Miłosz Brzeziński CZAS PRZEMIAN Marzenie i Wojtkowi za mobilizację! Na głównym placu Piekła od dawna stały wielkie telebimy. Najpopularniejszy lokalny tygodnik płacił prawie trzydzieści srebrników za to, by jego programy widziało całe Imperium. Reklamy i czarcie informacje emitowano bez przerwy. A dziś w Piekle zawrzało. Masa rogatych, kostropatych łbów zebrała się na placu, wlepiając ślepia w kończący się właśnie blok reklamowy. Wielkie głośniki, ustawione po obu stronach telebimu, ryczały.na pełny regulator: - Obejrzyj powtórkę kontrowersyjnego dokumentu z życia Matki Teresy! „To mistyfikacja! Takich ludzi nie ma!” napisał o nim niegdyś tygodnik Qsiciel. Wraz z zakończeniem bloku wszyscy jak jeden zamilkli i wpatrzyli się w ekran. Tym razem obraz współgrał z dźwiękiem. - Oto sensacyjny materiał, który zdobyli tylko dla was dziennikarze serwisu „Na gorąco!”. Odnaleziony w sejfach konkurencji, oznaczony jako ściśle tajne, a nawet... tfu, święte. - Buuu! Tfu! - Ryknął tłum. - Bez obaw. Po przeegzorcyżmowaniu na „wyklęte”, wreszcie pokazujemy go w całości. Mimo to w prawym dolnym rogu ekranu umieszczamy krzyżyk, na znak, że jest to materiał, jakiego bezwzględnie nie powinna widzieć młodzież przed pierwszymi kuszeniami. Motłoch skupił się na wyświetlanym obrazie. Tam zaś wyraźnie widać było bramę do Nieba, przed którą krzyżem padł sam Lucyfer. Nad piekłem uniósł się odgłos tysięcy splunięć i zgrzytania zębami. - Nie mam już siły prowadzić tego interesu - Lucyfer płakał jak dziecko. - Jestem w końcu aniołem!... Nie da się tego oszukać... Błagam o przeba... Tłum zagłuszył jego dalszą wypowiedź. Telebim zachwiał się na rusztowaniu i przewrócił. Wściekłe diabły wskoczyły na niego, plując i wyzywając Lucyfera od świętych. Ciała zbiły się w jedną kotłującą się i klnącą masę. *** Drzwi wyjściowe zamknęły się z hukiem i na ulicy stanęła dziewczynka o włosach barwy kasztanów. Poprawiła olbrzymie rogowe okulary, które, niedopasowane, zsuwały się jej z noska. Musnęła wzrokiem otulone świeżym śniegiem kamienice. Minął ją właśnie samochód, wysypujący sól na prawo i lewo. Kierowca chyba nie był przesądny. Za nim jechał drugi, trwoniący piasek. Trwoniący, bo w odstępie niecałych dwóch minut pług zgarnął to wszystko na pobocze. MIŁŁOSZ BRZEZIŃŃSKI CZAS PRZEMIAN Dziewczynka westchnęła. - Ale Sajgon - wydusiła w końcu. - Co Sajgon, Matusia? - mruknął głos w jej głowie. Należał do okularów, które dostała w spadku po przysłowiowym przodku. - Zobacz, jakie mieliśmy szczęście, że nas wypuścili! Sami się leczcie! - wydarły się okulary, ale nikt poza Matyldą ich nie słyszał. Dziewczynka spojrzała przez ramię i zmierzyła smutnym wzrokiem budynek za sobą. „Ośrodek Psychiatryczny” - głosił napis na czerwonej tablicy. - Zwolnili ponoć w ciemno trzy czwarte pacjentów, po tym, jak poszła fama z ministerstwa, że kilku zdrowych szpiegów zgłoszono do szpitali na podpuchę - mówiły dalej. - Ale co tam, zaangażowani byli w nasze leczenie jak aktorki filmów porno w dialogi. Matylda bez słowa ruszyła w stronę centrum. Zastanawiała się właśnie, co robić dalej, gdy pusty żołądek wystąpił z głośną sugestią. Uległa mu bez sprzeciwu i już po chwili umościła się w plastikowym krześle ulicznego baru „u Chińczyka”. Rozłożyła na kolanach serwetkę i powąchała sajgonki. Sądząc z wyglądu, gdyby potrafiły pisać, zapewne pisałyby doktoraty z historii przechowywania żywności od czasów starożytnych. - Halo? - zagadnęła na wszelki wypadek Matylda. Nie odzywały się. Twarde - zarechotała w myślach, a chwytając sztućce, z dezaprobatą obejrzała plastikowy nóż. Nie miał z nimi szans. - Zabij! - odezwał się zdecydowany głos tuż obok jej ucha. - Zabij! Teraz! - Przestań - mruknęła. - Nie jestem w nastroju. A poza tym nie wczuwaj się tak. Moja diagnoza dziś rano wylądowała w koszu. Sam widziałeś. Schizofrenia równa się nieaktualne. Okulary odchrząknęły. - Kiedyś trafię w odpowiednim momencie i rozprowadzimy po ścianach nieco flaków! - Bue, obrzydlistwo. Mógłbyś się zająć czymś innym, kiedy jem? - Cio mówiś? - sprzedawca wychylił się przez małe okienko. - Dobli kulciaki? - Tak, tylko sierść utyka między zębami - okulary uprzedziły Matyldę, ale kucharz nie mógł ich słyszeć. Dziewczynka uśmiechnęła się pięknie i wycedziła przez zęby. - Zamknijcie się wreszcie, Dobry Serwisie! - Nie po nazwisku, dobrze? - oburzyły się okulary. - Obrażam się. Rób sobie więc, co chcesz, ale kiedy znów wpadniesz w tarapaty, nie licz... CZAS PRZEMIAN Pochyliła się nad daniem i poruszyła uszami. Wielkie okulary zamarły, wisząc dosłownie na krawędzi, lecz odzyskawszy nagle animusz, wydarły się na cały głos. - Nie zrobisz tego! Byłabyś najgorszą, najwredniejszą... W tej samej chwili uszy Matyldy drgnęły zdecydowanie. - Ciap! - pisnęła Matylda. Okulary zamilkły, spoglądając na właścicielkę już spośród sajgonek. Miały zamiar nie odzywać się do końca posiłku. Lecz wtedy właśnie zstąpiły na Ziemię anioły pod postacią dwóch przepięknych, jasnowłosych młodzieńców. Nastoletnie serce Matyldy zemdlało, ciągnąc za sobą prawie całą resztę ciała. - Jeesteemmm... Aniołłł... Jerrrremiaasz - odezwał się pierwszy, głosem tak dźwięcznym, jakby nucił wspaniały chorał. - Anioł Karakal - zajęczał drugi. Widać nie lubił się przedstawiać. Czar prysł. - Khihihi... - zaśmiała się Matylda, przecierając okulary i usadzając je na nosie. - Karakal? Nie dała Bozia lepszego imienia? - Miałem w alternatywie Matylda - odgryzł się bez zastanowienia. Jeremiasz skarcił kolegę błękitnym jak ocean spojrzeniem, po czym wypełnił pierś powietrzem. Lecz Matylda właśnie odzyskała zmysły, a tym samym zamierzała szybko i sprawnie pozbyć się tych dwóch homoseksualistów, szukających zapewne dziecka do wyuzdanego trójkąta. - Jesteśmy członkami z ramienia... - ...wysuniętymi na czoło, manipulowanymi pod płaszczykiem - wtrąciła się. Zalśniły dwa rzędy jej równiutkich zębów, odsłonięte w pełnym uśmiechu. Cały wielki wdech Jeremiasza z sykiem wrócił do atmosfery. Okulary, gdyby mogły, pękłyby ze śmiechu. - Z metodyczek wiemy, że nie będzie łatwo cię przekonać. My naprawdę jesteśmy aniołami. Co mamy zrobić? - Niech powiedzą, jak się nazywam! - skrzeknęły okulary. - Dobry Serwis - wykazał się Karakal. - Przedmiotom nadaje się imiona od pierwszych słów, jakie usłyszą po stworzeniu. - „Dobry serwis, to podstawa każdego rzemiosła”, pamiętasz? - zacytował z dumą. - Anioł - westchnęły Serwis, jakby od tej chwili mogły stwierdzić, że wszystko już w życiu widziały. - Anioł przy moim stole! - Nieźle. Teraz ja. Dlaczego nie mogę rozmawiać ze wszystkimi przedmiotami? Tym razem odezwał się Jeremiasz. - Bo rozmawiasz tylko z tymi, którym poświęcono jakieś uczucia. Oddano tym samym część duszy. Matylda złamała w zębach plastikowy widelec. - Dlaczego Bóg, będąc nieomylnym, stworzył facetów takich, jakimi ich stworzył i kazał być monogamicznymi? Anioły spojrzały na siebie i - już miała paść odpowiedź, kiedy Serwis znowu zaczęły się śmiać i wszystko popsuły. - Koniec żartów - fuknął Jeremiasz. - Mamy w Niebie problem i potrzebujemy twojej pomocy. - Ależ super! - Matylda nie kryła zdziwienia. - I tylko ja mogę wam pomóc, tadaaa - wzniosła dumnie plastikowy widelec. - Nie tylko. - Ale jestem najlepsza, tadaa! - Co do tego nie ma pewności. - Bueeee... To nie przeszkadzajcie mi, dobra? Mam dosyć swoich problemów. Poszukajcie sobie jakichś Harrych Porterów. Tacy pójdą za wami w ciemno. U nas pełno takich, co nie lubią szkoły, a pieniądze chcieliby wyczarowywać. - To prawda. Tacy byliby lepsi, ale ich nie przepuszczą do Nieba. Ciebie jakoś przepchniemy. - Ale ja nie chcę umierać! - żachnęła się Matylda. - Żywcem cię weźmiemy, oczywiście. Serwis jęknęły z zachwytu. - A okulary? - spytały zaraz przytomnie. - Hmmm... Będziesz wyglądała dziwnie. W Niebie ludzie nie potrzebują okularów. Nie przeszkadza ci to? Matylda poczuła nagle, że ktoś puka ją w ramię. To był Chińczyk. - Cieść dziewcinko - seplenił. - Ś kim loźmawiaś? Sajgonki nie mówić. - Pomocyy - zawyły cienkie głosiki z wnętrza plastikowej budki, ale Matylda nie mogła tego usłyszeć, bo pędziła ulicą, dyskutując zawzięcie z kimś, kogo nikt poza nią nie mógł widzieć. Niektórzy przynajmniej jeszcze nie teraz. *** - Co z ciebie za anioł, skoro masz malucha? - podśmiewały się Serwis, obserwując pomarańczowego Fiata 126p, na którym rdza kręciła chyba od dawna sceny do swojej wersji „Wielkiego żarcia”. Zniecierpliwiona Matylda kopała w opony. Samochód charakterystycznie zakaszlał, jęknął i zamilkł. - Czy on aby nie prątkuje? - Serwis były mistrzami złośliwości. - Nie naśmiewaj się, tępy goglu - warknął Jeremiasz, ciągnąc jednocześnie dźwigienkę zapłonu. Fiacik znów zakaszlał... ale nic poza tym. - Może to świece? - zapytały Serwis, widząc, że bez zdecydowanych działań uruchomienia pojazdu doczekają być może jego wnuczki. - Ja nie wiem. Ja pierwszy raz na Ziemi - wytłumaczył się Karakal, od tej chwili czując się niewinnym, cokolwiek by się dalej stało. - Trochę się na tym znam. Nie piłuj już tak, żebyś nie zalał - krzyknęły do Jeremiasza. Anioł wysiadł i otworzył klapę. Wszyscy zajrzeli do środka. Powitało ich mętne spojrzenie silnika. - Ssso to za zbiehowissko? - wymemłał. LIPIEC 2003 MIŁOSZ BRZEZIŃSKI - Tak jak sądziłem - podsumowały scenę Serwis. - Silnik zalany. - Jedziemy! - ryknął anioł Karakal, szarpiąc jakieś przewody i chcąc zapewne ocucić pijanego. - Aaaa... to jeźźźcie, pyszczusie, jeźźźcie. Tylko zamknijcie z łaski swojej, bo mrozi - syknął silnik, a następnie po prostu zasnął. Czekali całą godzinę, zanim się obudził, a wtedy skorzystali z okazji, że chciał walnąć klinika i zapalić. Wreszcie wyruszyli. - Przylecieeeli aniołkowieeee... - ryczał zalany silnik, rozpędzony do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Przy tej prędkości oprócz śpiewającego silnika słychać też było gorące zakłady wszystkich części o to, która odpadnie jako pierwsza. - Dlaczego brama do Nieba nie może być pod ręką? - Matylda próbowała przekrzyczeć ryk pojazdu. - Normalnie to jest! - krzyknął Jeremiasz. - Ale do przejść na żywca potrzeba bardzo drogiego sprzętu i jest tylko kilka sztuk, sama rozumiesz. - Acha - zamknęła temat, nie mając już ochoty krzyczeć. Tym bardziej że przed nimi zarysował się właśnie dość dziwny obraz. Na środku drogi, po świeżo wymalowanym przejściu dla pieszych, chodzili w kółko mężczyźni o ogorzałych twarzach, dzierżący w dłoniach postawione na sztorc kosy i transparenty. Nie oni jednak byli najbarwniejszym elementem pejzażu. Opodal, w szczerym polu rozstawiono ławy, na których stanął chór chłopięcy pod batutą jakiegoś kleryka. Była też telewizja. Jeremiasz prawie zapomniał wcisnąć hamulec. - Halo? - krzyknął przez otwartą szybę najgroźniej jak potrafił. - Chcemy przejechać! - Nie można jechać - ryknął jeden z maszerujących. - Blokada jest! Silnik rozpoczął nową piosenkę. Przechodził już sam siebie. - Przybyli ułani, najeb... - Zamknij się, pusty czerepie, bo ci cukru dosypię! - nie wytrzymał Karakal. - Cofnij się, mopanku, zara - inny chłop wyrósł nad aniołem jakby znikąd i pomachał groźnie kosą. - Bo jak się odwinę z tym żelazem, to cię rodzina po zapachu będzie identyfikować! - Właśnie! - syknęła kosa. - Po zapachu! - Uuu... - okulary poprawiły się na nosie Matyldy. - Ostra sztuka z ciebie. Nie ucięłabyś sobie ze mną, że tak powiem, drzemeczki za jakimś stogiem? Silnik zawył z nowymi siłami. Miał jeszcze pół baku i bardzo chciał jechać dalej. - Pooosadzili bacę nad brzegiem dunajca, tępą stroną kosy, obcięli mu... włosy Jeremiasz starał się nie zwracać na nich uwagi. - Po co właściwie tu chodzicie? - zwrócił się do mężczyzny za oknem. - A różnie - odbąknął mężczyzna. - Zależy kto. Bo my na przykład robimy swój reality szoł pod tytułem „Blokada”. - Szoł? - zdziwiła się Matylda. - Ano. Filmują nas non stop. I nawet będziemy w wiadomościach. - A co tu robi ten sługa Boży? - zainteresował się Karakal. - No, no, ksiądz też ma smykałkę do biznesu. W końcu z dziada pradziada u nas z jego rodziny proboszczują. Dziś na ten przykład ksiądz chór swoich chłopców reklamuje. - A tamci? - wskazał grupę mężczyzn w garniturach, stojącą opodal. - Biznesmeny. Jeden dał nam farbę na namalowanie przejścia dla pieszych, inny jest właścicielem drukarni od transparentów. Z nimi wywiady też będą i odpalili nam już po dziesiątaku za chodzenie. Co, źle? - Nnnie wiem - zająknął się anioł. - Jakby tak u nas, w Niebieskich Zastępach, to... - ...policja nie bierze, taaak? A ty, psie węszący! - ryknął nagle chłop. - Tyłek swój psie wąchaj, nie tutaj! Maluch odebrał kilka zdecydowanych uderzeń kosami. Wtem przez okno zajrzało ciekawskie oko kamery. - Uuu... jak się nazywacie, piękne soczeweczki? - wyrwały się Serwis, niestety, jego pytania pozostały bez odpowiedzi. - Fuj, manekin...- skwitowały z obrzydzeniem. Fiat, rozważywszy wszystkie za i przeciw, pozwolił Jere-miaszowi wrzucić wsteczny. Przed tłum wyszedł mężczyzna z transparentem z napisem: „Miejsce na Twoją reklamę!”, a dalej był numer telefonu. Kiedy oddalili się nieco, Jeremiasz sapnął. - Nie przejedziemy. - W taki sposób na pewno nie - oceniła Matylda. - Czego ty nie powiesz, drogi Holmesie! - powiedział z ironią Karakal i dzięki tej uwadze mógł się przyjrzeć” całkiem z bliska wytkniętemu językowi dziewczynki. Jechali w milczeniu, szukając objazdu, aż zapadł zmierzch. Nagle jęknęło, brzęknęło głośno i fiacik stanął. Jego pasażerowie wysiedli w poszukiwaniu usterki. Anioł Karakal zauważył coś na jezdni, za samochodem, i ruszył w tamtą stronę. - Wiem już, co zgubiliśmy - krzyknął, schylając się do ziemi. - To jakaś cholernie ważna część. Ciężka jak żywot... - Żywopłot - wspomógł go Jeremiasz, w ostatnim momencie zapobiegając złamaniu drugiego przykazania. - Ale Sajgon - skwitowała Matylda, która cały czas z niedowierzaniem obserwowała Karakala izidentyfikowała wreszcie jego znalezisko. - Nie chcę iść do nieba, jeśli mają tam takich więcej - mruknęły Serwis. - Nic dziwnego, że Bóg stworzył sobie Adama. Był już pewnie wtedy kłębkiem nerwów. Tymczasem Karakal rzucił im pod nogi wielką pokrywę studzienki kanalizacyjnej po której zapewne przed chwilą przejechali. LIPIEC 2003 CZAS PRZEMIAN Jeremiasz poczerwieniał jak kameleon wrzucony w ćwikłę. Milczał. To wystarczyło Matyldzie zamiast przeprosin za cały raban. - Dobra - zmieniła temat Matylda. - Mam pomysł, jak przez tę blokadę przejechać, tylko muszę poszukać rekwizytu. Wy poruszcie w tym czasie złom. Ale ostrzegam, że jeśli wrócę i nie będziecie gotowi do drogi, wracam do domu. Wciąż czerwony Jeremiasz skinął głową i otworzył tylną klapę samochodu. Półprzytomny silnik rzęził już do wtóru z gaźnikiem. - Gazzziu... nieźle mieszasz... - stęknął. Gaźnik jednak milczał. Był cały uflejtuszony paliwem, które pociekło zapewne spod jakiejś uszczelki. Matylda nie chciała już tego oglądać. Ruszyła na wprost przez wioskę i po chwili znalazła, czego szukała. Nie minął kwadrans, kiedy obaj aniołowie zobaczyli ją wynurzającą się spomiędzy krzaków z wielkim nagrobnym wieńcem na rękach. Z boków wlokły się długie szarfy z napisem „Kochanej Babuni - wnuczki”. Anioły stanęły jak wryte. Matylda zresztą także. Malucha zepchnięto na pobocze, natomiast tuż obok na awaryjnych światłach zatrzymał się biały Tico z ułożonymi na bagażniku nartami. - Panie nas podrzucą - krzyknął radosny Jeremiasz. - Jadą w tę samą stronę - wskazał na dwie kobiety siedzące na przednich siedzeniach. - Rewelka - powiedziała Matylda^ narzucając na dach wieniec, a narty owijając szarfami. - Bo my jedziemy na pogrzeb babci. - A wy? - zapytały Serwis, nie przepuszczając okazji. - My jedziemy na narty w góry. Podrzucimy was kawałek - powiedziała kobieta, pozornie tylko odpowiadając na pytanie Serwisa. Owa pozorność wystarczyła jednak okularom, by nadać sytuacji nieco smaczku. - No więc sprawdźcie mnie, maleńkie! - krzyczały. - Oku - larki jak się patrzy! - Khihihi - pisnęły znienacka jakieś cienkie głosiki. - Z takimi szkłami idź podrywać musztardowki. Serwis skrzywiły się i prychnęly. - Buech, silikony! Nie masz chłopie dzisiaj szczęścia. Po chwili wszyscy siedzieli w samochodzie. Sprasowana przez siedzące obok anioły Matylda czuła się jak w wielkiej gofrownicy. Poza tym, kiedy tylko obniżyło się temperaturę, natychmiast zamarzały szyby, więc wszyscy pocili się jak w saunie. Poza aniołami, oczywiście. - Przepraszamy za zapach - odezwała się siedząca za kierownicą kobieta, a następnie nacisnęła dźwigienkę spryskiwacza szyb. Już po chwili po wnętrzu samochodu rozpełzł się ostry zapach markowego alkoholu. - Śmierdzi jak na partyjnym zjeździe - ryknęły Serwis. - Co to jest?! - Koniak od pacjentów - tłumaczyła prowadząca samochód. - Jesteśmy lekarkami. - Nie lepiej to pić? Pachnie nieźle - ocenił Jeremiasz. - Nie znam ani jednego lekarza, który lubiłby koniak, a dyżurna szafka wypełnia się nam w tydzień. Cóż poradzić? - A co leczycie? - spytała Matylda, kichając od unoszącej się w powietrzu ostrej woni. - Jesteśmy anestezjologami. Dajemy narkozę. - Super - mruknęła Matylda. - Tacy jak wy zmarnowali życie mojej mamie. - Jesteś córką anestezjologa? - odgryzła się milcząca dotąd kobieta. - Kiedy była nastolatką dostała zbyt słabą narkozę. - Nikt nie zauważył? To niemożliwe... - A jednak. - I co? Uciekła ze stołu? - Nie w tym rzecz - Matylda patrzyła w fotel przed sobą. - Nasłuchała Się od chirurgów świńskich dowcipów na swój temat. Do dziś ma uraz. Dalej jechali w milczeniu. Kiedy dotarli do blokady, było już zupełnie ciemno, nikt więc nie rozpoznał pasażerów. Tym razem rolnicy rozstąpili się niczym Morze Czerwone. Wystarczyło rzucić hasło o pogrzebie starej babci z wioski kilka kilometrów dalej. Pół godziny drogi stamtąd, w niewielkim miasteczku, Matylda i aniołowie wysiedli. Lekarki zostawiły wieniec na dachu na wypadek kolejnej blokady i pojechały. Podróżnicy spojrzeli na budynek, przy którym się zatrzymali. Zwracał uwagę zwłaszcza stylizowany czerwony neon. - Najt klab ste-rłej tu he-wen... - odczytały Serwis. - „Schody do nieba”? Tędy można iść do Nieba żywcem? Wiedziałem! Wiedziałem! Matylda była nie mniej zdziwiona. - Dlaczego zbudowaliście bramę akurat tu? - No wiesz - zaśmiał się Karakal. - Najciemniej pod latarnią. - Spotkamy się tu z agentką o pseudonimie Tania - powiedział Jeremiasz. - Mam dwa pytania - rozgadały się Serwis. - Czy nosi okulary i czy jej pseudonim ma głębszy sens. My, okulary, nie mamy zbyt dużych oszczędności, ale za to wielkie... - Ona wyśle nas przez bramę - anioł nie zwracał uwagi na okulary. Zapukali trzykrotnie i drzwi się uchyliły. Spojrzał na nich naturalnych rozmiarów melanż lalki Barbie i Lolo Ferrari. Na nosie melanżu lśniły wąziutkie okularki z różowymi oprawkami. - Zmieniłem zdanie - syknęły Serwis, osuwając się z twarzy Matyldy. - Chcę iść do Nieba. Teraz... To mówiąc, zemdlały. Nie mogły więc zobaczyć, jak Tania zmarszczyła brwi i głosem Marilyn Monroe skwitowała: „Ona nie może iść do Nieba żywcem. Bardzo mi przykro, chłopaki”. Nie mogły też słyszeć Matyldy, która, jak zwykle, powiedziała: s,Ale Sajgon!” LIPIEC 2003 MIŁOSZ BRZEZIŃSKI oraz wypowiedzi aniołów, której nie będę tu przytaczał, ponieważ i tak nikt by mi nie uwierzył. *** - Naprawdę - Tania siedziała na skórzanym fotelu, piłując paznokcie. - Możecie próbować, że tak powiem, ad mortem defecatam. Po prostu nie mogę jej puścić. - Dlaczego? - Karakal i Serwis jęknęli niemal równocześnie. - Doskonale wiecie - Tania mówiła, badając każdy palec i strojąc do niego miny, jakby był komisją Idola. - To jest żywa granica, nie sedes do przepychania brudów. Chcecie mi zatkać światło tunelu, żeby wszystko spłynęło łajnem? - Ależ na pewno możesz coś zrobić! Pokręciła głową, a potem obgryzła jakąś niesforną skórkę. - Przykro mi. Karakal warknął. - Jesteś tak próżna i głupia, że gdyby ptak nasrał ci na głowę, poszłabyś sprawdzić do lustra, jak w tym wyglądasz! - Pudło. Próbuj dalej. - Tania ziewnęła na pokaz. - Czy dowiem się wreszcie, o co chodzi? - Matylda straciła cierpliwość. Karakal zakaszlał, patrząc na Jeremiasza. Ten westchnął głęboko. - Nnno dobrze. Chyba trzeba będzie. Jeremiasz podniósł koszulę i Matylda stwierdziła ze zdziwieniem, że zamiast pępka ma w brzuchu niewielki telewizorek. - O raju! - krzyknęły zaskoczone Serwis. - W telewizji jest program dla dzieci o takich jak ty! - Przestań - stęknął Jeremiasz. - To diabelski pomysł, żeby się z nas naśmiewać. Widzisz jakąś antenkę z kwiatkiem? - Jako agenci wyposażeni jesteśmy w najnowsze urządzenia - wyjaśnił poważnie Karakal. - Na przykład w miejsce bezużytecznych pępków zaimplantowano nam odbiorniki. - To anioły mają pępki? - zdziwiła się Matylda. - A coś myślała? Że wszystko, co ma skrzydła wylęga się z jajek? - Nietoperze mają i pępki, i skrzydła - zauważyły trzeźwo Serwis. - W takim razie V mysim niebie mysi aniołowie podobni są pewnie do nietoperzy - zawyrokowała Matylda. - A w niebie dla nietoperzy? - poszły dalej Serwis. - Nie ma mysiego nieba! - Ukrócił dywagacje Jeremiasz. - Chcecie się czegoś dowiedzieć, czy będziecie tak gadać bez sensu? - Tak właśnie się czuliśmy, kiedy kłóciliście się z tą Tanią - fuknęła Matylda. - Cieszę się, że możemy wreszcie liczyć na waszą atencję. - No to patrzcie tu. Ekran zamigotał i przez kilka minut wyświetlano na nim scenę z leżącym krzyżem Lucyferem. Po napisach końcowych Matylda zmarszczyła nosek. - Ale co to ma wspólnego z nami? - zapytała. - Zacznijmy od początku - Jeremiasz zbierał myśli. - Ten materiał jest fotomontażem. Spreparowaliśmy go i podrzuciliśmy na dół. Na okazję czekaliśmy ponad dwa tysiące lat. - To się nazywa anielska cierpliwość - powiedziały Serwis. - I wreszcie przyłapaliśmy Lucyfera na jego ulubionym zajęciu. Za swojej niebiańskiej kadencji był Niosącym Światło, potem niby zrezygnował z hobby, lecz kilka tygodni temu namierzyliśmy, że otworzył ukradkiem na Ziemi mały sklepik ze świeczkami urodzinowymi. - Ze świeczkami? - zdziwiła się Matylda. - Lufycer? - To jeszcze nic - Jeremiasz mówił dalej. - Złapaliśmy go i wciągnęliśmy na-górę. Tu zaś mieliśmy zrobić pranie mózgu, żeby wpuścić z powrotem jako konia trojańskiego. Niestety, okazało się, że w niebie nie ma ani jednej osoby, która wie, jak to się robi. - Bóg nie wie wszystkiego? - zdziwiła się Matylda. - Nie wie o naszym spisku. Albo wie i nie ingeruje. Sama więc widzisz. - Więc ja mam niby wiedzieć, jak się pierze mózgi? - strzeliła Matylda. - Był jeden człowiek, który robił to doskonale. Generał armii Wietnamu, imieniem Hong II Dong. Niestety, Amerykanie zwiedzieli się o nim i szybko rozpuścili informacje, że sypia z Jane Fondą. - Jak to się skończyło? - spytały Serwis. - Paparazzi zamęczyli go w tydzień. Popełnił samobójstwo. Ale jego duch reinkarnował, żeby mieć drugą szansę. - Natomiast Amerykanie, którzy wyszli z jego obozów - pralek, do dziś uczyć mogą miłości do komunizmu rodowitych Wietnamczyków - powiedział Karakal. - Ale S... - zaczęła Matylda, ale złapała się za usta. - Syf - pomogły jej Serwis, choć jak zwykle niewiele to zmieniło. Na chwilę zapadła absolutna cisza. Gdyby gdzieś w pobliżu ktokolwiek kiedykolwiek upuścił ziarnko maku, to zapewne natychmiast wzeszłoby teraz i rozkwitło. Ponieważ jednak nic takiego się nie wydarzyło, cisza spojrzała na wszystkich przepraszająco, dygnęła i cichutko odeszła. - To co? - nieśmiało pisnęła Matylda. - Miałaś iść do Nieba, ale Tania cię przejrzała i nasz plan upadł. Poza tym buchnęłaś z grobu ten wieniec i w ogóle nie było już o czym mówić. Spowiedź i pokuta nie wchodzą w grę, masz duszę ciemną jak zad Lucyfera. - Nie mogę cię puścić - wyjaśniała Tania. - Hong był za silny. Mógłby przekabacić na swoją stronę całe zastępy. Zbyt duże ryzyko. - Jak wtedy, gdy przemyciliśmy Goebbelsa na okres próbny. LIPIEC 2003 CZAS PRZEMIAN - Teraz mogłoby być trzy razy gorzej - podsumował Jeremiasz. Trójka aniołów pokiwała głowami w milczeniu. - Ale jak mam wam pomóc? - przerwała im Matylda. - Nie wiemy. Ty wiesz jak. - Chodzi o to - Serwis poprawiły się na nosie Matyldy - żeby sprać mózg Lucyfera, jak ciocia z Ameryki, tak? Dziewczynka chwilę myślała. - Ojejkuś... Ja wiem, jak to trzeba zrobić - powiedziała wolno. - Ale skąd ja to wiem? - Ano widzisz - bąknął Jeremiasz, zacierając ręce. - Dawaj! Matylda patrzyła przez chwilę na całą trójcę aniołów i nagle jakby się otrząsnęła. - Hola, a co będę z tego miała? - Zapoznamy cię z Bradem Pittem. - Teraz z brodą jest obrzydliwy. - Załatwimy ci ustawę w sejmie. - Buee.. - Pokonasz śmierć. - O... - Pasuje? - podchwycił Karakal. - Pasuje. - No to mów. - Ale trzymam za słowo. No dobra - uległa Matylda. - Zamknijcie go w celi i nie pozwalajcie palić ulubionych świeczuszek. Pierwszego dnia powiedzcie mu, że jeśli nauczy się prostego wierszyka o Bozi, dostanie pięć świeczek do zapalenia, a może nawet jakąś od niego kupicie. Anioły słuchały jak zahipnotyzowane. - Drugiego dnia dajcie mu tylko trzy, za kolejny wierszyk. I tak powolutku dalej. W końcu niech się uczy całych strof. - Dlaczego to ma podziałać? - Bo w końcu będzie musiał uznać, że nagroda jest tak mała, że nie robi tego dla niej. Ale wtedy będzie już za późno - Matylda uśmiechnęła się tajemniczo. *** Dwa miesiące później Serwis jechały z Matyldą autobusem komunikacji miejskiej. Siedzieli na pojedynczym siedzeniu i patrzyli przez okno, za którym, korzystając z faktu, że pojazd stanął na czerwonym świetle, tłoczyli się na szczudłach sprzedawcy gazet i papierosów. Serwis odezwały się znienacka. - Czytałem historię o pewnym Żydzie, który miał sklep. Matylda pokiwała głową. Od jakiegoś czasu starała się ograniczać rozmowy z przedmiotami w miejscach publicznych. - Przychodziły do niego dzieciaki i wyzywały właściciela. Ten któregoś dnia zaproponował, że jeśli będą codziennie krzyczeć wystarczająco głośno, to da im po dziesięć złotych. I dał. Następnego dnia powiedział, że ma tylko1 pięć złotych. Potem dał tylko po złotówce, aż wreszcie zszedł do pięćdziesięciu groszy. Wiesz, jak to się skończyło? - Domyślam się - szepnęła Matylda. - Dzieciaki nie chciały krzyczeć za darmo i poszły. - Dokładnie! - cieszyły się Serwis. - Czy numer z Lucyferem działa tak samo? Matylda chciała potwierdzić, ale autobus zatrzymał się na przystanku. Do środka wpadła jakaś starsza pani i błyskawicznym, sprężystym dwutaktem umieściła reklamówkę pełną zakupów na ostatnim wolnym siedzeniu. Następnie, już przygarbiona, drżącym krokiem przesunęła się do pobliskiego kasownika i skasowała bilet. Tuż za nią naparł tłum i Matylda obserwowała, jak pasażerowie biją kolejny rekord w upychaniu ciał, ustanowiony poprzednio pośmiertnie przez anonimową rodzinę sardynek z Gdańska. - A ta mała tak siedzi, kiedy pani tu stoi - usłyszała nad sobą męski głoś, niewróżący nic dobrego. - Niech siedzi - odpowiedziała jakaś kobieta - na starość się nastoi. - Co za młodzież! To przez tę pornografię - skomentował ktoś trzeci. - Za naszych czasów ludzie byli inni! Pomocni! - Przestań się pan pchać! - Lont dotarł do bomby. - Coś pan żarł na śniadanie? Szproty z czosnkiem? I zaczął się harmider. Nagle, dosłownie w ułamku sekundy, tłum zamilkł i rozstąpił się w niemal cudowny sposób. Część sprasowała się przy końcu autobusu, druga zaś na samym początku. Pośrodku, na podłodze, leżał starszy jegomość. - Jezu - krzyknęła stojąca obok kobieta. - Mój mąż! On ma rozrusznik serca! Tak się jednak przypadkiem złożyło, że śnieg za oknem, a być może brud na okiennych szybach, ułożył się właśnie w tak niepowtarzalny wzór, że oderwanie się od jego studiowania byłoby grzechem. A ponieważ pasażerowie nie chcieli się narażać Opatrzności w niecały miesiąc po Wigilii, nikt nawet nie spojrzał na podłogę. W ciszy panującej w autobusie Matylda usłyszała nagle cichy, stłumiony śpiew dochodzący najwyraźniej z piersi leżącego mężczyzny. - Wrzućcie mnie do wody, na wieczną wachtę czas... - śpiewał. - Rozrusznik - zidentyfikowały Serwis. Matylda uklękła obok ciała. Nie oddychało. Tętna też brak. - Halo? - zagadnęła rozrusznik. - Halo, centralo... - odpowiedział. - Dlaczego stanąłeś? - Koniec trasy - jęknął. - Wysiadka. Zawsze chciałem czegoś więcej. Nie tylko być zwykłym rozrusznikiem. - Jak to? - Chciałem móc rozruszać całe tłumy! Masy serc! Ale z nim nie mam szans. Jest stary i nudny. Niech mnie wyjmą i wsadzą komuś innemu. - Nie żartuj, przecież tu też jesteś ważny. LIPIEC 2003 MIŁOSZ BRZEZIŃSKI - Nie rozumiesz mnie... - Rozumiem. - Nie męcz mnie już. - Rusz się, to przestanę. - Spierdalaj! - warknął rozrusznik. - Zrozumiano? - Co? - ocknęły się Serwis. - To, co było słychać! Nie będę pachołem do ruszania, kiedy wam się żywnie podoba! Chcę być piosenkarzem! - Co za mutant popromienny - oceniły szybko Serwis. - Piosenkarzem? Pogięło cię? - krzyczała Matylda. - Natychmiast ruszaj, słyszysz! - Spierdalaj! Nie będziesz mi mówić kim mam być, ryża okularnico! - Nie jestem ryża! - Matylda podniosła się i kopnęła leżącego w splot słoneczny. - Au! - rozległo się ze środka. - Zatłukę cię tam! Z obitą twarzą będziesz śpiewał jak Górniak na stadionie! - Ani mi się waż! Au! - rozrusznik był bardzo wrażliwy. - Co pani robi! - żona leżącego próbowała złapać Matyldę za rękę, ale ta jej się wyrwała. Autobusowy tłum założył Uniwersytet Zgłębiania Świata Za Oknem. Nikt nie zwracał na nich uwagi. - Rusz się, kupo złomu! Nagle leżący na podłodze mężczyzna wziął głęboki oddech i lekko drgnął. - Coś mi narobiła - darł się rozrusznik. - Moja powierzchowność! Moja piękna powierzchowność! Matylda, korzystając z tego, że drzwi otworzyły się na kolejnym przystanku, wysiadła, krzyknąwszy jeszcze przez ramię do klęczącej przy mężu kobiety. - Rozrusznik jest do wymiany. Razem z Matyldą wysiadło dwóch mężczyzn w szeleszczących dresach i adidasach. Obaj masywnej budowy ciała, wtórnie pozbawieni szyi. - Dwa korpusy z zaślepką na szóstej - mruknęły Serwis ostrzegawczo. - Nieźle zgłębiłaś starucha w autobusie - syknął jeden, podchodząc. - To było w pytę! Matylda, tak? - Uratowała życie, głupi koksie! - krzyknęły Serwis. - Choć pewnie dlatego, że przestała go kopać w ostatnim momencie - dodały już nieco ciszej. Dziewczynka milczała, patrząc na obydwu wielkimi, niewinnymi oczyma. - Spieszymy się nieco i nie będziemy owijać w bawełnę - powiedział drugi. - Sprowadza nas problem ze zwierzchnikiem, który po powrocie z wczasów dziwnie się zachowuje. - Bardzo nam to przeszkadza - wtrącił się pierwszy. - Bardzo - potwierdził drugi. - Tylko ty możesz nam pomóc. Matylda zatrzepotała rzęsami tak słodko, że na sekundę postawiła w stan kryzysu cały przemysł cukrowniczy na świecie. Szybko się na szczęście opamiętała. - Czy będę musiała iść w tym celu żywcem do Piekła? - spytała nieśmiało, cienkim głosikiem.