Malcolm Muggeridge MATKA TERESA Z KALKUTY Przełożył SYLWESTER ZALEWSKI Instytut Wydawniczy -Pax-1975 SPIS TREŚCI 1. Coś pięknego dla Boga 2. Matki Teresy "Droga miłości" 3. Mówi matka Teresa 4. Podwoje dla słowa 5. Apendyks a/ Konstytucja b/ Chronologia ważniejszych wydarzeń z życia matki Teresy 1. Coś pięknego dla Boga Powinienem przede wszystkim wyjaśnić, iż było życzeniem matki Teresy, aby nie kusić się o żaden rodzaj biografii czy studium biograficznego, poświęconego jej osobie. "Żywot Chrystusa - pisała do mnie - nie został opracowany w czasie, gdy Jezus żył, a jednak dokonał On największego dzieła na ziemi: zbawił świat i nauczył ludzi kochać swego Ojca. Dzieło to jest Jego dziełem, i takim powinno pozostać; my wszyscy jesteśmy zaledwie narzędziami w Jego rękach, narzędziami, które czynią rzeczy drobne i przemijające." Szanuję życzenie matki Teresy zarówno w tej, jak i we wszystkich innych sprawach. Tym, co nas tu specjalnie interesowało, była praca prowadzona przez matkę Teresę i jej Misjonarki Miłości (założone przez nią zgromadzenie), ich wspólne życie, jakie w służbie Chrystusa wiodą w Kalkucie i w innych miastach. Wszystkie poświęciły się szczególnie najbiedniejszym z biednych; wybrały prawdziwie rozległy teren działania. Mają już swoje domy w wielu miastach Indii, w Australii, w Ameryce Łacińskiej i w Rzymie. Założono też domy w Tanzanii, na Cejlonie i w Jordanii. Zgromadzenie ciągle się rozwija, niemal samorzutnie, gdziekolwiek dają o sobie znać cierpienie i nędza. Inspiratorką i główną organizatorką tej pracy jest matka Teresa - osoba, do której wszyscy się zwracają i która zasługuje na szczególną uwagę. Sądzę, że każdy, kto się z nią zetknął, chętnie przyzna, iż jest ona kimś wyjątkowym w dzisiejszym świecie. Ale nie w tym sensie, że cieszy się potocznie rozumianą sławą, której wyrazem może być neonowa aureola nad jej głową. Wręcz przeciwnie, cieszy się sławą człowieka, którego rysy zatarły się na zbiorowym obliczu ludzkości i który utożsamił się z ludzkim cierpieniem i niedostatkiem. Jest oczywiście prawdą, że ci, którzy się bezgranicznie poświęcają, tak jak matka Teresa, nie mają biografii. Albowiem z punktu widzenia biografa nic się im nie przydarzyło. Żyć dla innych i pośród innych,- jak to robi matka Teresa i siostry ze zgromadzenia Misjonarek Miłości, to tyle, co wyeliminować zdarzenia, stanowiące wyraz własnego ja i własnej woli. "I żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus" - lubiła powtarzać matka Teresa. Kiedyś zadałem jej kilka przypadkowych pytań osobistych, dotyczących dzieciństwa, rodziców, domu, okresu, w którym postanowiła zostać siostrą zakonną. Odpowiadała z charakterystycznym dla niej uśmiechem, łączącym zakłopotanie z czarującą bezpośredniością; był to rodzaj półuśmiechu, na jaki się zdobywała zawsze wtedy, gdy w grę wchodziła jakaś specyficznie ludzka sprawa, półuśmiechu wyrażającego jej niezmierną wprost życzliwość względem innych. Jej dom, odpowiedziała, był wyjątkowo szczęśliwym domem. Tak więc w chwili odkrycia w sobie powołania zakonnego - a była wówczas uczennicą - jedyną przeszkodę stanowił właśnie ten ukochany, szczęśliwy dom, którego nie chciała opuścić. Powołanie oczywiście zwyciężyło, i to ostatecznie. Poświęciła się Chrystusowi, a poprzez Niego bliźnim. Taki był koniec jej biografii i zarazem początek życia; rezygnując ze wszystkiego odnalazła samą siebie, dzięki przemianie, właściwej tylko chrześcijaństwu, ujawnionej w ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu, na mocy której umieramy, aby żyć. Wiele się dziś mówi na temat odkrycia osobowości, jak gdyby była ona czymś, czego należy szukać na podobieństwo szczęśliwej liczby w loterii; raz odnalezioną trzeba przechowywać i strzec jak skarbu- W rzeczywistości zaś - zgodnie z czymś w rodzaju prawa Keynesa - - im więcej człowiek wydaje pieniędzy, tym staje się bogatszy. Podobnie się dzieje z matką Teresą, która usuwając się w cień staje się sobą. Nigdy dotąd nie spotkałem kogoś, kto by pozostawił po sobie tak niezatarte wspomnienie. Zetknięcie się z matką Teresą choćby przez ulotną chwilę robi niezwykle silne wrażenie. Widziałem ludzi, którzy płakali na jej widok, choć znali ją tylko ze spotkania przy herbacie, a cała znajomość ograniczyła się jedynie do tego, że się do nich uśmiechnęła. Miałem raz okazję żegnać ją i jedną z sióstr na dworcu kolejowym w Kalkucie. Był wczesny ranek, na ulicach spali ludzie; spali z tą osobliwą i przejmującą rezygnacją bezdomnych hinduskich biedaków. Przyjechaliśmy na dworzec, rzecz dość absurdalna, wielką limuzyną amerykańską, którą miałem do swojej dyspozycji. Natychmiast pojawili się pełni oczekiwania bagażowi, odstąpili jednak zawiedzeni, gdy spostrzegli wysiadające ze mną dwie siostry odziane w białe, z najtańszego materiału uszyte, sari zakonne-, zamiast bagażu miały jedynie kosz z żywnością, która - wiedziałem o tym dobrze - będzie rozdawana wzdłuż całej drogi. Odprowadziłem je do wagonu i pomogłem zająć miejsca w przedziale klasy trzeciej. Matka Teresa miała bilet wolnej jazdy na koleje indyjskie, ofiarowany jej przez władze rządowe. Usilnie zabiegała o uzyskanie podobnego biletu na przeloty samolotem, proponując w zamian pracę w charakterze stewardesy podczas tych swoich podróży; był to moim zdaniem przedni projekt, nie znalazł jednak, niestety, uznania. Kiedy pociąg ruszył, a ja skierowałem się do wyjścia, poczułem się tak, jak gdybym pozostawił za sobą całe piękno i radość świata. Coś na kształt śladu wszechogarniającej Bożej miłości spoczęło na matce Teresie, dzięki czemu wszystko, co było w niej zwykłe i proste, wydawało się prześwietlone jakimś zdumiewającym światłem; była człowiekiem o promiennym charakterze. Przebywała tak blisko swego Pana, iż otaczał ją ten sam urok, który porywał tłumy chodzące za Nim po Jerozolimie oraz Galilei, i sprawiał, iż sama Jego obecność wydawała się już zwiastunem uzdrowienia. Poza dworcem zaczynał się zwykły ruch na ulicach; śpiący pod gołym niebem ludzie budzili się, przeciągali i ziewali; niektórzy rozgrzebywali sterty śmieci w poszukiwaniu jadalnych odpadków. Był to obraz dna ludzkiego, ale nawet i to wydawało się w jakiś sposób przeniknięte owym światłem- Ową miłością, miłością chrześcijańską, która oświetla cierpienia przez nas sprawiane i wnika w zatwardziałe serca powodujące te cierpienia; która przenika wszystko, wszystko jednoczy, czyni ze wszystkiego jedną wielką harmonię. Przez chwilę czułem to i pojmowałem; później, wygodnie rozparty w swej amerykańskiej limuzynie, pomknąłem na śniadanie, by grzebać we własnym, swoistym stosie śmieci. Powinienem zapewne dodać, że dom, który matka Teresa tak bardzo umiłowała, był domem albańskim w Jugosławii, oraz że pochodziła ona z rodziny chłopskiej. Świadczy o tym wyraźnie zarówno jej powierzchowność i zachowanie się, jak sposób patrzenia na świat. Bez szczególnej łaski Bożej, którą została obdarzona, byłaby z pewnością osobą surową, a nawet chciwą. Bóg posłużył się tymi cechami jej charakteru dla własnych celów. Nigdy nie spotkałem osoby mniej sentymentalnej ani trzeźwiej chodzącej po ziemi. Oto na przykład: dopóki pozostający pod jej opieką trędowaci nie byli jeszcze w stanie przebywać w specjalnych osiedlach, gdzie mogli żyć i pracować z pożytkiem dla siebie i innych, w dalszym ciągu wolno im było żebrać na ulicach Kalkuty, jeśli tylko chcieli to robić. "To ich interesuje" - wyjaśniła mi matka Teresa. Jeżeli przypadkowo była świadkiem ich powrotu, pytała o wyniki zbiórki. Wydaje się, że w dniu, kiedy byłem z matką Teresą, wyniki nie przedstawiały się najlepiej. Współczuła im z racji skromnych datków. Było coś pięknego w tej rozmowie, którą z taką gorliwością i z tak żywym zainteresowaniem prowadziła z nimi na bliski ich sercom temat. Święci - myślałem sobie - bardziej są podobni do pani Cłuickly aniżeli do Beatrice Vebb czy Eleanor Roose-velt,i myśl ta sprawiła mi wielką satysfakcję- Drugi wielki przełom w życiu matki Teresy miał miejsce wtedy, gdy nauczała w klasztornej szkole Loreto w Kalkucie; było to powołanie w powołaniu - jak się sama wyraziła. Zdarzyło się, że trafiła do najbiedniejszych ulic Kalkuty - a -czyż są gdzieś jeszcze biedniejsze ulice? - i nagle sobie uświadomiła, iż tam właśnie jest jej miejsce, a nie w klasztorze Loreto, z jego pięknym ogrodem, garnącymi się do nauki uczennicami, miłymi koleżankami i wynagradzaną pracą- I znowu jedyną przeszkodą do jej nowego powołania była konieczność porzucenia szczęścia i dobrze się układających stosunków. Dziwne może się wydawać traktowanie zakonu religijnego jako jakiejś przesadnie spokojnej egzystencji, ale tak właśnie spojrzała na to matka Teresa w świetle życia biedaków z Kalkuty. Musiała czekać dwa lata na zwolnienie ze złożonych wcześniej ślubów, aby móc wrócić do świata i tam złożyć jeszcze surowsze śluby, ułożone przez nią samą. Winienem tu dodać, że uznaje ona władzę Kościoła w taki sam bezdyskusyjny sposób, w jaki wieśniacy przyjmują pogodę, a marynarze sztormy- Nigdy się jej nie zdarzyło, aby już to okazywała tej władzy cześć, już to się jej sprzeciwiała. Czekała więc cierpliwie i wtedy. Gdy w końcu zgoda nadeszła, opuściła klasztor z kilkoma rupiami w kieszeni i skierowała się do najbiedniejszej, najnędzniejszej dzielnicy miasta, znalazła tam jakieś lokum, zgromadziła wokół siebie gromadkę bezdomnych dzieci - a było z czego wybierać - i rozpoczęła służbę miłości. Ten akt przepięknej, niektórzy powiedzieliby skandalicznej, odwagi i wiary zrobił na mnie szczególnie silne wrażenie, gdy mi o tym opowiadano. Kiedyś, w połowie lat trzydziestych, gdy pracowałem w redakcji dziennika ,,Statesman", mieszkałem w Kalkucie przez osiemnaście miesięcy. Miejsce to, nawet z całym komfortem życia europejskiego - z klimatyzacją, służbą, porannym galopem wokół placu rewii czy w Jodhpur Club - mogłem zaledwie tolerować. Warunki ówczesne były w każdym razie równie podłe, jak są dzisiaj; z jednym wyjątkiem, mianowicie nie napływali masowo uchodźcy z nowo utworzonego i absurdalnie rozgraniczonego Pakistanu. Ale nawet bez tego warunki te były na tyle fatalne, że zawsze myślałem o tym mieście jako o jednym z najstraszniejszych miejsc naszych czasów, gdzie potężne fortuny, gromadzone dzięki jucie i różnym gałęziom przemysłu, służyły wyłącznie pomnażaniu ludzkiej niedoli, z której wyrosły. Wybrać zatem, jak to zrobiła matka Teresa, życie w slumsach Kalkuty, pośród wszelkiego brudu, chorób i cierpienia, to tyle co wykazać się tak nieugiętym duchem, wiarą tak odporną, miłością tak niewyczerpaną, że w ich obliczu czułem się zmieszany. Rozmyślając nad tym przywołałem na pamięć pewne wydarzenie, które tak głęboko mnie wówczas poruszyło, iż niekiedy śnię o tym po nocach. Któregoś wieczoru jechałem autem i w pewnym momencie kierowca kogoś potrącił; łatwo było o to zarówno kiedyś, jak i dzisiaj, bo tłumy zalegające chodniki wylewały się aż na jezdnię. Kierowca - wiedząc, że nietrudno o awanturę, kiedy samochód Europejczyka wplątany jest w wypadek uliczny - z wielką przytomnością umysłu wyskoczył z auta, chwycił rannego człowieka, posadził go obok siebie w samochodzie i pomknął z ogromną szybkością do najbliższego szpitala. Na miej scu trochę obłudnie nalegałem, by sprawdzić, czy człowiek ów został odpowiednio potraktowany (jak się zresztą okazało, nie był on ciężko ranny), i - jako Europejczyk - mogłem iść za nim aż do izby przyjęć. Oczom moim ukazał się obraz niesłychanego bałaganu, przerażających scen, ludzi leżących na podłodze, w korytarzach, wszędzie. Kiedy tak stałem, wniesiono człowieka, który przed chwilą podciął sobie gardło od ucha do ucha. To było nie do zniesienia; uciekłem stamtąd do swojego wygodnego mieszkania, do mocnej wódki z sodową wodą, do rozwodzenia się nad panującymi przez lata w Bengalu fatalnymi warunkami społecznymi, i co to za skandal, i że jaką by to było rzeczą wspaniałą mieć nadzieję, iż kompetentne władze mogłyby... i tak dalej. Uciekłem i pozostałem z dala; matka Teresa przyszła i pozostała na miejscu. Oto różnica. Ona, zakonnica, o drobnej raczej budowie, z kilkoma rupiami w kieszeni; bez szczególnych zdolności czy wyjątkowych talentów w sztuce przekonywania. Obdarzona jednak promieniejącą wokół niej miłością chrześcijańską-, w jej sercu i na obliczu. Gotowa, by iść za swoim Panem, i zgodnie z Jego nakazami każdego opuszczonego i umierającego na ulicy traktować jakby to był On; by słyszeć w płaczu każdego bezdomnego dziecka, nawet w cichutkim kwileniu porzuconego niemowlęcia, płacz Dziecka z Betlejem; by w kikutach trędowatych rozpoznawać ręce, które niegdyś dotykały niewidzących oczu i sprawiały, że oczy te zaczynały widzieć, wyciągały się nad głowami szalonych i wprowadzały w nie ład, przywracały zdrowie chorym ciałom i sparaliżowanym kończynom. Co się tyczy moich narzekań na fatalne warunki społeczne panujące w Bengalu - z przykrością muszę powiedzieć, że wątpię, czy w Bożej ekonomii dorównują one choćby jednemu z dziwnych półuśmiechów, jakimi matka Teresa obdarzyła urwisa z ulicy, któremu zdarzyło się uchwycić jej spojrzenie. Tym, czego biedni potrzebują - lubi powtarzać matka Teresa - nawet bardziej niż pokarmu, ubrania i schronienia (choć rozpaczliwie potrzebują również i tych rzeczy), jest świadomość, że są chciani. Nędza sprawia, że czują się oni ludźmi wyrzuconymi poza nawias, i to właśnie najbardziej ich dręczy. Matka Teresa ma dla nich wszystkich miejsce w swym sercu- Są dla niej dziećmi Boga, za które umarł Chrystus, dziećmi zasługującymi na miłość wszystkich. Jeśli Bóg czuwa, by żadnemu z nich włos nie spadł z głowy, jeśli nikt z nich nie został wykluczony ze zbawienia, jakie jest dziełem ukrzyżowania - kto się ośmieli pozbawić ich ziemskiego szczęścia i szacunku; kto się ośmieli uznać to życie za coś niekoniecznego, z czym lepiej byłoby skończyć lub nigdy nie zaczynać? Nigdy nie doświadczyłem w stopniu tak doskonałym sensu ludzkiej równości, jak na widok matki Teresy pośród otaczających ją biedaków. Okazywana im przez nią miłość, będąca odblaskiem miłości Boga, czyni ich równymi, jak równi są bracia i siostry w rodzinie, jak bardzo dzielą ich osiągnięcia intelektualne czy inne sukcesy życiowe, piękno fizyczne czy urok .osobisty. Jest to jedyna istniejąca na ziemi równość, której nie można wcielić w prawa, wprowadzić siłą, poprzeć uroczystym oświadczeniem czy przewrotem, równość wywodząca się z Bożej miłości, która na podobieństwo deszczu z nieba pada w jednakowym stopniu na sprawiedliwych i niesprawiedliwych, na bogatych i biednych. Jeżdżąc z matką Teresą po Kalkucie spostrzegłem, że w momencie, gdy przejeżdżaliśmy przez zamożniejsze dzielnice miasta, zaczynała się niecierpliwić i okazywać niepokój. Widok tylu budynków, których z racji ich innego przeznaczenia nie mogła zamienić na domy dla swych biednych, wyraźnie ją martwił-Szczególnie jeden z budynków, jak pamiętam, obrzuciła zdecydowanie nieprzychylnym spojrzeniem - była to wyjątkowo brzydka, przeładowana, ale wielka i solidnie wyglądająca budowla, wzniesiona na cześć królowej Wiktorii przez Curzona w czasie piastowania przezeń urzędu wicekróla. - To by się akurat dla mnie nadawało - powiedziała matka Teresa. Zastanawiałem się, w jaki sposób duch Curzona mógłby zareagować na tą sugestię, a nawiasem mówiąc, wcale bym się nie zdziwił, gdybym ujrzał spełnienie owego pragnienia. Po powrocie do własnej dzielnicy matka Teresa znowu czuła się swobodnie. Utożsamienie się matki Teresy, jej sióstr i braci z biednymi, wśród których żyją, nie jest jedynie zwrotem retorycznym. Oni spożywają ten sam pokarm, noszą podobne szaty, niewiele posiadają, nie wolno im mieć wentylatora ani niczego, co uprzyjemniałoby życie w zabójczym upale Bengalu. Nawet w czasie odmawiania modlitw hałas i głosy z ulicy przenikają do kaplicy, ażeby przez jedną chwilę nie zapomnieli, dlaczego się tam znaleźli i do jakiego świata należą. Po raz pierwszy zetknąłem się z matką Teresą osobiście przed trzema laty, kiedy w jakimś ośrodku życia religijnego w pobliżu placu Portland przeprowadzałem z nią wywiad telewizyjny dla BBC. Wszystko, co o niej wiedziałem, wbiłem sobie w pamięć w pociągu jadąc do Londynu- Wywiad został przygotowany z wielkim pośpiechem dzięki inicjatywie Olivera Hunkina, któremu winienem za to dozgonną wdzięczność. Siedziałem, oczekując na matkę Teresę, z głową pełną przygotowanych wcześniej pytań; kamera, światła, reżyser dźwięku - wszystko w pogotowiu. Obraz znany mi aż do znudzenia. Nagle weszła ona. Była to dla mnie jedna z tych szczególnych chwil, kiedy jakaś twarz, dotąd nieznana, zdaje się wyłaniać spośród innych twarzy jako coś wyjątkowo odrębnego i szczególnie znaczącego, aby-od tego momentu być już zawsze łatwą do rozpoznania. Jakkolwiek kierujemy się egoistycznymi i przyziemnymi pobudkami z chciwości, z której - niestety - nawet z biegiem lat nie można się całkowicie wyleczyć, z przyjemnością jednak odkrywamy istnienie ducha, któremu udało się wyzwolić z tych więzów. Najbardziej pogardzamy tym, czego najbardziej chcemy, a jednak zwracamy swoje serca tam, gdzie nasze nadzieje i pragnienia czują się najbardziej obco. Wiedziałem wtedy, że gdybym nigdy już nie miał zobaczyć matki Teresy, wspomnienie o niej towarzyszyłoby mi zawsze. I sądzę, że tak właśnie będzie. Wywiady telewizyjne są czymś w rodzaju hipnozy. Rządzą się własnymi prawami; później, jeśli ktoś ma okazję je oglądać, widzi się i słyszy samego siebie jak kogoś całkowicie obcego - jest to przykre odczucie. Cała rzecz tak mało ma wspólnego z realnym życiem, jak niewiele mają wspólnego z rzeczywistym pożywieniem syntetyczne produkty żywnościowe - jajecznica na szynce czy pasztet w postaci szarej, pozbawionej wyrazu substancji, którą trzeba tylko podgrzać, aby stała się gotowym daniem. Nie mogę powiedzieć, żeby mój wywiad z matką Teresą odbiegał wówczas od ogólnej sztampy. Zadałem z góry przygotowane pytania: Kiedy po raz pierwszy uświadomiła sobie to specjalne powołanie? Czy odczuwała jakieś wątpliwości, czy też żałowała swego kroku? Itd., itd. Bez większego trudu można sobie przygotować parę ogólnikowych pytań, by następnie zadawać je każdemu i zawsze- Odpowiedzi matki Teresy były niezwykle proste i bardzo rzeczowe; do tego stopnia, że miałem pewne trudności z prowadzeniem wywiadu przez zaplanowane pół godziny. Kontrowersje, będące Istotą tego rodzaju programów, nie ujawniają się w rozmowie z takimi ludźmi, którzy - jak matka Teresa - mają błogosławioną pewność. Gdyby słońce i księżyc mogły wątpić, powinny natychmiast zgasnąć, napisał Blake. Winien dodać, że tym samym stałyby się automatycznie przedmiotem kontrowersji. Prowadzący rozmowę telewizyjną dyskutuje bez końca o tym, na czym się nie zna, próbuje też dowodzić czegoś, w co zawsze musi wątpić. Najskrajniejszym przykładem tej skłonności do odpowiadania w sposób absolutnie lakoniczny, z jakim się zetknąłem w swojej karierze, był P. G. Wodehouse , który, na zadane przeze mnie pytanie, czy interesował się kiedykolwiek religią, odpowiedział po prostu: Nie. Matka Teresa była niemal tak samo lakoniczna, kiedy zapytałem ją, czy nie sądzi, że nędza, z którą próbuje walczyć w Kalkucie, wymaga ingerencji rządu dysponującego znacznie większymi środkami pieniężnymi i ludzkimi aniżeli to, co mają do swojej dyspozycji i co mogą zrobić Misjonarki Miłości. Im więcej zrobią władze rządowe, tym lepiej - odpowiedziała; ona i siostry miały zaś do zaofiarowania coś zupełnie innego - miłość chrześcijańską. Często krytykuje się matkę Teresę za to, że praca, jaką podejmuje z siostrami, jest znikoma w porównaniu do potrzeb. Sugeruje się nawet, że czyniąc wrażenie, iż osiąga więcej, aniżeli faktycznie robi lub może zrobić, w rzeczywistości wprowadza władze w stan samozadowolenia wobec sytuacji, której absolutnie nie wolno tolerować, lub w najlepszym razie dostarcza władzom argumentu usprawiedliwiającego ich bezczynność. Z drugiej strony zaś z konieczności ograniczone środki lekarskie i stosowane prawdopodobnie przestarzałe metody leczenia służą jako argumenty pomniejszające użyteczność prowadzonej przez nią pracy. Nie ulega oczywiście najmniejszej wątpliwości, że ze statystycznego punktu widzenia to, co matka Teresa osiąga, jest ledwo dostrzegalne lub nawet nic nie znaczące. Ale przecież chrześcijaństwo nie jest statystycznym poglądem na świat. Przypowieść o tym, że więcej będzie w niebie radości z powodu skruchy jednego grzesznika aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy pokuty nie potrzebują, jest zdaniem antystatystycznym. Podobnie ma się rzecz z pracą Misjonarek Miłości. Matka Teresa lubi powtarzać, że opieka społeczna służy jakiemuś celowi - zasługującemu na uznanie i koniecznemu - miłość chrześcijańska natomiast służy osobie ludzkiej. Pierwsza obraca się wokół liczb, druga zaś wokół człowieka, którym był także Bóg. Na tym właśnie polega zasadnicza różnica pomiędzy służbą opieki społecznej a służbą Chrystusa. Wyobraźmy sobie, że na tratwie, która może utrzymać tylko jedną osobę, znalazł się Bernard Shaw oraz człowiek umysłowo chory. Rozpatrując rzecz w kategoriach świata doczesnego, Shaw powinien oczywiście zepchnąć umysłowo chorego do morza i uratować siebie, by móc pisać nowe, umoralniające ludzkość sztuki- Z chrześcijańskiego punktu widzenia opuszczenie tratwy i pozostawienie na niej człowieka umysłowo chorego przydałoby nowej chwały życiu ludzkiemu, które samo w sobie ma większą wartość niż wszystkie sztuki, które dotąd napisano lub też które zostaną napisane. Poruszyłem kiedyś tą sprawę w rozmowie z Sidneyem Webbem, założycielem Welfare State, w czasie popołudniowego spaceru niedzielnego po zalesionych terenach Hampshire. Rozmowy nie udało się zarejestrować. Wracając do telewizyjnego wywiadu z matką Teresą, postawiłem problem, czy naprawdę warto - w świetle powszechnie podzielanej opinii, że Indie są przeludnione - podejmować próbę ratowania kilkorga porzuconych dzieci, które bez tej pomocy prawdopodobnie by zmarły na skutek braku opieki, z niedożywienia lub z powodu innych związanych z tym chorób. Był to problem, jak miałem stopniowo się o tym przekonywać, tak całkowicie obcy jej sposobowi patrzenia na życie, że z trudem wielkim potrafiła go zrozumieć. Przekonanie, że w jakichś okolicznościach mogłoby być za dużo dzieci, było dla niej równie niezrozumiałe, jak nie do pojęcia była myśl, iż w lasach rośnie za dużo dzwonków lub na niebie jest za dużo gwiazd. W filmie, który nakręciliśmy w Kalkucie, jest zdjęcie matki Teresy trzymającej wtuloną w jej ramiona maleńką dziewczynkę; tak małą i kruchą istotę, że samo jej istnienie wydawało się czymś cudownym. Trzymając dziecko, matka Teresa zwraca się do mnie głosem pełnym ekspresji i najpiękniejszej wzruszającej egzaltacji: "Spójrz, w niej jest życie!". Jej twarz jest rozpromieniona i triumfująca, wydawać by się mogło, że jest matką nas wszystkich, chlubiącą się wszystkim, co posiadamy - życiem w nas, w naszym świecie, w całym wszechświecie, życiem, które bez względu na to, czy się ledwie tli, czy gorzeje wielkim płomieniem, wciąż pozostaje Bożym ogniem, którego żaden człowiek nie śmie zgasić, choćby kierował się najbardziej światłymi motywami ludzkimi. Myśleć inaczej to tyle, co godzić się z sytuacją, w której śmierć zależy od człowieka. Albo życie jest święte zawsze i w każdych okolicznościach, albo właściwie nie ma żadnego znaczenia; trudno sobie wyobrazić, by w jednych przypadkach było święte, a w innych bez znaczenia- Tłumaczono nam, że Bóg, któremu oddaje cześć matka Teresa, nie dopuszcza, by bez Jego wiedzy wróbel upadł na ziemię. Dla człowieka, uczynionego na obraz Boży, odwrócenie się od tej uniwersalnej miłości i urabianie swoich sądów na podstawie własnych obaw i różnicy zdań są straszne, pociągają za sobą przerażające konsekwencje. Zastanawiam się, co by zrobiły późniejsze generacje (przy założeniu, że w ogóle będą się interesowały nami i naszymi poczynaniami) z pokoleniem ludzi, które dysponując rozwiniętymi umiejętnościami technologicznymi pozwalającymi zarówno produkować właściwie nieograniczone ilości wszystkiego, czego ludziom potrzeba lub czego pragną, jak i badać, a może nawet kolonizować wszechświat - poddałoby się panicznemu strachowi, że wkrótce nie będzie miało co jeść lub też gdzie mieszkać? Uznano by to z pewnością za jedną z najśmieszniejszych, najhaniebniejszych i zasługujących na pogardę postaw, jakie kiedykolwiek zajmowano w całej historii ludzkiej; mimo że postawa ta miała własną korekturę. Jest to interesujący przypadek ludobójstwa dokonywanego na sobie samym. Nie chcę powiedzieć, abym po skończonym wywiadzie odniósł wrażenie, że w czasie tej rozmowy telewizyjnej z matką Teresą zostało zarejestrowane coś szczególnie godnego uwagi. Sądziłem, że kamera - jak zwykle - od-cedziła wszystko, co było realne i żywe w portretowanym obiekcie- Jest to bowiem jej cudowna właściwość. Co więcej, w miarę zwiększania się ostrości i dokładności jej działania, coraz bardziej intensyfikuje się proces dewitalizacji. Doskonała kamera dawałaby w efekcie doskonałą nierzeczywistość, przekształcając nas samych i nasze ludzkie otoczenie w rodzaj świata Madame Tussaud - w coś, co w sposób niemal doskonały zmierza do unicestwienia. Wywiad z matką Teresą oceniono z technicznego punktu widzenia jako zaledwie nadający się do wykorzystania i przez chwilę zastanawiano się, czy w ogóle można go pokazać w innym czasie niż godziny nocne. Ostatecznie - i znowu dzięki Oliverowi Hunkin - nadano go w niedzielę wieczorem. Oddźwięk znacznie przewyższył to, co znałem z podobnych programów, zarówno jeśli idzie o listy, jak i składki pieniężne na rzecz prowadzonego przez matkę Teresę dzieła. Sam otrzymałem mnóstwo listów zawierających czeki i przekazy pieniężne opiewające na sumy od kilku szylingów aż po setki funtów. Pochodziły od ludzi młodych i starych, od bogatych i biednych, wykształconych i niewykształconych; napływały ze wszystkich środowisk społecznych. Wszyscy mówili niemal to samo: ta kobieta zwróciła się do mnie w taki sposób, jak jeszcze nikt dotychczas, i czuję, że muszę jej pomóc. Toczą się bez końca dyskusje, w jaki sposób wykorzystać środki masowego przekazu, na przykład telewizję, dla celów chrześcijańskich; próbuje się to robić na przeróżne sposoby - poczynając od dyskusji z wykształconymi ateistami i humanistami, a kończąc na popularnych prezentacjach psalmów i psychodelicznych zabawach. Tutaj uzyskaliśmy odpowiedź. Z ekranu wyłaniało się promienne oblicze przepełnione miłością chrześcijańską; ktoś, dla kogo świat jest niczym, wszystkim bowiem stała się służba Chrystusowi; ktoś, kto zaniechał służby swemu ja i własnemu ciału, by cieszyć się chwalebną wolnością dzieci Bożych. Nie ma.zatem większego znaczenia fakt, czy twarz, została właściwie oświetlona lub sfotografowana; czy ujęto ją en face lub z profilu, z bliska lub z daleka; jakie padły pytania i kto je zadawał. Posłannictwo nadchodzi, tak jak nadeszło do św. Pawła - dalekie, wbrew oczekiwaniom, od potoczystości i fotogeniczności. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać rzeczą zdumiewającą, że skromna zakonnica albańska, denerwująca się - co było wyraźnie widać - przed kamerami, mówiąca w sposób trochę niezdecydowany, zdołała nawiązać kontakt z angielskimi telewidzami w niedzielny wieczór, co nigdy nie udało się żadnemu zawodowemu apologecie chrześcijańskiemu, biskupowi czy też arcybiskupowi, prowadzącemu program czy też jego ostentacyjnie postępowemu asystentowi. Ale tak właśnie się stało, ku zdziwieniu wszystkich profesjonalistów z telewizji, łącznie ze mną. Posłannictwo to było tym samym posłannictwem, które świat usłyszał po raz pierwszy dwa tysiące lat temu-, matka Teresa dowiodła, że nie zmienił się sens posłannictwa ani nie zatraciło ono swej magicznej siły oddziaływania. Jak wtedy, tak i teraz "mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej". W odpowiedzi na liczne prośby program z matką Teresą został powtórzony wkrótce po pierwszej emisji, przy czym reakcja była znacznie żywsza niż za pierwszym razem. Ogółem blisko dwadzieścia tysięcy funtów wpłynęło do kasy Współpracowników Matki Teresy - stowarzyszenia ludzi (z których wielu mieszkało w Kalkucie i tam odpowiedziało na apel matki Teresy), nie szczędzących trudów w okazywaniu jej ciągłej i niezawodnej pomocy. W czasie programu nie padł w ogóle apel o pomoc pieniężną, rzecz jasna jednak, że matka Teresa potrzebuje pieniędzy; tym więcej ich potrzebuje, im bardziej rozwija się jej dzieło. Kwestię tę matka Teresa rozwiązuje w sposób niesłychanie praktyczny. Gdy papież po złożeniu oficjalnej wizyty opuszczał Indie, ofiarował matce Teresie swój biały samochód, z którego korzystał podczas uroczystości. Ona zaś nie odbyła nim nawet przejażdżki, lecz szybko zorganizowała loterię, na której samochód stanowił główną wygraną, i w ten sposób zdobyła dość pieniędzy, aby rozpocząć budowę kolonii dla trędowatych. Odwiedzający ją bogacze narażeni są na to, że opuszczają ją ubożsi, czym, zdaniem matki Teresy, wyświadcza się im przysługę. Z drugiej jednak strony nigdy nie akceptowała żadnej dotacji państwowej, która by miała związek z prowadzoną przez nią pracą lekarską i społeczną. To pociągałoby za sobą księgowość - mówi żartobliwie się uśmiechając. Całkowicie rozumiem jej stanowisko. Administrowaniem całego przedsięwzięcia zajmują się dwie zakonnice, mające do swojej dyspozycji rozklekotaną maszynę do pisania. Gdyby przyszło użerać się z rewidentami księgowymi i borykać z innymi tego rodzaju kłopotami, należałoby rozbudować ten dział, matce Teresie zaś żal jest każdej chwili i każdego grosza wydatkowanego na inny cel niż wywiązywanie się z dwóch przykazań Chrystusa - kochaj Boga i kochaj bliźniego swego. Rzeczywiście zdumiewająca jest sprawność, z jaką wszystko jest tu zorganizowane. Komputery wprowadziłyby tylko bałagan. Własną pracę biurową matka Teresa wykonuje w nocy, gdy siostry udają się na spoczynek- Większość listów pisze własnoręcznie. Mam kilka takich listów i przechowuję je z nabożeństwem. Nikt nie wie, kiedy matka Teresa idzie spać, ale z pewnością jej noce są często bardzo krótkie. Nie przeszkadza jej to oczywiście w uczestniczeniu o świcie w modlitwach i mszy świętej. Niekiedy można dostrzec, że jest zmęczona, ale zmęczenie to nie wpływa w niczym na jej zachowanie się, wyraz twarzy, sposób mówienia; objawia się ono jakby napięciem mięśni wokół oczu, oczy te jednak wciąż patrzą na świat z niewzruszonym spokojem. Czy się martwi? Odpowiedzialność, jaką matka Teresa ponosi zarówno za domy rozsiane po całym świecie oraz ich działalność, jak i za ciągle rosnącą liczbę sióstr, które kształtują pod jej kierunkiem swą osobowość zakonną, nie mając stałych dochodów czy źródeł utrzymania, dla większości ludzi stanowiłaby powód do zmartwień. Wiem, że bywały takie czasy, kiedy z tego lub innego domu docierała wiadomość, iż wydano już pieniądze co do grosza. A więc musicie żebrać - zdawała się odpowiadać matka Teresa. Sądzę, że sama podejmowała się tego z radością. Żebranie,, podejmowane z myślą o Chrystusie, jest . piękną formą działania, która absolutnie nikogo nie poniża- Ostatecznie pierwsi chrześcijanie byli przeważnie niewolnikami. A chrześcijaństwo - jak mówi Simone Weil - jest religią dla niewolników; musimy stać się niewolnikami i żebrakami, aby pójść za Chrystusem. Ale choć Misjonarki Miłości cierpią na chroniczne kłopoty finansowe, zdumiałem się, a właściwie mówiąc zachwyciłem się, gdy matka Teresa zdecydowała, by kilkaset funtów, które za sprawą mojej działalności wpłynęły na jej ręce, przeznaczyć na kielich i cyborium dla powstającego nowicjatu; ,,tym samym - pisała do mnie - będzie Pan codziennie na ołtarzu blisko Ciała Chrystusa". Myślę, że postępowanie jej można by krytykować na tej samej zasadzie, na jakiej krytykuje się marnowanie maści spikanardowej, ale dla mnie owo postępowanie było źródłem wielkiej radości zarówno wtedy, jak i później. Po tym pamiętnym dla mnie wywiadzie z matką Teresą gorąco zapragnąłem wyjechać do Kalkuty, aby uczestniczyć w przygotowaniu programu telewizyjnego, poświęconego matce Teresie i jej dziełu. Dzięki BBC stało się to możliwe wiosną 1969 roku. BBC spotyka się z krytyką z takich lub innych powodów, i przeważnie jest to krytyka uzasadniona. I ja również nie stroniłem od tego rodzaju aktywności. Ale tak czy inaczej jest faktem, że BBC gotowe jest finansować program, jaki przygotowaliśmy w Kalkucie, a więc płaci za coś, co nigdy nie doprowadzi do umowy handlowej, szczególnie że nie otwiera żadnych możliwości reklamowych. Wręcz przeciwnie; sposób, w jaki matka Teresa patrzy na życie, jest dla dziennikarzy czymś jałowym, a najbiedniejsi z biednych, których pielęgnuje, nie przedstawiają wielkiej wartości z punktu widzenia szacunku produkcyjno-podatkowego. Słusznie więc czuję się zobowiązany. Kierownikiem produkcji i reżyserem był Peter Chafer, z. którym już współpracowałem przy okazji paru innych programów - zawsze bez kłopotów i z satysfakcją; kamerzystą był Ken Macmillan, wsławiony sfilmowaniem serii ,.Cywilizacja", opracowanej przez Kennetha Clarka. Lord Clark w czasie rozmowy na temat tej serii powiedział mi, że praca Kena ma zupełnie szczególną wartość, ponieważ Ken jest artystą. Zgadzam się z tym. Wylądowaliśmy na lotnisku w Kalkucie jednego z owych, ciężkich parnych dni, z których słynie Bengal. Gdy się oddycha, powietrze zdaje się przemieniać w wodę, a każdy ruch trzeba opłacić potwornym wysiłkiem - człowiek czuje się tak, jak gdyby poruszał opuchniętymi kończynami. Dowiedzieliśmy się, że następnego dnia miał się rozpocząć strajk generalny, co dodatkowo pogorszyło i tak już ciężką atmosferę- Ponieważ na zrobienie filmu mieliśmy tylko pięć dni, zdecydowaliśmy niemal natychmiast udać się na Lower Circular Road 54A, do siedziby Misjonarek Miłości. Matka Teresa oczekiwała nas na niewielkim dziedzińcu domu. Jej widok, a nawet myśl o niej, zawsze były' dla mnie źródłem żywej radości. Wówczas odczułem to bardziej jeszcze niż kiedykolwiek, do czego przyczynił się kontrast między jej osobą a wrażeniem ponurego napięcia i lęku przed wszystkim, co nas otaczało. Rzecz ciekawa, że matka Teresa była początkowo w ogóle przeciwna naszemu pojawieniu się z kamerami, ale kiedy się w końcu zgodziła, w ciągu tych przewidzianych umową pięciu dni okazywała nam wszelką pomoc. Miała głęboko zakorzenioną nieufność do całej naszej pracy filmowej, i nieufność tę trzeba było przezwyciężyć, posługując się między innymi pełnymi uroku perswazjami zawartymi w liście od kardynała Heenana, któremu matka Teresa w odpowiedzi napisała-. "Jeśli ten program telewizyjny ma pomóc ludziom kochać Boga w sposób doskonalszy, to będziemy go mieli, ale pod jednym warunkiem - że mianowicie będzie w nim mowa o braciach i siostrach, jako że oni wykonują tę pracę". Mogę zapewnić, że warunek ten został w całej rozciągłości spełniony. Budynek nie odznaczał się niczym szczególnym, by mówić o nim jako o dziele architektury czy też zajmować się nim z innego punktu widzenia- Jest to po prostu obszerny gmach, jakich wiele w Kalkucie, zajmowany prawdopodobnie kiedyś przez wziętego posła lub adwokata i liczną jego służbę. Jednak pamiętam, że sam dziedziniec, na którym miałem spędzić sporo godzin w czasie tych pięciu dni pracy nad filmem, ma w sobie coś przemiłego; przypominał jeden z tych prowansalskich dziedzińców, obrośniętych dzikim winem, które pięło się i rozpościerało po ścianach, rzucając nieco cienia i kryjąc nagie kamienne płaszczyzny między murami; w palących promieniach słońca słychać było z zewnątrz skrzypienie tramwajów, okrzyki, ciągły tupot bosych lub obutych w sandały stóp, ruch kalkuckiej ulicy. Podczas gdy Ken i operator dźwięku instalowali urządzenia, matka Teresa zaproponowała mi zwiedzenie kaplicy. Zgodziłem się z ochotą. Kaplica mieści się w długim pokoju z oknami wychodzącymi na ulicę; w głębi znajduje się ołtarz, podłoga pokryta jest matami i to wszystko - żadnych dekoracji. Do kaplicy również, jak powiedziałem, dociera wszechobecny hałas uliczny. Uklęknęliśmy obok siebie. Zawsze uważałem, że modlitwa w ściśle określonym sensie jest rzeczą bardzo trudną. Nie mogłem sobie tego wytłumaczyć, ale zwracanie się do Boga z jakimiś szczegółowymi prośbami wydawało mi się rzeczą niewłaściwą, jeśli nie absurdalną-Płonąłem ze wstydu słysząc, jak idący z duchem czasu duchowni zanosili prośby do Boga o zachowanie równowagi płatniczej, o spowodowanie sytuacji, w której umowy handlowe będą w większym stopniu uwzględniały interesy krajów rozwijających się, czy też o sprawienie, aby w nadchodzących wyborach wygrał człowiek najbardziej na zwycięstwo zasługujący. Podobnie się czułem wtedy, gdy ewangelicy starszej daty z absolutną - jestem tego pewien - szczerością opowiadali, jak to w odpowiedzi na ich modlitwy Bóg sprawił, że interesy zaczęły kwitnąć, lub też pomógł w nawiązaniu kontaktu ze szczególnie lukratywną klientelą. We wszystkich sprawach dotyczących naszych potrzeb materialnych - tak jednostkowych, jak i społecznych - nigdy nie potrafiłem powiedzieć Bogu więcej, jak tylko-bądź wola Twoja. Jeśli jest prawdą to, czego nas uczy św. Paweł - a niewątpliwie jest to prawdą - że mianowicie każda rzecz działa na swoje dobro miłując Boga, zatem wszystko, czego się od nas żąda, sprowadza się do okazywania miłości Bogu, a poprzez tę miłość do ukochania Jego zamierzeń. Znam wszakże jedną modlitwę św. Augustyna, który nie wahał się przyznać, że kiedyś nazwał sam siebie - co i ja muszę uczynić - sprzedawcą słów, modlitwę, którą często powtarzałem i którą zacząłem odmawiać klęcząc teraz obok matki Teresy: "Pozwól, abym złożył Ci w ofierze swoje myśli i służył Ci swoim językiem, ale najpierw udziel mi tego, co mogę Ci ofiarować". Kiedyś nagryzmoliłem własną wersję tej modlitwy na przedtytule broszurowego wydania Wyznań św. Augustyna: ,,O Boże, pozostań ze mną. Niechaj żadne słowo nie przejdzie mi przez usta, jeżeli nie jest Twoim słowem, niechaj żadna myśl nie zaprząta mi umysłu, jeżeli nie jest Twoją myślą, niechaj nigdy niczego nie zrobię ani nie pomyślę o żadnym czynie, który by nie był Twoim czynem". Widzę, że zapis ten nosi datę 7 kwietnia 1968, Salem, Oregon. Kiedy wyjeżdżałem z Kalkuty, matka Teresa ofiarowała mi egzemplarz niewielkiego modlitewnika, z którego korzysta zarówno ona, jak i siostry. Podobnie jak używany przez nie zbiór hymnów, modlitewnik był odbitką powielaczową, niezbyt dobrze zrobioną. Dla matki Teresy żaden wydatek na opłacenie drukarni nie wydawał się usprawiedliwiony. Na ofiarowanym mi egzemplarzu - bardzo dla mnie cennym darze - matka Teresa napisała: Spraw, Panie, abyśmy byli godni służyć naszym bliźnim na całym świecie, którzy żyją i umierają w ubóstwie i głodzie. Daj im dzisiaj za sprawą naszych rąk chleba powszedniego, a poprzez naszą rozumiejącą miłość obdarz ich pokojem i radością. Słowa te wyrażają w sposób prosty i piękny to, co robi matka Teresa i jej siostry. Jak można się przekonać z kilku modlitw zamieszczonych w tej książce, większość z tych modlitw i medytacji utrzymana jest w tym tonie - "Kochajcie modlitwę - napomina siostry - ponieważ modlitwa otwiera serce, tak aby mogło pomieścić ofiarowującego się nam Boga. Proście i szukajcie, a wasze serca powiększą się na tyle, by przyjąć Go mogły jak swą własność." Jednocześnie, w sposób naprawdę ewangeliczny, udaje się do Boga ze swoimi potrzebami i trudnościami, zawsze też jest zdumiona szczodrą odpowiedzią, jaką otrzymuje na każdą swoją prośbę - wielką i małą. O tych spośród nas, którzy nie są w stanie brać udziału w zanoszeniu tego rodzaju szczegółowych próśb, trudno byłoby powiedzieć, że są o tyle bardziej doświadczeni, o ile mniej zostali obdarowani wiarą. Jeżeli Bóg troszczy się o wspaniały wygląd lilii polnych, to niewątpliwie matka Teresa ma rację wierząc, że troszczy się On o nią i o najdrobniejsze potrzeby sióstr i braci, towarzyszące ich nieustannemu wysiłkowi, by modlić się do Boga i służyć Mu. Wyszliśmy razem z kaplicy i zaczęło się kręcenie filmu. Nie tylko moim zdaniem, lecz wszystkich osób zainteresowanych, praca postępowała wyjątkowo gładko i szybko. Każde kolejne ujęcie wydawało się zawsze oczywiste; nie było żadnych przerw ani zwykłego załamywania się koncepcji. Nade wszystko zaś nie miała miejsca nawet najmniejsza sprzeczka czy kłótnia, która przy filmowaniu jest prawie nieunikniona. Zwykle zrobienie pięćdziesięciominutowego filmu dokumentalnego, co było naszym zamiarem, trwa od dwóch do trzech miesięcy. Nakręcenie w ciągu pięciu dni odpowiedniej ilości metrów taśmy filmowej z konieczności oznaczało dla wszystkich ciężki wysiłek. Trzeba było zrezygnować z normalnego przygotowywania scen późniejszych w czasie; było rzeczą niemożliwą napisanie scenariusza filmu przed zainstalowaniem się w innym miejscu, tak że nie istniała żadna szansa powtórzenia ująć niezadowalających. Najbardziej martwił się tym wszystkim Ken, ponieważ w palących promieniach słońca kamera nagrzewała się, co groziło uszkodzeniem i koniecznością użycia kamery zapasowej. Wszystko jednak skończyło się dobrze. Co się zaś tyczy naszej wędrówki, osobą, która o wszystkim decydowała, była matka Teresa. W jednej tylko sprawie zarysowała się drobna różnica zdań. Rozstrzygnięto ją oczywiście zgodnie z życzeniem matki Teresy- W sytuacji, kiedy zmienił się porządek naszych prac, zapytałem, czy nie należałoby posłać po rozklekotany stary ambulans matki Teresy, którym przyjechaliśmy na miejsce. Peter Chafer, lepiej orientujący się ode mnie w sposobach postępowania ludzi Bożych, odrzekł, że samochód powinniśmy znaleźć na zewnątrz, prawdopodobnie z zapalonym silnikiem. Miał rację. Wszystko to zakrawało niemal na cud, co jest oczywiste dla każdego, kto ma jakie takie doświadczenie filmowe. Ale prawdziwy cud był innego rodzaju. Praca sióstr polega między innymi na zabieraniu z ulic Kalkuty ludzi umierających i dostarczaniu ich do budynku oddanego matce Teresie (kiedyś była to świątynia przeznaczona na obrzędy kultowe ku czci bogini Kali), gdzie, złożeni przez siostry, umierają pod okiem nachylonych nad nimi z miłością sióstr. Niektórzy umierają, inni przeżywają i otaczani są opieką. Dom dla Umierających był słabo oświetlony jedynie przez niewielkie okna umieszczone wysoko na ścianach i Ken zdecydowanie twierdził, że w tych warunkach nie może być zupełnie mowy o kręceniu filmu. Mieliśmy ze sobą tylko jedną małą lampę i wyszukanie dostatecznie oświetlonego miejsca w czasie, jaki mieliśmy do dyspozycji, było prawie niemożliwe. Zdecydowano, że mimo wszystko Ken powinien spróbować, ale na wszelki wypadek nakręcił również parę zdjęć na dziedzińcu, gdzie kilku pacjentów siedziało w słońcu. Po wyświetleniu filmu okazało się, że część nakręcona wewnątrz miała szczególnie piękne delikatne światło, podczas gdy sceny nakręcone na zewnątrz były raczej ciemne i niewyraźne. Jak to wyjaśnić? Ken nieustannie powtarzał, że z technicznego punktu widzenia wynik taki jest niemożliwy. Aby tego dowieść, w czasie następnej wyprawy filmowej na Środkowy Wschód posługiwał się tym samym sprzętem w warunkach skąpego oświetlenia - osiągając wynik całkowicie negatywny. Nie próbował tego w ogóle wyjaśniać, wzruszał tylko ramionami i potwierdzał, że tak właśnie się zdarzyło. Jeżeli idzie o mnie, to jestem absolutnie przekonany, że to niezrozumiałe z technicznego punktu widzenia światło jest w rzeczywistości Światłem Odwiecznym, o którym Newman mówi w swym znanym i pięknym hymnie - obecnie, jak czytałem, usuniętym z aktualnie obowiązującego zbioru hymnów z racji nadmiernego pesymizmu. Prowadzony przez matkę Teresę Dom dla Umierających przepełniony jest atmosferą miłości, co każdy natychmiast dostrzega, gdy tylko przekracza jego progi. Miłość ta rozsiewa wokół światło przypominające aureole, jakie artyści dostrzegają i uwidaczniają wokół głów świętych. Wcale mnie nie dziwi, że owa światłość powinna zostać zarejestrowana na taśmie filmowej. To, co nadprzyrodzone, jest tylko nieskończoną projekcją tego, co naturalne, podobnie jak najodleglejszy horyzont jest obrazem wieczności. Jezus położył błoto na oczy człowieka ślepego i sprawił, że ten zaczął widzieć. Był to piękny gest, który świadczy o tym, że Jezus mógł nawet z błota wywieść tkwiącą tam wewnętrzną moc, aby uzdrawiała i ubogacała. Cała cudowność i chwała błota - co roku dającego wszelkiemu stworzeniu pokarm i cieszącego nasze oczy pięknem roślin, drzew i kwiatów - została tu skrystalizowana, aby przywrócić wzrok niewidzącym oczom. Wszyscy, którzy widzieli film, zgadzają się niewątpliwie z tym, że światło w Domu dla Umierających jest wyjątkowo miłe. Z każdego punktu widzenia fakt ten zasługuje na szczególne podkreślenie. Normalnie rzecz biorąc można by przypuszczać, że zebrane z ulic umierające wraki ludzkie stanowią raczej widok odrażający, że cuchną i wydają okropne jęki. W rzeczywistości, gdyby Dom dla Umierających był przystrojony kwiatami i gdyby rozbrzmiewał wokół śpiew - a z powodzeniem mogło owo miejsce tak właśnie wyglądać w dniach święta Kali - trudno byłoby sobie wyobrazić miejsce tchnące większym spokojem i pogodą. Światło zatem w sposób doskonały wyraża to, czym to miejsce jest naprawdę; zewnętrzna i dostrzegalna jasność objawia wewnętrzną i niewidzialną wszechobecną miłość Boga. Bo cudy właściwie są po to, aby pozostającym na zewnątrz Boga stworzeniom objawić Jego wewnętrzną rzeczywistość. Osobiście jestem przekonany, że Ken pierwszy zarejestrował autentyczny i tajemniczy fenomen fotograficzny. Mówię i piszę o tym z takim upodobaniem, iż obawiam się, że stałem się nudny, a być może nawet wywołałem czyjąś irytację. Cudy są dzisiaj mało popularne, ponieważ ludzie myślący kategoriami naukowymi zdają się mniemać, że pozostają one w konflikcie z tak zwanymi cudami naukowymi, a więc na przykład z wykorzystaniem satelitów do przesyłania programów telewizyjnych na cały świat, czy wyprawami na Księżyc; zaś ludziom pozornie myślącym kategoriami religijnymi cudy przypominają cudownie brzmiące twierdzenia, wygłaszane w przeszłości a teraz zdyskredytowane, tak że lepiej o nich nie pamiętać. Kiedyś w Hatch End, gdzie ojciec Agnellus An-drew prowadzi zasługującą na szacunek działalność instruktażową dla księży i prałatów rzymskokatolickich w zakresie technik radiowych i telewizyjnych, Peter Chafer i ja pokazaliśmy zgromadzonej świcie kościelnej nasz film o matce Teresie. Później opowiedziałem o cudzie ze światłem w Domu dla Umierających. Spostrzegłem, że wszyscy byli zakłopotani- Nie chcieli słyszeć o czymś takim. Jedna czy dwie osoby ośmieliły się wyrazić opinię, że tego rodzaju wynik należy niewątpliwie zawdzięczać pewnemu przypadkowemu nastawieniu ostrości kamery czy też jakości sprzętu. Byli szczęśliwi, kiedy przeszliśmy do omawiania innych spraw. Graham Greene w swej doskonałej sztuce satyrycznej, zatytułowanej The Potting-Shed, porusza temat hołdującej wolno-myślicielskim poglądom rodziny, w której zdarza się cud i która na różne sposoby stara się ukryć wszelkie ślady cudownego wydarzenia Nie wyobrażam sobie, żeby autor spodziewał się, iż dożyje czasów, w których ujrzy sytuację odwrotną - kiedy rzymskokatolicy wytrwale starają się ukryć lub w każdym razie zignorować cudowne wydarzenie w prowadzonym przez matkę Teresę Domu dla Umierających. Mówię tu o tej sprawie w nadziei, że w przyszłości wierzący chrześcijanie będą szczęśliwi wiedząc, iż światło, które w ciemnościach świeciło nad głowami porzuconych i umierających ludzi, przyniesionych z ulic Kalkuty przez siostry, z założonego przez matkę Teresę zgromadzenia Misjonarek Miłości, w jakiś sposób zostało zarejestrowane na taśmie filmowej. Następnego ranka matka Teresa sama przyjechała ambulansem do naszego hotelu- Był to dzień strajku generalnego i nasz samochód był jedynym pojazdem na ulicy. Wszędzie panowała niezwykła cisza; złowieszczy spokój. Wszyscy Europejczycy roztropnie pozostali w domach, co i my zapewne byśmy zrobili, gdyby nie matka Teresa, która nie widziała powodu, dla którego trzeba by tracić dzień pracy. Wątpię, czy jakikolwiek inny Europejczyk pracował tego dnia. Z matką Teresą mogliśmy zupełnie bezpiecznie filmować na ulicach i chodzić wszędzie tam, gdzie chcieliśmy. To właśnie Peter Chafer zwrócił uwagę, że w jej obecności w ogóle człowiek nie odczuwa najmniejszego napięcia: to, że jej kierowca tak fatalnie prowadzi samochód, nie jest w stanie wytrącić człowieka z równowagi. Wyczyniał on ze starym pojazdem matki Teresy takie rzeczy, które najnormalniej w świecie powinny nas przyprawić o stawanie włosów na głowie. Zaciekawił mnie stosunek Chafera do matki T, jak ją nazywał. Był oczywiście nią urzeczony, jak my wszyscy, ale nie mogę powiedzieć, żeby zachwiała jego raczej wyjątkowo opornym sceptycyzmem. Z drugiej jednak strony z rycerską pasją bronił jej w każdej sytuacji -i trzeba było widzieć, jak wspaniale to robił. Najdrobniejsza żartobliwa czy złośliwa uwaga na jej temat spotykała się z wyjątkowo gwałtowną reakcją z jego strony, co zazwyczaj dziwiło osobę, która sobie na taką uwagę pozwoliła- Matka Teresa dała mu do ręki rodzaj marki, kryterium, którym posługiwał się w pracy w wydziale radiowych programów religijnych BBC. Każdą postawę i stanowisko, które uchodziły za chrześcijańskie, porównywał z postawą matki Teresy, i często po to - obawiam się - aby stwierdzać ich braki. Sama zaś matka Teresa uznała całkowitą słuszność stanowiska zajętego przez Chafera i właściwie na nie zareagowała. Przy jakiejś okazji zwróciła się do niego z prośbą, by się za nią pomodlił. Peter pozostaje nieprzenikniony, zarówno jeśli idzie o odpowiedź na samą prośbę, jak i o dalsze działanie - jeżeli w ogóle miało miejsce. Muszę dodać, że matka Teresa nie była bynajmniej speszona moją nie najlepszą reputacją jako dziennikarza, którego słowa tu i tam się liczyły i który był osobą dość znaną. Dla niej reżyserem był Peter. Przy jakiejś innej okazji - nie mogę się powstrzymać od nieco figlarnej złośliwości - matka Teresa wygłosiła do sióstr jedną ze swych nauk, w której stawiając im za wzór nasze bezwzględne posłuszeństwo najdrobniejszym nawet życzeniom reżysera przypominała, że siostry winne są w jeszcze większym stopniu posłuszeństwo Bogu. Jak łatwo się domyślić, uznaliśmy temat za wysoce zabawny. Najpierw udaliśmy się na Lower Circular Road, aby sfilmować poranną mszę świętą sióstr. Z powodu strajku panowała w kaplicy niezmącona cisza. I rzeczywiście był to jedyny ranek od chwili przejęcia przez Misjonarki Miłości tego budynku, kiedy można było filmować mszę świętą mając przy tym nadzieję, że uda się wykorzystać ścieżkę dźwiękową. Mszę odprawiał ojciec Andrzej, australijski jezuita, który na mocy specjalnego pozwolenia swoich władz opuścił zakon, kiedy matka Teresa wybrała go na opiekuna pracujących mężczyzn, członków zgromadzenia Braci Miłości, oraz chłopców, którzy oddali się pod ich opiekę. Ci, którzy oglądali nasz film, wiedzą, że ojciec Andrzej odznacza się niezwykłą wprost słodyczą. Przyszło mi na myśl, że skoro nie funkcjonuje komunikacja miejska i nie jeżdżą samochody prywatne, a jednocześnie łatwo można się natknąć na wrogo usposobione tłumy, byłoby dobrze, gdyby ojciec Andrzej mógł odjechać ambulansem. Zanim jednak udało się to zorganizować, już zniknął. Zobaczyliśmy go przez okno kaplicy - szedł wielkimi krokami wzdłuż parnej, pustej ulicy, z wypchanym kapłańskim ekwipunkiem starym żołnierskim chlebakiem na ramieniu- Później odwiedziliśmy go i kręciliśmy film w domu, w którym mieszka wraz z trzydziestoma porzuconymi chłopcami, wyciągniętymi przeważnie z dworca kolejowego, gdzie przyszło im żyć na miarę posiadanej mądrości życiowej, gdy tymczasem ich bardziej uprzywilejowani rówieśnicy znajdowali się w przedszkolu. Nigdy nie zapomnę głosu ojca Andrzeja, gdy na moje pytanie, jak doszło do tego, że wybrał tą dość szczególną pracę, odpowiedział mi: "Potrzeba jest tak oczywista". Jest oczywista dla nas wszystkich, ale w przeciwieństwie do ojca Andrzeja tak łatwo poprzestajemy na niewielkim wysiłku lub zgoła nic w tej sprawie nie robimy. A kiedy zapytałem, czy warta była zachodu próba ratowania tych kilkunastu chłopców, z przejęciem opowiedział mi przypadek jednego z nich, lekko upośledzonego - jak to określił - który mimo to, na miarę swojego błazeństwa i głupoty, okazał się wyjątkowo pomocny przy zadomowieniu się nowo przybyłych, którzy tym samym nie myśleli zbytnio o ucieczce. Nie mogę oddać ojcu Andrzejowi większej sprawiedliwości, jak po prostu stwierdzić, że jest doskonałym współpracownikiem matki Teresy. Dzień zaczyna się dla sióstr modlitwami i rozmyślaniami o godz. 4,30 rano, a następnie mszą świętą- Potem zabierają się z zapałem do prania i wykonywania innych uciążliwych prac. Wszystko to robią w sposób niesłychanie energiczny. Każda ma własne wiadro, będące właściwie jedyną ich własnością oprócz habitów i modlitewników. Następnie jest śniadanie, po którym siostry przystępują do wykonywania różnych obowiązków poza domem - jedne idą do Domu dla Umierających, drugie do szkół i przychodni, inne do trędowatych, a jeszcze inne udają się na poszukiwania niechcianych niemowląt i dzieci, których coraz więcej znajduje się pod opieką sióstr wskutek rozpowszechnienia się wieści, że żadne z tych dzieci nigdy nie zostanie pozbawione pomocy bez względu na to, jak bardzo siostry mogą być zapracowane, a dostępne im pomieszczenia przepełnione. Niemowlęta dostarczane są przez położne lub - jak nieraz się zdarza - znajduje się je w skrzyniach do śmieci. Hinduskie dziewczęta i chłopcy, wywodzący się z klasy średniej, naśladując cywilizowany Zachód zaczynają uprawiać stosunki przedmałżeńskie, a nie dysponując łatwo dostępnymi zdobyczami tej cywilizacji, jak na przykład środki antykoncepcyjne i zabiegi przerywania ciąży, wydają na świat dzieci niechciane, z których wiele to po prostu nieprawdopodobnie drobne maleństwa z racji przedwcześnie wywołanego porodu. Maleństwa te pod opieką sióstr wkrótce przemieniają się w zdrowe i silne niemowlęta. Inne, nieco starsze dzieci przychodzą do sióstr z objawami skrajnego niedożywienia, ale wkrótce i one również doprowadzane są do stanu pełnego zdrowia. Pośród trędowatych czy w Domu dla Umierających, gdzie przyszło im pracować, siostry przynoszą z sobą zdrowie i pomoc. Jest czymś cudownym widzieć je, jak wychodzą raniutko, każda obciążona koszem pełnym chleba (nawiasem mówiąc kupionego za ofiary angielskich uczniów, za co należą się im słowa uznania), na ruchliwe i hałaśliwe ulice, w najbardziej dosłownym i pełnym sensie spełniając nakaz oświetlania ludzkich dróg- To prawda, że w porównaniu z warunkami życia światowego życie sióstr jest twarde i surowe; nigdy jednak nie spotkałem tak czarujących i szczęśliwych kobiet ani takiej atmosfery radości, jaką one tworzą wokół siebie. Matka Teresa, która z zamiłowaniem udziela wyjaśnień, przywiązuje ogromną wagę do tej radości. Biedni - powtarza - potrzebują nie tyle opieki i poświęcenia, ile przede wszystkim radości, która towarzyszy ludzkiej miłości. I tą radością właśnie siostry obdarzają ich szczodrze. Powszechnie wiadomo, że obecnie powołania zakonne są mniej liczne. Sytuacja nie uległa zmianie także i wtedy, gdy pozwolono zakonnicom używać pomadki do ust, nosić krótkie habity, a nawet korzystać ze środków i uroków współczesnego bogactwa. Grupa Misjonarek Miłości natomiast rośnie w tempie zaskakującym. Ich dom w Kalkucie pęka w szwach, a gdy tylko powstaje jakiś nowy dom, natychmiast szturmują nań ochotniczki. Jeszcze raz potwierdziło się to, o czym świadczy cała historia chrześcijaństwa, że jeżeli o wszystko prosić będziemy, wszystko - a nawet więcej będzie nam dane; jeżeli zaś prosić będziemy o mało, wówczas nic nie otrzymamy. Jeżeli prawda ta jest tak oczywista, to jest rzeczą dość dziwną, że współcześnie raczej jej przeciwieństwo wydaje się łatwiejsze do przyjęcia, a cały wysiłek idzie w kierunku złagodzenia surowości służby Chrystusowej i sprowadzenia ryzyka tej służby do takiej wersji, która byłaby dla ludzi atrakcyjna. A jednak to właśnie pocałunek złożony na odrażających ranach trędowatego pozwolił św. Franciszkowi odnaleźć radość, która urzekła świat i zgromadziła wokół biedaczyny wiele najodważniejszych duchów epoki, którym mógł jedynie ofiarować chwałę bycia obnażonym na nagiej ziemi w imię Chrystusa. Gdyby prośby- były skromniejsze, skromniejsza byłaby również odpowiedź. Nigdy bym nie uwierzył - znając Indie od lat - że można skłonić hinduskie dziewczęta z dobrych rodzin do opiekowania się ludźmi wyrzuconymi poza nawias społeczeństwa i pariasami przyprowadzonymi z ulic Kalkuty, a jednak takie właśnie jest pierwsze zadanie, jakie matka Teresa zleca swoim postulantkom. One zaś wykonują je nie tyle na mocy posłuszeństwa, co raczej z radością i gorliwością, i gromadzą się wokół niej w coraz liczniejszym gronie, aby zasłużyć na przywilej wykonywania tej pracy. Towarzysząc matce Teresie w tych różnorodnych czynnościach (mając na celu ich filmowanie) - w Domu dla Umierających, pośród trędowatych oraz porzuconych dzieci - stwierdziłem, że przeszedłem przez trzy różne fazy. Faza pierwsza to przerażenie i odraza pomieszane z litością, w fazie drugiej doznawałem czystego i zwykłego uczucia litości, w fazie trzeciej natomiast, przekraczając wyraźnie odczuwanie litości, doznałem czegoś, czego nigdy przedtem nie doświadczyłem - uświadomiłem sobie bowiem, że ci umierający i porzuceni mężczyźni i kobiety, trędowaci ze swoimi kikutami zamiast rąk, owe niechciane dzieci nie zasługują bynajmniej na litość, że nie budzą odrazy i nie są samotni, lecz raczej są drogimi i zachwycającymi ludźmi; mogłoby się wydawać, że to starzy przyjaciele, bracia i siostry. W jaki sposób można to wytłumaczyć - tę istotę i tajemnicę wiary chrześcijańskiej? Trzeba ukoić te sponiewierane stare głowy, ująć owe biedne kikuty, wziąć w ramiona te dzieci porzucone w skrzyniach do śmieci, ponieważ to jest Jego głowa, to są Jego kikuty i Jego dzieci, o których powiedział, że ktokolwiek przyjmie jedno takie dziecię w imię Jego, Jego samego przyjmie. W czasie gdy kręciliśmy nasz film, każdego ranka chodziłem na mszę świętą z siostrami. Jedna z nich zawsze przychodziła, aby mnie wprowadzić do kaplicy, gdzie było dla mnie miejsce obok matki Teresy, a mszalik leżał otwarty na właściwej stronie. Odczuwałem ogromne zadowolenie, że mogłem się modlić z nimi, nawet jeśli nie mogłem, a właściwie nie chciałem przystępować do komunii świętej. Wiara jest dla matki Teresy osobistym stosunkiem do Boga i wcielonego Chrystusa; msza święta stanowi duchowy pokarm podtrzymujący jej siły, bez którego, jak mi wyznała, nie byłaby w stanie przeżyć jednego dnia czy jednej godziny życia pełnego poświęcenia, jakie wybrała dla siebie; Kościół to dla niej coś, do czego należy, czemu służy i okazuje posłuszeństwo, ponieważ objawia on i spełnia Boże cele na ziemi. Różnorodne spory i konflikty, wstrząsające współczesnym Kościołem, prawie jej nie interesują; wszystko to przeminie, mówi matka Teresa, a Kościół pozostanie i będzie spełniał natchnioną i kierowaną przez Boga misję. Wiem, że matka Teresa nie może zrozumieć wahań i wątpliwości, które nie pozwalają mi uznać jej sposobu patrzenia na dzisiejszą sytuację Kościoła, to znaczy takiego sposobu patrzenia, według którego Kościół jest czymś więcej niż tylko instytucją, którą śmiertelna hierarchia i urząd kapłański może stworzyć lub zniszczyć, rozwijać lub doprowadzić do upadku, "Nie wiem, dlaczego tak jest - pisała do mnie - ale bardzo często odczuwam w sercu pragnienie, aby być w Anglii wtedy, kiedy przyjmie Pan po raz pierwszy Jezusa w komunii świętej- Nie wiem - ale Jezus nigdy nie zsyła pragnień, których nie zamierza spełnić." Przy innej okazji pisała: "Wierzę, że film zbliżył ludzi do Boga, tym samym więc spełniła się Pańska i moja nadzieja. Teraz jestem jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przekonana, że powinien Pan spożytkować piękny dar, jakim Bóg Pana obdarzył, dla Jego większej chwały. Wszystko, co Pan posiada, wszystko, czym Pan jest, i wszystko, czym Pan może być i co może zrobić - niechaj to wszystko będzie dla Jezusa i tylko dla Niego. To, co dzisiaj się dzieje na powierzchni Kościoła, przeminie. Dla Chrystusa Kościół zawsze jest ten sam - dzisiaj, wczoraj i jutro. Apostołowie doświadczyli tych samych uczuć bojaźni i nieufności, niepowodzenia i zdrady, a jednak Chrystus ich nie skarcił. Tylko: "Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" Chciałabym, żebyśmy mogli kochać tak, jak On kochał - i to teraz" Dar, o którym tak wielkodusznie wspomina matka Teresa - zbyt wielkodusznie - zawsze będzie taki, jaki jest, do jej i jej Nauczyciela dyspozycji. Powinienem jednak zdobyć się na parę innych rzeczy, aniżeli tylko zabiegać o przypodobanie się matce Teresie. Oto bowiem prawie odczuwam pokusę przyjęcia jej przewodnictwa w sprawie wstąpienia do Kościoła właśnie dlatego, że to jest jej Kościół. Wszystko jednak mówi mi, że byłby to błąd. Simone Weil znalazła się w podobnej sytuacji w obliczu ojca Perrin, a w serii listów do niego (włączonych do zbioru jej pism pt. Waiting on God) wyjaśniła - w sposób tak przekonywający, iż nie mam nadziei jej w tym dorównać - powody, dla których zdecydowała, iż "jest wolą Boga, abym nie wstępowała do Kościoła w tym momencie". Jednocześnie zadowoliła się myślą, że ,,gdy Bóg zechce, żebym wstąpiła do Kościoła, narzuci mi tą swoją wolę dokładnie w tym momencie, kiedy zasłużę sobie na to, aby Bóg tak właśnie postąpił". A dalej: "Wciąż nie mogę oprzeć się myśli, czy w czasach, kiedy tak wielka część ludzkości jest pogrążona w materializmie, Bóg nie chce, aby istnieli mężczyźni i kobiety, którzy poświęcili się Jemu i Chrystusowi i którzy mimo to pozostają poza Kościołem". Wyznaję, że i ja również myślę podobnie. Ale jeszcze trudniej wyrazić pragnienie, że się chce należeć do Kościoła; oczywistą zazdrość na widok tych, których sygnaturka wzywa na mszę świętą. Jakże często przyglądałem się tym ludziom, szczególnie we Francji - owym niezwykłym staruszkom w czerni, z pomarszczonymi twarzami, ściskającym w rękach książeczki do nabożeństwa; dzieciom w świątecznych ubrankach, milczącym ojcom i zaaferowanym matkom w czarnych woalkach na głowach - wszystkim, którzy celebrowali swoją drogę do kościoła w niedzielny poranek. Cóż za radość być jednym spośród nich! Klęczeć wraz z nimi, zbliżać się do ołtarza, aby przyjmować tam, jeden obok drugiego, Ciało Chrystusa. Później śpiew gregoriański, migotanie świec, namaszczone słowa znanych tekstów, gryzący dym kadzidła. Ze wszystkich spraw, które zbliżają ludzi do siebie - jak na przykład podniecenie, chciwość, ciekawość, rozpusta, nienawiść - tylko kult religijny upodabnia ich do kochającej się rodziny; sprawia, że gdy padną na kolana przed Ojcem niebieskim i Jego wcielonym Synem, tracą dla nich znaczenie wszelkie konflikty i podziały na tle klasowym, rasowym, majątkowym czy z tytułu różnic w uzdolnieniach; wyznają swoje grzechy, odnawiają nadzieję, znajdują siłę, aby przetrwać kolejny dłużący się dzień wyrwany ze wspaniałej perspektywy otwartej przed nimi wieczności, miejsca ich wiecznego odpoczynku. A więc, dlaczego nie? Dlatego, że byłoby to według mnie oszustwo, a nie możemy, droga matko Tereso, kupczyć wiarą - w żadnym wypadku właśnie wiarą - kierując się fałszywymi pobudkami. Doskonale zdaję sobie sprawę, że bez względu na to, jak bardzo bym pragnął, aby było inaczej, sygnaturka nie dzwoni dla mnie. Nie ma również dla mnie miejsca przed balaskami, gdzie oni wszyscy uklękli, aby przyjąć Ciało Chrystusa. I tam również byłbym kimś obcym. Kościół jest mimo wszystko instytucją posiadającą określoną historię; ma przeszłość i przyszłość. Uczestniczył w wyprawach krzyżowych, wprowadził inkwizycję, wybierał papieży o skandalicznej reputacji i zgadzał się na potworną niesprawiedliwość. Z punktu widzenia Kościoła jako instytucji są to rzeczy w pełni zrozumiałe, a nawet - biorąc rzecz po ziemsku - do wy baczenia. Nie zasługują jednak na obronę w instytucji będącej rzecznikiem Boga na ziemi związanej nie tyle z historią, ile z nieprzemijającą prawdą. Przynajmniej ja nie mogę podjąć się takiej obrony. Dzisiaj istnieje dodatkowa okoliczność, dla której Kościół, z własnych tajemniczych powodów, zdecydował się przeprowadzić reformę akurat w momencie, kiedy reforma zainicjowana przez Lutra nieuchronnie zbliża się do swego kresu. Nie wypowiadam się tu na temat czegoś, co mnie nie dotyczy jako nieczłonka; ale gdybym był członkiem Kościoła, wówczas czułbym się w obowiązku powiedzieć, że według mnie ludzie, którzy stanęliby w drzwiach kościołów i batami odpędzali wiernych lub też znaleźliby się wewnątrz zakonów religijnych specjalnie po to, aby występować przeciwko powołaniom, czy wreszcie przeniknęliby do środowisk księży, ażeby bić na trwogę i szerzyć zwątpienie, ci ludzie nie mogliby się spodziewać, iż uda im się w ten sposób skuteczniej osiągnąć wymienione cele, aniżeli udaje się to tym orientacjom i stanowiskom politycznym, które wyraźnie dominują dziś wewnątrz Kościoła. Skoro tak to odczuwam, byłoby więc czymś niedorzecznym zabieganie o przyjęcie do Kościoła, tym bardziej zresztą, że luminarze Kościoła, do którego nominalnie należę (jak choćby poprzedni biskup z Woolwich, który - łagodnie mówiąc - niewiele mnie obchodzi), zajmą w wyniku rozwijającego się szeroko ruchu ekumenicznego należne im miejsce w hierarchii Kościoła rzymskokatolickiego pośród następców św. Piotra. Świetnie sobie zdaję sprawę, że wszystko to mało lub prawie wcale nie obchodziłoby matki Teresy, której wierność dla Kościoła znajduje się na zupełnie innej płaszczyźnie, wywodzi się bowiem w istocie z umiłowania Boga i bliźniego, nakazanego jej przez Chrystusa, oraz - co za tym idzie - z oddania się na służby najbiedniejszym z biednych. Mogę powiedzieć tylko tyle: gdyby kiedykolwiek stało się dla mnie jasne, iż mogę przystąpić do Kościoła w uczciwości i prawdzie, zrobiłbym to bez wahania, i to z tym większą ochotą i radością, że zdawałbym sobie sprawę, iż sprawiłoby to radość matce Teresie. Niech mi wolno będzie zacytować ponownie Simone Weil: "Może się również zdarzyć i tak, że moje życie dobiegnie końca, a nie rozpoznam tego impulsu. Ale jednej rzeczy jestem absolutnie pewna. Tego mianowicie, że jeśli któregoś dnia okaże się, iż kocham Boga na tyle, aby zasłużyć na łaskę chrztu, to otrzymam tę łaskę właśnie tego dnia, w sposób niezawodny i w formie, jaką Bóg uzna za właściwą, już to poprzez chrzest w ścisłym sensie tego słowa, już to w jakiś inny sposób. Dlaczegóż więc miałabym odczuwać jakikolwiek niepokój? Nie moją sprawą jest myśleć o sobie. Ja mam myśleć o Bogu, do Boga zaś należy myślenie o mnie". W swoim dialogu ,,na niby" z matką Teresą dochodzę więc do wniosku, że nie mógłbym uczciwie zabiegać o włączenie mnie do jej Kościoła; nie mógłbym nawet tego zrobić, aby przypodobać się matce Teresie - choć dla sprawienia jej przyjemności na ogół nie cofnąłbym się przed niczym. W każdym razie jest rzeczą prawdopodobną, że kandydat, potencjalnie tak niezadowolony i kłopotliwy, tak czy owak spotkałby się z odmową przyjęcia do wspólnoty Kościoła. Wierność zaś matki Teresy jest nie do podważenia i przetrwa - jestem tego pewien - wszelkie niespodzianki i szaleństwa, jakie mogą nadejść. Jej droga jest zbyt jasna, by kiedykolwiek można na niej zbłądzić; Pan, za którym idzie, zbyt blisko się znajduje, by kiedykolwiek została od Niego oddzielona. W jej słowach można usłyszeć, a w życiu dostrzec światło pierwszego Zesłania Ducha Świętego, które będzie jeszcze jaśniało w dzień sądu ostatecznego. To jest właśnie ta jedynie prawdziwa ciągłość i jedność Kościoła, które stary hymn nazywa zasadniczym fundamentem Kościoła, fundamentem, który nie wymaga ponownego przedstawienia czy nowej interpretacji ani wzmocnienia za pomocą przeprowadzonych doświadczeń w zakresie jedności. Niezmienność w zmieniającym się świecie; wieczna prawda pośród zmiennej fantazji przemijającego czasu- Dzięki niewzruszoności swej "wiary matka Teresa nie musi być głosicielką Ewangelii w starym misyjnym sensie. Ona głosi Chrystusa w każdej chwili każdego dnia, żyjąc dla Niego i w Nim. Większość współczesnych misjonarzy chrześcijańskich, kiedy przyjdzie im wypowiedzieć się na temat swej pracy, mówi, że nigdy by im nie postało w głowie sugerować, iż chrześcijaństwo należy stawiać wyżej niż inne religie, i zarazem patrzą trochę z góry na swoich poprzedników, którzy bardziej dosłownie traktowali nakaz, by iść przez świat i głosić dobrą nowinę. Ten protekcjonalny ton jest wszakże nieporozumieniem; kiedyś, gdy zmieni się klimat wokół tych spraw, oddana zostanie pełna sprawiedliwość owym wspaniałym osiągnięciom w dziele głoszenia Ewangelii oraz pomocy, jaką misjonarze chrześcijańscy świadczyli na rzecz Indii, Afryki i innych odległych krain, osiągnięciom, w porównaniu z którymi dzisiejsze, bez większego zapału podejmowane, wysiłki wydawać się będą bardzo skromne. Byłoby rzeczą absurdalną przypuszczać, że matka Teresa zajmuje stanowisko neutralne między chrześcijaństwem a hinduizmem. Każdy jasno dostrzega i rozumie, czemu daje ona pierwszeństwo. Niemniej jednak potrafi skłonić coraz liczniejsze grono kobiet z wyższych kast do uczestnictwa w swej pracy. Dni spędzone z matką Teresą w Kalkucie wspominam jako złoty okres. Rozmowy z nią były pasmem zadowolenia. Do wielu spraw odnosi się ona ze swoistą niedbałością; jak choćby wtedy, gdy zakupiła maszynę drukarską dla trędowatych, którzy podejmując się druku broszur i ulotek mogli zarobić trochę pieniędzy. Skąd, na Boga - zapytywałem sam siebie - wiedziała, jaką kupić maszynę i gdzie? A czyż trędowaci mogli mieć nadzieję, że dadzą sobie radę z taką pracą dysponując tylko kikutami rąk? Głupie pytania! Maszyna drukarska stoi i pracuje; trędowaci są z niej zadowoleni. Matka Teresa, jak stwierdziłem, kieruje się własną geografią Z- geografią współczucia- W jakiś sposób dowiaduje się, że w Wenezueli znajdują się porzuceni biedni; zaraz więc jadą tam siostry i zakładają dom. Następnie dowiaduje się od samego papieża, że w Rzymie - podobnie jak w Kalkucie - są ludzie porzuceni i zaniedbani. Albo wreszcie, że w Australii ludność tubylcza i mieszańcy potrzebują miłości i opieki. W każdym przypadku, skądkolwiek by wezwanie nadeszło, jest usłyszane i odpowiedź na nie zostaje udzielona. Kiedy matka Teresa wyjeżdża do Europy lub Ameryki, jedynym jej pragnieniem jest znaleźć się z powrotem w Kalkucie pośród swych biednych. Ich właśnie najbardziej umiłowała. Chodząc z nią wśród tych ludzi, stojących w kolejce do przychodni lub gromadzących się wokół niej w osiedlu dla trędowatych, mogłem słyszeć wymawiane niewyraźnie słowo "Matko!" Nie znaczyło to, że chcą coś powiedzieć lub o coś zapytać matkę Teresę; po prostu pragnęli nawiązać z nią kontakt, wiedzieć, że ona jest z nimi. W pełni ich rozumiałem. Również i siostry potrzebują jej obecności, a te, które mieszkają daleko od Kalkuty, łakną jej wizyt. Odwiedzając poszczególne domy w Indiach, zawsze musiałem na początku odpowiadać na pytanie: "Kiedy ona przyjedzie?" Według mnie matka Teresa uosabia zasadniczo miłość w działaniu, a więc to, o co z pewnością chodzi w chrześcijaństwie. Prawdopodobnie - nieraz tak mówię sam do siebie - genetykom i demografom uda się skonstruować i zbudować "wylęgarnię brojlerów", gdzie matka Teresa będzie niepotrzebna i nikt jej nie będzie zauważał. Ale nawet wtedy będzie istniał pewien margines ludzi okaleczonych, którym trzeba będzie opatrywać rany, będą potrzeby domagające się zaspokojenia, będą istniały dusze pragnące zbawienia. I wtedy pojawi się ona i jej siostry. Tak właśnie się dzieje z grubą i solidnie położoną płytą betonową, w której gdzieś w niewiadomy sposób pojawia się rysa, a następnie drobniutki zielony pęd, co ma nam przypominać, że to życie, którego jesteśmy częścią, jest niezniszczalne, a jego źródła i ostateczne wypełnienie znajdują się w innym świecie. 2. Matki Teresy "Droga miłości" O MIŁOŚCI BOGA Będziesz miłował Pana Boga swego ze wszystkiego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkiej myśli swojej." Jest to przykazanie wielkiego Boga, który nie może nakazywać rzeczy niemożliwej. Miłość jest zawsze owocem czasu swego i pozostaje w zasięgu każdej ręki. Każdy może ją gromadzić bez żadnych ograniczeń. Każdy może osiągnąć miłość poprzez medytację, ducha modlitwy i ofiary, na drodze intensywnego życia wewnętrznego. O MODLITWIE Nie można angażować się wprost w apostolat nie mając w sobie ducha modlitwy. Musimy mieć świadomość jedności z Chrystusem, tak jak On miał świadomość, że stanowi jedno ze swym Ojcem. Nasza działalność jest tylko wtedy apostołowaniem, kiedy zgadzamy się, ażeby Chrystus działał w nas i poprzez nas ujawniając w ten sposób swoją moc, pragnienie i miłość. Musimy dążyć do świętości nie dlatego, że pragniemy świętości, lecz po to, aby Chrystus mógł żyć w swojej pełni w nas. Mamy być we wszystkim miłością, wiarą i czystością ze względu na biednych, którym posługujemy. A kiedy wreszcie nauczymy się szukać Boga i pełnić Jego wolę, nasz kontakt z biednymi stanie się środkiem zarówno naszego uświęcenia, jak i świętości innych. Ukochać modlitwę - to odczuwać często w ciągu dnia potrzebę modlitwy i zadawać sobie trud modlenia się. Modlitwa otwiera nasze serca, przez co stają się one zdolne do przyjęcia daru ofiarowującego się nam Boga. Proście i szukajcie, a wasze serca otworzą się, byście mogli Go przyjąć i zachować jak swoją własność. O MILCZENIU Musimy znaleźć Boga, a nie sposób Go znaleźć w hałasie i w atmosferze niepokoju. Bóg jest przyjacielem milczenia. Spójrzcie na przyrodę - na drzewa, kwiaty, trawę - jak rośnie w milczeniu; spójrzcie na gwiazdy, księżyc i słońce - jak poruszają się w milczeniu. Czyż nie jest naszą misją nieść Boga biednym ze slumsów? Nie martwego Boga, lecz żywego, kochającego Boga. Im bardziej zatopieni jesteśmy w cichej modlitwie, tym bardziej jesteśmy zdolni poświęcać się naszemu aktywnemu życiu. Potrzebujemy milczenia, byśmy mogli opatrywać dusze. Nie to jest najważniejsze, co mówimy, lecz co Bóg mówi do nas i poprzez nas. Wszystkie nasze słowa dopóty będą bezużyteczne, dopóki nie będą pochodziły z serca - słowa, które nie przekazują światła Chrystusa, powiększają ciemność. O ŚWIĘTOŚCI Rozwijanie w nas świętości zależy od Boga i od nas samych - od łaski Boga i od naszego pragnienia świętości. Musimy mieć rzeczywiste i żywe pragnienie osiągnięcia świętości. "Chcę być świętym" znaczy tyle, co chcę pozbawić się wszystkiego, co nie jest Bogiem; pragnę oczyścić swoje serce ze wszystkich rzeczy stworzonych; pragnę żyć w ubóstwie i odosobnieniu; pragnę wyrzec się swojej woli, własnych skłonności, zachcianek i radości, chcę uczynić się posłusznym sługą woli Boga. O POKORZE Niechaj praca wolna będzie od pychy i próżności. Praca jest pracą Boga, biedni są Bożymi biednymi. Poddaj się całkowicie wpływowi Jezusa, tak by treścią twego umysłu były Jego myśli, by Jezus mógł wykonywać swą pracę za pomocą twoich rąk, bowiem staniesz się wszechmocny z Tym, który daje ci siłę. O POSŁUSZEŃSTWIE Możecie być pewni, że łaska Boża działa w waszych duszach, kiedy przyjmujecie wszystko, co On wam daje, i dajecie Mu wszystko, co wam odbiera. Prawdziwa świętość polega na czynieniu woli Bożej z uśmiechem. O CIERPIENIU Bez cierpienia praca nasza byłaby jedynie pracą społeczną, czymś bardzo dobrym i pożytecznym, nie byłaby jednak dziełem Jezusa Chrystusa, nie byłaby częścią dzieła Odkupienia. Jezus pragnął pomóc nam uczestnicząc w naszym życiu, w naszej samotności, w naszej agonii i śmierci. Jedynie dzięki temu, że był razem z nami, odkupił nas. My możemy robić to samo; całe opuszczenie ludzi biednych - nie tylko ich nędza materialna, ale i ubóstwo duchowe - musi zostać odkupione, my zaś winniśmy uczestniczyć w tym opuszczeniu, bowiem tylko wtedy możemy ich wybawić, kiedy będziemy razem z nimi, to znaczy kiedy wniesiemy Boga w ich życie, a ich doprowadzimy do Boga. O RADOŚCI Radość jest modlitwą - radość jest siłą - radość jest miłością - radość jest siecią miłości, w którą możemy chwytać duszę. Bóg kocha radosnego dawcę. Ta z nas daje najwięcej, która daje z radością. Najlepszym sposobem okazania naszej wdzięczności Bogu i ludziom jest przyjmowanie wszystkiego z radością. Radosne serce to naturalny wynik serca płonącego miłością. Niechaj nigdy nic nie wprawi was w taki smutek, byście zapomniały o radości zmartwychwstałego Chrystusa. Wszyscy łakniemy nieba, w którym jest Bóg, a jest w naszej mocy być z Nim w niebie już teraz - być z Nim szczęśliwym już w tym momencie. Ale dzielić z Nim szczęście teraz to tyle co: kochać tak, jak On kocha, pomagać tak, jak On pomaga, dawać tak, jak On daje, służyć tak, jak On służy, ratować tak, jak On ratuje, być z Nim przez dwadzieścia cztery godziny, stykać się z Nim w tym Jego rozpaczliwym przebraniu. O DOBROCI Bądźcie uprzejme i pełne miłosierdzia. Oby każdy, kto do was przychodzi, zawsze stąd odchodził lepszy i szczęśliwszy. Bądźcie żywym wyrazem dobroci Boga: dobroć na waszych twarzach, dobroć w waszych oczach, dobroć w uśmiechach, dobroć w waszych ciepłych powitaniach. W slumsach jesteśmy dla biednych światłem dobroci Boga. Dla dzieci, dla biednych dla wszystkich, którzy cierpią i są samotni, miejcie zawsze uśmiech radości. - Ofiarujcie im nie tylko opiekę, ale także swoje serce. O NAJŚWIĘTSZEJ PANNIE Prośmy Najświętszą Pannę, by nasze serca stały się "ciche i pokorne" na podobieństwo serca Jej Syna. Jakże łatwo być dumnym,, szorstkim i samolubnym - zbyt łatwo; ale zostaliśmy stworzeni dla większych rzeczy. Jak wiele możemy się nauczyć od Najświętszej Panny! Odznaczała się wielką pokorą, ponieważ oddała się całkowicie Bogu. Była pełna łaski. Zwracajmy się do Najświętszej Panny, aby rzekła do Jezusa: "Wina nie mają", wina pokory i łagodności, dobroci i życzliwości. Z pewnością nam odpowie: "Uczyńcie, cokolwiek wam powie". Przyjmijcie z radością wszystkie sposobności, jakie wam daje. Uczymy się pokory przyjmując upokorzenia z radością. O TROSKLIWOŚCI Troskliwość jest początkiem wielkiej świętości. Jeśli nauczycie się sztuki takiej troskliwości, będziecie się coraz bardziej upodabniać do Chrystusa, bowiem był On cichego serca i zawsze myślał o innych. Aby nasze powołanie było czymś pięknym, musi być przepełnione myślą o innych. Jezus chodził po świecie i czynił dobro. Najświętsza Panna nie robiła w Kanie nic innego, jak tylko myślała o potrzebach innych ludzi i uświadomiła te potrzeby Jezusowi. NA OPUSZCZENIE LORETO Nasz Pan pragnie, abym była wolną zakonnicą, niosącą ubóstwo Krzyża. Ale dziś przeżyłam wielką lekcję. Ubóstwo biednych musi być dla nich wielkim ciężarem. Kiedy poszukiwałam jakiegoś domu (na centrum), chodziłam w nieskończoność, dopóki nie rozbolały mnie nogi i ramiona. Pomyślałam wówczas, jak wielki muszą oni odczuwać ból w swoich duszach i ciałach poszukując schronienia, pożywienia i zdrowia. Wtedy zaczął mnie kusić komfort Loreto, ale z własnej nieprzymuszonej woli i ze względu na miłość do Ciebie, mój Boże, zapragnęłam wytrwać i czynić wszystko, co ma być moim udziałem na mocy Twojej świętej woli. Ześlij mi odwagę teraz, w tym momencie. POKÓJ Bieżący rok będzie dla nas rokiem Pokoju w pewien szczególny sposób - i, abyśmy temu sprostali, będziemy się starali częściej zwracać się do Boga i rozmawiać z Nim aniżeli do ludzi i z ludźmi. Głośmy pokój Chrystusowy w taki sposób, w jaki On to czynił. Chrystus chodził po świecie i czynił dobro; nie zaprzestał czynić dzieł miłości, chociaż faryzeusze i inni okazywali Mu swą nienawiść i próbowali zniszczyć dzieło Jego Ojca. Jezus po prostu chodził i czynił dobro. Kardynał Newman pisał: "Pomóż mi, abym napełniał Tobą każde miejsce, gdzie się znajdę - pozwól mi mówić o Tobie bez wygłaszania kazań, chcę Cię głosić nie słowami, lecz własnym przykładem - porwany przez zniewalającą mnie siłę; im bardziej jest zrozumiały sens tego, co robię, tym jawniej dostrzec można pełnię miłości, jaką moje serce bije dla Ciebie". Nasze dzieła miłości są po prostu dziełami pokoju. Spełniajmy je z jeszcze większą miłością i w sposób skuteczniejszy - każdy w swojej codziennej pracy; czy we własnym domu, czy w domu bliźniego. W każdym przypadku bowiem Chrystus mówi: Byłem głodny - brakowało mi nie tylko pokarmu, lecz także pokoju, który przychodzi z czystego serca. Byłem spragniony - nie tylko wody, lecz także pokoju, który zaspokaja gwałtowne pragnienie pasji do walki. Byłem nagi - brakowało mi nie tylko ubrania, lecz owej przepięknej godności, Jaką mężczyźni i kobiety obdarzają swoje ciała. Byłem bezdomny - brakowało mi nie tylko schronienia, lecz także serca, które rozumie, I ogarnia i kocha. Obyśmy w tym roku byli tacy właśnie dla Chrystusa obecnego w naszych bliźnich, gdziekolwiek pojawią się Misjonarki Miłości i ich Współpracownicy. Obyśmy promieniowali pokojem Bożym i świecili Jego światłem, obyśmy stłumili w świecie i w sercach ludzi wszelką .': nienawiść i skłonność do przemocy. Niechaj Misjonarki Miłości i Współpracownicy - w każdym kraju, gdzie się znajdą lub udadzą - spotykają Boga z uśmiechem. ORĘDOWNICZKA NIECHCIANYCH Największą chorobą naszych czasów nie jest trąd czy gruźlica, lecz raczej doświadczanie tego, że się jest niechcianym, porzuconym, zdradzonym przez wszystkich. Największym złem jest brak miłości i miłosierdzia, okrutna obojętność wobec bliźniego, który wyrzucony został na margines życia wskutek wyzysku, korupcji, nędzy i choroby. Skoro każda członkini tego Stowarzyszenia ma się stać Współpracowniczką Chrystusa w slumsach, każda powinna wiedzieć, czego spodziewa się od niej Bóg i Stowarzyszenie. Niechaj Chrystus promieniuje i żyje swoim życiem w niej, a poprzez nią w slumsach. Niechaj biedni, patrząc na nią, zwrócą się do Chrystusa i zaproszą Go do swoich domów oraz wprowadzą we własne życie. Niechaj ból i cierpienie znajdą w niej prawdziwego anioła otuchy i pocieszenia, a maluczcy z ulic niechaj lgną do niej, ponieważ przypomina im Tego, który był przyjacielem maluczkich. Nasze życie w ubóstwie jest taką samą koniecznością jak praca. Dopiero w niebie będziemy mogli stwierdzić, jak wiele zawdzięczamy biednym, dzięki którym jeszcze bardziej mogliśmy ukochać Boga. KOMUNIA ŚWIĘTA W Komunii świętej przyjmujemy Chrystusa pod postacią chleba. W naszej pracy odkrywamy Go pod postacią ciała i krwi. To jest ten sam Chrystus. "Byłem głodny, byłem nagi, byłem chory, byłem bezdomny-" MODLITWA CODZIENNA Panie, moja Miłości, obym Cię dostrzegła dziś i każdego dnia w osobach Twoich chorych i pielęgnując ich posługiwała Tobie. Chociaż ukrywasz się pod nieprzyjemną maską nerwowości, natarczywości, niedorzeczności, obym Cię zawsze mogła rozpoznać i powiedzieć: "Jezu, mój pacjencie, jak słodko jest służyć Tobie". Panie, udziel mi wzroku wiary, aby moja praca nigdy nie była pasmem jednostajności. Zawsze będę znajdowała radość w pobłażaniu kaprysom i zaspokajaniu życzeń wszystkich cierpiących biedaków. O, ukochani chorzy, jakże mi jesteście drodzy, kiedy uosabiacie Chrystusa; i jak wielkim się cieszę przywilejem, że mogę was pielęgnować. Panie, moja Słodyczy, spraw, abym rozumiała godność mego wielkiego powołania i licznych związanych z tym obowiązków. Nigdy nie pozwól, abym sprzeniewierzyła się temu powołaniu dopuszczając się oziębłości, nieuprzejmości czy zniecierpliwienia. Boże, skoro jesteś Jezusem, moim pacjentem, racz także być dla mnie cierpliwym Jezusem, znoszącym wielkodusznie moje błędy, a dostrzegającym tylko intencję, by Cię kochać i służyć Ci w osobie każdego z Twoich chorych. Panie, pomnażaj moją wiarę, błogosław moim wysiłkom oraz pracy teraz i na wieki wieków. Amen. IDĄC PRZEPOWIADAJ Duch Boży zamieszkał w mym sercu, Wezwaną postawił w tym miejscu, I oto moje zadanie, Oto moje zadanie. Idź z dobrą nowiną do biednych, Więźniom głoś wyzwolenie, Ślepcom dar widzenia, Dźwigaj z prochu zdeptanych, A idąc przepowiadaj, mówiąc, że przybliżyło się królestwo Boże, A idąc przepowiadaj, mówiąc, że przybliżyło się królestwo Boże. Jako Ojciec mnie posłał, Tak ja was posyłam, Nieście świadectwo przez świat, Przez cały ten świat. Tobołek twój pusty, Nie trzeba dwóch koszul, Robotnik zarobi na siebie, Zarobi na siebie. Nie dbaj o to, co powiesz, Nie dbaj o to, bo wiesz, Duch Boży przemówi w twym sercu, Przemówi w twym sercu. Przełożył Maciej Zalewski Przełożył Maciej Zalewski COKOLWIEK CZYNICIE Bo byłem głodny, a daliście jeść, Byłem spragniony, a daliście pić, Cokolwiek czynicie jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnie czynicie. Wejdźcie zatem do domu Ojca mego. Byłem bezdomny, otwarliście drzwi, Gdy byłem nagi, daliście płaszcz, Byłem zmęczony, znaleźliście dom, Kiedy strwożony, otarliście łzy, Gdy byłem mały, uczyliście mnie, Byłem samotny, kochaliście mnie, Byłem w więzieniu, a przyszliście tam, A kiedy chory, troszczyliście się. W obcej krainie stworzyliście dom, Trzeba roboty, znaleźliście ją, Rannemu w bitwie pomogliście żyć, Gdy chciałem ciepła, podaliście dłoń, Gdy byłem Czarny, Żółty czy Biały, Choć znieważani, mój nieśliście krzyż. Staremu uśmiech chcieliście dać, Kiedy dyszałem, słyszeliście mnie, Pokrwawionego widzieliście też, Chociaż zmieniony, poznaliście mnie, Byłem wyśmiany, nie wyparł się nikt, Kiedy szczęśliwy, radował się lud. 3. Mówi matka Teresa MALCOLM Matko Tereso, kiedy to wszystko się zaczęło? Nie chodzi mi o obecny dom Matki, lecz o to kiedy opanowało Matkę owo przemożne uczucie, że Matka musi się poświęcić ludziom biednym? MATKA TERESA To było wiele lat temu, kiedy mieszkałam w swojej ojczyźnie. MALCOLM Z Gdzie? MATKA TERESA W Skopje, w Jugosławii. Miałam wtedy zaledwie dwanaście lat. Mieszkałam z rodzicami. Wraz z innymi dziećmi chodziłam do niekatolickiej szkoły, ale mieliśmy też bardzo dobrych księży, którzy pomagali chłopcom i dziewczętom iść za głosem powołania zgodnie z wezwaniem Bożym. Wtedy właśnie po raz pierwszy zrozumiałam, że moim powołaniem są biedni. MALCOLM I od tego wszystko się zaczęło? MATKA TERESA Tak, w roku 1922. MALCOLM I właśnie wtedy zapadła decyzja, że życie Matki nie będzie życiem dla siebie, lecz że ma być w bardzo szczególny sposób poświęcone Bogu? MATKA TERESA Postanowiłam zostać misjonarką, postanowiłam wyjechać i głosić życie Chrystusowe ludziom krajów misyjnych. W owym czasie sporo misjonarzy z Jugosławii wyjeżdżało do Indii. Opowiadali mi oni, że zakonnice z Loreto pracowały w Kalkucie i w innych miejscowościach. Ofiarowałam się wyjechać do Misji Bengalskiej, skąd w 1929 roku zostałam wysłana do Indii. MALCOLM Kiedy Matka złożyła ostatnie śluby zakonne? MATKA TERESA Pierwsze śluby składałam w Loreto w 1931 roku. Również w Loreto w roku 1937 składałam ostatnie śluby. MALCOLM Czy w okresie między dwunastym rokiem życia a złożeniem ostatnich ślubów nie miała Matka jakichś wątpliwości czy wahań przed wejściem na tę bardzo trudną drogę życia? MATKA TERESA Początkowo, między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, nie chciałam zostać zakonnicą. Byliśmy bardzo szczęśliwą rodziną. Ale gdy miałam osiemnaście lat, zdecydowałam się opuścić dom i zostać zakonnicą, od tego czasu też, przez te czterdzieści lat, nigdy nawet przez chwilę nie wątpiłam w to, że postąpiłam słusznie. To była wola Boża. To był Jego wybór. MALCOLM I to przyniosło Matce całkowity spokój i szczęście? MATKA TERESA Szczęście, którego nikt nie może mi odebrać. I nigdy nie nawiedziły mnie wątpliwości czy poczucie nieszczęścia. MALCOLM W czasie swego pobytu w Loreto Matka nauczała. Czy lubiła Matka tę pracę? MATKA TERESA Kocham to zajęcie nade wszystko. W Loreto byłam kierowniczką szkoły bengalskiej. Wtedy właśnie wiele z tych dziewcząt, które obecnie są ze mną, było uczennicami. A ja je uczyłam. MALCOLM Wszystko to jednak się skończyło, kiedy Matka zdała sobie sprawę z pewnych wydarzeń zachodzących w świecie zewnętrznym. MATKA TERESA To był głos mojego powołania. To było powtórne wezwanie. Wezwanie, by opuścić nawet Loreto, gdzie byłam bardzo szczęśliwa, i udać się na ulice, aby służyć najbiedniejszym z biednych. MALCOLM Matko Tereso, jak doszło do tego powtórnego powołania? MATKA TERESA W 1946 roku udałam się do Dardżyling na rekolekcje. Wtedy właśnie usłyszałam wezwanie, aby porzucić wszystko i pójść za Nim do slumsów służąc Mu pośród najbiedniejszych z biednych. MALCOLM Tym samym podjęła Matka decyzję; w pewnym sensie decyzja ta została podjęta za Matkę, ale Matka zgodziła się na to, co było głosem wewnętrznym. MATKA TERESA Wiedziałam, że taka była Jego wola i że musiałam ją spełnić. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że tu chodziło o Jego dzieło. Ale czekałam na decyzję Kościoła. MALCOLM Musiała Matka uzyskać zgodę władz kościelnych na opuszczenie klasztoru w Loreto; jak długo to trwało? MATKA TERESA Najpierw musiałam zwrócić się do arcybiskupa Kalkuty. Następnie, za jego zgodą, matka przełożona klasztoru w Loreto udzieliła mi pozwolenia na napisanie listu do Rzymu. Byłam zobowiązana do zachowania takiej procedury, ponieważ zakonnice, które - tak jak ja - złożyły ostatnie śluby, nie mogły opuszczać klasztoru. Napisałam do Ojca Świętego, papieża Piusa XII, i 12 kwietnia otrzymałam odpowiedź. Papież wyraził zgodę na to, abym opuściła klasztor i pozostała zakonnicą nie zamkniętą. Oznaczało to, że mam prowadzić życie zakonne podlegając władzy arcybiskupa Kalkuty- MALCOLM Kiedy to się działo? MATKA TERESA W roku 1948. MALCOLM Jak Matka sformułowała w liście do papieża to, co pragnęła wówczas robić? MATKA TERESA Powiedziałam papieżowi, że miałam powołanie, że Bóg wezwał mnie, abym porzuciła wszystko i poświęciła się Jemu w służbie najbiedniejszym z biednych, żyjącym w slumsach. MALCOLM Widziałem klasztor w Loreto, jest śliczny. Musiało być ciężko opuścić ten wspaniały ogród, to tchnące spokojem miejsce, i udać się na przeraźliwie hałaśliwe ulice. MATKA TERESA To była ofiara. MALCOLM Co Matka zrobiła później? MATKA TERESA Opuściłam klasztor w Loreto i udałam się najpierw do Sióstr w Patna, aby zapoznać się z pielęgnacją chorych. Bez tego nie miałabym czego szukać w domach biedaków. Dotychczas byłam nauczycielką, ale nie mogłam zaczynać swej pracy od nauczania. Najpierw musiałam chodzić po domach i doglądać dzieci i chorych. W pierwszej szkółce zaczynałam pierwszego dnia z pięciorgiem dzieci. Powoli dzieci przybywało coraz więcej. Obecnie mamy tu ponad pięćset dzieci, które przychodzą codziennie do szkoły. MALCOLM W tym samym miejscu, w którym Matka zaczynała swą pracę? MATKA TERESA Tak, tu gdzie zaczynałam, w dzielnicy slumsów. MALCOLM Kiedy myślę o Kalkucie i o tym wszystkim, co w tym mieście przerażającego, wydaje mi się czymś niesłychanym, że jedna osoba mogła tak po prostu tam pójść i zdecydować się z tym zmierzyć- MATKA TERESA Tak bardzo byłam wówczas pewna, i w dalszym ciągu jestem o tym przekonana, że to On wszystko robi, a nie ja. Oto dlaczego nie bałam się. Wiedziałam, że gdyby dzieło to było tylko moje, umarłoby wraz ze mną. Wiedziałam jednak, że to było Jego dzieło, że będzie żyło i przynosiło wiele dobrego. MALCOLM Zapewne Matka nauczała tych brzdąców z ulicy. Czego ich Matka uczyła? MATKA TERESA Zaczynałam z nimi od alfabetu, bo choć były to już duże dzieci, nigdy jeszcze nie chodziły do szkoły i żadna szkoła ich nie chciała. Następnie mieliśmy praktyczne lekcje higieny; uczyłam ich, jak mają się myć. Następnego dnia przyszły do mnie dwie lub trzy dziewczyny ze szkoły, w której dawniej uczyłam, aby pomóc mi przy dzieciach. Stopniowo praca się rozkręcała i nawet przyszło kilka kobiet z Kalkuty, nauczycielek ze szkoły, w której również prowadziłam zajęcia. W taki to sposób praca nabierała rozmachu. MALCOLM Sądzę, że musiała mieć Matka trochę pieniędzy; skąd wpłynęły? MATKA TERESA Na początku miałam zaledwie pięć rupii, w miarę jednak, jak ludzie zaczynali rozumieć, co robiłam, przynosili dary w naturze i pieniądze. Wszystko to działo się za sprawą Bożej Opatrzności, ponieważ słusznie od samego początku nie prosiłam o pieniądze. MALCOLM Pieniądze miały mieć charakter dobrowolnych datków. MATKA TERESA Wszystko miało być darem. Pragnęłam służyć biednym wyłącznie z miłości do Boga. Chciałam dać biednym to, co bogaci otrzymują za pieniądze- MALCOLM Sprawiła Matka, że szkoła zaczęła funkcjonować i rozwijać się; zyskała Matka kilka pomocnic, trochę pieniędzy i darów w naturze. Co działo się później? MATKA TERESA W roku 1949 zaczęły się zgłaszać siostry. Pierwszą siostrą, która wstąpiła w szeregi naszego zgromadzenia, była siostra Agnieszka. Obecnie jest ona moją zastępczynią. MALCOLM Siostra Agnieszka była uczennicą w Loreto, nieprawdaż? MATKA TERESA Tak, pierwszych dziesięć dziewcząt, które zgłosiły się tutaj, było moimi uczennicami w szkole w Loreto. Wszystkie poświęciły się Bogu, służąc najbiedniejszym z biednych. Pragnęły oddać wszystko Bogu. Później zgłosili się inni; dobrowolnie ofiarowali swą pomoc lekarze i pielęgniarki. W 1952 roku otworzyliśmy pierwszy Dom dla Umierających. MALCOLM Mówiąc o Domu dla Umierających myśli Matka o tych porzuconych i umierających ludziach z ulic? MATKA TERESA Tak. Pierwszą kobietą, którą ujrzałam, sama podniosłam z ulicy. Była na wpół zjedzona przez szczury i mrówki. Zabrałam ją do szpitala, ale nic nie mogli tam dla niej zrobić. Tylko ją przyjęli, ponieważ dopóty się stamtąd nie ruszyłam, dopóki nie zgodzili się jej zatrzymać. Ze szpitala udałam się do zarządu miasta z prośbą o udostępnienie mi jakiegoś pomieszczenia, gdzie mogłabym lokować tych ludzi, ponieważ tego samego dnia znalazłam innych umierających na ulicach nieszczęśników. Inspektor zdrowia wziął mnie do świątyni, poświęconej bogini Kali, i pokazał mi dor-mashalah, gdzie zazwyczaj odpoczywali ci wszyscy, którzy uczestniczyli w obrzędach ku czci bogini Kali. Budowla była pusta; zapytał mnie, czy zgodziłabym się na takie pomieszczenie. Byłam bardzo szczęśliwa z posiadania tego budynku, i to z kilku powodów, szczególnie zaś dlatego, że było to miejsce związane z kultem religijnym Hindusów. Nie minęła doba, a już umieściliśmy tam swoich pacjentów i w ten sposób zaczął funkcjonować dom dla chorych i umierających, pozbawionych wszelkiej innej opieki. Od tamtego czasu zaopiekowaliśmy się ponad dwudziestoma trzema tysiącami ludzi z ulic Kalkuty, z których blisko pięćdziesiąt procent zmarło. MALCOLM Co właściwie robicie dla tych umierających ludzi? Wiem, że umieszczacie ich tam, aby umierali. Ale co robicie lub staracie się robić dla nich? MATKA TERESA Przede wszystkim staramy się dać im odczuć, że są chciani, pragniemy dać im poznać, że są ludzie, którzy naprawdę ich kochają, którzy naprawdę ich chcą, aby przynajmniej przez te kilka godzin, kiedy jeszcze żyją, poznali niłość ludzką i Boską. Chcemy, aby i oni również mogli poznać, że są dziećmi Boga, że nie zostali opuszczeni, że są kochani i otoczeni troską, że są młode istoty gotowe im się oddać w służbę. MALCOLM Co się dzieje z tymi, którzy pozostają przy życiu? MATKA TERESA Zdolnym do pracy staramy się znaleźć zajęcie, innych próbujemy umieszczać w domach, w których mogą choć przez kilka lat żyć w szczęściu i dobrobycie. MALCOLM Kto ich dostarcza Matce? To znaczy, kto ich w pewnym sensie ratuje dla Matki? MATKA TERESA Początkowo siostry znajdowały ich na ulicach i sprowadzały tutaj. MALCOLM Tak samo jak Matka tę pierwszą kobietę? MATKA TERESA Tak. Ale w miarę jak o naszej pracy było coraz głośniej, coraz więcej ludzi dowiadywało się, że jest takie miejsce, gdzie biedaków otacza się opieką. Ludzie ci zawiadamiają telefonicznie miejski ambulans, który przyjeżdża, zabiera owych nieszczęśników i dostarcza ich nam. Ale pod jednym warunkiem, że najpierw zawiozą ich do najbliższego szpitala. MALCOLM To znaczy, że tu przyjmowani są ludzie, którzy nigdzie nie mogą się dostać, dla których pobyt tutaj jest ostatnim ratunkiem? MATKA TERESA Tak, dom przeznaczony jest wyłącznie dla ludzi z ulicy i dla tych, których nie chce przyjąć żaden szpital, to jest dla ludzi, o których absolutnie nikt się nie troszczy. MALCOLM W tej pracy, obejmującej obok szkoły także opiekę nad ludźmi chorymi, potrzebowała Matka coraz więcej rąk do pracy. Czy pomoc nadeszła? MATKA TERESA Bóg okazał się wspaniałomyślny, bo w miarę jak rozwijała się nasza praca, rosła także liczba powołań. W październiku 1950 roku Ojciec Święty uczynił z naszego skromnego zgromadzenia kongregację diecezjalną. Piętnaście lat później wyniósł ją do godności kongregacji papieskiej; oznacza to, że obecnie podlegamy bezpośrednio Ojcu Świętemu. Było to jedno z najcudowniejszych wydarzeń, ponieważ z reguły nie podnosi się tak szybko żadnej kongregacji do godności zgromadzenia na prawach papieskich. Większość kongregacji czeka na to wiele lat - trzydzieści, niekiedy nawet czterdzieści. Nasz przypadek świadczy o wielkiej miłości i zrozumieniu, jakie Ojciec Święty żywi dla naszej pracy i naszego zgromadzenia. MALCOLM Ile było sióstr w pierwszych pięciu latach? MATKA TERESA Gdy nasze zgromadzenie przekształciło się w kongregację diecezjalną, było nas zaledwie dwanaście; to był rok 1950. Stopniowo liczba rosła. Przez dziesięć lat nie wyruszyłyśmy poza Kalkutę, ponieważ musiałyśmy przysposabiać nasze siostry do pracy. W 1959 roku, kiedy otworzyłyśmy pierwszy dom w Dranchi, a następnie w Delhi, liczba sióstr systematycznie wzrastała i zaczęłyśmy przyjmować dziewczęta z innych miejscowości, w których otwierałyśmy domy. MALCOLM Jakie dziewczęta najczęściej się zgłaszały? MATKA TERESA Najczęściej z warstw średnich, ale niektóre pochodziły z bogatszych i wyższych. Do zgromadzenia wstąpiła też spora liczba dziewcząt z małżeństw mieszanych, angielsko-hinduskich. MALCOLM Czy to były dziewczęta wykształcone? MATKA TERESA Większość z nich uzyskała bardzo dobre wykształcenie. MALCOLM Czy dla wykształconych dziewcząt, pochodzących z domów średniozamożnych lub bogatych, zetknięcie się z najbiedniejszymi, z najnieszczęśliwszymi i chorymi ludźmi z ulic nie było zbyt okrutnym przeżyciem? TERESA Dziewczęta te pragnęły oddać to, co miały najlepszego, ponieważ nasza społeczność nakłada na nas obowiązek wyrzeczenia się wszystkiego dla Boga; taki jest duch tej społeczności. Chciały one spełnić to wszystko we własnym życiu, oddając, cokolwiek miały, Bogu - rezygnując z własnych stanowisk, domów, przyszłości, poświęcając się całkowicie najbiedniejszym z biednych. Sądziły, że nie są w stanie dostatecznie dużo oddać Bogu za to, że dał im piękne powołanie służenia najbiedniejszym z biednych. MALCOLM W jaki sposób znajdują siłę, aby wypełnić to powołanie? MATKA TERESA Od pierwszego dnia, w którym dziewczęta wchodzą do społeczności zakonnej, poświęcamy dużo czasu na przysposobienie ich do roli sióstr, szczególnie jeśli idzie o życie duchowe i o życie w społeczności, co zostało pięknie określone w konstytucji. Konstytucja jest dla nas pisaną wolą Boga. Równolegle z ćwiczeniami duchowymi siostry zobowiązane są również do odwiedzania slumsów. Praca w slumsach i spotkania z ich mieszkańcami stanowią część przygotowań w nowicjacie. Jest to wyróżniająca cecha naszego zgromadzenia, ponieważ na ogół nowicjuszki w innych zakonach i zgromadzeniach nie wychodzą na zewnątrz. Robią to jednak w tym celu, aby były w stanie zrozumieć sens naszego czwartego ślubu, w którym składamy obietnicę, że czynić będziemy z głębi serca płynącą i dobrowolnie spełnianą posługę najbiedniejszym z biednych - Chrystusowi w tym nędznym przebraniu. Z tej racji jest rzeczą konieczną, aby stanęły twarzą w twarz z rzeczywistością, tak by były w stanie zrozumieć, czym ma być ich życie, kiedy złożą śluby i kiedy będą musiały spotykać Chrystusa przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w postaci najbiedniejszych z biednych w slumsach. MALCOLM Czy wiele uznaje to za rzecz zbyt trudną? MATKA TERESA Bardzo mało, bardzo, bardzo niewiele dziewcząt nas opuściło. Możemy je policzyć na palcach. Jest coś zdumiewającego w tym, że tak wiele naszych sióstr dochowało wierności regule od samego początku. MALCOLM Choć próba okazała się tak surowa, znalazły w niej zadośćuczynienie. MATKA TERESA Potraktowały to jak wyzwanie. Pragnęły oddać wszystko, chciały poddać się najsurowszej próbie. Musimy tak właśnie żyć, w sposób niesłychanie surowy, aby móc prowadzić dalej pracę wśród ludzi. Praca jest tylko wyrazem miłości, jaką żywimy do Boga. Musimy tę naszą miłość przelać na kogoś. Ludzie zaś są środkiem, przez który wyrażamy naszą miłość do Boga. malcolm Przebywając parę dni pośród sióstr byłem pod silnym wrażeniem ich radości, a przecież robiły one to, co dla człowieka z zewnątrz wydaje się czymś nieprawdopodobnie trudnym i przykrym. MATKA TERESA To wynika z ducha naszej społeczności, z całkowitego wyrzeczenia się, z pełnej oddania nadziei i pogody wewnętrznej. Musimy umieć roztaczać wokół radość Chrystusa, wyrażając ją w naszych czynach. Gdyby nasze wysiłki były jedynie pożyteczne i nie przynosiły ludziom radości, wówczas ci biedacy nigdy nie byliby w stanie zareagować na wezwanie - a jest naszym pragnieniem, by je usłyszeli - wezwanie zbliżenia się do Boga. Chcemy dać im odczuć, że są kochani. Gdybyśmy przychodzili do nich z ponurą twarzą, poczuliby się jeszcze bardziej poniżeni. MALCOLM Nawet jeśli pozbawiacie ich tego, czego potrzebują? MATKA TERESA Często nie jest to akurat to, czego potrzebują. O wiele bardziej potrzebują tego, co im ofiarowujemy. Przez te dwadzieścia lat pracy wśród ludzi coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę, że najgorszą chorobą, jakiej może doświadczyć istota ludzka, jest to, iż się jest niechcianym. Dzisiaj odkryliśmy już leki na trąd i dotkniętych tą chorobą można wyleczyć. Dysponujemy lekami przeciwko gruźlicy i możemy leczyć gruźlików. Ale nie sądzę, byśmy kiedykolwiek mogli wyleczyć z tej straszliwej choroby tych, którzy są niechciani, o ile nie będzie chętnych rąk, by służyć, i miłujących serc, by kochać. MALCOLM I z tej właśnie choroby próbujecie leczyć? MATKA TERESA To jest naszym celem - chcemy ofiarować ludziom chętne do służenia ręce i miłujące serca, i patrzeć na nich tak, jak patrzył na ludzi Chrystus- MALCOLM Oprócz chorych jest tu sporo dzieci, prawda? MATKA TERESA Tak. MALCOLM Skąd się wzięły? MATKA TERESA Wiele z nich to dzieci porzucone przez rodziców,- niektóre zabraliśmy z ulicy, inne otrzymaliśmy ze szpitali - pozostawili je tam ich rodzice. Inne wyciągnęliśmy z więzienia, a niektóre przekazała nam policja. Ale bez względu na to, w jaki sposób są nam dostarczane, do chwili obecnej nigdy nie odmówiliśmy przyjęcia żadnego dziecka. MALCOLM Czy to znaczy, że choćby przyszło ich mnóstwo, to w jakiś sposób dacie sobie z tym radę? MATKA TERESA Zawsze mamy o jedno łóżko więcej dla jeszcze jednego dziecka. MALCOLM A zatem nigdy nikomu nie musicie odmawiać? MATKA TERESA Nie. MALCOLM Niektórzy ludzie utrzymują, że w Indiach jest za dużo dzieci, a mimo to ratujecie właśnie dzieci, z których wiele by zmarło bez tej pomocy. MATKA TERESA Tak, wiele z nich by zmarło, szczególnie spośród tych, które są niechciane. Najprawdopodobniej zostałyby albo porzucone, albo zabite. Ale my nie uznajemy tej drogi; nasza droga to zachowanie życia, życia Chrystusa w życiu dziecka. MALCOLM A zatem nie zgadza się Matka z poglądem ludzi, według których w Indiach jest za dużo dzieci. MATKA TERESA Nie zgadzam się z tym, ponieważ Bóg zawsze troszczy się o wszystko. Otacza troską kwiaty, ptaki, wszystko na tym świecie, co stworzył. A te małe dzieciny są Jego życiem. Życia nigdy nie może być za dużo. MALCOLM Wróćmy jednak do trędowatych. Czy mogłaby Matka powiedzieć, w jaki sposób zaczęła się opieka nad nimi? MATKA TERESA Na początku, w 1957 roku, było u nas pięciu trędowatych, którzy zgłosili się do naszego domu, ponieważ zostali wyrzuceni z pracy. Nie mogli znaleźć żadnego schronienia i zmuszeni byli żebrać. Wkrótce przyszedł nam z pomocą doktor Senn, który jest z nami do dzisiaj. Jako specjalista od trądu przygotowywał on również nasze siostry do pracy z chorymi. Pośród trędowatych wiele jest osób wykształconych, bogatych i obdarzonych różnymi uzdolnieniami. Ale wskutek choroby zostali usunięci ze społeczeństwa, z domów, z kręgów towarzyskich, a często nawet ich własne dzieci nie chcą ich widzieć więcej na oczy. Zostali odcięci od swoich rodzin i pozostało im tylko jedno wyjście - żebranie. Często widzi się w Bengalu ludzi przyjeżdżających tu z południa, a Bengalczyków udających się dalej na północ, bo w ten sposób pragną odsunąć się od ludzi i od miejsc, gdzie ich znano, kochano i gdzie.byli pożyteczni. Pośród naszych trędowatych mamy tu w Kalkucie bardzo zdolnych ludzi, którzy doszli w życiu do bardzo wysokich stanowisk. Wskutek choroby jednak żyją obecnie w slumsach, są nieznani, niekochani i nikt im już nie okazuje troski. Dzięki Bogu są wśród nich nasze siostry, aby ich kochać, być ich przyjaciółmi i zasypywać przepaść między nimi a ludźmi bogatymi. MALCOLM Trąd jest straszną chorobą, na którą cierpi wiele osób. Co mogą, co są w stanie robić dla tych ludzi siostry? MATKA TERESA Większość naszych sióstr ma specjalne przygotowanie do pracy pośród trędowatych. A dzięki nowym lekom, które otrzymujemy ze Stanów Zjednoczonych oraz z Wielkiej Brytanii, potrafimy już zahamować proces choroby, jeśli chorzy w porę się zgłoszą. Dlatego też, chociaż mamy w Kalkucie tak wielu chorych - opiekujemy się blisko dziesięcioma tysiącami ludzi - jesteśmy bardzo szczęśliwe, ponieważ jest to znak, że trędowaci zaczynają orientować się w charakterze choroby i pragną się wyleczyć. Jeżeli zgłoszą się od razu, gdy tylko zauważą na ciele plamy, mają szansę całkowitego wyleczenia w ciągu dwóch lat- MALCOLM A co się dzieje z tymi, którzy już mają kurację za sobą? MATKA TERESA Próbujemy zbudować miasto pokoju na terenach ofiarowanych nam przed paru laty przez rząd - trzydzieści cztery akry ziemi. Miejsce to nosi nazwę Shanti Nagar. Budujemy tam ośrodek rehabilitacyjny, tak że chorzy, którzy zostali wyleczeni, będą mogli przyuczyć się do podjęcia zwykłych prac i będą w stanie uruchamiać niewielkie warsztaty we własnych domach. Pozwoli im to w przyszłości, gdy wrócą do swoich dawnych miejsc zamieszkania, żyć tak, jak żyją inni zwykli mieszkańcy miast. Nie będą wówczas musieli chodzić i żebrać. MALCOLM Wasze zgromadzenie wciąż się powiększa i rozprzestrzenia. Czy proces ten trwa dalej? Czy zamierzacie rozprzestrzenić się na cały świat? MATKA TERESA Obecnie mamy domy w dwudziestu pięciu miastach Indii, poza Indiami zaś na Cejlonie, w Tanzanii, w Wenezueli oraz w Rzymie. Dopóki Bóg zsyła powołania, dopóty mamy znak, że chce naszego rozwoju, i gdziekolwiek są biedni, pójdziemy tam i będziemy im służyć. MALCOLM A zatem proces waszego rozwoju będzie prawdopodobnie trwał dalej? MATKA TERESA Z pewnością, jeżeli Bóg zsyła powołania, to znak, że On chce, byśmy szli do biednych. MALCOLM Powołań tych było mnóstwo, prawda? MATKA TERESA Tak. Bóg sprawił, że ten rok był rokiem wyjątkowym, spodziewamy się też wielu zgłoszeń do nas w czerwcu, a także w styczniu następnego roku. MALCOLM Co się dzieje, gdy jakaś dziewczyna usłyszy o waszej pracy wśród biednych i nabiera przekonania, że takie jest jej powołanie? MATKA TERESA Gdy dziewczęta zgłaszają się do nas, zostają aspirantkami. Spędzają z nami około sześciu miesięcy przyglądając się wszystkiemu, co robimy. Muszą się upewnić, czy to jest właśnie to, czego Bóg od nich oczekuje. A my musimy się przekonać, czy one naprawdę mają powołanie do tego rodzaju życia i pracy. Równocześnie dziewczęta uczą się języka angielskiego, ponieważ jest to język obowiązujący w naszym zgromadzeniu. Trzeba bowiem wiedzieć, że nie dysponując odpowiednią liczbą książek, z zakresu życia duchowego, napisanych w językach hinduskich, musimy korzystać z książek angielskich. W Indiach mamy ponadto tak wiele języków, a siostry rekrutują się ze wszystkich zakątków kraju, że byłoby niezmiernie trudno przysposobić je do życia duchowego, gdybyśmy używali w naszym zgromadzeniu wszystkich tych języków. Wszystko to skłoniło nas do posługiwania się językiem angielskim. Z kolei dziewczęta muszą spędzić sześć miesięcy jako postulantki, w którym to okresie zaczynają przyswajać sobie podstawy życia duchowego. Po upływie tych sześciu miesięcy wstępują do nowicjatu na dwa lata. W czasie nowicjatu uczą się intensywnie teologii, historii Kościoła, poznają gruntownie Pismo święte, w szczególności zaś zapoznają się z regułą i konstytucją naszego zgromadzenia. W związku z tym, że siostry zamierzają się związać ślubami, muszą dokładnie wiedzieć, co te śluby oznaczają. Ślub ubóstwa przestrzegany jest W naszej kongregacji bardzo ściśle, ponieważ po to, by umieć kochać i rozumieć. biednych, same musimy być biedne. Składamy ślub czystości, oddania naszych serc całkowicie i niepodzielnie Chrystusowi - ślub zupełnego poświęcenia się Chrystusowi. Mamy również ślub posłuszeństwa i składamy wszystkie pozostałe śluby według zasady posłuszeństwa. Winniśmy spełniać wolę Boga we wszystkim, co robimy. Składamy ponadto specjalny ślub, którego nie ma w innych zakonach, mianowicie ślub oddania się całym sercem i bezpłatnie w służbę ludzi biednych. Ślub ten oznacza, że nie możemy pracować na rzecz bogatych; nie możemy też pobierać żadnych pieniędzy za wykonywaną pracę. Nasza służba ma być bezpłatna i na rzecz biednych. MALCOLM Wiele się żąda od tych dziewcząt, nieprawdaż? Wysuwa się pod ich adresem żądanie, aby żyły tak, jak najbiedniejsi z biednych, aby poświęciły cały swój czas i energię, całe życie służbie biednym- MATKA TERESA To właśnie chcą ofiarować. Pragną oddać wszystko Bogu. Zdają sobie doskonale sprawę z tego, że robią to dla Chrystusa głodnego, Chrystusa nagiego, Chrystusa bezdomnego. I to przekonanie i miłość sprawiają, że ofiara przynosi radość. Oto dlaczego każdy dostrzega, że siostry są szczęśliwe. Nikt ich nie zmusza, by były szczęśliwe; są szczęśliwe w sposób zupełnie naturalny, ponieważ wiedzą, że znalazły to, czego szukały. MALCOLM Tym, co uderzyłoby - jak sądzę - każdego obserwatora, jest wielkość zadania, z którym się zmaga wasze zgromadzenie, w porównaniu ze skromnymi środkami, jeżeli się pominie niezwykłą wiarę Matki i zdumiewającą wiarę sióstr. Czy nigdy nie odczuwałyście zniechęcenia? Większość ludzi sądzi, że to wszystko powinny robić wielkie instytucje państwowe, że podjęcie takiego zadania przez kilka miłujących dusz jest czymś absolutnie nowym. Co Matka myśli o tym wszystkim? MATKA TERESA . Jeżeli spojrzy się na tę pracę tylko naszymi oczyma i tylko w sposób czysto ludzki, to - rzecz jasna - same nie byłybyśmy w stanie nic zrobić. Ale w Chrystusie możemy podołać wszystkiemu. Dzieło to stało się możliwe dlatego, że przekonane jesteśmy, iż to właśnie On jest tym, który pracuje z nami i poprzez nas wśród biednych i na rzecz biednych. MALCOLM I to jest owo źródło, z którego wypływa zachęta, zapał i siła do tego, co robicie? MATKA TERESA Źródłem tym jest Chrystus i Sakrament. MALCOLM I dlatego właśnie każdy dzień rozpoczynacie od mszy świętej? MATKA TERESA Tak. Bez Niego nie uczyniłybyśmy niczego. I właśnie tam, na ołtarzu, spotykamy naszych cierpiących biedaków. W Chrystusie też dostrzegamy, że cierpienie może stać się środkiem do większej miłości, większej szczodrości. MALCOLM Siostro Józefo, kiedy Siostra złożyła ostatnie śluby? SIOSTRA JÓZEFA Ostatnie śluby złożyłam 14 kwietnia 1964. MALCOLM To znaczy pięć lat .temu. Czy przyjęcie ślubów nie jest przerażającym krokiem? Wielu ludzi potwierdziłoby, że jest to krok absolutnie szaleńczy. Opuściła Siostra świat pełen interesujących i ekscytujących rzeczy po to, by znaleźć się w centrum surowego życia biedaków. Zgodziła się Siostra na poziom życia biedaków i na spędzenie całego swojego czasu z ludźmi najbiedniejszymi i najbardziej poniżonymi. Czy nie robi Siostra czegoś, co wydaje się szalone? SIOSTRA JÓZEFA Ależ właśnie po to tu przyszłam; przyszłam tu, ponieważ pragnęłam bardzo surowego życia. Chciałam okazać się zdolna do poświęcenia czegoś. MALCOLM Czy jest Siostra z tego powodu szczęśliwa? SIOSTRA JÓZEFA Szczęśliwa? Bardzo szczęśliwa. Ponieważ zdaję sobie sprawę, że mogę tak wiele zrobić, aby pomóc innym. MALCOLM Ale to oznacza spędzanie czasu z ludźmi, którzy umierają, z trędowatymi, z ludźmi niechcianymi. Któregoś dnia widziałem Siostrę z tymi ludźmi, którzy wrzeszcząc prosili o pomoc. Czy w takich sytuacjach nie chciałaby nieraz Siostra żyć inaczej? SIOSTRA JÓZEFA Nie. Czasami jestem śmiertelnie zmęczona, a jednak nie tylko zmęczona, lecz także bardzo, bardzo szczęśliwa, że potrafiłam uczynić coś dla innego człowieka. MALCOLM Dlaczego Siostra wybrała taką drogę życia? SIOSTRA JÓZEFA Wiele słyszałam o ubóstwie tej kongregacji i zapragnęłam choć tyle ofiarować Bogu. Oto dlaczego znalazłam się właśnie tutaj. To było coś w rodzaju wyzwania pod moim adresem. MALCOLM Ile Siostra miała wówczas lat? SIOSTRA JÓZEFA Kiedy tu przyszłam, miałam dwadzieścia cztery lata. MALCOLM Wiedziała zatem Siostra wszystko o świecie? SIOSTRA JÓZEFA Tak, wiedziałam. Pracowałam przez osiem lat w biurze, byłam również nauczycielką muzyki. I niczego nie żałuję. MALCOLM Obecne życie odpowiada zatem aspiracjom Siostry i jest źródłem szczęścia. SIOSTRA JÓZEFA W sposób absolutny. Nie żałuję ani dnia,'ani żadnej chwili. MALCOLM Nawet jeśli w ten sposób pozbawia się Siostra tego wszystkiego, co - szczególnie w tym wieku - zdaniem wielu ludzi decyduje o wartości życia? SIOSTRA JÓZEFA Szczęściem dla mnie jest - jak sądzę - to, że mogę pomagać innym i być z innymi; jest oczywiście wiele rzeczy, których brak odczuwamy. MALCOLM Na przykład? SIOSTRA JÓZEFA Muzyka. Ubóstwiam grę na pianinie. Teraz grać nie mogę, ale jestem szczęśliwa, że mogłam z czegoś zrezygnować. MALCOLM Ale może Siostra śpiewać; słyszałem, jak Siostra to robiła. SIOSTRA JÓZEFA Próbuję. MALCOLM Bardzo ładnie Siostra śpiewa. SIOSTRA JÓZEFA Próbuję. MALCOLM Matko Tereso, od czasu naszego spotkania w Londynie pragnąłem jednej rzeczy - przyjechać tutaj i zobaczyć Matkę oraz prowadzone przez Matkę dzieło. Mam to już za sobą. Zrobiło to na mnie wrażenie światła w ciemności. Ale poza samą pracą, która zdaniem Matki - a sądzę, że Matka ma całkowitą słuszność - jest czymś wspaniałym i potrzebnym, kryje się jeszcze coś innego, a mianowicie wiara. Proszę mi powiedzieć parę słów na ten temat, bo chyba przyzna mi Matka rację, że wiara jest czymś, czego raczej brakuje dzisiejszemu światu. MATKA TERESA Wiara jest darem Boga. Bez wiary nie byłoby życia. Nasza praca zaś, aby mogła przynosić owoce i mieć na względzie tylko Boga, aby mogła być piękna, musi się opierać na wierze. Na wierze w Chrystusa, który powiedział: ,,Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem nagi, a przyodzialiście mnie; byłem chory, a odwiedziliście mnie". Na tych Jego słowach opiera się cała nasza praca. MALCOLM W jaki sposób ludzie mogą posiąść tę wiarę, której brakuje dzisiejszemu światu? MATKA TERESA Brak jest wiary, ponieważ panoszy się egoizm, ludzie pragną zysku wyłącznie dla siebie. Wiara zaś, aby była prawdziwa, musi być miłością. Miłość i wiara chodzą w parze. Uzupełniają się wzajemnie. MALCOLM W jaki sposób ludzie mogą to poznać? Nasi bliźni, przynajmniej wielu, być może i ja sam, pobłądzili. Matka odnalazła drogę. Jak Matka pomaga odnaleźć tę drogę? MATKA TERESA Pomagam im obcować z ludźmi, bowiem w ludziach odnajdą Boga. MALCOLM Czy to znaczy, że droga do wiary i do Boga prowadzi przez naszych bliźnich? MATKA TERESA Skoro nie możemy widzieć Chrystusa, nie jesteśmy w stanie wyrazić naszej miłości do Niego; ale otaczających nas ludzi widzimy zawsze, możemy też robić dla nich to, co pragnęlibyśmy uczynić dla Chrystusa, gdybyśmy Go ujrzeli. MALCOLM Czy nie sądzi Matka, że istnieje niebezpieczeństwo pomieszania środków prowadzących do celu z samym celem, że ludzie mogą odnieść wrażenie, iż służenie bliźnim stanowi cel sam w sobie? Czy zdaniem Matki niebezpieczeństwo takie istnieje? MATKA TERESA Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że możemy stać się tylko społecznikami lub też pracować w imię samej pracy. MALCOLM O tym właśnie myślałem. Czy to nie stanowi niebezpieczeństwa? MATKA TERESA Oczywiście, że niebezpieczeństwo takie istnieje, jeżeli zapomnimy, dla kogo to wszystko robimy. Nasza praca jest po prostu wyrazem naszej miłości do Chrystusa. Musimy mieć serca przepełnione miłością do Niego, a skoro mamy wyrażać tę miłość w działaniu, jest rzeczą naturalną, że najbiedniejsi z biednych są środkiem, za pomocą którego wyrażamy miłość do Boga. MALCOLM Rozumiem to, bo nawet w czasie tej krótkiej wizyty tutaj doświadczyłem czegoś, czego nigdy przedtem nie było mi dane przeżyć. Owi trędowaci, te dzieci przygarnięte z ulicy wcale nie są nędzarzami, którym należy okazywać litość, lecz są ludźmi wprost cudownymi. Każdy zdrowy może się litować nad człowiekiem chorym. Każdy też, kto opływa w dostatki, może okazywać litość komuś, kto cierpi niedostatek. Sądzę jednak, że dzięki prowadzonej tu pracy bez trudu można stwierdzić, iż ludzie ci wcale nie zasługują na litość; są zdumiewająco pogodni. Jak to osiągacie? MATKA TERESA Pewien Hindus wyraził to krótko: że mianowicie i oni, i my wykonujemy pracę społeczną, ale różnica polega na tym, iż oni robią to w imię czegoś, a my w imię kogoś. Tu właśnie pojawia się szacunek i miłość, i poświęcenie, ponieważ' wiemy, że ofiarowujemy to i robimy dla Boga, dla Chrystusa, i dlatego też staramy się wszystko robić w sposób możliwie najpiękniejszy. Ponieważ jest to nieustanna łączność z Chrystusem w Jego dziele, jest zarazem tą samą łącznością, jaka istnieje w czasie mszy świętej i w Przenajświętszym Sakramencie. Tam mamy Jezusa pod postacią chleba. Tutaj zaś - w slumsach, w cierpiących ciałach, w dzieciach - widzimy Chrystusa i obcujemy z Nim. MALCOLM Ulubionym słowem Matki jest chyba słowo "piękne"; prawda? Nawet wtedy, gdy zwracaliśmy się do Matki z prośbą o zgodę na ten program - a wiem, że Matka bardzo niechętnie się na to zgodziła - wyraziła się Matka w ten sposób: Dobrze, proszę zrobić coś pięknego dla Boga! Chcę jednak zapytać o coś innego: w jaki sposób Matka - w jaki sposób my - w jaki sposób jest Matka w stanie sprawić, iż inni ludzie dostrzegają, że nie chodzi tu wcale o litość, o wychodzenie naprzeciw potrzebom fizycznym, potrzebom materialnym, które są ogromne i powinny być dostrzeżone, lecz o coś znacznie większego, co dopiero nadaje sens wszystkiemu. MATKA TERESA Pracuje z nami wielu ludzi, których nazywamy Współpracownikami, moim życzeniem zaś jest, aby ich ręce służyły innym ludziom, a miłujące serca biły dla bliźnich. Dopóki bowiem nie wejdą oni w ścisły kontakt z biednymi, dopóty trudno im będzie zrozumieć, kim są ci ludzie. Oto dlaczego szczególnie tutaj w Kalkucie mamy wielu niechrześcijan oraz chrześcijan współpracujących z sobą w Domu dla Umierających oraz w innych placówkach. Mamy całe grupy, które przygotowują bandaże i lekarstwa dla trędowatych. Niedawno na przykład zgłosił się pewien Australijczyk i oświadczył, że pragnie złożyć nam wielki dar. Po spisaniu zaś aktu darowizny powiedział: ,,To było coś, co jest na zewnątrz mnie, a ja pragnę ofiarować coś z siebie". Obecnie przychodzi regularnie do Domu dla Umierających, goli mężczyzn i rozmawia z nimi. Mógłby ten czas poświęcić dla siebie, nie mówiąc już o pieniądzach. Chciał ofiarować coś z siebie i to mu się udaje. MALCOLM Innymi słowy, ta druga część ofiary jest w pewnym sensie naprawdę większym darem. MATKA TERESA I jest darem znacznie trudniejszym. MALCOLM Znacznie trudniejszym. Ale Matka, oczywiście, wpłynęła na tę jego decyzję; on widzi Matkę, a każdy, kto Matkę widzi i kto z Matką rozmawia, będzie do pewnego stopnia odczuwał to, co on odczuwał. Pomyślmy jednak o Zachodzie, gdzie mieszkam i dokąd Matka czasami przyjeżdża- Ta część świata również, choć w inny sposób, jest bardzo nieszczęśliwym obszarem. Żyją tam ludzie zamożni, posiadający nadmiar bogactw i przejawiający odruchy życzliwości. Brak im jednak owej iskry, tego uczucia ludzkiego, jakie daje wiara i jakie nagle mogłoby sprawić, żeby zaczęli robić to wszystko, co powinno być zrobione. W jaki sposób przekazałaby Matka tę wiarę właśnie im? MATKA TERESA Pracując razem z nimi. Zawsze nalegam na ludzi, aby pracowali z nami, dla nas i dla innych. Nigdy nie mówię im o pieniądzach, ani nie zwracam się do nich o dary w naturze. Zawsze natomiast proszę ich, aby przybywali i kochali ludzi, aby ofiarowali swoje ręce służąc biednym, aby ich serca biły miłością dla innych. I kiedy zetkną się z biednymi, wówczas pierwszym odruchem jest chęć zrobienia czegoś dla nieszczęśliwych. Później przychodzą znowu - zostali już wciągnięci. Ci zaś, którzy przebywali przez pewien czas w Kalkucie lub w innym mieście, zaczynają odczuwać, że są takimi samymi ludźmi jak ci biedacy. Dostrzegli bowiem, jak godni kochania są ci ludzie, jacy są naprawdę i jak wiele można im ofiarować. MALCOLM Czy Kościoły na Zachodzie nie powinny W szerszym zakresie wpływać w ten sposób na społeczeństwo? MATKA TERESA Nie znam zbytnio sytuacji na Zachodzie, ponieważ wyjechałam stamtąd już tak dawno - czterdzieści lat temu. Ale teraz coraz bardziej rozwija się akcja wielkopostnych zbiórek pieniężnych na rzecz biednych. Akcja ta nabiera rozmachu i ludzie zaczynają sobie coraz wyraźniej uświadamiać, że są na świecie również tacy, którzy są głodni i nadzy, chorzy i bezdomni. Bogaci pragną w jakiś sposób dzielić ich cierpienie, niekiedy w stopniu bardzo minimalnym; trudność polega na tym, że nie okazują pomocy dopóty, dopóki sami nie doznają krzywdy. Młode pokolenie, a szczególnie dzieci, rozumie te sprawy lepiej. Dzieci w Anglii ponoszą ofiary po to, aby dać kromką chleba naszym dzieciom, dzieci w Danii czynią ofiary w tym celu, by nasze dzieci mogły wypić codziennie szklankę mleka, zaś dzieci niemieckie dzięki swej ofierze dają codziennie jakiemuś dziecku jedną multiwitaminę. To jest właśnie droga do większej miłości. Kiedy dzieci te dorosną, zachowają wiarę i miłość oraz pragnienie, by służyć i dawać jeszcze więcej. MALCOLM Czy zgodziłaby się Matka z opinią, że jedna z trudności polega na tym, iż człowiek dwudziestego wieku zawsze myśli o jakimś rozwiązaniu na skalę szeroką. Rozumuje mniej więcej tak: mamy oto Matkę Teresę, która ratuje mnóstwo ludzi, niesie im pomoc, zabiega o życie setek dzieci; wszystko to jednak jest kroplą w morzu potrzeb; jest prawie niczym; musi istnieć jakiś inny sposób rozwiązania tego problemu. I z racji takiego właśnie podejścia człowiek ów ani nie wyraża większej ochoty na podjęcie pracy, którą Matka wykonuje, ani też nie godzi się na sposób, w jaki Matka pragnie to robić. MATKA TERESA Jestem przeciwna wykonywaniu tej pracy na jakąś szeroką skalę. Nas obchodzi przede wszystkim los indywidualnego człowieka. Aby kochać istotę ludzką, musimy wejść z nią W ścisły kontakt. Jeżeli będziemy czekać do momentu, aż osiągniemy określone liczby, wówczas zagubimy się w tych liczbach. Nigdy też nie potrafimy ukazać naszej miłości i szacunku względem innych. Wierzę w osobę ze względu na osobę; każda osoba jest dla mnie Chrystusem, a ponieważ jest tylko jeden Chrystus, ta oto osoba w tym oto momencie jest dla mnie jedyną osobą na świecie. MALCOLM Z pewnością tak jest, ale widzę pewną trudność: jak uświadomić to tym wszystkim ludziom, których umysłowość kształtuje się pod wpływem warunków dnia dzisiejszego? Przecież nawet Kościołom, które z racji ścisłego związku z Ewangelią powinny to rozumieć, nie udaje się wpoić tej szczególnej wrażliwości człowieka na człowieka. MATKA TERESA Sądzę, że ludzie dzisiaj przestali uważać biedaków za takie same istoty ludzkie, jakimi są sami. Patrzą na nich z góry. Gdyby jednak mieli ów głęboki szacunek dla godności ludzi biednych, to z pewnością łatwiej by im było zbliżyć się do nich oraz dostrzec, że i ci biedacy również są dziećmi Boga, że mają takie samo prawo do życia, miłości i opieki jak wszyscy inni. W czasach rozwoju każdy się śpieszy i jest zapędzony, pozostawiając po drodze tych, którzy upadli i nie są w stanie z nami współzawodniczyć. I właśnie tych chcemy kochać, pragniemy im służyć i troszczyć się o nich. MALCOLM I wraz z nimi robić piękne rzeczy dla Boga? MATKA TERESA Same odczuwamy, że to, co robimy, jest tylko kroplą w morzu. Myślę jednak, że gdyby nie było tej kropli, morze byłoby uboższe o tę brakującą kroplę. Gdybyśmy na przykład nie miały naszych szkół w slumsach - one są niczym, są małymi podstawowymi szkółkami, w których uczymy dzieci umiłowania szkoły, codziennej czystości itd. - gdybyśmy nie założyły tych szkółek, wówczas tysiące dzieci pozostałoby na ulicach. Stoimy zatem przed wyborem: albo zaopiekujemy się dziećmi dając im to minimum, albo pozostawimy je na ulicach. Podobnie ma się sprawa z naszym Domem dla Umierających i z dziecińcem. Gdybyśmy nie prowadziły tych domów, gdybyśmy nie miały pod swoją opieką tych ludzi, to umieraliby na ulicach. Myślę, że posiadanie takiego domu wyszło na dobre nawet tej garstce, która mogła umierać z Bogiem i w pokoju. MALCOLM Zgadzam się z Matką. Według mnie jedną Z najwspanialszych rzeczy, jaką można powiedzieć o prowadzonej tu pracy, jest to, że dzięki temu właśnie każdy dostrzega, iż ci biedacy są wspaniałymi ludźmi, że dzieci są rozkosznymi dziećmi, ponadto zaś nie jest bez znaczenia fakt, iż kierujecie się zasadą, że nigdy nikogo nie wolno odrzucić. Nie stawia się żadnych warunków, nie dokonuje się wyboru. Ostatnio pozyskałyście również braci zakonnych, prawda? Jak do tego doszło? MATKA TERESA W 1963 roku arcybiskup wyraził zgodę na rozpoczęcie współpracy z braćmi. Bardzo była nam potrzebna pomoc mężczyzn, którzy przejęliby opiekę nad chłopcami w szkole oraz nad mężczyznami w Domu dla Umierających. Jest wiele innych prac, których jako kobiety nie możemy wykonywać dla mężczyzn zarówno w szpitalu, jak i poza nim- Arcybiskup udzielił zgody i od dwóch lat zgromadzenie braci funkcjonuje jako zgromadzenie diecezjalne. Ojciec Andrzej, który był jezuitą, uzyskał pozwolenie od Ojca Świętego na zorganizowanie braci. Obecnie jest ich przełożonym i sprawuje nad nimi opiekę. MALCOLM Ilu jest braci? MATKA TERESA W tej chwili dziewięćdziesięciu dwóch. MALCOLM Czy oni też wychodzą na ulicę, zabierają stamtąd bezdomnych, itd.? MATKA TERESA Robią dokładnie to samo i prowadzą taki sam rodzaj życia jak my. MALCOLM Ale specjalizują się w tych posługach, które są bardziej odpowiednie dla mężczyzn aniżeli dla kobiet? MATKA TERESA Tak. Pracują także na rzecz kobiet w slumsach, ale przede wszystkim poświęcają się dzieciom i kalekim mężczyznom. MALCOLM A zatem i oni również związali się z pracą, która ma na celu czynienie czegoś pięknego dla Boga. 4. Podwoje dla słowa Kiedy udało się pokonać wszystkie trudności, jakie piętrzyły się przed nami w czasie przygotowań do kręcenia filmu poświęconego matce Teresie i Misjonarkom Miłości, i w zasadzie mogliśmy zaczynać pracę, matka Teresa skierowała do mnie następujące słowa: "Uczyńmy więc coś pięknego dla Boga". Odczuwam urok tego wyrażenia, zabarwionego tak charakterystycznym dla niej ciepłem wewnętrznym. Ciągle myślę o tych słowach, a kiedy trzeba się było zdecydować na tytuł filmu, najwłaściwszy wydawał się: "Coś pięknego dla Boga". Podobnie było z tytułem niniejszej książki. Według matki Teresy treścią życia jest czynienie rzeczy pięknych dla Boga. Wszystko, co poświęcamy Bogu, cokolwiek by to było, staje się piękne; i tak właśnie czyni każda dusza ludzka uczestnicząca w tym ukierunkowanym wysiłku, bez względu na to, kim może być ,,on" czy ,,ona". Poświadczając tę prawdę tak w sobie, jak i w swym życiu oraz pracy, matka Teresa i Misjonarki Miłości dają żywe świadectwo mocy i prawdy tego, co Jezus głosił na ziemi. Jego światło świeci w nich. Kiedy wracam myślą do nich i do ich życia w Kalkucie, co zdarza mi się dość często, to nie wyczarowuję z pamięci nagiego budynku w mrocznych slumsach, lecz widzę jaśniejące światło i bogactwo radości. Widzę, jak pracowicie i z radością wznoszą coś pięknego dla-Boga z ludzkiego cierpienia i niedoli, których pełno wokół nich. Jedno z osiedli dla trędowatych leży tuż obok rzeźni; w normalnych warunkach wszechobecny odór łatwo mógłby mnie przyprawić o mdłości. Przebywając tam z matką Teresą ledwo zwróciłem nań uwagi.; pochłonął go inny zapach. Dla tych spośród nas, którym sprawia trudność zrozumienie głoszonych przez ChrystusA wielkich przykazań miłości, umożliwiających, tego rodzaju poświęcenie, ktoś taki jak matka Teresa jest ratunkiem w trudnej sytuacji. Ona jest uosobieniem tej miłości; dzięki niej możemy my tę miłość osiągnąć, zachować i wcielić we własne życie. Każdy to odczuwa. Obserwowałem niedawno twarze ludzi przysłuchujących się jej słowom - byli to zwykli ludzie, którzy zgromadzili się w szkolnym hallu, aby ją usłyszeć. Każda twarz - młoda i stara, prostoduszna i przemądrzała - wyrażała zachwyt i oczekiwanie na jej słowa; i nie chodziło tu o same słowa - były dość przeciętne -- lecz o nią samą. Uwagę tych ludzi przykuwało coś, co przebijało poprzez słowa. Hali szkolny zdawał się przeniknięty światłością, która oświecała zachwycone oblicza i wnikała w głąb każdego umysłu i serca. Kiedy skończyła mówić i spotkanie dobiegło końca, wszyscy chcieli dotknąć jej ręki, chcieli przez chwilę być fizycznie blisko matki Teresy; pragnęli niejako podzielić się nią. Stała pośród nich drobna, słaba i zmęczona - udzielając siebie. Myślałem wówczas, że właśnie w ten sposób możemy znaleźć zbawienie. Dając, nie otrzymując; zajmując postawę antygromadzenia, stając się raczej społecznością wsponagającą innych niż oddającą się konsumpcji; umierając, aby żyć. Jeden stary człowiek, którego nie zadowoliło dotknięcie ręki matki Teresy, pochylił siwą głowę, aby ucałować tę rękę. W ten sposób ludzie odnoszą się ?do królowych, eminencji i wielkich panów, W tym przypadku jednak był to gest doskonałej wdzięczności wobec Boga - którą i ja podzielałem - za pomoc, jakiej udzielił naszym biednym skołatanym umysłom i bojaźliwym sercom ukazując wieczną prawdę pod maską prostej twarzy zatroskanej własnym dziełem miłości. Religia chrześcijańska znajduje w miłości tych, którzy kochają Chrystusa, o wiele bardziej zrozumiały i łatwiejszy do przyjęcia wyraz aniżeli w twierdzeniach metafizycznych czy etycznych. Religia ta jest w większym stopniu doświadczeniem niż wnioskiem, jest raczej sposobem życia niż ideologią; należąc raczej do dziedziny spraw duchowych aniżeli do sfery percepcji intelektualnej, łatwiej daje się ogarnąć dzięki wyobraźni aniżeli na drodze poznania rozumowego; sięga znacznie dalej niż pozwala na to wymiar słów i idei. Czegoś podobnego doświadczył św. Augustyn w owej cudownej chwili w Ostii, kiedy wraz z matką na krótko przed jej śmiercią wznieśli się uczuciem niemal przed oblicze Bytu samoistnego, by później stwierdzić, że słowa są równie ciężkimi środkami wyrazu, jak zbyt ciężkim instrumentem byłaby dla chirurga piła do metali, a dla artysty malarza pędzel do malowania ścian: "I gdyśmy tak w gorącym pożądaniu mówili o niej [o wiecznej Mądrości - przyp. tłum.], choć serce nasze wzbiło się całą potęgą swego lotu, musnęliśmy ją zaledwie, westchnęliśmy i zostawiając tam uwięzione "pierwiastki ducha" wróciliśmy do hałaśliwej mowy naszych ust, gdzie każde słowo ma początek i koniec. Bo cóż jest podobne Słowu Twojemu, naszemu Panu, które trwa w sobie nie starzejąc się i wszystko odnawia?" Pięknie wyraża to Prolog Ewangelii według św. Jana: ,,Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy". Historia w ujęciu chrześcijańskim to po prostu nie kończące się ukazywanie tego procesu, podczas którego Słowo staje się ciałem i zamieszkuje pełne łaski i prawdy wśród nas. Raz dzieje się to w ostatecznym milczeniu mistyka, które stało się udziałem św. Augustyna i jego matki - milczeniu ogarniającym wszystko, co kiedykolwiek było, będzie i może być powiedziane, zrozumiane i doznane, począwszy od chwil poprzedzających początek czasu aż poza kres samego czasu. Kiedy indziej znowu znajduje wyraz w matce Teresie i jej Misjonarkach Miłości, idących przez świat i niosących światłość do najciemniejszych zakątków. Albo we wspaniałości dzieł artystycznych: w olbrzymich katedrach wspinających się do nieba dla większej chwały Bożej, w palących słowach, czujących kamieniach i barwach, wibrujących dźwiękach muzyki. Albo w samotnej duszy poszukującej prawdy tak w najdelikatniejszych mechanizmach naszej śmiertelnej egzystencji, jak i w nieograniczonych przestrzeniach wszechświata. Albo w radosnych uroczystościach kultowych, z monotonnie powtarzanymi prośbami, wyznaniami i nadziejami, z ich "gloriami" i "miserere": śpiewami gregoriańskimi i chórami powtarzającymi alleluja; z pobożnie spuszczonymi oczami, kolanami pobożnie wspartymi na zimnych kamiennych posadzkach. W najdrobniejszym przejawie naszej doczesnej tęsknoty za nieśmiertelnością lub w naszym ograniczonym ziemskim czasem poszukiwaniu wieczności, w niedoskonałym dążeniu do doskonałości. Jest to historia ludzi wznoszących się do Boga i historia Boga z miłością i współczuciem pochylającego się nad ludźmi. Matka Teresa codziennie spotyka Jezusa; najpierw w czasie mszy świętej, skąd czerpie siłę i moc; w każdej potrzebującej i cierpiącej duszy, którą widzi i pielęgnuje. To jest jeden i ten sam Jezus; na ołtarzu i na ulicach. Żaden z nich nie istnieje bez drugiego. My, ludzie uwięzieni w historii, rozbitkowie na jałowych brzegach czasu, przeszłego, teraźniejszego i przyszłego - my poszukujemy innego Jezusa. Jezusa historii, co jest sprzeczne samo w sobie; tak jak czymś sprzecznym jest wieczny zegar czy nieskończony centymetr krawiecki. Jezus może istnieć tylko teraz,- a istniejąc sprawia, że teraz jest zawsze. W ten sposób dla matki Teresy dwa przykazania - miłość Boga i miłość bliźniego - spełniane są jednocześnie; w istocie są one nierozłączne. Swym życiem i pracą obrazuje ona stosunek zachodzący między tymi przykazaniami; pokazuje, jak to się dzieje, że jeśli nie kochamy Boga, nie możemy kochać swego bliźniego, a jeśli nie kochamy swego bliźniego, nie możemy kochać Boga. Umysłowość człowieka współczesnego może uderzyć jako coś niezwykłego fakt, że ktoś taki jak matka Teresa, pozostająca w ciągłym kontakcie z ludzkim cierpieniem w jego najostrzejszych i najbardziej niszczących przejawach, może wywierać wrażenie całkowitej pogody i zachowywać taką pewność co do Bożej miłości i troski o stworzenia powołane przez Niego do istnienia. Być może, iż częściowo ta właśnie okoliczność przyciąga ku niej w sposób niemal magiczny tych wszystkich, którzy ją widzą i słyszą. Cierpienie najwyraźniej ukazuje dylematy i koszmar życia bez Boga- Jest newralgicznym punktem, którego dotknięcie wywołuje ryk wściekłości i bólu, szczególnie dzisiaj. Rzecz jasna, że w czasach, kiedy będziemy mogli lecieć na Księżyc i pokonywać przestrzeń szybciej niż światło, kiedy nasze geny zostaną policzone i będzie można wymieniać narządy, kiedy będziemy mogli oddawać się jedzeniu i jednocześnie nie popadać w otyłość, spełniać akty płciowe bez wydawania na świat potomstwa, rozdawać na prawo i lewo promienne uśmiechy nie czując się szczęśliwi - z pewnością w tych czasach należałoby usunąć cierpienie z naszego życia. Kamieniem obrazy jest to, że my musimy cierpieć i patrzeć na cierpienie innych; a bóstwo, które by miało moc usunięcia cierpienia ze świata, a mimo to pozwoliłoby na jego istnienie, byłoby potworem, a nie miłującym Bogiem. Simone de Beauvoir, obserwując agonię umierającej na raka matki, uznała to za "nie dający się usprawiedliwić gwałt", za coś ,,tak brutalnego i nie dającego się przewidzieć, jak trudne byłoby do przewidzenia zatrzymanie się silnika samolotu w środku nieba". Porównanie jest tu znamienne. Kiedy silnik się zatnie i zaczyna źle pracować, wyprowadza nas to całkowicie z równowagi i każe rozejrzeć się wokół w poszukiwaniu producenta czy mechanika, aby rzucić pod ich adresem przekleństwo. W oczach tych, którzy uważają ludzi za maszyny, Bóg jest owym producentem, mechanikiem zaś Jego kapłan. Rzecz jasna, że matka Teresa patrzy na te sprawy zupełnie inaczej. Cierpienie i śmierć to dla niej nie to samo, co awaria silnika, lecz część odwiecznego dramatu naszych stosunków ze Stwórcą. Nie są one nie dającym się usprawiedliwić gwałtem czy zamachem, są natomiast egzemplifikacją i uwyraźnieniem naszej ludzkiej kondycji. Jeśli kiedykolwiek uda się - w co zdają się wierzyć niektóre szalone i butne głowy w naszych czasach Z- wyeliminować cierpienie, a w końcu także i śmierć, z naszego ziemskiego życia, to i tak nie podniesiemy w ten sposób wartości samego życia, lecz raczej obniżymy ją do tego stopnia, iż życie stanie się w końcu zbyt mało znaczące, zbyt banalne, aby w ogóle warto było żyć. Na dobrą sprawę wygląda to tak, jak gdyby ze względów czysto humanitarnych wobec starego i słabego Króla Lira podano mu pod koniec aktu I dostatecznie silny środek uspokajający, aby mógł przespać następne cztery akty. Zostałby wprawdzie w ten sposób oszczędzony, ale nie byłoby tragedii. Gdyby kiedykolwiek zrealizowano marzenie zwolenników eugeniki - a więc gdyby bezboleśnie pozbawiano życia ludzi chorych, starych i obłąkanych, wszystkich, którzy zostali dotknięci niemocą, którzy są mniej sprawni z racji defektów cielesnych i pracują mniej wydajnie, a pozostawiano przy życiu wyłącznie królowe piękności i atletów, ludzi o wybitnej inteligencji, zdobywców nagród, którzy by tworzyli naszą ludzką rodzinę - gdyby to kiedykolwiek miało się stać (tę wywołującą dreszcz zgrozy możliwość dostrzec można w niektórych uwiecznionych w lodzie scenach skandynawskich bachanalii czy wzdłuż skutych lodem podziemnych korytarzy), wówczas i dla nas Bóg naprawdę by umarł. Bóg mógłby umrzeć tylko w takim przypadku, gdybyśmy do tego stopnia pogrążyli się w swoich jaźniach i ciałach, gdybyśmy wykopali między Nim a nami tak głęboką przepaść, że nasza izolacja przybrałaby charakter ostateczny. Wtedy i tylko wtedy Bóg by umarł, a kurtyna opadłaby na zawsze na nas i nasz mikroskopijny świat. Tak się jakoś złożyło, że kiedy rozmyślałem nad tymi sprawami w związku z matką Teresą, uczestniczyłem również w programie telewizyjnym poświęconym cierpieniu, w wyniku czego otrzymałem setki listów, z których niemal wszystkie opowiadały bądź o doświadczaniu cierpienia, bądź o sprawowaniu opieki nad cierpiącymi. Ponieważ telewizja, w przeciwieństwie do innych dotąd znanych środków przekazu, dociera niemal do wszystkich ludzi, bez względu na ich poziom umysłowy czy miejsce w hierarchii społecznej, korespondencja również napłynęła szeroką falą. Listy nadeszły zarówno od półanalfabetów, jak i od wykładowców uniwersyteckich, od duchownych, jak i od pracowników administracji państwowej. W tym konkretnym przypadku poprzez różnice w stylu i sposobach wypowiadania się wyraźnie można było dostrzec głębokie zainteresowanie, jakie stało się udziałem wszystkich piszących. Przynajmniej raz się wydawało, że nie ma większej różnicy pomiędzy wykwintnym pismem profesora cytującego Blake'a a niezdarnymi gryzmołami kalekiego emeryta; w obliczu majestatycznej wielkości tematu straciły wszelkie znaczenie różnice w sposobie i stylu wyrażania się. Przeglądając te listy znacznie ostrzej uświadomiłem sobie, jak bardzo wszyscy jesteśmy podobni do siebie; jeśli już nie w naszych nadziejach i pragnieniach, to przynajmniej w odbieraniu sińców i ran lub w patrzeniu z bólem, jak są one zadawane ukochanym przez nas ciałom - a z jeszcze większą udręką, gdy ich ofiarą padają ukochane przez nas umysły, pogrążające się w ciemności. Wciąż jeszcze możemy się zbierać pod Krzyżem, nawet jeśli staliśmy się głusi na słowa Człowieka, który na nim umarł. Korespondencja ta była pełna bólu, chociaż obfitowała w wiele pięknych i podniosłych relacji o przezwyciężeniu cierpienia i dobrym spożytkowaniu choroby - niekiedy tak się właśnie zdarza, że gromadzące się ciemne chmury w promieniach zachodzącego słońca zmieniają się w świetlistą aureolę. Jakaś kobieta na przykład pisze, jak za sprawą choroby umysłowej, na którą zapadła przed laty, stała się "kimś o wiele lepszym niż byłam dotychczas. Moi towarzysze niedoli pomogli mi, gdy straciłam "formę", a ja pomagałam im, gdy potrzebowali pomocy". We wspólnym nieszczęściu zbliżyli się do siebie świadcząc wzajemnie pomoc i miłość, kształtując więzi, które trwały dalej i umacniały się, kiedy im już udało się wyjść z cienia swych chorób. To również jest czymś pięknym dla Boga, czymś, co jaśnieje poprzez spustoszenie widoczne na twarzach narkomanów i apatię ludzkich postaci, których widok prześladuje każdego, kto był kiedykolwiek w szpitalu psychiatrycznym. Inna kobieta dziękuje mi za program, który "oglądałam w lustrze mojego żelaznego płuca". Cóż za niewiarygodne, przez Boga zesłane męstwo! Zadaję sobie pytanie, jak ja bym się czuł w żelaznym płucu - ja, który ograniczenia swoich normalnych warunków odbieram jako dławiącą pętlę na szyi? "Wydaje mi się czymś wspaniałym - pisze dalej ta kobieta - że Bóg przezwyciężył to cierpienie i związał z nim tyle dobra, współczucia i nauki, o czym Pan mówił. Jeżeli idzie o konkretnego człowieka, to sądzę, że to jest jedyna droga, na której zostaliśmy uczynieni "czymś więcej niż zwycięzcami". Uzyskaliśmy nie tylko siłę do znoszenia cierpienia, lecz możemy również posłużyć się nim jako narzędziem czynienia dobra innym ludziom-" Jeszcze inny korespondent - cierpiący na dystrofię mięśniową - pisze, że gdy lekarze oświadczyli mu, iż stan jego zdrowia pogorszył się i zalecili połykanie blisko dwudziestu tabletek dziennie, przedstawił swoje "cierpienie Wielkiemu Lekarzowi, który wyleczył mnie całkowicie. Od tego czasu nie połknąłem żadnej tabletki i czuję się doskonale". Na koniec zaś stwierdza: "Cierpienie - wiem, dlaczego cierpiałem. Ono miało nauczyć mnie współczucia, a nawet więcej, miało nauczyć mnie pokory w obliczu Jego cudownej łaski". Mógłbym dalej przytaczać podobne cytaty nie kierując się - Bóg mi świadkiem - pragnieniem uzyskania spokoju ducha w obliczu innych nieszczęść; wręcz przeciwnie, szczycąc się należeniem do tej samej rodziny ludzkiej, co i owe heroiczne dusze, o których mówią urocze wiersze Blake'a, często powtarzam sobie te wiersze, kiedy trapi mnie poczucie jawnej niesprawiedliwości, z jaką życie rozdziela dary i cierpienia. Radość ze smutkiem przetkana, Boska w nie dusza odziana; Po nocy rozpaczy zmiana, Jesteś radością od rana. Tak jest i winno tak być, Radością i smutkiem masz żyć, A rozwiń splątaną tę nić, Bezpiecznie przez świat możesz iść. Przełożył Maciej Zalewski. A jednak sporo było listów - choć nieco mniej - zawierających skargi, wypowiadane z, większą lub mniejszą goryczą, na temat jawnie chybionego cierpienia, które musieli znosić piszący lub ukochane przez nich osoby. Niech mi wolno będzie przytoczyć jeden. Matka opisuje historię ukochanego syna, który od urodzenia cierpiał na sinicę. Dwie poważne operacje serca - pierwsza w piątym, druga w trzynastym roku życia - przyniosły zmniejszenie dolegliwości. Dziecko wyrosło na pełnego radości młodzieńca, który zdobył nagrodę w konkursie matematycznym w Oksfordzie i zupełnie "wydoroślał i dojrzał". Pozostała jeszcze do przeprowadzenia ostatnia operacja, w czasie której miano ostatecznie usunąć wrodzoną wadę serca. Po operacji chory znalazł się w domu; po kilku tygodniach musiał powrócić do szpitala, gdzie stwierdzono, że wada wystąpiła ponownie. Nastąpiła kolejna zaciekła próba ratowania chorego, który jednak zmarł. ,,Miał już blisko dwadzieścia dwa lata - pisze matka. - Ostatnie słowa, jakie skierował w odpowiedzi na moje "Do widzenia więc, do jutra, Ralf", brzmiały: "Myślę, że mnie nie zobaczysz. Przepraszam cię, do widzenia". Twarde "do widzenia", wypowiedziane z zamkniętymi oczami i szarą twarzą. Odeszłam, aby nie patrzył na ciężar mojego niepokoju i smutku; kazał mi odejść, aby oszczędzić mi cierpienia." "Gdzie jest Bóg - pisze dalej matka - i dlaczego pozwala, aby działy się tak okrutne rzeczy? Byłam agnostyczką skłaniając się zarazem w stronę chrześcijaństwa - podobnie i mój syn. Odczuwałam istnienie jakiegoś czynnika wywierającego dobrotliwy wpływ na świat, i byłam szczęśliwa... Inni ludzie przeżyli znacznie większe tragedie, ale moja strata stała się tym okrutniejsza, ponieważ żywiłam ogromną wiarę i nadzieję, że mój syn któregoś dnia będzie wyleczony. Gdyby umierał, kiedy był małym chorym dzieckiem, mogłabym go przytulić i pocieszyć, i uznać, że lepiej będzie dla niego, jeżeli opuści ten świat. Ale dlaczego musiał odejść w chwili, kiedy walczył i zabiegał o osiągnięcie wspaniałej męskiej dojrzałości? On nie chciał umierać... Być może, myślę tylko o sobie, i w istocie mojemu synowi jest lepiej tam, gdzie jest - ale w jaki sposób mogę się o tym dowiedzieć? Mogę jedynie odczuwać ogromny żal, że on odszedł z tego świata, pozostawiając bolesną ranę w życiu rodziców i brata. Gdzie jest Pański Bóg?" Gdzie jest mój Bóg? Droga Pani, On jest wszędzie; nawet we wrodzonej wadzie serca Pani syna, albo nigdzie. Pisząc te słowa spoglądam przez okno na zimowy krajobraz. Pszczoły i borsuki śpią snem zimowym; zgłodniałe ptaki obsiadły nagie gałęzie; przyroda jakby umarła na zawsze. A jednak to nieprawda. Wiara mówi mi, że już wkrótce borsuki i pszczoły przebudzą się, drzewa pokryją się liśćmi, ptaki rozśpiewają się radośnie i przystąpią do budowy swoich gniazd, a martwa ziemia odrodzi się i cała przystrojona zielenią oczekiwać będzie na kolejne żniwa. Wiarę tego rodzaju łatwo podzielać. Wiemy - lub sądzimy, że wiemy - iż wiosna zawsze będzie wracała. Odwracam teraz wzrok od okna i spoglądam we własne serce, i oto widzę śmieci i kurz zmarnowanych lat. Patrzę na niewygasłe dotąd stare zawiści, na dawne pragnienia, które mogłyby się jeszcze odrodzić, na plątaninę nadziei i oczekiwań, nawet jeśli związane z nimi przewidywania dawno już okazały się iluzoryczne. I to również - cały ten wewnętrzny świat serca - wydaje się martwym krajobrazem. Ale wiara mi mówi, że i ten świat także może doczekać się swej wiosny w ponownych narodzinach, obiecanych nam wszystkim w nowym prawie, jakie Chrystus ogłosił światu. Stare zawiści stają się zarodkiem świętej miłości; pasje i namiętności zaczynają płonąć ogniem żądzy duchowej; a nadzieje i oczekiwania odnajdują nowe przeznaczenie w blasku uniwersalnej miłości Boga. Ponad każdą wiosną, czy tą poza oknami, czy też w naszych sercach, rozpoznajemy istnienie bezgranicznego obszaru Bożego zainteresowania całym stworzeniem i wszystkimi stworzeniami; zainteresowania obejmującego zarówno cierpienie, jak i szczęśliwość, ale zarazem przekraczającego je. Nikt, komu zaoszczędzone zostało cierpienie - z pewnością i ja też - nie odważy się powiedzieć ludziom pogrążonym w smutku, że są błogosławieni w swym cierpieniu, ani też ograniczyć się do paru ogólników w obliczu bardzo konkretnych i bolesnych doznań. Ale każdy może, choć niewyraźnie, dostrzec i z pokorą stwierdzić, że cierpienie jest nieodłączną i istotną częścią naszego ludzkiego dramatu. ?.Że spada na kogoś lub na wszystkich w niejednakowym stopniu i pod niejednakową postacią i że porównywanie owych stopni i postaci cierpienia przekracza ludzkie kompetencje. Że cierpienie leży w planach Bożych wobec ludzi tu na ziemi i że w końcu doświadczenie życiowe powinno nas nauczyć, iż w tej sytuacji możemy tylko powiedzieć: bądź wola Twoja. Możemy wypowiadać te słowa stojąc przed krzyżem, krzyżem symbolizującym cierpienie Boga w osobie Człowieka oraz zbawienie Człowieka w osobie Boga- Na Golgocie współistnieją z sobą najgłębszy smutek i największa radość. Matka Teresa wszystko to wyraża o wiele trafniej i prościej każdym swoim uśmiechem lub gestem; taką właśnie widziałem ją, jak kładła rękę na zbolałej głowie pogrążonego w rozpaczy trędowatego, którego ów gest pocieszył i ukoił. Dla mnie samo jej istnienie stanowi pociechę i ukojenie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego - co w żadnym wypadku nie stanowi zarzutu - że jej postawa zawiera w sobie coś z zawiedzionego oczekiwania. Tak jak gdyby spodziewała się czegoś, co się jeszcze nie spełniło. Wiem oczywiście dokładnie, na co matka Teresa czeka - na całkowite związanie się z Chrystusem, które jej zdaniem, może się dokonać tylko za pośrednictwem Kościoła, i na przystąpienie do ołtarza, aby przyjąć komunię świętą. Rozmawialiśmy na ten temat spacerując w słoneczny dzień zimowy wokół stawu w londyńskim Hyde Parku, pośród wielu spacerowiczów, samotnych lub zabawiających się ze swoimi psami, z daleka sprawiających owo dziwne wrażenie osób, które spacerują, podczas gdy inni pracują. Przedstawiłem swoje głęboko przemyślane obronne stanowisko, by pozostawać poza Kościołem, rozwodząc się, z małym zresztą skutkiem, nad słabościami, rozpadającymi się barykadami i fatalnymi widokami na przyszłość Kościoła. Po wyjeździe matki Teresy otrzymałem list, pisany przez nią własnoręcznie, jak przypuszczam, w nocy, ponieważ całe dnie miała zajęte na podróże i na spotkania, których niekiedy odbywało się sześć lub siedem w ciągu jednego dnia. Do listu dołączona była niewielka książeczka do nabożeństwa, opracowana przez ojca Paula de Jaeghera, jezuitę; książeczka jak gdyby przesycona jeszcze była jej osobą, w papierowej okładce, bardzo już sfatygowana, musiała więc - myślałem - przejść przez wiele rąk, nim trafiła do matki Teresy. Znajduje się w niej dedykacja dla pierwszej właścicielki: "Dla Peggy, z gorącą prośbą, abyś mogła się stać naprawdę "jednym z Chrystusem". Siostra Regina". Zachowam ją na zawsze. A oto list: "Jutro wyjeżdżam do Paryża, następnie na niedzielę do Wenezueli. Jestem pewna, że będzie się Pan modlił za mnie. Dni spędzone w Anglii pełne były nieustannych poświęceń, albo raczej były kontynuacją mszy świętej-Myślę, że teraz lepiej Pana rozumiem... Nie wiem dlaczego, lecz Pan mi przypomina Nikodema, jestem też pewna, że odpowiedź jest ta sama: "Jeśli się [...] nie staniecie jak dzieci". Jestem pewna, że wszystko by Pan pięknie zrozumiał, gdyby tylko "stał się" dziecięciem w Bożych rękach. Pańskie pragnienie Boga jest tak głębokie, a jednak trzyma się On z dala od Pana. Bóg musi się zmuszać, aby tak postępować, ponieważ On Pana tak bardzo kocha, że aż poświęcił Jezusa, żeby umarł za Pana i za mnie. Chrystus pragnie być Pana Pokarmem. Znajdując wokół siebie pełnię żywego pokarmu decyduje się Pan na przymieranie głodem. Osobista miłość Chrystusa do Pana jest nieskończona; trudność, jaką Pan przeżywa w sprawie Kościoła, jest skończona. Niech Pan przezwycięża skończone za pomocą nieskończonego. Chrystus Pana stworzył, ponieważ chciał, aby Pan istniał. Wiem, co Pan przeżywa Z- potworną tęsknotą w ciemnej pustce. A jednak On jest jedynym, który Pana kocha... Jestem pewna, że książeczka będzie się Panu podobała. Jest to jedna z tych książek, które mogę czytać często i za każdym razem odbieram ją jako nową i pokrzepiającą. Wyjeżdżam stąd z sercem wypełnionym radością, że Jezus wkrótce uzyska jeszcze jedno maleńkie tabernakulum - wykonane przez Misjonarki Miłości w Londynie. Mam nadzieję, że poświęcenie odbędzie się 8 grudnia. Byłoby miło, gdyby na mszę świętą przybył kardynał, choć nie wiem, czy można go o to prosić. Ale uważam, że jeśli Jezus może przybyć, z pewnością i kardynał także może to zrobić". Nie muszę dodawać, że kardynał przybył, a dom - w Southall - został konsekrowany; tym samym i Londyn, podobnie jak Kalkuta, ma swoje Misjonarki Miłości, potrzebując ich w nie mniejszym stopniu. Kiedy matka Teresa po raz pierwszy poinformowała o zamiarze otwarcia domu Misjonarek Miłości w Londynie, spodziewano się, że w przeciągu sześciu miesięcy uda się doprowadzić przygotowania do końca. W rzeczywistości wszystko zostało załatwione w niecałe dwa tygodnie. Zakupiono dom w Southall, gdzie mieszkało wielu imigrantów z Indii; dokonano paru drobnych przeróbek i przygotowano kaplicę do odprawienia pierwszej mszy świętej. Matka Teresa i niewielka grupa sióstr pod wodzą siostry Fryderyki nalegały, by wprowadzić się do domu, zanim będzie on możliwy do zamieszkania, w normalnym tego słowa znaczeniu. Przewidziany w takich przypadkach tryb postępowania nie miał dla niej żadnego znaczenia. Poprowadziła grupę ochotników, którzy wysprzątali dom od strychu po piwnice- Jak zwykle, pomocnicy, rekrutujący się z miejscowej ludności oraz spośród Współpracowników, zjawiali się na scenie, kiedy tylko zachodziła potrzeba, i na 8 grudnia wszystko było gotowe. Myślałem, że aby to wszystko wykonać, trzeba będzie wywierać nacisk na robotników pracujących w domu, aby wzmocnili nieco tempo; okazało się, że matka Teresa i siostry uznały za rzecz roztropniejszą, iż lepiej będzie, jeżeli zamiast ryzykować irytację robotników swoim kręceniem się po domu, przez cały jeden dzień przebywać będą w jednym z dalszych pomieszczeń śpiewając pieśni, modląc się i rozmyślając. Kardynał Heenan dokonał konsekracji kaplicy i celebrował pierwszą mszę świętą. Było to jedno z najpiękniejszych nabożeństw, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem. Tak się złożyło, że pracownicy elektrowni przystąpili do strajku, pozostały nam więc tylko świece, co zresztą wzbogaciło jeszcze tajemniczość i majestat uroczystości. Myślałem o bezskutecznej walce, która pogrążyła tego dnia poważną część Londynu w ciemnościach, myślałem również o tym, że tego rodzaju walki i podobne ciemności stanowią tworzywo historii i owoc naszych śmiertelnych natur. Tu w tej salce małego podmiejskiego domu, gdzie wzniesiony został ołtarz i krzyż (dostarczony, rzecz niewiarygodna, przez anglikańskie zakonnice), zrobiony został maleńki wyłom w mrocznej dżungli ludzkiej woli. Byłem szczęśliwy, że się tam znajdowałem. Twarz człowieka, który odczytywał słowa Pisma świętego, odznaczała się szczególnym pięknem; kardynał w szatach liturgicznych, w blasku tego dość osobliwego światła wyglądał tak, jakim go nigdy przedtem nie widziałem, siostry śpiewały pieśni religijne, posługując się powielaczowym egzemplarzem, który znałem z porannych mszy świętych w Kalkucie. Kaplica była jedynym pomieszczeniem w domu, o którym można było powiedzieć, że zostało całkowicie wyposażone. To był pokój Boży, i tylko to miało znaczenie. Chociaż nasze szaleństwa - myślałem - sprawiły, że Londyn jest zaciemniony, matka Teresa wniosła tu światło przewyższające swoim blaskiem wszystkie nie świecące dziś lampy razem wzięte; światło, które nigdy nie zostanie przyćmione. Mam pełną świadomość niedostateczności wysiłku, aby zawrzeć w słowach więcej niż tylko niejasny i nie odpowiadający rzeczywistości obraz tej Bożej niewiasty i jej współpracowników. Często w czasie pracy przypominałem sobie modlitwę, o jaką św. Paweł zwracał się do chrześcijan Kolosy - aby Bóg otworzył nam podwoje dla słowa. Przyszłe pokolenia rozstrzygną, czy matka Teresa jest świętą. Ja tylko mogę powiedzieć, że w czasach ciemności jest ona płonącym i świecącym światłem; w czasach pełnych okrucieństwa - żywym wcieleniem Chrystusowej nauki o miłości; w czasach, które oddalają się od Boga - Słowem zamieszkującym wśród nas, pełnym łaski i prawdy. Dlatego ci wszyscy, którym dany został bezcenny przywilej poznania matki Teresy osobiście lub choć ze słyszenia, muszą się czuć bezgranicznie zobowiązani. 5. Apendyks KONSTYTUCJA MIĘDZYNARODOWEGO STOWARZYSZENIA WSPÓŁPRACOWNIKÓW MATKI TERESY AFILIOWANEGO PRZY MISJONARKACH MIŁOŚCI 1. Międzynarodowe Stowarzyszenie Współpracowników Matki Teresy ("The International Association of Co-Workers of Mother Teresa") składa się z mężczyzn, kobiet, młodzieży i dzieci wszystkich religii i wyznań całego świata, którzy starają się kochać Boga w osobach swoich bliźnich poprzez oddanie się całym sercem i bezpłatnie w służbę najbiedniejszym z biednych wszystkich kast i przekonań religijnych, i którzy pragną zjednoczyć się w duchu modlitwy i ofiary z pracą matki Teresy i Misjonarek Miłości. 2, Jest pragnieniem matki Teresy, aby wszyscy Współpracownicy, siostry i bracia oraz biedni jednoczyli się z sobą w modlitwie i ofierze: A. Pomagając ludziom rozpoznawać Boga w osobie biednego. B. Pomagając ludziom jeszcze bardziej kochać Boga poprzez dzieła miłosierdzia i pracę na rzecz biednych. C. Poprzez łączenie się Misjonarek Miłości i Współpracowników rozsianych po całym świecie w modlitwie i ofierze. D. Poprzez pielęgnowanie ducha rodzinnego. E. Przez świadczenie pomocy i popieranie współpracy między poszczególnymi krajami oraz poprzez niedopuszczanie do dublowania wysiłków i świadczeń na rzecz poszczególnych ośrodków Misjonarek Miłości. 3. Słowo "biedny" oznacza tych, którzy nie mają co jeść, których warunki życia są sprzeczne z godnością osoby ludzkiej i którzy w sposób istotny są upośledzeni materialnie, duchowo i społecznie w stosunku do otoczenia. Słysząc wołanie biednych Współpracownicy szczególną troskę okazywać będą ludziom niechcianym i niekochanym. 4. Wszyscy Współpracownicy wyrażają swoją miłość do Boga poprzez służbę na rzecz biednych, zgodnie ze słowami Jezusa Chrystusa- "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). ,,Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie" (Mt 25, 35-36). 5. Zachowując wrażliwość i zdolność reagowania na potrzeby biednych z najbliższego otoczenia, Współpracownicy matki Teresy udzielają swego poparcia matce Teresie i jej Misjonarkom Miłości w ich dziele miłości zwróconej w stronę najbiedniejszych z biednych, gdziekolwiek się tacy znajdują, a tym samym uczestniczą w ,.oddaniu się całym sercem i bezpłatnie w służbę ludzi biednych", co siostry i bracia ślubują Bogu. 6. Współpracownicy uznają godność, indywidualność i nieskończoną wartość każdego życia ludzkiego. 7. Myślą przewodnią posługiwania jest Miłość i Służba. 8. Współpracownicy matki Teresy stoją na stanowisku, że wszelkie dobra tego świata - łącznie z darami umysłu i ciała oraz z korzyściami płynącymi z tytułu-urodzenia i wykształcenia - są dobrowolnymi darami Boga i że nikt nie ma prawa do nadmiernego bogactwa, kiedy inni umierają z głodu i cierpią z powodu innych niedostatków. Starają się naprawić tę ciężką niesprawiedliwość przez praktykowanie dobrowolnego ubóstwa i wyrzeczenie się luksusu w swoim życiu- 9. Jednocześnie i w tym samym duchu Współpracownicy matki Teresy - w tej mierze, w jakiej to jest w ich mocy - oddają do dyspozycji Misjonarek Miłości swój czas i środki materialne. 10. Współpracownicy matki Teresy jednoczą się w modlitwie z Misjonarkami Miłości poprzez codzienne odmawianie następującej modlitwy: Spraw, Panie, abyśmy się stali godni służyć naszym bliźnim na całym świecie, którzy żyją i umierają w ubóstwie i głodzie. Daj im dzisiaj, za sprawą naszych rąk, chleba ich powszedniego, a za pośrednictwem naszej rozumnej miłości udziel im pokoju i radości. Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju, abym mógł nieść miłość tam, gdzie panuje nienawiść; abym mógł nieść ducha przebaczenia tam, gdzie panuje grzech i wykroczenie; abym mógł nieść zgodę tam, gdzie panuje niezgoda; abym mógł nieść prawdę tam, gdzie panuje błąd; abym mógł nieść wiarę tam, gdzie panuje zwątpienie,- abym mógł nieść nadzieję tam, gdzie panuje rozpacz; abym mógł nieść światło tam, gdzie panują ciemności; abym mógł nieść radość tam, gdzie panuje smutek. Panie, pozwól, abym mógł raczej pocieszać, niż żebym był pocieszany; rozumieć, niż żebym był rozumiany; kochać, niż żebym był kochany; albowiem zapominając o sobie odnajdujemy siebie; umierając budzimy się do życia wiecznego. Amen. 11. Współpracownicy powinni gorliwie naśladować ducha ubóstwa i pokory Misjonarek Miłości, powinni też unikać zbędnych kosztów na swoich zebraniach oraz powinni załatwiać wszystkie swoje interesy zgodnie z zasadami oszczędności i prostoty. 12. Tak jak Misjonarki Miłości oddają się całym sercem i bezpłatnie w służbę ludzi biednych, również i Współpracownicy oraz wszyscy sprawujący urząd oddadzą się całym sercem i bezpłatnie tej samej służbie. 13. Zgodnie z życzeniem matki Teresy Współpracownicy na całym świecie winni utrzymywać z sobą kontakt i dzielić się myślami oraz informacjami za pośrednictwem Międzynarodowego Komitetu: Prezydent Matka M. Teresa M. O (Założycielka) Stały Sekretarz Siostra M. Fryderyka M. C. .ssionaries of Charity, 54A Lower Circular Road, Calcutta 16, India) Przewodnicząca Mrs Ann Blaikie (2 Silvermere, Byfleet Road, Cobham, Surrey, England) Zastępcy Przewodniczącej (po jednym z każdego kraju powołuje Rada Zarządzająca) Łącznik pomiędzy chorymi i cierpiącymi Współpracownikami Mile Jacąueline de Decker (Rue Prince Albert, Antwerp, Belgium) 14. Rada Zarządzająca. Stosownie do okoliczności i potrzeb Prezydent, Przewodniczący oraz Urzędujący Sekretarz i ich następcy na tych stanowiskach będą tworzyli Radę Zarządzającą i będą mieli moc uchylania, poprawiania i uzupełniania zasad konstytucji ,.Międzynarodowego Stowarzyszenia Współpracowników Matki Teresy". Nikt inny w żadnym kraju nie może wprowadzać żadnej zmiany w zakresie celu Stowarzyszenia czy w konstytucji. Wszyscy członkowie Rady sprawują władzę dobrowolnie. 15. Roczny Biuletyn Informacyjny. A) Zastępcy Przewodniczącego zobowiązani są przesyłać Przewodniczącemu w ustalonym terminie krótkie streszczenia realizowanych planów oraz informować o pomocy udzielonej przez ich kraje w ciągu minionego roku, celem zamieszczenia informacji w Rocznym Biuletynie. Inicjatywy podejmowane przez dzieci należy wymieniać oddzielnie. B) Biuletyn będzie zawierał: a) wiadomości o Misjonarkach Miłości; b) streszczenia wymienione w punkcie (a); c) rubrykę zgonów spośród Współpracowników, Sióstr i Braci (wiadomości te należy przesyłać na ręce Przewodniczącego bezpośrednio po każdym zgonie); d) adresy Zastępców Przewodniczącego; e) inne sprawy. C) Zastępcy Przewodniczącego będą odpowiedzialni za sporządzanie kopii wykonanych w ich krajach oraz za rozprowadzanie Biuletynu. 16. Karty z modlitwami. Uprasza się wszystkich, aby korzystali z kart z modlitwami i dokonywali krótkiej refleksji nad jednym wybranym fragmentem na parę minut przed zebraniami. 17. Dzień modlitwy. Dzień modlitwy i dziękczynienia będzie obchodzony na całym świecie 7 października, jest to bowiem dzień, w którym zostało założone w 1950 roku zgromadzenie Misjonarek Miłości. Uprasza się wszystkich, aby łączyli się tego dnia z siostrami i braćmi w składaniu podziękowań Bogu. 18. Oddziały Stowarzyszenia. Oddziały Stowarzyszenia zostały powołane w wielu krajach. Zwykle Współpracownicy uczestniczą w dziele matki Teresy należąc do małych grup lub pojedynczo. 19. Chorzy i cierpiący Współpracownicy. Każdy chory oraz ten, kto nie może uczestniczyć w aktywnym działaniu, może się stać bliskim Współpracownikiem siostry lub brata ofiarowując swą modlitwę i cierpienie za tę siostrę lub brata. 20- Pieczęć. Pieczęć Misjonarek Miłości będzie używana wyłącznie do oficjalnej korespondencji. CHRONOLOGIA WAŻNIEJSZYCH WYDARZEŃ Z ŻYCIA MATKI TERESY 27 sierpnia 1910. Matka Teresa przychodzi na świat w rodzinie albańskiej w Skopje, Jugosławia. W rodzinie było troje dzieci - chłopiec i dwie dziewczynki. Uczęszczała do państwowej szkoły. Będąc w szkole wstąpiła do Sodalicji. W owym czasie jugosłowiańscy jezuici przyjęli propozycję pracy w archidiecezji kalkuckiej. Pierwsza grupa udała się do Kalkuty 30 grudnia 1925 roku. Jeden z braci został posłany do Kurseong. Stamtąd wysyłał entuzjastyczne listy dotyczące terenu Misji Bengalskiej. Listy te były regularnie czytane na spotkaniach Sodalicji. Młoda Agnieszka była jedną spośród wielu sodalisek, które zgłosiły się na ochotnika do Misji Bengalskiej. Nawiązała kontakt z irlandzkimi loretankami, ponieważ one właśnie pracowały w archidiecezji kalkuckiej. 29 listopada 1928. Zostaje wysłana do Loreto Abbey, Rathfarnham, Dublin, Irlandia, a stamtąd do Indii, gdzie ma odbyć nowicjat w Dar-dżyling. 1928-1948. Uczyła geografii w St Mary's High School w Kalkucie. Przez kilka lat pełniła funkcję dyrektora szkoły. Była również opiekunką Córek Sw. Anny, indyjskiego zgromadzenia religijnego związanego z siostrami loretankami. 10 września 1946. "Dzień decyzji". Matka Teresa uzyskuje zgodę od przełożonej na samotne życie poza klasztorem i na pracę w slumsach Kalkuty. Prośba została przedstawiona w Rzymie i tam potwierdzona. 8 sierpnia 1948. Matka Teresa zdejmuje habit loretanek i zakłada białe sari z niebieską ob wódką i z krucyfiksem na ramieniu. Udaje się do Patny na paromiesięczne intensywne przeszkolenie pielęgniarskie do ośrodka American Missionary Sisters. Przed Bożym Narodzeniem wraca do Kalkuty i zamieszkuje u sióstr miłosierdzia. 21 grudnia 1948. Uzyskuje zgodę na otwarcie pierwszej szkoły w slumsach. Luty 1949. Przeprowadza się do mieszkania w prywatnym domu, należącym do rodziny Gomes. 19 marca 1949. Zgłasza się pierwsza nowicjuszka, młoda dziewczyna bengalska. 7 października 1950. Zatwierdzenie i założenie nowej kongregacji Misjonarek Miłości w Kalkucie, skąd rozwijały one działalność na terenie całych Indii. 25 marca 1963. Arcybiskup Kalkuty błogosławi początkom nowej rodziny Misyjnych Braci Miłości. 1 lutego 1965. Misjonarki Miłości uzyskują statut zgromadzenia na prawach papieskich. 1965. Wyjazd do Wenezueli i otwarcie ośrodka w pobliżu Caracas. 1967. Wyjazd na Cejlon i otwarcie ośrodka w Kolombo. 1968- Wyjazd do Tanzanii i otwarcie ośrodka w Tabora; wyjazd do Rzymu i otwarcie ośrodka w tamtejszych slumsach. 1969. Wyjazd do Bourke w Australii i otwarcie ośrodka dla ludności miejscowej. 26 marca 1969. Afiliowanie przy zgromadzeniu Misjonarek Miłości Międzynarodowego Stowarzyszenia Współpracowników Matki Teresy oraz przedłożenie konstytucji Stowarzyszenia Jego Świątobliwości Papieżowi Pawłowi VI i uzyskanie jego błogosławieństwa. Kwiecień 1970. Wyjazd do Melbourne. Lipiec 1970. Wyjazd do Ammanu, Jordania. 8 grudnia 1970. Otwarcie nowicjatu w Londynie przygotowującego nowicjuszki z Europy i obydwu Ameryk. 6 stycznia 1971. Przyznanie matce Teresie przez Papieża Pawła VI Pokojowej Nagrody Papieża Jana XXIII.