Jerzy Ficowski berłem Króla pikowego Iskry ekreiy cygańskich wróżb \ NO s ? ____,____,___ Jerzy Ficowski Pod berłem Króla pikowego sekrety cygańskich wróżb Iskry-Warszawa-1990 Opracowanie graficzne KRYSTYNA TOPFER Na okładce reprodukcja oryginalnej karty cygańskiej udostępnionej przez autora Exlibris Jerzego Ficowskiego — drzeworyt Edwarda Czarneckiego, 1950 Redaktor Teresa Mencina Redaktor techniczny Elżbieta Kozak Korektor Joianta Rosos.ńska ?? ?'?????- ISBN 83-207-1195-9 ©Copyright by Jerzy Ficowski, Warszawa 1990 r. Illustrations © copyright by Marian Bednarski, Jerzy Dorożyński, Jerzy Ficowski, Marek Holzman, Krystyna Krzyżanowska Printed in Polana Państwowe Wydawnictwo „Iskry", Warszawa 1990 r. Wydanie I. Nakład 29 800 + 200 egz. Ark. wyd. 10. Ark. druk. 9,5 + 1 ark. wkładek. Papier offset, ki. III, 70 g, 61 cm (rola). Łódzka Drukarnia Dziełowa. Zam. nr 714/1100/88. ?-89 Pod berłem króla pikowego ? ?. Pod berłem króla pikowego Król pikowy sprawuje władzę — obok swych trzech braci innych barw — w monarchii karcianej, w kabalarskim królestwie. Został wybrany na patrona cygańskich wróżb nie dlatego, iżby rozporządzał większymi mocami niż jego rodzeństwo i nie z tej racji, że często pełni w przepowiedniach złowróżbną rolę. Są przecież i wróżby pomyślne, na które nie pada jego cień. Spośród koronowanej czwórki wybraliśmy właśnie jego z uwagi na pikową fizjonomię, cygańską powierzchowność. Jego krucze włosy, czarne oczy i osobliwe berło, które dzierży w dłoni, składają się na dostojną postać, przypominającą do złudzenia cygańskich królów, zasiadających od czasu do czasu, tu i ówdzie, na wędrownym tronie. Ale król pikowy nie jest ich podobizną; to raczej oni stanowią mniej lub bardziej udatną kopię Jego Karcianej Mości, stworzeni na jego obraz i podobieństwo. Między nimi a nim istnieje tajny związek. Cóż bowiem robiłby cygański król, gdyby nie król pikowy i jego karciani podwładni, którzy zapewniają egzystencję cygańskim taborom? Przecież to właśnie wróżba jest od wieków ich główną karmicielką... Czyżby więc była wróżba specyficzną cechą cygańszczyzny, wyłączną domeną Cyganek? Znana jest przecież wśród innych ludów, praktykowana od tysiącleci, uprawiana do dzisiaj. A jednak... Wróżbiarstwo bywało i bywa umiejętnością i profesją jednostek i grup wybrańców — szamanów, czarodziejów, wróżów — i służy rodzimym grupom plemiennym i kultowym. Wiąże się ściśle z obrzędami sakralnymi. Jest narzędziem zmagania się z niewiadomym, magicznym czerpaniem wskazań i przestróg na użytek własny i współbraci. Współwyznawcy wróża otaczają go bałwochwalczą czcią, obcy — potępieniem. Jest on rzecznikiem swych współplemieńców wobec bóstwa, sprawuje funkcję wtajemniczonego pośrednika i przekaziciela prawd ukrytych. Żaden z tych atrybutów nie przystaje do cygańskiej wróżby, 7 będącej jednym z praprzejawów obyczajowości tego ludu. Jak w żadnej innej społeczności wróżba jest tu zjawiskiem powszechnym: wszystkie Cyganki wróżą, jak to czyniły ich matki, babki, prababki — od stuleci, od czasów niepamiętnych. Nie wróżą jedynie małe dzieci, kobiety chore, bardzo stare i — niekiedy — bardzo bogate, którym tego rodzaju żmudne zarobkowanie nie jest już potrzebne. Również Cyganki z niektórych na wpół zasymilowanych grup, osiadłych od pokoleń, nie uprawiają już wróżbiarskiej sztuki. W zasadzie jednak wróżenie jest u Cyganów tradycyjnym zajęciem zarobkowym i potrzeba zdobycia pieniędzy jest właściwie jego jedynym bodźcem i motywacją. Praktyki te są z reguły skierowane na zewnątrz, uprawiane poza obrębem cygańszczyzny, wyłącznie na użytek obcych. A zatem wróżba jest — można by powiedzieć — usługą ,,na wynos", nie mającą zbytu wśród swoich. Tłumaczenie tej reguły niewiarą Cyganów we wróżbę byłoby nieco uproszczone, choć po części zasadne. Wydaje się, że wśród innych motywów jest i ten, że Cyganie obawiają się jakichkolwiek ustaleń niewiadomego, tego, co ich czeka, co powinno być nieobliczalne, swobodne, nie ograniczone z góry niczym. Umiejętność i skłonność do życia chwilą bieżącą, dniem dzisiejszym — niejako bez wczoraj i jutra — jest dla Cyganów charakterystyczna. Wróżba, jako zajęcie zarobkowe, jest procederem, któremu nieraz towarzyszą kradzież, a i wspomagające ją sztuczki magiczne. Tym bardziej więc nie mogłaby być uprawiana wewnątrz cygańszczyzny, gdyż naruszałaby główne zakazy cygańskiego niepisanego- kodeksu Skalania — Mageripen. Zakazy te, zagrażające surowymi konsekwencjami karnymi, dotyczą okradania lub oszukiwania cygańskich współbraci, a więc najcięższych wykroczeń przewidzianych przez cygańskie prawo. Występni Cyganie naruszający to prawo to Ćorachane romen-gre („cyganokradcy") i Chochane romengre („cyganokłam-cy"). Zasady etyczne patronujące temu prawu obowiązują jedynie w obrębie własnej grupy etnicznej, co jest zjawiskiem spotykanym nie tylko przecież wśród Cyganów, ale w wielu innych prymitywnych społecznościach, chroniących swą autonomię i odrębność. Jak już zostało powiedziane, wieszczbiarstwo kultowe i wróżbiarstwo cygańskie to zupełnie odmienne zjawiska. Znamy jednak przecież i inne współczesne wróżki i dzisiejszych „jasnowidzów", którzy z tradycyjną kultową wieszczbą nic nie mają wspólnego. Prosperują oni — podobnie jak Cyganki — na zasadzie zarobkowej, ogłaszają swoje usługi i reklamują się jako przewidywacze jutra. Ich 8 zajęcia nie wyrastają z żadnej tradycji grupowej czy etnicznej i są praktykowane przez pojedyncze, odosobnione jednostki, które przydają sobie tajemniczości szklaną kulą, czarnym kotem czy wypchaną sową — rekwizytami, mającymi czynić klienta podatnym psychicznie na słowa przepowiedni. Powszechnie uprawiana wróżba jest jednak domeną wyłącznie cygańską. Cygańskie wróżki, których są rzesze nieprzeliczone, również nie zaniedbują tej otoczki wróżby, wszelakich quasi-magicznych manipulacji, rozlicznych poczynań wstępnych czy towarzyszących przepowiedniom, by stworzyć sprzyjający klimat i podważyć sceptycyzm i niedowierzanie klienta, a częściej — klientki, bo przeważnie kobiety szukają u Cyganek prawdy. Istotny jest strój. Tam gdzie Cyganki zbierają się w licznych, rozsypujących się po okolicy grupach, zwłaszcza w wielkich miastach i miejscowościach turystyczno- wypoczynkowych, w pobliżu dworców, plaż, centrów handlowych, lokali gastronomicznych, parków — wśród przechodniów widać z daleka ich jaskrawo kolorowe, wielobarwne spódnice i chusty, które pełnią funkcję zawodowego kostiumu, ubioru wróżbiarskiego. Nie noszą go na co dzień w domu; ubierają się weń wyruszając na zarobkową wyprawę do miasta. Podobnie strojne bywają tylko od święta i na scenie, jeśli występują w taneczno-śpiewa-czych zespołach. Podkreślają w ten sposób swoją cygańskość, podnoszą ją niejako do potęgi, świadome, że w powszechnej opinii Cyganka i wróżka to nazwania wymienne, zawierające tę samą treść — i że tylko one, zgodnie z odwieczną tradycją, powołane są i zdolne do wróżenia na ulicach i w parkach. Inne rekwizyty wróżbiarskie, mające na celu uwiarygodnienie wróżby, są elementami prologu, przygotowania gruntu dla przepowiedni, której i treść, i forma zależą od uzdolnień i od inteligencji wróżki. A z tym jest bardzo rozmaicie: jakość wróżby przy tak masowym, powszechnym jej uprawianiu musi się wahać od prymitywnego powtarzania wyuczonych, stereotypowych formułek — aż po efekty psychologicznej biegłości, trafnej obserwacji i analizy, aktorskiego mistrzostwa i sugestywnego daru przekonywania. Niekiedy, bardzo rzadko, mamy także do czynienia z symptomami telepatii i hipnozy. Ilustrujący treść i przebieg wróżb materiał przykładowy można by więc podzielić umownie na: kabalarstwo, wróżbę i wieszczbiarstwo. Prymitywne, pozbawione nawet „kunsztu" złodziejskiego kradzieże ,,na wyrwę", tzn. polegające na nagłym wyrywaniu klientce torebki z pieniędzmi, zdarzające się w ostatnich latach na ulicach dużych 1 9 miast, są dziełem niedoszłych lub podupadłych kabalarek, czyli wróżek najprymitywniejszych, niezdolnych do wróżby wykraczającej poza stereotypowe schematy. Jest to także świadectwem schyłku tradycyjnej sztuki wróżbiarskiej wśród niektórych cygańskich ugrupowań. Pamiętać też trzeba, że Cyganki w większości, poza grupami na poły zasymilowanymi, nie mają żadnego zawodu i oprócz zarabiania wróżbą, czy — wyrażając się nieco metaforycznie — polowaniami w cudzych kurnikach, nie są w stanie zdobywać środków utrzymania. Te zaś środki — nawet przy skromnych wymaganiach — muszą być względnie obfite, choćby ze względu na wyjątkową wielodzietność cygańskich rodzin. Dochody męża — nawet gdy trudni się jeszcze sezonowo nieźle płatnym kotlarstwem — nie są, zgodnie z zakorzenionym obyczajem, przeznaczone na wyżywienie; zresztą byłyby nie wystarczające. Na kobiety więc spada rygorystycznie przestrzegany obowiązek — co najmniej zaspokajania głodu licznych domowników. Rygor jest ostry i bezwzględny: żona, która wracając ,,z pracy" nie przyniesie do domu odpowiedniej ilości pieniędzy lub żywności, jest często karana przez męża dotkliwym biciem; nie szczędzi więc sił, zdolna nieraz do straceńczej determinacji, ucieka się do różnych forteli, by nie zasłużyć na karę, uświęconą wielopokoleniową tradycją. Żadna Cyganka nie może liczyć na pomoc męża w jej wróżbiarskich działaniach, na to, że ją w tym wyręczy. Niezmiernie rzadko zdarzał się Cygan-magik, Cygan- wróżbita. Do mężczyzny należały inne tradycyjne profesje, jak konowalstwo, koniokradztwo, kowalstwo czy kotlarstwo. Zajęcia subtelniejszej, „umysłowej" natury, jak wróżba właśnie, były i pozostały specjalnością cygańskich kobiet, prawie bez wyjątków. O jednym z takich wyjątkowych wróżów wspomina relacja Polaka, uciekiniera z obozu, błąkającego się na Ukrainie w pobliżu osady Szepetówka w latach II wojny. Prawie boso dobrnąłem do walącej się chałupy, w której mieszkał samotny staruszek z wielką czarną brodą. Strugał właśnie drewniane łyżki. Gdy mnie zobaczył bosego, przyniósł suchego łyka lipowego, namoczył je w wiaderku z wodą, a mnie ugościł wyjętą z pieca gorącą kaszą. ,,Jutro rano będziesz miał buty, a teraz odpoczywaj, idż spać". W nocy kilka razy się budziłem i widziałem, jak dziadek, coś nucąc przy piecu, plótł łapcie z łyka. Rano wręczył mi je, dał trochę szmat i pokazał, jak je wiązać do nóg. Powiedział mi, że jest Cyganem- samotnikiem i że całą jego rodzinę powystrzelali Niemcy, tylko jemu udało się uciec. Kiedy to mówił, łzy ciurkiem leciały mu w brodę. Przy pożegnaniu powiedział: ,,Pokaż rękę... Wrócisz cało do domu, niedługo będziesz 10 miał wesele, a twoja kochana będzie czarna jak kruk. Urodzi się wam syn. ale ty nie będziesz w domu, będziesz błądził po tym świecie". (...) W październiku 1942 ożeniłem się z dziewczyną czarną jak kruk i wkrótce poszedłem do partyzantki, potem do Wojska Polskiego i wreszcie, jako ranny, do szpitala. Z żoną i synkiem spotkałem się dopiero w 1946 r. w Krakowie. Już po wojnie działał jako wróżbita Mikołaj Kwiek z rodu cygańskich Kotlarzy- Kelderari; stanowił rzadki, prawie nie spotykany wyjątek: był jedynym wśród masy wróżek i uchodził za dobrego prze-powiadacza przyszłości. Wyznaczył on sobie i zastrzegł rewiry dla tych praktyk i nie tolerował na własnym terenie konkurencji wróżek, które zresztą starały się nie wchodzić mu w drogę. Osobliwą i jedyną w swoim rodzaju wróżbą-zgadywanką zajmował się w 1868 r. pewien przebywający w Płocku Cygan, o czym informowała warszawska prasa*. Opowiadał on ludziom treść ich snów na podstawie wydarzeń poprzedzających je na jawie: ...w Płocku, jak upewnia korespondent jednego z pism tutejszych, zjawił się nowy Józef z Egiptu. Jest to Cygan, który nie tłumaczy wprawdzie znaczenia snów, jak jego hebrajski poprzednik, ale je odgaduje. Dosyć wymienić mu, jakie były zajęcia dnia poprzedzającego sen, a on z tego wniosek o śnie samym wyciągnie niezawodny. I podobno nigdy się nie myli, a nawet osobom, które o śnie swoim zapomniały, stawia na pamięć szczegóły, które im przypominają marzenia nocne. (...) W każdym razie, ponieważ rzecz podana jest za prawdę (...) należałoby zbadać, za pomocą jakich to kombinacyj Cygan dochodzi do tak trafnego odgadywania. Korespondent dodaje, że ,,z kilkunastu osób, które sprawdzały jego sztukę, ani na jednej się nie pomylił". Nic więcej o owym prekursorze Freuda i następcy biblijnego Józefa nie wiemy. Był wszakże z pewnością jednym z nielicznych. Przytoczone historie to niemal wszystko, co odnotowano o cygańskich wróżbitach, bo też niewielu ich było. Relacje o wróżbach Cyganek są naturalnie o wiele obfitsze, bardziej zróżnicowane i dopiero one stanowią barwny i szczegółowy obraz cygańskiej magii zarobkowej. Ich przegląd będzie nie wyczerpującym, ale pierwszym rzutem oka na te osobliwe, mało zbadane regiony. Cyganologia, złożona dziedzina badań — socjologicznych, historycznych, etnograficznych i in. — stosunkowo mało miejsca i uwagi * „Tygodnik Ilustrowany", 1868 ?., nr 45 (Kronika Tygodniowa). 11 poświęcała cygańskiej wróżbie. Dość rzadkie spostrzeżenia z tego zakresu ograniczała najczęściej do nie komentowanych relacji o konkretnych faktach, lapidarne zaś zazwyczaj i nie udokumentowane opinie bywały bardzo rozbieżne, niekiedy krańcowo odmienne. Martin Błock, autor książki o Cyganach *, wydanej w Niemczech już po dojściu Hitlera do władzy, lecz jeszcze tuż przed podjęciem rasistowskiej akcji dyskryminacyjnej i ludobójczej, pisał w tonacji apologetycznej: Cyganie czynią ze swego wróżbiarstwa źródło zarobków, wykorzystując swe zdolności, nikt im tego nie ma za złe. Człowiek jest ciekaw swoich losów, swej przyszłości, chce ją poznać z ust cygańskiej wróżki; bogaty i biedny gotów jest płacić za to. I w istocie niektóre Cyganki mają szczególny dar, który przeniosły zapewne z krainy cudów, ze swej ojczyzny — z Indyj. Zdają się rozporządzać magicznymi mocami. Z tą samą pewnością, z którą instynkt kieruje tym ludem i wiedzie go w obce, nieznane kraje, sięgają one też w przyszłość. Wróżby i diagnozy wypowiadane przez Cyganki nie muszą być zawsze oszustwem. Ja sam, a także inni nastawieni sceptycznie ludzie stwierdzają to. Niektóre, szczególnie wyczulone Cyganki mają istotnie, jak się zdaje, jakiś instynkt wobec czasu, pewną skierowaną przed siebie orientację, penetrującą przyszłość zamkniętą na głucho. Oczywiście m.in. mówią nieprawdę. Te znawczynie ludzi usiłują dociec losów klientki stojącej przed nimi — z jej oczu, z wyrazu twarzy, z linii dłoni. Z większą rzeczowością, choć dość ogólnikowo, i bez mitologizacji ujął sprawę Heinrich Wlislocki, badacz życia Cyganów siedmiogrodzkich w drugiej połowie XIX wieku **: Treść takich wróżb jest zazwyczaj bardzo stereotypowa, bez szczególnych odmian. Wobec młodych tematem jest szczęście w miłości i małżeństwo; wobec starszych -~ bogactwo i poważanie, choroba, długowieczność czy rychła śmierć. Wlislocki dodaje jednak, powołując się na swego poprzednika w dziedzinie cyganologii, Richarda Liebicha***, iż czasem obserwuje się mniej proste, trudniejsze do wyjaśnienia zjawiska — i cytuje swego starszego kolegę: Zdarzają się jednak bardzo rzadkie wypadki (...), w których Cyganki przeprowadzając obserwację z wielką przenikliwością, podejmują się rozpoznania i trafnej psychologicznie oceny osobowości — ze znaczną, co prawda nie dającą się dokładniej uchwycić, pewnością ' Martin Błock, Zigeuner ihr Leben und ihre Seele. Leipzig 1936. ** Heinrich von Wlislocki, Vom wandemden Zigeunenolke. Hamburg 1890. *** Richard Liebich. Die Zigeuner in ihrem Wesen, Leipzig 1863. 12 co do przeszłości (...) i właśnie dzięki temu ich przepowiednia nabiera takiej ceny i znaczenia. W gruncie rzeczy rozbieżności w traktowaniu i ocenach cygańskiej wróżby są pozorne — jeśli nie wyrastają z zaślepiającej fascynacji lub tendencyjnych uprzedzeń — a różnice opinii wynikają przede wszystkim z tego, że odnosi się ona to do działań ,,kabalarek", to do ,.wróżbitek", to znów do ,,wieszczek" — więc do wróżek o różnym poziomie i skali umiejętności i uzdolnień. Oczywiście nasz umowny podział ma na celu jedynie usystematyzowanie wróżb według cech dominujących w poszczególnych kategoriach. Nie znaczy to, by „wróżbiarstwo" lub ,.wieszczba" występowały w czystej, odrębnej postaci; każda „wróżbitka" posługuje się również środkami stosowanymi przez ..kabalarkę", a każda „wieszczka" uwzględnia w swych profetycznych poczynaniach także i pewne elementarne praktyki ..kabalarek" i „wróżbitek". Przegląd nasz jest próbą dociekań i zarazem opowieścią o ka-balarskim rzemiośle i wieszczbiarskim natchnieniu, o zarobkowej magii i jej dziejach w Polsce i na świecie, o prymitywnym guślarstwie i cygańskiej... psychoterapii. Zarazem jest zaledwie wstępem do jakiegoś przyszłego dzieła, penetrującego dokładniej i wnikliwiej sekretną dziedzinę cygańskich wróżb i „czarów". Zebrany materiał faktograficzny pochodzi z różnych źródeł: z wieloletnich badań i obserwacji własnych autora, z przyczynkowych publikacji polskich i obcych, a przede wszystkim z relacji licznych respondentów, którzy odpowiedzieli na kwerendy prasowe dotyczące cygańsko-wróżbiarskich spraw, dostarczając bezcennych nieraz materiałów. Poza opisem i próbami interpretacji różnych form wróżbiarskich działań, przedstawimy też świadectwa historyczne, niektóre z bardzo odległych czasów, dowodzące odwieczności wróżbiarskiej profesji wśród Cyganów, a także — intrygujące legendy o znanych osobistościach historycznych, także i Polakach, którym Cyganki miały ponoć wywróżyć nieomylnie ich przyszłość. Ukażemy — na podstawie świadectw i dokumentów — uciemiężenie tego ludu na ziemiach polskich, okoliczności obustronnie antagonizujące stosunki między niesfornymi wędrowcami a ich otoczeniem, zaostrzające izolację Cyganów. Przedstawimy też rozpaczliwą niekiedy determinację przedstawicieli tego ludu, usiłujących per fas et nefas zdobywać środki pozwalające na utrzymanie się przy życiu. Opowiemy również dzieje jednej Cyganki, której nietypowe losy są także istotnym dopełnieniem obrazu cygańskiej tradycyjnej izolacji i przedstawiają rzadką próbę 13 jej przełamania. Historia Cyganki Mury, która porzuciła cyganszczyznę poślubiając „obcego", dowodzi także, jak trudno Cygance w odmiennych, nowych warunkach życia rozstać się z wróżbiarstwem i jak ta tradycyjna protesja pozostała do śmierci niemal jej ostatnim łącznikiem z tym, co minęło. Wiele, ogromną większość interesujących elementów cygańskiego obyczaju, pominiemy. Nie mieszczą się w zamyśle, w tematycznym zakresie tej książki; czytelnik znajdzie je w innych pracach o Cyganach. Tutaj w centrum uwagi stanęła wróżba. Pisząc o niej, sięgamy nie tylko w zamierzchłą czy niedawną przeszłość, ale czerpiemy także obficie z teraźniejszości. Wróżba trwa. Jeden z naszych cyganologów opublikował w latach siedemdziesiątych popularną książeczkę o Cyganach, a w niej m.in. — następujące zdanie, nie pozbawione absurdalnego komizmu: „Miejsce biernej ciekawości przyszłych losów zajęło planowanie i stąd wróżby Cyganek stały się niepopłatne". Pomysł przedni: planowanie w roli jasno-widztwa! Przyszłe losy każdego z nas — ujęte w rubryki nieomylnych i nieuchronnych prognoz czy zarządzeń. Miłość — zaprogramowana, termin śmierci — wyznaczony, niespodzianka — wyeliminowana; wszechmocne Planowanie wygasi w nas niewiedzę i ciekawość jutra. Trudno namawiać kogokolwiek do szukania prawdy u Cyganki (i bez namów cieszą się nie słabnącym popytem), ale przyznać trzeba, że diagnoza naszego cyganologa jest bardziej prymitywna i chybiona niż najfałszywsza wróżba początkującej kabalarki. Autor Ziela na kraterze, Melchior Wańkowicz, w rozmowie z piszącym te słowa nie umiał znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytanie: na zasadzie jakiego udziału w życiu społeczeństw Cyganie przetrwali w obcym otoczeniu całe wieki, zachowując swoją odrębność. Dodał, że — jego zdaniem — Żydom trwanie w diasporze umożliwiła pełniona przez nich wśród obcych funkcja pośredników. Wątpliwa jest trafność jego tezy, bardzo upraszczającej złożone zjawiska i procesy. Ale — jeśli już uciekać się do symplifikacji — rzec by można o Cyganach podobnie: pełnią funkcje pośredników, zaspokajających głód wiedzy o jutrze, o tym, co nas czeka, pośredników między dniem dzisiejszym a przyszłością, między pragnieniem a wiarą w spełnienie. I cóż, że wtajemniczenia to iluzoryczne? Ludzie zadają sobie pytania, na które nie ma odpowiedzi. Wróżba trwa. II. Wróżbiarskie legendy Motyw cygańskiej wróżby obecny jest w prozie i poezji europejskiej — w tym i polskiej — od wieków. Pojawia się w utworach różnych czasów i stylów jako egzotyczny wątek czy choćby ozdobnik fabuły. Można by temu tematowi poświęcić obszerne studium. Tu nie będziemy się tym jednak zajmować. Warto natomiast poświęcić nieco uwagi legendom o wróżbach Cyganek, legendom dotyczącym głównie sławnych ludzi, którym wywróżono jakooy ich przyszłe losy. Część wróżb przewidywała zdarzenia tragiczne, śmierć, klęski, nieszczęścia, które później nadeszły zgodnie z przepowiednią. Inne, pamiętne do dziś podania, zawierają proroctwa szczęśliwe, zapowiadające awanse czy tryumfy. Wszystkie są anonimowe, zapisywane i przekazywane w różnych wersjach i pochodzą zarówno z czasów dawnych, jak i ze współczesności. Nie wiemy i już się nie dowiemy znikąd, czy w tych historiach jest tu i ówdzie jakieś nikłe ziarnko prawdy, ślad autentycznych cygańskich prognoz, czy też opowieść o cygańskiej przepowiedni nie została aby dokomponowana ex post przez bajarza-legendzia-rza do znanych mu przypadków losu bohatera opowieści. Nie jest to jednak najistotniejsze i nie o to tu~przecież chodzi. Legendy te nie są żadnym przyczynkiem do wiedzy o wróżbie cygańskiej, są natomiast interesującym świadectwem wiary w nadprzyrodzone zdolności Cyganek. „Kuryer dla pici pięknej" w 1823 r. wydrukował jedną z takich opowieści, w której złowroga wróżba była fatalistyczną wizją nieuniknionej zguby księcia Józefa Poniatowskiego w nurtach Elstery. Przytoczyć w tym miejscu należy zdarzenie prawdziwe, które ile dla Polaków obojętnym być nie może. Książę Józef Poniatowski, bawiąc w swojej młodości na ziemi niemieckiej, był przytomnym dnia jednego z przyjaciółmi pewnej wiejskiej zabawie. Obiadowano w ogrodzie pod cieniem rozłożystego kasztana, a niedaleko stamtąd bity 15 przechodził gościniec. Przypadek zdarzył, że banda Cyganów przy odgłosie swojej prostej muzyki przez niego przechodziła. Ochoczy gospodarz w chęci zabawienia swych gości kazał przywołać Cyganów, by każdemu według swojego zwyczaju wróżyli. Przyszła kolej i na młodego księcia. ,,Młody paniczu! (rzekła czesko-niemieckim dialektem stara Cyganka, wpatrując się w rysy ręki księcia) Do wysokich w życiu twym dojdziesz godności, lecz sroka (Elster) będzie przyczyną twej śmierci". Śmiech powszechny przerwał mowę wieszczej Cygance, a przepowiednia była przedmiotem trwającej rozmowy; w żartach nawet radzono książęciu, aby, gdy mu los poruczy panowanie nad krajem, jak gdzie indziej na wilki, tak tam na głowy wszystkich srok ceny ponaznaczał. Zdawało się, że słowa Cyganki dosyć obeszły księcia, stał się bowiem ponurym i smutnym. Gdy po trzydziestu latach bohater ten, nowo marszałkiem państwa francuskiego mianowany, zgon swój chwalebny znalazł w nurtach Elstery, przyjaciele jego wspomnieli sobie na przepowiednią Cyganki, która niestety aż nadto okropnie sprawdzoną została! Powstały podobne anegdoty historyczne dotyczące Napoleona. Jedna z nich opowiada o wróżbie udzielonej mu w czasie kampanii egipskiej i autorstwo przepowiedni przypisuje „jakiejś Egipcjance". Przypuszczalnie była to jednak Cyganka. W niektórych językach nazwanie Cyganów — Gitanes, Gipsies —- wywodzi się od słowa: Egipt, co jest rezultatem informacji rozpowszechnianej przez nich samych od chwili przybycia do Europy. Zapewniali, że Egipt był ich praojczyzną i wersję tę wzbogacali nieraz różnymi mitycznymi motywami. Informacja to fałszywa, ale wzięta została za dobrą monetę i wpłynęła na nazewnictwo tego ludu w wielu krajach świata. Otóż owa Cyganka--,,Egipcjanka" przepowiedzieć miała Napoleonowi, że poślubi dwie kobiety, a jedna z nich urodzi mu syna. Wieszczka zapowiedziała też generałowi Bonaparte, że zostanie zesłany na wyspę *. Tak więc we wróżbie znalazła się i Józefina, i Maria Ludwika, i jej syn, Francois Charles Joseph Bonaparte, a także epilog życia na wyspie Św. Heleny... Znana była również opowieść o Cygance, która wróżąc Napoleonowi w Polsce, ostrzegała go przed wyprawą na Moskwę, prze-. * Wiadomości o przepowiedniach (nie dotyczących Polski) zaczerpnięto z: F. de Vaux de Foletier, Le monde des Tsiganes. Paris 1983. 16 widując tragiczne dlań rezultaty i pragnąc zapobiec klęsce. Dziewiętnastowieczny malarz, Stanisław Wolski, namalował na ten temat obraz Z epopei napoleońskiej, który jest ilustracją tej legendy. Cyganka na klęczkach błaga wodza o zaniechanie wyprawy wojennej; w pobliżu stoi Cygan strojny w kurtę ze srebrnymi guzami. Nawiasem mówiąc, malarz ubrał ową parę w przyodziewki dobrze mu znane, lecz spotykane dopiero u nas w sześćdziesiątych latach XIX wieku. Z dawniejszych czasów pochodzi podanie, z którego wynika, iż pewna Cyganka wywróżyła chłopcu pasącemu trzodę w okolicach Ancony, że zakończy swe życie w dostojeństwie jako nosiciel tiary. Zgodnie z przepowiednią w 1585 roku został on papieżem, Sykstusem Piątym. Gdyby przyjąć, że powiastka ta jest prawdziwa, trzeba by uznać, że okazał on czarną niewdzięczność przepowiadaczce jego szczytnych losów i jej siostrzycom we wróżebnym rzemiośle, tuż bowiem po objęciu Stolicy Piotrowej ogłosił bullę, Coeli et terra, w której okazał się nieprzejednanym wrogiem wróżbiarstwa, ostro potępiając geomancję, nekromancję i chiromancję. W Anglii, gdzie wiara we wróżby była bardzo rozpowszechniona, Cyganka wywróżyła czwartemu synowi króla Jerzego III, księciu Edwardowi, i jego małżonce, że zostaną rodzicami wielkiej królowej. Córka ich, której w dniu owej wieszczby nie było jeszcze na świecie, zasiadła po latach na tronie. Była to królowa Wiktoria. Czyżby znała treść owej przepowiedni i dokładała starań, by jej sprostać i zasłużyć na opinię Wielkiej? W każdym razie zasłużyła na to miano nie tylko we własnym mniemaniu, ale w opinii powszechnej, jako sprawczyni wzrostu potęgi imperium brytyjskiego. Córce księcia Strathmore, lady Elisabeth, oświadczyła Cyganka, że czeka ją zaszczytny los „królowej wielce umiłowanej". Lady Elisabeth poślubiła w 1923 r. księcia Jerzego, hrabiego Yorku, który nic wówczas nie mógł wiedzieć o tym, że po trzynastu latach zostanie królem Jerzym VI. Dwudziestoparoletni zesłaniec, Józef Piłsudski, miał usłyszeć na Syberii — w osiemdziesiątych latach XIX w. — bardzo osobliwą przepowiednię, z której przyszły Komendant i Marszałek Polski dowiedział się jakoby, że... zostanie cesarzem. Wprawdzie zajść miał wysoko po latach, ale nie ta go czekała ranga i nie takie stanowisko. I choć doczekał buławy, nie korony, stwierdzić trzeba, że słowa Cyganki, brzmiące: Ty carom budiesz w swej istocie nie tak daleko odbiegąły-odprawdy... Charles de Gaulle — też późniejszy marszałek .1-7- pełnił w 1920 r. w Polsce funkcję attache wojskowego pod rozkazami generała ?????? Weyganda, tutejsza Cyganka wywróżyła mu, że będzie generałem, że osiągnie najwyższe dostojeństwa i że poniesie śmierć z rąk swych własnych żołnierzy. Jak wiemy, ostatnia część tej przepowiedni okazała się błędna. Arcyksiążę Ferdynand austriacki, bratanek cesarza Franciszka Józefa i następca tronu monarchii habsburskiej, spotkał w czasie jednej ze swych podróży Cygankę, która przepowiedziała mu, jak głosi podanie, że „stanie się przyczyną straszliwej wojny". Podobno przyjął te słowa ze śmiechem, nie nosił się z planami agresji i nic nie wydawałoby mu się bardziej nieprawdopodobne niż owa absurdalna wróżba. Nie mógł przewidzieć, że 28 czerwca 1914 roku zostanie zabity w Sarajewie i że ten fakt właśnie rozpęta wojnę światową. Ostatnia caryca, Aleksandra, podobno bardzo zabobonna, czego nieraz dawała dowody, miała zwyczaj zasięgać rad u Cyganek, wysłuchując ich przepowiedni. Podczas I wojny światowej wezwała Cygankę, pytając ją o przyszłość. Niepokoiła się przede wszystkim o losy imperatora, który przebywał wówczas na froncie. Cyganka pocieszyła ją zapewnieniem, że nie ma się czego obawiać, gdyż car powróci zdrów i cały. Za tę pomyślną przepowiednię wróżka została obdarowana licznymi cennymi prezentami. Po kilkudziesięciu latach, już jako staruszka, Cyganka ta, wywodząca się z rodu Terkaroni, opowiedziała o tym szczegółowo francuskiemu cyganologowi i kapelanowi Cyganów, księdzu Andre Barthelemy, w Buenos Aires. Jakże niepełna była owa stara przepowiednia!... Jak widać, nie tylko wróżba trwa przez wieki, ale również legendy o niej rodzą się nieustannie — od czasów zamierzchłych niemal do dzisiaj. Jedna z nich powstała dopiero po latach II wojny światowej; opowiada ona, że kiedy Clara Petacci, konkubina Benita Mussoli-niego, weszła w 1941 roku do restauracji w Budapeszcie, jakaś Cyganka ujęła jej dłoń i wpatrując się w nią przez chwilę wykrzyknęła nagle ze strachem w oczach: Widzę Śmierć!!! — i nie kontynuując wróżby odbiegła w popłochu. Po paru latach Clara Petacci została stracona, tak jak jej kochanek, wódz faszystowskich Włoch. I jeszcze jedna opowieść dotycząca czasów II wojny światowej, tym razem — jej początków. Kiedy w drugiej połowie września 1939 r. jedna z grup dostojników państwowych opuściła granice walczącej jeszcze Polski, przechodząc na terytorium Rumunii w miejscowości pogranicznej Kuty, podeszła do uciekinierów Cyganka mówiąca biegle po polsku. Powiedzieć miała uchodźcom: ta wojna będzie się ciągnąć kilka lat, ale panowie już nigdy nie wrócicie w swoje strony. Legenda nie wspomina, czy w owej grupie znajdował się także marszałek Edward Rydz-Śmigły. Jeśli tam był, to w przepowiedni zaszła drobna pomyłka, gdyż jak wiadomo powrócił on potajemnie do okupowanego kraju na krótki, dożywotni pobyt. Takich i im podobnych legend narodziło się wiele i — być może — narodzą się jeszcze nowe. Niektóre, nie wiadomo skąd rodem, jak wszystkie pozostałe, opowiadane bywają czasem i wśród samych Cyganów, choć nie przez nich zostały stworzone. Taka jest historia o wróżbie Marfy. Ma ona także charakter mitu etiologicznego, wskazującego legendarne przyczyny zagłady Cyganów w Europie, dokonanej przez hitleryzm. Cyganka imieniem Marfa — jak zapewnia ta opowieść — była wróżbitką, przebywającą w Niemczech w latach międzywojennych. Do niej zwracali się o rady i wysłuchiwali jej przepowiedni niemieccy mężowie stanu, politycy, członkowie ówczesnych władz państwowych. Wezwana przez Hitlera, otrzymała odeń rozkaz wróżenia. Kiedy zobaczyła przyszłość fuhrera, strach ją ogarnął i nie chciała nic mówić, ale zmuszono ją do ujawnienia przepowiedni. Powiedziała więc prawdę: Hitler przegra wojnę i sam zginie z własnej ręki. Rozgniewany Hitler kazał Marfę uwięzić i zabić, a następnie wydał wyrok śmierci na cały naród cygański. Jeszcze do dziś, w dobie badań futurologicznych, rewolucji przemysłowej, informatyki i komputerów — przedstawiciele władz i koncernów zwracają się nieraz do wróżbitek cygańskich. Tak np. Cyganka niemiecka, Buchela, przez przeszło czterdzieści lat oddawała swe wizjonerskie usługi w służbę reprezentantom zachodnioniemieckich rządów, począwszy od Adenauera, którzy obok prognoz pochodzących z innych, bardziej racjonalnych źródeł, uwzględniają jakoby także i jej przewidywania. Informuje o tym w swych własnych publikacjach sama Buchela, mistrzyni zarówno przepowiedni, jak i autoreklamy. Są to legendy utwierdzające wiarę w moce cygańskich wróżbitek i wieszczek, choć niekiedy — zwłaszcza w podaniach z czasów nowszych — ich przepowiednie miały się sprawdzać tylko w niektórych fragmentach, pewne inne wydarzenia przewidując błędnie. W jakiś sposób dodaje to im wiarygodności i może stanowić zachętę dla potencjalnych klientów, skłonniejszych zaufać przepowiedniom właśnie dlatego, że nie są pozbawione pomyłek. Oprócz tego rodzaju przekazów istnieją inne, kontrastowo różne od nich, nie tyle baśniowe, ile anegdotyczne. Nie przydają one nimbu 19 tajemniczych mocy „czarodziejstwom", lecz przeciwnie: są nie pozbawione komizmu i w swych intencjach demaskatorskie. I jeśli są w nich akcenty uznania, to nie dla nadprzyrodzonej mocy Cyganów, ale dla ich sprytu, gdy mając do czynienia z ludzką naiwnością, mistrzowsko wykorzystują zabobonną wiarę klientek. Opowieści takie mają cechy gadki ludowej, przechowywanej w tradycji wiejskiej, a traktowanej jako opowiastka o zdarzeniach prawdziwych. Wśród licznych relacji o cygańskiej wróżbie otrzymanych w odpowiedzi na nasz apel do czytelników „Przekroju" — są również i tego typu opowiastki, opatrzone zapewnieniem, że dotyczą prawdziwych wydarzeń, które działy się nie ,,przed wielu, wielu laty", czy „pewnego razu", jak to lubią określać baśnie, umieszczając przebiegi fabuł w nieokreślonym, mitycznym czasie, ale w konkretnym miejscu i niedawnych latach, zachowanych w żywej pamięci. Pewnej gospodyni z moich okolic (Małopolska wschodnia) w dawniejszych latach źle doiły się krowy. Poszła po wróżbę do Cyganki: wywróż mi, jaka to czarownica zabiera mi mleko. A Cyganka na to: weż zaświeć o północy lampę i postaw na oknie. I rób masło w maślnicz-ce. Ale do tej śmietany nasyp szpilek. Szpilki będą Muły tę wiedźmę i sama do ciebie przyleci, a wtedy się przekonasz, kto to. Ale żeby to było na nowiu księżyca koniecznie, bo inaczej się nie spełni. Gospodyni nie mogła doczekać się nowiu. Cyganka poszła na drugi koniec wioski i pyta innej gospodyni: doją się wam krowy? A ona: oj, słabo się doją, ktoś mi mleko zabiera. Więc Cyganka powiada: dajcie mi, gospodyni, skopek i cedzidło, to wam wywróżę, kto to taki. A dajcie i wspomogę Cygance za to, bo zawsze więcej macie, jak dacie. Gospodyni przyniosła wszystko i sowitą zapłatę, a Cyganka wróży. Skopek nakryła cedzakiem, popluła na cztery strony świata, wymówiła po cygańsku zaklęcia i mówi: idź o północy w czas nowiu przez wieś i gdzie się będzie w oknie świecić, tam czarownica będzie robić twoje masło. Ale koniecznie o północy i na nowiu. Kobieta zrobiła tak. Widzi światło nocą w oknie. Wpadła do tamtej, a ona masło robi! Zaczęła ją wyzywać: Ty z mojego mleka masło robisz! A ta druga: kłują cię moje szpilki! I pobiły się bardzo. Kiedy sprawa oparła się o sołtysa, wezwano Cygankę. To im oświadczyła: Przecież Cyganka musi z czegoś żyć. Druga gawęda opowiada o Cyganie — nie Cygance — co zresztą w polskich gadkach ludowych na ten temat zdarza się szczególnie często. Mówią one bowiem najchętniej — i z uznaniem dla cygańskiej przebiegłości — nie o wróżbach, ale o „mamieniu", „zwodzeniu", 20 „tumanieniu". I tu, podobnie jak poprzednio, autor relacji o wydarzeniu, które miało miejsce nie ,,za siedmioma górami", ale w okolicach Bielska Podlaskiego, powołuje się na świadectwo bliskich mu osób. Mój ojciec opowiadał, że znał rodzinę, która była jakaś nie rozwinięta umysłowo, a skąpa i nieżyczliwa. Przyszedł do nich Cygan i powiada, że jest z tamtego świata, widział aniołów i umarłych, którzy tam żyją... Antoni, gospodarz, był w polu, a jego żona zapytała Cygana, czy aby nie zna na tamtym świecie Jana Wolińskiego. — Oj, znam, znam! — odpowiedział Cygan. — Ale on tam jest nieostrożny, bo wlazł w druty kolące i porwał ubranie. Chodzi w tym przyodziewku, nogi mu widać aż do kroka, marynarka też porwana. Zmartwiona kobieta dała mu świąteczne ubranie męża i poprosiła, żeby Cygan odniósł je Wolińskiemu na tamten świat. Cygan ubranie wziął, a za drogę zażądał 10 rubli, wziął i poszedł. Mąż gospodyni wraca z pola i dowiaduje się, że mu Cygan najlepsze ubranie zabrał. Siada na konia i goni. Popatruje na ludzi po drodze, aż tu ktoś jego ubranie niesie. Zatrzymał się Antoni i woła: Hej, ty złodzieju! Wziąłeś moje ubranie i oszukałeś moją żonę! — Ale Cygan obiecuje oddać, co dostał, a do tego jeszcze dołożyć niejedno. Prowadzi chłopa do lasu i tam pokazuje mu różne drogocenności -- a to zegarek, a to pierścień... Uczęstował chłopa wódką, bo i wódkę miał, i nagle — jak nie podskoczy do konia, jak mu nie hycnie na grzbiet i w galop — tyle go chłop widział. Wrócił więc smutny do domu piechotą i mówi żonie, co się stało. A ona na to: dobrześ zrobił, żeś mu dał konia. Prędzej na tamten świat zajedzie, niż by doszedł. III. Prawróżby ? Nie wiadomo, jak głęboko w przeszłość sięgają tradycje cygańskiej wróżby; być może Daleki Wschód jest jej kolebką. Niewątpliwe jest tylko, że odkąd lud ten pojawił się w Europie, jego cechą najbardziej dostrzegalną przez otoczenie była powszechna wróżbiarska praktyka kobiet, jako jeden z głównych sposobów zdobywania środków do życia. Pierwsza wiadomość o Cyganach w Europie pochodzi z połowy XI wieku i mówi o obecności tego ludu w Konstantynopolu. W ówczesnym dokumencie mowa jest o niejakich Asincan, „znanych czarodziejach i łotrzykach", jak się ich w tym zapisie charakteryzuje. Przyjmuje się, że chodzi tu o Cyganów właśnie, a użyte określenia zdają się wskazywać te ich cechy, które przedstawicielom cygańskich wędrowników już wówczas przypisywano. Kolejny znany nam zapis jest o niespełna trzysta lat młodszy i wzmiankuje o Cyganach spotkanych na Krecie w 1322 roku. O kilkanaście lat późniejsze opisanie trybu życia, charakterystycznego dla Cyganów, dotyczy ludzi przebywających w Grecji, którym autor wzmianki, podróżujący na Wschód duchowny z Kolonii, daje nazwanie: Mandopolos. Podobnie — Mandopolini — nazywa ich wkrótce potem inny ówczesny autor notatek z podróży. Mandopolos to zapewne przekręcone słowo greckie mantipolos — oznaczające wieszczbiarza, wróżbitę, a więc wyróżniające tę właśnie dziedzinę spośród wszelkich uprawianych przez Cyganów profesji. W drugiej połowie XIV wieku kronikarze zwą ich już: Acinganos, więc słowem, z którego wywodzi się m.in. i nasz Cygan czy niemiecki Zigeuner. Niebawem owi ,,Acinganos" mieli wyruszyć na swą kolejną wielką wędrówkę, by wkrótce znaleźć się we wszystkich krajach kontynentu europejskiego, gdzie ich dotychczas jeszcze nie znano. W 1416 r. w Czechach zapisano: ???? łoho /era vlaćili se Cikani 22 po ćeske zemi a lidi mamili. I znów znajdujemy w tym zdaniu słowo „mamili", które wskazywałoby na ich wróżby lub „czary". Od tej daty co roku docierały cygańskie hordy do większych miast Europy: w 1416 — do Kronstadtu w Siedmiogrodzie; w 1417 — do Zurichu, Magdeburga i Lubeki; w 1418 — do Strassburga i Frankfurtu; w 1419 — do Sisteron w Prowansji i do Augsburga; w 1420 — do Deventer w Holandii; w 1422 — do Bolonii, Forli i Rzymu; w tymże roku — do Bazylei, skąd powędrowali do Włoch, Alzacji i Francji, gdzie zresztą — w Macon i Arras — znaleźli się już nieco wcześniej, w 1419 i 1421 ?.; w 1427 — byli już u bram Paryża, a zapewne w tym samym czasie, jeśli nie wcześniej nieco, na ziemiach Polski. Podawali się za pielgrzymów-pokutników, którym sam papież nakazał ten tryb życia dla odkupienia grzechów. Niekiedy na poparcie tych legend, które sami rozpowszechniali, zwykli byli okazywać miejscowym władzom miejskim czy kościelnym cesarskie listy protekcyjne, a nawet papieską bullę, która przyobiecywała odpust tym wszystkim, którzy udzielać będą Cyganom pomocy i wsparcia. Przynajmniej część owych „pism protekcyjnych" była pochodzenia nader podejrzanego, a ich autentyczność określić by można oględnie jako wielce wątpliwą. Mimo to w pierwszych latach owej wielkiej cygańskiej migracji przysporzyły one wędrownikom nieco łask i materialnej pomocy ze strony władz i ludności miejscowej w różnych krajach, do których przybywali. Nie trwało to długo. Cygańskie „czarnoksięstwa" położyły kres tej względnej tolerancji wobec przybyszów, którym w końcu nie tylko odmówiono pomocy, ale potraktowano ich jak plagę. Wróżbiarstwo już wówczas uznano za jedną z głównych specjalności i jedno z podstawowych źródeł utrzymania Cyganek, co już w początkach XV-wiecznych wędrówek przez Europę było dostrzegalne i budziło nieufność oraz obawy wśród tych wszystkich, którzy się z nowo przybyłymi cudzoziemcami zetknęli. W 1419 r. w Macon Cyganie byli podejrzewani i obwiniani o uprawianie „złej sztuki", tzn. o chiromancję i nekromancję. W 1421 r. w Arras Cyganki oglądały za pieniądze ręce ludziom — jak głosi ówczesny zapis — „i prawiły rzeczy przedziwnych mnóstwo". Tegoż roku w Tournai tamtejszy kronikarz zauważył i odnotował takie zjawiska, jak zręczność Cyganek w przenikaniu do wnętrza domostw, jak wróżenie przyszłości ciekawskim, przepowiadanie im tego, co ich najbardziej interesuje, przewidywanie dobrego lub złego losu. W Bolonii w 1422 r. Cyganka, która kierowała hordą na drodze rzymskiej, żona cygańskiego „księ- 23 cia Andrzeja", przywódcy grupy, wróżyła tamtejszym mieszczanom. Jak podaje kronikarz, 3 lipca 1422 szło niemało ludzi z uszanowaniem wielkim do małżonki księcia, aby się od niej wróżby dowiedzieć (...) ... nikt nie powrócił, nie postradawszy pierwej sakwy albo też czegoś z odzienia. Kobiety ludu tego przebiegały miasto (...) w domach mieszczan pokazywały swe sztuki, kradły wszelako wszystko, co się nadarzyło (...). Przeto oznajmiono wszem wobec, że tych, co się z owymi włóczęgami zadają, karać się będzie grzywną 50 lirów i klątwą. W 1427 r. — rozłożywszy się w sierpniu wraz ze swymi rodzinami obozowiskiem u bram Paryża — Cyganki czytały ludziom z ręki przeszłość i przyszłość, co jak czytamy w ówczesnych świadectwach, wywoływało nieraz gwałtowne zatargi: były tam czarownice, które oglądały dłonie ludziom i prawiły im o tym, co się przydarzyło albo co się przydarzy. Mężom mówiły, że ich żony zdradzają, żonom — że mężowie, co wzbudzało nieraz ostre zwady rodzinne. Gdy wieści o tym dotarły do biskupa, pewien ojciec zakonny wygłosił z jego polecenia kazanie, w którym rzucił ekskomunikę na tych, którzy pozwolili sobie wróżyć, pokazując Cygankom ręce. Podjęto nawet w Notre Damę postanowienie odbycia procesji ekspiacyjnej. Nie pomogło, że zapobiegliwe Cyganki kreśliły otrzymaną monetą na dłoniach swych klientek znak krzyża, a i same monety błogosławiły w ten sposób. Nie znajdujemy w polskich dokumentach z owych czasów świadectw mówiących o przybywaniu do nas owych najpierwszych grup cygańskich w. początkach XV wieku, choć obecność Cyganów na ziemiach polskich potwierdzają bardzo wczesne nazwy topograficzne i imionnictwo, pochodzące od słowa — Cygan. Wzmianki zawierające już jakieś informacje lub opinie — najczęściej nieprzychylne — o Cyganach pojawiają się nieco później, począwszy od następnego stulecia, zawarte przede wszystkim w uchwałach sejmowych, które nakazywały — nigdy zresztą nie zrealizowane — wygnanie tych przybyszów, przez których „siła złego się dzieje", poza granice państwa. Sebastian Klonowicz w końcu XVI wieku pisze o „chiromancji, praktyce cygańskiej", o szalbierstwach i tajemnych umiejętnościach: Jak mołojca omamić k'woli białymgłowom; Jako owcom i mleko odjąć cudzym krowom; Jako wróżyć na ręku, jak poznać przygody Tak przeszłe, jako przyszłe pożytki i szkody. 24 Tym konstatacjom poety wtórują wydobyte na mękach słowa nieszczęsnej uwięzionej Jadwigi Cziganki, żony Caspra Lodwika z Doprzicz wypowiedziane i zapisane w 1564 r. w kazimierskiej Księdze Złoczyńców: „czigany thim się żiwią czo wróżą czo kradną a końmi frymarczą*. Dodać wypada, że torturowana Cyganka Jadwiga nie kłamiąc, prawdy nie powiedziała. Istniały przecież, w owych czasach powszechniejsze niz w nowszych, inne specyficznie cygańskie profesje, jak kowalstwo, konowalstwo, handel końmi czy kotlarstwo — nie wymienione w śledztwie zapewne dlatego, iż nie mają charakteru przestępczego, podczas gdy w zeznaniach chodziło tylko o samooskarżenie, o potwierdzenie zawężonego stereotypu Cygana-szkodnika. Rozdżwięki, niesnaski, niechęci, konflikty, wreszcie jawna obustronna wrogość między „tubylcami" a „przybłędami" musiały przybierać na sile, antagonizm wzmagał się, cygańska izolacja krzepła. Nie pomogło tu w niczym powoływanie w XVII i XVIII wieku „królów cygańskich" spośród... szlachty polskiej, którzy to monarchowie mieli za zadanie sprawować władzę nad hordami wędrowców, a w istocie — przyczyniali się jedynie do wyzyskiwania swych dość trudno uchwytnych podwładnych i do jeszcze większego dystansu między Cyganami a otoczeniem. W dobrach magnackich — np. u Radziwiłłów na Litwie — mianowano miejscowych „królów", czyniąc nimi cygańskich zwierzchników bogatszych hord. Nie mogło to mieć pozytywnego wpływu na masy cygańskie, a tylko zwiększało i utrwalało różnice między nielicznymi bogaczami a pozbawionymi jakichkolwiek przywilejów, a nawet elementarnych praw obywatelskich, nędzarzami. Wróżba trwała, choć i ona — zwłaszcza później, podczas zaborów — stawała się praktycznie coraz trudniejsza i uprawianie jej, malało na rzecz jedynej metody zdobywania środków do życia, nie wymagającej obustronnej zgody dawcy i odbiorcy: kradzieży. Fakt skazania Cyganów na banicję utrudniał jawne kontakty — także wróżbiar-sko-czarownicze — z ludnością polską, tym bardziej że obowiązujące przed powstaniem urzędu „królestwa cygańskiego" ustawy skazywały na wygnanie także i tych wszystkich, którzy by współdziałali z Cyganami, kontaktowali się z nimi, przechowywali ich — słowem uchylaliby się od obowiązku przestrzegania banicyjnych ustaw. Cyganie zaszywali się więc w gęstwinach leśnych, by od czasu do czasu urządzać potajemne wypady rabunkowe dla zdobycia pożywienia. Wypis ten zawdzięczam uprzejmości doc. dr Hanny Zaremskiej 25 2 wróżby jednak nie mogły Cyganki zrezygnować; praktykowały ją więc zazwyczaj pokątnie — czy to w trudnych do spenetrowania zakamarkach miast, czy w wioskach dalekich od uczęszczanych traktów. Jędrzej Kitowicz w swym Opisie obyczajów za panowania Augusta III mimochodem wzmiankuje: „...Cygani w licznej kwocie obrąbali się gdzie w lesie, wychodząc z takiego legowiska na plądrowanie pobliższych wiosek...". Są i inne świadectwa o ówczesnych nędzarzach cygańskich. Antoni Nowosielski w Szkicach społeczności ukraińskiej w wieku XVIII o nich właśnie wspomina: „Natrafiali i na Cyganów koczujących w lasach; ci wychodzili z szatrów swoich, prowadząc na łańcuchu niedźwiedzie (...) Kuźma Stasiowi opowiadał z tego powodu o Cyganach płaszczowatych, brudniejszych i okropniejszych od tych, co chodzą w żupanach siwych. Żyją oni po borach litewskich, a chodzą w mrozy największe nadzy, przykryci tylko prześcieradłami, nosząc dzieci własne w torbie na plecach zawieszonej". Nie była to obserwacja odosobniona czy obraz wyjątkowy. Takich nędzarzy zobaczyć można było w różnych stronach kraju. Widok ciągnącej gromady Cyganów — pisano w 1866 ?.* — to obraz najokropniejszej nędzy, zaniedbania i niechlujstwa. Tak mężczyźni, jak kobiety i dzieci, są nędzni, wybladli, łachmanami okryci; kobiety trzymają na plecach po dwoje i troje dzieci, nagich, płaczących z głodu i zimna. Odzieniem Cygana, jak ? Cyganki jest płachta z dziurami dla przewleczenia rąk nagich, związana pod szyją. Po wierzchu noszą pasy niekiedy strojne w błyskotki; nogi gołe, głowa prawie zawsze bez czapki; krucze, kędzierzawe włosy kobiety smarują tłuszczem dla połysku. Wódz gromady zwykle nie lepiej bywa odziany od swoich podwładnych... Opis ten dotyczy Cyganów „miejscowych", doprowadzonych prześladowaniami, wzmożonymi pod zaborem rosyjskim, do skrajnej nędzy i nieomal zdziczenia. Wzmianka pochodzi z lat przełomowych, w przededniu napływu do tych stron kraju nowej fali wielkiej cygańskiej migracji, pojawienia się nad Wisłą całkiem innych, zamożniejszych i strojniejszych przybyszów. Autor przytoczonych słów nie mógł ich widzieć; znał tylko tutejszych nędzarzy cygańskich. Takimi oglądał ich wówczas niemiecki podróżnik w pierwszej połowie XIX w.** Różnica między jego pogardliwą, pełną naigrawań relacją a przyto- • Stanisław Nowiński. Cyganie. ..Opiekun Domowy-. 1866 nr 11. ?• C. Goehring. Polen unter russischer Herrschaft. Leipzig 1B4J. 26 czonymi poprzednio polega głównie na tym, że w opisach obcego wojażera nie ma ani śladu współczucia; obraz łachmaniarskiej nędzy budzi w nim irytację, a jednocześnie rozśmiesza niemal do rozpuku. Obserwacje jego — mimo manifestowanego wstrętu i pogardy oraz karykaturalnych przerysowań — są dość szczegółowe, choć powierzchowne i tendencyjne; warto odczytać choćby ich fragmenty. Poznajemy z nich bowiem nie tylko obiekt zainteresowania podróżnika, ale charakterystyczny dla wielu „obcych" jego stosunek do „wyrzutków społeczeństwa". Od nieustannego obozowania przy ogniu — okopceni, osmaleni, zbrukani, o grubej skórze pokrytej brudem i pogryzionej przez wszelkie robactwo, przemierzają ci ludzie kraj jak wędrujące straszydła, kradną, oszukują, szerzą zabobon dla własnych korzyści i wyrządzają wielkie szkody. Władza udziela im paszportów, przeto, choć to nie uprawnienie, daje im przecież sposobność, by dopuszczać się w kraju wszelkiej ohydy. Urzędnik pewien, którego w późniejszym poznałem czasie, upewniał mnie, że w Królestwie (Polskim — J.F.) przebywa ich więcej niż szesnaście tysięcy. W tej liczbie, jak mniemał, znajdują się zapewne i Cyganie rdzennie (? — J.F.) polscy. Rozróżnia się mianowicie dwie klasy: niemieckich i polskich Cyganów. Ci pierwsi są bardziej kształceni; potrafią na ogół czytać i pisać, przez co stają się tym bardziej niebezpiecznymi oszustami. Pochodzą z Niemiec, a skoro tam wszelkie cyganienie zakazane zostało, musieli opuścić kraj, iżby w Polsce dalej uprawiać swoje rzemiosło. Mówią po polsku równie dobrze jak po niemiecku. Żyjąc ustawicznie w gromadach wielkich, które sami zwą kompaniami, utrzymują się i mnożą jak prawdziwe plemiona. Poza własnym przychówkiem, kompanie te zasilane są z zewnątrz przez hultajskie tałałajstwo, przybywające z pogranicznych niemieckich krain. Cyganie polskiego pochodzenia stoją o wiele niżej niż oni i nieznacznie wyżej niż bydło. Nie umieją ani czytać, ani pisać, przez to więc niezdolni są do oszukiwania przesądnych. Chodzą zazwyczaj na wpół nago, owinięci tylko lnianą chustą, przebywają stale w lasach, a żywią się mięsem bydląt, które kradną z pastwisk. Ich gromady, które nieraz liczą ponad czterdzieści do pięćdziesięciu głów, rozpraszają się równie szybko, jak się ze sobą schodzą. Nie dostają oni od władz żadnych paszportów, nie są więc złodziejami uprzywilejowanymi jak tamci. — Teraz oglądana cygańska banda niemiecka składała się z czterech mężczyzn, siedmiu kobiet dorosłych o pozorach wolnych ludzi płci obojga, a także z całego mnóstwa dzieci. Wszyscy mieli włosy czarne jak węgiel, długie i kędzierzawe, tak że można by 27 ich uważać za przedstawicieli jakiejś swoistej rasy. Szpetotę brudnych, okopconych twarzy -— czupryny owe wzmagały nadzwyczaj. Odzienie składało się z podartych sztuk ubiorów najrozmaitszego rodzaju i różnych mód. Niektórzy mężczyźni nosili fraki, inni surduty czy kaftany, jeden nawet — zapewne przywódca — hiszpański płaszcz, na którego kołnierzu znajdowały się jeszcze szczątki obszycia złotymi galonami. Wszyscy Cyganie mieli spodnie obcięte nad kolanami, tak że ich nogi poniżej kolan prezentowały się światu w całej swej okazałości. Nakrycie głowy składało się z rodzaju kapelusza węgierskiego o szerokim rondzie i czapek z sukna. Jeden jegomość, noszący kapelusz z rondem, długi czarny frak i krótko obcięte spodnie — chodził przy tym boso i z obnażoną piersią. Wyglądem swoim o mało nas nie doprowadził do spazmów ze śmiechu. Z zachowanych dokumentów władz Królestwa Polskiego * wiadomo, jak ludzie ci byli prześladowani Więziono ich już za to tylko, że byli Cyganami, bez potrzeby udowodniania im jakichkolwiek przestępstw. Osiedlano pod przymusem tam, gdzie władze miejscowe nie godziły się na ich stały czy nawet okresowy pobyt i skreślały ich samowolnie ze spisów mieszkańców. Żandarmi otrzymywali wyznaczoną przepisami nagrodę pieniężną za schwytanie Cygana, toteż urządzali istne łowy nawet na cygańskie dzieci, aby i w takim wypadku — co się nierzadko zdarzało — zgłaszać w meldunkach do władz zwierzchnich pojmanie osób dorosłych, za co przysługiwała wyższa stawka wynagrodzenia... Dyskryminacje mnożyły się, przestępczość w cygańszczyźnie rosła, a wróżba stawała się obrzędem, któremu — oprócz odwiecznych znamion tajemniczości — przybywała jeszcze jedna cecha: ceremonii tajnej, przeprowadzanej ukradkiem, o smaku owocu zakazanego, co, być może, tym bardziej zwiększało jej wagę i atrakcyjność. Stawała się zresztą coraz rzadsza. Cyganie, zepchnięci w wyjątkowo okrutny sposób do roli tropionej zwierzyny, poczęli stopniowo znikać z oczu tubylców. Część umknęła za granicę, część zataiła się w trudno dostępnych zalesionych stronach — inni siedzieli w więzieniach, zamykani nieraz całymi rodzinami, skąd często wymykali się i znikali bez śladu, jak świadczą dość liczne dokumenty ówczesne i publikowane w prasie listy gończe; jeszcze inni zsyłani byli do wojska. Właściwie jedyną ich obroną przed prześladowaniami była ucieczka, jak " Acta Generalia tyczące się Cyganów. voi I, oraz Akta Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych tyczące się Cyganów. vol II. (Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie). 28 niemal jedynym istotnym źródłem utrzymania —- kradzież. Bywało, że ten i ów donosił władzom o miejscu ich kryjówki, czy o zaginięciu cielaka... Wówczas zdarzało się, że uciekali się w ostateczności do jeszcze jednego środka samoobrony — do zapobiegawczych w ich przekonaniu aktów podpaleń. W zarzutach kierowanych pod adresem zbiegłych wówczas Cyganów, znajdujemy informacje o podpaleniu czyjegoś gospodarstwa, dokonanemu jako odwet i przestroga. Władze rosyjskie zezwoliły w 1807 r. osiadać Cyganom na „gruntach obywatelskich" pod warunkiem zapisania się do stanu włościan przywiązanych do ziemi, czego zresztą ci najbiedniejsi miłośnicy swobody bali się najbardziej. Liczni właściciele ziemscy na terenach eks-polskich, czyli w ówczesnych guberniach zachodnich carskiego imperium, zapisywali do stanu chłopskiego Cyganów, którzy mieszkali w ich dobrach, głównie kowali, konowałów, wędrujących latem, a powracających na zimę do swych siedzib. Jednakże rząd od tych Cygano-chłopów wymagał podatków, a za ich uiszczanie uczynił odpowiedzialnymi właścicieli owych majątków ziemskich, którym — przy niewypłacalności samych Cyganów — niezbyt ten obowiązek dogadzał. Tu się znajdowało jedno ze źródeł haniebnego procederu, uprawianego przez niektórych dziedziców. Aby powetować sobie ponoszone w ten sposób straty, niektórzy z nich oddawali Cyganów przemocą do wojska zamiast innych włościan, których pozostawienie na roli było dla właścicieli korzystniejsze. Wynikło z tego masowe zbiegostwo Cyganów z gruntów, do których zostali przypisani. Umykali, znikali z oczu bez śladu, a dalsze próby osiedlania ich na roli ustały. Tylko nieliczni właściciele dóbr jak np. w Kluczu Dąbro-wieckim ówczesny właściciel, hrabia Antoni de Broel- Plater, nie myśleli imać się tak niegodnych praktyk. Plater wprowadził szkolnictwo elementarne, podniósł dobrobyt cygańskich poddanych i szanując ich odmienne tradycje i nawyki przyuczał do zajęć rolniczych, lecz nie odbierał przy tym możliwości praktykowania dawnych profesji, jak handel końmi czy kowalstwo. W jego dobrach Cygan awansował na stanowisko wójta gminy, a podlegli mu Cyganie nie dawali powodów do skarg *. Niecny proceder, stosowany przez niektórych przedstawicieli kresowego ziemiaństwa, nie był, niestety, zjawiskiem sporadycznym i odosobnionym. Nie wynikał też jedynie z reakcji na podatki nakładane na cygańskich poddanych. Zdarzało się, że zarządzano istne ?. ?., Osiedlanie Cyganów w Rosji. ..Gazeta Polska", 1880, nr 151. 29 polowania na CynanoW z ziem sąsiednich, traktując schwytanych jako przymusowycn zastępców" tych, których siły roboczej nie chciano się wyrzec w okresach poboru rekruta. Pisze o tym stanisław Stempowski w swych Pamiętnikach 1870— 1914. Nadużycia teqo rodzaju zdarzały się w początkach XIX wieku we wsi Sternpotyje zatożonej przez dziada autora Pamiętników i zasiedlonej Przez poc|'danych z jego wsi nad Dniestrem. ,,Z tych wybranych przesiedleńców — wspomina Stempowski — pamiętam dwu starców, Iwana Zarembę i Andrija Pysznego. (...) Andrij Pysznyj opowiedział jak przed jesiennym poborem rekruta dziad posyłał na Besarabię za Dniestr ekspedycję, która tam kupowała albo i po prostu łovviła koczujących Cyganów, przywoziła ich do Winni-kowiec, gdzie ich podkarmiano i potem oddawano w rekruty zamiast swoich poddanych Oczywiście trzeba było do każdego takiego Cygana dopłacić jeszcze komisji za przyjęcie, na każdą bowiem wieś przypadał pewien obowiązkowy kontyngent rekruta. — Nałowymo, buwało, ciejj nechreszczonoji pohani, pidhodujemo i hajda do L i t ? n a z neju — mówił Andrij. (Nałapiemy, bywało, tego nie chrzczoneao pogaństwa, podkarmimy i hajda z nimi do Li-tyna). Cygan'e gwarną swą gromadą p0 besarabskiej krążą ziemi. Dzisiai nad rzeką spać się kładą p0d namiotami podartemi. jak wolność ich noclegi błogie...* Tak pisat w niewiele lat później Puszkin w poemacie Cyganie, darząc swych bohaterów romantyczną wolnością; nie wiedział zapewne, jak byWa ona zakłócana właśnie tam, na stepach Besarabii przez bezlitosnych łowców rekruta zza Dniestru... Tak to, stroniąc °d barbarzyńskich poczynań cywilizowanego świata, starając się uniknąć poddaństwa czy niewoli, spychani bywali Cyganie do kateaorii zwierzyny łownej. Trud?o było wobec wzrastających zagrożeń oddawać rzemieślnicze usługi i kultywować swobodnie wróżbigrgkje praktyki; ustępowały one miejsca coraz powszechniejszym działaniom przestępczym. Ofiary dyskryminacji, grupy nie tyle wędrujące ile uciekające, stawały się na ziemiach zaborów, ' P^ekład jer?ego FlcoW5kiego. 30 zwłaszcza w Królestwie Polskim, coraz rzadziej widywanymi w świetle dnia gośćmi. Ta pozorna czy faktyczna nieobecność była dostrzegalna; nadwiślańscy koczownicy przeszli do wspomnień, wyprowadzili się z naocznej teraźniejszości. Od Cyganów niedawno dopiero uwolniła się Polska. Zamieszkiwali oni w lasach i w niektórych sielskich osadach — pisał K.W. Wójcicki w 1830 ?.*. ? po dziesięciu latach: Rzadko już teraz zobaczysz Cygana (...) gdzież dziś szukać gromad wędrownych Cyganów, co dawniej taborem zaludniali lasy nasze, wsie i miasta, pola i kiermasze? Jak pod toporem odwieczne sosny i dęby upadły, a miejsce ich żywota nagim polem świeci, tak znikły te czeredy włóczące się, postrach i pomoc kmieci i wieśniaczek. Bo gospodarz lękał się Cygana, by mu nie kradł bydlęcia z obory, sprzętów z chaty, aby nie oszukał przy sprzedaży konia; lękał się więcej cygańskich czarów, boć oni tę sztukę posiadać mieli; a potrzebował go jako lekarza, ślusarza, kowala, a potrzebowała go niewiasta i dziewoja do wróżby i odgadnienia przyszłości...** Brzmi w tych słowach jakby nostalgia, wywołana ubytkiem jednego z osobliwych, malowniczych a odwiecznych składników społecznego krajobrazu, a w westchnieniu tym bierze udział i żal za wykarczo-wanymi lasami i szczęśliwszą przeszłością kraju nad Wisłą... I znowu po latach, w r. 1861, raz jeszcze Wójcicki daje wyraz tym samym przypomnieniom i uczuciom:*** Nie upłynęło dotąd jeszcze lat czterdzieści, jak bandy Cyganów przeciągały tłumnie nie tylko po wsiach i miasteczkach naszych, ale przez samą Warszawę. (...) Od wielu lat zniknęły małe nawet bandy cygańskie w Królestwie Polskim; puszcze nasze wycięte, jak lasy i bory, już przestały szatry ich ocieniać... Nawet ci stosunkowo nieliczni, którzy pozostali, kryjąc się po kątach, byli trudno uchwytni i ledwo zauważalni. Dowodem może być choćby fakt, że dane statystyczne z 1857 r. podawały, iż przebywało wówczas w Królestwie Polskim... 147 Cyganów, co jest liczbą zupełnie mylącą. Ale jak tu przeprowadzać spisy ukrywającej się ludności? Wróżba — obok innych cygańskich rzemiosł — przeniosła się gdzie indziej, tam dokąd dotarli uciekinierzy, albo, przytaiwszy się, stopniowo obumierała na miejscu. We wspomnieniach ożywały nie tylko sentymenty, ale i fobie, nieraz pełne ksenofobijnej wrogości i wyrosłych z przesądu pomówień. K.W, Wójcicki, Przysłowia narodowe. Warszawa 1830 K.W, Wójcicki, Sfare gawędy i obrazy. Warszawa 1840 K.W. Wójcicki. Cyganie w Polsce. ..Tygodnik Ilustrowany" 1861, nr 1. 31 które mogłyby śmiało walczyć o palmę pierwszeństwa z antycygań-skimi oskarżeniami i nawoływaniem do dyskryminacji, jakie padały z ambon i dostępowały druku w szesnastowiecznej nagonce „światłej ciemnoty"; przygotowała ona grunt do ustaw banicyjnych wobec Cyganów w Polsce. Minęło trzysta lat, nadszedł wiek XIX, i znów — obok przejawów humanitarnej życzliwości i troski, które odnajdujemy w Rysie historycznym ludu cygańskiego Teodora Narbutta (1830) — można było czytać na łamach szanujących się czasopism słowa nienawistnej ciemnoty, dyktującej obelgi i najdziksze zmyślenia. I tak w „Czasie" w 1851 ?.* znajdujemy słowa o brudnej i plugawej postaci Cygana, który jest niewart innego życia nad legowisko w ciemnym lesie, łachman za odzienie, a zgniłe ścierwo za pokarm. Ksiądz Fr. Siarczyński ** zaś wywodzi nadto „naukowe" teorie i głosi „uczone" konstatacje, jak ??.: Może iż kradzież dzieci, o co Cyganów od dawna obwiniają, więcej jeszcze ten lud rozpleniła. Albo: Na Węgrzech Cyganki brane są za mamki, ale z takowych mamek dzieci ssące pokarm cery śniadej nabywają. Ci, którzy — podobnie jak Wójcicki — żegnali się z trwającym w pamięci obrazem Cyganów w naszym kraju, źle czy dobrze wspominanych, sądząc, że należy on już tylko do bezpowrotnej przeszłości, a wróżbę cygańską uważali za skończone raz na zawsze praktyki dawnych kabalarek, wróżek i wieszczek — nie mogli jeszcze w 1861 r. przypuszczać, że owa przeszłość za parę lat powróci w znacznie barwniejszej i świetniejszej postaci. ' JŁ O Cyganach, „Czas" 1851, nr 53-54. • ? ? "? - Ks Franciszek Sierczyński, Cyganie (w Galicja, jej ziemia, płody , ludy, z pism pośmiertnych. Dod. tyg. do ..Gazefy Lwowskiej". 1857. ? IV. Najazd kotlarzy Stare cygańskie drogi nie zdążyły zarosnąć i nie wszystkie miejsca leśnych koczowisk ogołociały z drzew i cienia, gdy oto najniespo-dziewaniej w połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku, a więc tuż po ostatnich wspomnieniach Wójcickiego o Cyganach rozproszonych lub zbiegłych z Polski, nastąpiła kolejna wielka migracja cygańska — po ponad czterechsetletniej przerwie. Napływające do Polski z południowego wschodu gromady osiągnęły najwcześniej tereny Galicji, gdzie zaroiło się od tłumnych i barwnych taborów. Niektóre z nich rozbijały swe namioty na podkrakowskich Błoniach, a prasa podawała wiadomości o tym zaskakującym wszystkich najeździe jako najnowszą sensację, która znalazła się w centrum zainteresowań okolicznych mieszkańców. Była to niezbyt sprzyjająca takiej gościnie i takim peregrynacjom polska pora. W zaborze rosyjskim wybuchło właśnie Powstanie Styczniowe i nowo przybyli Cyganie przeczekali w cichszej Galicji ów niespokojny i niebezpieczny czas, aby dopiero w 1868 r. pojawićsię pod Warszawą. Jednakże już pięć lat wcześniej warszawska „Gazeta Polska" w korespondencji z Krakowa podała pierwsze wieści o niezwykłych gościach i krótki ich opis: Piszą nam z Krakowa — pod 26 września (1863): Na Błoniu obozują od kilku dni dzicy synowie puszt węgierskich — Cyganie. Nie są to jednak zwykli wałęsający się po wsiach i miasteczkach włóczęgi, żyjący z żebraniny lub kradzieży, lecz wędrowni robotnicy kotlarskiego rzemiosła. Pięknej postawy, silnie zbudowani, rysów wyrazistych i przenikliwych oczu, Cyganie ci noszą się jedni z węgierska, drudzy z banacka w spódnicach. Przewodnik ich z wielką laską srebrem okutą, jak marszałek sejmowy lub odźwierny pańskiego domu, panuje nad całą gromadą i reprezentuje ich [na] zewnątrz. Ciekawych tłumy śpieszą przyglądać się koczowniczemu życiu Cyganów, a wielu daje sobie wróżyć, bo jeżeli Cyganie są kotlarzami, to Cyganki wróżkami z rzemiosła; podobno więcej one tu zarabiają niż mężczyźni. 3 — Pod berłem króla pikowego 33 Spostrzeżenie kończące tę wzmiankę było trafne i nadal takim pozostaje — tym bardziej że kotlarstwo podupadło w późniejszych czasach i nie jest już powszechnie uprawiane. Ale nawet wtedy, kiedy prosperowało bez przeszkód i ograniczeń, nie mogło przysparzać takich zysków, jak wróżbiarstwo, obywające się przecież bez kosztów własnych (talia kart na długo wystarcza), bez jakichkolwiek surowców, przynoszące czysty dochód i nie mogące się uskarżać na brak klienteli, niezależnie od koniunktur i cywilizacyjnych przemian... Należy sądzić — zresztą potwierdzają to świadectwa — że ówcześnie, w roku 1863, kiedy to nagłe pojawienie się na Błoniach egzotycznych przybyszów ściągało tłumy ciekawskich — wróżba cieszyć się musiała wyjątkowym wzięciem. Sprzyjały temu także niespokojne czasy i powszechna niepewność losów i nadziei. W szczególnie barwnej scenerii, w atmosferze sensacji rosła atrakcyjność tych odświętnych przepowiedni. Odświętnych, bo nikt nie mógł wiedzieć, czy owi piękni przybysze nie znikną równie znienacka, jak się pojawili; nikt nie przypuszczał, że widok ich spowszednieje nieco przez nadchodzące, długie lata. Nikt też nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że zjawisko to miało precedens — zapewne równie niespodziany i nie mniej kolorowy — przed ponad trzystu laty, gdy też zdawało się pierwszym i jedynym w swoim rodzaju. Zachowały się z owych dni fotografie cygańskich przybyszów. Są to najsłarsze, zachowane do dziś podobizny fotograficzne Cyganów w Polsce. Znany fotograf krakowski, Ignacy Krieger, zapłaciwszy rzetelnie za pozowanie obiektom swego zainteresowania, zaprosił ich do swego atelier i dawną, ówcześnie stosowaną techniką utrwalił na tzw. płytach kolodionowych postacie kilku Cyganów i paru Cyganek. Byli to, jak większość ówcześnie przybyłych, Cyganie ze szczepu Kotlarzy — zwących się Kelderari lub Kelderasza. Migracja obejmowała również pomniejsze ugrupowania. Na ich tak masową inwazję wpłynęło wiele czynników, jak zniesienie niewolnictwa Cyganów na ziemiach rumuńskich, unia Mołdawii i Wołoszczyzny, a następnie powstanie księstwa Rumunii, rewolucja Kossutha na Węgrzech itd. Wydarzenia te mogły przyczynić się do wywołania wielkiej wędrówki smagłego ludu, ale niech nam wolno będzie wątpić, by były jej główną przyczyną. Nie wiemy, co sprawiło że ruszyli tysiącami nóg i wozów przez tysiące kilometrów — przed siebie, w strony dotychczas przez nich nie znane. Podobne pytania bez odpowiedzi zadawać można na temat wędrówek ptaków, ich przelotów i przesiedleń poszczegól- 34 nych gatunków, pytania o zasady działania instynktu, jako siły sprawczej i przewodnika. Nieznajomość obcych języków nie była przeszkodą; ten lud tak zachowawczy w swych nawykach i umiejętnościach, niechętnie przyswajający sobie nowe profesje i zajęcia — bez najmniejszego trudu i z wielką łatwością opanowuje tajniki cudzej mowy. Ten dar jest dany tym, którym jako obieżyświatom jest niezbędny. Na przełomie czerwca i lipca 1868 r. grupa nowych migrantów, podobnych do owych z Błoń pod Krakowem, pojawiła się na Saskiej Kępie pod Warszawą, gdzie rozbiła namioty, zainstalowała prymitywne kowadła i rozpoczęła obchód miasta w poszukiwaniu zarobku za kowalskie i kotlarskie usługi. Różnice między przybyszami a znanymi od wielu pokoleń Cyganami polskimi — podkreślane w korespondencji z Krakowa — i tutaj zostały dostrzeżone; obL-dziło się zainteresowanie strojnością wodzów i kobiet, a nawet uznanie dla godnej postawy i urody nowo przybyłych. Nie wiemy dlaczego — pisała ,,Gazeta Polska"* — ale widok ich sprawiał, przynajmniej na nas, zupełnie różne wrażenie od tego, jakiegośmy zawsze doznawali patrząc na ich pobratymców, włóczących się u nas od wsi do wsi. Wrażenie to zupełnie było na korzyść węgierskich przybyszów. (...) Cyganie węgierscy, którycheśmy w Warszawie widzieli, mają w sobie — przynajmniej na pozór — coś dziwnie, jeśli nie powiemy szlachetnego, to przynajmniej malowniczego (...). Pomijając ich kostiumy, ileż wyrazu, ile wdzięku znajdujemy w tych śniadych obliczach! Gdy zaś dodamy do tego tajemnicze ich pochodzenie, poetyczne zamiłowanie życia tułaczego, oraz stałe i jakby obowiązujące oddawanie się wieszczbiarstwu — pomimo woli obudzą się w nas ciekawość poznania bliżej tego ludu, z którego ani czas, ani prześladowania, ani wreszcie potężniejszy nad wszystko wpływ cywilizacji nie zdołał zetrzeć pierwotnych cech, do zmienienia zwyczaju nie zmusił. I zaprawdę weźmy choćby ową chiromancję, tak słusznie zdyskredytowaną w naszym stuleciu. Oddająż się jej oni li tylko dlatego, by łatwowiernych oszukiwać, pieniądze wyłudzać, mieć łatwe stąd utrzymanie? Nie przeczym, że i te pobudki wielce się przyczyniają do utrwalenia tego rzemiosła wśród Cyganów; ale i to pewna, że wieszczbiarstwo jest ich żywiołem, drugą naturą, ową nicią nieskończoną, łączącą kolebkę ich narodu z teraźniejszym żywotem. Wieszczbiarstwo przechodzi u nich z matki na córkę, bo właśnie tylko kobiety nim się zajmują. Wiele z nich zapewne wróży, by wyłudzić pie- ' Mścistaw Kamiński, Wieszczbiarstwo, ..Gazeta Polska", 1868, nr 201. 35 niądze, bez żadnego przejęcia się swą sztuką, bez wiary w swe słowa wieszcze; lecz są Cyganki, którym zdaje się, że umieją przyszłość czytać, które wierzą w moc drugiego widzenia, które oszukują dlatego, że same są oszukane. My sami widzieliśmy Cygankę, która za żadne pieniądze wróżyć nie chciała. Dlaczego? — Oto wyobraziła sobie, iż jej przepowiednie zawsze na złe się obracają. Któż nie uchyli czoła przed tą naiwną w swoim rodzaju szlachetnością? Tak rozpoczyna się felieton, w którym autor z równym zapałem i siłą przekonania potępia przesądną wiarę we wróżby, co zachwyca się urokiem przybyłych do Warszawy „obcych" Cyganów. W połowie września, kiedy tekst ten ukazał się w druku, już ich tu nie było; pobyt na Saskiej Kępie był tylko kilkutygodniowym postojem w drodze, letnim popasem, po którym ruszyli dalej sobie tylko znanym szlakiem do nieprzypadkowych kolejnych etapów podróży. Dopóki jednak gościli nad Wisłą i przemierzali ulice i podwórka Warszawy, miejscowa prasa podawała różne szczegóły ich obecności w stolicy, traktując to jako ewenement godny powszechnej uwagi, przedmiot szerokiego zainteresowania. Znany fotograf warszawski, Konrad Brandel, któremu zawdzięczamy bezcenną dokumentację ówczesnej Warszawy, jej widoków, gmachów, ulic, przechodniów i wydarzeń, nie mógł przeoczyć egzotycznych gości. Dnia 6 lipca, kilka dni po ich przybyciu, sfotografował niektórych spośród nich i już nazajutrz fotografie umieścił w witrynie swego zakładu, a przechodnie mogli na nich rozpoznać wróżki, które zdążyły już udzielić im tajemnej wiedzy o przyszłych losach, a także — kotlarzy, którzy dokonali reperacji naczyń kuchennych. Cyganie na ogół niechętnie dają się fotografować, często zdecydowanie nie pozwalają na to. Awersja ta, jak się zdaje, jest wprost proporcjonalna do przestępczych praktyk, wynika z obaw, by fotografia nie ułatwiła rozpoznania osób, które wolałyby pozostawać w cieniu. Być może Cyganom z Saskiej Kępy obawy takie były obce, zresztą nie im zależało na fotografii, lecz mistrzowi Brandlowi. Toteż wręczył im wynagrodzenie pieniężne, jakie umówionem zostało, oraz — każdemu na ich żądanie... książeczki do zapisywania interesów, znane pod nazwiskiem „Notes"... Uczynił to bez oporów, ale z niejakim zdziwieniem, bowiem do jakiego im służyć to może użytku, trudno sobie zdać sprawę, gdyż nie można przypuszczać, aby tak byli obarczeni interesami, iżby każdy z nich z osobna musiał aż je notować*. Dodaj- • „Kurier Codzienny'', 1868. nr 147. 36 my, iż — o czym Brandel nie wiedział, a co wzmogłoby jego zadziwienie — byli to analfabeci, a „książeczki pod nazwiskiem Notes" po prostu spodobały im się, jak ozdoby, którymi zwykli byli się obwieszać, a także — być może — uznali, że małe oprawne książeczki doda-dzą im powagi w oczach klientów kotlarzy i wróżek i budzić będą respekt. Zresztą ci analfabeci, jak już wspomnieliśmy, byli zarazem po-ligJotami, władali w mowie kilku językami. Mówili, jak stwierdza dziennikarz — po rosyjsku, węgiersku, niemiecku i po polsku. Sprawozdawca zapomniał wymienić język rumuński, który zapewne był im także znany. Do dziś wielojęzyczność niektórych Kelderaszów jest imponująca. Naprawiać kotły i garnki można by od biedy porozumiewając się z klientem na migi, ale wróżba? Nie tak dawno jeszcze w Warszawie pod Pałacem Kultury i Nauki stara wróżka cygańska, anaifa-betka, wróżyła zagranicznym turystom — wyłącznie za opłatą w dewizach! — posługując się swobodnie sześcioma językami... Ówcześni goście nie tylko oferowali usługi kowalskie, kotlarskie czy wróżbiarskie; podejmowali się i innych prac zarobkowych, o czym świadczyć może następująca relacja*: ...kobiety posiadają ozdoby złote, u mężczyzn widzieć się dają nierzadko srebrne okucia lasek, [srebrne] guziki i przybory do pasów. Widocznie dobrze im się wiodło w przedsiębranych dotąd wycieczkach. — A co umiecie? — zapytał najstarszego z nich ktoś z odwiedzających. — Wszystko. — No, ale przecie... — Wszystko, co pan rozkaże. Kuglarsko-komedianckie sztuczki także nie były im obce, choć nie jest pewne, czy i one bywały źródłem ich zarobków, czy służyły tylko zabawie. Polegały m.in. na umiejętności nagłej i całkowitej zmiany wyglądu i powierzchowności Cygana, co w praktyce życiowej mogło znajdować lepsze i skuteczniejsze zastosowanie niż jakakolwiek kryjówka. Do jakiego stopnia — pisze ,,Kurier Codzienny" — są wprawni w rozmaite sztuki, najlepszym jest dowodem próbka, jaką jeden z nich w tymże zakładzie (fot. Brandla — J.F.) okazał. Zaraz po ich wejściu jeden ze starszych prosił o danie stołka biednemu kalece, który ani stać, ani chodzić dużo nie może; właściciel widząc go garbatego i kulejącego tak naturalnie, iż nikt by przypuścić nie mógł, aby to mogło być udawaniem, podał stołek; gdy w kilka minut wszedł kobziarz na dziedziniec i grać zaczął, wtedy z owego nieszczęśliwego kaleki ku " W. Szymanowski, Kronika Tygodniowa. „Tyg. Ilustrowany' 1868, nr 28. 37 ogólnemu dziwieniu robi się od razu najprostszy, najzdrowszy człowiek i zaczyna w najlepsze tańczyć. Nie tylko fotografowie, uprawiający wówczas swą nowatorską sztukę, ale i malarze, rytownicy, pośpieszyli utrwalać fizjonomie przybyszów i sceny z ich życia. Znany rysownik i malarz, kronikarz Warszawy, Franciszek Kostrzewski, narysował zamieszczoną wkrótce w „Kłosach" scenę przedstawiającą pogrzeb Cyganiątka, które zmarło pod płótnem namiotu na Saskiej Kępie. Stary Cygan niósł na ramieniu trumienkę, za nim szli inni, a na przedzie chłopiec z drewnianym krzyżem w ramionach — „od krzyża w pośrodku ramion przypięta była świeża różyczka. Ot i wszystko *. Zanim jeszcze Cyganie w lipcu przenieśli się na Pragę wskutek przyboru wody i nadciągającej powodzi, odwiedził ich na Saskiej Kępie Wojciech Gerson, narysował grupę kotlarzy przy pracy, na tle namiotu, w otoczeniu kobiet i dzieci, a rysunek swój — zamieszczony następnie w „Tygodniku Ilustrowanym" — opatrzył objaśnieniem**, w którym czytamy: Namiotów znalazłem cztery, dwa większe i dwa mniejsze. W jednym z dwóch większych mieści się wójt cygański z rodziną, w drugim kotlarski warsztat. (...) Wszystkich będzie ze dwadzieścia osób, dzieci bowiem liczba jest znaczna (...). Wójt nosi krótką bekieszę o srebrnych guzach i laskę o srebrnej skuwce i gałce długiej (...). Kobiety zamężne noszą chustki na głowach (...) w warkocze zaś mają powplatane różne świecidła, pieniądze srebrne, guzy szklane i porcelanowe, korale, naszyjniki z talarów, a częstokroć i złotych dublonów (...). Mężczyźni zajmują się kotlarstwem, a jak świadczą obywatele prascy, zręczni są w swoim rzemiośle. Kobiety wróżą przechodniom, zwyczajem Cyganek. Wróżyły nie tylko przechodniom, zaglądały w tym celu i do domów, gdzie czasem ustawiała się w kolejce do wróżki cała niemal rodzina i służba. Można by powiedzieć, że ludzie byli spragnieni wróżb tym bardziej, że tuż popowstaniowe losy kraju skłaniały wielu do poszukiwań pociechy w dobrej przepowiedni, skoro jej w realnych widokach na przyszłość znaleźć nie mogli. Tonący wróżby się chwyta. Cytowany już kronikarz tygodniowy „Tygodnika Ilustrowanego" w tym samym felietonie z 1868 r. opisuje taką wizytę domową Cyganki z obozowiska na Saskiej Kępie. Musiały to być jedne z bardzo licz- • Kurier Codzienny" 1868, nr 149. '• Obozowisko cygańskie na Saskiej Kępie pod Warszawą. „Tyg. Ilustrowany" 1868. nr 29. 38 nych odwiedzin warszawskich domostw w owym roku, a wyjątkowość ich przebiegu wynikła jedynie z osobliwego zachowania się pana domu. Zdarza się i w innych okolicznościach, że Cyganka postanawia zaniechać wróżby i odejść bez zapłaty. Niekiedy bywa to wynikiem zupełnie innych przyczyn, całkiem irracjonalnych obaw wróżki przed ,złym duchem". Osobliwe, że cygańska wróżka, traktująca swe praktyki jako zajęcia zarobkowe, czująca się poza zasięgiem swych dobrych i złych wróżb, sama może się czuć zagrożona wróżbiarskim kontaktem z klientką czy klientem, żywić obawy, że w toku wróżenia i w jego konsekwencji sama stanie się ofiarą nadprzyrodzonych „złych mocy". Do dziś Cyganie-Kalderasza przechowują w pamięci wypadki, mające potwierdzać takie obawy. Cyganki wróżące osobom „nawiedzonym", opętanym przez „złego ducha", mogą wraz z.zapłatą za wróżbę przejąć niechcący przypadłość klientki i w ten sposób same doprowadzić się do szaleństwa, będącego symptomem obecności w duszy „diabła" czy „demona". Wróżki starały się więc w zetknięciu z kandydatem do ich wróżbiarskich zabiegów wybadać, czy nie jest on „nawiedzony". Bywało, że zaniedbały środków ostrożności, nie dostrzegły niebezpieczeństwa lub zlekceważyły je. I stąd, jak uważają Cyganie, zdarzały się wśród nich Cyganki „opętane", które „kupiły" Złego. Aby się go pozbyć, należało go symbolicznie „sprzedać" komuś w magiczny, znany niektórym Cygankom sposób. Jest raczej mało prawdopodobne, by opis, który przytoczymy, miał związek z obawą przed „Złym", choć i tego nie sposób wykluczyć. Wiadomo, że Cyganki wróżą — pisze felietonista. — Otóż jedna z nich zjawiła się w tych dniach w pewnym domu i zaczęła od kuchni. Była to młoda kobieta, dość czysto ubrana, choć widocznie podług tradycji rodowej w jaskrawych miłująca się barwach, o ogorzałych, ale regularnych i pięknych rysach twarzy. A mówiła owym narzeczem w górach używanym, które dobrze zrozumiałe dla naszego ucha, dodaje wypowiedzianym wyrazom miękkości i wdzięku. Po wywróżeniu za kilkanaście groszy całej świetnej przyszłości kucharce, młodszej i pomywaczce, Cyganka przywołaną została do samych państwa. — No, czy wy wróżysz mi co? — rzekł pan. — A dobrze, panoczku — orzekła — niech panoczek podadzą rękę. Stało się według jej życzenia. Poczęła wodzić palcem po liniach dłoni i wypowiadać różne koleje. A trzeba wiedzieć, że ten, z którego ręki w tej chwili Cyganka wyprowadzała wróżby, za bytnością w Paryżu poznał się był z Desbarollesem i stał się nawet zwolennikiem nauki 39 tego stawnego chiromanty. Widząc więc, że to, co o jego usposobieniu i przyszłości Cyganka wypowiada, nie zgadza się z położeniem owych linii, których kierunek podług Desbarollesa ma służyć za stałą zasadę odgadywania chiromantycznego, przerwał jej, wskazując fałsz w twierdzeniu. — A panoczek skąd to wiedzą? — zapytała Cyganka. — A wiem, bo i ja wróżyć umiem. Pokaż mi twoją rękę. I ująwszy dłoń smagłą i ogorzałą, począł jej znaczenie wszystkich linii opowiadać. Cyganka przez kilka chwil spoglądała na niego w niemym osłupieniu, aż nareszcie widząc, że wróżący z największą pewnością siebie i szczegółowo zaczyna jej opisywać kierunek linii, ich krzyżowanie się i prognostyki, jakie z tego wyciągnąć można, wyrwała rękę i ująwszy się oburącz za głowę, uciekła z pokoju, nie dopominając się nawet o zapłatę... Popłoch Cyganki, który kazał jej zrezygnować nawet z zapłaty, nie wynikł bynajmniej z tego, że oto przyłapana została na wróżbiarskiej ignorancji, na chiromanckim partactwie. Badania nasze dowodzą, że tak właśnie, lub podobnie, zwykły reagować cygańskie wróżki w tych rzadkich wypadkach, gdy klient zdradza umiejętności i wtajemniczenia, które powinny być wyłącznie domeną Cyganki, gdy demonstruje on choćby tylko pozory „wiedzy tajemnej", wywołując w ten sposób zaskoczenie wróżki. Wydaje się to jej oznaką wielce podejrzaną, niebezpiecznym symptomem, i odbiera ochotę do kontynuowania przepowiedni. Nie musi to być zaraz podejrzenie — omówione wcześniej — że Zły opętał klienta i w ten sposób przezeń daje o sobie znać. Gdy pewien klient wróżki, który w czasie, gdy mu rozkładała karty i odczytywała ich znaczenie, zagadnął ją po cygańsku — wywołał podobną reakcję. Cygańska wróżka boi się konkurencji, skierowania wróżby w odwrotnym kierunku, pod jej adresem, znajomości jej sekretów przez osobę niepowołaną, uważa, że ,,nie wróży" jej to nic dobrego. Ponadto owa cygańska wróżka sprzed ponad stu lat dostrzec mogła niepokojące ją różnice między własnymi umiejętnościami wróżenia z ręki, a zasadami chiromancji, znienacka jej zademonstrowanymi. Zasady wróżby — czy to z ręki, czy z kart (niekiedy też — z muszli, z lusterka itd.) — stosowane przez Cyganki są zmienne, na ogół dowolne i jeśli nawet wspierają się na jakichś regułach, to prawideł najrozmaitszych jest nieprzebrane mnóstwo i stanowią jedynie kanwę, na której wróżka snuje swe improwizacje. Dlatego właśnie, rozpatrując różne sposoby i mechanizmy cygańskiego wróżbiarstwa, nie omawiamy szczegółowiej znaczeń poszczególnych kart 40 i linii dłoni — przeróżnie bowiem bywają odczytywane i interpretowane, jeśli w ogóle nie są jedynie pretekstem, rekwizytem pozbawionym większego znaczenia. W zamierzchłych, wygasłych doszczętnie lub zredukowanych do szczątkowej postaci tradycjach cygańskiego wróżbiarstwa istniały systemy wróżby, określone — jak się zdaje — ściślej, różne w różnych ugrupowaniach tego ludu, nie układające się w żaden powszechniej znany i stosowany system. Dziewiętnastowieczny cyganolog, Heinrich Wlislocki, spotkał niektóre z nich wśród Cyganów siedmiogrodzkich i spisał. Interesujące jest, że w ówczesnych tamtejszych zasadach cygańskiej chiromancji obok linii na dłoni najistotniejszą funkcję pełniły palce rąk. Jeśli by zaufać wszystkim uwagom Wlislockiego na ten temat — a autor ten uchodzi niekiedy wśród specjalistów za skłonnego do uzupełniania swych dociekań wytworami własnej fantazji — taką wróżbę uprawiali tamtejsi Cyganie także we własnym gronie. Nie będziemy powtarzać obserwacji Wlislockiego dotyczących chiromancji; poprzestańmy przykładowo na garści spostrzeżeń dotyczących palców rąk. I tak np. kciuk zwany był ,,palcem nieszczęścia" i jeśli odznaczał się wyjątkową grubością lub połączony był z nasadą palca wskazującego wydatną fałdą skóry, niby płetwą, oznaczać to miało pecha, skłonność do ściągania na siebie złego losu, niepowodzeń; palec wskazujący uchodził za „palec szczęścia", a białe plamki na jego paznokciu oznaczały fortunę, szczęśliwy los, powodzenie; palec środkowy, odznaczający się szczególnie znaczną długością, wróżył bogactwo; jeśli na palcu serdecznym widać w zgięciach u jego przegubów liczne fałdki i zmarszczki, zapowiadało to życie w zdrowiu do późnej starości; mały palec był „szczęściodajny" i dotknięcie nim upatrzonej rzeczy miało sprawić, że się tę rzecz tanio kupi lub szczęśliwie zdobędzie... Istnieje hipoteza, że karty taroka zawędrowały do Europy w XV wieku wraz z Cyganami. Nie wydaje się to nazbyt prawdopodobne. Faktem jest jednak, że tarok był w użyciu cygańskich wróżbitek od wieków i że jeszcze stosunkowo niedawno, bo do II wojny światowej, spotkać można było z rzadka w Polsce Cyganki, które się takimi kartami posługiwały. Tak np. w 1930 r. Cyganka wróżyła z kart taroka w Jaremczu na Podkarpaciu, a już w czasie wojny, w r. 1941, specjalizowała się w tarokowych wróżbach stara Cyganka ze szczepu Kelde-rarów w Toruniu. Podobnie zdarzało się w sześćdziesiątych latach XIX wieku, w początkach wielkiej inwazji kelderarskiej. 41 Ówczesne przybycie owych Cyganów stało się też przypływem i odrodzeniem marniejącej od lat cygańskiej wróżby, przyniosło jej ożywienie, wzbogacenie i rozkwit. Dla miejscowych Cyganów, zdziesiątkowanych prześladowaniami i skrajnie spauperyzowanych tamci przybysze, zamożni i pełni przedsiębiorczości, byli Obcymi, darzonymi niechęcią, a zarazem zazdrością. Z drugiej strony Obcy przejawiali lekceważenie, a nawet rodzaj pogardy w stosunku do miejscowego cygańskiego plebsu nawet fizycznie bardziej mizernego, o niepozornym wyglądzie, nie mówiąc już o kontraście między efektownym, pokazowym bogactwem ubioru przybyszów, a nędznymi przyodziewkami ich „ubogich krewnych". Przyjęło się uważać wielobarwne i suto fałdziste spódnice Cyganek, jaskrawo kolorowe chusty i biżuterię, oraz inne atrybuty charakterystycznej cygańskiej strojności za elementy ich typowego ubioru o odwiecznej tradycji. Nic fałszywszego. Jak wynika z licznych opisów, Cyganie w Polsce przez wieki nie znali takiego stroju. Dziś, zwłaszcza w bogatszych rodach, w rodzinach kultywujących rodzimy obyczaj choćby cząstkowo, Cyganki bywają tak właśnie ubrane — strojnie i kolorowo — niezależnie od tego, czy są z rodów odwiecznie tutejszych, czy też wywodzą się z owych grup bałkańskich, przybyłych tu o stulecia później. Można wprawdzie zauważyć, przyjrzawszy się baczniej, drobne różnice, jak np. sposób wiązania chustki na głowie — ale w zasadzie strój kobiet ujednolicił się pod wpływem kelderar-skiej mody. Mężczyźni z kotlarskich rodów dawno już porzucili swoje charakterystyczne ubiory, zdobne srebrnymi guzami i pasami ze srebra; nie ma już wśród ich przywódców takich atrybutów władzy, jak niegdysiejsze berła-buzdygany ze srebrną gałką, ani charakterystycznych kołpaczków na głowach. U niektórych Starszych Rodu, zwłaszcza z bliskiego Kelderarom szczepu Lowari, utrzymuje się jednak, a może nawet wzmaga, skłonność do nadawania sobie tytułu ,,króla" i posiadania koron z dukatowego złota. Przed kilku laty dość głośno było o zaginięciu takiej korony, należącej do jednego z podwarszawskich ,,królów", a skradzionej bynajmniej nie przez jego pobratymców, ale przez zwykłego polskiego złodzieja. Jednakże ubiór Cyganów zwykłych, nie utytułowanych, przybrał postać zwyczajnego garnituru, nie różniącego się niczym od stereotypowej, powszechnie noszonej odzieży. Podobnie mężczyźni spośród Cyganów „tubylczych" nie zachowali w swym ubiorze żadnych swoistych cech. Inaczej Cyganki. Utrzymały, jak wiemy, wyróżniające je stroje do dzisiaj. Tutejsze 42 potomkinie nędzarskich, zbiedniałych przed wiekami Cyganów polskich przejęły od Kelderaszyc specyficzny charakter strojów. Bogatsze rody po upływie dziesiątków lat od przybycia Kelderaszów zaczęły — wzorując się na nich — jeździć barwnymi, rzeźbionymi wozami z oknami i dachem, porzucając stopniowo swe dawniejsze wehikuły, kryte budami z płótna, rozpiętymi na półokrągłych obręczach. Cyganki polskie przejęły również w pewnym stopniu kunszt wróżbiarski Kelderarow, czy może raczej pod wpływem kel.derarskiej biegłości w tej dziedzinie ożywiły i udoskonaliły swe umiejętności i praktyki — nigdy przecież doszczętnie niewygasłe, wzbogacając swe ezoteryczne specjalności. Wprawdzie do dziś w niektórych cygańskich środowiskach trwa potoczne przekonanie, że Kelderaszyce są najlepszymi wróżkami, jednak w rzeczywistości różnie z tym bywa, na zasadzie spiritus fiat ubi vult*, nie zaś na podstawie przynależności szczepowej. Mimo różnic i antagonizmów międzygrupowych w cygańszczyźnie, obecność Kelderarow, ich pierwszy napływ na nasze ziemie — a także późniejsze fale migracji pod koniec ubiegłego i w początkach naszego wieku, tym razem z większym udziałem pokrewnego szczepu Lo-warów — wpłynęły z pewnością na powszechny rozwój cygańskiego wróżbiarstwa w Polsce. Znany kelderarski ród Kwieków, który w latach międzywojennych usiłował — bezskutecznie zresztą — narzucić królewską władzę wszystkim Cyganom w Polsce, był jednym z najbardziej ekspansywnych i zaborczych ugrupowań swego szczepu i przyczynił się do okresowej jego dominacji. Obecnie zarówno opinie o owej dominacji, jak też o wysokim kunszcie cygańskiej wróżby uprawianej wśród nas przez potomków dziewiętnastowiecznych przybyszów, odnoszą się już w dużym stopniu do przeszłości. W ostatnich bowiem dziesięcioleciach — zwłaszcza po wprowadzeniu przez władze państwowe w połowie lat sześćdziesiątych całkowitego zakazu wędrówek — większość znaczących rodów Kelderarow i Lowarów opuściła Polskę, a ci, którzy pozostali, to przeważnie albo-grupki niezamożne i często przestępcze, wśród których dawne umiejętności wróżbiarskie uległy często zanikowi lub zwyrodnieniu, albo też nieliczni bogacze, wspomagani przez rodziny zza granicy wielkimi niekiedy porcjami dewiz i złota. Ci dawni koczownicy, skazani na osiadłość, najwidoczniej postanowili, że skoro już mają wieść odmienny tryb życia, to niech się ' duch się objawia tam, gdzie chce (łac). 43 to dzieje — wedle ich pojęć — po królewsku. Nie żałując fortun — które zresztą zdają się być niewyczerpalne — budują oni, zwłaszcza w okolicach Zgierza, okazałe, nowobogackie domy-pałace; nie są to domki z kart, choć niejedna superwróżba przyczyniła się zapewne do ich powstania. Są to zamki widma, pełne balustrad, kolumn, krużganków, tarasów, szczycące się ogromnymi kopułami i pokracznymi wieżyczkami. Wewnątrz, na komnatach — hermetycznie strzeżonych przed wścibskim okiem — pełno złoceń i przepychu luster. Te hybry-dyczne rezydencje o architekturze rodem z koszmarnego snu stanowią jakby skrzyżowanie starego kredensu, powiększonego do olbrzymich rozmiarów, ze świątynią buddyjską, jubileuszowym tortem i cerkwią. Zamieszkali w tej surrealistycznej scenerii Cyganie, gardzący pospólstwem, nie muszą już wysyłać swych żon na wróżbiarskie wyprawy, podobnie jak nie muszą się uczyć czytania i pisania. Zagraniczne barwne telewizory i wideokasety zwalniają ich z tych niedogodnych obowiązków. ? ? rt < < s. V. Odczytywanie imion Po II wojnie światowej, po latach hitlerowskiej eksterminacji, która zdziesiątkowała Cyganów w Europie, skazanych obok Żydów na całkowitą zagładę, ci, którzy pozostali przy życiu, powrócili do swych tradycyjnych zajęć, podjęli przerwane wędrówki i pozostali im wierni aż do chwili, gdy zostały one w Polsce i sąsiednich krajach surowo zabronione. Ale i ten zakaz nie odebrał im odwiecznych obyczajów, nawyków i profesji. Wróżby nie zamilkły nawet w Oświęcimiu i na drogach wojennych ucieczek. Ożyły i rozwinęły się zaraz po ustaniu działań wojennych, jeszcze na pogorzeliskach. Nie wróżyli tylko cygańscy biedacy z Podkarpacia, sui generis proletariat. Nie wędrujący już od pokoleń, najmowali się do robót sezonowych, jako niewykwalifikowani robotnicy — przy budowie dróg, tłuczeniu kamieni, wykopach ziemnych, uprzątaniu śmieci.,. Oni teraz stali się obiektem pogardy ze strony pozostałych grup — zarówno Kelderarów i Lowarów, jak i tzw. polskich Cyganów nizinnych, którzy w ciągu niespełna stulecia zdołali zyskać wyższą nieco rangę w cygańskich hierarchiach społecznych, choć nadal byli — i są — uważani za „gorszych" przez ,,plutokrację" Kelderarów i Lowarów. Polscy Cyganie nizinni — sami nazywający się polska Roma (polscy Cyganie) — to także społeczność zróżnicowana, złożona z „podgrup" o genezie rodowej i terytorialnej. Są wśród nich i potomkowie od dawien dawna w Polsce przebywających wędrowców, tych „dzikich" i „gorszych" wg oceny ???-wiecznego niemieckiego podróżnika C. Goehringa, którego relacje przytoczyliśmy wcześniej, jak 1 owych „niemieckich", jakoby bardziej okrzesanych niż tamci — według tej samej opinii owego autora. Pozostały nawet ślady tego zróżnicowania w odmianach dialektów, jakimi posługują się różne Słupki polskich Cyganów nizinnych. Tak np. jedni łąkę nazywają w' z a (z niemieckiego Wiese), inni zaś — mała (z sanskryckiego — mala); u jednych okno — to f e n s t r o (z niem. Fenster), u innych — 45 d u d a I i (od słowa dud — światło, pochodzącego z sanskryckiego źródła)... Mimo różnych prób i usiłowań administracji państwowej, nadal głównym źródłem utrzymania cygańskich rodzin jest wróżba i pokrewne, związane z nią, praktyki uprawiane, jak zawsze, wyłącznie przez kobiety. Dziewczęta cygańskie dojrzewają wcześnie, wchodzą w związki małżeńskie i rodzą dzieci, będąc nierzadko w wieku, który prawo określa jako niepełnoletność; często trzynasto-, czternastoletnie Cyganki są już matkami i muszą zarabiać na utrzymanie rodziny, która wkrótce, z roku na rok, rośnie i pomnaża ich macierzyńskie obowiązki. W tych okolicznościach nie jest praktycznie możliwe kontynuowanie nauki, przerywanej zazwyczaj już w pierwszych klasach szkoły podstawowej, ani wyuczenia się jakiegokolwiek zawodu, który mógłby się stać źródłem przyszłych zarobków. Pozostaje wróżba. Umiejętność przekazywana córkom i wnuczkom przez matki i babki. Specyficzna bystrość umysłowa, szybki refleks, spryt jako dominująca cecha inteligencji, praktyczna znajomość psychologii — to cechy wyrabiane od pokoleń, kultywowane zgodnie z praobyczajem dla praktycznych celów cygańszczyzny całej i poszczególnych jej przedstawicieli, a zwłaszcza — przedstawicielek. Na nich bowiem spoczywa główny ciężar, odpowiedzialność za przetrwanie, a czasem — za dostatek. Metody, chwyty psychologiczne, jakie zwykły stosować cygańskie wróżki dla zachęty, dla skłonienia potencjalnych klientów, by poddali się wróżbie — są rozmaite, zależne i od rodowych tradycji, i od rozeznania konkretnej sytuacji. Składają się na działania wstępne wróżki, uchylającej jakby rąbka tajemnicy — jeszcze bez zapłaty, na kredyt niejako, i dotyczą nie przyszłości, nie odnoszą się do przepowiedni, której trafności klient nie jest w stanie zweryfikować. Polegają na odgadnięciu czegoś, co klientowi jest wiadome, a co ma go zaskoczyć juz samym faktem niewytłumaczalnej cygańskiej „wszechwiedzy". W ogromnej większości przypadków są to „rewelacje" banalne i pozorne, które Cyganka może bez większego ryzyka i obawy popełnienia omyłki objawić, biorąc tylko pod uwagę wiek, płeć i jakieś inne zauważalne cechy klientki. Niekiedy taką rewelacją poprzedzającą przepowiednię bywa odgadywanie imion. W nieczęstych przypadkach bywa ono trafne. Ma na celu zaszczepienie wiary w nadprzyrodzone zdolności wróżki, utwierdzenie w nadziei, że i sekrety przyszłości mogą być przez Cygankę odsłonięte równie bezbłędnie, jak tajniki dnia dzisiejszego. Kabalarki, by móc użyć tej sugestywnej metody, przeprowadzają czasem dyskretne wywiady wśród sąsiadów 46 swych przyszłych klientek, zbierając wiadomości przydatne do wykorzystania we wróżbach. Oskar Kolberg w „Lubelskiem" notuje: Cyganki jeżeli nie z kart wróżą przyszłość, to z rysów twarzy lub ręki. Widziano, jak zręczna taka wróżka wypytywała się wprzódy o stosunki zachodzące między ludźmi we wsi, ażeby ich potem zręczniejszymi odpowiedziami mamiła. Podobne spostrzeżenie podaje Heinrich Wlislocki w swej pracy etnograficznej o Cyganach w Siedmiogrodzie. Błędem byłoby wyciąganie z podobnych relacji wniosku, że tylko w ten — sprytny acz prymitywny — sposób zdobywają Cyganki wiedzę, wykorzystywaną następnie przy wróżeniu, choć można przypuszczać, że tego rodzaju „wywiad środowiskowy" jest często źródłem podziwianych wtajemniczeń cygańskich wróżek. Istnieją wiarygodne świadectwa o faktach trafnych odczytań imion w okolicznościach wykluczających jakąkolwiek podpowiedz czy uprzednie zdobycie informacji. Te rzadko spotykane „odczytania" okazywały się prawidłowe, choć dotyczyły osoby najzupełniej obcej, nie znanej nikomu w okolicach, gdzie odbyła się wróżbiarska ceremonia. Szczególnie utalentowana wróżka poprzedzała rozwiązanie zagadki prośbą o usilne skupienie uwagi klientki na brzmieniu imienia, o powtarzanie go w myśli. Mówiła na przykład: „Myśl, jak się nazywasz, mów do siebie w myśli po imieniu, musisz to imię mieć teraz w głowie...". Zdarzało się, że rezultat tych namów i głębokiego skupienia Cyganki był całkowicie zgodny z prawdą lub bardzo jej bliski. Zdarzało się, że wróżka kapitulowała, rezygnując z odgadnięcia, nieraz tłumacząc się, że imię, o które chodzi, jest „za trudne". Dla łatwowiernej klientki i takie stwierdzenie bywało konstatacją niezwykle prawdomówną, jeśli przypadkiem nosiła rzadko spotykane imię... Była pełnia lata 1939 roku. Po obiedzie usypiałam małego synka, wożąc go w wózeczku. Podeszła do mnie młoda, bardzo ładna Cyganka z propozycją wróżby. Odpowiedziałam jej, że nie mam przy sobie pieniędzy. Cyganka roześmiała się i powiedziała: „Nie trzeba, dajcie rękę, to wam powróżę". I żeby mnie zachęcić i przekonać, powiedziała: ,,Wy macie trudne imię". To mnie przekonało. Mam na imię Hermina. Nas to jednak nie przekonuje. W formułach wróżbiarskich Cyganek aż się roi od stwierdzeń ogólnikowych i na tyle nieprecyzyjnych znaczeniowo, by mogły być interpretowane najrozmaiciej, niekiedy w krańcowo odmienny sposób. To daje wróżce, wyczulonej na najdrobniejsze, nieświadome nawet reakcje klientki, orientację, która diagnoza zyskuje jej akceptację, a zatem — w jakim kierunku należy się posuwać we wróżbiarskim monologu. Przytoczyliśmy to krótkie i wcale nie rewelacyjne wspomnienie jako przykład właśnie, jak bardzo ocena wróżby zależy od nastawienia „wróżbobiorczyni", od jej chęci i woli uwierzenia w prawdomówność wróżki. Przykładów takich można by podać wiele. Wróżby bywają uznawane za tratne i oceniane ex post jako prorocze, wtedy zwłaszcza, gdy ich sformułowania ujęte były metaforycznie. Dawało to możliwość różnorakiego ich rozumienia, czasem niemal na sto sposobów. Nie inne zalety, ale właśnie wieloznaczność, dająca pole do popisu dla różnych, nieraz całkiem rozbieżnych odczytań sensu i znaczenia, zawarta jest w wielu popularnych, od dawna znanych przepowiedniach, które tak chętnie i łatwo dopasowuje się do różnych czasów i okoliczności, potwierdzając ich rzekomą trafność. Zdarza się, że cygańska wróżka, obserwując klientkę, dostrzegając rodzaj odbioru wróżby, posuwa się dalej, przechodząc od wieloznaczników do twierdzeń konkretniejszych. Trudno by jednak trafne odczytanie imion przypisywać posługiwaniu się taką metodą. Niełatwy do zracjonalizowania mechanizm takich odgadnięć polega chyba na czymś zupełnie innym. Po upadku powstania warszawskiego, a nawet jeszcze w czasie trwania walk, tłumy ludności cywilnej wypędzane były z zajętych przez Niemców dzielnic miasta pod niemiecką eskortą. Ewakuacja odbywała się w kierunku obozu przejściowego w Pruszkowie, dokąd wygnańcy szli piechotą. W tłumie szła kobieta z synkiem. Na krótkim postoju zbliżyła się do niej bardzo stara Cyganka i zaproponowała wróżbę. Kobieta, przytłoczona nieszczęściem, odpowiedziała, że nie chce, że niczego już nie oczekuje i że żadna wróżba nie odmieni strasznego losu ani jej, ani nikogo z tych ludzi. I wówczas nastąpiło zdarzenie, które nie ma cech ani oszustwa, ani iluzji. Relacja brzmi: Na to Cyganka oświadczyła, że odgadnie jej imię. Trwało to dłuższą chwilę. W czasie usiłowań, by spełnić swoją zapowiedź, na twarzy Cyganki widać było ogromny wysiłek i pot, który obficie zaczął spływać jej z czoła. Po paru minutach intensywnego wpatrywania się w oczy kobiety i pomrukiwania: ,,trudne imię, jakieś trudne imię" — Cyganka powiedziała: ,,Nazywasz się pani Olimpijka". Do dalszej wróżby nie doszło: rozległy się wrzaski konwojentów, podrywające ludzi do dalszego marszu. Powsiał rozgardiasz, w którym stara Cyganka gdzieś się zagubiła. Jej omyłka była nieistotna: owa wygnanka z Warszawy miała na imię — Olimpia. 48 Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem zupełnie innej kategorii, Którego sam spryt Cyganki i jej psychologiczno-fizjonomistyczne uzdolnienia nie wyjaśniają i nie wyczerpują. Takie objawy, jak grymas wysiłku na twarzy wróżbitki, wyraźne symptomy zmęczenia, osłabienia fizycznego w czasie rozszyfrowywania cudzych myśli, imion klientki czy jej bliskich — zostały zaobserwowane niejeden raz i dokładnie przypominają podobne reakcje, występujące u osób pełniących rolę mediów, na seansach parapsychologicznych, obejmujących takie doświadczenia, jak odbiór telepatycznie nadanych przekazów, czytanie ukrytego pisma, odgadywanie myśli itd. Podobne zjawiska, stwierdzane doświadczalnie, mimo bardzo niedostatecznej dziś jeszcze wiedzy o ich mechanizmie, bywają — jak np. hipnoza — stosowane w terapii i innych dziedzinach praktyk i badań naukowych. Zdolności w tych zakresach występują jednak nader rzadko. Wydawać by się mogło, że wśród Cyganek — gdzie także stanowią rzadkość — spotyka się je jednak stosunkowo częściej. Jeśli na pozór byłoby tak właśnie, wynikać by to mogło jedynie z tego, że w społeczności tradycyjnie i powszechnie parającej się wróżbą owe uzdolnienia ławiej się ujawniają, mając po temu bardziej sprzyjające warunki. Wiadomo, że tylko drobna część osób, rozporządzających tego rodzaju możliwościami, zdaje sobie z tego sprawę i jedynie rzadki przypadek lub doświadczalna próba doprowadza do ich wykrycia. Przywołana historia starej Cyganki z 1944 r. nie jest odosobniona. Zdarzenia podobne zdają się potwierdzać ową niezwykłą umiejętność, właściwą zapewne nielicznym wróżbitkom cygańskim. Potwierdzają także interesującą prawidłowość: zmęczenie wróżki w toku odgadywania, jakby spowodowane utratą energii podczas psychicznego wysiłku. Latem 1955 r. w Łodzi przy placu Wolności — mówi inna relacja — zatrzymała mnie stara Cyganka proponując wróżenie z kart. Odmówiłam. Przytrzymała mnie wtedy za rękę i powiedziała: ,,jeżeli nie chcesz wróżby z kart, to powiem ci twoje imię. Jeżeli nie powiem, nic mi nie zapłacisz". Ponieważ uważam, że moje imię nie należy do popularnych, wyraziłam zgodę, przewidując niepowodzenie Cyganki. Położyła moją dłoń na talii zniszczonych kart, kazała mi zamknąć usta, aby nie poruszać wargami, tylko w myśli powtarzać swoje imię. Uczyniłam, jak chciała, a wtedy na twarzy Cyganki ujrzałam wyraz ogromnego skupienia; szeptała coś cicho i niezrozumiale dla mnie, oczy miała zamknięte, robiło to wrażenie transu. Po pewnym czasie 4 — Pod berłem króla pikowego 49 otworzyła oczy i powiedziała, że moje imię zaczyna się na literę I, ale — „ty nie masz polskiego imienia". Chciałam już odejść, ale Cyganka powtórzyła seans. Ogarnął mnie strach, gdyż postać Cyganki i jej twarz przebiegi skurcz, na twarzy widziałam ogromny wysiłek myślowy. I znowu cicho coś mówiła w niezrozumiałym dla mnie języku, aż po pewnym czasie powiedziała: ,,twoje imię to Iwona". Osłupiałam z wrażenia, zapłaciłam żądaną kwotę, lecz po odejściu Cyganki stałam i spoglądałam na nią. Widziałam, jak podeszła do czynnej zabytkowej studzienki i chustką zmoczoną w wodzie owinęła sobie głowę, usiadła na krawężniku, sprawiając wrażenie wyczerpanej fizycznie. Odczytywanie imienia, lub nawet imion całej rodziny, zdaje się odczytywaniem myśli, absorbującej w danej chwili klientkę i — jakby wynikało z następnej relacji — nie musi koniecznie dotyczyć imienia, lecz również innych informacji „nadawanych" przez osobę, której się wróży. Zazwyczaj temat bywa narzucany przez Cygankę. Mamy wówczas do czynienia z odgadywaniem imion, które „nadawca" — według cygańskiej instrukcji — ma w myśli powtarzać, koncentrując się na tym jedynie. Być może o powodzeniu decyduje w takich wypadkach nie tylko „zdolność odbiorcza" Cyganki, ale również „zdolność nadawcza" klientki. Odnosi się wrażenie, że utalentowana wieszczka cygańska wyczuwa niekiedy tę zdolność nadawczą i wówczas godzi się nawet na wróżbę bezpłatną, a czasem upiera się stanowczo przy swojej gotowości do wróżby całkowicie bezinteresownej. Takie interesujące wypadki zdarzają się z rzadka i jako wróżba podarowana byłyby wyjątkiem, wykluczającym chęć zysku jako głównego motywu i bodźca działania wróżki. Niektóre Cyganki wyznawały bliskim osobom, że wróżą czasem gratis, gdy odczuwają pewność, że mają prawdę do powiedzenia... Inne opinie cygańskie znajdują dla wróżb bezpłatnych inne, bardziej przyziemne i — paradoksalnie — czysto praktyczne motywacje. Twierdzą, że Cyganki podejmują się takich wróżb w celach... reklamowych i czynią to najchętniej w większych skupiskach ludzkich, np. w biurowcach, hotelach itp., licząc na to, że wieści o „znakomitej wróżce" rozejdą się szybko i przysporzą jej licznych, już płatnych, klientów. Wracajmy na wyżyny kunsztu cygańskich wróżbitek, do tych nieczęstych wypadków odczytywania myśli, do rozpoznań — jak zwykło się podobne zjawiska określać — pozazmysłowych. Oto przykład, jak klientka narzuciła Cygance tematy wróżby, po czym w myśli — bez wypowiedzenia słowa — „podyktowała" odpowiedzi na zadane 50 przez siebie kwestie, daleko wykraczające poza odgadywanie imion. Rzecz działa się w czasie okupacji hitlerowskiej na Kielecczyźnie. W naszym domu służyła młodziutka dziewczyna, Ircia, wychowana w tolerancji dla złodziejstwa, ale sama rzadko coś ukradła. W pobliżu mieszkała jej siostra, bardzo zdolna, inteligentna, a zarazem niesłychanie wyrafinowana złodziejka. Wszystko ginęło i nigdy nie można jej było nic udowodnić. Któregoś dnia do kuchni, w której byłam tylko ja i Ircia, zapukała młodziutka, może 15-letnia Cyganeczka. Powróżyć? Dobrze, powróż. I w tym momencie przyszło mi do głowy, że może by udało się przekonać Ircię o nieprawościach jej siostry. Zaczęłam zadawać Cygance nic nie sugerujące pytania — / odpowiadałam sobie na nie w myśli. Cyganeczka jak gdyby wpadła w trans. Powtarzała słowo w słowo to, co ja myślałam. Kto kradnie. Kiedy kradnie. Co ma jeszcze zamiar ukraść. Jak wygląda. Gdzie mieszka. Jak się nazywa. Oczywiście wszystko dotyczyło siostry Irci. W pewnym momencie, kiedy Ircia zaczęła już prawie płakać i skręcała się ze wstydu, sprzykrzyła mi się ta ,,zabawa" i zaczęłam myśleć o czym innym, a właściwie o niczym. Wtedy Cyganka umilkła nagle, powiedziała, że jest strasznie zmęczona i że nie może więcej wróżyć. Była tak młoda, że nie zdobyła się na jakieś rutynowe banialuki. Po prostu jakby straciła wszelką moc. Gdy się jej przyjrzałam, przestraszyłam się. Była wyczerpana, blada, czoło miała pokryte potem. Czymś tam ją nakarmiłam, napoiłam i pomału uspokoiła się, ale widać było, że ta ,,wróżba" kosztowała ją niesłychanie dużo. Opowiedziane historie, dotyczące różnych czasów i miejsc, różniące się wieloma szczegółami, mają jednak cechy wspólne, wskazują na nieodmienne prawidłowości procesu „czytania myśli" kierowanego jakąś „hiperintuicją". Imiona, rrafnie wymieniane przez wróżkę, nie docierają do jej świadomości — jak się zdaje — w ich fonicznej postaci, ale — by tak rzec — w swej „istocie". Świadczyłyby o tym wróżby Cyganek odgadujących imiona polskie, a nie władających polskim językiem; wypowiadały one owe imiona w ich obcojęzycznej wersji, nie we właściwym brzmieniu. W 1950 r. Cyganka, wypowiadając imiona matki i narzeczonego swej klientki, nie popełniła błędu, ale mówiła — „Irina" i „Jurij", choć drugie z tych imion jest bardzo odległe od polskiego odpowiednika: Jerzy. Podobny przykład odczytania imion podaje relacja opisująca zdarzenie z 1961 roku. ...odwiedziłam kuzynkę w Piotrkowie Trybunalskim. Powiedziała, że w dość bliskiej okolicy są Cyganie i jakaś Cyganka fenomenalnie 51 wróży. Pojechałyśmy; około pół godziny jazdy samochodem od centrum miasta. Był tam duży tabor — kilkanaście wozów oraz dwa samochody osobowe, cygańskie. Znalazłyśmy z trudem grubą, około 60-letnią Cygankę, która bardzo źle mówiła po polsku, lepiej chyba po rosyjsku, tak mi się wydawało. Kazała mi się skupić i myśleć o bliskich mi osobach. Starałam się skupić. Powiedziała, że myślę o Irinie, następnie wymieniła kolejno imiona — Władimir, Natasza i znowu Irina. Odgadła bezbłędnie: Irena to moja córka, Włodzimierz — mój mąż, Natalia — teściowa, a druga Irena —.to moja matka. Cyganka w pierwszej chwili zdziwiła się, że to samo imię (Irena - Irina) występuje u dwóch wymienionych osób. Po odczytaniu imion w każdej ze wspomnianych wróżb następowało bardziej lub mniej szczegółowe omówienie niektórych faktów z przeszłości i teraźniejszości klientek, a także — przepowiednia. Jeśli tu i ówdzie w jej prognozach znajdowały się miejsca niejasne, niejednoznaczne, często gotowość klientki do podświadomej korekty interpretacyjnej nadawała przepowiedni więcej cech trafności niż ich istotnie posiadała. Gdy „na dwoje babka wróżyła", w życzeniowym odbiorze wróżba — już po jej „spełnieniu" — odnosiła się do tego wariantu interpretacyjnego, który okazał się zgodny z faktami, a tym samym potwierdzał wiarę w przezierczą nieomylność Cyganki. W zakresie przewidywania nie może już być mowy o jakimkolwiek „odczytywaniu", o sondowaniu świadomości klientki z przyczyn oczywistych. Niedoszłe obszary czasu, poza ustalonymi i znanymi elementami przyszłości, okryte są przecież niewiedzą, czasem co najwyżej wybiega ku nim zamiar czy niepewna siebie nadzieja i obawa. Wróżbitki posługujące się intuicją, zdolnościami wyczulonej empatii, psychologiczno-fizjonomistycznej analizy — są w stanie czasem odgadnąć kierunek owych nadziei i obaw, czy pragnień, i zaspokajać lub tłumić je wymyśloną przez siebie wizją przyszłości. Wymyśloną — więc fałszywą? Najczęściej tak, ale — nie zawsze i to nie tylko na zasadzie przypadku, który pozwala czasem utrafić w sedno. Nie istnieją źródła, z których Cyganka mogłaby czerpać wiedzę futurologiczną na temat swych klientek. Chyba żeby przepowiednia dotyczyła np. jutrzejszej kradzieży na szkodę klientki, kradzieży, której sama wróżka zamierzałaby dokonać, lub — powiedzmy — pożaru domu, o czym by Cyganka wiedziała od zaprzyjaźnionego piromana... Te wymyślone tu ad hoc przykłady nie wchodzą przecież w rachubę i nie tłumaczą tajników przepowiedni, która się sprawdza. Wydaje się, że choćby częściowo można wyjaśnić mechanizm i celność takiej 52 wróżby, bez odwoływania się do siły sprawczej jakichś nadprzyrodzonych mocy. Warto przy tym pamiętać, że owe „wróżby prawdziwe" — podobnie jak nieszalbiercze odczytanie imion — stanowi w praktyce cygańskiego wróżbiarstwa zjawisko ogromnie rzadkie, ginące w gęstwinach stereotypów zwykłego, prymitywnego kaba-larstwa. VI. Wróżby skuteczne Wróżba prawdziwa. Występuje nieczęsto, ale jednak się zdarza — nie sposób temu zaprzeczyć. Czym jest? Efektem przypadku? Złudzeniem? A może owocem jasnowidzenia, aktem profetycznym? Zanim spróbujemy dać odpowiedź na te pytania, wyłożyć supozycje co do natury i mechanizmu niektórych „wróżb prawdziwych", czyli przepowiedni, które przyszłość potwierdza w pełni lub częściowo — poznajmy niezwykłą historię wybitnego polskiego uczonego z XVIII wieku, Andrzeja Badurskiego *. Jego „pozanaukowe" losy wyjątkowo jaskrawo ilustrują działanie cygańskiej przepowiedni, która osiąga swe spełnienie. Urodził się w Krakowie 28 października 1740 r. Już mając piętnaście lat uzyskał tytuł bakałarza sztuk wyzwolonych i filozofii, a po czterech latach zdobył tytuł z tego zakresu nauk na Uniwersytecie. Nauczał gramatyki i poetyki w Kolegium Lubrańskiego w Poznaniu i mając niewiele ponad 20 lat ogłosił drukiem dwie rozprawy naukowe. Później uczył w szkołach Nowodworskich w Krakowie i już jako dwudziestopięcioletni profesor napisał po łacinie traktat pedagogiczny O wzajemnych powinnościach rodziców i dzieci, a jednocześnie rozpoczął wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dzięki stypendium otrzymanemu od biskupa Kajetana Sołtyka udał się do- Włoch i w latach 1766—1770 studiował w Bolonii medycynę, uzyskując stopień doktora nauk medycznych. Po zwiedzeniu szpitali w Turynie i Padwie powrócił do Krakowa, nostryfikował swój boloński dyplom i jeszcze w 1770 r. wygłosił rozprawę na temat ospy, nacechowaną dużą jak na owe czasy wiedzą i krytycyzmem. Po roku został dziekanem wydziału; jego dziełem było podniesienie z upadku Wydziału Medycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także wprowadzenie uprawnień lekarskich i za- • Wiesław Bieńkowski, Andrzej Badurski, wybitny krakowianin wieku XVIII w Rocznik Krakowski, t. 39. 1968 r. 54 sad sprzedaży leków. W grudniu 1778 r. król Stanisław August Poniatowski nadał mu zaszczytny tytuł honorowego konsyliarza i radcy Jego Królewskiej Mości. Wkrótce został nobilitowany i w swojej wsi, Wadowie pod Krakowem, przeprowadził radykalną jak na stosunki społeczne w owych czasach reformę, dającą pewne prawa chłopom. Przyczynił się do założenia pierwszego szpitala o charakterze kliniki. W realizację tego przedsięwzięcia inwestował też własne fundusze. Cieszył się uznaniem za swą działalność naukową i społeczną i był wysoko ceniony m.in. przez Hugona Kołłątaja; był organizatorem sieci aptek, przytułków, inicjatorem budowy kanalizacji miejskiej w Krakowie, członkiem Związku Filantropów, działaczem zasłużonym w dziedzinie podniesienia gospodarki i popierania rękodzielnictwa krakowskiego. Ostatnie lata życia wypełnił pracą naukową jako profesor patologii i praktyki lekarskiej. W swych wykładach o chorobach omawiał ich przyczyny, objawy, skutki i wskazania terapeutyczne „trudniejsze miejsca przykładami objaśniając, oddalając domniemania, które się na żadnym doświadczeniu nie gruntują". Był racjonalistą, wybitnym reprezentantem Oświecenia, człowiekiem o wyostrzonym krytycyzmie i wybitnej inteligencji. Ten dość obszerny zarys biografii Andrzeja (czy raczej — Jędrzeja, bo takiej starej formy swego imienia używał) Badurskiego zawiera również informacje świadczące o randze jego intelektu, o posiadanej przezeń wiedzy i charakterze osobowości. Wiadomości te i wynikająca z nich ocena nie są obojętne przy rozpatrywaniu pewnego „cygańskiego incydentu" w jego życiorysie. Nawet tak pobieżna znajomość tej wybitnej postaci, jaką dają zgromadzone informacje, zdaje się wykluczać wszelkie cechy prymitywnej łatwowierności czy skłonności do ulegania przesądom, Świadczą o tym cechy jego poglądów, jego świadomości. A podświadomość? A bliższe niekiedy magicznemu doznawaniu i posłuszne nie kontrolowanym instynktom warstwy głębsze, nie poddające się samokontroli i badawczej penetracji? Znamy przecież racjonalistów bojących się czarnego kota przebiegającego drogę, scjentystów unikających trzynastek i piątków, materialistów nie witających się przez próg... Będąc jeszcze młodym nauczycielem w Kolegium w Poznaniu, usłyszał Badurski skierowaną doń wróżbę Cyganki. Znamy tylko jeden element tej przepowiedni, zachowany w świadectwach rodzinnych, i nie wiemy, co ponadto zawierała. Jeśli ograniczała się do jednej złowróżbnej informacji, możemy się domyślać — na podstawie znanych analogicznych wypadków — że mogła to być wróżba-klątwa, 55 wypowiadana nieraz przez Cyganki, których propozycję wróżby odrzucono, rodzaj gniewnej zemsty. Jakkolwiek rzecz się miała, dwudziestoparoletni Badurski dowiedział się wówczas, w którym roku umrze, w którym dniu i miesiącu. Zmarł dokładnie w zapowiedzianym przez Cygankę terminie, po wielu latach, dnia 18 marca 1789 roku, przeżywszy niespełna czterdzieści dziewięć lat... Na czym mogła polegać ta „wróżba prawdziwa", jej trafność? Usiłując tego dociec, nazwijmy ją wróżbą skuteczną. Jej sekret, podobnie jak w niektórych innych cygańskich przepowiedniach, tkwi prawdopodobnie w czymś zupełnie innym niż w trafności przewidywania, w jasnowidzeniu. Celność tej magicznej prognozy zdaje się wynikiem sprawczej siły sugestii, za pomocą której finał życia uczonego nie został przewidziany, lecz zaprogramowali y, czy po prostu — wmówiony. Badurski nie musiał Cygance uwierzyć, nie mógł jednak zapewne o przepowiedni zapomnieć. A jeśli nawet w ciągu ćwierćwiecza, które dzieliło go od owej fatalnej daty, wróżba zstąpiła w niepamięć, zepchnięta tam niechęcią czy lekceważeniem, odrzucona w podświadomość, to w późniejszych latach, gdy dawały o sobie znać niedomagania serca, wychynąć mogła z głębin, w których się przechowała, by się przymierzyć do rzeczywistości. Wiara — jak twierdzi potoczna sentencja-porzekadło — zdolna jest góry przenosić. Podobnie — lęk bywa w stanie uruchomić potencjalną lawinę. Emocje zakodowane w podświadomości, natrętne i niepodległe rozsądkowi, niezależne od władzy intelektu — w sprzyjających okolicznościach ożywają. Tym razem dokonały dzieła destrukcji, sprawiły, że chory, pełen lęku i przejęcia wyznaczonym mu dniem, zmarł punktualnie, nie naruszając wróżbiarskiego wyroku, który był nań wydany. Sugestia i jej kontynuatorka autosugestia walnie się przyczyniły do dotrzymania ostatniego terminu w życiu Jędrzeja Badurskiego. Tego rodzaju sugestie, wmawiające takie a nie inne przyszłe wydarzenia i losy, nie zawsze muszą być realizowane świadomie. Sądzić można, że pewne ich podszepty, odnoszące się do konkretnych wyborów życiowych, płyną z głębokich, nieraz utajonych warstw psychiki i czasami docierają do świadomości, by rozstrzygała zgodnie z ich dyktandem. O takich procesach psychicznych wiedzą najbystrzej-sze wróżbitki i wieszczki cygańskie. Jedna z nich mówiła nam przed laty o tych sprawach; było to z jej strony objawem rzadko spotykanego zaufania, gdyż — co zrozumiałe — Cyganki niechętnie demistyfikują 56 swoje sztuczki magiczne czy też zdzierają z misterium wróżbiarstwa niezbędny mu nimb tajemniczości: ...a czasem się sprawdza i tak się właśnie staje, jak powiedziałam, że będzie. Bo dużo, dużo może się stać, jak człowiek w to uwierzy. Byle tylko uwierzyć we wróżbę, a nieraz się spełni. Moje draboro (=,.ziółko", także ,,czary"J też niejeden raz poskutkowało. A dlaczego? Właśnie dlatego! Aż mi jedna kobieta — taka uszczęśliwiona — tak mówiła: ,,Cyganeczka uratowała mi życie!". I jeszcze z własnej chęci dodała mi sama pieniądze i dolary, choć nie musiała, bo już za wróżbę dostałam dawno, co chciałam. Widać — przez wdzięczność, a może na wszelki wypadek, żeby się szczęście od niej nie odwróciło? Jędrzej Badurski, sceptyk o umyśle krytycznym, nie był — jakby można przypuszczać — wyjątkiem wśród ludzi wykształconych, którzy poddali się wróżbiarskiej sugestii i niejako pozwolili jej na kierowanie własnym losem. Pewna Cyganka zapewniała: uczony pan, po wysokich szkołach, prędzej się podda mojej wróżbie niż jakiś ciemniak i prostak. Nieraz to sprawdziłam: tak jest, choć to może i dziwne. Trudno ocenić to cygańskie spostrzeżenie. Chyba jednak podatność ta nie zależy od poziomu umysłowego, jakby to mogło na pozór wynikać ze słów wróżki, ale od stopnia wrażliwości emocjonalnej, od rodzaju struktury charakterologicznej. I tak np. typ introwertyka łatwiej ulega pewnego rodzaju irracjonalnym bodźcom, częściej bywa skłonny do realizowania cygańskich prognoz, do — nie zawsze świadomego i nie zawsze przezeń pożądanego — dążenia, by ,,słowo ciałem się stało". Dziać się to może m.in. wskutek obawy przed złą zapowiedzią, za sprawą lęku, zakorzenionego w podświadomości, który jest w stanie w krytycznej sytuacji paraliżować odruch samoobrony, sprzyjać niebezpieczeństwu czy niedomaganiu. Analogicznie — bo faktotwórczo — mogą przebiegać te procesy w odniesieniu do „dobrej" wróżby i takiej, która — choć intrygująca — nie jest odczuwana ani jako optymistyczna, ani jako pesymistyczna. Zdarza się często chyba, że ten i ów każe sobie wróżyć, nie powodowany żadną wewnętrzną istotniejszą potrzebą ani przemożną ciekawością. Czyni to dla rozrywki, dla zachcianki. Nie demonizując mocy cygańskiej wróżby — przeważnie jałowej treściowo i dowolnej — stwierdzić wypada, że zabawa taka nie zawsze bywa bezpieczna, że jej pośrednie rezultaty miewają znacznie większy ciężar gatunkowy i znaczenie niż pobudki, które do niej doprowadziły. Nawet gdyby dochodziło do tego niezmiernie rzadko, warto przed takimi możliwościami przestrzec. Nikt nie zna dokładnie granic swojej wyobraźni, stopnia swej podatności, skłonności do magicznej interpretacji zjawisk realnych. Poruszamy się tutaj w dziedzinach mglistych, mało zbadanych, starając się ustrzec przed przesądem. To pewne mechanizmy podświadomości są — by tak rzec — ,,zabobonne"; starajmy się choćby pobieżnie oświetlić i zracjonalizować w miarę możności ich działania i prawidła. Niebezpieczeństwo „zawierzenia wróżbie" nie jest przecież wcale powszechne, zagrażające wszystkim. Odporność na nie bierze się nie tyle z trzeźwych poglądów, ile z samej konstrukcji psychicznej. Melchior Wańkowicz, pisarz realista, przedkładający nad wytwory wyobraźni autentyczny materiał faktów i wydarzeń jako surowiec dla swego pisarstwa, był ekstrawertykiem nieskłonnym do ulegania sugestii. Opowiadał nam kiedyś o przygodzie z Cyganką w latach swej wczesnej młodości. Zdarzyło się to w jego rodzinnych stronach, na dawnych Kresach Wschodnich. Przyjechał bryczką do jakiegoś miasteczka, na jarmark czy do kościoła. Stara Cyganka zaproponowała mu wróżbę, co się spotkało z jego kpiarsko wyrażoną odmową. Nalegania wróżki nie wskórały nic. Wówczas Cyganka błyskawicznym ruchem sięgnęła mu do rozporka i wyrwała stamtąd jeden włos. Nie pamiętam, czy włos spaliła, czy chuchnęła nań, czy wymruczała zaklęcie. W każdym razie dokonała jakiejś czynności magicznej, po czym oświadczyła: Już nigdy, młody paniczu, nie będziesz mógł... Nje cytujemy dosłownie tej klątwy, wystarczy stwierdzenie, że była jednoznaczna, wyrażona soczyście i dosadnie, a wróżyła dożywotnią impotencję. No i co? — zachichotał pisarz, kończąc opowieść. Tym retorycznym pytaniem zastąpił jakikolwiek komentarz. ,.Szczepionka sugestii" podana przez Cygankę nie przyjęła się tym razem, przepowiednia nie trafiła na żyzny grunt. Wiemy, że nie zawsze tak bywa. Nierzadko spotykany opór przed poddaniem się wróżebnemu wtajemniczeniu nie z niewiary wynika, ale — przeciwnie — z niechęci poznania swej przyszłości, być może nieszczęśliwej, o której lepiej nie wiedzieć. Oczywiście nie każdy przypadek spełnionej wróżby należy interpretować jako akt zrealizowanej sugestii. Jakże często bywa jedynie dziełem przypadku, trafu, zbiegu okoliczności, nawet gdy dotyczy konkretnych faktów, najczęściej drobnych, banalnych i często występujących, przez co prawdopodobieństwo spełnienia jest wyjątkowo duże, a ryzyko pomyłki szczególnie nikłe. Współdziałanie sugestii nie jest tu niezbędne, choć może być czynnikiem sprzyjającym Nikt lub prawie nikt spośród tych, którzy stwierdzają spełnienie, się dotyczącej ich wróżby, nie jest skłonny przypisywać tego własnemu posłuszeństwu zawartej w przepowiedni sugestii. Rzadko w relacjach byłych klientów wróżek występuje domysł, że niekiedy w grę wchodzi tu wróżbiarskie wmówienie. Jego przypuszczalnej roli domyśla się jedna z naszych respondentek, opisując swoje kontakty z cygańską wróżbą: Niewiele pamiętam dziś z tych wróżb, większość dotyczyła nie mojej przyszłości, lecz „stanu aktualnego", mojego charakteru, po-tyczek losowych, stosunku do finansów itp. Jedno zapamiętałam do-kładnie: moja wróżbiarka wymieniła imię Janusz. Z człowiekiem o tym imieniu miałam się związać i być bardzo szczęśliwa. Nie wiem, czy gdzieś w podświadomości mojej to przypadkiem nie utkwiło, bo pół- torą roku temu wyszłam za mąż za Janusza, z którym jestem szczęśliwa. Oczywiście sam fakt, że nowo poślubiony mąż nazywa się tak, a nie inaczej, nie mógł być czynnikiem wyłącznie decydującym o wyborze życiowym; ale kto wie, czy autorka powyższej relacji — choćby podświadomie — nie uznała, że ten właśnie człowiek ,,był jej przeznaczony", co mogło utwierdzić ją jakoś w postanowieniu związania z nim swoich losów. Autorka innej relacji nie jest — jak większość — bynajmniej skłonna przypisywać wróżce wywarcia na nią sugestii. Jednakże część jej zapisu świadczyłaby o tym, że wróżba być może wymogła na niej korektę życiowych, macierzyńskich zamiarów: .....będziecie mieć troje dzieci". Roześmiałam się i odpowiedziałam jej, że z pewnością nie, bo mam zamiar mieć tylko dwoje dzieci. Ona na to: „będziecie mieć troje". I naprawdę mam troje. Wróżki cygańskie wolą jednak prognozy mniej precyzyjne i konkretne; mówią: będziesz miała nieparzystą ilość dzieci, czy dzieci masz nie do pary; wówczas i jedynak może być uważany za „nieparzystą liczbę dzieci", i piętnaścioro... Częściej podają inicjał imienia przyszłego męża niż jego imię w pełnym brzmieniu, jak np. Andrzej w przytoczonej relacji. Mówią: „jego imię zaczyna się na literę A, J, ? itd. W ten sposób pozostawiają swej przepowiedni większą szansę trafności, gdyż A — to nie tylko Andrzej, lecz i Antoni, Adam, Aleksander, Artur i inni; J — to Jan, Józef, Jerzy, Jacek, Jarosław..., ? ? — to równie dobrze Karol, co Krzysztof, Konstanty, Kamil, Klemens, Konrad... Podobnie przewidywania kolei życiowych najczęściej operują 59 ogólnikami oraz zdarzeniami typowymi o dużym stopniu prawdopodobieństwa. Były klient cygańskiej wróżki wspomina wróżbę sprzed lat, z której wynikało, że rozejdzie się z żoną po dziesięciu latach małżeństwa, że ożeni się powtórnie i w nowym związku także nie znajdzie zadowolenia i pomyślności. Mężczyzna ten, zapewniając, że tak się właśnie dokładnie stało, wyraża zdumienie, że jasnowidzenie wróżki było tak bezbłędne i że sięgało w dalszą przyszłość. Naiwność i przesąd skłonne są przypisywać przepowiedniom nieomylność zdumiewającego jasnowidztwa nawet wtedy, kiedy szanse chybionej prognozy są o wiele mniejsze niż możliwość trafnego odgadnięcia. Ci, którzy zwracają się do Cyganek, by im odsłoniły tajemnice przyszłości, to przeważnie ludzie a priori dowierzający wróżbie, gotowi traktować ją poważnie. Przystępują do jej wysłuchania z kredytem zaufania i wskutek tego łatwiej poddają się jej emocjonalnemu oddziaływaniu. Niepomyślna przepowiednia wzbudza w nich niepokój, który — jak wiadomo — bywa sojusznikiem „pecha", pomyślna zaś — podtrzymuje na duchu. Na tych oddziaływaniach polega ich główne znaczenie. Najpomyślniejsza przecież nie chroni od zguby, a złowróżbna nie czyni fatalnych prognoz nieuchronnymi. ,,Dobra wróżba" nieraz stawała się dla tych, którzy jej zaufali, wsparciem w ciężkich chwilach, dopomagała w ich przetrwaniu, w aktywnym zwalczaniu przeciwieństw, chroniła przed utratą nadziei. Przykłady tego rodzaju „wróżebnej terapii", nieraz wycelowane w daleką przyszłość, są bardzo interesujące, potwierdzają zasadę, że wiara w zwycięstwo jest już połową zwycięstwa, a także — iż daje ona poczucie bezpieczeństwa w opresji i pozwala czasem podejmować ryzyko bez obezwładniającego poczucia beznadziejności wszelkich samoobronnych ooczynań, chroni — czasem skutecznie — przed bezbronnością... Początek lat trzydziestych, Zielone Świątki, Bielany. Wynikła wtedy dość groźna awantura między Cyganami miejscowymi a jugosłowiańskimi. Młoda Cyganka uciekając przed atakującym ją obcym Cyganem, o ile pamiętam uzbrojonym w nóż, podbiegła do mego męża, prosząc o pomoc. Mąż swoim taktem, a nie postacią, bo był wysokim astenikiem, potrafił ostudzić agresywność Cygana i gdy już niebezpieczeństwo minęło, podeszła do męża matka młodej Cyganki i z ręki wywróżyła mu, że „dobry pan" będzie żył do 85 roku. Czy miała na myśli lata czy datę — nie wiem. Mąż żył 87 lat, a umarł pod koniec 1984 ?., ? więc wróżba prawie się spełniła. Dała poczucie bezpieczeństwa w niebezpiecznych chwilach w cza- 60 sie okupacji, czy też w dniach Powstania Warszawskiego 1944 r. Najwyrazistsze przejawy odbioru wróżby „szczęściodajnej" dotyczą lata wojny i okupacji. Szczególnie wówczas zapamiętana dobra przepowiednia dodawała otuchy w zagrożeniu, stanowiła psychiczne oparcie, rodzaj rękojmi, której — w braku jakichkolwiek realnych gwarancji przeżycia — trzymano się niekiedy kurczowo z wiarą wzrastającą w miarę wzmagania się niebezpieczeństw. Nie wiemy, ile ludzi, pielęgnujących taką wiarę w dobry los, który jest im pisany, zginęło. Wiemy, że niektórym owa otucha umożliwiła, czy raczej ułatwiła przeżycie najcięższych chwil. W 1937 r. w jednym z małopolskich miasteczek przyszła do pewnego domu Cyganka i — zaproszona przez gospodynię na skromny poczęstunek — zasiadła do stołu z synami pani domu. Przyglądała się bacznie młodszemu chłopcu i wreszcie wyraziła chęć powróżenia kilkunastolatkowi. Po odgadnięciu paru spraw z przeszłości, dobrze znanych chłopcu, powiedziała, że wokół niego „kręci się wielkie zło", że „śmierć tańczy blisko", ale — zapewniła — „ona dla innych, nie dla ciebie". Mówiła, by pomyślał w groźnym czasie o jej przepowiedni i śmiał się z niebezpieczeństw, bo przeżyje wszystko najgorsze, choć śmierci będzie wkoło tyle, że „aż straszno". Taka była w skrócie część wróżby, ta najważniejsza. Chłopiec słuchał w milczeniu, o nic nie pytał i widać było, że słowa Cyganki głęboko zapadną mu w pamięć. Wreszcie, zamyślony, zerwał się, żeby poszukać pieniędzy dla wróżki, ale ona już znikła, odeszła tak prędko, że jej nie odnalazł. Po dwóch latach brał udział jako żołnierz w kampanii wrześniowej; oddział jego został rozbity, wielu poległo. Uciekł z niewoli, uczestniczył w konspiracji wojskowej, został aresztowany, torturowany na gestapo, wywieziony do Oświęcimia, potem do Gross-Rosen i Bergen--Belsen. Przez cały czas pamięć wróżby upewniała go, że wszystko musi się skończyć dobrze. Uspokajając matkę pisał w liście z obozu, by się nie niepokoiła, bo „stara Cyganka mówiła, że będę żyć". Oczywiście mógł zginąć jak wielu wraz ze swym optymizmem, ale przeżył. Zaufał losowi, wierząc, że zna jego zamiary i postanowienia, a fakt, że się nie zawiódł, w dużej mierze zawdzięcza Cygance, która uodporniła go na poddanie się klęsce. Wypadek ocalenia „podyktowanego" przez cygańską wróżbę zdarzył się w hitlerowskim obozie dla kobiet w Ravensbruck. Tu nie 61 tylko optymistyczne przewidywania wróżki, Cyganki imieniem Zosia, stanowiły psychologiczną tarczę jak w wyżej przytoczonych historiach, ale sugestywne zaprogramowanie sposobu uratowania sobie życia. Nie była to oczywiście porada czy nakaz, ale — zgodnie z istotą tego rodzaju przepowiedni — objawienie nieuchronnych jakoby kolei losu. Wróżba miała miejsce na przełomie wiosny i lata 19~43 roku — wspomina pani C. — Byłam już rok więźniarką obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Kilkakrotnie na ulicy obozowej zatrzymywała mnie Cyganka Zosia, abym wyraziła zgodę na wróżenie. Nie wiem, na którym bloku mieszkała Zosia, nie pamiętam jej nazwiska. Z rozmowy zapamiętałam, że miała 32 lata, mieszkała w Warszawie, mąż jej był z zawodu kotlarzem i jak mówiła należeli do cywilizowanych Cyganów. Jeśli dobrze pamiętam, miała czterech synów. Była śliczna, średniego wzrostu, wyróżniała się spokojem i smutnym uśmiechem. Po jej kilkakrotnie ponawianej prośbie wyraziłam zgodę na postawienie kabały. Przyszła na umówioną godzinę. Miałam przygotowaną moją rację chleba, którą zamierzałam dać Zosi po wróżbie, bo sądziłam, że o to chodzi. W obozie panował okropny głód. Okazało się, że wróżba trwać będzie dziewięć dni i codziennie muszę zbierać włosy, jakie pozostaną na grzebieniu po rannym czesaniu, oraz oddzielnie zbierać mam kruszynki chleba, które spadną w czasie jedzenia. Zniechęciło mnie to i wręczając porcję chleba, podziękowałam za dalszą wróżbę. Zosia powiedziała, że obserwuje mnie od dłuższego czasu i wybrała mnie, by powróżyć. Zaznaczyła, że w żadnym wypadku n i ? nie weźmie za kabałę, a pragnie tylko, abym wyraziła zgodę. Nie przyjęła chleba. Zgodziłam się, czyniąc przez dziewięć dni to, o co prosiła. Dziewiątego dnia po południu przyszła. Nie pamiętam, co zrobiła z odrobiną kruszyn czy z włosami. Przyniosła z sobą szklankę, którą ja napełniłam wodą, zgodnie z jej życzeniem. Wzięła ode mnie jedyną, jaką miałam, małą batystową chusteczkę. Wróżby rozpoczęła z rąk, potem z kart spreparowanych z kartoników (w obozie posiadanie jakichkolwiek kart było surowo karane). Na koniec wróżyła ze szklanki wody. Nie wiem, jak to zrobiła, ale po przykryciu szklanki z wodą chusteczką i odwróceniu do góry dnem woda zaczęła jakby wrzeć, przy czym nie spłynęła kropla. Takie burzliwe będziesz miała życie — powiedziała -— i tak chyba było. Wiele lat później żałowałam, że nie wysłuchałam całej wróżby z uwagą, a traktowałam ją to humorystycznie, to chwilami ze złością. 62 W momencie gdy powiedziała o mojej ucieczce z obozu, przestałam słuchać, a ona, widząc moją reakcję, kilkakrotnie to samo powtarzała, abym zapamiętała. W dalszym ciągu relacji następuje opis tej najważniejszej części przepowiedni, która brzmieć miała mniej więcej tak: Ty ciągle myślisz, że będziesz zwolniona z obozu. Nic z tego. Pobędziesz w obozie może rok, może dwa, ale z obozu będziesz uciekać. Powtarzała to kilka razy, dodając, że w czasie ucieczki trzeba się będzie bardzo wystrzegać mężczyzn. Pani ? zareagowała na tę część przepowiedni niechętnie i gniewnie, bo nie brała takiej możliwości ani przez chwilę pod uwagę, uważała, że o ucieczce nie może być mowy. Zdawała sobie sprawę, że gdyby ją przedsięwzięła, naraziłaby swoją rodzinę w Warszawie na aresztowanie; zresztą nie wierzyła w powodzenie tak ryzykownego przedsięwzięcia. Stąd jej irytacja, gdy usłyszała tę wróżbę, i gniew na samą siebie, że zgodziła się na wróżbiarskie seanse. Wróżba zawierała jeszcze różne inne zapowiedzi, niektóre trafne, inne błędne. Cyganka podała datę śmierci pani C; termin ten upłynął kilka lat temu bez spełnienia tej fatalnej przepowiedni. Zamiast przewidzianych przez Zosię dwóch synów i jednej córki — są dwie córki i jeden syn. Wedle wróżby — pani ? rozstanie się z mężem w dramatycznych okolicznościach; przepowiednia była w tym fragmencie bardzo szczegółowa: w kilka lat po ślubie pani ? porzuci swego męża ku jego rozpaczy; rozegra się groźna scena w obecności wielu osób, mąż strzeli i trafi panią ? w prawe udo; ona — ranna — ucieknie ze swym wybrankiem, którego potem poślubi. Nic podobnego nie zdarzyło się nigdy; pierwsze — i jedyne — małżeństwo pani ? trwało 33 lata i zakończyło się spokojnym rozstaniem... Zosia wyraziła przekonanie, że na pewno spotka się z panią ? w Warszawie. Do spotkania — po owej wróżbie — nigdy już nie doszło, ani w obozie, ani po wojnie. Obok tej sporej listy wróżb błędnych były również i takie, które pani ? ocenia po latach jako trafne. Zosia „przewidziała", że mężem pani ? będzie mężczyzna o imieniu zaczynającym się od litery A i że pozna go ona po tym, że będzie miał jedną siostrę i że wkrótce po poznaniu go umrze mu ojciec. Mąż miał na imię Andrzej, miał braci i siostrę i w kilka miesięcy po poznaniu pani ? zmarł jego ojciec. Zosia wróżyła, że w najbliższym czasie siostra i brat pani ? będą w opałach, zmuszeni do tułaczki, ale nie wpadną w ręce gestapo i nikt z najbliższej rodziny nie zostanie 63 aresztowany. Istotnie, rodzeństwo zaangażowane w działalności konspiracyjnej musiało się ukrywać, ale ani im, ani innym członkom rodziny nic się nie stało... Jak widać, celne przewidywania współistnieją w tej przepowiedni z zupełnie błędnymi. Niektóre z wróżb trafnych zdają się zawierać w sobie intencję podtrzymania pani ? na duchu, jak np. ta, która zapewnia o bezpieczeństwie najbliższych osób. Upewnienie to mogło sprzyjać podjęciu ryzyka ucieczki, stłumić obawy o konsekwencje, jakie rodzina mogłaby ponieść. Jednocześnie Zosia przekreśliła nadzieje na zwolnienie z obozu, dodając: ciągle myślisz o tym'. Pani ? stwierdza: O ewentualnym wykupieniu czy zwolnieniu zapewniali mnie również koledzy z organizacji w grypsach jeszcze na Pawiaku. O tym nikt nie mógł wiedzieć, bo nikomu o tym nie mówiłam. Prawda, że przez kilka miesięcy pobytu w obozie miałam nadzieję uwolnienia, ale tylko przez kilka miesięcy. Jak już wspomniałam — o ucieczce nie było mowy. Co do słów Zosi o mężczyznach, których mam się strzec, nie umiałam sobie wyobrazić poważnej decyzji o ucieczce w połączeniu z bezrozumnym szukaniem kontaktu z mężczyznami. W takiej chwili! — A jed??? 'uciekłam pierwszego dnia ostatniej ewakuacji obozu i rzeczywiście przez cały czas od ucieczki aż do powrotu do domu musiałyśmy uważać i mieć się na baczności przed mężczyznami! Była więźniarka obozu w Ravensbruck, pani C, zachowała wdzięczność dla ślicznej i smutnej Cyganki Zosi i — zapewne — przekonanie, że wróżka trafnie na ogół odczytała jej przyszłość, przewidziała wypadki. My skłonni jesteśmy do nieco odmiennej interpretacji, która może zawiera mniej uznania dla daru jasnowidzenia, ale tym samym — przyznaje Cygance większą zasługę — zasługę ocalenia współwięźniarki, uratowania jej życia. Była to bowiem — wolno tak sądzić — wróżba nie tyle prawdziwa, tzn. kierowana darem przewidywania, zawierająca wizję nieuchronnego losu, ile skuteczna, a więc narzucająca przyszłym dniom swój scenariusz, zmuszająca towarzyszkę niedoli do podświadomego posłuszeństwa. Zosia przyniosła jej ratunek — wróżbiarską, jedynie dostępną sobie metodą — nie szczędząc czasu, wysiłku i najlepszej woli. I uczyniła to bezinteresownie, odmawiając przyjęcia kawałka chleba w dniach głodu, który sprawiał nieraz, że najuczciwsi nawet dopuszczali się kradzieży kęsa strawy. Nadaje to jej uczynkowi wymiar heroiczny. 64 Pani ? nigdy zapewne nie odważyłaby się na tak karkołomną decyzję, jak ucieczka, gdyby nie wróżba Zosi, sugerująca jej usilnie — z całym arsenałem magicznym: włosów, okruchów i szumiącej wody — takie rozwiązanie, przedstawiając je jako fakt, nieodwracalnie jakoby przypisany jej przyszłym losom. '..: -4' - VII. Smagła magia Cygańskie wróżki zaczepiają przechodniów, bywają natrętne: ich proponowanie wróżby zakrawa raczej na jej wmuszanie. Podbiegają, zastępują drogę i mówią, mówią, mówią... Jest to już zaczątek wstępu do wróżbiarskiego seansu, który — jeśli propozycja pod presją elokwentnych zachęt nie zostanie odrzucona — wkrótce ma się przerodzić w próby udzielania upatrzonej osobie pierwszych wtajemniczeń. Ten zaczątek, oprócz motywów „agitacyjno-propagandowych", ma także na celu wstępne wybadanie klienta, sprawdzenie jego reakcji i odruchów i uzyskanie rozpoznania — co zacz i jak do niego podejść, czym zaintrygować. Istotne jest wstępne stwierdzenie, czy klient jest podatny na wróżbę. Rzadkie zjawisko, jakim jest trafność — czy raczej: skuteczność — wróżby zależy bowiem nie tylko od suge-stywności działań Cyganki, lecz i od skłonności do poddawania się sugestii u osoby, której wróżba jest przekazywana. Wstępnym zadaniem Cyganki jest doprowadzenie klientki do stanu zdumionego „zauroczenia", psychicznej gotowości do przyjęcia przepowiedni. Ten stan nie musi być pozbawioną wątpliwości wiarą; wystarczy nieraz spowodowana wstępnymi „magicznymi zabiegami" wróżki konstatacja, którą wyrazić można takimi słowami, jak: „coś w tym musi być", „jakim cudem ona to wie" lub choćby — „to zdumiewające". Na tym etapie kontaktu z wróżką hamulce sceptycyzmu słabną, otwiera się droga dla sugestii, wzmocnionej tym preludium. Owo preludium magiczne składa się z wielu, na ogół z dawna używanych, tradycyjnych elementów. Już sama intonacja głosu cygańskiej wróżki, zaśpiew charakterystyczny, monotonna melopea, stosowana wyłącznie na wróżbiarski użytek, brzmi jak obrzędowe zamawianie wypowiadane jak gdyby pod dyktando wtajemniczenia. Barwa głosu ulega wówczas niekiedy szczególnej metamorfozie: ton i dykcja odbiegają daleko od normalnego sposobu mówienia Cyganki, mają być czynnikiem tworzącym pożądany nastrój, „mową sakralną". 66 Cyganka prawdę ci powie. Szczęście niedaleko ale musisz się kochana od Cyganki dowiedzieć gdzie masz twojego szczęścia szukać bo ominiesz nie znajdziesz a szczęście samo cię kochana szukać nie będzie. A od jednej takiej co ci dużo obiecuje trzymaj się z daleka bo jakby dała dla ciebie te obiecanki tobyś się wzbogaciła taką biedą co jej nigdy w życiu nie oglądałaś. Te i podobne stereotypowe prologi wygłasza Cyganka jednym nieprzerwanym ciągiem, zachęcając do wysłuchania dalszych słów i objawień. Odbiera ona tym słowom charakter języka dyskursywnego przez pozbawienie swych fraz pauz przestankowych (co uwidoczniliśmy brakiem przecinków w przytoczonych zdaniach) i nasycenie alogicznie zrytmizowaną śpiewnością. Z tych wstępnych zaśpiewów-zapowiedzi klient czy klientka dowiaduje się, jakich objawień może dostąpić, jakie tajemnice będą odsłonięte. Następuje, ujmowana nieraz w formę metaforyczną, charakterystyka osobowości klientki, składająca się przeważnie z przypisywania jej cech właściwych prawie każdemu i z innych niesprawdzalnych opinii, np. jesteś dobra i szczęśliwa ale często smutne masz serce, czy — zdolna to ty jesteś bardzo ale nic z tego nie masz bo ten dar na mocne klucze zamknięty w twoim sercu i w głowie itp. Nie zawsze monolog ogranicza się do takich ogólnikowych i banalnych uwag. Bliższe, bardziej zindywidualizowane określanie klientki oparte jest na spotykanej wśród wróżbitek cygańskich intuicji psychologicznej, umiejętności wyczuwania charakteru i skłonności. Cyganki bywają świetnymi fizjonomistkami i potrafią wyciągać trafne wnioski z mimowolnych, nieświadomych i trudno dostrzegalnych reakcji na wstępne słowa wróżby. Rola kart czy linii dłoni jest na ogół jedynie czynnikiem pomocniczym, przypisywane im znaczenia nie zawsze znajdują miejsce w zawartości wróżby, która jest przede wszystkim improwizacją. Karty czasem tylko dopomagają w niej, podpowiadają wątki, ułatwiają fabularyzację przepowiedni. Wróżbitka, notując odruchy osoby wsłuchanej w jej słowa, obserwując wyraz twarzy, oczy — stopniowo poddaje słuchaczkę czy słuchacza — nie przerywając monologu — analizie psychologicznej, po trosze uzyskuje orientację co do dalszego pokierowania swymi diagnozami i prognozami, przekonuje się, czego klientka się obawia i jakich spełnień pragnie. Papusza — Bronisława Wajs, zmarła w 1987 r. równie utalentowana poetka cygańska, co wróżka, tak oto zwierzyła się nam przed •aty z własnych zasad i sposobów wróżenia: Jak która Cyganka mądrzejsza, to umie lepiej wróżyć, a która 67 głupia, to już tak nie potrafi, ale aby coś dostać i zarobić, jak to Cyganka. Ja na przykład to wróżę psychicznie. Poznam, kiedy człowiek w niedobrym humorze, i kiedy odkochany, a kiedy zakochany. I poznam z czoła, co też to może być za człowiek: czy dobry czy zły, czy mądry czy głupi, czy ma wolę silną czy złamaną. Ja tak wróżę, a inne nie wiem, jak wróżą. Kiedy stawiam karty, to ja wtedy mam minę poważną i z powagą wróżę. Jak kto umie, tak wróży, byleby co wy-wróżyć i dalej iść. Prawdziwie — kiedy ja wróżę, wtedy ja coś wiem, a ot tak, j to zapominam. W chwili gdy człowiek ma to robić, to wtedy umie wszystko, a potem przestaje i już nic nie wie. Dużo umiem, jak coś takiego robię, a potem sama się dziwię — skąd to przychodzi cała ta wróżba! Tak to jest. Wtedy wszystko przychodzi do głowy — humor (=nastrój — J.F.) / rozum, kiedy widzisz dużo pieniędzy i mówisz. Sama nie wiem, co się wtedy robi, więc to zapamiętać'trudno. Samo przez się przychodzi w ten moment — gdzieś się bierze gadanie i duży dar. To jest jedno (=\o samo — J.F.), jak na ten przykład z dobrym poetą. Pisze wiersze, kiedy ma dobry humor (=odpowiedni nastrój — J.F.) / musi być wtedy bardzo łagodny (=wrażliwy — J.F.), kiedy pisze wiersz, i wszystko mu wtedy przychodzi z daru i umiejętności, że sam się dziwi, skąd to przyszło. A potem może już nie pamięta. Tak i ja. Tak więc Papusza kładzie nacisk na szczególny stan dyspozycyjny wróżki, przyrównując go do twórczego natchnienia oraz zwraca uwagę na ważną rolę psychologicznej analizy. Dla niej samej akt wróżenia jest po części procesem poznawczym, po części zaś wypływa z jakichś wewnętrznych, irracjonalnych źródeł, które jakby na jedną chwilę, chwilę widzenia, stają się wróżącej dostępne. Nie ma w opisie Papuszy mowy o schematycznych wróżbach, formułkach ,,na jedno kopyto" stosowanych przez wiele Cyganek przy każdej okazji, niezależnie od tego, komu wróżą. Jest jednak wzmianka i o takich kabalarkach: ...jak która głupia, to już tak nie potrafi. Nie wspomina też Papusza wcale wróżbiarsko-magicznych rekwizytów, wzmagających w klientkach pożądany przez wróżkę nastrój. W akcie wróżby bardziej rozbudowanej obrzędowo czy wzbogaconej elementami iluzjonistycznymi, nie praktykowanej nigdy pod gołym niebem, lecz tylko w mieszkaniu, Cyganki często posługują się także tradycyjnymi rekwizytami i sztuczkami, nadającymi jej poczynaniom pozory wizualnie postrzeganego czarodziejstwa. 68 Oto za sprawą wróżki zaczynają się dziać „cuda" — ostateczne dowody jej nadprzyrodzonych mocy... Najczęściej Cyganki stosują tego rodzaju zamawiania, czary i tricki w nieco innych okolicznościach, jako osobne, niejako samoistne spektakle, nie tylko w roli magicznej przyprawy do wróżb. Czynią tak przy zażegnywaniu nieszczęść jak np. choroba czy pomór bydła, przy zapobieganiu przewidywanych a urojonych klęsk — śmierci, pożaru, gradobicia — a także w ceremoniach uzdrowicielskich i szczę- ściodajnych. W omawianym już przypadku wróżby skutecznej w obozie w Ravensbruck Cyganka Zosia nie żałowała trudu, aby skłonić więźniarkę do ucieczki. Czyniła to nie przez udzielanie rad czy nakłanianie, ale działając za pomocą przepowiedni i — wzmagających jej działanie — sztuczek pobudzających wyobraźnię. Chciała, aby jej przepowiednia doczekała się urzeczywistnienia i — by to osiągnąć — nie ograniczyła się do werbalnej prognozy. Relacja byłej więźniarki, udzielona nam kilkadziesiąt lat po opisywanych wydarzeniach, zawiera m.in. pełne zdumienia do dziś niewygasłego sprawozdanie z czarów czynionych przez Zosię, a dotyczących zwykłej wody, która szumiała w szklance odwróconej do góry dnem. Woda nie wylewała się z naczynia, choć jej powierzchnia przykryta była tylko batystową chusteczką... Zosia nie potrzebowała wymyślać takiej sztuczki. Trwa ona bowiem w praktykach cygańskich wróżek i „zamawiaczek" od niepamiętnych czasów. Ma wywoływać emocje, jakich doznajemy przy zetknięciu ze zjawiskami zaskakującymi i niewytłumaczalnymi. W istocie jest bardzo prosta, prymitywna choć efektowna, demonstrowana dość często. Cyganka prosi o szklankę zimnej, zwykłej wody, prawie pełną. Szklankę przykrywa chustką tak, aby ta część cienkiego płótna, która znajdzie się nad powierzchnią wody, była nieco wklęsła, luźna i zamoczona w wodzie tak, by między nią a wodą nie było warstwy powietrza. Wróżka obciąga ku dołowi brzegi chustki i wtedy mokra część materiału napręża się, ale pozostaje wklęsła, przyssana do wody. Cyganka obraca szklankę do góry dnem, a woda mimo to nie wylewa się z niej; mokry krążek chustki nadal jest nieco zagłębiony w szklance i napięty. Tak trzymana szklanka, zbliżona do ucha, szumi, „czarodziejka" bowiem ściąga stopniowo i powoli brzegi chustki ku denku szklanki, ku górze, a powietrze drobniutkimi bąbelkami przeciska się z zewnątrz przez mokrą tkaninę — i oto zwykła woda zaczyna jakby musować, burzyć się i szumieć... 69 Nie zawsze sztuczka na tym się kończy. Gdy chodzi o „odczynianie" nieszczęścia, choroby, śmierci, czy o wykrywanie obecności ,,złego", a więc o praktyki odbiegające od procedury zwykłej wróżby — bywa i tak, że po zdjęciu chustki ze szklanki odsłania się oczom klientki ulepiony z wosku „trupek", ukradkiem tam podrzucony, który — wedle zapewnień Cyganki — „zalągł się" w szumiącej wodzie i zwiastuje śmierć któregoś z domowników. Aby nieszczęściu zapobiec, trzeba wylać tę wodę wraz z „trupkiem" o północy na cmentarzu... Tej recepcie towarzyszy zwykle wyłudzenie pieniędzy lub kosztowności, które np. trzeba również — na krótko — zakopać na tym cmentarzu, aby czar działał. Ma to być fant do zwrotu, do którego już nie dochodzi... „Trupki", „diabełki", „włochate krzyże" czy „kostki" — to często używane rekwizyty cygańskich wróżb i czarów. Są to lepione z wosku i przybrane włosami figurki magiczne, z reguły złowróżbne; niekiedy bywają to „straszydełka" z oczu i pazurów kurzych, krecie łapki, czy też dziwokształtne korzonki, wywodzące się być może z tradycji korzenia mandragory. Mają na celu wzbudzenie zabobonnego strachu swym nagłym pojawieniem się, co w połączeniu z nadzieją, że Cyganka odczyni ich złe moce — częstokroć zapewniało pokaźne zarobki, zwłaszcza w okolicach zabitych deskami. Jak już wspominaliśmy, te demoniczne rekwizyty są używane także jako „wzmacniacze" działania wróżby i od dawien dawna służą do tych celów w niezmiennej postaci prymitywnych figurek, noszonych w przepastnych kieszeniach spódnic. Jednym z najczęściej używanych straszydełek używanych w cygańskiej magii zarobkowej jest diabełek (ben g o ro) — mała, czarna i czerwonooka figurka z różkami i z ogonem sporządzonym z pasemka czarnych włosów. Ulepiona jest ze stearyny lub wosku ugniecionego z węglem drzewnym. To maleństwo, zwiastujące zło, ma zwyczaj „zalęgać się" w kurzym jajku. Jego obecność zapowiada różne nieszczęścia i zagrożenia, które już się zaczęły — zdaniem Cyganki — objawiać lub dopiero zawisły nad czyimś domostwem. Aby odwrócić zły los, Cyganka podejmuje się za sowitym nieraz wynagrodzeniem usunąć groźnego zwiastuna i uniemożliwić mu powrót. Najpierw ukradkiem, z presti-digitatorską zręcznością, wetknęła diabełka do wnętrza jajka, rozbijając je w obecności gospodyni; teraz, już jawnie, zabiera go z sobą, unieszkodliwiając jego moce. W niektórych grupach cygańskich diabełek ma inną postać. Są to oczy kury zszyte ze sobą i z długim pasmem włosów oraz z dwoma pazurkami kurzymi, pełniącymi funkcję diabelskich rogów. 70 Podobną służbę w czarowniczej profesji pełni trupek (muło-ro), uformowany z białej stearyny, niebieskooki, z dłońmi splecionymi na piersiach. „Odnalezienie" go, czyli — podrzucenie, wieści śmierć, której zapobiec może Cyganka za pomocą kosztownych magicznych zabiegów. Wynagrodzenie odbiera oczywiście od razu po dokonaniu czynności unieszkodliwiającej śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli chory wyzdrowieje, sława Cyganki-uzdrowicielki szerzy się wśród krewnych i sąsiadów; jeśli chory umrze — Cyganka albo jest już daleko, albo też stwierdza np„ że tymczasem kura znów zniosła jajko z trupkiem, albo że „śmierć nie całkiem się wyniosła" i nowy trupek spoczywa w wiadrze z wodą, co oczywiście jest w stanie zademonstrować. Zazwyczaj trupek pojawia się nie w jajku, lecz w szklance z wodą, która szumiała, poddana „magicznym" działaniom. Włochaty krzyż (truszuł bałenca) to mały, ulepiony z czernionego wosku krzyżyk o czterech równych ramionach; pośrodku omotany jest kłębkiem włosów, co nadaje mu wyraz świadczący o ingerencji sił nieczystych. Podobnie kostka (kokało), krótka kość ze śródstopia krowy, owinięta jest „kołtunem". Splątane włosy na tych przedmiotach symbolizują złe moce. Spotyka się też czasem u cygańskich zamawiaczek i wróżek analogiczne przybory o magicznych funkcjach, jak na przykład żelazo (sastry), używane przez Cyganki ze szczepu Kelderari. Jest to pierścień ze sprężystej stali, rozcięty; umieszczenie w rozcięciu, między dwoma końcami, kawałka cukru i wrzucenie pierścienia do wody powoduje po paru chwilach rozpuszczenie się tej wkładki, a wówczas moneta, którą cyganka oparła uprzednio o „czarodziejski pierścień" zanurzony w wodzie, odskakuje znienacka z brzękiem, daje przewidziany wcześniej przez wróżkę „znak". Wszystkie te osobliwe przedmioty i przybory przeznaczone są wyłącznie dla obcych (gadźe), a ich oddziaływanie może przynosić pożądane skutki tylko wśród wyznawców prymitywnego zabobonu, wśród czytelników senników egipskich, ubiegających się ??. ? zdjęcie złego czaru z krowy, której czarownica odebrała mleko... Wbrew pozorom nie odnosi się to tylko do zamierzchłych czasów; w ostatnich latach także znajdowały chętnych tego rodzaju praktyki. Sami Cyganie nie przywiązują do tych niesamowitych figurek żadnego znaczenia; są to dla nich wyłącznie narzędzia zarobkowania. Nie oznacza to, iżby byli pozbawieni jakichkolwiek przesądnych wierzeń. Znają amulety dobrowróżbne, uznają sowę za ptaka przynoszącego nieszczęście, boją się Złego i zapobiegają jego przeniknię- 71 ciu do obozowiska za pomocą magicznego okadzania itd., itp. Jednakże z ich własnymi wierzeniami ów magiczno-wróżbiarski sztafaż nie ma nic wspólnego, nie dla nich jest przeznaczony, lecz dla obcych. Niejedna dostępna nam relacja opowiada o tych „demonach cudzego strachu" — czasem ze sceptycyzmem, czasem z pełną wiarą w skuteczność magicznych zamawiań. Siostra miała rodzić, więc przybyłam do niej opiekować się jej dwoma synami. Rano zabrano ją do szpitala, a przed południem przyszła Cyganka i chciała szwagrowi wróżyć, ale on nie chciał. Wtedy spojrzała na niego i powiedziała, żeby się nie martwił, bo żona będzie zdrowa i urodzi córkę. Następnie wzięła jego rękę, zaczęła robić nad nią jakieś gesty i radzić, żeby się nie wyprowadzał z tego mieszkania, bo na nowym miejscu nie zazna szczęścia. Przy tym wyjęła ze skorupki rozbitego jajka jakiś kłębek włosów, potarła nim czoło szwagra i swoje, mamrocząc jakieś słowa. Ponieważ istotnie na świat przyszła córka, a później, po przeprowadzce, szwagier się rozpił i zaczęły się dla małżeństwa „złe czasy" zakończone rozwodem — autorka relacji i jej rodzina są pewni, że Cyganka bezbłędnie przewidziała przyszłość za pomocą jasnowidzenia i czarów z „jakimś kłębkiem włosów" wydobytym z jajka, który był oczywiście znanym nam ben góro — diabełkiem, użytym tym razem nieco inaczej, lub kostką czy inną odmianą cygańskich kosmatych straszydełek. Zresztą diabełki przydatne bywały w różnych sytuacjach, do rozmaitych celów. W latach pięćdziesiątych we wsi Grabowo pod Stargardem Szczecińskim u pewnego gospodarza krowa nie dawała mleka. Cyganka zapewniła, że przepędzi z gospodarstwa „Złe" i zakopała w ogrodzie pustą butelkę. Po kilku dniach, zgodnie z zapowiedzią, wróciła i wydobyła butelkę z ziemi. Asystujący jej ciekawscy z przerażeniem spostrzegli na dnie flaszki diabełka. Cyganka kazała butelkę wraz z jej „piekielną" zawartością wsadzić do pieca i spalić. Musiała przedtem niepostrzeżenie wlać trochę nafty, bo buchnął wielki płomień, zapaliły się sadze w kominie, z którego wysoko wzniósł się ogień. „Złe" umknęło kominem z efektem pirotechnicznym, któremu z zabobonnym lękiem, ale i z satysfakcją przypatrywali się gospodarze uchronieni od wrogich mocy i ich sąsiedzi. Cygankę wynagrodzono w gotówce i w naturze. Szumiąca woda bez udziału diabełka czy trupka — jak w owej wróżbie w Ravensbruck — może być także oznaką złych mocy czy zwiastunem niepowodzeń i powikłań życiowych. Kiedy Cyganka nie 72 zaopatrzyła się w odpowiednią figurkę magiczną, sama szumiąca woda i szklanka, jako pojemnik lub sygnalizator złych sił, pełnią rolę złowróżbnego rekwizytu. W latach czterdziestych, na wsi w ówczesnym powiecie Oleśnica Śląska, przyszła Cyganka do domu, w którym mieszkał gospodarz z chorą żoną i z dziećmi. Kazała sobie podać szklankę z wodą, z której — po położeniu na niej pięćdziesięciu złotych i po wykonaniu odpowiednich „czarów" — zaczął wydobywać się szum, jakby zimna woda „sama się zagotowała". Oszołomionemu gospodarzowi Cyganka wydała polecenie: Idź na rozstajne drogi, rzuć szklankę, niech ją rozjadą i zniszczą wozy, a twoje nieszczęście też będzie zniszczone. Ponieważ Cyganka „wywróżyła" chorobę (już istniejącą i wiadomą rodzinie), więc po powrocie gospodyni ze szpitala i po jej wyzdrowieniu uznano, że czar dokonał tego dzieła. Zaklęcia podobne do powyższego zaliczyć by można do zabiegów pseudouzdrowicielskich, choć w istocie nie różnią się wcale od innych. Wszędzie chodzi o zapobieganie lub zwalczanie nieszczęść, które zagrażają za sprawą złego ducha lub jego wysłanników. W pewnej wsi Cyganka za pomocą magicznych zabiegów uzdrowiła kobietę, zapowiedziawszy, że przeniesie jej chorobę na jabłoń rosnącą za oknem. Zażądała za to wynagrodzenia, które zostało jej wypłacone. Klientka nie żałowała tego wydatku, gdyż istotnie wyzdrowiała wkrótce, a jabłoń... uschła. Czy był to tylko efektowny zbieg okoliczności? Niekoniecznie. Wiadomo, że w różnych schorzeniach na tle psychosomatycznym — nie mówiąc już o wyraźnie hipochondrycznym czy histerycznym podłożu dolegliwości — czynnik sugestii może odegrać znaczącą rolę, niekiedy nie tylko uśmierzającą bóle, łagodzącą objawy, ale wręcz terapeutyczną. Wie o tym nie od dziś medycyna i farmakologia. Są stosowane niekiedy tabletki zawierające wyłącznie masę kredową, pozbawione jakichkolwiek leczniczych składników — a odnoszą w licznych wypadkach pożądany skutek, łagodząc czy uśmierzając całkowicie cierpienia chorego. No dobrze, ale jabłoń? Czyżby też uległa swemu przeznaczeniu wskutek podatności na sugestię? Poddała się czarom i uschła? Zapewne musiała zginąć tragicznie. Nie jest zadaniem zbyt trudnym — zwłaszcza jeśli jego wykonanie jest opłacalne, a skrupułów brak — podciąć korzenie drzewka lub podlać je trującą substancją. Choroba i śmierć jabłoni była w tym wypadku nieodzownym elementem cygańskiej magicznej terapii. Cóż bowiem bardziej sugestywnego, niż naoczne przekonanie się chorej, że istotnie — zgodnie z zapowiedzią 73 ńn ,. * choroba zm. Cyganki w drzewo = --obserwować «i« siedlisko oKno ? 2? d0ŚNNiadcz ,ien'\ła nosie» przez TaV Który widzą taK ' 3Zostaie >ak \NSZySCy 9 PO takim ^zdrowieć. sl0SUnku ^ch przypadka^; - ^^^^^0C^SZ ?«°7? P Jch wybuja* ** iu sztuka tern ??? P02 * nriUobdarzonych wrażiiwych: °_° Vnnn0ŚC-,ał«i. wg paty cznyrm czyi» skłonnościami. rodzaju iadczainy"1 ?? szczegó^»e d0 0^zonych neuro- może arg^eur;aKtykacb, dośw>au-r . R orzy taKicb pr^ .^^ mag- ^odczuwaine^u^ ^j, jj- c^f a — p przy w141" T0 *'?%«? Łf^SK '^"'e w zdzia^c "--^ać .....„ma na u _. ,,7dro uzdrc przynosi «--oCZOneł ?.--- zas *«5'S? °S* 5. — siaa*,ca hondry nagrodzenie, którego wysokość wymieniła. Zapłata została wręczona, a czarodziejka wzięła talerzyk z motkiem lnu, by jak zapowiadała, wynieść go na rozstajne drogi i w ten sposób raz na zawsze uniemożliwić powrót choroby. Seans okazał się nie tylko drogi, ale — skuteczny. Jak wieść niesie, dolegliwości trapiące chorą przez lata znikły bez śladu. Seans psychoterapeutyczny pokonał uporczywe działanie autosugestii, wmawiającej i wywołującej objawy chorobowe. Halucynacja wzrokowa opatrzona odpowiednim sugestywnym komentarzem podziałała leczniczo. Oczywiście nieporównanie częściej zdarzały się nieudane próby tego rodzaju. Ich bezskuteczność ma swoje źródło w nieumiejętnych, mało sugestywnych działaniach „czarownicy" oraz w odporności psychicznej i sceptycyzmie pacjentki, sceptycyzmie utwierdzonym później niepowodzeniem czarodziejskich zabiegów. Przede wszystkim jednak przyczyną jest fakt, że choroba wymagała zupełnie innej kuracji, nie szarlatanerii, lecz medycznego leczenia, jeśli w ogóle była uleczalna. Przechodziłam rozkwit tzw. trądziku młodzieńczego — wspomina była pacjentka Cyganki — przykrych i szpecących wyprysków na ^icieiskim, ku LapV tnie nie ? Prze^.,-ą za biPocn0hznacbo|fwarzy. Zawitała do naszego domu Cyganka. Prosiła o jakieś datki, ^ 1! ,.,i*ca niemai bezt' órzy uważa iróznycn .&x?? mama sut0 ją zaopatrzyła. Rewanżując się Cyganka zainteresowała ne' „??????? ła cołs'? moją twarzą. Poprosiła o szklankę wypełnioną wodą do trzech ^«^?^^-?^^?*»»^-, - ? • ?? -*?—_____ ???? rme poprawy sxNeQ a\e doieg^oSpvqanka, która n^^fzwartych wysokości naczynia. Następnie wzięła moją chusteczkę i iv uzdrawiaczy. dvNiedz«a \a. u^raWm m'iescie 0-.en\aPo nosa (musiała należeć do mnie jako osoby poszkodowanej), mocno ów, 'zdarzy, pe^eg( -. LrxNały nau dziec 0 jej 4Spot>^ ponowaia ' \acycn Ąassała s'? ' w momencie, kiedy szklanka była odwracana do pozycji niecoś wie inłormac'H- * nny,aSt. hrZedóW, skła ^en0grafWśc/'owe/ (?), dał się słyszeć „szmer". Cyganka skomentowała ten było zasięa rałkovNlCie i naty ??? do od aUtorką ' ^0\kzmer" jako dobry znak (jak widać jest to znak dobry lub zły, w za- [ lv\ w którym J b-ałvro ^aierz? patłżności od potrzeb wróżby — J.F.), tzn. że w niedługim czasie trądzik ze \ s rt dt dz wn zwi 72 Yczyfą całkowicie u '^^piła o°"'^ autc . .ewawszy zgodę, ^„? \n który a biatym - \>npoii--------— ?—^" ?,?? u-' •" ""'• ^c •* ,?????"' U? rzarodzieiski sPf ?10??? PołoZV kr0Ki od ^ef^a uK\ę»/*n/e bez ś/adu, oraz nakazała odstawić wszelkie leki na ???? aktorką- Kaza3lkłeknąó ° ó"*l przed»** T?a pełni* ™™ obecn/e kłopotów z moją cerą, lecz z trądzik reżyserią ŚNN\ece, ??? . ^ mote^ |? ^ane słów», . tbzcze barcfZ0 d/ug0( zawierzając jednak medycynie. ????? ot^ js^^SS^^C"^"*'w dos,tpnych nam relaciach °wróibach ogromn zobaczytóc.™^: p i s' mrucząc .;•— Jak O^w^^ począ—-^ pVSzc^wie wszystkie b\Nką W< to }est by nie i Oźd-rowicieika --z wnętrza --;an.m dzięki e .....?^??/tei wtasn» __ ^oWGnczas, ^ daC ???? relacjach o wróżbach ogromna większość — to opisy nieczęstych wróżb trafnych, głównie ich, które się „trafnymi" wydają. Rzadko trafiają się wzmianki różbach błędnych, których przyszłość nie potwierdziła. Jest to rzemieniac w cos ? h uczących_dWJ oznainMła ze motek po erzątkao^ "'??? małeg° Ł"' główką wv""iełen\em ?™'^"*»^ h obraca'\ącey ^ ieSt wci« g.ę zbUmiałe i wynika z przekonania, że tylko tamte zasługują na uwagę stworzonko kobiety- *DV niezna-?l0wi czarom iazła uzys sowite ? mięć, błędne zaś nie. W rzeczywistości proporcje przedstawiają całkiem odwrotnie: wśród nieprzeliczonego mnóstwa przepo- .„??? tam, 9U „??*??, ??^)? musi wrotem swą oomorticzną postać 75 74 chybionych .. -,???7??? sie odmienne przypadki, wiedni ehyb.onyc, . '-*Vf °??????,?. ? ro,i przypada Które sktaniaią do rozważań o cn odobieństwa, a także innych czynnikach, Czasem jednak w relacjach jemy i JbSS. o .-.c-mnaj gJJ^JS, Ze /esfem /eszcz jemy . ?? . . . wrozy/a ???????, »q u„iam mężatki iąCych się analiziea^^emńowidztwie" Cyganek n(ezamCżna. a ™a,am ? dwo/e *???? Ca,y/e,w^/°«Ji^^ we wróżb)! W 7933 roku mieszkałam w jasiionao,,, , razu wchodzi Cyganka, w warkoczach monety, spódnice dtugie, sz - -~..,rń7\/r. 2 reki". ,,Dziękuję —" u" rokie. Paniusiu, daj sobie powróżyć z .^n. . „__., nie wierzę". „To ci wywróżę z oczu. Czeka cię wielkie szczęście. Masi bruneta i blondyna. Za tego blondyna wyjdzies: będziesz bogata...". Na to wchodzi moja sióstr? -?? - ""-ńrha; „Daj rękę. O, będzie dwóch chłopców, niedługo za ??? > d e/ z ??*??, ,, wysoka, elegancka. ?-W** ^ ^ ?/. mu inny sens. Jest to kunszt - by tak rzec - niepopełnienia błędu juz popełnionego... W 1899 r. w „Gazecie Kaliskiej" zamieszczono felieton piętnujący oszukanstwa cygańskich wróżek. Są w nim także obserwacje ilustrujące ow kunszt, dzięki któremu Cyganka nie daje się zbić z tropu i na sygnał ostrzegawczy stosuje niezawodne chwyty wymienności znaczeń. Jedna z pań zapytuje Cygankę, żeby jej odpowiedziała, czy mąż jej powrócił? Cyganka zamyśliła się głęboko, wreszcie pokiwawszy głową oświadczyła, że jest to wróżba ciężka, bo musi odgadnąć, gdzie mąz wyjechał, gdzie przebywa i dopiero, czy wróci. (...) Wreszcie kazała interesowanej osobie wyciągnąć trzy karty, a na każdą z nich położyć 20-kop,eikówkę. Po dokonaniu tej ważnej - jak Cyganka utrzymy-czynnosci wróżka ściągnęła pieniądze z kart do kieszeni i odsłoniwszy karty zawyrokowała, że mąż już nigdy nie wróci. Wszyscy zdziwili się tą trafną wróżbą, a nikomu na myśl nie przyszło popatrzeć '*S ?"????*?/?«?"» »»iór wdov,y. odznaczający się grubą żaiobą'FiluYcyg7nVa'baia z:*: sł> **« «?? ^«???1 źemąż "/e iyM 9dyż żaloba mog,a •* d°inmi °soby ża\ bę: Tn ???? Mojego męża kręci się DIO"uy'^wróżba Ja już zamężni""™'* >ecz - mąż nigdy nie wróci - tłumaczyć sobie można roz-?????? nie udała się wam tym '"™ »'%?.. p^zta po znacie, a zawsze na korzyść Cyganki. (...) Jedna z pań jednak uwzięła oyy ,.:„ „ *n ??.?? moia siostra, jeszcze ? _____ Qr **» ™ «* •1° *rx«Sa: * -*«?>ra która zas wdę. Więc profę na zdemaskowanie Cyganki, zapytała więc, żeby też odgadła, jak tarego ma męża? Cyganka powiodła wzrokiem po obecnych, po- owiła o lei pomyta ^ właśnifforzy/a manipulację z 20-kopiejkówkami, wreszcie wtajemniczają informatorką wróżki, która uprzednio iomą nam Cygankę, 'siła mnie, żebym nikomu n,em Macura sie podejrzenie ?rZUC owej niefortunnej "^^J^ pewne pomyliła jedrl u niej wiadomości o obu siostrach aj>ozn.e? P^ ^ ^ Z ""????^???!??,5??????^???? takich omyłek ^???^ ? .& ^ ^ ^. ^ ^ _ ^ --- ^^ ????? w-""" - \:_..^ nientce. Szkoazi iu '^r~7' .._.._.,.„„* maz ten szłoś ,'nteresom. Stwierdzenia^oano,^^.--.e ^^ daje cygance łatwe są pannę WIU^. -oawiaji. aktualnego, spraw znanych ? Pvoanka ???? '???"?. że owa zna)?^oU:,9nr7pdni0 zasięgało w karty orzekła z pewnością w głosie: Mąż pani już siwizną oproszony, ma lat 56. - Wszyscy wybuchnęli na to śmiechem, a dama odpowiedziała: „Ależ ja nie mam wcale męża!". Cyganki to nie zmieszało wsypując pieniądze do kieszeni spokojnie odparła: „W kartach wy- w ;akiehVomy,ek do,ycz,cyeh, stan, acji wroz . ---------------. , i teraźniejszośf maz ten wkrótce wam się przedstawi". I z tym się ulotniła... odnoszące się do przeszłości do zweryfikowania i zdarza się, ze ????^ zrozumienia jeszcze w toku wróżenia, że ta minęła się z prawdą. Wr jest tak bezradna, jak w przytoczonej historyjce. Czu1 ka nie zawsze reakcje klientki na stara się na podstawie jej reakcji korygować] a. T wypowiedzi, na tyle inteligencji Nie każdą Cygankę Takiej gotowości służy m.m. niejednoznaczn to przygotowana. . akie) gotowa, *~, _ oprawek - t0 P ?9....." nieznaczna ?? robiła mo.llwić Cy konkretnej, - ,, obszerna, by żenię ????,...-,. a urazem - na ty ? ? zą -.merpret- ??^??^?^???,^^ nle9przekres,a, ... na która już wypowiedzianego iw 76 VIII. Czarodziejstwo i czarozłodziejstwo We wróżbiarskich praktykach i magicznych celebracjach, interesujących dla etnografa czy psychologa, rzadko można dostrzec cechy odbiegające od stereotypu, a różnice występujące między poszczególnymi aktami wróżb i czarów mieszczą się w ogólnym kanonie magii zarobkowej Cyganek i zależą od tradycji szczepowej wróżek, jak również od ich indywidualnej biegłości w tej dziedzinie, od ich inteligencji, doświadczenia i wprawy. Zróżnicowanie to jest wielkie i dystans między umiejętnościami przeciętnej kabalarki a kun-JI sztem rzadko spotykanej wieszczki można by porównać do różnicyf między jąkałą a krasomówcą, kulawym a tancerzem na linie. Na szczytach cygańskiego mistrzostwa w tym zakresie dostrzec można niezmiernie rzadko również czynnik hipnozy, niełatwy zresztą do niewątpliwego stwierdzenia. Relacje niecygańskich uczestników cygańskiej wróżby nie zawsze mogą być traktowane całkiem serio, jako w pełni wiarygodne. Nie dlatego nawet, iżby były świadomie koloryzowane, dopełniane konfabulacją, wzbogacane fantazjotwór-stwem. Przyczyny mogą być i zapewne bywają inne. Podobne relacje,^ dotyczące wydarzeń — w odczuciu odbiorcy wróżby — „niesamowitych", przeżytych nieraz w stanie oszołomienia, nie zawsze charakteryzują się rzeczowością, dystansem, krytycyzmem, co jest przecież zrozumiałe. Być może jednak, że w niektórych opisanych już przez nas zabiegach wróżbiarskich mamy do czynienia także — obok programowania przyszłości za pomocą sugestii — z pierwiastkami działania hipnotycznego. Niektóre stwierdzenia o występowaniu hipno-j zy w cygańskich „czarodziejstwach" wydają się jednak wątpliwe i trze^ ba je traktować ze sceptycyzmem. Tak na przykład w 1896 r. w Austri prasa podała wiadomość * o cygańskiej hipnotyz<=rce. Cyganka, Józeł fina Schein, za pomocą hipnozy zdołała skłonić dwie służące, by od| Hypnotisierende Zigeuner. W: Ethnologische Mitteilungen aus Ungarn, 1897, t. V. 78 dały znajdujące się w domu ich chlebodawców ubrania i biżuterię. Zwłaszcza jedna z dziewczyn miała jakoby ulec hipnozie szczególnie głębokiej, co zmusiło ją do bezwzględnego posłuszeństwa Cygance. W czasie policyjnego przesłuchania Józefina Schein emanowała na nią tak obezwładniająco swą hipnotyczną mocą, że służąca nie była w stanie potwierdzić zarzutów wobec czarodziejki-hipnotyzerki. Skłoniło to funkcjonariuszy policji do ustawienia Cyganki twarzą do ściany, aby nie mogła tak oniemiająco oddziaływać wzrokiem na przesłuchiwaną pokojówkę... Prawda wydaje się prosta i bardziej prozaiczna. Służąca, jak się zdaje, bała się klątwy, która według dość często stosowanych cygańskich przestróg spadłaby na nią, gdyby ujawniła tajemnicę kradzieży, która zresztą w opinii Cyganki nie była kradzieżą. Przywłaszczenie takie — zgodnie z wróżbiarską tradycją — jest traktowane jako przyjęcie dobrowolnej zapłaty za wróżbę, czy za jakiś „lubczyk" lub czar ściągający pomyślność, a zażegnujący niepowodzenie itp. Zresztą obawy dziewczyny, zamykające jej usta, mogły mieć swą przyczynę w tym, że przyznanie się do takiej wątpliwej „transakcji", w której zapłatą była cudza własność, obciążyłyby ją samą odpowiedzialnością za wspólnictwo w przestępstwie. Niekiedy jednak czynnik hipnozy występuje tak wyraziście i jednoznacznie, że trudniej jest wątpić o jego obecności, zwłaszcza jeśli wywołuje realnie odczuwane doznanie, wizję nawet, która później, przy konfrontacji z rzeczywistością, okazuje się zwidzeniem, halucynacją wywołaną przez wmówienie Cyganki. Oto Cyganka namówiła do poddania się wróżbie dziewczynę, którą zastała w domu samą, podczas nieobecności reszty domowników. Za pomocą różnych zabiegów „magicznych" wprowadziła ją w trans, mówiąc, że całe mieszkanie zalewa woda i że natychmiast trzeba się ratować ucieczką. Dziewczyna dostrzegła wmawiany jej stan rzeczy i z lęku przed utonięciem w popłochu opuściła mieszkanie, Cyganka zaś korzystając z jej nieobecności powynosiła najcenniejsze rzeczy i umknęła, zanim dziewczyna otrzeźwiała i wróciła do domu. Podobnych przykładów można by przytoczyć więcej. W latach międzywojennych Cyganka przyszła do dziedziczki w jednym z dworów na Kresach. Po jakiejś „szczęściodajnej" wróżbie doprowadziła panią domu w niepojęty dla niej sposób do takiego „stanu bezwol-ności i ślepego posłuszeństwa", że klientka sama pozdejmowała sobie z palców pierścionki i wręczyła je Cygance. Wkrótce po odejściu 79 prawdziwości podawanych faktów. Nie ma na to rady. Toteż dla skr wróżbitki odczuła, jakby się w niej „coś załamało" i dopiero wte towiem ci prawdę. Połóż monetę dziesięciozłotową na lewej dłoni zdała sobie sprawę ze swego nienormalnego stanu, który dopiero \ocno zaciśnij". Nie pomogły moje wzbraniania się. Położyłam mo-m|nął, i ze strat, jakie poniosła. Nie umiała rozwiązać tej zagadki, gc ę na lewej dłoni i mocno ścisnęłam garść. Po dłuższej chwili roz-ani nie paliła papierosa, ani nie użyła żadnego napoju, do które rła moją dłoń, przyłożyła monetę swoją dłonią i przez chwilę po-°?9???? mogła była wrzucić jakiś oszałamiający środek. rała, aż poczułam ciepło metalu. Następnie wzięła z mojej dłoni W braku jakichkolwiek naukowych doświadczeń i badań prż niądz i przyłożyła do swojego czoła, po czym wsunęła monetę za biegów cygańskich wróżb i zjawisk podczas nich zachodzących zkę. Na swojej spódnicy rozłożyła talię kart i kazała mi wybrać m°zemy opierać się tylko na tych relacjach, które mają cechy wiaiy karty (...). Bardzo dokładnie obejrzała moje dłonie, potem wzięła godności. Zresztą poddawanie wróżbiarskich seansów jakiejkolwi ręce moją głowę i dobrą chwilę oglądała poszczególne fragmenty badawczej kontroli i analizie jest praktycznie niemożliwe. Zawssrzy, zwracając baczną uwagę na oczy. Po tych zabiegach nakazała wiec, zwłaszcza w szczególnie efektownych przejawach, budzić bę< bym od tej chwili myślała tylko o tym, co ona mówi. Do dzisiaj nie sceptyCyzm jako zjawisko nie dające się do końca zweryfikowane pojąć i chyba nigdy się nie dowiem, jak to się stało, że faktycznie Ie skłania nas to jednak do zaniechania ich rejestracji, omawiani7/'czym innym wtedy nie byłam w stanie myśleć (...). a nawet wyciągania hipotetycznych wniosków. Tam gdzie wnios W tym miejscu przerywamy cytowanie relacji, aby do niej nieco takie zdają się potwierdzać zaskakującą zgodność między przepżniej powrócić. Zawiera ona w swym dalszym ciągu przepowiednie, wiednią a jej spełnieniem, między odgadnięciem a potwierdzającyid którymi warto się zastanowić. W przytoczonej pierwszej części je faktami — budzą i będą budzić wątpliwości, a nawet negowanjo sprawozdania zdają się występować pewne cechy, mogące świad- nych sceptyków, odrzucających takie relacje niejako a priori, pi jako wybitna przedstawicielka swej profesji, jedna z tych, o któ zostaną one mimo wszystko dokumentami obyczajowo-psychologicfch dawni Cyganie siedmiogrodzcy mówili w swych legendach jako ????. świadectwami metod oddziaływania cygańskich wróżek or ..... ..._=....= ,-,... «*«. -_,„„;„„, specyfjkj odbioru tych działań. Cokolwiek by powiedzieć o wróżbiarskich ceremoniach ??? chowanych m.in. charakterem hipnozoidalnym, o owych obrządkac pełnych .ezoterycznych gestów, tajemniczych celebracji — przyzna! Czochani, czyli czarodziejce prawdziwej, jakie ich zdaniem |adko rodzą się w cygańskich taborach... Jeszcze przed stu laty Cyganie tamtejsi *, a zapewne i inni, prze-(lowywali w swych wierzeniach mit o wieszczkach, czarodziejkach, lóre przychodzą na świat raz na wiele lat i jedynie w szczególnych chyba wypadnie rację słowom pewnej Cyganki-wróżki, określająclolicznościach, które warunkują ich moc tajemną. I wśród wielu 9 atu ??? jej pracy: To jest praca umysłowa. Słowa te zostały W"gańskich wróżek tylko te wybranki losu są zdolne do przejawiania powiedziane z poczuciem swego rodzaju dumy i z przekonaniem, nobliwej i niezwykłej wiedzy, która jako źródłosłów tkwi w słowie- oo akich zajęć „trzeba mieć głowę", że byle kto nie byłby do nic zaoiny. istotnie, ich odprawianie, niezależnie od trafności przew ywan i „skuteczności" zamawiań. bvwa czaspm nonicom ió^iQ J zamawiań, bywa czasem popisem iście -psychologicznym spektaklem 72 czerwca 1968 roku przyjechałam z Warszawy do Rzeszów* aby odwiedzić siostrę. Nie zastałam jej w domu, wyjechała służbow\ czytam obóz Cyganów. Około 200 metrów za obozem znalazłam usfro/fydarzeniem ne miejsce i usiadłam na trawie. Po dwudziestu minutach przyszh do mnie ok. 70- letnia Cyganka i mówi: „Paniusiu, daj sobie powróży^ 80 yć o hipnotycznym preludium wróżby. Cyganka zaprezentowała i e d ź m a. Ów mit o czarodziejkach głosi, że siódma dziewczynka, urodzona szeregu sióstr, a więc poprzedzona sześcioma córkami tej samej strzowskim, kuglarską paradą, magiczno-szarlatańskim i aktorsk«'atki, które kolejno przyszły na świat, jedna po drugiej — wyrasta na (zarodziejkę. Wśród owych sześciorga dzieci nie może się znaleźć hłopiec, gdyż magiczny ciąg siedmiu dziewczynek musi być nie rzerwany. Mimo wielodzietności cygańskich rodzin przypadek taki do Sanoka i miała wrócić wieczorem. Wybrałam się więc nad wls/okt oczywiście wielką rzadkością, toteż niewiele się rodzi przyszłych aby odpocząć. Znalazłam się nad rzeką, gdzie z przerażeniem zobi zarodziejek-wieszczek. I chociaż narodziny chłopca są u Cyganów bardziej upragnionym i wyższej rangi, niż powicie H. Wlislocki. Vom wandernden Zigeunenolke. Hamburg 1890. -Pod berłem króla pikowego 81 dziewczynki — matka kilku kolejno urodzonych córek bardzo pragnęła osiągnąć magiczną siódemkę dzieci płci żeńskiej, z których ostatnie ma być drogocennym darem Boga. Czym się miała odznaczać Siódma Córka? Wedle ówczesnych wierzeń przejawia ona zdolności wyjątkowe: widzi rzeczy niewidzialne dla innych, zna — niewiadome, dostrzega np. zakopane skarby i widuje dusze zmarłych. Kiedy dorośnie, jest najbardziej pożądaną kandydatką na żonę i każdy Cygan byłby szczęśliwy i czułby się wyróżniony mogąc ją poślubić. Latem 1883 roku młody wojewoda cygańskiego klanu Kukuja, Danku Nikulaj, zaoferował za Siódmą Córkę starej Cyganki, Pale Bosze, sto złotych dukatów, gdyby dziewczyna — nie tylko wielka czarodziejka, lecz również wielka piękność — zgodziła się zostać jego żoną. Istniało wśród tamtejszych Cyganów wierzenie — nie wiadomo, czy już dziś wygasłe — że Siódme Córki swój kunszt i moce otrzymują od Ni wasz i (ducha wody) i Phuwusza (ducha ziemi) i dlatego cieszą się nie tylko uznaniem wśród obcych jako wieszczki, ale i wśród swoich. Zazwyczaj były one od najwcześniejszej młodości kształcone w sztuce czarowania, znachorstwa i widzenia przyszłości przez swoje matki, które w ten sposób nadawały jakby kierunek duchowym mocom Siódmych Córek i uczyły je magicznego praktykowania w dziedzinach im przeznaczonych, rozwijając wrodzone potencje czarodziejek. Gdy wieszczka umrze, jej magiczne moce giną wraz z nią, ale można je jeszcze ocalić i zachować dla siebie w krótkim czasie po jej śmierci. Aby odzyskać i przyswoić sobie czarodziejską naturę zmarłej — podaje Wlislocki — jej córka, która może przejąć owe moce, chodzi na grób matki przez dziewięć dni, sypiąc mak po drodze. Podczas gdy dusza zmarłej zajęta jest zbieraniem ziarnek maku, córka gromadzi w sobie duchowe siły zmarłej. Aby w ten sposób odziedziczyć po matce czarodziejskie potencje, musi w ciągu owych dziewięciu dni zachowywać bezwzględną cnotliwość, gdyż w przeciwnym razie ów magiczny dar ją ominie. Tyle stare ludowe wierzenie. Nie udało się napotkać jego śladów czy analogicznych mitów wśród Cyganów w Polsce. Jeden tylko element, jedna wspólna z tamtymi wierzeniami opinia — już bez mitycznej otoczki i bajecznego wywodu — okazała się trwała po dziś dzień. Cyganka-czarodziejka, szczególnie uzdolniona wróżbitka-wieszczka, jest uważana za najcenniejszą kandydatkę na żonę. Wśród Keldera-rów czy Lowarów rodzina cygańskiego zalotnika płaci rodzinie tak 82 utalentowanej dziewczyny wysokie kwoty, nieraz w złocie, aby uzyskać zgodę na odbycie wesela, czyli zawarcie cygańskiego związku małżeńskiego. W powszechnym bowiem przekonaniu nie ma cenniejszego posagu niż złotodajne wróżbiarsko- magiczne umiejętności Cyganki. Nawet jej uroda musi im ustąpić pierwszego miejsca w hierarchii zalet. Utrzymują też niektórzy nasi Cyganie, że Wielkie Wróżki zdarzały się wśród nich niegdyś, ale dzisiaj należą już do rzadkości, są prawie nie spotykane. Opowieści o Wielkich Wróżkach należą do kategorii podań o zamierzchłej świetności własnego rodu czy szczepu, jak np. cygańska legenda o tym, że Cyganie wywodzą się z Egiptu i są rozproszonymi od wieków po świecie potomkami faraona, pochodzącymi od jego córki, noszącej cygańskie imię Kali Mura (Czarna Jagoda)... Fantastyczne wspominki o Wielkich Wróżkach są zapewne liczne i rozmaite. W znanej nam szczątkowej wersji opowiastka zapewnia, że „dawniej" Wielka Wróżka, czy Czarodziejka, samą obecnością potrafiła narzucać swoją wolę, a nieprzyjaciół wstrzymywać siłą czarów przed spełnieniem ich wrogich zamierzeń. Kiedy pewnego razu policja zatrzymała całą cygańską rodzinę, czy nawet wszystkich członków taboru, Wielka Wróżka swoim spojrzeniem zmusiła stróży prawa do wycofania się i zwolnienia aresztowanych... Nagle zaczęła rwać jakieś zioła i w tej samej chwili unieruchomieni jej wzrokiem policjanci jęli jak szaleni wyrywać sobie włosy z głów i drzeć na sobie mundury. Teraz już takich wróżek nie ma — kończy się opowieść. Byłaby to klechda o wróżkach-czarodziejkach prawdziwych, tzn. takich, które praktykują czary wśród swoich i w obronie własnej, nie traktując ich jedynie jako źródła zarobków, ale jako metodę skutecznych działań, których tajemnice, wiarygodne dla nich samych, opanowały. Czy historia ta ma u swego źródła jakiś zapamiętany akt hipnozy zbiorowej, czy raczej wywodzi się wyłącznie z obszarów baśni — daremnie zgadywać. Zstąpmy z wysokich regionów czarnoksięskich mitów na powszednie cygańskie drogi i dróżki, które już pozarastały mchem i trawą. Od dwudziestu kilku lat nie wolno Cyganom w Polsce wędrować taborami. Rzadko zdarzają się zuchwalcy, którzy — już bez wozów i koni — rozbijają tu i ówdzie swoje namioty. Czasy pełne niepokoju, dni odczuwanego zagrożenia skłaniają ich niekiedy do szczególnego stanu pogotowia, do gromadnych zlotów. W tłumnej wspólnocie czują się pewniej i mogą przedsiębrać razem decyzje zbiorowej ucieczki czy innych form przetrwania. W 1981 ?., wkrótce po proklamowaniu 83 stanu wojennego w Polsce, tuż koło Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie prawobrzeżnej rozbił swe namioty spory tłumek Cyganów. Wyglądało to podobnie do corocznych „sejmów" ptaków, szykujących się do odlotu... Wróżki cygańskie na krótko zniknęły z widocznych miejsc w parkach i na ulicach, aby po pewnym czasie, uspokojone, powrócić do swych odwiecznych zajęć. Trzeba się zastrzec; mówiliśmy „wszystkie Cyganki wróżą". I czas teraźniejszy, użyty w tym twierdzeniu, i słowo „wszystkie" — wymagają pewnej korekty i uściślenia. Wróżba jest wprawdzie podstawową profesją Cyganek, ale np. Cyganki z okolic Karpat, osiadłe wraz z rodzinami od pokoleń w tamtejszych wioskach, w większości nie zajmują się wróżbiarstwem, nie umieją wróżyć; umiejętności te zanikły w tych grupach doszczętnie lub prawie całkowicie. Zajmują się natomiast m.in. uprzątaniem śmieci z ulic w miejscowościach turystyczno-uzdrowiskowych, co w opinii innych Cyganów jest pracą „kalającą", która Cyganom nie przystoi; nie stronią też od proszenia o jałmużnę, a to także uważane jest we wszystkich rodach niedawnych koczowników za niedopuszczalne, upokarzające, niecygańskie. Ci, którzy potępiają żebractwo, nie widzą natomiast nic złego w kradzieży, wymagającej sprytu i przebiegłych zabiegów. Poza Cyganami z Podkarpacia — również i w niektórych kręgach Cyganów nizinnych, do niedawna wędrujących, wróżba zanikła lub jest w stadium zaniku, choć sporadycznie bywa czasem uprawiana. W rodzinach zawodowo muzykujących (taniec i śpiew w cygańskich zespołach artystycznych) wróżba, jako sposób zarobkowania, również stała się na ogół zbędna; niektóre artystki cygańskie imają się jej od czasu do czasu niejako bezinteresownie, nie dla zarobku, ale przede wszystkim po to, by powrócić choć na chwilę do dawnego obyczaju dla własnej przyjemności i satysfakcji emocjonalnej. Tak na przykład bardzo dobrze zarabiające solistki cygańskiego zespołu pieśni i tańca w czasie przerwy między występami urządziły sobie wycieczkę do pobliskiego miasteczka, aby wróżąc doznać przyjemności „prawdziwego cygańskiego życia". Zapewniały też, że „wy-wróżone" przy takiej okazji na wsi jajka czy masło nieporównanie bardziej im smakują niż kupne, gdyż są uzyskane „po cygańsku". O takim właśnie nawyku i przywiązaniu do tradycyjnych metod zdobywania żywności — świadczyć też może ostatnia wola umierającego w szpitalu Cygana. Prosił on swoją siostrę, aby mu ugotowała i przyniosła zupę szczawiową sporządzoną na kurzym mięsie — „ale żeby kura była złapana, nie kupiona". 84 Mimo tych czy innych wyjątków mnóstwo Cyganek nadal wróży, traktując to zajęcie jako swą główną pracę zarobkową. A co mają zrobić te Cyganki, którym ani własna inteligencja, ani szczególne zdolności nie zostały dane przez naturę, czy też przez owe mityczne duchy wody i ziemi? Jakich sztuczek się imać, by zarobić na życie? Zaniechać wróżbiarstwa? To — jak dotychczas — niemożliwe, „czarować" muszą, nie potrafiąc nic innego, co przysporzyłoby im dostatecznych zarobków. W takiej sytuacji najprostszym sposobem bywa zwykła kradzież, wprawdzie na ogół sekretna i potajemna, ale pozbawiona nimbu tajemniczości, stwarzanego przez usługowe prestidigitatorstwo i zarobkową magię. Cyganki, których nie stać na „hokus-pokus", na zręczne sztuczki, stwarzające pożądany klimat i budzące lukratywną dla wróżki bojaźń, muszą uciekać się do prymi-tywniejszych chwytów i zamiast żerować na zabobonnym lęku klientki, mogą zastąpić go na przykład wywołanym w niej uczuciem wstrętu, obrzydzenia, za pomocą którego także można czasem coś wskórać... Pierwszy raz spotkałam się z wróżącą Cyganką przed 60 laty w naszym domu. Przyszła do nas w niedzielę, kiedy mama krzątała się przy obiedzie. Zauważyła surowe mięso na stole i zaraz namówiła mamę, że z tego mięsa powróży. Wzięła mięso do ręki i popatrzyła na nie, jakby je chciała zahipnotyzować, chuchała na nie, wyciągała jakieś błonki i włókna mięsne, wreszcie całe mięso opluła. (...) W końcu powiedziała, że musi mięso zabrać, i zabrała. Któż by zjadł oplute! W rezultacie tej ,,wróżby" cała rodzina pozbawiona została upragnionego raz w tygodniu kawałka. Drugi przykład: W roku 1933 lub 1934 do naszej wioski leżącej na Kresach wschodnich przyjechał tabor cygański i rozlokował się w pobliżu małej rzeczki płynącej środkiem wsi. Zawitały do nas dwie Cyganki. Jedna z nich patrząc badawczo w twarz mojej matki rzekła po ukraińsku: ty jesteś chora, ale o tym nie wiesz. Jeśli podasz „kusoczek sała", to ja twoją chorobę wypędzę precz z ciebie i zapędzę w to ,,sało". Ja nic za to od ciebie nie chcę. — Nie wiem, czy matka uwierzyła w skuteczność oferowanej terapii, czy kierowała się zwykłą naiwną ciekawością; faktem jest, że ten „kusoczek sała" ze spiżarni przyniosła. Wówczas Cyganka stwierdziła, że zasięg choroby jest zbyt wielki, a więc nie zmieści się w tak małym ,,kusoczku". Toteż zażądała do swego eksperymentu całego zapasu ,,sała", przy czym zaznaczyła, że po zakończeniu seansu matka będzie mogła zabrać całą przyniesioną słoninę, flatka Ł5 znów wyraziła zgodę i za chwilę przyniosła cały gar, zawierający około 10 kg posolonej słoniny, pociętej w pasy. Cyganka przystąpiła natychmiast do czynności usuwania choroby. Zabiegom tym towarzyszyły słowa całkowicie nam niezrozumiałe, ale robiące wrażenie zaklęć. Równocześnie odbywał się „rozładunek" zawartości garnka: za każdym tajemniczym gestem i słowem kawałek słoniny lądował w podołku pojemnego fartucha Cyganki. Gdy ostatni połeć znalazł się tam, nastąpił punkt kulminacyjny obrządku. Ze słowami w znanym nam języku — „ta szczob u tebe nikoły neczystoj siły ne buło" — Cyganka zaczęła opluwać rozłożoną słoninę taką obfitością śliny, że matka nie zdążyła w porę zareagować. Na sam widok zrobiło się jej mdło. Dopiero po chwili z okrzykiem złości wyrzuciła Cyganki za drzwi, oczywiście — wraz z zawartością podołka... Czy to jest kradzież? Niewątpliwie, choć sposób jej dokonania, nie będący potajemnym zagarnięciem cudzego mienia, kazałby raczej nazwać to jawnym przywłaszczeniem za pomocą fortelu, zmuszającego właścicielkę do oddania swej własności. Wiele takich „zagarnięć" — choć nie wszystkie bynajmniej — związanych jest z cza-rostwem nierozłącznie i nieraz trudno jedno od drugiego oddzielić. Już w samych zabiegach „magicznych" bywają nierzadko zawarte elementy kradzieży. Poza zapłatą za „odczynienie uroku" czy „wypędzenie Złego" Cyganka często żąda fantów, niezbędnych jej zdaniem, aby zbawienny czar działał i odniósł pożądany skutek. Są to „fanty" do zwrotu, potrzebne tylko — jak zawsze zapewnia czarodziejka — jako „katalizatory" czarodziejskiego procesu. I rzeczywiście, wróżka oddaje wypożyczoną gotówkę czy biżuterię w tym samym opakowaniu, w którym je otrzymała (woreczku, sakiewce itp.), uprzednio wymieniając jego zawartość na bezwartościowe śmieci, kosztowności zaś zachowuje dla siebie i odchodzi, nie czekając, aż oszustwo zostanie odkryte. Czasem oddając depozyt zastrzega, że wolno doń dotknąć dopiero po zachodzie słońca, za 7 godzin itp., aby mieć dość czasu na oddalenie się od miejsca kradzieży. Przy czarach rozłożonych na kilka spotkań proceder przywłaszczenia przebiega inaczej. Zaklinaczka zwraca wręczone jej uprzednio precjoza, domagając się w zamian kolejnego depozytu — obfitszego, kwoty wyższej, aby „odczynianie" było skuteczne. Nieraz i ten fant oddaje — również w stanie nie naruszonym — by do następnego w serii czaru wziąć jeszcze cenniejszy pakiet ,,do przechowania" niż poprzednio. W ten sposób budzi w zabobonnej klientce zaufanie, utwierdza ją w przekonaniu, że powierzony czarodziejce majątek jest w dobrych i pewnych rękach i nie 86 ulegnie zaprzepaszczeniu ani uszczupleniu. Gdy jednak wróżka uzna — zwykle za trzecim razem — że skarb został dostatecznie pomnożony, znika bez śladu wraz z łupem. „Czarozłodziejki" — że użyjemy neologizmu — komplikują lub upraszczają swoje celebracje i kuglarskie sztuczki w zależności od stopnia naiwności klientki. Gdy stwierdzą, że stopień ten jest bardzo wysoki, nie zadają sobie zbytniego trudu i udaje się im osiągnąć cel najprymitywniejszym sposobem. Pewna dziewczyna poddała się takim — pożal się Boże — „czarom". Cyganka obiecała jej, że zobaczy pod zamkniętymi powiekami dokładny wizerunek swego przyszłego męża i dzieci, które będzie z nim miała, jeśli powiesi swoje ubranie, odwrócone na lewą stronę, w słonecznym miejscu, a sama położy się nago na tapczanie — z zawiązanymi oczami. Klientka posłusznie zastosowała się do instrukcji, a kiedy po pewnym czasie wrócili domownicy, zastali swą krewną nagą i z opaską na oczach, nie zastali zaś ubrań i innych wartościowszych przedmiotów, które zniknęły bez śladu wraz z Cyganką. Opowiedziana historia zdarzyła się 60 lat temu, ale podobne do niej zdarzają się i dziś. Kroniki sądowe, a zwłaszcza milicyjne notują niemało takich zdarzeń... W latach siedemdziesiątych właścicielka sklepu-punktu usługowego w centrum Warszawy zwróciła się do Cyganki, by ta odwróciła od niej liczne zmartwienia i kłopoty rodzinne i przywróciła szczęście. Zaczęło się „wypożyczanie fantów": biżuterii, gotówki, dolarów, a nawet ubrań, butów i telewizora... Okazało się, że i te fanty były „zauroczone" i przed zwrotem musiały być poddane żmudnym zabiegom „odczyniania". Tylko cząstka zrabowanych rzeczy wróciła do właścicielki po odnalezieniu sprawczyni kradzieży. W tym-podobnych „czarach" ich siłą i gwarancją skuteczności bywa czasem niezmierzona głupota oszukanej osoby, przy której nawet szalbierski spryt nie musi się nazbyt wysilać. Tam gdzie tego rodzaju magiczne seanse wzbogacane są przez Cygankę całym sztafażem zaskakujących sztuczek ze znaną nam już „szumiącą wodą" na czele, a cały proceder odbywa się nie w stolicy, lecz na głuchej wsi wobec starej chłopki analfabetki, sukces wróżki mniej dziwi i — mimo sukcesów walki z analfabetyzmem — można śmiało przewidzieć, że i w przyszłości podobne afery będą miały podobny przebieg o fortunnym dla Cyganki zakończeniu. Nauka czytania ułatwia niektórym tylko lekturę senników egipskich... W lipcu 1955 r. w pewnej wsi w powiecie Krasnystaw przyszła do chałupy Cyganka i zgodziła się wygonić nieszczęście z domu. Kazała 87 przynieść wody z rzeki i zmieszać z wodą święconą. Mieszankę tę wlała do szklanki, mówiąc: Teraz ci powiem, czy twoja bieda od Boga, czy od wroga... Jak woda będzie się gotować w szklance — to od wroga. Sąsiadka świadczy: Ja stałam z daleka i słyszałam na własne uszy, jak w tej szklance woda się gotuje. Cyganka orzekła więc, że woda pochodzi od wroga i jest wylana od trupa, tzn. jest wodą, w której obmywano nieboszczyka. Trzeba ją wylać na kurę, aby sprawdzić złowrogie działanie. ????? zanieść kurę na próg obory, wylała na nią wodę ze szklanki i oto — kura zsiniała i krew jej z dzioba się sączy... To znak — oświadczyła czarodziejka — że w kurę weszła woda z trupa i że trzeba ją dziś w nocy o dwunastej zakopać na cmentarzu. Gospodyni prosi, żeby Cyganka pozwoliła zakopać kurę za stodołą, ale nie: musi być na cmentarzu. Wtedy Cyganka zaofiarowała się, że sama pójdzie z kurą o północy na cmentarz, ale: co mi za to dasz? Gospodyni dała, co miała, a Cyganka na odchodnem ostrzegła: tylko nikomu nic o tym nie powiedz, bo ktoś u ciebie padnie trupem. Owe odczyniania, wyganianie Złego, ściąganie dobrego losu itp. dzieją się w aurze kuglarskiego pseudoczarodziejstwa, z odwoływaniem się do dobrych i złych duchów. I tylko takie obrzędy zarobkowe, oprócz samego aktu wróżby, interesują nas tutaj — nawet jeśli prowadzą do zakamuflowanej kradzieży. Toteż już tylko marginesowo wspomnijmy o innych złodziejskich procederach pozbawionych owej aury i magicznego sztafażu, ale charakterystycznych właśnie dla cygańskich grup przestępczych. Napomknąć o tym warto choćby po to, by przestrzec naiwnych, których wciąż nie brakuje... Bez demonicznej oprawy odbywa się wiele odmiennych w swym przebiegu kradzieży mieszkaniowych. Do domu wchodzą dwie lub trzy Cyganki pod pretekstem omdlenia i prośby o wodę lub — handlu materiałami wełnianymi, albo też — chęci udzielenia pomocy starszym lub chorym ludziom. Rzekome sprzedawczynie tekstyliów udają czasem cudzoziemki, występują niekiedy w jasnych perukach lub z utlenionymi włosami; zgłaszające gotowość przyjścia z pomocą — przedstawiają się jako przedstawicielki Czerwonego Krzyża, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych lub jakiejś charytatywnej organizacji kościelnej, służąc pomocą w kuchni, przy sprzątaniu, załatwieniu spraw na mieście, dokonaniu zakupów lub zapowiadając nadejście paczki ,,z darów" lub podwyżkę renty czy emerytury. Nie noszą oczywiście cygańskich strojów. Jedynie te, które proszą o „troszku wody" lub „mleka dla chorego dziecka" występują w swych tradycyjnych spódnicach, pod którymi przemycają nieraz ukradkiem jeszcze jedną kompankę, która 88 w czasie rozmowy elokwentnych gości z gospodarzami mieszkania niepostrzeżenie i nieomylnie odnajduje w drugim pokoju schowek z pieniędzmi czy biżuterią. „Cudzoziemkom" oferującym wełnę na ubranie — właśnie ów materiał, rozwinięty jak kotara, pozwala osłonić niedostrzeżoną towarzyszkę, przekradającą się do sąsiedniego pokoju. Łupem cygańskich „trójek" padają czasem całożyciowe oszczędności starych ludzi i przechowywane od pokoleń drogocenne pamiątki rodzinne. Opisane metody są właściwe wyłącznie złodziejkom cygańskim i stanowią ich wynalazek. „Za jednego Cygana jest wszystkim przygana" — powiada stare polskie przysłowie. Toteż nie wolno nam zapominać, że wyżej opisanym procederem zajmują się Cyganki tylko z niektórych przestępczych grup, specjalizujących się w tego rodzaju mistyfikatorskich inscenizacjach złodziejskich, przybywające zazwyczaj z odległych stron do większych miast na gościnne występy. Ich wyjątkowo odrażający proceder, godzący przede wszystkim w upatrzonych przez nie starych, niesprawnych, chorych i samotnych ludzi, rzuca cień i krzywdzące podejrzenia na inne Cyganki, które nigdy się takimi praktykami nie zajmowały. Mimo wszystko ciągle znajdują się jeszcze ludzie ufni, którzy otwierają drzwi owym cygańskim trójkom i „siostrom Czerwonego Krzyża", niekiedy zwiedzeni ich „europejskim" ubiorem i wyglądem. Jednakże ogólna podejrzliwość wzrosła i prawie nikt już nie godzi się na wróżbę cygańską w domu; izolacja Cyganów — mimo ich osiedlenia — zdaje się znów rosnąć, a wróżki cygańskie — te od kart i linii dłoni — wiedzą o tym i zaniechały prawie całkiem domokrążstwa; wróżą tylko w lokalach publicznych lub pod gołym niebem — w parkach, na dworcach, na ulicach... „Upolowanie" kandydata do wróżby jest już zajęciem trudnym i żmudnym i wymaga od Cyganki wielu zabiegów, od natarczywości począwszy, poprzez bezpłatne „próbki" prognoz, które dotyczą charakteru i losów klienta i mają zachęcić go do wysłuchania dalszego ciągu wróżbiarskich objawień. Usiłowania wróżki często kończą się niepowodzeniem już na tym wstępnym etapie, do istotnej wróżby nie dochodzi i łowy trwają nadal. Jeśli niedoszły klient, zirytowany przedłużającymi się namowami zareaguje ze zniecierpliwieniem ostro, ironicznie lub obraźliwie, Cyganka często odpowiada przekleństwami, wypowiadanymi w formie klątwy, zapowiedzi zemsty losu, zwiastowania nieszczęść, które — jak zapewnia — niechybnie spadną na tego, który odrzucił ofertę wróżki, czyli odmówił wsparcia. Przekleństwa takie bywają konkretne w swych złowrogich za- powiedziach, wieszczą czasami szczegółowo, jakie to ciosy mają spaść na głowę potępionego. Oczywiście większość słuchaczy i adresatów takiej ,,mściwej wróżby" nie wierzy w jej spełnienie, choć — jak czasem powiadają — nie jest miło, jak się słyszy wykrzykiwane w gniewnym uniesieniu życzenia zguby dla ciebie, czy twoich dzieci. Człowiek splunie i raz-dwa zapomni, i myśli już o czym innym — a tu coś od środka gryzie go i dręczy, sam nie wie, co, a to się tamto w nim gdzieś zagnieździło i mąci. A jeśli przypadkiem się zdarzy, że „sprawdzi się" złowroga prognoza, niedoszły klient wróżki nabiera przekonania o jej nadprzyrodzonych mocach. Przekleństwo wieściło np. śmierć w rodzinie w bliskim czasie — i w ciągu roku ktoś zmarł; zagniewana wróżka zapowiadała: „dziecko na starość urodzisz" — i kobieta urodziła po kilkunastoletniej przerwie, mając prawie 50 lat... Wieści o takich przypadkach — interpretowanych jako skutki klątwy — rozchodzą się szeroko i w konsekwencji nie ułatwiają ludziom zabobonnym odmowy cygańskim wróżkom. Polska magia ludowa w swych rozlicznych przejawach znajduje również i remedia magiczne na magię cygańskich wróżek, na ich klątwy i rzucanie uroku, przewiduje sposoby magicznej samoobrony, przeciwdziałania lub zapobiegania. Na Łużycach przestrzegano: Nie powinieneś dać się obejść Cyganowi (Cygance) wokoło, bo cię zaczaruje. Według zeszłowiecznej relacji chłopki ze Starego Wiśnicza jak się chce, by Cyganie nie oczarowali, należy, kiedy wchodzą do domu, włożyć średni — tj. pierwszy po wskazującym — palec prawej ręki za pas od spódnicy lub inny pas, jaki się ma na sobie, to czary żadne się nie czepią. W Krakowskiem czy na Lubelszczyźnie radzą podo bnie: jak Cyganka przyńdzie, to trza włożyć wielki palec za zapaskę, to Cyganka nic nie poradzi. Z przedstawionych wcześniej przykładów cygańskiej klątwy, złych życzeń, „uroku" — wynikałoby, że przekleństwa takie są w stanie najwyżej popsuć na krótko dobry nastrój, zirytować, rozgniewać „ofiarę" mściwych przepowiedni. Wniosek to słuszny, ale godzi się dodać doń drobne zastrzeżenie, uwzględniające wypadki wyjątkowe... Są one odosobnione i niezmiernie rzadkie; prowadzą do realizacji klątwy na zasadzie głębokiego szoku, nadwrażliwości, wyjątkowej podatności na złowróżbne wmówienie — u osób nader skłonnych do psychosomatycznych dolegliwości, u ludzi obdarzonych wyobraźnią — by tak rzec — „stwórczą", wywołującą objawy, które są przedmiotem obaw. Jakoś w początkach lat trzydziestych szłam z mężem od Wa- szyngtona mostem Poniatowskiego. Nagle podszedł chłopiec cygański domagając się pieniędzy. Mąż odmówił — i wtedy chłopak zaczął nas przeklinać, wygrażać i krzyczeć coś po cygańsku. Fikał jednocześnie koziołki i pluł nam pod nogi. Zanim doszliśmy do Nowego Światu, mąż już był chory, a ja w kilka dni po nim zachorowałam. Leczyliśmy się u kilku dobrych lekarzy bez skutku. Nie rozpoznawali choroby, nie wiedzieli, jakie stosować leczenie. Po roku choroba minęła sama. Jeśli nie zaszedł tu zbieg okoliczności, mielibyśmy do czynienia z efektownym acz dotkliwym dla poszkodowanych wypadkiem lękowej autosugestii, który w tradycyjnym ludowym myśleniu magicznym bywa nazywany „uroczeniem", „rzuceniem uroku". W istocie ofiara przekleństwa przyczynia się do jego spełnienia wskutek — jeśliby można tak powiedzieć — zmniejszonej odporności psycho-immuno-logicznej, czyli zwiększoną podatnością na „porażenie", szokującą, narzuconą sugestią. Nie tyle siły sprawcze, ile intensywny odbiór doprowadzić może w szczególnych wypadkach do tak jaskrawego efektu. Tego rodzaju „posłuszna" patologiczna reakcja zdaje się rządzić tymi samymi prawami, identycznymi mechanizmami psychicznymi, co w opowiedzianych wcześniej czarach uzdrowieńczych, tyle tylko, że działa w odwrotnym kierunku, na własną szkodę — zgodnie z zewnętrznym dyktatem. Znany nam w szczegółach inny wypadek jest bardzo podobny, proces w nim zachodzący zdaje się być tej samej kategorii, co w poprzedniej relacji, i mógłby świadczyć, że przypadków takich zdarzało się więcej, że przygoda dwojga ludzi na moście Poniatowskiego nie była jedyna i nie musiała w swych efektach być tylko rezultatem zbiegu okoliczności. Przed drugą wojną światową jako kilkuletnia dziewczynka przebywałam z rodzicami na letnisku w Czorsztynie. Pewnego dnia sama szłam łąką tuż przy pensjonacie, w którym mieszkaliśmy. Zauważyłam nadchodzącą Cygankę. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż w tych okolicach, tuż przy dawnej granicy z Węgrami, obozowali liczni Cyganie. Nagle spostrzegłam w trawie błyszczący krążek. Podbiegłam, aby go podnieść, co również uczyniła Cyganka. Ja byłam szybsza. ,,Skarb", który okazał się jednozłotową monetą, ukryłam w kieszonce sukienki i zaczęłam uciekać w kierunku domu. Za mną posypał się grad przekleństw. Dobiegłam do pensjonatu i upadłam: chwyciły mnie okrutne bóle i torsje, a ciało wydawało się, jakby było z gumy. Rodziców ogarnęło przerażenie, podejrzewali jakąś niebezpieczną chorobę. Wezwany lekarz był bezradny, rytm serca nie był zakłócony, oddech normalny. Nagle zjawiła się inna Cyganka i widząc mnie wijącą się w bólach oświadczyła, że dziecko zostało ,,zauroczone". Zaczęła wymawiać niezrozumiałe zaklęcia, kreślić różne znaki nad moją głową i po krótkim czasie wszystko ustąpiło, za co sowicie została wynagrodzona. Dostała również ową,złotówkę znalezioną przy mnie. Cyganka nabawiła dziecko szoku chorobowego, Cyganka pozbawiła je tajemniczej przypadłości. Zapewne potrafiłaby tego dokonać niejedna niecygańska wróżycha, choć nasuwa się podejrzenie, że szczególnie skuteczna bywa sugestia, której nadawczyniami są Cyganki właśnie. Jeśli tak jest, to dlaczego? W odbiorze małego dziecka, opanowanego szokiem lękowym, ściganego słowami: bodaj cię boleści wzięły, żeby cię pokręciło\, Cyganka mogła być postacią rodem z demonologii strachu, jedną z tych, którymi grozi się dziecku: bądź grzeczna, bo cię Cyganie porwą. W stosunku emocjonalnym innych ludzi wyjątkowa siła sugestii, których nadawczyniami są Cyganki, brać się może z osobistych relacji między Cyganami a obcym im otoczeniem. Cyganki — i Cyganie w ogóle — chcą być przedmiotem obaw, choć na pozór wydaje się to nonsensem. Zależy im na utrzymaniu dystansu, z którego przedstawiają się tajemniczo, niepokojąco, budząc zarazem fascynację i obawę. Ich odrębność napotyka często niechętne, pełne ksenofobii nastroje otoczenia, z którym kontakty ich ograniczają się w istocie — przy wzajemnej nieufności — do wróżby i innych pasożytniczych praktyk. Mimo wszelkich zmian zachodzących w ich społeczności, twierdzenie to zachowuje swą aktualność w odniesieniu do dużej części cygańszczyzny. Sugestia, płynąca ze strony egzotycznych „bliskich nieznajomych", może więc i stąd czerpać swą siłę. Lud odepchnięty, a zarazem sam odpychający jako intruzów — wszelkich przedstawicieli otoczenia, ludzi z zewnątrz, spoza cygańszczyzny, podkreślający jaskrawo swoją odrębność i przeć i w-stawność interesów społecznych, do niedawna zdobiący swe wozy ekspresyjnymi wizerunkami smoków szczerzących ostre kły — jest dla tradycyjnej, szerokiej opinii obcych i nieprzystępny, i niepożądany, groźny i pociągający swą tajemniczością. Już sama do dziś całkiem niewygasła opinia wiejska, że Cyganie potrafią zaczarować czy zauroczyć (podobnie, jak odczarować i zdjąć urok) nawet zwierzęta, bywa także jedną z podstaw wiary w cygańskie moce i przyczyną skuteczności sugestii Cyganek. Pomijając nawet magiczne sztuczki, wzmagające siłę działań czarodziejek i wróżbitek, sam ów status 92 społeczny i etniczny Cyganów bywa istotnym podłożem rangi cygańskich wróżek. Dla nich samych zaś ów dystans nacechowany tajemniczością i aura, w którą się stroją — są jednocześnie i tarczą ochronną, i przynętą dla żądnych wiedzy tajemnej. Odnotowano w różnych okolicach występujące od dawien dawna przekonanie, że i zwierzęta ulegają cygańskim czarom, że i bydło potrafią Cyganie „zauroczyć" lub od rzuconego na nie uroku uwolnić. Tu już sugestia nie ma nic do roboty, toteż mechanizm tego typu czarów wydaje się jeszcze bardziej zagadkowy. Relacja o takim przypadku nie wymaga komentarza i wyjaśnia tę pozorną tajemniczość, odsłaniając istotne przyczyny rzekomego „zauroczenia" — całkiem nieczarodziejskie. Opowieść prawdziwa pochodzi od lekarza weterynarii, praktykującego we wsi na obszarze Beskidu Żywieckiego. Na te^en gospodarstwa rolnego, specjalizującego się także w hodowli krów, przybyli nie tak dawno Cyganie, natarczywie proszący o pożywienie, np. mięso. Potraktowani oschle i odmownie, zagrozili, że rzucą zły czar na bydło z tamtejszej hodowli. Po paru dniach zauważono, że kilka krów przestało zupełnie jeść. Zawezwany weterynarz nie stwierdził żadnych objawów choroby poza tym, że zwierzęta były apatyczne i nie przyjmowały pokarmu. Ta sytuacja trwała nadal, krowy głodowały i słabły. Konsylium złożone z kilku lekarzy potwierdziło wstępne obserwacje i także było bezradne. Tymczasem jedno z „zauroczonych" zwierząt padło, a wtedy dokonano sekcji, której wynik był zaskakujący: krowa miała w mięśniach szyi malutkie szpileczki, co przy najmniejszym poruszeniu głową musiało sprawiać dotkliwy, niemal paraliżujący ból. Przebadano więc pozostające jeszcze przy życiu krowy i odnaleziono liczne ślady identycznych praktyk. Szpilki usunięto i pozostałe zwierzęta uratowano. Wolno przypuszczać — opierając się na analogicznych zdarzeniach — że zamiarem Cyganów było nie tylko wywarcie zemsty za okazaną im nieżyczliwość. W przekonaniu, że okrutna sztuczka nie zostanie wykryta, liczyli zapewne na to, że dostaną mięso padłych zwierząt, które będą mogli spożyć bez obawy o infekcję, znając przyczynę ich śmierci. IX. Przedwiedza i przesąd Mimo usiłowań wyjaśnienia, czy raczej rzucenia wątłego światła na mechanizmy trafnej, czyli „skutecznej" wróżby, która narzuca i determinuje podejmowanie takich a nie innych wyborów życiowych — pozostają przecież owe mechanizmy nadal niejasne i zagadkowe. Proponowane w poprzednich szkicach interpretacje to tylko hipotezy, nieśmiałe próby zracjonalizowania zjawisk niechętnie poddających się racjonalizacji. W dziedzinie, w której szarlataneria i kuglar-stwo są działaniem głównym, a przeważnie — wyłącznym, odgrywają rolę wzmacniacza sugestii lub pozorują jedynie rewelacje wróżbiar-sko-magiczne, niezmiernie trudno jest oddzielić światło od ciemności. Jesteśmy więc skazani na błędne supozycje, a niekiedy także — na brak jakichkolwiek domysłów, jeśli nie chcemy bawić się sami w czary i mistyfikacje. Nie może to jednak skłaniać do ignorowania czy negowania faktów, choćby ich zagadka nie poddawała się próbom rozwiązań. Przecież już samo rozpoznawanie w nielicznych wróżebno--magicznych działaniach Cyganek udziału hipnozy czy telepatii niewiele w gruncie rzeczy wyjaśnia. Powołuje się bowiem na procesy psychiczne (czy, jeśli ktoś woli — parapsychiczne), których istnienia nie sposób wprawdzie kwestionować, ale zarazem niepodobna — w obecnym stanie nauk — wyświetlić, na czym polegają, jaką enigmatyczną „bioenergią" są wywoływane i kierowane. Odwoływanie się do nich w próbie egzegezy niektórych obiektów naszych zainteresowań przenosi jednak ich rozpatrywanie ze sfery magicznej fikcji w obszary uprawnionych rozumowo dociekań. Cóż jednak robić z niezmiernie rzadkimi przypadkami wróżby, których nie da się zweryfikować ani objaśnić zasad, jakimi się rządzą, i które by je wywiodły z kategorii nieprawdopodobieństwa? Mówiąc o wróżbie „skutecznej" snuliśmy domysły o sile sugestii, o progra- 94 mowaniu przyszłości, która dzięki wmówieniu bywa — świadomie lub podświadomie — realizowana. Poruszyliśmy też niezwykły proces „odczytywania myśli", przebiegający, jak się zdaje, na zasadzie telepatycznej, czyli — jak to nazywają niektórzy — drogą „poznania pozazmysłowego"... „Odczytywanie" takie mogłoby jednak obejmować jedynie to, co w świadomości klientki jest obecne, w pewnym sensie „nadawane" przez nią, „programować" zaś można by tylko wydarzenia, których „byt albo niebyt" od nas samych w jakiś sposób zależy, od stopnia posłuszeństwa wobec sugestywnego wmówienia... Cóż więc myśleć o przepowiedni dotyczącej osób trzecich, które nie mogą ulegać sugestii wróżki, bo nic o niej nie wiedzą?... Nie rozstrzygniemy tych kwestii. Istnieją jednak nieliczne wiarygodne opisy trafnych wróżb, które przyszłość zdaje się potwierdzać. Czy są tylko wynikiem wyjątkowego przypadku, podobnie jak bezbłędne skreślenie wszystkich właściwych liczb na kuponie totalizatora? Czy stanowią przykłady czegoś, co parapsychologia nazywa prekognicją, czyli „przedwiedza", a więc jasnowidzeniem przyszłych wydarzeń? Czy może bywają wynikiem złudzenia a posteriori, że treść dawnej wróżby była zgodna z późniejszym przebiegiem wydarzeń? Gdyby nawet były tylko świadectwem fantazjorodnego zauroczenia, wrodzonej nam potrzeby cudowności — to i wówczas jako symptomy magicznych pokładów podświadomości zasługiwałyby na uwagę i odnotowanie — podobnie jak legendy, którym poświęciliśmy nieco miejsca. Warto przytoczyć choć część tych arcywróżb. Są to opisy wyjątkowo „czarodziejskie" w swej wymowie. I one to właśnie, a nie mnóstwo nieprzebrane cygańskich przepowiedni, które trafiają jak kulą w płot, tworzą famę i legendę cygańskich wieszczek, jako tych, które utrzymują bliską i zażyłą łączność z Niewiadomym. Opowieści te można by nazwać — jak kto woli — baśniami prawdomównymi albo baśniokształtną prawdą, gdyż, jak wynika z ich treści, były one w mocy skłonić życie, by układało się według ich scenariusza. A scenariusze takie — niekiedy ofiarowywane gratis — nie miewały na celu lukratywnego dla wieszczki pochlebstwa i wmawiania samych sukcesów i szczęśliwych dni. Nieraz nie szczędziły ponurych cieni i złych przypadków, ograniczając się nawet czasem do tych najczarniejszych wizji. Trudno by doszukiwać się w tego rodzaju przepowiedniach merkantylnych intencji, skoro zdarzało się, 95 że były całkiem bezinteresowne, a ponadto ich treść, zwiastująca nieszczęście, nie zachęcała przecież do dalszych kontaktów z wieszczką... Spełnieniem się takiej baśni-przepowiedni przejęta jest tylko jedna osoba: ta, której wróżba dotyczy. Osoba druga, wieszczka, nie jest już świadkiem tych zadziwień ani sama nie doznaje satysfakcji. Przecież odeszła dawno, zaraz po owych wróżebnych objawieniach i przyjęciu zapłaty — jeśli jej żądała. I z daleka nie pobierze już nigdy sowitej dopłaty za arcywróżbę ani nie zwróci honorarium za przepowiednię nie spełnioną. Może przyczynić się tylko do wzmożenia dobrej sławy swych sióstr-wróżbitek, zwiększyć popyt na ich usługi — zwłaszcza jeżeli wróżba była szczęśliwa. Jak się rzekło, zdarzają się takie elementy cygańskiej przepowiedni, które nie znajdują wyjaśnienia ani przy użyciu klucza hipnozy jako czynnika sprawczego, ani klucza telepatii, ani sugestii. Nawet nie ufając nazbyt wszelkim wytrychom interpretacyjnym, warto przyjrzeć się samemu przebiegowi i istotnej zawartości takich przepowiedni. Traktując relacje o nich z krytycyzmem, pamiętać trzeba, że nie są to owoce konfabulacji, lecz subiektywny, choć wierny opis tak właśnie zapamiętanych słów i faktów, cokolwiek byśmy sądzili o ich treści i wymowie. Omawiając przykładowo parę seansów wróżbiarskich, z których, jak się zdaje, hipnoza odgrywała istotną rolę, przytoczyliśmy cząstkowo relację z 1968 roku o ogrzewaniu monety w zaciśniętej garści klientki, przykładaniu przez Cygankę tej dziesięciozłotówki do własnego czoła, o bacznym oglądaniu twarzy, oczu, a także o nakazie, by „wróżbobiorczyni" myślała tylko o słowach wróżki i o niczym innym. Zacytowany fragment kończy się stwierdzeniem, że — choć to niepojęte — autorka relacji istotnie nie była w stanie myśleć o niczym poza tym, co jej mówiła Cyganka... W związku z tym, unikając własnych komentarzy, przytoczmy informację i opinię z książki Lecha Emfazego Stefańskiego i Michała Komara pt. Od magii do psychotroniki (1980):.....stan zbliżony do mo- noideizmu (opanowanie umysłu przez jedną tylko myśl) jest okolicznością wielce sprzyjającą. A warunek konieczny do realizacji wyobrażenia (ideoplastii) stanowi opanowanie przezeń nieświadomości człowieka". A oto sprawozdanie z dalszego ciągu owego hipnotyczno--prekognicyjnego seansu. Zaznaczona w relacji (uwagami wtrąconymi w nawiasach) zgodność przepowiedni z wydarzeniami, które nastąpiły później, nie mogła — co warto z naciskiem podkreślić — być 96 złudzeniem polegającym na „przypominaniu sobie" — w miarę przebiegu zdarzeń — dawnej wróżby na zasadzie nieświadomego jej przekształcania i uzupełniania pod wpływem zachodzących faktów. Taką możliwość trzeba wykluczyć, gdyż klientka Cyganki natychmiast po zakończeniu wróżbiarskich obrządków zanotowała sobie dokładnie wszystkie szczegóły wróżby wraz z zapowiedzianymi datami. Mogła więc konfrontować późniejsze wypadki z własnoręcznym zapisem... Masz męża i nie masz (to prawd a). Masz dwie córki (t a k). Twoje życie to piekło (prawda), ale to piekło jest już blisko swego końca. Przyszły rok będzie dla ciebie bardzo smutny, ale też i szczęście cię czeka. W pierwszej połowie roku spotkają cię w rodzinie trzy żałoby (tak się dokładnie stało: w pierwszym półroczu 1969 roku nastąpiły po kolei śmierć teściowej, ojca i bratanicy), w drugiej połowie roku mąż się z tobą rozejdzie i stracisz wszystko (w przewidzianym czasie tak się właśnie stało). Pod koniec tego samego roku spotkasz człowieka, który zabierze ciebie i twoje dzieci w północną stronę kraju (ściśle się spełniło). W 1970 roku wyjdziesz za mąż i zacznie się twoje prawdziwe życie; imię przyszłego męża zaczyna się na literę E (zdumiewająco wszystko się sprawdziło). W 1973 roku ciężko zachorujesz, stracisz dużo krwi, trzech nieznajomych mężczyzn da dla ciebie swoją krew i będziesz uratowana; twoja rodzina schowa czarne odzienie, już naszykowane, bo nie będzie potrzebne (cały przebieg zdarzeń był najdokładniej potwierdzający przepowiednię). W 1975 roku wyjedziesz do dalekiego kraju, którego mowę znasz (dokładnie tak), ale dbaj o zdrowie, a najbardziej o serce (tak). Dożyjesz 76 lat (to jeszcze przede mną). Za 10 lat przyjedź tu koniecznie, może się spotkamy. Z relacji wynika, że tylko ostatnie zdanie — już niejako poza wróżbą wypowiedziane — okazało się błędne. Autorka wspomnienia kończy swą relację: Pojechałam dokładnie za 10 lat, ale już mojej wyroczni nie odnalazłam ani nad rzeką, ani wśród rodzin cygańskich, mieszkających wtedy w Rzeszowie. — Gdy Cyganka odeszła, skrupulatnie zanotowałam wszystkie daty i wydarzenia, które miały nadejść. Nie muszę zapewniać, z jakim strachem, a jednocześnie nadzieją żyłam przez tamte wszystkie lata, skoro wydarzenia następowały po sobie z wielką dokładnością. Od tamtego czasu nigdy więcej nie zdobyłam się na odwagę, by dać sobie wróżyć. Bałam się. Jak widać, były w tej przepowiedni i takie wróżby, których spełnienie można by od biedy wyjaśniać działaniem przemożnej i głębo- - Pod bertem króla pikowego 97 ko w psychikę zapadłej sugestii — jak to już czyniliśmy w stosunku do niektórych ,,wróżb skutecznych". Takie zapowiedzi poddałyby się może tej interpretacji, jak np. zapowiedź rozwodu, spotkania mężczyzny o imieniu na literę E, ślubu, a nawet — co chyba mniej prawdopodobne — spełnienie się ciężkiej choroby — pod wpływem być może podświadomego sprzyjania jej wskutek zakodowanej głęboko sugestii... Pamiętać trzeba, że bohaterka tych wydarzeń — co sama podkreśla — żyła pod nieustanną sugestywną presją zaprogramowanych przez Cygankę, a przez siebie samą zapisanych, „wyroków losu" i że pewne złe i dobre realizacje życiowe z tej sugestii, niekoniecznie w pełni sobie uświadamianej, mogły wynikać. Ale — trzy rodzinne pogrzeby w zapowiedzianym terminie?... Ale — ułożone dokładnie w czasie następstwo wypadków?... Chyłkiem wycofujemy się z „teorii sugestii". Znak zapytania z wielokropkiem jest tu jedynym komentarzem, na jaki nas stać. Tym bardziej że dalsze przykłady wróżb, zasługujące na uwagę, nie dają nawet możliwości cząstkowego zastosowania używanego już klucza interpretacyjnego. Jeszcze dziwniejsze, bardziej tajemnicze i intrygujące wydają się osobom postronnym (my wszyscy oprócz wróżbitek jesteśmy osobami postronnymi...) niektóre wróżby przepowiadające nieszczęście czy śmierć. Są to wróżby gratis, o których już pobieżnie była mowa, wróżby niejako wmuszane przez Cygankę bezinteresownie. Zazwyczaj wróżka, nie zrażona odpowiedzią potencjalnej klientki czy klienta, że nie ma pieniędzy, oświadcza, że zapłaty nie chce, a powróżyć musi. Cyganka stwarza wrażenie, że oto wie coś na pewno i że tę wiedzę chce przekazać. I jeśli uzyska na to zgodę, spełnia swoją zapowiedź i odchodzi. Według opinii samych Cyganek, które udzieliły jej osobom zaufanym (znamy parę takich wypowiedzi, zwierzo-nych przez Cyganki z małżeństw mieszanych ich niecygańskim mężom), jeśli Cyganka wróży za darmo i nie żąda zapłaty, to znaczy, że mówi prawdę i wie, że ją mówi. Skąd czerpie tę wiedzę, ten mus i tę pewność?... Uchodzący za najlepszego dziś na świecie odbiorcę przekazów telepatycznych, radziecki prawnik, absolwent uniwersytetu w Baku, Azerbejdżanin, Teofik Dadaszew, mówi: Kiedy miałem około 15 lat(...) w naszym domu gościliśmy młodego człowieka w wieku około 25 lat. Wyglądał zupełnie normalnie, zdrowo, czuł się też całkiem dobrze. W chwilę po jego przyjściu powiedziałem do rodziców: ,,Mnie się zdaje, że on wkrótce umrze. Nie rozumiem dlaczego, ale tak czuję". (...) Mi- 98 nęły 4 miesiące i nasz gość już był w szpitalu (...), w 8 miesięcy po moim przeczuciu zmarł *. Zdolność widzenia tzw. aury wokół głowy ludzkiej miał jakoby Stefan Ossowiecki, znany polski jasnowidz z lat międzywojennych. W kilku przypadkach zdarzyło się Ossowieckiemu przepowiedzieć śmierć ludzi na podstawie zaobserwowanej wokół ich głów białej poświaty, a byli wśród nich i tacy, którym — rozumowo rzecz biorąc — należało raczej wróżyć długie lata życia **. Powyższe cytaty niech posłużą jako wprowadzenie do opisu osobliwej wróżby gratis, która również — nie wiemy, na podstawie jakich symptomów dostrzegalnych dla Cyganki — była przepowiednią śmierci, mającej ugodzić w kogoś, kto — zdawałoby się — był poza wszelkimi tego rodzaju podejrzeniami i obawami. Gdzieś około 1933—34 r. — mieszkaliśmy wówczas w Kielcach — ojciec zaproponował mi, abym wybrała się z nim na oględziny nowego mieszkania, do którego chciał się przeprowadzić. Wówczas mieszkała w nim moja koleżanka, Halinka U., sierota wychowywana przez ciotkę. Niestety nie zastałam Halinki. Ojciec z jej ciotką omawiał sprawy wynajmu, a ja znudzona wyszłam na ganek i czekałam, kiedy wreszcie będę mogła stamtąd wyjść. Nagle jak spod ziemi wyrosła przede mną Cyganka w średnim wieku z sakramentalnym ,,Powróżyć, panienko, powróżyć". Wytłumaczyłam jej, że nie mam pieniędzy, że nie mieszkam tu i że zaraz odchodzę. Na to Cyganka, ku mojemu zdumieniu, powiedziała, że to nie szkodzi, że nie mam pieniędzy, że ona i tak musi mi powróżyć. Podkreśliła to słowo: muszę. Podałam jej rękę. Powiedziała: ,,za chwilę panienka pozna chłopca imieniem Kazik — a on za trzy tygodnie umrze". Nim ochłonęłam, znikła. Niestety, rzeczywiście za chwilę zjawiła się Halinka z jakimś chłopcem i oznajmiła, że to jej brat Kazik. Zmartwiałam, ale po jakimś czasie zaczęliśmy się bawić w chowanego w ogrodzie i wróżba wyleciała mi z głowy. Jak wspomniałam, Halinka i Kazik byli sierotami. Chłopiec mieszkał w tzw. Bursie biskupiej, tzn. w internacie gimnazjum im. St. Kostki w Kielcach, prowadzonym przez księży. Po dwu tygodniach od rozmowy z Cyganką Halinka przyszła do szkoły zapłakana i powiedziała, że zawiadomiono ją i jej ciotkę o nie rozpoznanej chorobie, na którą zapadł jej brat. Podejrzewano tyfus, stan był bardzo ciężki. Ja już w i e-działam. Oczywiście nie mówiłam nic nikomu, ale wyrok zapadł. L.E. Stefański, M. Komar — Od magii do psychotroniki Warszawa 1970. ** Tamże. 99 Dokładnie w trzy tygodnie od mojej wizyty w domu Halinki chłopiec zmarł. Jeśli nawet wyrazimy przypuszczenie, że Cyganka widziała wcześniej chłopca, odwiedzającego ciotkę, i że znała jego imię — zagadkowość opisanego wydarzenia ani trochę się nie zmniejszy. Ta wróżba, raczej odstręczająca od korzystania z usług cygańskich wieszczek i nie przynosząca Cygance żadnej korzyści materialnej — pozostaje nie wyjaśniona i gdyby nie to, że się zdarzyła, można by ją było uznać za wątek złego snu czy marnej literatury. Wydaje się, że nic innego nie mogło utwierdzić Cyganki w jej uporze, by bezinteresownie podzielić się hiobową wieścią, jak tylko poczucie pewności, że „zna prawdę"... W potocznej, powszechnej opinii cygańskiej wróżba i czarostwo uprawiane na użytek obcych nie są traktowane poważnie. Rzadko spotyka się inne mniemanie. Zajęcia te są przeważnie uznawane, za mniej lub bardziej umiejętny sposób zdobywania pieniędzy, wymagający sprytu i intuicji, wykorzystujący słabostki naiwnych. Nawet te Cyganki, których wróżbiarskie uzdolnienia są wyjątkowe i które mają tego świadomość popartą, ich zdaniem, naocznymi świadectwami — często spotykają się ze sceptycyzmem we własnym środowisku, z niedowierzaniem ze strony bliskich. Zmarła niedawno słynna wróżka cygańska Buchela, która zdobyła rozgłos po II wojnie światowej w Niemczech i służyła swymi profetycznymi radami nawet dostojnikom państwowym, pisała o tym w swej książce wspominając lata dzieciństwa:" Kiedy patrzyłam ludziom w oczy (...) mogłam, sama nie wiedząc, co się ze mną dzieje, swym wewnętrznym okiem dziecka śledzić ich drogę w przyszłość. Spojrzałam w oczy wysokiemu, pochylonemu mężczyźnie. ,,On się jutro zatnie kosą w nogę" — przeszyło mnie nagle. Przed okazałym folwarkiem stał jakiś gruby i miły człowiek z palcami zatkniętymi za taśmy szelek. „Jego dom wkrótce się spali i nigdy już nie będzie odbudowany" — pomyślałam sobie. To były myśli, które mnie nachodziły bez zastanowienia, błyskawicznie. Nie wiedziałam, skąd się biorą, kto mi je podsuwa. I nie dowierzałam sobie na tyle, by móc te myśli wypowiedzieć, nie wiedziałam, co począć z nimi. ,,Ona wkrótce będzie sama" — przyszło mi na myśl, kiedy spojrzałam w oczy żonie burmistrza w małej górskiej osadzie. Podarowała mi parę jabłek. „Jej mąż ją porzuci". Nie powiedziałam jednak " Buchela. Ich aber sagę euch. Das Vermachtnis der grossen Seherin. Munchen 1983 100 nic. Bo wszystko, co odczuwałam na widok tych osób i na widok ich domostw było dla mnie niepojęte. Ja, dziecko, byłam przez jakąś niejasną moc wepchnięta bezpośrednio w przyszły świat dorosłych, których los widziałam wprawdzie, ale nie pojmowałam jego wagi. Co mnie takiego naszło właściwie, że ta kobieta ma być opuszczona, a dom owego tęgiego człowieka ma spłonąć? Skąd się wzięły te myśli? Bałam się siebie samej i milczałam, pełna strachu. Z nikim o tym nie mówiłam. (...) Jeszcze przez dwa lata prześladował mnie i dręczył ten nie całkiem odkryty dar rozpoznawania wydarzeń. Kiedyśmy w naszych wędrówkach znów powrócili do tej samej wsi, burmistrz już porzucił swoją zonę, a dom miłego grubasa był spalony, tylko sterczały jeszcze zgliszcza. A człowiek, który przeciął sobie nogę kosą, szedł o kiju, kulejąc jeszcze i z trudem posuwając się naprzód. Nie byłam zdziwiona, wiedziałam o tym przecież. Moja matka, ojciec i bracia nie wierzyli w nadprzyrodzone zdolności. Uważali wróżenie za blagę. Kiedy nieraz czytali komuś z dłoni, to tylko dlatego, że nie chciał on nic od nas kupić. Za chiromancką przepowiednię dostawali jajko, kawałek mięsa albo parę kartofli. To był raczej zyskowny figiel, żarty z ludzi, którym nie przepowiadali nigdy nic złego, tylko szczęście, bogactwo i zadowolenie. Wielka radość z wywróżonej im dobrej przyszłości skłaniała ich do hojnej zapłaty. Tak to jest do dziś u Cyganów. To przykre dla dziecka, które widzi to i słyszy, co się dobrego i szczęśliwego przepowiada ludziom — a wie, spoglądając w ich oczy, promieniejące szczęściem, że to wszystko nie tak, że zagraża im nieodwracalne niekiedy nieszczęście. Ale milczałam. Chwila, kiedy pierwszy raz powiedziałam coś, kiedy otworzyłam wreszcie usta, aby wyjawić tajemnicę, była dla mnie bardzo bolesna. (...) ,,Mamo, jutro wydarzy się w naszej rodzinie straszne nieszczęście!" — powiedziałam płacząc. „Dziecko!" — matka była zła nie na żarty, zamachnęła się ręką, ale nie uderzyła. „ Ty zwariowałaś! Nie rzucaj uroku! Jak możesz mówić coś takiego!" Ale jej głos nie był całkiem pewny, była już pełna wątpliwości. Słyszałam kiedyś rozmowę między ojcem a matką o tym, że moja babka czasami, nieczęsto, miewała zdolność przepowiadania ludziom, co ich czeka. Mówiło się o niej z respektem, ale nikt z Cyganów nie dowierzał tym zdolnościom. Uważali babkę po prostu za mądrą kobietę, która zna ludzi i dzięki temu może niekiedy coś trafnie przepowiedzieć... Nie mogłam już wytrzymać, musiałam mówić, co widzę. „????, mamo, stanie się coś strasznego!" Matka przytuliła mnie, pogłaskała Po głowie i powiedziała: „Chodź, dziś już nie musisz pracować. Idź 101 /' pobaw się". (...) Następny dzień. ,,Oczyścisz wóz" — nakazał ojciec mojemu bratu Antoniemu.... Kiedy ojciec coś mówi, to jest rozkaz, o którym się nie dyskutuje. (...) Nagle usłyszałam huk. (...) W wozie leżał Antoni na podłodze, koszulę miał całą we krwi. (...) Straszne nieszczęście, które zobaczyłam w moim śnie na jawie, stało się oto: Antoni znalazł pistolet ojca, schowany pod poduszką na wypadek jakiejś napaści. Postanowił broń wyczyścić, a wtedy padł strzał i ugodził go śmiertelnie w piersi. (...) To był pierwszy raz, kiedy otworzyłam usta, żeby podzielić się tajemnicą. Pierwszy raz przewidziałam nieszczęście w mojej rodzinie. Był to zarazem ostatni raz. Odtąd mogłam wróżyć wszystkim ludziom, całkiem obcym, spotykanym na ulicy, nieznajomym, którzy otwierali przede mną drzwi swych domów — ale nigdy już nie mogłam przepowiedzieć wydarzeń mojej rodzinie czy sobie samej. Opowieść ta, jakkolwiek byśmy ją oceniali, jest cenna. Stanowi bowiem — obok krótkiego zwierzenia Papuszy — wyjątek na tle wielu relacji, w kontekście wszystkich pozostałych, które przytaczamy opisując wróżbiarski obyczaj. Opisy owe pochodzą wyłącznie od osób z zewnątrz, od klienteli cygańskich wróżek, podczas gdy ta, jedyna, jest wyznaniem samej wieszczki, przedstawiającym jej punkt widzenia i jej refleksje na temat przepowiedni. Czy jest to szczery i prawdomówny opis własnych doświadczeń Bucheli — to już inna, niesprawdzalna przecież kwestia. Że sugestywna — to pewne. Ale od kogóż można wymagać takiej umiejętności, jak nie od wróżki właśnie?... Inne wróżki cygańskie — jak to stwierdza sama Buchela — nie traktują wróżbiarstwa poważnie albo nie są skłonne do zwierzeń. Nie porzucając więc tematu, oddajmy głos ,,drugiej stronie": Tradycyjnie co roku chodziliśmy z żoną na Zielone Świątki do klasztoru Kamedułów w Krakowie, w lesie Wolskim. W 1978 roku podeszła tam do nas młoda Cyganka. Spojrzała na mnie i powiedziała: ,,Oj, niedobrze. Będzie długa choroba: gardło, język, usta". Rozśmieszyło mnie to trochę, bo zawsze byłem zdrów i czułem się dobrze. Spytałem, kiedy to nastąpi i jak długo będzie trwać. Odpowiedziała, że choroba wystąpi koło sześćdziesiątki i trwać będzie długo. W 1982 roku, kiedy miałem właśnie sześćdziesiąty rok życia, zachorowałem na tzw. stwardnienie rozsiane (Sclerosis multiplex), utraciłem mowę, wystąpiły trudności z przeżuwaniem i przełykaniem pokarmów. Le karze twierdzą, że choroba ta /ssf nieuleczalna. 102 Inna relacja mówi o bezpłatnej wróżbie przepowiadającej śmierć w czasie II wojny światowej. Podczas okupacji niemieckiej stan bezustannego zagrożenia sprawiał, że złe przeczucia wydawały się praw-dopodobniejsze niż dobre nadzieje i często miały większe szanse spełnienia. Na tym tle wróżba starej Cyganki mogłaby być uznana jedynie za typowy wyraz powszechnych niepokojów i za przestrogę przed mogącym się przydarzyć nieszczęściem — gdyby nie jej pro-fetyczno-stanowcze brzmienie, wskazanie dokładnego czasu tragicznego zajścia i jego konkretnej okoliczności, także przewidzianej przez Cygankę... Przebywałam wraz z Józiem w majątku pp. M. w Suliszowie koło Sandomierza. Było lato 1944, dokładnej daty nie pamiętam. Józio jeździł jako bileter w konnym dyliżansie, który kursował między Sandomierzem a Suliszowem, a właściwie rozwoził pocztę partyzancką. Matka jego mieszkała w Lublinie. Pewnego dnia wrócił do Suliszowa ogromnie wzburzony. Otóż podeszła do niego stara Cyganka, chwilę popatrzyła i odezwała się w te słowa: „Nie jedź, chłopcze, jutro tym dyliżansem, bo jeśli nie posłuchasz — w oczach swojej matki zginiesz". Było nas wtedy sporo w Suliszowie i wszyscy mu radzili, aby usłuchał rady starej Cyganki, ale pani M. wybuchnęła wielkim gniewem, że tó obraza boska tak wierzyć Cygankom i że powinien jechać. Pojechał i już nie wrócił. Tak jak powiedziała Cyganka, zastrzelili go Niemcy o piętnastej na oczach matki, która przyjechała bez uprzedzenia do Sandomierza. Otoczyli dyliżans, a Józio miał przy sobie całą torbę poczty partyzanckiej, którą chciał wyrzucić przez okno, ale nie zdążył. W latach okupacji Cyganki, wymykające się z obław, skazane przez hitleryzm na zagładę, ukrywały swe dzieci, a same — nieraz ryzykując życiem — przekradały się do ludzkich siedzib, aby coś wyprosić, ukraść lub zarobić. Jeśli zarabiały, to tylko wróżbą, jedyną umiejętnością, jaką rozporządzały, czasem oferując ją jako wyraz wdzięczności, rewanż za okazaną im pomoc czy datek. W roku 1943 zima była bardzo ostra. Mieszkałam na południu Polski, w małym miasteczku. Byłam wtedy młoda i piękna i mój chłopak też. Kochaliśmy się bardzo i mieliśmy zamiar się pobrać, ale Edward był partyzantem (ukończył we Lwowie szkołę kadetów), wojował w Lesie Janowskim, no i czasy były niepewne, więc marzyliśmy o ślubie w wolnej Polsce. Tymczasem w mroźny dzień wpadła do nas Cyganka; mieszkaliśmy w starym domku na skraju miasta. Cyganka, zmarznięta, skostniała, źle ubrana, prosiła o coś ciepłego do zjedzenia i do ubra- 103 nia. Moja ciotka, osoba bardzo zacna, mądra, nakarmiła Cygankę; pamiętam, jak podawała jej kubek gorącego mleka; ubrała ją w jakąś starą ciepłą odzież. Pamiętam też, jak Cyganka nie mogła ubrać się sama w ciepłą bieliznę, bo tak była skostniała od przemarznięcia, a ciotka pomagała jej w tym i rozcierała jej ręce i plecy. Kiedy już Cyganka rozgrzała się jako tako, ciotka poradziła jej, by uciekała, bo jak Niemcy zobaczą, to mogą nas wszystkich zabić. Cyganka uklękła przed ciotką, objęła ją za nogi i dziękowała. Zaproponowała, że może powróżyć, ale ciotka na to, że /est już stara i że wróżba na nic jej niepotrzebna. Dodała: Ale powróż tej młodej dziewczynie. Cyganka ujęła moją rękę i powiedziała, że wkrótce wyjdę za mąż za starszego mężczyznę i że będę miała z nim czworo dzieci. Wyrwałam rękę, nie chciałam dalej słuchać tej złej wróżby. Niestety. Mój chłopak został schwytany przez Niemców i osadzony na Majdanku. Dostałam parę grypsów od niego, ale potem nie było już żadnego znaku życia, aż jego znajomi przysłali mi wiadomość, że zginął. W 1944 r. wyszłam za mąż za starszego człowieka i w 1945, kiedy wojsko radzieckie wkroczyło do naszego miasteczka, urodziłam córkę. /... wrócił Edward! Chciał, abym wyjechała z nim do Ameryki, ale bez dziecka. Rozpaczałam bardzo, ale dziecka nie mogłam zostawić, więc zostałam. Mam czworo dzieci, a Edward wyjechał sam na Zachód. Inna wróżba — również z tych samych wojennych lat — dotyczy nieco podobnych powikłań przyszłych losów, ale jest bardziej precyzyjna i szczegółowa w przewidywaniu kolejnych perypetii i wydarzeń. Ona także nie jest zabiegiem pocieszycielskim, nie przyrzeka pomyślności, przeciwnie — zapowiada rozczarowania, niepowodzenia i klęski. Nie ma w niej nic „dla pokrzepienia serc", choć właśnie pokrzepienie było najbardziej pożądane i zapewne zasłużyłoby na najwyższe wynagrodzenie wróżki. Z pamięci o takich wróżbach rodzą się trwałe mity o nieomylności cygańskiej przepowiedni, mity, które stanowią podstawę trwałości wróżebnej profesji i gwarancję nieustającego na nią popytu. Było to na dawnych Kresach wschodnich, w tzw. ,,Polsce B". W 1939 r. byłam szesnastoletnią dziewczynką. Przyszła do nas Cyganka — stara, ospowata, powiedziała, że na imię ma Malwina. Rozłożyła karty na stole, ale najpierw spojrzała mi na dłoń i powiedziała: ,,wyjdziesz za mąż wkrótce za ciemnego bruneta, ale bez miłości, tylko dla zabicia miłości, która odejdzie w świat na wojnę, a tą miłością będzie szatyn o zielonych oczach. Ale niedługo będziesz żyła z mężem, bo zostanie oddalony na długie lata na ciężkie koleje losu, a ty wyjedziesz 104 w świat z dzieckiem chorowitym i po latach będziesz na jego pogrzebie. Mąż wróci do ciebie po długiej nieobecności i będziesz jeszcze miała potomstwo: córki. Po wielu, wielu latach spotkasz swoją pierwszą miłość: będzie on razem ze swoją połowicą. I to będzie wasze spotkanie i wasze rozstanie — granica dzielić was będzie. A w życiu naprawdę było tak: poznałam chłopca o zielonych oczach, szatyna. Został zmobilizowany w 1940 r. do Armii Czerwonej i odjechał na front z obietnicą, że na pewno wróci i nie zapomni. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Później poznałam innego chłopca, z którym chodziłam, żeby zagłuszyć swoją tęsknotę za tamtym. Wreszcie w 1943 r. pobraliśmy się i urodziłam syna. Mąż był w AK i został wywieziony na Daleki Wschód. Ja w 1946 r. przyjechałam z chorym dzieckiem do Polski (w ramach ,,akcji repatriacyjnej"z terenów włączonych do ZSRR). W 1958 r. mąż wrócił do mnie i syna. Nie sprawdziła się wróżba Cyganki, że będziemy mieli córki: urodziłam jeszcze dwóch chłopców. Po prawie dwudziestu latach, w 1975 ?., odnalazł mnie mój zielonooki. Przyjechał z żoną z Francji, gdzie go los rzucił. Spotkanie niesamowite. Przyjeżdżał z żoną jeszcze przez kilka lat. A teraz, w tym roku (1985), zmarł mój najstarszy syn i — jak mówiła Cyganka — byłam na jego pogrzebie. Zgodność przepowiedni z jej spełnieniem jest tu tak duża, że aż budząca wątpliwości, czy aby autorka wspomnień nie przypisała nieświadomie ex post tej wróżbie prognoz, których w niej nie było, czy przebieg wydarzeń nie dokonał korekty przepowiedni?... A jednak bohaterka wróżby i jej spełnienia skrupulatnie wyławia pomyłkę wieszczki: synowie — zamiast wywróżonych córek... Chce być dokładna i rzetelna, konfrontując wróżbę z rzeczywistością. Cygańskie wróżki, sprzedające niematerialne owoce swoich „kontaktów z Niewiadomym", żerujące chętnie na przesądach „obcych", nie wróżą swoim pobratymcom. Niżej podpisany, zaczepiony kiedyś przez cygańską wróżkę, zanim zdążył odpowiedzieć na jej propozycję, usłyszał wołanie innej Cyganki, która uważała go za Cygana, bo znała go trochę i rozmawiał z nią po cygańsku: So keres, dynali? Kames łeske drab te deł? Jow isy Rom!— Co ty robisz, głupia? Chcesz mu wróżyć? On jest Cygan! — Wróżka natychmiast odstąpiła od namów, zawstydzona swą pomyłką... Cyganowi się nie wróży. Czyżby więc kupczący „nadprzyrodzonymi" wtajemniczeniami sami wolni byli od wiary w gusła, dalecy od wszelkich zabobonów i przesądów? Już wspomnieliśmy wcześniej, że tak nie jest. Świat Cyganów jest także pełen złych mocy, uroków, znaków dobrowróżb- 105 nych i feralnych, ale nie ma żadnego związku z ich magią zarobkową, tylko ich samych dotyczy. Tych wróżebnych znaków i magicznych sposobów przeciwdziałania złym, a sprzyjania dobrym zwiastunom znają Cyganie wiele. Świat im wróży, niejako wyręczając wieszczki. To już nie jest magia na sprzedaż, lecz wyłącznie na własny użytek — na zasadzie osobliwego dualizmu, wynikającego z podstawowego podziału cygańskiego: my — i oni, Cyganie i Obcy. Najbardziej rozbudowane obrzędy magiczne to przysięgi rytualne, w których obwiniony przez członków własnej społeczności zwraca się do Boga i przy użyciu magicznych rekwizytów wygłasza formułę obrzędową, zapewniając o swej niewinności. Często odbywa się to przy zapalonych świecach, a wypowiadane zaklęcie zaczyna się od słów: Jak się pali ta świeca, tak niech się pali moje serce. Po akcie przysięgi, w której prosi się Boga o ,,połamanie, wysuszenie, zabicie" tego, który zawinił, odbywa się rytualne połamanie świec i rzucenie ich na ziemię. Przy innego rodzaju przysiędze (po cygańsku sowłach) rekwizytem magicznym jest ludzka czaszka, z której delikwent wypija łyk wody; jeszcze inna odmiana przysięgi wymaga składania jej ,,z grobu", tzn. z symbolizującego mogiłę dołu, w którym obwiniony ma leżeć podczas obrządku bez ubrania, owinięty tylko w prześcieradło. Nie wolno mu wówczas ukryć przy sobie żadnego metalu, który, mając własności ,.wchłaniania" czy unieważniania przysięgi, pozbawiłby ją wszelkiej mocy i wynikających stąd konsekwencji. Bóg bowiem — w co Cyganie trwożnie wierzą — srogo karze krzywoprzysięzcę, a w wypadku niewinności i prawdomówności przysięgającego — zsyła tę karę (a jest to kara śmierci w przewidzianym w przysiędze terminie trzech dni, trzech miesięcy lub trzech lat) na fałszywego oskarżyciela i na jego rodzinę. Sowa, zwana przez Cyganów Ptakiem Zmarłych lub Brzydkim Ptakiem, wróży im śmierć w rodzinie, jeśli jej głos rozlega się w pobliżu cygańskich siedzib. Niektórzy starają się ją schwytać, a nawet spalić w ognisku, aby unicestwić jej złowrogą przepowiednię. Cyganie Kelderari, lękając się ducha niedawno zmarłego członka rodu, stosują magiczną metodę, która niejako odpędza go, by nie wracał i nie straszył więcej. Wybranej osobie z rodziny zmarłego myją nogi i ubierają w nowe specjalnie uszyte lub kupione w tym celu ubranie. Jest to jak gdyby inscenizowana śmierć, mycie zmarłego i ubieranie go 106 do trumny. Dzięki temu obrzędowi zmarły powraca na tamten świat i przestaje odwiedzać żywych. Używają też Cyganie różnych amuletów przynoszących szczęście czy raczej chroniących od nieszczęść. Takim amuletem, noszonym przez chłopców od dzieciństwa, jest baj er o, woreczek zawierający „ziółko" i kawałeczek żelaza. Ma on zapewnić zdrowie i siłę. Inne amulety zawdzięczają działanie i moc swemu pochodzeniu od zmarłego. Chusta, która służyła do podwiązania brody nieboszczyka, i miarka, która używana była do zdejmowania miary na trumnę, udzielają daru niewidzialności i nietykalności ukrytym przed intruzami przedmiotom i zatajonym sprawom; zapewne duch zmarłego przekazuje tym przedmiotom cechy bajecznej ,,czapki-niewidki". Według wierzeń wielu rodów cygańskich, aby nie dopuścić do niepowodzeń i najrozmaitszych złych przypadków, należy się wystrzegać w określonych okolicznościach pewnych czynności i wymawiania niedozwolonych słów; w razie niezastosowania się do tego rodzaju tabu należy za pomocą zaklęcia zapobiec złym skutkom. Tak np. jeżeli po zapadnięciu zmroku ktoś z Kelderarów powie któreś z zakazanych słów: „wąż", „igła" czy „drzewo", lub zagwiżdże, czy też przejrzy się w lustrze — powinien natychmiast wypowiedzieć magiczną formułę: „Niech odejdzie z nocą". Odczynianie „uroku" ma u Cyganów starą tradycję; posługują się licznymi magicznymi sposobami przeciwdziałania dolegliwościom, które są skutkiem czyichś „uroczych oczu". Ciekawe, że — wedle cygańskiej opinii — sprawcami takich uroków bywają nie ich pobratymcy, ale Obcy. Dla pozyskania pomyślności w wędrówkach Kelderari do niedawna mieli zwyczaj witania księżyca-„młodzika", czyli Nowego Księżyca. Zdejmowali przed nim czapki i kłaniając mu się nisko, prosili, aby im sprzyjał, mówiąc: „Niech Nowy Księżyc szczęście nam przyniesie" albo „Nowy Księżyc wzeszedł nam na szczęście, abyśmy nie byli bez grosza, abyśmy żyli szczęśliwie, zdrowo i bogato". Można by mówić też o jakiejś szczątkowej cygańskiej astrologii, o wróżeniu przez Cyganów z gwiazd — na własny użytek. Istnieją co najmniej dwie cygańskie konstelacje gwiezdne: gwiazdozbiór ? ? ? h n i Kachńorenca, czyli Kura z Kurczętami (Plejady) i Romano Wurden, czyli Cygański Wóz (Wielka Niedźwiedzica). Niektórzy Cyganie mówią, że kiedy Kura z Kurczętami jest wysoko na niebie, szczęście się od nich odwraca; gdy jedna z gwiazd zginie, spotykają 107 ich nieszczęścia. W czasach zagłady Cyganów w hitlerowskich obozach i lasach okupowanej Polski pewna stara Cyganka zauważyła, że jedna z gwiazd Kurcząt spadła. Powiadają także, że kiedy zniknie jedna z gwiazd Cygańskiego Wozu — to już będzie ostateczny koniec Cyganów. Gdzie indziej twierdzą, że pojawiające się niekiedy „dodatkowe" gwiazdy w Cygańskim Wozie to zły prognostyk. Jeszcze przed parudziesięciu laty, w czasie cygańskich wędrówek po Polsce, Cyganie zważali bacznie na to, by nie rozbijać namiotów na leśnych ścieżkach, choćby nawet były już zarośnięte, gdyż ,,na leśnych drogach nocą diabeł chodzi". Toteż namioty ustawiane bywały tylko w miejscach pokrytych roślinnością i takich, na których nie pozostały najmniejsze ślady dawnych ścieżek. Z wiarą we wróżbę rodzimą, nie zarobkową, ale związaną mocno z losami nowo narodzonych dzieci cygańskich i ich przyszłym życiem — wiąże się wygasający już gdzieniegdzie mit o Wieszczkach Losu, znany jeszcze do dzisiaj niektórym przedstawicielom Keldera-rów i Lowarów. Są to trzy siostry — jak greckie Parki — zwane S u ł b o-tara. Pojawiają się u kołyski dziecka w trzecią noc po narodzinach. Niegdyś rodzina, oczekując pojawienia się Trzech Wieszczek, stawiała im na noc w namiocie miseczkę z jadłem, wkładając do niej trzy łyżki. W Polsce, jeszcze tuż przed II wojną światową, poczęstunek taki składał się z soli, wody i upieczonego na ognisku placuszka--rogalika, zwanego ko w rygo. Wieszczki są niewidzialne, ale czasem nocą można usłyszeć, jak przepowiadają dziecku przyszłość. Podsłuchanych przepowiedni nie wolno nikomu powtarzać. Trzy siostry widzą przyszłość niemowlęcia: dwie mówią o szczęściu i o pomyślnych możliwościach, które pod pewnymi warunkami mogą się spełnić, trzecia siostra — o złych przypadkach, których można uniknąć. A zatem nie tylko człowiek jest podporządkowany przeznaczeniu, ale i ono — człowiekowi. Kelderari wierzą, że dziecko rodzi się ,.spętane" i że jeśli się tych pęt nie usunie w porę, kiedy cyganiątko próbuje stawiać pierwsze kroki, może ono pozostać do końca życia „spętane w chodzie", kulawe, niezręczne, skłonne do potknięć i upadków. Magiczne rozwiązanie „pęt" dziecku dokonywane jest przez starszą Cygankę o „dobrej ręce". Bierze ona pióro ptaka (nie drobiu) jako symbol zwinnej lekkości, lotu, zakreśla tym piórem kręgi wokół nóżek dziecka, wypowiadając przy tym odpowiednie zaklęcie... Magiczne zamawiania, szczęściodajne obrzędy, rytualne rozmo- !08 wy z Bogiem i inwokacje do księżyca, nocne podsłuchiwanie przepowiedni Wieszczek losu — to przejawy własnego magicznego świata, niedostępnego dla obcych, zatajonego w cygańskich taborach od stuleci. Świat ten w żadnym punkcie nie styka się z czarodziejstwem oferowanym zewnętrznemu światu. Cyganka bojąca się diabła krążącego po lesie, demona zaplatającego koniom warkoczyki w grzywie, zmory, zjawiającej się nocą — nosi przy sobie własnoręcznie ulepione „diabełki", nieszkodliwe dla niej, nie budzące jej obaw, fałszywe potworki nic nie mające wspólnego z jej rodzimą demonologią, obce — a zarazem znane od wieków... W 1606 r. Cygan Hans z Saksonii był poddawany torturom jako oskarżony o udział w zbrojnym napadzie. Zeznał on, że kobiety z jego rodziny zajmowały się wróżbiarstwem, a znalazłszy zabitego konia lub krowę, brały z nich „kostkę", owijały się włosiem i za ich pomocą zapowiadały ludziom, że ujawnią im, czy ich niepowodzenia lub choroby pochodzą od Boga, czy od złych ludzi. Niepostrzeżenie ukrywały pod kubkiem z wodą ową kostkę i mówiły: Jeśli to od Boga, nie znajdziesz nic, a jeśli od złych ludzi, to coś znajdziesz, po czym podnosiły kubek i odnajdywały złowrogą kostkę — zapowiedź nieszczęść, które tylko one były w stanie unieszkodliwić za zapłatą... Przytoczony przez nas seans czarowniczy z połowy XX wieku jest prawie identyczny, a wypowiadane zaklęcia i magiczna zapowiedź — brzmią tak samo jak przed wiekami. Podobnie „trupek", ulepiony z wosku i mający budzić grozę Obcych, nie ma nic wspólnego z cygańską śmiercią, z obrzędami z nią związanymi, z lękiem zabobonnym przed duchem zmarłego. W przeciwieństwie do cygańskiego „diabełka", czarnego jak smoła, jest on ukształtowany z wosku lub białej stearyny i miewa niebieskie oczką, co jest oznaką jego „obcości", cechą oznaczającą, że figurka ta nie może mieć nic wspólnego z cygańską żałobą. A przecież żałoba taka pełna jest obrzędów magicznych i obaw... Do trumny wkłada się różne przedmioty, które mogą się przydać duszy na tamtym świecie, jak np. fajka, tytoń, papierosy, grzebień, lusterko, zegarek, pierścień... Nie wolno tylko umieszczać w trumnie zapałek, dusza bowiem przez pewien czas po opuszczeniu ciała krąży w pobliżu domostwa i mogłaby wzniecić pożar... W czasie czuwania przy zmarłym wylewa się wodę, aby duch — który jest zawsze jej spragniony — nie powrócił, by się jej napić. Aby gasić jego nieustające pragnienie, Cyganie przez długi czas żałoby praktykują skomplikowane magiczne obrzędy po- 109 jenia duszy odeszłej w zaświaty, a także karmienia jej tym, co spożywają żałobnicy, przez wypowiadanie w czasie posiłku magicznego zaklęcia, sprawiającego, że pokarm ten syci również ducha... Tak funkcjonują, nie mieszając się ze sobą, dwa magiczne światy cygańskie: wyznawczy i zarobkowy. W tym pierwszym Wieszczki Losu wróżą Cyganom, w tym drugim — Cyganie nam, naśladując — dla chleba — owe mityczne postacie, znane im z rodzimej demonologii. Ranga tych obu kategorii czarodziejstw zależy jedynie od wiary, jaką je darzą wyznawcy cygańskich mitów i odbiorcy cygańskich wróżb. X. Zakończenie Pisząc o dziejach cygańskich wróżb, o historii wędrowniczych czarów, opowiadaliśmy przede wszystkim o tym, co się działo i dzieje w cygańskim czarnoksięstwie na ziemiach polskich. Czasem tylko sięgaliśmy dalej, odnotowując jego przejawy gdzie indziej. Wspominaliśmy także o prześladowaniach, jakich Cyganie doznawali w Polsce. Wychodziły przecież już od XVI wieku ustawy skazujące „włóczęgów" i „wałęsów" na banicję, trwały i rosły antagonizmy, zdarzały się akty przemocy i nietolerancji... Ale nakaz wygnania z kraju nie był w istocie realizowany. Mimo wielu krzywd, jakie spotykały wędrowców, nigdy nie doszło w Polsce do masowych mordów, do — stosowanego gdzie indziej — tępienia ogniem, stryczkiem i mieczem w majestacie prawa. Sytuacja Cyganów w Polsce w minionych stuleciach, choć daleka od zgodnego współżycia, wydaje się jednak niemal sielanką w porównaniu z ich ówczesną gehenną w innych krajach Europy. Nawet pogardliwie niechętny Cyganom Ignacy Daniłowicz w swym wydanym w Wilnie dziełku pt. O Cyganach wiadomość historyczna pisał w 1824 roku: Głód zmuszał do żebraniny lub wróżby, a czego te nie dokonały, kradzież pomogła. (...) Gdy przykłady powieszonych nie poprawowa-ły innych i przekonano się o złych nałogach (...) samym wypędzeniem z kraju wykorzenić je chciano. Chwyciwszy się tychże gwałtownych środków, sąsiednie ludy wszędy prześladowania szerzyły. Groźne prawa zapowiedziały: pręgierz, szubienicę lub banicję. (...) Ród ten dla cierpień żyjący, widząc ze wstrętem i grozą w niemieckich obławach własne żony z niemowlęty na kształt srogiej ustrzeliwane wil-czycy, jeśli się nie oddał rozpaczy a śmierci za dobrodziejstwo nie uznał (...), stał się odludnym lesistych stepów mieszkańcem. Najskrytsze lochy i tajniki — wszelakie z nim związki i sposobność cywilizacji przerwały... 111 Skazywano ich masowo na wygnanie, chłostę, okaleczenia, śmierć. W Orleanie Franciszek I zwalczał ich ogniem i mieczem, zarządził na nich obławy i zagroził ostatecznym wytępieniem. Podobnie i wcześniej jeszcze było w Szwajcarii, Anglii, Holandii, gdzie ich bito, zabijano, żywym wyrywano nozdrza, i wypędzano z kraju, stosując karę śmierci dla powracających. Każdy Niemiec miał prawo, na mocy ustawy cesarza Maksymiliana I, ścigać Cyganów, katować i karać na własną rękę. Niemieckie kraje stały się sceną najokrutniejszych chyba poczynań pod oznajmionym wówczas hasłem, że do Cyganów nie odnoszą się żadne prawa, a nawet te, które im dano, nie mają być przestrzegane. Ta krwawa edukacja nie była bezowocna: spotęgowała do niebywałych przedtem rozmiarów wolę życia pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu, poza prawem i na przekór prawu, wydzierania otaczającemu światu tego, czego im zabraniał. Nauka nie poszła w las, a raczej — wraz z Cyganami zaszyła się w gęstwinach leśnych, wyrabiając w tułaczach spryt życiowy, przebiegłość, umiejętność zbawiennego kłamstwa, samoobronnego oszustwa... Mieli już wielowiekową zaprawę w długiej wędrówce z Indii poprzez kraje azjatyckie do Europy. Ich dawne, pierwsze Wielkie Kłamstwo, zapewniające, że są nabożnymi pokutnikami-pątnikami, było próbą zapobieżenia dyskryminacji. Prześladowania wywołane były jednak innymi przyczynami, niż pomawianie o pakt z diabłem, o co w owych czasach nie było trudno. Uznano Cyganów hurtem za rabusiów i zbójców; nie oskarżano ich o czarną magię, o czarownictwo. A przecież szalała Inkwizycja, szerzyły się procesy czarownic, ich pławienie, torturowanie i palenie na stosach... W ówczesnych dokumentach nie znaleziono śladów, które mogłyby świadczyć o tym, że oskarżano Cyganki o udział w sabatach czarownic na Łysej Górze, o diabelskie konszachty, o służbę piekielnym mocom. Jak to się stało, że jedyny na świecie lud, którego wszystkie kobiety uprawiały wróżbę i czarostwo, uniknął oskarżeń o współdziałanie z Królem Ciemności?... Przecież lada doniesienie, byle plotka, mogły rzucić podejrzenie na Bogu ducha winną wieśniaczkę, a tortury — potwierdzały prawdomówność oskarżycielskich bajan... Wśród imion wielu nieszczęsnych kobiet, skazanych na stos, znajdujemy imię niejednej wiedźmy, guślnicy, cioty, baby — jak zwano czarownice — i są to imiona polskich wieśniaczek: Kotwaska, Bielicka, 112 Anna Ratajka, Jagna Jakomianka, Anna Jedynaczka, Zofia Marchewka, Jagata Korfunka. Nie ma wśród nich Cyganek... Na tę szczęśliwą dla nich nieobecność złożyło się kilka przyczyn. Pierwsza z nich to rezultaty cygańskiej umiejętności przewidywania ewentualnych następstw swych praktyk. Już w XV wieku, znalazłszy się w centralnej i zachodniej Europie, bardzo skrupulatnie i demonstracyjnie manifestowały swoją rzekomą wierność Kościołowi (w różnych krajach — różnym kościołom) i nawet wróżąc, kreśliły na dłoniach klientek znak krzyża monetą, którą od nich dostały, samą monetę też błogosławiąc podobnym gestem. Znakiem tym — sit v e n i a verbo — przekreślały wszystkie posądzenia o ich nieprawowier-ność. Mówiły (i mówią do dziś), że „całą prawdę jeden Bóg zna, a Cyganka tyle, co w kartach (na dłoni)". Przybywały z rodzinami, legitymując się błogosławieństwem papieża, jako nabożne pokutnice, opowiadając o spotkaniu ich przodków z Chrystusem. W okresach wzmożonych szaleństw Świętej Inkwizycji do swych pełnych błyskotek i wisiorków strojów dołączały całe mnóstwo dewocjonalii, medaliki, szkaplerze, różańce, zawieszane na szyi, okrywające piersi, ramiona i plecy — jak zaświadczają ówcześni podróżnicy do Hiszpanii — i z wrodzonym sobie talentem aktorskim starały się grać role dewotek, kiedy widziały je obce oczy. To cóż, że zarazem parały się wróżbą i czarami? To była konieczność życiowa, którą pobożność łagodziła i pozbawiała cech diabolicznych... Drugim czynnikiem ochronnym mogła być nieuchwytność Cyganów, ich zmienne znaki tożsamości, niestałość miejsc ich pobytu. Wreszcie — istotne wydaje się to, że występowały zawsze jako wy-znawczynie białej magii, a więc przeciwdziałającej „złym mocom" przy udziale dobrych duchów, nie zaś — magii czarnej, w której sam diabeł macza palce. Zajmowały się więc nie czartowskim ściąganiem nieszczęść, ale zapobieganiem im, „odwracaniem" zła od ludzi. Samo uprawianie wróżby, potępiane wprawdzie przez kościół, nie było zaliczane do czarownictwa w ówczesnym znaczeniu tego słowa i groziło karami tylko tym, którzy dają sobie wróżyć. Tak więc Inkwizycja w Hiszpanii czy Portugalii niezbyt interesowała się Cyganami, nie traktując ich jako sprzymierzeńców szatana ani jako heretyków, mając ich jedynie za kuglarzy i szachrajów, których osobliwe zajęcia noszą wprawdzie naganne cechy, ale nie są niczym innym jak oszukańczymi sztuczkami. To zaś nie należało do kompetencji Świętego Oficjum. W Lotaryngii, mimo szalejących — Pod berłem króla pikowego 113 tam w XVI i na początku XVII wieku polowań na czarownice, nie oskarżano Cyganów o szatańskie spiski; o wszelkie możliwe występki — tak, tylko nie o to właśnie. Dokumenty ówczesne nie zawierają śladów takich dochodzeń i procesów, przeciwnie, są oznaki, że okazują pewną pobłażliwość dla ich ,,białej magii", widząc w niej porażkę ,,magii czarnej". Chętnie stawiano znak równania między Cyganami a rozbójnikami, oszustami, złodziejami, ale nie — czarownikami. Zresztą do ich magii wyznawczej, do ich własnych obrzędów z zakresu demonologii ludowej nikt z zewnątrz nie miał — jak i dziś nie ma — dostępu. Ceremoniał picia wody z ludzkiej czaszki, towarzyszący cygańskim przysięgom rytualnym, mógłby stać się podstawą najcięższych oskarżeń w owej epoce, gdyby mógł być dostrzeżony. Był jednak, wraz ze wszystkimi wierzeniami i własnymi obrządkami tego ludu, dziedziną tajną, znaną tylko współbraciom w cygańszczyź-nie, współwyznawcom, którzy zdradzanie tych tajemnic Obcym uważają do dziś za jedno z najcięższych wykroczeń, jakich mógłby się dopuścić członek ich społeczności. Również i w Polsce, która stosunkowo najłagodniej obeszła się z ,,czarnym ludem", w czasach prześladowań czarownic Cyganki wróżyły w miarę bezpiecznie i jeśli zagrażało im coś, to nie ze strony władz kościelnych, czy posłusznych im tropicieli szatana, ale ze strony państwa i możnowładców, karzących za przestępstwa pospolite, a często — za nic, czyli za samą przynależność do nacji „godnej potępienia". Nie wiemy, ile zgubili na krętych drogach swoich wędrownych gett, którymi-były od wieków koczujące tabory, jakie elementy dawnego obyczaju zostały stracone i zapomniane. Wiemy, co zebrali na tych drogach, przyswoili i przechowali: trochę słów wziętych z innych języków, nieco cudzej muzyki, okruchy obcego obyczaju, „przecy-ganione" i żywe do dziś... I oto, mimo owych niewiadomych strat i wielowiekowego zbieractwa, mimo nieuchronnych metamorfoz w zmieniającym się świecie, pozostali w swej istocie tak niezmienni, jak nikt chyba poza nimi. Nie mając pisma — przechowali w żywej mowie swój język rodem znad Gangesu, przekształcony, podzielony na wiele dialektów, ale przecież ten sam. Nie mając swego miejsca na ziemi — utrzymali w grupach plemiennych poczucie tożsamości, nie wsparte nawet żadną wiedzą o własnej przeszłości, czy choćby jakąkolwiek potrzebą takiej wiedzy. Niewątpliwie wśród wielu tajemniczych przyczyn tego niezwykłego zjawiska, obecnego od wielu setek lat w Europie, jest również przyczyna Dozbawiona tajemni- 114 czości: oto żywiona w stosunku do nich fobia otoczenia, w pełni przez nich odwzajemniana, stała się czynnikiem zespalającym cygańskie wspólnoty, utrwalającym ich odrębność i niepodatność na zmiany, a umieszczając na marginesie społeczeństw zdeterminowała ich społeczną autonomię. Dyskryminacja jako twórczyni poczucia niezależności! Niezależności, która przetrwała nawet wydany przez hitleryzm wyrok całkowitej zagłady. Wróżba, najpowszechniejsze cygańskie rzemiosło, powróciła do jawnego życia najwcześniej, natychmiast po ucieczce okupanta i ustaniu strzałów. W parkach spalonej Warszawy, na krakowskich Plantach pojawiły się pierwsze Cyganki, wróżące losy licznych zaginionych bez wieści i rozpierzchłych po świecie. Wróżki ocalałe wraz z resztkami wymordowanych rodzin powróciły do przepowiadania pomyślności. Minęło kilka lat i zaczęła się państwowa akcja osiedleńcza wobec Cyganów. Jak sami uważali, źle im wróżyła. Poetka Pa-pusza, pełna obaw, próbowała to czasem obrócić w żart zabawny, choć gorzki. Pisała w liście: ...to się prędko skończy, bo już wróżyć nie dają, ale jakoś będziemy żyć. To mężowie nasi zarobią, a my teraz będziemy panie. W fotelach będziemy siedzieć i herbatkę z rumem popijać i tylko do kina chodzić, czy do kawiarni. Jak nam nie dadzą wróżyć, to nas, Cyganki, pański los czeka. Chociaż raz w życiu spoczniemy, my Cyganki, teraz mężczyźni niech pracują. Bo oni nie wiedzą, jak to dobrze chodzić i chodzić całe życie, a jak nie przyniesiesz tłustej kurki, to się gniewają (...). Mówi się tak... Nie daj Bóg, żeby tak było, żeby nie dawali Cygankom chodzić po wsi i wróżyć. Co będzie, to będzie, a ty Maćku graj! W rzeczywistości nie było jej do śmiechu. Nie widząc wyjścia, trapiona niedobrymi przeczuciami, powracała bezsenną nocą do starej wróżby z gwiazd, wróżby dla siebie, ale jej nie pocieszała, potwierdzała złe podszepty intuicji: Na niebie coś niecoś rozumiem, bo kiedyś była w cygańskim taborze przed wojną wróżba z gwiazd. To dziś się zainteresowałam tą starą wróżbą i stale patrzę na niebo, i zawsze coś odgadnę. Jak na ręce wróżysz i coś odgadniesz, tak i na niebie. Wóz Cygański na niebie, dyszel składa się z gwiazd czterech lub trzech, stale jednakowo. A dziś przebawiło się pięć i nad ranem czasem sześć, ale rzadko. Więc przebawiania gwiazd na niebie, dyszla w Wozie Cygańskim — to upadek Cyganów i zagłada. Tak było w 1941 roku na Wołyniu. To bardzo niedobrze. I słupy różne się pokazują na niebie. Otóż im się gwiazd pokazuje u dyszla więcej, tym więcej zagłady na Cyganów. (...) Może będzie jakaś wielka choroba panować, 115 naród cygański wyginie, prawie połowa, tak jak już wyginęli w tę wojnę — i to za parę lat, nie daj Boże. Ale moje sny i przeczucia, i wróżba z gwiazd na niebie nie omyli. Ale w tym całym nieszczęściu to ja pierwsza zginę, proszę sobie to zanotować. Wróżba zarobkowa powróciła i — mimo przeszkód — wygrała walkę o swoje istnienie. Po staremu Cyganki chcą drab-te-deł — czarować i fody te ćchuweł — stawiać karty. Różne sposoby uprawiania wróżbiarstwa, charakterystyczne dla różnych ugrupowań, zdają się upodabniać do siebie. Różnice polegają na stopniu mistrzostwa lub partactwa poszczególnych wróżek, mniej zaś na specyfice grupowej. Kobiety ze szczepu Kelderari wróżyły najczęściej z kart, wróżbę z ręki stosując rzadziej: odwrotnie niż Cyganki z grup Cyganów Polskich (Polska Roma), które przedkładały quasi--chiromancję nad karty, choć nie stroniły i od nich. Dziś zacierają się już te specjalizacje i cechy wyróżniające. Być może karty i linie dłoni miały niegdyś większe znaczenie w kabale i wróżbie, znaczenie ich układów i wzajemnych stosunków było dla cygańskich wróżek istotniejsze niż dzisiaj, zawierało zasadniczą treść wróżby. W istocie znaki te mogą pełnić przede wszystkim pomocniczą funkcję przy konstruowaniu formalnego schematu wypowiedzi wróżki, ułatwiać ciągłość wróżebnej formuły, wreszcie — stanowić dla odbiorcy magiczny rekwizyt przepowiedni, a dla samej wróżki — element koncentracji psychicznej. Charles R. Richet (1850—1935), francuski fizjolog i lekarz, laureat Nagrody Nobla z 1913 ?., słynny badacz zjawisk psychicznych i parapsychicznych, pisał w swym dziele Traite de metapsychique (Rozprawa metafizyczna): Byłoby niedorzecznością sądzić, że poza czystym przypadkiem istnieje jakikolwiek związek między tą czy inną kartą a tym czy innym faktem. Jednakże nie jest niedorzecznym przypuszczenie, że kartomancja stanowi dla samych kabalarek czynność przygotowawczą do jasnowidzenia. Tu już wkraczamy na mgliste i grząskie tereny zjawisk wymykających się dostępnym nauce klasyfikacjom, symptomów o naturze i mechanizmach nie wyjaśnionych do końca, choć występowanie hipnozy czy telepatii od dawna nie ulega poważniejszym wątpliwościom. Dotyczy to oczywiście wąziutkiego marginesu cygańskiej wróżby, składającej się w przeważającej części przede wszystkim z szarlatanerii — niekiedy z domieszką intuicyjnych prób trafiania w sedno lub w jego pobliże. Jednakże i w intrygujących przejawach wróżby, zdarzających się na owym marginesie, skłonni jesteśmy ne- 116 ^ować ich zagadkowość, kierowani podszeptami sceptycyzmu. Jest on niczym innym, ,ak głosem zdrowego rozsądku, czyli instynktu samoobrony przed tym, co nieznane i nie dające się podporządkować naszej wiedzy. Bywa on ochroną przed łatwowiernością, lecz zarazem — hamulcem poznania. Sprzeciwiać mu się zwykła nie tylko magia, ale i rozum, nie tylko szarlatan, ale i odkrywca... Sceptycyzm taki, odruchowo sprzeciwiający się niektórym faktom, niedaleko chyba odbiega od fantazjotwórstwa? To pytanie z gatunku tych, na które nie znajdujemy zadowalającej odpowiedzi... Cyganka-wieszczka udzieliłaby jej nam zapewne za godziwą zapłatą — i uwierzylibyśmy jej być może, jeśli zdołałaby w nas wmówić ,,cygańską prawdę" z właściwą Wielkim Wróżkom siłą sugestii... Wbrew bowiem własnemu przekonaniu ,.zdrowego rozsądku" — jest on w dużej mierze złożony z emocji... Nie oznacza to, byśmy byli propagatorami cygańskiej wróżby, przesądu i magii, choć dostrzegamy uroki demonologii i kuglarstwa. Trwałość wędrownego wieszczbiarstwa, prosperującego w ulegającym zmianom świecie, jest jednak zastanawiająca i wiele mówi zarówno o tajnikach naszej psychiki i jej irracjonalnych potrzebach, jak również o żywotności prastarych obyczajów koczowniczego ludu, przemierzającego z równą swobodą przestrzenie i czasy, nie poddając się ich miejscowym obyczajom. W świecie zmierzającym do coraz większej uniformizacji, gubiącym stopniowo swą wielokształtność i wielobarwność, podporządkowującym się coraz to nowszym rygorom i ograniczeniom — ci Ostatni Mohikanie swobody za wszelką cenę muszą budzić — obok awersji ze strony wrogów wszelkiej odmienności — niewolną od zdumienia sympatię. Owi Mohikanie wiedzą dobrze — nie tyle z doświadczeń uczestnictwa, ile jako bystrzy obserwatorzy — o wielu przemijających modach świata, ale znając aż nadto dobrze naturę człowieka wiedzą również, że głód tajemnic przyszłości nie tylko do takich efemerycznych mód nie należy, ale jest nieustającą tęsknotą ludzkości. Zaspokajają go więc iluzorycznym wtajemniczeniem wróżbiarskim, spokojni o to, że głodnych tej wiedzy nie zabraknie. Jedna z najstarszych formuł reklamowych, wyrażająca się w apostrofie: „Cyganka prawdę ci powie", może być wprawdzie łatwo podana w wątpliwość, ale nie utraci atrakcyjnej siły perswazji, choćby dlatego, że żadne Biuro Prognoz nie może stanowić dla niej konkurencji. Z tej strony nie zagraża, jak się zdaje, schyłek i upadek cygańskiej wróżbie. 117 Pewna Cyganka, poznawszy nieco swoją niedoszłą klientkę podczas wspólnego pobytu w szpitalu, oznajmiła jej: Nie będę ci wróżyła. Tobie wróżba niepotrzebna. Jesteś dzielna i sama umiesz dać sobie radę w życiu i walczyć o swoje... Z tej opinii wynika, że wróżka uznała potrzebę wróżby za oznakę słabości, za przejaw pragnienia, by się móc wesprzeć fatalistyczną diagnozą, wyręczającą jak gdyby w wyborach i rozstrzygnięciach. Sami Cyganie raczej unikają takich objawień, wolą iść w nieznane, w niewiadomy czas i nieodgadnione drogi, zawierzając pomyślność tej wędrówki, zwanej życiem, własnej, kierowanej „psim węchem" przemyślności — czasem tylko wspieranej szczęściodajną zasuszoną łapką nietoperza czy niskim pokłonem księżycowi na nowiu. Mura z rodu Wielkie) Głowy Czym być może nostalgia wędrownego Cygana? Jak sobie można wyobrazić jego tęsknotę za ojczyzną? Za jaką ojczyzną? Cyganie „krajowi", ci, którzy nawet w ciągu wieków wędrowania nie opuszczali jednego kraju, jak nasi polscy Cyganie, mogliby — przeniesieni w odległe strony przez zły los — wzdychać za swoimi stronami, za polskim lasem, za scenerią życia własnego i wielu pokoleń przodków. Nostalgia też nie jest uczuciem im nie znanym: tęsknią za wędrówką porzuconą pod wpływem okoliczności czy pod przymusem — dziś, gdy stała się ona praktycznie prawie niemożliwa. Przedmiot ich tęsknot nie jest w tym przypadku miejscem na ziemi, ale właśnie bezustannym przemieszczaniem się, mobilnym sposobem życia, w którym krajobrazy mijają tak, jak przemija czas. Jednakże najistotniejszą swojszczyzną jest dla Cyganów rodzina, ród, byt wśród swoich. I najcięższą karą przewidzianą przez niepisany cygański kodeks zakazów jest mageripen — wykluczenie z rodzimej społeczności, wygnanie spośród współplemieńców. Nic więc dziwnego, że tak rzadko się zdarza, by Cyganka wyszła za mąż za Obcego i porzuciła dla niego cygańszczyznę. Czasem jednak uczucie przemoże, ale opinia cygańska potępia takie odstępstwa; niegdyś karała je surowo, dziś patrzy na nie co najmniej niechętnym okiem. Jeśli mimo wszystko bywały takie wypadki, to dotyczyły wyłącznie kobiet odchodzących z taboru. Zasadnicza niechęć Cyganów do małżeństw mieszanych dopuszczała jednak czasem do przyjęcia w rodzinie obcej dziewczyny, nie-Cyganki, która żyła z Cyganem, nawet czasem uczyła się wróżby, by móc zgodnie z cygańskim obyczajem uczestniczyć w utrzymywaniu rodziny. Związki takie, choć tolerowane, nigdy nie były trwałe i kończyły się przeważnie dość rychłym rozstaniem, czyli odejściem Obcej. Rygor narzucany żonie Przez męża jest u Cyganów na ogół bardzo surowy, jej zależność odeń łosi nieomal cechy niewolnicze, toteż Obca musiała się prędzej czy później przeciwko tym obyczajom zbuntować, jeśli wcześniej nie zo-i stała wypędzona. W drugiej połowie naszego stulecia rygory nieco zelżały i niechęć wobec „obcych" mężów, do których Cyganki odeszły, choć nadal istnieje, już przeważnie nie prowadzi do mściwych działań, do pościgów, do prób odebrania dziewczyny straconej dla cygańszczyzny, ani też do uznania jej za „skalaną", dożywotnią banitkę, jak dawniej bywało, w obrębie rodów respektujących tradycyjny obyczaj — a jest takich mimo osiedlenia wiele — nie może być mowy o jakichkolwiek przejawach zmiany stosunku do kobiet w cygańskiej rodzinie. Tradycyjna rodzinna struktura, podział funkcji między jej członkami — nie dopuszczają do zmian w tym zakresie. Sam fakt uświadamiania sobie przez wiele Cyganek różnicy między rolą żony w przeciętnym małżeństwie Obcych, a własną sytuacją — nie może jeszcze prowadzić do przemian i ogranicza się na ogół do tego, że niejedna Cyganka po cichu zazdrości losu gadzi — nie-Cygance — ale tylko w bardzo rzadkich wypadkach wybiera ten los, korzystając ze sposobności, by uciec do Obcego, skazując się zarazem na nieuchronną tęsknotę za swoimi. Przed niewielu laty pewna dziennikarka miała chęć i możność dopomożenia grupie Cyganów i zaskarbiła sobie ich zaufanie i sympatię — zwłaszcza ze strony Cyganek. Kiedyś w jednym z prowincjonalnych miast spotkała samotną, posilającą się w barze mlecznym Cygankę, która ją pozriała i zwróciła się do „pani redaktorki" z sekretną prośbą. Chodziło o to, by odszukać w mieście B. ciotkę owej Cyganki, zawiadomić ją, gdzie się jej siostrzenica obecnie znajduje — i załatwić to dyskretnie i ostrożnie, żeby nie dowiedział się o tym jej mąż, od którego uciekła, bo ją bił. Cyganki w B. poufnie skarżyły się na swój los w małżeństwie. Opowiadały, że jeśli nie uda im się w ciągu dziennej wyprawy uzyskać pokaźnej sumy za wróżby, mężowie biją je, maltretują i terroryzują. Przebywała wówczas wśród tamtejszych Cyganów dziewczyna, wokalistka ze znanego państwowego zespołu artystycznego, która zakochała się w młodym Cyganie, porzuciła pracę i uciekła do jego obozu. Cyganki współczuły jej i uważały ją za „całkiem głupią", że dobrowolnie wybrała taki los. One bowiem w skry-tości marzyły o mężu Polaku. Kilka z nich zdołało nawet zrealizować takie marzenie, ale dla większości było to nieziszczalne i tylko mówiły z zazdrością o jednej ze swych kuzynek, która odeszła: Paniusiu, ona żyje jak królowa, on pracuje, a ona nic a nic, tylko siedzi w kasie i liczy pieniądze. To jest życie, a nie nasze, biedne! Tak przedstawia się bytowanie owych „wybranek losu" w oczach j wyobraźni tych, które nie dostąpiły podobnego szczęścia. Najczęściej jednak pokusa ucieczki jest skutecznie równoważona i rozbrajana powszechnym, głębokim przywiązaniem do własnego środowiska, fatalistyczną zgodą na swoją kondycję, uświęconą obyczajem, potrzebą gromadnego życia wśród swoich, nieodpartym uczuciem obcości i osamotnienia doznawanym poza obrębem cygańszczyzny, wreszcie — obawą przed potępieniem ze strony rodaków. I jeśli nawet Cyganka ucieknie do „obcego męża", miewa przypływy tak nieodpartej tęsknoty za własnym porzuconym światem, za jego scenerią, za solidarnością wewnątrzgrupową, czy za zaniechanymi profesjami, że zdarza się nieraz, iż stara się zaspokajać te pragnienia choćby cząstkowo i potajemnie. Takie akty kompensacji pozwalają jej łatwiej znosić obcość nowego otoczenia i nieraz przejawianą niechęć z jego strony, która w nowej sytuacji szczególnie dotkliwie daje się we znaki... Młoda, bardzo kolorowo ubrana Cyganka zaczepiła kobietę odpoczywającą na ławce miejskiego parku, proponując wróżbę. Podeszła bliżej i, zmieszana nagle, poznała w swej niedoszłej klientce dawną znajomą, która kiedyś dopomogła jej rodzinie w sprawie występów cygańskiego zespołu muzyczno-śpiewaczego. Obie roześmiały się, uznawszy, że wróżbiarski zamiar był nie na miejscu i że są miło zaskoczone spotkaniem. Jednakże Cyganka, oprócz radości, okazała pewien niepokój: Ojej! Pani mnie nie zdradzi, nie wysypie! Bo jakby mąż się dowiedział, że ja wróżę, Boże, jak by się strasznie gniewał!... Wie pani, ja mam u niego jak w raju, jak prawdziwa królowa, ale czasem, jak mnie coś najdzie, jak zacznę wspominać, tobym sobie życie chyba odebrała. To mu mówię wtedy, że muszę odwiedzić ciotkę, przyjeżdżam tu, mam u ciotki schowany cygański strój i tak w nim ze dwa, trzy dni chodzę po ulicach, po parku, po rynku i wróżę... Bo ja naprawdę umiem wróżyć, uczyły mnie mądre Cyganki, nie plotę byle czego... Ale nie o pieniądze mi idzie, tylko że tęskno mi do tego. A potem wracam do męża i znów jakoś mogę żyć dwa, trzy miesiące — i cieszę się, że nic nie muszę: chcę wróżyć — wróżę, a nie chcę — to siedzę w domu. Bo dla Cyganki polski mąż — to jest raj. Ale czasem tak ciągnie do swoich... Podobną tęsknotę za utraconym wędrowaniem po osiedleniu Cyganów w Polsce wyrażała w swoich pieśniach-wierszach poetka Papusza. Inna, stara i samotna Cyganka, wdowa po Polaku, matka nauczycielki wiejskiej, chadzała od czasu do czasu za miasto i tam, pod lasem, rozpalała sobie ognisko, żeby pooddychać przy nim pa- 123 miętną i przez całe życie nie odżałowaną przeszłością, spędzoną w cygańskim taborze. Na pokrewnej zasadzie również i wróżba stawała się atrybutem owej przeszłości, nie tylko środkiem zarobkowania, ale i rodzajem nałogu, którego nie sposób się wyrzec. Spośród znanych nam perypetii życiowych Cyganek-wróżbitek, które przez ożenek z Obcym poszły oddalonymi od taborów drogami, najciekawsze i najbardziej obfitujące w szczegóły są dzieje Mury, niezwykła historia jej życia, którą zawdzięczamy wspomnieniom jej męża, pana K. Dokonajmy obszernego wyboru z tej relacji, omawiając ją, referując i cytując, warto ją bowiem potraktować ze szczególną uwagą ze względu na jej tło obyczajowe, na charakterystyczne okoliczności wydarzeń, dramatyzm czasów, w których większość ich się rozgrywała, a także ze względu na jej wiarygodność. Pochodzi przecież nie od postronnych obserwatorów, ale od wieloletniego towarzysza życia Mury, najbliższego jej człowieka. Mura, zwana też zdrobniale Murka (to imię cygańskie znaczy — Jagoda) była najmłodszą córką Cygana imieniem Baśo, pochodzącego z Bosaków — ugrupowania Polska Roma. Był wśród polskich Cyganów nie byle kim: pełnił funkcje naczelnego przywódcy i sędziego — Baro-Szero (Wielka Głowa), zwanego także Szero-Rom (Naczelny Cygan, Głowa-Cygan) — jak wcześniej „panujący" jego ojciec Daderuszo. Rozsądzał z wysokości swego urzędu najrozmaitsze spory i zatargi między swymi podwładnymi, wydawał wyroki okresowego lub dożywotniego wykluczenia z cygańskiej wspólnoty, zdejmował z obwinionych piętno tabuicznego Skalania — Mageripen — jako autorytet najwyższy, słowem — stał, jak jego poprzednicy i następcy, na straży niepisanego kodeksu obyczajowego, który reguluje stosunki społeczne. Szybko i łatwo deformująca przeszłe fakty cygańska wiedza-nie-wiedza o tym, co minęło, przypisywała mu później posiadanie pięciu żon jednocześnie, które miały z nim razem jeździć w taborze, każda ze swymi dziećmi. Nie wiemy — może Daderuszo miał ich aż tyle; jego syn Baśo miał w rzeczywistości ,,tylko" dwie żony, z których jedna — jakoby ,,ważniejsza" — nazwiskiem Głowacka, uważana za wróżkę o wyjątkowym talencie, była matką Mury. Tabor Basa krążył od wiosny do jesieni po Polsce, szczególnie upodobawszy sobie okolice Kutna, Środy, Warszawy, Częstochowy, Łodzi, Ciechanowa... Murka, ulubienica matki i pupilka ojca, od niemowlęctwa jeździła konnym taborem, od dziecka towarzyszyła matce we wróżbiarskich wędrówkach po wsiach i miasteczkach. Uczyła się 124 świata i wróżby, do której — jak mówiono w rodzinie i jak sama wierzyła — miała wybitne uzdolnienia i powołanie. Była jeszcze całkiem mała, kiedy chodząc z matką po wsiach i przysłuchując się wróżbom, podpowiadała jej czasem po cygańsku, co dodać do przepowiedni, jakie elementy przeszłości i przyszłości pozostały jeszcze do wyjawienia. Czuła — jak wspominała potem — że wie, gdyż „coś jej to mówiło". Baśo zmarł kilka lat przed wojną, a syn, Felek, został jego następcą — Wielką Głową — zwanym przez Cyganów Feluś, ??? (wuj) Feluś i Kororo, co znaczy mniej więcej „Slepaczek", gdyż miał wadę wzroku i nosił okulary. Młodszego brata, Józka, ustanowiono jego zastępcą. Był on także po śmierci ojca opiekunem matki i rodzeństwa — młodszych braci i dwóch sióstr, Marysi i młodszej Murki. Jeszcze za życia starego Basa przyjęto do obozu sierotę, cygańskiego chłopca, który wszedł w ten sposób w skład rodziny, a Józek — już jako opiekun rodzeństwa — przeznaczył Murę na żonę przygarniętego chłopaka. Spotkało się to z gwałtownym i upartym sprzeciwem dziewczyny. Kiedy miała około szesnastu lat, bracia postanowili wyprawić młodym wesele. Na wieść o tym Mura uciekła. Umykała tak niejeden raz, ale zawsze do jakichś znajomych Cyganów, skąd sprowadzano ją z powrotem, by znowu rozpoczynać przygotowania do zaślubin, co skłaniało ją do kolejnej ucieczki. Prawie przez dwa lata ratowała się ucieczkami i każde jej zniknięcie z taboru kończyło się przymusowym powrotem. Wreszcie w 1936 roku, mając już około 18 lat, uciekła znów, ale tym razem już nie do Cyganów, gdzie tak łatwo można ją było odnaleźć, lecz do Obcych w Sosnowcu, do których przyjeżdżały czasem zamiejscowe Cyganki na noclegi. Tam spotkał ją 22-letni K„ zachwycił się jej egzotyczną urodą i — przejęty jej sytuacją i zakochany — postanowił się z nią ożenić i uratować dziewczynę przed tropicielami jej śladów. Nie utrzymywał się samodzielnie; mieszkał z rodzicami, nie wiedział, jak sobie poradzi, ale Mura odwzajemniła jego uczucie, postanowienie więc było nieodwołalne. Kiedy ojciec K. dowiedział się o tym, oświadczył, że jeśli syn ożeni się z Cyganką, on nie zechce go więcej widzieć i znać. Nie tylko ojcowski sprzeciw zagrażał planom zakochanej pary. Ludzie, u których Mura zatrzymała się w Sosnowcu, ostrzegli młodych, że Cyganie rozpuścili wici na wszystkie strony, że poszukują Murki i że nie spoczną, póki nie odnajdą jej kryjówki. Trzeba było uciekać, zejść z oczu ojca, a przede wszystkim uniknąć schwytania 125 przez Cyganów. Natychmiast wyjechali z Sosnowca do Częstochowy; nie było na co czekać, Mura zobaczyła na ulicy Cyganki, jej krewne czy znajome. K. miał w Częstochowie wuja, u którego się zatrzymał, Murę umieścił u znajomych. O pracę zarobkową było bardzo trudno, K. nie miał żadnych kwalifikacji zawodowych. Widmo głodu i świadomość, że nie potrafi zapewnić swojej dziewczynie utrzymania, nie dawały mu spokoju. Daleko było uciekinierce od legendarnego ,,raju", jaki ma rzekomo zapewniać ,,polski mąż", a trudno żyć samym uczuciem lub czerpać poczucie szczęścia z tego tylko, że się nie jest bitą... Mura jednak, choć zagrożona, czuła się szczęśliwa i pocieszała K., że postara się wróżeniem zdobyć dla nich obojga środki na przeżycie ciężkiego okresu. Chwilowo nie było istotnie innego wyjścia. Mura zaczęła wyruszać do miasta — za chlebem, to znaczy z talią kart w kieszeni. Pewnego dnia wróciła w popłochu do domu, domagając się, by jak najprędzej wyjechać i ukryć się gdziekolwiek indziej. Dostrzegła na ulicy sporą grupę przyjezdnych Cyganek, wśród których rozpoznała dobrze znajome twarze. Jeśli nawet przybyły bez żadnego związku z poszukiwaniami Mury, pewne jest, że gdyby ją zobaczyły, nie zachowają tego w tajemnicy. Nalegała na wyjazd. K. nie doceniał zagrożenia, skłonny był je lekceważyć; przychodziło mu do głowy, że może powinni by sami udać się do Cyganów, zatrzeć złe wrażenie wywołane ucieczką, udobruchać ich... Tłumaczyła mu, jak umiała: Ty się do Cyganów nie nadajesz, jesteś za dobry dla mnie, śmieliby się z ciebie, nie wiesz, jakie u nas są zwyczaje, jak mąż powinien postępować ze swoją żoną. Wyjechali do Kielc, gdzie K. miał starszych kuzynów. U nich się zatrzymał, a Mura zamieszkała pod miastem, u ich znajomych. K. nie przyznawał się swej ciotce, zamieszkałej w Kielcach, że ma narzeczoną; wychodząc z domu mówił, że idzie na poszukiwanie pracy — i wtedy spotykał się z Murą potajemnie. Sprawa się wkrótce wydała, ale ciotka okazała życzliwą pomoc. K. znalazł dorywczą pracę i pokoik w pomieszczeniu po starym młynie. Mimo zmiany miejsca pobytu niepokój Mury nie mijał. Czuła, że szukają jej zawzięcie i że gdyby ją znaleźli, nie tylko ona zostałaby ukarana, ale i jej chłopcu mogliby wyrządzić krzywdę. Miała podstawy do takich obaw nie tylko jako Cyganka, świadoma, że przekroczyła granice dozwolone przez cygańskie prawa i obyczaje. Obawiała się, że w jej wypadku ich respektowanie uznane zostało za szczególnie i bezwzględnie obowiązujące, a kara okazać się może surowa i nieuchronna. Jako córka Wielkiej Głowy, cygańskiego dostojnika, któ- 126 rego obowiązkiem było właśnie czuwanie nad przestrzeganiem rodzimych praw, narażała autorytet przywódcy i całego rodu; przecież jej brat Feluś został następcą Basa, a przewinienie najmłodszej siostry, naruszające normy obyczajowe, mogło mu zaszkodzić, wzburzając cygańską opinię. K. znalazł jakąś licho płatną pracę, a Mura, mimo nurtujących ją niepokojów, dorabiała wróżbą, co zmuszało ją do dużej ostrożności. Tego jeszcze nie zaznała w swym dawnym życiu wśród swoich: musiała swe wróżbiarskie praktyki ukrywać przed cygańskim okiem! Gdy ja szedłem do pracy — wspomina K. — Murka niby po kryjomu wyskakiwała do pobliskiej wioski i zawsze coś przyniosła: to kurę, to jajka, to śmietanę, bo ja wtedy bardzo mało zarabiałem. Prosiłem zawsze Murę, żeby nigdy nic nie ukradła, bo przyniosłaby mnie i mojej rodzinie wielki wstyd. Wierzyłem jej, że nigdy za naszego pożycia nie zrobiła tego. Na Wielkanoc 1937 roku młoda para wzięła ślub w kieleckim kościele katedralnym. Podniosło to Murę na duchu; uznała, że teraz już jej pobratymcy nie zdołają ich rozdzielić. Schowała swój cygański strój i odtąd ubiorem nie wyróżniała się spośród innych kobiet. Ojciec K., przebywając służbowo w Kielcach, dał się namówić do spotkania z synostwem, wybaczył synowi, a synową bardzo polubił. Wszystko zdawało się zmierzać w pożądanym kierunku, niepokoje o własne bezpieczeństwo po trosze ustawały, ojciec K. budował domek, zamierzając zamieszkać w nim razem z synem i Murka. Czasami pojawiali się w okolicy jacyś obcy Cyganie i rozbijali namioty w pobliskim lasku, a Mura nie mogła się oprzeć, by nie odwiedzić ich wraz z mężem. Pewnego razu nadjechał duży tabor, a w nim — wujek Mury, który pięknie grał na harfie. Nie było to niebezpieczne spotkanie: wuj nie mógł potępiać kuzynki, bo sam był obarczony odpowiedzialnością za takie samo odstępstwo: jego córka także wyszła za mąż za Obcego. Właśnie spodziewała się dziecka i wkrótce miała rodzić. Murka zaproponowała, że odstąpi jej na czas rozwiązania miejsce w swoim mieszkanku i zostanie w nim z nią razem, a K. mógłby się przenieść tymczasem do taboru. Przyjęto go z wielką gościnnością i wszyscy okazywali mu szacunek. Kiedy mężczyźni zasiadali do wspólnych posiłków, stawiano dla gościa dużą miednicę do góry dnem, a na niej kładziono poduszkę, by mu było wygodniej siedzieć, podczas gdy wszyscy pozostali siedzieli — po cygańsku — na ziemi. Murka śmiała się na ten widok i mówiła, że jej mąż wygląda jak król na tronie... 127 Kiedyś przyjechała do tego samego lasku jakaś cygańska rodzina, a spotkanie z nią, choć niegroźne, pełne było okazywanej Murce niechęci. Byli to nieznani, biedni Cyganie i o wiele bardziej dzicy od tamtych. Nie mieli ani wozu, ani namiotów. Przy ognisku leżał Cygan, obok dzieci i żona; jedli ziemniaki pieczone w popiele. Kiedy goście przywitali ich, a Mura przedstawiła im K. jako swojego męża, Cygan spojrzawszy spode łba mruknął: „So Rom — to Rom, so g a-dźo — to gadźo" (Co Cygan — to Cygan, co Obcy — to Obcy). Wyjaśnić trzeba, że po cygańsku Rom — znaczy Cygan, lecz także mąż. Jesienią 1938 roku wyjechali oboje do ojca K., który zaprosił ich, by zamieszkali z nim w nowo wybudowanym domku, ale wybuch wojny zastał ich w Sosnowcu, dokąd pojechali w sierpniu 1939 roku. Ojciec K. zginął na froncie, oni zostali sami. Nadeszły czasy takiego zagrożenia, że niedawne obawy przed cygańskim pościgiem wydawały się niczym, a wici wysyłane za zbiegłą Murka można było wspominać jak niewinną igraszkę. Cyganie zostali skazani przez hitleryzm na całkowitą zagładę. Wkrótce miały się rozpocząć masowe mordy dokonywane przede wszystkim na Żydach i Cyganach. I wszyscy rodacy Murki, znajomi i obcy, stali się uczestnikami wielkiej ucieczki donikąd, zaszywali się w kryjówkach, przemierzali lasy i zacierali za sobą ślady. Murka mogła się teraz bać siebie samej, swoich czarnych oczu i włosów, swojej smagłej skóry... Ale nie bała się, a przynajmniej nie okazywała tego, wiedziała zapewne, że przejawianie lęku prowadzić może do zguby. K. wspomina: .Mura w czasie okupacji bardzo mało chodziła wróżyć, choć mniej się bała o siebie niż ja o nią. Częściej przychodzili do niej starzy znajomi i znajomi tych znajomych, aby im powróżyć. W dodatku ja postarałem się dla Mury o pracę w magazynie na kolei, gdzie sam też pracowałem. Czy Mura się bała?... Czasem nie mogłem jej zrozumieć, chwilami wydawała się naiwna jak małe dziecko albo może po prostu nie zdawała sobie sprawy, jakie jej może grozić niebezpieczeństwo. W dni wolne od pracy jechaliśmy do pobliskich wsi, gdzie ja miałem nawet rodzinę matki. Tam Mura trochę za wróżenie, a trochę od rodziny dostawała jajka, masło, kurę, mąkę... W pobliżu wysiedlono wieś i sprowadzono tam osadników z Rumunii. Jednego razu, gdy jechaliśmy już do domu, w pobliżu Będzina, na szosie stali Niemcy, rewidowali wszystkich i odbierali żywność (ostrzegali nas o tym ludzie). Mura kazała mi, żebym jej oddał wartościowe prowianty, jak masło, jaja i kurę, a mnie kazała jechać (byłem na rowerze) naprzód 128 z ziemniakami i kapustą, a jak przejadę już posterunek niemiecki — zatrzymać się i poczekać na nią. Mówiłem, że już lepiej wyrzucić te prowianty i żeby szła razem ze mną, ale nie chciała. Zrobiłem więc, jak kazała, choć bałem się o nią bardzo. Kawałek za posterunkiem zatrzymałem się za drzewem, oglądając się za Murą. Zbliżyła się do Niemców, zatrzymali ją i widziałem, że coś im mówi, macha rękami i wskazuje w stronę wsi, gdzie byli Rumuni, a w końcu odchodzi. Spytałem ją zaraz, co im powiedziała, to ona: ,,Mówiłam do nich po rumuńsku, ale nic nie rozumieli, a oni po niemiecku, to znów ja nie rozumiałam". „Jak to? Ty po rumuńsku? Przecież nie znasz rumuńskiego". A Mura na to: „Mówiłam im: «szty- ruminiszty, szty-ruminiszty», a oni swoje, to ja znowu swoje, aż w końcu spytali, czy ja z osadników rumuńskich, więc powiedziałam «ja, /a» i dali mi spokój". O rodzinie, od której uciekła, nie miała żadnych wiadomości, wiedziała tylko, że dla wszystkich Cyganów szykuje się śmierć. Tymczasem w Górach Świętokrzyskich, w Puszczy Jodłowej pod Zagnańskiem urządzili Niemcy obławę i schwytali dużą grupę, w której znajdowała się cała niemal rodzina Mury. Rozstrzelali wszystkich na miejscu, między innymi matkę Mury, braci, siostrę. Tylko dwaj bracia, Felek i Józek, uratowali się uciekając. Felek miał przestrzelone ramię. Sytuacja Mury, jako żony Polaka, zmniejszała zagrożenie, jakie i nad nią zawisło, choć oczywiście nie zapewniała bezpieczeństwa. Miało się jednak okazać, że ocaliła jej życie, choć nie obdarowała dostatkiem. Jej wróżbiarskie umiejętności, miały się okazać zbawienne i w owych najcięższych latach pomogły przeżyć obojgu. K. zdawał sobie z tego sprawę i do dziś to podkreśla, pamiętając też dobrze, jak drżał o żonę, by karty nie stały się dla niej przepustką na tamten świat, niezbitym a groźnym wówczas dowodem jej tożsamości. W ich krótkim wspólnym okresie przedwojennym i nawet po wojnie, kiedy wróżenie nie było już konieczne, Mura od czasu do czasu powracała do wróżbiarskich praktyk, nigdy nie porzucając ich zupełnie Była to dla niej — wspomina K. — po prostu wewnętrzna, życiowa potrzeba. Nawet kiedy już nie zależało nam na zarobkach z tego źródła. Chodziło o zachowanie tradycji, bo — jak sama Mura twierdziła — bez tego nie mogłaby żyć. Miała przy tym pewien dar przewidywania losów ludzkich. Wiele ludzi znajomych i obcych stwierdzało, że sprawdza się to, co ona im powie. Ja czasem zadawałem jej pytanie, czy sobie zmyśla te przepowiednie, czy też jest w tym coś Odpowiadała mi, że w stosunku do wielu ludzi, którym wróży, ma jakieś dziwne przeczucie, coś jej mówi, i ona jakoś widzi ich losy i sama 9 —Pod berłem króla pikowego 129 nie rozumie, co w tym jest... Miała umiejętność rozpoznawania charakterów ludzkich. Mówiła mi, że nieraz wróżąc wyczuwała troski czyjeś i zmartwienia, ale znów kiedy indziej „paplała, co jej na myśl przyszło". Nieraz mówiłem: „Mura, powróż mi", ale mi odpowiadała: „Tobie nie będę, bo znam cię za dobrze, a gdybym coś widziała złego, to i tak bym ci nigdy nie powiedziała". Ja w zasadzie nie wierzyłem we wróżby. Sama będąc w niebezpieczeństwie, współdziałała po swojemu nie tylko w utrzymaniu domu, ale także starała się pomagać innym, nieraz bardziej jeszcze zagrożonym niż ona. Zanim wysiedlono Żydów z Sosnowca do getta, zaglądał wieczorami do domu K. krawiec, Żyd nazwiskiem Poliwoda i brał do reperacji czy nicowania stare palto czy inną podniszczoną odzież. Mura płaciła mu za to żywnością, dawała mąkę, jajka, kurę. Pewnego ranka, kiedy K: wrócił do domu po nocnej służbie, chciał jak zwykle iść do piwnicy i nakarmić króliki, które hodował. Mura zastąpiła mu drogę, mówiąc, że już je nakarmiła. K. upierał się, że jednak pójdzie, bo musi oczyścić klatki. Na to Mura: Nie chodź tam. Tam jest córka Poliwody. Wieczorem z nią przyszedł i bardzo prosił, żeby ją przechować przez kilka dni, bo podobno ma być łapanka na Żydów. K. wpadł w popłoch, tłumacząc Murce, że to zbyt wielkie ryzyko, że najbliższa sąsiadka z tego samego domu jest folksdojczką i że może się to skończyć dla nich tragicznie. Mura nie zmieniła decyzji. Po kilku dniach wieczorem przyszedł krawiec i dziękując zabrał szesnastoletnią córkę, bo dowiedział się, że na razie na nic złego się nie zanosi. Mura umiała ryzykować i umiała pomagać. Może nauczyło ją tego dawne życie w cygańskiej wspólnocie, którą teraz stała się poczuciem wspólnoty o innym zasięgu, w warunkach odmiennego środowiska i zmienionych podziałów, kiedy to prześladowani stali się Swoimi, a okupanci — Obcymi. Jeśli jej postępowanie wywoływać mogło wrażenie, że nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa — to była to ocena błędna. To nie naiwność skłaniała ją do śmiałości. Mura wiedziała, czuła instynktownie, ze okazywanie strachu jest sojusznikiem nieszczęścia, miała cygańską szkołę życia. Wiedziała, że pozorne ignorowanie zagrożenia, chytrze udawane nieprzyjmówanie go do wiadomości — bywa ratunkiem, skuteczną samoobroną Ile ją to kosztowało, wiedziała ona tylko; Inni dopiero po latach dostrzegli skutki jej spokojnej odwagi, kiedy zachorowała ciężko na serce. Tymczasem instynkt jej nie mylił, przetrwali z mężem szczęśliwie, dzień po dniu, lata wojny. I Mura zaczęła znów śpiewać swoje ulubione 130 cygańskie piosenki, tak jak śpiewała za dawnych dobrych czasów; Wkrótce do Będzina zjechało wiele rodzin cygańskich, którym przydzielono kilka dużych mieszkań. Była jesień, pora, gdy zwykle po letnich wędrówkach przed wojną osiadali do wiosny tam, gdzie znaleźli jakiś dach nad głową. I tym razem chętnie skorzystali z nadarzającej się okazji. O ich przyjeździe do Będzina dowiedziała się Mura od Cyganek spotkanych w Sosnowcu i razem z mężem pojechała zobaczyć nowo przybyłych. Były to odwiedziny niezwykłe. Murka spotkała tam po latach dwóch swoich braci, Felka i Józka, tych, przed którymi uciekała kiedyś, coraz to zmieniając miejsce pobytu w obawie, by nie wpaść w ich ręce. Ale to było dawno, wydawało się, że przed wiekami. Dopiero od braci dowiedziała się o tragicznej śmierci matki i prawie całej swojej rodziny, a także o tym, że Felek i Józek zawdzięczają życie ucieczce w czasie masakry wielkiego taboru pod Zagnańskiem. Felek miał jeszcze nie zagojoną ranę na ramieniu od niemieckiej kuli. Powitanie było równie niespodziewane, co serdeczne, a przyjęcie, jakie zgotowano Murce i jej mężowi — niezwykle gościnne. W mieszkaniu Felusia byli obecni też szczególnie dostojni i szacowni przedstawiciele Polska Roma, m.in. Nyny, zastępca Wielkiej Głowy — Baro Szero. K. został przyjęty z prawdziwym szacunkiem i z wyrazami uznania. Ci sami, -którzy zapewne niegdyś przeklinali go, uroczyście mu dziękowali za uratowanie ich siostry. Teraz, kiedy się już odnaleźli, nie myśleli stronić od siebie, spotykali się często, odwiedzali nawzajem, a Mura, pełna smutku na wieść o śmierci najbliższych, a zarazem chyba i wyrzutów sumienia, że ich opuściła, pocieszała się teraz obecnością cudem ocalałych braci i dawno nie zaznaną radością przebywania wśród Swoich. Być może od tych pierwszych powojennych spotkań z rodakami zaczęła się jej późniejsza nostalgia, na razie jeszcze nie objawiająca się w dostrzegalny sposób, a może nawet — w swych początkach — nie całkiem uświadomiona. Mura była przecież teraz blisko swych utraconych i odnalezionych, znów miała łączność z porzuconym, ale nigdy nie pożegnanym światem, w którym wyrosła. Znów mogła uczestniczyć w starym obyczaju, którego nigdy nie zapomniała. Choć nie spotykali się w leśnym taborze, otaczała ją cygańszczy-zna w swych niezmiennych formach. Młodzież całowała starszych mężczyzn w rękę, do posiłku mężczyźni zasiadali osobno, a kobiety osobno, rozbrzmiewał jej własny język, z którego K. zdołał się nauczyć tylko poszczególnych słów, zwrotów. Mura czuła się jakby 131 po powrocie z wygnania, mimo szczerych przywiązań i uczuć dzielonych z mężem. Zresztą niecygański świat — poza mężem i najbliższymi, życzliwymi ludźmi — nieraz dawał jej do zrozumienia, że jest „cygańską przybłędą", że choćby się starała, nigdy w pełni nie będzie miała w nim prawa obywatelstwa. Napomyka o tym przykładowo K., wspominając między innymi: Był nawet taki przypadek (mieszkaliśmy już po wojnie w Żarkach-Letnisku), kiedy jechałem z żoną i dwojgiem dzieci do Częstochowy do mojej kuzynki i wujka. W przedziale pociągu jechały jakieś panny ze wsi i w pewnym momencie zaczęły mówić prawie na głos: „patrz, ta Cyganka ma na głowie taką samą chusteczkę, jaka mi zginęła, pewno ukradła". (Mura i dzieci chodziły wtedy po polsku ubrane). Zwróciłem im ostro uwagę, ale co to pomogło... Mura się rozpłakała, nie chciała jechać dalej i wróciliśmy do domu. To taki jeden przykład, który boleśnie utkwił mi w pamięci. A były czasem i wyzwiska... Teraz, po odnalezieniu bliskich, chętnie ich odwiedzała i przyjmowała u siebie. Najczęściej przyjeżdżał Józio, niegdysiejszy opiekun i niefortunny swat, ze swoją drugą żoną i dziećmi; pierwsza żona i dzieci zginęły pod Zagnańskiem. Okazywał teraz swej najmłodszej siostrze wiele serdeczności i nawet jej męża bardzo polubił, ostrzegał go nieraz, by nie przyjmować na noclegi nieznajomych Cyganek, bo nie wszystkie teraz szanują cygańskie prawa i nawet mogłaby taka nieznajoma was okraść, bo i to się już zdarzało. Mura i jej mąż odwzajemniali tę życzliwość i przyjazne uczucia i podczas spotkań śpiewali we dwoje cygańskie piosenki, których K. nauczył się od Mury. Miał mały akordeon, na którym sobie i Murce akompaniował. Rodzina Mury z braćmi na czele przy pierwszym takim koncercie aż się popłakali i tak nas ściskali, że o mało nie udusili, a Murka się wtedy strasznie cieszyła i była szczęśliwa. Tańczyła też znakomicie i kiedy K. i jej bracia namówili ją, żeby popisała się swoim tańcem, usłuchała, a Cyganie i Cyganki nie mogli się nadziwić, że tak potrafi i że przez tyle lat nic a nic nie zapomniała. Wkrótce po wojnie, kiedy już wiedziała o utracie całej prawie rodziny, postanowiła za wszelką cenę odszukać cygańskie sieroty, którym Niemcy zabili rodziców, aby je adoptować. Wiedziała, że wśród tysięcy ofiar były także zamordowane dzieci. Wiedziała też, że sama dzieci urodzić nie może, że jest bezpłodna. Chciała więc odnaleźć cudze, które nie byłyby przecież obce, bo — cygańskie. Pewna akuszerka, jej znajoma, powiedziała, że w Muszynie w przytułku prowa- 132 dzonym przez zakonnice są małe dzieci cygańskie, których rodzice zginęli w ostatnim roku wojny — i że ona sama wzięła na wychowanie chłopczyka, który ma już siedem lat. K. z Murą pojechał do Muszyny, gdzie się okazało, że są tam jeszcze dwie małe Cyganeczki, których rodzice zostali zabici pud Nowym czy Starym Sączem. Okoliczni mieszkańcy znaleźli dwie dziewczynki i chłopczyka w pobliskim lesie i przyprowadzili do zakonnic Mieliśmy zamiar — wspomina K. — zabrać tylko jedną dziewczynkę, którą przyprowadziła zakonnica. Była to ładna około sześcioletnia dziewczynka; nosiła przybrane nazwisko Lasek, bo — jak mówiły zakonnice — znaleziono ją w lesie, to niech się nazywa Lasek, a na imię jej dały — Marysia. Kiedy już mieliśmy dziecko zabierać, druga zakonnica przyprowadziła nam drugą dziewczynkę. Miała cztery lata, na imię jej było Agnieszka, a nazwisko miała prawdziwe, Mirga, bo zakonnice wiedziały, że z tej właśnie rodziny pochodzi. Agnieszka bardzo źle mówiła, ale kiedy zobaczyła Murę, skoczyła jej w ramiona i zawołała: „mamusiu!". Murka się rozpłakała i mówi do mnie: „weźmy dwie, razem lepiej będą się chowały". Zabraliśmy obydwie do domu, imiona zostawiliśmy te same, a nazwisko daliśmy nasze. Szczęśliwi, nowo upieczeni rodzice postanowili wspólnie, że muszą wychować dzieci tak, aby nigdy nie zaznały biedy ani krzywdy, by zdobyły wiedzę, rozwinęły inteligencję i — nie różniły się od innych dzieci, nie były gorsze. Niestety wkrótce mieli się przekonać, że nie jest to takie proste. Kiedy dziewczynki zaczęły chodzić do szkoły, pytały Murkę: „Mamusiu, dlaczego dzieci nas przezywają: Cygany?. ) wyśmiewają się z nas?" A przecież Mura starała się, jak tylko mogła, dzieci były zawsze czyste i ładnie ubrane. Nawet sąsiedzi, znajomi i nauczycielki w szkole chwaliły Murę, że tak schludnie wyglądają jej dziewczynki, że są grzeczne i tak dobrze wychowane... Tak, być może były grzeczniej-sze nawet i lepiej wychowane od innych dzieci, ale cóż z tego — były „inne"... Agnieszka miała trudności z nauką, ukończyła tylko pięć klas; Marysia uczyła się lepiej, chodziła jednocześnie do szkoły muzycznej na naukę gry na skrzypcach i na fortepianie, miała duże zdolności w tym kierunku. Na popisach i uroczystościach szkolnych występowała na scenie, grając na instrumencie, a jej profesor przewidywał jej świetny rozwój i sukcesy. Przepowiednia z nieprzewidzianych przyczyn okazała się błędna... Tymczasem Murka wracała do cygańszczyzny, mówiła coraz częściej i coraz więcej po cygańsku, czego od czasu ucieczki z taboru, 133 przez wszystkie lata wojny, nie mogła czynić wcale. Myślała czasem pocygańsku, mówiła zawsze po polsku. Teraz się to zmieniło. W1958 roku — dwadzieścia lat po odejściu Mury od swoich — przyjechał na zimę własnym konnym wozem brat Józio z rodziną i zamieszkał u Murki. W okolicznych domach i pobliskiej wsi także mieszkali Cyganie. K. dojeżdżał wówczas do pracy w Katowicach i od świtu do wieczora nie było go w domu. Murka w tym czasie, jak i obie córki, rozmawiała ze swoimi wyłącznie po cygańsku. Nie wiedząc o tym, we własnym mieszkaniu, nie ruszając się z miejsca, powracała w ten sposób coraz bardziej. Józio zamieszkał u nich z liczną rodziną: z żoną Tanią i czworgiem dzieci, a piąte dziecko — dziewczynka imieniem Czere-ma — przyszło na świat już tutaj. W gościnie. Tania, matka tych pięciorga, bardzo polubiła Murę i wzdychała czasem, że marzyłaby o tym, żeby chociaż jej najmłodsza pociecha, ta urodzona w domu K. i Mury mogła być tak samb wychowana, jak Marysia i Agnieszka. W tej swojej cichej zazdrości była jednak odosobniona: inne Cyganki patrzyły i oceniały inaczej odmienną sytuację obu dziewczynek. Mówiły z ironią, że Mura jest „wielką panią" i dzieci ,,na panie wychowuje", tak że nawet nie umieją dobrze mówić po cygańsku. Zaczęły się jakieś powikłania cygańskich sąsiadów z władzą, coś ktoś ukradł, coś gdzieś komuś zginęło, podejrzenie padło na Cyganów mieszkających w pobliżu. K. poręczył za „swoich" Cyganów, dzięki czemu mogli zastać zameldowani. Ale Józio po tej aferze wyprowadził się z domu K. mówiąc, że nie chce przysparzać Murze i ? kłopotów, jakie znów mogłyby wyniknąć. To rozstanie bardzo Murkę przygnębiło; K. starał się ją pocieszać, ale już wtedy wyczuwał, że coś niedobrego się z Murka dzieje, że coś ją dręczy i zasmuca, że już nie bywa tak radosna, jak jeszcze niedawno. Nawet już z edukacji Marysi, która zdała do liceum, nie potrafiła się tak cieszyć, jak zawsze. Czy to były skutki niedomagań serca? Czy objawy tęsknoty za cygańsz-czyzną? K. wspomina: W marcu 1960 roku Mura już była w szpitalu, bo serce zaczęło mocno jej dokuczać. Któregoś dnia, po powrocie z Katowic, zastałem w domu bratową Mury, Blumę, która przyjechała do nas. Po pewnym czasie usłyszałem jakieś kwilenie w pokoju obok, jakby głosik małego dziecka. Pytam Marysi, co to — a Bluma mówi, że przywiozła nowo narodzone dziecko Tani, która miesiąc po porodzie zmarła i przed śmiercią prosiła, żeby zawieźć to dziecko do nas, to my je najlepiej wychowamy. Brat Mury, Józio, ojciec dziecka, nie chce go, bo przez nie zmarła mu Tania. Dowiedziawszy się o chorobie 134 Mury i jej pobycie w szpitalu, Bluma zmartwiła się bardzo, mówiąc, że musi już wracać... Mieszkali wtedy w Przasnyszu. Powiedziałem jej, żeby jechała do domu, a ja dam sobie jakoś radę. Do czasu wyjścia Mury ze szpitala wziąłem parę dni zwolnienia z pracy i razem z Marysią opiekowałem się maleństwem. Była to dziewczynka urodzona 11 lutego 1960 ?., ? jej matka zmarła 11 marca tegoż roku. Na imię dziecku dali Eugenia jeszcze w szpitalu i Bluma przywiozła mi jej metrykę urodzenia i zgonu jej matki. Na drugi dzień dałem o tym znać żonie, a ona została na własną prośbę zwolniona ze szpitala i po tygodniu przyjechała. O, jakże się Mura cieszyła na widok dziecka i tym, że Tania właśnie do niej kazała je zawieźć! Jakby wstąpiło w nią jakieś nowe życie. Dziecko było bardzo słabe i lekarka, do której się zwrócono, orzekła, że zapewne nie uda się go utrzymać przy życiu i poradziła, aby zostawić je w szpitalu. Murka nie zgodziła się na to, poprosiła tylko o przepisanie właściwych leków. Zapewniła, że sama przy dziecku zrobi wszystko, co trzeba, i że na pewno nie pozwoli mu umrzeć. Tak się też stało. Znajomy pediatra przychodził prawie co dzień i po dwóch miesiącach widać już było, że niebezpieczeństwo minęło, a dziecko nabiera sił. W maju odbyły się chrzciny, na które nie przyjechał nikt z rodziny Mury. Stara dobra znajoma, pani Hania z Kielc, która przed laty przygotowywała Murę w Kielcach do ślubu, została chrzestną matką i zaproponowała dla małej imię Kinga, mówiąc, że „takiej czarnulce" należy się imię świętej Kingi. Imię zostało nadane, a Mura odżyła, cieszyła się Kingą jak własnym dzieckiem, znów była szczęśliwa. Ojciec dziecka, Józio, nie interesował się nim zupełnie, zdążył ożenić się po raz trzeci. Mura znów snuła z mężem plany dotyczące nowej córki, zapewnienia jej szkoły i zawodu. Serce jednak nie pozwoliło o sobie zapomnieć, dokuczało coraz częściej i coraz dotkliwiej, pobyty w szpitalu zaczęły się powtarzać i przedłużać. Wreszcie w katowickiej Klinice Kardiologicznej zwołano konsylium, a diagnoza nie okazała się pocieszająca, wniosek zaś brzmiał: może jeszcze około pół roku życia. K. zabrał żonę do domu, podając jej zapisane leki, a lekarka z kliniki, dr Nowak, z wielką serdecznością przyobiecała opiekę nad chorą. I znów zaczęły przyjeżdżać Cyganki, krewne i obce, zwłaszcza latem, co napełniało K. niepokojem; mimo stanu zdrowia Mury namawiały ją, aby porzuciła męża i wróciła do Cyganów. Murka nie taiła tych rozmów przed mężem, zmartwiona zwierzała mu się, mówiła, co ona ma robić, przecież mnie nie może porzucić i wracać już nie może, i co by się stało 135 z Kingą? Widziałem jednak w niej już mniejszy zapał do tego, o czym marzyła, gryzła się w sobie... Żal mi jej strasznie było... Zdrowie jak gdyby uległo pewnej poprawie, czuła się chwilowo nieco lepiej, ale lekarka zalecała jej spokój i jak najwięcej odpoczynku. Pewnego razu przyjechała do pobliskiego lasu duża grupa Cyganów, wśród której byli też członkowie jej dalszej rodziny. Kiedy K. przebywał w pracy, schodziły się do Mury Cyganki i ciągle namawiały, żeby szła z nimi na wieś wróżyć, żeby zabierała z sobą dzieci, bo już najwyższy czas nauczyć je wróżenia i cygańskiej mowy, a nie udawać wielką panią. Początkowo mówiła mężowj o tym, ale potem stopniowo stawała się coraz bardziej milkliwa, zasępiona, i K. czuł, że się zamyka przed nim, ukrywa swoje myśli i troski, że samotnie walczy z sobą. Próbował jej coś tłumaczyć, zaalarmowana pani Hania z Kielc pisała do niej, chcąc ją pocieszyć i odpędzić złe pokusy. Nic z tego. Smutek Mury, oddalający ją od tego, co było jej przez tyle lat najbliższe, narastał nieczuły na perswazje. Przyszedł dzień, w którym stało się coś niepojętego dla K. Mura w tajemnicy przed nim wydała Marysię za mąż za dużo od niej starszego syna swego brata, zabitego przez Niemców pod Zagnańskiem. Marysia, w której pokładano tyle nadziei, której zdolnościami i postępami w nauce tak się dawniej Mura cieszyła, przerwała naukę w liceum. Zrozpaczony K. wyrobił jej pracę bileterki na kolei i z trwogą obserwował stan niewolniczego posłuszeństwa, do jakiego brutalnie zmuszał Marysię jej cygański mąż. Ale Mura mówiła: nie wtrącaj się, u Cyganów tak jest, że żona musi być posłuszna mężowi, takie jest prawo i już. K. nie mógł dociec, dlaczego to zrobiła. Mura i Marysia tłumaczyły mu później, że musiała w ten sposób dać dowód, że jest w dalszym ciągu Cyganką prawdziwą, ale kto wie, ile w tym prawdy? K. czuł się bezradny, a zresztą nie mógł i nie chdał reagować gwałtowniej, aby nie zaszkodzić coraz bardziej chorej żonie, której lekarz przecież zalecał wypoczywanie i zupełny spokój. Minęło lato. Któregoś jesiennego dnia K. jak zwykle wrócił późno do domu. Mieszkanie było otwarte i puste. Wszystko w pokoju było porozrzucane i — ani żywej duszy. Brat K., mieszkający obok, powiedział, że Murka z Kingą i Marysia z mężem wyjechały z Cyganami... Byłem zdruzgotany, nie wiedziałem, co robić, nie chodziło mi już o nic, tytko — dlaczego to zrobiła w takim stanie zdrowia i co będzie z Kingą?... Ale po trzech dniach Murka wróciła z Kingą, wyczerpana do ostateczności. Prosiła, abym jej wybaczył, bo namówili ją Cyganie i zabrali ze sobą, ale ona nie ma już siły na takie życie tuła- 136 cze i — beze mnie. Odchorowała tę wyprawę. W końcu zdecydowałem się sprzedać swoją część domu, wyjechać z Żarek, tym bardziej że na dobudowę domu zaciągnąłem pożyczkę w banku i musiałem co miesiąc spłacać, a choroba Murki wymagała dodatkowych wydatków. Udało mi się dostać mieszkanie służbowe w Zabrzu i zaraz umieściłem Murę w szpitalu w Katowicach pod troskliwą opieką dr Nowak. Mura była już bardzo chora. Dr Nowak powiedziała mi, że dobrze by było, żebym na lato zawiózł ją na wieś, najlepiej gdzieś nad morze... K. wynajął mieszkanie na całe lato u rybaka w nadmorskiej wsi. Zawiózł tam Murę z Kingą i Agnieszką w maju, a wróciły dopiero we wrześniu. Dojeżdżał do nich prawie w każdą niedzielę, a gdy dostał urlop, wszyscy byli razem. Mura wzmocniła się, odzyskała równowagę duchową, znów zaczęła się uśmiechać jak dawniej. Potem przez kilka lat jeździła do tamtej wsi, ale tylko wtedy, kiedy K. miał urlop i mógł rodzinie towarzyszyć. Nastąpiła przeprowadzka z Zabrza do Katowic do nowego bloku wybudowanego przez zakład, w którym K. pracował. I tam znowu odwiedzili ich Cyganie, ci sami, z którymi Murka uciekła w Żarkach. Nie jeździli już po lasach, skończyło się wędrowanie i musieli się jakoś zadomowić. Mieszkali w Opolu i stamtąd przyjeżdżali znowu. Mura znów spochmurniała i zamilkła, a serce odzywało się coraz bardziej niepokojąco. I chore, i tęskniące, jakby chciało wymknąć się losowi, uciec przed nieszczęściem, jak braciom udało się kiedyś pod Zagnańskiem. Kiedy czuła się trochę lepiej, zabierała Kingę, choć mała chodziła już do szkoły, i Agnieszkę — i jechała do Opola, początkowo na dzień lub dwa, później nawet na tydzień. Wracała i znów czuła się gorzej. Było źle i lekarka stwierdziła, że centralne ogrzewanie w mieszkaniu może jej szkodzić. K. bez chwili wahania zaczął poszukiwać innego lokalu i przeprowadzili się do mieszkania z ogrzewaniem piecowym w Sosnowcu. Ale nie było poprawy, Mura nie mogła nocą zasnąć, męczyła się i coś tam sobie przemyśliwała w bezsenne noce po cygańsku. A opolscy Cyganie znów zaczęli przyjeżdżać i samotne myśli zamieniły się w rozmowy. Cyganki zostawały na noclegi i wciąż powtarzały się namowy, nieraz nocą... Marysia ze swoim cygańskim mężem przeprowadziła się do Myszkowa i Mura, bardzo już słaba, zaczęła tam jeździć razem z Kingą, która przez to opuszczała lekcje w szkole. Wkrótce do domu przyjeżdżała już tylko na bardzo krótko i tylko po to, żeby wziąć od doktora lekarstwo i wracać. Niczyje perswazje nie pomagały, zacięła się w uporze, ?. jeździł do Myszkowa, żeby wytłumaczyć, uprosić; Marysia 137 z mężem mieszkała w betonowym baraku, było zimno i wilgotno. W początkach 1972 roku, po kolejnym wyjeździe do Myszkowa, Mura napisała, że już do domu nie wróci. K. pojechał tam natychmiast, próbował tłumaczyć... Była po prostu głucha na wszystko. Nic już ją nie cieszyło, byłem bezradny. Jesienią tamtego roku po powrocie z pracy zastałem Murę z Kingą w mieszkaniu (miała klucz). Sąsiedzi mi powiedzieli, że przywiózł ją mąż Marysi, zostawił w sieni i odjechał. Była już ciężko chora, nie mogła o własnych silach jechać do dr Nowak. Pojechałem do pani doktor, przyjechała razem ze mną. Dzięki jej staraniom wkrótce umieszczono Murę w szpitalu, gdzie nastąpiła nawet lekka poprawa, ale w przeddzień Bożego Narodzenia pogorszyło się bardzo. W Wigilię przygotowałem opłatek i trochę wigilijnego posiłku, wziąłem ze sobą Kingę i pojechałem do szpitala. Murka była już bardzo słaba, mówiła mało i tylko szeptem: ,,pamiętaj o Kindze, bo się boję, że jak mnie zabraknie, to ci ją zabiorą". W samą Wigilię, kiedy się łamałem opłatkiem, ledwo dosłyszalnym szeptem powtarzała mi kilka razy: „bądź szczęśliwy". Na jej prośbę i za zgodą szpitala Kinga została z nią na noc, położyła się przy niej. Rano dostałem depeszę o śmierci Mury. Biedna Kinga strasznie płakała i mówiła: „tatusiu, kiedy się obudziłam, to mamusia nic już do mnie nie mówiła". Zmarła nad ranem, zasnęła i serce zasnęło... Pozostało, Muro, twoje marzenie — Kinga jest dziś szczęśliwą żoną i matką, dotrzymałem słowa, twoje pragnienia i jej matki spełniły się, a jej dzieci osiągną na pewno więcej, niż się spodziewaliśmy... Kilka dni po pogrzebie Mury przyjechał jej brat Józio z Marysią i Agnieszką i ze swoją żoną, Julka. Powiedział, że chcą iść na grób. Był wczesny ranek, K. jeszcze nie wyjechał do pracy, a w domu była Kinga. Powiedzieli, że chcą i Kingę wziąć na cmentarz. K. zaniepokoił się, pamiętając przedśmiertną przestrogę Mury, ale nie mógł odmówić. Pojechali z Kingą i już nie wrócili; nie byli nawet — jak się okazało — na cmentarzu, tylko prosto pojechali do siebie, do Przasnysza. Po kilku dniach K. otrzymał od Józia wiadomość telefoniczną, że Kingę zabrał i nie odda. K. napisał w odpowiedzi list, w którym przypominał, że ostatnią wolą zmarłej żony Józia, Tani, a także Mury, było pragnienie, by K. wychowywał dziewczynkę. Wysłał też Kindze do Przasnysza paczkę z książkami do szkoły, ubrankami i pamiątkami po Murce — pierścionkami i kolczykami Mury. Otrzymał od Kingi list z prośbą, żeby do niej przyjechał, bo „Józio się nie gniewa", a ona bardzo by chciała zobaczyć się z ,,tatusiem". Pojechał. Przyjęli go ciepło, a Kinga była szczęśliwa i chciała, by ją K. zabrał ze sobą. Pró- 138 bował dogadać się z Józiem, ale usłyszał w odpowiedzi: „Póki ja żyję, będzie u mnie". Józio był już wtedy chory. Po tamtej wizycie za jakieś trzy miesiące, późnym wieczorem ktoś puka. Już nawet spałem. Wdrzwiach staje Kinga w cygańskim stroju, sama. I mówi z płaczem: „Tatusiu, przyjmiesz mnie?". Rozpłakaliśmy się ze szczęścia oboje. Opowiedziała mi, że Józio jest bardzo chory i kiedy pojechał z żoną do lekarza, ona sprzedała jedną parę kolczyków, ??? je posłał, i odjechała — najpierw autobusem do Warszawy, a stamtąd pośpiesznym do mnie. Zadzwoniłem do Przasnysza i zawiadomiłem Józia, że Kinga wróciła. Józio pogodził się z tym, a po kilku miesiącach zmarł. Marysia, jedyna z trzech córek, która powróciła do środowiska cygańskiego, widuje się z przybranym ojcem rzadko, zazwyczaj raz w roku na Wszystkich Świętych nad grobem Mury. Mieszka w Myszkowie, ma trzech synów i troje wnucząt. Agnieszka wyszła za mąż za Polaka, ma czworo dzieci i często odwiedza ojca. Kinga żyje w środowisku muzycznym, jej mąż jest solistą opery, a ona chórzystką i mają dwie córeczki. Takie są w wielkim skrócie dzieje Mury, Cyganki, która chciała powrócić i nie mogła, chciała odejść — i nie potrafiła już tego dokonać. Czy ulegała namowom Cyganek, czy podszeptom własnej nostalgii? Bywało przecież, że te namowy i te podszepty mówiły to samo, potwierdzały się nawzajem. Zdarza się, że po długim wygnaniu powrót w swoje strony staje się najsilniejszą potrzebą, wzmagającą się jak głód. Ale czy życie Mury było wygnaniem? Trzydzieści kilka lat z kochającym i kochanym człowiekiem? I gdzie były jej rodzinne strony? I tu, i tam. Byłoby jej łatwiej, gdyby sama sobie nie była zawadą, gdyby nie musiała się bezradnie miotać wobec wyboru, który już nie był możliwy. Przeczucie kresu życia potęguje ów instynkt powrotny, pogania do ucieczki w strony zaznane w przeszłości, każe wracać, jak do gniazda, choć nie ma już ani tych stron, ani owych czasów, ani dawno wygasłego dzieciństwa... Trwał jeszcze — już bez niej — dawny cygański obyczaj, w niej zaś pozostała głęboka pamięć wspólnoty, jej pierwotnej ojczyzny-swojszczyzny. Przez długie dobre i żmudne lata uczyła się u boku „Obcego" — ale przecież najbliższego jej człowieka — nowego, odmiennego świata i myślała, że potrafi go oswoić. W latach wojny, kiedy zmuszona zatajać swoje karalne śmiercią pochodzenie, umiała się zdobywać na nie byle jaką dzielność, czuła się chyba najsilniej związana ze swym nowym miejscem na ziemi — nie tylko uczuciem 139 i obowiązkiem, ale instynktem życia. Później swoją opieką nad cygańskimi sierotami, które przygarniała, zaspokajała niewyżytą potrzebę macierzyństwa, a zarazem pragnienie uczestniczenia w cygańsz-czyźnie, a więc swego rodzaju — powrotu. Przestało jej to z czasem wystarczać. Może wierzyła — po latach — że bóle jej serca biorą się właśnie z tego oddalenia od gniazda, a powrót byłby w stanie ukoić je i uleczyć? A może poczuła — bo bardziej o odczuwaniu niż rozumowaniu można tu mówić — że żyć jeszcze by może umiała z daleka, ale cierpieć woli u siebie? W jej wypadku to ,,u siebie" nie znajdowało się daleko od domu, choć zarazem przecież w jakimś niezmierzonym oddaleniu i nie dawało się z domem pogodzić. Zdążyła zatęsknić się aż do bólu za tą daleką swojszczyzną, której się sama kiedyś wyrzekła, ale nie zdołała wyrzec się do końca przywiązania do swojego domu. I tak, rozdarta przez dwa przeciwstawne przywiązania, dwie krańcowo różne tęsknoty, została w istocie — nigdzie... Jeśli, jak wierzą Cyganie, dusza człowieka pozostaje przez pewien czas po jego śmierci w pobliżu swego doczesnego siedliska, to dusza biednej Mury musiała krążyć i wokół cygańskich siedzib, i nad swym osieroconym i owdowiałym polskim domem — jednocześnie. Ale tylko ten dom zapewnił jej dalsze między nami trwanie, przechowując ją w swej niegasnącej pamięci. Werset z ctóausKicj biblii „Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska? Niepisana, wędrowna, wróżebna. Naszeptata ją babom noc srebrna, Naświetliła luna świętojańska. Kto tę księgę odkryt? My, uczeni, Szperający w starzyżnie pamięci. Węchem gnani i przeczuciem tknięci, Pod spód zmysłów i myśli wpatrzeni. Dolinami zapadłej wiedzy Klechda kręta nurtuje jak rzeka"... Julian Tuwim Biblia cygańska Niepisana cygańska biblia... Czy można ją czytać? Raczej chyba — wróżyć z niej. Philippe Encausse, zwany Papus, pisał kiedyś o ta-roku, kartach, z których niegdyś wróżono, jako o ,,biblii cygańskiej". Nie wydaje się, aby miał rację. Być może znali Cyganie pewne znaczenie tarokowych kart, zagubione później przez nich w ciągu wieków, ale z pewnością nigdy nie należeli do wtajemniczonych w ich liczne i głębokie sensy filozoficzne i mitologiczne. Dla nas „wędrowną biblią" jest język cygański, żywa mowa, która im służy do porozumiewania się, nam zaś — między innymi także do... wróżenia. Nam — to znaczy cyganologom, „gnanym węchem", niejedno udało się z tej mowy wywróżyć... Istnieje kartomancja — wróżba z kart; jest chiromancja — wróżba z linii dłoni; czemuż by nie miało być logomancji — wróżby ze słów? Jest i zajmuje się nią m.in. cyganologia. To owa — jak ją tu ad h ? ? nazwaliśmy — logomancja, nie wsparta żadnymi świadectwami historycznymi, odkryła kolebkę Cyganów, Indie, badając język Cyganów i stwierdzając jego bliskie pokrewieństwo z językami ludów znad Gangesu... To była pierwsza Wielka Wróżba cyganologii. Po niej przyszły następne; niekiedy błędne, chybiające celu — ale czyż najwpraw-niejszym nawet cygańskim wróżkom nie zdarzają się wróżby chybione? „Szperając w starzyżnie pamięci" przyjrzyjmy się jednej z cyga-nologicznych wróżb, wróżbie błędnej, ale szczególnie ciekawej, bo doprowadziła nas — po latach — do nowego odczytania jednego z wersetów niepisanej cygańskiej biblii... Pierwsze wiadomości o wielkiej migracji Cyganów do Europy w początkach XV wieku pochodzą z ówczesnych zapisków, kronik miejskich, akt sądowych... Mówią o wielkich hordach egzotycznych 143 przybyszów, nadciągających ze wschodu; dotyczą lat: 1419, 1422, 1427 i następnych. Przyjęto, że było to najpierwsze pojawienie się tego ludu w tych częściach kontynentu, że wcześniej tu nie bywali. Czy aby na pewno? Czy nie mogły nawet dużo wcześniej przenikać w te strony małe grupki, niedostrzeżone, a w każdym razie mniej rzucające się w oczy i nie odnotowane w kronikach?... Skąd by się bowiem wziął już w 1419 roku w Ziemi Sanockiej osadnik Petrus Cygan, w 1428 w Królikowej — inny o tym samym nazwisku-nazwaniu, w 1429 w Be-rezówce — Nicolaus Czygan? A np. pod Nowym Sączem w owym czasie, jeśli nie wcześniej, wieś Cyganowice (Czigunowycze)? Musiały być te ślady oznaką wcześniejszego napływu Cyganów na nasze ziemie. Sięgnijmy w czasy jeszcze bardziej zamierzchłe. W pochodzącej z początków XIV wieku staroczeskiej rymowanej Kronice Dalimila czytamy o ludziach, którzy pojawili się w Czechach w 1242 ?., przybywając z Węgier. Rok wcześniej, za panowania Beli IV najechali Węgry Tatarzy, przed którymi — być może — zbiegły na ziemie czeskie grupy Cyganów. Dalimil pisze o nich wprawdzie jako o tatarskich szpiegach, ale czego to ówcześni i późniejsi kronikarze nie wypisywali... Roku od narodzenia Jezu Chrysta Miłosiernego tysiąc dwóchsetnego czterdziestego drugiego Kartasi chodzili tatarskimi szpiegami byli. Czapy wielce wysokie mieli, szaty krótkie a .torby nosili; wszyscy w portkach chodzili, laski długie w ręku trzymali. Gdy pić chcieli, z brzegu schylając się pili, gdy chleba prosili, ,,Kartas bog" tak mówili, przeto ich Kartasami zwali. Językoznawcy usiłowali zbadać, kim byli owi Kartasi czy Kartasy, skąd się wzięło ich nazwanie. Do wyświetlenia tej zagadki wziął się wybitny czeski slawista i historyk, autor komentarzy do Kroniki Dalimila, Konstantin Josef Jirećek. Ów znawca języków słowiańskich nie był w stanie samodzielnie doszukać się etymologii tajemniczego słowa ,,Kartas" czy zwrotu (?) ,,Kartas bog", zwrócił się więc o konsultację do profesora Julga z Innsbrucku, który orzekł, że wyrazy te 144 • nie mogą wywodzić się z języków mongolskich. Zatem Jirećek oznajmił: Jedyny język, który daje pewne wyjaśnienie, jak przypuszczam, to język cygański, ? ? ? h u Cyganów znaczy — głód, ? ? r d a s jest to perfectum od słowa ker, kar — robić. ? art as bog znaczyłoby więc ,,zrobił głód, nastał głód". Gdyby się ten wywód potwierdził, mielibyśmy u Dalimila jedną z najstarszych wzmianek o Cyganach w Europie, a także najdawniejszy zabytek ich mowy. Współczesna słowacka badaczka historii i obyczajów Cyganów, Emilia Horvathova, przytaczając tę opinię, zapewnia, że z językoznawczego punktu widzenia zarówno od strony gramatycznej, jak i znaczeniowej, wyjaśnienie to jest nie do obalenia. Niestety, jest wręcz odwrotnie. Wywód Jirećka jest najzupełniej dowolny i fantastyczny, a przez to fałszywy. W żadnym z dialektów cygańskich pień czasownika ,,robić" — te kereł — nie brzmi: kar (która to sylaba jest zresztą słowem znaczącym: penis!), lecz zawsze ker. Dla ścisłości dodajmy, że istnieje inne cygańskie słowo: te khareł, a więc nieco podobne, które znaczy: nazywać, a także — wołać. Ale Jirećek nie powołuje się na nie, natomiast dodaje, cytując słowa z Kroniki: ? a r-t a s b o g h znaczyłoby więc ,.zrobił głód, nastał głód"... Tego rodzaju wywód etymologiczny świadczyć może o nieznajomości języka cygańskiego, wykazywanej przez komentatora, a jednocześnie o nieprzepartej chęci udowodnienia założonej tezy: mowa jest o Cyganach, a zatem trzeba udowodnić, że cytowane słowa z ich języka pochodzą. Perfectum od ,,robić" — te kereł — brzmiałoby w liczbie pojedynczej i trzeciej osobie: kergias, Kerghias, kerdźas lub kerdża — w zależności od dialektu języka cygańskiego. Identyfikowanie kergias z ,,kartas" nie jest poważne z każdego, nie tylko ściśle filologicznego punktu widzenia. Ponadto słowo ,,robić" jest czasownikiem czynnym, oznaczającym czynność, ,,nastał" zaś jest czasownikiem nijakim, oznaczającym stan. Oba słowa nie są wymienne, ponieważ ,.zrobił głód" jest zdaniem bezsensownym, interpretator podsunął wyraz inny: ,,nastał". I wszystko jest w porządku, wszystko — oprócz rzetelności badawczej. Prosimy cierpliwego czytelnika o wybaczenie, ale trzeba było krótko wyjaśnić, w czym rzecz, na czym polega błąd uczonego komentatora. Nie tak powinna wyglądać cyganologiczna logomancja. Zresztą komentator zawinił nie tylko jako filolog w swych porównawczych dociekaniach. Nie jest bez grzechu również jako historyk. Powinien bowiem wiedzieć, jak bardzo i jak daleko Dalimil zwykł odbiegać od historycznej ścisłości, jak często mieszał prawdę z legendą, 10 —Pod berłem króla pikowego 145 a baśń z rzeczywistością. Ile w jego kronice, właściwych zresztą w owych czasach niejednemu kronikarzowi, zmyśleń i przeinaczeń — własnych i powtórzonych za poprzednikami, z których każdy miał niepisane prawo dla własnych potrzeb przekształcać opisywaną rzeczywistość. Zresztą lata dotyczące „Kartasów" mógł znać jedynie z ustnej tradycji, z krążących opowieści o minionych zdarzeniach... Na czym ta wiara profesora w ścisłość Dalimilowej relacji polega? Na przykład na tym, że uwierzył, iż słowa „kartas bog" wypowiadali tajemniczy przybysze, prosząc o kawałek chleba, że między tymi słowami a chlebem i żebraniną jest bezpośredni związek! A cóż to za szaleni ludzie, którzy swoją prośbę o kęs chleba wypowiadali w nikomu nie znanym języku? Jeśli byli w istocie Cyganami — zawsze z niezwykłą łatwością przyswajającymi sobie obcą mowę — natychmiast nauczyliby się odpowiedniego zwrotu po czesku... Milcząca zgoda komentatora na prymitywny pomysł dawnego kronikarza, iż ludzi tych nazwano na podstawie tych trzech niezrozumiałych sylab, za pomocą których mieli prosić o chleb, nie wymaga komentarza. Cyganologiczna wróżba okazała się tym razem zupełną klęską. To już pomysł pewnej Cyganki wydaje się bardziej uprawniony językoznawczo, choć opaczny. Mówiła ona: My jesteśmy Roma, a obcy nazwali nas Cyganami od słowa ,,cyganić", to znaczy oszukiwać... To nas obraża... Odwróciła istotny związek między obu słowami, Cygana wywiodła od cyganienia, nie zaś odwrotnie. Tam jednak jakiś związek był, a w zgodnym z kronikarzem stanowisku komentatora Kroniki Dalimila — nie ma żadnego. Czy więc, zaprzeczywszy dowodzeniom czeskiego uczonego, twierdzimy tym samym, że owi „Kartasi" to nie-Cyganie?... Przedwczesna by to była konkluzja. Zakładając, że w Kronice Dalimila tkwi ziarno prawdy, zastanówmy się raz jeszcze od początku nad obu słowami przybyszów, które odnotowała. Jeśli choć w przybliżeniu zapis ów odpowiada autentycznym wyrazom, można by poszukać w cy-gańszczyźnie jakiegoś tropu, by sprawdzić, czy się z niej wywodzą. Przeprowadzając taką „cyganologiczna wróżbę" nie musimy się uciekać do karkołomnych prób upodobniania do siebie za wszelką cenę słów niepodobnych i nie mających ze sobą nic wspólnego, wystarczy poszukać właściwych odpowiedników i — jeśli ich nie znajdziemy — uczciwie przyznać się do tego, jak Cyganka, która odmawia wróżby. Poszukiwanie nasze przyniosło rezultaty. Przyznać wypada, że Jirećek, któregośmy tak surowo potraktowali, zbłądził wprawdzie, 146 miał jednak trafną intuicję, kierującą go we właściwą stronę, gdy poszukiwał u ,,Kartasów" cygańskich słów... Podążajmy więc w tę samą stronę, unikając manowców, jakie omamiły naszego poprzednika. Bo co się okazuje? Kartas — Dalimilowe nazwanie XIII-wiecznego przybysza do Czech — to nic innego, jak prawie identycznie brzmiące, nieznacznie tylko odmienne cygańskie słowo, znane w kilku postaciach: hartjas, harfas, hardjas, hartiaris, chartas... Jest to wyraz pochodzący zapewne z greckiego chalkeus i znaczy: kowal, kujący miedź, kotlarz. Wyraz to nie umarły, odnotowuje go wiele słowników, m.in. w XIX w. R. Sowa w pracy o języku Cyganów słowackich * czy A. Colloci w słowniczku Cyganów bałkańskich **, a już w 1940 r. E. Hrkal***. A zatem nie ,,Kartasami ich zwali" na podstawie ich dwóch słów — jak twierdzi Dalimil — lecz sami zwali się: Chartasi, czyli Kowale. Było to nie tyle określenie ich zawodu, najstarszej i głównej cygańskiej profesji, ile nazwanie rodowo-klanowe. pochodzące od tego zajęcia. Znamy do dziś najliczniejsze w Rumunii, ale nie tylko tam, tego rodzaju klany cygańskie o nazwach pochodnych od zawodowej specjalności takich ugrupowań: Lajeszi, Watraszi i in. Domyślność jest ważną cechą bystrego wróżbity. Spróbujmy się zatem domyślić, dlaczego Jirećek poddał „Kartasów" takim filologicznym katuszom i po co z nich robił czasownik w trzeciej osobie liczby pojedynczej czasu przeszłego dokonanego? Na co mu to było? Odpowiedź nie wydaje się trudna. Przecież Dalimil przytacza jeszcze drugie słowo: bog. Komentator nie zapominając o tym, że miały to , zekomo być słowa związane z prośbą o chleb, kojarzy drugie słowo z cygańskim bokh — głód, a to z kolei zmusza go do poszukiwania w słowie pierwszym czegoś, co do tego „głodu" będzie się bezpośrednio odnosić, tworzyć z nim całość... Musiało to doprowadzić do najzupełniej fałszywej eksplikacji. Jaka jest jednak „wyższość" tego błędnego wyjaśnienia nad naszym? Jest wprawdzie złe, ale kompletne, podczas gdy my odczytaliśmy jedynie pierwsze — to najważniejsze — słowo. Zapewne do odczytania drugiego wyrazu nie doszłoby nigdy, gdyby nie przypadek, wynikły zresztą ze żmudnych poszukiwań. W jednym z rozdziałów Króla pikowego opisywaliśmy XIX-wieczną inwazję Kelderarów, którzy w sześćdziesiątych latach pojawili się tłum- • R. Sowa, D/e Mundart der slovakischen Zigeuner. Góttingen 1887 " A. Colloci. Gli Zingari, Storia dun popolo errartte, Torino 1889. " E. Hrkal. Einfuhrung in die mitteleuropeische Zigeunersprache. Leipzig 1940 147 nie najpierw w ówczesnej Galicji, a parę lat po powstaniu styczniowym 1863 r. rozeszli się szerzej po ziemiach podzielonego rozbiorami Kraju i w 1868 r. dotarli do Warszawy, gdzie jedna z mniejszych grupek rozbiła swe namioty na Saskiej Kępie, nad brzegiem Wisły. Byli to kowale i kotlarze, trudnili się także ślusarstwem; wyrabiali i reperowali garnki i kociołki miedziane, nie stroniąc też od wyrobów z żelaza. Przytoczyliśmy fragmenty prasowych publikacji dotyczących egzotycznych przybyszów. W cytacie z „Kuryera Warszawskiego" z 9 lipca 1868 r. (nr 149) opuściliśmy drobny fragment zdania, zbyt zagadkowego bez wyjaśnienia, aby teraz właśnie zacytować w całości słowa sprzed stu dwudziestu lat, wydrukowane w warszawskiej gazecie. Dawna to publikacja, ale czymże jest 120 lat wobec siedmiuset, które minęły do dziś od przybycia do Czech tajemniczych „Kartasów"-Chartasów! Widzieliśmy głównego ich przywódcę — pisze dziennikarz wysłany na zwiady na Saską Kępę — / żonę jego w stroju świątecznym, prawdziwie po cygańska ubranych w różne kolory jasne i godła ich dostojeństwa. On nosi laskę z wielką srebrną kulą, zwaną Partas--bot i zakłada wielkie kółko w ucho... Przecierając oczy czytamy wielokrotnie te dwa słowa, ten powracający po siedmiu wiekach werset z biblii cygańskiej! Nie ulega wątpliwości: mimo błędu w źle dosłyszanej spółgłosce — są to te same słowa! Drobny dziennikarz od wzmianek o wydarzeniach miejskich nie mógł przecież znać Kroniki Dalimila, a gdyby nawet znał, nie przekręciłby zapisanych w niej słów. Swoją wiedzę — skromną bardzo — zawdzięczał wyłącznie przywódcy taboru, który odpowiedział mu na pytanie o nazwę ozdobnej laski-berła. Takie insygnium rodowej władzy, oznakę starszeństwa, nosili jeszcze i później przywódcy grup kelderarskich, co wielokrotnie odnotowano i utrwalono w malarskich podobiznach, a nawet na starych fotografiach... A samo nazwanie plemienno-zawodowe: Kelderari lub Kaldarari pochodzi od rumuńskiego — caldarar, tzn. kotlarz, jest mianem późniejszym, jego nosiciele zaś to potomkowie Chartasów. Drugie słowo — bog czy bot — pozostaje nie odczytane! Kto popełnił pomyłkę — Dalimil czy żurnalista warszawski? A może obaj zapisali tę sylabę nieprawidłowo? Nie, tym razem dziewiętnastowieczny, późny zapis wydaje się bezbłędny. Bot lub bota — to wg Ackerleya *, autora słownika Kelderarów, laska, kij, maczuga... * Fr. G. Ackerley, The dialect of the nomad Gypsy Coppersmiths, „Journal of the Gypsy Lorę Society, 1913—1914, vol. VII, nr 3. 148 Brytyjski cyganolog podaje ten wyraz z końcówką -a. Tak więc nie ma już absurdalnego zwrotu: „zrobił głód", jak przypuszczał Jirećek; jest — Chartas-bot, chartaski kij, laska Chartasów. Stary Cygan powiedział dziennikarzowi prawdę: jest to nazwa cygańskiego „berła" na długim kiju. Nie należało brać zbyt poważnie dwuwiersza Dalimila: Gdy chleba prosili, ,,Kartas bog" tak mówili zestawienie prośby o chleb z owymi słowami jest najzupełniej dowolnej przypadkowe. Te dwa słowa, niedokładnie zapamiętane przez jakiegoś poprzednika Dalimila, i wtedy znaczyły to samo: długą laskę. Przypomnijmy sobie inny wers Dalimilowy o „Kartasach": holi dlouhe v rukou drżeli czyli: „laski długie w ręku trzymali"... Tak, właśnie o te laski chodzi. Nasze dociekanie dobiega końca i zdaje się dowodzić bezspornie, że to istotnie nie kto inny, lecz Cyganie właśnie odwiedzili Czechy ponad półtora wieku przed datą, którą przyjęto jako czas pierwszego pojawienia się ich we wschodniej i centralnej Europie. I w tym najważniejszym punkcie nie myliła Jirećka intuicja. Jemu więc, mimo wszystko, należy się palma pierwszeństwa. Kto więc odkrył i odczytał ten werset biblii cygańskiej? ... my, uczeni, Szperający w starzyźnie pamięci, Węchem gnani i przeczuciem tknięci... Nasz wywód może jednak budzić pewną wątpliwość. W nazwie „chartaski kij" pierwsze słowo powinno, zgodnie ze składnią języka cygańskiego, nosić formę zaimka przymiotnikowego, brzmiałoby więc: chartaskro, chartaskero. Jednakże występuje — jak i drugie słowo — w postaci rzeczownikowej, tworząc wspólnie wyraz złożony: Chartas-kij. Otóż w niektórych starych cygańskich wyrazach, oznaczających pewne tkwiące w odwiecznej tradycji zjawiska, zachowała się owa dawna forma wyrazów złożonych, nieobecna już w mowie potocznej tego ludu. Najlepszym przykładem będzie tu S z e r o--R o m — Głowa-Cygan, tytuł cygańskiego zwierzchnika, do dziś pełniącego swe funkcje w społecznościach cygańskich. Zgodnie z prawidłami cygańskiej mowy — powinien się on nazywać Szereskro Rom — Główny (naczelny) Cygan. Jednakże w tym tradycyjnym tytule zachowała się archaiczna forma złożona, dokładnie tak samo, jak w Charta s-b o t. Logomancja dobiegła kresu, wróżba skończona, nikły werset biblii cygańskiej spróbowaliśmy odczytać, laskę kotlarskiego wójta wywieść z zamierzchłych czasów. Odwzajemniliśmy się w ten sposób naszym wróżbiarstwem Cygankom, darzącym nas od wieków wizjami przyszłości. Za te z ich przepowiedni, które mówiły o naszym jutrze, dajemy im okruch ich zapadłej w niepamięć przeszłości, jako zapłatę, na której wcale im nie zależy. To my cieszymy się tym odkryciem; one nie oglądają się za siebie. Nie widać już odwiecznych cygańskich lasek, zniknęły bez śladu owe berła wędrownych władców. Jeszcze tylko jeden, może ostatni, dzierży w dłoni taką oznakę swego królowania: król pikowy, patron wróżb, prorok z cygańskiej biblii. . ? , SPIS RZECZY Pod berłem króla pikowego........ 5 I. Pod berłem króla pikowego...... 7 II. Wróżbiarskie legendy ........ 15 III. Prawróżby........... 22 IV. Najazd kotlarzy ......... 33 V. Odczytywanie imion ....... 45 VI. Wróżby skuteczne........ 54 VII. Smagła magia .......... 66 VIII. Czarodziejstwo i czarozłodziejstwo . . 78 IX. Przedwiedza i przesąd ....... 94 X. Zakończenie.......... 111 Mura z rodu Wielkiej Głowy . . . 119 Werset z cygańskiej biblii . 141 ?< ? ?