radośnie, a Hesia sama jedna pozostała na klęczkach. Oblał ją rumieniec wstydu i upokorzenia, zwłaszcza, że błyskawicznie dostrzegła w oczach Andzi coś w rodzaju triumfu. Chwyciła leżącą opodal książkę i odwróciwszy się od rozbawionej gromadki, udawała, że czyta. W rzeczywistości jednak litery migały jej przed oczyma i nie była w stanie ich odczytać. Siedziała jednak z oczyma utkwionymi w książce, by ukryć łzy, błyszczące w jej źrenicach. Uciążliwa i nad wyraz dla niej przykra pauza skończyła się nareszcie i pensjonarki rozproszyły się po rozmaitych klasach. Teraz dopiero rozpoczęła się prawdziwa praca. Dziewczęta, usiadłszy na zwykłych miejscach, z wyrazem skupienia na twarzach, czekały rozpoczęcia lekcji. Hesi nie wyznaczono dotąd miejsca. Stała więc bezradna, nie wiedząc co począć, gdy podeszła do niej panna Danesbury. - Proszę iść za mną - rzekła, po czym przez znany już szereg korytarzy, zaprowadziła Hesię do mieszkania pani Willis. Przełożona nie nosiła już dziś perłowej sukni, tak 47 harmonijnie zlewającej się z jej siwym włosem. Ubrana była całkiem na czarno, a poważny ten kolor dodawał jej pewnej surowości. Nie podała już dziś ręki nowej pensjonarce, ani jej nie ucałowała, jak wczoraj, lecz od razu odezwała się tonem spokojnym i stanowczym: - Muszę teraz możliwie szybko dowiedzieć się, ile ty właściwie umiesz, by umieścić cię w odpowiedniej klasie. Hesia była dziewczynką zdolną; toteż egzamin wyp'adł korzystnie. Pani Willis przekonała się, że na ogół dorównywała wiadomościami swymi innym pensjonarkom jej wieku, lecz w języku francuskim wykazuje znaczne braki. - Ostatecznie sądzę, że dasz sobie radę w klasie trzeciej - oświadczyła. - Wprawdzie musisz dobrze pracować nad językiem francuskim, lecz zdaje mi się, że jesteś dość zdolna, by w krótkim czasie zrównać się z innymi. Powiem pannie Perier, by ci w początkach trochę pomagała, a reszta zależy już od ciebie. Bo wiesz już zapewne, że tylko podczas pauz wolno rozmawiać po angielsku - poza tym zawsze po francusku. A teraz wrócisz, moja droga, do klasy. Zaraz przyjdzie tu po ciebie panna Good, nauczycielka angielskiego. To rzekłszy, nacisnęła srebrny dzwonek, stojąc; na jej biurku. - Proszę pani... jeszcze jedną chwileczkę - mam rotała Hesia, rumieniąc się i blednąc. - Chciałam pa nią prosić... - Czy to dotyczy lekcji? 48 - Nie... tylko... och... - W takim razie, moja droga - przerwała przełożona - możesz do mnie przyjść między ósmą a dziewiątą wieczorem. O tej porze przyjmuję uczennice, mające mi coś do powiedzenia - oczywiście, o ile nie idzie o błahostki. Ale oto panna Good. Zechce pani umieścić Hedę Thornton w klasie trzeciej. Ogólne jej wiadomości odpowiadają temu poziomowi, a tylko w sprawie języka francuskiego proszę, by panna Perier przyszła do mnie o godzinie dwunastej. Z angielską nauczycielką wróciła Hesia do klasy trzeciej i zajęła wskazane miejsce. Rozpoczęła się lekcja historii. Mimo zamieszania i przygnębienia, spowodowanego chłodnym przyjęciem u pani Willis, którą posądzała w duszy o zmienność, Hesia odpowiadała na zadane pytania bardzo dobrze. Z przyjemnością też zauważyła, że koleżanki zaczynają odnosić się do niej z pewnym szacunkiem. Nastąpiła godzina angielskiego, dając Hesi sposobność do zabłyśnięcia w całej pełni. Czytano bowiem „Juliusza Cezara", a ponieważ Hesia niejednokrotnie czytała z matką ten piękny dramat Szekspira, więc doskonale go rozumiała. Następna godzina obejmowała jednak języki obce: francuski, niemiecki, i oto nadszedł kres krótkiego jej triumfu. Coraz to niżej spadała w ocenie koleżanek, gdy z trudem przebijała się przez łatwy ustęp francuski. Panna Perier, zniecierpliwiona jej wadliwą wymową, oświadczyła, że nie pojmuje, jak pani Willis mogła umieścić w klasie trzeciej dziewczynkę 49 zupełnie nie przygotowaną, a koleżanki jej zaczęły szeptać i chichotać. Hesia, przygryzając wargi, pocieszała się, że odzyska utracone laury przy niemieckim, który bardzo lubiła i znała dość dobrze. Tymczasem lekcja francuskiego przyprawiła ją o taki ból głowy, że i na niemieckiem niezbyt dobrze jej poszło. Odetchnęła z prawdziwą ulgą, gdy o dwunastej lekcje się skończyły, a panna Good poleciła pensjonarkom, by szybko włożyły płaszcze i kapelusze, gdyż za pięć minut wyjdą na całogodzinną przechadzkę. Niestety, przechadzka ta była istną męką dla He-si. Nie wolno było biegać, ani podskakiwać, a co najgorsze, za jedno bodaj słowo, powiedziane po angielsku, czekała kara. Milczała więc, nie chcąc się ośmieszać swą lichą francuszczyzną, a koleżanki, idące obok niej, w zupełności godziły się na sąd An-dzi, która od razu odgadła, że Hesia jest ponura. Po spacerze nastąpił obiad, a potem całogodzinną zabawa w dużej sali i swobodna pogawędka angielska. O trzeciej rozpoczęła się znów nauka, lecz mniej wytężona niż przed południem. Hesia z przyjemnością zabrała się do rysunków, do których miała szczególne zamiłowanie. Nie bez pewnej dumy patrzyła też na swój rysunek - starannie wykonany szkic rozłożystego dębu. Toteż oburzenie jej nie miało granic, gdy nauczycielka rysunków, zamiast pochwalić ją za piękny rysunek, przekreśliła go z góry na dół. - Czy panna Thornton nie słyszała, że wyraźnie 50 zakazałam cieniować? Poprosiłam o rysunki konturowe, a nie cieniowane. Po raz drugi proszę uważać, co mówię! - Ja pierwszy raz jestem w szkole - szepnęła Hesia strwożona, zapominając, że nie wolno mówić po angielsku. Nauczycielka zaś, widząc jej zmieszanie, udała, że nie zauważyła tego wykroczenia. Reszta popołudnia zeszła na muzyce. Nauczycielka muzyki znana była ze swej niecierpliwości, lecz Hesia grała czysto i z pewnym odczuciem - niewiele zatem dostała klapsów. Następnie podano herbatę, po której nastąpiła znów półgodzinna pauza, po czym pensjonarki musiały przez dwie godziny odrabiać zadania i lekcje na dzień następny. Hesia zabrała się do nauki z ogromną gorliwością, postanawiając stać się pierwszą uczennicą w swej klasie. Przekonała się bowiem, że poza językiem francuskim, w innych przedmiotach posiada więcej wiadomości od swych koleżanek i z łatwością potrafi je wyprzedzić. W ciągu tak pracowicie spędzonego dnia zapomniała nawet o Andzi Forest i nie zauważyła, że nie był° jej w klasie, ani na przechadzce, ani też w sali zabaw po obiedzie. Teraz dopiero, z uderzeniem godziny ósmej wieczór, weszła do klasy, jakaś cicha i przygnębiona. Oczy miała zaczerwienione jakby od świeżych łez, a na współczujące gesty koleżanek odpowiedziała milczeniem. Niebawem wnosiła pokojówka tacę, na której byty ustawione szklanki mleka i stos kromek chleba. Po spożyciu tego ostatniego posiłku, panna Danes- 51 bury zapytała, czy któraś z pensjonarek, przed udaniem się na spoczynek, czce się widzieć z panią Willis. Hesia zerwała się szybko, lecz w tejże chwili usiadła na powrót. Przypomniała sobie, że pani Willis nie chciała jej wysłuchać rano, a nie mając pojęcia o systematyczności i regularnym trybie życia, czuła żal do przewodniczącej, że kazała jej czekać do wieczora. I postanowiła nie pójść wcale. - Więc żadna z panienek nie idzie do pani Willis? -spytała panna Danesbury, zauważywszy ruch Hesi. Nagle zerwała się Andzia Forest. - Ja pójdę, proszę pani. I odrzuciwszy z czoła masę ciemnych loczków, wybiegła z pokoju. VIII Współlokatorka Wróciwszy następnego wieczora swego pobytu w Jaśminowce z kaplicy, Hesia z przykrością stwierdziła, że śliczny pokoik, w którym spędziła poprzednią noc, nie byl jej wyłączną własnością. Nie tylko, że miała współlokatorkę, lecz do tego taką, która w krótkim czasie zdołała już wycisnąć niemiłe ślady swej obecności. Oto na środku pokoju leżała pończocha, druga czerniała koło pieca, a tuż pod drzwiami stała para mocno zabłoconych trzewików. Nowo przybyła zajęła już jedno z łóżek, na którym rozłożyła się wygodnie na wznak, grubą, piegowatą twarzą zwrócona ku sufitowi. Jej bujne rude włosy rozsypywały się na poduszce, a z ust, na wpół otwartych, wydobywał się ciężki, chrapliwy oddech. To chrapanie doprowadziło Hesię do rozpaczy. Przystanęła na progu, jakby skamieniała, nie wiedząc, co począć. - Coś strasznego! - bezwiednie wymknęło się jej 53 z ust. - Cóż to za dziewczyna! Ja żadną miarą nie potrafię spać, gdy ktoś chrapie... Wciąż jeszcze stała z załamanymi rękoma, zaskoczona tą, nad wyraz przykrą niespodzianką, gdy nowe odkrycie wyrwało jej z piersi okrzyk przerażenia. Oto dziewczyna położyła się najspokojniej w świecie na jej łóżku. Nagle, ku jej najwyższemu zdumieniu, śpiąca dziewczyna, nie zadając sobie trudu otworzenia oczu, spytała głosem spokojnym, obojętnym: - Czy ty jesteś moją nową koleżanką? -Tak - odparła Hesia - niestety, także twoją współlokatorką. -Nie masz czego żałować! Zobaczysz, jakie ze mnie dobre stworzenie. Zaraz się przewrócę na bok i przestanę chrapać. Bo ja chrapię tylko przez pierwsze pół godziny, kiedy leżę na wznak. Nie dziw się, że tak mówię z przymkniętymi oczyma, ale wcale nie jestem ciekawa twojego wyglądu. Z głosu poznaję, żeś gniewna, ale rychło przyzwyczaisz się do mego towarzystwa. - Ale zajęłaś moje łóżko. Proszę cię, przenieś się na swoje - rzekła Hesia. - Och, nie, tego nawet nie żądaj, bo ja właśnie wolę to łóżko. Spałam na nim przez całe ubiegłe półrocze i przyzwyczaiłam się do niego. Czy nie byłabyś tak dobra i wystawiła moje zabłocone trzewiki na korytarz, a pończochy złożyła porządnie na krześle? Zapomniałam to zrobić, a jeśli panna Danesbury to zobaczy, zaraz dostanę karę. No, dobranoc. Odwracam się już na bok, by nie chrapać. 54 Zaspana, gruba twarz była już teraz widzialna tylko z profilu, lecz nie przedstawiała się korzystniej niż poprzednio. Wiedząc, że panna Danesbury musi wejść za chwilę, by zgasić światło i zobaczyć, czy suknie są złożone jak należy, Hesia zaczęła się rozbierać. Już niała skoczyć do łóżka, gdy coś ją jednak skłoniło do spełnienia prośby koleżanki. Ostrożnie, koniuszkami delikatnych palców ujęła zabłocone trzewiki i wystawiła na korytarz, a pończochy, porzucone bezładnie, złożyła na krześle obok śpiącej. Lepiej spała tej nocy niż poprzedniej, a przenikliwy dzwonek ranny nie przeraził jej już tak bardzo. Weszła pokojówka, niosąc dwie konewki letniej wody i zapaliła świece. - Panienka się zbudziła? - spytała. - O, tak! Dzwonek mnie zbudził- odparła figlarnie. - To dobrze. Ale teraz muszę się zabrać do budzenia panny Drammond, co nie jest rzeczą łatwą. Jeśli mi się nie uda, to może panienka będzie taka dobra zbudzić ją za kwadrans. To rzekłszy podeszła do rudowłosej dziewczyny, która znów leżała na wznak, chrapiąc głośno. - Panno Zuziu, proszę się zbudzić! Już wpół do siódmej... Panienko, trzeba wstać... Przyniosłam już wodę do mycia. - Hę... co? - ozwało się senne mruknięcie. - Daj mi spokój, Hanno... ja dziś nie jadę na przechadzkę... Powiedz służącemu, by tu przyprowadził psy... ~ mamrotała niewyraźnie. - Nie jestem ani Hanną, ani służącym, ani żadnym z psów panienki. Panienka już nie w domu, tylko 55 w pensjonacie. Proszę wstawać. Nie widziałam w życiu takiego śpiocha! - z irytacją już mówiła Alicja. - Proszę mi nie przeszkadzać! - gniewnie mruknęła Zuzia, przewracając się na drugi bok. I niebawem rozległo się chrapanie, głośniejsze niż przedtem. - Nie, nie ma rady - rzekła Alicja. - Muszę to robić prawie codziennie. Niech się panienka nie przestraszy - zwróciła się do Hesi. - Gdyby nie ja, to panna Zuzia miałaby codziennie karę za późne wstawanie. 0, widzi panienka, to się tak robi. To mówiąc, okryła masę rudych włosów ręcznikiem, po czym zamoczyła gąbkę w zimnej wodzie i prysnęła nią na twarz śpiącej. Środek ten okazał się skuteczny. Para bladobłę-kitnych oczu po raz pierwszy wyjrzała z zaspanej twarzy, a Zuzia rzekła głosem spokojnym, apatycznym: - Och, dziękuję ci, Alicjo. Więc znów jestem w tej obrzydliwej, nieznośnej szkole? - Niech panienka postawi nogi na dywanie i stanie mocno, inaczej znów panienka zaśnie na siedząco, jak to nieraz się zdarzyło - zachęcała pokojówka. - I proszę się szybko ubierać, bo już pięć minut czasu panienka straciła. Hesia, która podczas całej tej sceny zanosiła się od śmiechu, zabierała się już do mycia. Zuzia Drum-mond kiwając się wciąż jeszcze na brzegu łóżka, po raz pierwszy podniosła na nią senne oczy. -To ty jesteś moją współlokatorką? spytała. A ty jak się nazywasz? - Heda Thornton - z godnością odparła Hesia. 56 - A ja, Zuzanna Drummond. Możesz nazywać mnie Zuzią, jeśli chcesz. Hesia nie miała jednak ochoty korzystać na razie z łaskawej propozycji, w milczeniu kończąc toaletę. Zuzia wciąż jeszcze siedziała nieruchomo, wpatrzona w palce u nóg. - Może byś się zaczęła ubierać? - rzekła nareszcie Hesia, obawiając się, że tamta lada chwila znów zacznie chrapać. Na dźwięk jej głosu Zuzia drgnęła i zaczęła przecierać oczy. - Ubierać! Tak, masz słuszność, koteczku. A może byś mi tak podała suknie? - A gdzie one? - chmurnie spytała Hesia, bo wcale nie miała ochoty spełniać czynności garderobianej. - O, na tamtym krześle. Patrz, ten śliczny stos, osłonięty szalem, by panna Danesbury nie widziała, jakie pomięte. Rzuć je tak z daleka, bo nie chce mi się wyciągać ręki. Może się tam jakoś zbiorę. Zuzia Drummond zdołała jako tako narzucić suknię, lecz całość robiła wrażenie takiego zaniedbania, że Hesia, pragnąc jak najmniej być do niej podobna, czesała się i ubierała się z niezwykłą starannością. - No, dzięki Bogu, żem nareszcie gotowa - z westchnieniem ulgi rzekła Zuzia. - Cóż to za nieprzyjemna rzecz, to wstawanie o świcie. Jedna pociecha że w kaplicy będzie ciepło, a jeśli uda mi się ukryć za plecami którejś z tych dużych dziewcząt, by mnie pani Willis nie dostrzegła, to zdrzemnę się jeszcze trochę. Nie rozumiem doprawdy, dlaczego nam się nie pozwalają porządnie wyspać. 57 Hesia wkładała właśnie świeży kołnierzyk gdy Zuzia podeszła do niej i obejrzawszy ją badawczo do stóp do głowy, rzekła: - Ślicznie, kochane Śnieżątko. - Czemu mnie tak nazywasz ? - obruszyła się Hesia. - Bo tak wyglądasz, koteczku. Ładniutkie, czyściutkie, a trochę chmurne, jakby się obawiało złej macochy. No, nie marszcz się, śmieszniutkie. Jeszcze nikt na świecie nie gniewał się nigdy na śpiącą Zuzię. A teraz powiedz mi, co było wczoraj na śniadanie? - Nie pamiętam - odparła Hesia. -Co? Ty tego nie pamiętasz? Jak można? Czy przypadkiem nie placuszki pszenne z masłem? Czasem je podają i zapewniam cię, że nawet ja nie czuję się wtedy senna. To może mi choć tyle będziesz mogła powiedzieć, czy dano jaja czy szynkę, bo z tego wywnioskuję, co będzie dziś. Bo dla mnie jest rzeczą bardzo ważną, czy mam coś dobrego do jedzenia. - To się wkrótce przekonasz - odparła Hesia. - Ja tylko wiem, że mi smakowało, ale co było, tego nie pamiętam do drugiego dnia. - Och, widzę, że panienka ciągle nie w humorze. Możeby tak czekoladka potrafiła ją rozchmurzyć? W tej chwili ozwał się dzwonek, wzywający do kaplicy i cały rój pensjonarek wysunął się w oka mgnieniu na korytarz. Zuzię witano z różnych stron wcale serdecznie, a kilkanaście par oczu pożądliwie badało jej wypchane kieszenie, stale napełnione łakociami. Hesia odetchnęła, przekonawszy się, że Zuzia na szczęście nie będzie jej koleżanką. 58 Po śniadaniu, jak zwykle udały się do sali zabaw. Hesia nie mając zamiaru zawierania bliższej znajomości z którąkolwiek koleżanką, usiadła na uboczu w wygodnym fotelu i zaczęła czytać książkę, pożyczoną w bibliotece szkolnej. Nagle rzucono na nią całą masę karmelków w kolorowych papierkach. Zerwała się z fotelu, odrzucając słodycze, spadające jej na głowę, szyję, kolana. W tejże chwili Zuzia usunęła się na opróżniony fotel. -Dziękuję ci, pieszczotko - rzekła słodko, na wpół sennie. - Jedz karmelki i patrz jak zasnę w ciągu minuty. A gdyby panna Danesbury weszła, to przydeptaj mnie lekko, lub pociągnij za rękę. Pfuj, Śnieżątko! Jak się to nasrożyło... No, jedz karmelki, a zaraz... będziesz... słodsza... Ostatnie słowa wypowiedziała już całkiem sennie. Bladobłękitne oczy okryły się powiekami i Zuzia Drummond zasnęła. IX Praca i zabawa Po kilku dniach, Hesia przyzwyczaiła się do nowego trybu życia. Poddała się obowiązującym przepisom, a pracując gorliwie, zajęła nawet w swej klasie pierwszorzędne stanowisko. Nauczyciele i nauczycielki wyrażali się bardzo korzystnie o jej zdolnościach, a nawet panna Perier musiała przyznać, że francuszczyzna jej z każdym dniem staje się bardziej podobna do francuskiego, a nie do angielskiego. Po dwóch tygodniach spędzonych w Jaśminowce, Hesia musiała sobie powiedzieć, że jej towarzyszki podróży, owe dwie miłe staruszeczki, miały słuszność twierdząc, że szkoła może być przyjemnym miejscem pobytu dla niektórych dziewcząt. Oczywiście, że dla niej ona przyjemną być nie mogła, gdyż Hesia była zbyt nieśmiała i zbyt dumna, a równocześnie zbyt wymagająca, by móc się dostosować do swobodnego życia koleżeńskiego. Nie umiała wybaczać drobnych urazów, nie zważać na 60 nieoględne czasem rzucone słówko lub zawistne spojrzenie; jednym słowem, nie umiała dostosować się do innych. W nauce robiła doskonałe postępy, lecz z najtrudniejszym zadaniem, polegającym na kształtowaniu charakteru, który wyrabia się przez współżycie z drugimi - z tym zadaniem nie umiała dać sobie rady. Z każdym dniem odsuwała się bardziej od swych koleżanek, które zauważywszy jej nieprzystępność, przestały się do niej zbliżać. A z całej szkoły, jedną tylko dziewczynkę polubiła szczerze, a dziewczynką tą była słodka Cecylka Tempie. Pani Willis miała pewne osobiste poglądy na wychowanie. W ciągu trzydziestu lat prowadzenia pensjonatu przekonała się o ich skuteczności i nie chciała od nich odstąpić. Pozostawiała ona mianowicie swym wychowankom znacznie więcej swobody, niż miały jej w innych zakładach naukowych. Pozwalała im się bawić bez krępującego nadzoru nauczycielki; nigdy nie czytała ich listów, prócz tych, które każda pensjonarka zobowiązana była raz w miesiącu pisać do rodziców lub opiekunów. Inne dyrektorki zakładów krytykowały jej zbytnią pobłażliwość, lecz pani Willis stale dawała tę samą odpowiedź: - Przekonałam się, że najlepszym środkiem wychowawczym jest zaufanie. Jeśli się przekonam, co zresztą zdarza się rzadko, że któraś z wychowanek jest niegodna zaufania, jakie w niej pokładam, to po prostu zwracam się do jej rodziców, by ją umieścili w zakładzie, gdzie panują ostrzejsze przepisy. 61 Pani Wiłlis wierzyła też w znaczną skuteczność rozmów sam na sam z uczennicami, co wieczór po godzinie ósmej. 0 tej porze bowiem każda pensjo- : narka mogła się do niej zgłosić w sprawie osobistej, a wówczas pani Wiłlis odrzucała charakter poważnej przewodniczącej i starała się być dobrą, kochającą matką. Z dziewczynkami przekornymi prowadziła wówczas rozmowy długie, serdeczne, przemawiając im do ambicji. Jeśli słowa jej nie odniosły skutku, próbowała kilkakrotnie łagodnością i dobrocią skierować młody umysł na drogę obowiązku. Nader rzadko zdarzało się, że środki te zawodziły, a wówczas dopiero przewodnicząca uciekała się do pomocy starszego pastora. Wypadki takie zdarzały się jednak nie częściej niż raz na kilka lat, a wówczas cały pensjonat był w ogromnym poruszeniu, a dziewczynki z najwyższą trwogą czekały rozwiązania. Przewodnicząca szczerze pragnęła uprzyjemniać w miarę możliwości życie młodych istot, wyrwanych z domu rodzicielskiego. Z tego też powodu urządziła w sali zabaw szereg namiocików, które tak wiele przyjemności przysparzały ich właścicielkom. - Każda starsza dziewczynka - tłumaczyła pani Wiłlis - czuje potrzebę posiadania własnego kącika, gdzie może być zupełnie swobodna. Może urządzać się podług własnego gustu, może gromadzić miłe towarzystwo, lub odosabniać się, jeśli ma na to ochotę - jednym słowem, może być panią nieograniczoną. Sala zabaw, jakkolwiek olbrzymia, nie pozwalała jednak na urządzenie więcej niż dwudziestu namio- 62 cików. Niełatwo też było zdobyć taki namiocik, gdyż zależało to nie od zdolności i pilności, lecz od zachowania się dziewczynki. Żadna nie mogła stać się szczęśliwą posiadaczką własnej siedziby, dopóki nie odznaczyła się zaszczytnie jakimś niezwykłym czynem dobroci lub poświęcenia. Pani Wiłlis rozstrzygała osobiście w tych sprawach i nieraz wyznaczała tę najwyższą nagrodę pensjonarkom, które wcale nie celowały w nauce. Jednakowoż zdobycie namiociku nie dawało jeszcze trwałych praw posiadania. I to zależne było od zachowania się właścicielki. Nieraz zdarzało się, że wszedłwszy rano do sali, właścicielka namiociku ujrzała go zamkniętym i odartym z ozdób, a tylko ona sama znała przyczynę tej nagłej zmiany. Andzia Fo-rest, która od czterech lat przebywała w Jaśminowce, raz tylko i na jeden jedyny miesiąc zdołała zdobyć namiocik. Było to nagrodą za czyn bohaterski. Oto pod nieobecność nauczycielki, jedna z malutkich dziewczynek zbliżyła się zbytnio do kominka i nagle sukienka jej zaczęła się palić. Pensjonarki przełożone wybiegły z krzykiem na korytarz, a jedna tylko Andzia miała tyle przytomności i odwagi, by przyskoczyć do dziecka i własnymi rękami stłumić płomień. Dziecko lekko się tylko poparzyło, lecz Andzia cały tydzień przeleżała w szpitaliku szkolnym. Gdy po tygodniu wróciła do szkoły, koleżanki przyjęły ją jak bohaterkę. Pani Wiłlis w obecności całej klasy dwukrotnie ją ucałowała, po czym zaprowadziła do sali zabaw, gdzie czekał ją najrozkoszniejszy namiocik, urządzony przez samą przewodniczącą. 63 Niestety, tylko przez jeden miesiąc Andzia zdołała się utrzymać na tym zaszczytnym stanowisku. Ten jeden miesiąc zapisał się jednak trwale w pamięci wychowanek Jaśminówki. Nigdy nie rozlegały się takie śmiechy, nie słyszano tyle żartów, nie widziano tyle pomysłowości w przyozdabianiu ścian i tyle gustu w podawaniu herbatki, ile za owych jednomiesięcznych rządów Andzi. Ze swych oszczędności zakupiła maleńki serwis japoński, przyozdobiła wnętrze japońskimi cackami a u wejścia umieściła napis: „Królestwo japońskie". Niedługo jednak trwała ta świetność, gdyż pewnego dnia, Andzia sama w przystępie nieposkromionej wesołości, przewróciła stoliczek nakryty do herbaty i w jednej chwili cały serwis japoński przedstawiał stos skorupek, z których smętnie sączyły się resztki herbaty i mleka. Panna Danesbury zwabiona brzękiem porcelany, przybiegła na pomoc, która nie mogła się już na nic przydać. Tego samego wieczora Andzia została wezwana do gabinetu pani Willis, a wyszedłszy stamtąd po długiej rozmowie sam na sam, miała oczy zaczerwienione od łez, a wyraz twarzy bardziej melancholijny. - Koleżanki - rzekła do najbliżej stojących - odbyło się dziś pożegnalne przyjęcie na dworze japońskim. Może to i lepiej - dodała z figlarnym uśmiechem - bo dalibóg, że trudno mi dźwigać koronę i kłopoty połączone z zarządem państwa. Następnego dnia „Japonia" przeszła w obce ręce, a Andzia, po jednomiesięcznym królowaniu, znów zstąpiła do poziomu zwykłych śmiertelniczek. 64 Pragnąc możliwie uprzyjemnić życie swym wychowankom, pani Willis ułożyła osobny program niedzielny. Dzień ten różnił się zupełnie od dni roboczych i nie było chyba w Jaśminowce ani jednej pensjonarki, która by się tego dnia mogła uskarżać na nudy. Cały dzień niedzielny pani Willis spędzała z pensjonarkami, biorąc żywy udział w ich zajęciach i zabawach. Siadała wśród „malutkich" i kolejno brała je na kolana, pieszcząc i zabawiając. Ze starszymi pensjonarkami omawiała wszystkie ich sprawy, udzielała rad, jak najbardziej kochająca matka i uwzględniała wszystkie ich życzenia - o ile nie przechodziły w samowolę. Niejeden postępek, który w dzień powszedni ściągnąłby gniew przewodniczącej , w niedzielę uchodził bezkarnie. W dniu tym usa-wał rygor szkolny, nie stosowano kar, nie przypominano żadnych wykroczeń. Pensjonarki, odświętnie przybrane, mogły swobodnie gawędzić po angielsku, mogły czytać swe ulubione książki, mogły chodzić swobodnie po całym domu, a nawet przebywać w prywatnym mieszkaniu pani Willis. Jeśli pogoda sprzyjała, mogły odbywać przechadzki w olbrzymim parku, okalającym budynek szkolny i oddawać się tu rozmaitym sportom. Naj-rozkoszniejsza jednak była godzina wieczorna, po herbacie. Wówczas starsze pensjonarki gromadziły się w mieszkaniu przełożonej, która opowiadała im rozmaite zajmujące historie lub śpiewała przy akompaniamencie fortepianu. Mimo swych sześćdziesięciu lat, pani Willis miała głos dźwięczny i przejmujący do głębi. Pierwszej niedzieli spędzonej 65 w Jaśminowce, Hesia Thornton słuchając jej śpiewu, drżała ze wzruszenia i duże łzy spłynęły jej po bladej twarzyczce. Otarła je szybko, by nikt ich nie dostrzegł. Dwie bystre pary oczu zauważyły jednak jej wzruszenie, bo pani Willis z niezwykłą czułością ucałowała ją na dobranoc, a Andzia Forest zadała sobie w duchu pytanie, jak tak szorstka dziewczyna może płakać pod wpływem śpiewu. Nie mogła rozwiązać tej zagadki, lecz kładąc się do łóżka, powiedziała do siebie półgłosem: - A może ona jednak nie taka zła, jak się wydaje. W niedzielę wieczorem pani Willis obchodziła wszystkie pokoje wychowanek i każdą całowała na dobranoc, życząc, by tydzień następny przyniósł jej dużo korzyści i przyjemności. Łagodne napomnienia, udzielone w owej chwili uczennicom mniej pilnym, nieraz dodawały im sił w ciągu tygodnia. Tak kończył się w Jaśminowce rozkoszny dzień niedzielny, przez wiele wychowanek wspominany następnie przez długie, długie lata. X Andzia Forest Niewątpliwie, że dzika, nieposkromiona, poryw-cza Andzia Forest była oblubienicą całej szkoły. Ciągle prawie była w tarapatach za zbytki i nieposłuszeństwo, gdyż jej przyrzeczenia poprawy, w chwili strachu dawane z całą szczerością, nie miały dla niej mocy obowiązującej. A jednak była tak miła i dobra, a przy tym tak dowcipna i czarująca, że niepodobna było się jej oprzeć. Dzieci przepadały za nią, bo rzeczywiście była dla nich niezwykle łagodna i umiała wymyślać coraz to inne zabawy. Starsze pensjonarki podziwiały ją za odwagę i pomysłowość, a najlepsze i najbardziej wzorowe pragnęły oddziaływać dodatnio na jej charakter. Tak więc wszyscy, mniej lub bardziej, interesowali się jej osobą; niezrównanym swym wdziękiem zjednywała sobie serca koleżanek, które na jej ułomności patrzyły bezkrytycznie. Jedna tylko Hesia nie poddała się jej czarowi. Zaraz w pierwszej chwili Andzia wydała się jej źle wy- 67 chowana; gdy zaś dostrzegła, że ta dla niej antypa- j tyczna dziewczyna, jest ulubienicą całej szkoły, po- \ stanowiła wytrwać w swej niechęci, którą uważała za słuszną i usprawiedliwioną. Hesia była niezwykle rozwinięta na swój wieki i umiała dobrze obserwować; a ponieważ Andzia nie zdołała rzucić na nią swojego czaru, więc lepiej niż reszta koleżanek, mogła widzieć jej błędy. Bo nie 1 ulega wątpliwości, że ta ogólnie lubiana, dowcipna, zajmująca Andzia popełniała mnóstwo błędów, do których należał brak wytrwałości, lekkomyślność 1 i popędliwość. Mając serce najlepsze i najtkliwsze, mogła przez lekkomyślność i brak zastanowienia zadać ból tym, których najbardziej nawet kochała. Panią Willis kochała całą duszą i czciła, jak nikogo na świecie. Były chwile, kiedy gotowa była własne życie oddać za swą ukochaną mistrzynię. Gdy pani Willis raz zachorowała, Andzia ukradkiem, wbrew przepisom, wysunęła się ze swojego pokoju i parę godzin spędziła u drzwi pani Willis, narażając się na przeziębienie. Była tak zrozpaczona i niespokojna, że żadną miarą nie pozwoliła się oddalić od drzwi, | dopóki z daleka przynajmniej nie zobaczy ukochanej przełożonej. I ostatecznie musiano ją wpuścić do sypialni chorej, by mogła ucałować jej ręce. - Idź dziecko, do swego pokoju i jeśli mnie ko- i chasz, to nigdy już nie łam przepisów szkolnych -szepnęła pani Willis. - Droga, jedyna, kochana pani! - łkała dziewczy-1 na. - Przyrzekam, że jeśli pani wyzdrowieje, nigdy j już nie złamię przepisów. 68 Wbiegła na górę z silnym postanowieniem, że nigdy już nie zasłuży na karę, a jednak następnego już dnia musiano ją surowo ukarać za nowe wybryki i nieposłuszeństwo. Pewnego dnia Cecylka Tempie zaprosiła koleżanki do swego namiociku na herbatę. Było to w sobotę po południu i pensjonarki miały wolne popołudnie. Cecylka przyrządziła doskonałą herbatę z biszkopci-kami i owocami przedniego gatunku. Na skromną ucztę została zaproszona Hesia i jedna ze starszych dziewcząt, uczennica klasy najwyższej: Dora Rus-sel. Siedziały właśnie z Cecylka koło małego stoliczka, na miękkich trój nożnych fotelikach, zachowaniem i rozmową starając się naśladować osoby dorosłe, gdy nagle poruszyła się portierka u wejścia, a Andzia Forest, wsuwając swą mocno w tej chwili podnieconą twarzyczkę, spytała figlarnie: - Czy wolno mi wejść do sanktuarium? - Rozumie się - serdecznie odpowiedziła Cecylka. - Mam jeszcze, na szczęście, jedno nakrycie; tylko będziemy się musiały pomieścić na jednym foteliku. Andzia weszła i miękkim ruchem kotki zwinęła się na podłodze, odsuwając fotelik. Nie zauważyła, lub udawała, że nie widzi zmarszczki, która za jej wejściem pojawiła się na czole Hesi. Także Dora Russel w jednej chwili stalą się na widok Andzi, podnieconej nowym pomysłem, marmurowo zimna i sztywna. Oto Andzi przyszło nagle do głowy, że należy pani Willis ofiarować jakiś wspólny podarek i chciała pod tym względem zasięgnąć zdania koleżanek. - Postanowiłam ofiarować jej podarek w najbliż- 69 szą sobotę - czy przyłączacie się do mego planu? - Ależ co ci wpadło do głowy? Przecież to zwykły dzień... Ani urodziny, ani żadne święto. Z jakiej więc racji ten podarek? - z uśmiechem pytała Cecylka. - Och, to z tej racji, że ta nasza droga, kochana pani Willis była dziś tak smutna w kaplicy. Widziałam to doskonale i zaraz przyszło mi na myśl, że z pewnością ucieszyłby ją podarek, świadczący, jak bardzo ją kochamy. - Phi! - szydersko parsknęła Hesia, wzruszając ramionami. - Co to ma znaczyć? - zawołała Andzia, mierząc ją płonącymi oczyma. - Ty nie masz prawa robić lekceważących gestów, gdy mowa o naszej przełożonej. - Och, Cecylko - zwróciła się do przyjaciółki -zgódź się na to. Zobaczysz, jak ją ucieszy dowód naszej miłości. -Ty jej przecież nie kochasz - stanowczym tonem oświadczyła Hesia. Tego już było za wiele! Andzia zerwała się na równe nogi i obrzuciła Hesię gradem złośliwych słów. Przeciwniczka jednak dzielnie dotrzymywała pola. Raz po raz, spokojnym, pewnym głosem powtarzała, że miłość należy dowodzić czynami, a nie słowem. Gdyby Andzia uczyła się jak należy i przestrzegała przepisów szkolnych, lepiej dowiodłaby swego przywiązania, niźli pustymi frazesami. Słowa Hesi zawierały prawdę, lecz były wypowiedziane w formie tak ostrej i bezwzględnej, że Andzia uczuła się zraniona w samo serce. Śliczna jej twarzyczka stała się 70 nagle przezroczysto blada, a ogromne, ciemne oczy przesłoniły się łzami. - Jesteś okrutna! - wykrztusiła ze ściśniętej krtani, wybiegając z namiociku. Po jej wyjściu zapanowało śmiertelne milczenie. Hesia, w swym gniewnym uniesieniu, gotowa była w dalszym ciągu podtrzymywać swój sąd o Andzi, lecz widok jej bladej twarzyczki i boleśnie drgających ust znieszał ją i odebrał ochotę do dalszego sporu. Usiłując zachować równowagę, usiadła znów na foteliku, wysączając z filiżanki resztę zimnej herbaty. Pierwsza odezwała się Cecylka. -Jak mogłaś postąpić w ten sposób? - rzekła z głęboką wymówką. - Andzia nie jest tego rodzaju dziewczyną, by na nią można wpływać morałami, a w każdym razie nie ty jesteś do tego powołana. Och, pani Willis byłaby bardzo zmartwiona, gdyby cię usłyszała mówiącą... Niedobrą jesteś dziewczyną! A teraz musicie mi wybaczyć, że odejdę poszukać Andzi i trochę ją uspokoić. - Ja wracam do swego namiociku - oświadczyła Dora Russel, powstając. - A może mnie odwiedzisz wieczorem? - zwróciła się z łaskawym uśmiechem do Hesi. Odchyliła portierę i skinąwszy głową, wyszła krokiem majestatycznym, jak przystało uczennicy z klasy najwyższej. Teraz Hesia, z oczyma pełnymi łez, spojrzała na Cecylkę. - Wybacz mi, proszę! Ja nie myślałam tak źle, lecz nie mogę znieść, jak wy wszyscy psujecie tę nie- 71 znośną dziewczynę... Widzicie przecież jej wady tak samo jak ja, a nie macie odwagi powiedzieć jej tego. To jej ładna twarzyczka tak was zaślepia... - A ciebie znów zaślepia gniew - łagodnie odparła Cecylka. - Od pierwszej chwili nienawidzisz Andzi bez powodu. Puść mnie teraz - muszę zobaczyć, co się z nią dzieje. Z Andzią nie można postępować w ten sposób. Gdybyś znała historię jej życia, byłabyś może pobłażliwsza dla niej. To rzekłwszy, Cecylka wybiegła z namiociku, pozostawiając Hesię jedyną właścicielką opustoszałego namiociku. Po wyjściu Cecylki Hesia zamyśliła się nad tym, co się stało, lecz będąc z natury upartą, nie miała ochoty zmieniać swojego zdania o Andzi. Niemniej ostatnie słowa Cecylki zrobiły na niej pewne wrażenie. Wieczorem tegoż dnia, Andzia i Cecylka razem weszły do dużej sali na herbatę. Oczy Andzi błyszczały niezwykle, a jej smagła, zwykle blada twarzyczka była pąsowa od rumieńców. Nigdy jeszcze nie wyglądała tak uroczo i nigdy spojrzenie jej nie było tak wyzywająco zuchwałe. Panna Perier od razu udzieliła jej nagany za zbytnią gorliwość, wobec czego Andzia umilkła w jednej chwili. Zaledwie jednak nauczycielka spuściła oczy na talerz, Andzia rzuciła koleżankom spojrzenie tak komiczne, że kilka z nich, nie mogąc się opanować, wybuchnęło głośnym chiehotem. Ani razu w ciągu wieczora, nie spojrzała na Hesię, chociaż zdawała się od czasu do czasu patrzeć w jej kierunku. Ilekroć jednak spotkała spojrzenie Hesi, wyrażające jakoby zmieszanie 72 j skruchę, ruchliwa jej twarzyczka przybierała nagle wyraz obojętny, a oczy zdawały się patrzeć przed siebie i nic nie widzieć. Po herbacie, Dora Russel, ku niezmiernemu zdumieniu swych koleżanek, znających jej dumę i nie-przystępność, nagle podeszła do Hesi i ująwszy ją pod ramię, zaprosiła do swego wykwintnego namiociku. - Muszę ci powiedzieć - odezwała się z godnością, gdy obydwie usiadły na wygodnej kanapce - że najzupełniej zgadzam się z tobą co do tej Forestówny. Postąpiłaś bardzo dzielnie, wyrażając jej otwarcie swoje zdanie. Ja, co prawda, nigdy się nie zajmuję sprawami młodszych dziewcząt, i rzadko też widuję tę „ulubienicę" całego pensjonatu. Niejednokrotnie jednak miałam sposobność zauważyć, że jest nieznośnie zepsutą dziewczyną i twoje słowa prawdy powinny jej wyjść na dobre. To uznanie pochodzące z ust starszej pensjonarki i do tego tak ogólnie poważanej jak Dora Russel, zupełnie zawróciły głowę Hesi. - Och, jak ja się cieszę, że i ty jesteś tego zdania! -zawołała Hesia czerwieniejąc z radości. - Bo widzisz -dodała, przybierając ton dystynkcji - w domu obcowałam tylko z dziewczętami najlepiej wychowanymi. - O, to zaraz widać z twego zachowania się -łaskawie przyznała Dora. - Toteż od pierwszej chwili uważam Forestównę za prostaczkę i nie mogę z nią obcować - mówiła wyniośle. A po chwili dodała: - Nie rozumiem doprawdy, za co Cecylka tak lubi tę dziewczynę, tak źle wychowaną. 73 - Och, Cecylka jest niezwykłe dobra i u każdego stara się odnaleźć dobre strony - tłumaczyła Dora. -To jednak wcale nie zmienia faktu, że Forestowna jest dziewczyną bez wychowania i cieszy mnie, że ty, niższoklasistka również to zauważyłaś. Dziwię się tylko, że pani Willis pozostawia w pensjonacie dziewczynę, która swym zachowaniem ujemnie oddziałuje na swe koleżanki. Toteż raz jeszcze dziękuję ci, żeś miała odwagę powiedzieć jej gorzką prawdę. Będzie mi przyjemnie, jeśli od czasu do czasu zajdziesz do mego namiotu na chwilę pogawędki. Kończyła właśnie tę swoją deklamację, rozkoszując się własną wymową, gdy u wejścia do namiociku dał się słyszeć lekki szelest. Dora odsunęła portierkę i swym ostrym, dumnym tonem spytała: - Kto tam? Nikt jednak nie odpowiedział, gdyż uczennice, o ile nie były w swych namiocikach, skupiły się w drugim kącie sali, słuchając opowiadania starszej, ogólnie lubianej pensjonarki. Dora zwróciła się znów do Hesi, siląc się na konwersację „salonową", do której czuła się specjalnie uzdolnioną. Po półgodzinnej pauzie, obydwie pod ramię wróciły do sali szkolnej. Hesia spojrzeniem triumfatorki rozglądała się po otoczeniu, dumna z zażyłości ze starszą pensjonarką. Zaledwie wyszły z sali zabaw, Zuzia Drummond podbiegła do Andzi Forest i szepnęła jej coś do ucha. - Miałam rację - dodała głośniej, a głos zazwyczaj senny, był w tej chwili niezwykle ożywiony. Andzia wynagrodziła jej lekkiem uszczypnięciem w poli- 74 czek, po czym pobiegła do klasy, gdzie od razu spotkała ją nagana za spóźnienie. Po chwili zapanowało głębokie milczenie, gdyż pensjonarki, każda przy swym pulpicie, opracowywały lekcje na dzień następny. Dora ze zwykłą godnością zajęła również miejsce przy swym pulpicie. Na ogół była ona zdolną dziewczyną i z końcem półrocza miała już opuścić pensjonat. Pochodząc z bogatej rodziny, wychowana wśród zbytków, umiała odgrywać wielką damę, co na niektórych koleżankach czyniło duże wrażenie. Odnosiły się do niej z pewnym szacunkiem, a Dora będąc z natury próżna i samolubna, chętnie przyjmowała wszelkie hołdy, udając jednak, że mało jej na tym zależy. Siedząc obecnie przy swym pulpicie, nie domyślała się wcale, w jakie rozgorączkowanie wprawiła He-się, dumną ze zbliżenia się starszej pensjonarki. Nie wiedziała też, jaką krzywdę wyrządziła dwunastoletniej, bezkrytycznej dziewczynce, utwierdzając ją w zawziętości, przez pochwalenie jej niesprawiedliwych słów. A chociażby nawet wiedziała, że ten jej postępek wpłynie ujemnie na myśli i uczucia Hesi, to również nie odczuwałaby z tego powodu wyrzutów sumienia. Przejrzawszy książki, z których miała przerobić lekcje na dzień jutrzejszy, przekonała się, że obejdzie się bez przygotowania. Odsunęła je więc na bok i resztę czasu spędziła na czytaniu ukradkiem zajmującej jakiejś powieści, którą wsunęła między 75 książki szkolne. Wiedziała dobrze, że przekracza w ten sposób przepisy, lecz mało sobie z tego robiła, gdyż jej poczucie obowiązku było tak samo nie wyrobione j ak u Andzi; natomiast nie posiadała ona ani dziesiątej części miłych zalet, dzięki którym Andzia była ulubienicą szkoły. Jedyną wielką zaletą Dory, której nikt nie mógł jej odmówić, było nadzwyczajne zamiłowanie do ładu i wzorowego porządku. Jej książki i zeszyty były zawsze najczystsze i najmniej zniszczone, a także toaleta jej i uczesanie odznaczały się najwyższą starannością. Z końcem godziny ćwiczeń, złożyła książki swe i zeszyty, po czym zamknęła pulpit na klucz. Gdy wychodziła z klasy, Hesia biegła za nią oczyma, oczekując z bijącym sercem nowego dowodu życzliwości. Dora jednak, zstąpiwszy na chwilę ze swej wyżyny, w tej chwili nie pamiętała już o istnieniu Hesi i przeszła obok niej, nie raczywszy nawet spojrzeć. Po herbacie, pensjonarki jak zwykle udały się do swych pokoi, a wówczas Zuzia Drummond zwróciła uwagę Hesi swym dziwnym zachowaniem. Zamiast być czuła i nadskakująca jak codziennie, zdawała się wyraźnie unikać jej spojrzenia. Następnie usiadłszy na podłodze, zaczęła robić tajemnicze jakieś przygotowania. - Co ty tam robisz na podłodze? - spytała Hesia zaciekawiona. - To cię nie obchodzi - odparła Zuzia, czerwieniąc się gwałtownie, widocznie rozgniewana, że odkryto jej zabiegi. - Proszę cię - dodała chmurnie - byś 76 przeszła do swego kąta i nie podglądała mnie, gdyż muszę skończyć swoją robotę, zanim panna Danes-bury przyjdzie zgasić światło. Hesia chętnie spełniła jej życzenie, gdyż śpiąca Zuzia w ogóle mało ją obchodziła. Mimo to nie mogła się oprzeć zdumieniu, gdy w kwadrans po zgaszeniu światła, Zuzia zamiast chrapać jak zwykle, usiadła w łóżku i przy świetle księżyca, zupełnie wystarczającym do jej roboty, zaczęła przywiązywać sznur do nogi, a następnie do łóżka. - Co ty tam robisz? Przywiązujesz się do łóżka? zaśmiała się Hesia. - Och, jaka z ciebie podglądaczka! - burknęła Zuzia. - Chcę się po prostu zbudzić wcześniej i zaoszczędzić Alicji oblewania mnie zimną wodą. Gdy się rano odwrócę, to sznurek pociągnie mnie za nogę i zbudzę się łatwiej. Gdybyś była dobra, to wzięłabyś drugi koniec do siebie, ale wiem, że ciebie to nic nie obchodzi. - To prawda - odparła Hesia. - Nie mam czasu, by się rano zajmować budzeniem drugich. Zresztą zimna woda Alicji działa bardzo skutecznie; po co ci więc nowe sposoby! - Daj już pokój, bo chcę teraz spać - mruknęła Zuzia. - Zaraz się odwracam na bok i zaczynam chrapać. Dobranoc! Dwa czy trzy razy w nocy Hesia słyszała ciężkie-westchnienia Zuzi, skazującej się na dobrowolną mękę. Widocznie sznur zbyt mocno szarpie jej nogę -pomyślała. Ostatecznie jednak zasnęła twardym snem młodości i nie wiedziała, co się wokół niej działo. Nie słyszała, że wczesnym świtem, Zuzia okryw- 77 szy się tylko grubym szalem, na palcach wyszła z pokoju i wróciła dopiero pół godziny później. Rano chrapała tak mocno, że Alicja nie mogła się jej dobu-dzić, pomimo że dwukrotnie zmyła jej twarz zimną wodą. - Niech Alicja pociągnie za sznurek, przywiązany do łóżka - radziła Hesia. - Drugi koniec okręciła sobie wieczorem koło nogi, by prędzej mogła się obudzić. Dziwnym jednak sposobem sznurek zniknął gdzieś w ciągu nocy, gdyż nie było go ani koło łóżka, ani na podłodze Zuzi. Co znaleziono w pulpicie O dziewiątej rano, gdy wszystkie pensjonarki zgromadziły się w olbrzymiej sali szkolnej i właśnie rozpoczynano lekcje, panna Good, nauczycielka angielskiego wystąpiła na środek sali, i podnosząc do góry tomik „ Jane Eyre", spytała do kogo ta powieść należy. Szmer zdumienia obiegł całą klasę, gdyż wiadomo było ogólnie, że książka ta była surowo zakazana wychowankom Jaśminówki. - Pokojówka, sprzątając klasę, znalazła książkę na podłodze - mówiła dalej panna Good. - Leżała na środku pokoju... Nazwisko właścicielki zostało zatarte, więc nie mogę wiedzieć, do kogo ta książka należy. Muszę prosić, by właścicielka sama się zgłosiła i odebrała swą własność. W przeciwnym razie, dziś w południe złożę całą tę sprawę w ręce przełożonej. Po skończeniu tej przemowy, panna Good rozejrzała się po klasie, w której nagle zapanowało głębokie milczenie. 79 Hesia nie wiedziała, dlaczego serce jej bije tak gwałtownie, a twarz na przemian czerwienieje i blednie. Nikt jednak nie zauważył u niej tej zmiany, gdyż wszystkie oczy utkwione były w pannie Good, ciągle jeszcze trzymającej w wysoko podniesionej ręce, to- j mik powieści w ozdobnej zielonej okładce. - Proszę się przyjrzeć tej książce - zaczęła znów panna Good. - Właścicielka powinna ją wszak poznać... Pozostawiam jeszcze pół minuty do namysłu; jeśli do tego czasu żadna z panienek się nie zgłosi, będę zmuszona zwrócić się do pani Willis. W tej chwili dał się zauważyć ruch między uczeń- i nicami klasy najwyższej. Złotowłosa blondynka, w gołąbkowej kaszmirowej sukni, o pięknej jasnej ] twarzy, która w tej chwili oblekła się lekkim rumieńcem, wystąpiła z szeregu i głosem czystym, najzupełniej spokojnym, rzekła: - Nie miałam wcale zamiaru taić, że książka ta i należy do mnie. Byłam tylko w pierwszej chwili zaskoczona, skąd się wzięła na podłodze, skoro wczoraj wieczorem zamknęłam ją na klucz w pulpicie. Sądzę, i że należałoby to zbadać. - Och! och! - odezwały się tu i ówdzie stłumione okrzyki, bo nikt nie przypuszczał, że dumna, nie- ] przystępna Dora Russel będzie zmuszona w ten sposób się upokorzyć. -Spokój, panienki! - rozkazała panna Good. A zwracając się do Dory, rzekła: - Czy mam przez to rozumieć, że książka ta należy do panienki? -Tak. 80 - Dlaczego panienka trzyma ją w pulpicie szkolnym? Czy czyta ją może podczas ćwiczeń? - Niekiedy. - Panienka wie jednak, że w ten sposób łamie dwa surowe przepisy szkolne. Po pierwsze: nie wolno w pulpitach mieć żadnych powieści, i czytać podczas ćwiczeń. A po wtóre: „Jane Eyre" zakazana jest w Jaśminowce. Wszak panienka zna te przepisy? - Znam. - Książkę tę zachowam na razie, a panienka może zająć swe miejsce. Dora skłoniwszy się, spokojnie wróciła na miejsce i zabrała się do przerwanej pracy. Wydawała się na pozór zupełnie spokojna: tylko gorętszy rumieniec zdradzał jej wzburzenie. Lekcje odbywały się jak zwykle, lecz podczas pauzy, pensjonarki omawiały żywo sprawę Dory. Oczywiste, że jak zawsze w podobnych wypadkach bywa, niektóre z nich cieszyły się z upokorzenia Dory, a inne znów gorąco jej współczuły. Do tych ostatnich należała Hesia. Serduszko jej z żywą sympatią zwracało się ku dumnej pannie, która raczyła ją wyróżnić spośród młodszych pensjonarek. Żywiła też ukrytą nadzieję, że potrzebując teraz współczucia i zrozumienia, Dora zechce się znów do niej zbliżyć. Oczekiwania te zostały jednak zawiedzione. Dora w ogóle nie chciała mówić o tym z koleżankami i żadna z nich nie dowiedziała się nigdy, jaką karę nałożyła jej pani Willis, do której została wezwana wieczorem. Niektóre z nich sądziły, że odbiorą jej namiocik, lecz i to się nie sprawdziło. A w kilka dni 81 później pensjonarki zapomniały o całej tej sprawie. Niemniej od tego czasu dawało się odczuć w szkole atmosferę jakby duszną i gniotącą. Ogólną zaś uwagę zwracał dziwny fakt, że śpiąca Zuzia, najmniej pociągająca pensjonarka w całej Jaśminowce, coraz częściej przyłączała się do Andzi Forest, a ulubienica pensjonatu znosiła towarzystwo tej najmniej zajmującej dziewczyny. Andzia zawsze była duszą zamętu, swawoli, najrozmaitszych zbytków, które jednak nikomu nie wy-! rządzały szkody, sprowadzając tylko nieprzyjemne następstwa na nią samą. Miała wprawdzie języczek ostry, lecz cała jej złośliwość wyładowywała siei w słowach, gdyż serce miała najlepsze, a chwilami nawet zdolna była do poświęceń. Starsze pensjonarki mało się z nią stykały, lecz młodsze, znając doskonale wszystkie wady Andzi, nie umiały się jednak oprzeć jej dowcipom i żywej słonecznej naturze. Obrażała każdą z nich sto razy dziennie i sto razy dziennie zyskiwała przebaczenie. Hesia była pierwszą, która oparła się jej czarowi, a Andzia po paru nieudanych próbach zbliżenia się do niej, poczęła jej odpłacać równą niechęcią. Znienawidziła ją jednak dopiero owego pamiętnego dnia, gdy w namiociku Cecylki Hesia zraniła ją do głębi, ośmieliwszy się wątpić o szczerości jej uczuć dla ukochanej pani Willis. Od tego dnia, w Andzi Forest dokonywała się zmiana głęboka. Nie była już tak wesoła jak dawniej , lecz bardziej dokuczliwa. Zamiast, jak dawniej, płatać figle, które nikomu nie przynosiły szkody, do- 82 puszczała się drobnych wykroczeń, świadczących o złośliwości. Nagła jej przyjaźń ze śpiącą Zuzią wcale jej nie wychodziła na dobre, zwłaszcza że od tego czasu zaczęła unikać towarzystwa Cecylki, która oddziaływała na nią zawsze bardzo korzystnie. Wypadek z książką Dory, znalezioną na podłodze, nie pociągnął wprawdzie za sobą żadnych przykrych następstw, lecz złośliwy chochlik, który spowodował ten wypadek, nie myślał poprzestać na tym jednym figlu. W jakiś tajemniczy sposób począł płatać teraz figle innym pensjonarkom. Najbliższą ofiarą była Hesia. Oto pewnego dnia z przerażeniem i gniewem dostrzegła, że jej francuski zeszyt został szkaradnie poplamiony atramentem, a okładkę przedarto na dwoje. Panna Perier udzieliła jej surowej nagany za takie niedbalstwo, a gdy dziewczynka ze łzami w oczach zapewniała, że wieczorem zamknęła w swym pulpicie zeszyt cały i czysty, nauczycielka lekceważąco wzruszyła ramionami. Było widoczne, że absolutnie nie wierzy słowom Hesi. Hesia była skazana na przepisanie zadania podczas najbliższej pauzy, a gdy koleżanki wychodziły do sali zabaw, biedaczce wydawało się, że Andzia przechodząc koło niej, rzuciła jej spojrzenie szydercze i triumfujące. - Cecylko! - zawołała Hesia namiętnie, zatrzymując przechodzącą. Cecylka przystanęła na chwilę, rozglądając się trwo-znie, czy nauczycielka nie zauważy tego wykroczenia. -Czego chcesz, Hesiu? - spytała łagodnie. - 83 Ogromnie mi cię żal, musisz sama zostać w klasie, gdy my zapewne wyjdziemy na przechadzkę. - Nie o to mi chodzi! - zdławionym od łez głosem zapewniała Hesia. - Jestem oburzona, że nie wierzą moim słowom i skazują mnie na karę, gdy ja nie uczyniłam nic złego. To jest najwyższą niesprawiedliwością! Przysięgam ci, że nie ja poplamiłam zeszyt i nie ja rozdarłam okładkę. Cecylka patrzyła na nią smutnymi oczyma, osłupiała. - Nie mogę tu zostać dłużej - szepnęła. - Przyjdź jednak wieczorem do mego namiociku, a omówimy wszystko. Na nic jednak nie przydało się długie i szerokie omawianie tej sprawy. Hesia rozgoryczona niesprawiedliwością, jaka ją spotkała, od razu zaczęła podejrzewać Andzię, lecz Cecylka żadną miarą nie chciała w to uwierzyć. - Nie! absolutnie nie! - zapewniała raz po raz. -Andzia może komuś spłatać figla, jawnie, ot tak, dla żartu, ale skrycie i świadomie kogoś krzywdzić, do tego ona nie jest zdolna. - A ja jestem pewna, że to jej sprawka! - upierała się Hesia. - Od dzisiejszego dnia nie będę do niej mówić, ani się z nią witać, dopóki nie wyzna otwarcie swej winy i nie przeprosi mnie za to wszystko. Mam wielką ochotę pójść zaraz do pani Willis i powiedzieć jej co o tym myślę. - Och, na Boga! Co też ci przychodzi do głowy! Uspokój się, moja droga i odpędź podobne myśli. Żadna z koleżanek nie wybaczyłaby ci nigdy, gdy- 84 byś nie mając żadnych dowodów, wystąpiła z takim oskarżeniem przeciw ulubienicy całej klasy. Posłuchaj mojej rady i uzbrój się w cierpliwość, a ja ci przyrzekam, że ze wszystkich sił, będę ci pomagać w rozwiązaniu tej dziwnej zagadki. Stosownie do przyrzeczenia, Cecylka przy najbliższej sposobności starała się wybadać Andzię. Ta jednak miała wyraz tak niewinny, figlarne jej oczka tak śmiało patrzyły jej w oczy, że Cecylka uznała dalsze badanie za obrazę dla koleżanki. Jednakowoż duch złośliwości, rzucający ziarna niezgody i zamieszania w spokojnym i zacisznym dotąd pensjonacie, nie ustawał w swym dziele. Bo oto w tydzień później, Cecylka ujrzała że na okładce książki, z której uczyła się wierszy, ktoś dość zręcznie, lecz nie bez złośliwości, nakreślił karykaturę pani Willis. A tego samego dnia Dora Russel, otworzywszy pulpit, gdzie poprzedniego wieczora, na samym wierzchu, umieściła starannie wykonany rysunek, załamała ręce z najwyższego oburzenia. Oto rysunek umieszczony na samym wierzchu, znikł bez śladu. Natomiast w głębi szuflady leżał pakiecik, zawieraj ący spory kawał piernika. Rozwinąwszy ów pakiecik, Dora spostrzegła z rozpaczą, że piernik jest owinięty właśnie w jej rysunek. Zbladła z oburzenia i zapominjąc o przepisach szkolnych, podbiegła do panny Good, która właśnie rozpoczynała lekcję angielskiego w klasie trzeciej. - Proszę bardzo, by pani zechciała zobaczyć, co znalazłam w szufladzie - drżącym od gniewu głosem rzekła Dora. 85 W tej samej chwili Cecylka odkryła na okładce swej książki karykaturę pani Willis. Przerażona tym odkryciem, miała jednak dość przytomności umysłu, by korzystając z chwilowego zamieszania, spowodowanego słowami Dory, niepostrzeżenie wsunąć do kieszeni książkę z poezjami. Doznała ona silnego wstrząsu na widok uszkodzonej książki, gdyż doskonale wiedziała, że w całej klasie jedna tylko Andzia umiała rysować karykatury. Serce ścisnęło jej się na tę myśl, i zawstydzona spuściła oczy, jakby ona sama była winowajczynią. Po chwili jednak podniosła je i badawczo spojrzała na Andzię. Ta jednak zdawała się być rozbawiona, a jej żywe oczka z zaciekawieniem śledziły scenę, rozgrywającą się koło biurka Dory. Dora oburzona do najwyższego stopnia, zupełnie straciła panowanie nad sobą. Nie zważając na uwagę nauczycielki, że przeszkadzając w lekcji, łamie przepisy szkolne, odparła hardo, że w takiej chwili nie może się liczyć z przepisami. Była przekonana, że winowajca, który dopuścił się zbrodni zbezczeszczenia jej rysunku, powinien być publicznie ukarany. - Tego już dłużej ścierpieć niepodobna - mówiła z irytacją. - W szkole jest widocznie jakaś dziewczyna, która powinna być wydalona. Ja przynajmniej oświadczam, że nie chcę dłużej pozostawać w zakładzie, gdzie podobne rzeczy uchodzą bezkarnie. - Panienka się zapomina! - surowo przerwała panna Good. - Wyznaję, że stała się panience krzywda, lecz stąd jeszcze nie racja, by rzucać oskarżenia na koleżanki, dopóki się nie ma dostatecznego dowodu. Zabiorę ten pakiecik i całą sprawę opowiem pani 86 ?yyillis, która nie omieszka ją zbadać i winowajcę odkryć. Tymczasem proszę wrócić na swoje miejsce i nie przeszkadzać mi w lekcji. O dwunastej w południe, gdy pensjonarki zbierały się właśnie do opuszczenia klasy, by korzystając z pięknej pogody wyjść na przechadzkę, pani Willis weszła do klasy. - Proszę, by panienki zatrzymały się na chwilę -rozpoczęła głosem podniesionym, który w tej chwili brzmiał bardzo poważnie. - W tej chwili dowiedziałam się od panny Good o przykrym nadużyciu, jakie tu popełniono. W zakładzie tym jest pięćdziesiąt wychowanek, pośród których dotychczas panowała zgoda i spokój. A oto okazało się, że wśród tych pięćdziesięciu panienek jest jedna, siejąca niezgodę i dopuszczająca się coraz to innych wykroczeń. Panna Good opowiedziała mi, że trzykrotnie już otwierano potajemnie pulpity pensjonarek: dwa razy pannie Russel, a raz pannie Thornton. Bardzo być może, że stalą się też krzywda innym panienkom, które przez wspaniałomyślność nie chciały się uskarżać. Niemniej istnieje wionowajczyni, pozbawiona poczucia sprawiedliwości i słuszności. Musi więc zostać odkryta i należycie ukarana, chociażby i inne panienki miały chwilowo ucierpieć. A teraz zwracam się do wszystkich i proszę o szczerą odpowiedź. Czy oprócz panny Russel i panny Thornton, jeszcze inne panienki zostały pokrzywdzone przez naruszenie pulpitów? Proszę o odpowiedź. Pani Willis przebiegła spojrzeniem całą klasę -dźwięczny jej głos dotarł do najdalszego kącika, 87 a oczy głębokie, poważne zdawały się czytać na dnie dusz. Przez chwilę panowała głęboka cisza, po czym pani Willis powtórzyła pytanie. - Pragnę się dowiedzieć szczerej prawdy, moje drogie - rzekła łagodnie, lecz stanowczo. -1 mój pulpit został przetrząśnięty - cicho ozwa-ła się Cecylka Tempie. Wszystkie oczy skierowały się na Cecylkę, a nawet Andzia rzuciła na nią spojrzenie na wpół trwoż-ne, nawet zaciekawione. Głos Cecylki bowiem był tak drżący, i tak nabrzmiały bólem i niepewnością, że trudno w nim było rozpoznać zazwyczaj słodki i spokojny głos dziewczynki. - Zbliż się do mnie, moje dziecko - rzekła pani Willis. Cecylka posłuszna wezwaniu, podeszła do przełożonej . -Więc i twój pulpit przetrząśnięto? - zapytała przełożona. - Tak, proszę pani. * - A kiedy to spostrzegłaś? - Dziś rano. - I trzymałaś to w tajemnicy? -Tak. - Czy zechcesz teraz, w obecności wszystkich koleżanek powiedzieć, jaki ślad obcej ręki odkryłaś w swoim pulpicie? - Pani wybaczy, lecz tego uczynić nie mogę. Głos Cecylki mniej był teraz załamany i wzruszony; patrzyła też nauczycielce prosto w oczy. 88 - Więc odmawiasz mi posłuszeństwa? - spytała pani Willis. - Muszę. Twarz pani Willis okryła się rumieńcem, lecz znać było na niej raczej zamyślenie, niż objaw ukrytego gniewu. Położyła więc dłoń na ramieniu Cecylki i patrząc jej głęboko w oczy, rzekła łagodnie: - Jesteś jedną z moich najlepszych wychowanek. W chwili podobnej jak obecna, honor nakazuje ci stać przy swej wychowawczyni. Dlatego też proszę cię usilnie, byś natychmiast odpowiedziała na moje pytanie. Twarz Cecylki stała się biała jak opłatek. - Nie mogę - szepnęła. - Serce mi się kraje z bólu, lecz nie mogę. - Wielką mi sprawiasz przj^krość, Cecylko - rzekła pani Willis tonem głębokiego smutku. - Muszę jednak, moja droga, trwać przy swoim żądaniu i z tobą się rozmówić, lecz nie tutaj i nie teraz. Panno Good - zwróciła się do nauczycielki - zechce pani zaprowadzić Cecylkę do kaplicy. Ja tam przyjdę za godzinę. Cecylka płacząc, ze spuszczoną głową wyszła z klasy. Jej smutek, łkanie żałosne, a równocześnie stanowcza odmowa na pytanie przewodniczącej, wywarły silne wrażenie na koleżankach. Czuły się dziwnie zmieszane i przygnębione, a Andzia Forest była blada jak płótno. - Widzę, że cała ta nad wyraz przykra sprawa, ma podstawę głębszą niż przypuszczałam - rzekła pani Willis po wyjściu Cecylki. - Jeśli dziewczyna 89 tak wzorowa jak Cecylka Tempie odmawia mi odpowiedzi, to musi mieć po temu bardzo ważne powody. Sądzę, że kieruje się tu fałszywym pozorem honoru i pragnie ratować winowajczynię. Otóż oświadczam wam, że jakkolwiek Cecylka jest jedną z moich ulubienic, niemniej swym zachowaniem ściągnęła na siebie mój surowy gniew. Dopóki nie wyzna szczerze całej prawdy, nie mogę jej wybaczyć, a także wam wszystkim panienki, zakazuję z nią obcować. Postąpiła bardzo źle, toteż musi ponieść odpowiednią karę. Jedno jednak istnieje dla niej wyjście, a mianowicie, by winowajczyni sama, dobrowolnie, przyznała się do winy. Tym sposobem okaże przynajmniej skruchę, a biedną Cecylkę uchroni od przykrych następstw. Pani Willis znów zamilkła, błagalnym niemal spojrzeniem obrzucając pensjonarki. Niektóre odpowiedziały jej oczyma pełnymi trwogi, inne stały ze spuszconymi oczyma, a kilka patrzyło badawczo w kierunku Andzi Forest, która czując się podejrzewaną, od razu przybrała wyraz zuchwały, niemal wyzywaj ący. Pani Willis czekała całą minutę, po czym rzekła: - Winowajczyni nie jest dość szlachetna, by innych nie narażać na karę. Proszę przeto, by panienki zbliżały się do mnie kolejno, jedna po drugiej i każda z osobna musi mnie zapewnić o swej niewinności. Następnie, każda panienka złożywszy wyznanie wyjdzie do swego pokoju i przygotuje się do przechadzki, która tak fatalnie się dziś opóźniła. Panna Conway, jako najstarsza, zechce dać przykład. 90 Smukła panienka o łagodnej, poważnej twarzy podeszła do pani Willis, która każdej, kolejno zbliżającej się pensjonarce zadawała to samo pytanie: - Czy panienka jest winowajczynią? Jedna po drugiej opowiadała przecząco, po czym w milczeniu wychodziła z klasy. Po klasie pierwszej nastąpiła druga, a na koniec trzecia. Kilka par uszu z natężeniem wyczekiwało odpowiedzi Andzi, która jednak śmiało podeszła do pani Willis i patrząc jej prosto w oczy, wyraźnie i głośno odpowiedziała: nie. XII W kaplicy Promienie słońca wpadały przez kolorowe witraże, migocące wszystkimi barwami tęczy, a pani Wil-lis weszła do małej kaplicy, gdzie już od godziny czekała na nią Cecylka, na przemian modląc się i rozważając całą sprawę. Cecylka miała twarz nie tyle ładną, ile pełną wyrazu. W jej ciemnych, łagodnych oczach widniała stanowczość i dobroć. Główną jej cechą była słodycz, jednakowoż daleka od słabości. Była to łagodność duszy czystej, silnej i szlachetnej. Ktokolwiek znał ją bliżej, ten musiał ją też kochać. Cecylka nie miała matki, a ojciec jej, pułkownik Tempie, bawił w Indiach. Dziewczynka od wielu lat wychowywała się u pani Willis, zaś po ukończeniu pensjonatu miała wyjechać do ojca, o ile on do tego czasu nie zostanie przeniesiony do Anglii. Pani Willis ze szczególną troskliwością zajmowała się wychowaniem Cecylki, ceniąc ją za jej silny 92 i prawy charakter. Nie posiadając wybitniejszych zdolności, umiała ona swą wytrwałością i pracą zdobyć stopień celujący. Pani Willis, ceniąc te jej zalety charakteru, nazywała ją żartobliwie swym „małym chorążym", przypisując jej wpływ bardzo dodatni na koleżanki. W tej chwili pani Willis powolnym, ociężałym krokiem wchodziła do kaplicy, a myśli jej były niezmiernie bolesne i trapiące. Gdyby miała do czynienia z inną pensjonarką, potrafiłaby sobie z nią poradzie w sposób bardzo prosty. Z Cecylka jednak była sprawa inna. Pani Willis doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko bardzo ważny powód mógł ją skłonić do nieposłuszeństwa; toteż siadając teraz obok niej, miała wyraz twarzy raczej smutny, niż gniewny. - Pozwoliłam ci czekać dłużej, moje dziecko, gdyż przyjście moje niespodzianie mi przerwano. Miałaś jednak więcej czasu do namysłu. — Tak, myślałam - rzekła Cecylka cichutko. — A może w tym zacisznym i uświęconym miejscu modliłaś się także? - łagodnie spytała pani Willis. - Modliłam się długo i gorąco. - W takim razie Bóg wskazał ci drogę obowiązku - z uczuciem widocznej ulgi rzekła pani Willis. Pozbyłaś się swych wątpliwości, nieprawdaż? Teraz musisz mi szczerze odpowiedzieć na moje pytanie. — Prosiłam Boga, by wskazał mi, jak należy postąpić - smutnie mówiła Cecylka - lecz dotąd jestem w niepewności. Zdaje mi się, że byłoby znacznie lepiej , gdybym zachowała tajemnicę. Czuję, że nie powinnam odpowiedzieć na pani pytanie, zadane mi 93 w klasie. Wiem, że jest to wielkim nieposłuszeństwem i oczekuję za nie kary odpowiedniej, lecz inaczej postąpić nie mogę. Niech mnie pani ukarze według swego uznania. Pani Willis, kładąc jej dłoń na ramieniu, rzekła: - Moja droga, znam cię zbyt dobrze, by wiedzieć, że kary, stosowane w zwykłych wypadkach, dla cie-j bie są nieodpowiednie. Toteż nie mam wcale zamiaru nałożenia ci jakichś przepisywań nadobowiązkowych, a nawet pozbawiania cię namiociku. Pozbawię cię jednak czegoś innego, co dotknie cię głębiej i boleśniej - pozbawię cię mego zaufania. Cecylka zbladła jak płótno, a oczy jej zaszły łzami. - Jakkolwiek nie przestanie mnie pani kochać? -szepnęła drżącymi ustami. - Moje dziecko, zastanów się dobrze; czy może istnieć prawdziwa miłość bez pełnego zaufania? Trudno mi będzie przestać cię kochać, lecz czując, że nie mogę odtąd polegać na tobie i wierzyć ci bezwzględnie, z czasem będę musiała zmienić swe uczucia dla ciebie. Cecylka obiema rękami przesłoniła sobie oczy. - Ta kara jest najokrutniej sza - mamrotała - trafia mnie w samo serce. A jednak - dodała, siląc się na spokój i siłę - będę się starała znieść wszystko, a mam nadzieję, że kiedyś może pani mnie zrozumie i wybaczy. - Posłuchaj mnie, Cecylko - zaczęła znów pani Willis. - Mówiłaś mi przed chwilą, że prosiłaś Boga, by ci wskazał, jak należy postąpić. A teraz, moja 94 droga, uklęknijmy obydwie przed Jego ołtarzem i módlmy się, by zesłał na nas oświecenie. Uklękły obydwie i modliły się w skupieniu ducha, po czym pani Willis, zajmując poprzednie miejsce, rzekła z namaszczeniem: - Teraz, dziecino, postaram się ciebie przekonać, że źle czynisz, tając przede mną to, o czym wiedzieć muszę. - Pragnę, by mnie pani o tym przekonała... - To dobrze, moja droga. Pamiętaj, że mówię do ciebie nie jako przełożona, lecz jako starsza przyjaciółka, mająca za sobą długoletnie doświadczenie. Wychowałam wiele dziewcząt i nauczyłam się czytać w ich młodocianych duszach. A w twojej czytam, jak w otwartej księdze. Cec}dka patrzyła na nią w najwyższym naprężeniu. - Powód, skłaniający cię do zachowania tajemnicy, znany mi jest od pierwszej chwili. Chcesz po prostu osłonić winowajczynię - nieprawdaż? Blada twarzyczka Cecylki okryła się purpurą. W milczeniu skinęła głową potwierdzaj ąco, gdyż usta drżały jej tak gwałtownie, że nie mogła przemówić. - Koleżanka, którą pragniesz osłonić - mówiła pani Willis swym głosem spokojnym i stanowczym -jest zarówno drogą mnie, jak tobie. Obie pragniemy dla niej wszystkiego najlepszego, obydwie cierpimy z powodu jej błędów. Jest nią... - Och, nie, nie! - błagalnie zawołała Cecylka. -Niech pani nie wymawia jej nazwiska, bo nie ma pani jeszcze prawa podejrzewać! - Muszę, Cecylko, wymienić jej nazwisko. Jeśli ty 95 podejrzewasz Andzię Forest, dlaczego mnie nie wolno? Wszak ją podejrzewasz? Cecylka zaczęła płakać. - Wiem, że tak jest - mówiła pani Willis. - Jakkolwiek podejrzenie to jest równie bolesne dla mnie, jak dla ciebie, to jednak podejrzewamy ją obydwie.. Nieprawdaż? I nie pomyślałaś, dziecino, że ukrywając przede mną prawdę, wyrządziłabyś swej przyjaciółce krzywdę straszną, bo sama popcłmęłabyc ją na drogę złego ? - Chciałam jej zaoszczędzić upokorzenia - szepnęła Cecylka. - Tak. Nie myślałaś jednak o tym, że obok obowiązków przyjaźni, masz także pewne obowiązki względem innych koleżanek, na których ciąży nie-j słusznie podejrzenie. A masz także obowiązki względem mnie. Jeśli posiadasz klucz, który pomoże mi do przekonania Andzi o jej złym i tchórzliwym postępowaniu, to samo poczucie honoru powinno cię skłonić do wyjawienia mi prawdy. Pomnij, że dopóki sprawa ta nie zostanie wyświetlona, na wszystkich pensjonarkach musi ciążyć podejrzenie. Pragnąc ocalić jedną koleżankę, nie zdajesz sobie sprawy, ile cierpień przysparzasz innym. Nie spełniasz też obowiązku względem mnie, gdyż nie znając winowajczyni, nie mogę wyplenić złego, szerzącego się wśród nas. A także wpływasz szkodliwie na charakter winnej, gdyż uniemożliwiasz jej skruchę i poprawę. Oto wszystko, co miałam ci do powiedzenia. Teraz możesz postąpić, jak dyktuje ci sumienie i honor. Cecylka zerwała się z krzesła. 96 - Nie myślałam o tym wszystkim - rzekła. - Pani ma zupełną słuszność, lecz tak mi jest ciężko... Och, niech pani nie będzie dla niej zbyt surowa... Czy mogę już odejść? To rzekłszy, szybkim ruchem wydobyła z kieszeni książeczkę z poezjami, na której okładce widniała karykatura i wręczywszy ją pani Willis, wybiegła z kaplicy. XIII Roztrząsanie tajemnicy Otoczona gronem gorących wielbicielek, Andzia Forest żywo o czymś rozprawiała. Nigdy nie była dowcipniej sza, nigdy jej piękna towarzyszka nie była tak czarująca, jak w tej właśnie chwili. Cecylka Tempie, wchodząc do sali zabaw, drgnęła, ujrzawszy ją tak rozbawioną. Andzia natomiast zerwała się na jej widok i podbiegłszy do przyjaciółki, serdecznie ujęła ją pod ramię. - Wiesz, droga, ciągle jeszcze roztrząsamy tę tajemnicę - rozpoczęła żywo. - Odwróciłyśmy ją już na wszystkie boki i ani rusz domyślić się czegokolwiek. Każda z nas podaje coraz to inny powód, który cię skłonił do zatajenia prawdy przed panią Willis, aż nareszcie zgodziłyśmy się'jednogłośnie, że wzięłaś na siebie rolę męczennicy, by kogoś innego wybawić od kary- Czy tak, złotko? Nie masz pojęcia, jak jesteśmy wzburzone całą tą sprawą. Nawet Zuzia wyrzekła się drzemki, by posłuchać naszych ob- 98 rad. Chodźże teraz, moja droga, usiądź pośrodku nas i opowiedz, o czym pani Willis mówiła z tobą w kaplicy. Swoją drogą, jakie to było okropne, to wysłanie cię do kaplicy, ty moja cudna męczennico. Cecylka spokojnie wysłuchała tego potoku słów. Nie mogła wprawdzie spojrzeć Andzi w oczy, lecz z widoczną uwagą słuchała, co mówi. Gdy jednak Andzia usiłowała wciągnąć ją do ożywionej grupki pensjonarek, przystanęła nagle, jakby się zawahała i oczy jej tęsknie skierowały się w stronę własnego namiociku. Wahanie to jednak trwało bardzo krótko, gdyż na ponowne wezwanie Andzi podeszła z nią ku grupce dziewcząt. - Oto twój tron, królowo Cecylio - rzekła Andzia, podsuwając jej fotelik, lecz Cecylka odsunęła go w milczeniu. - Ślicznie, żeś przyszła, Cecylko - zawołała jedna z pensjonarek. - Nie znając powodu twej tajemniczości, wszystkie podziwiałyśmy twą stanowczość wobec pani Willis. Wytłumacz nam nareszcie, i uspokój naszą ciekawość. - Tak, tak, giniemy z ciekawości - ozwało się kilka głosów jednocześnie. - Opowiesz nam słówko w słówko, co mówiła pani Willis. Nieprawdaż, kochana bohaterko ? -przymila-ła się Andzia. - Bo wytrwałaś przecież w swym milczeniu? Byłaś dzielna, nieugięta - prawda? - Ja uważam Cecylkę za niewzruszoną - wtrąciła Zuzia. - Jeśli ona się uprze, to będzie wtedy twarda, jak chleb świętojański, na którym omal sobie nie wyłamałam zęba. 99 - Lub jak twój sen, Zuziu! - roześmiała się Andzia. Z całej grupki pensjonarek jedna tylko nie zabrała dotąd głosu, a była nią Hesia. Przyłączyła się do grupki, mimo obecności Andzi, parta niepohamowaną ciekawością, lecz co do postępowania Cecylki żadnej nie uczyniła uwagi. Jeśli nawet wiedziała cośkolwiek, mogącego przyczynić się do wyświetlenia tajemnicy, to jednak zachowała to dla siebie. Siedziała milcząca, bez ruchu, jakkolwiek oczy jej zdradzały, że sprawa ta blisko ją obchodzi. Teraz po raz pierwszy otworzyła usta. - Pozwólcie nareszcie, by Cecylka mogła przemówić - zauważyła. Cecylka rzuciła jej wdzięczne spojrzenie i od razu zaczęła mówić. - Nie chcę was dłużej trzymać w napięciu. Nie mogę wprawdzie rozświetlić tajemnicy, która nas gnębi, lecz muszę was rozczarować co do mego zachowania się względem pani Willis. Nie pozostałam wcale nieugiętą, lecz przeciwnie, wyznałam wszystko, co mi w tej sprawie było wiadomo. W tej chwili jest ona już w posiadaniu tego, co znalazłam dziś rano w swym pulpicie. Pod wpływem słów pani Willis zrozumiałam, że obowiązkiem moim było wyznać prawdę i tak też uczyniłam. Powiedziawszy to, Cecylka wysunęła się z grupy koleżanek i nie spojrzawszy na żadną z nich, skierowała się prosto do swego namiociku. Nie zauważyła też trwożnego błysku w sennych oczach Zuzi i nie usłyszała jej mamrotania, na wpół do siebie, na wpół do koleżanek: 100 - A jednak Cecylka nie jest tak twarda, jak chleb świętojański... Nie widziała też Cecylka błysku triumfu w oczach Hesi, ani wyzywającego spojrzenia jakie rzuciła Andzi, która przez jedną chwileczkę stała jakby zmartwiona, po czym jednak potrząsnęła głową odpędzając niejako natrętne myśli i pobiegła ku namiocikowi Cecylki. - Czy mogę wejść? - spytała spoza portiery. - Proszę! - o zwał się głos z wewnątrz, po czym Andzia wpadła do namiociku i rzuciła się na szyję przyjaciółki. - Cecylko - rozpoczęła żywo - widzę, że jesteś czymś okropnie zgnębiona. Ja wiem, że jestem lekkomyślna i roztrzepana, ale mogę też zrozumieć i odczuć czyjeś cierpienie. Cecylko, czy nie możesz mi powiedzieć, co cię gnębi? - Owszem. Siadaj koło mnie, a powiem ci wszystko. Sądzę, że powinnaś nawet o tym wiedzieć i cieszę się, żeś przyszła. Andziu, czy... czy nie domyślasz się, co ci mam do powiedzenia? - Nie, nie mam pojęcia - odparła Andzia - Zauważyłam tylko, że dwie czy trzy koleżanki zdają się mnie podejrzewać, dopatrując się we mnie sprawczyni złego. Ty wiesz przecież, Cecylko, jak ja szalenie lubię płatać figle. Gdy sobie wymyślę coś dowcipnego to po prostu nie mam spokoju, dopóki tego nie wykonam. Przyznasz jednak, że moje figle świadczą zawsze o pewnej pomysłowości, a coś podobnie głupiego i ordynarnego nigdy by mi nie przyszło do głowy. Gdybym się zdecydowała na coś tak brzydkiego, 101 jak naruszenie czyjegoś pulpitu, to byłabym tej wytwornej pannie Dorze, która, jak wiesz, jest okropnym tchórzem, wsunęła... na przykład gniazdko z myszkami. Tożby piszczała ta wielka dama, ha, ha, ha! Ale na Boga, co ci jest, Cecylko? Tak zbladłaś raptownie... Co, ty płaczesz? Co ci jest? Droga, kochana, przemów! Cecylka energicznym ruchem otarła łzy. - Czy znasz moją książeczkę z poezjami? - spytała nagle, badawczy wzrok utkwiwszy w Andzi. - Oczywiście. Wszak pożyczyłaś mi ją niedawno. Pamiętam nawet, jak się rozpłakałam, czytając o tej przepracowanej małej Alicji. Czy o tę książkę mnie pytasz ? - Znalazłam tę książkę w moim pulpicie - powoli mówiła Cecylka, bacznie wpatrując się w Andzię. -Znalazłam ją w pulpicie, jakkolwiek nigdy jej tam nie trzymałam, bo wiesz przecież, że nie wolno przechowywać w szkole książek do czytania, a ja trzymam się ściśle przepisów. Otóż książkę tę z poezjami znalazłam dziś w szufladzie. Okładka była zdarta, a na karcie tytułowej ujrzałam dość zręcznie, lecz złośliwie wykonaną karykaturę pani Willis. - Co? To niemożliwe! - zawołała Andzia. - Czy nic ci o tym nie wiadomo? - badała Cecylka. - Nigdy nie rysowałam karykatury na tej książce! - odparła Andzia. Twarz jej zmieniła się w okamgnieniu. Z żywej, podnieconej stała się nagle poważna, prawie surowa. Gdy Cecylka wspomniała o karykaturze, gorący rumieniec oblał jej twarzyczkę, po czym zbladła i posmutniała. 102 - Widzę, że i ty mnie podejrzewałaś i dlatego odmawiałaś pani Willis odpowiedzi. Wiesz, że tylko ja jedna umiem karykaturowac, ale że też mogłaś przypuszczać, bym drogą, kochaną panią Willis miała w ten sposób ośnieszać ? Oczywiście, że wszystko świadczy przeciw mnie i trudno mi będzie dowieść, że jestem niewinna, lecz najbardziej mnie boli twoja nieufność, Cecylko. - Kiedy ja ci chcę wierzyć! - gorąco zapewniła Cecylka. - Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnę ci wierzyć. Wszak mimo wszystkich wad, nigdy ci nie można było zarzucić kłamstwa. Droga moja, jeśli potrafisz zapewnić mnie słowem, że nie masz nic wspólnego z tą karykaturą, to ci uwierzę. Tak uwierzę ci bezwzględnie, pomimo, że pozory tak bardzo świadczą przeciw tobie. Zapewnij mnie tylko, że jesteś niewinna, a j a zaraz pójdę do pani Willis i postaram się ją o tym przekonać. Powiedz mi to, droga, kochana, a zdejmiesz mi ciężar z serca. -Nigdy nie rysowałam karykatury na twojej książeczce - z siłą wyrzekła Andzia. - I nic nie wiesz o całej tej sprawie? - Tego powiedzieć nie mogę. Przysięgłam jednak, że ja na twej książeczce karykatury nie robiłam. - Och, Andziu! - z bólem rzekła Cecylka. - Jak możesz uciekać się do takich wykrętów! Dlaczego nie masz przynajmniej odwagi przyznać się do winy? Nigdy bym nie przypuszczała, że ty możesz zniżyć się do kłamstwa! - Ja nie kłamię! - namiętnie zawołała Andzia. -Wiem coś o tej karykaturze, lecz przenigdy nie ryso- wi walam jej na twej książce. Skoro mi jednak nie wierzysz, skoro nie masz do mnie zaufania, to nie potrzebuję tracić słów w całej tej sprawie. XIV Zamknąć w klasztorze Na długo upamiętniło się pensjonarkom to popołudnie, spędzone w niepewności i trwożnym wyczekiwaniu. Po raz setny rozstrząsano tajemniczą sprawę, a z każdą chwilą potęgowało się przekonanie, że sprawczynią złego jest Andzia Forest. Szkoła jest jakoby osobnym światkiem i poglądy ulegają tu szybkim przeobrażeniom. Andzia była niewątpliwie ulubienicą szkolną, lecz właśnie dlatego, miała też kilka nieprzyjaciółek, zazdroszczących jej ogólnej sympatii. Były to dziewczęta z natury swej zawistne i niedobre, bo Andzia była istotą tego rodzaju, że niepodobna jej było nie lubić. Radosna, wesoła, umiała przywiązywać się gorąco do tych, których kochała i słonecznym swym usposobieniem ożywczo działać na otoczenie. Pozbawiona bodaj cienia egoizmu, niejednokrotnie brała na siebie odpowiedzialność za winy innych, zapewniając żartobliwie, że jedna kara mniej lub więcej nie czyni jej już różnicy. 105 Jako uczennica nie celowała żadnymi zaletami; nie posiadała ani pilności ani wybitniejszych zdolności, poza prześlicznym, wcale jednak niewyszkolo-nym głosem. Przy tym miała ustawicznie mnóstwo pomysłów świadczących o bujnej fantazji, która jej jednak nie pomagała, lecz raczej utrudniała przystosowanie się do przepisów szkolnych. Żarty i figle były jej żywiołem, jednając jej coraz to więcej wielbicielek. Dziwne, że dziewczynka tak wesoła i serdeczna, mogła mieć w ogóle przeciwniczki, a jednak tak było. W ostatnich zwłaszcza tygodniach, tajona zawiść do „ulubienicy", zaczęła przybierać formy wyrazi-strze. Wpłynęły na to dwa powody: stała niechęć Hesi i pogardliwe oświadczenie Dory, że Andzia nie jest panienką, lecz wisusem. Dora Russell była zresztą jedyną pośród pierw-szoklasistek, zwracającą w ogóle uwagę na uczeni cę klasy trzeciej. Dziś dopiero po raz pierwszy, Andzia stała się przedmiotym dyskusji najstarszych pensjonarek. Dora Russell oświadczyła koleżankom, że jest pewna jej winy, po czym nie wdając się wcale w roztrząsanie szczegółów, pierwsza klasa wydała na Andzię wyrok potępiający. Pierwszoklasistki postanowiły jednogłośnie, że uczynią wszystko, co w ich mocy, by skłonić panią Willis do zamknięcia zuchwałej dziewczyny w klasztorze. Pomiędzy trzecioklasistkami Andzia miała również kilka przeciwniczek, które znając doskonale jej stosunek do Hesi, podeszły teraz do panny Thorn- 106 ton, by szczerze wypowiedziała swe zdanie w wiadomej sprawie. - Oczywiście, że winna tu Forestówna - odparła Hesia bez wahania. - Ani na chwilę o tym nie wątpiłam - dodała. - Spójrzcie tylko na nią, a jej wygląd będzie najlepszą odpowiedzią. W tej właśnie chwili Andzia wybiegła z namioci-ka Cecylki z zaczerwienionymi od płaczu oczyma, i bezładnie rozrzuconymi włosami. Wydawała się ogromnie przygnębiona i co prędzej pragnęła uciec z sali od natarczywych i podejrzliwych spojrzeń. Mimo to, widząc jedną z malutkich swych ulubienic popłakującą w kąciku, podbiegła do niej, wzięła ją na ręce i uspokoiwszy z wolna, podprowadziła dziecko do bawiącej się grupki rówieśnic. Wtedy dopiero wybiegła z sali, gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwi. Grupka trzecioklasistek wciąż jeszcze obradowała nad tajemniczą sprawą, lecz teraz już nie Andzia, lecz Hesia głównie prowadziła dyskusję. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się jej skupić na sobie uwagę; toteż korzystała z chwilowego triumfu, by możliwie najbardziej zohydzić i poniżyć Andzię. Wymowa jej i zapał odniosły zamierzony skutek. Najgorętsze do niedawna zwolenniczki Andzi, przyszły z wolna do przekonania, że jest to dziewczyna na wskroś zepsuta i niegodna ich przyjaźni. Jak to zwykle bywa w podobnych wypadkach, zaczęły tak długo szukać dziury w całym, aż niedawna ulubienica stała się wyobrażeniem wszystkiego, co najgorsze. Tak, jeśli okaże się w dodatku, że ona jest sprawczynią ostatnich zamętów w szkole, to pani _ 107 Willis musi chyba uznać, że nie pozostaje nic innego, jak zamknąć winowajczynię w klasztorze. - A cio to jest kiaśtol? - zagadnęła jedna z malutkich, która podeszła właśnie do swej siostry, trzecio-, klasistki, by jej zapięła fartuszek. - Och, to szkaradne miejsce - objaśniła jedna z pensjonarek, chwytając w objęcia malutką. - A kogo tam ziamkną w tym śkaladnem kiaśto-zie? - dopytywała się dziewczynka. - Zdaje się, że tę zuchwałą Andzię Forest. - Niepiawda! Andzia nie jest ziuchwała, a ciebie nie cielpię! - namiętnie zawołało dziecko, wyrywając się z objęć siostry. - Po cóż to dzieciom opowiadać takie historie! oburzyła się inna trzecioklasistka. - Co do mnie, to wyznaję, że bardzo lubiłam towarzystwo Andzi, dla jej wesołości; jeśli się jednak okaże, że jest winna, to absolutnie umywam ręce od dalszej znajomości z nią. - My wszystkie umywamy ręce! chórem powtórzyły koleżanki, z wyjątkiem Zuzi Drummond, która jak zwykle urządzała sobie drzemkę w fotelu, od czasu do czasu cmoktając karmelka. - A co ty na to Zuziu? — zapytała się jedna z dziewcząt. - Przez cały czas nie otworzyłać ust, chyba by włożyć do nich karmelka. - Hę... co? - ziewając, pytała Zuzia. - Och, o Andzi Forest mówicie... Zdaje mi się że macie słuszność... Ale czemu to nie dzwonią na herbatę? Jestem tak głodna, że nie mogę już wytrzymać. Hesia Thornton szła dziś do sali jadalnej w dum- 108 nym poczuciu, że wymową swą zwróciła na siebie uwagę i wpłynęła stanowczo na potępienie Andzi. Biedna nierozsądna dziewczyna! Nie domyślała się, jak fatalny rzuciła posiew i ile cierpień wyrośnie z niego dla niej samej. xv Poczciwe staruszeczki Ku swej ogromnej radości, Hesia otrzymała w trzy dni później zaproszenie od panien Bruce. Poczciwe staruszeczki nie zapomniały o biednej, zrozpaczonej dziewczynce, z którą przed czterema tygodniami odbyły podróż i uprosiły panią Willis, by jedno wolne sobotnie popołudnie pozwoliła jej spędzić u nich. Pani Willis zgodziła się chętnie i przyrzekła przysłać po Hesię swój powóz o ósmej wieczorem. Przykra historia z Andzią zaszła dopiero przed trzema dniami, i wszystkie pensjonarki dotąd zaprzątały sobie głowy tą tajemniczą sprawą, której niepodobna było wyświetlić. Nic nie wyszło na jaw; mimo badańpani Willis nie odkryto żadnej poszlaki, mogącej rzucić światło na całą tę sprawę. Wszystko szło dawnym ustalonym torem, a przygodny obserwator nie dostrzegłby chmury, wiszącej nad szkołą. Nie zauważyłby też 110 żadnej zmiany w zachowaniu Andzi Forest. Srebrny jej uśmiech w dalszym ciągu rozbrzmiewał w sali zabaw; jak dawniej, tanecznym krokiem, śpiewając, podbiegała do malutkich, otaczających ją zawsze rojną gromadą. Tylko podczas wykładów stała się trochę uważniejsza, a zadania opracowywała staranniej niż dawniej. Jej śliczna ruchliwa twarzyczka ciągle jeszcze miała ten sam wyraz butny, na wpół figlarny, na wpół wyzywający; kto ją jednak bliżej znał i kochał, ten mógł w niej zauważyć głęboką zmianę. W sali zabaw przebywała wyłącznie z malutkie-mi, nigdy nie zbliżając się do namiociku Cecylki, ani do grupy koleżanek, zabawiających się rozmową, lub jakąś grą towarzyską. Podczas posiłków jadła bardzo mało, a koleżanka dzieląca z nią sypialnię, opowiadała, że w nocy budzi ją nieraz łkanie Andzi. Także w kaplicy, ilekroć sądziła, że nikt na nią nie patrzy, miała na twarzy wyraz głębokiego cierpienia i smutku. Z chwilą jednak, gdy uczuła na siebie spojrzenie pani Willis, natychmiast ściągała drobne usteczka i spuszczała oczy, a twarzyczka jej przybierała wyraz obojętny. Hesia bardziej niż kiedykolwiek była przekonana o winie Andzi; natomiast niektóre koleżanki zaczęły się chwiać w swym sądzie i chętnie uwolniłyby już Andzię od „klasztoru" i pojednały się z nią, gdyby ona sama uczyniła bodaj najlżejszy krok w tym kierunku. Od kilku dni Hesia i Andzia nie zamieniły ze sobą ani słowa. Tego popołudnia jednak, gdy Hesia prze- 111 bierała się odświętnie, mając wyruszyć do panien Bruce, u drzwi jej pokoju odezwało się lekkie pukanie. - Proszę! - rzekła trochę niecierpliwie, gdyż spieszno jej było na wizytę. Ku jej niezmiernemu zdumieniu, Andzia wsunęła swą kędzierzawą główkę, po czym lekkim swym tanecznym krokiem podeszła ku toalecie i złożyła na niej olbrzymi pęk różnobarwnych pierwiosnków. Hesia zdziwiona, spojrzała na niespodziewanego gościa, następnie na pierwiosnki. Namiętnie lubiła kwiaty i byłaby wydała okrzyk zachwytu na widok tych pierwszych zwiastunów wiosny, gdyby nie to, że przyniosła je Andzia. - Chciałam cię prosić - trochę nieśmiało mówiła Andzia - byś kwiaty te wręczyła ode mnie paniom Bruce. Bardzo byłabym ci wdzięczna, gdybyś zechciała to zrobić. Nie chcę ci przeszkadzać dłużej... Odwracała się już do drzwi, gdy Hesia zmusiła się do odpowiedzi. - Dobrze. Czy mam też może coś powiedzieć? - Och, nie... Chyba serdeczne oddać im pozdrowienie. One zrozumieją... - Mówiąc to, na wpół odwróciła głowę, lecz Hesia dostrzegła łzy w jej ciemnych oczach i bolesne drżenie w kącikach ust. Serce jej mimo woli drgnęło współczuciem, gdyż twarz Andzi, nie wiadomo czemu, przypominała jej w tej chwili małą, kochaną Misiunię. I ona miała niekiedy ten błagalny wyraz oczu, a usteczka drżały jej również boleśnie, gdy jej odmówiono pieszczoty lub łakoci. Trwało to jednak przez jedno okamgnienie, gdyż Hesia w swej zaciętości nie byłaby sobie pozwoliła 112 na żadne cieplejsze uczucie dla Andzi. Głupstwo! Rozumie się, że nie ma najmniejszego podobieństwa między nią, a słodką, kochaną Misiunią! A tak duża dziewczyna nie potrzebuje też niczyich pieszczot ani miłości... A jednak w spojrzeniu Andzi było coś tak przejmującego, że nie mogła się zdobyć na odmowę. Zabrała bukiet i wręczyła go paniom Bruce, powtarzając zlecenie Andzi. Staruszeczki były zachwycone wczesnymi kwiatami i szczerze się ucieszyły pamięcią swej młodej znajomej. Panna Janina, młodsza z sióstr, umieściła je natychmiast w najpiękniejszej wazie i pokazała wszystkim gościom, przybywającym w ciągu popołudnia do ich małego, gościnnego domku. Hesi, przyzwyczajonej do ogromnych salonów w domu rodzicielskim, domek panien Bruce, o małych, zacisznych pokoikach, wydawał się jakby mieszkaniem dla lalek - tak było tu ślicznie, cicho i spokojnie. Popołudnie upłynęło jej nadzwyczaj przyjemnie. Musiała też przyznać paniom Bruce, że przepowiednia ich się sprawdziła, gdyż szkoła jest wcale przyjemnym miejscem pobytu. Chętnie też opowiadała im o życiu szkolnym, o nauce i koleżankach. Słuchały z wielkim zainteresowaniem, lecz Hesia, sama nie wiedząc czemu, powstrzymywała się w ich obecności od rozmaitych złośliwych uwag, cisnących się jej na usta. Panie Bruce uprzedziły ją zresztą, że nie lubią ostrych sądów o ludziach, a z największą natomiast rozkoszą wyszukuj ą w każdym człowieku strony dodatniej . Nie śmiały się nawet ze śpiącej, łakomej Zu- 113 zi, lecz przeciwnie - litowały się nad nią. Panna Janina oświadczyła, że Zuzia musi być niezdrowa i dlatego potrzebuje więcej snu od innych. Zaś panna Agnieszka zaczęła namawiać Hesię, by zajęła się tą upośledzoną dziewczyną i starała się jej uprzyjemnić życie. - Jesteś tak rozsądną i rezolutną dziewczynką, że mogłabyś bardzo korzystnie oddziałać na swe otoczenie, gdybyś tylko zechciała sobie zadać trochę trudu - mówiła panna Agnieszka. Słuchając dotbrotliwych słów staruszek, tchnących niezmierną miłością do wszystkiego, co żyje, Hesia czuła, jak w sercu jej rodzą się jakieś uczucia, pełne tkliwości i szlachetności, jakie nawiedzały ją często za życia matki. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że od przybycia do Jaśminówki kierowała się wyłącznie pobudkami egoistycznymi, wcale nie troszcząc się o drugich. Teraz, pod wpływem panien Bruce, odżyły w niej dawne ideały, przekazywane jej ongi przez matkę, i uczuła gorące pragnienie, by mogła być lepszą dla Zuzi i przezwyciężyć swą głęboką niechęć do Andzi. Chciała opowiedzieć paniom Bruce o tajemniczej sprawie, zaprzątającej umysły wszystkich pensjonarek, lecz one widocznie nie chciały o tym wiedzieć, czy mówić. Na odjezdnym wręczyły jej mały pakiecik, prosząc, by go wręczyła Andzi. Pożegnawszy swe serdeczne gospodynie, Hesia wsiadła do czekającego już powozu pani Willis, przez całą drogę ściskając w ręku powierzony jej pakiecik. Gdy w chwilę po powrocie do Jaśminówki, szła 114 z innymi koleżankami do kaplicy, na nabożeństwo Yfieczorne, jedna z nich szepnęła jej śmiesznie: - Nic się jeszcze nie wykryło. Pani Willis nie może nic wydobyć z Forestówny i podobno pastor ma się dziś z nią rozmówić. W tej chwili Andzia, jak bomba, wpadła między koleżanki, ze zwichrzonym włosem i wypiekami na twarzy. - Oto pakiecik od panien Bruce - rzekła Hesia tonem łagodniejszym niż zwykle. - Rzuć mi go! - zawołała Andzia, a chwyciwszy w powietrzu pakiecik, podrzuciła go wysoko jak piłkę. Było to nie tylko przekroczeniem reguł, lecz także pewnego rodzaju profanacją świętego przybytku. Pakiecik uderzył głośno o posadzkę kaplicy, a w tejże chwili ozwał się surowy głos przewodniczącej: - Proszę mi oddać ten pakiecik. Andzia spełniła rozkaz w posępnym milczeniu. Gdy zbliżyła się do pani Willis, ta ujęła ją za rękę i wskazała taborecik tuż obok swego krzesła. XVI „To zrobił jakiś wróg" Krótkie nabożeństwo wieczorne skończyło się szybko i pensjonarki w zwykłym porządku, parami zaczęły wychodzić z kaplicy. Andzia wstała z taborecika, chcąc przyłączyć się do koleżanek, lecz pani Willis powstrzymała ją, szepnąwszy parę słów. Twarz Andzi okryła się szkarłatnym rumieńcem; na powrót usiadła na tabore- ciku, kryjąc twarz w dłoniach. Kilka pensjonarek zauważyło jej rozpaczliwy gest, a Cecylka, przechodząc koło niej, rzuciła jej spojrzenie, tak pełne głębokiego współczucia, że harde serduszko Andzi byłoby wzruszone, gdyby widziała w tej chwili twarz Cecylki. Odgłos lekkich kroków dziewczęcych zamarł po chwili w uroczystej ciszy kościelnej, a Andzia znalazła się sam na sam z pastorem, który zajął teraz miejsce pani Willis. - Twoja przełożona życzy sobie, bym z tobą pomówił, dziecino, o sprawie, która nas wszystkich tak bardzo trapi. 116 Staruszek zamilkł na chwilę, a zauważywszy tęskny błysk w oczach Andzi, podjął znów tonem łagodnym, ojcowskim: - A może miałabyś mi coś do powiedzenia, co rzuciłoby światło na tę tajemnicę? - Nie, proszę księdza dobrodzieja; nie mam nic do powiedzenia - odparła Andzia, a twarz jej przybrała nagle wyraz postępnego uporu. - Biedne dziecko - rzekł pastor. - A może ty mnie nie rozumiesz, dziecino... Może mylisz się co do powodów, skłaniających mnie do tej rozmowy z tobą. Nie mam wcale zamiaru karcić cię lub łajać, lecz tylko ulżyć twej biednej, udręczonej duszy. Jesteś winna lub niewinna, a w obu przypadkach mam dla ciebie ogromne współczucie, moja biedaczko. Ciężko to być posądzonym niewinnie, lecz jeszcze ciężej być winnym i kryć się ze swym przewinieniem. Biedne, biedne dziecko, jeśli jesteś winna, a winę tę ukrywasz, jesteś po stokroć godna litości. Andzia znów zasłoniła twarz dłońmi, zwieszając głowę. Nie dawała odpowiedzi, lecz z piersi jej wydobył się żałosny szloch, wstrząsając całą jej drobną, skuloną postacią. Stary pastor, który w swym długim życiu nieraz patrzył na ludzkie cierpienie i pocieszył niejedną strapioną duszę, nie tłumił tego wybuchu żalu. Wiedział dobrze, że wypłakawszy się do woli, Andzia łacniej zdobędzie się na słowo. I miał słuszność. Bo oto po długiej chwili, dziewczynka podniosła spłakaną twarz i rzekła: - Strasznie mi było przykro, gdy ksiądz pastor 117 przyszedł. Wiem, że pani Willis ucieka się do porno--?? księdza dobrodzieja tylko w wypadkach najgorszych i nie sądziłam, by i mnie to spotkało. Postanowiłam też milczeć. Ale ksiądz pastor mówił do mnie tak łagodnie i serdecznie, że pragnę wypowiedzieć wszystko, co mam na sercu. Przysięgnę na Boga, że powiem wszystko, jeśli tylko jedno otrzymam przyrzeczenie. - Jakież to przyrzeczenie, dziecino? - Czy ksiądz pastor mi uwierzy? - Niewątpliwie. - Ach! A gdyby jednak okazało się to niemożliwe? Myślałam, że pani Willis uwierzy mi z pewnością, a jednak powiedziała mi, że okoliczności zbyt silnie przeciw mnie świadczą. - Jeśli przysięgniesz, że powiesz mi szczerą prawdę, to uwierzę twym słowom, chociażby one wydawały się najmniej prawdopodobne. Święcie ci to przyrzekam. Andzia milczała jeszcze przez chwilę, po czym wstała i stanęła przed staruszkiem. - Przysięgam na Boga, że powiem szczerą prawdę - rzekła głosem silnym, składając ręce jak do modlitwy i patrząc księdzu prosto w oczy. - Kochałam zawsze panią Willis jak nikogo na świecie. Koleżanki nie wiedzą, że jest ona dla mnie kimś więcej niż przełożoną. Nie wiedzą, że mateczka moja umierając, powierzyła mnie pani Willis, mówiąc: „Musi pani zająć się Andzią aż do powrotu jej ojca". Mateczka nie wiedziała, gdzie tatko bawi, lecz była pewna, że wróci kiedyś i zabierze mnie do sie- 118 kie. A do tego czasu miałam pozostawać pod opieką pani Willis. Od śmierci mateczki upłynęły już cztery lata, a tatuś nie wrócił i nie dał o sobie znaku życia. gądzę, jestem nawet pewna, że dawno już wyczerpał się mały fundusik, który mateczka pozostawiła. Pani Willis nigdy o tym nie mówi, lecz ja jestem pewna, że wychowuje mnie za darmo. Powiedziała mi też, bym nikomu nie opowiadała o tych sprawach; toteż nikt o tym nie wie, oprócz Cecylki Tempie. Ja wiem, że tatuś kiedyś wróci i zapłaci pani Willis, ale przenigdy nie zdoła jej odpłacić za dobroć, jaką mi okazywała... Wiem, że jestem dzika i roztrzepana i dopuszczam się nieraz rozmaitych wybryków. Taką już mam naturę, że nie potrafię się opanować, gdy jakaś szalona myśl strzeli mi do głowy. Ale rozmyślnie nie potrafiłabym nikomu zrobić nic złego. Zeszłej środy odkryto w szkole całą tę historię... Ksiądz pastor wie zapewne, co znaleziono w pulpicie Dory Russel i Cecylki Tempie. Pani Willis zawezwała mnie i wypytywała się co do tej karykatury na okładce książki Cecylki. Spojrzałam na tę karykaturę i powiedziałam jej całą prawdę. Niczego nie ukrywałam... Powiedziałam wszystko, co tylko wiedziałam... A ona mi nie uwierzyła. Powiedziała, że mi nie wierzy. Cóż mogłam począć? Umilkła i rozpaczliwym gęstym splatając i rozplatając ręce, utkwiła w księdzu błagalne spojrzenie. - Czy nie mogłabyś mi, dziecino, powtórzyć dokładnie całej swej rozmowy z panią Willis? - Mogę. Powiedziałam wówczas pani Willis: - Tak, proszę pani, ja zrobiłam tę karykaturę. Pa- 119 ni pewnie nie zrozumie, że kochając panią tak gorąco, mogłam być tak szalona i niewdzięczna... Ja sama nie wiem, jak mogłam to uczynić i dałabym sobie teraz odciąć prawą rękę, gdyby się to mogło odstać. Zrobiłam jednak i muszę powiedzieć prawdę. - Więc mów, droga - rzekła pani Willis bardzo łagodnie. - Było to mniej więcej przed dwoma tygodniami - mówiłam. - Dzień był deszczowy, a my miałyśmy właśnie wolne popołudnie. Cała grupka trzecioklasi-stek skupiła się koło mnie, bo miałam przy sobie kilka świstków papieru i ołówek i rysowałam rozmaite karykatury. Dziwnie jakoś udawało mi się chwytać podobieństwo, a koleżanki nad każdym nowym rysunkiem zanosiły się od śmiechu, zachęcając mnie do dalszych. Wiem, że źle robiłam, bo przepisy szkolne zakazują karykaturowania, ale byłam w takim jakimś podnieceniu, że nie mogłam się oprzeć chęci popisywania się przed koleżankami. Na koniec jedna z dziewcząt powiedziała: - Ale nie odważyłabyś się zrobić karykatury pani Willis. Przyznaj, żebyś się nie odważyła... Skoro tylko wspomniała nazwisko pani Willis, w jednej chwili otrzeźwiałam. Wstyd mi się zrobiło, że łamię przepisy i szybko rozdarłam wszystkie świstki narysowane i rzuciłam je w ogień. - Rozumie się - powiedziałam - że pani Willis nie śmiałabym skarykaturować. Ale potem, gdy w swym pokoju myłam sobie ręce przed kolacją, napadła mnie szalona chęć zrobienia takiej karykatury. Chwyciłam kawałek cieniutkiego papieru, który miałam pod ręką i w ciągu minuty naszkicowałam 120 małą karykaturę. Wydała mi się tak udana, że w głos się zaśmiałam, patrząc na nią. I tak mi było żal ją zniszczyć, że wrzuciłam świstek do szufladki sekretarzyka, który zawsze mam zamknięty, a klucze noszę przy sobie. Potem zbiegłam na kolację i zupełnie zapomniałam o karykaturze. Nigdy jej nikomu nie pokazałam, niegdy o niej nie wspomniałam... Nie mam pojęcia jakim sposobem dostała się do książki Cecylki. Gdy skończyłam mówić, pani Willis dokładnie oglądała okładkę książki. - Masz słuszność - powiedziała - karykatura ta jest narysowana na cieniutkim papierze, który naklejono na okładce. A potem, proszę księdza pastora, pani Willis zadawała mi różne pytania. Czy zostawiam kiedy klucze w pokoju? Czy zostawiam sekretarzyk niezamknię-ty? - Nie - odpowiedziałam - sekretarzyk zawsze jest zamknięty i nigdy, ani na chwilę, nie rozstaję się z kluczami. Ale w zeszłym tygodniu - dodałam, wcale nie miałam kluczy, bo przez zapomnienie zostawiłam je w kieszeni fartuszka, który oddałam do wyprania i praczka oddała mi je zupełnie zardzewiałe. Przez kilka dni nie mogłam nawet otwierać biurka i musiałam dopiero klucze oczyścić z rdzy. Całą tę historię opowiedziałam pani Willis, a ona rzekła: - Czy jesteś zupełnie pewna, że karykaturę tę wyjął ktoś z twego sekretarzyka? Czy jesteś pewna, że jej tam nie ma? - Tak - odparłam - jestem całkiem pewna. - Mówiono mi o tym, że tylko ty jedna w całej szkole umiesz robić karykatury - rzekła pani Willis. -Czy ci nie wiadomo, by jeszcze któraś z koleżanek lub 121 nauczycielek lubowała się w tym rodzaju rysunków? - Nigdy o tym nie słyszałam - odpowiedziałam. - A gdzie masz teraz kluczyki od biurka? - spytała pani Willis. - Przy sobie - rzekłam i wyjęłam pęk zardzewiałych kluczyków. Wtedy pani Willis zabrała kluczyki i kazała mi pójść do mego pokoju i przynieść sekretarzyk. Przyniosłam go i zardzewiałemi kluczykami otwierałam szufladę po szufladzie. Pani Willis przerzucała świstek po świstku, lecz karykatury nie znalazła. - Widzi pani, że jej nie ma - rzekłam triumfująco. - Ktoś odbił widocznie zamek i zabrał ją. - Nie, zamek ten nie był odrywany - rzekła pani Willis - bo byłyby jakieś ślady. - Ale jaki to brzeżek papieru wygląda z prywatnej szufladki? - Och, zapomniałam jeszcze przeszukać tę szufladkę, ale do niej nigdy nic nie wkładam. Mogę ją jednak otworzyć. Włożyłam kluczyk do zamku i otworzyłam szufladkę, a w niej leżała karykatura. Ja jej nigdy tam nie wkładałam, bo wiem na pewno, że wrzuciłam ją do głównej szuflady. Widziałam, jak pani Willis zbladła na twarzy, a ręce trzęsły się jej jak w febrze. A mnie krew uderzyła do głowy, a w gardle zaczęło mnie dławić, że nie byłam w stanie wykrztusić słowa. - Cóż mam teraz myśleć o tobie - spytała pani Willis - Niech pani myśli, co chce - zdołałam wykrztusić i wybiegłam z pokoju. 122 - Oto szczera prawda - podjęła Andzia po chwilowej pauzie. - Nie mogę księdzu pastorowi nic więcej powiedzieć. Prawdą jest, że zrobiłam karykaturę pani Willis. Drugiej jednak nie zrobiłam. Musi to być pewnie odbitka pierwszej, ale ja jej nie robiłam. Nie wiem, kto mógł ją zrobić... nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Zamilkła znów, po czym błagalnie podnosząc oczy na księdza, rzekła: - Widzi ksiądz pastor, że trudno uwierzyć. Pani Willis mi nie wierzy i ksiądz pastor także nie potrafi mi uwierzyć, skoro wszystko świadczy przeciwko mnie. - Tak, dziecko, okoliczności świadczą istotnie przeciw tobie - odparł pastor. - Przyrzekłem jednak uwierzyć twym słowom i nie mam zamiaru cofnąć przyrzeczenia. Gdybyś ty, przysiągłwszy na Boga, potrafiła jednak skłamać, to nigdy w życiu nie zaufałbym już żadnej ludzkiej istocie. Nie, dziecino; ja wiem, że masz rozmaite błędy, lecz kłamczynią nie jesteś. W oczach twych widnieje prawda, a w głosie brzmi szczerość. Bardzo to przykra sprawa i trudna do rozwiązania, lecz ja wierzę twym słowom. Zaraz pójdę do pani Willis, by się z nią rozmówić. Bądź zdrowa, dziecino, i staraj się być silną i dzielną. Wróg jakiś spełnił ten niecny postępek, lecz ufajmy, że Bóg wyświetli tajemnicę. A teraz idę do pani Willis. Gdy pastor mówił, wrażliwa twarzyczka Andzi rozświetliła się stopniowo nadzieją i radością. Chciała coś powiedzieć, lecz z nadmiaru wzruszenia nie mogła wydobyć słowa. Pochyliła się tylko w milczeniu 123 do rąk staruszka i zaczęła je okrywać pocałunkami. - Niech mnie ksiądz pozostawi tu jeszcze na chwilę - wykrztusiła nareszcie. - Chcę podziękować Bogu. XVII „W tych cukierkach jest trucizna" - A ja sądzę, droga pani - mówił ksiądz pastor -że pani powinna wierzyć swej wychowance. Ona wcale nie jest uparta, lecz po prostu nie ma już nic do powiedzenia ponad to, co powiedziała. Ja jestem święcie przekonany o prawdziwości jej słów. Tajemnicy tej wprawdzie wyjaśnić nie można, lecz jestem pewny, że z czasem wyjdzie na jaw. Ksiądz pastor długo rozmawiał z panią Willis, a jakkolwiek treść rozmowy pozostała tajemnicą, to jednak skutki jej objawiły się już następnego dnia. Rano bowiem, tuż przed rozpoczęciem nauki, pani Willis weszła do klasy i wywoławszy Andzię na środek, położyła jej dłoń na ramieniu i rzekła: - Oznajmiam wam, panienki, że oto cofam podejrzenie, ciążące na Andzi Forest i uznaję ją za całkiem niewinną. Rozumie się, że tylko jedna z pensjonarek mogła spełnić ten niecny czyn, który zakłócił spokój zakładu, lecz Andzia nią nie jest. Raz jeszcze zwra- 125 cam się do wszystkich i proszę, by zgłosiła się prawdziwa winowajczyni, a przyrzekam, że jeśli sama przyzna się w tej chwili do winy, żadna na nią nie spadnie kara. Przewodnicząca, ciągle jeszcze trzymając dłoń na ramieniu Andzi, przebiegła spojrzeniem całą klasę, a na twarzy jej widniała łagodność i postanowienie wybaczenia. Wezwanie jej zostało bezowocne, a twarz pani Willis przybrała wyraz surowej powagi. - A zatem - podjęła znów głosem uroczystym -widzę, że winowajczyni woli czekać, aż tajemnica sama przez się wyjdzie na jaw. Wtedy jednak, winna ponieść musi zasłużoną karę. Tymczasem, panienki, proszę, byście uważały Andzię Forest za niewinną. Ksiądz pastor wierzy święcie w jej niewinność, ja także, więc i wy musicie podzielać nasze zdanie. Panienka, która jakimkolwiek niedowierzaniem ubliży Andzi, ściągnie na siebie niezadowolenie moje i księdza pastora. Możesz, dziecko, wrócić już na miejsce. Andzia, której twarzyczka była na wpół przesłonięta loczkami, opadającymi jej na czoło, w tej chwili odrzuciła włosy i podniosła na przełożoną oczy, w których malowało się bezgraniczne uwielbienie. Ale twarz pani Willis pozostała niewzruszona; widniał na niej spokój i chłód. Serce dziewczynki skurczyło się nagle dotkliwym bólem, bo zrozumiała, że pani Willis nie kocha jej już jak dawniej. Tak było istotnie. Ulegając perswazjom pastora, pani Willis postanowiła uwierzyć w niewinność An- 126 dzi, lecz w głębi jej duszy pozostały wątpliwości. Raz po raz zadawała sobie pytania: - Jak mogła zrobić moją karykaturę, gdy od lat przecież obchodziłam się z nią jak najtkliwsza matka? Jeśli mogła zrobić jedną karykaturę, dlaczego nie mogłaby zrobić drugiej? A przede wszystkim, któż inny mógłby to zrobić, skoro żadna z pensjonarek nie rysuje karykatur? Pani Willis w miarę możliwości odsuwała od siebie te podszepty, a jednak nie zdołała ich zagłuszyć. Publicznie, wobec całej klasy uznała Andzię za niewinną, lecz gdy niedawna jej faworytka podniosła na nią oczy, pełne miłości i uwielbienia, uczuła z przerażeniem, że nie kocha jej już tak j ak dawniej. Andzia odczuła to błyskawicznie i z pochyloną głową wróciła na miejsce. Pragnęła sobie wmówić, że jest bardzo szczęśliwa, lecz serce kurczyło się w niej na wspomnienie chłodnego spojrzenia pani Willis. Cecylka zdołała jej szepnąć kilka serdecznych słów, a podczas południowej przechadzki niejedna koleżanka zaczęła znów patrzeć na nią przyjaznymi oczyma. W sali zabaw podchodziły do niej raz po raz, zapraszając ją do siebie i gdyby tylko chciała, z łatwością mogłaby odzyskać dawną swą popularność. Andzia jednak nie czuła takiej potrzeby. W dalszym ciągu pozostała przy „malutkich", które w doli i niedoli pozostały jej wierne. Chłodno odrzucała zaproszenia swych dawnych wielbicielek, a nawet odmówiła Cecylce, która zapraszała ją do swego namiociku. - Nie mogę tak siedzieć na miejscu - usprawiedli- 127 wiała się, widząc, że Cecylka posmutniała na skutek jej odmowy. - Może innym razem... Dziś wolę skakać i gonić i bawić się z malutkimi. Mówiąc to, miała twarz całkiem spokojną, lecz oczy jej unikały spojrzenia Cecylki, która z lekkiern westchnieniem odeszła do swego namiociku, czując, że w sercu jej znów zaczynają się budzić brzydkie podejrzenia co do Andzi. Półgodzinną pauzę przed kolacją Andzia spędziła znów z malutkimi. Dwie dziewczynki siedziały jej na kolanach, dwie inne obok, słuchając historyjki, gdy nagle spadł na nich grad karmelków. Andzia odwróciła się i zobaczyła Zuzię, zarzucającą je tymi pociskami- - Chciałam ci w ten sposób powinszować - rzekła. - Bo ci się też znakomicie udało wykręcić. Andzia zerwała się na równe nogi i strzepując z sukienki karmelki, które malutkie chciwie zaczęły spożywać, zwróciła się do Zuzi. - Od czego udało mi się wykręcić? - spytała wyniośle, a w oczach jej pojawił się błysk gniewu. - Och, Boże! - siląc się na ziewanie odparła Zuzia — chciałam tylko powiedzieć, że łatwo mogłaś się dostać w pułapkę. To mnie zresztą nie obchodzi. Myślałam tylko, że lubisz karmelki. - Nie, wcale ich nie lubię, ani też ciebie - chłodno rzekła Andzia. - Toteż proszę, zostaw mnie w spokoju. Zuzia oddaliła się posępna, a Andzia znów usiadła na podłodze obok dzieci. -A teraz, moje ptaszynki, musicie odrzucić te karmelki - zwróciła się do dzieci. - Pochodzą od nie-przyjaciółki Andzi i z pewnością jest w nich trucizna. - Nie, nie ma tiuciźny - żałośnie zapiszczała jedna z dziewczynek, oblizując się jeszcze po łakociach. -Śkośtuj, jakie dobie i słodziutkie... - Ale pochodzą od nieprzyjaciółki Andzi. Kto mnie kocha, odda mi karmelki, a rzucimy je do ognia. To wezwanie poskutkowało. Wszystkie dziewczynki pooddawały nadgryzione już karmelki i zebrały inne, które nietknięte jeszcze leżały na podłodze. Andzia zebrała wszystkie do fartuszka i w obecności Zuzi, Hesi, Cecylki i kilku innych dziewcząt, wrzuciła je do ognia, płonącego na kominku. - Oto podziękowanie! - zwróciła się do Zuzi, składając przed nią dyg szyderczy. XVIII ? ? ] W hamaku Raptownie pogoda się zmieniła. Po zimnych, dżdżystych dniach, nastała pora wiosenna - dłuższe wieczory i jasne, słoneczne ranki. Hesia, zbudziwszy się pewnego dnia, zauważyła z przyjemnością, że doskonale może się już ubierać-bez zapalania świec; następnie zdziwiła się, że wcale nie zmarzła idąc do kaplicy, a podczas przechadzki południowej było jej nawet za ciepło. Wiosna w ciągu jednej nocy odbyła swój zwycięski pochód, powołując całą przyrodę do nowego życia. Po kilku dniach staroświecki park Jaśminówki okrył się kobiercem kwiecia, nad którym bladozielone listowie drzew tworzyło olbrzymi baldachim. Ta cudowna przemiana w przyrodzie, zupełnie zmieniła też tryb życia pensjonarek. Sala zabaw opustoszała teraz i tylko w słotne dni ściągała jeszcze grono dziewcząt. Po południu, zamiast przechadzać się spokojnie parami po nudnym gościńcu, pen- 130 sjonarki uganiały się po parku, grając w tenisa, krokieta, lub oddawały się ogrodnictwu. Wielkanoc przypadła w tym roku bardzo wcześnie, a pensjonarki z góry już planowały na ten czas najrozkoszniejsze wycieczki i zabawy. Pani Willis wyjeżdżała zwykle na święta do swoich krewnych, nauczycielka francuskiego również opuszczała Jaś-minówkę, która na ten czas pozostawała pod opieką panien Good i Denesbury. Ferie świąteczne nie przeciągały się nigdy ponad tydzień; toteż z pięćdziesięciu pensjonarek, tylko dziesięć, mieszkających niezbyt daleko, wyjeżdżało do rodziców. Te jednak, które pozostawały w Jaśminowce, twierdziły, że czas ten spędzają najrozkoszniej. Tego roku, ku ogromnemu zdumieniu pensjonarek, pani Willis oświadczyła, że Wielkanoc spędzi w Jaśminowce. Było to czymś tak niebywałym, że dziewczęta poczęły sobie łamać głowę, jakby fakt ten wytłumaczyć, a nareszcie doszły do przekonania, że przewodnicząca pozostaje z powodu Andzi, o której niewinności nie jest tak bardzo przekonana. Co prawda, pani Willis nie dała żadnych powodów do podobnych przypuszczeń, gdyż stale była dla Andzi dobra i łagodna i zdawać by się mogło, że przywróciła jej dawne względy. Andzia znów była bez porównania spokojniejsza i mniej skłonna do wybryków; koleżanki jednak mniej j ą lubiły z tą jej wymuszoną grzecznością, niż dawniej, gdy była duszą wszystkich zbytków i figlów. Cecylka Tymple spędzała od lat święta Wielkanocy u starej ciotki, mieszkającej w sąsiednim mia- 131 steczku. Tego roku prosiła panią Willis, by mogła pozostać w Jaśminowce, lecz przełożona domyślając się, iż Cecylka dla niewiadomych jakichś powodów, chce się wyrzec przyjemności, nie zgodziła się na to jej żądanie. Tak więc Cecylka z mieszanym uczuciami radości i smutku wyjeżdżała tym razem z Ja-śminówki. Miała właśnie wsiąść do czekającego już powozu, gdy nagle przypadła do niej Andzia z pękiem kwiatów i oplótłszy ją ramieniem, szepnęła gorąco, namiętnie: - Och, Cecylko, wierz ty we mnie. - Alboż... ja... nie wierzę? - trochę niepewnie odparła Cecylka. - Nie, Cecylko, w głębi duszy nie wierzysz. Ani pani Willis, ani ty, nie wierzycie w moją niewinność! Och, jak mi ciężko! Nagłe łkanie wyrwało się jej z piersi, a w tejże chwili odskoczyła szybko i znikła w zaroślach. Tu stała skulona, zasłuchana w turkot powozu, uwożącego Cecylkę. Gdy wszystko umilkło, odgarnęła włosy, spadające jej na czoło i otarłwszy ostatnie łzy, wyszła ze swej kryjówki. Co ma ze sobą począć ? Gdzie pójść? Czym się zająć? Ze wszech stron dolatywały ją odgłosy śmiechu i radości. Cały park ożywiony był młodocianymi postaciami w barwnych, wiosennych strojach. Grupka dziewcząt gawędziła pod rozłożystym kasztanem - inne przechadzały się parami po szerokiej alei - inne z zapałem grały w tenisa. Andzia celowała we wszystkich sportach i żadna z partnerek nie mogła jej dorównać zręcznością. I w tej chwili 132 uczuła chęć przyłączenia się do grających; po chwilowym jednak wahaniu odwróciła się i cienistą aleją ruszyła w głąb ogrodu. Idąc tak przed siebie smutna i przynębiona, nagle ujrzała coś, co od razu rozproszyło jej przygnębienie. Oto na jednym z drzew wisiał hamak, który widocznie zapomniano zdjąć jesienią, gdyż pełno w nim było zeschłych liści. Ruchem wiewiórki Andzia wspięła się na drzewo i za chwilę chybotała się już w rozkosznej kołysce napowietrznej . Gdybyż jeszcze mieć przy sobie jakąś zajmującą książkę do czytania, a bez przykrości wyrzekłaby się krokieta i towarzystwa koleżanek. Ułożyła się wygodnie na miękkich liściach i wpatrzona w zielony baldachim nad głową, leżała nieruchomo. Nagle doszedł jej uszu jakiś znany głos, a wychyliwszy głowę, ujrzała Hesię i Dorę, siedzące na ławeczce. W pierwszej chwili miała ochotę się zaśmiać i rzucić im na głowę garść liści: usłyszawszy jednak swe nazwisko, wypowiedziane przez Hesię, cofnęła się ostrożnie i zaoczęła nasłuchiwać. - Ja jej nie lubiłam od pierwszej chwili - mówiła Hesia. - Od razu poznałam, że jest ordynarna i źle wychowana. - A jak stronniczo traktują tę nieznośną dziewczynę - szyderczo zawołała Dora. - Jestem święcie przekonana, że tylko ona, nikt inny, włożyła mi do szuflady tę książkę, a karykaturę na książce Cecylki też ona wyrysowała! Doprawdy, nie mogę uwierzyć, że mimo wszystko pani Willis i pastor mogą wierzyć w jej niewinność. Uważam, że krzywda się dzieje innym pensjonarkom, zmuszonym obcować z taką 133 dziewczyną. Co do mnie, to po ukończeniu pierwszej klasy w czerwcu, wracam już na stałe do domu i użyję całego wpływu, by rodzice nie oddali najmłodszych sióstr do zakładu, gdzie byłyby narażone na towarzystwo panny Forest. - Och, ja prawie nie zwracam na nią uwagi! - lekceważąco odparła Hesia. - Ale na koleżanki mniej krytyczne, towarzystwo jej działa niewątpliwie bardzo ujemnie. - Moje siostry są dość rozsądne, by nie wdawać się z taką dziewczyną; lepiej jednak nie narażać ich na niebezpieczeństwo. Rozmowa się urwała, gdyż Hesia zaczęła zbierać jakieś mchy, rosnące koło drzewa i układać je w zielniku. Po chwili rzekła: - Zdaje mi się, że Forestówna przestała już być ulubienicą szkolną. - Rozumie się! - potwierdziła Dora. - W głębi duszy wszystkie pensjonarki przekonane są o jej winie. Ale wracajmy do domu - zaczyna być chłodno. Może pozwolisz do mego namiociku na herbatę? Hesia uszczęśliwiona przyjęła zaproszenie i obydwie skierowały się ku budynkowi szkolnemu. Wówczas Andzia zsunęła się na ziemię i usiadła na ławeczce, gdzie przed chwilą nieprzyjaciółki jej mówiły o niej w sposób tak niesprawiedliwy i okrutny. Po raz pierwszy w życiu uczuła, że w sercu jej rodzi się nienawiść. Zaczęła myślą przechodzić wszystkie swe cierpienia i na koniec powiedziała sobie, że od chwili przyjazdu Hesi rozpoczął się dla niej szereg przykrości. Bardziej jeszcze niż Dory nienawidziła 134 tej dziewczyny, która przyniosła jej nieszczęście. Serce jej wezbrało w tej chwili bólem ogromnym; tak bardzo brak jej było dawnych pieszczot, dawnej życzliwości koleżanek, a przede wszystkim macierzyńskiego przywiązania pani Willis. Czuła się opuszczona, osamotniona, a przyczyną wszystkiego była Hesia. Ona to wzbudziła przeciw niej podejrzenia, ona pozbawiła ją dawnej popularności, a w dodatku śmie jeszcze za plecami oczyma wyrażać się o niej w sposób tak okrutny. Skoro tak, to uczyni teraz coś takiego, by usprawiedliwić jej bezlitosny sąd. Zemści się na niej przy najbliższej sposobności i w ten sposób odpłaci jej miarką za miarkę. XIX Gra w diabolo Ferie świąteczne dobiegały końca, gdy Hesia otrzymała od ojca list, który wprawił ją w niemałe zdumienie, budząc w niej następnie mieszane uczucie na wpół radości, na wpół żalu. W liście tym ojciec zawiadomił ją, że postanowił na parę lat zwinąć dom i ruszyć w daleką podróż, a ją pozostawić przez cały ten czas pod opieką pani Willis. Doczytawszy do tego punktu, Hesia rzuciła list i wsparłwszy głowę na rękach, zalała się gorzkimi łzami. - Jaki ojciec niedobry - zawołała. - Nawet na wakacje nie będę mogła wracać do domu! I jak ja przeżyję bez mojej ślicznej, malutkiej Misiuni? Łzy nieprzerwanym strumieniem spływały jej po twarzy, bo myśl, że Misiunia wychowana z dala od niej, może o niej zapomnieć, doprowadzała ją do rozpaczy. Całym swem hardym, lecz gorącym sercem przywiązana była do siostrzyczki, a teraz oto ma być 136 z nią rozłączona na czas nieograniczony. Jak ojciec mógł zrobić jej coś podobnego! Po długiej chwili, wypłakawszy się do woli, Hesia otarła łzy i sięgnęła po odrzucony list. Przebiegła parę wierszy i z piersi jej wydarł się okrzyk najwyższego zachwytu i radości... Tak, wyraźnie pisze ojciec, że pani Willis wyjątkowo zgodziła się przyjąć Misie, pomimo, że jest o dwa lata młodsza od innych „malutkich". Klasnęła w dłonie i wsunąwszy list do kieszeni, z nadmiaru szczęścia podbiegła do Zuzi i gorąco ją ucałowała, ku niezmiernemu zdumieniu jej flegmatycznej współlokatorki. - Zuziu, Misia przyjeżdża! - zawołała. - Kochana, droga, śUczna moja Misiunia przyjeżdża... Och, jakże jestem szczęśliwa! Zbyt była podniecona, by wdawać się w szczegółowe wyłuszczenie sprawy. Tanecznym krokiem zbiegła ze schodów, z błyszczącymi oczyma, cała promieniejąca. Teraz jej już obojętne, jak długo pozostanie w szkole, skoro jej kochanie, jej skarb najmilszy będzie przy niej. Po śniadaniu pani Willis wezwała ją do siebie i zawiadomiła, że Zuzia Drummond otrzyma inny pokój, by Hesia mogła mieć wspólną sypialnię z siostrzyczką. Rozmawiała z nią bardzo łagodnie, wypytując o Misiunię, a Hesia znów uczuła dla przewodniczącej gorącą wdzięczność, jak w pierwszy dzień przybycia do pensjonatu. Misia miała przybyć do Jasminówki następnego dnia, a przez pierwszy tydzień postanowiono zosta- 137 wić jej dotychczasową nianię, dopóki dziecko nie przyzwyczai się do nowego otoczenia. Dzień przyjazdu Misi był zarazem ostatnim dniem ferii świątecznych, a Hesia zbudziwszy się wcześniej niż zazwyczaj, rozmyślała, co by to przygotować dla małego ukochanego gościa. Myśl, że odtąd będzie już stale przebywać z siostrzyczką, bardzo korzystnie wpłynęła na usposobienie Hesi: stała się znacznie lepsza i łagodniejsza. Ostatecznie musiała sobie powiedzieć, że szkoła jest zupełnie przyjemnym miejscem pobytu. Regularny tryb życia rozbudził w niej poczucie obowiązkowości, a obcowanie z koleżankami kształtowało stopniowo jej charakter. Obdarzona żywą inteligencją zdobyła sobie uznanie nauczycielek i koleżanek, co podniecało jeszcze jej ambicję. A jednak spokój i harmonia, będące do niedawna udziałem Jaśmi-nówki, zostały zakłócone od przybycia Hesi. Jej niechęć do Andzi wprowadzała do szkoły rozmaite niesnaski, w niej samej wyrabiając zaciętość i upór. Dziś jednak, oczekując przybycia Misi, czuła się tak szczęśliwa, że do nikogo nie mogłaby żywić żalu. Postanowiła w duchu, że ze względu na Misiunię, musi odtąd być bardzo dobra i uprzejma, by siostrzyczka widziała w niej wszystko, co najlepsze. Gdyby Misia, instynktem dziecka, wyczuła w niej coś złego, byłoby to dla niej męką i karą najsroższą. Hesia była bardzo dumna z przyjaźni Dory Rus-sel. Bo istotnie rzadko się zdarzało, by uczennica pierwszej klasy obcowała bliżej z trzecioklasistką; nic też dziwnego, że Hesi zawróciło się w głowie od 138 tego zaszczytu. Lepsza jej natura i szlachetniejsze jej porywy ponosiły wprawdzie uszczerbek, gdyż Dora była samolubna i płytka, lecz z tego Hesia nie zdawała sobie sprawy. Dzisiejszego ranka, czując potrzebę podzielenia się swym szczęściem, wprost od pani Willis pobiegła do Dory. -Misia przyjeżdża! - zawołała już od drzwi, a twarz jej promieniała szczęściem. Dora rozmawiała w tej chwili ze starszą panienką, także pierwszoklasistką i niezbyt była zadowolona z tej przerwy. Mrużąc tedy oczy, jak to zwykła czynić niekiedy, dla dodania sobie godności, spytała ozięble, przewlekając słowa: - Któż to jest? Hesia osłupiała. Tak często opowiadała Dorze 0 ukochanej siostrzyczce, a ona słuchała z pozornym zainteresowaniem i sympatią. A teraz nie wie nagle, kto to jest Misia? - Moja siostrzyczka, naturalnie! - zawołała żywo. - Tyle razy ci o niej mówiłam... Nie cieszysz się, że przyjeżdża? - Nie, moje dziecko, wcale mnie to nie zachwyca. 1 jeśli chcesz zachować moją przyjaźń, to musisz trzymać ode mnie z dala tę małą mysz, bo ja nie znoszę dzieci. Hesia wyszła z sercem wezbranym goryczą. Zamykając drzwi, usłyszała szyderczy śmiech obydwu starszych dziewcząt i rumieniec oburzenia wystąpił na jej twarz. Inne dziewczęta jednak podzielały radość Hesi, 139 a nawet Zuzia Drummond okazywała żywe zainteresowanie. - Przyznaj sama - mówiła do niej - że jestem bajecznie dobrą istotą. Każda inna byłaby nie wiem jak zła, gdyby ją po prostu wyrzucono z pokoju. A wiesz, kto teraz będzie moją współlokatorką? Ta mała osa - Forestówna. Wieczorem przyjechała Misia. Była to śliczna trzyletnia dziewczynka, o ciemnych, żywych oczkach, z rozkosznymi dołeczkami na różowej buzi. Miała wszystkie nawyki rozpieszczonego dzieciaka, a lęk czy onieśmielenie były czymś zgoła jej nieznanym. Napieściwszy się do woli z Hesią, ciekawie przyglądała się innym pensjonarkom, od razu zawierając z nimi znajomość. Wdziękiem swym i czarów -nym szczebiotym dziecięcym podbiła wszystkie serca, tym bardziej, że była najmłodszą z mieszkanek Jaśminówki i wolno jej było bez ograniczeń korzystać jeszcze z przywilejów dziecka. Hesia nie spuszczała jej z kolan, pieszcząc i zabawiając swą dawno niewidzianą pieszczotkę. - Misia tyż jubi - raz po raz powtarzało dziecko, w najwyższy zachwyt wprawiając Hesię. Wśród tych obopólnych pieszczot, Andzia Forest zwykłym swym tanecznym krokiem wbiegła na salę zabaw. Ona jedna spośród wszystkich trzeciokla-sistek, nie zwróciła dotąd uwagi na nową mieszkankę Jaśminówki. I teraz przebiegła obok obu sióstr i usiadła na podłodze w zwykłym swym kącie, by bawić się z malutkimi. Tym razem uczyła je gry w diabolo, a każdy jej ruch, niezmiernie zręczny, 140 wywoływał okrzyki radości wśród grupki jej małych wielbicielek. Hesia odwrócona od niej, cała była zajęta Misia. Gładziła jej jedwabiste loczki, co chwila odkrywając nowy czar w ukochanej siostrzyczce i wskazując go otaczającym ją koleżankom. - Patrzcie, jakie ona ma śliczne dołeczki, gdy się uśmiecha. A te oczka, takie śliczne i mądre i kochane. No, ptaszyno, spójrz jeszcze raz na Hesię. Misia jednak od wejścia Andzi okazywała coraz większe roztargnienie. Gra w diabolo przykuła jej uwagę do tego stopnia, że nie mogła wprost oderwać oczu od Andzi. - To sićna ziabawka - oświadczyła, szybkie przelotne spojrzenie rzucając na siostrę, po czym znów rozszerzonymi od zachwytu oczkami jęła się przyglądać Andzi, wykonującej ruchy coraz szybsze i zręczniejsze. Andzia, posłyszawszy uwagi małej, rzuciła jej spojrzenie figlarne, wabiące, jakiemu żadne dziecko nie zdołało się oprzeć. Znała ona doskonale tę swoją władzę nad dziećmi i w tej chwili postanowiła z niej skorzystać. Misia zaczęła się niecierpliwić na kolanach Hesi. - To sićna panienka i sićna ziabawka - rzekła. -Misia chcie widzieć. I w okamgnieniu, zanim Hesia zdołała przeszkodzić, podbiegła do grupy malutkich i uklęknąwszy koło Andzi, z płonącymi oczkami przyglądała się grze w diabolo. - Ona i ją oczaruje, zobaczysz, Hesiu! - złośliwie 141 zauważyła jedna z trzecioklasistek. - Niedługo będzie ją bardziej lubić niż ciebie. Przecież wszystkie dzieci przepadają za nią. - O, z Misiunią się jej nie uda! - odparła Hesia tonem wyższości, jakkolwiek serce jej ścisnęło się trwogą i zawiścią. Wstała szybko i podeszła do siostrzyczki. - Misiunią śpiąca - musi teraz pójść do łóżeczka. - Nie, nie śpiącia, nie pójdzie. Idź siama. Misia chcie bawić się z sićną panienką. Andzia spojrzała na Hesię. W tej chwili nie miała jeszcze zamiaru zabrać jej serduszka Misi, lecz mimo woli w oczach jej zamigotał błysk triumfu. Hesia nie była w stanie znieść tego spojrzenia. Pochyliła się i ująwszy Misie za rączkę, chciała ją gwałtownie odciągnąć. Dziecko uczepiło się sukni Andzi i stanęło w pozycji obronnej. - Misia nie chcie spać! - zawołała dziewczynka, kurczowo trzymając się Andzi. W tejże chwili Andzia odwróciła diabolo i wstała. - Już się nie będziemy dziś bawić, kochanie. Pocałuj Andzię mocno i idź spać z siostrzyczką. Misia, której buziak skrzywił się już do płaczu, zarzuciła rączki wokół szyi Andzi i serdecznie ją uściskała. - To sićna ziabawka! - powtórzyła raz jeszcze tonem głębokiego przeświadczenia, po ezym podała Hesi pulchną rączkę i wyszła z nią z sali. W sali południowej Zaraz po Wielkanocy rozpoczynała się gorączkowa praca w Jaśminowce. Zbliżał się egzamin roczny i każda z pensjonarek, mająca pewne ambicje, pracowała z wytężeniem, by w dniu roztrzygającym otrzymać jedną z nagród, wyznaczonych przez panią Willis. Od wstąpienia do szkoły, Hesia słyszała, że co dnia prawie omawiano tę ważną chwilę. Niewątpliwie, dzień egzaminu rocznego posiadał dla pensjonarek znaczenie pierwszorzędne. Wprawdzie na półrocznym egzaminie rozdzielono również drobniejsze nagrody, lecz roztrzygającym był jednak egzamin czerwcowy, będący uwieńczeniem pracy całorocznej. Koleżanki, które już od dwóch lub trzech lat przebywały w Jaśminowce, w najżywszych barwach przedstawiały Hesi wzruszenia, przyjemności i rozkosze, związane z tym wielkim dniem. Od rana do wieczora przebywano owego dnia na wolnym powie- źli trzu. Na pięknej polanie rozpięty był olbrzymi namiot, do którego napływała fala gości: rodziców, krewnych i znajomych, mających być świadkami triumfu swych pupilek. Rozumie się, że punktem kulminacyjnym całego dnia było rozdawanie nagród; niemniej były jeszcze inne przyjemności, lecz tym bardziej pożądane dla uczennic mniej zdolnych, nie mogących się przeto ubiegać o nagrody. Wieczorem odbywała się zawsze wielka zabawa, której program zmieniał się co roku, zależnie od pomysłów pensjonarek. Pani Willis pozostawiała im pod tym względem zupełną swobodę, stawiając tylko warunek, by same obmyśliły i wykonały plan zabawy. Jednego roku urządzono więc żywe obrazy, innym razem bal kostiumowy, na którym każda z pensjonarek nosiła kostium przez siebie skomponowany i uszyty. Pani Willis zachęcała swe wychowanki, by co roku obmyśliły i przygotowały coś nowego i zajmującego. Od Wielkanocy począwszy, uczennice trzech najwyższych klas miały dwa wieczory tygodniowo zupełnie wolne, by mogły naradzać się swobodnie nad programem uroczystości. Na ten cel oddawała im pani Willis dużą salę, zwaną południową i tutaj dwa razy tygodniowo odbywały się wieczorne zebrania pensjonarek. Nic też dziwnego, że od ferii wielkanocnych Hesia miała czas ogromnie zajęty. Każdą wolną chwilę poświęcała Misi; niemniej jednak postanowiła ubiegać się o nagrodę, a obrady, toczące się w sali południowej , również ją pociągały. 144 Co się tyczy nagród, to pani Willis miała pod tym względem swój własny plan, różniący się od przepisów, obowiązujących w innych zakładach naukowych. Każda pensjonarka, o ile tylko nie była zupełnie zaniedbana w nauce, mogła się ubiegać o nagrodę, lecz tylko w zakresie jednego przedmiotu szkolnego. Zaraz po Wielkanocy pani Willis ogłaszała, w zakresie których przedmiotów można się ubiegać o nagrodę, a w tydzień później pensjonarki nadsyłały swe odpowiedzi. Tym razem zdarzyło się, że Hesia Thornton i Dora Russel uczyniły ten sam wybór, postanowiwszy ubiegać się o nagrodę za opracowania angielskie. Za tę pracę otrzymywano zawsze najwspanialsze nagrody, a większa część koleżanek była zdumiona odwagą Hesi, tłumacząc ją nieznajomością stosunków. - Niemądra jesteś, Hesiu - mówiły - ubiegając się o tę nagrodę. Musisz wiedzieć, że pani Willis jest pod tym względem najbardziej wymagająca. Powiada zawsze, że takie opracowania szkolne są zazwyczaj nudne i uczennica, nie posiadająca wybitniejszych zdolności, nie powinna się ubiegać o tę nagrodę. Najlepiej zrobisz, jeśli od razu cofniesz propozycję, bo możesz być pewna, że uczenice z wyższych klas władają piękniejszym językiem i ty na pewno zwycięstwa nie odniesiesz. Hesia jednak nie dała się zbić z tropu, zapewniając z uśmiechem, że nic jej nie szkodzi spróbować swych sił. W oznaczonym dniu, gdy dziewczęta podpisały już swe podania, pani Willis weszła do klasy i zwró- 145 ciła się do pensjonarek z krótką przemową. Wyjaśniła w niej, jakie znaczenie winna posiadać dla nich podobna praca konkursowa, dająca możność skupienia i wydobycia najlepszych zdolności. Słowa przewodniczącej, pełne szlachetności i powagi, podnieciły ogólny zapał, który spotęgował się jeszcze, gdy pani Willis zaczęła mówić o opracowaniu angielskim- Oświadczyła, że tym razem nie da tematu do opracowania angielskiego, lecz pozostawia uczennicom zupełną swobodę co do jego wyboru. Usłyszawszy te słowa, Andzia Forest, dotychczas całkiem obojętna i raczej przygnębiona, zerwała się nagle i czerwieniejąc na twarzy, z błyszczącymi oczyma szepnęła pannie Good kilka słów. Nauczycielka potwierdzająco skinęła głową i podchodząc do pani Willis oświadczyła, że Andzia Forest zmieniła zdanie i pragnie się ubiegać o nagrodę za opracowanie angielskie. Pani Willis spojrzała trochę zdumiona, lecz nie rzekłszy ani słowa, wpisała nazwisko Andzi na listę ubiegających się o nagrodę. Andzia zajęła na powrót swe miejsce, rzuciwszy nawet okiem na koleżanki, wprost osłupiałe, że ona, nigdy nie starająca się celować w nauce, nagle, ubiega się o nagrodę. Wieczorem tego dnia, uczennice pierwszych trzech klas zgromadziły się w sali południowej. Dotychczas zbierały się tylko komitety, obradujące imieniu ogółu - dziś dopiero miało się odbyć walne zgromadzenie z udziałem licznych uczestniczek. podzielone na grupki, rozprawiały żywo, snując projekty i plany, by je za minutę odrzucić, jako nie- 146 wykonalne lub mało zajmujące. Nikomu jakoś nie przychodziła do głowy szczęśliwa myśl co do rodzaju zabawy, a od tego przecież należało rozpocząć. Nie wiedząc o co chodzi, na czym w ogóle ma polegać owa zabawa doroczna, nie mogły przystąpić do właściwych obrad. Przyczyną tej bezradności był fakt, że najbardziej pomysłowa z dziewcząt, której w podobnych wypadkach nie zabrakło nigdy fantazji, mianowicie Andzia Forest, tym razem ani jednym słówkiem nie wtrąciła się do ogólnej rozmowy. Cecylka Tymple, siedząca w jej pobliżu, zniecierpliwiona jałowością dotychczasowych projektów, zwróciła się do niej, mówiąc: - Każda z nas wypowiedziała już swe zdanie i zdaje się, że wszystkie nasze pomysły są jednakowo bezwartościowe: natomiast ty jeszcze nie zabrałaś głosu, Andziu. A przecież tak zeszłego roku, jak przed dwoma laty, twój pomysł został przyjęty. Po-dajże nam, kochana, jakąś dobrą radę. W ten sposób wezwana, Andzia podniosła swe duże, ciemne oczy i kolejno zmierzyła spojrzeniem wszystkie obecne. Żadna, z wyjątkiem Cecylki, nie wytrzymała jej spojrzenia. Wtedy wstała i na wpół drwiąco odparła: - Wszystkie te przygotowania wydają mi się robieniem wielkiego hałasu o nic. Tracimy mnóstwo czasu, a nie wiadomo, czy z tego coś wyniknie. W każdym razie ja tu pomocna być nie mogę. Chyba że zechcecie się zabawić w ślepca z czarodziejską latarką, która odkryłaby rzeczy tajne! - To rzekłszy, 147 złożyła szyderczy ukłon i szybko wybiegła z sali. - Nieznośna impertynentka! - zawołała Dora Russel. - Nie rozumiem doprawdy, po co Cecylka chce ją gwałtem wysuwać naprzód, gdy doskonale przecież wie, że żadna z nas nie życzy sobie z nią obcować! - Tak, wiem doskonale, że czynicie wszystko, ??? tylko w waszej mocy, by ją zadręczać! - z mocą i stanowczością odparła Cecylka. - Ani jedna z was nie posłuchała wyraźnego rozkazu pani Willis, by An-dzię uważać za niewinną. Wbrew zakazowi przełożonej , obchodzicie się z nią jak z winowajczynią, zatruwając życie biednej dziewczynie. To obrzydliwe i niesprawiedliwe! - Ach, Boże! Ona wcale nie czyni wrażenia biednej ! - odezwała się inna pierwszoklasistka. - Jest tak samo harda i wyzywająca, jak dawniej. - Z czyjegoś zachowania się nie można wnosić, co się dzieje w jego duszy! - odparła Cecylka, blednąc z oburzenia. - A najgorsze ze wszystkiego to, że nie śmiejąc wystąpić otwarcie przeciw Andzi, łamiecie jednak rozkaz pani Willis, gdyż w waszym przekonaniu jest ona winna! - A ja jestem pewna, że w głębi duszy pani Willis również uważa ją za winną! - odważyła się wtrącić Hesia. Uwagę tę większość dziewcząt przyjęła z uśmiechem. Wobec tego Cecylka, blada jak opłatek, opadła na krzesło i zaprzestała dalszej obrony nieobecnej przyjaciółki. - W każdym razie - odezwała się Mary Conway, 148 pierwszoklasistka, zażywająca w szkole ogólnego gzacunku - złożyło się bardzo niefortunnie, że właśnie teraz jesteśmy pozbawione pomocy Andzi Fo-rest, która niewątpliwie jest najbardziej pomysłowa z nas wszystkich. Co do mnie, to nie rozumiem, dlaczego my mamy być jej sędziami i tyle czasu tracić na roztrząsania, czy jest winna, czy nie. Skoro pani Willis i pastor uznali ją za niewinną, to sprawa ta powinna być dla nas załatwiona. Zamiast męczyć biedaczkę ciągłymi podejrzeniami, powinnyśmy raczej zapewnić sobie jej pomoc. Zdaje się, że bez niej nie wymyślimy nic oryginalnego. W każdym razie spróbujmy. Niech każda z obecnych poda swój projekt, nad którym następnie rozpocznie się głosowanie. Wezwanie Mary odniosło skutek. Po długich dyskusjach postanowiono odegrać dwie jednoaktówki i od razu przystąpiono do wybrania komitetu wykonawczego. Co do obsady poszczególnych ról, miały się odbyć narady na następnym posiedzeniu. W skład komitetu weszła Dora Russel, Mary Conway, Hesia Thornton, Cecylka Tempie i jeszcze dwie drugoklasistki. Wyborem komitetu zakończono posiedzenie, ogółem dość mdłe i bezowocne. Nie tylko Cecylka, lecz także inne pensjonarki wzdychały po cichu, na wspomnienie posiedzeń zeszłorocznych -gdy Andzia Porest tryskająca humorem i werwą, elektryzowała wszystkich coraz to innym pomysłem swej niewyczerpanej fantazji. XXI Łowczyni serc Wybiegłwszy z sali południowej, Andzia niespodzianie spotkała się oko w oko z panią Willis. - Cóż to, dziecino? - spytała przełożona swym tonem najbardziej serdecznym. - Gdzie biegniesz tak szybko? Ale prawda! Zapomniałam, że chodzi o wielką tajemnicę, bo zapewne ty jesteś jedną z najgorliwszych działaczek z południowej sali. - Me, proszę pani. Właśnie porzuciłam zgromadzenie - odparła Andzia, potrząsając głową i strzepując na twarz gęstwę loczków, jak zwykle czyniła w chwilach rozdrażnienia. -Jak to? Porzuciłaś zgromadzenie? Chyba na chwilę, dla wykonania jakiegoś zlecenia? - Nie. Ja nie biorę udziału w obradach. Czy mi pani pozwoli pójść na chwilę do ogrodu? - Oczywiście, kochanie. Andzia nie spojrzała nawet na panią Willis. Pchnęła ciężkie drzwi, wiodące do kamiennej hali 150 i urwawszy wiszący na gwoździu kapelusz ogrodowy, wybiegła do ogrodu. Miała szalone pragnienie schronienia się w zapomnianym hamaku i wypłakania w samotności swego gorzkiego żalu. Zaledwie jednak przekroczyła furtkę ogrodu, została otoczona przez gromadkę „małych", które właśnie wracały z przechadzki. Szła z nimi panna Da-nesbury, trzymając za rączki dwie najmłodsze dziewczynki. Jedną z nich była Misia Thornton. Zobaczywszy Andzię, zaczęła klaskać w dłonie i podbiegła do niej rozpromieniona. - A gdzie sićna ziabawka? - wołała, czepiając się fartuszka Andzi. - Piosie dać sićną ziabawkę. Misia pociebuje. Andzia pochyliła się nad dziewczynką i zaczęła jej szeptać do ucha, żywo, nalegająco. - Misiunia dostanie śliczną zabawkę, jeśli coś zrobi dla Andzi. Dobrze? Duże oczy dziewczynki spoczęły na twarzy Andzi z wyrazem zaciekawienia. - Misia ziobi, bo chcie ziabawkę. - Więc uściskaj Andzię z całych sił i pocałuj, ale mocno. Misia pisnęła z zachwytu i zarzuciwszy krągłe ramionka na szyję Andzi, zaCzeła ją całować po twarzy, oczach i włosach. - Tak - rzekła po chwili, sapiąC po ciężkiej swej pracy i triumfalnie wodząc po otoczeniu.?- Dobzie ciałowała? - Doskonale, ptaszynko. A czy lubisz troszeczkę? Czy spróbujesz lubić Andzię? 151 - Spióbuje - odparła uroczyście, lecz zanim mogła dać nowy dowód swej miłości, panna Danesbury ujęła ją za rączkę, ciągnąc ze sobą do domu. Teraz dopiero Misiunia poczuła, że na krągłej, pyzatej buzi ma coś wilgotnego. Otarła rączką chłodną kropelkę, nie domyślając się, że była to łza Andzi Forest. Po odejściu małych, Andzia powoli, ze zwieszoną głową, zdążała w kierunku hamaku. Słońce właśnie zachodziło, ostatnie blaski zsyłając na ziemię, lecz w powietrzu było już czuć dotkliwy chłód. W samej tylko sukience, bez żadnego cieplejszego okrycia, Andzia drżała lekko od zimna i straciła chęć ułożenia się w hamaku. Pierwszy żal, który pragnęła wypłakać w samotności, ukoiły pieszczoty Misiuni - nie czuła się już w tej chwili tak całkiem opuszczona i biedna. A w zbolałym jej sercu zrodziła się nagle myśl niebezpieczna, do rozpalonej główki wśliznęła się pokusa, która w przyszłości miała spowodować wiele złego. Oto kochając Misie, postanowiła nagle zdobyć dla siebie serce dziewczynki, zabrać je Hesi i w ten sposób zemścić się na swej przeciwniczce. Wiedziała dobrze, że tym sposobem dotknie Hesię najboleśniej, że pozbawi ją tego, co było dla niej najdroż-szem na świecie. Pokusa ta ogarnęła ją nagle, a Andzia wiedziała, że z łatwością zdoła wykonać swe postanowienie. Wszystkie dzieci lgnęły do niej od dawna, a jeśli zada sobie trochę trudu, to całkowicie zdobędzie dla siebie przywiązanie Misi. Och, tylko w ten sposób 152 upokorzy Hesię i odpłaci jej za wszystkie swe cierpienia! Tak, przyjdzie dzień, kiedy ta niedobra, bezlitosna dziewczyna pożałuje swej bezwzględności i przyjdzie do niej pierwsza i błagać ją będzie, by jej przywróciła serce siostrzyczki... Och, chwila ta będzie dla niej chwilą triumfu i odwetu za wszystkie krzywdy i upokorzenia, które rozpoczęły się z chwilą przybycia Hesi do Jaśminówki. Powziąwszy to postanowienie, uspokoiła się nieco, jakby do jej zbolałego serca wsączono kojący balsam. Na jedną chwilę opanowały ją jeszcze pewne wątpliwości; lepszy głos jej sumienia ostrzegał ją, że podejmuje coś okrutnego i nieszlachetnego. Równocześnie jednak chęć zemsty szeptała, że Hesia prześladowała ją od chwili swego przyjazdu, niesprawiedliwie, bez powodu i że należy się jej kara. Zajęta tymi myślami, biegła coraz szybciej, umacniając się w swym postanowieniu. Raz po raz budziły się w niej wahania i już chciała porzucić plan zemsty, lecz wspomnienie Hesi, jej urągliwe spojrzenia, jakie rzucała na nią przed chwilą w południowej sali, umacniały ją w raz powziętym postanowieniu. Od przybycia tej niedobrej dziewczyny rozpoczęły się jej cierpienia - słuszną jest przeto rzeczą, by i ona poznała czym jest troska i ból serdeczny. XXII Koło ruin zamczyska Skupiwszy myśli wokół; planu zemsty na Hesi, Andzia przestała zupełnie łamać sobie głowę nad Dorą. Uważała bowiem Hesię za nieprzyjaciółkę gorszą i niebezpieczniejszą. Hesia należała do jej klasy, była jej rówieśnicą i gdyby nie uprzedzenie jej i niechęć od pierwszej chwili, powinna by być jej przyjaciółką. Dora natomiast, jako pierwszoklasist-ka, do niedawna nie zwracała na nią uwagi i mogła w dalszym ciągu pozostać dla niej obca. Toteż myśl o zemście krążyła tylko koło Hesi, a im dłużej Andzia rozmyślała nad swym planem, tym większe odczuwała zadowolenie i satysfakcję. Od przyjazdu Misi, Andzia musiała dzielić sypialnię z Zuzią Drummond. Pewnego wieczora zdumiała się, że ta flegmatyczna dziewczyna, niczym nie przejmująca się głębiej, nagle wybuchnęła gwałtowną tyradą przeciw Hesi i Dorze. Powód był ten, że Dora odezwała się do Zuzi w sposób tak lekceważą- 154 ??, iż nawet ona, zawsze senna i apatyczna, zawrzała gniewem. Wiedząc zaś, że Andzia również ma urazę do tej zarozumiałej panny, zaproponowała jej, by wspólnie obmyśliły odwet. Andzia spojrzała na nią i wzruszywszy ramionami, odparła: - Tylko nie licz na mnie, bo w żadnych twoich spiskach udziału brać nie będę. I bez tego mam życie dostatecznie zatrute. Zuzia zaczerwieniła się powyżej uszu i mruknęła: - Myślałam, że nienawidzisz Hesi i Dory, do czego masz przecież powód dostateczny, a wspólnymi siłami łatwiej zdołałybyśmy je upokorzyć. No, przyznaj się, że ich nienawidzisz. Andzia milczała. - Prawda, że ich nienawidzisz? - uporczywie nalegała Zuzia. - Najlepiej będzie, jeśli przestaniesz się troszczyć o cudze uczucia - odparła Andzia. - A teraz bądź tak dobra i zostaw mnie w spokoju, bo jestem śpiąca. W ten sposób zmuszona do milczenia, Zuzia odwróciła się do ściany i szybko przeniosła się w błogą krainę marzeń, o czym świadczyło jej chrapanie. Nauka jednak nie poszła w las, gdyż od owego wieczora z pewnym respektem i obawą zaczęła odnosić się do Andzi, którą przedtem uważała za trzpiotkę i roztrzepaną, skłonną do wszystkiego, co pachnie tylko psotą lub awanturą. W owym czasie Hesia była bardzo zajęta, bardzo zadowolona i szczęśliwa bardziej niż kiedykolwiek. 155 Obecność i przywiązanie Misi zaspakajało uczuciową stronę jej istoty, gdy umysł jej był całkowicie pochłonięty przygotowaniem do egzaminu. Napięła całą ambicję, by zdobyć nagrodę za opracowanie angielskie i z ogromną wytrwałością zdążała do celu. W tym wypadku niewiele ją obchodziło, że współzawodniczy z Dorą i z przyjemnością byłaby ją pozbawiła nagrody. Bo w ogóle całe jej przywiązanie do tej starszej koleżanki było raczej oparte na próżności: schlebiało jej po prostu, że pierwszo-klasistka uznaje ją za godną towarzyszkę. Przez dłuższy czas zastanawiała się nad wyborem tematu, aż na koniec, po długim namyśle, postanowiła skreślić szkic historyczny na tle ostatnich chwil Marii Antoniny. Do pracy tej musiała przeczytać mnóstwo książek, nie objętych biblioteką szkolną W podobnych wypadkach jednak, pani Willis zosta wiała uczenicom do dyspozycji swój księgozbió prywatny, a Hesia korzystając z tego przywileju, większą część wolnego czasu spędzała teraz w gabinecie przełożonej. Dwa wieczory tygodniowo przeznaczone były na próby teatralne, a ponieważ Hesia w pierwszej z jednoaktówek miała odegrać główną rolę, więc przygotowania te również zajmowały jej dość czasu. W ten sposób miała dni tak wypełnione, że trudno jej było znaleźć wolną chwilę dla Misi. Wieczorem jednak, przed udaniem się na spoczynek, wynagradzała sobie ten brak czasu i długo, długo klęczała koło śpiącej już dziewczynki, wpatrując się w nią z bezgraniczną miłością. W owych chwilach budziły się w duszy Hesi naj 156 szlachetniejsze porywy i uczucia. Zapomniała o drobnych niechęciach i urazach, nawet ambicje szkolne wydawały sią jej czymś drobnym i mało-znaczącym wobec głębokiego uczucia dla siostrzyczki, wypełniającego całą jej istotę. W chwilach takich zdolna była do czynów pięknych, wolnych od wszelkiego egoizmu. Gdyby w jednej z tych chwil, Andzia mogła zajrzeć w głąb jej duszy, przekonałaby się, że duma, upór i złośliwość były tylko wierzchnią powłoką, pod którą kryły się uczucia szlachetniejsze. Gdy u kołyski Misi, Hesia odmawiała swe wieczorne modły, serce jej bardziej było wzruszone niż pod wpływem najpiękniejszego kazania pastora. Dziecko to było dla niej jakby bezpośrednim głosem nieba. Pochłonięta w ostatnich czasach mnóstwem różnorodnych zajęć, Hesia nie zdawała sobie jednak sprawy, że w Misi dokonała się zmiana drobna, prawie niedostrzegalna. Rano, śpiesząc do kaplicy, następnie do klasy, niewiele mogła zwracać uwagę na szczebiot siostrzyczki, popołudnia miała tak zajęte, że chcąc nie chcąc musiała poprzestawać na przyjemności oglądania Misi z oddali. Widząc, że bawi się z innymi dzieciakami, była zadowolona, pocieszając się, że w pierwszej wolnej chwili znów zabierze Mi-siunię dla siebie, wyłącznie dla siebie. Pewnego dnia, a było to w końcu maja, cały pensjonat ruszyć miał do ruin zamczyska. Była to miejscowość, oddalona o cztery kilometry od Jaśminów-ki, wśród pięknego, zacisznego lasu. Pensjonarki, pracując z wytężeniem pod koniec roku szkolnego, z utęsknieniem wyglądały tej wycieczki - cała Ja- 157 śminówka była radośnie podniecona. Po wcześniej niż zwykle spożytym obiedzie, wszystkie mieszkanki pensjonatu miały wyjechać omnibusami na miejsce oznaczone jako punkt zborny Była nim rozkoszna polanka leśna w bezpośredniem sąsiedztwie ruin zamczyska. Pani Willis zaprosiła też obydwie panny Bruce, by wzięły udział we wspólnej wycieczce, na którą miano wyruszyć punktualnie o godzinie drugiej . Pogoda była cudna, powietrze ciepłe i przesycone wonią rozkwitłych drzew i kwiatów; pani Willis zezwoliła przeto, by także małe dziewczynki, nie wyłączając Misiuni, ruszyły na wycieczkę. Może żadna z pensjonarek nie wyczekiwała tego dnia z takim upragnieniem, jak Hesia. Praca ostatnich tygodni wyczerpała ją trochę: postanowiła też korzystać jak najlepiej z dnia wypoczynku. Zapomni o swym opracowaniu angielskim, wypłoszy wszystkie myśli o Marii Antoninie, ani na sekundę nie pomyśli o swej roli w jednoaktówce, a odda się jedynie i wyłącznie zabawie, przyjemności - w towarzystwie ukochanej siostrzyczki. Wyobrażała sobie zachwyt Misiuni, gdy po dłuższym czasie znów znajdzie się ze „swoją" Hesią, serce jej skakało z radości na myśl o rozkosznym szczebiocie i radosnych wykrzyknikach małej pieszczotki. Tak, całe popołudnie spędzi wyłącznie z Misiunią; pozwoli jej jeździć na sobie jak na koniku, będzie z nią biegać, skakać, uganiać się po polance. Ubierając się rano, zdążyła rzucić Misiuni kilka słów o czekającej ją przyjemności. - Zapalimy ogień na polance i zawiesimy nad nim 158 kociołek i ugotujemy herbatki - takiej dobrej, słodziutkiej herbatki. Prawda, że to będzie ślicznie? Misia zaczęła klaskać w rączki. - A pajasiojke weźmie Misia, jakby spad deścik? A sićne ziabaweć-kityź? Hesia uściskała ją gorąco. - Och, ty małe, złote kociątko! Zabierzemy wszystko, wszystko i będziemy się bawić aż do wieczora. Całe popołudnie dziecko będzie ze swoją Hesią- dobrze? - Dobzie! - z przekonaniem odparła malutka. -Dziecko będzie ze swoją Hesią i ze swoją Andzią. Hesia nie dosłyszała już ostatnich słów, gdyż dzwonek wzywał do kaplicy. Co prędzej też wybiegła na korytarz, aby się nie spóźnić. Podczas obiadu, pensjonarki umawiały się ze sobą jak się zgrupują w pojedynczych omnibusach, omawiając też program zabaw w lesie. Cała sala jadalna rozbrzmiewała śmiechem i radosnym gwarem. - Panna Danesbury pojedzie osobnym omnibusem z malutkimi - oświadczyła panna Good. - Pani Willis poleciła, by wszystkie dzieci pozostawały pod jej opieką. - Och, proszę pani - nagle odezwała się Hesia -ja tak bardzo proszę, by Misia pojechała ze mną. Już jej to przyrzekłam rano i tak się cieszyła... Niech mi pani pozwoli ją zabrać - będę nad nią czuwać bezustannie. Proszę, bardzo proszę! Panna Good przyzwalająco skinęła głową, a Hesia, w najlepszym już humorze, dokończyła obiadu. Natychmiast po obiedzie pensjonarki rozbiegły 159 się do swych pokojów, by się przebrać i przygotować do drogi. Hesia uśmiechając się do siebie, wyjmowała z szafy garderobę Misi - białą, plisowaną sukie-neczkę, białe trzewiczki, nowy kapelusik i parasolkę, stanowiącą dumę malutkiej. O tak, jej pieszczotka musi być najładniejsza i najlepiej ubrana. - Och, Boże, czy mu panna Danesbury jeszcze jej nie przyprowadza! Kiedy ja ją zdążę przebrać! - rzekła do siebie niespokojnie, a usłyszawszy turkot zajeżdżających omnibusów, podbiegła do dzwonka i niecierpliwie nacisnęła guzik. Za chwilę zjawiła się pokojówka. - Czy Alicja nie wie, gdzie jest Misiunia? Mamy razem pojechać na wycieczkę, a muszę ją wpierw przebrać. Alicja spojrzała na nią zdumiona. - Jak to? Panienka nie wie, że siostrzyczka już pojechała? - Alicja się chyba myli... Panna Good zgodziła się przecież, by pojechała ze mną. - Tego ja nie wiem, proszę panienki. Widziałam tylko, że panna Forest zbiegła z nią ze schodów i obie wsiadły do omnibusu, wraz z panną Danesbury i wszystkimi dziećmi. Hesia zdrętwiała; twarz jej stała się nagle szara, a oczy zaszły mgłą. Przez parę sekund niezdolna była wykrztusić słowa; dopiero głosy koleżanek, wołających ją już z podwórza, przywiodły ją do opamiętania. Chłodnym, spokojnym tonem rzekła: - Dziękuję Alicji: widocznie zaszło nieporozumienie. Szybko wsunęła na powrót do szafy strój przygo- 160 towany dla Misi, a także biały szeroki kapelusz, który miała sama włożyć dziś po raz pierwszy. W starym, podniszczonym już kapeluszu, nie poprawiwszy nawet włosów, powoli schodziła ze schodów, straciwszy nagle całą ochotę do wycieczki. Sama nie wiedziała, kiedy i jak znalazła się w omnibusie, obok Cecylki Tempie i kilku innych koleżanek, z którymi najbliżej obcowała. W tej chwili jednak nie mogła wziąć udziału w rozmowie i tylko od czasu do czasu wysilała się na przymusowy uśmiech. Czuła się zraniona, dotknięta najboleśniej, lecz przede wszyst-kiem chodziło jej teraz o to, by bystre oczy koleżanek nie dostrzegły, że jest zazdrosna o Andzię. -Jak to! - zawołała nagle jedna z dziewcząt. -Przecież miałaś zabrać ze sobą tę śliczną pieszczot-kę. Czyżby została w domu? - Misia pojechała już przed chwilą z malutkimi -odparła Hesia możliwie najspokojniej, jakkolwiek łzy ściskały jej krtań. Na twarz jej wystąpił też lekki rumieniec, zdradzający wzburzenie wewnętrzne. Wtem odezwała się zaspana Zuzia: - Widziałam, jak Andzia Forest zbiegła z Misia ze schodów. Malutka trzymała ją oburącz za szyję i obydwie śmiały się ogromnie. Możesz być spokojna Hesiu; siostrzyczka zdaje się ogromnie przywiązana do Andzi. - Jestem spokojna - chłodno odparła Hesia. - Ale patrzcie tylko: jaka to śliczna aleja. - Przecież Andzia słyszała, że panna Good pozwoliła ci zabrać Misiunię! - wtrąciła inna koleżanka. - Wszystkie słyszałyśmy, jak ją o to prosiłaś 161 i doprawdy, ja nigdy jeszcze nie widziałam cię tak uradowaną, jak wówczas, gdy panna Good pozwoliła ci zabrać siostrzyczkę. Niepodobna, by Andzia tego nie słyszała! - Najważniejsze jednak, że Misia dobrze się bawi! - wykrztusiła Hesia. Cecylka odgadując, co się dzieje w jej sercu, odwróciła szybko temat rozmowy, a Hesia pragnąc zagłuszyć swój ból i okazać się obojętna, mówiła coraz głośniej, raz po raz wybuchając śmiechem. Ta wymuszona radość nie zdołała jednak zmylić Cecylki. Zauważyła ona, że przybywszy na plac zborny koło ruin zamku, Hesia szybko rozejrzała się dookoła, po czym twarz jej pobladła raptownie, a usta zacisnęły się boleśnie. Dla tkliwego serca Cecylki było to wystarczające, by jej samej zamącić radość. W okamgnieniu zerwała się z trawnika, na który rzuciła się przed chwilą z okrzykiem rozkoszy i podbiegła do Hesi. - Przede wszystkim musimy teraz odszukać Mi-siunię. Biedactwo, musi się pewnie rozglądać za tobą. No, daj rękę, pobiegniemy szybko ku polance. Hesia ujęła wyciągniętą rękę, lecz nagle się rozmyśliła. - Jestem j akoś zmęczona i nie chce mi się biegać. Zresztą Misiunia jest pod opieką panny Danesbury i pewnie się dobrze bawi ze swymi rówieśnicami. Cecylka nic nie odpowiedziała, lecz sama poszła szukać małych. U wylotu ścieżki przystanęła nagle i stanąwszy na pniu ściętego drzewa, złożyła rękę w trąbkę i zawołała Hesię. Ta podeszła z wolna jak- 162 by się ociągając, lecz Cecylka nie zważając na to, zeskoczyła z pnia i pociągnęła ją za sobą w kierunku polanki. - Biegnijmy szybciej! - przynaglała. - Taki śliczny widok. O jakieś dwadzieścia sążni od ścieżki, pośrodku rozkosznej polanki, znajdowała się grupa dzieciaków. Panna Danesbury siedziała opodal na pniu, z książką w ręku, a dzieciaki, przybrane w leśne kwiaty, tańczyły w kółeczko, powiewając dużymi liśćmi paproci. Pośrodku grupki, skupiając na sobie uwagę ogólną, tańczyła Andzia, mając na głowie olbrzymi wieniec z białych anemonów. Na ramionach jej siedziała Misiunia, również w wieńcu na główce, oburącz obejmując szyję Andzi, która trzymała ją znów za nóżki. Misia rozbawiona wydawała raz po raz okrzyki radości, a Andzia przyśpiewując sobie, z niezrównanym wdziękiem wykonywała jakiś fantastyczny taniec, czyniący wrażenie ślicznej rusałki. Dzieci biegały dookoła niej, a ona podchodząc to znów cofając się, wirując i przystając na przemian, śpiewała ku ich nieopisanej radości, jedną piosenkę po drugiej. Gdy Cecylka i Hesia zbliżyły się do polanki, cała gromada powtarzała chóralnie: „A to komar z dęba spadł, Złamał sobie w krzyżu gnat". Srebrzysty głos Andzi górował nad głosikami dzieciaków, lecz w tej chwili zagłuszył go piskliwy wykrzyknik Misiuni: 163 - Aje Misia nie chcie złamać gnat! Andzia mocno tsima Misie - piawda? Cała gromadka wybuchnęła śmiechem. Klaszcząc w rączęta, dzieciaki posyłały najmłodszej swej towarzyszce pocałunki powietrzne. - Jakież to śliczne, nieprawdaż? A Andzia w tym wieńcu kwiatów wygląda jak boginka leśna! - zawołała Cecylka, zwracając się do Hesi. Na twarzy towarzyszki nie wyczytała jednak zachwytu, lecz coś zgoła odmiennego. Cecylka zmartwiała, widząc jej twarz bladą jak płótno, a w oczach błyski gniewu, czy nieposkromionej zawiści. W tejże chwili z gardła jej wyrwał się okrzyk zduszony, ostry: - Uważaj na nią! Jak możesz dla swojej zabawy w ten sposób narażać dziecko! Ona spadnie, zobaczysz, że spadnie! Uważaj! Ostry głos Hesi przeraził rozbawione dzieciaki, które w okamgnieniu ucichły i przystanęły. Andzia postąpiła jeszcze jeden kroki cichutko już zakończyła rozpoczętą piosenkę: „Złamał sobie w krzyżu gnat..." gdy nagle rozległ się krzyk rozdzierający, a Misia nie wiadomo jakim sposobem znalazła się na ziemi. W jednej sekundzie Hesia stanęła wśród rozbawionej przed chwilą grupy: -Nie dotykaj jej! - krzyknęła, gdy Andzia pochyliwszy się nad Misia usiłowała ją udźwignąć. Ogłuszone nagłym upadkiem, a może i bólem, dziecko leżało z przymkniętymi oczkami, nieruchome! 164 - Nie dotykaj jej! - powtórnie krzyknęła Hesia. -Ani się waż! Umyślnie to zrobiłaś, aby mi dokuczyć! - Jesteś niedobra i niesprawiedliwa! - Zdławionym od łez głosem odparła Andzia. - Nic by się jej nie stało, gdybyś jej nie przestraszyła, krzyknąwszy z nienacka, gdyśmy tańczyły. Hesia nie zdołała nawet odpowiedzieć. Usiadła na trawniku, trzymając na kolanach nieprzytomną dziecinę, w wieńcu białych anemonów na ciemnych loczkach. Przerażenie odjęło jej w pierwszej chwili mowę; w niedoświadczeniu swym sądziła bowiem, że Misia już nie żyje. Ze wszystkich obecnych, jedna tylko Cecylka zachowała przytomność umysłu. Na pierwszą wieść o wypadku, skoczyła do strumyka i umoczywszy chusteczkę, przyłożyła ją teraz do skroni Misiuni, która widocznie uczuła ulgę, gdyż westchnęła głęboko i otworzyła swe duże, ciemne oczy. - Sądzę, że to nic poważnego - rzekła panna Da-nesbury, badając puls dziecka. - W każdym razie jednak, lepiej będzie wrócić z nią zaraz do domu. Ce-cylko, moja droga, czy nie mogłabyś sprowadzić tu jednego z omnibusów, czekających na skraju lasu? Kłopot tylko, przy kim zostawić resztę dzieciaków! Gdyby tu była panna Good, to ja natychmiast odjechałabym z Misia do domu. - Ja jadę z Misia - ochrypłym głosem oświadczyła Hesia, wrogim spojrzeniem obrzucając Andzię. - To się rozumie; któżby cię w tej chwili rozłączał z siostrzyczką - łagodząco odparła nauczycielka. - Gdyby pani pozwoliła - nieśmiało odezwała się 165 Andzia, niemniej blada i przerażona od Hesi - to ja mogłabym odprowadzić dzieci do panny Good. Proszę mi je powierzyć! - dodała błagalnie z oczyma pełnymi łez. Panna Denesbury spojrzała na nią ze współczuciem. - Dziękuję ci, kochanie. Oczywiście, że ty najlepiej potrafisz się zająć dziećmi. Zbierz je więc i powoli, tą ścieżką, zaprowadź pod dąb, gdzie zaczekacie na pannę Good. Andzia przyskoczyła do nauczycielki i zarzuciwszy jej ręce na szyję, namiętnie zaczęła całować ją p rękach. - Och, jak ja panią kocham! Jak pani dziękuję z zaufanie, droga, kochana pani! - szeptała, tłumią łzy. Następnie odwróciła się spiesznie i zwoławsz dzieci, z całą gromadką ruszyła w głąb lasu. XXIII „Złamał sobie w krzyżu gnat" Chwilowe omdlenie Misi minęło podczas jazdy powrotnej. Zupełnie odzyskała humor; szczebiotała jak zwykle, policzki jej płonęły rumieńcami, a oczka błyszczały. Hesia z uczuciem ulgi zwróciła się do panny Danesbury. - Przecież z nią jest już całkiem dobrze, prawda? - spytała. - Och, jak ja się przeraziłam! Co za szczęście, że nie stało się jej nic złego... Panna Danesbury chciała wziąć Misie na kolana, by nieznacznie zbadać jej puls, lecz dziecko tuliło się do Hesi, nie chcąc się z nią rozłączyć. Odparła więc wymijająco: - Musisz ją dobrze osłonić parasolką, by słońce nie padało jej na główkę. O tak, teraz będzie lepiej. Skoro tylko wrócimy do domu, zaraz ją położę. Dałby Bóg, by to przeszło bez śladu - nie zaszkodzi jednak ostrożność. Słowa, a bardziej jeszcze ton nauczycielki, gtrwo- 167 żyły Hesię. Nie wiedząc czymu, coraz silniej tuliła siostrzyczkę do serca, jakby w ten sposób mogła oddalić od niej wszelkie zło. Pod koniec jazdy Misia przestała szczebiotać i niezadługo zapadła w głęboki sen. Twarz nauczycielki stawała się coraz bardziej posępna. Gdy omnibus zatrzymał się przed Jaśminów-ką, ostrożnie wzięła śpiące dziecko z kolan Hesi i zaniosła je do łóżeczka. Teraz dopiero, po zetknięciu z chłodną pościelą, Misia otworzyła oczy i zażądała czegoś do picia. Nauczycielka podała jej chłodnego mleka, lecz zaledwie dziewczynka wypiła parę łyków, opadła znów na poduszkę nieprzytomna. - Tego się obawiałam - szepnęła nauczycielka. -Nie sądzę, by to było coś groźnego, lecz lepiej będzie wezwać zaraz lekarza. Podchodziła do dzwonka, gdy Hesia chwytając ją za rękę, szepnęła przerażona: - Czy grozi jej niebezpieczeństwo? W takim razie... ta okropna dziewczyna jest... morderczynią. - Uspokój się, dziecko, chociażby ze względu na siostrzyczkę. Da Bóg, że to minie szybko. W najgorszym wypadku może przebyć kilkudniową gorączkę. Och, ale w tej chwili sobie przypominam, że służba także ma dziś wolne popołudnie. Musisz chyba ty sama pojechać po lekarza. Omnibus czeka jeszcze u bramy. Pobiegnij szybko i powiedz furmanowi, by cię zawiózł na ulicę Nową nr 10. Jeśli się pośpieszysz, to zastaniesz jeszcze lekarza w domu, bo dopiero o czwartej wychodzi do swych chorych. Hesia rzuciła spojrzenie pełne lęku na Misie, która znów miała oczka przymknięte. 168 - Nie odstąpię jej ani na sekundę - uspokajająco rzekła nauczycielka. - Możesz być całkiem spokojna. Ale teraz śpiesz po lekarza. Hesia zerwała z wieszaka kapelusz i zbiegła ze schodów. W minutę później, woźnica przynaglony prośbami dziewczyny, galopem pędził w kierunku miasteczka Sefton, o pięć kilometrów oddalonego od Jaśminówki. Pozostawszy sama, Hesia uczuła taki śmiertelny strach, że zapomniała nawet o Andzi; ta nienawistna jej dziewczyna zeszła w tej chwili na plan drugi. Wszystkie jej myśli, pragnienia, uczucia skupiły się teraz wokół tego jednego pytania: czy zastanie jeszcze doktora? Gdy omnibus wjeżdżał do miasteczka, ukryła twarz w dłoniach, a z piersi jej wyrwał się krzyk rozpaczy: - O, Boże! Obym go tylko zastała! - W duszy odmawiała modlitwę najgorętszą, by lekarz był jeszcze w domu. Gdy przystanęli przed numerem 10, jakiś pan wsiadał właśnie do oczekującego przed domem powozu. Hesia wiedziona przeczuciem, zapomniała o zwykłej swej nieśmiałości i składając ręce jak do modlitwy, zawołała: - Och, niech pan doktór nie wyjeżdża! Pan doktór musi zaraz pojechać ze mną... Misia zachorowała... - Hę? Panienka do mnie mówi? - odkrzyknął lekarz z powozu. - Ach, domyślam się... Panienka z Jaśminówki? I cóż się tam stało? 169 Wysiadł ze swego powozu i wysłuchawszy szybkiego opowiadania Hesi, rzekł dobrotliwie: - Niech panienka wsiada do mego powozu. Jedziemy! Do Jaśminówki! - rzucił woźnicy i powóz pomknął brukowaną aleją. Wsparta na miękkich poduszkach, Hesia raz po raz wysuwała głowę z wnętrza powozu, czy nie widać już Jaśminówki. Zdawało jej się, że powóz zaledwie posuwa się naprzód, gdy ona pragnęłaby mieć skrzydła, by co prędzej być przy siostrzyczce. W duszy czuła głuchy żal do doktora, który najspokojniej w świecie czytał gazetę, nie troszcząc się o jej zniecierpliwienie. Nagle uczuła na sobie jego spojrzenie. Istotnie, oderwał oczy od gazety i najspokojniej w świecie oświadczył: - Droga do Jaśminówki trwa okrągłe dwadzieścia minut - ni mniej ni więcej. Będziemy na miejscu za, dziesięć minut. Hesia spróbowała się uśmiechnąć, lecz jej się nie udało. Trwoga jej potężniała z każdą chwilą. Odetchnęła dopiero, gdy powóz wjechał w aleję parku, a w minutę później prowadziła już lekarza do swego pokoju. Panna Danesbury usłyszawszy kroki, otworzyła cicho drzwi, wpuściła lekarza, a Hesi poleciła zostać w korytarzu. Och, kiedyż on skończy to badanie, kiedy wyjdzie nareszcie! Gdy drzwi znów się otworzyły, podniosła ku lekarzowi twarz bladą jak opłatek i rozchyliła wargi, lecz nie zdołała wydobyć głosu. Lekarz zrozumiał, co się z nią dzieje i rzekł miękko, ze współczuciem: 170 - Wejdź, dziecko, do pokoju. Nie wolno ci się tak przejmować; inaczej rozchorujesz się sama. Jak to wygląda, całe blade i drżące! Proszę zaraz iść ze mną i wypić kieliszek mocnego wina. -Ale... proszę pana... czy... ona b... bardzo chora? - wykrztusiła z trudem. - Och, ta mała, śliczna pieszczotka? No, trochę się potłukła, ale to minie prędko. - Czy... czy... nie grozi jej niebezpieczeństwo? -Niebezpieczeństwo? Phi! Chyba że panienka sprowadzi na nią chorobę. Bo dziecko musi mieć zupełny spokój, ciszę bezwzględną. Nie wolno go niczym drażnić i niepokoić. Jutro tu znów wpadnę, a mam nadzieję, że za parę dni będzie całkiem dobrze. No, teraz panienka się trochę zaróżowiła. Proszę wypić kieliszek wina i być całkiem spokojną. XXIV Andzia wezwana na pomoc Towarzystwo wycieczkowe dopiero późnym wieczorem wróciło do domu. Nieprzyjemny wypadek z Misia nie popsuł całej zabawy, zwłaszcza, że tylko kilka pensjonarek o nim wiedziało. Tylko pani Wilłis natychmiast wróciła do Jaśminówki i spotkała lekarza, wsiadającego właśnie do powozu. Zapewnił ją, że nie ma nic groźnego, lecz mała musi parę dni pole-żeó. Kilka razy jednak podkreślał, by dziecko miało bezwzględny spokój, by do pokoju nie przychodziły koleżanki i nie powodowały żadnego podniecenia. Pożegnał panią Wilłis, zapewniając raz jeszcze, że o ile to jego polecenie będzie spełnione, Misia za parę dni zupełnie wróci do siebie. Po odjeździe lekarza pani Wilłis weszła do wielkiej sali, gdzie ciągle jeszcze stała Hesia, załzawionymi oczyma ścigając oddalający się powóz lekarza. Przełożona podeszła do niej i objąwszy ją ramieniem, rzekła: 172 - Nie mogę ci wyrazić, kochanie, jak bardzo ci współczuję i jak mi jest przykro. Nie potrzebujesz się jednak trapić, bo lekarz zapewnił mnie, iż za parę dni Misia będzie całkiem zdrowa. - Czy pani naprawdę mi współczuje? - spytała Hesia, badawczo patrząc na panią Wilłis. - To się rozumie, kochanie. Jak możesz wątpić? - W takim razie powinna pani surowo, i to bardzo surowo ukarać tę okropną dziewczynę... Porestównę. - Widzisz, dziecko - poważnie odparła pani Wilłis - najsurowszą karę Andzia już poniosła. Gdybyś widziała twarz Andzi, gdy wracała z wycieczki, nie domagałabyś się kary dla niej, gdyż ona sama ukarała się już najsrożej. - Stronniczość, zawsze stronniczość! - mruknęła Hesia niechętnie, lecz tak cicho, że pani Wilłis nie dosłyszała jej słów. - Czy mogę spędzić wieczór przy Misi? - dodała głośniej. - Dobrze. Każę ci przynieść herbatę do twego pokoju. Panna Danesbury miała spędzić noc przy Misi, a ponieważ Hesia błagała, by ją również pozostawiono przy siostrzyczce, więc wniesiono jeszcze jedno łóżko. Dookoła pokoju Hesi panowała głęboka cisza. Pensjonarkom polecono włożyć pantofle, by odgłos kroków nie dochodził do Misi - żadnego dźwięku, żadnego szeptu nie było słychać w korytarzu. Misiu-nia spała nieprzerwanie, na chwilę tylko otwierając senne oczka, gdy panna Danesbury zmieniała jej zimny okład na główce. O dziewiątej wieczorem, lek- 173 ko zapukano do drzwi, Hesia otworzyła cicho i ujrzała jedną z koleżanek. - Pani Willis poleciła, by dziś nie dzwoniono na pacierze. Posyła mnie więc zapytać, czy pójdziesz do kaplicy. Hesia potrząsnęła głową przecząco. - Nie mogę - szepnęła - powiedz pani, że nie mogę. - Och, jakże mi przykro! Czy Misia tak bardzo chora? - Nie wiem sama. Dobranoc. Hesia zamknęła drzwi i zaczęła się przygotowywać do spoczynku. Złożywszy suknię, narzuciła szlafroczek i uklękła jak zwykle, by odmówić pacierz wieczorny. Okazało się to jednak niewykolnalne, gdyż w piersi jej szalała burza nienawiści i gniewu do Andzi, ani na chwilę nie poozwalająca jej skupić myśli na czym innym. Próbowała modlić się o uzdrowienie Misi i skleiła kilka słów w rodzaju modlitwy błagalnej, lecz były to słowa puste, bez należytego przejęcia, nie mogące dosięgnąć niebios. Wstała z klęczek i cicho wsunęła się do łóżka. Misia niemal do północy była pogrążona we śnie, od czasu do czasu tylko otwierając zamglone gorączką oczka. Hesia, nie mająca pojęcia o chorobie, sądziła, że skoro dziecko śpi, to musi się czuć dobrze. Natomiast panna Danesbury, mimo zapewnienia lekarza, była ciągle niespokojna. Nie okazując jednak Hesi swego lęku, namówiła ją, by się położyła i wypoczęła po przykrych przejściach. Po kilku minutach Hesia zapadła też w zdrowy, głęboki sen. Około północy, gdy w uśpionym domu jedna tyl- 174 ko panna Danesbury czuwała przy chorym dziecku, u Misiuni nastąpiło pogorszenie. Zbudziła się ze snu i z rozszerzonymi gorączką oczyma rozejrzawszy się dokoła, zaczęła płakać gwałtownie i przyzywać do siebie Andzię. - Misia pociebuje Andzi, musi mieć Andzię, musi, musi. Panna Danesbury tuląc ją i gładząc rozpalone rączki, starała się ją uspokoić lecz dziecko z natury despotyczne, a w tej chwili podrażnione nadto chorobą, odpychało nauczycielkę, wołając coraz głośniej : - Pociebuje Andzi, pani bzidka, nie chcie, nie pociebuje pani. Panna Danesbury wyczerpawszy wszystkie sposoby uspokojenia małej, siedziała zrozpaczona i bezradna. Ale płacz dziecka rozbudził Hesię. - Co to jest, proszę pani? - spytała, siadając na łóżku i przecierając oczy. - Misia się obudziła i chce koniecznie Andzi. - Och, to niemożliwe! - szybko rzekła Hesia, a dreszcz przebiegł ją od stóp do głów. - To niemożliwe! Lekarz wyraźnie mi powiedział, by żadna z dziewcząt nie przychodziła do Misi, bo przede wszystkiym potrzeba jej spokoju. - Misia pociebuje Andzi, mojej, mojej Andzi - zajęczała znów Misia. - Proszę, niech mi pani poda szlafroczek, a ja ją już uspokoję - rzuciła Hesia. Wyskoczyła z łóżka i podeszła do siostrzyczki. Gorące wypieki na twarzyczce Misi i błyszczące jej 175 oczy, tak wyraźnie świadczyły o gorączce, że nawet Hesia nie mogła mieć wątpliwości, że nastąpiło pogorszenie. Delikatnie ujęła jedną z rozpalonych rączek i pochyliła się nad Misia, która poznawszy ją, zaczęła szlochać gwałtownie i wyrwawszy rączkę, zakryła sobie twarzyczkę. - Idź pleć, ty bzidka Hesiu! Misia nie pociebuje! Pociebuje mojej, mojej Andzi... Andziasićna, śpiwa, bawi się z Misia. Misia pociebuje Andzi... Hesia oburącz przycisnęła serce, które tłukło się i trzepotało w piersi, jakby pęknąć miało z bólu. Jej pieszczotka, jej ukochanie najwyższe, jej droga jedyna Misiunia, odpycha ją, nie chce na niąpatrzeć, a przyzywa tamtą... tę nienawistną, wstrętną dziewczynę. Połknęła łzy, zalewające jej krtań i klękając kolo łóżeczka, wszelkimi sposobami próbowała uspokoić malutką. Misia jednak zatykając sobie uszy, zaczęła się rzucać na łóżeczku i krzyczeć wniebogłosy: - Pleć, idź pleć! Misia chcie Andzi! Andziu! An-dziu! Andziu! Bidna, chola Misia chcie Andzi! Panna Danesbury dotknęła ramienia Hesi. - Moja droga - rzekła poważnie - trzeba spełnić życzenie dziecka. Misia ma gorączkę, która potęguje się jeszcze przez takie rozdrażnienie. Andzia ma nadzwyczajny dar uspakajania dzieci, a ja już biorę na siebie odpowiedzialność za przekroczenie rozkazu lekarza. W danym wypadku chodzi o to, by dziecko jak najszybciej uspokoić i uśpić. Biegnij, kochanie, po Andzię, by przyszła tu natychmiast. Widzisz, że nie damy sobie rady bez niej. 176 - Jeszcze chwileczkę - szepnęła Hesia głosem złamanym. I pochylając się nad Misia, rzekła: - Idę już po Andzię. Czy Misiunia pocałuje mnie za to? W okamgnieniu dziecko objęło ją za szyję i pocałowało. - Teraz jubi Hesie... Aje psipiowadź Andzię, pięd-ko, piędko... Hesia szybko wybiegła z pokoju bosymi stopami, zaledwie dotykając podłogi, czując zawrót głowy i ciągłe ściskanie koło serca, przebiegła długi korytarz, wiodący do pokoju Andzi i Zuzi. Nacisnęła klamkę i nie troszcząc się, jakie wrażenie zrobi na śpiących koleżankach nagłe jej ukazanie się, nienaturalnym, dziwnie piskliwym głosem zawołała: - Andziu, masz zaraz iść do Misi. - Idę - odparła Andzia, jednym skokiem wstając koło drzwi, całkiem ubrana. - Tyś ubrana! - wykrzyknęła Hesia zdumiona. - Nie rozbierałam się wcale, by być w każdej chwili gotową. Ciągle mi się zdawało, że Misia mnie woła... Wiedziałam, że panna Danesbury po mnie przyśle... - Więc chodź! - twardo rzekła Hesia. - Panna Danesbury mówi, że ty potrafisz Misie uspokoić i uśpić, więc spróbuj. Nie bardzo jednak w to wierzę - dodała z gorzkim uśmiechem. - O, uśpię ją na pewno - miękko odparła Andzia. Na palcach weszły obydwie do pokoju i Andzia zaraz zbliżyła się do łóżeczka. Uklękła na podłodze 177 i swym dziwnie melodyjnym, kojącym głosem szepnęła: - Pieszczotko złota, Andzia przyszła do ciebie. - To dobzie - rzekła malutka z pomrukiem zadowolenia. I odwracając się plecami do panny Danes-bury i Hesi, oburącz pochwyciła rękę Andzi, jakby z obawy, by jej się nie wymknęła. -Tejaz śpiwaj „Pięć ptaśków"... śpiwaj „Pięć ptaśków", piędko... Pięć ptaszków w małym gniazdku - Rozpoczęła Andzia swym miękkim, przyciszonym głosem, niezwłocznie spełniając życzenia dziecka. Skończywszy piosenkę, znów zaczęła ją od nowa, lecz Misia rzucając się na łóżeczku, zawołała przekornie: - Misia nie chcie już ptaśków. Tejaz o dziewcince. Andzia odśpiewała żądaną piosenkę, a mała despotka natychmiast podyktowała znów inną z dobrze jej znanego repertuaru. Przeszło godzinę klęczała Andzia koło łóżeczka, śpiewając jedną kołysankę po drugiej, a śliczne, rozgorączkowane oczka Misi ani na chwilę nie odrywały się od jej twarzy. -Tejaz śpiwaj: „Posied tatuś" - wymamrotała na wpół sennie. Poszedł tatuś na jarmaczuś I kupił nam baranka. Za dwa pieniążki. 178 Za dwa szełążki, Za dwa nowe. Raz po raz powtarzała tę samą strofkę, coraz ciszej, coraz wolniej, coraz bardziej usypiająco. Ilekroć jednak przerwała na chwileczkę, oczka Misi rozszerzały się coraz bardziej, a rozpalone rączki silniej ujmowały jej rękę. - Jeście: Posied tatuś - mamrotały purpurowe usteczka. Od pół godziny Andzia powtarzała tę samą piosenkę. Nagle uczuła, że rozpalone rączki stają się chłodniejsze, a ciężkie powieki zaczynają z wolna opadać na oczka. W pięć minut później Misiunia, zasłuchana w usypiającą melodię kołysanki, przewróciła się na drugi bok i zasnęła. xxv Rozpieszczone dziecko Po kilkugodzinnym krzepiącym śnie, Misia zbudziła się znacznie zdrowsza, a jakkolwiek obawy panny Danesbury co do gorączki okazały się płonne, to jednak lekarz oświadczył, że przez czternaście dni, dziewczynka musi zostać w swym pokoju. Chodziło przede wszystkim o to, by ustrzec ją od wszelkich gwałtowniejszych ruchów, co byłoby niewykonalne przy wspólnej zabawie z dziećmi. Urzy-manie jednak tak żywego dziecka w łóżku było zadaniem bardzo trudnym i jedna tylko Andzia zdołała tego dokonać. Ani panna Danesbury, ani Hesia, ani żadna z piastunek nie potrafiły zadowolić rozpieszczonego dziec-. ka. W towarzystwie Andzi natomiast, Misia całymi godzinami umiała leżeć spokojnie, słuchając jej piosenek i historyjek. Wobec tego lekarz poprosił panią Willis, by na kilka dni zwolniła Andzię od obowiązków szkolnych i pozwoliła jej zostać przy Misi. Tak 180 tedy od rana do wieczora Andzia była pielęgniarką dziecka, które nie pozwoliło się od niej oderwać. Łóżeczko Misi przysunięto teraz do otwartego okna, a dziewczynka widząc przelatujące ptaszki, kazała sobie opowiadać o nich i śpiewać, radosnym śmiechem wynagradzając niewyczerpaną fantazję i cierpliwość Andzi. Oburącz trzymając Andzię za rękę, z ubóstwieniem patrzyła jej w oczy, a dostrzegając w nich blask wilgotny od tajemnie połykanych łez, dziewczynka obcałowywała je gorąco, słodkim dziecięcym szcze-biotym prosząc: -Nie piakać, Misia nie chcie... Moja, moja Andzia... Misia najbajdziej jubi Andzię... I prośby dziecka wywierały skutek; śniada, niespokojna twarzyczka Andzi, w obramieniu ciemnych włosów czyniąca w ostatnich czasach wrażenie nieukojonej melancholii, rozpromieniała się pod wpływem pieszczot dziecka, a w czarnych oczach zapalały się jak dawniej figlarne błyski. I śliczny to był obrazek, gdy Misia tuliła do Andzi swą białoróżową twarzyczkę, a jasne jej włoski odbijały złotą falą od czarnych kędziorów młodej pielęgniarki. Jedna tylko Hesia nie widziała tego piękna, bo serce jej ugniatał ciężar trudny do zniesienia. Misia nie odwróciła się od niej całkowicie i nie odpędzała jej od siebie, jak owe] pierwszej nocy. Przeciwnie, bawiła się z nią chętnie, zarzucała jej rączki na szyję, pieściła i całowała, lecz pierwsze miejsce w jej sercu zajmowała Andzia. Gdy na chwilę traciła ją z oczu, niepokoiła się i przyzywała ją do siebie, 181 najczulsze dla niej wymyślając imiona, nieobecności Hesi natomiast wcale nie zdawała się zauważać. Za nic w świecie Hesia nie byłaby zdradziła otwarcie swych gorzkich uczuć dla Andzi, lecz nagły rumieniec, a następnie raptowna bladość, pojawiająca się na jej twarzy, ilekroć przyglądała się pieszczotom siostrzyczki i Andzi, wyraźnie mówiły o nurtującej ją zawiści. Gdy po owej pierwszej niespokojnej nocy, lekarz wysłuchawszy opowiadania panny Danesbury oświadczył, że gdyby Andzia nie uśpiła dziewczynki, Misia byłaby się poważnie rozchorowała, Hesia była zmuszona mruknąć coś w rodzaju podzięki. W odpowiedzi na to mruknięcie, Andzia obrzuciła ją szybkim bystrym spojrzeniem, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę ze stanu jej duszy. Ciężkie to były czasy dla biednej Hesi i tylko wytężona praca szkolna zdołała po części zagłuszyć jej tajemny ból. Stopniowo jednak Misia powracała do sił i mogła już, prowadzona przez Andzię, schodzić do ogrodu. Wówczas jednak pani Willis oświadczyła, że Andzia musi wrócić do swych zajęć szkolnych, a tylko wolne chwile i dni świąteczne spędzać w towarzystwie Misi. Rozkaz ten wywołał prawdziwy zamęt i rozpacz. Rozpieszczone dziecko płakało i tupało nóżkami, gdy wieczorem po raz pierwszy zasnąć miało bez kołysanek Andzi. W nocy zbudziwszy się nagle, Misiunia w koszulce wybiegła z pokoju i trafiwszy po omacku do sypialni Andzi, zbudziła j ą pocałunkiem i nie uspokoiła się, dopóki Andzia nie wzięła jej do swego łóżka. 182 Łatwo sobie wyobrazić przerażenie Hesi, gdy rano zbudziwszy się, ujrzała łóżeczko Misi puste. Dziewczynka spała tymczasem na łóżku Andzi, lecz podniecenie wieczorne spowodowało dość silną gorączkę, a wezwany lekarz oświadczył, że jeszcze przez dwa, lub trzy dni należy uwzględnić jej kaprysy, i niczym jej nie drażnić. Pani Willis była w najwyższym stopniu zakłopotana - nie wiedziała wprost, co począć. Przyjąwszy na siebie obowiązek wychowywania Misi podczas nieobecności jej ojca, nie przypuszczała, że bierze na siebie tak olbrzymią odpowiedzialność. W danym wypadku na przykład znalazła się w położeniu nad wyraz przykrym. Misia zachorowała wskutek nieostrożności Andzi i braku zastanowienia Hesi. Lekarz zalecał gorąco, by małej nie drażnić, co jednak pociągało za sobą zwolnienie Andzi od obowiązków szkolnych. Na to pani Willis żadną miarą zgodzić się nie mogła. Więcej niż którakolwiek z pensjonarek Andzia potrzebowała przygotowania szkolnego, by kiedyś mogła na siebie pracować. Pani Willis musiała się z tym liczyć, tym bardziej, że Andzia nie celowała ani nadzwyczajną pilnością, ani zdolnościami, które pozwoliłyby jej odrobić stracony czas. Stosując się do polecenia lekarza, przełożona jeszcze na dalsze trzy dni zwolniła Andzię od nauki: lecz po upływie tego czasu, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Czwartego dnia, po bytności lekarza, dowiedziawszy się, że Misia doskonale spała i z apetytem 183 spożyła śniadanie, pani Willis poleciła, by Misia z Andzią przeszła do sali zabawowej. Pensjonarki zgromadziły się już w klasie na naukę, gdy Andzia zabrawszy rozmaite zabawki, usadowiła się z Misi w jednym z zacisznych kącików sali. Właśnie rozpo częła się doskonała zabawa w kowala i konika, An dzia nucąc o podkóweczce przytupywała nogą, gd drzwi się otworzyły i w progu stanęła pani Willis. - Chodź do mnie, Misiuniu - rzekła -pokażę ci coś ślicznego. Misia natychmiast zerwała się z podłogi i podając jedną rączkę przełożonej, a drugą Andzi, szczebiotała: - Misia idzie i Andzia tyź. Jubi sićne zieci i Andzia tyź jubi. Trzymając małą za rączkę, pani Willis poprowadziła ją przez długi korytarz i schody do obszernej sali, a z stamtąd do swego prywatnego mieszkania. Było tu nieprzeliczone mnóstwo drobiazgów, obrazów, mebelków, a Misia oglądała je zachwyconym spojrzeniem znawczyni. - Sićny pokój - i?zekla z uznaniem. - Misia chcie tu ziostać... I Andzia tyź. Nagle wydała okirzyk zachwytu i puszczając rękę Andzi, rzuciła się na podłogę, gdzie obok dużej książki z kolorowym obrazkami, drzemał zwinięty w kłębek duży biał;y kot. Pani Willis szep^ła coś do Andzi, która na palcach wymknęła się ^ pokoju, gdy Misia klęcząc obok kota, nie posiadała się z radości. - Sióna, kochana kicia! Moja, moja kicia! - po- 184 wtarzała raz po raz, twarzyczką ocierając się o białe futerko. Pieszczoty te były widocznie nie bardzo pożądane, bo kiedy dziewczynka raz i drugi pogładziła go w odwrotnym kierunku, kot najeżył sierść i wyprężywszy grzbiet, ziewnął szeroko, po czym znów zmrużył oczy. Ale nie przeznaczone mu było wyspać się tego ranka, bo Misia rozgniewana jego uporem, poczęła za ogon ciągnąć go ku sobie. Tego było już za wiele. Kot zerwał się i w dwóch susach skoczył do drugiego pokoju. - Kicia chodź, kicia! Sićna kicia, chodź do Misi! Misia jubi kicię. Andziu, japaj kicię! W tej chwili dopiero spostrzegła, że Andzi nie ma w pokoju i że jest sama, bo pani Willis, siedząca przy biurku i zajęta pisaniem, nie wchodziła wcale w rachubę. Co ją może obchodzić taka duża pani, której prawie nie zna? Obrzuciwszy ją przeto spojrzeniem, wyrażającym lekceważenie, Misia sama puściła się w pogoń za kotem. Może go przecież odkryje pod szafą lub którą sofą? Zresztą lada chwila nadejdzie Andzia... Och, ona z pewnością pobiegła za kotem i go tu zaraz przyniesie. Uspokojona tą myślą, poczęła krążyć w kółeczko koło miejsca, gdzie przed chwilą pieściła się z kicią, trzymając się jak najdalej od biurka pani Willis. Nagle ujrzała śliczny dzbanuszek z chińskiej porcelany, ustawiony na osobnej półeczce. Ruchem wiewiórki wskoczyła na krzesło i pochwyciwszy cacko, usiadła na podłodze, chichocząc z uradowania. Przypomniała sobie zabawę w mleczarkę, której 185 wyuczyła ją Andzia, a trzymając w rączce dzbanuszek, zaczęła wykonywać wszystkie ruchy, mające wyrażać nalewanie mleka, przy czym wołała: - To kupi mieka? Siodkie mieko, dobie! Piosię kupować! Jak na mleczarkę przystoi, odmierzała mleko niewidzialnym nabywcom, po czym składając rączkę w kubek, udawała, że je kosztuje. Nagle, rozgniewana z niewiadomej przyczyny, uderzyła kubkiem w podłogę, pozbawiając go uszka. Pani Willis, zajęta pisaniem, nie zauważyła całej tej sceny, a Misia wcale nie kłopocząc się o rozbity dzbanuszek, wzruszyła tylko ramionami i rzekła: - Jozbił się źbanusiek! - po czym zostawiwszy skorupki na dywanie, ruszyła na nowe odkrycie. Tym razem wpadł jej w oczy duży album zawierający mnóstwo cennych pamiątek pani Willis. Ściągnąwszy go na ziemię, zaczęła szybko przewracać kartki, klaszcząc w rączki, ilekroć się jej coś podobało. Słysząc coraz częstsze wybuchy śmiechu, pani Willis odwróciła się w samą porę, by ocalić jedną z najmilszych swych pamiątek. Teraz też ujrzała z przerażeniem, że jej cenny dzbanuszek z chińskiej porcelany leży na podłodze bez uszka. - Misiuniu, dziecko - rzekła do dziewczynki - zaraz zamknij tę książkę. Nie wolno dziecku ruszać wszystkiego. Oddaj to, kochanie i oglądaj tę dużą książkę z obrazkami. Misia jednak oburącz przyciskając do piersi album, jakby go chciała bronić ze wszystkich sił, spojrzała na panią Willis wyzywająco i rzekła: 186 - Misia nie chcie. - Chodź do mnie, dziecko. - Nie chcie. Misia chcie Andzi! - oświadczyła stanowczo, przyklękając na albumie, by w ten sposób bronić swej zdobyczy. Pani Willis pochyliła się i wzięła dziecko na ręce. - Misiuniu, to nieładnie być tak nieposłuszną. Siadaj na dywanie i oglądaj te piękne obrazki. -Misia nie chcie! Nie chcie i już! - dobitnie powtórzyła dziewczynka, wyrywając się z objęć pani Willis. - Niedobja pani, Misia nie kocha pani. Chcie Andzi, mojej, mojej Andzi. Pani nie chcie, pleć bzidka pani! Pani Willis usiadła, sadowiąc małą na swych kolanach. Czuła, że absolutnie należy złamać upór kapryśnego dzieciaka, a zadanie było trudne. Misia zaledwie ją znała, przy tym po chorobie, rozdrażniona była i rozpieszczona. Widząc, że mimo jej nalegania, „bzidka pani" nie odchodzi, zaczęła szlochać gwałtownie, w żaden sposób nie pozwalając się uspokoić. Łkanie wstrząsało całą jej postacią, a z gardła raz po raz wyrywał się krzyk rozpaczy: Andziu, Andziu, Andziu! Gdy Andzia przybiegła do niej nareszcie podczas godziny wolnej w sali zabawy, dziewczynka miała na twarzy gorączkowe wypieki, a powieki czerwone i nabrzmiałe od długiego płaczu. Pani Willis poczuła się całkiem bezradna i wytrącona z równowagi. Andzia wróciła znów do zwykłego trybu życia, a większa część koleżanek radośnie powitała jej ponowne zjawienie się w klasie. Hesia pozostała dla niej nadal chłodna i o ile się tylko dało, unikała jej widoku i wszelkiego zetknięcia. W owym czasie Andzia była w usposobieniu bardzo zmiennym. Chwilami ogarniało ją szalone, wprost nie dające się poskromić pragnienie usłyszenia z ust pani Willis jakiegoś słowa pieszczoty, jak to bywało dawniej przed całą tą nieszczęsną sprawą... To znów mówiła sobie z uporem, że ostatecznie potrafi się obejść bez tego, a wtedy spojrzenie jej stawało się niespokojne i za lada przyczyną oczy przesłaniały się łzami. Nieraz, patrząc na smutną, zgnębioną twarz Hesi, odczuwała w sercu dotkliwy ból i gotowa była uczynić wszystko, by nieprzyja- ciołce swej przywrócić dawną niepodzielną miłość siostrzyczki. Innym znów razem, uświadamiając sobie, że to Hesia pozbawiła ją uprzywilejowanego stanowiska ulubienicy szkolnej, że ona sprowadziła na nią wszystkie cierpienia, odczuwała w duszy triumf i postanawiała zachować dla siebie pierwsze miejsce w sercu Misi. Jednym słowem, Andzia była właśnie w takim stanie duszy, że mogła z równą łatwością ulec tak wpływom dobrym jak złym - zależne to było od sposobności. W kilka dni po przybyciu piastunki Misi, pani Willis musi Ja na parę dni opuścić Jaśminówkę. Bliska jej krewna w Londynie zachorowała nagle i pani Willis została do niej wezwana telegraficznie. Na 189 twarzy przewodniczącej widniała ciężka troska, gdy wsiadając do powozu, żegnała kilka pensjonarek, które zgromadziły się przed domem, by widzieć ją odjeżdżającą. Wśród grupki zebranych była też Cecylka, rozglądająca się niespokojnie, dlaczego An-dzia nie przyszła pożegnać pani Willis. W ostatniej dopiero chwili, gdy powóz ruszał już z miejsca, An-dzia wybiegła z alei parku i zwinnym ruchem rzuciła do stóp przełożonej wspaniały bukiet z jaśminu i niezabudek. Pani Willis odwróciła się i do ust podnosząc kwiaty, przesłała Andzi jeden z dawnych uśmiechów, pełen miłości i pieszczoty. - Dziękuję ci, kochanie! - zawołała. - Do widzenia, moje dzieci. A podczas mojej nieobecności sprawujcie się nienagannie. Bardzo was o to proszę. Powóz zniknął w alei, a pensjonarki rozproszyły się w różnych kierunkach. Cecylka obejrzała się za Andzią, lecz jej już nie było. Gdy pani Willis pocałowawszy kwiaty, przesłała jej serdeczne słowa dziękczynne i uśmiech pełen miłości, Andzia co spieszniej skoczyła do oranżerii, by niewidziana przez nikogo, wypłakać tam łzy szczęścia. Nagle usłyszała w pobliżu jakieś żywe głosy, a równocześnie kilka młodszych pensjonarek podbiegło ku niej, ciągnąc ją w przeciwległą stronę parku. - Andziu, kochana, droga, chodź z nami! - wołały równocześnie dwie siostry: Klarcia i Wisia Raymond. - Nadszedł kosz - ciągnęły dalej, zniżając głos. - Stoi ukryty pod krzakiem wawrzynu, u wylotu alei. Nie chciałyśmy go otwierać bez ciebie. 190 Twarz Andzi, na której widniały jeszcze ślady świeżych łez, zmieniła się w okamgnieniu, niby pogoda kwietniowa. Figlarne ogniki zapaliły się w oczach, a na śniadą twarzyczkę uderzyły rumieńce. W tej chwili gotowa była do wszelkich figlów. - Więc nie traćmy czasu! - rzekła wesoło. - Trzeba się co prędzej przekonać, jak się tym razem popisała Betty - nasza dobra wróżka. Wszystkie trzy pobiegły w dobrze znanym kierunku i po chwili zobaczyły pięć innych koleżanek, a w ich liczbie także zaspaną Zuzię. Każda z dziewcząt, stojąc w odpowiedniej odległości, raz po raz wracała spojrzeniem do krzewu wawrzynu, kryjącego ich wspólną tajemnicę. Na widok Andzi zaczęły klaskać w ręce i otoczywszy ją kołem, jednogłośnie uznały za królową i przywódczynię całego przedsięwzięcia. Bez chwili wahania przyjęła to stanowisko i od razu przystąpiła do wyznaczenia swym poddanym odpowiednich posterunków. - I cóż? Czy obóz należycie strzeżony? Ty, Zuziu, pomimo swego lenistwa, musisz zająć miejsce na głównym szańcu. Żadna z nas nie potrafi naśladować tak znakomicie strwożonej kwoki jak ty. Otóż staniesz u wylotu alei i za najlżejszą oznaką niebezpieczeństwa, ostrzeżesz nas gdakaniem. Klarciu! ty, mój śliczny rajski ptaszku, staniesz koło polanki, by strzec tylnego szańca. Znasz nasz sygnał bojowy. Dla skróć???? czasu możesz połykać ślinkę na myśl o przysmakach, które my tymczasem wypakujemy. Obydwie strażniczki, chcąc nie chcąc, zajęły wyznaczone im miejsca, a reszta dziewcząt rzuciła się 191 na kosz, co prędzej pragnąc zbadać jego zawartość. - Och, och! wiśnie! A jakie śliczne i jak dużo! Droga, kochana, nieoceniona Betty! Pewnie je zerwała ze swoich drzew, a jakie czerwone... Niczym rumieńce Wisi... A co tam więcej? Ananas! Cały ananas! Betty zna moją słabość, to dla mnie przeznaczone. Jak będziecie mnie ładnie prosić, to wam także pozwolę trochę oblizać. A tu co? Torciki czekoladowe i piernik! No, jeśli Zuzia myśli, że jej dam choć kawałek, to się mocno myli. I tak po całych dniach opycha się czekoladą. Droga, poczciwa Betty! Doprawdy, że jeśli ona nie zostanie świętą, to nie ma na świecie żadnej sprawiedliwości. Placek ze śliwkami! Hurra! Prędko, prędko, co tam jeszcze macie? Smażone kurczęta! Coraz lepiej! Betty wiedziała, że nie miałaby się po co zjawiać przed mym obliczym, gdyby nie było kurcząt! Niech żyje Betty! Wiwat! Patrzcie! widelce i nożyki... Sól, chleb... I sześć flaszek wody sodowej... Toż będzie bal! Okrzyki te wyrywały się równocześnie z ust pochylonych nad koszem pensjonarek. Dotarłszy do dna, zaczęły co spieszniej pakować na powrót wydobyte specjały, po czym związawszy szczelnie pokrywę, znów ustawiły kosz w cieniu olbrzymich gałęzi. W samą porę! Bo w tejże chwili rozległo się gwałtowne gdakanie Zuzi, a „rajski ptaszek" również pisnął umówiony sygnał. Andzia zdołała jeszcze szepnąć: - O północy. Klucz wydostanę... I cała grupka spiesznie rozpierzchła się, jak stado spłoszonych gołębi. XXVII Nocna wyprawa Cała Jaśminówka wiedziała, że Andzia Forest stale znajduje się w tarapatach i że zaledwie pozbędzie się jednego kłopotu, natychmiast ugrzęźnie w drugim. Była z usposobienia przedsiębiorcza, odważna i niespokojna, a niebezpieczeństwo posiadało dla niej dziwny powab. Nie po raz pierwszy miała też przewodniczyć w potajemnym pikniku, lecz ze wszystkich dotychczasowych, żaden nie obejmował tylu członkiń i nie odbywał się poza murami Jaśminówki. Swawolne pensjonarki poprzestawały dotąd na potajemnym przetransportowaniu nieocenionego kosza na strych, gdzie w jednej z przegródek, mieszczących stare rupiecie, odbywała się uczta. Na dwa połamane krzesła zarzucano fartuszek i na tym improwizowanym stole ustawiano specjały, nie troszcząc się o zwisające z pułapu pajęczyny, ani o bliskie sąsiedztwo myszy i wszelkiego robactwa. 193 Jednego dnia jednak Andzia oświadczyła, że piknik taki miałby dopiero należyty urok, gdyby odbyć się mógł na wolnym powietrzu. Od tej chwili stałe uczestniczki tajemnych biesiad: Klarcia i Wisia Raymond, oraz zaspana Zuzia, zaczęły odkrywać coraz większe braki w sali bankietowej. Klarcia wyznała, że stęchłe powietrze na strychu przyprawia ją o mdłości, Wisia uświadomiła sobie nagle, że widok pająka jest dla niej czymś najwstrętniejszym, a Zuzia mruknęła, że nie może się nawet zdrzemnąć, bo myszy co chwila przelatują jej koło nóg. Jednogłośnie więc przyjęto projekt Andzi, bj^ najbliższy piknik odbył się na wolnym powietrzu. Ze zwykłą zręcznością, organizatorka całej wyprawy, przygotowała wszystko i obmyśliła, a osiem strwożonych nieco, lecz radośnie podnieconych pensjonarek wyczekiwało oznaczonej chwili. Andzia co prawda czuła w głębi duszy żal dotkliwy, że pani Willis nie było w domu. Dopuszczenie się takiej psoty pod jej nieobecność, było już nie tylko wykroczeniem, lecz także brakiem poczucia humoru, bo wszak pani Willis ufała im, że nie nadużyją swej wolności. Ze znacznie lżejszym sercem wykonałaby swój plan, wiedząc, że pani Willis jest w domu, mówiła sobie w duchu, nie mogąc odpędzić natrętnych myśli o honorze i odpowiedzialności. Ha! trudno, teraz już cofnąć się niepodobna. Ona podała była plan - musi go więc wykonać, jeśli nie chce być posądzona o tchórzostwo. Noc była pod każdym względem korzystna dla ich przedsięwzięcia. Księżyc miał wzejść dopiero po pół- 194 nocy, wobec czego będą mogły wyjść z domu pod osłoną mroku, a ucztę spożyją już przy świetle księżyca. Umówiły się, że do północy mają się sprawować całkiem cicho, a potem dopiero boso wyjdą przez tylny korytarz, wiodący koło kuchni, na podwórze gospodarskie, skąd tylko parę kroków do cieplarni. Klucz od tych tylnych drzwi tkwił stale w zamku, gdyż rzadko tędy wychodzono - z łatwością więc mogła go Andzia zabrać do siebie. Przywódczyni wycieczki położyła się jak zwykle o dziewiątej wieczorem i natychmiast zapadła w drzemkę, pełną niespokojnych snów. Zbudził ją dopiero zegar, wybijający godzinę jedenastą, a w parę minut później usłyszała w korytarzu kroki panny Danesbury, zmierzającej do swej sypialni. - Danesbury kładzie się zawsze ostatnia w całej Jaśminowce - szepnęła do siebie Andzia. - Mogę przeto wstać na małą chwilę. Leżała jeszcze z kwadrans, po czym wstała cichutko i po ciemku zaczęła się ubierać. Na koniec włożyła płaszcz nieprzemakalny i aksamitną sportową czapeczkę, będąc tym samym gotowa do wyprawy. Wtedy dopiero podeszła do łóżka Zuzi. - Z nią będę miała przeprawę nie lada - szepnęła do siebie. - Ostatecznie ucieknę się do środka Alicji i od razu wyleję jej na twarz trochę zimnej wody. A jeśli i to nie pomoże, to zostawię ją w domu. Na plecy jej przecież nie wezmę. Z tą decyzją podeszła do łóżka, lecz jakież było jej zdumienie, gdy ujrzała łóżko puste. W tejże chwili drzwi otworzyły się cicho i na pro- 195 gu stanęła Zuzia, całkiem już ubrana, w płaszczu nieprzemakalnym i dużym szalu owiniętym koło głowy. - Gdzieżeś ty wędrowała? - spytała Andzia. -Przecież to wprost nieprawdopodobne, że ty się sama zbudziłaś i do tego wcześniej niż potrzeba! - Byłam trochę niespokojna i nie mogłam zasnąć, ani nawet uleżeć w łóżku - szybko odparła Zuzia. -Ubrałam się zatem i na palcach przeszłam korytarz, by zbadać, czy wszyscy śpią. Cichuteńko wszędzie i bezpiecznie. Sądzę więc, że możemy wyjść zaraz, zwłaszcza, że inne dziewczęta czekają już pod drzwiami. Niosąc w ręku swe trzewiki, by najmniejszego nie czynić hałasu, Andzia i Zuzia przeszły korytarz, poczym jak najostrożniej zstąpiły ze schodów i po chwili połączył ? się z sześciu towarzyszkami u wyjścia korytarza. - Jedynym naszym niebezpieczeństwem jest teraz brytan - szepnęła Andzia, ostrożnie wsuwając klucz do zamka. - Wkładajcie trzewiki, a ja pójdę przodem i może go udobrucham. Rower, ogromny pies podwórzowy, we dnie trzymany na łańcuchu, był istotnie postrachem całego sąsiedztwa. Klarcia i Wisia na samo wspomnienie psa, trwożnie uczepiły się Andzi i najchętniej byłyby się wyrzekły całej wyprawy. - Och Andziu, kochana, możeby lepiej wrócić? A jeśli się rzuci na ciebie i pokąsa? Och, Boże, co tu począć z tym psiskiem? ~ Puśćcie mnie! - trochę wzgardliwie odparła An- 196 dzia. - Cóż to? Myślicie, że ja się boję psa? To mnie znacie! Palce jej drżały lekko, skutkiem ogromnego napięcia nerwów. Opanowała jednak rozdrażnienie i ostrożnie przekręciwszy w zamku klucz, którego nie zapomniała zwilżyć wpierw oliwą, pierwsza wyszła na podwórze. Pomimo, że szła na palcach, czujny Rower usłyszał szelest, a może poczuł obecność ludzi. Powoli dźwignął się z legowiska i począł węszyć wokół siebie. Andzia jednak już dawno zdołała zawrzeć znajomość, a nawet przyjaźń z Rowerem, gdyż często podkradała się do jego budy i karmiła go rozmaitymi przysmakami. Podeszła więc do niego i pieszczotliwie nazywając go po imieniu, oburącz objęła go za szyję, co najzupełniej wystarczyło do uśpienia jego moralności i poczucia obowiązku. - Do mnie, drużyno! - szepnęła Andzia. - Rower przeszedł na naszą stronę i będzie przednią strażą. Śmiało więc naprzód! Na łączkę rusałek! Księżyc właśnie wschodzi; łatwo więc znajdziemy kosz z prowiantami - dodała żywo. Zachęcone odwagą Andzi, wszystkie siedem wysunęły się na podwórze. Przywódczyni zamknęła drzwi od zewnątrz, klucz wsunęła do kieszeni i trzymając Rowera za obrożę, ruszyła pierwsza pod krzak waw rzynu. Ku swemu wielkiemu oburzeniu, Zuzia mająca zamiar przedrzemać się po drodze, musiała jako największa, nieść kosz z prowiantami, na przemian z Mary Morris i Klarcią Raymond. 197 Gromadka spiskujących szybko przebiegła aleję parkową, po czym odważniej już ruszono śnieżyną polną, wiodącą do lasu. XXVIII Polanka rusałek Księżyc wypłynął teraz na niebo pełną swą tarczą, dodając odwagi małej gromadce, do niedawna szukającej drogi po omacku. Od Jaśminówki dzielił ją już spory kawał drogi i najgorsze niebezpieczeństwo właśnie minęło. Najbardziej trwożliwe uczestniczki, które wprost djrgotały ze strachu, gdy Andzia wychodziła na podwórze obłaskawiać Rowera, teraz najbardziej się rozbrykały, puszczając wodze swej wesołości, którą przez chwilę musiały tłumić. Nawet las, trochę upiornie wyglądający o tej porze, dzięki migotliwym promieniom księżyca, nie zdołał im zepsuć humoru. Biedne uśpione zajączki musiały być zdumione, słysząc przez sen śmiechy i krzyki rozbawionych dziewcząt, a rozbudzone ptaszki, wysuwały główki spod puchu skrzydełek, zadając sobie pytanie, czy słońce wstało dziś o parę godzin wcześniej, niż zazwyczaj . 199 Niejedna poważna stara sowa spojrzała swymi mądrymi oczyma i huknęła groźnie, w swoim języku dając dziewczętom do zrozumienia, jak bardzo są nierozważne i lekkomyślne, narażając się na przykre następstwa. Jednakowoż uczestniczki awanturniczej wycieczki były w tej chwili zbyt szczęśliwe i podniecone, by zważać na przestrogi sowy, i dapuszczaó do siebie wyrzuty sumienia. Z każdą chwilą wzmagał się radosny nastrój, a śmiechy dziewcząt rozbrzmiewały po całej polance. Na szczęście, miejsce to było tak odosobnione, że żadnemu włóczędze nie przyszło do głowy tędy przechodzić. Rower, przyj ąwszy na siebie obowiązek towarzyszenia Andzi, ułożył się teraz koło niej, kładąc kudłaty łeb na jej kolanach. Reszta dziewcząt szybko zajęła miejsce koło przywódczyni, która z miną królowej zaczęła wydawać rozkazy. - A zatem, otworzyć kosz! A ja wypocznę po trudach wyprawy. Urządziłam wszystko, obmyśliłam, doprowadziłam was szczęśliwie na miejsce, a reszta należy do was. - Och, kochana, poczciwa Betty, nie zapomniał nawet o obrusie! - zawołała Wisia, zabierając się d wypakowania prowiantów. Jedna z pensjonarek zauważyła, że trawa jest całkiem mokra od rosy i bezpieczniej byłoby może urządzić siedzenia z płaszczy nieprzemakalnych./ Andzia jednak przerwała despotycznie: / - Nie krakać, Mary! Szybko prowianty. Kurczęta po jednej stronie, szynka po drugiej, a pośrodku 200 czerwona piramida wiśni. Tak będzie najwygodniej i malowniczo. Ananas podzielić od razu na osiem części, ale sprawiedliwie. Boże, Boże, jakże jestem głodna! Byłam taka podniecona przez cały wieczór, że nie mogłam nic przełknąć przy herbacie. - Ja tak samo! - zawołała Wisia, tuląc się do Andzi. - Bo w ogóle panna Danesbury kraje w ostatnich czasach takie grube kromki chleba, że ja po prostu nie mogę ich przegryźć. Dziś ani nie tknęłam mego chleba, aż Cecylka Tempie zapytała, czy nie jestem chora. - Kto nie chce kurczęcia, niech podniesie rękę do góry! - przerwała nagle Andzia, która na wspomnienie Cecylki zarumieniła się chwilowo i spuściła oczy. Teraz rozpoczęła się uczta na dobre. Zajęte spożywaniem smakołyków, dziewczęta zamilkły na chwilę i tylko lakoniczne uwagi, jak: „Żeby tak codziennie!", „Jaki świetny smak mają kurczęta na polance rusałek!", „Nieoceniona Betty!" - przerywały uroczystą ciszę. Strzelanie korków od flaszek z wodą sodową dowiodło, że pierwszy głód został już zaspokojony. Teraz Rower zabrał się do skrupulatnego grucho-tania delikatnych kosteczek, a dziewczęta rozkoszując się ciastkami i owocami, znów podjęły pogawędkę. - Gdyby tak teraz przybiegły rusałki! - nagle rzuciła Andzia. - Tak bym chciała widzieć, jak one tańczą przy świetle księżyca. - Och, nie wywołuj wilka z lasu! - trwożnie szepnęła Wisia. 201 - Andziu, kochana, opowiedz nam jakąś historię o duchach! - odezwało się kilka głosów. Andzia zaśmiała się srebrzystym śmiechem, wywołując głośne echo w lesie i bez wahania zaczęła sypać jak z rękawa, zmyślonymi naprędce opowiadaniami o rusałkach i innych duchach leśnych. Księżyc, sunąc po niebie na białawym obłoczku, spoglądał pobłażliwie na młode zapalone istoty, których śmiech dźwięczał rozkosznie wśród nocnej ciszy. Godziny mijały szybko na wesołej zabawie; ostatecznie jednak najpiękniejsze chwile muszą mieć swój kres. Zuzia pierwsza, pragnąc się jeszcze trochę przespać w ciepłym łóżku, zwróciła uwagę, że jeśli chcą przed białym dniem stanąć w Jaśminowce, to muszą wyruszyć z powrotem. Wśród ciężkich westchnień zabrano się tedy do pakowania na powrót do kosza wypróżnionych flaszek i obrusa, noszącego widoczne ślady uczty. Kostki z mięsiwa i okruszyny, doskonale uprzątnął Rower, zaś pestki z owoców Klarcia przezornie zakopała w ziemi. Zatarłszy w ten sposób ślady biesiady, gromadka ruszyła z powrotem i po chwili znalazła się znów w ciemnym lesie. Nie wiadomo czemu, dziewczęta zaczęły mówić głosem zniżonym i^w ogóle rozmowa rwała się co chwila. Las był teraz dziwnie posępny po jasnej przestronnej polance, a chłód nocny, poprzedzający chwilę świtu, dotkliwie dawał im się odczuwać. Przy tym opowiadania Andzi o duchach i upiorach, rozbudziły w nich nieokreślony lęk. 202 Zaledwie postąpiły parę kroków w głąb leśnej ścieżyny, gdy Wisia wydała przeraźliwy krzyk, który natychmiast został powtórzony przez Klarcię i Mary. W jednej chwili cała gromadka przystanęła przerażona, gdyż w zaroślach dał się słyszeć wyraźny szelest, jakby odgłos kroków. Rower warknął i gdyby Andzia nie przytrzymała go za obrożę, natychmiast rzuciłby się w zarośla. Odważna przywódczyni nie straciła jednak przytomności umysłu. - To niewątpliwie duch leśny - oświadczyła. Rower, spokojnie! Naprzód się rozmówimy. Przerażenie gromadki dosięgło szczytu, gdy nagle, jakby spod ziemi wyrosła, stanęła na ścieżce wysoka, ciemna postać, zagradzając im przejście. - Jeśli nam w tej chwili nie pozwolicie przejść spokojnie, poszczuję na was psa! - rzekła Andzia. - Pies, jakby wtórując jej słowom, warknął, a sierść zjeżyła mu się na grzbiecie. Ciemna postać usunęła się trochę i głębokim przejmującym głosem rzekła: - Ja panienkom nie zrobię nic złego; niech tylko mnie czymś obdarzą. Jestem stara cyganka z tych namiotów za borem. Idę do swoich, a panienki mogą wrócić do Jaśminówki. - Chodźmy szybko! - szepnęła Wisia, dygocąc od stóp do głowy. - Ta cyganka nas zdradzi! - rozpaczliwie zawołała Klarcia, a kilka dziewcząt zaczęło szlochać i załamywać ręce. - Nie zdradzi cyganka, o nie! - zapewniała stara. 203 - Tylko moje panieneczki dadzą starej cygance po srebrnym pieniążku, a ona im wywróży dużo, dużo szczęścia. Nikt się nie dowie w Jaśminowce, gdzie to panienki chodziły po nocy, o nie. - Andziu, dajmy jej, ile tylko mamy przy sobie! -załkala Wisia. - Gdyby nas zdradziła, to pani Willis natychmiast wypędziłaby nas ze szkoły. Boże, Boże, co my teraz poczniemy. Jestem pewna, że ta stara nas zdradzi. - Pewnie, że zdradzi, moja lubciu śliczna... Pewnie, że zdradzi! - zapewniała cyganka. - Trzeba dać srebrniaczka, to stara cyganka nie piśnie słówka, a jeszcze wywróży paniusiom, co ich to czeka dobrego. No, chodźmy trochę dalej. Tam miesiączek świeci, to paniusie wyrachują pieniążki. - Trzeba jej dać, co chce! - oświadczyła Mary, głosem zduszonym od strachu. Chwilę później stały wszystkie na skraju lasu, półkolem otaczając cygankę, która schowawszy okup, pochylała się nad ręką każdej dziewczynki, mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa. Na samym kóncu zdecydowała się także Andzia posłuchać przepowiedni i na wpół niechętnie podała starej rękę. Ta dostrzegłszy jej wahanie, bystro spojrzała jej w oczy i zaczęła: - Paniusię czeka dużo złego; smutków dość i płaczu. Ale wszystko się skończy dobrze. Paniusia zrobi coś bardzo wielkiego i wszyscy się przekonają do paniusi. A teraz dobrej nocy od Matruny starej. Cyganka nie piśnie ani słówka. Ciemna postać zniknęła w okamgnieniu, jakby się 204 pod ziemię zapadła, a dziewczęta jak stado spłoszonych zajączków, pędem pobiegły ku Jaśminowce. Kosz ustawiły na powrót pod osłoną rozłożystego krzewu wawrzynowego, i pożegnawszy serdecznie Rowera weszły za Andzią do znanego już korytarza. Przedtym zdjęły trzewiczki i boso stąpając, naj-ostrożniej zmierzały do swych sypialni. Wszystkie były do cna wyczerpane bezsenną nocą, chłodem i spotkaniem z cyganką. Długo jeszcze dygotały w swych łóżeczkach z zimna i lęku. Niepokój wkradł się do ich trwożnych serduszek i każda z osobna zadawala sobie pytanie: A jeśli stara cyganka nie dotrzyma przyrzeczenia? XXIX Zapomniana książka Hesi Już tylko trzy tygodnie miała trwać nauka, gdyż zbliżał się upragniony dzień egzaminu, będący dla zdolnych uczennic dniem triumfu, a dla mniej zdolnych - zakończeniem całorocznej pracy. Wszystkie więc pensjonarki z równą niecierpliwością wyczekiwały wielkiej, uroczystej chwili, kiedy z ust pani Willis usły/szą słowo rozstrzygające. Pensjonarki pracowały teraz najwytrwalej, starając sie/o nagrody Nawet podczas pauzy widać było ciemne i jasne główki pochylone nad pracą. Podtrzymywała je ambicja, pragnienie triumfu w dniu ważnym, a już tak bliskim. Zadowolenie widniało na twarzach wytrwałych pracowniczek, jako że nic nie daje tyle szczęścia, co zdrowe zajęcie, wykonywane ochoczo. W umyśle zaj jętym pracą, nie ma miejsca na myśli złe, trapiące, ani na udręczanie siebie lub drugich. Jaśminówka czyniła teraz wrażenie dużego ula, 206 w którym skrzętne pracownice uwijają sie przy gwej pracy. A jednak w słonecznej tej atmosferze, wśród pracowitych pszczółek, musiały też istnieć trutnie które same nic nie robiąc, przeszkadzały irnwm A może złośliwe boginki raz po raz płatały tu ?????-goś złośliwego figla, bo oto zdarzył się znow fokt przykry, a osłonięty tajemnicą. Lecz przedtem jeszcze parę słów wyjaśnienia Otóż ze wszystkich nagród, o jakie ? ubiegano największe zainteresowanie budziła nagroda wv czona za pracę angielską. Wiedziano bowiem że r> ni Willis największe do niej przywiązywała znaczenie, kładąc główny nacisk nie na styl, lecz na treść zaw tą w takiej pracy. Przede wszystkim chodziło iei to by uczenice nauczyły się myśleć samodzielnie - Nigdy może - mawiała do swych uczenie - ie pisano tyle i nie drukowano, ile obecnie. A ied ? z tej ogromnej powodzi książek, co roku wychod a-cych w druku, kilka zaledwie posiada trwała w tość. Wie'u autorów zdobyło formę literacka stvl wyrobiony, lecz nie umiejąc myśleć samodzielnie wciąż powtarzają to, co tylekroć już mistrzowie w r-powiedzieli przed nimi. A do myślenia trzeba ie wprawiać od młodości. Dlatego proszę was, zanim zabierzecie się do pracy, obmyślcie należycie, co n gniecie wyrazić, gdyż najpiękniejszy styl nie pokryje braku należytej treści. Nieraz też dziwiły się pensjonarki sądom r>a i Willis, gdy nagradzała prace dość chropawe n-»d względem formy, a odrzucała inne, opracowane sf-rannie, podług wzorów literackich. - Chodzi mi o to, by każda z was starała się dać coś swojego, a nie nieudolne naśladownictwo Waltera Scotta, lub ????????'?. Dlatego też nie radzę trzymać się tematów historycznych, lecz pozostawić wyobraźni całą swobodę. Znając te zasady przełożonej, dziewczęta starały się stworzyć coś własnego, niezależnego od literatury, a przynajmniej świadczącego o dążeniu do skrystalizowania własnych myśli. Koleżanki Dory Russel były mocno zdziwione, dowiedziawszy się, że postanowiła ona się ubiegać o nagrodę za opracowanie angielskie. Wiedziały doskonale, że ta elegancka panna, jak najprędzej pragnie się wydostać ze szkoły i że niezbyt jej zależy na odznaczeniach szkolnych. Przy tym będąc dobrą uczenicą, nie wyróżniała się pod żadnym względem niezwykłymi zdolnościami. Rysunki jej były zawsze staranne i poprawne, grała czysto i biegle, lecz bez należytego zrozumienia; po francusku i niemiecku mówiła płynnie z dobrym akcentem, lecz cała jej umysłowość nie przekraczała przeciętności. Toteż koleżanki nie szczędziły jej złośliwych uwag, dowiedziawszy się, że ona, całkowicie pozbawiona fantazji i polotu, zapragnęła ubiegać się o nagrodę najtrudniejszą do osiągnięcia. - Doro, co by też było, gdyby Andzia Forest, mająca tyle fantazji, sprzątnęła ci sprzed nosa nagrodę? - zagadnęła ją jedna z pierwszoklasistek. Dora w odpowiedzi zmierzyła ją dziwnym spojrzeniem, nie racząc nawet odpowiedzieć. Sama myśl, 208 że ona mogłaby zostać pobita i do tego przez tę ordynarną, prostą dziewczynę, ubliżała jej godności. - Co jej się stało, że ubiega się o nagrodę, której chyba żadną miarą nie potrafi zdobyć? - łamały sobie głowy jej koleżanki. Wiedziały bowiem dobrze, że wszystkie zadania Dory były niewolniczym naśladowaniem literatury, pozbawionym świeżości i oryginalności. Tymczasem powód, który skłonił Dorę do ubiegania się o nagrodę, nie wypływał wcale z ambicji, a byl natury czysto prozaicznej. Oto udało się jej podsłuchać kilka słów rozmowy pani Willis z panną Danes-bury, a z tego urywka wywnioskowała, że na pierwszą nagrodę wyznaczono złoty łańcuszek z medalionem, mieszczącym fotografię przełożonej. W tejże chwili Dora postanowiła starać się o tę nagrodę, już z góry snując rozkoszne obrazy, jak pięknie wyglądać będzie łańcuszek na jej smukłej, białej szyi. Mając doskonałe wyobrażenie o swych zdolnościacn, ani na chwilę nie pomyślała, że przedsięwzięcie jej może się zakończyć porażką. Oczywiście że musi popracować, lecz trud się opłaci. Zabrała się do pracy z całą energią. Wobec tego, że pani Willis niechętnie odnosiła się do tematów historycznych, jako krępujących poniekąd swobodę piszącego, Dora miała największą trudność w wyszukaniu tematu. Po długich namysłach i rozważaniach wybrała temat, który wydał się jej wprost świetny. Oto postanowiła nadać swej pracy tytuł: Rzeka, i nie licząc się z Tamizą lub jakąś inną rzeką angielską, stworzyć rzekę fantastyczną. Rzeka ta, 209 ma opowiadać o rozmaitych miejscowościach koło których płynie, a także o tym, co dzieje się w jej głębinach. Dora była tak zachwycona swym pomysłem, że ani na chwilę nie wątpiła o zdobyciu nagrody. Całe wieczory spędzała w swj^m pokoju, drobniutkim pismem pokrywając stronicę po stronicy, kreśląc, poprawiając, łącząc w całość swe nieco rozpierzchłe myśli. Pozbawiona fantazji, kładła główny nacisk na starannie zaokrąglone zdania, pragnąc wyszukanym stylem pokryć bardzo wątłą treść. Początkowo zabrała się gorliwie do czytania, by w ten sposób Wzbogacić język i przyswoić sobie rozmaite zwroty literackie; wkrótce jednak sprzykrzyła się jej ta prącia. Po głębszym zastanowieniu doszła też do przekonania, że o ile Rzeka ma być dziełem oryginalnym, autorka jej musi zaufać własnym siłom i iść za swym natchnieniem. Po kilku dniach rękopis liczył już dziesięć stronic, starannie przejrzanych i przepisanych. Początek był górnolotny, upiększony rozmaitymi cytatami ze zbioru poezji. Opuściwszy szczęśliwe swe źródło wśród gór, rzeka płynęła już wzdłuż słonecznych łąk i pól, mijając wioski, jakich nigdy nie było na świecie. Koło chat bawiły się złotowłose dzieciaki, rozmawiając językiem, zapożyczonym z powieści, przeczytanych w ostatnich czasach przez Dorę Russel. Odczytawszy cały rozdział, autorka powiedziała sobie, że udał się jej znakomicie. Następny miał być bardziej dramatyczny i potężny, gdyż rzeka zbliżyła 210 się już do stolicy. Oczywiście, że można będzie teraz w jej burzliwym łonie ukryć zwłoki jakiegoś nieszczęśliwego samobójcy. Fale opowiedzą wstrząsającą historię jego życia, potem majestatycznie popłyną ku morzu i zatracą się w ogromie Oceanu. Na jedną chwilę zawahała się jednak, czy pani Willis nie dopatrzy się tu zależności od znanej powieści Kingsley'a, lecz rychło uciszyła swe skrupuły. Trudno ostatecznie stworzyć coś zgoła nowego, a przecież zwroty poetyczne i kunsztownie zaokrąglone zdania były jej wyłączną własnością. Tym uspokojona, marząc o złotym łańcuszku, kładła się do łóżka w znakomitym humorze. Było to tego samego wieczora, kiedy Andzia na czele siedmiu towarzyszek, wyruszyła na łąkę rusałek. Dora ani się domyślała, że pod tym samym dachem, gdy ona zajęta jest pracą tak wzniosłą, kilka głupich dziewczyn, niezadowolonych z grubo krajanych kromek cheleba z masłem i szklanki mleka na kolację, może wpaść na pomysł tak szalony, jak nocna wycieczka. Położywszy się do łóżka tuż przed jedenastą, zasnęła snem twardym, nie przeczuwając, jaka klęska grozi w tej chwili jej dziełu. Hesia Thornton pracowała również bardzo gorliwie nad swym szkicem historycznym. Mając skreślić losy nieszczęśliwej Marii Antoniny, przeczytała mnóstwo książek odnoszących się do tej epoki, pragnąc możliwie głęboko wżyć się w ducha owych czasów. Nie zaczęła jeszcze pisać, lecz zebrała mnóstwo faktów historycznych, które porządkowała i grupowała w myśli w pewną całość. 211 Hesia była dziewczynką myślącą i z zamiłowaniem oddawała się swym obowiązkom. Pracując teraz nad swj^m szkicem, zapomniała prawie, że chodzi o zdobycie nagrody; obchodziły ją jedynie losy królowej, którą pragnęła odtworzyć jak najlepiej ku swemu własnemu zadowoleniu. Tego samego wieczora, gdy Dora marząc o złotym łańcuszku, kładła się do łóżka z uczuciem triumfatorki, a osiem lekkomyślnych dziewczynek przygotowywało się do nocnej wycieczki, Hesia tuż przed zaśnięciem przypomniała sobie nagle, że zostawiła na swym pulpicie w klasie zbiór poezji francuskich. To sprzeciwiało się przepisom: panna Da-nesbury rano zabierze książkę do siebie i zatrzyma ją przez tydzień. Hesia jednak musiała mieć tę książkę właśnie teraz, przed rozpoczęciem szkicu. Absolutnie! nie potrafi się obejść bez pewnych cytatów, a zwlekać dłużej nie może, o ile praca ma być skończona na czas oznaczony. Trudno! musi złamać obowiązującą regułę i pójść teraz do klasy po zapomnianą książkę. Odpędzając sen, czekała aż wszyscy zasną, by mogła niepostrzeżenie zejść ze schodów. Biła jedenasta, gdy usłyszała kroki panny Danesbury, przechodzącej do swej sypialni. W dziesięć minut później, Hesia cichutko wymknęła się z pokoju i bezszelestnie zbiegłwszy ze schodów, stanęła wkrótce u drzwi wiodących do klasy. Przystanęła na chwilę, zdumiona, że drzwi stoją na wpół uchylone, lecz po chwili wahania, weszła do klasy i po omacku znalazła książkę na tym samym miejscu, gdzie ją zostawiła. 212 Właśnie miała ruszyć z powrotem, gdy powstrzymał ją szelest, dochodzący z kąta sali, gdzie pierw-szoklasistki miały swe pulpity. W tejże chwili dały się słyszeć ciężkie kroki, a księżyc wypływając właśnie na niebo, rzucił przelotny blask na postać dziewczyny. Hesia w okamgnieniu poznała Zuzię. Co ona tu robi? Nie śmiała się odezwać, gdyż sama łamała przecież przepis szkolny, przychodząc nocą do klasy. Tłumiąc przeto oddech, czekała aż tamta odejdzie, po czym szczęśliwa, że odzyskała książkę tak bardzo jej potrzebną, niepostrzeżenie wróciła do swej sypialni, a w parę minut później spała już zdrowym snem młodości. xxx „Kałuża błotna" Następnego dnia Dora usiadła jak zwykle przed swym pulpitem i otworzyła szufladę, gdzie wszystko ułożone było w jak największym porządku. Po ciemku mogłaby znaleźć książki i zeszyty, na których leżał starannie przepisany rękopis jej utworu. Pieszczotliwie wygładziła brązową okładkę, zadowolona, że korzystając z wolnego popołudnia znów będzie mogła zabrać się do swej Rzeki, która przyniesie jej nie tylko łańcuszek, lecz niewątpliwie też sporo zaszczytu. W tej chwili - jak to często zdarza się twórcom -uczuła gwałtowne pragnienie podzielenia się swym wrażeniem z jakąć bratnią duszą. Wyobrażała sobie, jak poetycznie brzmieć będą te piękne frazesy i starannie zaokrąglone zdania, odczytane głośno. Od razu też postanowiła znaleźć taką wdzięczną słuchaczkę. Wiedziała, że Hesia Thornton była o tyle nierozważna, że również postanowiła się ubiegać o nagro- 214 dę za pracę angielską. Najlepiej będzie gdy jej odczyta pierwszy rodział Rzeki; wystarczy to, by ją przekonać o bezpłodności dalszych usiłowań i zaoszczędzić biednej dziewczynie daremnej pracy. Doszedłszy do tego przekonania, Dora powiedziała sobie, że spełni nawet dobry czyn, uświadamiając Hesię możliwie najwcześniej, że wobec Rzeki, żaden inny utwór nie może liczyć na uznanie. Zaraz po obiedzie podeszła tedy do Hesi, zapraszając ją na chwilę pogadanki do altany. Oczywiście, że tematem tej pogadanki miał być niezwykły talent literacki Dory. Hesia do pewnego stopnia pozostawała jeszcze pod wpływem Dory, a właściwie schlebiało jej próżności, że durni a pierwszoklasistka ją właśnie wybrała za towarzyszkę. Toteż i teraz nie odważyła się na odpowiedź odmowną, jakkolwiek wolała spędzić wolny czas w towarzystwie Marii Antoniny. - Otóż moja droga - zaczęła Dora, gdy obydwie znalazły się w zacisznej altanie - muszę ci powiedzieć, że w całej szkole ty jesteś jedyną, której chcę powierzyć wielką tajemnicę, a mianowicie odczytać ci moją pracę konkursową. Jestem pewna, że uda mi się stworzyć coś istotnie oryginalnego. Obawiam się, że odczytawszy mój pierwszy rodział, zniechęcisz się do własnej pracy; ostatecznie jednak takie ćwiczenie nie może ci zaszkodzić. Wielkiego zawodu chyba nie doznasz, gdy nie otrzymasz nagrody, bo mogłaś być tego pewna, mając mnie za współzawodniczkę. - Czy mogę odczytać twój pierwszy rozdział? -wymijająco rzekła Hesia. - Praca moja daje mi du- 215 żo przyjemności, a spisując to, co przemyślałam, wcale nie troszczę się o to, czy otrzymam nagrodę, czy nie. - Czy można wiedzieć, jaki temat obrałaś? - spytała Dora, siląc się na uprzejmość. - Próbuję skreślić szkic o Marii Antoninie. - Och, biedactwo moje! Jakże niefortunny uczyniłaś wybór. Nie chciałabym cię zniechęcać, ale temat historyczny, najlepiej nawet opracowany, nie może u pani Willis liczyć na powodzenie. Co do mnie, to piszę rzecz fantastyczną, którą zatytułowałam: Rzeka. Początek znam już na pamięć, tyle razy go przerabiałam i upiększałam. Posłuchaj: „Ody oczy nasze spoczęły na jasnej przezroczystej toni, w której odbijały się złote promienie słońca"... - Droga moja, odczytaj mi cały ten rozdział. Masz dobry akcent i czytasz ze zrozumieniem, a chciałabym usłyszeć, jak brzmi całość, odczytana przez drugą osobę. Hesia rozwinęła rękopis, pragnąc co prędzej pozbyć się tej przymusowej przyjemności. Zaledwie jednak spojrzała na tytuł, zwróciła się do swej towarzyszki i rzekła: - Wszak mówiłaś, że utwór swój zatytułowałaś Rzekal - Tak: pełny tytuł brzmi jednak: Opowieści rzeki fantastycznej. - To dziwne - odparła Hesia. - Tu tytuł brzmi: Re chotanie kałuży błotnej. A początek taki: Gdy głupie nasze ślepia padły na cuchnącą kałużę, od której odwracały się nawet promienie słońca... Cóż to jest 216 Doro? Chyba to nie twój utwór, jakkolwiek pismo jest twoje. Twarz Dory okryła się purpurą. Gwałtownie wyrwała z ręki Hesi manuskrypt w brązowej okładce i przebiegła oczyma pierwszą stronicę. Niestety! nie było to złudzenie wzrokowe. Tytuł szkicu: Rechotanie kałuży błotnej, oraz pierwsze zaraz zdanie, świadczyły wymownie, że ktoś dopuścił się podłej parodii. Wzniosły, poetyczny styl Dory, został ska-rykaturowany i zohydzony. Pismo było do złudzenia podobne do charakteru Dory: papier był ten sam, z którego ona sporządziła zeszyt i taka sama brązowa okładka. Drżącymi rękami odwróciła kartę, następnie dalsze i przekonała się, że nędzna ta parodia obejmuje tylko pięć stron rękopisu, gdy jej rozdział liczył wszak dziesięć. Przez chwilę stała osłupiała, niezdolna wymówić słowa. Oburzenie jej nie znało granic. Po chwili dopiero, opamiętawszy się nieco, zerwała się z ławki i zwracając się do zdumionej, a strasznym jej wyglądem trochę nawet przerażonej Hesi, krzyknęła: - Ty mi musisz dopomóc. Dokonano tu rzeczy przewrotnej, wprost świętokrackiej. Ktoś byl o tyle podły i nikczymny, że potajemnie wykradł mi z pulpitu utwór, nad którym tyle pracowałam. Dzieło mego talentu - tak, bo pewna jestem, że mam niezwykły talent literacki, zostało zniszczone, czy też usunięte, a w jego miejsce podsunięto te idiotyzmy. Czy rozumiesz? Przemówże słowo! Czemu się tak na mnie gapisz? - dokończyła z pasją. 217 - Jestem tak osłupiała... przecież to twoje pismo! - odparła Hesia. - To moje pismo! Och, ty głupie stworzenie! Marne naśladownictwo mego pisma, kopia nędzna, nieudolna! - krzyczała Dora, nie posiadając się z oburzenia. - Doprawdy - podjęła nieco spokojniej, -sądziłam, że ty, którą wyróżniłam spośród wszystkich innych dziewcząt, ponieważ sądziłam, że łączy nas pewne powinowactwo duchowe, sądziłam, że ty powinnaś chyba znać moje pismo. Przyjrzyj się lepiej i pomyśl, czy ja mogłabym w tak banalny sposób przekreślić t, lub pensjonarskimi wykrętasami kończyć każde słowo ? Przyznaję, że na pierwszy rzut oka jest pewne podobieństwo; ty jednak powinnaś znać mnie lepiej i wiedzieć, że podobny charakter pisma nie może mieć nic wspólnego ze mną. Hesia przyjrzała się dokładniej sfałszowanemu rękopisowi i musiała przyznać, że t w ten sposób przekreślone i wykrętasy u końca słów różnią się bardzo od starannie wymuskanej kaligrafii Dory. - Fałszerstwo, co prawda bardzo zręczne! - krzyczała Dora. - Tak, bo oszuści mogą także posiadać pewne specjalne zdolności. Rozumie się, że do wykonania podobnej nikczemności trzeba natury na wskroś zepsutej i marnej, ale tym razem nie ujdzie to bezkarnie. Dość już tajemnic i osłaniania czyichś win. Teraz wszystko musi wyjść na jaw, a jeśli moje słowa nie odniosą skutku, to napiszę do ojca, by przyjechał i sprawę tę wyświetlił. Przecież to zbrodnia, która musi być napiętnowana. Natychmiast idę do panien Good i Danesbury i przedłożę im ten ręko- 218 pis, a skoro tylko pani Willis powróci, opowiem jej całą historię. Niech się nareszcie przekona, jaką żmiję sobie wychowała w tej fałszywej, ordynarnej Fo- restównie. - Poczekaj! - zawołała Hesia. Zerwała się i klasnęła w dłonie, jakby jej coś przyszło do głowy. Twarz jej czerwieniała i bladła na przemian pod wpływem walki wewnętrznej, wyraźnie malującej się na jej twarzy. Już miała mówić, gdy wtem oczy jej padły na scenkę, rozgrywającą się na ścieżce, o kilka kroków od altanki. Oto Misia bawiąca się opodal, zerwała się z darniowej ławeczki, gdzie bawiła się przy piastunce i biegnąc co sił naprzeciw zbliżającej się Andzi, uczepiła się jej fartuszka, wydając okrzyki radości. Andzia pochyliła się nad dzieckiem, które objęło ją rączkami, całując w twarz, włosy i szyję. Po chwili Andzia poszła w głąb parku, a Misia, goniąc ją tęsknym spojrzeniem i wciąż się za nią odwracając, pozwoliła niani zanieść się do ławeczki. Cała ta scena trwała kilka sekund, lecz Hesia patrząc na nią, doznała bolesnego ściśnięcia serca, a twarz jej stopniowo zastygła i zbladła. Usiadła znów na ławce, zaciskając usta, których kąciki drżały z lekka. - Co ci się stało ? - wykrzyknęła Dora. - Zdawało mi się, że chcesz coś powiedzieć. Czy ci może coś wiadomo w tej sprawie? - Och, ja przecież nie jestem winowajczynią - odparła Hesia, wzruszając ramionami. - Chciałam tylko zauważyć, że nie możesz twierdzić na pewno, że Porestówna to zrobiła. 219 - ??? ?? jeszcze zamierzasz wziąć w obronę tę potworną dziewczynę? Dziwne! Przecież omal nie zabiła ci siostrzyczki, a w dodatku rzuciła czar na dziecko, że prawie nie chce patrzeć na ciebie. Czy widziałaś, jak ją teraz obcałowywała? Z tobą nie pieści się nigdy w taki sposób. - Wiem... wiem o tym - jęknęła Hesia zakrywając twarz dłońmi. W głosie jej brzmiała taka rozpacz, że nawet Dora zapomniała na chwilę o swym nieszczęściu. - Uspokój się - rzekła, dotykając jej ramienia. -Wszystkie twoje krzywdy będą rychło pomszczone, bo moja w tym głowa, by panna Forest, ulubienica szkolna, została wykluczona z pensjonatu. I chwyciwszy sfałszowany rękopis, z podniesioną dumnie głową wyszła z ogrodu. XXXI Anioł zły i dobry Hesia siedziała sama na ławeczce pod rozłożystym wiązem głęboko zamyślona. W powietrzu przesyconym ciepłymi promieniami wiosennego słońca, panowała cisza upajająca, przerywana tylko radosnym świergotaniem ptactwa. Mimo przyjemnego chłodu, jaki panował w cieniu drzewa, policzki Hesi płonęły purpurą, to znów bladły raptownie, zależnie od tego, czy w walce jaka toczyła się w jej duszy, szala zwycięstwa przechylała się na stronę złego, czy dobrego anioła. Który z nich zwycięży? Hesia miała rozmaite wady, lecz mimo wszystko, była dotąd naturą prawą i honorową. Głównym jej grzechem była duma i zawiść; nigdy jednak nie poniżyła się do kłamstwa. Obecnie wiedziała doskonale - drżała na samą myśl o tym - że w jej mocy pozostawały losy Andzi. Nocne spotkanie Zuzi w klasie szkolnej dało jej do ręki klucz tajemnicy. Wprawdzie nie mogła pojąć, jakim sposobem ta ________ ________ 221 tępa, zaspana dziewczyna mogła obmyślić i wprowadzić w czyn intrygę, tak zręcznie wykonaną, lecz po owym spotkaniu w nocy, nie mogła wątpić, że Zuzia wie o wszystkim. Jeśli pani Willis dowie się, że Zuzia w nocy chodziła do klasy, tym samym odpadnie też dawniejsze podejrzenie ciążące na Andzi. Hesia umiała myśleć i orientować się szybko, a spotkanie nocne nasunęło jej inne domysły. Przypomniała sobie, że mając dawniej sypialnię z Zuzią, dziwiła się, dlaczego ta zaspana dziewczyna używa rozmaitych sposobów, by w każdej chwili mogła się przebudzić. Dawniej śmieszyło ją tylko, gdy Zuzia przywiązywała się sznurkiem do łóżka, by za każdym ruchem sznurek szarpał ją za nogę i tym samym rozbudzał ze snu. Dziś, rozpatrując to wszystko, doszła do przekonania, że z powodu zgoła niezrozumiałego, ta wiecznie zaspana, pozornie dobroduszna dziewczyna, pragnęła siać w szkole niezgodę i zamieszki. Hesia była pewna, że wystarczy powiedzieć pani Willis, co było jej wiadome o Zuzi, a Andzia Forest zostanie oczyszczona z niesłusznie na niej ciążących zarzutów i znów odzyska dawne względy przełożonej. Czy ma to uczynić, och! Czy ma to uczynić? Usta jej drżały z niezmiernego wzruszenia, twarz czerwieniała i bladła, a w duszy jej rozgrywała się gwałtowna walka między aniołem złym a dobrym. Jakże pragnęła zemścić się na Andzi! Jak bardzo jej nienawidziła! A oto nadeszła chwila upragniona, gdyż można się zemścić na swej przeciwniczce! Wystarczy, że zachowa milczenie, nie wspomni 222 o drobnym zajściu nocnym, a podejrzenie skieruje się znów przeciw Andzi. Tym razem pani Willis będzie zmuszona postąpić surowo; pastor również straci do niej zaufanie, a jako niepoprawna winowajczyni musi zostać wydalona ze szkoły. Niechby jej tylko nie było w Jaśminowce, niechby się usunęła z widowni, a wówczas serduszko Misi, podstępnie zdobyte przez tę małą czarownicę, znów wróci do niej. Odzyska miłość Misi, swego skarbu, swej pieszczotki i będzie znów spokojna i szczęśliwa. - Będziesz nieszczęśliwa! Zadręczą cię wyrzuty sumienia! - szeptał dobry anioł, rozdmuchując w sercu Hesi uczucia szlachetne i prawe. Nie użyczyła mu jednak ucha, gdyż całą jej istotę rozpierało pragnienie zemsty. - Postanowiłam się zemścić, a oto nadarza mi się sposobność! mruknęła do siebie. - Nie podejmę żadnych kroków przeciw niej; będę tylko milczeć. Milczenie będzie moją zemstą... Dobry anioł słysząc to, zasłonił oblicze i wrócił do swego Ojca w niebiesiech. Zły anioł natomiast zaśpiewał pieśń triumfalną, biorąc w posiadanie duszę dziewczyny. Hesia po raz pierwszy w życiu upadła bardzo nisko. XXXII Nowe podejrzenia W kilka godzin po powrocie pani Willis z Londynu, Dora poprosiła o chwileczkę rozmowy z przełożoną. Żadna z pensjonarek nie wiedziała jeszcze o ostatnim wypadku z rękopisem Dory, która umyślnie zachowała całą sprawę w tajemnicy, by Andzię niespodzianie zaskoczyć. Andzia tymczasem była trochę przygnębiona i zaniepokojona, gdyż trapiły ją wyrzuty, spowodowane leśną wyprawą na łąkę rusałek. W dodatku dwie dziewczynki mocno się przeziębiły, a Zuzia nie wyspawszy się należycie, miała twarz wprost szarą, a powieki czerwone i obrzękłe. Andzia z niezwykłą uwagą słuchała dzisiejszych wykładów, co było u niej zawsze oznaką skruchy po dopuszczeniu się jakiegoś wybryku. Nikt nie żałował tak gorąco, nikt nie odczuwał tak palących wyrzutów sumienia i nikt też nie ulegał tak łatwo nowej pokusie, jak ona. 224 Gdyby ona sama była winna, natychmiast byłaby pobiegła do nani Willis i wy znała jej wszystko; w tym wypadku jednak musiałaby także wydać współwinowaj czynie, które nie chciały słyszeć o przyznaniu się do winy. Wszystkie uczestniczki wycieczki były mniej lub bardziej strwożone, że stara cyganka była w posiadaniu ich tajemnicy. Skoro się tylko spotkały, od razu rozpoczynały się szepty, czy też sprawa nie wyjdzie na jaw. Zdrady mogła się dopuścić jedynie matka Mat runa. Przekupka Betty, będąca od niepamiętnych czasów dostarczycielką specjałów dla łakomych mieszkanek Jaśminówki, była osobą, na której mogły polegać w zupełności. Tak, z tej strony nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Nieraz zdarzało się, że pensjonarki nie płaciły jej całymi tygodniami, a jednak Betty nie posunęła się nigdy do zdrady. Inna wszelako sprawa z matką Matruną. A nuż przyjdzie jej na myśl, że za mały otrzymała okup i zacznie krążyć koło Jaśminówki, by z trwogi ich czerpać stałe dochody? Ba, jeśli jej odmówią, gotowa udać się wprost do pani Willis i zdradzić tajemnicę... - Strasznie się boję matki Matruny - szepnęła Wisia dygocąc całym ciałem, trochę z lęku, a trochę z febry, której się nabawiła skutkiem przeziębienia. - Och, a ja dopiero! rzekła Mary. - Zdaje mi się, że zemdlałabym natychmiast, gdybym znów zobaczyła tę cygankę. Po długich naradach, uczestniczki wycieczki doszły do przekonania, że muszą zawsze mieć przy 225 sobie trochę pieniędzy, żeby w razie spotkania cyganki, mogły jej złożyć ponowny okup. W dniu powrotu przełożonej, Andzia przechadzała się po jednej z alei parku, pogrążona w dość melancholijnych myślach, gdy nagle przybiegły do niej Zuzia i Mary, blade jak płótno. - Ona tam... przy parkanie... Daje nam znak, byśmy się zbliżyły! Boże, Boże, co to będzie! Andziu, droga, jedyna, chodź ty z nami! - To się na nic nie przyda - odparła Andzia. -Matka Matruna potrzebuje pieniędzy, a ja nie myślę jej dawać. Nie bójcie się jej i proszę was, nie dawajcie jej pieniędzy, bo zacznie przychodzić tu codziennie i coraz nowy wymuszać na nas okup. A ostatecznie, co ona nam może zrobić? Wie przecież doskonale, że nic na tym nie zyska, jeśli nas zdradzi. - Och, nie mów tak! Nie mów! - błagalnie zawołała Mary, powstrzymując łkanie. - Ja bym chyba umarła ze strachu, gdyby ta cyganka poszła do pani Willis... Chodź z nami, kochana, błagam cię... Musimy jak najprędzej odprawić stąd matkę Matrunę. - Jeszcze raz wam radzę, byście się do niej nie zbliżały i nie wchodziły z nią w żadne konszachty. Cicho! Kto to mnie woła? Aha, panna Danesbury! Do widzenia! A nie zbliżajcie się do cyganki... Pobiegła do panny Danesbury, stojącej u wejścia do ogrodu. - Pani Willis prosi cię do swego gabinetu - rzekła nauczycielka, a Andzia zdziwiona tym wezwaniem o porze niezwykłej, lecz nie domyślając się niczego złego, skierowała się ku domowi. 226 Mając stanąć przed panią Willis, Andzia czuła głęboki żal , że pod jej nieobecność dopuściła się znów nieposłuszeństwa, a wspomnienie to okryło cieniem niepokoju jej twarz promienną zazwyczaj i pogodną. Odłączywszy się od strwożonych koleżanek, musiała też przyznać się sama przed sobą, że w głębi duszy nie była tak całkiem spokojna co do matki Matruny, jak to dawała do poznania Zuzi i Mary. W miarę zbliżania się do domu, kroki jej stawały się wolniejsze, a serce ściskało się żalem niezmiernym. Och! Cóż by teraz dała, gdyby pod nieobecność ukochanej przełożonej nie poddała się pokusie i mogła teraz stanąć przed nią z czystym sumieniem. -Na co przyda się teraz skrucha spóźniona? -rzekła na wpół głośno. - Wiem już, że ja nigdj', nigdy nie zdołam się poprawić! Odsunęła ciężkie pluszowe portiery i weszła do gabinetu przełożonej. Pani Willis siedziała przy swym biurku, bardzo blada, z wyrazem zmęczenia i smutku; zaś Dora Russel ze szkarłatnymi wypiekami na policzkach i gniewnym błyskiem w oczach, stała koło kominka. - Zbliż się, Andziu - rzekła pani Willis swym zwykłym łagodnym głosem. Pod wpływem pierwszego porywu, Andzia chciała się rzucić na szyję nauczycielki i jak dziecko na łonie matki ukochanej, wyznać całą winę, opowiedzieć o tej nieszczęsnej wycieczce na łąkę rusałek. Powstrzymały ją jednak trzy względy: po pierwsze, nie może kosztem zdradzenia tajemnicy koleżanek 227 ulżyć własnemu sercu; po wtóre, gdyby się nawet na to zdecydowała, to nie potrafiłaby wykrztusić słowa w obecności tej odpychającej, zarozumiałej Dory; po trzecie, pani Willis ma twarz tak smutną i zmęczoną, że za nic na świecie nie chciałaby w tej chwili pomnażać jej zgryzot. JWyrzuty sumienia i wiadomość o przybyciu starej cyganki wywołały jednak na twarzy Andzi pewien niepokój, co pani Willis zauważyła od razu z tajemną trwogą, a Dora z jawnym triumfem. - Zbliż się, Andziu - powtórzyła pani Willis. - Muszę się z tobą rozmówić, gdyż pod moją nieobecność popełniono tu czyn bardzo brzydki i nikczemny. Twarz Andzi stała się nagle blada jak płótno. Czyżby stara cyganka dopuściła się już zdrady? Pani Willis zauważyła oczywiście tę raptowną zmianę na jej twarzy i surowszym już głosem dodała: - Moja droga, uprzedzam cię, że tym razem muszę się dowiedzieć prawdy. Spójrz na ten rękopis. Czy znasz to pismo ? - Rozumie się; przecież to pismo Dory - odparła Andzia, zupełnie już zmieszana tym dziwnym przesłuchaniem w sprawie tak prostej. - To nie moje pismo! - zawołała Dora, lecz pani Willis ruchem ręki nakazała jej milczenie: - Proszę się zachowywać spokojnie. Ja sama się rozmówię. A zwracając się do Andzi, podjęła: - Pod moją nieobecność jedna z pensjonarek otworzyła pulpit Dory Russel i zabrała rękopis, liczący dziesięć stron i zatytułowany: Rzeka. Rękopis 228 ten zawierał początek pracy konkursowej Dory. W miejsce zabranego rękopisu podsunięto ten szkic. Przejrzyj go uważniej i powiedz, czy ci nic nie wiadomo w tej sprawie. Andzia wzięła do rąk rękopis i przebiegła oczyma jego pierwszą stronicę. - To ma być parodia? - spytała po chwili. - Bo brzmi tak śmiesznie... Nie, proszę pani, ja nic o tym nie wiem. Ktoś widocznie naśladował pismo Dory, ale nie mam pojącia, kto to mógł uczynić. Obojętnie odłożyła rękopis i figlarno-lekceważą-cym spojrzeniem obrzuciła Dorę. - Zdaje mi się, że to wcale zręczna parodia - rzekła swobodnie - początek przynajmniej jest zabawny. Jej lekceważący sposób traktowania całej sprawy nie podobał się pani Willis, a Dorę doprowadzał wprost do szału. - Me po to cię wezwałam - rzekła pani Willis - by słuchać twych sądów o parodii, lecz po to, byś pomogła sprawę tę wyświetlić. Powtarzam ci, że muszę się dowiedzieć i to niezwłocznie, która z pensjonarek dopuściła się czynu tak niegodnego, świadomie i rozmyślnie przywdząc koleżankę. - Ale dlaczego pani zwraca się do mnie z tym pytaniem? - odparła Andzia tonem urażonej godności. - Dlatego - krzyknęła Dora, nie mogąc już dłużej hamować swego gniewu, - że ty jedna możesz coś o tym powiedzieć. Dlatego, że tylko ty jedna w całej szkole umiesz karykaturować... dlatego, że ty jedna jesteć dość... ordynarna, by się dopuścić podobnej nikczemności. 229 - Ach, więc tak... Więc mnie się podejrzewa. Proszę pani - zwróciła się do przełożonej - czy pani mnie podejrzewa? -i Moj a droga... cóż ja ci mam powiedzieć? 7 Nic - jeśli mnie pani podejrzewa. Tak, od dawna/słowa moje nie mają tu wiary. Wiem dobrze, że jestem lekkomyślna, roztrzepana, dzika, ale w tym wypadku jestem całkiem niewinna. Nigdy nie widziałam rękopisu Dory, nigdy nie otwierałam jej pulpitu. Nie mam żadnego powodu szkodzenia Dorze, bo mnie ona nic nie obchodzi, nic zgoła. Wiem, że stara się o nagrodę, lecz wiem też, że jej nie zdobędzie - jaki miałabym cel, niszcząc jej rękopis? Nigdy nie zadałabym sobie nawet trudu naśladowania jej pisma i parodiowania jej słów. Może mi pani nie wierzyć... Widzę, że mi pani nie wierzy... ale jestem niewinna. Przjr tych słowach Andzia wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju. XXXIII Niegodne zaufania Dora Russel oświadczyła wobec Hesi w sposób stanowczy i nieodwołalny, że sprawczyni haniebnego czynu musi zostać publicznie ukarana, a może nawet wypędzona ze szkoły. Rozmawiając tego wieczora z panią Willis, zapomniała się do tego stopnia, że z najwyższą gwałtownością domagała się niezwłocznego wydalenia winowajczyni. Oświadczyła stanowczo, że przekonana jest o winie Andzi i w sposób niedwuznaczny odzywała się o faworyzowaniu tej wstrętnej dziewczyny. Jednakowoż pełne godności zachowanie się pani Willis i chłodne spojrzenie, jakim zmierzyła rozna-miętnioną dziewczynę, zdołały poniekąd uśmierzyć jej wzburzenie. Przełożona szczerze współczuła Dorze; pojmowała też, jak bardzo ta zarozumiała dziewczyna musi się czuć upokorzona. Z drugiej strony, jakkolwiek zupełnie straciła zaufanie do Andzi i nie wierzyła jej zapewnieniom, nie chciała jej 231 potępić otwarcie, dopóki sprawa nie zostanie należycie wyświetlona. - Uczynię wszystko, co tylko jest w mojej mocy, aby odkryć winowajczynię - zapewniała Dorę, gdy Andzia płacząc, wybiegła z pokoju. - Andzia stanowczo zaprzeczyła, jakoby była winna, i dopóki nie udowodni się jej winy, nie mamy prawa jej potępiać. Wszak są jeszcze inne pensjonarki w Jaśminowce i zaraz jutro wybadam po kolei jedną po drugiej. A teraz, moja droga, staraj się uspokoić i jeśli zdołasz, opracuj swój szkic ponownie. W każdym razie wyjdzie to pracy twej na korzyść, bo lepiej zdołasz ją teraz obmyślić, niż za pierwszym razem. Dora dumnie podniosła głowę, gdyż ostatnia uwaga pani Willis zraniła dotkliwie jej ambicje literackie. Me śmiejąc jednak wyrazić swych uczuć, wyszła z gabinetu rozgoryczona i zła. Czuła, że musi niezadowolenie swe wyładować przed jakąś duszą współczującą i w tym celu skierowała kroki do pokoju Hesi. Okazało się jednak, że Hesia w tej chwili wcale nie była usposobiona do rozmowy. - Omówiłam wszystko z panią Willis - oświadczyła Dora - i niewątpliwie jutro już wyleci ze szko- Hesia, pochylona nad swą historią francuską, spojrzała na nią z wyrazem znudzenia. - Kto taki ? - spytała niecierpliwie. - Och, doprawdy Hesiu, że ty z każdym dniem stajesz się głupsza! - zawołała Dora z oburzeniem. -Któż by inny, jeśli nie ta wstrętna Forestówna? Ty 232 jakoś zupełnie tracisz głowę w ostatnich czasach! -dodała lekceważąco, wzruszając ramonami. - Żałować tylko muszę, że byłam tak nierozważna, zniżając się do obcowania z trzecioklasistką. Z dumnie podniesioną głową skierowała się ku drzwiom, pewna, że Hesia wstanie i zechce ją zatrzymywać. Pomyliła się jednak w swych oczekiwaniach, gdyż Hesia pozostała na swym miejscu, z głową pochyloną nad książką, czerwieniąc się i blednąc na przemian. Następnego dnia, pani Willis wywiązując się z przyrzeczenia względem Dory, rozpoczęła w klasie najściślejsze śledztwo. Przede wszystkim więc opowiedziała w obecności wszystkich uczennic, co się stało, a następnie zadawała każdej z osobna dwa pytania: czy sama dopuściła się tego czynu i czy może rzucić jakieś światło na tę sprawę. Jedna po drugiej, wszystkie pensjonarki przesunęły się przed przełożoną i na obydwa pytania odpowiedziały przecząco. - A zatem - zabrała teraz głos przełożona -wszystkie uważacie się za niewinne. A jednak czyn ten musiał być spełniony przez jedną z was. Żadna z nauczycielek nie dopuściłaby się czegoś podobnego, a służące nie mają po temu warunków. Nie ulega więc wątpliwości, że jedna z was jest winowajczynią i uprzedzam was, że nie spocznę, dopóki sprawy tej nie wyświetlę. W ciągu ostatniego półrocza zakradły się do mego zakładu złośliwości, niezgoda i podejrzliwość. W takiej atmosferze nie może istnieć miłość 233 i zaufanie, a uczucia szlachetne stopniowo muszą zamierać. Oświadczam wam tedy, że do tego dopuścić nie mogę. Nie po raz pierwszy któraś z was dokonuje postępku tak nikczemnego, jak potajemne otwieranie pulpitu i świadome krzywdzenie koleżanki. Ale ja temu położę koniec. Użyję wszelkich środków by odkryć winowajczynię; a ponieważ nie przyznała się teraz do winj', lecz wykręciła się kłamstwem, kara na nią spadnie tym sroższa. Dotąd pozostawiałam wam dużo swobody, by wyrabiać w was samodzielność i wzajemne zaufanie - odtąd jednak wszystko to zmieni się najzupełniej. Przerwała na chwilę, czekając, czy jednak winowajczyni nie zechce w ostatniej chwili zmienić swego postanowienia. Gdy jednak w klasie panowała niezmącona cisza, pani Willis znów podjęła: - Jedna z obecnych jest winna, to nie ulega wątpliwości. Dopóki jednak nie dowiem się, kto nią jest, będę wszystkie bez wyjątku traktować jak winowajczynie. Aż do końca roku szkolnego, względnie do chwili, kiedy winowajczyni zechce uwolnić swe koleżanki od ciążącego na nich podejrzenia - aż do tej chwili, nad wszystkimi pensjonarkami, z wyjątkiem Dory Russell, ciążyć będzie moje podejrzenie. Od tej chwili pozbawiam was wolnego popołudnia w środy i soboty, zanrykam salę południową, gdzie odbywałyście próby teatralne, zabieram z sali zabaw wszystkie namiociki. Nie dość na tym: od tej chwili uważam was za niegodne zaufania i ustanawiam nad wami czujną straż. Nie wolno wam pozostawać w sali bez dozoru nauczycieli; na spacerze towarzyszyć 234 wam będzie nauczycielka; każde wasze słowo i każdy gest będą obserwowane, by w danym razie mogły posłużyć do rozplatania tej ohydnej tajemnicy. Po tych słowach pani Willis wyszła z klasy, a nauczycielki wezwały swe uczennice do poszczególnych klas, celem rozpoczęcia lekcji. Niepodobna sobie wyobrazić przygnębienia, wywołanego oświadczeniem pani Willis. Niewinne dziewczęta uczuły się głęboko dotknięte tym wyrokiem potępiającym wszystkie bez wyjątku. Z Jaśmi-nówki uciekła radość i słońce ustępując miejsca ponuremu przygnębieniu. Najgłębiej jednak odczuły tę zmianę dwie pensjonarki: Andzia Forest i Hesia Thornton. Na pobladłych i strwożonych twarzach obydwu tych dziewcząt coraz częściej zatrzymywały się też podejrzliwe, a w każdym razie badawcze spojrzenia koleżanek. Hesia przechodziła istne tortury nie mogąc się pozbyć upokarzającej myśli, że złożyła wobec pani Willis fałszywe wyznanie, nie wspomniawszy o nocnym spotkaniu z Zuzią. Andzia natomiast, czując się winną pod innym względem, wyolbrzymiała tę swoją winę do potwornych rozmiarów, a ostatecznie zaczęła się uważać za istotę najgorszą pod słońcem. Szczere wyznanie byłoby jej od razu przyniosło ulgę, lecz tego uczynić nie mogła ze względu na koleżanki, wobec których zobowiązała się do tajemnicy. Po raz pierwszy w życiu zaczęła odczuwać swe sieroctwo i osamotnienie. Stale pozostając w kręgu myśli smutnych, utraciła ???- tyt, noce spędzała prawie bezsennie, co stopniowo podkopywało jej zdrowie, odzwierciedlając się na twarzyczce bladej i wychudłej. Cały tryb życia w Jaśminowce uległ gruntownej zmianie. Ustały zabawy, a nawet pogawędki w sali zabaw, bo skoro tylko skupiła się gdzieś gromadka dziewcząt, od razu zjawiała się w ich pobliżu nauczycielka. Sala południowa została zamknięta, wobec czego próby teatralne nie mogły się odbywać. W o-góle pensjonarki utraciły chęć do wszelkich rozrywek, pocieszając się tym jedynie, że niedługo nadejdą wakacje, a do tego czasu muszą gorliwie przykładać się do nauki. Dni mijały melancholijnie, jednostajnie, i może po raz pierwszy pensjonarki w całej pełni nauczyły się oceniać przywilej swobody, niedawno utraconej. Czasem tylko, na widok Dory, tu i ówdzie dawał się słyszeć cichy, stłumiony chichot. Najżywsze z pensjonarek nie mogły się powstrzymać od złośliwych szeptów: „kałuża błotna", „literatka zza pieca". Jednakowoż i te złośliwe przydomki, które w innym czasie spowodowałyby śmiech ogólny, teraz zaledwie zdołały wywołać przelotny uśmiech. Mroczny cień ciążył nad Jaśminówką. XXXIV Betty chora nie w porę Pewnego pięknego dnia, uczestniczki nocnej wycieczki na łąkę rusałek przeraziły się odkryciem nader niemiłym. Oto dostawczyni łakoci, poczciwa Betty, zapomniała zabrać kosz; odkrycie to uczyniła Zuzia, która lubiąc węszyć po wszystkich kątach, zaszła z jedną koleżanką na ścieżkę, koło której rósł rozłożysty krzak wawrzynu. Z przerażeniem dostrzegła wyglądającą z gęstwy listkowia rączkę kosza, wobec czego szybko zawróciła z koleżanką w inną stronę i co prędzej uwolniła się od jej towarzystwa. Postanowiła bowiem odszukać jak najprędzej jedną z uczestniczek wycieczki i z nią podzielić się niepożądaną wieścią. Po chwili spotkała też Andzię Forest, która jak zwykle w ostatnich czasach, przechadzała się samotnie z głową pochyloną i czołem osłoniętym falą włosów. Zuzia rozejrzawszy się, czy w pobliżu nie ma nikogo, szepnęła jej, że stara Betty musiała o nich 237 zapomnieć, gdyż kosz z wypróżnionymi flaszkami i brudnym obrusem dotąd stoi pod wawrzynem i lada chwila może go ktoś dostrzec. Blada twarzyczka Andzi zapłonęła nagłym rumieńcem. - Ja bym bardzo chciała! zawołała z dawną energią, a oczy jej zapłonęły żywym blaskiem. - Pomyśl, dlaczego mamy się nosić z tą tajemnicą? Gdybyście mnie posłuchały, to natychmiast poszłybyśmy do pani Willis i wyznały całą prawdę. Od razu by nam ulżyło na duszach, a przecież tego drugiego czynu z rękopisem Dory żadna z nas nie popełniła. - Nie! żadna z nas nie popełniła! - powtórzyła Zuzia lekko zmieszana. - Ale pomyśl tylko jak mogłybyśmy wyznać coś podobnego! Doprawdy Andziu, że tobie się chyba w głowie przewróciło, jeśli możesz namawiać do wyznania! Pamiętaj, że jesteś związana tajemnicą i słowem. - Pamiętam o tym, i bez waszej zgody nie uczynię niczego - smutnym głosem odparła Andzia, odchodząc. Zuzia pozostała sama na ścieżce z załamanymi rękoma i wyrazem przerażenia na swej zazwyczaj apatycznej twarzy. Widząc, że ze strony Andzi nie może liczyć na żadną pomoc, odszukała Klarcię i Wisie, a bojaźliwe te dziewczęta usłyszawszy fatalną wieść, wpadły w rozpacz. Najbardziej przeraziła je wiadomość, że główna ich przywódczyni, Andzia Porest, nosi się z zamiarem zdradzenia ich wielkiej tajemnicy. - Och - zapewniała Zuzia - do tego stopnia nikczemna ona nie jest. Wymogłam na niej zresztą sło- 238 wo honoru, że nie uczyni niczego bez naszego zezwolenia. Ważniejsze jednak, co począć z koszem, który lada chwila może zostać odkryty. - Panienki, proszę bardzo, co to za szepty? - dał się nagle słyszeć głos panny Good, która natychmiast podeszła do trzech dziewcząt, a zobaczywszy bladą twarz Zuzi, rzekła: - Jesteś całkiem zziębnięta, a zamiast się przechadzać, stoisz na miejscu i jeszcze bardziej marzniesz. Proszę, przebiegnij szybko tę długą aleję, abyś się rozgrzała, a potem wracaj do pokoju. A wy, Wi-siu i Klarciu, możecie pójść ze mną. Obydwie dziewczynki, chcąc nie chcąc poszły z nauczycielką, a Zuzia znów została sama ze swymi ciężkimi myślami. Wobec grożącego niebezpieczeństwa musiała napiąć wszystkie swe władze umysłowe i obmyślić jakiś sposób ratunku. W jednej chwili wyzbyła się swej senności i przestała nawet gryźć karmelki. Lada chwila mogą wszak odkryć kosz, a wtedy... wtedy stanie się coś okropnego. Nie mogła po prostu zrozumieć postępowania starej Betty, która była zawsze ścisła jak zegarek. Betty żyła w małej chatce o kilometr oddalonej od Jaśminówki. Rześka ta staruszka o twarzy pomarszczonej jak zeschłe jabłko, i dobrych niebieskich oczach, główne swe utrzymanie zawdzięczała od szeregu lat pensjonarkom z Jaśminówki. Kilka wisien rosnących koło chatki wydawało co roku plon obfity, a ciastka i torciki kupowane co ranka w najbliższym miasteczku, dodane do pakiecików 239 świeżych wisien, zawsze znajdowały chętne odbior-czynie. Za parkiem otaczającym Jaśminówkę, na zielonym wzgórku, Betty rozkładała swój nęcący towar, pewna, że pensjonarki lubiące łakocie, znajdą do niej drogę. Co prawda, torciki i ciastka kosztowały u Betty dwa razy drożej niż w cukierni, lecz staruszka przynosiła je na miejsce i użyczyła kredytu na czas nieograniczony. Oczywiście, że najlepsze dziewczęta, przestrzegające wszelkich przepisów szkolnych, jak np. Cecylka Tempie, nigdy nie przychodziły do Betty. Inne jednak, a w ich liczbie Andzia Forest, Zuzia Drum-mond, Klarcia i Wisia Reymond, pozostawały z nią w stałych stosunkach. Niezrównaną była jednak Betty w urządzaniu tajemniczych biesiad, które do niedawna odbywały się na strychu. Nikt nie potrafiłby dobrać tylu przysmaków, nikt nie znał tak znakomicie gustu pensjonarek. Ceny Betty były trochę wygórowane, ale za to dostarczała wszystkiego w najlepszym gatunku i była prawdziwie w swoim żywiole, ilekroć otrzymała zlecenie przygotowania tajemniczego pikniku. - Wszystko się zrobi, wszystko się zrobi, moje panienki... I dobrze i ładnie i nikt nie będzie wiedzieć zapewniała Betty, - i wszystko pójdzie dobrze. Ostatnia uczta spożyta na łące rusałek, po raz niezliczony przekonała pensjonarki, że Betty pod względem doboru przysmaków, jest wprost nieoceniona. A jak zręcznie potrafiła wszystko urządzić! Kosz z prowiantami znalazł się w samą porę, pod 240 krzewem wawrzynu starannie ukryty. Betty miała go zabrać na powrót świtem dnia następnego. Czemu tego nie uczyniła? Wszystkie te myśli i rozważania krzyżowały się w głowie Zuzi, gdy spełniając rozkaz nauczycielki, biegła szybko aleją, aby się rozgrzać. Teraz dopiero przypomniała sobie Zuzia, że od paru dni Betty nie pojawiła się na wiadomym wzgórku za parkiem. Czyżby zachorowała? Przypuszczenie to jeszcze bardziej ją przeraziło. Wiedziała dobrze, że kosz nie może pozostać w ukryciu. Lada chwila Rower przypomni sobie z przyjemnością piknik nocny i wywlecze kosz z gęstwy liści. Tak samo ogrodnik, Michał, czyszcząc szeroką aleję, może znienacka dostrzec kosz. Nie, dłużej on tam żadną miarą pozostać nie może. Co jednak począć? Nagle strzeliła jej do głowy szczęśliwa myśl. Wyjęła śliczny, złoty zegarek i zobaczyła, że w domu ma być dopiero za pól godziny. Gdyby tak szybko pobiegła do starej Betty i skłoniła ją, by o wczesnym świcie usunęła ten nieszczęśliwy kosz? Powziąwszy tę jedyną myśl ratunku, Zuzia natychmiast przystąpiła do jej wykonania. Rozejrzała się wokół, a widząc, że nie ma w pobliżu żadnej z nauczycielek, co prędzej skoczyła ku oranżerii, przesadziła płot i w parę minut później biegła gościńcem, wiodącym do domku starej Betty. Nagle dreszcz trwogi wstrząsnął nią od stóp do głów, gdyż w powozie, który właśnie przejechał obok niej galopem, siedziały obydwie panny Bruce. Może mnie jednak nie poznały - szepnęła do siebie, dodając sobie odwagi 241 i znów poczęła biec co sił do chatki staruszki. Po kwadransie stanęła nareszcie u celu, zdyszana i oblana potem. Chata była zamknięta i przedstawiała przykry widok opustoszenia. Przej rzałe wiśnie opadłe z drzewa, leżały na ziemi, nietknięte przez nikogo. Zuzia niecierpliwie zapukała do chaty, raz i drugi. Nie otrzymując jednak odpowiedzi, pchnęła tak silnie, że drzwi się otworzyły. Biedna stara Betty leżała na wąskiej pryczy, wyczerpana ciężkim reumatyzmem. - Och, skądże paniusia się tu wzięła? - rzekła zmęczonym głosem, ujrzawszy przed sobą spoconą twarz Zuzi. - Aa, wyście chorzy? - spytała Zuzia. - Przybiegłam tu, by wam powiedzieć, że zapomnieliście zabrać kosz. - Nie, paniusieńku droga, nie zapomniałam. Gdzieżby znowu? Tylko mnie tak chwycił reumatyzm, że ręką i nogą ruszyć nie mogę. Juzem sobie dość naruszyła głowę, jak się tam panienki obchodzą bez torcików i ciasteczek. A dopiero jak pomyślę, że wiśnie lecą z drzewa przejrzałe i gniją na ziemi, to serce mi pęka z bólu. - Tak, to prawda - powiedziała Zuzia, przez otwarte drzwi patrząc łakomie na walające się na ziemi wiśnie. - Takie śliczne i soczyste - dodała, połykając ślinkę. - Wychodząc, pozbieram kilka i zapłacę wam za nie innym razem. Ale teraz chodzi o to, byście co prędzej zabrali ten kosz, bo jeśli go odkryją, my wszystkie będziemy zgubione, a i wasze zyski także się zakończą. 242 - Paniusiu złota, gdybym choć na kolanach mogła się zaczołgać, tobym to zrobiła, żeby tylko pa-niusieczki miały spokój. Ale co zrobię, kiedy z łóżka zwlec się nie mogę, kaleka nieszczęsna. - Doktór powiedział, że to potrwa jeszcze ze dwa tygodnie. - 0 Boże, Boże, co my poczniemy! - rozpaczliwie zawołała Zuzia, nie tracąc ani sekundy czasu na współczucie dla biednej staruszki. - Co my poczniemy? Powiadam wam, że jeśli kosz zostanie odkryty, będziemy zgubione! - Drzewo przecież takie rozłożyste... Nikt nie zobaczy koszyka. - A ja wam powiadam, że lada chwila go odkryją. Nie zawracajcie mi głowy, tylko postarajcie się, by kosz uprzątnięto! Musicie to zrobić! Stara Betty się zamyśliła. - Chyba by mały Robert Moore świtem skoczył do ogrodu - rzekła po chwili. - Niech paniusia będzie tak dobra i wstąpi do czwartej chałupy... Tam jest taki piegowaty chłopak, Robert Moore. Niech on tu do mnie przyjdzie, a może za kwartę wisien poleci do Jaśminówki... Choć szkoda mi, że paniusia chce taką wielką tajemnicę zaufać komu innemu prócz starej Betty... - Trudno, skoro nam grozi niebezpieczeństwo -mruknęła Zuzia i nie zadając sobie trudu pożegnania staruszki, wybiegła z chaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili rozprawiała już z piegowatym Robertem, który ani myślał porzucać swego wygodnego legowiska na przypiecku. Dopiero kilka pensów od- 243 niosło zamierzony skutek, bo przeciągnąwszy się raz i drugi, łypiąc szelmowskimi ślepkami, wyrostek skierował się ku chacie Betty. Zuzia nie dowierzając mu, odprowadziła go do samych drzwi i wepchnąwszy do wnętrza, wysłuchała całej narady, która zakończyła się nareszcie umową solenną, że jutro o świcie Robert zabierze kosz spod drzewa wawrzynowego, a w nagrodę za to otrzyma od Betty litr wiśni. XXXV „I owszem, możecie powiedzieć" Andzia przechadzała się sama po parku. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy warunki złożyły się dla niej tak niekorzystnie, że po raz pierwszy w życiu czuła się prawdziwie nieszczęśliwa. Jako małe dziecko zaznała dość biedy i smutków wszelakich, lecz wówczas tego nie odczuwała, z dziecięcą beztroską znosząc ciosy najcięższe. W pierwszych dwóch latach życia, a zatem w okresie, znanym jej tylko z opowiadania, Andzia, jako dziecko rodziców bardzo bogatych, żyła wśród dostatków, a nawet zbytków. Mieszkali w pięknym pałacyku, mieli na usługi własny powóz, a Andzia miała dwie piastunki, ustawicznie nad nią czuwające. W pierwszej pamięci dziecka utkwiły już wspomnienia inne, odnoszące się do warunków życia skromnych. Oto rodzice jej mieszkali w domu mniejszym, służba,była mniej liczna, ojciec bawił często poza domem, a matka zalewała się łzami. 245 A jeszcze później, Forestowie nie posiadali wcale domu, mieszkali tylko w kilku pokojach, przyzwoicie urządzonych, a Andzia po raz pierwszy została pozbawiona piastunki. Na przechadzkę wychodziła odtąd w towarzystwie matki, a noc spędzała również w jej sypialni. A potem... potem... nadszedł dzień bardzo smutny, kiedy matka blada i smutna, tonąc we łzach leżała na kanapie, a ojciec wziął Andzię na ramię i obsypując ją pieszczotami, mówił jej długo, gorąco, by była dobra i wesoła, a przede wszystkim starała się rozweselić matkę. I odtąd ojciec nie wracał już do domu, chociaż Andzia co wieczór oczekiwała jego powrotu. A matka raz po raz zmieniała mieszkanie, na coraz to mniejsze i smutniejsze, a potem całe dnie i część nocy spędzała w swym pokoju, haftując jakieś ornaty. Po pewnym czasie znów się przeprowadziły, ale tym razem pani Forest z małą swą córeczką znalazły się w jednej tylko izdebce, bardzo ponurej i ciasnej. Matka kaszlała coraz bardziej, a często kładła się spać bez kolacji. I Andzia była nieraz głodna, lecz taiła się z tym przed matką, bo gdy pewnego razu poprosiła ją o jabłko, pani Forest zalała się łzami. Nareszcie nastąpiła zmiana na lepsze. Andzia pamięta doskonale, jak pewnego dnia, do ciemnej ich izdebki weszła pani, wnosząc ze sobą niejako promień słoneczny. Pani ta przyniosła dużo dobrych rzeczy; pełno zabawek i książek dla niej, a dla matki słowa otuchy i pocieszenia. I przychodziła do niej odtąd bardzo często. 246 A po pewnym czasie matka umarła, a dobra pani zabrała osierocone dziecko do Jaśminówki. - Andziu - mawiała matka niejednokrotnie w ostatnich dniach życia - pamiętaj, że wszystko zawdzięczamy pani Willis. Znałyśmy się dawno, za czasów mojej młodości, kiedy byłam zdrowa i szczęśliwa... A teraz, gdy spadło na nas nieszczęście, ona jedna o nas pamięta i czyni życie lepszym. Gdy mnie już nie będzie, pani Willis będzie twoją mateczką i zabierze cię do siebie. Pamiętaj, dziecino, byś ją bardzo kochała i starała się jej odwdzięczyć za wszystko, co dla nas uczyniła. Czy będziesz o tym pamiętać? - Tak, mamusiu - szepnęła Andzia, patrząc w białą twarz matki, o ogromnych łagodnych oczach. - Będę zawsze bardzo kochać panią Willis. I dziewczynka dotrzymała słowa, bo od chwili przybycia do Jaśminówki kochała i ubóstwiała swą opiekunkę, jak nikogo na świecie. Mimo wszystkich smutnych wspomnień, Andzia zachowała skarb nieoceniony: gorące serce i usposobienie pogodne, słoneczne. Śmiech i wesołość były dla niej warunkiem życia nieodzownym; nie mogłaby żyć bez radości, jak kwiat bez słońca. Nawet w najsmutniejszych chwilach życia, Andzia umiała wywoływać uśmiech na usta matki; sam widok radosnej jej twarzyczki działał jak promień słoneczny. Mateczka umarła - ojciec daleko, i nie wiadomo kiedy powróci, lecz Andzia mimo wszystko jest pogodna i pełna radości, bo umie kochać i zdobywać miłość drugich. Dla żadnej z uczenie pani Willis nie ma spojrzeń 247 tak serdecznych, słów tak pieszczotliwych. Nauczycielki łają ją nieraz i karzą, lecz równocześnie kochają tę psotnicę i nieraz patrzą przez palce na jej wybryki. Koleżanki wprost ubóstwiają swą ulubienicę, a małe dzieci okrzykami radości witają każde pojawienie się Andzi, zamęczając ją nieraz dowodami swej czułości. Nawet służba w Jaśminowce utrzymuje, że żadna z panienek nie warta nawet stać obok panny Andzi. Dopiero w ciągu ostatniego półrocza wszystko zmieniło się fatalnie. Ohydne podejrzenia i coraz bardziej szerząca się nieufność zasępiły jasny horyzont Andzi. Przestała być ogólną ulubienicą, część koleżanek wyraźnie nawet okazywała jej swą niechęć. Wszystko byłaby Andzia zniosła spokojnie, gdyby nie to, że od chwili tajemniczego wypadku z rękopisem Dory, pani Willis najwidoczniej uważała An-dzię za winowajczynię. Od tego dnia bowiem ani razu nie obdarzyła jej dawnym serdecznym spojrzeniem, nigdy nie odezwała się do niej tonem pieszczotliwym, macierzyńskim. I po raz pierwszy w życiu Andzia ugięła się pod brzemieniem nieszczęścia, nie mogąc znieść wokół siebie atmosfery chłodu, obojętności ogólnej. Całkowicie straciła swój dawny humor, a promienna jej twarzyczka stała się posępna i chmurna. Przechadzając się teraz po alei, ze ściśniętym sercem, rozpamiętywała swe ciężkie położenie, zadając sobie pytanie, czy też ojciec jej kiedy jeszcze powróci i pozwoli jej zaznać miłości. Poza tym, wszystko i wszyscy byli w tej chwili dość obojętni i dalecy. Na- 248 gle ze smutnych tych myśli wyrwał ją radosny szczebiot dziecięcy: - Idzie, już idzie do Andzi! Zaledwie zdołała się odwrócić, gdy Misiunia już była przy niej, z namiętną pieszczotą obcałowując jej ręce i suknie. Biedne serce Andzi zabiło żywiej na widok dziecka, garnącego się do niej z taką miłością. Sama nie wiedziała, że z oczu jej zaczęły spływać łzy wzruszenia. - Uciekła od niani... nie chcie bzidki niani... chcie sićną, kochaną Andzię... Andzia wzięła dziecko na ręce i miłośnie przytuliła do swego gwałtownie bijącego serca. - Ciemu piacieś? - zawołała malutka z przerażeniem, ujrzawszy dwie duże łzy, powoli spływające po mizernej twarzyczce Andzi. - Bidnia, kochana, sićna Andzia - pieszczotliwie szczebiotała malutka. - Misia bajdzio, bajdzio kocha... kupi ci nową ziabawećkę... No, nie płać juź... - Złotko moje jedyne! - szepnęła Andzia, gwał-tym tłumiąc łzy. Otarła twarz i przywołując na usta dawny swój słoneczny uśmiech, rzekła: - Czekaj złotko, zabawimy się teraz w konika. Posadziła Misie na ramieniu i rękami dziecka oplótłszy sobie szyję, zaczęła biec aleją, podskakując jak konik i wydając tony, mające naśladować rżenie. W taki sposób, wśród radosnych okrzyków Misi dobiegły już do końca alei, gdy nagle dziewczynka przestała się śmiać i silniej ściskając Andzię za szyję, spytała trwożnie: -Cioto? 249 I Andzia przystanęła przerażona, bo oto, jakby spod ziemi wyrosła, stanęła tuż przed nią ogromna postać starej cyganki. - Idź stąd, bzidka baba! - krzyknęła Misia, rączką wykonując ruch rozkazujący. Cyganka skłoniła się pokornie i głosem trochę drżącym rzekła: - Ładna paniusia, bardzo ładna... A jak wystrojona... To pewnie hrabskie dziecko, oj tak! Co za koronki kosztowne - matka Matruna zna się na takich rzeczach... - Idź stąd! Misia nie jubi! - powtórnie zawołała Misia, ruchem rączki odpędzając starą. Andzia, która przez ten czas zdołała już była ochłonąć, zwróciła się do cyganki, pytając chłodno: - A co wy tu robicie, matko Matruno? - Czekam tu tylko na paniusię - odparła stara. -O, matka Matruna ma dobrą pamięć i wie, jak to w taką śliczną noc, kiedy miesiączek świecił, paniusia obdarzyła cygankę srebrnym pieniążkiem. Paniusie się wtedy bardzo bały, bardzo się bały... - A teraz nie boję się niczego, ani was, ani nikogo -spokojnie rzekła Andzia. -1 pieniędzy też już nie dostaniecie, bo nie mam. Jeśli chcecie nas zdradzić-przed panią Willis, to i owszem. Możecie powiedzieć... wszystko możecie powiedzieć - ja się was nie boję. - Och, naprawdę? - urągała stara. - Nic się paniusia nie boi? A tamte siedem ślicznych panienek, co to też spacerowały w lesie przy miesiączku? O, matka Matruna nie jest taka, jak paniusia myśli... Matka Matruna nie piśnie ani słówka. 250 - To w takim razie nie pokazujcie się tu więcej! -rzekła Andzia. - Dobranoc. Odwróciła się na pięcie, wciąż jeszcze trzymając na ramieniu Misiunię, która na odchodnym, raz jeszcze krzyknęła: - Idź stąd, bzidka baba! Misia nie jubi! Stara stała jeszcze przez chwilę nieruchoma, jakby się nad czymś zastanawiała. Następnie odwróciła się powoli i czołgając na czworakach, wśród zarośli przemknęła się do płotu, który przeskoczyła i co szybciej pognała w las. - O nie! Stara cyganka nie da się wywieść w pole! - mruczała do siebie. - Ta paniusia mówi, że się nie boi, a przecie boi się matki Matruny! Ja to wiem, wiem dobrze! Czy też to były prawdziwe koronki na tym hrabskim dziecku? - mamrotała, ginąc już w gęstwie lasu. XXXVI Jak Robert Moore wywiązał się z zadania Zuzia wróciła do Jaśminówki bez żadnych dalszych przygód. Wprawdzie spóźniła się do klasy, gdyż wszystkie pensjonarki siedziały już przy swych pulpitach, opracowując lekcje na dzień następny, lecz skończyło się na ostrej naganie, udzielonej jej przez pannę Good. Przyzwyczajona do bezustannej nagany, Zuzia nic sobie nie robiła ze słów nauczycielki, radując się potajemnie, że tak dobrze załatwiła przykrą sprawę z koszem. Podczas lekcji zdołała o tym szepnąć Klarci i Wisi, które też z lekkim sercem kładły się dziś do łóżka, widząc, że niebezpieczeństwo zostało szczęśliwie zażegnane. Andzia natomiast przyjęła tę wiadomość bardzo obojętnie, a zadumawszy się na chwilę, rzekła z dziwnym uśmiechem: - Co do mnie, to najbardziej pragnęłabym, by wszystko wyszło na jaw. Rozumie się, że was nie zdradzę, skoro zobowiązałam się do milczenia. Boję 252 się jednak, że w danych warunkach, pani Willis musi mieć o mnie wyobrażenie jak najgorsze. Zuzia usłyszawszy te słowa, spojrzała na nią jak na istotę pozbawioną zmysłów i wzruszywszy ramionami, odeszła, uważając, że szkoda czasu na rozmowę z tą dziewczyną. Robert Moore tymczasem, przyrzekłszy starej Betty przynieść kosz, miał najlepsze chęci wywiązania się ze swego zobowiązania. Był to co prawda chłopiec niedbały i rozleniwiony, lecz nadzieja otrzymania pełnej kwarty wisien rozbudziła w nim należytą energię. Toteż kładąc się tego wieczora na spoczynek, miał święte postanowienie wyruszenia do Jaśminówki wczesnym świtem. Stała się jednak rzecz bardzo naturalna, która przeszkodziła mu w wykonaniu powziętego zamiaru. Oto chłopiec, nieprzyzwyczajony do tak wczesnego wstawania, zamiast wstać o wpół do czwartej, zbudził się dopiero o piątej, gdy dzwon kościelny wzywał na ranne nabożeństwo. Zerwał się na równe nogi, przetarł zaspane oczy i narzuciwszy ubranie, wybiegł z chaty. Fakt, że spóźnił się o całe półtorej godziny, wcale go nie niepokoił. W każdym razie będzie w Jaśminowce przed szóstą, a o siódmej będzie już spożywał swe uczciwie zapracowane wiśnie. Podskakując wesoło, szedł gościńcem, przy czym dla skrócenia sobie drogi pogwizdywał od czasu do czasu i w powietrze podrzucał obdartą czapkę. Tu i ówdzie się zatrzymywał, by obciąć jakąś nadzwyczajną trzcinkę z przydrożnej łoziny, to znów by 253 zbadać zawartość jakiegoś bardzo nęcącego gniazda. Dochodziła właśnie godzina szósta, gdy przesadzał bramę Jaśminówki, by następnie po mokrym od rosy trawniku skoczyć w kierunku dokładnie mu opisanego drzewa. Stara Betty powiedziała mu bardzo dokładnie, którędy najszybciej dostanie się do kosza, a chłopiec zbyt był mądry, by zapomnieć drogę, wiodącą do całej kwarty dojrzałych wiśni. Od razu też trafił do wawrzynu i nie tracąc czasu, położył się na brzuchu, by łatwiej wyciągnąć kosz. Ujął już za rączkę, gdy nagle usłyszał groźne warknięcie, a równocześnie ostre zęby brytana chwyciły go za podartą połę kabata. Biedny Robert ku najwyższemu przerażeniu znalazł się w mocy olbrzymiego psa. Rower trzymając go silnie za połać ubrania, jedną z ciężkich swych łap położył na jego plecach, w ten sposób udaremniając mu wszelki ruch. Wśród takich okoliczności Robert uważał, że nie pozostaje mu nic innego, jak wołać o ratunek. Począł też ze wszech sił krzyczeć, piszczeć, wyć, a przeraźliwe jego wrzaski rozlegały się wkrótce po całym parku. Michał ogrodnik i Jim, młody jego pomocnik, co prędzej pobiegli w kierunku, skąd dochodziły te nieludzkie krzyki i oto pod drzewem wawrzynu ujrzeli Rowera, z majestatycznym spokojem więżącego kłami i jedną łapą swą wrzaskliwą ofiarę. - Dajcie m... mi kosz - łkał chłopiec, zobaczywszy odsiecz - a z... zaraz stąd o... o... odejdę. - Pewnie, że odejdziesz, mały urwisie - poważnie oświadczył ogrodnik - ale kosz zostanie u nas. Wie- 254 trze ja w tym wszystkim coś niedobrego. Gadaj szkrabie, skąd się tu wziął kosz i do kogo on należy? - Do... do... sta... rej Betty - wyjąkał chłopiec, nie przestając szlochać. W takim razie niechże stara Betty zgłosi się po niego. Tymczasem pozostanie on u pani Willis -oświadczył Michał. - Chodźmy, Jim, czas zabrać się do gracowania. A ty, urwisie mały, nogi za pas i fora ze dwora! Robert nie czekał, aż mu to powtórzą po raz drugi i w okamgnieniu przesadziwszy bramę, jak zając pomknął z powrotem. Czy kiedykowiek otrzyma od starej Betty kwartę wiśni - o tym w historii powszechnej żadnej nie znajdujemy wzmianki. Michał tymczasem, zbadawszy zawartość kosza, pokiwał głową nad próżnymi flaszkami i poplamionym obrusem, po czym uroczystym głosem oświadczył: - Zdaje mi się, że trafiliśmy na trop wielkiej tajemnicy, o której pani nasza musi się dowiedzieć. To rzekłszy, z koszem w ręku ruszył do domu. Jim natomiast, który był jeszcze zbył młody, by zrozumieć tak ścisłą dyscyplinę, zaś w głębi serca miał czuły kącik dla wesołych pensjonarek, westchnął głęboko i zabrał się do gracowania ścieżki. XXXVII „Zawiodłyście moje zaufanie" Tego samego ranka Andzia zbudziła się z dziw-nem uczuciem zobojętnienia, tak rzadko znanego młodzieży. Przez zapuszczone story, promienie słońca zaglądały do pokoju, rzucając migotliwe smugi. Z olbrzymiego wiązu, którego gałęzie niemal sięgały okna, dolatywał radosny świergot ptactwa. Andzia wiedziała doskonale, jak uroczo i świeżo wygląda świat o tej wczesnej chwili zarannej, gdy cała natura budzi się do nowego życia. Nieraz, za minionych dni szczęścia i wesela, zrywała się z łóżka i klęknąwszy na szerokim parapecie okna, bystrym' oczyma oglądała cud nowego dnia. Nowy dzień! W jasnej szacie promieni, haftowa nej kolorami tęczy, jawi się dzień nowy, wiodąc za sobą cały orszak godzin rozkosznych! Andzia była naturą poetyczną, odczuwającą do głębi piękno przyrody, a te ranne chwile spędzane sam na sam w obliczu natury, miały dla niej urok niewysłowiony. 256 Dziś jednak, zamglonym spojrzeniem goniąc smugi słoneczne, wnikające do pokoju przez zapuszczone story, westchnęła boleśnie i znów przymknęła oczy. Tak prędko skończyła się noc, przynosząca na parę godzin kojące zapomnienie, a oto znów rozpoczyna się dzień, a z nim ta straszna atmosfera podejrzliwości i chłodu, pozbawiona miłości i harmonii. Przy swej bardzo rozwiniętej uczciwości, Andzia nie mogła wprost znieść swego obecnego życia; obojętność otoczenia, które do niedawna jeszcze darzyło ją gorącą sympatią, przytłaczała i wprost dławiła. Ozwał się dzwonek na korytarzu, a po chwili weszła pokojówka z wodą. Podniosła story i zabrała się do budzenia Zuzi. Andzia powoli, niechętnie zwlokła się z łóżka. Niedługo była ubrana, po czym zbliżyła się do klęcznika, nad którym stała przez chwilę niezdecydowana. Nie czuła potrzeby odmówienia zwykłej modlitwy, gdyż pierś jej rozsadzały w tej chwili uczucia zgoła inne. Sama nie wiedząc kiedy, zgięła kolana i przesłoniwszy twarz rękoma, zaczęła szeptać ulubiony wiersz ze swego zbiorku poezji: A duszę grzeszną czeka przebaczenie. Słowa te wypełniły jej serce uczuciem dawno nie-zaznanego spokoju i ukojenia. Ozwał się dzwonek z kaplicy. Wstała szybko i zwracając się do Zuzi, rzekła gorąco: - Och Zuziu, jakże bym chciała, by pani Willis 257 dowiedziała się o naszej wycieczce; tak ogromnie pragnę jej przebaczenia. Zuzia spojrzała na nią swym zwykłym tępym spojrzeniem, a po chwili burknęła: Mnie się zdaje, żeś ty już naprawdę straciła rozum. Andzia nic nie odrzekła, lecz w kaplicy trzymała się umyślnie w pobliżu Cecylki, a w uszach jej ustawicznie dzwoniły słowa: A duszę grzeszną czeka przebaczenie. Tuż przed rozpoczęciem nauki, kilka pensjonarek zadrżało, widząc wchodzącą do klasy panią Willis. Przewodnicząca zamieniła parę słów z nauczycielką angielskiego, po czym z wolna wkroczywszy na katedrę, rzekła nagle: - Muszę cię o coś spytać, Zuziu Drummond, proszę zająć zwykłe swe miejsce i odpowiedzieć na moje pytanie. Klarcia, Wisia i Mary, zamieniły ze sobą trwożne spojrzenia i raptownie zbladły. Zuzia natomiast stała nieporuszona i zaspane swe blade oczy, obojętnie skierowała na panią Willis. - Przyjaciółki moje, panny Bruce, odwiedzając mnie wczoraj wieczorem, opowiedziały, że spotkały Zuzię, biegnącą gościńcem w kierunku wsi. Wiesz dobrze, że bez pozwolenia nie wolno żadnej pensjonarce wyjść poza obręb parku. Otóż powiedz mi, proszę, dokąd biegłaś wczoraj wieczorem? Zuzia zawahała się, a na jej szarą twarz wypełzły z wolna ciemne rumieńce. Nie znajdując jednak na 258 poczekaniu żadnego wykrętu, wymamrotała: - Szłam do starej Betty. - Do przekupki? -Tak. -A po co? - Bo... bo słyszałam, że zachorowała. - Ta-ak? Możesz siadać. I zwróciwszy się do nauczycielki, pani Willis rzekła: - Zechce pani powiedzieć ogrodnikowi, by wszedł tu na chwilę. Kilka pensjonarek z zapartym oddechem i przerażonymi oczyma wpatrywało się w ogrodnika, który wszedł do klasy za panną Good, trzymając na ręku fatalny kosz z nocnej wycieczki. - Michale - odezwała się pani Willis - proszę opowiedzieć dokładnie i głośno, jakim sposobem i gdzie znaleźliście ten kosz. Michał odchrząknął, po czym zacinając się dość często, opowiedział jednak z całą dokładnością ranne zajście w ogrodzie. -Wystarczy; możecie odejść do roboty - rzekła na koniec pani Willis. Czekała, aż ogrodnik zniknął za drzwiami, po czym odwróciła się do pensjonarek: - Przed niespełna dwoma tygodniami stałam na tym samym miejscu i prosiłam jedną z uczennic, by zdobyła się na szczere wyznanie i zdjęła podejrzenie ciążące obecnie na wszystkich jej koleżankach. Jedna dziewczynka zawiniła, a wszystkie cierpieć muszą z jej przyczyny. Dziś nie próbuję nawet zwracać się 259 do waszego honoru i prawdomówności, gdyż przekonałam się, że są to dla was słowa puste, nie znajdujące w duszach waszych oddźwięku. Tyle wam tylko powiem, że ciężko mnie zasmucacie. Widzę bowiem, że cała moja praca poszła na marne, że mimo moich starań, nie tylko nie rozbudziłam w was poczucia obowiązku, ale nawet zdolności do skruchy nie ma w waszych sercach. W danym wypadku, połączonym z historią kosza, zawiniło kilka dziewcząt. Ciekawa jestem, ile z nich znów się wykręci kłamstwem? Nastąpiła krótka pauza; z czyjejś piersi wyrwał się jęk żałosny, po czym jedna z dziewcząt wstała ze swojego miejsca i podeszła do przewodniczącej. - Ja jestem najbardziej winna ze wszystkich! -zawołała Andzia, stanąwszy przed panią Willis. - Andzia! - krzyknęła przewodnicząca na wpół z ulgą, na wpół ze smutkiem. - Więc postanowiłaś wyznać swą winę? - Och, jak mi lekko na duszy, że nareszcie mogę wyzać prawdę! - z przejęciem mówiła Andzia. - Proszę mnie ukarać, proszę mnie ukarać bardzo surowo; ja zawiniłam najciężej ze wszystkich. - Co robiłyście z tym koszem? - Niosłyśmy w nim prowianty na wycieczkę. Ja sama obmyśliłam to wszystko i namówiłam inne koleżanki. - Gdzie odbyła się ta uczta? - Na łące rusałek. -Och! O jakiej porze mogłyście się tam wymknąć niepostrzeżenie? 260 - W nocy... około północy... owej nocy, kiedy pani była w Londynie. Pani Willis przyłożyła rękę do czoła; twarz jej stała się bardzo blada; pensjonarki widziały, że drżała cała, jakby wstrząsana dreszczem febrycznym. -Zawiodłyście moje zaufanie... - rzekła powoli, z widocznym trudem. Po chwili milczenia, znów zwróciła się do Andzi: - Miałaś współtowarzyszki w niecnej tej sprawie - wymień je. - Tak, miałam współtowarzyszki, ale ja je do tego namówiłam. - Wymień je! Po raz pierwszy w ciągu całej tej sceny Andzia podniosła oczy na panią Willis, po czym odwróciła się i szybkim spojrzeniem przebiegła klasę. - Och, może by one same się przyznały? W głosie jej i spojrzeniu była prośba tak błagalna, wzruszająca, że Klarcia i Wisia łkając, przyznały się do winy, drżącym głosem zapewniając, że bardzo żałują swego postępku. Za ich przykładem poszły cztery inne dziewczynki. Jedna tylko Zuzia milczała zawzięcie, utkwiwszy oczy w podłodze. - Zuziu Drummond, proszę przyjść do mnie! -rzekła pani Willis. W głosie jej było coś tak surowego, że pensjonarki się zmieszały. Nigdy jeszcze przewodnicząca nie odzywała się do żadnej z nich tonem tak ostrym. - Zuziu - mówiła pani Willis - ciebie nie zapytuję nawet, czy jesteś winna. Boję się bowiem, że upadłaś 261 już tak nisko, iż nie zawahałabyś się przed kłamstwem. Zresztą nie potrzebuję zadawać ci pytań, bo i bez tego wiem, że jesteś winna. Potajemna wizyta u starej Betty jest wystarczającym dowodem. A teraz zwracam się do was wszystkich, które postąpiłyście wobec mnie tak ohydnie, tak niehonorowo, zawodząc wiarę i zaufanie, jakie w was pokładałam. Muszę się zastanowić, co z wami uczynić należy... Na razie jednak nie chcę, byście przebywały razem. Panno Good, proszę każdą z winowajczyń zaprowadzić do osobnego pokoju. Wychodząc z klasy, Andzia spojrzała na panią Willis, z wyrazem niewysłowionej miłości. Dziwne, lecz w chwili najwyższej tej niełaski, uczuła, że ciężar przytłaczający ją od tylu dni, nagle spadł jej z duszy. Sarnie jej oczy nigdy nie patrzyły tak łagodnie, tak słodko. Dawna Andzia, pogodna, kochająca, lecz lepsza i silniejsza niż przedtem wychodziła z klasy wraz z towarzyszkami niedoli. XXXVIII Czy odzyskała zaufanie? Tego dnia, wieczorem Cecylka zapukała do prywatnego gabinetu pani Willis. - Ach, Cecylka! - zawołała pani Willis. - Wiesz kochanie, że zawsze mnie cieszy, gdy do mnie przychodzisz, ale dzisiejszego wieczora jestem bardzo zajęta. Chyba, że sprowadza cię coś ważnego? - Och, chciałam tylko pomówić z panią o Andzi. Czy odzyskała nareszcie zaufanie? - Czy odzyskała zaufanie? - powtórzyła przewodnicząca tonem najwyższego zdumienia. - Nie, Cecyl-ko, wcale go nie odzyskała. Przeciwnie, mniej jej ufam niż kiedykolwiek. Cecylka zamilkła i przez chwilę nie mogła się zdobyć na słowo. - Może jej pani nie widziała w ciągu dnia? - spytała na koniec głosem posmutniałym. - Nie widziałam jej od rana. Byłam bardzo zajęta w ciągu dnia; przy tym do żadnej z winowajczyń nie 263 będę się zbliżać przez czas długi. - Ale pani przyzna - mówiła dalej Cecylka - że Andzia uczyniła dziś wyznanie bardzo szczere i odważnie przyznała się do całej winy? -Tak, moja droga; przyznaję że postąpiła dziś podobnie jak za swych dobrych, dawnych czasów, kiedy miała odwagę przyjmowania odpowiedzialności za swe postępki. Pod tym względem jedynie przypomniała mi dawną Andzię, którą kochałam, mimo wszystkich jej wad. Zważ jednak, moje dziecko, że wyznanie to uczyniła bardzo późno i to pod naciskiem konieczności. Po opowiedzeniu całego zajścia przez ogrodnika, widziała przecież, że dalsze ukrywanie na nic się nie przyda, bo ostatecznie mogę się dowiedzieć wszystkiego od starej Betty. Przy tym jeszcze jedno. W parę godzin po moim wyjeździe, kiedy żegnała mnie kwiatami i najsłodszym uśmiechem, w ten sposób zawiodła moje zaufanie! Nie, Cecylko, lękam się, że ani ja, ani ty, nie poznałyśmy się na prawdziwej naturze tej politowania godnej dziewczyny. Dopuściła się ona w ciągu ostatniego półrocza niejednego brzydkiego postępku, a dotąd nie czuła skruchy, ni potrzeby przyznania się do winy. Widzisz, moja droga, teraz już jestem pewna, że rękopis Dory również został przez nią skarykaturowany, gdyż stało się to tej samej nocy, kiedy odbywała się owa wycieczka. Tak, kochanie; nie dziwię się, że posmutniałaś i zbladłaś raptownie. Ja również boleję ciężko nad tym wszystkim. Andzia była mi droga, jak własne dziecko; kochałam ją mimo wszystkich jej błędów, gdyż wierzyłam w jej 264 charakter... A teraz wiarę tę utraciłam doszczętnie. Nie znaczy to, abym przestała ją kochać. Widzisz Cecylko, musimy to lekkomyślne dziecko kochać, jak wcześniej, lecz dla własnego jej dobra, należy z nią postępować inaczej. A teraz, kochana, dość już tej rozmowy. Muszę wrócić do pracy. Cecylka wyszła z pokoju przewodniczącej ze zwieszoną głową i powoli skierowała kroki ku sali zabaw. Dzień był dżdżysty, więc w sali tłoczyły się pensjonarki szepcząc między sobą. Ciężka jednak panowała atmosfera i nikt nie uwierzyłby, że niedawno jeszcze rozbrzmiewały tu najweselsze śmiechy i dowcipy. Nie rozmawiano nawet głośno -a przygnębienie widniało na wszystkich twarzach. Tylko w kąciku malutkich gwarno było i wesoło. Cecylka z wolna przeszła salę i zobaczywszy siedzącą na uboczu Hesię, przyłączyła się do niej. - Nie mogę przekonać pani WilHs - rzekła smutnym głosem. - Co do czego? - spytała Hesia. - Co do Andzi. Przecież znów jest taka sama, jak dawniej. Lekkomyślna, swawolna, lecz do gruntu dobry i prawy charakter. Prawda, że ona obmyśliła całą tę nocną wycieczkę, ale natychmiast żałowała i byłaby dawno przyznała się do winy, gdyby koleżanki nie wymusiły na niej milczenia. Wiem o tym od Wisi i Klarci. A teraz, uczyniwszy wyznanie, czuje się znacznie szczęśliwsza, pomimo, że popadła w taką niełaskę. Byłam u niej przed godziną i wystarczyło spojrzeć jej w oczy, by się przekonać, że odzyskałam moją drogą, kochaną przyjaciółkę... Ale co 265 ty myślisz, Hesiu, o tym wszystkim? Jak postąpi teraz pani Willis? Ona jest tak dotknięta i rozczarowana, że wierzy, iż Andzia dopuściła się także tej drugiej sprawki z rękopisem Dory. Tak, widziałam, że ona w to wierzy. A przecież tak nie jest... Bo pomyśl tylko, czy Andzia mogłaby być tak spokojna, gdyby wyznała tylko część swej winy? Dlaczego więc w ciągu ostatnich dni, gdy ciężar ten przytłaczał jej duszę, była tak smutna i przygnębiona? Och, jakże gorąco pragnę, by pani Willis ujrzała tę sprawę tak, jak ja ją widzę. Powiedz sama, czy ja nie mam racji? Spróbuj się wczuć na chwilę w sytuację Andzi, i powiedz, czy mogłabyś być spokojna i szczęśliwa, wiedząc, że zataiłaś coś w swym wyznaniu i że skutkiem tego, wszyskie koleżanki znosić muszą niełaskę i podejrzenie... No, powiedz Hesiu, powiedz... Ale co tobie? Takaś coś blada i nieswoja... - Ach! Nudzisz mnie po prostu swymi wywodami! - rozdrażnionym głosem zawołała Hesia. - Jakże ja mam się wczuć w sytuację twojej przyjaciółki? Nigdy jej nie rozumiałam i wcale tego nie pragnę. Mam też nadzieję, że nigdy nie znajdę się w podobnym położeniu. To rzekłszy, zerwała się szybko i odeszła, pozostawiając Cecylkę nieco dotkniętą i zmienioną. Cecylka była charakterem tak czystym i szlachetnym, że nie mogła wprost zrozumieć, by osobista niechęć mogła uczynić Hesię do tego stopnia bezwzględną, a nawet okrutną. Odkrycie to sprawiło jej ból dotkliwy. Przez chwilę siedziała jeszcze, dumając nad 266 wszystkim, co zaszło w ciągu dnia. Raz po raz wyłaniała się przed nią słodka twarzyczka Andzi, z wyrazem głębokiej ulgi, po zrzuceniu dręczącej tajemnicy. Nie, chociażby okoliczności świadczyły przeciw niej najfatalniej, to jednak niewinność wcześniej czy później musi wyjść na jaw. A że Andzia jest w danym wypadku niewinna, o tym świadczą jej oczy, wyraz twarzy, całe w ogóle zachowanie... Wieczorem, jak zwykle, pensjonarki zgromadziły się w małej kaplicy, a pastor, który wiedział już o rannym zajściu w ogrodzie i wyznaniu Andzi, zwrócił się do winowajczyń z kilku odpowiednimi słowami: Proste i dobrotliwe słowa staruszka, głębokie wywarły wrażenie na Andzi i do reszty ukoiły jej duszę. Pastor powtarzał kilkakrotnie, że ktokolwiek żałuje szczerze, głęboko, temu wina będzie odpuszczona. Należy się tylko wystrzegać, by w przyszłości nie upadać i nie grzeszyć ponownie. Krótka ta przemowa dodała Andzi siły do zniesienia ciosu, który miał spaść na nią za chwilę. Po skończonym bowiem nabożeństwie, pani Willis wezwała wszystkie pensjonarki, by poszły z nią do sali zabaw, a tu im obwieściła, że od jutrzejszego dnia zostaną im przywrócone dawne przywileje i swoboda. - Okoliczności tak się złożyły - mówiła pani Willis - że nie mogę dłużej dręczyć podejrzeniem wszystkich panienek za winy jednej. Wprawdzie winowajczyni nie chce dotąd uczynić pełnego wyznania, lecz wszystko świadczy przeciw niej tak wymownie, że o winie jej wątpić niepodobna. Zanim 267 przeto inna z panienek nie przyzna się do skarykatu-rowania rękopisu Dory Russel i do dawniejszych psot dokonywanych w pulpitach uczennic, - aż do tego czasu ja uważać będę za winowajczynię Andzię Forest i na nią też spadnie cały mój gniew. A teraz panienki mogą wrócić do swych pokoi. Jutro zostaną wam zwrócone namiociki i w Jaśminowce zapanuje zwykły tryb życia. XXXIX Walka wewnętrzna Hesi Mimo ciężkiego wyroku, Andzia od długiego czasu po raz pierwszy zasnęła spokojnie - natomiast Hesia rzucała się niespokojnie na swym łóżku, nie mogąc przywołać snu na swe znużone powieki. Bledziuchna twarz Andzi i łzami zamglone oczy odpędzały od niej sen, trapiąc Hesię nieznanymi jej dotąd wyrzutami sumienia. Czemu w tak straszny sposób pozwala krzywdzić tę dziewczynę, gdy jednym słowem mogłaby ją ocalić? Od pierwszej chwili nie lubiła Andzi i sądziła o niej jak najgorzej; lecz czy miała słuszność? Czy Andzia była istotnie na-wskroś złą dziewczyną, za jaką ona ją uważała? Wszak dzisiejszego wieczoru postąpiła szlachetniej niż ona, spokojnie przyjmując na siebie karę za winy niepopełnione. Ona zaś, Hesia, dopuściła się świadomie kłamstwa, odpowiadając przecząco na pytanie przewodniczącej, czy nie może rzucić światła na tajemniczą sprawę z rękopisem. 269 Och, gdyby mogła cofnąć to, co się stało, nigdy, przenigdy nie dopuściłaby się już kłamstwa. W chwili uniesienia, dla głupiego odwetu splamiła sumienie tak ciężką winą ściągając karę na Andzię. Cierpiała teraz głęboko, że uległa brzydkiej pokusie zatajenia prawdy; całą duszą pragnęła, by wszystko wyszło na jaw, a jednak za nic na świecie nie zdołałaby złamać swej dumy, za nic na świecie nie przyznałaby się, że dopuściła się kłamstwa. Nie, jeśli nie ma innego środka oczyszczenia An-dzi, jeśli tylko jej wyznanie może sprawę wyświetlić, w takim razie ciężkie podejrzenie musi nad nią wisieć do końca życia. A jednak Hesia czuła się przedziwnie nieszczęśliwa, a współczucie dla Andzi potęgowało się u niej z każdą chwilą. Gdyby w jakiś sposób mogła oczyścić Andzię, bez narażenia siebie samej na wstyd i upokorzenie, jakże chętnie pragnęłaby to uczynić! W głębi duszy miała niezachwianą pewność, że wszystkie te haniebne sprawki, których widownią była Jaśmi-nówka w ciągu ostatniego półrocza, dokonane zostały przez Zuzię. Nie mogła wprawdzie pojąć, jakim sposobem ta tępa dziewczyna zdołała wykonać karykaturę pani Willis, lub przerobić w sposób bądź co bądź dowcipny, pracę Dory; niemniej była przekonaną, że Zuzia była winowajczynią. Gdyby tak w jakiś sposób skłonić ją do wyznania! Ocaliłaby Andzię, nie narażając siebie na upokorzenie tak ciężkie, jak przyznanie się do kłamstwa, popełnionego przez marną zawiść i chęć odwetu na koleżance. 270 Postanowiła przy najbliższej sposobności rozmówić się z Zuzią i nie zdradzając się z tym, że widziała ją w klasie owej pamiętnej nocy, dać jej jednak do poznania, że ją podejrzewa. Powziąwszy to postanowienie, które uważała w danym wypadku za jedyny sposób wyjścia, uspokoiła się nieco i nad ranem na koniec zasnęła. Rychło jednak sen jej przerwany został przez Misie, która zbudzona brzęczeniem muchy, wstała po cichutku i wsunąwszy się do łóżka Hesi, swymi rękami zaczęła ją muskać po twarzy, wiedząc że Hesia lubi tę jej pieszczotę. - Pać jak mucha sienie jata po suficie! Misia też chcie tak jatać... Chcie mieć ksidełka... Hesia mimo niewyspania, rozpoczęła z nią żywą pogawędkę o muchach w ogólności, a specjalnie o tej jednej, co tak „sićnie jata po suficie". - Misia jubi muchę - zapewniała Misia z wielkiem przejęciem. - I Hesie tyż jubi... I Andzię jubi baj-dzio, bajdzio, bajdzio... Ostatnie słowa dziewczynki, a zwłaszcza namiętny akcent, z jakim powtarzała słowa „bajdzio", w okamgnieniu zmroziły serce Hesi. Zapomniała chwilowo o swym postanowieniu, a czuła tylko zawiść do Andzi, że zabrała jej serce siostrzyczki. Zanim jedanak dzień ten dobiegł końca, wyrzuty sumienia i poczucie winy znów wzięły górę nad wszelkim innym uczuciem. Lekcje ranne odbywały się jak zwykle, a niektóre pensjonarki zdziwiły się, że Andzia również zjawiła się w klasie i zajęła swe zwykłe miejsce. 271 Jeden rzut oka jednak wystarczył do stwierdzenia, że zaszła w niej zupełna zmiana. Zamiast figlarnych spojrzeń i wymownych gestów, którymi zwykła rozśmieszać całą klasę, nie wyłączając nawet nauczycielki, na bladej jej twarzyczce widniało niebywałe skupienie i powaga. Ze wszystkich przedmiotów była doskonale przygotowana, co się jej nigdy nie zdarzało, a nawet czasowniki francuskie odmieniała tak znakomicie, że Francuzka miała już na języku słowa najwyższej pochwały i dopiero w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nad Andzią ciąży niełaska. Po ukończonych lekcjach natomiast, Andzia musiała na rozkaz pani Willis wrócić do swego pokoju. Wstęp do sali zabaw został jej wzbroniony. Było to dziesiątego czerwca, a skwarny dzień letni, niezłagodzony najlżejszym podmuchem wiatru, przytłaczająco działał na ludzi. Pensjonarki odzyskawszy dawną swobodę, rozproszyły się po parku -inne zaś spędzały pauzę w chłodnej sali zabaw. Po tak długim przymusie, z prawdziwą przyjemnością używały swobody, gwarząc między sobą, powierzając sobie rozmaite drobne tajemnice, w błogim poczuciu, że nauczycielki nie czuwają nad każdym ich słowem. Rozmowy toczyły się głównie na temat bliskiego egzaminu, nagród, które tak rychło miały już być rodzielone i oczywiście na temat Andzi. Kilka dziewcząt zbitych w grupkę, łamało sobie głowy, czy też Andzia przyzna się ostatecznie do winy, a w przeciwnym razie, jak postąpi pani Willis. 272 Na to Dora Russel wtrąciła tonem lekceważenia: - Nie wiem, co się tu tyle zastanawiać. Ostatecznie jest to tylko uboga dziewczyna, którą pani Willis od szeregu lat utrzymuje z łaski. - Tak, a co gorsza, lubi się paplać w błotnej kałuży - prawda? - złośliwie zauważyła jedna z młodszych pensjonarek, szczerze współczująca Andzi. - I cóż, Doro - ciągnęła dalej drwiącym tonem -cóż tam słychać ze wspaniałą rzeką? Czy zdążyła już przepłynąć błotną kałużę i rzucić się w chłodne objęcia oceanu? Dora oblała się szkarłatnym rumieńcem i rzuciwszy swej małej dręczycielce spojrzenie pełne wzgardy, w milczeniu odeszła od gwarzącej grupki. - Ale jej poszło po nosie! - triumfująco zawołała przeciwniczka. - Nie mogę znieść tej zarozumiałej gęsi! Andzia mimo wszystkich swych wad, jest najmilszą i najbardziej zajmującą dziewczyną w całej szkole, a ta literatka zza pieca chciałaby ją oddać do przytułku dla biednych dzieci. Przynajmniej mnie teraz popamięta! Hesia tymczasem rozglądała się wszędzie za Zuzią. Postanowiła bowiem przypuścić do niej atak od razu, by co prędzej zmusić ją do wyznania. Widok Andzi o twarzyczce przezroczystej i podkrążonych oczach wzruszył ją do głębi. Świadomość, że Misia kocha Andzię bardziej niż ją samą, sprawiała jej ból dotkliwy; mimo to jednak pragnęła oczyścić biedną dziewczynę z niesłusznie na niej ciążącego zarzutu. Pragnęła ją oczyścić - lecz bez narażenia siebie samej na upokorzenie. 273 Na nic jednak nie przydały się jej poszukiwania. Wołała to w tym, to w owym kierunku, lecz znikąd nie odpowiadał senny głos Zuzi, która umieściwszy się w hamaku, jak zwykle opychała się karmelkami, oddając się rozkosznej drzemce. Widziała Hesię, rozglądającą się po parku, słyszała jej wołanie, lecz nie miała ochoty opuścić wygodnego legowiska. Przebiegłszy całą aleję, Hesia zobaczyła Misie. Dziewczynka zrywała stokrotki, a niańka czuwając nad nią, zajęta była jakimś szyciem. Hesia podeszła do siostrzyczki i zabawiając się z nią, na chwilę zapomniała o swej trosce. Wtem niańka, od dłuższego już czasu zazdrosna o miłość dziecka do Andzi, rzekła: - Słyszałam, że panna Forest znów zrobiła coś brzydkiego. Bo też to zuchwała panienka! - Przestań! - niecierpliwie przerwała Hesia. - Nie lubię, by się rzucano na człowieka, gdy popadnie w jakąś niełaskę. Jeśli Andzia była zuchwała, to dość teraz cierpi z tego powodu. - Andzia nie ziufała! - krzyknęła Misia, tupiąc nóżką. -Misia jubi Andzię... bajdzio... bajdzio... - A twojej niani nie lubisz? - spytała niańka z odczuciem zazdrości. Dziecko pocałunkami jęło jej okazywać swe przywiązanie, a Hesia pozostawiając obydwie w najlepszej zgodzie, zawróciła do domu, mając nadzieję rozmówienia się z Zuzią zaraz po obiedzie. Właśnie zaplatała długi warkocz, zmierzwiony pieszczotami Misi, gdy do pokoju jej wpadła Zuzia. Na twarzy jej widniało przerażenie najwyższe - oczy były szklane i osłupiałe. 274 - Och Hesiu, Hesiu! - wysapała rzucając się na jej łóżko i rękoma zakrywając sobie twarz. Robiła wrażenie istoty pozbawionej zmysłów. - Co się stało! Mówże! - nalegała Hesia. - Dostałaś ataku jakiegoś, czy co? Opamiętajże się, bo lada chwila zadzwonią na obiad. Zuzia odsapnęła raz i drugi, po czym skoczyła do toalety, nalała sobie szklankę wody i duszkiem ją wychyliła. - Teraz dopiero mogę mówić - rzekła. - Biegłam tak szybko, że przez chwilę nie mogłam chwycić oddechu. Uff! Słuchaj... bierz kapelusz i biegnij, jeśli chcesz ją jeszcze ocalić. - Kogo ocalić? - niecierpliwie nalegała Hesia. -Twoją siostrzyczkę... Misie. Ja... ja widziałam wszystko. Leżałam w hamaku i słyszałam jak mnie wołałaś, lecz nie chciało mi się odpowiedzieć. Widziałam też, jak bawiłaś się z Misia, a po twoim odejściu niańka powiedziała do niej: - Zostań tu, dziecino, ja tylko pobiegnę do domu po nici i zaraz tu przyjdę. Nagle usłyszałam tak przeraźliwy krzyk Misi, że karmelek wypadł mi z ust. Odwracam się i widzę, jak straszna jakaś czarna baba chwyta dziecko, zakrywa mu twarz płachtą i ucieka. Zaczęłam wołać ze wszystkich sił, wyskoczyłam z hamaka i pędzę za tą babą, lecz zniknęła mi z oczu, jakby się pod ziemię zapadła. Hesiu, co tobie? Mdlejesz? - Wody, trochę wody! - szepnęła Hesia. Zwilżyła sobie twarz i czoło i jak szalona wybiegła na korytarz. XL Cyganeczka W ciągu kilku minut cała Jaśminówka znała już historię, opowiedzianą przez Zuzię. Wobec nagłego ciosu, odłożono na bok wszelki ceremoniał. Zapomniano o obiedzie, o przepisach i regułach obowiązujących, a nauczycielki, pensjonarki i służba - wszyscy rozbiegli się po parku i lasku pobliskim, szukać czarnej wiedźmy z dzieckiem. Misia, ukochane dziecko całego zakładu, zostało skradzione - dobiegały zewsząd krzyki i biadania. Niańka wyrywała sobie włosy z rozpaczy. Nikt nie mógł jej brać za złe, że w biały dzień, w zamkniętym parku, na kilka minut zostawiła dziecko bez dozoru; ona sama jednak czyniła sobie wyrzuty najstraszliwsze. Pani Willis, ująwszy Hesię za rękę, pocieszała ją, jak mogła: - Opamiętaj się, moje dziecko. Natychmiast zawiadomiłam telefonicznie żandarmerię i w tej chwili 276 już zapewne kilku żandarmów ruszyło w pościg za tą babą. Niewątpliwie znajdą ją w ciągu kilku godzin. To wprost wykluczone, by nie trafili na jej trop. Andzia tymczasem, uwięziona w swym pokoju, usłyszawszy straszny zgiełk i lament, wysunęła głowę przez okno i w pobliżu zobaczyła Wisie. Zawołała na nią a dziewczynka zapominając w tej chwili, że nie wolno nikomu odzywać się do Andzi, podbiegła pod okno i zalewając się łzami, jąkała: - Och, coś strasznego, coś okropnego... Jakaś czarna wiedźma ukradła Misie i uciekła z nią w las. Wszyscy się za nią rozbiegli... pani Willis zawiadomiła żandarmerię... Boże, Boże, co to będzie!... To ty, Klarciu? Podbiegła do siostry, a Andzia odstąpiwszy od okna, stała przez chwilę, w ciężkiej pogrążona zadumie. - Cyganka - szepnęła do siebie - ta stara cyganka ukradła Misie. Twarz jej była w tej chwili blada jak płótno, oczy błyszczały, a zacięte silne usta wyrażały postanowienie niezłomne. Ze zwykłą swą rezolutnością powzięła plan działania. Wyrwała z notatnika kartkę i pośpiesznie nakreśliła: Ukochana droga Pani! Wiem, że Pani myśli o mnie jak najgorzej, lecz ja Panią kocham całym sercem. Niech mi pani wybaczy, że znów łamię przepisy, lecz obowiązkowo muszę ruszyć w pościg za Misia. Ta stara czarna kobieta, która porwała Misie, jest cyganką i nazywa się matka Matruna. Proszę powiedzieć Hesi, 277 Ruszając w pościg za Misia, Andzia miała w głowie cały ściśle obmyślony plan działania. Z dawnych opowiadań piastunki wiedziała, że cyganie mimo swego wędrownego trybu życia, mieli pewne stałe nawyki. Do nich należał też zwyczaj rozbijania namiotów na tym samym miejscu, gdzie koczowali za swą ostatnią bytnością. Andzia nie tracąc czasu, skierowała się prosto ku małej jaskini, w pobliżu łąki rusałek. Tu, przed kilku tygodniami stały namioty cyganów; tu zabawiały się cyganiątka, a mężczyźni i kobiety dymiąc z fajek, wygrzewali się na słońcu. Doszedłszy do jaskini, Andzia musiała się opano-waś, by nie krzyknąć. Oto wszystkie namioty zostały już usunięte, z wyjątkiem jednego, który właśnie rozbierał stary cygan przy pomocy dziewczynki, będącej mniej więcej w wieku Andzi. Obok ojca stał dorastający chłopiec, trzymając osła za uzdeczkę. Andzia szybko się zorientowała, że tutaj Misi nie znajdzie. Zanim cyganie mogli ją spostrzec, skoczyła w gęstwinę i na piersiach ukryła swój woreczek z pieniędzmi. Następnie, lekkim swym, swobodnym krokiem podeszła do namiotu. Zbliżyła się do cyganeczki i dotykając jej ramienia, rzekła: - Czy nie zamieniłabyś się ze mną na suknie? Ja muszę grać w teatrze, gdzie mam udawać cygankę -rozumiesz? Twoje suknie bardzo byłyby dobre na mnie, a ja dałabym ci za nie wszystko, co noszę. Widzisz, jaki mam ładny, haftowany fartuszek, a sukienka jest prawie nowa. No, zamień się ze mną. 279 Cyganeczka wlepiła w nią zdumione oczy. Now sukienka i haftowany fartuszek bardzo ją nęciły lecz trudno jej było uwierzyć, że Andzia mówi po ważnie. Pociągnęła ojca za rękaw i rzekła: - Panienka chce się zamienić ze mną na suknie... - To się zamień! - mruknął ojciec, któremu jede rzut oka wystarczył do ocenienia dobrego interesu. Cyganeczka schwyciła Andzię za rękę i dając wy raz swej radości, pobiegła z nią na skraj lasku. - Naprawdę się pani zamieni? - spytała raz jesz cze, zdyszana od szybkiego biegu. - Tak, naprawdę - poważnie odparła Andzia. Zobaczysz, jak ci będzie ładnie w mojej sukience. Matka cię nie pozna, gdy cię zobaczy tak wystrojoną. A ja znów muszę mieć strój cygański, bo mam w teatrze udawać cygankę. To mówiąc, szybko wkładała łachmanki cyganeczki, która gorliwie jej pomagała, z obawy, by się jeszcze nie rozmyśliła. Na koniec zarzuciła na ramiona pstrą chustę i spytała: - A teraz, powiedz mi prawdę, czy wyglądam na cygankę? - Nie bardzo. Panienka ma włosy za mało zmierzwione. - To co by tu zrobić, żebym wyglądała tak, jak ty? - Jak panienka chce, to skoczę do szatry i przyniosę nożyczki i wszystko, co trzeba, żeby z panienki zrobić prawdziwą cygankę. Nie czekając odpowiedzi, skoczyła w stronę namiotu i po chwili wróciła z nożyczkami i flaszeczką, napełnioną jakimś płynem. 280 W okamgnieniu przy pomocy nożyczek, kędzierzawa główka Andzi zamieniła się w gęstwę pomierz -wionych kołtunów, a sok orzechowy nadał twarzy i ramionom dziewczynki ciemny kolor brązu. - Teraz panienka wygląda, jakby była rodzoniu-teńką moją siostrą. To dopiero będą się dziwić, jak panienka wróci do swoich. - Dobra z ciebie dziewczyna - oświadczyła Andzia, z kolei pomagając cyganeczce zapiąć sukienkę, która zdawała się ją mocno krępować. W tej chwili zabrzmiał gruby głos cygana, a mała, dziwnie wyglądająca w stroju angielskiej pensjonarki, cyganeczka, skoczyła w stronę namiotu. XLI W przebraniu Po oddaleniu się cyganeczki, Andzia co prędzej skoczyła w las, czekając w bezpiecznym ukryciu na odejście trojga cyganów z namiotem i osłem. Było jej dość niewygodnie w nowym kostiumie, a przede wszystkim ciężkie obuwie cyganki ugniatało jej nogi. To jej jednak nie odejmowało odwagi do wykonania przedsięwzięcia, którego trudność teraz dopiero zdołała ocenić, dowiedziawszy się od małej cyganki, że wędrują do nowej miejscowości, oddalonej o dziesięć kilometrów stąd. Cyganeczka podniecona pięknymi sukniami stała się rozmowna i zręcznie zagadywana przez Andzię, dostarczyła jej kilka wiadomości nader ważnych. Między innymi wyznała jej, że bardzo się cieszy, że już stąd odchodzą. Tak tu nudno było w lesie i wszyscy chcieli już dawno odejść, tylko matka Matruna miała j akiegoś interesa i dlatego się tak ociągała. Tu cyganeczka urwała nagle, jakby się wygadała 282 z czymś niepotrzebnym, lecz Andzia ziewnęła szeroko, udając, że ją to wszystko niewiele obchodzi. Teraz wiedząc, że cyganie odeszli ku Sefton i nie mogą jej już widzieć, ruszyła za nimi. W przebraniu czuła się dość bezpieczna, bo gdyby nawet ktoś z Ja- śminówki spotkał ją na gościńcu, nie zwróciłby uwagi na cyganeczkę. Po drodze układała dalszy plan działania. Gdy dojdzie do namiotów cygańskich, musi przede wszystkiem unikać spotkania z dziewczyną, z którą zamieniła się na suknie. Inni mogą na nią nie zwracać uwagi. Przypomniała sobie zasłyszane kiedyś od piastunki historie dotyczące porwanych dzieci i serce jej zamierało na myśl o Misi. Mimo woli przyśpieszyła kroku; gorączkowe pragnienie jak najszybszego wyzwolenia dziecka, dodawało jej sił i odwagi. Zapomniała, że od śniadania nie miała nic w ustach, nie myślała o strasznej spiekocie i zmęczeniu, zajęta jedną jedyną myślą odszukania Misi. Wycieńczona jednak fizycznie ostatnimi przejściami w Jaśminowce, przy tym nieprzyzwyczajona do maszerowania w kurzu i skwarze, Andzia doszedłszy do Sefton była tak spragniona, że udała się prosto do znanej cukierni w parku miejskim. Pensjonarki z Jaśminówki, bywając od czasu do czasu w mieście, zawsze zachodziły do tej pięknej, elegancko urządzonej cukierni. Na wspomnienie siadłego mleka i rogalików ślinka napłynęła do ust Andzi, która zapominając 283 o przebraniu, weszła do cukierni i śmiało zbliżyła si do właścicielki. Ta jednak zamiast przywitać ją ja zwykle uprzejmym skinieniem głowy i zapytaniem: Czym mogę służyć panience? krzyknęła: - Wynoś się stąd! Tu nie ma miejsca dla włóczę gów. Precz! Andzia miała już na języku ostrą odpowiedź, gd nagle uczuła na sobie dobrotliwe spojrzenie pann; Bruce, które natychmiast przywiodło ją do opamię tania. Staruszka wręczyła jej pensa, mówiąc łagod nie: - Idź, dziecko, na ulicę Górną, tam będziesz si mogła posilić. Andzia rzuciła szybkie spojrzenie na pannę Bruc i ściskając pensa, wybiegła z cukierni. - Jak ta cyganeczka przypominała mi Andzię Fo rest - rzekła panna Janina, zwracając się do siostry. - Ja nie zauważyłam podobieństwa - odrzekł tamta. - Ciekawa jestem, co się tam z nią dzieje te raz. Biedna dziewczyna! Tak trudno uwierzyć m w jej winę... Ale chyba już załatwiłyśmy tu wszyst ko... Do widzenia! - zwróciła się do właścicielki, p czym obydwie wyszły z cukierni, nie myśląc ju' o spotkanej cyganeczce. Andzia tymczasem biegła ulicami, nie oglądając się poza siebie, by znów nie spotkać kogoś ze znajomych. Przystanęła dopiero koło rogatki i nieśmiało weszła do jakiejś podrzędnej restauracji. Tu dostała spory kawał chleba z kiełbasą i czarkę kwaśnego mleka, które w danej chwili wydało się jej doskonałe. 284 Gospodyni, kobieta o twarzy niezmiernie łagodnej , widząc dziewczynkę zdyszaną od szybkiego biegu, podeszła do niej i rzekła: - Czemuś się odłączyła od gromady? Czy może zabłądziłaś? Andzia skinęła głową w milczeniu, widząc, że odezwanie się mogłoby ją zdradzić. - Biedne dziecko! - westchnęła. - Jeśli jednak pójdziesz prosto przed siebie, to zajdziesz do Oakley, a stamtąd już niedaleko do starego młyna, gdzie cyganie mają rozbić namioty. Przechodzili tędy przed dwiema godzinami i mówili, że spoczną koło młyna. Stąd jeszcze dobre sześć kilometrów. Usłyszawszy tę wiadomość, tak bardzo pożądaną, Andzia postanowiła ruszyć niezwłocznie do Oakley, gdzie spędzi noc, a o świcie do starego młyna. Wypocząwszy trochę, a przy tym pokrzepiona posiłkiem, ruszyła znów w drogę, trzymając się wskazówek gospodyni. Szła i szła przed siebie, od czasu do czasu mocząc nogi w rowie przydrożnym. Palce i stopy miała okryte mnóstwem odcisków i pęcherzy, a każdy krok sprawiał jej dotkliwy ból. Chłód przedwieczorny orzeźwił ją nieco i przydał nowych sił. Przyśpieszyła więc kroku i o zachodzie słońca stanęła nareszcie w Oakley. Było to miasto znacznie większe od Sefton, a zgiełk i ruch uliczny, lękiem przejęły śmiertelnie znużoną dziewczynkę. Nauczona doświadczeniem, omijała już teraz główne ulice, zadając sobie pytanie, gdzie też spędzi noc. Widok brudnych, dusznych uliczek napełniał ją 285 takim wstrętem, że po dłuższym namyśle, postanowiła przenocować pod gołym niebem. Tuż za rogatką widniały kopy siana, wabiące rozkoszną wonią. Ułoży się pod jedną z nich i tak spędzi letnią noc. Przedtem jednak zaspokoić musi głód i pragnienie, gdyż od posiłku w Sefton nic nie miała w ustach. Nie namyślając się długo, weszła do przydrożnej piekarni, gdzie dostała chleba z mlekiem, a na dodatek kawał piernika. Gdy chciała płacić, piekarka uśmiechnęła się i rzekła: - Schowaj, dziecko, te centy, a za wieczerzę wy-wróżysz mojej córeczce przyszłość. Ona bardzo lubi cyganów i zawsze prosi, by jej przepowiadali z ręki. Andzia zmieszała się trochę lecz rychło odzyskała równowagę i ująwszy rękę dziewczynki, przenikliwie wpatrywała się w jej dłoń. Następnie zaczęła mamrotać szybko i zagadkowo, że czeka ją wielkie szczęście i fortuna, że wyjdzie za przebranego księcia i nigdy nie zazna żadnego smutku. - Widzisz ty, widzisz, jak to dobrze wróżyła ci cyganeczka - rzekła piekarka po odejściu Andzi. Niusia jednak, licząca już lat dziewięć, miała główkę nie lada i trudno ją było wywieść w pole. - Co ona tam rozumie się na wróżeniu! - odparła lekceważąco. - Mówiła tylko o samym szczęściu, a ani razu nie wspomniała o niebezpieczeństwach, ani chorobach. Takie wróżby nic nie znaczą. Toteż jej nie wierzę ani słowa. Ona nawet nie wygląda na prawdziwą cygankę. Może to tylko zwykła przebrana dziewczyna. XLII Hesia W Jaśminowce panował tymczasem zamęt najwyższy. Niektóre pensjonarki wprost potraciły głowy. Twierdziły, że nie położą się spać tej nocy, bo skoro cyganka mogła porwać w biały dzień dziecko, to można się spodziewać, że nocą cyganie wpadną do domu i zaczną rabować, lub nawet zabijać. Z trudem udało się pani Willis i nauczycielkom przywrócić jaki taki spokój, gdy nowy wybuchł alarm na wieść o ucieczce Andzi. To Zuzia, wszedłszy do pokoju, który dzieliła z Andzią, zobaczyła na stole liścik zaadresowany do pani Willis. Rozumie się, że sama go wpierw przeczytała, a w parę minut później, cała Jaśminówka wiedziała już o zniknięciu Andzi. W tym wypadku wszyscy godzili się jednomyślnie, że jakkolwiek Andzia dopuściła się nieposłuszeństwa, to jednak trudno ją ganić z tego powodu. Wszyscy bez wyjątku, począwszy od przełożonej, 287 do najdrobniejszego dziecka w zakładzie, wiedzieli, że tylko wielka miłość do Misi pchnęła Andzię do tego kroku. Pani Willis, czytając liścik Andzi, miała łzy w oczach; raz po raz odczytywała te słowa proste, tak pełne miłości, po czym troskliwie schowała liścik do swego biurka. Hesia usłyszawszy o czynie Andzi. zbladła jak płótno i w milczeniu zagryzała usta. - Andzia naraziła się na niebezpieczeństwo, aby tylko ocalić twoją siostrzyczkę - mówiła Klarcia. -Widzisz, jak fałszywe miałaś o niej wyobrażenie, uważając ją za złą dziewczynę. - Ją zawsze nęcą wszelkiego rodzaju awantury! -wzgardliwie zauważyła Dora Russel, lecz słowa jej nie znalazł}^ oddźwięku. - To chyba można raczej nazwać bohaterstwem, nie awanturą - gorąco przerwała Wisia. - Jestem też pewna, że jeśli ktokolwiek, to chyba Andzia najprędzej zdoła ocalić Misie. Pamiętacie, ile ona nam opowiadała historii o cyganach? Z pewnością dostanie się prędzej do nich niż żandarmi. - Niewątpliwie! - echem zawturowały im pensjonarki, a Klarcia, zwracając się do Hesi, dodała: - Jeśli Andzia przyprowadzi twoją siostrzyczkę, to będziesz musiała ją pokochać i przyznać, że w całym pensjonacie nie ma dziewczyny tak dzielnej i dobrej jak Andzia. Usta Hesi drżały tak gwałtownie, że nie mogła wykrztusić słowa. Zamiast odpowiedzi, z oczu jej rzucił się strumień łez. Szybko wybiegła z pokoju, pozostawiając grupkę dziewcząt w najwyższjan 288 zdumieniu. Wprost nie mogły uwierzyć, by dumna Hesia Thornton mogła płakać. Ona tymczasem wbiegła cło swego pokoju i rozpaczliwie rzuciła się na łóżko. Od śmierci matki nie wylewała łez tak gorzkich. Wspomnienie niechęci, jaką od pierwszej chwili żywiła do Andzi, męczyło ją niepomiernie, potęgując ciężkie wyrzuty sumienia. Wiara koleżanek, że jedna tylko Andzia zdoła ocalić Misie, zaczęła się także jej udzielać, powodując w niej straszliwą rozterkę uczuć. Niczego na świecie nie pragnęła goręcej nad to, by Misia co prędzej wróciła do Jaśminówki; a jednak w głębi duszy modliła się, by nie Andzia wybawiła ją z mocy cyganów. Czuła się winna wobec tej dziewczyny i nie chciała poczuwać się względem niej do wdzięczności. Dotąd bowiem nie zdobyła się na wyznanie prawd}', która od razu oczyściłaby Andzię z niesłusznych zarzutów. Świadomość kłamstwa popełnionego przez małoduszną zawiść, była dla niej istną torturą, teraz, gdy Andzia z narażeniem życia rzuciła się w pościg za jej siostrzyczką. A jednak, nawet w tej chwili, Hesia nie czulą w sobie dość siły, by znieść upokorzenie i wyznać całą prawdę. Dreszcz febryczny wstrząsał nią od stóp do głów, a z piersi dobywały się łkania rozpaczliwe. Gdybyż przynajmniej miała spokojne sumienie! Utrata siostrzyczki nacie wszystko ukochanej i to strasznie upokarzające kłamstwo, cło którego odwołania brak jej sił - nie, tego znieść nie zdoła! Hesia nigdy nie cieszyła się zbytnią symapatią koleżanek, lecz z chwilą grfy spadło na nią takie nieszczę- 289 ście, wsz}rstkie starały się jej okazać swe współczucie. Drzwi pokoju otworzyły się cicho, a chłodna, delikatna dłoń dotknęła rozpalonego czoła Hesi, która z wolna podniosła swe obrzękłe od płaczu powieki. - Nie ma jeszcze wiadomości - łagodnie rzekła Cecylka - lecz w tej chwili pani Willis pojechała sama do Sefton, by porusz\rć wszystkie możliwe sprężyny. Biedna pani Willis! Ona oczywiście stara się okazać spokój, lecz wiem dobrze, jak strasznie niepokoi ją los Misi i Andzi. - Och, Andzi przecież nic nie grozi - szepnęła Hesia. na powrót kryjąc twarz w poduszkach. - Dlaczego? Anclzia chcąc ocalić Misie, na pewno pójdzie do namiotów cygańskich, a ponieważ cyganie nieraz kradną ładne dzieci, więc i Anclzię mogą zabrać i uprowadzić gdzieś w świat... Hesia milczała i tylko łkanie wrciąż wstrząsało jej postacią. Nagle przez otwarte okno dał się słyszeć rozkoszny śmiech jednej z najmłodszych dziewczynek. Na dźwięk tego srebrnego dziecinnego śmiechu, Hesia zerwała się na równe nogi, i zatykając sobie uszy, zdławionym głosem szepnęła: - Och, nie mogę, nie mogę!... Gdzie moja Misia! Boże, Boże, jakżem ja nieszczęśliwa! Cecylka o ile mogła, starała się ją uspokoić, lecz Hesia nie zważając na słowa pocieszenia, zawołała w dzikiej rozpaczy: - A jeśli ona już nie wróci? Jeśli nie wróci? Mateczka powierzyła mi ją, umierając... Misia, moja pieszczotka, mój klejnocik jedyny! Och, gdybym i ja mogła umrzeć! 290 - Hesiu uspokój się i nie dopuszczaj do siebie takich myśli. Za co Pan Bóg karałby cię tak strasznie? Uklęknijmy raczej i módlmy się, by ci wrócił sio- strzj^czkę. - Ja nie mogę się modlić! - rozpaczliwie wołała Hesia. - Pan Bóg nie wysłuchałby mojej modlitwy, bo jestem zla, bardzo zła... Nie potrafiłabym się modlić, mając na duszy ciężką winę... Nie pytaj o nic, nie pytaj, ale ja się modlić nie mogę. XLIII Zuzia Pani Willis późnym wieczorem wróciła z Sefton Poli ej a była pewna, że odnajdzie obydwie dziewczynki, lecz na razie nie było o nich żadnej wiadomości. Przełożona skłoniła zaniepokojone i po kątach szepczące pensjonarki, by położyły się spać; sama zaś udała się do pokoju Hesi, by ją w miarę możności uspokoić. Zastała ją strasznie zgnębioną; twarz dziewczyny wyrażała najwyższy niepokój i rozpacz, a bezładnie rzucane słowa świadczyły o takim wzburzeniu, że pani Willis zrozumiała, iż słowa jej żadnego nie odniosą skutku. Przez długie godziny Hesia nie mogła zasnąć. Nareszcie wskutek nadmiernego wyczerpania, zapadła w sen niespokojny, z którego zerwała się z krzykiem. Był to krzyk tak przejmujący, że pensjonarki w sąsiednich pokojach niewątpliwie się zbudziły. Hesia usiadła na łóżku, a rzuciwszy okiem na pu- 292 ste łóżeczko Misi, zaczęła łkać rozpaczliwie. Czuła, że nie wytrzyma dłużej, obok tego pustego łóżeczka. Nagle przyszło jej do głowy, że Zuzia po ucieczce An-dzi, również śpi sama w pokoju i że najlepiej byłoby rozmówić się z nią natychmiast. Nie zastanawiając się dłużej, narzuciła szlafroczek i cicho uchyliwszy drzwi, przebiegła korytarzem do pokoju Zuzi. W świetle księżyca, pełną tarczą wpadającego do pokoju o niezapuszczonych storach, twarz Zuzi, wyraźnie się rysowała na poduszce. Spała tak mocno, że z wielkim trudem Hesia zdołała ją przebudzić. Ostatecznie siadła jednak w łóżku i ziewnęła, rozszerzając usta od ucha do ucha. - Co takiego? To ty, Hesiu? Otrzymałaś może jakieś wiadomości o Misi lub Andzi? - Nie, nic o nich nie wiadomo. Chcę się tylko rozmówić z tobą. - Wielki Boże! Cóż to takiego, że aż po nocy musisz mnie odwiedzać? - Tak, musiałam przyjść teraz, bo nie chcę, by nas kto podsłuchał. Proszę cię, nie zasypiaj że zaraz. - Moja droga, chociażbym chciała, nie potrafię wstrzymać się teraz od zaśnięcia. Jeśli to coś bardzo ważnego, to zamocz ręcznik w zimnej wodzie i połóż mi go na głowie. Tak, teraz mogę przez pięć minut nie zasnąć. Mów prędzej, o co chodzi, bo dłużej niż pięć minut nie wytrzymam. - Otóż nie tracąc czasu - zaczęła Hesia - powiem ci krótko i bez wstępu, że odkryłam twoje sprawki. Wiem, że ty tkwisz poza tymi wszystkiemi awanturami, o które posądza się Andzię. 293 Flegmatyczna twarz Zuzi pozostała niewzruszenie obojętna, a głos jej brzmiał tak samo sennie, jak zwykle, gdy spytała: - Co ty właściwie chcesz przez to powiedzieć? To bezczelne zachowanie się Zuzi, udającej niewinną, doprowadziło Hesię do ostateczności. Nie hamując dłużej swego oburzenia, krzyknęła: - Och, jakaś ty podła! Udajesz niewinnego baranka, gdy w całym pensjonacie nie ma zarazem dziewczyny równie złej i zepsutej. Powiadani ci jednak, że odkiyłam twe sztuczki. Wiem teraz, że ty włożyłaś karykaturę pani Willis do książki Cecjdki; ty także przemieniłaś rękopis Dory. Nie wiem jak i po co to uczyniłaś, lecz to wiem na pewno, że ty jesteś winowajczynią, a jednak pozwalasz, by inna dziewczyna ponosiła karę za twoje sprawki. O, ja nie znam dziewczyny równie nikczemnej! - Opanuj się! - flegmatycznie przerwała Zuzia. -Gdybym wiedziała, że po to tu przyszłaś, by mnie obrażać, to nie byłabym pozwoliła chlapać się zimną wodą i rozbudzać ze snu, który jest największą moją przyjemnością. Ale powiedz mi tylko, co ciebie sprawa ta obchodzi? Przecież nie kochasz znów tak gwałtownie Andzi Forest? - Wcale nie, ale nie chcę, by cierpiała niewinnie. Ona jest bardzo, bardzo nieszczęśliwa. Teraz dopiero rozumiem, co się musiało dziać w jej duszy... Och, Zuziu, pomyśl, co uczyniłaś i teraz przynajmniej wyznaj wszystko pani Willis. Powiedz, że to zrobisz! - Zdaje mi się, Hesiu, że nie jesteś przy zdrowych zmysłach? A odkąd to znasz moją tajemnicę? 294 - Och, od dłuższego czasu, od... owej nocy, kiedy podsunęłaś Dorze fałszywy rękopis. - Aach! W takim razie ty sama dopuściłaś się szkaradnego kłamstwa, zapewniając panią Willis, że nic ci nie wiadomo w sprawie Błotnej kałuży. Tak... ja zauważyłam, jaka bjdaś czerwona, wypowiadając tak obrzydliwe kłamstwo i to jedynie przez chęć pomszczenia się na Andzi. Aha! wylazło szydło z worka. Jeśli więc mnie raczysz uważać za najgorszą i najbardziej zepsutą dziewczynę w całej szkole, to idź ty do pani Willis i powiedz jej wszystko, a ona rozsądzi, czy tak wielka jest między nami różnica. A teraz zostaw mnie w spokoju, bo chcę spać. Odwróciła się plecami i szczelniej przykrywszy się kołdrą, aż nadto wymownie dała Hesi do poznania, że nie ma ochoty do dalszej rozmowy. XLIV Nocleg w rowie Co innego jest mówić o przyjemności spędzania nocy pod gołym niebem, a co innego przeżyć to w rzeczywistości. Łąka, woniejąca świeżem sianem, jest miejscem bardzo rozkosznym, lecz w nocy, gdy obfita rosa zwilży pole, przyjemniej i wygodniej spać w łóżku, niż pod kopą siana. Wśród ciszy głębokiej, każdy szelest i dźwięk najlżejszy, przejmują dreszczem, a najzwyklejsze przedmioty przybierają wygląd tajemniczy, wprost upiorny. Andzia przez dobrą godzinę spala mocno po całodziennym marszu i upale; później jednak zbudziła się, zdrętwiała od nocnego chłodu i wilgoci. Każdy członek ją bolaL a serce ściskało się lękiem nieokreślonym. Głucha samotność wokoło, brzęczenie owadów i szelest myszy polnych, napełniały ją trwogą. Andzia była dziewczynką odważną; niemniej zetknięcie się z pająkiem, spacerującym wygodnie po 296 twarzy, lub z myszką, raz po raz muskającą po szyi, nie należy do zbytnich przyjemności. Nie mogąc się opędzić od tych nieproszonych gości, zaczęła już żałować, że jednak nie weszła do jakiejś podrzędnej oberży w Oakley, gdzie za parę pensów byłaby się przespała. Łąka, na której ułożyła się do snu, była już całkowicie skoszona, lecz do połowy dopiero zdążono ułożyć siano w kopy. Druga część leżała w drobnych stertach, które w oczach strwożonej dziewczynki zaczęły przybierać fantastyczne kształty postaci ludzkich. Zerwała się, czując, że nie zdoła już zasnąć. Szczelnie otuliła się szalem i zesztywniałymi nogami podążyła w stronę gościńca. Tu usiadła w rowie przydrożnym i skuliwszy się, postanowiła doczekać ranka. To wyczekiwanie świtu było dla znużonej dziewczynki nieskończenie długie; zdawało się jej, że nigdy już chyba nie nastanie dzień. Ale i to samotne czuwanie musiało nareszcie dobiec kresu. Zawiał chłód od strony wschodniej, wietrzyk zaszeleści! kłosami zboża, gwiazdy zaczęły blednąc i znikać jedna po drugiej, a na nieboskłonie coś się zaróżowiło. Stopniowo ukazywały się błyski purpurowe, przechodzące w jasność, a w jednej chwili rozległ się radosny chór ptaków, kopy siana straciły swój upiorny wygląd, na trawie i zbożu zalśniły brylanty rosy, migocąc w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Andzia przeciągnęła się, a na usta posiniałe od chłodu nocnego, wybiegł znów pogodny uśmiech. 297 Widok słońca ożywił jej odwagę i w jednej chwili pozwolił zapomnieć o przykrych godzinach nocnych. Przekonana głęboko o świętości swego posłannictwa, Andzia zbierała siły do dalszego dzieła. Miłość-czysta, serdeczna miłość do dziecka była jedyną jej przewodniczką. Nie myślała w tej chwili o niedalekiej, a tak bolesnej przeszłości, nie myślała o możliwych następstwach swego czynu - zaprzątnięta jedynie i wyłącznie myślą o ocaleniu Misi. Andzia od dawien dawna żywiła gorącą sympatię do dzieci, ale nigdy jeszcze nie przywiązała się do żadnego tak gorąco, jak właśnie do Misi. Dziewczynka ta, do której zbliżyła się jedynie w celu upokorzenia Hesi, stopniowo posiadła całe jej serce. Odważywszy się na ucieczkę z Jaśminówki, Andzia wiedziała doskonale, że za takie nieposłuszeństwo pani Willis będzie zmuszona wydalić ją ze szkoły. Wiedziała, że wydalona ze szkoły, rozstanie się z Misia na zawsze, lecz samolubny ten wzgląd nie zdołał jej powstrzymać od podjęcia próby ocalenia dziecka. Niech się stanie co chce, byleby Misia była ocalona. Andzia zdawała sobie sprawę, że tym razem dopuściła się nieposłuszeństwa, przekraczającego rozmiarami dawne jej psikusy, a jednak nie czuła się nieszczęśliwa. Nie czuła owych trapiących wyrzutów sumienia, jakie zjawiały się u niej po każdym wybryku. Przeciwnie, doznawała w duszy dziwnego ukojenia; grzech swój wyznała z góry pani Willis, pozostawiając jej liścik, a jakkolwiek przełożona straciła do niej zaufanie, to ona w głębi serca czuła się niewinna. Dotąd dzwonił jej w duszy wiersz, któ- 298 ry tak błogim uczuciem spokoju przejął ją przed paru dniami. A duszę grzeszną czeka przebaczenie. Wiara, że przedsięwzięła czyn dobry, dodawała jej otuchy; pewna też była, że Bóg uwieńczy powodzeniem jej starania. Dźwignęła się z wilgotnego rowu, rozglądając się za jakimś strumykiem, w którym mogłaby sobie obmyć twarz i ręce. Nagle przypomniała sobie, że ciemna farba mogłaby zejść w wodzie i z przykrością postanowiła jednak wyrzec się mycia. Palcami przygładziła tylko włosy, do których wplątało się kilka źdźbeł siana i rękoma zasłoniwszy twarz, z gorącą wiarą i przejęciem, wyszeptała: Ojcze niebieski, -pozwól, bym odnalazła Misie. Pokrzepiona tą krótką modlitwą, ruszyła w poprzek łąki ku staremu młynowi, gdzie cyganie rozbić mieli namioty. XLV Tygrys Było jeszcze bardzo wcześnie, a cyganie znużeni długim marszem dnia poprzedniego, spali w swych namiotach, ustawionych w kształcie kwadratu. W pobliżu pasły się osły i dwa dość wychudłe muły, a u wejścia do namiotów spoczywały trzy ogromne psy. Andzia obawiała się by nie zaczęły szczekać, i przedwcześnie nie zbudziły cyganów. Ostatecznie pomyślała, że jeśli nawet któryś z cyganów lub cyganek wysunie głowę z namiotu, to zobaczywszy cyganeczkę, co najwyżej rozkaże jej pójść spać. Uspokoiwszy się w ten sposób, przystanęła koło rowu, rozmyślając, jakby tu podejść do namiotów, nie budząc cyganów. Wiedziała z doświadczenia, że posiada dziwną władzę nad psami; pod jej pieszczotliwym dotknięciem i czarem głosu, najsroższe psy łagodniały i tuliły się do niej. Jako dziecko chodziła nieraz z matką do wiejskich domów, strzeżonych przez psy, które za zbliżeniem się obcych, zaczynały 300 warczeć. Wystarczało jednak, by delikatnymi pa luszkami poskrobała takiego brytana po kudłatym łbie lub objęła go za szyję, a pies natychmiast przestawał warczeć i machając ogonem, tkliwie patrzył jej w oczy. W tej chwili Andzia rozważała, czy też psy cygańskie ulegną jej czarowi, który nigdy jej dotąd nie zawodził. Chodzi więc o to, by podeszła clo nich bardzo cicho, a skoro tylko zdąży jednego z nich objąć za szyję, wszystko pójdzie dobrze. Przekonana o magicznej sile swego dotyku, zdjęła ostrożnie ciężkie trzewiki i krok w krok, starając się stąpać jak najciszej, podchodziła do głównego namiotu. Tuż u wejścia spoczywał ogromny pies, wsparłszy łeb na potwornych przednich łapach. Andzia posiadała na szczęście dar bardzo cenny, bez którego największa odwaga na niewiele się tylko może przydać. Umiała mianowicie w chwili niebezpieczeństwa zachować spokój i zimną krew. Już tylko parę kroków dzieliło j ą od namiotu, gdy przypadkiem nastąpiła na zeschły oset, który zaszeleścił pod jej stopą, sprawiając jej równocześnie dotkliwy ból. Zacięła usta, by nie krzyknąć, lecz drobny szelest suchego badyla wystarczył, by zbudzić psa. Dźwignął swój ciężki kudłaty łeb, nabiegtymi krwią ślepiami rozejrzał się wokół, a ujrzawszy dziewczynkę, która wydała mu się równocześnie znajoma i nieznajoma, dźwignął się i warcząc, podskoczył ku niej. Andzia wiedziała, że w najbliższej chwili, inne dwa psy, idące za jego przykładem, skoczą ku niej 301 i w najlepszym wypadku szczekaniem swym rozbudzą całą gromadę. Nie tracąc przeto ani jednej sekundy, rzuciła się na kolana i oburącz objąwszy psa za szyję, przytuliła głowę do jego ogromnego łba, szepcząc pieszczotliwie: „Biedne, kochane psisko, moje, moje". I czar dawny nie zawiódł. Pies przycupnął do nóg dziewczynki i liżąc jej ręce, z zadowoleniem wymachiwał ogonem. - Biedny! kochany pies! - powtarzała Andzia, wciąż go głaszcząc po łbie, po czym trzymając go za halsztuk, poczęła wraz z nim okrążać namioty. Dwa psy śpiące nieco dalej, otworzyły senne śli-pia, lecz widząc cyganiątko w towarzystwie Tygrysa, poruszyły tylko ogonami, nie zwracając dalszej uwagi na widok tak powszedni. Andzia tymczasem obchodząc namioty, bacznie rozglądała się, czy w pobliżu nie zobaczy gdzieś wejścia do podziemnego tunelu. Z opowiadań piastunki wiedziała bowiem, że cyganie najchętniej rozbijają namioty w pobliżu takich przejść podziemnych, by w razie napadu żandarmów, mogli umknąć niepostrzeżenie, lub przy-naj mniej ukryć skradzione przedmioty. Otóż Andzia wmówiła sobie, że jeśli i tutaj znajdzie się jakiś podziemny tunel, to matka Matruna niewątpliwie w nim ukryła Misie. Nic więc dziwnego, że tak dokładnie rozglądała się po otoczeniu. W psie zyskała stanowczo gorącego przyjaciela, który nie odstępował jej ani na krok, a na pieszczoty dziewczynki opowiadał wdzięcznym spojrzeniem swych mądrych oczu. 302 Cyganie tymczasem zaczęli wstawać i wkrótce zaroiło się koło namiotów. Na wpół nagie cyganięta biegały wokół lub tarzały się po ziemi, a matki rozpalały ogniska, od których zaczęła wkrótce dolatywać nęcąca woń pieczonego mięsa. Mężczyźni leniwie obchodzili namioty, paląc duże fajki. Andzia nie chcąc być dostrzeżona, a z drugiej strony pragnąc obserwować cyganów, wyszukała sobie kryjówkę w zaroślach przydrożnych, a pies ułożył się koło niej. Wtem rozległ się głośny gwizd i wołanie: - Tygrys! Tygrys! Pies niechętnie dźwignął się z ziemi i pobiegł w kierunku namiotów, a Andzia winszowała sobie w duchu, że dowiedziała się jego imienia. Po kilku minutach Tygrys wrócił, niosąc w pysku ćwiartkę chleba, którą złożył na kolanach swej nowej pani. Widoczne było, że pragnie się z nią podzielić śniadaniem, a Andzia zbyt była głodna, by być wybredną. Wiedziała przy tym, że musi jako tako podtrzymywać siły, więc bez namysłu zaczęła spożywać chleb, większą część oddawszy Tygrysowi. Nagle powieki jej zaczęły drgać, a serce tłukło się jej tak gwałtownie, jakby rozsadzić miało klatkę piersiową. Pies również zwęszył coś, gdyż nastawił uszy i drżąc całym ciałem, gotował się niejako do skoku. - Leżeć, Tygrys, spokojnie! - szepnęła Andzia ustawicznie gładząc go po skórze, a pies posłusznie oparł łeb na jej kolanach. Koło namiotów tymczasem wszczął się nagły zamęt i zgiełk. Cyganiątka krzycząc, zmykały do na- 303 miotów, kobiety zaprzestały krzątać się koło śniadania, a mężczyźni zbici w kupę, wyjęli z ust krótkie swe fajki. Psy ujadały zawzięcie, potęgując ogólny hałas i zamieszanie. Tylko Andzia i Tygrys ukryci w zaroślach, zachowywali się spokojnie. Przyczyną owego zgiełku było nadejście sześciu żandarmów, którzy otoczywszy wejście cło namiotów oświadcz}di, że muszą je natychmiast przetrząsnąć. - Przede wszystkiem musimy się rozmówić z matką Matruną. Niech ona tu zaraz przyjdzie! -oświadczył najstarszy z żandarmów, zdający się przewodzić temu małemu oddziałowi. Cyganie ? cyganki obstąpili kołem stróżów porządku i bezpieczeństwa publicznego, najwyższym wstrętem i trwogą przejmujących te swobodne dzieci natury. - Jeśli matka Matruna nie zjawi się tu natychmiast, przetrząśniemy wasze namiot}-. Nie odstąpimy, dopóki nie rozmówimy się z tą kobietą! - dodał przywódca żandarmów. Jeden z cyganów odpowiedział, że matka Matruna śpi jeszcze, lecz zaraz ją wezwą. W tej chwili Tygrys wysunął łeb z zarośli, a Andzia bacznie obserwując ruch psa, posiała spojrzenie w tym samym kierunku. I zobaczyła cyganeczkę, pędem biegnącą ku ruinom starego młyna. Zerwała się i trzymając Tygrysa za halsztuk, puściła się za nią. Dziewczynka usłyszała kroki, lecz ujrzawszy inną cyganeczkę z Tygrysem, głównym strażnikiem namiotów, uspokoiła się i biegła dalej przez pole aż do ruin młyna. Tu przycupnęła nagle 304 i manipulując chwilę kolo kamieni, zaczęła wołać w podziemia: Matko Matruno, matko Matruno! Po chwili wyjrzała z podziemi stara twarz cyganki, następnie wyłoniły się brązowe ramiona, a nareszcie cała postać. Matka Matruna wyszła z pieczary, troskliwie założyła otwór kamieniami i wraz z ??-ganeczką popędziła ku namiotom. XLVI Przez miłość do Misi Teraz nadeszła dla Andzj chwila działania. - Tygrys - rzekła do psa, wskazując w kierunku pieczary, skąd przed chwilą wyszła cyganka - nie traćmy czasu. Chodź ze mną, dobre kochane psisko. Pies machając ogonem, szedł przodem niby przewodnik i po chwili przystanął u wejścia, łapami starając się rozkopać kamienie, zamykające wejście. Andzia zrozumiała i przycupnąwszy na ziemi, starała się odwalić kamienie, które jednak były tak ciężkie, że żadną miarą nie mogła ich ruszyć z miejsca. Jakim sposobem cyganeczka, znacznie mniejsza od niej, potrafiła dać sobie radę? - szybko zadała sobie pytanie. Przyjrzała się dokładniej i dostrzegła, że największy kamień zamykający wejście, umieszczony był w ten sposób, że pod pewnym naciskiem usuwał się jak klapa. Całym więc ciężarem oparła się na nim, a kamień przesunął się na bok, ukazując cieńmy 306 otwór, którym mogła spuścić się do podziemi. Schodki wiodące w głąb, były tak brudne i śliskie i niewygodne, że przez chwilę Andzia wahała się czj? ma wejść do podziemi, wiądących niewiadomo dokąd. Myśl jednak, że Misia jest ukryta w tym strasznym lochu, dodała jej energii. - Tygrys naprzód! - zakomenderowała. Pies węsząc, wsunął się do lochu, a Andzia za nim. Zaledwie jednak zstąpiła z trzech pierwszych schodków i głową zrównała się z poziomem ziemi, gdy opanowała ją zupełna ciemność. Przj-padkiem bowiem dotknęła głową kamienia, stanowiącego rodzaj klapy, a ten osunął się na dawne miejsce, zamykające wyjście. W głębokim mroku, nie wiedząc co począć, postanowiła zaufać inst^mktowi psa i po omacku szła za nim krok za krokiem, głową dotykając sklepienia tunelu. Po chwili uczula przypływ świeżego powietrza z góry, a podniósłszy rękę, nie natrafiła na żaden opór. Widocznie skończyło się już wąskie wejście do tunelu, jakkolwiek i tu nie wnikał najdrobniejszy promień światła. Nagle uderzyła głową o pułap, z czego wywnioskowała, że znów natrafiła na niskie sklepienie. W miarę postępowania naprzód, powietrze stawało sie coraz bardziej stęchłe, a pułap tunelu tak się obniżał, że Andzia już tylko na czworakach mogła się przesuwać. - Naprzód Tygrys! - raz po raz zachęcała psa, trz}'mając się ciągle jego halsztuka i czołgając na przemian, to na kolanach, to na czworakach. Wtem z piersi jej wydarł się okrzyk radości, gdyż w pewnej oddali, z przeciwległego kąta tunelu bły- 307 snęło światło. W miarę zbliżania się do tego światełka, tunel znów się rozszerzał, a po chwili mogła się nawet wyprostować. Jeszcze kilka kroków, a znalazła się w izbie, maleńkiej wprawdzie i nędznej, lecz najwidoczniej służącej za mieszkanie. Na środku izby leżała spora wiązka słomy, obok niej stał stołek, a na nim parę nadtłuczonych garnuszków. Więc tu spędziła noc matka Matruna i tu też należy szukać Misi. ^JBrzy zwyczaj ona do zupełnego mroku w tunelu, Andzia w pierwszej chwili tak była oślepiona mdłym światłem, wpadającym przez przyziemne okienko izb}r, że musiała zmrużyć oczy. Otworzywsz}' je, zobaczyła przede wszystkiem wiązkę słomy. Podeszła bliżej i wśród mnóstwa szmat zobaczyła zawiniątko, z którego wyłaniała się głowa dziecka. Dziecko spało, jęcząc i popłakując przez sen. Andzia pochyliła się nad nim, a z piersi jej wyrwał się okrzyk szczęścia. Bogu dzięki! Bogu dzięki! -szeptała upojona, namiętnie całując śpiącą Misie. Twarzyczka dziecka i rączki były pofarbowane sokiem orzechoAvym, śliczne jedwabiste loczki padły pod nożycami, a strojne sukieneczki zastąpione zostały brudnymi łachmanami. A jednak była to Misia, ukochane dziecko, które z narażeniem własnego życia postanowiła ocalić. Zbudzona pocałunkami, Misia zaczęła płakać rozpaczliwie. Nie poznała Andzi przebranej i uczernio-nej; więc zasłaniając oczka rączkami, wołała: - Clicie do domu! Pięć bzidka baba! Clicie do domu, do mojej, mojej Andzi! 308 - Serduszko! - rzekła Andzia, tonem najbardziej pieszczotliwym. Misia nie poznała jej twarzy, lecz znany, kochany głos trafi! od razu do serca dziewczynki. Usiadła na wiązce słomy i trwożnie rozglądając się po norze, wołała: - Andziu, gdzie ty? Psijdź do Misi... Andziu, chodź tu, piędzy! Andzia bezradnie załamała ręce. Nagle oczjr jej padł}* na dzbanek z wodą. Podskoczyła co prędzej ku niemu i z całych sil zaczęła ścierać z twarzy przeklętą farbę. - Już idę, kochanie, już idę - wołała, w braku ręcznika wycierając twarz szalem. Pomysł okazał się szczęśliwy, gdyż Misia poznała ją teraz i namiętnie rzuciła się w jej objęcia. - A teraz pieszczotko, musimy wydostać się stąd jak najprędzej! - szeptała Andzia, tuląc do siebie Misie. Wtem po raz pierwszy uświadomiła sobie w całej pełni okrutną prawdę, że wskutek osunięcia się kamienia, nie zdoła wydobyć się z lochu. Ona, Misia i Tygrys muszą pozostać w tym grobie, dopóki matka Matruna nie raczy ich stąd uwolnić, a żadną miarą nie pragnęła teraz spotkania z okrutną wiedźmą. Z ??????? wbitymi w ziemię, rozpaczliwie szukała w myśli sposobu ocalenia, lecz jeden pomysł po drugim okazywał się niewykonalny. W dodatku Misia zaczęła się niecierpliwić i płakać wniebogłosj'. Dziewczynka zobaczywszy Andzię, w}'zbyła się wszelkiej trwogi i chciała jak najszyb- 309 ciej wracać clo domu. Nie mogła oczywiście zrozumieć, że istnieją jakiekolwiek przeszkody i każda chwila zwłoki, potęgowała jej rozdrażnienie. - Chodź Ancłziu, chodź piędzy! - nalegała, a widząc, że Andzia nie spełnia jej życzenia, zaczęła rozpaczliwie szlochać. Biedna dziewczyna nie wiedziała po prostu, co począć. Wtem strzeliła jej clo głowy myśl szczęśliwa, że może zdoła odkryć drugie wyjście z tunelu. Może Tygrys zna to wyjście... Pies widocznie był obeznany z tym miejscem, gdyż czuł się całkiem dobrze. Ułożywszy się na wiązance słomy, zapadał właśnie w drzemkę, gdy Andzia uklękła obok niego i gładząc kudłaty łeb, zajrzała mu prosto w oczy, mówiąc: - Tygrys, idziemy! Pies zerwał się natychmiast i skoczył w tunel, nie wiedząc oczywiście, że wyjście zamknięte. Andzia pozwoliła mu poznać sytuację i niecierpliwie czekała jego powrotu. Jakoż po paru minutach pies wrócił, skomląc i niecierpliwie wymachując ogonem. Widoczne było, że doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji. - Tygrys, prowadź! - błagała Andzia, a pies zrozumiał i znów rzucił się ku wyjściu. - Nie, nie! - wołała Andzia. - Tu zamknięte! Szukaj innej drogi! Tygrys zdawał się tylko czekać zlecenia, gdyż usłyszawszy te słowa, rzucił się na wiązkę słomy i rozgrzebując ją łapami, raz po raz przyzywał An-dzię skomleniem i Avyrazem mądrych swych oczu. 310 Andzia pomogła mu odrzucić wiązkę słomy, pod którą ukazało się tajemne wyjście. I tu były drzwi kamienne, osuwające się pod naciskiem. Andzia przechyliła je ciężarem swego ciała i zajrzawszy w głąb, zobaczyła kilka kamiennych schodków. Bez chwili namysłu skoczyła do lochu, niosąc na ręku Misie. Tygrys skomląc radośnie rzucił się przodem. Po trzech czy czterech schodkach, Andzia zauważyła, że schodki zamiast prowadzić w głąb, wiodą teraz ku górze, Z bijącym sercem biegła naprzód, a za każdym schodkiem ogarniała ją coraz większa jasność. Jeszcze parę schodków i nareszcie obydwie dziewczynki i Tygrys znaleźli się na wolnym powietrzu. XLVII Ocaleni Obie dziewczynki i pies znaleźli się na wolnym powietrzu, lecz w otoczeniu zupełnie obcym. Andzia wyczerpana do cna, rozglądała się wokół, chcąc odkryć jakiś ślad namiotów cygańskich, co mogłoby jej posłużyć za drogowskaz, lecz nadaremnie. Może przebyła dłuższą drogę podziemną, niż przypuszczała, może tunel biegł zygzakowato; dość, że znalazła się w okolicy całkiem nieznanej i nie wiedziała, w którym kierunku należy iść. W dodatku, po raz pierwszy od wyjścia z Jaśminówki, odważna dziewczynka uczuła lęk straszliwy i niepewność. Drżała gwałtownie na całym ciele, głowa ją bolała straszliwie, a wszj^stkie przedmioty ustawicznie wirowały jej przed oczyma. Usiadła na trawie, czując, że lada chwila może upaść - tak nogi się pod nią chwiały, a przed oczyma migotały błyskawice. Niewymownie drażnił ją żałosny głosik Misi, bezustannie powtarzającej: „Misia 312 chcie domu, chcieśniadanie... Piędko chcieśniadanie i chcie do Hesi"... - Och, Misiu, - rzekła nareszcie głosem zdławionym łzami - ty już nie chcesz być z Andzia? Widzisz dziecino, Andzia jest taka chora... W tej chwili dziewczynka zapomniała o domu i śniadaniu i Hesi, pragnąc jedynie ulżyć Andzi. Delikatnie gładziła jej twarz i włosy, raz po raz całując ją w policzki. - Już lepiej? - pytała, przekonana o skuteczności swych pieszczot. Andzia z ogromnym wysiłkiem, dźwignęła się na nogi. -Tak, lepiej mi, pieszczotko. Spróbujemy teraz znaleźć drogę do domu. Tygrys nas poprowadzi. Głaszcząc psa, powiedziała mu dobitnie: - Idziemy do Oakley! - a pies machnął tylko ogonem i w poprzek ścieżki polnej biegł przodem, od czasu do czasu oglądając się za swą nową panią. Misia swym dziecinnym serduszkiem wyczuwając mękę Andzi, która z trudem wlokła za sobą nogi, spytała. - A cieniu ty bosia? Nie boją cię nóżki? - Nie, pieszczotko. Andzia się cieszy, że znalazła Misiunię i nic sobie nie robi z bólu. A jednak z każdą chwilą siły ją opuszczały i co kilka kroków musiała przystawać dla zaczerpnięcia powietrza. Nagle, na wąskiej ścieżynie, osłoniętej z obu stron falą dojrzewającego zboża, stanęła przed nią jasnowłosa dziewczynka. Zbierała kwiaty polne wśród żyta i niespodzianie wypadła na ścieżkę, jak- i/i by z spod ziemi wyrosła. Dziewczynka baczne spojrzenie wlepiła w Andzię, jednym rzutem objęła Misie i psa, po czym odwróciwszy się na pięcie, skoczyła na gościniec i wbiegła do pierwszego domu. - Matusiu! - wołała od progu - a nie mówiłam ci, że to nie jest żadna cyganka. Teraz już wraca, taka bielutka jak opłatek i prowadzi jakieś dziecko obdarte i psa. To musi być jakaś awanturnica. Matka zajęta zmywaniem nacz}ai po śniadaniu, szybko obtarła ręce i wybiegła przed dom, chcąc sprawdzić przenikliwość swej jedynaczki. - Ale ona jeszcze tam na ścieżce! Chodź, a przekonasz się zaraz! - wolała energicznie dziewczynka, ciągnąc matkę za fartuch. - O, widzisz ją, jak się wlecze powoli! Może chce coś ukraść... - Wielki Boże! - kliknęła kobieta. - Toż ona mdleje, biedaczka. W okamgnieniu była już przy Andzi, by słaniającą się dziewczynkę pochwycić w ramiona. Widząc przerażenie matki, Niusia wzięła na ręce Misie, a Tygrys zamykając pochód, poważnie kroczył za tymi dwiema parami. XLVIII Ponure dni Tydzień już minął od zniknięcia obydwu dziewczynek, a w Jaśminowce nic nie wiedziano o ich dalszych losach. Żandarmi przetrząsnęli całą okolicę, lecz nigdzie nie odkryli śladu dzieci. Zbliżał się dzień egzaminu, lecz nikt o nim nie mówił i nie myślał. Pani Willis oświadczyła, że rozdzieli tylko nagrody, lecz nie zaprosi żadnych gości, gdj^ż nie czuje się usposobiona do zabawy. Pensjonarki odpowiedziały bez wahania, że nie byłyby w stanie bawić się w tak smutnych warunkach i że wolą by ezgamin odbył się całkiem cicho. Istotnie, zniknięcie dwóch dziewczynek spowodowało takie przygnębienie, że nikt nie bjd w stanie myśleć o rozrywkach. Lekcje odbywały się w dawnym porządku, lecz ani nauczycielki, ani uczennice nie potrafiły skupić uwagi. W całej Jaśminowce panowała grobowa atmosfera. Hesia od czterech dni nie wstawała z łóżka. Le- ______________________3J5_ karz zawezwany do niej, oświadczył, że nie znajduje żadnej choroby, lecz silny wstrząs nerwowy i zalecił spokój. - Gdy malutka wróci, panna Hesia ozdrowieje natychmiast - mówił doktór, dobrotliwie gładząc rękę pacjentki. Niestety! Dzień za dniem mijał, a malutka nie wracała, zaś stan Hesi się pogarszał. Całe dnie spędzała w swym pokoju, leżąc z przymkniętymi oczyma, jedząc mało lub nic, a noce trawiąc bezsennie. Koleżanki i nauczycielki starały się ją pocieszyć, lecz żadnej nie udało się wj^dobyć od niej bodaj jednego słowa. Przj-szedł nareszcie i ksiądz pastor, lecz zaledwie przemówił kilka słów, gdy Hesia wybuchnęla spazmatycznym płaczem, błagając go bj^ ją zostawił samą. - Zdaje mi się, że ta dziewczyna ma na duszy jakąś tajemnicę, która trapi ją tak samo jak utrata siostrzyczki - mówił staruszek do pani Willis, która również nie umiała zrozumieć z zachowania Hesi. Nadeszła wreszcie wigilia egzaminu, a pensjonarki spędzając wolne popołudnie w parku, rozmawiały o smutnym zakończeniu roku szkolnego, zastanawiając się, czy też po powrocie z wakacji, zastaną w Jaśminowce Andzię i Misie. W jednej z altanek siedziała Cecylka z Dorą i jeszcze dwie pensjonarki, gdy nadbiegła Wisia Raymond - zdyszana i trwożnie szepnęła: - Doktór lęka się bardzo o Hesię. Podsłuchiwałam pod drzwiami, gdy rozmawiał z panną Danesbu-ry... Powiedział, że na noc musi dostać jakiś środek 316 nasenny, bo strasznie jest wyczerpana. - A ja jestem pewna, że Andzia i Misia wrócą tu niebawem - odezwała się Cecylka. - Mam głęboką wiarę, która mnie nigdy nie zawodzi. - Tylko że tak jest przykro wyjeżdżać na wakacje pod takim wrażeniem - wtrąciła Dora. - Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ostatnie dni mojego pobytu w szkole... Przy tym żal mi ogromnie, że tak ostro sądziłam tę biedną Andzię. Cecylka zerwała się i gorąco uściskała Dorę. - Dzięki za te słowa! - zawołała gorąco. - Kocham cię za nie... - Oto i Zuzia nadchodzi! - oznajmiła się Klarcia. - Oczywiście, że i teraz ssie karmelki. Nie, tej dziewczyny nic w świecie nie zdoła wytrącić z równowagi! - dodała wzgardliwie. Zuzia ze zwykłą obojętnością usiadła obok Dory, gxby w tejże chwili ze przeciwległej strony nadeszła Wisia. - Wyobraźcie sobie! - wołała już z daleka - nadszedł list od ojca Andzi. Dziewczęta słyszały, jak pani Willis opowiadała pannie Danesbury. Coś okropnego! Tyle lat czekała na ojca, a teraz gdy on za tydzień ma wrócić do Anglii, nie wiadomo, co się z nią dzieje... Pani Willis ma oczy zapłakane i jest tak zrozpaczona, jak nigdy. Mogę sobie wyobrazić... W tej chwili ozwal się turkot zajeżdżającego powozu, a Zuzia wychyliwszy się z altany, mruknęła obojętnie: - To tylko te dwie nudne panny Bruce. Istotnie, poprzez gęstwę zieleni, mignęły na chwi- 317 lę sylwetki dwóch sióstr, które widocznie przybyły do pani Willis. Pod wrażeniem wiadomości o powrocie ojca Andzi, pensjonarki zamilkły, pogrążone w smutnej zadumie. Nagle wśród zupełnej ciszy, dal się słyszeć odgłos kroków bardzo szybkich, które zbliżały się ku nim. Widocznie biegnie ktoś z ważną wiadomością. In-stynktownie zerwały się wszystkie i krzyk przerażenia wyrwał się z piersi dziewcząt, gdy niespodzianie ujrzały przed sobą Hesię, śmiertelnie bladą i z trudem chwytającą oddech. - Hesia! - wykrzyknęła Cecjdka, wyciągając ku niej ręce. Hesia jednak odsunęła ją niecierpliwie i podbiegając do Zuzi, chwyciła ją za ramię. - Wiadomość! - szepnęła, dj^sząc ciężko. - Na koniec... wiadomość przyszła!... Misia ocalona... An-dzia umiera... Chodź natychmiast! Natychmiast chodź ze mną... Musimy powiedzieć wszj^stko! Gwałtowność, przerażenie i rozpacz widniejąca na jej kredowej twarzy, zdołały nawet Zuzię wyrwać z apatii. Wstała z ławki i z Hesią poszła ku domowi. XLIX Dwa wyznania Hesia pociągnęła niechętnie tylko towarzyszącą jej Zuzię i minąwszy grupę służących, na których twarzach widniało ogromne wzburzenie, zniknęła z nią za pluszowymi portierami, osłaniającymi wejście do gabinetu pani Willis. Byty tu obydwie panny Bruce, a pani Willis w płaszczu i kapeluszu, gotowa widocznie do wyjścia, pakowała do torby podróżnej różne drobiazgi. - Muszę... muszę pani coś powiedzieć - rzekła Hesia, podchodząc do przełożonej. - Ja i Zuzia musimy pani coś powiedzieć... i to zaraz... w tej chwili. - To być nie może, dziecko - odparła pani Willis, a badawczy jej wzrok spoczął przelotnie na wzburzonej twarzy Hesi. - Poznaję z twej twarzy, że istotnie chcesz mi powiedzieć coś ważnego, lecz teraz nie mam ani chwili do stracenia. - Czy pani jedzie do Andzi? - spytała Hesia. -Tak, moja droga: dlatego właśnie nie mogę się 319 zatrzymać! Bądź zdrowa! Ujęła już klamkę drzwi, gdy Hesia podskoczyła i chwyciła ją za rękę. - Niech pani zabierze mnie i Zuzię... My musimy zobaczyć Andzię, nim umrze... - Cicho, dziecko! - łagodnie odrzekła pani Willis. - Postaraj się uspokoić i podziękuj Bogu za ocalenie siostrzyczki. Niebawem ją zobaczysz, gdyż powozem, który mnie zawiezie teraz cło Andzi, Misiunia wróci do Jaśminówki. To rzekłszy, pani Willis wyszła z pokoju, a Hesia padła na kolana, drżącymi rękoma zasłaniając sobie twarz. Nagle zerwała się, uczuwszy, że ktoś dotknął jej ramienia. Odwróciła się i ujrzała nad swą głową Zuzię Drummond. - Chyba już mogę odejść? Zdaje się, że teraz nie potrzebujesz już odgrywać tej całej komedii? - Owszem, potrzebuję tego, tchórzu nikczemny! -krzyknęła Hesia. - Ani mi się śni ukrywać dłużej twych sprawek. Pani Willis nie miała czasu, więc idziemy do pastora. Należy wątpić, czy Zuzia pozwoliłaby się zaciągnąć do pastora, gdybjr nie to, że w tejże chwili drzwi się otworzyły i weszła Agnieszka Bruce, a za nią pastor. - Słyszałam, kochanie - łagodnym swym głosem mówiła staruszeczka do Hesi - że ciąży ci coś na duszy, a ponieważ pani Willis nie miała czasu, więc poprosiłam księdza pastora. Sądzę, że jemu również możesz wszystko powierzyć. Nim jednak odejdę, muszę ci powiedzieć, w jaki sposób dowiedziałyśmy się o Andzi i Misiuni. 320 Hesia milczała; na jeden błysk sekundy, gdy panna Bruce wspomniała Andzię i Misie, podniosła na nią oczy, lecz natychmiast wbiła je znów w ziemię. - Opowiem ci wszystko w kilku słowach - mówiła staruszeczka. - Oto dawna nasza służąca, której -dałyśmy bieliznę do prania, przyszła dziś rano, przepraszając, że się spóźniła z robotą, gdyż od kilku dni ma w domu chorą dziewczynkę i dziecko trzyletnie. Opowiedziała, że w polu, tuż pod Oakley, spotkała dziewczynkę omdlałą, a obok niej dziecko w cygańskich łachmanach. Zabrała je do swego domu i przekonała się, że obydwie dziewczynki miały twarze i ręce pomalowane na ciemno, lecz nie są cygankami. Z tego opowiadania dowiedziałyśmy się natychmiast, że tymi dziećmi przebranymi muszą być Andzia i Misia. Niezwłocznie pojechałyśmy do Oakley i nasze domysły zostały potwierdzone. Najgorsze to, że Andzia jest nieprzytomna i nikogo nie poznaje. Lekarz zawezwany lęka się o jej życie. Misia natomiast dobrze się czuje i ciągle pyta o ciebie. Po tych słowach panna Bruce wyszła z pokoju, zostawiając obie dziewczęta z pastorem. - Zuziu - zawołała Hesia, skoro tylko drzwi się zamknęty - teraz musimy wyznać natychmiast pastorowi naszą okropną tajemnicę. - Och, księże pastorze! - wybuchnęła błagalnie, patrząc w twarz księdza - jeśli Andzia umrze, to ja oszaleję z rozpaczy. Och, ja nie chcę, nie chcę żyć, jeśli Andzia umrze! - Powiedz mi, dziecko, co ci ciąży na sercu - 321 poważnie rzekł starzec. Położył jej rękę na ramieniu i kilka słowami ułatwił zrozpaczonej dziewczynce ciężkie wyznanie. Złamanym głosem, często przerywanym szlochem, opowiedziała szczegółowo całą historię swego grzechu, tchórzostwa, a następnie głębokiego ciężkiego żalu. Opowiedziała, jak od pierwszej chwili nienawidziła Andzi, jak była dla niej zla i niesprawiedliwa, jak na koniec, mając w swym ręku klucz tajemnicy, mogącej oczyścić Andzię z niesłusznych zarzutów, postanowiła milczeć, by przeciwniczkę swą pognębić. - Od chwili zniknięcia Misi - mówiła łkając -zaczęłam żałować i dręczyć się... tak strasznie, tak okropnie. Ale byłam za dumna, by się upokorzyć i wyznać swą hańbę! - A teraz? - łagodnie spytał pastor. - Och, teraz nie dbam o nic na świecie... Aby tylko Andzia wyzdrowiała... - A azy duma twoja nie cierpi na myśl, że pani Willis i wszystkie koleżanki dowiedzą się o twoim postępowaniu i stosownie cię osądzą? -Nikt nie może myśleć o mnie gorzej, niż ja sama. Nie zależy mi na niczym, tj\ko na tym, by Andzia żyła. - Nie, dziecko - poważnie odparł pastor. - Życie i śmierć są w ręku Boga i my na to wpływu żadnego mieć nie możemy. Natomiast musi ci zależeć na zyskaniu wybaczenia koleżanki, którą tak ciężko skrzywdziłaś i na przebłaganiu Boga. Hesia zanosiła się od płaczu. - Czy... czy... zobaczęją... przed śmiercią?-łkała. 322_________ - Będę się o to starał. A teraz idź do swego pokoju i zostaw mnie z tą drugą dziewczyną, która zawiniła znacznie ciężej, niż ty. Pastor zamknął drzwi za wychodzącą Hesią, po czym zwrócił się do Zuzi. Twarz jego od razu przybrała wyraz surowy, a głos miał brzmienie ostre, gdy spytał: -1 cóż powiesz na to wyznanie koleżanki? Czy powiedziała prawdę? - Tak. Skoro wszystko wypaplała, to na nic się już nie przyda dalsze ukrywanie - chmurnie odparła Zuzia. - Musisz mi szczegółowo wyznać całą tę historię. Tylko szczere wyznanie może ci zaoszczędzić hańby publicznego wy kluczenia ze szkoły. - Opowiem wszystko - odparła Zuzia. - Ja wcale nie miałam zamiaru krzywdzenia kogoś, a zrobiłam to wszystko dla żartu. Mam kuzynkę, która doskonale umie karykaturować i ona mi właśnie pomogła. Od dawna zbierałam rozmaite klucze i jednym z nich otworzyłam pulpit Andzi, w którym była karykatura pani Willis. Pomyślałam sobie, co też powie ta słodka Cecylka, gdy w książce swej znajdzie taką karykaturę. Poprosiłam kuzynkę, by zrobiła kopię z karykatury rysowanej przez Andzię, co ona też uczyniła. A Dory nienawidziłam za jej dumę i dlatego wsunęłam jej te słodycze do biurka. Zrobiłam to tylko przez żart. Nie przypuszczając, że podejrzenie padnie na Andzię. Potem raz czy dwa razy chciałam wyznać prawdę, lecz wiedziałam, że pani Willis zrobi z tego wielką historię i surowo mnie 323 ukarze, więc wolałam milczeć... A potem z t}mi utworem Dory, to także zrobiłam wszystko przy pomoc}7 mojej kuzynki. Irytowało mnie, że Dora, która wcale nie jest tak bardzo zdolna, ubiega się o pierwszą nagrodę i chciałam jej splatać figla. Na nieszczęście Hesia była w klasie, gdy wkładałam rękopis do pulpitu Dory. Ja wcale nie miałam zamiaru ściągać kary na Andzię, lecz nie mogłam też oskarżać siebie samej. Całą tę historię opowiedziała Zuzia zwykłym swym monotonnym głosem. Na twarzy jej nie było ani śladu przejęcia, ani skruchy. Gdy skończyła, pastor milczał, a w oczach jego widniał głęboki smutek. - Ja sama dość się przy tym namęczyłam -ciągnęła dalej Zuzia, a w glosie jej brzmiało teraz lekkie podrażnienie. - Chciałam tylko od czasu do czasu wymyślić jakiś figiel, nie przypuszczając, by z tego zaraz powstała taka historia. Szkoda po prostu moich kilku niedospanych noc}7. Już ja tam nie myślę płatać żadnych psikusów moim koleżankom, skoro się na tym nie rozumieją. - Nie, nie będziesz im już płatać psikusów! -zabrzmiał surowj' głos pastora. - Pod nieobecność przewodniczącej ja załatwię tę sprawę i oto ci oznajmiam, że dziś jeszcze opuścisz Jaśminówkę. Przez swą bezmyślność, a następnie przez tchórzostwo i egoizm, rzuciłaś posępnj' cień na życie niewinnej dziewczyny. Jeśli Anclzia umrze, to na ciebie spadnie wielka część winj^. A teraz módl się do Boga, by przynajmniej wzbudził w duszy twej żal i skruchę. 324 Za godzinę panna Good odwiezie cię do domu i wytłumacz}^ rodzicom powód usunięcia cię z zakładu. Zuzia padła na krzesło, a z oczu jej zaczęty spływać Izy. Może słowa księdza uczyniły na niej jednak pewne wrażenie, a może obawiała się tylko gniewu rodziców - któż potrafi odgadnąć? Tego samego wieczora wyjechała z Jaśminówki, a żadna z koleżanek nie usłyszała już nic o dalszych jej losach. Serce Misi Przez kilka dni z rzędu Andzia leżała nieprzytomna w dusznym pokoiku praczki, która nie miała serca odesłać chorej dziewczynki do szpitala. Mąż i sąsiadki wyśmiewały ją, że wzięła sobie na głowę nowy kłopot, i namawiali, by co prędzej pozbyła się ciężaru, lecz dobra kobieta nie chciała o tym słyszeć. - Przecież to biedactwo potrzebuje trochę opieki macierzyńskiej, a w szpitalu tego mieć nie będzie. Sumienie by mi nie dało opuszczać ją teraz... Tak więc Andzia została u praczki, która w miarę możliwości starała się jej dopomóc. Lekarz zawezwany nie był wprawdzie pierwszorzędny, bo na takiego biedni ludzie nie mogli sobie pozwolić; zbadawszy jednak Andzię, potrząsnął głową, zostawiając tylko mało nadziei. Na wąskim łóżeczku Niusi, która z ojcem przeniosła się teraz do kuchni, Andzia przewracała się niespokojnie, majacząc nieprzytomnie. 326 Misia natomiast przyzwyczaiła się rj^chło do nowego otoczenia i całe dnie spędzała z Niusią na łące, lub w pobliskim lesie. Po tygodniu dopiero panny Bruce dowiedziały się od praczki o całym wypadku, a tego samego wieczora pani Willis klęczała u łóżeczka swej chorej wychowanki. Niezwłocznie wezwano najlepszego lekarza i otoczono Andzię wszelkimi wygodami, co jednak niewielki odniosło skutek. Lekarz oświadczył, że duszne mieszkanie praczki jest bardzo nieodpowiednie dla chorej i że przede wszystkim należj' ją przewieźć do Jaśminówki. Nieprzytomna, nie wiedząc, co się wokół niej dzieje, nie poznając nikogo, Andzia ustawicznie prawie mamrotała w śnie gorączkowym. -Ja nie zrobiłam tej karykatury... Namówiłam koleżanki do wycieczki nocnej, ale karykatury nie wkładałam cło książki Cecylki. Nie, nie zrobiłam tego! Wiem. że nikt mi nie wierzy, ale ja jestem niewinna... Bóg jeden wie, że jestem niewinna... Raz po raz w obecności pani Willis, rozpaczliwie powtarzała te same słowa i zaklęcia, kończąc stale: „Bóg jeden wie, że jestem niewinna"... apo tych słowach uspakajała się chwilowo, a słaby uśmiech rozpromieniał jej twarzyczkę. Późnym już wieczorem, przed domek praczki zajechał powóz, z którego wyskoczyła Cecylka, a w kilka sekund później, pani Willis wyszła z pokoju chorej , by rozmówić się z przybyłą. - Wyszła na jaw cała tajemnica i Andzia jest niewinna! Przyjechałam tu natychmiast, by panią 327 o tym zawiadomić! I w kilku słowach streściła wyznanie Hesi i Zuzi. - Niech mi Bóg wybaczy krzywdę wyrządzoną, temu biednemu dziecku! - szepnęła pani Willis. Podziękowała Cecylce za wiadomość i wróciła do chorej, która znów zaczynała majaczyć. - Pani Willis mi nie wierzy... nikt mi nie wierzy -skarżyła się żałośnie. W tej chwili pani Wiłlis chłodną ręką ujęła rozpaloną dłoń Andzi i powoli, dobitnie, przekonywująco, rzekła: - Nie, dziecino. Wierzę ci zupełnie i nikt już nie wątpi o prawdziwości twych słów. Słowa te wypowiedziane z naciskiem, przedarty widocznie mroczną oponę gorączki, gdyż Andzia uspokoiła się na chwilę i duże błyszczące oczy utkwiła w swej opiekunce. - To pani naprawdę? - szepnęła. «- Tak, kochanie moje. - I pani mi wierzy? - Najzupełniej ci wierzę, drogie moje dziecko. -1 Bóg mi wierzy - szepnęła Andzia, po czym znów zapadła w gorączkę nieprzytomną, która trawiła ją przez całą noc. Pani Willis nie odstępowała od niej ani na chwilę i ilekroć ze spalonych usteczek wyrywał się jęk żałosny: „Wszyscy uważają mnie za winowrajez3"nię", uspakajała ją, powtarzając raz po raz: - Ja wiem, że jesteś niewinna. 328 Nazajutrz po południu kilkanaście tylko pensjonarek przechadzało się po parku Jaśminów ki. Większa część wyjechała już rannym pociągiem, gdyż wskutek ostatnich zajść, cała uroczystość egzaminowa została ograniczona do rozdania świadectw. Hesia prowadząc Misiunię. za rączkę, oddaliła się od reszty koleżanek i usiadła na opuszczonej ławeczce pod dębem. Chciała się w samotności nacieszyć odzyskaną siostrzyczką; przy tym z tego miejsca dojrzy najprędzej wracającego pastora, który pojechał do Andzi. Misia położyła się na kolanach Hesi, która tuląc zbolałą głowę do miękkich kędziorków dziecka, z bijącym sercem - wyczekiwała powrotu pastora. Nagle bystry jej słuch pochwycił turkot powozu. Jakże prędko wraca ksiądz pastor! Widocznie złe wiadomości... Skoczyła ku bramie i otworzyła ją, by nie stracić ani sekundy. Wtem gorący rumieniec oblał jej twarz i już miała ochotę się cofnąć, zobaczywszy obcego mężczyznę o wyglądzie cudzodziemca. On jednak byl już przy niej i uclylając kapelusza, spytał: - Wszak panienka jest jedną z wychowanek pani Willis? Hesia skinęła głową. - Czy nie mógłbym się zaraz zobaczyć z przełożoną? -Nie, proszę pana. Pani Willis wyjechała... w sprawie bardzo przykrej i nie wróci dziś do domu. Po twarzy przybyłego przemknęło rozczarowanie. Natychmiast jednak twarz mu się rozchmurzyła i macłmąwszj' ręką, rzekł: - Właściwie nie zależy mi w tej chwili na widze- 329 niu się z panią Willis. Panienka może mnie równie dobrze objaśnić... Jako pensjonarka, musi panienka znać zapewne jedną śniadą, bardzo żywą dziewczynkę... Andzię Forest. Czy nie zechciałaby mnie panienka do niej zaprowadzić? - Pan jest jej ojcem ? - z trudem wykrztusiła Hesia. - Tak, moje dziecko, jestem jej ojcem i chciałbym co rychlej zobaczyć moją pieszczotkę. Czy mnie panienka zaprowadzi ? Hesia dłońmi zasłoniła sobie twarz. - Och, nie mogę... Nie mogę pana zaprowadzić do Andzi... Och, Boże! Gdybjr pan wiedział wszystko... pan by mnie chyba zabił. Niech mnie pan nie pyta, niech mnie pan nie pyta o Andzię... Przybyły spojrzał na nią zdumiony i trochę już zaniepokojony, nie wiedząc co dalej począć. W tej chwili Misia chwyciła go za rękę i wlepiając w niego swe duże oczka, rzekła: - Misia tyi chcie do Andzi... Moja, moja Andzia... Taka choja i bidna... Misia chcie jechać do Andzi... Przybysz porwał dziecko na ramię i spytał: - Andzia jest chora? Misia smutnie kiwając główką, potwierdziła pytanie. Wówczas zwróci! się do Hesi i głosem poważnym rzekł: - Nie rozumiem zachowania panienki, lecz proszę uwzględnić niepokój ojca i powiedzieć mi przynajmniej, gdzie jest w tej chwili moja córeczka? Hesia szybko osuszjda łzy. - W pobliżu Oakle}', w pierwszym domku za rogatką... Jest bardzo chora... 330 -Co jej jest? - Silna gorączka... Lekarz obawia się o jej życie... A j a bym tak pragnęła j ą zobaczyć... Niech mnie pan zabierze... błagani... - Niech panienka wsiada! - machinalnie rzekł kapitan Forest i trzymając Misie na ręku, skoczył do powozu. W godzinę później, koń zziajany szaloną jazdą, zatrzymał się przed domkiem praczki w Oakley. Na progu spotkali pastora. -Ty tu, Hesiu? - spytał zdziwiony. - Właśnie miałem jechać po ciebie. - Więc jest gorzej ? - Odzyskała przytomność i pytała się o ciebie i o Misie. - Ten pan j est oj cem Andzi - szepnęła Hesia do pastora, który ze współczuciem uścisnął dłoń kapitana. - W smutną pan przybył chwilę - rzekł poważnie. - Ufajmy jednak w moc Boga. Kapitan wszedł do pokoju chorej, pozostawiając Hesię w sionce. Z zapartym oddechem nasłuchiwała jakiegoś dźwięku z wewnątrz... Chyba ksiądz pastor wezwie ją do chorej? Kapitan wszedł do pokoju, trzymając na ręku Misie... czemu ona nie wraca, czemu nie słychać jej szczebiotu? Wokół cisza absolutna. Kiedyż ją wezwą nareszcie? Czy zniesie widok umierającej? Boże! Boże! -szeptała zbielałymi ustami, bezwiednie osunąwszy się na kolana. - Boże, ocal ją, zachowaj przy życiu! - modliła się rozpaczliwie. Nagle drzwi otworzyły się cicho i na 331 progu stanął pastor. - Zasnęła. Lekarz twierdzi, że teraz może mieć cień nadziei. Misia dokonała cudu. Położyła się koło niej i gaszcząc ją po policzkach, powtarzała: moja Andzia, moja Andzia! I nie wiem, jak to się stało, że zasnęły obydwie. Andzia nie wie o przybyciu ojca -lekarz obawiał się wstrząśnienia... Możesz na nią spojrzeć z daleka. Hesia na palcach podeszła do drzwi i ujrzała An-dzię i Misie, obydwie pogrążone w śnie. Winnej chwila widok taki roznieciłby w niej straszliwą zawiść. Teraz jednak czuła, że te dwie dziewczynki, splecione uściskiem, są jej najdroższe na świecie. Ze łzami w oczach szepnęła do pastora: - Oddałabym jej nawet serce Misi, aby tylko utrzymać ją przy żj^ciu. LI Kto otrzymał pierwszą nagrodę I Andzia została przy życiu. Gorączka minęła, gxlyż w długim, pokrzepiającym śnie, spowodowanym przez Misie, nastąpił przełom choroby. Andzia z dnia na dzień odzyskiwała siły, rozpoczynając życie nowe, piękne, radosne. Hesia stała się najgorętszą jej prz)rjaciółką i miała dla niej przywiązanie niemal siostrzane. Ojciec na stale wrócił do Europy i zasypywał swą jedynaczkę dowodami głębokiej miłości. Osamotnienie i doznane przykrości zatarł}? się w jej pamięci niby przykry sen i Andzia znów stała się ulubienicą Jaśminówki. Należy jeszcze dodać, że Tygrys nie wrócił już do c}?ganów, gdyż kapitan Forest dowiedziawszy się, że pies ten był pośrednim wybawcą Andzi, zatrzymał go u siebie i nigdy się z nim nie rozstawał. Z powodu choroby Andzi, pani Willis nie rozdała nagród w dniu egzaminu. Gdy jednak po wakacjach pensjonarki znów się zgromadziły w Jaśminowce, 333 przewodnicząca zaraz pierwszego dnia zwróciła się do nich z krótką przemową. - Moje drogie - zaczęła, zająwszy zwykłe swe miejsce na katedrze - przed rozpoczęciem nauki pragnę, rozdać nagrody, które otrzymałybyście w dzień egzaminu, gdyby nie przykre wypadki, należące na szczęście do przeszłości. Nagrody te rozdam wam po południu, a teraz pragnę tylko powiedzieć parę słów, dotyczących pierwszej nagrody za opracowanie angielskie. Z sześciu utworów, które mi przedłożono, cztery uważam za całkiem przeciętne, nie zasługujące na bliższe omówienie. Do liczby tych należy też praca byłej mej wychowanki Dorjr Rus-sel, zatytułowana: Rzeka. Z przyjemnością natomiast muszę podnieść duże zalety stylistj^czne i gruntowne opracowanie przedmiotu w szkicu historycznym: Maria Antonina, napisanym przez Hesię Thornton. Pierwszą nagrodę jednak otrzyma autorka szkicu niewykończonego, lecz świadczącego o istotnym talencie pisarskim i oryginalności. Szkic ten, zatj^tułowany: Dziecko samotne, wycisnął mi z oczu łzy wzruszenia. Tyle w nim jest uczucia głębokiego i smutku, że nie chcę zasępiać waa odczytywaniem tych cierpieniem przepojonych kartek. Pragnę też z całej duszy, by młoda autorka nigdy już nie miała potrzeby przebywać w kręgu myśli tak ciężkich. W każd}mi razie jako utwór szczery i odczuty, szkic ten zasługuje bezsprzecznie na pierwszą nagrodę. Andziu, droga moja, zbliż się do mnie. Wśród serdecznych powinszowań koleżanek, An- 334 dzia weszła na katedrę i z rąk pani Willis otrzymała zlot}^ łańcuszek z medalionem, mieszczącym miniaturową fotografię ukochanej opiekunki. - Patrzcie teraz! - radośnie zawołała Cecylka. -Oto okazuje się, że Andzia jest nie tylko najładniejsza i najmilsza, lecz także najzdolniejsza z was wszystkich! - Szkoda tylko, że pani Willis nie chce nam odczytać tego szkicu! - z żalem zawołało kilka pensjonarek. - Andziu, kochana, opowiedz nam, co napisałaś o tym dziecku samotnym. - Nie pamiętam - z uśmiechem srebrzystym odparła Andzia. - Przecież teraz nie jestem już dzieckiem samotnym; j akże więc mogę opisywać j ego losy ? KONIEC ISIS SPIS TREŚCI I Wyjazd z domu rodzinnego 5 II Towarzyszki podróży 10 III Jaśni inówka 17 IV Małe saloniki i małe przyjęcia 23 V Przełożona pensjonatu 33 VI „ Jestem nieszczęśliwa" 38 VII Pierwszjr dzień w szkole 41 VIII Współlokatorka 53 IX Praca i zabawa 60 X Andzia Forest 67 XI Co znaleziono w pulpicie 79 XII W kaplicy 92 XIII Roztrząsanie tajemnicy 98 XIV Zamknąć w klasztorze 105 XV Poczciwe staruszeczki 110 XVI „To zrobił jakiś wi*óg" 116 XVII W tych cukierkach jest trucizna 125 XVIII W hamaku 130 XIX Graw*diabolo 136 XX W sali południowej 143 XXI Łowczyni serc 150 XXII Kolo ruin zamczyska 154 XXIII „Złamał sobie w krzyżu gnat'" 167 XXIV Andzia wezwana na pomoc 172 xxv Rozpieszczone dziecko 180 XXVI Pod krzakiem wawrz}mu 188 XXVII Nocna wyprawa 193 XXVIII Polanka rusałek 199 XXIX Zapomniana książka Hesi 206 XXX „Kałuża błotna" XXXI Anioł zły i dobry XXXII Nowe podejrzenie XXXIII Niegodne zaufania XXXIV Betty chora nie w porę XXXV „I owszem, możecie powiedzieć^ XXXVI Jak Robert Moore wywiązał się z XXXVII „Zawiodłyście moje zaufanie" XXXVIII Czy odzyskała, zaufanie? XXXIX Walka wewnętrzna Hesi XL Cyganeczka XLI W przebraniu XLII Hesia XLIII Zuzia XLIV Nocleg w rowie XLV Tygrys XLVI Przez miłość do Misi XLVII Ocaleni XLVIII Ponure dni XLIX Dwa wyznania L Serce Misi LI Kto otrzymał pierwszą nagrodę f^ss^m^^* Dotychczas w serii W cieniu dorastających dziewcząt ukazały się następujące pozycje: Louisa May Alcott - Małe kobietki Louisa May Alcott - U progu życia Lidia Czarska - Pożegnanie z dzieciństwem Irena Gajewska - Kierdej. Powieść z życia pensjonarek Eugenie Marlitt - Hrabianka Gizela Eugenie Marlitt - Złota Elżunia Eugenie Marlitt - Panienka ze starego młyna Eugenie Marlitt - Księżniczka wrzosów Polecamy również książki z serii Literatura Wielkiej Przygody: R. M. Ballantyne - Bohaterowie morza R. M. Ballantyne - Łowcy goryli Rafael Sabatini - Kapitan Blood Thomas Reid-Mayne - Młodzi żeglarze Thomas Reid-Mayne - Przygody chłopca okrętowego HOTEL „MŁYN ŚW. ŁUKASZA" ul. 1 Maja 16 58-580 Szklarska Poręba tel/fax ++48 75 717 27 09 „Młyn Sw. Łukasza" - miejsce magiczne artystów i wolnych duchów. W okresie międzywojennym mieściła się w nim jedna z najznakomitszych kolonii artystycznych, gdzie pracowali i mieszkali wybitni malarze tamtego okresu m. in.: prof. Hans Fechner, Alfred Nickisch, Georg i Joachim Wichmann, Franz von Jackowski, jak również znani literaci: bracia Gerhart i Carl Hauptmann, Herrmann Stehr. Nazwali siebie „Bractwem Sw. Łukasza". Dziś mieści się tu wygodny hotel i restauracja, położone w samym sercu Karkonoszy, w bliskim sąsiedztwie wyciągu na Szrenicę. Zmodernizowany hotel zaprasza na wypoczynek całoroczny. Oferuje swoim gościom 36 miejsc noclegowych w pokojach jedno-, dwu- oraz trzyosobowych, wy-po-sażonych w łazienki, TV Sat i telefon. Ponadto do dyspozycji: coctail bar, sala wielofunkcyjna oraz seminaryjna. Organizujemy imprezy okolicznościowe, wystawy, seminaria, konferencje, szkolnia. Istnieje również możliwość zorganizowania wycieczek fakultatywnych. Lokalizacja hotelu stwarza doskonałe warunki do wy-pa-dów na górskie wędrówki latem, a narty zimą. ZAPRASZAMY!