TERESA MEDEIROS Uroki Prolog Tabitha Lennox była wściekła, że jest czarownicą. Tylko jedno było gorsze od bycia czarownicą: być bogatą czarownicą. Ale w tej materii miała bardzo niewiele albo zgoła nic do powiedzenia, bo urodziła się jako jedyna dziedziczka zarówno wielomiliardowego imperium finansowego ojca, jak i nieprzewidywalnych, paranormalnych uzdolnień matki. Mama nadała jej imię Tabitha, twierdząc, że to solidne, porządne, purytańskie imię. Ojciec zgodził się bez oporów, a powód jego cichutkiego chichotu nie był dla niej w pełni zrozumiały, dopóki nie obejrzała Maratonu uroków Nicka i Nite. Wtedy o mało nie udusiła się ze złości. — Wiedzieliście, że ta bezczelna smarkula ma na imię Tabitha? - zapytała, odwołując się do Darrina i Samanthy Stevensów w sprawie pochopnie nadanego córce imienia. - Przepraszam, kochanie. Musiałem kompletnie stracić głowę. - Ojciec opuścił na kolana „Wall Street Journal" i spojrzał na nią znad okularów do czytania niewinnymi szarymi oczami. Zdradził go złośliwy uśmieszek. Matka Tabithy zaczęła gonić męża wokół komfortowego, wielkiego pokoju, okładając 7 TERESA MEDEIROS go puszystą poduszką z kanapy, dopóki nie upadli oboje na otomanę, zanosząc się od śmiechu. - Nie możesz mieć do mnie pretensji - wysapał jej tata, łaskocząc żonę, żeby się poddała. - Dałaś mi do wyboru to imię albo Chastity! Dziewictwo! Kiedy ich żartobliwa bijatyka została zakończona czułym pocałunkiem, siedmioletnia Tabitha przeniosła wzrok na tłustego czarnego kota, leniwie wyciągniętego przy kominku, i zastanowiła się, dlaczego jej rodzice nie komunikują się za pomocą e-mailów albo swoich prawników, jak rodzice wszystkich pozostałych dzieci ze szkoły Montessori. Od najwcześniejszego dzieciństwa Tabitha uporczywie domagała się spokojnej, nudnej, codziennej rutyny życia domowego, tak jak inne dzieci dopominają się o zabawki i słodycze. Kilkoro jej rówieśników jeździło do szkoły luksusowymi limuzynami o przyciemnianych szybach i organizowało przyjęcia urodzinowe w Czterech Porach Roku, ale żadne inne dziecko po powrocie ze szkoły nie zastawało domowego kota, który recytował Szekspira stojącym na półce zasłuchanym roślinom doniczkowym i trzem wyglądającym spomiędzy nich elfom. Mama Tabithy nie piekła zwyczajnych ciasteczek. Piekła tańczące ciasteczka, które miały denerwujący zwyczaj wskakiwania do ust dziewczynki, kiedy otwierała buzię, żeby się poskarżyć. Kiedyś Tabitha z dumą pochwaliła się pracą domową, odrobioną dzień wcześniej, niż to było konieczne, i zobaczyła, jak Jej praca rozwiewa się niczym dym w lekkim wieczornym powietrzu. Ojciec z entuzjazmem pomagał jej mnożyć ułamki, podczas gdy matka odmieniała francuskie czasowniki i przepraszała gorliwie za to, że nie zawsze panuję nad magią. I choć jej skrucha z powodu sprawionej córce przykrości była całkiem szczera, matka nigdy nie zdołała ukryć dumy, że dziewczynka odziedziczyła po niej ten niezwykły dar. 8 UROKI Tabitha nie uważała tego za dar. Uważała to za przekleństwo. Dlatego właśnie, kiedy w jej trzynaste urodziny z purpurowego lukrowego napisu na urodzinowym torcie oderwały się cukrowe kuleczki i zaczęły wirować wokół jej głowy jak aureola, poczuła nie zachwyt, tylko wielkie przerażenie. Ścigana przez rój purpurowych kulek, wbiegła po schodach i rzuciła się na pokryte koronkową narzutą łóżko, szlochając tak, jakby jej małe serce miało za chwilę pęknąć. Rodzice pospieszyli za nią, usiedli po obu stronach łóżka i wymienili bezradne spojrzenia ponad głową zanoszącej się od płaczu istotki. Ojciec gładził drżące ramiona córki, podczas gdy matka głaskała jej proste jak druty włosy. - Nie płacz, ma petite - wyszeptała mama. - M u s i s z nauczyć się traktować swoje zdolności jako dar od Boga. Już niedługo przyzwyczaisz się do myśli, że jesteś odmienna. - Nie rozumiesz! Ja nie chcę był odmienna! C h c ę być zwyczajna! - wybuchła Tabitha, spazmatycznie łapiąc oddech. Przycisnęła do siebie Królewnę Śnieżkę, przytulankę, której zwykle nie znosiła. - Chcę, żebyście zaczęli na siebie krzyczeć, zamiast się bez przerwy całować. Chcę, żeby m o j e z a b a w k i przestały gadać i żeby naczynia przestały uciekać r a z e m ze sztućcami. Chcę mieszkać w przyczepie samochodowej i nosić ubrania z wyprzedaży. - Głos dziewczynki z a ł a m a ł się, a p o t e m podniósł aż do krzyku. - I chcę mieć przyjęcie urodzinowe u McDonalda! Ta wstrząsająca deklaracja spowodowała wymianę jeszcze bardziej zdziwionych spojrzeń rodziców i grymas niesmaku na ustach ojca. Na przekór częstym i niejednokrotnie fatalnym w skutkach przejawom swych paranormalnych zdolności, T a b i t h a n a d a l kręciła swym drobnym noskiem na filmy D i s n e y a z g a d a j ą c y m i czajnikami i śpiewającymi myszkami. Wolała solidne, ponure obrazy Ingmara Bergmana od tych głupich księżniczek zawsze 9 TERESA MEDEIROS wzydychających do książąt z bajki i czekających, aby przybyli na siwym koniu i zabrali je w siną dal. Tabitha Lennox nie miała wyjścia: musiała wierzyć w czary. Ale nie wierzyła w bajki. Ani w szczęśliwe zakończenia. Ani w książąt z bajki. Na razie. Część pierwsza Oczarowanie Jakże pragnęła, aby niebiosa uczyniły ją takim mężczyzną. William Szekspir 1 Nowy Jork w chwilach takich jak ta Michael Copperfield najbardziej tęsknił za swym końskim ogonem. Od kiedy nie mógł go szarpać, w stanie najwyższego wzburzenia łamał ołówki na pół, żeby rozładować napięcie. - Chyba nie pojmujesz powagi sytuacji. Twoi rodzice zniknęli. Młoda kobieta opadła na skórzany fotel naprzeciwko jego biurka i nie zadała sobie nawet trudu, aby podnieść na niego wzrok sponad raportów, które studiowała. - To raczej nic niezwykłego, wujku Cop. Moi rodzice ciągle znikają. Z przyjęć. Z taksówek. Z zebrań akcjonariuszy. Raz, kiedy byłam w ostatniej klasie szkoły średniej, rozwiali się w powietrzu już w pierwszej sekundzie sztuki, w której grałam. -Rzuciła mu krótkie, kpiące spojrzenie i przewróciła stronicę raportu. - Szkoda, że to nie ty musiałeś się z tego tłumaczyć mojej nauczycielce sztuki dramatycznej. Lekceważenie, z jakim przyjęła przyniesione przez niego wieści, wyzwoliło w Copperfieldzie silną potrzebę przekonania jej. Wstał, obszedł biurko i zmusił dziewczynę, żeby spojrzała na jego zmartwioną twarz. - Tym razem to co innego. To nie zniknięcie na kilka minut 13 TERESA MEDEIROS dla dowcipu ani krótki wypad do Paryża na obiad. Tym razem zaginął ich samolot W Trójkącie Bermudzkim. Tabitha zerknęła na niego zza okularów jak sowa. - Odrzutowiec kompanii zaginął ponad szesnaście godzin temu, po prostu zniknął z radaru - perswadował z naciskiem Copperfield, - Flota wysłała samoloty i okręty w rejon zaginięcia, ale nie udało im się odnaleźć śladów katastrofy. O c z y w i ś -cie to nie pierwszy przypadek w tym rejonie. Staram się, aby informacje o tym nie przedostały się do mediów, przynajmniej dopóki flota nie zakończy poszukiwań. Ale zapewniam cię, że zaginięcia jednego z najbogatszych ludzi na świecie nie uda się zbyt długo utrzymać w tajemnicy. - A jaka jest twoja teoria, wujku Cop? - Tabitha zdobyła się na nieco wymuszony sceptyczny uśmiech. - Może zostali aresztowani przez jakiś obcy rząd? A może uprowadzeni przez organizację terrorystyczną? Albo porwani przez kosmitów? -Zagwizdała kilka taktów ścieżki dźwiękowej serialu Z archiwum X. - Obawiam się, że ich samolot wpadł do morza, - Copper-field opadł na fotel i poczuł się o wiele za staro jak na swoje pięćdziesiąt pięć lat. Sekundowa wskazówka obiegła tarczę stojącego na biurku zegara w absolutnej ciszy, która zapadła w biurze po tych słowach. Wreszcie dziewczyna roześmiała się głośno. - Nie bądź śmieszny! To tylko kolejny paranormalny wyczyn mojej mamy. Odrzutowiec pewnie pojawi się nagle dokładnie w tym samym miejscu, w którym zniknął, albo nieoczekiwanie podejdzie do lądowania na lotnisku La Guardia, przyprawiając kontrolerów lotu o kolejny atak nerwowy. - Tabitha podeszła do okna, odrzucając z oczu kosmyk jasnych włosów, jakby chciała uciec od ponurych domysłów Copperfielda. - Zapominasz, że Tristan i Arian Lennoxowie mają niesamowity dar wychodzenia obronną ręką z wszelkich kłopotów. Pamiętasz katastrofę Lamborghini? Wyszli z tego bez szwanku. I czy to 14 UROKI nie ty opowiadałeś mi kiedyś, jak przenieśli się w czasie do tysiąc sześćset osiemdziesiątego dziewiątego roku, żeby pokrzyżować plany mego wrednego dziadka i po raz kolejny udowodnić, że prawdziwa miłość wszystko pokona? - A ty w to nie wierzysz? - zapytał zaskoczony cyniczną nutką w głosie dziewczyny. - To urocza hipoteza, wujku Cop, ale nie wolno ci zapominać, że mamy dwudziesty pierwszy wiek. Prawdziwa miłość nie jest już w modzie. Romanse zostały zastąpione cyberseksem z bezimiennymi i pozbawionymi twarzy nieznajomymi albo z hologramami ulubionych gwiazd z filmów wideo. - I to ci bardziej odpowiada? - parsknął ironicznie Cop. - Korzyści są oczywiste. - Tabitha wzruszyła ramionami. W szybie okiennej odbijała się jej melancholijna twarz, w której było o wiele mniej pewności niż w wypowiadanych przez nią słowach. - Żadnych związków, żadnej bliskości... żadnego ryzyka. Copperfield zmarszczył czoło, ale przypomniał sobie, że sprzeciw w tej kwestii musi odłożyć na później, bo w tej chwili ma o wiele ważniejszą sprawę do załatwienia. - Twoi rodzice mieli ogromne szczęście, że udało im się znaleźć prawdziwą miłość, kochanie, ale to jeszcze nie oznacza, że są nieśmiertelni - powiedział najdelikatniej, jak umiał. Tabitha odwróciła się od okna. Stała tuż przed w u j e m , trzymając ręce w kieszeniach workowatych tweedowych spodni. - Zapomniałeś, że moja mama urodziła się w tysiąc sześćset sześćdziesiątym szóstym roku? Może i nie jest nieśmiertelna, ale wygląda piekielnie dobrze jak na kobietę, która właśnie obchodziła trzysta pięćdziesiąte pierwsze urodziny. Copperfield westchnął ciężko, nauczony długim i bolesnym doświadczeniem, że jedynym skutkiem dyskutowania z kimś z rodziny Lennoxów jest rozsadzający czaszkę ból głowy. Uznał, że w zaistniałej sytuacji musi się posunąć do bardziej 15 TERESA MEDEIROS drastycznych metod. Wyjął z szuflady biurka kopertę i wręczył ją Tabicie. - Twoja mama prosiła, żebym ci to oddał na wypadek jej... —umilkł, zaciskając palce mocniej na kopercie. Wręczając tę kopertę, czuł się tak, jakby uznawał śmierć przyjaciół za przesądzoną. Tabitha patrzyła na kopertę przez dłuższą chwilę, zanim z pogodnym wyrazem twarzy wyjęła ją Copperfieldowi z ręki. - Będziesz zażenowany swoim melodramatycznym zacho- waniem, kiedy moi rodzice wyskoczą z przewodów wysokiego napięcia na najbliższym walnym zgromadzeniu Lennox Enterprises. - Sięgnęła do metalowej klamry, żeby otworzyć kopertę, ale mężczyzna przykrył dłonią jej palce. - Arian mówiła, że powinnaś poczekać z otwarciem koperty, dopóki nie będziesz sama. Tabitha skrzywiła się, patrząc na kopertę. Choć starała się, żeby jej głos brzmiał lekko, wcale nie czuła się pewnie. - Co to jest? Dokumenty adopcyjne? Zawsze mówiłam rodzicom, że jestem tak całkowicie pozbawiona wyobraźni, iż nie mogę być ich rodzonym dzieckiem. Copperfield ujął dziewczynę pod brodę i zdjął jej okulary. Ciemnoszare oczy Tabithy spojrzały na niego niepewnie. Jej niezwykłe gęste sięgające do ramion blond włosy zostały dla wygody przycięte na pazia, ale puszysta grzywka spadała na oczy, ilekroć dziewczyna zapominała o trzymaniu fasonu. W wieku dwudziestu trzech lat Tabitha była niemal równie wysoka jak on i niemal równie kanciasta. Ten brak wdzięku budził dziwną czułość. Regularne rysy twarzy dziewczyny zdradzały żywą inteligencję, dzięki której wstąpiła na studia do M.I.T. - Massachusetts Institute of Technology - jako piętnastolatka, zanim ukończyła dwadzieścia lat, zrobiła doktorat z Technologii Wirtualnej i w ciągu trzech lat zdobyła stanowisko szefowej działu Rzeczywistości Wirtualnej w Len-nox Enterprises. Ale pod zewnętrznym płaszczykiem chłodnej 16 UROKI kompetencji kryła smutek, niespełnione marzenia i niewypowiedziane tęsknoty. Copperfield wpatrywał się w twarz dziewczyny, którą kochał jak własną córkę, i nagle ogarnął go smutek. Tristan Lennox stał się dla niego kimś o wiele bliższym niż rodzony brat, kiedy jako dwaj mali chłopcy złożyli sobie nawzajem uroczystą przysięgę w bostońskim sierocińcu. Od tej pory byli przyjaciółmi. - Och, jesteś jak najprawdziwszym dzieckiem swoich rodziców - mruknął. - Czy mówiłem ci kiedyś, jaka jesteś podobna do ojca? Tabitha odebrała mu okulary, uśmiechnęła się słabo i włożyła je na nos. - Nie powinieneś mi dokuczać, wujku Cop. Matka zawsze powtarza to samo, co uważam za okrucieństwo.- Zanim zdążył zaprotestować, sięgnęła po swój wiszący na oparciu fotela kitel laboratoryjny. - Znałeś... - Zająknęła się, ale poprawiła się po chwili. - Znasz tatę lepiej niż ktokolwiek inny. Zawsze się uśmiecha, zawsze jest pogodny, umie znaleźć radość w najzwyklejszych rzeczach. Mimo pięćdziesięciu sześciu lat nadal jest pełen wdzięku i zabójczo przystojny. Jest kochany i szanowany przez wszystkich, którzy kiedykolwiek mieli szczęście z nim pracować. Jest kompletnie inny niż ja. Tabitha wsadziła kopertę pod pachę i obdarzyła Copperfielda niepewnym uśmiechem. Gwałtownym szarpnięciem otworzyła drzwi, na których widniała plakietka M I C H A E L C O P P E R -FIELD, WICEPREZES. - Przekaż ucałowania cioci Cherie, Zadzwonię do ciebie, jeśli... ~ Spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach. - Kiedy rodzice się do mnie odezwą. Kiedy drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem, C o p wrócił za biurko i opadł na fotel, niepewny, czy ma się śmiać, czy płakać. 17 TERESA MEDEIROS - Nie pozwoliłaś mi dokończyć, Tabitho - mruknął, pocierając piekące oczy, - Przypominasz mi swojego ojca z czasów... zanim spotkał twoją matkę. Po wyjściu spod prysznica, jeszcze ociekając wodą, Tabitha wyciągnęła rękę po okulary. Potem dopiero sięgnęła po ręcznik. Większość współpracowników wyśmiewała się z niej za plecami, że posługuje się czymś równie archaicznym, skoro już od niemal dziesięciu lat zabiegi korekcji rogówki zostały doprowadzone do perfekcji, ale dziewczyna wolała nosić chłodne, solidne, metalowe oprawki niż zgodzić się, żeby jakiś obcy człowiek majstrował przy jej gałkach ocznych. Zresztą jej wzrok nie był w rzeczywistości taki słaby. Czasami sama podejrzewała, że nosi je bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Porządnie wytarła gęste włosy, posmarowała twarz kremem, włożyła parę bawełnianych majtek i prostą piżamę, którą przed wejściem pod prysznic powiesiła na elektrycznej suszarce do ręczników. Nagrzana flanela otuliła ją jak niewidzialne ramiona. Z pełnym zadowolenia westchnieniem wsunęła stopy w a k -samitne kapcie w kształcie wiewiórek ziemnych. To było jej jedyne ustępstwo na rzecz fantazji. Przeszła przez salon swego apartamentu do wygodnej kuchni, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na kopertę, którą po powrocie ze spotkania z wujkiem Copem rzuciła na tapczan. Otworzyła lodówkę. Jej ręka zawisła w powietrzu - miała do wyboru mrożone danie z chudego mięsa, zawierające, według producenta, zero kalorii dzięki dodatkowi phatu, nowego substytutu tłuszczu, lub kubek lodów. Po kilku sekundach wahania z wyzwaniem w oczach sięgnęła po lody. I co z tego, że jej przeponę obciąży kilka funtów więcej? Workowate spodnie i fartuch laboratoryjny ukryją ten mały grzech. Przecież nikt nie będzie jej oglądał bez przyodziewku. 18 UROKI Kiedy sięgnęła do szuflady kredensu po łyżkę, poczuła, że aksamitny łebek otarł się o jej nogę. - Witaj, mała Lucy - mruknęła pieszczotliwie Tabitha i kucnęła, żeby włożyć łyżkę lodów do kociej miseczki. - Tęskniłaś za mamusią, kiedy była w pracy? Małego czarnego kociaka dostała w prezencie od rodziców na dwudzieste trzecie urodziny. W obawie, że córka będzie niepocieszona po stracie Lucyfera, który był członkiem rodziny przez niebywale jak na kota długi okres d w u d z i e s t u d w ó c h lat, ojciec Tabithy kazał swego czasu zamrozić spermę kocura az do czasu, kiedy będzie potrzebna. Od kiedy problem nadmiernego rozmnażania zwierząt został ostatecznie rozwiązany, sprawdzone genetycznie kociaki z probówki stały się ostatnim krzykiem mody. Nadal omijając wzrokiem tapczan, Tabitha zatrzymała się przy ściennej klawiaturze domowego komputera, żeby wybrać muzykę. Włączyła Poproszą trocką cukru do mojej miseczki Niny Simone. Dźwięki piosenki wywołały lekki uśmiech na ustach dziewczyny. Pomyślała, że już ma w miseczce s w o j ą odrobinę słodyczy. Włożyła do ust pełną łyżeczkę lodów i spojrzała na płatki śniegu wirujące za szklaną taflą zajmującego całą północną ścianę okna. Jak miło być w ciepłym, przytulnym mieszkaniu, kiedy za oknem szaleje zimowa zawierucha. W ciągu ostatnich kilku miesięcy czuła się w swoim apartamencie jak w niebie -tylko tutaj była naprawdę bezpieczna. Wiedziała, że zraniła uczucia rodziców, kiedy się tu przeprowadziła natychmiast po uzyskaniu dyplomu w M.I.T. Przed laty Tristan i Arian wyprowadzili się z tego przestronnego mieszkania na szczycie Lennox Tower, poczytując sobie za zaszczyt możność zamieszkania w rozwalającym się wiktoriańskim domu bez klimatyzacji, za to z oknami, które wpuszczały do wnętrza zarówno słońce, jak i deszcz, Tabitha zawsze czuła się w tamtym d o m u jak intruz. C h o c i a ż 19 TERESA MEDEIROS rodzice ze wszystkich sił starali się wciągnąć ją w swój świat, dziewczyna uparcie stała z boku, zbyt onieśmielona, aby przyjąć zaproszenie. Nigdy nie złamałaby ich serca wyznaniem, że o wiele bliżsi niż oni wydawali się jej anonimowi przechodnie, zmagający się ze śnieżycą na ulicach miasta u stóp wieży, w której mieszkała. Postawiła miseczkę na dywanie - natychmiast znalazła się przy niej Lucy, która wylizała naczynko do czysta. Tabithą wstrząsnął dreszcz. Zachmurzyła się, wpatrując się w zapadający mrok. Czym innym było odrzucenie idyllicznego stylu życia rodziców, kiedy się wiedziało, że są gdzieś w pobliżu i kochają ją pomimo oddalenia. Jednakże myśl, że kiedyś może zabraknąć ich śmiechu i ich czułości względem siebie oraz względem niej, przeszyła jej serce jak lodowate ostrze. Czuła, że za moment ogarnie ją panika. Powoli odwróciła twarz w stronę tapczanu. Koperta leżała tam, gdzie ją rzuciła. Kiedy wzięła ją do ręki, przeszył ją dreszcz przerażenia. Rozumiała niechęć wujka Copa do wręczenia jej tego listu. Nadał prześladowały ją jego słowa. „Mama prosiła, żebym ci to oddał na wypadek jej...". - Przestań być taka podejrzliwa - mruknęła, przywołując siebie do porządku. - To koperta, na litość boską, a nie puszka Pandory. Próbując dzielnie stawić czoło swoim lękom, szybkim,. gwałtownym ruchem rozdarła kopertę i wyjęła jej zawartość. Srebrny krążek potoczył się po szklanej płycie stolika do kawy. Tabithą rozpoznała kompakt wideo. Włożyła płytę do stacji dysków, modląc się, żeby nie była to jedna ze sztampowych propozycji, zachwalanych przez przedsiębiorców pogrzebowych, na których żałośnie zawodzące skrzypce niemal całkowicie zagłuszały ostatnie słowa drogiego zmarłego. Czterdziestopięciocaiowy ścienny ekran ożył. 20 UROKI Tabitha ujrzała matkę, siedzącą na stołku z figlarnym wdziękiem elfa, który przysiadł na kapelusiku grzyba. Miała na sobie kostium od Chanel w kolorze czerwonego wina, do którego idealnie dobrała kolor szminki. Zanim została zmuszona do niemiłosiernego wzięcia w karby swej wyobraźni, Tabitha uważała mamę za piękną księżniczkę. Delikatna i drobna Arian Lennox miała nieziemski urok, którego nawet wiek nie zdołał przytłumić. Srebrzyste nitki, których matka z uporem nie chciała ufarbować, tylko podkreślały niezwykłą urodę jej wspaniałych, lśniących, czarnych włosów. Drobniutkie zmarszczki spowodowane śmiechem okalały jej pełne usta i błyszczące oczy. To nie była wina mamy, źe Tabitha czuła się przy niej zawsze jak niezgrabna słonica. I że skrycie marzyła, aby odziedziczyć urodę po mamie, a zdolności po ojcu, a nie na odwrót. Dziewczyna stłumiła westchnienie i wcisnęła guzik, aktywujący obraz wideo. - Witaj, najdroższa Tabby-kiciu. Tabitha odniosła wrażenie, że matowy głos matki ogrzał pokój. Ogarnęła ją nostalgia na dźwięk tego głosu o galijskim zaśpiewie. Mama nie używała tego pieszczotliwego zdrobnienia od lat, od kiedy Tabitha dobitnie stwierdziła, że to miano zdecydowanie nie pasuje do dojrzałej, młodej siedmioletniej damy. Zapiekły ją oczy. Za wiele godzin spędzam, gapiąc się w ekran wideo, stwierdziła, mrugając gwałtownie. Lucy wsko-ożyła jej na kolana, domagając się pieszczot Matka obejrzała się przez ramię z wyrazem winy wypisanym na twarzy, potem usiadła prosto i uśmiechnęła się do kamery. - Twój ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdyby się dowiedział, co robię. - I tu się bardzo mylisz, mamo - mruknęła Tabitha. -Ojciec wybaczyłby ci wszystko i zawsze. Ale kiedy olśniewający uśmiech matki zgasł, zastąpiony 21 TERESA MEDEIROS pełnym namysłu zmarszczeniem czoła, nawet Tabitha poczuła dreszcz wątpliwości Wydało jej się nagle, że zniknęła niewidzialna kamera. Matka przyjrzała się córce badawczo. - Rodzice mają bardzo niewielki wpływ na to, jakie cechy przejmą od nich ich dzieci, kochanie. Niekiedy są to szare oczy, duże stopy i nadmierne zamiłowanie do lodów. Tabitha obrzuciła pustą miseczkę pełnym skruchy spojrzeniem, - Albo, jak powiedziałby twój ojciec - Arian wyprostowała się i poprawiła na nosie nieistniejące okulary ruchem do złudzenia przypominającym Tristana Lennoxa - zdolność ma- nipulacji continuum czasoprzestrzeni i przemiany energii intelektualnej w materią. - Tu matka mrugnęła konspiracyjnie. -Ja wolą nazywać to magią. Tabitha odpowiedziała uśmiechem na uśmiech matki. - Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie było mi przykro, iż zawsze uważałaś to dziedzictwo bardziej za przekleństwo niż za dar. Ale nie mogą cię za to winić. Tak bardzo sią starałaś być grzeczną dziewczynką Nigdy nie zapomną, jak strasznie płakałaś tego dnia, kiedy dyrektorka szkoły odesłała cię do domu, bo wierzyłaś, że zdołasz odeprzeć wszelkie przejawy niechęci. Myślałam, że serce mi pąknie. Policzki Tabithy zapłonęły na wspomnienie tego upokarzającego incydentu i setek mu podobnych. Na przykład jak zatrzymała się przed sklepem, podziwiając sukienkę na wy- stawie, i nagle odkryła, że stoi kompletnie naga na środku ulicy, otoczona zaśmiewającymi się koleżankami Albo kiedy chłopak, w którym się podkochiwała, poprosił ją wreszcie 0 spotkanie i zmienił się w żabę podczas ich pierwszego pocałunku. Na bal absolwentów poszła z nim potem Viveca Winslow, a Tabitha od tego czasu już nigdy nie odważyła się pocałować żadnego innego chłopca. Jakby przewidując, w jakim kierunku pobiegną myśli córki, matka pochyliła się w stronę kamery. 22 UROKI - Twój ojciec i ja jesteśmy bardzo zaniepokojeni że tak uciekasz od świata. Oboje nie jesteśmy w stanie patrzeć na to, że zamknęłaś się w swoim mieszkaniu jak księżniczka w wieży. Tabitha pociągnęła nosem i skrzyżowała stopy, z m i e s z a n a poczuciem winy, jakie dostrzegła w brązowych o c z a c h matki. Och, mamo! Księżniczka nosząca kapcie w kształcie wiewiórek ziemnych i obżerająca się lodami! Zawsze byłaś niepoprawną romantyczką. - Po długim zastanowieniu doszłam do wniosku, że może przestałabyś uważać swoje zdolności za przekleństwo, gdybyś zdobyła nad mmi choć odrobinę kontroli. Tym razem to Tabitha pochyliła się do przodu, z e l e k -tryzowana jednym kuszącym słowem. Kontrola. - Dlatego postanowiłam podzielić się z tobą jedyną tajemnicą, jaką trzymałam zawsze w sekrecie przed twoim ojcem. Dziewczyna otworzyła usta. Wielkie nieba! C z y ż b y m i a ł a się zaraz dowiedzieć, że została poczęta przez listonosza?! Opowieść, która teraz nastąpiła, była jednak o wiele b a r d z i e j zadziwiająca. Przechodząc chwilami na francuski, A r i a n s n u ł a opowieść o magicznych urokach, czarownikach i w i e j s k i c h wiedźmach, dopóki Tabicie nie zakręciło się w głowie z w y s i ł k u , gdy próbowała nadążyć za zadziwiającymi m e a n d r a m i myśli matki. Jej skłonność do obchodzenia tematu należała do m n i e j uroczych cech charakteru. Kiedy Arian przerwała dla zaczerpnięcia tchu, Tabitha doszła do wniosku, że m a t k a a l b o s t r o i sobie z niej żarty, albo gwałtownie potrzebuje psychoterapii. Ale w oczach Arian było tyle czułości, że d z i e w c z y n a musiała zmienić zdanie. - Rozumiesz teraz, dlaczego pozwoliłam twojemu ojcu w i e - rzyć, że już przed laty zniszczyłam ten amulet. Tabitha zmarszczyła czoło, bardziej zdezorientowana niż do tej pory. - Wierzę, że będziesz go używać mądrze, kochanie, żeby 23 TERESA MEDEIROS rozwinąć i opanować swoją niezwykłą moc. - Mama dotknęła ust dwoma palcami i przesłała pocałunek w stronę kamery, wpatrując się w córkę oczami, w których była jednocześnie i gorycz, i słodycz. -Nieważne, co przyniesie przyszłość, i tak jestem z ciebie niezwykle dumna. Au revoir, ma cherie. Obraz zastygł na ekranie. Tabitha opadła na fotel, bezwiednie mocniej tuląc do siebie kotkę. Lucy zamiauczała w proteście. - Do następnego spotkania, kochanie - powiedziała matka. Nie: do widzenia ani: żegnaj. Do następnego spotkania. Te słowa uspokoiły Tabithę. Rodzice błagali ją, żeby z nimi pojechała na wakacje na Karaiby, ale ona, jak zwykle, wymówiła się nawałem pracy, twierdząc, że jej obecność w departamencie jest niezbędna. Gdyby przyjęła zaproszenie, znalazłaby się wraz z nimi na pokładzie tego samolotu. Dobry Boże, a jeśli oni naprawdę odeszli? Jej słodka, czarująca mama? Jej ukochany tatuś - mężczyzna, na którego zawsze patrzyła z mieszaniną adoracji i szacunku? Oślepiona łzami, których nie była już w stanie ukrywać, wyciągnęła rękę w stronę obrazu matki na ekranie. — Och, mamo — szepnęła. - Chciałabym... Słowo zamarło jej na ustach, zdławione przez gorycz. Nie wolno jej niczego pragnąć. Musi sobie tego odmówić. Bo ani pieniądze, ani czary nie zdołają jej uchronić przed żałosnymi skutkami marzeń. Tabitha wcisnęła wyłącznik programu. Zapomniała przy tym wyłączyć wybrany wcześniej program muzyczny, więc kiedy obraz maiki znikał z ekranu, w pokoju rozległy się pierwsze takty Dzikiego wiatru Niny Simone. Tabitha uciekła w sen. Zakopała się na prawie trzy godziny w pościel od Laury Ashley w nadziei, że po powrocie z K a -raibów rodzice zdrowo się uśmieją z jej niepotrzebnych obaw. Starała się zająć umysł próbami uporządkowania chaotycznej opowieści mamy o czarownikach i magicznych talizmanach. W tej gmatwaninie ciągle pojawiały się trzy słowa. Kontrola, Opanowanie, Skupienie. Porywające idee dla kogoś, kto przez całe dojrzałe życie uważał się za obiekt jakichś ponurych, kosmicznych żartów. Zegar na nocnym stoliczku przy łóżku wskazywał 3:02, kiedy Tabitha postanowiła wreszcie opuścić swoją kryjówkę i odrzuciła na bok prześcieradła. Zwinięty przy jej stopach kociak zamiauczał w proteście. - Nie martw się, Lucy - szepnęła, sięgając po szklankę -Już minęła godzina duchów i czarownic. Zmęczenie sprawiało, że stawała się uszczypliwa. Wsunęła stopy w kapcie i ruszyła do łazienki. Przyjrzała się s w o j e m u odbiciu w lustrze. Z potarganymi włosami i w y s m a r o w a n ą kremem twarzą wyglądała jak m i m o dzikich oczach. Podniosła głowę i rozejrzała się po eleganckiej łazience, starając się spojrzeć na nią oczami matki. Arian zdecydowanie zaprotes- 25 TERESA MEDEIROS towała, kiedy Tabitha chciała zmienić wystrój pomieszczenia. Może miała jeszcze jakiś powód, poza sentymentalnym -utrzymywała, że dwadzieścia cztery lata temu ukrywała się tutaj. Czując się całkiem idiotycznie, Tabitha stanęła na czwóra-kach, przykrywając się od chłodu ręcznikiem. Nic. Poczuła się jeszcze bardziej głupio, kiedy podniosła porcelanową pokrywę i zerknęła do zbiornika spłuczki. Miałabym szczęście, gdyby udało mi się znaleźć rodzinną kryjówkę w toalecie, pomyślała ponuro, Ale znów nic. Kiedy Tabitha uważnie lustrowała pomieszczenie, uświadomiła sobie, dlaczego tak bardzo chciała zmienić wystrój tego wnętrza. Łazienka apartamentu, z wpuszczoną w podłogę jacuzzi i szeregiem aksamitnych ręczników, została zaprojektowana z myślą o zmysłowych przyjemnościach. Dwie bliźniacze umywalki na podwyższeniu uświadomiły jej z pełnym okrucieństwem te wszystkie drobne, ale intymne czynności, których ona nigdy nie pozwoliła sobie z nikim dzielić. Z pewnością nie potrzebowała dwóch armatur do prysznica, zwłaszcza że jedna nieustannie jej zawadzała. Tabitha zmarszczyła czoło. Wiedziona przeczuciem otworzyła wykonane z oszronionego szkła drzwi do kabiny prysznicowej i rozwinęła wąż dodatkowej armatury. Krzyknęła ze zdumienia, kiedy na jej wyciągniętą dłoń upadł długi łańcuszek. - O, do licha - szepnęła do siebie. Zacisnęła w dłoni matowy skarb. Pod wpływem wilgoci delikatny łańcuszek skorodował, ale szmaragd, osadzony w starożytnej oprawie, był niemal nienaruszony. Tabitha cofnęła się. Czy to tylko wyobraźnia, czy też naprawdę lśniący klejnot mrugnął do mej? - Jestem całkowicie pozbawiona wyobraźni - przypomniała sobie sucho, choć po takim dniu jak dzisiejszy mogła bez trudu zobaczyć różowego słonia. Przyszło jej do głowy, że poczuje się lepiej, nosząc na sercu coś, co należało do matki, i zaczęła wkładać łańcuszek 26 UROKI przez głowę. Nagle ogarnął ją lęk i zawahała się. Przecież Arian mówiła, że ten naszyjnik to amulet, talizman, magiczny urok. Czy naprawdę tego chcę? - zastanawiała się. A jeśli tak, to z jakiego powodu? Żeby uwolnić się od pokusy pragnień? Zachichotała piskliwie, co uświadomiło jej, że jest na skraju histerii. Postanowiła stanowczo zachowywać się, jak przystało na rozsądnego naukowca, a nie idiotkę, pomaszerowała do salonu i uruchomiła sterowany głosem komputer. Dzięki c u d o m w s p ó ł -czesnej technologii nie musiała czekać do jutra, żeby udowodnić, że szmaragd jest tylko i wyłącznie ładnym kamykiem. Jej domowy modem połączył ją z pełnym aprobaty piśnięciem z siecią komputerów laboratorium Lennox Enterprises. Tabitha ułożyła naszyjnik na płytce do analiz. Jej palce biegały po klawiaturze, wysyłając polecenie przeprowadzenia analizy struktury szmaragdu. Lucy wskoczyła na kolana swojej pani i zaczęła polować na plastikową mysz, która kontrolowała migający kursor. Tabitha miała wątpliwości, czy kociak wiedziałby, co zrobić z prawdziwą myszą. Na monitorze pojawił się obraz naszyjnika, każdy segment był podzielony na oznaczone różnymi kolorami przekroje. Tabitha pochyliła się do przodu, niemal dotykając nosem ekranu, kiedy zobaczyła zdumiewającą tajemnicę szmaragdu. - Powiększyć - poleciła. Komputer usłuchał, wyświetlając sam klejnot. Tabitha zdjęła okulary, przetarła zmęczone oczy i ponownie włożyła szkła. Na ekranie nadał widniał oszałamiający obraz. Wewnątrz szmaragdu krył się splątany labirynt mikroob-wodów, nieprawdopodobnie skomplikowany n a w e t przy dzisiejszym stanie technologii, a dawniej absolutnie niemożliwy do skonstruowania, jeśli wziąć pod uwagę prymitywny poziom rozwoju tej dziedziny niemal ćwierć wieku temu. M a t k a nie Przesadzała. Dla ścisłego umysłu Tabithy to była prawdziwa 27 TERESA MEDEIROS magia, o wiele bardziej zadziwiająca od tych wszystkich spełniających się wbrew jej woli życzeń c z y w i s z ą c e g o w p o -wietrzu złotego pyłu. Cudowna plątanina drucików i złączy, połączonych ze sobą w czarnoksięski sposób, m o g ł a z o s t a ć wymyślona i zrealizowana tylko przez najgenialniejszy z i n -telektów, Tabitha tylko raz w życiu s p o t k a ł a c z ł o w i e k a o b -darzonego tak błyskotliwą inteligencją. - Tatuś? - szepnęła. Dotknęła czubkiem palca ekranu, jakby w ten sposób m o g -ła dotknąć nieobecnego ojca. Ale chłodne szkło u ś w i a d o m i ł o jej tylko, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej ojciec i czy jeszcze żyje. Z ciężkim westchnieniem opadła znowu na krzesło. J e j umysł także z niejednym dawał radę i Tabitha przysięgła s o b i e , że rozwiąże zagadkę szmaragdu. Zdolności badawcze o p r o g -ramowania laboratorium rzeczywistości wirtualnej L e n n o x Enterprises zdecydowanie przekraczały przestarzałe zdolności badawcze ludzkiego mózgu. Dziewczyna mogła w n i e s k o ń -czoność powiększać i powiększać obraz, aż była już w s t a n i e opisać i zbadać każde złącze maleńkiego mikroprocesora. Przyjrzała się ekranowi zmrużonymi oczami, po c z y m w c i s -nęła cyfrę 1 na klawiaturze numerycznej. Obraz s z m a r a g d u powiększył się dwukrotnie. Jakiś dziwny rumor rozległ się nad jej głową. Tabitha rzuciła nieco nieprzytomne spojrzenie za okno. Grzmot? Nigdy jeszcze nie słyszała o styczniowej burzy w N o w y m Jorku. S z c z e g ó l n i e w czasie zadymki śnieżnej. Postanowiła jeszcze bardziej powiększyć obraz. U d e r z y ł a palcem w cyfrę 2 i otrzymała obraz czterokrotnie p o w i ę k s z o n y w stosunku do oryginału. Przez pokój przepłynął strumień ciepłego powietrza. N i e odrywając oczu od monitora, zanotowała w p a m i ę c i , ż e b y zadzwonić jutro do administracji. N a j w y r a ź n i e j centralne o g r z e -wanie zaczyna szwankować. 28 UROKI Może powinna podnieść dotychczasowe powiększenie do piątej potęgi? Bez chwili wahania wcisnęła c y f r ę 5. Sierść Lucy pod dłonią dziewczyny zjeżyła się, p o d n i e s i o n a ładunkiem elektrostatycznym. Gdyby Tabitha spojrzała w t y m momencie na szmaragd, zobaczyłaby, że z a p ł o n ą ł j a s k r a w y m blaskiem. Dziewczyna ziewnęła, nie z w r a c a j ą c u w a g i na a l a r m u j ą c e miauczenie kota. Może powinna złapać kilka g o d z i n s n u i wrócić do swych badań rano? Miała b y ć w l a b o r a t o r i u m o siódmej, ale nic się nie stanie, jeśli trochę się spóźni. To jedna z zalet bycia kierownikiem d e p a r t a m e n t u . I c ó r k ą s z e f a . Nie mogła jednak odmówić sobie przyjemności s p o j r z e n i a na wyniki analizy świeżo zdobytego skarbu. Z e r k n ę ł a na klawiaturę. Jej palec zawisł niezdecydowanie n a d k l a w i s z a m i i huśtał się pomiędzy 1 i 2. Złośliwy u ś m i e s z e k w y k r z y w i ł wargi dziewczyny. - I pomyśleć, że zawsze twierdziłaś, iż jestem c a ł k o w i c i e pozbawiona zamiłowania do przygód - m r u k n ę ł a do n i e o b e c n e j matki, po czym radośnie uderzyła w cyfrę 4. Ekran monitora eksplodował o ś l e p i a j ą c o b i a ł y m , g o r ą c y m światłem. Tabitha cofnęła się, ale jej palec p o z o s t a ł na k l a w i a -turze, galwanizowany oślepiająco jasnym łukiem e l e k t r y c z n y m , biegnącym od komputera do amuletu i z p o w r o t e m . L u c y głośno miauczała z przerażenia, wspinając się po r ę k a w i e piżamy swojej pani. Tabitha czuła, że całe jej ciało w i b r u j e jak z b y t m o c n o naciągnięta struna Stradivariusa. Skóra głowy s w ę d z i a ł a Jakby każdy pojedynczy włos wibrował i podnosił się do g ó r y . W gardle dziewczyny narastał krzyk. Myślała tylko o t y m , że musi przerwać łuk. Wyciągnęła drugą rękę w stronę naszyjnika, zmuszając się do wsunięcia palców w trzeszczącą zaporę. W chwili, kiedy dotknęła szmaragdu, niesamowite ś w i a t ł o uderzyło ją jak bicz i odrzuciło do tyłu, w ciemność. 3 To była jedna piekielna fala energii - mruknęła Tabitha, ciągle jeszcze zbyt odrętwiała, by móc się poruszyć. Nie była w stanie podnieść powiek, a jej palce poruszały się niezgrabnie. W ustach miała taki smak, jakby ktoś w nich coś lutował. Żywiła głęboką nadzieję, że drażniący jej nozdrza swąd spalenizny nie pochodzi z jej włosów. Albo z rzęs. Zagadkowe promieniowanie skąpało ją w cieple. Centralne ogrzewanie musi być w gorszym stanie, niż przypuszczała. Ta awaria spowodowała zapewne uszkodzenie komputera, które naraziło ją na niebezpieczne porażenie prądem. Kiedy pomimo zamkniętych powiek oczy Tabithy poraziło dziwne światło, zaczęła podejrzewać, że w mieszkaniu w y -buchł pożar. Opanowała narastającą panikę, zmusiła się do otwarcia oczu i spojrzała na sufit. A właściwie na miejsce, w którym powinien być sufit Zamiast niego ujrzała olśniewająco niebieskie sklepienie, niezmącone nawet najmniejszą smużką dymu. Osłoniła oczy przed ogromną kulą słońca, którego promienie padały wprost na jej głowę, W mieszkaniu musiał być pożar, pomyślała w oszołomieniu. Apartament spłonął, ale jakiś dzielny strażak zniósł ją pewnie 30 UROKI no schodach z dwudziestego piątego piętra i p o ł o ż y ł na c h o d n i k u przed Lennox Tower. Ale gdzie są w takim razie zaspy śnieżne? Gdzie syreny straży pożarnej? Gdzie obrzydliwi gapie, którzy wyrastają w każdym miejscu, w którym zdarzy się nieszczęście? Tabitha usiadła, energicznie kręcąc szyją na wszystkie strony, żeby sprawdzić, czy zdoła utrzymać prosto pulsującą bólem głowę. Powoli zaczęła dostrzegać otaczający ją krajobraz. Siedziała na łące, na dywanie z zielonej, pachnącej miętą trawy i w i o s e n -nej koniczyny. Na rozległej przestrzeni rzadko rosły pojedyncze dęby. Kępy różnobarwnych dzikich kwiatów chwiały się poruszane lekkim powiewem wiatru. Tabitha drgnęła, kiedy wielki brązowy konik polny skoczył jej tuż przed n o s e m . Ś p i e w pobliskiego ptaka zabrzmiał w uszach dziewczyny jak n a j p i ę k -niejsza muzyka. Po miesiącach niskich, zimowych temperatur i ponurego, zasnutego śnieżnymi chmurami nieba Tabitha k a ż d y m z m y -słem chłonęła wszystko dookoła aż do przesytu. C z u ł a się tak, jakby została znienacka wrzucona w sam środek w i e -cznego lata. Nagle wstrzymała oddech. A jeśli to nie jest wieczne lato, tylko wieczność? Prawdziwa wieczność? M o ż e w jej d o m u naprawdę wybuchł pożar, tyle że nie pojawił się żaden dzielny strażak? - Nie bądź głupia - mruknęła do siebie - B ó g nie m o ż e b y ć tak okrutny, aby kazać ci umrzeć w dziewictwie. Po prostu zapadłaś w śpiączkę. Albo przeżywasz właśnie doświadczenie przebywania poza własnym ciałem. W pobliskiej kępie koniczyny znalazła swoje okulary. S i ę g -nęła po nie, ale w tym momencie jej u w a g ę p r z y k u ł w i d o k Lucy, skaczącej śród traw w pogoni za żółtym m o t y l e m . Kot w niebie? To była przemiła myśl, ale kiedy Tabitha rozejrzała się po tym bukolicznym raju, w jej m ó z g u p o j a w i ł o się o wiele mniej urocze podejrzenie. A może to tylko starannie 31 TERESA MEDEIROS przygotowana przez rodziców inscenizacja, mająca ją skłonić do wyjazdu na wakacje, których od lat sobie odmawiała? Może zaaranżowali to wszystko - fałszywą katastrofę samo- lotu, płaczliwe przedstawienie wujka Copa, wzruszającą taśmę nagraną przez matkę? To by tłumaczyło pojawienie się tajemniczego amuletu, który zawierał technologię, przekraczającą wszystko, co przy obecnym stanie wiedzy było możliwe. Tabitha otworzyła zaciśniętą dłoń i stwierdziła, że nadal trzyma w ręku naszyjnik. Promienie słońca padły na szmaragd i rozszczepiły się w kolory tęczy. Klejnot zdawał się sypać złośliwe błyski, jakby wyśmiewał się z dziewczyny. To nie byłby pierwszy wypadek, kiedy matka posłużyła się magią, aby manipulować Tabithą. Zawsze dla jej dobra, oczywiście. Jak wtedy, gdy Arian rzuciła miłosny czar na Brenta Vondervana, kiedy Tabitha miała siedem lat. Biedny, ogłupiony chłopak snuł się odtąd za dziewczynką wszędzie, śliniąc się z zachwytu. A ona straciła dla niego nie tylko wszelki szacunek, ale i sympatię. Jej matka była przekonana, że Tabitha m o ż e zdobyć serce chłopaka jedynie dzięki czarom. Do dziś czuła to upokorzenie. Narastało w niej poczucie, że została zdradzona. Rodzice i wujek Cop siedzą sobie teraz pewnie w Lennox Tower, wznosząc toast i bawiąc się jej kosztem! Już chciała wyrzucić swoje rzekome dziedzictwo, ale powstrzymał ją cień wątpliwości. A jeśli to jest jej jedyny bilet powrotny do przytulnego mieszkania? Gotując się ze złości, włożyła naszyjnik i z trudem podniosła się na nogi. - Mamo! - zawołała w niebo - To mnie nie bawi! L u c y przerwała pogoń za świerszczem i zerknęła na s w o j a panią. Tabitha nagle uświadomiła sobie, że stoi na środku łąki, ubrana we flanelową piżamę, kapcie w kształcie wiewiórek ziemnych i starożytny naszyjnik ze szmaragdem. 32 UROKI - Czy nie mogłaś mi po prostu kupić biletu na C l u b M e d ? -mruknęła. Schowała okulary do kieszonki góry od piżamy i starała się domyślić, w którą stronę ma iść. Rodzice n i g d y i w n i c z y m nie zdawali się na przypadek, więc dziewczyna wątpiła, by podobieństwo wiosennej, otoczonej lasami ł ą k i do o b r a z k ó w w książeczkach z bajkami, które matka z uporem jej kiedyś czytała, było przypadkowe. Drzewa były wyższe niż kiedykolwiek widziała, o równie szerokich pniach jak kalifornijskie sekwoje. P r o m i e n i e s ł o ń c a , przedzierające się przez gęste listowie, z m i e n i a ł y las w c ę t -kowaną katedrę. Drobiny pyłków kwiatowych wisiały w p o w i e -trzu jak zloty kurz, ale Tabitha była zbyt w y t r ą c o n a z r ó w n o -wagi, aby dać się oczarować ich lśnieniu. Tylko m a t k a m o g ł a wyczarować tak idylliczną scenerię. Nie z d z i w i ł o b y jej, g d y b y z lasu wyłonił się jelonek Bambi albo olbrzym w towarzystwie Królewny Śnieżki, nucącej Pewnego dnia przybędzie mój książę. - O nie! - szepnęła Tabitha, jeszcze bardziej u p a d a j ą c na duchu, kiedy przyszedł jej do głowy nowy, przerażający p o m y s ł . Jej beznadziejnie staromodna matka tylko jednego m o g ł a dla niej pragnąć bardziej niż wakacji. Mężczyzny. Pomimo mocnych argumentów Tabicie nigdy nie udało się przekonać matki, że współczesna kobieta nie potrzebuje już mężczyzny, aby czuć się szczęśliwą i osiągnąć życiową satysfakcję. Niewykluczone, że gdzieś w głębi serca t a k ż e i o n a sama nie była o tym do końca przekonana. Dziewczyna wpatrzyła się w las. Powinna o wiele bardziej obawiać się księcia z bajki niż Królewny Śnieżki. Jeżeli to naprawdę nieprzemyślana próba matki, żeby zorganizować jej randkę w ciemno, to za kilka minut zza drzew p o w i n i e n wyłonić się jakiś szeroko uśmiechnięty p ó ł g ł ó w e k na b i a ł y m koniu. Skrzywiła się. Czy tylko jej się zdaje, czy też naprawdę 33 TERESA MEDEIROS umilkł śpiew ptaków? Na łąkę i las spadła pełna oczekiwania cisza. Nawet Lucy przyczaiła się w trawie. Słońce schowało się za chmurę i dziewczynę przeszedł dziwny dreszcz - ni to oczekiwania, ni to złego przeczucia. Potrząsnęła głową i zaczęła nasłuchiwać. Zamiast dźwięcznego klip-klap srebrnych podkówek, usłyszała niski ryk, jakby pomruk odległej burzy. Ziemia pod jej stopami zaczęła drżeć. Gwar rósł, zbliżał się do Tabithy jak niewidzialny przypływ. Pod wpływem przerażenia rzuciła się w stronę drzew. Jej ranne kapcie w kształcie wiewiórek ziemnych kompletnie nie nadawały się do chodzenia po nierównym terenie. Dziewczyna potknęła się i upadła na wznak akurat w chwili, kiedy z lasu wypadł parskający czarny potwór. Nie zdołała stłumić okrzyku przerażenia, kiedy potwór wspiął się na tylne nogi, mordercze przednie kończyny przecięły powietrze, a nozdrza rozdęły się dziko. Tabitha zacisnęła powieki w przekonaniu, że za chwilę zostanie stratowana. Nie otworzyła oczu, dopóki nie poczuła na gardle dotyku jakiegoś ostrego przedmiotu. Powiodła wzrokiem wzdłuż lśniącego ostrza miecza aż do okrytej rękawicą dłoni, a potem przeniosła spojrzenie na nieprzejednaną twarz, otoczoną nie-sfomą grzywą ciemnych włosów. Złote oczy, równie drapieżne i bezlitosne jak ślepia tygrysa, wpatrywały się w niąnieruchomo, nie mrugając powiekami. To nie książę, pomyślała oszołomiona, już raczej bestia z nocnych koszmarów. Podobnie jak ten potwór, na którym jeździ Tabitha bohatersko starała się przełknąć gulę, która dławiła ją w gardle, i bojaźliwie zapytała: - Najmocniej pana przepraszam, czy spotkał pan może moją matkę? 4 Wydawało mu się, że to stworzenie płci żeńskiej, ale nie miał pewności. Wszelkie znamiona płci były ukryte pod bezkształtną bluzą i parą luźnych nogawic. Stworzenie patrzyło na niego, a jego szare oczy wydawały się nieproporcjonalnie wielkie w bladej twarzy. - Kim jesteś, do diabła? - warknął. - Czy ten bękart morderca kazał ci zastawnie na mnie pułapkę? - Czy wyglądam na kogoś, kto zastawił pułapkę? - Stworzenie podniosło ręce do góry. To miało sens. Dziwna istota nie miała zbroi ani oręża, jeśli nie liczyć pary błagalnych szarych oczu. To niewątpliwie niewiasta, zdecydował z mieszaniną ulgi i bólu. Może za długo obywał się bez kobiety, ale już zbyt wielu jego najlepszych towarzyszy broni zostało usidlonych i okiełznanych przez urodziwe dziewki. Mocniej ścisnął miecz w garści w nadziei, że ta dziewczyna nie zauważyła drżenia ostrza. Pierś mężczyzny uniosła się w głębokim oddechu. Otarł pot z czoła i rzucił desperackie spojrzenie za siebie. W lesie nie było widać śladu pogoni, więc mógł zwrócić baczną uwagę na swego trzęsącego się ze strachu jeńca. 35 TERESA MEDEIROS - Nie umiesz odpowiedzieć na moje pytanie? Kim, do diabła, jesteś? Ku jego zaskoczeniu, stanowcze żądanie rozpaliło iskierkę buntu w oczach dziewki. - Zaczekaj! Może to pytanie powinno brzmieć: kim, do diabła jesteś ty? - Dziewczyna rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i oczy wyraźnie jej się zwęziły. - Nie poznaliśmy się wcześniej? - Mruczała coś pod nosem, wpatrując się w jego twarz, i zaczął podejrzewać, że ma do czynienia z lunatyczką. - Przyciąć włosy. Ogolić go i wykąpać. Spryskać Brutem i przebrać w porządne ciuchy. Aha! Aż zapiszczała z radości. - Jesteś George, prawda? George... George...? i Pstryknęła palcami. - George Ruggles z księgowości! -Rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie. —A teraz p r z y z n a j się, chłopcze. Tatuś obiecał ci podwyżkę za odgrywanie rycerza w lśniącej zbroi wobec dziewicy w opresji? Szczęka mu opadła ze zdziwienia. Cisnął miecz na bok, zeskoczył z konia u jej stóp i obu rękami odgarnął zasłaniającą dziewczynę wysoką trawę. - Możesz się przyznać. Obiecuję, że nie będę się czepiać twojej Analizy Wykonania Planu Rocznego. B y ł a wyższa, niż się spodziewał. O wiele wyższa niż jakakolwiek kobieta z jego otoczenia. Ale od wzrostu o wiele bardziej niepokojąca była jej arogancja. Odkąd podrósł na tyle, aby utrzymać miecz w ręku, nigdy nie spotkał nikogo, mężczyzny ani kobiety, kto by się go nie bał. Słońce niemiłosiernie prażyło jego głowę. Zacisnął zęby, ż e b y o p a n o w a ć kolejną falę bólu. - Możesz mnie nazywać George'em, jeśli ci to odpowiada, pani, ale to nie jest moje imię. Dziewczyna obeszła go dookoła. Spłoszony koń stanął dęba. - To m o ż e m a m mówić: Wasza Książęca Mość? Albo: W a s z a W y s o k o ś ć ? A może powiesz mi, jak ty masz zamiar zwracać się do mnie? Ginevro? - Przygładziła rozczochrane włosy i zatrzepotała jasnymi rzęsami. - A może: Raszpunko? 36 UROKI Uszy mu poczerwieniały | najwyraźniej nie był przyzwyczajony do kpin. Przyszło mu do głowy kilka imion, którymi chętnie by obdarzył tę kobietę, a żadne z nich nie było pochlebne. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się mały czarny kot i zaczął się ocierać o nogę dziewczyny. Rycerz musiał mocniej przytrzymać wodze wierzchowca, bo i kotu, i jego pani groziło stratowanie. Każde nerwowe szarpnięcie się konia potęgowało ból poobijanych kości jeźdźca. Kobieta z ostentacyjną kpiną przyjrzała się zniszczonym rękawicom i zmatowiałej kolczudze rycerza. - Gdzie twoja lśniąca zbroja, Lancelocie? Dałeś ją służbie do wypolerowania czy oddałeś do pralni chemicznej? - Obeszła mężczyznę dokoła. Najlepiej byłoby wbić mu ostrze między żebra, pomyślała przepełniona wrogością. Ledwo się powstrzymał, żeby nie podnieść na nią ręki. Odwrócił się razem z koniem, żeby stanąć twarzą w twarz z dziewczyną. Ten drobny ruch sprawił, że zaczęło mu dzwonić w uszach, a głowa o mało nie pękła. - Przestań łazić w kółko, niewiasto! Albo... - Zawahał się, niepewny, jaka groźba może być wystarczająco straszliwa, aby uspokoić tę trajkoczącą bez przerwy harpię. Znieruchomiała, ale niepokój w jej oczach szybko ustąpił miejsca wyzwaniu. - Albo co? - zapytała, biorąc się pod boki. - Zabierzesz mnie do swojego zamku i zgwałcisz? Odetniesz mi tę zuchwałą głowę? - Potrząsnęła głową, zdegustowana. - Trudno mi uwieś ć , że mama uznała, iż mogę dać się złapać w pułapkę takiego szowinisty. Dlaczego nie wynajęła po prostu jakiegoś rzezimieszka, żeby rąbnął mnie w łeb i ukradł mi sakiewkę? Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała. Rycerz, nie zwracając uwagi na ostrzegawcze pulsowanie mięśni, wskoczył na konia i zajechał jej drogę. Zanim zdołała zawrócić, wyciągnął miecz z pochwy, rozciął materiał bluzy i dotknął czubkiem ostrza lewej piersi dziewczyny. Oczy Tabithy rozszerzyły się. 37 TERESA MEDEIROS Pospiesznie cofnęła się o kilka kroków. Ruszył za nią konno i przyparł ją do pnia niewielkiego dębu. Kiedy ich oczy się spotkały, dziewczyna była pewna, że mężczyzna wyczuwa gwałtowne bicie jej serca. W jej oczach odbiła się niepewność i trwoga. - To przestaje być zabawne, panie Ruggles - powiedziała cicho. - Mam nadzieję, że pańska analiza jest bez zarzutu. Będzie to panu potrzebne, kiedy mój ojciec dowie się o tym małym incydencie. Drżącą ręką sięgnęła do ostrza miecza, budząc w rycerzu przepełniony niechęcią szacunek. Kiedy przeniosła spojrzenie na swoje palce, były zakrwawione. Przestraszył się, że niechcący skaleczył dziewczynę. Znane od lat i niesłabnące pomimo upływu czasu poczucie winy ścisnęło jego serce. Nie chciał skrzywdzić żadnej kobiety. Nie krzyknęła z przerażenia ani nie popadła w omdlenie. Wpatrywała się tylko w swoją rękę, jakby ją zobaczyła pierwszy raz w życiu. - To nie keczup - mruknęła. Jej słowa były jeszcze bardziej niezrozumiałe niż jej zachowanie. Powąchała własne palce. -Nie pachnie jak wiśniowy syrop na kaszel. Spojrzała w dół, na swoje piersi. Ściekała pomiędzy nimi cienka strużka krwi, potęgując przerażenie rycerza. Ale kiedy dziewczyna utkwiła w jego oczach oszołomione spojrzenie, a dzwonienie w jego uszach zmieniło się w ogłuszające dudnienie, do mężczyzny dotarło wreszcie to, co i ona najwyraźniej już zrozumiała. To nie była krew jej, tylko jego. Wypływająca z jego ciała krew ściekała powoli wzdłuż ostrza miecza. Ogarnął go nagle niepokój, że to on, a nie ta dziewczyna, jest bliski omdlenia. Miecz wysunął się z jego bezwładnych palców i upadł w trawę, nie czyniąc nikomu krzywdy. Rycerz osunął się na końską szyję, rozpaczliwie pragnąc złapać się szorstkiej grzywy. Poczuł, że jego silne nogi słabną 38 UROKI i uginają się pod ciężarem zdradzieckiej kolczugi, k t ó r a m i a ł a go chronić. Pot zalał mu oczy, oślepiając go. - Odejdź - powiedział chrapliwie. - Zostaw mnie w s p o -koju. W pierwszej chwili wydawało mu się, że dziewczyna posłucha. Usłyszał jej oddalające się kroki, ale p o t e m z a t r z y m a ł a się, jakby wahała się, co ma dalej robić. Czuł się tak, jakby obolałe ciało miało odpaść od kości, kiedy zebrał wszystkie siły i krzyknął: - Rozkazałem, żebyś mi zeszła z oczu, niewiasto. Precz! Wysiłek wyczerpał zupełnie jego siły. Czuł niemal, jak jego duma rozpada się na strzępy, tak jak i jego postanowienie. Wykrztusił słowo, którego nienawidził najbardziej na świecie: - Proszę... Chwiejąc się w siodle, z wysiłkiem otworzył oczy i rzucił jej błagalne spojrzenie. Sir Colin of Ravenshaw nigdy nie u p a d ł przed nikim na kolana, szczególnie przed kobietą. Nie upadł także przed tą kobietą. Upadł na nią. 5 Tabitha leżała bez ruchu i bała się nawet oddychać. Niekiedy, w najśmielszych fantazjach, zastanawiała się, jak by się czuła, gdyby leżał na niej mężczyzna. Biodro na biodrze, udo na udzie, jej delikatne piersi miażdżone muskularnym torsem, męska twarz zanurzona w jej świeżo umytych włosach. Zaczęła węszyć, nie mogąc się oprzeć pragnieniu zaspokojenia naukowego zainteresowania tym przypadkiem klinicznym. Jej ojca zawsze otaczał obłoczek aromatu drogiej wody po goleniu, także wszyscy mężczyźni, z którymi odważyła się umówić na randkę, brali prysznic i golili się dwa razy dziennie. Jeszcze nigdy nie zetknęła się z wonią prawdziwego potu, zmieszaną z zapachem konia, dymu z ogniska i skóry. Stwierdziła, że jest to naturalna kombinacja zapachów, niezaprzeczalnie pociągająca, podobnie jak lekkie drapanie niegolonego męskiego zarostu na jej policzku. Niemal oczekiwała, że za chwilę z ust rycerza padną jakieś szorstkie, ale pieszczotliwe słowa. Jęknął. Tabitha otworzyła oczy. Temu nieszczęśnikowi, który wykrwawia się teraz na śmierć, najwyraźniej nie w głowie szeptanie jej słodkich głupstw do uszka. I choć bardzo chciała wierzyć, że to tylko jakiś sługus, wynajęty przez rodziców, żeby ją uwieść, to krew wsiąkająca w jej piżamę była przerażająco realna. Oswobodziła jedną rękę i potrząsnęła go za ramię. 40 UROKI - Panie Ruggles? - syknęła - George? Jęknął znowu i wygodniej ułożył się na niej. Starała się wysunąć spod niego, zażenowana tą nader intymną sytuacją, ale tylko pogorszyła sprawę. To było żenujące. I sama była sobie winna. Kiedy zatrzymał ją tym spojrzeniem skrzywdzonego szczeniaka i zaczął osuwać się z konia, miała znakomitą sposobność, żeby uskoczyć w bok. Ale ona uległa jakiemuś niezrozumiałemu impulsowi, p o d b i e g ł a i próbowała uchronić go przed upadkiem z konia. A w nagrodę za tę heroiczną próbę została przytłoczona jego ciężarem. Bała się, że mężczyzna ją zmiażdży, ale on padał tak, jakby pod- świadomie próbował zminimalizować ewentualną krzywdę, jaką mógłby jej wyrządzić. Chyba nawet spoczywające w kieszeni piżamy okulary nie zostały stłuczone. Tabitha odwróciła głowę, rozglądając się za jakąś pomocą. Koń stał kilka stóp dalej i najspokojniej w świecie skubał kępę koniczyny, jakby nie był tym samym potworem, który kilka minut wcześniej o mało nie stratował jej na śmierć. Malutka, pokryta puszystym futerkiem Lucy ułożyła się na pobliskim pagórku i zapadła w błogą drzemkę. Motyl usiadł spokojnie na nosie dziewczyny. Spojrzała na niego zezem, a wtedy odleciał bez żalu. Westchnęła i zaczęła się zastanawiać, czy do końca życia będzie już leżeć przy- gnieciona do ziemi przez tego ponurego obcego człowieka. Kiedy znowu odwróciła głowę, rycerz patrzył na nią, a jego złote oczy były raczej zagadkowe niż przerażające. Tabitha wstrzymała oddech. Patrzył na nią wzrokiem rozleniwionego tygrysa, który próbuje podjąć decyzję, czy ma pożreć s w ą ofiarę, czy się z nią pobawić. Nie potrzebowała okularów, żeby widzieć go wyraźnie. Była krótkowidzem, a mężczyzna był naprawdę niezwykle blisko. Czuła uderzenia jego serca równie wyraźnie jak własnego. Jego twarz wypełniała całe pole widzenia Tabithy ~ ostra linia brwi ponad głęboko osadzonymi oczami; prosty, mocny 41 TERESA MEDEIROS nos; usta bez uśmiechu, ale pięknie wykrojone; mocna szczęka, pokryta ciemnym zarostem. Podkrążone oczy zdradzały wyczerpanie, ale to nie umniejszało niebezpiecznego uroku gęstych, długich rzęs. Tabitha zamrugała. Nigdy nie należała do kobiet, które wpadały jak śliwka w kompot na widok oczu przepełnionych erotycznymi obietnicami. Gburowate słowa mężczyzny przy- pomniały jej dlaczego. - Do kogo należysz, niewiasto? - Och, ty arogancki, zacofany politycznie, skrajnie szowinistyczny,.. - miotała obelgi urażona do głębi. Zachowywał się dokładnie tak, jak wyobrażała sobie zachowanie aroganckich, zacofanych politycznie, skrajnie szowinistycznych samców. Położył okrytą rękawicą dłoń na jej ustach, powstrzymując potok wymowy. Wlepiła w niego oczy, czując dotyk skóry na ustach. - Zadałem ci proste pytanie, panienko. Czy należysz do jakiegoś mężczyzny? Potrząsnęła głową z wściekłością, która minęła jak ręką odjął, kiedy spojrzenie mężczyzny złagodniało i w jego oczach pojawiło się pożądanie. Przypomniała sobie, że zanim osunął się w jej ramiona, nieomal nakłaniała go do gwałtu. To śmieszne! Z pewnością mężczyzna, który stracił tyle krwi nie może... Rycerz poruszył lekko biodrami i dziewczyna poczuła, że coś gorącego i budzącego dziwne zażenowanie napiera na jej miękki brzuch. Najwyraźniej nie stracił aż tak wiele krwi. Popatrzyła na niego i w jednej chwili zrodziło się między nimi coś najbardziej pierwotnego. Mężczyzna. Kobieta. Siła. Słabość. W tym momencie po raz pierwszy poczuła cień wątpliwości. Matka mogła ubolewać nad tym, że Tabitha większość sobotnich wieczorów spędza na oglądaniu powtórek odcinków Z archiwum X na kanale SF, ale nie umówiłaby jej jednak na randkę w ciemno z gwałcicielem! 42 UROKI A może? Mężczyzna zdjął rękę z jej ust i pochylił się n a d n i ą z r o z -chylonymi wargami. Zdrętwiała ze strachu. Miał z a m i a r ją zgwałcić. Miał zamiar ją pocałować. Porażona wizją tego, co może się zdarzyć, odwróciła twarz i uderzyła m ę ż c z y z n ę w piersi ze zwielokrotnioną przez panikę siłą. Stoczył się z niej i jęknął, jakby miał zaraz umrzeć. Tabitha zerwała się na równe nogi. - Chciałeś mnie pocałować! - Wiem - mruknął, patrząc na nią wrogo. - C h y b a w p a d ł e m w delirium. Wzięła się pod boki, niepewna, czy powinna poczuć ulgę, czy też urazę. - Możesz sobie wyć i jęczeć, ile wlezie. Nie m a m z a m i a r u ci współczuć. — Odlepiła klejącą się do skóry flanelę i s k r z y w i ł a się z niesmakiem. - Zobacz, co zrobiłeś! Kompletnie zniszczyłeś moją ulubioną piżamę! - Wybacz. W przyszłości będę bardziej zważał, na co spływa krew z mojego serca. Zadrżała. Kiedy tak leżał w trawie, oparty na łokciach, a w jego oczach ponad pobladłymi w a r g a m i p ł o n ę ł a d u m a , Tabitha odkryła, ku swemu ogromnemu niezadowoleniu, że jednak mu współczuje. Uklękła przy nim. Patrzył na nią z ponurą podejrzliwością, ale pozwolił jej delikatnie odsunąć dłoń, którą o b r o n n y m gestem obejmował ramię. - To nic, to tylko lekkie draśnięcie - mruknął. Tabitha zadrżała. Coś przedziurawiło jego zbroję i g ł ę b o k o rozorało ciało tuż powyżej pachy. - Jeżeli to jest draśnięcie, to wolałabym nie widzieć tego, co nazywasz raną. - Zaczęła odrywać brzeg swej bluzy od piżamy. - Myślałem, że to twój ulubiony p r z y o d z i e w e k . - M ę ż c z y z n a wskazał głową szarpiące materiał ręce dziewczyny. 43 TERESA MEDEIROS - W tej chwili to mój jedyny przyodziewek- mruknęła niewyraźnie, rozrywając zębami brzeg flaneli. Poczuła zaskoczenie, kiedy położył jej rękę na szyi gestem wyrażającym ni to pieszczotę, ni to groźbę. - Jeśli przyłączysz się do nich, zginę i nie będę mógł ci lego wynagrodzić. - Jeśli wykrwawisz się na śmierć, to też nie będziesz m ó g ł mi tego wynagrodzić. - Tabitha zdobyła się na chłodny uśmiech. Uznał jej rację i pozwolił jej robić, co zechce. Oderwała jeszcze jeden pas flaneli ze swojej piżamy i zsunęła z ramienia mężczyzny miękką skórzaną koszulę, którą nosił pod zbroją. Jej oczom ukazał się tak imponujący tors, jakiego nie udałoby się kupić za żadne pieniądze, nawet płacąc bajońskie sumy osobistemu trenerowi i ćwicząc w najdroższych salach gimnastycznych. Co najdziwniejsze, rozliczne blizny i szramy zdawały się na jego ciele równie naturalne, jak kędzierzawe ciemne włosy, pokrywające jak wachlarz śniadą skórę mężczyzny. Tabitha przygryzła dolną wargę, starając się skoncentrować na czekającym ją zadaniu. Kiedy owinęła mu ramię flanelą, podniosła wzrok i spostrzegła, że mężczyzna wpatruje się w jej stopy. Wskazał głową jej kapcie z błyszczącymi plastikowymi oczkami i wesoło kołyszącymi się wąsikami. - Jakie stworzenie zabiłaś, żeby mieć te buty? - Groźny poliester. - Tym razem szczerze się uśmiechnęła. Właśnie wiązała bandaż w zgrabny supełek, kiedy mężczyzna uniósł głowę. - O co chodzi? - szepnęła Tabitha. Nic nie słyszała. Nic poza równie niezmąconą ciszą, jaka poprzedziła pojawienie się rannego rycerza. Miała szczerą nadzieję, że napięcie mężczyzny to tylko objaw paranoi albo zbyt ekspresyjne aktorstwo. - O co chodzi? - powtórzyła - Nic nie słyszę. Uniósł rękę, żeby ją uciszyć. Lucy przycupnęła na wzgórku, całkowicie rozbudzona, ze zjeżoną sierścią. Koń potrząsnął 44 UROKI g ł o w ą , wietrząc niebezpieczeństwo. P o t e m to u s ł y s z a ł a . B a r d z o daleko, jak odległe echo sennego koszmaru. Grzmot kopyt. Ujadanie psów. Chór p o d n i e c o n y c h m ę s k i c h głosów. Obcy złapał ją za rękę. - Uciekaj, dziewczyno! Ja jestem za s ł a b y , ż e b y w s i ą ś ć na konia, a jeśli znajdą cię tu ze mną, to źle się to d l a c i e b i e s k o ń c z y , - Jeśli to ci ludzie, którzy cię zranili, to i d l a c i e b i e n i e skończy się to dobrze - odparła natychmiast z n i e o d p a r t ą l o g i k ą , Oczy rycerza pociemniały z goryczy. - Ja jestem mężczyzną. Mogą tylko p o w i e s i ć m n i e na najbliższym dębie albo poderżnąć mi gardło, A l e ty jesteś niewiastą. Jeśli psy Brisbane'a nie r o z s z a r p i ą c i ę na s t r z ę p y , zrobią to jego ludzie. Tabitha doszła nagle do wniosku, że nie c h c e już b r a ć udziału w tej zabawie. Chciała porwać L u c y w r a m i o n a i p ę d z i ć na drugi koniec łąki. Chciała unieść twarz do g ó r y i z a w o ł a ć : Ja chcę do mamy! Ale mamy nigdzie w pobliżu nie było, b y ł o n a t o m i a s t niecierpliwe naleganie tego mężczyzny. R ó w n i e p r a w d z i w e jak krew, nadal płynąca z jego rany i p r z e s i ą k a j ą c a p r z e z prowizoryczne flanelowe bandaże. Równie r e a l n e j a k u ś c i s k jego palców na ciele Tabithy, jak rozpaczliwe b ł a g a n i e w j e g o oczach. - Weź mojego konia i jedź, zanim będzie za p ó ź n o - n a k a z a ł . Las nie wyglądał już wesoło i kusząco, b y ł t e r a z c i e m n y i złowieszczy - jakby stworzony dla złej m a c o c h y K r ó l e w n y Śnieżki, jak sad rodzący zatrute jabłka. Z k a ż d ą s e k u n d ą ujadanie psów stawało się głośniejsze. T a b i t h a n i e p e w n i e spojrzała na konia. - Nigdy jeszcze nie jechałam wierzchem. C z y to p r z y p o m i n a Podróż na tylnym siedzeniu limuzyny? Jej zdobywca rozluźnił uścisk i lekko p o g ł a d z i ł k c i u k i e m Palce dziewczyny. 45 TERESA MEDEIROS - Idź już, dzieweczko - powiedział miękko. - Nie ma co dłużej marudzić, O dziwo, właśnie to delikatne ponaglenie pozwoliło jej podjąć decyzję. Tabitha do końca życia nie zdołała zrozumieć, skąd wzięła siłę, żeby podnieść rycerza i posadzić go na koniu. Przeklinał bez przerwy, rzucając wielobarwne wiązanki obelg na płeć piękną w ogóle, a na Tabithę w szczególności. Wyliczał jej wady z drobiazgową dokładnością: jej cholerny upór, skrajne nieposłuszeństwo i żałosny brak rozsądku. Kiedy po raz trzeci spadł z konia, musiała przyznać, że poniosła porażkę. Leżeli oboje na wznak w trawie. Tabitha oddychała chrapliwie, rycerz zerkał na nią spod grzywy ciemnych włosów, które opadły mu na oczy. Dziewczyna poczuła znowu drżenie gruntu pod plecami, tym razem tysiąckrotnie silniejsze niż poprzednio. Ziemia drżała, jakby szarżowało na nich stado słoni. Nie słoni, uświadomiła sobie w panice. Koni! Zerwała się na równe nogi. - Czy teraz wreszcie odejdziesz? - Oczy mężczyzny wypełnione były wściekłością i cierpieniem. Słońce zalśniło na ostrzu miecza, przyciągając spojrzenie dziewczyny. Porwała Lucy i wcisnęła kociaka w ręce mężczyzny. Zaklął szpetnie, kiedy Tabitha schyliła się po leżący na ziemi miecz. Musiała napiąć wszystkie mięśnie, żeby podnieść ciężką broń. Rozejrzała się dokoła, gotowa stawić czoło niewidzialnemu wrogowi. Jeśli ci ludzie są do tego stopnia bezlitośni, aby dobijać rannego, będą musieli przejść po jej trupie. Tabitha nigdy nie uważała się za osobę szczególnie dzielną. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się w niej dość odwagi, aby stać bez drgnienia i patrzeć, jak z lasu wysypują się jeźdźcy, poprzedzani przez sforę ujadających psów. Jeźdźcy zatrzymali rumaki o krok od ostrza wyciągniętego miecza i otoczyli ich kręgiem. Psy szczerzyły zęby i szarpały spodnie od piżamy 46 UROKI dziewczyny. Tabitha zagryzła dolną wargę aż do krwi, żeby nie krzyczeć z przerażenia. Mężczyzna, który dowodził grupą, rzucił jakąś niezrozumiałą komendę i psy cofnęły się ze zwieszonymi ogonami, patrząc na pana z wyrzutem. - Wcale im się nie dziwię - powiedział mężczyzna. - Też miałbym pretensję, gdyby mi zabrano sprzed nosa tak łakomy kąsek. Tabitha z wolna podniosła wzrok na człowieka, który trzymał ich los w okrytych aksamitnymi rękawiczkami dłoniach. Spodziewała się zobaczyć w jego twarzy okrutne szyderstwo, a tymczasem ujrzała dworny uśmiech, stosowny na bankiecie w najlepszym towarzystwie. Nagle pojawiło się podejrzenie, które przyprawiło dziewczynę o zawrót głowy. To z pewnością tego właśnie mężczyznę wybrała matka na obiekt westchnień córki. Siedział na śnieżnobiałym koniu, w srebrzystą grzywę którego zostały wplecione wstążki zakończone m a l e ń k i m i d z w o n e c z k a -mi. Za każdym razem, kiedy zjawiskowy r u m a k p o r u s z a ł g ł o w ą , rozbrzmiewała delikatna melodia. Tabitha nie byłaby z d z i w i o n a , gdyby z mlecznobiałego kopyta odpadła nagle złota podkowa. Dosiadający wierzchowca jeździec był nie mniej baśniową postacią. Grzywa puszystych włosów o barwie płynnego miodu opadała na ramiona, otaczając piękną twarz elfa, która mogłaby uchodzić za zniewieściałą, gdyby nie wyrażający determinację, wysunięty do przodu, gładko wygolony podbródek. Mężczyzna był okryty zielonym, przybranym złotogłowiem płaszczem, narzuconym na kremową tunikę i spodnie. I pomimo szaleńczej jazdy wyglądał tak, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica. Roztaczał wokół siebie cierpki aromat cytryny. Zielone oczy nieznajomego błyszczały pod idealnymi łukami brwi, o ton ciemniejszymi od włosów. - Ravenshaw, nie miałem pojęcia, że pozwolisz kobiecie wziąć do ręki swoją bezcenną broń. - Ręka Tabithy zaczęta 47 TERESA MEDEIROS opadać w dół z wyczerpania; wystarczyłby lekki ruch buta mężczyzny, by miecz upadł na ziemię o dwa metry od niej. - Może w chwili klęski stajesz się miękki? - Roześmiał się ochryple. - Idź do diabła, Brisbane - warknął towarzysz Tabithy cicho, ale tak ostrym tonem, że śmiech natychmiast zamarł. Przeciwnik podążył za spojrzeniem dziewczyny i spojrzał na leżącego na ziemi rycerza. - A co zrobisz, jeśli tej ślicznej dzieweczce nie uda się uciąć mi głowy? Poszczujesz mnie tym kociakiem? Rycerz zrobił ogromny wysiłek, aby wstać, ale zdołał tylko dźwignąć się na kolana. Przerażona zapachem psów Lucy przylgnęła do muskularnego ramienia mężczyzny. Nagła myśl uderzyła Tabithę. Jeśli człowiek na białym koniu ma wystąpić w roli księcia z bajki, to jaką rolę, do licha ciężkiego, odgrywa ten drugi? Księcia ciemności? I co się stanie, jeśli ona, najwyraźniej wbrew planom matki, opowie się po stronie tego złego i przyjdzie mu z pomocą? Postanowiła sprawdzić swoją teorię. Żałując, że swego czasu nie słuchała uważniej dialogów disnejowskich filmów, obdarzyła księcia z bajki jednym ze swych najsłodszych uśmiechów. - Zaiste, szlachetny panie, odnoszę wrażenie, iż spotkanie z wami to bardzo fortunne wydarzenie dla dziewicy w opresji. - O czym ona gada? - jeden z jeźdźców zwrócił się do drugiego. - Nie mam pojęcia, do licha. Ale dziewka ma niezłe zęby. -Zagadnięty uśmiechnął się szeroko, prezentując gębę pełną połamanych i sczerniałych pieńków. Rycerz popatrzył na nią, jakby postradała zmysły, Ale jego opinią nie musiała się przejmować. Książę z bajki nagrodził ją tak uwodzicielskim uśmiechem, że Tabitha odważyła się opuścić nieco miecz i dotknąć nim jego kolana. - Zaklinam cię, panie, udajmy się jak najspieszniej do twego zamku. 48 UROKI Zadrżała lekko, kiedy uniósł jej zabrudzoną ziemią rękę do ust i zajrzał jej głęboko w oczy. - Dobrze, pani. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Twoje życzenie... Jego słowa przyprawiły ją o drżenie, mimo że zostały wypowiedziane w tak ujmujący sposób. Następne słowa w p r a -wiły ją w prawdziwy dygot. - Zabierzcie Ravenshawa i jego dziwkę do zamku -rozkazał, a jego uśmiech przeobraził się w szydercze s k r z y w i e n i e w a r g . -Wtrącić ich do najgłębszego, najciemniejszego lochu. Niech tam sczezną jak w piekle. Miecz został błyskawicznie wytrącony z ręki Tabithy, nie zdążyła go nawet podnieść. Książę z bajki objechał ich d o k o ł a na swym wspaniałym rumaku i oddalił się, zostawiając swoim ludziom realizację losu, który przeznaczył więźniom. K i e d y dźwięk dzwoneczków umilkł w oddali, mężczyźni zeskoczyli z koni. Wykręcili ręce dziewczyny do tyłu i związali jej nadgarstki, a potem stłoczyli się wokół Ravenshawa, Zdołał zadać tylko jeden cios, ale niezwykle celny. Jeden z k o m p a n ó w k s i ę c i a z bajki zatoczył się w tył, brocząc k r w i ą ze z ł a m a n e g o n o s a . Tabitha skuliła się, słysząc, jak o k ł a d a j ą r y c e r z a p i ę ś c i a m i . - Raven to tchórz! - wrzasnął któryś z o p r a w c ó w . - Ravenshaw to prostak! - zawtórował drugi. - P o z w a l a , żeby broniła go dziwka! Podnieśli rycerza na nogi i powlekli w stronę jucznego konia. Inni zaczęli monotonnie śpiewać jakąś pieśń, p o w t a r z a j ą c ją tak długo, aż Tabitha poczuła, że g ł o w a jej p ę k a . G d y b y nie miała związanych rąk, zasłoniłaby uszy. Spojrzała bezradnie na rycerza, ale o d w r ó c i ł od niej twarz i zacisnął usta w cienką linię. Nie miała pojęcia, dlaczego ją to obchodziło, ale jeszcze bardziej upadła na duchu, kiedy uświadomiła sobie, że głupim zuchwalstwem zasłużyła sobie na jego wieczną pogardę. Przepraszam! - krzyczała Tabitha, szarpiąc żelazną kratę okienka w solidnych drewnianych drzwiach - Przepraszam, sir! Czy w tym przybytku jest jakaś obsługa hotelowa? Z głębi mrocznego korytarza odpowiedział jej jedynie plusk kropel wody, ściekającej po wilgotnych, wyciosanych z kamienia ścianach. Tabitha oblizała usta. Nigdy nie wyobrażała sobie nawet, że można odczuwać tak potworne pragnienie. - Szkoda, że nie przepędziłem cię, kiedy miałem jeszcze szansę. Głos dobiegł zza jej pleców -pogodny, gawędziarski, niemal czuły. Tabitha odwróciła się, żeby rzucić jego właścicielowi pełne żalu spojrzenie. Siedział na podłodze komórki, oparty plecami o ścianę. Świeża krew przesiąkała przez bandaż, a dolna warga mężczyzny była opuchnięta, co sprawiało, że wyglądał chyba jeszcze bardziej ponuro niż podczas ich pierw- szego spotkania. Jeśli to w ogóle możliwe. - Myślałam, że będziesz mi wdzięczny. W końcu ryzykowałam przecież własne życie, żeby uratować twoje. - Dziewczyna odezwała się tonem, jakiego używała w rozmowach z niesubordynowanymi pracownikami. 50 UROKI - Nie ryzykowałaś życia, tylko dziewictwo. Flirtowałaś z Brisbane'em, jakbyś zeszła się z nim na schadzce. Przez chwilę wydawało mi się, że jesteś gotowa lizać jego plugawe buty. Albo jego... - Urwał i cicho mruknął do siebie coś, czego Tabitha zdecydowanie wolała nie usłyszeć. Zażenowana przypomnieniem, w jaki sposób o d n o s i ł a się do Brisbane'a, skwapliwie zmieniła temat - Ciekawa jestem, co się dzieje z biedną Lucy. Nie chcę nawet myśleć, że błąka się sama po łące. Pewnie myśli, że odeszłam i porzuciłam ją. - Jeśli Lucy to twoja przeklęta kotka, to widziałem, jak jeden z ludzi Brisbane'a wsadził ją do torby. Z a ł o ż ę się, że zabrał ją do domu, żeby ją zjeść. - U s ł y s z a w s z y p e ł e n p r z e -rażenia krzyk Tabithy, szeroko otworzył oczy. - To b y ł żart, dzieweczko. Zaniesie pewnie kociaka do wsi i da s w o i m brzdącom do zabawy. - Gdybyż tylko ona była tutaj - w e s t c h n ę ł a T a b i t h a z t ę -sknotą. - Po co? Żebyśmy to my mogli ją zjeść? Wzięła głęboki oddech, żeby z a p r o t e s t o w a ć , a l e d o j r z a ł a w oczach mężczyzny iskierki ni to r o z b a w i e n i a , ni to z ł o ś l i w o ś c i , - Czy ty w ogóle masz jakieś imię? - Colin - odpowiedział, a z jego t w a r z y n a t y c h m i a s t z n i k -nęły wszelkie ślady rozbawienia, - S i r C o l i n of R a v e n s h a w . - Colin - powtórzyła, jakby s p r a w d z a ł a na p o d n i e b i e n i u smak tego imienia. Zawsze u w a ż a ł a je za s z a l e n i e d y s t y n -gowane. Powinien je nosić blady a n g i e l s k i l o r d , p o p i j a j ą c y herbatę z trzymanej na wysokości s e r c a filiżanki, p o d c z a s g d y psy myśliwskie łasiłyby się do jego s t ó p . U ś m i e c h n ę ł a się do rycerza i mruknęła: - Colin Barbarzyńca. Najwyraźniej nie był tym p r z y d o m k i e m z a c h w y c o n y . - Ja mam na imię Tabitha - powiedziała n i e p y t a n a , a ponieważ mężczyzna nie przerwał m i l c z e n i a , d o d a ł a z s z y d e r c z y m ukłonem: - Lady Tabitha Lennox. 51 TERESA MEDEIRÓS Chrząknął, a Tabitha zaczęła żałować, że nie przedstawiła się jako księżniczka Tabitha. Westchnęła i wróciła do drzwi. Wsadziła nos między kraty i zaczęła wołać: - Hej! Czy nie moglibyście przynajmniej przynieść trochę mięty do naszych poduszek? Albo jakichś poduszek do naszej mięty? Jeśli natychmiast nie pojawi się ktoś z obsługi hotelowej, będę nalegać na spotkanie z dyrekcją! Tym razem jej zdzieranie gardła zostało nagrodzone trząś-nięciem odległych drzwi i szuraniem butów po kamiennej podłodze. Rzuciła Colinowi triumfalne spojrzenie. - Widzisz?! Trzeba wiedzieć, jak domagać się pomocy. Musiała odskoczyć do tylu, kiedy przez metalową klapkę u dołu drzwi została wepchnięta do ich celi drewniana miska i zardzewiały kubek. Kroki oddaliły się, a dziewczyna sięgnęła po miskę i zaczęła grzebać w niej drewnianą łyżką. - Mmm - mruknęła — Owsiany kleik. - Lepiej to zjedz - powiedział cicho Colin. - W najbliższym czasie nie możesz liczyć na inną strawę. - Nie jestem głodna. Możesz zjeść moją porcję. - Podała mu miskę, szczerze żałując, że zauważyła pływającego w jedzeniu robaka. Mężczyzna wzruszył ramionami i zanurzył łyżkę w wodzian-kowatej brei z takim entuzjazmem, jakby to był filet mignon z restauracji Petem Lusera. - Bez jedzenia człowiek może przeżyć, ale bez wody nie -stwierdził. Tabitha pociągnęła jeden łyczek, unosząc kubek do ust na ułamek sekundy. Zakrztusiła się i zaczęła tak kaszleć, jakby miała wypluć płuca. - Chryste, niewiasto, nie marnuj całkiem dobrego piwa! - Piwa? — wykrztusiła z trudem - Mówiłeś, że to woda. - Piwo. Woda. Co za różnica? - Rycerz wzruszył ramionami. - Spróbuj, a zobaczysz. - Tabitha przyłożyła rękę do ust 52 UROKI w nadziei, że zdoła pozbyć się uczucia pieczenia warg. Napój w najmniejszym stopniu nie przypominał niemieckiego piwa, którego popróbowała w klubie Dwadzieścia Jeden. Podała kubek Colinowi. Wypił duszkiem do dna. Dziewczynę zaczęła dręczyć kolejna bardzo pilna potrzeba. Podczas gdy mężczyzna wylizywał resztki kleiku, ona obeszła dokoła całe pomieszczenie, zajrzała we wszystkie mroczne kąty i raz po raz napierała mocno na kamienne bloki w nadziei, że któryś z nich przesunie się, odsłaniając tajemne przejście. Nie znalazła niczego poza popękanym drewnianym wiadrem i kilkoma dziurami w pokruszonej zaprawie murarskiej, nadającymi się w sam raz dla szczurów. - Czego ty, na litość boską, tak szukasz?- wybuchnął wreszcie Colin. - Łazienki - odparła zażenowana. Mężczyzna utkwił w niej nieruchome spojrzenie złocistych oczu. - Sądząc po zapachu, nie potrzebujesz kąpieli. Jeszcze nie. Poczuła się skrępowana tym, że zwrócił uwagę na jej z a p a c h . Nie skropiła się perfumami po wzięciu prysznica, nie pachniała więc raczej niczym bardziej podniecającym niż szampon dla dzieci i mydło Ivory. Z trudem opanowała chęć obwąchania własnej piżamy. - Nie miałam na myśli kąpieli. Chodziło mi o... -Zamilkła, szukając jakiegoś delikatnego eufemizmu. - Jeśli chcesz się wysikać, to tam... -Wskazał głową wiadro. Tabitha poczuła z wściekłością, że się rumieni. Rycerz wyzywająco uniósł jedną ze swych ciemnych brwi, jakby spodziewał się, że natychmiast podbiegnie do odległego kąta, spuści spodnie piżamy i usiądzie na rozpadającym się wiadrze. Na myśl o podobnym despekcie Tabitha osunęła się po ścianie na podłogę, usiadła i przyciągnęła kolana do piersi. Jej rodzice nigdy nie zatrzymywali się w mniej luksusowym 53 TERESA MEDEIROS miejscu niż pięciogwiazdkowy hotel. I choć była w stanie uwierzyć, że mogli uznać weekend w lochu za doświadczenie wzmacniające charakter, to wątpiła, aby wybrali loch bez służby i zaplecza sanitarnego. Po raz pierwszy musiała stawić czoło myśli, że być może ma do czynienia nie z romantycznymi wyobrażeniami swej matki, lecz z brutalną rzeczywistością. Podniosła oczy i pustym spojrzeniem ogarnęła wilgotną celę, jakby dopiero teraz ją zobaczyła. Słabe pochodnie przymocowano wysoko na ścianach. Nie musiała zanadto wytężać wyobraźni, aby domyślić się, jakie stworzenia wypełzną z dziur w pokruszonej zaprawie, kiedy pochodnie wypalą się i zapadnie ciemność. Powietrze przesycone było przejmującą wilgocią, która bez trudu przenikała przez podartą flanelową piżamę. Mocniej objęła kolana, aby powstrzymać dreszcze. - Gdzie jesteśmy? - zapytała szeptem. - W lochu Brisbane'a - również szeptem odpowiedział rycerz. Tabitha westchnęła. Nie miała siły, aby wyciągać z lakonicznego barbarzyńcy wyczerpujących odpowiedzi. Jeśli wziąć pod uwagę krajobraz i akcent ludzi, mogli znajdować się w jakimkolwiek miejscu Zjednoczonego Królestwa - w Walii, Anglii, Irlandii, może nawet w Szkocji. Ale przecież gdyby znajdowali się w Szkocji, to sir Colin byłby ubrany jak uczennica żeńskiej szkoły katolickiej: w kraciastą spódnicę i podkolanówki. Tabitha myślała intensywnie, żałując, że niezbyt przykładała się w szkole do historii. Zawsze wolała matematykę i przedmioty ścisłe, lekceważąc literaturę i historię jako dość frywolny i całkiem niepraktyczny dodatek. Jej bystry umysł radził sobie bez trudu ze skomplikowanymi równaniami matematycznymi i poezją śpiewaną z lat pięćdziesiątych XX wieku, ale jakoś nigdy nie była w stanie zapamiętać, w którym roku Benedict Arnold napisał Deklarację Niepodległości 54 UROKI Przypomniała sobie tylko, że krótki kilt pochodzi z o wiele odleglejszych czasów, niż większość ludzi sądzi. Nowożytna popularność kiltu zaczęła się w czasach panowania królowej Wiktorii, która miała wręcz obsesję na tle romantyzmu sir Waltera Scotta rodem z podmokłych wrzosowisk i ogólnie rzecz biorąc wszystkiego, co szkockie. Im głębiej c o f n i e m y się w czasie, tym większe prawdopodobieństwo, że natrafimy na cywilizację zdecydowanie bardziej paskudną niż m i t y c z n ą i zdecydowanie bardziej zakutą niż bohaterską. Od tych rozważań rozbolała ją głowa. Bez t r u d u m o g ł a s o b i e wyobrazić sarkastyczną odpowiedź rycerza, g d y b y go zapytała; w jakich czasach żyjemy? A może ona naprawdę przeniosła się w czasie?! Nie, to nie do pomyślenia! Jeśli wierzyć opowieściom w u j k a C o p a , jej matka trzykrotnie cofała się w przeszłość, a raz z a b r a ł a ze s o b ą męża i Copa. Tabitha wyciągnęła spod bluzy szmaragdowy a m u l e t i p r z y j -rzała mu się uważnie, zastanawiając się, czy to on właśnie b y ł katalizatorem obecnego nieszczęścia. - Co to jest? - zainteresował się sir Colin. Poczuła wyrzuty sumienia, schowała n a s z y j n i k p o d p i ż a m ą i zdobyła się na słaby uśmiech. - To prezent od mojej matki. Na szczęście. -Pomyślała, że przyniósł jej jedno z najgorszych nieszczęść w życiu. Poczuła na sobie badawcze spojrzenie rycerza i jej m y ś l i pobiegły w zupełnie innym kierunku. Jeśli ten m ę ż c z y z n a nie był wynajętym przez jej matkę partnerem do r a n d k i w c i e m n o , to był obcy i niebezpieczny. Musiał popełnić jakąś straszliwą zbrodnię, skoro zasłużył sobie na takie więzienie. R z u c i ł a na niego ukradkowe spojrzenie spod rzęs. U d e r z a j ą c a u r o d a m ł o d e j twarzy rycerza została przyćmiona wyrazem głębokiego z a m y ś -lenia i kilkudniowym zarostem. Może to jest rozbójnik albo seryjny morderca? Albo nawet gwałciciel? Z t y m przenikliwym, chmurnym spojrzeniem i zmierzwionymi włosami w y g l ą d a ł na 55 TERESA ME DEMOS człowieka, który jest w stanie popełnić wszystkie te zbrodnie jeszcze przed śniadaniem i nawet się przy tym nie spocić. - W jaki sposób zostałeś ranny? - zapytała, wskazując głową bandaż. - Podczas ucieczki. - Ucieczki skąd? - drążyła, nabierając przekonania, że ten człowiek z pewnością nie wygrałby żadnej nagrody za elokwencję. Przedtem myślała, że wyraz jego twarzy nie może być już bardziej zbrodniczy. Myliła się. - Z tego lochu. Tabitha zadrżała, uświadamiając sobie, co zrobiła. Gdyby go nie zatrzymała, byłby teraz na wolności. - Ludzie Brisbane'a najwyraźniej za tobą nie przepadają. Co mu zrobiłeś? - Co mu zrobiłem? - powtórzył cichym głosem, który zabrzmiał jednak bardziej alarmująco niż głośny krzyk. - Co ja zrobiłem jemu? Zanim dotarło do niej znaczenie tych słów, wstał i chwiejnie ruszył w jej stronę. Zerwała się na równe nogi, ale nie dotknął jej; nie musiał. Samą siłą woli sprawił, że oparła się o ścianę, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, wpatrzona w te gorejące oczy. Przypomniała sobie, że kiedyś uczyła się, iż mężczyźni byli dawniej o wiele niżsi niż współcześni. Jej koledzy z klasy zaśmiewali się na myśl o armii złożonej z kurdupli na kucykach. Zrozumiała teraz, jak bardzo byli naiwni. Ten mężczyzna był wyższy od niej najwyżej o centymetr, ale promieniował surową męskością. Stojąc z nim tak twarzą w twarz, poczuła się nieco onieśmielona, ale i podniesiona na duchu. Chciała spuścić wzrok, lecz ujął ją pod brodę i stanowczym ruchem podniósł jej głowę do góry. - Właściwie dlaczego nie miałbym ci powiedzieć, co mi zrobił Brisbane - stwierdził cichym, spokojnym głosem. 56 UROKI - Jeśli masz ochotę - zgodziła się potulnie. - Podczas gdy ja broniłem sprawy Chrystusa przeciw niewiernym w Egipcie, on obiegł zamek mojego ojca. Kiedy mieszkańcy zaczęli już umierać z głodu, w tym m o j a macocha i maleńka siostra, natarł na załogę i spalił wieś. Jego najemnicy wyrżnęli wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni i zgwałcili wszystkie kobiety, od staruszek poczynając, a na najniewinniejszych małych dziewczynkach kończąc. Cała krew odpłynęła z twarzy Tabithy. G o l i n c i ą g n ą ł d a l e j . - Kiedy po raz pierwszy po sześciu latach p o s t a w i ł e m stopę na szkockiej ziemi, ludzie Brisbane'a zastawili na m n i e pułapkę i wtrącili mnie do tego lochu, a ich pan b y ł na tyle u p r z e j m y , że przyszedł poinformować mnie o losie m o j e j r o d z i n y , - A twój ojciec? - Szepnęła dziewczyna, c h o ć w g r u n c i e rzeczy wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi. - Zmarł rażony apopleksją, jeszcze z a n i m z a m e k s i ę p o d d a ł . Podejrzewam, że zabił go szok po śmierci m o j e j m a c o c h y . Tabitha przełknęła. Z trudem. - Nic dziwnego, że jesteś w takim p o n u r y m n a s t r o j u . P r a w -dopodobnie cierpisz na syndrom stresu p o s t t r a u m a t y c z n e g o albo nie odreagowałeś gniewu. Może d o b r y p s y c h o t e r a p e u -ta...? - Urwała gwałtownie. Pod jego s z c z e r y m s p o j r z e n i e m poczuła, że ten jej psychologiczny bełkot z a b r z m i a ł o b r z y d l i w i e trywialnie. Z niewiadomych powodów dotyk palców r y c e r z a , o b e j m u -jących podbródek Tabithy, stał się delikatniejszy. - Brisbane odebrał mi dom. Odebrał mi rodzinę. O d e b r a ł mi wolność. Odebrał mi wszystko poza honorem. A ty, pani, podałaś mu mój honor na srebrnej tacy, starając się mnie bronić moim własnym mieczem i dając jego ludziom p o w ó d do d r w i n . ,Raven to tchórz!" „Raven to prostak! Pozwala, żeby broniła go dziwka!" - A co miałam robić?! - broniła się Tabitha. - Pozwolić, żeby cię z zimną krwią zamordował? 57 TERESA MEDEIROS - Tak - odpowiedział bez wahania. - Przynajmniej umarłbym bez ujmy na honorze. Chciała odeprzeć jego archaiczny punkt widzenia, ale pamięć o tym dumnym rycerzu rzuconym na kolana u stóp wroga była w niej jeszcze zbyt żywa. Z przerażeniem poczuła, że coś ją dławi w gardle. - Przykro mi - powiedziała z bólem, unikając wzroku mężczyzny, żeby nie zauważył napływających jej do oczu łez. Sir Colin of Ravenshaw nie należał do ludzi, którzy topnieją pod wpływem łzawych przeprosin. Przykrył jej drżącą dolną wargę kciukiem, a potem odwrócił się od Tabithy. - Nawet w połowie nie jest ci tak przykro, jak mnie, pani. Tabitha wcisnęła się w kącik celi, z przerażeniem patrząc na słabnące światło pochodni. Obserwowała ją od dłuższego czasu i wiedziała, że to już tylko kwestia kilku minut. Lada moment wypali się do końca i zostaną w całkowitych ciemnościach. Ciągle myślała o zawartości swego neseseru od Guc-ciego, który został w apartamencie - była tam latarka elek- tryczna, nadgryziony batonik Twinkie i guma do żucia bez cukru. Choć od chwili, kiedy Brisbane ich uwięził, minęło dopiero kilka godzin, już nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz jadła, piła czy spała. Może dlatego, że dzieliło ją od tych chwil kilka stuleci. Jak wujek Cop zareaguje na jej zniknięcie? Zadzwoni na policję? A może będzie podejrzewał, że koperta, którą jej oddał, zawierała jakieś istotne informacje o miejscu pobytu jej rodziców? Nie miał najmniejszej szansy dowiedzieć się, że znalazła amulet matki. Nagle poczuła smutek na myśl o tym, że może minąć kilka dni, zanim ktokolwiek zorientuje się, że zniknęła. Nie miała bliskich przyjaciół, a jej współpracownicy z laboratorium będą świętować nieobecność szefowej perfek-cjonistki. 58 UROKI Sir Colin nie odezwał się ani słowem od ich poprzedniej wymiany zdań. Jego milczenie pogłębiało tylko poczucie lodowatego zimna, które przejmowało dziewczynę aż do kości. Nie mogła już dłużej tego ignorować. Jeśli jej rodzice nie zaaranżowali tego dziwacznego spotkania, to znac2y, że nie siedzieli bezpiecznie w domu, naśmiewając się z jej problemów. Nadal byli zaginieni, może nawet.. Odsunęła od siebie tę możliwość, nie chcąc rozważać tego, czego nie była w stanie zaakceptować. Dopóki nie usłyszała cichutkiego p o c h r a p y w a n i a sir G o l i n a , nie odważyła się zrobić użytku z wiadra, a i wtedy policzki płonęły jej ze wstydu. Kiedy ponownie wcisnęła się do swojego kąta, p o c h o d n i a zaczęła przygasać. Tabitha nie była już w stanie p o w s t r z y m y w a ć dreszczy i przysunęła się nieznacznie do m a j a c z ą c e j w m r o k u sylwetki rycerza. Przez większą część życia T a b i t h a c z u ł a się samotna, ale jeszcze nigdy nie była tak strasznie o s a m o t n i o n a jak w tej chwili. Nie mogła mieć pretensji do Colina, że jej nienawidzi. W tym stuleciu wystarczyła jej k i l k u m i n u t o w a nierozwaga, by zniszczyć reputację, na k t ó r ą ten m ę ż c z y z n a pracował przez całe życie. Pochodnia zaczęła trzeszczeć. Dziewczyna przygryzła w a r g ę , prosząc w duchu, aby ogień nadal płonął. Niestety, p ł o m i e ń z sykiem zgasł, ostatecznie przegrywając batalię z c i e m n o ś c i ą , Tabitha zesztywniała. Przeżyła już wyłączenia prądu w N o -wym Jorku, ale jeszcze nigdy ciemność nie wydawała jej się tak dotykalna. Przygniatała ją jak ciężar. W y d a w a ł o się, że nie są uwięzieni, tylko pogrzebani żywcem. Sparaliżowana strachem, zapomniała nawet o oddychaniu i nie zauważyła, że rytmiczne pochrapywanie ucichło, A potem przyszło to. Przerażające chrobotanie szczęk o kamień. Zapominając o odwadze i dumie, Tabitha rzuciła się w stronę sir Colina i mocno przylgnęła do jego boku. Przywarła do jego 59 TERESA MEDEIROS silnego, ciepłego ciała, spodziewając się, że mężczyzna rozgniewa się na nią. Albo ją odepchnie. Albo zacznie się z niej wyśmiewać. Przez dłuższą chwilę ani się nie poruszył, ani się nie odezwał, a wszystkie jego mięśnie były twarde jak skała. Potem, z pełnym rezygnacji westchnieniem, objął Tabithę i oparł brodę o jej głowę. - Nie bój się, dziewczyno. Ja jestem dla szczurów za twardy, a ty zbyt koścista. Nie będą chciały nas jeść - mruknął jej do ucha. Jeszcze nigdy nikt jej nie powiedział, że jest koścista. Tabitha przytuliła policzek na piersi Colina, zastanawiając się, kiedy przestanie wreszcie szczękać zębami. Kolczuga męż- czyzny powinna być chłodna w dotyku, ale jego ciało promieniowało ciepłem jak piec i rozgrzało metal. Kiedy napięcie powoli ustąpiło z jej mięśni, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy Brisbane ma zamiar trzymać ich w tym lochu aż do śmierci. Czy po wiekach ktoś odkopie ich celę i znajdzie ich kości splecione jakby w miłosnym uścisku? Z jakiegoś powodu wydało jej się to nagle szczególnie przykre, bo przecież mężczyzna, który obejmuje ją tak czule, jest tylko obcym człowiekiem, który nią gardzi. Westchnęła z zadumą, sięgnęła pod piżamę i zacisnęła palce na matczynym amulecie, - Chciałabym... - szepnęła, zapadając w sen. 7 Matka nieraz przestrzegała Tabithę przed jedzeniem c z e -kolady przed snem. Powinnam była jej słuchać, pomyślała teraz, w t u l a j ą c się mocniej w grubą, puszystą poduchę. Jej sny n a w i e d z a ł y jakieś dziwaczne postacie, łącznie z z i e j ą c y m o g n i e m k o n i e m , z w a -riowanym sadystą, ubranym jak Elvis, i zgryźliwym r y c e r z e m o uwodzicielskich oczach i smutnym uśmiechu, przez w i ę k s z ą część snu wymachującym nad nią o g r o m n y m m i e c z e m . To ostatnie widziadło zdenerwowało ją najbardziej. Jeszcze n i g d y nie dopuściła, aby ktoś ją zdominował, a kimże m ó g ł b y b y ć ten emanujący erotyzmem wojownik, jeśli nie freudowską emanacją jej najbardziej prymitywnych potrzeb seksualnych? Jęknęła, odrzuciła puchową kołdrę i sięgnęła do budzika, żeby go wyłączyć, zanim jej uszy w y p e ł n i ą się d ź w i ę k a m i muzyki Vivaldiego. Chciała sięgnąć, ale jej ruch został u d a r e m -niony przez coś, co owinęło się wokół jej talii. Zerknęła w dół, spodziewając się z o b a c z y ć z r o l o w a n e w o k ó ł niej prześcieradło. Zamiast tego zobaczyła m u s k u l a r n e ramię, pokryte kręconymi ciemnymi włosami. Tabitha w p a t r y w a ł a się w nie zafascynowana, uświadamiając sobie, dzięki przeczytanym powieściom, że ma za plecami ciepłe m ę s k i e ciało. 61 TERESA MEDEIROS Mężczyzna przeciągnął się i mruknął coś w jej włosy, a potem jeszcze mocniej przytulił się do pleców dziewczyny. Ponieważ Tabitha nie miała zwyczaju nawiązywać stosunków na jedną noc, mogła wyciągnąć z tego tylko jeden wniosek. To nie był sen. Naprawdę została uwięziona w średniowiecznym lochu ze zgryźliwym barbarzyńcą. Podwójnie zdziwiona, spojrzała na kamienne ściany, po których ściekała woda. Skoro znajdowali się w lochu, to dlaczego spoczywali w eleganckim, czereśniowym łożu za- projektowanym przez Ethana Allena? Dlaczego powietrze było ciepłe i suche, a nie lodowate i przesiąknięte wilgocią? Chciała wysunąć się z ramion Colina, ale uścisk mężczyzny tylko się zacieśnił. W końcu mruknął coś przez sen, jakby się poddawał, i przewrócił się na plecy, a wokół jego ust pojawił się cień smutku. Tabitha usiadła na piętach na swym mięciutkim materacu i rozszerzonymi ze zdumienia oczami przyglądała się odmienionej nie do poznania celi. Berberyjski dywan pokrywał wyłożoną kamiennymi płytami podłogę od ściany do ściany. W kącie stał elektryczny kaloryfer, od którego rozchodziło się ciepło, mimo że jego sznur z wtyczką elektryczną wisiał w powietrzu. Lampa od Tiffany'ego zalewała blaskiem postać śpiącego rycerza. Tabitha zakryła ręką usta. Początkowe zaskoczenie zmieniło się w doskonale jej znane przerażenie. - A niech to wszyscy diabli!- szepnęła - I co ja tym razem narobiłam? Nos Tabithy zaczął mimowolnie reagować na apetyczne zapachy rozchodzące się z nakrytego adamaszkowym obrusem stolika, ustawionego w nogach łóżka. Na stole stały jej ulubione potrawy z jej ulubionych restauracji, w których tak często jadała obiady, podwieczorki i kolacje. Były tam węgierskie torciki truskawkowe z Cafe des Artistes, risotto z morskimi małżami w śmietanie z 44, soczysty smażony kurczak od UROKI Sylvii z Harlemu, creme brulee z Le Cirque, bliny z rosyjskiej herbaciarni i całe piramidy wstydliwie przez Tabithę ukrywanego sekretu - parujących Big Maców. Dziewczyna jęknęła, słysząc głośne burczenie pustego brzucha. Ukryła twarz w dłoniach, starając się zrozumieć, w jaki sposób udało jej się doprowadzić do takiej k a t a s t r o f y . P a m i ę t a ł a , że zapadając w sen w ramionach Colina, oddawała się marzeniom o cieple, świetle i jedzeniu, I zaciskała rękę na amulecie matki... Nie zdążyła jeszcze porządnie tego przemyśleć, kiedy Colin poruszył się przez sen. Rozpaczliwie rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby ukryć skutki swoich wieczornych marzeń. Pochyliła się nawet i zajrzała pod łóżko, jakby i s t n i a ł a m o ż -liwość, że uda się pod nie wepchnąć całe umeblowanie. I w dodatku sprawić, aby m ę ż c z y z n a nie z a u w a ż y ł s a m e g o łóżka. Kiedy Tabitha się podniosła, zauważyła, że oparty o poduszki rycerz patrzy wprost na nią z dziwną u w a g ą . Spuściła oczy i spojrzała na siebie, ogarnięta n a g ł y m przerażeniem, że mogła zmienić się w małego pluszowego misia z Victoria Street. Przecież i o tym mogła pomyśleć przed s n e m . Stwierdziła z ulgą, że nadal ma na sobie flanelową piżamę, ale Colin i tak wpatrywał się w nią jeszcze zaspanym, ale już badawczym spojrzeniem. Wodził oczami spod ciężkich powiek w dół, a potem w górę jej ciała, wreszcie zatrzymał wzrok na zakłopotanej twarzy dziewczyny. Kąciki jego ust uniosły się leniwie i Tabitha pomyślała, że mężczyzna wreszcie się do niej uśmiechnął. Ale jego uwagę przykuwały z a p a c h y unoszące się ze s t o j ą -cego w nogach łóżka stolika. Kiedy przyjrzał się przygotowanej uczcie, wrócił jego zwykły chmurny wyraz twarzy, który powoli ustąpił miejsca przerażeniu. Wyskoczył z łóżka ogarnięty ś l e p ą p a n i k ą , o w i j a j ą c w o k ó ł 63 bioder pachnące kwiatami prześcieradło, jakby był nagi, a nie kompletnie ubrany i nawet częściowo uzbrojony. - Co to za sztuczka? - zażądał odpowiedzi, cofając się jak najdalej od Tabithy, dopóki nie oparł się ramieniem o ścianę. Postanowiła improwizować. Wzruszyła ramionami z pozorną obojętnością i powiedziała: - Nie wiem. To wszystko już tu było, kiedy się obudziłam. Może masz na dworze Brisbane'a jakiegoś sprzymierzeńca, który próbuje ci nieco uprzyjemnić uwięzienie. Podeszła do stołu, przynaglana burczeniem pustego brzucha. Teraz, kiedy sprawa już wyszła na jaw, nie widziała powodu, aby nadal się głodzić. Wybrała soczystą pierś kurczaka. Ale zanim doniosła ją do ust, Colin błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość i wytrącił jej jedzenie z ręki. Z żalem spojrzała na poniewierający się po ziemi smakowity kąsek. - Podejrzewasz, że jedzenie jest zatrute? - Gorzej - odpowiedział, dotykając zawieszonego na piersi krzyżyka. - Zaczarowane. - Zaczarowane? - Tabitha zdobyła się na słaby uśmiech. - Tak. - Dziwny dreszcz przeszedł Tabithę na dźwięk jego ochrypłego głosu. - Słyszałem wiele opowieści o uczciwych, dzielnych rycerzach, którzy po zjedzeniu zaczarowanego posiłku dostawali się na wieczność we władanie czarownika. Nie była na tyle zakłamana, aby go zganić za nadmierną podejrzliwość. - Wiesz, skoro najprawdopodobniej mamy spędzić wieczność tutaj, w tym lochu... - Porwała Big Maca i schroniła się z nim po drugiej stronie łóżka, aby wreszcie się najeść, zanim Colin zdoła jej go wyrwać. Ugryzła potężny kęs i az jęknęła z rozkoszy. Stopiony ser jeszcze nigdy nie smakował tak wspaniale! Przyglądał się, jak Tabitha pożera parujący plaster wołowiny, i głód wyzierał mu z oczu. Z kanapki zostały już tylko okruchy. 64 - Weź się do jedzenia. Sądzę, źe jest bezpieczne. Nie czuję się w najmniejszym stopniu zaczarowana. Wahał się bardzo krótko. Pochylił się nad łóżkiem i sięgnął do stolika. Obejrzał ze wszystkich stron bułeczkę z ziarnem sezamowym, popatrzył wilkiem na pikle, wreszcie wbił zęby w kanapkę. Tabitha z przyjemnością obserwowała uśmiech rozkoszy na twarzy rycerza, dzięki któremu zobaczyła zupełnie niezłe zęby jak na człowieka, który nigdy nie korzystał z usług najdroższego ortodonty na Long Island i nie chodził dwa razy do roku do dentysty, żeby usunąć kamień nazębny. Usiadła po turecku na łóżku i dobrała się do pieczonego kurczaka, torcików węgierskich, sterty krewetek i pulchnych blinów, a Colin w tym czasie wylizał okruszki po Big Macu i dwóch następnych. Rana najwyraźniej przestała mu dokuczać i Tabitha uznała, że jego wczorajsze omdlenie było raczej skutkiem odwodnienia i głodu niż utraty krwi. Nie zastanawiała się do tej pory nad ewentualnymi skutkami kontaktu średniowiecznego rycerza z amerykańskim jedzeniem z barów szybkiej obsługi. Przypuśćmy, że Colin przestanie walczyć ze smokami i otworzy pierwszą na świecie sieć fast foodów. Przypuśćmy, że ona, Tabitha, zmieni bieg historii, wzmacniając tętnice swego pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra- pra--pra-pra-pra-pradziadka. - Nie jesteś przypadkiem krewnym MacDonalda? -zapytała, patrząc na niego wojowniczo. - Oczywiście, że nie - odpowiedział z pełnymi ustami. -Mój pradziadek walczył przeciwko klanowi MacDonaldów, kiedy próbowali ukraść koronę Malcolma. - To dobrze. -Uczciła to, z a b i e r a j ą c się do k r e m u j a j e c z n e g o z lodziarni Rumpelmayera. Colin, jeszcze z pełnymi ustami, podsumował s w o j e wnioski z dokładnej lustracji ich odmienionej celi, - Żaden człowiek na świecie nie byłby w stanie dokonać 65 takich zmian, kiedy spałem. Pewien Egipcjanin w Mansourah próbował poderżnąć mi gardło, kiedy zdrzemnąłem się na słońcu. Trzymałem jego serce w garści, jeszcze zanim przestało bić. Tabitha zlizała z górnej wargi wąsy, jakie pozostawił krem jajeczny. Straciła apetyt. - Jestem pewna, że ten, kto dokonał tych zmian, nie chciał wyrządzić ci żadnej krzywdy. Nieważne - krzywda czy nie. To nie tłumaczy, w jaki sposób ten ktoś podniósł mnie z ziemi i położył do łóżka, nie budząc mnie przy tym. Odwróciła wzrok, starając się nie przypominać sobie zbyt dokładnie, jak bardzo Colin był pobudzony, kiedy otrząsnęła się ze snu. - Już wiem, jak mogli to zrobić - powiedziała, mając nadzieję, że w jej głosie brzmi absolutna pewność. - Pewnie nas odurzyli jakimiś narkotykami. Oboje piliśmy piwo. Jej próba uśpienia podejrzeń Colina spaliła na panewce. Mężczyzna spojrzał na nią zwężonymi oczami. - Tak, ale ty odmówiłaś zjedzenia owsianki. Namówiłaś mnie, ż e b y m zjadł obie porcje, twoją i swoją. - Nie b y ł a m głodna - skłamała, uświadomiwszy sobie zbyt późno, że Colin widział przed chwilą, jak pochłonęła pół kurczaka. Zbliżył się o krok do łóżka i oskarżycielsko wyciągnął palec w jej stronę. - Nie powiedziałaś mi jeszcze, co robiłaś na tej łące. Brisbane użył cię jako przynęty do zastawienia pułapki? -Ulżyło jej, kiedy odsunął się od niej i obszedł łóżko dookoła, przeczesując palcami długie włosy. - Woli się bawić moim kosztem, niż mnie zabić, prawda? Może nawet specjalnie pozwolił mi poprzednio uciec z lochu? To by tłumaczyło łatwość, z jaką odzyskałem miecz i zbroję. Wiedział, że nie zdoła złamać mnie torturami, więc postawił na mojej drodze kobietę, licząc na to, że ona pozbawi mnie siły. 66 Tabitha miała ochotę roześmiać się na myśl o tym, że to ona mogłaby zostać obsadzona w roli kusicielki, ale jej rozbawienie zniknęło jak ręką odjął, kiedy rycerz ukląkł na łożu. Objął dłonią policzek Tabithy i zajrzał jej głęboko w oczy. - O to chodziło Brisbane'owi? Żebym nie był w stanie oprzeć się twoim wielkim szarym oczom? Żeby otumanił mnie twój świeży zapach? - Przeciągnął kciukiem po wargach dziew- czyny i rozchylił je, a Tabithę przeszył najbardziej pierwotny dreszcz. - Żeby zgubiła mnie miękkość twoich warg? Dziewczynie zaschło w ustach. Nie była w stanie wydobyć z siebie nawet pomruku protestu. Dłoń Colina przesunęła się na jej kark i zaczęła się zaciskać, w miarę jak jego głos stawał się coraz cichszy. - Domyślam się, że jesteś jedną z nierządnic Brisbane'a... W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i Colin zerwał się na równe nogi. Strażnik stał za drzwiami celi, jakby bał się zasadzki, zastawionej przez więźnia. Jego głos zabrzmiał jak zgrzyt żelaza po kamieniu. - Chodź za mną, Ravenshaw. Mój lord chce, żebym cię przyprowadził na zewnętrzny mur obronny. I weź ze sobą tę nierządnicę - dodał po chwili, jakby dopiero później przypo- mniał sobie o dziewczynie. - Nie jestem nierządnicą -warknęła Tabitha, wstając z łóżka i wychodząc za Colinem z celi. - Jestem doktorem nauk ścisłych. Drugi strażnik podtrzymywał pod łokieć wychudzonego starego człowieka. Razem z towarzyszem zakuł ręce Colina w żelazne kajdany, wepchnął bezzębnego starca do opuszczonej przez nich celi i zatrzasnął drzwi. Kiedy rygiel opadł, Tabitha usłyszała okrzyk starca: - Chwała niech będzie Najwyższemu! Umarłem i trafiłem do raju! 67 - Stary wariat! - Strażnik potrząsnął siwą głową. - Już niedługo umrze, mając tylko owsiankę i szczury do jedzenia. Usta Tabithy rozchyliły się w lekkim, tajemniczym uśmiechu. Miała nadzieję, że staruszek lubi pieczone kurczęta i creme brulee. Jej uśmiech zniknął, kiedy uświadomiła sobie, jak podejrzliwie patrzy na nią Colin. Może Brisbane chce nas uwolnić? - szepnęła do Colina, kiedy szli wilgotnym labiryntem tuneli wydrążonych pod zamkiem. - Albo wykonać na nas egzekucję. Zdenerwowana Tabitha położyła rękę na gardle, idąc spiesznie po schodach, poganiana przez strażników. - Zawsze uważałam się za osobę dość cyniczną i pozbawioną złudzeń, panie Ravenshaw, ale pan naprawdę powinien przeanalizować swój światopogląd. Pozytywne myślenie chroni przed chorobą i przedłuża życie o ileś tam lat. - Śmierć! - huknął jakiś jowialny męski głos. — Śmierć przeklętemu Szkotowi i jego dziwce! Kiedy wyszli z mroku na oślepiające słońce i znaleźli się wśród wyjącego i syczącego motłochu, Tabitha stwierdziła z przerażeniem, że pozytywne myślenie to zdecydowanie za mało, żeby przedłużyć ich życie. Osłoniła oczy przed słońcem; została wystawiona na widok publiczny w wymiętoszonej piżamie i z rozczochranymi włosami. Nawet jej śmieszne kapcie w kształcie wiewiórek ziemnych zdawały się tracić swą zwykłą radość życia, - Ravenshaw to prostak, chroniony przez nierządnicę! Tabitha skuliła się, przekonana, że Colin zaraz spojrzy na nią z wściekłością, ale on stał, wysoki i wyprostowany, z taką miną, jakby kajdany na jego rękach były jedynie dwoma złotymi rolexami. Nagle poczuła się niezwykle z niego dumna. Kiedy słońce przestało już ją razić, stwierdziła, że stoją 68 u stóp szerokiego pasa pokrytego słomą piasku. Pas ciągnął się pomiędzy drewnianym podwyższeniem a skupiskiem kolorowych namiotów ze szkarłatnymi, zielonymi i żółtymi, łopoczącymi na lekkim letnim wietrze flagami na dachach. Jakby znaleźli się na planie zdjęciowym remake'u Księcia niezłomnego. Byłaby zachwycona widowiskiem, gdyby niewidzialny reżyser nie zapożyczył obsady z filmu Monty Python i święty Graal. Tłum wieśniaków ubranych w złachmanione średnio- wieczne stroje napierał na płot, otaczający pas piasku, i miotał dzikie obelgi, a zawzięte twarze były wykrzywione w bezzębnym, szyderczym uśmiechu. Kiedy strażnicy popchnęli Tabithę w stronę platformy, Colin odepchnął łokciem stojących w pobliżu, żeby uchronić dziewczynę przed opluciem. Zgniła cebula przeleciała mu tuż koło ucha. Ludzie zgromadzeni na platformie wyglądali nieco lepiej, chociaż nie o wiele czyściej. Stroje wieśniaków były buro-brązowe albo rdzawe, ich szlachetnie urodzeni ziomkowie stroili się w głębokie czerwienie, jaskrawe fiolety, ostre zielenie i żółcie. Tabitha zamrugała, oszołomiona tą pstrokacizną. W y d a w a ł o jej się, że przeszłość powinna przypominać stary sztych, p o w i n -na mieć barwy przydymionej czerni, bieli i sepii. W i b r u j ą c a , jaskrawa sceneria sprawiła, że przykre położenie wydawało się jej jeszcze bardziej dojmujące. Pomruk gawiedzi ucichł, kiedy mężczyzna, rozparty na masywnym, ustawionym na podwyższeniu tronie, zmarszczył czoło. Słońce lśniło w jego złotych włosach, ale Tabitha widziała w nim jedynie pozbawione blasku zepsucie i zło. Brisbane zamienił nogawice i tunikę na brokatowy płaszcz kąpielowy, bardzo podobny do tego, jaki Tabitha kupiła ostatnio dla Arian na Dzień Matki. Zielony kolor szaty został zapewne starannie dobrany, aby podkreślić kolor oczu mężczyzny. Tabitha poczuła wściekły gniew, kiedy dostrzegła, że śnież- 69 nobiałe palce mężczyzny gładzą czarne futerko Lucy. Zacisnął wysadzaną rubinami obróżkę wokół cienkiej szyjki kociaka, co sprawiało, że Lucy wyglądała bardziej na więźnia niż na wystrojoną ulubienicę. Tabitha nie zdawała sobie sprawy, że skrzywiła się, odsłaniając w grymasie zęby, dopóki Brisbane nie wycedził: - A otóż i dama z pięknymi zębami i jej dzielny obrońca. - Pragnę cię poinformować, że te zęby kosztowały mojego ojca nielichy grosz - odparowała. - Jeśli chcesz, podam ci numer telefonu do mojego ortodonty. Może udałoby się mu wybielić i twoje kły. Brisbane nie musiał rozumieć wszystkich słów, żeby pojąć, że został znieważony. - Piękne zęby i ostry języczek. Może jedno powinienem wyrwać, a drugie obciąć. Tabitha nie mogła sobie przypomnieć, aby przysuwała się do Colina, ale nagle znalazł się u jej boku, a jego obecność dodała jej otuchy. - Rogerze, jesteś zwaśniony ze mną, nie z nią, Brisbane podał Lucy jednej ze swoich dam dworu, po czym zszedł po schodach z podwyższenia. Kiedy stanął na ziemi, Tabitha uświadomiła sobie, że jest od niego wyższa przynajmniej o pięć centymetrów. Kiedy na ustach Colina pojawił się lekki, pełen rozbawienia uśmiech, Brisbane stanął na ostatnim stopniu schodów. - Gdzie znalazłeś taki skarb, Colinie? - Sarkazm aż kapał ze starannie modulowanego głosu mężczyzny. — W egipskim lupanarze? - Spójrzcie na jej buty! - zawołał jakiś głupek w czapce w kształcie dzwonu. - Może podróżowała z trupą komediantów? - Raczej z gromadą maricietanek - warknął Brisbane, kiedy umilkł śmiech dworzan. - A może to twój język wymaga przycięcia - powiedział 70 Colin, a jego oczy błyszczały ostrzegawczo w twarzy wyrażającej furię i nieprzejednanie. - Proszę o wybaczenie - mruknął Brisbane bez śladu skruchy. - Czyżbym cię uraził, kwestionując honor twoją damy? Tabitha spodziewała się, że Colin odpowie: „To nie jest moja dama" albo, w bardziej obraźliwej wersji: „To nie jest dama. To jest moja żona". Ale on tylko wpatrywał się w Brisbane'a, dopóki zaciśnięte usta nie wykrzywiły się w pełnym rozdrażnienia uśmiechu. Brisbane wskazał gestem platformę, a słońce zalśniło w klej- notach, ozdabiających jego dłonie. - Moi goście i ja jesteśmy spragnieni rozrywki, więc postanowiłem dać ci jeszcze jedną, ostatnią szansę obrony czci własnej i twojej damy. - Sądziłem, że twoje ulubione rozrywki to bezczeszczenie dzieci i szczucie psami uwiązanego niedźwiedzia - odpowiedział Colin. - Och, szczucie ciebie, drogi przyjacielu, jest o wiele bardziej zabawne. Tabithę zaskoczyła ta przedziwna mieszanina pogardy i poufałości w pogawędce mężczyzn. Dotychczas myślała, że są po prostu baronami rywalizującymi o ziemię. Brisbane, z zimnym uśmiechem na ustach, pożyczył s k ó -rzaną rękawicę od stojącego w pobliżu rycerza i uderzył nią Colina w twarz, zostawiając na niej czerwoną pręgę. Tabitha drgnęła. - Przyjmujesz moje wyzwanie, sir? - Z najwyższą przyjemnością - odpowiedział Colin. - Jeśli zwyciężysz w turnieju, będziesz mógł wraz ze s w ą damą odejść wolno. Jeśli przegrasz... - Brisbane wszedł kilka stopni po schodach, potem znów zszedł na dół, uderzając się lekko po zaciśniętych ustach, jakby w głębokim zamyśleniu -Pomyślałem, że powinienem zażądać okupu od twojej rodziny, ale - ojej, zapomniałem... twoja rodzina nie żyje. 71 Tabitha doskonale zdawała sobie sprawę, że jej oburzenie jest tylko słabym cieniem nienawiści, jaką musi odczuwać Colin. - Jeśli przegrasz, to chyba będę musiał odciąć ci obie ręce. - Brisbane wzruszył ramionami z szyderczym ubolewaniem. 8 Świat zakołysał się przed oczami Tabithy, a tłum wybuchnął krwiożerczymi wrzaskami aprobaty. Spodziewała się, że Colin mruknie: „A nie mówiłem?!", ale kiedy kolana zaczęły się pod nią trząść, towarzysz niedoli podtrzymał ją, chroniąc w ten sposób przed upadkiem. - Ten posiłek w lochu to pewnie zwariowany pomysł Rogera. Taki ostatni posiłek skazańca. Tabitha była tak przerażona, że nie poczuła nawet ulgi, iż Colin oczyścił ją z podejrzeń. - Nie przyjmuj tego wyzwania - szepnęła z bólem. - Powiedz mu, że zmieniłeś zdanie. - Miałbym na zawsze stracić szansę odzyskania honoru? -Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Wolisz stracić honor czy głowę? Zanim zdążył udzielić odpowiedzi, której wcale nie chciała usłyszeć, pół tuzina strażników odciągnęło go od Tabithy. Upadłaby, gdyby nie to, że gromada kobiet Brisbane'a zbiegła po schodach, wzięła ją pod ręce i powlokła z powrotem w górę. Próbowała się wyrwać, ale ta jej szamotanina przypominała walkę człowieka z krwi i kości ze smokiem o nieograniczonej liczbie kończyn i tuzinie rozchichotanych głów. Musiała wstrzy- 73 mać oddech, żeby się nie udusić. Nawet kilka flakonów ciężkich perfum nie zdołałoby przytłumić kwaśnego odoru niemytych ciał. Nic dziwnego, że Colin zwrócił uwagę na jej zapach, skoro wyszła prosto spod prysznica, Kiedy kobiety ciągnęły ją obok zakonnika z tonsurą, piszącego coś, co uznała za rodzaj raportu średniowiecznego koro-nera, odwróciła głowę, żeby zerknąć, co skrobie swym starannie przyciętym gęsim piórem. Okulary spoczywały nadal w kieszonce piżamy, więc musiała zmrużyć oczy, żeby odczytać datę, spływającą w esach floresach jego kwiecistego pisma. Roku pańskiego tysiąc dwieście pięćdziesiątego czwartego. - Tysiąc dwieście pięćdziesiąty czwarty! Tysiąc dwieście pięćdziesiąty czwarty... - wymruczała pod nosem. Było coś dziwnie znajomego w tej sekwencji cyfr. Jeden. Dwa. Pięć. Cztery. Jęknęła, kiedy przypomniała sobie, że właśnie tylokrotnie powiększyła obraz amuletu. Dlaczego nie wybrała jedynki, dziewiątki, siódemki i szóstki? Nie musiałaby stawić czoła niczemu bardziej przerażającemu niż narodziny muzyki disco! Kiedy kobiety usadziły ją w fotelu obok tronu Brisbane'a, Tabitha usłyszała dobiegające gdzieś z tyłu żałosne miauczenie Lucy. Utkwiła twarde jak stal spojrzenie w swoich prześladow-czyniach. - Albo ją do mnie puścicie, albo... albo... Albo co? Wniosę sprawę do sądu? Zadzwonię pod 911? Udzielę wam słownej reprymendy? Tabitha zamilkła sfrustrowana. Nie możecie winić tej dziwki, że się wścieka! - zawołała jedna z kobiet, wciskając wianek na rozczochraną głowę Tabithy. - W końcu wkrótce straci o wiele więcej niż tylko panowanie nad sobą. - Cmoknęła z szyderczym współczuciem i przeciągnęła palcem po szyi dziewczyny. Inna kobieta zaczęła się wachlować pulchną dłonią. 74 - Za jedną noc z Ravenshawem może zapłacić i głową, i dziewictwem. - Mrugnęła figlarnie do towarzyszek. - Nie wątpię, że było warto. Męstwo tego rycerza w łożu na pewno jeszcze przewyższa jego męstwo na polu walki. Kobiety zaczęły chichotać. Tabitha zdrętwiała. Pewnie by się śmiały jeszcze głośniej, gdyby wiedziały, że nie udało jej się wzbudzić w sir Colinie choćby śladu żądzy. Przynajmniej kiedy był przytomny. Prześladowczynie przestały wreszcie upokarzać Tabithę i narzuciły na jej ramiona gronostajowy płaszcz. Poczuła się jak Miss America, tyle że bez gratyfikacji finansowej. C i ą g J e coś do siebie szepcząc i chichocząc, kobiety wróciły na swoje ławki. Tabitha miała tylko chwilę czasu, by odetchnąć ś w i e ż y m powietrzem, bo zaraz Brisbane wrócił na swój tron, c i ą g n ą c za sobą obłok cierpkiego zapachu, p r z y p o m i n a j ą c e g o L e m o n Pledge. - Czy nie powinieneś być tam, na dole? - warknęła Tabitha -Broniąc swojego honoru... lub jego braku. - Każdy mężczyzna i każda kobieta ma prawo wybrać sobie orędownika własnej sprawy. -Brisbane wzruszył nonszalancko ramionami; marszczona szata podkreśliła ten gest - Ja s w o j e g o wybrałem. A oto twój. W jego głosie brzmiała złośliwość, ale Tabitha nie była w stanie się oprzeć, pochyliła się do przodu i złapała za balustradę, okalającą galerię. Usłyszała gwizdy i kpiny, kiedy na pole walki został w p r o -wadzony Colin siedzący na kosmatym kucyku. R o z e b r a n o go zarówno z kolczugi, jak i z koszuli, zostawiając jedynie buty i luźne czarne spodnie. Właściwie powinien wyglądać śmiesznie, ale nawet półnagi i siedzący na półkoniu robił wrażenie człowieka zdolnego pokonać smoka albo i dwa. O d b i e r a j ą c mu koszulę, odsłonięto grę potężnych mięśni w y ć w i c z o n y c h w żołnierskim rzemiośle i opalonych słońcem Egiptu. Kiedy jeden z pachołków Brisbane'a przeprowadzał Colina 75 obok podwyższenia, niezwykłe dostojeństwo rycerza tak zawstydziło tłum, że powoli zamilkł, Tabitha stwierdziła z ulgą, że na bandażu nie ma śladów świeżej krwi. Nauczyła się z doświadczenia, że nigdy nie należy lekceważyć regenerującej siły ukrytej w Big Macu. A Colin pochłonął aż trzy. Spodziewała się, że Brisbane zacznie teraz drwić z rycerza, ale wbrew jej przewidywaniem z ławki wstał ksiądz, podniósł ręce do góry i zaintonował pobożnie: - Idź z Bogiem, synu, i... - Nie potrzebuję twojego błogosławieństwa, ojcze! - zawołał Colin. Jego głos aż dzwonił w uszach w pełnej oburzenia ciszy. - Kościół zawiódł jako obrońca mojej własności i mojej rodziny, co mi solennie obiecywał, kiedy wyruszałem na wyprawę krzyżową, ale Bóg zawsze będzie walczył po prawej stronie. Ksiądz usiadł, mrucząc coś pod nosem o aroganckim szczeniaku i o herezji. Tabitha zakryła usta dłonią, jednocześnie zachwycona i przerażona naiwnością Colina. - Zarozumiały sukinsyn - warknął Brisbane — Niech ksiądz zostawi swoje błogosławieństwa do czasu spalenia na stosie tej dziwki. Tabitha rzuciła mu z ukosa ponure spojrzenie. Westchnęła głośno wraz z tłumem, kiedy na odległym krańcu pola pojawił się jakiś olbrzym w lśniącej w ostrych promieniach słońca kolczudze. Miał metalowy hełm w kształcie głowy gigantycznego dzika. Kolana i łokcie tego potężnego mężczyzny ochraniały żelazne blachy. Colin wyglądał przy nim żałośnie bezbronnie. - Szkotobójca! Szkotobójca! - zawył tłum ze świeżym wigorem. - Król Henryk pasował sir Orricka na rycerza w nagrodę za odwagę, kiedy podczas przygranicznej potyczki zabił ponad trzydziestu Szkotów- szepnął Brisbane, pochylając się do 76 przodu. - Przywiózł ich głowy do domu w zakrwawionym worku i zatknął je na murach obronnych jak zgniłe melony. Tabitha postanowiła nie dać mu satysfakcji i nie podniosła wzroku na najeżone ostrzami mury obronne zamku. - Czy ich także przed walką rozebrał ze zbroi? A może to były bezbronne kobiety i dzieci? - Zapewniam cię, pani, że Colin nigdy nie był bezbronny! -Brisbane opadł na tron i ze złością zacisnął usta. Kiedy giermek podprowadził sir Orricka do podwyższenia, Tabitha nie mogła uwierzyć własnym oczom -jego o g r o m n y czarny wierzchowiec był dwukrotnie większy od kucyka Colina. Wciągnęła głośno powietrze, kiedy stwierdziła, że Brisbane dodał jeszcze jedną obelgę do długiej listy zniewag w y r z ą d z o -nych Colinowi: oddał przeciwnikowi jego konia. R u m a k p ł o s z y ł się, tańczył na boki, zdziwiony niezwykłym ciężarem n o w e g o jeźdźca. Szkotobójca wbił złote ostrogi w boki konia i w y b u c h -nął głośnym śmiechem, kiedy rozpaczliwe wysiłki g i e r m k a powstrzymały przerażone zwierzę przed ucieczką. Wtedy Tabitha po raz pierwszy zobaczyła, że Colin drgnął. Kiedy koń przestał wierzgać, poddał się i stał drżąc z przerażenia, sir Orrick pochylił głowę i z pokorą przyjął błogosławieństwo księdza. Tłum zaszemrał z aprobatą Tabitha obserwowała z rosnącym przerażeniem, jak w wielkie jak całe szynki dłonie rycerza włożono nabijaną żelaznymi ćwiekami tarczę i ogromną lancę. Lancę zdobiły delikatne, fioletowe i żółte wstążki, ale nawet ich radosne furkotanie na wietrze nie zdołało ukryć morderczego grotu na jej końcu. Z g r o z ą pomyślała, że te wstążki wkrótce unurzają się we k r w i Colina. Tłum wybuchnął śmiechem, kiedy giermek Brisbane'a wręczył Colinowi lancę, która wyglądała jak ścięta gałąź drzewa z wystruganym, niezbyt zresztą ostrym, końcem. Przyjął prymitywną broń bez najmniejszego k o m e n t a r z a i u j ą ł ją z t a k ą samą czcią, z jaką Artur musiał dzierżyć Excalibura. Tarczy mu w ogóle nie zaproponowano. 77 TERESA MEDEIROS Tabitha zerwała się na równe nogi. - Jak wam nie wstyd?! To nie turniej. To zwykła kpina! - Którą Colin, mam nadzieję, należycie doceni. Zawsze miał szalone poczucie humoru. - Usta Brisbane' a wykrzywił niedobry uśmiech. Tabitha nie była w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której ten surowy Szkot przejawiłby jakiekolwiek poczucie humoru. - Myślałem, że poczujesz się pochlebiona - powiedział przeciągle pan domu. - To wielki zaszczyt być koronowaną na Królową Turnieju. - Powinieneś sam siebie koronować na królową, skoro nosisz kobiecą suknię - odparła bez namysłu. Efekt jej szyderstwa został nieco zepsuty przez namiastkę korony, która spadła jej na jedno oko. Dwie kobiety Brisbane'a położyły ręce na ramionach Tabithy, zmuszając ją, aby usiadła na swoim miejscu. Rycerze zostali odprowadzeni w przeciwstawne krańce pola. Niski tłuścioch, który wyglądał, jakby go właśnie oderwano od partyjki kart na zapleczu, podniósł złotą trąbkę i zadął w nią, dając sygnał do rozpoczęcia walki. Opancerzony olbrzym runął na sir Colina, a jego wierzchowiec pędził dwukrotnie szybciej niż kucyk. Tłum ryczał ze szczęścia. Tabitha zakryła oczy rękami, ale nie mogła się powstrzymać i zerkała między palcami. Colin wykorzystał ogromny wzrost przeciwnika przeciwko niemu i zręcznie pochylił się, unikając pierwszego ciosu lancą. Ten świetny manewr spodobał się gawiedzi i został nagrodzony szmerem uznania, który natychmiast umilkł, zdławiony posępnym spojrzeniem Brisbane'a. Z wnętrza hełmu sir Orricka zabrzmiał głuchy, jak z garnka, ryk gniewu. Tabitha obawiała się, że podczas następnego starcia Colin nie będzie miał tyle szczęścia. Szkotobójca dojechał do końca pola i zatoczył koniem koło. Wydawało się, źe zaczyna mieć problemy z nieposłusznym zwierzęciem. Być może wierzchowiec wyczuł zapach swojego pana. 78 UROKI Brisbane zacisnął dłonie na poręczy, aż mu zbielały kostki, i niecierpliwie czekał, by dać znak do rozpoczęcia drugiego starcia. - Odniosłam wrażenie, że kiedyś byliście z sir C o l i n e m przyjaciółmi. Co zmieniło was w tak zaciętych wrogów? ~ Tabitha pochyliła się do przodu i zadała Brisbane'owi pytanie, aby zyskać dla Colina jeszcze kilka cennych sekund - Powinnaś zapytać moją siostrę bliźniaczkę, R e g a n -odparł z namysłem. - A co ona by mi powiedziała? - Że jej najdroższy Colin nie jest w stanie zrobić nic złego. Regan była szczęśliwa, wysłuchując godzinami, jak chełpił się zdobywaniem ostróg rycerskich, jeszcze go zachęcała do tokowania o tym, jak to gotów jest służyć Bogu i królowi, - Jego głos podniósł się aż do krzyku. - To było obrzydliwe! Ksiądz chrząknął. Brisbane otrząsnął się z ataku z a z d r o ś c i i stwierdził, że wszystkie oczy są utkwione w n i e g o . R z u c i ł Tabicie wściekłe spojrzenie i zerwał się na równe nogi. - Na śmierć! - zawołał, przesądzając los Tabithy i C o l i n a równocześnie. Oddech uwiązł w gardle dziewczyny, kiedy patrzyła na zbliżającego się jak burza Szkotobójcę, który opuścił lancę, kierując ją wprost w niczym nie chronione serce C o l i n a . Ravenshaw nawet nie mrugnął okiem, nawet się nie z a c h w i a ł i Tabitha postanowiła, że nie może przynieść mu w s t y d u , chowając twarz w dłoniach. Kiedy ś m i e r ć p o d p o s t a c i ą o l b r z y m a o potwornej głowie dzika zbliżała się ku C o l i n o w i nieuchronnie, dziewczyna chwyciła ukryty pod bluzą piżamy amulet, - Chciałabym... - szepnęła, Brisbane rzucił jej szybkie spojrzenie i dostrzegł ł a ń c u s z e k w jej zaciśniętej dłoni. - Chciałabym... - powtórzyła gwałtownie. Nigdy jeszcze sformułowanie życzenia nie przychodziło jej z takim trudem. Teraz, kiedy słowa były jej potrzebne jak nigdy 79 TERESA MEDEIROS w życiu, nie mogła ich znaleźć. Ten odważny młody rycerz mógł przypłacić życiem jej tchórzostwo. Ale sir Colin of Ravenshaw nie potrzebował magii, tylko siły. Kiedy wspaniały rumak zbliżył się do niego, rycerz stanął w strzemionach - jego potężna pierś lśniła od potu, a długie, ciemne włosy powiewały za plecami jak chorągiew - i wydał okrzyk bojowy, od którego włosy stanęły dęba na karku Tabithy. Sir Orrick wymierzył za nisko i kompletnie chybił celu. Colin uderzył wysoko. Wbił swą prymitywną lancę w nieopancerzoną szyję pomiędzy kolczugą a hełmem. Szko-tobójca upadł na piasek, brocząc krwią. Oszołomieni widzowie zawali się na równe nogi, a Colin gwizdnął przenikliwie. Wspaniały rumak zawrócił, usłyszawszy wezwanie swego pana. Colin bez trudu przeskoczył z kucyka na wierzchowca, pochylił się nisko w siodle i wyciągnął sztylet sir Orricka z pochwy. Koń stanął dęba, zwęszywszy zapach świeżej krwi, ale rycerz uspokoił zwierzę, poklepując je lekko po aksamitnej sierści na szyi i mrucząc coś cicho. Wsunął sztylet za pas i wprowadził konia w galop. - Zatrzymajcie go, kretyni! - wrzasnął Brisbane, waląc pięścią w balustradę. Jego strażnicy stali, gapiąc się bezmyślnie, sparaliżowani szokiem, albo biegali w kółko bez celu, zderzając się ze sobą i szukając rozpaczliwie zarówno broni, jak i oleju w głowie. Colin pochylił się nisko nad szyją wierzchowca i z dziecinną łatwością przesadził płot. Tabitha zerwała się na równe nogi i dopingowała go z takim zapałem, jaki nie ogarnął jej nawet podczas gry New York Giants. Nagle uświadomiła sobie jednak, że Colin zostawił ją tu na pewną śmierć. Złapała się poręczy. Panujący wokół chaos zmieniał się w monotonny ryk. Nieoczekiwanie oczy Tabithy wypełniły się łzami, ale zaczęła zawzięcie mrugać, żeby je 80 UROKI powstrzymać. Nie miała najmniejszego prawa czuć się rozczarowana. To nie bajka i nawet rycerska galanteria ma swoje granice. Przecież nie mogła oczekiwać, że Colta poświęci własne życie dla kobiety, którą ledwo znał i której nawet nie ufał. Ale żaden racjonalny argument nie był w stanie uciszyć bólu jej serca, kiedy patrzyła w ślad za rycerzem, p r z e m i e r z a j ą c y m galopem łąkę i zmierzającym ku wolności. Na szycie wzgórza zatrzymał konia. Jego sylwetka w y r a ź -nie rysowała się na tle nieba, czarne w ł o s y p o w i e w a ł y na wietrze. Brisbane zbladł. Zapadła śmiertelna cisza, jakby c a ł y t ł u m wstrzymał nagłe oddech. Tabitha wiedziała, że z tej odległości to niemożliwe, ale mogłaby przysiąc, że Colin spojrzał jej prosto w o c z y . P o c z u ł a walenie serca w gardle. Ścisnęła poręcz z całej siły. P r a g n ę ł a żywić nadzieję, ale wiedziała, że jeśli jeździec o d w r ó c i się plecami i zniknie z jej życia, to ona na zawsze z n i e n a w i d z i samą siebie za tę nadzieję. Tym razem Colin nie zawracał sobie g ł o w y o k r z y k i e m bojowym. Po prostu najspokojniej w świecie skierował k o n i a w dół zbocza. Ogarnięci paniką strażnicy rozbiegli się na wszystkie strony. Serce Tabithy rozśpiewało się w radosnym uniesieniu. - On zwariował - warknął Brisbane, ale jego g ł o s w y -rażał niekłamany podziw. - T e n s u k i n s y n k o m p l e t n i e z w a -riował! Sir Colin zatrzymał konia u stóp s c h o d ó w na g a l e r i ę . P e ł n e podziwu okrzyki kobiet, dobiegające zza pleców T a b i t h y , zmieniły się w przerażone piski. K i e d y k o ń s f o r s o w a ł s c h o d y , rujnując po drodze całe podwyższenie, kilka kobiet w y p a d ł o za barierkę, a ich welony powiewały w powietrzu jak k o l o r o w e ogony latawców. Brisbane rzucił Tabicie mordercze spojrzenie, rozdarty mię-81 TERESA MEDEIROS dzy pokusą skręcenia jej karku, zanim dopadnie do nich Colin, a pragnieniem ukrycia się w bezpiecznym miejscu. Pomogła mu podjąć decyzję, trafiając go stopą precyzyjnie w sam środek splotą słonecznego. Runął w dół, wyłamując własnym ciałem poręcz, leciał przez chwilę w powietrzu, wreszcie spadł w piach z głuchym odgłosem, który sprawił Tabicie nielichą satysfakcję. Zdarła z głowy koronę z kwiatów i cisnęła ją leżącemu na piersi, przepełniona wdzięcznością za lekcje samoobrony, jakich udzielał jej wujek Sven, szef ochrony Lennox Enterprises. Potem u jej boku pojawił się Colin i wyciągnął do niej rękę, a jego złote oczy świeciły jaśniej niż słońce. Tabitha nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad swoim lękiem przed końmi, nie miała czasu na nic. Po prostu wyciągnęła rękę i pozwoliła, aby rycerz wciągnął ją na wierzchowca i posadził w siodle za sobą. Objęła go w pasie i przylgnęła do pleców swego wybawcy. Zawrócił konia. Kilku bardziej rozgarniętych strażników zablokowało schody, ustawiając się na nich z wyciągniętymi do walki mieczami. Tabitha nie miała pojęcia, co Colin zamierza, dopóki nie wycofał konia, zostawiając wolną przestrzeń pomiędzy nimi i rzędem obnażonych mieczy. - Trzymaj się! - krzyknął. - O, Boże! - szepnęła. Zacisnęła powieki i przytuliła twarz do ciepłych męskich pleców. Kierowany z delikatnym mistrzostwem wierzchowiec Colina sfrunął z podium, jakby miał skrzydła. Uczucie braku ciążenia mogłoby być upajające, gdyby Tabitha nie była przekonana, że rozbiją się, poranią ciała i połamią kości. Uderzyli w ziemię z takim impetem, że Tabicie aż zazgrzytały zęby, ale koń jakimś cudem utrzymał się na nogach i już wyciągał mocne kończyny w cwale. Wjeżdżali z zawrotną prędkością na wzgórze, kiedy okropna myśl wręcz ogłuszyła Tabithę. 82 UROKI - Musimy zawrócić! Zapomniałam zabrać Lucy. Nie mogę jej opuścić po raz drugi. Brisbane z pewnością ją pożre! - Oszalałaś, niewiasto?! - krzyknął Colin przez ramię. Nie zrobił nic, aby wstrzymać pęd konia, dopóki Tabitha nie wyciągnęła ręki, próbując zza jego pleców dosięgnąć wodzów. Osadził konia niemal w miejscu i odwrócił się, żeby spojrzeć jej w twarz. - Powinienem zostawić twoją śliczną główkę Brisbane'owi. Najwyraźniej nie umiesz zrobić z niej w ł a ś c i w e g o użytku. Nawet nie zauważyła, że powiedział o niej „śliczna". B y ł a zbyt zażenowana dławieniem w gardle i r u m i e ń c e m , o b e j -mującym chyba już nawet nos. W ciągu ostatnich n i e s p e ł n a dwudziestu czterech godzin przeniosła się w c z a s i e o s i e d e m stuleci w przeszłość, została pochwycona przez s a d y s t y c z n e g o szaleńca, wtrącona do nawiedzanego przez s z c z u r y l o c h u i grożono jej utratą głowy. Utrata Lucy to już by b y ł o za w i e l e ! - Och, p r o s z ę - szepnęła, wtulając nos w g r o n o s t a j o w y płaszcz Brisbane'a. - Jesteś rycerzem, prawda? R a t o w a n i e dam w opresji należy niejako do twoich o b o w i ą z k ó w z a w o -dowych. Colin patrzył przez kilka sekund w b ł a g a l n e o c z y d z i e w c z y n y . Widać było, jak pracują mięśnie jego szczęki, w r e s z c i e c i s n ą ł przekleństwo, jakiego Tabitha jeszcze w życiu nie słyszała, i zawrócił konia. Przylgnęła do niego zarówno z wdzięczności, jak i z trwogi, kiedy wracali na pobojowisko. - O, tam jest! - zawołała Tabitha, spostrzegłszy głupka w czapce w kształcie dzwonu, który pędził ile sił w n o g a c h do kryjówki, trzymając pod pachą rozpaczliwie m i a u c z ą c e g o kociaka. Colin nawet nie zwolnił biegu konia. Po prostu pochylił się w siodle i wyciągnął kotkę z rąk półgłówka, który zaraz został w tyle, gapiąc się w ślad za nimi z otwartymi ze zdumienia ustami. Lucy natychmiast wdrapała się po z r a n i o n y m r a m i e n i u 83 TERESA MEDEIROS Colina i patrzyła na swoją panią, jakby chciała powiedzieć: „Dlaczego, u licha, tak długo to trwało?". Tabitha śmiała się przez łzy, pomimo że nad ich głowami gwizdały strzały, wypuszczane przez łuczników Brisbane'a. Kiedy galopowali w stronę odległego horyzontu, zostawiając daleko za sobą chaos i harmider, Tabitha oparła policzek o plecy Colina, osłabła na skutek nagłej ulgi. - Mój bohater- szepnęła i nagle dotarło do niej, że to właściwie nie jest żart. Część druga Oczarowanie Za sprawą oczu miłość zmienia się w pożądanie, Miłość wlewa w serce pełen czaru wdzięk.. Eurypides 9 Tabitha ufnie obejmowała Colina w pasie, podczas gdy wierzchowiec zagłębiał się w coraz dzikszy las. Gałęzie drzew, wysoko nad głowami splatające się w baldachim, wyglądały jak żebra gigantycznego smoka. W lesie panował wieczny półmrok. Lucy zwinęła się w kłębek w złożonych dłoniach swojej pani, spoczywających na twardym brzuchu rycerza. Ryk wodospadu niemal zagłuszył triumfalny okrzyk jednego z ludzi Brisbane'a, który wpadł na ich trop. - Pochyl się! — krzyknął Colin. Tabitha, która rozglądała się w poszukiwaniu wodnego ptactwa, posłuchała, w ostatniej chwili unikając uderzenia głową w nawis skalny. Natychmiast przemokła do suchej nitki, kiedy Colin skierował wierzchowca w otwartą paszczę jaskim, ukrytej za spadającą z góry kurtyną wody. Rycerz nie dał jej zbyt wiele czasu na przyzwyczajenie się do zamglonego półmroku. Bez słowa wyjaśnienia zeskoczył z koma i pociągnął dziewczynę za sobą. Oparł się plecami o ścianę jaskim i objął Tabithę ramionami, kryjąc ich oboje w najgłębszym cieniu. Koń stał bez ruchu, jakby został tego nauczony przez nieskończenie cierpliwego mistrza tresury. 87 TERESA MEDEIROS Dziewczyna wstrzymała oddech, kiedy dwóch mężczyzn przeszło obok ich kryjówki w tak niewielkiej odległości, że nawet szum wodospadu nie był w stanie zagłuszyć ich głosów, - Ten sukinsyn nie mógł tak po prostu zniknąć. - Lepiej się pomódl, żeby pan nie kazał nam ściąć głów, kiedy wrócimy do zamku bez niego. Tabitha zacisnęła zęby, żeby powstrzymać okrzyk bólu, kiedy Lucy wbiła pazurki w jej ramię. Colin objął silna dłonią głowę dziewczyny i przycisnął jej twarz do swej piersi. W pierwszej chwili zrodziło się w niej absurdalne podejrzenie, że mężczyzna próbuje wykorzystać okazję, ale szybko uświadomiła sobie, że wystarczy jedno piśniecie jej albo kotki, aby ludzie Brisbane'a ich pochwycili. Ta wymuszona intymność powinna być żenująca. Tymczasem, stojąc tak w ramionach Colina z wargami przytulonymi do jego mocno i miarowo bijącego serca, czuła się jakoś obezwładniająco naturalnie. Kręcone włosy na piersi mężczyzny łaskotały ją w nos i z trudem powstrzymała kichnięcie. Jego mięśnie były jakby odlane ze stali, a jednak ciało Tabithy ogarneła jakaś dziwna omdlałość. Poczuła, że jest jej ciepło i bezpiecznie jak nigdy w życiu. Niepokojący stukot kopyt końskich oddalił się, ale napięcie nie opuściło ciała Colina. Przesunął dłoń w dół i pieszczotliwie objął policzek Tabithy. W tym momencie uświadomiła sobie, że zagraża jej nowe, inne niebezpieczeństwo, ale ostrzeżenie nadeszło zbyt późno. Colin nie musiał nawet unosić głowy dziewczyny, aby odnaleźć jej usta. Wyszły mu naprzeciw - drżące, wilgotne i rozchylone w zaproszeniu, z którego Tabitha nawet nie zdawała sobie sprawy aż do chwili, kiedy było już za późno, aby się wycofać. U s t a C o l i n a pieszczotliwe dotknęły jej ust; jego dolna warga wydawała się prowokująco miękka i delikatna jak na tak twardego mężczyznę. Tabitha tak zatraciła się w rozkoszy pocałunku, że ledwo zwróciła uwagę na nawoływania po~ 88 UROKI wracających strażników Brisbane'a, Na logikę biorąc, byłoby dla niej lepiej stracić w tym stulecia głowę niż serce. Lucy najwyraźniej zgadzała się z t y m p o g l ą d e m , bo w y r w a ł a się z objęć dziewczyny i zaczęła miauczeć, ile sił w małych płucach. Tabitha i Colin odskoczyli od siebie. D z i w n y czar, który ich opętał, prysł. Colin wpatrywał się w dziewczynę z f a l u j ą c ą p i e r s i ą i r ę k a m i zaciśniętymi w pięści Tabitha zaś poczuła ukłucie żalu, że jej pocałunek nie zmienił go w żabę. Z ż a b ą b y ł o b y o w i e l e m n i e j kłopotu niż z tym ciężkim osobnikiem płci m ę s k i e j w nie najlepszym humorze. Postanowiła przerwać niezręczne milczenie. — Naprawdę nie ma najmniejszego p o w o d u ani do n i e p o -koju, ani do przeprosin- Poczucie f a ł s z y w e j bliskości jest najzupełniej normalną reakcją na stres, s p o w o d o w a n y w s p ó l -nym zagrożeniem życia. - Odrzuciła włosy z p ł o n ą c y c h p o l i c z -ków i zaśmiała się urywanie. - Ten s t o s u n k o w o c z ę s t o w y -stępujący fenomen tłumaczy, d l a c z e g o w c z a s i e w o j n y jest zawieranych tyle pospiesznych małżeństw i dlaczego rodzi się tyle dzieci... Colin skrzyżował ręce na piersi i u n i ó s ł b r e w , j a k b y p r o w o -kował ją do kontynuowania tej kwestii. Z a c i s n ę ł a wargi, ż a ł u j ą c , że w ogóle je otworzyła. - Dużo gadasz, dzieweczko, ale n i e w i e l e p r z y t y m m ó w i s z . Jak to jest, że masz gotową odpowiedź na każde p y t a n i e z wyjątkiem tego, skąd pochodzisz? Osłupiała. Colin próbował kontynuować w c z e ś n i e j s z ą rozmowę, jakby nie przerwał im turniej, g r o ź b a ś c i ę c i a g ł o w y i szalona ucieczka przed pościgiem. I n s p e k t o r p o d a t k o w y , z którym miała kiedyś do czynienia, był m n i e j d o c i e k l i w y . Tym razem żaden strażnik więzienny nie wtargnął, żeby ją uratować od odpowiedzi, nie było u c i e c z k i p r z e d p r z e n i k l i w y m wzrokiem rycerza. Tabitha uznała, że to nie najlepszy m o m e n t na w y z n a n i e , iż 89 TERESA MEDEIROS jest podróżującą w czasie czarownicą, więc uczepiła się jednej z sugestii Brisbane'a. - Podróżowałam z trupą komediantów. - Komediantów? - Colin nie spuszczał jej z oka. - Tak, komediantów — powtórzyła jak echo. - Aha. - Mężczyzna kiwnął głową, ale w najmniejszym nawet stopniu nie wyglądał na przekonanego. - A co robiłaś u tych komediantów? Brałaś udział w pantomimie? Tańczyłaś na linie? - Jego oczy spoczęły na ustach Tabithy, jeszcze drżących od jego pocałunków. - A może połykałaś miecze? Czuła się tak, jakby połykała właśnie nie miecz, tylko potężną lancę, i gorączkowo starała się wymyślić, co ewentualnie mogłaby pokazać, gdyby nie było innego wyjścia. Lekcje baletu skończyły się haniebnie, kiedy w czasie kręcenia piruetu zwichnęła swąnazbyt wyrośniętą stopę, a z dziewczęcego chóru prywatnej szkoły została wykopana, kiedy zleciała z podwyższenia podczas koncertu kolęd w Boże Narodzenie. - Robiłam sztuczki magiczne - palnęła wreszcie w desperacji. - Doprawdy? A mógłbym cię prosić, abyś pokazała mi jedną ze swoich sztuczek? - Colin przechylił głowę na ramię. - Naprawdę nie mogę. -Tabithapotrząsnęłagłowąi cofnęła się, m a j ą c nadzieję, że jej panika zostanie poczytana za skromność. - Nie chciałabym cię zanudzić. - Już mnie zaczynasz nudzić, pani. Wytrącona z równowagi jego uważnym spojrzeniem, cofcęła się jeszcze trochę i wpadła na konia, który odskoczył przestraszony. Nie ufała amuletowi matki na tyle, żeby wypowie- dzieć prawdziwe życzenie. Miała wątpliwości, czy udałoby jej się przeżyć w tej dziczy choć godzinę, gdyby przypadkowo zamieniła sir Colina w formę do wypieku wafli. Nagle przypomniała sobie prostą sztuczkę, której nauczył ją ojciec, kiedy była mała. - Masz monetę? - zapytała, wyciągając rękę. 90 UROKI Colin ostentacyjnie poklepał swą nagą pierś. - Obawiam się, że nie mam w tej chwili grosza przy duszy, Tabitha podniosła z ziemi mały, płaski kamyk, który mógł zastąpić monetę. - Patrz na moją rękę - poleciła tonem, który w jej mniemaniu miał być naśladownictwem nieco zachrypniętego głosu matki. - Nieważne, co się będzie działo, nie o d r y w a j wzroku od mojej ręki. Posłusznie zastosował się do polecenia, p r z y g l ą d a j ą c się, jak dziewczyna przetacza kamyk między palcami prawej ręki, dwukrotnie go upuszczając, zanim udało jej się złapać właściwy rytm. - Przyglądaj się uważnie, panie, a zobaczysz, jak ten m a g i c z -ny kamyk znika na twoich oczach. - Zamaszystym g e s t e m otworzyła dłoń. - Abrakadabra! Kamyk wyleciał z ręki Tabithy jak z procy i trafił C o l i n a prosto w skroń. Tabitha skrzywiła się. - Przepraszam. Spróbuję jeszcze raz. - Poczekajmy lepiej, aż odzyskam hełm. - R y c e r z pocierał skroń, patrząc z pretensją na swą towarzyszkę. Znalazła następny kamyk i powtórzyła c a ł ą p r o c e d u r ę , a t r e m a sprawiła, że jej palce były jeszcze bardziej s z t y w n e i n i e z g r a b n e uiż zazwyczaj. Tym razem, kiedy o t w o r z y ł a d ł o ń i z a w o ł a ł a Abrakadabra!", kamyk zniknął. Zarumieniona z dumy dożyła Colinowi t r i u m f a l n y u k ł o n . Chwycił ją za przegub i wyjął kamyk, wciśnięty m i ę d z y kciuk a palec wskazujący. Brew rycerza z n o w u p o w ę d r o w a ł a w górę, a Tabitha upadła na duchu tak nisko jak jeszcze nigdy. - Psujesz zabawę - mruknęła, wyrywając mu rękę. - Nie jesteś zbyt utalentowana, prawda? Była zaskoczona bólem, jaki sprawiło jej to delikatne stwierdzenie. Oparła się pokusie, choć miała wielką ochotę chwycić amulet i pokazać mu, jaka potrafi być utalentowana. Próbując 91 TERESA MEDEIROS obrócić jego współczucie na swoją korzyść, wydała smutne westchnienie. To dlatego komedianci wyrzucili mnie ze swojej trupy. Bo musieli się za mnie wstydzić. Jego oczy zwęziły się, a ich podejrzliwe spojrzenie ostrzegło Tabithę, że sir Colin of Ravenshaw nie należy do ludzi, z których można robić głupków zarówno za pomocą sztuczek, jak i naiwnych bajeczek. Nie zdążył jednak zareagować na jej historyjkę, bo usłyszeli w oddali okrzyk. Szybko złapali kota i konia, aby ruszyć na poszukiwanie nowej kryjówki, bo w przeciwnym razie ta jaskinia mogła stać się ich grobem. Roger Basil Henry Joseph Maximillian baron Brisbane sadził wielkimi krokami po pełnych przeciągów korytarzach podziemi swego zamku, nadrabiając miną i próbując ukryć kulenie, o jakie przyprawiła go ta perfidna dziwka Colina. Nigdy nie okazywał podwładnym żadnych oznak słabości. - Módlcie się, żeby to była prawda - warknął. - Jeśli wyciąg-n ę l i ś c i e mnie z kąpieli bez poważnego powodu, każę kucharzowi zrobić z was pudding. Dwaj strażnicy więzienni przyspieszyli kroku niemal aż do biegu, chcąc jak najszybciej zniknąć panu z oczu. Wiedzieli z własnego, przykrego doświadczenia, że ich pan o anielskiej powierzchowności jest w piekielnie złym humorze. Humor popsuł mu jeszcze bardziej spektakularny triumf Ravenshawa podczas turnieju i jego uwieńczona powodzeniem ucieczka. Przeszło polowa wysłanych ludzi wróciła już z poszukiwań, trzęsąc się jak galareta i przysięgając uroczyście, że zdobycz rozpłynęła się po prostu w powietrzu. Pan zarzucił im nieudolność i wielu z nich kazał wychłostać. M n i e j niż kiedykolwiek skłonni dołączyć do swych jęczących kolegów w wartowni, strażnicy niemal pędem dopadli drzwi, jeden otworzył je gwałtownym szarpnięciem, a drugi ciągnął 92 UROKI nerwowo kosmyki tłustych włosów, które wystawały mu spod hełmu. - Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem, panie. - Tak, panie, tę zagadkę tylko ty potrafisz rozwiązać. Brisbane wpadł do celi, rzucił okiem na jej lokatora i stwierdził obojętnie: - Nie żyje. Czy tego chcieliście się dowiedzieć? Nieboszczyk leżał w łóżku na plecach, z p a l c a m i stóp zwróconymi na zewnątrz i z błogim w y r a z e m na w y m i z e r o -wanej twarzy. Brisbane szturchnął palcem w zapadnięty brzuch starca i z niesmakiem poruszył a r y s t o k r a t y c z n y m i nozdrzami. - Kim jest ten gość? Jaką popełnił z b r o d n i ę ? - R o g e r m i a ł aż za dużo na głowie od czasu, g d y w r ó c i ł C o l i n . T r u d n o oczekiwać, by pamiętał wszystkich płaczliwych w i e ś n i a k ó w , których skazał na śmierć lub dożywocie. - Kłusował, panie - zaszczebiotał jeden ze s t r a ż n i k ó w . -Został skazany na śmierć g ł o d o w ą . Z j a d ł j e d n e g o z z a m k o w y c h szczurów. - Biedny obżartuch, powinien był p a m i ę t a ć , że ł a k o m s t w o jest jednym z siedmiu grzechów g ł ó w n y c h . - B r i s b a n e s m u t n o pokiwał głową. Strażnicy wymienili pełne nienawiści spojrzenia. - Jestem dokładnie tego samego zdania, panie -powiedział śmielszy z nich. Obaj równocześnie wskazali na stojący w n o g a c h ł ó ż k a stół. Brisbane'a zwrócił wreszcie uwagę na otoczenie i s z e r o k o otworzył oczy ze zdumienia. Choć nie ulegało w ą t p l i w o ś c i , że w potrawach został uczyniony spory uszczerbek, na stole zostało jeszcze tyle jedzenia, że m o ż n a by n i m n a k a r m i ć c a ł y garnizon żołnierzy. Ponownie spojrzał na zwłoki i dopiero teraz zauważył, że przedmiot, któiy starzec zaciska w w y c h u d z o n e j dłoni, to kość udka kurczaka, obgryziona do czysta z delikatnego mięsa. 93 TERESA MEDEJROS Zbity z tropu podniósł kromkę chleba i zobaczył pod nią plaster zimnego mięsa. Włożył palec w pokrywającą je pomarańczową polewę o konsystencji śmietany i podniósł go do u s t . - Mmm - mruknął w zamyśleniu. - To jakiś specjalny sos. Jeden ze strażników zdjął z głowy stożkowaty hełm i trącił łokciem drugiego. - To było za dużo dla gardzieli tego starego nieszczęśnika. Pełne zaskoczenia spojrzenie Brisbane'a przeniosło się z ze-sztywniałego ciała na lampę, dywan i wygodne łóżko. - Czy wyposażenie celi nie jest nieco zbyt luksusowe? Kiedy kazałem kamieniarzowi wykuć ten loch, miałem na myśli coś odrobinę bardziej... przygnębiającego. No wiecie, jakieś żelazne kajdany, sterty próchniejących kości, oblizujące się szczury. Jeden ze strażników szybko przeszedł korytarz i gwałtownie otworzył drzwi położonej naprzeciwko celi, ukazując wnętrze dokładnie odpowiadające opisowi lorda. Stado piszczących szczurów rozpierzchło się pod ściany, wpatrując się w nich dzikimi, czerwonawo świecącymi w mroku oczami. - No, znacznie lepiej. - Brisbane uśmiechnął się szeroko. - Właśnie tę celę dzielił Ravenshaw ze swoją damą, zanim zamknęliśmy w niej starego - powiedział strażnik, stając przy boku kolegi. Uśmiech powoli zniknął z twarzy ich pana. - Jakimi pochlebstwami Colin zdołał was nakłonić do zapewnienia mu takich luksusów? Nigdy nie odznaczał się szczególnym urokiem, nawet jako dziecko. Ukradł mi uczucia mojej rodzonej siostry, choć nie zdobył się na nic więcej poza wiechciem polnych chwastów. Przekupił was? Dał wam jakiś drobiazg przywieziony z Ziemi Świętej? Strażnicy spojrzeli na siebie pełnymi śmiertelnego przerażenia oczami, świadomi, ie ich tycie zależy od odpowiedzi, której teraz udzielą. 94 UROKI - To ich sprawka, a nie nasza, panie. - Strażnik nakreślił krzyż na swej kolczudze trzęsącym się palcem, - Jesteśmy ofiarami jakichś sił nieczystych. Wargi Brisbane'a wykrzywiły się w z ł o w i e s z c z y m uśmiechu. - Ostrzegam was. Usłyszałem już dzisiaj wystarczająco dużo podejrzanych bzdur jak na jeden d z i e ń . R a v e n s h a w m o ż e i jest obrzydliwie pobożny, ale nie jest świętym. N i e p o t r a f i dokonywać cudów ani wyczarowywać pieczonych k u r c z ą t z powietrza. — Brisbane odwrócił się i wymaszeiował z celi, zdegustowany ich naiwnymi próbami oczyszczenia się. - Nie sir Colin, tylko ona. Podejrzewamy, że to w s z y s t k o jej sprawka! - zawołał jeden ze strażników, - Tak, ta niewiasta! - zawtórował mu d r u g i g ł o s e m o c h r y p -łym z przerażenia. - Niewiasta? - Lord powoli o d w r ó c i ł się na p i ę c i e i z m a r -szczył czoło. - Niewiasta! - powtórzył. Kobieta, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Kobieta, k t ó r a ośmieliła się z niego szydzić, n a j w y r a ź n i e j z u p e ł n i e nie b o j ą c się jego odwetu. Kobieta, która k u r c z o w o z a c i s k a ł a w d ł o n i jakiś dziwaczny amulet, jakby miał on moc spełniania jej najgorętszych pragnień. W zamyśleniu pocierał podbródek. Nie z w y k ł d a w a ć w i a r y podobnym bzdurom. Przecież nigdy n a w e t się nie z a w a h a ł , ryzykując wieczne potępienie swej duszy dla zysku, a jakoś nigdy szatan nie pofatygował się, aby go nawiedzić. A jednak, kiedy ta kobieta dotknęła amuletu, sir Orrick padł od lancy Colina, jakby powalony przez niewidzialnego, p o t ę ż -nego przeciwnika. - Czy nie powinniśmy wysłać r e s z t y g a r n i z o n u , ż e b y p r z y -łączyła się do polowania, mój panie? - zapytał jeden ze strażników, podniesiony nieco na d u c h u powoli w y p ł y w a j ą c y m na twarz lorda uśmiechem zadowolenia. - Właśnie - pospiesznie dodał drugi. - Czarownica p o w i n n a zostać ujęta i skazana na śmierć. Mieliśmy nadzieję, że w n a - 95 TERESA MEDEIROS grodę za nasze odkrycie pozwolisz nam, panie, stanąć na czele ekspedycji. Strażnicy stali obok siebie, ramię przy ramieniu, gotowi do czynu. Brisbane potrząsnął głową. Byłoby głupotą pozwolić tym dwu prostaczkom uciec z lochu i rozpowiadać wszystkim o czarownicach. To by mogło doprowadzić do wybuchu paniki wśród wieśniaków. Zaszczycił strażników łaskawym uśmiechem. - Nie wolno być takim pazernym. Powinniście zawsze pamiętać, że dobre uczynki są same dla siebie nagrodą. Z uśmiechem na ustach zatrzasnął drzwi tuż przed nosem strażników. Nie zwracając uwagi na ich rozpaczliwe krzyki, zaryglował drzwi, zostawiając ich w lochu ze zwłokami starca. Przemierzał mroczne korytarze podziemi, niemal śmiejąc się w głos i rozkoszując się ironią sytuacji. Jego jedyną cnotą była c i e r p l i w o ś ć , a posiadał jej co niemiara, jeśli wymagał tego jego interes. Uzbroi się więc w cierpliwość, odwoła swoje psy gończe i da tej wiedźmie o olśniewających zębach dość czasu, aby zdobyła serce Colina, Ten bogobojny półgłówek nie poradzi sobie z czarownicą. Jeśli ta niewiasta rzeczywiście jest córą szatana, to Ravenshaw zapłaci za przymierze z nią czymś, co ceni sobie bez porównania wyżej niż własne życie - zapłaci swą duszą nieśmiertelną. Co robisz? - zapytała szeptem Tabitha. - Modlę się - odpowiedział, nie otwierając oczu. Westchnęła i usiadła po drugiej stronie ogniska, Colin klęczał już niemal od godziny, z głową opuszczoną na piersi i z ł o ż o n y m i rękami. Tabitha miała niepowtarzalną okazję, aby przyjrzeć mu się dokładnie w drżącym świetle ogniska. Choć jego poza wyrażała pokorę, twarz była bardziej nieprzejednana niż kiedykolwiek; zawziętość rysów łagodziły jedynie jed- wabiste, ciemne rzęsy, rzucające cień na policzki. 96 UROKI Nagle jakiś nieludzki krzyk wbił się w noc. Tabitha zarżała i mocniej otuliła się podartą bluzą piżamy. Niemal pożałowała, że oddała płaszcz Brisbane'a obnażonemu do pasa rycerzowi. Ale kiedy powiał wiatr i rozchylił wełniane f a ł d y o k r y c i a , odsłaniając śniadą pierś mężczyzny, dziewczyna przypomniała sobie, że oddając odzienie rycerzowi, miała na myśli bardziej ochronę siebie samej niż jego. Odwróciła oczy i prychnęła z pogardą. Nigdy nie przepadała za tężyzną fizyczną. Zawsze wolała mózgowców. M ę ż c z y z n , którzy podziwiali jej umysł, a nie ciało. Mężczyzn, których tak onieśmielało bogactwo jej ojca i jej opinia kobiety oziębłej, że nigdy nie posunęliby się do czegoś więcej niż uścisk ręki przy wejściu, a już w żadnym wypadku do prób skradzenia jej czułego pocałunku w chwili słabości. Podskoczyła na dźwięk pełnego grozy k r z y k u , k t ó r e m u towarzyszyło zdławione bulgotanie, jakby głos jakiegoś m a ł e g o , bezbronnego stworzenia umilkł na zawsze. K o ń Colina poruszył się niespokojnie. Lucy podniosła oczy znad resztek r y b y , k t ó r ą rycerz złowił w pobliskim strumieniu i upiekł n a d o g n i e m , ale po chwili wróciła do obżerania się kąskami białego m i ę s a z wyrazem zadowolenia na małym pyszczku. Tabitha wpatrywała się z przerażeniem w gęsty cień, który rzucały potężne stare drzewa. N o c ą d z i e w i c z y las w y d a -wał się groźny. Tabitha w swoim bezpiecznym, p r z y t u l n y m mieszkaniu nigdy nie zawracała sobie głowy p r o b l e m a m i przetrwania w warunkach prymitywnych, Ale tu, w tym odległym czasie i miejscu, mogła sobie bez trudu w y o b r a z i ć jakiegoś budzącego grozę smoka, w y ł a n i a j ą c e g o się z m r o k u nocy w poszukiwaniu apetycznej, soczystej dziewicy na przekąskę. Przysunęła się bliżej do Colina, rozpaczliwie spragniona kontaktu z człowiekiem, musiała usłyszeć ludzki głos, choćby swój własny. - Za kogo się modlisz? 97 TERESA MEDEIROS - Za swoich wrogów. - Zerknął na dziewczynę, ale po chwili znów odgrodził się od niej zamkniętymi powiekami. - To bardzo szlachetnie z twojej strony. - Nawet osoba tak obojętna religijnie jak Tabitha była pod wrażeniem. - Modłę się, aby Bóg oddał ich w moje ręce. Bym mógł ich zniszczyć. - Och! - Tabitha z niejasnych przyczyn odsunęła się nieco. -Należysz więc do ludzi o religijności żywcem wziętej ze Starego Testamentu, prawda? - Może powinienem raczej modlić się o cierpliwość Hioba. -Colinowi wyrwało się ciężkie westchnienie człowieka udręczonego do granic możliwości. - Przepraszam - wymamrotała. - Nie chciałam ci przeszkadzać. - Nie jesteś heretyczką, prawda? Wiesz chyba, że heretyków palimy na stosie. - Wpatrywał się w Tabithę szeroko otwartymi, pełnymi podejrzliwości oczami. - Nie! -powiedziała pociesznie i odsunęła się od ogniska. -Uważałam się zawsze za emersonowską transcendentalistkę. Colin najwyraźniej nie miał pojęcia, jak zareagować na te słowa, więc po prostu wstał i przywiązał niespokojnego konia do pobliskiego drzewa. - Czy on ma jakieś imię? - zapytała Tabitha, przyglądając się, jak stwardniałe dłonie rycerza delikatnie, z miłością pieszczą aksamitne chrapy wierzchowca. - Nie, pani. W bitwie wierzchowce giną całymi tysiącami, a o wiele trudnią jest rzucić na szalę życie zwierzęcia, któremu nadaliśmy imię. Większość matek także nie daje imienia noworodkom, dopóki nie osiągną wieku, który pozwala mieć nadzieję, że dziecko będzie żyło. Tabitha wsłuchiwała się w szum wiatru w potężnych konarach drzew, przejęta dreszczem na myśl o kruchości życia na ziemi. Spojrzała na melancholijny profil Golina i zastanowiła się, czy rycerz myśli o swej maleńkiej siostrze, której nigdy nie widział. 98 UROKI Czy to dziecko będzie zapamiętane z imienia, czy teź zostanie zapomniane, jakby nigdy nie istniało? Poczuła, jak narasta w niej gwałtowna potrzeba odnalezienia drogi do domu. Jeśli jej się nie uda, może nigdy się nie dowiedzieć, czyjej rodzice żyją, czy też zginęli. Zerwała się na równe nogi, kiedy sowa z a h u c z a ł a tuż n a d ich głowami, - Myślisz, że jesteśmy tutaj bezpieczni? S k ą d wiesz, c z y nie znajdą nas tu ludzie Brisbane'a? Colin pochylił się, żeby dorzucić kilka gałęzi do ognia. - Przekroczyliśmy granicę Szkocji, dzieweczko. - Rycerz uśmiechnął się olśniewająco i zdecydowanie nie pobożnie, na co serce Tabithy zareagowało jakimś dziwnym fikołkiem. - Wśród tych wzgórz ludzie Rogera nawet z m a p ą nie znaleźliby własnej dupy. Tabifha zagryzła dolną wargę, żeby ukryć uśmiech. Sir Colin niewątpliwie nie należał do ludzi, przebierających w słowach. - Kiedy zapytałam Brisbane'a, dlaczego się tak w z a j e m n i e nienawidzicie, odpowiedział, że powinnam o to zapytać jego siostrę. Uśmiech zniknął z twarzy Colina. I choć w oczach m ę ż c z y z n y odbijały się pełzające płomienie ogniska, jego s p o j r z e n i e w y -dawało się tak puste, że Tabithę przeszedł dreszcz. - To by była nie lada sztuka, zważywszy, że R e g a n nie ż y j e już od prawie siedmiu lat - Jak umarła? - Tabitha zmarszczyła czoło. - Zabiłem ją. Bezwiednie uchyliła się, jakby ją uderzył, i czekała na dalsze słowa Colina. Spodziewała się usłyszeć opowieść o tyra, jak jego koń niechcący stratował biedną dziewczynkę, kiedy zbierała na łące polne kwiaty. Albo jak, m a c h a j ą c mu chusteczką na pożegnanie, za bardzo się wychyliła i w y p a d ł a z okna wieży. Ale Colin nie kwapił się do wyjaśnień. Siedział bez ruchu, podczas gdy Tabitha umierała z ciekawości. 99 TERESA MEDEIROS - No, jak ją zabiłeś? Zepchnąłeś ją z klifu? Posiekałeś ją mieczem na kawałki? Otrułeś ją cykutą? Jeśli już musimy spędzić noc tylko we dwoje w samym sercu głuszy, naprawdę chciałabym się dowiedzieć, jakie sposoby mordowania najbardziej ci odpowiadają, Niebezpieczny błysk w oczach Golina ostrzegł Tabithę, że jej sarkazm nie przypadł mu do gustu. Ale kiedy przemówił, jego głos był tak pozbawiony emocji, jakby opowiadał o tragedii, która wydarzyła się przed wiekami komuś całkiem innemu. - W dzieciństwie Roger, Regan i ja przyjaźniliśmy się. Byłem młody i głupi. A Regan słodka i chętna. Kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, zaszła ze mną w ciążę. Błagała, żebym się z nią ożenił, ale zostałem już w dzieciństwie przyrzeczony innej. Zerwanie tych zrękowin oznaczałoby dla mojego ojca wojnę. Początkowo nie miałem odwagi przeciwstawić się jego woli, a potem było już za późno. Kiedy poszedłem wreszcie do d o m k u , w k t ó r y m urządzaliśmy sobie schadzki, żeby powiedzieć Regan, że uczynię ją moją żoną, znalazłem ją wiszącą u powały z moim nienarodzonym dzieckiem w łonie. — Skrzywił się. - To c a ł k i e m jasne. Regan mnie kochała. A ja ją zabiłem. - S a m a się zabiła - powiedziała cicho Tabitha, nie zamierzając się ugiąć pod jego przenikliwym wzrokiem. — Jej brat nie ma racji, winiąc cię za jej śmierć. I ty nie masz racji, oskarżając samego siebie. Mur, którym rycerz odgrodził się od świata, zniknął na mgnienie oka i na tę jedną krótką chwilę odsłonił dawne rany i s ł o d k o - g o r z k i ból, który Colin nosił w sercu. - Niestety, pani, nie masz mocy udzielania absolucji. -C o l i n w y c i ą g n ą ł się na ziemi i owinął się płaszczem. — Prześpijmy się teraz trochę. Rano udamy się do mojego zamku. - A nie sądzisz, że twój zamek będzie pierwszym miejscem w k t ó r y m B r i s b a n e będzie cię szukał? - zapytała Tabitha. - Na to właśnie liczę. - Oczy Colina pozostały zamknięte ale bezlitosny uśmiech wykrzywił jego wargi. 100 UROKI Tabitha położyła się na boku, podkładając ręce pod głowę zamiast poduszki. Ognisko trzaskało, płomienie strzelały, stwarzając atmosferę obezwładniającej niemal intymności. - Dlaczego po mnie wróciłeś? - Odważyła się wreszcie zadać pytanie, które dręczyło ją od chwili ich szaleńczej ucieczki z zamku Brisbane'a. - Bo tego wymagał honor - odpowiedział C o ł i n po niedostrzegalnej niemal chwili wahania. Oczywiście. Honor. Po jego słowach przeszył ją dreszcz. Zerknęła na w e ł n i a n y płaszcz i zapragnęła, aby ten bezcenny honor k a z a ł C o l i n o w i zwrócić jej ciepłe okrycie. Chociaż był ś r o d e k l a t a , od p o s z y c i a lasu ciągnął jesienny chłód. Pełne zadowolenia pochrapywanie odebrało jej nadzieję. Westchnęła i objęła ramionami okryte p u s z y s t y m c i e p ł y m futerkiem ciałko Lucy. Jeszcze nie z d ą ż y ł a z a m k n ą ć o c z u , kiedy kociak wysunął się z jej objęć i najspokojniej w świecie podszedł do sir Colina. Mała impertynentka w s u n ę ł a się pomiędzy fałdy płaszcza i zwinęła się w kłębek przytulona do nagiej męskiej piersi. Pomimo trzasku ogniska T a b i t h a u s ł y s z a ł a mruczenie ulubienicy i przypomniała sobie, że p o p r z e d n i e j nocy to ona błogo spała dokładnie w t y m s a m y m m i e j s c u , gdzie teraz umościła się jej kotka. - To zwykła zdrada - szepnęła, żywiąc g o r ą c ą nadzieję, że zazdrości mężczyźnie, a nie kotu. Colin przykucnął przy ognisku i otulił p ł a s z c z e m ś p i ą c ą kobietę. Zwinęła się w kłębek i pomimo s w e g o n i e z w y k ł e g o wzrostu, robiła wrażenie małej i niepokojąco delikatnej. W y -czerpanie pozbawiło ją tej dziwnej u niewiasty zuchwałości Z opuszczonymi w dół kącikami ust i liliowymi cieniami p o d °czami, dziewczyna wyglądała na rozpaczliwie z a g u b i o n ą , jak dziecko wędrujące samotnie przez obcy, niebezpieczny las. 101 TERESA MEDEIROS Niesforny pukiel włosów opadł jej na oczy. Mężczyzna odsunął go, rozkoszując się miękkim dotykiem kobiecych włosów przesuwających mu się między palcami. Dziewczyna umościła się w płaszczu jak w gnieździe, wtulając twarz w dłoń rycerza i mimowolnie muskając wargami przegub jego ręki. Colin gwałtownie cofnął dłoń, uświadomiwszy sobie, że to nie dziecko, tylko dojrzała kobieta, pełna zagrożeń i rozkoszy, właściwych swojej płci. Wydawało mu się, że minęły już całe wieki, odkąd pozwolił sobie bawić się kobiecymi włosami, odkąd brał drżącą kobietę w objęcia. Odkąd czuł przy sobie kuszącą miękkość kobiecego ciała. Albo pod sobą. Jęknął, czując rozdzierające ukłucie pożądania w lędźwiach. Jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety jak ta. Regan była jak niematerialna zjawa, jak obraz namalowany w powietrzu eter y c z n y m i b a r w a m i pierwiosnków i srebra, łatwo jąbyło zdobyć, ale nie sposób było ją mieć. Jak letni deszcz przeciekła mu między palcami i zniknęła bezpowrotnie. A l e ta kobieta nie była widmem, które rozwieje mu się przed oczami. Była ciepła, tryskająca życiem, całkowicie cielesna. Colin dorastał w otoczeniu dam, których głowy były skromnie spuszczone, a ręce zasłaniały usta, aby ukryć nieśmiałe uśmiechy i popsute zęby. A przez cały miniony, wyczerpujący dzień wystarczyło mu odwrócić głowę, by dostrzec u swego boku Tabithę, której zęby lśniły jak perełki, a rozchylone usta były oddalone od niego o jedno tchnienie. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że w jaskini nie zdołał się oprzeć pragnieniu pocałowania jej? Że aż wyrywał się, aby sprawdzić, czy smakuje równie oszałamiająco jak pachnie - jak zalana słońcem miodna łąka w skwarny letni dzień? Ale ten szybki całus tylko wzmógł rozdzierające go pragnienie. 102 UROKI Zaklął pod nosem, a potem spojrzał w niebo, błagając Pana w bezgłośnej modlitwie o wybaczenie bluźnierstwa. W domach publicznych Egiptu poznał mnóstwo kobiet świetnie wyszkolonych w sztuce dostarczania mężczyźnie przyjemności. Ich wydatne, pąsowe usta i podczernione węglem oczy obiecywały rozkosze erotyczne, o jakich zwykły śmiertelnik nawet nie marzył. Widział mężnych rycerzy, łamiących przysięgi małżeńskie i narażających dusze na wieczyste potę- pienie dla złudnego przywileju zaplątania się w pachnące jaśminem włosy tych niecnych kobiet choćby na jedną jedyną noc rozkoszy. A teraz ta dziwna dziewczyna o śmiałej mowie i krótko obciętych włosach wzbudziła w nim namiętność, jakiej tamte nie zdołały obudzić. Dotknął rąbka płaszcza, zaskoczony drżeniem własnej ręki. Nie musiał już walczyć z pokusą. Jego krucjata d o b i e g ł a k o ń c a , jego przysięga została dopełniona, jego dług spłacony. Ta dziewczyna nie będzie protestować, jeśli on odmzci płaszcz i nakryje ją własnym ciałem. On nie będzie ani pierwszym, ani ostatnim, który szuka ulgi między jej białymi jak mleko udami. Komedianci byli przecież znani z tego, że puszczali swe kobiety kołem, jak flaszkę wina, i spijali kolejno ich słodycze, dopóki wszyscy nie ugasili całkowicie pragnienia. A jednak Colin wahał się. Ten dziwny wewnętrzny opór był dla niego jeszcze trudniejszy do zrozumienia niż obudzone w nim przez tę dziewczynę gwałtowne pożądanie. Jej niewinny sen może być tylko kolejną sprytną sztuczką, podobnie jak przebaczenie, które mu niedawno ofiarowała. A jednak me chciał go zakłócać. Sam był zaskoczony własnym zachowaniem, kiedy delikatnie otulił ją płaszczem i wrócił na s w o j ą stronę ogniska. Może te płomienie pomogą mu uświadomić s a m e m u sobie, że zbyt gwałtowna namiętność może nieść ze sobą nie tylko rozkosz, ale i zniszczenie. 10 Kiedy Tabitha obudziła się następnego ranka, ogień już wygasł, pozostawiając po sobie jedynie popiół. Zniknął także rycerz. Ogarnięta ślepąpaniką, zerwała się na równe nogi, odrzucając płaszcz, który otulał ją jak kokon. Lekka mgiełka przesłaniała połę widzenia, nadając wszystkiemu wokół podobny klimat, jaki ma cmentarz o północy w Halloween. Perłowe światło, przesączające się przez konary drzew, sprawiało, że trudno było stwierdzić, czy to świt, czy południe. Z oparów mgły wysunął się nagle lśniący łeb. W pierwszej chwili Tabitha zakryła ręką usta, żeby po- wstrzymać okrzyk trwogi, a zaraz potem poczuła ogromną ulgę i opadła na kolana. Ją sir Colin mógł porzucić, ale nigdy nie porzuciłby zwierzęcia. Wystarczyło przypomnieć sobie, w jak niezwykle delikatny sposób odnosił się do swego konia. Wierzchowiec uważnie przyjrzał się dziewczynie wilgotnymi brązowymi oczami, a potem pochylił głowę i zaczął skubać kępę trawy. Tabitha gładziła fałdy wełnianego płaszczą i zastanawiała się, jakim cudem został tak starannie owinięty wokół jej ciała, kiedy zjawiła się Lucy i wdrapała na kolana swojej pani. 104 UROKI Tabitha podrapała kotkę pod brodą i zapytała, naśladując wymowę Colina: - Książę Niezłomny cię porzucił? A może udał się na poszukiwanie spodeczka śmietanki i pudełka kocich smakołyków dla swojej małej panienki? Wraz z porannym spokojem pojawiło się jednak także przerażające stwierdzenie. Po raz pierwszy od chwili, kiedy znalazła się w tym nieszczęsnym stuleciu, została zupełnie sama. Serce szybciej jej zabiło. Jeśli nie skorzysta z tej okazji, trudno powiedzieć, kiedy i czy w ogóle ten w o j o w n i c z y S z k o t zostawi ją choć na chwilę samą z amuletem. Wyjęła spod piżamy szmaragd. Na sam jego w i d o k p o c z u ł a zdenerwowanie, bo zaczęła podejrzewać, że spełnienie k a ż d e g o jej życzenia powoduje jakieś komplikacje. Rzuciła ostatnie spojrzenie na otoczenie i pomyślała przelotnie, jak z a r e a g u j e Colin, kiedy po powrocie stwierdzi, że Tabitha zniknęła. Najprawdopodobniej: baba z wozu, koniom lżej -pomyślała, starając się ignorować bolesny skurcz serca. M o ż e p i e r w s z y raz w życiu rodzice jej potrzebują. T a k i c z ł o w i e k jak C o l i n nigdy nie będzie jej potrzebował. Nie zostawiając sobie czasu do n a m y s ł u , p o r w a ł a L u c y na ręce, przycisnęła ją do piersi, zacisnęła rękę na a m u l e c i e i zamknęła oczy. - Chciałabym... - Nabrała głęboko p o w i e t r z a w p ł u c a i w y -rzuciła z siebie gwałtownie: - C h c i a ł a b y m z n a l e ź ć się w d o m u . Lekki powiew wiatru musnął jej policzek. Otworzyła jedno oko. Mgła, otoczenie, pasący się koń, w s z y s t k o b y ł o na s w o i m miejscu. Rozejrzała się wokół ukradkiem, żeby się u p e w n i ć , że Colin nie wrócił i nie widział, jak zrobiła z siebie idiotkę. Ale jej jedyne audytorium, poza k o n i e m i k o c i a k i e m , s t a n o w i ł y stare drzewa, które zdawały się patrzeć na nią równie podejrzliwie j a k te, które ciskały w D o r o t k ę j a b ł k a m i w Czarowniku z krainy Oz. Tabitha wstała, zadowolona, że matka nie widzi jej w tej 105 TERESA MEDEIROS chwili, i trzykrotnie szybko klasnęła piętami swoich kapci w kształcie wiewiórek ziemnych, mamrocząc przy tym: - Nie ma jak w domu. Nie ma j a k w domu. - Nie mam zamiaru się z tobą spierać w tym względzie, dzieweczko. To chwalebne uczucie. Tabitha gwałtownie otworzyła oczy. Colin opierał się o pobliskie drzewo, a w jego bursztynowych oczach lśniło rozbawienie. Krople wody w czarnych jak noc włosach na jego piersi lśniły jak diamenty. Z tymi wilgotnymi włosami odgarniętymi z twarzy i kilkudniowym niegolonym zarostem, który zaczął już przypominać prawdziwą brodę, mężczyzna wyglądał raczej na drapieżnego pirata niż na szlachetnie urodzonego rycerza. - Ja... ćwiczyłam... t-t-taniec - wyjąkała Tabitha, oblewając się rumieńcem. Żeby nadać kłamstwu pozory prawdopodobieństwa, zaczęła posuwać nogami, nie zwracając uwagi na pełne protestu miauczenie Lucy. - Jeśli mam zostać przyjęta do jakiejś trupy komediantów, muszę przygotować nowy numer. Colin odepchnął się od pnia i zbliżył się do dziewczyny. - Na twoim miejscu przestałbym opowiadać te bajki, bo jesteś równie mierną kłamczucha jak komediantką. O Boże, on wie, pomyślała Tabitha. On wie, że ma do czynienia z patetyczną, pozbawioną talentu czarownicą z dwudziestego pierwszego wieku. Lucy wyśliznęła się z jej objęć i wyrwała na swobodę, a Tabitha stała bez ruchu, nawet kiedy Colin delikatnie rozprostował jej palce, żeby zobaczyć amulet. - Ukradłaś go, prawda? - Co?! - Naszyjnik. Ukradłaś go. To dlatego komedianci cię wyrzucili. Są zbyt zależni od dobrej woli szlachetnie urodzonych, żeby tolerować w swojej trupie złodziejkę klejnotów. Czy ukarali cię, obcinając ci włosy w tak obrzydliwy sposób? Skrzywiła się i dotknęła ręką włosów. Za tę fryzurę zapłaciła u Henry'ego Bendela na Piątej Alei ponad dwieście dolarów. 106 UROKI Rycerz zaskoczył ją, przesypując jej piaskowe włosy między palcami, w jego oczach nie było złości, spojrzenie miał niemal czułe. - Miałaś szczęście, że straciłaś jedynie włosy, a nie głowę, dzieweczko. Włosy kiedyś odrosną. Tabitha była mu wdzięczna za podsunięcie jej takiej interesującej, choć kryminalnej historyjki, więc spuściła oczy, starając się przybrać odpowiednią do sytuacji, skruszoną minkę. - Ja naprawdę nie chciałam zabrać tego naszyjnika, sir. Ja tylko j e s z c z e nigdy nie widziałam niczego r ó w n i e p i ę k n e g o . - Te lasy roją się od ludzi wyjętych spod prawa i złodziei. Może będzie lepiej, jeżeli mi go oddasz dla bezpieczeństwa. -Delikatnie pociągnął za amulet. - Nie! - prawie krzyknęła, cofając się na tyle, na ile pozwoliła jej długość łańcuszka, na którym zawieszony był szmaragd. - To moje. Już poniosłam karę za kradzież klejnotu, więc mam prawo go zatrzymać. Rycerz postanowił zignorować absurdalną logikę dziewczyny. - Nie mam zamiaru cię obrabować. Zwrócę ci twój skarb, kiedy uznam za stosowne. Tabitha wpadła w panikę. Może nie uda jej się wrócić do domu z amuletem, ale bez niego nie zdoła wrócić z całą pewnością. Nie chciała jednak, aby jej protesty w z m o g ł y podejrzliwość Golina. - Tak? A co będzie, jeśli postanowisz go oddać jakiejś hożej dziewoi? Albo zastawić go, żeby sobie kupić nowy miecz? -Wzrok dziewczyny, całkowicie wbrew jej woli, powędrował ku nagiej piersi mężczyzny i natychmiast zaschło jej w gardle, -Albo nową koszulę? Oczy Ravenshawa zwęziły się, ostrzegając dziewczynę, że wreszcie udało się jej doprowadzić go do wściekłości. Owijał delikatny łańcuszek wokół swej ręki, dopóki nie przyciągnął Tabithy do siebie. Stali twarzą w twarz, na odległość tchnienia. 107 TERESA MEDEIROS Napięte mięśnie na opalonym przedramieniu mężczyzny przypomniały Tabicie, z jak silnym człowiekiem ma do czynienia. Mógł jej zabrać amulet, jeśli miał na to ochotę. Mógł bez zezwolenia wziąć od niej wszystko, czego zapragnął, a ona nie mogłaby zrobić nic, by go powstrzymać. To stwierdzenie zaparło jej dech w piersiach. - Zwrócę ci twoją błyskotkę, dzieweczko. Powiedziałem, że to zrobię, i dotrzymam słowa. - Przysięgnii — szepnęła, mając nadzieję, że nie przeciąga struny. - Dobrze - warknął - Masz moje słowo. Tabitha zawahała się, szukając jego wzroku. Zważywszy na jego obsesję na tle honoru, mogła chyba ufać, że rycerz będzie honorować swą przysięgę. Trzymając jej wzrok na uwięzi, Colin puścił łańcuszek i wyciągnął rękę. Zdjęła naszyjnik przez głowę i złożyła go w jego dłoni. P o c z u ł a ukłucie rozpaczy, kiedy palce mężczyzny zacisnęły się wokół amuletu. Właśnie zdobył nad nią większą władzę niż jakikolwiek mężczyzna. Nigdy żadnemu innemu by na to nie pozwoliła. Wyciągnął ku niej palec wskazujący, dodając jeszcze obrazę do bólu, który jej przed chwilą zadał. - Nie zgadzam się, żebyś okradała moich ludzi. Już dość wycierpieli z rąk Brisbane'a. Jeśli przyjmujesz moją gościnę, musisz być posłuszna moim prawom albo odpowiesz przede mną - Surowe spojrzenie mężczyzny ostrzegało, że tym razem Tabitha ma o wiele więcej do stracenia niż kilka marnych centymetrów włosów. - Tak, panie - warknęła. Tabitha Lennox nie zwykła przyjmować czyichkolwiek rozkazów, szczególnie od jakiegoś Lancelota, który popadł w tarapaty. Usatysfakcjonowany obietnicą rycerz włożył amulet do kieszeni i ruszył wolno w stronę konia. Tabitha patrzyła w ślad za nim. 108 UROKI — Wiesz, nie masz prawa patrzeć na mnie z wyższością. Ukradłeś przecież sztylet Szkotobójcy. Uśmiechnął się przekornie i wrzucił siodło na koński grzbiet. — Owszem, dzieweczko, ale najpierw upewniłem się, źe sztylet nie będzie mu już potrzebny. Tabitha aż do południa wyobrażała sobie z n i e k ł a m a n ą przyjemnością, źe wbija sztylet sir Orricka aż po klingę pomiędzy łopatki pewnego Szkota. Szczególnie od chwili, kiedy uparł się, że pójdą na piechotę, żeby oszczędzić siły „ b i e d n e g o zwierzęcia". — "Biedne zwierzę" nie może być bardziej z m ę c z o n e niż ja — wymruczała, z trudem brnąc przez potok. Wiedziała, że tylko siebie może winić za swój o p ł a k a n y stan. Z a c h o w y w a l i względem siebie rezerwę od momentu, kiedy Colin p r ó b o w a ł zsiąść z konia, zostawiając ją s a m ą w siodle. T a b i t h a z s u n ę ł a się z końskiego grzbietu z takim pośpiechem, że n i e m a l u s i a d ł a na szerokich ramionach mężczyzny. — Nie, nie możesz mnie zostawić w siodle! - p r o t e s t o w a ł a . -Ja nie mogę sama jechać na tym Pegazie. Ty jedź, a ja pójdę pieszo. — Nie mogę jechać konno, podczas gdy kobieta idzie na piechotę. To by nie było rycerskie. Żadne z nich nie ustąpiło i wyglądało na to, że o b o j e b ę d ą maszerować na piechotę do zamku Colina, a w i e r z c h o w i e c będzie szedł za nimi, mając Lucy za jedynego pasażera. Za każdym razem, kiedy wchodzili na jakieś wzgórze, T a b i t h a wyciągała szyję w nadziei, ze dojrzy na horyzoncie replikę zamku Śpiącej Królewny. Zatrzymała się już chyba po raz d w u n a s t y , ż e b y w y t k n ą ć głowę przez zasłonę liści, kiedy Colin owinął wokół dłoni elastyczny pas jej piżamy i p o c i ą g n ą ł d z i e w c z y n ę do tyłu. 109 - O co chodzi, niewiasto? Jeśli będziesz nadal mitrężyć tyle czasu, nie dojdziemy do ziemi Ravenshawów przed północą. - Północą? - powtórzyła słabym głosem. - Tak. A do zamku Raven będziemy mieli jeszcze pół dnia drogi. Powstrzymała ponure westchnienie i powlokła się za nim, żałując, że nie robiła większego użytku z elektronicznego deptaka, który stał bezużytecznie wetknięty do szafy przy wejściu do jej mieszkania. Słońce świeciło jej prosto w twarz, prażąc niemiłosiernie jej delikatną skórę i w dodatku oślepiając. Spędziła tyle czasu w mrocznym biurze, wpatrując się w migoczący kursor, że czuła się jak kret, który wyszedł nagle ze swego tunelu na światło dzienne. Nie powinna była pozwolić Colinowi wierzyć, że j e s t przestępczynią. Ciągle rzucał jej przez ramię groźne spojrzenia, jakby oczekiwał, że zastawi na niego jakąś pułapkę, aby odebrać mu amulet Miała nadzieję, że kiedy rycerz znajdzie się wreszcie w swoim zamku, jego czujność osłabnie. Bała się, że bez amuletu, który pomaga jej panować nad magią, prędzej czy później wymamrocze w roztargnieniu jakieś życzenie, które zniszczy ich oboje. Kiedy rycerz ponownie się odwrócił, a jego brwi zbiegły się nad oczami niemal w jedną linię, napięte nerwy Tabithy wreszcie puściły. - Och, na litość boską, kiedy wreszcie przestaniesz się na mnie gapić?! Jestem drobną złodziejką, a nie seryjnym mordercą. Nie mam zamiaru... Położył palec na ustach. - Ciszej, dziewczyno - powiedział z naciskiem. Dopiero wtedy zrozumiała, że wcale nie zerkał na nią, lecz na coś ponad jej lewym ramieniem. Poczuła mrowienie w karku. Była tak zajęta użalaniem się nad sobą, że niemal zapomniała, iż są ścigani przez zbrodniczego maniaka, mającego do dyspozycji gromadę zbirów. Może jeden z ludzi Brisbane*a okazał 110 UROKI się sprytniejszy, niż Colin przewidywał, i czai się gdzieś w krzakach ze strzałą wycelowaną w plecy Tabithy. Wyrwał jej się cichy okrzyk. Colin kiwnął na nią palcem i wyprostował drogą rękę. Podbiegła do niego i z przerażeniem uświadomiła sobie, jak szybko przywykła, że może się schronić w muskularnych ramionach rycerza przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Już niemal dotykała czubkami palców jego wyciągniętej ręki, kiedy za jej plecami rozległ się przerażający szelest Zamarła w bezruchu, przekonana, że lada chwila w jej plecy wbije się strzała, — Nie dotykaj tej jasnowłosej panienki, ty lubieżny łotrze, albo odrąbię ci łeb i rzucę go psom na pożarcie! Tabitha odwróciła się. W pierwszej chwili pomyślała, że zostali zaatakowani przez Blaszanego Drwala z Czarownika z krainy Oz. Dopiero po chwili stwierdziła, że mężczyzna, który wyłonił się z krzaków, jest od stóp do głów zakuty w lśniącą zbroję. Płaski u góry hełm zasłaniał jego twarz i sprawiał, że głos rycerza brzmiał tak, jakby dochodził z wnętrza metalowej puszki na tuńczyki. Niech diabli porwą feminizm, pomyślała Tabitha i schowała się za plecami Colina. Nie był tym zdziwiony. Wydał kolejny mrożący krew w żyłach okrzyk i rzucił się na intruza. M ę ż c z y ź n i upadli na ziemię z takim łoskotem, że Tabicie aż zadzwoniło w uszach. Ich ramiona i nogi splotły się, turlali się po ziemi w tę i z powrotem, aż wreszcie walczyli na śmierć i życie niemal u jej stóp. Serce podeszło jej do gardła, kiedy s t w i e r d z i ł a , że obcy miażdży nagie plecy Colina żelaznymi rękawicami. Przestraszyła się, że opancerzony bandzior złamie mu kręgosłup. Zdarła śmieszny hełm z głowy napastnika i zaczęła go z całej siły szarpać za rude włosy. Obcy zawył, a jego głos nie był j u ż tłumiony przez hełm. - Słodki Jezu, Colinie, ściągnij ze mnie swoją, zanim powyrywa mi wszystkie włosy z głowy! 111 Teresa MEDEIROS Tabitha uświadomiła sobie, że pomruki, które uznała za przekleństwa, były w rzeczywistości śmiechem, a śmiertelne z pozoru ciosy przyjacielskimi zapasami, którym towarzyszyło radosne poklepywanie się po ramionach. Cofnęła się, strzepując z rąk powyrywane włosy, podczas gdy obaj mężczyźni zataczali się ze śmiechu jak pijani. - Niestety, zawiodło moje poczucie humoru - powiedziała sztywno, starając się nie zwracać uwagi na to, jak fantastycznie wygląda Colin, kiedy jego ponure zazwyczaj oczy błyszczą z rozbawienia. - Widzicie, uczyłam się zasad samoobrony. Mogłam wydłubać twojemu przyjacielowi oczy albo kopnąć go w krocze. - To już by była prawdziwa tragedia - stwierdził Colin. — Arjon ceni sobie swoje klejnoty nawet bardziej niż włosy. - To dlatego, że moje klejnoty, w przeciwieństwie do włosów, nie zdradzają najmniejszych oznak słabości — odparł mężczyzna, z udaną troską dotykając palcami podwyższonego już nieco czoła. Wstał z ziemi. - Sir Arjon Flenoy, pani. — Podniósł swój hełm i skłonił się przed Tabithą w niskim u k ł o n i e , p r z y k t ó r y m galanteria Brisbaneła wydawała się n i e m a l powściągliwa. - Twój pokorny sługa na wieki. - Ale za pieniądze - mruknął Colin, wstając z ziemi i otrzepując się z trawy. - Nie zwracaj uwagi na tego Szkota, pani. - Wskazał kciukiem przyjaciela. - Gada tak, bo ja postanowiłem sprzedać swój miecz, podczas gdy on oddał swój dla ratowania Kościoła, matki naszej. Tyle że moi panowie zawsze płacą, podczas gdy jego...? - Mężczyzna wyciągnął ramiona w typowym dla Galij-czyków geście, który sprawił, że Tabitha aż do bólu zatęskniła za matką. - Miło mi pana poznać, sir. - Nie była pewna, czy powinna dygnąć, czy też podać rękę, więc zrobiła jedno i drugie. - Gdzie taki ponurak jak Colin mógł spotkać takąprzepiękną amazonkę? -zapytał Arjon, podnosząc dłoń dziewczyny do ust. 112 UROKI - Znalazłem ją w lochu Rogera, uwięzioną, jak i ja, bez powodu - odpowiedział za nią Colin, Dziewczyna spojrzała na rycerza, zastanawiając się, dlaczego nie ostrzegł przyjaciela, że ma do c z y n i e n i a z p o s p o l i t ą k r y -minalistką. Bursztynowe oczy były nieodgadniona - Mówił już ci ktoś, że masz cudowne zęby? - zapytał Arjon, okrywając wilgotnymi pocałunkami jej dłoń od kostek palców aż do nadgarstka. - Żeby cię lepiej ugryźć - odparła, w y r y w a j ą c mu r ę k ę i wycierając ją o poły piżamy. - Intrygująca propozycja. Może później? - Uniósł w g ó r ę demoniczną brew. Tabitha roześmiała się c z a r u j ą c o ze s ł ó w n i e p o p r a w n e g o uwodziciela. Twarz Colina spochmurniała i p r z y b r a ł a s w ó j z w y k ł y , m r o c z -ny wygląd. - Jeśli przestałeś już ślinić się do tej d a m y , A r j o n i e , to m o ż e ruszymy. Chciałbym dotrzeć d o z a m k u R a v e n p r z e d z a p a d -nięciem nocy. Przekorne iskierki zniknęły z oczu jego przyjaciela. - Właśnie tam zmierzałem, żeby p o ż e r o w a ć t r o c h ę na t w o j e j gościnności, kiedy Cuthbert przysłał w i a d o m o ś ć , że z o s t a ł e ś ujęty. Wyruszyłem, żeby cię ratować, ale d o m y ś l i ł e m s i ę , że uciekłeś, kiedy zobaczyłem, że c a ł y las aż r o i się od l u d z i Brisbane'a. Bałem się, że s a m w p a d n ę , a l e o z m r o k u h e r o l d odtrąbił powrót i wszystkie szczury z b i e g ł y się do s w o j e g o pana. Co do jednego. Colin spojrzał w kierunku Anglii, a p r z y n a j m n i e j t a k s i ę Tabicie wydawało, mrużąc oczy, w które wiał wiatr. ~ Roger schronił się pewnie do s w o j e g o z a m k u , ż e b y l i z a ć rany. Zawsze wpadał w ponury nastrój, kiedy b y ł p o b i t y . Zbierze siły za tydzień lub dwa. - W b r e w w ł a s n y m s ł o w o m , Colin robił wrażenie zatroskanego n i e w y t ł u m a c z a l n y m o d -wrotem Brisbane'a. Otrząsnął się z przygnębienia i p o k l e p a ł 113 TERESA MEDEIROS Arjona po ramieniu, - A więc pospieszyłeś mi na ratunek, tak? Powinieneś bardziej dbać o swoją reputację. Rozniesie się, że byłeś gotów nadstawiać karku za darmo, i zaszkodzi to twojej sakiewce. - Dla ciebie, przyjacielu, jestem gotów na wszelkie ryzyko, i Arjon odpowiedział ze smutnym uśmiechem, ale ten uśmiech rozjaśnił się, kiedy spojrzał na dziewczynę. - Zawdzięczam temu człowiekowi życie. Sam jeden rzucił się z mieczem na hordę pogańskich handlarzy niewolników, żeby uwolnić mnie z ich więzów. Szkoda, że go wtedy nie widziałaś: ryczał jak lew, a słońce lśniło na ostrzu jego miecza. Ten widok rzucił niewiernych na kolana. Colin podniósł oczy do nieba. - Nie zważaj na jego gadaninę, pani. Arjon ma tendencję do wyolbrzymiania moich przewag bitewnych w równym niemal stopniu, jak do wyolbrzymiania własnych podbojów miłosnych. Tabitha była rozdarta między podziwem dla męstwa Raven-shawa a przerażeniem na myśl o tym, że tak bez zastanowienia ryzykuje on swoje życie. - Może sir Colin cierpi po prostu na kompleks męczennika -powiedziała chłodno. - Co męczennika? - osłupiał Arjon. - Kompleks męczennika. Niektórzy ludzie, trapieni poczuciem winy albo niską samooceną, czują wewnętrzną potrzebę stawania samych siebie w sytuacjach zagrożenia życia. Wierzą, że jedynym sposobem udowodnienia swojej wartości albo zmazania winy jest rzucenie na szalę najwyższej ofiary -własnego życia. Furia malująca się na twarzy Colina uświadomiła Tabicie, że kolejny już raz przekroczyła granicę. - Piękność i rozum w jednej kobiecie! To niebezpieczne połączenie, mój przyjacielu! - Arjon wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. 114 UROKI - Owszem. Bardziej niebezpieczne, niż ci się wydaje-powiedział cicho Colin, otwarcie w p a t r u j ą c się w usta Ta-bithy. Reszta podróży minęła zaskakująco g ł a d k o , u r o z m a i c a n a nieustannym gawędzeniem Arjona. C o l i n z p r z y j e m n o ś c i ą przekomarzał się i żartował z przyjacielem, ale T a b i t h a doczekała się od niego jedynie kilku z w i ę z ł y c h p o m r u k ó w . Podejrzewała, że rycerz żałuje, że jej się z w i e r z y ł , i p r ó b u j e teraz wznieść między nimi nieprzebyty mur. Nie było to trudne, zważywszy na to, że A r j o n n a l e g a ł , a b y jechała na jego wierzchowcu. Jego n a k r a p i a n y w a ł a c h n i e m i a ł temperamentu rumaka Colina. K i e d y T a b i t h a g ł o ś n o w y r a z i ł a wątpliwości, czy jego koń w y t r z y m a p o d w ó j n y c i ę ż a r , F l e n o y zakpił, że tak drobniutka dziewczyna m u s i b y ć c h y b a c ó r k ą ważki. To stwierdzenie ściągnęło na n i c h o b o j e m i a ż d ż ą c e spojrzenie Colina. Galanteria Arjona nie o b e j m o w a ł a jednak n a j w y r a ź n i e j L u c y . Posapywał ze złością za każdym razem, k i e d y jego s p o j r z e n i e spoczęło na maleńkiej kotce. Tabitha p o d e j r z e w a ł a , że to nie alergia jest tego przyczyną. Jej w u j e k S v e n t a k ż e c h o r o b l i w i e obawiał się kotów. Ku strapieniu C o l i n a L u c y z o g r o m n y m zadowoleniem wskoczyła mu na kolana. Kiedy dzień zaczął się chylić ku z a c h o d o w i , słońce n a b r a ł o ponurego, przydymionego blasku i s c h o w a ł o się za p o r o ś n i ę t e Paprociami pagórki. Przygasł nawet d o b r y h u m o r A r j o n a . C o l i n otrzymał się pod osłoną gałęzi w i ą z u , z d j ą ł p ł a s z c z i p o d a ł go przyjacielowi. - Och, jak to szlachetnie z twojej strony! - z a w o ł a ł A r j o n , -Tak bardzo się bałem, że się przeziębię! - To nie dla ciebie, tylko dla d z i e w c z y n y . - C o l i n s p o j r z a ł na niego spode łba. Arjon podał płaszcz Tabicie. Nie z d ą ż y ł a p o d z i ę k o w a ć , bo 115 T E R E S A MEDEIROS Colin oddalił się szybko i wjechał na urwistą skałę, obojętny na p a s m a m g ł y przesuwające się po j e g o nagich plecach. Tabitha narzuciła płaszcz na głowę. Męski zapach skóry i p a l o n e g o d r e w n a wsiąkł w materiał, rozgrzewając ją skuteczniej niż wełna. Ale po zapadnięciu zmroku, nawet owijając się s z c z e l n i e p ł a s z c z e m , nie zdołała oprzeć s i ę wrażeniu, że oblepia ją wilgotna mgła, Kiedy wjechali na szczyt wzgórza, Tabitha szczękała już zębami. Colin zsiadł z konia i popatrzył na rozciągającą się u jego stóp dolinę. Arjon także zeskoczył ze swego wałacha, s t a n ą ł u b o k u przyjaciela i gwizdnął przeciągle. T a b i t h a s t w i e r d z i ł a , że musi rozprostować n o g i , więc zsunęła się z siodła i wpatrzyła się poprzez mgłę w czerniejący po p r z e c i w n e j s t r o m e wzgórza zarys ruin. Może Colin porzucił już nadzieję dotarcia do zamku przed nocą i postanowił szukać tymczasowego schronienia, nader zresztą wątpliwego, w tej rozwalającej się krypcie? Ż a d e n z mężczyzn nie miał najwyraźniej zamiaru przerwać ponurego milczenia, więc dotknęła ramienia Colina. - Gdzie jesteśmy? - W d o m u - szepnął ochryple. 11 Zamek Raven, najeżona wieżami forteca, był u c z e p i o n y postrzępionego, stromego urwiska jak gniazdo jakiegoś mitycznego ptaka. I kompletnie nie przypominał zapamiętanego przez Tabithę pałacu z filmów Disneya, choć był dwukrotnie od niego większy. Trzeba jednak przyznać, że delikatny pałacyk Śpiącej Królewny nie musiał nigdy stawiać czoła mściwej f u r i i Brisbane'a. Jego zwieńczone blankami mury obronne nie były kruszone potężnymi, ciskanymi przez katapulty głazami. Jego delikatnych ścian nie lizały języki płomieni, a nabijane żelaznymi ćwiekami drzwi nie były wyłamywane taranem. Kiedy wjechali bramą w murze otaczającym zarówno wieś, jak i zamek, oczy Colina odzwierciedlały otaczające ich spustoszenie. Tabitha pomyślała, że pewnie w ciągu ostatnich sześciu lat wielokrotnie marzył, żeby t u t a j w r ó c i ć . P e w n i e spodziewał się, że powitają go dźwięki trąbek i radosne o k r z y k i rodziny, a nie żałosne wycie wiatru w strzaskanych kamieniach. Melancholijny dźwięk sprawił, że zadrżała i u z m y s ł o w i ł a sobie, jak daleko jest od własnego d o m u i własnej rodziny. Na domiar złego, kiedy wjechali w dolinę, m g ł a z n i k n ę ł a , rozwiana przez nagły poryw wiatru, i niebo zabarwiło się krwawym blaskiem zachodzącego słońca. Ruiny kilkunastu 117 TERESA MEDEIROS chat przycupnęły w cieniu murów, które nie zdołały ich ochronić. Ich kryte strzechą dachy spłonęły, zapalone ognistymi strzałami, a ściany były rozbite, strzaskane. - Wszyscy odeszli - powiedział głucho Colin. - Nie mogę mieć do nich pretensji. Nie mieli już tu czego szukać. Ani schronienia. Ani pożywienia. Ani pana. Tylko śmierć. - Pobiegł spojrzeniem ku dworowi i dostrzegł szpecące stratowaną trawę świeże groby. Tabitha pomyślała, że pewnie w jednym z nich spoczywa jego ojciec. Colin zacisnął zęby. - Roger nie cenił sobie zamku nawet na tyle, aby go zająć. Chciał go jedynie zniszczyć, ponieważ należał do mnie. - Jak twój Bóg mógł do tego dopuścić? - zapytała cicho Tabitha. - To Kościół był zobowiązany chronić moją własność. Dlaczego miałbym obwiniać Boga o chciwość garstki księży, którzy woleli wziąć łapówkę od Brisbane'a i spokojnie obrastać w tłuszcz, niż dochować przysięgi? - Zabierajmy się z tego przeklętego miejsca - zaproponował Arjon, rzucając nerwowe spojrzenia na miejsce noszące ślady rzezi. - Znam wielu szlachetnie urodzonych panów, gotowych szczodrze zapłacić za usługi tak dzielnego rycerza jak ty. Czekają nas wspaniałe przygody i obszerne łoża nadobnych dziewek...- Urwał nagle pod wpływem bólu, bo Tabitha nieświadomie wbiła paznokcie w jego ramię. - Przepraszam - wymamrotała. - Bałam się, że upadnę. Colin zsiadł z konia, zostawiając Lucy zwiniętą na siodle, i ruszył przez gruzy. Arjon zatrzymał swojego wierzchowca w pewnej odległości, pozwalając przyjacielowi w spokoju pożegnać się z własną przeszłością. Tabitha z bólem wpatrywała się w Colina, który zamarł bez ruchu, jakby starał się zobaczyć oczami duszy ten zamek takim, jakim go zostawił, wyruszając na krucjatę - pełną życia, kwitnącą społeczność, w której dźwięczał śmiech i śpiew. Kątem oka dziewczyna dostrzegła jakiś słaby ruch. Gdyby 118 UROKI Arjon nie zesztywniał w tej samej chwili, uznałaby go za przywidzenie. Ale to przywidzenie zmaterializowało się w postaci wysokiej, wynędzniałej kobiety, która wyłoniła się spod sterty połamanych belek. Jej spódnicy uczepione było dziecko wpatrujące się w nich pustymi oczami. Odwaga tej kobiety podziałała jak katalizator. Tabitha wstrzymała oddech na widok kolejnych, przypominających cienie sylwetek, wypełzających spomiędzy ruin. Dwie. Trzy. Pięć. Dziesięć. Szesnaście. Trzydzieści. Kobiety, dzieci i starcy, odziani w łachmany, ale pełni dumy. Pobici, ale nie pokonani. W pierwszej chwili Tabitha myślała, że wszystkie dzieci to dziewczynki, ale kiedy się lepiej przyjrzała, stwierdziła, że wielu z nich to chłopcy. Długowłosi chłopcy o twardych oczach, młodzieńcy u progu wieku męskiego, na tyle mali, że uniknęli rzezi, na tyle dorośli, że spustoszyły ich jej następstwa. Niespodziewane pojawienie się Colina do tego stopnia przykuło ich uwagę, że chyba nawet nie zauważyli ukrytego w cieniu murów konia Arjona. Colin stał jak wmurowany, kiedy ludzie przysuwali się w jego stronę, jakby się bał, że przy jego najmniejszym mchu pierzchną znowu do swoich kryjówek. Pierwsza kobieta stanęła tuż przed nim. Jej mała córeczka opuściła głowę i patrzyła spod oka ze wstrząsającą apatią - Czy to duch? - zapytała szeptem jakaś pulchna kobieta. - Nie bądź idiotką, Iseldo - odpowiedziała druga, wysoka, a jej ostry głos świadczył, że niewiele ma tolerancji dla głupoty. - Oczywiście, że to duch. - Magwyn ma rację. -Starsza kobieta pokiwała ze s m u t k i e m głową, pykając fajeczkę domowego wyrobu. - Chauncey na własne oczy widział, jak lord Colin został ujęty. Brisbane nie byłby tak głupi, aby pozostawić go przy życiu. - Ale dlaczego wrócił? Może jest aniołem i został przysłany, żebv nas ostrzec o jakimś nadchodzącym nieszczęściu? - 119 TERESA MEDEIROS Młoda kobieta o platynowych włosach i czerwonych j a k u królika oczach załamała białe ręce. - Jeśli tak, to ostrzeżenie przychodzi odrobinę za późno. Nie sądzisz, że osobisty wysłannik Pana Boga powinien nieco pilniej wypełniać swe obowiązki? - Śmiech Magwyn zabrzmiał tak gorzko, że Tabitha była wstrząśnięta. - Uważaj, dziecko, bluźnisz -zbeształa ją starsza kobieta. — Powinniśmy się modlić i prosić Boga o pomoc, aby odgadnąć cel tych niebiańskich odwiedzin. Kobieta uklękła, a za nią posłusznie i inni padli na kolana. W końcu poszła za ich przykładem także i kobieta zwana Magwyn, choć jej ramiona pozostały sztywno wyprostowane, a głowa pochyliła się jako ostatnia. I to właśnie ku Magwyn pochylił się Colin, objął dłonią jej podbródek, aby zmusić kobietę do podniesienia głowy i spojrzenia mu w oczy. Patrzyła na rycerza zdrętwiała z niedowierzania, wreszcie nakryła jego dłoń własną, jakby chciała się upewnić, że to prawda. - Nie jesteś duchem! - wybuchła w końcu. Okrzyk Magwyn sprawił, że pozostali także podnieśli głowy i wpatrzyli się w swego pana. - Nie, nie jestem - zapewnił ich Colin, - Choć Brisbane rzeczywiście bardzo się starał zrobić ze mnie ducha. Kobieta chwyciła rękę Golina i podniosła ją do ust, a po jej policzkach spływały łzy. - On żyje! Bogu niech będą dzięki, nasz pan żyje! - Wstań, Magwyn. - Podniósł kobietę ręką, której nie przestawała całować. Jego głos był bardzo miękki, ale na twarzy rycerza malowała się ta sama surowość, którą Tabitha zawsze na niej widziała. - Możesz klękać przed Bogiem, ilekroć będziesz miała na to ochotę, ale dopóki ja będę panem na Ravenshaw, nigdy nie będziesz klęczeć przed żadnym człowiekiem. Kobiety, dzieci i starcy otoczyli Colina, obejmowali go, 120 UROKI przytulali, a z ogólnego gwaru dobiegały od czasu do czasu głośniejsze okrzyki: „Lord Colin żyje!" i „ O n nie jest aniołem!" - Mogłem wam o tym powiedzieć! - z a w o ł a ł A r j o n i s k i e -rował swego wałacha w sam środek tłumku, - Sir Arjon! Spójrzcie, to sir Arjon! - rozległo się wołanie i rycerz został z otwartymi ramionami w ł ą c z o n y do ogólnej radości. - Uważajcie na wasze serca - ostrzegła M a g w y n i ze ś m i e -chem posłała mu w powietrzu całusa. - U w a ż a j c i e , bo ten normański nikczemnik ukradnie je w a m i z ł a m i e . - Wygląda na to, że jej serce już z d o b y ł . - J a s n o w ł o s a kobieta o oczach królika ponuro zerknęła na Tabithę. Tabitha była szczerze r o z b a w i o n a i c h z a c h o w a n i e m , a l e kiedy oczy wszystkich wieśniaków zwróciły się ku niej, jej twarz zastygła w maskę bez wyrazu. C z u ł a się tak, j a k b y z n ó w była w szkole średniej, gdzie jej c h o r o b l i w ą n i e ś m i a ł o ś ć c z ę s t o mylono z wyniosłością, - Kim jest ta niewiasta, sir A g o n i e ? - z a p y t a ł a M a g w y n z ciekawością, choć grzecznie. - Ja n...nie jestem... - zaczęła Tabitha, c z e r w o n a ze złości. Zanim wydukała zdanie do końca, C o l i n w y c i ą g n ą ł r ę k ę i ściągnął ją z siodła wprost w s w e r a m i o n a . S p o j r z a ł na dziewczynę, a w jego oczach w jakiś d z i w n y s p o s ó b m i e s z a ł o się rozbawienie i ostrzeżenie. - To nie jest niewiasta sir A r j o n a . O n a jest m o j a . Tabitha nadal czuła się jak z a c z a d z o n a po z a d z i w i a j ą c y m oświadczeniu Colina. W p a t r y w a ł a się w m i g o c z ą c e g w i a z d y , podobne do gabloty u Tiffany'ego. Ś w i a t ł a w i e l k i e g o m i a s t a oślepiały ją tak długo, że z a p o m n i a ł a już, jak o l ś n i e w a j ą c a potrafi być letnia noc. Gwiazdy wisiały n a d d o l i n ą jak g a r ś ć rzuconych w niebo klejnotów i w r ę c z p r o w o k o w a ł y marzycieli, aby wyciągnęli rękę i zdjęli sobie jedną z nich z czarnej, 121 TERESA MEDEIROS aksamitnej poduszki, Ale Tabitha wiedziała, że gdyby zgłupiała do tego stopnia, aby wyciągnąć po nie rękę, umknęłyby jej spod palców. - Zjesz, pani, kuropatwę? Nim zdążyła odmówić, pieczony ptak wylądował na leżącej przed nią kromce chleba. Z wahaniem przesuwała go po pieczywie. Była bardzo głodna, ale nigdy dotychczas nie miała do czynienia z kuropatwami, wyjąwszy program telewizyjny „Rodzina Kuropatw", który czasami oglądała. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu widelca. Po jej lewej stronie wyschnięty ciek człowieka sięgnął po swojego ptaka i rwał kawały soczystego mięsa zepsutymi zębami, a sos ściekał mu po brodzie. Tabitha skrzywiła się i zajrzała pod stół, podejrzewając, że w ogólnym zamieszaniu jej widelec mógł upaść na ziemię. Jednakże Lucy straciła już cierpliwość do tych subtelności i kiedy pani odwróciła uwagę od kuropatwy, kotka złapała ją i zawlokła w trawę. Tabicie zaburczało w brzuchu na widok kota pożerającego jej kolację. Z westchnieniem odłamała kawałek czerstwego chleba i włożyła go do ust. Najwyraźniej nie była jedyną osobą zafascynowaną niebywałym apetytem kociaka. To, co Tabitha wzięła przed chwilą omyłkowo za stertę szmat, okazało się ukrytym pod sąsiednim stołem dzieckiem, którego pełne wrogości oczy były ledwo widoczne pod grzywą płowych włosów. Tabitha posłała dziewczynce zachęcający uśmiech, jakby zapraszała ją do towarzystwa, ale mała wycofała się do cienia. - Miodu, pani? - Obok łokcia Tabithy pojawił się wyszczerbiony garnuszek. Odwróciła się, żeby podziękować, lecz niewidzialny ofiarodawca już zniknął. Aroganckie oświadczenie Colina najwyraźniej nadało jej status co najmniej królowej. Została posadzona u szczytu stołu i z głębokim szacunkiem, który nieco ją bawił, ale i trochę niepokoił, podsuwano jej najwspanialsze potrawy, jakie ofe- 122 UROKI rował las. Szorstka Magwyn przyniosła jej nawet suknię i wstążkę do związania potarganych włosów. Tabitha była uszczęśliwiona, że może pozbyć się podartej i nieświeżej piżamy, choć zawsze wolała chodzić w spodniach niż w sukienkach. Przeciągnęła ręką po nagiej łydce, żałując, że nie zażyczyła sobie maszynki do golenia, zanim oddała Colinowi amulet. W tych powiewnych spódnicach czuła się wręcz absurdalnie kobieca, I bezbronna. Szczególnie, że pozbyła się bawełnianych majteczek, zanim pomyślała, że nie ma co marzyć o czystych. Pamiętała przynajmniej, żeby wyjąć okulaiy z kieszonki piżamy, zanim Magwyn wyniosła gdzieś jej rzeczy. Dotknęła kieszeni spódnicy i uspokoiła się, wyczuwając ich znajomy kształt. Dopóki nie zdoła ugłaskać Colina na tyle, żeby oddał jej amulet, miała tylko okulaiy - to był jedyny przedmiot pochodzący z jej domu. Wzięła łyk miodu i skrzywiła się, czując sycącą słodycz. Jego Wysokość lord Ravenshaw jeszcze nie raczył się zjawić. - Skosztujesz, pani, trochę gulaszu z baraniny? - Pojawił się przy niej piegowaty chłopak tak przeraźliwie chudy, że mógłby być dublerem w filmie Oliver! - Tak, proszę. Dziękuję bardzo. - Tabitha bała się, że postępowała niezbyt mądrze, odrzucając wszelkie proponowane jej dotychczas dania, jakkolwiek były one dość niezwykłe. A poza tym dochodzący z żelaznego garnka zapach mięsa sprawił, że ślinka napłynęła jej do ust. Chłopak znieruchomiał z parującą warząchwią w dłoni i z niedowierzaniem patrzył na stół. - Dlaczego zjadłaś swoją deskę, pani? Spojrzała w dół i zobaczyła, że z leżącego przed nią chleba zostały już tylko okruchy. - Bo byłam głodna. - To gdzie mam ci nałożyć gulasz? - Nie przejmuj się. Nie jestem już głodna. - Zaczerwieniła 123 TERESA MEDEIROS się, stwierdziwszy, że właśnie popełniła niewybaczalne faux pas, zjadając talerz. Chłopak odszedł, potrząsając głową i mrucząc coś pod nosem. Tabitha podparła brodę ręką i pogrążyła się w myślach o tym, że to przyjęcie niewiele się różni od nieznośnych bankietów, jakie jej ojciec wydawał co roku na Boże Narodzenie dla wszystkich swoich dyrektorów. Wtedy też zawsze zdarzało jej się powiedzieć coś nieodpowiedniego, obrazić najbogatszego akcjonariusza albo użyć niewłaściwego widelca. No, tutaj przynajmniej widelcem nie musi się przejmować. Dwóch wysokich, uzbrojonych w patyki chłopców ganiało się wokół stołu. Udawanie walki na miecze zdobyło im poklask dzieci i rozbawiło matki. Stada małych berbeci brykały wokół trzaskającego wesoło ogniska. Gliniane dzbany piwa i* miodu krążyły swobodnie wzdłuż wszystkich siedmiu stołów, podawane z rąk do rąk, czemu towarzyszyło przyjazne trącanie się łokciami i rubaszne żarty. Jedzenie okazało się proste, ale było go wystarczająco dużo, aby obdzielić wszystkich. Niepohamowana wesołość tych ludzi zbiła Tabithę z tropu. Pamiętała, jak tygodniami nie mogła przejść do porządku dziennego nad tym, że wirus komputerowy zniszczył opro- gramowanie, nad którym ślęczała przez cały dzień. Te kobiety straciły wszystko - domy, mężów, niewinność córek, a jednak świętowały powrót swojego pana bez śladu użalania się nad sobą. Chłopiec z grzywą ciemnych włosów zaczął brzdąkać jakąś melodię na trzymanej w ręku harfie. Poganiana przez rozpromienioną matkę mała dziewczynka przytknęła do ust fujarkę. W noc popłynęła przejmująco słodka melodia. W dwudziestym pierwszym wieku ta piosenka zostałaby zaliczona do New Age, ale była ona tak odwieczna jak gwiazdy. Tabicie wydawało się, że to hymn druidów albo kuszący szept królewicza z bajki, uwodzącego zwykłą śmiertelniczkę. Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się tych dziwacznych myśli, 124 UROKI i odsunęła od siebie miód. Najwyraźniej alkohol uderzył jej już do głowy. Mały chłopiec ukląkł i zaczął bębnić w o b c i ą g n i ę t y cielęcą skórą kocioł. Kiedy jakiś obcy, u b r a n y na c z a r n o c z ł o w i e k zszedł wolno ze wzgórza od s t r o n y w s i , T a b i t h a nie b y ł a w stanie odróżnić walenia w prymitywny b ę b e n od g w a ł t o w n e g o bicia własnego serca. 12 Tabitha po raz pierwszy zrozumiała, że Piękna musiała się poczuć oszukana, kiedy zobaczyła Bestię przemienioną w księcia. Colin nadal zupełnie nie wyglądał na księcia z bajki, ale w pończochach opinających muskularne łydki, w hebanowym kaftanie, okrywającym szerokie ramiona, spiętym srebrną klamrą w kształcie kruka, mógł być bez trudu uznany za dalekiego kuzyna Księcia Ciemności. Zgolił nawet tę swoją cholerną brodę. Sztylet Szkotobójcy zatknął sobie za pas, jak odznakę honorową, Włosy okalające twarz splótł w dwa warkocze, które związał z tyłu rzemieniem, aby utrzymywały w ryzach niesforną gęstwinę pozostałych włosów. Tabitha odczuła dziwaczną potrzebę, żeby podbiec do niego, rozczochrać mu włosy, pognieść kaftan i rozsmarować na nosie smugę sadzy. Przyglądała się, jak Ravenshaw wchodzi pomiędzy swoich ludzi, wita się ze starymi przyjaciółmi, włącza się do rozmów, jednych poklepuje po ramieniu, a innych ośmiela uśmiechem i, sama nie wiedząc kiedy, osuszyła cały dzban miodu. Zaczynała rozumieć, dlaczego zawsze, nawet w obliczu perfidii Brisbane'a, promieniowała z niego taka surowa pewność siebie. W odciętym 126 UROKI od reszty świata królestwie zamku Raven rycerz był nie tylko panem, ale także ustanawiał prawa. I choć doszedł do tronu na skutek przedwczesnej śmierci ojca, zasiadł na n i m z pewnością siebie człowieka, który został urodzony, aby rządzić. Zaczęła się zastanawiać, czy m i a ł a b y c h o ć połowę pewności swego ojca, gdyby zajęła jego m i e j s c e w L e n n o x Enterprises. Colin zatrzymał się, aby ucałować sękatą d ł o ń z a c z e r w i e -nionej staruszki. Kiedy uniósł głowę, ich oczy s p o t k a ł y się. Uśmiechnął się kpiąco i na jednym z jego policzków p o j a w i ł się dołeczek. Tabitha stwierdziła, że tutaj Colin jest dla niej jeszcze większym zagrożeniem, szczególnie jeśli r z e c z y w i ś c i e rości sobie do niej prawa i zechce je w y e g z e k w o w a ć . Nagle wróciły do niej w y p o w i e d z i a n e k i e d y ś p r z e z n i ą s a m ą słowa; „Albo co zrobisz? Zabierzesz mnie do s w o j e g o z a m k u i zgwałcisz?". Te słowa nie b r z m i a ł y już t e r a z t a k z a b a w n i e jak wówczas, kiedy wzięła C o l i n a za G e o r g e ' a R u g g l e s a z księgowości. I kiedy miała pod u b r a n i e m b i e l i z n ę . Rycerz posuwał się w jej stronę. G d y b y nie z a b r a ł jej amuletu, zażyczyłaby sobie stać się niewidzialną. - Pani - mruknął, siadając obok niej na ławie. - Panie Ravenshaw - odpowiedziała s z t y w n o , nie c h c ą c sprawić mu satysfakcji zwróceniem się do niego; lordzie. - Podoba ci się nasze święto? Z niewiadomych przyczyn jego o s z a ł a m i a j ą c y u ś m i e c h z e -pchnął ją do defensywy. - Nie ukradłam żadnych sreber, jeśli o to pytasz. S z c z e g ó l n i e ze najwyraźniej żadne nie ocalały. - I dlatego jesteś w takim p a s k u d n y m h u m o r z e ? - Wcale nie jestem... -Słowa o d r u c h o w e g o p r o t e s t u z a m a r ł y jej na ustach, kiedy u ś w i a d o m i ł a s o b i e , że n a p r a w d ę jest w n i e najlepszym nastroju. - Cóż, też byłbyś w z ł y m h u m o r z e , g d y b y kot ukradł ci kuropatwę, g d y b y ś z j a d ł p o t e m w ł a s n y t a l e r z i gdybyś musiał latać w takiej c u d a c z n e j kiecce! 127 TERESA MEDEIROS Jego wzrok powędrował w dół, na haftowany stanik sukni. - Magwyn w tym stroju brała ślub. Iselda opowiadała mi, że Magwyn zaryzykowała życie, żeby uratować tę szatę z płomieni, kiedy ludzie Rogera podpalili jej dom. W głosie Colina nie było nawet cienia wymówki, ale Tabitha i tak poczuła, jak w głębi jej duszy narasta poczucie wstydu. W domu miała garderobę pełną sukien zaprojektowanych przez najlepsze domy mody, ale żadna z nich nie była szyta z taką starannością ani nie została jej ofiarowana z tak szczerego serca. Nie zdążyła przeprosić, że okazała się tak niewdzięczną idiotką, bo przysiadł się do nich Arjon ze swą blond wielbicielką. Śmierdział piwem i ze śmiechu nie mógł złapać tchu. Kobieta przestała pokazywać pazury od chwili, kiedy zrozumiała, że Tabitha nie jest jej rywalką w staraniach o względy niestałego w uczuciach Arjona. Blondynka usiadła teraz na jego kolanach i zaborczym gestem otoczyła ramieniem szyję mężczyzny, bawiąc się włosami na jego karku. - Zrobiłeś przegląd swoich oddziałów? - zapytał Arjon i pociągnął potężny łyk miodu wprost z dzbana. - Wygląda na to, że chłopcy z Ravenshaw zorganizowali się w oddziały zbrojne. - Colin posępnie kiwnął głową. — Gdybym nie wrócił, mieli zamiar pomaszerować na zamek Brisbane'a i pomścić honor swego lorda. - Za chłopaków! Za przy szłość Ravenshaw! -Arjon wzniósł flaszkę. Kiedy jeden z długowłosych chłopców o dzikich oczach przeturlał się po stole, żeby dopaść drugiego, Colin wydał dźwięk, będący ni to śmiechem, ni to jękiem. - Wolałbym już uzbroić kobiety w widły i kamienie, niż poprowadzić do boju tę bandę zabijaków. Nie mam żadnego wyboru, muszę poprosić MacDuffa o ludzi i zaopatrzenie. Mężczyźni spojrzeli na siebie ciężkim wzrokiem. - Kim jest ten MacDuff? - zapytała Tabitha. 128 UROKI - MacDuff jest lordem, który wychowywał Colina, kiedy ten był tylko małym paziem. Jego ziemie g r a n i c z ą z R e v e n s h a w od północy - odpowiedział jej Arjon, bo C o l i n z a j ą ł się nalewaniem sobie miodu, żeby uniknąć odpowiedzi. - pomoże ci? - Tabitha skierowała pytanie w p r o s t do C o l i n a . - Tak - stwierdził krótko - Był dla mnie jak drugi ojciec. Najwyraźniej nie miał ochoty rozwijać t e m a t u , a T a b i t h a nie zdążyła zasypać go dociekliwymi pytaniami, bo o t o c z y ł a i c h gromada żartownisiów, której przewodziła M a g w y n . N i e z w r a -cając uwagi na pełne dezaprobaty sapanie A r j o n a , T a b i t h a wzięła Lucy na kolana, aby jej nie zadeptano. W k r ó t c e z e b r a ł a się wokół niej gromadka ciekawskich dzieciaków. - Czy ta kotka gryzie? - zapytał n a j ś m i e l s z y c h ł o p c z y k . - Nie, jeśli nie robi się jej krzywdy. - A czy ona je myszy?- zapytała d z i e w c z y n k a , k t ó r e j zielone oczy błyszczały z radości, bo T a b i t h a p o z w o l i ł a jej pogładzić miękkie futerko ulubienicy. - Nie mam pojęcia. Jeszcze nigdy nie w i d z i a ł a p r a w d z i w e j myszy. Podczas gdy dzieci zachwycały się ł a s z ą c ą się do n i c h k o t k ą , Tabitha uświadomiła sobie, że jedna d z i e w c z y n k a czai się za osłoną ogniska. To była ta sama o b d a r t a d z i k u s k a , k t ó r a k u l i ł a się pod stołem. Jej ogromne o c z y nie w y d a w a ł y s i ę juz t a k puste, wyrażały tęsknotę. Tabitha w z i ę ł a k o t k ę w z ł o ż o n e dłonie i podsunęła dziecku. - Chciałabyś ją pogłaskać, kochanie? Dziewczynka zerwała się, jakby czymś z a w i n i ł a , i u c i e k ł a , znikając w cieniu jak duch. Tabitha oddała Lucy pod opiekę m a ł e m u c h ł o p c u i jego zachwyconym kolegom, a Magwyn ze smutkiem potrząsnęła głową. - Moja Jenny nie wmówiła ani s ł o w a , o d k ą d d o p a d l i ją ludzie Brisbane'a. Nie pozwala, żebym ją w y k ą p a ł a ani uczesała. S t a ł a s ię Płochliwa jak dzikie zwierzątko, z a w s z e o d s k a k u j e , 129 TERESA MEDEIROS kiedy wyciągam do niej rękę. - Na ustach kobiety pojawił się smutny uśmiech, sprawiając, że jej wychudzona twarz stała się niemal piękna. - Szkoda, że nie poznałaś jej wcześniej. Zawsze rozszczebiotana, prosiła, żebym wplatała jej kwiaty we włosy i ubierała ją w śliczne sukienki. Tabitha wpatrzyła się w mrok, w którym zniknęło dziecko. Dziewczynka miała najwyżej osiem, dziewięć lat. - Jak ty to znosisz? - Kobiety zawsze były łupem wojennym. - Wzruszyła ramionami, a w jej geście więcej było zmęczenia niż goryczy. - Ale Jenny nie jest kobietą. Jest dzieckiem. - Już nie, niestety. Już nie jest dzieckiem - Magwyn wstała z ławki i z żalem spojrzała na dziewczynę. Tabicie serce ścisnęło się z wściekłości na myśl o potwornej krzywdzie, jaką wyrządzono temu dziecku. Objęła płonącym spojrzeniem Colina i stwierdziła, że pomimo niedbałej pozy, bardzo uważnie przysłuchiwał się ich rozmowie. - Czy w to właśnie wierzysz? - Napadła na niego, zadowolona, że znalazł się w pobliżu przedstawiciel rodu męskiego, na którym może się wyładować. ~ Że kobiety są łupem wojen- nym? Właśnie wróciłeś po sześciu latach wojaczki, prawda? Czy uważasz, że gwałcenie żon i córek nieprzyjaciół jest dopuszczalne, żeby nie powiedzieć: chwalebne? - Nie. Natomiast uważam za dopuszczalne, a nawet chwalebne, zabijanie tych, którzy się takich czynów dopuścili. Tabitha poczuła, że napięcie ją opuszcza. Powinna była wiedzieć, że Colin weźmie na siebie rolę anioła zemsty Świętej Krucjaty. Nie zdążyła wybąkać żadnego usprawiedliwienia, bo Ravenshaw odwrócił się od niej, dając jej chłodną odprawę. Niemal uwierzyła, że go obraziła. - Za starą nianię! - Wzniesiono toast po przeciwnej stronie stołu. - Za starą nianię! - Podjęli inni, wznosząc kubki. - Za nianię. - Powtórzył Colin cicho i spełnił toast. 130 UROKI - Kim jest ta niania? - Tabitha zwróciła się szeptem do Arjona. — Stara niania była piastunką Colina, a przedtem jego ojca. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem na samą myśl, że tak dzielny wojownik jak Ravenshaw kiedykolwiek miał nianię. - Byłbyś z niej dumny, panie -powiedziała Iselda, pulchna kobieta, która pierwsza uznała Colina za ducha. - Niania walczyła jak Walkiria, żeby po śmierci twojej biednej macochy uratować jej dziecko. Wiedziała, ile ta p ó ź n o u r o d z o n a c ó r e c z k a znaczyła dla naszej pani, po tylu latach bezowocnych prób dania twemu ojcu potomka. Kiedy było już jasne, że walka została przegrana, niania zabrała dziecko do kaplicy i z a b a r y - kadowała się z nim przed tymi mordercami, Anglikami. Nie mogła wiedzieć, że walka będzie jeszcze trwała p o n a d d w a tygodnie. Od tego czasu już nikt nie zobaczył żadnej z nich żywej. — Wierzę, że urządziliście jej starym kościom godziwy pochówek — powiedział Colin. Słowa padły w pełną skrępowania ciszę, którą zakłócały tylko odległe piski jakiegoś rozdokazywanego d z i e c k a . A r j o n spojrzał na uwodzicielską blondynkę i pytająco podniósł brew, ale ona unikała patrzenia mu w oczy i s c h o w a ł a t w a r z w z a -głębieniu jego szyi. — Izeldo? - Colin szturchnął kobietę w ramię. - C z y z ł o ż y l i ś -cie kości mojej siostry w rodzinnej krypcie? - No więc, panie, właściwie... - Szeroka twarz kobiety była czerwona jak burak. W wilgotnych rękach skręcała materiał sukni. W końcu Magwyn pospieszyła jej na odsiecz. — Nie wróciliśmy do zamku. Kiedy B r i s b a n e o d w o ł a ł s w o j e psy, powyciągaliśmy ze skrytek ws2ystkie zapasy żywności i wszelkie dobro, jakie mogliśmy unieść; skrzynie z ubraniami, które teraz macie na sobie, srebrny talerz, sól, przyprawy, Ale nikt z nas od tego czasu nie postawił nogi w z a m k u . - Dlaczego, na litość boską? - Colin zerwał się na równe 131 TERESA MEDEIROS nogi.- Wasze chaty nie nadają się do zamieszkania. Czy sądziliscie, że ukarzę was za to, że szukaliście w zamku schronienia? - To nie ciebie się obawialiśmy. —Dotknęła krzyża na piersi i podniosła wzrok na ostro rysujące się na tle nieba ruiny. — Coś straszy w tych murach. — Pokutujące dusze, panie — wybuchła Iselda. — W środku nocy migocą światła. Zamordowane dziecko woła o pomstę. Wszyscy to słyszeliśmy, każdy z nas. Wyznanie Iseldy zostało potwierdzone pełnymi przerażenia pomrukami i ponurym kiwaniem głowami. Tabitha podążyła spojrzeniem za pełnym przerażenia wzrokiem Colina ku górującej nad zamkiem wieży i wbrew własnej woli wzdrygnęła się. Spodziewała się, że nieustraszony wojownik wyśmieje ich obawy, ale on uroczyście skinął głową. - Na razie jest dość ciepło, aby koczować pod gołym niebem, ale w zimie nie damy rady. Sprowadzę księdza od MacDuffa, pokropi wszystko święconą wodą i odmówi modlitwy za dusze pokutujące. Kobiety kiwały głowami i wyglądały na zadowolone, jeśli nie w pełni usatysfakcjonowane wymyślonym przez lorda rozwiązaniem. Ich gwar urwał się na widok brodatego starego mężczyzny, który biegł, kulejąc, i z daleka kłaniał s i ę Colinowi. — Panie...? — Podrapał się po łysinie, jakby starał się sobie przypomnieć ostatnie polecenie swego lorda. — Jeśli ty, panie, i twoja dama jesteście gotowi udać się na spoczynek, wasz namiot jest już przygotowany. - Dobra robota, Ewanie. Pani? — Wyciągnął rękę do Tabithy, a w jego oczach zabłysło wyraźne wyzwanie. Przez chwilę zastanawiała się, co by się stało, gdyby nie przyjęła jego zaproszenia. Ale nagle uświadomiła sobie rzucane na nich nieśmiałe, przeciągłe spojrzenia. Arjon mrugnął do niej, po czym pochylił się nad uwieszoną u jego ramienia 132 UROKI kobietą i wycisnął na jej ustach wilgotny pocałunek- Policzki Tabithy płonęły, ale stwierdziła, że nie może wprawić Colina w zakłopotanie w obecności jego ludzi. — Panie — wymamrotała, kładąc rękę na jego wyciągniętej dłoni. — To dla mnie zaszczyt Tabitha zawsze była przekonana, źe jest grubokoścista jak wół, ale jej ręka utonęła w szerokiej dłoni Colina. M i a ł a z a m i a r cofnąć ją, kiedy tylko zejdą ludziom z oczu, lecz k i e d y w s p i n a l i się na strome wzniesienie, Colin zacisnął palce wokół jej dłoni, jakby dziewczyna była jego branką. — Wierzysz w duchy? -zapytał, kiedy znaleźli się w cieniu zamku. — Nie. A ty? — Przysunęła się bliżej do rycerza. — Kiedyś wierzyłem. Ale obawiam się, żepo prostu c h c i a ł e m w nie wierzyć. Macocha zawsze twierdziła, że śmierć karze nas brakiem bliskich, a nie ich obecnością. — Kochałeś ją, prawda? — Tak. Moja matka bardzo młodo umarła. Blythe była jedyną matką, jaką znałem. - Uczucie nadało jego głosowi ciepłe brzmienie. — A twój ojciec? — Także ją kochał. Tabitha zastanawiała się, czy celowo udał, że źle z r o z u m i a ł jej pytanie, ale kiedy promień księżyca oświetlił z a m k n i ę t ą twarz Colina, nie odważyła się zapytać. W ciemności p r z e d nimi zamigotało zapraszająco światełko. Potknęła się. Colin pociągnął ją delikatnie, ale zdecydowanie w stronę okrągłego namiotu, rozstawionego na s k r a j u lasu. K i e d y w e s z ł a do środka, poczuła niepokój. Ewan dołożył wszelkich wysiłków, aby z a p e w n i ć w y g o d ę swemu lordowi Migotliwe światło p o c h o d n i w y d o b y ł o z m r o k u stertę kolorowych poduszek i mały stoliczek, na k t ó r y m s t a ł 133 TERESA MEDEIROS wąski dzban i dwa srebrne kielichy. Pewnie po zaskakującym dla n i e j oświadczeniu Colina jego ludzie uznali, że będą dzielić wąskie, wymoszczone skórami łóżko. Aromat drzewa sandałowego unosił się z małego, brązowego palnika. Tabitha zaczęła nerwowo rozważać, jakież to inne egzotyczne gusta przyswoił sobie rycerz w Ziemi Świętej. Colin robił wrażenie zadowolonego z wygody przygotowanego dla nich zmysłowego legowiska. Kiedy tylko opadły za nimi ścianki namiotu, nalał sobie do kielicha jakiegoś napoju o barwie burgunda i wyciągnął się na poduszkach jak sułtan. Tabitha stała sztywno przy stole i zagryzała dolną wargę, żeby nie pozwolić sobie na marzenia o żelaznym pasie cnoty. Bez klucza. - Co ci jest, dzieweczko? Lucy odgryzła ci język? - Westchnął, kiedy mimo tej zaczepki nie udało mu się sprowokować reakcji dziewczyny. -Nadal się dąsasz, że wziąłem pod opiekę tę twoją błyskotkę? - Odstawił kielich na stół, założył ręce pod głowę, jak model na rozkładówce pisma „Playgirl", i uniósł do góry brew. -Nie przyszło ci do głowy, że może być pewien sposób, abyś ją dostała z powrotem? Tabitha gwałtownie złapała powietrze. Ten mężczyzna właśnie próbuje wymusić na niej zgodę na seks. Nie mogła patrzeć na jego swawolny uśmiech, więc odwróciła się tyłem i przysiadła na brzegu stołu. - Próbuje pan zrobić interes, sir? - zapytała cicho, głosem przepełnionym goryczą. - To tylko twoja wina, jesteś kusicielką. To, co pokazałaś mi w jaskini, to pewnie tylko zapowiedź twoich talentów. Tabitha odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie wiedziała, co było bardziej oburzające - czy to, że obwiniał ją, iż wzbudziła w nim dziką żądzę, co mężczyźni przez wieki zarzucali niewinnym kobietom, czy też że zniszczył w niej pamięć o ich czułym pocałunku. Z całej siły wbiła paznokcie w dłonie. 134 UROKI - Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. Moje „talenty" niewiele wykraczają poza to, czego już zdążyłeś zakosztować. - Nie żartuj. - Pociągnął łyk wina. - Niejednego musiałaś się nauczyć, wędrując z komediantami. Może pokażesz mi kolejną sztuczkę w rodzaju tej, którą zaprezentowałaś w jaskini? Albo zaśpiewasz jakąś piosenkę? - Miał twarz pełną nadziei, jak mały chłopiec. - Piosenkę?! - Tak. Chanson de geste albo jakąś balladę o d w o r n e j miłości. - O dworskiej miłości? - Dwornej. No wiesz, tragiczna śpiewka o s z l a c h e t n y m rycerzu, pałającym nieodwzajemnioną m i ł o ś c i ą do d a m y s w e g o serca. Tabitha opadła na skraj poduszki obok Colina. On jej wcale nie chciał! Chciał kołysanki! Większe wrażenie zrobiła na n i m jej nieudolna sztuczka magiczna niż jej pocałunek. Co za ulga... prawda? Zanuciła na próbę kilka taktów piosenki, która wyłoniła się nagle z jej podświadomości. Colin usiadł prosto, a jego żywiołowa reakcja u ś w i a d o m i ł a dziewczynie, czym było życie w epoce, która nie znała telewizji, wideo, płyt kompaktowych, a i książki b y ł y r z a d k i m i k o s z t o w -nym luksusem. - Co to za melodia? Jeszcze nigdy jej nie słyszałem, - Camelot — wyznała, równie zaskoczona jak on, i z a n u c i ł a kolejną zwrotkę. Choć Tabitha nienawidziła s e n t y m e n t a l n y c h m u s i c a l i , m a t k a zawsze ciągnęła ją ze sobą i zmuszała, by wysiedziała aż do końca, ilekroć jakiś teatr muzyczny to wystawiał. M e t o d y c z n y umysł dziewczyny, nawet wbrew jej woli, zarejestrował naj- dokładniej każdą sentymentalną nutę. Nic d z i w n e g o , że kiedy znalazła się w świecie rycerzy, zamków i pogoni za ś w i ę t o ś c i ą , pamięć podsunęła jej natychmiast m e l o d y j n e f r a z y L e r n e r a i Loewe'a. 135 TERESA MEDEIROS - Śpiewaj dalej - zażądał Colin, ułożywszy się znowu na poduszkach, i po królewsku skinął jej ręką. R o z b a w i ł j ą t e n egzaltowany gest, ale spełniła prośbę, nucąc swym niewielkim, choć miłym w brzmieniu sopranikiem. Za każdym razem, kiedy przerywała, domagał się dalszego ciągu, pozwalając jej tylko na krótkie pauzy dla zwilżenia gardła łykiem wina. W głębi duszy musiała przyznać, że pochlebia jej uwaga Colina. I choć już w zamku Brisbane'a został pozbawiony swojej kolczugi, Tabitha nie mogła się oprzeć wrażeniu, że dopiero teraz po raz pierwszy widzi go bez zbroi. Mężczyzna z politowaniem pokiwał głową nad chełpliwymi deklaracjami Lancelota w piosence C'est moi i śmiał się serdecznie z frywolnych dwuznaczników songu Namiętny miesiąc maj. Z dziwnie melancholijną miną wysłuchał tęsknej melodii Jeśli cię kiedyś porzucą i wyraźnie zdrętwiał, kiedy Ginevra stanęła pod pręgierzem, zagrożona karą śmierci za cudzołóstwo. Kiedy Tabitha dobrnęła wreszcie do końca, była już kompletnie zachrypnięta. Ostatnie, drżące nuty zdawały się jeszcze długo wibrować w powietrzu. Spojrzała przez ramię na Colina istwierdziła, że wyciągnął się wygodnie na poduszkach i spokojnie, równo oddycha, a jego ciemne rzęsy spoczywają nieruchomo na policzkach. Lucy wśliznęła się do namiotu, kiedy Tabitha śpiewała, i zwinęła się w kłębek u boku rycerza, a ręka mężczyzny odruchowo otoczyła maleńkiego kociaka opiekuńczym gestem. - Zawsze w służbie dam - mruknęła rozbrojona Tabitha z niepozbawioną odrobiny ironii czułością. Uklękła u boku Colina, zamierzając okryć go jednym z futer, ale jej ręka powędrowała ku twarzy mężczyzny i uwolniła kilka niesfornych włosów z jego warkoczyków. Nawet nie drgnął. Tabitha odniosła wrażenie, że słuchając średniowiecznej legendy niejako uszami Colina, usłyszała ją raz pierwszy. 136 UROKI I choć szczerze współczuła Lancelotowi i Ginewrze, rozdartym między lojalnością wobec króla a swą wzajemną namiętnością, to jej serce najsilniej poruszył król Artur. Najniewinniejszy w świecie król Artur ze swą niezachwianą wiarą w nierealne marzenia, z rzadkim darem radowania się chwilą, choć wiedział doskonale, że nie będzie ona trwać wiecznie. Dziewczyna wsunęła palce w ciemne jak noc, jedwabiste włosy Colina i zastanawiała się, w jaki sposób stracił on niewinność i jakie marzenia musiał poświęcić na swej drodze życiowej. Nagle z oddali dobiegł rozdzierający płacz dziecka. Tabitba zamarła. Wstrzymała oddech i powoli odwróciła głowę w stronę zamku. Ale nieludzki szloch urwał się równie nagle, jak się zaczął. I już się nie powtórzył. Po kilku minutach wpatrywania się w wąską leżankę i daremnego oczekiwania, aby szaleńcze t e m p o u d e r z e ń s e r c a z w o l n i ł o do normalnej prędkości, Tabitha zrzuciła futra na ziemię i skuliła się u boku Colina. Oddzielał ich od siebie tylko m a ł y kotek. 13 Kiedy Colin obudził się następnego ranka, stwierdził, że kobieta z a n i k n ę ł a , a pochwa u jego pasa jest pusta. Zerwał się na równe nogi i obrzucił namiot całkowicie przytomnym spojrzeniem. Żałosna mała złodziejka! Sprawdził obszycie kaftana i w ukrytej kieszonce znalazł naszyjnik ze szmaragdem. Okazało się, że przywiązanie Tabithy do skradzionego klejnotu nie było na tyle silne, aby z tego powodu przy nim pozostała. Śpiewała dla niego słodko jak trubadur, pomogła mu zapaść w głęboki sen bez widziadeł, a potem uciekła. Widok leżących w nieładzie na podłodze skór nie poprawił mu nastroju. Ścisnął je w dłoni i podniósł do twarzy. Futro było jeszcze ciepłe i nosiło świeży zapach dziewczyny. Cisnął je ponownie na ziemię, zdecydowany dopaść Tabithę, zanim uda jej się znaleźć schronienie w jakiejś zagrodzie pasterskiej albo kościele. Jeszcze nie postanowił, co zrobi, kiedy jąpochwyci, ale kilka diabelskich możliwości przemknęło mu przez myśl. Wypadł z namiotu, pewien, że Ewan uwiązał jego wierzchowca gdzieś w pobliżu. Ogier stulił uszy i zaczął tańczyć 138 UROKI w miejscu, wyczuwając obecność pana. Powinien być wdzięczny, że ta dziwka przynajmniej nie ukradła jego konia. Bez broni czuł się niemal nagi, ale bez rumaka czułby się dwakroć bardziej okradziony. Odwiązał konia i już włożył jedną nogę w strzemię, kiedy usłyszał ten dźwięk. Przechylił głowę na bok i zamarł w niedowierzaniu. W pierwszej chwili sądził, że słyszy odległe echo wczorajszej nocy, ale znów dobiegł go dźwięk - fragmenty melodii, przyniesionej przez poranny wietrzyk. U s p o k a j a j ą c o poklepał konia i zaczął się przekradać wśród krzewów, wiedziony nieodpartym pragnieniem, jak żeglarz u r z e c z o n y s y r e n i m śpiewem, który wabi go do zguby. Wysunął się spod sosnowych gałęzi, z głębokiego cienia, szukając źródła melodii. Blask ostrego porannego słońca uderzył go jak o b u c h e m w łeb. Zaczął mrugać oczami, żeby odzyskać ostrość widzenia, ale po chwili pożałował tego, bo na widok, jaki ukazał się jego oczom, wyrwał mu się z gardła okrzyk wściekłości i przerażenia. Tabicie nie przeszłoby nawet przez myśl, że n u c o n a przez nią ckliwa melodyjka Pewnego dnia przybędzie mój książę przyciągnie do niej rozwścieczonego Szkota. W pierwszej chwili chciała odruchowo zakryć piersi d ł o ń m i . U ś w i a d o m i ł a sobie jednak, że jest kompletnie ubrana. P o d k a s a ł a tylko ciężkie, zawadzające spódnice, o d s ł a n i a j ą c jasną s k ó r ę n ó g , którą namydliła pożyczonym rano od M a g w y n b r u n a t n y m , ordynarnym mydłem własnej roboty. C i e n k a s t r u ż k a k r w i popłynęła po nodze dziewczyny, torując sobie drogę p o p r z e z mydlaną pianę w dół, ku kostce. Uciekłaby przed doprowadzonym do f u r i i r y c e r z e m , g d y b y nie stała pośrodku sadzawki ze s z t y l e t e m C o l i n a w r ę k u i z jedna stopą opartą na płaskim kamieni u, na k t ó r y m u s a d o w i ł a się Lucy, liżąc swój mały brzuszek. 139 TSRESA MEDEIROS Mężczyzna wpadł na środek sadzawki, rozbryzgując wodę, która prysnęła także na kamień. Lucy zerwała się, otrząsnęła i rzuciła mu urażone spojrzenie. - Dobry Boże, niewiasto! Czyś ty postradała zmysły? Na świętego Andrzeja, czy wiesz, co czynisz? - Rycerz rozłożył ręce w rozpaczliwym apelu. - Golę nogi - odpowiedziała spokojnie Tabitha, wskazując wzrokiem swą łydkę i trzymany w dłoni sztylet. - Och! - Jęk Colina nie byłby chyba bardziej rozdzierający, gdyby dziewczyna wbiła sztylet w jego serce. - Czy nie masz żadnego szacunku dla broni mężczyzny, dziewczyno? Szkoda, że Brisbane zabrał mój najlepszy miecz. Mogłabyś go użyć do orania pola albo do kopania robaków na ryby. Tabitha zaczynała rozumieć. Zdarzało jej się czytywać artykuły w „Cosmo" o mężach, którzy dostawali białej gorączki, kiedy żony goliły nogi ich maszynkami. Fakt, że mężczyźni tak niewiele zmienili się w ciągu siedmiu wieków, podziałał na nią uspokajająco. Roześmiałaby się, gdyby wyraz twarzy Golina nie był tak groźny. Postanowiła sprawdzić swoją teorię. - Czy wczoraj ogoliłeś się tym samym nożykiem? - Tak, ale już nigdy więcej tego nie zrobię. - Z oburzeniem potarł ręką świeży zarost na brodzie. — Zniszczyłaś ostrze. Pewnie ześlizgnęłoby się i poderżnęło mi gardło. - Tak właśnie myślałam. - Opłukała sztylet i podała mu, trzymając za ostrze. - Przepraszam. Powinnam była zapytać cię o zgodę, zanim go pożyczyłam. Sprawdził ostrze na swoim kciuku i kiedy nie przecięło skóry, spojrzał na Tabithę z wyrzutem. - Nie patrz tak na mnie. - Wycelowała w niego palec. -Ten nożyk wyrządził większą szkodę mnie niż ja jemu. - Jesteś ranna, dzieweczko? - Wyglądał na autentycznie przejętego. Tabitha spłukała mydło lodowatą wodą i skrzywiła się z niesmakiem. 140 UROKI - Miałam szczęście, że nie amputowałam sobie całej stopy, kiedy wypadłeś na mnie z krzaków. Myślałam, że to niedźwiedź! Kiedy, kulejąc, zrobiła krok w stronę brzegu, Colin schował sztylet do pochwy i wziął ją na ręce. Tabitha wstrzymała oddech, w obawie że zaraz upuści ją do wody, ale on podniósł ją bez wysiłku, uświadamiając jej, że nie tylko waga odróżnia kobiety od mężczyzn. Istnieją na przykład mężczyźni o tak wspaniale rozwiniętych mięśniach ramion, pleców i rąk jak Colin. Kiedy posadził ją na zwalonym pniu drzewa, opuściła ręce, którymi obejmowała go za szyję, poirytowana, że tuliła się do niego jak dziecko. - Nie ma potrzeby dzwonić po pogotowie. Skaleczyłam się tylko przy goleniu. Gdybym miała rolkę papieru toaletowego, żeby to ucisnąć... Rycerz ukląkł przed nią na jedno kolano i przyłożył do płytkiej ranki kępę mchu. Jego ciepła dłoń pozostała na łydce Tabithy nawet wtedy, kiedy skaleczenie przestało już k r w a w i ć . — Dlaczego zrobiłaś coś podobnego? - zapytał cicho, przyglądając się efektom wyczynów dziewczyny. Tabitha poczuła się niemal równie zażenowana jak on. — Już ci mówiłam, że mi przykro. Nie powinnam pożyczać twojego sztyletu bez pytania... — Nie chodzi mi o sztylet -Dłoń mężczyzny zaczęła p o w o l i posuwać się w górę i ten pełen ciekawości dotyk wywołał gęsią skórkę na świeżo ogolonej skórze łydki, - Pytam o twoje nogi. Dlaczego chciałaś pozbawić je puszku? Tabitha nie miała ochoty się przyznać, że z a w s z e b y ł a d u m n a ze swoich nóg, I nawet jeśli z reguły ukrywała je pod dżinsowymi albo tweedowymi spodniami, stanowiły najmocniejszy punkt jej figury - długie, smukłe i zgrabne. Nigdy jeszcze nie wydawały jej się tak długie jak w tej chwili, kiedy palce Colina wędrowały ku udom z hipnotyzującą p o w o l n o ś c i ą . O m a l nie 141 TERESA MEDEIROS wyskoczyła ze skóry, kiedy zgrubiałe czubki palców mężczyzny dotknęły wrażliwej skóry pod kolanem. - Taki panuje zwyczaj tam, skąd pochodzę — rzuciła -Wszystkie kobiety to robią. Palce Colina zatrzymały się na kolanie. Podniósł wzrok na jej twarz. Tabitha zastanawiała się, czy on czuje oszalałe bicie jej pulsu. - W Egipcie były kobiety, które także miały taki zwyczaj -powiedział ochrypłym głosem. - Większość z nich przeniosła się do lupanarów z haremu sułtana. Niektóre z nich były niewolnicami, inne wypielęgnowanymi żonami. Ich włosy pachniały jaśminem, a każdy milimetr ciała był miękki, jedwabisty i namaszczony olejkiem z drzewa sandałowego, aby mężczyzna wiedział, że może bez przeszkód jej dotykać, a kobieta, że może bez przeszkód czerpać rozkosz z jego dotyku. Złociste oczy rycerza hipnotyzowały Tabithę. Próbowała odetchnąć głęboko, ale powietrze zatrzymało się w gardle, zaciśniętym pod wpływem wyobrażeń zmysłowej dekadencji, jaką odmalował przed jej oczami ochrypły głos Colina. Zmysłowej dekadencji, której nie poznał z jakiejś prześwietlonej promieniami X tkaniny ani ze stron magazynu dla mężczyzn. Przed oczami dziewczyny pojawiła się niezwykłe plastyczna wizja Colina, pędzącego na wierzchowcu przez pustynię. Wiatr rozwiewa jego białą szatę, słońce pieści śniadą skórę. Zeskakuje z konia i wbiega do pachnącego buduaru, w którym kilka kobiet o płonących oczach, wszystkie jak panienki z rozkładówki „Playboya", oczekuje go w łożu wyścielonym jedwabnymi poduszkami; ich nieskazitelnie piękna skóra lśni od olejków, a złote bransoletki pobrzękują melodyjnym powitaniem, kiedy wyciągają ramiona, żeby pochwycić go w objęcia. Zirytowana strząsnęła rękę Colina i opuściła spódnicę. - Zapewniam cię, sir, że użyłam twojego cennego sztyletu wyłącznie do nóg. Przykro mi, jeśli tego nie aprobujesz. Gwałtownie zerwała się z kłody i natychmiast trafiła w ra- 142 UROKI miona Colina, który przyciągnął ją do siebie. Kiedy się wyprostował, ich usta znalazły się niebezpiecznie blisko. - Nie aprobuję — powiedział i zamilkł na wystarczająco długą chwilę, aby dziewczyna zdążyła się ponownie najeżyć. — Ale bardzo mi się to podoba. Gdyby temu wyznaniu towarzyszył u ś m i e c h a l b o m r u g n i ę c i e , może Tabicie udałoby się jakoś mu odciąć. Ale smutny wyraz twarzy mężczyzny odebrał jej odwagę. Wujek Sven nauczył ją nawet, jak się bronić przed atakiem krokodyla, ale nie jak odrzucić rycerza, którego opuściło szczęście i który patrzy na nią jak samotny sułtan na najpiękniejszą kobietę w swoim haremie. Tabitha zamknęła oczy, jakby zapraszała go, aby s a m w z i ą ł to, czego ona nie miała odwagi mu dać. Ich usta dzieliły już tylko milimetry, kiedy dziewczyna nagle uświadomiła sobie, że nie ma przecież amuletu, który chroni ją od katastrofy. Odskoczyła od Colina, przerażona myślą, że była o krok od zmienienia go na przykład w trójpalczastego leniwca. Strach sprawił, że wybuchnęła ze złością. - Powiedziałeś swoim ludziom, że jestem twoją kobietą, ale to jeszcze nie oznacza, że to prawda. Kobiety nie są przedmiotami, które można sobie wziąć i używać do woli. Uniósł do góry brew i Tabitha uświadomiła sobie, że przeniosła się do stulecia, w którym kobiety t a k w ł a ś n i e b y ł y t r a k t o w a n e . - Nie przypuszczałem, że cię obrażę, o f e r u j ą c ci s w o j ą opiekę. - Oferowałeś mi także naszyjnik w zamian za piosenkę. A może cena wzrosła? Jaka jest obecnie? Królestwo za pocałunek? - Zapłaciłabyś tę cenę, pani? - Colin zrobił krok w jej stronę. Cofnęła się odruchowo, przerażona myślą, że chętnie by się zgodziła. - Tak sądziłem, pani. Chyba będziesz musiała zapracować na zwrot klejnotu, udowadniając mi, że zasługujesz na zaufanie. — Na jego ustach pojawił się smutny uśmiech. 143 TERESA MEDEIROS - A jak mam cię o tym przekonać? - zapytała. - Na pewno nie wymykając się o świcie z mojego namiotu i doprowadzając mnie do paniki, że... Odwrócił wzrok i odetchnął głęboko, uświadomiwszy sobie, że ujawnił o wiele więcej, niż chciał. Tabitha nagle zrozumiała jego gwałtowną szarżę przez krzaki. Wrzeszczał na nią jak rodzice, którzy znaleźli zaginione dziecko spokojnie liżące loda na posterunku policji, podczas gdy oni oczami duszy widzieli je już leżące w miejskiej kostnicy. Colin przeciągnął ręką po swych zwichrzonych od snu włosach. - Nie chciałem się na ciebie wydzierać, dzieweczko. Zawrzyjmy pokój. Ty pójdziesz przynieść kota, a ja powiem Ewanowi, żeby zagrzał ci wodę na prawdziwą kąpiel. — Już zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić, ale nagle wyciągnął z pochwy sztylet i wcisnął jego rękojeść w dłoń Tabithy. -I lepiej, żebyś nie szwendała się po lesie bez broni. Roger może gdzieś tu się czaić, czekając tylko, kiedy najlepiej uderzyć. Ruszył z powrotem przez zarośla, a Tabitha patrzyła za nim, potrząsając ze zdziwieniem głową. W Nowym Jorku pewnie jeszcze nikt nie zauważył jej nieobecności, a temu mężczyźnie natychmiast zaczęło jej brakować. Na jej usta wypłynął uśmiech, który rozwiał się natychmiast, kiedy wyobraziła sobie, jak Colin będzie rozpaczliwie szukał jej śladów, kiedy ona przeniesie się znowu w przyszłość. Jak długo będzie jej szukał, zanim się podda i uzna, że zniknęła na zawsze? Kiedy Tabitha zanurzyła się aż po brodę w gorącej kąpieli, była gotowa wybaczyć Colinowi niemal wszystko. Wszystko poza łatwością, z jaką przedarł się przez linie obronne, za którymi kryła się przez dwadzieścia trzy lata swego życia. 144 UROKI Wyprostowała się i zaczęła z taką zaciekłością wcierać mydło we włosy, jakby chciała pozbyć się w t e n s p o s ó b z g ł o w y uporczywej, denerwującej myśli- Okrągła d r e w n i a n a kadź była o wiele skromniejsza od jej nowojorskiej, wpuszczonej w podłogę marmurowej wanny z wirującą w o d ą , ale po d w ó c h d n i a c h bez kąpieli Tabitha uznała ją za szczyt luksusu. L u c y przycupnęła na krawędzi, przekłuwając bańki m y d l a n e m a l e ń k i m i pazurkami. Słońce prześwitujące przez płótno namiotu z n a c z y ł o jego ściany świetlistymi plamkami, usuwając d z i w n e przerażenie, które ogarnęło dziewczynę poprzedniej n o c y . P e w n i e u s ł y s z a ł a po prostu, jak dziecko jakiejś wieśniaczki z a w o ł a ł o c o ś n i e - spokojnie przez sen. Nawet w tej chwili d o b i e g a ł y do niej odległe okrzyki i śmiech. Ale była absolutnie s p o k o j n a , że nikt we wsi nie ośmieli się niepokoić w kąpieli k o b i e t y lorda. Zachichotała na tę myśl. Mogłaby się pluskać w tej niecce przez c a ł y p o r a n e k , g d y b y woda nie ostygła. Wyszła z kąpieli i p r ó b o w a ł a r ę k a m i w y c i s n ą ć wodę z gęstych włosów. Gdyby w tej c h w i l i m o g ł a o d e b r a ć od Colina swój amulet, zażyczyłaby s o b i e o d ż y w k i i s u s z a r k i do włosów. Nagle poczuła mrowienie s k ó r y na k a r k u . K t o ś się jej przyglądał! Ewan porwał szybko jeden z s u r o w y c h l n i a n y c h r ę c z n i -ków i ulotnił się. Tabitha o d w r ó c i ł a się. B y ł a s a m a . S a m a , jeśli nie liczyć podejrzanego w y b r z u s z e n i a f u t e r na l e g o w i s -ku, którego, mogłaby przysiąc, nie b y ł o , k i e d y w c h o d z i ł a do wanny. Oparła się pierwszemu, i n s t y n k t o w n e m u o d r u c h o w i , ż e b y trzepnąć w wybrzuszenie czymś ciężkim, p o d e s z ł a s p o k o j n i e , uniosła brzeg jednej ze skór i zajrzała. Napotkała spojrzenie elfa. - Niby dlaczego nie miałoby tu b y ć e l f ó w ? - m r u k n ę ł a pod nosem. - Spotkałam rycerzy w lśniącej zbroi i n i k c z e m - 145 TERESA MEDEIROS nych baronów, słyszałam nawet wycie ducha dziecka. Dlaczego elfy miałyby być czymś szczególnie zaskakującym? Po chwili zwyciężył jednak wrodzony sceptycyzm i Tabitha odrzuciła skórę. Zobaczyła skulone na legowisku dziecko. Zadarty nosek, zielone oczy i splątane kędziorki nie należały do leśnego duszka, lecz do córeczki Magwyn, Jenny. Nadal owinięta ręcznikiem Tabitha cofnęła się, dając dziecku wolne pole do ucieczki. Nigdy nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie dzieci, bo niewiele czasu z nimi spędziła. Nawet w dzieciństwie wolała towarzystwo swojego laptopa. Jenny zeszła z posłania i ruszyła w stronę Tabithy ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad jej głową. Dziewczyna rozejrzała się wokół, szukając tego, co przykuwa uwagę dziecka. Jej wzrok zatrzymał się na Lucy, nadal siedzącej na krawędzi kadzi. Wzięła kociaka na ręce i podsunęła dziewczynce. - Przyszłaś, żeby pogłaskać kociaka? Onieśmielone dziecko opuściło głowę. Tabitha pocierała swój policzek miękkim futerkiem Lucy. - Nie ma się czego bać. Lucy lubi małe dziewczynki. Jenny wyciągnęła brudną rączkę, jeszcze niepewnie, ale już z z a u f a n i e m . Ku zaskoczeniu Tabithy dziewczynka nie dotknęła kota, tylko zacisnęła palce na kosmyku jej wilgotnych włosów. Tabitha uklękła, kiedy Jenny pociągnęła ją za włosy. To nie Lucy przyciągała uwagę dziecka, lecz włosy Tabithy! Jenny ciągnęła i gładziła gęste loki, a na jej ustach pojawił się melancholijny uśmiech. Nawet kiedy Lucy zeskoczyła na ziemię, Tabitha nie drgnęła w obawie, że dziecko ucieknie. Jenny podbiegła do stołu i chwyciła sztylet, tak beztrosko zostawiony na blacie. - Jenny, nie! Odłóż sztylet. Jest bardzo ostry. - Tabitha zerwała się na równe nogi. Jenny kiwnęła głową z wyraźnym zadowoleniem. Wskazała na głowę Tabithy, a potem wzięła pasmo swych długich do pasa włosów, czyniąc gest, jakby je obcinała. 146 UROKI Tabitha przykucnęła, jej oczy znalazły się na poziomie oczu dziecka. Pomyślała, że być może jest właśnie świadkiem pierwszej próby nawiązania przez to dziecko kontaktu z oto- czeniem od chwili, kiedy zostało zaatakowane przez ludzi Brisbane'a. — Och, Jenny, chyba nie chcesz, żebym obcięła twoje włosy tak jak są obcięte moje? Co by powiedziała na to twoja mama? — zapytała, kiedy zrozumiała, czego dziecko od niej chce. Wzięła do ręki pukiel włosów dziewczynki i pod warstwą brudu dostrzegła błysk złota. - Masz takie piękne włosy. Jenny cofnęła się i dziko potrząsnęła głową, Tabitha dostrzegła w oczach dziewczynki błysk nienawiści skierowanej nie przeciw mężczyznom, którzy ją zgwałcili, tylko przeciwko samej sobie. — O Boże - szepnęła i łzy popłynęły po jej policzkach. -Powiedzieli ci, że masz ładne włosy, tak? Ci mężczyźni, którzy cię skrzywdzili. Jenny skinęła głową i zacisnęła rączki na swych włosach, szarpiąc je z całej siły, aż łzy bólu napłynęły jej do oczu. — Trzymali cię za włosy, kiedy...? - Tabitha aż przymknęła oczy, wstrząśnięta obrazem, który stanął jej przed oczami. Mała rączka potarła mokry policzek Tabithy, jakby tą pieszczotą chciała skłonić ją do otwarcia oczu. Jenny wpatrywała się w dziewczynę smutnymi zielonymi oczami, jakby chciała ją pocieszyć. Gdyby w tej chwili Tabitha miała swój amulet, zażyczyłaby sobie, aby to dziecko odzyskało wiarę w siebie. Przywróciłaby dziewczynce głos i sprawiła, aby mała przyjęła do wiadomości, że w tym, co się stało, nie było jej winy. Ale w tej chwili mogła ofiarować temu dziecku tylko jeden dar. Wstała i zdecydowanym gestem otarła łzy. — Chyba się nie spodziewasz, że obetnę taki brudny kołtun, panienko? Jeśli chcesz, żebym cię ostrzygła, musisz mi najpierw pozwolić umyć ci włosy. 147 TERESA MEDEIROS Jenny ponuro i podejrzliwie zerknęła na kadź i z protestem zaparła się nogami w ziemię, kiedy Tabitha zdecydowanym gestem położyła jej dłoń na ramieniu i popchnęła ją w stronę wanny. Kiedy Magwyn zobaczyła, co Tabitha zrobiła z jej córką, padła na ziemię jak martwa. Pozostałe kobiety, pobekując jak owce, zbiły się w krąg wokół leżącej na ziemi towarzyszki. Iselda opadła przy niej na pulchne kolana i zaczęła wachlować przyjaciółkę motkiem wełny. Wysoka żylasta stara kobieta przesunęła fajeczkę w kącik ust, - Wygoliłaś ją jak owcę, co? Biedna dziewczynina wygląda teraz na chłopaka. Magwyn usłyszała to zimne stwierdzenie, usiadła i zaczęła głośno zawodzić. Tabitha miała ochotę zakryć uszy rękami, ale jednej z nich uczepiła się Jenny, która szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w chaos wywołany jej widokiem. - Posłuchaj, Magwyn - odezwała się Tabitha uspokajającym tonem. - Niczego nie rozumiesz, Jenny poprosiła mnie... Urwała i odskoczyła do tyłu, kiedy Magwyn zerwała się na równe nogi i zacisnęła ręce w pięści. - Jak śmiałaś zamierzyć się nożem na największą ozdobę mojej córki? Czy nie dość hańby doznała od Anglików? Tabitha, jak typowa turystka, miała ochotę zawołać, że, na litość Boską, jest Amerykanką, a nie Angielką, ale uznała to za bezcelowe, jako że Ameryka nie została jeszcze odkryta. Kobiety otoczyły je wokół, jakby miały nadzieję ujrzeć solidną bijatykę. - Próbowałam tylko pomóc. Kiedy Jenny przyszła do mnie... Twarz Magwyn wykrzywiła się w grymasie bólu. - Przyszła do ciebie! Akurat! Gdyby chciała do kogokolwiek podejść, nie sądzisz, że wybrałaby raczej własną matkę? Zawsze skłonna do łagodzenia konfliktów Iselda stanęła 148 UROKI między obiema kobietami. Rozsądnie uznała, że lepiej zwrócić się do Tabithy, która w obecnej chwili była bardziej o p a n o w a n a . - Najwyraźniej nie pojmujesz przerażenia M a g w y n , d z i e w -czyno. Kobiecie wolno obciąć włosy jedynie za najbardziej ohydne występki, za kradzież, cudzołóstwo, bezwstyd, s o d o m i ę , prostytucję... - Wyliczała na palcach. K i e d y jej w z r o k s p o c z ą ł na ostrzyżonych na pazia włosach Tabithy, z a c z e r w i e n i ł a się aż po korzonki włosów. Tabitha zesztywniała. One pewnie u w a ż a j ą , że d o p u ś c i ł a s i ę większości z wymienionych lubieżnych w y s t ę p k ó w i p a r u innych, które nie mogły nawet przejść im przez usta. I to nie tylko z ich lordem, ale i z wieloma m ę ż c z y z n a m i p r z e d n i m . Ironia sytuacji doprowadziła ją n i e m a l do w y b u c h u ś m i e c h u . Niemal. - Rada jest następująca - powiedziała s t a r s z a k o b i e t a , p y -kając fajeczkę. - Trzeba postawić ją p r z e d l o r d e m . P o w i n n a ś wnieść na nią skargę. - Tak, postawić ją przed lordem! - z a w t ó r o w a ł a jej i n n a kobieta. - Babcia Cora ma rację. Już on b ę d z i e w i e d z i a ł , co z n i ą zrobić — mruknęła inna. Po chwili pełnego napięcia m i l c z e n i a M a g w y n s k i n ę ł a g ł o w ą . Wyrwała rączkę córki z dłoni T a b i t h y , a k o b i e t y u t w o r z y ł y gęsty kordon, odgradzając je od o s k a r ż o n e j . T a b i t h a n i e z a -chwianie wierzyła w słuszność w ł a s n e g o p o s t ę p o w a n i a , d o p ó k i nie uświadomiła sobie, że absolutnie nie m o ż e n i e ć p e w n o ś c i , czy Colin stanie po jej stronie i co się stanie Jeśli t e g o nie z r o b i . 14 Kiedy grupa kobiet zeszła ze wzgórza, Colin miał już ochotę zacząć walić głową, własną lub cudzą, o blat stołu, przy którym sprawował sądy. Z radością powitał przerwę w rozprawie. Wolał już kakofonię poirytowanych kobiecych głosów od kolejnych godzin kłótni z chłopcami, którzy uważali się za mężczyzn, i z mężczyznami, którzy zachowywali się jak nieodpowiedzialni chłopcy. Zadowolenie rycerza prysło w chwili, kiedy na czele maszerujących w jego stronę kobiet dostrzegł Tabithę. Kiedy podeszła, wstał, zbierając siły, żeby stawić czoło wyzwaniu. Od chwili kiedy ujrzał ją w sadzawce, prześladował go obraz jej gładkich jak jedwab nóg, oplatających go w pasie. Pomimo dumnie podniesionej do góry głowy Tabithy, a może właśnie z tego powodu, podejrzewał, że dziewczyna nie stoi na czele tłumu kobiet, tylko jest jego ofiarą. Kiedy niewiasty podeszły do stołu, Magwyn mocno popchnęła Tabithę, potwierdzając podejrzenia Colina. Ledwie zdołał pochwycić dziewczynę i uchronić ją od upadku. - Co to ma znaczyć? - Skierował wypowiedziane cichym głosem pytanie nie do Tabithy, lecz do Magwyn, która patrzyła na niego potępiająco. 150 UROKI - Sam zobacz! Tylko spójrz, co ta dziwka zrobiła z moim dzieckiem! - Wyciągnęła zza spódnicy córkę i popchnęła ją do przodu, Colin zmarszczył czoło i uważnie przyjrzał się dziecku, z trudem rozpoznając widziane wczoraj przez m o m e n t zdziczałe stworzenie. Teraz główka dziewczynki tonęła w błyszczących lokach, które wieńczyły ją jak korona, a różowiutka, wyszorowana do czysta skóra wręcz jaśniała. - Imponująca zmiana! Wydaje mi się, że powinnaś być zadowolona. - Włosy! - zawyła Magwyn. - Zobacz, jak ta d z i w k a o b e -rżnęła przepiękne włosy mojej Jenny! - Obcięłaś włosy tego dziecka? - Colin z w e s t c h n i e n i e m obrócił Tabithę twarzą do siebie. - Tak. - Nieustraszenie spojrzała mu w oczy. - Dlaczego? - Bo mnie o to poprosiła, - Pewnie zaraz będziesz próbowała n a m w m ó w i ć , że z t o b ą rozmawiała, podczas gdy w s t o s u n k u do w ł a s n e j r o d z o n e j matki od ponad miesiąca zdobywa się tylko na l e d w o d o s ł y s z a l -ny szept- warknęła Magwyn, a kilka kobiet potwierdziło prawdę jej słów. - Nie będę twierdzić, że ze m n ą r o z m a w i a ł a . O n a po p r o s t u pokazała rai, że chce mieć taką fryzurę jak ja. Kiedy już zaczęłam obcinać jej włosy, zdecydowała, że chce jeszcze krótszą czuprynkę, a ja nie miałam serca jej o d m ó w i ć . - Dlaczego mała zapragnęła tak wątpliwego zaszczytu? -zapytał Colin. Tabitha zasznurowała usta, jakby s t a ł a się r ó w n i e n i e m a jak Jenny. Pomimo frustracji Colin musiał przyznać, że to jest kobieta, której można powierzyć sekret. Szczególnie d z i e c i ę c y sekret. Uznał, że nie wydobędzie już z niej żadnej i n f o r m a c j i , więc puścił ją i skinął palcem na Jenny. - Podejdź bliżej, moje dziecko. 151 TERESA MEDEIROS Nie prosił, nie rozkazywał. Po prostu wydał polecenie i, ku ogólnemu zaskoczeniu, dziecko posłuchało. Pochylił się ku dziewczynce, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Cały czas czuł na sobie nieodgadnione spojrzenie szarych oczu Tabithy. - Czy chciałaś, żeby ta dama obcięła ci włosy? Dziewczynka nieśmiało spuściła wzrok, ale potwierdziła kiwnięciem głowy. - I podoba ci się ta fryzura? Znowu kiwnęła głową, tym razem już śmielej. - Mnie też - wyznał Colin i zmierzwił jej miękkie loczki. Ten odruchowy gest mężczyzny wywołał nieśmiały, nieco szczerbaty uśmiech na twarzy dziecka. - Rany, uśmiechnęła się pierwszy raz od... - Magwyn oderwała spojrzenie od Jenny i podniosła wzrok na Tabithę, a widoczny na jej twarzy zachwyt ustąpił miejsca konsternacji. — Wygląda na to, że źle cię osądziłam, pani. Czy znajdziesz w swym sercu przebaczenie dla mnie? - Już ci wybaczyłam- odpowiedziała Tabitha. -Rzeczywiście, powinnam wpierw poprosić cię o zgodę. - Stały refren— szepnął jej Colin do ucha. - Znowu bez zastanowienia zrobiłaś to, co ci strzeliło do głowy. Rozbawiło go jej wojownicze spojrzenie. Nie zdążyła wymyślić żadnej ciętej riposty, bo kobiety otoczyły ją, jakby chciały ponownie przyjąć ją do swego grona. - Teraz, kiedy nasze małe nieporozumienie zostało wyjaśnione, możesz wziąć się razem z nami do tkania, kochanie -powiedziała Iselda i wzięła dziewczynę za rękę. - Do tkania?! - Tabitha osłupiała. - Tak. - Babka Góra ujęła ją za drugą rękę. - A po tkaniu zarżniemy wspaniałą, tłuściutką maciorę na kolację i damy ci wnętrzności do zamarynowania. - Do zamarynowania? - powtórzyła Tabitha jeszcze słabszym głosem. - Nigdy nie przepadałam za marynatami. Kiedy kobiety prowadziły ją pod górę, czuła się więźniem 152 UROKI w nie mniejszym stopniu niż wtedy, gdy schodziły ze wzgórza. Odwróciła się i rzuciła Colinowi rozpaczliwe s p o j r z e n i e . U ś m i e c h -nął się. Czego właściwie od niego oczekiwała? Ze rzuci się do ataku, wyda okrzyk bojowy i uratuje ją od popołudnia spędzonego na paskudnych pracach d o m o w y c h ? Kiedy tak wlekła się noga za nogą, nawet Magwyn się uśmiechnęła. — Chodź, dziewczyno. Musimy zostawić ród męski, niech radzą we własnym gronie. Tabitha stanęła jak wryta. Żadne delikatne ponaglenia nie były w stanie ruszyć jej z miejsca. Kiedy się odwróciła, Colin nagle zrozumiał, o co jej chodzi Gniewny błysk rozświetlił oczy T a b i t h y , k i e d y jej w z r o k spoczął na długim stole i otaczających go g n i e w n y c h t w a r z a c h . — Rada? Czy to coś w rodzaju walnego zgromadzenia? Chauncey, nad wiek wyrośnięty syn starego g a r b a r z a , zerwał się na równe nogi i odrzucił z twarzy długie do pasa, potargane włosy. — Nie możemy pozwolić, żeby n a s z p a n z a c i ą g a ł d ł u g wdzięczności wobec takiego z a r o z u m i a ł e g o b u f o n a jak M a c -D u f f . Sądzę, że powinniśmy pomaszerować n o c ą na z a m e k Brisbane'a, tak jak planowaliśmy p r z e d p o w r o t e m l o r d a C o l i n a . Ta propozycja spotkała się z e n t u z j a s t y c z n ą r e a k c j ą o t a c z a -jących Chaunceya wyrostków i z p e ł n y m p o g a r d y p r y c h a n i e m starców, zgromadzonych po przeciwnej stronie stołu. Tabitha uderzyła w stół p r o w i z o r y c z n y m m ł o t k i e m . C o l i n skrzywił się z niezadowoleniem. - Masz nie po kolei w głowie, m ł o d y c z ł o w i e k u - o ś w i a d -czyła Tabitha. - Jeszcze jeden t a k i w y b r y k , a b ę d ę z m u s z o n a cię wykluczyć, Chauncey opadł na ławkę jak skarcony berbeć. Teraz wstał jeden ze starców z o p a d a j ą c ą na z a p a d n i ę t ą pierś białą jak mleko brodą. 153 TERESA MEDEIROS - Nie zważaj na słowa w gorącej wodzie kąpanego wyrostka, panie. Kiedy ja byłem... Tabitha chrząknęła znacząco. - Mogę zabrać głos, dzieweczko? - zapytał kpiąco i splunął na trawę. - Udzielam panu głosu - oświadczyła i skinęła młotkiem z takim dostojeństwem, jakby miała w ręku królewskie berło. - Byłem doradcą twego ojca w kwestiach wojennych, kiedy ty, lordzie, wisiałeś jeszcze u cycka niańki. Colin zaczerwienił się po same uszy. Tabitha zagryzła dolną wargę, żeby stłumić chichot, ale Arjon bez skrępowania parsknął śmiechem. Stary człowiek pogroził mu pięścią. - I twierdzę, że powinniśmy prosić MacDuffa o ludzi i broń. Naszą twierdzą ma być zamek Raven, jak zawsze. - Zobacz, czym to się ostatnio skończyło - m r u k n ą ł C h a u n -cey. — Nasi ojcowie zabici, a matki i siostry zgwałcone. Przy stole rozległy się złowieszcze pomruki, które szybko przeszły w wywrzaskiwane gniewnie zniewagi, podające w wątpliwość prawe pochodzenie przeciwników i sugerujące ich nienaturalne skłonności do owiec. Tabitha waliła młotkiem w stół, żeby powstrzymać mężczyzn od bijatyki, na którą najwyraźniej się zanosiło, ale to Colin, wstając z miejsca, uciszył krewkich podwładnych. - Jestem już zmęczony waszymi piekielnymi kłótniami! -Jego cichy głos zdawał się hipnotyzować zebranych. - Skoro nie jesteście w stanie... - Sir? — przerwała mu Tabitha z westchnieniem. — Czy muszę ci przypominać o przestrzeganiu protokołu? - A czy ja muszę ci przypominać, że jestem panem tego zamku?! — huknął Colin, odwracając się w jej stronę. Kilku mężczyzn aż się skuliło na dźwięk jego grzmiącego jak trzęsienie ziemi głosu, ale Tabitha rzuciła mu tylko jeden ze swych doprowadzających do szału uśmiechów. 154 UROKI - A ja przewodniczę tej naradzie i w myśl Zasad Porządku Obrad Robertsa to do mnie należy pilnowanie porządku zebrania. Colin patrzył na nią i milczał jak zaklęty. - Udzielam ci głosu. - Tabitha skinęła młotkiem w jego stronę. Potężne dłonie Colina zacisnęły się w pięści, jakby w y o b r a ż a ł sobie, że obejmuje nimi szyję Tabithy. - Jak większość z was wie, ta narada jest jedynie formalnością. Cenię sobie wasze opinie, ale to ja, jako l o r d R a v e n s h a w , podejmę ostateczną decyzję. Poślę po pomoc MacDuffa, jak radziliście. - Skinął w stronę starców, a kiedy pokiwali głowami z satysfakcją, zwrócił się do młodzieży. - A l e nie m a m też zamiaru siedzieć bezczynnie i czekać, aż Roger przyjdzie i porachuje nasze kości. Kiedy tylko zawrzemy przymierze z MacDuffem, wydamy Brisbane'owi bitwę. Chłopcy, pod przywództwem Chaunceya, wybuchnęli radosną wrzawą. — Podajcie mi mapę ziem Brisbane'a - polecił Colin. — Tak, sir. — E wan rozpostarł pergamin na stole p r z e d s w y m panem. Colin pochylił się nisko, niemal w o d z ą c n o s e m po m a p i e . Tabitha rozsądnie uznała, że jej rola jako samozwańczej przewodniczącej Walnego Zgromadzenia Przedsiębiorstwa Ra-venshaw dobiegła końca, więc obeszła stół dookoła i zajrzała Colinowi przez ramię. Bez zastanowienia wyjęła z kieszonki spódnicy okulary i włożyła je na nos. Ze zmarszczonym czołem studiowała mapę. Uznała, że dziwna cisza, jaka zapanowała wśród mężczyzn, jest o z n a k ą podobnego skupienia. Kiedy cisza stała się nieomal namacalna, Tabitha podniosła wzrok i stwierdziła, że mężczyźni me odrywają oczu od jej nosa. Podniosła rękę, żeby zetrzeć domniemaną smugę sadzy, i dotknęła metalowej oprawki okularów. Nagle uświadomiła sobie swój błąd i zamarła. Kiedy Colin odwrócił się, żeby 155 TERESA MEDEIROŚ sprawdzić, co przyciągnęło uwagę jego ludzi, żołądek Tabithy zacisnął się w twardy węzeł. Colin wyprostował się i przyglądał się Tabicie, przechylając głowę to na jedno ramię, to na drugie, jakby przyglądanie się jej pod różnymi kątami mogło wyjaśnić to, czego nie sposób zrozumieć. Musnął jej skronie palcami, zdejmując okulary. Nie czułaby się bardziej bezbronna, gdyby postawił ją nagą przed gromadą swoich ludzi. Wstrzymała oddech, oczekując pytania, na które nie ośmieliłaby się udzielić odpowiedzi. Ale Colin podniósł tylko okulary do słońca, pogładził szkła szorstkimi opuszkami palców, a potem założył je na swój nos, przytrzymując oprawki, jakby nie wierzył, że wystarczy zaczepić je za uszy. Mrugał, przyglądając się otoczeniu z oszołomieniem. Tabitha dostała czkawki z wrażenia. O dziwo, okulary nie tylko nie ujęły mu urody, ale wręcz uwypukliły jego wyraziste rysy. Jego ludzie przyglądali się ponurym wzrokiem, jak ich lord pochyla się nad mapą. - Arjonie, co to za rzeka? - Colin wskazał palcem jakiś zygzak. - To chyba Tweed - stwierdził Arjon, pochylając się nisko nad mapą. - Tak myślałem. - Uśmiechnął się olśniewająco. - A to pasmo wzgórz? - Combies. - Arjon odczytywał napisy jeden po drugim, a Colin nieomal wykrzykiwał je wraz z nim. Nagle Tabitha zrozumiała, dlaczego rycerz zawsze patrzył na nią wilkiem albo rzucał jej groźne spojrzenia, mrużąc oczy jak Clint Eastwood. Był prawdopodobnie krótkowidzem i to z silniejszą wadą wzroku niż jej! — Cudowne!—zawołał,potrząsając głową. -Nie wiedziałem nawet o istnieniu czegoś tak wspaniałego. Pewnie i sułtan Egiptu nie ma takiego skarbu. - Podniósł wzrok na twarz przyjaciela i c o f n ą ł się, udając grozę. - O rany, Arjonie, jesteś o wiele paskudniejszy, niż dotychczas sądziłem! 156 UROKI Mężczyźni, łącznie z Arjonem, wybuchnęli śmiechem. Tato-tha także miała ochotę się roześmiać, ale kiedy Colin utkwił swe złote, wreszcie ostro widzące oczy w jej twarzy, zbyt późno zrozumiała, że żartuje głównie z niej. - Za to ty, pani, wydajesz się jeszcze piękniejsza. - Oszołomionym spojrzeniem wpatrywał się w idealnie regularne rysy twarzy dziewczyny, a potem, jakby to wyznanie wstrząsnęło nim równie głęboko, jak nią, zdjął okulary i oddał jej. - Są wspaniałe, ale nie mogę się do nich za bardzo przyzwyczajać. Należą do ciebie. - Możesz je zatrzymać. Już ich nie potrzebuję, naprawdę. -Cofnęła się, omal nie przewracając się o własne nogi. I bez okularów widziała aż za dobrze. Widziała, jak p r o m i e n i e słońca załamują się w błyszczących, ciemnych włosach, widziała urocze zmarszczki wokół oczu i smutny u ś m i e c h , c z a j ą c y się w kącikach ust, które aż do bólu pragnęła całować. - Zatrzymaj je, proszę. To tylko dwa kawałki wygiętego szkła, z których korzystałam przy magicznych sztuczkach. T a k i mały trik. - Ładny mi trik, pomyślała Tabitha. O k r u t n a p o m y ł k a czasu i losu. Uśmiech Golina zniknął, a ona nie przestawała prosić: - Przyjmij to jako prezent. Wyraz wdzięczności za wszystkie dobrodziejstwa, jakich od ciebie doznałam. Zanim zdążyła wybełkotać coś jeszcze bardziej i d i o t y c z n e g o , odwróciła się i zaczęła się wspinać na wzgórze z pełnymi łez oczami. Tabitha wierciła się i rzucała na wąskiej leżance, zazdroszcząc Colinowi zarówno wymoszczonego poduszkami posłania, jak i głębokiego snu. Pomimo że spoczywała na grubej warstwie skór, równie dobrze mogłaby leżeć na kamiennej ławie. To rozpacz tak ją gniotła i uwierała, że sama myśl o śnie w y d a w a ł a jej się niemożliwa. Noc była równie niespokojna jak Tabitha, Wiatr uderzał 157 TERESA MEDEIROS w płótno namiotu niczym rozjuszony smok, siekł dach rozkołysanymi gałęziami i zawodził żałosny refren. Po ucieczce z zebrania rady Tabitha przez całe popołudnie buszowała po namiocie w poszukiwaniu amuletu. Jej powrót do własnego stulecia stał się teraz, bardziej niż kiedykolwiek, sprawą niecierpiącą zwłoki. Nie tylko ze względu na rodziców, ale i na nią samą. Ten wiek był zbyt zagmatwany jak na jej gust - zarówno w dziedzinie zagrożeń życiowych, j a k i niebezpiecznych namiętności. Musiała wrócić do rodziny, do swej kariery, do mieszkania, które teraz wydawało jej się raczej sterylne niż przytulne. Musiała wrócić, dopóki jeszcze miała dość silnej woli, aby to zrobić, Ale jej rozpaczliwe poszukiwania na nic się nie zdały. Najwyraźniej Colin nosił naszyjnik przy sobie. A tam właśnie nie mogła szukać. Przewróciła się na bok, rzucając pełne poczucia winy spojrzenie na rycerza. Leżał na plecach z Lucy wtuloną w zagięcie łokcia. Oboje robili wrażenie całkowicie nieświadomych zarówno nasilającego się wiatru, jak i rosnącej rozpaczy Tabithy. Usta Colina były leciutko rozchylone. Zastanawiała się, czy obudziłby się, gdyby delikatnie przycisnęła do nich wargi. Zdławiła jęk i przewróciła się na plecy. Jakie to upokarzające, że pomimo niebotycznego ilorazu inteligencji jest tak samo jak każda inna kobieta nieodporna na obciągnięte gładką skórą bicepsy i długie czarne rzęsy! To tylko zawrót głowy, wmawiała sobie w duchu, niczym się nieróżniący od tego, który czuła do Steve'a Kaufmana w dziesiątej klasie. Usychała z tęsknoty do niego, ale czas uleczył rany. Kiedy tylko wróci do dwudziestego pierwszego wieku, będzie miała mnóstwo czasu na uporanie się ze swym pociągiem do Colina. Całe życie. Całe życie ze świadomością, że wydawała się atrakcyjna człowiekowi, który umarł siedemset lat temu, ale sprawił, iż każdy mężczyzna, którego spotka później na swej drodze, będzie w jej oczach zaledwie mdłym cieniem. 158 UROKI Tabitha naciągnęła futro na głowę- Wolała dusić się z gorąca, niz ulec pokusie gapienia się z cielęcym zachwytem na twarz uśpionego Colina. Może udałoby jej się uspokoić, gdyby nie niesamowite zawodzenie, które przedarło się poprzez wycie wiatru. Tabit-ha odrzuciła futro i usiadła wyprostowana na legowisku, starając się usłyszeć coś poza niespokojnym biciem własnego serca. I wreszcie to usłyszała - płacz dziecka, niesiony przez wiatr jak lament zjawy ze szkockich legend zwiastujących śmierć. W pierwszej chwili chciała zerwać się z posłania i rzucić się w ramiona Colina, ale przecież była c z ł o n k i n i ą elitarnego klubu Mensa, a nie jakąś rozdygotaną ze s t r a c h u g ł u p a w ą panienką. Nie wierzyła w rycerzy w l ś n i ą c e j z b r o i , k t ó r z y m o g ą uchronić ją od wszelkiego zła. I nie w i e r z y ł a w d u c h y . C o l i n to taki sam człowiek jak wszyscy. I n i e w ą t p l i w i e m u s i i s t n i e ć jakieś racjonalne, naukowe wyjaśnienie tego n i e z i e m s k i e g o dźwięku. Wstała z łóżka z twardym p o s t a n o w i e n i e m r o z w i ą z a n i a tajemnicy, zanim Colin obudzi się i u z n a , że to z a w o d z e n i e ducha jego maleńkiej siostrzyczki. Z a m e k zamajaczył przed Tabithą jak jakiś s t a r o ż y t n y grobowiec osnuty mgiełką tajemniczości i grozy. Ostrożnie posuwała się po k a m i e n i s t e j d r o d z e , o k u p u j ą c każdy krok bólem, bo szła na b o s a k a , g d y ż z a p o m n i a ł a w ł o ż y ć kapci. Wiatr pognał skłębione c h m u r y w stronę jasnej t a r c z y księżyca, pociemniało. Tabitha zatrzymała się i d ł u g o s p o g l ą d a ł a przez ramię w stronę namiotu, w k t ó r y m spał Colin. Dopiero kolejny, mrożący krew w żyłach k r z y k ruszył ją z miejsca. Jęcząc z wysiłku, u c h y l i ł a c i ę ż k i e , d r e w n i a n e d r z w i i wśliznęła się do środka. W chwili kiedy drzwi zatrzasnęły się za n i ą , p ł a c z u m i l k ł . 159 TERESA MEDEIROS Tabitha stała jak wmurowana w atramentowej czerni, a nagła cisza była bardziej przerażająca niż wszelkie upiorne odgłosy. - Czego się spodziewałaś? - mruknęła do siebie, dzwoniąc zębami.- Że siostra Colina wyskoczy na ciebie, odziana w białe prześcieradło, i wrzaśnie: "Buuu!"? Wiatr, jak na zamówienie, zaczął szarpać okiennicą, umieszczoną gdzieś wysoko ponad jej głową, i otworzył ją z ogłuszającym trzaskiem. Tabitha podskoczyła. Przez okno wpadło księżycowe światło, oświetlając klatkę schodową, która zdawała się wieść donikąd Tabitha spojrzała w górę, w ciemność. - Chyba tam nie będzie gorzej niż w Pawilonie Strachów w Disneylandzie? - powiedziała drżącym szeptem. — A może będzie? Zaczęła wspinać się po schodach, starając się nie zwracać uwagi na złowieszcze plamy na wielu stopniach. Lęk sprawił, że zatrzymała się na pierwszym podeście, drżąc i ciężko dysząc. Przechyliła głowę na bok i nasłuchiwała, modląc się, aby szmer skradających się kroków za jej plecami był tylko dziełem jej wyobraźni. Ciężki oddech dziewczyny odbijał się echem w wąskiej klatce schodowej, aż w końcu gotowa była przysiąc, że jakiś niewidzialny stwór dyszy wraz z nią, na-igrawąjąc się z jej rosnącej paniki Coraz szybciej wspinała się po schodach. Czuła się zdecydowanie bardziej zwierzyną łowną niż myśliwym. Nie była już pewna, czy zmierza ku czemuś, co oczekuje na nią u szczytu schodów, czy tez ucieka przed czymś przerażającym i groźnym, co czai się za jej plecami. Ta niepewność odzwierciedlała w pełni jej zagmatwaną sytuację emocjonalną. Żyła dniem dzisiejszym, zawieszona między przeszłością i przyszłością. Biegła w stronę drugiego podestu, mając nadzieję, że zdoła się schronić w jego głębokim cieniu. Ale kiedy obejrzała się przez ramię, wpadła na coś ciepłego i solidnego. Krzyk wyrwał się jej z gardła. Mogłaby tak krzyczeć w nieskończoność, gdyby jakaś silna ręka nie zakryła jej ust. 15 Napastnik nie był bytem eterycznym ani mglistą z j a w ą , Nie był duchem, lecz j a k najbardziej cielesną istotą - z b u d o w a n ą z potężnych mięśni i ścięgien. Z ogromną siłą przyparł Tabithę do ściany, nie sprawiając jej jednak najmniejszego bólu. Ich oddechy zmieszały się. Włosy mężczyzny pachniały palonym drewnem, na ustach czuła wilgotną skórę jego dłoni. Zniknęło obezwładniające przerażenie, przytuliła się do mężczyzny, szczęśliwa, że ma do czynienia ze zwykłym śmiertelnikiem, jak ona podatnym na zranienia. — Przestań wrzeszczeć, dziewczyno, bo pobudzisz ż y w y c h i umarłych. - Dobiegł z ciemności ochrypły głos Colina. Zdołała kiwnąć głową. Powoli cofnął dłonie, ale opuszki palców zatrzymały się na ułamek sekundy na dolnej wardze dziewczyny. Zamiast cofnąć się o krok, oparł ręce o ścianę na wysokości ramion Tabithy. Poczuła zaniepokojenie, mimo że niewiele przewyższał ją wzrostem. Wsunął kolano między jej nogi, więc gdyby próbowała zrobić krok w którąkolwiek stronę, znalazłaby się w nader niezręcznej sytuacji. - Jak...? — Słysząc, że jej głos przypomina skrzeczenie ż a b y , odchrząknęła. - Przecież zostawiłam cię pogrążonego we śnie. Wszedłeś do zamku... po schodach? 161 TERESA MEDEIROS - Skorzystałem z tajnego przejścia w ogrodzie. - W takim razie musiałeś to słyszeć! —zawołana podniecona odkryciem, że jeszcze nie zwariowała. — Musiałeś usłyszeć ten płacz! - Niczego nie słyszałem. Niczego poza wyciem wiatru i oczywiście poza twoimi krokami, kiedy wymykałaś się z namiotu, łamiąc daną mi obietnicę. Tabitha mogłaby przysiąc, że w ostrym, dumnym głosie Colina zabrzmiała nutka bólu. Bardzo chciała zobaczyć jego twarz, ale światło księżyca docierało tylko do schodów za ich plecami, podest pozostawał w mroku. - Wyślizgnęłam się z namiotu, bo usłyszałam płacz dziecka. - Jak ci nie wstyd, niewiasto! - Tabitha zamarła, słysząc potworną gorycz w jego głosie. — Próbujesz zbrukać pamięć mojej zmarłej siostry, aby ukryć swoją żądzę zysku! Czy sądzisz, że jestem tak łatwowierny i prostoduszny, jak te kobiety z wioski? Pewnie zaraz będziesz próbowała mnie przekonać, że cień mego ojca uniósł się z grobu, a na niebie roi się od latających na miotle czarownic. Ostatnie słowa przyprawiły ją o drżenie. Stojąc tak blisko, musiał je wyczuć. Gdyby Colin przysunął się jeszcze bliżej, zaczęłaby chyba znowu szczękać zębami. - Jeśli nie wierzysz, że słyszałam płacz, to dlaczego, twoim zdaniem, pętam się w środku nocy po tych zapomnianych przez Boga ruinach? Uprawiam tu aerobik czy co? - Żeby obrabować mnie do szczętu, oczywiście. Pewnie nie byłaś w stanie oprzeć się pokusie. Wiedząc, że wszystkie bogactwa Ravenshaw zostały ukryte w tych murach, wybrałaś się na poszukiwanie resztek pozostawionych przez łudzi Brisbane'a. Już w chwili, kiedy po raz pierwszy na ciebie spojrzałem, wiedziałem, że należysz do kobiet, które żerują na męskiej słabości. - To całkowicie absurdalne oskarżenie w ustach człowieka, pozbawionego jakichkolwiek ludzkich słabości. - Uraza pozbawiła Tabithę zdrowego rozsądku. 162 UROKI Colin położył ręce na ramionach dziewczyny i oboje w tej samej chwili zdali sobie sprawę, że był to błąd. Tabitha, zamiast wyrwać się z zaborczego uścisku jego rąk, przysunęła się jeszcze bliżej, zahipnotyzowana blaskiem oczu mężczyzny, jak tańcząca kobra ruchami fletu. Powinienem... - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Co? - zapytała z pełną świadomością, że drażni się z nim na własne ryzyko. - Postawić mnie przed swą wspaniałą radą? Ogolić mnie do gołej skóry? A może pocałować? Jej usta rozchyliły się, jakby zapraszały Colina... nie, jakby go błagały, aby to zrobił. W chwili, kiedy ich wargi zetknęły się, zdała sobie sprawę, że doprowadziła do wybuchu słodkiej, ale niebezpiecznej magii. Tylko że tym razem to nie Colin był zagrożony przemianą w żabę, to jej samej groziło, że z rozsądnie myślącej dziewczyny zmieni się w namiętną kobietę. Gdyby mężczyzna obdarzył ją brutalną, barbarzyńską pieszczotą, może zdławiłby jej bezsensowną tęsknotę. A l e on d e l i k a t -nie dotknął warg dziewczyny językiem, wzmagając tylko jej pożądanie. Raz po raz dotykał jej ust wargami, smakował je, ocierał się o nie, żądał. Tabitha osłabła z pożądania. Uczepiła się muskularnych ramion rycerza i z rozkoszą poczuła w głębi swoich ust język Colina. Mężczyzna jęknął z zachwytu, kiedy jej język podjął sugestywny rytm, z początku nieśmiało, potem z coraz większym, bezwolnym niemal oddaniem. Ten pocałunek był nagrodą za wszystkie pocałunki na dobranoc, którymi nigdy jej nie obdarzono, za uściski na tylnym siedzeniu samochodu podczas nocnych przejażdżek, których nigdy nie zaznała, za wszystkie erotyczne s n y , do k t ó r y c h n i g d y by się nie przyznała. Colin oskarżał ją o kradzież, ale to on był złodziejem: pozbawił ją oddechu, odebrał jej wolę, ukradł jej serce. Jeśli poprzez to cudowne doznanie chciał ją ukarać, była gotowa bez żalu umrzeć w jego ramionach, ofiara wszystkich tych bezecnych grzechów, których nigdy nie odważyła się popełnić. 163 TERESA MEDEIROS Ciche westchnienie wyrwało się z ust dziewczyny, kiedy Colin przeniósł wargi na bijący na jej szyi puls. Wyszeptał jej imię, wdychając głęboko zapach jej włosów, jakby zostały skropione najcenniejszymi perfumami. Tabitha przechyliła głowę, jakby chciała nakłonić mężczyznę, by dotknął wrażliwej skóry za uchem, ale nawet w tej chwili czuła wewnętrzny przymus wyrwania się z czaru, jaki rzucił na nią pocałunek Colina. Istnieje c-c-całkowicie wiarygodne, naukowe wytłumaczenie naszego wzajemnego pociągu,.. — Dziewczyna z trudem rozpoznała własny, zdyszany głos. Jęknęła z rozkoszy, kiedy mężczyzna pochwycił zębami płatek jej ucha i bardzo delikatnie go przygryzł. - T-t-to szalejące feromony. Feromony to substancje chemiczne, które służą stymulacji seksualnej dwóch różnych... - Słowa zmieniły się w gardłowy pomruk, kiedy Colin wsunął czubek języka w dziewiczą konchę ucha Tabithy. -...dwóch różnych osobników płci przeciwnej. - Tabitho? - szepnął jej ochryple wprost do ucha. - Tak, Colinie? - Zamknij się. Na wypadek, gdyby dziewczyna nie chciała posłuchać, objął ją ramionami, przycisnął jej piersi do swego torsu i złączył usta z wargami dziewczyny w pocałunku jeszcze mroczniejszym i ż ą d a j ą c y m jeszcze pełniejszego oddania niż poprzedni. Całował ją tak, jakby umierał z pragnienia, jakby jego żądza była nienasycona. Nikt dotychczas tak naprawdę bezgranicznie jej nie pragnął. Nawet jej rodzice mieli przecież siebie nawzajem. Rozpłynęłaby się przy tej ścianie z rozkoszy i spłynęła na podłogę w charakterze mokrej plamy, gdyby nie podtrzymało jej kolano Cołina. Gwałtownie złapała powietrze, kiedy poczuła między nogami słodki ucisk muskularnego uda mężczyzny. Ledwo uświadamiała sobie, że tylko cienkie, ręcznie tkane płótno koszuli Magwyn dzieli go od jej ciała, pulsującego nieprzytomnie w oczekiwaniu na jego dotyk. 164 UROKI Gdyby rycerz nie zesztywniał nagle w jej ramionach, Tabitha uznałaby pewnie, że to ona sama wydała ten ostry krzyk. Zawodzenie dziecka odbijało się echem w wąskiej klatce schodowej. Spojrzeli do góry, w ciemność, rozpaczliwie starając się uspokoić swoje urywane oddechy. Tabitha mocno objęła Colina, którego szeroko otwarte oczy były teraz pełne grozy. Dotknął palcem drżących ust dziewczyny i pokazał gestem, że ma iść za nim po schodach. - Nie - szepnęła. - Nie zostawię cię tu samej, dzieweczko. - Nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie przeprosisz. - Za pocałunki? - syknął i zbliżył do niej twarz, jakby b y ł gotów znów zacząć ją całować. - Za oskarżenie, że włamałam się do t w o j e g o z a m k u , ż e b y coś ukraść. — Tabitha miała pełną świadomość, że z a c h o w u j e się dziecinnie, ale z niewiadomych względów bardzo jej zależało na tym, aby Colin oczyścił ją z niesprawiedliwych podejrzeń. Przez pełną napięcia chwilę rycerz nie był w stanie uwierzyć, że to upiorne wycie nie wystarczy, żeby ruszyć Tabithę z miejsca. - No, dobrze. Moja pani, pokornie b ł a g a m cię o w y b a c z e -nie — wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby. Odwrócił się i zaczął wchodzić po schodach, a d z i e w c z y n a pospieszyła za nim, bardziej z lęku, żeby nie zostać s a m ą , n i ż z potrzeby odkrycia, co jest wyżej. - Nie jestem twoją panią. - Jeszcze nie - odpowiedział najspokojniej w świecie. J e g o arogancka pewność siebie znowu wyprowadziła Tabithę z r ó w -nowagi. - Nigdy - mruknęła niby do jego pleców, ale bardziej do siebie. Zaprzeczenie zabrzmiało pusto i niezbyt p r z e k o n u j ą c o . 165 TERESA MEDEIROS Kiedy stanęli u szczytu schodów, Tabitha złapała z tyłu Colina na kaftan takim gestem, jakim tonący chwyta koło ratunkowe. Pamiętała, że mężczyzna musi mieć obie ręce wolne, na wypadek gdyby musiał bronić ich obojga przed jakimś przerażającym niebezpieczeństwem, które czyhało na nich w wieży kaplicy. Rycerz nie miał przy sobie ani sztyletu, ani miecza, ale Tabitha przekonała się już, że mężczyzna taki jak on nigdy nie jest bezbronny. Kiedy zatrzymali się przed nabijanymi żelazem drzwiami, k r z y k ucichł. G ł ę b o k a cisza brzmiała jak hymn żałobny. Tabitha zadrżała. Colin odwrócił się i uścisnął jej trzęsące się dłonie. - Nie bój się, dzieweczko. To pewnie tylko wiatr wyje w dziurawym dachu. Uśmiechnęła się niepewnie, próbując nie kulić się ze strachu. Rycerz pozwolił jej ukryć się za swoimi plecami, po czym położył obie dłonie na drzwiach i otworzył je jednym zdecy- dowanym pchnięciem. Sparaliżowane strachem zmysły Tabithy z trudem rejestrowały oszałamiające obrazy: złoty krucyfiks, krzywo zawieszony na otynkowanej na biało ścianie; stłumione gruchanie gołębi; smukłe świece płonące w rzeźbionym lichtarzu. Colin uwolnił się z rąk dziewczyny i ruszył przed siebie, jakby wciągany w głąb pomieszczenia przez światło, którego nie spodziewał się tu ujrzeć. W kaplicy panowała niczym niezmącona cisza. Tym większy był szok, kiedy nagle ktoś wielki i potężny rzucił się na Colina z tonącego w cieniu kąta, rycząc jak rozwścieczony byk. Zaskoczony niespodziewanym atakiem rycerz, trafiony jakimś przedmiotem, zatoczył się do tyłu i z głośnym łomotem uderzył głową o ścianę. W powietrzu zawirowały drobiny tynku. Tabitha krzyknęła i rzuciła się do przodu, by złapać świecznik. Postanowiła zdzielić nim w łeb napastnika. Zacisnęła palce na wypolerowanym brązie i zamarła, usłyszawszy żałosny, kobiecy głos, wyrażający skrajną rozpacz. 166 UROKI - Colinie! Paniczu Colinie, czy to ty? Tabitha odwróciła się powoli i zobaczyła, że kobieta tak olbrzymia, iż mogłaby z powodzeniem zostać obrońcą w zespole New York Giants, kołysze nieprzytomnego C o l i n a w r a m i o n a c h . Świecznik wysunął jej się z ręki i upadł na drewnianą podłogę. - Och, Colinie, mój biedny, maleńki paniczu! Zabiłam cię, zabiłam! - wyła kobieta, trzęsącymi się rękami obejmując mężczyznę, przyciskając jego twarz do swych miękkich, wielkich jak góry piersi i kołysząc go, jakby był małym dzieckiem. Tabitha o mało nie wybuchnęła histerycznym śmiechem, widząc, jak Colin próbuje się wyzwolić z tych czułości. - Stara niania? - szepnął, wpatrując się w kobietę wielkimi, oszołomionymi oczami. - To ty, nianiu? Mówiono mi, że nie Żyjesz. - A mnie to samo mówiono o tobie, kochany paniczu -mruknęła kobieta, gładząc ciemne włosy mężczyzny. - Najwyraźniej oboje zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Colin potrząsnął głową, jakby próbował u p o r z ą d k o w a ć r o z -biegane myśli, po czym zerwał się na równe nogi. Poprawił kaftan i spojrzał groźnie na Tabithę, aby nie ważyła się roześmiać. Ale dziewczyna była zbyt zajęta wypatrywaniem w ciemnościach źródła tego szczególnego gruchania. M o ż e jakiś gołąb wleciał do nawy przez zbite okno? - Colinie?! - zawołała Tabitha, kiedy rycerz, sapiąc z wysiłku, pomógł niani podnieść się z podłogi. - Słucham. - Jeśli niania nie jest duchem, to ona też nie - powiedziała i drżącą ręką wskazała stojący w rogu koszyk. Colin przez dłuższy czas wpatrywał się w Tabithę, jakby nie miał odwagi spojrzeć we wskazanym przez nią kierunku, a w jego twarzy widać było walkę między s c e p t y c y z m e m a nadzieją. Niania klasnęła w swe wielkie jak bochny chleba dłonie i stała w milczeniu, podczas gdy Colin krok po kroku, bez zwykłej stanowczości w ruchach, zbliżał się do prowizorycz-167 TERESA MEDEIROS nej kołyski. Opadł na kolana i niezwykła czułość złagodziła jego ostre rysy. Sięgnął do koszyka i wyjął maleńką dziewczynkę, jakby była figurynką z najbardziej kruchego szkła, jakby była bezcennym skarbem. Ciemne kędziorki, niemal identyczne jak jego włosy, okalały różową buzię. Zagruchała do niego radośnie, a potem beknęła, jakby właśnie wytrąbiła pełną butlę odżywki Molsona. W chwili kiedy Colin odwrócił się ze łzami zachwytu w przepełnionych wdzięcznością oczach, Tabitha poczuła, że jest zgubiona. Bardziej zgubiona niż w chwili, kiedy została wrzucona w to odległe stułecie. Bardziej zgubiona niż w chwili, kiedy ich usta spotkały się po raz pierwszy. Chciała, by patrzył na nią w ten sposób, kiedy będzie szła ku niemu ukwieconą nawą kościoła. Chciała, by w ten właśnie, pełen czułości sposób trzymał w swych potężnych rękach wojownika ich wspólne dzieci. Zdołała się do niego uśmiechnąć przez łzy, które wypełniły jej oczy, ale nie spłynęły po policzkach, zatrzymane w pół drogi, kiedy dziewczyna uświadomiła sobie okropną prawdę. Pragnęła go. Sir Colin Rawenshaw, wreszcie zwycięski bohater, schodził dumnym krokiem z zalanego światłem księżyca wzgórza. Tabitha nieśmiało dreptała za nim, a pochód zamykała rozpromieniona niania. Dziecko w ramionach Colina zaczęło się drzeć ze wszystkich sił, ale rycerz wycisnął tylko pocałunek na czubku maleńkiego ślicznego noska, nie czyniąc najmniejszego wysiłku, aby uciszyć krzyk. Maleńka ułożyła drobne rysy twarzy w miniaturę typowej dla brata ponurej miny. Biedna kruszynka ma pewnie kolkę, pomyślała Tabitha. Bóg jeden wie, czym niania ją karmiła. Kiedy przechodzili przez obóz, ludzie Colina wybiegli z na-168 UROKI miotów i prowizorycznych legowisk, najwyraźniej przerażeni, że zostali zaskoczeni przez hordę krwiożerczych upiorów. Skupili się wokół swojego pana, szukając w jego bliskości poczucia bezpieczeństwa. Arjon i jego blondynka wygrzebali się ze wspólnego, bardzo skotłowanego legowiska, a babcia Cora pojawiła się ze s w o j ą nieodłączną, choć tym razem niezapaloną f a j e c z k ą m i ę d z y pożółkłymi zębami. Jenny uczepiła się spódnicy matki; świeżo obcięte loki dziewczynki były potargane od snu. - Wielki Boże na wysokościach! A cóż to za hałas?-krzyknęła Magwyn, zatykając uszy. Colin uśmiechnął się do wrzeszczącego w jego r a m i o n a c h tobołka. - Cóż to, czy nikt z was nie pokłoni się s w o j e j p a n i ? Ja uważam, że jej głos jest niezwykle m e l o d y j n y . M y ś l ę , że z czasem będzie przepięknie śpiewała. - J a k b y w o d p o -wiedzi na słowa swego zaczadziałego brata, dziecko z a c z ę ł o wymachiwać pulchnymi małymi rączkami i z a ś m i a ł o się r a -dośnie. Tabitha nigdy nie należała do osób, r o z p ł y w a j ą c y c h s i ę w zachwycie nad śliniącymi się n i e m o w l ę t a m i , a l e n a w e t jej sceptyczne oczy dostrzegły w n i e s f o r n y c h l o c z k a c h i r ó ż a n y c h usteczkach tego dziecka niezwykły urok, Iselda wyciągnęła drżącą dłoń w stronę t o b o ł k a na r ę k a c h Colina i osunęła się zemdlona w r a m i o n a M a g w y n , k t ó r a zatoczyła się do tyłu pod jej ciężarem. - To duch! - zawołał C h a u n c e y i p o t k n ą ł się o w ł a s n e nazbyt wyrośnięte stopy. - Duch z wieży! Niania dała mu w ucho i zaczęła się p r z e d z i e r a ć p o p r z e z zwarty tłum. Jej drogę znaczyły przekleństwa i jęki t y c h , którym nadepnęła na palce albo zdzieliła ł o k c i e m . - Ona nie jest żadnym duchem, kretyni, ja też nie. - Stara niania! - sapnęła M a g w y n - Ty żyjesz?! - Nie dzięki tobie i takim jak ty - o d p a r ł a niania. - N i k o m u 169 TERESA MEDEIROS Z was nie przyszło nawet do głowy ruszyć dupę po schodach i powiedzieć starej niani, że wojna już się skończyła. Musisz jednak uczciwie przyznać, nianiu, że gdyby im to przyszło do głowy, wpadliby w twoją pułapkę jak ja dzisiaj -stwierdził Cołin, po czym zwrócił się do swoich ludzi. -Szkoda, że tego nie widzieliście. Wypadła z cienia i rzuciła się do ataku, wyjąc jak żądna krwi Walkiria, zdecydowana bronić swojej pani aż do ostatniej kropli krwi. Była wspaniała! - Daj już spokój, pochlebco! -zawołała niania, której duma została miłe połechtana. Zadarła brodę i mocno uszczypnęła w policzek swego panicza. Tabitha cofnęła się, żeby wmieszać się w tłum i poszukać schronienia w namiocie Colina. Jej uczucia dla tego człowieka były jeszcze zbyt świeże i delikatne, aby wystawiać je na widok publiczny. - A jak to się stało, że snułeś się po zamku w środku nocy? -ziewnął Arjon i podrapał się po rozczochranych włosach. - My już od kilku godzin jesteśmy w łóżku. Jego towarzyszka zachichotała, a jej opuchnięte wargi dawały do zrozumienia, że oddawali się o wiele przyjemniejszym zajęciom niż sen. Tabitha dotknęła własnych ust, zastanawiając się, czy widać na nich pocałunki, które jeszcze ciągle czuła. Colin oddał dziecko niani. - Najwyraźniej w tym towarzystwie jest tylko jedna osoba wystarczająco śmiała, żeby stawić czoło duchowi zamku Raven w jego siedzibie. - Tabitha nie zdążyła usunąć się poza zasięg ramion rycerza. Wciągnął ją do samego centrum kręgu i odwrócił twarzą do wieśniaków. - To Tabitha odważyła się odsunąć na bok przesądy i wejść do zamku. Nie ulękła się żadnych budząpych grozę zjawisk - w tym momencie w głosie rycerza zabrzmiała lekka drwina- i uwolniła waszą panią i starą nianię z ich więzienia w wieży. - To nic takiego — wymamrotała zażenowana dziewczyna. - W dowód mej serdecznej wdzięczności i uznania za 170 UROKI odwagę pragnę ofiarować jej prezent - ciągnął Colin, m a j s t r u j ą c coś przy rąbku kaftana, jakby w ogóle nie usłyszał słów dziewczyny. Tabitha gwałtownie złapała oddech, ale było już za późno, aby go powstrzymać. Już wkładał jej na szyję amulet. Nawet w słabym świetle księżyca szmaragd błyszczał na jej piersi jak oko smoka. Patrzyła na kamień z mieszaniną zachwytu i przerażenia. Nie podejrzewała, że zaufanie Colina położy się t a k i m c i ę ż a r e m na jej sercu. Jednocześnie wiązało ją z tym m ę ż c z y z n ą i d a w a ł o jej szansę opuszczenia go na zawsze. Decyzja należała do niej. Na logikę teraz mogła rzucić się w jego r a m i o n a i c a ł o w a ć go do upadłego, nie ryzykując żadnej wpadki magicznej. Z drugiej jednak strony stawało się to bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek. Stała sztywno, bez ruchu, jakby nie u ś w i a -domiła sobie jeszcze, że została obdarowana jego z a u f a n i e m . - Niech żyje Tabitha! - wrzasnął Chauncey. - Tak. Niech żyje lady Tabitha! Wszyscy zaczęli radośnie krzyczeć, co w y w o ł a ł o k o l e j n y donośny wrzask dziecka. Wrzask zagłuszony n i e m a l s w o b o d -nym śmiechem Colina, któiy objął od t y ł u T a b i t h ę r a m i o n a m i i przytulił ją do serca. Zacisnęła powieki. Przebyła siedemset lat, aby znaleźć miejsce, które było jej przeznaczone. 16 Rozpoczęły się prace w zamku Raven. Jego mieszkańcy aż do zachodu słońca wchodzili do środka i wychodzili, jak kolonia pracowitych mrówek. Kiedy z tych murów wypędzony został duch, a ich mała pani uwolniona z więzienia w wieży, ludzie Colina byli gotowi odbudować zarówno swe domy, jak i swe życie. Poprzedniej nocy, kiedy zmęczona Tabitha zapadała wreszcie w sen, Colin nadal pochylał się nad koszykiem dziecka, jakby liczył każdy jego oddech. Kiedy Tabitha obudziła się o świcie, Colin leżał na brzuchu na podłodze namiotu i spał kamiennym snem. Przykryła go futrem i przeszła nad nim, aby zająć jego miejsce i stanąć na straży. Rycerz stanowczo odmówił powierzenia opieki nad dzieckiem, któremu nadał imię Blyth, którejkolwiek z wieśniaczek. Upierał się, że będzie kierować pracami remontowymi w zamku, trzymając niemowlę w zagłębieniu ramienia, jak kręcącą się piłkę futbolową. Na nosie miał nisko zsunięte okulary Tabithy w metalowych oprawkach, które były jedyną skazą w wizerunku mężczyzny, któremu nie sposób się oprzeć. Wieśniaczki musiały podporządkować się apodyktycznej niani. Od chwili, kiedy zrozumiała, że jej bezcenna pod-172 UROKI opieczna jest nareszcie bezpieczna, zaczęła się też uwalniać od dręczącej ją paranoi. Szaleństwo, w które niemal popadła w wieży, zaczęło ustępować. Spokojnie pykała podsuniętą jej przez babcię Corę fajeczkę, spoczywając w cieniu wierzby. Tabitha mogłaby zarazić się radością starej kobiety, gdyby jej własny nastrój nie przeskakiwał co chwilę od euforii do rozpaczy. Ilekroć jej spojrzenie padło p r z y p a d k i e m na C o l i n a , ogarniała ją obawa, że zaraz zmienią bieg historii, o d k r y w a j ą c elektryczność na pięć wieków przed B e n i a m i n e m F r a n k l i n e m . Niewypowiedziana słowami obietnica w o c z a c h m ę ż c z y z n y sprawiała, że żar ogarniał ciało d z i e w c z y n y , t o p i ą c l o d o w e okowy, w które opancerzyła swe serce. Ale kiedy odwracał się od niej, aby wydać jakieś polecenie Ewanowi albo Chaunceyowi, Tabitha popadała w rozpacz. Wiedziała, że musi mu powiedzieć p r a w d ę . N a w e t za c e n ę zerwania kruchej więzi, jaka między nimi powstała. Jest mu winna wyjaśnienie, że nie ma dla niej m i e j s c a w jego r a m i o n a c h , w jego życiu, w jego stuleciu. Ale nie b y ł a już p e w n a , c z y znajdzie w sobie dość siły, aby go opuścić. A jej rodzice? Jeśli ich samolot r o z b i ł się w T r ó j k ą c i e Bermudzkim, jej powrót do d w u d z i e s t e g o p i e r w s z e g o w i e k u nie przywróci ich do życia. Ale jeśli ż y j ą , to n i e w y j a ś n i o n e zniknięcie córki złamie ich serca. B ę d ą żyć w p r z e k o n a n i u , że Tabitha padła ofiarą kidnaperów a l b o s e r y j n e g o m o r d e r c y . Zacisnęła pałce na amulecie, ż a ł u j ą c n i e m a l , że C o l i n n i e wrzucił naszyjnika do jakiejś dziury. - Lady Tabby! - Jakiś chłopak o d z i e c i n n e j j e s z c z e b u z i wystawił głowę z otworu strzelniczego na szczycie m u r ó w zamku. - Niech pani szybko tu przyjdzie, lady Tabby! M a ł a Lucy pilnie potrzebuje pomocy. ~ Już idę, Thomas. - Tabitha w b i e g ł a po s c h o d a c h i u g r u n -towała swą opinię osoby zdolnej do n a j b a r d z i e j h e r o i c z n y c h czynów, ratując Lucy, zagonioną przez b a r d z o g r o ź n i e w y -glądającą mysz na parapet kuchennego okna. 173 TERESA MEDEIROS Kiedy wychodziła z zamku, nucąc coś trzymanemu na rękach kota, Arjon oderwał się od zdzierania ze ścian osmalonych gobelinów i rzucił kąśliwą uwagę. - Należałoby rzucić tego małego potwora szczurom na pożarcie. - Wstydź się, sir Arjonie - odparła spokojnie Tabitha, całując kudłaty łebek Lucy. - To nie po rycersku obrażać damę. - Widziałem go w łóżku z kobietą, która miała dłuższe wąsy niż ten kot! - zawołał Colin, który stał na szczycie sterty drewna. Arjon zamilkł i oblał się rumieńcem, a wytrzepujące sadzę z wypchanych wrzosem materaców kobiety zaczęły chichotać. Colin zerknął na Tabithę znad okularów, znowu przewracając jej świat do góry nogami. Z roztargnieniem włożyła Lucy do pustego kotła do gotowania, nie zważając na uniesione ze zdziwienia brwi Arjona. - Jenny, bądź ostrożna! - zawołała Magwyn, odrywając się od polerowania zmatowiałych srebrnych świeczników na widok córki, biegającej po blankach zamku jak zwinna mała małpecz-ka. Dziewczynka tylko pomachała ręką i rzuciła się w pogoń za innymi dziećmi. Magwyn pokręciła głową i wróciła do pracy. - Powinnam na nią nakrzyczeć, ale nie chcę stłumić jej śmiechu, którego od tak dawna już nie słyszałam. To muzyka dla moich uszu. Tabitha uśmiechnęła się, przypominając sobie, co czuła, kiedy Colin po raz pierwszy głośno się roześmiał. Ale kiedy Magwyn znów spojrzała na wały, jej twarz stała się biała jak płótno, Tabitha pobiegła wzrokiem za spojrzeniem Magwyn, osłaniając ręką oczy przed ostrymi promieniami porannego słońca, i serce ścisnęło jej się z przerażenia. Jenny już się nie śmiała. Wisiała uczepiona czubkami palców kamiennego występu na wysokości dwudziestu metrów nad ziemią. Krzyk Magwyn zabrzmiał jak głos z sennych koszmarów 174 UROKI każdej matki. Głos, który zdawał się nie milknąć, sparaliżował grozą wszystkich obecnych. Wszystkich poza Colinem. Oddał dziecko niani i wbiegł do wieży. Tabitha wiedziała, że nie może mu się udać. Był bohaterem, ale nie supermanem. A kiedy mu się nie uda, będzie winił siebie, tak jak winił siebie z powodu samobójstwa Regan. Niemal słyszała, jak Jenny dyszy z w y s i ł k u , jak o s t r y k a m i e ń zdziera jej skórę z palców, niemal czuła palący wstyd dziewczynki, która po raz pierwszy od lat zsiusiała się w majtki. Kiedy lewa ręka dziecka straciła oparcie i desperacko szukała w powietrzu punktu zaczepienia, ręce Magwyn na przemian zaciskały się w pięści i otwierały, jakby kobieta nie m o g ł a się zdecydować, czy ukryć twarz w dłoniach, czy też w y g r a ż a ć bezlitosnemu niebu. Colin właśnie otwierał zewnętrzne drzwi, kiedy Jenny s p a d ł a . I, o dziwo, to właśnie Magwyn ruszyła ku niej w ś m i e r t e l n y m milczeniu, kiedy rozpaczliwy krzyk dziecka rozdarł ciszę. Colin odwrócił się, spojrzał i jego twarz stężała z bezsilnej rozpaczy, kiedy dziecko, rozpaczliwie młócąc powietrze r ę k a m i i nogami, leciało ku ziemi. Tabitha nie pamiętała, kiedy chwyciła amulet. Nie potrafiłaby powiedzieć, w którym momencie pozbyła się w ł a s n y c h z a h a -mowań, zapomniała o konsekwencjach i wypowiedziała ż y -czenie, żarliwiej niż kiedykolwiek w życiu. Krzyk Jenny zmienił się w pełne zachwytu,,A-a-a-ch!", kiedy jej pęd ku ziemi zmienił się w powolny l o t . S p ó d n i c a J e n n y rozpostarła się jak parasol Mary Poppins i d z i e w c z y n k a s p ł y n ę ł a ku ziemi. Lekko jak piórko wylądowała w w y c i ą g n i ę t y c h r a m i o -nach Tabithy, która przytuliła twarz do spoconej szyi d z i e c k a , napawając się radością z dotyku jego silnego, d r o b n e g o ciałka. Jenny wysunęła się z mocnego u ś c i s k u T a b i t h y , c o f n ę ł a się nieco, i spojrzała na nią z zachwytem. Jej głosik, c h r a p l i w y po długotrwałym milczeniu, odbijał się e c h e m w s k a m i e n i a ł y m w absolutnej ciszy otoczeniu. 175 TERESA MEDEIROS - To był niesamowity chwyt, lady Tabby. Jesteś czarownicą? Tabitha powiodła wzrokiem po kręgu osłupiałych twarzy. Colin powoli zdjął okulary, wpatrując się w nią z takim samym zaskoczeniem jak inni. Zacisnęła powieki, żeby odsunąć od siebie obraz jego twarzy i modląc się w duchu, aby zrozumiał. Nie była w stanie okłamać ufnego dziecka, które trzymała w ramionach, nie mogła też już dalej okłamywać Colina. Przeszłość stała się dla niej dniem dzisiejszym, a ten mężczyzna był jej upragnioną przyszłością. Nie ma lepszego miejsca i czasu, aby pozbyć się osamotnienia, które dręczyło ją od zawsze. Tu, w tym zaczarowanym królestwie, w którym rycerze w lśniącej zbroi walczą ze smokami zła, a najsilniejszym uczuciem jest prawdziwa miłość, Tabitha zapragnęła niemal, aby u jej boku stała matka i była świadkiem jej dumnej deklaracji. - Tak, kochanie, jestem czarownicą. - Uśmiechnęła się czule do Jenny, ale jej wzrok pobiegł w górę ponad główką dziecka i spoczął z miłością na oszołomionej twarzy Colina. Jej słowa przyjęło głuche milczenie. Zapadła tak głęboka cisza, że Tabitha słyszała podobny do szelestu papieru szmer skrzydeł jaskółek, latających wysoko wokół wieży kaplicy, i lekki dźwięk kamienia, poruszonego stopą kogoś, kto cofnął się o krok. Okulary wysunęły się z bezwładnych palców Colina. Jego oczy były całkowicie pozbawione wyrazu. Opalenizna zniknęła z jego śniadej twarzy, ustępując miejsca śmiertelnej bladości. W y g l ą d a ł tak, jakby zaskakujące wyznanie dziewczyny zmieniło go w słup soli. Drugim sygnałem dla Tabithy, że dzieje się coś bardzo złego, było to, że Magwyn wyrwała Jenny z jej ramion. - Mamo! - zawołała dziewczynka. - Spadanie było bardzo przyjemne! Mogę to zrobić jeszcze raz? - Milcz, dziecko! - warknęła Magwyn i cofnęła się z lękiem. 176 UROKI Tabitha natychmiast zorientowała się, że reakcja Magwyn odzwierciedla uczucia otaczającego ją tłumu. Niektórzy cofali się, inni kreślili na piersiach znak krzyża. Bezradnie, z przerażeniem patrzyła, jak twarze ludzi, które jeszcze przed chwilą ciepło się do niej uśmiechały, zamykają się i zmieniają w odpychające maski obcości. Tylko w oczach A r j o n a dostrzegła błysk sympatii, ale z niewiadomych względów było to dla niej bardziej przykre niż otwarte odrzucenie innych. Tabicie zdarzało się już popełniać kolosalne g a f y t o w a r z y s k i e , ale zdaje się, że ta będzie najgorsza, gorsza nawet niż nadepnięcie na tren Pierwszej Damy podczas wydanego przez prezydenta uroczystego obiadu na cześć jej ojca. G o r s z a od zwrócenia się do żony multimilionera, potencjalnego klienta, imieniem jego kochanki. - Spalić ją! —zawołał jakiś starzec, w y m a c h u j ą c w p o w i e t r z u powykręcaną ręką. - Przyznała się, że jest czarownicą. B ę d z i e m y musieli ją spalić - przyznała ze smutkiem babcia Cora. - Myślałam, że palicie tylko heretyków -powiedziała cicho Tabitha. - Czarownice dusimy. Dopiero p o t e m je p a l i m y - w y r w a ł się nadgorliwy jak zawsze Chauncey. Wrogie pomruki przemieniły się w krzyki. Tabitha p o ł o ż y ł a rękę na szyi i podświadomie cofała się w stronę C o l i n a . J e n n y zaczęła płakać, a jej rozdzierający serce s z l o c h t y l k o p o w i ę k s z y ł panujący wokół chaos. - Dosyć! Na rozkaz Colina wszyscy umilkli, nawet r o z d y g o t a n a J e n n y . Położył ręce na ramionach Tabithy, a d z i e w c z y n a z u l g ą wsparła się o niego. Powinna była wiedzieć, że on nie p o z w o l i jej skrzywdzić swoim ludziom. Był jej b o h a t e r e m , jej i d e a ł e m , jej przeznaczeniem - przemierzyła siedem stuleci, żeby go pokochać. 177 TERESA MEDEIROS Pogładził zagłębienia jej obojczyków z taką czułością, że Tabitha niemal rozpłynęła się w mokrą plamę u jego stóp. To ja przywiodłem tę czarownicę pomiędzy nas. - Cichy, wyrażający rozpacz głos Colina rozdarł pełną napięcia ciszę, jak stalowe ostrze rozcina aksamit, - Więc spalenie jej to mój obowiązek. Część trzecia W ekstazie Nic nie jest prostsze od okłamywania samego siebie. Człowiek uważa za prawdą to, w co wierzy. Demostenes 17 Ciebie to pewnie będzie bolało bardziej niż mnie. - Tabitha odgarnęła z oczu grzywkę związanymi w przegubach rękami, mozolnie wspinając się na wzniesienie w ślad za Colinem. -Kiedyś powiedziałam to ojcu, który miał zamiar mnie zbić za to, że włamałam się do jego rachunku bankowego i zrobiłam elektroniczny transfer na rzecz Greenpeace. Śmiał się tak bardzo, że zapomniał mnie ukarać. Twarz Colina nie zdradzała najmniejszych oznak rozbawienia. Była równie skamieniała i stanowcza jak w chwili, kiedy zdradziła swój straszliwy sekret. Tabitha westchnęła. Nie wiedziała, na jak długo uda jej się powstrzymać strumień nerwowej paplaniny. Przez całe niemal popołudnie wspinali się na zbocze góry i Colin nie odezwał się do niej w tym czasie ani słowem. Już wcześniej zdarzało jej się być świadkiem długotrwałego milczenia rycerza, ale tym razem było ono w pewien sposób inne, podobne do ciemnego, głębokiego strumienia, przepływającego przez podziemną grotę. Mogłaby pomyśleć, że wędruje sama wprost do nieba, gdyby nie krępujący jej ręce sznur, którego koniec spoczywał w zaciśniętej dłoni Colina. Jeśli nie liczyć łączącego ich sznura, Colin ani razu nie 181 TERESA MEDEIROS dotknął dziewczyny od chwili, kiedy wygłosił swój okrutny wyrok. To Ewan, na rozkaz swego pana, skrępował ręce Tabithy, a Chauncey wręczył lordowi drugi koniec powrozu. Tabitha szła po prostu krok w krok za nim, nie przestając myśleć o tym, że między jej piersiami spoczywa amulet. Niewątpliwie Colin musi podejrzewać, że ten przedmiot ma magiczną moc. Skrępował jej ręce z przodu, aby mogła sięgnąć do niego palcami. Dziewczynę uderzyło piękno letniego popołudnia. Dzikie kwiaty wyrastały ze wszystkich pęknięć skały i wisiały nad stokiem jak kaskada jaskrawych barw. Gałęzie jodeł zwieszały się nad głowami, obiecując cień i odpoczynek strudzonym wędrowcom. Lekki wietrzyk pieścił twarz dziewczyny. Szkocki pejzaż - malownicze tło dla jednej z bajek matki. Mogłaby nosić tytuł: Księżniczka na stosie. Albo: Upieczona w podróży. Wpatrzona w przytroczony do pasa Colina lśniący topór, zmarszczyła czoło i uznała z lękiem, że trudno liczyć na szczęśliwe zakończenie tej ponurej baśni. - Powinieneś mi oddać piżamę - oznajmiła, patrząc w plecy Colina. - Przepisy federalne wymagają, aby była wykonana z materiału niepalnego. Dotarli już prawie na szczyt góry. Colin wyglądał na niemal równie spokojnego i niewzruszonego jak Abraham, przystępujący do złożenia Bogu w ofierze swego ukochanego syna. To porównanie nie poprawiło jej nastroju. - Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałeś. Ja nie wzięłam ze sobą ziół leczniczych. - Ponieważ towarzysz nadal nie zwracał uwagi na jej wisielczy humor, dodała: - Bardzo mądrze zrobiłeś, udając przed swoimi ludźmi, że masz zamiar mnie spalić. Kiedy zobaczą dym, uznają, że spełniłeś swój obowiązek. Będę mogła pójść swoją drogą i nikt się o tym nie dowie. Colin podniósł zwisający nisko konar jodły, żeby ułatwić dziewczynie przejście. Otarłaby się o niego, gdyby nie to, że 182 UROKI uskoczył na bok. Poczuła ból w sercu. G d y b y zdołała go skłonić, aby się do niej odezwał... spojrzał na nią... dotknął jej... Nagle zobaczyła stojącą na środku polany z r u j n o w a n ą chałupę, wyglądającą niezbyt zachęcająco. S ł o m i a n a strzecha nasunęła jej skojarzenie z nadjedzoną przez mole peruką. - Co za urocze schronienie! -stwierdziła Tabitha, p o g a n i a n a przez rycerza, który wszedł po zarośniętych zielskiem k a m i e n -nych stopniach i szarpnięciem otworzył drzwi. - Niezupełnie odpowiada wysokiemu standardowi lochu Brisbane'a, ale o w i e -le bardziej... - Mężczyzna zamienił się z nią m i e j s c a m i i z a -trzasnął drzwi niemal przed jej nosem, zanim oczy d z i e w c z y n y zdążyły się przyzwyczaić do p a n u j ą c e g o w e w n ą t r z m r o k u . Dokończyła zdanie szeptem: - O wiele b a r d z i e j p r z y p o m i n a mieszkanie. Oparła się o drzwi owładnięta poczuciem o s a m o t n i e n i a . Miedzy byciem uwięzioną z C o l i n e m a b y c i e m u w i ę z i o n ą przez Colina istniała ogromna różnica. Chętnie w r ó c i ł a b y do ciasnej celi w lochu Brisbane'a w z a m i a n za p r z y w i l e j przespania jeszcze jednej nocy w ramionach s w o j e g o r y c e r z a . Próbowała przezwyciężyć b e z w ł a d i p o c z u c i e b e z n a d z i e i . Odepchnęła się od drzwi i obeszła w o k ó ł s w o j e k o l e j n e w i ę -zienie. Wąskie okiennice były z a m k n i ę t e i p r z e p u s z c z a ł y niewiele promieni słonecznych. W p o w i e t r z u u n o s i ł y s i ę p o d o b -ne do pieprzu drobiny kurzu, p r z e p ł y w a ł y n a d d a w n o w y g a s ł y m paleniskiem, materacem, na k t ó r y m l e ż a ł a w y t a r t a k o ł d r a , i dwiema do połowy wypalonymi świecami. Z w y k o n a n y c h z surowych bali drewnianych k r o k w i z w i e s z a ł y się p a j ę c z y n y , które w pachnącym stęchlizną powietrzu f a l o w a ł y jak z a k u r z o n y ślubny welon. Ze środkowej belki zwisał d ł u g i sznur. Tabitha wyciągnęła związane d ł o n i e i z r o z t a r g n i e n i e m dotknęła powrozu. Koniec był wystrzępiony, jakby z o s t a ł odcięty albo zerwany m o c n y m s z a r p n i ę c i e m . N a g l e p r z y p o -mniały jej się słowa Colina. „Kiedy wreszcie poszedłem do chaty, w której się s p o t y k a l i ś - 183 TERESA MEDEIROS my, zęby powiedzieć Regan, że uczynię z niej swoją żonę, znalazłem ją wiszącą u powały z moim nienarodzonym dzieckiem w łonie". Tabitha cofnęła gwałtownie ręce, jakby sznur poraził ją prądem. Jakby ugodził ją w samo serce. Obróciła się dokoła, puls walił jej szaleńczo. Nie potrzebowała magii, aby cofnąć się w czasie, wystarczyła jej wyobraźnia. Ogień trzaska na palenisku, oblewając wesołym blaskiem miłosne gniazdko, jakie Cołin z niezmierną dbałościąprzygo-tował dla swej damy. Pachnące świece nasyciły powietrze aromatem. Czyściutka kołdra leży na materacu, który wypchał dziś rano suszonym wrzosem. Grzeje podrapane ręce nad ogniem, kiedy drzwi otwierająsię gwałtownie i do chaty wbiega Regan, na której płaszczu lśniąpłatki śniegu, a blade zazwyczaj policzki dziewczyny są zaróżowione od mrozu. Colin zsuwa jej kaptur z głowy, odsłaniając srebrzyste blond włosy. Jego ręce trzęsą się z pożądania, ale są niewypowiedzianie delikatne. Ich usta spotykają się. Padają na materac, zdzierając z siebie ubrania gwałtownie, w pośpiechu, jak każda para nastolatków, która postanowiła poznać wszelkie rozkosze, jakich mogą im dostarczyć ich ciała, a czego dopiero niedawno zaczęli się domyślać, Tabithę ogarnęła czułość na myśl o chłopcu, jakim był wówczas Colin. Wysmukły, ale od niedawna już muskularny. W jego pozbawionej jeszcze zmarszczek twarzy o miękkim zarysie szczęki i błyszczących, ufnych oczach widać już było zapowiedź mężczyzny, którym stanie się w przyszłości. Ale wyobrażenie Regan nie wywołało w Tabicie równej słodyczy, raczej gorycz. Poczuła w ustach smak popiołu. Współczuciu dla jej losu towarzyszyła zazdrość. Gdyby Colin zrobił to, czego wymagały jego trzynastowieczne zasady moralne, Tabitha nigdy nie spoczywałaby w jego ramionach, jej serce nie biłoby nierówno, a skóra nie płonęłaby od jego pieszczot. Nie wplątywałby rąk w jej włosy, nie kradłby jej 184 UROKI pocałunków, nie dotykał piersi tak, jakby czekał na to całe życie. Przez krótki czas Regan miała to wszystko, czego Tabitha zawsze pragnęła. I była taką idiotką, że wyrzekła się tego wszystkiego na końcu sznura. Druga wizja była mroczniejsza od poprzedniej: Colin iRegan kłócą się. Z ust obojga padają okrutne, bezmyślne słowa, do których są zdolni tylko bardzo młodzi i bardzo zakochani Regan, której bladą twarz znaczą ślady łez, chodzi szybko po chacie, załamując ręce, aż wreszcie jedna z jej dłoni podrywa się w górą jak spłoszony ptak i uderza Colina w twarz. Chłopak stoi jak sparaliżowany policzkiem ukochanej, wreszcie odwraca się na pięcie i bez słowa wychodzi z chaty. Tabitha upadła na kolana i zakryła oczy rękami, d a r e m n i e próbując zetrzeć z oczu obraz, który za c h w i l ę m i a ł się p r z e d nimi pojawić. W drzwiach chaty stoi smukła postać na tle bladego, zimowego nieba. Nie mężczyzna, a chłopiec u progu dorosłości, ściskający w jednej zaciśniętej ręce garść suchego wrzosu, a w drugiej własne serce. Jego twarz przysłania cień, raz, drugi, trzeci, w rytm ruchów poruszanego jakby niewidzialną ręką wiszącego u powały kształtu, Colin idzie ku temu, czego nie śmie jeszcze nazwać słowami, głuchy na wszystko poza cichym skrzypieniem liny. Patrzy w górę, a jego złote oczy bieleją na skutek szoku. Zaczyna do niego docierać prawda, bardziej brutalna i bezlitosna niż wcześniejsze odrętwienie. Krzyczy jak w agonii i rzuca się ku Regan, obejmuje ją w pasie i unosi do góry, jakby nie było za późno, aby tchnąć oddech w jej ciało. Szarpie powróz gołymi rękami, rozrywa go z siłą zdwojoną przez rozpacz. Regan wpada w jego ramiona, zimna i sztywna, a niegdyś ciepła i miękka. Chłopak przyciska jądo piersi, pada na kolana i odchyla głowę do tyłu, jakby bezgłośnie wył z żalu. Kiedy Tabitha odjęła dłonie o d o c z u , b y ł y m o k r e o d łez. 185 TERESA MEDEIROS Wstała szybko, gwałtownie wycierając policzki przedramieniem. Ona nie jest podobna do Regan, nie będzie manipulować mężczyzną za pomocą łez i oskarżeń. Podeszła do okna i paznokciami wydrapała niewielki otwór w zbutwiałej okiennicy. Colina nie było nigdzie widać, ale dobiegły ją odgłosy rąbania siekierą drewna. Ostry promień słońca padł na amulet, który zajaśniał w mdłym świetle. Tabitha pogładziła kamień czubkami palców i nagle zrozumiała, dlaczego Colin kazał Ewanowi związać jej ręce tak luźno, aby mogła poruszać palcami. Jeśli Colin wejdzie do chaty i stwierdzi, że jest pusta, a Tabitha wróciła tam, skąd przybyła, spadnie z niego potworna konieczność spełnienia obowiązku wobec swych luda i swego Boga. Jeszcze raz zostanie sam ze swymi wyrzutami sumienia. Tabitha, ogarnięta jakimś nienaturalnym spokojem, skuliła się w wykuszu okna i postanowiła zrobić to, na co Regan zabrakło odwagi. Postanowiła być na swoim miejscu, kiedy Colin po nią przyjdzie. Polanę zalało światło księżyca, odsyłając w niebyt ostatnie blaski zmierzchu. To był pierwszy srebrzysty zwiastun zapadającej nocy, kiedy granica między światem widzialnym i niewidzialnym jest jak tiulowa zasłona, którą ręka nierozważnego śmiertelnika bez trudu może zerwać. Tabitha nie byłaby zbyt zdumiona, gdyby spod liści, pod którymi kryły się za dnia, wyszły na polanę baśniowe stwory. Stos był wspaniały, ogromny, nieco zagłębiony w ziemi, ostro rysujący się na tle nocnego nieba. Główny słup został wyciosany w grubego pnia wysokiej olchy i starannie wygładzony, aby nie ocierał delikatnego ciała ofiary. Tabitha nie miała wątpliwości, że drewno na stos również zostało starannie wybrane, w trosce o wysoką skuteczność i maksymalny komfort. 186 UROKI Rozpali się błyskawicznie do bardzo wysokiej temperatury, ścierając z powierzchni ziemi wszelki ślad po kobiecie, skazanej na wieczne męki piekielne. Jej kat spędził na klęczkach już niemal wieczność. Ale zamiast pokornie opuścić głowę, zdawał się mocować w śmiertelnym zmaganiu ze swym Stwórcą. Wyprostował ramiona i uniósł twarz do nieba, jakby szukał czegoś w ciemnej pustce nocy. Umęczony profil mężczyzny był zarazem piękny i przerażający J a k renesansowy fresk przedstawiający walkę upadłego anioła o odzyskanie należnego mu miejsca na dworze Boga Kiedy Colin opuścił wreszcie głowę i podniósł się z klęczek, Tabitha wiedziała, kto przegrał tę bitwę. Wyszła na środek chaty. Chciała stać, kiedy rycerz po nią przyjdzie, wyprostowana, wysoka. Nie wolno jej pozwolić sobie na załamanie. Colin może sobie błagać Boga o zmiło- wanie, ona błagać nie będzie. Mężczyzna szarpał się przez chwilę z zasuwą, jakby jego ręce straciły zwykłą zręczność. Ta niezdarność zdradzała, ile go kosztowało otwarcie tych drzwi. Tabitha niemal spodziewała się zobaczyć na progu zalaną światłem księżyca smukłą postać ciemnowłosego chłopca. Ale ruszył ku niej szorstki mężczyzna, który miał prawo wydawania sądów o życiu i śmierci. Przybrał zdecydowany wyraz twarzy, żeby ukryć zawód, że dziewczyna nie skorzystała z jego milczącej sugestii i nie rozwiała się w powietrzu jak dym. Ujął koniec sznura, którym były skrępowane ręce Tabithy, i delikatnie poprowadził dziewczynę po pokrytej rosą trawie do stosu, na którym miała spłonąć. Unikał patrzenia jej w oczy. Pochylił głowę i rozwiązał jej ręce. - Podziwiam twoją wierność wyznawanym zasadom - powiedziała lekkim tonem. - Tam, skąd pochodzę, większość mężczyzn nie ma żadnych zasad. Tym stwierdzeniem zmusiła go, aby rzucił jej chmurne 187 TERESA MEDEIROS spojrzenie, pierwsze w tym ciągnącym się w nieskończoność dniu. Nie wyrywała się, kiedy ustawił ją plecami do słupa, a potem przeszedł na drugą stronę, aby związać jej ręce z tyłu. Poczuła we włosach gorący oddech Colina. Trzykrotnie próbował zacisnąć więzy, zanim wreszcie mu się udało, Kiedy wrócił, ręce mu się trzęsły bardziej niż Ta-bicie. Miała pełną świadomość, że nie próbując posłużyć się amuletem, aby ratować życie, podejmuje ogromne ryzyko. Ale po raz pierwszy w życiu postanowiła oddać swój los w cudze ręce. Jeśli okaże się, że popełniła błąd w ocenie Colina, będzie to ostatnia z niezliczonych głupot, jakie zrobiła. Colin stanął przed Tabithą, a każdy jego ruch okupiony był takim wysiłkiem, jakby w czasie, kiedy przywiązywał ją do słupa, postarzał się o dziesięć lat. - Najpierw mnie udusisz, prawda? Byłabym bardzo zawiedziona, gdybyś tego nie zrobił. Zawsze uważałam cię za pedanta na punkcie przestrzegania protokołu. - Poczuła przypływ całkowicie absurdalnej nadziei. Żeby ją udusić, będzie przecież musiał jej dotknąć. - Nie dałaś mi wyboru - powiedział ochryple. - „Nie pozostawiaj czarownicy przy życiu". - „Nie zabijaj" - rzuciła w odpowiedzi, zadowolona, że pamięta przynajmniej to jedno przykazanie. Colin cofnął się o kilka kroków, jakby narzucony sobie zakaz patrzenia na Tabithę był zbyt wielkim wyzwaniem. - Czy możesz powiedzieć coś na swoją obronę? - Zawsze regulowałam zadłużenie na karcie kredytowej przed terminem płatności. - Pomimo krępujących jej ręce więzów Tabitha zdołała wzruszyć ramionami. - Przestań ze mnie kpić! - ryknął. Bo co mi zrobisz? Udusisz mnie, a ciało spalisz na popiół? Kiedy Colin dopadł do niej i zacisnął ręce na jej szyi, pomyślała, że to właśnie zrobi. Ale jego gwałtowny początkowo 188 gest został natychmiast złagodzony przez czułość, a w niskim głosie zabrzmiała błagalna nuta. - Zaprzecz, pani! Powiedz, że nie jesteś czarownicą, a uwolnię cię. Nawet gdybym miał za to zapłacić zgubą mojej duszy nieśmiertelnej. Wyprzyj się, a pozwolę ci odejść, dokąd ze- chcesz. Przyrzekam, że już nigdy mnie nie ujrzysz. Spojrzała bezradnie na znamionujący upór podbródek rycerza i na jego cudownie miękkie wargi. Czy ma mu powiedzieć, że ta perspektywa jest dla niej gorsza niż śmierć? Może dla dobra Colina byłaby w stanie spełnić jego prośbę, gdyby nie to, że całe życie żyła w kłamstwie. G d y b y była tu teraz Arian, doceniłaby - Tabitha m i a ł a p r z y n a j m n i e j t a k ą nadzieję - że córka jest dziś gotowa umrzeć za to, co zawsze odrzucała. Bo wreszcie zrozumiała, że jej nadnaturalne z d o l -ności stanowią równie integralną część jej s a m e j jak n u m e r buta czy blond włosy. - Nie mogę się tego wyprzeć. N a w e t dla c i e b i e - o d p o w i e -działa cicho. Oczy mężczyzny pociemniały z rozpaczy. Uniósł ręce i pociągnął za pożyczoną Tabicie przez M a g w y n wstążkę, którą związane były puszyste, miękkie jak puch włosy d z i e w c z y n y . Opadły teraz swobodnie i otoczyły jej twarz m i ę k k i m i f a l a m i . Odrzuciła głowę do tyłu, ujęta czułym gestem Colina. Mężczyzna objął silnymi dłońmi jej s z y j ę , m o c n o u c i s k a j ą c kciukami puls. - Zamknij oczy - poprosił o c h r y p ł y m g ł o s e m . Tabitha sama nie była pewna, dlaczego usłuchała, d l a c z e g o ukryła się w ciemności za zamkniętymi p o w i e k a m i . Ż e b y szczędzić mu widoku ostatniej iskierki życia g a s n ą c e j w jej oczach czy żeby samej nie patrzeć w jego p i ę k n ą , b e z l i t o s n ą twarz. Ucisk wzmógł się. C z e k a ł a na ś m i e r ć z r ą k c z ł o w i e k a , którego kochała. Ale ciemność przyniosła jej nie śmierć, lecz pocałunek. Usta Colina przywarły do warg Tabithy z t a k ą g w a ł t o w n o ś c i ą , że 189 TERESA MEDEIROS dziewczynie zaparło dech w piersiach. Mężczyzna wykorzystał jej zaskoczenie i głęboko wsunął język w jej usta. Ciało Tabithy gorzało w ogniu zupełnie innym, niż się spodziewała - w ogniu mrocznym, erotycznym, pochłaniającym wszystko wokół. W tym momencie była tak dzika i wyuzdana, tak bezbożna, za jaką uważał ją Colin. Zastanawiała się w rozmarzeniu, czy ten mężczyzna ma zamiar zacałować ją na śmierć. Więzy wbiły jej się w ciało, kiedy szarpnęła się do przodu i przycisnęła piersi do torsu rycerza. Szorstka lniana tkanina sukni Magwyn drażniła niezwykle nagle wrażliwe piersi dziewczyny. Colin przyparł ją do słupa i przygwoździł do drewnianej belki swą twardą, wielką, pulsującą pod nogawicą włócznią. Tabitha jęknęła ze strachu i rozkoszy, kiedy płomień ogarnął dolne partie jej ciała. Uświadomiła sobie, że jest trzynasty wiek i ona nie ma na sobie bielizny. Człowiek mniej honorowy niż Colin, wszystko jedno czy z trzynastego, czy też z dwudziestego pierwszego stulecia, zapewne zadarłby jej suknię i otoczył się w pasie jej nogami. Nie było przecież żadnych świadków, a ogień zatarłby wszelkie ślady jego hipokryzji. Ale Colin był człowiekiem honoru. Bardziej niż ktokolwiek inny na świecie. K i e d y odsunął się od niej, musiała oprzeć się o słup. W złotych oczach mężczyzny dziewczyna widziała odbicie toczącej się w jego duszy walki. - Do licha, pani, chyba rzuciłaś na mnie jakiś czar! Bądź przeklęta! Gdyby nie malująca się na jego twarzy prawdziwa rozpacz, Tabitha wybuchnęłaby chyba śmiechem. - P r z e c i e ż t w o i m z d a n i e m i tak już jestem przeklęta, prawda? Ale to jakoś w najmniejszym stopniu nie przeszkadza ci mnie pragnąć. - Dlaczego miałoby przeszkadzać? Przecież już w chwili, 190 UROKI kiedy spoczął na tobie mój wzrok, użyłaś ciemnych mocy, aby mnie opętać. Tym razem pretensje były tak absurdalne, że Tabitha nie zdołała ukryć rozbawienia. - A któremu z moich czarów nie byłeś w stanie się oprzeć Colinie? Może wygniecionej flanelowej piżamie? A m o ż e zapachowi miętowej pasty do zębów? - Żaden śmiertelnik nie potrafiłby się oprzeć t w o i m l ś n i ą c y m w słońcu włosom ani świeżemu, czystemu zapachowi, zapachowi kobiecości i mydła, piękniejszemu niż najdroższe p e r f u m y . Tabitha zaczęła się obawiać, że żar, który ogarnął jej ciało, zapali chrust i skończy się jednak na tym, że spłonie na stosie. Skąpany w blasku księżyca Colin wyglądał jak c z a r o w n i k , wypowiadający magiczne zaklęcia. R u c h jego w a r g i o c h r y p ł y głos hipnotyzowały dziewczynę. - Nikt na świecie nie mógłby się oprzeć z u c h w a ł e m u u ś m i e -chowi, którym starałaś się pokryć lęk, jaki w tobie w z b u d z a ł e m . Ani wdziękowi, z jakim odsunęłaś w y c e l o w a n y w s w o j e s e r c e miecz, mimo że ręka trzęsła ci się ze strachu. I n i k t n i e m i a ł b y dość siły, aby się oprzeć twojej zimnej krwi i o d w a d z e , k i e d y starałaś się bronić mnie przed Brisbane'em, n i e d b a j ą c o w ł a s n e życie. - A ja myślałam, że mnie za to znienawidziłeś - s z e p n ę ł a . ~ Znienawidziłem. Niemal równie mocno jak z a p r a g n ą ł e m . Tabitha Lennox, która zawsze uważała się za o s o b ę n i e z b y t ładną, niespecjalnie zgrabną i z d e c y d o w a n i e t c h ó r z l i w ą , p o c z u ł a nagle z przerażeniem, że jej oczy są pełne łez. M o c n o s z a r p n ę ł a powrozy, pragnąc rozpaczliwie u w o l n i ć ręce i o t r z e ć łzy, z a n i m Colin je zauważy. Ale zdradzieckie łzy s p ł y w a ł y s t r u m i e n i a m i po jej policzkach. Dziewczyna, płonąc ze wstydu, z w i e s i ł a głowę i pociągnęła nosem. Colin ujął ją pod brodę, podniósł jej głowę i spojrzał w o c z y , - Co to za sztuczki? Przecież p o w s z e c h n i e w i a d o m o , że czarownice nie potrafią płakać! 191 TERESA MEDEIROS ~ Potrafią, jeśli ktoś im złamie serce - powiedziała załamującym się od powstrzymywanego łkania głosem i rzuciła Colinowi łzawe spojrzenie. Oszołomiony, oczarowany mężczyzna dotknął drżącą ręką policzka Tabithy, starł kciukiem łzy i podniósł palec do ust. Poczuł smak łez i na jego twarzy odmalował się bezgraniczny zachwyt - Tabitho, moja ty odważna, słodka, cudowna czarownico,.. - wyszeptał. Ten pocałunek różnił się od wszystkich dotychczasowych. Język rycerza muskał wargi dziewczyny, błagając o wybaczenie, prosząc, aby rozchyliła usta i pozwoliła mu skosztować balsamu przebaczenia. Kiedy uległa jego słodkiej perswazji, pogłębił pocałunek, a potem pochwycił ustami jej dolną wargę i zaczął ją delikatnie ssać. Nie przerywając pocałunku, Colin sięgnął za plecy Tabithy i rozsupłał krępujące ją sznury. Kiedy więzy opadły, osunęła się w jego ramiona. 18 Colin porwał ją na ręce z taką łatwością, jakby ważyła nie więcej niż Jenny, i ruszył w stronę chaty. Tabitha wtuliła zalaną łzami twarz w szyję mężczyzny i wciągała w nozdrza zapach jego skóry. Kopnięciem otworzył drzwi chaty i ułożył swoją brankę na materacu takim gestem, jakby to było królewskie łoże wyścielone płatkami róż. Tabicie przyszło do głowy, że powinno jej chyba przeszkadzać, że na tym samym materacu Colin leżał kiedyś z Regan, ale uznała, że ta chwila jest zbyt cenna, aby pozwolić przeszłości czy też przyszłości rzucić na nią cień. Mężczyzna stał nad Tabithą i rozpinał nabijany srebrem pas, a w jego oczach błyszczało takie pragnienie, że zaparło jej dech w piersiach. — Nic cię nie uratuje, moja pani. Skoro musisz spłonąć, spłoniemy razem. Potargał sobie włosy, gwałtownie ściągając kaftan przez głowę. Na widok jego nagiej piersi dziewczynie zaschło w ustach z pożądania. Dziś nie był już dla niej, jak przed tygodniem, obcym człowiekiem. Poczuła, że jest obolała z pragnienia, aby poznać jego ciało tak dobrze jak swoje własne. Każdy włosek, każdą bliznę, każdy cudowny milimetr skóry. 193 TERESA MEDEIROS Wczuwając się w rolę uwodzicielskiej czarodziejki, chwyciła rękę rycerza i położyła ją na swoim ciele. Przyjął jej zaproszenie bez najmniejszego sprzeciwu i połączyli się w pocałunku równie zmysłowym jak sam akt seksualny. Potem delikatnie start ślady łez z policzków Tabithy. Kiedy usta mężczyzny muskały jej policzki, powieki, wrażliwe zagłębienie pod dolną wargą, dziewczyna westchnęła, tonąc w morzu rozkoszy. Uchyliła powieki i napotkała spojrzenie Colina, którego twarz, oświetlona wpadającym przez otwarte drzwi światłem księżyca, wydała jej się dziwnie mroczna. - Czy mogę spocząć u twego boku, pani? Spodziewała się raczej żądania niż prośby. Pokorna prośba tego potężnego mężczyzny potrąciła jakąś wyjątkowo czułą strunę na dnie jej duszy. - Będę zaszczycona, sir - szepnęła i wplotła palce w jego włosy. Spodziewała się kolejnego pocałunku, ale Colin podniósł ją i zdjął jej przez głowę suknię Magwyn. Nie zdążyła się przygotować na szok, a już stała przed nim całkowicie naga, jeśli nie Uczyć spoczywającego na jej piersi amuletu. Dłonie dziewczyny odruchowo uniosły się, aby zakryć piersi, potem błyskawicznie pobiegły w dół, aby osłonić kępkę miodowych włosów u zbiegu ud, po czym znów wróciły do piersi. Czuła, że zachowuje się idiotycznie. Zmusiła się do podniesienia rąk i poprawienia rozczochranych przy zdejmowaniu sukni włosów. Colin wpatrywał się w nią z wyraźną fascynacją, wreszcie uśmiechnął się, a serce Tabithy zaczęło nieprzytomnie walić. - Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby kobieta rumieniła się na całym ciele. To czarujące! - Dziękuję - szepnęła bez tchu. Przyciągnął ją do siebie i chciał znów sięgnąć do jej ust, ale Tabitha mocno odepchnęła muskularne ramiona. - Nie tak szybko. Obawiam się, że moja nagość stawia mnie w zdecydowanie niekorzystnej pozycji. 194 UROKI - Co w związku z tym proponujesz? - Colin pytająco uniósł brew. - Mógłbyś się tego pozbyć. - Nerwowym gestem wskazała spodnie rycerza, całkowicie urzeczona tym nieznanym jej wcześniej, wesoło przekomarzającym się Colinem. - Wedle twojej woli, moja pani. Twoje życzenie jest dla mnie roz... Tabitha zakryła mu ręką usta i ostrzegawczo potrząsnęła głową. Ucałował jej dłoń, jakby chciał powiedzieć, że b ę d z i e jeszcze czas, aby to przedyskutować. Później. Dużo później. Kiedy Colin zdjął buty, rozwiązał tasiemki nogawic i zsunął je na ziemię, zniknęła maska kobiety doświadczonej, w k t ó r ą ustroiła się Tabitha. Pod wpływem pierwszego impulsu chciała wycofać się i oświadczyć, że mężczyzna ma c h y b a nie po kolei w głowie, jeśli wydaje mu się, że zdoła w ł o ż y ć tę... o g r o m n ą rzecz w jej ciało. Ale atak dziewiczego przerażenia n i e m a l natychmiast ustąpił miejsca przemożnej potrzebie d o t k n i ę c i a go, przeciągnięcia czubeczkami drżących palców w z d ł u ż g ł a d -kiej jak jedwab włóczni, sterczącej d u m n i e s p o m i ę d z y k ę p y ciemnych kędzierzawych włosów. I choć jeszcze p r z e d c h w i l ą mogłaby przysiąc, że to absolutnie niemożliwe, p o c z u ł a , że członek Colina pod jej dotykiem jeszcze wydłużył się i p o g r u b i ł . Colin z jękiem oderwał się od T a b i t h y , o p a d ł na b r z e g materaca i ukrył twarz w dłoniach, dysząc tak ciężko, jakby dopiero co stoczył walkę ze smokiem. Dziewczyna patrzyła bezradnie na o ś w i e t l o n e p r o m i e n i a m i księżyca plecy mężczyzny i z trudem powstrzymywała się od płaczu. Czyżby w swej absolutnej ignorancji popełniła jakiś niewybaczalny błąd? Zapominając o swej nagości, p r z y c u p n ę ł a na brzegu materaca obok rycerza i delikatnie d o t k n ę ł a jego ramienia. - Czy powiedziałam coś nie tak? - To nie twoja wina, Tabitho, tylko moja. - U n i ó s ł g ł o w ę i dziewczyna znów wpadła w p r z e r a ż e n i e na w i d o k jego 195 TERESA MEDEIROS umęczonej twarzy. - Gdybym zdołał oprzeć się Regan, kiedy przyszła mi się oddać, pewnie żyłaby jeszcze. Niewinna dziewczyna zapłaciła życiem za moje nienasycone żądze. Wreszcie zrozumiała i poczuła ogromną ulgę. Ale przejął ją dreszcz, kiedy zaczęła się zastanawiać, czy ona sama jest kobietą zdolną do zaspokojenia namiętności Colina. - Pomimo dręczących mnie żądz...nie,z powodu dręczących mnie żądz uroczyście ślubowałem celibat, zanim poniosłem krzyż. Przysiągłem żyć w czystości, dopóki będę kroczyć pod sztandarem Pana. Więc kiedy inni rozglądali się za dziwkami, żeby sobie ulżyć, ja padałem na kolana. Modliłem się o hart ducha - dodał, szydząc z samego siebie. - Nie rozumiem. -Tabitha zmarszczyła czoło, wstrząśnięta, ale i nieco zażenowana jego wyznaniem. - Jeśli przez ostatnie sześć lat żyłeś w celibacie, to co robiłeś w egipskich domach publicznych, o których mi opowiadałeś? - Czekałem na Arjona. - Colin uniósł oczy do nieba. Tabitha nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Uświadomiła sobie całą ironię sytuacji: dziewica próbuje uwieść faceta, żyjącego w celibacie! Pogładziła jego ramię. - Nie bój się. To prawdopodobnie jak jazda na... - Przez chwilę szukała właściwego porównania. Rower odpada. Wielbłąda też odrzuciła. Wreszcie znalazła. - Jak jazda na koniu. Kto się raz nauczył, już nigdy nie zapomni. Colin pieszczotliwie objął dłonią policzek dziewczyny, a w jego oczach błyszczało wyraźne rozbawienie. - Nie zapomniałem, jak się to robi. Po prostu tak bardzo cię pragnę, że obawiam się, iż skończę, zanim zacznę. - Wiesz, Colinie, nie mam nic przeciw pewnemu pośpiechowi. Będziemy potem mieli mnóstwo czasu na odpoczynek. Ale czy naprawdę będą mieli mnóstwo czasu? Starała się odsunąć od siebie wątpliwości. Amulet nauczył ją już, że czas potrafi płatać figle. 196 UROKI - Bierzmy się do rzeczy, dobrze? - Uśmiechnęła się olśniewająco, żeby uspokoić i jego, i siebie. Wyciągnęła się na materacu i zacisnęła powieki, przygotowując się na średniowieczną wersję „szybkiego numerka". - Co robisz, na świętego Andrzeja?! - Czekam, żebyś zaczął się ze mną kochać. Uchyliła jedno oko i odkryła, że Colin przygląda się jej ze zmarszczonym czołem. - Wyglądasz, jakbyś czekała, aż kowal wyrwie ci ząb. Westchnęła głęboko i otworzyła także i drugie oko. Colin powinien chyba mieć bardziej zadowoloną minę, skoro postanowiła poświęcić się dla zaspokojenia jego prymitywnej rządzy. - Wybacz, ale nie zapomniałam, że jesteś na poły barbarzyńcą. Nie miałeś przecież szansy czytywać „Cosmo", więc nie mam prawa oczekiwać, że będziesz znał wszystkie moje strefy erogenne i że będziesz wiedział, w jaki sposób pobudzać odpowiednie punkty, abym oszalała z pożądania. Chyba jeszcze nigdy wyrazista brew Colina nie uniosła się tak wysoko. - Rzeczywiście, nie możesz raczej tego oczekiwać - stwierdził i wyciągnął się u jej boku, a zamyślone spojrzenie, jakim ją obrzucił, sprawiło, że zadrżała z niepokoju. - Może masz rację. Może powinnaś zamknąć oczy i znieść z zaciśniętymi zębami moje brutalne pieszczoty. Tabitha usłuchała, choć sama nie była pewna, dlaczego zalęgły się w niej podejrzenia. - I pod żadnym pozorem nie otwieraj oczu- szepnął, muskając gorącymi ustami szyję dziewczyny. - Niezależnie od tego, co będę z tobą robił. Ochrypły głos mężczyzny przyprawił ją o dreszcz oczekiwania. Colin wtulił twarz we wrażliwe zagłębienie szyi i ciało Tabithy ogarnęła słodka niemoc. 197 TERESA MEDEIROS Kobiety z domu publicznego traktowały mój celibat jako wyzwanie dla siebie - mruknął, pokrywając jej twarz drobnymi, niespiesznymi, wilgotnymi pocałunkami. - W czasie kiedy Arjon zażywał uciech na piętrze, one zakładały się, która pierwsza zmusi mnie do złamania ślubu. Otaczały mnie i z rozbawieniem opowiadały ze wszystkimi smakowitymi szczegółami o tych rozwiązłych, występnych rzeczach, które mają zamiar ze mną robić. I o tych, które pragną, abym robił z nimi. - Och! -Tabitha odetchnęła spazmatycznie, poczuwszy, że wargi Colina powędrowały w dół i delikatnie, subtelnie muskają jej obrzmiałe piersi. - Nigdy nie widziałem tego twojego „Cosmo", ale nierządnice pokazywały mi starożytne ilustrowane manuskrypty, przedstawiające miłosne akty kochanków, budzących podziw zarówno sprawnością fizyczną, jak i wybujałą wyobraźnią. Uważam, że był to nie najgorszy instruktaż. - Och! - Tym razem Tabitha wydała z siebie ni to pisk, ni to szloch. Dźwięk przeszedł w jęk, kiedy Colin obwiódł naprężoną sutkę językiem szorstkim jak u kota, a równocześnie miękkim jak aksamit. Jak bańka mydlana prysło jej głębokie przekonanie, że gra wstępna została wymyślona w dwudziestym pierwszym wieku. Kiedy Colin zaczął ssać jej pierś, Tabitha poczuła, że jej łono pulsuje w tym samym rytmie. Wsunęła dłonie we włosy Colina. - Myślałam, że nie możesz już czekać. Wsunął czubek języka w jej pępek. Zadrżała, owładnięta najbardziej pierwotnym instynktem. - Jasne. Ale te występne kobiety nauczyły mnie także i tego, że mężczyzna jest w stanie odwlekać własną rozkosz, aby przedłużyć przyjemność swojej damy. - Ale przecież odwlekasz już swoją rozkosz od sześciu lat, a jeśli jeszcze chwilę dłużej będziesz przedłużał moją przyjemność, to chyba umrę - jęknęła. 198 UROKI - W takim razie zginiesz najcudowniejszą śmiercią, jaka się może przydarzyć kobiecie. Otworzyła oczy, ale Colin natychmiast przypomniał jej ostrzegawczym tonem: - Tylko bez podglądania! My, barbarzyńcy, nie tolerujemy podglądaczy. Pomimo zamkniętych oczu Tabitha czuła na swym nagim ciele palący wzrok mężczyzny, bardziej dojmujący niż dotyk. A przynajmniej uważała tak do chwili, kiedy palce mężczyzny musnęły kępkę miękkich włosów, wijących się między jej udami. Gładził je i poklepywał, a Tabitha, zawstydzona poniewczasie, odwróciła głowę w stronę materaca. Kiedy zaczęła pomrukiwać z zadowolenia, mężczyzna przesunął palce niżej, rozdzielając wilgotne włosy. - Gdybym nie był takim nieokrzesanym barbarzyńcą i gdybym chciał sprawić, abyś oszalała z pożądania, dotknąłbym cię tutaj. — Leciutko puknął czubkiem palca we wrażliwy pączek. Tabitha zachłysnęła się powietrzem. - Albo tutaj. -Jego wszechwiedzące palce przesuwały się ostrożnie, jakby rozdzielały płatki najdelikatniejszego kwiatu, aby dotrzeć do kropli nektaru, ukrytego na samym dnie. Pomruk dziewczyny zmienił się w głęboki jęk. Pomimo otumanienia rozkosznymi doznaniami poczuła, że męskie dłonie rozsuwają jej uda i szeroko rozkładają nogi. Napięła całe ciało w oczekiwaniu na wtargniecie mężczyzny, ale, ku ogromnemu zaskoczeniu, poczuła, że to nie członek napiera na jej płeć, a najcudowniejsze z cudownych wargi. Och! Wygięła się, unosząc biodra nad materac, całkowicie zawojowana przez gorącą, wilgotną słodycz jego ust i magię w i r u j ą -cego języka. Colin mógł oprzeć się pragnieniom wyrafinowanych egipskich kurtyzan, ale musiał bardzo dokładnie zapamiętać ich kuszące szepty. Udowodnił, że jest arcymistrzem o szatańskiej inwencji, trzymając ją w niewoli ciemności i jej własnych 199 pragnień, dopóki rozkosz nie wycisnęła z samego jądra jej kobiecości kropel wilgoci. Kiedy Tabitha balansowała już na krawędzi szaleństwa, a jej ciało pulsowało pragnieniem aż do bólu, wsunął w nią palec. Wykrzyczała jego imię, a fale ekstazy, jedna po drugiej, przetaczały się przez całe jej ciało. To właśnie zrobiłbym, o pani, gdybym był na tyle biegły, aby wiedzieć, jak doprowadzić cię do szału z rozkoszy -szepnął jej do ucha i zaczął całować zroszoną potem skórę szyi. Nawet nie wiedziała, kiedy znów znalazł się na niej, jak wówczas, na łące, tego dnia, kiedy się spotkali. Tabitha nie była już w stanie dłużej znieść swojej bierności. Chwyciła Colina za włosy i przyciągnęła do siebie jego twarz, aby sięgnąć warg mężczyzny. Tym razem to on jęknął z za- chwytu, kiedy ich języki połączyły się w słodkiej komunii. Odczuła przemożną potrzebę, aby doprowadzić i jego do szaleństwa z pożądania, aby i jego zmusić, by wykrzyczał jej imię jak magiczne zaklęcie. Jej ciało pulsowało, gotowe na przyjęcie Colina, a on- czuła to na brzuchu- był ciężki i gorący, więcej niż spragniony, więcej niż gotowy, by ją wypełnić. Rozsunęła uda w niemym zaproszeniu i nie trzeba go było naprowadzać. Wiedziony nieomylnym instynktem natychmiast odnalazł jądro jej kobiecości i z gardłowym pomrukiem wbił się w nią głęboko i mocno, wypełniając ją aż do granic możliwości. Tabitha była przygotowana na pewien dyskomfort, ale nic spodziewała się palącego bólu, kiedy jej ciało dzielnie starało się przyjąć tego mężczyznę. Zanim zagryzła wargę, wyrwał się jej ostry okrzyk bólu. Colin zamarł. Był tak całkowicie nieruchomy, że Tabitha wyraźnie czuła, jak jej własne ciało, zaciśnięte wokół członka mężczyzny, pulsuje w rytmie wyznaczonym oszalałym biciem jej serca. Otworzyła oczy. Rycerz wpatrywał się w nią spój- 200 UROKI rzeniem, w którym w zadziwiający sposób mieszały się zachwyt i szok. Oplotła go nogami i zaczęła niewprawnie poruszać biodrami. Colin ujął twarz dziewczyny w dłonie i pocałował jej usta gwałtownie, ale z niezwykłą czcią. Zaczął się w niej poruszać powoli i ostrożnie, a jej ból zmieniał się s t o p n i o w o w g w a ł t o w n e pragnienie poczucia, jak ukochany mężczyzna porusza się wewnątrz jej ciała, w pragnienie spełnienia. I Colin dał jej to spełnienie. Wypełnił jej usta swym językiem, a jej ciało s w o i m ciałem, aż wreszcie wychodziła naprzeciw każdemu jego pchnięciu. Dopiero wtedy uwolnił się z narzuconej s a m e m u sobie sześcioletniej ciężkiej ofiary. Dopiero wtedy wykrzyczał jej imię i pozwolił, aby rozkosz wystrzeliła z niego gorącym b i a ł y m strumieniem. Tabitha krzyknęła z satysfakcji, kiedy wbił się w nią głęboko, aż po kres, dygocząc w absolutnym spełnieniu. Leżeli spleceni ramionami, ich oddechy mieszały się, ciała były mokre od potu, a serca biły wspólnym rytmem, jakby nadal stanowili jedno ciało. Colin podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę pytająco. - Ty nie...? - Ależ tak. Wcześniej. - Kiwnęła głową z z a d o w o l e n i e m , - Ale nie wtedy, kiedy ja... - Oczywiście, że nie. Kobiety nie są do tego przystosowane anatomicznie. Równoczesne orgazmy to takie same bajki, jak opowieści o olbrzymach, jednorożcach czy rycerzach w lśniącej zbroi. - Ostatnie słowa powiedziała s z e p t e m , p o d n o s z ą c o c z y na Colina. - Naprawdę, moja pani? - Na usta m ę ż c z y z n y p o w o l i w y -płynął niebezpieczny uśmieszek. Tabitha pisnęła z zaskoczenia, kiedy Colin delikatnie przewrócił ją na brzuch. 201 TERESA MEDEIROS - Udowadnianie mi, że nie mam racji, sprawia ci ogromną przyjemność, prawda? - zapytała bez tchu. - N a w e t w drobnej części nie tak ogromną, jaką zamierzam sprawić tobie. Pieścił wargami kark Tabithy, dopóki nie zadrżała z oczekiwania. 19 Promienie słońca otuliły nagie ciało Tabithy jak puszysty, ciepły koc. Przeciągnęła się, nie otwierając oczu, i przez chwilę rozkoszowała się przyjemnym zmęczeniem mięśni. Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, dlaczego Scarlett 0'Hara po tej nocy, kiedy Rhett zaniósł ją po kręconych s c h o d a c h do s y p i a l n i , obudziła się rano z takim kocim uśmiechem na ustach. Tabitha z trudem wykrzesała z siebie dość energii, aby wyciągnąć rękę i pomacać materac obok siebie. Był pusty i zimny. Natychmiast szeroko otworzyła oczy. Nagi do pasa Colin siedział na brzegu paleniska i wkładał drugi but. Wróciło jego ponure spojrzenie, dziś może nawet mroczniejsze niż kiedykolwiek. - Dzień dobry - mruknęła Tabitha, mając nadzieję, że jej zachrypnięty od snu głos wyda się Colinowi nieodparcie kuszący. - Dzień dobry, pani. Oschła odpowiedź rozbudziła ją w mgnieniu oka. Złapała sfatygowaną kołdrę i podciągnęła ją pod samą brodę. Pewnie mężczyzna uzna jej wstydliwość za dziwaczną i nienaturalną po tym, co robili w nocy, ale ten oschły, obcy człowiek wydał jej się nagle bliźniaczym bratem wspaniałego mężczyzny, 203 TERESA MEDEIROS który obdarzył ją taką rozkoszą, że łkała na cały głos, a potem scałowywał jej łzy. O Boże, przeraziła się nagle, a może on należy do tych facetów, którzy przestają interesować się kobietą, kiedy już się z nią prześpią? Co oczywiście nie oznacza, że poświęcili tej nocy zbyt wiele czasu na sen, Colin włożył kaftan. Jego ruchy były równie szorstkie, jak wyraz twarzy. Pochylił się nad zmatowiałą ze starości miską i ochlapał twarz i włosy wodą, którą musiał przynieść z poblis- kiego strumienia, kiedy Tabitha jeszcze spała. Był niewątpliwie najbardziej dbającym o czystość barbarzyńcą, jakiego spotkała. Z tą grzywą rozczochranych włosów, które niecierpliwie odrzucił z nieogolonej twarzy, wyglądał młodziej i bardziej bezradnie, co ośmieliło dziewczynę do konfrontacji z nim. Usiadła i zmusiła się do rozluźnienia rąk kurczowo zaciśniętych na kołdrze. Okrycie zsunęło się nieco i zatrzymało się na wypukłości piersi. - Gdybym nie wiedziała, że to nieprawda, uznałabym, że w domu czeka na ciebie żona. Ręce, zapinające srebrny pas wokół szczupłych bioder, znieruchomiały. Powoli podniósł głowę i spojrzał na nią z urazą, a na jego twarzy rysowało się ostatnie uczucie, jakiego Tabitha mogła się spodziewać. Poczucie winy. Ogarnął ją lęk. Po chwili Colinowi udało się ukryć prawdziwe uczucia pod maską na tyle dobrze, że Tabitha zaczęła mieć wątpliwości, czy nie dała się ponieść wyobraźni. - Muszę wracać do zamku. I tak zabawiłem tu zbyt długo. - To dziwne. Wczorajszej nocy nie odnosiłam wrażenia, że jakoś specjalnie się śpieszysz - prychnęła Tabitha. Bez słowa ruszył do drzwi. Przez chwilę obawiała się, że Colin naprawdę chce ją tu zostawić - nagą i samotną, ze skórą nadał przesiąkniętą podniecającą wonią ich miłości. 204 UROKI Ale Colin nagle odwrócił się na pięcie i przeszedł szybko przez całą długość chaty. Zatrzymał się i wyciągnął rękę w stronę materaca. - Byłbym o wiele ostrożniejszy, nie spieszyłbym się tak bardzo, gdybyś mi o tym powiedziała. Tabitha przyjrzała się brunatnym plamom na materacu, a potem spokojnie wytrzymała oskarżające spojrzenie Colina. Nie miała zamiaru kulić się ze strachu jak dziewczę z epoki wiktoriańskiej. - Wydawało mi się, że nie należysz do mężczyzn, którzy mdleją na widok krwi. - Ale to twoja krew, dziewczyno! - Jego głos przeszedł w pełen udręki szept. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie byłaś z mężczyzną? Tabitha wzruszyła ramionami. - A co niby miałam robić? Ś p i e w a ć h y m n y p o c h w a l n e na cześć Przeczystej Radości D z i e w i c t w a ? O s u n ą ć s i ę b e z -silnie w twoje ramiona i skomleć: „ B ą d ź d e l i k a t n y , m ó j szlachetny panie"? - Nagle poczuła się o n i e ś m i e l o n a i d o - kończyła cicho. - Przecież i tak b y ł e ś d e l i k a t n y . - C h c i a ł a wziąć Colina za rękę, ale c o f n ą ł się g w a ł t o w n i e . Z m a r -szczyła czoło. - To dziwne. Wczoraj sumienie jakoś ci nie dokuczało, kiedy kochaliśmy się drugi raz. A n i trzeci. Ani... - Przestań! - Rzucił jej n i e p e w n e s p o j r z e n i e s p o d r z ę s . Wtedy już było za późno. Szkoda już się stała. - Czy mam przez to rozumieć, że g d y b y m ci p o w i e d z i a ł a , że jestem dziewicą, nie kochałbyś się ze m n ą n a m i ę t n i e przez całą noc? - Tak! - rzucił, a po chwili r ó w n i e p o r y w c z o k r z y k n ą ł . -Nie! - Bezradnie zwiesił ramiona. - N i e w i e m . - N i e p e w n i e spojrzał jej w oczy. - Ale jakim c u d e m m ó g ł b y m o d g a d n ą ć , że jesteś dziewicą? Nie protestowałaś, k i e d y w z i ą ł e m cię do ł ó ż k a . Bez skrępowania mówiłaś o s p r a w a c h cielesnych. Jeździłaś 205 TERESA MEDEIROS z trupą komediantów. I jesteś czarownicą - dodał na koniec takim tonem, jakby to tłumaczyło wszystko. Zakończył swoją przemowę, a Tabitha jeszcze przez dłuższą chwilę słyszała tylko głuche dudnienie w uszach. Wreszcie odezwała się zwodniczo miękkim głosem. - No jasne, wszystkie czarownice są łatwe, prawda? - O, nie, moja pani. Ty z pewnością do łatwych nie należysz. - Colin wycelował w nią palec. - Jesteś najtrudniejszą niewiastą, z jaką miałem do czynienia. — Potarł zarost na brodzie, stwierdziwszy, że nie udało mu się zrobić postępów w nakłanianiu jej do logicznego rozumowania. - Powszechnie wiadomo, że czarownice uwielbiają podporządkowywać sobie zwyczajnych śmiertelników, zastawiając na nich miłosne sidła. Nic nie możesz na to poradzić, dzieweczko. Taka jest twoja natura. - Jego wzrok był niemal pełen litości. Tabitha zarzuciła sobie kołdrę na jedno ramię, jak królewski płaszcz, wstała i wyprostowała się na całą wysokość. - Masz absolutną rację, Golinie. Jestem tylko jedną z wielu służebnic szatana. Teraz, kiedy wprowadziłeś mnie w rozkosze cudzołóstwa, nie mogę się już doczekać, kiedy będę mogła wreszcie spędzać wieczory, pląsając nago wokół ogniska i ko-pulując z demonami, które mają rozwidlone kopyta i również rozwidlone, długaśne... - Tabitho! - ...ogony - dokończyła, schodząc z materaca. Odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę paleniska, coraz bardziej podnosząc głos. - A może porzucę demony i wskoczę do łóżka następnego, jeszcze bardziej świątobliwego od ciebie i jeszcze bardziej zarozumiałego rycerza, który także zechce spalić mnie na stosie! - Czy ja cię obraziłem? - zapytał Colin, przechylając głowę na ramię. Krzyknęła z wściekłości. Oparła dłoń na jego piersi i z całej siły popchnęła go. Wylądował na siedzeniu w palenisku. 206 UROKI Tabitha odwróciła się. Nie była już w stanie znieść widoku jego pewnej siebie twarzy. Ten manewr zrobiłby zapewne o wiele większe wrażenie, gdyby nie potknęła się o róg kołdry i nie musiała złapać się okiennicy, żeby nie upaść na twarz. - Gdybym wiedziała, że będziesz tak okropnie rozczarowany moim brakiem doświadczenia, wzięłabym sobie wcześniej tuzin kochanków. - Daremnie starała się ukryć gorycz w głosie. - Załatwiłabym sobie miejsce w haremie i straciłabym cnotę z całym plemieniem spoconych, śliniących się niewiernych. - Łzy dławiły ją w gardle. Oparła policzek o okiennice i wyszeptała. - Żałuję, że byłeś pierwszy. - Ja nie żałuję - powiedział Colin bardzo cicho, delikatnie położył ręce na ramionach Tabithy i uścisnął je poprzez okrywającą ją kołdrę. - Chciałem być pierwszy. Cnotliwa czarownica była ostatnim, czego mógłbym się spodziewać, ale w chwili, kiedy oddałaś mi swoje dziewictwo, czułem jedynie ogromną radość i jakąś dziwną dumę, jakby o f i a r o w a n o mi dar, na który nie zasługuję. Tabitha odwróciła się w jego ramionach, rozdarta m i ę d z y niedowierzaniem a zachwytem. Colin objął dłonią jej policzek, uśmiechnął się leciutko i spojrzał na nią złotymi oczami, które tym razem niczego nie starały się ukrywać. - Moja pani - szepnął i Tabitha po raz pierwszy c z u ł a , że te słowa płyną prosto z serca. Zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła usta do jego warg. Nie przytrzymywana kołdra zsunęła się na ziemię u i c h stóp, ale Tabitha, zaabsorbowana czułym pocałunkiem, nie z w r ó c i ł a na to najmniejszej uwagi. Nie zwróciła też uwagi na opartego o framugę drzwi m ę ż -czyznę, który obserwował ich ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, dopóki ciszy nie zmącił jego słodziutki głos. - No, no, to najwyraźniej jakaś c a ł k i e m n o w a f o r m a p a l e n i a na stosie. Colin zasłonił Tabithę własnym ciałem, podniósł kołdrę 207 i w pośpiechu narzucił na jej głowę, aby ją okryć. Zaszokowana Tabitha przez dłuższą chwilę nie mogła się wyplątać. Owinęła się kołdrą jak ogromnym ręcznikiem kąpielowym i zerknęła na Arjona ponad ramieniem Colina. Uśmiechnął się do niej złośliwie i mrugnął porozumiewawczo. - Powinieneś był zapukać - rzucił Colin z ponurą miną. - Powinieneś był zamknąć drzwi - odparł Arjon. - Na szczęście zostawiłem Chaunceya na zewnątrz, żeby miał oko na konie. Jego matka błagała mnie, żebym wziął go na giermka, ale wątpię, aby taką właśnie edukację mogła mieć na myśli ta porządna kobieta. - Jeśli będzie z tobą podróżował jako giermek, to już po przejechaniu kilometra przestanie się rumienić - warknął Colin. - Za to, jak widzę, czarująca lady Tabitha nie przestała się rumienić. - Arjon rzucił wymowne spojrzenie na materac. Rumieniec na policzkach dziewczyny jeszcze pociemniał. Och, czemuż ona nie należy do tych doświadczonych kobiet, które po gorącej nocy namiętności prężą się na łóżku, paląc papierosa i puszczając na kochanka kółka dymu? Nie, ona musi zdmuchiwać z oczu kosmyki rozczochranych włosów, żeby cokolwiek widzieć. Arjon powiększył jeszcze zażenowanie dziewczyny, obchodząc ich dookoła i węsząc jak pies myśliwski. - Bardzo, bardzo dziwne. Nie czuję nawet śladu woni spalenizny, nie widzę na mlecznej skórze pani nawet odrobiny popiołu. - Wiedziałeś! -zawołała oskarżycielsko Tabitha i uderzyła go w pierś. Arjon miał na sobie zbroję, więc jedynym efektem ataku był jej stłuczony palec. - Wiedziałeś, że Colin nie ma zamiaru spalić mnie na stosie, prawda? - Ż a d e n Galijczyk nie jest w stanie przewidzieć, jak zachowa się Szkot. - Zrobił minę, która doprowadzała Tabithę do furii. — W i e s z , oni wszyscy są całkiem zwariowani. Szczególnie kiedy są dotknięci mal d'amour. 208 UROKI - To rodzaj choroby morskiej? - zaryzykowała Tabitha, ssąc obolałe kostki. - To choroba z miłości, moja droga - odpowiedział Arjon i skłonił się przed nią protekcjonalnie. Colin przecisnął się między nimi i ruszył w stronę kominka, odwracając się do nich tyłem, ale jego kark był koloru fuksji. - Jedyną dolegliwością, jaka mi doskwiera, jest przyjaźń z takim ryczącym osłem, A czemuż to, zechciej mi łaskawie wyjaśnić, zawdzięczamy honor tej niespodziewanej wizyty? - MacDuffowi. - Rozbawienie zniknęło z twarzy A r j o n a , ustępując miejsca rzadkiej u niego ponurej powadze. Tabitha zauważyła w oczach obu mężczyzn jakiś dziwny błysk porozumienia, który ją zaalarmował. Nie wyobrażała sobie nawet, że Colin może wyglądać tak... podstępnie. Zupełnie to do niego nie pasowało. Arjon obrzucił Tabithę e n i g m a t y c z -nym spojrzeniem. - Jeden z moich ludzi przysłał wieści, że Brisbane w y p r a w i ł poselstwo z darami do zamku M a c D u f f a . Jeśli u d a mu się przekonać starego szelmę do zerwania przymierza z tobą i stowarzyszenia się z nim, to Ravenshaw zostanie otoczone przez wrogów ze wszystkich stron i straci wszelkie szanse na przetrwanie. - Ile mamy czasu? - Colin zaciskał d ł o ń na o b r a m o w a n i u kominka, wpatrując się w od dawna ostygły popiół paleniska. - Jeśli wyruszymy natychmiast, p r z y b ę d z i e m y do z a m k u MacDuffa kilka godzin przed posłańcem Brisbane'a. Tabitha pochyliła się po rzuconą wczoraj na podłogę suknię, nie przejmując się, że kołdra może opaść. - Będę gotowa za pięć minut. Muszę tylko ubrać się i umyć... - Nie! - Wszyscy drgnęli na dźwięk r o z k a z u j ą c e g o t o n u Colina. . Tabitha wyprostowała się, trzymając w r ę k u p o g n i e c i o n ą suknię. Colin najwyraźniej nie był w stanie s p o j r z e ć jej prosto w oczy. 209 TERESA MEDEIROS - To niebezpieczne, MacDuff może być, jeśli mu przyjdzie ochota, równie nieprzewidywalny jak Roger. Nie chcę drugi raz wystawiać twojej ślicznej główki na ryzyko, - Jakże rycersko z twojej strony! - stwierdziła i uśmiechnęła się słodko. - Więc kiedy odjedziesz, ja mam po prostu pomaszerować sama przez góry, wrócić do zamku Raven i pławić się w miłości twoich ludzi, dopóki nie przyjdzie im do głowy, żeby śmie upiec na wolnym ogniu z jabłkiem w zębach. - Boję się, że ona nie jest w ciemię bita. Ostrzegałem cię. -Arjon w zamyśleniu pokiwał głową. Colin rzucił mu wściekłe spojrzenie i ciężko westchnął. - Masz świętą rację, dziewczyno. Nie byłabyś w Raven bezpieczna, chyba że wróciłbym z tobą. Gdybym zabronił m o i m l u d z i o m robić ci krzywdę, posłuchaliby. Moje słowo jest dla nich prawem. - Więc będziesz musiał zabrać mnie ze sobą. - Tabitha rozjaśniła się. Patrzył na nią z namysłem, zwężonymi oczami. Potem, bez słowa tłumaczenia, przeszedł przez chatę, wziął Tabithę za rękę i pociągnął w stronę drzwi. Już chciała zacząć protestować, że nie może jechać do MacDuffa odziana jedynie w kołdrę, kiedy znalazła się oko w oko z zaszokowanym Chaunceyem. Chłopcu szczęka opadła. Puścił wodze rumaka Colina i stał, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować, czy ma się skłonić, czy też z przerażeniem uciekać, gdzie pieprz rośnie. - Chaunceyu, chciałbym, żebyś tu został i strzegł jej do mojego powrotu od MacDuffa - powiedział Colin. - Tak, panie. Dopilnuję, aby ta jędza nie uciekła. - Zaufanie pana najwyraźniej dodało chłopcu animuszu. Colin osłupiał. - Nie mianuję cię strażnikiem lady Tabithy. Chcę, żebyś ją chronił przed wszelkim złem. - Obrzucił dziewczynę spojrzeniem, od którego stopniało jej serce i niemal zapomniała, ze rycerz ma zamiar ją opuścić. - Jest najcenniejszym skarbem. 210 UROKI - Och! - Zawadiacki chłopak wydawał się bardzo rozczarowany. - Dobrze, panie. Będą opiekował się czarownicą. -Zerknął wrogo na Tabithę. - Oczywiście, jeśli mi obieca, że nie będzie na mnie rzucać żadnych uroków. Dziewczyna żartobliwie poklepała amulet, ale Colin ostrzegawczo potrząsnął głową. Zanim zdążyła wymyślić jakiekolwiek przekonujące argumenty na rzecz zabrania jej ze sobą, Colin wskoczył na grzbiet wierzchowca. Kiedy Arjon gramolił się na swojego konia, odwiązał jedną z pękatych sakw, wiszących u siodła, i podał ją Chaunceyowi. - Żadnego palenia czarownic, chłopcze. Chłopak obrzucił tęsknym wzrokiem starannie ułożony stos z suchego chrustu i masywny słup. - Tak, panie - odpowiedział. - A ty? Pamiętaj, żadnych czarodziejskich sztuczek. - Z w r ó -cił się do Tabithy. - Tak, kochanie. - Szyderczo dygnęła jak dwórka. Skinął głową z zadowoleniem i zatoczył koniem. T a b i t h a upadła na duchu. Odjeżdżał z jej życia, nawet nie pogładziwszy jej z miłością po głowie. Kiedy Colin i Arjon podjechali do skraju polany, rycerz ściągnął wodze i wydał jakieś polecenie r u m a k o w i . K o ń s t a n ą ł dęba i odwrócił się przodem do d z i e w c z y n y w p e ł n y m g r a c j i , zapierającym dech w piersiach menuecie. Poranny wiatr rozwiewał włosy Colina. Rycerz w y g l ą d a ł tak, jakby w y j e c h a ł wprost z kart jednej z ulubionych k s i ą ż e k m a m y . T a b i t h a poczuła gwałtowną tęsknotę. Aż do tej chwili nie z d a w a ł a sobie sprawy, jak ciężko jej było przestać wierzyć w bajki. Rycerz uciskiem muskularnych ud zmusił k o n i a do galopu. Zwierzę pędziło ku niej, ale T a b i t h a s t a ł a b e z r u c h u , u f a j ą c , że Colin nie pozwoli bestii jej stratować. Zatrzymał konia niemal w miejscu, pochylił się w siodle, o b j ą ł d z i e w c z y n ę potężnym ramieniem i uniósł w górę, aby ją pocałować. K i e d y 211 TERESA MEDEIROS jego język przesunął się po jej ustach jak słodki grom, miała wrażenie, że Arjon i Chauncey zniknęli gdzieś, jakby wyraziła życzenie, aby wyparowali. Byli znów z Colinem całkiem sami, jak poprzedniej nocy, i znów mogli do woli obdarzać się nawzajem namiętnością, Kiedy postawił ją na ziemi, jedną ręką kurczowo chwyciła kołdrę, a drugą uczepiła się jego kolana, niepewna, czy zdoła ustać na trzęsących się nogach. Pochylił się w siodle i pogładził jej rozczochrane włosy. Czułość łagodziła namiętny płomień jego oczu. - Wszystko będzie dobrze, moja pani. Przysięgam. Tabitha długo patrzyła w ślad za nim, a gardło ściskała jej słodko-gorzka tęsknota. Jeśli przysięga Colina była szczera, to dlaczego w jego pocałunku wyczuwała rozpacz? Tabitha i Chauncey siedzieli na ganku chaty jak dwie posępne chimery. Przerywali to nużące oczekiwanie tylko po to, aby wymienić ponure spojrzenia albo odkroić kolejną kromkę z bochenka chleba. Minuty przepływały, odmierzane tykaniem niewidzialnego, ogromnego zegara. Tabitha ziewnęła. Chauncey podrapał się w głowę, pokrytą długimi do pasa, kasztanowatymi włosami. Tabitha odsunęła się trochę, zastanawiając się, czy chłopiec ma wszy, a jeśli tak, to na jaką odległość potrafią one skakać. Spojrzała w bladą tarczę słońca. Mężczyźni wyjechali nie dalej niż dwie godziny temu, a jej cierpliwość już była na wyczerpaniu. Strzepnęła okruszki chleba z fałd marszczonej spódnicy Magwyn. - Może ich nie być przez kilka dni, prawda? - Tygodni - odpowiedział ponuro. - Nie chciałeś, żeby cię tu ze mną zostawili, prawda? - Nie, pani. - Chciałeś jechać z sir Arjonem. Jako jego giermek. 212 UROKI - Tak, pani. - Mina chłopca z każdą chwilą stawała się coraz bardziej żałosna. - Ale Colin kazał ci zostać, a ty zawsze robisz to, co Colin każe, prawda? - Po śmierci starszego pana sir Colin jest m o i m lordem. - Ale nie moim. - Tabitha wstała i ruszyła w stronę konia, a spódnica łopotała przy każdym jej desperackim kroku. -I jeśli on myśli, że mam zamiar spędzić życie na wystawaniu w oknie i machaniu mu chusteczką, podczas gdy on będzie odjeżdżał galopem, żeby walczyć z poganami, z Brisbane'em czy z innymi smokami, z którymi czuje się z o b o w i ą z a n y staczać boje w każdy piątek, to będzie musiał się nauczyć kilku podstawowych rzeczy na temat w s p ó ł c z e s n y c h s t o s u n k ó w międzyludzkich. A Tabitha Lennox jest właśnie tą k o b i e t ą , która go tego nauczy. - Rzuciła przez ramię b a d a w c z e s p o j -rzenie. — Idziesz? Chauncey zerwał się na równe nogi z s z e r o k o o t w a r t y m i ze zdziwienia ustami. - Nie wolno nam nie podporządkować się woli l o r d a C o l i n a . Jego słowo jest... - ...jest prawem - dokończyła T a b i t h a i w e s t h n ę ł a ze z n u -żeniem. - Cóż, jest to jedyne prawo, które m a m z a m i a r z a w s z e łamać. Znasz drogę do zamku M a c D u f f a ? Chauncey kiwnął głową. Zrozumiał, co d z i e w c z y n a z a m i e r z a , i pobladł tak, że jego piegi stały się o wiele lepiej w i d o c z n e . ~ W takim razie muszę nalegać, a b y ś jechał ze m n ą . Długo wpatrywał się w konia, a kiedy się wreszcie o d e z w a ł , w jego głosie brzmiało podniecenie. - Jeśli to zrobię, lord Colin z p e w n o ś c i ą mnie ukarze. - Ale jeśli tego nie zrobisz, b ę d z i e s z tu u w i ą z a n y z p e w n ą bardzo niezadowoloną czarownicą. - Tabitha zniżyła g ł o s do pełnego pogróżek syku i spojrzała na c h ł o p a k a z w ę ż o n y m i oczami. Jeszcze nigdy nie użyła groźby magii, a b y k o g o k o l w i e k 213 zastraszyć. Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, ale zostały one zagłuszone przez wybuch radości, kiedy chłopak rzucił się biegiem, żeby przyprowadzić konia. Przecież zmusiła go do zrobienia tego, na co naprawdę miał ochotę. Czy to coś złego? Chauncey wsiadł na konia, a Tabitha wdrapała się na siodło za jego plecami, walcząc z nagłym ukłuciem bólu. Ta nadwrażliwość ulokowana między jej nogami tylko wzmocniła postanowienie dziewczyny. Jej miejsce jest u boku Colina i musi mu to udowodnić za wszelką cenę. Nawet za cenę własnego życia. Teraz, kiedy Chauncey wreszcie postanowił zejść z drogi obowiązku, z entuzjazmem wskazał ledwie zauważalną ścieżkę wijącą się wśród gęstego poszycia. - Znam drogę na skróty. Nie powiedziałem o niej lordowi Colinowi, bo nie chciałem, żeby mama się dowiedziała, że zakradałem się na ziemie MacDuffa, żeby zalecać się do jednej z dojarek starego tyrana. w ten właśnie sposób rozpromieniona Tabitha i kulący się ze strachu Chauncey znaleźli się na skraju fosy MacDuffa na trzy minuty przed galopującymi przez łąkę Colinem i Arjonem. Zanim Colin zdołał osadzić konia w miejscu, Chauncey zeskoczył z siodła i padł w trawie na kolana. Objął nogę swego pana i zawołał głosem drżącym z niepokoju, jak mały chłopiec uwięziony w niemal dorosłym już ciele: - Proszę, panie, nie bij mnie! Czarownica zmusiła mnie, żebym ją tu przyprowadził. Błagałem, żeby tego nie robiła, ale najpierw sparaliżowała mnie szatańskim spojrzeniem, a potem zmusiła do posłuszeństwa, kręcąc młynka palcami. - Rzucił Tabicie triumfalne spojrzenie spoza opadających na twarz kosmyków włosów, a potem zaczął pokrywać pocałunkami nogi swego pana. 214 UROKI - Nie zrobiłam nic podobnego. Chłopak tak samo chciał jechać jak i ja! - parsknęła, patrząc na Chaunceya okrągłymi ze zdumienia oczami. - Przestań obśliniać moje buty. Nie m a m zamiaru cię chłostać - mruknął Colin, starając się uwolnić kostkę z uścisku Chaunceya. Ale ta obietnica spowodowała tylko nową falę pocałunków wdzięcznego wyrostka. - Niech cię Bóg błogosławi, panie. Jesteś najlepszym, najbardziej wspaniałomyślnym lordem, jakiego kiedykolwiek miało Ravenshaw. Chciałem powstrzymać wiedźmę, naprawdę chciałem, ale jej czary mnie pokonały. To okropnie przygnębiające. - Wierz mi, doskonale sobie z d a j ę s p r a w ę , jaka ta d a m a potrafi być przekonująca. - Zwrócił spojrzenie zwężonych oczu na Tabithę. Jej słoneczny uśmiech nie zdołał stopić lodowatego spojrzenia Colina. Spodziewała się, że będzie wściekły, że go nie posłuchała. Ale nie spodziewała się takiego dzikiego b ł y s k u w jego oczach. Wyglądał jak... schwytany w pułapkę. I c h o ć bez śladu obawy stawił czoło o l b r z y m i e m u , u z b r o j o n e m u po zęby Szkotobójcy, teraz jej niespodziewane p r z y b y c i e w p r a w i ł o go niemal w panikę. - No, przyjacielu. - Arjon poklepał go po p l e c a c h . - T w o j a dama pokazała, jak ci jest oddana, i sporo ryzykowała, a b y do ciebie dołączyć. Może byś ją tak powitał? Jego nieustająco szampański humor tylko w z m ó g ł złe przeczucia dziewczyny. Jeśli figlarny normański rycerz jest taki szczęśliwy, to nie wróży dobrze ż a d n e m u z nich, a już na pewno nie Colinowi. - I co teraz? Zadzwonimy do drzwi? - Tabitha zerknęła na wznoszące się nad nimi jak góra potężne gmaszysko. Okazało się, że nie ma takiej potrzeby. M a s y w n y m o s t zwodzony zaczął się opuszczać z o g ł u s z a j ą c y m z g r z y t e m łańcuchów. Tabitha nie zdołała stłumić smutnego westchnienia. 215 TERESA MEDEIROS Ten zamek w pełni odpowiadał wyobrażeniom jej matki. Niebotyczne wieże i wieżyczki strzelnicze wieńczyły mury z białego kamienia. Niżej umieszczone okna były zaopatrzone w kute z żelaza kraty, ale górne mieniły się w ostrym słońcu szmaragdowymi i rubinowymi szybkami. Na najwyższej wieży łopotał sztandar, głosząc wszem i wobec potęgę i chwałę pana tych ziem. Kiedy most zwodzony opuścił się wreszcie, Tabitha mogłaby przysiąc, że słyszy niesioną wiatrem melodię Camelotu. Zerknęła ukradkiem na Colina. Miał tak ponurą minę, jakby otwierały się przed nim wrota piekieł, które mają go za chwilę pochłonąć. Odsunął kolanem Chaunceya i zsunął się z konia, aby stawić czoło wszelkim przerażającym niespodziankom, które mogą się pojawić z tej szeroko otwartej otchłani, stojąc pewnie na własnych nogach. Tabitha, bezgranicznie zdumiona, spojrzała na Arjona. Jego pełen oczekiwania uśmiech zupełnie jej nie uspokoił. Zwodzony most uderzył głucho o ziemię u ich stóp. Istota, która pojawiła się przed nimi, w najmniejszym stopniu nie przypominała demona, którego wyobraziła sobie Tabitha. Ale czyż jakikolwiek szanujący się zamek mógłby się obyć bez pięknej księżniczki? Gibki elf zbiegał ku nim po rampie, a za nim powiewały czarne jak heban loki. Drobne stopy dziewczyny zdawały się nie dotykać ziemi, a każdy jej ruch był wzorem wystudiowanej gracji. Tabitha wyprostowała się w siodle, ze wszystkich sił starając się nie spaść. - Colin! - zawołała dziewczyna głosem przypominającym chóry anielskie, zarzuciła rycerzowi ręce na szyję i zaczęła pokrywać jego twarz pocałunkami. Jej nogi wisiały niemal pół metra nad ziemią. Tabitha zmarszczyła czoło. To było dziwne. Colin nigdy nie wspominał, że ma siostrę. I z pewnością był o wiele za młody, aby mieć córkę tak... tak... zmysłową. 216 UROKI - Och, Colinie! - szczebiotała mała wróżka. - Myślałam, że j u ż nigdy nie wrócisz! Papa przysięgał, że jesteś c z ł o w i e k i e m honoru, ale sześć lat to bardzo, bardzo długi okres oczekiwania. Wydawało mi się, że to wieczność. Colin delikatnie zdjął jej ręce ze swojej szyi i ostrożnie postawił ją na ziemi. Dziewczyna wręcz promieniała, patrząc na niego, a jej rozkochana twarz była tak świetlista, że Tabitha pożałowała, że nie ma okularów przeciwsłonecznych. - Wielki Boże, Lyssandro, jak ty... urosłaś! - Powitalny uśmiech Colina był dość blady. Spojrzenie mężczyzny jakby wbrew jego woli powędrowało w dół, na piersi dziewczyny, które, jak się wydawało, zaraz wyskoczą z krępującego je jedwabnego staniczka. - Ty także, mój panie. Kiedy wyjeżdżałeś, byłeś jeszcze niemal wyrostkiem. - Dziewczyna przesuwała paluszek w dół po jego piersi, zatrzymując się dopiero na srebrnym pasie, zapiętym nisko na biodrach. Zatrzepotała gęstymi czarnymi rzęsami. Udało jej się dokazać nie lada sztuki, wyglądała niewinnie i kusząco zarazem. - Teraz jesteś w pełnym tego słowa znaczeniu mężczyzną. - A, o to chodzi - mruknęła pod nosem Tabitha. Przełożyła jedną nogę przez siodło, aby zeskoczyć na ziemię i powyrywać włosy z głowy tej małej czarodziejce. Powstrzymało ją pojawienie się na moście kolejnej osoby. - Ravenshaw, to naprawdę ty?! - pytanie zabrzmiało jak wystrzał z armaty, od którego zadzwoniły szyby w oknach w odległości kilku kilometrów. Wszelki kolor spłynął z twarzy Colina, białej teraz i ściągniętej. To musiał być ten demon, którego się obawiał! - Tak, sir. To ja. - Wyprostował się na widok n o w o przybyłego z takim entuzjazmem, z jakim skazaniec wita pluton egzekucyjny. Krępy mężczyzna oparł ręce na biodrach. C h o ć jego nogi były cienkie i nieco krzywe, brzuch miał pokaźny. W o wiele 217 TERESA MEDEIROS mniej grzecznym dwudziestym pierwszym stuleciu powiedziano by o nim, że ma bebech piwosza. - Doszły mnie wieści, że już od tygodnia jesteś w domu, a nie zadałeś sobie trudu, aby przywitać się z lordem, który cię wychował. Czyżbyś już zapomniał o manierach, które ci wpajałem? - Nie, panie. Byłem tylko bardzo zajęty. Tabitha czuła, że Colin z jakiegoś powodu walczy ze sobą, aby na nią nie spojrzeć. - I, jak sądzę, oczekujesz, że przymknę oko na twój grubiań-ski brak dworności? - Jeśli taka będzie twoja wola, panie. Gospodarz zaskoczył wszystkich, wybuchając hałaśliwym śmiechem. - Jak zawsze byłbyś w stanie oczarować samego diabła, co? No, dobrze, chłopcze. Wszystko zostaje ci darowane, skoro wróciłeś wreszcie do domu, aby pojąć za żonę swoją narzeczoną. Tabitha zachwiała się i spadłaby z konia, gdyby Arjon nie chwycił jej za ramię. Lyssandra, nadal rozpromieniona, objęła Colina w pasie i przytuliła policzek do jego piersi, jakby tam właśnie było jej miejsce. Colin powoli odwrócił głowę i spojrzał w dotknięte do żywego oczy Tabithy. Patrzył na nią błagalnie. 20 Tabitha Lennox była pechowcem. Urodziła się pechowcem i pechowcem umrze. I ż a d n e pieniądze ani magiczne sztuczki nie są w stanie tego zmienić. Urodziła się do władzy i przywilejów, ale przez całe życie, aż do tej śnieżnej nocy w Connecticut, kroczyła od k a t a s t r o f y do kompromitacji jak żałośnie niezdarny o d ź w i e r n y na b a l u życia. A teraz cofnęła się w czasie o s i e d e m w i e k ó w i s p o t k a ł a mężczyznę swego życia tylko po to, aby odkryć, że n a l e ż y on do innej. I to nie do byle jakiej kobiety, ale do pięknej księżniczki, która żyje w wieży, jest o b d a r z o n a ł o b u z e r s k i m wdziękiem Audrey Hepburn i gracją kruchych ukraińskich gimnastyczek. Tabitha obserwowała fruwającą jak m o t y l po sypialni Lyssandrę, która wypełniała niezręczną ciszę m e l o d y j n ą paplaniną i wbrew samej sobie z e r k n ę ł a na jej p l e c y , r o z g l ą d a j ą c się za skrzydłami. Dotknęła amuletu, rozpaczliwie w a l c z ą c z pragnieniem wyrażenia życzenia, a b y w jej r ę k a c h z n a l a z ł a się gigantyczna packa na muchy. Nie pamiętała, jak udało jej się przetrwać te pierwsze ciężkie chwile przed zamkiem. Musiała zebrać wszystkie siły, a b y zsiąść z siodła, a nie spaść jak kamień. Ale udało się. 219 TERESA MEDEIROS Zdołała nawet przywołać na twarz olśniewający uśmiech, podać rękę Lyssandrze i zapewnić przyszłą pannę młodą, że niewątpliwie będzie z Colinem bardzo szczęśliwa. Nawet jeśli jej palce były zimne jak lód, bo odpłynęła z nich cała krew, Lyssandra była na tyle dobrze wychowana, by w żaden sposób tego nie skomentować. Colin zająknął się podczas przedstawiania jej i okropnie zmieszany zaczął pocierać kark. Tabitha chętnie pozwoliłaby, aby wił się jak piskorz, ale przestraszyła się nagle, że gotów przedstawić ją jako swoją ciotkę, starą pannę. Więc znów przywołała na twarz jasny uśmiech o mocy co najmniej stu watów i pogodnie oznajmiła, że jest kuzynką Colina z odległej wioski Gotham. Niestety, to doprowadziło do odkrycia, że wspaniałomyślność Lyssandry przewyższa jeszcze jej niezwykłą, eteryczną urodę. Aksamitne, brązowe oczy dziewczyny spoczęły ze współczuciem na wygniecionej po podróży sukni i rozczochranych włosach gościa. Zganiła Colina i Arjona za bezmyślność, po czym zagarnęła Tabithę pod swe opiekuńcze skrzydła i powiodła ją kręconymi schodami do średniowiecznej gotowalni. Tabitha została nawet pozbawiona możliwości znienawidzenia narzeczonej Colina. Po spędzeniu jednego zaledwie popołudnia w jej towarzystwie zdołała dostrzec, że kochali ją wszyscy -od najniższego sługi, który czekał na jej rozkazy, po teriera z zadartym noskiem, który dreptał u drobnych stóp swej panienki i przy każdym ruchu wodził za nią wilgotnym, rozkochanym spojrzeniem. Skoro wszyscy kochali Lyssandrę, myślała z rozpacząTabitha, to jak Colin mógłby jej nie kochać? W tej dziewczynie było coś nieznośnie znajomego. Jej beztroska paplanina i dźwięczny śmiech przynosiły dziwne odprężenie. Należała do tych rzadko spotykanych osób, które już w chwili poznania robią na nas wrażenie starych przyjaciół. Kiedy Lyssandra przefrunęła z szerokiego łoża z baldachimem na ozdobną skrzynię, Tabitha klapnęła na stołek, czując 220 UROKI się z każdą chwilą bardziej podobna do Quasimoda. I choć była odświeżona po pachnącej jaśminem kąpieli, wydawało jej się, że więdnie jak zwyczajny polny mlecz zduszony przez pyszną różę. Lyssandra otworzyła kufer, wyrzucając z niego welony na lewo, a pasy na prawo w rozpaczliwym poszukiwaniu czegoś, w co Tabitha mogłaby się ubrać na przyjęcie, które MacDuff wydawał na cześć swego marnotrawnego przyszłego zięcia. - Nie miałam pojęcia, że Colin ma kuzynkę. To dziwne, że nigdy o tobie nie wspominał. - Głos Lyssandry zachował swój czarujący, śpiewny ton, mimo że dochodził z wnętrza skrzyni. - Mogłabym powiedzieć to samo - mruknęła pod nosem Tabitha, zastanawiając się, czy mogłaby żyć dalej, gdyby teraz podkradła się na palcach i zatrzasnęła ciężkie wieko. - Czy bardzo jesteście ze sobą związani? - Lyssandra w y -nurzyła się ze skrzyni z naręczem kolorowych wstążek do włosów. Zeszłej nocy byliśmy, odpowiedziała w duchu, oślepiona wizją ich nagich, tonących w świetle księżyca ciał, splecionych w namiętnym uścisku. Zamrugała, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy, i przywołała lekki uśmiech na zesztywniałe nagle wargi. - Tam, skąd pochodzę, nazywani jesteśmy całującymi się kuzynami. Lyssandra przycisnęła wstążki do serca dramatycznym gestem zakochanej do szaleństwa nastolatki, którą, jak uznała Tabitha, zapewne była. - Jestem absolutnie przekonana, że zemdlałabym, gdyby Colin mnie pocałował. - Zademonstrowała swoje omdlenie, . osuwając się do skrzyni, i nagle wyskoczyła z radosnym okrzykiem jak antydepresyjna wańka-wstańka. - Aha! To może na ciebie pasować. Zmierz! Kobieta-dziecko wyciągnęła ze skrzyni kilka metrów ozdobionego brokatem adamaszku i skakała wokół pokoju, robiąc 221 TERESA MEDEIROS wokół siedzącej na stołku Tabithy wdzięczne piruety. Zanim Tabitha zdążyła zaprotestować, gospodyni narzuciła na koszulę bez rękawów, w którą kyzynka narzeczonego została ubrana po kąpieli, swe rokujące nadzieję znalezisko. Wspaniała szata, za wąska w ramionach, a za luźna w biuście, sięgała zaledwie poniżej kolan. - Obawiam się, że koszula wystaje spod sukni. - O nie! Kompletnie nie pasuje. - Zawiedziona mina Lys-sandry wystarczyła za lustro. Tabitha czuła, że wygląda jak żyrafa odziana w sukieneczkę do komunii. Gospodyni była tak przygnębiona, że Tabitha chciała niemal przepraszać za sprawiony jej zawód. Nagle w migdałowych oczach pojawiła się iskierka natchnienia. - Nie trać nadziei. Jeszcze nie wszystko stracone- Mam pomysł. Kiedy narzeczona Golina wyfrunęła z pokoju, Tabitha klapnęła na stołek jeszcze bardziej przybita niż poprzednio. Stęskniona za mruczeniem Lucy, pochyliła się, żeby pogłaskać teriera, ale psiak wyszczerzył na nią zęby i zawarczał. Tabitha i rozzłoszczony mały zwierzak ciągle jeszcze wpatrywali się w siebie z niechęcią, kiedy Lyssandra wróciła do wieży. W jej ramionach lśnił zwój jedwabiu w kolorze głębokiego błękitu porannego nieba. Pogładziła wspaniały materiał, jakby był utkany z promieni księżyca i pajęczyny. - Należała do mojej mamy. Umarła, kiedy miałam pięć lat, ale do dziś pamiętam, jaka była smukła i pełna wdzięku. -L y s s a n d r a czule uśmiechnęła się do Tabithy. — Zupełnie jak ty. Tabitha zawała się na równe nogi, niemal przewracając stołek i cofnęła się gwałtownie. - O, nie, nie mogę jej przyjąć. Jestem okropnie niezdarna. Na pewno oderwałabym obcasem rąbek sukni albo zalałabym ją sokiem winogronowym od góry do dołu. - Uniosła ręce do góry błagalnym gestem i w tym momencie, jakby dla potwier- 222 UROKI dzenia jej słów, szwy na rękawach sukni, którą miała na sobie, puściły z głośnym trzaskiem. - Widzisz! Właśnie o tym mówiłam. - Nie przejmuj się. Ten stary łach nic dla mnie nie znaczy -oznajmiła Lyssandra. Dosłownie zdarła z Tabithy suknię i włożyła jej przez głowę obłok błękitnego jedwabiu. Tabitha westchnęła z rezygnacją, podczas gdy dziewczyna niezmordowanie obciągała suknię w jednym miejscu, a przymar-szczała w drugim. Tabitha ostrożnie zerknęła w dół i musiała przyznać, że suknia leżała na niej, jakby była szyta na miarę w pracowni Christiana Diora. Lyssandra opasała jej biodra szerokim złotym pasem i popchnęła ją znów na stołek. Tabitha posłusznie klapnęła na siedzenie, straciwszy całą wolę walki z t y m m a ł y m t y - ranem. Dziewczyna zaczęła dokonywać tajemniczych zabiegów przy jej włosach, trzymając grzebień z kości słoniowej jak kosę. - Sześć lat to chyba nieco zbyt długie narzeczeństwo? -zapytała Tabitha. - Tak by się mogło wydawać. - Smutne w pierwszej chwili westchnienie dziewczyny przeszło nagle w chichot - Ale nasze zaręczyny odbyły się przeszło trzynaście lat temu, kiedy ja miałam pięć lat, a Colin jedenaście. Tabitha nie była pewna, czy powinna się poczuć podniesiona na duchu, czy też przerażona. - To musiała być miłość od pierwszego wejrzenia - powiedziała słabo. Lyssandra kiwnęła głową, usiłując nawinąć na palec n i e s f o r n y kosmyk włosów Tabithy. - Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Przyjechał na dwór ojca, żeby zostać paziem. Miał wtedy dziesięć lat, a ja cztery. Był najpiękniejszym chłopcem, jakiego można sobie wyobrazić, z tymi wielkimi błyszczącymi oczami i czarnymi lokami. 223 TERESA MEDEIROS Tabitha niespokojnie poruszyła się na stołku. Szczery zachwyt dziewczyny był zdecydowanie zbyt znajomy. Nawet jako chłopiec był zawsze dla mnie delikatny i cierpliwy. - Lyssandra zmarszczyła nosek, ale wyglądała jeszcze bardziej zachwycająco. -Wprzeciwieństwie do tego okropnego Normana. - Sir Arjona? - Tabitha była zaskoczona i rozbawiona. Prosiłam papę, żeby odesłał go do Normandii, ale obiecał ojcu Arjona, że postara się wlać w jego serce nieco bojaźni Bożej. Był najokropniejszym chłopakiem na świecie. Zawsze mnie ciągnął za włosy i wrzucał mi żuki pod koszulę na plecach. - W jej słodkim głosiku zabrzmiała wzgarda. - Nienawidziłam go. - Westchnęła. - Ale mój ukochany Colin zawsze mnie przed nim bronił. Raz nawet z mojego powodu wyzwał go na pojedynek. Oczywiście tata zgodził się tylko, żeby wałczyli na kije. Ale Colin okropnie stłukł Arj ona, wkopał go aż do końskiego żłobu. Śmiałam się tak, że mnie boki rozbolały. Tabitha położyła rękę na brzuchu. Zrobiło się jej niedobrze i podejrzewała, że nie jest to skutek głodu. Obawiała się, że nie jest już w stanie znieść dalszych wspomnień o wspólnym dzieciństwie Colina i jego ślicznej pani. Lyssandra na szczęście przestała ją torturować. Macierzyńskim gestem poklepała ją po obu policzkach i podniosła ze stoika. Uroczyście wprowadziła Tabithę do oświetlonej światłem świec alkowy, w której stało ogromne lustro w pozłacanej ramie. Tabitha ledwo powstrzymała impuls, aby zapytać lus-tereczka, kto jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Ale kiedy Lyssandra zaciągnęła ją bliżej jej migotliwego odbicia, Tabitha uznała, że lustro musi chyba naprawdę być zaczarowane. Bo kobieta, która spoglądała na nią niepewnie z tafli zwierciadła, była obcą osobą. Ta kobieta nie była niezdarna, tylko posągowa. Dzięki 224 UROKI jedwabnemu okryciu nabrała iście królewskiej elegancji, suknia opadała fałdami do jej stóp jak wodospad. Głęboki kolor materii nadał jej oczom barwę subtelnego błękitu, zamiast zwyczajnej szarości. Odkryła też, że pozbawiona Big Maców i hektolitrów Haagen-Daza, które pochłaniała bardziej z nudów niż z głodu, wyraźnie wyszczuplała i poniżej kości policzkowych pojawiły się intrygujące wgłębienia. Gdyby zerknęła z ukosa, zauważyłaby także zarys legendarnej budowy kostnej Len-noxów, dzięki której jej ojciec wyglądał jak nordycki książę. Słońce przegoniło w twarzy Tabithy wielkomiejską bladość i nadało jej włosom miodowozłotej barwy. Lśniące loki podwijały się nieco na ramionach, okalając twarz, która straciła swój zwykły zasadniczy wyraz, przeobrażając się we wrażliwe oblicze zakochanej kobiety. Nawet jej wargi robiły wrażenie pełniejszych i bardziej miękkich, jakby zachowały pamięć pocałunków kochanka. Tabitha, na przemian zachwycona i przerażona, dotknęła czubeczkami palców odbicia warg, tak jak Colin ubiegłej nocy. - Jesteś rzadkąpięknością, moja pani, prawda?-powiedziała cicho Lyssandra i nagle jęknęła melodramatycznie - Och, dlaczego nie mogę być taka wysoka jak m a m a , a nie t a k a m a ł a jak tata?! - Tupnęła obutą w trzewiczek n ó ż k ą . - G d y b y m stanęła dziś wieczór zbyt blisko ciebie, zostałabym pewnie uznana za jednego z karzełków taty. Tabitha nie była w stanie powstrzymać się od śmiechu. Wyglądało na to, że popełniła wielki błąd. N a r z e c z o n a G o l i n a nie była księżniczką z bajki, była w r ó ż k ą z b a j k i i to na tyle potężną, że udało jej się wsunąć szklane pantofelki nawet na nogę najbardziej sceptycznie nastawionego Kopciuszka. I w tej właśnie chwili zrozumiała, dlaczego Lyssandra w y d a w a ł a jej się od pierwszej chwili tak boleśnie znajoma. Przypominała jej matkę. Pomimo napływających do oczu łez, Tabitha uściskała dziewczynę ze śmiechem. 225 TERESA MEDEIROS Colin wysuszył trzeci kufel piwa. Jego wzrok zadziwiająco często wędrował ku sklepieniu wielkiego holu zamku MacDufia, Choć uczta została wydana na jego cześć, czuł się raczej jak błazen niż jak gość. Nie uchyliłby się, nawet gdyby jeden z przebiegających obok trefnisiów rąbnął go w sam środek głowy świńskim pęcherzem na patyku. Zasługiwał na o wiele większe przykrości za złamanie dwóch czułych serc niewieścich złożonych w jego niegodne ręce. Trzech kobziarzy zaczęło grać uroczą melodię. Rozpromienione grono dam i rycerzy wybuchło pełnym zachwytu aplauzem, kiedy karzeł akrobata zrobił salto nad sznurem, roz- ciągniętym nad wyłożoną kostką podłogą. Colin podejrzewał, że MacDuff trzyma na dworze karły, aby w pobliżu był zawsze ktoś niższy od niego. Sprytny pan domu jakby wyczuł niestosowne myśli rycerza, bo spojrzał mu w oczy, uniósł w górę swój wysadzany drogimi kamieniami kielich i wzniósł tajemniczy toast. W y - słannik Brisbane'a przybył tuż przed rozpoczęciem uczty i Colin mógł sobie aż za dobrze wyobrazić jad, jaki dziobaty, wąsaty rycerz sączył do skwapliwie wyciągniętego ku niemu ucha MacDuffa. Podejrzewał, że dowie się o tym aż za prędko. Kiedy pojawi się jego narzeczona, ruszą wśród rozstępującego się na boki, pełnego podziwu tłumu w stronę honorowego miejsca na podwyższeniu. Wrócił do uporczywego wpatrywania się w sklepienie sali. - Podejrzewasz, że w każdej chwili może ci runąć na głowę? - zapytał Arjon, wsuwając się na ławę obok przyjaciela. - Chciałbym być takim szczęściarzem — odpowiedział i sięgnął po dzban, jednak okazał się pusty. Kompan wsunął mu w dłoń następny, który zdjął z tacy przechodzącego obok pachołka. - To szczęście, że rzuciłeś kobiety, a nie napoje wyskokowe. - Powinienem zachować celibat i zostać mnichem -jęknął 226 UROKI Colin. Miał zamiar nalać piwa do kufla, ale rozmyślił się i zaczął pić wprost z dzbana. - Albo eunuchem. - Ale wówczas zostałbyś już na zawsze pozbawiony wszelkich rozkoszy cielesnych. - Arjon skrzyżował w kostkach obciągnięte pończochami nogi. - A w szczególności tych, jakich może dostarczyć ponętne ciało lady Tabithy. Przyjaciel znał go zbyt długo i zbyt dobrze, by Colin zdołał ukryć przed nim wyzierającą z oczu tęsknotę, więc ponownie spojrzał w sufit - Co, na świętego Andrzeja, one tam robią? W z i ę ł y się za łby? - Sądząc po morderczym błysku, jaki p o j a w i ł się w o c z a c h pani twego serca, kiedy odkryła twoją perfidię, podejrzewam, że ma ochotę raczej tobie powyrywać włosy z głowy. A l b o zamienić cię w lubieżnego kozła, za którego pewnie cię u w a ż a . - Och, dobry Boże, na śmierć z a p o m n i a ł e m o m o c y T a b i t h y . A co będzie, jeśli zmieni Lyssę w szczurzycę? - C o l i n , o g a r n i ę t y paniką, zerwał się na równe nogi. - To by nieźle pasowało do tego jędzowatego bachora! -Arjon złapał przyjaciela za łokieć i usadził go z p o w r o t e m na ławie. Colin wyrwał mu ramię, rad, że znalazł sposób r o z ł a d o w a n i a swej frustracji. - Lyssa była zawsze słodką dziewczynką Nie lubisz jej, bo jest jedyną istotą płci żeńskiej, której nigdy nie u d a ł o ci się oczarować. - Wolałbym już oczarować kobrę! - w a r k n ą ! A r j o n i s i ę g n ą ł po swój kielich. Przez kilka minut popijali w n i e p r z y j a z n y m milczeniu, wreszcie Arjon trącił przyjaciela ł o k c i e m i s k i n ą ł g ł o w ą w s t r o n ę schodów. - Spójrz, to widok, który może z m r o z i ć m ę ż c z y ź n i e k r e w w żyłach. Colin podążył za spojrzeniem przyjaciela i spostrzegł s w ą 227 TERESA MEDEIROS kochankę i swą narzeczoną schodzące w dół po schodach ramię w ramię. Dziewczęta pochylały ku sobie głowy, jasna i ciemnowłosa, jakby zwierzały się sobie ze wszelkich ukrywanych przez całe życie sekretów. Już to wystarczyłoby, aby zmienić go w sopel lodu, ale na domiar złego mógłby przysiąc, że jedna z nich wyszeptała jego imię, a druga odpowiedziała coś, wybuchając radosnym śmiechem. 21 Tabitha jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak żałośnie wyglądającego mężczyzny i jeszcze nigdy w życiu nie odczuła z tego powodu takiej satysfakcji. Colin siedział na honorowym miejscu, przy stole, na podwyższeniu, uwięziony między jowialnym gospodarzem a promienną narzeczoną. Cień zarostu przyciemniał jego szczękę, uwydatniając bruzdy wokół ust. W jego oczach nadal czaił się niebezpieczny błysk, jak w oczach rumaka, szykującego się do skoku. Pomimo porządnie uczesanych włosów, spływających falami na kark, jeszcze nigdy nie przypominał barbarzyńcy tak bardzo, jak w tej chwili. Widok jego smutku nie był jednak w stanie złagodzić cierpienia Tabithy. To bolało, patrzeć na te dwie uderzające urodą, ciemne głowy tuż obok siebie. Nawet ona musiała przyznać, że stanowią idealną parę. Lyssandra miała odpowiedni wzrost, żeby podnosić na niego oczy w górę. Kostki palców Colina, zaciśniętych wokół nóżki złotego kielicha, który dzielił z narzeczoną, bielały z wysiłku za k a ż d y m razem, kiedy musiał spełnić toast za swój nadchodzący ślub. - Życzę panu młodemu potężnego wigoru w małżeńskiej łożnicy! - wrzasnął pomarszczony starzec, wznosząc swój kufel. 229 TERESA MEDEIROS - I poza nią! - dodał jakiś głos spod ściany, przy której stali giermkowie. Głos podejrzanie przypominający głos Chaunceya. Żart wywołał liczne wybuchy rubasznego śmiechu i rumieniec na twarzy Lyssandry. Colin rzucił na Tabithę pełne udręki spojrzenie, ale udała, że tego nie widzi, zajęta wyławianiem migdałów ze swego puddingu. - Niech Bóg cię pobłogosławi gromadką dzieciaków, które będą całować twoje policzki i ciągnąć cię za uszy! - zawołał jakiś lord o odstających ogromnych uszach, wychlapując piwo ze swego kielicha. - Jego dzieciaki najwyraźniej nie wiedziały, kiedy przestać -mruknął Arjon, podnosząc do ust łyżkę puddingu. Tabitha spojrzała ze smutkiem na swego towarzysza przy stole. Kiedy goście honorowi zajęli już miejsca, ją i Arjona z a p r o w a d z o n o do sąsiedniego, stojącego także na podwyższeniu stołu, ulokowanego na tyle blisko, że mogli cieszyć o c z y widokiem Colina i Lyssandry, nie zasłaniając jednakże młodej pary. Mężczyzna, w którym Arjon rozpoznał wysłannika Bris-bane'a siedział z drugiej strony MacDuffa i obserwował uroczystość z kwaśną miną. Z ławy wstał starszy rycerz z opadającymi w dół wąsami, które dodawały mu powagi. - Za sir Colina, rycerza oddanego Bogu i królowi. Jego postawę zarówno na polu bitwy jak i poza nim można określić słowami: odwaga, szlachetność, sprawiedliwość i... - Wierność! — Tabitha bez namysłu zerwała się z ławy. W pełni świadoma zapadłej nagle ciszy i uniesionych z roz-b a w i e n i e m brwi sir Arjona, podniosła swój puchar i uśmiechnęła się słodko do Colina, który był bliski udławienia się piwem. -Za sir Colina, wzór wszelkich cnót chrześcijańskich! W odpowiedzi na jej ironiczny hołd odezwały się na sali wiwaty, od których zadrżały krokwie. Usiadła. Była zbyt nieśmiała, aby wznieść toast na bankiecie Lennox Enterprises, 230 UROKI ale tu, nie mając nic do stracenia, mogła sobie pozwolić na zuchwałość. - Dobrze powiedziane, pani. Twoja elokwencja przynosi chlubę zarówno tobie, jak i twemu kuzynowi, - MacDuff kiwnął głową. Oczy Colina zwęziły się, ale był w nich zaledwie ślad ponurego spojrzenia, jakie znała od dawna. To obudziło w jej sercu nadzieję. Nie miała jednak czasu napawać się triumfem, bo w tym właśnie momencie batalion sług wniósł półmiski ze szpikowanymi bekonem kurami, przybranymi w naturalne pióra. Lyssandra zdejmowała skórkę ze swego ptaka delikatnym nożykiem o rączce z kości słoniowej, ale jej o j c i e c u ż y ł s w y c h grubych paluchów do rozdzierania soczystego mięsa. C o l i n najwyraźniej wolał pozostać przy pokarmach w płynie. Za każdym razem, kiedy pociągnął łyk z kielicha, służący rzucał się gorliwie, aby napełnić czarę. Kiedy goście poszli za przykładem gospodarza i o c h o c z o rzucili się na poczęstunek, MacDuff zaczął tak g w a ł t o w n i e gestykulować w rozmowie, że kawałki mięsa latały w powietrzu. - Jeśli dasz mi przyzwolenie, chłopcze, to zaraz poślę po księdza, żeby odczytał zapowiedzi i jutro o d b ę d z i e się c e r e m o n i a zaślubin. Tabitha jeszcze nigdy z taką przyjemnością nie p r z y g l ą d a ł a się wysuniętej z uporem szczęce Colina. - Już ci przecież mówiłem, że nie poślubię L y s s a n d r y , dopóki nie skończy osiemnastu lat - Och, papo, daj spokój biednemu Colinowi - Z n u ż o n y głos dziewczyny świadczył o tym, że ta kłótnia ciągnie się juz °d dawna. - Przecież skończę osiemnaście lat za n i e c a ł e d w a miesiące. - Twoja matka nie miała więcej niż t r z y n a ś c i e l a t , k i e d y cię urodziła. - MacDuff zignorował prośbę córki i k i w n ą ł nożem w stronę Colina. 231 TERESA MEDEIROS - Tak, a piętnaście, kiedy umarła wraz z dwójką nowo narodzonych dzieci. Tabitha przycisnęła rękę do brzucha, uświadomiwszy sobie po raz pierwszy, do czego może prowadzić seks bez żadnych zabezpieczeń. W dwudziestym pierwszym wieku żaden szanujący się rycerz nie ruszy się na krok bez paczki prezerwatyw. Ale wkrótce niepokój ustąpił miejsca cudownej wizji ciemnowłosego, złotookiego chłopczyka, który wyciąga do niej rączki. Pewnie pozostałaby w rozmarzeniu aż do końca posiłku, gdyby Arjon nie włożył jej do ust usmażonego w cukrze pączka róży. MacDuff nadał wiercił Colinowi dziurę w brzuchu. - Twój ojciec mówił mi, że okropnie się pokłóciliście tej nocy, kiedy odjechałeś galopem na tę idiotyczną... — Chrząknął, przypomniawszy sobie, że mają licznych słuchaczy. - ...szla- chetną krucjatę. Błagał, żebyś przed wyjazdem poślubił Lys-sandrę. Gdybyś zastosował się do jego życzenia, może nie umarłby obrażony na jedynego syna. - Lyssandra miała wtedy jedenaście lat - Colin odstawił swój puchar. - Już prawie dwanaście. Była wystarczająco dojrzała, żebyś złożył swoje nasienie w jej brzuchu, zanim oddałeś swój miecz na usługi Pana. Colin wstał. Oparł obie dłonie na stole i pochylił się w stronę MacDuffa. Tabitha wstrzymała oddech, aby usłyszeć wypowiadane bardzo cicho słowa rycerza. - Czy gdybym to uczynił, mój ojciec żyłby do dzisiaj? Czy posłałbyś mu na pomoc swoich ludzi, kiedy zaatakował go Brisbane, czy też zignorowałbyś po prostu jego błagalne prośby o ratunek? MacDuff starannie oblizał wszystkie palce po kolei i uniósł białe łuki brwi. - Lyssandra nic ci nie mówiła? Na wiosnę przeniosłem całe 232 UROKI gospodarstwo do zamku Arran. Aż do powrotu nie wiedzieliśmy nic o wojnie. A wtedy, jak wiesz, było już za późno. Napięcie Colina w najmniejszym stopniu nie ustąpiło. Lys-sandra pociągnęła go za rękaw, jej śliczna twarz była bardzo przejęta. - Papa mówi prawdę, Golinie. Twoja macocha była moją najlepszą przyjaciółką. Płakałam całymi dniami, kiedy dowiedzieliśmy się o jej śmierci. Colin wyprostował się i delikatnie strząsnął jej rękę. - I dlatego teraz gości wysłannika jej mordercy przy swoim stole? Blady rycerz Brisbane'a obserwował zwadę i tylko zacierał ręce z radości. Czerwone policzki MacDuffa wydęły się z oburzenia wobec zakwestionowania właściwości jego postępowania. - Twój spór z lordem Brisbane'em trwa od dawna i nie mam zamiaru się w to mieszać. - Kwaśny ton gospodarza sugerował, że dokładnie zna przyczynę ich wrogości. - Kiedy ożenisz się z moją córką, synu, będziesz miał pełne prawo, aby mi mówić, kogo mam przyjmować w moim domu. I komu powinienem wypowiedzieć wojnę. Ale do tego czasu mogę zapraszać na obiad, kogo zechcę, i zabić, kogo zechcę. — Wstał i klasnął w pulchne dłonie, dając Colinowi chłodną odprawę. - Czas na muzykę, minstrele. Ponuro tu jak w grobie. Kiedy zagrały kobzy, Colin usiadł na swoim miejscu. Błysk podejrzliwości w złotych oczach zdawał się zapowiadać, że to nie odwrót, a jedynie odroczenie wykonania wyroku. Kilkoro gości wstało, aby przyłączyć się do tańca. Także M a c D u f f i człowiek Brisbane'a opuścili stół na podium w pełnym napięcia milczeniu. Arjon zerknął na Tabithę i niewinnie zapytał głosem tak donośnym, że byłoby go chyba słychać w jej mieszkaniu na Piątej Alei: 233 TERESA MEDEIROS - Ty masz c h y b a jakieś doświadczenia j a k o trubadur, lady Tabitho? - Nie! - powiedział stanowczo Colin, ale twarz Lyssandry rozjaśniła się z zachwytu. - Zaśpiewaj dla nas, Tabby. Mam już serdecznie dość minstreli taty. Może ty nauczysz mnie jakichś nowych melodii. Boże, zmiłuj się nad nami - powiedział sucho Arjon. -Ten bachor umie tylko miauczeć jak zdychający kot. Uśmiech Lyssandry zniknął, wydęła wargi. - Chyba już zapomniałeś, sir Arjonie, że potrafię także drapać jak kot - Jak mógłbym zapomnieć, skoro do dziś noszę na twarzy ślady po twoich pazurkach?- Arjon pogładził się palcami po brodzie. - Powinnam była wydrapać ci oczy. To byłaby właściwa kara za wrzucenie moich wstążek do ognia. - Dzieci! - wkroczył Colin - Czy nie moglibyście ogłosić zawieszenia broni? Ludzie zaczynają się gapić. - To on zaczął - mruknęła Lyssandra, grzebiąc w puddingu z nietypowym u niej rozdrażnieniem. — Wybacz mi, lady Tabitho. Nie powinnam nadużywać twojej wspaniałomyślności. Jesteś gościem w zamku MacDuff, a nie jednym z tresowanych karłów taty. - Ależ skąd, z przyjemnością dla ciebie zaśpiewam — stwierdziła Tabitha ku własnemu zaskoczeniu i z wdziękiem wstała z miejsca. - Na twoim miejscu nie ryzykowałbym z delikatnym gardłem, kuzynko. - Colin pochylił się do przodu na swym fotelu. - A może wolałbyś, abym pokazała Lyssandrze jakieś magiczne sztuczki? - Dotknęła palcem amuletu. - Jak wiesz, nie udało mi się jeszcze opanować do perfekcji znikania różnych przedmiotów. - Och, magię lubię chyba jeszcze bardziej niż muzykę! -Lyssandra klasnęła w drobne dłonie. 234 UROKI - Zaśpiewaj - powiedział Colin pozbawionym wyrazu głosem. - Niech się dzieje, co chce, zaśpiewaj dla nas. Patrzył gniewnie, jak jego narzeczona prowadzi Tabithę do stołka z boku podwyższenia. Jeśli się spodziewa, że usłyszy kilka smętnych taktów Jeśli kiedyś cię porzucę, to srodze się rozczaruje, pomyślała. Zaintrygowani perspektywą nowej rozrywki, akrobaci przerwali występ, a tancerze rozsiedli się z powrotem na swoich ławach. Tabitha miała nadzieję, że ich wymagania co do poziomu artystycznego rozrywki nie odbiegają od gustów Golina. Odchrząknęła, odrzuciła głowę do tyłu i rozpoczęła soulową wersję piosenki Twoje zdradzieckie serce. Zrozumiała, że odniosła sukces, kiedy minstrele wymienili zmieszane spojrzenia, zmarszczyli czoła w skupieniu i zaczęli brzdąkać na swych lutniach w nienagannym rytmie country. Ironiczna piosenka Rozdarty między dwiema kochankami została nagrodzona entuzjastycznymi o k r z y k a m i i g ł o ś n y m aplauzem, a wtedy Tabitha zaśpiewała pełnym g ł o s e m , od którego zatrzęsły się belki stropu, I kto teraz żałuje? K i e d y odważyła się zerknąć na Colina, mężczyzna z a c i s k a ł k u r c z o w o ręce na kielichu, jakby marzył o tym, a b y z a t k a ć n i m i s w o j e uszy albo usta dziewczyny. Sądząc z jego morderczej m i n y , wolałby chyba to drugie. Skończyłaby na tym swój występ, gdyby L y s s a n d r a nie wybrała tej właśnie chwili, aby czule pocałować Colina w policzek. Ukłucie bólu, które odczuła Tabitha, było silniejsze niż zazdrość. Odchyliła się na stołku, jakby to b y ł a p o k r y w a Pianina w zadymionym barze, i cicho z a n u c i ł a w z r u s z a j ą c y klasyczny blues Niny Simone Inna kobieta, Minstrele opuścili lutnie, jakby nie chcieli zakłócać wstrząsająco i n t y m n e j melodii. Tęsknota usunęła z głosu Tabithy wszelki sarkazm. P a t r z y ł a na Colina, jakby był jedynym mężczyzną na sali. Jej serce zostało obnażone przez prostą l i r y c z n ą p i o s e n k ę . R y c e r z p o c i ą g --ał kolejny łyk piwa i spojrzał jej prosto w oczy. Niewiele 235 uszło uwagi czujnych oczu MadDuffa, ale Lyssandra była zajęta ocieraniem spływajacych po jej policzkach ł e z . A r j o n prychnął zdegustowany i podsunął jej chusteczkę. Wydmuchała w nią nos i oddała mu, nie zważając na grymas niechęci na twarzy rycerza. Kiedy Tabitha odśpiewała ostatni ton, Colin wstał. Dziewczyna miała przez chwilę nadzieję, że podejdzie do niej. Że przejdzie wzdłuż całego podwyższenia, porwie ją w ramiona i dumnie oświadczy wszystkim zebranym, że to ona jest jedyną kobietą,. którą adoruje. On jednak wziął ze stołu pełen dzban piwa, odsunął krzesło i przepchnął się przez tłum do drzwi wyjścowych, nie ogladając się za siebie. Tabitha wierciła się i przewracała z boku na bok na puchowym materacu. Wydawało jej się, że tonie w jego miękkości, że nigdy nie zdoŁa znaleźć wygodnej pozycji. Promienie księżyca prześwietlały kolorowe szybki okienne, rzucając na kamienną podłogę nierealne, róźowe światło. tabitha była zbyt zmeczona, aby siedzieć i rozmyślać. Wstała I przeszła przez pokój, zamiatając podłogę długą k o s z u l ą . Pokój, który narzeczona Colina przygotowała dla Tabithy, b y ł jak ż y w c e m przeniesiony z marzeń małej dziewczynki. Otworzyła okno i spojrzała w pustkę nocy. Nie byłaby zdziwiona, gdyby zobaczyła Barbie z Kenem przejeżdżających w różowym kabriolecie przez zwodzony most. Pokój z dziewczęcych marzeń zmienił się w nocny koszmar. Marzyła, żeby uciec od pkrywających ściany kolorowych kilimów i zdobiących sufit fresków. Miała wrażenie że piekne damy, dzielni rycerze i jednorozce o złotych rogach, opierające nieśmiło pyszczki na kolanach dziewiczych księżniczek, kpią sobie z niej. Chłodny nocny wiatr rozwiał jej rozczochraną grzywkę. Już 236 UtOKJ nie jest dziewicą, a księżniczką nie była nigdy. Oszukiwała samą siebie. Jest Tabithą Lennox- genialną dziewczyną, absolwentką M.I.T., kierowniczką departamentu Rzeczywi- stości Wirtualnej w Lennox Enterprises. W tym zaczarowanym królestwie nie ma dla niej miejsca, tak Jak nigdy i nigdzie nie było go poza jej własnym apartamentem. Tylko w tym schludnym mieszkanku czuła się u siebie. I tam właśnie powinna teraz siedzieć, popijać kawę z ekspresu, słuchać jazzu i patrzeć na krople deszczu spływające po przyciemnianych szybach okiennych. Podniosła swój amulet do światła, rozkoszując się jego nieziemskim pięknem. Nie pozostawało jej nic innego, jak zniknąć z wdziękiem i zostawić Colina i Lyssandrę ich szczęś- liwemu losowi. Miała nadzieję, że rodzice jej wybaczą, kiedy juz wróci w swoją epokę. Ich los wisiał na włosku, kiedy odeszła, aby ścigać własne marzenie, które okazało się śmiechu warte, a do tego nieuchwytne. Z a s t a n a w i a ł a się, czy Colin odczuje zawód, czy też ulgę, kiedy odkryje jej zniknięcie. Może pewnego dnia będzie nawet w stanie spojrzeć wstecz na tę noc, która ich połączyła jak na magiczne interludium, bez goryczy i bez wyrzutów sumienia. Zacisnęła palce na amulecie i zsamknęła oczy. Jej wargi drgnęły, ale nie mogła wymówić życzenia. Była niema jak przez te wszystkie lata, kiedy tłumiła każde swe marzenie i pragnienie. Drżąc z frustracji otworzyła oczy. Może jej życzenie nie było wystarczająco szczere. A może dlatego była taka raz-kojarzona, że chciała jakoś zamknąć tę przygodę. Może właś-c i w e s ł o w a pojawią się, kiedy poda colinowi rękę na pożegnanie i podziękuje mu za opiekę w czasie swej krótkiej wizyty w jego stuleciu. Jutro, postanowiła stanowczo. Jutro oficjalnie i z godnością rozstanie się z sir Colinem Ravenshaw i zacznie metodyczne poszukiwania zaklecia, które przeniesie ja z powrotem do domu. 237 TERESA MEDEIROS Do domu. Tabitha wróciła do ogromnego pustego łoża i zaczęła rozmyślać o tym, dlaczego słowo „dom" smakuje w ustach jak trociny. Miała nąjczarowniejszy sen. Nawet najlżejszy cień smutku nie zmącił jego uroku. Colin znów na niej leżał, a jego oddech pieścił jej szyję. Upajała się słodkim, piżmowym aromatem nadziei. Ciepłe wilgotne wargi mężczyzny wędrowały wzdłuż wypukłości policzka, wreszcie trafiły na jej usta i rycerz zatonął w oszałamiającym pocałunku. Jęknęła, rozkoszując się jego nieodpartą męskością. Pogładziła muskularne ramiona, oszołomiona siłą jego pożądania. Nie przerywając pocałunku, mężczyzna podciągnął do góiy jej koszulę, objął szorstkimi dłońmi jej piersi i zaczął je leciutko uciskać, jakby tylko dotyk jej skóry był w stanie uciszyć jakiś dręczący go głód. Ledwo rozsmakowała się w tej pieszczocie, przesunął rękę niżej i objął wzgórek między jej udami. Jego palce dokonywały podboju, wykonywały rozkoszne ruchy, które wyzwoliły z jej pulsującego ciała krople nektaru. To był naprawdę wspaniały, słodki sen. Gdyby tylko... Tabitha westchnęła i odwróciła głowę na bok. Gdyby tylko to nie był sen. Gdyby tylko Colin naprawdę spoczywał w jej ramionach. Gdyby tylko miała jeszcze jedną noc na udowod- nienie, że nigdy żadna kobieta, obojętnie czy w tym stuleciu, c z y w jakimkolwiek innym, nie będzie go kochała tak jak ona. Gdyby tylko nie obudziła się, zanim ten wspaniały sen dobiegnie końca. Jej uwolnione z zakazów trzeźwej samokontroli nogi same rozsunęły się we śnie, szeroko, bezwstydnie. Gdyby Colin naprawdę był z nią w łóżku, mogłaby przyciągnąć go do siebie, 238 UROKI całować tę jego cudownie miękką, wypukłą dolną wargę, a potem wprowadzić go z czułością do samego serca swej kobiecości. Ale jej ramiona były puste, a wewnątrz ciała pulsował ból niezaspokojenia. — A niech to wszyscy diabli! Stłumione przekleństwo, wypowiedziane ciężkim szkockim akcentem, rozwiało czar. Tabitha natychmiast otworzyła oczy i spostrzegła oblaną poświatą księżyca sylwetkę Colina, który przykucnął na łóżku i szarpał się z troczkami odzienia. Powoli podniósł głowę i napotkał jej zaszokowane spojrzenie. Posłał jej krzywy uśmiech i położył palec na ustach. - Ciii... Nie wolno mi obudzić mojej słodkiej pani, d o p ó k i się z nią nie połączę. Gdyby tylko... Tabitha w jednej chwili zapomniała o w s z y s t k i c h s w y c h gorących postanowieniach, położyła stopę na piersi C o l i n a i z całej siły zepchnęła go z łóżka na podłogę. 22 Tabitha obciągnęła koszulę i usiadła na łóżku, z każdą chwilą coraz bardziej przerażona panującą wokół ogłuszającą ciszą. Z podłogi nie dochodził najmniejszy dźwięk ani okrzyk, ani jęk, ani nawet pijackie chrapanie. - O Boże - szepnęła. - A jeśli uderzył głową o kominek? Jeśli go zabiłam? Przerażona, że znajdzie Colina w kałuży krwi, wygramoliła się z łóżka. Kiedy wyjrzała zza wysokiej tylnej ramy, jej gość właśnie siadał. Zakryła dłonią usta, aby nie pisnąć z przerażenia. Golin energicznie rozcierał tył głowy. Spojrzał na dziewczynę ze smutkiem. - Nie mogę powiedzieć, że na to nie zasłużyłem. Wyglądał tak chłopięco i tak żałośnie, że Tabitha ledwo powstrzymała się, aby nie wyskoczyć z łóżka, nie przytulić jego głowy do swych piersi i nie zawołać jak niania w kaplicy zamku Raven; „Och, mój biedny, mały paniczu!". Ale udało jej się nie ulec impulsowi. Zeszła z łóżka, stanęła nad intruzem i oparła ręce na biodrach. - Jesteś pijany! Tak. - Na jego ustach pojawił się znowu krzywy uśmiech. - Pijany z pożądania. 240 UROKI Postanowiła, że nie da się przebłagać. - Słyszałam, że lodowata woda jest w takich sytuacjach niezwykle skuteczna. Jak się tu dostałeś? Rozwaliłeś ścianę czy wdrapałeś się przez okno? A może znalazłeś tajemne przejście? - Drzwiami. - Och. - Tabitha była niemal rozczarowana brakiem dramatyzmu sytuacji. - Powinieneś się wstydzić. Wślizgiwać się w środku nocy do sypialni kobiety, żeby ją uwieść, podczas gdy tuż obok śpi twoja narzeczona? I to po tych wszystkich twoich świątobliwych oświadczeniach o honorze i rycerskości! Też mi rycerz w lśniącej zbroi! Colin wpatrywał się w nią, mrugając. Nie była w stanie stwierdzić, czy jego otumanienie jest skutkiem nadużycia alkoholu, czy uderzenia w głowę. - Kiedy tak stoisz w prześwietlonej tym niebiańskim światłem koszuli, wyglądasz raczej na anioła niż na wiedźmę. Tabitha nie zdawała sobie sprawy, że stoi na tle okna. Z r o b i ł a ruch, żeby sięgnąć po koc, ale zrezygnowała z tego, w y p r o s -towała się i odważnie spojrzała w oczy natręta. Gorące oczy Colina nie były w stanie o d e r w a ć się od widocznych pod cienką tkaniną koszuli wypukłości. - Anioł zemsty. Tak długo żyłem w c z y s t o ś c i , że z a p o m -niałem, jak bezlitosna dla upadłego grzesznika p o t r a f i b y ć t a k a istota. - I dlatego zapomniałeś mi powiedzieć, że jesteś zaręczony? - Tabitha skrzyżowała ramiona na piersi, p r z y n a j m n i e j częściowo zasłaniając mu widok. Colin wyglądał na jeszcze bardziej s k r z y w d z o n e g o niż w chwili, kiedy dziewczyna skopała go z łóżka. - Powiedziałem ci przecież. O p o w i a d a ł e m ci, że o j c i e c mnie zaręczył, kiedy byłem małym chłopcem. Tabitha uświadomiła sobie, że r z e c z y w i ś c i e m ó w i ł c o ś takiego, W lesie, kiedy udało im się ujść pościgowi Brisbane'a. Zmarszczyła czoło. 241 TERESA MEDEIROS Ale sugerowałeś, że zerwałeś zaręczyny, aby poślubić Regan. Miałem taki zamiar, Ale jak wiesz, Regan nigdy się o tym nie dowiedziała. A kiedy umarła, było mi wszystko jedno, z kim się ożenię. - Spojrzał na nią z powagą. - A prawdę mówiąc, nie wierzyłem ani przez chwilę, że uda mi się wrócić z Ziemi Świętej. - Pewnie miałeś nadzieję, że zostaniesz męczennikiem. -Prychnęła. - Szkoda, że ci się nie udało. Colin złapał się jednej z kolumienek łóżka i dźwignął na nogi, z wyraźnym wysiłkiem starając się nie zataczać. Tabitha musiała mocno zacisnąć pięści, żeby zapanować nad prag- nieniem dotknięcia go, ale on miał na tyle oleju w głowie, aby nie starać się jej dotknąć. - Kiedy wyjeżdżałem, Lyssa była małą dziewczynką z kokardkami w warkoczach. - Jeśli dotąd tego nie zauważyłeś, to pozwól sobie powiedzieć, że już dorosła. - Owszem, zauważyłem. - Chrząknął, starając się ukryć w ten sposób raczej rozpacz niż rozbawienie. - Kochasz ją? - palnęła bezmyślnie, nim zdążyła się zastanowić, po co to robi. Odsunęła się od Golina i zamknęła oczy, jakby ciemność była w stanie wymazać echo jego odpowiedzi. Czuła, że w tej chwili powinna życzyć mu szczęścia z przyszłą małżonką i zniknąć, ale gardło rozbolało ją tak strasznie, że nie mogła wykrztusić ani słowa. - Kocham ją jak młodszą siostrę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że mógłbym pójść z nią do łóżka. Pod Tabithą ugięły się nogi. Na szczęście Colin stał tuż obok i ją podtrzymał. Objął i przytulił do swego ciepłego, muskularnego ciała. Dotknął wargami jej karku, a kiedy zadrżała z pożądania, spróbował przesunąć się z nią w stronę łóżka. Ale nie chciała się ruszyć, dopóki nie zadała mu jeszcze 242 UROKI jednego pytania. Pytania, które dręczyło ją od chwili, kiedy dowiedziała się o istnieniu Lyssandry, - Czy twoi ludzie z zamku Raven wiedzą, że jesteś zaręczony z córką MacDuffa? - Tak - szepnął, dotykając wargami pachnącej jaśminem skóry dziewczyny, a jego gorący oddech sprawił, że zadrżała, -To nigdy nie było dla nich tajemnicą. - To dlaczego traktowali mnie z takim szacunkiem? Skoro Lyssandra ma zostać twoją żoną, to za kogo mnie uważali? - Za moją kochankę, oczywiście. - Przycisnął biodra do pleców Tabithy na dowód, że alkohol nie zmniejszył siły jego pożądania. Wysunęła się z jego ramion i odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Colin zrobił krok w jej stronę. - Dlaczego tak na mnie patrzysz, dzieweczko? Przecież to święte prawo mężczyzny, żeby mieć zarówno zonę, jak i kochankę. - Zonę i kochankę? - powtórzyła, patrząc na niego zwężonymi oczami, jakby chciała się upewnić, że dobrze go zrozumiała. - Tak. - Wyciągnął do niej rękę, ale znowu się c o f n ę ł a i schroniła za narożnik łóżka. - A co z prawami twojej żony? Co miałby jej dać taki związek? - Moje nazwisko. Moją opiekę. Moje czułe względy. - Twoje dzieci? - podsunęła. Skinął głową, ale znów wydawało się, że unika w z r o k u Tabithy, - To mój obowiązek. Muszę dać jej syna. - A jeśli przypadkiem dasz jej córkę? Będziesz musiał Próbować dalej, jak sądzę? ~ Colin znów chciał ją pochwycić, ale ponownie mu się wywinęła. - A co z miłością, Colinie? Czy to jedyne prawo, którego odmówisz swojej żonie? 243 TERESA MEDEIROS Skrzywił się i potarł kark. - Chryste, dzieweczko, głowa już mnie rozbolała od tych twoich zagadek. Nikt nigdy nie słyszał o mężczyźnie zakochanym we własnej żonie. Zapytaj Arjona. Przez całe życie nie robił nic innego, tylko był zakochany w cudzych żonach. Z wzajemnością. T a b i t h a z a u w a ż y ł a , że w głosie Colina więcej jest zuchowatości niż przekonania. - A więc nadal pragniesz ożenić się z Lyssandrą za dwa miesiące, kiedy skończy osiemnaście lat, choć z niechęcią myślisz o pójściu z nią do łóżka? - Nie m a m w y b o r u . Dałem słowo. - Byłeś wtedy dzieckiem, Colinie. To nie ty związałeś się słowem honoru, tylko twój ojciec. - Ale to mój święty obowiązek honorować jego zobowiązanie. Byłbym nie w porządku, gdybym tego nie uczynił. - Honorować! Mówimy o spędzeniu całego życia w kłamstwie. Co to ma wspólnego z honorem? Z przyzwoitością? Odwrócił się na pięcie i odszedł od Tabithy. - Jesteś wyjątkowo denerwującą niewiastą! -prawie krzyknął. - Pojawiłaś się w moim życiu nie wiadomo skąd... - Och, nie wiesz nawet połowy. - ...i oczekujesz, że nie będę miał żadnych zobowiązań, ż a d n y c h u m ó w do wypełnienia. Czy to jest w porządku? - Przypuszczalnie nie - przyznała cicho. Opadł na drewnianą skrzynię i przeciągnął ręką po włosach. Po raz pierwszy nie próbował ukryć przed Tabithą swej rozpaczy. Słyszałaś dzisiaj zawoałowane groźby MacDuffa. Jeśli nie dotrzymam swoich zobowiązań wobec niego, sprzymierzy się z Brisbane'em. — Jego wzrok był zarazem gniewny i błagalny. -Nie mogę walczyć z obydwoma. Moi ludzie zginą. Przed oczami Tabithy przesunęły się nagle dobrze znane twarze: posępnie piękna i nieugięcie dumna Magwyn; odważna 244 UROKI stara niania; pykająca fajeczkę babcia Cora; nieokiełznany Chauncey; słodka mała Jenny, która dopiero co odzyskała głos i uśmiech. I maleńka Blyth, którą Colin tulił w ramionach, jakby była bezcennym skarbem. Jak mogłaby żądać, aby wybierał pomiędzy nią a tymi ludźmi, których zaprzysiągł chronić? Nagle przyszło jej coś do głowy. Uklękła przed Colinem i objęła jego uda. - Mogę ci pomóc. Mogę zrobić dla ciebie więcej niż MacDuff. Mogę raz na zawsze usunąć Brisbane'a z twojego życia. - Jak? - Zmarszczył czoło. - Za pomocą tego. - Podniosła do góry amulet. - Nie mogę, dziewczyno. To szatański przedmiot. - Tabitha niemal widziała, jak ręka Colina drży z pragnienia uczynienia na piersi znaku krzyża świętego. - W takim razie ja muszę być służebnicą piekieł. - Wstała i odwróciła się do niego plecami, czując ból w sercu. Colin patrzył na nią ze smutkiem i tęsknotą. Wreszcie powiedział chrapliwie: - Nieważne, co mówi Kościół, ja nie jestem w stanie w to uwierzyć. Tabitha przypomniała sobie słowa matki, wypowiedziane dawno, kiedy jako zbuntowana trzynastolatka szlochała rozpaczliwie z powodu zepsutych urodzin. Teraz powtórzyła je Colinowi. - Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że to t w ó j B ó g obdarzył mnie tą niezwykłą siłą? A jeśli tak, to czy nie po to, abym robiła z niej użytek w słusznej sprawie? Na przykład żeby uwolnić świat od takiego potwora jak Brisbane, z a n i m on zdąży zniszczyć życie kolejnych niewinnych ludzi? Potrząsnął głową, a jego twarz pozostała nieugięta. - Nie mogę walczyć ze z ł e m za p o m o c ą zła. G d y b y m to zrobił, przekreśliłbym wszelkie moje wieloletnie starania. 245 TERESA MEDEIROS Tabitha zwiesiła głowę. Zrozumiała, że nie zdoła go przekonać. Colin wstał i odezwał się z nadzieją w głosie: - Nawet jeśli się ożenię, nadal będziemy mogli być razem. Mam małą posiadłość w Highland. Jest odosobniona, ale nad podziw piękna. Będę do ciebie przyjeżdżać tak często, jak to tylko możliwe. To lepsze niż nic. Nie mogę zaproponować ci swego nazwiska, Tabitho, ale będziesz panią mego serca. Odwróciła głowę, żeby Colin nie dostrzegł łez, spływających jej po policzkach. Nie umiała płakać tak ładnie j a k Lyssandra. Colin wyciągnął rękę, jakby zapraszał Tabithę, by weszła z nim w plamę księżycowego światła. - Chodź ze mną do łoża, dzieweczko. Proszę. Nawet zrozpaczony i na wpół pijany Colin był dla niej wcieloną pokusą, a teraz, kiedy zobaczyła pęknięcia w jego pancerzu, pokusąjeszcze bardziej nieodpartą niż kiedykolwiek. Naiwna dziewczyna może być zauroczona dzielnym rycerzem, ale tylko dojrzała kobieta jest w stanie kochać mężczyznę ukrytego w zbroi. Jak łatwo byłoby rzucić się z nim na to skotłowane łóżko! Pozwolić mu na te wszystkie nieprzyzwoite, cudowne rzeczy, które pragnął z nią robić. Trzymać go w ob- jęciach, dopóki nieuchronne pierwsze zwiastuny brzasku nie dadzą mu sygnału, że musi uciekać z jej łóżka jak złodziej. Od początku wiedziała, że pochodzą z różnych stuleci, z różnych kultur, z różnych światów. Ale nigdy nie przypuszczała, że jest to przepaść nie do przebycia, nawet przez miłość. Spojrzała na niego przez łzy. - Nie mogę być twoją żoną, Colinie. I nie będę twoją kochanką. Colinowi opadła ręka. Stał bez ruchu, tak blady, jakby poczuł tchnienie śmierci. - Czy to nie ty tłumaczyłeś mi kiedyś, że dworska miłość to tragiczna opowieść o szlachetnym rycerzu usychającym z nieodwzajemnionej miłości do damy? Może któregoś dnia 246 UROKI i o nas napiszą balladę? - Tabitha próbowała uśmiechnąć się przez łzy. - Jesteś mądrzejsza, niż sądziłem, pani, I bardziej bezlitosna. Tylko dzięki żelaznej samodyscyplinie Colin zdołał odwrócić się na pięcie i bez oglądania się za siebie dotrzeć do drzwi, Ale przy drzwiach zawahał się. W sercu dziewczyny obudziła się iskierka nadziei. Zgasła natychmiast, kiedy Tabitha zobaczyła jego stanowczą minę. - Daj mi swój amulet, dzieweczko. Nie chcę, żebyś ruszyła za mną w pogoń, kiedy zmierzę się z Brisbane'em. Nie muszę się chować za kobiecą spódnicę. Tabitha była wstrząśnięta, że tak trafnie odczytał powstający dopiero w jej głowie plan. - Jeśli ożenisz się z Lyssandrą, żeby jej ojciec stanął po twojej stronie, to właśnie to zrobisz. Colin nie dał się sprowokować. Podszedł do niej i w y c i ą g n ą ł rękę. - Nie pozwolę, abyś znowu wystawiła się na niebezpieczeństwo. Brisbane jest niebezpiecznym mężczyzną. - Mam amulet i to ja jestem niebezpieczną kobietą -Podniosła wisiorek do góry. - Bardziej niebezpieczną dla siebie niż dla kogokolwiek innego. Czy zdecydujesz się na życie ze mną... - zawiesił głos i przełknął z trudem, zanim zdołał dokończyć zdanie - ...czy z jakimś innym mężczyzną, to chcę, aby było to życie długie i pełne sukcesów. I właśnie dlatego chcę zatrzymać twój amulet, dopóki nie nabierzesz rozsądku. Zacisnął rękę na naszyjniku, ostrzegając d z i e w c z y n ę , że t y m razem nie zamierza tolerować odmowy, - Ja niegdyś zaufałam ci na tyle, że dałam ci amulet. Czy ty nie możesz teraz też tak mi zaufać, aby pozwolić mi go zatrzymać? - zapytała głosem zdławionym przez d u -szące ją łzy. Oczy pociemniały mu z żalu, ale zdjął łańcuszek z jej szyi 247 TERESA MEDEIROS i zacisną szmaragd w dłoni. Wyszedł. Tabitha upadła na kolana i wtuliła twarz w prześcieradła. Tabitha szła spiesznie przez opustoszały dziedziniec, zerkając przez ramię, czy nie widać śladu pogoni. Ale poza żółtym psem, który szedł za nią przez kilka kroków, dopóki się nie znudził i nie zawrócił, nikt w zamku MacDuffa nie zwrócił uwagi na to, że wyszła. Horyzont na wschodzie zaczął zmieniać barwę z głębokiej czerni na szarość. Zerwał się wiatr, pachnący deszczem. Ten zapach był równie ponadczasowy i nie do pomylenia jak woń skóry Cołina. Miała na sobie zszarganą suknię Magwyn, ale czuła się, jakby była naga. Dotknęła obojczyka i zatęskniła za ciężarem matczynego amuletu. Ale nie miała zamiaru dopuścić, aby upór Cołina powstrzymał ją od ofiarowania mu prezentu ślubnego, który zapewni wiele spokojnych łat zarówno jemu, jak i jego nienarodzonym dzieciom. Ona, Tabitha Lennox, która wezwała kiedyś ochroniarzy, żeby zabili w łazience pająka, wyruszała, aby zmierzyć się z maniakalnym mordercą dla dobra mężczyzny, którego pokochała. Owszem, nie miała amuletu, który pozwalał jej panować nad magią, ale miała wiedzę dwudziestego pierwszego wieku i swoje niezwykłe zdolności, na których mogła polegać. Uniosła spódnicę i przeszła pomiędzy chrapiącymi giermkami, odsypiającymi wczorajsze uciechy. Miała cichą nadzieję, że znajdzie wśród nich Chaunceya, ale obawiała się, że chłopak raczej uwodzi właśnie tę swoją dojarkę. Znowu obejrzała się przez ramię, jednak cień, który chyba przez chwilę widziała, musiał być cieniem jaskółki albo nietoperza. Kiedy weszła do stajni, zaspane konie powitały ją cichym rżeniem. Szła od boksu do boksu, wypatrując znajomego pyska. Ale twarz, którą ujrzała, kiedy zakapturzona postać wyszła 248 UROKI z cienia i odrzuciła nakrycie głowy, niewątpliwie nie była te którą pragnęła zobaczyć. Lyssandra nic nie straciła na urodzie pomimo śladów łez na policzkach i liliowych cieni pod oczami. Nie powiedziała ani słowa, objęła się tylko ramionami i oskarżycielsko popatrzyła na Tabithę pełnymi smutku oczami. Tabitha z ogromną ulgą dostrzegła w następnym boksie zawsze spokojnego i zrównoważonego gniadosza Chaunceya, - Dzień dobry, Lyssandro -powiedziałaradośnie, otwierając boks i zdejmując zawieszone na drewnianym kołku siodło. -Koniecznie muszę wracać do Gotham. Bądź tak d o b r a i p o w i e d z mojemu kuzynowi, że... - On nie jest twoim kuzynem. - Skąd wiesz? - Tabitha opuściła siodło i wolno odwróciła się, żeby spojrzeć Lyssandrze w oczy. Przynajmniej tyle była jej winna. - Bo słyszałam, jak krzyczał na ciebie wczorajszej nocy. -Pogardliwy uśmiech wykrzywił jej wargi. - Na mnie nigdy nie krzyczał. Zawsze był wobec mnie nieskończenie dworny. - Wiem, co usłyszałaś, ale zapewniam cię, że ostatniej nocy do niczego między nami nie doszło. - Tylko dlatego, że go wyrzuciłaś. Tabitha bardzo chciała zaprzeczyć, jednak niczego poza prawdą nie miała tej dobrej i wspaniałomyślnej dziewczynie do zaoferowania. - On nadal zamierza się z tobą ożenić. Jak tylko skończysz osiemnaście lat. Będzie dobrym mężem. -Mało się nie udławiła tymi słowami, lecz jakoś zdołała je wykrztusić. - Tak, - Oczy Lyssandry pociemniały z goryczy, sprawiając, ze wyglądała bardziej na kobietę niż na dziewczynę. ~ Będzie całował mnie w policzek i dawał słodycze na kolację. Będzie nosił na rękach moje dzieci i chwalił sposób, w jaki prowadzę zamkowe rachunki. Ale kiedy wyjrzy przez okno w księżycową noc, to o tobie będzie myślał. 249 TERESA MEDEIROS Zapomni o mnie. - Tabitha potrząsnęła głową i zamrugała żeby powstrzymać napływające do nich łzy. Modlę się, aby Bóg to sprawił. - Potem, jakby zawstydzona swoim wybuchem, zapytała szeptem: - Dokąd pojedziesz? Tabitha nie była pewna, co ma odpowiedzieć na to pytanie. Bez amuletu mogła utracić szansę na powrót do dwudziestego pierwszego wieku. Ale jeśli tu wróci i zobaczy twarz Colina, może nie mieć już siły odejść od niego. Może skończyć jako mieszkanka zamku w Highland, zmuszona kochać Colina tylko w mroku, nigdy w blasku słońca. Może zestarzeć się i zgorzknieć, czekając, aż Colin opuści żonę i przyjedzie do niej. Wiedziała, że żadnemu z nich to nie wystarczy. - Odjadę daleko stąd. Tak daleko, że on nigdy mnie nie odnajdzie - powiedziała cicho. - Jeśli chcesz, możesz wziąć mojego konia. Colin dał mi go na dziesiąte urodziny. Jest spokojny i szybki jak wiatr -powiedziała Lyssandra, wskazując lśniącego szarego konia, stojącego w boksie obok. Najwyraźniej była usatysfakcjonowana odpowiedzią Tabithy. Tabitha zerknęła z niepokojem na piękne zwierzę. - Nie, dziękuję. Wolę wziąć konia Chaunceya. Przynajmniej mnie zna. ~ Pospiesznie włożyła siodło na koński grzbiet, pragnąc odjechać, zanim opuści ją odwaga. Lyssandra przez kilka sekund obserwowała, jak Tabitha szarpie się z uprzężą, po czym podeszła i podciągnęła popręg o kilka dziurek. Wyszły ze stajni. Tabitha zmrużyła oczy, bo wiatr się wzmógł, i przeszukiwała wzrokiem horyzont. Stwierdziła, ze nie ma zielonego pojęcia, jak się dostać tam, dokąd zmierzała. Mogła wyrazić życzenie, aby znaleźć się w zamku Brisbane'a, ale pozbawiona amuletu, który pomagał jej panować nad magią, obawiała się, że może wyląduje w jego lochu albo na jednym z kolców, którymi najeżone były mury twierdzy. 250 UROKI - Mam jeszcze pewne niedokończone sprawy do załatwienia. Czy nie umiałabyś mi pokazać, gdzie jest Anglia? Lyssandra zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Wskazała na prawo, potem na lewo, potem znów na prawo. Zdjęła płaszcz i podała go Tabicie, zanim ta zdążyła dosiąść konia. - Niebo źle wróży twojej wyprawie. Tabitha owinęła się ciepłym wełnianym płaszczem i wdrapała się na siodło. Jedyną rzeczą, której była pewna, to to, że ma przed sobą koński łeb, a nie ogon. Kiedy naciągnęła kaptur na głowę, spadła pierwsza kropla deszczu. - Uważaj na siebie! - Lyssandra chwyciła ją za kostkę. Tabitha spojrzała na przejętą twarz dziewczyny i wyczuła jej szczerość. - A ty opiekuj się nim. - Tabitha starała się uśmiechnąć, ale zdobyła się tylko na skinienie głową. Nie czekała na odpowiedź. Koń Chaunceya r u s z y ł g a l o p e m przez zwodzony most. Tabitha obejrzała się tylko raz i zobaczyła, że Lyssandra nadal stoi u wrót stajni i jej d r o b n a sylwetka maleje z każdym uderzeniem kopyt wierzchowca. Potem zwróciła się twarzą ku przyszłości, zadowolona, że porywisty wiatr porywa jej łzy, zanim zdążą spłynąć po policzkach. 23 Ten głęboki sen jest najwyraźniej karą za grzechy, -Usłyszawszy to stwierdzenie, Colin niechętnie otworzył jedno oko i dostrzegł stojącego przy jego łóżku Arjona, na którego ustach igrał frywolny uśmieszek. Jęknął i naciągnął na głowę puchową poduszkę. - Wystarczającą karą jest zesłanie mi przez Boga takiego potępieńca jak ty, żeby się nade mną znęcał. - Cóż, ten potępieniec czy też przyjaciel domaga się, żebyś na niego spojrzał. Colin rzucił w Arjona poduszką i usiadł. Ścisnął głowę w dłoniach w daremnej nadziei, że przestanie mu pękać. - Bądź tak dobry i poproś księdza z zamku MacDuff, żeby przestał bić w te cholerne dzwony, Arjon przechylił głowę na bok, przez chwilę uważnie nasłuchiwał. - Obawiam się, że to tylko twoje nieczyste sumienie. -Każde słowo tej połajanki brzmiało w uszach Colina jak uderzenie w cymbały. - Och, jak nisko mogą upaść możni tego świata! Colin spuścił nogi z łóżka i jego głowę przeszyła taka błyskawica bólu, że aż syknął. 252 UROKI - Możesz się do woli napawać moim stanem, ale powstrzymaj się, proszę, od cytowania Pisma Świętego. Te słowa nie powinny padać z twoich lubieżnych ust, - Obrażasz mnie, a ja przyszedłem przecież, żeby się użalić nad twoją udręczoną duszą. - Arjon zacisnął obie dłonie na kuflu. - Co to za trucizna? - Colin zerknął z ukosa na obrzydliwie cuchnącą ciecz. - To nie żadna trucizna. To odtrutka na płyny, którymi wczoraj raczyłeś się w nadmiarze. Colin spojrzał sceptycznie na przyjaciela, ale wypił do d n a ciemny wywar. Skrzywił się. Lek rozjaśnił mu nieco o t u m a n i o n y umysł, lecz w ustach pozostał obrzydliwy gorzki s m a k . Ta gorycz tylko po części była rezultatem wczorajszego nadużycia mocnych trunków. W o wiele większym stopniu w y n i k a ł a z ostrych słów, jakie padły wczoraj m i ę d z y n i m a T a b i t h ą . - Tabitha... - szepnął, ogarnięty falą serdecznego bólu. Nagle, pod wpływem mglistego, niejasnego w s p o m n i e n i a , sięgnął pod poduszkę i wydobył poplątany łańcuszek. G d y rozplatał go ostrożnie, szmaragd zawirował mu przed o c z a m i . Nieujarzmiony blask zdawał się kpić z ludzkiej ślepoty. Zabierając Tabicie amulet, Colin m y ś l a ł w y ł ą c z n i e o t y m , aby bronić ją przed nią samą. Teraz c i ą g l e m i a ł p r z e d o c z a m i jej łzy, kiedy błagała go, aby jej zaufał. Bał się, że potargał serce dziewczyny równie beztrosko jak ten delikatny łańcuszek. Ledwo pamiętał swój powrót do p o k o j u po k ł ó t n i z T a b i t h ą . Myślał tylko o tym, żeby utopić s w o j e t r o s k i w k o l e j n y m dzbanie piwa. Jednak nie mógł z a p o m n i e ć s ł ó w , k t ó r e w y p o -wiedzieli, dźwięczały mu w uszach jak t r ą b y na S ą d O s t a t e c z n y . - Widziałeś się z nią? - zapytał Arjona. - Masz teraz poważniejsze problemy niż d a m a t w e g o serca. -Przyjaciel westchnął, - W tej właśnie c h w i l i M a c D u f f n a r a d z a się z wysłannikiem Brisbane'a. Zamknęli się r a z e m już godzinę temu, a po tym wzruszającym przedstawieniu, jakie z a p r e z e n - 253 TERESA MEDEIROS towaliście wczoraj wieczorem z Tabithą, śmiem twierdzić, że nie konferują o cenach zboża ani o nadmiernych podatkach nałożonych przez koronę. - Czy to było aż tak oczywiste? - Colin zerknął na niego niepewnie. - Trzeba być do tego stopnia zaślepionym uczuciem, co ta tępa córeczka MacDuffa, żeby tego nie dojrzeć. - Lyssa - szepnął Colin, przecierając ręką oczy, - Chryste, za nic nie chciałbym jej skrzywdzić. - Więc nie rób tego. Colin jeszcze nigdy nie widział, żeby ten pogodny Norman był zły, ale w tej chwili mógłby przysiąc, że oczy przyjaciela błyszczały z tłumionej furii. - Idź teraz do MacDuffa i zdaj się na jego łaskę. Zrób to, pomimo jego pogróżek i prób terroryzowania cię. On zawsze za tobą przepadał. Powiedz mu, że Tabitha nigdy nie była dla ciebie niczym więcej niż tylko przelotnym flirtem, którego teraz żałujesz i wstydzisz się. A potem ożeń się z Lyssą. Dzisiaj. Zanim złamiesz jej głupiutkie serce. Colin położył się spać w portkach, pozostało mu więc tylko włoiyć czysty kaftan i wciągnąć buty z ostrogami. Zawiązał na supeł zarwany łańcuszek amuletu Tabithy i włożył go przez głowę. - No, dobry chłopak. Zaraz zrobimy z ciebie małżonka. -A r j o n o p a r ł się o fiamugę drzwi. Uśmiech wrócił na jego twarz, choć w kącikach ust zachował się jakiś ostry rys. Spoważniał jednak, kiedy dostrzegł pełne determinacji spojrzenie przyjaciela. - Muszę najpierw porozmawiać z Tabithą. Boję się, że wczorajszej nocy bardzo ją zraniłem. - Colin przypasał miecz i ruszył do drzwi. - Ona odeszła - powiedział bezbarwnym głosem Arjon, Colin z wolna podniósł głowę, modląc się, aby słowa, które usłyszał, były jedynie omamem słuchowym. 254 UROKI Ale Arjon potwierdził je kiwnięciem głowy. - Odjechała konno o świcie. Widziałem ją z okna. - I nie obudziłeś mnie? - Colin bardzo starannie wymawiaj każde słowo, jakby miało być ostatnim słowem wypowiedzią nym przez niego w życiu. - Pozwól jej odejść - szepnął Arjon z naciskiem. - Proszę, - Nie mogę - rzucił Colin przez zaciśnięte zęby i przeszedł koło przyjaciela z taką miną, jakby Arjon był powietrzem. Colin zbiegł po zamkowych schodach po trzy stopnie na raz i błyskawicznie dopadł drzwi wyjściowych. Uderzenie wiatru i siekący deszcz na chwilę zatrzymały go w progu. Burza rozszalała się już na dobre, wyładowując swoją furię w oślepiających błyskawicach, rozdzierających co chwila skłębione chmury. Niemal oszalał na myśl, że Tabitha jest tam gdzieś na zewnątrz, zagubiona i samotna, pozbawiona nawet amuletu, który by ją chronił. Ruszył w stronę stajni, modląc się, by Chauncey albo jakikolwiek inny giermek był rano na tyle przytomny po całonocnych hulankach, aby zauważyć, w jakim k i e r u n k u pojechała Tabitha. Deszcz oślepiał go. Nie z a u w a ż y ł d r o b n e j figurki skulonej pod niskim okapem stajni, dopóki niemal na nią nie wpadł. Była przemoczona do suchej nitki i szczękała zębami. Przykucnął obok niej i delikatnie odsunął kosmyk mokrych włosów z jej policzka. - Lysso, co tu robisz, na litość boską? - Pozwoliłam jej odejść. -Podniosła na niego p ó ł p r z y t o m n e oczy, na jej rzęsach lśniły łzy. - Wiedziałam, że nadchodzi burza, a jednak pozwoliłam jej odejść. Cieszyłam się, że odchodzi. Modliłam się, żeby już nigdy nie wróciła. Colin powoli cofnął rękę. Dziewczyna zadygotała jeszcze mocniej. 255 TERESA MEDEIROS - W którą stronę? - Chyba na południe. Prosiła, żebym jej pokazała, gdzie jest Anglia. - Anglia? - Colin zachmurzył się. - Powiedziała, że musi dokończyć jakieś niezałatwione jeszcze sprawy. I że jedzie bardzo daleko. Tak daleko, że jej nigdy nie odnajdziesz. - Dobry Boże! - Colin gwałtowanie złapał oddech, domyślając się, co to może znaczyć. Odrzucił jej ofertę pomocy i odebrał jej cenny amulet, a ona i tak pojechała zmierzyć się z Brisbane'em. I to zupełnie sama. Przeklinał się, że tego nie przewidział. Przecież na własne oczy widział jej szaleńczą odwagę, kiedy z mieczem w dłoni stawiła czoło ludziom Brisbane'a i szczerzącym zęby psom. Z mieczem, który ledwo była w stanie utrzymać w ręku. - Zaproponowałam jej swojego wierzchowca... - Swojego wieizchowca! - Colin podniósł Lyssandrę za ramiona i mocno niąpotrząsnął. - Chryste Panie, ta dziewczyna jest najgorszym jeżdżcem, jakiego znam. Jeśli koń zrobi jeden fałszywy krok, Tabitha spadnie z siodła i skręci kark. Zanim Lyssandra zdołała wydukać jakiekolwiek tłumaczenie, Colina już nie było. Wbiegł do stajni i niemal natychmiast znów pojawił się na dziedzińcu z jedną nogą już w strzemieniu swego wierzchowca. Koń i jeździec wypadli na zwodzony most, a grzmoty burzy zagłuszały tętent kopyt. - O Boże, co ja zrobiłam? - Lyssandra stała na deszczu i czuła się tak nieszczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. -Tata! - szepnęła w końcu do siebie, podniesiona na duchu iskierką nadziei, która pojawiła się w jej sercu. — Tata będzie wiedział, co robić. Lyssandra wlokła się wykładanym marmurowymi płytami chodnikiem, prowadzącym do słonecznego pokoju ojca, w pełni 256 UROKI świadoma, że każdy jej krok jest znaczony błotnistymi plamami na przywiezionym z dalekich krain kamieniu. I choć w zamku wiele było wspaniałych sal, ta była najwspanialsza. Za jej pozłacanymi drzwiami spoczywały najcenniejsze skarby jej ojca - iluminowane manuskrypty, inkrustowane drogimi kamieniami kielichy i kredensy kryjące złota i srebra stołowe. W dzieciństwie spędziła niezliczone godziny, bawiąc się u stóp ojca, który liczył monety przywiezione mu przez poborców podatkowych lub polerował jakieś nowe klejnoty, dopóki nie błyszczały jak brylanty najczystszej wody. Popchnęła drzwi, ale kiedy nieco się uchyliły,, zatrzymała się na chwilę, żeby opanować szczękanie zębami. Ojciec nie znosił jakichkolwiek przejawów słabości. Zanim zdołała się uspokoić, usłyszała dochodzące z pokoju słowa; - Ten cholerny głupiec właśnie tam jedzie. Lyssandra zmarszczyła czoło. W tym nieznanym głosie usłyszała drwinę. - A co ci mówiłem? Jest jak pies, który goni za s u k ą . Wczorajszej nocy nic tylko węszył za jej spódnicą Lyssandra rozpoznała głos ojca, ale jego zadowolony z siebie ton sprawił, że w jej uszach ten głos zabrzmiał bardziej o b c o niż głos nieznajomego. Przejął ją dreszcz, który był w y w o ł a n y mokrym ubraniem. Nagle zapragnęła uciec, schronić się w swej sypialni, w której czuła się jak w niebie. Zakopać się głęboko w koce i udawać, że nadal jest małą dziewczynką, która p e w n e g o dnia dorośnie i poślubi sir Colina Ravenshaw. Ale kiedy znów usłyszała głos ojca, wiedziała, że skończył się czas udawania. - Nie mogę uwierzyć, że ten głupiec sądził, iż pozwolę mojej jedynej córce wyjść za lorda bez grosza przy duszy, który mieszka w nadpalonych ruinach. Skoro B ó g w s w o j e j bezgranicznej głupocie pozbawił mnie synów, Lyssandra jest moim jedynym towarem wymiennym. Niewiele z niej pożytku, 257 TERESA MEDEIROS przyznaję, ale może przynajmniej rozłożyć nogi, żeby kupić mi na stare lata potężnego sojusznika. Lyssandra zakryła ręką usta, bo zrobiło jej się niedobrze. Modliła się o to, żeby jakoś opanować mdłości. Z pokoju dobiegał odgłos skrobania ostrą stalówką po pergaminie. Proszę - powiedział ojciec. - Jak tylko wyschnie inkaust na tym kontrakcie ślubnym, możesz zabrać stąd moją córkę wraz z moim błogosławieństwem. Jestem pewien, że będzie dla twojego pana uroczą i posłuszną żoną. - A on będzie głęboko wdzięczny - odpowiedział uniżony głos nieznajomego. - Nie tylko za życzliwe przyjęcie jego pokornej prośby, ale także za wzięcie na siebie wszystkich mniej przyjemnych aspektów tej sprawy. Lord Brisbane potrafi być niezwykłe hojny dla swych sojuszników, o czym sam się p r z e k o n a ł e ś , zgadzając się przenieść na wiosnę do zamku Arran. Rzeczywiście był hojny. Kiedy Ravenshaw wreszcie zginie, podzielimy jego włości między siebie. Wprawdzie zamek to ruina, ale ziemia jest urodzajna i tylko czeka na uprawę. -Ojciec Lyssandry zachichotał. - Przynajmniej ten bękart oszczędził mi przykrej konieczności mordowania go pod moim własnym dachem. Krew bardzo trudno zmyć. - A w jaki sposób chcesz go zabić? Możesz już uważać zadanie za wykonane. Jak tylko jego dziwka wyjechała rano z zamku, wysłałem łuczników na wszystkie granice. Żadne z nich nie ujdzie z życiem. - A-a-ale to wbrew naszej umowie! - Głos gościa zadrżał histerycznie. - Niewiasta miała zostać nietknięta. Miała zostać dostarczona mojemu panu wraz z twoją córką. Nie zgodzę się, aby moja córka jechała objąć swe nowe włości w towarzystwie pospolitej dziwki. To by uwłaczało m o j e j g o d n o ś c i . K i e d y twój pan już zagnieździ swojego potomka w brzuchu Lyssandry, może sobie wziąć jakąś inną kochankę. - Ale przysiągłeś...! 258 UROKI Lyssandra wiedziała, że nie ma już czasu na dalsze podsłuchiwanie kłótni mężczyzn. Musi iść. Musi wziąć swego wierzchowca i ostrzec Colina i Tabithę, że jadą wprost w pułap- kę. Zanim będzie za późno. Zaczęła się wycofywać krok po kroku, przerażona, że chlupotanie wody w przemoczonych pantofelkach zaalarmuje mężczyzn i zdradzi jej obecność. Była już blisko ostatniej kolumny, gdzie mogła wreszcie odwrócić się i rzucić do ucieczki, kiedy potężna ręka zasłoniła jej usta, aby nie mogła krzyknąć. Colin zatrzymał się na szczycie wzgórza i wytężał wzrok, żeby dojrzeć coś poprzez strumienie ulewy. Choć był przemoczony do suchej nitki, j u ż dawno zobojętniał na d e s z c z i p r z e s t a ł zwracać uwagę na grzmoty. Wszystkie jego zmysły były wyczulone tylko na jeden cel: znalezienie śladów Tabithy. Ślady zdawały się krążyć w kółko, jak kroki pijanego, dopóki Colin nie natrafił na wyżłobiony przez deszcz głęboki wąwóz. Zatrzymał się nad nim, bezradny jak dziecko. Podjechał do pobliskiej kępy drzew, znalazł oderwane listki i połamane gałązki, świadczące o tym, że dziewczyna mogła tamtędy przejeżdżać. Ku swej ogromnej uldze nie dostrzegł ani na dnie wąwozu, ani nigdzie w okolicy bezwładnego ciała dziewczyny. Odciśnięte w błocie ślady kopyt, zbyt głębokie, aby mógł je pozostawić koń bez jeźdźca, stanowiły dla Colina dowód, że Tabitha po prostu zawróciła i pojechała dalej. - Pewnie bez przerwy klnie mnie w żywy kamień - mruknął do siebie i uśmiechnął się niewesoło. Nabrał otuchy, że dziewczyna nie dojechała jeszcze do granic posiadłości MacDuffa. Granica była tuż przed nim i miał nadzieję, że jeśli pozostanie na szczycie wzgórza, zdoła wypatrzyć na czas zbliżającą się Tabithę i przeciąć jej drogę. Ze wzgórza miał doskonały widok na leżącą poniżej dolinę. 259 TERESA MEDEIROS Widoczność ograniczały mu jedynie skapujące z jego rzęs krople deszczu i gęsto rosnące u stóp wzniesienia brzozy. Burza nie tylko nie słabła, ale wręcz zdawała się przybierać na sile. Piorun strzelił jak bicz, a wiatr zawył j a k zwiastująca śmierć zjawa. Colin zadrżał i przeżegnał się. Niektórzy wierzyli, że wycie zjawy ostrzega o nadchodzącej śmierci, ale on zawsze składał swój los w ręce Boga. Jego wiara została nagrodzona, kiedy w polu widzenia pojawiła się okutana płaszczem, zakapturzona postać zmierzająca wprost ku granicy ziem MacDuffa. Zmrużył oczy, bo oślepiał go deszcz, ale nawet z tej odległości mógłby niemal przysiąc, że rozpoznaje wierzchowca Lyssandry. Serce zatańczyło mu z radości. Kiedy wreszcie zamknie Tabithę w ramionach, już nigdy nie pozwoli jej odejść. Nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego w tym właśnie momencie s p o j r z a ł na kępę brzóz. Może kierowało nim przeczucie, a może dostrzegł kątem oka jakiś ruch, który nie powinien się zdarzyć, bo w tej pustce było miejsce jedynie na drżenie poruszanych wiatrem srebrzystych listków. Wydawało mu się, że kościsty palec śmierci dotknął jego karku. Samotny mężczyzna przykucnął u stóp najwyższego drzewa, a zielony kaftan i spodnie sprawiały, że wśród plątaniny liści był niemal niezauważalny. Z metodyczną precyzją sięgnął do tyłu i wyciągnął pierzastą strzałę z umocowanego na plecach kołczanu. Colin wyszarpnął miecz z pochwy. Refleksowi zdobytemu w czasie sześciu lat wojaczki zawdzięczał, że był w stanie błyskawicznie przystąpić do działania w sytuacjach, kiedy innych paraliżowała groza. Wbił ostrogi w boki konia, kiedy jeździec znalazł się na samym środku łąki, w połowie drogi do wzgórza. Dla strzelca stanowił doskonały i całkowicie bezbronny cel. Colin pędził w dół zbocza, ścigając się z burzą, ścigając się ze śmiercią, ścigając się z czasem. Błyskawica oświetliła łucznika i Colin 260 UROKI przeraźliwie wyraźnie widział, jak podnosi on łuk i mocno napina cięciwę. Mężczyzna cierpliwie czekał na odpowiedni moment, by z maksymalną precyzją posłać strzałę wprost w serce ofiary. Wielki Boże na wysokościach, nie pozwól mu tego zrobić! Colin wydał bojowy okrzyk, ale potężny grzmot zagłuszył jego ostrzeżenie. Wziął zamach mieczem w tej samej chwili, kiedy łucznik wypuścił strzałę. Nie chybił. Jeździec zachwiał się i zaczął się zsuwać z konia z rękami rozrzuconymi jakby w niemym błaganiu. Z okrzykiem nieludzkiej furii Colin zatopił ostrze miecza w piersi łucznika. Przybił go do pnia brzozy, która miała służyć zabójcy jako tarcza. Siła uderzenia wyrzuciła Colina z siodła. Padł na ziemię jak w agonii, jakby to jego serce przestało w tej chwili bić. 24 Colin chwiejnym krokiem wynurzył się z brzozowego zagajnika i ujrzał siedzącą na ziemi Tabithę, trzymającą na kolanach głowę strąconego z konia jeźdźca. Upadł na kolana, nie był w stanie utrzymać się na nogach. Pewnie pozostałby w tej p o z y c j i na zawsze, pozbawiony sił przez wstrząs i ogromną r a d o ś ć , g d y b y Tabitha nie podniosła nagle głowy i nie spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Łzy spływały po policzkach dziewczyny, mieszając się z kroplami deszczu. Zbliżył się. Powoli jego mózg znów zaczął pracować. Podszedł bliżej, zsunął kaptur z głowy leżącej w bezruchu postaci, obawiając się, że zobaczy burzę ciemnych loków Lyssandry. Na k o l a n a c h Tabithy leżał Chauncey. Rumiana zwykle twarz giermka była teraz blada śmiertelną bladością. Dziewczyna odgarnęła kosmyk włosów z niewidzących oczu chłopca. Jej r ę k a b y ł a tak biała, jakby odpłynęła z niej ostatnia kropla krwi. Właśnie zaczęłam się podnosić, kiedy usłyszałam, że on nadjeżdża. Myślę, że chciał mnie ostrzec. - Głos Tabithy był cichy i urywany. Po wielu nocach spędzonych na krwawych polach bitew Colin bez trudu rozpoznawał szok i wstrząs. Aż do b ó l u p r a g n ą ł o b j ą ć dziewczynę, ale wiedział, że najważniejsze w tej chwili to dać jej się wygadać. - Wiesz, byłam już 262 UROKI zmęczona jeżdżeniem w kółko i ciągłym spadaniem z konia, więc postanowiłam przez chwilę iść przy nim na piechotę. To naprawdę nie jego wina. To bardzo miły koń, tyle że nie przepada za burzą. Colin rozejrzał się i o kilka kroków od nich dostrzegł stojącego spokojnie wierzchowca, całkowicie ignororującego rumaka Lyssandry, który wychodził ze skóry, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Choć tkwiąca w plecach Chaunceya strzała z m u s z a ł a do ostrożności, Tabitha tuliła chłopca do siebie. - Wiesz, zmusiłam go, żeby mnie p r z y w i ó z ł do z a m k u MacDuffa. Błagał, żebyśmy byli ci posłuszni i zostali w chacie, ale ja byłam pewna, że czeka nas wspaniała p r z y g o d a . Z a b a w a . Nie rozumiałam, że to gra o przetrwanie. G d y b y m to r o z u m i a ł a , żyłby teraz. Już nigdy nie pokłóci się z m a t k ą , nie b ę d z i e walczył na drewniane miecze z kolegami, nie b ę d z i e u w o d z i ł swojej dojarki, nie... - Tabitho... - Colin pragnął wziąć na swoje s z e r o k i e b a r k i jej poczucie winy i jej złość na samą siebie, ale w i e d z i a ł , że dziewczyna nie odda mu tego brzemienia, że będzie się u p i e r a ć , aby dźwigać je sama. Wzrok Tabithy spoczął na jego piersi i C o l i n nie m ó g ł z n i e ś ć błysku rozpaczliwej nadziei, który pojawił się w jej o c z a c h . - Amulet, Colinie! Daj mi amulet! Zdjął przez głowę łańcuszek i p o ł o ż y ł s z m a r a g d na jej wyciągniętej dłoni. Mógł jej p o w i e d z i e ć , że i s t n i e j ą c u d a , których może dokonać tylko Bóg W s z e c h m o g ą c y , ale o b a w i a ł się, że o tej prawdzie Tabitha musi przekonać się s a m a . Zacisnęła powieki, a jej wargi p o r u s z a ł y s i ę w b ł a g a l n e j litanii. Kiedy wreszcie po d ł u ż s z e j c h w i l i o t w o r z y ł a o c z y , znowu wypełniły się one łzami. - Wyraziłam życzenie. Z całego serca c h c i a ł a m , ż e b y z n ó w zaczął oddychać. Co za pożytek z magii, jeśli nie jest w s t a n i e spełnić naszych życzeń? 263 TERESA MEDEIROS Jej oczy pociemniały z goryczy. Wzięła potężny zamach i odrzuciła amulet tak daleko, jak tylko mogła. Gdy Colin delikatnie zabrał bezwładne ciało Chaunceya z jej ramion, nie protestowała. Siedziała na deszczu, nieporuszona jak głaz, przyciskając usta do kolana. K i e d y całe wieki później Tabitha podniosła się wreszcie na nogi, wydawało jej się, że zbudziła się z jakiegoś letargu. Deszcz osłabł, zmienił się w słabą mżawkę, kojącą zadane przez gwałtowną burzę rany. Colina nigdzie nie było widać, słyszała tylko gdzieś w pobliskim lesie rytmiczne uderzenia kamienia o kamień. Poszła za tym dźwiękiem. Odsunęła gałąź cedru i dostrzegła Colina, który obkładał kamieniami płytki grób. Na widok jego ubłoconych ramion i wbitego pod paznokcie brudu zrozumiała, że bez żadnych narzędzi, gołymi rękami wykopał grób w nasiąkniętej wodą ziemi. Colin otarł oczy, zostawiając na twarzy smugę błota. - Czułem się tek, jakbym grzebał ich wszystkich. Ojca. Blyth. Regan. Nawet matkę, która umarła, kiedy byłem małym dzieckiem. - Większość ludzi załamałaby się pod wpływem tylu nie-s z c z ę ś ć , - T a b i t h a położyła głowę na j e g o ramieniu. Objął ją za szyję i odwrócił jej twarz ku sobie. - Nigdy jeszcze nie doświadczyłem tak głębokiej rozpaczy jak w chwili, kiedy sądziłem, że to ciebie przeszyła strzała. Nawet kiedy myślałem, że to Lyssa leży martwa w twoich ramionach, nie byłem w stanie powstrzymać uczucia ulgi, że to nie ty. Gdyby jego wyznanie nie odebrało jej tchu, pewnie na-krzyczałaby na niego, że ośmiela się mówić głośno tak potworne rzeczy, ale tylko bezradnie patrzyła mu w oczy, dopóki nie zaczął całować jej powiek. 264 UROKI Kiedy i ona zaczęła szukać jego ust, Colin wziął ją na ręce i zaniósł na posłanie z paproci. Za sufit służyło im niebo* Tabitha miała wrażenie, że powinna się czuć zażenowana gwałtownym pośpiechem, z jakim zdzierali z siebie n a w z a j e m ubranie, ale z równą niecierpliwością jak on pragnęła wystawić nagie ciało na delikatną mżawkę. Pozwolić, aby deszcz zmył z niej brud, krew i skażenie śmiercią. Teraz już rozumiała, dlaczego ludzie Golina z taką skwap-liwością chwytali chwile radości. W świecie pozbawionym środków zapobiegania ciąży, szczepień profilaktycznych, antybiotyków i policji każda chwila mogła być ostatnią. I choć teraz wydawało jej się, że ślady, które Colin zostawił na jej ciele, pozostaną na nim na zawsze, jakby zostały w y p a l o n e żywym ogniem, to przecież zdawała sobie sprawę, że wkrótce znikną one bez śladu, tak jak te cudowne chwile, które spędzili razem. Opłakiwali śmierć Chaunceya, a jednocześnie cieszyli się życiem w jego najbardziej elementarnych p r z e j a w a c h . D a w a l i sobie nawzajem nie tylko pocieszenie, ale i a f i r m a c j ę , i n i e -wypowiedzianą czułość. Tabitha o d r z u c i ł a w s z e l k i e s w o j e zahamowania. Pochyliła głowę i wielbiła ustami ciało m ę ż -czyzny, rozkoszując się mroczną potęgą i p a s j ą t e g o t a j e m n e g o zjednoczenia. Colin zatopił dłonie we włosach d z i e w c z y n y i wyszeptał jej imię jak najbardziej żarliwą modlitwę. Kiedy jego ciało zadrżało na krawędzi eksplozji, p r z y c i ą g n ą ł usta dziewczyny do swych warg i zaczął ją całować tak, jakby chciał, aby ta chwila trwała wieczność. Tabitha ocierała się piersiami o jego tors jak kotka, w geście b e z w a r u n k o w e g o oddania, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że ten n a j w s p a n i a l s z y na świecie mężczyzna, ze swym świadczącym o z d e c y d o w a n i u podbródkiem i złotymi, tygrysimi oczami, należy do niej. Tylko brać. Wzięła go w siebie z taką gracją, na jaką nigdy nie b y ł a w stanie się zdobyć na lekcjach baletu. Całe jej ciało ogarnęło 265 TERESA MEDEIROS rozkoszne drżenie, kiedy mężczyzna ujął w dłonie jej biodra i pociągnął ją w dół, aż zagłębił się w niej na całą długość i szerokość. Tym razem nie było już bólu. Tylko czysta przyjemność. Przyjemność tak dojmująca i intensywna, że oczy Tabithy wypełniły się łzami, Ale były to łzy oczyszczające i kiedy Colin scałowywał je z jej twarzy, dziewczyna zaczęła się poruszać n a d nim, dopóki wszystko dokoła nie zmieniło się w bezkształtną masę i nie straciło znaczenia. Liczyły się tylko zgodne ruchy ich ciał. C o l i n w s u n ą ł dłoń pomiędzy nich i pieścił wrażliwy pączek p o w y ż e j miejsca, w którym ich ciała połączyły się, dopóki c i a ł e m T a b i t h y nie zaczęły wstrząsać dreszcze przeszywającej ekstazy. Kiedy przez las przetoczył się echem jego krzyk rozkoszy, T a b i t h a z t r i u m f e m odrzuciła głowę do tyłu. Ona, Tabitha L e n n o x , k t ó r a aż do dwunastego roku życia jeździła na dziecin-n y m rowerku z dodatkowymi bocznymi kółkami, odważyła się ujeżdżać smoka. K ie d y Tabitha się obudziła, leżała całkowicie naga na posłaniu z paproci. Osłoniła ręką oczy od słońca i starała się zgadnąć, jak długo spała. Krople deszczu nadal lśniły jak brylanty na k a ż d y m listku i źdźble trawy. Usiadła i zaczęła się rozglądać za s w ą s p o n i e w i e r a n ą suknią. Wydawała się samej sobie jakąś lubieżną wróżką z bajki, która uwiodła śmiertelnika, P o t r z ą s n ę ł a g ł o w ą z lekkim uśmiechem i pomyślała, że pewnie jest na odwrót. Człowiek o niespożytej energii Colina nie może byc z w y k ł y m śmiertelnikiem. Znalazła wreszcie swą wilgotną suknię, wiszącą na pobliskim krzaku. Włożyła ubranie. Dotknęła przy tym szyi i przypomniała sobie, że cisnęła amulet w mgłę. Poczuła ukłucie żalu. Bezwartościowy czy nie, amulet stanowł jedyny spadek po matce. 266 UROKI - Mam nadzieję, że drzemka była przyjemna? Odwróciła się i zobaczyła Colina, który w y ł o n i ł się z c i e n i s t e g o lasu. Dwuznaczne wygięcie jego warg może nie s p o w o d o w a ł o b y przyspieszenia bicia serca Tabithy, gdyby pamięć o tym, co te wargi wyczyniały z nią ubiegłej nocy, nie była ciągle tak ż y w a , Z potarganymi włosami i śladem zarostu na twarzy wyglądał nieprawdopodobnie pociągająco. I niebezpiecznie. S z c z e g ó l n i e że wycierał krew z ostrza miecza czymś, co p r z y p o m i n a ł o jej h a l k ę . Czuła, że powinna być zaniepokojona widokiem krwi, ale jakby na przekór temu poczuła dziką satysfakcję. - Czy ta krew płynęła kiedyś w żyłach jednego z ludzi Brisbane'a? - Nie Brisbane'a. MacDuffa - odpowiedział p o n u r o i s c h o -wał miecz do pochwy. - Nie rozumiem. Dlaczego M a c D u f f chciał m n i e z a b i ć ? -Tabitha zmarszczyła czoło i lekko zadrżała - Może zrozumiał, że kocham ciebie, a nie jego córkę. -Colin wzruszył ramionami. Zapadła taka cisza, jakby nawet ptaki przestały ś p i e w a ć . - Co powiedziałeś? ~ Kocham cię. - Na ustach Colina pojawił się t e n d e l i k a t n y półuśmiech, któremu Tabitha n i g d y nie b y ł a w s t a n i e s i ę o p r z e ć , - Nie mów tego. Błagam, nie m ó w tego. - D z i e w c z y n a z przerażeniem zakryła ręką usta rycerza. C o f n ę ł a d ł o ń , o d e s z ł a od niego o kilka kroków i załamała ręce. - W i e l k i B o ż e , i co ja narobiłam?! Colin patrzył na nią pytająco, całkowicie o s z o ł o m i o n y jej dziwaczną reakcją. - Dlaczego jesteś taka z d e n e r w o w a n a , d z i e w e c z k o ? P r z e c i e ż nie zrobiłaś nic złego, zdobyłaś tylko m o j e s e r c e . - Ukradłam je, jeśli chodzi o ścisłość. - K r ą ż y ł a w o k ó ł niego jak ćma wokół światła. - Nie widzisz, co z r o b i ł a m ? Musiałam gadać przez sen. N i e m a l od chwili, k i e d y cię z o b a -czyłam, chciałam, żebyś mnie pokochał, ale nigdy nie w y p o - 267 TERESA MEDEIROS wiedziałam tego na głos. Przysięgam. - Zamilkła na chwilę i dotknęła jego czoła, jakby chciała sprawdzić, czy Colin nie ma gorączki. - Och, biedaku! Tak mi przykro. Colin wybuchnął głośnym śmiechem. - Wbrew temu, w co najwyraźniej święcie wierzysz, pani, nie rzuciłaś na mnie uroku. A przynajmniej nie taki, o którym myślisz. - Co ty mówisz? Oczywiście, że rzuciłam. O nie! - mruknęła. - A co będzie, jeśli zaczniesz się zachowywać tak jak Brent Vondervan z czwartej klasy, kiedy moja matka rzuciła na niego czar miłosny? Ty raczej nie zaproponujesz mi swoich kanapek z masłem orzechowym, ale możesz przestać mną dyrygować, zrzędzić i warczeć na mnie. - Wzdrygnęła się. -Nie zniosę, jeśli staniesz się uprzejmy. Colin złapał ją wpół, pokonał jej słaby opór i zmusił, żeby na niego spojrzała. - Czy naprawdę tak ci trudno uwierzyć, że cię pokochałem? - Tak. Jestem nieśmiała, niezdarna i zawsze muszę palnąć coś nietaktownego w towarzystwie. Paplam, kiedy jestem z d e n e r w o w a n a . Jem za dużo lodów, kiedy jestem przygnębiona. I jestem prawdziwą czarownicą. - Skrzywiła się. - Cóż, jestem rzeczywiście dziwaczką. Nie cieipię się gimnastykować i nigdy nie zakręcam tubki pasty do zębów. - Colin nadal nie wyglądał na przekonanego, więc dodała: -I jestem o wiele za wysoka, -Przełknęła z trudem, coś dławiło ją w gardle. - Jak mógłbyś mnie kochać? Mężczyzna ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się w jej rysy, jakby chciał nauczyć się ich na pamięć. Roześmiał się miękko, ale jego oczy były bardzo poważne. - A jak mógłbym cię nie kochać? - Och... - Westchnęła uszczęśliwiona. Tabitho? - szepnął Colin miedzy pocałunkami, - Tak? - Oparła się o jego muskularne ramiona, bo bała się, że za chwilę rozpłynie się ze szczęścia i zmieni w mokrą plamę u jego stóp. 268 UROKI - Kim jest ten Brent? I co to jest orzechowa kanapa? Albo psychotysta i ortoterapeuta? Dlaczego ktoś miałby służyć komnacie i kto, na litość boską, nauczył cię tej okropnej piosenki, którą śpiewałaś wczoraj wieczorem? Tej, która brzmiała tak, jakbyś miała zatkany nos? Tabitha odsunęła się i spojrzała na Colina. Zrozumiała, że nadszedł czas wyjaśnień. - Słuchałeś o wiele uważniej, niż sądziłam. - Nie rozumiem wielu rzeczy, o których mówisz, ale dobrze je pamiętam. Niechętnie wysunęła się z jego ramion i gestem wskazała, aby usiadł na pniu zwalonego drzewa. - Chyba lepiej będzie, jeśli usiądziesz. Posłuchał, ale spojrzał na nią dziwnym wzrokiem; Tabitha niespokojnie krążyła po polanie, zastanawiając się, od czego zacząć. Matka uczyła ją zawsze, że jeśli kiedykolwiek zabłądzi, ma wrócić do miejsca, w którym się zgubiła. I tak zrobiła. Zabrała Colina do ośnieżonego Nowego Jorku, z którego, przez czysty przypadek, zawędrowała tak daleko. B y ł a zbyt zdenerwowana, żeby otwarcie spojrzeć mu w oczy, ale zerkała na niego ukradkiem, krążąc nieustannie po polanie. U w a ż n i e słuchał jej opowieści z nieodgadnionym w y r a z e m twarzy. Tabitha podejrzewała, że miała taką s a m ą minę, k i e d y o g l ą d a ł a nagranie wideo matki i dowiedziała się o istnieniu amuletu. Colin kiwał nawet uprzejmie głową podczas k l u c z o w y c h p u n k -tów jej historii. - Widzisz więc - zakończyła z radosnym u ś m i e c h e m . -Moja tak zwana „nadprzyrodzona" siła nie jest p r a w d o p o d o b n i e niczym więcej niż jakimś szczególnie w y c z u l o n y m z m y s ł e m lub skutkiem mutacji któregoś z genów. A amulet był jedynie Przewodnikiem, mającym mi pomóc zapanować nad t y m i siłami. Czy dzięki temu czujesz się lepiej? Siedział w milczeniu tak długo, że Tabitha zaczęła się 269 TERESA MEDEIROS denerwować. Potem przeciągnął ręką po włosach, rujnując do reszty fryzurę. - W rzeczy samej, pani, przyniosłaś memu sercu ulgę. Nie jestem zakochany w czarownicy. Jestem zakochany w wariatce. Wariatki są bardziej akceptowane w społeczeństwie? -Spojrzała na niego z nadzieją. Wstał i zaczął krążyć po polanie w przeciwną niż Tabitha stronę. - To nie jest kwestia akceptacji, tylko sposobu traktowania. Czarownicę powinienem spalić na stosie. A tak mogę cię po prostu zamknąć w klasztorze jak wszystkie inne wariatki. - Bałam się, że nie najlepiej to przyjmiesz. - Potrząsnęła głową z przerażeniem. - Właśnie dlatego nie chciałam ci tego przedtem powiedzieć. - Nie najlepiej? - Colin odwrócił się i coraz bardziej podnosił głos. -Nie najlepiej?! Twierdzisz, że przybyłaś tu z przyszłości, że przebyłaś w czasie ponad siedemset lat... - Siedemset sześćdziesiąt sześć — poprawiła spokojnie. Spojrzenie Colina mogłoby zmiażdżyć szklankę. - ...przebyłaś siedemset sześćdziesiąt sześć lat i spodziewasz się, że uwierzę w tak absurdalną historię? - Brent Vondervan to chłopiec, za którym szalałam w czwartej klasie. Kanapka to plaster mięsa włożony między dwie kromki chleba. Psychoterapeuta oferuje pomoc i radę w problemach psychicznych i emocjonalnych. Ortodonta korzysta z wykonanych z plastiku i metalu aparatów, żeby wyprostować krzywe zęby. Obsługa hotelowa przynosi ci do pokoju zamówione dania w drogich hotelach. Obrzydliwa piosenka to Fałszywe serce, skomponowane i nagrane przez Hanka Wil-liamsa seniora w Nashvill, stan Tennessee, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku i musi być śpiewana przez nos, bo w przeciwnym razie nie zabrzmi jak prawdziwa muzyka country. 270 UROKI Colin znów usiadł na zwalonym pniu. Z takim impetem, że mało brakowało, a spadłby na drugą stronę. - To prawda, tak? - zapytał ochryple. - Nie jesteś z tego stulecia, należysz do innych czasów. To nie miejsce dla ciebie. Tabitha nie spodziewała się, że Colin będzie tak wstrząśnięty. Uklękła u jego kolan, oparła dłonie na jego udach i spojrzała na niego z czułością. - Moje miejsce jest przy tobie. - Ale twoi rodzice...? Jeśli żyją, uważają, że twoje miejsce jest przy nich. Tabitha spuściła wzrok, zaniepokojona jego powagą. - Moja matka jest nieuleczalną r o m a n t y c z k ą . G d y b y tu teraz była, niewątpliwie kazałaby mi iść za głosem serca, nawet jeśli miałoby to oddalić mnie od niej. - A twój ojciec? - Prawdopodobnie zdzieliłby c i ę p i ę ś c i ą w n o s . D z i e w -czyna się roześmiała. - Ciągle myśli o mnie jak o m a ł e j córeczce tatusia. - To chyba wspaniały człowiek. - Colin podniósł brodę dziewczyny i zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy. - C z y będziesz w stanie żyć w wiecznej niepewności? Nie wiedząc, czy oni gdzieś w odległej przyszłości nie tęsknią za tobą i nie opłakują cię, tak jak ty byś rozpaczała, gdyby ich nigdy nie odnaleziono? Odpowiedź nie przeszła jej przez usta z taką łatwością, jak pragnęła, ale, na szczęście, uwagę Colina odwrócił zbliżający się stukot kopyt. Kiedy koń zwolnił do stępa, przechodząc niebezpiecznie blisko ich kryjówki, schowali się za p o c h y l o n y m dębem w obawie, że zostaną odkryci przez następnych ludzi MacDuffa. Colin chwycił rękojeść miecza, ale zaciśnięte palce rozluźniły się, kiedy melodyjnemu k o b i e c e m u g ł o s i k o w i o d - powiedziało galijskie warknięcie. - Gdybyśmy na rozstajach skręcili w prawo, jak radziłam, a nie w lewo, dotarlibyśmy tu już przed godziną. 271 TERESA MEDEIROS - Jesteś bardziej dokuczliwa niż ten żałosny koń. Ugryź się w ten swój jadowity język albo ci go wygarbuję. - Chciałabym to zobaczyć. Odpowiedzią na to wyzwanie była złowieszcza cisza. Colin pociągnął Tabithę w stronę przerwy w zaroślach. - Upewnijmy się lepiej, czy nie pozabijali się nawzajem. Jak doskonale wiesz, Arjon i Lyssandra nigdy za sobą nie przepadali. Szczęka mu opadła, kiedy wyłoniwszy się z plątaniny konarów, ujrzał swego najlepszego przyjaciela i swą narzeczoną zatopionych w namiętnym pocałunku. Bardzo znudzony koń stał o kilka stóp dalej, leniwie machając ogonem. - Pomyśl tylko, co by robili, gdyby za sobą przepadali -Tabitha naśmiewała się z Colina. Na dźwięk jej głosu Arjon i Lyssandra odskoczyli od siebie z minami winowajców. Kremowe policzki Lyssandry pokrył krwisty rumieniec, a jej oczy zabłysły. Tabitha aż za dobrze znała ten wyraz twarzy. Kilka minut wcześniej jej twarz wyglądała zapewne identycznie. Udało jej się zdławić uśmiech, kiedy zauważyła, że Lyssandra dumnie zadarła drobną bródkę i odważnie spojrzała im w oczy, a Arjon starał się zasłonić damę własnym ciałem. - No, znalazł się wreszcie twój narzeczony — powiedział. — Jeśli chcesz, możesz wyzwać mnie na pojedynek, Ravenshaw, ale muszę ją mieć. Lyssandra przysunęła się jeszcze bliżej do Arjona i spojrzała uroczo na Colina, który jeszcze nie ochłonął ze zdumienia. - Nie chciałam złamać ci serca, panie. Ale teraz, kiedy wreszcie odnalazłam prawdziwą miłość mego życia, mogę tylko się modlić, abyś znalazł w sobie dość odwagi, by odejść. Arjon patrzył na przyjaciela zwężonymi oczami, starając się rzucić mu wyzwanie samym spojrzeniem, ale Colin nie reagował. Pewnie do końca życia stałby tam z otwartymi ustami, gdyby Tabitha nie dała mu sójki w bok. 272 UROKI Kaszlnął, potem odchrząknął, jakby z wysiłkiem starał się stłumić śmiech pełen niedowierzania. Tylko Tabitha była wystarczająco blisko, by dojrzeć iskierki rozbawienia w jego oczach. - To będzie samotna walka, dzieweczko, ale przypuszczam, że moje złamane serce zrośnie się kiedyś. Po pewnym czasie. Po bardzo długim czasie - dodał ponurym głosem. Przeszedł przez polanę i potrząsnął ręką Arjona. - Gratuluję, przyjacielu. Udało ci się zdobyć jedno z najczystszych serc w całej Szkocji Jeśli je kiedyś złamiesz, będziesz miał ze mną do czynienia. Arjon skrzywił się, kiedy Colin mocno ścisnął mu rękę, Wyszarpnął ją i przyłożył do serca. - Bez obaw! Minęły j u ż czasy, kiedy ł a m a ł e m s e r c a n i e w i e ś -cie. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki Lyssa nie znalazła się w moich ramionach, wyrywając się i próbuje mnie uderzyć. Musiałem jąpocałować, aby stłumić jej wrzaski. Do tej pory zabijałem tylko czas, czekając, aż z bachora wyrośnie kobieta. - Jedyna kobieta, której potrzebujesz do szczęścia. - Lys-sandra uniosła brwi. - To właśnie chciałem powiedzieć - zagruchał Arjon. - Myślałam, że gardzicie sobą nawzajem. -Tabitha s p o j r z a ł a na nich oczami okrągłymi ze zdumienia. - A jaki miałem wybór? - odpowiedział A r j o n - M o g ł e m w skrytości serca wzdychać do Lyssandry, ale wiedziałem przecież, że należy do Colina i nigdy nie będzie moja. - Więc robił, co mógł, żebym go znienawidziła: wrzucał mi do łóżka pająki, ćwiczył się w łucznictwie, strzelając do moich lalek, i paskudnie mnie przezywał. - Uważałem, że w ten sposób zwrócę na siebie twojąuwagę, moja mała złośnico. - Arjon ucałował dłoń dziewczyny. - A co tu robicie? - zainteresował się Colin, wpatrując się w nich z osłupieniem. - Szukamy ciebie - odpowiedział Arjon. Wymienili z Lys- 273 TERESA MEDEIROS sandra spojrzenia. - Wygląda na to, że Brisbane i MacDuff zawarli sojusz. Już od pewnego czasu przymierzali się do tego. - Od jak dawna? - Twarz Cołina była śmiertelnie spokojna. - Zaczęli jeszcze przed wojną. - Arjon nie był w stanie złagodzić ciosu. - Lyssa podsłuchała rozmowę ojca z wysłannikiem Brisbane'a Dyskutowali o tym, jak się ciebie pozbyć i podzielić między siebie twoje ziemie. MacDuff podpisał j u ż kontrakt małżeński, oddając Lyssę w ręce Rogera. - Ja nic nie wiedziałam o tej zdradzie, przysięgam. - Lyssa położyła dłoń na ramieniu Colina. - Uwierz mi, błagam. Tabitha chyba jeszcze nigdy nie kochała go tak mocno jak w tg chwili, kiedy przykrył ręką drobną dłoń dziewczyny i zdołał nawet przywołać uśmiech na twarz. - Oczywiście, że ci wierzę. Ty ucierpiałaś chyba jeszcze bardziej niż ja. Podłość ojca musiała ugodzić cię w samo serce. - Mówił niewiarygodnie niegodziwe rzeczy. — Dziewczyna kiwnęła głową i otarła łzy z policzków. Agon objął ją z taką delikatnością, że Tabitha przestała wątpić, czy jego nawrócenie na monogamię jest szczere. - Gdybym nie złapał jej w korytarzu, nieroztropna dziewczyna byłaby gotowa sama jechać, żeby cię ostrzec przed mordercami wysłanymi przez MacDuffa. - Ilu ich jest? - zapytała nerwowo Tabitha, rozglądając się wokół, bo nagle każdy cień wydał jej się podejrzany. - O trzech mniej niż na początku, - Arjon z lodowatym uśmiechem położył dłoń na rękojeści miecza. - O czterech — uzupełnił Colin. - Wysłaliśmy w tę stronę Chaunceya na rumaku Lyssandry. Nie widzieliście go? - Arjon zmarszczył czoło. - Widzieliśmy go i pogrzebaliśmy. Dostał strzałę przeznaczoną dla Tabithy. - Colin ponuro kiwnął głową. Stali wszyscy przez chwilę w posępnym milczeniu, opłakując odważnego chłopca. Wreszcie Lyssandra objęła Tabithę zagadkowym spojrzeniem-274 UROKI - Człowiek Brisbane*a mówił, że jego pan koniecznie chce C i ę dostać żywą. Był wstrząśnięty, kiedy m ó j ojciec powiedział, ze i ty masz umrzeć. Wyglądał, jakby obawiał się o własne życie, jeśli nie zdoła cię przywieźć. Tabitha i Colin spojrzeli na siebie z zakłopotaniem. Wiedzieli, że nie zrobiła nic, by wzbudzić takie zainteresowanie Brisbane'a. — Czy sądzisz, że on może podejrzewać...? — To możliwe. - Colin kiwnął głową, - Roger był zawsze sprytnym łajdakiem. Colin odszedł na skraj polany, stanął do nich plecami i oparł ręce na biodrach. Tabitha aż do bólu pragnęła podejść do niego, ale wiedziała, że mężczyzna potrzebuje chwili samotności, aby w pełni pojąć to wszystko, czego się właśnie dowiedział. Arjon nie miał tyle zrozumienia dla zadumy przyjaciela co Tabitha. — Jeśli postanowiłeś ścigać Brisbane'a, sądzę, że m u s i m y przestać liczyć na wsparcie MacDuffa. — Powinieneś zabrać Lyssę i uciekać, gdzie pieprz rośnie, zanim MacDuff zauważy, że zniknęliście. - Colin o d w r ó c i ł się i spojrzał przyjacielowi w oczy. - Tak daleko, jak tylko się da. To nie jest twoja wojna. — Wiesz, że nigdy nie byłem w stanie oprzeć się pokusie walki na straconej pozycji. — Arjon uśmiechnął się szeroko. -Jak, twoim zdaniem, skończyła się moja wyprawa krzyżowa? -Spoważniał. - Jeśli to jest twoja wojna, przyjacielu, to i moja. — I moja — dodała Lyssandra, podchodząc do nich. Colin patrzył na nich przez dłuższą chwilę, wreszcie skinął głową, — Ta pozycja może nie być aż tak stracona, jak wam się zdaje. Dysponuję bronią, której Brisbane nie sprosta. Tabitha stała jak wrośnięta w ziemię, kiedy C o l i n się zbliżał. Sięgnął pod kaftan i wyjął delikatny łańcuszek, którego najwyraźniej najpierw cierpliwie szukał, a p o t e m pracowicie zreperował, kiedy ona się zdrzemnęła. Stała jak zahipnotyzo- 275 TERESA MEOEIROS wana nie tyle olśniewającym blaskiem szmaragdu, ile czułym blaskiem oczu rycerza, kiedy wkładał jej naszyjnik przez głowę i układał amulet na jej sercu. - A cóż to za broń? - Arjon z powątpiewaniem uniósł brew. Colin pocałował Tabithę w policzek i odwrócił ją twarzą do Arjona i Lyssandry, - Najpiękniejsza czarownica w całym świecie chrzęści-jańskim. 25 K i e d y Colin i Tabitha wjechali na dziedziniec z a m k u Raven, zapadła głęboka cisza, której towarzyszyły spojrzenia pełne niedowierzania. Jakby nie dość było szoku na widok ich lorda mocno obejmującego w talii czarownicę, którą przysiągł spalić na stosie, to tuż za nim jechała jego narzeczona niemal siedząc na kolanach sir Arjona. Ludzie Ravenshawa stali jak słupy soli w niemym osłupieniu, kiedy Jenny wyrwała się matce i podbiegła, głośno w a l ą c piętami w brukowany podwórzec. - Lady Tabby! Lady Tabby! - Gdy Tabitha zsunęła się z konia, dziewczynka rzuciła się jej w objęcia, rozpromieniona przytuliła do niej policzek i zawołała do matki: - Zobacz, mamo! Mówiłam, że dobra czarownica do nas wróci. Magwyn śmiało podeszła i wzięła się pod boki. - Tak. I wygląda jak kościotrup. To pewnie duch. Miażdżący sarkazm kobiety sprawił, że Tabitha miała ochotę się cofnąć, ale ustalili z Colinem, że jeśli ma być kiedykolwiek naprawdę zaakceptowana przez jego ludzi, musi się to stać dobrowolnie, a nie wskutek rozkazu lorda. N i e m a l w y c z u w a ł a , że żar jego miłości dotyka jej pleców jak niewidzialna ręka i popycha ją do przodu. 277 TERESA MEDEIROS Uścisnęła małą rączkę Jenny dla dodania sobie otuchy i spojrzała w twarz Magwyn, Pozostali cofnęli się i Tabitha zdała sobie sprawę, że jej los zależy od tego, czy ta kobieta odrzuci ją, czy też zaakceptuje. Muszę cię rozczarować, ale nie jestem duchem, bo twój lord postanowił mnie nie spalić. - Ale jesteś czarownicą, - Jestem. - Jej śmiałe potwierdzenie wywołało szmer nerwowych pomruków. - Lecz nie jestem służebnicą szatana i, 0 ile wiem, nigdy nie wykorzystałam swojej mocy do złego. 1 nie zamierzam tego robić. Oczy Magwyn zwęziły się w zamyśleniu. Tabitha mogłaby przysiąc, że kobieta pragnie jej uwierzyć, ale wiedziała także, że musi ona w tej chwili walczyć z wpajaną jej przez całe życie podejrzliwością i trwogą. Gdyby ona sama dorastała w świecie równie niebezpiecznym i kapryśnym jak ci ludzie, pewnie także wolałaby czynić odpowiedzialnymi za swój podły los czarne koty i siły nieczyste. Magwyn rozważała jej słowa, aż tu nagle nadeszła pomoc z najmniej oczekiwanej strony. Dostojnie, jak prawdziwa księżniczka, Lyssandra wysunęła się z ramion Arjona i zsiadła z konia. Ujęła drugą dłoń Tabithy i tupnęła drobną nóżką. - Kimkolwiek jest Tabitha, jest moją przyjaciółką. I jeśli ktoś z was ośmieli się powiedzieć jej jedno złe słowo, będzie miał ze m n ą do czynienia! - Brawo, kochanie! - zawołał Arjon. Ludzie Colina szurali nogami i unikali patrzenia sobie nawzajem w oczy, jakby zawstydzeni żarliwą obroną dziewczyny. Wszyscy wpatrywali się w Tabithę z wyjątkiem blond kochanicy Arjona, która rzucała na Lyssandrę mordercze spojrzenia. - Ta druga też pewnie jest czarownicą - syknęła scenicznym szeptem, który musiał być słyszany nawet na Broadwayu.-Sądzę, że powinniśmy spalić obie. 278 UROKI - Milcz, Nesso - ostro odezwała się Magwyn. - Nie masz prawa wycierać sobie gęby damą sir Arjona, skoro od czasu jego wyjazdu sama zdążyłaś już zaciągnąć do łóżka jednego z synów Iseldy. Dziewczyna uspokoiła się i zrobiła nadąsaną minę. Iselda szeroko otworzyła oczy, a najwyższy z chłopców zaczerwienił się aż po cebulki włosów. Pomimo wystąpienia Lyssandry twarz Magwyn pozostała tak nieprzejednana, że Tabitha spodziewała się najgorszego. - Chodź tu, Jenny. - Dziewczynka rzuciła niepewne spojrzenie na Tabithę, ale usłuchała matki. Magwyn, mimo surowej miny, z niezwykłą czułością zmierzwiła krótkie kędziorki córki. — Kimkolwiek jesteś, przywróciłaś mojej córce uśmiech, głos, a nawet życie. Może mówisz prawdę. Może ważne jest nie t o , jaką mocą dysponuje kobieta, tylko jaki z n i e j r o b i u ż y t e k . - Dobrze powiedziane, Magwyn - stwierdził Colin. Zsiadł z konia i położył ręce na ramionach Tabithy. - S a m b y m t e g o lepiej nie wyraził. Serce dziewczyny wypełniło szczęście, kiedy ludzie podeszli bliżej, aby znowu nieśmiało powitać ją w s w o i m gronie i z a p e w -nić, że Lucy była dobrze traktowana pod nieobecność s w o j e j pani. Małą Blyth włożono w wyciągnięte ramiona Golina. Szczęście Tabithy prysło, kiedy dostrzegła w tłumie strapioną kobietę; wspinała się na palce, żeby spojrzeć ponad g ł o w a m i ludzi. - Gdzie jest mój chłopak? Czy ktoś widział m o j e g o chłopaka? Tabitha wiedziała, że tej właśnie chwili Colin bał się śmiertelnie. Spochmurniał, oddał dziecko starej niani i wziął kobietę za rękę. Spojrzał jej w oczy z nieopisaną czułością. - Przykro mi, Gunno, ale Chauncey zginął jako kolejna ofiara zdrady Brisbane'a. Zginął jak bohater, oddał życie w obronie niewinnej niewiasty. Kobieta osunęła się w jego ramiona i zawyła z rozpaczy. 279 TERESA MEDEIROS W tej właśnie chwili Tabitha dostrzegła na obrzeżach tłumu ponure i pełne gniewu twarze młodych ludzi. Przysięgłaby, że kiedy odjeżdżała z Colinem, byli jeszcze chłopcami, teraz ich zwężone oczy wyrażały całkowicie już męską determinację. Jeden z nich, o najdłuższych włosach i najbardziej pewnym siebie spojrzeniu, wystąpił naprzód. - Ilu jeszcze, panie? - zapytał. - Ilu naszych ludzi ma jeszcze zginąć, zanim uderzymy na nich z odwetem? Colin delikatnie obejmował ramiona słaniającej się kobiety, ale jego oczy błyszczały jak najtwardsze diamenty, kiedy rzucił słowa, które wszyscy pragnęli usłyszeć. - Już nikt. Lord Brisbane obudził się z uśmiechem na ustach. Działo się tak coraz częściej, odkąd posłał Iaga do zamku MacDuffa. Jego sny opromieniały obrazy pewnego cnotliwego rycerza opiekanego na rożnie przez samego szatana. Ostatniej nocy śniło mu się, że sfora małych czerwonych diabełków krąży wokół Colina, kłując go swymi maleńkimi widłami, aż rycerz zaczyna piszczeć jak baba, co szczególnie Brisbane'a ubawiło. Roger, ciągle jeszcze chichocząc, rozsunął kotary swego luksusowego łoża z baldachimem i wstał. Jego radosny nastrój spowodował lękliwe spojrzenia służących, którzy zbili się w g r o m a d k ę w kącie pokoju i cierpliwie czekali, aż będą mogli przystąpić do toalety swego pana. Starszy przygarbiony mężczyzna spiesznie podszedł z brąz o w y m nocnikiem. Roger ulżył sobie z głębokim westchnieniem zadowolenia, nie przejmując się, że oblał przy tym stopy b i e d n e g o człowieka. Kiedy nieszczęśnik opróżniał naczynie do ustępu, Roger rozpostarł ramiona, aby służący mogli go ubrać w jedną z eleganckich szat, w których najbardziej gustował. Choć długi UROKI do ziemi strój znakomicie układał się na lnianej koszuli, Roger wolał czuć dotyk miękkiego, kosztownego aksamitu na gołej skórze. Stał j a k manekin, podczas g d y s ł u ż b a g o l i ł a go, u k ł a d a ł a jego lśniące jasne włosy i p e r f u m o w a ł a go s p r o w a d z a n ą z S y c y l i i cytrynową wodą. Chciał wyglądać jak najlepiej, bo dziś miały się spełnić jego najgorętsze marzenia. Jego załoga w oczekiwaniu już otworzyła szeroko b r a m y twierdzy. W każdej chwili mógł nadjechać jego wysłannik na czele orszaku, który MacDuff przydzielił swej rozpuszczonej córce na drogę, kończącą się w ramionach p e ł n e g o z a p a ł u p a n a młodego. MacDuffowi nawet przez myśl by nie przeszło, że R o g e r z taką radosną niecierpliwością wygląda nie jego płaczliwej córki, lecz kobiety, która miała z nią przybyć. Kobiety, k t ó r a spełniła najgorętsze życzenie Brisbane'a - wydarła C o l i n o w i duszę. Żałował tylko, że został pozbawiony przyjemności r o z k o -szowania się widokiem upadku przyjaciela. U z n a ł jednak, że najlepiej będzie tak zaaranżować śmierć C o l i n a , a b y t e n ś w i ą t o b -liwy głupiec nie miał czasu paść na k o l a n a i b ł a g a ć s w e g o Boga o wybaczenie, że uległ zwierzęcej ż ą d z y i s p a ł z c z a r o w -nicą. Roger szeroko otworzył oczy. Mogłoby się przecież zdarzyć, że Bóg w swej cholernej ł a s k a w o ś c i i i d i o t y c z n y m współczuciu wybaczyłby mu. G d y b y to on b y ł B o g i e m , n i g d y niczego nikomu by nie wybaczył. To taka p r z y j e m n o ś ć b u d z i ć grozę! Kiedy służący skończyli przystrajać go w strój weselny, postawili przed nim ogromne lustro i trzymali je bardzo d ł u g o , aby mógł do woli napawać się swym odbiciem ze wszystkich stron. Nie przejmował się, że sapali z wysiłku, m u s k a ł s w ó j gładki podbródek i zastanawiał się, jak cudownie będzie m i e ć swą własną czarownicę. Gdy tylko jego nasienie w y k i e ł k u j e w brzuchu córki MacDuffa, zmusi czarownicę, żeby rzuciła 281 TERESA MEDEIROS śmiertelny urok na jego zarozumiałego teścia. Potem, cały czas udając głęboką żałobę, przyłączy jego ziemie i ziemie Colina. I przywdzieje koronę władcy rozległego imperium obejmującego północną Anglię i południową Szkocję. Poprawił grzywkę, żeby wydawała się bardziej puszysta. Szkoda, że Regan nie żyje. Byłaby z niej najbardziej królewska królowa na świecie. Nadal krygował się przed lustrem, kiedy stary człowiek, który opróżnił nocnik, dotknął jego ramienia. - Panie? - M m m m m ? - mruknął. - Ktoś nadjeżdża. | Wskazał wzrokiem okno balkonowe. Roger wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, podziwiając ich połysk przypominający kość słoniową. - Oczywiście, że ktoś nadjeżdża. To na pewno lago przy-b y w a , by spełnić m o j e najgłębsze pragnienia. - Nie sądzę, aby to był pan lago, milordzie. - Stary człowiek odchrząknął. - Za myślenie ci nie płacę! - Roger zachmurzył się, ale po chwili wygładził kciukami drobniutkie zmarszczki w k ą -cikach oczu. - W ogóle mi pan nie płaci, sir. I nadal uważam, że to nie m o ż e być pan lago. Roger odwrócił się na pięcie, zamierzając dać bezczelnemu sługusowi po uszach, ale jego ręka zatrzymała się w połowie drogi, bo dobiegł go dziwny odległy dźwięk. Przechylił na bok głowę, próbując zidentyfikować nieuchwytne napięcie. ~ Co, do diabła...? Dźwięk przybierał na sile. Roger podszedł do drzwi balkonowych. Kiedy zobaczył, kto przekracza szeroko otwartą bramę w murach obronnych, złapał się kamiennych odrzwi, ż e b y nie spaść z balkonu. Dziedziniec zapełniał się najbardziej pstrą i obszarpaną g r o m a d ą napastników, jaką w życiu widział. Niektórzy jechali 282 UROKI konno, ale większość przyszła na piechotę, za jedyną broń mając obszarpane łachmany. Przygarbieni, siwowłosi starcy maszerowali ramię w ramię z gołowąsami, a najdziwniejsze, że towarzyszyły im kobiety. Harpie o dzikich oczach i wyschnięte staruchy uzbrojone, jak męscy towarzysze broni, w osadzone na sztorc kosy, zardzewiałe noże i grube kije. Potężna kobieta przyciskała do piersi żelazny kocioł i waliła weń w rytm śpiewanej przez tłum wzruszającej pieśni. Brisbane pomyślał, że to pewnie jakaś pieśń krzyżowców, s k o m p o n o w a n a z myślą o tym, by perspektywą świętości zachęcić rycerzy dewotów do oddania życia za przegraną sprawę. Oburzony Roger wbił paznokcie we framugę okna. Jak ci obdarci wieśniacy śmieli wedrzeć się przez otwarte wrota i zepsuć mu dobry humor?! Jak śmieli wypełnić jego dziedziniec muzyką? Zrozumiał ich czelność, kiedy spostrzegł mężczyznę jadącego konno na czele tej śmiesznej i patetycznej zarazem procesji. Wspaniały hebanowy wierzchowiec parł naprzód, a siedzący na jego grzbiecie człowiek wyglądał, jakby był p a n e m nie t y l k o tego zwierzęcia, ale i wszystkich, na których kiedykolwiek spoczęło jego oko. W osłoniętej żelazną rękawicą zbroi ręce dzierżył sztandar z barwami Ravenshaw. Kiedy dotarł do pierwszych szeregów, majestatyczna pieśń wzbiła się w niebo w głośnym finale, a wyhaftowany na czarnym jedwabiu srebrny kruk dumnie załopotał na wietrze. Zapanowała cisza. Przerwał ją dopiero okrzyk Brisbane'a. - Chryste, Colin, masz chyba więcej żywotów niż kot! - Miejmy nadzieję, Rogerze, zważywszy na twoje deprymujące zamiłowanie do prób zamordowania mnie. - Co zrobiłeś z Iagiem? - zapytał, uważnie przyglądając się motłochowi. - Z ostatnich wieści, jakie usłyszałem, wynika, że jest w drodze do Londynu. - Colin wzruszył ramionami. - Jak się już pewnie domyśliłeś, jego misja się nie powiodła. A to 283 TERESA MEDEIROS oznacza, że MacDuff nie przyśle ci posiłków na ratunek. Wieść niesie, że pogrążył się w rozpaczy po niespodziewanej ucieczce córki i przeniósł się do zamku Arran. Na zawsze. - A czemu miałbym potrzebować posiłków w walce z tą obszarpaną bandą rzezimieszków? - Roger wybuchnął śmiechem. Ravenshaw nie odpowiedział, tylko sięgnął do torby przy siodle i wyjął zwój pergaminu. Rozwinął go z rozmachem i jego dźwięczny głos wypełnił cały dziedziniec. - Ja, tu obecny, ogłaszam wszem i wobec, że od tej chwili ten zamek znajduje się w stanie wojny i domagam się natychmiastowego poddania się jego pana, Rogera Basila Henry'ego Josepha Maximilliana, barona Brisbane. Roger przeniósł wzrok na mury obronne, na których jego z a ł o g a z a j ę ł a p o z y c j e bojowe, wyjęła miecze z pochew i założyła pierzaste strzały do kusz. Kapitan garnizonu pomagał swoim ludziom wtoczyć katapultę na pozycję. Roger wiedział, że na jego rozkaz miniaturowa katapulta wypluje grad kamieni na głowy bezbronnych napastników. - Straciłeś rozum, człowieku? Jestem niemal w stanie zrozumieć twoją dziwaczną potrzebę zostania męczennikiem, ale czy koniecznie musisz zrobić świętymi wszystkich swoich ludzi? Colin czytał dalej, jakby w ogóle nie usłyszał słów Rogera. - Po poddaniu się zostaniesz dostarczony na dwór Aleksandra Trzeciego, gdzie zostaniesz osądzony za zamordowanie szóstego lorda Ravenshaw, jego szlachetnej małżonki, Blythe, cztery napady i dziesięć najazdów na tereny lojalnych poddanych króla Szkocji. R o g e r wyprostował się na całą wysokość, trzęsąc się z wściekłości - M o i m królem jest Henryk. I nie będę odpowiadał za zbrodnie ani przed tobą, ani przed tym barbarzyńskim Szkotem. Cołin zaczekał, by zwój pergaminu zwinął się, po czym uśmiechnął się tak szyderczo, że Rogera przeszedł dreszcz aż do szpiku kości. 284 UROKI — Sądzę, że jednak będziesz. Jego armia rozstąpiła się, przepuszczając samotną kobietę. Kobieta nie skłoniła się, stała wysoka, wyprostowana. U b r a n a była w lśniącą fioletową suknię i głaskała trzymanego na rękach czarnego kota, a w jej ruchach nie było ani śladu niezdatności. Szła z arogancką gracją anioła stróża i zatrzymała się przy koniu Ravenshawa. Ta kobieta przerażała Brisbane'a. Słońce odbijało się w jej złocistych włosach, wąskie biodra opinał pas, a między jej piersiami s p o c z y w a ł o g r o m n y s z m a r a g d . Roger zrobił jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. Spojrzał w oczy kapitanowi łuczników i wydal rozkaz: — Ognia! 26 Tabitha czekała na umówiony sygnał Colina i modliła się, aby śpiew tłumu zagłuszył głośne jak kastaniety postukiwanie jej kolan o siebie. Prawie trzy dni zajęło jej nauczenie i c h s ł ó w pieśni Czy słyszysz śpiew łudzi? z musicalu Nędznicy, ale w końcu odniosła sukces. A ich interpretacja przyprawiła ją o dreszcz. Podejrzewała, że nawet najlepszy zespół z Broad- wayu nie zdołałby nasycić pieśni, jej wzruszającej melodii i w y r a ż a j ą c e g o nadzieję na lepsze jutro tekstu, takim poruszającym serce uczuciem. Poczuła autentyczny wybuch triumfu, kiedy podczas finału była flama Arjona sięgnęła po dłoń Lyssandry i mocno ją uścisnęła. Kiedy Celin dał znak, że ma wystąpić naprzód, przeraziła się nagie, że potknie się o rąbek sukni. Babcia Cora musiała przyszyć u dołu prawie dziesięć centymetrów jedwabiu do jednej z najpiękniejszych sukni lady Blythe, żeby Tabitha mogła w niej wystąpić. Lucy ocierała się o włosy dziewczyny, jakby chciała jej szepnąć do ucha uspokajające słowa. Brisbane nigdy by się nie domyślił, że kot nie służy jej do żadnych czarów, mimo to jest jej prawdziwą podporą. M o c n y głos Colina przerwał te czułości. Jego ludzie rozstąpili 2S6 UROKI się jak wody Morza Czerwonego i utworzyli szpaler, którym miała przejść. Gdyby Tabitha nie wiedziała, że na końcu drogi czeka na nią Colin, nie zebrałaby się na odwagę, aby powoli, majestatycznie ruszyć do przodu i zatrzymać się u boku jego konia. Zostałaby pozbawiona przyjemności przyglądania się, jak uśmiech znika z twarzy Brisbane'a.., na sekundę przedtem, zanim spojrzał na kogoś stojącego na murach za ich plecami i krzyknął: - Ognia! Tabitha zacisnęła rękę na amulecie i ogarnęła ją potworna panika. A jeśli Colin okazał się głupcem, pokładając w niej pełne zaufanie? A jeśli jej się nie uda, jak wielokrotnie nie udawało się w przeszłości? A jeśli na skutek jej niekompetencji dziedziniec zostanie zasłany trupami? Kusznicy wypuścili strzały. Tabitha zobaczyła oczami duszy strzałę wbijającą się w o d -ważne, dumne serce Colina i to pozwoliło jej się zmobilizować i wyrazić życzenie. Zmierzające ku nim strzały zmieniły się w puch, który powoli, wirując w powietrzu, opadał na ziemię, nie czyniąc nikomu najmniejszej krzywdy. Tabitha odwróciła się w stronę zamku. Colin obdarzył ją zwalającym z nóg uśmiechem, a jego ludzie zaczęli wiwatować. Nie mogła się powstrzymać i dygneła w podziękowaniu za aplauz, którego nigdy nie mogła się doczekać od instruktora baletu i dyrygenta chóru. - Mogłabyś dokonywać swoich czynów heroicznych z nieco większą powagą - syknął jej do ucha Arjon, nieco zielonkawy na twarzy. Wyglądało na to, że Tabitha za chwilę będzie miała kolejną szansę, bo na ostry rozkaz Brisbane'a na murze wysoko nad ich głowami pojawiła się katapulta i wyrzuciła w powietrze lawinę śmiercionośnych kamieni. Tabitha wyszeptała życzenie i kamienie zmieniły się w różne płatki, które opadły na ich głowy jak pachnący prysznic. 287 TERESA MEDEIROS Zdmuchnęła płatek z nosa i roześmiała się z podnieceniem. Nie miała dotychczas pojęcia, jak zabawnie jest być czarownicą! - Zaatakujcie ich, głupcy! - zawołał Brisbane i w jego głosie pojawiła się nutka histerii. - Wyciąć ich co do nogi tu, gdzie stoją! Jego ludzie zawahali się na ułamek sekundy, cokolwiek ogłupiali dziwami, jakie się wokół nich działy. Ale strach, jaki budził w nich sadystyczny pan, okazał się silniejszy niż obawa przed Tabithą. Więc z udawaną brawurą, dodając sobie odwagi dzikimi okrzykami bojowymi, zbiegli z murów z nagimi mieczami w dłoniach. Ale kiedy wpadli na dziedziniec, ich broń zmieniła się w dziecięce szabelki. Jeden z żołnierzy wymierzył miecz w pierś Magwyn i odkrył, że przy kontakcie z ludzkim ciałem zmienił się on w miękką zabawkę z gąbki. Wpatrywał się w swą broń z osłupiałą miną, co skwapliwie wykorzystała Magwyn i bez namysłu zdzieliła go kijem w łeb. Padł na ziemię ciężko jak kamień. Stara niania załatwiła innego strażnika, wciskając mu na głowę żelazny kocioł. Zataczał się przez chwilę, pobekując żałośnie, dopóki nie walnął się o mur. Niania pokiwała głową i rzuciła się w wir walki, odrzucając na dwie strony pojawiających się na jej drodze wrogów jak snopki zboża. Jeden ze strażników ruszył na Lyssandrę, ale zatrzymał się zaskoczony, że znalazł tak piękną różę między cierniami. Uśmiechnęła się do niego słodko. A potem rąbnęła go drobną piąstką prosto w nos. - Och, Arjonie! - zawołała żałośnie. - Chyba złamałam paznokieć. Jej najdroższy przestał na chwilę okładać pięściami żołnierza i ucałował nieszczęsny paluszek. Młodzi chłopcy, którzy całymi latami marzyli o walce, ruszyli do boju z tak dzikimi okrzykami, że ludzie Brisbane a 288 byli przekonani, iż Tabitha nasłała na nich demony. W powietrzu fruwały płatki róż i pierze. - Uwolnijcie mnie od niego! - zawył jeden z żołnierzy, kiedy bezzębny starzec wbił dziąsła w jego nogę. Tabitha stała w samym centrum chaosu i delikatnie głaskała Lucy. Colin bez trudu załatwił się z gromadą napastników, obracając tylko konia dokoła i płazując jednego żołnierza za drugim. Wkrótce cały dziedziniec był usłany leżącymi bezwładnie ciałami, z których żadne nie należało do ludzi Colina, Strażnicy, którzy mogli jeszcze chodzić, pełzać lub czołgać się, zmykali pospiesznie, żeby zaszyć się w mysich dziurach, zostawiając stojącego samotnie na balkonie Brisbane'a własnemu losowi. Colin zatoczył koniem i spojrzał na niego triumfalnie. - Poddajesz się, sir? - Tak, przyjacielu. Poddaję się. - Roger smętnie zwiesił ramiona i skinął głową. Zniknął z balkonu, a Colin i Tabitha spojrzeli na siebie zbici z tropu. Byli przygotowani na wiele różnych ewentualności, poza tą jedną. Kiedy Brisbane wyszedł z zamku z podniesionymi rękami, jego postać była tak patetyczna, że Tabicie zrobiłoby się go żal, gdyby szybko nie przypomniała sobie, jaki to potwór. Pomimo gorączkowych poszukiwań stwierdzili, że nikt nie wziął ze sobą ani kawałka sznura, więc Tabitha musiała wyczarować parę lśniących kajdanek, Brisbane nie protestował nawet w chwili, kiedy Colin zatrzasnął je na jego nadgarstkach. Nie wzywał nawet pomocy sił wyższych, wydał tylko smętne westchnienie. Colin posadził Tabithę bokiem na siodle przed sobą, a jeniec posłusznie ruszył za ich koniem, Kiedy mijali bramę, nikt z załogi zamku nie próbował ich 289 TERESA MEDEIROS zatrzymać. Nie odjechali nawet zbyt daleko, kiedy z zamku dobiegły radosne wiwaty. Ludzie Colina byłi równie uradowani. Klepali się po plecach i gratulowali sobie nawzajem męstwa. Śpiewali fragmenty pieśni, czysto albo nie- na przykład Lyssandra okropnie f a ł s z o w a ł a . Chłopcy dawali jeden drugiemu żartobliwe kuksańce i rozpamiętywali każdy moment pierwszej w ich życiu zwycięskiej potyczki, podczas gdy starcy snuli opowieści o bitwach, które stoczyli w latach młodości, a które do dziś stały jak żywe przed ich oczami. Kiedy przemierzali idylliczną łąkę, na której Tabitha po raz pierwszy spotkała Colina, przytuliła mocniej kota i uniosła twarz do góry, wystawiając ją na pieszczotę słońca. Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że będzie jechać tędy konno w ramionach najwspanialszego na świecie mężczyzny, z płatkami róż we włosach i sercem wezbranym miłością, powiedziałaby, że ten ktoś zwariował albo jest beznadziejnie głupi. D o p ó k i nie spojrzała w złociste oczy Colina, święcie wierzyła, że k s i ą ż ę t a są dla innych kobiet, a miłość - tylko dla głupców. Głos Brisbane'a przerwał przyjemne rozmyślania dziewczyny. Zabrzmiał w jej uszach jak brzęczenie uprzykrzonego komara. - Szkoda, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji, pani. Czy Colin nigdy ci nie mówił, że kiedyś byliśmy jak bracia? Przynajmniej do chwili, kiedy postanowił pozbyć się mojej siostry. Colin mocniej zacisnął ramię wokół kibici Tabithy. - To stara historia, Rogerze, i bardzo już męcząca. Przecież wiesz, że Regan sama przyszła do mojego łoża pewnej bezksiężycowej nocy, kiedy byłem otumaniony snem. Może gdy-b y m był w pełni przytomny, zdołałbym znaleźć w sobie dość siły, a b y jej się oprzeć. Jeniec ze skutymi rękami znalazł się teraz obok ich konia. P r a w i e biegł, a b y dotrzymać kroku rumakowi. 290 UROKI Wtedy także złamałbyś jej serce. Ona cię kochała, wiesz? - Miłość Regan jest krzyżem, który dźwigam od chwili jej śmierci. - Colin westchnął tak ciężko, że jego oddech poruszył włosy Tabithy. - Kochała c i ę - powtórzył Brisbane takim tonem, jakby Colin w ogóle się nie odezwał. - Ale najpierw kochała mnie. Colin osadził konia w miejscu. Brisbane potknął się i także stanął. Z jego twarzy opadła maska pokory i ukazał się uśmiech triumfu. Rozgadany tłum przepływał wokół obu mężczyzn, nieświadom narastającego między nimi napięcia. Choć mocno świeciło słońce, Tabithę przeszedł dreszcz. Ogarnęło ją złe przeczucie. - Nie słuchaj go, Colinie - powiedziała, pragnąc ze w s z y s t -kich sił uwolnić go od brzemienia przeszłości. - On g o t ó w jest powiedzieć wszystko, co tylko mogłoby cię zranić. - Masz rację, czarownico - warknął Brisbane. -Absolutnie wszystko. Nawet prawdę. - To słowo w twoich ustach brzmi jak s z y d e r s t w o - m r u k n ą ł Colin. - Regan i ja zostaliśmy kochankami, kiedy m i e l i ś m y po trzynaście lat. - Uśmiech Brisbane'a był lodowaty. -Naprawdę wierzyłeś, że to z tobą zaszła w ciążę? To o n a w p a d ł a na pomysł, żeby zaciągnąć cię do łóżka i p r z e d o ł t a r z , a b y nikt się nie dowiedział, że dziecko jest moje. G r o z i ł e m , że p o w i e m ci prawdę, i dlatego się powiesiła. Powiedziała, że nie potrafi żyć bez twojej miłości. Tabitha gwałtownie złapała powietrze. Wreszcie zrozumiała, gorzką zazdrość Brisbane'a i jego n i e s ł a b n ą c ą m i m o upływu czasu nienawiść. On naprawdę wierzył, że Colin o d e b r a ł mu uczucia siostry kochanki. - Ty odrażający skurwielu! - Colin z e s k o c z y ł z k o n i a i uderzył Brisbane'a pięścią w twarz. Tabitha krzyknęła. Włożyła Lucy do torby przy siodle, zsunęła się z konia w ślad za Colinem i złapała go z tyłu za 291 TERESA MEDEIROS kaftan. Brisbane leżał skulony na ziemi, osłaniając się skrępowanymi rękami przed lawiną pełnych furii ciosów. - Powstrzymajcie go! - zawołała dziewczyna do zgromadzonych wokół gapiów. - Zanim zabije Brisbane'a! Nie dlatego próbowała ratować barona, że jej zdaniem nie zasługiwał na śmierć. Nie chciała tylko, żeby Colin miał na sumieniu śmierć obojga bliźniąt. Prawie rozpłakała się z ulgi, kiedy zobaczyła, że Arjon potężnymi ramionami toruje sobie drogę przez tłum. Puściła kaftan Golina i złapała Arjona za rękę. - Może ty będziesz w stanie go powstrzymać?! Rycerz rzucił przelotne spojrzenie na tarzających się po ziemi mężczyzn. Colin zacisnął potężne dłonie na gardle Brisbane'a i powoli wyduszał z niego życie. Twarz Rogera zaczynała już nabierać odcienia fioletowego. - Dlaczego? - Bo Colin nie będzie w stanie żyć ze świadomością, że zamordował bezbronnego człowieka. - No dobrze. Skoro nalegasz. - Arjon westchnął i podniósł oczy do nieba. S k i n ą ł w stronę gapiów. Tylko jedna osoba na świecie miała dość siły, żeby obezwładnić Colina i odciągnąć go od Bris-bane'a. Po chwili Colin leżał na plecach i z trudem łapał oddech. Patrzył z wyrzutem na napastnika. ~ Chryste, nianiu, mało brakowało, żebyś mnie udusiła. Stara kobieta położyła ręce na rozłożystych biodrach. - Mówiłam ci już, chłopcze, mówiłam to setki razy: nigdy nie zmuszaj mnie, żebym musiała drugi raz powtórzyć jakieś polecenie. Tabitha upewniła się, że Colin będzie żył, i uklękła obok Brisbane'a. - Boję się, że jest już za późno - westchnęła na widok opuchniętych warg i woskowobiałej twarzy mężczyzny. 292 UROKI Pochyliła się, żeby poszukać pulsu na jego pokrytej sinymi pręgami szyi i w tej właśnie chwili Brisbane podniósł powieki. Tuż przed jego oczami, jak soczysta dojrzała figa, wisiał czarodziejski amulet. Błyskawicznym ruchem wyciągnął związane ręce i wydał jakiś rozdzierający uszy skrzek. Tabitha, która była przekonana, że mężczyzna nie żyje, cofnęła się gwałtownie i z rozmachem klapnęła na ziemię. Brisbane szarpnął łańcuszek amuletu, jednym gwałtownym ruchem zerwał się na równe nogi i pognał przez łąkę jak Biały Królik z Alicji w krainie czarów. Kilku chłopców popędziło za nim. - Tabitha! - zawołał Colin i z wysiłkiem d ź w i g n ą ł się do pozycji siedzącej. - Nie martw się, kochany. - Dziewczyna przypadła do niego. - Brisbane nie jest c z a r o w n i k i e m . A m u l e t w jego r ę k a c h to tylko nieszkodliwy klejnot On nie może nawet.. Z bezchmurnego nieba wystrzeliła błyskawica i uderzyła w ziemię tuż za ich plecami. Spojrzeli na wypalony w ziemi krater, potem na siebie, wreszcie na B r i s b a n e ' a , k t ó r y p o d -skakiwał radośnie na skraju lasu. ~ Uciekajcie! - krzyknął Colin. Nie musiał powtarzać drugi raz. W powietrzu p o j a w i ł się jakiś dziwny prąd. Ludzie z Ravenshaw rozbiegli się we wszystkich kierunkach, najsprawniejsi chłopcy aż do lasu, inni ukryli się w konarach rzadko rozsianych po ł ą c e d ę b ó w . N a w e t pozbawiony jeźdźca koń Colina przefrunął obok nich jak na skrzydłach w poszukiwaniu najbliższego schronienia. Colin złapał Tabhhę za rękę i pochyleni pobiegli przez łąkę. Ukryli się na dnie płytkiego rowu w chwili, g d y k o l e j n y p o c i s k świetlny osmalił trawę w miejscu, na k t ó r y m p r z e d c h w i l ą siedzieli. Leżeli nosami w trawie, próbując złapać oddech, k i e d y Colin znacząco uniósł brew. - Mówiłaś, dzieweczko? -jęknął. 27 Mama twierdziła zawsze, że nie dość uważnie słucham, kiedy ona do mnie mówi. Ale mówiła przez cały czas. I była p r z e c i e ż m o j ą m a t k ą , na litość boską! Skąd miałam wiedzieć, że chce powiedzieć coś ważnego? O nie! Wideo! Teraz rozumiem, dlaczego tata naciskał, żeby amulet został zniszczony, i d l a c z e g o m a m a chciała, żeby uwierzył, że wiele lat temu wrzuciła go do otworu odpływowego umywalki. Oboje zdawali sobie sprawę, że gdyby wpadł w niepowołane ręce... - Tabitha jęknęła i uderzyła głową w miękką ziemię. - Najdroższa? - Głos Colina dobiegał z góry. - Hm? - C z y skończyłaś już histeryzować? - C h y b a tak. - Usiadła i wypluła kępkę trawy. Colin, z ręką na rękojeści miecza, wysunął głowę ponad krawędź rowu i rozejrzał się. - Brisbane nie ma już na rękach kajdanek i bezczelnie macha nimi w naszą stronę. On to wszystko starannie zaplanował. Powinienem był wiedzieć, że jest zbyt arogancki, żeby się poddać bez walki. - Dlaczego nie pozwoliłam ci go udusić?! Przypomnij mi następnym razem, żebym nie próbowała cię powstrzymać. 294 UROKI - Następnym razem p o z w o l ę go u d u s i ć s t a r e j niani, i C o l i n pomasował obolałe gardło. Tabitha podczołgała się na łokciach do k r a w ę d z i k a n a ł u i dotknęła ramienia Colina. - Przykro mi z p o w o d u Regan. M u s i a ł a być z r o z p a c z o n a , znalazła się w sytuacji bez wyjścia. J e s t e m p e w n a , że w głębi duszy nigdy nie chciała cię oszukać. - Gdyby tylko miała do mnie dość z a u f a n i a , g d y b y w i e r z y ł a we mnie... Nie znienawidziłbym jej. P r ó b o w a ł b y m jej p o m ó c . -Colin potrząsnął głową. - Wiem. - Tabitha uśmiechnęła się z w y s i ł k i e m . - N i e byłbyś w stanie odmówić damie w opresji. Zamilkli i spojrzeli na siebie z m i ł o ś c i ą . D z i ę k i t e j c h w i l i milczenia uświadomili sobie, że n a g l e z a p a d ł a w o k ó ł jakaś dziwnie złowieszcza cisza. - Co robi Brisbane? - Tabitha w y j r z a ł a p o n a d k r a w ę d ź rowu, nie mogąc już znieść napięcia. - Zniknął w lesie. - Może kieruje się do s w o j e g o z a m k u , żeby ustanowić w nim imperium zła. Przecież stamtąd m o ż e z równym powodzeniem kierować ś w i a t e m , jak z k a z d e g o innego miejsca na ziemi.- Jęknęła z przerażenia i pociągnęła Colina za rękaw. - Nie m o ż e m y z o s t a w i ć amuletu w jego rękach! Jesli nie zdołamy go odzyskać, b ę d ę m u s i a ł a z n a l e ź ć jakiś sposób, aby go zniszczyć. - Ale jeśli go zniszczymy...? - Nigdy nie wrócę do domu. - Tabitha dokończyła zdanie za Colina. Spojrzała na niego bezradnie, wpatrując się w rzeźbione rysy twarzy, k t ó r ą z n a ł a już równie dobrze jak swoją własną. Przyszłość z t y m mężczyzną oznaczała przejmujacą chłodne zimy bez centralnego ogrzewania i koców etektrycz-nych. A przyszłość b e z n i e g o - przejmująco chłodne wiosny, jesienie i lata aż do końca jej dni. Na ustach Tabithy pojawił się drżący uśmiech. - J e s t e m gotowa podjąć to ryzyko. 295 TERESA MEDEIROS Czułe spojrzenie Colina było dla niej ważniejsze od wszystkich uśmiechów świata. Wyciągnął do niej rękę i choć leżała w rowie i miała źdźbła trawy w najmniej oczekiwanych miejscach, jego dotyk rozpalił w jej żyłach gorące, potężne pożądanie. Wycisnął na ustach Tabithy mocny pocałunek i wyjął jej z włosów płatek róży. - I bez swojego amuletu jesteś czarownicą aż do szpiku kości. Możesz go pokonać swoją magią. Wierzę w ciebie. W tym momencie dotarł do ich uszu znajomy, przerażający dźwięk i ziemia pod ich stopami zaczęła najpierw lekko drżeć, a potem trząść się - tysiąc razy silniej niż tego dnia, kiedy ludzie Brisbane'a wypadli galopem z lasu. - M a m jak n a j g o r s z e przeczucia - mruknął Colin. Oboje wyjrzeli z rowu. Łąka nadal była opustoszała, ale w głębi lasu wierzchołki drzew zaczęły się kołysać. Colin wyjął miecz z pochwy i zaczął się podnosić, ale Tabitha złapała go za nogę i pociągnęła w dół. - Colinie, nie rób tego! Brisbane cię zniszczy. Słyszałeś przecież, co mówił. Jest przekonany, że ukradłeś mu serce siostry. - Nie mogę tu leżeć bezczynnie i spokojnie czekać, aż nas wszystkich powyrzyna. - Wyzwolił się w uścisku dziewczyny. -Jeśli ja posłużę za wabia, będziesz mogła użyć swojej magii i pokonać go. - Tym razem może mi się nie udać. - Tabitha znów chciała z ł a p a ć go za nogę, ale mężczyzna wyszedł już na powierzchnię i dumnie wyprostowały kroczył środkiem łąki. Tabitha także wygramoliła się z rowu i stanęła na jego krawędzi. Nie miała zamiaru się kryć, podczas gdy Colin odważnie kroczył na spotkanie swego przeznaczenia. Dudnienie narastało i dziewczyna nie była już w stanie odróżnić go od rytmicznego walenia swego serca. Pomyślała, że jeśli coś natychmiast się nie zdarzy, to chyba zacznie 296 UROKI wrzeszczeć. W tym właśnie momencie z lasu wypadł twór Brisbane'a. Krzyk zamarł na ustach Tabithy. Od kolczastego ogona po królewską głowę smok był pokryty lśniącą szmaragdowąłuską. Tabitha cofnęła się, zerkając z ukosa na dziwaczne stworzenie. Smok biegł przez łąkę w radosnych podskokach i sapał jak astmatyk. Gdyby jego uzbrojone w potężne pazury łapy nie były tak wielkie, że bez trudu mógłby wdeptać Colina w ziemię, pozostawiając jedynie m o k r ą plamę, stwór byłby komiczny, a nie przerażający. - Błagam, Boże - szepnęła Tabitha, kiedy potwór nabierał prędkości, a jego masywne nogi waliły o ziemię jak tłoki. W takiej chwili nie wystarczyło odwołanie się do jakiejś mglistej Wyższej Istoty. W tej chwili najwyższego zagrożenia kierowała prośby do Boga Colina, apelowała do jego potęgi, majestatu i miłosierdzia. Colin zatrzymał się na samym środku łąki. Stał na s z e r o k o rozstawionych nogach, z wyciągniętym m i e c z e m , me p o k a z u j ą c po sobie najmniejszej oznaki trwogi. P r a w d o p o d o b n i e od dzieciństwa marzył o takiej chwili. Czekał na s p o s o b n o ś ć w a l k i z wrogiem, którego nie wskazał mu jego król czy Kościół, ale który był potworem, kwintesencją zła, który zasługiwał w pełni na swój los. Pędzący na rycerza smok odchylił do tyłu głowę i wydał potężny ryk, od którego ziemia zadrżała, Tabitha miała ochotę zatkać uszy rękami, ale tylko zasłoniła oczy, aby nie patrzeć, jak Colin rzuca się dobrowolnie w s z p o n y smierci, co już wielokrotnie czynił w przeszłości. Kiedy zerknęła pzrez palce, spostrzegła, że Colin obejrzał się na nią przez ramię. I to jedno Pełne paniki spojrzenie pozwoliło jej zrozumieć ,że sir Colin Ravenshaw znalazł wreszcie coś, dla czego watro żyć. Spojrzał na atakującego smoka; spojrzął na nią. I rzucił się pędem przez łąkę. - Tabitho! - krzyknął. - Zrób coś! Śmiejąc się przez łzy, odruchowo sięgnęła po amulet, zanim 297 przypomniała sobie, że już go nie ma. Tym razem musiała polegać na swej własnej, danej jej przez Boga mocy. Jej siła może być niewystarczająca, by pokonać stworzonego przez Brisbane'a smoka, ale z pewnością uda jej się postawić na jego drodze jakąś przeszkodę, żeby odciągnąć uwagę potwora od Colina. Nawet nie zdążyła pomyśleć o gromadzie powłóczących nogami mumii. Po prostu w jednej chwili zaczęła się zastanawiać, co mama zrobiłaby na jej miejscu, a w następnej łąka była pełna wyjących żałośnie obandażowanych żywych trupów. W jaki sposób jej umysł skojarzył słowo „mama" ze słowem „mumia", nie miała pojęcia. Nieszczęsne istoty snuły się na oślep po łące z rozłożonymi rękami, ciągnąc za sobą odwijające się bandaże. Smok przeszedł przez nie, waląc potężnym ogonem jak biczem. Niektóre rozgniatał, inne podrzucał w górę, jak manekiny używane przy symulacjach wypadków, urywając im głowy i kończyny z równą radością. Tabitha skrzywiła się, dziękując w duchu Bogu, że Colina nie s p o t k a ł p o d o b n y los. Mumie przynajmniej były j u ż martwe. Zesztywniała. A może nie były martwe? Smok bez trudu uporał się z pierwszą linią obrony i obrócił się dokoła, szukając następnej zdobyczy. Był nią Colin, który znalazł schronienie na samotnie stojącym dębie. Pomiędzy stworem a drzewem podskakiwała na ziemi torba, która poprzednio była przytroczona do siodła. Tabitha gwałtownie złapała oddech. Lucy! Torba zapewne spadła, kiedy wierzchowiec Colina pędził w stronę lasu. Rozpaczliwe życzenie Tabithy odniosło skutek przeciwny od zamierzonego, bo nagle na łące zaroiło się od mniejszych i większych kotów. Krążyły wokół smoka, ocierały się pu- szystymi łebkami o jego masywne nogi i miauczały żałośnie. Tabitha rzuciła rozpaczliwe spojrzenie na drzewo Colina, 298 UROKI zastanawiając się, czy już zrozumiał, że bez amuletu jej magia nie działa. Smok pewnie zacząłby pożerać biedne maleństwa, gdyby z pobliskiej kępy drzew nie wyłonił się nagle słaniający się na nogach Arjon, kichając raz za razem. Na szczęście jego oczy były tak załzawione, że prawie nic nie widział. Tabitha przestraszyła się, że na widok takiej liczby kotów mógłby wpaść w panikę. Dziewczyna najwyraźniej musiała mimowolnie zrobić co trzeba, bo w następnej chwili koty zniknęły, a Lyssandra błyskawicznie wyskoczyła i wciągnęła A r j o n a do kryjówki. Podrygująca torba jednak została i nadal stanowiła bezbronny ceł ataku smoka. Tabitha wstrzymała oddech, kiedy stwór zaczął obchodzić torbę dokoła, a przy k a ż d y m k r o k u jego uzbrojonych w potężne pazury stóp ziemia drżała. Było coś niepokojąco znajomego w r u c h u a r y s t o k r a t y c z n y c h n o z -drzy, kiedy pochylił potężną głowę i o b w ą c h i w a ł s k ó r z a n ą torbę. Tabitha już nie odważyła się zaufać w ł a s n y m ż y c z e n i o m . Odnosiła wrażenie, że Colin z g ó r y wie, co o n a p o m y ś l i . Wybiegł zza drzewa dokładnie w tej s a m e j chwili, k i e d y Tabitha puściła się pędem przez łąkę, żałując, że nie ma na nogach pary solidnych butów. W obawie, że smok jednym chapnięciem pożre bezbronnego kociaka, Tabitha biegła jak na s k r z y d ł a c h po t o r b ę , c h c ą c ją porwać i ruszyć pędem do lasu, z a n i m s m o k ją z a u w a ż y . Mogłoby jej się udać, gdyby nie trochę z b y t szeroki p a s jedwabiu, który babcia Cora przyszyła do s u k n i . K i e d y T a b i t h a chwyciła torbę i przerzuciła ją sobie przez ramię, m a t e r i a ł owinął jej się wokół nóg i padła na k o l a n a o b o k s m o c z e j s t o p y . - Nie ruszaj się, Tabitho! - U s ł y s z a ł a z z a p l e c ó w g ł o s Colina. - Nawet nie oddychaj. Dziewczyna nigdy nie m i a ł a i n k l i n a c j i do p o d p o r z ą d k o w y -wania się rozkazom. W i ę c uniosła p o w o l i g ł o w ę i z o b a c z y ł a 299 TERESA MEDEIROS ostre, błyszczące kły smoka o cal od swego nosa. Oddech zwierza cuchnął padliną i siarką. Zaczęła dygotać z przerażenia. Ale najbardziej przerażający był dźwięk, który wydał potwór, uniósłszy łeb do góry. Zaczął się śmiać. W tym właśnie momencie oboje, i Tabitha, i Colin, uświadomili sobie, że Brisbane wcale nie przywołał demona z czeluści piekielnych, tylko sam się w niego zamienił! A na pokrytej łuskami szyi, na grubym jak męskie ramię złotym łańcuchu, wisiał amulet Tabithy. 28 Brisbane, to wcielenie bardzo do ciebie pasuje. Zawsze czułem, że w głębi serca jesteś bestią. Tabitha aż do bólu pragnęła spojrzeć na Colina w chwili kiedy mówił te słowa, ale bała się poruszyć, Smok-Brisbane roześmiał się, a Tabicie przebiegł dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Kręgosłupa, który w każdej chwili mógł zostać zgruchotany stopą wielkości sekwoi kalifornijskiej. - Lepiej być potworem niż świętym. Nam, potworom, wolno folgować swoim zachciankom, na przykład popróbować, jak smakuje taki apetyczny kąsek jak twoja dama. Może smakuje jak... -I zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, smok wysunął jęzor i polizał twarz Tabithy od brody aż po czoło. Wstrząsnęła się z obrzydzenia i odwróciła się gwałtownie. Pewnie rozorałaby paznokciami ten obmierzły pysk, gdyby Colin nie złapał jej w pasie i nie odciągnął do tylu. Jej radość, że znowu znalazła się w ramionach ukochanego mężczyzny, natychmiast jednak ustąpiła miejsca przerażeniu, bo Brisbane ruszył ku nim majestatycznie. O dziwo, torba z coraz bardziej wiercącą się Lucy nadal była przewieszona przez ramię Tabithy. Lewa ręka Colina ciągle mocno obejmowała talię ukochanej. 301 TERESA MEDEIROS W prawej trzymał nagi miecz. Jedynie to lśniące ostrze stało między nimi a śmiercią. Smok westchnął. Tabitha i Colin odskoczyli odurzeni smrodem jego oddechu. - Spełnię największe marzenie mojego życia, miażdżąc zębami twoje kości. Colin nie cofnął się. - Wybiję ci mieczem te zębiska! - krzyknął. Ciężkie stąpnięcia potwora stawały się coraz szybsze, zmuszając ich do podwojenia tempa ucieczki. Z rozdętych nozdrzy smoka buchał dym. - Niezły czas na jeden z twoich czarów - mruknął Colin cicho. Znając swoje szczęście, Tabitha bała się, że jeśli wypowie życzenie, znajdą się oboje w żołądku smoka, oszczędzając mu fatygi połykania. - Chyba tym razem będzie lepiej, jeśli zdam się na ciebie. Jesteś moim bohaterem - odszepnęła. - Chcesz przez to powiedzieć, że...? - To jedyny sposób. - Kiwnęła głową. - Jesteś pewna, dzieweczko? - Colin ciągle jeszcze się wahał. - Niczego w życiu nie byłam równie pewna. Uścisnął ją i po całym ciele Tabithy r o z e s z ł o s i ę m i ł e c i e p ł o . - Przesyłasz swojej dziwce czułe pożegnanie? — zagrzmiał Brisbane. - Jakie to wzruszające! Zapłakałbym, gdybym nie był taki szczęśliwy. Tabitha pomyślała, że jego radosny nastrój n i e wróży dobrze żadnemu z nich. Jej podejrzenia wkrótce się potwierdziły, bo smok poruszył ogonem, zwalając ich oboje z nóg. Colin wział na siebie wstrząs przy upadku, ale zanim w pełni odzyskał przytomność, wstrętny ogon Brisbane'a owinął się wokół nogi dziewczyny i zaczął ją ciągnąć po ziemi. Colin zdążył ją złapać, ale Tabitha wyrwała mu się, wiedząc 302 UROKI że będzie potrzebował obu rąk, jeśli ma wykonać s w o j e zadanie. Starała się nie wpadać w panikę, choć była wleczona ku rozdziawionej paszczy Brisbane^a, Wbiła paznokcie w ziemię, ale nie natrafiła na nic solidnego, czego mogłaby się uchwycić. - Pożałujesz, jeśli mnie zjesz! - krzyknęła Tabitha, rzucając rozpaczliwe spojrzenie na Colina. - Dostaniesz najgorszej zgagi, jaką miałeś w życiu. - Co znaczy drobna niestrawność wobec przyjaźni? - Potwór pochylił się nad nią, odsłaniając zęby w ohydnym uśmiechu. - Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedział Colin z lodowatym uśmiechem. Bez ostrzeżenia pochylił się i ponad ciałem dziewczyny zaatakował. Bojowy okrzyk wydarł mu się z gardła, kiedy mocno zacisnął obie ręce na rękojeści miecza i zebrał wszelkie siły, aby ciąć przez amulet i wbić ostrze głęboko w czarne serce Brisbane'a, Smok odchylił głowę do tyłu i wydał przerażający ryk wściekłości i bólu. Tabitha poszybowała w powietrzu, kiedy potężny ogon bestii zaczął walić na wszystkie strony, w y r y w a j ą c drzewa z korzeniami i ryjąc w ziemi głębokie rowy. Colin puścił miecz, upadł na ziemię i w ostatniej chwili o d t u r f a ł się na bezpieczną odległość. Tabitha wylądowała piętnaście metrów dalej, na kępie m i ę k -kiej trawy. Zakryła uszy rękami i krzyczała, nawet nie z d a j ą c sobie z tego sprawy. Nie zauważyła, że niebo nagle pociemniało, spłynęły z niego promienie nadnaturalnego światła i otoczyły smoka jak pajęczyną. Potwór ryczał bez przerwy, ale jego głos zmieniał się w wysokie zawodzenie, na wpół zwierzęce, na wpół ludzkie. Tabitha zacisnęła oczy, a kiedy odważyła się wreszcie je otworzyć, łąka znów zalana była słońcem, a lord Brisbane leżał w trawie na plecach. Miecz Colina wbity był w jego pierś; z kącika bladych ust sączył się strumyczek krwi. Dziewczyna wyjęła Lucy z torby i zatopiła twarz w m i ę k k i m firterku. Stało się, Colin został uwolniony od swojej przeszłości, 303 TERESA MEDEIROS a ona od swojej przyszłości. Oboje byli wolni i mogli razem budować wspólną teraźniejszość. Byli wolni i mogli rozkoszować się każdą chwilą, jakby miała być ich ostatnią. Wstała, trzymając Lucy w ramionach. Chciała, żeby jej przepełniony miłością uśmiech był pierwszym, co Colin zobaczy, kiedy podniesie się z ziemi. Rycerz już stał. Jego ludzie wypełzali ze swych kryjówek i klepali go po plecach, ale dziewczyna nie słyszała ich okrzyków ani śmiechu. Może potworny ryk smoka czasowo ją ogłuszył? Zmarszczyła czoło i podniosła Lucy do ucha. Mruczenie kociaka było równie głośne jak zawsze. - Gdzie Tabitha? - Colin spojrzał wprost na nią oszalałym wzrokiem. Przechyliła na bok głowę. Dziwne, odczytała słowa z ruchu jego warg, ale nie słyszała ich. - Jestem tutaj! - zawołała głośno. Ale nie wydała żadnego dźwięku. Przeszedł ją lodowaty dreszcz. Bo słońce już jej nie grzało i lekki wietrzyk, poruszający wysokie trawy, był tylko wspomnieniem. Nie było rozszcze-biotanych ptaków ani skaczących koników polnych. Łąka była równie nierealna jak akwarela, mocno przytwierdzona do ściany muzeum. Albo jak marzenie. Przytuliła mocno Lucy, której puszyste futerko i drobne ciałko było teraz jedynym realnym, cielesnym bytem w jej świecie. Uświadomiła sobie, że popełnili kardynalny błąd. Sądzili, że niszcząc amulet, zatrzasną wrota do przyszłości, a tymczasem otworzyli je szeroko. Colin bezradnie i ze zgrozą wpatrywał się w miejsce, w którym powinna być Tabitha. Arjon i Lyssandra stanęli przy nim; na ich twarzach malowało się oszołomienie i dezorientacja. Boże, co oni widzą? - zastanawiała się Tabitha. Przezroczyste widmo kobiety z kotem na rękach i twarzą zalaną łzami? 304 UROKI Rzuciła się biegiem do Colina, pragnąc dotrzeć do niego, zanim na zawsze zniknie, pragnąc po raz ostatni w c i ą g n ą ć w nozdrza zapach skóry i węgla drzewnego, jego zapach. I zapamiętać go już na zawsze. Ale nie czuła dotyku trawy pod stopami i każdy krok zdawał się oddalać ją od ukochanego. Ciągle jeszcze biegła, kiedy zobaczyła, że Brisbane siada, z nieludzką siłą wyrywa miecz ze swej piersi i bierze zamach, żeby wbić go w plecy Colina. Z gardła Tabithy wydarł się krzyk, ale tylko o n a jedna go usłyszała. Potem wszystko ogarnęła czerń. I łąka, i C o l i n przepadli na zawsze. 29 Tabitha ocknęła się z płaczem, ogarnięta tak potężnym poczuciem straty, że zapragnęła umrzeć. Ale życzenia, jak zawsze, zawiodły ją. Nie pozostało jej nic i n n e g o jak usiąść powoli i wytrzepać z włosów potłuczone szkło. Siedziała na środku podłogi w swoim salonie, nadal ubrana w p o d a r t ą i zabrudzoną trawą średniowieczną szatę. Przy k a ż d y m r u c h u drobiny szkła, które niegdyś było ekranem monitora jej komputera, sypały się na dywan. Monitor stał na biurku n a d jej głową i przez sporą dziurę w ekranie widać było bebechy. Serce niemal przestało jej bić, kiedy poczuła odór oddechu smoka. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to swąd stopionego plastiku i spalonej instalacji. Z tego, co niegdyś było szkiełkiem do analiz, na którym położyła amulet, unosił się dym. Wszystko było dokładnie tak, jak przed jej zniknięciem. Miseczka po lodach stała na podłodze koło okna. Koperta, w której dostała kasetę wideo matki, leżała na stoliczku do kawy. Nawet śnieg za oknem nie przestał padać; jego obojętne piękno przypominało, że zima nadal trzyma miasto w swym nieubłaganym uścisku. 306 UROKI Jak świat może być taki sam, skoro wszystko zmieniło się raz na zawsze? N i k t za nią nie tęsknił. Nikt nawet nie zauważył, że zniknęła. Bo amulet przeniósł ją dokładnie do chwili, w której przeniosła się w średniowiecze. Gdyby nie pustka w ramionach i rozdzierający serce ból rozłąki, mogłoby się wydawać, że nic się nie stało. Że sir Colin Ravenshaw nigdy nie istniał, że był jedynie tworem jej wybujałej wyobraźni. Lucy otarła się o nogę swej pani, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tabitha wzięła kociaka na ręce i wtuliła nos w jego futerko. Pachniało świeżym powietrzem, soczystą trawą i pol- nymi kwiatami. Tabitha kołysała się, wdychając letnie zapachy, jakby chciała wypełnić nimi płuca i zachować na zawsze. Usłyszała dzwonek sygnalizujący zbliżanie się windy. K a n a p a zasłaniała jej widok, ale ktokolwiek z niej wysiadł, zaczął mówić, zanim zamknęły się na nim drzwi dźwigu. - ...bardzo przykro, ma cherie. Nie miałam pojęcia, że wujek Cop tak cię nastraszy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Sven dał nam klucz od windy. Kiedy tylko wysiedliśmy z samolotu i Cop powiedział nam, jak narozrabiał, natychmiast przybiegliśmy. Nie zrobilibyśmy nieprzewidzianego planem lotu przystanku w Trójkącie Bermudzkim, g d y b y ś -my wiedzieli, że spowodujemy takie zamieszanie. M a m n a -dzieję, że nie myślałaś... - Mama? - Kompletnie oszołomiona Tabitha w p a t r y w a ł a się w uroczą brunetkę, która wyłoniła się zza kanapy. M i a ł a na sobie sandały, kwiecisty sarong i okulary przeciwsłoneczne. Mężczyzna, który jej towarzyszył, był ubrany w ciepły wełniany płaszcz burberry z postawionym kołnierzem. Na jego szerokich ramionach leżał śnieg, a pasma siwizny na skroniach tylko dodawały mu urody. Robił wrażenie solidnego, witalnego i bardzo żywego. Spojrzał na nią szarymi, identycznymi jak jej oczami. - Wielki Boże, dziecko! Co się z tobą stało? 307 - Tata?- s z e p n ę ł a T a b i t h a i buzia zaczęła jej drżeć. A potem zrobiła coś, czego nie robiła już od bardzo dawna. Płakała w ramionach matki, a ojciec głaskał ją po głowie. w końcu opowiedziała im o wszystkim. Mieli swoje własne doświadczenia z amuletem, musieli więc jej uwierzyć. Matka ściągnęła sobie na głowę ponure spojrzenie i pełne wyrzutu „A nie mówiłem?!" męża za to, że przez tyle łat ubywała amulet w armaturze łazienkowej, ale, o czym Tabitha od dawna wiedziała, Tristan nie potrafił złościć się na Arian dłużej niż przez kilka minut. Siedzieli przytuleni do siebie na kanapie, dopóki śnieg nie przestał padać, a na niebie nie pojawiły się pierwsze perłowe cienie zwiastujące świt. Ojciec owinął Tabithę kocem, ale nie mogła powstrzymać dreszczy, dopóki nie objął jej mocno ramieniem i nie przyciągnął do siebie. Matka usiadła z drugiej strony i jeden po drugim wciskała jej w ręce kubek z mlekiem, dopóki senność nie wzięła góry nad udręką. Tabitha mówiła bez przerwy. Podejrzewała, że przez całe życie nie wypowiedziała do rodziców tylu słów, ale teraz wręcz się z niej wylewały - mówiła o pierwszym niezbyt szczęśliwym s p o t k a n i u z Colinem; o jego błogim uśmiechu, kiedy spróbował Big Maca; o miłosierdziu, kiedy odrzucił własne podejrzenia i prawa i uwolnił ją ze stosu. Malowała słowami obrazy tak plastyczne, że rodzice byli niemal w stanie zobaczyć i usłyszeć ludzi, o których opowiadała - szeroką twarz starej niani, marszczącą się w uśmiechu; słodką Jenny z noskiem elfa i kręconymi włoskami; Arjona z jego dowcipem i upodobaniem do ładnych kobiet; śliczną Lyssandrę, której udało się wreszcie usidlić jego niestałe serce. O p o w i a d a ł a im o wszystkim poza oszałamiającą rozkoszą, jaką odkryli z Colinem w swych ramionach, i poza tym straszliwym 308 UROKI ostatnim momentem, którego nie miała siły sobie przypominać. Może jeśli nie wypowie tych słów na głos, okażą się nieprawdą? Kiedy skończyła, bardzo długo siedzieli w milczeniu. - Proszę, mamo, pomóż mi tam wrócić. Wiem, że on będzie na mnie czekał. Gdyby udało mi się znaleźć drogę powrotną... - Przykro mi, kochanie, ale przenoszenie się w czasie bez amuletu zdecydowanie przekracza moje możliwości. I twoje -dodała delikatnie Ariel, ze smutkiem potrząsając głową. Teraz Tabitha z obłędem w oczach zwróciła się do ojca. - Ale ty możesz go zrobić, prawda, tato? To ty przed laty wyprodukowałeś ten amulet. Musisz tylko zrobić następny. Wiem, że masz fotograficzną pamięć. Nawet jeżeli zniszczyłeś wzór, musisz pamiętać, jak go odtworzyć. Tristan bezradnie spojrzał na Arian i nakrył dłonią rękę Tabithy. - Czy mam znów zaryzykować, że wpadnie w ręce takiego monstrum jak Brisbane? Tego by chciał twój Colin? - Nie — odpowiedziała cicho i zwiesiła głowę. - T e g o by w żadnym wypadku nie chciał. Wysunęła rękę spod dłoni ojca i wstała. - Dziękuję, że wpadliście - powiedziała m a r t w y m g ł o s e m i rodzice znów spojrzeli na siebie z n i e p o k o j e m . - W e z m ę sobie dzisiaj dzień wolny, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Tabitha ruszyła do sypialni, ciągnąc za s o b ą koc. A r i a n spojrzała błagalnie na męża oczami pełnymi łez. - Co masz zamiar zrobić, kochanie? O n a była zawsze t a k i m samowystarczalnym dzieckiem. Nigdy nie przyszło mi do słowy, że nas potrzebuje. Tristan przyciągnął ją do siebie i pocałował we włosy, więc nie mogła dostrzec błysku zastanowienia w jego oczach. - Cóż teraz nas potrzebuje. I m a m zamiar być przy niej. 309 TERESA MEDEIROS Tabitha na pięć tygodni uciekła w chorobę. Większość czasu spędzała, leżąc w piżamie na kanapie, oglądając opery mydlane i teleturnieje, prawie bez ruchu, prawie bezmyślnie, nigdy nie płacząc. Wiele godzin przesiedziała po turecku przy oknie, z Lucy na kolanach. Suchymi oczami patrzyła na świat pełen obcych ludzi. Dnie i noce stapiały się w jedną bezkształtną masę, jedynym urozmaiceniem były codzienne wizyty rodziców, którzy przynosili ze sobą garnki z rosołem z kurczaka i smakowite dania z ulubionych restauracji córki. Wkrótce lodówka pękała w szwach od nietkniętych posiłków. Po czterech i pół tygodniu przestali ukrywać zdenerwowanie pod płaszczykiem dzielnych uśmiechów i sztucznej wesołości. W obawie, że w średniowieczu złapała ospę, dżumę albo jakąś inną dziwną zarazę, ojciec nalegał, żeby poszła do lekarza. Tabitha powiedziała mu, że nie potrzebuje doktora. Nie jest chora. Jest umierająca. Bo choć jej ciało zostało przeniesione tam, gdzie - zdaniem amuletu - było jej miejsce, to to ciało było jak pusta muszla. Jej serce zostało na rozsłonecznionej łące, z Colinem. W końcu ojciec wpadł we wściekłość i wykrzyczał, że najwyższy już czas, żeby przestała wyć za mężczyzną, którego nie może mieć. Ale Tabitha dostrzegła przerażenie w oczach Tristana i przykro jej było, że to ona jest tego przyczyną. Nie na tyle jednak przykro, aby zjeść Big Maca, którego ze sobą przyniósł. Tego samego popołudnia, kiedy Tabitha leżała na tapczanie, gapiąc się niewidzącym wzrokiem w telewizor, matka wypadła z windy jak burza, złapała pilota i wyłączyła telewizor. Zanim Tabitha zdołała wydusić słowo protestu, Arian tupnęła w podłogę drobną stopą, do złudzenia przypominając Lyssandrę. - T w ó j ojciec poszedł dla ciebie do McDonalda! - krzyknęła. - C z y jesteś w stanie pojąó, jakie to poświęcenie z jego 310 UROKI strony? Jego stopa nie przestąpiła nigdy progu restauracji oznaczonej mniej niż czterema gwiazdkami! Mógł posłać wujka Svena albo któregoś z innych ochroniarzy, ale nie! Poszedł tam osobiście. Chciał mieć pewność, że jego mała córeczka dostanie najświeższą bułkę posypaną sezamem i najbardziej chrupiące pikle w kraju. Niemal doprowadził do łez biednego kierownika McDonalda! Tabitha poczuła, że i jej oczy są pełne łez. Kiedy Arian rzuciła zgniecioną torbą, Tabitha była tak zaskoczona, że ją złapała. - Powiedziałam tatusiowi, że nie jestem głodna - szepnęła słabo. - Otwórz! - rozkazała Arian. Tabitha posłuchała i zaszokowana popatrzyła na zawartość. To był domowy test ciążowy, jaki można dostać w k a ż d y m sklepie. Nie miała pojęcia, że jej żyjąca pod kloszem matka wiedziała, że takie rzeczy istnieją. W końcu Arian urodziła się przecież w 1669 roku, kiedy testy ciążowe w ogóle nie b y ł y znane. - Ojcu mogłaś podać nieco ocenzurowaną wersję swoich przygód, ale ja dobrze znam spojrzenie, które masz w oczach. Wystarczająco często widuję je w lustrze. - Arian skinęła głową w stronę łazienki. - Idź. Tabitha posłuchała, nie pozwalając sobie jednakże nawet na cień nadziei. Kiedy mijała lustro łazienkowe, rzuciła na nie okiem po raz pierwszy, odkąd wróciła z przeszłości. Stanęła i zaczęła się sobie przyglądać, nie mogła się t e m u o p r z e ć . Kobieta, którą miała przed sobą, była chorobliwie w y c h u d z o n ą obcą osobą z wpadniętymi policzkami i c i e m n y m i s i ń c a m i p o d oczami. Tabitha poczuła ukłucie wstydu. W kobiecie z lustra Colin bez wątpienia nie mógłby się zakochać. Kiedy Tabitha wyszła z łazienki, Arian siedziała na kanapie i głaskała leżącego na jej kolanach kota. Spojrzała na córkę wojowniczo i nie odezwała się ani słowem. 311 TERESĄ MBDEIROS Tabitha podeszła bez słowa do lodówki, wyciągnęła zmiętą torebkę z McDonalda i zaczęła wpychać kawałki Big Maca do ust najszybciej, jak mogła. Jadła tak, jakby umierała z głodu, jakby od łat nie miała nic w ustach i jakby już nigdy nie miała mieć szansy, żeby coś zjeść. Kiedy pochłonęła kanapkę i nawet starannie zlizała z palców sos, Arian, uśmiechając się przez łzy, podała jej lody bananowe i łyżeczkę. Następnego dnia Tabitha poszła do lekarza. Ojciec udawał zmartwionego, kiedy się okazało, że niedyspozycja córki nie jest skutkiem ani ospy, ani dżumy, tylko maleńkiego synka. I choć Tristan pomstował i wyrzekał na jakiegoś szkockiego patałacha, który wpędził jego małą dziewczynkę w ciążę, poleciał zaraz do Schwarza i kupił pluszową ż y r a f ę tak wielką, że trzeba ją było zgiąć, żeby weszła do windy. Tabitha nadal nie sypiała dobrze, ale teraz, kiedy leżała w ciemności i odczuwała dojmującą pustkę, mogła położyć ręce na brzuchu i szeptać do dziecka. Opowiadała mu o ojcu -dzielnym i szlachetnym rycerzu, który zawsze walczył po stronie dobra i pokonał smoka, aby zdobyć serce ukochanej. W następnym tygodniu wróciła do pracy. Była zaskoczona, że tak łatwo jej przyszło wejść w codzienną rutynę i pozwolić, aby prozaiczne obowiązki złagodziły trawiący jej duszę ból samotności. Tylko pierwszego dnia miała jeden przykry moment, kiedy zaniosła spóźniony raport do Działu Księgowości. Idąc wyłożonym dywanem korytarzem zobaczyła przed sobą ciemnowłosego mężczyznę, w którego płynnych ruchach dostrzegła coś znajomego. Próbowała go dogonić, ale miała pantofle na szpilkach, a serce waliło jej coraz szybciej. - Proszę pana! - zawołała, a w jej głosie, pomimo wysiłków żeby to ukryć, zabrzmiała jednak błagalna nuta. - Proszę zaczekać. Proszę. Ale kiedy odwrócił się w jej stronę, spostrzegła, że jego 312 UROKI oczy nie miały barwy słońca, przypominały błotnistą, brunatną kałużę. - Tak? Czym mogę pani służyć? - spojrzał na nią pytająco. Zrobiła jeszcze kilka kroków, starając się pozbyć d ł a w i ą c e g o w gardle rozczarowania. - Myślałam, że to ktoś inny. Przepraszam, panie...? - Ruggles. George Ruggles. - Podał jej rękę. Kiedyś Tabitha uznałaby, że jego starannie ogolona twarz, doskonale przycięte włosy i przyjazny uśmiech czynią zeń przystojnego mężczyznę, ale dziś wolała mężczyzn z przynaj- mniej jednodniowym zarostem i włosami, które wyglądały, jakby od tygodnia nie widziały grzebienia, nawet jeśli b y ł y świeżo uczesane. Najtrudniejsze do zniesienia były weekendy. P e w n e g o s o -botniego ranka wczesną wiosną Tabitha stała na s c h o d a c h Biblioteki Publicznej miasta Nowy Jork i zastanawiała się, jak się tam znalazła. Kamienne lwy, ustawione po o b u s t r o n a c h wejścia, miały być strażnikami prawdy, ale d z i e w c z y n a o b a -wiała się, że ich dostojne i bezkompromisowe w i z e r u n k i mogłyby powiedzieć więcej, niż potrafiłaby znieść. Dotknęła ręką brzucha i pomyślała, że ma dziecko, k t ó r e znaczy dla niej więcej niż wszystkie cuda świata. Prawdopodobnie mogłaby znaleźć potrzebne jej i n f o r m a c j e w Internecie, ale zawsze kochała ogromną G ł ó w n ą Czytelnię, jej rozproszone światło i brązowe lampki na s t o ł a c h . Z ł o ż y ł a zamówienie, usiadła przy jednym ze stołów i cierpliwie czekała, mając nadzieję, że personel nie będzie t a k s p r a w n y , jak p a -miętała z przeszłości. Ale uśmiechnięta b l o n d y n k a s z y b k o przyniosła wybrane materiały. Kiedy Tabitha przeglądała przyniesione jej fotokopie, ręce zaczęły jej się trząść. Nie miała pojęcia, dlaczego t a k o g r o m n e znaczenie ma dla niej to, czy Colin zginął tamtego s ł o n e c z n e g o Poranka na ukwieconej łące. W końcu przecież niezależnie od tego, czy w tamtej chwili zginął, czy też przeżył, to i t a k n i e 313 TERESA MEDEIROS żył już od siedmiuset lat Nawet jego kości musiały już zamienić się w proch. Ale z uporem przedzierała się przez księgi genealogiczne. Dowiedziała się, że z czasem nazwisko Ravenshaw przekształciło się w Renshaw. Powoli cofała się w coraz bardziej odległe stulecia, aż wreszcie dotarła do informacji, której szukała. Łza kapnęła na stronicę, na której znalazła jego nazwisko. Wodziła po nim palcem. Okazało się, że lord Colin Ravenshaw, siódmy dziedzic rodowego tytułu, dożył niebywale sędziwego wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Pomimo że żył wyjątkowo d ł u g o , o ż e n i ł się jedynie raz. Nie p o d a n o imienia jego małżonki, odnotowano natomiast, że urodziła mu trzech synów i dwie córki, wszystkie dzieci niebywale zdrowe i długowieczne jak na tamto stulecie. Ich miłość powołała do życia dynastię, która zajęła kilkanaście stron księgi i trwała po dziś dzień. Teraz łzy Tabithy spływały swobodnie. Przycisnęła drżącą rękę do ust. Radość, która ją opanowała, kiedy dowiedziała się, że Colin przeżył atak Brisbane'a, została zmącona przez g o r z k ą z a z d r o ś ć w s t o s u n k u do bezimiennej kobiety bez twarzy, która dzieliła z nim życie, łoże i miłość przez przeszło pięćdziesiąt lat. Blondynka, która przyniosła jej fotokopie, pojawiła się z n o w u i z niepokojem dotknęła jej ramienia. - Proszę pani, wszystko w porządku? - C h y b a nie - szepnęła Tabitha. Potem zmarszczyła czoło i o d w r ó c i ł a wzrok od zdziwionej bibliotekarki. 30 Michael Copperfield pchnął wahadłowe drzwi do l a b o -ratorium Lennox Enterprises i zajrzał do środka. W l a b o r a t o -rium było pusto. Większość pracowników wcześniej w y s z ł a , żeby wpaść do domu i przygotować się do cocktail party, które szef wydawał wieczorem. Podczas p r z y j ę c i a n o w y wiceprezydent do spraw operacyjnych miał zostać oficjalnie przedstawiony nowojorskim luminarzom i przedstawicielom, mediów. - Tristan?! - zawołał Copperfield. Nie było odpowiedzi. Czując się trochę jak z ł o d z i e j , w ś l i z n ą ł się do środka i minął długi szereg m o n i t o r ó w , s z u k a j ą c t a j n e g o sanktuarium Tristana. Pomimo sukcesu, jaki odniósł w ś w i e c i e finansów, Lennox zawsze najlepiej czuł się w l a b o r a t o r i u m , w którym nauka i najnowsza technologia k o m p u t e r o w a b y w a ł y nierzadko wykorzystywane do tworzenia magii. O zaabsorbowaniu pracą przyjaciela n a j d o b i t n i e j ś w i a d c z y ł fakt, że nie zawracał sobie nawet g ł o w y w y s t u k a n i e m s e k w e n c j i numerów, które zamykały sekretny panel ~ wejście do jego prywatnego laboratorium, które p o w i n n o b y ć s z c z e g ó l n i e s t a r a n -nie chronione przed wścibskimi oczami osób postronnych. Tristan był pochylony nad nieskazitelnie b i a ł y m b l a t e m 315 TERESA MEDEIROS i szaleńczo kreślił jakieś figury na żółtej podkładce. Miał na sobie wymięty fartuch laboratoryjny, a jego starannie podcięte szpakowate włosy wyglądały, jakby przeciągnął po nich broną. Bezlitosne! fluorescencyjne lampy podkreślały cienie pod jego oczami. - Od ilu już dni nie kładłeś się spać? - zapytał Copper-field, krzyżując ręce na piersi i opierając się o framugę drzwi. Tristan wyprostował się, odwrócił i spojrzał na przyjaciela sponad złotych, staromodnych oprawek okularów do czytania, których z uporem nie chciał się pozbyć. - Zdrzemnąłem się przez chwilę... - bezgłośnie poruszał ustami - w sobotę, jak sądzę. - Wiesz, nie masz już dziewiętnastu lat - westchnął Cop. -Czy Arian wie, co robisz? - Chyba podejrzewa. - Wzruszył ramionami, ale minę miał niepewną. - A Tabitha? - Nie chcę, żeby wiedziała. - Tristan stanowczo potrząsnął głową. -Nie wolno budzić w niej nadziei. Chybaby nie przeżyła kolejnego zawodu. - Myślałem, że już z nią lepiej. - Copperfield zmarszczył czoło* - Spotkałem ją wczoraj w windzie i wyglądała całkiem dobrze. Robiła nawet wrażenie podnieconej nowym stano- wiskiem. - Nadrabia miną. Postanowiła zbudować nowe życie dla siebie i dziecka. Dlatego zaproponowałem jej stanowisko wiceprezydenta do spraw operacyjnych. Ale jej uśmiech nadal ogranicza się do ust, nie ma go w oczach. — Zdjął okulary i zaczął ze zmęczeniem rozcierać grzbiet nosa. — Przez wiele lat mogłem dać mojej córeczce wszystko, czego pragnęło jej serce, a o co nigdy nie poprosiła. Teraz, kiedy po raz pierwszy poprosiła mnie o coś, nie mogę jej tego dać. To mnie wykańcza, Cop. - Włożył okulary i słabo uśmiechnął się do przyjaciela. 316 UROKI Copperfield opadł na stołek. - Sądziłem, że nie chodzi tylko o pragnienia Tabithy. Czy nie przysięgałeś kiedyś, że nigdy więcej nie będziesz ryzykował zajmowania się technologiąprodukcji amuletów, które mogłyby wpaść w łapy takiego sadystycznego drania jak Arthur Linnet? Zmarszczył brwi na wspomnienie ich wspólnej w y p r a w y w przeszłość sprzed wielu lat. - Z tego, jak opisałeś Brisbane'a, wnioskuję, że był jak bliźniaczy brat Arthura, tyle że jeszcze gorszy. - I na tym właśnie polega piękno mojego nowego projektu. -Tristan podszedł do najbliższej klawiatury z d a w n y m b ł y s k i e m podniecenia w oku. Obok komputera na szkiełku do analiz leżała plątanina drucików. - Ja wcale nie próbuję s t w o r z y ć kolejnego narzędzia, spełniającego życzenia. P r ó b u j ę d o p r o -wadzić do powtarzalności tego, co Tabicie z d a r z y ł o się p r z y p a d -kiem tamtej nocy w jej mieszkaniu. C h c ę z l o k a l i z o w a ć i w y -izolować ten jeden komponent amuletu, k t ó r y p o z w o l i ł z a r ó w n o Tabicie, jak i Arian przerwać c o n t i n u u m c z a s u . M a m n a d z i e j ę odkryć niezawodny sposób podróżowania w czasie. W o b i e strony! Copperfield ucieszył się, że wcześniej usiadł. T r i s t a n już wielokrotnie próbował pokonać zarówno potęgę w i e d z y , jak i natury, ale Cop obawiał się, że t y m r a z e m , p r ó b u j ą c p o m ó c swemu jedynemu dziecku, może p o s u n ą ć się za d a l e k o i p r z e - kroczyć barierę bezpieczeństwa. O d c h r z ą k n ą ł , lecz nie z d o ł a ł pozbyć się ściskającego mu gardło sceptycyzmu. - Próbujesz zbudować tunel pomiędzy stuleciami? - Właśnie! Tunel, z którego będzie m o ż n a k o r z y s t a ć t y l k o w tym jednym, ściśle określonym celu. - No, no, przydałby się w czasie B o ż e g o N a r o d z e n i a , Ś w i ę t a Dziękczynienia i pierwszych u r o d z i n d z i e c k a . - C o p z d o b y ł się na wymuszony uśmiech. Tristan odpowiedział mu s p o j r z e n i e m , w k t ó r y m w d z i w n y sposób mieszały się poczucie winy i wyzwanie. 317 TERESA MEDEIROS - Chciałbym, żeby moja córka była szczęśliwa, ale nie jestem pewien, czy byłbym w stanie rozstać się z nią na zawsze. - Poruszał myszką po podkładce, ślizgając się po łańcuchu liczb na migającym ekranie. - Chyba dziś udało mi się to rozgryźć. Może zbliżam się do rozwiązania. Jego palce tańczyły na klawiaturze, wprowadzając końcową formułę do sekwencji. Coś trzasnęło i zaczęło iskrzyć. Cop-perfield dał nura za ladę, bo w przeszłości aż za często zdarzało mu się padać ofiarą doświadczeń Tristana. Nie odważył się wystawić głowy zza blatu, dopóki nie usłyszał przekleństwa Tristana. Przyjaciel wpatrywał się w splątane, przepalone druciki na szkiełku laboratoryjnym, silnie naelektryzowane włosy sterczały mu na wszystkie strony, twarz m i a ł przyciemnioną sadzą, a ramiona zwisały bezwładnie, przygniecione poczuciem klęski. Cop delikatnie ujął go pod łokieć i poprowadził w stronę drzwi. - Chodź, Pops, musisz się ogolić i przebrać w smoking. Przyjęcie twojej córki rozpoczyna się za niespełna godzinę i Arian nigdy by ci nie wybaczyła, gdybyś nie przyszedł. Cop pogasił światła. Żaden z nich nie zauważył, że panel, zasłaniający wejście do prywatnego laboratorium, pozostał uchylony. Sven Nordgard był szefem ochrony w Lennox Enterprises od prawie dwudziestu czterech lat I choć nigdy nie udało mu się zrealizować marzenia o zostaniu gwiazdorem odnoszących sukcesy kasowe filmów awantur-niczo-przygodowych, wielki jak wieża Norweg był ogromnie dumny z obecnego stanowiska. Dlatego właśnie osobiście patrolował korytarz prowadzący do Laboratoriów Lennoxa na pół godziny przed przyjęciem, które miało się odbyć na osiemdziesiątym piątym piętrze. 318 UROKI Wiedział, że mógłby zlecić to zadanie jednemu z podwładnych, ale miał zwyczaj osobistego sprawdzania całego wie-źowca od dołu aż do samej góiy przed każdym ważniejszym wydarzeniem. Podczas każdego ze swych niezliczonych patroli rozglądał się uważnie za zamachowcami, kidnaperami i terrorystami Nigdy żaden mu się nie trafił, ale S v e n nie tracił nadziei. Kiedy mijał laboratorium, usłyszał za plecami odgłos cichych, skradających się kroków. Odwrócił się i wyszarpnął pistolet z kabury. Serce waliło mu w podnieceniu, kiedy p o d s z e d ł c i c h o do drzwi laboratorium i wystukał sekwencję liczb, która z w a l -niała komputerowy zamek-Usłyszał kliknięcie, rzucił się na w a h a d ł o w e d r z w i i u k l ą k ł na jedno kolano. - Nie ruszać się! - krzyknął i omiótł p o k ó j w z r o k i e m , przesuwając przy tym broń. Laboratorium było całkowicie puste. W l ś n i ą c e j p o d ł o d z e odbijały się jedynie czerwone światełka c z u j n i k ó w u m i e s z -czonych na suficie. Rozczarowany Sven westchnął i s c h o w a ł b r o n do k a b u r y pod pachą. Kiedy zamykał wahadłowe drzwi, m ó g ł b y p r z y s i ą c , że coś otarło się o jego nogę. Zaczęło kręcić go w nosie. Kręcenie stawało się coraz silniejsze. W r e s z c i e k i c h n ą ł , r a z , drugi i po krótkiej chwili trzeci. S z y b c i e j r u s z y ł w g ł ą b korytarza i nerwowo zerknął przez ramię, z a s t a n a w i a j ą c się, czy kot Tabithy znowu uciekł z m i e s z k a n i a . N i g d y n i e p r z e p a d a ł za kotami, szczególnie czarnymi. Z d e c y d o w a n i e w o l a ł b y k o n -frontację z uzbrojonym w uzi terrorystą, Wydawało mu się, że widział ciemny cień w ś l i z g u j ą c y się do laboratorium, ale zamiast wrócić i sprawdzić jeszcze raz, przekonał samego siebie, że to tylko złudzenie jego z a ł z a w i o -nych oczu. 319 TERESA MEDEIROS Lucy była bardzo nieszczęśliwą małą kotką. Tęskniła za ciepłym letnim wiatrem, muskającym jej wąsy i za tłuściutkimi, soczystymi konikami polnymi, które uwielbiała rozgryzać ząbkami. Tęskniła za dziećmi, które gładziły jej futerko i wymacywały kostki, dziwiąc się, że są takie drobniutkie. I tęskniła za mężczyzną o delikatnych dłoniach i donośnym głosie, który idealnie harmonizował z jej mruczeniem. Ale najbardziej tęskniła za śmiechem swojej pani. W chwili szczególnej nudy i przekory wśliznęła się do windy, kiedy pokojówka przyszła, żeby pościelić na noc łóżko jej pani. Nawet oczekiwanie na miseczkę kawioru, który pani niewątpliwie przyniesie jej po powrocie z przyjęcia, nie było w stanie skłonić jej do pozostania w pustym mieszkaniu z klimatyzowanym powietrzem i zamkniętymi na głucho oknami. Skradała się za blond olbrzymem, naśmiewając się w duchu z jego l ę k u p r z e d kotami, i otworzyła sobie łebkiem wahadłowe drzwi laboratorium w nadziei, że uda jej się coś spsocić. Jej źrenice rozszerzyły się, reagując bezbłędnie na przyćmione światło, i kotka uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Zahaczyła pazurkiem kosz na śmieci i przewróciła go, ale srodze się zawiodła, bo był całkiem pusty. Nadgorliwe woźne i środki owadobójcze były najgorszą zmorą jej życia. Pobiegła do następnego pokoju i miauknęła triumfalnie, kiedy dostrzegła apetyczną mysz, której ogon zwisał ze stołu laboratoryjnego nad jej głową. Chwyciła ogon w ząbki i ostro szarpnęła. Mysz w twardym pancerzu spadła z hukiem na podłogę. Lucy przyczaiła się, czekając w napięciu, aż mysz: zrobi pierwszy krok ku wolności. Wtedy na nią zapoluje i rozszarpie ją ostrymi pazurkami. Ale to wredne stworzenie leżało na plecach bez ruchu i nie chciało wziąć udziału w zabawie. Kręcąc nosem na takie tchórzostwo, kotka wskoczyła na blat i wylądowała na kom-320 UROKI puterowej klawiaturze. Na monitorze pojawiła się plątanina cyfr. Przez kilka minut Lucy próbowała je upolować, ale wreszcie zrozumiała, że są poza jej zasięgiem. Znudzona tą zabawą, zaczęła radośnie skakać po klawiaturze numerycznej, ciesząc się zabawnymi kłik-klik, kiedy jęj pazurki uderzały o klawisze... dopóki powietrza nie rozdarł trzask wyładowania elektrycznego. Lucy podskoczyła, a jej futerko tak się zjeżyło, że wydawała się dwa razy większa niż zazwyczaj. Już raz zdarzyło jej się przeżyć podobną sensację i gdyby jej pani była w tej chwili w laboratorium, kotka wdrapałaby się po jej rękawie, po sukni, po czymkolwiek. Ale tym razem Lucy była sama. Kiedy w powietrzu pojawiła się migotliwa smuga pary, stanęła na dwóch łapkach i próbowała ją podrapać, parskając, aby ukryć lęk. Para powoli zaczęła się zlewać i utworzyła coś na kształt pasa materiału. Lucy przyglądała się temu ze zdumieniem. Nagłe z okrągłego tunelu powiał ciepły wiatr i w p o k o j u zapachniało latem. Podeszła bliżej. Ciekawość okazała się silniejsza od trwogi. Przycupnęła przy wlocie do tunelu, z którego nagle wyfrunął żółty motyl i usiadł jej na nosie. Potrząsnęła ł e b k i e m , m o t y l zerwał się i wleciał z powrotem w szczelinę. Kociak dał susa w ślad za nim. Colin leżał na łące na wznak i patrzył na bezchmurne niebieskie niebo. Powietrze było gorące i zamglone, ale czuł w kościach, że to już schyłek lata. Zbliżała się jesień, po niej nadejdzie zima i zaspy śnieżne przykryją łąkę, z m r o ż ą k a ż d y kwiat, każdy liść, każde źdźbło trawy. Już widział to wzgórze pozbawione trawy. Przysiągłby, że to na nim widział Tabithę po raz ostatni. Była już tylko migotaniem powietrza, ale chwilami, kiedy powiał ciepły, 321 TERESA MEDEIROS słodki wiatr, wydawało mu się, że czuje jej zapach i całe ciało aż bolało go z pragnienia. Wiedział, że czas usychania z tęsknoty na tej łące wkrótce musi się skończyć. Jego ludzie już uznali go za na wpół szalonego, bo rozbił swój namiot tak daleko od domu i nawet Arjon popatrywał na niego z politowaniem, przywożąc mu jedzenie. Ale Arjon nie ma prawa się nad nim użalać. Nie on, który ma swą ukochaną kobietę w ramionach i w łożu. Nie on, który uczynił ją swoją żoną i sprawił, że przez długie zimowe miesiące, kiedy tę łąkę przykryje lodowaty płaszcz śniegu, będzie ona nosiła pod sercem jego dziecko. Colin westchnął ciężko i usiadł. Chwilami żałował, że Brisbane nie zabił go w chwili, kiedy Tabitha rozwiewała się w powietrzu. Ale stara niania nie mogłaby dopuścić, żeby ktoś skrzywdził jej dziecko. Złamała kark Brisbane'a jak cienką gałązkę i zmusiła Colina, żeby żył dalej, nawet jeśli nie widział sensu dalszej egzystencji. Colin potrząsnął głową, jakby chciał uporządkować myśli. Wiedział, że Tabitha nie tego by sobie dla niego życzyła. Nie chciałaby, żeby marnował życie, usychając z tęsknoty za tym, co niemożliwe. Chciałaby, aby wstał z tego miejsca i odważnie ruszył na spotkanie przyszłości, na poszukiwanie jakiegoś rodzaju szczęścia, nawet gdyby miał to być tylko nikły cień tej radości, która mogłaby być udziałem ich obojga, jeśli było im dane wieść wspólne życie. Nigdy nie brakowało mu odwagi, ale wstanie z tego pagórka było najtrudniejszą rzeczą, jaką sir Colin Raven-shaw zrobił w życiu. Wiedział, że rozstaje się na zawsze ze swym najwspanialszym marzeniem. Już nigdy nie poczuje smaku najsłodszych ust Tabithy. Nigdy nie weźmie na ręce jej szarookich dzieci o słonecznych włosach i nieśmiałych uśmiechach. Nigdy nie zobaczy srebrnych nitek w złocistych włosach ukochanej żony, kiedy razem będą się starzeć. 322 UROKI Gdy tak stał z rozwianymi na wietrze włosami, żółty motyl przefrunął mu tuż koło nosa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby polujący na niego kot nie wbił pazurków w jego łydkę i nie zaczął się wspinać do góry po jego nodze. Colin skrzywił się z bólu, oderwał stworzonko od swych nogawic i podniósł w górę do oczu. - Słodki Jezu, czy ty próbujesz mnie zabić, zwierzaku...? -Pytanie zamarło mu na ustach. Nagle zawołał ochryple: - Lucy?! Kot powitał go radosnym miauczeniem. Colin podrapał zwierzątko między małymi sterczącymi uszkami i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie zwariował z tęsknoty. — To niemożliwe. - Odetchnął głęboko. - Niemożliwe, ż e b y ś tu była. Zniknęłaś razem z Tabithą. Mała kotka, jakby naigrawając się z jego n i e w i a r y , w y s u n ę ł a się z jego objęć i w radosnych podskokach r z u c i ł a się b i e g i e m przez łąkę. Po chwili wahania Colin pospieszył za n i ą , nie chcąc stracić jej z oczu. Nie zastanawiał się ani chwilę, kiedy zwierzątko z n i k n ę ł o w głębi tunelu, którego przed kilku m i n u t a m i jeszcze t a m nie było. Svena Nordgarda dręczyło sumienie. Dotarł już podczas patrolu na dwudzieste piąte piętro, ale nagle zawrócił na pięcie i ruszył do najbliższej windy, ż e b y zjechać na trzynaste, na którym było laboratorium. B y ł n i e m a l pewien, że zapomniał zamknąć drzwi laboratorium, kiedy pędził korytarzem, ścigany przez w i z j e m i a u c z ą c y c h k o t ó w wielkich jak pantery, które r z u c a j ą się na m e g o w c i e m n o ś c i , a ich ostre jak brzytwa pazury w y s u w a j ą się, ż e b y r o z s z a r p a ć mu gardło. Kiedy winda zwolniła przed zatrzymaniem się, głęboko 323 TERESA MEDEIROS nabrał w płuca powietrza, a jego potężna pierś poszerzyła się do imponujących rozmiarów. Przysięgał sobie w duchu, że już nigdy nie dopuści do tego, aby paniczny lęk przed kotami zmusił go do zaniedbania obowiązków. Drzwi windy rozsunęły się. Zanim Sven zdążył sięgnąć po broń, mężczyzna, który stał tuż za drzwiami, przyłożył mu czubek miecza do serca. W i m i ę B o g a , m ó w , co zrobiłeś z moją niewiastą - warknął. 31 Kiedy Tabitha weszła do najokazalszej sali b a l o w e j w L e n -nox Tower o podłodze z czarnego m a r m u r u i ś c i a n a c h z h a r -towanego szkła, przez które widać było jaśniejącą ś w i a t ł a m i panoramę Nowego Jorku, ze wszystkich stron zaczęły błyskać flesze. - Gdzie ojciec panią ukrywał przez te wszystkie lata, p a n n o Lennox? Na strychu? - Jedna z reporterek podsunęła d z i e w -czynie mikrofon do ust. - Ojciec zawsze zachęcał mnie, żebym brała a k t y w n y u d z i a ł w działalności korporacji. To ja chciałam pozostawać na uboczu - odparła Tabitha z uśmiechem. Poczuła ulgę, kiedy u jej boku pojawił się Tristan i o p i e k u ń c z o objął ją ramieniem. Ojciec miał o wiele większe doświadczenie w kontaktach z prasą niż ona, choć nie zawsze pozytywne. W smokingu wyglądał dostojnie jak król, ale i statecznie. A r i a n i wujek Cop kręcili się za plecami reporterów, żeby w razie czego zorganizować drogę ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba. Matka stanęła na palcach i mrugnęła, próbując dodać córce odwagi, po czym umoczyła usta w winie. - Panie Lennox, czy pana zdaniem córka posiada niezbędne kwalifikacje, żeby odnieść sukces w tak odpowiedzialnej pracy? 325 TERESA MEDEIROS Moja córka ma odpowiednie kwalifikacje, żeby odnieść sukces w każdej pracy, Davidzie. Także i w twojej. - Uśmiech Tristana był zabójczy. Reporterzy, także sam David, nagrodzili ripostę wybuchem śmiechu. Widziano panią wczoraj, panno Lennox, w poczekalni przed gabinetem położnika. Wieść niesie, że jest pani w ciąży. Jeśli tak, to czy macierzyństwo nie będzie stanowiło przeszkody w pani przyszłej pracy? - Jesteś ojcem dwóch bardzo żywych synów, Ben. Czy przeszkadza ci to w pracy? - Tristan spojrzał na dziennikarza i uniósł brew. Odezwał się pierwszy, żeby dać Tabicie czas na pozbieranie się po tym nietaktownym pytaniu. - Czy może pani ujawnić tożsamość ojca dziecka? Czy będzie on odgrywał aktywną rolę w jego wychowaniu? Tabitha poczuła, że Tristan tężeje. Zdała sobie sprawę, że ojciec nie będzie mógł chronić jej w nieskończoność, więc uspokajającym gestem położyła mu dłoń na piersi. - Wszystko w porządku, tato. Oswobodziła się z opiekuńczego uścisku ojcowskiego ramienia i nagle pochwyciła swe odbicie w okiennej szybie. W p r o s t y m czarnym kostiumie wyglądała niezwykle elegancko. Świeżo podcięte włosy tworzyły cudowne tło dla twarzy i miękko opadały na ramiona. Już nie próbowała ukrywać wysokiego wzrostu, a jej skóra nabrała blasku dzięki rosnącemu w niej dziecku Colina. Dotknęła ręką brzucha. Niedługo straci smukłą figurę, ale z radością czekała na widoczne oznaki tego, że była kiedyś kochana przez takiego mężczyznę jak Colin. Przed kilkoma miesiącami byłaby w obecnej sytuacji stremowana i zaczęłaby się jąkać, ale teraz, kiedy patrzyła na gromadę dziennikarzy, węszących za skandalem, uniosła wysoko głowę i uśmiechnęła się przez łzy. — Mogę tylko powiedzieć, że ojciec mojego dziecka był..-326 UROKI urwała na chwilę - ...jest jednym z najwspanialszych ludzi, jakich miałam zaszczyt w życiu spotkać, jest p r a w d z i w y m bohaterem w każdym tego słowa znaczeniu. I ogromnie żałuje, że nigdy nie będzie w stanie wziąć udziału w w y c h o w a n i u mojego dziecka. Niejasna odpowiedź tylko wprawiła dziennikarzy w s z a l o n a ożywienie. - To jego wybór czy pani, panno Lennox? - Jest żonaty? - Jest gejem? Tristan już chciał włączyć się do a k c j i , k i e d y z a d z w o n i ł j e g o telefon komórkowy. Niemal syknął ze z n i e c i e r p l i w i e n i a , a l e odszedł na bok, żeby rozmowa nie d o t a r ł a do n i e p o w o ł a n y c h uszu. Wyjął telefon z kieszeni smokingu. - Lennox - warknął. - Co ty, do d i a b ł a , m ó w i s z , S v e n ? Wiesz, że nie znam norweskiego! I n t r u z ? J e s t e ś p e w i e n ? Wezwij posiłki i dzwoń na policję. R o z b r ó j g o , jeśli to m o ż l i w e . Płacę ci za to osiemdziesiąt tysięcy r o c z n i e . - S ł u c h a ł p r z e z dłuższą chwilę. - On rozbroił ciebie? - G ł o s T r i s t a n a p o d n i ó s ł się do krzyku, ściągając na niego zaciekawione s p o j r z e n i a k i l k u osób, w tym jego żony. - Czym? Mieczem?! - T e l e f o n o m a ł o nie wypadł mu z ręki, ale zdążył go p o c h w y c i ć . - Na l i t o ś ć boską, nie strzelaj do niego! Co to znaczy, że on juz tu i d z i e . . . ? Tristan nie miał czasu, żeby d o k ł a d n i e j w y p y t a ć S v e n a , b o w odległym kącie sali bankietowej r o z s u n ę ł y się d r z w i w i n d y i ukazał się w nich jej pasażer. Tristan upuścił telefon w tej samej chwili, k i e d y k i e l i s z e k wysunął się z dłoni Arian i rozbił się o m a r m u r o w ą p o d ł o g ę . Goście zaczęli wspinać się na palce i w y k r ę c a ć s z y j e , ż e b y dojrzeć przybysza. Po sali rozszedł się s z m e r ś c i s z o n y c h g ł o s ó w . Tabitha poczuła ulgę, że została u r a t o w a n a p r z e d a t a k i e m dziennikarzy, i odwróciła się, żeby s p r a w d z i ć , co s p o w o d o w a ł o zamieszanie. I spotkała się wzrokiem ze złocistymi o c z a m i r y c e r z a w l ś n i ą - ' 327 TERESA MEDEIROS cej zbroi. Wysiadł z windy i ruszył przez salę bankietową z tak zdecydowaną miną, że nawet najbardziej wścibscy gapie odsuwali się na bok, żeby mu zrobić przejście. Wydawał się całkowicie zdecydowany sięgnąć po wiszący u boku potężny miecz i uciąć głowę każdemu, kto stanie mu na drodze. Burza czarnych włosów okalała jego twarz. Tabitha stała jak wmurowana w obawie, że jeśli choćby drgnie, jeśli odetchnie, to marzenie rozwieje się jak wszystkie poprzednie i nie pozostanie jej nic innego, jak znów zalewać się łzami, dopóki nie uśnie z wyczerpania. - Spójrz na ten dziwaczny kostium! To chyba jakiś striptizer. Zawsze myślałam, że Lennoxowie mają lepszy gust — powiedziała starsza kobieta, która zaczęła pracować w Lennox Enterprises na długo przed narodzinami Tabithy. - Nie trzeba lepszego - mruknęła jej ufarbowana na niebiesko koleżanka, przypatrując się muskularnym ramionom intruza z uznaniem koneserki. Niespodziewane przybycie rycerza zaskoczyło gromadę dziennikarzy i fotoreporterów, ale niektórzy zaczęli się już otrząsać z szoku i sięgnęli do toreb po świeże filmy i baterie. Tabitha nadal nie odważyła się oddychać, ale nic nie mogła poradzić na spływające po policzkach łzy. Kiedy Colin ukląkł u jej stóp i ucałował jej dłoń, łzy kapały na jego głowę jak lekki wiosenny deszcz, zesłany przez Boga, żeby uwolnić ziemię z okowów lodu. - Moja pani - szepnął, pochłaniając ją wzrokiem. Zaczerpnęła powietrza i uklękła przy nim. Znalazła się wreszcie w ramionach ukochanego mężczyzny, całowała jego czoło, policzki, nos i miękkie, cudowne usta. Otoczyli ich dziennikarze, flesze błyskały jak oszalałe, długopisy śmigały z prędkością światła. Czas zatrzymał się w miejscu, jakby ta chwili miała trwać wiecznie. Urok chwili przerwał Tristan, który poklepał Colina po ramieniu. 328 UROKI Tabitha jęknęła z protestem, kiedy Colin niechętnie o d e r w a ł usta od jej warg i spojrzał w surową męską twarz. S p o j r z a ł na Tabithę i ponownie na mężczyznę. Nie sposób było się pomylić, podobieństwo było uderzające. Colin wstał i mężczyźni zaczęli wpatrywać się w siebie jak dwa buldogi rywalizujące o tę samą kość. Tristan b y ł w y ż s z y , Colin bardziej muskularny. Rycerz odchrząknął, jakby ta kość zawadzała mu w gardle. - Pan musi być ojcem Tabithy. To dla m n i e z a s z c z y t p a n a poznać. Chciałbym prosić pana o jej r ę k ę , m o d l ę s i ę , a b y wyraził pan zgodę, by została m o j ą m a ł ż o n k ą . Tabitha zadrżała z dumy i szczęścia. Ale w tej samej chwili ojciec rąbnął C o l i n a p i ę ś c i ą w s z c z ę k ę , posyłając rycerza ponownie na podłogę. - Tato! - krzyknęła i przypadła do Colina. - Tristanie, doprawdy! - zawołała A r i a n , p a t r z ą c na m ę ż a okrągłymi ze zdumienia oczami. - Uprzedzałaś, że twój ojciec da mi w nos. - C o l i n p o c i e r a ł szczękę, rzucając Tabicie żałosne spojrzenie. Tristan stał nad nim i rozcierał obolałe kostki ręki. - To było za złamanie serca m o j e j m a ł e j d z i e w c z y n k i i za wpędzenie jej w ciążę przed ślubem. - W y c i ą g n ą ł r ę k ę i na jego twarzy pojawił się olśniewający u ś m i e c h . - W i t a j w r o -dzinie, synu. Pomógł Colinowi wstać i poklepał go po p l e c a c h jak d a w n o niewidzianego brata. Tabitha także wstała. - Hej, zaczekajcie chwilę! - zawołała. - P o z w ó l c i e s o b i e przypomnieć, że mamy dwudziesty p i e r w s z y wiek C z y ja nie mam nic do powiedzenia w sprawie w ł a s n e g o m a ł ż e ń s t w a ? Colin objął ją i delikatnie położył silną d ł o ń na jej b r z u c h u . Jego zamglone oczy wyrażały ten sam z a c h w y t , co o c z y T a b i t h y . - Obawiam się, że nie masz w y b o r u , d z i e w e c z k o . Jeśli nosisz w sobie moje dziecko, stara niania b ę d z i e s t a n o w c z o nalegać, bym uczynił cię s w o j ą m a ł ż o n k ą . M a ł a B l y t h nie 329 TERESA MEDEIROS zawsze będzie mała, a niania nie będzie szczęśliwa, dopóki nie dostanie pod opiekę kolejnego małego Ravenshawa. - W takim razie będzie bardzo szczęśliwa — odpowiedziała Tabitha i zarzuciła mu ręce na szyję. Colin jeszcze o tym nie wiedział, ale wkrótce pokój dziecinny zapełni się dziećmi: trzema chłopcami i dwiema dziewczynkami. - Nie tak szczęśliwa, jaką mam zamiar uczynić ciebie, dzieweczko - obiecał, całując leciutko jej wargi. - Nie wiem, jakim cudem się tu znalazłeś - szepnęła Tabitha. Wujek Cop chrząknął i wskazał oczami Tristana. - Tata? - Tabitha dopiero teraz zauważyła cienie pod oczami ojca. - Nie jestem w stanie powiedzieć, jak udało mi się to zrobić. Myślałem, że mój ostatni eksperyment zakończył się niepowodzeniem, ale musiałem wpaść na coś, sam nie zdając sobie z tego sprawy. - Och tatusiu, zawsze byłeś moim bohaterem. - Tabitha pogłaskała świeżo ogolony policzek ojca. Tristan ucałował palce córki i położył jej rękę na ramieniu Colina, a sam wrócił w wyciągnięte ramiona Arian. - Ten jeden obowiązek mogę złożyć w bardziej wykwalifikowane ręce. - Dziękuję, sir. Nie będzie pan tego żałował. -Colin poważnie skinął głową. Dziennikarze zaczęli się gromadzić wokół nich. Tristan podniósł z podłogi telefon komórkowy, żeby go ktoś nie rozdeptał, i zwrócił się do Colina i Tabithy, wskazując im głową windę. - No, znikajcie oboje. Sven będzie was eskortował do laboratorium. Tabitha pisnęła ze zdziwienia, kiedy Colin porwał ją w potężne ramiona i zaniósł do windy. Reporterzy rzucili się za ninu. Nie odważyli się zagrodzić mu drogi, ale pstrykali zdjęcia i wykrzykiwali pytania. 330 UROKI - Od jak dawna już się znacie? - Siedemset sześćdziesiąt sześć lat - o d p o w i e d z i a ł C o l i n , nie myląc kroku. - Czy jest pan ojcem dziecka panny Lennox, sir? - Mam zamiar być ojcem wszystkich jej dzieci. - Będziecie mieszkać w Nowym Jorku czy gdzie indziej? Tabitha i Colin spojrzeli na siebie z z a s k o c z e n i e m , po c z y m wybuchnęli śmiechem i odpowiedzieli chórem: - Gdzie indziej. Wsiedli do windy i odwrócili się przodem do sali. T r i s t a n i Arian przepchnęli się do przodu. T r i s t a n w y c i ą g n ą ł r ę k ę i wcisnął guzik trzynastego piętra, a A r i a n p r z e s y ł a ł a im pocałunki i wolała głośno, żeby p r z e k r z y c z e ć t ł u m . - Ojciec mówi, że będziemy mogli o d w i e d z i ć w a s , k i e d y urodzi się dziecko. I na Boże Narodzenie. I na D z i e ń D z i ę k -czynienia. - I na Matki Boskiej Gromnicznej - p o w a ż n i e d o d a ł C o l i n . - Przynieście pieluszki jednorazowe! - z a w o ł a ł a T a b i t h a , -I śmietankę kosmetyczną, i antybiotyki, i p a p i e r t o a l e t o w y , i aspirynę, i czekoladę, i mydło. - D r z w i w i n d y z a c z ę ł y się zasuwać, ale zdążyła jeszcze krzyknąć: - I t a m p o n y ! Wreszcie byli sami, bez wrzeszczących r e p o r t e r ó w , b e z fleszów i kamer, bez troskliwych r o d z i c ó w . S p o j r z a ł a n i e -śmiało w ocienione czarnymi rzęsami o c z y C o l i n a i d o p i e r o w tej chwili zrozumiała, dlaczego w s z y s t k i e jej p o p r z e d n i e życzenia, żeby wrócić do domu, kończyły się n i e p o w o d z e n i e m . Bo niezależnie od tego, jak d a l e k ą d r o g ę w c z a s i e m u s i a ł a przebyć, to tylko w ramionach tego m ę ż c z y z n y c z u ł a się jak w domu. Kiedy winda zaczęła zjeżdżać w dół, C o l i n u n i ó s ł b r e w . Tabitha pomyślała, że pewnie niedługo z o b a c z y t e n s a m w y r a z na twarzy swego pierworodnego syna. - Czy nigdy nie pragnęłaś, a b y c z a s z a t r z y m a ł s i ę c h o ć na chwilę? 331 TERESA MEDEIROS - To jedno życzenie niewątpliwie potrafię spełnić - odparła Tabitha z uśmiechem. Kiedy ich usta się spotkały, sięgnęła za siebie i wcisnęła guzik STOP. Czas stanął. Epilog N o t a t k a z pierwszej strony „Global Inquirer", N o w y J o r k , 18 maja 2020 r. Przemysłowiec miliarder zawiadamia o ślubie jedynej córki. Dziś rano na konferencji prasowej w Lennox Enterprises państwo Tristan i Arian Lennoxowie poinformowali o ślubie swej jedynej córki, Tabithy. Pan młody zjawił się nieoczekiwanie w zeszłym tygodniu, wkraczając na ekskluzywny bankiet w przebraniu rycerza w lśniącej zbroi, padł na kolana u stóp panny Lennox i oświadczył się o jej ręką. Chociaż ten romantyczny gest wywołał zazdrość wielu gości, pani Flora Biddlesmrth powiedziała naszemu reporterowi, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż widziała tego tajemniczego mężczyzną, występującego w nocnym klubie z męskim striptizem. Pani Biddlesworth zapytana, czy często uczęszcza do podobnych klubów, odmówiła dalszych komentarzy.