CZESŁAW MIŁOSZ Jasności promieniste i inne wiersze Pierwodruki (1984-2005) ????? WARSZAWA - PARYŻ rqK XXIII Zeszyty Literackie — kwartalnik Zespól: Stanisław Barańczak, Ewa Bieńkowska, I Josif Brodski I. Wojciech Karpiński, Petr Kral, Ewa Kuryluk, Roberto Salvadori, Tomas Venclova, Adam Zagajewski Redaktor naczelny: Barbara Toruńczyk. Sekretarz redakcji: Marek Zagańczyk Administracja, sprzedaż i prenumerata: Jolanta Lesińska Korekta: Jadwiga Glażewska, Jolanta Karbowska Projekt okładki:[7an Lebensteinl. Opracowanie graficzne: Andrzej Majewski Wydawca: Fundacja Zeszytów Literackich Adres redakcji: ul. Foksal 16, p. 422, 00-372 Warszawa, tel./fax: (+48) 022.826.38.22 www.zeszytyliterackie.pl e-mail: zeszytyliterackie@agora.pl Wpłaty na Fundusz Zeszytów Literackich Zrealizowano ze s'rodków Ministra Kultury Warunki prenumeraty w kraju Prenumerata roczna 2006, 4 zeszyty (nry 93-96) Odbiorcy indywidualni ................................................................... ............... 32 zł Dla studentów polonistyki, uczniów, nauczycieli języka polskiego oraz bibliotek szkół podstawowych i s'rednich — — cena zniżona (wymagane poświadczenie) ........................................ 28 zł Pozostałe biblioteki i instytucje..................................................................... 36 zł W każdej chwili i od każdego numeru można zaprenumerować „ZL" !!! Zamówienia: e-mail: zeszytyliterackie@agora.pl lub www.zeszytyliterackie.pl lub tel./fax (+48) 022.826.38.22 Wpłat na prenumeratę można dokonywać przez cały rok: Kartą kredytową: tel. (+48) 022.826.38.22 lub e-mailem: zeszytyliterackie@agora.pl — należy podać szczegóły zamówienia, dokładny adres przesyłki, numer karty i datę jej ważności Na poczcie i w banku na konto: Fundacja Zeszytów Literackich Kredyt Bank SA. 411500 1126 1211 2005 1919 0000 Warunki prenumeraty za granicą, patrz trzecia strona okładki Nowości książkowe Adam Michnik, Wściekłość i wstyd................................................................38 zł Zbigniew Herbert / Stanisław Barańczak, Korespondencja...........................20 zł Marek Zagańczyk, Droga do Sieny ................................................................20 zł ZESZYTEM Jan Nowak-Jeziorański. Głos wolnej Europy otworzyliśmy nową serię. Autorzy: Karpiński, Kisielewski, Michnik, Nowak-Jeziorański, Toruńczyk....... 15 zl Realizacja zamówień za zaliczeniem pocztowym Pozostałe propozycje patrz s. 144. Oferta specjalna: s. 148 SPIS RZECZY CZESŁAW MIŁOSZ, Pierwodruki zebrane. Wiersze z łamów „ZL" (1984-2005): WIERSZE, NOTY, EPIGRAFY [NIEOBJĘTA ZIEMIA] Z „Ogrodu Ziemskich Rozkoszy" Ziemia ......................................................................... .............. 7 Jeszcze ziemia........................................................................... 7 Po wygnaniu ....................................................................... ............ 8 Epigraf (I wyrusza! i ogląda...) ...................................................... 9 Annalena ....................................................................... .................. 10 [* * *]: (Od młodos'ci starałem się...), (Jaka będzie poezja w przyszłości...), (Miłość życia, pasja życia...) ........................ 11 [*#*]: (Bezustanne dążenie umysłu...), (Życie cywilizacji było dla mnie jak sen...), (Frans Post, jego brazylijskie pejzaże...), (Strach mojej wczesnej młodości...) ....................... 12 Przygotowanie .................................................................. .............. 13 Epigraf: Świat i sprawiedliwość ..................................................... 14 [KRONIKI] Portret z kotem........................................................................... ..... 15 Le Transsiberien................................................................... ........... 16 Trwoga- sen(1918)....................................................................... ... 18 Rok 1945............................................................................ ............. 19 BRYCZKĄ O ZMIERZCHU [KRONIKI] (Monarchowie wybrali wyspę...), (Mówi mi wtedy...)................... 20 (Kałnoberże jak to przetłumaczyć?...)............................................. 21 (Sława Fridtjófa Nansena...) ........................................................... 22 (Poznaję ich. Stoją na pokładzie...) ................................................ 23 (Orkiestra stroiła instrumenty...) ..................................................... 24 (...ale skarżyli się...), (Wodzowie ludzkości, szlachetni...)............. 25 („La Gazette du Bon Ton"...), (Zaczęto smakować...) ................... 26 (Jechać bryczką o zmierzchu...), (Cel sztukmistrza...), (Z różnych krajów...)...................................................................... .............. 27 [KRONIKI] (O bezgraniczny, o niewyczerpany...)............................................. 29 Maria Magdalena i ja...................................................................... 30 W słoju .......................................................................... .................. 31 Sezon........................................................................... .................... 32 To jedno .......................................................................... ................ 33 Moce ........................................................................... .................... 34 Ale książki ........................................................................ .............. 35 [DALSZE OKOLICE] Wieczór ........................................................................ ................... 36 Dante .......................................................................... ..................... 37 Sens ........................................................................... ...................... 38 Stwarzanie świata ......................................................................... .. 39 W Yale ? I. Rozmowa ........................................................................ ....... 41 II. Pan de Balzac ....................................................................... 42 III. Turner.......................................................................... ........ 43 IV. Constable ...................................................................... ....... 43 V. Corot .......................................................................... ........... 44 Na plaży .......................................................................... ................ 45 Wcielony ....................................................................... .................. 47 Oset, pokrzywa ....................................................................... ........ 48 Nowy kraj ........................................................................... ............ 49 Następca........................................................................ .................. 50 Adam i Ewa ............................................................................ ........ 51 Czytając „Notatnik" Anny Kamieńskiej......................................... 52 One............................................................................. ..................... 53 A jednak ......................................................................... ................. 54 Beinecke Library......................................................................... .... 55 Przybytek ...................................................................... .................. 56 Trwałość........................................................................ .................. 57 Zgoda .......................................................................... .................... 58 Dwa wiersze Rozmowa z Jeanne.................................................................... 59 Wiersz na koniec stulecia.......................................................... 60 [NA BRZEGU RZEKI] Do dajmoniona...................................................................... .......... 63 Litwa, po pięćdziesięciu dwóch latach Bogini ......................................................................... ............... 65 Dwór............................................................................ .............. 65 Pewna okolica ...................................................................... .... 66 To lubię........................................................................... ........... 67 Kto?............................................................................ ................ 67 Miasto młodości ........................................................................ 68 Łąka............................................................................ ............... 68 Ciało........................................................................... ..................... 69 Zdarzenia gdzie indziej ................................................................... 70 Ten świat .......................................................................... ............... 72 O BYCIU POETĄ [PIESEK PRZYDROŻNY] O byciu poetą........................................................................... ....... 73 Helenka ........................................................................ ................... 79 Religia Helenki ........................................................................ ....... 80 Kula (Kostaryka)..................................................................... ......... 81 Pelikany (Kostaryka)..................................................................... .. 82 Yokimura........................................................................ ................. 83 PIESEK PRZYDROŻNY Piesek przydrożny...................................................................... ..... 84 Ograniczony..................................................................... ............... 84 Oczy ........................................................................... ..................... 84 Bez kontroli ....................................................................... ............. 85 Szukanie........................................................................ .................. 85 Sąd ............................................................................ ...................... 85 Anima........................................................................... ................... 85 Starzy ......................................................................... ..................... 86 Czy świadomość wystarcza ............................................................ 86 Na miejscu Stwórcy ........................................................................ 86 PIESEK PRZYDROŻNY Zacność ........................................................................ ................... 87 85 lat ............................................................................ ................... 87 Pragnienie prawdy .......................................................................... 87 Nie ma tego złego ........................................................................... 87 Zakochanie...................................................................... ................ 88 Uczynki i Łaska .......................................................................... .... 88 Ależ ........................................................................... ...................... 89 Kontrast........................................................................ ................... 89 Skarga klasyka ........................................................................ ........ 89 Jakiż los ............................................................................ .............. 89 Odwrócona luneta........................................................................... 89 Konewka ........................................................................ ................. 89 Wędrowiec ...................................................................... ................ 90 Znów ........................................................................... .................... 90 W owym mieście ........................................................................ .... 90 Ciepło.......................................................................... .................... 90 Nie wiesz .......................................................................... .............. 91 Zaćmienia....................................................................... ................. 91 TEMATY DO ODSTĄPIENIA Pan Hadeusz......................................................................... ........... 92 Jeden żywot .......................................................................... .......... 93 Odnaleziona korespondencja .......................................................... 95 SNY [PIESEK PRZYDROŻNY] (Otulałem ją kocem...), (Sosny były zranione...), (Koty łowiły...)..... 97 [TO] Daemones ....................................................................... .............. 98 Jasności promieniste ..................................................................... 100 Zapomnij ....................................................................... ................ 101 W mieście ........................................................................ ............. 102 Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky................ 103 O! .......................................................................... ...................... 104 Nie rozumiem ....................................................................... ........ 106 Przepis......................................................................... .................. 107 Sztukmistrz .................................................................... ............... 108 Krawat Aleksandra Wata .............................................................. 109 To ............................................................................. ..................... 110 Bieg ........................................................................... .................... 111 [DRUGA PRZESTRZEŃ] Wiek nowy ........................................................................... ......... 112 Metamorfozy..................................................................... ............ 113 Jak było w Raju ............................................................................ 114 Werki .......................................................................... ................... 115 Notatnik........................................................................ .................. 116 Czeladnik (fragment) .................................................................... 119 [WIERSZE OSOBNE] Żółw ........................................................................... ................... 121 Księżniczka..................................................................... .............. 122 Leonor Fini .........................................!................................. ........ 123 OBJAŚNIENIA..................................................................... ................ 125 NOTA WYDAWCY ........................................................................ ...... 133 SPIS INCIPITÓW ...................................................................... ........... 137 ZESZYTY LITERACKIE 2005, Spis zawartości........................... 141 Copyright © 2005 by The Czesław Miłosz Estate Na okładce — Czesław Miłosz, wrzesień 1980 (fot. © Renata Gorczyńska) WIERSZE, NOTY, EPIGRAFY Z „OGRODU ZIEMSKICH ROZKOSZY" ZIEMIA Konno na ptakach, czując pod udami miękkie pióra, Na szczygłach, wilgach, zimorodkach, To znów przynaglając do biegu lwy, jednorożce, leopardy, Których sierść ociera się o naszą nagość, Okrążamy wszechobecne życiodajne wody, Lustra z których wynurzają się głowy męska i kobieca, Albo ramię, albo pierś okrągła syren. Co dzień tutaj dzień jagodobrania. W poziomki większe od człowieka wgryzamy się we dwoje, Zanurzamy się w czereśnie, ociekamy winnym sokiem, Świętujemy kolor karminu Albo złotej czerwieni, jak cacek na choinkę. Dużo nas w tych ogrodach, całe rojowisko, I tak podobnych do siebie, że kochania się nasze Słodkie i nieprzystojne, jak przy zabawie w chowane. I zamykamy się w koronie kwiatów Albo w tęczujących kulach przezroczystych. A tymczasem niebo napełnia się mnóstwem księżycowych znaków I przygotowują się alchemiczne zaślubiny planet. IESZCZE ZIEMIA Niezrozumiałe są rzeczy tej ziemi. Ponęta wód. Ponęta owoców. Ponęta dwojga piersi i długich włosów dziewy. W różu, w cynobrze, w kolorze rozlewisk Takim jak mają tylko Zielone Jeziora pod Wilnem. I mnogość nieobjęta mrowi się, spotyka W załomach drzewnej kory, w oku teleskopu Na pospólne w nagości godowanie, Na roziskrzanie oczu, słodki taniec W żywiole powietrza, lądu, morza i pieczar podziemnych, Żeby przez krótką chwilę nie było śmierci I czas nie rozwijał się jak nitka z kłębka rzuconego w przepaść. PO WYGNANIU Już nie goń. Cicho. Jak miękko deszcz pada Na dachy tego miasta. Jak wszystko jest Doskonałe. Teraz, dla was dwojga budzących się W królewskim łożu pod oknem mansardy. Dla mężczyzny i kobiety. Albo dla jednej rośliny Podzielonej na żeńskość i męskość, które tęskniły do siebie. Tak, to mój podarunek. Nad popiołami. Na gorzkiej, gorzkiej ziemi. Nad podziemnym Echem wezwań i przysiąg. Abyście o poranku Byli uważni: pochylenie głowy, Ręka z grzebieniem, dwie twarze w lustrze Są tylko raz, na zawsze. I niekoniecznie w pamięci. Abyście byli uważni na to co jest chociaż mija I w każdej chwili wdzięczni, świętujący wszelkie istnienie. Ten mały park, zielonawe popiersia z marmuru W świetle perłowym, w letni drobny deszcz Niech jak był kiedy pchnęliście furtkę zostanie. I ulica wysokich zliszajonych bram, Którą ta wasza miłość nagle przemieniła. EPIGRAF I wyrusza! i ogląda toczącą się rzekę witalności, tak majestatyczną i tak świetną. Podziwia wieczne piękno i zdumiewającą harmonię życia w stolicach, harmonię tak opatrznościowo utrzymywaną w zgiełku ludzkiej swobody. Kontempluje krajobrazy wielkiego miasta, krajobrazy kamienne zbierające pieszczoty mgieł i uderzenia słońca. Cieszy się pięknym wyglądem pojazdów, dumnymi końmi, jaśniejącą czystością groomów, zwinnością lokai, pewnym siebie krokiem falujących kobiet, ładnymi dziećmi, szczęśliwymi, że żyją i że są dobrze ubrane, krótko mówiąc życiem wypełniającym wszystko. Wystarczy żeby odrobinę zmieniła się moda, krój, węzły wstążek, żeby zamiast klamerek pojawiły się kokardy, żeby rozszerzył się czepek i kosmyk zsunął się o cal niżej na kark, żeby pasek przesunął się do góry i nabrała sutości spódnica, a, wierzcie mi, jego orle oko już to odgadło. Pułk wojska przechodzi, wysyłany być może na krańce świata, rzucając w powietrze bulwarów porywający dźwięk swoich fanfar, lekki jak nadzieja; i już oko pana C. G. dostrzegło, zbadało, zanalizowało broń, postawę i fizjonomię oddziału. Pasy, ładownice, błyski stali, muzyka, harde spojrzenia, ciężkie i poważne wąsy, wszystko to razem w niego przenika; i w ciągu para minut poemat, który z tego powstanie jest już właściwie skomponowany. I oto dusza jego żyje z duszą tego pułku, który maszeruje jak jedno zwierzę, dumny obraz radości w posłuszeństwie! Ale wieczór nadchodzi. Jest to dziwaczna i niepewna godzina kiedy opuszczają się zasłony nieba, kiedy zapalają się miasta. Uczciwi czy podli, rozsądni czy szaleni, ludzie mówią sobie: „nareszcie dzień zakończony!". I mędrcy i nicponie myślą o przyjemności i każdy z nich biegnie na miejsce wybrane aby wychylić kielich zapomnienia. Pan C. G. zostanie do ostatka wszędzie gdzie może jaśnieć światło, rozbrzmiewać poezja, mrowić się życie, wibrować muzyka; wszędzie tam, gdzie namiętność może pozować dla jego oka, wszędzie tam, gdzie człowiek naturalny i człowiek konwencji ukazują się w ich wymyślnej piękności, wszędzie tam, gdzie ziemia pod słońcem jest świadkiem pośpiesznych uciech znieprawionego zwierzęcia. Charles Baudelaire, Constantin Guys, peintre de la vie modernę 9 ANNALENA Zdarzało mi się niekiedy całować w lustrach odbicie mojej twarzy; ponieważ pieściły ją ręce, usta i łzy Annałeny, twarz moja wydawała mi się bosko piękna i jakby prześwietlona niebiańską słodyczą. UAmoureuse Initiation Lubiłem twoją aksamitną yoni, Annalena, długie podróże w delcie twoich nóg. Dążenie w górę rzeki do twego bijącego serca przez coraz dziksze prądy sycone światłem chmielu i czarnych powojów. I naszą gwałtowność i triumfalny śmiech i pośpieszne ubieranie się w środku nocy żeby iść kamiennymi schodami górnego miasta. Oddech wstrzymany z podziwu i ciszy, porowatość zużytych głazów i portal katedry. Za furtką do plebanii ułamki cegieł i chwasty, w ciemności dotyk szorstkich oskarpowań muru. I później patrzenie z mostu w dół na sady kiedy pod księżycem każde drzewo osobne na swoim klęczniku, a z tajemnego wnętrza przyćmionych topoli stuka echo wodnej turbiny. Komu opowiadamy co zdarzyło się nam na ziemi, dla kogo ustawiamy wszędzie wielkie lustra w nadziei że napełnią się i tak zostanie? Zawsze niepewni czy to byliśmy ja i ty, Annalena, czy kochankowie bez imion na tabliczkach z baśniowej emalii. 10 [* * *] Od młodości starałem się uchwycić słowami rzeczywistość, taką o jakiej myślałem chodząc ulicami ludzkiego miasta i nigdy to się nie udawało, dlatego każdy mój wiersz uważam za zadatek niespełnionego dzieła. Wcześnie odkryłem nieprzyleganie języka do tego, czym naprawdę jesteśmy, jakieś wielkie na niby podtrzymywane przez książki i stronice gazetowego druku. I każda moja próba powiedzenia czegoś rzeczywistego kończyła się tak samo, zagnaniem mnie z powrotem w opłotki formy, niby owcy odbijającej się od stada. Jaka będzie poezja w przyszłości, ta o której myślę, ale której już nie poznam? Wiem, że jest możliwa, bo znam krótkie chwile kiedy już niemalże tworzyła się pod moim piórem, żeby zaraz zniknąć. Rytmy ciała — bicie serca, puls, pocenie się, krwawienia periodu, lepkość spermy, pozycja przy oddawaniu moczu, ruch kiszek, będą w niej zawsze obecne razem z podniosłymi potrzebami ducha i nasza podwójność znajdzie swoją formę bez wyrzekania się jednej strefy albo drugiej. Miłość życia, pasja życia. Może czuje się to również w młodości, ale inaczej i nie używa się tych określeń. Trzeba dopiero pewnego, w jakimś choćby niedużym stopniu, wyswobodzenia się z komplikacji, z przejęcia się własnym losem, tak żeby cieszyć się, że jest się po prostu żywym wśród żywych. 11 [* * *] Bezustanne dążenie umysłu do objęcia świata w nieskończonej wielości jego form przy pomocy nauki albo sztuki jest tym samym co pogoń za przedmiotem naszych miłosnych pożądań. Eros jest siłą poruszającą zarówno fizyków jak poetów. Jeżeli, jak chcą Swedenborg i Blake, śmierć nie przerywa tego dążenia i niebo wypełnia bezustanna działalność umysłów odkrywczych, Eros trwa mocniej niż życie i śmierć. Życie cywilizacji było dla mnie jak sen, z którego na próżno starałem się przebudzić. Czy też, co równie prawdziwe, moje życie było takim snem. Frans Post, jego brazylijskie pejzaże malowane około r. 1650. Jak u wszystkich pejzażystów holenderskich wzrusza mnie kontrast pomiędzy ziemią i grupką ludzi, dawno umarłych, tutaj brazylijskich Indian, którzy znikli i jako istnienia poszczególne i jako plemię. Solidarność z malutkimi postaciami w których przez chwilę trwają, do oglądania przez lupę, nasze nadzieje i nasze kłopoty. Strach mojej wczesnej młodości, że wydorośleję to znaczy stracę zapał do zajmowania się sprawami umysłu. Ale przekroczyłem siedemdziesiątkę żyjąc bezustanną ciekawością, pasją, dążeniem. 12 PRZYGOTOWANIE Jeszcze jeden rok przygotowania. Już jutro zasiądę do pracy nad wielkim dziełem W którym moje stulecie zjawi się jak było. Słońce będzie w nim wschodzić nad prawymi i nieprawymi, Wiosny i jesienie następować będą niemylnie po sobie, Drozd będzie budować w mokrym gąszczu gniazdo wylepione gliną I swojej lisiej natury uczyć się będą lisy. I tylko tyle. Na dodatek: armie Biegnące po zamarzłych równinach, wykrzykujące przekleństwo Myriado-głosym chórem; lufa czołgu Olbrzymiejąca na rogu ulicy; wjazd o zmierzchu Między wieże strażnicze i druty obozu. Nie, to nie będzie jutro. Za pięć, dziesięć lat. Ciągle za dużo myślę o zajęciach matek I o tym, czym jest człowiek zrodzony z kobiety. Zwija się w kłębek i osłania głowę Kopany ciężkimi butami; pali się jasnym płomieniem Biegnąc; buldożer go zgarnia do glinianego dołu. Jej dziecko. Z misiem w objęciach. W rozkoszy poczęte. Nie nauczyłem się jeszcze mówić jak trzeba, spokojnie. A gniew i litość szkodzą równowadze stylu. EPIGRAF: ŚWIAT I SPRAWIEDLIWOŚĆ Czy Sędzia całej ziemi nie postąpi sprawiedliwie? Genezis 18,25 Rabbi Levi powiedział: Jeżeli świat jest tym czego szukasz, nie może być sprawiedliwości. Jeżeli sprawiedliwość jest tym czego szukasz, nie może być świata. Czemu chwytasz sznur za oba końce szukając i świata i sprawiedliwości? Puść jeden koniec, bo twoja zawziętość doprowadzi świat do zguby. Hammer on the Rock, a Short Midrash Reader 14 PORTRET Z KOTEM Mała dziewczynka ogląda książkę z wizerunkiem kota, Który nosi kryzę puchatą i ma zielone ubranko. Jej usta, bardzo czerwone, są półotwarte w miłym zapatrzeniu. Dzieje się to w 1910 albo 1912, obraz nie ma daty. Namalowała go Marjorie C. Murphy, Amerykanka, Urodzona w 1888, tak jak moja matka, mniej więcej. Patrzę na obraz w miasteczku Grinnell, w stanie Iowa, Pod koniec stulecia. Ten kot ze swoją kryzą Gdzie jest? A dziewczynka? Czy spotkałem ją kiedyś, Jedną z uróżowanych mumii stukających laską? Ale twarz: perkatość noska, okrągłość policzka, Tak wzrusza mnie, zupełnie jak twarz, którą w środku nocy Budząc się, widziałem na poduszce obok. Kota nie ma, jest w książce, książka, na obrazie. Dziewczynki nie ma, choć jest tutaj, przede mną, Nie utracona nigdy. Prawdziwe nasze spotkanie W strefach dzieciństwa: podziw zwany miłość, Myślenie o dotknięciu, kot w aksamicie. 1985 LE TRANSSIBERIEN Koleją Transsyberyjską jechałem do Krasnojarska Z nianią Litwinką, z mamusią, dwuletni kosmopolita, Uczestnik przyobiecanej europejskiej ery. Tatuś polował na marale w Sajańskich Górach. Ela i Nina biegały po plaży w Biarritz. Tak, to działo się w 1913 roku. Wtedy ubiegłe sto lat podawano za wstęp jedynie do prawdziwie europejskiej a nawet kosmopolitycznej epoki. Francuskie romanse w żółtych okładkach były czytane nad Dunajem i Wisłą, Dnieprem i Wołgą. Żniwiarki McCormick chodziły po polach Ukrainy. Ledwo Oscar Wilde stał się dla pokwitających estetów największym nazwiskiem, już młodzi buntownicy znaleźli zwiastuna wyzwolonych mas w Walcie Whitmanie, a paryska bohema uczyła się zagadkowej duszy słowiańskiej z Ballets russes i powieści Dostojewskiego. Coraz to któryś wyrafinowany poeta z Wiednia pielgrzymował do Moskwy, świętego miasta, żeby tam słuchać dźwięku dzwonów. Towarzystwo wielu krajów spotykało się latem u wód w Marienbadzie albo na Lazurowym Brzegu, rodziny wysyłały swoich suchotników do sanatoriów w Davos. Poeci zaczęli sławić międzynarodowe ekspresy i jeden z nich napisał poemat Prose du Transsiberien. Toteż, stawiając w Petersburgu nogę na stopniu pierwszego zobaczonego samochodu błyszczącego czarnym lakierem, a następnie przekraczając Ural, byłem w harmonii z duchem wieku. Wtedy to młody inżynier Aleksander Miłosz, absolwent Politechniki Ryskiej, polował w tajdze na zboczach gór Sajańskich, tam gdzie rzeka Jenisiej w swoim górnym biegu wydrążyła wąwóz płynąc na północ, ku równinom i Oceanowi Lodowatemu. Była to pora rykowiska syberyjskich jeleni zwanych tam maralami i potężne echa niosły się odbite od leśnych stoków, na których cytrynowożółte brzozy urozmaicały tu i ówdzie ciemną zieleń cedrów. Młody człowiek był lekki, przesadzał bez trudu mchem pokryte głazy i wdychał z rozkoszą chłodne powietrze jesieni. Prawie tożsamy z nim teraz, czuję sprężystość skradania się, podrzut ręki i pewność w chwili strzału, że się nie chybiło. I może uniwersalność naszych doznań, tak duża dlatego, że jesteśmy cząstką tego samego ludzkiego rodu, wystarcza, żebym przez chwilę był piętnastoletnią Elą, wtedy kiedy biegnie na spotkanie wzbierającej, szumiącej fali Atlantyku? Albo kiedy stoi nago przed lustrem, rozplata czarny warkocz, śliczna, świadoma tego, że jest śliczna, dotyka brunatnych tarcz na piersiach i przez krótko doznaje olśnienia, które wyłącza ją ze wszystkiego, czego ją nauczono: dygnięć, ukłonów, marynarskich kołnierzy, halek, zachowań się przy stole, guwernantek, wagonów sypialnych, panów z zaczesanymi w szpic wąsami, kobiet w gorsetach i tiurniurach, o których mówi się: damy albo: kokoty, katechizmu, li- 16 sty grzechów przed spowiedzią, lekcji muzyki, francuskich słówek, udawanej naiwności, grzeczności wobec służby, wiedzy o swoim posagu. Olśnienie: to wcale nie tak, bo naprawdę zupełnie inaczej. Nie trzeba nikomu o tym mówić, tylko sobie. Jak dobrze jest siebie dotykać i nie wierzyć im nic a nic, i wszędzie, w słońcu, w obłokach nad morzem, w szumie przypływu, we własnym ciele, czuć to samo inne. 1985 17 TRWOGA-SEN (1918) Orsza zła stacja. W Orszy pociąg może stać i dobę. Więc może to w Orszy zgubiłem się, sześcioletni, I pociąg repatriantów ruszał, zostawiając mnie Na zawsze. Jakbym pojął, że będę kim innym, Poetą innego języka, z innym losem. Jakbym zgadywał swój koniec u brzegów Kołymy, Tam gdzie dno morza jest białe od ludzkich czaszek. I wielka trwoga wtedy mnie nawiedziła, Ta, która miała być matką wszystkich moich trwóg. Triepiet małogo piered bolszim. Przed Imperium. Które idzie i idzie na zachód, zbrojne w łuki, arkany, pepesze, Podjeżdżając powozką, grzmocąc kuczera po plecach, Albo jeepem, w papachach, z kartoteką zdobytych krain. A ja nic tylko uciekam, od stu, trzystu lat Po lodzie i wpław, w dzień, w nocy, byle dalej, Zostawiając nad rodzinną rzeką pancerz dziurawy i kufer z nadaniami króla, Za Dniepr, potem za Niemen, za Bug, za Wisłę. Aż przybywam do miasta wysokich domów i długich ulic I trwoga mnie dręczy, bo gdzie mnie, wies'niakowi, do nich, Bo udaję tylko, że rozumiem o czym tak bystro traktują I staram się ukryć przed nimi mój wstyd, moją przegraną. Kto mnie tutaj nakarmi, kiedy idę o chmurnym świcie Z drobną monetą w kieszeni, na jedną kawę, nie więcej? Uchodźca z państw urojonych, komu tu będę potrzebny? Ściany kamienne, ściany obojętne, ściany przeraźliwe. Porządek nie mojego ale ich rozumu. Teraz już zgódź się, nie wierzgaj. Nie uciekniesz dalej. 1985 18 ROK 1945 — Ty, ostatni poeto polski!: pijany, ściskał mnie Kolega z Awangardy, w długim wojskowym szynelu, Który wojnę przeżył na wschodzie i tam zrozumiał. Nie mógł go tego nauczyć Guillaume Apollinaire Ani programy kubistów i jarmark paryskich ulic. Na iluzje najlepszy jest głód, cierpliwość i posłuszeństwo. Wyobrażali sobie. A szedł dwudziesty wiek. Słowa w ich pięknych stolicach te same od Wiosny Ludów. Ale nie oni odgadli, co będą odtąd znaczyły. Na stepie, owijając krwawiące nogi onucą, Przeniknął daremną pychę górnie myślących pokoleń. Jak okiem sięgnąć płaska, nieodkupiona, ziemia. Nad wszelkim plemieniem i ludem stanowiła się szara cisza. Po dzwonach barokowych kościołów. Po ręce na karabeli. Po dysputach o wolnej woli i racjach parlamentów. Mrugałem oczami, śmieszny i buntowny, Sam jeden z Jezus Maryją przeciw niezbitej mocy, Potomny aktów strzelistych i rzeźb złoconych i cudów. I wiedziałem, że mówić będę mową pokonanych, Nie bardziej trwałą niż resztki, domowe zwyczaje, Swiecidła i raz do roku pocieszne kolędy. 1985 BRYCZKĄ O ZMIERZCHU * , * * Monarchowie wybrali wyspę na więzienie dla Napoleona, podzielili między siebie kraje i ustanowili swój porządek, obiecując wzajemną zbrojną pomoc przeciwko spiskowcom i buntownikom. Wydobywano rudę i węgiel kamienny, budowano drogi i mosty, żelazne koleje połączyły stolice. Lokomotywy buchające parą, przebiegające lasy z rykiem i łoskotem były przedmiotem bojaźni i uwielbienia, jak też kotły, klapy, koła, transmisyjne pasy w halach maszyn. Lampa naftowa ze szklanym zielonym abażurem zastępować zaczęła świece i łuczywo, wielkomiejską ulicą szedł wieczorem człowiek z długą metalową tyką i zapalał gaz w latarniach. Zaciekli marzyciele nawoływali ludy, aby powstały przeciwko podłej tyranii możnych dzierżących władzę i wszelkie bogactwo. Następował rok kiedy walczono na barykadach ale zaraz echo cichło i dalej trwał wiek imperiów na kontynencie od Atlantyku do Oceanu Spokojnego. Co zimy tysiące pracowni na poddaszu albo w suterynie przygotowywało suknie balowe upi-nane przed lustrem przez krawcową, która klęczy ze szpilkami w ustach. Uwierzono w Postęp i odkryto, że człowiek od małpy pochodzi. Coraz bardziej rozwijały się nieznane przodkom uczucia humanitarne, coraz wyżej stała oświata wypleniająca przesądy i zabobony, w salach bibliotecznych zajaśniała elektryczność, zakładano kabel podmorski dla rozmów między lądami, prawo i niezawisłe sądy chroniły obywateli, ziemia zmierzała do zwycięstwa parlamentów i powszechnego pokoju. * , * * Mówi mi wtedy jak każda ma na imię, kiedy wchodzą jedna po drugiej, te które bywają tu stale: Lucienne, słodka i wytworna, przesuwająca się jak cień, bez słowa; urocza Alice, z niezmiennym uśmiechem na ustach; duża Yolande, w kapeluszu zawadiacko siedzącym na bakier, jedna z tych, co zdobią nasz Inter- Bamboche Club; Andree, godna, ściska wam dłoń, nie nalegając; fruuu... burza szumiących spódnic, okrzyki spłoszonego ptaka... to ukazuje się Jeanne w kapeluszu zdobnym w jedno czerwone pióro. Wprowadza zupełny zamęt przechodząc przez salę kawiarni i znika w klatce schodowej prowadzącej na pierwsze piętro. Wycinek z gazety paryskiej, w: Blaise Cendrars, Inedits Secrets 20 * , * Kałnoberże jak przetłumaczyć? Chyba: Brzozowa Góra. Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny: To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy. Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory. Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie. Dom w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny. Kałnoberże należało do Stołypinów, Którzy tutaj spędzali lato, w pięknej prowincji Imperium. Najbliżsi sąsiedzi, przez rzekę, moich dziadków Kunatów. W dzieciństwie słyszałem o łódce z kołami i ręczną korbą, Jeżdżono na podwieczorki, odwiedzano się często, Stolypin lubił młode Kunatówny. Nie miała z tym nic do czynienia szkoła, jaką we dworze Założyła dla chłopskich dzieci Wercia czyli Wecia, Późniejsza moja matka. Uczyła czytać i pisać. W jakim języku? Polskim oczywiście, Który był dla niej czym dla rodowitej Bretonki francuski. Pamiętam fotografię: ona pośrodku, Naokoło lnianowłosi chłopcy, może nawet jedna czy dwie dziewczynki. Ta szkoła, zwoływanie się pod wieczór na majowe, Na które szli wszyscy, państwo i czeladź. Panno Można, Zwierciadło Sprawiedliwości, chóralne Módl się za Nami W zapachu bzów, głos ptaków od ogrodu. Czyli tu Dewajtis — była taka powieść, Rodziewiczówny, A tam Rządy. W 1909 roku Wecia poślubiła studenta Politechniki Ryskiej. W 1911 przyjechała do Szetejń żeby mnie urodzić. Tego lata Stolypin pewno nie spojrzał na moją kołyskę, Zajęty był swoją myślą: że Rosja na pewno zginie Jeżeli on, sam jeden, nie zdoła jej ocalić. Wkrótce potem, we wrześniu, w Kijowie pojechał do teatru I tam dosięgła go kula terrorysty. Nikt, nawet mój dziadek, nie odgadł co naprawdę się stało. * , * Sława Fridtjófa Nansena, eksploratora, była tak wielka, że sama jego obecność na statku „Correct", który latem 1913 roku płynął drogą północną z Norwegii do Syberii, nadawała podróży rozgłos. Nie była to pierwsza wyprawa wzdłuż północnych brzegów euroazjatyckiego kontynentu, ale norweska Kompania Syberyjska, finansując ją, miała nadzieję, że będzie to pierwszy z corocznych rejsów. Kapitanem statku był Johan Samuelsen, pilotem lodowym Hans Johansen, gośćmi na pokładzie byli Jonas Lied, dyrektor Kompanii Syberyjskiej, Josif Grigorowicz Loris-Mielikow, sekretarz rosyjskiego poselstwa w Christianii, przemysłowiec Stiepan Wasilie-wicz Wostrotin i Fridtjóf Nansen. Książka Nansena o jego syberyjskich podróżach ukazała się w angielskim przekładzie w r. 1914. Powiada tam: „Przyszłe możliwości Syberii mogą być niemal uznane za nieograniczone; ich rozwinięcie natrafia jednak na przeszkody, głównie związane z wielkimi odległościami. W środkowej Syberii droga koleją — czy na zachód do Bałtyku, czy na wschód do Pacyfiku —jest tak długa, że nie opłaca się przewóz głównych produktów kraju, takich jak ziarno, drewno etc, bo koszt dostawy na rynki może łatwo równać się wartości towarów". „Gdyby dało się zaprowadzić regularną coroczną żeglugę, pomimo lodów, pomiędzy ujściem Jenisieju i Europą, tak żeby w przyszłości ogromna liczba produktów mogła być wysyłana tą najtańszą drogą, byłoby to niesłychanie ważne dla przyszłego rozwoju całej środkowej Syberii. Dlatego mieszkańcy tego kraju żywo interesują się wszystkim, co może posunąć naprzód tę sprawę. I choć o tym nie wiedzieliśmy — w każdym razie kiedy chodzi o mnie — na pewno wiele oczu śledziło naszą podróż i jej wyniki". Fridtjóf Nansen, Through Siberia, The Land ofthe Futurę, London, MCMXIV 22 * , * Poznaję ich. Stoją na pokładzie Statku „Correct" kiedy wpłynął w ujście Jenisieju. Ten czarniawy, w skórzanej kurtce automobilisty To Loris-Mielikow, dyplomata. Ten graby, Wostrotin, Właściciel kopalni złota i poseł do Dumy. Obok szczupły blondyn, mój ojciec. I kościsty Nansen. Fotografia wisi u nas w domu w Wilnie Przy ulicy Podgórna 5. Obok słojów W których hoduję trytony. Co może stać się W ciągu dziesięciu lat? Koniec? Początek? świata. Mój ojciec, sprzed. Nie wiem po co jeździł Latem 1913 roku w ponure pustkowia Zorzy polarnej. Jakie pomieszanie Czasów. I miejsc. Ja tu, niespokojny, W środku kalifornijskiej wiosny, bo nie układa się całość. Czego chcę? Żeby było. Co? Czego już nie ma. Nawet twoje trytony? Nawet trytony. * Orkiestra stroiła instrumenty żeby wykonywać Święto Wiosny. Słyszycie te pochody piszczałek, łoskot bębnów i blach? Dionizos nadchodzi, wraca długo wygnany Dionizos, Skończyło się panowanie Galilejczyka. Coraz to bledszy, bezcielesny, księżycowy Rozwiewa się, zostawiając nam ciemne katedry Z barwną wodą witrażu i dzwonkiem na Podniesienie. Szlachetny rabbuni, który oznajmiał, że będzie żył wiecznie I ocali swoich przyjaciół, wzbudzając ich z prochu. Dionizos nadchodzi, błyska oliwno-złoty między ruinami nieba. Krzyk jego, ziemskiej rozkoszy, echo niesie na chwałę śmierci. 24 * , * ...ale skarżyli się na brak zajęcia, na bezczynne życie, jakie musieli prowadzić. Nie mieli nic do roboty, mogli tylko czytać. Nie było dla nich tutaj żadnej pracy. Mogliby znaleźć jakąś rozrywkę przynajmniej w polowaniu, ale było to wykluczone, bo zesłańcom nie wolno posiadać broni. Pozostawało trochę łowienia ryb, jeżeli nadarzała się okazja, poza tym jednak musieli jakoś przepychać lata i zimy, aż nadejdzie koniec ich wyroku i będą mogli wrócić do życia i świata. Fridtjóf Nansen, Through Siberia... Wodzowie ludzkości, szlachetni rewolucjoniści Rzucają kamienie do wody, patrzą w nurt Jenisieju, Grają na gitarach, uczą się języków, Czytają Kapitał, ziewają, czekają. Pewni zwycięstwa. Człowiek-bóg nadchodzi. Umysł jego jasny jak dwa i dwa cztery Zostawia co nieważne i zmierza do celu, Którym jest władza. Nie królów, cezarów. Wszystkie lądy i morza. Jego panowanie Nad śmiertelną istotą na ziemi i w niebie. Mściciel i wychowawca. Tam, w swoich stolicach Zwierzęta otępiałe niech śpią, nie wiedzące, Co jest przygotowane. Nie jego rzecz litość. Trenować trzeba będzie gnuśnych i leniwych, Aż w strachu, posłuszeństwie i nadziei Stracą ludzką naturę w której mają leże, Której nigdy nie było. Aż larwa z nich spadnie I wejdą na wysokość, w bólu przemienieni. 25 * , * * „La Gazette du Bon Ton", Paryż 1912. „Mon cher Astolphe!", „Ma chere Agathe!" — zaczynają się listy-artykuly o modzie sezonu. Następują traktaty o wstążce. O rękawiczce. O brwiach. O turbanie. O plisowanej spódnicy. 0 tym, co nosi się w teatrze. Tudzież ilustracje. ,3ędą to prawdziwe portrety sukien, malowane i rysowane przez najsubtelniejszych artystów naszego czasu: panów Bakst, Barbier, Maurice Boutet de Monvel, Bernard Boutet de Monvel, Pierre Brissaud, Brunelleschi, Carlegle, Caro-Delvaille, Dresa, Drian, Abel Faivre, Gose, Iribe, Lepape, Maggie, Ch. Martin, Andre E. Marty, etc." Etc, najsubtelniejsi artyści, wszyscy teraz Etc. Zwojami kolorowych materii owijający biodra i szyję Tej, która patrzy w lustro i na wpół wie, na wpół nie wie Kim być powinna, kim jest, do czego się przyznać, Kiedy smużka krwi sączy się wzdłuż nogi A maska z pereł osłania powłóczyste spojrzenie Istoty tak sekretnej jak wnętrze kwiatu, Otwierającej się pod palmą ślubnego kontraktu Na wąsatość i brzuchatość właścicieli. Sute, szumiące tkaniny. Na przykład Abel Faivre. Kim był? Jak wyglądał? Która z nich kładła rękę Na ramieniu kiedy rysował? Która zamknęła mu oczy? 1 czy stały wtedy w dzbanku dalie? Tulipany? * , * Zaczęto smakować Ziemskie Pokarmy. Gorset, który nie tak dawno temu zastąpił sznurówkę i swoimi fiszbinami sięgał do połowy uda, teraz skracał się i oto nastaje rok kiedy nie ma gorsetu. Wyzwolone uda mogły już tańczyć w powiewnych chlamidach Izadory Duncan, nieśmiało naśladując nagość korybantek. Spiętrzenia owoców, jedwabne szarfy, rozdzierane zasłony, przyjęte symbole tego, o czym się nie mówi. Wprowadzano w użytek słowo „zmysły" i słowo „chuć". Niemało dziwili się oni wszyscy, ci niżsi, którzy teraz mieli przyuczać się do obyczaju lepiej urodzonych, dowiadując się, że najprostsze funkcje noszą nazwę świętowania słodyczy w okrucieństwie i okrucieństwa w słodyczy. 26 * Jechać bryczką o zmierzchu. Miękkie koleiny. Droga mija gospodarstwo w dolince nad jeziorem. Dachy przytulone do siebie, na łące płótno. Sieci schną rozpięte, dym idzie z komina. Jaka cisza. Kto oni? Zbawieni? Potępieni? Siadają do wieczerzy pod palmą świętych pańskich. A Tomasz z Akwinu nie ustając pisze w swojej celi O nich, pewnie za karę, był nadto anielski. Może i ja za karę. Chciałem przed Jasnością, Przed Majestatem, skłonić się, nic więcej. A tutaj tylko ludzie, ich zwyczaje, domy, Bezbronna rodzina, rok na kalendarzu. Cel sztukmistrza: być w miarę wolnym od gwałtownych radości i rozpaczy, na które miał czas w ciągu ubiegłego życia. Rano przy śniadaniu nie myśleć o niczym, poza tym, że pójdzie się do pracowni gdzie czekają rozpięte płótna. Pracuje tam na kilku równocześnie, zaciekawiony niespodzianką, która wyłania się z ruchów pędzla. Wie czego szuka, do czego dąży. Jest tym cała rzeczywistość raz widziana ale wymykająca się ciągle, jej esencja bez nazwy, nie dotknięta dotychczas przez nikogo. Właściwie sprowadza się to do odtwarzania drzew, krajobrazów, ludzi, zwierząt, ale zawsze z nadzieją, że pędzel sam natrafi na właściwy ślad. Jak i pióro. Może. Jedne próby udają się bardziej, inne mniej. Skąd chata nad jeziorem i razem Tomasz z Akwinu? Ten miał powiedzieć przed śmiercią: „Wszystko co napisałem wydaje mi się słomą". Co należy rozumieć jako wyrzeczenie się olbrzymiej budowli żmudnie układanej z sylo-gizmów, dlatego że jest ona zanadto ludzka czyli jest mgłą, nicością kiedy oglądamy się na nią wstecz, stojąc w obliczu ostatecznej rzeczy, już niemal przed najwyższym tronem. Ale kto wie, czy wolno nam wyrzekać się doraźnych, nietrwałych form w imię absolutnego pragnienia. W młodości nie spodziewałem się, że będę tak zafascynowany ludźmi, ich codziennym istnieniem w czasie, dniem, rokiem, który tutaj nie wróży nic dobrego nad-jeziornej chacie. Nie, nie można patrzeć prosto w słońce. Choć znów nie należy naśladować gości w królewskim pałacu z przypowieści Baal-Szem--Towa, którzy zapomnieli dlaczego tam przyszli: Z różnych krajów, prowincji, z różnych wiosek i miast Zostaliśmy zaproszeni do pałacu Króla 27 I zdumiały nas jego sadzawki, ogrody, Chóry ptaków i drzewa każdego rodzaju. Wędrując przez pokoje widzielis'my dziwy, Złoto, srebro i perły i drogie kamienie, Dni i tygodni mało na ich oglądanie. Kiedy po całym gmachu goście się rozbiegli, Uparłem się, szukając królewskiej komnaty. I wprowadzono mnie. I nagle wszystko Rozwiało się. On jeden, Jaśniejący, Swoją sztuką magiczną ułudę wywołał. * * * O bezgraniczny, o niewyczerpany, o niewysłowiony świecie form. Jakżebym do ciebie przychodził z filozofią, jeżeli jej sylogizmy obalały się wzajemnie i zostałem tak mądry jak byłem nim zagłębiłem się w jej tomy. Jakże przychodziłbym do ciebie z moralnością, jeżeli znaczyłoby to, że zapytuję o moralność albo niemoralność drzewa albo kamienia. Kiedyś wyobrażałem sobie, że w starości rozmyślamy nad tym, co wieczne, wyniesione ponad przemijanie, ale widzę, że jest inaczej, że cała moja uwaga jest zwrócona ku temu, co ulotne. Na zarzut, że nie umiem powoli wznosić się ku transcendencji, odpowiadam jak klasycy Zen: ulotne i wieczne są być może niby dwie strony tego samego arkusza. * O bezgraniczny, o niewyczerpany, o niewysłowiony świecie form. Miała rozedrzeć się zasłona i wtedy miałem pojąć tajemnicę. Ale jest już późno i wszystko jest otwarte albo nigdy się nie otworzy. A ja staram się dzień po dniu pozbyć się słów, których dotychczas używałem i nazwać co teraz myślę i czuję a co wymyka się moim dotychczasowym słowom. I wydaje mi się czasami, że całe moje życie polegało na takim dążeniu poza wyraz, ale dlatego też moje książki są jedynie śladem ruchu naprzód, czyli, jak dla mnie, nigdy nie są dostatecznie nagie. Kolejne ćwiczenia stylu, przygotowujące ostateczną wersję, która nie nastąpi. 1984 29 MARIA MAGDALENA I JA Siedem duchów nieczystych Marii Magdaleny Wygnanych z niej modlitwą przez Nauczyciela Unosi się w powietrzu lotem nietoperzy, Podczas gdy ona, z jedną nogą podwiniętą, Drugą zgiętą w kolanie, siedzi zapatrzona W wielki palec jej stopy i rzemień sandału Jak gdyby po raz pierwszy dziw taki widziała. Jej włos kasztanowaty zwija się w pierścienie I okrywa jej plecy, silne, prawie męskie, Kładąc się na ramieniu w ciemnomodrej sukni, Pod którą nagość jej fosforyzuje. Twarz jest ciężkawa, szyja głos matowy, Niski, jakby ochrypły, przygotowująca. Ale nie powie nic. Na zawsze pomiędzy Żywiołem cielesności i drugim żywiołem, Nadzieją, tak zostanie, a w kącie obrazu Inicjały malarza, który jej pożądał. * Przed Marią Magdaleną bieleje w półmroku Czaszka, świeca dogasa. Który z jej kochanków Jest tą wyschniętą kością, nie próbuje zgadnąć. Zostaje tak, rozmyśla wiek jeden i drugi. Piasek usnął w klepsydrze, ponieważ widziała I czuła na ramieniu dotyk Jego ręki Wtedy kiedy o świcie krzyknęła: „Rabboni!". A ja zbieram sny czaszki, bo to ja nią jestem, Gwałtowny, rozkochany, cierpiący w ogrodach Pod ciemnym oknem, niepewny czy dla mnie I dla nikogo więcej sekret jej rozkoszy. Upojenia, przysięgi. Mało z nich pamięta. I tylko tamta chwila trwa, nieodwołana, Kiedy prawie że była już po drugiej stronie. 1985 30 W SŁOJU Teraz ja z moją wiedzą, szanowne trytony Zbliżam się do słoja w którym mieszkacie I patrzę jak wznosicie się pionowo ku powierzchni wody Pokazując brzuchy, których kolor Cynobrowy, płomienny, spokrewnią was Z alchemiczną salamandrą żyjącą w ogniu. Może dlatego was upolowałem W sadzawce między sosnami, kiedy pędzą kwietniowe obłoki I niosłem do miasta w blaszance, dumny z trofeum. Nie ma was od tak dawna, rozmyślam o chwili W której żyłyście nieświadome godzin i lat. Zwracam się do was, daję wam istnienie, Nawet imię i tytuł w księstwie gramatyki, Żeby was koniugacją chronić od nicości. Sam pewnie w mocy potęg, które oglądają mnie I przenoszą w jakąś nad-formę gramatyczną, A ja czekam z nadzieją, że porwą mnie i uniosą I trwać będę, jak alchemiczna salamandra w ogniu. 1985 SEZON W wielkiej ciszy mojego ulubionego miesiąca Października (czerwień klonów, brąz dębów, na brzozach Jeszcze tu i tam jasnożółty liść) Celebrowałem zatrzymanie czasu. Rozlegle państwo umarłych zaczynało się wszędzie: Za zakrętem alei, za trawnikami parków, Ale nie musiałem tam wchodzić, nie wzywało mnie. Motorówki wyciągnięte na brzeg, ścieżki w igliwiu, Rzeka płynęła w ciemności, żadnych świateł po drugiej stronie. Wybierałem się na bal duchów i czarowników Na którym zjawia się delegacja w maskach i perukach I tańczy nie rozpoznana w korowodzie żywych. 1985 32 TO JEDNO Dolina i nad nią lasy w barwach jesieni. Wędrowiec przybywa, mapa go tutaj wiodła A może pamięć. Raz, dawno, w słońcu, Kiedy spadł pierwszy śnieg, jadąc tędy Doznał radości, mocnej, bez przyczyny, Radości oczu. Wszystko było rytmem Przesuwających się drzew, ptaka w locie, Pociągu na wiadukcie, świętem ruchu. Wraca po latach, niczego nie żąda. Chce jednej tylko, drogocennej rzeczy: Być samym czystym patrzeniem bez nazwy, Bez oczekiwań, lęków i nadziei, Na granicy gdzie kończy się ja i nie-ja. 1985 MOCE Słabej wiary, jednak wierzę w potęgi i moce Których pełen każdy centymetr powietrza. Oglądają nas — czy możliwe, żeby nikt nas nie oglądał? Pomyślcie: kosmiczne widowisko i absolutnie nikogo? Jest dowód, moja świadomość. Oddziela się ode mnie, Szybuje nade mną, nad innymi ludźmi, nad ziemią, Najoczywiściej mocom tym pokrewna, Zdolna tak jak one oglądać, w oderwaniu. Czy pomagają nam, szkodzą, na jakich warunkach, Czy wolno im tylko patrzeć, któż to wie. Śmieją się i czują litość. Przez to jakby ludzkie, Ale też nadludzkie, bo dzień ani rok, Ani wiek ich nie zaniknie. Przedszkola, szkolne boiska, Ich ulubiona domena. Chłopcy, dziewczynki, w biegu, W podrzucaniu piłki, z zarysem tego czym będą, W twarzach, w geście. Obwieszone klejnotami, Malowane jaskrawo, senne, z kółkiem dymu przy ustach, Albo te w białych fartuchach, w maskach z gazy, Albo białopierśne karmiące. I oni, z chwałą kogutów, Na obradach, brzuchaci gracze o władzę, na turniejach Pijackich, mętnoocy. Łóżka, kołdry, jego i jej Niezrozumiałe, na dobry ład, pośpiechy. Uczłowieczone koty. Serdeczne pieski. Żabki. Najzieleńsze żabusie. Pucharki. Króliczki. Język ich zawsze ten sam, podległy baśni. I co do nich potęgom? Jak mogą duchy czyste Pojąć od środka cierpkość, zapach, dotykanie Szorstkich włosów, na przykład tycjanowego koloru? Załóżmy jednak że mogą. Ale co dla nich ciemne, To cmentarze. Pochylone ku morzu, Które błękitnieje zza drzew, albo ku wschodowi słońca, Albo płaskie, za szarą rzeką. Jaka doskonałość Nieodwołalnego. Jaka zupełna inność Obraźliwa dla istot z pola świadomości, I przez to ponętna, tak elementarna, Że pozostaje tylko zapytywać: „Czemu?". I moce płyną, wirują nad kamieniami nagrobków, „Kto kazał im umierać, komu to potrzebne?" Wołają, rozpamiętując w nieustannym zdziwieniu. Ponieważ myśl ich, jasna, dąży do harmonii, Zna kształty idealne, ceni ład, W którym to, co istnieje powinno trwać wiecznie. 34 ALE KSIĄŻKI Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty, Które zjawiły się raz, świeże, jeszcze wilgotne, Niby lśniące kasztany pod drzewem w jesieni, I dotykane, pieszczone, trwać zaczęły Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze, Plemion w pochodzie, planet w ruchu. Jesteśmy — mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty Albo litery zlizywał buzujący płomień. 0 ileż trwalsze od nas, których ułomne ciepło Stygnie razem z pamięcią, rozprasza się, ginie. Wyobrażam sobie ziemię kiedy mnie nie będzie 1 nic, żadnego ubytku, dalej dziwowisko, Suknie kobiet, mokry jaśmin, pieśń w dolinie. Ale książki będą na półkach, dobrze urodzone, Z ludzi, choć też z jasności, wysokości. WIECZÓR Moment niskich obłoków przed wzejściem księżyca Doskonale nieruchomych na linii morza: Świetlistość morelowa z obrzeżem popiołu Ciemnieje, gaśnie, stygnie w szary karmin. Kto widzi? Ten, kto zwątpił o swoim istnieniu. Stawia kroki na plaży, chce pamiętać. I gdzież tam. Bezpowrotny jak obłoki. Płuca, wątroba, seks, nie ja, nie moje. Maski, peruki, koturny, przybywajcie! Odmieńcie mnie, zabierzcie na jaskrawą scenę, Żebym na chwilę mógł wierzyć, że jestem! 0 hymnie, poemacie, melopeo, Śpiewaj moimi ustami, umilkniesz i zginę! 1 tak powoli zagłębia się w nocy Okeanicznej. Nie zatrzymywany Wschodami słońca ni wzejściem księżyca. o 36 DANTE Tak nie mieć nic. Ni ziemi, ni otchłani. Obracające się koło sezonów. Ludzie pod gwiazdami Idą i rozwiewają się W pył podobny gwiezdnemu. Molekularne maszyny Pracują bezbłędnie, samoczynnie. Lilium columbianum otwiera swoje tygrysio pręgowane kwiaty, Które zaraz kurczą się w kleistą maź. Drzewa rosną pionowo, prosto w powietrze. Alchemiku Alighieri, tak daleko Od twego ładu ten ład niedorzeczny, Kosmos, który podziwiam i w którym ginę, Nie wiedząc nic o duszy nieśmiertelnej, Zapatrzony w bezludne ekrany. Kolorowe ciżemki, wstążki, pierścienie, Dalej sprzedają na moście nad Arno. Wybieram prezent dla Teodory, Elwiry, Julii, jakiekolwiek imię Tej z którą sypiam i gram w szachy. W łazience, przysiadając na brzegu wanny, Patrzę na nią, cielistą w zielonkawej wodzie, Nie na nią, na powszechną, nam odjętą, nagość, Od której oddzieleni, przebywamy obok. Pojęcia, słowa, uczucia, opuszczają nas Jakby innym gatunkiem byli przodkowie. Coraz trudniej układać miłosne canzony, Pieśni weselne, muzykę solenną. I tylko, jak dla ciebie, to zawsze prawdziwe: La concreata e perpetua setę, Nam przyrodzone i stałe pragnienie Del deiforme regno — bogokształtnej strefy, Krainy czy królestwa. Bo tam jest mój dom. Nic na to nie poradzę. Modlę się o światło, O wnętrze wiecznej perły. Uetterna margarita. SENS Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata. Dragą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca. Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie. Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało. Co było niepojęte, będzie pojęte. — A jeżeli nie ma podszewki świata? Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc Następują po sobie nie dbając o sens I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi? Gdyby tak było, to jednak zostanie Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta, Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony, Na międzygwiezdne poła, w kołowrót galaktyk, I protestuje, woła, krzyczy. 38 STWARZANIE ŚWIATA Niebianie w Biurze Projektów wybuchają śmiechem, Bo jeden z nich narysował jeża, Inny, żeby nie zostać w tyle, śpiewaczkę soprano — Rzęsy, biust, loki, dużo loków. Jest to wspaniała zabawa w oceanie musującej energii, Wśród klasków, wyładowań zapowiadających elektryczność. Bulgocą kubły proto-farby, proto-pędzle pracują, Potężny wir niemalże galaktyk za prawie-oknami I nie doświadczająca chmur czysta jasność. Dmą w konchy, koziołkują w niby-przestrzeni, W swoim kraju archetypów, siódmym niebie. Ziemia już prawie gotowa, jej rzeki błyszczą, Bory ją porastają, i każde stworzenie z osobna Czeka na swoją nazwę, i grom przechadza się Stronami, a stada w trawach nie podnoszą głowy. Wyistoczają się miasta, wąskie ulice, Nocnik wylewany z okna, bielizna. I zaraz autostrady na lotnisko, Pomnik na skrzyżowaniu, park, stadion, Dla tysięcy kiedy wstają i ryczą: gola! Wynaleźć długość, szerokość, wysokość, Dwa razy dwa i siłę ciążenia, To i tak dosyć, a tu jeszcze: majtki Z koronką, hipopotam, dziób tukana, Okropnymi zębami jeżący się pas cnoty, Ryba młot, nisko sklepiony hełm, No i czas, to jest podział na będzie i było. Gloria, gloria śpiewają istniejące rzeczy. To słysząc, Mozart siada za pianoforte I komponuje muzykę, która już była gotowa Wcześniej niż on sam urodził się w Salzburgu. Gdyby tylko to wszystko trwało. Ale gdzież tam. Mieni się, mija, krąży w bańce mydlanej Razem z inwokacją Niebian do śmiertelnych: „O lekkie plemię, jakże się nad tobą nie litować! Twoje kolorowe szmaty, twoje tańce, Niby to wyuzdane a tylko żałosne, Lustra w których zostaje twarz z kolczykami, Malowane powieki, rzęsy ułudne. Tak nie mieć nic prócz miłosnego s'więta! Jaka słaba obrona przeciw otchłani!" A słońce wschodzi i słońce zachodzi. A słońce wschodzi i słońce zachodzi. Kiedy oni biegają, biegają. 40 W YALE I. ROZMOWA Siedzieliśmy pijąc wódkę. Brodski, Venclova Ze swoją piękną Szwedką, ja, Richard, Koło Art Gallery, pod koniec stulecia, Które obudziło się jak z ciężkiego snu I spytało w zdumieniu: „Co to było? Jak moglis'my? Chyba układ gwiazd, Plamy na słońcu?" — Bo Historia Przestaje być zrozumiała. Ród nasz Nie podlega żadnemu rozumnemu prawu, Granice jego natury nieznane. Nie jest tym samym co ja, ty, człowiek. — Powraca tedy ludzkość do ulubionych zajęć Na wielkiej przerwie. Smak i dotyk Drogie jej są. Książki kucharskie, Przepisy na seks doskonały, zasady Obniżające cholesterol, metody Szybkiego odchudzania się — to jej potrzebne. Jest jednym (z kolorowych magazynów) ciałem, Które co ranka biega wzdłuż alei parków, Dotyka siebie w lustrze, sprawdza wagę, Et ca bandę et ca mouille, by rzec krótko. Czy to my?Xzy to o nas? Tak i nie. — Bo, nawiedzeni snami dyktatorów, Czyż nie wznosimy się nad nich, lekkomyślnych, Rozmyślając o karze, która jest należna Wszystkim zanadto kochającym życie? — Nie tak już lekkomyślni, adorują W swoich nowych świątyniach i śmiertelność Pokonywana rzemiosłem artystów Jest tym, co ich pociesza w salach muzeów. — Nastąpił znowu czas uwielbienia sztuki. Imion bogów zapomniano, zamiast nich mistrzowie Unoszą się w obłokach, Święty van Gogh, Matisse, Goya, Cezanne, Hieronymus Bosch, Razem z plejadą mniejszych, kręgiem akolitów. I co by powiedzieli zstępując na ziemię Wzywani w fotografiach, gazetach, TV? Gdzie noc, która gęstniała w samotnej pracowni I uchodźców ze świata chroniła, zmieniała? — Wszelka forma — powiada Baudelaire — Nawet ta, którą stworzy człowiek, Jest nieśmiertelna. Był raz artysta Wierny i pracowity. Jego pracownia Ze wszystkim co namalował, spaliła się, On sam został rozstrzelany. Nikt o nim nie wie. Ale obrazy jego trwają. Po drugiej stronie ognia. — Kiedy myślimy o tym, co spełnia się Za naszym pośrednictwem, trochę nam nieswojo. Forma zamknięta, jest, choć jej nie było I odtąd nic nam do niej, inni, pokolenia Wybiorą z niej co zechcą, przyjmą albo zniszczą I zamiast nas prawdziwych postawią imiona. — A gdyby cała wewnętrzna brudnawość I wariactwo i wstyd, dużo wstydu, Nie były zapomniane, czy byśmy woleli? Chcą w nas odnaleźć ulepszonych siebie: Zamiast wad śmiesznych, monumentalne. I wyjawione mniej przykre sekrety. II. PAN DE BALZAC Mówią, że Balzac (a któż nie słuchałby z szacunkiem wszelkich anegdot, choćby mało znaczących, jeżeli dotyczą tego geniusza?), znalazłszy się raz przed pięknym obrazem przedstawiającym zimę, z melancholijnym widokiem szronu, chat gdzieniegdzie i nędznych chłopów — przypatrywał się domkowi z którego komina sączyła się smużka dymu i wykrzyknął: Jakie to piękne! Ale co oni robią w tej chacie? O czym myślą, jakie mają zmartwienia? Czy zbiory dobrze się udały? Pewnie mają jakieś terminy płatności? Niech kto chce śmieje się z pana de Balzac. Nie wiem, który to malarz dostąpił tego zaszczytu, że poruszył, zaniepokoił i zaciekawił duszę wielkiego powieściopisarza, myślę jednak, że ten w swojej uroczej naiwności 42 dał nam dobrą lekcję krytyki. Często oceniając obraz kierować się będę jedynie sumą idei i dumań, które pozostawi w moim umyśle. Charles Baudelaire, L'Exposition Universełle de 1855 III. TURNER Yale Center for British Art: J. M. W. Turner, Zamki St Michel, Bonneville, Savoy, 1803 Mijają się obłoki ponad górami. A tu droga w słońcu, długie cienie, Niskie obmurowania, jakby mostku, Ciepłobrunatny ich kolor, tak jak wieży Zamku, wznoszącej się pionowo Po ciemnej prawej stronie, spoza drzew. Drugi chateau daleko, na wyżynie Bieleje drobny, nad drzewistym zboczem, Które zniża się ku drodze i dolinie wioski Z jej stadem owiec, topolami, trzecim Zanikiem czy wieżą romańską kościoła. A najważniejsze: wieśniaczka w czerwonej Spódnicy, czarnym staniku, białej Bluzce, coś niesie (pranie do strumienia?) Nie rozróżnić twarzy, kropka zaledwie. Ale szła tędy, widziana przez malarza I została na zawsze, tylko po to, Żeby dopełniła się jego własna, Jemu jednemu odkryta harmonia Żólto-niebiesko-rdzawa. IV. CONSTABLE Yale Center for British Art: John Constable (1776-1837), Młodzi z Walton — młyn Stratfordu, ca. 1819-25 By prawdę rzec, dosyć nędzna struga. Trochę obfitsza w wodę pod tamą u młyna, Tyle żeby zwabiać chłopaków. Ich wędki Niestarannej roboty: gałąź, nie wędzisko, 43 W rękach tego, co stoi. Inni ślęczą, Zapatrzeni w pławiki. Tam dalej, w łódce, Bawią się młodsi. Gdyby choć niebieska Była ta woda, ale chmury Anglii, Jak zwykle postrzępione wróżą deszcz I przejaśnienie jest barwy ołowiu. To ma być romantyczne czyli malownicze. Nie dla nich jednak. Nam wolno odgadnąć Ich połatane spodnie i koszule, Jak i marzenie o ucieczce z wioski. Ale niech już tak będzie. Uznajemy prawo Zmieniania tego, co smętnie realne W kompozycję na płótnie, której treścią Jest powietrze. Jego zmienność, skoki, Kłębienia się obłoczne, wędrujący promień. Żadnej obietnicy Edenu. Kto chciałby tu mieszkać? Złóżmy hołd malarzowi za to, że tak wierny Niepogodom, że wybrał i z nimi zostaje. V. COROT Yale University Art Gallery: Jean-Baptiste-Camille Corot (1796-1875), Port w La Rochelle, ca. 1851 Imię jego świetlistość. Cokolwiek zobaczył, Niosło mu pokornie, ofiarowywało Swoje wnętrze bez fal, uspokojenie, Jak rzeka w dymach czasu jutrzennego, Jak perłowa macica w czarnej muszli. Tak i ten port, w godzinie popołudnia, Ze śpiącymi żaglami, dniem upalnym, Dokąd przyszliśmy może ociężali winem, Rozpinając kamizelki, jemu lekki Odsłaniał jasność pod przebraniem chwili. Drobne postacie dotychczas rzeczywiste: Trzy kobiety tu, tamta jedzie Na osiołku, beczkę toczący mężczyzna, Konie w chomątach cierpliwe. Był tu, znad palety Wołał ich, wezwał, uprowadził Z ubogiej ziemi trudu i goryczy W atłasową krainę dobroci. 44 NA PLAŻY Na piaskach roztrąca się morze i słucham jego szumu i zamykam oczy. Na tym europejskim brzegu, w pełni lata, po wielkich wojnach stulecia. Czoła nowych pokoleń niewinne ale naznaczone. Często w tłumie twarz podobna, jednego z niszczycieli, Który nie wie kim byłby gdyby urodził się wcześniej, Wybrany jak jego ojcowie, chociaż w niespełnieniu. Pod powiekami trzymam ich wiecznie młode miasta. Wrzask ich muzyki, tętnił rock, szukałem co jest u sedna mojej myśli. Czy to jedno, którego nic nie wyrazi, co dzień tylko bełkotać: „aa", Niecofnione, obojętne, odwieczne przemijanie? Żal i gniew, że po ekstazie, rozpaczy i nadziei istoty podobne bogom zabiera niepamięć? Że w morskich szelestach i uciszeniach nie dosłuchać się wieści o podziale na prawych i nieprawych? Czy też ścigały mnie obrazy ich żywych, w dniu, godzinie, chwili pod niebem? Tak dużo i ten spokój przegranej, bo mój wiersz zachował tak mało? A może tylko słyszałem mój szept: „Epilog, epilog"? Spełnione proroctwa mojej młodości ale nie tak jak myśleli, Wrócił poranek i kwiaty w chłodzie ogrodu zrywane kochającą ręką. Stado gołębi waży się nad doliną, zakręca i zmienia kolor lecąc wzdłuż pasma gór. 45 Ta sama chwała dni zwykłych i mleko w dzbanku i chrupkie czereśnie. A jednak nisko, w samym poszyciu istnienia, jak u korzeni lasu, tai się, pełznie Rozpoznawalna po trzepotliwym lęku małych stworzeń, nieprzebłagana, stalowoszara nicość. * Otwieram oczy, przelatuje piłka, czerwony żagiel chyli się na fali, niebieskiej w jarzącym słońcu. Tuż przede mną chłopak próbuje stopą wody i nagle widzę, że nie jest jak inni. Nie kaleka, ale ma ruchy kaleki i głowę niedorozwiniętego dziecka. Ojciec czuwa nad nim, to ten siedzący na kamieniu piękny mężczyzna. Doznanie cudzego nieszczęścia przebija mnie i wtedy, myśląc o nich, zaczynam rozumieć W tym moim ciemnym stuleciu wspólnotę naszego losu i bardziej prawdziwe niż chciałem się przyznać, nieme, współcierpienie. \ 46 WCIELONY W tamtym kraju był oficerem kawalerii. Bywał w dobrych domach, nawet u hrabiny P. Miał buty wyglansowane, śniadanie podane Przez ordynansa, bystrego chłopca z wioski. Dziewczynki. Więcej ich tam niż gdziekolwiek, bo duży garnizon. Niektóre na swoim, w sublokatorskich pokojach, Inne pod opieką grzecznej madame, Która pod różowym abażurem wita i poleca Henię gorącą, Lidię mlecznobiałą. Koń pod nim tańczy na rewii, dzwony biją. Duchowieństwo kroczy w procesji, dzieci sypią pył kwiatów. Zycie tam jak być powinno. Sezony Oblekają ulice w jasność, to znów w miedź liści, to w biel. Chłopi z okolic, w tołubach baranich Przepasanych barwną wełną, w kurpiach, Z rzemykami na onucach, rozkładają swoje produkty, Nic ponadto powiedzieć nie można. Żył, kiedyś, Na stronicach kronik, w innym wietrze, Pod inną koniunkcją gwiazd, choć na tej samej Ziemi, która, jak mówią, jest boginią. OSET, POKRZYWA ...le chardon et la haute Ortie et 1'ennemie d'enfance belladonna O. Miłosz Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna Mają przyszłość. Ich są pustkowia I zardzewiałe tory, niebo, cisza. Kim będę dla ludzi wiele pokoleń po mnie Kiedy po zgiełku języków weźmie nagrodę cisza? Miał mnie okupić dar układania słów Ale muszę być gotów na ziemię bez-gramatyczną. Z ostem, pokrzywą, łopuchem, belladonną, Nad którymi wietrzyk, senny obłok, cisza. 48 NOWY KRAJ Niewidziane dotychczas zwiedzam okolice 0 których nie ma nic w uczonych księgach. Tysiącletnie drzewo jednodniowe. Motyl nieruchomieje na wieki w powietrzu. Mała Rzymianka w atrium błysnęła i gaśnie Na ciemnym zakręcie czasu bez dat. Jak śmiesznie, na dwa plemiona podzieleni: Kobiety poznające komiczne wstydy mężczyzn, Mężczyźni poznający komiczne wstydy kobiet. Pod stopami przechodniów królowie, zeschłe owady. Rue de la Vrilliere, rzeczywista, dopóki żył Kot Jeleński. Raz powiedział: „Zaprowadzę ciebie na grób Kleopatry" 1 pokazał: „To tu", stojąc w pasażu YMenne1. 1 Według uporczywej paryskiej legendy Napoleon przywiózł z Egiptu mumię i nie wiedząc co z nią zrobić pochowano ją w obecnym pasażu Vivienne. NASTĘPCA Słuchaj, może usłyszysz, młodziku. Południe. Świerszcze grają tak samo jak dla nas wiek temu. Obłok przesuwa się, biegnie jego cień I rzeka błyszczy. Twoja nagość, echo Mowy tobie nieznanej, tutaj, w powietrzu, Słowa nasze do ciebie, łagodny, niewinny, Wnuku najeźdźców. Nie wiesz jak to było, Nie szukasz dawnej wiary i nadziei, Mijasz płyty strzaskane z ułomkiem imienia. Ale ta woda w słońcu, zapach ajeru, Wspólna i nam i tobie ekstaza, poznanie, Jednają nas. Ty znajdziesz na nowo Świętości, które chcieli wygonić na zawsze. Powraca i odradza się to, niewidzialne, Słabe, adorujące, wstydliwe, bez nazwy, Ale nieulęknione. Po naszej rozpaczy Twoja krew najgorętsza, młode oczy chciwe. Następco. Nam już wolno lecieć coraz dalej. Jeszcze słuchaj. Echo. Cicho. Coraz ciszej. 50 ADAM I EWA Adam i Ewa czytali o małpie w kąpieli, Która wskoczyła do wanny naśladując panią I zaczęła kręcić kurkami: gwałtu! gorąco! Pani nadbiega, w peniuarze, jej duże piersi Białe, z niebieską żyłką, dyndają. Ratuje małpkę, siada przy gotowalni, Woła na pannę służącą, czas do kościoła. I nie tylko to czytali Adam i Ewa Trzymając książkę na gołych kolanach. Te zamki! Te pałace! Te spiętrzone miasta! Planetarne lotniska między pagodami! Patrzyli na siebie, uśmiechali się, Ale niepewnie (będziecie, poznacie) I ręka Ewy sięgała po jabłko. CZYTAJĄC „NOTATNIK" ANNY KAMIEŃSKIEJ Czytając ją, uświadomiłem sobie jak była bogata, a ja ubogi. Bogata w miłość i cierpienie, w płacz i sny, i modlitwę. Żyła wśród swoich, mało szczęśliwych, ale wspierających się wzajemnie, Złączonych odnawianym na grobach paktem żywych z umarłymi. Cieszyły ją zioła, polne róże, sosny, kartofliska I zapachy znajomej od dzieciństwa ziemi. Nie była wybitną poetką. Ale to sprawiedliwe. Dobry człowiek nie nauczy się podstępów sztuki. 52 ONE Feministkom Imiona ich nie będą pamiętane. Cerowaczki wydartych swetrów, opiekunki Skarpetek i kalesonów, ochmistrzynie Kuchni smacznej a lekkiej, miłej jego zdrowiu, Prasowaczki koszul na jego wieczorny występ, Polubienice, nałożnice, kochanki, Pokuśnice, gospodynie, żony, Umiejące cierpliwie znosić wielkie idee, Plany zmienienia świata, wiarę w genialność, Nosicielki sekretu, o którym on nie wie, Uśmiechają się, zaparzają herbatę, Idą do okna, podlewają kwiaty. A JEDNAK A jednak byliśmy do siebie tak podobni, Z całą naszą mizerią penisów i wagin. Z bijącym mocno sercem w strachu i rozkoszy, I nadzieją, nadzieją, nadzieją. A jednak byliśmy do siebie tak podobni, Że leniwe smoki przeciągające się w powietrzu Musiały nas uważać za braci i siostry Bawiących się zgodnie w słonecznym ogrodzie, Tylko my o tym nie wiedzieliśmy, Zamknięci każde w swojej skórze, osobni, I nie w ogrodzie, na gorzkiej ziemi. A jednak byliśmy do siebie tak podobni, Mimo że każde źdźbło trawy miało własny los, Każdy wróbel w podwórzu, każda mysz polna. A niemowlę, które dostanie na imię może Jan, może Teresa, Rodziło się na długie szczęście albo na wstyd i cierpienie Tylko raz jeden, aż do końca świata. 54 BEINECKE LIBRARY Swój dom pośmiertny miał w mieście New Haven, W białym budynku, którego ściany Z przezroczystego marmuru, jak gdyby szylkretu, Sączą żółtawe światło na półki z książkami, Portrety i popiersia z brązu. Tam właśnie Postanowił zamieszkać, kiedy jego popiół Niczego już nie wyjawi. Choć i tutaj, Gdyby mógł dotknąć swoich rękopisów Byłby zdziwiony tak wielką przemianą Losu w litery, że nikt nie odgadnie Kim był naprawdę. Buntował się, krzyczał, I spełniał wiernie co było sądzone. Empirycznie poznawał, że jego życiorys Starannie układały nie po jego woli Moce, z którymi trudno wejść w alianse. Czy więcej zła czy dobra wyrządził? To jedno Byłoby chyba ważne. Tamto, artyzm I tak niewiele znaczy, jak wiedzą potomni, Jeżeli równe tętno, oddech lekki, Dzień jest słoneczny i różowy język Sprawdza w lusterku ciemny karmin wargi. PRZYBYTEK Trawa między grobami soczyście zielona, Ze stromych zboczy widok na morską zatokę, Na wyspy i miasta w dole. Zachód słońca Jaskrawieje i gaśnie powoli. O zmierzchu Lekkie pląsające stworzenia. To łania z jelonkiem Są tutaj jak co wieczór, żeby zjadać kwiaty, Które ludzie przynieśli drogim umarłym. 56 TRWAŁOŚĆ To było w dużym mieście, mniejsza z tym jakiego kraju, jakiego języka. Dawno temu (błogosławiony niech będzie dar Wysnuwania opowieści z drobiazgu Na ulicy, w aucie — zapisuję, żeby nie zgubić). Może nie drobiazg, bo tłumna nocna kawiarnia, W której występowała co wieczór sławna pieśniarka. Siedziałem z innymi w dymie, w brzęku szklanic. Krawaty, oficerskie mundury, dekolty kobiet, Dzika muzyka tamtejszego, pewnie z gór, folkloru. I ten śpiew, jej gardło, pulsująca łodyga, Nie zapomniana przez tak długie lata, Ruch taneczny, czerń jej włosów, biel jej skóry, Wyobrażenie zapachu jej perfum. Czego nauczyłem się, co poznałem? Państwa, obyczaje, żywoty, minione. Żadnego śladu po niej i tamtej kawiarni. I tylko cień jej ze mną, kruchość, piękno, zawsze. 57 ZGODA Późno nastał dla niego czas pokornej zgody Z samym sobą. „Tak" — powiedział — „Stworzony byłem na to, żeby być poetą I niczym więcej. Niczego naprawdę Poza tym nie umiałem. Wstydząc się bardzo, Nie mogąc jednak zmienić przeznaczenia". Poeta: ten kto stale myśli o czym innym. Jego roztargnienie doprowadza bliskich do rozpaczy. Być może nie ma nawet ludzkich uczuć. Ale ostatecznie, dlaczego by nie? W różnorodności ludzkiej mutacja, wariacja Też jest potrzebna. Odwiedźmy poetę W jego domku na trochę wyblakłym przedmieściu, Gdzie hoduje króliki, przyrządza nalewki I nagrywa na taśmę hermetyczne wiersze. 58 DWA WIERSZE Wiersze tutaj podane wzajemnie sobie przeczą. Jeden wyrzeka się wszelkiego zagłębiania się w problemy nękające od wieków umysły teologów i filozofów, wybiera chwilę i piękno ziemi oglądane na jednej z wysp Morza Karaibskiego. Drugi, wręcz przeciwnie, gniewa się, że ludzie nie chcą pamiętać i żyją jakby nigdy nic, jakby horror nie czaił się tuż pod powierzchnią ich społecznych urządzeń; i nawet niepojęta zagadka zła i cierpienia prowokuje w tym wierszu bohatera arabskiej przypowieści do oskarżania Pana Boga o brak miłosierdzia. Czy wolno wydrukować obok siebie dwa wiersze tak sobie przeciwstawne ? Ja jeden wiem, że zgoda na świat w pierwszym kryje w sobie dużo zgryzoty i że jest bardziej może ironiczna niż się wydaje. A niezgoda w drugim wynika z tego, że gniew jest silniejszym bodźcem niż zaproszenie do filozoficznej dysputy. Ale niech będzie, oba wiersze razem świadczą o moich sprzecznościach, skoro wypowiadane w nich sądy są na równi moje. Zresztą duża korzyść dla poezji, jeżeli wreszcie, po długiej przerwie, wolno po prostu stwierdzić: „Poeta powiada, że..." i albo być po jego stronie, albo zgłosić sprzeciw. ROZMOWA Z JEANNE Nie zajmujmy się filozofią, zostaw to, Jeanne. Tyle słów i papieru, któż to zniesie. Powiedziałem ci prawdę o moim oddalaniu się. Nie tak znów bardzo mnie martwi moje koślawe życie. Nie lepsze i nie gorsze od zwykłych ludzkich tragedii. Lat już ponad trzydzieści toczy się nasza dysputa. Tak jak teraz, na wyspie pod niebem tropików. Uciekamy przed ulewą, chwila i pełne słońce. I niemieję, olśniony szmaragdową esencją zieleni. Zanurzamy się w piany na linii przyboju, Płyniemy daleko, tam skąd horyzont w skłębieniu bananowców, z pierzastymi wiatraczkami palm. A ja pod oskarżeniem: że nie wzniosłem się na wysokość mego dzieła, Że nie wymagam od siebie, jak mógł nauczyć mnie Jaspers, Że słabnie moja pogarda dla opinii, byle jakich, wieku. Kołyszę się na fali i patrzę w obłoki. 59 Masz rację, Jeanne, nie umiem troszczyć się o zbawienie duszy. Jedni są powołani, inni radzą sobie jak umieją. Przyjmuję, co mnie spotkało było sprawiedliwe. Nie udaję dostojeństwa rozważnej starości. Nieprzetłumaczalny na słowa zamieszkałem w Teraz, W rzeczach tego świata, które są i dlatego cieszą; Nagość kobiet na plaży, mosiężne stożki ich piersi, Hibiskus, alamanda, czerwona lilia, pochłanianie Oczami, usta, język, sok guawy, sok prune de Cythere, Rum z lodem i syropem, liany-orchidee W mokrym lesie, gdzie drzewa stoją na szczudłach korzeni. Śmierć, powiadasz, moja i twoja, coraz bliżej, blisko. I cierpieliśmy i nie wystarczała nam biedna ziemia. Fioletowoczarna ziemia warzywnych ogrodów Będzie tutaj, widziana albo nie widziana. Morze będzie jak dzisiaj oddychać głębinowo. Malejący znikam w ogromie, coraz bardziej wolny. Grudzień 1984, Guadeloupe WIERSZ NA KONIEC STULECIA Kiedy już było dobrze I znikło pojęcie grzechu I ziemia była gotowa W powszechnym pokoju Spożywać i weselić się Bez wiar i utopii, Ja, nie wiadomo czemu, Obłożony księgami Proroków i teologów, Filozofów, poetów, Szukałem odpowiedzi Marszcząc się, wykrzywiając, Budząc się w środku nocy, Wykrzykując nad ranem. Co mnie tak pognębiało Było zawstydzające. 60 Brak taktu i rozwagi Byłby w mówieniu o tym A nawet jakby zamach Na zdrowie ludzkości. Niestety moja pamięć Nie chciała mnie opuścić, A w niej żywe istoty Każda z jej własnym bólem, Każda z jej własną śmiercią, Z jej własnym przerażeniem. I skądby tam niewinność Na plażach ziemskiego raju, Niepokalane niebo Nad kościołem higieny? Czy dlatego, że Tamto Było już bardzo dawno? Do mędrca świątobliwego — Głosi arabska przypowieść — Bóg rzekł nieco złośliwie: „Gdybym ludziom wyjawił Jakim jesteś grzesznikiem, Nie chwaliliby ciebie". A ja, gdybym im odkrył Jak jesteś miłosierny — Odparł mąż świątobliwy — Pogardzaliby Tobą. Do kogo mam się zwrócić Z tą całkiem ciemną sprawą Bólu i razem winy W architekturze świata, Jeżeli tutaj nisko Ni tam w górze wysoko Żadna moc nie obali Przyczyny i skutku? Nie myśleć, nie wspominać O śmierci na krzyżu, Chociaż co dzień umiera Jedyny miłujący, Który bez żadnej potrzeby Zgodził się i zezwolił, Żeby co jest, istniało Razem z narzędziem tortur. Całkiem enigmatyczne. Niepojęcie zawiłe. Lepiej mowy zaprzestać. Ten język nie dla ludzi. Błogosławiona radość. Winobranie i żniwo. Choćby nie na każdego Przyszło uspokojenie. 1990 62 DO DAJMONIONA I Proszę ciebie, mój dąjmonionie, zluzuj trochę. Muszę jeszcze zamykać rachunki, dużo powiedzieć. Twoje rytmiczne szepty onieśmielają mnie. Dziś na przykład, czytając o starej wariatce Znów zobaczyłem, dajmy na to, Priscillę, Zdumiony, że mogę ją nazwać jakkolwiek A ludziom wszystko jedno. Więc ta Priscilla, Dziąsła w bardzo złym stanie, starucha, Jest tą, do której wracam, żeby odprawić obrzędy I dać jej wieczną młodość. Wprowadzam rzekę, Zielone pagórki, irysy mokre od deszczu. I oczywiście rozmowę. „Wiesz", mówię „nigdy Nie mogłem zgadnąć co naprawdę myślisz I nigdy się nie dowiem. Mam jedno pytanie I żadnej odpowiedzi". A ty, dąjmonionie, Już mieszasz się, przerywasz nam, niechętny Imionom i nazwiskom i wszelkim realiom. Zanadto prozaicznym, śmiesznym bez wątpienia. II Dąjmonionie, na pewno nie mógłbym żyć inaczej. Przepadłbym gdyby nie ty. Twoja inkantacja Rozlega się w moim uchu, napełnia mnie I mogę ją tylko powtarzać, zamiast myśleć 0 moim złym charakterze, o pogarszaniu się świata Albo o zgubionym rachunku z pralni. 1 zdaje się, że kiedy inni Kochają, nienawidzą, rozpaczają, dążą, Ja byłem tylko zajęty wsłuchiwaniem się W twoje niejasne nuty, żeby zmieniać je w słowa. Należało przyjąć swój los, na który dziś mówią karma, Bo był jaki był, choć nie ja wybrałem, I co dzień wstawać do pracy i uświetniać ją, Choć nie ma w niej ni mojej winy ni zasługi. III Dwaj pięcioletni przed afiszem nocnego kabaretu. Na którym dorodna dziwa poprawia podwiązkę, Coś mówią do siebie albo tylko patrzą Na jaszczuropodobną białość uda. Dajmonionie, przypominając moje dziecinne trwogi Na ziemi dorosłych, zrozumiałem kim jesteś. W ich nocy dalekich strzałów, ogni na horyzoncie, Grube rechoty, szamotania się, chrapliwe oddechy Niepokoją serce dziecka. A ty, wędrowiec, Litujesz się tak mocno, że odwracasz twarz. Ty jesteś przyjacielem niewinnych i bezbronnych, Którzy tęsknią do Królestwa, jak ów bogaty młodzieniec, Tak czysty, że rumienił się słysząc brzydkie słowo. I wtedy naprawdę cierpiał i chyba właśnie za to Po jego krótkim życiu wyniesiono go na ołtarze1. 1 Św. Stanisław Kostka. 64 LITWA, PO PIĘĆDZIESIĘCIU DWÓCH LATACH BOGINI Gaia, pierworodna córka Chaosu, Przystrojona w trawy i drzewa raduje nam oczy, Abyśmy zgodnie umieli nazwać co jest piękne I z każdym ziemskim wędrowcem dzielili radość. Dzięki składajmy w swoim i naszych przodków imieniu Za dęby i szorstkoskóre ich dostojeństwo, Za sosny, których pnie płomienieją w słońcu. Za jasnozielone obłoki brzozowych gajów na wiosnę I za świeczniki jesiennej puszczy, osiny. Ile odmian grasz i jabłoni w naszych ogrodach! Prowadzonych jak zalecają Ogrody północne Strumiłły. I porzeczki, i agresty, dereń i berberys Na wielkie smażenie konfitur Kiedy twarze gospodyń rozpalone od stania przy płycie. Osobno był urządzony kąt roślin lekarskich, Tych, które hodować doradza Zielnik ekonomiczno-techniczny Giżyckiego. Z nich wywary i maście dla dworskiej apteki. I grzybobrania! Po tęgie zdrowie borowików w dębinie, Ich wianki, jeden przy drugim, schnące na podcieniu. Trąbkę myśliwską słychać kiedy idziemy na rydze I nożyki barwią się żółtoczerwono od ich soku. Gaia! Jakkolwiek będzie, zachowaj swoje sezony. Wynurzaj się ze śniegów z ciurkaniem strumyków na wiosnę, Oblekaj się, dla nich, dla tych co po nas będą, Przynajmniej w zieleń śródmiejskiego parku I kwitnienie karłowatej jabłonki ogródków działkowych, Prośbę swoją zanoszę, twój pokorny syn. DWÓR Nie ma domu, jest park, choć stare drzewa wycięto I gąszcz porasta ślady dawnych ścieżek. Rozebrano świren, biały, zamczysty, 65 Ze sklepami czyli piwnicami w których stały półki na jabłka zimowe. Takie jak dawniej koleiny drogi w dół: Pamiętałem gdzie skręcić ale nie poznałem rzeki; Jej kolor jak rdzawej samochodowej oliwy, Ani szuwarów, ani lilii wodnych. Przeminęła lipowa aleja, niegdyś droga pszczołom I sady, kraina os i szerszeni opitych słodyczą Zmurszały i zapadły się w oset i pokrzywy. To miejsce i ja, choć daleko stąd, Równocześnie, rok po roku, traciliśmy liście, Zasypywały nas śniegi, ubywało nas. I znów razem jesteśmy, we wspólnej starości. Interesuje mnie dymek, z rury zamiast komina, Nad baraczkiem skleconym niezgrabnie z desek i cegły W zieleni chwastów i krzaków — poznaję sambucus nigra. Chwalą życiu, za to że trwa, ubogo, byle jak. Jedli te swoje kluski i kartofle I mieli przynajmniej czym palić w nasze długie zimy. PEWNA OKOLICA Nikomu nie powiedziałem, że znam tę okolicę. Bo i po co. To jakby myśliwy z włócznią Zjawił się i szukał czegoś, co tu było. Po wielu wcieleniach wracamy na ziemię, Ale niepewni czy rozpoznamy jej twarz. Gdzie były wioski i sady, teraz tylko pola. Zamiast starodrzewiu, młode lasy. Obniżono poziom wód, znikła mszaryna, I z nią zapachy bagna, cietrzewie i żmije. Powinna tu być rzeczka. Jest, choć skryta w gąszczu, Nie, jak dawniej, na łąkach. I dwa stawy Musiały okrywać się rzęsą, aż wsiąkły w czarnoziem. Błyszczy jeziorko, ale ma brzeg bez sitowia, Przez które przedzieraliśmy się, płynąc, z panną X, Żeby potem wycierać się jednym ręcznikiem, w tańcu TO LUBIĘ Jedynym dowodem istnienia panny X Jest moje pisanie. Jak długo tu jestem Przebywa niedaleko miejsc, które kochała. Jej włos był ciemnoblond, prawie kasztanowy, Odcienia, który u nas częsty u szlachcianek. Oczy jej szare i rzadko niebieskie, Częściej zielonkawe, wykrój powiek Nieco orientalny. Byłyby policzki Wystające, gdyby nie podłużność twarzy. Co prawda w łukach brwi jakby japońskość. Gdyby nie sekret pojedynczej anima Mieliby rację prześmiewcy, ślad człowieka ginie. Ale ona jest tutaj, w swojej okolicy, Jak niewidzialna rusałka z ballady To lubię. Wolno jej będzie odejść czy raczej odlecieć Równocześnie z moim zniknięciem ze świata. KTO? Za czerwonym ulicznym światłem młode liście kasztanów. Kim jest ten, który widzi? Skąd przychodzi, dokąd zniknie, kto Jest ten, który tu będzie zamiast niego Widzieć to samo ale nie to samo, Bo z innym pulsowaniem krwi? I konary potężnych drzew nad stromą drogą pod górę Nachylone ku sobie, i w tej alei, Za kolumnadą pni, otwarta jasność. Dla kogo to? I jak się zmienia Za każdym nowym powrotem widzenia? Bądźcie sobą, rzeczy tej ziemi, bądźcie sobą. Nie polegajcie na nas, na naszym oddechu, Na fantazjach zdradliwego i chciwego oka. Tęsknimy do was, do waszej istoty, Abyście trwały takie jak w sobie jesteście, Czyste i nie oglądane przez nikogo. MIASTO MŁODOŚCI Przystojniej byłoby nie żyć. A żyć nie jest przystojnie, Powiada ten, kto wrócił po bardzo wielu latach Do miasta swojej młodości. Nie było nikogo Z tych, którzy kiedyś chodzili tymi ulicami, I teraz nic nie mieli oprócz jego oczu. Potykając się, szedł i patrzył zamiast nich Na światło, które kochali, na bzy, które znów kwitły. Jego nogi, bądź co bądź, były doskonalsze Niż nogi bez istnienia. Płuca wdychały powietrze Jak zwykle u żywych, serce biło Zdumiewając, że bije. W ciele teraz biegła Ich krew, jego arterie żywiły ich tlenem. W sobie czul ich wątroby, trzustki i jelita. Męskość i żeńskość, minione, w nim się spotykały, I każdy wstyd, każdy smutek, każda miłość. Jeżeli nam dostępne rozumienie, Myślał, to w jednej współczującej chwili, Kędy co mnie od nich oddzielało ginie, I deszcz kropel z kiści bzu sypie się na twarz Jego, jej i moją równocześnie. ŁĄKA Była to łąka nadrzeczna, bujna, sprzed sianokosów, W nieskazitelnym dniu czerwcowego słońca. Całe życie szukałem jej, znalazłem i rozpoznałem, Rosły tu trawy i kwiaty kiedyś znajome dziecku. Przez na wpół przymknięte powieki wchłaniałem świetlistość I zapach mnie ogarnął, ustało wszelkie wiedzenie. Nagle poczułem, że znikam i płaczę ze szczęścia. CIAŁO Kondycja ludzka to nie tylko ból. Ale ból ma wielką moc nad nami. Mądrości przy nim upadają, Gwiaździste nieba gasną. Od środka anatomicznego atlasu Gdzie wątrobowa czerwień i jasna czerwień płuc Spotykają się z obłą cielistością jelit, Postępują zwiastunowie bólu z cichym nawoływaniem. Od bezbronnych strażnic na granicy skóry Alarm biegnie, o dotknięciu stalą czy ogniem. Żadnej chitynowej czy rogowej zbroi, Nagość pod sukniami i maską tancerzy. I nasza obsesja rozbierania ich na scenie. Zęby wiedzieć czym są, kiedy udają. Szkarłatny likwor pod słońcem serca Krąży, ogrzewa, pulsuje. Widzenia, krajobrazy mają jego tętno, I nawet mózg, szary księżyc, luna. Na ginekologicznym krześle otwarte kolana, Bezbronne trzewia targa boleść rodzenia. I krzyk pierwszy, grozy wygnania na świat Nad zamarzniętą rzekę, w skamieniałe miasto. Julio, Izabello, Łukaszu, Tytusie! To my, to nasza jedność i litość wzajemna. To ciało, tak bardzo kruche i ranliwe, Które zostaje, kiedy słowa nas opuszczą. ZDARZENIA GDZIE INDZIEJ „To niemożliwe, żebym trafił do Piekła, taki miły i dobry!", Wykrzyknął Adamek kiedy obstąpili go diabli. Byli czarno ubrani i mieli czerwone pyski. Okropnie naigrawali się z Adamka, dźgając go w bok widełkami (A mieli takie nieduże, na podręczne potrzeby). „Nie wierzyłem, że diabły istnieją", jęczał biedny Adamek, „Widziałem takich jak wy, ale to było na ziemi". „Hehe", odpowiadali, „nieistnienie to nasza specjalność. A ty, czy istniejesz, paprochu? Poistniałeś chwilkę i basta. Odtąd zasiądziesz z nami w nicości na wieczność". „Co ja takiego zrobiłem", lamentował Adamek, „Co ja takiego zrobiłem, że macie nade mną władzę?". „Nie wiesz, hehe, no to już my tobie pokażemy. Wszystko mamy nagrane, udokumentowane". Szli upłazem na którym samotnie idącego zdybali, Zaczaiwszy się w pustym szałasie, jak to granicznicy, W tej strefie niczyjej, skąd blisko do bram piekielnych. Góry, gołe, koloru siarki, w półmroku, Zniżały się ku niepewnej i mętnej równinie. Prowadzili go w dół i teraz już milczał. Wtedy rozległ się strzał, tak głośny, że chyba ziemski. Echo toczyło się, a kiedy przegrzmiało, Diabli zaczęli się zmniejszać, jakby z nich wyszło powietrze Aż znikli zupełnie, i znowu był sam. W samodziałowej świtce, w długich butach, Z dubeltówką na plecach, zbliżył się i nad nim stanął. „Nabroiłeś, Adamku, ciągle z tobą kłopoty. Skąd u ciebie ten pomysł, że jesteś niewinny? Czy naprawdę myślałeś, że grzeszysz bez winy? Posłano mnie, żebym oznajmił wyrok". „Będziesz u Szpitalników. Tam wrzody odleżyn, Wyziewy gnijącego ciała, skowyty, I ból wołający o pomstę do nieba Co dzień zaprzeczają Boskiej dobroci Czyli gra się okrutny kosmiczny wodewil, Tym różny od Piekła, że nie żadna nicość 70 Ale bez ustanku trwanie i cierpienie. Nazywali to Czyściec. Będziesz służył, Nosząc, obmywając, sprzątając, słysząc, I z każdym dniem poznawać będziesz swoją winę, Aż uznasz, że nie zasługujesz na nic więcej". I poseł ruszył w górę po stromiźnie. Adamek za nim, bo sam nie znał drogi. 71 TEN ŚWIAT Okazuje się, że to było nieporozumienie. Dosłownie wzięto, co było tylko próbą. Rzeki zaraz wrócą do swoich początków, Wiatr ustanie w krążeniu swoim. Drzewa zamiast pączkować będą dążyć do swoich korzeni. Starcy pobiegną za piłką, Spojrzą w lustro i znowu są dziećmi. Umarli przebudzą się, nie pojmujący. Aż wszystko, co się stało, wreszcie się odstanie. Jaka ulga! Odetchnijcie, którzyście dużo cierpieli. 72 O BYCIU POETĄ Poezja jest sprawą wstydliwą, ponieważ poczyna się za blisko czynności, które noszą nazwę intymnych. Poezji nie da się oddzielić od świadomości własnego ciała. Szybuje ponad nim, niematerialna, a zarazem uwiązana i jest powodem do zawstydzenia, ponieważ udaje przynależność do oddzielnej strefy, ducha. Wstydziłem się, że jestem poetą, tak jakbym, rozebrany, obnosił publicznie cielesny defekt. Zazdrościłem ludziom, którzy wierszy nie piszą i których dlatego zaliczałem do normalnych, w czym zresztą się myliłem, bo na tę nazwę zasługuje niewielu. Następuje w akcie pisania szczególne przekształcenie danych bezpośrednich, by tak rzec, świadomości jako czucia siebie od środka, na wyobrażenie innych takich samych osobników, tak samo od środka siebie czujących, dzięki czemu mogę pisać o nich, nie tylko o sobie. Różnica pomiędzy taką poezją w której „ja" opowiada o sobie i tą, która „opiewa bogów i bohaterów" jest nieduża, ponieważ w obu wypadkach przedmiotem opisu są stwory zmitologizowane. A jednak... Poezja i wszelka sztuka jest skazą i przypomina ludzkim społeczeństwom, że nie jesteśmy zdrowi, choćby trudno nam było do tego się przyznać. Kompleks Tonio Krugera u Tomasza Manna: artysta, świadomy swojej choroby, zazdrości ludziom przeciętnym. Wcześnie odkryłem to samo na własny ład. Poeta jako dziecko wśród dorosłych. Wie, że jest dziecinny i musi bez ustanku udawać swój udział w działaniach i obyczajach dorosłych. Skaza: świadomość dziecka w sobie. To znaczy stworzenia naiwnie emocjonalnego, które jest stale zagrożone przez rechot ludzi dojrzałych. Niechęć do rozprawiania o formie poezji i do teorii estetycznych, czyli do wszystkiego, co zamyka nas w jednej roli, brała się u mnie z 73 zawstydzenia, czyli nie chciałem spokojnie przyjąć wyroku skazującego mnie na bycie poetą. Zazdrościłem Julianowi Przybosiowi: Jak on to robi, że zadomowił się w skórze poety? Czy to znaczy, że nie znajduje w sobie skazy, ciemnego kłębowiska, lęku bezbronnych, czy też postanowił, że nic z tego nie przedostanie się na zewnątrz? Kult sztuki nasila się w miarę jak rośnie liczba ludzi pojedynczych, to jest tych, których nie odgradza od innych ich obyczaj i przepisy ich religii. Ich tłumy zwiedzają wielkie muzea, jak Louvre czy Metropolitan w New Yorku, te prawdziwe świątynie na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Ludzie pojedynczy: każdy i każda chce doświadczyć wszystkiego, czego inni doświadczają, jak dowiaduje się z ekranu albo z obrazków w magazynach: seksu, strojów, samochodów, podróży. Chodzą stadami i fotografują się wzajemnie. A wyższe, którego na wpół świadomie pragną, przybiera dla nich postać podziwianej sztuki. We wczesnej młodości skądś wziąłem przekonanie, że „aleksandryjskość" oznacza osłabienie impulsu twórczego i mnożenie komentarzy do wielkich dzieł przeszłości. Dzisiaj nie wiem czy to prawda, ale dożyłem epoki, kiedy słowo nie odnosi się do rzeczy, na przykład drzewa, tylko do tekstu o drzewie, który to tekst począł się z tekstu o drzewie, i tak dalej. „Aleksandryjskość", znaczyło „schyłkowość". Potem na długo miano tych gier zapomnieć, ale co z epoką, która niczego już zapomnieć nie potrafi? Muzea, fotografie, reprodukcje, archiwa taśm filmowych. I pośród tej obfitości ludzie pojedynczy nie zdający sobie sprawy, że naokoło nich unosi się wszechobecna pamięć, i że osacza, atakuje ich niedużą świadomość. Ja i oni. Na ile można się do nich przedostać? Poeta wie, że jest przez nich brany za kogoś innego niż jest i że tak będzie po jego śmierci, a nie sprostuje tego żaden znak z zaświatów. Przeszłość jest niedokładna. Kto żyje długo, wie jak bardzo to, co widział na własne oczy obrosło plotką, legendą, powiększającą albo pomniejszającą wieścią. „To było wcale nie tak" — chciałby zawołać, ale nie zawoła, bo widzieliby tylko poruszające się usta, nie słysząc głosu. 74 Pisanie wierszy uchodzi za zajęcie niemęskie. Uprawianie muzyki i malarstwa nie jest tak obciążone. Jakby poezja brała na siebie odium towarzyszące wszystkim sztukom, którym po cichu zarzuca się zniewieściałość. W plemieniu oddającym się zajęciom poważnym, czyli wojnie i zdobywaniu żywności, poeta zapewniał sobie stanowisko jako czarownik, szaman, posiadacz zaklęć, które chronią, leczą albo szkodzą. Płeć poezji jest żeńska. Czyż nie żeńska jest Muza? Poezja otwiera się i czeka na sprawcę, ducha, dajmoniona. Pewnie miała rację Jeanne mówiąc, że nie znała nikogo, kto by był tak jak ja instrumentalny, czyli biernie poddający się głosom, niby instrument. Bralem na siebie wszystkie wstydy dziecka wśród dorosłych, chorego wśród zdrowych, transwestyty w kobiecej sukni wśród samców. Atakowano mnie zarzucając brak męskiej woli, nieokreśloną tożsamość. Aż odkryłem u nich, rzekomo męskich i zdrowych to, co podejrzewałem: neurozę tak długo tłumioną, że wyładowała się w obłędzie. „Co jest nie wymówione, zmierza do nieistnienia": To zdumiewające, myśleć o mnóstwie wydarzeń dwudziestego wieku i o ludziach tam występujących, rozumiejąc, że każda z tych sytuacji zasługiwała na epos, tragedię albo liryczny poemat. I nic, zapadły się, zostawiając nikły ślad. Można rzec, że najbardziej nawet potężna, krwista, czynna osobowość w porównaniu z celnym układem kilku słów, choćby opisywały tylko wschodzący księżyc, jest zaledwie cieniem. Peleryny, krawaty a la lavalliere, szerokie czarne kapelusze, umundurowanie bohemy. Albo dżinsy, brody, włosy w warkocz, czarne swetry. Ci, którzy strojem chcą dowieść, że są poetami, muzykami, malarzami. Niechęć do takiego munduru u samotników, którzy są dostatecznie pewni wartości swego dzieła, żeby obywać się bez oznak zewnętrznych. A jednak, gdyby nie ukrywali swojej profesji pod przebraniem za ludzi normalnych, byliby uczciwsi: Oto obnosimy publicznie swoje hańbiące znamię dewiantów i wariatów. Ilu spośród nas będzie zbawionych, a ilu potępionych? Nasze biografie wskazują na przewagę liczby potępieńców. Już nadmierna skłonność do alkoholu i innych środków odurzających dowodzi słabego charakteru, który ucieka od zderzeń z dotkliwą rzeczywistością w stany takiego czy innego zamroczenia. Być może istnieją całe narody „poetyczne", u których ta ucieczka przed rzeczywistością zdaje się być rysem wyróżniającym je wśród innych. Tym niemniej nasz klan jest dostatecznie międzynarodowy, żeby nie szukać etnicznych tłumaczeń. Żeby coś zrobić, trzeba całkowicie oddać się temu, tak bardzo, że bliźni nie mogą sobie nawet takiej wyłączności wyobrazić. I bynajmniej nie sprowadza się ona do ilości zużytego czasu. Są jeszcze niezliczone podstępy uczuciowe wobec siebie, powolne przekształcenia całej osoby, tak jakby jeden cel nadrzędny, poza wolą i wiedzą, ciągnął w jednym kierunku i organizował przeznaczenie. Wytłumaczyć, jak to się odbywa. Już rano, goląc się albo pod prysznicem X jest nawiedzony przez zespół kilku słów ułożonych jako początek wiersza. W ciągu dnia, cokolwiek się z nim dzieje, z jakimi ludźmi obcuje, w jakiekolwiek tarapaty jest wtrącony, swego dramatu rodzinnego, niebezpieczeństwa, żałoby, wesela, nie może się od tych słów oderwać, musi je powtarzać, szukając dalszego ciągu. Rodzina, przyjaciele myślą, że jest z nimi, ale on jest nieobecny. Czasem ich przeraża, bo zachowuje się, jakby nagle się przebudził, roztargniony. I zaiste z pozoru tylko będzie kochankiem, mężem, ojcem, obywatelem, przez całe życie jakby we śnie. Oto dokonane dzieło. Gdyby tylko wiedzieli za jaką cenę. Czy zgodziliby się? Czy nie odwróciliby się z przerażeniem? Ale on, ten sprawca, miał kiedyś tylko niejasne przeczucie, że podpisuje cyrograf. Naprawdę nie było chwili, kiedy pióro, umaczane we krwi rozciętego palca waha się przed podpisem i kiedy jeszcze można powiedzieć: „nie". Jak wytłumaczyć związki sztuki z życiem? Na przykład powieściopisarz, który sporządził rysunek psychologiczny postaci, wzorując się w znacznym stopniu na tym, co wie o sobie. Postać jest do niego podobna i jej brzydkie postępki wobec bliźnich mogłyby go ostrzec, skłaniając do zmiany w postępowaniu. Dlaczego nie widzi, że ta postać to on sam i że pokazuje w niekorzystnym świetle samego siebie? Skąd ta autonomia rzeczy przedstawionej, tak że szybuje nad życiem swego twórcy niby balon zerwany z uwięzi? 76 Opisy pijaństwa robione przez alkoholików, którzy nie przyznają się przed sobą, że są alkoholikami, opisy skąpstwa przez skąpców, którzy uważają siebie za hojnych, portrety starych lubieżników, którym do głowy nie przyjdzie, że są zarazem starzy i lubieżni. Albo peany na cześć miłości czystej i wzniosłej pisane przez brudasów, heroiczne czyny sławione przez tchórzów, współczucie wieńczone słowami najzupełniejszych egoistów. Te feerie, to święto, budowane przez ludzki umysł nad okropnością życia! Wszelkie sztuki, wszelkie mity i filozofie, ale bynajmniej nie ograniczone do przebywania w swojej własnej wysokiej strefie. Bo z nich, ze snów umysłu, wzięła się ta planeta, którą znamy, przekształcona i przekształcana przez matematyczne równania. Intuicje artysty. Widzi w nagłym błysku, przez sekundę, swoje dzieło pracujące w układach nieprzewidzianych, za dwieście, trzysta lat. Jego dzieło za dwieście, trzysta lat. Jeżeli istnieć będzie język w którym zostało napisane. Czyli zależność, jakże wielka, od mnóstwa głupców, którzy posługując się tym językiem będą go ściągać w dół, i od mądrych, którzy będą go podnosić. Ilu będzie tych pierwszych, ilu tych drugich? Nie mogę wybaczyć tym moim nieznanym poprzednikom, którzy nie uporządkowali mowy polskiej i zostawili mi niechlujność fonetyczną wszelkich p r z e, p r z y, ś ? i. Zawiści artystów. Mimo komizmu, nie jest to wesołe widowisko. Każdy utopiłby drugiego w łyżce wody. Przyglądając się temu przez lata, ma się czarne myśli. Bo jest to jak obraz naszej ludzkiej kondycji, z tą różnicą, że w walce o życie, pieniądze, miłość, bezpieczeństwo, przedmiotem walki są dobra doczesne, dotykalne tu i teraz, a sława poematu albo płótna pokrytego farbą jest najzupełniej abstrakcyjna, jako że człowiek umrze i na nic mu nie będzie potrzebna ta sława. Jednakże gra toczy się nie o przyszłość, ale o wyobrażenie o s o b i e. Pochlebne opinie o jakimś dokonaniu są lustrem upiększającym, niepochlebne, lustrem krzywym, w którym nawet rysy z natury niezłe ukazują się jako spotwornione. Przenieść to do obcowania mężczyzn i kobiet: gonitwy, spełnienia, dramaty i ciągle to samo, czyli stawką są wyobrażenia o sobie, o swojej urodzie, sile przyciągania, męskości etc. ?. mógł zadziwić wytrwałością z jaką mnie prześladował w swoich politycznych artykułach, znajdując we mnie wszelkie możliwe odstępstwa od „polskości". Ja jednak wiedziałem skąd się to brało. Jako młody, początkujący pisarz został odtrącony przez naszą utalentowaną i arogancką grupę, a tego się nie przebacza. Zupełnie jakby to już gotowe i uformowane w każdym szczególe czekało tutaj, obok mnie, w zasięgu ręki, i gdybym to schwytał, nie wydobywałbym rzeczy z rozciągającej się naokoło mnie nicości, ale jakbym z półki wziął już istniejący przedmiot. Nie mogli pojąć w jaki sposób ten poeta pisał utwory cyniczne i patriotyczne, wysławiające władzę i szydzące z władzy. Czemu zdawał się być człowiekiem wierzącym, to znów sceptykiem, radosnym, to znów zupełnym pesymistą. Działo się to jednak wtedy, kiedy indywiduum uchodziło za rodzaj zamku czy fortecy, skąd odprawiały się wypady na świat. Następnie odkryto ludzką ??wilizację jako wielość przeplatających się ze sobą głosów, jako orkiestrę, w której każdy człowiek jest kolejno coraz to innym instrumentem. Tak to osłabienie substancji, podanie w wątpliwość wszelkiej esencji, ubolewania godne, a nawet nazywane „śmiercią człowieka", otworzyło nam nowy wymiar, bez ustanku odnawiającego się t h e a t r u m. 78 HELENKA I oto jesteśmy po drugiej stronie. Wyprawy odbyły się. Włości wydzierżawiono. Opary podniosły się znad pogorzelisk. A tutaj to chyba Helenka tańczy między płomieniami. Może ona zna sekret istnienia poszczególnego, Ja całe życie daremnie sens próbowałem zrozumieć. Nacierpiałaś ty się, Helenko, i nic nie mówiłaś nikomu. Głodu zaznałaś, to wiem, nie czekając znikąd pomocy. I szpitale, ta nędza cielesna, która chce kochać siebie, Nienawidzi siebie i płacze w brudnym korytarzu. Kto by się spodziewał, Helenko, że tak nam obróci się młodość? Ogród jarzył się w słońcu i lato trwało tam wiecznie. A później uczą nas długo jak znosić to samo co inni, I błogosławić chwilę, jeżeli nie ma w niej bólu. 79 RELIGIA HELENKI W niedzielę chodzę do kościoła i modlę się ze wszystkimi. Kimże ja jestem, żeby odróżniać się od innych ludzi? Tyle, że nie słucham tego, co księża wygadują w swoich kazaniach Bo musiałabym udawać, że wyrzekam się zdrowego sensu. Starałam się być wierną córką mego rzymskokatolickiego Kościoła. Odmawiam Ojcze Nasz, Wierzę i Zdrowaś Mario Na przekór paskudnemu niedowiarstwu mojemu. Nie mnie rozsądzać jak to jest z tym Piekłem i Niebem. Ale w tym świecie za dużo ohydy i brzydoty, Więc musi gdzieś być prawda i dobro, to znaczy musi być Bóg. 80 KULA (KOSTARYKA) Podaje wodzowi głowę nieprzyjaciela, Którego dopadł w krzakach za strumieniem I przebił włócznią. Był to wywiadowca Z nieprzyjacielskiej wioski. Szkoda, Że nie udało się go schwytać żywym. Wtedy położono by go na stół ofiarniczy I cała wioska miałaby święto Patrząc jak zabijają go powoli. Byli to niewielcy brunatni ludzikowie, Wzrostu, podobno, metr pięćdziesiąt. Zostało po nich trochę ceramiki, Choć nie znali garncarskiego koła. I jeszcze po nich została W tropikalnym gąszczu znaleziona Granitowa kula, olbrzymia, niepojęta. Jak, nie znając żelaza, mogli ciosać granit I nadać mu formę doskonale sferyczną? Trudzili się nad tym przez ile pokoleń? Co dla nich oznaczała? Przeciwieństwo Wszystkiego, co mija i ginie? Mięśni, skóry, Liści trzeszczących w ogniu? Wysoką abstrakcję, Mocniejszą niż cokolwiek, ponieważ nie żyje? PELIKANY (KOSTARYKA) Podziwiam bezustanną pracę pelikanów. Ich niskie loty nad powierzchnią morza, Ważenie się w miejscu, nagłe pikowanie Po upatrzoną rybę, biel wyplusku. I tak od szóstej rano. Co im widoki, Co im niebieski ocean, palmy i horyzont. (Tam, kiedy odpływ, podobne dalekim okrętom Ukazują się skały i goreją Barwami żółci, różu i fioletu). Nie zbliżaj się do prawdy. Żyj wyobrażeniem Niewidzialnych postaci, które mieszkają nad słońcem Swobodne, obojętne na głód i konieczność. 82 YOKIMURA Kiedyś w telewizji oglądałem cmentarz dzieci nie urodzonych, z małymi grobkami, na których kobiety japońskie zapalają znicze i składają kwiaty. Utożsamiałem się przez chwilę z jedną pośród nich, pochylającą się, żeby położyć wiązkę chryzantem. — Mój synu, byłeś poczęty w miłości, tyle tylko będę wiedzieć o tobie. Mógłbyś usłyszeć ode mnie o grozie życia na ziemi, której ci zaoszczędziłam. O tym, jak nawiedza nas nieszczęście, a my nie możemy pojąć dlaczego nas, osobnych, spotyka to samo co innych. Może zaznałbyś tego, co ja i zaciskając zęby znosiłbyś latami swój los, bo tak trzeba. Cierpiąc, myślałam, mój synu, że może odziedziczyłeś po mnie przeklętą wytrzymałość i zdolność do urojeń. Wtedy czułam ulgę, mówiąc sobie, że ty przynajmniej jesteś bezpieczny. W niebycie jak w kołysce albo kokonie z jedwabnego puchu. Kim byłbyś? Co dzień drżałabym, próbując odgadnąć co w tobie zwycięży: zapowiedź wielkości czy przegranej, a jest tak, że jedno małe ziarnko przechyla szalę. Wdzięczność i uznanie ludzi albo samotne cztery ściany obolałego człowieka. Nie, ty na pewno byłbyś dzielny i potężny, jak ci, których poczyna prawdziwa miłość. Powzięłam decyzję i wiem, że tak być miało, a winą za to nie obarczyłam nikogo. Kiedy smakuję brzoskwinię, kiedy patrzę na wschodzący księżyc, kiedy radują mnie młode lasy cedrowe na górach, doznaję wszystkiego zamiast ciebie, w twoim imieniu. 83 PIESEK PRZYDROŻNY PIESEK PRZYDROŻNY Wybrałem się na poznawanie mojej ziemi parokonnym wozem, z dużym zapasem poszoru i blaszanym wiadrem grzechoczącym z tyłu. Wiadro potrzebne, żeby konie napoić. Poznawałem powiaty pagórków i borków, to znów puszczańskie, w których dym kłębi się na dachach domostw jakby się paliło, a to dlatego, że chaty są kurne, albo jechałem przez okolice polne i jeziorne. Jakże ciekawie tak posuwać się naprzód i popuszczać lejc i czekać, aż powoli zza drzew ukaże się w dole wioska, albo park i w nim biel dworu. I zaraz obszczekiwał nas piesek, pilny w spełnianiu swego obowiązku. Był to początek stulecia, teraz jest koniec. Myślałem nie tylko o ludziach, którzy tam mieszkali, także o pokoleniach piesków im w codziennej krzątaninie towarzyszących, i raz, nie wiadomo skąd, pewnie we śnie nad ranem, zjawiła się ta śmieszna i czuła nazwa: „piesek przydrożny". OGRANICZONY Wiedza moja nieduża, rozum krótki. Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek, i nic. W moim domu książki wylały się z półek, leżą stosami na meblach, na podłodze, tamują przejście. Nie mogę ich oczywiście wszystkich przeczytać, a ciągle moje wilcze oczy pożądają nowych tytułów. Ale, żeby być dokładnym, poczucie własnego ograniczenia nie jest czymś stałym, to tylko od czasu do czasu pojawia się, błyska, świadomość wąskości naszej wyobraźni, jakby kości naszej czaszki były za grube i nie pozwalały umysłowi objąć tego, co jemu powinno być dane. Powinienem wiedzieć wszystko, co dzieje się teraz, równocześnie, w każdym punkcie ziemi, powinienem móc wnikać w umysły moich współczesnych i ludzi o kilka pokoleń później, a także tych, którzy żyli dwa tysiące i osiem tysięcy lat temu. Powinienem, i co z tego. OCZY Operator: — Oto widzisz. Pozwoliłem ci na chwilę zobaczyć kwiat nasturcji oczami motyla i być motylem. Pozwoliłem ci patrzeć na łąkę oczami salamandry. Następnie dałem ci oczy rozmaitych ludzi, żebyś patrzył na to samo miasto. — Przyznaję, byłem zbyt pewny siebie. Mało podobieństwa pomiędzy tym, czym dla mnie były tamte ulice i tym, czym były dla ludzi chodzących obok mnie, tymi samymi chodnikami. Gdybym choć był przekonany, że nie istnieje nic prócz wielkiej ilości indywidualnych, wza- 84 jemnie niekomunikowalnych wrażeń i obrazów! Ale ja szukałem jednej, człowieczo widzianej, wspólnej dla nas wszystkich prawdy o rzeczach, i dlatego to, co pokazałeś, jest dla mnie tak ciężką próbą i pokusą. BEZ KONTROLI Nie mógł kontrolować swoich myśli. Te błądziły gdzie chciały, i kiedy je obserwował, robiło mu się straszno. Bo nie były to dobre myśli i sądząc po nich, siedziało w nim okrucieństwo. Myślał, że świat jest zbyt bolesny i ludzie zasługują tylko na to, żeby przestać istnieć. Zarazem podejrzewał, że okrucieństwo jego wyobraźni i jego impuls twórczy są w jakiś sposób złączone. SZUKANIE Odczucie, że musi być jakiś układ słów, w który zostałaby schwytana niejako esencja potworności poznanej w tym stuleciu. I czytanie pamiętników, wspomnień, reportaży, powieści, wierszy, zawsze z nadzieją i tym samym wynikiem: „To nie to". Tylko nieśmiało wyłania się myśl, że prawda o losie człowieka na ziemi jest inna niż ta, której nas uczono. Wzdragamy się przed jej nazwaniem. SĄD Następstwa naszych uczynków. Najzupełniej nieznane, bo każdy wchodzi w wielorakie związki z okolicznościami i z uczynkami innych, chociaż jakiś absolutnie sprawny komputer mógłby to pokazać. Z poprawką konieczną ze względu na przypadek — bo jak obliczyć następstwa kierunku, w którym potoczyła się kula bilardowa po zderzeniu z inną? Wolno zresztą utrzymywać, że nic nie dzieje się przypadkiem. Tak czy owak, znalezienie się przed doskonale skomputeryzowanym bilansem naszego życia (Sąd Ostateczny) musi zdumieć: więc jestem odpowiedzialny za tyle zła wyrządzonego wbrew mojej woli? Więc na drugiej szali jest dobro, którego nie zamierzałem, i którego nie byłem świadomy? ANIMA Coraz więcej pisał o kobietach. Czyżby znaczyło to, że tłumiona latami jego anima domaga się, późno, wyzwolenia? Albo, inaczej, że jego 85 podświadomość, dotychczas wyzwalająca się tylko w wierszach, bierze na siebie rolę łagodnej lekarki, która najpierw musi go rozebrać z jego zbroi zanim dotknie jego ciała? STARZY Widok starych i brzydkich mężczyzn i kobiet, szczególnie tych staruch wlokących się o kiju. Zostały zdradzone przez swoje ciała, niegdyś piękne i taneczne, ale wewnątrz każdej pali się lampa świadomości, stąd zdziwienie: „— Więc to jestem ja? Ależ to nieprawda!". CZY ŚWIADOMOŚĆ WYSTARCZA Kiedyś zdawało mi się, że wystarczy sama świadomość, żeby uniknąć powtórzenia tj. takiego samego losu jak los innych śmiertelnych. Cóż za nonsens. A jednak samo oddzielenie świadomości od ciała, przyznanie jej czarodziejskiej mocy — że wystarczy wiedzieć, żeby zaczarować — to nie jest takie głupie. NA MIEJSCU STWÓRCY Gdyby dano tobie władzę stworzenia na nowo świata, myślałbyś i myślał, aż wreszcie doszedłbyś do wniosku, że nie da się wymyślić nic lepszego niż ten, który istnieje. Siądź w kawiarni i patrz na przechodzących mężczyzn i kobiety. Zgoda, mogłyby to być istoty o ciele niematerialnym, nie poddanym przemijaniu, chorobom i śmierci. Ale właśnie nieskończone bogactwo, złożoność, wielopostaciowość rzeczy ziemskich pochodzi z zawartej w nich sprzeczności. Umysł nie miałby powabu, gdyby nie to wszystko, co przypomina o jego zakotwiczeniu w materii: rzeźnie, szpitale, cmentarze, filmy porno. I na odwrót, fizjologiczne potrzeby przygniatałyby swoją zwierzęcą tępotą, gdyby nie igrający, polatujący nad nimi, umysł. Przewodniczka świadomości, ironia, nie mogłaby ćwiczyć się w swoim ulubionym zajęciu, podglądaniu ciała. Wygląda na to, że Stwórca, którego etyczne motywy ludzie nauczyli się podawać w wątpliwość, kierował się przede wszystkim chęcią, żeby było jak najciekawiej i jak najzabawniej. 86 PIESEK PRZYDROŻNY ZACNOŚĆ Kiedy byłem, jak to się mówi, pogodzony z Bogiem i s'wiatem, czułem się fałszywie, jakbym udawał kogoś, kim nie jestem. Odzyskiwałem swoją tożsamość, kiedy znów znalazłem się w skórze grzesznika i niedowiarka. Powtarzało się to w moim życiu niejeden raz. Bo z pewnością lubiłem obraz siebie jako zacnego człowieka, ale zaraz po nałożeniu sobie jego maski sumienie podszeptywało, że zwodzę tylko innych i siebie. Pojęcie sacrum jest potrzebne, ale niemożliwe bez doznawania grzechu. Jestem zbrukany, jestem grzesznik, jestem niegodny, i to nawet nie przez moje uczynki, ale z powodu zła siedzącego we mnie. I tylko przyznając, że nie mnie sięgać za wysoko, czuję się autentyczny. 85 LAT Ten mój jubileusz, te kwiaty, te brawa, te toasty. Gdyby wiedzieli, co myślę. Było to, jak chłodne ważenie zysków i strat. Straty to fałszywe słowa, które wyszły spod mego pióra, już nie do cofnięcia, bo wydrukowane i zostają na zawsze, ale one właśnie będą dla ludzi najbardziej ponętne i najczęściej będą powtarzane. Więc pytałem siebie, czy tak musi być, że napisać pewną ilość naprawdę dobrych rzeczy można tylko płacąc, nie tylko wykrzywieniem swego życia, takiego jak moje, także śmieciami, odpadkami po drodze do paru znaków doskonale czystych. PRAGNIENIE PRAWDY Pragnienie prawdy natrafia na wiersze i opowieści, a wtedy wstyd, bo to wszystko tylko mitologia — ani tak nie było, ani tak nie czułeś. To sam język rozwijał swoje aksamitne pasmo, po to, żeby zakryć to, co bez niego równałoby się nic. NIE MA TEGO ZŁEGO Tak nieśmiały, że w towarzystwie przeżywał męki, nieobyty, nie znający podstawowych zasad Kinderstube, pocący się, rumieniący się — oto on, właśnie on, ten sam, jako aktor w społecznym theatrum smokingów, wieczorowych sukien, parties i bankietów. Taka rola powinna była przypaść 87 lepiej przygotowanym. Zarazem z tego nieprzygotowania brało się zrozumienie dla wszystkiego, co pod powierzchnią formy jest koślawe, kruche, niewydarzone, przesadne, egzaltowane, nadczułe, niestosowne, głupio-drobne, niby pończocha, w której puszcza oczko, zgubiony słupek pantofelka, brak akurat potrzebnego tamponu. Kobiety są jakby bliżej zwykłego bezładu rozłażącej się rzeczywistości — choć dzielne, właśnie teraz za drzwiami „Dla pań" trzaskają torebkami i pudrują sobie nosy. Lepiej nadają się na metaforę ciągłego nadrabiania miną i nie wy darzenia. ZAKOCHANIE Zakochać się. Tomber amourewc. To fali in love. Czy odbywa się to nagle czy stopniowo? Jeżeli stopniowo, to gdzie jest to, już"? Kochałem się w małpce uszytej z gałganków. W wiewiórce z dykty. W botanicznym atlasie. W wildze. W łasicy. W kunie na obrazku. W lesie na prawo od drogi do Jaszun. W wierszu któregoś poety. W istotach ludzkich, których imiona dotychczas mnie wzruszają. I zawsze przedmiot zakochania był spowijany w erotyczną fantazję, podlegał, jak u Stendhala, „krystalizacji", aż strach ogarnia, kiedy pomyśleć o kontraście pomiędzy nim, nagim pośród nagich rzeczy, i opowiadanymi sobie baśniami o nim. Tak, często byłem w czymś albo kimś zakochany. Tylko że zakochiwać się nie znaczy być zdolnym do miłości. To co innego. UCZYNKI I ŁASKA Zgoda, nadzieja Zbawienia zbladła i jest tak osłabiona, że nie łączą się z nią żadne obrazy. Dlatego nawet kiedy powiadasz sobie: Jeżeli chcę zbawić duszę, powinienem wyrzec się tego, co dla mnie cenne, twórczości, romansu, władzy czy innych zaspokojeń ambicji, bardzo trudno na to się zdobyć. Kiedyś, kiedy Zbawienie oznaczało palmę w Niebie, a potępienie wieczną mękę w ognistych czeluściach Piekła, ludzie, zdawałoby się, mieli silniejszy bodziec, żeby poszukiwać świętości i poskramiać swoje żarłoczne apetyty. Gdzież tam, zabijali, cudzołożyli, zagrabiali ziemie sąsiada i chciwi byli sławy. Widocznie coś tu nie tak. Być może fizyczność Raju, obiecanego na przykład w islamie wyznawcom, którzy padną w walce z niewiernymi, zwiększa zapal bojowy, na ogół jednak życie doczesne i idea Zbawienia zdają się należeć do dwóch różnych porządków, nie połączonych ze sobą na zasadzie prostej przeciwstawności. Nie wykluczone, że to właśnie odgadywał Marcin Luter, uzależniając Zbawienie nie od uczynków, ale od Łaski. 88 ALEŻ Ależ ten prąd przeze mnie biegł naprawdę i naprawdę ja, skurczony, zgarbiony, dalej jestem tym samym instrumentem, jak to możliwe? KONTRAST Z kontrastu pomiędzy słabościami ciała i dokonanym dziełem bierze się niedowierzanie co do sprawcy. „Jak to? Więc ja to wszystko napisałem? Chyba trzeba uwierzyć w udział jakichś nadprzyrodzonych mocy". SKARGA KLASYKA Skarga klasyka, czyli takiego poety, który zamiast awangardowych poszukiwań zajmował się szlifowaniem języka swoich poprzedników: „Ależ doskonale wiedziałem jak mało świata zagarnia sieć moich fraz i zdań. Niby zakonnik, skazujący siebie na ascezę, nękany przez erotyczne wizje, chroniłem się w rytm i ład składni ze strachu przed moim chaosem". JAKIŻ LOS Jakież życie, jakiż los! Absolutnie niemożliwy do logicznego ułożenia w przyczyny i skutki, z lukami, które mogły wypełnić jedynie cudowne przypadki boskiej interwencji. ODWRÓCONA LUNETA Wyższe-niższe. Nie można chyba niczego dokonać bez przekonania o swojej wyższości. A tę uzyskuje się patrząc na osiągnięcia innych jak przez odwróconą lunetę. I później trudno oswobodzić się od poczucia wyrządzonej krzywdy. KONEWKA Zielonego koloru, stojąca w składziku obok grabli (tak u mnie mówiono) i łopat, ożywała, kiedy nabierało się w nią wody z sadzawki i następnie z jej tarczy lał się obfity prysznic na wyschnięte grządki, w akcie, czuliśmy to, naszej dobroczynności wobec roślin. Nie wiadomo jednak, czy konew- 89 ka miałaby taki udział w naszej pamięci, gdyby nie ćwiczono nas w dostrzeganiu rzeczy. Bo jednak jesteśmy ćwiczeni. Nasi malarze nie często naśladują Holendrów malujących martwe natury, a przecie fotografia pomaga zwracać uwagę na szczegół, a filmy nauczyły nas, że ukazujące się w nich przedmioty uczestniczą w działaniach postaci i dlatego powinny być zauważane. Są też muzea, w których wiszą obrazy uświetniające nie tylko ludzkie figury i krajobrazy, ale także mnogość przedmiotów. Konewka ma więc wszelkie dane na zajęcie pokaźnego miejsca w naszej wyobraźni i kto wie, czy właśnie tu, w uchwyceniu się wyraźnie obrysowanych kształtów, nie zawiera się nadzieja ocalenia ze wzburzonych wód nicości i chaosu. WĘDROWIEC Słabnięcie właściwe starości, a we śnie podróże z wędrowaniem bez trudu po górach. Jak w wierszu Po-czu-I, w którym takie wędrowanie o kiju starca nagle we śnie przeobrażonego. ZNÓW Znów latałem we śnie. Jakby w moim starym ciele zawierała się potencjalnie zdolność wszelkiego ruchu istot żywych, łatania, pływania, pełzania, biegania. W OWYM MIEŚCIE Był to trup miasta. Najmniejszą kupkę gruzu usunięto, założono zieleńce i kwietniki, ustawiono ławki przy nowo wytyczonych skwerach. Tylko ludzi nie było. Niekiedy para turystów przystawała pod ścianą i sylabizowała litery pamiątkowej tablicy. CIEPŁO Każda chwila tej społeczności artystów, literatów i szkolarzy była gęsto plecioną tkaniną konfliktów, przyjaźni, zaczepno-odpornych aliansów, i nade wszystko plotek o szczegółach czyjegoś prywatnego życia. Tak zajmujące było to zanurzenie w chwili, że jej szczególna natura wymykała się uwadze. Dopiero upływ czasu ją odsłaniał i wtedy można było się zdziwić. Któregoś dnia, nagle, twarze doskonale znajome ukazywały się z piętnem przeżytych lat, pomarszczone, wyblakłe, o siwych włosach albo ze świecącą łysiną. Temu smęt- 90 nemu widokowi towarzyszył błysk rozumienia: ależ tak, intensywność jest podtrzymywana tylko przez cielesną obecność i zwierzęce ciepło tych zarazem osób i organizmów, mężczyzn i kobiet. Kiedy słabnie ich witalna energia i tej energii promieniowanie, już czuje się chłód zbliżającego się lodowca. Wielka jego ściana posuwa się niepowstrzywanie, miażdżąc króliczki, żabki, ludziki, i ich zabawy. Później jest już jedynie historia sztuk, nauk i literatury. Niczego nie da się naprawdę odtworzyć i daremnie rozprawy doktorskie starają się do-grzebać do szczegółów. Przetrwało kilka nazwisk i, z góry skazane na brak odpowiedzi, pytanie: gdzie podziało się tamto wszystko. NIE WIESZ Nic nie wiesz, co się dzieje w głowach ludzi tuż obok ciebie. Ich ignorancja jest nie do wyobrażenia, a odkryć ją można tylko przypadkiem. Nie to, że ty jesteś mądry a oni głupi: po prostu każdy i każda gromadzi wiedzę do pewnego pułapu, wyżej nie sięga. Ich przestrzeń jest ograniczona i mogą nie wiedzieć, co się dzieje na sąsiedniej ulicy. Również ich czas jest ograniczony i wydarzenia dla ciebie współczesne, dla nich są pogrążone we mgle nieokreślonej przeszłości. Tak więc TV, film, drak, mogą przekształcać i zmieniać do woli to, co jest i to, co było. Nie potęgę propagandy trzeba podziwiać, ale skromną dozę prawdziwej informacji, która jakoś się przedostaje. ZAĆMIENIA Zaćmienia myśli, nierozumne czyny, Lata urojeń przebyte jak we śnie. Byłby to żywot zgoła osobliwy Gdyby sens jego zależał ode mnie. 91 TEMATY DO ODSTĄPIENIA PAN HADEUSZ Pan Hadeusz, zwany przez kolegów szkolnych w Wilnie Hadem, nie był tak niewinny, jak sądziła jego kuzynka Selimena, która go uwiodła odwiecznym zwyczajem kuzynek, po czym tańczyła na jego weselu, kiedy poślubił posażną jedynaczkę. Właściciel pięknego majątku, wkrótce ojciec gromadki dzieci, szanowany obywatel powiatu, jaśnie pan, Hadeusz miał to i owo na sumieniu, nie znaczy to jednak, że mógłby być bohaterem jakiejś okrutnie smutnej ballady o ubogiej Krysi z wioski, która utopiła się z jego przyczyny i zamieniła się w rybkę. Nieco inny wypadek, choć też, w pewnym przynajmniej stopniu, wskazujący na układy klasowe, mógłby kogoś zachęcić do napisania o nim opowieści. Otóż Pan Hadeusz, kiedyś, w młodości, szedł raz sobie poświstując ze strzelbą na ramieniu przez gaj leszczynowy, kiedy spotkał Karusię, o której wiedział, że jest służącą u gospodarza w chacie pod lasem i dziewczyniną, o której czemuś źle mówiono. To, co nastąpiło, nie nadaje się do opisu, bo nie nadają się do opisu sytuacje, z których nie da się wycisnąć ani krzty psychologii. Nie zamienili ani słowa. Objęła go i przewrócili się na trawę obok ścieżki. W głowie Pana Hadeusza nie pojawiła się ani jedna myśl, kiedy to trwało i dalej ani jedna myśl, kiedy leżeli obok siebie i kiedy objęli się znowu. Nie było też nic do myślenia, kiedy wyszedł z leszczyny i skierował się ku białym ścianom dworu. Czy też może było to myślenie zupełnie innego rodzaju, zmuszone obywać się bez słów. Te pojawiły się bardzo nieprędko, bo dopiero po latach, połączone z pytaniami, które zdumiewały. Pan Hadeusz sobie mówił, że nigdy w życiu nie doznał czegoś podobnego, jako że świadomość jest trudna do wyłączenia, natomiast oni oddawali się sobie całkowicie i bez świadomości, jedynie z uczuciem najwyższego szczęścia. Było to jak powrót do pierwszego ogrodu, w którym jeszcze nie pojawił się żaden anioł z ognistym mieczem. Dlaczego więc nie próbował spotkać się z nią znowu i nigdy już jej nie zobaczył? Jak można zrobić takie głupstwo? Czy to znaczy, że przesądy stanowe tak mocno usadowiły się w jego umyśle, że nawet nie wolno mu było ani jednym słówkiem zdradzić się przed sobą? Przecie mógł do woli z tej dziewczyny korzystać, ale nie, nie o to chodziło, i coś mu zabraniało. Te właśnie rozterki Pana Hadeusza mogłyby dostarczyć tematu, razem z krajobrazem lasów i jezior, a wbrew zwykłemu biegowi, umieszczanych zwykle w tamtych okolicach, romansów. 92 JEDEN ŻYWOT Wbrew radom ojca i stryja, wiernych zasadom Wieku Rozumu, rozczytywała się w sentymentalnych romansach, przysięgała na poezję Osjana i uwielbiała Byrona. Tańczyła z zapałem na balach, ale najbardziej lubiła samotnie cwałować po lasach albo kłaść na papier egzaltowane opowieści po francusku, w języku, który znała lepiej niż swój rodzinny polski. Oczywiście, musiała się zakochać. Jej wybrany, piękny oficer rosyjski, Władimir, syn gubernatora Litwy, był zamieszany w liberalne organizacje, ale nie znalazł się na liście podejrzanych w spisku dekabrystów. Nalegania rodziny, żeby wyszła za mąż nie odnosiły skutku. Ścigała tylko Władimira, aż nie mógł się oprzeć jej wyznaniu miłości. Po czym drżała o niego, kiedy zaczęła się wojna rosyjsko-turecka i jego pułk wysłano na Bałkany. Wiadomość o jego śmierci w szturmie na twierdzę Szumią przyjęła jako koniec własnego życia. Zawsze w żałobie, za jedyny cel obrała znalezienie grobu kochanka i wzniesienie tam mauzoleum, na co pozwoliłyby jej odziedziczone pieniądze. Jego ojczyzna była teraz jej ojczyzną, nie obchodziły jej polsko- rosyjskie spory. Zamieszkała w Odessie, skąd bliżej było do Bałkanów i miejsca, gdzie zginął ukochany. Miała lat czterdzieści, kiedy w sprawie mauzoleum przyjechała do Stambułu. Tam poznała emisariusza polskiej emigracji we Francji, powie-ściopisarza Michała Czajkowskiego, który prowadził na Bałkanach tajną robotę wywiadowczą i organizacyjną przeciw Rosji. Stało się tak, że zamieszkali razem, mimo że Michał miał w Paryżu żonę Francuzkę i troje dzieci, a w czasie jednej z podróży urlopowych dodał do tej liczby czwarte. Jej oddanie nowemu mężczyźnie było całkowite. Odtąd jego ojczyzna była znów jej ojczyzną, jego działalność jej działalnością, a fortuna przeznaczona na mauzoleum przeszła na cel pomocy w akcjach wywiadowczych, zalecony przez Michała. Zabiegając o względy sułtana i uzasadniając swój akt względami wyższej polityki, jej towarzysz przeszedł na islam i przybrał nazwisko Mehmed Sadik. Odtąd była oficjalnie jego żoną, co jednak wymagało zrównania z pozycją tureckich kobiet: noszenia zasłony i wyrzeczenia się ulubionych przejażdżek konnych. Sadyk-Pasza, żołnierz i polityk, podczas wojny krymskiej dowódca oddziałów kozackich, znalazł w pannie Sniadeckiej, jak ją uparcie nazywali Polacy, powiernicę, pomocnicę i doradcę w labiryncie emigracyjnej i międzynarodowej polityki. Jej literackie uzdolnienia służyły teraz do pisania rozlicznych raportów, memoriałów i politycznych listów, toteż dni swoje, a później miesiące i lata, spędzała pracowicie. Dzika, samowolna, uparta, obojętna na konwencje i przyzwoitość: tak ją widziano w młodości i opinia ta znalazła potwierdzenie. Nic nie ocalało z jej archiwum i nigdy nie dowiemy się, jak zdobyła Władimira, co ro- 93 biła w Odessie i jak zaczął się jej romans z Sadykiem. Dodajmy, że rysy miała ostre, oczy czarne, płeć bladą, budowę ciała szczupłą. Naplotkowa-no o niej tyle, że wypełniłoby to całe tomy. Dzisiaj nikt by o jej istnieniu nie pamiętał, gdyby niegdyś w Wilnie nie raczyła tańczyć i jeździć konno z Julkiem, synem pani Salomei Becu z pierwszego małżeństwa. Co prawda, nie miała głowy do marzycielskiego podrostka i kiedy ten wyznał jej swoje uczucia, ostro go osadziła. Podobno później w swojej poezji podawał ją za jedyną miłość swego życia. Słysząc to, wzruszała ramionami. 94 ODNALEZIONA KORESPONDENCJA Do stolicy Cesarstwa podróżowałem okrętem, cierpiąc bardzo wskutek choroby morskiej. Okazało się, że niepotrzebnie narażałem się na niewygody, skoro wieści o wojnie w zachodniej prowincji były przesadzone i kolej żelazna przewoziła pasażerów bez przeszkód. Wkrótce po przybyciu zostałem przyjęty przez Ekscelencję. Był to okazały arystokrata, hrabia von Z., rumiany, z siwymi bokobrodami, znakomicie zorientowany w arkanach europejskiej polityki, znawca, jak mogłem się przekonać, również malarstwa i literatury. Rozmawialiśmy po francusku. — Wasza publiczność — mówił — ulega łatwo złudzeniom, hm, humanitarnym. Za każdym razem, kiedy gazety doniosą o zamieszkach w naszych zachodnich guberniach, rozmaici carbonari i stowarzyszenia utopistów wpadają w podniecenie, deklamując o prawach człowieka językiem jakobinów. Może mi pan wierzyć, nasze kłopoty nie są poważne. Przeprowadzana akcja nie jest nawet wojskowa, jedynie policyjna, choć niektóre oddziały wojska zostały w niej użyte. Żeby jednak pan nie sądził, że podaję panu gotową wersję, przygotowaną na użytek zagranicznych korespondentów, postaram się przedstawić jasno założenia naszej polityki. Bynajmniej nie lekceważymy trudności, jakich przyczyniają niektóre ludy w naszym wielojęzycznym państwie. Nasi publicyści napisali nawet sporo prac, zastanawiając się nad szczególnymi cechami tego narodu, który, jak pan wie, niezbyt dawno wszedł w poczet poddanych Cesarstwa. Te szczególne cechy posłużyły im do wysunięcia zaleceń dla naszych polityków, i muszę z przyjemnością stwierdzić, że ich zalecenia są na ogół stosowane. Jest to naród jakby złożony z dwóch części i są one tak do siebie niepodobne, że teoria o nie tym samym rasowym pochodzeniu szlachty i chłopów ma pewne rysy prawdopodobieństwa. W istocie takie są skutki latynizacji, której uległy klasy wyższe, podczas gdy religia rzymska na szczęście słabo przeniknęła do ludu. Pokrewny naszemu, ich słowiański lud jest cierpliwy i pokorny, nie przyczynia też zmartwień gubernatorom. Podobnie jak nasz, od tysiąca lat interesuje się głównie pijaństwem i płodzeniem dzieci. Nie są mu zresztą obce uczucia wdzięczności, jak okazało się ostatnio, po liberalnych reformach Najjaśniejszego Pana. Gdyby nie szlachta i kler, nie byłoby żadnych powstań i buntów. Trzeba przyznać, że owa znikoma cząstka narodu stworzyła sobie zdumiewającą mitologię męczeństwa i własnego powołania, aż do pomysłów mesja-nicznych włącznie, pasując siebie niekiedy nawet na zbawców całej ludzkości. Podobne aberracje dowodzą, że rzeczywistość na takie umysły nie ma żadnego wpływu. Niestety, stany niewątpliwie chorobowe wyładowują się w przypływach ponurej zbiorowej egzaltacji, popychającej do czynów bohaterskich, straceńczych albo wręcz samobójczych. Zrozumiała 95 jest więc nasza polityka izolowania i unieszkodliwiania tych kilku tysięcy, które samozwańczo uznały się za przedstawicieli ludu, choć nie dostały żadnego mandatu. Wyroki naszych sądów są surowe, a dla buntowników jest dość miejsca w oddalonych północnych okolicach imperium. Wasze humanitarne sumienie może spać spokojnie, skoro przedmiotem represji nie jest kraj, jedynie drobna mniejszość złożona z tych, którzy, zazdrośni o swoje przywileje, chcieliby nim rządzić. Możliwie wierne odtworzenie argumentów dygnitarza poddaję pod osąd czytelników. Jest to stanowisko urzędowe, i należy ocenić otwartość, z jaką zostało przedstawione. Co prawda, trudno byłoby odgadnąć z tej beznamiętnej wypowiedzi, że w grę wchodzi nie tylko racja stanu, również uczucia patriotycznego oburzenia, wstrętu i nienawiści do nieposłusznych poddanych monarchy, bardzo tam żywe, jak o tym można się przekonać, czytając stołeczne gazety z ostatnich paru tygodni. W sierpniu, 1863 Thomas Brandon 96 SNY * , * Otulałem ją kocem, płaczącą, po kąpieli w nieczystym jeziorze. * , * Sosny były zranione, ale niepowstrzymanie rosły. * , * Koty łowiły ryby w mętnych wodach między bagniskami. 97 DAEMONES — Zbliża się pora wyznania. Oto się prawda odsłania I twoje życie skłamane Światu ma być pokazane. Pewnie że gorzka chwila, Każdy się przed nią uchyla, Wstyd pali, kwili sumienie, Kiedy się zjawiasz na scenie Przed obojętnym gronem, Starą tragedią znudzonym. Doceniam twoją odwagę I między zalety kładę, Że wolisz cierpieć widomie Niż chować się za ironię. A zresztą w późnej starości Widok się nieco uprościł, Znikły przebrania sute, Chciałbyś odprawiać pokutę, Krok stawiasz, łydki się trzęsą I trumny boi się mięso. Pakt nasz dobiega końca. Nie cofniesz zachodu słońca. Co obiecane, spełniłeś, Rzec można, nie darmo żyłeś. Twoje zebrane dzieła Sława jęzorem liznęła, Nagrody, brawa, zaszczyty Witasz, w grzecznościach ukryty I brzęk złotego łańcucha Powinien dodawać ducha. — Niestety, panowie diabli, Choćbyście mnie dopadli, Pożytku dla was niedużo, Nie nacieszycie się duszą. Forma mnie zawsze pęta, Gra wcześnie była zaczęta, Czy lepszy byłem czy gorszy, Na grze mój żywot się skończy, I z całą moją odwagą, 98 Nie umiem wystąpić nago, Rytmy i rymy odrzucić, Do samej esencji wrócić. Przez mroczne biegłem katedry, Nieznane siły mnie strzegły W popiołach, trzasku i dymie. Karany za to, że żyję Nosiłem skazę pamięci, Czerń dodawałem do wierszy. Ale kim byłem naprawdę Nie zdradzą pisania żadne. Czy w obłok, zmienny i nikły, Będziecie pakować widły I za to dręczyć przez wieki, Że człowiek byłem kaleki? — Źle być, wyznajesz z pokorą, Nie tym, za kogo nas biorą. Codziennie rozpacz ukrywać, Maszkary z twarzy nie zmywać, I tylko chodzić z nadzieją, Ze ludzie nas nie wyśmieją. A trwoga twoja największa, Że zajrzą tobie do wnętrza I zamiast Sprawiedliwego Zobaczą wariackie ego, Które się w jednym nie zmienia: W przyznaniu sobie znaczenia. — Żadnej podświadomości pewno nie miałem. Bardziej grzeszyłem, nie wiem, duszą czy ciałem? W psychoanalityczne nie wierzę głębie. Jeżeli postęp, nic mi po tym postępie. Po prostu diabli męczą, a wtedy przykro. Bronię się zamawianiem, jakby modlitwą. Zamiar spowiedzi, w nocy układam strofy. Tylko dlatego mądry, że zaściankowy. JASNOŚCI PROMIENISTE Jasności promieniste, Niebiańskie rosy czyste Pomagajcie każdemu Ziemi doznającemu. Za niedosiężną zasłoną Sens ziemskich spraw umieszczono. Gonimy dopóki żywi, Szczęśliwi i nieszczęśliwi. To wiemy, że bieg się skończy I rozłączone się złączy W jedno, tak jak być miało: Dusza i biedne ciało. 100 ZAPOMNIJ Zapomnij o cierpieniach, Które sam zadałeś. Zapomnij o cierpieniach, Które tobie zadano. Wody płyną i płyną, Wiosny błysną i giną, Idziesz ziemią ledwie pamiętaną. Czasem słyszysz daleko piosenkę. Co to znaczy, pytasz, kto tam śpiewa? Dziecinne słońce wschodzi, Wnuk i prawnuk się rodzi. Teraz ciebie prowadzą za rękę. Nazwy rzek tobie jeszcze zostały. Jak długo umieją trwać rzeki! Pola twoje, ugorne, Wieże miast, niepodobne, Ty na progu stoisz, zaniemialy. W MIEŚCIE Miasto było ukochane i szczęśliwe, Zawsze w czerwcowych piwoniach i późnych bzach, Pnące się barokowymi wieżami ku niebu. Powrócić z majówki i stawiać w wazach bukiety, Za oknem widzieć ulicę, którą kiedyś szło się do szkoły (Na murach ostre granice słońca i cienia). Kajakowanie razem na jeziorach. Miłosne wyprawy na wyspy porośnięte łozą. Narzeczeństwo i ślub u Świętego Jerzego. A później konfraternia ucztuje u mnie na chrzcinach. Cieszą mnie turnieje muzyków, krasomówców, poetów, Brawa tłumu kiedy ulicą przeciąga pochód Smoka. Co niedziela zasiadałem w kolatorskiej ławce. Nosiłem togę i złoty łańcuch, dar współobywateli. Starzałem się, wiedząc, że moje wnuki zostaną miastu wierne. Gdyby tak było naprawdę. Ale wywiało mnie Za morza i oceany. Zegnaj, utracony losie. Zegnaj, miasto mego bólu. Zegnajcie, żegnajcie. 102 UCZCIWE OPISANIE SAMEGO SIEBIE NAD SZKLANKĄ WHISKY NA LOTNISKU, DAJMY NA TO W MINNEAPOLIS Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną ale dalej są nienasycone. Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w powiewnych tkaninach, Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno. Stary lubieżny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i zabawy młodości. Nieprawda, robię to tylko, co zawsze robiłem, układając sceny tej ziemi z rozkazu erotycznej wyobraźni. Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam wszystkiego, a one są jak znak ekstatycznego obcowania. Nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w polowie z apetytu. Jeżeli po śmierci dostanę się do Nieba, musi tam być jak tutaj, tyle że pozbędę się tępych zmysłów i ociężałych kości. Zmieniony w samo patrzenie, będę dalej pochłaniał proporcje ludzkiego ciała, kolor irysów, paryską ulicę w czerwcu o świcie, całą niepojętą, niepojętą mnogość widzialnych rzeczy. 103 ?! ? szczęście! Widzieć irys. Kolor indygo jak kiedyś suknia Eli i delikatny zapach jak zapach jej skóry. O jaki bełkot żeby opisać irys, który kwitł kiedy nie było żadnej Eh i żadnych naszych królestw i żadnych krajów. Gustav Klimt (1862-1918), Judyta (szczegół) Ósterreichische Galerie, Wiedeń O usta na wpół rozchylone, oczy przymknięte, różowa sutka w obnażonej twojej nagości, Judyto! Z wyobrażeniem ciebie oni, biegnący do ataku, rozrywani wybuchami artyleryjskich pocisków, spadający w doły, w zgniliznę! O lite złoto twoich tkanin, naszyjnika z rzędami drogich kamieni, Judyto, na takie ich pożegnanie! Salvator Rosa (1615-1673), Pejzaż z postaciami Yale University Gallery O spokój wody pod skałami i żółta cisza popołudnia i odbite poziome obłoki! Postacie na pierwszym planie ubierające się po kąpieli, inne na drugim brzegu malutkie i w swoich czynnościach tajemnicze! O najzwyklejsze wyjęte z codzienności i podniesione w scenę do ziemskiej podobną i niepodobną! 104 Edward Hopper (1882-1967), Pokój hotelowy Thyssen Collection, Lugano O jaki smutek nieświadomy, że jest smutkiem! Jaka rozpacz, nieświadoma, że jest rozpaczą! Kobieta kariery, obok jej walizki, siedzi na łóżku, półnaga, w czerwonej halce, uczesanie jej nienaganne, w ręku ma kartkę z cyframi. Kim jesteś? — nikt nie zapyta, sama też nie wie. NIE ROZUMIEM Michenhauz Henryk, rotmistrz rajtarski JKM zaślubił w Kujonach 10 lutego 1659 Małgorzatę z Hornów i bezpośrednio potem był zabity przez swego szwagra ????. (Księgi i notatki metrykalne Parafii Ew.-Ref. Keydany) Cyt. za: Szymon Konarski, Szlachta kalwińska w Polsce Ależ Kujany to obok Szetejń i tam drogą wzdłuż Niewiaży bosonogi biegałem. Więc duchowny z Kiejdan, gdzie był zbór, przyjechał saniami (luty) do Kujan, żeby dać ślub. To nie mogli na ślub pojechać do Kiejdan? A czyje były Kujany? Michenhauza? Hornów? W tej zbieraninie nacji przy księciu Radziwille skąd pochodzą te nazwiska? I dlaczego Horn zabił pana Henryka Michenhauza? Ucztując razem i w pijanej zwadzie? Czy może z powodu kazirodczej miłości do Małgorzaty? I jak? Ciosem szabli? Ra-piera? Z muszkietu? Z krócicy? I gdzie rotmistrz Jego Królewskiej Mości został pogrzebany? Co dalej działo się z wdową po nim Małgorzatą? Kogo poślubiła? Z każdym dniem coraz głębiej, sam zmieniony w cień, wchodzę między cienie. Stulecia mijają, imion i duchów dokoła mnie coraz więcej, nie tak jak w młodości, kiedy rytm mojej krwi zabraniał ludziom minionym dostępu. Teraz im bliski, wzywam ich, wyobrażam, i ziemia, jej ziarnistość, w bosych stopach pamięć kolein drogi z jej kałużami po deszczu, w górze park i dwór Kujany. Ilu ich, tych, którzy w tej okolicy żyli, cielesnych jak ja byłem cielesny i dlatego niezdolny zrozumieć jak życie może zmienić się w śmierć i podnoszące się w oddechu płuca znieruchomieć. Tak silnie myślę: Tutaj, że wystarczyłoby wziąć ten malutki skrawek planety Ziemi i budować na nim niewidoczną wieżę żywotów aż pod niebiosa, teraz kiedy ich kości nikt już nie znajdzie. A to jest jak kiedy przy stole na naszym przyjęciu studentów i studentek nagle przestawałem tam być i nas wszystkich, rozgadanych, śmiejących się, ogarniałem wzrokiem jakby już tych, co żyli byli dawno. 106 PRZEPIS Tylko nie wyznania. Własne życie Tak mnie dojadło, że znalazłbym ulgę Opowiadając o nim. I zrozumieliby mnie Nieszczęśnicy, a ilu ich!, którzy na ulicach miast Chwieją się, półprzytomni czy pijani, Chorzy na trąd pamięci i winę istnienia. Więc co mnie powstrzymuje? Wstyd, Że moje zmartwienia nie dość malownicze? Albo przekora? Zbyt modne są jęki, Nieszczęśliwe dzieciństwo, uraz, i tak dalej. Nawet gdybym dojrzewał do skargi hiobowej, Lepiej zamilczeć, pochwalać niezmienny Porządek rzeczy. Nie, to co innego Nie pozwala mi mówić. Kto cierpi, powinien Być prawdomówny. Gdzież tam, ile przebrań, Ile komedii, litości nad sobą! Fałsz uczuć odgaduje się po fałszu frazy. Zanadto cenię styl, żeby ryzykować. SZTUKMISTRZ Sztukmistrzu, rozkładaj swoje instw^enty. Wysokie echo powraca z gór, słycha(5 huk wiosennych potoków. Dziecinnym oczom, jak twoim kiedyś, objawia się pierwszy raz piękno ziemi. Sztukmistrzu, budujesz gwiazdę, która będzie wędrować po niebie dopiero co urodzonych. Podczas gdy ty usuwasz się bez żalu, myśląc o tym jak trudno było przeżyć życie. I nauczyć się, że dostajemy nie to, czego chcieliśmy, a dwie największe cnoty to rezygnacja i upór. I że świadomość nie daje pociechy, bo jest świadomością błazna fikającego koziołki na scenie i chciwego oklasków. Nabyłeś nie żądanej wiedzy o sobie i innych, wypełniłeś się po brzegi litością i podziwem. Oby ci, którzy ciągnąć dalej mają dzieło zaczynali tam, gdzie ty kończyłeś, mistrzu pokonanej rozpaczy. Pochwalający, odnawiający, uzdrawiający, wdzięczny za to, że były dla ciebie i będą dla innych wschody słońca. 108 KRAWAT ALEKSANDRA WATA Ten krawat, dziany, z grubym węzłem, w zgodzie z barwą ciemnej koszuli i marynarki tweedowej, zachwycił mnie. Był to naprawdę wytworny pan, o czarnym wąsie krótko przystrzyżonym. Ktoś przedstawił mnie na Mazowieckiej, trochę dalej niż Ziemiańska i księgarnia Mortkowicza (Jedyne miejsce w Warszawie gdzie można było dostać moje Trzy zimy wydane w 300 egzemplarzach). Kto uwierzył w Opatrzność, musi widzieć Oko: cwałuje jeździec Pamiru w różach i fioletach, ulica Benvenue w Berkeley i Wat na tapczanie, jego zdumienie kiedy próbuje ogarnąć swój los. Bo skąd Wat w pritonach San Francisko, Liljowyj niegr Wertyńskiego? I ja z magnetofonem. Młodzieniec z prowincji, okazało się, miał złożyć świadectwo. Co prawda razem przeżyliśmy tę kolację u Parandowskich w strasznego Sylwestra 1950 roku. Biedne Wacisko Nacierpiał się w Kazachstanach i Tadżykistanach Mimo tego krawata Na ulicy widm, Mazowieckiej w Warszawie. SZTUKMISTRZ Sztukmistrzu, rozkładaj swoje instrumenty. Wysokie echo powraca z gór, słychać huk wiosennych potoków. Dziecinnym oczom, jak twoim kiedyś, objawia się pierwszy raz piękno ziemi. Sztukmistrzu, budujesz gwiazdę, która będzie wędrować po niebie dopiero co urodzonych. Podczas gdy ty usuwasz się bez żalu, myśląc o tym jak trudno było przeżyć życie. I nauczyć się, że dostajemy nie to, czego chcieliśmy, a dwie największe cnoty to rezygnacja i upór. I że świadomość nie daje pociechy, bo jest świadomością błazna fikającego koziołki na scenie i chciwego oklasków. Nabyłeś nie żądanej wiedzy o sobie i innych, wypełniłeś się po brzegi litością i podziwem. Oby ci, którzy ciągnąć dalej mają dzieło zaczynali tam, gdzie ty kończyłeś, mistrzu pokonanej rozpaczy. Pochwalający, odnawiający, uzdrawiający, wdzięczny za to, że były dla ciebie i będą dla innych wschody słońca. 108 KRAWAT ALEKSANDRA WATA Ten krawat, dziany, z grubym węzłem, w zgodzie z barwą ciemnej koszuli i marynarki tweedowej, zachwycił mnie. Był to naprawdę wytworny pan, o czarnym wąsie krótko przystrzyżonym. Ktoś przedstawił mnie na Mazowieckiej, trochę dalej niż Ziemiańska i księgarnia Mortkowicza (Jedyne miejsce w Warszawie gdzie można było dostać moje Trzy zimy wydane w 300 egzemplarzach). Kto uwierzył w Opatrzność, musi widzieć Oko: cwałuje jeździec Pamiru w różach i fioletach, ulica Benvenue w Berkeley i Wat na tapczanie. Jego zdumienie kiedy próbuje ogarnąć swój los. Bo skąd Wat w pritonach San Francisko, Liłjowyj niegr Wertyńskiego? I ja z magnetofonem. Młodzieniec z prowincji, okazało się, miał złożyć świadectwo. Co prawda razem przeżyliśmy tę kolację u Parandowskich w strasznego Sylwestra 1950 roku. Biedne Wacisko Nacierpiał się w Kazachstanach i Tadżykistanach Mimo tego krawata Na ulicy widm, Mazowieckiej w Warszawie. ?? Żebym wreszcie powiedzieć mógł co siedzi we mnie. Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was Mówiąc, że tego we mnie nie ma, Kiedy to jest tam ciągle, we dnie i w nocy. Chociaż włas'nie dzięki temu Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta, Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno, Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko, Sceny w sypialniach i na pobojowiskach. Pisanie było dla mnie ochronną strategią Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom Ten, kto sięga po zabronione. Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora Z kładką między sitowiem, dolinę W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło, I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu, A pod spodem było To, czego nie podejmę się nazwać. To jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po mroźnym obcym mieście. I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd widzi zbliżające się ciężkie kaski niemieckich żandarmów. To jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć. To może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś, kto pojął, że został opuszczony na zawsze. Albo do słów lekarza o nie dającym się odwrócić wyroku. Ponieważ To oznacza natknięcie się na kamienny mur, i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom. 110 BIEG Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią, Kiedy na ścieżkach igliwie albo szelest liści, I polany pod dębami pustoszeją, Gasną sine oka telewizji. Takiej lekkości kroków nigdy nie miałem, Chyba dawno, w moje poranki ośmioletniego. Uniesiony nad ziemię, napojony światłem, Nie ustaję w napowietrznym biegu. Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa. W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny. Ale noc mnie na długie podróże wyprawia I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny. WIEK NOWY Ciało nie chce słuchać moich rozkazów. Przewraca się na równej drodze, trudno mu wejść na schody. Mam do niego stosunek satyryczny. Wyśmiewam Sflaczałość mięśni, powłóczenie nogami, ślepotę, Wszystkie parametry głębokiej starości. Na szczęście dalej w nocy układam wiersze. Choć kiedy zapiszę rano, nie mogę później odczytać. Wspomagają mnie powiększone litery komputera, Którego doczekałem, co już jest zaletą. 112 METAMORFOZY / żółte z zielonego dębu sączyły się miody Owidiusz Mityczne miody piłem, Głowę w laury stroiłem, Byle nie pamiętać. Wędrowałem niewinny, Czuły i dobroczynny Aż po klepsydrę i cmentarz. Ale przed Tobą, Panie, Na nic moje staranie 0 imię sprawiedliwego. Natura moja czarna, Świadomość piekła warta 1 uraźliwe ego. Takiego mnie Ty chciałeś, Do Twoich prac wezwałeś, Nieszczęśnika. I tak się niedorzeczny Żywot, i w sobie sprzeczny, Zamyka. JAK BYŁO W RAJU Według Jakuba Boehme i Mickiewicza Adam był, jak Adam Kadmon z Kabały, przedkosmicznym człowiekiem w łonie Bóstwa. Zjawił się wśród stworzonej Natury, ale był anielski, obdarzony niewidzialnym ciałem. Był kuszony przez siły Natury, które do niego (jak podyktował Mickiewicz Armandowi Levy) wołały: „Oto jesteśmy tutaj, oczywistości, kształty, rzeczy, domagające się jedynie podlegać tobie, służyć tobie. Widzisz nas, dotykasz nas, możesz nami kierować spojrzeniem, skinieniem. Czyś widział kiedyś istotę wyższą od siebie, boga, który by miał spojrzenie, skinienie, który by rozkazywał żywiołom? Wierzaj nam, ty jesteś prawdziwym bogiem dla nas, ty jesteś prawdziwym panem stworzenia. Zjednocz się z nami, stańmy się tym samym ciałem, tą sama naturą, skojarzmy się". Adam uległ pokusie, a wtedy Bóg zesłał na niego głęboki sen. Kiedy się obudził, stała przed nim Ewa. 114 WERKI Rożek, bęben i wiola, muzykowanie W domu na górze, między lasami, jesienią. Widok stamtąd szeroki na zakola rzeki. Ciągle jeszcze chciałbym poprawiać ten świat. Ale myślę głównie o nich, a wszyscy umarli. I o ich nieznajomej krainie. Jej geografia, mówi Swedenborg, nie da się przenieść na mapy, Ponieważ tam każdy jaki był, tak i widzi. A nawet zdarzają się pomyłki, na przykład wędrujesz I nie wiesz, że już jesteś po drugiej stronie. Tak i ja, może tylko śnię te rudozłote lasy, Błysk rzeki w której pływałem za młodu, Październik moich wierszy z powietrzem jak wino. Księża nauczali o zbawieniu i potępieniu, Mnie nic o tym teraz nie jest wiadomo. Czułem na ramieniu rękę mego Przewodnika, Ale on nie wspomniał o karze, nie obiecywał nagrody. Werki pod Wilnem, październik 2000 115 NOTATNIK Co można wyrazić? Nic nie można wyrazić. Ogień pod fajerkami. Nastka smaży bliny. Grudzień. Przed świtem. W wiosce pod Jaszunami. * Powinienem już umrzeć, a ciągle nie skończona praca * Od ludzkiej mowy do niemych wierszy jak daleko! * Rozpościera się dolina, znaki, światło. * Nie byłem silny, Panie. Żadnego we mnie męstwa. Wiodłeś mnie nad otchłanie I nad niepodobieństwa. Na zawsze niedojrzały, Tylko ja wiem jak śmieszny... * Ciepła dolina żyjących wiecznie. Przechadzają się nad zielonymi wodami. Mnie rysują na piersi czerwonym tuszem Serce i znaki łaskawego przyjęcia. * Pochwalać. To chyba tylko zostało Pamiętającemu, który powoli rozważa Nieszczęście za nieszczęściem i skąd uderzyło. * 116 Ci ludzie obok nie wiedzą, jak trudno udawać, że nigdy nic, normalność. * Kochałem Pana Boga ze wszystkich sił swoich na piaszczystych drogach przez lasy. * Gdzie jest pamięć dni, które były twoimi dniami na ziemi, I sprawiały radość i ból, i były tobie wszechświatem? * Nisko, pod spodem, w czeluści, Stół, a na nim gruba księga, I wpisująca w nią ręka... * U bramy Piekła stała obnażona * Chciałem świat opisać jak u Lukrecjusza, Ale wszystko się zanadto pokomplikowało, I wyrazów w słowniku byłoby za mało, Więc tylko wykrzykiwałem: A jednak się rusza! * Zdejmuje majtki Poliksena * Mówiłem do niej: zawsze Ciebie jedynie kochałem, i teraz wiem, skąd bierze się utrata. * Moja miłos'ć we śnie, wiewiórka w leszczynie. Miasta! Nie zostałyście opisane. Przodem szli dorośli, w swoich głupawych rozmowach. Płynie rzeka Wilia obojętna. Litością i odrazą porażony. 118 CZELADNIK (fragment) Myślę o Wenecji powracającej jak muzyczny motyw Od pierwszej mojej tam wizyty przed wojną, Kiedy zobaczyłem na plaży w Lido Niemiecką dziewczynę podobną do bogini Diany, Po ostatnią, kiedy pogrzebawszy Josifa Brodskiego, Ucztowaliśmy w palazzo Mocenigo, akurat tym samym, W którym niegdyś mieszkał był Lord Byron. A oto Piazza San Marco i krzesła jego kawiarń. I to tu Oskar Miłosz, samotny wędrowiec, Musiał spotkać w 1909 swój wyrok: Miłość swego życia, Emmy Heine-Geldern, Którą do śmierci miał nazywać swoją ukochaną żoną, A która poślubiła barona Leo Salvotti von Eichenkraft und Bindenburg I umarła w Wiedniu w drugiej połowie stulecia. Ten hymn na chwałę Boga i człowieka, Jakim jest Miguel Manara, Wprowadza postać żony Don Miguela, Młodziutkiej Girolamy, z której powodu Juliusz Osterwa nie wystawił tego misterium w Reducie, Bo na próżno szukał aktorki godnej żeby zagrać tę rolę. Przeczytałem Manarę w przekładzie Bronisławy Ostrowskiej Mając czternaście lat. Bo tak być miało. Urzeczenie pięknem Girolamy wyrządziło mi szkodę, Utwierdzając mnie w szukaniu miłości doskonałej, Romantycznego pokrewieństwa dusz, Co na ogól mało komu wychodzi na zdrowie. W jego absolutyzowaniu miłości Odgaduję rys mizoginizmu, Przeciwstawienie kobiety idealnej kobiecie prawdziwej. Wenecja odpływa jak wielki okręt śmierci, Z rojącym się na jego pokładzie tłumem zmienionym w mary. Pożegnałem ją w San Michele przy grobach Josifa i Ezry Pounda, Gotową na przyjęcie ludzi nienarodzonych, Dla których będziemy jedynie enigmatyczną legendą. PRZYPISY: Niemiecka piękna dziewczyna występuje w moich Sześciu wykładach wierszem, 1987. „Pogrzebawszy Josifa Brodskiego...". Ciało Josifa Brodskiego, zmarłego w Nowym Jorku w 1996 roku, zostało, stosownie do jego życzenia, przewiezione do Wenecji i pogrzebane na cmentarzu San Michele 21 czerwca 1997 roku. Paradoksalnie, sąsiadują ze sobą jego grób i grób Ezry Pounda. „Ucztowaliśmy w palazzo Mocenigo". Byron mieszkał w nim w 1. 1818-19 i tutaj zaczął pisać Don Juana. Emmy Heine-Geldern urodziła się w roku 1890 w Wiedniu jako młodsza córka barona Gustawa Heine-Geldern i Reginy, krewnej poety Heinricha Heinego. Umarła w Wiedniu w latach sześćdziesiątych XX wieku. Miguel Manara. Dramat-misterium pod tym tytułem został napisany przez Oskara Miłosza w końcu 1911 roku i ukazał się w 1912 w „La Nouvelle Revue francaise". Pierwowzorem postaci Miguela był Don Juan historyczny, Miguel Manara Vincentelo de Lecą, urodzony 1629, zmarł jako skruszony grzesznik i świątobliwy zakonnik. Papież Jan Paweł II nadał mu w 1986 roku tytuł „sługi bożego", co jest wstępem do beatyfikacji. Girolama. Tłumaczka Miguela Manary na polski, Bronisława Ostrowska, oraz jej mąż, rzeźbiarz Stanisław Ostrowski, należeli w 1912 do Towarzystwa Artystów Polskich w Paryżu, przy rue Denfert-Rochereau, którego jednym z fundatorów-założycieli był Oskar Miłosz. Wybuch I wojny światowej uniemożliwił ukazanie się przekładu, który wraz z wierszami Miłosza w jej przekładzie wszedł w skład Poezji, nakładem poznańskiego Zdroju, 1919. Manara w przekładzie Ostrowskiej należy do historii teatru polskiego. Zachwycali się nim Wiłam Horzyca, Leon Schiller, Juliusz Osterwa, Tadeusz Byrski oraz twórcy Teatru Rapsodycznego, Mieczysław Kotlarczyk i Karol Wojtyła. Osterwa uważał rolę Girolamy za wymagającą od aktorki niemal świętości i wystawienie Manary odwlekał. Redutowiec Tadeusz Byrski wyreżyserował Manarę w radiowym Teatrze Wyobraźni, ale Osterwa raz tylko urządził przedstawienie czytane, na wiosnę 1939 roku. Polska prapremiera nastąpiła dopiero w 1991: Teatr Współczesny w Szczecinie, reżyseria Wiesław Górski. 120 ZOŁW Słońce zza mgieł wychodzi jak złotawe zwierzę, Rudowłose i z grzywą skłębionych promieni. Ale on go nie widzi. Nigdy nie patrzy w niebo. Jego oczy przykryte wypukłą powieką Patrzą tylko ku ziemi albo ku taflom posadzki Jak tutaj, w domu Janka i Neli w Mentonie. My jesteśmy gatunek wysokiego piętra, Ze spojrzeniem niebosiężnym i międzyoblocznym. Obserwujemy z politowaniem Jego niezdarne marsze pod krzesłami I jak spożywa zielony liść sałaty. Co za pomysł demiurga! Między dwie tarcze Wtłoczyć kształt jaszczurczy, żeby chronić życie Przed atakami większych dinozaurów! Ale przemówić do niego nie sposób. Kiedy nagle zaczyna biegać w żarliwym pośpiechu Na próżno mu tłumaczyć, że but Janka Nie jest partnerką godną jego zapału. Jakby zażenowani, przyglądamy się Jego ruchom kopulacyjnym podobnym do ludzkich I strudze cieczy, która rozszerza się powoli, Podczas gdy on nieruchomieje. Wspólnota żywych ale niezupełna: Jak pogodzić się mogą świadomość i nieświadomość? Janek i Nela nie pojmowali żółwia. Poniżało ich jego pokrewieństwo z nimi. Chcieli być czystymi inteligencjami. Wkrótce potem umarli i na ich krzesłach nikogo. KSIĘŻNICZKA Księżniczka tamowała krwi plynienie I otulała białością podpaski W strojnej komnacie na której desenie Poranne słońce nanosiło blaski. Rży jej koń w stajni. To rżenie ją bawi. Dziś, dla odmiany, zamiast pantalonów Woli szelesty i dotyk jedwabi, Świec migotanie, rozmowy salonów. Wyobrażona jaka jest, śmiertelna. Czyżby w miłosne wabiła mnie łoże? Podobna wszystkim ale tylko jedna, Niepowtarzalna w różanym splendorze. To trefi włosy zanim się rozwieje, To pączki piersi wystawia na światło. Rusza karoca i mrocznieją dzieje. Znów ona, śpiąca na poduszkach twardo. Ją przywołuję dlaczego? Z litości Nad tym wydanym znicestwieniu ciałem, Imienia nikt już teraz nie przypomni. Tylko że była. Raz kiedyś widziałem Przy polnej drodze ruiny grobowca: Pomiędzy gruzem jedwabny trzewiczek. Mój sen, fantazja. Choć powiedzieć można Że była jednym z moich wtajemniczeń. 122 LEONOR FINI Nie byłem dobry dla twoich kotów, Leonor. Były rozpieszczone i bezczelne, do ich obyczajów należało sięganie pazurem do dania na stole. Kiedy pilnowałem waszego mieszkania uczyłem ich moresu. Ciekaw jestem czy później pamiętały te dnie poniżenia. A przecie zatelefonowałaś do mnie do Berkeley w środku nocy szukając ratunku kiedy nagle Konstanty stracił przytomność. Byłaś starsza od niego o czternaście lat. Choć kiedy go pożarłaś każda kobieta mogła ci pozazdrościć, bo był naprawdę pięknym mężczyzną, o nieco chłopięcej urodzie. Przyjaciele nie lubili tego związku. Nie wiem czy po włosku macie takie powiedzenie: ty z piczki nie rób kapliczki. W żarliwej miłości mówiłaś mu wszystko o sobie, łącznie z enigmatycznym dzieciństwem w Trieste. Wasze łoże było przybytkiem szeptów i tajemnic. Nie będę teraz wydziwiał nad twoją ambicją służenia swoim maskom, wachlarzom i toaletom, jak też obrazom w pracowni na górze apartamentu przy rue de la Vrilliere, dokąd wstęp był wzbroniony. Wolę myśleć o was na Korsyce w ruinach klasztoru, gdzie w waszej sypialni figowiec wyrastał z podłogi i przebijał pułap, a tuż obok toń morska przy skale i na tarasie stół z bazaltowej płyty, przy którym ucztowano. Powstrzymuję się od para drastycznych szczegółów. Kiedy teraz leżycie oboje w grobowcu nad Loarą zmieniacie się powoli w postacie z baśni. [październik 2003] OBJAŚNIENIA Wykaz pierwodruków utworów poetyckich Czesława Miłosza w „ZL", z odniesieniem do ich pierwodruków w tomikach i Dziełach zebranych, oraz z wyszczególnieniem różnic z pierwodrukiem w „ZL" Skróty tytułów tomów poetyckich Czesława Miłosza użyte w Objaśnieniach: NZ — Nieobjęta ziemia, Instytut Literacki, Paryż 1984; ? — Kroniki, Instytut Literacki, Paryż 1987; DO — Dalsze okolice, Wydawnictwo Znak, Kraków 1991; NBR — Na brzegu rzeki, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994; PP — Piesek przydrożny, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997; TO — To, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002; DP — Druga przestrzeń, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002; DZ4 — Dzieła zebrane. Wiersze t. IV, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004. [NZ] Wiersze, noty, epigrafy. „ZL" 7 (lato 1984). Pod tym tytułem nie zachowanym w tomie ukazały się następujące fragmenty NZ: Z,,Ogrodu Ziemskich Rozkoszy"'. Ziemia — „ZL" 7 (lato 1984) s. 5; NZ s. 15; DZ4 s. 11-12. Jeszcze ziemia — „ZL" 7 (lato 1984) s. 6; NZ s. 15; DZ4 s. 12. Po wygnaniu — „ZL" 7 (lato 1984) s. 7 oraz „ZL" 1-50 (1995) s. 25; NZ s. 17; DZ4 s. 14. Epigraf(l wyrusza! i ogląda...) będący wypisem z Baudelaire'a — „ZL" 7 (lato 1984) s. 8 jako wypis wyodrębniony; NZ s. 18-19; DZ4 s. 16-17. W NZ i DZ4 między zdaniem „Jest to dziwaczna..." i zdaniem „Uczciwi czy podli..." jest zdanie „Gaz plami purpurę zachodu.". Annalena — „ZL" 7 (lato 1984) s. 9; NZ s. 24; DZ4 s. 22-23. W NZ i DZ4 pod wierszem jest data „1967", zgodna z informacją Renaty Gorczyńskiej, która odnalazła ten wiersz u Miłosza. Motto: Oscar V. de L. Miłosz [Miłosne wtajemniczenie]. (Od młodości starałem się...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. 10 jako wypis wyodrębniony bez tytułu wraz z dwoma następnymi inc; NZ s. 35; DZ4 s. 32. (Jaka będzie poezja w przyszłości...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. 10; NZ s. 35; DZ4 s. 32. (Miłość życia, pasja życia...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. 10; NZ s. 142; DZ4 s. 136. (Bezustanne dążenie umysłu...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. 11 jako wyodrębniona sentencja wraz z trzema poniższymi; NZ s. 134; DZ4 s. 128. (Życie cywilizacji było dla mnie jak sen...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. ll;NZs. 141;DZ4s. 135. 125 (Frans Post, jego brazylijskie pejzaże...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. ll;NZs. 141;DZ4s. 135. (Strach mojej wczesnej młodos'ci...) — „ZL" 7 (lato 1984) s. 11; NZ s. 41; DZ4 s. 38. Przygotowanie — „ZL" 7 (lato 1984) s. 14; NZ s. 61; DZ4 s. 57. Epigraf: Świat i sprawiedliwość— „ZL" 7 (lato 1984) s. 15; NZ s. 62; DZ4 s. 58 bez nadtytulu Epigraf. W NZ i DZ4 po tytule Hammer... jest data „1948". [K] Portret z kotem — „ZL" 10 (wiosna 1985) s. 5; ? s. 12; DZ4 s. 150. Le Transsiberien — „ZL" 10 (wiosna 1985) s. 6-7; ? s. 47^18; DZ4 s. 186-187. W ? i DZ4 brak daty pod wierszem. Trwoga-sen (1918) — „ZL" 10 (wiosna 1985) s. 8; ? s. 55-56; DZ4 s. 195-196. W ? i DZ4 brak daty pod wierszem. Rok 1945 — „ZL" 10 (wiosna 1985) s. 9; ? s. 65; DZ4 s. 205. W ? i DZ4 brak daty pod wierszem. Bryczką o zmierzchu. „ZL" 11 (lato 1985). Pod tym tytułem nie zachowanym w tomie ukazały się następujące fragmenty K: (Monarchowie wybrali wyspę na więzienie dla Napoleona...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 5; ? s. 37; DZ4 s. 175. W ? i DZ4 pt. Monarchowie. („Mówi mi wtedy...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 5-6; ? s. 40; DZ4 s. 178. W ? i DZ4 pt. La Belle Epoąue (1912). (Kałnoberże jak to przetłumaczyć?...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 6; ? s. 38-39; DZ4 s. 176-177. W ? i DZ4 pt. Rok 1911. (Sława Fridtjófa Nansena...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 7; ? s. 51-52; DZ4 s. 191- 192. W ? i DZ4 ukazał się pt. Droga północna (1913); w ostatnim zdaniu między wyrazami „śledziło" i „naszą" jest „niewątpliwie". (Poznaję ich. Stoją na pokładzie...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 8; ? s. 53; DZ4 s. 193. W ? i DZ4 pt. Trytony (1913-1923). (Orkiestra stroiła instrumenty...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 9; ? s. 46; DZ4 s. 185. W ? i DZ4 pt. Pierwsze wykonanie (1913); zamiast „rabbuni" jest „rabbi". (Wodzowie ludzkości, szlachetni rewolucjoniści...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 9; ? s. 54; DZ4 s. 194. W ? i DZ4 pt. Jasny umysł (1913). („La Gazette du Bon Ton"...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 10; ? s. 42; DZ4 s. 180. W ? i DZ4 pt. Portrety sukien (1912); między nazwiskami „Iribe" i „Lepape" jest „Antonio de la Gandava". (Zaczęto smakować Ziemskie Pokarmy...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 10; ? s. 40; DZ4 s. 179. W ? i DZ4 pt. Ziemskie pokarmy. (Jechać bryczką o zmierzchu...) — „ZL" 11 (lato 1985) s. 6; ? s. 38-39; DZ4 s. 202-203. W ? i DZ4 pt. Bryczką o zmierzchu; inc. (Z różnych krajów...) poprzedzony tytułem Przypowieść chasydzka. 126 (O bezgraniczny, o niewyczerpany...) — „ZL" 13 (zima 1986) s. 5; ? s. 15; DZ4 s. 153). W ? i DZ4 pod wierszem data „1985"; w DZ4 zdanie „Jakże przychodziłbym do ciebie..." kończy się „...drzewa lub kamienia". Maria Magdałena i ja — „ZL" 13 (zima 1986) s. 6; ? s. 13-14; DZ4 s. 151-152. W ? i DZ4 druga część wiersza stanowi osobny wiersz noszący tytuł Czaszka. W słoju — „ZL" 13 (zima 1986) s. 7; ? s. 11; DZ4 s. 149. Sezon — „ZL" 13 (zima 1986) s. 8; ? s. 9; DZ4 s. 147. To jedno — „ZL" 13 (zima 1986) s. 9; ? s. 10; DZ4 s. 148. Moce — „ZL" 18 (wiosna 1987) s. 5-6 oraz „ZL" 1-50 (1995) s. 26-27; ? s. 25-26; DZ4 s. 163-164. Ale książki — „ZL" 18 (wiosna 1987) s. 5-6; ? s. 27; DZ4 s. 165. [DO] Wieczór — „ZL" 23 (lato 1988) s. 5 oraz „ZL" 1-50 (1995) s. 26; DO s. 7; DZ4 s. 223. Dante — „ZL" 24 (jesień 1988) s. 5-6; DO s. 59; DZ4 s. 283-284. W DO i DZ4 w strofie „I tylko..." w pierwszym wersie jest „jedno jest" zamiast „to zawsze"; w DO w ostatnim wersie wiersza jest „eterna margarita", a w DZ4 „aeterna margarita". U Dantego, Paradiso, Canto II, odpowiednio: 19, 20 i 34 — jak w „ZL" i w maszynopisie Miłosza, gdzie mylnie podano jedynie zwrot „Del deiformo regno", w niniejszym tomie uzgodniony z Dantem („deiforme"). Sens — „ZL" 26 (wiosna 1989) s. 7; DO s. 60; DZ4 s. 285. Stwarzanie świata — „ZL" 27 (lato 1989) s. 5-6; DO s. 8-9; DZ4 s. 224-225. W Yale: I. Rozmowa — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 5-6; DO s. 17-18; DZ4 s. 234-236. //. Pan de Balzac — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 7; DO s. 19; DZ4 s. 236. ///. Turner — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 7-8; DO s. 19-20; DZ4 s. 237. W DO i DZ4 w wersie 8 jest „drzewiastym" zamiast „drzewistym". Tytuł obrazu w katalogu muzeum w Yale: Chateau de St Michel, Bonneville, Savoy [Zamek St Michel, Bonneville, Savoy], 1803, mylnie przytoczony przez Miłosza w „ZL" i w DZ4. IV. Constable — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 8; DO s. 20; DZ4 s. 238. V. Corot — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 9; DO s. 21; DZ4 s. 239. Na plaży — „ZL" 28 (jesień 1989) s. 10-11; DO s. 52-53; DZ4 s. 275-277. Wcielony — „ZL" 29 (zima 1990) s. 5; DO s. 13; DZ4 s. 229. Oset, pokrzywa — „ZL" 29 (zima 1990) s. 6 oraz „ZL" 1-50 (1995) s. 27-28; DO s. 23; DZ4 s. 241. W „ZL" 29 bez motta z tekstem Oscara V. de L. Miłosza. Nowy kraj — „ZL" 29 (zima 1990) s. 7; DO s. 27; DZ4 s. 245. W DO i DZ4 stanowi część 7 wiersza Dalsze okolice. Następca — „ZL" 29 (zima 1990) s. 8; DO s. 49; DZ4 s. 272. 127 Adam i Ewa — „ZL" 29 (zima 1990) s. 9; DO s. 6; DZ4 s. 222. Czytając „Notatnik" Anny Kamieńskiej — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 6; DO s. 29; DZ4 s. 248. One — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 7; DO s. 15; DZ4 s. 232). W DO i DZ4 w 4 wersie od dołu jest „zmieniania" zamiast „zmienienia". A jednak — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 8; DO s. 16; DZ4 s. 233. Beinecke Library — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 9; DO s. 22; DZ4 s. 240. Przybytek — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 10; DO s. 25; DZ4 s. 243. Trwałość— „ZL" 32 (jesień 1990) s. 11; DO s. 36; DZ4 s. 256. Zgoda — „ZL" 32 (jesień 1990) s. 12; DO s. 24; DZ4 s. 242. Dwa wiersze: Rozmowa z Jeanne — „ZL" 33 (zima 1991) s. 5-6; DO s. 39^0; DZ4 s. 260-261. W DO i DZ4 w przedmowie do obu wierszy opuszczone dwa fragmenty: od słów „i nawet niepojęta zagadka zła..." do „tak sobie przeciwstawne?" oraz od słów „Zresztą duża korzyść..." do „albo zgłosić sprzeciw". Wiersz na koniec stulecia — „ZL" 33 (zima 1991) s. 7-8; DO s. 40-42; DZ4 s. 261-264. W DO i DZ4 data: „Lipiec 1990, Berkeley". [NBR] Do dajmoniona — „ZL" 40 (jesień 1992) s. 15-16; NBR s. 21-22. W NBR wprowadzono odstęp między 1.8 a 1.9, którego w „ZL" nie ma. Litwa, po pięćdziesięciu dwóch latach: Bogini — „ZL" 43 (lato 1993) s. 5-6; NBR s. 16-17. Dwór — „ZL" 43 (lato 1993) s. 6; NBR s. 17. Pewna okolica — „ZL" 43 (lato 1993) s. 7; NBR s. 18. W NBR w 7 wersie od dołu jest „zapach bahunu" zamiast „zapachy bagna" — wyjaśnienia w sprawie tej zmiany w liście Poety w archiwum „ZL". To lubię — „ZL" 43 (lato 1993) s. 7; NBR s. 18-19. Kto? — „ZL" 43 (lato 1993) s. 8; NBR s. 19. Miasto młodości — „ZL" 43 (lato 1993) s. 8-9; NBR s. 20. Łąka — „ZL" 43 (lato 1993) s. 9; NBR s. 20. Ciało — „ZL" 45 (zima 1994) s. 5-6; NBR s. 73-74. Zdarzenia gdzie indziej — „ZL" 46 (wiosna 1994) s. 5-6; NBR s. 70- 71. W NBR inny układ wersów w strofie I. Ten świat — „ZL" 47 (lato 1994) s. 5; NBR s. 56. [PP] O byciu poetą — „ZL" 51 (lato 1995) s. 5-10. W PP nie ma utworu o takim tytule, a większość fragmentów widnieje w tomiku w postaci samodzielnych utworów prozą, obdarzonych tytułem, oraz innym układem typograficznym niż w „ZL", gdzie wzorowaliśmy się na maszynopisie Poety (przypuszczalnie miał to być werset biblijny): fragm. 1-3 utworzyły w PP 128 utwór pt. Dlaczego wstyd? (s. 22); fragm. 4 — Czuć od środka (s. 23); fragm. 5 — Opiewać bogów i bohaterów (s. 24); fragm. 6 — Skaza (s. 52); fragm. 7 incipit (Kompleks Tonio Krugera...) — brak; fragm. 8-9 — Dziecinność (s. 53); fragm. 10-11 —Niechęć (s. 54); fragm. 12-13 — Kult sztuki (s. 55); fragm. 14-15 — Aleksandryjskość (s. 56); fragm. 16 — Nie ten (s. 57); fragm. 17 — Przeszłość (s. 58); fragm. 18-19 — Nie-męskie (s. 59); fragm. 20-21 — Płeć poezji (s. 60); fragm. 22 — Siła mowy (s. 61); fragm. 23 — Stroje (s. 62): w PP jest „krawaty a la Lavalliere" zamiast formy używanej: „krawaty lavalliere, lub: Lavalliere" (w „ZL" było błędnie: a la lavandiere"), oraz „umundurowania" w miejsce „munduru"; fragm. 24 — Zbawienie i potępienie (s. 63) — w PP jest „Jednakże" w miejsce „Tym niemniej"; fragm. 25 — Ściganie celu (s. 64); fragm. 26 incipit (Wytłumaczyć, jak to się odbywa...) — brak; fragm. 27 — Cyrograf (s. 65); fragm. 28-29 — Sztuka i życie (s. 66); fragm. 30 — Te feerie (s. 70); fragm. 31-33 — Jak będzie (s. 73); fragm. 34-35 — Nasza wspólnota (s. 74); fragm. 36 incipit (T. mógł zadziwić wytrwałością...) — brak; fragm. 37 — To (s. 76); fragm. 38-39 — Odkrycie (s. 77); Helenka — „ZL" 51 (lato 1995) s. 10-11; PP s. 164; Religia Helenki — „ZL" 51 (lato 1995) s. 11; PP s. 165; Kula (Kostaryka) — „ZL" 51 (lato 1995) s. 11-12; PP s. 69; Pelikany (Kostaryka) — „ZL" 51 (lato 1995) s. 12; PP s. 68. W „ZL" 51 te cztery powyższe utwory były wkomponowane w cykl O byciu poetą. Inna też była ich postać typograficzna niż w PP, gdzie nadano im wersyfikację poezji i wyróżniono kursywą (jako wiersze?). Yokimura — „ZL" 53 (zima 1996) s. 5-6; PP s. 166-167. W PP utworowi nadano układ typograficzny wiersza; w „ZL" — werset biblijny. Piesek przydrożny: Piesek przydrożny — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 7; PP s. 7. W PP zdanie trzecie rozdzielono na dwa (przed słowem „albo"). Ograniczony — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 7-8; PP s. 8. Oczy — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 8; PP s. 9. W PP inna redakcja tekstu. Bez kontroli — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 8; PP s. 10. Szukanie — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 8-9; PP s. 11. Sąd — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 9; PP s. 13. Anima — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 9; PP s. 14. Starzy — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 9; PP s. 15. Czy świadomość wystarcza — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 10; PP s. 17. Na miejscu Stwórcy — „ZL" 54 (wiosna 1996) s. 10; PP s. 18. Piesek przydrożny: Zacność— „ZL" 56 (jesień 1996) ? 5; PP s. 129. 85 lat—,?L" 56 (jesień 1996) s. 5; PP s. 130. Pragnienie prawdy — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 6; PP s. 132. Nie ma tego złego — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 6; PP s. 133. 129 Zakochanie — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 6; PP s. 134. W PP w zdaniu „I zawsze przedmiot..." w miejscu słowa „nim" jest „tym przedmiotowym". Uczynki i Łaska — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 7; PP s. 30. Ależ — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 7; PP s. 135. Kontrast — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 7; PP s. 140. Skarga klasyka — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 7-8; PP s. 141. Jakiż los — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 8; PP s. 142. Odwrócona luneta — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 8; PP s. 143. Konewka — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 8; PP s. 144. Wędrowiec — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 9; PP s. 145. Znów — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 9; PP s. 146. W owym mieście — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 9; PP s. 147. Ciepło — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 9-10; PP s. 75. W PP „niepowstrzymanie" zamiast „niepowstrzymywanie", a ostatnie zdanie zostało zakończone pytajnikiem. Nie wiesz — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 10; PP s. 148. Zaćmienia — „ZL" 56 (jesień 1996) s. 10; PP s. 149. Tematy do odstąpienia: Pan Hadeusz — „ZL" 57 (zima 1997) s. 38-39; PP s. 202-203. Jeden żywot — „ZL" 57 (zima 1997) s. 39^10; PP s. 204-206. W PP pisownia: „Dekabrystów". Odnaleziona korespondencja - „ZL" 58 (wiosna 1997) s. 27-28; PP s. 249-251. Sny: (Otulałem ją kocem...) — „ZL" 59 (lato 1997) s. 5; PP s. 85. (Sosny były zranione...) — „ZL" 59 (lato 1997) s. 5; PP s. 85. (Koty łowiły ryby...) — „ZL" 59 (lato 1997) s. 5; PP s. 85. W PP te trzy utwory w innej formie typograficznej niż w „ZL" i wyróżnione kursywą (jako wiersze?). [TO] Daemones — „ZL" 60 Gesień 1997) s. 5-7; TO s. 95-97. W TO pominięto myślnik otwierający pierwszą kwestię (początek pierwszej zwrotki). Jasności promieniste — „ZL" 61 (zima 1998) s. 103; TO s. 99. Zapomnij — „ZL" 62 (wiosna 1998) s. 5; TO s. 19. Wmieście — „ZL" 63 (lato 1998) s. 5; TO s. 20. W TO: „Pochód Smoka", w „ZL": „pochód Smoka". Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis — „ZL" 65 (zima 1999) s. 7; TO s. 23-24. O! — „ZL" 65 (zima 1999) s. 8-9; TO s. 28-31. W TO wiersz uległ rozbiciu; zmieniona też została wersyfikacja (unicestwiono werset biblijny, który był w „ZL"), w wyniku czego powstał cykl zatytuło- 130 wany O!, zbudowany z czterech osobnych wierszy, każdy opatrzony tytułem O!. Obecnie przy nazwiskach malarzy podano uściślone daty ich życia, poprzednio w „ZL" przytoczone błędnie za maszynopisem autora. Nie rozumiem (65) — „ZL" 65 (zima 1999) s. 9; TO s. 11-12. Różnice interpunkcyjne między wersją w „ZL" a TO; w TO w zwrocie „sam zmieniony w cień" opuszczone wyrażenie „zmieniony w" („sam cień"). Przepis — „ZL" 67 (lato 1999) s. 7; TO s. 36. Sztukmistrz — „ZL" 68 (jesień 1999) s. 29-30; TO s. 43. W TO wprowadzony werset biblijny. Krawat Aleksandra Wata — „ZL" 68 (jesień 1999) s. 30; TO s. 69-70. Różnice typograficzne i interpunkcyjne między wersją w „ZL" i w TO; pisownia ,?iłjowyj niegr" w „ZL" zastąpiona pisownią „liłowyj niegr" w TO; wers „okazało się, miał złożyć świadectwo." w „ZL", w TO brzmi: „miał, okazuje się, złożyć świadectwo."; wersy „Co prawda razem przeżyliśmy tę kolację u / Parandowskich" w „ZL", w TO stanowią jeden wers, nieco zmieniony w brzmieniu: „Co prawda razem przeżyliśmy tę kolację z Parandowskimi". To — „ZL" 69 (zima 2000) s. 5-6; TO s. 7-8. W TO słowo „TO" pisane wersalikami i lekka zmiana wersyfikacji (zaniechanie wersetu biblijnego w trzech ostatnich jego wersach). Bieg — „ZL" 71 (lato 2000) s. 5; TO s. 26. [DP] Wiek nowy — „ZL" 74 (wiosna 2001) s. 5; DP s. 40. Metamorfozy — „ZL" 74 (wiosna 2001) s. 5-6; DP s. 115. Jak było w Raju — „ZL" 75 (lato 2001) s. 5. Werki — „ZL" 76 (jesień 2001) s. 5; DP s. 13. W DP w pierwszym wersie jest „viola" zamiast „wiola". Notatnik — „ZL" 77 (zima 2002) s. 5-7; DP s. 42-45. W DP w pierwszym fragmencie jest „koło Jaszun" w miejsce „pod Jaszunami"; pisownia „????????" w miejsce „Poliksena". Czeladnik (fragment) — „ZL" 77 (zima 2002) s. 47-48; pierwodruk całości poematu w „Kwartalniku Artystycznym" 2001 nr 3 (31); DP s. 96-98. W DP przypisy do wiersza zmienione i uzupełnione. [Wiersze nie ogłoszone w tomach za życia Poety] Żółw — „ZL" 82 (wiosna 2003) s. 5-6. Księżniczka — „ZL" 84 (jesień 2003) s. 5. Leonor Fini — „ZL" 92 (jesień 2005) s. 7-8. Z wierszy niedrukowanych Czesława Miłosza, które ukażą się nakładem Wydawnictwa Znak. Datę powstania utworu ustaliła Agnieszka Kosińska, sekretarka Poety w jego ostatnich ośmiu latach życia. 131 NOTA WYDAWCY Kiedy w roku 1982 zasięgnęłam u Czesława Miłosza rady, czy należy założyć pismo literackie, przyjął ten pomysł entuzjastycznie. Stały za tym pewne jego przemyślenia. Od tego czasu wspierał mnie niezachwianie. Wiedziałam, że niezależnie od zmieniających się okoliczności, wydając „Zeszyty Literackie" czy to we Francji, czy potem w wolnej i demokratycznej Polsce, mogę liczyć na jego zrozumienie, pomoc, współpracę. Ale dopiero teraz, przeglądając utwory, które na przestrzeni lat zechciał powierzyć do druku „ZL", potrafię pełniej ocenić jego wspaniałomyślność. Miłosz ogłosił po raz pierwszy swoje prace na łamach „ZL" w roku 1983, w drugim numerze nowo powstałego pisma. Były to przekłady Whitmana. Po raz ostatni drukowaliśmy go w roku 2005, już po śmierci. Wierszy, przekładów, prozy, szkiców z tych ostatnich 21 lat jego życia niepodobna ogłosić w jednym tomie, wymieszawszy gatunki. Dzieło Miłosza powstawało pod znakiem jasności i ładu, przeciw chaosowi i przypadkowości. Kształtował je świadomie i przejrzyście. Toteż zdecydowaliśmy przedstawić Czytelnikowi najpierw wiersze i niniejsza edycja zawiera utwory poetyckie Czesława Miłosza, które ukazały się w „ZL" w latach 1984-2005. Współpraca Miłosza z „ZL" przypada na czas powstawania kolejnych jego tomów poetyckich, od Nieobjętej ziemi (1984), przez Kroniki (1987), Dalsze okolice (1991), Na brzegu rzeki (1994), Pieska przydrożnego (1997) — po To (2002), i ostatni wydany za życia tom Druga przestrzeń (2002). Utwory z tych tomów, przeznaczone przez Miłosza dla „ZL", zebrane w niniejszej publikacji, ukazują swoisty work inprogress — poszukiwanie i kształtowanie „formy bardziej pojemnej", rozpoczęte przez Poetę w Nieobjętej ziemi, tomie, którym zapoczątkował drak swojej poezji na naszych łamach. Widzimy wyraźnie, że chodziło tu o poszukiwanie rozwiązania formalnego o tyle tylko, o ile „forma bardziej pojemna" miała okazać się zdolna pomieścić wszelkie obrazy Ziemi zachowane przez Poetę, a także utorować widzenie i opis innej, Drugiej przestrzeni. Publikacja nasza jest przy tym świadectwem pewnego etapu opracowywania ostatecznego kształtu wierszy, mówiąc ściślej, ich pierwszej konfrontacji z autorem w świetle druku. Niektóre z nich, jak Piesek przydrożny (w „ZL" zamieszczony początkowo pod prowizorycznym tytułem O byciu poetą), Poeta przeredagował całkowicie w opublikowanym potem tomie, a pewne samodzielne utwory składające się na cykl lub ich fragmenty — usunął, jak na przykład trzy fragmenty pierwodruku O byciu poetą. Zmienił także fragmenty w tomie To. Wiersze nie zebrane w cykle pojawiały się niezmiernie rzadko. Prawdopodobnie również ze względu na to, że „forma bardziej pojemna" mieściła w sobie nie tylko cytaty z cudzych dzieł, ale także z własnego, po latach dobytego z papierów, jak 133 w przypadku przepięknego erotyku Annalena. Wyjątek stanowią jedynie poezje napisane pod koniec życia: Żółw i Księżniczka, a także wiersz Leonor Fini, ogłoszony z papierów pośmiertnych. Zauważamy też, że Poeta w poszukiwaniu „formy bardziej pojemnej" w wersyfikacji skłaniał się do wersetu biblijnego. Utwory wierszem przeplatał epigrafami i notami, zgodnie z tytułem pierwszej publikacji swojej poezji w „ZL" 7 (lato 1984), która zapowiedziała pojawienie się tomu Nieobjęta ziemia. Miłosz pod koniec życia stopniowo tracił wzrok. Nie mógł już pisać piórem, co wcześniej było jego zwyczajem. Przez pewien czas wystukiwał wiersze na komputerze o powiększonej czcionce. Nie był już w stanie robić korekt i rewizji utworów oddanych do druku z uwagą i pieczołowitością, jakie cechowały go jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych. Sądzimy, że mogło to spowodować powstanie pewnej niekonsekwencji w wersyfikacji późnych utworów. W ostatnich latach Poeta dyktował swoje wiersze; korekty wydruku nie robił. Lata całe będą się toczyć spory o właściwą formę typograficzną wierszy Miłosza. Dlatego ogłaszamy je w formie możliwie najwierniejszej, zachowując kształt wersów nadany przez Poetę, nawet wtedy, kiedy żywimy wątpliwości. Badaczom literatury i biografom Poety publikacja niniejsza może okazać się pomocna w ustalaniu czasu powstania pewnych utworów. Toteż staramy się utrwalić świadectwa, do których mieliśmy dostęp; chronologiczna kolejność druku wierszy w „ZL" jest jednym z nich. Przekazujemy Czytelnikowi publikację wyjątkową. W jakimś sensie spełnia ona wymogi stawiane tomom poezji zebranej. Nie jest tomem poezji zbudowanym przez Autora. Tom ten zredagował Czas (ostatnie 21 lat życia Miłosza), oraz nieprzeniknione sekrety twórcze, a niekiedy tylko okolicznościowej lub biograficznej natury, decydujące o tym, że Autor, tak bardzo świadomie kształtujący swoje dzieło, obdarzył nas tymi, nie innymi utworami. Zebrane razem, rzucają one światło na powstające dzieło. W archiwum zachowujemy oryginały drukowanych tutaj utworów. Wszystkie poddane zostały korekcie Autora. Nalegał na przedstawienie sobie do wglądu wszelkich pozycji przeznaczonych do druku również wtedy, kiedy nie widział już czcionki wyraźnie. Czasem wprowadzał zmiany. Dlatego za formę ostateczną tych utworów uznajemy ich kształt nadany w „ZL" i tom nasz skonstruowany został na podstawie pierwodruków pomieszczonych w kwartalniku, w miarę wątpliwości ponownie konfrontowanych z oryginałem. Respektujemy interpunkcję Poety, na ogół regulowaną oddechem, a nie przyjętymi współcześnie regułami. Zachowaliśmy też oryginalną autorską pisownię nazw własnych, zgodną z jego przyzwyczajeniem językowym i wymową (np. „Jenisiej" zamiast: Jenisej). Ograniczono się do poprawienia kilku omyłek drukarskich, 134 ujednolicono zapis tytułów utworów lub dzieł (kursywą zamiast cudzysłowu). Przypisy w tekście pochodzą od Autora. W Objaśnieniach zaznaczyliśmy zmiany redakcyjne wprowadzone przez wydawcę lub powstałe w wyniku korekty autorskiej w publikacjach późniejszych (odpowiednio: w pierwodruku wiersza w tomie i w Dziełach zebranych, opracowanych jeszcze za życia Autora i przy jego współudziale). Może za dużo tego Miłosza, żartował Poeta, kiedy prosiłam go o kolejny wiersz. Miłosza nigdy nie za dużo, odpowiadałam, niezupełnie żartem, w przekonaniu, że jego dzieło, zasilane z tak wielu, zmieniających się w ciągu życia źródeł, rozwija się nieprzerwanie, a także w przeczuciu tej nieuchronnej chwili, kiedy tę potężną twórczość miała pochłonąć, i udzielić jej powtórnego chrztu, „dudniąca katedra". W pewnej skromnej mierze również to my, wydawcy, ją wznosimy. Naszą wierną i napiętą uwagą dla dzieła Miłosza chronimy je przed ziemią niegramatyczną, ostem, pokrzywą. Jako redaktor jestem rozdarta: chciałabym, żeby pierwsze strony „Zeszytów Literackich", przeznaczone od tyłu, tylu lat dla wierszy Miłosza, pozostały puste, uprzytamniając nam, co utraciliśmy wraz z jego zniknięciem. Bo przecież nie tylko jego proteuszową twórczość. Także możliwą miarę poezji współczesnej, gdyż to Miłosz pokazał nam, jak ona może być wielka. Pragnę zarazem, żeby te pierwsze strony kwartalnika pozostały zapełnione. Miłosz przeczuwał poezję jutra. Wierzę, że będzie ona wschodzić w opiekuńczym cieniu jego wielkiego dzieła. Wiersze Czesława Miłosza zebrał, przepisał, przypisami oraz spisem incipitów opatrzył Henryk Citko przy współpracy Barbary Toruńczyk, redaktora tomu. Dziękujemy za łaskawe udzielenie zgody na tę publikację Antho-ny'emu Oscarowi Miłoszowi. A gnieszce Kosińskiej, sekretarce Czesława Miłosza w ciągu ośmiu ostatnich lat jego życia, dziękujemy za życzliwość. Konstanty Jeleński, dobry duch paryskich „Zeszytów Literackich" i naszej współpracy z Czesławem Miłoszem, niech będzie pozdrowiony. Barbara Toruńczyk 135 SPIS INCIPITÓW A jednak byliśmy do siebie tak podobni............................................ 54 Adam i Ewa czytali o małpie w kąpieli .............................................. 51 Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty.................................. 35 ...ale skarżyli się na brak zajęcia......................................................... 25 Ależ Kujany to obok Szetejń .............................................................. 106 Ależ ten prąd przeze mnie biegł naprawdę ......................................... 89 Bezustanne dążenie umysłu do objęcia świata .................................. 12 By prawdę rzec, dosyć nędzna struga ................................................. 43 Był to trup miasta.......................................................................... ...... 90 Była to łąka nadrzeczna, bujna, sprzed sianokosów ........................... 68 Cel sztukmistrza: być w miarę wolnym............................................. 27 Ciało nie chce słuchać moich rozkazów ............................................ 112 Co można wyrazić? Nic nie można wyrazić ...................................... 116 Coraz więcej pisał o kobietach............................................................ 85 Czytając ją, uświadomiłem sobie jak była bogata, a ja ubogi ............ 52 Do stolicy Cesarstwa podróżowałem okrętem................................... 95 Dolina i nad nią lasy w barwach jesieni ............................................. 33 Frans Post, jego brazylijskie pejzaże malowane ................................ 12 Gaia, pierworodna córka Chaosu ....................................................... 65 Gdyby dano tobie władzę stworzenia na nowo świata ....................... 86 I oto jesteśmy po drugiej stronie ........................................................ 79 I wyrusza! i ogląda toczącą się rzekę witalności ................................ 9 Imię jego świetlistość. Cokolwiek zobaczył ....................................... 44 Imiona ich nie będą pamiętane............................................................ 53 Jaka będzie poezja w przyszłości, ta o której myślę .......................... 11 Jakież życie, jakiż los .......................................................................... 89 Jasności promieniste .................................................................... ........ 100 Jechać bryczką o zmierzchu. Miękkie koleiny ................................... 27 Jedynym dowodem istnienia panny X ................................................ 67 Jeszcze jeden rok przygotowania ........................................................ 13 Już nie goń. Cicho. Jak miękko deszcz pada...................................... 8 Kałnoberże jak przetłumaczyć? Chyba: Brzozowa Góra .................. 21 Każda chwila tej społeczności artystów, literatów i szkolarzy ........... 90 137 Kiedy byłem, jak to się mówi, pogodzony z Bogiem i światem ........ 87 Kiedy już było dobrze ......................................................................... 60 Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata............................................. 38 Kiedyś zdawało mi się, że wystarczy sama świadomość ................... 86 Koleją Transsyberyjską jechałem do Krasnojarska ............................ 16 Kondycja ludzka to nie tylko ból ........................................................ 69 Konno na ptakach, czując pod udami miękkie pióra.......................... 7 Koty łowiły ryby w mętnych wodach między bagniskami................. 97 Księżniczka tamowała krwi plynienie................................................. 122 „La Gazette du Bon Ton", Paryż 1912............................................... 26 Lubiłem twoją aksamitną yoni, Annalena........................................... 10 Mała dziewczynka ogląda książkę z wizerunkiem kota.................... 15 Miasto było ukochane i szczęśliwe .....................................................102 Mijają się obłoki ponad górami .......................................................... 43 Miłość życia, pasja życia..................................................................... U Mityczne miody piłem.........................................................................11 3 Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów ............................................103 Moment niskich obłoków przed wzejściem księżyca......................... 36 Monarchowie wybrali wyspę na więzienie dla Napoleona................. 20 Mój synu, byłeś poczęty w miłości, tyle tylko będę wiedzieć o tobie .... 83 Mówi mi wtedy jak każda ma na imię ................................................ 20 Mówią, że Balzac ......................................................................... ....... 42 Mówiłem do niej: zawsze Ciebie jedynie kochałem...........................117 Myślę o Wenecji powracającej jak muzyczny motyw ........................119 Na piaskach roztrąca się morze i słucham jego szumu i zamykam oczy 45 Następstwa naszych uczynków ........................................................... 85 Nic nie wiesz, co się dzieje w głowach ludzi ..................................... 91 Nie byłem dobry dla twoich kotów, Leonor ...................................... 123 Nie ma domu, jest park, choć stare drzewa wycięto........................... 65 Nie mógł kontrolować swoich myśli .................................................. 85 Nie zajmujmy się filozofią, zostaw to, Jeanne.................................... 59 Niebianie w Biurze Projektów wybuchają śmiechem......................... 39 Niewidziane dotychczas zwiedzam okolice........................................ 49 Niezrozumiałe są rzeczy tej ziemi ...................................................... 7 Nikomu nie powiedziałem, że znam tę okolicę .................................. 66 O bezgraniczny, o niewyczerpany ..................................................... 29 O jaki smutek nieświadomy, że jest smutkiem ...................................105 O spokój wody pod skalami................................................................104 O szczęście! Widzieć irys....................................................................104 138 O usta na wpół rozchylone .................................................................. 104 Od młodości starałem się uchwycić słowami rzeczywistość .............. 11 Odczucie, że musi być jakiś układ słów ............................................. 85 Okazuje się, że to było nieporozumienie ............................................ 72 Operator: — Oto widzisz. Pozwoliłem ci na chwilę .......................... 84 Orkiestra stroiła instrumenty żeby wykonywać Święto Wiosny ........ 24 Orsza zła stacja. W Orszy pociąg może stać i dobę ........................... 18 Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna ................................................... 48 Otulałem ją kocem, płaczącą, po kąpieli w nieczystym jeziorze........ 97 Pan Hadeusz, zwany przez kolegów szkolnych w Wilnie Hadem .... 92 Podaje wodzowi głowę nieprzyjaciela................................................ 81 Podziwiam bezustanną pracę pelikanów............................................. 82 Poezja jest sprawą wstydliwą, ponieważ poczyna się za blisko ......... 73 Poznaję ich. Stoją na pokładzie........................................................... 23 Późno nastał dla niego czas pokornej zgody....................................... 58 Pragnienie prawdy natrafia na wiersze i opowieści............................ 87 Proszę ciebie, mój dajmonionie, zluzuj trochę ................................... 63 Przystojniej byłoby nie żyć. A żyć nie jest przystojnie ...................... 68 Rabbi Levi powiedział ..................................................................... .. 14 Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią ...............................111 Rożek, bęben i wiola, muzykowanie................................................... 115 Siedem duchów nieczystych Marii Magdaleny ................................. 30 Siedzieliśmy pijąc wódkę. Brodski, Venclova .................................... 41 Skarga klasyka, czyli takiego poety .................................................... 89 Słabej wiary, jednak wierzę w potęgi i moce...................................... 34 Słabnięcie właściwe starości, a we śnie podróże z wędrowaniem ..... 90 Sława Fridtjófa Nansena, eksploratora ............................................... 22 Słońce zza mgieł wychodzi jak złotawe zwierzę .............................. 121 Słuchaj, może usłyszysz, młodziku. Południe .................................... 50 Sosny były zranione, ale niepowstrzymanie rosły .............................. 97 Strach mojej wczesnej młodości, że wydorośleję............................... 12 Swój dom pośmiertny miał w mieście New Haven............................ 55 Sztukmistrzu, rozkładaj swoje instrumenty......................................... 108 Tak nie mieć nic. Ni ziemi, ni otchłani.............................................. 37 Tak nieśmiały, że w towarzystwie przeżywał męki ............................ 87 Ten krawat, dziany, z grubym węzłem................................................ 109 Ten mój jubileusz, te kwiaty, te brawa, te toasty ................................ 87 Teraz ja z moją wiedzą, szanowne trytony ......................................... 31 To było w dużym mieście, mniejsza z tym jakiego kraju, jakiego języka ... 57 139 „To niemożliwe, żebym trafił do Piekła, taki miły i dobry!" ............. 70 Trawa między grobami soczyście zielona........................................... 56 Ty, ostatni poeto polski!: pijany, ściskał mnie .................................... 19 Tylko nie wyznania. Własne życie ...................................................... 107 W niedzielę chodzę do kościoła i modlę się ze wszystkimi.............. 80 W tamtym kraju był oficerem kawalerii ............................................. 47 W wielkiej ciszy mojego ulubionego miesiąca................................... 32 Wbrew radom ojca i stryja.................................................................. 93 Według Jakuba Boehme i Mickiewicza Adam był, jak ...................... 114 Widok starych i brzydkich mężczyzn i kobiet.................................... 86 Wiedza moja nieduża, rozum krótki ................................................... 84 Wodzowie ludzkości, szlachetni rewolucjoniści................................. 25 Wybrałem się na poznawanie mojej ziemi.......................................... 84 Wyższe-niższe. Nie można chyba niczego dokonać ........................... 89 Z kontrastu pomiędzy słabościami ciała i dokonanym dziełem ........ 89 Z różnych krajów, prowincji ............................................................... 27 Za czerwonym ulicznym światłem młode liście kasztanów ............... 67 Zaczęto smakować Ziemskie Pokarmy ............................................... 26 Zaćmienia myśli, nierozumne czyny................................................... 91 Zakochać się. Tomber ????????. ?? fali in love ................................ 88 Zapomnij o cierpieniach ................................................................... ... 101 Zbliża się pora wyznania..................................................................... 98 Zdejmuje majtki Poliksena .................................................................. 117 Zgoda, nadzieja Zbawienia zbladła..................................................... 88 Zielonego koloru, stojąca w składziku obok grabli ............................ 89 Znów latałem we śnie.......................................................................... 90 Żebym wreszcie powiedzieć mógł co siedzi we mnie .......................110 Życie cywilizacji było dla mnie jak sen.............................................. 12 140 ZESZYTY LITERACKIE 2005 PROZA I POEZJA: Maciej CISŁO, Stanisław DŁUSKI, Julia HARTWIG, Bogdan JAREMIN, Jarosław MIKOŁAJEWSKI, Tomasz RÓŻYCKI, Adam ZAGAJEWSKI, Wiersze; Erwin AXER, O Lwowie i o teatrze; Monika PLES, O dwoistości raz jeszcze. PREZENTACJE: Władysław CHODASIEWICZ, Krwawe pożywienie; Sirin; Dom Sztuk; Wiersze — tłum. Zbigniew DMITROCA, Paweł HERTZ, Anna PIWKOWSKA. SYLWETKI: Nina BERBEROWA, Vladimir NABOKOV, O Chodasiewiczu. O CZESŁAWIE MIŁOSZU: Ewa BIEŃKOWSKA, Be- nedetta CRAVERI, Robert PINSKY, Aleksander SCHEN-KER. EUROPA ŚRODKA: Jerzy JEDLICKI, Wokół Jedwabnego. ŚWIADECTWA: Czesław MIŁOSZ, List do Aleksandra Schenkera; Jerzy STEMPOWSKI, Listy do Marii Dąbrowskiej. WSPOMINKI: Jacek WOŹNIAKOWSKI. ALBUM BRODNICKIE: Marian BIZAN. HERBERT NIEZNANY: Zbigniew HERBERT, List do Romany Gimes; In memoriam Nagy Laszló; Romana GIMES, Zamiast przypisu. List; Adam ZAGAJEWSKI, Zbigniew Herbert; Katarzyna HERBERTOWA, Powitanie; Barbara TORUNCZYK, Herbert nieznany. Komunikat. PORTRETY MIEJSC: Roberto SALVADORI, Miejskie pejzaże. PODRÓŻE Z PRZEWODNIKIEM: Marek ZAGAŃCZYK, Anioł z Gargano. ZAPISKI NA MARGINESACH: Adam SZCZUCIŃSKI, Ars moriendi, Mój pies, Odmiana, Tybr. WARIACJE NA TEMAT: Tomasz CYZ, Powrót Ulissesa. OPINIE: Adam ZAGAJEWSKI, Poezja odeszła z teatru. O KSIĄŻKACH: Juliusz KURKIEWICZ, Pogodna Arkadia spływająca krwią; Zofia KRÓL, Niejeden prorok lubi dżem truskawkowy; Tomas VENCLOVA, Eks; Leszek SZARUGA, Świat poetycki (XXVI). NOTATKI: Tijs GOLDSCHMIDT, O poetyckim pochodzeniu gatunków; Maria CYRAN, Rodzinna korespondencja Witolda Gombrowicza; Justyna GUZE, Rodzinna Europa; Maria STAUBER, Paryskie wystawy, lato-jesień 2004; Anna ARNO, Obrazy Polski w Paryżu. ZESZYTY LITERACKIE 2004, Wykaz publikacji. JAN PAWEŁ II, Przesłanie. PROZA I POEZJA: Mira KUŚ, Krystyna LENKOWSKA, Janusz SZUBER, Adam ZAGAJEWSKI, Wiersze; Italo SVEVO, Starzec. O TRIEŚCIE: Claudio MAGRIS, Roberto BAZLEN, Franek VENAILLE. EUROPA ŚRODKA: Adam MICHNIK, Był taki kraj...; Irena GRUDZIŃSKA-GROSS, Mały pomnik dla Nicoli Chiaromontego; Maria STAUBER, Rozmowa z Ewą KURYLUK; Julia JURYŚ, Torba chomika Goldi. TRIESTEŃSKIE SYLWETKI: Roberto BAZLEN, Z listu do Eugenia Montalego; Eugenio MONTALE, Dla Itala Sveva — w hołdzie; Italo SVEVO, „Ulisses" urodził się w Trieście; Eugenio MONTALE, Wspomnienie o Robercie Bazlenie; Giani STUPARICH, Bobi Bazlen; Konstanty A. JELEŃSKI, Leonor Fini; Jan LEBENSTEIN, „Być sobą": o Leonor Fini; Andre Pieyre de MANDIARGUES, Wspominając Triest. SPOJRZENIA: Claudio MAGRIS, Pisanie i nieokiełznana starość. TRIESTEŃSKIE HISTORIE: Johann Wolfgang GOETHE, Walter 141 2???? 89 PATER, Dominiąue FERNANDEZ, Śmierć w Trieście; CASANOVĄ, Podróż z Warszawy do Triestu; STENDHAL, Triest i nuda; Franek VENAILLE, Egon SCHIELE, Pierwszy akt; Marcin GMYS, Muzyczna podróż z Triestu do Wenecji; Juliusz KURKIEWICZ, Carlo Michelstaedter. Ornamentator ciemnos'ci; Richard ELLMANN, Letizia SVEVO, Claudio MAGRIS, Droga do sławy sprzedawców gerundiów. WYPISY: Lou ANDREAS-SALOME, Elena BIZJAK VINCI, James JOYCE, Malcolm LOWRY, Marisa MADIERI, Claudio MAGRIS, Boris PAHOR, Rainer Maria RILKE, Maria von THURN UND TAMS, Fulvio TOMIZZA, Umberto SABA, Scipio SLATAPER, Italo SVEVO, Pier Antonio QUARANTOTTIGAMBINI, Jerzy STEMPOWSKI, Franek VENAILLE, Triest i okolice. METAMORFOZY „ZL": Barbara TORUŃCZYK, 90 numerów; Waldemar DĄBROWSKI, Leszek i Tamara KOŁAKOWSCY, Wojciech KARPIŃSKI, Timothy GARTON ASH, Tomas VENCLOVA, Agnieszka HOLLAND, Janusz RYSZKOWSKI, Listy do Redakcji; Fundacja AGORA / Fundacja „ZL", Komunikat prasowy. WSPOMINKI: Jacek WOŹNIAKOWSKI. ALBUM BRODNICKIE: Marian Bizan. PORTRETY MIEJSC: Roberto SALVADORI, Miejskie pejzaże (II). ZAPISKI NA MARGINESACH: Adam SZCZUCIŃSKI, Wspomnienie. HERBERT NIEZNANY: Zbigniew HERBERT / Czesław MIŁOSZ, Listy o „Studium przedmiotu"; Maciej TABOR, „Za przykładem Waszej Wysokości...". WARIACJE NA TEMAT: Tomasz CYZ, Orfeusz i Eurydyka. O KSIĄŻKACH: Tomas VENCLOVA, Traktat o tłumaczeniu wierszy; Ewa BIEŃKOWSKA, Wierność krytyka, niewdzięczność artysty; Leszek SZARUGA, Świat poetycki (XXVII); Tadeusz ZATORSKI, Bohater sveviański; Zofia KRÓL, Morze wszelkiej perswazji. NOTATKI: Ryszard SAWICKI, V S, Naipaul; Vincent GIROUD, Cocteau dziś; Jacek MAJ, Hopper i melancholia; Gilbert BOSETTI, Samobójstwa i koniec świata; Justyna GUZE, Rosjanie w Warszawie; Maria STAUBER, Paryskie wystawy. PROZA I POEZJA: Wanda BACEWICZ, Adam Tadeusz BĄKOWSKI, Ewa CHRUŚCIEL, Edward HIRSCH, Gwyneth LEWIS, Dorota NIŻYŃSKA, Anna A. TOMASZEWSKA, Adam ZAGAJEWSKI, Wiersze; Giuseppe TOMASI DI LAMPEDUSA, Syrena. SPOJRZENIA: Adam ZAGAJEWSKI, Oko cyklonu; EUROPA ŚRODKA: Marek EDELMAN, Pamięć i nicość. WIDZIANE Z TRIESTU: Claudio MAGRIS. WYPISY: Józef CZAPSKI, E. M. FORSTER, Gustaw HERLING-GRU-DZIŃSKI, Jarosław IWASZKIEWICZ, Konstanty A. JELEŃSKI, Wiesław JUSZCZAK, Sandor MARAI, Zygmunt MYCIELSKI, Jerzy STEMPOWSKI, Ostatni lampart, odwieczna syrena; Gustaw HERLING-GRU-DZIŃSKI, David GILMOUR, Sycylijski trop lamparta. SYLWETKI: David GILMOUR, Kilka scen z życia księcia Lampedusy; Gioac-chino LANZA TOMASI, Ostatnia wola pisarza; Giuseppe TOMASI DI LAMPEDUSA, Dwa listy i testament; Johnson; Shelley; Bronte; Francesco ORLANDO, Lekcja księcia; Piotr MITZNER, Gałczyński. Zakładki. WSPOMINKI: Jacek WOŹNIAKOWSKI. PORTRETY MIEJSC: Roberto SALVADORI, Miejskie pejzaże (III). ŚWIADECTWA: Witold GOMBROWICZ, Dwa listy do Leona Chwistka. ALBUM BRODNICKIE: Marian BIZAN. ZAPISKI NA MARGINESACH: Adam SZCZUCIŃSKI, Kartagina. WARIACJE NA TEMAT: Tomasz CYZ, Alkestis i Admetos. OPINIE: Ewa BIEŃKOWSKA, Michał BRISTIGER, 7wm ?\Ą...... ....... ????? 142 Stanisław KASPRZYSIAK, Piotr KŁOCZOWSKI, Maria i Bohdan PACZOW-SCY, Adam SZCZUCIŃSKI, Joanna UGNIEWSKA, O „Drodze do Sieny" Marka Zagańczyka. O KSIĄŻKACH: Jacek WOŹNIAKOWSKI, Jan ZIELIŃSKI, Dwugłos o Czapskim; Juliusz KURKIEWICZ, Arcydzieło Sebalda; Rafał WĘGRZYNIAK, Stempowski w oczach współczesnych; Leszek SZARUGA, Świat poetycki (XXVIII). WSPOMNIENIA: Andrzej WAT, Pożegnanie z Joanną. NOTATKI: Adam ZAGAJEWSKI, Transatlantyk Stanisław Barańczak; Jarosław WŁODARCZYK, Planetka księcia; Roberto SALVADORI, Miasto i sztuka: projekt dla Warszawy; Marcin SABINIEWICZ, Intymne pismo; Wiesława WIERZCHOWSKA, Jan Lebenstein. Demony; Danuta WRÓBLEWSKA, Abakanowicz — osobność; Justyna GUZE, Francuski rewanż; Anna ARNO, Paryskie wystawy. Rysunek jak sen. PROZA I POEZJA: Josif BRODSKI, Tony HOA-GLAND, Genowefa JAKUBOWSKA-FIJAŁKOWSKA, Czesław MIŁOSZ, Borys PASTERNAK, Rainer Maria RILKE, Tomasz RÓŻYCKI, Adam ZAGAJEWSKI, Wiersze; Antoni LIBERA, Wyjazd pana Arnolda. PREZENTACJE: Maryna CWIETAJEWA, Wiersze; Josif BRODSKI, Przypis do komentarza, Tragiczne „nie" Cwietajewej; Georgij EFRON, Z dziennika; Ewa BIEŃKOWSKA, Psyche i System. SPOJRZENIA: Ewa ZA-RZYCKA-BERARD, „Opojaz" i petersburska tradycja przyjaźni; Adam KOŻUCHOWSKI, Zbędni ludzie w zbędnym mieście. ŚWIADECTWA: Marek RADZI-WON, Voci di USRR; Bolesław IWASZKIEWICZ, Listy z Ukrainy (1924-^13); Jerzy STEMPOWSKI, Listy do Marii DĄBROWSKIEJ. HERBERT NIEZNANY: Stanisław BARAŃCZAK, Zbigniew HERBERT, Marek ZAGAŃCZYK, Wokół Brodskiego; Zbigniew HERBERT, Achilles, Pentezylea — tłum. Josif BRODSKI. EUROPA ŚRODKA: Tomas VENCLOVA, Miasto w Europie: narodowości Wilna; Marek EDELMAN, Ewa KULIK-BIELIŃSKA, Adam ZAGAJEWSKI, „Solidarność" 25 lat później. WŁOSKIE KONTERFEKTY: Claudio MAGRIS, Mit Lamparta, zmierzch bez końca; Roberto SALVADORI, Wspomnienie o Francesco ORLANDO; Adam SZCZUCIŃSKI, Palermo. WSPOMINKI: Jacek WOŹNIAKOWSKI. ALBUM BRODNICKIE: Marian BIZAN. WARIACJE NA TEMAT: Tomasz CYZ, Sen, las i czary. O KSIĄŻKACH: Ryszard KRYNICKI, Anteny; Małgorzata DZIEWULSKA, opisanie świata; Paweł KĄDZIELA, Herbert; Juliusz KURKIEWICZ, Broch przepołowiony; Zofia KRÓL, Powściągliwość słowa; Leszek SZARUGA, Świat poetycki (XIX). NOTATKI: Bohdan PACZOWSKI, Muzeum sztoki nowoczesnej; Tatiana KOSINOWA, Cienie Brodskiego w Petersburgu; Wiesław CHUDOBA, Szkice filozoficzne Kołakowskiego w USA; Andrzej BRZEZIECKI, Głosy o Janie Nowaku-Jeziorańskim; Maria STAUBER, Paryskie wystawy; Justyna GUZE, „Panoptykon", czyli o granicach sztuki; Anna ARNO, Wystawy transatlantyckie. W każdym numerze: O PŁYTACH: Marcin GMYS. ZOBACZONE, PRZECZYTANE. NAGRODY LITERACKIE. KRONIKA. NOWE PUBLIKACJE. ODPOWIEDZI REDAKCJI. NOTY O AUTORACH. Spis zawartości rocznika 2005 „Zeszytów Literackich" oraz „ZL" 1-80: www.zeszytyliterackie.pl ?????? ????? 143 Biblioteka „Zeszytów Literackich" WITOLD LUTOSŁAWSKI | Postscriptum lila wiraael ' ? Witold Lutosławski, Postscriptum Warszawa 1999. Cena 29 zł Jerzy Stempowski, Listy Warszawa 2000. Cena 32 zł Tomas Venclova, Rozmowa w zimie Warszawa 2001. Cena 28 zł Zbigniew Herbert, Labirynt nad morzem Warszawa 2000. Cena 32 zł Roberto Salvadori, Włoskie dzieciństwo Warszawa 2001. Cena 32 zł Jan Kott, Powiastki dla wnuczek Warszawa 2002. Cena 29 zł Zbigniew Herbert / Henryk Elzenberg, Korespondencja Warszawa 2002. Cena 30 zł 144 Adam Zagajewski, Płótno Warszawa 2002. Cena 17 zł Adam Zagajewski, Solidarność i samotność Warszawa 2002. Cena 25 zł Tomas Venclova, Niezniszczalny rytm. Eseje o literaturze Warszawa 2002. Cena 30 zł Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego Warszawa 2002. Cena 25 zł „Zeszyty Literackie" nr 44, 45: Józef'Czapski Warszawa 2003. Cena 40 zł Konstanty A. Jeleński, Listy z Korsyki Warszawa 2003. Cena 23 zł Josif Brodski, Dyptyk petersburski, czyli przewodnik po przemianowanym mieście Warszawa 2003. Cena 20 zł Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem Warszawa 2003. Cena 28 zł Adam Michnik, Wyznania nawróconego dysydenta Warszawa 2003. Cena 32 zł «-? ??? 145 Roberto Salvadori, Mitologia nowoczesności Warszawa 2004. Cena 27 zł Lenta Glówczewska, Nowy Jork. Kartki z metropolii Warszawa 2004. Cena 25 zł Joanna Guze, Albert Camus: Los i lekcja Warszawa 2004. Cena 20 zł Zbigniew Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie Warszawa 2004. Cena 32 zł Martin Buber, Opowieści chasydów Warszawa 2005. Cena 32 zł Marek Zagańczyk, Droga do Sieny Warszawa 2005. Cena 20 zł Jan Nowak Jeziorański. Glos wolnej Europy Warszawa 2005. Cena 15 zł Zbigniew Herbert / Stanisław Barańczak, Korespondencja (1972-1996) Warszawa 2005. Cena 20 zł Adam Michnik, Wściekłość i wstyd Warszawa 2005. Cena 38 zł ^|P Warunki prenumeraty ZlpL „Zeszytów Literackich" Numer specjalny / poza serią „ZL" 2005 nr 5 Czesław Miłosz Jasności promieniste i inne wiersze...........15 zł dla prenumeratorów GRATIS Prenumerata 2006 (od „ZL" 93, 4 zeszyty).................32 zł Dla studentów polonistyki, uczniów, nauczycieli języka polskiego (wymagane poświadczenie) oraz bibliotek szkól podstawowych i średnich (od „ZL" 93) cena zniżona..................... 28 zł Biblioteki i instytucje..................................36 zł Na blankiecie w rubryce „tytułem" proszę wpisać informację od którego numeru „ZL" zaczyna się prenumerata Aby otrzymać fakturę VAT prosimy podać nr NIP Dodatkowych informacji udzielają: „Zeszyty Literackie" 00-372 Warszawa, ul. Foksal 16 ???. 422, tel./fax ( + 48) 022.826.38.22 www.zeszytyliterackie.pl, e-mail: zeszytyliterackie@agora.pl Numery specjalne „Zeszytów Literackich" „ZL" 57 (Josif Brodski) / 10 zl „ZL" 68 (Zbigniew Herbert) / 10 zł „ZL" 75 (Czesław Miłosz) + dodatek / 15 zł „ZL" 80 Numer jubileuszowy + CD (Czesław Miłosz czyta Jasności promieniste) I 15 zl „ZL" 2005 nr 5 / poza serią (Czesław Miłosz, Jasności promieniste i inne wiersze) / 15 zł Specjalna oferta „Zeszytów Literackich" Książki i numery archiwalne Josif Brodski, Dyptyk petersburski i „ZL" 55, 57, 83 .................................................40 zł Płyta CD Czesław Miłosz czyta Jasności promieniste (+ „ZL" 80 numer jubileuszowy) 15 zł Herbert nieznany „ZL" 69-80 (12 zeszytów).............................................................40 zł „ZL" 81, 82, 84-87, 89, 90 (8 zeszytów)...............................................................35 zł Razem za 20 zeszytów ....................................................................... ....................70 zł Adam Michnik, Wyznania nawróconego dysydenta i „ZL" 88: Kuroń .....................32 zł Jerzy Stempowski, Listy i ,ZL" 85: Stempowski ......................................................30 zł Z Biblioteki Pawła Hertza: Martin Buber, Opowieści chasydów i „ZL" 65: Hertz, „ZL" 66: Amichaj.......34 zł Podróże „Zeszytów Literackich": Roberto Sałvadori, Mitologia nowoczesności i „ZL" 87, 89: Rzym, Mediolan, Florencja....................................................................... ...........................................30 zł Królewiec („ZL" 73), Petersburg („ZL" 83), Praga („ZL" 52) ...........................25 zł Berlin Wojciecha Karpińskiego („ZL" 40, 41, 60, 61, 64, 65, 71, 72)..................15 zł Wenecja („ZL" 39 i 60), Triest („ZL" 90)...............................................................25 zł W hołdzie: Konstantemu A. Jeleńskiemu („ZL" 21), Josifowi Brodskiemu (,ZL" 57), Zbigniewowi Herbertowi (,ZL" 68), Pawiowi Hertzowi („ZL" 65), Janowi Koltowi („ZL" 79), Jackowi Kuroniowi („ZL" 88) za 1 zeszyt ................ 10 zł Czesławowi Miłoszowi („ZL" 75 + dodatek) ........................................................ 15 zł /a 7 zeszytów........................................................................ ..................................50 zł za 4 zeszyty......................................................................... .....................................30 zł Sylwetki artystów: Franz Kajka („ZL" 51), Karen ?????? (,ZL" 53), E.M.Cioran („ZL" 54), Josif Brodski (,ZL" 57), I^eonor Fini („ZL" 61), Ernst Jtinger („ZL" 62), Balthus („ZL" 64), Paweł Hertz (,ZL" 65), Nabokov („ZL" 67), Krzysztof Jung (,ZL" 69) za 10 zeszytów........................................................................ ................................30 zł /a 4 zeszyty ........................................................................ ....................................15 zł Balthus („ZL" 64 i 74) ............................................................................ .................5 zł Witold Gombrowicz („ZL" 49 i 51) ..........................................................................5 zł Paweł Hertz („ZL" 65 i 76)............................................................................. .........5 zł Konstanty A. Jeleński („ZL" 21, 61, 86) ................................................................15 zł Jan Kott („ZL" 78 i 79)............................................................................. ...............8 zł Vladimir Nabokov („ZL" 58 i 67) ............................................................................ 5 zł Roczniki (za 1 rocznik): 1996, 1997, 1999,2000 ...................................................................... ....................10 zł 2001, 2002, 2003, 2004 ........................................................................... ...............15 zł 2005 ........................................................................... .............................................32 zł Realizacja na osobne zamówienie złożone w Redakcji lub korespondencyjnie: 00-372 Warszawa, ul. Foksal 16, ???. 422, tel./fax: (+48) 022.826.38.22 www.zeszytyliterackie.pl Zamówienia realizujemy za zaliczeniem pocztowym Doliczamy opłatę pocztową: 10 zł 148 ZESZYTY LITERACKIE ZA GRANICĄ Warunki prenumeraty Prenumerata roczna pocztą zwykłą 40 USD/EUR, pocztą lotniczą 45 USD/EUR Cena prenumeraty dla bibliotek, organizacji i instytucji jest wyższa o 50% Prenumeratę można opłacić kartą kredytową: tel. (+48)022.826.38.22 lub e- mailem: zeszytyliterackie@agora.pl — należy podać szczegóły zamówienia, dokładny adres dostawy, numer karty i datę jej ważności; przelewem na konto Fundacji Zesztów Literackich 00-372 Warszawa, ul. Foksal 16 p. 422: Kredyt Bank S. A. PL 41 1500 1126 1211 2005 1919 0000 Swift: KRDBPLPW Informacji udzielają „Zeszyty Literackie", tel./fax (+48) 022.826.38.22 Zamówienia przyjmujemy także w internecie: www.zeszytyliterackie.pl e-mail: zeszytyliterackie @ agora.pl Numer specjalny „Zeszytów Literackich": Czesław Miłosz, Jasności promieniste i inne wiersze w cenie 10 USD/EUR — dla prenumeratorów — GRATIS! Książki Czapskiego, Herberta, Michnika, Stempowskiego ..........................30 USD/EUR Bieńkowskiej, Brodskiego, Glówczewskiej, Guze, Lutosławskiego, Nowaka-Jeziorańskiego, Salvadoriego, Venclovy, Zagajewskiego, Zagańczyka, listów Herbert/Barańczak............................................20 USD/EUR Książki wysyłamy po otrzymaniu zapłaty dokonanej kartą kredytową lub przelewem na konto Fundacji Zeszytów Literackich (patrz informacje wyżej) Przedstawicielstwa Zeszytów Literackich Austria POLNISCHE BUCHHANDLUNG-Księgarnia Polska, A-1070 WIEN, Burggasse 22, tel./fax 43.1/52.63.114. E-mail: polbook@via.at Francja KSIĘGARNIA POLSKA, 123, Bd. St-Germain, 75006 Paris, tel: 33.1/43.26.04.42, fax: 33.1/40.51.08.82 Niemcy Buchhandlung WAWEL, Stephanstr. 11, 50676 Koln, tel.: 49.221/923.14.63, fax: 49.221/24.61.60. E-mail: Jlatka@t-online.de Szwecja Katarzyna SŁAWSKA, Garvar Lundins Grand 3, 112 20 Stockholm tel.: 46.8/624.02.76 USA KSIĘGARNIA „NOWEGO DZIENNIKA", 333, West 38-th Street, New York, N.Y. 10018, tel.: 1.212/594.45.12. E-mail: ksiazki@dziennik.com www.ksiazkionline.com POLONIA BOOKSTORE, 4738N Milwaukee Ave., Chicago, 111. ?????, tel.: 1.773/481.69.68 „Zeszyty Literackie" wydrukowano na papierze Amber Graphic Wydawnictwo Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005 00-372 Warszawa, ul. Foksal 16, p. 422