Phil Bosmans Bóg któremu wierzymy Wprowadzenie Niniejsza książka nie zawiera żadnej naukowej debaty o istnieniu Boga. Jest jedynie próbą, by w prostych słowach oddać pewne myśli, przeżycia i echo doświadczeń Rzeczywistości, która stała się dla naszego świata czymś obcym, a którą nazywam Bogiem. Nie potrafię wszystkiego ująć w słowa. Nie idzie mi o jakąkolwiek dyscyplinę naukową ani o naukowe twierdzenia. Chciałbym po prostu porozmawiać z tobą o prawdzie, która jest Miłością. Pragnę cię skontaktować z życiem, ze źródłem wszelkiego życia. Niczym żywa woda wytryskują z niej światło i miłość dla szczęścia człowieka. By wspólnie przemierzyć tę drogę ku źródłu, nie musisz być wykształconym. Nie potrzebujesz być uczonym ani bogatym. To, co chcę ci powiedzieć, dla wielu nie jest niczym nowym. To nie jest powieść, którą czyta się jednym tchem. Nie spiesz się z czytaniem. Przy lekturze tych stronic miej zawsze tę świadomość, że swoimi przemyśleniami do niczego nie chcę cię zmuszać. One stanowią jedynie propozycję i zaproszenie. O nic cię nie pytam Nie nalegam. Wcale nie musisz się ze mną zgadzać. Ja jedynie zasiewam. Być może, że sieję na wiatr, a może rzucam ziarno na kamienistą glebę. Lecz wierzę w zasiew. Gdzieś, kiedyś, padnie na dobry grunt. Na niejednej stronie trzeba o wiele więcej wyczytać, aniżeli tam zostało napisane. Słowa potrafią otworzyć drogi do nowych rzeczywistości, których nie można ująć w słowa. Znajdziesz je, gdy cisza będzie tak przejmująco wielka, że usłyszysz, jak woda zacznie przemawiać głęboko w źródle. Część pierwsza Boże, gdzie jesteś Boże, gdzie mieszkasz? Jak brzmi twój adres? Ludzie, obojętnie czy w Ciebie wierzą czy też nie, mają z Tobą ciężko. Zaszli bardzo daleko. Oddalili się o lata świetlne. Szukali granic wszechświata i nigdzie Ciebie nie znaleźli. Przy pomocy teleskopu i sondy kosmicznej wypatrywali nieprawdopodobnie daleko w kosmos, a nigdzie Ciebie nie zobaczyli. Boże, gdzie jesteś? Rozwój nauki potrafił wyjaśnić mnóstwo wyobrażeń o Tobie i rozwikłał wiele tajemnic. Boże, nie za długo nie będzie już nikogo, kto by się o Ciebie pytał. Nie będzie wnet nikogo, kto by się Tobą interesował. Boże, nie jesteś już oczywistością - stałeś się nieużyteczny w świecie komputerów i robotów. Zbędny w społeczeństwie, które jest elektronicznie sterowane. Niepotrzebny w świecie, w którym liczy się wyłącznie koszt i zysk, i który wciąż stawia pytanie: "Co to da?" Ludzie uczynili z siebie bożków, bożków dzisiejszych. Bożków, według własnej miary, według własnego smaku i na swoje podobieństwo. Użytecznych i przydatnych bożków, które się opłacają, które coś wnoszą. Bożków z własną świątynią i z własnym kultem. Na samej górze siedzi "władza". W podziemnych świątyniach strzeże się zasiewu grzybów atomowych i tam będzie czczona broń jądrowa, niczym anioł stróż. Wielu jest wyznawców i czcicieli "nauki", którzy pełni zachwytu pochylają się przed elektronicznymi ikonami. Przenajświętszy jest pieniądz i wszystko co za niego można kupić: wygoda, dobrobyt, prestiż i luksus. Na ołtarzach wszystkich tych bożków ofiarowane będą pokój i szczęście ludzi. Mali i słabi zostają po prostu wymazani. Na tych ołtarzach leży świat, by umrzeć. Boże, czy się od tych bożków odizolowałeś? Świat bez Boga Obcy świat. Świat, jak dom towarowy, gdzie za pieniądze można wszystko nabyć: szczęście za cenę płynu do kąpieli, dom z drugiej ręki od sprzedawców antyków i raj dzięki wypadowi na Majorkę. Świat, w którym zanieczyszczenia nabierają kosmicznych rozmiarów, a moralne jak i duchowe zniszczenie prowadzi do zbiorowego samobójstwa. Przestrzeń kosmiczna staje się poligonem, a co do naturalnych zasobów istnieje groźba, że zostaną zużyte przez jedno pokolenie. Szaleńczy wyścig zbrojeń i chaos gospodarczy są dowodem upadku ducha na całym świecie. Dawniej następstwa ludzkiej głupoty i krótkowzroczności były ograniczone z powodu mniejszych możliwości technicznych. A obecnie mogą one, biorąc pod uwagę rozwój techniczny, stać się wprost katastrofalne. Nauka i technika podnoszą zachód wysoko ponad pozostały świat. I sięgają gwiazd, lecz nie są w stanie uczynić ludzi na ziemi szczęśliwymi. Ogromna przepaść wytworzyła się pomiędzy naukowo-technicznymi możliwościami człowieka, a jego rozwojem etyczno-duchowym. świat przyszłości ze swoim skomplikowanym, wymędrkowanym, racjonalnym dziełem może stać się rezultatem działania istot, które mają do dyspozycji potrzebną wiedzę, ale którym brakuje "kultury serca" i które w swojej istocie pozostały na poziomie człowieka epoki kamienia łupanego. W procesie postępu umiera nasz indywidualny pogląd na świat. Postęp czyni ludzi niewolnikami, programuje ich i nimi manipuluje od kołyski aż po grób. Narodziny i śmierć podlegają interwencji techniki, która nie ma pojęcia o tajemnicy człowieka. Boga ogłoszono umarłym, a postęp naukowo-techniczny miał być jego grobem. Gdy patrzę na ten świat i widzę jak ludzie żyją, nieuchronnie rodzi się we mnie przekonanie: nie Bóg umarł, lecz ludzie przestają być ludźmi poprzez swoje wyroki o śmierci Boga. Widzę, jak ludzie błądzą w ciemnych labiryntach i szukają wyjścia. Zauważam ich, jak wegetują za szkłem i betonem, każdy w swojej skrzyni tylko dla siebie, w sztucznie klimatyzowanym powietrzu. Ludzie zagubili kontakt z przyrodą, ze swoją naturą i swoją własną wewnętrzną głębią. Nowoczesne stosunki międzyludzkie, warunki i sposoby mieszkania, i układy w pracy przyśpieszają proces rozpadu naturalnych wspólnot, a następstwem tego jest wyobcowanie, samotność i strach. Duch zostaje wyparty. Ludzie duszą się w materii. Stają się materialistami w myślach i odczuciach. Opanowani zostają przez chorobliwe umiłowanie pieniądza i posiadanie władzy i bogactwa. Widzę, jak ludzie ogarnięci zostają poczuciem braku sensu, absurdalnością wszystkiego, nicością. Liczba tych zniechęconych i sfrustrowanych, wewnętrznie rozbitych i nerwowo chorych wzrasta. Coraz więcej jest samobójstw i trup samobójczych. Ludzie są chorzy przez niezdrowy styl życia, chorzy przez przerwany rytm życia, chorzy przez zanieczyszczoną przyrodę, chorzy przez sztuczną żywność, chorzy przez przecenianie wartości pozornych, chorzy w chorym społeczeństwie. Wielu nie myśli o Bogu Religię otrzymali z matczynym mlekiem, lecz w swoim najgłębszym wnętrzu nigdy się na nią świadomie nie zdecydowali. Wiele jest obojętności i powierzchowności. Niewystarczająca jest także wiedza i prawdziwa informacja. Niezrozumienie i rozdrażnienie panuje z powodu różnorakich zachowań i wypowiedzi kościołów. Brakuje pociągających przykładów wierzących. A nade wszystko jest nadmierna konsumpcja, która wszystkie wyższe odczucia dławi w ogólnym procesie zdobywania dóbr materialnych. Materia zarasta człowieka niczym dżungla, a jego duch umiera. Ludzie rzucają się w świat oszołomienia. Ich ucieczka we wszystko, w zagłuszającą muzykę w alkoholizm i narkomanię jest czasami wołaniem o sens. O sens życia, rozsądne odpowiedzi na najważniejsze pytania życiowe. Nie stawia się dzisiaj głębszych pytań o sens życia. Odłożone zostały gdzieś bardzo głęboko. Zostały ukryte i zamrożone. A co wieczór ludzie są kuszeni przez telewizję pustymi widowiskami. Głęboko rozczarowani siedzą tam i czekają daremnie na odrobinę światła w świecie, który Boga i religię wyparł daleko na obrzeża życia. Po raz pierwszy w dziejach świata ludzie uważają, że w budowaniu społeczeństwa jest rzeczą całkowicie obojętną czy Bóg istnieje. Żadnych argumentów przeciwko Bogu się nie wysuwa. W dzisiejszym duchowym klimacie Bóg po prostu nie istnieje. Nasza obecna kultura opanowana jest przez konsumpcję i określona przez zasadę użyteczności. Bóg jednak nie leży na końcu konsumpcji. Nie można go sklasyfikować w kategoriach użyteczności. Religię i wiarę można przyjąć, lecz pytanie. które się przy tym rodzi - co to właściwie daje - jest równie bezsensowne i bezprzedmiotowe jak pytanie, czy piękno i miłość się opłacają. Powstała mentalność, której pytanie o Boga nie istnieje. Boga nie ma wśród ofert. Opinia publiczna, panujący klimat są całkowicie bezreligijne. Nie wierzyć - to praktyczne nastawienie życiowe większości ludzi. Poszukiwać i stawiać pytania Człowiek - mała, dziwna istota. Żyje i umiera wśród kamieni i betonu. Zawsze w pośpiechu. Ciągle w pogoni. Męczy go nadciśnienie, dokuczają mu wątroba i serce. Wciąż trapią go problemy, nieustannie jest w poszukiwaniu. Najczęściej jednak, zanim coś znajdzie, już nie żyje. Być może nadejdą czasy, kiedyś w dwudziestym pierwszym wieku, gdy człowiek w swoich poszukiwaniach będzie skazany na jakiś centralny komputer, który wyposażony zostanie we wszelką możliwą wiedzę. Lecz wówczas pytania będą jeszcze bardziej, jak nigdy dotąd, pytaniami o sens życia, na które postęp materialny nie będzie w stanie dać odpowiedzi. Istnieje nadzieja, że znowu człowiek zapuka do drzwi starych filozofów i wielkich mistyków. Chyba, że dozwolone będą jedynie pytania. na które odpowiedzieć potrafi komputer, a metafizyczne pytania zostaną zakazane, bo komputer byłby wówczas niemy. Człowiek jest i pozostanie w swojej najgłębszej treści istotą szukającą. Tylko najczęściej nie waży się pójść wystarczająco daleko. Na ogół zaś podąża za fałszywymi bożkami, które obiecują mu rozkoszny raj na ziemi. Lecz gdy tylko tam wkroczy, rozpryskuje się on niczym bańka mydlana. Tęsknota za utraconym rajem, została na zawsze wyryta w sercu człowieka. Ludzie są jak duże dzieci. Całe życie poszukują ciepła, tęsknią za miłością i odrobiną szczęścia. Pragną zacisza domowego i kogoś, kto ich lubi, przy kim poczują się bezpiecznie i znajdą schronienie. Ludzie szukają całe życie na niezliczonych drogach, często na bezdrożach i manowcach, jakiegoś stałego miejsca, ojczystego portu, stołu, chleba i wina, serca i czułej dłoni, milczącej obecności, która trwa nawet wtedy, gdy słowa zamilkną. Życie jednak uczy, że ludzie są dla ludzi tylko przejściowymi portami, małymi przystaniami na jakiś czas, niezależnie od tego, jak piękne mogą one być. Ludzie szukają, świadomie lub też nieświadomie, silnego strumienia, wielkiej fali, która ich zaniesie na inny brzeg, do ostatecznego portu, gdzie znajdą ciepło i bezpieczeństwo na zawsze. W porcie pełnym światła i miłości, który nazywam Bogiem. Boże, boję się o Twoje imię Masz wiele imion. Lecz wśród nich nie ma żadnego, które zawierało by tajemnicę Twojej istoty. Boże! Ludzie nadużywali Twojego Imienia, zamknęli Cię w doktryny. Wkleszczyli Cię w skomplikowany system ludzkich pojęć. Nałożyli Ci ciasny, zimny pancerz i wcisnęli ci miecz do ręki, by Twoim Imieniem pokryć swoje występki. Ludzie uważali,że Twoje Imię stanowi argument i usprawiedliwienie, by czynić najgorsze rzeczy. W ciągu wieków skalali Twoje Imię zbrodniami. Pisali je krwią i łzami niewinnych i bezbronnych. Z Twoim Imieniem na ustach prześladowali się wzajemnie, poniżali i mordowali. Boże, Twoje Imię stało się niezrozumiałe. Obawiam się, że wielu nie chce Go słyszeć. Boże nie ma języka, nie ma znaku, nie ma słów ani żadnych obrazów. Boże, Ciebie nie można wyrazić, jesteś niewysłowiony. Słowa stają się frazesami, gdy Ciebie potrzebujemy jako cudownego środka, którego chcemy użyć i sprzedać, którego należy codziennie przyjmować przeciwko wszelkim dolegliwościom. Słowa tracą swoją siłę wymowy, kiedy mają być czymś więcej aniżeli wezwaniem i zaproszeniem , by przybliżyć się do Ciebie. Słowa, pojęcia i obrazy, przy pomocy których chcemy się do Ciebie zbliżyć, pozostaną zawsze niewystarczające. Są one dziećmi określonej kultury i określonego czasu. Ta niewydolność w wyrażaniu się zmusza nas do nostalgicznych poszukiwań jakiegoś mistycznego języka, wykraczającego poza słowa i obrazy. Daleko poza granice wszystkiego, co widoczne i uchwytne. Wiem: "O Bogu można zamilknąć na zawsze". Lecz wiem także: "Boga można zagadać na śmierć". Męczę się tysiącami pytań Nie mogę uwierzyć w nic, w byt bezsensu, w jakąś absolutną pustkę. Nie mogę wierzyć, że życie jest przekleństwem, które poprzez wszystkie wieki miliony ludzi nawiedza. Nie mogę wierzyć, że prawo mocniejszego nigdy nie zostanie złamane. Ani, że słabi i biedni będą wiecznie tylko ofiarami. Nie mogę uwierzyć w to, że tylu niewinnych ludzi w dziejach było tak okrutnie prześladowanych i mordowanych, ani to, że ich jedyną perspektywą była nieskończenie długa czarna noc. Przeciwko temu wzdryga się moja cała istota. Jest to nie do przyjęcia dla ducha i serca. Nie mogę przyjąć rzeczywistości za całkowicie zrozumiałą, zgodnie z naukowymi stwierdzeniami, analizami i opisami. Ta rzeczywistość jest czymś więcej. Uważam, że niewidzialne nieskończenie większe jest od widzialnego. Jestem pewien, że w środku tego niewidzialnego świata, bez ograniczeń przestrzeni i czasu, jest obecna jakaś Istota, która świat widzialny niewidzialnymi palcami porusza. Niewidzialna rzeczywistość jest o wiele bardziej fascynująca aniżeli ta widzialna. Nie można jej pojąć doświadczeniem rozumu. Do tego służą oczy serca! Boga nie można udowodnić Jakżeż można udowodnić istnienie Istoty, która przewyższa pod każdym względem wszystkie możliwe systemy myślowe? Ze wszystkiego, co istnieje, odróżnia się Bóg w najbardziej radykalny sposób i nie można go naukowo określić, obserwować ani poznać. Przy pomocy rozumu możemy jedynie odszukać ślady Boga, lecz nie można Go objąć ani rozumieć. Bóg nie jest przedmiotem rozumu. Gdyby można było Boga ująć i pojąć w granicach rozumu, wówczas można by Go także zrobić, lecz wtedy miało by się najwyżej coś w rodzaju totemu. Sam rozum rozpoznać Boga nie potrafi. Myślenia nie można zredukować wyłącznie do procesów elektrochemicznych, rozgrywających się w mózgu. To materialistyczne ujęcie okazało się nie do przyjęcia. Sam rozum musi przyznać, że człowiek to więcej niż rozum. Znamy wiele spraw, których nie potrafimy samym rozumem rozwikłać. Poznać - może tylko cały człowiek. Pytania "dlaczego?" osaczają mnie niczym dżungla Nauka potrafi dziś wiele wytłumaczyć i zna odpowiedzi na mnóstwo pytań. Ale jeżeli chodzi o te ostateczne: "dlaczego", nie potrafi dać odpowiedzi. W sprawie Boga, jego istnienia, jego działania, nawet wielcy naukowcy byli najczęściej małomówni. Jedynie liczne pomniejsze duchy, chełpiąc się swoją pozycją i ślepe na swoje granice, wiedziały już zawsze o wszystkim wszystko: każda wiara w Boga jest naiwnym oszukiwaniem siebie i musi zostać przez naukę zdemaskowana. I tak powiedział pewien chirurg, że otwierał już wiele mózgów, a nie znalazł tam żadnej duszy. Znany astronauta natomiast opowiadał, że będąc we wszechświecie nigdzie Boga nie spotkał. Źdźbło trawy Poprosiłem ludzi nauki i techniki by stworzyli mi źdźbło trawy. I wyprodukowali mi takie źdźbło trawy, tak zielone, tak cienkie i tak wiotkie. Gdy jednak dokładniej się jemu przyjrzałem, zauważyłem, że jest martwe. Nie potrafiło oddychać. Nie potrafiło rosnąć. Nie mogło żyć ani umrzeć. Właściwie to nie miało ono nic z prawdziwego źdźbła, poza nazwą. Żadna krowa, a nawet koza nie mogła go jeść, ani mleka z niego zrobić. Słyszę, jak wszystkie źdźbła świata śmieją się ze źdźbła trawy zrobionego przez człowieka: "Ci wielcy ludzie nie są w stanie przy całej swojej wiedzy i technicznych możliwościach nawet maleńkiego źdźbła trawy stworzyć". Nauka nie jest wszechwiedząca Nauka i technika oddały człowiekowi ogromne usługi. Wyprowadziły go z niejednego ograniczenia dawnych czasów, wyzwoliły z wielu kajdan. Prawdziwa nauka nie stoi Bogu na drodze. Lecz nauka nie jest wszechwiedząca, także wówczas, kiedy bardzo wiele wie o procesach, które dokonują się we wnętrzu naszego widzialnego świata. Uczeni wszystkich dyscyplin kroczyli w długich procesjach poprzez stulecia i wzajemnie się sobie przeciwstawiali. W dzisiejszych czasach nauka jest coraz bardziej świadoma swoich ograniczeń. Coraz wyraźniej stwierdza, że nie jest w stanie stworzyć trafnego obrazu całej rzeczywistości. Rzeczywistość człowieka i świata okazuje się o wiele bardziej skomplikowana i bardziej tajemnicza. A przy tym rozliczne dziedziny współczesnej nauki obejmują tak ogromną liczbę zagadnień, że żaden ludzki umysł nie jest w stanie tego wszystkiego ogarnąć ani pojąć. Nauka nie da odpowiedzi, których oczekujemy na nasze pytania. Dopóki się pragnie zbliżyć do Boga wyłącznie za pomocą rozumu, dopóty pozostaje się to zewnętrznej stronie i nie można Go poznać, Każda definicja Boga i każde o nim wyobrażenie będzie w takim przypadku skazane na niepowodzenie. Do Boga trzeba dążyć z całym naszym człowieczeństwem. W drodze ku niemu muszą nasze serca być wolne i otwarte, by nasz stosunek do niego stał się osobisty i przyjazny. Nie chodzi o to, aby dużo wiedzieć. Chodzi o to, by pojąć. Nie o takie zrozumienie, do którego dochodzi się po wielu latach studiów, lecz o takie pojmowanie, które powoli rośnie, gdy my porwani przez cuda życia, w zawierzeniu, prostocie i miłości oddamy się nieznanym mocom. Chodzi tutaj o głębokie doświadczenie, które rozumowi się nie sprzeciwia, lecz wychodzi ponad ściśle racjonalne myślenie. O doświadczenie intensywnej miłości, która ze stworzenia ku nam się wyłania. O poczucie, że jest się kochanym przez istotę, która się nam objawia powoli; która się pozwala poznać stopniowo coraz bardziej, w tej mierze, w jakiej się sami od siebie wyzwalamy i tej miłości się oddajemy. Bóg, w którego wierzyć nie mogę Nie wierzę w boga dyktatorów, w boga wielkich i bogatych. W boga, który przemocą utrzymuje porządek, a małym strachu napędza i błogosławi broń. Nie wierzę w boga jako tabu dla prostaków i nieuczonych. Nie wierzę w boga, który zrodził się z potrzeby jako środek uśmierzający, gdy życie stało się nie do zniesienia. Jako wyspę ocalenia, gdy straciło się grunt pod nogami i gdy nie można się już oprzeć na żadnym człowieku. Jako powszechny środek leczniczy by nim zapchać dziury naszej bezsilności. Nie wierzę w boga, który z kijem stoi za drzwiami. W boga, który ludziom przeszkadza w rozwijaniu ich możliwości. Nie wierzę w sędziego, który gwiżdże przy każdym faulu. Nie wierzę w najwyższego sędziego moralności ani w brzydkiego boga. Nie wierzę w boga, który z daleka trzyma się od ludzi, niczym jakaś nadistota, odległa oziębła i nieporuszona. Nie wierzę w boga filozofów i ideologów, abstrakcyjnego i niezrozumiałego. Jestem niewierzącym. Bóg to największe pytanie życiowe, na które odpowiedzieć potrafi jedynie serce. Nie ma racjonalnego doświadczenia na temat Boga. Podobnie jest z miłością. Dlatego jest niezmiernie trudno Boga i miłość rozumem wytłumaczyć. Wiedzą o tym od dawna już poeci i święci. Gdy widzę, jak Bóg ujawnia się w ostatecznym: "dlaczego?", zmienia się wszystko. Wszystko nabiera sensu i barwy. Wszystko się łączy ponad najgłębsze przepaście, ponad najwyższe wierzchołki, ponad morza, ponad niezmierzoną przestrzenią aż po granice wszechświata. Nasze serce wie o Bogu. Zanim się Bóg naszemu rozumowi objawił, nastąpiło spotkanie naszego serca z nim. Rozumiem niewierzących Mam przyjaciół, którzy świadomie nie wierzą, a równocześnie są dobrymi ludźmi. Oni ten problem przemyśleli. Wyjaśniają za pomocą poważnych argumentów, dlaczego nie wierzą. Nie mogą przyjąć obrazu Boga, który im przedstawiono. Nie potrafią ani cierpienia, ani nędzy i tego ogromu zła w świecie połączyć z wiarą w dobrego i miłującego Boga. Niektórzy uważają, że wiara w Boga przeciwstawia się wolności człowieka i hamuje jego rozwój. Pełny szacunek i uznanie dla tych dobrych, lecz niewierzących ludzi, którzy otwarci są dla wielkiej tajemnicy ludzkiego życia i którzy poruszają się w polu sił wielkiej miłości wobec ludzi. Duch boży wieje kędy chce! Wierzący i niewierzący powinni mieć wiele wyrozumiałości dla siebie. Nie powinni spierać się ze sobą na temat istnienia Boga. Podobnie jak wierzący nie mogą dostarczyć żadnego ostatecznego dowodu, że Bóg istnieje, tak też niewierzący nie mają żadnego przekonywującego argumentu na twierdzenie, że nie istnieje. Czy wierzą, czy też nie wierzą, wszyscy są ludźmi, małymi ludźmi na małej planecie, w wiosce, którą nazywamy Ziemią. W cokolwiek wierzą, spożywają ten sam chleb i oddychają tym samym powietrzem. Cieszą się tym samym słońcem i idą w tym samym deszczu. A gdy się zakochują, to są podobnie ślepi. Idą tą samą drogą i martwią się z reguły tymi samymi problemami. Gdy spotykają się na rozdrożach, nie powinni się kłócić o drogę, lecz być otwartymi, zawierać przyjaźnie i życzyć sobie wzajemnie "dobrej drogi" i wspólnie poszukiwać tajemniczego, głębokiego sensu tego, co żyje i oddycha. Wierzący i niewierzący stoją bliżej siebie aniżeli sądzą. Wrogość jest najgorszą rzeczą, która może im się przydarzyć. Fanatyzm religijny jest ze wszystkich fanatyzmów najbardziej fanatyczny i najbardziej bezbożny. Niewierzący przyjaciel mógł jeszcze dokładnie wymienić dzień, a nawet godzinę i ulicę, na której Bóg go napadł. Tak, napadł! Przyszło to zupełnie niespodziewanie. Radość nie do wysłowienia. Chciał uciekać, ale nie mógł ruszyć się z miejsca. Stał jak przygwożdżony. "Chyba zwariuję" - przeszło mu przez głowę. Całe jego jestestwo wykrzykiwało: "Bóg istnieje!" Wzdragał się przed tą myślą: "Nie, nie, nie. To nie możliwe". Lecz "tamto" już go nie opuszczało. Bóg istnieje! Bóg nie jest jednak opium. Jego rodzice byli przekonanymi marksistami i ten pogląd tkwił także głęboko w nim. Listy z czasów jego narzeczeństwa były zawsze bardzo długie, bo chciał o tym przekonać swoją narzeczoną. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak będą mogli wspólnie wytrzymać, gdy w tym punkcie nie będą zgodni. A teraz stoi tu, w jasny dzień, na jednej z wielu ulic wielkiego miasta - skonfrontowany z Bogiem. Dziwne uczucie i jakaś pewność, której nie sposób wytłumaczyć. Tygodniami walczył później jeszcze z sobą samym. Nawet swojej żonie nie był w stanie o tym powiedzieć. Aż pewnego wieczoru już nie wytrzymał. W półmroku, oparty o krzesło powiedział: "Anno, wierzę, że Bóg istnieje". Spodziewał się sprzeciwu, kłótni, lecz nastąpiło ciche objęcie. Jego żona nie była w stanie z powodu łez wydobyć z siebie słowa. I znowu napełniła go radość nie do opisania. Czuł, że jest dobrze, tak dobrze jak nigdy przedtem. "Już od pewnego czasu chodzę potajemnie do kościoła" rzekł - "lecz nie powiedziałem ci tego, by tobie nie sprawić przykrości". W następną niedzielę poszli oboje. W kościele było kilka osób. Gdy przybyli, właśnie ktoś czytał z grubej księgi przy ambonie: "Postępujcie jak dzieci światłości" i spojrzał na nich wchodzących. "Mógłbym tańczyć z radości" - opowiadał później "takie uniesienie mnie przepełniało". Śpiewając szliśmy do domu i tam w pokoju dzieci, w salonie oraz kuchni napisałem wielkimi literami na ścianach: "Postępujcie jak dzieci światłości"! Duchowy testament wierzącego Spędziłem swoje życie w pluralistycznym otoczeniu i zawsze wśród wolnomyślnych przełożonych. Mam raka i wiem, że wnet umrę. Nie było nigdy nikogo, kto by udowodnił, że poprzez śmierć idziemy w nicość. Ja idę przez śmierć w ostateczną rzeczywistość. W tę niepojętą, wszystko obejmującą rzeczywistość, którą nazywamy Bogiem. Nie można tego naukowo udowodnić, lecz nie można temu też zaprzeczyć. Że przez śmierć idę nie w nicość, lecz do Boga, jest dla mnie całkowicie do przyjęcia. Jeżeli ten egzystujący Bóg rzeczywiście "jest", to wtedy jest on nie tylko tym, który mnie stworzył, lecz także tym, który mnie przyjmie do swojej pełni. To jest sprawa wiary. Zjednoczyć się z Bogiem - tego nie można udowodnić, lecz w to można wierzyć w świetle darowanej wiary i zaufania. Jako stwórca i zachowawca świata i człowieka ma Bóg jedno słowo więcej do powiedzenia. Do niego należy pierwsze i ostatnie słowo. Kto naprawdę wierzy w wiecznego i żywego Boga, ten wierzy także w swoje własne wieczne życie. "Wierzę, lecz nie wolno mi się nad Bogiem zastanawiać, bo natychmiast ogarnia mnie strach, że swoją wiarę utracę". Powiedział to pewien naukowiec. Jego wiara została odziedziczona, z pokolenia na pokolenie przekazywana, niczym stary zegar w gabinecie. Budził on dawne wspomnienia, ale już nie chodził, nie było już w nim serca, codziennie coraz bardziej zagłębiał się w nauce. A pytania najostateczniejsze, które stawiało jego serce, pozostały bez odpowiedzi. Nauka też ich nie wyjaśniała. Ogarnął go strach. Nigdy nie troszczył się o to, by swoim jestestwem nawiązać kontakt z tajemnicą, gdzie doświadczenie staje się poznaniem, a serce otrzymuje odpowiedzi, których rozum odnaleźć nie potrafi. Wierz mi, wasz Bóg istnieje "Raz w swoim życiu zapaliłem cygaro tysiącfrankowym banknotem" - oznajmił mi pewnego wieczora. "Miałem wszystko. Byłem wielkim panem. Czułem się jak Bóg. Moi poddani czołgali się przede mną. Nie potrzebowałem nikogo. Wszystko przeżyłem i wszystkiego spróbowałem. A teraz siedzę tutaj... Jestem skończony, mając nie całe czterdzieści lat. Nie mam żadnego bliskiego człowieka. Zabijałem. Wiem również, że mundur nie jest żadnym usprawiedliwieniem mordu. Gdziekolwiek spojrzę, widzę wyłącznie złoto, które brudzi, i ludzi, którzy się czołgają. Ale najgorsze to ci zabici, te płaczące kobiety i dzieci, które na mnie patrzyły błagającymi oczyma i pełne przerażenia, a do których ja strzelałem. Teraz mnie po nocach nawiedzają. Nie widzę już żadnego wyjścia. Nie wiem też, jak się tutaj znalazłem. Kupiłem sobie parabellum 6,5, pistolet automatyczny. Nie, proszę księdza, żadne samobójstwo. Chcę jedynie uwolnić się od własnego brudu". Ziarno pszeniczne Przyrodnik wie wszystko o dających się naukowo stwierdzić procesach, które dokonują się w ziarnku pszenicy. Nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytania "jak"? i "dlaczego?", dotyczące pierwszego ziarnka pszenicy. To znajduje się poza jego wiedzą. Nawet wówczas, gdy przekonany jest, że w tajemnicy pszenicznego ziarna działa jakaś wyższa Istota, byłoby to nie naukowo, aby do tego się przyznać. A jednak jest to przekonanie, które dać mu może nadzieję i uczynić troszeczkę szczęśliwszym. "Wierz mi, wasz Bóg istnieje". "Doświadczyłem tego". On istnieje w ludziach, którzy są dookoła mnie. Gdy troszczysz się o tych ludzi, wówczas - tak mniemam - otrzymasz za to raj. Lecz gdy w swojej pysze każesz tym ludziom przed sobą się czołgać i ich wykańczasz, jak ja to czyniłem, będziesz miał piekło już tutaj. Ja jestem żywym dowodem na to. Jestem szatanem". Ten mężczyzna był w panice. Opowiadał jeszcze wiele innych rzeczy. Wielu godzin trzeba było, żeby się uspokoił. Owej nocy wyspowiadał się z całego swojego życia. Nad ranem wyszedł. Zrobiło się jasno. Wiara prostych ludzi We wszystkich religiach świata jest mnóstwo prostych ludzi, którzy wyrażają swoją wiarę w nadludzką istotę, w siłę wyższą, w jakiegoś Boga, w bardzo zwyczajny i prosty sposób. Za pomocą wielu rytuałów i zwyczajów szukają kontaktu z istotą, która jest większa niż oni. Zapalają świece. Całują ręce i nogi figur, głaszczą obrazki, czynią gesty, kłaniają się i klękają. Nie mów zbyt pochopnie: "To tylko zabobon. To głupi, prymitywni ludzie. Oni nie wiedzą lepiej". Bądź ostrożny ze swoim wyrokiem. To ich sposób wypowiadania się i wyrażania. Ich sposób szukania Boga. Może odczuwają głębiej, ufają mocniej tej niewidzialnej rzeczywistości, którą chcą osiągnąć przez widoczne znaki. Są w drodze. Bóg pozwala im przyjść. Bóg ich przyjmuje. U niego będą oni pierwszymi, ponieważ w tym świecie byli zawsze ostatnimi. Wierzę w dobro, chociaż tak wielu ludzi opanowanych jest przez zło. Wierzę w piękno, mimo, że brzydota rozrasta się w świecie, a brud głęboko drąży człowieka. Wierzę w miłość, także wtedy, gdy panuje wrogość i nienawiść się wokoło rozwija. Gdy widzę człowieka, nawet gdyby to był człowiek złamany, i wówczas wierzę w Istotę, która większa jest od człowieka. Popatrz w oczy dziecku, a ujrzysz Boga. Wierzę, że prapoczątkiem dobra jest Bóg. Bóg nie jest dobrym człowiekiem, lecz przychodzi On do nas w każdym dobrym człowieku. Bóg nie jest kwiatem, lecz w każdym kwiecie jest zawsze obecny. We wszystkim, co żyje zostawił Bóg ślady swojej miłości. W każdym źdźble trawy zostawiam jego ślad. Bóg jest najgłębszym związkiem między wszystkim co istnieje. Między wszystkim, co tylko jest obecne w kosmosie. Wszystko jest z sobą powiązane. Cudowna żywa tkanina. Tysiące przecudnych, żywych nici wiąże ludzi z ludźmi i z całą przyrodą. Z chmurami wysoko na niebie, z wodami w rzekach, z ptakami w powietrzu, z rybami w morzach, ze zwierzętami na lądzie, z kwiatami i drzewami, z wielu barwnymi motylami, małymi biedronkami aż po miliony prawie niewidocznych żyjątek nad i pod ziemią. Bóg jest w tajemniczy sposób obecny w istocie tej cudownej tkanki. Tam, gdzie zostaje ona uszkodzona, dokonuje się naruszenie stworzenia, tam dotyka to człowieka. Następuje zerwanie naturalnych powiązań, a zaczyna się proces rozpadu. Ludzie zaczynają odrzucać ludzi we wszystkich dziedzinach życia towarzyskiego i wspólnotowego, aż po łono matki. Grzech jest w swojej istocie zerwaniem życiowych powiązań. Wejście w tajemnicę Wierzyć: to coś więcej niż wiedza religijna. To coś innego, aniżeli akceptowanie pewnych prawd, twierdzeń czy zasad. Wierzyć: to się zaczyna wraz z wejściem w wielką Tajemnicę, po której poruszamy się po omacku, szukając, pytając i prosząc o światło. Aż Bóg pewnego dnia do ciebie się zbliży i pozwoli ci odczuć swoją obecność w tysiącach rzeczy każdego dnia. Wierzyć: to patrzeć dalej, poprzez rzeczy i sprawy, na tego, który za nimi stoi. Wierzyć: odrzucić własną zadufaną pewność i pójść nad wodę. Zaufać Istocie, o której wiesz: ona jest obecna i wciąż na nowo zaprasza. Wierzyć: pozwolić się unieść w nowy, głębszy wymiar, w przestrzeń, w której zanikły wszelkie granice. Wierzyć: z całym zaufaniem wskoczyć w ciemność, niezwykłą formę kochania. Wiara jest darem. Nie możesz go zdobyć. Nie możesz się go domagać. Wiara jest darem, Nie otrzymasz go, gdy przepełniony pożądliwością szukasz dróg ku władzy i bogactwu. Wiara jest darem. Zostanie ci dana w godzinach ciszy, gdy opuścisz samego siebie, uciszyłeś swoje serce i z zamkniętymi oczyma czekasz, aż gdzieś zobaczysz Boga. Wiara jest darem. Najczęściej jest dawana stopniowo, powoli. Licznym od dzieciństwa. Niewierzącym czasami nagle, gdy są czystego ducha i otwartego serca, i tak całkowicie oddają się ludziom, że nawet nieświadomi tego, może już długo żyją w magnetycznym polu przyciągania tego niewiarygodnego Boga. Istnieją ludzie, literaci i artyści, redaktorzy i moderatorzy, politycy i profesorowie, którzy wypowiadają się w sposób bezczelny i impertynencki, grubiański i obraźliwy o Bogu i religii. Tacy ludzie mówią z reguły więcej o sobie samych niż o Bogu i religii. Ogromną głupotą niewierzących jest uznanie ludzi wierzących za gorszych, lub mniemanie, że są oni zawsze idiotami. Wierzący, inaczej, wierzący i niewierzący, wszyscy są ludźmi i tworzą rodzaj mozaiki. Poszczególne kawały i kawałeczki są bardzo zróżnicowane. Nie powinny się wzajemnie nakładać lub wypychać, lecz odzwierciedlać boże piękno. I trochę bożej dobroci i miłości wypromieniowywać. Więcej radości w życiu Kto odnalazł Boga, ma jedną antenę więcej, by móc odbierać głębsze przesłania. Kto odnalazł Boga, ma dodatkowe oparcie w życiu. Ma pewniejszy grunt pod nogami. Kto jedno odnalazł, odnalazł ostatecznie samego siebie, w dalszym wymiarze, daleko ponad horyzont. W nowym religijnym wymiarze. Kto odnalazł Boga, musi wciąż szukać dalej, by Go ciągle jeszcze bardziej odnajdywać. Bóg jest tak fascynujący. Nie można zaniechać szukania nawet wtedy, gdy się Go odnalazło. Część druga Humanizm Boga Wśród wszystkich religii świata jest chrześcijaństwo jedyną, w której istota najwyższa objawia się jako Bóg, który jest miłością. W chrześcijaństwie spotykamy Boga, który bierze na siebie los człowieka i przyobleka się w człowieczeństwo. Boga, który przychodzi na naszą planetę, staje się człowiekiem, by być blisko ludzi. Stwórcę, który pozostaje wierny swoim stworzeniom i nie pozostawia ich samych sobie. To nie do wiary, że Bóg w postaci człowieka przychodzi do ludzi. Bóg jednak chciał uczynić swoją miłość do ludzi widoczną, namacalną i odczuwalną. Dlatego potrzebował ciała, rąk i nóg, i ciepła ludzkiego serca. Chrześcijaństwo wprowadza nas w wielką przygodę Boga z ludźmi. Bóg jest miłością "Wcielenie się" Boga to objawienie niewiarygodnej miłości. To najpiękniejsze przesłanie, kiedykolwiek zostało ludziom dane. Ta "Miłość" stała się człowiekiem. Stała się ciałem i krwią w osobie Jezusa z Nazaretu. Przed dwudziestu wiekami wkroczyła w dzieje świata i wszystko postawiła na głowie. W Jezusie widzimy jak Bóg idzie poprzez świat. Jezus to oferta. Boska propozycja dla wszystkich ludzi. On nie jest własnością katolików czy protestantów, grup charyzmatycznych czy też innych modnych ruchów religijnych. On nie przyszedł dla jednej grupy czy partii. Przyszedł do wszystkich ludzi, do ludzi różnych ras i języków, odmiennych orientacji i wszystkich czasów. Tajemnica wcielenia jest czymś zupełnie nowym w historii religijnej ludzkości. Tajemnica wcielenia jest istotą chrześcijaństwa. Jest tajemnicą miłości. W chrześcijaństwie chodzi o miłość. O miłość Boga, która ucieleśniła się w postać ludzką w osobie Jezusa. Prawdą chrześcijaństwa jest miłość. Prawdą chrześcijaństwa jest Jezus. W chrześcijaństwie nie wierzysz w jakąś abstrakcyjną prawdę ani w szereg zadań czy twierdzeń, lecz w kogoś, kto cię kocha. Przez Jezusa Bóg mówi ludziom jak ich kocha. Jezus jest słowem Boga. Wszystko, co Bóg ma ludziom do powiedzenia to: Jezus. Dla chrześcijaństwa żyjesz w prawdzie tak długo, jak długo pozostajesz w miłości, w Jezusie. To brzmi dziwnie, lecz jest to niesłychanie wyzwalające, że nie możesz w chrześcijaństwie utracić prawdy przez brak wiedzy, ale wyłącznie i jedynie przez brak miłości. Wierzyć w Boga chrześcijaństwa znaczy: rzucić się w prąd miłości, która płynie od Jezusa poprzez świat. Chrześcijaństwo historią miłości między Bogiem i człowiekiem. Historia z bardzo długą prehistorią, która rozpoczyna się opowiadaniem o stworzeniu. Ta historia stworzenia jest jednym z najwspanialszych dzieł literatury światowej. Bóg stworzył światłość, dzień i noc. ląd i morza, kwiaty i drzewa, zieloną trawę, czyste powietrze i przejrzystą wodę. Bóg stworzył słońce, księżyc i gwiazdy, ryby w morzu , ptaki w powietrzu i zwierzęta na ziemi. Stał się wieczór i stał się poranek. I Bóg zobaczył, że wszystko było dobre. I nadszedł szósty dzień. Szóstego dnia dokonał Bóg arcydzieła: stworzył człowieka, króla stworzenia. Uczynił go na swój obraz i podobieństwo. Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, który jest miłością. Cóż za nieprawdopodobna istota! Siódmego dnia Bóg odpoczywał i oddał swoje wspaniałe dzieło, raj ziemski, człowiekowi. Czy dzieło stworzenia się nie udało? Czyżby Bóg się pomylił? Bóg uczynił człowieka "sercem" stworzenia, ośrodkiem całego wszechświata, jedyną istotą, która jest czymś więcej niż kawałkiem materii, niż przypadkowym zlepkiem atomów i molekuł. Stworzony na obraz Boga, stał się człowiek także duchem. Jego ciało jest ciałem uduchowionym, nienaruszalnym i niezastąpionym. Wszystkiemu, co Bóg stworzył, dał także konkretny cel i program. "Takim masz być" i "tak masz żyć". Drzewa i kwiaty i rośliny rosną, i kwitną zawsze, i wszędzie w ten sam sposób, zgodnie ze swoją przynależnością gatunkową. Najgłupsza kura wie, jak znieść jajo i każdy ptak śpiewa wciąż tę samą pieśń, której nauczył się w raju. Jedynie człowiek, Obdarzony został "wolnym programem". Lecz Bóg dał mu pewnego rodzaju wskazówki, które zostały mu wpisane głęboko w sercu, jak ma się obchodzić ze światem. Bóg był w człowieku, swoim arcydziele, szalenie zakochany i miał do niego bezgraniczne zaufanie tak, iż wszystko oddał w jego ręce. Czyż w tym tkwi błąd: Bóg stworzył z chaosu wspaniały świat. Ludzie uczynili ze świata znowu haos. Pismo opowiada o pierwszym bratobójstwie i jak prędko stał się człowiek niewierny. Przez wszystkie stulecia rosła wieża Babel i przemoc w świecie. Historia o Kainie i Ablu powtarza się przez wieki. Z pokolenia na pokolenie. bardzo szybko zaciemnił człowiek obraz Boga, !Całkowite niepowodzenie! Bóg jednak nie mógł człowieka zapomnieć. Na wielu drogach i w przeróżny sposób, próbował ponownie z nim się spotkać. Wśród wszystkich ludów, na przestrzeni wieków znalazł fantastycznych ludzi - proroków i aniołów o ludzkim obliczu. Przemawiali do ludzi i wskazywali drogę ku światłu. We wszystkich religiach jest coś z wielkiej bożej mądrości. Bóg nie opuścił swojego stworzenia. W swojej wszechmocy stworzył wszystko. W swojej miłości, gdy czas dojrzał na przyjście Jezusa, stworzył wszystko od nowa. "Kto jest w Jezusie, jest nowym stworzeniem". "Święty Paweł" Zupełnie zwariowana historia W Jezusie idzie Bóg na poszukiwanie człowieka. Bóg czyni się małym jak dziecko i oddaje się w ręce ludzi, by ich zdobyć dla swojej miłości. Jakaś całkowicie zwariowana historia. Rozum tego nie pojmie. Gdy zaś spojrzy się sercem, wtedy rozjaśni się wszystko. Zostaniesz wciągnięty przez prąd, który poprzez stulecia unosił miliony ludzi. Poczujesz: Nie muszę być wielkim ani mocnym, i nie muszę wykazać się nadzwyczajnymi osiągnięciami, by być przez Boga kochanym. Doświadczysz, że Bóg, jak ktoś zakochany, na najmniejszy znak ku tobie podąża. Patrzy ponad błędy i słabości i czyni cię zupełnie innym. Kocha bez zastrzeżeń - w ten sposób bierzesz udział w bożej naturze. Boży obraz stanie się w tobie znowu widoczny. O Jezusie i jego nowinie wyczytać można w księdze naszych czasów: w starej Ewangelii. Ta Ewangelia jest uderzającym, nie dającym się niczym zastąpić, i niewyczerpanym manifestem wielkiej miłości. Ewangelia W tej księdze opisany jest humanizm Boga. To nowina, która wyzwala nieprawdopodobną radość. To najbardziej człowiecza, a zarazem najbardziej boska wieść, która się sprzeciwia wszelkim obiegowym ideologiom. Najbardziej człowiecza nowina, dlatego, że żadnego człowieka nie pozostawia na uboczu. Nikt nie zostaje odrzucony ani zapomniany. Nikt "spisany na straty". Jest w niej tyle zrozumienia, dobroci i sympatii dla słabych, grzeszników i dla ludzi, którym się nie powiodło, że każdy czuć się może jak w domu. Najbardziej boska nowina, bo nikt nie może zmierzyć jej szerokości, wysokości ani głębi. Kto wierząc w nią raz, tutaj wkroczy, znajdzie tak wiele światła, tak wiele życia, tak wiele radości, że całym sobą czuje, chociaż nie potrafi tego ująć w słowa: To nowina, która może uratować świat! Gdyby nie było Ewangelii, musiano by ją wymyślić, o ile by to było możliwe, by ludzi uczynić szczęśliwymi nie kiedyś tam, lecz dzisiaj, teraz i tutaj w tej wiosce, która nazywa się Ziemia. Ta Ewangelia nie zawiera żadnej doktryny, żadnych naukowych tez, żadnej filozofii. Ona jest "życiem". Tutaj nie napotyka się jakiejś sprawy, jakiegoś wspomnienia, zapomnianego obrazu lub iluzji, lecz "osobę". Tutaj spotyka się kogoś, kto rzeczywiście żyje i czyja obecność odczuwalna jest dla tych, którzy Go kochają. Ktoś z zewnątrz nie potrafi wydać sprawiedliwego wyroku. To jest sprawa doświadczenia. Ciałem i duszą musi się ją przeżyć. Inaczej pozostaje ona zimnym przedmiotem poza nami, który można przestudiować bez zrozumienia czegokolwiek. Dla kogoś, kto uważa, że Bóg jest wymysłem chorego umysłu, a ludzie jedynie określoną strukturą atomów i molekuł, Ewangelia może zawierać piękne myśli, lecz jej treść i sedno pozostaną dla niego zamknięte. Dla tego, kto wierzy, Ewangelia jest jasną, choć trudną odpowiedzią na pytanie o najgłębszy sens życia. A to znaczy: być człowiekiem i współczłowiekiem. Jasna odpowiedź na pytanie: w jaki sposób tak wielu różnych ludzi może ze sobą współżyć? Jak mogą ustać wojny, wrogość i przemoc? Ewangelia miłości jest wciąż jeszcze Ewangelią głupstwa, bo chodzi tutaj o miłość, która jest niełatwa i naznaczona znakiem Krzyża. Kto tę miłość wybrał, rezygnuje z własnego "ja", zajmuje ostatnie miejsce i oddaje się na służbę wszystkim. To niewiarygodne Dziwne to. Możesz Ewangelię czytać często, nawet całymi latami, bez tego, by cię ona dogłębnie poruszyła. Aż pewnego dnia ukaże się światło. A słowa wielekroć czytanego tekstu tak ciebie poruszą, że twoje serce opanuje ogromne szczęście i zapragniesz krzyczeć i dziękować, że Bóg do ciebie przemówił. To niewiarygodne, co napisane w Ewangelii, lecz jeżeli potrafisz w to uwierzyć, twoje życie nabierze nowego sensu. Nowina Ewangelii, głoszona od dwóch tysięcy lat, nie jest czymś, co pojąć mogą wyjątkowo uzdolnieni, wybrani czy wtajemniczeni ludzie. Ewangelia nie jest żadną tajemną mową, która przy pomocy skomplikowanych metod rozszyfrowana musiałaby być przez mądre głowy. Ewangelię zrozumieją ludzie, którzy mają do niej żywe, proste podejście: ubodzy i dzieci. Możni i potężni tego świata nie pojmuą z niej nic. Dlatego też jest im tak trudno czerpać radość z Ewangelii. Biedni i dzieci. Oni posiadają klucz do tej wewnętrznej mowy. Oni słyszą przemawiającego Boga. Dla nich Ewangelia nie jest morałem, lecz dobrą nowiną. Wieścią pełną radości. Kto nie stanie się jak dziecko, niczego nie zrozumie. W ideologiach muszą ludzie najczęściej ustępować narzuconym zasadom. Odrzucam każdy światopogląd, każdą ideologię i każdy system, w którym nie ma miejsca dla ludzi upośledzonych, nieuleczalnie chorych, dla odrzuconych i dla tych, którym się w życiu nie powiodło, w którym ostatni, nigdy nie mogą stać się pierwszymi. W Ewangelii na pierwszym miejscu jest człowiek. Miłość Dewaluacja słowa. Miłość jest we wszystkich językach słowem, które najczęściej bywa nadużywane i wypaczone. Wykorzystuje się je jako kamuflarz niejasnych treści. To najpiękniejsze i najszlachetniejsze słowo stało się płaszczykiem, którym można wszystko przykryć. Miłość chrześcijańska jest miłością twórczą. Ona budzi ludzi do życia, do pełnego człowieczego rozkwitu. Gdy kogoś lubisz - pod wpływem bożej miłości - czujesz radość z jego istnienia. Wówczas odnawiasz go. Może się rozwijać i kwitnąć jak kwiat w świetle słońca. Taka miłość nie jest wyłącznie uczuciem ani spontanicznym wzruszeniem. Ona jest czymś więcej. Ona jest wszystkim. Ze starego wydobywa się nowe, a co obumarło, budzi się do życia. Miłość w chrześcijaństwie należy do jego istoty: mieć "serce" dla ludzi, siebie dawać innym. Komunia tej miłości każe ofiarowywać więcej, niż się posiada. Dać trzeba siebie samego. To najbardziej ryzykowne przedsięwzięcie człowieczego serca. Ta miłość czyni człowieka wolnym, wyzwolonym z pęt pieniądza posiadania, uwolnionym z zamkniętego się w sobie. Dopiero, gdy miłość zamieszka w człowieku, stanie się możliwe sensowne mówienie o Bogu i wzajemne zrozumienie. Miłość chrześcijańska to wyjątkowo trudne zadanie. Ona nie jest ani słaba, ani ślepa. Ale to czego wymaga, nie jest dzisiaj w modzie. Miłość nie jest luksusowym artykułem dla delikatnych i słabych typów. Z nią nie jest tak jak z piegami, że jeden je ma a drugi nie. Na to nie ma się żadnego wpływu. Podobna jest raczej do solidarności i w związkach, partiach i organizacjach, której istotą jest wzajemne wspieranie się. Ona nie zniża się do postawy obojętnej i pasywnej: niczego złego nie życzyć, niczego złego nie czynić. Nie polega na uległości i poddawaniu się. Nie jest też ciągłym badaniem człowieka, czy aby jest godny tej miłości. Jest miłością bez zastrzeżeń. Radować się i radość rozdawać. Dzielić cierpienie i troski innych. Codziennie od nowa, także wówczas, gdy w codziennym obcowaniu być może szalenie ciężko szalenie zachować szacunek i sympatię. Miłość w chrześcijaństwie, to miłość Boga, który chce być człowiekiem w człowieku. Ta miłość jest nieograniczona i bezinteresowna. Wyrzeczenie się dóbr na rzecz innych jest podstawowym warunkiem. Wymaga bezpretensjonalności, skromności, prostoty i ofiarowania siebie. To właśnie tę miłość odczuwamy, gdy boli nas cierpienie innych, gdy głód innych odczuwamy we własnym ciele. gdy samotność, strach i nędza, najmniejszych i najsłabszych rozrywa nasze serce. Ta miłość nigdy się nie kończy. Ona wymaga od nas ustawicznego osobistego nawrócenia. Oto miłość, którą Jezus uczynił przykazaniem. Ona przewyższa nasze zwyczajne ludzkie siły. Miłość szuka wszędzie dobra, miłość nie zazdrości, nie chełpi się. Miłość nie wmawia sobie niczego. Ona nie daje dlatego, bo to pięknie wygląda. Miłość nie szuka siebie. Miłość nie poddaje się zgorzknieniu i nie pamięta zła. Ona nie cieszy się z błędów innych. Cieszy się natomiast dobrem, które istnieje. Miłość wszystko znosi, wierzy wszystkiemu, ufa bezgranicznie, wszystko przetrwa. Miłość nigdy nie ustaje. "Św. Paweł" Bóg jest po stronie człowieka W chrześcijaństwie Bóg jest konkurentem człowieka. Dojrzałość i autonomia człowieka zawarte są w twórczym planie Boga. W chrześcijaństwie Bóg postawił człowieka w centrum i u jego stóp złożył ziemię i niebo. W Jezusie zdecydował się Bóg na człowieka. W Jezusie Bóg stanął radykalnie po stronie człowieka. Przede wszystkim po stronie słabych i biednych. W życiu, cierpieniu i śmierci Jezusa zbliżył się Bóg do człowieka we wszystkich jego życiowych sytuacjach w sposób najintymniejszy i najgłębszy. W Jezusie ukrzyżował Wszechmogący Bóg swoją potęgę, aby wszystkim ludziom wszech czasów powiedzieć, że ich kocha i że są godni jego zabiegów. W chrześcijaństwie ukazuje się Bóg jako humanista wszech czasów. Bóg chrześcijaństwa jest Bogiem kochającym, który ze swojej wszechmocy nie czyni użytku z szacunku do człowieka, któremu wszystko oddał. Ten bezsilny Bóg szuka człowieka, bo jedynie człowiek ma tę możliwość, aby udostępnić Bogu dojście do świata tak, że Jego miłość stanie się znowu władna odnowić oblicze ziemi. Lecz człowiek zdecydował się na ucieczkę. Tchórzliwie ucieka od bożej miłości. Swoje serce otacza grubymi murami materii, tysiącem rzeczy nieważnych. Jeśli człowiek potrafi wszystko odrzucić, by puste ręce wyciągnąć do Boga, odnajdzie w swoim wnętrzu pokój i przeżyje radość, o której nigdy nawet nie marzył. Paradoks chrześcijaństwa To jest ta radosna nowina, że wszystko stanie się inne. Z Jezusem zmienia się wszystko. Wszystko staje na głowie. Władców ściąga z tronów, a mali i nieważni zostają wywyższeni. Biednych obdarowywuje, a bogaczy z niczym odprawia. Pierwsi będą ostatnimi. Ostatni będą pierwszymi. Kto swoje życie straci, znajdzie je. Kto swoje życie znajdzie, ten je straci. W ośmiu błogosławieństwach czyni szczęśliwymi wszystkich, którzy na tym świecie nigdy nie doczekali się sprawiedliwości. Chrześcijaństwo potęga niemocy. Moc Jezusa, tego ukrzyżowanego. Inna niż potęga pieniądza i broni. Inna niż władza polityczna. Jezus ukrzyżowany wśród dwóch zbrodniarzy, zrównany z grzesznikami, opuszczony przez Boga, którego bliskość głosi w słowie i czynie, i w swojej własnej osobie. Całkowita porażka. Dziwne to bardzo dla nowiny, która chce ludzi zbawić. Osobliwość w historii religii. Żaden człowiek nie wpadłby na taką myśl, by coś tak poniżającego, jak skazanie i haniebną śmierć niewolnika i buntownika połączyć z jakim bądź ruchem religijnym. Jezus. "Patrzcie, oto człowiek". Żaden Apollo, piękny, nadczłowiek w harmonijnej doskonałości. Nie Dionizos, zmysłowy, który żyje swoją namiętnością. Żaden gwiazdor z filmu. lecz zraniony Bóg, który wydał siebie ludziom i w ogniu swojej miłości wszystko odnawia i ulepsza. W bezsilności cierpiącego i umierającego Jezusa objawia się moc miłości, potęga Boga, który w ogniu swojego Ducha stwarza człowieka i rzeczy, odnawia i udoskonala. Bezsilni, prości, wierzący i modlący się ludzie wiedzą o tym. Chorzy i upośledzeni wyprzedzają nas. Rozumieją to lepiej. To ich charyzmat. W swojej bezsilności i ofierze zyskują oni, jak Jezus, siłę, która każe się im zastanowić i prowadzi do opamiętania. Jezus. Bóg dokonuje przełomu na zimnej planecie.Biedniejszy niż najbiedniejsi wśród ludzi, bez pomocy nauki i techniki, bez satelitarnych systemów o światowym zasięgu, zaszokował Jezus świat swoimi słowami. świadectwo jego życia i śmierci nawołuje każde pokolenie do zastanawiania się i do naśladowania. Świat utknął od tysiącleci w jakimś fatalnym , śmiertelnym błędnym kole. Przemoc wywołuje przemoc. Zło wyzwala kolejne zło. Niesprawiedliwość idzie za niesprawiedliwością. Niekończąca się i bezsensowna spirala. A wszystko chce się załatwić sprawiedliwością. Lecz sprawiedliwość nie przełamuje tego kręgu. Cud: Przed dwoma tysiącami lat przyszedł nagle ktoś, kto przełamał krąg śmierci. Sam szedł nową drogą. Nieznaną drogą szalonej miłości: drogą przebaczenia. Droga przebaczenia U humanistów, filozofów i myślicieli religijnych wszystkich czasów, można szukać, ale nigdzie się nie znajdzie, takiego posłania miłości, które wnikało by tak dogłębnie, które by ponad wszelkie ludzkie oczekiwania tak dalece wszystko przewyższało, jak przesłanie chrześcijaństwa uosobione w Jezusie z Nazaretu. Obraz Jego życia i Jego posłania został na przestrzeni wieków tak zniekształcony przez ludzi, którzy mienią się chrześcijanami, że wielu się od niego odwróciło. Droga przebaczenia, to najbardziej szalona miłość. Przebaczenie należy do istoty chrześcijaństwa. Kochać wrogów i im przebaczać. To zupełnie wyjątkowe i nie do pojęcia. Zadanie wprost niemożliwe. Społecznym, gospodarczym, politycznym, ba, nawet religijnym świecie "przebaczenie" nie jest w modzie. Miłowanie ludzi, bo są tego godni, prowadzi do fiaska. Byłoby iluzją, chcieć kochać człowieka na zawsze w imię jakiejś abstrakcyjnej idei, jakiejś ideologi, jakiegoś "powszechnego dobra", lub "w imię człowieczeństwa". Kochać wroga i przebaczać, zło dobrem odpłacać byłoby bezzasadną niedorzecznością, gdyby nie było głębszej motywacji. Chrześcijanin znajduje ten powód w osobie Jezusa. Chrześcijanin kocha bliźniego jako człowieka ze względu na jego godność, wielkość i piękno. Lecz kiedy człowiek ugrzęźnie w złem, zamyka się w śmiertelnym kręgu apati, złej woli, przemocy i nienawiści, wówczas chrześcijanin widzi drogę wyjścia w Jezusie, w Jego posłaniu, w Jego życiu, w Jego Osobie. Samo przebaczenie umożliwia całkowitą zmianę w ludzkich zachowaniach. Przebaczenie wymaga odwagi, ryzyka i twórczej fantazji. Przebaczyć jest najlepszą i najskuteczniejszą strategią dla człowieka, dla narodu, by żyć w pokoju i aby przeżyć w świecie pełnym przemocy. Przebaczenie może iść w parze z wszystkimi formami pokojowego sprzeciwu. Przebaczenie, przeniesione na stosunki międzynarodowe, będzie największą rewolucją wszystkich czasów. Wierzę w Boga chrześcijaństwa Wierzę w Boga takiego, jakim się objawił w Jezusie. Takiego, jaki stał się widoczny w Jezusie. Bóg, który kocha biednych i grzeszników, i który się jedynie oburza na świętoszków i obłudników. Bóg, który cudzołożnicę ocala przed kamienowaniem. Który niesie zagubioną owcę na swoich ramionach, a marnotrawnego syna bierze w swoje objęcia. Bóg, który całuje swojego zdrajcę i dobremu łotrowi obiecuje raj. Bóg, przebaczający tym, którzy Go krzyżują. Jezus staje po stronie biednych, słabych i grzeszników, zostanie przeto odrzuconych przez wielkich i możnych tego świata. Szacunek dla kapłanów i lewitów przekreślił w przypowieści o miłosiernym samarytaninie. Podważył autorytet faryzeuszy i uczonych. Prawo i przepisy przekroczył w różnoraki sposób. Uzdrawiał w szabat, nie pościł i nie zachowywał zwyczajowych oczyszczeń, jadł i pił ze znanymi grzesznikami i pogardzanymi celnikami, którzy krzywdzili lud. Prostytutkę wziął w obronę i pozwolił jej namaścić i ucałował swoje stopy na oczach gospodarza przyjęcia i wszystkich gości. Przez ostrą krytykę bogatych naraził na niebezpieczeństwo cały istniejący dotąd porządek. Jezus wniósł zupełnie nową miarę wartości. Chrześcijaństwo nie jest żadnym kaftanem bezpieczeństwa To nowe w chrześcijaństwie opiera się na takiej formie doskonałości, która nie ma nic wspólnego z surowym trzymaniem się licznych przepisów i spraw, lecz jedynie z dobrocią i przebaczeniem. Ma coś wspólnego z uczeniem się miłości wobec wrogów i ze słuchaniem Słowa Tego, który jak ojciec i jak matka kocha, i który przemawia w naszym sercu. Chrześcijaństwo nie jest żadnym kaftanem bezpieczeństwa, który zabiera komuś powietrze. Żadnym ciasnym gorsetem, który człowieka ogranicza i dusi. W chrześcijaństwie możesz się swobodnie poruszać. Chrześcijaństwo pozwala człowiekowi używać życia. Istnieje wyłącznie jedno, wszystko obejmujące prawo: miłość. Chrześcijaństwo nie jest perfekcjonizmem. Nie musisz być wcale najlepszym ani pierwszym. Nie musisz być żadnym nadczłowiekiem Chrześcijańska doskonałość nie ma nic wspólnego z perfekcjonizmem, ze ścisłym zachowaniem przepisów. Gdy jesteś w chrześcijaństwie związany, to wyłącznie więzią miłości. W chrześcijaństwie wolno ci popełniać błędy i mieć słabości. Nawet dobry człowiek może siedemdziesiąt siedem razy upaść. U Boga chrześcijaństwa także grzesznik jest mile widziany. Jedynie ten, któremu brakuje dobrej woli i całkowicie świadomie na zło się decyduje, wyłącza się sam. Wielka radość i bezgraniczna pociecha dla ludzi słabych. Kochaj i czyń co chcesz Chrześcijaństwo jest zdrowe duchowo. Ono rozwija człowieka, wyzwala go z lęków i bezsensownych pragnień. Chrześcijaństwo jest procesem wyzwolenia, które dokonuje się w samym człowieku. Chrześcijanin jest człowiekiem wolnym. Człowiekiem, który wyzwolił się z tysiąca ziemskich kajdan, by wybrać Boga, a przez Niego wszystkich ludzi, przede wszystkim słabych, biednych i odrzuconych. Chrześcijaństwo to terapia dla ludzi naszych czasów. Jest ono religią uzdrawiającą i uszczęśliwiającą. Chrześcijaństwo nawołuje ludzi do nawrócenia się, do nowego stylu życia. Działa odmaterializująco. Czyni człowieka do tego stopnia zdrowym, że może on się cieszyć życiem. Ta możność jest znakiem prawdziwego, duchowego zdrowia, lecz wymaga opanowania, wyrzeczenia, trzeźwości. Trzeba doskonalić swój wybór życia. Człowiek, który stał się trzeźwy, uczy się gustować w prawdziwych radościach życia. Jeżeli dobrowolnie utrzymamy dystans, będziemy wewnętrznie oczyszczeni. Gdy niczego już nie posiadam, będę w stanie wszystkiego zakosztować. Wówczas sprawdzi się to, co mówi Augustyn: "Miłuj i czyń co chcesz". Sensem chrześcijaństwa, jedynym uzasadnieniem istnienia chrześcijan jest to, by przekazywać z pokolenia na pokolenie bożą dobroć i miłość, hojność i przebaczenie ludziom wszelkich ras, języków i różnych orientacji. Chrześcijaństwo musi uczynić bożą miłość odczuwalną, widoczną, uchwytną. Bóg nie działa na zasadzie doskonałego menadżera religijnych organizacji ani kościelnych aparatów. Bóg jest i może być tylko tam prawdziwie obecny, gdzie ludzie Jego miłości dają ręce i nogi, i ciepło własnych serc. Wszystko się z sobą wiąże: wiara w Boga, wiara w człowieka, wiara w życie. Wszystko wiąże się z kochaniem i byciem kochanym. Kto nigdy nie był kochanym, kto nigdy nie doświadczył miłości, temu jest ciężko wierzyć w Boga, który jest miłością. Bo jedynie w miłości można Boga odczuć i doświadczyć. Tylko w miłości mogą ludzie dojść do wiary. Wielkie zadanie dla tych, którzy się mienią chrześcijanami: uczynić Boga widocznym. Pokazać Go ludziom w dzisiejszych czasach. Znaki chrześcijaństwa Znakiem chrześcijaństwa nie jest jakiś wspaniały kościół czy katedra ze złotymi, czy srebrnymi ozdobami, z podniosłą liturgią czy też piękną muzyką. Znakiem chrześcijaństwa jest bezsilność, słabość i ograniczoność, cierpienie. Jest nim krzyż, na którym człowiek dzień po dniu, kropla po kropli oddaje swoje życie. Znak chrześcijaństwa jest wszędzie, gdzie ludzie stają świadomie po stronie biednych i uciśnionych, i bezinteresownie troszczą się o człowieka będącego w potrzebie. Znak chrześcijaństwa jest tam, gdzie widoczna jest miłość, odczuwana i doświadczana przez człowieka, cieleśnie i duchowo. W gestach rąk i nóg, w słuchaniu i mówieniu, i w spojrzeniu oczu. Powołanie chrześcijan to: być najmilszymi ludźmi świata. Najbardziej kochającymi ludźmi. Znak chrześcijaństwa ukazuje się w Matce Teresie. Bóg stał się widoczny i odczuwalny przez pariasów dzięki osobie Matki Teresy. Matka Teresa eksploduje bożą miłością w zimnym i bezdusznym świecie niepokoju i nienawiści. Ona jest żywym oskarżeniem naszych ślepych czasów, które mają oczy jedynie dla pieniędzy i władzy, lecz nie widzą nędzy szarych ludzi. Matka Teresa, drobna i uboga kobieta. Jest wystarczająco mała, by pozwolić Bogu spełniać wielkie dzieła. Matka Teresa, skromna, mała kobieta, pozbawiona pychy, pochłonięta miłością ku Bogu, mała siostra, która potrafi uzdrawiać, właśnie dlatego, że jest mała biedna. Matka Teresa, mała siostra, która umiera w każdym umierającym i tysiącom przywraca życie. Kobieta, w której Bóg staje się widoczny, odczuwalny i dotykalny dla najbiedniejszych z biednych, i dla całego świata. Znak chrześcijaństwa ukazuje się w niezliczonych cichych ludziach, którzy w każdym zakątku świata działają na rzecz pokoju i dobra ludzi odrzuconych. Pytanie o światopogląd chrześcijański Pytanie o chrześcijański światopogląd jest właściwie pytaniem o ludzki światopogląd; pytaniem o dobro konkretnych ludzi i o losy ludzi biednych i bezsilnych. Jak powodzi się tym najsłabszym, bezbronnym i tak zwanym mniejszościom w naszym społeczeństwie i w świecie? "Coście tym najmniejszym uczynili, mnie uczyniliście". To jest pytanie o miłość między nami, o serce naszego społeczeństwa, o miarę człowieczeństwa w naszych politycznych, społecznych i gospodarczych stosunkach. To pytanie o szacunek wobec ludzkiego życia, o szacunek wobec człowieka, o szacunek wobec jego drogi życia i wobec całej przyrody. To także pytanie o przemoc w nas. Dlaczego ręce zamieniają się w pięści? Dlaczego jest tak dużo broni? Dlaczego rządzi światem prawo mocniejszego? To pytanie o sprawiedliwość i pokój, i o sprawiedliwy podział dóbr tej ziemi. Chrześcijaństwo wrosło w ten świat, szło z człowiekiem przez wiele stuleci i tworzyło historię. Pierwsi chrześcijanie żyli w płomiennej wierze w Nowinę Radości. Pierwotny Kościół był domem otwartym. Ludzie gromadzili się jak jedna rodzina. O nich opowiadano: "Patrzcie, jak oni się kochają". Stopniowo chrześcijaństwo opanowało zachodni świat oraz stało się potęgą, wielką światową potęgą z ogromem bogactwa. Wielkie znaczenie kładziono na przepisy, prawa i formy, a Nowina Radości zagubiła się w sprzeczkach religijnych, w niekończących się dyskusjach na wysokim poziomie, które przyniosły z sobą wrogość i podział. A później wskutek nadmiernej legalizacji nastąpił marazm. Nowina Radości zamarła w pancerzu przepisów, paragrafów, praw i zarządzeń, którymi żaden człowiek nie może się ogrzać. Owoce ducha: miłość, radość, pokój zostały zasypane lawiną kościelnych rozpraw i dysput. Chrześcijaństwo przeżyje jedynie dzięki ludziom, którzy praktykują miłość. A także dzięki tym, którzy w miłości przesadzają. Ewangelia została zdradzona, porwana na kawałki i w takim stanie zamknięta w kościołach i kaplicach. Chrześcijanie zapowiadali wciąż nowe wojny: nie swoim własnym namiętnościom, lecz inaczej myślącym, religijnym lub politycznym przeciwnikom. Niezgoda zapanowała również wśród samych chrześcijan. Jedni głosili własny, nowy pogląd na religię i kościół, nie bacząc na tych, którzy mieli inny punkt widzenia. W niekończących się dysputach zaczęto się wzajemnie rozszarpywać i dzielić na grupy i obozy, skrzydła i frakcje. Szukano konfrontacji i polaryzacji, rozwinięto strategie, zmierzające do najskuteczniejszego propagowania własnych poglądów. Znaleźli się tacy, którzy zajęli miejsca na stołkach sędziowskich i odziali się w szaty nieomylności, by wszystkich, nawet najwyższych dostojników osądzić i skazać. To jedyne, co chrześcijanin czynić powinien Chrześcijanie zeszli poniżej swojego poziomu. Boga zamknęli w murach kościelnych na niedziele i święta. Za mało modlili się o swoje nawrócenie. Boga nadużywali jako broni przeciwko innym ludziom. Zbyt często zastanawiali się nad użyciem Jego mocy, a za mało korzystali z darów Jego ducha. Jedyną sprawą, o którą chrześcijanin powinien się troszczyć, jest "człowieczeństwo" Boga: jego dobroć i miłość. By nabrała kształtu w tym bezlitosnym świecie, gdzie tak wiele ludzi umiera z powodu chłodu oziębłości. Bardziej aniżeli proroków, głoszących słowa klątwy i potępienia, bardziej niż ekspertów dogmatu i prawa, bardziej niż teologów, dostojników i autorytetów potrzebuje dzisiaj świat świadków. Pytam się czy Ewangelia, by być pokarmem dla prostych, zwyczajnych ludzi, musi być aż tak bardzo "przedestylowana". Tę nowinę można tak naukowo rozdrobnić, że stanie się zupełnie niezrozumiała i bezużyteczna. Zbyt wielu chrześcijan zachowuje się tak, jak gdyby chrześcijaństwo zbankrutowało, jak gdyby oni zostali okłamani. To bardzo smutne, że tak wielu chrześcijan nie cieszy się tą radosną nowiną i w konsekwencji tak mało raduje się życiem. Zamiast tego usiłuje się utrzymać struktury i organizacje, z których duch i zapał już dawno wyparowały. Wysoce skomplikowane badania prowadzi się na temat obrazu Boga teraźniejszości i nad socjologicznymi i psychologicznymi skutkami religijności. Jedynie miłość potrafi Boga uczynić widzialnym i ludziom pomóc uwierzyć w Niego. Ekumenia Pierwszym i najważniejszym zadaniem kościoła i wszystkich kościołów jest zbierać wokół siebie ludzi i jednoczyć w miłości. A to nie w imię jakiejś nauki, choćby niewiadomo jak była wzniosłą i piękną, lecz w imię jedynego Boga, który jest miłością i jedynie miłości pragnie. Dlatego w Jezusie tak wyraźnie i dobitnie o miłość prosi. To wielkie, ale i za razem bardzo trudne zadanie. Kościoły nie mogą ludzi dzielić. Ani na dobrych i złych, ani na takich, którzy są w posiadaniu prawdy i na innych, którzy błądzą. Kościoły muszą być otwarte dla wszystkich. Muszą zapraszać i przyciągać. Boga nie można człowiekowi narzucić. Kościoły muszą stać się magnesem, urzekającym magnesem miłości, któremu nie można się oprzeć. Ekumenia jest niemożliwa poprzez dyskusję. Ona dokonuje się sama przez się tam, gdzie ludzie swoim sercem odnaleźli siebie w Bogu. Czekanie na Jezusa Gdy człowiek znajduje się w biedzie, nie interesuje go nawet najpiękniejsza nowina. Nie obchodzą go polityczne ani społeczne programy czy rewolucyjne manifesty. Zupełnie mu to obojętne, dopóty, dopóki nie ma ludzi, którzy słowa potwierdzają czynami. Ludzi, którzy są po jego stronie i pomagają mu , i uważają go za godnego starań i trudów. "Co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, to mnie uczyniliście". Tak wiele jest jeszcze biedy. W ciemnościach zamkniętych domostw tak wielu zapomnianych ludzi. Tylu samotnych i opuszczonych, którzy na kogoś czekają. Na kogoś, kto by im drzwi otworzył i powiedział im, że ich życie ma sens. Oni czekają na Jezusa. Lecz uczniowie Jezusa są najczęściej na posiedzeniach. Ich telefon jest przeważnie zajęty. Tak wiele mają zajęcia z organizowaniem. Studiują problemy i dyskutują nad ich rozwiązaniem. Oby się jednak chrześcijanie nawrócili, oby wyszli na zewnątrz, a w ich sercach i z ich dłoni oby można było wyczuć i wyczytać miłość bożą. Humanizm a chrześcijaństwo Życie i dobra nowina Jezusa w ciągu wieków w Kościele za mało doszły do głosu. Zostały one przez chrześcijan tak zniekształcone, że wielu ludzi widzi w nich jedynie karykaturę miłości. Owo nie świadczenie o nich zawiodło ludzi w ich oczekiwaniach i dlatego wielu zastąpiło chrześcijaństwo humanizmem, który zapomniane wartości chrześcijaństwa wysunął znowu na czoło. Powstały niepotrzebne spięcia między humanizmem a chrześcijaństwem. Ludzie zajmują się problemem, który nie istnieje. Nie musi się wybierać między humanizmem a chrześcijaństwem. Nie może być sprzeczności między zdrowym humanizmem a prawdziwym chrześcijaństwem. One bowiem znajdują się po tej samej stronie. Dobrze zrozumiany humanizm jest najlepszym fundamentem dla zdrowego chrześcijaństwa. Jeżeli humaniści odwracają się od chrześcijan dlatego, że ci ostatni wierzą, wówczas ich humanizm jest bardzo podejrzany. Jeżeli chrześcijanie odwracają się od humanistów, ponieważ ci nie wierzą, ich chrześcijaństwo jest skarłowaciałe. A humanizm, który pragnie człowieka od Boga uwolnić, nie jest żadnym humanizmem. Nie można być dobrym chrześcijaninem nie będąc dobrym humanistą. Kocham chrześcijaństwo Kocham chrześcijaństwo. Kocham Boga chrześcijaństwa. Boga małych, słabych i biednych. Boga Franciszka z Asyżu, tego skromnego brata bez wymagań, który kocha każdego i wszystkich, i który w miłości przesadza. Boga Martina Luthera Kinga, Romea, Kolbego i Heldera Kamary. Boga wszystkich wspaniałych ludzi, wszystkich kobiet i mężczyzn, którzy sprawiają, że ziemia staje się znośniejszą, bo oni noszą niebo w swoich sercach. Chrześcijaństwo: to zdecydować się na człowieka. Chrześcijaństwo: to odrzucić pragnienie władzy i posiadania. Chrześcijaństwo: to stanąć po stronie biednych i odrzuconych. Chrześcijaństwo to uwolnić się od każdego rodzaju niewolnictwa. Chrześcijaństwo jest nowiną radości. Religią jutra. Chrześcijaństwo: nadejście światła w ciemności naszych czasów. Nadejście pokoju w serca ludzi. Nadejście radości w każdy smutek. Nadejście życia w zamierający świat. Nadejście miłości w bezlitosne i niemiłosierne społeczeństwo. Chrześcijaństwo: przyjście Boga w postaci człowieka z ciała i krwi. Część trzecia Odwieczne pytania bez odpowiedzi Jeżeli Bóg istnieje, jeżeli Bóg jest miłością, dlaczego tyle cierpienia? Dlaczego umieranie,dlaczego tyle zła na świecie? To pytanie jest tak stare,jak sam człowiek. Bolesne pytanie, z którym zetkną się ludzie wszystkich pokoleń. Weź to pytanie ze sobą na drogę przez wszystkie stulecia, we wszystkich wędrówkach ludzkości. Zapukaj do drzwi największych filozofów i postaw je najsławniejszym uczonym. Żaden z nich nie da ci zadowalającej odpowiedzi. Pozostaniesz ze swoim pytaniem. Z tym pytaniem pójdziesz do grobu. Każde cierpienie jest przerwaniem życia, odmianą umierania, kawałkiem śmierci. Cierpienie i zło są zamachem na życie. Zło jest cierpieniem, które ludzie sobie nawzajem zadają, spiskiem na życie innych, formą mordu. Gdzie ten Bóg Dwa autokary ze śpiącymi dziećmi pędzą nocą autostradą. Wpadają w poślizg. Morze ognia. Dzieci, które palą się w tym piekle. W Paryżu rano biegnie po ulicach pewna oszalała matka i krzyczy: "Gdzie był Bóg dziś w nocy?" Gdzie był Bóg? Góra czekała, aż ludzie pokładli się do snu, a dzieci śniły. Aż zakochani wzięli się w objęcia. Góra czekała, aż zrobiło się ciemno. Wówczas dopiero wybuchła. Z rwącymi strumieniami ognia, gotującą się lawą i rozżarzonym błotem napadła na ludzi, uderzyła i zabijała w cichym mieście Armero. Gdzie była boża wszechmoc w piekle Oświęcimia? Jak słabe było ramię Boga, które potrafiło zrzucać mocarzy z tronów? Przerażające obrazy z filmów o Holocauście wdarły się do mieszkań. Ludzie zastygli w trwodze. Jakże mogło się to stać? Nadzy ludzie czekali jak ogłuszeni przed bramą do komory gazowej. Ktoś zadzwonił do studia telewizyjnego i zapytał: "Gdzie był Bóg?" A jaką odpowiedź usłyszał: "Stał pomiędzy tymi ludźmi i płakał". Dlaczego przyroda potrafi być tak okrutna? Nie wiem, dlaczego ta piękna przyroda potrafi być tak okrutna. Nie wiem, skąd przychodzą sztormy i orkany, i kto je wysłał, by zrywały dachy z domów, by rzeki występowały z brzegów i zalewały kraj. By ludzi prześladować zniszczeniem i śmiercią. Nie wiem, dlaczego wulkany muszą ziać ogniem, dlaczego ziemia musi drżeć i pękać. Nie wiem tego. Dlaczego czasem, przeważnie w biednych krajach, to co ludzie z takim wysiłkiem zbudowali, musi się zawalać na nich samych? Dlaczego? Dlaczego? Dzień po dniu, godzina po godzinie, w wioskach i miastach, na głównych arteriach i uliczkach, w szpitalikach i wielkich klinikach, w salonach, gabinetach i skromnych izdebkach, albo gdzieś na skraju jezdni: ludzie w głębokiej trosce, w dłoniach ukrywają twarze pełne lęku, lub z których wydobywa się krzyk przerażenia nad tą niezliczonością cierpienia nie do uniknięcia, lub wytrąceni z równowagi i bezradni płaczą nad nieubłaganą śmiercią. Dlaczego tyle cierpienia? Dlaczego ten paraliż? Dlaczego rak? Dlaczego ułomności? Dlaczego ten wypadek, aby już nigdy nie móc chodzić? Dlaczego umieranie w wiośnie życia? Dlaczego? Bardzo prosta jest argumentacja ludzi, którzy posługują się jedynie rozumem. Albo? Bóg nie chce zła ani cierpienia, lecz nie potrafi temu zapobiec. A więc nie jest Bogiem wszechmocnym. Albo: on może cierpieniu i złu się przeciwstawić, lecz tego nie chce. Wówczas nie jest dobrym Bogiem. Jeżeli Bóg chce i może przeciwstawić się cierpieniu, to dlaczego tego nie czyni? To niebotyczne "dlaczego" pozostaje bez odpowiedzi. Dlaczego? Kogo mam się o to pytać? Nauka wie wszystko i ona wytłumaczy nam również w najdrobniejszych szczegółach przyczyny naszego cierpienia i umierania. Lecz co począć z tą odpowiedzią? "Przyniosłam mu właśnie jeszcze jedną filiżankę kawy do łóżka" - powiedziała kobieta - "czuł się lepiej. Gdy wróciłam, już nie żył. Dlaczego? Był jeszcze taki młody!" Nagle to tragiczne rozstanie. Całkowita bezsilność. Trwoga przed śmiercią stoi tuż obok radości życia. Śmierć to wieczny element psujący zabawę, który się miesza we wszystkie radosne wydarzenia życia. Narusza wszelką pewność. Odcina organ, którym czerpiemy radości z życia. Śmierć idzie z nami. Mieszka w naszym ciele, w naszym domu i nigdy się jej nie pozbędziemy. Nikt ze śmiercią nie wygra. Ludzie nie znają odpowiedzi. Dlatego też cofają się przed najgłębszymi pytaniami życia. O śmierci się nie mówi. Jeżeli tylko kondukt pogrzebowy przejdzie, natychmiast panuje znowu normalny ruch uliczny. Po informacji o zamachach i katastrofach, i po wyliczeniu umarłych następują zaraz sprawozdania sportowe i program rozrywkowy. Nie wiem kogo mam zapytać. Gdy myślę o cierpieniu niewinnych, o okropnościach zła w świecie, gdy myślę o zmarłych i o swojej własnej śmierci, staję przed tajemnicą. Mogę wówczas spróbować w ogóle nie myśleć, zapomnieć albo sobie cokolwiek wmówić. Lecz jak długo posiadam rozum i serce, będzie mnie zawsze męczyło to "dlaczego?" Zagadka cierpienia i zła, zagadka życia i śmierci związana jest z tajemnicą Boga. Lecz my żyjemy w czasie zaciemnienia w myśleniu i mówieniu o Bogu. Wokół Boga zapanowała ogromna pustka. Bóg jest dalekim i obcym światłem. Zacznę z Bogiem walczyć. Pociągnę Go do odpowiedzialności. Będę krzyczał: "Dlaczego, Boże, zgasiłeś słońca, które sam kiedyś zapaliłeś?" Czasami słyszę w szalejących orkanach i w sztormach życia trzaski i łomot wieży Babel. Może istnieje ktoś, kto ludziom chce przypomnieć, że są mali i tak bardzo narażeni na rany. Ktoś, kto pragnie im dać mały znak, by zrozumieli, że wszystko jest tak bardzo względne. W świetle nadziei na nową ziemię i nowe niebo. Czy istnieje cierpienie, które można zaakceptować? Istnieje cierpienie i umieranie, które należy nieodłącznie do ludzkiego życia. Ludzie zapadają w choroby. Niezamierzenie ulegają ciężkim wypadkom. Zostają zranieni, okaleczeni. Ludzie umierają. Zdarzają się wielkie katastrofy natury, ponieważ ziemia się wciąż rozwija, nieustannie jest w ruchu. Człowiek nie jest tutaj niczemu winien. A jednak. Jeżeli tysiące niewinnych ludzi cierpią i umierają, wszystko się w nas przeciwko temu buntuje. Jednak w końcu takie nieszczęście i śmierć, są w pewnym sensie łatwiejsze do przyjęcia, niż cierpienie, które ludzie sobie wzajemnie zadają. Cierpienie wiele nauczyło ludzi i zbliżyło ich do siebie. Katastrofy przyrody wywołały rzeki solidarności, ponad wszystkie granice i kontynenty. Zła, które ludzie sobie nawzajem czynią, nie powinni przypisywać Bogu. Opowiadanie o pierwszym bratobójstwie jest historią, która się powtarza we wszystkich czasach. Codziennie się z nią stykamy. Każdego wieczoru zabici i ranni wprowadzani są za pośrednictwem ekranu telewizyjnego do naszych mieszkań. Widzi się, jak jedni drugich w najstraszliwszy sposób męczą. Istnieje tak wiele zła na świecie, na którego przyczyny bezwzględnie można wskazać. Za to na pewno nie można Boga uczynić odpowiedzialnym. Poprzez listy, telefony i liczne rozmowy zostaję wprowadzony w dżunglę, gdzie ludzie się wzajemnie na różnoraki i wyrafinowany sposób poniżają, dręczą, zagrażają sobie i doprowadzają do rozpaczy. Gdy siedzę wtedy bezsilny obok tych licznych ofiar, które załamane i u kresu swoich sił tęsknią za wyzwoleniem, wówczas najchętniej wykrzyknął bym w tę dżunglę: "Ludzie, skończcie z tym! Skończcie z tym szaleństwem! Dziewięćdziesiąt dziewięć procent wszystkich nieszczęść na świecie wzajemnie sobie czynicie". Czy śmierć jest końcem wszystkiego? Nie wolno nam usunąć z naszego kręgu myślowego myśli o cierpieniu i śmierci. Byłoby to ograniczeniem i krótkowzrocznością. Nie było by to myśleniem perspektywicznym, lecz strusią polityką. W końcu wszystko zależy od tego zasadniczego pytania: "Czy śmierć jest końcem wszystkiego, czy też nie?" Jeżeli śmierć jest końcem wszystkiego, wówczas nabierze ona charakteru jakiegoś potwornego okaleczenia. Gdy nie jest końcem, przybiera zupełnie nowe wymiary. Jeżeli spokojnie zastanowię się nad śmiercią, owym krytycznym momentem w moim życiu, który muszę przeżyć, wówczas stoję przed tym Największym albo przed niczym, przed sensem albo absurdem mojego istnienia, przed Bogiem lub przed bezkresną próżnią. Tak jak moje własne, jedyne, oryginalne "ja" nie może być całkowicie wyjaśnione przez fizykę, chemię czy też biologię, tak też nie znajduję dla tajemnicy cierpienia i śmierci żadnego zadowalającego wytłumaczenia. Jedyne co mam, to nadzieja. Ona pozwala mi cieszyć się życiem aż do mojego ostatniego tchnienia. Dostałem swoje ciało. Otrzymuję to życie, tak po prostu, za darmo, codziennie od nowa. Śmierci nie przyjmuję. Wiem, że kiedyś będę musiał oddać swoje ciało, tę ziemską powłokę. Ludzie nazywają to umieraniem. Wielu uważa, że to jest koniec wszystkiego. Jak gdyby ludzie byli odpadem, który znika pod ziemią lub zostaje spalony. Amen i koniec. Na to się nie zgadzam. Nie mogę się zgodzić ze straszliwym losem niewinnych, którzy ledwie zaczęli żyć i może żadnego dnia nie byli szczęśliwi, zawsze i wszędzie kopani i deptani. Buntuję się przeciwko takiemu monstrum, które tak urządziło by świat. To jest niemożliwe! Dlaczego w nieszczęśliwych i wykorzystywanych ludziach tkwi jeszcze tyle nadziei? Nadziei na lepsze życie, na wieczne życie? Dlaczego każdy człowiek pragnie pozostać przy życiu? Ktoś rozpalił ten płomień i ustawicznie go podtrzymuje. Miłość jest tym, co ten płomień karmi. I tu właśnie się objawia tajemnica, nadludzka moc, która wykracza poza granice śmierci. Miłość jest silniejsza niż śmierć. Bóg jest miłością. Myśleć o śmierci Umieramy każdego dnia i każdego nowego poranka rodzimy się na nowo. Nowe życie nie jest jednak w naszych rękach. Każda godzina, każde uderzenie serca jest wspaniałym, cudownym podarunkiem. Codziennie umieramy o jeden dzień. Jednocześnie zbliżamy się o jeden dzień do decydującej chwili naszego startu do wieczności. Wystartowanie człowieka w przestrzeń kosmiczną jest zawsze starannie przygotowane. Kosztuje dużo pieniędzy, wiele fachowej wiedzy i pracy tysięcy ludzi. Przejście do wieczności nie wymaga żadnych pieniędzy ani wiedzy. By pójść do niej wymagane jest oddanie się, wiara i miłość. Trzeba nam wejść na dobry tor. Myśleć o śmierci, o swojej własnej śmierci jest prawdziwym wzbogaceniem się i działa wyzwalająco. Nasze myśli uwalniają się z zardzewiałych przyzwyczajeń myślowych. Otwierają się nowe horyzonty i niespodziewane widoki. Życie staje się intensywniejsze. Myślenie o śmierci, na podstawie tego czego doświadczamy z życia, z własnego istnienia, jest myśleniem realistycznym, jeśli się jest zdolnym wierzyć w życie wieczne. Myślenie o śmierci z punktu widzenia wierzącego jest myśleniem z perspektywą, myśleniem o przyszłości, myśleniem wyzwalającym. Bez strachu przed umieraniem Umierać znaczy zupełnie samotnie wejść w noc. Umieranie jest straszne i przerażające, gdy idziesz na oślep w krainę, o której nigdy nie myślałeś, o której nigdy nie marzyłeś. Gdy jesteś związany tysiącami więzów z tym kawałkiem ziemi, która jest tak przemijająca i nosi wiele imion. Gdy umrzesz, zmieni się wszystko, cały świat. Wszystko czego się tak kurczowo trzymałeś przez całe życie. Umieranie można łatwiej znieść i przyjąć, gdy nauczysz się nie trzymać się uparcie wszystkiego. Gdy twoje serce się otworzy dla tajemnicy, która cię po śmierci oczekuje. Wówczas czujesz, jak coś z tego innego świata już do ciebie przychodzi i zaczynasz rozumieć jak względne jest to wszystko, nad czym ludzie codziennie ubolewają i o co się kłócą. Jeżeli możesz wierzyć, że istnieje Bóg, który cię kocha, nie tylko wtedy gdy żyjesz, lecz jeszcze bardziej, gdy umrzesz, wówczas umieranie znaczy: powrót dziecka do ojca, do kraju, gdzie wszystko jest dobre i w którym ostatecznie zaczyna się życie z wiecznym "teraz". List od zmarłego Tak, wiem o tym. Głową chcesz przebić mur. Buntujesz się, wychodzisz z siebie ze złości. Nie chcesz przyjąć do wiadomości tego, że umarłem. Nie płaczesz, lecz krzyczysz z bezsilności. Chciałbyś mi czynić zarzuty, że umarłem. Lecz cóż ja mogę na to poradzić? Przeklinasz i szalejesz. Przeklinasz Boga, a nie znasz Go. Wiele razy mi mówiłeś, że Go nie ma. Nie mogę ci pomóc. Nie mogę cię pocieszyć. Zapytaj gwiazdy dlaczego jest noc. Gdy wystarczająco długo będziesz się wsłuchiwał, być może, usłyszysz odpowiedź. Zmarły Twoje ciało było tak ciepłe. Twoje ciało jest zimne. Twoje usta były tak czułe. Twoje wargi są zimne. Twoje oczy takie jasne i pełne głębi. Twoje oczy są zimne, małe okienka nocy. Wszystko się ucisza. Kto będzie cię pieścił i mówił ci, że cię kocha. Jesteś nieskończenie daleko. Twoje serce zamarło. Twoje nogi sztywnieją. Twoje ramiona, twoje piękne dłonie, twoje oczy. Wszystko się ucisza. Jeszcze niedawno byłeś tutaj. Jedna tylko chwila, a twój dom został pusty, twoje ciało opuszczone. Czy jesteś teraz bardzo daleko, w nieosiągalnej dali? Albo może słyszysz moje wołanie? Może widzisz moje łzy? Tego nie wiem. Dlaczego pozostawiłeś mi swoją śmierć, a sam wybrałeś życie? Dlaczego pragnął umrzeć? Jest wczesny sierpniowy poranek. Godzina czwarta trzydzieści. Mężczyzna przejechany przez pociąg. W miejscu trudno dostępnym. Młody maszynista powiedział, że ten człowiek nagle stanął na torach i biegł w kierunku pociągu. Dlaczego ten człowiek chciał umrzeć? Właśnie wczesnym świtem letniego dnia? Czy życie stało się dla niego tak nieznośne, że pragnął się od niego uwolnić? Boże! Może są dla Ciebie dni i noce pełne gości tego rodzaju, którzy na wszelkie możliwe sposoby pragną uciec od bólu życia. Bądź dla nich dobry! Przyjmij ich życzliwie. Życie zadało im zbyt dużo cierpienia. Daj im wszystkim, także temu człowiekowi, to pełne, prawdziwe życie. Był nieznany, bez nazwiska, bez dokumentów. Nikt nie wiedział, skąd przyszedł. Lecz Ty, Boże, Ty musisz go znać, bo i jego imię jest zapisane w Twoich rękach. Brutalny, szalony impet nadjeżdżającego pociągu czasami wydaje się człowiekowi utęsknionym wyzwoleniem od życia, które dzień po dniu stało się ciężarem nie do zniesienia. Dlaczego pobiegł w kierunku pociągu, a nie ku drugiemu człowiekowi? Czy cierpienie i śmierć są wolą Bożą? Gdy nieszczęścia i cierpienia nawiedzają ludzi, gdy spadają na nich katastrofy, wówczas wierzący mówią: "Taka była wola Boża". Bóg jest miłością. Wola Boża nie może być niczym innym niż miłością, dobrocią, radością i pokojem dla wszystkich ludzi. Gdy nie znajdujemy żadnej odpowiedzi na istniejące zło, powinniśmy mimo wszystko się cieszyć, że w Bogu odnajdujemy odpowiedź na dobro i piękno w świecie. Zło jest może niczym więcej niż brakiem dobra, nieobecnością dobra, nieobecnością Boga. Bóg jest miłością. Miłość zawiera w sobie wolność. Bóg nie może nikogo do miłości zmusić. Ludzie sami odpowiadają za siebie i nie wolno im za swoje złe sprawy obwiniać Boga. Wolność jest największym dobrem, które ludzie otrzymali. Bóg ją w najwyższym stopniu respektuje. Wolność pozwala człowiekowi i kochać, i nienawidzić. Dzięki wolności człowiek jest zdolny do największych ofiar i do najokrutniejszych zbrodni. Bez wolności byłby Bóg jedynie przyjaznym tyranem, a o miłości nie było by mowy. Bóg, który ze względu na wolność człowieka, ograniczył swoją wszechmoc, nie może usunąć cierpienia. Pragnie jednak, by z cierpienia i bólu powstało dobro i piękno. By zło służyło dobru poprzez przebaczenie i pojednanie. Takie procesy mogą się jednak rozwinąć jedynie wtedy, gdy istnieje miłość. Ponieważ Bóg jest miłością, pragnie nie ingerować w ludzkie poczynania aż po wsze czasy. Aż do dnia Sądu Ostatecznego. Wtedy wypowie swoje ostatnie słowo. Bóg przysłuchuje się milcząco historii naszego życia. Daje nam wolną rękę. Niczemu się nie sprzeciwia, wpadając w słowo. Dopiero przy śmierci, gdy już wypowiedzieliśmy się do końca, On zaczyna mówić. Cierpienie stawia pytania o sens w jeszcze jaśniejszym świetle. Nauka nie potrafi ani cierpieniu, ani śmierci nadać jakiegokolwiek sensu. Nigdy zresztą do tego nie pretendowała. Ona może pomóc nam złagodzić cierpienie i nas tak do niego przygotować, byśmy duchowo się nie załamali. Tylko, że ludzie zbyt często poszukują tanich rozwiązań w formie tabletek, proszków i leków uśmierzających albo pseudoreligijnych środków zastępczych i nic nie mówiących słów zawodnych pocieszycieli. Usunięcie pytania o sens życia w podświadomość nie jest żadnym rozwiązaniem. Głębokie niezadowolenie i niesmak rozprzestrzeniają się. I ciągle rośnie dręczące poczucie ostatecznej daremności wszystkiego. Ludzie stawiają pytania. Gdy ktoś obcy bardzo daleko jest chory i umiera, nie wzrusza ich to. Jeżeli dotyczy to kogoś znajomego, sąsiada, kogoś, kogo nie chciało by się stracić albo gdy dotyczy to nas samych, wówczas wydobywa się ze wszystkich zakamarków pytanie: "dlaczego?". Niewypowiedziany tkwi w pokoju, leży na naszych ustach. "Dlaczego nie ja?". Jakże mógł on to powiedzieć. Młodego ojca odtransportowano do kliniki. Rak i żadnej szansy na wyleczenie. Około czterdziestu lat i troje dzieci. Człowiek lubiany, dobry kolega, słońce w domu i życzliwy wszystkim przyjaciel. Człowiek radosny, który często się śmiał. Teraz uśmiech zamarł na jego twarzy. Spokojnie leżał w białej pościeli i czekał z zamkniętymi oczyma, jak w śpiączce. Rodzina i przyjaciele otoczyli łóżko. Szeptali między sobą, jak jest źle. Aż jeden z nich prawie głośno zapytał: "Dlaczego?". Chory usłyszał to pytanie. Powoli się uniósł i rzekł spokojnie: "Dlaczego nie ja". Mądrość skazanego na śmierć Nazywał się Jan Frans. "Jestem najszczęśliwszym człowiekiem dwudziestego wieku" - pisał po swoich święceniach kapłańskich. Jako człowiek i kapłan był Jan postacią niezwykłą. Łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. Serdeczny, miły i pełen humoru w lot zdobywał sobie serca ludzi. Chciał żyć do czterdziestego drugiego roku życia. Gdy siedem lat wcześniej, z całą pewnością już wiedział, że jest nieuleczalnie chory, skazany na śmierć, mawiał prawie z wesołością: "Miałem przecież w swoim życiu sporo radości. Wiesz jak się czuję? Jak ktoś, kto wszystko już spakował do wielkiej podróży. Jedynie butów nie może zmieścić". Często rozmawialiśmy o śmierci. Czytał książki na ten temat. Gdy widział jak ludzie się denerwują i męczą, śmiał się czasem w duchu. "Popatrz, jak się uganiają, a za moment będą już martwi" - mawiał wówczas. "Wielu spraw, które innych wykańczają, nie mogę po prostu brać poważnie". "Dom, który się na ziemi buduje jest iluzją". Pewnego dnia powiedział także to: "Jedynie sprawy, z którymi możesz umrzeć, są warte, by z nimi żyć. Wiele ich nie ma". Dla niego były to: Bóg i przyjaźń. "Dla młodego człowieka szczęście opiera się na marzeniach, które kiedyś się sprawdzą. Dla dorosłego prawdziwym odkryciem jest to, że w rzeczywistości jest szczęśliwym, nie dlatego, że jego marzenia się spełniły, lecz że istnieje przyjaźń". W dniach, gdy szczególnie nachodzą mnie kłopoty i troski, pytam się, czemu służyć może życie. Nie potrafię modlić się z brewiarza, nie umiem śpiewać z psalmistą: "radować chcę się w Panu..." Ale mogę to wtedy krócej ująć i powiedzieć: "Boże, masz obraz mojej nędzy. Ten pożałowania godny dzień. Jeżeli potrafisz z nim coś począć, to dobrze. Myślę, że do czegoś ci się przyda". Walczył z Bogiem i pytał: "Dlaczego?" "Dlaczego Bóg nie wykorzystuje człowieka takim, jakim go stworzył? Mam ręce i nogi, i głowę, a jednak nic z tym nie mogę począć". a w chwilę później poprawił się: "Zresztą sam Bóg w osobie Jezusa nie wybrał najwygodniejszej drogi. Wielu chętnie z nim świętuje, lecz na końcu drogi odchodzą. To pytanie wiary i pragnienia.. To się czyni albo się to przemilcza. W ostatnim czasie często płaczę. Wszędzie widzę tylko pustynię. Nie czuję ani skrawka nieba. Bez przyjaźni jesteś w takich momentach zgubiony". "Jest jednak żniwo z małych przyjaźni i drobnych gestów uprzejmości. One nasze życie wzbogacają. Powodują, że inne rzeczy są do zniesienia". "Przyjdzie czas, że znowu będę miał chęć do życia. Nie będę smutny. Za każdym razem, gdy życie próbuje mnie opuścić, szukam ludzi, którzy mnie do Niego przywracają. Bez przyjaźni jest człowiek naprawdę biedny". Jan dla wielu ludzi stał się, przez swoją chorobę błogosławieństwem. Musi istnieć "rozsądna" odpowiedź Odpowiedź może tylko wtedy być sensowną i zadowalającą, gdy jest wystarczająco głęboka i rozległa. Gdy dotyczy wszystkich ludzi. Gdy potrafi nadać sens życia człowiekowi w wózku inwalidzkim, matce, która ma ciężko upośledzone dziecko, ludziom prześladowanym przez los. Choremu, który jest chory, a wie, że ma raka. Takiej odpowiedzi nie znajduję nigdzie, w żadnej filozofii czy ideologii. Gdy mnie przeraża absurdalność cierpienia i śmierci, gdy krew zastyga w moich żyłach i bezskutecznie poszukuję sensu, znajduję wyłącznie w Bogu jedyne światło i jedyną siłę, która pozwala znowu płynąć krwi w moich żyłach. Gdy wszyscy ludzie milczą, jedynie Bóg ma sensowną odpowiedź. Ta odpowiedź jednak dociera do nas bardzo powoli. To może trwać całe lata i aby otrzymać całkowitą odpowiedź, musimy być może najpierw umrzeć. Odpowiedź Boga Odpowiedź Boga brzmi: Jezus, i to właśnie Jezus z Krzyżem. Krzyż to jest coś szokującego coś prawie nieludzkiego. Krzyż odróżnia chrześcijaństwo od wszystkich innych religii. Wszystkie one, te naturalne i kulturowe, wskazują na jakąś potężną, daleką nadistotę. Jedynie chrześcijaństwo wierzy w Boga pozornie bezsilnego. W takiego Boga, który swoją wszechmoc ukrzyżował w osobie Jezusa z Nazaretu. Krzyż nie jest czymś normalnym, bliskim i codziennym, czymś, czego człowiek by pragnął i mógł sobie wybrać. Jest On objawionym, Boskim wyborem. Bóg mówi światu: "Jezus, i to Jezus ukrzyżowany". Ponieważ Bóg jest miłością i ludzi tak nieskończenie kocha, stał się Bogiem cierpiącym. Cierpiał i pozwolił się ukrzyżować w osobie Jezusa z Nazaretu. I przez wszystkie czasy, aż po nasze dni, cierpi wespół z wszystkimi ludźmi. Cierpienie Boga Bóg chrześcijaństwa zszedł na najniższy poziom ludzkości, gdzie codziennie rodzi się nienawiść i tą nienawiścią karmiona jest wszelka niesprawiedliwość. Bóg zszedł tam, gdzie ludzie się wzajemnie odrzucają, wykorzystują i dręczą, gdzie wzajemnie czyhają na swoje życie. Bóg utożsamił się z wszystkimi ofiarami na całym świecie. Historia Boga jest pisana między żłobem a krzyżem. Historia o tym, który nie znajduje schronienia u ludzi. O dziecku - uciekinierze. O kimś bezbronnym, który jest prześladowany i wyszydzany, męczony i ukrzyżowany, ponieważ wstawiał się za biednymi i słabymi swoją Nowiną dobroci i miłości, pokoju i pojednania. Bóg cierpi i umiera wciąż jeszcze, każdego dnia, z powodu braku miłości. Z powodu niezgody, krzywdy, nietolerancji. Bóg chrześcijaństwa jest Bogiem bezsilnym. Wydał się w ręce ludzi. Chrześcijaństwo nie usuwa z drogi cierpienia Chrześcijaństwo przeciwstawia się cierpieniu i umieraniu. Strach i nędzę traktuje poważnie. Ciemność i oziębłość uczuć, zagrożenie i winy ludzi. Człowiek nie musi być bohaterem. Nowina Jezusa nie jest żadną słodyczą. Ani ucieczką od rzeczywistości. Ani żadnym kiepskim pocieszeniem, ani plastrem na ranę. W samym centrum tej Nowiny stoi Krzyż. Spotykać się będziemy z rzeczywistością krzyża w naszym życiu i na całym świecie. Strach i nędza nie zostaną usunięte. Ból i ciemność pozostaną. To nie może być usunięte. To jest wyzwolenie do głębszego życia. Do zrozumienia sensu, do miłości, do wdzięczności, do nadziei. Chrześcijaństwo rozumie czym jest cierpienie i Krzyż. Jezus idzie samotną drogą poprzez cierpienie i śmierć, opuszczony przez swoich przyjaciół i uczniów. Bez nadziei i bez sensu. Umierając na krzyżu, wykrzykuje w przedśmiertnej trwodze w imieniu wszystkich, którzy kiedykolwiek zostali niewinnie osądzeni i skazani: "Mój Boże, mój Boże, dlaczego mnie opuściłeś?" Zapadają ciemności. On umiera. Zostaje pogrzebany. Czekanie. Jeden dzień i jeszcze jeden dzień. Pozornie wszystko jest stracone. Wtedy nieoczekiwanie pojawia się światłość i radość. Zmartwychwstanie. Chrześcijanie nie powinni być ponurymi cierpiętnikami. Poprzez każdy krzyż idziemy ku światłu. Przez każdy Wielki Piątek ku Wielkiej Nocy. Jest to niewytłumaczalną tajemnicą, ale to się zdarzało, że ludzie w największej męce i w najczarniejszej nocy, nędzy najokropniejszej i cierpieniu widzą nagle Boga. Boga napotykają. I zdarza się czasem, że ludzie są wdzięczni Bogu za krzyż, który kazał im nosić. Bóg potrafi cierpiącym ludziom dać siłę i pociechę przez to, że daje poczucie sensu, że ofiarowuje nadzieję i przyszłość. Gdy cierpienie i umieranie w świetle Bożej miłości nabierze dla ciebie sensu, będziesz na wszystko gotowy. Ci, co przeżyli obozy koncentracyjne są powodem tego, że w piekle Dachau albo Oświęcimia odkryli Boga i dzięki temu pozostali przy życiu. Podczas gdy inni przez potworne, nieludzkie traktowanie zostali zniszczeni tak dogłębnie, że nie tylko stracili swą wiarę, lecz także odwagę i wolę przeżycia. Przyszłość istnieje Duch może pozostać młody, świeży i żywy w ciele, które się zestarzało. To wielka obietnica. To niemożliwe, że młody, rześki, pełen życia duch ginie, tylko dlatego, że jego stare ciało, jego organizm umiera. Istnieje przyszłość dla tej wspaniałej istoty, jaką jest człowiek. Gdy się zestarzejesz, wierz z absolutną pewnością, że idziesz w kierunku końca i że pewnego dnia padniesz. Głęboko. Zawrotnie głęboko. Ale możesz upadać spokojnie, bo padniesz w otwarte ręce i czułe ramiona nieskończenie miłującego Boga. Zmartwychwstanie Uzdrowienie całego człowieka. W chwili zmartwychwstania Będziemy całkowicie odnowieni, również nasze ciało. Uzdrowieni zostaniemy z wszystkich ran,nawet z tej najgłębszej, jaką jest śmierć. Zmartwychwstanie to powolny proces który kończy się dopiero, gdy jesteśmy martwi. Zmartwychwstanie jest uzdrawiającym procesem, który zaczyna się za naszego życia, gdy uczymy się uwalniać i gdy wyzwalamy się od materii, od przesadnego luksusu i wygód, tak, że duch w naszym ciele staje się bardziej wolny, silny i radosny. Umrzeć, aby żyć. Droga do zmartwychwstania. Wiara w zmartwychwstanie To niemożliwe, by życie człowieka kończyło się w ciemnej otchłani. Spójrzmy poprzez ciemność śmierci ku światłu, które Jezus zapalił ludziom. Podobnie jak nie mam żadnych trudności by przyjąć, że ziarno pszenicy, które w ziemi umiera, staje się kwitnącym kłosem i nowym ziarnem pszenicznym, tak też nie mam żadnych wątpliwości,, że tak wspaniała istota, jaką jest człowiek, która na ziemi umiera, zmartwychwstanie do nowego życia w raju, pełnego radości i szczęścia. Wierzę w zmartwychwstanie. Nie chodzi tutaj o zmartwychwstanie jakiegoś nieboszczyka. Chodzi o zmartwychwstanie konkretnego człowieka w jego integralnym duchowocielesnym życiu. Wierzę w powszechne zmartwychwstanie. Człowiek zostanie stworzony na nowo, chociaż nie potrafi sobie wyobrazić swojej nowej cielesności. Jeżeli chcielibyśmy coś o tym powiedzieć, to musi to być jak opowiadanie o doskonałości i pełni, o pokoju, radości i szczęściu. Nowi ludzie z nową cielesnością w nowym stworzeniu. Twój ukochany żyje. Gdy umierają ludzie bardzo nam bliscy, stale obecni w naszym życiu, kawałek naszego jestestwa idzie także do grobu. W głowie i w sercu pali się pytanie: "Dlaczego?", aż ktoś wypowie te pocieszające słowa: twój ukochany żyje! Chrześcijaństwo mówi to wszystkim, którzy bezradni i zrozpaczeni stoją nad grobem ukochanego człowieka: Twój ukochany żyje! Zobaczymy się znowu! To słaba pociecha, powiedzieć tylko, że ktoś był dobrym człowiekiem i że we wspomnieniach będzie żył dalej. Jeżeli nie istnieje życie po śmierci, to śmierć staje się straszliwym zniszczeniem i wszystko jest bez sensu. Część czwarta Bóg - moja oaza - świadectwo człowieka małej wiary Jeżeli pragnę ciebie wtajemniczyć w moje życie osobiste, w moje życie z Bogiem i ludźmi, w tę radość nad cudem, którego doznaję, to jest to tylko nieśmiałe zaproszenie, ażeby pójść wspólnie drogą, którą podążam. Czuję się zupełnie bezsilny. Zostałem powołany i bardzo szybko zrozumiałem, że to nie ja wybierałem, lecz że był to wybór Boży. Bóg mnie wybrał w jakiejś miłości nie do pojęcia, której ani zrozumieć, ani wytłumaczyć nie potrafię. Moim jedynym życzeniem jest, abyś i ty pewnego dnia został ogarnięty Bożą miłością, bo w miłości Boga, wszystkie drogi prowadzą do światła. Ludzie są jedynie słabymi gwiazdkami o przymglonym blasku. Jedynie Bóg jest światłem, i nawet, gdy wszystko straciłeś, w tym świetle odnajdziesz znowu utraconą odwagę. Wiele dróg prowadzi do Boga. Tak wiele, jak wiele jest ludzi. Wiarę otrzymałem nie od jakiegoś biskupa czy teologa, lecz od dwojga ukochanych ludzi: mojego ojca i matki. Bóg był czymś oczywistym, bo było tak dużo miłości i ciepła, tak dużo wzajemnego przywiązania i przynależności. Nie widziałem Boga, lecz czułem Go każdego dnia. Nie stawiałem sobie żadnych pytań. Z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Zacząłem studiować i ta oczywistość Boga stała się dla mnie problemem. Studiowałem filozofię i teologię, i stopniowo zacząłem rozumieć niewierzących. Sam zacząłem się bać, że mogę Boga utracić. Na drodze studiów nie przybliżyłem się do Niego. Nawet znikał mi niejednokrotnie we mgle. Wierzyłem jednak nadal i nadal poszukiwałem. Pewnego dnia, gdy byłem jeszcze nieszczęśliwszy, słabszy, bardziej bezsilny, gdy nie było przede mną żadnej przyszłości, wszystko stało się prostsze. Moje serce, pełne zwątpienia otworzyłem na oścież. Zatęskniłem mocniej i goręcej niż kiedykolwiek za Bogiem. Wówczas dokonał się cud. Otrzymałem wszystko. Nie ja poznałem Boga, lecz Bóg dał mi się poznać. On się objawił, nie jako Bóg, nad którym trzeba się zastanawiać albo Bóg, który wzbudza strach, lecz jako Bóg, którego się kocha. Bóg uszczęśliwiający. Fantastyczny Bóg. Miałem szczęście Miałem szczęście. Zostałem powołany i miałem zostać zrodzony z miłości dwojga ludzi, którzy pozostali sobie wierni w dobrych i złych dniach. Byli ubodzy, lecz szczęśliwi mimo wielu trosk. Dobrze było u nich. Znalazłem bezpieczne zacisze domowe i życzliwość, przyjaźń i ciepło. Miałem szczęście. Błogosławieństwem było urodzić się na wsi. Nie miałem luksusowej kołyski ani też komfortowego wyposażenia dla niemowląt. Miałem matki i jej śpiew. Nie posiadałem drogich zabawek, lecz miałem wiewiórkę w lesie i małe króliki na łące. Była szkoła z jednym nauczycielem, który nas lubił i dlatego też mógł czasami pociągnąć za ucho. Spotkałem wielu ludzi, a byli to ludzie dobrzy i mili, którzy w moim życiu zapuścili korzenie. To także przyjąłem jako Boży dar. Miałem bardzo dużo szczęścia. Podczas, gdy moi bracia poszli pracować do kopalni, mogłem studiować i zostać księdzem zakonnym. Swoją praktykę odbyłem we Francji. Przyciągnięty przez ruch księży robotników, mogłem jakiś czas mieszkać wśród górników w powojennym baraku. Miałem bardzo dużo szczęścia. Gdy śmiertelnie zachorowałem, zostałem przyjęty przez najgościnniejszą plebanię na świecie, w małej zagubionej wiosce, gdzie dwóch aniołów z bezgraniczną cierpliwością i życzliwą troskliwością nauczyło mnie znowu śmiać się. Dwa lata leżałem w łóżku. Czas ciszy w cieniu krzyża. Długi czas w inkubatorze, w którym nieświadomie nauczyłem się więcej, niż przez lata z książek. Lekarze spisali mnie na straty. Do niczego się już nie nadawałem. Wolny człowiek. Mogłem robić wszystko, na co tylko miałem ochotę. Skrzętnie z tego korzystałem i odnalazłem nową drogę do ludzi. Przede wszystkim do biednych, samotnych, zapomnianych i wykolejonych. Nauczyli mnie tak wiele, że dziś mogę powiedzieć: "Moim uniwersytetem był biedny, zwyczajny człowiek". Miałem bardzo dużo szczęścia. Teraz wiem: niektóre sprawy wyglądają jak katastrofy, a w rzeczywistości są łaską. Czasami stawiają ludzie pytania dotyczące mojego szczęścia. Przychodzili do mnie niezliczeni ludzie, którzy takiego szczęścia nie zaznali. Opowiadali swoje historie, a ja się przysłuchiwałem. To było dla mnie bardzo bolesne doświadczenie. Zawsze podawali powody swojego nieszczęścia. Bezdomni, nielubiani, pozbawieni przyjaźni. Rozbite małżeństwo, żadnej rodziny. Nikogo, kto by się o nich troszczył. Pytanie, jak ja mogę być szczęśliwy. Próbowałem wówczas pomagać w odnalezieniu jakiejś drogi, okazać zrozumienie, lecz najczęściej nie znajdowałem właściwych słów. Wiem doskonale, że zawsze jest to sprawa miłości jednego człowieka do drugiego, sprawa ciepła, zaufania i oddania, sprawa zapomnienia o sobie, wiary w wartości, które nie są dziś w modzie. Według mnie wszystko ma związek z Bogiem. Jedynie Bóg Zupełnie wyraźnie doświadczyłem, że obawy i troski są tym mniejsze im bardziej się Bogu zaufało. Jak długo całą nadzieję i całe swoje zaufanie pokłada się w ludziach, którzy zawsze mogą zawieść albo w rzeczach materialnych, które tak prędko przemijają, tak długo daje się obawom i zmartwieniom wciąż świeży pokarm. Gdy zdecydowałem się wyłącznie na Boga, wiele spraw, które dotąd uważałem za nieodzowne i niezbędne do życia, straciło swoje ważne znaczenie. Nastąpiło przewartościowanie pojęć. Wszystko było w niesamowitym bezładzie, aż znalazło się powoli znowu na właściwym miejscu. Zacząłem odczuwać wartości pozorne. To odrzucanie rozpoczynałem codziennie od nowa. Im więcej odrzucałem, tym czułem się swobodniejszy i tym bardziej potrafiłem z wszystkiego się radować. W swoim życiu doświadczyłem Boga Doświadczenie Boga to nie jest coś dotykalnego, namacalnego. To o wiele Głębsze przeżycie. Zupełnie osobiste odczucie, którego nie podobna opisać. Jest to spotkanie z Istotą, której się nie widzi, a jednak czuje się jej obecność, prawie jak dotknięcie. W głębokim spokoju i w niewypowiedzianej radości, która nas czasami napełnia. Bóg się we mnie zakochał Czuję Boga. Słyszę jak Bóg, przez swoją miłość do mnie przemawia. W każdym kwiatku, który dla mnie kwitnie. W każdym drzewie, które rodzi owoce. W każdym ptaku, który dla mnie śpiewa. Gdy przechadzam się wiosną po polach, czuję się głęboko kochany we wszystkim, co zielenieje i kwitnie. We wszystkim, co mnie każdego roku na nowo ziemia daruje w rajskim cudzie przyrody. Czułymi dłońmi głaszcze mnie On, gdy przychodzi w wieczornym wietrze, by dojrzałe zboża ukołysać do snu i by zamknąć oczy kwiatów. W biciu mojego serca czuję rytm Jego miłości. Słyszę Jego łagodny głos. W dobroci i przychylności ludzi czuję Jego miłość do mnie. Bóg jest zakochany i wszystko, co pochodzi od Niego, jest podarunkiem. Każdy dar jest Słowem Boga, którym chce mi powiedzieć, jak mnie kocha. Jestem beznadziejnie naiwny Słyszę ludzi śmiejących się w oddali. Jestem marzycielem, beznadziejnie naiwnym. Moje doświadczenia są czystą fantazją, którą sobie wmawiam. Nauka jest obiektywna i wie wszystko. Człowiek jest "rzeczą", dziwnym produktem ślepej natury. Wszechświat jest bez duszy. Słońce nie zdaje sobie sprawy, że świeci, a także ziemia jest bez czucia. Słyszę, jak ludzie śmieją się w oddali. W ogrodzie Cudowny, wiosenny poranek stałym w swoim ogrodzie wśród ziół. Powietrze, łagodne słońce. Nowy dzień. Czułem. Otoczył mnie cud. Ogarnęła mnie wdzięczność za życie. Za wszystko co żyje. Widziałem pierwsze krokusy i wiedziałem: Bóg wyciąga do mnie swoje ręce pełne kwiatów. Wszędzie życie. Życie w powietrzu. Życie w ziemi. Pomyślałem: miejsce, na którym stoję jest święte. Raj jest tutaj, w pobliżu. Nie ma niczego bez sensu Wiem, także wtedy, gdy tego naukowo udowodnić nie potrafię, że kwiaty nie kwitną tak po prostu. One kwitną ku uciesze motyli, dla urody ziemi i przyjaźni między ludźmi. Księżyc nie jest czymś w rodzaju latarni ulicznej, lecz czuwa na nieboskłonie gwoli marzeń ludzi. Kos, który śpiewa przy moim oknie, przynosi nowinę każdego ranka, a tęcza, która się na niebie wygina i dotyka ziemi na dwóch krańcach, wspaniałością swoich barw każe mi się zatrzymać na autostradzie. Jabłka wiszą na drzewie, by ludzie mogli je zrywać, a śnieg pada w gęstych płatach z nieba, by dzieci mogły się cieszyć. W całą naturę wtopiona jest miłość. Nie oczekuj ode mnie, że ci to naukowo udowodnię. Mimo to, wiem,że tak jest. Inaczej jak mógł bym tego z milionami innych ludzi poświadczyć? Z pokolenia na pokolenie dzieje się tak, że ludzie mogą marzyć i doświadczać tego, na co nie ma słów. Zaprzeczać temu jest nie naukowo. Nauka, która myślenia i odczuwania, czyli tego co najbardziej ludzkie w całym dziele stworzenia nie uznaje, zaprzecza samej sobie. Kwiat kaktusa Nie miałem na to słów. Nie mogłem napatrzeć się do syta zachwycając się kwieciem kaktusa. Przez cały rok jeżył się kolcami. Wydawałoby się bezcelowo. Ostry, kanciaty, nieporuszony. Tak pozwoliłem mu stać, był przecież kaktusem. Aż niespodziewanie, w maju, z pomiędzy jego kolców wyjrzał delikatny kwiat. Długo przypatrywałem mu się w błogim zachwycie. Było tak, jakby nagle ukazało się całe jego serce, pełne barw i delikatnych listków. Kwitł tak jeszcze parę dni. Przewspaniałe. Od kogo i dla kogo te względy? Spotkać Boga Spotkanie z Bogiem nie jest żadnym intelektualnym dokonaniem. Jest to ofiara złożona życiu, prapoczątkowi wszelkiego życia. Ja Go spotkałem. Czasami był tak blisko mnie, że mogłem Go widzieć i odczuwać swoim sercem. W takich chwilach unosiło mnie uczucie bezgranicznego zachwytu. Byłem jak zakochany. Nie było już żadnych granic. Nie było ziemi ani nieba. Zegary już nie tykały. Czas się zatrzymał. Chciałem wtedy wszystko i wszystkich objąć ramionami, ponieważ samego Boga chciałem wziąć w objęcia. Chwilę ogromnej błogości i rajskiego szczęścia. Na ogół nie trwały one długo. Lecz pomagały mi. Samotność pustyni nie była już dla mnie groźna. Znalazłem oazę. Codziennie mówię Bogu: "Jesteś wspaniały" Pierwszym moim odczuciem, gdy się tylko obudzę, jest wdzięczność. Patrzę na zewnątrz: przede mną wspaniały widok. Cudowna sceneria, wśród której wolno mi żyć. Powietrze i chmury, drzewa i krzewy, ziemia pod moimi nogami, drogi i kraj, kwiaty i ptaki, i tak dużo słońca. Wokoło mnie znajdują się cuda życia, a największym cudem jest samo życie. Nauczyłem się zachwycać jak dziecko i podziwiać wszystko, co jest dobre i piękne. Dopiero, gdy to dziecko we mnie umrze, umrą także wszystkie moje marzenia i nie będzie więcej cudów. Gdy marzę o oazie na pustyni, marzę o kawałku raju, gdzie wspólne przebywanie ludzi jest radością i rozkoszą. Pieniądz nie gra żadnej roli i nikt nie chce panować nad pozostałymi. Ludzie są mili i dobrzy, bez udowadniania, że tak być musi. Nikt nie zostanie oszukany. Nie ma złodziei, lecz nikt nie zastanawia się nad tym, że tak być powinno. Ludzie są wierni danemu słowu i nie wiedzą, że to oznacza "wierność". Dzielą ze sobą wszystko, bez ogłaszania, że są usłużni i życzliwi. Niczego nie pisze się wielkimi literami, bo nie ma wielkich, bohaterskich czynów. One wcale nie są potrzebne, bo wszystko jest zwyczajne. Przychodzi samo przez się i naturalnie, tak, że ludzie nawet nie wiedzą, że żyją w oazie. Oaza Zdaję sobie doskonale sprawę, że w oazie wszystko stoi na wodzie i że pustynia tylko dlatego może kwitnąć, i owocować, ponieważ znajduje się tam woda. Bez wody wszystko usycha. Wszystko zamiera. Gdy napotkasz na pustyni gdziekolwiek wodę, musisz iść jej śladem, by znaleźć źródło, oazę. Wiem, że oaza człowieka opiera się na miłości i że miłość jest praźródłem wszystkich oaz między ludźmi. I wierzę, że Bóg jest miłością. Miłość jest żywą wodą, jakąś praenergią, która wszelkie ludzkie pustynie potrafi uczynić urodzajnymi. Słyszę jak śpiewa woda w źródle. Słyszę pieśń o wodzie żywej, jak się unosi, jak idzie na poszukiwanie wyschniętej ziemi i ludzi na pustyni. Jak znajduje sobie drogi, tworząc strumyki i rzeki. Słyszę jak woda radośnie pluszcze przed każdym sercem, które się otwiera przed wszystkimi ludźmi, którzy piją z wody żywej i upojeni są miłością. Nad wszystkimi brzegami kwitną kwiaty. Widzę owoce ducha. Radość, pokój, przyjaźń, dobroć, łagodność, cierpliwość, miłość i głębię uczuć. Owoce dla nowego świata. świat staje się znowu godny zamieszkania. Woda jest życiem. Miłość to żywa woda. Gdy na pustyni życia gdziekolwiek spotkasz miłość, prawdziwą miłość, to podążaj jej tropem, a dotrzesz do jej Źródła, do Boga, tej wielkiej Oazy czasu i wieczności. Bóg jest moją oazą. On mnie wywołuje w pustyni i chce mi dać do skosztowania owoce swojego ogrodu, dary swojego serca i swojego ducha. On mnie prosi, bym był małym nosicielem wody na tej wielkiej pustyni. Boże, moja Oazo! Mój Ojcze i moja Matko! Gdy Boga nazywam Ojcem, a czynię to bardzo chętnie każdego dnia, gdy odmawiam Ojcze Nasz, wówczas jest On dla mnie idealnym Ojcem, który jest równocześnie i Matką. Jest też dla mnie idealną Matką, która jest także Ojcem. Bóg jest prawdziwym Domem, gdzie znajduję ciepło i miłość. W Bogu możesz żyć i w nim się poruszać. W Bogu możesz mieszkać. W Nim możesz głęboko oddychać. Wszystko jest świeże i nowe. Możesz wchodzić i wychodzić, i znajdować pokarm i żywą wodę. Czujesz się bezpieczny. Nie żyjesz już w pustce. Nie wisisz zrozpaczony nad przepaścią nicości. Bóg jest moją oazą. Wszystko inne to fata morgana. Dni oazy i dni pustyni Choć byśmy nie wiem jak odczuli Boga jako oazę, tak długo, jak istnieje ludzkość, istnieją także dni pustyni. Prawdziwe dni oazy zdarzają się raczej rzadko. Częściej doświadczysz świata jako pustynię. Pustka, nuda i nijakość wokół ciebie. Opuszczenie. Bóg cię opuszcza, wydaje cię marności życia i bezbrzeżnej bezsilności. Nawiedzają cię ostre wichury. Chciałbyś znaleźć zacisze domowe, ciepło i pokój. Uchwyć się wówczas pustyni Boga rękoma. Proś o wodę żywą. O drogę do źródła. Bóg każe oazie w twoim sercu powiększać się aż do dnia twojej śmierci, gdy uwolniony od pustyni, ostatecznie wejdziesz w wieczną Oazę, W Boga, który jest miłością. Uwolnić się od wszystkiego Bóg może jedynie wówczas być dla ciebie oazą, gdy ty sam stworzysz ku temu warunki. Spokój i wielkie pragnienie, prostota i bezinteresowność. Wolność od wszelkich bezsensownych pragnień i żądz. By się do Boga przybliżyć, by w Boga wejść, niczym w oazę, musisz być gotowy wszystkiego się wyzbyć. Owa gotowość musi trwać całe życie. To proces życiowy, długie obumieranie rzeczy, które trzymają cię tysiącami więzów. Nigdy się tego nie pozbędziesz. Często będziesz upadał, lecz te upadki nie powinny cię zniechęcać. One cię uchronią przed pychą i samolubstwem, przed wyniosłością i arogancją. Uwolnić się od wszystkiego nie znaczy wcale, że musisz się ze wszystkim pożegnać; że masz zamknąć oczy i wszystkie zmysły przed pięknym i dobrym, przed niespodziankami, wspaniałościami i cudownościami tego świata. Wręcz odwrotnie. Pozostawić znaczy: lepiej i jaśniej widzieć. Przywiązanie do jakiegoś miejsca ogranicza nas. Nasz horyzont się zawęża. Nikt nie może bardziej korzystać z ziemi, niż ten, kto ziemię pozostawił i jak motyl ziemię odwiedza. Odnaleźć radość życia W cieniu miłości Boga nauczyłem się tracić. Tak tracić, że na końcu nie miałem już nic do stracenia. Potem mogłem już tylko zyskiwać. Od tego dnia wszystko było wyłącznie zdobywaniem na nowo. Najważniejsze było to,, że odzyskałem znowu radość życia. Radość z życia, i radość z Boga, który mi wszystko dał. Głęboka prawda tkwi w paradoksie chrześcijaństwa. "Kto swoje życie straci, zyska je. Kto zyska swoje życie straci je". Jak nieporadny osioł Bóg potrafi pisać prosto nawet na krzywych liniach. Zawsze odnosiłem wrażenie, że był we mnie ktoś inny, kto mną poruszał. Byłem pełen dobrej woli i pewnego dnia oddałem wszystko, nie wiedząc wcale, co to właściwie znaczy. Bóg jednak wziął mnie poważnie i często wbrew moim wyobrażeniom prowadził drogami pełnymi ryzyka. Podejmowałem się spraw, które były dla mnie zbyt trudne i które chętnie pozostawiłbym innym. Czułem się niejednokrotnie jak nieporadny osiołek, który potyka się o wszystkie kamienie na drodze. I który już wdzięczny jest, jeśli to nie był znowu ten sam kamień. Pozostała potem blizna, która była dowodem mojej wielkiej słabości i głębokiego ubóstwa. Trwałe wspomnienie mojej całkowitej bezsiły. Teraz już wiem: cokolwiek dobrego uczyniłem w swoim życiu to zdziałał to Bóg we mnie, mimo mojej słabości. Dał mi przy tym tak wiele radości, że mogę być Mu za to tylko wdzięczny. Jestem księdzem zakonnym. Podczas święceń kapłańskich leżałem rozciągnięty na ziemi i czułem się mały i nieważny wobec Boga i wobec tajemnicy Jezusa. Tej miłości, która stała się Człowiekiem. Do dzisiaj jednak, po tylu latach, tego nie żałuję. Chciałbym znowu tak leżeć na ziemi. Świat niech sobie nade mną przechodzi i współczuje, że ludzie potrafią się przed Bogiem tak głęboko upokorzyć. Wielu nie ma pojęcia o fakcie, że Bóg człowieka tym wyżej stawia, im głębiej ten się uniża. Być wyświęconym na kapłana znaczy aż po korzenie swojego istnienia poświęcić się Bogu i ludziom. Znaczy swoim ciałem, swoim sercem, swoim duchem, swoimi rękoma i nogami, całą swoją istotą oddać się Bożej miłości i uczynić się widoczną i odczuwalną. W takim samym stopniu, a czasami jeszcze mocniej, świeccy ludzie mogą być ogarnięci przez Boga i Jemu się oddać. Zwykły człowiek, niezwykłe, niewykonalne zadanie Księża są ludźmi, którzy na pustyni życia znaleźli Boga i pełni zachwytu nad tym - całą swoją radość znajdują w życiu z Bogiem i dla Niego. Ksiądz może być głęboko szczęśliwy, bo w Bogu zostaną mu powierzeni wszyscy ludzie, by kochać i być kochanym. Księża nie są żadnymi pozaświatowymi, nienaturalnymi istotami, które trzeba odsakranizować i podmitologizować, jak gdyby byli półbogami czy świętymi przedmiotami, ksiądz jest stuprocentowym człowiekiem, z wszystkimi ludzkimi ograniczeniami słabościami, błędami i grzechami. On jest jednym z wielu zwyczajnych ludzi i wcale nie ulepiony z innej gliny. Nie nosi on aureoli świętości. Nie jest tym najlepszym, ani tym najcnotliwszym i w ogóle nie jest bez skazy. Nie jest bohaterem ani świętym. Nie jest uczonym ani władcą, ani żadnym mocarzem. On jest mężem dobroci, pociechy, światła i pokoju. Jest wolnym człowiekiem, którego Bóg wybrał i powołał. Ksiądz stoi przed zadaniem niemożliwym. Lecz wie, że bóg władny jest w bezwładnych, mocny w słabych i że Bóg nie tym tak zwanym świętym pomaga, lecz słabym ludziom, którzy od Niego oczekują pomocy. Ksiądz nie jest wyłącznie od i dla Boga. On jest zasadniczo od ludzi i dla ludzi. Istnieje nie po to, by osądzać i wyrokować. Jest wśród ludzi wcieloną łagodnością, odczuwalną dobrocią Boga. Idzie z ludźmi, którzy upadają i ma być człowiekiem wielkiego serca. Świadomy, że nie sprosta temu wymogowi, chciałby być jednak drogowskazem, by wskazywać drogi do Boga. Dla ludzi, którzy szukają drogi, pragnie być drogą. "Pragnę szczęścia ludzi", mówi Bóg Czy mam prawo być szczęśliwy, podczas gdy codziennie stykam się z takim ogromem bezprawia i niepokoju, z bezmiarem nędzy wśród ludzi? To pytanie, którego nie potrafię się pozbyć. Za każdym razem przeżywam to, gdy ludzie odkrywają przede mną swoją nędzę i nieszczęścia. Czuję się zawsze bezradny, gdy wciągnięty zostaję w całkowitą bezsilność ludzi, którzy chcieli by być trochę szczęśliwi. Jak mogę pomóc, gdy sam tkwię w nędzy i bezsilności? Jaki sens ma to wszystko? Czy nie jesteśmy wszyscy skazani na to, by być szczęśliwymi? Czy całe stworzenie jest za tym tylko pomyłką? "Gdy widzę ludzi szczęśliwych, osiągnąłem swój cel" - mówi Bóg. "Celem mojego aktu stworzenia było szczęście ludzi" - mówi Bóg. "Potrzebuję szczęśliwych ludzi, by innych uszczęśliwiać". Moim najgłębszym życzeniem jest uczynić ludzi szczęśliwymi. Wiem jednak i to - przeżyłem to wystarczająco często - że gdy utknę w martwym punkcie i sam mam kłopoty, gdy i we mnie zgasną wszelkie światła, nie mogę nikomu pomóc. Drzwi się zatrzasnęły. Robi się ciemno, nadchodzi noc. Na horyzoncie żadnych świateł. Stoję wtedy sam jeden wśród tych wielu bezradnych i błądzących ludzi, ludzi nie mających wyjścia, tak samo zniechęcony, rozczarowany i podobnie jak oni bez nadziei. Ręce nie napotykają rąk. Serca nie odnajdują serc. Chcę być szczęśliwy, by innych szczęśliwymi uczynić. Pragnę być szczęśliwy na bardzo prosty sposób, bo szczęście składa się z wielu części, ale nie każda z tych części jest zawsze idealna. Szczęście, którego mi brakuje, to szczęście innych. Lecz istnieje coś takiego, jak wzajemne sprzężenie. Im więcej czynię dla innych, i im więcej siebie samego daję, tym wolniejszym i szczęśliwszym się czuję. Gdy zapomnę o sobie, zapominam też o swoich troskach. Gdy natomiast przez troski kogoś innego znowu wpadam w kłopoty, są one zawsze wyraźnie mniejsze. Kontakt z Bogiem Gdy jestem w domu, modlę się, cokolwiek bym czynił. Dla mnie modlitwa jest sprawą miłości, zaufania i oddania się. Ufnym, prawie ślepym oddaniem się Bogu, tej niezgłębionej Istocie, w której czuję się Bezpieczny. Czuję się wciągnięty w magnetyczne pole nieskończenie kochającego Boga, który mnie coraz bardziej do siebie przyciąga. W ten sposób jest modlitwa czymś oczywistym, czymś zupełnie naturalnym. Rodzajem oddychania. Modlitwa zaczyna się głęboko we wnętrzu człowieka. I dlatego myślę, że modlenie się jest czymś bardzo osobistym i tak różnym jak różni są ludzie. Dla każdego człowieka modlitwa zaczyna się - jak myślę - zastanawianiem się nad przyczyną, dla której żyje. Poszukiwaniem Istoty, która większa jest aniżeli człowiek. To pełne trwogi poszukiwanie sensu wszystkiego, co jest i co się przydarza, jest już pierwszą formą modlitwy. Modlitwa nie jest ani opium, ani pozostałością dawnych zwyczajów. Nie ma też nic wspólnego z automatem, do którego wkładasz monetę, i dostajesz to, czego chcesz. Czym jest modlitwa? Jest odpowiedzią całej twojej istoty na niezgłębioną tajemnicę miłości, która nie przemija i która do ciebie przemawia w całym świecie przez wszystkie otaczające cię cuda. Czym jest modlitwa? Wypowiedzeniem się i daniem odpowiedzi, dziękowaniem, radością. Pytaniem. Żaleniem się i krzykiem. Milczeniem. Wspólnym kroczeniem drogą. Powiedzeniem "tak" słowami, znakami i czynem, i całym swoim życiem. Ptak jest ptakiem, gdy fruwa. Kwiat jest kwiatem, gdy kwitnie. Człowiek jest człowiekiem, gdy się modli. Modlitwa nie jest oddalaniem się od życia. Jest natomiast fundamentem twojego człowieczeństwa. Kto się modli,, może żyć także w naszym czasie. Modlitwa zmienia człowieka. Kto się modli, staje się skromniejszy, milszy i radośniejszy. Kto się nie modli, jest jak lampa, do której nie dochodzi prąd. Modlitwa przyczynia się do zdrowia ciała i duszy. Daje uspokojenie twoim członkom i twemu sercu. Zdobywa przestrzeń dla niewidzialnego świata, dla mocy kosmicznych. Duch, który wszystko porusza, który jest już w tobie i oczekuje, otrzymuje nowe możliwości. Doświadczasz olśnienia i w tym świetle widzisz wszystko zupełnie inaczej. Zostajesz stworzony na nowo. Modlitwa jest terapią. Modlitewna kuracja może zdziałać cuda. Modlić się Każdego dnia w chwili głębokiej ciszy skierować swoją antenę ku Bogu. Ta chwila powinna, może i musi czasami trwać godzinę. Potrzebujesz czasu, by się uspokoić. Potrzebujesz czasu, by nastawić swoją antenę. Potrzebujesz czasu, by się samemu wyciszyć, by słuchać. Mistyka Boże, wprowadź mnie w ciszę, w to głębokie milczenie, ponad wszystkie słowa i myśli, ponad wszystkie odczucia i wyobrażenia. Mistyka jest wpisana w nasze serce. Kontemplacja jest naszą naturą. Mistyka jest tak samo naturalna, jak nasze człowieczeństwo. A mimo to pozwalamy się zdominować sprawom materialnym i wszystkie wzruszenia w głębi naszego wnętrza zostają wyparte, aż zupełnie zamierają. Przesyceni nauką i techniką, zrozumieliśmy dzisiaj, że fachowość i rzeczowość nie czynią człowieka mądrym ani życiowo doświadczonym. Brakuje nam tej mądrości, która rodzi się tam, gdzie wiedza i miłość się spotykają, i wspólnie wybierają się w drogę. Brakuje nam otwartości dla mistyki. Mistyka jest normalną, głęboką wewnętrzną świadomością, przeżyciem, które przewyższa poznanie rozumowe. Doświadczeniem rzeczywistości, która znajduje się daleko poza widocznymi, uchwytnymi rzeczami. Mistyka znaczy pragnąć być jednością z całą rzeczywistością, która jest Bogiem. Miłość jest wszystkim. Bóg. Obcowanie z Bogiem. Miłość jest najczystszą, najsilniejszą formą modlitwy, łączności z Bogiem. Miłość nie potrzebuje słów. Żadnych pytań ani odpowiedzi. W głębokim milczeniu można zrozumieć Boga. Tak modlę się wieczorem i rankiem. We dnie i w nocy. Tak modlę się wiosną i jesienią. Latem i zimą. Modlę się moimi rękami i nogami, świadomie albo nieświadomie, we śnie albo na jawie. Boże, spoczywam w Twoich ramionach, gdy patrzę, widzę Ciebie. Gdy odczuwam, czuję Ciebie. Panie, naucz nas modlić się. Oznacza to dzisiaj: Panie, przywróć mnie znowu do życia. Uwolnij nas od materii. Uwolnij naszego ducha i serce. Naucz nas znowu kochać. A Pan odpowie: "Gdy się modlisz, mów: Ojcze nasz". Kto mówi: "Ojcze nasz", tego miłość łączy z innymi ludźmi i z Istotą wyższą. Kto mówi: "Niech przyjdzie Twoje Królestwo", ten tęskni za pokojem, za pokojem na całym świecie. Ten tęskni za tym, by Boża miłość była na ziemi odczuwalna. Kto mówi: "Niech się stanie Twoja wola", wiąże swoje wewnętrzne możliwości z wyższym, potężniejszym prądem. Z prądem Bożej miłości, bo wolą Bożą jest miłość. Odmawianie "Ojcze nasz" żyje w zgodzie z modlitwą, może zmienić ciebie i świat. Boże, dlaczego bierzesz mnie na swoją służbę i powierzasz mi tak wielu ludzi? Dlaczego chcesz przeze mnie i przez moje słowa pocieszać ludzi? Wskazywać im drogę, dawać ciepło i miłość, i poczucie spokoju? Tak dużo włożyłeś w moje ręce, a tak rzadko możesz na mnie liczyć. Wprawdzie wiele Ci obiecałem, lecz często tego nie spełniałem. Czyż musiałem rzeczywiście być tak biednym, tak słabym, tak bezsilnym, bym nareszcie mógł zrozumieć i dowodzić, że wszelkie dobro, które czynię i którekolwiek uczyniłem jedynie i wyłącznie od Ciebie pochodzi? Nie należę do ludzi Nie należę do ludzi. Należę jedynie do Boga. Jedynie Bóg ma wszystko w swoich rękach. On wysłał ludzi na moją drogę i dał im miłość. Dał im troskę, by się o mnie troszczyli. Musiałem tą drogą iść do ludzi, by Jego miłość im dawać i aby w Jego imieniu troszczyć się o wszystkich, przede wszystkim o małych, słabych i bezbronnych. O tych, którzy nie radzą sobie z życiem. Boże! Jeżeli istnieją sprawiedliwi i grzesznicy, to każ mi stanąć po stronie grzeszników, bo sam jestem grzesznikiem. Jeżeli istnieją biedni i bogaci, to pozwól mi stanąć po stronie biednych. Bo biedni są w Twoich oczach o wiele bogatsi. Jeżeli istnieją silni i bezsilni, to pozwól mi stanąć po stronie bezsilnych. Jeżeli istnieją tacy, którzy posługują się przemocą i tacy, którzy jej nie używają, każ mi stanąć po stronie tych, co odrzucają przemoc. Jeżeli istnieją zwycięzcy i przegrani, to pozwól mi stanąć po stronie przegranych. Jeżeli są mordercy i ofiary, pozwól mi stanąć po stronie ofiar. Kochany Boże, w Twoim domu będą błogosławieni najbiedniejsi, najsłabsi i najmniej ważni. W Twoim kraju ci ostatni, najostatniejsi z ostatniego rzędu, będą pierwszymi. W Twoim Królestwie, którzy w miłości swoje życie zagubili, stokrotnie je znowu odnajdą. Niech przyjdzie Twoje Królestwo Boże, spraw bym nie stracił odwagi. Kto straci odwagę na pustyni, nie posunie się już dalej i tam umrze. Boże, niech przyjdzie Twoje Królestwo! Twoja nowa ziemia, twoje nowe niebo, Twoje niebo na ziemi, gdzie najsłabsi będą na ziemi, gdzie słońce wschodzi nad uśmiechniętymi twarzami ludzi, którzy się wzajemnie rozumieją, także wtedy, gdy innymi mówią językami. Także wówczas, gdy mają inną barwę skóry. Niech przyjdzie Twoje Królestwo! Twoje Królestwo, gdzie także inaczej myślący są u siebie. Gdzie nie ma podziału na lewicę i prawicę. Gdzie nikt nie będzie prześladowany i zgładzony z powodu przekonań politycznych, z powodu wiary czy też niewiary, z powodu barwy skóry czy jakiegokolwiek innego powodu. Niech przyjdzie Twoje Królestwo! Twoje Królestwo miłości i sprawiedliwości, które pozwala bezpiecznie wędrować ulicami i napełnia domy pokojem i przyjaźnią, a każdemu cierpieniu pozwala znaleźć pociechę w litościwych rękach. Niech przyjdzie Twoje Królestwo! Wówczas nigdy już żadne dziecko nie będzie rodzić się w nieczułości i oziębłości i nigdy już żaden człowiek nie będzie umierał samotnie. Słyszę Bożą odpowiedź: "Moje Królestwo leży w waszych rękach! Bądźcie dobrzy wobec siebie! Kochajcie się wzajemnie!" To jest moja pociecha Bóg jest dla mnie dobry. Był czasami w moim życiu odczuwalnie obecny. Nauczył mnie jak mam się oddać innym, nie pytając, co z tego będę miał. Nie przejmując się, gdy nikt nawet mi nie podziękuje. Ukazał mi słońce, któremu pozwala świecić także wówczas, gdy ludzie kryją się w cieniu. Pokazał drzewa, które dają owoce, nie pytając, kto będzie je jadł. Pokazał mi ziarno pszeniczne w łonie ziemi, które musi umrzeć, zanim ujrzy kłos. Czuję, że Bóg mnie kocha dzisiaj i po wszystkie dni mojego życia. Kocha mnie, gdy żyję. Będzie mnie kochał jeszcze bardziej, gdy umrę, ponieważ wtedy na zawsze weźmie mnie w swoje ramiona. To jest moją pociechą. Nic nie może mi się przydarzyć. W ostatnim dniu mojego życia gdy słońce zajdzie już na zawsze, a ja wchodzić będę w noc śmierci, chcę powiedzieć: Wszystko jest dobre. Wszystko jest w porządku. Nie jestem martwy. idę jedynie na drugi brzeg. Życie się zmienia. Ono będzie pełniejsze, intensywniejsze, nieograniczone. Nie będzie już więcej ciemności i smutku. Tylko powiew Boskiego życia, przez który zostanę łagodnie wchłonięty. Wszystko będzie światłem. Wszystko będzie miłością. Ziemia nie jest w stanie nic złego mi uczynić. W Bogu spełnią się wszelkie marzenia. Mogę być tylko wdzięczny. Moje szczęście jest pełne. Żyję. Jestem spokojny, ponieważ znajduję się w ramionach nieskończenie miłującego Boga. Moja ostatnia modlitwa Gdy jestem strudzony drogą ku gwiazdom, by ludziom dać w nocy trochę światła, wtedy siadam w ciszy i odnajduję Ciebie, mój Boże! Wsłuchuję się wówczas w źródło i słyszę Ciebie. Bardzo Głęboko w sobie samym i we wszystkim, co mnie otacza, wyczuwam jakąś wielką tajemnicę. Boże, jesteś blisko mnie. Odczuwam Cię niemal dotykalnie. Jesteś obecny we mnie, bardziej aniżeli powietrze w moich płucach, bardziej niż krew w moich żyłach. Boże, mój Boże, wierzę w Ciebie, Tak jak niewidomy wierzy w słońce, nie dlatego, że je widzi, lecz dlatego, że je czuje. Kochany Boże, w Jezusie pozwoliłeś mi odczuć, jak bardzo Ci na mnie zależy. Jak bardzo mnie kochasz! Swoją miłość do mnie włożyłeś w całą przyrodę, i w ludzi, którzy mnie otaczają. Jesteś Bogiem miłości. Tysiącami rąk mnie pieścisz. Tysiącami ust mnie całujesz. Tysiącami owoców mnie karmisz. Dałeś mi wszystko. Wszystko co posiadam, i wszystko, czym jestem. Unosisz mnie na tysiącznych skrzydłach. U Ciebie jestem jak dziecko w domu. Kochany Boże, nie do pojęcia jest radość, którą mogę niezasłużenie się cieszyć. W dniach strachu i udręki pozwalasz mi doświadczyć tego, o czym prorocy już przed stuleciami wiedzieli, że niesiesz mnie na swoich ramionach. Trzymasz mnie mocno oburącz. W dniach słabości i grzechu pozostawiasz tęsknotę w moim sercu niczym głęboką ranę, która goi się dopiero wtedy, gdy moje serce znajdzie się znowu w Twojej dłoni. Boże, powiedziałeś mi jedno słowo, ono mi mówi wszystko. Jest pociechą, która nie umiera i nigdy mnie nie opuści. Ono wryło mi się głęboko w serce: "Nie wyście mnie wybrali, lecz ja was wybrałem..." Kochany Boże, Ty umiłowałeś mnie pierwszy. Odkąd jestem, kochasz mnie. Z nieskończoną cierpliwością utrzymywałeś mnie w swojej służbie. Jestem małym kawałkiem szkła, w którym ma się odbić Twoja miłość. Jestem jedynie kawałeczkiem szkła, które na dodatek zakurzone jest i zabrudzone tym, co przynoszą z sobą wichry życia. Lecz za każdym razem obmywałeś je siedemdziesiąt siedem razy w ciepłym deszczu Twojego miłosierdzia. Kładłeś je czule w swoim słońcu, by jeszcze jaśniej niż kiedykolwiek współgrało w odwiecznej grze miłości między Tobą i ludźmi. Boże, ze skorup czynisz zwierciadło swojej miłości. Kochany Boże! Dałeś mi wszystko. Daj mi proszę, jeszcze jedno: wdzięczne serce! W tej książce Phil Bosmans mówi o najbardziej osobistych doświadczeniach życiowych. O "korzeniach" sztuki życia. O źródłach radości życia. Mówi to ktoś, kto o Bogu niekoniecznie wie wszystko do końca i kto wprost na "ciemne doświadczenia życia" oczu nie zamyka. W pierwszej części pyta Bosmans: "Boże, gdzie jesteś?" Bóg został dziś śmiertelnie wyciszony: Owszem, zostało wpisane człowiekowi pełne współczucie w sercu po opuszczeniu raju. Druga część mówi o korzeniach chrześcijaństwa, o humanizmie Boga. Ale gdzie pozostaje Jego miłość wobec cierpienia, umierania, zła. Na te odwieczne "pytania bez odpowiedzi" nakierowana jest część trzecia. Czwarta część ostatecznie jest bardzo osobistym "świadectwem człowieka małej wiary": Bóg - moja oaza. Niezwykła książka dla wierzących i niewierzących, dla szukających i nawróconych: tak niezwykła jak jej autor, flamandzki zakonnik. Wierzę w dobro, chociaż tak wiele ludzi opanowanych jest przez zło. Wierzę w miłość, także wtedy, gdy panuje wrogość i nienawiść się wokoło rozwija. Wierzę, że prapoczątkiem dobra jest Bóg. Bóg przychodzi do nas w każdym dobrym człowieku. We wszystkim, co żyje, zostawił Bóg ślady swojej miłości. Phil Bosmans