Judy Waite Uzdrawiacz koni SZAFIR DAR CZYTELNIKA Z angielskiego przełożył Krzysztof Kurek ŚWIAT KSIĄŻKI Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Tytuł oryginału HORSE HEALER. SAPPHIRE Projekt okładki Małgorzata Szyszkowska Redakcja Urszula Przasnek Redakcja techniczna Alicja Jabłońska-Chodzeń Korekta Teresa Pasznik Bożenna Burzyńska li i' i' i..u.,.il.i .1 ? ???? MIEJSKA ??'????? PUBikiZNA v> i abrzu IVp 4 iiM. KLAS. ??-<& NR INW. 1-? ok owctJd ^Copyright © Judy Waite, 1999 © Copyright for the Polish translation by Krzysztof Kurek, Warszawa 2001 Bertelsmann Media Sp. z o.o. Klub Świat Książki Warszawa 2001 Skład i łamanie GABO s.c., Milanówek Druk i oprawa Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN Spółka z o ISBN 83-7227-982-9 Nr 3062 Dedykowane: Dave 'owi Nota autora Pisząc jakąkolwiek książkę, odkrywam, że wielu ludzi wpływa na kształt opowieści - niektórzy w wyniku swojej pracy badawczej, inni spotkani przypadkowo, poprzez jakiś niezamierzony komentarz lub gest powodują narodzenie się nowego pomysłu, który zmienia rys opowieści lub odświeża i wzbogaca fabułę. Chciałabym podziękować niektórym z tych osób: Mikę'owi Wardowi i jego kolegom z należącego do RSPCA schroniska „Animal Ark" w Stubbington, za ich czas, pomoc i rady. Steve'owi Gerrardowi za to, że zechciał się ze mną spotkać, a nawet zrobił dla mnie nagranie wideo o „tajemniczych zdarzeniach". Johnowi Rushtonowi za wszystkie jego cenne uwagi. Pani zajmującej się ratowaniem zwierząt z aukcji koni przy Beaulieu Road, która spędziła ze mną poranek i opowiedziała wszystko o rzeźnikach. A. Podhajsky'emu, ekspertowi w dziedzinie koni i jazdy konnej, którego książki były dla mnie nieocenionym źródłem informacji. Brianowi Farrowowi, który pomógł mi wykonać drewnianego konika. Rozdział 1 Był perłowobiały i prawie piękny, ale kości sterczące na łopatkach i grzbiecie oraz skołtuniona grzywa i ogon wyraźnie świadczyły, że koń miał za sobą ciężkie chwile. Mimo że wyglądał nędznie i był zaniedbany, nie sprawiał wrażenia wycieńczonego. Wręcz przeciwnie. Przepełniała go energia. Nicky pragnął zbliżyć się do niego nie tylko dlatego, że koń był wyjątkowo nerwowy. Zaciekawiły go także jego oczy. Nawet w porannej mgle Nicky dostrzegł, że były inne niż wszystkie, które kiedykolwiek widział. Były niebieskie. Nie bladoniebieskie czy mleczno- niebieskie, nie mąciła ich też żadna mgiełka - miały głęboką niebieską barwę i nadawały zwierzęciu wygląd nieco dziwny i jednocześnie magiczny. Nicky zagwizdał na Sky. Suka zbliżyła się w podskokach i biegła truchtem obok niego, gdy szedł w kierunku konia. Nicky spojrzał na łąkę. W górnej części pola, po drugiej stronie bramy pojawiła się grupa wozów kempingowych, stary autobus i furgon do przewozu koni. Wyraźnie było widać, że wozy należą do Podróżników, a nie prawdziwych Cyganów. Ponieważ Nicky już od tygodnia przyprowadzał tu Sky każdego ranka, wiedział więc, że dopiero co przyjechali. Okrążył niewielki zagajnik i cicho zawołał na konia. Zwierzę położyło uszy po sobie, po czym gwałtownie szarpnęło się w przeciwną stronę, młócąc powietrze przed- 9 nimi kopytami. Nicky zachował spokój. Odwrócił się od konia i skupił uwagę na drzewie rosnącym nieopodal bramy. Doskonale wiedział, że nie może bardziej się zbliżyć do zwierzęcia, musi poczekać, aż będzie gotowe. Koń sam wskaże ten moment. To był sposób na zyskanie jego zaufania. Rumak opuścił kopyta na ziemię i stał bez ruchu, znów wpatrując się w Nicky'ego. Chłopiec widział kolory skrzące się wokół niego niczym brylant. Od najwcześniejszego dzieciństwa potrafił dostrzegać kolory wokół koni, choć nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Właśnie dzięki tym barwom wiedział, że zwierzę się boi. Gotowe było uciec od niego, jeśli zaszłaby taka konieczność. Wszystko zamarło. Pająk zadrżał na jedwabistej trampolinie. Miękka, brązowa gąsienica zwinęła się w kłębek na szmaragdowym liściu. Sroka zerkała milcząco z gęstwiny krzewów. Kątem oka Nicky dostrzegł, że koń zbliżył się o krok. - Uważaj. Idzie do ciebie. Nicky obrócił się w miejscu, zaskoczony widokiem dziewczyny obserwującej go spomiędzy gałęzi drzewa. - Ja... przepraszam... jest twój? Dziewczyna zeskoczyła i podbiegła, stając w wyzywającej pozie pomiędzy Nickym i koniem. - Nie. Nicky posłał jej uśmiech. - Jest wspaniały. Oczy konia nadal zdradzały zaniepokojenie, ale jego uszy drgnęły, gdy dziewczyna pogłaskała go po karku. Wyraz jej twarzy złagodniał. - Widział lepsze dni. Nicky zauważył, że koń łagodnie dmuchnął na nią. Zaśmiała się, lekko marszcząc nos. - To łaskocze. Miała na sobie niebieską koszulkę bez rękawów i Nicky dostrzegł na jej lewym ramieniu rysunek, mały tatuaż - 10 srebrną gwiazdkę. Pogłaskała grzywę konia, który odwrócił się i musnął nosem jej długie, czarne włosy, ozdobione mnóstwem drobnych plecionek i koralików. Koń czuł się dobrze w jej towarzystwie. Najwidoczniej to nie ona wyrządziła mu krzywdę. - Od dawna go masz? Dziewczyna łypnęła na Nicky'ego bystrymi zielonymi oczami osadzonymi w śniadej twarzy. Wyglądem bardziej przypominała Cygankę niż sam Nicky. - Od tygodnia. Uratowałam go na aukcji, na którą poszłam z tatą. Inaczej dostałby go rzeźnik. - Skąd wiesz? - To przez jego oczy. Nikt nie lubi koni z niebieskimi oczami. Jakoś dziwnie wyglądają. Nicky skinął głową. Za dawnych czasów, kiedy jego rodzina podróżowała po świecie, pomagał dziadkowi kupować i sprzedawać konie. Dziadek nawet nie spojrzałby na niebieskookiego konia, bo ludzie nie wzięliby takiego nawet za darmo. Dla niego i jego dziadka nie miało to znaczenia, koń mógłby mieć żółte oczy w różowe paski, ale gadźe - nie-Cyganie - zawsze się krzywili na ich widok. A dziadek musiał zarabiać na życie. Nicky widział więc mnóstwo zdrowych, pełnych wigoru, młodych koni, które sprzedano na mięso tylko dlatego, że miały pecha i urodziły się z niewłaściwym pigmentem w oczach. - Jak go nazwałaś? - Szafir. Chyba pasuje do niego. Pomyślałam, że to oddaje jego wyjątkowy charakter. - Owinęła ręce wokół szyi konia, uspokajając go. - To prawda. On ma coś w sobie... coś, co czyni go niezwykłym. Nie tylko oczy... - Nicky wahał się. - Jakby jakieś światło, widoczne pomimo wszystkich wad i skaz. Jechałaś już na nim? Skinęła głową. - Jest dziki, próbuje mnie zrzucić. Ma pewne narowy, ale ja go ułożę. 11 Niespodziewanie spomiędzy wozów stojących w górnej części łąki wyskoczyły dwa psy. Były to mieszańce charta z owczarkiem szkockim-jeden cętkowany, piaskowo- brą-zowy, drugi ciemnoszary. Nicky przyglądał się, jak biegną, rzucają się na boki i podskakują niczym rozpędzone strumienie wody. Sky zaszczekała na nie, machając ogonem, gotowa przyłączyć się do zabawy, ale one przemknęły obok, jakby w ogóle nie zauważyły jej obecności. Kiedy dotarły do skraju łąki, rozległ się niski gwizd. Psy zawróciły gwałtownie i nie przerywając biegu, pognały z powrotem tam, skąd przybiegły. - Ej! Fern! Jesteś mi potrzebna! - zawołał nagle jakiś mężczyzna. Twarz dziewczyny spochmurniała. Pocałowała Szafira w nos i zwróciła się do Nicky'ego. - To mój tata. Muszę iść. Nicky odsunął się na bok, żeby ją przepuścić, ale dziewczyna nagle okręciła się na pięcie, chwyciła grzywę Szafira i lekko wskoczyła na jego grzbiet. Szafir natychmiast stanął dęba, wywracając oczy, które nabrały teraz dzikiego wyrazu. - Wszystko w porządku? - Nicky wyciągnął rękę, jakby chciał uspokoić konia, i wówczas zobaczył twarz Fern. Śmiała się, wręcz iskrzyła radością, jak podczas szaleńczej przejażdżki kolejką górską w wesołym miasteczku. - No to na razie - rzuciła mu uśmiech. Szarpnęło nią, gdy Szafir dwukrotnie nerwowo wierzgnął. Bez większego wysiłku jednak utrzymała się na jego grzbiecie, po czym pokierowała go nogami tak, by się odwrócił, i pogalopowała. Nicky, trzymając Sky za obrożę obserwował, jak dziewczyna odjeżdża. Poczuł się dziwnie. Był prawie podekscytowany. Nigdy dotąd nie spotkał kogoś, kto radziłby sobie z końmi równie dobrze jak on. Dziewczyna nie traktowała Szafira tak, jak on by to robił, nie była jednak okrutna. Była po prostu śmiała. Widząc też wcześniejsze zachowanie 12 zwierzęcia wiedział, że kiedy przestanie galopować, koń znów będzie jadł jej z ręki. Robiło się gorąco, słońce stało już wysoko na niebie i grzało bardzo mocno. - Wracajmy - Nicky poczochrał dłonią uszy Sky - bo tata potraktuje mnie równie surowo. Dziś rano miałem pracować razem z nim i Jimem. Sky pognała przodem, ścigając samotną srokę, która znienacka zapikowała tuż przed nią. Nicky przystanął, rozglądając się wokoło, żeby odszukać drugiego ptaka. Dziadek mawiał: „jedna sroka to smutek, dwie to radość". Nicky przypatrywał się, jak sroka znika za łąką. Żadna inna nie dołączyła do niej. Wzruszył ramionami i podbiegł, żeby dogonić Sky. To był wspaniały dzień. Powietrze wokół wypełnione było letnim żarem, zaś jego głowę wypełniały myśli o ciemnowłosej dziewczynie i jej błękitnookim koniu. Rozdział 2 - Ten typ znów się tu kręcił. Boxneed, czy jak tam na niego wołają. Nicky uśmiechnął się, przywiązując z powrotem sznur Sky. - Bogsweed. W każdym razie ja go tak nazywam. Naprawdę nazywa się chyba Alec Boxwood. - Wyprostował się i spojrzał na ojca, który zdejmował ostatnie pniaki z pi-kapa. - Więc wrócił? Myślałem, że się gdzieś wyniósł. - Podobno jeździ tu i tam, węsząc po okolicy i szukając ciekawych historii. - A gdy nie może znaleźć niczego ciekawego, na pewno zmyśla. Ale przecież tym razem nie znalazł niczego, co pozwoliłoby mu się do nas przyczepić. Nawet nie było tutaj Sky. - Na pewno już coś wymyśli. Facet taki jak on potrafi znaleźć problem w gałązce lawendy. Tacy już są fotoreporterzy prasowi. Nicky nalał do miski Sky świeżej wody i patrzył, jak suczka łapczywie pije. Nie odpowiedział, ale zdawał sobie sprawę z tego, że tata ma rację. Zawsze podejrzewał, że petycja, która została rozesłana wśród lokalnych mieszkańców, kiedy po raz pierwszy zjawili się w tym miejscu, to była sprawa Bogsweeda. Chodziło o Sky - o to, że trzymają ją na uwięzi. Ale gadźe nie rozumieli psów takich jak Sky. To nie jest rozpieszczony piesek, którego można trzymać w domu. To pies stróżujący, który ma pewne zadanie 14 do wykonania. Fakt, że jest także pupilem i wiernym przyjacielem całej rodziny, nie oznaczał, że mogli trzymać ją w wozie. Pomijając wszystko inne, pies trzymany w domu brudziłby, a mama i tak miała już dość prania i sprzątania. - Czy Bogsweed coś mówił? Tata pokręcił głową. - Nie musiał. Po prostu stał i spoglądał na mnie z ukosa. Wiesz, w jaki sposób. W pamięci Nicky'ego odżył obraz reportera. Był przystojny, miał pociągłą twarz o ciemnej karnacji. Tata podśmiewał sę, że wygląda jak kobieta z czarnymi włosami związanymi w kucyk, ale Nicky rozumiał, że to jakoś wzbogacało jego wizerunek człowieka odmiennego. Mówił dużo i dużo się śmiał, ale nie zawsze śmiech odbijał się w jego oczach. Według Nicky'ego to właśnie oczy go zdradzały. Były głęboko osadzone, małe i wyraziste -jak dwie bryłki zielonego kamienia. A przecież gdy zjawił się po raz pierwszy, spodobał się mamie. Naprawdę ją oczarował. Powiedział, że chce napisać o życiu w drodze, żeby gadźe się przekonali, jak ciężki może być los. I mama dała się nabrać. Pozwoliła mu robić zdjęcia i wszystko, cokolwiek tylko chciał. Właśnie dlatego mógł pokazać tyle materiałów na temat Sky. Nicky wzruszył ramionami, nie pozwalając, by zawładnęły nim wspomnienia. - Nie przypuszczam, żeby coś nowego działo się w okolicy Maybridge o tej porze roku. Prawdopodobnie usiłuje coś namieszać. - Cóż, nie mamy powodu się go obawiać. Nieźle nam się teraz powodzi. Dostaliśmy tę robotę przy czyszczeniu młyna, a szykuje się też jakaś na farmie Gibsona - w zeszłym miesiącu odszedł jego leśnik, dlatego powiedział Jimowi, że chętnie zatrudniłby nas do naprawy zagrody dla bażantów w jego lesie. Właśnie zaczął wpuszczać tam ptaki. Nie możemy ryzykować, żeby ktoś taki jak Bogsweed oczerniał nasze imię. - Tata skinął na Jima, swojego star- 15 szego kuzyna, który mieszkał razem z nimi i który szedł teraz w ich stronę, poprawiając sobie szelki. Po chwili zwrócił się znów do Nicky'ego. - Pamiętaj, żebyś przez całe wakacje codziennie wyprowadzał psa. I upewnij się, że Bogsweed będzie to widział. Nicky uśmiechnął się. - Pójdę i sprawdzę, gdzie się zatrzymał, dobrze? Zapytać go, czy podobała mu się poranna przechadzka? - Nie ma potrzeby - burknął tata. - Pewnie siedzi teraz na jednym z tamtych drzew i wszystko fotografuje. Nicky roześmiał się. Podszedł do pikapa i wziął puszkę smaru, żeby nasmarować łańcuch w rowerze. - Nicky... - Drzwi wozu się otworzyły i ukazała się głowa Sabriny, dziesięcioletniej siostry Nicky'ego. - Mama zrobiła ci kanapkę z bekonem. Wejdziesz? Tata zerknął na słońce. - Już późno - stwierdził. - Mamy dziś mnóstwo roboty. Przynieś mu tę kanapkę. Zje ją po drodze. Nicky wrzucił puszkę smaru z powrotem do torby; będzie musiał naprawić swój rower później. Po chwili siedział ściśnięty w pikapie obok taty i Jima; świeży, dymny zapach aromatycznego, gorącego bekonu nastrajał go radośnie na cały dzień, który miał spędzić na piłowaniu drzew, podczas oczyszczania terenu wokół starego młyna wodnego. Rozdział 3 Nazajutrz rano Nicky znów wstał wcześnie. Wziął prysznic i ubrał się, po czym wyszedł z wozu, w którym mieszkał z Jimem. Przeszedł kawałek po zroszonej trawie do drugiego, w którym spała reszta rodziny. Mama była już na nogach, szykowała bułki z kurczakiem i musztardą, ale tata i Sabrina nadal smacznie chrapali. - Chcesz już śniadanie? - Najpierw wyprowadzę Sky. To mi trochę rozjaśni w głowie. - Nicky pociągnął kilka łyków herbaty, którą nalała mu mama, resztę wylał do zlewu. - Wezmę ze sobą colę - oznajmił, otwierając drzwi lodówki. - Jest już za ciepło na cokolwiek innego. - Chodźmy, malutka - Nicky odpiął sznur Sky, która sennie pomachała ogonem i przeciągając się, wygramoliła spod wozu. - Zaczerpniemy trochę świeżego powietrza. Ruszyli przez obozowisko, minęli rząd opuszczonych garaży i wyszli na drogę. Przy stacji benzynowej, gdzie nabierali wodę w wielkie plastikowe kanistry, Nicky skręcił i poszedł wzdłuż drogi w stronę sklepów. Było bardzo spokojnie. Kawałek dalej minął ich mleczarz, ciągnący swój skrzypiący wózek, potem listonoszka skinęła głową do Nicky'ego, który ją pozdrowił. Ze sklepu z gazetami wyszła Maddy Proctor - kobieta, która narobiła najwięcej szumu o to, że Sky trzymana jest na uwięzi - i spojrzała ostro na niego. Ze swoimi zmierzwionymi rudymi włosami i ognistymi, brązowymi oczami sprawiała wrażenie 17 osoby, która przed chwilą stoczyła walkę. Tata twierdził, że brakuje jej piątej klepki, ale Nicky nie był tego pewien. Potrafiła być bardzo przekonująca, kiedy chciała, żeby podpisano jej petycję. Nicky wolałby nie mieć z nią nic więcej do czynienia. Zmusił się do uśmiechu i pomachał do niej. Udała, że tego nie dostrzegła, ale cmoknęła na Sky, która podskoczyła i polizała jej rękę. Potem kobieta wgramoliła się do swojego przedpotopowego samochodu. Natychmiast z siedzeń zerwała się sfora kundli, które wprost rzuciły się na nią radośnie. Nicky potrząsnął głową, patrząc jak jej samochód wzbija chmurę kurzu i oddala się z turkotem. Jeden z psów chyba wlazł jej na kolana. Sky pobiegła przodem, wyczuwając zapach walających się resztek chińszczyzny, następnie przytknęła nos do ogrodowego płotu, gdzie zeszłej nocy koty zostawiły swoje niewidoczne ślady. Nicky zabrał ze sobą smycz, ale pozwalał psu biegać swobodnie. Nigdy nie oddalała się zbytnio i wiedział, że zawsze wróci na jego wołanie. - Nicky! Zaczekaj! Odwrócił się i ujrzał Brettę, swoją najlepszą przyjaciółkę, biegnącą w jego kierunku. Chodzili do tej samej klasy, ale spotykali się często również poza szkołą, łączyła ich bowiem miłość do koni. Bretta opiekowała się czarną klaczą arabską Eclipse, na której Nicky czasami jeździł. - Co się stało? Jej twarz zaróżowiła się od biegu, ale malowało się na niej jeszcze coś więcej. Jej oczy błyszczały. Płonęły. Lśniły od ekscytacji. - Zgadnij, co się stało. - Wygrałaś na loterii. - Lepiej. Milion razy lepiej. - Dwukrotnie wygrałaś na loterii? - Nie powiem ci. Lepiej ci pokażę. Idziesz do Gibsona? - Tak. Chciałem przespacerować się ze Sky na szczyt pola. - Nicky ??? wspomniał o Fern i Szafirze oraz o nadziei, że nie wyniosą się oni tej nocy. 18 Idź tam inną drogą. Polną ścieżką pnącą się na perć. Stamtąd widać to najlepiej. Nicky zrównał z nią krok. _ Możesz mi coś podpowiedzieć? Bretta zacisnęła usta, wyglądała naprawdę bardzo tajemniczo. _ Nie. To mogłoby wszystko zepsuć. Chcę, żebyś zobaczył to tak, jak ja to ujrzałam. Na skrzyżowaniu dróg skręcili w prawo; po lewej stronie ciągnął się szlak prowadzący w górę przez pola. Znaleźli się teraz na nieutwardzonej drodze, która stopniowo przechodziła w polną ścieżkę, biegnącą w górę wzniesienia wzdłuż krawędzi farmy Gibsona. Ścieżka była stroma, ale przynajmniej ocieniona, dzięki wybujałym gałęziom drzew prywatnego lasu. Sky popędziła przed siebie, przedzierając się przez krzaki w pogoni za królikami. Nagle zamarła w bezruchu, wpatrując się w coś. Bretta cicho zagwizdała. - To dziwne. Naprawdę dziwne. - Pewnie lis. - Nie. To nie to. To nie coś, co ona widzi, ale coś, co wyczuwa. Eclipse zachowywała się identycznie. Nicky spojrzał na nią. Rumieńce z jej policzków znikły, a dziewczyna przybrała srogą minę. Nawiedziło go dziwne uczucie - mrowienie przesuwające się wzdłuż kręgosłupa. - Nie powiesz mi, o co chodzi? Sky zrobiła kilka kroków do tyłu, po czym się odwróciła i podbiegła z powrotem do Nicky'ego. Przytuliła się do jego nóg i zaskowyczała. Nicky czuł, że suka drży. - Rano wybrałam się na przejażdżkę z Eclipse. Taki spacer o świcie. - Bretta mówiła szybko, ale spokojnym głosem. - Dotarłyśmy tutaj, prawie dokładnie tutaj i wtedy zaczęła się zachowywać bardzo dziwnie. Nie chciała iść dalej i usiłowała się obrócić i pójść inną drogą. Wyda- 19 I ło mi się to nienormalne - przecież często tu przychodziłyśmy, ale jej nie ponaglałam. Zsiadłam i przywiązałam ją. Nicky pogłaskał uszy Sky, która zaskowyczała ponownie. Rozejrzał się wokoło, ale nie dostrzegł niczego niezwykłego. - Więc co to było? Co to jest? - Chodź. - Bretta przeszła obok niego do miejsca, w którym ścieżka się zwężała, następnie skręcała, prowadząc do najwyższego punktu na perci. Tam dziewczynka się zatrzymała. - Spójrz. Nicky popatrzył w kierunku, w którym pokazywała palcem - w dół, na pole kukurydzy. - O rany! Poniżej leżała ziemia George'a Gibsona. Widok był znajomy. Na lewo rozciągały się lasy, które wypełniały przestrzeń pomiędzy polami uprawnymi i pastwiskami, na których Nicky spotkał Fern. Dom mieszkalny stał w przytulnym miejscu za kępą drzew. Dalej, na prawo, widniał stary młyn wodny, w którym Nicky miał dziś pracować razem z tatą i Jimem. O tej porze roku kukurydza miała barwę złotobrązową. Miękkie poranne światło dotykało czubków roślin, które pobłyskiwały srebrzyście, gdy lekki powiew wiatru z szeptem przemykał pośród nich. Za kilka tygodni kukurydza: byłaby gotowa do zebrania i zmagazynowania. Ale nie ta. Już nie. Na całym polu rozciągały się olbrzymie kręgi. I to nie zwyczajne koła - z zewnętrznych krawędzi rozchodziły się skłębione linie, tworzące wizerunki diamentów i gwiazd oraz osobliwe kształty i symbole łączące się w jedną całość. - Co to jest u licha? - odezwał się Nicky do Bretty. - Kręgi w zbożu. Widziałam kiedyś podobne w gazecie, pokazywano też takie w wiadomościach, ale nie miałam pojęcia, że tak wyglądają. Są olbrzymie. I niezwykle skomplikowane. Bardzo wymyślne. - Skąd się tu wzięły? 20 Bretta posłała mu znaczący uśmiech, po czym z rozmyślnym drżeniem w głosie odrzekła powoli: _ O-B-C-Y. - Oglądasz za dużo telewizji. - Nicky usiłował się roześmiać, ale pomimo ciepłego ranka poczuł nagły zimny dreszcz. - A twoim zdaniem? Nie było ich tu zeszłej nocy, ponieważ przejeżdżałam tędy. I przyjrzyj się im - wykonanie ich zabrałoby wieki. - Co zrobimy? Trąciła go łokciem, na jej twarzy znów pojawił się entuzjazm. - Zejdziemy tam. - Ale... one są takie niezwykłe. Może są w jakiś sposób szkodliwe. Przypomnij sobie Eclipse i Sky - zwierzęta potrafią wyczuć niebezpieczeństwo lepiej niż my. - Przestań. I kto tu ogląda za dużo telewizji? - Bretta spoglądała w dół na kłębowisko wzorów, jej głos nagle stał się poważny. - Jeśli nie pójdziesz, zawsze będziesz tego żałował. Być może nigdy już nie zobaczysz czegoś podobnego. A Gibson, gdy tylko się zorientuje co tu jest, z pewnością będzie pilnował pola ze strzelbą w garści. Wiesz, jakim żałosnym zrzędą potrafi być. Nie będzie chciał, żeby ludzie zdeptali mu resztki kukurydzy. To nasza jedyna szansa. Nicky podążył za nią ze ściśniętym żołądkiem, biegnąc i ześlizgując się po pokrytym rosą wzniesieniu. Nie spojrzał nawet, co robi Sky. W tej niezwykłej chwili nie myślał jasno. Nie zdawał sobie sprawy, że suka wcale za nim nie biegnie. Rozdział 4 Okrążyli krawędź pola, aż doszli do wysokiej bramy przy drodze. Przeleźli przez nią i pobiegli wzdłuż bruzd, które George Gibson zrobił wcześniej swoim traktorem. Jakaś dziwna siła zgniotła kukurydzę, robiąc te kręgi, ale zarówno Nicky jak i Bretta na tyle dobrze znali farmerów, że nie chcieli ryzykować wyrządzenia jeszcze większych szkód. - Musimy teraz przejść przez kukurydzę. - Bretta zwróciła się do Nicky'ego, gdy zbliżyli się tak bardzo, jak tylko mogli. - Nie ma żadnej ścieżki. Nicky skinął głową. - Nie mogę tego pojąć. To znaczy - jeśli zrobili to ludzie, byłaby jakaś ścieżka prowadząca do kręgów. Wahał się, ale Bretta chwyciła go za łokieć. - Chodź. Nie możemy tak tutaj stać i dumać. Musimy się tam dostać. Wilgotna wiosna i gorące lato sprawiły, że plantacja wyglądała naprawdę pięknie. Kukurydza wyrosła wysoko - wyżej niż kiedykolwiek. Stojąc na skraju pierwszego kręgu i patrząc na niezwykłe ścieżki, Nicky pomyślał o labiryncie. - A jeśli się zgubimy? - Chłopiec starał się nie okazywać niepokoju. - Jeśli nie uda się nam znaleźć drogi powrotnej? - Nie bądź głupi. To tylko kukurydziane pole. - Brettc ruszyła przodem. - Spójrz, wszystko skręca w jedną stronę. - Nachyliła się, żeby dotknąć kręgu. 22 Nie _ rzucił krótko Nicky. - Niczego nie dotykaj. Bretta wyprostowała się, spoglądając na niego zdziwiona. _ Chciałam tylko... Nicky pokręcił głową. _ Po prostu mam przeczucie... że nie powinniśmy. Nie wiemy, co się może zdarzyć. Bretta przesunęła dłonią po swojej króciutkiej brązowej grzywce i spojrzała na niego z ukosa. - Przestań, Nicky. Przez ciebie czuję się dziwnie. Nicky wzruszył ramionami, starając się nie zdradzać strachu. - To wydaje się... takie potężne. I przyjrzyj się... - Zaczął spacerować po spiralnej ścieżce, bardzo ostrożnie, jak ktoś przebywający w kościele. Przystanął nagle i rozejrzał się wokół siebie, mówiąc po cichu, prawie szeptem. - Zobacz jak mocno rośliny są spłaszczone. Przylegają do samej ziemi, ale nie są połamane. Nie są zniszczone. Jak gdyby coś przygniotło je jakimś podmuchem powietrza, łagodnie, ale bardzo szybko. Bretta przysunęła się bliżej niego. - Masz rację. Kukurydza jest bardzo sucha i łamliwa. Powinna pękać przy najmniejszym zgięciu. Nicky przeszedł znów kilka kroków. Nieważne, kto to zrobił, i tak było to zdumiewające zjawisko. Wszystkie krawędzie były doskonałe: proste i ostre. Tak jakby przyciśnięto do zboża gigantyczną formę do ciasta. Spłaszczona kukurydza leżała w splotach, bez wyjątku skręcających się zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, nawet na prostych odcinkach, które ze szczytu perci przypominały gwiazdy. Skręcona kukurydza chrzęściła pod ich stopami. W pewnej chwili przemknęła tuż przed nimi mysz, a nad ich głowami głośno ryknął silnik helikoptera, który pojawił się jak gdyby znikąd, rzucając ciemny cień na złotą łąkę. 23 Nagle rozległ się jeszcze jeden dźwięk: coś z łomotem pędziło w ich kierunku. Nicky chwycił ramię Bretty i odciągnął ją na bok - w samą porę. To był koń, biały i wychudzony, galopujący z dzikim błyskiem w niebieskich oczach. Zwierzę dostrzegło ich wcześniej niż jeździec i uskoczyło w bok. Gdy Szafir dał susa i wierzgnął zadem, Fern z trudem utrzymała się na jego grzbiecie. Łypnęła w bok na Nicky'ego i Brettę, nie dostrzegając ich, jakby byli powietrzem. Następnie popędziła Szafira, przemknęła obok nich, skupiając wzrok na jakimś punkcie w oddali. - Dobry Boże... - Bretta pierwsza odzyskała głos. Nicky pokręcił głową. - Znam ją. Spotkaliśmy się... - Cóż, jest szalona. Żeby galopować tutaj w ten sposób. Prawie nas stratowała. - Przypuszczam, że nie spodziewała się tu nikogo... -Głos Nicky'ego urwał się. Próbował bronić Fern, właściwie nie wiedząc nawet dlaczego. - Tak czy inaczej, to było głupie. To tyle, jeśli chodzi o twój pomysł, żeby nie dotykać kukurydzy. Teraz jest po prostu stratowana. Nicky spojrzał na miejsce, skąd wyskoczył Szafir. Kukurydza była tam poruszona i podeptana, a doskonała, ostra krawędź wewnętrzna głównego kręgu zgnieciona i zatarta. Na polu odezwał się silnik traktora. George Gibson zaczynał pracę. Nicky stał przez chwilę bez ruchu, palcami muskając czubki roślin, które nadal stały pionowo. Znów ścisnęło go w żołądku, tym razem jednak nie było to przeczucie zagrożenia czy strach. Jeżeli George przyłapie ich tutaj, będą mieli mnóstwo kłopotów. - Chyba powinniśmy już iść. Bretta skinęła głową. - I tak muszę wracać do Eclipse. Nie wyczyściłam jej jeszcze. 24 Wycofali się, idąc po wzorach na ziemi, aż znaleźli rozstęp, gdzie przedzierali się przez kukurydzę. Dotarłszy do bruzd po traktorze zaczęli biec, przychylając się nieco i trzymając głowy nisko - z nagłym poczuciem winy, jak przestępcy opuszczający miejsce zbrodni. Dopiero kiedy przeleźli przez bramę, zatrzymali się i złapali oddech. Nicky starł pot z czoła. - Lepiej już pójdę. Mama na pewno przygotowała już śniadanie. Dotarli na perć. Nicky zerknął jeszcze raz na pole leżące poniżej. Sunął po nim traktor. Bretta przesłoniła oczy dłonią. - George Gibson jeszcze ich nie widział. Nicky bacznie obserwował srebrne, szykowne volvo, które podjechało właśnie do bramy. Na widok ciemnowłosego mężczyzny z włosami spiętymi w kucyk, który wysiadł z auta i zaczął wyjmować z bagażnika sprzęt fotograficzny, aż gwizdnął. - Wygląda na to, że ktoś mu powiedział. To ten Bog-sweed. Ten wstrętny reporter. - Chcesz się tu pokręcić? Zobaczyć, co się stanie? - Lepiej nie. Tata będzie na mnie czekał. Pracuję dzisiaj razem z nim. A Sky musi... O, rany... Sky... zapomniałem o Sky... Rzucili się biegiem i pędzili z powrotem polną ścieżką, przywołując psa. Nicky przeklinał się w duchu. Jak mógł ją tak po prostu zostawić? O czym myślał? Przed każdym zakrętem znów odżywała w nim nadzieja i cały czas się modlił, by nagle, gdzieś z krzaków wyskoczyła suka. A potem, gdy Sky się nie pojawiała, czuł zimny dreszcz. Stanęli przy skrzyżowaniu obok stacji benzynowej. Bretta ujęła ramię Nicky'ego. - Chcesz, żebym wróciła z tobą? Do twojego taty? Żeby mu powiedzieć, co się stało? 25 Nicky, blady mimo opalenizny, pokręcił głową. - Lepiej nie. Na pewno się zezłości... - Wszystko będzie dobrze. - Bretta uśmiechnęła się do niego. - Sky wróci do domu, może trochę tylko ogłupiała, i położy się pod wozem, tak jak zawsze. Twój tata powie parę niemiłych słów. A potem cała sprawa pójdzie w niepamięć. Nicky nie odpowiedział. Nie znała jego taty. Ale tak naprawdę nie o to chodziło. Z tatą mógł sobie jakoś poradzić. Tyle że Bretta nie znała również Sky. Była u nich od bardzo dawna, od czasu, gdy on zaczynał chodzić. Mama mówiła, że jednym z jego pierwszych słów było „hau". Sky stanowiła część jego życia, była członkiem rodziny. I nigdy, przenigdy nie uciekła, kiedy on był z nią na dworze. - Zajrzę do ciebie wieczorem. - Bretta ścisnęła jego ramię, odwróciła się i skierowała w stronę stajni Declana Cartera, gdzie znajdowała się Eclipse. Nicky skręcił w prawo i pognał do domu. Rozdział 5 - Gdzie ty do diabła byłeś? Już mieliśmy wyjechać bez ciebie. Nicky cofnął się, gdy pikap z turkotem przejechał przez obozowisko i gwałtownie zahamował obok niego. - Byłem na spacerze... z Bretta. Zobaczyliśmy coś dziwnego i zapomniałem się. Nicky unikał chmurnego spojrzenia taty i odwrócił głowę, starając się zobaczyć, czy Sky leży pod wozem. Nie leżała. - Zobaczysz coś jeszcze bardziej dziwnego, jeśli jeszcze raz każesz nam czekać. To będzie moja ręka. Wskakuj. Jim otworzył drzwi od swojej strony i przesunął się na środkowe siedzenie, robiąc miejsce Nicky'emu. Nicky nie ruszył się. Zaschło mu w ustach. - Widzieliście Sky? - Sądziłem, że jest z tobą? - Uciekła. Nie mogłem jej odnaleźć. - Wspaniale! - Rzucił przez zęby tata, bębniąc palcami w karoserię. - Tego nam brakowało. Bogsweed będzie miał prawdziwe święto, jeśli się dowie, że nie potrafimy jej dopilnować. Lepiej idź i powiedz to matce, a potem biegnij jej szukać. - Potrząsnął głową, uruchomił silnik i odjechał ze zgrzytem. Mama wyszła właśnie z wozu, niosąc kosz z upraną bielizną. - Zgubiłem Sky. 27 - Co takiego? Zaczęła rozwieszać ubrania na sznurze, rozciągniętym pomiędzy dwoma drzewami. Nicky wahał się. Mama potrafiła słuchać i nie śmiałaby się z niego, ale z jakiś powodów nie chciał jej mówić o kręgach w zbożu. Jak gdyby było to coś szczególnego, coś osobistego - coś, co nie należy do rzeczywistego świata śniadań, prania i rozgniewanych ojców. - Na pewno zobaczyła królika - rzucił nieprzekonująco. - Po prostu zagadałem się z Brettą. - Wróci. To rozsądna suka. Ale lepiej idź jej poszukać. - Mama zerknęła na niego. - W lodówce jest zimny bekon. Zrób sobie kanapkę przed wyjściem. Może ci to zająć trochę czasu. Sabrina poszła gdzieś z Jadę, ale kiedy wróci, wyślę ją za tobą. Im więcej osób będzie jej szukało, tym większe są nasze szanse. Rozdział 6 Zrobiło się gorąco. Koszulka przykleiła się Nicky'emu do pleców. W końcu zdjął ją, obwiązując wokół pasa. Słońce strasznie paliło, ale ledwie zdawał sobie z tego sprawę. Szedł zygzakiem w górę i w dół krawędzi zbocza obok pola kukurydzy. Kręgi i wzory pozostawały niezmienione, dostrzegł też wąską ścieżkę, którą zrobili wcześniej z Brettą oraz dłuższy, nierówny szlak z drugiej strony. Mrużąc powieki, mógł dojrzeć małą przerwę na ramieniu jednej gwiazdy. To było miejsce, w którym wyskoczył na nich Szafir. Znajdowały się tam teraz dwie osoby. Były ledwo widoczne wśród kukurydzy, ale Nicky uznał, że najprawdopodobniej są to Gibson i Bogsweed. Można sobie wyobrazić, że George Gibson nie tryska radością. Bogsweed z pewnością będzie miał trudności z przekonaniem George^ Gibsona, żeby ten pozwolił mu zamieścić zdjęcia kręgów w gazecie. Przyciągnęłoby to mnóstwo ludzi, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnie każdy farmer, to tłumy gapiów depczących jego ziemię. Trudno jednak byłoby utrzymać kręgi w tajemnicy. Były niczym niemy krzyk w jasnym świetle dnia. W górze ponownie przeleciał helikopter, powoli zataczając koła nad polem. Nicky przesłonił oczy dłonią, zastanawiając się, dlaczego on tu lata. Przypominał Nic- ky'emu olbrzymiego insekta, wypatrującego łupu na polu. 29 Przyglądał się, jak śmigłowiec zawisł na moment nieruchomo, po czym pospiesznie oddalił się z cichnącym warkotem, aż stał się tylko drobnym punktem na świetliście niebieskim niebie. Nicky poczuł coś dziwnego. Nie strach, ale coś, co mówiło mu, że wszystko jest trochę nie takie, jak być powinno. Że jest w jakiś sposób zniekształcone. Helikopter i kręgi w zbożu, i dwóch ludzi na polu stanowili fragmenty obrazu, który widział, ale nie do końca rozumiał. Nie chciał dłużej być w ich pobliżu. Poza tym wszystko już tutaj przeszukał. Trzeba było spróbować gdzie indziej. Zdecydował się iść w przeciwnym kierunku - tam, gdzie zwykle chodził na spacery ze Sky, tam, gdzie poszedłby, gdyby nie podążył na Brettą. Szafir zauważył nadchodzącego Nicky'ego. Przekręcił łeb, jego niebieskie oczy zdradzały czujność. Fern stała tyłem, wyglądało na to, że przeszukuje końską grzywę. Nicky trzymał się z daleka, zastanawiając się, czy jego obecność nie będzie jej przeszkadzać. - Spójrz tylko - Odwróciła się gwałtownie, spoglądając na Nicky'ego, jakby to był ciąg dalszy ich rozmowy. Jej twarz spochmurniała, w zielonych oczach skrzyły się jasne ogniki. Cofnęła się o krok, końcami palców unosząc grzywę Szafira. Nicky spodziewał się, że ujrzy nacięcie lub bliznę, ale dziewczyna pokazywała mu warkoczyk, małą, zabrudzoną plecionkę skrytą pod gęstwiną długiej końskiej grzywy. Spojrzał na Fern niepewnym wzrokiem, nie wiedząc, co powiedzieć. - Widzisz, jak ktoś go kiedyś kochał? Widzisz, kim on kiedyś był? Widzisz, jak wszystko zawsze przybiera zły obrót? - Jej oczy dosłownie płonęły. Wsunęła dłoń do kieszeni dżinsów i wydobyła z niej mały nóż. - To musi tu być od lat. Jest splątane i zbite w kłak, tak że nie mogłam 30 tego wyczesać. - Przecięła splątany kłąb, aż warkoczyk opadł na ziemię. Fern nagle wzruszyła ramionami i przetarła czoło dłonią, jak gdyby odpędzała jakąś myśl. Potem uśmiechnęła się, a jej głos złagodniał. - Chcę zmienić jego życie. Postaram się znów uczynić go wyjątkowym. - A co ci się w nim nie podoba? - Wszystko. Jest płochliwy. Gryzie. Ciało ma pokryte bliznami. Ale najgorsze jest to, że koszmarnie się na nim jeździ. - Mogę go dotknąć? - Nicky pragnął zbliżyć się znów do Szafira, ale wydawało się, że Fern stara się go powstrzymać. Tak jakby pragnęła chronić konia przed całym światem. Przechyliła głowę na bok, zerkając z ukosa na Nicky'ego. - Mógłby cię zranić. Nie sądzę, żeby tego chciał, a łatwo wpada w panikę i często staje dęba. Boi się nieznajomych. - Potrafię być szybki, kiedy muszę. Fern uśmiechnęła się niespodziewanie. - Więc dobrze. Jeśli tylko obiecasz, że nie zawiadomisz policji, gdy kopniakiem pośle cię w powietrze. - Nie zawiadamiałbym szyngely, tak po cygańsku mówimy na policję, nawet gdyby kopniakiem posłał mnie w kosmos. - Nicky podszedł bliżej i uniósł rękę, żeby pogłaskać czoło Szafira. Koń położył uszy po sobie, ale chłopiec przemawiał do niego łagodnie, delikatnie zataczając palcami kółko na plamce pomiędzy jego oczami. Po chwili Szafir nastawił uszy, lekko nachylając je do przodu, uspokoił się. Fern gwizdnęła. - Nieźle sobie radzisz z końmi. Myślałam, że ci nie pozwoli. - Dużo z nimi pracowałem. Kiedyś jeździłem z dziadkiem, kupując, sprzedając i lecząc konie. - Już nie podróżujesz? 31 - Osiedliliśmy się w jednym miejscu. Mój tata nie chciał, żebyśmy ciągle byli w drodze. - Nie zniosłabym tego. Ja muszę czuć się wolna. Lubię, jak wszystko się zmienia. - To nie był mój wybór. Właściwie także nie taty. Pokłóciliśmy się z rodziną i wyruszyliśmy na własną rękę. Podróżowaliśmy przez jakiś czas, ale było nas zbyt mało i nie było bezpiecznie. I tak znaleźliśmy się tutaj. - Nicky nieznacznie wzruszył ramionami, starając się dać do zrozumienia, że się tym nie przejmuje. Fern pogładziła nos Szafira. - A nas jest sporo. Obecnie około dziesięciu osób. Niektórych z nich nawet nie znam. Wszyscy przychodzą i odchodzą, ale ja to nawet lubię. Nie lubię się przywiązywać do niczego. Ani do nikogo. Nicky poczuł żal pomieszany z zazdrością. Odsunął od siebie to uczucie i przymknął oczy, przesuwając dłońmi wzdłuż szyi Szafira, masując jego splątane kłęby. Wyczuwał napięcie w ciele konia, węzły uwięzionej energii, zablokowanej gdzieś głęboko. Po chwili Szafir wydał z siebie osobliwe, jakby wymuszone rżenie zadowolenia - chyba nieczęsto tak reagował. Wyciągnął szyję, wywijając przednią wargę i obnażając zęby. Fern uśmiechnęła się. - Nigdy nie widziałam, żeby tak robił. Wygląda, jakby się śmiał. Nicky pracował dalej. Szafir pokryty był bliznami -znamionami - tak, jak powiedziała Fern. Nicky przebiegł palcami po jednej z nich, tej na lewym zadzie. Miała dziwny kształt - przypominała koronę. Spojrzał na Fern. - To jest piętno marki - orzekł. - Być może płynie w nim królewska krew. Fern skrzywiła się. - Kto wie. Może wyrzucono go z królewskiego pado-ku, kiedy jakaś księżniczka z puszystymi lokami uznała, że kolor jego oczu nie pasuje do jej jedwabnej sukni. 32 Nicky nie odpowiedział. Dosłyszał dziwny ton w jej głosie, a nie chciał rozjątrzać starych ran. Wplótł palce w grzywę Szafira, szepcąc mu coś do ucha. Skubnął go leciutko palcami, tak jak skubią się konie na wolności, gdy się nawzajem czyszczą. Szafir odwrócił łeb i powąchał ramię Nicky'ego. Chłopiec spojrzał w górę i delikatnie, lekko jak piórkiem, jeszcze raz dotknął końskiego czoła. Nicky zerknął na Fern. - Jest taki szczupły. Nie chcę naciskać go zbyt mocno. Wygląda tak, jakby można go było złamać. - Wiem, co masz na myśli. Kiedy jadę na nim, boję się, że się rozsypie w miękki, biały pył. Sprawia wrażenie, jakby mógł w każdej chwili zniknąć. Nicky skinął głową, ale po raz kolejny nie odpowiedział. Fern nie powinna na nim jeździć, nie chciał jednak psuć atmosfery, mówiąc jej o tym. - Widziałem cię rano. W kręgu, w zbożu. Fern spojrzała na niego szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami. - To było takie niezwykłe. Nie do wiary. - Ale czemu tam byłaś? Jechałaś tak szybko. Fern zbliżyła się do Nicky'ego. Rozejrzała się wokoło, zniżając głos, jakby bała się, że ktoś mógłby usłyszeć to, co chciała powiedzieć. - Widziałam coś. - W kręgu? Pokręciła głową. - Wcześniej. Kiedy jeszcze byłam w wozie. To stało się o świcie, tuż przed wschodem słońca. - Odwróciła się gwałtownie, podeszła do sterty starych pniaków i usiadła. Szafir i Nicky poszli za nią, koń opuścił nos i dotknął jej ramienia. Nicky oparł się o pień drzewa. Fern przechyliła głowę na bok, opierając ją o przednią nogę konia; przypominała dziecko spoczywające w ramionach matki. Kiedy mówiła, gestykulowała, ozdabiając słowa mnóstwem niewidocznych kształtów i wzorów. ' W ? oo - Obudziłam się rano - zawsze wstaję wcześnie -i wyjrzałam przez okno mojego wozu. Zobaczyłam coś... daleko, na drugim końcu pola. - Zerknęła w górę na Nic- ky'ego, całe jej ciało nagle się uspokoiło. - To było światło. Wysoko na niebie. I było naprawdę dziwne, jakby zawisło w powietrzu. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Nicky oderwał kawałek kory z drzewa i zaczął łamać go j na drobne części. Czuł się nieswojo. Znów poczuł dziwne mrowienie. Takie samo niezwykłe uczucie nawiedziło go, gdy Bretta opowiadała mu o tym, że Eclipse nie chciała iść dalej polną ścieżką. - I co zrobiłaś? Fern założyła ręce na piersi. - Z początku bałam się, a potem pomyślałam o Szafirze. Jeśli ja to widziałam, on też musiał to zobaczyć. A on jest taki nerwowy. Przyszło mi do głowy, że jeśli we mnie wywołało to dreszcz niepokoju, to on będzie wariował. Wiedziałam, że muszę wyjść i być przy nim. Nicky skinął głową na znak, że rozumie dziewczynę. - Tak czy inaczej - potrząsnęła głową, spoglądając w dal - wyszłam, wołając go i w ogóle. Nadal było ciemno, więc niewiele widziałam, ale zazwyczaj to nie jest problem. Zawsze przychodzi prosto do mnie. Którejś nocy nawet jechałam na nim; wskoczyłam na niego i... - Jej głos zabrzmiał tak, jakby spodziewała się krytyki Nicky'ego. - Ja też robiłem już takie rzeczy - szybko odrzekł Nicky. - Konie dobrze widzą w ciemności. Muszą. W naturze noc to niebezpieczna pora, zwłaszcza w krajach, w których żyją zwierzęta takie jak lwy, polujące na jakiś kąsek na kolację. Fern spojrzała na niego z wdzięcznością. - Nigdy tak o tym nie myślałam. Ale tak czy inaczej, tym razem Szafir nie przyszedł. Szukałam go i krzyczałam, ale nie było go w pobliżu. Nicky znów poczuł mrowienie. - I co dalej? 34 _ Czułam, że bardzo się przestraszył i uciekł gdzieś. Isfie wiedziałam, gdzie zacząć poszukiwania, więc po prostu szłam i szłam. To dziwne, ponieważ nie chciałam tego. To znaczy nie zamierzałam tam iść, ale wciąż szłam w kierunku tego światła. _ Czy kiedy wyszłaś na dwór, światło rozjaśniło się trochę? Zmarszczyła czoło, jakby usiłowała sobie przypomnieć. - Nie. Chyba raczej wydawało się bledsze. Tak samo jak wtedy, gdy zanika tęcza. I wtedy spanikowałam. Ale natychmiast zrozumiałam, że muszę pokonać strach, bo inaczej nigdy już nie zobaczę Szafira. - Wstała, wyrwała z ziemi garść długich źdźbeł trawy i zaczęła owijać je wokół palców. Mówiła pospiesznie, nie łapiąc oddechu, jakby wciąż przeżywała ten moment. - Pobiegłam. Naprawdę szybko. Jak ktoś ścigany. Bardzo się bałam, więc nie pobiegłam najkrótszą drogą, bo nie chciałam chodzić po ciemku w lesie. Dziwne światło znikło, ale z grubsza orientowałam się, gdzie było. Przebiegłam całą drogę wzdłuż szlaku, skręciłam, pędząc w górę, wzdłuż perci, aż do pól kukurydzy. Słońce już wstawało, ale nad ziemią wisiała mgła, więc wciąż się przewracałam... - Wyciągnęła rękę do Nicky'ego. - Widzisz... cała jestem w siniakach. - Czy bramy były otwarte? To znaczy, czy wiesz, w jaki sposób Szafir mógł się wydostać? Fern odwróciła się do Nicky'ego, zastanawiając się przez krótką chwilę. - Wiesz, nie pamiętam. Chyba byłam w takim stanie, że straciłam orientację. Chciałam go tylko znaleźć... - Musiałaś bardzo się bać... - Byłam przerażona. Trzęsłam się i w ogóle. Ale musiałam iść. - Potrząsnęła głową, jakby próbowała w myślach złożyć w całość fragmenty obrazów. - I co się potem stało? - Nicky'ego tak wciągnęła jej opowieść, że miał wrażenie, jakby był tam razem z nią. 35 - Potem go zobaczyłam... na samym skraju pola kukurydzy, opartego o płot. - Przerwała, spojrzała na Szafira i przytuliła się do niego. - Był w strasznym stanie. Spocony. Z oszalałym wzrokiem. Z początku chyba nie wiedział, że to ja. Całe wieki zajęło mi, żeby się do niego zbliżyć, a kiedy mi się to udało, po prostu wskoczyłam na niego. Wydawało mi się, że to najsensowniejsza rzecz, jaką mogę zrobić. Przynajmniej nie mógł ode mnie uciec, kiedy na nim siedziałam. - I wtedy zauważyłaś krąg? - Coś w tym rodzaju. Nie widziałam wyraźnych kształtów, bo przecież byłam w ich wnętrzu, ale szybko spostrzegłam, że kukurydza wygląda jakoś dziwacznie. Spłaszczona i poskręcana. Chciałam objechać to miejsce powoli, żeby uspokoić Szafira i jednocześnie lepiej się temu przyjrzeć. Nicky zaśmiał się, przypominając sobie szaleńczy, dziki galop Fern. Uświadomił sobie, że bolą go ramiona; chyba się garbił, kiedy słuchał jej opowieści. Zmiana nastroju przyniosła ulgę. - Z tego, co widziałem, nie udało się. Fern również się roześmiała. - Na początku tak. Po prostu mijaliśmy kolejne wzory. Było nawet zabawnie, kiedy Szafir trochę się rozluźnił. Ale wtedy pojawił się ten helikopter, bardzo nisko... - Wiem. Widziałem go. - I to wszystko. Szafir kompletnie zwariował. Poniósł. Wtedy musieliście mnie zobaczyć. Przepraszam -uśmiechnęła się. - Nie wiedziałam, że to wy. Nie zdawałam sobie sprawy, że w ogóle ktoś tam jest. Myślałam tylko o tym, jak nas stamtąd wydostać w jednym kawałku. Mam nadzieję, że was nie przestraszyłam. Nicky ponownie wybuchnął śmiechem. - Mnie nie tak łatwo przestraszyć. Ze mną było chyba dokładnie tak jak z tobą - nie spodziewałem się spotkać tam kogokolwiek. 36 Skinęła głową. - Cóż, to było coś naprawdę szalonego. Chyba nikt z nas nie myślał wtedy jasno. - Więc - Nicky zawahał się, nie chcąc wyjść na głupka - sądzisz, że to światło, które widziałaś... próbowało ci pomóc czy próbowało ci... zaszkodzić? - Myślę, że pomóc. W końcu doprowadziło mnie do Szafira. A czemu pytasz? - Mnie też coś się przytrafiło, kiedy tam byłem. Coś podobnego... - Tym razem poczuł się naprawdę głupio, coś ścisnęło go w gardle. Odwrócił głowę. - Kiedy tam byłem, coś się stało ze Sky. Moją suczką. Zginęła. - Przykro mi. Gadałam tyle o sobie, a ty musisz być naprawdę zrozpaczony. My też mamy psy. Mój tata... -Nagle Fern przygryzła wargę, ale po chwili mówiła dalej. -Widziałeś wczoraj dwa z nich. Buffy i Bliss. Bliss to moja ulubienica - to ten mniejszy, szary. Zwariowałabym, gdyby coś się jej przytrafiło. - Fern zrobiła krok przed siebie i niespodziewanie, zanim Nicky się zorientował, objęła go i przytuliła. Zachwiał się do tyłu i prawie przewrócił w jeżyny. Przytulał czasem Sabrinę, kiedy była zdenerwowana, ale nie przywykł, żeby ktoś przytulał jego. Puściła go szybko, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. - Znajdziemy ją. Pomogę ci. Na pewno nic jej się nie stało. Sądzę, że to coś, co zrobiło te kręgi w zbożu i inne rzeczy, nie było niczym złym. Znam się na tym... Potrafię przeczuć, co się dzieje. Nicky rumienił się, mając nadzieję, że dziewczyna nie wyczuje, jaki zamęt panuje teraz w jego głowie. - Lepiej już pójdę. Muszę przeszukać jeszcze kilka miejsc, a południe prawie minęło. Dostanie mi się, jeśli wrócę za późno. - Przyjdź tu znowu, nawet jak ją znajdziesz. Nicky odwrócił się. Czuł się głupio szczęśliwy, że dziewczyna chce go znów zobaczyć. - Jasne. Co by się nie stało, dam ci znać. 37 Rozdział 7 - Nie miałeś szczęścia? Kiedy wrócił do obozowiska, Bretta czekała na Nic-ky'ego przy wozie. - Byłem wszędzie. Jestem zmordowany. - Nicky podszedł do przywiązanej obok Eclipse i oparł o nią swoją głowę. Zarżała cicho i wtuliła w niego pysk. - Ja też szukałam. I pytałam. To dziwne, że ona tak po prostu... zniknęła. - To szaleństwo. Myśl o tym nie daje mi spokoju. To znaczy - nie było tam nikogo więcej - nikogo, z kim mogłaby pójść. Ich oczy spotkały się na moment, ale żadne z nich nie chciało powiedzieć, o czym myślało. Nicky przerwał milczenie. - Wkrótce zaczyna się pora posiłków Sky. Jest szansa, że wróci sama... - Głos znów mu się załamał. Nawet on wiedział, że było to beznadziejne marzenie, coś, co zdarza się tylko na filmach. Nagle ujrzał w myślach swoją rodzinę, siedzącą wokół jednego z ognisk Jima. Będą opowiadać ckliwe historyjki o tym, jak Sky była szczeniakiem, i nagle w ciemnościach rozlegnie się szczekanie, a suczka radośnie wyskoczy, jak gdyby znikąd. Wszyscy poderwą się i będą ją tulić. Wszystko będzie w porządku. - No to do jutra. - Bretta mówiła przyciszonym głosem, przerywając jego zamyślenie. - Jeśli do tego czasu 38 nie wróci, wybierzemy się razem na poszukiwania. Mogę zajrzeć do ciebie, tak jak dziś. - Dobrze. Zgoda- - Nicky wrócił do rzeczywistości; patrzył, jak Bretta odwiązuje Eclipse, macha mu i odjeżdża. Stał w miejscu jeszcze przez jakiś czas, gapił się w dal, obserwując, jak zapada wieczór, i starając się nie nasłuchiwać szczekania. Rozdział 8 Sabrina przybiegła przez obozowisko. - Razem z Jadę zrobiłyśmy u niej w domu plakat na szybę sklepu z gazetami. Każdy tam zagląda - nie tylko po gazety - więc pomyślałam, że zobaczy go wiele osób. Chcesz zobaczyć? Nicky wziął arkusz papieru i rozłożył go. Siostra nachyliła się, czytając razem z nimi. Czytanie nie było ich mocną stroną, ale Sabrina wciąż miała słowa świeżo w pamięci. Zaginęła Nasza śliczna suczka przepadła. Nie wiemy gdzie ani dlaczego. Jest czarno- brązowa. Słodka jak owieczka. Nasz kochany wilczur - Sky. Będziemy wdzięczni za wszelkie informacje. Dla znalazcy nagroda. Proszę dzwonić pod numer 0836 471471 lub zgłosić się do wozu Ghisellich. (Na tyłach garażu przy Hill Road, po drugiej stronie wysypiska). - Sama to ułożyłam. Jadę pomogła mi tylko poprawnie napisać. Nicky uścisnął jej ramię. - Plakat jest wspaniały. Naprawdę wyjątkowy. - Wiedział, jaki wysiłek w to włożyła. Żadne z nich nigdy nie pisało ot tak, bez powodu. 40 plakat wykonano flamastrem. W jednym rogu widniał wizerunek głowy Sky, z jej oka skapywała wielka łza. Czerwona, zapuchnięta twarzyczka Sabriny świadczyła, że dziewczynka również bardzo to przeżywa. - Czy tata wie, że podałaś numer jego telefonu komórkowego? Sabrina pokręciła głową. - Ale na pewno nie będzie miał mi tego za złe. Ludzie mogą nie chcieć... no, mogą nie chcieć przyjść do nas osobiście. Nicky rozejrzał się po obozowisku. Było tu teraz schludniej, niż kiedy się osiedlali, usunęli mnóstwo śmieci i chwastów, ale dobrze wiedział, co siostra ma na myśli. Zdobyli przyjaciół, a tata chodził po domach, szukając pracy, a nie żebrząc, ale nadal wielu ludziom Cyganie kojarzyli się z różnymi szachrajstwami. Nicky nigdy nie był pewien, co według tych gadźe mieliby robić Cyganie. Może wyobrażali sobie, że jego rodzina uzbrojona w noże czai się przy supermarkecie za starymi, zardzewiałymi wózkami na zakupy, gotowa skoczyć na nich i wyrywać im portfele. Przypuszczał, że niektórzy Cyganie zachowywali się w ten sposób, ale niektórzy gadźe także. Sam od czasu do czasu spotykał takich. Trzymał plakat w wyciągniętej ręce i jeszcze raz go oglądał. - Jaka jest nagroda? - Jeszcze nie wiem. Myślę, że jeśli znajdzie ją ktoś dorosły, mama pozwoli mi zrobić jakieś ciastka czy coś takiego. Mam też trochę starych zabawek, jeśli to będzie ktoś młodszy. Nicky opuścił ręce, pragnąc nie czuć się jak najgorszy człowiek na świecie. - To wspaniałe - rzekł cicho. - Ona wróci, prawda? - Sabrina podniosła głowę, do jej oczu napłynęły łzy. - Tak mi smutno wracać do domu z myślą, że jej tu nie ma. 41 Nicky nie odpowiedział. Chciał zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, ale nie mógł składać obietnic, których dotrzymanie zupełnie nie zależało od niego. Nagle rozległ się warkot silnika i na teren obozowiska wtoczył się samochód taty. Tata i Jim wysiedli, brudni i zmordowani po całym dniu pracy. Tata zerknął na Sabri-nę, na luźny sznur przymocowany do wozu i w końcu na Nicky'ego. Nicky spodziewał się uderzenia, ale nic takiego nie nastąpiło. Tata miał co innego na głowie. - George Gibson biega po okolicy niczym kurczak z odciętą głową. - Co się stało? - Chyba banda Podróżników Nowej Ery rozbiła się obok jego górnego pola i w nocy zniszczyła uprawę, robiąc tam jakieś kręgi. Wpadł po południu do młyna, gdzie pracowaliśmy, klnąc jak szewc. Jim pokręcił głową. - Nie mam pojęcia, czemu to zrobili. Wyrządzili wielkie szkody. Pomyśleć, że... - Skąd George Gibson wie, że to oni zrobili kręgi w zbożu? - Nicky udał, że nie czuje, jak Sabrina szturcha go łokciem w żebra. W ich rodzinie niedobrze było wstawiać się za Podróżnikami Nowej Ery. - Oczywiście, że to oni. Zawsze sieją zamęt, nabierają ludzi, starając się wszystkich przechytrzyć. - Tata starł wierzchem dłoni pot z czoła. - Kto inny mógł to zrobić? Może małe zielone ludziki? Nicky zaczerwienił się, przypominając sobie opowieść Fern. Nawet jeśli Podróżnicy zdołali w taki sposób zdeptać kukurydzę, nie wyjaśniało to tych dziwnych świateł na niebie ani wariackiego zachowania Szafira. Gdyby rzeczywiście zrobili to Podróżnicy, Fern wiedziałaby o tym. Nawet jeśliby jej nie powiedzieli, zauważyłaby, że coś szykują. 42 - Zawsze uczyliście nas, że nie wolno obwiniać nikogo, jeśli się nie ma pewności. - Twój tata mówi to na podstawie doświadczenia - odparł powoli Jim. - Wszyscy ci Podróżnicy robią dziwaczne rzeczy. Przypomnij sobie tych, którzy rozbili się kiedyś obok nas w Beech Common. Ten bałagan. Nocną muzykę. Płacz dzieci. - Nawet cygańskie dzieci płaczą... - Nicky nie chciał wszczynać spora z tatą i Jimem, ale nie mógł tak po prostu odpuścić. - A jeśli chodzi o resztę... cóż, mają inne zwyczaje niż my. - Robią nam złą opinię - ryknął tata. - Gadźe kojarzą nas z nimi, zwłaszcza gdy sprawy przybierają zły obrót. W drzwiach wozu pojawiła się mama, nagle poczuli zapach placka z kurczakiem i pieczonych ziemniaków. - Nie wchodzicie? Obiad prawie gotowy. Nicky wahał się. Jeśli chodzi o niego, to placek z kurczakiem był wystarczającym powodem do życia, ale nie chciał zawieść Sabriny. - Muszę iść do sklepu z gazetami, muszę powiesić na oknie ten plakat. Mama spojrzała na tatę. - Ale prawie nic dzisiaj nie jadłeś... - Niech idzie. - Tata niespodziewanie posłał Nic-ky'emu uśmiech. - Przyniesie swój głód z powrotem szybciej, niż znajdziemy psa. Nicky posłał mu spojrzenie, w którym była i wdzięczność, i poczucie winy. Gdyby tata wiedział, że zgubił Sky przez te kręgi w zbożu i że jeden z niesławnych Podróżników Nowej Ery ma mu pomóc jej szukać, może nie byłby taki wyrozumiały. Rozdział 9 Nicky postanowił pójść prosto do sklepu z gazetami, zostawić tam plakat i wrócić do domu. Zapach placka z kurczakiem nie opuszczał go przez całą drogę. Właśnie stał przy ladzie, gdy drzwi sklepu otworzyły się i wpadła Maddy Proctor, przewracając sw^ wielką torbą regał z gazetami. Nicky położył plakat Sabriny na ladzie i odwrócił się, żeby pomóc jej pozbierać gazety. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że sprząta je sam; Maddy Proctor chyba nawet nie zauważyła, jakie uczyniła spustoszenie. - Sześć puszek psiej karmy Super Boy Doggie Chunks - rzuciła nad głową Nicky'ego, który układał gazety na regale. Na pierwszej stronie lokalnej gazety „Evening Star" widniała fotografia kręgów w zbożu. Bogsweed musiał jakość podejść George'a Gibsona. Nicky wyprostował się i zabrał swój plakat z lady. Nie poprosił o powieszenie go. Nie zamierzał dać tej intrygant-ce powodu, żeby znów się na nim wyżywała. - Poproszę dużego loda o smaku coli - odezwał się głośno, spoglądając na Maddy Proctor. Była zajęta upychaniem puszek w torbie i wciąż go nie zauważała. Na dworze nerwowo chodził w kółko; lód szybko zaczął się rozpuszczać, spływając na palce. Kiedy przechodził obok samochodu Maddy Proctor, siedzące w środku jej kundle rzuciły się na drzwi, kłapiąc zębami i szczekając, przeciskając mordy przez szparę w oknie. 44 Dotarł do zakrętu na polnej ścieżce i usiadł na trawie, zlizując cieknącego loda i zastanawiając się, ile czasu upłynie, nim będzie mógł bezpiecznie wrócić do sklepu. - Heja! - Jego uwagę zwrócił coraz głośniejszy stukot kopyt końskich. Fern zmusiła Szafira, by stanął dęba, gwałtownie zatrzymując się w miejscu. Nicky zauważył, że założyła mu kantar, ale bez wędzidła. Objechała go wokoło. - Nadal szukasz swojego psa? - Tak. - Powiedziałam o tym tacie i przyznał, że po południu słyszał szczekanie psa, gdzieś w lesie, za skrajem perci. Chciałam ci to powiedzieć, ale nie wiedziałam, gdzie mieszkasz. - Dzięki. - Nicky poczuł się dziwnie; dziewczyna patrzyła na niego z góry tymi wyrazistymi, zielonymi oczami, podczas gdy on siedział na ziemi z lodem spływającym pomiędzy palcami. - Mieszkamy tam, za garażem. To kawałek nieużytków obok wysypiska. Skinęła głową, próbując uspokoić Szafira. - Będę cię czasem odwiedzać. Miałam właśnie przejechać się wzdłuż perci. Chciałam jeszcze raz rzucić okiem na te kręgi w zbożu. Może pójdziesz ze mną? - Obiecałem mojej młodszej siostrze Sabrinie, że powieszę plakat w oknie sklepowym. Dotyczy Sky. - Rozwinął plakat i pokazał go Fern. - To naprawdę słodkie, ale możesz to zrobić, wracając. To nie zajmie dużo czasu. Kawałek loda zsunął się z patyka i ześlizgnął po koszulce. Nicky próbował wytrzeć plamę. - Ale moja mama przygotowała właśnie obiad. Zrobiła placek z kurczakiem... - Poczuł się niczym czterolatek, usiłujący wytłumaczyć, że nie wolno mu chodzić do parku samemu. - Fe! Kurczak! - Fern skrzywiła się, jakby powiedział, że mama ugotowała szczura czy coś podobnego. - Nie jem mięsa. Jestem wegetarianką. 45 - Cóż, my... - znów się zająknął. Czuł się niemal zobowiązany do bronienia zalet placka z kurczakiem, ale nagle zapomniał, co właściwie chciał powiedzieć. - No, chodź. - Fern gwałtownie odrzuciła włosy, posyłając mu promienny uśmiech. - To nie zajmie dużo czasu. Nicky zaczął mamrotać, że powinien najpierw pójść do domu, żeby zawiadomić mamę i tatę, gdzie będzie, ale Fern już się oddalała od niego, kłusując w górę ścieżki. Podniósł więc swój rower i pomknął za nią. Głupio byłoby wracać, zwłaszcza jeśli tata Fern rzeczywiście słyszał Sky. Musiał tam pojechać, a mama i tata prawdopodobnie zrozumieją, gdzie przepadł. Fern cwałowała, kiedy zbliżali się do miejsca, gdzie ostatni raz widział Sky. Nicky obserwował Szafira, zastanawiając się, czy koń także zacznie się tutaj dziwnie zachowywać. Nie zaczął. Wraz z Fern zniknęli za zakrętem, chyba nawet trochę przyśpieszając. - To piękne, prawda? - powiedziała Fern, gdy ją dogonił na piechotę; rower wrzucił w przydrożne krzaki. Nicky przytaknął ruchem głowy. Miała rację, to było naprawdę piękne. Przerażająca, osobliwa, ale też fantastyczna plątanina magicznych wzorów, wyglądająca niezwykle w niknącym świetle dnia. Kukurydza miała teraz głęboką, złotą barwę, a pierzaste obłoki płynące po niebie rzucały na nią miękkie cienie. Wszędzie wokoło kłębiły się ptaki, niekiedy pikując ku drzewom. - Jest wspaniale - szepnęła Fern. - Jakbyśmy byli częścią czegoś naprawdę niezwykłego. Czegoś spoza tego świata. Czegoś, co nie każdy potrafi pojąć. Nicky milczał, ale wiedział, co dziewczyna ma na myśli. Słońce zniżyło się. Ptaki już znikały, kryjąc się pośród czarnych konarów. Wszystko spowiła cisza. Fern spojrzała w dół na Nicky'ego, jej głos nadal był wyciszony i niski. - Tak jakby coś się miało wydarzyć. - Co masz na myśli? 46 Rozpostarła ramiona, unosząc i opuszczając ręce w łagodnym, prawie tanecznym geście. - Nie czujesz tego? To jakaś energia. Jak gdyby to coś było żywe. Nicky odwrócił wzrok w milczeniu, starając się poczuć to, co ona. - Chodź. - Fern dała mu mocnego prztyczka, burząc atmosferę równie szybko, jak ją stworzyła. - Lepiej poszukajmy twojego psa. Nicky poszedł za nią do miejsca, w którym ścieżka wiła się stromo przy wysokim płocie z drutu kolczastego. - To chyba o tym miejscu mówił tata. Powiedział, że to było tam, gdzie ścieżka skręca, zanim opadnie w dół zbocza. Nicky zawahał się. Poprzednio nie zaszedł tak daleko. Tutaj las biegnący wzdłuż polnej ścieżki rozszerzał się -w tej jego części George Gibson miał zagrodę dla bażantów. Wszędzie było mnóstwo różnych tablic. Nicky nie lubił czytać, ale zauważył napis „Przejście wzbronione pod groźbą kary". - Musisz iść sam. Nie przejadę na Szafirze. - To teren prywatny... - Idź. Nikogo tu nie ma, a ja zaczekam. Jeśli zobaczę kogoś, dam ci znać w ten sposób. - Wydała z siebie wysoki, chrapliwy dźwięk, przypominający wołanie sroki. - A jeśli... - Nie bądź tchórzem. Przecież chcesz znaleźć Sky, prawda? Jeśli wtedy się przestraszyła, to być może w tym właśnie miejscu się ukryła. Nicky skinął głową. Miała rację. Sky nie zwracałaby uwagi na znaki w rodzaju „Nie wchodzić!", a mogła leżeć gdzieś tutaj, jeżeli była naprawdę przerażona. Albo ranna. Unosząc drut kolczasty na tyle wysoko, żeby się nie zranić, Nicky prześlizgnął się pod nim. W lesie zaczynał się inny świat. Drzewa nachylały się ku sobie, szepcąc między sobą o swoich tajemnicach. Splątane gałęzie odcinały dopływ światła. 47 Nicky wszedł głębiej, poruszając się niczym cień i cicho nawołując. Jedyną odpowiedzią był odgłos jego własnych stóp kraszących wysuszone liście. Nicky oparł się o pień wielkiego dębu i zamknął oczy. Skupił myśli na miejscu, w którym był wcześniej, starając się poczuć jego atmosferę, próbując wyobrazić sobie, gdzie mogła się znajdować Sky. - A co ty tu robisz? Nicky podskoczył. Tak bardzo zajął się własnymi myślami, że nie słyszał, iż ktoś nadchodzi. Choć i tak na niewiele by się to zdało - nie miał dokąd uciekać. Przed nim stał George Gibson, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, gniewnie marszczący gęste brwi. Obok niego Nicky dostrzegł Bogsweeda drobniejszego wprawdzie, ale z równie groźnym wyrazem twarzy. - To jeden z tych Cyganów. - Bogsweed przechylił głowę na bok i przyjrzał się Nicky'emu od stóp do głów, jak gdyby próbując określić, ile chłopiec może być wart. - Nie wiesz, że to prywatny las? - George Gibson gwizdnął i jak gdyby spod ziemi pojawił się jego złocisty pies myśliwski Poppy, który posłusznie usiadł przy jego nodze. - Oni nie potrafią nawet czytać - Bogsweed uśmiechnął się nieznacznie, tak że zauważył to tylko Nicky. - To naprawdę wstyd. Nie mają możliwości, żeby stać się kimś lepszym. Nicky zaczerwienił się ze złości. Odsunął się od drzewa i spojrzał George'owi Gibsonowi prosto w oczy. - Szukałem swojego psa. George Gibson i Bogsweed wymienili spojrzenia. - Jakiego psa? - To wilczur. Piękny pies. - Bogsweed znów się wtrącił. - Ale niestety trzymają go na uwięzi przez cały dzień. Mogła wściec się, kiedy poczuła smak wolności. Nicky łypnął na niego. 48 i - To nieprawda. Ona... - powstrzymał się. Nie byłoby dobrze, gdyby ludzie się dowiedzieli, że Sky jest równie groźna jak chomik. W końcu miał to być pies stróżujący- George Gibson potarł dłonią podbródek. - Mogła się wściec? A przynajmniej nakarmiłeś ją, zanim się zgubiła? - Wyprowadzam ją przed śniadaniem. Dostaje jeść po spacerze. - Więc jest też głodna? Nicky skinął głową, zastanawiając się, czy to znaczy, że farmer staje po jego stronie. Nie ufał Bogsweedowi, ale George Gibson mógł lepiej rozumieć zwierzęta. - I przestraszona. Myślę, że wpadła w panikę... - Tak jak mówiłem... - Bogsweed uśmiechnął się szerzej, ukazując rzędy małych, białych zębów. Przypominał Nicky'emu szczerzącego się teriera. - Mogła się wściec, kiedy poczuła smak wolności. To wstyd. George Gibson wyciągnął rękę przed siebie i Nicky dopiero teraz zauważył, że farmer niesie coś na ramieniu. To był worek. Nicky przypatrywał się, jak mężczyzna powoli go otwiera. Nie musiał długo się przyglądać. W środku znajdował się bażant. Rozszarpany. Z całą pewnością martwy. Odwrócił się. - Sky nie zrobiłaby tego - wymamrotał. - Więc niewiele wiesz o psach. - Gibson po raz kolejny zmarszczył krzaczaste brwi. - Zrobiłby to nawet pucha-ty biały pudelek, gdyby tylko miał taką możliwość. - Opuścił wzrok na Poppy, a następnie spojrzał na Nicky'ego. -Psy pozostaną psami. Nieważne czy są uwiązane, czy nie. I jeśli natknę się tu na jakiegoś, to go zastrzelę. A teraz zmykaj stąd. Mam już dzisiaj dosyć ludzi włażących na moją ziemię. Obserwował, jak przeciskał się pod drutem kolczastym kalecząc ramię o metalowe haczyki i wracał do oświetlonego słońcem świata. 49 Po Fern i Szafirze nie został nawet ślad, więc Nicky rzucił się biegiem ścieżką w dół, ledwie rzucając okiem na kręgi w zbożu, gdzie mała grupka miejscowych dreptała wzdłuż bruzd po traktorze. Gdy znalazł się przy rowerze, przypomniał sobie o plakacie. Kiedy odchodził, wetknął go za kierownicę, ale teraz go tam nie było. Nicky zaklął, rozgrzebując ziemię palcami. Trudno było dostrzec cokolwiek na zacienionej ścieżce. A kiedy wreszcie go znalazł, z początku nawet się nie domyślił, że to plakat: był brudny, rozdarty i zmięty z jednej strony, wyglądał po prostu jak śmieć. Jakby Fern i Szafir przegalopowali po nim tam i z powrotem. Rozdział 10 Następnego ranka Nicky poszedł odszukać Fern. Nie miał pewności, co chce jej powiedzieć, ale targała nim złość. Złość, że był na tyle głupi, iż dał jej się nakłonić się do wejścia do lasu. Złość, że spowodował płacz Sabriny, kiedy dowiedziała się o swoim plakacie. Był wczesny ranek, przejechał na rowerze przez ulicę, minął stację benzynową i sklep z gazetami, spotykając tych samych ludzi co wczoraj. Nawet Maddy Proctor wyszła ze sklepu, kołysząc swoim wielkim koszykiem. Pomknął na rowerze w górę po wyboistej ścieżce, po czym ukrył go w krzakach, zanim przeskoczył przez bramę na łąkę Fern. Usłyszał ją wcześniej, niż zobaczył -jej płacz dotarł do niego z drugiego końca łąki. Gniew Nicky'ego zmalał. Cokolwiek wydarzyło się zeszłej nocy, nie Fern była temu winna. On odpowiadał ze własne błędy. Nie zmusiła go do zrobienia czegoś, czego sam by nie chciał. Znalazł ją za małym zagajnikiem. Twarz przyciskała do karku Szafira. - Wszystko w porządku? - To było głupie pytanie, ale nic więcej nie zdołał wymyślić. - Czego chcesz? - Odwróciła się do niego powoli, jej twarz była opuchnięta i mokra od łez. Na lewym policzku widniał długi siniak, jak ciemny kleks... - Ja... usłyszałem cię. Nie wiedziałem, co się stało. 51 - Zeszłej nocy Szafir poniósł mnie. Dlatego nie czekałam pod lasem. To głupie, ale zrzucił mnie... uderzyłam głową o słupek przy bramie. - Posłała mu wymuszony uśmiech. - Ja bardzo rzadko spadam. - Przykro mi. - Nicky nie bardzo wiedział, co zrobić ani co powiedzieć. - Ale to nie przez to. To nie przez to mam kłopoty. -Pociągnęła nosem i niespodziewanie się zaśmiała, nie spojrzała mu jednak w oczy. - Mój tata dowiedział się o tym i bardzo się zdenerwował. Stwierdził, że Szafir jest niebezpiecznym koniem. Powiedział, że trzeba się go pozbyć. - Może znajdzie jakiś porządny dom... - Nicky urwał. Czuł się bezradny. - Tata uważa, że to nie w porządku sprzedać komuś niebezpiecznego konia. Mówi, że nie pozwala mu na to sumienie. Nie mogę nawet założyć mu uzdy. - Jej głos znów zadrżał, świeże łzy spłynęły po twarzy. - Pod koniec tygodnia będzie aukcja. Tata powiedział, że musimy go na nią zabrać. Dobrze wiem, co to znaczy... Nicky wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć Fern, ale tylko pogłaskał Szafira. Koń parsknął. Uszy poruszyły mu się czujnie, ale stał spokojnie. - Twój tata jest teraz w domu? Mogę z nim porozmawiać. Mógłbym popracować nad Szafirem. Niedużo czasu zajęłoby mi... Fern z przygnębieniem pokręciła głową. - On jest zbyt niecierpliwy, żeby poświęcić nam swój czas. I zbyt zajęty. Musi szukać pracy. Rzadko jest w domu. Teraz coś maluje... - Jest dekoratorem? Fern spoglądała na niego przez chwilę, a potem uśmiechnęła się przez łzy. - Nie, artystą. Podróżuje po całej okolicy, szukając natchnienia. Mówi, że lubi uchwycić rzeczywistość, a potem troszkę ją zniekształcić. Zazwyczaj w ten sposób zarabia 52 na życie - a jego obrazy są naprawdę oryginalne. Wierzy, że kiedyś będzie sławny. - W jej oczach pojawiło się rozmarzenie. - Przepraszam. - Nicky zawiązał supeł na grzywie Szafira, usiłując pokryć zmieszanie. Sam nie wiedział dlaczego, ale wyobrażał sobie rodzinę Fern właśnie w ten sposób. Jako robotników. Robotników fizycznych. Ludzi, którzy ciężko pracują. Teraz zyskał nowe wyobrażenie o świecie Fern. Artyści włóczący się po świecie. Barwni i interesujący. Nicky za nic nie zamieniłby cygańskiego życia, ale nie było ono szczególnie ekscytujące. Teraz, kiedy nie mieli koni, zazwyczaj polegało na ciężkiej pracy i było wręcz nudne. Świat Fern zdawał się otaczać niezwykły blask niczym magiczne miejsce, w którym on nigdy się nie znajdzie. - Nie musisz za nic przepraszać. - Ja tylko... - Nicky wzruszył ramionami -... bycie dekoratorem nie wydaje się tak ekscytujące jak bycie artystą. - Żadna praca nie jest lepsza od innej. Każdy robi to, co potrafi. Albo... - przerwała na moment, wycierając łzy grzbietem dłoni - ... albo to, co musi. - A twoja mama? - Nicky zmienił temat. W jego myślach pojawiła się już wysoka, piękna kobieta. Aksamitne suknie. Bransolety i broszki. Uśmiech znikł z twarzy Fern i dziewczyna odwróciła głowę. - Odeszła. Nigdy już jej nie widzieliśmy. - Przepraszam. - Przestań to powtarzać. - Jej oczy miotały błyskawice. - Nie musi ci być przykro z mojego powodu. - Ja... - Nicky stał zażenowany, skrępowany własną niezdarnością. - Tak czy inaczej, to było całe wieki temu. I należy już do przeszłości. - Fern odwróciła się do Szafira, delikatnie obejmując go rękami. - To jedyna rzecz, o którą muszę się martwić. I którą muszę się przejmować. - Zanurzyła twarz 53 w jego grzywie, jej głos był cichy i stłumiony. - Po prostu nie wiem, co robić. - Posłuchaj. - Nicky pragnął przytulić ją i pocieszyć tak, jak zwykle pocieszał Sabrinę. - Potrafię ci pomóc. Możemy pracować razem. - Co masz na myśli? - Potrafię się zajmować końmi. Ty także. Jeśli aukcja ma się odbyć dopiero pod koniec tygodnia, możemy jeszcze coś zrobić z Szafirem. Ułożyć go. To tylko strach sprawia, że zachowuje się jak szalony. Może znajdziemy sposób, żeby uwolnić go od niego. Spojrzała na Nicky'ego, w jej oczach zatańczyły ogniki radości. - Może masz rację. Warto spróbować. - Dziś muszę pracować z tatą, ale przyjdę wieczorem. Zostanie nam kilka godzin. Fern zrobiła krok ku niemu i przez moment Nicky myślał, że dziewczyna zamierza go objąć, ale ujęła tylko jego dłoń i trzymała ją jak małe dziecko. - Czułam się strasznie, że cię wczoraj zostawiłam. To ja powinnam coś zrobić dla ciebie, a ty mi pomagasz. -Przygryzła wargę i zmarszczyła czoło. - Znalazłeś swojego psa? Nicky pokręcił głową. - Miałem ciężką noc, cały czas nasłuchiwałem jej szczekania. Tak wytężałem słuch, że chyba usłyszałbym jej głos, nawet gdyby była na księżycu. - Nie opowiedział o George'u Gibsonie i Bogsweedzie; Fern nie musiała o tym wiedzieć. - A co z plakatem twojej siostry? Czy ktoś się odezwał do was? - Plakat... Upuściłem go w kałużę... - Nicky zaczerwienił się, uświadomiwszy sobie, jakie palnął głupstwo. Nie padało od tygodni. Fern chyba niczego nie zauważyła. 54 - Mogę spędzić ten dzień na poszukiwaniach Sky. Popukam do ludzi i popytam. Może ktoś ją widział. A Szafir będzie mógł odpocząć, jeśli mamy popracować nad nim później. - To brzmi świetnie. Fern mocno ścisnęła dłoń Nicky'ego. - Więc do zobaczenia wieczorem. Będę czekała w tym miejscu. - Pomachawszy mu, odwróciła się i bardzo szybko odeszła w stronę wozów. Szafir rzucił łbem, cwałując w bok, po czym kłusem pobiegł za nią aż do bramy. Rozdział 11 Bretta czekała na Nicky'ego w obozowisku. - Gdzie byłeś? Szukałam cię wszędzie. - Ja... - Nicky przesłonił usta dłonią. -... nie wiem, co powiedzieć. Nie myślę jasno. Zapomniałem o wszystkim. - Wielkie dzięki - Bretta mówiła wysokim, podenerwowanym głosem. - Więc gdzie byłeś? - Ja... - Nicky znów przerwał. Nerwowo nachylił się, żeby zawiązać sznurówkę tenisówki. - Nic ci nie jest? Nic ci się nie stało? Nie znalazłeś czegoś... okropnego? - Głos Bretty stracił swoją ostrość, dziewczyna sprawiała teraz wrażenie zmartwionej. Nicky czuł się gorzej niż kiedykolwiek. - Nie, nic takiego. W ogóle niczego nie znalazłem. Bretta westchnęła i ścisnęła jego ramię. - Wybacz, że byłam taka podła. Po prostu czułam się źle, że nie zdołałam ci pomóc. Byłam samolubna. Na twoim miejscu też nie wiedziałabym, o czym myśleć. Pewnie nie pamiętałabym nawet własnego imienia. - Uśmiechnęła się do niego. - Mam wpaść wieczorem, kiedy wrócisz z młyna? Nicky rozwiązał sznurówkę i zawiązał jeszcze raz. Nie wiedział, co go powstrzymuje przed powiedzeniem jej, że już się umówił na spotkanie z Fern. Obie dziewczyny były w tym samym wieku. Obie lubiły konie. Pewnie potrafiłyby się porozumieć, a jednak z jakiegoś powodu wolał, 56 żeby się nie spotykały -jak gdyby należały do innych obszarów jego życia. Wyprostował się i spojrzał na Brettę. Musiałby tłumaczyć się z tego poranka i zraniłby ją jeszcze bardziej, gdyby nie powiedział jej prawdy. Uśmiechnął się. - Zajrzę do ciebie. Obiecuję. Gdy tylko będę wolny. Bretta odpowiedziała mu uśmiechem. - Świetnie. Będę czekała. A dziś zrobię, co tylko mogę. Popukam do ludzi i popytam. Dowiem się, czy ktoś nie widział Sky. Eclipse dobrze zrobi taka przerwa. I tak jest trochę za gorąco na jazdę. Uścisnęła rękę Nicky'ego, odwróciła się i szybko odeszła przez obozowisko. Rozdział 12 - Przecież wiesz, że to teren prywatny. Nie dociera to do ciebie, czy co? Gdy George Gibson odjechał już swoim zielonym land-rowerem, tata zaprowadził Nicky'ego na tyły starego młyna, w którym pracowali. - Szukałem Sky. Myślałem, że może jest gdzieś tam -Nicky wytrzymał spojrzenie taty. - Więc powinieneś go o to zapytać. Wytłumaczyć mu, co robisz. - Jasne! A on wręczyłby mi klucze do zamkniętej na kłódkę bramy. - Warto było spróbować. A tak, jak się skończyło? Przyłapał cię, kiedy włóczyłeś się po jego lesie, i teraz wyzywa nas od kłusowników, złodziei bażantów, intruzów i właścicieli wściekłych psów. Jest tak zirytowany, że posłałby kulę Sky, nawet gdyby wyciągnęła go z płonącego budynku. - To przez tego Bogsweeda. Stwierdził... - Bogsweeda? A po co z nim rozmawiałeś? - Był tam. Był w lesie razem z Georgem Gibsonem. To on powiedział, że Sky jest wściekła, że nie zajmowaliśmy się nią właściwie i podobne rzeczy... - Więc to ten szpicel rozsiewa plotki, co? Nicky usiłował wzruszyć ramionami, ale głos mu się nagle załamał. - Przecież nic nie poradzę, że George Gibson nie potrafi sam właściwie ocenić ludzi, prawda? 58 - Nie. Ale wiesz, jacy są gadźe. Mówiłem ci już, nie wychylaj się i pilnuj swoich spraw. W ten sposób nikt nigdy nie będzie nas o nic oskarżał. - Oczy taty płonęły gniewem. - I trzymaj się z dala od tej gromady Podróżników. Nie chcę słyszeć nowych plotek na twój temat. Nie chcę znów ryzykować sporu z Georgem Gibsonem. Jasne? - Jasne. - Nicky kopnął czubkiem buta stertę suchych liści. Rój drobnych owadów wzbił się w górę, kreśląc w powietrzu dziwne wzory, zanim znów opadł na ziemię. Podeszli z powrotem do drzew, które wycinali. Nicky czuł, że przepełnia go gniew i frustracja. Próba wyjaśnienia czegokolwiek tacie nie miała sensu. Jeśli chodzi o Podróżników, był równie nieugięty jak George Gibson, i nawet jeśli Nicky zdołałby go skłonić do patrzenia na te sprawy w inny sposób, wciąż pozostawał problem konia. Tata nigdy nie był wyrozumiały, gdy chodziło o konie. Kiedy był dzieckiem, koń stratował jego siostrę. Tata widział ten wypadek i nigdy o nim nie zapomniał. Gdyby to od niego zależało, Nicky nigdy nie wsiadłby na nic, co miało więcej życia niż konik z karuzeli w wesołym miasteczku. Jeśli by się dowiedział, że Nicky pomaga Fern ułożyć szalonego konia, na resztę lata przywiązałby go sznurem do wozu. Popołudnie ciągnęło się, a Nicky, zgrzany i spocony, piłował, ciął i przenosił drewno, cały czas usiłując wymyślić, jak powiedzieć Fern, że jednak nie będzie mógł jej - i Szafirowi - pomóc. Rozdział 13 Oczywiście, że poszedł. Musiał. Obiecał Fern, że przyjdzie, a ona czekała na niego. Tacie powiedział, że idzie poszukać Sky. W pewnym sensie była to prawda. Po drodze rozglądał się za nią - serce podskakiwało mu na widok rzeczy, które okazywały się starymi workami lub kłodami drewna. Szedł też z nadzieją, że Fern będzie miała jakieś wieści dla niego. Schował rower tam gdzie zwykle i ruszył przez łąkę. Wciąż nie wymyślił, co ma jej powiedzieć. - Nicky! - Fern rzuciła się biegiem przez łąkę, gdy tylko go zobaczyła. - Bałam się, że nie będziesz mógł przyjść. Czekałam na to cały dzień. - Ja też, ale... - Mam dobre przeczucia co do tego wieczoru. Myślę, że naprawdę może się nam udać. Ale... - Przygryzła wargę, jej głos nagle stał się bezbarwny i smutny. - Mam też złe wieści. Poszukiwania Sky nic nie dały. Spędziłam na nich cały dzień. Pukałam do mnóstwa drzwi i pytałam setki osób. - Mimo wszystko dziękuję. Zrobiłaś, co mogłaś. - Nicky czuł się jak robak wypełzający spod kamienia. - Ja... jest pewien problem, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór. - Co się stało? - Chodzi o mojego tatę. Uważa, że ostatnio zbyt często jestem poza domem. Powiedział, że nie mogę zostać długo na dworze. - To było najlepsze, co wymyślił. Nie mógł 60 przecież wyznać, że zabroniono mu spotykania się z nią i ludźmi jej „pokroju". Zdarzało się, że dzieci gadźe jemu mówiły takie słowa, wiedział więc, co się wtedy czuje. Nie mógł jej też powiedzieć, że nie będzie w stanie pomóc Szafirowi. W końcu to był jego pomysł - on dał jej nadzieję, nie mógł tego teraz zniszczyć. - W porządku. - Głos Fern nieco się uspokoił. Przeszli do miejsca, w którym pasł się Szafir. - Jestem wdzięczna za każdą chwilę, jaką możesz mu poświęcić. Nie jeździłam dziś na nim, byłam zbyt zajęta szukaniem Sky, ale uznałam, że będzie potrzebował więcej energii, kiedy tu przyjdziesz. Nicky skinął głową. - Od czego chcesz zacząć? Fern podskokami pokonała kilka ostatnich kroków i wskoczyła Szafirowi na grzbiet. Koń położył uszy po sobie i zachwiał się na bok. - Moglibyśmy nauczyć go skakać. Wścieka się, kiedy kładę przed nim pniak czy stawiam jakąś inną przeszkodę. Pokonuje ją całkiem dobrze, ale po drugiej stronie natychmiast się zatrzymuje. Zupełnie mu odbija. Nicky uśmiechnął się do niej. - Lepiej byłoby, gdybyśmy najpierw nauczyli go chodzić. A nawet stać spokojnie, gdy ktoś na nim siedzi. Fern roześmiała się, marszcząc nos. - Brzmi nieco nudnawo, ale to ty jesteś nauczycielem. - Spięła Szafira nogami, próbując nakłonić go do chodu. Koń szarpnął niespokojnie głową i puścił się kłusem. - Masz jakąś uprząż? Fern potwierdziła ruchem głowy. - Trafił do nas z uzdą, ale gdy za pierwszym razem założyłam mu ją, zupełnie oszalał, jakby w ogóle był nie-ujeżdżony. Ja tego właściwie nie potrzebuję. Zwykle wystarczy, że kieruję go nogami. - W takim razie przejedź się na nim dookoła łąki i zobaczymy, co zrobi. - Nicky przyglądał się, jak Fern kłusu- 61 je, a potem cwałuje. Siedziała poprawnie. Za każdym razem, gdy Szafir płoszył się lub stawał dęba, utrzymywała równowagę. Koń kierował się tam, gdzie chciała, unosząc wysoko nogi w nieco wariacki sposób. - Co mam teraz zrobić? - Przyprowadź go z powrotem. - Nicky przechylił głowę na bok, starając się zrozumieć zachowanie Szafira. -Jest dziwny, nawet wtedy gdy nie staje dęba. Zdaje się ruszać na boki, a przednie nogi krzyżuje. Zupełnie jakby tańczył. Nigdy nie widziałem, żeby koń tak się poruszał. - Naprawdę myślisz, że możemy coś z nim zrobić? Wierzysz, że jest jakaś szansa? - Zeskoczyła i stanęła obok Szafira, opierając czoło o jego łeb. Nicky przypatrywał się im obojgu przez chwilę. Na tle niezmąconej bieli sierści Szafira twarz Fern była ciemna, niemal egzotyczna. Coś w nich obojgu było. Dzikość. Samotność. Ta niezwykła dziewczyna i jej chudy, szalony koń pasowali do siebie. - Spróbujmy z uzdą - powiedział. Rozdział 14 Fern pobiegła po uzdę. - Trzymaj ją za plecami - zawołał Nicky, kiedy znów pojawiła się w bramie. - Niech ją zobaczy dopiero w ostatnim momencie. Chwilę później Fern nałożyła uzdę Szafirowi. Koń stanął dęba, wyrywając się. Gdy tylko kopytami dotknął ziemi, Fern była gotowa dać mu lekcję. Chwyciła rękami jego kark i wskoczyła na grzbiet. Nicky uniósł brwi. Nie miał pewności, czy sam potrafiłby to zrobić - ani czy chciałby. Za ułamek sekundy Fern powinna się znaleźć pod kopytami. Kiedy ściągnęła wodze, Szafir wprost oszalał. Rzucał łbem na wszystkie strony. Wił się. Kręcił wkoło. Wyginał grzbiet, skacząc w powietrze. Nicky odskoczył w samą porę. - Poluzuj mu trochę. Daj mi się przyjrzeć. Fern złagodziła uścisk. Szafir popędził na drugi koniec pola i z powrotem. - Wytrzymaj - krzyknął Nicky. - Niech to się w nim wypali. - Za chwilę zostanie z nas sterta popiołu - rzuciła Fern, kiedy koń po raz trzeci przemknął obok Nicky'ego. Ale Szafir powoli uspokajał się, zwolnił do nerwowego cwału, a potem kłusa. Nicky podszedł do nich. - Zejdź teraz. Niech złapie oddech. I zdejmij uzdę. Mam pewien pomysł. 63 Fern ześlizgnęła się z konia. - Co chcesz zrobić? Nicky uniósł rękę i przetarł czoło Szafira. Zgrzany i spieniony koń oddychał ciężko. - Domyślam się, że kiedyś dobrze mu się żyło, potem zaszła jakaś zmiana. Albo ktoś go źle traktował. Widać to po jego oczach. Ale z drugiej strony, to jest koń o jakim można marzyć. Fern zerknęła z ukosa na Niky'ego. - Co masz na myśli? - Sposób, w jaki się porusza. To, jak trzyma głowę. -Nicky przesunął dłonią wzdłuż szyi Szafira. - Nawet sposób, w jaki patrzy teraz na ciebie - gdzieś w głębi serca on chce być twoim najlepszym przyjacielem. - Zrobię dla niego wszystko. - Musimy sprawić, żeby poczuł się bezpiecznie. Właśnie dlatego stawia opór, boi się. Musimy wzbudzić jego zaufanie. - Jak się do tego zabierzemy? - Zaczniemy od początku. Chcę traktować go jak źrebaka. Nigdy nie robiłem tego z koniem, który już został zepsuty, ale warto spróbować. - Kiedy chcesz to zrobić? Nicky zerknął na niebo. Zapadł już zmierzch, księżyc wisiał na niebie niczym srebrzysta tarcza. Powinien wracać do domu, ale biorąc pod uwagę nastrój taty, nie mógł mieć pewności, że zdoła tu jutro wrócić. A nie mieli dużo czasu. - Zaczniemy od razu? - Nie mamy czasu do stracenia - odparła Fern, spiętym, cichym głosem. Szafir opuścił głowę i skubał trawę, stopniowo oddalając się od nich. - Rozluźnij się - szepnął Nicky do Fern, kiedy podchodzili do niego. - Jeśli wyczuje, że jest coś, czego powinien się obawiać, nie będzie mnie słuchał. 64 Fern wzięła głęboki oddech. - Przepraszam. Po prostu nie bardzo wiem, co mamy robić... - Obserwuj mnie tylko. Ja zrobię wszystko, co trzeba. Zbliżyli się do Szafira, który uniósł łeb i rozejrzał się wokoło, poruszając nerwowo uszami. Nicky odezwał się bardzo cicho: - Dobrze, przede wszystkim podejdę do niego szybko, patrząc mu w oczy. Zrobił trzy kroki naprzód. Szafir odskoczył i pocwałował wokół pola. - Zadziałało znakomicie - szepnęła Fern, łypiąc na Nicky'ego. - Potrzeba trochę czasu. Spójrz, że stoję w pozycji wyzywającej. I wciąż skupiam na nim wzrok. On to czuje i nie podoba mu się to. - Dlaczego chcesz go drażnić w ten sposób? - Fern nieznacznie uniosła głos. - Chcę, żeby zauważył zmianę. To trochę tak jak... -zawahał się, starając się znaleźć odpowiednie porównanie. - To tak jakby twój najlepszy przyjaciel obraził się na ciebie, a ty rozpaczliwie starałabyś się go odzyskać. A im bardziej on cię ignoruje, tym gorzej się czujesz. A potem, kiedy wreszcie udaje ci się wszystko naprawić, oboje czujecie się znacznie lepiej. Lepiej niż czuliście się przed rozstaniem. Fern zwlekała z odpowiedzią. - Potrafię to sobie wyobrazić - rzekła w końcu. Szafir cwałował wokół nich, szybciej i szybciej, co chwila opuszczając głowę, żeby bryknąć. - Dobrze. Teraz, żeby poddać go próbie, opuszczę wzrok na jego szyję. Gdy tylko Nicky opuścił wzrok, szalony cwał Szafira ustał. - Teraz przesunę wzrok na jego łopatkę. Powinien jeszcze bardziej zwolnić. 65 - Masz rację - zwalnia. Ale jak ty to robisz? Co się właściwie dzieje? - Mówię jego językiem. To język bez słów - język ciała. Zawsze, gdy patrzę wprost na niego, jest to groźba - boi się mnie i musi uciekać. Ale on nie chce tego. Chce być moim przyjacielem. Po prostu w tym momencie nie może ryzykować. - Co teraz? - Zamierzam znów skupić wzrok na nim. Zobaczysz, że przyśpieszy. Skutek był natychmiastowy. Szafir dwukrotnie potężnie bryknął, po czym pogalopował, zakreślając pętlę wokół nich. - Teraz zobacz, co się stanie, kiedy spuszczę z niego wzrok. Szafir natychmiast zwolnił. Fern mówiła cicho, jak dziecko obserwujące sztuki magiczne. - To fantastyczne. Tak jakby... jakby był na sznurkach, jak marionetka. - To prawda. Ten sznurek jest niewidzialny, ale rzeczywiście istnieje, trzeba tylko wiedzieć, jak go pociągnąć. Uważaj, patrz na uszy. - Uszy Szafira drgnęły. Jedno, to od ich strony odchyliło się lekko do tyłu, nasłuchując głosu Nicky'ego. - Zamierzam przesunąć wzrok wzdłuż jego ciała, w tył i w przód, wciąż zachowując kontrolę. Nicky stał, wyprostowany i spokojny, a Szafir tymczasem cwałował i zwalniał, cwałował i zwalniał, zataczając koła wokół niego. I kiedy Nicky obserwował go, zauważył coś jeszcze, coś, czego Fern nie potrafiła dostrzec, coś, o czym Nicky nie zamierzał jej mówić. Kolory. Musujące żółcie, które zazwyczaj furczały jak elektryczność wokół ciała Szafira, zaczynały ustępować. Zamiast tego wokół niego iskrzył delikatny błękit, jak echo światła, które poruszało się, gdy on się poruszał, i zatrzymywało się, gdy on stawał. 66 - Wygląda wspaniale. Teraz naprawdę mnie słucha -poczekaj - słyszysz to? - Co? - Fern nie spuszczała wzroku z Szafira. - Zaczyna żuć. To kolejny znak. To sposób, w jaki konie mówią do siebie, że nie stanowią zagrożenia i że chcą się zaprzyjaźnić. Mój dziadek zawsze mi tłumaczył, że w ten sposób informują, iż są zjadaczami trawy a nie mięsa, i że nie są dla nas zagrożeniem. Kiedy Szafir cwałował obok nich, mogli łatwo dostrzec, że porusza wargami. Po chwili koń zaczął biec kłusem, pewnie i z lekkością, wydłużonym krokiem -jakby wreszcie zaczęło mu to sprawiać przyjemność. Wtedy nagle opuścił głowę i zbliżył nos do ziemi. - To jest to - zawołał tryumfalnie Nicky. - Widziałem to setki razy. On mówi, że w końcu mi wierzy i ufa. Już czas założyć mu uzdę. Czeka nas jeszcze trochę pracy. Nie można pozbyć się całego zła w trzydzieści minut, ale wydaje mi się, że będzie już słuchał. Wydaje mi się, że zechce spróbować. Fern owinęła wodze wokół szyi Szafira, który stał potulny niby owieczka. Założyła mu uzdę i wsunęła wędzidło między zęby. Żuł je przez moment, po czym wystawił uszy do przodu, jakby czekając na coś więcej. Fern pocałowała go w nos i zwróciła się do Nicky'ego. - Jesteś niesamowity - przyznała, cała jej twarz jaśniała. - Tak naprawdę nawet więcej - jesteś niesamowitym supergeniuszem. Nicky zaśmiał się, czując się tak, jakby w tej jednej chwili odbył błyskawiczną podróż na księżyc i z powrotem. Rozdział 15 Tym razem Bretta nie była zdenerwowana. Była zwyczajnie chodzącą złością. Nicky natknął się na nią, gdy wracał na rowerze ze spotkania z Fern. Bretta wyszła ze sklepu z gazetami, niosąc numer „Evening Star". Na pierwszej stronie znajdowała się niezwykła fotografia kręgów na polu kukurydzy - widok z powietrza. - Czekałam na ciebie, tak jak się umówiliśmy. -Bretta podeszła do Eclipse uwiązanej przy drzwiach i wsiadła na nią. Szarpnęła wodze i spojrzała z góry na Nicky'ego. - W końcu pojechałam do ciebie. Biedna Sabrina była naprawdę zakłopotana, że wybrałeś się gdzieś beze mnie. Próbowała cię tłumaczyć. W końcu nie mogłam dłużej czekać. Jeździłam po okolicy i szukałam cię. - Przepraszam. - Nicky bezradnie gestykulował, znów czując się jak robak wypełzający spod kamienia. - Ja... wyleciało mi z głowy. - Wielkie dzięki. Czuję się naprawdę świetnie. Zapadła długa cisza. Bretta na Eclipse zamarła w bezruchu, gapiąc się w dal. Nicky, siedząc na rowerze, bezmyślnie przyciskał rączkę hamulca. - Więc gdzie byłeś? - rzuciła nagle Bretta. - Szukałam cię wszędzie wzdłuż perci i w ogóle. - Byłem po drugiej stronie. - Nicky zdrapał kciukiem odrobinę rdzy z kierownicy. - Na górnym polu. 68 - Byłam tam rano. Kiedy szukałam Sky. Szukałam jej cały dzień. Chciałam zapytać tych Podróżników, którzy tam obozują, czy nie widzieli czegoś. - I co powiedzieli? Bretta wzruszyła ramionami. - Nie wiedzieli zbyt dużo. Albo nie obchodziło ich to. Pewnie wszyscy byli na narkotykach. Nicky spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. - Czemu tak sądzisz? Po raz kolejny wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Wydawali się jacyś dziwni. Mają tam autobus. Kilkoro z nich siedziało w kole obok niego. Nicky zaśmiał się krótko, ale cały czas ściskał mocno kierownicę. - I to oznacza, że biorą narkotyki? - Nie wiem. Być może. - A może nie. Może znaczy to tylko tyle, że mają autobus i lubią siedzieć obok niego w ten sposób. Oboje nie patrzyli sobie nawzajem w oczy. - Widziałam tę dziewczynę. - Bretta przerwała milczenie, spoglądając z góry na Nicky'ego. - Jaką dziewczynę? - Starał się mówić spokojnie, jakby to nic nie znaczyło. - Tę na białym koniu, wtedy w kręgu w kukurydzy. Tę, która jechała jak wariatka. - Rozmawiałaś z nią? Bretta pokręciła głową. - Jechała skrajem pola, skacząc przez jakieś pniaki. Chociaż chyba nie powinna... To znaczy, koń wydawał się taki wychudzony. - Może nie miała wyboru. Może jest coś, o czym nie wiemy. - Więc rozmawiałeś z nią? - naciskała go Bretta. Nicky wzruszył ramionami. - Trochę. - O czym? 69 - O jej koniu. Martwi się o niego. - Nic dziwnego. Na jej miejscu dostałabym załamania nerwowego. A co mu jest? - Posłuchaj... - Z jakiegoś powodu Nicky czuł się jak w pułapce. Jakby Bretta zapędziła go do rogu i szturchała teraz kijem. - Nie wiem... Nie potrafię powiedzieć. Po prostu nie osądzaj ludzi tak pochopnie, to wszystko. - Och, wspaniale. Wielkie dzięki. Niech to ja będę ta zła. - Bretta po raz kolejny spojrzała na Nicky'ego. Nicky zauważył łzy połyskujące w jej oczach. - To na razie. - Bretta potrząsnęła głową, popędzając Eclipse tak gwałtownie, że klacz aż skoczyła w bok. - Do zobaczenia. - Nicky patrzył za nią. Kopyta Eclipse stukały głośno o twarde podłoże, gdy oddalała się szybkim truchtem. Gdy tylko zniknęła, zrobiło mu się jej żal. Był zły na siebie i czuł się bezradny. Robak w jego brzuchu zdawał się rosnąć. Rozdział 16 - Kiedy byłeś dziś w młynie, zrobiłyśmy z Jadę nowy plakat. - Sabrina polała swoje kiełbaski keczupem. - Zaniesiesz go dla mnie do sklepu z gazetami? Nicky połknął gotowaną fasolę i spojrzał na tatę. - Mogę wyjść? - To był leniwy, parny dzień spędzony na malowaniu belek wewnątrz młyna. Przed obiadem wziął prysznic, ale jego włosy i ubranie wciąż przesycone były zapachem farby. Poza tym zawsze dobrze jest złapać trochę świeżego powietrza. Tata skończył jeść frytki i zaniósł talerz do zlewu, potem wziął z lodówki puszkę zimnego piwa. - Musimy jeszcze ułożyć te pniaki na dworze. Większy będzie z ciebie pożytek, jak mi pomożesz. - Cały dzień pracowałem. Muszę odpocząć. - Tak jak my wszyscy. - Tata pociągnął łyk z puszki. -A ty ostatnio zbyt dużo się wałęsałeś. W twoim wieku można sobie w ten sposób napytać kłopotów. - Ja tylko szukałem Sky. - Nicky miał wrażenie, że tata również zapędził go w róg. A im bardziej czuł się przyparty do muru, tym bardziej pragnął się uwolnić. Tata długo mu się przyglądał, obracając puszkę w dłoni. - Tak czy inaczej chcę, żeby to drewno było poukładane, zanim za bardzo wyschnie. Jest tam parę bardzo dużych kawałków drewna. Może moglibyśmy z nich coś zrobić, a nie tylko napalić nimi w piecu. 71 - Co na przykład? - Jim uznał, że może coś byś wystrugał, tak jak na tych zajęciach ze stolarki. Twarz Nicky'ego wykrzywił grymas, chłopak zaczął bezwiednie bawić się kilkoma ostatnimi ziarnkami fasoli na talerzu. Stolarka była jego ulubionym przedmiotem w szkole, ale nie podobał mu się pomysł zmarnowania przy niej połowy wakacji. Ponieważ jednak chciał wyjść, a nie mógł tego zrobić bez zgody ojca, postarał się, żeby jego głos zabrzmiał tak, jakby propozycja go zainteresowała. - Jakie wyroby? Tata wzruszył ramionami, sącząc piwo. - Nie wiem. Zabawki czy coś takiego - gadźe mogliby je kupić jako prezenty na gwiazdkę. - Daj spokój, tato. Gwiazdka jeszcze daleko. Jest mnóstwo czasu. A każdy może... - Nie interesuje mnie to, co może każdy. Mnie interesuje to, żeby ciebie uchronić przed kłopotami. - Tata potrząsnął puszką, sprawdzając, ile jeszcze zostało w niej piwa. - Nie wplączę się w żadne kłopoty. Mógłbym zanieść plakat Sabriny, a potem przejść się po domach, popytać, czy nikt nie widział Sky. Kilkoro znajomych robiło to już dla mnie... - Nicky wstał, żeby podać mamie talerz -... i wydaje mi się, że to nie w porządku, że oni to robią, a ja nie. - Zeszłej nocy wróciłeś bardzo późno. Wydaje mi się, że przeciągasz strunę... Nicky myślał gorączkowo. Jeśli tata wróci do tematu jego wczorajszego późnego powrotu, nie będzie miał żadnych szans. - A jeśli spróbuję zrobić te zabawki jutro, zanim pojedziemy do młyna? Tom chce, żebyśmy przez kilka najbliższych dni zaczynali dopiero po lunchu. Rano będę miał więcej sił. Będę też sprawniej myślał. 72 Nastąpiła przerwa w rozmowie, tata opróżnił puszkę i postawił ją obok umytych przez mamę naczyń. Wyjrzał przez okno wozu, wrócił do lodówki i wziął sobie jeszcze jedno piwo. - Wróć o zachodzie. - Świetnie. - Nicky puścił oko do Sabriny i wziął od niej plakat. Tym razem narysowała Sky w pozycji proszącej, zaś cały tekst umieściła na szyldziku zawieszonym na jej szyi. - Nie zgubisz go, prawda? - Sabrina odprowadziła Nicky'ego do drzwi. - Zaniosłabym go sama, ale ta sprzedawczyni w sklepie z gazetami zawsze mnie ignoruje i wieki muszę czekać, zanim mnie obsłuży. - Mnie tak nie potraktuje. - Nicky ostrożnie zwinął plakat. - I zawiozę go prosto do sklepu, zanim zrobię cokolwiek innego. Słowo Cygana. Posłał Sabrinie porozumiewawczy uśmiech i wyszedł w zmrok wczesnego wieczoru. Tym razem przynajmniej nie musiał się martwić o Fern i Szafira. Tym razem naprawdę pójdzie poszukać Sky. Rozdział 17 - Widziała może pani suczkę? Wilczura? Wabi się Sky i zaginęła dwa dni temu. - Nicky stał na schodach wielkiego, nowoczesnego domu przy głównej drodze, która odchodziła od Maybridge - drogi, która biegła wzdłuż pól George'a Gibsona. Kobieta, która wychyliła tylko spoza drzwi głowę, pokręciła przecząco. - Spróbuj pod 15. To trochę na tyłach, wiec trudno dojrzeć ich z drogi, ale trzymają tam psy. Nicky posłuchał jej rady i wkrótce znalazł się przy wysokim, ceglanym murze, prawie całkowicie zarośniętym bluszczem i jeżynami. Na żelaznej bramie, pokrytej łuszczącą się i odpadającą czarną farbą, dostrzegł wiszącą do góry nogami tabliczkę z numerem 15. Pchnął bramę i wszedł na coś, co kiedyś z pewnością było długim, wspaniałym podjazdem. Teraz nie był już wspaniały. Nawierzchnia była wytarta i spękana, chwasty zarastały każdą szczelinę. Trawa po obu stronach sięgała do pasa i była upstrzona żółtymi mleczami i jaskrami. To już nie był trawnik. To była dzika łąka. Nicky minął starą kosiarkę - zbyt zardzewiałą, nawet żeby ją oddać na złom. Nieopodal dostrzegł cieplarnię, a raczej jej szkielet. Pozostało tylko kilka szyb, wszystkie potrzaskane i zzieleniałe od mchu i pleśni. W oddali, skryty pomiędzy drzewami, stał budynek przypominający stare stajnie. 74 Nicky nie potrafił sobie wyobrazić, kto mógłby tu mieszkać. Z pewnością musiała to być osoba niepełnosprawna - przypuszczalnie złożona chorobą i przykuta do łóżka. Mało prawdopodobne, by mogła coś wiedzieć o Sky. Poszedł dalej i jego oczom ukazał się dom. Nicky znał ten dom. Za ogrodem ciągnęły się pola, którymi można było dojść do rozpadającej się rezydencji; obserwował ją kiedyś, raz lub dwa razy. Przypomniał sobie, że pewnego popołudnia zwiedzał okolicę i usłyszał dobiegające od domu przeraźliwe szczekanie psa. Przeszedł pół drogi przez pole, żeby to sprawdzić, ale wtedy usłyszał czyjś głos. Słodki głosik dziecka. Pies przestał szczekać i Nicky uznał, że wszystko jest w porządku. Teraz, gapiąc się na front domu, pomyślał, czy wtedy się nie pomylił. Ktoś, kto pozwolił na to, żeby jego dom tak bardzo podupadł, z pewnością nie potrafiłby właściwie zająć się psem. Dom był olbrzymi, zbudowany z wyblakłej, czerwonej cegły, z ozdobną werandą z kutego żelaza od frontu. Bluszcz w poskręcanych splotach piął się po ścianach, wijąc się wzdłuż krawędzi okien, jak gdyby próbował wedrzeć się do środka. Poplamione żółte zasłony, całkowicie przesłaniające okna, wisiały w butwiejących strzępach. Niespodziewanie rozległo się wściekłe szczekanie i wypadły wprost na niego dwa psy. Nicky stał nieruchomo. Wiedział, że w takiej sytuacji lepiej nie uciekać. Psy okrążyły go, kłapiąc i warcząc. Patrzył przed siebie, świadomie unikając kontaktu wzrokowego; wiedział, że to rozdrażniłoby je jeszcze bardziej. - Co tu robisz? Nicky skierował wzrok w drogą stronę i ujrzał zbliżającą się postać. Zmierzwiona plątanina rudych włosów. Płomienne, brązowe oczy. Maddy Proctor. - Szukam mojego psa. Mojego wilczura. - Typowy Cygan. Przez chwilę nie potraficie zająć się swoimi zwierzętami. Powinno istnieć prawo zabraniające ludziom takim jak ty posiadania psów. - Gwizdnęła. 75 Psy natychmiast podbiegły do niej, wlepiły w nią wzrok, czekając tylko na sygnał. Nicky, zachowując spokój zrobił krok w tył, ale wtedy jeden z psów zawarczał. - Spokój, spokój. - Maddy Proctor delikatnie zmierzwiła sierść psa, po czym spojrzała srogo na Nicky'ego. Jej głos także przypominał warczenie. - Co cię skłoniło do tego, żeby szukać swojego psa tutaj? - Ja... to jedna z pani sąsiadek. Powiedziała, że ludzie, którzy tu mieszkają, trzymają psy, więc pomyślałem, że spróbuję zapytać. - Cóż, nie masz szczęścia. Tylko ja tu mieszkam, a ja nic nie widziałam. A nawet gdybym widziała, na pewno bym ci nie powiedziała. Znam Cyganów. - Nagle podniosła rękę. Nicky cofnął się, sądząc, że zamierza go uderzyć, ale nie uczyniła tego. Pokazała palcem jednego ze swoich psów. - Jed był właśnie cygańskim psem. Obozowali tu kiedyś krótko, na drugim końcu miasta, zanim postawiono tam nowe domy. W końcu rada miasta kazała im się wynieść. Ale po ich odjeździe pozostał Jed. Przywiązany. Był cały w ranach. Sama skóra i kości. Sprawdzam każde obozowisko, które po sobie zostawiacie. Nie zasnę spokojnie, dopóki tego nie zrobię. Z oddali, gdzieś od stajni, dochodziło szczekanie innych psów. Nicky zastanawiał się, jak wiele Maddy ich ma. Spojrzał na Jeda. To był duży pies. Łaciaty. Długowłosy. Trochę przypominał wilczura alzackiego. Wydawał się zdrowy i silny i wpatrywał się w Maddy Proctor jak w jakiegoś anioła. Jeśli jej opowieść była prawdziwa, dobrze go potraktowała. Nicky spojrzał znów na Maddy Proctor. - Nie wszyscy jesteśmy tacy. Maddy Proctor nie słuchała. Pokazywała już drugiego psa. Czarno-białego owczarka szkockiego. - Belle też uratowałam. Właściciele trzymali ją w psiarni w ogrodzie. Nawet nie zauważyli jej zniknięcia. - Strzeliła palcami, a Belle wyskoczyła w powietrze i położyła łapy na piersi Maddy Proctor, liżąc jej twarz. 76 Nicky odwrócił się. To było odrażające. Nigdy nie pozwalał Sky polizać nawet tylko palców. W końcu wszyscy wiedzą, gdzie psy lubią wtykać swoje nosy. - Teraz oba wyglądają dobrze. Z psami trzeba umieć się obchodzić. Zresztą nie tylko z psami. Pracowałam z różnymi zwierzętami. Kozami, końmi, niedźwiedziami. Jeździło się kiedyś po świecie. - Zaczęła się gapić w oczy Belle i bełkotać coś bez sensu, jakby mówiła do dziecka. Nicky zrobił krok do tyłu, patrząc jak Jed, zazdrosny o Belle, wstał i zaczął drapać łapą Maddy Proctor, cicho popiskując. - Lepiej już pójdę. - Zerknął na Maddy Proctor, ale ona zajęta była psami. Nawet nie zauważyła, kiedy odszedł. Rozdział 18 Nicky poszedł wzdłuż drogi. Domy były tu bardzo obszerne - nowe, wspaniałe rezydencje z rozległymi trawnikami i krętymi podjazdami. Takie, w jakich mieszkali bogaci gadźe. Z powodu upału rozstawiono na trawnikach zraszacze, więc Nicky musiał ominąć kilka sikawek, w pobliżu których rozbryzgująca woda chwytała promienie popołudniowego słońca, tworząc tęcze. Przed niektórymi domami kręcili się ludzie, przycinający trawę lub pielęgnujący kwiaty. Pytał ich, czy nie widzieli czarno-brązowego wilczura biegającego po okolicy, który sprawiałby wrażenie zagubionego. Nikt nie widział. Nagle Nicky zatrzymał się - gdzieś w pobliżu zaszczekał pies i było to niskie, gardłowe szczekanie, przypominające Sky. Poczuł ścisk w żołądku. Nogi zrobiły mu się miękkie. Szczekanie nie cichło, dochodziło z podwójnego garażu pobliskiego domu. Nicky spojrzał na kamerę przymocowaną przy bramie, rozważając, czy powinien odważyć się i wejść. W tym momencie drzwi garażu otworzyły się i wytoczył się samochód marki BMW. Nicky'emu podskoczyło serce, ale po chwili emocje opadły. To był jakiś szykowny starszy jegomość jadący na przejażdżkę ze swoim czarnym wilczurem. Kiedy nagła nadzieja okazała się złudna, chłopiec poczuł się jeszcze gorzej. Brama otworzyła się automatycznie. Kierowca, przejeżdżając, łypnął na Nicky'ego okiem i przybrał srogą minę. 78 Nicky odszedł pośpiesznie. Musiał zachować ostrożność. Gdyby komplet srebrnych łyżek zniknął z domu tego typa podczas jego nieobecności, Nicky z pewnością miałby kłopoty. Jegomość natychmiast zadzwoniłby po szyngely i podał dokładny opis „ciemnowłosego cygańskiego chłopaka, który kręcił się po okolicy i wyglądał podejrzanie". Nicky prawie się poddał, ale myśl o spędzeniu całego długiego wieczoru w wozie wydawała się gorsza niż myśl o pobycie na dworze. Zmusił się, by iść dalej, przeszedł przez ulicę przy budce telefonicznej i skierował się w stronę pola George'a Gibsona. Mógł sprawdzić szlak biegnący wzdłuż perci i przeszukać krzaki przy polnej ścieżce. Gdy dotarł do pola, zatrzymał się. Z drogi kręgi wyglądały inaczej - główne kształty i wzory ukryte były za wysoką kukurydzą. Oparł się o bramę i patrzył przed siebie, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Przypomniała mu się opowieść Fern. Wydawała się nieco nierzeczywista, ale czy dziewczyna mogła to wszystko zmyślić? Przypomniał sobie wyraz jej twarzy, kiedy opowiadała o tamtych wydarzeniach. Dla niej to było prawdziwe. Tylko -jeśli to rzeczywiście sprawka przybyszów z kosmosu, co skłoniło ich do wybrania tak nudnego miasteczka jak Maybridge, by zostawić swój znak? Nicky zerknął przez ramię. Nikogo nie było w pobliżu, a on nie musiał iść dalej. Musiał się jednak przekonać, czy rzeczywiście był jakiś sposób na wyciśnięcie w kukurydzy takich delikatnych wzorów. Wszedł ostrożnie na pole i rozejrzał się raz jeszcze. Wszędzie panował spokój. Docierało do niego tylko brzęczenie owadów i chropowaty krzyk sroki. Przykucnął, przyciskając kukurydzę palcami. Była twarda, krucha i łatwo się łamała. Potrzebował nacisku innego rodzaju. Musiał bardziej rozłożyć ciężar. 79 Myślał przez chwilę. Najlepiej byłoby użyć belki lub deski, ale nie zauważył niczego takiego w pobliżu. Mógł sprawdzić tylko w jeden sposób. Powoli, ostrożnie położył się, starając się utrzymywać prosty kręgosłup. Kukurydza kłuła mu skórę. Swędziało i było niewygodnie. Do tego czuł się głupio, rozciągnięty jak egipska mumia gapiąca się w niebo. Miał nadzieję, że nie nadlecą żadne nisko latające helikoptery, zjawiające się jak gdyby znikąd. Rozkołysał się na boki i zaczął się toczyć, usiłując trzymać nogi wyprostowane, a głowę i ramiona nieruchomo. Kiedy wykonał cały krąg, wstał, strzepując kępki kukurydzy i złoty pył, który przylgnął do jego ubrania. Stworzył coś, ale nie było to zbyt przejrzyste. Brakowało wyraźnego środka i brakowało wspaniałych zwojów. Wyglądało to tak, jakby ktoś toczył się po ziemi, usiłując wykonać koło. Nagle jego uwagę zwrócił dźwięk silnika samochodu. Srebrne volvo pokonało zakręt i zaparkowało po przeciwnej stronie drogi. Za nim nadjechał żółty niczym jaskier volkswagen. Nicky zaklął w duchu. On to ma szczęście! Bogsweed i jeden z jego kumpli! Nie było sensu uciekać. Gdyby oddalił się w pośpiechu, Bogsweed doszedłby do wniosku, że Nicky coś zbroił. Musiał uciec się do blefu. Bogsweed z aparatem fotograficznym przewieszonym przez ramię podszedł do niego. Za nim wysoki, chudy mężczyzna zaczął wyjmować pudła z bagażnika volkswa-gena. Bogsweed dokładnie przyjrzał się Nicky'emu. - W co ty się bawisz, co? Nicky nie ruszył się z miejsca, licząc na to, że Bogsweed nie zauważy sprasowanej kukurydzy. - Po prostu rozglądam się, tak jak ty. Bogsweed wyszczerzył w złośliwym uśmiechu ostre zęby, przypominające kły teriera, i parsknął. - My się nie rozglądamy. Przyszliśmy tu pracować. -Odwrócił się, a gdy drugi mężczyzna podszedł, ton jego 80 głosu się zmienił; stał się miły i przyjazny. - Poznaj profesora Sparkesa, eksperta od kręgów w zbożu. Szanowny pan profesor zamierza wszystko dokładnie zbadać, mam rację, panie profesorze? - Oczywiście. Alec był na tyle dobry, że przyprowadził mnie tutaj. Oszczędził mi wielu godzin jazdy na ślepo i ocalił przed zgubieniem się tutaj. - Zaśmiał się krótko, niczym foka mająca czkawkę, po czym znów błyskawicznie spoważniał. - Jestem mu głęboko wdzięczy za poświęcony mi czas. Ja gubię się nawet w swoim własnym domu. - Przetarł chusteczką połyskującą, łysą głowę i spojrzał na pole przez okulary. Bogsweed wrócił do samochodu. - Więc, pana zdaniem, co je zrobiło? - Nicky'emu przemknęło przez myśl, że profesor Sparkes ze swoją dużą głową, kopulastym czołem i wyłupiastymi oczami sam wygląda trochę jak istota z kosmosu. Profesor zsunął nieco na nos okulary, ale nadal nie spuszczał wzroku z pola. - Bardzo często dowodziłem, że kręgi to dzieło oszusta. Czasami znajdywałem dowody działalności wojskowej na danym obszarze. Niektórzy ludzie sądzą, że kręgi w zbożu są wynikiem jakiegoś rządowego eksperymentu -może testów chemicznych, takich jak zrzucanie pestycydów z helikopterów. - Ale farmerzy nie chcą, żeby rząd niszczył ich uprawy. - Być może farmerzy nie wiedzą o tym. Albo rząd płaci im sporo pieniędzy, żeby ich uciszyć. Nicky zmarszczył czoło. Nie znał George'a Gibsona zbyt dobrze, ale nie wyobrażał sobie, żeby wziął on od kogokolwiek pieniądze za coś takiego. Profesor Sparkes mówił dalej: - Wszystko to jest możliwe, ale nie dlatego tu jestem. Nie to mnie interesuje. Od czasu do czasu zdarza się, że nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia. Właśnie wtedy wiadomo, że jest się blisko prawdziwie cennego odkrycia. 81 Wśród całego tego błota i brudu, czasami natrafiasz na złoto. Nicky słuchał po części przestraszony, po części zafascynowany. - A to pole tutaj - skąd będzie pan wiedział, czy to jest prawdziwe? Profesor Sparkes wyjął z jednego z pudeł kompas i przez moment trzymał go przed sobą. - Muszę sprawdzić ewentualne występowanie „zawirowań plazmowych", to świadczyłoby, że kręgi zostały zrobione przez wirujące masy powietrza. Będę szukał białego osadu na ściankach roślin i być może uda mi się wykryć ślady częstotliwości mikrofalowych podgrzewających komórki roślinne... Nicky poczuł się głupio. To brzmiało jak mamrotanie w języku obcych istot. - Ale te wszystkie rzeczy - jeśli znajdzie pan jedną z nich - czy będzie to dowód, że zrobiły to istoty z kosmosu? - Ostatnie słowa wypowiedział powoli, starając się, żeby zabrzmiały przerażająco. Profesor Sparkes nawet się nie uśmiechnął. - A to dlaczego? - Jego niebieskie oczy wydawały się bardziej wyłupiaste niż wcześniej. - Bo... bo to takie dziwne. Profesor Sparkes odłożył kompas do pudła i wyciągnął notes. - Wielu ludziom trudno uwierzyć, że we wszechświecie poza nami nie ma nikogo. Wielu osobom wydaje się dziwne, że skoro istnieje tyle milionów, tyle miliardów planet, my nadal wierzymy, że tylko na Ziemi powstało inteligentne życie... - Więc... - Nicky wahał się. - Więc zdarzały się jakieś dziwne rzeczy wokół kręgów lub nawet spowodowane przez nie? - Oczywiście. - Profesor Sparkes zapisał coś w notesie, po czym odwrócił się do Nicky'ego. - Mam doniesie- 82 nia o światłach na niebie. O niewytłumaczonych pożarach. Zakłóceniach pracy kamer. Ludzie miewają też wizje. Nicky znów poczuł mrowienie skóry. - A coś na temat gubienia rzeczy? Znikania rzeczy? -Starał się mówić spokojnie. - Czy słyszał pan kiedyś o uprowadzeniach zwierząt...? - Marnujesz czas pana profesora. Pan profesor ma tu coś do zrobienia, dopóki jest wystarczająco dużo światła. Nicky podskoczył nerwowo. Nie zdawał sobie sprawy, że Bogsweed znów stoi przy bramie. - Masz oczywiście rację, Alec. Muszę kontynuować. -Tym razem profesor Sparkes uśmiechnął się do Nicky'ego. To był szczery uśmiech, ciepły i pełen zrozumienia. Nicky uznał, że był to facet zupełnie w porządku, jak na obcego! Nagle przypomniał sobie własny krąg i zaczął szurać tenisówkami po kukurydzy, próbując nadać jej normalny wygląd. Oczy Bogsweeda znów dziwnie błysnęły. - Nie znalazłeś jeszcze swojego psa? Nicky wzruszył ramionami. - Jeszcze nie. Pytałem w okolicy. Tutaj właśnie byłem tamtego wieczoru. Profesor Sparkes zaczął coś do siebie mamrotać, potem przespacerował się wzdłuż bruzd pozostawionych przez traktor, przystając od czasu do czasu, żeby zapisać coś w notesie lub umieścić jakieś przyrządy w ziemi. - Więc myślisz, że ona wciąż tu jest? - Bogsweed oparł się o bramę, wyjął papierosa z kieszeni i zapalił. Dym opłynął twarz Nicky'ego. - Być może. - Wzruszył ramionami. - Tutaj ją zgubiłem. - Gibson wysłucha tego z zaciekawieniem. - Bogsweed zaciągnął się papierosem i wypuścił kółka dymu, które poszybowały i zniknęły gdzieś nad polem. - Dlaczego? - zapytał Nicky posępnym głosem. - Wciąż mu giną bażanty. 83 - To na pewno nie Sky. - Oczy Nicky'ego miotały błyskawice. - Gdyby była dość sprawna, żeby łapać bażanty, wróciłaby do domu. - Niekoniecznie. Słyszałeś, co mówił Gibson. Może zmieniła się w coś dzikiego... - uśmiechnął się tym swoim uśmieszkiem szczerzącego się teriera. - ... na przykład w wilka. - Nie bądź głupi. Nagle Bogsweed uniósł aparat i zrobił zdjęcie profesora Sparkesa, stojącego na krawędzi pierwszego kręgu. - Ja? Głupi? Nie sądzę. Po pierwsze, jestem tu, żeby robić zdjęcia. Zdjęcia na sprzedaż. A ty... - roześmiał się -ty robisz tu coś, co wpędzi cię w jeszcze większe kłopoty. Wiele osób bardzo zainteresuje się tym, że masz pewien udział w robieniu kręgów na własną rękę. Zanim Nicky zorientował się, co się dzieje, Bogsweed uniósł aparat i pstryknął kolejne zdjęcie. - Doskonale. - Wyszczerzył się w uśmiechu. - Zawsze dobrze jest mieć dowód, na wypadek gdyby był potrzebny. I nie martw się, kręgi nie zaburzają pracy mojego sprzętu. Zawsze udaje mi się zrobić im mnóstwo zdjęć. - Złamał na pół niedopalonego papierosa i rzucił go niedbale na żałosny krąg w kukurydzy zrobiony przez Nicky'ego. - Upewnij się, że ten papieros zgasł, chłopcze. Przykro byłoby, gdyby się okazało, że jesteś winien również podpalenia. - Odwrócił się z uśmiechem na widok minibusa pełnego turystów, pokazujących palcami i fotografujących kręgi w zbożu. Samochód zaparkował za volkswagenem profesora Sparkesa. Rozdział 19 - Bałam się, że nie przyjdziesz. - Fern pocwałowała w kierunku Nicky'ego. Chłopak wiedział, że przeciąga strunę, idąc tutaj zamiast do domu, ale Bogsweed znów go rozwścieczył i musiał się trochę zrelaksować. - Szukałem Sky do momentu, aż się zmęczyłem. - Nie powiedział nic o Bogsweedzie ani o głupiej próbie zrobienia kręgu w kukurydzy. Nie chciał, żeby przestała myśleć o nim jako o niesamowitym supergeniuszu. Uniósł rękę, żeby dotknąć Szafira. - Wygląda dużo lepiej. Wszystko w porządku? - Sprawia się dobrze. Ale teraz mam jeszcze jeden problem. Nicky dosłyszał dziwny ton w głosie Fern i po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał wprost na nią. Odpowiedziała mu spojrzeniem, po czym zamknęła oczy i nagle wrzasnęła, jak gdyby próbując się odblokować i wyrzucić z siebie wszystko. - Co się stało? Fern otworzyła oczy. Wciąż były pełne bólu. - Zeszłej nocy powiedziałam tacie o uździe i całej reszcie. Stwierdził, że to wspaniałe, ale i tak nie mogę zatrzymać Szafira. Brakuje nam pieniędzy, a... przecież wiesz, ile kosztuje utrzymanie konia. Nicky poczuł się tak, jakby dostał kopniaka. - Więc i tak będzie musiał w sobotę pójść na aukcję? 85 Tak powiedział tata. Szafir nie będzie już miał szansy na dobry dom. To znaczy, oboje wiemy, że jest kochany, ale... cóż, spójrz na niego... Nicky spojrzał na konia. Miała rację. Z uzdą czy bez, nadal wyglądał jak wychudzony, stary koń o osobliwych, niebieskich oczach. Bezradnie opuścił ręce. - Więc to wszystko? Nic więcej nie możemy zrobić? Fern westchnęła. - Jest jedna rzecz... ale nie wiem, co pomyślisz. To może wydawać się raczej głupie. - Co takiego? Okrążyła Nicky'ego, a Szafir stąpając dumnie, wyginał szyję w łuk. - Przypatrz się. Ćwiczyłam cały ranek. Zatrzymując Szafira, Fern wyprostowała nogi do przodu, po czym z zamachem skuliła je pod siebie, przechodząc do kucnięcia. Zerknęła na Nicky'ego. - Nadal trochę się chwieję. - Błyskawicznie przyklękła, potem się uniosła i w końcu wstała, prostując się na grzbiecie Szafira. Koń nerwowo zastrzygł uszami, ale się nie poruszył. - Spokojnie. - Nicky podszedł bliżej, chwytając Szafira za wodze. - Nie przeszkadzaj. - Fern, spoglądając przed siebie rozłożyła ramiona. - Potrafię to już robić nawet kiedy idzie. Za minutę spróbuję w kłusie. - Nie wygląda to bezpieczne. A jeśli coś go wystraszy? Wczoraj nie nastąpiło cudowne wyleczenie. Wciąż może go ponieść, jeśli wpadnie w panikę. Fern opadła do pozycji siedzącej. - To nie problem. Wiem, jak upadać. Ale na wszelki wypadek przywiązałam go do palika, więc nie może mnie nigdzie ponieść. Zataczamy tylko małe koła wokół słupka. Nicky nie wiedział, co powiedzieć. To czyste wariactwo. 86 - Łatwo utrzymać równowagę? - Musze się tylko skoncentrować. Jeśli będę się bała spaść, to prawdopodobnie spadnę. - Wzruszyła ramionami. - Ale dobrze, że tu jesteś. Możesz się przekonać, czy kłus wygląda dobrze, zanim zabierzemy się za cwał. Nicky przeciągnął palcami po włosach. - Chcesz cwałować? - Czemu nie? Mam plan, zobaczysz. Właściwie to był twój pomysł... powiedziałeś, że Szafir wygląda tak, jakby tańczył. Pamiętasz? - Powiedzmy. - Wtedy pomyślałam o pokazach cyrkowych. O dziewczętach na koniach ubranych w te wszystkie połyskujące stroje. Robią najróżniejsze sztuczki i akrobacje - widziałam je. - Ale one urodziły się do tego. Pewnie na pierwsze urodziny dostają zestaw trapezów. Dla nich to jak oddychanie. - Każdy potrafi zrobić wszystko, jeśli musi. A w końcu... - przerwała, w jej oczach zamigotały łzy. - Wiem co nieco o tym. Nie o pokazach cyrkowych, ale o tańcu. Tym zajmowała się moja mama. I uczyła mnie. Kiedyś byłam w tym dobra. - Czy nadal tym się zajmuje? - Nicky zyskał nowe wyobrażenia mamy Fern. Szczupła jak wierzba. Prosta szyja. Powabna jak łabędź, gdy wykonuje obroty i piruety. - Nie wiem. Odeszła i nigdy już jej nie widziałam. -Głos Fern znów stał się szorstki. Nicky pogłaskał kark Szafira, który wydawał się taki niezdarny. - Pomyślałam więc... - Fern zwróciła się do niego -... jeśli zrobię to dobrze, jeśli naprawdę nad tym popracuję, może będę mogła dawać występy. Jeśli tata zobaczy, że Szafir potrafi zarobić na swoje utrzymanie, może nie będzie chciał go sprzedać. - Patrzyła na Nicky'ego, próbując odczytać jego myśli z wyrazu twarzy. - Chcę, żebyś mi pomógł. Nicky przytulił twarz do grzywy Szafira, po czym odwrócił się znów do Fern. Cwałowanie na stojąco na koniu 87 wydawało mu się równie pociągające, jak zwisanie z drzewa głową do dołu przez cały dzień, ale ona była naprawdę zdecydowana. Może rzeczywiście mogła tego dokonać. Mogła nawet wymyślić sobie jakieś specjalne imię, jak pewien facet, którego kiedyś widział, skaczący na motorze przez szereg autobusów. Powoli skinął głową. - Spróbujemy. Pod warunkiem, że ja nie będę musiał tańczyć na koniu z jedną nogą w powietrzu. Fern uśmiechnęła się, cała jej twarz pojaśniała. - Ty będziesz w tle, mój trenerze. Mój nauczycielu. Musisz mi tylko pomóc z Szafirem i powiedzieć, jeśli będę wyglądać głupio. Nicky uniósł brwi. - Chyba będziesz musiała mi płacić za pracę w niebezpiecznych warunkach. Zwłaszcza jeśli mam naprawdę mówić, co myślę. Fern zerknęła na niego z ukosa. - Potrafię przyjąć krytykę. Jestem twardsza, niż myślisz. Zsunęła się z konia i pobiegła do drzewa, na którym siedziała, kiedy pierwszy raz się spotkali. - Zapomniałam ci powiedzieć. Mam dla ciebie prezent. Spomiędzy gałęzi wyjęła dużą, brązową kopertę i przyniosła. - Proszę bardzo. - Dzięki - wymamrotał Nicky, wyciągając kartkę papieru. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek dostał prezent bez okazji. Nagle spłonił się. Pewnie to był list. Będzie musiał jej powiedzieć, że nie umie czytać. - Co o tym myślisz? Nicky spojrzał i uspokoił się. Nagle poczuł przyjemne ciepło. To był plakat - przepięknie namalowany w złocie i srebrze. Drobne gwiazdy z cekinów zdobiły brzegi, wyznaczając krawędzie, a tło było niebieskie. Na tym tle leciał wilczur ze skrzydłami pegaza. Wokół rysunku wiły się połyskujące niebieskie napisy. Nicky zdołał odczytać niektóre z nich, a resztę mógł odgadnąć: 88 Zaginęła SKY Piękny wilczur Proszę o kontakt z Nickym lub jego rodziną (Cygański obóz - za wysypiskiem) - To... to wspaniałe. Musiało ci zająć całe wieki. Uśmiechnęła się, a jej spojrzenie stało się bardzo ciepłe. - To, żeby ci podziękować. Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel. Nicky odwrócił wzrok w drugą stronę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Słuchaj, lepiej już pójdę. Zwłaszcza że nie chcę wchodzić w spór z tatą. Po drodze zaniosę plakat do sklepu z gazetami. - Postaraj się wrócić jutro - rzekła znów żartobliwym, prowokującym tonem. - Do tego czasu może będę już galopowała, stojąc na głowie. Nicky'ego nie zaskoczyła już jej zmiana nastroju. Poczuł, że znów stoi na bezpiecznym gruncie. - Nie byłbym zaskoczony. Lepiej przyniosę sobie kostium klowna. Wtedy będziemy mogli wystąpić razem. Fern roześmiała się. - Zrobię ci czerwony nos. Taki, który tryska keczupem. Na razie! - Cześć! - Nicky uniósł kopertę i pomachał odjeżdżającej kłusem Fern. Szafir wyglądał wspaniale. Teraz rzeczywiście jej słuchał. Naprawdę starał się ją zadowolić. Ona była nieco szalona, co do tego nie miał żadnych wątpliwości, ale jeśli przygotują się odpowiednio, może ludzie przyjdą ich oglądać. Latem często organizowano różne występy. A jeśli jej tata zrozumie, ile pracy w to włożyła, na pewno nie okaże się tak okrutny, żeby pozwolić rzeź-nikowi dopaść Szafira. 89 Rozdział 20 Gdy Nicky wyszedł ze sklepu z gazetami, ponownie usłyszał stukot kopyt. Odwrócił się z uśmiechem na twarzy; Fern musiała czegoś zapomnieć. Ale to nie była Fern. To była Bretta na Eclipse. Przypatrywali się sobie dziwnie, a potem Bretta posłała mu nieśmiały uśmiech. - Przepraszam za wczoraj. Naprawdę przepraszam. - Ja też. Znów zapadło milczenie. - Posłuchaj. Zrobiłam to dla ciebie. Taki prezent. - Zeskoczywszy z Eclipse, Bretta sięgnęła do torby przymocowanej do siodła i wręczyła Nicky'emu brązową kopertę. Zerknął na nią i wyciągnął kartkę papieru. Z góry wiedział, co to jest. Kolejny plakat. - Sabrina powiedziała mi, co się stało z pierwszym plakatem, a chciałam ci jakoś wynagrodzić wczorajszy dzień. Nicky nie wiedział, co powiedzieć. Kątem oka widział ekspedientkę wieszającą coś w oknie sklepowym. Cofnął się pospiesznie, przyciskając plecy do szyby. - Nie trzeba było zawracać sobie głowy. - Trzeba było. Zrobiłam ci przykrość, kiedy i tak z pewnością czułeś się okropnie. Wiem, jak wiele dla ciebie znaczy Sky. Gdy mój chomik zniknął kiedyś na cały dzień, szalałam z rozpaczy. Powinnam... - Uśmiechnęła się skromnie. - No, wiesz. Powinnam być lepszym przyjacielem. 90 Nicky trzymał plakat przed sobą, jednocześnie przyciskając plecy do szyby, starał się zasłonić jak najwięcej przestrzeni. - Jest wspaniały. To musiało zająć ci wieki. Tyle klejenia. - To był collage. Bretta wycięła zdjęcia psów z magazynów i przykleiła je tak, by z pewnej odległości przypominały łeb wilczura. Bretta oglądała go razem z nim, potem się roześmiała. - Musiałam tak zrobić. Nie rysuję zbyt dobrze. - Wyszło świetnie. - Nicky wahał się. - Zaniesiesz go do razu? - Tak... jasne... - Spojrzał na swoje tenisówki, a potem na Brettę. - To na razie. - Nie bądź głupi. Zaczekam na ciebie. W końcu tak się napracowałam, że chcę zobaczyć, jak wygląda. Nicky odetchnął ciężko, następnie pokręcił głową. Nie było wyjścia. A ona i tak prędzej czy później musiała się dowiedzieć. - Nie chcę, żebyś się złościła, ale... Sabrina też zrobiła plakat. - No, dobrze. - Bretta wciąż się uśmiechała, gdy w oknie spostrzegła plakat Sabriny. - Dwa plakaty chyba nie zawadzą. - I Fern... ta dziewczyna na białym koniu... - Nicky odsunął się na bok, odsłaniając plakat Fern, złoto i srebro tańczące i połyskujące w refleksach słońca odbijających się od szyby. - ... ona też zrobiła plakat... Rozdział 21 - Posłuchaj, chodź ze mną, to ją poznasz. Polubisz ją. Ona jest inna. - W jaki sposób? - Bretta, jadąc obok Nicky'ego, owijała kosmyk grzywy Eclipse wokół palca. Prawie się nie odzywała od chwili, gdy Nicky pokazał jej plakat Fern. - Ona... - Nicky wzruszył ramionami. - Nie wiem. To trudno wytłumaczyć. Jest taka... barwna. Bretta skrzywiła się. - Tylko dlatego, że pędzi jak kaskader na tym biednym, wynędzniałym koniu. Gdybym traktowała Eclipse w ten sposób, zakradłbyś się ciemną nocą, żeby ocalić ją przede mną. Nicky żachnął się gniewnie. Kiedyś uczynił coś takiego, kiedy inny koń, Puzzle, był źle traktowany. To była katastrofa, chociaż wszystko skończyło się dobrze. Przez jakiś czas Puzzle odpoczywał, ale teraz znów mieszkał w stajniach Mili Farm i był łagodnie trenowany przez nową sta-jenną Meg. Nicky powrócił myślami do Fern. - Ona stara się, jak może. Ma poważne plany. - Zaraz powiesz mi, że ma skrzydła i aureolę. - Bretta mocniej zacisnęła dłonie na wodzach, gwałtownie podrywając do góry łeb Eclipse. Nicky westchnął. - Słuchaj, przyjdź i spotkaj się z nią, zanim ocenisz. -Oparł dłonie o szyję Eclipse i spojrzał na Brettę. - Może 92 oboje moglibyśmy pomóc jej i Szafirowi. Wszyscy razem moglibyśmy też poszukać Sky. Stanowilibyśmy świetny zespół. Bretta spojrzała na Nicky'ego. - A jeśli jej nie polubię? - To przynajmniej nie będziesz jej lubiła za to, jaka jest naprawdę. A nie tylko z powodu tego, co sobie na jej temat wyobrażasz. Tak będzie sprawiedliwie. - No, dobrze! - Bretta nie kryła irytacji. - Najwyraźniej jesteś przekonany, że jak dorośniemy, będziemy wspólnie mieszkały. Kiedy masz się z nią spotkać? - Jutro. Po skończeniu pracy w młynie. Przekonam tatę, żeby pozwolił mi wyjść, i rozejrzymy się trochę za Sky, zanim tam pójdziemy. - Przyjadę po ciebie - odparła Bretta z zaciśniętymi ustami. - Tylko żebyś tym razem na pewno czekał na mnie. Nicky skinął głową. - Nie zapomnę. Słowo Cygana. Przypatrywał się przez chwilę, jak Bretta oddala się drogą. Dopiero gdy skręcił w swoją stronę, minął stare garaże i ruszył w stronę obozowiska, odetchnął głęboko. To mogło się sprawdzić - on, Bretta i Fern. Naprawdę mogli razem stworzyć zespół. Rozdział 22 Fern prowadziła Szafira kłusem wokół słupka, do którego był uwiązany na długim sznurze, kiedy zjawili się Nic-ky i Bretta. Przerwała pracę, chwyciła za kantar i podprowadziła konia. Posłała uśmiech Nicky'emu i zwróciła się do Bretty. - Musisz trzymać swojego konia z dala od mojego. Dopiero teraz udało nam się z Nickym rozpocząć właściwy trening. Nie chcę, żeby coś go denerwowało. Bretta cofnęła Eclipse kilka kroków. - To nie potrafisz go kontrolować? - Oczywiście, że potrafię. - Fern wzruszyła ramionami. - Tylko nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo. - A może ty... - Fern, to moja przyjaciółka Bretta - wtrącił szybko Nicky. - Pomyślałem, że pomoże nam dziś wieczorem. Ona też świetnie sobie radzi z końmi. Fern posłała Nicky'emu kolejny uśmiech. - Świetnie - zwróciła się do Bretty. - Jeśli przywiążesz swojego konia przy tamtym drzewie, możesz popatrzyć, co do tej pory osiągnęliśmy razem z Nickym. - Tak jest, panienko. - Bretta patrzyła na nią z zimnym, kamiennym wyrazem twarzy, ale Fern nadal się uśmiechała. Nicky nie był pewien, czy ona w ogóle słyszała słowa Bretty. Kiedy Bretta pocwałowała na Eclipse w stronę drzewa, Fern zwróciła się do Nicky'ego. 94 - Nauczyłam się czegoś nowego. Chcesz zobaczyć? -Nie czekając na odpowiedź, wskoczyła na grzbiet Szafira. Koń natychmiast ruszył kłusem, a Fern zaczęła machać prawą nogą. Utrzymała ją w górze przez chwilę, obróciła się, krzyżując nogi jak ostrza nożyczek i zmieniła pozycję. Nagle Szafir się zatrzymał, a Fern zsunęła się na ziemię. - Wciąż się tak znienacka zatrzymuje - zawołała Fern do Nicky'ego. - Muszę coś zrobić, żeby nie przestawał biec. - On chyba stara się być miły. Pewnie wydaje mu się, że spadniesz, gdy nagle zmieniasz pozycję. Może jeśli poćwiczysz wsiadanie i zsiadanie w biegu, zrozumie, o co ci chodzi. - Co ona wyprawia? - Bretta stanęła właśnie przy Nickym, podczas gdy Fern, biegnąc obok Szafira, wskakiwała na jego grzbiet i zeskakiwała, robiąc swoje nożyce. Nicky łypnął okiem. - To coś jak balet na koniu. Wierzy, że w ten sposób uda się jej zarobić trochę pieniędzy. Bretta zjeżyła się. - Nie mówiłeś mi tego. Sądziłam, że chce, żebyśmy pomogli jej doprowadzić konia do porządku. - Nad tym też pracujemy... - Spójrz na nią. - Bretta wskazała na Fern, która zaczęła krótki galop, wymachując w górę nogami. Nagle odchyliła się do tyłu, uniosła obie nogi i skręciła je w bok. Szafir znów stanął, na jego pysku wyraźnie malowało się zakłopotanie. - Nic dziwnego, że koń się gubi. Wyobraź sobie, że ktoś siedzi ci na plecach i wymachuje nogami. Nicky wzruszył ramionami. Dla niego Fern wyglądała wspaniale. Zdumiewało go, że potrafi aż tyle. - On przywyknie do tego. Prawdopodobnie kątem oka łowi ruch i nie wie, co się dzieje. - Nie tylko on - gorzko stwierdziła Bretta. - Gdybym pomyślała... - gwałtownie odskoczyła, gdy Fern podjecha- 95 ła do nich cwałem, zręcznie zatrzymując Szafira dokładnie tam, gdzie przed sekundą stała Bretta. - Uważaj! - Przepraszam. - Oczy Fern zdradzały rozbawienie. -Wciąż się uczę. Nie potrafię jeszcze zbyt dobrze go prowadzić. Ściągnęła wodze, szepcąc coś cichutko, a Szafir natychmiast ruszył kłusem. Pochyliła się do przodu, potem położyła płasko na jego grzbiecie, trzymając się grzywy i unosząc końce stóp nad ogonem. Przez chwilę wytrzymała w tej pozycji, po czym z powrotem usiadła. - Co o tym myślisz? - Jeśli udało ci się zajść tak daleko w jeden dzień, przed końcem tygodnia zjawią się tu tłumy ludzi. Bretta nerwowo przeczesywała sobie włosy ręką. - Nie zgadzam się. Uważam, że wystraszysz publiczność na śmierć. Ludzie przez cały pokaz będą sobie zasłaniali oczy, spodziewając się, że lada moment skręcisz kark. Fern uraczyła ją słodkim uśmiechem. - J tego właśnie chcą - dreszczyku strachu, czegoś naprawdę przerażającego. W głębi duszy wszyscy będą liczyli na to, że zginę śmiercią tragiczną. W ten sposób właśnie ludzie się ekscytują - w każdym razie kiedy nie oglądają telewizji. Bretta nie zamierzała ustąpić. - Nie sądzę, żeby to publiczność była problemem. Raczej twój koń. A przynajmniej to, co ty usiłujesz mu zrobić... Uśmiech zastygł na twarzy Fern. - Co masz na myśli? - Te wszystkie akrobacje. Zupełnie... zupełnie jak w cyrku. - A co w tym złego? - Co w tym złego?! - Bretta uniosła głos, jej policzki poczerwieniały. - Wszyscy wiedzą, że to okrucieństwo. - Wszyscy? - Wszyscy, którzy troszczą się o zwierzęta! 96 - Chcesz powiedzieć, że nie troszczę się o Szafira? -Oczy Fern przypominały twarde, zielone kamienie. Bretta zwróciła się do Nicky'ego. - Zgadzasz się ze mną, prawda? Zgadzasz się, że to okrucieństwo. - Ja... - Nicky spojrzał na Brettę, potem na Fern i znów na Brettę. - Częściowo to okrucieństwo. Trenowanie dzikich zwierząt, takich jak lwy czy słonie jest złe, ale konie... - Więc twoim zdaniem to w porządku, że zmusza się konie do tańców i podskoków, i noszenia tych głupich piór w grzywach? Nicky słyszał łkanie w głosie Bretty. Czuł się niezręcznie. Okropnie. - Konie to co innego. Zawsze pracowały dla ludzi i lubią sprawiać przyjemność swoim właścicielom. To rodzaj instynktu stadnego. Jeśli traktujemy je właściwie, postrzegają nas jak swoich przywódców - jesteśmy dla nich jak wielki przewodnik stada. - Ale to je upokarza. I to nienaturalne. - Gorące łzy spłynęły po policzkach Bretty. - Ale... może pokazy skoków i tresury też nie są naturalne - Nicky mówił cicho, żałując, że do tego dopuścił. Pragnął, żeby Bretta przestała płakać. Żałował, że w ogóle ją tu przyprowadził. - A pióra w grzywach nie są wcale bardziej głupie niż rozetki wetknięte w uzdy. Założę się, że setki razy upokarzałaś konie w ten sposób - ostrym tonem wtrąciła Fern, jej głos kipiał aż od gniewu. - To typowe dla ludzi takich jak ty. Sądzisz, że wszystko, co robisz, jest w porządku, a wszystko, co robią Podróżnicy, jest złe. - Wcale nie. Ja... - Ależ tak. Zmuszanie konia do ścigania się po torze wyścigowym z dwumetrowymi przeszkodami i ukrytymi dołami jest w porządku, ale skłanianie konia do cwałowania w kole cyrkowym i skakania przez obręcz jest złe. Zmuszanie owczarka, żeby zaganiał owce w programie te- 97 lewizyjnym jest dobre, ale przyuczanie psa do złapania kilku bażantów, aby jego właściciele mogli coś zjeść na kolację, jest złe... - Głos Fern również nagle się załamał, dziewczyna się odwróciła. - Posłuchajcie... - Nicky czuł się jak królik w pułapce. - To obłęd. Powinniśmy pomagać sobie nawzajem. - Nie, nie powinniśmy. - Bretta głośno pociągnęła nosem. - Jesteśmy tu przez Fern. Tylko przez Fern. Tylko tego chciałeś, prawda? Po prostu flirtować z nią. Nie muszę na to patrzeć. Nie akceptuję tego, co robicie, i nie chcę być tego częścią! - Obróciła się na pięcie i rzuciła biegiem przez pole w kierunku Eclipse. Nicky i Fern stali w milczeniu, przyglądając się, jak Bretta odwiązuje klacz, dosiada jej i odjeżdża galopem. Nicky odwrócił się do Fern. - Przepraszam. Nie chciałem, żeby tak wyszło. - Wiem. Ja też przepraszam. - Fern przetarła oczy grzbietem dłoni i pociągnęła nosem. - Nie powinieneś pojechać za nią? Nicky przypatrywał się, jak Bretta i Eclipse znikają w oddali, wzbijając tumany pyłu. Westchnął. - Myślę, że tylko zarobiłbym kopniaka w nos, gdybym teraz za nią pojechał. - Pokręcił głową. - Poza tym nie potrafię biegać tak szybko jak Eclipse. - Raczej nie. - Fern zasłoniła twarz rękoma i potrząsnęła głową. - Chyba zachowałam się niewłaściwie w stosunku do niej. Teraz na pewno mnie nienawidzi. - Przejdzie jej. Porozmawiam z nią później. - Nicky znów czuł się niezręcznie. Czyżby Fern płakała? Zastanawiał się, czy powinien ją przepraszać. A może należało powiedzieć, że to nie jej wina. Ale kiedy Fern opuściła ręce, dostrzegł na jej twarzy uśmiech. - Dobrze. Więc co chcesz teraz zrobić? Nicky uniósł rękę i pogłaskał czoło Szafira. 98 - Może powinnaś dopracować trochę te wymachy nogami. Tym razem ja pobiegnę obok was. Skłonię Szafira do biegu, kiedy będzie się chciał zatrzymać. W ten sposób przyzwyczai się do zmian obciążenia podczas twoich akrobacji. Fern wskoczyła na konia, a Nicky poprowadził go wokół pola. Koń utrzymywał teraz równe tempo, Fern tymczasem kołysała się i obracała na jego grzbiecie. Rozdział 23 - Myślałam, że jest z tobą. - Mama Bretty podlewała ogródek przed domem. Nicky patrzył na przelatującą srokę, w świetle letniego popołudnia jej pióra zamigotały granatowym jedwabiem. - Była. Tylko że... później odjechała. Mama Bretty wyprostowała się i spojrzała na niego. - Wszystko w porządku? - Oczywiście. Jak najbardziej. Sroka wyciągnęła robaka z wilgotnej gleby i wzbiła się w powietrze. - Jeśli ją znajdziesz, powiedz, żeby niedługo wracała. Powinna się wyspać. Ostatnio dużo wychodziła, martwiła się o twojego psa. Czy wiesz już coś o Sky? Nicky pokręcił głową przecząco. - Nie, jeszcze nie. - Dłubał przy dźwigni hamulca, żałując, że Bretta nie spędziła tego dnia inaczej. - Pewnie jest w stajni. Poszukam jej tam. - Skręcił przednie koło roweru i odjechał. - Myślałem, że jest z tobą. - Liam mieszał wieczorną karmę przy ujęciu wody na dworze. Liam pracował dla Declana Cartera, właściciela Eclipse. Chociaż Bretta wypożyczała konia, wciąż musiała trzymać go w jego zagrodzie. - Ona... - Nicky zawahał się. - Wróci sama. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy z nią wszystko w porządku. 100 - Sprawdzałeś na perci? Odbiło jej na punkcie tych kręgów w kukurydzy. Może poszła przyjrzeć się im o zachodzie albo coś podobnego. Wiesz, jaka ona jest. Możesz podać mi wiadro stojące obok gnojowiska? To przecieka. - Jasne. - Nicky dźwignął metalowe wiadro, które wskazał mu Liam. Chorobliwie blada stonoga, która była pod nim uwięziona, skręcała się zaskoczona światłem. Dziwne stworzenie. Brzydkie i wstrętne, ale też piękne. Nicky patrzył przez chwilę, jak się szamocze, po czym ostrożnie przykrył ją kamieniem. Znów była bezpieczna w swojej sekretnej ciemności. Rozdział 24 Wieczór był parny. Nicky wziął colę ze sklepu z gazetami i popedałował na rowerze polną ścieżką na szczyt perci. Kiedy przejechał pół drogi do miejsca, w którym Sky i Eclipse zaczęły się zachowywać dziwnie, stanął. Poczuł coś niezwykłego. Krzaki, które sąsiadowały z lasem po drugiej stronie, wydawały się inne niż zwykle. Były pogięte i połamane. Nicky zbadał miejsce, przeciskając głowę przez dziurę w płocie. Nie wszedł dalej - to była część lasów George'a Gibsona, a on wolał nie ryzykować - ale mógł się wystarczająco dobrze rozejrzeć. Znajdował się tam krąg drzew oplatanych krzewami i jeżynami, które zrastały się nad ziemią, tworząc łuk. Przypominało to Nicky'emu norę dzikiego zwierzęcia - wspaniałe miejsce do zabaw dla dzieciaka. Ale wewnątrz panował niesamowity bałagan. Wszędzie leżało mnóstwo starych gazet. Pod stertą liści leżał długi łańcuch. Był tam też metalowy pręt. Niby nic szczególnie interesującego, ale Nicky potrafił odczytywać różne znaki. Zauważył, że liście zostały niedawno rozkopane, a wyraźny szlak prowadził w głąb zarośli, jak gdyby coś zostało wciągnięte do środka. Nie było w tym jednak nic przerażającego, z pewnością nie wyglądało na to, że gdzieś w pobliżu czają się obce istoty. Zdaniem Nicky'ego bardziej przypominało to miejsce koczowania jakiegoś włóczęgi. 102 Poszedł dalej, stając na szczycie, żeby jeszcze raz przyjrzeć się kręgom. Długo obserwował pole kukurydzy. Przy drodze parkował jakiś jasnobarwny samochód, zza krzaków połyskiwał ledwie widoczny jego tył. Poza tym brak było jakichkolwiek oznak życia. Ale Nicky wiedział, że w pobliżu są ludzie. Wiele osób. Kręgi w zbożu znów się zmieniły. Było tam teraz więcej ścieżek, przecinających teren zygzakami, boki również były bardziej wygniecione. Coraz trudniej było rozpoznać oryginalne wzory. Gdy Nicky przypatrywał się cieniom przesłaniającym złote pole, kręgi nie wydawały się już czymś niezwykłym. Jak gdyby magia, którą wyczuwał za sprawą Fern, ulatywała przez poszarpane krawędzie. Myślami wrócił do Fern i Bretty, zastanawiając się, co dziewczęta powiedziałyby na ten widok. Bretta uznałaby pewnie, że to nawet dobrze, bo George Gibson wkrótce znów będzie miał pole tylko dla siebie. Fern prawdopodobnie zbiegłaby tam z transparentem i megafonem, próbując ratować kręgi. Nicky otworzył puszkę coli i pił małymi łyczkami. Dręczyło go pragnienie, ale nagle poczuł się niedobrze - miał lekkie zawroty głowy i mdłości. A może to wcale nie od coli zakręciło mu się w głowie. Może to przez zamieszanie, które wszędzie wprowadzał. Wylał resztkę napoju na trawę i zgniótł puszkę w dłoniach. W oddali zaszczekał pies. Nicky wzdrygnął się. Coraz mniej prawdopodobne było, że kiedykolwiek odnajdzie Sky. Nagle zauważył jakieś poruszenie na drodze poniżej. Jeździec na koniu. Bretta na Eclipse. Nogi Bretty nie tkwiły w strzemionach, a wodze zwisały luźno. Eclipse kroczyła powoli z opuszczoną głową. Obie sprawiały wrażenie wycieńczonych. Nicky pomachał i zawołał, ale nie słyszały go. Były za daleko. Zerwał się więc, złapał rower i popędził ścieżką, żeby je dogonić. Kiedy znalazł się na poziomie bramy do lasu 103 George'a Gibsona, Eclipse musiała go usłyszeć. Uniosła łeb, poruszyła uszami i zarżała. Bretta także uniosła głowę. Nicky zamachał do niej, ale zignorowała go. Wyprostowała się, ściągnęła wodze i oddaliła się kłusem. Nicky patrzył, jak odjeżdża, i westchnął. Wciąż czuł się jak robak, ale nie wiedział, co zrobić ani co powiedzieć. Może najlepiej przez dzień lub dwa dać jej spokój, poczekać, aż ochłonie. Teraz nie warto było ich ścigać, najważniejsze, że Bretta jest cała i zdrowa. Miał już zawrócić, kiedy usłyszał gwizd. Bardzo niski i bardzo blisko miejsca, w którym stał. Potem usłyszał kroki. Trzaskanie gałązek. Dźwięk rozgarnianych i miażdżonych suchych liści. Nicky oparł się o płot, poczuł ostre ukłucie, gdy drut kolczasty zahaczył jego koszulkę. Nagle coś wyskoczyło z lasu tuż przed nim. Dwa psy. Jeden piaskowo- brązowy łaciaty, drugi ciemnoszary. Buffy i Bliss. - Ech, wy. Wracać tu! - zawołał ktoś idący szybko ich śladem i prześlizgujący się przez bramę. - Tej nocy byłyście do niczego. Jesteście nic niewarte. - Nicky zobaczył, jak przestraszona Bliss przypadła do ziemi ze strachu, po czym chyłkiem zawróciła. Usłyszał skowyt. Po chwili ujrzał żółtawy rozbłysk pocieranej zapałki, a potem kółka dymu płynące w powietrzu. Nie było wątpliwości. To był Bogsweed. Rozdział 25 Nicky patrzył, jak Bogsweed schodzi ścieżką. A więc to jego samochód stał zaparkowany w krzakach. Obserwował go, jak otwiera bagażnik dla psów, rzuca torbę pomiędzy nie i odjeżdża. Myśli kotłowały się w głowie Nicky'ego. Czyżby Geor-ge Gibson dał Bogsweedowi zgodę na polowanie na bażanty w swoim lesie? To nie był sezon, więc raczej mało prawdopodobne. I co Bogsweed robił z tymi psami? Dlaczego tata Fern pozwalał Bogsweedowi zabierać psy w nocy? Chyba że tata Fern nic o tym nie wiedział. Bogsweed mógł wcisnąć mu jakąś historyjkę o tym, że chce zrobić zdjęcia psów -przypuszczalnie zaoferował zapłatę za wypożyczenie ich na chwilę. Nicky wiedział, że Fern i jej tata nie mieli pieniędzy, pewnie nie wiedzieli, w co się pakują. Nicky był pewien, że nie wiedzą, jaki naprawdę jest Bogsweed - że szuka sensacji i nie obchodzi go, w jaki sposób je znajdzie. W jednej chwili pożyczy ich psy, a w następnej sfotografuje bażanty „znalezione" w pobliżu wozu Fern. A wówczas będzie już za późno. Następnego dnia znajdą się w gazecie. Gadźe uwielbiają o tym czytać. A George Gibson w mgnieniu oka przegoni ich ze swojej ziemi. Ściemniało się. No, tata już da mu popalić, kiedy wróci. Ale Nicky nie mógł czekać do rana. Wiedział już, że Bretta ma się dobrze, teraz musiał pomóc Fern. Powiedzieć, co właśnie widział. Żeby Fern i jej tata mieli szansę nie dać się temu łajdakowi Bogsweedowi. 105 Rozdział 26 Zrobiło się późno; niebo przybrało barwę atramentu i było już usiane gwiazdami. Szafir podbiegł do niego cwałem. Mrok skrywał blizny i maskował chudość zwierzęcia, koń wyglądał teraz prawie pięknie. - Spokojnie, kolego. Nie rób zamieszania. Staram się, żeby mnie nie zauważono. - Szafir parsknął, wtulając pysk w ramię Nicky'ego. Poszedł za nim, gdy Nicky prześlizgnął się brzegiem pola. Chłopiec zatrzymał się przy drzewie, którego grube konary wyciągały się w stronę drogi, i wspiął się na nie. Nie chciał nikogo szpiegować, ale stąd mógłby zwrócić uwagę Fern, jeśli tylko była gdzieś w pobliżu. W obozowisku stało mnóstwo pojazdów - wozy i ciężarówki, stary ambulans i furgon do przewozu koni. Olbrzymi mężczyzna z tatuażami na ramionach pracował przy jakimś silniku. Szczupła kobieta w indiańskiej, wyszywanej sukni robiła pranie. Nicky przesunął się, starając się przyjąć trochę wygodniejszą pozycję. W furgonie do przewozu koni szczekał jakiś pies. Miał taki sam niski, głęboki głos jak ten czarny wilczur widziany dzień wcześniej w garażu. Nicky zerwał liść z drzewa, rwąc go na małe kawałki, które rozrzucał po ziemi. Zastanawiał się, czy istnieją takie cierpienia, które nigdy nie mijają. W obozowisku dostrzegł też kilka elementów starej karuzeli - zardzewiałego konika i wóz strażacki bez kół. Ta- 106 kie, na które małe dzieci chcą wsiadać, zadręczając mamy prośbami, a potem wrzeszczą, ponieważ nie chcą z nich zejść. Szczupła kobieta o jasnych włosach gotowała coś w wielkim rondlu. Miała na sobie długą, lekką sukienkę naszywaną cekinami i koralikami, które migotały w blasku ognia. Nicky rozpoznał ten zapach. Bogaty, mięsny aromat. Bażant. Nagle dostrzegł szczupłą postać, wyłaniającą się zza furgonu do przewozu koni. Nieduża dziewczyna z ciemnymi, długimi, zmierzwionymi włosami. Fern! Wychylił się, zastanawiając się, czy zaryzykować gwizdnięcie, ale dziewczyna nie była wystarczająco blisko. Rozkołysał nieznacznie drzewo, licząc na to, że obejrzy się i zauważy ruch gałęzi. Nie obejrzała się. Patrzył, jak podchodzi do jasnowłosej kobiety; słyszał wyraźnie ich głosy. - Ładnie pachnie, Shannon. Kiedy będzie gotowe? - Na takim ogniu za dziesięć minut. Poczekam trochę, aż twój tata będzie gotowy. Nie chcemy kolejnej kłótni. Fern skinęła głową, przyglądając się, jak Shannon umieszcza rondel trochę wyżej. Nicky zdziwił się, że Fern lubi zapach pieczonego mięsa, ale może po prostu była miła. Potrząsnął głową, prawie się uśmiechając. Nie wyobrażał sobie, żeby Fern przywiązywała wielką wagę do eleganckich manier gadźe. Wreszcie olbrzym z tatuażami dołączył do nich i usiadł, plecami opierając się o ścianę wozu. Fern powiedziała coś do niego. Stała odwrócona, więc Nicky niezbyt dobrze słyszał, ale mówiła coś o jakichś zakupach. Na pewno jakiś dowcip. Oboje wybuchnęli śmiechem, jak rodzina dzieląca się sekretem. Nicky zerwał jeszcze jeden liść i porwał go na kawałki. Wszyscy znajomi Fern wydawali się tak bardzo zżyci ze sobą. Może Podróżnicy tacy właśnie byli. Może tak się dzieje, kiedy potrafi się tak nieskomplikowanie myśleć. 107 Shannon obróciła się i zniknęła wewnątrz nędznie wyglądającego wozu. Znienacka pojawiły się światła samochodowych reflektorów. Fern cofnęła się, a zza rogu wyskoczyły dwa psy. Buf-fy i Bliss. Za nimi szedł Bogsweed. Nicky prawie wstrzymał oddech. Znając jego szczęście, psy na pewno go wywęszą. Przylgnął do pnia, czując się jak bażant, na którego polują. Ale psy nie interesowały się Nickym. Buffy położył się nieopodal miejsca, w którym Shannon przyrządzała kolację, zaś Bliss pobiegła do Fern i machając ogonem podskoczyła, chcąc polizać jej twarz. - Waruj! - Bogsweed oparł się o wóz, tuż obok ślamazarnego olbrzyma. - Była dziś bezużyteczna. Nie przynosiła ich, tylko rozszarpywała je na kawałki. - Po prostu jest młoda. Poprawi się. - Fern mówiła cicho. Nicky musiał wytężyć słuch, żeby wyłowić jej słowa. - Po co się tym przejmować? - zaśmiał się Bogsweed. - Spotkałem pewnego naiwniaka. To prawdziwy głupiec -chce psa, bo spędza dużo czasu, kryjąc się w krzakach i wyczekując na zjawienie się kosmitów. Mówi, że potrzebna mu jakaś ochrona. Miałem dla niego innego psa, ale mogę go namówić, żeby wziął Bliss. Nie będzie wiedział, co kupuje. - Ale Shannon mówi, że możemy zabrać ją na wystawę mieszańców charta z owczarkiem szkockim w przyszłym roku. - Teraz w głosie Fern dźwięczała prośba. Jak u małego dziecka. Nicky nigdy nie słyszał, żeby mówiła w ten sposób. - W przyszłym roku? Kto do diabła wie, gdzie ty będziesz w przyszłym roku? Bujasz w obłokach. Czas, żebyś wróciła do rzeczywistości. Nicky spostrzegł Shannon ze stertą talerzy. Wręczyła po jednym Bogsweedowi, Fern i wielkoludowi z tatuażami. - Sami się obsłużcie - powiedziała. - Chleb jest w wozie. Ja zrobię jakąś sałatkę. - Widział, jak zbierają się wo- 108 kół rondla, a potem idą za Shannon do wozu. Olbrzym z tatuażami przesłaniał Nicky'emu widok, więc chłopiec nie był pewien, czy Fern też wzięła kawałek mięsa. Zeskoczył miękko z drzewa. Nie potrafił zrozumieć, co Bogsweed robi w obozie. Fern musiała go znać dość dobrze; nawet nie zwrócił uwagi na łagodny, słodki ton jej głosu. Nie wyobrażał sobie, żeby go lubiła, ale teraz jeszcze więcej trudności sprawi mu powiedzenie jej, jakie Bogsweed ma zamiary. A nawet jeśli jej to powie, co ona może zrobić? To jej tata zajmuje się psami, to jego Nicky powinien przekonać. Bażanty były bardzo drogie, więc Bogsweed pewnie próbował je zdobyć dla zysku. Fern przyznała, że nie mają pieniędzy, więc może tata Fern również brał w tym udział? Nicky zaciskał pięści, idąc z powrotem w ciemności. Niezależnie od tego, co się działo, Bogsweed musiał się ucieszyć, gdy Nicky powiedział o zaginięciu Sky. Bezpański pies w okolicy odwrócił uwagę George'a Gibsona od tego, co planował Bogsweed. To był prawdziwy łajdak. Ale miał więcej oleju w głowie niż ma go tłusty wywar z gotowanej gęsi. Nicky był już prawie przy bramie, kiedy Szafir przekłu-sował obok niego. Zatrzymał się, chodząc na boki, jakby próbował zablokować Nicky'emu drogę. Nicky pozwolił mu otrzeć się nosem o jego ramię. - Cześć, kolego - powiedział cicho. - Chcesz mnie rozweselić? Teraz ty chcesz mnie ułożyć? - Owinął ręce wokół szyi konia i przytulił go, starając się zrelaksować. Niespodziewanie ciszę przerwał krzyk. Szafir także go usłyszał, odsunął się nieco na bok, kładąc uszy po sobie. Krzyk. Wołanie. Długi, wysoki wrzask. - Już dobrze. Już dobrze. - Nicky wyciągnął rękę do Szafira i pogłaskał jego czoło, a w jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli. 109 Czy powinien wracać? Powinien coś zrobić? Szafir stał znieruchomiały, spoglądając w kierunku wozów. Nicky dalej głaskał konia, dotykając jego karku i łopatki, uciszając jego strach. Pomaganie Szafirowi sprawiało też ulgę i jemu. Potrząsnął głową, usiłując się roześmiać. Był po prostu przewrażliwiony. Pewnie to wcale nie był krzyk. Raczej kolejny wybuch śmiechu. Usłyszał trzask zamykanych drzwi wozu i dźwięk zapalanego silnika samochodu. Przynajmniej Bogsweed już odjeżdżał. Najważniejsze, że Fern nie musiała spędzać z nim więcej czasu. Musnąwszy na pożegnanie czoło Szafira, Nicky wdrapał się na bramę i pomaszerował do domu. Rozdział 27 Tata i Jim byli na dworze i popijali piwo przy ognisku. Nicky przejechał na rowerze, klnąc się za to, że nie naoliwił łańcucha. Jednostajne skrzypienie było równie dobrze słyszalne jak wycie syreny. Liczył tylko na to, że tata go nie zauważy. Nie udało się. Tata podszedł, kiedy Nicky przymocowywał rower do haka holowniczego wozu. - Co się stało? Czy słońce zachodzi o różnych porach po obu stronach miasteczka? - Przepraszam. Ja tylko... - Nicky zawahał się, po czym zdecydował się powiedzieć coś bliskiego prawdy. -Miałem sprzeczkę z Brettą. Musiałem pojechać i sprawdzić, czy ma się dobrze. - Przez jakiś czas na pewno nie będziesz miał okazji kłócić się z nią. - Co masz na myśli? - Nicky miał okropne przeczucie, że tata ma dla niego jakieś złe wieści. Może Bretta jednak nie wróciła bezpiecznie do domu. - Od tej pory zostajesz w domu. W te wakacje przeholowałeś o jeden raz za dużo. A teraz do środka. Nicky odszedł i trzasnął drzwiami wozu, w którym mieszkał razem z Jimem. Usiadł, nawet nie zapalając światła, ale w jego głowie myśli rozbłyskiwały feerią kolorów wesołego miasteczka. Martwił się o Fern. Martwił się o Brettę. Martwił się, ponieważ teraz nie będzie mógł wyjść, by się z nimi spotkać i rozwikłać to wszystko. 111 Wyjrzał przez okno i zobaczył, że Jim mówi coś do taty, który trzyma puszkę, jakby wznosił toast. Obaj się roześmiali. Nagle ogarnęła go wściekłość na tatę. Nigdy nie starał się wczuć w sytuację Nicky'ego. Nigdy nie był młody. Urodził się stary i zrzędliwy. Z pewnością nie miał pojęcia, jak to jest mieć tyle lat co Nicky. Rozdział 28 Nicky zaklął, czując ostry ból i widząc, jak sinieje mu palec. Już trzeci raz tego ranka uderzył się w palec dużym drewnianym młotkiem. Cofnął się i przyjrzał niewyraźnemu kształtowi. Miał to być prosty, drewniany koń - zabawka do dziecięcego ogródka - ale nie wyszło mu. Głowa była zbyt duża, a korpus zbyt przysadzisty. Nicky'emu przyszło do głowy, że to dobrze, iż dinozaury nadal są w modzie. Zdjął koszulkę, oparł się o pień drzewa, który wykorzystywał do piłowania drewna, i wypił łapczywie łyk coli z puszki. Smakowała okropnie. Była ciepła i bez gazu. Zostawił ją na słońcu i teraz aluminium parzyło mu palce. Westchnął. Musiał dalej pracować. Tata wciąż miał nachmurzoną twarz, ilekroć spojrzał na Nicky'ego. Musi nadać temu koniowi choć trochę przyzwoitszy wygląd i wprawić tatę w lepszy nastrój. Inaczej w ogóle nigdzie nie uda mu się wyjść. Nachylił się i podniósł garść cienkich strużyn, kawałków drewna, które odłupał, kiedy próbował poprawić łeb konia. Były miękkie, elastyczne. Nicky wstał, chwycił młotek i przybił je wzdłuż górnej linii karku. Wyglądały dobrze. Wszystkie ładnie się kręciły. Dzieciaki gadźe na pewno lubiły takie rzeczy. Przechylił głowę na bok i skrzywił się na widok swojego dzieła. Mógł wyrzeźbić więcej szczegółów na pysku. Mógł pożyczyć toporek ciesielski Jima - narzędzie, którym rzeźbiło się 113 w drewnie zakrzywione kształty - i nadać sylwetce lepszą linię. Mógł... - Ktoś do ciebie. Jakaś dziewczyna. - Sabrina wyszła zza wozu. Nicky odwrócił się do niej, ścierając pot z czoła. - Czy wiesz, kto to? Sabrina wzruszyła ramionami. - Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Wydaje się sympatyczna. Ma we włosach pełno koralików i innych ozdób. Nicky położył młotek na ziemi. - Czy tata powiedział, że mogę się z nią spotkać? Sabrina przykucnęła przy stosie trocin, wzięła je w garść i pozwoliła, żeby się sypały jej przez palce. - Właściwie rozmawia z nią teraz. - Rozmawia? - Nicky spojrzał na Sabrinę tak, jakby właśnie powiedziała mu, że tata biega po okolicy w różowej, falbaniastej sukience i baletkach. - Na twoim miejscu poszłabym tam. Zanim tata dowie się czegoś, za co mógłby się rozzłościć. Sabrina znalazła patyk i zaczęła kreślić wzory w rozsypanym drzewnym pyle. Nicky naciągnął na siebie koszulkę i obszedł wóz dookoła. Sabrina mówiła prawdę. Fern stała z tatą. Oboje się śmiali. Tata obejrzał się, gdy Nicky podszedł bliżej. Nie przestał się uśmiechać. - Więc tu jesteś. Jak leci? - W porządku. - Pójdę i zetnę trochę więcej drzewa dla ciebie, a ty pogadaj z przyjaciółką. Nicky patrzył, jak tata odchodzi, zastanawiając się, czy przypadkiem nie uderzył się gdzieś w głowę. Fern uśmiechnęła się do Nicky'ego. - Trochę go rozweseliłam. Kiedy tu przyszłam, spotkałam twoją siostrę i powiedziała mi, że tata jest na ciebie bardzo zły. Pomyślałam, że postaram się pomóc. Nicky wciąż był oszołomiony. 114 - Musisz mi zdradzić, co powiedziałaś. Będę to ćwiczył codziennie, zanim się położę spać. - Zmarszczył czoło, a przypomniawszy sobie zeszłą noc, spoglądał na nią uważnie. - Co ci się stało w rękę? - To tylko zwichnięcie - Fern skrzywiła się. Lewe ramię miała owinięte bandażem, ale nie zwykłym, płóciennym, lecz z połyskującej, niebieskiej szarfy z wplecionymi złotymi koralikami. - Znów spadłam z Szafira. - Zrzucił cię? - Nicky odczuł ulgę, że jej ramię nie miało nic wspólnego z zeszłą nocą. Poza tym sprawiała wrażenie zadowolonej, z pewnością to, co wczoraj słyszał, to nie był krzyk. Ale i tak czuł się winny, jak gdyby on był odpowiedzialny za to, że Szafir zrobił coś złego. - Nie, to przeze mnie. Próbowałam zrobić arabeskę -takie stanie na jednej nodze, kiedy koń cwałuje. Nie udało się. - Odwróciła wzrok, nagle spuszczając głowę. Jej uśmiech znikł. - Dlatego tu przyszłam. Zaczynam panikować. Ten trening i cała reszta, nie mam już czasu. Czy mógłbyś wpaść dziś wieczorem? Nicky pokręcił przecząco głową. - Zeszłej nocy dostałem burę, za późno wróciłem. Teraz tata każe mi robić za świętego Mikołaja. - Co masz na myśli? Nicky odwrócił wzrok. Nie mógł się zdobyć na powiedzenie, że wrócił późno, ponieważ siedział na drzewie obok jej wozu i szpiegował. Czuł się głupio. Zamiary Bog-sweeda nadal go niepokoiły, ale właściwie nie była to jego sprawa. Nie miał prawa mieszać się w ten sposób w życie Fern. - To trudno wyjaśnić. Poza tym dzisiaj pracujemy we młynie do późna, a potem będę zajęty tutaj, klecąc aż do zmierzchu drewniane zabawki. - Posłuchaj. - Położyła dłoń na jego ramieniu, odciągając go od wozu. - Mam plan, ale nie wiem, czy ci się spodoba. - Mów. 115 - Zabroniono mi jeździć na Szafirze, więc muszę być ostrożna. Ale opowiadałeś mi kiedyś o jeździe po ciemku. Pamiętasz, mówiłeś, że konie widzą w ciemnościach. - Tak - odparł Nicky ostrożnie. - Czemu więc nie zrobimy czegoś w nocy? Moglibyśmy spotkać się o trzeciej nad ranem, ale nie na polu - to zbyt ryzykowne. Moglibyśmy pójść do kręgu w kukurydzy. Tam nikt nas nie zobaczy. Nicky pokręcił głową. - Nie mogę. Mój tata... - To nie dla mnie, Nicky, tylko dla Szafira. Tak naprawdę mam tylko tę noc - jutro muszę się wykazać przed tatą, inaczej będzie za późno. Jesteś mi potrzebny. Tylko ty możesz mi pomóc. Oczy Fern zdawały się czarować Nicky'ego. W jego głowie wirowały obrazy. Szafir zmizerniały i przestraszony. Szafir stojący spokojnie, gdy zakładali mu uzdę. Szafir wtulający pysk w jego ramię zeszłej nocy przy bramie. Pojawiły się też nowe obrazy. Szafir w drodze na aukcję. Szafir zamknięty w jednej z tych zagród z przerażonymi końmi, kopiącymi i gryzącymi. Rzeźnik stawiający znak przy numerze Szafira w jego katalogu... - Nicky! - Tata wyszedł zza rogu. - Teraz wystarczy ci drewna na dwa kolejne konie. Poświęć pół godziny na dokończenie pierwszego, a po kolacji wrócisz do pracy. I pamiętaj, musimy wyjechać do młyna bardzo wcześnie. Powiedziałem Tomowi, że będziemy tam o drugiej- Przez chwilę Nicky patrzył na tatę, jak gdyby dopiero się obudził. Nie mógł ryzykować, robiąc to, o co prosiła go Fern. Został już kiedyś przyłapany w nocy i więcej już nie ujdzie mu to na sucho. Odwrócił się do Fern. - Przykro mi. To byłoby jak jazda na rolkach po linie, gdy wygłodniałe lwy czają się poniżej. Bezpieczniej byłoby dla mnie, gdybym stanął przy tamtym drzewie i pozwolił ci rzucać we mnie nożami. 116 Fern milczała przez moment, wyciągając złotą nitkę z jedwabnej szarfy. Potem ścisnęła jego ramię, jej głos zabrzmiał bardzo łagodnie. - Dobrze - rzekła. - Rozumiem. Nicky patrzył, jak odchodzi z wyprostowanymi plecami, pełna godności. To było gorsze, niż gdyby się rozłościła i rozgniewała. To było gorsze, bo ona naprawdę zrozumiała. Rozdział 29 - Co tu się do diabła dzieje. - Tata wcisnął hamulec. Przed nimi tkwiły samochody zablokowane w korku drogowym. Nicky wychylił się przez okno pikapa, sznur samochodów ciągnął się daleko. - Wyjdę się rozejrzeć. - Pośpiesz się. - Tata bębnił palcami w kierownicę. -Powinniśmy już być w młynie. Gdybyś nie tracił czasu na rozmowę z tą dziewczyną... Nicky wyskoczył z kabiny i trzasnął drzwiczkami. Najwidoczniej magia, którą Fern roztoczyła wokół taty, szybko gdzieś się rozpłynęła. Poszedł szybkim krokiem. Wszyscy wydawali się zgrzani i poirytowani. Jeden z mężczyzn nie przestawał trąbić, inny, z samochodu stojącego nieco dalej, raptownie wysiadł i ze srogą miną ruszył w jego kierunku. Kierowcy kręcili się nerwowo, zerkając na zegarki, wrzeszcząc na siebie nawzajem. Płakało jakieś dziecko, jakaś kobieta krzyczała na dwoje swoich, które piszczały i turlały się po zboczu obok drogi. Dopiero po pokonaniu zakrętu Nicky zobaczył, co się dzieje. Wszędzie wzdłuż krawędzi pola kukurydzy George'a Gibsona stały zaparkowane samochody. Był tu też autokar, którego kierowca spał w trawie z głową przykrytą gazetą. Pomimo upału, Nicky pobiegł zobaczyć, co się dzieje. Na polu roiło się od ludzi. Wszyscy się popychali 118 i szturchali. Na skraju kukurydza była zdeptana; ustawiono tam stoliki i stragany. Dalej, przez całą szerokość pola ciągnęła się lina. Przypuszczalnie miała ona powstrzymać ludzi przed wchodzeniem głębiej, ale Nicky spostrzegł, że małe dzieci przekradają się pod nią i biegają wokoło jak oszalałe, podskakując i pokrzykując. Nikt ich nie zatrzymywał. Najpierw rozpoznał Shannon, stojącą za straganem i sprzedającą koszulki. W większości były czarne, z wirującymi, jasnymi gwiazdami - żółtymi i zielonymi - namalowanymi fluorescencyjnymi farbami. Ustawiono też inne stragany. Rzędy przewoźnych kramów, obwieszonych dźwięczącymi szklanymi ptakami i małymi figurkami zwierząt, które mieniły się w słońcu niczym kawałeczki tęczy. Nicky przeszedł obok stolika ciężkiego od klejnotów i kryształów. Gdy odsunął się na bok, żeby zrobić miejsce kobiecie z wózkiem, rozpoznał olbrzyma z tatuażami. Stał za wielką sztalugą obwieszoną plakatami. - Kunsztowne kręgi w zbożu. Całkowicie autentyczne. Tylko sześć funtów za jeden plakat lub dziesięć funtów za dwa. - Wytatuowany wielkolud posłał Nicky'emu surowe spojrzenie i wysunął dwa zwinięte plakaty w jego stronę. Nicky pokręcił głową, ale nie odszedł. Na plakatach widniały powiększone zdjęcia, wykonane o różnych porach dnia i pod różnymi kątami. Różniły się też kolorami - purpurowe lub zielone mgiełki dotykały czubków kukurydzy, unosząc się nad nimi niczym jakaś nieziemska energia. Nicky nie dał się nabrać. Nie wiedział wiele o fotografii, ale domyślił się, że fotograf użył jakichś kolorowych filtrów na obiektyw. Musiał jednak przyznać, że zdjęcia były dobre, zwłaszcza te wykonane w nocy. Na tych ostatnich kolory wydawały się naturalne, w poświacie księżyca kukurydza lśniła srebrzyście. 119 - To ostatnia szansa. - Wytatuowany olbrzym znów dźgnął Nicky'ego zwiniętymi plakatami. - Do wieczora będą sprzedane. - Nie, dziękuję. - Nicky odwrócił się. Mężczyzna wzruszył ramionami i zainteresował się zdenerwowaną kobietą, machającą w powietrzu dziesię-ciofuntowym banknotem. Nicky poszedł dalej, ocierając się ramieniem o kolejnego Podróżnika - chudą kobietę, która przedzierała się przez tłum, dźwigając kosz przeplatanych złotem szarf. Nicky był zły. To nie było dobre. Jak gdyby kręgi stały się jakąś tanią sensacją. Odwrócił się, zamierzając wrócić i opowiedzieć o wszystkim tacie, gdy nagle dostrzegł małą, ciemnowłosą postać z tacą zawieszoną na szyi. To była Fern. Przedarł się do niej. - Co tu się dzieje? Zerknęła na niego. - Cześć, Nicky. Chcesz kółko do kluczy? Są na nich zdjęcia kręgów, kiedy jeszcze nie były zniszczone - mówiła. Jednocześnie miała oko na grupkę nastolatków, biorąc od nich pieniądze i wręczając im kolorowe kółka do kluczy. Nicky wziął jeden. To było dobre zdjęcie, kolory oraz wzory wyraźne i ostre - mimo że zrobiono je nocą. Nicky szybko odrzucił kółko na tacę, jakby sparzyło mu palce. Z jakiegoś powodu czuł się zawiedziony. Martwiło go, że Fern była częścią tego wszystkiego. Więcej, chyba ją to bawiło. - Czy George Gibson wie, co tu się dzieje? - Oczywiście. Mój tata przekonał go, że on także może zarobić na tym jakieś pieniądze. Dzielimy się z nim po połowie. Nicky potrząsnął głową. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że zgodził się na to. - Dlaczego nie? - Fern odrzuciła włosy z czoła, mrużąc oczy. - Ludzie i tak przyjeżdżali. Jeśli chodzi o upra- 120 wę, pole i tak zostało już zniszczone. Przynajmniej w ten sposób może odzyskać część pieniędzy. - Odwróciła się, obdarzając uśmiechem kilka starszych pań, które wpatrywały się w jej tacę. Kiedy Fern podniosła dwa kółka do kluczy, Nicky zauważył, że mały tatuaż, gwiazdka na jej ramieniu, został starty przez tasiemkę zawieszoną na jej szyi. Została tylko blada, srebrzysta smuga. To nie był prawdziwy tatuaż. To była tania kalkomania. Taka, jaką można kupić w sklepie z zabawkami. W tym momencie fala ludzi natarła na Nicky'ego -wszyscy zmierzali w jednym kierunku. Tłum porwał go, niosąc w stronę liny. W jednej chwili zrozumiał, skąd wzięło się całe zamieszanie. Wzniesiono transparent, którego tło usiane było gwiazdami i księżycami: WYCIECZKI Z PRZEWODNIKIEM PO KRĘGACH W ZBOŻU Co 30 minut Dorośli 10 funtów. Dzieci 50% zniżki. Przed transparentem, na małym podwyższeniu stał Bogsweed. Uśmiechał się na widok tłumu gromadzącego się wokół niego. Wyglądał jak gwiazda muzyki pop otoczona nastoletnimi fanami. - Nie możemy też zapomnieć o ich magicznej mocy leczniczej. Moja stara przyjaciółka była przykuta do inwalidzkiego wózka. Od wielu lat nie chodziła i cierpiała na ciągłe bóle. Ale pewnego dnia na polu nieopodal miejsca, w którym mieszkała, pojawiły się kręgi w zbożu. W tym czasie byłem w okolicy, a ponieważ pisałem o tym zdarzeniu, zabrałem ją, żeby je obejrzała. Kiedy je oglądaliśmy, wyznała mi, że czuje w nogach coś dziwnego, jakby mrowienie. Po godzinie bóle, które męczyły ją tak długo, zniknęły. - Bogsweed uśmiechnął się, wzrokiem przesunął po twarzach zebranych ludzi, pozwalając, żeby jego słowa za- 121 padły im w pamięć. - Nadal wprawdzie nie chodzi, ale kto wie, może następnym razem, może jeśli przywiozę ją do tych kręgów... Nicky spostrzegł, że niewidomy, który stał obok niego, przesunął się bliżej. - Znane są także inne opowieści. Jedne są niezwykłe, inne niepokojące. Na przykład istnieją relacje o światłach rozświetlających niebo tej nocy, kiedy powstały te kręgi. Słyszałem, że... - nagle przerwał. Dostrzegł Nicky'ego. Ich spojrzenia się spotkały. Nicky wpatrywał się w niego, ale ku jego zaskoczeniu Bogsweed nagle się uśmiechnął. -Mógłbyś podejść tu na chwilę? Może zdołam ci pomóc. Nicky zerknął przez ramię, zastanawiając się, kogo wskazuje Bogsweed. Nikt za nim nie stał. - Nie, ty chłopcze, Nicky, mam rację? Wiem, że miałeś pewne kłopoty od czasu, gdy pojawiły się te kręgi. Może są tu ludzie, którzy potrafią ci pomóc. Zanim Nicky zdążył odpowiedzieć, poczuł uścisk na łokciu - ślamazarny mężczyzna z tatuażami prowadził go przed tłum. Nicky próbował się wyrwać. - Nie sądzę... - Chodź, synu. Nie musisz się wstydzić. Powiedz tym dobrym ludziom o swoim psie. Opowiedz, co się stało. -Wyciągnął rękę i położył ją chłopcu na ramieniu. Nicky'ego aż skręciło w środku, ale pozwolił Bogsweedowi paplać dalej. Mógł się zgodzić na to, jeśli przyczyniłoby się to do odnalezienia Sky. - Panie i panowie, ten chłopiec zobaczył kręgi, kiedy spacerował z psem. Zainteresowały go, zafascynowały tak jak nas wszystkich. Zszedł, żeby je obejrzeć, przejść się pomiędzy nimi. Ale kilka chwil potem jego pies zginął w tajemniczych okolicznościach. Jakby zabrała go stąd jakaś niewidzialna moc. - To niezupełnie tak. Sky nie weszła ze mną do kręgu. Ona... Ręka Bogsweeda zacisnęła się na ramieniu Nicky'ego. 122 Gromadziło się coraz więcej ludzi, żeby posłuchać o kręgach. - Część z was mogła słyszeć opowieści o takich zjawiskach, jak tajemnicze zniknięcia samolotów w Trójkącie Bermudzkim lub dziwną historię Marie Celeste, statku, który odnaleziono opuszczony przez załogę i pasażerów, wszyscy oni zniknęli. Oczywiście dla nas, tutaj, w May-bridge, może się to wydawać bez związku. Ale ten chłopiec i jego pies stanowią dowód na to, że miało tu miejsce coś niezwykłego. Nicky, czy masz jakieś wyjaśnienie tego, co przytrafiło się twojemu psu w tak cichy, spokojny, letni poranek? Nicky poczuł, że fala ognia zalewa mu twarz. Nie mógł wytrzymać spojrzeń tych wszystkich ludzi. Nie mógł słuchać bzdur Bogsweeda, który próbował wykorzystać zaginięcie Sky. Znów się skrzywił. Bogsweed zwiększył uścisk, jego palce wbiły się w ramię Nicky'ego. - Niektórzy z was może widzieli plakaty rozlepione w okolicy albo nawet dzieci pukały do waszych drzwi. Ta biedna miejscowa rodzina miała pięknego wilczura, cudowne zwierzę. To była duma i radość... Nicky szarpnął się w bok. Tego było już za wiele. Nie musiał tego znosić. - Z moim psem stało się to - powiedział głośno - że ten padalec usiłuje... Tłum poruszył się niespokojnie. Kilka osób się roześmiało. Kilka osób zaczęło odchodzić. Nicky nie zdołał powiedzieć nic więcej. Poczuł, że ktoś przytrzymuje mu ręce za plecami. Wytatuowany olbrzym uniósł go w górę i wynosił. - To zrozumiałe zdenerwowanie. - Na Bogsweedzie jego słowa nie zrobiły najmniejszego wrażenia, jego głos nadal był miękki jak jedwab. - Jestem pewien, że każdy kto kiedykolwiek stracił zwierzę, pojmuje jego gniew... 123 Wielkolud z tatuażami postawił Nicky'ego na ziemi z dala od tłumu. - Powinieneś nauczyć się, kiedy trzymać język za zębami - syknął. Fern stała niedaleko, nęcąc kółkami na klucze grupę chłopców. Nicky rozpoznawał niektórych kolegów ze szkoły. Wszyscy się śmiali i wygłupiali. Fern zerknęła w bok na Nicky'ego i puściła do niego oko; pozbyła się prawie wszystkich kółek na klucze. Nicky stał jeszcze przez chwilę, masując ramię. Po chwili okręcił się na pięcie. Miał dosyć tego miejsca. A jeśli nie wróci wkrótce do taty, pewnie poczuje się jeszcze gorzej. - Hej, Nicky. - Dotarł już prawie do zakrętu, kiedy dogoniła go Fern. - Przepraszam. - Złapała go za ramię. - Masz mnie dosyć? Wzruszył ramionami. - Niby dlaczego? - Jego słowa zabrzmiały dziwnie i niezręcznie. - Szczerze, ja też tego nie znoszę. Po prostu nie mogłam zrobić nic innego. - Sprawiała wrażenie zagubionej i zmęczonej. - Tego życzył sobie mój tata, a ja muszę stać po jego stronie. Jeśli chcę, żeby jutro obejrzał mnie i Szafira, nie mogę ryzykować awantury o takie głupstwa. A zresztą nie ma w tym nic złego, naprawdę. Nicky spojrzał na nią. Stała przed nim z lekko opuszczoną głową, włosy opadały jej na twarz jak ciemna kurtyna. Jego poirytowanie ustąpiło. - Przepraszam. Nie chciałem zrobić ci przykrości. Uśmiechnęła się smutno. - Muszę już wracać. Mam jeszcze dwa pudła kółek na klucze, które muszę sprzedać. Życz mi powodzenia dziś wieczór, dobrze? Nicky skinął głową, nagle wypełnił go żal. - Powodzenia. - Dzięki - szepnęła. Po chwili już jej nie było. 124 Rozdział 30 Fern płakała. Dźwięk niósł się przez pole, niekiedy głośniejszy, niekiedy cichszy. Pełen smutku. Trzymała coś, obracając w dłoniach, a potem przytulając do piersi. Nagle rozległ się głos, srogi i głośny. „Ej, Fern!". Pojawił się mężczyzna bez twarzy, spowity cieniem. Powoli Fern ruszyła w jego stronę. Gdy zbliżyła się do niego, złapał ją za rękę, brutalnie popychając przed sobą. Fern zdawała się kurczyć pod jego dotykiem, stawała się coraz mniejsza. Wkrótce jej postać przypominała małe dziecko. Kiedy szła przed siebie chwiejnym krokiem, coś wypadło z jej dłoni. Leżało na ziemi do połowy ukryte w wysokiej trawie. Była to plecionka z końskiego włosia. Nicky zerwał się ze snu, niemalże tracąc z przerażenia oddech. Czuł zawroty głowy i trząsł się, jak gdyby stał na skraju przepaści. Rzadko pamiętał swoje sny, ale kiedy tak się działo, zawsze wywoływało to w nim takie silne emocje. W wozie było ciemno. Zapalił lampę i uniósł się na łokciu, żeby się rozejrzeć. Natychmiast pojawiła się ćma. Jej miękkie, brązowe ciało tłukło się o szybę. Nicky zgasił światło. Opadł z powrotem na plecy, ale wszystko na nic. Nie potrafił już zasnąć. Mógł tylko myśleć o Fern, wyobrażać sobie, co ona robi. Wyobrażać sobie, jak pracuje z Szafirem. Mieć nadzieję, że obojgu nie stało się nic złego. 125 Z rozkładanej kanapy, na której leżał, dostrzegał świecące wskazówki zegara. Dochodziła druga. Przed nim była jeszcze długa noc. Wstał i naciągnąwszy dżinsy oraz starą koszulkę, wyszedł na dwór. Usiadł na schodkach wozu. Było gorąco. Powietrze był ciężkie, duszne i ciepłe. Małe owady kłębiły się wokół światła. Żarówka raz po raz zapalała się, to znów gasła. Jak bezgłośne urządzenie alarmowe. Nicky nie przestawał myśleć o Szafirze i Fern. Z wnętrza wozu dobiegały go senne pomruki i chrapanie Jima. Jakaś ciężarówka przemknęła obok z turkotem, jadąc w stronę sklepu z gazetami. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. A Nicky nie przestawał myśleć o Szafirze i Fern. Nagle poderwał się z miejsca. Pójdzie tam, tylko na pół godziny. Żeby się upewnić, że nic jej nie jest. Musiał iść pieszo - nie chciał ryzykować, żeby ktoś usłyszał skrzypienie łańcucha jego roweru. Po cichu, bardzo powoli, Nicky przekradł się na skraj obozowiska i dalej, na drogę. Rozdział 31 Księżyc miał barwę ciemnego złota. Księżyc żniwiarza. Wielki i jaśniejący. Nicky nigdy jeszcze nie widział tylu gwiazd. Opuścił wzrok, spoglądając na kręgi w zbożu. Wszędzie panował spokój. Nagle spostrzegł ich, Fern i Szafira, cwałujących poniżej, wzdłuż jednej z bruzd po traktorze. Fern ściągnęła Szafirowi wodze, zatrzymując go, stając prawie na prostej linii pomiędzy Nickym i księżycem. Była ledwie widoczna - cień pośród cieni, ale Szafir lśnił w ciemnościach niczym srebro. Wtedy Nicky ujrzał ich taniec. Fern na pewno nie wiedziała, że on tam stoi, ale nie mogłaby zaplanować tego lepiej. Pole było jak wielka scena, a Nicky miał najlepsze miejsce na widowni. Koń rozpoczął kłus, a ciemna sylwetka Fern wyginała się i przemieszczała na nim. Nagle dziewczyna z łabędzią gracją stanęła prosto, jej ciało było w doskonałej równowadze. Opadła z powrotem do pozycji siedzącej, na chwilę wygięła się do tyłu i wtedy Szafir, jakby za sprawą niewidocznego gestu, pocwałował naprzód. To był staranny, zebrany cwał. Bardzo płynny. Jego szyja i powiewający ogon przypominały Nicky'emu konia na karuzeli. Nieoczekiwanie zniknęli za łukiem jednego z kręgów w kukurydzy. Nicky czekał na ich powrót, prawie wstrzymując oddech. Kiedy znów się pojawili, Szafir poruszał się 127 szybciej, lecz nadal w sposób kontrolowany. Wciąż był posłuszny. Nicky śledził wzrokiem każde ich poruszenie. Akrobacje w powietrzu. Zatrzymania w pół ruchu. Cwałowanie z miejsca. Zatrzymali się po raz kolejny - tym razem raptownie. Szafir zamarł w bezruchu jak marmurowy posąg w świetle księżyca. Nicky zobaczył, jak Fern wyskakuję w górę, skręcając się lekko i lądując obok niego. I wówczas Szafir skoczył. Wystrzelił, podrywając w powietrze wszystkie cztery nogi. Nicky nie wierzył własnym oczom. Z piersi wyrwał mu się krzyk, który rozerwał ciemności. Wybuchnął śmiechem. Przez krótką chwilę - fantastyczną, magiczną chwilę -Szafir frunął. Gdy koń wylądował, Fern wskoczyła na niego, po czym ponownie zniknęli w kręgu. Ale tym razem już nie wrócili. Rozdział 32 Nicky chciał pomachać i zawołać. Chciał powiedzieć Fern, że byli niesamowitymi supergeniuszami, że teraz tata Fern nigdy nie sprzeda Szafira. Ale mijały minuty, a jego ekscytacja pierzchała. Gdzie się podziali? Dlaczego nie ukazali się z drugiej strony? Kiedy zaczął się ześlizgiwać po ciemnym zboczu, kierując się do miejsca, w którym widział ich po raz ostatni, przepełniał go strach, nie podniecenie. Dotarł do pola, lekka bryza musnęła jego ramię. Pomknęła dalej. Kukurydza poruszyła się, łagodnie falując. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyszeptał zaklęcie, a kukurydza przekazywała je dalej. Nicky szedł powoli, trzymając się skraju pola. Gdzieś niedaleko jakieś małe stworzenie szeleściło w kukurydzy. Bezdźwięcznie przeleciała sowa. Szelest ustał. Przez głowę Nicky'ego przepływało mnóstwo myśli. Próbował je powstrzymać, ale one odnajdywały coraz nowe szczeliny i sączyły się nieprzerwanie. Profesor Sparkes i jego wirujące masy powietrza, przekonanie, że Ziemia nie jest jedyną planetą, na której istnieje inteligentne życie. Bogsweed i jego kobieta na wózku inwalidzkim oraz mrowienie w jej nogach. Fern tego dnia na perci, szepcącą, że krąg czeka. Nicky poczuł przejmujący chłód i objął się ramionami. 129 Dookoła panował spokój. Słychać było tylko jego kroki. Ale to dziwne mrowienie, jakby przeczuwał, że ktoś -lub coś - czeka na niego. - Cieszę się, że ci się udało. Nicky rozejrzał się wokoło, cichy krzyk, jak skowyt małego zwierzęcia, uwiązł mu w gardle. To był Bogsweed, wychylający się zza drugiej strony ogrodzenia. - Ja... szukałem Fern. - Odeszła. Zrobiła to, co musiała. Nicky zmarszczył czoło, a Bogsweed wskazał za siebie, na perć za jego plecami. Fern i Szafir oddalali się galopem, przemieszczając się wzdłuż szczytu wzniesienia jak odległe zjawy. Nicky spojrzał na Bogsweeda. - Więc co, do diabła... - ... ja tu robię? - Bogsweed zaśmiał się krótko. - Dowiesz się za minutę. Nicky zauważył bryłowaty kształt aparatu fotograficznego, zawieszonego na jego szyi. - Robiłeś Fern zdjęcia? Po to tu przyszedłeś? - Fern? - Bogsweed zapalił papierosa, a Nicky obserwował żarzący się koniuszek, który poruszał się jak mała gwiazda. - Kto by chciał zdjęcia jakiegoś szalonego dzieciaka na koniu? - Więc po co? - Kręgi są już skończone. Wykonali dobrą robotę. Jestem tu, żeby dać ludziom nowy temat do plotek. Masz coś przeciwko temu? Nicky poruszył się niespokojnie, usiłując sobie przypomnieć, gdzie już słyszał coś podobnego. - Chyba nie. - Jeśli się z tym zgadzasz, zgodzisz się też z tym, co teraz powiem. Więcej zdjęć dla mnie. Pieniądze z ubezpieczenia dla Gibsona. Więcej wrażeń dla mieszkańców May-bridge. 130 - Nie rozumiem, o czym mówisz. - Zrozumiesz. Zanim jeszcze zaczniesz uciekać. -Rzucił papierosa, ton jego głosu nagle się zmienił. - Ale jak szybko byś nie biegł, nie uciekniesz. Ponieważ jutro rano, kiedy policja będzie przeczesywać perć w poszukiwaniu dowodów, znajdą ślady twoich tenisówek, prowadzące w dół i w górę zbocza. Próbowałeś mnie zdemaskować przed ludźmi. Teraz dwa razy pomyślisz, zanim znów ze mną zadrzesz. - Odwrócił się, ruszył w kierunku bramy i zniknął w ciemnościach. Rozdział 33 Nicky znajdował się w połowie drogi na perć, kiedy to się wydarzyło. Rozległ się dziwny dźwięk -jakby trzask przeszywający nocną ciszę. Nicky odwrócił się. Wysoko nad bramą unosiło się dziwne światło. Nicky gapił się na nie, miał wrażenie, że ono go przyciąga. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Zdawało się powoli stapiać z ziemią, przemieszczając się w dół. Wówczas prawie dokładnie pod nim pojawiła się żółta poświata. Z początku niezbyt silna, zaledwie odcień spranego koloru. I nagle nastąpiła eksplozja. Złociste pioruny pomknęły przez pole, potężne płomienie wiły się i splatały, przewalając przez kukurydzę niczym wściekła bestia. Pole płonęło. Nicky nie rzucił się do ucieczki. Nie mógł się poruszyć. Nie mógł odwrócić wzroku. Na tle czarnej jak węgiel nocy ogień był przepiękny. Dziki. Fantastyczny. Niesiony pomuchami wiatru, kreślił wzory, poruszał się to w jedną, to w drugą stronę. W jego wnętrzu kolory zmieniały się nieustannie, górna część pulsowała żółciami i złocieniami, gdy dolna część lśniła wyrazistszą czerwienią, głębszą i bardziej niebezpieczną. Zrobiło się bardzo głośno. Rozległy się trzaski i syki. Wielkie czerwone iskry wystrzelały w powietrze, a ponad 132 ognistą furią unosiły się milczące snopy dymu, wijącej się jak szarzy tancerze na tle czerni nocy. Nicky zaczynał czuć parzący żar. Gorące popioły opadały na niego jak ognisty deszcz. Z pola pierzchały małe stworzenia. Szczury. Myszy polne. Drobne gryzonie. Nicky rozejrzał się wokół siebie. Iskry lądowały wszędzie dookoła. Krzak po jednej stronie zaczął się jarzyć. Po drugiej stronie zajęła się wysoka trawa otaczająca pień drzewa. Żółte języki ognia lizały jego korzenie. Wtedy Nicky zaczął biec. Nie w górę perci - poruszałby się zbyt wolno, zajęłoby to zbyt dużo czasu. Popędził z powrotem w dół, ślizgając się i potykając mknął ukosem w stronę drogi. Zamierzał się dostać do budki telefonicznej. Nie była daleko, a musiał ściągnąć pomoc. Za pięć minut zajmie się cała perć. Ogień będzie się rozprzestrzeniał. Wszystko się zajmie. Nicky dopadł końca ogrodzenia. Dym spowijał go, gdy dysząc zbliżał się do drogi. I wtedy go zobaczył. Rozdział 34 Bogsweed stał na dachu swojego samochodu. Wyglądał dziwnie, nieludzko - wysmukły, ciemny insekt kołyszący się i stający na łapach na skalnym występie. Przed nim, po drugiej stronie płotu, płomienie splatały się w tańcu. Nicky zawahał się, próbując zrozumieć, co Bogsweed robi. Wyginał się i prostował, i znowu odwracał. To było dziwaczne. Przerażające. Nicky z trudem przełknął ślinę, czując smak popiołu w gardle. Podkradł się bliżej. Wtedy usłyszał. Klikanie przesłony. Szum przewijanego filmu. Bogsweed robił zdjęcia. Nicky poczuł w sobie gniew. To wszystko, takie straty, takie ryzyko - dla kilku głupich zdjęć. Rzucił się w stronę samochodu i poślizgnął się, wskakując na maskę, a potem na dach. Bogsweed nie spodziewał się tego. Nicky pchnął go na bok, rzucając na drogę. Skoczył za nim, nie myśląc, co robi. Nicky był silny, ale Bogsweed silniejszy. Natarł na chłopca, zaciskając pięści i okładając go nimi. Nicky odchylił się, próbując złapać jego ręce, zamiast tego chwycił za włosy - za kucyk - i szarpnął do tyłu. Bogsweed zaklął, otworzył pięść i wbił palce Nicky'emu w bok. Bolało. Nicky usłyszał dźwięk, ostry i świszczący, i zdał sobie sprawę, że dochodzi on z jego własnych ust. Złapał Bogswe-eda za ręce, ale mężczyzna naparł na jego ramiona i powalił go na ziemię. Nicky poczuł kamienie pod plecami. Twardy kant jakiegoś przedmiotu wbił się w jego żebra, 134 ale po chwili ucisk ustąpił. Przedmiot potoczył się gdzieś dalej. Bogsweed uklęknął, przycisnął kolanem pierś Nicky'ego i wykręcił mu rękę. Wtem dotarł do nich dźwięk syren - wysokie, odległe wycie, narastające z każdą chwilą. - Przeklęta straż pożarna. Znów wszystko zepsułeś -wysyczał Bogsweed Nicky'emu prosto do ucha. Jego oddech był cuchnący, przesiąknięty papierosami. Wycie stawało się głośniejsze. Bogsweed chwycił w garść przód koszuli Nicky'ego, dźwigając go tak, że chłopiec usiadł. - Pożałujesz, że tu przyszedłeś! Nicky osunął się z powrotem na ziemię, uderzając głową o słupek bramy. Nie czuł bólu, ale ujrzał miliony gwiazd wirujących nad głową. Syreny były bardzo blisko. Zbliżały się błyskawicznie. Pomiędzy liśćmi drzew pojawiły się niebieskie rozbłyski. Nagle Nicky był wolny. Bogsweed wstał, pobiegł do swojego samochodu i odjechał. Nicky dźwignął się powoli i zataczając się, wyszedł na drogę, gdy wóz strażacki właśnie wyłonił się zza rogu. Rozdział 35 Wóz zatrzymał się. Nicky obserwował go, osuwając się na ziemię i opierając o pień drzewa. Przeszywający ból wypełniał mu głowę, pulsując i promieniując na policzek i ramię. Bolała go także ręka. Czuł, że jest stłuczona i skręcona. Wszędzie niósł się szczególny zapach - wyraźna woń spalenizny, przypominająca aromat chrapiącego, nieco przypalonego bekonu. Nicky pomyślał o śniadaniu. I mamie. I o tym, że w ogóle nie powinno go tu być. Zrobiło mu się niedobrze. Nieopodal świeża bryza rozdmuchiwała popioły i żużel na drogę. Nicky przyglądał się im, jak tańczą i płyną niczym szare ćmy z popiołu. Bardzo lekko. Bardzo cicho. Dojrzał postacie poruszające się na polu. Wydawały się rozmazane, nieostre. Ale kiedy się przemieszczały, jasne linie ognia, połyskujące i białe, poruszały się wraz nimi. Nicky zmrużył oczy, spojrzał ponownie, po czym odwrócił wzrok. Nie był pewien, czy to w ogóle ludzie. Ogień oddalił się, fala żaru rozpływała się na horyzoncie. Nagle pole rozjaśniło się, jak przed rozpoczęciem przedstawienia. Postaci przesunęły się w świetle reflektorów - szeregi strażaków z rozbłyskami odblaskowej bieli na kombinezonach. Trwała akcja. Ludzie krzyczeli. Biegali. Cienkie, 136 czarne węże odczepione z boków wozu strażackiego wiły się po całej scenie, tryskając srebrzystymi strumieniami. Nicky oglądał taniec wody, skrzącej się jak klejnoty, odbijającej światła rozbłyskowe wozu strażackiego. Srebro i błękit. Srebro i błękit. Strażacy przesunęli się dalej, skrząca się woda oddaliła się wraz z nimi, powoli zbliżając się do migoczącej czerwieni. Mimo że spektakl się nie skończył, nastawał świt i kurtyny czerni rozsunęły się, wpuszczając żółte słońce, rozciągające po niebie różowozłotą kotarę. Z wyciem nadjechał samochód policyjny. I jeszcze jeden samochód. Zjawiło się więcej świateł. Więcej głosów. Trzaski radia. Ktoś podszedł i przemówił do Nicky'ego. Chłopak nie potrafił zrozumieć słów. Zamknął oczy. Szczypały go i paliły, jakby wypełniał je piasek. Ostry ból łomotał w jego głowie. Ramię zabolało, gdy próbował nim poruszyć. Nie chciał z nikim rozmawiać. - Pytałem, co tu robisz? Nicky znów otworzył oczy, w polu widzenia pojawiła się twarz George'a Gibsona. Nicky potrząsnął głową. - Ja... wracałem do domu - rzekł powoli, w końcu podnosząc wzrok na farmera. Usiłował wstać. Starał się wyglądać normalnie. Nie chciał, żeby George Gibson pomyślał, że jest ranny. Nie chciał, żeby wsadził go do karetki, która zawiezie go do szpitala. Nicky nie znosił takich budynków. Nie znosił przebywania w miejscach, z których nie mógł wyjść. Wolał zwinąć się w krzakach, ukrywając jak ranny królik, niż ryzykować pobyt w szpitalu. - Do domu? - Inspektor Whymark z miejscowego posterunku policji zjawił się jak spod ziemi. - Nie sądzę. Chyba musimy najpierw odbyć małą pogawędkę na posterunku. Rozdział 36 - Nic nie zrobiłem. - Nicky skupił wzrok na wozie strażackim. Niebieskie światło przestało świecić, a węże zwijano. Ptaki poderwały się z drzew otaczających pole. Powietrze wypełnił ich podekscytowany szczebiot, przypominający głosy ludzi dzielących się najnowszymi wieściami. Inspektor Whymark uniósł jedną brew. - Na razie o nic cię nie oskarżamy. Chcemy tylko z tobą porozmawiać. Nicky widział, jak strażacy wracają do wozu. Przy bramie stała jakaś policjantka, machając na samochody, które próbowały zwolnić lub zatrzymać się. George Gibson w milczeniu wpatrywał się w pole, a Poppy przylgnęła do jego nogi. - Co chcecie wiedzieć? - Nicky nadal czuł się źle, ale nad tym zaczynało dominować inne uczucie. Rosnący strach. A jeśli inspektor Whymark postanowi zabrać go na posterunek? Nicky był tam już wcześniej i poczuł nagłą panikę na myśl, że znów zostanie zamknięty w jednej z tych cel. Próbował uśpić pamięć, przesłaniając ją innymi myślami. Wyobraził sobie Fern oraz Szafira i starał się skupić na tym obrazie, zastanawiając się, czy nic im nie jest. Inspektor Whymark nie spuszczał wzroku z twarzy Nicky'ego. - Zacznijmy od tego, co tu robiłeś? 138 Nicky potrząsnął głową. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, ale nie sądził, żeby szyngely uwierzyła jemu, a nie Bogsweedowi. Wyjaśnianie wszystkiego nie miało sensu. Szyngely nie wiedziała nawet, że Bogsweed tam był. - Było gorąco. Nie mogłem spać. Inspektor Whymark strzepnął płatek popiołu, który przypadkowo wylądował na jego czole, jak owad. - O ile się orientuję, potem zrobiło się tu trochę bardziej gorąco. Nicky wyrwał z ziemi grube źdźbło trawy i paznokciem rozdzielił je na trzy wąskie nitki. Nie chciał mieszać w to Fern, ale przynajmniej ona by go poparła. Przynajmniej mogłaby powiedzieć szyngely, że też tu była i po co przyjechała. Zdawał sobie sprawę, że Podróżnicy za żadne skarby nie wstawią się za nim, gdy szyngely zjawi się w ich obozowisku, ale nie miał wielkiego wyboru. A nikt nie będzie mógł oskarżyć go o coś poważnego, jeśli Fern wyjawi prawdę. W końcu żadne z nich nie zrobiło nic złego. - Miałem się z kimś spotkać... - Mów dalej. Nicky nie podnosił głowy i zwijał nitki trawy w jeden wielki kłębek. Za jego plecami sroka zaskrzeczała głośno - chrapliwym głosem, który go teraz drażnił. Nagle Nicky ścisnął kłębek w dłoni, zrobił z trawy kulkę i cisnął ją w krzaki. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł wciągać w to Fern. Nawet jeśli szyngely uwierzyłaby im, jej tata dowiedziałby się o wszystkim. Nie pomogłoby to Fern ocalić Szafira, gdyby jej tata dowiedział się, że galopowała nocą po okolicy. Podniósł wzrok na inspektora Whymarka. - Miałem się z kimś spotkać, ale oni nie przyszli. Inspektor Whymark przypatrywał się Nicky'emu przez chwilę, po czym odezwał się cicho. - Muszę poprosić cię, żebyś pojechał ze mną na posterunek. Lepiej wsiądź do samochodu. 139 - Musicie mi uwierzyć. To nie ja podpaliłem to pole. Nie macie prawa mnie zabierać. Nie macie żadnego dowodu. - W takim razie opróżnij kieszenie. Nicky zanurzył dłonie w kieszeniach spodni. Wyciągnął patyk po lodzie o smaku coli - był na nim jakiś dowcip. Poza tym kieszeń była pusta. Inspektor Whymark wziął od niego patyk i powoli przeczytał napis na nim. - Dlaczego kucyk cicho chrapie? Nicky wzruszył ramionami. - Nie wiem. - Bo ma małe chrapy. - Inspektor Whymark uniósł brwi. - Po co producenci lodów ponoszą trud drukowania dowcipów na patykach do lodów, skoro dzieci nie zawracają sobie głowy ich czytaniem? - Westchnął i wskazał na drugą kieszeń koszuli Nicky'ego. - Nie opróżniłeś jeszcze tej. - Nic tam nie wkładam. - W takim razie na posterunku poproszę, żeby cię zbadał lekarz. Masz jakąś dziwną narośl na piersi. Nicky uniósł rękę, sięgnął do kieszeni koszuli - i nagle zamarł. Inspektor Whymark miał rację. Coś w niej było. Coś prostokątnego i twardego. Wsunął palce i wydobył zawartość. Pudełko zapałek. Po przeciwnej stronie drogi ostatni strażak wdrapał się do wozu strażackiego i zatrzasnął drzwi. Nicky mocno zacisnął powieki. Myśli pędziły przez jego głowę. Bogsweed go wrobił - pewnie podczas walki. Próbował przypomnieć sobie ten moment, ale wspomnienie było zatarte. Miał przebłyski wspomnień dźwięków, zapachów i ciał szamocących się w ciemności. Otworzył oczy i spojrzał prosto na inspektora Why-marka. - To nie moje. - Kradzione? 140 Nicky mocno zacisnął palce lewej dłoni. Tak mocno, że chrupnęły mu kości. Wywołało to następne ukłucie bólu w ręce, ale to nieważne. - Wie pan, co mam na myśli. Ktoś mi je włożył. - Oczywiście. Prawdopodobnie małe zielone ludziki, które przemknęły w pobliżu w swoim statku kosmicznym. Może zechcesz podać mi opis tej osoby? - Może pan sprawdzić odciski palców. - Właśnie ich dotknąłeś, więc trochę na to za późno. - Aleja nie... - Aresztuję cię pod zarzutem podpalenia. Skontaktujemy się z twoimi rodzicami. Jedno z nich musi spotkać się z tobą na posterunku. Po przeciwnej stronie drogi rozległ się odgłos uruchamianego silnika i wóz strażacki zaczął odjeżdżać. Wspomnienie policyjnej celi odżyło w głowie Nic-ky'ego. Cztery ściany i zamurowane okienko, dające tylko wąską smugę światła. Wszechobecny zapach uryny. Widział cień siebie samego, skulonego na pryczy z głową zasłoniętą rękoma. Widział lodowate, nieruchome oko, obserwujące go przez mały wizjer w drzwiach celi. Widział oblicze taty, gdy odbierze telefon w wozie. Poczuł na łokciu uścisk inspektora Whymarka, który prowadził go do wozu policyjnego. Rozdział 37 Nicky, siedząc na tylnym siedzeniu, gapił się w podłogę wozu policyjnego. Pod siedzeniem przed nim leżało puste opakowanie po chrapkach o smaku pieczonego kurczaka. Zdziwiło go, że policjanci robią tak pospolite rzeczy, jak jedzenie chrupków. Oparł się mocniej plecami. Ramię doskwierało mu jeszcze bardziej, a ból w głowie nie przestawał pulsować i tętnić. Jedna połowa Nicky'ego miała ochotę dać nogę, ale draga była zbyt wyczerpana, żeby się na to odważyć. Inspektor Whymark przeszedł przed maską samochodu i otworzył drzwi od strony kierowcy. Niespodziewanie Nicky usłyszał krzyk. Ktoś biegł, głośno dysząc. - Chwileczkę. Pan go aresztuje? Inspektor Whymark odwrócił się. Nicky również spojrzał, usiłując rozpoznać twarz - połyskującą, łysą głowę i wyłupiaste niebieskie oczy. Profesor Sparkes. - Zabieramy go na przesłuchanie. Jest pan jego krewnym? - Nie, jestem świadkiem. Widziałem, co się wydarzyło. To nie on. Inspektor Whymark zerknął przez szybę na Nicky'ego, a potem z powrotem na profesora Sparkesa. - Jeśli pan widział, co się stało, dlaczego opuścił pan to miejsce? 142 Nicky nachylił się, chcąc dosłyszeć, co mówią. - Nie opuściłem. W każdym razie nierozmyślnie. Byłem na perci razem ze swoim psem. Nie naraziłbym jej na niebezpieczeństwo, a ona wydawała się wstrząśnięta. Wróciłem do swojego samochodu, zaparkowanego na poboczu po drugiej stronie, tam, gdzie zaczynają się bruzdy. To ja wezwałem straż pożarną i policję. Inspektor Whymark nie wyglądał na przekonanego. - Dużo czasu zabrało panu dotarcie tutaj. - Obawiam się, że orientacja w kierunkach na ziemi nie jest moją mocną stroną. Ale gdybym musiał odnaleźć drogę przez system słoneczny... - Profesor Sparkes wydał z siebie dźwięk przypominający osobliwe poszczekiwanie. Kolejna foka z czkawką. - Tak, tak. - Inspektor Whymark przerwał mu pośpiesznie. - Jest pan gotów złożyć oświadczenie? - Oczywiście. - Profesor Sparkes mówił nerwowo, wysokim głosem, zupełnie jakby jego słowa puszczono z taśmy na szybszych obrotach. Nicky zobaczył, jak wręcza inspektorowi małą karteczkę. - Oto dowód, kim jestem. Inspektor Whymark przeczytał treść wizytówki i podniósł wzrok na profesora Sparkesa. - Jest pan badaczem kręgów w zbożu? - Oczywiście. Kiedy to się stało, przyjechałem na perć, zamierzając przeprowadzić pewne pomiary elektromagnetycznych szumów w okolicy przy wykorzystaniu magnetofonu i sond umieszczonych w ziemi. Zgodnie z jedną z moich teorii... - Tak, tak. - Inspektor Whymark chrząknął, jak gdyby szumy elektromagnetyczne były jego szczególnie ulubionym tematem. - Ale czy widział pan jakieś - eee... - istoty ludzkie? - Oczywiście. Właściwie widziałem dwie. - Profesor Sparkes żywiołowo skinął głową w stronę Nicky'ego. -Widziałem tego chłopaka, stojącego na skraju pola i kłócącego się z jakimś mężczyzną... 143 Nicky otworzył drzwi i wysiadł z auta. Inspektor Whymark przypatrywał mu się przez moment, po czym zwrócił się znów do profesora Sparkesa. - Proszę mówić dalej. - Potem zobaczyłem tego samego mężczyznę idącego na drugi koniec pola i rozmyślnie podpalającego kukurydzę. Nicky spostrzegł błysk zaciekawienia w oczach inspektora Whymarka. - Mógłby pan podać pełny opisy tego człowieka? Profesor Sparkes jeszcze raz skinął głową. - Oczywiście. Właściwie mógłbym zrobić nawet więcej. Mogę podać jego nazwisko. To Alec Boxwood. Nicky doznał ulgi, która była niczym fala chłodnej wo-dy. I w tym momencie biały pikap z piskiem pokonał zakręt, gwałtownie hamując na krawędzi trawy. To był tata. Rozdział 38 - George Gibson zadzwonił do mnie - wykrzyknął tata, zbliżając się do nich. Zignorował inspektora Whymarka oraz profesora Sparkesa i zatrzymał się ze wzrokiem utkwionym w Nickym. - Co, do diabła, zbroiłeś tym razem? - Ja... - Nicky wahał się, zastanawiając się, czy cela więzienna nie byłaby jednak lepsza. - Wszystko w porządku, panie Ghiselli - wtrącił się inspektor Whymark. - Tym razem Nicky nie wpakował się w kłopoty. - Tak pan uważa? - Tata wpatrywał się w niego ponuro, po czym odwrócił znów do Nicky'ego. - To Bogsweed - wyznał Nicky. - To on podpalił pole. - A co ty tu robiłeś? Lunatykowałeś? - Tata chwycił Nicky'ego mocno za łokieć. - Nie wiem, po co przyszedł tu pański syn, ale mogę pana zapewnić, że nie pomagał Alecowi Boxwoodowi. -Profesor Sparkes podszedł do nich, stając pomiędzy Nickym i jego tatą. - A kim pan jest? - burknął tata na profesora Sparkesa. Profesor wręczył tacie wizytówkę. Tata wziął kartonik, a Nicky, wstrzymując oddech, patrzył, jak tata udaje, że czyta. - Więc zna pan Bogsweeda... czy też Boxwooda? - Tata nadal mówił podniesionym głosem, ale gdy oddawał wizytówkę, w jego oczach nie było już takiej złości. 145 Nicky odetchnął. Tata był zbyt zakłopotany, żeby robić jeszcze większe zamieszanie. Poza tym za bardzo się bał, że dadzą mu coś więcej do czytania. - Niestety tak. - Oczy profesora Sparkesa wypełniały ból i zakłopotanie, jak u dziecka, które zostało zaatakowane przez domowego chomika. - I czuję się jak kompletny głupiec. - Czemu? - Tata opuścił rękę i po raz pierwszy spojrzał prosto w oczy profesora Sparkesa. - Ten człowiek naprawdę mnie nabrał. Zawsze wydawał się czarujący. Taki pomocny. Skontaktował się ze mną, gdy tylko pojawiły się te kręgi. Powiedział, że czytał moje prace - napisałem książki o kręgach w zbożu - i uważa, że mój wkład w badania nad nimi jest bardzo cenny. Nawet przeleciał się kilka razy ze mną moim helikopterem. Zaledwie wczoraj sprzedał mi sukę. Siedzi teraz w samochodzie. Nicky, który do tej pory patrzył na pole, ledwie słuchając, nagle włączył się do rozmowy. - Czy to mały, szary pies? Mieszaniec charta z owczarkiem szkockim? - Pamiętał groźby Bogsweeda pod adresem Fern, gdy mówił jej, że zna „naiwniaka", który lubi harcować nocą po okolicy. - Nie. To całkiem duża suka, choć wydaje się łagodna jak owieczka. Przypuszczam, że Alec nie jest tak do końca zły, ponieważ powiedział mi, że uratował ją, odbierając rodzinie, która traktowała ją okrutnie. Chciał za nią tylko pięćdziesiąt funtów. Stwierdził, że cieszy się, iż w końcu trafi do dobrego domu. - Profesor Sparkes kiwnął głową w kierunku swojego samochodu, zaparkowanego pod drzewami przy drodze. - Siedzi w samochodzie. Moja śliczna wilczurka... Rozdział 39 Tata zaproponował Sparkesowi pięćdziesiąt funtów, profesor nie chciał jednak pieniędzy. W żadnym wypadku. Wyjął jedno z kółek na klucze z kręgami w zbożu zrobionymi przez Fern i nacisnął przycisk na kluczyku, otwierając drzwi samochodu. Sky skoczyła na Nicky'ego. Nicky skoczył na Sky. Cały świat przestał się liczyć. Sky wróciła. W końcu coś wyszło na dobre. Rozdział 40 Nicky pracował nad pyskiem, drobiazgowo wykańczając detale, nadając kształt nozdrzom i wargom. Oczy zostawił na sam koniec. Koń wciąż był trochę przysadzisty - bardziej przypominał pociągowego niż kucyka do zabawy -ale przynajmniej nie przywodził już na myśl dinozaura. Kiedy wrócili, Nicky wyglądał naprawdę koszmarnie; cały był szary i zakurzony, włosy miał pokryte popiołem. Na twarzy widniał siniak, długi i wąski, ciągnący się wzdłuż policzka. Ale najgorzej było z jego ramieniem. Nadgarstek miał zaczerwieniony i opuchnięty, a kiedy ruszał ręką, czuł ból przeszywający aż do barku. Mama zlitowała się nad nim i zrobiła mu temblak z kawałka starej opaski higienicznej, dzięki czemu ręka mniej mu dokuczała, jeśli tylko się o coś nie uderzył. Pracował jedną ręką; było to niewygodne, ale chciał się czymś zająć. Nie mógł pozwolić, by nawiedziły go myśli. W czasie pracy ciągle mrużył powieki; oczy, podrażnione zeszłej nocy dymem, wciąż go piekły. Nadal czuł zapach palonej kukurydzy. Mimo że wziął prysznic, ciągle był przesiąknięty swądem, który pozostawał nawet w nozdrzach i gardle. Sky leżała obok niego w plamie cienia, a jej ogon leniwie poruszał się za każdym razem, kiedy Nicky na nią spoglądał. Wyglądała zdrowo. Jakby ktoś dobrze o nią dbał. Nicky przypuszczał, że w interesie Bogsweeda leżało, żeby nie sprawiała wrażenia osowiałej albo chorej. 148 Naznaczył drewno ołówkiem, wziął spomiędzy narzędzi leżących przed nim na trawie dłuto i zaczął modelować oczy. Uszy Sky drgnęły i suczka wstała, merdając ogonem na powitanie. Przez obozowisko w ich stronę biegł pies -Poppy - a dwa kroki za nim szedł George Gibson. Nicky wyprostował się. - Dzień dobry. George Gibson skinął głową, podchodząc bliżej. - Cieszę się, że odzyskałeś swojego psa. - To nie ona polowała na pana ptaki. - Wiem. Dlatego przyszedłem. Chciałem cię przeprosić. - Wie pan już, kto to robił? - Nicky znów przyklęknął przy koniu, zdejmując płatki drewna w kąciku oka. Zaklął w duchu. Teraz miało nieodpowiedni kształt. - Mam pewne podejrzenia. Sprawdziłem wszystko w ciągu kilku ostatnich godzin. Rzeźnicy mieszkający kilka miasteczek stąd przyznali, że odwiedził ich pewien facet z kucykiem i zaoferował im dziką zwierzynę. Na kradzieży bażantów można zarobić dużo pieniędzy. Nicky przeturlał po ziemi gruby pniak i pochylił się nad nim, próbując oprzeć swoje ranne ramię. Nadgarstek bolał go potwornie, a z końskiego oka zrobił teraz świńskie ucho. - Coś jeszcze? - Poza tym że profesor Sparkes był świadkiem podpalenia i że wyszło na jaw, co się stało z twoim psem, zdobyłem też inne informacje. Nicky zabrał się za drugie oko konia, próbując je wyrównać. - Jakie? - Policja miała rano dużo pracy, przeszukując teren wzdłuż perci i pole. - Niech pan mówi dalej. - Nicky przykucnął przed koniem, przykładając ołówek poziomo do jego czoła. Tutaj też nie spisał się najlepiej. Jedno oko było znacznie wyżej niż drugie. 149 - Przy polnej ścieżce jest dziura w płocie - ktoś przekradał się tamtędy do lasu. Ukrywał tam różne rzeczy, przykrywając je liśćmi. Nicky włożył ołówek między zęby, zabierając się znów za lewe oko. Jeśli uniesie trochę powiekę, może przynajmniej zrówna je z prawym okiem i nie będzie widać, że jedno jest większe od drugiego. - W trakcie przeszukiwania tego miejsca policja natrafiła na coś bardzo ciekawego... - George Gibson potarł podbródek. - ... metalowy palik i łańcuch. - Co w tym ciekawego? - Nicky odłupał z oka drobne płatki drewna, które opadały na ziemię. Cały czas trzymał ołówek w zębach. - Policja uważa, że w ten sposób oszuści robią fałszywe kręgi. Bierze się palik - jakiś słupek - i wbija go pomiędzy łodygi kukurydzy. Następnie bierze się linę lub łańcuch i ktoś chodzi w kółko, pilnując, żeby łańcuch był naprężony. Musiało to robić kilka osób, ale dla Aleca to nie był problem. Miał chyba kilku pomocników. - Ale ktoś mi powiedział, że widział światła na niebie. Jak to możliwe? - Nicky mógł uwierzyć, że Bogsweed zrobił to wszystko - ukradł psa, był kłusownikiem, podłożył ogień. Ale gdzieś w głębi serca chciał wierzyć, że tajemnica kręgów w zbożu nie jest tylko mistyfikacją - nie chciał odrzucić magii, która im towarzyszyła. - Inspektorzy ze straży pożarnej znaleźli przy bramie pozostałości po flarach, takich, jakich używają żeglarze, kiedy wzywają pomoc. Może chciał, żeby wyglądało to tak, jakby było to dziełem jakiejś obcej siły, ale poza tym flary pomogłyby mu wykonać zdjęcia. Dałyby mu dodatkowe oświetlenie - działały jak gigantyczna lampa błyskowa. - Czy szyngely może to wszystko udowodnić? - Przy bramie znalazłem aparat Aleca. Inspektor Why-mark twierdzi, że to najlepszy dowód. Jest cały, tylko obiektyw ma uszkodzony, jakby ktoś na nim usiadł. Wy- 150 gląda na to, że ktoś go przyłapał. Ktoś, komu nie podobało się to, co robił. - George Gibson w zamyśleniu pocierał brodę, a po chwili skinął na ranne ramię Nicky'ego. - Ty chyba też toczyłeś jakąś walkę. Nicky zmienił temat. - Przypuszczam więc, że teraz zabrali go kosmici? - Co masz na myśli? - Założę się, że zniknął. Tak jakby został uprowadzony. - Masz rację. Nie ma po nim śladu. Był w kontakcie z tymi Podróżnikami, ale chyba żaden z nich nie wie, gdzie on się teraz podziewa. Albo nie chcą powiedzieć. On wiele podróżuje, więc możliwe, że policja nigdy go nie złapie. Nicky schylił się, zamierzając odłupać kolejny cienki kawałek drewna z górnej części oka, ale ręka obsunęła mu się, wycinając bruzdę przypominającą wąską, białą bliznę na szyi konia. - Do licha! George Gibson po raz kolejny potarł brodę. - Ale wygląda na to, że ci przeszkadzam. Zajrzę jeszcze do ciebie. Muszę porozmawiać z twoim tatą. Jest gdzieś tutaj? - W środku. - Nicky kiwnął głową w kierunku wozu. Stał przez chwilę, patrząc, jak George Gibson odchodzi z Poppym, który człapał dwa kroki za nim. Nicky wrócił do pracy. Koń wyglądał żałośnie. Nikt nie kupi takiego w prezencie gwiazdkowym. Chyba że będzie chciał podarować komuś dziwaczny kawał drewna na opał. Podniósł się szybko, uderzając ranną ręką w bok konia. Wywołało to falę przeszywającego bólu. Koń zachwiał się i nagle przewrócił. Upadł na bok, jego nogi idiotycznie sterczały w górze. Nicky cisnął dłutem i odszedł. Rozdział 41 Tata znalazł Nicky'ego rozgrzebującego ołówkiem ziemię przy opuszczonych garażach na skraju obozowiska. - Jedziemy na chwilę do George'a Gibsona. Chce, żebyśmy naprawili mu te zagrody dla bażantów. Jedziesz? Nicky zaczął toczyć ołówek po trawie, zakreślając nim krąg. Nie chciał. Nie mógł jechać w pobliże pola kukurydzy. - Nie mam ochoty. Jestem naprawdę do niczego. Czekał, że tata zacznie narzekać. Przypuszczał, że zaraz powie, iż z własnej winy ostatnią noc spędził na dworze. Zamiast tego tata stwierdził: - Wyglądasz na skonanego. Czemu się nie położysz? Nicky przetoczył ołówek w przeciwnym kierunku i pokręcił głową. Zasypianie było wystarczająco trudne nocą, jak więc mógłby się zdrzemnąć w ciągu dnia. - Może idź na spacer? - zaproponował tata. - Wybierz się w jakieś spokojne miejsce. Zrób sobie przerwę i zastanów się nad wszystkim. Nicky poderwał głowę, kiedy tata odwrócił się i ruszył w kierunku Jima i George'a Gibsona. A on spodziewał się, że każe mu zrobić tyle drewnianych koni, żeby można było stworzyć całą stadninę. Chyba rzeczywiście upał musiał się dać tacie we znaki. Nie rozmyślał jednak nad tym zbyt długo. Gwizdnął na Sky. 152 Wiedział, gdzie ma iść. Wiedział, z kim chce się zobaczyć. Chwilę później Nicky i Sky byli już w drodze. Gdy dotarli do bramy prowadzącej na łąkę, na której mieszkała Fern, Sky skoczyła naprzód. Nicky pozwolił jej odbiec, ale nie spuszczał jej z oczu, kiedy ganiała po okolicy. Wydawała się podekscytowana, wyraźnie cieszyła się swobodą. Nicky zastanawiał się, gdzie Bogsweed ją ukrywał. Przeszedł przez wysoką, suchą trawę, myśląc o tym, jak łatwo zapaliłaby się, gdyby płomienie dotarły aż tutaj. W końcu pogoda zmieniała się, na błękitnym niebie pojawiły się rzadkie, szare obłoczki. Za nimi zbierały się cięższe chmury, ale potrzebne coś więcej niż lekki deszczyk, żeby to miejsce stało się bezpieczne. Nicky szedł dalej, a jego myśli nieprzerwanie krążyły wokół tego, co chciał powiedzieć Fern. Tego, co musiał jej powiedzieć. Zgadywał, że dziewczyna słyszała już o Bogsweedzie i pożarze. Takie wieści roznoszą się bardzo szybko. Ale z pewnością nie zna prawdy o kręgach w zbożu ani nie wie o Sky. Tym razem nie zamierzał tego odkładać. Musiał znaleźć sposób, żeby to jej powiedzieć. Musiał ostrzec ją przed tym padalcem Bogsweedem. Chciał również zapytać o Szafira. Jeśliby Fern pokazała ojcu choć połowę tego, co Nicky widział zeszłej nocy, to z pewnością będzie miała dla niego dobre wiadomości. Znajdował się w połowie łąki, gdy uzmysłowił sobie, że pole jest puste. Szafira nie było, a po drugiej stronie ogrodzenia nie dostrzegł ciężarówek i wstążek dymu, zazwyczaj unoszących się nad miejscami, w których przyrządzano jedzenie. Fern przepadła. Wszyscy zniknęli. 153 Nicky stanął, czując się tak, jakby tracił grunt pod nogami. To byli Podróżnicy. Przenosili się z miejsca na miejsce. Zjawiali się i odjeżdżali nocą. Nicky wiedział o tym, ale z jakiegoś powodu nigdy nie wyobrażał sobie, że tak samo stanie się z Fern. Nie sądził, że odjedzie bez pożegnania. I nie wiedział, co było gorsze - ból, że być może już nigdy jej nie zobaczy, czy to, że nie wiedział, co się stało z Szafirem. Rozdział 42 - Mówiła, że przyjdziesz. Nicky obrócił się w miejscu, przestraszony. - Skąd mnie znasz? Shannon spacerowała po cichu pomiędzy drzewami. - Widywałam cię tu dość często, wiele razy, tak jak my wszyscy. To, że ty nas nie zauważałeś, nie znaczy, że my nie zauważaliśmy ciebie. A ja opiekuję się Fern. Dbam o nią. Nicky strącił owada, który usiadł na temblaku; nie był zbyt zachwycony myślą, że od dawna go obserwowano. - Gdzie ona jest? - Pojechała do domu. - Shannon przeszła obok niego. Miała na sobie purpurową, wyszywaną koralikami sukienkę, która spływała jej do kostek, i jedwabną, kwiecistą kamizelkę. Jej szczupłe, brązowe ramiona obejmowały duży plastikowy worek pełen trawy. Nicky szedł obok niej. Kierowali się ku drodze. - Co to znaczy? Do domu? - Do swojej mamy. Przebywa z nami tylko przez dwa tygodnie każdego lata. - Ale ona nie widuje swojej mamy. Ona odeszła, kiedy Fern była mała. Shannon westchnęła, mocniej chwytając plastikowy worek i odrzucając kosmyk jasnych włosów z oczu. - Obawiam się, że Fern ma bujną wyobraźnię. Ma głowę pełną marzeń - uszczęśliwiają ją rzeczy takie, jakimi 155 chciałaby je widzieć, a nie takie, jakie są rzeczywiście. Chociaż do pewnego stopnia to prawda. Jej mama w pewnym sensie odeszła, kiedy Fern była bardzo mała. Ale raczej nie tak, jak opowiadała ci Fern. Nicky odprowadzał Shannon do bramy i wtedy spostrzegł, że furgon do przewozu koni wciąż tam stoi, zaparkowany tylko nieco dalej przy drodze. Z jednej strony były do niego przywiązane Bliss i Buffy. Nicky poczuł ulgę, kiedy je zobaczył. Sky również je dostrzegła i pognała do nich, jakby zobaczyła starych przyjaciół. Nicky gwizdnął na nią i zwrócił się do Shannon, gdy tylko Sky zawróciła. - Nie wiem, o czym pani mówi. Shannon szła dalej w kierunku furgonu. - Kiedyś tata Fern był artystą, a jej mama tancerką. Nie należała wprawdzie do żadnego zespołu baletowego czy jakiejś grupy, ale dawała dużo występów. Wykonywała własne tańce - były naprawdę nadzwyczajne i piękne. Zdobyła dużą sławę. To ona zarabiała dla nich pieniądze. Podróżowali wtedy po całym kraju. Nicky skinął głową. - Fern opowiadała mi o tym. Przynajmniej niektóre rzeczy. - Tak ich poznałam. Byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi. Poprosili, żebym została mamą chrzestną Fern. Dlatego jej tata przywozi ja tutaj w każde wakacje na dwa tygodnie. On też kręci się w pobliżu, choć nie zawsze przebywa z nami. - Shannon westchnęła, jej głos nagle przycichł, gdy oparła plastikowy worek o bok furgonu do przewozu koni. - Taki ktoś bardzo się przydaje. Załatwia dla nas wiele spraw. Przekonuje właścicieli ziemi, żeby pozwolili nam zostać, bo w innym razie musimy się wynosić. - Nigdy go nie poznałem. Shannon wyglądała na zaskoczoną. - Często tu bywał. Myślałam, że go znasz. W głowie Nicky'ego pojawiła się postać olbrzyma z tatuażami. To musiał być on. To miało sens. Nie tak wpraw- 156 dzie Nicky go sobie wyobrażał, ale wiele rzeczy, które żyły w jego wyobraźni, okazywało się bardzo odległymi od rzeczywistości. Głos Shannon przerwał jego rozważania, brzmiał cicho, prawie sennie. - Tata Fern nie każdemu przypada do gustu - albo się go kocha, albo nienawidzi. Ale myślę, że oni troje byli kiedyś bardzo szczęśliwi. Aż do wypadku. - Jakiego wypadku? - Nicky patrzył, jak Shannon zaczyna szperać w torebce przywiązanej do pasa. - Isabel. Mamy Fern. - Wyciągnęła kółko do kluczy, okręcając je wokół palca. Było to jeszcze jedno kółko zrobione przez Fern. - Co się stało? - Mieszała się w nim złość na Fern i ciekawość. - Podczas swojego najlepszego występu złamała kręgosłup. Od tamtej pory jeździ na wózku. - Shannon odwróciła się nagle, kierując w stronę tyłu furgonu. - Więc... jak sobie teraz radzą? Niełatwo poruszać się na wózku, mieszkając w wozie. - Nicky bezwiednie dźwignął plastikowy worek, krzywiąc się, kiedy ból przeszył mu rękę. Shannon spoglądała na niego przez chwilę, następnie uniosła dłoń, żeby włożyć klucz do zamka. - Nie mieszkają w wozie. Jak mieliby w nim mieszkać? Isabel jest inwalidą. Fern i jej mama mieszkają same. Jej tata nie żyje razem z nimi. Nigdy nie mogliby wieść podróżniczego życia. - Ale Fern powiedziała... - Jestem pewna, że Fern mówiła ci wiele rzeczy. Ale, jak powiedziałam, ona jest marzycielką. I uwielbia swojego tatę. Gdyby mogła, spędzałaby z nim cały czas. Tymczasem on dużo podróżuje. Jest zbyt zajęty. Nicky zmarszczył czoło. To wszystko wydawało mu się dziwne. Nieważne, jakie okropności przechodziła ich rodzina, trudno mu było zrozumieć, czemu nie są razem. 157 - Czy on nie chce z nią przebywać? Shannon potrząsnęła głową. - Jest bardzo zapracowanym człowiekiem. I bardzo zamkniętym w sobie. Niekiedy nawet tajemniczym... - westchnęła, przez moment jakiś cień pojawił się w jej oczach. -On chyba nie lubi wiązać się z kimś za bardzo i na długo. - Więc z panią także nie przebywa zbyt długo? Shannon zaśmiała się. - To życie doprowadziłoby go do szaleństwa. Jest zbyt nonszalancki. Zbyt wygodny. Tata Fern lubi eleganckie ubrania, eleganckie towarzystwo. Przypuszczam... - zawahała się, mówiąc powoli, jakby dopiero teraz przyszło jej to na myśl. - Przypuszczam, że należy do nowego rodzaju Podróżników Nowej Ery. To znaczy lubi się włóczyć, ale lubi też wygodę. Większość czasu "spędza w małych hotelach. Zresztą taką ma pracę. Nie może zbyt dużo czasu spędzać w nędznych miejscach z ubogimi ludźmi. - Fern mówiła, że był artystą. Myślałem, że wszyscy oni powinni być ubodzy i wolni. Shannon posłała Nicky'emu przenikliwe spojrzenie. - Nie muszą. To zwykły mit. Wyobrażenie, jakie ludzie mają o artystach. Podobnie ludzie myślą o Podróżnikach Nowej Ery. Albo o Cyganach. Nicky zawstydził się, nagle zdając sobie sprawę z tego, że odnosił się do taty Fern w taki sposób, którego sam nie znosił. Shannon patrzyła przez pewien czas na Nicky'ego, a potem jej głos złagodniał. - Tata Fern nie jest zwyczajnym artystą. Lubi bardzo różne rzeczy. Czasem, kiedy ma odpowiedni materiał, sprzedaje swoje dzieła wielkim firmom albo wielkim gazetom. Tacy ludzie nie poświęciliby dnia komuś, kto ma kolczyk w nosie i dziurawe dżinsy. Nicky zmarszczył brwi. Wciąż nie mógł wyobrazić sobie taty Fern. - Więc gdzie mieszka Fern? 158 Shannon posłała mu smutny uśmiech. - Fern mieszka w starym, ciasnym mieszkaniu na Hor-sham Street, w biednej dzielnicy przy Blackburn Heath. Nicky zanurzył palce w miękkim plastiku worka, rozszczepiając szew tak, że kępka trawy wyszła na wierzch. Nie mógł tego wszystkiego pojąć. Wspomnienia wprost wirowały w jego głowie: rzeczy, które robili, to, co Fern mówiła. I gdy usiłował wszystko zapamiętać, wizerunek twarzy Fern ze wszystkimi jej nastrojami i odcieniami wydawał się niknąć. Nie był już nawet pewien, jak ona wygląda. - Ale co... - Jego słowa urwały się, gdy Shannon obróciła klucz w zamku w drzwiach furgonu do przewozu koni. Rampa opuściła się powoli. W środku spokojnie stał Szafir z uszami nastawionymi w jego kierunku, jak gdyby czekał na niego. Rozdział 43 Nicky odwrócił się do Shannon, wszystko przestało być ważne. - Jednak nic mu nie jest! Zatrzymaliście go! Shannon spojrzała na Nicky'ego. W jej oczach, w których do tej pory gościł spokój, nagle pojawił się żal. - Nie na długo. Zaraz wiozę go na aukcję. Dlatego tu zostałam. Dziś po południu zostanie sprzedany. - A tata Fern? Gdzie on jest? Czy Fern pokazała mu, co potrafi zrobić na tym koniu? Shannon uśmiechnęła się smutno. - To bez różnicy. On każdego lata kupuje jej konia -najtańszego na aukcji. Potem, pod koniec jej pobytu ze mną, koń wraca z powrotem na aukcję. Jego zdaniem to lepsze niż płacenie za to, żeby Fern jeździła na wypożyczanym koniu, poza tym uchroni ją to przed kłopotami. Nicky podszedł po rampie do Szafira, ogarnął go wielki smutek. Próbował wyobrazić sobie, jakie to uczucie zakochiwać się w koniu na dwa tygodnie każdego lata, za każdym razem wiedząc, jak to się skończy. To musiało łamać jej serce. Teraz złamało jego. Po raz ostatni podjął rozpaczliwą próbę, żeby przekonać Shannon. - To niezwykły koń. Ma ogromny talent. Ale jeśli wystawisz go na aukcji, zniknie w tłumie innych koni. Nikt się nie zorientuje, co on potrafi. - Alec chce, żeby tak właśnie się stało. A kiedy on coś postanowi, wszyscy muszą się z tym pogodzić. 160 - Alec? To znaczy Bogsweed? - Nicky niemalże splunął, wypowiadając to nazwisko. - Co ten padalec ma z tym wszystkim wspólnego? Jaki związek z Fern, na miłość boską? Shannon wysypała przed Szafirem trawę, parsknął na nią leciutko, po czym uniósł łeb, żeby wtulić nos w ramię Nicky'ego. Shannon stała i przyglądając się im, składała plastikowy worek w coraz mniejszą kostkę. W końcu podniosła wzrok na Nicky'ego. - Przykro mi. Nie wiedziałam, że Fern ci nie powiedziała. Alec jest tatą Fern. Rozdział 44 Nicky zachwiał się, jakby owiał go silny wiatr i oparł się o Szafira. Coś go dławiło. Czuł się przybity. Zasłonił twarz zdrową ręką, po czym zwiesił ją bezradnie wzdłuż boku. Potrząsnął głową. Zamknął oczy. Kiedy w końcu przemówił, głos mu drżał. - George Gibson powiedział mi, że to Bogsweed zrobił kręgi. - Alec nie trzyma się zasad w taki sposób, jak my wszyscy. On lubi szokować ludzi i sprawiać, by myśleli inaczej. Dla niego ziemia jest jak ramy obrazu, w których może uprawiać rodzaj „żywej sztuki". Postrzega kręgi jako coś twórczego - jakby gigantyczne graffiti. - A Fern wiedziała, że to on je wykonał? Shannon nie odpowiedziała. Nicky nadał stał odwrócony do niej plecami. - Profesor Sparkes powiedział mi, że to Bogsweed sprzedał mu Sky. Sądzę, że skradł ją już pierwszego dnia - tego ranka, kiedy zrobił kręgi. Sądzę, że był w krzakach, gdzie ukrywał swój sprzęt, kiedy my się zjawiliśmy. - Nagle złapał grzywę Szafira i uderzyła go nowa myśl. - Sądzę, że zdawał sobie sprawę, iż może ją bezpiecznie porwać, bo wiedział, że zejdę na pole. Wiedział, że nie wrócę zbyt szybko. - Nie wiem, Nicky. Alec przyprowadził ją tutaj. Powiedział, że to bezpańska suka. Trzymaliśmy ją w tym furgonie do przewozu koni do chwili, aż znalazł jej porządny dom. 162 - Czy Fern wiedziała, że to mój pies? Shannon znowu nie odpowiedziała. Nicky mocno zacisnął powieki. Zakręciło mu się w głowie, jakby odbył jakąś koszmarną jazdę na karuzeli. - A zeszłej nocy, ten pożar... to nie była rzecz spontaniczna. Bogsweed zaplanował to wszystko. - Tak jak powiedziałam, Nicky, on jest artystą. Robi różne rzeczy dla efektu. I zarabia na tym. Przede wszystkim zarabia. Pieniądze te wysyła Fern i Isabeli. - Bogsweed próbował wrobić mnie w podłożenie ognia. Był całkiem pewny, że to mnie będą za to winić. -Nicky jakby mówił do siebie, myśli kłębiły się w jego głowie. - A Fern... on wiedział, że Fern tam jest. Ryzykował jej życie. Przypuśćmy, że zawróciłaby niespodziewanie... - odwrócił się do Shannon z zakłopotaniem w oczach. -Jaki ojciec zrobiłby coś takiego...? - Fern nie zawróciłaby. - Ale mogła... - Głos Nicky'ego urwał się. Dlaczego Fern nie zawróciłaby? Co Shannon starała się mu powiedzieć? Shannon delikatnie dotknęła jego ramienia. - Fern uwielbiała swojego tatę. I trochę się go bała. To potężna mieszanka. Nicky miał wrażenie, jakby ból eksplodował w jego ciele. W końcu jeszcze raz odwrócił się do Shannon, wbijając w nią palący wzrok. - Więc Fern wiedziała, co on planuje? Shannon przyjęła jego spojrzenie, ale szybko się odwróciła. - To nie jest zły dzieciak, Nicky. I dużo w życiu przeszła. Może postarasz się ją zrozumieć? Nicky nie odpowiedział. Rozdział 45 - Idę sprawdzić silnik - powiedziała w końcu Shannon. - Zaraz muszę jechać. Nicky patrzył, jak Shannon schodzi po rampie i wychodzi z furgonu. Potem usłyszał głośny metaliczny trzask, gdy uniosła maskę samochodu. Odwrócił się z powrotem do Szafira, dotykając jego długiej, białej grzywy. Fern ciężko się nad nią napracowała i teraz była miękka, prawie jedwabista. Kiedy ją uniósł, pozwalając, by spływała mu między palcami, spostrzegł, że dziewczyna zrobiła nową plecionkę, tym razem splecioną wraz z niebieskimi koralikami. To musiało zabrać jej całe wieki. Plecionka wykonana była wyśmienicie - z wyjątkiem samego końca. Ostatni koralik był obluzowany, a włos owinięty niestarannie, jakby Fern kończyła pracę w pośpiechu. Nicky wciąż nie potrafił zdecydować, co ma myśleć. Nie wiedział, co czuje. Rozpaczliwie pragnął, żeby Fern była obok. Żeby ją zapytać. Żeby poznać prawdę. Co wiedziała o pożarze? Czyżby Bogsweed wykorzystał ją, żeby go tam sprowadzić? Nagle uprzytomnił sobie, że nie robiło to żadnej różnicy. Wiedział, że gdyby ją zapytał, zaczęłaby płakać. Jej oczy wypełniłby ból. Jej twarz wykrzywiłaby się w gniewie. A on nie wiedziałby, co to znaczy. Jeśli brała w tym udział, nigdy się do tego nie przyzna. A jeżeli nie miała z tym nic wspólnego, jego podejrzenia zranią ją głęboko. Może więc istnieją w życiu pewne prawdy, 164 których lepiej nie znać. Myśl o tym sprawiła, że Nicky poczuł się tak samotny, jak nigdy wcześniej. Jakby cały świat w jednej chwili stał się obrzydliwy i przerażający. Zamknął oczy, pragnąc ukryć się w bezpiecznym, ciemnym i sekretnym miejscu. Puścił grzywę Szafira, zasłaniając plecionkę. - Czemu nie uciekasz? - burknął ze złością. - Śmiało. Stań dęba. Przewróć mnie. Tam jest droga i pola, po których można galopować. Nie zatrzymam cię. Shannon nie będzie cię ścigać. I może znajdzie cię ktoś wyjątkowy... jakiś anioł o złotym sercu... - Głos mu się załamał. Szafir obserwował go, uszy wystawił do przodu i spoglądał ciemnymi, ufnymi oczami. Nicky kopnął stertę trawy, rozrzucając ją po całej podłodze wozu, następnie zanurzył twarz w końskiej grzywie. - Kiedyś mógłbym cię do tego zmusić - szepnął. - Ale zbyt dobrze poszła mi praca nad tobą, prawda? Uważasz mnie za swojego przyjaciela. Na dworze usłyszał trzask metalu, Shannon zatrzasnęła maskę samochodu. Zabrzmiało to niczym wystrzał z karabinu. I wtedy niespodziewanie nadjechał samochód, którego pojawieniu się towarzyszyło oszalałe szczekanie psów. Rozległy się jakieś głosy i jeszcze głośniejsze szczekanie. Na końcu rampy stanęła Maddy Proctor. Rozdział 46 - Sprawdzam tylko, czy wszystko jest w porządku. Słyszałam, że się wynoszą. Nicky wzruszył ramionami, patrząc na Maddy Proctor. Zignorował Shannon, która stała za jej plecami. - Nie zostawiają żadnych zwierząt, jeśli o to pani chodzi. - To miła odmiana. Słyszałam też, że odzyskałeś swojego psa. Powiedzieli mi o tym w sklepie. - Pochyliła się, pozwalając, żeby Sky polizała jej twarz. Jej własne psy -dwa teriery, których Nicky wcześniej nie widział - obwąchiwały wnętrze furgonu do przewozu koni. Na zewnątrz wozu Bliss i Buffy szczekały wściekle. Maddy Proctor podeszła do Szafira, przesunęła po nim rękoma i pogłaskała go po nosie. - Piękne zwierzę. Dobra rasa, choć trudno to rozpoznać przy tych wszystkich sterczących kościach. - Nie wiń nas za to. - Shannon oparła ręce na biodrach i wpatrywała się w Maddy Proctor. - Gdy trafił do nas, już tak wyglądał. Mamy go dopiero od dwóch tygodni. Maddy Proctor nawet nie zerknęła na nią. Obeszła Szafira dookoła, mówiąc do siebie. - W nim coś jest. Linia szyi. Sposób, w jaki trzyma głowę. - Po raz pierwszy odwróciła się do Shannon. -Skąd go macie? - Kupił go mój przyjaciel. Na aukcji. - I właśnie tam wraca - wtrącił się Nicky. - Lada moment. 166 - Ty go tam zabierasz? - Maddy Proctor łypnęła na Nicky'ego, jej oczy płonęły ze złości. - Nie ja. Gdybym mógł, powstrzymałbym to. Żaden koń nie powinien tam trafiać, ale on... - Nicky zawahał się. - On jest wyjątkowy. Maddy Proctor wciąż okrążała Szafira z dziwnym wyrazem twarzy. - Masz rację. - Jej głos zmienił się, słychać w nim było podniecenie. - To nie jest zwyczajny koń. Spójrz na to. Nicky podszedł i stanął obok niej. - To znamię na policzku. W kształcie „L". I na zadzie - znamię w kształcie korony. Wiesz co to znaczy? Nicky przypomniał sobie, z jakim niesmakiem Fern wspomniała o księżniczce z puszystymi lokami. - Należał do rodziny królewskiej, czy coś w tym rodzaju? - Nie. On jest jeszcze bardziej niezwykły. Te znaki świadczą, że ten koń to lippizaner z Hiszpańskiej Szkoły Jeździeckiej w Wiedniu. Kiedy byłam nastolatką, pracowałam tam pewnego lata jako stajenna. Shannon weszła do wozu i spojrzała na znak, na który wskazywała Maddy Proctor. - Słyszałam o lippizanerach. Widziałam kiedyś film o nich, wiele lat temu. Pamiętam, że przyglądałam się im w zdumieniu. To było jak jakiś balet. - To jest dokładnie to. Balet koni. Zaczęto go na dworach królewskich w XVII i XVIII wieku, a specjalną stadninę i ich hodowlę założono w Lippizy, małej wiosce koło Triestu. Od tamtej pory budzą zachwyt ludzi. Shannon podeszła bliżej. - Ale jak on się tu znalazł? - Był w strasznym stanie, kiedy tu trafił. Od tamtej pory dzieci doprowadziły go do porządku. Maddy Proctor westchnęła. - Trafiają czasem na sprzedaż. Nie każdy wybrany koń przechodzi trening. Podejrzewam, że jeśli miał jakieś przykre doświadczenia, mógł stracić zaufanie do 167 swojego jeźdźca. Trening jest bardzo złożony i intensywny, może być też niebezpieczny, jeśli koń stanie się kapryśny lub oporny. - Potarła nos Szafira, a on delikatnie prychnął na jej ramię. - Chociaż on wydaje się całkiem spokojny. Shannon zerknęła na Nicky'ego. - Tak jak powiedziałam, dzieci pracowały nad nim. Maddy Proctor pogłaskała grzywę Szafira i natrafiła na plecionkę oraz drobne, niebieskie koraliki. - Świetnie się spisały. Trzeba dużo miłości, żeby dobrze ułożyć zepsutego konia. - Nadal potrafi tańczyć - dodał Nicky. - Widziałem, jak Fern na nim jeździ. To było jak magia. Ona potrafiła go skłonić do najdziwniejszych rzeczy. - Na przykład? Nicky przywołał w myślach wszystko, co widział. - Sposób, w jaki kłusuje. To jakby rodzaj tańca. Czasami krzyżował przednie nogi i chodził w bok. Maddy Proctor skinęła głową. - Wiele podstawowych ruchów przypomina tresurę. Wydłużony i zebrany cwał. Krzyżowanie nóg w biegu. Piruety. Co jeszcze wiedziałeś? - Często unosił się w górę na zadnich nogach. - Tego też je uczą. Wydaje się, że to nie sprawia im wysiłku, ale wymaga doskonałej równowagi i kontroli, jeśli jest wykonywane prawidłowo. - A ostatniej nocy... - Nicky zawahał się, spoglądając na Shannon, a potem znów na Maddy Proctor. Chciał powiedzieć im o niewiarygodnym skoku, tuż przed tym, jak Fern i Szafir zniknęli. Ale teraz, stojąc w furgonie do przewozu koni, obok Szafira rozrzucającego trawę, tak jak to robią zwyczajne konie, wydawało się to zbyt fantastyczne. Tak jak złudzenie. Wzruszył ramionami. - Nie śmiejcie się. Wiem, że to brzmi głupio. Ale ostatniej nocy wydawało mi się, że widzę, jak frunie. 168 Maddy Proctor nie zaśmiała się, nawet się nie uśmiechnęła. Zamiast tego w jej oczach zakręciły się łzy i kobieta przycisnęła ręce do piersi. - Capriole - wyszeptała, odwracając się do Nicky'ego, jakby dopiero teraz go zauważyła. - Jedna z najbardziej niezwykłych akrobacji, jakie można zobaczyć u konia. Skacze w powietrze, unosząc wszystkie cztery nogi nad ziemię, zupełnie jak w jakimś śnie. To niesłychane, to cudowne. Wystarczy, że raz zobaczysz coś takiego, a wiesz, że świat to wspaniałe miejsce. Na moment zaległa cisza, wszyscy troje patrzyli na Szafira. Koń uniósł łeb, poruszył uszami w zaciekawieniu, po czym wrócił do skubania rozrzuconej trawy. - Tak czy inaczej - westchnęła Shannon, spoglądając na zegarek - lepiej już pojadę. Muszę go wpisać na listę i w ogóle - mówiła cicho, głosem zdradzającym napięcie. Zaczęło padać. Drobne krople stukały o dach furgonu. Odgłosy przypominały Nicky'emu małe, biegające zwierzątka. Nagle łzy napłynęły mu do oczu. Serdecznie przytulił Szafira po raz ostatni, gwizdnął na Sky i szybko wyszedł. Nie obejrzał się. W połowie drogi przez pole usłyszał trzask zamykanych drzwi kabiny. Odezwał się silnik samochodu i Shannon odjechała. Rozdział 47 Z początku Nicky myślał, że wyobraźnia płata mu figla; narastający stukot kopyt był niczym sen. Okrutne złudzenie. Podbiegła do niego Sky, zatrzymała się i zaszczekała, skłaniając go, żeby się odwrócił. Niczym zjawa w strumieniach zacinającego deszczu, ostro galopując, zbliżał się Szafir. Za nim biegła Maddy Proctor otoczona przez swoje teriery. - Nicky! Poczekaj! Nicky pośpiesznie przetarł oczy kantem dłoni i pociągnął nosem. Kiedy go dogoniła, brakowało jej tchu. - Myślałam, że zamierzasz uciec. - Co się dzieje? - Nicky przytrzymał łeb Szafira, poklepując jego pysk. Był szczęśliwy, że udało mu się spędzić jeszcze jedną chwilę z tym niezwykłym koniem. Ale cierpiał też na myśl o tym, że niebawem go straci. - Potrzebuję twojej pomocy. Zdołasz pojechać na nim z ręką na temblaku? - Tak. - Jeśli Fern mogła jeździć na Szafirze, stojąc na jednej nodze, Nicky nie zamierzał rezygnować tylko dlatego, że miał pewne kłopoty z ręką. Spojrzał na Maddy Proctor, usiłując ją przejrzeć. Na pewno chce, żeby zaprowadził Szafira na aukcję i pokazał go od jak najlepszej strony. Widocznie Shannon nie mogła pojechać. Na pewno zaparkowała kawałek dalej, przy drodze. Nicky starał się nie 170 ekscytować za bardzo. To mogło się nie udać. Szafir nadal mógł trafić do rzeźnika. Maddy Proctor wciąż ciężko dyszała. - Chcę, żebyś go dla mnie odprowadził. - Do furgonu? - Nie. Do mnie. Kupiłam go. Zapłaciłam za niego więcej, niż dostaliby za niego na aukcji. - Maddy Proctor uśmiechnęła się. Ten uśmiech był niczym nagłe pojawienie się słońca; jej gęsta czupryna pokryła się kroplami wody, niczym srebrzystymi koralikami. - Zabieram go do domu. W szalonym odruchu Nicky chciał ją uściskać. Chciał wyskoczyć w powietrze. Chciał wykonywać capriole po całym polu. Ale nie uczynił nic poza tym, że się uśmiechnął. Nie chciał, żeby Maddy Proctor pomyślała, że brakuje mu piątej klepki. Rozdział 48 Szafir był wspaniałym koniem do jazdy. Chętnym i posłusznym. Nicky pokłusował na nim wzdłuż ścieżki, trzymając się z dala od pola Fern. W końcu skręcili w lewo, rozbryzgując wodę w kałużach na nieutwardzonej ścieżce, a następnie wspięli się w kierunku perci. Deszcz nasilał się, a to była najkrótsza droga do domu Maddy Proctor. Nicky obserwował Sky, ale suka nie oddalała się, choć biegła susami nieco przed nimi. Nawet nie zwolniła kroku przy dziurze w krzakach, w miejscu, gdzie szyngely znalazła palik i sznur. Kiedy zbliżyli się do szczytu wzniesienia, Nicky skłonił Szafira do zwolnienia kroku. Po drugiej stronie grunt będzie śliski, a nie miał pewności, jakich zniszczeń dokonał ogień. Nie wiedział, co ukaże się jego oczom. I bardzo dobrze, że szli powoli, ponieważ kiedy pokonali zakręt, natknęli się na kogoś - kogoś, kto jechał w przeciwnym kierunku. Bretta i Eclipse. Nicky i Bretta spoglądali na siebie przez chwilę. Bretta uśmiechnęła się nieśmiało. - Wyglądasz jak zmokły szczur. - Więc odzywasz się do mnie? Bretta skinęła głową. Ona także cała przemokła. Włosy przykleiły się jej do twarzy, ubranie przylgnęło do ciała. 172 - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Przyjaciele mogą czasem popełniać błędy. Nicky przypatrywał się jej, nie mając pewności, które to z nich popełniło błąd. - Muszę zaprowadzić Szafira do Maddy Proctor. Szykuje stajnię dla niego obok swojego domu. Dokąd jedziesz? - Jechałam zobaczyć się z tobą. Słyszałam o Sky. -Bretta wyciągnęła rękę, pozwalając, żeby Sky podbiegła do niej i obwąchała jej dłoń. - To najlepsza wiadomość, jaką ostatnio słyszałam. - A słyszałaś coś jeszcze? - Trochę. Po okolicy krąży mnóstwo plotek. Ale tego nie sposób nie zauważyć. - Wyciągnęła ręce, zataczając gest nad spalonym polem. Nicky dopiero teraz spojrzał w dół. Całe pole było czarnoszare. Nie ocalało nawet źdźbło kukurydzy. Stok również był spalony, choć nie aż tak bardzo. W trawie widać było osmalone brązowe łaty. Część krzaków zamieniła się w sterty pyłu. Czarne drzewo stało nieruchomo, dziwaczne i obce, wystawiając posępne gałęzie ku niebu. - Smutny widok. Jak cmentarzysko. - To chyba rzeczywiście jest cmentarzysko. Przynajmniej na razie. Za rok wszystko odżyje. - Ale nie będzie kręgów. Bretta zerknęła na niego. - I całej reszty związanych z nimi problemów. Nicky poluzował Szafirowi wodze. Koń opuścił nos do ziemi, wąchając trawę, a potem zaczął obwąchiwać Eclipse, która poruszyła uszami, również go obwąchując. - On chyba nie ma z nią żadnych problemów - stwierdziła Bretta. Nicky przyglądał się im przez chwilę. Szafir prychnął leciutko na Eclipse, a ona skubnęła jego grzywę. - Wiesz, że Fern wyjechała, prawda? 173 - Chyba musiała wyjechać. Choć nie potrafię zrozumieć, czemu nie zabrała ze sobą Szafira. - To długa historia. - Tak myślę. Przez chwilę nic nie mówili. Nicky patrzył na sczerniałe pole i poczuł w sercu dziwny ból. Widok był straszny. Koszmarny. Chociaż jednocześnie piękny. Opuścił wzrok i kątem oka złowił niebieskawy błysk. Ostatni koralik na plecionce ześlizgnął się i zaplątał we włosy Szafira. Bretta wpatrywała się w pole. - Zamierzasz utrzymywać kontakt z Fern? - Nie. Raczej nie. Ale... - Nicky wyplątał koralik. Obracał go powoli w palcach, przyglądając się zmieniającym się odcieniom. - Zrobiłabyś coś dla mnie...? - Co? - Wiem, w jakim mieszka mieście, i znam nazwę ulicy. Znam również jej nazwisko. - Nicky zawahał się. - Pomożesz mi napisać do niej list? Ja ułożę słowa, chcę tylko, żebyś sprawdziła pisownię. I chciałbym jej coś wysłać. Bretta odwróciła się do Nicky'ego, próbując rozszyfrować wyraz jego twarzy. Po chwili skinęła głową. - Dobrze. Pochylając się, Nicky wsunął mały, niebieski koralik do kieszeni dżinsów. List miał zawierać tylko kilka słów - żeby Fern wiedziała, że wszystko skończyło się dobrze. A koralik będzie swego rodzaju skarbem przypominającym jej Szafira. Coś, co będzie mogła zatrzymać na zawsze. Odwrócił się do Bretty. - Lepiej już jedźmy. Maddy Proctor pewnie skończyła już kłaść tapetę na ścianach stajni Szafira. Bretta roześmiała się. - Pewnie też przygotowała plastikowy kubek wody dla ciebie, a dla niego filiżankę gorącej czekolady. 174 Razem ostrożnie sprowadzili konie w dół rcv zbocza do drogi. Kiedy mijali bramę, deszcz przestał padać, sł0fi 1 zaczynało ogrzewać wilgotną ziemię. Unosił $; e^A czystości i świeżości. \^\ Nicky przystanął na chwilę, zerkając przez J dwie sroki, które pikowały i tańczyły w powietr^ czając kręgi nad polem. Spiął Szafira, popędzając go naprzód, i szybie . Brettę i Eclipse. Zrównał się z nimi, potem je wyD Sky pognała obok Nicky'ego, gdy skręcił na drogę dzącą do nowego domu Szafira. - Chyba musiała wyjechać. Choć nie potrafię zrozumieć, czemu nie zabrała ze sobą Szafira. - To długa historia. - Tak myślę. Przez chwilę nic nie mówili. Nicky patrzył na sczerniałe pole i poczuł w sercu dziwny ból. Widok był straszny. Koszmarny. Chociaż jednocześnie piękny. Opuścił wzrok i kątem oka złowił niebieskawy błysk. Ostatni koralik na plecionce ześlizgnął się i zaplątał we włosy Szafira. Bretta wpatrywała się w pole. - Zamierzasz utrzymywać kontakt z Fern? - Nie. Raczej nie. Ale... - Nicky wyplątał koralik. Obracał go powoli w palcach, przyglądając się zmieniającym się odcieniom. - Zrobiłabyś coś dla mnie...? - Co? - Wiem, w jakim mieszka mieście, i znam nazwę ulicy. Znam również jej nazwisko. - Nicky zawahał się. - Pomożesz mi napisać do niej list? Ja ułożę słowa, chcę tylko, żebyś sprawdziła pisownię. I chciałbym jej coś wysłać. Bretta odwróciła się do Nicky'ego, próbując rozszyfrować wyraz jego twarzy. Po chwili skinęła głową. - Dobrze. Pochylając się, Nicky wsunął mały, niebieski koralik do kieszeni dżinsów. List miał zawierać tylko kilka słów - żeby Fern wiedziała, że wszystko skończyło się dobrze. A koralik będzie swego rodzaju skarbem przypominającym jej Szafira. Coś, co będzie mogła zatrzymać na zawsze. Odwrócił się do Bretty. - Lepiej już jedźmy. Maddy Proctor pewnie skończyła już kłaść tapetę na ścianach stajni Szafira. Bretta roześmiała się. - Pewnie też przygotowała plastikowy kubek wody dla ciebie, a dla niego filiżankę gorącej czekolady. 174 Razem ostrożnie sprowadzili konie w dół rozmokłego zbocza do drogi. Kiedy mijali bramę, deszcz przestał padać, słońce znów zaczynało ogrzewać wilgotną ziemię. Unosił się zapach czystości i świeżości. Nicky przystanął na chwilę, zerkając przez ramię na dwie sroki, które pikowały i tańczyły w powietrzu, zataczając kręgi nad polem. Spiął Szafira, popędzając go naprzód, i szybko dogonił Brettę i Eclipse. Zrównał się z nimi, potem je wyprzedził. Sky pognała obok Nicky'ego, gdy skręcił na drogę prowadzącą do nowego domu Szafira. *• -. / ------- N SD ?" ?-? >?? ? 0890000040579