Józef Augustyn S J SPRAGNIENI MIŁOŚCI Medytacje rekolekcyjne Wydawnictwo WAM Kraków 2005 „Na świecie jest tyle miłości, że wystarczy dla wszystkich, trzeba tylko rozejrzeć się dokoła. Ja jestem tego najlepszym dowodem" (Kurt Yonnegut) SPIS TREŚCI WSTĘP ..................7 I. MIŁOŚĆ ROŚNIE WRAZ Z CZŁOWIEKIEM 1. Miłości się nie żąda 2. Kochajcie jak Ojciec wasz niebieski 3. Rozeznanie ducha miłości 4. Różne rodzaje miłości 5. Pracować na miłość II. MIŁOŚĆ I POKORA 1. Marne substytuty miłości 2. Jestem spragniony miłości 3. Czy psychologia może nam pomóc? 4. Czuwać nad własnym sercem 5. Oto tyle lat ci służę 6. Potrzeba pokory 7. Nie ranić w miłości 8. Więzienie miejscem szkoły pokory III. OBJAWY PRAGNIENIA MIŁOŚCI 1. Osamotnienie i samotność 2. Rozżalenie 3. Zazdrość 4. Wołanie o miłość 5. Wrażliwość na potrzeby bliźnich 6. Nasze dzieci IV. NAJPIERW PRZYJMOWAĆ MIŁOŚĆ 1. Miłość jest możliwa 2. Nie bójcie się 3. Wielka wiara w człowieka 4. Prosić, prosić i jeszcze raz prosić V. MIŁOŚĆ RODZICIELSKA 1. Miłość bezinteresowna 2. Miłość matki 3. Miłość ojcowska 4. Potrzebujemy miłości matkii ojca przez całe życie 5. Szacunek dla rodziców VI. JAK KOCHAMY NASZE DZIECI? 1. Kiedy rozbiję szybę 2. Podziel się swoimi myślami 3. Nastolatki potrzebują miłości rodziców 4. Walka o dzieci VII. WYCHOWANIE DO WIARY 1. Czy istnieje religijna bezstronność? 2. Wolność a wychowanie religijne 3. Nie stosować przemocy 4. Modlitwa 5. Obraz Boga 6. Sumienie dziecka VIII. WYCHOWANIE DO MIŁOŚCI 1. Rodzeństwo 2. Koleżeństwo i przyjaźń 3. Dlaczego relacje z rówieśnikami są dla dziecka ważne? 4. Rozmowy o wychowaniu do miłości 5. Oderotyzowanie relacji dziecięcych 6. Tęskniąc sobie zadaję pytanie IX. MIŁOŚĆ W PRAKTYCE 1. Niedobrze jest być człowiekowi samemu 2. Zakochanie 3. Uniknąć życzeniowego myślenia 4. Wzajemny szacunek i dialog 5. Twarde chodzenie po ziemi 6. Partnerstwo 7. Podział obowiązków 8. Kiedy dochodzi do konfliktu 9. W miłości nie ma łęku ZAKOŃCZENIE ...135 Wstęp Spragnieni miłości jest zapisem rekolekcji prowadzonych w dniach 16-18 maja 2003 roku w Jezuickim Centrum Milenijnym w Chicago na zaproszenie Wspólnoty Kościoła Domowego. Temat ten, w różnych wariantach, autor podejmował w kilku domach rekolekcyjnych oraz duszpasterstwach akademickich w ciągu ostatnich dwóch lat. Wygłoszone konferencje rekolekcyjne, przed opublikowaniem w książce, ukazały się w wersji fonograficznej w Studio Inigo Wydawnictwa WAM. Pierwsze cztery rozdziały książki: Miłość rośnie wraz z człowiekiem, Miłość i pokora, Objawy pragnienia miłości, Najpierw przyjmować miłość podejmują refleksję nad istotnymi cechami ludzkiej miłości. Często przyczyną nieporozumień i konfliktów w relacjach narzeczeńskich, małżeńskich i rodzinnych są zbyt subiektywne pojęcia o miłości i fałszywe oczekiwania z nią związane. Stąd też rodzi się potrzeba odwołania się do obiektywnych kryteriów dla rozeznania i oceny przeżywanej miłości, tak na etapie pierwszego zakochania, jak też w każdym późniejszym okresie. W dalszych trzech rozdziałach: Miłość rodzicielska, Jak kochamy nasze dzieci, Wychowanie do wiary jest mowa o miłości rodziców do dzieci. Wychodzimy z założenia, że wszystko co najważniejsze i najpiękniejsze w ludzkiej miłości, posiada swoje głębokie korzenie we wczesnym dzieciństwie oraz w okresie dojrzewania. I choć nie zawsze jesteśmy tego świadomi, to jednak pierwszych kilkanaście lat życia decyduje o kształcie przyszłej miłości małżeńskiej i rodzinnej. Autor zachęca więc usilnie rodziców, by swoim przykładem i sposobem traktowania swoich dzieci dali im mocny fundament pod przyszłą ludzką miłość. Istotnym elementem tego fundamentu jest żywa wiara. Wszyscy mamy co prawda szansę zbudować dojrzałe małżeństwo i rodzinę, ale kiedy z okresu dzieciństwa i dorastania wynosimy wiele zranień, jest to możliwe tylko za cenę naszego świadomego zaangażowania w uzdrowienie ran wyniesionych z domu. W ostatnich dwóch rozdziałach: Wychowanie do miłości oraz Miłość w praktyce podjęto problematykę młodzieńczych fascynacji i przyjaźni, zakochania oraz miłości narzeczeńskiej i małżeńskiej. Autor przekonuje ludzi młodych do odpowiedzialnego potraktowania okresu narzeczeńskiego, ponieważ to on zasadniczo decyduje o układach, jakie tworzą się w małżeństwie między mężem i żoną. Zaniedbania w budowaniu głębokiej więzi emocjonalnej i duchowej w okresie narzeczeńskim tylko z największą trudnością dają się naprawić w okresie małżeńskim. A ponieważ często zdarza się, że małżonkowie mają dla siebie bardzo mało czasu i nie rozmawiają o problemach, jakie przeżywa ich związek, następuje jego stopniowy rozkład. I tak dochodzi od rozwodu, nieraz po wielu latach wspólnego mieszkania pod jednym dachem. Ofiarami tej raniącej sytuacji są przede wszystkim dzieci. Omówiona na łamach książki problematyka ludzkiej miłości nie zamyka bynajmniej podejmowanych tematów i nie daje też gotowych recept na udane życie narzeczeńskie, małżeńskie i rodzinne. Usiłuje ona raczej zainspirować „chodzących ze sobą", narzeczonych i małżonków do wspólnej twórczej pracy „na miłość"! Powołując się na słowa Cypriana K. Norwida, autor przekonuje, że „na miłość trzeba pracować". Do końca. „Aż do śmierci". Praca, o której mówi Wieszcz, okazuje się w pewnym sensie ważniejsza od pracy na codzienny chleb. Oba zresztą rodzaje ludzkiej pracy dotyczą odmiennych sfer ludzkiego życia i nie wykluczają się wzajemnie, ale warunkują się i dopełniają. O ile jednak można przyzwyczaić się do skromnego bytu materialnego, wynikającego z mało udanego życia zawodowego, to ani mężczyzna, ani kobieta nie przyzwyczai się nigdy do raniących układów małżeńskich: poniżania, upokarzania, braku akceptacji, szacunku i podstawowej ludzkiej życzliwości. Rozważania przeznaczone są zarówno dla młodzieży, jak i dla dorosłych. Ludziom młodym, przeżywającym swoje pierwsze fascynacje uczuciowe, książka może pomagać w perspektywicznym myśleniu o miłości. Miłość bowiem nie może być traktowana jako chwilowa młodzieńcza przygoda, ale jako podstawowe zadanie życiowe. Dla dorosłych zaś, posiadających już swoje doświadczenia małżeńskie i rodzinne, książka może być swoistym rachunkiem sumienia oraz zachętą do wytrwałej „pracy na miłość". Na zakończenie niech będzie wolno autorowi podziękować serdecznie wszystkim, którzy z wielkim zaufaniem i szczerością od wielu już lat dzielą się z nim swoimi trudnymi doświadczeniami ludzkiej miłości. Prawdziwa miłość jest dyskretna i nie szuka poklasku (por. 1 Kor 13,4), stąd też kiedy doświadczamy jej piękna i dobra, nie potrzebujemy opowiadać o niej wszem i wobec. Kiedy jednak miłość głęboko nas rani, spontanicznie szukamy osoby życzliwej, z którą moglibyśmy podzielić się przeżywanym cierpieniem i otrzymać ludzkie i duchowe wsparcie. To właśnie dzięki rozmowom z osobami zranionymi w miłości, kobietami i mężczyznami, powstała niniejsza książka. Józef Augustyn SJ Czarny Las k/Olkusza, 1 stycznia 2005 W Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi I. MIŁOŚĆ ROŚNIE WRAZ Z CZŁOWIEKIEM Miłość rośnie wraz z człowiekiem od najmłodszych lat aż do późnej starości. Prawdziwe jest także twierdzenie odwrotne: człowiek rośnie wraz z miłością. Kiedy miłość człowieka nie rośnie, on sam wewnętrznie karłowacieje. Staje się sam dla siebie i dla bliźnich obcy, obojętny, wrogi; niezdolny żyć pod jednym dachem z drugim człowiekiem: z własnymi rodzicami, z żoną, z mężem, z dziećmi, z rodzeństwem. Nie umie normalnie funkcjonować w miejscu pracy, w kościelnej wspólnocie, w społeczeństwie. Skarłowaciały wewnętrznie człowiek posiada jednak, jak każdy inny, wielkie pragnienie miłości. Ale owo skarłowacenie wyraża się w tym, iż usiłuje on zaspokoić swoje wielkie głody miłości posługując się żądaniem i przemocą. 1. Miłości się nie żąda A tymczasem miłości się nie żąda. Miłość sprzeciwia się jakiejkolwiek postawie roszczeniowej. Żądanie niszczy miłość. Jeżeli małżonkowie mówią do siebie nawzajem: „Powinieneś zrobić to czy owo, ponieważ jesteś moim mężem - żoną", jest to znak, że ich miłość już umarła. Stała się wygasłym wulkanem. W domaganiu się miłości jest zawsze jakaś manipulacja i wymuszanie. Jakże trudno jest nam nieraz zgodzić się z prostym faktem, że nie wolno nam żądać miłości, naciskając psychicznie na bliźniego. W naszej pysze uważamy bowiem często, że wszystko się nam należy i właśnie dlatego wysuwamy roszczenia i przymuszamy innych do miłości. Nawet sam Bóg nie żąda miłości od swojego stworzenia, stosując jakąkolwiek przemoc. On złączył miłość z wolnością. Jak nie ma miłości bez wolności, tak też nie ma wolności bez miłości. Boskie „żądanie" miłości, które objawia się w stanowczo brzmiącym przykazaniu: Będziesz miłował (Pwp 6, 5) jest jedynie objawieniem człowiekowi fundamentalnej prawdy, że nie może on istnieć poza miłością Boga. Bez miłości Boga człowiek staje się niczym, zapada się w nicość. Wszystko to czeka na Ciebie - modli się psalmista - byś dał im pokarm w swym czasie. [...] Gdy skryjesz swe oblicze, wpadają w niepokój; gdy im oddech odbierasz, marnieję i powracają do swojego prochu (Ps 104,27. 29). Kategoryczne Będziesz miłował jest objawieniem człowiekowi tego, co sam Bóg w niego wszczepił. Nie jest to ze strony Stwórcy próba wymuszania czegokolwiek na stworzeniu. Bóg może powiedzieć do nas owo kategoryczne Będziesz miłował, ponieważ uczynił nas zdolnymi do życia w miłości. Kiedy jednak człowiek mówi do swego bliźniego tak kategorycznie jak sam Bóg: Będziesz miłował, zachowuje się w sposób nieprawy. Nie ma on bowiem takiej władzy, by mógł formułować tak kategoryczne stwierdzenia. Ani więc rodzice i dzieci, ani małżonkowie, ani przyjaciele i kochankowie nie mogą mówić do siebie Będziesz miłował. Nie można uzasadniać ludzkiego „będziesz miłował", słowami: „Ponieważ jesteś moim dzieckiem, matką, ojcem, żoną, mężem, przyjacielem, kochankiem". Tylko Bóg może powiedzieć: „Będziesz miłował, ponieważ stworzyłem cię z miłości i przeznaczyłem dla miłości". Człowiek, żądając miłości, zachowuje się jak Bóg. Siada na Jego tronie. Takie zachowanie jest właśnie nieprawością i grzechem. „Musisz mnie kochać, ponieważ beze mnie będziesz wiecznie nieszczęśliwy" - tylko w ustach Boga te słowa są prawdziwe. W ustach człowieka pozostają kłamstwem. Słowa Będziesz miłował w ustach człowieka nie mają żadnej mocy. Wypowiedziane z gniewem i emocjonalną chciwością ranią bliźnich, ponieważ ograniczają ich wolność i autonomię. Oto przejmujące świadectwo „przymuszania" do miłości. „Był 1952 rok. Miałam może 5 lat. Zostaliśmy przesiedleni do miasta X i mieszkaliśmy u pewnej samotnej kobiety imieniem B. Nie czułam się kochana przez matkę, ale pani B. opiekowała się mną bardzo troskliwie. Pewnego razu, kiedy matki nie było w domu, przytuliłam się do pani B. i poprosiłam, żeby ona była moją mamą. Kiedy to mówiłam, na progu domu stanęła moja mama. Gwałtownie wyrwała mnie z rąk pani B. i zaczęła mnie bić. Trwało to długo. Bijąc mnie, ciągle powtarzała: "Ja jestem twoją matką, ja! I ty zawsze będziesz kochać tylko mnie». Byłam jednak dzieckiem bardzo upartym. Nie płakałam i nic nie mówiłam. Wewnątrz jednak powtarzałam sobie: «Nigdy! Nigdy! Nigdy ciebie nie pokocham»". 2. Kochajcie jak Ojciec wasz niebieski Pragnienie miłości jest w nas głęboko zakorzenione. Zostało ono zaszczepione człowiekowi w stwórczym akcie samego Boga. Zawiera w sobie zarówno pragnienie otrzymywania miłości, jak i dzielenia się nią. Człowiek, przyjmując miłość, uczy się też dawania jej. W ten sposób doświadcza nie tylko własnego głodu miłości, ale także hojności tego, który głód ten zaspokaja. Miłość rośnie w człowieku tylko wówczas, kiedy człowiek ją przyjmuje i daje. Najpierw przyjmuje, a potem daje. Nigdy odwrotnie. Wielkim nieszczęściem wielu mężczyzn i kobiet jest to, że nie widzą potrzeby otwierania się na miłość i przyjmowania jej. W swej męskiej i kobiecej dumie uważają, że wszystko mają i mogą dawać miłość wszystkim wokoło, bez żadnych ograniczeń. Takie myślenie jest iluzją, pułapką. Możemy ofiarować miłość tylko wówczas, kiedy ją najpierw przyjmiemy, ponieważ człowiek nie jest źródłem miłości. Im więcej bierzemy, tym więcej możemy dawać. Taka jest logika miłości. Jezus mówi: Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5). Jeżeli ktoś obficie rozdaje miłość innym, ludzie pytają: „Skąd masz tyle miłości, iż tak hojnie ją dajesz?". Odpowiedź jest tylko jedna: „Bóg mi daje obficie swoją Boską miłość i ja mogę podzielić się nią z tobą. Im więcej jej przyjmę, tym więcej mogę jej dać". Święci to ludzie, którzy wiele przyjmowali od Boga i wiele mogli ofiarować bliźnim. Mieszkańcy Nazaretu, nie znając tajemnicy Jezusa, dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? (Łk 4,22). Nie byli świadomi, że Jezus wszystko, czym dzielił się z innymi, otrzymywał od Ojca. Im więcej otrzymujemy, tym więcej jesteśmy w stanie dawać. Ale też im więcej dajemy, tym więcej możemy też przyjmować. Niemożliwy jest nasz wzrost w miłości bez nieustannego przyjmowania jej od Boga i dzielenia się nią z naszymi bliźnimi. Miłość nie zna ograniczeń w przyjmowaniu i dawaniu. Wpisana jest w nią bezkresna głębia i dlatego jest wieczna. Kto raz rzeczywiście otworzy się na miłość Boga, może ją przyjmować i dawać bez końca. Jezus mówi: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 48). Kochajcie jak Ojciec wasz niebieski. Ale któż z ludzi potrafi kochać tak jak Bóg? Nasze wieczne szczęście będzie więc polegać na upodabnianiu się w miłości do naszego Ojca niebieskiego. 3. Rozeznanie ducha miłości Słowo „miłość" jest pojęciem bardzo ogólnym. Używamy go często w sposób mało refleksyjny, nieraz wręcz bezmyślny, i dlatego istnieje tyle nieporozumień w rozmowach o miłości. Zakochany chłopak, mówiąc o miłości, myśli nieraz o kolejnej przygodzie, natomiast dziewczyna słysząc jego wyznania, spodziewa się trwałego związku i poczucia bezpieczeństwa. Tak rozbieżne pojęcia o miłości doprowadzają do konfliktu. Słowo „miłość" jest bardzo pojemne, wieloznaczne. Używane bywa zarówno na określenie zewnętrznych doznań zmysłowych, jak też mistycznych doświadczeń ludzi świętych. Stąd, aby nie ranić się z powodu rozbieżnego rozumienia miłości, kochający się ludzie muszą rozmawiać o miłości, rozeznawać ją, a nade wszystko powierzać ją Bogu. Miłość ludzką trzeba poddać światłu słowa Bożego na każdym etapie jej rozwoju. Ucząc się miłości, musimy rozeznawać „jej ducha" (por. 1J 4, 1). Skąd on płynie? Z Boga czy też jedynie z naszych ludzkich potrzeb i pożądań? Prawdziwa miłość, jeżeli ma się stać trwałą i wierną, musi być świadoma, naznaczona duchem prawdy i duchem wolności. Miłości winno więc towarzyszyć „słowo", które ją precyzuje i interpretuje. Zakochani winni nie tylko wyznawać sobie miłość, ale jednocześnie wspólnie dociekać, co przez nią rozumieją, czego od niej pragną, gdzie miałaby ich ona zaprowadzić, jak chcieliby w niej wzrastać, co chcieliby dzięki niej osiągnąć. Ludzkie „słowo" (przez małe „s") wyznania i rozeznania miłości potrzebuje jednak swego zakorzenienia w Słowie (przez duże „S"). Słowo Boże osądza i wydaje „ostateczny wyrok" o ludzkiej miłości. Słowo Boże jest dla ludzkiej miłości jak miecz obosieczny, który przenika i osądza pragnienia i myśli serca. Nie ma w nas uczuć i pragnień, które byłyby przed Nim niewidzialne; przeciwnie, wszystkie odkryte i odsłonięte są przed oczami Tego, który jest źródłem wszelkiej miłości i przed którym musimy zdać rachunek z naszego przyjmowania i dawania miłości (por. Hbr 4,12-13). Kiedy miłości nie towarzyszy słowo, wówczas łatwo przemienia się ona w przygodne doświadczenie emocjonalne i zmysłowe. W powieści Hermana Hesse Narcyz i Złotousty Złotousty, który spędził noc z przygodną kochanką, mówi: „Szczęściem było, że miłość nie potrzebowała słów, inaczej stałaby się pełna nieporozumień i niedorzeczności". To nie była jednak rzeczywista miłość, ale jedynie chwila doznania zmysłowego. Ona rzeczywiście prowadzi do nieporozumień i niedorzeczności. Jak chłopak szukający jedynie doznań zmysłowych może wytłumaczyć dziewczynie, że chciał jedynie skorzystać z okazji, jaka mu się nadarzyła? Taka deklaracja byłaby niedorzeczna. Po innej przygodzie miłosnej Złotoustego Hesse pisze: „W obojgu wzrastał ów wielki smutek, przed którym uciekali w sen. Spali głęboko i rozpaczliwie, spali pożądliwie, jakby to było po raz ostatni". 4. Różne rodzaje miłości Miłość różnicuje się ze względu na swój „obiekt" oraz zamiar i cel, ku któremu zmierza. Innym obiektem miłości dla kobiety jest jej ojciec i matka, innym jej mąż, a jeszcze innym jej dzieci, ponieważ w każdą w tych relacji wpisane są inne zamiary i cele. Podobnie dla mężczyzny: innym obiektem jest jego matka i ojciec, innym jego żona, a jeszcze innym jego syn i córka, ponieważ inne zamiary i inne cele wpisane są w poszczególne relacje. Kobieta nie może kochać tą samą miłością syna co męża, tak jak i mąż nie może kochać tą samą miłością córki co żony. Człowiek, który kocha, musi więc nieustannie rozeznawać swoje pragnienia miłości wobec konkretnej osoby, by nie pomylić różnych rodzajów miłości. Chcąc rozeznać miłość, winniśmy stawiać sobie pytania: „Jaki zamysł, zamiar jest w nią wpisany? Co ona pragnie osiągnąć, do jakiego celu nas prowadzi?" Pomieszanie rodzajów miłości staje się nieraz źródłem wielkich krzywd. Kiedy na przykład matka zaczyna kochać syna miłością wyłączną i zazdrosną, tak jak winna kochać męża, skrzywdzi go, ponieważ nie pozwoli mu dorastać, usamodzielniać się i odejść z domu oraz złączyć się ze swoją własną żoną, jak nakazuje to Biblia (por. Rdz 2,24). 5. Pracować na miłość U dziecka i nastolatka istnieje ogromna dysproporcja między dawaniem a przyjmowaniem miłości, ale w miarę wzrostu i dojrzewania człowieka różnica ta stopniowo się wyrównuje. Pragnienie dawania miłości jest co prawda u dziecka małe i kruche, ale ma, podobnie jak ziarnko gorczycy, wewnętrzną dynamikę wzrostu: Jest najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak ie ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach (Mt 13, 32). Kiedy młody człowiek dorastając, korzysta z pomocy ludzi i współpracuje z łaską Boga, jego pragnienie dzielenia się miłością rośnie i staje się potężnym drzewem. Jak on sam najpierw karmił się miłością tych, którzy go kochali, tak jego miłością będą karmić się ci, których Bóg postawi na jego drodze. Pragnienie dawania miłości, owo ziarnko gorczycy wszczepione w nas, nie rośnie jednak automatycznie. Wymaga naszej współpracy, zaangażowania, trudu, krzyża. Człowiek musi „pracować na miłość" (C. K. Norwid) w pocie czoła, tak jak pracuje na chleb codzienny. Trzeba rzeczywiście „napracować się" i niejeden raz „spocić się", by dobrze przeżyć narzeczeństwo, zawrzeć dobry związek małżeński, zbudować dobrą rodzinę, wychować dzieci tak, by miały pełne zaufanie do rodziców i oparcie w nich. Bywamy dzisiaj oszukiwani przez konsumpcyjne trendy cywilizacyjne, które obiecują nam wielką miłość za darmo lub za pieniądze. Jest to wielkie oszustwo. Miłości się nie kupuje. Nikt też nie otrzymuje jej za darmo. Konieczny jest wielki wysiłek, a często także cierpienie, aby dojrzała miłość zaistniała w naszym życiu na stałe, aby była najważniejszym mieszkańcem naszych domów. II. MIŁOŚĆ I POKORA Wszyscy jesteśmy spragnieni miłości, wielkiej miłości. Im bardziej doświadczamy słabości, kruchości, bezradności, tym wyraźniej w całej naszej postawie widać owo wielkie pragnienie miłości. Najbardziej widoczne jest więc ono właśnie w niemowlęctwie oraz na stare lata, kiedy całkowicie zależymy od innych ludzi i jesteśmy na nich zupełnie zdani. Nasza kruchość i nieporadność sprawia, że nie umiemy jeszcze (albo już nie umiemy) maskować się i ukrywać naszego głodu miłości. I właśnie dlatego jest on tak wyraźny. 1. Mamę substytuty miłości Bywa, że w wieku dojrzałym, kiedy jesteśmy jeszcze w pełni sił, wiele działamy. Bywamy też chwaleni i nagradzani. Wstępujemy po kolejnych stopniach kariery. Otaczamy się ludźmi, którzy nam schlebiają. Zapewniamy sobie komfort materialny. Udajemy, że na miłości aż tak bardzo nam nie zależy. Łatwo zwodzimy siebie i innych, że w życiu nie chodzi nam przede wszystkim o miłość, ale o „coś" innego. Ale o co tak naprawdę może istopnie nam chodzić? - kariery, pochlebstwa, nagrody, konsumpcja - to tylko marne substytuty miłości. Mając trochę sił, pieniędzy, powodzenia, możemy ukrywać nasze spragnione miłości serce. Ale nie możemy go w sobie zniszczyć. Kiedy więc owe substytuty miłości zwiędną i stracą swój zwodniczy blask, wówczas z nową mocą ujawniają się nasze wielkie głody miłości. Ludzie, którzy mają odrobinę intuicji i wyczucia, którzy potrafią rozumieć innych (ponieważ dobrze rozumieją siebie), łatwo odgadują owo wszechobecne pragnienie miłości także u tych, którzy skrzętnie ukrywają się za parawanem powodzenia, sukcesu i własnej pychy. Wiele naszych przykrych, konfliktowych zachowań wobec innych objawia - w sposób paradoksalny - serce spragnione miłości. Swoimi postawami, gestami mówimy bliźnim -rodzicom, żonie, mężowi, dzieciom, przyjaciołom, sąsiadom: „Jestem rozczarowany, zawiedziony tobą. Porzucam cię, odchodzę od ciebie, ponieważ nie dałeś mi tego, czego się spodziewałem. Nie nakarmiłeś mojego zgłodniałego serca". 2. Jestem spragniony miłości „Jestem spragniony miłości" - to fundamentalne stwierdzenie jest prawdziwe w odniesieniu do każdego człowieka. Każdy z nas potrzebuje miłości, każdy potrzebuje jej więcej, niż ktokolwiek może nam ofiarować. Konieczne jest poznanie siebie: naszej historii życia, naszych potrzeb, związków międzyludzkich, jakie budujemy, aby móc z prostotą i szczerością powiedzieć: „Jestem spragniony miłości". Stwierdzenie to nie jest ideą stworzoną przez nas. Ono jest faktem, w którym ujawnia się codzienność ludzkiego życia. Całą historię naszego życia możemy odczytać, posługując się kluczem naszego dążenia do miłości i poszukiwania jej. Kiedy człowiek nie umie czytać w swoim sercu, wówczas łatwo przyjmuje ideologie, które proponują mu ugaszenie jego pragnienia miłości na bezdrożach. Ustami proroka Jeremiasza Jahwe skarży się na zaślepienie Izraela: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody (Jr 2,13). Dziś możemy mówić o ideologii samorealizacji, samodoskonalenia, kariery zawodowej, popularności, uszczęśliwiania innych. Ideologia nie jest jednak „opisem" ludzkiej duszy i jej najgłębszych potrzeb, ale sztucznym tworem stworzonym na użytek mas, na które pragnie się wywierać wpływ. Ideologia nie liczy się też z najgłębszymi pragnieniami, tęsknotami i odczuciami człowieka i nie uwzględnia jego wolności. Manipuluje nim narzucając mu własną wizję szczęścia. Ci zaś, którzy usiłują się z niej wyłamać, zostają wyśmiani lub - w najlepszym wypadku - pozostawieni na uboczu. 3. Czy psychologia może nam pomóc? Dzisiaj zarówno sama psychologia, jak i terapeutyczne metody, które wypracowała, prezentują się jako skuteczna pomoc w dotarciu do sedna duszy ludzkiej. Wielu ludzi, chcąc pełniej zrozumieć siebie, obficie z nich korzysta. Trzeba jednak pamiętać, że psychologia musi uszanować duchowość. Kiedy oddzielimy psychologię od duchowości i wiary i potraktujemy ją jako całościowo pojętą naukę o ludzkiej duszy, wówczas staje się ona kolejną niebezpieczną ideologią, która narzuca własną wizję ludzkiego szczęścia, sensu i celu życia. Tylko psychologia, która liczy się z duchowością i religią, może w jakiejś formie być użyteczna dla człowieka. Zawsze jednak pozostanie ona narzędziem, które może pomóc w rozumieniu i rozeznaniu naszego świata wewnętrznego, w tym również uczuć związanych z miłością, szczególnie uczuć zranionych w miłości. Powodowana nieetycznym zachowaniem kompromitacja wielu uznanych autorytetów psychologicznych i terapeutycznych ukazuje niebezpieczeństwo zbytniego polegania na mistrzach psychologii i psychoterapii. Jeżeli terapeuta, psycholog dąży przede wszystkim do zdobycia władzy, pieniędzy lub sławy, jego praca z pacjentami może być nie tylko jałowa, ale także szkodliwa. Bardziej niż psychologicznej analizy potrzebujemy wnikania we własną duszę przez modlitwę i medytację słowa Bożego. Słuchając słowa, docierając do jego głębi, spontanicznie odkryjemy nasze zranienia w miłości, ich genezę oraz sposoby ich przezwyciężenia. To właśnie dzięki słowu Bożemu zaczynamy rozumieć, że najgłębszym sensem i celem naszego życia jest przyjmowanie i dawania miłości, tak w relacji z Bogiem, jak i z ludźmi. Kluczem do poznania siebie jest prawda, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest miłością. Nie jest to „idea" stworzona przez człowieka, ale „fakt" wpisany w nasze serce. 4. Czuwać nad własnym sercem Musimy doskonale znać nasze serce spragnione miłości, by móc nad nim czuwać. Wycieńczone głodem miłości zachowuje się nieraz jak kleptoman. Przywłaszcza sobie wszystko, co jest jedynie podobne do miłości. Szukając miłości, odruchowo nieraz karmimy się tym, co nie tylko nie zaspokoi głodu naszego serca, ale wręcz mu zaszkodzi. Bywamy podobni do syna marnotrawnego, który sięga po to, co jedzą świnie, chocież i tego nikt nie chce mu ofiarować (por. Łk 15, 11-32). Dzisiaj, szczególnie ludziom młodym, trzeba wiele mówić o higienie zaspokajania głodów i pragnień miłości. Człowiek nie nakarmi swojego spragnionego miłości serca byle czym. Zakazane zaś owoce, choć wyglądają pociągająco i apetycznie, są trujące. Kiedy w czasie drugiej wojny światowej wyzwalano obozy koncentracyjne, w wielu z nich miało miejsce tragiczne w skutkach zjawisko. Niektórzy wycieńczeni głodem więźniowie jedli wszystko, co im wpadało w ręce. Ponieważ ich organizmy przez miesiące i lata odzwyczaiły się od trawienia „twardych pokarmów", wielu konało później w bólach. Cały układ trawienny dorosłego człowieka wycieńczony przez długi czas głodem jest wrażliwy i zachowuje się podobnie jak układ trawienny niemowlęcia. Musi przyjmować pokarm stopniowo, powoli, według określonej metody. Św. Paweł pisze do Koryntian: Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? (1 Kor 3,2-3). 5. Oto tyle lat ci służę Odczytać swoje pragnienia miłości, nazwać je, wypowiedzieć, zaakceptować, uszanować i wreszcie usiłować zaspokoić - to sztuka, której musimy się cierpliwie uczyć. Spragnionego miłości serca nie można zlekceważyć. Jest ono integralną częścią naszego życia. Wiele osób (szczególnie wiele kobiet) popełnia ten błąd, iż zaniedbuje swoje spragnione serce. Lekceważąc swoje potrzeby miłości, usiłują one służyć innym z poświęceniem i oddaniem, zapominając przy tym nieraz o swoim życiu. Jednak z czasem dławione i spychane gdzieś do podświadomości potrzeby miłości odzywają się z jeszcze większą siłą. Po wielu latach tej -jak by się mogło wydawać - „ofiarnej służby i miłości" spełnianej wbrew własnym odczuciom, przychodzi wewnętrzne załamanie i kryzys. Nierzadko posiadają one formę załamania psychicznego i depresji, które sprawiają, że osoba staje się wręcz niezdolna do codziennego funkcjonowania w rodzinie czy też w miejscu pracy. Takie zachowanie, to nierzadko owoc fałszywie rozumianego „poświęcania się" i „służenia innym" wbrew własnym potrzebom i pragnieniom miłości. Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę (Łk 15,29-30). Te słowa pierworodnego ze znanej przypowieści o synu marnotrawnym, które wielu z nas mogłoby włożyć we własne usta, ukazują całą dwuznaczność służby swojemu ojcu starszego syna. Jak już zaznaczyliśmy, nie można dawać miłości innym, nie przyjmując jej wcześniej. Człowiek bowiem sam z siebie nie jest źródłem miłości. Może dawać miłość tylko pod warunkiem, że będzie ją uprzednio przyjmował. Potrzebujemy intensywnej modlitwy, dzięki której bylibyśmy zdolni odczytać w prawdzie nasze pragnienia, potrzeby i głody miłości oraz w pokorze serca otworzyć się na miłość Boga i ludzi. 6. Potrzeba pokory Aby powiedzieć sobie: „Jestem spragniony miłości; potrzebuję miłości Boga i ludzi", konieczna jest choćby odrobina pokory. To dzięki niej możemy dostrzec niespokojne serce, którego sami nie jesteśmy w stanie ukoić, ponieważ własnym wysiłkiem nie możemy zdobyć miłości. Miłości się nie żąda i nie bierze się jej samemu. Zawsze otrzymuje się ją jako łaskę i dar. Św. Ignacy Loyola na zakończenie Ćwiczeń duchownych w modlitwie ofiarowania każe nam się modlić: „Daj mi jedynie miłość Twą [...], albowiem to mi wystarcza". Bogaczowi, o którym mówi Jezus w Ewangelii, trudno jest wejść do królestwa niebieskiego (por. Mt 19, 24), ponieważ kierując się pychą, jest przyzwyczajony zdobywać wszystko (a więc także miłość) za pieniądze. Aleksander Sołżenicyn w swoim monumentalnym dziele poświęconym sowieckiemu systemowi zniewolenia w Związku Radzieckim pt. Archipelag Gułag zawarł prawdę Jezusowej przypowieści w krótkim i bardzo dosadnym powiedzeniu: „Serce [człowieka] obrasta pychą, jak świnia sadłem". Takie jest właśnie, szeroko rozumiane, serce bogacza. Kiedy człowiek pozwoli, aby jego serce obrosło pychą, wówczas dochodzi do fałszywego przekonania, że dzięki własnej sile (pieniądza, władzy, wpływów) może przywłaszczyć sobie to, czego mu brakuje. Jeżeli człowiekowi władzy brakuje uznania i szacunku, wymusza je na otoczeniu. Jeżeli mężczyźnie brakuje doznań zmysłowych, zniewala kolejne kobiety, wykorzystuje je i pozostawia. Kiedy mężowi brakuje uległości czy zrozumienia własnej żony, zostawia ją i dzieci i bierze inną kobietę. Kiedy ojcu w rodzinie wydaje się, że brakuje mu uległości dzieci, wówczas krzykiem i siłą wymusza na nich posłuszeństwo, do którego - jak sądzi - ma prawo. Podobnie bywa w zakładzie pracy, w biurze, w kancelarii parafialnej i w każdym innym miejscu, gdzie pracuje człowiek, któremu jak głupiemu bogaczowi z Ewangelii wydaje się, że miłość mu się należy. Każda jednak, choćby najmniejsza forma przemocy w relacji do drugiego, jest niesprawiedliwością i krzywdą. Człowiek kierujący się pychą nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że rani i niszczy ludzi, od których żąda miłości. 7. Nie ranić w miłości Nie ranić bliźnich swoim głodem miłości, to jedna z najważniejszych zasad życia małżeńskiego i rodzinnego. Tę zasadę winniśmy stopniowo, w miarę ich rozwoju emocjonalnego, przekazywać także naszym dzieciom. To w dzieciństwie uczymy się bowiem „terroryzować" emocjonalnie bliźnich, jeżeli wydaję nam się, że do czegoś mamy prawo lub też, że coś się nam należy. Pokora każe nam prosić i cierpliwie czekać. Pokora w miłości wyrzeka się postawy roszczenia i oskarżania tych, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas w miłości; zarówno w odległych czasach dzieciństwa i dorastania, jak też i w życiu dorosłym. Dopiero wówczas, kiedy rozumiemy siebie samych i własny ból skrzywdzenia oraz swój wewnętrzny gniew i pragnienie zemsty, jakie spontanicznie rodzą się pod wpływem krzywdy, zaczynamy pojmować, jak łatwo skrzywdzony staje się krzywdzicielem, a ofiara przemienia się w kata. Daje temu świadectwo Aleksander Sołżenicyn: „Nakazał nam Sokrates: poznaj samego siebie. Nad samym brzegiem przepastnej jamy, do której już chcieliśmy zepchnąć naszych krzywdzicieli, zatrzymujemy się zdrętwiali: toż to tylko przypadek, że katami zostaliśmy nie my, tylko oni. A gdyby nas tak skrzyknął sam Maluta Skuratow (naczelny oprawca na dworze Iwana Groźnego) - chyba byśmy go nie zawiedli! Dobre od złego jeden krok dzieli - mówi przysłowie. Więc chyba i złe od dobrego". 8. Więzienie miejscem szkoły pokory Oto pokorne świadectwo Aleksandra Sołżenicyna ukazujące, jak bardzo niebezpieczny jest brak poznania siebie i głębin swojego mrocznego serca, które kierowane pychą, bierze przemocą to, co jak mu się wydaje należy do niego; nie zdaje sobie ono nawet sprawy, że w ten sposób staje się dla innych nieludzkie i okrutne. Władza, siła, wpływy czy nawet bogactwo, które winny być narzędziem służenia bliźnim, w rękach człowieka pysznego stają się narzędziem ucisku, przemocy i krzywdy. „Patrząc wstecz, ujrzałem, że przez całe swoje świadome życie nie rozumiałem ani siebie samego, ani swoich dążeń. Przez długi czas uważałem za ratunek dla siebie to, co właśnie było moją zgubą. [...] Podobnie jak morze zbija z nóg niedoświadczonego pływaka, obala go i uderzeniami fal wyrzuca na brzeg - tak samo mnie dotkliwe ciosy nieszczęść wyrzucały na stały ląd. I tylko w ten sposób mogłem dotrzeć do tej drogi, której zawsze szukałem. Na swoim zgiętym, omal nie przetrąconym grzbiecie wyniosłem jednak z głębi więziennych lat świadomość tego, jak człowiek staje się zły, a jak dobry. Oszołomiony sukcesami odniesionymi w młodości, uważałem się za istotę niezdolną do omyłek i dlatego stałem się okrutny. Gdy dano mi w ręce władzę - i to w nadmiarze - stałem się mordercą i zadawałem ludziom gwałt. Nawet gdy czyniłem zło, byłem przekonany, że postępki moje są dobre i miałem na podorędziu bardzo logiczne dowody". Dalej Aleksander Sołżenicyn ukazuje, w jaki sposób osiem lat spędzonych w łagrach stało się dla niego darem, dzięki któremu mógł dokonać głębokiego rachunku sumienia i dotrzeć do głębi swojego serca, na dnie którego odkrył maleńki przyczółek dobra, który był przyczółkiem miłości. „Dopiero na zgniłej, więziennej słomie poczułem w sobie drgnienie dobra. Dopiero pojąłem, że linia oddzielająca zło od dobra, przebiega nie między państwami, nie między klasami, nie między partiami, że przecina każde ludzkie serce nie omijając żadnego. Jest to linia ruchoma i z upływem lat jej bieg zmienia się w nas samych. Nawet w sercu omotanym przez zło linia ta odgradza maleńki przyczółek dobra. Nawet w najlepszym sercu - niewykorzenione zło zachowuje swój kącik. Od tego czasu stała się jasna dla mnie zasadność wszystkich religii: walczą one z pierwiastkami zła w człowieku. Nie sposób oczyścić świata z wszelkiego zła, ale można w każdym człowieku zmniejszyć obszar jego władania. [...] Poznaj samego siebie! Nic tak nie sprzyja przebudzeniu w nas zdolności do rozumienia innych, jak szarpiące duszę rozmyślania nad własnymi przestępstwami, błędami i przeoczeniami. [...] Oto dlaczego powracam do lat, gdy siedziałem za kratą i powiadam, wprowadzając często w zdumienie ludzi, którzy mnie otaczają: Bądź błogosławione więzienie. Błogosławione bądź więzienie za to, żeś było w moim życiu". III. OBJAWY PRAGNIENIA MIŁOŚCI Wychowując siebie oraz innych do dojrzałej miłości, winniśmy zwracać uwagę nie tylko na realizowanie własnych potrzeb, ale także uwrażliwiać się na pragnienia miłości tych osób, z którymi nawiązujemy relacje. Młody człowiek winien uczyć się nie tylko sztuki wołania o miłość (tak, to bywa prawdziwa sztuka), ale także umiejętności (jeszcze trudniejszej) wsłuchiwania się w oczekiwania emocjonalne tych, z którymi żyje na co dzień. Postawa lojalności i sprawiedliwości wymaga, aby nie tylko oczekiwać miłości, ale także dostrzegać oczekiwania bliźnich. Każdy człowiek bowiem ma prawo wypowiedzieć wobec innych swoje pragnienie miłości. 1. Osamotnienie i samotność Odczucie osamotnienia mówi nam, że brakuje nam bliźniego, że potrzebujemy kogoś do życia. Stąd też, kiedy czujemy się osamotnieni, wyizolowani, niekochani, winniśmy szukać kontaktu z ludźmi, którzy nas otaczają, wychodzić do nich, nawiązywać relacje. W ten sposób możemy doświadczyć obecności, ciepła i miłości. Odnosi się to nie tylko do ludzi starszych i wyobcowanych z życia, ale także do młodych, którzy nieraz z lęku przed odrzuceniem lub wyśmianiem izolują się i uciekają od swoich rówieśników. Mówimy o osamotnieniu, nie o samotności. Doświadczenie bowiem samotności, tej najgłębszej, nie jest objawem głodu miłości, ale wręcz odwrotnie - jej odkrywania. Samotność pokazuje nam, że tak naprawdę wobec Boga i jego miłości jesteśmy rzeczywiście sami, samotni. Z nikim przecież nie możemy dzielić odpowiedzialności przed Bogiem za nasze życie. Chwile samotności mogą nam towarzyszyć także wtedy, gdy czujemy się bardzo kochani i mamy dobre relacje z bliźnimi. Samotni bywają nie tylko ludzie żyjący w celibacie, ale także w związkach małżeńskich. Samotność, szczególnie w trudnych momentach życia, jest stanem nieuchronnym dla wszystkich ludzi. Nie można uniknąć samotności w cierpieniu, w chwilach słabości moralnej, w porażce życiowej, a na pewno w chwili śmierci. Samotność i brak obecności bliźniego stają się wówczas miejscem obecności samego Boga. Przed Nim możemy być tak naprawdę tylko sami - samotni. 2. Rozżalenie Rozżalenie to ważny objaw pragnienia miłości. Mówimy nieraz wprost do naszych bliźnich: „Dałeś mi za mało. Nie dość troszczysz się o mnie. Potrzebuję więcej twojego zainteresowania, życzliwości, poczucia bezpieczeństwa". Wypowiadamy takie słowa, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, iż za nimi kryją się pokłady gromadzonego przez lata rozżalenia, które nagle znalazło ujście. Z jednej strony nie wolno nam lekceważyć rozżalenia, z drugiej - nie możemy zamykać się w nim. Zamykanie się w sobie pod wpływem rozżalenia powoduje wewnętrzne zgorzknienie i zobojętnienie na innych. Podtrzymywany i pielęgnowany żal czyni człowieka twardym, nieustępliwym i okrutnym. Nasz żal trzeba rozeznawać, badać, oświetlać słowem Bożym, pytając się jednocześnie: „Od jak dawna w nas narasta? Co może być jego prawdziwą przyczyną? Jak głęboko w nas wniknął? Jak możemy go przekroczyć?". Po rozeznaniu konieczne jest wypowiedzenie żalu wobec osoby, do której mamy zaufanie. Nie wolno jednak ulegać uczuciom rozżalenia i żądać tego, do czego nas one prowadzą. Rozżalenie jest pokusą stosowania przemocy wobec bliźniego, z którym jesteśmy głęboko związani. Nie możemy domagać się miłości, posługując się przemocą. Jako ludzie ubodzy możemy prosić o miłość. Nasze rozżalenie objawia głód miłości i nie jest samo w sobie grzeszne. Mamy prawo do odczuwania żalu i prawo do zaspokojenia głodu miłości, który on objawia. Nie mamy natomiast prawa ulegać żalowi, posługując się naciskiem psychicznym i przemocą, które on nam podpowiada. Rozżalenie do ludzi, przez których nie czujemy się dość kochani, objawia emocjonalną i duchową kruchość człowieka. Mąż ma prawo powiedzieć żonie, a żona mężowi: „Rodzi się we mnie żal. Czuję się zaniedbany (zaniedbana) przez ciebie. Poświęcasz mi zbyt mało czasu". Przez szczere a jednocześnie pokorne wyrażenie naszego rodzącego się spontanicznie żalu, nawiązujemy dialog przyjaźni i miłości. I choć bywa on, szczególnie na początku, bardzo trudny, to jednak prowadzi do wewnętrznego oczyszczenia. Kiedy wypowiadamy nasze osobiste żale wobec osoby, którą kochamy, winniśmy pozwolić i jej wypowiedzieć swoje żale. Wyznaniu: „Rodzi się we mnie żal" winno towarzyszyć pytanie: „A czy w tobie nie rodzi się jakiś żal do mnie? Jaki? Opowiedz mi o tym". W ten sposób uczymy się wzajemnie zaspokajać nasze głody i pragnienia miłości bez wzajemnego ranienia się i stosowania przemocy i manipulacji. 3. Zazdrość Kolejnym objawem naszego pragnienia miłości jest zazdrość. Sygnalizuje ona wewnętrzne zagrożenia, jakie rodzą się w nas na skutek pojawienia się rywala w bliskości osoby, przez którą czujemy się kochani. Kiedy między kochankami pojawia się osoba trzecia, wówczas spontanicznie budzi się zazdrość: „Jego kochasz więcej niż mnie. To mnie przede wszystkim powinieneś kochać" -tak zdaje się mówić zazdrośnik do osoby, przez którą pragnie być kochany wyłączną miłością. Rodzice winni z wielką uwagą przypatrywać się zazdrości przeżywanej przez ich dzieci. Nie należałoby lekceważyć najmniejszych objawów zazdrosnych reakcji. Nie należy też za nie dzieci ganić, karać czy tym bardziej je wyśmiewać. Raczej należałoby zadawać sobie pytanie: „Dlaczego moje dzieci czują się zazdrosne o moją miłość? Czy nie robię różnicy między nimi? Czy w sposób niesprawiedliwy nie wyróżniam jednego z nich?". Rodzice nie powinni oskarżać dziecka z powodu jego zazdrości także wtedy, kiedy jest ono przeczulone na własnym punkcie. Zazdrość dziecka pokazuje, że ma ono większe pragnienie miłości i głód uczucia, niż rodzice potrafią zaspokoić. Prawdę tę należy dziecku uświadamiać stopniowo i stosownie do etapów jego rozwoju. Dziecko nie powinno czuć się winne z powodu uczuć, które przeżywa, ale winno stopniowo zdawać sobie sprawę z mechanizmów, jakie nim kierują. O ile dziecięca zazdrość o miłość rodziców czy rodzeństwa jest wyrazem niedojrzałości emocjonalnej, o tyle zazdrość kochanków, narzeczonych i małżonków jest „uprawnionym" uczuciem, pojawiającym się wtedy, kiedy pomiędzy nich wchodzi osoba trzecia, która stanowi zagrożenie dla trwałości ich związku. Miłość daje prawo do zazdrości. Cóż to za narzeczony, który nie byłby zazdrosny o kobietę, porzucającą go dla innego? Cóż to za żona, która nie doznaje zazdrości na wieść o zdradzie męża? Zazdrość stoi na straży trwałości i wierności związku oblubieńczego i miłosnego. Bóg Jahwe, pragnąc ukazać swoje wielkie związanie z Izraelem, posługuje się obrazem zazdrosnych kochanków: Tak mówi Pan Zastępów: Zazdrosna miłość moja obejmuje Syjon i broni go mój gniew potężny (Zach 8, 2). Izajasz zaś woła do Jahwe w imieniu Izraela, który czuje się opuszczony przez Pana: Spojrzyj z nieba i patrz z Twej stolicy, świętej i wspaniałej! Gdzie Twoja zazdrosna miłość i Twoja potęga? Gdzie poruszenie Twych uczuć? Miłosierdzia Twego nie powstrzymuj, proszę (Iz 63,15). Obok „zdrowej" zazdrości, która stoi na straży wierności i trwałości związku, istnieje także zazdrość chora, niekiedy wręcz patologiczna. Ta ostatnia uzurpuje sobie w sposób niesprawiedliwy całkowitą kontrolę nad osobą kochaną. Tymczasem także w związku małżeńskim i oblubieńczym istnieją granice wyłączności i wzajemnego posiadania. Nawet najwięksi kochankowie mają ograniczone prawo do siebie nawzajem. Narzeczony i narzeczona, mąż i żona, choć związani miłością z drugą osobą, pozostają wolni i mają prawo decydować o własnym życiu. Chora zazdrość leży u podstaw wielu ludzkich tragedii. Kiedy się ujawnia, trzeba ją leczyć. 4. Wołanie o miłość Powyższe trzy objawy pragnienia miłości, podane raczej jako przykład, a nie jako wyczerpująca analiza, zarówno w naszym własnym życiu, jak też w życiu naszych bliźnich, powinny być interpretowane jako wołanie i prośba o miłość, która choć nieraz gwałtowna, zawsze pozostaje prośbą. Trzeba dostrzegać te uczucia najpierw w sobie i usiłować w sposób dojrzały stawić im czoła. Należy je także zauważać w naszych bliźnich, z którymi żyjemy na co dzień pod jednym dachem i uwzględniać je w relacjach z nimi. Gdy rozumiemy nasz własny głód i potrzebę miłości, ze zrozumieniem potraktujemy takie objawy u naszych bliskich. Zrozumienie żalu, gniewu i zazdrości, które rodzą się w nas spontanicznie wobec pewnych osób, sprawi, że nie będziemy potępiać tych samych odruchów u bliźnich. Lekceważąc, zaniedbując czy też niewłaściwie interpretując nasze własne potrzeby, stajemy się niezdolni do odczytywania wołania o miłość, które dochodzi do nas od innych. Do dojrzałej miłości dorastamy nie tylko poprzez odkrywanie i rozeznawanie naszych własnych pragnień, potrzeb i głodów emocjonalnych, ale także poprzez dostrzeganie ich u bliźnich oraz uwzględnianie ich w naszych relacjach. W codziennym rachunku sumienia możemy nie tylko dziękować Bogu za miłość, której doznaliśmy od innych, ale także pytać siebie, na ile my sami wychodziliśmy z życzliwością i miłością do tych, których Pan postawił dziś na naszej drodze. Choć każde wołanie o miłość może być usłyszane, to jednak nie każde może być zaspokojone. Ale już samo wysłuchanie człowieka z uwagą i okazanie mu współczucia, przywraca mu poczucie osobistej godności. I nam zdarza się opowiadać innym o swoich biedach i brakach, choć przecież dobrze wiemy, że nic na to nie poradzą. Samo jednak wypowiedzenie naszych oczekiwań i pragnień uspokaja nas, przynosi ulgę oraz leczy z poczucia osamotnienia i izolacji. 5. Wrażliwość na potrzeby bliźnich W naszym codziennych relacjach z bliźnimi konieczna jest uważność, dzięki której bylibyśmy w stanie dostrzec i rozeznać zachowania, postawy i gesty, będące nieraz nieporadną prośbą o miłość i wsparcie. Kiedy bowiem jedno z małżonków słyszy częste narzekanie drugiego na przepracowanie i przemęczenie, winno je odczytać jako bezradną prośbę o emocjonalne wsparcie oraz poświęcenie narzekającemu więcej uwagi i czasu. Większe poczucie bezpieczeństwa sprawia nieraz, że ludzie, którzy dotąd byli zagubieni i bezradni, odnajdują nagle wewnętrzną energię, by stawić czoła życiowym trudnościom. A cóż powiedzieć o narzekaniu ludzi starych, chorych, opuszczonych? Jest to ich bezradna prośba o zainteresowanie i wsparcie. Zapracowani, zmęczeni i zajęci sobą SPRAGNIENI MIŁOŚCI często nie zauważamy ich usilnego wołania o pomoc. Iluż starych rodziców klepie biedę, podczas gdy ich dorosłe dzieci wydają wielkie nieraz pieniądze na pustą konsumpcję i luksusowe życie? Dopiero kiedy sami zaczynamy się starzeć i nasze własne dzieci zaczynają nas jako rodziców lekceważyć (nauczyły się tego przy nas, patrząc na nasze zachowanie wobec ich dziadków), wówczas przypominamy sobie swoich rodziców i ich prośby o naszą obecność, uwagę i wsparcie. Ogarniają nas wtedy wyrzuty sumienia, chętnie byśmy coś dla nich uczynili, ale jest już za późno. W książce poświęconej o. Karolowi van Oost, benedyktynowi belgijskiemu, który był odnowicielem życia mniszego w Tyńcu, o. Paweł Szczaniecki OSB wspomina: „O. Karol van Oost opowiadał o swojej matce. Jak przystało Belgijce, rodziła i wychowywała dzieci dla świata. Wyrastały więc i jedno po drugim opuszczały dom. Ona została sama jak palec. O. Karol otrzymał już w opactwie święcenia kapłańskie, zarazem i moc obowiązków. Trudno sobie wyobrazić, ile czasu może zająć ich wypełnienie. Na to zadzwoniono na furtę, że przyjechała Matka. Biedaczka szukała pociechy tak zrozumiałej u syna - benedyktyna. Coś opowiadała, płakała, skarżyła się na osamotnienie, gdy ten oglądał wskazówki na zegarku, niecierpliwiąc się". Zaniedbywanie starych rodziców, to dzisiaj coraz bardziej powszechny grzech zarówno wśród zapracowanych osób świeckich, jak i nie mniej zajętych duchownych. 6. Nasze dzieci Jeżeli osobom dorosłym zdarza się bezradnie prosić o uwagę, wsparcie i miłość, to cóż dopiero dzieciom i nastolatkom! Rodzicom, wychowawcom i duszpasterzom konieczne jest wielkie wyczucie i umiejętność odczytywania gestów, postaw i zachowań dzieci i młodzieży. Agresja, gniew, opryskliwość, zamknięcie w sobie, ucieczki z domu - to wbrew pozorom nie tyle wyraz oddalania się od rodziców, co raczej bezradne wołanie o ich pomoc i wsparcie. Rodzice nie zawsze uświadamiają sobie, że dziecko swoimi psotami i robieniem „wszystkiego na złość" wyraża prośbę: „Poświęć mi trochę więcej czasu. Wysłuchaj mnie. Zainteresuj się mną. Przytul mnie. Przestań mnie zniewalać i ograniczać. Nie manipuluj moją osobą". Jeżeli rodzice mają choć trochę rodzicielskiej intuicji, natychmiast usiłują wychodzić dziecku naprzeciw. Podobnie zachowują się dzieci nastoletnie. Zdarza się, że młodzi, którym rodzice nie poświęcają dość czasu i którymi się nie zajmują, nagle zaczynają brać narkotyki, nadużywać alkoholu, nawiązują dwuznaczne relacje koleżeńskie, a nawet wchodzą w układy przestępcze. Takie zachowanie trzeba interpretować jako ich wielkie wołanie o miłość. W bezradny i destrukcyjny sposób dorastające dzieci mówią swoim rodzicom: „Koledzy okazują mi więcej zainteresowania i troski. Oni są dla mnie większym oparciem niż wy. Oni mnie nie poniżają, nie stawiają mi niesprawiedliwych, niemożliwych do spełnienia wymagań. Oni mnie rozumieją". Tak właśnie rozumuje młody człowiek, który w trudnym okresie dorastania czuje się pozostawiony sam sobie. Nie wszystkie nastolatki zachowują się w ten sposób. Jest wiele dorastających dzieci, których rodzice mogą być całkowicie pewni. Nie muszą obawiać się o ich postawy i zachowania, ponieważ w okresie dzieciństwa i pierwszych lat dorastania zbudowali z nimi silną więź. Wiedzą, że w razie chwilowej słabości i niepowodzenia ich dzieci przyjdą z nimi szczerze porozmawiać, gdyż nauczyły się, że zawsze mogą liczyć na rodzicielskie zrozumienie i akceptację oraz potrzebne im wsparcie i pomoc. Gdybyśmy my dorośli: rodzice, wychowawcy, duszpasterze, mieli więcej krytycyzmu i pokory, wówczas zamiast narzekać stwierdzilibyśmy po prostu, że nasze dzieci są dokładnie takie same, jak my. To my dajemy im wzór życia a one nas naśladują. Nasza nieszczerość i zakłamanie wyraża się nieraz w tym, iż nie zdajemy sobie sprawy, że karcimy nasze dzieci za te same błędy, które one notorycznie nam wypominają. Młodzi mówią nam o nich wprost, ale my w swoim zamknięciu, egoizmie i pysze nie jesteśmy w stanie przyznać się do nich. IV. NAJPIERW PRZYJMOWAĆ MIŁOŚĆ W naszym nauczaniu dużo mówimy o obowiązku (właśnie obowiązku!) miłowania Boga i ludzi. Usiłujemy ukazać, na czym ono polega. Piętnujemy przejawy braku miłości, nie interesując się zbytnio tym, z czego one wypływają. Często też oskarżamy siebie i innych o egoizm. Każdy niemal przejaw myślenia o własnej sytuacji oraz dążenie do zaspokajania naszych potrzeb emocjonalnych bywa piętnowany jako egocentryzm. Takim przepowiadaniem łatwo wzbudzamy u ludzi, którzy czują się niezdolni do kochania, lęk przed miłością. Rodzi się pytanie: „Po co mówić o miłości, jeżeli nie jesteśmy do niej zdolni? Po co do niej zachęcać, jeżeli wzbudza to jedynie poczucie winy?". Rodzice zbyt łatwo obwiniają się, że nie dość kochają swoje dzieci. Małżonkowie czują się winni, kiedy dochodzi do nieporozumień i konfliktów, ponieważ wydaje się im, że świadczą one o braku miłości. Dorastające dzieci oskarżane przez rodziców o obojętność i niewrażliwość, łatwo winią się z tego powodu. I choć jest prawdą, że nie umiemy kochać (któż rzeczywiście z nas naprawdę kocha?), to jednak koncentrowanie się jedynie na tym fakcie utrwala w wielu ludziach zniechęcenie i nieufność wobec miłości. Podkreślając z naciskiem obowiązek miłowania Boga i ludzi, niesłusznie zakładamy, że każdy z nas ma w sobie dość energii, sił, odwagi i mądrości, aby móc kochać. Myślimy więc: „Rodzice mają dość miłości, żeby okazać ją swoim dzieciom. Mąż ma dość miłości, by kochać swoją żonę. Dzieci też mają dość miłości, by móc kochać swoich rodziców. Księża mają także dość miłości, aby służyć ludziom ofiarnie i kochać ich". Takie stwierdzenie jest jednak z gruntu nieprawdziwe. Zakłada ono, że każdy z nas nauczył się kiedyś kochać, a teraz wystarczy jedynie chcieć dawać miłość innym. Jeżeli tego nie robi, to widocznie nie chce. Taki sposób podejścia do miłości rodzi pokusę nieustannego wzajemnego oskarżania się: „Jeżeli mnie nie kochasz, to tylko dlatego że nie chcesz. Gdybyś chciał, to mógłbyś mi dać tyle miłości, ile potrzebuję". I tak w sposób niesprawiedliwy posądzamy się wzajemnie o złą wolę. Jest to jednak zarzut nieprawdziwy. Nasze deklaracje miłości, wypowiadane wobec Boga i bliźnich, są zwykle bardzo szczere. Nie brakuje w nich woli kochania, ale raczej sił, energii, umiejętności oraz odwagi. Nie kochamy innych najczęściej nie dlatego, że nie chcemy, ale dlatego, że nie umiemy. Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Ponieważ nie doświadczyliśmy poczucia bezpieczeństwa, nie umiemy go dawać innym. Ponieważ nie byliśmy wysłuchani, nie umiemy słuchać. Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: „Chodź do mojego domu", jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom? Tak więc zanim zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości. Wokół nas jest wiele ludzi, którzy chętnie okażą nam miłość. Musimy być jedynie na nią otwarci. 1. Miłość jest możliwa Jeżeli chcemy nauczyć się kochać, najpierw musimy uwierzyć, że miłość jest możliwa. Bez fundamentalnej wiary w miłość, przyjmowanie i dawanie jej jest niemożliwe. Jak można otrzymać coś, w co się w ogóle nie wierzy? Jak można też dawać miłość, jeżeli się ją kwestionuje? Jeśli małżonkowie lekceważą wzajemną miłość, a całą swoją uwagę i energię życiową poświęcają na sprawy zawodowe, to jak mogą obdarzać miłością swoje dzieci? Jednym z objawów niewiary w miłość jest postawa zniechęcenia wobec życia. Człowiek zniechęcony i zrezygnowany nie wierzy, że ktokolwiek go potrzebuje i że on sam może być komukolwiek potrzebny. Izolacja, zamknięcie w sobie, połączone nierzadko z niechęcią i gniewem - to oznaka zamrożonego serca, które nie wierzy w możliwość bycia kochanym i kochania. Aby pokonać ten stan, musimy nawiązać kontakt z osobą, która swoją postawą akceptacji, szacunku oraz ofiarnej i dyskretnej miłości pokona nasze obawy przed miłością i wzbudzi w nas pragnienie przyjmowania i dawania miłości. Taką rolę może spełnić wychowawca, kierownik duchowy, mistrz, przyjaciel. Wiele dziewcząt głęboko zranionych przez swoich ojców szuka trwałej miłości u rówieśników. Kiedy jednak chłopcy zamiast miłości ofiarują im jedynie krótko trwającą przygodę, dziewczęta czują się jeszcze głębiej okaleczone. Utrwala się w nich głęboka niewiara w możliwość trwałej i wiernej miłości. Naznaczone tym negatywnym doświadczeniem oskarżają i odrzucają cały męski świat, ponieważ na wszystkich mężczyzn patrzą przez pryzmat swojego urazowego doświadczenia. Syn zraniony przez matkę jej zaborczą miłością boi się, że dziewczyny, które spotyka, będą zachowywać się podobnie jak ona - to znaczy, że będą go chciały posiąść na własność, zniewolić, zawłaszczyć. Młodzi ludzie zranieni w miłości muszą podjąć ogromny wysiłek ludzki i duchowy, aby przekroczyć swoje urazy. Jest to konieczne, by mogli nauczyć się przyjmować i dawać miłość. Serce zranione, które nie rozpoznaje swojego chorobowego stanu i nie leczy się, zamyka się na cztery spusty. Aby się mogło otworzyć, konieczna jest pomoc zarówno Boska, jak i ludzka. 2. Nie bójcie się Bóg nie tylko stworzył człowieka z jego wielkim pragnieniem miłości, ale dał mu też możliwość zaspokojenia go. Szansę tę posiada także człowiek głęboko zraniony w miłości. Zranienia dotykają bowiem jedynie ludzkiej emocjonalności, psychiki. Ale ponad tym, co psychiczne i emocjonalne w nas, jest to co duchowe. Rany w miłości leczymy nie poprzez analizy naszych obolałych emocji, choć te musimy dobrze określić, zrozumieć i wypowiedzieć, ale poprzez wolną decyzję serca, które z zaufaniem i hojnością otwiera się na przyjmowanie i dawanie miłości. To w sferze ludzkiej wolności, w sferze ducha, w nie w sferze psychicznej, leczymy nasze rany w miłości. To ostatecznie sam Bóg zaspokaja ludzkie serce zgłodniałe miłości swoją Boską miłością. Nieprawdziwe jest więc stwierdzenie, że głębokie zranienia w miłości czynią człowieka niezdolnym do małżeństwa. Zaprzecza temu zresztą samo życie. Jest wiele pięknych małżeństw i rodzin, które zbudowali ludzie głęboko zranieni w swoich własnych domach rodzinnych. Człowiek nie ma ostatecznego zdania w życiu bliźniego. To nie człowiek bowiem, ale sam Bóg decyduje o szczęściu. Jezus zwraca nam uwagę, że krzywda, jaką mogą nam wyrządzić ludzie, także nasi najbliżsi, nie musi nas niszczyć. To, co w nas jest najbardziej ludzkie, pozostaje przecież niezniszczalne. Więc się ich [krzywdzicieli] nie bójcie! [...] Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą (Mt 10, 26. 28). „Dusza", o której mówi Jezus, jest „świętym świętych" człowieka. Tam, w duszy człowiek decyduje o przyjmowaniu i dawaniu miłości. Tego jedynego miejsca nikt nie może w nas zniszczyć. Tylko my sami w swoim szaleństwie możemy je otworzyć dla swego śmiertelnego wroga - dla diabła. Jezus każe się więc bać swojej własnej nieodpowiedzialności i złego ducha, który władny jest zatracić człowieka, odgradzając go na wieki od miłości. 3. Wielka wiara w człowieka Człowiek nie jest stworzony przez człowieka, nawet jeżeli człowiek daje człowiekowi życie. To nie człowiek ostatecznie decyduje o kształcie ludzkiego życia. To nie nasza cywilizacja nas kształtuje. Ona nie wywiera na nas decydującego wpływu, nie determinuje nas. Nie należy więc panicznie się jej bać. Ponad wpływami współczesnej cywilizacji i kultury, ponad jej zagrożeniami, istnieje człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga, który sam swoją wolnością decyduje o tym, co przyjąć, a co odrzucić. Rozbicie małżeństwa i rodziny, erotyzacja relacji międzyludzkich, uprzedmiotowienie ludzkiej seksualności, seksualne wykorzystywanie najsłabszych: kobiet, dzieci, nastolatków - wszystko to świadczy o wielkim zepsuciu w miłości. Biorąc pod uwagę powszechność tych zjawisk, bardzo łatwo jest popaść w zwątpienie. Jak w dzisiejszych czasach dzieci mogą nauczyć się kochać dojrzale i bezinteresownie? Czy istnieje w ogóle możliwość pięknej i czystej miłości? Czy młodzież nie jest skazana na poniżającą erotyzację wszystkich ludzkich odniesień? Czy nie jesteśmy zdeterminowani przez pożądliwe myślenie i działanie? Wobec postępującej ciągle erotyzacji środowiska młodzieżowego, wielu zadaje sobie podobne pytania. Wielu rodziców boi się o swoje dzieci. Drżą, aby i one nie uległy zepsuciu. Jedynym lekarstwem na tę sytuację jest wielka wiara w człowieka i Boską moc ukrytą w jego duszy stworzonej na obraz i podobieństwo Boga. Pomimo całego zepsucia nie możemy zwątpić, że człowiek jest zdolny otwierać się na dojrzałą, czystą i piękną miłość. Jest w stanie ją przyjmować i jest też w stanie ofiarować ją innym. Miłość jest jego najgłębszym pragnieniem. Ona nadaje ostatecznie sens i cel ludzkiemu życiu. Szczególnie rodzicom konieczna jest dziś wielka wiara w swoje dzieci. Muszą oni mocno ufać, że dając dobry przykład dzieciom, zaszczepiają w nich wielkie pragnienie przyjmowania i dawania miłości. 4. Prosić, prosić i jeszcze raz prosić Zepsucie, podobnie jak zranienie, dotyczy przede wszystkim sfery psychicznej i emocjonalnej. Dusza, którą dotyka zepsucie, może się zawsze odrodzić. Wielkie otwarcie się na Boga jako przebaczającego Ojca staje się zasadniczym źródłem odrodzenia się ludzkiej duszy. Każda ludzka dusza może zmartwychwstać. Jahwe ustami proroka Izajasza mówi: Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleję; choćby były czerwone jak purpura, stanę się jak wełna (Iz 1,18). Największy grzesznik żyjący na ziemi nie jest potępiony. Jego umarła dusza może powrócić do życia. Syn marnotrawny był umarły, a znów ożył; zaginęł, a odnalazł się (Łk 15, 24). Rodzą się jednak pytania: „Jak doświadczyć miłości przebaczającego Ojca? Jak uwierzyć w Jezusa ukrzyżowanego jako ofiarę za nasze grzechy? Jak uwolnić się od ciężaru winy, która przygniata nas pomimo sakramentalnego rozgrzeszenia? Co robić, aby nie ulec zwątpieniu, kiedy grzechy przeciwko miłości powtarzają się; kiedy widzimy, że zamykamy się tak na przyjmowanie, jak i na dawanie miłości? Co robić?". Prosić, prosić i raz jeszcze prosić. Proście, a będzie want dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzę wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Mt 7, 7-8). Przeżywając konflikty z rodzicami, współmałżonkiem, z dziećmi, nie powinniśmy rozwiązywać ich odruchowo i bezrefleksyjnie, ale usiłować oświetlić je najpierw modlitwą prośby. Ludzka „roztropność" podszyta urazami, egocentryzmem, szukaniem siebie, nawet przy najlepszej dobrej woli, nie przyniesie oczekiwanego efektu. Filip Apostoł prosi Jezusa: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy (J 14, 8). „Pokaż nam Jego miłość". Jezus mu odpowiada: „Patrz na Mnie, kontempluj Mnie, rozważa] moje słowo, przyjmuj moje sakramenty, a zobaczysz miłość" (por. J 14, 8 nn). Kiedy nie wiemy, co zrobić - a bardzo często nie wiemy - wtedy zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, trzeba prosić Ojca o moc, o światło, o odwagę, a nade wszystko o miłość. V. MIŁOŚĆ RODZICIELSKA „Wiecie, że nie ma nic lepszego, silniejszego, zdrowszego i pożyteczniejszego dla życia, nad jakieś dobre wspomnienia, zwłaszcza wyniesione z dzieciństwa, z domu rodzinnego. Dużo się wam prawi o waszym wychowaniu, a przecież piękne, święte wspomnienie zachowane z dzieciństwa jest zarazem najlepszym wychowaniem. Jeżeli wiele się nazbiera takich wspomnień, to człowiek jest zbawiony na całe życie. Jeśli bodaj jedno dobre wspomnienie zostanie w naszym sercu, to i ono może przyczynić się do waszego zbawienia". Są to słowa, które wypowiada Alosza Karamazow w powieści Fiodora Dostojewskiego Bracia Karamazow do grupy chłopców obecnych na pogrzebie swojego kolegi Iljuszy. Powinniśmy się bardzo starać, aby dzieci wyniosły z domu najlepsze wspomnienia. One zbawią nasze dzieci. „Może staniemy się złymi ludźmi - mówi dalej Alosza. - Może nawet nie będziemy mogli oprzeć się złym pokusom, co nie daj Boże. Skoro jednak przypomnimy sobie, jak odprowadzaliśmy Iljuszę, jak go kochaliśmy w ostatnich dniach i jak potem rozmawialiśmy ze sobą tak zgodnie, tak przyjaźnie, to największy spośród nas okrutnik i szyderca, jeśli nawet któryś z nas takim się stanie, nie odważy się przecież drwić z tego, że był dobry i zacny w tej chwili. Co więcej - może to właśnie wspomnienie uchroni go od złego czynu, może się opamięta, może powie: "Taki byłem wtedy dobry, odważny, uczciwy». Mówię to na wszelki wypadek, jeżeli staniemy się złymi ludźmi - ciągnął dalej Alosza. - Ale dlaczego mielibyśmy się stać złymi ludźmi? Panowie, bądźmy po pierwsze przede wszystkim dobrzy, uczciwi, a wreszcie nie zapomnijmy się wzajemnie, nie zapomnijmy o sobie". Matka i ojciec wychowując dzieci winni wszystko robić, aby dzieci wyniosły z dzieciństwa dobre wspomnienia; by rodzinny dom był tym rajem, za którym będą tęsknić przez całe życie. 1. Miłość bezinteresowna Miłość rodzicielska winna być bezinteresowna. Rodzice tym lepiej wychowają dzieci, im mniej będą od nich oczekiwać. Wdzięczność dzieci, ich uczucie i przywiązanie, spontanicznie udzielana im pomoc - choć wszystkie te dary są ważne w relacji dzieci - rodzice, nie mogą być jednak żądane i zbytnio oczekiwane. Kiedy rodzice sterują uczuciami przywiązania i wdzięczności swoich dzieci, one łatwo czują się manipulowane. W takim wypadku przyjmują wprawdzie postawy oczekiwane przez rodziców, ale ich zachowanie bywa czasami nieszczere. Dziś niestety wszystko przelicza się na pieniądze. Nie tylko w świecie polityki, ale także w świecie sztuki, nauki a nawet religii. W czasie podróży papieskich, które mają zwykle skromny budżet, pierwszym i najważniejszym pytaniem medialnym są właśnie koszty. Dziennikarze nie pytają natomiast o korzyści moralne i duchowe, ponieważ ich często nie doceniają. Ta właśnie mentalność handlowa przenosi się również na relacje międzyludzkie. Kochające się małżeństwo, które pragnie mieć dzieci, liczy przede wszystkim pieniądze. Jest rzeczą znamienną, że w najbogatszych krajach świata przeciętne małżeństwo, nawet gdy oboje pracują, uważa, że z przyczyn finansowych nie może sobie pozwolić na trzecie czy tym bardziej czwarte dziecko, podczas gdy w krajach ubogich pary małżeńskie posiadają zwykle po kilkoro dzieci. Ponieważ nasza cywilizacja ma taki właśnie interesowny rys, rodzice winni wychowywać swoje dzieci w całkowitej bezinteresowności. Tylko w klimacie ojcowskiej i macierzyńskiej bezinteresownej miłości będą mogli im przekazać to, co dla nich najważniejsze. Rozmawiałem kiedyś z dziewczyną, której matka zadała pytanie: „Czym ty, córeczko, mi się odpłacisz, że cię tak dobrze wychowałam?" Córka była zaskoczona. Nic nie powiedziała. „Co powinnam jej była odpowiedzieć?" - zapytała. Podpowiedziałem jej: „Mamo, odpłacę ci się w ten sposób, że sama wychowam moje dzieci, ja ty mnie wychowałaś". Nagrodą za dobre wychowanie dzieci, jest dobre wychowanie potomstwa w kolejnym pokoleniu. Tak odpłacają się dzieci swoim rodzicom. Nie ma innego sposobu, ponieważ miłości nie da się zatrzymać. Ona nie wraca do tego, kto ją raz ofiaruje. Ona kroczy dalej, w przyszłość. 2. Miłość matki Pierwszym obiektem miłości człowieka jest matka. Ona, nosząc dziecko w swoim łonie, zżywa się z nim i wiąże jeszcze przed jego urodzeniem. Istnieje bardzo bogata literatura prenatalna, która opisuje związki nienarodzonego dziecka z matką. Aby ojciec mógł nawiązać kontakt z dzieckiem, które jest w jej łonie, matka musi mu pozwolić zbliżyć się do dziecka. I tu widzimy, jak ważna jest miłość małżeńska. Ona wyprzedza i warunkuje miłość rodzicielską. Dziś, kiedy tak łatwo dochodzi do rozbicia rodziny, trzeba o tym mówić wyraźnie. Nie ma dojrzałej, pełnej i autentycznej miłości rodzicielskiej, jeżeli brakuje miłości małżeńskiej. Gdy brakuje wzajemnego porozumienia między mężem i żoną i głębokiego emocjonalnego zbliżenia między nimi, wówczas ojciec od pierwszych miesięcy życia dziecka pozostaje na uboczu, nie ma z nim kontaktu. Brak więzi emocjonalnej ojca z dzieckiem w okresie prenatalnym sprawia, że ojciec jest zupełnie nieprzygotowany na uczuciową akceptację dziecka. Tak rodzi się emocjonalna oschłość wobec dziecka, która może rzutować na całe jego późniejsze życie. Może być ona też źródłem odrzucenia dziecka po urodzeniu. Ojcowie nieraz nie wiedzą, co zrobić z nowo narodzonym dzieckiem. Nie umieją go przygarnąć, przytulić, ponieważ między bezradnym maleństwem a ich własnym życiem brakuje więzi. W takiej sytuacji mężczyzna musi dopiero „uwierzyć", że to jest jego dziecko i że on jest jego ojcem. Wiele kobiet nieświadomych siebie popełnia duży błąd zaraz po urodzeniu dziecka. Poświęcają bowiem niemal całą swoją uwagę, czas i siły niemowlęciu, zaniedbując przy tym relacje z mężem. Ma to miejsce szczególnie wówczas, kiedy kontakt żony z mężem był trudny. Dziecko staje się wtedy pewnego rodzaju alibi do unikania relacji z mężem. W ten sposób kobieta, często zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, niszczy swoje małżeństwo. Bywa nawet i tak, że utrudnia ojcu kontakt z dzieckiem. Kobiety, które tak robią, mają zwykle duże trudności w relacjach z mężczyznami. Poświęcając dziecku zbyt wiele uwagi, czasu i energii, nie zdają sobie sprawy, że mąż oddala się od nich i że buduje sobie swój własny świat: dłużej siedzi w pracy, szuka nowych zainteresowań, interesuje się innymi kobietami, czasami zaczyna pić. Pierwsze miesiące po urodzeniu dziecka są bardzo ważnym sprawdzianem miłości małżeńskiej. Kobieta winna być świadoma, że nawet jeżeli dziecko wymaga wiele uwagi i czasu, to jednak w jej hierarchii emocjonalnej więź z mężem jest ważniejsza od więzi z dzieckiem. To właśnie silny związek między rodzicami stworzy dziecku poczucie bezpieczeństwa i najlepsze warunki dla pełnego rozwoju jego emocjonalności. Dziecko bowiem, tak syn jak i córka, potrzebuje obojga rodziców. Matka nie robi bynajmniej krzywdy dziecku, kiedy nie ulega jego zachłanności emocjonalnej i dzieli uwagę, emocjonalne ciepło, siły i czas między męża i dziecko. Dziecko w miarę dorastania winno dobrze wiedzieć, że miłość matki do ojca jest ważniejsza od miłości do niego. Miłość do męża jest pierwsza, miłość do dziecka jest konsekwencją miłości do męża. Jeżeli mężczyzna dostrzega, że jego żona, kierując się niepokojem, poświęca więcej czasu i uwagi dziecku niż jemu, winien rozmawiać z nią o nowej sytuacji, jaka zaistniała po urodzeniu dziecka. Nie powinien łatwo usuwać się na bok, ale upominać się o należne mu miejsce w rodzinie: w relacji do żony i do dziecka. Chodzi bowiem o stworzenie właściwego ładu i hierarchii w relacjach emocjonalnych między małżonkami i dzieckiem. Miłość do dziecka będzie zawsze narażona na deformację, jeżeli zabraknie zdrowych układów emocjonalnych w rodzinie. Mąż, usiłując budować silną więź z żoną, stwarza nie tylko lepszy układ dla siebie, ale także lepsze warunki wzrostu dla dziecka. Kiedy matka nie ma dobrych relacji emocjonalnych z mężem, musi bardzo czuwać, by nie pomieszać miłości do męża z miłością do dzieci; by nie domagać się od dziecka, szczególnie od syna, tego oparcia emocjonalnego, które może dać jej tylko mąż. Syn nie zastąpi nigdy męża. Prawdę tę trzeba przypominać szczególnie dzisiaj, gdy coraz więcej matek samotnie wychowuje dzieci. Kobieta może sama dobrze wychować dzieci, ale musi w pewien sposób spełnić wobec nich podwójną rolę: własną macierzyńską oraz ojcowską. Do tego konieczna jest wielka rozwaga, mądrość i siła ducha. 3. Miłość ojcowska W okresie prenatalnym oraz w pierwszych dwóch, trzech latach życia dziecka, to matka zaprasza i dopuszcza ojca do budowania więzi z nim. Obojgu rodzicom konieczna jest świadomość, że dziecko potrzebuje ojca od pierwszych miesięcy swego życia. Chociaż dziecko nie jest w stanie jako pierwsze podjąć inicjatywy w nawiązaniu więzi z ojcem, to w sposób instynktowny szuka ojca wokół siebie. Jeżeli go nie znajduje, czasami spontanicznie zwraca się ku przypadkowemu mężczyźnie. Kiedyś byłem świadkiem zabawnej sytuacji. Spacerowałem z kolegą po parku. W pewnej chwili do kolegi podbiegł jakiś maluch i mówi: „Tata, tata, tata". Zaraz przybiegła jego mama i wyjaśniła malcowi: „To nie jest twój tata". Dziecko odeszło. Myślę, że takie zachowanie można by interpretować jako znak. Dziecko pyta: „Gdzie jest mój ojciec? Ja go potrzebuję". Miłość ojca różni się od miłości matki. Te dwa rodzaje miłości nie konkurują ze sobą, ale dopełniają się. Kiedy dziecko pyta o ojca, wcale nie znaczy, że nie docenia miłości matki. I odwrotnie. Kiedy nierozważne ciocie pytają malucha: „Kogo bardziej lubisz: mamę czy tatę?", ten odpowiada bardzo mądrze: „I mamę, i tatę". Dziecko równorzędnie traktuje miłość ojca i matki i nie wprowadza między oboma rodzajami miłości jakiegokolwiek przeciwstawienia i rywalizacji. Jasne podkreślanie konieczności i równorzędności miłości ojca i matki wobec dziecka jest dziś szczególnie konieczne ze względu na banalizowanie odmienności ról obu płci. Istniejące różnice interpretuje się w kluczu przeciwstawienia i walki płci, a nie wzajemnej komplementarności. Zamiast wzajemnego, cudownego dopełniania się płci i fascynacji sobą nawzajem, które od zawsze było zasadniczym tematem sztuki, podkreśla się rywalizację płci. Jest to wielka choroba cywilizacji zachodniej, która stanowi jedną z głównych przyczyn rozbicia małżeństwa i rodziny. Ojciec powinien okazać dziecku akceptację przez ojcowski gest przytulenia, ale nie musi tego robić w taki sposób jak matka. Wielu mężczyzn nie lubi wylewnie okazywać uczuć, więc nie muszą podejmować tytanicznych wysiłków, by się przełamywać. Dla dziecka ważna jest akceptująca, dająca poczucie bezpieczeństwa obecność ojca, który może wyrazić swoją życzliwość przez rozmowę. Twórczy dialog z dzieckiem, ciekawa zabawa, w której istnieje akcja i ruch, są dla dziecka tak samo miłe, jak pieszczoty mamy. O ile miłość matki bywa bardziej statyczna, jakby zatrzymująca dziecko w swoich ramionach, o tyle miłość ojca wyraża się we wspólnym twórczym ruchu. Matki wychowujące samotnie swoje dzieci powinny mieć świadomość, że ich dzieci potrzebują także męskiej obecności. Winny więc rozeznawać, w jaki sposób umożliwić dziecku kontakt z mężczyzną (dziadek, wujek, przyjaciel domu), wypełniając choć w części lukę, jaką jest nieobecność ojca. Niedawno ukazała się książka amerykańskiego autora Daniela W. Driscolla pt. Tacierzyństwo. Zostaniesz tatusiem i wszystko się zmieni. Tytuł tej książki jest niezwykle dwuznaczny. Dlaczego? Ponieważ jest zbudowany na urazie do ojcostwa. Pojęcie ojcostwa brzmi zbyt surowo, wymagająco, zatem pojawia się tendencja, by je złagodzić. Tworzy się nowe słowo „tacierzyństwo", paralelne do „macierzyństwa". Tymczasem ojcostwo nie może stawać się dzisiaj przedłużeniem macierzyństwa tylko dlatego, że pojęcie ojca kojarzy się nam negatywnie, a pojęcie matki pozytywnie. Leczenie zranionego pojęcia ojcostwa poprzez kojarzenie go z pojęciem macierzyństwa jest - przynajmniej w języku polskim - zamazywaniem relacji między tymi rolami. Ojciec nie może być drugą matką. Dziecko nie potrzebuje dwóch matek, lecz matki i ojca. Kiedy Parlament Europejski w 1994 roku wezwał kraje Unii Europejskiej do zaakceptowania małżeństw homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, Jan Paweł II przed modlitwą Anioł Pański (20 II 1994) powiedział bardzo prosto, że dziecku wyrządza się poważną krzywdę, ponieważ tak zwana rodzina zastępcza proponuje mu „dwóch ojców" albo „dwie matki". Dziecko zaś potrzebuje jednego ojca i jednej matki. W książce Zrozumieć dziecko. Rozmowy o wychowaniu Francoise Dolto, znana terapeutka francuska, przytacza fragment listu ojca, w którym przedstawia on swoją trudność w relacjach z dziećmi i prosi autorkę o komentarz: „Mam siedmioipółletniego syna i sześcioletnią córeczkę, które odrzucają moje pieszczoty i pocałunki - pisze ojciec. - Robią to czasami ze śmiechem, jakby sobie ze mnie żartowały. Ostatnio, gdy odprowadzaliśmy je do szkoły, obcałowały matkę, ja udawałem, że jestem zazdrosny, a mój syn odpowiedział mi tak: "Tobie nie należą się całusy, bo ty mnie nie urodziłeś». Dla ojca stanowi to chyba wielki problem" - kończy autor listu. Francoise Dolto odpowiada: „To bardzo ciekawe, bo być może więcej ojców reaguje w ten sposób. Ten pan sam stworzył warunki, z powodu których teraz cierpi, bo miłość do ojca nigdy nie przejawia się w kontakcie fizycznym. Można mówić o kontakcie fizycznym, gdy dziecko jest malutkie, czemu nie? Ale to powinno się skończyć bardzo wcześnie lub istnieć w jak najmniejszym stopniu. Ojciec to osoba, która kładzie dziecku rękę na ramieniu, mówiąc: "Synku» albo "Córeczko»; ojciec bierze dziecko na kolana, śpiewa mu piosenkę, wyjaśnia obrazki z książki lub czasopisma, opowiadając o rzeczach wziętych z życia, i to wszystko. Wyjaśnia również powody, dla których jest nieobecny, powody, dla których człowiek postępuje tak lub inaczej. Ponieważ sam często przebywa poza domem, dziecko może myśleć, że lepiej zna życie od mamy, która zna się zwłaszcza na sprawach dotyczących domu. Wydaje mi się, że ten pan zachowuje się wobec swych dzieci jak spragnione pocałunków niemowlę. Dlatego też myślę, że on nie liczy się w ich życiu". 4. Potrzebujemy miłości matki i ojca przez całe życie Także wtedy, kiedy jesteśmy już rodzicami, nadal pozostajemy dziećmi. Potrzebujemy miłości matki i ojca przez całe życie. Nie jest to jednak infantylna potrzeba zależności i bliskości fizycznej, jaką posiada niemowlę. Jest to przede wszystkim potrzeba utrzymania kontaktu „ze źródłem" życia fizycznego, emocjonalnego i duchowego, jakim nasi rodzice będą dla nas do końca naszych dni. Dlatego też całe życie powinniśmy podejmować ciągły wysiłek, aby utrzymywać z rodzicami żywą więź. Po założeniu własnej rodziny młodzi są zwykle bardzo zajęci i zabiegani i niekiedy o nich zapominają. Znalezienie jednak w tym gorącym okresie życia chwili czasu dla własnych rodziców, jest ważnym znakiem i symbolem ludzkiej postawy. Jeżeli małżonkowie potrafią być ludzcy dla swoich własnych rodziców, będą także bardzo ludzcy wobec własnych dzieci. Trzeba dzisiaj mocno zachęcać osoby mające już swoje własne małżeństwa i dzieci do podtrzymywania więzi z rodzicami w okresie ich starzenia się. Młodych małżonków należałoby przestrzegać przed egoizmem prowadzącym do zaniedbania i lekceważenia własnych rodziców. Zrozumienie swoich rodziców jest kluczem do własnego życia. Znany amerykański pisarz, Paul Auster, po śmierci swojego ojca napisał piękny esej Portret człowieka niewidzialnego. Jest to autobiograficzna opowieść o jego relacji z własnym ojcem. „Jeżeli za jego życia starałem się go odnaleźć, próbowałem odszukać ojca, którego nie było, to teraz po jego śmierci wciąż mam uczucie, że poszukiwań nie mogę przerwać. Śmierć nie zmieniła niczego. Jedyna różnica polega na tym, że czas już się skończył" -mówi Paul Auster. Usiłując zrozumieć ojca już po jego śmierci, autor odnawia wszystkie rany. Pisanie o ojcu „zamiast podziałać, jak oczekiwałem, kojąco, moją ranę tylko zaogniło. Chwilami czułem nawet, że ból koncentruje się w mojej prawej dłoni; biorąc do ręki pióro i przykładając je do kartki, miałem wrażenie, jak gdyby mi tę dłoń rozrywało. Zamiast ostatecznie ojca pogrzebać, te słowa go ożywiły; być może jest teraz bardziej żywy niż kiedykolwiek przedtem. Nie tylko widzę go takim, jaki był, ale i takim, jaki jest, jaki będzie. Jest tu każdego dnia, wdziera się w moje myśli, wkrada bez ostrzeżenia" - wyznaje Paul Auster. Takie poznanie i zrozumienie własnych rodziców jest ważne dla każdego człowieka, który pragnie świadomie przeżywać swoje życie. Nie można bowiem zrozumieć siebie, jeśli najpierw nie zrozumie się swoich rodziców. Im trudniejsza bywa historia ojca i matki, tym ważniejsze jest poznanie jej oraz poznanie tego, jak wpłynęła ona na życie dzieci. Nieraz odruchowo usiłujemy unikać wchodzenia w historię naszych rodziców, przeczuwając ból, jaki mogłaby nam sprawić. Odwaga, trud i cierpienie zaangażowane w poznanie własnych korzeni rodzinnych owocują przede wszystkim zrozumieniem rodziców i siebie samych. Wtedy opuszcza nas pokusa zamykania się w sobie i gniewu na siebie i innych, bo zaczynamy pojmować, że postawy i zachowania, z którymi sobie nie radzimy, mają swoje głębokie zakorzenienie nie tylko w naszej własnej historii życia, ale także w historii życia naszych rodziców. 5. Szacunek dla rodziców Także wówczas, kiedy dziecko staje się dorosłym i samodzielnym człowiekiem, w relacji z rodzicami pozostaje tylko dzieckiem. Nie jest już co prawda od nich zależne ani emocjonalnie, ani ekonomicznie, ale łączy je z nimi ścisła więź ludzka i duchowa. Niezależnie więc od wieku jesteśmy zawsze dziećmi naszych rodziców. Zawsze obowiązuje nas wobec nich postawa pokory i należnego szacunku, gdyż to im zawdzięczamy dar naszego życia. Nigdy nie powinniśmy więc przyjmować wobec rodziców postawy wyższości, na przykład przez napominania, pouczanie czy też jakiekolwiek wywyższanie się. Nasi rodzice, jako ludzie starsi, posiadają nieraz swoje nawyki i przyzwyczajenia, które nie zawsze nam odpowiadają. Szacunek jednak wymaga, by pozwolić im na taki styl życia, który jest dla nich odpowiedni. Natarczywe narzucanie się z doradztwem w sprawach drugorzędnych może być wyrazem braku poważania i delikatności. „Wobec rodziców jesteś tylko dzieckiem. Nikim więcej. Bądź więc tylko ich dzieckiem" - te słowa można powiedzieć tym, którzy zbytnio ingerują w życie swoich rodziców. Kto ojca znieważa, a matkę wypędza, jest synem bezecnym, zhańbionym - stwierdza Księga Przysłów (Prz 19, 26). VI. JAK KOCHAMY NASZE DZIECI? Kiedyś rozmawiałem z pewnym studentem pedagogiki, który właśnie kończył studia. Mówił: „Niedługo pójdę do szkoły i będę uczył. Ale boję się, czy znajdę zrozumienie u dzieci". Powiedziałem do niego wprost: „Niech pan logicznie pomyśli. Przez pięć lat pan studiował, miał praktyki zawodowe, korzystał z różnego rodzaju pomocy. Pójdzie pan teraz do szkoły, stanie przed nastolatkami, których sytuacja domowa bywa nieraz dramatycznie trudna i będzie się pan od nich domagał zrozumienia. Czy to jest sprawiedliwe? Czy to uczciwe? To pan ma ich jako pierwszy zrozumieć, wyjść im naprzeciw, pomóc". 1. Kiedy rozbiję szybę... Ojciec, dorosły mężczyzna, nie może żądać od swoich nieletnich dzieci, by go rozumiały, wspierały, pocieszały i umacniały. To właśnie on, ojciec, który przez kilkadziesiąt lat gromadził doświadczenia życiowe i korzystał z wielorakiej pomocy, winien dać im zrozumienie i wszelkie potrzebne wsparcie. Kiedy w okresie dojrzewania dzieci zaczynają się konflikty, ojciec winien robić sobie uczciwy rachunek sumienia zarówno ze swojego odnoszenia się do dzieci, jak też ze swojego zachowania i postawy wobec życia: z relacji do żony, ze stosunku do pracy zawodowej, ze sposobu patrzenia na świat, z postawy religijnej. Dopiero całościowe spojrzenie na własne życie pozwoli mu w pełni rozeznać konflikt i szukać właściwych dróg wyjścia z niego. Mocno zajętym rodzicom, a szczególnie zapracowanym ojcom, trzeba nieustannie przypominać, że nie da się wychować dzieci „przy okazji" innych spraw uważanych nieraz przez nich za znacznie ważniejsze: pracy zawodowej, kariery, dorabiania się. Dzieci w sposób nieraz bardzo dotkliwy potrafią się upomnieć o zrozumienie, dobre traktowanie, czas, troskę. Kiedy nie pomagają prośby i słowa kierowane do rodziców, wówczas usiłują zwrócić na siebie uwagę destrukcyjnymi czynami: „Rozbiję szybę u sąsiada, to się mną zajmiesz. Będę brał narkotyki, to się mną zainteresujesz". Rozmawiałem kiedyś z ojcem czternastoletniego syna, który w pewnym momencie zaczął handlować narkotykami, ale robił to w sposób bardzo dziwny. Kupował działkę za dziesięć dolarów, a sprzedawał za pięć. W ten nieporadny sposób zwracał na siebie uwagę ojca, jakby chciał mu powiedzieć: „Zajmiesz się mną, kiedy będziesz miał kłopoty z mojego powodu". I rzeczywiście ojciec miał wiele kłopotów. Musiał się wielokrotnie zwalniać z pracy, by kontaktować się ze szkołą oraz z policją i dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że bardzo zaniedbał wychowanie syna. Nie miał dla niego czasu, nie interesował się jego problemami, a trudne sytuacje rozwiązywał naciskiem psychicznym, groźbami czy też ograniczaniem wolności. 2. Podziel się swoimi myślami Jednym z największych darów, jaki winniśmy ofiarować dzieciom, jest wsłuchiwanie się we wszystko, czym codziennie żyją i zapraszanie ich do wypowiadania się w klimacie otwartości, szczerości i zaufania. Ze wszystkimi trudnymi przeżyciami okresu dzieciństwa i dorastania wiążą się zwykle wielkie napięcia, które - jeżeli nie mają przyjmować destrukcyjnego charakteru - muszą zostać uzewnętrznione i wypowiedziane. Dziecięce odruchy gniewu, złości i agresji mają nierzadko swoje źródło właśnie w zdławionych lękach i stresach. Dziecko od najmłodszych lat nie jest w stanie dźwigać samo całego ciężaru życia. Potrzebuje pomocy. Jeżeli dzieci są rzeczywiście słuchane przez rodziców czy wychowawców w szkole, nie trzeba ich specjalnie zachęcać do wypowiadania się. Spontanicznie, kierowane wewnętrznym niepokojem, przychodzą i opowiadają o tym, czego doświadczyły. W ten sposób uwalniają się od lęku i stresu. Dramat dziecka zaczyna się często wówczas, kiedy jego wypowiedzi zostają brutalnie przerwane: „Nie przeszkadzaj mi teraz. Nie widzisz, że jestem zajęty. Ciągle opowiadasz o tym samym". W ten sposób rodzice gaszą nieraz naturalny zapał dziecka do szczerego wypowiadania się przed nimi. Dziecko blokuje się wówczas wewnętrznie, a to staje się źródłem zamknięcia, znerwicowania i dziecięcej agresji. W książce Oskar i pani Róża autor Eric Emmanuel Schmitt, wkłada u usta cioci Róży, wolontariuszki odwiedzającej Oskara, chorego chłopca, słowa: „Podziel się z Bogiem swoimi myślami. Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeżeli ich nie wypowiesz". Josif Brodski zaś, rosyjski poeta, laureat nagrody Nobla, mówił amerykańskim studentom Uniwersytetu Michigan, że trzeba nauczyć się precyzyjnie wypowiadać to, co jest w nas; „albowiem nagromadzenie rzeczy niewysłowionych, nie dość dobrze wyartykułowanych, prowadzi do nerwicy. Dzień w dzień mnóstwo rzeczy bombarduje naszą psychikę; a środek wyrazu pozostaje ten sam. Artykulacja nie nadąża za doświadczeniem. Cierpi na tym psychika. Uczucia, niuanse, myśli, spostrzeżenia, które pozostają nienazwane, niewyrażone bądź niezadowolone z przybliżonych określeń, tkwią zdławione w człowieku i mogą doprowadzić do eksplozji psychicznej lub do implozji". Podzielenie się własnymi myślami, przeżyciami i odczuciami z rodzicami może być przygotowaniem do wypowiedzenia ich wobec Pana Boga. 3. Nastolatki potrzebują miłości rodziców Nie tylko małe dzieci potrzebują miłości ojca i matki. Potrzebują jej także nastolatki na wszystkich etapach swojego rozwoju: przed okresem dojrzewania, w czasie jego trwania oraz później, w okresie młodości. Rodzice nie powinni dawać się zwieść udawaniem przez nich chęci całkowitej niezależności. Kiedy rodzice, dając nastolatkom pełną wolność, nie interesują się nimi zbytnio, dzieci odbierają takie zachowanie jako wyraz obojętności. W ich sercu rodzi się żal. „Ciebie by nic nie obchodziło, nawet gdybym kogoś zamordował" - powiedział pewien rozżalony młody człowiek do swego ojca, który dając synowi pieniądze, prawie wcale się nim nie interesował. Nastoletnie dzieci chcą zależeć od rodziców, ale na nieco innych zasadach niż małe dzieci. Rodzice nie mogą traktować nastolatków jak niemowlęta. Muszą liczyć się z ich coraz większym marginesem wolności i odpowiedzialności. Dając dzieciom coraz więcej swobody, winni ukazywać im coraz większe pola odpowiedzialności, z którymi ona się wiąże. Nie należy więc ograniczać wolności nastolatkom, ale raczej rozeznawać ich odpowiedzialność. Jeżeli ojciec i matka potrafią uszanować potrzeby rozwojowe dziecka oraz jego osobiste wybory i decyzje, wówczas zależność nastolatka od rodziców jest dla niego czymś oczywistym. Rodzice mają wczuć się w sytuację dorastającego dziecka. Ono chce już samo dokonywać wyborów w sprawach, które decydują o kształcie jego dorosłego życia. Nastolatek chce samodzielnie decydować o tym, do jakiej szkoły pójdzie, jaki kierunek studiów wybierze, jakie zainteresowania będzie rozwijał. Musi też sam dokonać wyboru powołania, które będzie realizował w swoim życiu. Są to bardzo trudne osobiste decyzje i rodzice nie mogą ich podejmować za dzieci. Mogą wprawdzie doradzać dziecku, ale winni to czynić bardzo dyskretnie. Zbytnie naciski na dokonywanie wyborów zgodnych z ich upodobaniem, rodzi w nim poczucie wielkiej krzywdy. Rodzicom potrzebna jest świadomość, że okres dorastania dzieci także dla nich samych ma szansę stać się czasem intensywnego dojrzewania duchowego i ludzkiego. Dorastające dzieci są na ogół bardzo krytyczne i wymagające. Potrafią otwarcie wytknąć błędy matce i ojcu. Nie można się wówczas na nie obrażać, ale trzeba się z tym faktem zmierzyć i potraktować go jako wyzwanie. Sposób odnoszenia się dorastających dzieci do rodziców może być trudnym doświadczeniem, ale jednocześnie stać się dla rodziców bodźcem do osobistego wzrostu. Ostre konflikty, jakie powstają między dorastającymi dziećmi a rodzicami, rodzą się nie tylko z winy mało tolerancyjnych nastolatków, ale także z powodu stagnacji rozwojowej samych rodziców. Dorastając, dzieci zmieniają swoje oczekiwania, pragnienia, oceny, podczas gdy ich rodzice często zatrzymują się w swoim spojrzeniu na dzieci, na otaczający świat oraz na samych siebie. Matka i ojciec winni podążać za zmianami emocjonalnymi i duchowymi, jakie zachodzą w ich dziecku. To nie dzieci mają najpierw dostosować się do wymagań i oczekiwań rodziców, ale odwrotnie, rodzice do potrzeb rozwojowych swoich dzieci. Ojcostwo i macierzyństwo jest wyzwaniem do wzrostu ludzkiego, duchowego i intelektualnego, a więc każda zmiana sytuacji dziecka wymaga zmiany w postawie jego rodziców. Ojciec i matka muszą rosnąć razem ze swoimi dziećmi. 4. Walka o dzieci Ważnym zadaniem rodziców w okresie poprzedzającym okres dojrzewania dzieci jest zbudowanie z nimi silnej więzi opartej na wolności, wzajemnym szacunku i sympatii. Jeżeli uda się zbudować taką więź, rodzice mogą jeszcze długi czas oddziaływać na swoje pociechy. Dorastającego dziecka nie zatrzyma się dzisiaj siłą w domu. Ostre rodzicielskie ograniczenia (wyrażane nieraz w sposób mało przyjemny), mające zatrzymać dzieci w ciasnym mieszkaniu, zrodzą raczej niechęć i urazę. W takiej trudnej dla siebie sytuacji dzieci przyjmują nieraz nieszczerą postawę, zachowując się w sposób nieufny i skryty. Często też odwołują się do kłamstwa. Taka metoda wychowawcza się nie sprawdza. Dziecko co prawda chwilowo ulegnie rodzicom, ale będzie rozwijać w sobie postawę rozżalenia i buntu. Komercyjna i konsumpcyjna cywilizacja, w której żyjemy, ma w pewnym sensie charakter „uliczny". Robi wszystko, by wyprowadzić dzieci z domu: na wielkie widowiska muzyczne, boiska sportowe, do dyskotek, kin, parków. Stwarza też wrażenie, że przebywanie w domu z rodzicami jest nudnym zajęciem, ponieważ prawdziwe życie toczy się na ulicy. Z młodego człowieka siedzącego grzecznie w domu nasza cywilizacja nie ma żadnego pożytku, ponieważ nie może na nim zarobić. To sprawia, że media i powiązany z nimi handel prowadzą z rodzicami swoistą wojnę o dzieci: rodzice pragną je zatrzymać w domu, natomiast one kuszą je propozycjami, chcąc je wyciągnąć na ulicę, nawet za cenę konfliktu z ojcem i matką. Dzieci wychowane w takiej mentalności, pozostając w weekend w domu, nieraz czują się gorsze. Zazdroszczą swoim rówieśnikom, którzy „bawią się" na ulicy. Rodzice mają troszczyć się o zbudowanie mocnej więzi z dzieckiem, która byłaby silniejsza od jego więzi z rówieśnikami. Jeżeli matka i ojciec będą dla dziecka większym autorytetem niż środowisko rówieśników, wówczas to co będą proponować, stanie się dla niego ważniejsze niż propozycje kolegów. Taki autorytet zdobywa się jednak nie przez nakazy i zakazy, ale zaufanie i przyjaźń. Często dzieci chcą wyrwać się z domu także dlatego, gdyż brakuje w nim serca. Jeżeli sami rodzice, szczególnie ojcowie, całe swoje zainteresowania życiowe lokują na zewnątrz, a dom traktują jedynie jak sypialnię i jadłodajnię, wówczas dzieci odruchowo ich naśladują. Spotkania przyjacielskie i koleżeńskie, zajęcia sportowe, kółka zainteresowań są wtedy znacznie ważniejsze niż przebywanie z rodzicami w domu. By rodzice mogli wygrać wojnę z „cywilizacją ulicy" o pozostawanie dzieci w domu, muszą tworzyć dla niej konkurencję. Tylko w ten sposób mogą je zatrzymać i budować z nimi więzi rodzinne. Jeżeli jednak sami rodzice wtapiają się w „cywilizację ulicy", nie mogą się dziwić, że ich dzieci traktują dom również jak bank, jadłodajnię i sypialnię, do której przychodzą możliwie jak najpóźniej. VII. WYCHOWANIE DO WIARY Małe dziecko nie posiada autonomicznej wiary, ale uczestniczy w wierze rodziców. Stąd też w wychowaniu religijnym dzieci ważny jest przede wszystkim klimat wiary, jaki tworzą wspólnie w domu ojciec i matka. To on przede wszystkim decyduje o wychowaniu religijnym. Kiedy ów klimat istnieje, rodzice nie muszą stosować jakichś szczególnych zabiegów wychowawczych, by wprowadzić dzieci w doświadczenie wiary. Dziecko bowiem ceni sobie i spontanicznie przyjmuje od rodziców to, co jest dla nich ważne. Kiedy w domu rodzinnym panuje klimat wiary, dzieci traktują religię jako coś naturalnego. Oczywiste jest dla nich wtedy, że w rodzinie nie tylko wspólnie spożywa się posiłki, rozmawia, pracuje, wypoczywa, ale także wspólnie się modli. Kiedy brakuje wspólnego doświadczenia wiary matki i ojca, wychowanie religijne dzieci staje się trudne. Gdy dzieci obserwują różnice w podejściu do spraw religijnych między ojcem a matką, czują się rozdarte. Komu wierzyć? Kto naprawdę ma rację? Matka, która sama się modli i zachęca do modlitwy, czy ojciec, który dystansuje się od wiary i jest obojętny wobec niej? Syn, któremu ojciec imponuje, opowiada się zazwyczaj po jego stronie, ponieważ z nim się przede wszystkim identyfikuje. Jeżeli ojciec, z którym syn ma dobry kontakt, wyraża się lekceważąco o Kościele, o przykazaniach, o moralności, to syn spontanicznie będzie raczej utożsamiał się z jego postawą. Ojcowie nie zdają sobie nieraz sprawy z tego, jak mocno wpływają swoim zachowaniem na postawę moralną syna. Jeżeli różnice w podejściu do wiary małżonków nie zostały omówione w ich okresie narzeczeńskim, to ten problem musi zostać otwarcie postawiony w małżeństwie. Wszelkie niedomówienia w tym względzie stają się źródłem konfliktów i nieporozumień. Wychowanie religijne dzieci nie może odbywać się na zasadzie przetargu: „Wygrywa ten, kto jest silniejszy psychicznie". Takie traktowanie problemu religii w rodzinie jest raniące zarówno dla samych małżonków, jak i dla dzieci. Kiedy pomiędzy małżonkami istnieje rozdźwięk w przeżywaniu wiary, wówczas w tej kwestii powinni odnosić się do siebie z najwyższym szacunkiem, dyskrecją i delikatnością. W razie jakichkolwiek nadużyć jednej strony, druga powinna protestować, domagając się poszanowania dla własnej postawy. Wszelkie naciski, ograniczanie wolności czy tym bardziej jakieś formy przemocy, są zawsze niesprawiedliwością i nadużyciem. Mąż nie ma prawa lekceważąco wypowiadać się o doświadczeniu wiary żony i odwrotnie. Kiedy mąż ośmiesza żonę z powodu jej przeżywania wiary, wyrządza krzywdę jej i dzieciom. I odwrotnie. Odmienność wyznania zawsze domaga się akceptacji i szacunku. Wiary nie można żądać, choć można do niej zapraszać. Jeżeli jedno z małżonków deklaruje postawę niewiary czy też agnostycyzmu, wówczas rodzi się pytanie, na jakich zasadach budowana jest jego uczciwość i małżeńska wierność. Uczciwość oparta na naturalnym prawie zapisanym w ludzkim sumieniu obowiązuje każdego. I jej zawsze należy się w małżeństwie domagać. 1. Czy istnieje religijna bezstronność? W liberalnych środowiskach lansowane jest dzisiaj wychowanie areligijne, w którym zawiesza się religijne zaangażowanie dziecka i twierdzi, że kiedy dziecko dorośnie, samo podejmie decyzję o swojej religijności: „Nie będziemy go chrzcie i wprowadzać w chrześcijaństwo, by mogło - gdy dorośnie - w wolności dokonać wyboru takiej religii, jaką samo uzna za stosowne". Prezentowana argumentacja wydaje się bardzo logiczna, jest ona jednak całkowicie fałszywa. Równie dobrze rodzice mogliby powiedzieć: „Nie będziemy dziecka wprowadzać w konkretny język i kulturę, aby go nie determinować. Kiedy dorośnie, samo wybierze sobie naród, język i kulturę. W Europie jest przecież wiele języków i kultur. Po co więc uczyć dziecka języka polskiego, polskiej kultury, historii? Dlaczego ma być całe życie skazane na tej jeden kraj, jego język i kulturę?". Gdyby rodzice rzeczywiście tak wychowywali swoje dziecko, ich postępowanie byłoby okrutne. Tymczasem wartości religijne są znacznie ważniejsze od języka i kultury, gdyż to one decydują o samej istocie ludzkiego istnienia, kształtują postawę wobec świata, bliźniego i własnego życia. Wpływają też w sposób decydujący na odpowiedzialność za siebie oraz za innych. Często słyszymy dzisiaj o brutalnych zachowaniach dorastających dzieci, o przemocy wobec słabszych, o kradzieżach, a nawet o morderstwach. Słysząc o takich wypadkach, łatwo oskarżamy młodych. Kiedy jednak spotykamy się z taką brutalnością, należy zapytać: „Jaki system wartości był im przekazywany? Co jest przyczyną, że czternastoletni chłopcy nagle wpadają na pomysł, aby zabić kolegę? Jak mogą coś takiego wymyślić? Takie zachowanie musi być podpatrzone. Skąd ci młodzi nazbierali w swoim krótkim życiu tyle gniewu, agresji i nienawiści, że potrafią z zimną krwią mordować zarówno rówieśników, jak i dorosłych? Kim byli ojcowie tych młodych? Jak ich wychowywali? Jaki dawali im przykład? Przecież człowiek nie rodzi się z tendencją do zabijania swego bliźniego". Całej winy za takie wychowanie młodych nie należy zrzucać na media. Ich wpływ nie jest aż tak determinujący. Media potwierdzają jedynie to, czego młodzi uczą się w domu rodzinnym od swoich ojców i matek. Owocem areligijnego wychowania może być jedynie amoralność dziecka. 2. Wolność a wychowanie religijne Wolność jest fundamentem wychowania religijnego. Kiedy zostaje pogwałcona przez naciski psychiczne lub też inne formy manipulacji, wprowadzanie młodego człowieka w doświadczenie wiary staje się niemożliwe. Przynosi ono nieraz skutki odwrotne do zamierzonych: niechęć do religii, agresję wobec Kościoła i księży, opór wobec wszystkiego, co kojarzy się z religią. Demonstrowanie przez młodych niechęci do spraw religijnych bywa nieraz skutkiem wywierania na nich presji przez duszpasterzy i rodziców. Jednym z najważniejszych zadań wychowania religijnego w rodzinie i w szkole winno być wprowadzenie młodych w klimat otwartości na tajemnicę Boga i człowieka. Koncentracja na skomplikowanych katechizmowych definicjach, nacisk na wyuczenie się ich na pamięć, zewnętrzne praktyki religijne, którym nie towarzyszy autentyczne przeżycie, uprzedzają dzieci do religii i to nieraz na wiele lat. Jeżeli z takimi uprzedzeniami wchodzą one w okres dojrzewania, nierzadko w ogóle rezygnują z życia religijnego. Najlepszą metodą wychowania religijnego jest zawsze wspólne praktykowanie wiary w rodzinie. Dziecko, które od wczesnego dzieciństwa modli się z rodzicami, chodzi z nimi na Mszę św. i do spowiedzi, nie powie im nagle: „Nie będę chodzić do kościoła". Kiedy najpierw spowiada się ojciec, a później jego syn, to ten ostatni nie zlekceważy spowiedzi w okresie dorastania. Codzienne praktykowanie wiary rodziców z dziećmi może być umacniane okolicznościowymi doświadczeniami religijnymi, na przykład wspólnym wyjazdem do sanktuarium czy pielgrzymką. Rodzice mogą też wykorzystywać święta kościelne oraz uroczystości rodzinne do wspólnego praktykowania wiary. Takie wychowanie wymaga jedności i zgody małżonków. Jak można modlić się wspólnie, kiedy małżonkowie są skłóceni i żyją w ciągłych konfliktach? Doświadczenie religijne ma charakter bardzo osobisty, intymny i dlatego wymaga wzajemnego zaufania, szczerości i otwartości. Inną bardzo ważną metodą wychowania religijnego w rodzinie są rozmowy prowadzone z dziećmi. Kiedy dzieci są jeszcze małe, rozmowy mają naturalny i spontaniczny charakter. Małe dzieci nie dziwią się niczemu. Z zaufaniem przyjmują jako oczywiste to wszystko, co mówią im rodzice. Matka i ojciec winni pomagać dzieciom patrzeć na życie i otaczający je świat przez pryzmat wiary. Im bardziej spontaniczne i dyskretne będą rozmowy religijne rodziców z dziećmi, tym głębiej mogą one na nie oddziaływać. W czasie papieskiej wizyty w Polsce w 2002 roku, Ojciec Święty często posługiwał się zwrotem: „jak Pan Bóg pozwoli". „Jak Pan Bóg pozwoli - mówił na lotnisku witając się z rodakami - wyniosę do chwały ołtarzy podczas Mszy św. na krakowskich Błoniach Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, Jana Beyzyma". Wszystko w naszym życiu zależy od Boga, wszystko jest w Jego rękach; zarówno to, co mamy do zrobienia w najbliższych latach, jak i za kilka dni czy nawet godzin. Taką perspektywę wiary rodzice mogą przekazać tylko wówczas, kiedy sami ją w sobie pielęgnują. 3. Nie stosować przemocy Znany jest syndrom urazu wobec religii u osób wychowanych w szkołach katolickich, w stosunku do których stosowano silne naciski psychiczne. O przedwojennych szkołach jezuickich mówiono, że wychowują albo świętych katolików, albo wojujących ateistów. W powiedzeniu tym było ziarno prawdy. Naciski religijne niektórych wychowawców sprawiały, że uczniowie opowiadali się jednoznacznie po jednej lub drugiej stronie: za Kościołem albo przeciw niemu. We Włoszech spotkałem kiedyś kobietę wychowaną w jednej ze szkół zakonnych, w której panował duży rygor w sprawach religijnych. Skończywszy szkołą w wieku lat osiemnastu, kobieta zerwała z Kościołem na prawie trzydzieści lat. Jej zachowanie, do czego przyznawała się po wielu latach, wynikało z urazy. Ten przykład dobitnie pokazuje, że przekonywanie i perswazja, jakie stosujemy w wychowaniu religijnym ludzi młodych, nie powinny nigdy przeradzać się w psychiczny nacisk. Wymagania moralne i religijne stawiane dziecku nie mogą łamać jego wolności i przekraczać jego możliwości duchowych i psychicznych. Jeżeli tak się stanie, często u dziecka następuje trwały uraz psychiczny, który sprawia, że dorastając, zrywa z wiarą i Kościołem na całe życie. Historia dostarcza niestety wiele takich przykładów, mających nieraz charakter dramatyczny. Jednym z nich jest Rainer Maria Rilke, wielki poeta austriacki. Rilke był wychowywany w dzieciństwie jedynie przez matkę. Jego rodzice rozwiedli się. Matka, bardzo niezrównoważona emocjonalnie, przez pierwsze lata wychowywała go tak jak dziewczynkę i trzymała z daleka od rówieśników. Chłopca karmiono wysokimi ideałami religijnymi i stawiano mu wysokie wymagania. Nie miał on jednak dostatecznego oparcia w swoim ojcu. Jako jedenastolatek został posłany do szkoły wojskowej, w której obowiązywał surowy regulamin. Otoczony agresją rówieśników, nie umiał się bronić. Aby móc ją wewnętrznie znieść, odwołał się do swojej religijności. „Znosiłem razy - wspominał - nigdy nie odpowiadając na nie choćby ostrym słowem. Chyba los jakiś, niezmienny i nieskończony, nakazywał mi zachowywać tak cierpliwą, heroiczną postawę. Całą swoją dumę wkładałem w to postępowanie". Pewnego dnia ta chłopięca cierpliwość i wręcz heroiczność w znoszeniu poniżenia wyczerpała się. „Sądziłem po dziecinnemu - pisze Rilke - że pokorne zachowanie zbliża do zasług Chrystusa, i gdy pewnego razu zostałem uderzony w twarz tak, że zadrżały pode mną kolana, spokojnie odezwałem się do tego, który mnie bez powodu napadł - brzmi mi to w uszach do dziś: "Znoszę to tak, jak znosił Chrystus, cicho i bez skargi, i kiedy mnie bijesz, proszę mojego Boga, aby w dobroci swojej przebaczył ci!". Załosny tchórz stał chwilę oniemiały, a potem wybuchnął szyderczym śmiechem, i wszyscy zawyli do spółki z nim, gdy im powtórzył moje rozpaczliwe zawołanie". Na skutek tamtego wydarzenia nastoletni Rilke zdecydowanie wypowiedział posłuszeństwo Chrystusowi i tym, którzy go wychowali w taki sposób. I choć nie zerwał z Bogiem, a jego wiersze zawierają wiele mistycznej wręcz tęsknoty za Nim, to jednak utrwalił się jego uraz do Kościoła jako instytucji. 4. Modlitwa Centrum wychowania religijnego stanowi wychowanie do modlitwy. Modlitwa jest najważniejszym doświadczeniem religijnym człowieka. Wydaje się, iż w wychowaniu religijnym przeceniamy pamięciowe przyswajanie i intelektualne rozumienie prawd wiary, a nie doceniamy potrzeby budzenia w dziecku pragnień i tęsknot religijnych. Wiara, także w okresie dzieciństwa, jest fundamentalną potrzebą człowieka. Ona nadaje sens wielu trudnym doświadczeniom. Intuicja wiary daje nam także wyczucie celowości naszego życia. Kiedy naturalna ludzka motywacja traci swoją moc (a łatwo ją traci w chwilach różnorakich kryzysów), wówczas decydującego znaczenia nabiera motywacja wiary. To ona pozwala nam przetrwać w chwilach słabości, niepowodzeń i upadków. Aby dziecko mogło spontanicznie zwracać się do Boga, musi doświadczać Go jako kogoś, kto jest bardzo blisko jego życia: komu na nim zależy, kto się nim interesuje, pragnie je wspierać, chronić. Modlitwa dziecka winna być głęboko zakorzeniona w jego osobistym życiu. Dziecko bowiem w sposób naturalny jest bardzo skoncentrowane na sobie i wszystko odbiera przez pryzmat swojej własnej osoby. Podsuwając dziecku treści modlitwy, trzeba nieustannie ukazywać mu ich związek z jego własnym życiem. Podobnie trzeba czynić, proponując mu intencje modlitwy. Dzieci mają bardzo twórcze podejście do życia i należy to wykorzystać w modlitwie. Nie trzeba więc podsuwać im naszych sformułowań, ale raczej zachęcać je i pobudzać, by same formułowały to, co chcą powiedzieć Panu Bogu. Wiara dziecka, podobnie jak wiara osób dorosłych, rodzi się ze słuchania. Zanim jednak dziecko będzie zdolne słuchać, musi najpierw być uważnie i cierpliwie słuchane. Ma ono wielką potrzebę nieustannego opowiadania o tym, co przeżywa. Poprzez dyskretne pytania czy też sugestie, należałoby pobudzać je do wypowiadania tego, czego doświadcza. Zachętą do werbalizowania przez dzieci ich przeżycia religijnego może być także nasze świadectwo wiary. Możemy dzieciom mówić prostymi słowami, kim jest dla nas Pan Bóg, w jaki sposób zwracamy się do Niego, o co Go prosimy, za co Mu dziękujemy. Opowiadając dzieciom o naszym przeżywaniu Pana Boga, zachęcamy je, aby i ono podzieliło się z nami swoim doświadczeniem. Uważne słuchanie dziecka, które mówi o sobie i swoim przeżywaniu Pana Boga, może być dla rodziców ogromną pomocą w poznaniu tego, czym ono naprawdę żyje, jakie ma potrzeby, pragnienia; czym się martwi, czego się obawia, czym naprawdę się cieszy. 5. Obraz Boga Wprowadzenie w życie modlitwy staje się też okazją do kształtowania w dziecku właściwego obrazu Boga. Rodzice, duszpasterze, wychowawcy winni bardzo się troszczyć, by nie przekazywać dziecku fałszywego obrazu Boga: nie straszyć go Panem Bogiem, nie przedstawiać Boga jako policjanta, sędziego, dyrektora, który przez prawa, nakazy i zakazy pilnuje „swoich" spraw. „Pan Bóg cię widzi", „Pan Bóg będzie się gniewał" - takie zdania, zdawać by się mogło mało znaczące i wypowiedziane nawet przypadkowo, zapadają nieraz głęboko w dziecięcą pamięć i tworzą fałszywy obraz Boga. W kształtowaniu pojęć religijnych dziecka najlepiej odwoływać się bezpośrednio do Ewangelii. Ukazuje się mnóstwo publikacji, opowiadań religijnych dla dzieci, podczas gdy samo źródło - Ewangelia - nie zostaje należycie wykorzystane. Całe nauczanie Jezusa wraz z przypowieściami, którymi się posługuje, jest bardzo plastyczne, obrazowe, „kolorowe" - właśnie takie, jakiego potrzebuje dziecko. Należy je jedynie umiejętnie przekazać. Również w Starym Testamencie zawarte jest wiele opowiadań, które mogą być wykorzystane w kształtowaniu wiary dziecka. Zapominamy niekiedy, że Biblia jest także świętą księgą dla dzieci. Niewątpliwie bardzo ważną pomocą w wychowaniu religijnym dzieci jest również katecheza. Rodzice powinni interesować się, czy dziecko uczestniczy w katechezie, czy jest nią zainteresowane, jak prowadzone są zajęcia, jaki klimat na nich panuje. Nie należałoby koncentrować się na stopniach, jakie dziecko otrzymuje z lekcji religii, ale raczej na wpływie, jaki katecheza nań wywiera. Jeżeli rodzice zauważą, że lekcje religii nie stoją na najwyższym poziomie czy też sam prowadzący zajęcia nie wzbudza entuzjazmu dziecka, wówczas powinni pomóc dziecku w przyjęciu pozytywnego nastawienia do zajęć, by mimo wszystko mogło z nich korzystać. Dzieci wynoszą dzisiaj ze szkoły i z kontaktów z rówieśnikami negatywne opinie o religii w ogóle, o Kościele, o księżach. Docierają także do nich informacje o nadużyciach i skandalach, jakie mają miejsce w Kościele. Rodzice nie powinni udawać przed dzieckiem, że o tym nie wiedzą czy tym bardziej zamykać im usta stwierdzając: „To cię nie powinno interesować; to nie są sprawy dla dzieci". Takie trudne tematy są doskonałą okazją do szczerych rozmów z dziećmi, w których można pokazać potrzebę osobistej odpowiedzialności i zaangażowania. Nadużycia, o których mowa, mają bowiem nierzadko swoje zakorzenienie w braku odpowiedzialności na bardzo wczesnym nieraz etapie życia. Jeżeli rodzice nie czują się przygotowani do takich rozmów, nie muszą ich prowadzić, ale nie powinni udawać, że problemu nie ma czy - tym gorzej - tłumaczyć i bronić takich postaw i zachowań w Kościele, które w sposób oczywisty są dwuznaczne. Dziecko swoją wrażliwością wyczuje natychmiast cały fałsz i wówczas zarówno rodzice, jak i broniony w ten sposób Kościół, stracą cały autorytet w jego oczach. Przeżycia i odczucia religijne dziecka należy traktować z całą powagą. Są one tak samo ważne jak doświadczenia dorosłych. Kościół wynosi na ołtarze nie tylko dorosłych i dojrzałych ludzi, ale także dzieci i nastolatków. Wyniesione na ołtarze dzieci z Fatimy, Maria Goretti, Dominik Savio czy też Stanisław Kostka to przykłady świętości, jakie Kościół daje nie tylko dzieciom, ale także i dorosłym. Wprowadzenie dzieci w doświadczenie wiary jest dla rodziców wielkim wyzwaniem. Dzieci stwarzanymi przez siebie sytuacjami, dają im też nieraz okazję do głębszej refleksji nad swoją postawą religijną. Dzięki dzieciom rodzice mogą sobie odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę jest dla nich wiara. Jaką rolę spełnia w ich życiu? Jaki wpływ wywiera na ich codzienne zachowania i postawy? Poprosił mnie kiedyś o pomoc w przygotowaniu się do spowiedzi pewien mężczyzna w średnim wieku, który przez wiele lat trzymał się z dala od Kościoła. Jego syn, którego bardzo kochał, przygotowywał się do Pierwszej Komunii Świętej. Syn wiedział, że ojciec nie chodzi do kościoła, nie spowiada się, nie przyjmuje komunii. Kiedy zbliżała się uroczystość, powiedział do ojca: „Tato, ale teraz chyba pójdziesz ze mną do komunii?". „Spontanicznie obiecałem mu, że pójdę. Muszę słowa dotrzymać" - wyznał ojciec. W ten sposób syn pomógł swojemu ojcu wewnętrznie się przełamać. Kiedy rodzice widzą, jak ich dzieci dorastają, winni czuć się zaproszeni, by rosnąć razem z nimi. Obserwując ich wiarę mogą odkrywać prawdziwość słów Jezusa: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18,3). 6. Sumienie dziecka Sumienie dziecka jest zależne od sumienia jego rodziców. Opierając się na rodzicach, dziecko powoli kształtuje w sobie świadomość, co naprawdę jest dobre, a co złe. Sumienie dziecka jest jak ziarnko gorczycy, w którym ukryty jest dynamizm rozwoju. Rodzice pomagają dziecku odkryć sumienie i kierować się nim, ale nie są panami jego sumienia i nie mogą decydować o tym, co dziecko powinno uznać za złe, a co za dobre. Matka nie powinna dyktować: „Nabroiłeś, teraz przeproś Pana Boga, wyspowiadaj się z tego". Jednanie się dziecka z Bogiem będzie autentyczne, jeżeli ono samo, swoją dziecięcą wolnością, wyrazi akty skruchy. Może go do tego przygotować rachunek sumienia. Nie wolno nigdy dyktować dziecku grzechów. Nawet jeżeli dziecko prosi, by zrobić z nim rachunek sumienia, także i wówczas trzeba odwołać się do jego wolności. W wychowaniu sumienia, szczególnie we wczesnym okresie życia, należałoby koncentrować się raczej wokół przeżyć i doświadczeń pozytywnych. W rachunku sumienia należy zachęcać dziecko do tego, by najpierw dostrzegło, co dobrego zrobiło w ciągu dnia i za co pragnie podziękować Panu Bogu. „Rachowanie" dobra jest dla dziecka o wiele ważniejsze niż uczenie go przyłapywania się na złych pragnieniach, słowach i myślach. Dziecko, nie mając jeszcze samodzielnie funkcjonującego sumienia, nie rozróżnia rzeczywistego zła, mającego charakter moralny, od nieprzyjemnych czy szkodliwych dla zdrowia i życia sytuacji, które potocznie również określa się „złem". Koncentrowanie na „złych czynach" dziecka, będzie raczej deformować niż formować jego sumienie. Nie należy też siłą wymuszać na dziecku przyznania się do winy. To, co wydaje się ewidentnym złem dla rodziców, może być zupełnie inaczej przeżywane przez dziecko. Zmuszanie dziecka, by uznało swoją winę, może być swoistym łamaniem jego dziecięcego sumienia. Kiedy przeżywa ono wewnętrzny opór, który nie pozwala mu przyznać się do popełnionego „zła", należałoby raczej - stwarzając klimat zaufania i szczerości - zachęcić je do tego, by opowiedziało o tym, co przeżywa. Trzeba w tym względzie uszanować wrażliwość każdego dziecka. Mamy nieraz do czynienia z dziećmi otwartymi, spontanicznymi, szczerymi, które nie mają większych trudności, by coś o sobie powiedzieć, przyznać się do czegoś. Bywają jednak dzieci, które są bardzo skrępowane każdą formą werbalizowania swoich uczuć. Wychowanie do wiary nie ogranicza się do wychowania do poprawności moralnej i wprowadzenia dziecka w praktyki religijne. Wiara ma wyrażać się także w twórczym i dobrym życiu. Rodzice powinni przykładać wielką troskę do łączenia doświadczenia wiary i praktyk religijnych z codziennymi konkretnymi czynami oraz postawami. Nasz stosunek do bliźnich, praca zawodowa, zachowanie się w sytuacjach konfliktowych o wiele więcej mówią nieraz o naszej wierze niż same praktyki. dy przeżywa ono wewnętrzny opór, który nie pozwala mu przyznać się do popełnionego „zła", należałoby raczej - stwarzając klimat zaufania i szczerości - zachęcić je do tego, by opowiedziało o tym, co przeżywa. Trzeba w tym względzie uszanować wrażliwość każdego dziecka. Mamy nieraz do czynienia z dziećmi otwartymi, spontanicznymi, szczerymi, które nie mają większych trudności, by coś o sobie powiedzieć, przyznać się do czegoś. Bywają jednak dzieci, które są bardzo skrępowane każdą formą werbalizowania swoich uczuć. Wychowanie do wiary nie ogranicza się do wychowania do poprawności moralnej i wprowadzenia dziecka w praktyki religijne. Wiara ma wyrażać się także w twórczym i dobrym życiu. Rodzice powinni przykładać wielką troskę do łączenia doświadczenia wiary i praktyk religijnych z codziennymi konkretnymi czynami oraz postawami. Nasz stosunek do bliźnich, praca zawodowa, zachowanie się w sytuacjach konfliktowych o wiele więcej mówią nieraz o naszej wierze niż same praktyki. VIII. WYCHOWANIE DO MIŁOŚCI Miłość rodziców do dziecka wiąże się z jego podporządkowaniem i zależnością. Rodzice zapewniają mu opiekę i utrzymanie, ale domagają się posłuszeństwa. Są bowiem za nie odpowiedzialni. Jednak w miarę dorastania ta zależność coraz bardziej dzieciom ciąży. Dorastające dziecko, choć przywiązane do mamy i taty, zaczyna rozumieć, że nie może z nimi spędzić całego życia; musi zbudować swoje własne. Młody człowiek spontaniczne dąży więc do coraz większej samodzielności i niezależności. Poszukuje relacji rówieśniczych, w których może realizować swoje podstawowe potrzeby i pragnienia: nawiązywanie przyjaźni, koleżeństwa, budowanie więzów miłości, partnerskiej rywalizacji. W nich dopiero może zmierzyć swoje siły i potwierdzić swoją wartość. Akceptacja rodziców, choć ważna, nie wystarcza bowiem do stworzenia w sobie poczucia własnej wartości i niezależności. 1. Rodzeństwo Doświadczenie pokazuje, że obecność rodzeństwa dobrze wpływa na rozwój dziecka, o ile wszystkie dzieci mają mocne oparcie we wzajemnej miłości rodziców. Dziecko nie potrzebuje bowiem najpierw indywidualnej miłości matki i ojca, ale ich wzajemnej miłości małżeńskiej. Zgoda i miłość między rodzicami staje się źródłem poczucia bezpieczeństwa dzieci. Rodzice powinni czuwać nad relacjami między rodzeństwem, szczególnie wówczas, kiedy ich wzajemne stosunki nie najlepiej się układają. Gdy bowiem dzieci obserwują walkę pomiędzy rodzicami, wówczas spontanicznie przenoszą ich postawy i zachowania na stosunki pomiędzy sobą. Od rodziców uczą się przecież relacji międzyludzkich. Kiedy na przykład dziecko widzi, że ojciec poniża matkę i krzyczy na nią, wówczas syn przyjmuje podobną postawę wobec sióstr, a starsze rodzeństwo wobec młodszego. Kiedy natomiast dzieci obserwują, że rodzice żywią dla siebie szacunek, są dla siebie życzliwi i pomagają sobie, wówczas naśladują ich wzajemne odniesienia w swoich relacjach. Tylko okazjonalnie dochodzi wówczas do większych konfliktów i walki między rodzeństwem. A ponieważ w rodzinach jest wiele niezgody, konfliktów oraz wzajemnej przemocy, stąd też podobne zachowania obserwuje się wśród dzieci i młodzieży. Rodzice mogą wpływać na dobre relacje między rodzeństwem także poprzez rozmowy z dziećmi, w których uczą je nastawienia pojednawczego i postawy kompromisu. Matce i ojcu potrzeba nieraz iście salomonowej mądrości, by dobrze rozwiązywać drobne konflikty między rodzeństwem. Podłożem konfliktów nie są bowiem najczęściej rzeczywiste problemy, ale rywalizacja dzieci między sobą i zazdrość o siebie nawzajem. Sprawiedliwe traktowanie wszystkich dzieci oraz zachęta do wzajemnej miłości i zgody, wygasza w zarodku ostre konflikty między rodzeństwem. Rodzice nie powinni też porównywać dzieci między sobą wskazując, że jedne są lepsze, a drugie gorsze. Nie powinni ganić jednego dziecka, chwaląc przy tym drugie. Z takiego porównywania rodzi się wzajemna niechęć, zazdrość i rywalizacja. Każde dziecko należy traktować indywidualnie i do takiego traktowania innych trzeba też wychowywać dzieci. Rodzice winni dostrzegać i szanować charakterystyczne cechy każdego ze swoich dzieci: jego upodobania, temperament, potrzeby, pragnienia i inne szczególne cechy. Szanując odmienność każdego dziecka, należy uczyć je szanowania odmienności u innych: rodzeństwa, rodziców, kolegów, przyjaciół. Odmienność bowiem należy zawsze traktować jako bogactwo osobowe, którym można się dzielić z innymi, a nie jako słabość i ograniczenie. 2. Koleżeństwo i przyjaźń Już małe dzieci spontanicznie oglądają się za równolatkami. Nawet w obcym środowisku zdobywają się na odwagę nawiązywania rozmowy z rówieśnikami, których nie znają. Starsze dzieci nawiązują bardziej trwałe relacje przyjacielskie i koleżeńskie: dzielą się swoimi doświadczeniami, zapraszają się do swoich domów, korespondują, wymieniają się jakimiś drobiazgami. Przyjaźnie te bywają silne i odgrywają w życiu dziecka wielką rolę. Rodzice nie tylko nie powinni utrudniać dzieciom nawiązywania kontaktów z rówieśnikami, ale - wręcz przeciwnie - powinni im w tym pomagać. Dzieciom bardziej nieśmiałym czy zalęknionym trzeba stwarzać okazje do spotkań z rówieśnikami, na przykład z rodziny czy z sąsiedztwa. Jednak matka i ojciec nie powinni zbytnio ingerować w świat dziecięcych relacji. Ingerencja bywa uprawniona tylko wówczas, kiedy między dziećmi dochodzi do niewłaściwych zachowań, na przykład do stosowania przemocy. W okresie przedszkolnym dzieci są związane emocjonalnie przede wszystkim ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Nie budują głębokich więzi uczuciowych z rówieśnikami, ale szukają raczej wspólnej przygody: zabawy, twórczego poznawania świata, rywalizacji, dzielenia się doświadczeniami. Im więcej poczucia bezpieczeństwa i emocjonalnego wsparcia otrzymuje dziecko w relacji z rodzicami, tym odważniej wychodzi do rówieśników. Nie obawia się chwilowego odejścia od rodziców, ponieważ ma świadomość, że oni czuwają nad nim i troszczą się o nie. Wie, że zawsze może do nich wrócić. Wiele okazji do budowania więzi koleżeńskich i przyjacielskich daje dzieciom szkoła. Ale szkoła bywa też miejscem zagrożenia. Akty przemocy, łatwy dostęp do narkotyków, dziecięce i młodzieżowe gangi - to codzienność wielu szkół dzisiaj. Rodzice mogą czuwać nad relacjami, jakie budują ich dzieci, przede wszystkim przez wspólną rozmowę. We wzajemnym dialogu dziecko samo opowie rodzicom o tym, co spotyka go w szkole i czego doświadcza. Takie rozmowy są możliwe, jeżeli rodzice zbudowali z dzieckiem więź zaufania. Problemy wychowawcze pojawiają się dopiero wówczas, gdy dziecko bardziej ceni relacje z rówieśnikami niż relacje rodzinne. Kiedy dziecko myśli jedynie o tym, by wyrwać się z domu, rodzi się pytanie, jak czuje się w rodzinie i jaka jest jego więź z rodzicami i rodzeństwem. Rodzice muszą podejmować usilne starania, by dla ich dzieci relacje rodzinne były ważniejsze niż relacje pozadomowe: koleżeńskie i przyjacielskie. 3. Dlaczego relacje z rówieśnikami są dla dziecka ważne? Po pierwsze dlatego, że otwierają go na świat i na ludzi. Człowiek rodzi się w domu rodzinnym, wychowuje się w nim, powraca do niego. W pewnym jednak momencie młody człowiek opuszcza rodzinne gniazdo i wchodząc w świat, stopniowo zakłada swoje własne. Dzieci trzymane siłą w domu, straszone tym, że świat jest zły i niebezpieczny, stają się niepewne siebie, zagubione i lękliwe. Człowiek stworzony jest do życia w rodzinie, ale rodzina żyje pośród świata. Po drugie, dziecięce relacje rówieśnicze, koleżeńskie i przyjacielskie, uczą dzieci budowania więzi z innymi. Dobre przyjaźnie z okresu dzieciństwa i dorastania są doskonałym przygotowaniem do relacji narzeczeńskich, oblubieńczych, małżeńskich i rodzicielskich. Chłopak, który nie ma kolegów i przyjaciół i dlatego siedzi całymi dniami w domu przed komputerem, zwykle obawia się nawiązywania relacji z dziewczynami i budowania więzi narzeczeńskich. Podobnie bywa także z dziewczętami. Jeżeli izolują się od środowiska rówieśniczego w okresie dzieciństwa i dorastania, wówczas rosną w nich lęki przed nawiązywaniem relacji narzeczeńskich. Po trzecie, przez zdrową rywalizację relacje rówieśnicze mobilizują do wysiłku i pracy. Dziecko nie potrafi zmierzyć swoich sił fizycznych, możliwości intelektualnych, psychicznych, twórczych w relacji z osobami dorosłymi, gdyż między nim a nimi istnieje zbyt wielka dysproporcja. Janusz Korczak, wielki mistrz wychowania dzieci, nie zabraniał chłopcom walczyć ze sobą i prowadzić małych bójek. Rozumiał dobrze, że jest to sposób na sprawdzanie siebie i swoich możliwości. Zwracał uwagę jednak, by w takiej walce dzieci miały równe szansę. Zawstydzał chłopców, którzy znęcali się nad słabszymi i młodszymi. W systemie wychowawczym Korczaka takie postępowanie było przedstawiane jako tchórzostwo i hańba. 4. Rozmowy o wychowaniu do miłości Rodzice powinni poczuwać się do odpowiedzialności za wychowanie dzieci do życia rodzinnego. Stąd też obok osobistego przykładu ważne jest bezpośrednie wprowadzenie dziecka w sprawy związane z ludzką miłością i odpowiedzialnością. Nikt nie wprowadzi dziecka w problemy ludzkiej miłości i seksualności lepiej niż jego rodzice, którzy nie muszą jednak prowadzić długich wychowawczych rozmów. Czasami wystarczy, aby ojciec w okresie poprzedzającym dorastanie dał synowi, a matka córce, mądrą książkę poruszającą problemy dojrzewania psychoseksualnego (musi ona naprawdę być mądra i trzeba ją starannie wybrać). Taki dar jest dla dziecka ważnym znakiem. „Jeżeli tata daje mi tę książkę - myśli syn - to tym samym akceptuje i uznaje za dobre wszystkie informacje, które są w niej zawarte". Syn powinien otrzymać taką książkę z rąk ojca, ponieważ jako mężczyzna utożsamia się z ojcem, a córka z rąk matki, ponieważ wzorem tożsamości kobiecej jest dla niej matka. W okresie dorastania trzeba mówić dzieciom bardzo jasno, że jeżeli w młodości nawiązuje się liczne relacje seksualne, wówczas niszczy się naturalne podwaliny pod stały i wierny związek małżeński. Z młodymi ludźmi trzeba spokojnie, ale jasno i jednoznacznie rozmawiać na tematy związane z ludzką miłością i seksualnością: wyjaśniać im, tłumaczyć, przestrzegać, informować, dawać świadectwo. Młodzi nie są samobójcami; chcą mieć w przyszłości dobre małżeństwa i rodziny. Trzeba jednocześnie demaskować wszystkie kłamstwa, jakie na temat seksualności wypisują młodzieżowe czasopisma, młodzieżowe witryny, laickie poradniki. Doświadczenia seksualne są tam ukazywane nierzadko jako rozrywka i zabawa. Młodzieży trzeba uświadamiać, że jest to zabawa bardzo gorzka, za którą bardzo drogo się płaci. 5. Oderotyzowanie relacji dziecięcych Dziś młodzi ludzie muszą stawić czoła cywilizacyjnej erotyzacji relacji międzyludzkich. Szkolna edukacja seksualna, czasopisma dla młodzieży, książki o dojrzewaniu, programy radiowe i telewizyjne, łatwy dostęp do pornografii - wszystko to wcześnie erotyzuje wyobraźnię młodego człowieka i jednoznacznie sugeruje dorastającym dzieciom wczesną inicjację seksualną. Nic więc dziwnego, że w ostatnich dziesięcioleciach bardzo wyraźnie zwiększył się procent młodzieży, która wcześnie rozpoczyna życie seksualne. Statystyki mówią także o obniżeniu się wieku inicjacji seksualnej. Z jednej strony cywilizacyjny klimat stwarzany wokół ludzkiej miłości i seksualności popycha młodych do działania seksualnego, z drugiej zaś przedstawia małżeństwo jako rzeczywistość bardzo odległą: po ukończeniu studiów oraz osiągnięciu stabilizacji materialnej. Prof. Henri Joyeux, francuski lekarz zajmujący się problematyką rodziny podkreśla, że wczesne związki erotyczne i seksualne nastolatków są zwykle konsekwencją braku oparcia emocjonalnego dzieci w domu rodzinnym. U nastolatków, które nie czują się kochane przez rodziców, bardzo wcześnie budzi się potrzeba bliskości emocjonalnej i zmysłowej. Doprowadza to często do przedwczesnych relacji seksualnych. Zgłodniałe miłości nastolatki - podkreśla Henri Joyeux - usiłują w ten sposób dawać sobie nawzajem miłość. Ale w jaki sposób nastoletni chłopiec, spragniony poczucia bezpieczeństwa i uczuć, będzie oparciem dla zagubionej dziewczyny, która czuje się skrzywdzona przez swoich rodziców? Wczesna inicjacja seksualna prowadzi z reguły do wzajemnego wykorzystywania i ranienia się. Takie związki rzutują negatywnie na późniejsze życie małżeńskie i rodzinne. Wielość relacji erotycznych i seksualnych w okresie dorastania sprawia, że młodzi stają się niezdolni do trwałej i wiernej miłości narzeczeńskiej, małżeńskiej i rodzicielskiej. W takich sytuacjach konieczne jest jakieś głębokie uzdrowienie duchowe, by młody człowiek zraniony licznymi kontaktami seksualnymi potrafił stać się normalnym mężczyzną (a dziewczyna -kobietą) oraz dobrym mężem (a dziewczyna - żoną). Tęskniąc sobie zadaję pytanie... W wychowaniu do życia w rodzinie należy podkreślać ogromne znaczenie doświadczenia głębokiej przyjaźni, która staje się szkołą lojalności, szacunku i wzajemnej pomocy. Relacje przyjaźni przygotowują młodych ludzi do odpowiedzialnego traktowania miłości. Jeżeli bowiem młody człowiek nauczy się być wiernym, szlachetnym, hojnym i uczciwym przyjacielem, będzie w stanie w ten sam sposób postępować w narzeczeństwie i małżeństwie. Osoby niezdolne do przyjaźni z powodu nadmiernego egocentryzmu, skłonności do manipulacji innymi czy też rozżalenia, stają się też niezdolne do miłości. Wzajemne poniżanie się i ranienie w małżeństwie wynika z koncentracji na sobie i własnych potrzebach. W okresie dorastania w sposób naturalny przechodzi się stopniowo od więzi przyjaźni do miłości. Ten delikatny moment ukazuje Adam Mickiewicz w znanym wierszu Niepewność: „Jednakże gdy cię długo nie oglądam Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam I tęskniąc sobie zadaję pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?". Poprzez wychowanie rodzinne i szkolne trzeba pomagać nastolatkom docenić przyjaźń, budować ją i podtrzymywać. Ukazując dzieciom problematykę miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, należy podkreślać ogromną wagę doświadczenia religijnego i duchowego, bez którego zbudowanie dojrzałego małżeństwa i rodziny jest wręcz niemożliwe. IX. MIŁOŚĆ W PRAKTYCE Miłość erotyczna, którą określamy greckim słowem eros, w przeciwieństwie do miłości caritas, nie jest bezinteresowna. Dziewczyna nie może powiedzieć do chłopaka: „Chociaż będziesz mnie bił i upokarzał, ja i tak będę cię kochać". Inaczej jest w relacji rodziców do dziecka. Matka powinna kochać swoje dzieci także wówczas, kiedy będą zachowywać się w sposób raniący. Rodzice nie mogą odrzucić dziecka, które się zagubi: używa narkotyków, nadużywa alkoholu czy też w jakiś inny sposób zachowuje się niemoralnie. To właśnie w takich chwilach konieczna jest głębsza i pełniejsza miłość rodzicielska. 1. Niedobrze jest być człowiekowi samemu Miłość eros - oblubieńcza, narzeczeńska, małżeńska - jest inna. Ona ma charakter partnerski. Domaga się wzajemności. Wzajemność ta należy do istoty miłości eros. Celem małżeństwa, jak podkreśla Biblia, jest udzielanie sobie wzajemnej pomocy: Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednie dla niego pomoc (Rdz 2,18). Pomocą tą pośród wielu stworzeń okazała się jedynie kobieta, którą Pan Bóg uczynił z żebra Adama. Eros, miłość erotyczna, oblubieńcza budzi się już w okresie dojrzewania. Z czasem prowadzi ona stopniowo do miłości seksualnej. Ponieważ dzisiaj niesłusznie utożsamia się miłość erotyczną z zaangażowaniem seksualnym, należy z naciskiem podkreślać, że te dwa rodzaje relacji nie są tożsame, choć wzajemnie się dopełniają. Miłość erotyczna prowadzi stopniowo do zaangażowania seksualnego, które domaga się spełniania określonych warunków, ponieważ wiążą się z nim określone konsekwencje. Działanie seksualne nie może jedynie liczyć się z komfortem mężczyzny i kobiety, ale także z nowym życiem, które się z nim wiąże. Kościół stanowczo sprzeciwia się oddzielaniu życia seksualnego od rodzicielstwa, ponieważ w samą istotę ludzkiej seksualności wpisane jest rodzicielstwo. Z miłości oblubieńczej ma rodzić się nowe życie. Musi mieć ono jednak godne warunki do zaistnienia. Fascynacja płcią odmienną, silna więź uczuciowa wyprzedza miłość seksualną. Chłopak, który jest naprawdę zakochany, nie myśli najpierw o działaniu seksualnym, ale o emocjonalnej więzi. Pragnie przebywać w obecności ukochanej, budować z nią związek. Dopiero owo przylgnięcie uczuciowe prowadzi stopniowo do związania osobowego: „Chcę ci oddać całe moje życie i chcę, abyś ty mi oddała całe swoje życie". Z takiego wzajemnego oddania w sposób naturalny rodzi się również zaangażowanie fizyczne. Wielkim błędem pierwszego okresu fascynacji i zakochania jest szybkie wchodzenie w aktywność seksualną, która zwykle hamuje rozwój więzi emocjonalnej i duchowej. Wbrew panującej modzie, mądrymi argumentami trzeba przekonywać młodych do wstrzemięźliwości seksualnej. Należy jednak uczciwie zaznaczyć, że bez motywacji religijnej i duchowej, racje psychologiczne i społeczne mają niewielką siłę oddziaływania. 2. Zakochanie Zauroczenia i zakochania nastolatków są czymś naturalnym. Jeżeli więc dzieci zakochują się, rodzice nie powinni wyrażać zdziwienia. Nie powinni też tego faktu dramatyzować, ale dyskretnie towarzyszyć im w tej nowej przygodzie życia. Mając zaś zaufanie do swoich dzieci, nie powinni podejrzewać ich o nieodpowiedzialne zachowanie. Nie ma bowiem nic bardziej raniącego dla dziecka niż posądzanie o czyny, których nie popełniło. W filmie Pan od muzyki Christophe'a Barratiera opowiadającym o chłopcach z domu poprawczego, przedstawiona jest postać zepsutego nastolatka, który został niesłusznie posądzony o kradzież pieniędzy. Dyrektor poprawczaka robi brutalne przesłuchanie, usiłując zmusić chłopaka do przyznania się do winy. A ponieważ to nie on ukradł, nie przyznał się. Po kilku miesiącach w akcie zemsty podpalił dom poprawczy, z którego został wyrzucony. Młody człowiek oskarżany o zło, którego nie popełnił, odruchowo zachowuje się źle. W ten sposób jakby potwierdza zło, o które został niesłusznie posądzony. Zakochany młody człowiek winien poczuć się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za osobę, którą kocha. Do tej właśnie odpowiedzialności rodzice winni często zachęcać dzieci w szczerym dialogu. Młodzi ludzie w euforii zakochania zapominają o oczywistej prawdzie, że ludzkie życie jest bardzo kruche i dlatego tak łatwo można skrzywdzić siebie i bliźniego. W miarę rozwijania się więzi emocjonalnej, zakochani powinni odpowiadać sobie na pytania: „W jakim kierunku będzie rozwijał się nasz związek? Czego od siebie nawzajem oczekujemy? Jakimi motywami kierujemy się tak naprawdę w naszych wzajemnych relacjach? Czy jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni?". Jeżeli dwudziestolatek deklaruje, że jest zakochany, to w miarę rozwijania się więzi z ukochaną, winien postawić sobie pytanie, kiedy chce zawrzeć małżeństwo. To pytanie jest podstawowe. Jeśli mówi, że pragnie ożenić się dopiero po studiach i zdobyciu stabilizacji materialnej, wówczas trzeba mu doradzać, by nie budował z dziewczyną intymnej i głębokiej więzi, która stwarzałaby pozory, iż chce jej zaproponować małżeństwo już za kilka miesięcy. Głębi i intymności związku musi towarzyszyć odpowiedzialność za konsekwencje, jakie z niego wynikają. Kiedy „chodzenie ze sobą" czy też narzeczeństwo przedłuża się latami, konieczne wręcz wydaje się planowanie przyszłości przez obie strony. Mężczyzna, który przez długie lata trzyma dziewczynę przy sobie, nie deklarując stałego związku małżeńskiego, krzywdzi ją. Zegar biologiczny kobiety i mężczyzny „chodzi" nieco inaczej. I z tym faktem mężczyzna musi się liczyć. O ile znalezienie kandydatki na żonę i zawarcie związku małżeńskiego dla trzydziestoparoletniego mężczyzny nie stanowi żadnego problemu, o tyle kobieta w tym samym wieku ma wielkie trudności ze znalezieniem męża. Wielokrotnie byłem świadkiem krzywdzących sytuacji stwarzanych w narzeczeństwie. Znacznie częściej stwarzała je „męska strona". Zdarza się, że mężczyzna związany jest z kobietą od wielu lat, utrzymuje z nią kontakty seksualne, ale nie chce się zadeklarować, kiedy pójdzie z nią do ślubu i kiedy będą mieli dzieci. Taka sytuacja jest wygodna dla mężczyzny, ale jest ona wyrazem jego egoizmu, który szuka jedynie własnej korzyści. Dziewczyny w takich okolicznościach czują się oszukane i wykorzystywane, a nieraz wręcz wyczerpane psychicznie. Nawet jeżeli dochodzi z czasem do małżeństwa, tracą nieraz serce dla związku, który kosztował je zbyt wiele. W ramach wychowania do życia w rodzinie trzeba mocno zachęcać zarówno młode dziewczyny, jak tym bardziej dorosłe kobiety, by nie obawiały się stawiać jasnych warunków mężczyznom, z którymi nawiązują relacje. Dotyczy to zwłaszcza mężczyzn mało odpowiedzialnych i zachowujących się egoistycznie. Miłość ludzka może być związkiem dojrzałym i szczęśliwym tylko na określonych warunkach, spełnianych przez obie strony. Dziewczyna może i powinna powiedzieć: „Jeżeli mnie kochasz, przestań pić. Udowodnij, że miłość jest silniejsza od nałogu. Jeżeli mnie kochasz, przestań mnie oszukiwać". Chłopak może też powiedzieć dziewczynie: „Jeżeli chcesz byśmy byli razem, usiłuj panować nad emocjami". Odwołując się do wzajemnej miłości, młodzi winni stawiać sobie racjonalne, zdrowe wymagania, które staną się podstawą ich związku. Wymagania te są wyrazem ich odpowiedzialności za siebie. A ponieważ sama natura nakłada na kobiety większy ciężar biologiczny i psychiczny, stąd też to one muszą być bardziej czujne i bardziej odpowiedzialne. W razie nieodpowiedzialności we wzajemnych zachowaniach, to kobieta jako pierwsza bywa skrzywdzona. To ona jako pierwsza ponosi konsekwencje nieodpowiedzialnego działania własnego i mężczyzny. Do odpowiedzialności powinni zachęcać ludzi młodych najpierw rodzice i wychowawcy. Młodzież łatwiej przyjmuje zachęty i napomnienia z ich ust niż z ust duszpasterzy, wydaje jej się bowiem, że księża żyjący w celibacie, nie posiadają dość doświadczenia w tej materii. 3. Uniknąć życzeniowego myślenia Mówi się nieraz, że zakochanie jest swoistym zaślepieniem. I choć w opinii tej jest trochę humoru i nieco ironii, to jednak nie jest ona daleka od prawdy. Zakochani widzą świat przez różowe okulary. Skłonni są upiększać zarówno swoją własną sytuację, jak też sytuację osoby, w której się kochają. Ich różowe patrzenie na świat staje się źródłem życzeniowego myślenia, które nie jest w stanie odróżnić twardej rzeczywistości codziennego dnia od „życzeń", jakie się w nich rodzą. Życie ludzkie nie układa się jednak według życzeń, które zakochani wyrażają wobec siebie nawzajem. O dziwo, owo życzeniowe myślenie dochodzi do głosu także wówczas, gdy zakochany (zakochana) dostrzega ewidentne błędy ukochanej (ukochanego). Fałszywy optymizm rodzący się w kontekście fascynacji uczuciowej podpowiada błędne rady. Dziewczyna zakochana w chłopaku, który ma skłonność do alkoholu, myśli (a właściwie życzy sobie): „Kiedy się ożeni, stanie się odpowiedzialny, przestanie pić". Chłopak zaś zakochany w dziewczynie, która ciągle histeryzuje, myśli podobnie: „Kiedy wyjdzie za mnie, poczuje się bezpieczna, uspokoi się". Tego rodzaju oceny i wyciągane z nich pochopne wnioski są najczęściej wyrazem lęku przed odrzuceniem i niechęci do wzięcia odpowiedzialności za niejasne układy, jakie tworzą się w powstającym związku. Życzeniowe myślenie zostaje jednak zdemaskowane i pryska jak bańka mydlana, gdy mija stan zakochania. Kiedy młodzi małżonkowie czują się sobą rozczarowani, ponieważ ich złudne oczekiwania nie spełniły się, odruchowo nieraz wzajemnie się oskarżają: „W czasie narzeczeństwa byłeś inny. Teraz się zmieniłeś". Zarzut ten bywa najczęściej nieprawdziwy: to nie mąż się zmienił, ale jedynie postrzeganie go przez żonę. I odwrotnie. 4. Wzajemny szacunek i dialog Czy my będziemy się szanować i czy potrafimy się dogadać? Jest do zasadnicze pytanie dla „chodzących ze sobą" i narzeczonych. Bez jednoznacznej odpowiedzi na nie rozwijanie związku może być wkraczaniem w ślepą uliczkę. Na to pytanie narzeczeni winni sobie odpowiedzieć, opierając się na faktach, a nie na życzeniowym postrzeganiu wzajemnej relacji. Narzeczeństwo ma służyć wzajemnemu, możliwie głębokiemu poznaniu się. Trzeba je więc tak przeżywać, by było to możliwe. Należałoby zatem odradzać narzeczonym częste korzystanie ze „sztucznych" miejsc, jakimi są miejsca rozrywki i zabawy: dyskoteki, kina, kawiarnie po to, by więcej czasu mogli spędzać w naturalnych sytuacjach jakimi są spełnianie obowiązków, nauka, praca, pomaganie innym. W tych sytuacjach łatwiej dochodzi do konfliktów upodobań lub interesów i do małych nieporozumień. A te bardziej służą poznaniu siebie. Im bardziej narzeczeni poznają siebie przed ślubem, tym większe będą mieli szansę na zbudowanie zgodnego związku małżeńskiego. Ważnym sposobem poznania siebie są dla narzeczonych także częste kontakty i spotkania obu rodzin. Zdarza się nierzadko, że narzeczem wstydzą się swoich rodzin, ponieważ nie mają się specjalnie czym pochwalić. W wielu domach brakuje przecież zgody, wzajemnej życzliwości i porozumienia. Zdarzają się także sytuacje patologiczne: alkoholizm, stosowanie przemocy, brak podstawowego szacunku. Takich sytuacji rodzinnych zarówno jednej, jak i drugiej strony nie należy lekceważyć. Trzeba je dobrze poznać, by w budowanym związku ustrzec się błędów, które popełnili rodzice narzeczonego i narzeczonej. Jeżeli chłopak wstydzi się swojej rodziny, ukrywa ją przed dziewczyną, może słusznie rodzić się obawa, że sam - nieświadomy siebie - będzie popełniał błędy swego ojca, których był świadkiem. Film Pręgi Magdaleny Piekorz doskonale ukazuje mechanizm powtarzania ojcowskich błędów. Maltretowany przez ojca syn, który uciekł od swego rodzica w wieku czternastu lat, mając prawie trzydzieści lat z trudem uświadamia sobie, że sam posługuje się tymi samymi metodami przemocy w relacji z ludźmi, które przed wielu laty stosował wobec niego jego własny ojciec. Dopiero miłość do kobiety pozwala mu zdobyć większą świadomość siebie i przezwyciężyć wyuczone nawyki. Sytuacje konfliktowe są naturalnym elementem codziennego życia małżeńskiego i rodzinnego. Narzeczemi też nie powinni ich unikać. One stają się bowiem okazją do pogłębionego dialogu, w którym obie strony mogą do końca wypowiedzieć siebie i wysłuchać się nawzajem. Bez wzajemnego wypowiadania się i słuchania siebie, narzeczeństwo i małżeństwo łatwo staje się związkiem nierównym, w którym jedna strona uzyskuje przewagę psychiczną i usiłuje manipulować partnerem, egoistycznie go wykorzystując. Nierzadko tą słabszą stroną jest kobieta, ponieważ łatwiej można ją zastraszyć męską przemocą i agresją. Wiele kobiet w średnim wieku wpada dzisiaj w depresję na skutek wieloletniego upokarzania i poniżania w małżeństwie. Zbyt późno uświadamiają sobie, że nieustanne lękowe uleganie mężowi za cenę chwilowego spokoju i pozornej zgody było poważnym błędem. Małżeńska jedność i partnerska zgoda winny być owocem szczerego i otwartego dialogu, wspólnego rozeznania trudnych sytuacji, kompromisu z obu stron oraz postawy przebaczenia. Lękowa rezygnacja z własnego zdania i niewolniczej uległości jednego z małżonków czyni małżeństwo związkiem nierównym, a niekiedy nawet patologicznym. 5. Twarde chodzenie po ziemi Zakochaniu i całej romantycznej atmosferze z nim związanej, winno towarzyszyć „twarde" chodzenie po ziemi, które liczy się zarówno z własnymi możliwościami emocjonalnymi i duchowymi, jak też z możliwościami osoby kochanej. Jeżeli jedna ze stron wyczuwa, że kochana przez nią osoba zachowuje się nieszczerze czy dwuznacznie, winna dążyć do wyjaśnienia tej sytuacji nawet za cenę poważnego konfliktu albo rozejścia się. Jeżeli dziewczyna zauważa, że chłopak notorycznie kłamie, nie może przymykać oczu na taki stan rzeczy. Jego kłamstwa, dziś dotyczące mało ważnych rzeczy, jutro mogą być stosowane w sprawach zasadniczej wagi dla małżeństwa i życia rodzinnego. Kiedy jedna ze stron posługuje się fałszywymi kartami w tej poważnej grze, jaką jest ludzka miłość, wówczas im wcześniej dojdzie do zerwania więzi, tym będzie ono mniej bolesne. Przymykanie oczu na nieuczciwe zachowanie w narzeczeństwie grozi poważnym konfliktem czy też rozwodem w małżeństwie. Ciągle rosnąca liczba rozwodów, jaka ma miejsce w społeczeństwie, jest jasną ilustracją tego twierdzenia. W otwartym i szczerym dialogu narzeczeni winni podejmować wszystkie ważne tematy odnoszące się do ich przyszłości: Kiedy chcą zawrzeć związek małżeński? Kiedy będą mieli dzieci? W jaki sposób będą je wychowywać? Jak będą zarabiać na życia? Jak będą prowadzić dom? W jaki sposób podzielą obowiązki? Jakie będą ich relacje z rodzicami - teściami? Nie jest ważne, że na wiele z tych pytań nie będą mogli udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ nie są w stanie przewidzieć tego, co czeka ich w przyszłości. Już sam fakt podejmowania takich rozmów jest dobrą prognozą dla ich wspólnego pożycia. Unikanie trudnych tematów w rozmowach narzeczeńskich i małżeńskich stwarza klimat niepewności, nieszczerości i podejrzliwości. Zakochanie, które niesie ze sobą potężną energię, powinno być maksymalnie wykorzystane do wspólnego budowania głębokiej i odpowiedzialnej więzi. To z zakochania narzeczeni winni czerpać odwagę do otwartości i szczerego dialogu. W dialogu tym winni sobie komunikować zarówno swoje mocne, jak i słabe strony. Nikt nie jest pozbawiony wad. Jeżeli mężczyzna pokazuje w narzeczeństwie wyłącznie swoje bicepsy, to dziewczyna musi uważnie rozeznawać, z kim wiąże się na całe życie, ponieważ one mogą służyć do różnych celów. I odwrotnie. Kiedy dziewczyna nie potrafi się przyznać nawet do drobnego błędu, lecz ciągle się tłumaczy, a kiedy brakuje jej argumentów, płacze, narzeczony winien zadać sobie pytanie, czy będzie w stanie stawić czoła tej sytuacji. Narzeczemi, poznając swoje wzajemne ograniczenia i oceniając je realnie winni rozeznawać, czy będą w stanie żyć pod jednym dachem „aż do śmierci". W sytuacjach konfliktowych małżonkowie mają się odwołać do słów przysięgi małżeńskiej, która kończy się słowami: „aż do śmierci". W narzeczeństwie nie można więc lekceważyć pytania: „Czy owe "aż do śmierci" będzie dla nas małym piekłem, które można przerwać jedynie rozwodem, czy też będzie miejscem prostego ludzkiego szczęścia dla nas samych i dla naszych dzieci?". 6. Partnerstwo Prawdziwy dialog prowadzi do partnerstwa. Taki właśnie charakter partnerski ma mieć w rozumieniu chrześcijańskim związek małżeński. Odmienne role do spełnienia, jakie mają małżonkowie, nie uprawniają żadnego z nich do dominacji i stosowania - choćby nawet w minimalnym zakresie - siły i przemocy. Małżonkowie wobec Boga są całkowicie równi. Małżeństwo nie może być więc symbiozą silnego ze słabym. Także układ „dyrektora i podwładnego", „pana i niewolnika", jaki nierzadko obserwuje się w wielu małżeństwach, jest wielkim nadużyciem. Łatwo bowiem zmienia się on w układ „wykorzystującego i wykorzystywanego", „drapieżnika i ofiary". Słowa św. Pawła: Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony (Ef 5,22-23) nie mogą być stosowane jako argument dla dominacji psychicznej i emocjonalnej w małżeństwie. Trzeba je bowiem interpretować w kontekście całej Biblii, a szczególnie zgodnie ze słowami tego samego Autora: Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie [...]. Mężowie powinni miłować swoje żony jak własne ciało. Kto miłuje swoje żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosi się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół (Ef 5,25.28-29). Kiedy w taki właśnie sposób mąż miłuje żonę, jej uległość mężowi jest oczywista. Uległość żony nie wynika wówczas z prawa i żądania, jakie stawia jej dominujący mąż, ale z miłości i staje się odpowiedzią na uprzednią uległość męża wobec żony. Oglądałem kiedyś w telewizji ciekawy program telewizyjny dla zakochanych. Brało w nim udział kilka par. Moją uwagę zwróciło pewne bardzo ciekawe ćwiczenie. Jedno z pomieszczeń studyjnych zostało całe zalane wodą, a przez jego środek położono małą kładkę. Zakochani mieli przejść przez nią, mijając się na środku. Kładka była wąska i tak ułożona, że przy wymijaniu się jedno z zakochanych musiało niestety zanurzyć stopy w wodzie. Już przy pierwszej parze powstał konflikt. Chłopak, dumny młody mężczyzna, wykorzystał swoją przewagę i sam przeszedł suchą nogą, a dziewczyna zamoczyła sobie stopę. Ćwiczenie z tą samą parą powtórzono kilkakrotnie i zawsze z tym samym efektem. Mokre nogi miała „słaba płeć". I choć wszystko niby odbywało się w konwencji zabawy, to jednak konflikt zarysowujący się przed kamerami między zakochanymi już zabawny nie był. Ta prosta zabawa ukazywała jasno, że chłopak chce odgrywać za wszelką cenę dominującą rolę i nie jest skłonny ustąpić. Zanurzenie stopy w wodzie było w tej sytuacji odbierane przez niego jako ustępstwo i upokorzenie. To właśnie w takich niby mało ważnych sytuacjach ujawniają się postawy i zachowania, jakie narzeczeni przyjmują wobec siebie nawzajem. Właśnie po to, by poznać się wzajemnie, narzeczeni winni stawiać się w takich konfliktowych sytuacjach. Nie wolno w narzeczeństwie i małżeństwie sprzedawać poczucia własnej godności i szacunku do siebie za chwilę świętego spokoju: „Ustąpię mu. Niech tak będzie, jak on (ona) chce, byle był święty spokój". Nie wolno tego robić zwłaszcza w narzeczeństwie. Za „chwile świętego spokoju" w narzeczeństwie płaci się bardzo wysoką cenę w małżeństwie. W sytuacji konfliktu interesów lub upodobań konieczny jest mądry kompromis budowany na zasadach sprawiedliwości, równości i partnerstwa. Konieczne są pewne ustępstwa obu stron. Jeżeli jedna strona „zmoczy się" kilkakrotnie przechodząc przez kładkę konfliktów, to druga choć raz winna ustąpić i stanąć w wodzie. Narzeczeni, małżonkowie nie muszą być święci, aby żyć zgodnie. Muszą jednak wykazać się dobrą wolą, szczerością, życzliwością oraz krytycyzmem wobec siebie: „Wiem, że mam trudny charakter, ale będę pracował nad sobą i będę szczery wobec ciebie". Tylko na fundamencie uczciwości wobec siebie i bliźniego można zbudować sprawiedliwy i uczciwy związek narzeczeński i małżeński. 7. Podział obowiązków Niewątpliwie ważnym elementów małżeńskiego partnerstwa jest podział obowiązków rodzinnych oraz ciężaru prowadzenia gospodarstwa domowego. Problem winien być wspólnie omawiany nie tylko z całą otwartością i szczerością, ale także w postawie zrozumienia i wzajemnych ustępstw. Niedomówienia oraz „milczące" spychanie obowiązków na siebie nawzajem, tworzy niejasne i nieszczere układy, które bywają zarzewiem konfliktów, nieporozumień i kłótni. Wiele kobiet „dla świętego spokoju" przyjmuje na siebie cały niemal ciężar prowadzenia domu, a jednocześnie podtrzymuje w sobie żal do męża. Ten jednak zdaje się przyjmować tę sytuację jako coś naturalnego, gdyż taki model wyniósł z własnego domu rodzinnego. Należałoby zachęcać narzeczonych, aby rozmawiali o problemie podziału obowiązków. Takie rozmowy byłyby przydatne szczególnie wówczas, kiedy zakochani w sobie młodzi ludzie „bujają w obłokach" i mało liczą się z wymagającą rzeczywistością dnia codziennego, z jaką przyjdzie im się niedługo zmierzyć. Dotknięcie konkretu codziennego życia pomogłoby im zejść na ziemię. Dzięki temu początki ich pożycia małżeńskiego byłyby spokojniejsze. Ostre konflikty w pierwszych latach małżeńskich mają nierzadko swoje źródło w niejasnościach i niedomówieniach okresu narzeczeńskiego. Każdy przyjęty podział obowiązków małżeńskich jest dobry, o ile małżonkowie przyjmują go po wspólnych ustaleniach i zgadzają się na niego. Nie należałoby jednak domagać się jakiegoś „całkowicie" sprawiedliwego podziału, gdzie wszystko byłoby dzielone „po równo". Tak rozumiana sprawiedliwość byłaby niemożliwa do wprowadzenia w życie. W rozmowie na temat wspólnych obowiązków konieczny jest nie tylko pewien kompromis, ale także prosta ludzka szlachetność, która nie obawia się, że weźmie na siebie „trochę więcej", jeżeli istnieje taka potrzeba. Podział obowiązków rodzinnych winien bowiem uwzględnić zmysł praktyczny, osobiste talenty, odporność psychiczną, upodobania. Niestety w tradycyjnym podziale obowiązków domowych, cały niemal ciężar prowadzenia gospodarstwa domowego spada często jedynie na żonę, także wtedy kiedy i ona pracuje zawodowo. Mężowie, przekraczając pewne stereotypy rodzinne i społeczne, winni włączać się do prac domowych. Wymaga to co prawda nieraz pewnego przełamania się, ale prawdziwa miłość wyraża się także w rezygnowaniu z własnych upodobań, aby pójść za pragnieniami i upodobaniami osoby, którą się kocha. 8. Kiedy dochodzi do konfliktu Kiedy dochodzi do konfliktu, każda ze stron w pełnej wolności powinna wypowiadać swoje odczucia i jednocześnie wysłuchać cierpliwie tego, co ma do powiedzenia druga strona. Podniesiony nieco ton głosu nie powinien być zaraz odbierany jako wielki problem i zagrożenie. Emocje, także gwałtowne, to codzienny element życia i trzeba sobie z nimi radzić. Musimy uczyć się panować zarówno nad własnymi emocjami, jak też nad emocjami bliźnich. Św. Paweł mówi: Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słonce (Ef 4,26). Narzeczeni i małżonkowie winni otwarcie rozmawiać o zaistniałych sytuacjach konfliktowych. Jeżeli narzeczony (narzeczona) obrazi się w pewnym momencie i odejdzie, to być może dla danego związku jest to najlepsze rozwiązanie. Jeżeli ktoś nie radzi sobie z drobnymi konfliktami, z pewnością nie będzie w stanie poradzić sobie z większymi. Nie grzeszcie. Znaczy to: „Nie rańcie się, nie stosujcie przemocy, nie manipulujcie sobą, ale akceptujcie różnice, jakie istnieją między wami". „Grzeszyć" w tym kontekście oznacza krzywdzić się wzajemnie. I jeszcze jedna bardzo ważna rada w sytuacji konfliktu i kłótni: nigdy nie należy sięgać po „ostateczne argumenty": poniżanie, robienie złośliwych uwag lub gestów, stosowanie przemocy fizycznej, odgrzebywanie dawno załatwionych spraw. Przechylanie szali zwycięstwa na swoją stronę takimi argumentami, czyni związek destrukcyjnym i niszczącym; pozostają rany, które ropieją, nieraz całymi miesiącami i latami zatruwając małżeński organizm. Jeżeli narzeczeni zaczynają się wzajemnie upokarzać, powinni się jak najszybciej rozejść. Nie wróży to bowiem nic dobrego. Podobnie zresztą w małżeństwie. Jeżeli jedna strona upokarza drugą lub też wzajemnie się niszczą, rodzi się poważne pytanie, czy nie lepiej jest się rozejść. Człowiek nie ma nigdy prawa niszczyć i upokarzać bliźniego, bo nie jest jego panem. Osoby poniżane latami winny jednoznacznie protestować: „Nie będziesz mnie niszczył. Nie będziesz niszczył naszych dzieci". Dla wielu kobiet małżeństwo bywa nieraz istnym piekłem tylko dlatego, iż czując się zastraszone, ulegają nieustannie tyranii męża. Kiedy jedno z małżonków usiłuje stosować przemoc, drugie musi ją zatrzymać. Czasami warto powiedzieć wprost: „Nie jesteś moim bogiem, jesteś tylko mężem (żoną). Nie masz prawa mnie poniżać". Przestajemy się bać ludzi, kiedy uświadamiamy sobie, że tylko Bóg jest naszym Bogiem, a każdy człowiek jest tylko bratem, siostrą. Takie stanowcze bronienie swojej godności i szacunku do siebie, które nie odwołuje się jednak do gniewu, nienawiści i zemsty, przywołuje stronę stosującą przemoc do rozsądku. Przyzwolenie na poniżanie i upokarzanie w małżeństwie nie może być nigdy traktowane jedynie jako osobisty problem „upokorzonego - upokorzonej". Jest to problem całej rodziny. Żona, która będąc jednocześnie matką, nie umie (często także dlatego, że nie chce) bronić się przed przemocą męża, zafałszowuje obraz miłości małżeńskiej w świadomości swoich dzieci. W ten sposób bardzo negatywnie wpływa na ich przyszłe życie małżeńskie (to samo dotyczy męża i ojca). Małżonkowie winni domagać się od siebie nawzajem godnego i uczciwego traktowania nie tylko we własnym interesie, ale także ze względu na dobro swoich dzieci. Nie można być dobrą matką, nie będąc dobrą żoną i nie można być dobrym ojcem, nie będąc dobrym mężem. Autentyczna dobroć jest jedna, chociaż jej sposób wyrażania może być różny. Wiele razy prowadziłem sesję pt. Ból krzywdy, radość przebaczenia. Przyjeżdżały na nią przede wszystkim kobiety po czterdziestce, mające na ogół dłuższy staż małżeński. Ich opowieści o życiu w małżeństwie miały najczęściej jeden schemat: ona stara się być dobrą żoną, pierze, gotuje, dogadza mu, a on jest wiecznie niezadowolony, odrzuca ją, upokarza, wraca pijany. Ona dochodzi więc do wniosku, że może robi coś nie tak, jakby on sobie życzył i dlatego jeszcze bardziej się stara. On zaś jeszcze bardziej ją upokarza. I tak w kółko. Jaka jest rada? Prosta. Przestać być wreszcie „dobrą żoną", która całym swoim zachowaniem żebrze o uczucie męża. Każde z małżonków musi mieć poczucie własnej godności. Mąż i żona winni domagać się szacunku dla siebie i swojej pracy. 9. W miłości nie ma lęku Miłość jest możliwa tylko wtedy, kiedy ludzie czują się wolni i obdarzają się wzajemnie wolnością. Bez wolności związanie się z drugim człowiekiem staje się niewolnictwem. Niewolnictwo zaś w każdej postaci jest nieszczęściem. Wolność jest istotnym warunkiem każdej autentycznej miłości: Boskiej i ludzkiej. Bóg, pragnąc mieć w nas kochające dzieci a nie niewolników, obdarzył nas wolnością nawet za cenę ryzyka, że sprzeniewierzymy się Jego miłości. Aby czuć się wolni, musimy pokonywać nasze ludzkie lęki. One bowiem dławią naszą wolność, odbierając nam swobodę działania. Żyjąc w lęku, nie możemy dysponować własną osobą, nie możemy swobodnie korzystać z naszych ludzkich władz: z rozumu, serca, woli. Nie możemy żyć, pracować, poświęcać się i cierpieć dla osoby kochanej. Miłość wymaga dynamizmu i twórczości, które lęk blokuje. W prawdziwej miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości (1J 4,18). Wszyscy mamy oczywiście jakieś lęki. Ukazują one całą kruchość naszej egzystencji oraz podatność na zranienia. Lęk kusi nas do egocentrycznej ochrony siebie. Jeżeli mu ulegamy, zamykamy się w sobie i stajemy się niezdolni do prawdziwego zaufania, oddania i poświęcenia się dla innych. Związek narzeczeński i małżeński stanowi dla ludzi młodych wielkie wyzwanie do walki ze wszystkimi lękami, które ich ograniczają. Dopiero pokonując swoje lęki, młodzi mogą wzrastać we wzajemnej miłości i wolności. Miłość bowiem nie tylko wyzywa ich do wzrostu w wolności, ale daje im także wewnętrzną motywację, by do niej dążyć. Zakochany młody człowiek dzięki miłości ma dość odwagi i siły zrywania tym wszystkim, co czyni go niewolnikiem. Zakochani w sobie młodzi ludzie winni wzajemnie mobilizować się do walki z lękami, paraliżującymi ich miłość. Związek małżeński zawarty pod presją lęku, Kościół uznaje za nieważny. Niemożliwa jest bowiem miłość bez wolności, to znaczy bez wolnego dysponowania własną osobą. Tylko w wolności można powiedzieć temu, kogo się kocha: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci". Czego ja się boję? O co się boję? W jakich momentach życia rodzi się mój lęk? Jak moje lęki mogą wpływać na relacje małżeńskie? Jak będą oddziaływać na wychowywanie dzieci? - to pytania, które każde z narzeczonych i małżonków winno sobie postawić. Żona sparaliżowana lękiem staje się niewolnicą męża. I odwrotnie. To lęk właśnie sprawia, że ludzie tak często krzywdzą siebie nawzajem, nie wiedząc nawet dlaczego. Lęk przed życiem popycha wielu do nadużywania alkoholu, zażywania narkotyków, stosowania przemocy. Ma to miejsce nie tylko w życiu ludzi młodych, ale także wielu dorosłych. Lekceważenie i omijanie lęków i obaw w relacjach narzeczeńskich i małżeńskich sprawia, że wzajemnie relacje stają się nieszczere. Małżonkowie żyjący w lękach nie mówią sobie prawdy, ponieważ boją się, że może ona zburzyć chwilowy dobry nastrój. Mąż obawia się powiedzieć coś szczerze, ponieważ żona łatwo się obraża i płacze. Żona również nie rozmawia szczerze z mężem, ponieważ on szybko wpada w złość, podnosi głos, krzyczy. I tak wzajemne lęki tworzą nieszczere, nieprzejrzyste i zakłamane układy. W takich sytuacjach pojawia się pytanie o przyszłość związku. ZAKOŃCZENIE Niech zakończeniem tych rozważań będzie fragment listu Juliusza Słowackiego do matki, w którym autor podejmuje wątek ich wzajemnej miłości. Ukazany w liście związek syna z matką jest klasycznym przykładem, jaką głębię może osiągać każda ludzka miłość, jeśli przez lata jest troskliwie i wytrwale podtrzymywana i pielęgnowana. Autor listu, wyrażając wdzięczność matce za jej wielką miłość, stwierdza pokornie, że nie jest w stanie odwzajemnić się tą samą miłością, ponieważ nikt na świecie nie jest w stanie kochać jak matka. Boli go jednak, że swojej miłości do niej niczym dowieść nie może. I choć losy Wieszcza tak się ułożyły, że nie zawarł związku małżeńskiego i nie miał dzieci, to jednak spontanicznie rodziło się w nim głębokie pragnienie, aby tą wielką miłość do matki przenieść na miłość do córki: „Najpiękniejszej z córek moich dam imię Twoje chrzestne i to imię długo będzie brzmiało". Każda bowiem autentyczna ludzka miłość pragnie „długo brzmieć", pragnie trwać bez końca, na wieki, przekraczając ciasne ramy ziemskiego życia. W zakończeniu listu Słowacki wyznaje wiarę w nieśmiertelność swojej synowskiej miłość do matki: „Mój duch będzie wszędy i z Tobą na zawsze". Ale zaraz dodaje: „Chrystus przyrzekł, że do skończenia świata". Jako głęboko wierzący chrześcijanin i mistyczny poeta, Juliusz Słowacki był świadom, że żadnej autentycznej miłości nie można zbudować jedynie na słabych ludzkich siłach; potrzebujemy do tego celu także pełnej mocy i nieśmiertelnej łaski Boga, która jest ostatecznym źródłem każdej miłości. Niech obietnica Chrystusa będzie i dla nas źródłem pewności wiary, że także nasza ludzka miłość, zakorzeniona w Nim przetrwa aż do skończenia świata (Mt 28, 20). I to doświadczenie niech nas pobudza do owocnej „pracy na miłość". „Nigdym nie myślał, droga moja - pisał Juliusz Słowacki w liście z Paryża dnia 16 lutego 1841 roku - że Ty mnie kochać przestałaś. Niestety, tak kochać, jak Ty kochasz, nikt nie umie na świecie - boli mię tylko, że ja Ci mojej miłości niczym dowieść nie mogę - dlatego w słowach moich jest czasem jakaś smutna niespokojność i rozpacz. - Gdyby nie to, byłoby mi dosyć dobrze na ziemi -stałem się bowiem spokojniejszy, weselszy prawie, w wielu rzeczach mniej niecierpliwy, to jest rozsądniejszy, słowem świat mi był nauką, niezbyt gorzką, pełną wspomnień i wrażeń. - Nie darmo żyliśmy i tęskniliśmy: - to przeświadczenie powinno i Tobie osłodzić czasem marzenia szarych godzin. [...] A teraz bez egzaltacji i prosto Ci napiszę, że Ty zajmujesz pierwsze miejsce w sercu moim - gdybym umierał, kazałbym spalić i odnieść Ci serce moje, bo jego popiół do nikogo innego nie należy. Zawsze czegoś brakowało tym, którym je oddać chciałem. Najpiękniejszej z córek moich dam imię Twoje chrzestne i to imię długo będzie brzmiało, owonione zapachem konwalii. [...] Całuję Ciebie, droga moja, niech Cię smutek tego listu nie smuci, ale uspokoi i wiosnę uczyni milszą i zieleńszą. Niech przez okno Twoje wchodzą kwiatów zapachy, a przez drzwi Twoje wychodzi na ulicę zapach święconego; niech girlandy szarych żebraków z obwarzankami w ręku odchodzą od progów Twoich - mój duch będzie wszędy i z Tobą na zawsze. Chrystus przyrzekł, że do skończenia świata".