James Samantha Jankeska Prolog Anglia 1790 Wysoka, porośnięta bluszczem brama strzegła wjazdu do Farleigh Hall. Długa, szeroka aleja dojazdowa wiła się między pięknymi, tarasowo opadającymi ogrodami i wysadzanymi cisami ścieżkami. Jednak największe wrażenie robił sam dwór -majestatyczna budowla o okazałej fasadzie. Prowadziły do niego szerokie kamienne stopnie. Frontową ścianę zdobiły smukłe, dwudzielne okna, okolone od wewnątrz połyskującymi złotem jedwabnymi kotarami. Widok ten jednocześnie zachwycał i wzbudzał lęk. We wschodnim skrzydle, pod czujnym okiem guwernera, pana Findleya, odbywali naukę dwaj chłopcy. Coraz częściej jednak ich wzrok biegł ku oknu, które ze względu na ciepłe czerwcowe popołudnie było lekko uchylone. Starszy z nich miał dziesięć lat i jasne włosy, młodszy zaś, sześcioletni - kruczoczarne. Obaj spoglądali na świat połyskującymi niczym srebro szarymi oczami, które odziedziczyli po ojcu. Właśnie na niego czekali z takim niepokojem, nie mogąc usiedzieć z niecierpliwości. W końcu pan Findley wzniósł oczy i machnął niecierpliwie dłońmi. - Dość tego!- rzucił gniewnie. - Macie w głowach tylko siano. Wasz ojciec wraca dopiero wieczorem, ale czyż moje słowa cokolwiek tu znaczą? Wiedza to niezwykle cenny dar, lecz zdaje się, że żaden z was tego nie rozumie. Obrzucił chłopców spojrzeniem, w którym lekceważenie mieszało się z zazdrością, mrucząc coś pod nosem o niesprawiedliwości losu. Nawet jeśli w głowach będą mieli pusto, to w kiesach nie zabraknie im grosza. Byli wszak synami siódmego księcia Farleigh, jednego z najmajętniejszych parów Anglii. W tej samej chwili dał się słyszeć turkot zbliżającego się powozu. Pochłonięty myślami pan Findley nic zwrócił na to uwagi. Powóz tymczasem zajechał już przed dwór. Starszy z chłopców puścił się biegiem po szerokich marmurowych schodach. Młodszy próbował pójść za jego przykładem, przebierając szybko szczupłymi nóżkami, lecz został daleko w tyle. Kiedy dobiegł do podwójnych drzwi wejściowych, z powozu wysiadał właśnie przystojny mężczyzna w eleganckim, pasiastym, jedwabnym surducie i jasnych obcisłych spodniach. - Tatusiu! - Błyszczące radością oczy starszego z chłopców wpatrywały się z zachwytem w rodziciela. - Strasznie za tobą tęskniliśmy. Bardzo lubię lekcje konnej jazdy z Ferrisem. ale wolę z tobą. Wzrok księcia spoczął na złotowłosej główce synka, potem przesunął się po arystokratycznej twarzyczce, która tak bardzo przypominała... Boże, jakiż ten chłopiec jest podobny do matki! - Ja także, Stuarcie - odpowiedział ze śmiechem. - Bardzo często myślałem w czasie podróży o naszych lekcjach, dlatego nie mogłem się oprzeć i przywiozłem ci prezent. Dał znak lokajowi. Na podjeździe rozległ się stukot końskich kopyt. Oczom zebranych ukazał się jeździec, prowadzący małego białego kucyka. - Och, tatusiu! - westchnął chłopiec z zachwytem. - Przywiozłeś mi kucyka. Ojej! Będzie się nazywał Biały Tancerz. Książę uśmiechnął się pobłażliwie i podprowadził konika. - Nie ma lepszego prezentu dla księcia Farleigh - oznajmił. Żaden z nich nie zauważył małego Gabriela, który wpadł między nich jak strzała. - Kucyk! - wykrzyknął z radością. - Tatusiu, przywiozłeś nam kucyka! - Z dziecięcą żywiołowością wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia. Nagły ruch przestraszył zwierzę. Szarpnęło się w tył i uniosło przednie nogi. Stuart gwałtownie odskoczył, o włos unikając zderzenia z kopytami, - Ten kucyk jest dla twojego brata, nie dla ciebie! - rzucił gniewnie książę. - I cóż ty, na litość boską, wyprawiasz? Płoszysz tylko konia. Twój brat mógł zginać. - On nie chciał zrobić nic złego - ujął się za bratem Stuart - tylko pogłaskać kucyka. Prawda, Gabrielu? Zapytany nie odezwał się słowem. Bardzo zabolała go dezaprobata ojca. Pochylił nisko ciemną główkę. Usta zaczęły mu drżeć, w oczach pojawił się smutek. - Zapewne masz rację. - Książę nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. - Jednak byłoby lepiej, gdyby zachowywał się tak jak ty. Twój brat bywa czasami nieznośny. Chłopiec jeszcze niżej spuścił głowę. - A co przywiozłeś Gabrielowi, tatusiu? - zapytał Stuart, pragnąc pocieszyć brata. - Dobry Boże! - westchnął książę. - Byłem tak zajęty wybieraniem ci kucyka, że zupełnie o tym zapomniałem. Ale nic się nie stało. Następnym razem coś mu przywiozę. A teraz chodź, Stuarcie. Mamy ze sobą wiele do pomówienia. Postanowiłem bowiem, że będziesz mi towarzyszył przy kolejnej mojej podróży do Londynu. Stuart z dumnie wypiętą piersią poszedł za ojcem. Kiedy dotarli do drzwi, książę odwrócił się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał, i poklepał Gabriela po głowie, niczym swojego ulubionego pupila, po czym ruszył do hallu. Chłopiec nie był jednak ani jego ulubieńcem, ani pupilem. Był tylko dzieckiem, które nie mogło zrozumieć, dlaczego ojciec tak je lekceważy. Za to matka doskonale to rozumiała. W jednym z okien na piętrze poruszyły się jedwabne zasłony. Nie zauważona przez całą trójkę lady Caroline Sinclair, księżna Farleigh, obserwowała całą scenę. Na jej twarzy malował się smutek, jak każda matka czuła bowiem, że jej dziecku stała się krzywda. Tak bardzo starał się zadowolić ojca, zwrócić na siebie jego uwagę. Edmund jednak był ślepy i głuchy. Właściwie ledwie go zauważał. Ulubieńcem księcia był jego pierworodny. Lady Caroline obawiała się, żeby drugi syn nie podzielił losu drugiej żony. Przypomniała sobie dzień, w którym Edmund przyszedł się oświadczyć. - Stuart potrzebuje matki, a ja żony - oznajmił. Jakiż był pyszny, arogancki i wyniosły. Wówczas zbytnio się tym nie przejęła, bo miłość przesłaniała jej rozsądek. Pokochała Edmunda od pierwszego wejrzenia i była szczęśliwa, że wybrał właśnie ją. Naiwnie wierzyła, że pewnego dnia i on ją pokocha. Zrobiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Niestety okazało się, że jego serce pozostało przy pierwszej zmarłej przed kilkoma laty żonie. Przycisnęła drżące palce do czoła. Musi być silna. Ma przecież Gabriela. Dla dziecka potrafi znieść wszystko -i krzywdę, i ból. On jest wszystkim, co jej pozostało. Z ciężkim sercem, lecz z uśmiechem na twarzy, zeszła na dół do hallu. Chłopiec wciąż stał tam, gdzie go pozostawiono. Opuszczony i zapomniany przez wszystkich. W jego duszy narastał bunt i sprzeciw. Dziecko nie zapomina wyrządzonych mu krzywd. Łagodnie, lecz stanowczo, wysunął się z czułych objęć matki. Nic chciał, by się nad nim litowano. W oczach błysnęła duma. Właśnie duma nie pozwoliła mu uronić ani jednej łzy. Był przecież synem swego ojca. Nawet nie przypuszczał, jak bardzo jest do niego podobny. Rozdział pierwszy Charleston, Karolina Południowa, 1815 Znieba lały się strugi deszczu, mocząc śmiałków, którzy odważyli się wyjść na dwór, a cuchnące, poryte koleinami zaułki zmieniając w grząskie bajora. Ale na głównej sali, w oberży ''U Czarnego Jacka" było ciepło, gwarno i wesoło. Choć mieściła się w odległości zaledwie kilku przecznic od nabrzeża, schodzili się do niej goście z całego miasta. Należała do najlepiej prosperujących zajazdów w okolicy. Słynęła z wybornego jadła, czystej pościeli i grzecznej obsługi, a wszystko za godziwą cenę. W tę dżdżystą, ponurą noc, przy stole w kącie sali, siedziało dwóch elegancko odzianych dżentelmenów. Jeden z nich miał włosy czarne jak heban, drugi był ciemnym blondynem o szczupłej sylwetce. Po tygodniach spędzonych na morzu z przyjemnością zamienili ciasne kajuty na ciepłe i wygodne pokoje w oberży. - Za nasz szczęśliwy powrót do Anglii i za świeżo upieczonego hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę - zawołał ze śmiechem Christopher Marley. Jego towarzysz. Gabriel Sinclair, nie podzielał jednak wesołości przyjaciela. Niechętnie myślał o ożenku. Nie leżał on w jego planach. Zapatrzył się w kielich, jakby ujrzał w nim wszystkie tajemnice świata. Ostatnie tygodnie były jednym nic kończącym się koszmarem. Stuart zmarł, śmiertelnie raniony w bitwie pod Nowym Orleanem. Ból ścisnął serce Gabriela. Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie był przygotowany na śmierć brata. On i Stuart jakoś nie potrafili się do siebie zbliżyć, a z upływem lat jeszcze się od siebie oddalili. Gabriel wyjechał z Farleigh w dniu pogrzebu matki i nigdy do niego nic powrócił. Zerwał wszelkie kontakty z ojcem i zajął się z powodzeniem przewozem towarów drogą morską. Bez żalu porzucił rodzinne dobra i wszystko, co się z nimi wiązało. Ojciec w ogóle się nim nic interesował. Nie próbował go odnaleźć nawet wówczas, kiedy zaciągnął się do wojska i wyruszył przeciw Napoleonowi. Przez pięć lat Gabriel nie miał od niego żadnej wiadomości. Jakby jego młodszy syn nigdy nic istniał. Wszystko się zmieniło wraz ze śmiercią Stuarta. Przypomniał sobie spotkanie z ojcem, które odbyło się w gabinecie jego londyńskiego domu, kiedy to dowiedział się o śmierci brata. Ojciec nic się nic zmienił. Wciąż był jak dawniej arogancki i władczy. - Jesteś teraz hrabią Wakefield. przyszłym księciem Farleigh - oznajmił lodowatym tonem, którego Gabriel tak bardzo nienawidził. - Twoim obowiązkiem jest ożenić się i dać mi wnuka, który przedłuży linię rodu. Obowiązek. Jakim wstrętem napawało go to słowo. Dotąd niewiele myślał o obowiązku, bo to Stuart miał zostać hrabią Wakefield. - Kobiety służyły mi do różnych celów, zarówno w łożu. jak i poza nim, ojcze. - Uśmiechnął się złośliwie i patrzył z saty sfakcją, jak na twarzy ojca pojawia się wyraz niesmaku. - Nigdy jednak w celach matrymonialnych. Edmund ściągnął gniewnie przyprószone siwizną brwi. Jego wciąż gęste, pomimo upływu lat, włosy miały ten sam stalowo-szary odcień. - Na to wygląda - rzucił oschle. - Informowano mnie o two ich... poczynaniach. Miałeś wiele kochanek, lecz nigdy żony. Uśmiech zniknął z twarzy Gabriela. Jak ten człowiek śmie go szpiegować?! Z trudem powstrzymał wybuch gniewu. - Z tytułem wiąże się odpowiedzialność, Gabrielu - ciągnął dalej książę. - Twój dotychczasowy tryb życia musi ulec zmianie. Przede wszystkim powinieneś się ożenić. Skoro, jak rozumiem, nie masz żadnej kandydatki, proponuję, byś poślubił dawną narzeczoną Stuarta, lady Evelyn. Gabriel wiedział, że brat zaręczył się z lady Evelyn. córką księcia Warrenton. najbliższego sąsiada Farleigh w hrabstwie Kent. - Nie widzę żadnych przeciwwskazań w tym względzie dodał Edmund. Gabriel był tak zaskoczony, że na chwilę stracił głowę. Dopiero później doszedł do wniosku, że właściwie powinien się tego spodziewać. Z trudem powstrzymał chęć wyjścia z gabinetu i posłania ojca do diabła. Miał wiele wad, lecz nie był głupcem. Farleigh to rozległe dobra, a w dodatku miał w przyszłości otrzymać tytuł księcia. Nie odrzuca się takich perspektyw. Może los chciał w ten sposób osłodzić mu smutne lata dzieciństwa? - No więc? - Aż za dobrze znał tę nutę zniecierpliwienia w głosie ojca. - Nie masz mi nic do powiedzenia, Gabrielu? Skoro tak, to zakładam, że się zgadzasz. Gabriel zacisnął dłonie w pięści. - Ojcze - powiedział ze śmiertelnym spokojem. - Nic się nie zmieniłeś przez te wszystkie lata. Nie uznajesz żadnej innej woli poza swoją własną. Czy miałoby dla ciebie jakieś znacze nie, gdybym się sprzeciwił? Jednocześnie pomyślał, że potrzebuje czasu, by się nad tym zastanowić. Co do jednego nie miał wątpliwości. Jeśli zdecyduje się poślubić lady Evelyn, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli. Tak jak przypuszczał, książę zignorował jego szyderczą uwagę. - A więc postanowione. Warrenton i jego córka zgadzają się na ten związek. Trzeba niezwłocznie ogłosić wasze zaręczyny. - Nie. Mam do załatwienia interesy w Ameryce. Mój statek odpływa jutro o świcie. Muszę więc nalegać na odłożenie tej sprawy do mojego powrotu. Niechęć księcia do Jankesów była powszechnie znana. Nikt się temu nic dziwił, wiedząc, co spotkało jego żonę, a teraz syna. Edmund zacisnął gniewnie wargi. Nie widzę powodu do zwłoki... - Ale ja widzę- wszedł mu w słowo Gabriel. Wstrzymanie się z tym na kilka miesięcy byłoby bardziej stosowne ze względu na śmierć Stuarta. Poza tym uznano by to za niewła ściwe, gdyby mnie zabrakło podczas ogłaszania tej wiadomości. - Wzruszył ramionami i dodał z niezmąconym spokojem: -Parę miesięcy niczego tu nie zmieni. - Oczywiście masz rację - odpowiedział Edmund po dłuż szym zastanowieniu. Ogłosimy wasze zaręczyny, jak tylko wrócisz do Londynu. Gabriel skonstatował z zadowoleniem, że ojciec z trudem hamuje gniew. Niewielkie to zwycięstwo, ale zawsze coś. Uśmiechnął się ironicznie. - Wkrótce poślubię kobietę, której ród należy do najstarszych w Anglii. Masz rację. Christopherze. Wznieśmy toast za połą czenie rodów Warrenton i Farleigh. - Uniósł w górę kufel. Niech będą przeklęci! Christopher przyglądał się, jak Gabriel opróżnia do dna kufel z piwem. Przed oczami stanął mu obraz bladej, eterycznej blondynki, którą miał poślubić jego przyjaciel. Westchnął. Czego by nic dał za to, by móc znaleźć się na miejscu Gabriela. Ale dla zwykłego baroneta urocza Evelyn była równie nieosiągalna jak gwiazdy. - Lady Evelyn nie jest przecież potworem, Gabrielu. Wprost przeciwnie, jest niezwykle urodziwa. Na twoim miejscu nic traktowałbym tego, co cię czeka, jak dopustu bożego. Gabriel nic na to nie odpowiedział. Odziedziczył już po Stuarcie tytuł, więc dlaczego nie narzeczoną? - pomyślał. Tak po prawdzie to nic o samo małżeństwo tu chodziło. Christopher ma rację. Evelyn nie jest brzydka. W dodatku jest cicha, nieśmiała i chyba się go boi. Zrobi to, co jej każą, i nie ośmieli się sprzeciwić. Cóż to ma za znaczenie, że wkrótce będzie żonaty? Małżeństwo i wierność rzadko chodzą w parze. Wszyscy uważają za normalne to, że mężczyzna sypia tam, gdzie chce, i z kim chce. Nic, w niczym to nie zmieni trybu jego życia. Jednak na samą myśl o ożenku czuł palący gniew. Najbardziej oburzał go fakt, że to ojciec kazał mu się ożenić z Evelyn. Uznał zapewne że syn spełni jego polecenie. Arogancki tyran! - Nic przypuszczałem, że ożenię się z obowiązku - powie dział po chwili, po czym dodał gniewnie: - Właściwie to wcale nie miałem zamiaru się żenić. Kiedy oberżysta stawiał przed nimi talerze z pieczoną wołowiną, pieczonymi karczochami i soczystą szynką. Christopher w milczeniu przyglądał się przyjacielowi. Odkąd pamiętał, Gabriel zawsze miał charakter porywczy i buntowniczy. Poznali się w Cambridge. Już wtedy stosunki między nim i ojcem były chłodne. Teraz jednak wyczuwał w nim Głośny śmiech przywołał go do rzeczywistości. Co takiego powiedział Christopher? ''Za hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę." Uniósł w górę brew. W tej chwili prędzej by poślubił odrażającą wiedźmę niż lady Evelyn. - Dopiero co przypłynęliśmy - rzucił lekkim tonem. Chcesz wyjechać bez posmakowania wszystkich przyjemno ści, jakie oferuje nam Charleston? O ile sobie przypominam. w czasie naszej ostatniej tu bytności niemal wszystkie poko jówki w mieście aż się paliły do spotkania z angielskim ostrzem. Christopher zbyt dobrze znał przyjaciela, by nie zwrócić uwagi na ten pozornie beztroski ton. Coś cię trapi - zauważył ze spokojem. Trapi? Czemu miałby się trapić spotkaniem z ojcem? jakąś twardość, milczący upór, który pojawił się po śmierci matki. Mógłby przysiąc. że Gabriel wini ojca za jej śmierć... A przecież śmierć Caroline była tragicznym wypadkiem. Nie zapytał jednak Gabriela. dlaczego ojca czyni za nią odpowiedzialnym. Istniały pewne granice, których nie należało przekraczać. - Niektórzy z ochotą weszliby w ten małżeński interes stwierdził na koniec. - Niestety, wiążą się z tym pewne obo wiązki. Gabriel roześmiał się szorstko i chwycił za widelec. - Masz rację. Kobiety uważają że mężczyźni są wolni. Ale małżeństwo jest po to, by zdobyć to, czego się nie ma. Czyż nie na ironię zakrawa fakt. że kobieta obdarzona urodą pragnie poślubić majątek? Jeśli zaś jest bogata, to w ogóle nie musi wychodzić za mąż. Mężczyzna natomiast... no cóż, jeśli męż czyzna chce mieć dziedzica, musi znaleźć sobie żonę. Błękitne oczy Christophera rozbłysły wesołością. - Może przyszłe małżeństwo utemperuje twój charakter. Zachichotał. - Cóż za intrygująca perspektywa. Gabriel po raz pierwszy roześmiał się wesoło. W istocie, intrygująca - przyznał. - Czyż jednak możliwa? - Pokręcił glową z powątpiewaniem. - Nie sądzę. Doskonale wiedział, że opinia rozpustnika, jaką się cieszył w towarzystwie, jest w pełni zasłużona. O rozpuście wiedział wiele, o cnocie - prawie nic. - Proponuję, byśmy zajęli się przyjemniejszymi sprawami rzekł lekkim tonem. - Ciekaw jestem, jakież to nowe kwiatuszki rozkwitły w czasie naszej nieobecności. Z zaciekawieniem powiódł wzrokiem po sali. Do jednego z właśnie zwolnionych stołów podeszła dziewczyna, by sprzątnąć puste kufle. Miała szerokie biodra, duże brązowe oczy i pulchne rumiane policzki. Kiedy spostrzegła, że jest obserwowana, uśmiechnęła się promiennie i pochyliła niżej nad stołem. Bluzka rozchyliła się. odsłaniając bujne piersi. - Oho! - mruknął Christopher. - Trudno nazwać chłodną tę prezentację kobiecych wdzięków, nie sądzisz? - W istocie - przyznał Gabriel rozbawiony zachowaniem dziewczyny. Jej intencje były zupełnie oczywiste. Jak na mój gust trochę za obfita powiedział. Christopher wybuchnął śmiechem. - Na pewno byłaby dobrą żoną dla jakiegoś wieśniaka. W lej chwili ukazała się druga dziewczyna. Wyszła właśnie z kuchni, w pośpiechu zawiązując w pasie fartuch. Ileż w niej było młodzieńczego wdzięku. Kolor włosów przywodził na myśl ogień płonący na kominku - ekscytująca kombinacja bursztynu i złota. Związywała je w ciasny węzeł na karku. Gabriel nic mógł się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna stara się ukryć swą urodę. Christopher podążył za jego wzrokiem i uniósł w górę brew. - Oto dziewczę, które sprawiłoby przyjemność zarówno oczom, jak i ustom. Natura hojnie ją obdarzyła. W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć, nie sądzisz? Gabriel nie spieszył się z odpowiedzią. Zresztą jego wzrok mówił sam za siebie. Christopher westchnął z żalem, bo sam z przyjemnością posmakowałby takiej piękności, lecz Gabriel dostrzegł ją pierwszy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Ubrana była tak jak jej towarzyszka, w zniszczoną, muślinową sukienkę, która niegdyś była zielona. Kwadratowy dekolt był głęboko wycięty. Dziewczyna niosła przed sobą ciężką tacę z kuflami pieniącego się piwa, zmierzając ku przeciwległemu końcu sali. Nie uszło uwagi Gabriela, że jej ręka często wędruje ku dekoltowi, który odsłaniał zaledwie skraj miękkich krągłości. Uśmiechnął się lekko, stwierdzając ze zdziwieniem, że bardziej fascynuje go to, co zostało skromnie ukryte, niż to, co druga dziewczyna tak bezwstydnie odsłoniła. Zniszczona sukienka podkreślała niezwykle szczupłą sylwetkę dziewczyny. Wydała mu się dziwnie nie na miejscu, niczym delikatny różany kwiatek wśród ciernistych krzewów. Natychmiast się zreflektował. Cóż za nonsensowne myśli przychodzą mu do głowy? Żeby porównywać tę prostaczkę do róży? W tej samej chwili przyszło mu do głowy, że matka kochała przecież kwiaty. Tuż obok rozległ się szelest spódnic. Przy ich stole stała tęższa dziewczyna. - Czy smakowało panom jedzenie? - zapytała, spoglądając na nich ciemnymi wymownymi oczyma. Zawsze uprzejmy Christopher pospieszył z odpowiedzią. - Tak. dziękujemy, panienko. Proszę przekazać słowa uzna nia kucharzowi. Chleb był delikatna i dobrze przyprawiona. aromatyczny i gorący, wołowina temu uciekła i zostawiła swojego dzieciaka. Dziewczyna zadziera nosa jak jakaś dama tylko dlatego, że wyraża się lepiej ode mnie. To przez to, że Bess ją uczyła. Bess była kiedyś pokojówką we dworze. Gabriel kiwną! głową. - Rozumiem. A kim jest Bess? - Była - poprawiła Nell. - Przed miesiącem umarła w połogu. Ona i Cassie były ze sobą jak matka i córka. Skrzywiła się, kiedy spostrzegła, że Gabriel nie może oderwać oczu od jej koleżanki. - Na mój gust ma zbyt mały tyłek i nie za bardzo ma czym oddychać. Uniosła załomie głowę i przesunęła palcem wzdłuż kołnierzyka surduta Christophera. - Gdybyście o Nell. chcieli czegoś więcej, wystarczy zapytać Uśmiechnęła się i przesunęła językiem po wargach. tak? Mam na imię Nell- powiedziała. - Jesteście panowie Anglikami, W istocie. - Christopher wstał i skłonił się żartobliwie. -Jestem Po jej odejściu Christopher zaśmiał się sucho. Dobry Boże, chęci to ma aż nadto. I raczej nie przebiera w klientach - dodał Gabriel. Christopher Marley, a to Gabriel Sinclair, świeżo upieczony hrabia Wakefield. Oczy Nell zrobiły się okrągłe. Dygnęła, tym razem niezwykle skromnie. Sprytne posunięcie, pomyślał Gabriel, skłaniając głowę. - Skoro tak, to muszę wam powiedzieć, panowie, że nie mam nic przeciwko angielskim dżentelmenom. Odkąd wojna się skończyła, mieliśmy ich kilku. I byli to prawdziwi panowie, nie tacy jak większość tych tutaj. Gabriel uśmiechnął się uprzejmie. Kiwnął głową w stronę, gdzie stała druga dziewczyna. - A kim jest tamta panienka? Uśmiech Nell zbladł. - Ach, to Cassie. Jej mama pracowała kiedyś w tej oberży wyjaśniła i mrugnęła znacząco. - Całe Charleston wie, że drzwi na noc nie zamykała, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jakiś czas Christopher poszedł za jego wzrokiem i zobaczył, że jakiś jegomość o wydatnej szczęce, siedzący przy wejściu, złapał Nell w pasie. Kiedy pociągnął ją na kolana, wybuchnęła śmiechem i objęła go za szyję. Mężczyzna wsunął jej rękę za bluzkę i obmacywał pierś. Gabriel skrzywił się z niesmakiem. W tym momencie z kuchni wyszła druga dziewczyna. - Trudno mi pojąć, jak matka mogła ją zostawić - zauważył Christopher. - Przecież to jeszcze dziecko. - Pokręcił ze smutkiem głową. Gabriel wyciągnął nogi pod siołem. Ta część miasta nie należała do najpiękniejszych. W wąskich uliczkach pełno było krów i koni. Mieszkańcy bez skrupułów rzucali śmiecie, gdzie popadło. Ulice były błotniste i cuchnące. Jeśli prawdą było to, co powiedziała Nell, dziewczyna nie miała lekkiego życia. - Rzeczywiście, jej położenie jest dość żałosne - przyznał Gabriel. - Ale w Londynie też mnóstwo dzieci głoduje i żyje na ulicach, nie mając gdzie się skryć w chłodne noce. Christopher klepnął go po ramieniu. - Nie miałem pojęcia, że wiesz o takich sprawach. Może jest jednak dla ciebie jakaś nadzieja. Ich uwagę przyciągnął głośny wybuch śmiechu. Grupa mężczyzn przy sąsiednim stole postanowiła zabawić się z Cassie, która właśnie napełniała im kufle piwem, starając się unikać natrętnych rąk. - Chodź tu, dzieweczko. Pokaż, co tam ukrywasz pod spodem! - A co wam do tego? - odcięła się. - Idźcie do Nell, ona ma się czym pochwalić... - Dam głowę, że ty masz od niej piękniejsze. Krągłe jak dojrzałe brzoskwinie z czerwonymi niczym wiśnie sutkami... Jego towarzysze zachichotali lubieżnie. - No dalej! - rozległ się głos gościa siedzącego przy innym stole. - Zobacz, co ona tam ma! Jeden z mężczyzn położył jej dłoń na pośladkach i mocno uszczypnął. Kiedy skoczyła jak oparzona, zarechotali z radości. Gabriel popijał piwo przyglądając się w milczeniu całej scenie. Nie czuł niesmaku, takie widoki bowiem były w oberży czymś zwyczajnym. W swoim klubie w Londynie widywał jeszcze gorsze rzeczy. Dziewczynie z pewnością nie były one obce. Na pewno jej się podobały. Takie jak ona to lubią... Jednak się mylił. Kiedy krzepki żeglarz złapał ją za spódnicę, wyrwała ją gwałtownie, a w jej oczach błysnęła nienawiść. Gabriel wolno odstawił kufel na stół. Nie, musiało mu się chyba przywidzieć. Dziewczyna z pewnością była taka jak inne. Cassie McClellan postawiła z impetem tacę na długim stole w kuchni. Boże, jak ona tego wszystkiego nienawidziła. Zapachu potu i piwa. napastliwych męskich rąk i oślinionych warg. Wzdrygnęła się z obrzydzenia. Te ich odrażające obłapianki. Sto razy bardziej wolała obierać i kroić cebulę, parzyć ręce od gorących garnków, a nawet szorować podłogi, niźli wchodzić do tego hałaśliwego przybytku szatana. Na samą myśl o tym czuła skurcz żołądka. Ale Czarnemu Jackowi zależało jedynie na klientach. Nic dbał o to, jak traktują oni jego pomocnice. Ponownie zadrżała, przypominając sobie dotyk lepkich dłoni na swoim ciele. Boże. jakże nienawidziła tych świń! Szukali w piwie zapomnienia. rozrywki zaś u tych. które je podawały. A dziś wieczorem pojawił się jeszcze on - ciemnowłosy mężczyzna siedzący w rogu sali. Bez przerwy się w nią wpatrywał. Tego właśnie nienawidziła najbardziej. Na samą myśl, że widział, jak ci okropni mężczyźni ją zaczepiali, robiło jej się gorąco ze wstydu, upokorzenia i... gniewu. Czyżby bawił się jej kosztem? Czyżby żartował sobie z niej? Jak on śmiał! Jednocześnie zastanawiała się. kim są ci dwaj eleganccy dżentelmeni: może to kapitan jednego ze statków stojących w porcie i pierwszy oficer? A może plantator z Południa albo bogaty kupiec? Czarny Jack osobiście dopilnował przygotowania dla nich posiłku i sam ich obsłużył. Już samo to przydawało rangi tym jegomościom. Wycierając ręce w ścierkę rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę sali. Trudno było cokolwiek zobaczyć z powodu gęstego dymu. ale zauważyła, że Czarny Jack znowu stoi przy ich stole. W tym momencie do kuchni weszła Nell. Przepaskę do włosów miała przekrzywioną, a rękawy sukni zgniecione i zsunięte z ramion. Cassie pospiesznie odwróciła wzrok. Nell wyglądała, jakby właśnie wyszła z czyjegoś łóżka. - A niech to! - zachichotała. Wiesz, kto do nas zawitał? Angielski hrabia! Pewnie ich widziałaś. Siedzą przy tym stole w rogu. Ten czarny to hrabia. Diabelsko przystojny z niego paniczyk. Aż dreszcze przebiegają po ciele na jego widok. Cisnęła pół tuzina brudnych kufli do miski z wodą. - Żebyś widziała jego ręce. Są takie czyste, nawet paznokcie, wyobra żasz sobie? I ten surdut... widziałaś go, Cassie? Z prawdziwego aksamitu. Nie wiem, czemu tyle paplę o jego przyodziewku. Najbardziej interesuje mnie to, co ma pod spodem. - Zachicho tała. Cassie skrzywiła się w duchu. Nell była taka jak jej matka. Zbyt łatwo i zbyt nieroztropnie się zakochiwała. Cassie już dawno postanowiła, że nie popełni tego błędu. Przeszła między zwisającymi z belki wędzonymi szynkami i zatrzymała się przed spiżarnią. Nell zaś paplała dalej. - A ten drugi nazywa się Christopher Marley. Też niczego sobie jegomość. Będę dziś dla ciebie hojna, Cassie. Możesz sobie wziąć Christophera Marleya. - Zachichotała. - Ale ty pewnie nic wiedziałabyś, co z nim robić, co? Cassie zaczerwieniła się aż po nasadę włosów, czym wywołała kolejny wybuch śmiechu Nell. Czyż nigdy nie nauczy się ignorować Nell? Ach. gdyby tylko mogła wyjść przez te drzwi i więcej nie wrócić. Co zaś się tyczy hrabiego, to mało ją obchodziło, czy był królem Anglii, czy też właścicielem kupy gnoju. Do kuchni wtoczył się Czarny Jack. Był to wielki, zwalisty i kudłaty mężczyzna o ponurym wejrzeniu. Cassie już dawno doszła do wniosku, że to z tego powodu zdobył sobie przydomek ''Czarny". - Co tu robicie? - warknął na nie. - Zabierajcie stąd swoje leniwe tyłki! Goście czekają! - Jego wzrok zatrzymał się na Cassie. - A ty weź butelkę brandy i zanieś tym dwóm dżentelmenom w rogu sali. Podaj też kryształowe kieliszki. - Nie ma potrzeby obciążać tym Cassie - zagadała szybko Nell. - Ja ich obsłużę... - Nie ty, tylko ona. Cassie znieruchomiała. Ma obsłużyć tego człowieka, który lak się na nią gapił? Doskonale wiedziała, że za propozycją Nell nie kryje się dobra wola. Z pewnością liczyła, że dziś wieczór będzie grzać łóżko temu dżentelmenowi. Cassie nie miała jej tego za złe. - Nic mam nic przeciwko temu, by Nell... - Ale ja mam! - przerwał jej ostro Czarny Jack. Na belce wisiał długi rząd miedzianych rondli i naczyń. Cassie wzdrygnęła się. kiedy pochwycił drewnianą chochlę i machnął nią groźnie. - Powiedziałem już, że pójdziesz ty, nie ona! A teraz do roboty, bo stracę cierpliwość. Uśmiechaj się i bądź miła dla tych panów. I przestań zakrywać dekolt. Poczuła pod powiekami piekące łzy. Na oślep sięgnęła po butelkę brandy i najlepsze kryształowe kieliszki. Przekonywała siebie w duchu, że przecież setki razy już to robiła. A ci dwaj nie będą zapewne gorsi od innych. Wzięła głęboki oddech, pchnęła wahadłowe drzwi i weszła na salę. Powitały ją hałaśliwe okrzyki. Ignorując grubiańskie zaczepki i natrętne ręce. przepchnęła się ku stojącemu w rogu stołowi. Im bliżej podchodziła, tym jej kroki stawały się wolniejsze. W pewnej chwili czarnowłosy mężczyzna uniósł głowę i ich oczy się spotkały. Cassie poczuła, jakby przez jej ciało przebiegł piorun. Owładnęła nią przemożna chęć, by odwrócić się i uciec stąd jak najdalej. Nie wiedziała jednak, co było tego przyczyną. Co takiego powiedziała o nim Nell? Diabelsko przystojny. Jednak to pierwsze słowo bardziej do niego pasowało. Naturalnie nie mogła zaprzeczyć, że jest wyjątkowo przystojny. Nigdy dotąd nie spotkała mężczyzny o tak pięknej fizjonomii. Wysokie kości policzkowe i niezwykle kształtna linia szczęki. Włosy miały kruczoczarny odcień i przycięte były dość krótko. Zmierzwione loki opadały na czoło w sposób, jakiego Cassie nigdy dotąd nie widziała. Pomimo całej swej doskonałości jego oblicze było wyjątkowo męskie. Czuło się w nim jednak jakąś szorstkość, zwłaszcza w zaciśniętych ustach i oczach okolonych ciemnymi brwiami, spoglądających na nią zimno i przenikliwie niczym ostre, szklane igiełki. Cassie pierwsza odwróciła wzrok. Przełknęła z trudem ślinę i podeszła do stołu. Przez cały czas nie spuszczał z niej błyszczącego jak srebro spojrzenia, prześwidrowującego ją na wylot. Nell miała rację, pomyślała. Ona również poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. - Proszę, panowie. Przez przypadek stanęła obok jasnowłosego panicza, tego. który według słów Nell nazywał się Christopher Marley. Pospiesznie ustawiła na stole kryształowe kieliszki. - Jesteś Cassie, prawda? - zapytał z uśmiechem blondyn. Niechętnie uniosła wzrok i odetchnęła z ulgą. Ten mężczyzna w niczym nie przypominał swego towarzysza. Miał łagodne oczy i ciepły, miły uśmiech. - Tak, wielmożny panie - mruknęła. - Cassie McClellan. - Czy Cassie to skrót od Cassandry? - A jakże. - Kiwnęła głową. - Ale wszyscy mówią do mnie ''Cassie". - Poczuła się swobodniej i pozwoliła sobie na lekki uśmiech. W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To imię bardzo do ciebie pasuje. - Odchylił się na oparcie krzesła i przyjrzał się jej ciekawie. - Czy Charleston zawsze było twoim domem? Domem? Trudno nazwać domem tę ciasną małą izbę na poddaszu, którą dzieliła z Nell. Marzyły z Bess, że kiedy odłożą dość pieniędzy, kupią mały domek i zajmą się szyciem dla wielkich pań, obie bowiem miały zręczne palce do igły. Równie dobrze mógł to być nawet jeden pokój. Najważniejsze, żeby od nikogo nie były zależne. Na myśl o Bess serce jej się ścisnęło. Droga, kochana Bess. Choć niewiele od niej starsza, była lepszą matką niż jej własna. Przygarnęła, zapewniła opiekę i troszczyła się jak nikt na świecie. Nie, pomyślała. Nic miała i zapewne nigdy nic będzie mieć własnego domu. Spuściła wzrok i zajęła się wyciąganiem korka z butelki. - Tak - odpowiedziała po chwili. Tu się urodziłam. - Po czym dodała z nikłym uśmiechem: - Po prawdzie to nigdy stąd nie wyjeżdżałam. Zapadła pełna napięcia cisza, w czasie której Cassie zmagała się z korkiem od butelki. Palce jej się trzęsły, bo hrabia nie spuszczał z niej przenikliwego spojrzenia. Ze zdenerwowania zaczęła gwałtownie szarpać korek. - Pozwól, że ja to zrobię - posłyszała jego głos, w którym dźwięczała z trudem skrywana niecierpliwość. Uniosła wzrok i otworzyła usta, lecz nie wiedziała, co powiedzieć. Silne palce objęły szyjkę butelki. Wierzchem dłoni musnął przypadkowo jej piersi. To wystarczyło, by Cassie zupełnie straciła głos. Poczuła bowiem, jak całe jej ciało staje w ogniu. Korek odskoczył. Dla Cassie ten dźwięk zabrzmiał niczym wystrzał armatni. Zaczerwieniła się, kiedy zaczął nalewać do kieliszków. - Dziękuję pragnienie wielmożnemu ucieczki, lecz panu. kątem Ponownie ogarnęło ją oka dostrzegła stojącego w drzwiach kuchni Czarnego Jacka. Modląc się, by nikt nie spostrzegł, że cała się trzęsie, dygnęła i nie podnosząc oczu zapytała: - Czy wielmożni panowie życzą sobie jeszcze czegoś? Nie miała ochoty patrzeć na hrabiego, lecz zmusił ją do tego siłą swego wzroku. Przyglądał jej się chłodno, taksująco. Omiótł spojrzeniem szyję, po czym zszedł niżej, ku wypukłościom wyłaniającym się znad obszytego falbanką stanika. - Na razie nic - odpowiedział wolno. Skinęła głową zawstydzona i jednocześnie zagniewana jego śmiałą lustracją. - Wobec tego wytrę tylko stół. Pragnąc jak najszybciej odejść, sięgnęła przez stół po puste kufle po piwie. Stawiając je pospiesznie na tacy. zahaczyła łokciem o butelkę brandy, przewracając ją na blat stołu. Mężczyźni gwałtownie poderwali się z miejsc. Na szczęście rozlewający się ciemnoczerwony płyn nie zmoczył żadnego z nich. - Na Boga, dziewczyno, nie masz pojęcia o obsługiwaniu gości - wykrzyknął wściekle hrabia. Natychmiast zaczęła porządkować bałagan. Nie pracuję tu od dziś. wielmożny panie - rzuciła gniewnie. Jestem prawie tak długo jak Nell! - Wobec tego ciekaw jestem, czy Czarnemu Jackowi zostały jeszcze w piwnicy jakieś butelki - padła cięta riposta. Tego było już za wiele. Jak on śmie tak ją traktować?! Wyprostowała się i spojrzała na niego z oburzeniem. Jakim prawem krytykujesz mnie, panie?! - wykrzyknęła. Może gdybyś przepracował uczciwie choć jeden dzień w ży ciu, nie osądzałbyś tych, którzy starają się wykonywać swoją pracę jak najlepiej! Nie zauważyła, że do stołu podszedł Czarny Jack. Drgnęła nerwowo, kiedy jej ramię znalazło się nagle w żelaznym uścisku, po którym, wiedziała z doświadczenia, będzie miała sińce. - Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do jego lordowskiej mości?! Natychmiast przeproś wielmożnego pana! Twarz Cassie oblał szkarłatny rumieniec. Nie dość, że została skarcona na oczach wszystkich gości, to na dodatek on był świadkiem jej wstydu. Gdyby tak się na nią nie gapił, nie doszłoby do tego. Grube palce boleśnie wpijały się w jej ramię. - Słyszałaś, co powiedziałem? Poczuła w gardle palące łzy. Nienawidziła hrabiego za to, że doprowadził do takiej sytuacji, a siebie za bezradność. Jednak na myśl o tym, że Czarny Jack będzie się cieszył z jej upokorzenia, uniosła wysoko brodę. - Przepraszam - powiedziała, prawic nie poruszając wargami. Czarny Jack zmierzył ją groźnym spojrzeniem i puścił jej ramię, po czym zwrócił się do obu mężczyzn: Dopilnuję, by przyniesiono panom drugą butelkę. Christopher Marley uniósł w górę rękę. - Ja dziękuję. Dość już dziś wypiłem - powiedział. Popatrzył na Cassie i poklepał ją po ręku. - Nic się nie stało, panienko. Nie zaprzątaj sobie tym swojej pięknej główki. - Ależ oczywiście - dodał chłodno hrabia. Nie możemy na to pozwolić, prawda? Tymczasem Czarny Jack pchnął ją energicznie w stronę kuchni. Gdy tylko znaleźli się w środku, jego gniew wybuchł z całą siłą. - Tego już za wiele, dziewczyno. Nie zmuszałem cię. byś zapraszała do siebie mężczyzn, skoro nie chciałaś, ale dość mam twoich humorów. Od dziś koniec z nimi. słyszysz? Kiedy prześpisz się z mężczyzną, przestaniesz być tak cholernie pło chliwa. Najwyższy czas to zmienić. Świat zawirował nagle wokół niej. Dobry Boże. chyba on nie myśli, że ja... Patrzyła w odrętwieniu, jak Czarny Jack stawia na tacy kieliszek i nową butelkę brandy. - Zaniesiesz to do różowego pokoju. Tam śpi hrabia warknął. Jeśli ktoś płaci tyle za noc, to trzeba mu to wynagrodzić. I nie udawaj, że nie wiesz, co mam na myśli. Jeśli go zadowolisz, ja też będę zadowolony. Na twoim miejscu nie zapominałbym o tym. w przeciwnym razie jutro znajdziesz się na ulicy. Cassie rzuciła mu przerażone spojrzenie. Tu jest źle. ale na ulicy będzie jeszcze gorzej. Nie dalej jak wczoraj znaleziono w zaułku młodą kobietę, na wpół nagą, z poderżniętym gardłem. Słowa Czarnego Jacka podziałały na nią jak rozżarzone węgle na stopy. Chwyciła tacę i pobiegła na górę, jakby ją ktoś gonił. Różowy pokój należał do najlepszych w oberży. Stało tam szerokie łoże z baldachimem, przykryte różową haftowaną narzutą. W oknach wisiały brokatowe zasłony w takim samym odcieniu. Kiedy jej matka zaczęła pracować u Czarnego Jacka, Cassie często wślizgiwała się do tego pokoju i oddawała się marzeniom. Wyobrażała sobie, że jest piękną damą i panią wielkiego domu z dwunastoma takimi jak ten pokojami. Nigdy nie bywa głodna i zziębnięta. Teraz jednak marzyła tylko o tym. by uciec z tej strasznej oberży, od tej niewdzięcznej, nie kończącej się harówki. Weszła do pokoju, postawiła tacę na podręcznym stoliku przy oknie i objęła chłodnymi dłońmi rozpalone policzki. Czyż to źle chcieć więcej? Nie chciała dużo. jedynie tego, by było jej trochę lepiej. Wystarczyłby malutki własny domek, w którym czułaby się bezpiecznie, trochę pieniędzy, by móc sobie kupić nową suknię i kapelusz. Nic chciała umrzeć jak Bess, w dusznej izbie na poddaszu, w której unosił się zapach kurzu i śmierci. Gdyby tylko znalazła jakieś wyjście... Zebrała się w sobie, wyprostowała i wytarła wilgotne od łez oczy. Czy Czarny Jack naprawdę oczekiwał od niej, że odda się hrabiemu? Strach podszedł jej do gardła. Przecież nie będzie tu stała jak jagnię przeznaczone na rzeź! Obróciła się na pięcie i w tym momencie jej wzrok spoczął na stojącej na wprost okna komodzie. Na wierzchu leżała garść srebrnych monet. Nie było tego wiele, ale dla niej to cała fortuna. Wystarczy sięgnąć ręką, a będą należały do niej... - Kusząca sumka, co? Ale jeśli chcesz ją dostać, musisz na nią zapracować, Jankesko. Rozdział drugi To był on. Miała wrażenie, że zamieniła się w sopel lodu. Pragnęła uciec stąd tak szybko, jak to możliwe, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. W końcu udało jej się odwrócić do niego. Jakiż on wysoki, pomyślała, o wiele wyższy, niż wydawał się na dole. Miał szerokie ramiona; rękawy surduta opinały je ciasno jak rękawiczka. Ciemne bryczesy uwydatniały napięte mięśnie ud. Był kwintesencją wdzięku i elegancji. Jeśli zacznę uciekać, natychmiast mnie złapie, pomyślała. Ku jej przerażeniu minął ją i podszedł do tacy. Nalał do kieliszka sporą porcję porto i wyciągnął w jej stronę. - Napijesz się ze mną, Jankesko? Pić z tego samego kieliszka co on, dotykać wargami miejsca, którego on dotykał na taką intymność nie pozwoliła sobie dotąd z żadnym mężczyzną. Pokręciła głową. - Nie gustuję w mocnych trunkach - wydusiła z trudem. - Nie? Wobec tego za... Jankesów. Uniósł kieliszek w toaście i wypił, nie spuszczając z niej przenikliwego spojrzenia. Z trudem panowała nad zdenerwowaniem. - Proszę mi wybaczyć, panie, ale muszę wracać... - Wolałbym, żebyś została. Splotła nerwowo ręce. Nie może tu zostać, bo... Chryste, nie śmiała nawet o tym myśleć! Nawet groźby Czarnego Jacka nie zmuszą jej do tego... Pozostała jej tylko nadzieja, że hrabia jest człowiekiem honoru. Poczuła dziwną suchość w gardle. - Widzę, że ci się nie podobam. Myślę nawet, że gdyby nie Czarny Jack, nie przyszłabyś tutaj. - Chciałabym móc wybierać, gdzie chcę być. I co ważniejsze, z kim chcę być. Czuła, że się z niej śmieje. Jakież to okrutne z jego strony! - Wielmożny panie - spróbowała jeszcze raz. - Proszę mi wybaczyć, że byłam taka niezdarna. Bardzo tego żałuję. Nie rozumiem jednak, dlaczego miałabym zostać ukarana... - Ukarana? Ależ mylisz się, dziewczyno. Nie karę bowiem miałem na myśli, lecz przyjemność. Przyjemność? Zadrżała. Chyba tylko dla niego. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. - Chyba mi nie powiesz, że te niedołęgi tam na dole nie wiedzą, jak się obchodzić z takim klejnotem jak ty! - wykrzyk nął. Policzki Cassie spłonęły rumieńcem. Patrzyła, jak wyjmuje coś z kieszeni. Był to złoty zegarek z dewizką. Położył go obok srebrnych monet, po czym zrobił krok w jej stronę. Cofnęła się instynktownie. Wybuchnął głośnym, szyderczym śmiechem. - Cóż to, Jankesko, boisz się mnie? Napawał ją strachem, lecz nie takim, jak sądził. - Nie lubisz mnie, prawda. Jankesko? - Mam na imię Cassie, panie, i byłabym wdzięczna, gdybyś go używał. - Nie. Myślę, że Christopher się mylił. ''Jankeska" bardziej do ciebie pasuje, bowiem wy Jankesi, często bywacie awanturniczy i niepokorni. A więc niech pozostanie ''Jankeska". Wróćmy jednak do mojego pytania. Dlaczego mnie nie lubisz? - Zdaje się, że to raczej wy, panie, mnie nie lubicie. W przeciwnym razie nic patrzylibyście tak na mnie. A więc zauważyła, pomyślał. Była ubrana bardzo nędznie, jej suknia przypominała łachman, lecz nie skrywała piękna dziewczyny. Zastanawiał się, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest urodziwa. Miała niezwykłą karnację, włosy o bursztynowym odcieniu i oczy niczym czyste topazy. Była bardzo młoda, lecz dawno wyrosła już z wieku dziecięcego. Jak na jego gust mogłaby mieć więcej ciała, ale przyciągały wzrok krągłości piersi i ud. Zmarszczył brwi, zirytowany swoimi myślami. Nie leżało w jego zwyczaju okazywanie takiego zainteresowania służącą. Wolał kobiety bardziej doświadczone od tej nieokrzesanej młodej dziewki. Z drugiej jednak strony musiała zapewne przejść przez niejedno łóżko, więc jej doświadczenie będzie dorównywać jego, pomyślał nie bez cynizmu. Nie mógł też nie zauważyć, że na jej widok krew szybciej krąży mu w żyłach. - No chodź, Jankesko. Spędziłem wiele tygodni na morzu, bez towarzystwa kobiet. Bądź wspaniałomyślna. Ulituj się nad biedną duszą, która okrutnie tęskni za miękkim kobiecym ciałem, za ciepłą, delikatną rączką. Ciepłą, delikatną rączką? Żądał chyba zbyt wiele. Jej ręce były czerwone i szorstkie jak szczotka. Panie - odezwała się cicho. - Nie wierzę, żebyś nie miał w życiu wszystkiego, czego pragnąłeś. Nie myliła się. Rzeczywiście miał wszystko... z wyjątkiem ojcowskiej miłości. Spojrzał na kupkę monet. - To spora sumka, Jankesko. Jeśli chcesz ją dostać, musisz na nią zapracować. Zostaniesz ze mną nie godzinę czy dwie, lecz całą noc. A rano może moglibyśmy zażyć wspólnej kąpieli. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej lodowaty dreszcz. Sądziła, że nic już jej nie może zaszokować, ale... dobry Boże, kąpiel z mężczyzną? To się nie godzi! Wprawiał ją w zdenerwowanie, choć nawet jej nie dotknął. Nie była pierwszą naiwną. Wiedziała, czego od niej chce. Nie tak dawno Bess powiedziała do niej: ,,Jeśli mężczyzna jest czuły i łagodny, to wszystko dobrze. Czasami jednak trafiają się brutale i wtedy jest okropnie". Cassie zawsze wiedziała, kiedy tak było. Bess kładła się wtedy spać, łkając cicho. Następnego dnia miała siniaki na rękach i piersiach. Pamiętała ten ostatni raz. Było to niedługo po tym, jak Bess odkryła, że jest przy nadziei. Cassie wiedziała, że Bess robi te rzeczy dla pieniędzy. I te właśnie pieniądze ocaliły Cassie przed podobnym losem. Nie była jednak przygotowana na to, by sprzedać swą cnotę za garść srebra. Gabriel nie dostrzegł jej rozpaczy. Widział tylko niechęć. Czy byłaby równie niechętna, gdyby na jego miejscu znalazł się Christopher? Przypomniał sobie, jak słodko się do niego uśmiechała, a jego ignorowała. Poczuł, że ogarnia go gniew. - Och! - powiedział miękko. - Wspólna kąpiel byłaby z pewnością rozkoszna. Oczy Cassie rozbłysły. - Czarny Jack płaci mi nędzne grosze za szorowanie podłogi i podawanie piwa. ale nie za takie rzeczy! - Nie jestem pewien, czy on również tak to pojmuje -oświadczył podejrzanie jedwabistym głosem. - Znam takich jak wy, panie. Bierzecie to, co chcecie, myśląc tylko o sobie - rzuciła porywczo. - Jakiś mężczyzna musiał cię chyba zranić, Jankesko. Może pokochał i porzucił? Uniosła dumnie głowę. - Nic mi o tym, panie, nie wiadomo. Wzruszył ramionami i spojrzał na monety. - A więc jaka jest twoja cena? - Nie rozumiesz mnie, panie. To, czego pragniesz, nie jest na sprzedaż. Zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas ją prowokuje i to bezlitośnie. Powodem był jej opór. Patrzyła na niego, jakby była od niego lepsza... jakby był kimś bez znaczenia. A tej jednej rzeczy Gabriel nie tolerował. Powoli podszedł do niej. Wyczuł jej niepokój i wysiłek, by tego nie okazać. Głowę uniosła wysoko, a trzymała się prosto niczym żołnierz na warcie. Jej opór zarazem rozbawił go i dotknął. Ta dziewczyna była najwidoczniej nie tylko piękna, lecz i dumna. Dziwna to kombinacja jak na kogoś z jej pozycją. Zatrzymał się tuż przy niej. - Ta sytuacja jest dla mnie czymś nowym, Jankesko. Rzadko bowiem kobieta mi odmawia. Dlatego też sądzę, że to nie ja gardzę tobą, lecz ty mną. Och, cóż za arogant z niego! Gdyby powiedziała ''tak", naraziłaby się nie tylko na jego gniew, lecz i na gniew Czarnego Jacka. Gdyby zaś zaprzeczyła, uznałby to za jej zgodę na pójście z nim do łóżka. Walczyła ze wzbierającą w niej paniką. Jego bliskość była taka niepokojąca. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem. - Nie będę w stanie cię powstrzymać, jeśli zechcesz to zrobić, panie. - Zniżyła głos niemal do szeptu. - Głupotą byłoby mierzyć się z tobą, bo jestem na przegranej pozycji. Ale wiedz jedno: nie będziesz miał ani mojej zgody, ani chęci. Dlatego proszę, byś pozwolił mi odejść. Gabriela poruszyła nie jej prośba, lecz gorycz brzmiąca w głosie. Odwróciła wzrok, lecz zdążył jeszcze dostrzec podejrzaną wilgoć, która pojawiła się w tych cudownych oczach. Uśmiechnął się drwiąco. Damskie łzy nie robią na nim wrażenia. Z doświadczenia wiedział, że kobiety posługują się nimi. by dostać to, czego pragną. A gdybym pozwolił ci odejść, co by ci z tego przyszło? Mówmy bez ogródek, Jankesko. Oboje wiemy, po co Czarny Jack cię tu przysłał. Przypuszczam, że nie spodziewa się, iż opuścisz ten pokój przed upływem nocy. Cassie czuła, że się czerwieni. Utkwiła wzrok w jego nieskazitelnie białym halsztuku. - Gdybyś mu powiedział, że... że cię zadowoliłam - wyszeptała to nigdy by się nie dowiedział. - Jeśli jednak mamy zawrzeć umowę, to powinienem otrzymać od ciebie jakąś rekompensatę... - Rekompensatę? - powtórzyła Cassie zaskoczona. - Panie, czy przyjąłbyś ten nędzny łach, który mam na sobie? Poza nim nic więcej nie mam. - Z wyjątkiem tego, czego nic chcesz dać. Zacisnęła powieki. Nie powinna była oczekiwać od niego litości. Czy tak właśnie miało być? Miała oddać swe dziewictwo komuś, kto dbał jedynie o zaspokojenie swoich chuci? Gabriel tymczasem postanowił już, że nie będzie jej do niczego zmuszać. Na świecie jest zbyt wiele chętnych kobiet, by miał sobie zawracać głowę kimś. kto go nic chce. Mimo to nie mógł zaprzeczyć, że dziewczyna doprowadzała go do szału. - Jeden pocałunek powiedział nagle. - I jesteś wolna. Oczy Cassie zrobiły się okrągłe. Jego zaś były czarne jak węgiel i płonęły dziwnym żarem. Zrobiło jej się gorąco i zaraz potem zimno. Kształtne usta zacisnął teraz w wąską linię. Nie było w nim nic z łagodności. Silne dłonie chwyciły ją za nadgarstki i przyciągnęły bliżej... Zaczęła gwałtownie oddychać, lecz za chwilę się uspokoiła. Przecież to tylko pocałunek. Z drugiej jednak strony, czy nie nazbyt wiele? Zadrżała. Lepsze to, niż... Jego usta przywarły do jej warg. Lekki dreszcz przebiegł jej przez ciało, mimo to zaciskała kurczowo usta, oczekując, że będzie to kolejny wzbudzający obrzydzenie pocałunek, jakimi obdarzano ją wbrew jej woli. Uniósł głowę. - Musisz się lepiej postarać, Jankesko. Nie mam ochoty całować suchej śliwki. - Panie, przypominam ci, że... Nie dał jej dokończyć. Otoczył ramieniem i przyciągnął do siebie. Owładnęło nią dziwne uczucie niemocy. Poczuła, że leży na łóżku, a twardy tors harbiego napiera na jej biust. Ponownie przycisnął usta do jej warg. Przez głowę przemknęła jej myśl, że ten pocałunek nie jest podobny do innych, po czym umysł zasnuła mgła. Był zarazem gorący i zaborczy, namiętny i obezwładniający. Poczuła, że ogarnia ją wewnętrzne drżenie i kręci jej się w głowie. Dopiero po chwili zauważyła, że hrabia uniósł głowę. - Nie zmienisz zdania, Jankesko? - Przesunął palcem wzdłuż jej szyi. - Obiecuję ci noc. której prędko nie zapomnisz. Wpatrywała się w niego wstrząśnięta i zmieszana. Wielkie nieba, przecież ona leży na łóżku! Natychmiast oprzytomniała i zaczęła okładać go pięściami. Obym jak najprędzej zapomniała o tobie! Równic dobrze mogłaby walić w mur. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym uniósł brwi. - Nie wyglądasz mi na doświadczoną kobietę. Jankesko. Gdyby nie Czarny Jack, to pomyślałbym, że... Drgnęła, kiedy zaczął wyciągać jej szpilki z włosów. Jedwabiste sploty gęstą, zmierzwioną falą spłynęły mu na ręce. Ponownie pochylił głowę. Jednak nic usta były jego celem. Pisnęła przerażona, kiedy dotknął wargami szyi, po czym przesunął po niej językiem. Wsunął palce w jej włosy. Szarpała się gwałtownie, lecz nic sobie z tego nie robił. Zachłannie całował jej szyję, po czym nagle wrócił do warg. Tym razem pocałunek był brutalny i tak gwałtowny, że niemal odebrał jej dech. Jakimś sposobem udało jej się wyswobodzić usta. - Ty przeklęty bękarcie! Puść mnie! Wypuścił ją z objęć. Nell miała rację, pomyślał z lekkim rozbawieniem. Ta dziewczyna rzeczywiście zadziera nosa. - Gdybyś wiedziała, kim jest mój ojciec, nie kwestionowa łabyś mojego pochodzenia. Poderwała się na równe nogi. Usta miała spuchnięte i obolałe. Delikatna skóra wokół warg piekła niemiłosiernie. - Nie dbam o to, kim jest twój ojciec! - wykrzyknęła. - To nie daje ci prawa dotykać mnie w ten sposób. Wzruszył ramionami. - Moja droga, dotknąłem daleko mniej niż ci tam na dole. - A co niby mam robić?! - odparowała gniewnie. - Czarny Jack śledzi każdy mój krok. Patrzył na nią chłodno i obojętnie, jak gdyby nic między nimi nie zaszło. - Możesz odejść, Jankesko. Niechętna dziewczyna jest rów nie kłopotliwa jak nietknięta. Nic gustuję ani w jednej, ani w drugiej. Zaczęła się powoli cofać, mamrocząc przekleństwa, jakie tylko udało jej się usłyszeć na sali, nie bardzo nawet rozumiejąc ich znaczenie. Nawet jeśli je słyszał, to nie dał tego po sobie poznać. Nic odwrócił się ani nie odezwał. Korzystając z okazji, złapała leżący na komodzie zegarek i wybiegła z pokoju. Rozdział trzeci Znalazłszy się w swoim pokoiku na strychu, podbiegła do stołu stojącego w rogu i zapaliła świecę. Początkowo nie była w stanie utrzymać krzesiwa w dłoni, tak trzęsły jej się ręce. W końcu pojawił się płomyk i rzucił nikle światło na ścianę. Wtedy uważnie obejrzała zdobcz, którą dotąd kurczowo ściskała w dłoni. Nigdy nie widziała tak pięknego przedmiotu. Koperta w kształcie muszli miała misterny wzór. Połyskiwała niczym słońce w ciepły wiosenny dzień. Na odwrocie był jakiś napis, lecz Cassie nie zwróciła na niego uwagi. Brzegiem złamanego paznokcia wcisnęła mechanizm otwierający. Na wewnętrznej stronie pokrywki widniała scenka, przedstawiająca kobietę i chłopca stojących wśród kwiatów w ogrodzie. Zegarek bez wątpienia wart był mnóstwo pieniędzy. Może nie fortunę, lecz dość, by mogła uciec daleko od oberży Czarnego Jacka i Charleston i zainstalować się w jakimś cichym pensjonacie. Mogłaby za to przeżyć jakiś czas, póki nie znalazłaby pracy jako szwaczka. Nie uda ci się, przestrzegł ją wewnętrzny głos. Co będzie, jeśli hrabia odkryje brak zegarka? Domyśli się. że to ty go ukradłaś. Nic masz nic do stracenia, przekonywał inny glos. Skąd wiesz, że hrabia dotrzyma danego ci słowa? Pamiętasz, co powiedział Czarny Jack: że cię wyrzuci, jeśli się dowie, że odmówiłaś hrabiemu? Przeleżała kilka godzin, skulona na nędznym łóżku. Trzęsła się ze strachu pełna obaw. że lada chwila pojawi się hrabia w towarzystwie Czarnego Jacka i zażąda zwrotu zegarka. Gwar w sali na dole dawno już ucichł. Cieszyła się. że Nell zdecydowała się dziś ogrzać łoże jakiegoś gościa. Powoli się uspokajała. W miarę upływu czasu rosły jej nadzieje. Hrabia pewnie już się położył i wstanie nie wcześniej niż w południe. Lord, czy nie lord, był przecież zwykłym mężczyzną brandy, cygara i oczywiście kobiety. lubił karty, Nastał świt. Nikłe srebrzyste światło zaczęło przesączać się przez brudne okno, kiedy Cassie ruszyła w dół po schodach. Starała się iść wolno, by żaden dźwięk nie zdradził jej obecności. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy mijała drzwi do pokoju Gabriela. Modliła się w duchu, by szczęście jej nie opuściło, by zauważył brak zegarka dopiero w południe... Gabriel jak zwykle obudził się wcześnie. Odrzucił kołdrę i wstał z które miał przewieźć do Anglii. Przy odrobinie szczęścia będą mogli odpłynąć koło południa. Pięć minut później stał przy oknie ubrany w luźną białą koszulę, ciemne bryczesy i błyszczące wysokie buty. Nad portem unosiła się mgła niczym tajemnicza srebrna zasłona. Miasto jeszcze spało. Tylko z nielicznych kominów wydobywały się smużki dymu. Już miał się odwrócić od okna, kiedy w pobliżu oberży dostrzegł jakiś ruch. Z mrocznego cienia wyłoniła się drobna kobieca postać. Była zwrócona do niego tylem, nie mógł więc dostrzec jej twarzy. Głowę owinęła szalem. W ręku ściskała mały węzełek. Czyżby to tylko jego wyobraźnia, czy też kobieta przyspieszyła kroku? Przyjrzał jej się z nagłą uwagą. W jej zachowaniu było coś ukradkowego. Odwrócił się w stronę komody. Monety leżały na swoim miejscu, natomiast zegarek zniknął. Zaklął pod nosem. Była więc nie tylko ponętna, irytująca i powściągliwa... Była również złodziejką. łóżka, prostując się w całej swej okazałości. Lekki uśmiech przemknął mu przez oblicze. Pomyślał, że mógłby kazać przygotować kąpiel i sprowadzić tu tę Cassie. Pewnie odmówiłaby tak jak ostatniej nocy. Mniejsza o to. Jej opór to drobnostka w porównaniu z zaskakującą słodyczą jej warg. Zacisnął szczęki, po czym zaśmiał się sucho. To zabawne, że on. przyszły książę Farleigh, dostał kosza od zwykłej służącej. Szkoda, że była taka niedostępna. Cóż to byłaby za rozkosz zedrzeć z niej te spłowiałe, bure szmaty i odsłonić to piękne, kremoworóżowe ciało. Do licha, ta dzierlatka rozpaliła w nim krew i... gniew. Jej opór czynił ją jeszcze bardziej pociągającą. Może powinien spróbować stopić ten lód? Zmienić ten chłodny opór w gorącą namiętność? Taka ognista dziewka mogłaby dać mu wiele przyjemności. Miał jednak dzisiaj wiele spraw do załatwienia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, załoga zakończy wkrótce załadunek indyga i tytoniu, Odważyła się odetchnąć dopiero wtedy, kiedy znalazła się na zewnątrz. Bez żalu opuszczała oberżę, w której spędziła prawic połowę swego życia. Miała jedynie nadzieję, że przyszłość okaże się lepsza. Przyspieszyła kroku. Gdzieś między sklepem ze świecami, farbami, mydłem i oliwą a piekarnią mieszkał kupiec. Czarny Jack mówił kiedyś, że handluje również używanymi towarami. Miała nadzieję, że za taki piękny zegarek dostanie od niego przyzwoitą sumkę. Szczęśliwe wiatry chyba jej sprzyjały. Łudziła się, że szybko załatwi z nim interes. A wtedy będzie wolna. Zadrżała z zimna. Ściągnęła z głowy szal i otuliła się nim szczelnie. Właśnie dochodziła do następnej przecznicy, kiedy usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i zamarła ze strachu. Ujrzała przed sobą ciemną twarz Gabriela Sinclaira. Nie. to niemożliwe. Z pewnością wzrok ją zawodzi. Odwróciła się jednak i zaczęła uciekać. Tym razem wiedziała, że odgłos biegnących za nią stóp nie jest dziełem wyobraźni. Biegła, ile sił w nogach. Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę i przyciska do twardego muskularnego ciała. Zaczęła walić pięścią na oślep. - Puszczaj! - krzyknęła. W odpowiedzi posłyszała szyderczy śmiech. - Już przez to przeszliśmy. Jankesko. Czyż doświadczenie niczego cię nie nauczyło? Puszczę cię, kiedy będę chciał. Nic wcześniej. Wówczas złapała głęboki oddech i krzyknęła ze wszystkich sił: - Ratunku! Pomocy! Przycisnął ją do siebie tak mocno, że z trudem mogła oddychać. Gabriel zaklął cicho, kiedy jakiś śmiałek wytknął głowę przez drzwi. - Proszę nie zwracać uwagi! - zawołał. - Ta dama cierpi na przywidzenia i myśli, że ktoś ją napastuje. Cassie zatrzęsła się ze złości. Ona chora na umyśle? Szarpała się zaciekle, lecz na próżno. Zaciągnął ją do pobliskiego zaułka. Przez jedną przerażającą chwilę trzymał ją w objęciach. Twarz miał kamienną, czuła jednak instynktownie, że wewnątrz aż kipi z gniewu. Wyszarpnął jej tobołek z ręki, po czym zaczął przeglądać jego zawartość. Wpatrywała się w niego oniemiała. - Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknęła. - To moje! Nie masz prawa tego ruszać! - Masz coś, co należy do mnie - odparł chłodno. - A to daje mi wszelkie prawa. - Niech cię diabli! - wrzasnęła i rzuciła się na niego. Zanim jednak zdążyła zrobić jakiś ruch, ponownie chwycił ją za rękę i przyciągnął ją do siebie. - Najwyraźniej chcesz wywołać zbiegowisko, Jankesko. A wtedy ktoś mógłby przyprowadzić posterunkowego. Błysk w jego oczach aż nazbyt wyraźnie potwierdzał jego słowa. Cassie wciąż się opierała, lecz przestała walczyć. - Mój zegarek, Jankesko - rzucił krótko. Przesunęła językiem po wargach. - Spóźniłeś się. Ja... sprzedałam go. - Czyżby? Wybacz, że będę w to wątpił, i pozwól, że sam się o tym przekonam. Uśmiechnął się tak uprzejmie, że w pierwszej chwili nie pojęła jego zamiarów. Próbowała go wyminąć, lecz przycisnął ją do ściany, uniemożliwiając ucieczkę. Przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion, po czym niespodziewanie włożył rękę za stanik, dotykając miękkich wzgórków, których dotąd nie widział ani nic dotykał żaden mężczyzna. - Przestań! - krzyknęła. Nie zareagował. Wszystko w niej burzyło się z powodu tak śmiałego i zarazem intymnego dotyku. - Przestań, na Boga! - zaprotestowała ze szlochem. - Jest... jest w mojej pończosze. Odwróć się, to ci go dam. Puścił ją, lecz się nie odwrócił. Uniosła spódnicę, czując, że śledzi każdy jej nich. Trzęsącymi się rękoma zsunęła w dół prawą pończochę. Po chwili trzymała w ręku zegarek. - Proszę, weź sobie ten swój zegarek. A teraz mnie puść. - Nie tak prędko, Jankesko. Nie możesz tak po prostu mnie okraść i sądzić, że ci się to upiecze. Chwycił ją pod łokieć i pociągnął w stronę oberży. Ogarnęła ją rozpacz. Czy po to uciekała, by zaciągnięto ją z powrotem jak psa na smyczy? Wkrótce znaleźli się w sali na dole. Cassie aż skuliła się ze strachu. Przy ogromnym kominku stali Christopher Marley i Czarny Jack. - Wielmożny panie!- wykrzyknął Czarny Jack. łem, jak jaśnie pan wychodził. Co tu się dzieje? - Ta dziewczyna jest złodziejką. Ukradła mi Widzia zegarek. Cassie dostrzegła zdziwienie w oczach Christophera Marleya. Kątem oka ujrzała Nell stojącą przy schodach. Powinna była przewidzieć, że hrabia niczego jej nie oszczędzi. Czarny Jack wytrzeszczył oczy. - Co takiego? Ukradła zegarek? - W rzeczy samej. Zdaje się. że uznała, iż czas opuścić to miejsce. Przypuszczam, że zamierzała wykorzystać otrzymane za niego pieniądze na sfinansowanie podróży. Christopher podszedł bliżej. Przyjrzał się szyi dziewczyny i na jego przystojnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Popatrzył na hrabiego i ponownie na Cassie. Domyśliła się, że dostrzegł półkolisty purpurowy ślad, zostawiony tam przez hrabiego. Policzki zapłonęły jej wstydem. Zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. - I taka patrzyła na mnie z góry! - sarknęła Nell. - Żeby ukraść jego lordowskiej mości zegarek i uciec?! - Powinienem oddać cię do sierocińca, kiedy twoja matka cię zostawiła - rzucił wściekle Czarny Jack. - Sprawiasz mi same kłopoty. W odpowiedzi uniosła dumnie głowę. - Uważasz, że było mi tu dobrze? Odkąd pamiętam, szoro wałam podłogi, zdzierając sobie ręce do krwi. Opróżniałam nocniki i harowałam od świtu do nocy, a ty żałowałeś mi każdej łyżki strawy. Wszystko za marne kilka centów. Chyba tylko niewolnikom na plantacji może dziać się gorzej. - Ty niewdzięczna mała dziwko! - ryknął. - Najwyższy czas nauczyć moresu tę przemądrzałą bezczelną mordę. Zacisnął dłoń w pięść. Kątem oka dostrzegła przerażony wzrok Christophera, kiedy Czarny Jack uniósł w górę zaciśnięty kułak. Skuliła się instynktownie. Nie byłby to pierwszy raz, gdyby Czarny Jack ją uderzył. Hrabiemu ten widok z pewnością sprawi przyjemność. Niedoczekanie jego... Jeśli uderzysz tę dziewczynę, zapłacisz mi za to - odezwał się nagle ze śmiertelnym spokojem hrabia. - To mnie ukradła zegarek i tylko ja mam prawo wymierzyć jej karę. Czarny Jack zamarł z głupią miną, lecz nie ośmielił się sprzeciwić. Opuścił rękę i odchrząknął. - Nie chciałem nikogo skrzywdzić - rzucił gburowato. - Ale dziewczynie trzeba przypomnieć, gdzie jej miejsce. - Myślę, że chciałeś ją skrzywdzić. W tym wypadku jednak to ja zadecyduję, co należy z nią zrobić. Chwycił Cassie za rękę i pociągnął na schody. Żołądek ścisnął jej się ze strachu. Łatwiej byłoby jej znieść wściekłość Czarnego Jacka. Przynajmniej wiedziała, że szybko mija. A ten hrabia... Z nim nigdy nic nie wiadomo. Czuła się, jakby szła na ścięcie. Kiedy znaleźli się w pokoju, pchnął ją na łóżko. Skryła strach pod maską oburzenia. - Masz już swój zegarek- rzuciła gniewnie. - Więc czego jeszcze chcesz? Podszedł do stołu i z karafki stojącej na stole nalał sobie brandy. - Ciekaw jestem, dlaczego go wzięłaś, Jankesko? - zapytał, nie patrząc na nią. - I ilu mężczyzn okradłaś? Zacisnęła wargi. Najwyraźniej chciał ją zadręczyć na śmierć. Niedoczekanie jego! Prędzej sczeźnie, niż mu w tym dopomoże. Odwrócił się twarzą do niej. - No, Jankesko. Czyżbym tylko ja dostąpił tego zaszczytu? Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Wzięłam zegarek, bo jesteś arogancki i bezczelny. I oczywiście dla pieniędzy. - Dlaczego tak bardzo chciałaś uciec? No właśnie. Przecież tak wspaniale mi tu było - rzuciła z ironią w głosie. - Po cóż miałabym opuszczać takie miejsce? - A dokąd to zamierzałaś się udać? Zawahała się. - Nie wiem. Dokądkolwiek, byle jak najdalej stąd. Przyglądał się jej znad szklanki. Niepotrzebnie w ogóle pytał. Gorzkie słowa, które rzuciła Czarnemu Jackowi, wszystko Co byś powiedziała, gdybym ci oświadczył, że mogę cię wyjaśniały. Przesunął wzrokiem po zniszczonej sukni i spłowiałym tobołku, który tak desperacko przyciskała do piersi, i zatrzymał się na spierzchniętych, czerwonych dłoniach. Zarumieniła się gwałtownie. Przełknęła z trudem ślinę. - Nic mogę tu dłużej zostać - oświadczyła buńczucznie. I nie zostanę. Jeśli więc zamierzasz oddać mnie w ręce poste runkowego, zrób to i skończmy z tym wreszcie. Popatrzył na nią z podziwem. Ta dziewczyna ma charakter i odwagę. Widział, że jest przerażona. Trzeba przyznać, że godny z niej przeciwnik. Godny, by zmierzyć się nawet z jego ojcem. Ciekawe, co też by powiedział na tę małą jankeską parweniuszkę. Nagle przypomniały mu się słowa Christophera wypowiedziane wczorajszego wieczoru. ,,W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć..." Wolno opuścił szklankę. Popatrzył na Cassie, jakby ją pierwszy raz zobaczył. Złodziejka, ognista i krnąbrna, niskiego urodzenia, nieokrzesana... Nieokrzesana Jankeską... Wielkie nieba, wreszcie miał, czego szukał... W trzech susach znalazł się przy niej. Chwycił za ręce i postawił na podłodze. Złapał za podbródek i spojrzał jej w oczy. - Ile masz lat, dziewczyno? Kiedy nadal milczała, szarpnął nią lekko. - Odpowiadaj - rzucił ostro. - Ile masz lat? Oblizała nerwowo wargi. - Chyba osiemnaście - odparła niepewnie. - Nie mam jednak pewności. - Nell mówiła, że twoja matka zostawiła cię, kiedy byłaś jeszcze dzieckiem. Nie masz żadnych krewnych? Pokręciła w milczeniu głową. uratować? Wybawić od tej piekielnej harówki i zabrać bardzo, bardzo daleko stąd? Zamrugała nerwowo. - Do-dokąd? - Za morze, do Anglii. A może pewnego dnia do Paryża. Myślę, że spodobałby ci się Paryż. - Przesunął wierzchem dłoni wzdłuż jej szyi. Dostałabyś klejnoty, futra. Od jak dawna nie miałaś nowej sukni, Jankesko? Kupiłbym ci tyle sukien, ile dusza zapragnie. Wpatrywała się w niego zaskoczona. - Ja... nic pojmuję. Dlaczego miałbyś to robić? Uśmiechnął się lekko. Na pewno nie z dobroci serca, pomyślał. Nawet nie wiedział, czy w ogóle je ma. Nie miało to również nic wspólnego ze szlachetnością, za to wiele z zemstą. I jakaż słodka będzie to zemsta. Ojciec chciał, by się ożenił. Uczyni więc zadość jego życzeniu. Cassie nie mogła ukryć zdenerwowania. - My-myślałam, że chcesz mnie, panie, ukarać - powiedziała drżącym głosem. - Uspokój się, dziewczyno. Nie zamierzam oddać cię ani w ręce posterunkowego, ani Czarnego Jacka. - Czy dobrze się czujesz, panie? - wymamrotała. Wybuchnął ostrym, gardłowym śmiechem. - Nigdy nie czułem się lepiej. - Zamilkł na chwilę. - No i co powiesz, Jankesko? Wyszłaś stąd dziś rano nie bardzo wiedząc, dokąd iść. Daję ci możliwość zobaczenia Anglii i całej Europy. Obiecuję, że nigdy więcej nie będziesz szorować podłóg. - Takich obietnic nie daje się za darmo - powiedziała wolno. - A ja nie mam ci nic do zaofiarowania w zamian. - Nagle ciemny rumieniec zabarwił jej policzki. - Dobry Boże -wykrztusiła. - Chyba nie chcesz, bym została twoją... twoją kochanką... Uśmiechnął się chłodno. - Nie kochanki pragnę. Jankesko, lecz... żony. Hrabiną? Księżną? Ona? Ten człowiek bierze ją za naiwną. Zawrzała gniewem i spojrzała w stronę drzwi. Nie wątpię, że chcesz się ożenić, panie... Ale nie ze mną! wykrzyknęła, rzucając się do wyjścia. Rozdział czwarty Złapał ją w pół drogi i obrócił twarzą do siebie. - Zapewniam cię, moja droga, że mówię najzupełniej poważnie. Mam różne wady. ale nie należę do tych. którzy traktują lekko takie sprawy jak ta. Zamierzam się ożenić i to właśnie z tobą. - Ale ja... ja was nic znam, panie - wyrwało jej się. -Musiałabym postradać rozum, by za ciebie wyjść. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Postradałabyś rozum nie zgadzając się na to - oznajmił chłodno. - Nie masz już mojego zegarka. Jankesko. Pomyślałaś o tym, jakie będzie twoje życie, jeśli tu zostaniesz? Umiem szyć. - Starała się mówić pewnie, lecz głos ją zawiódł. Znajdę pracę jako szwaczka... - A jeśli nie znajdziesz? Kto cię zatrudni? Nie masz żadnych referencji, nikogo, kto potwierdziłby twoje umiejętności. Żadna szanująca się inodystka nie zatrudni służącej z oberży. A gdzie będziesz mieszkać, zanim znajdziesz zatrudnienie? Na ulicy? A jeśli spodobasz się jakiemuś mężczyźnie? Potrafisz się obro nić, jeśli zechce z tobą pofiglować? Nie uda ci się przeżyć ani w Charleston, ani gdzie indziej. Przekonywała siebie w duchu, że próbuje ją nastraszyć. Usiłowała wyswobodzić się z jego uścisku. W odpowiedzi przyciągnął ją bliżej tak blisko, że czuła ciepło oddechu na policzkach. - Zawsze możesz wrócić do podawania piwa. Może lubisz pożądliwe spojrzenia, dłonie sięgające pod spódnicę... Zadrżała. - Jesteś wystarczająco ponętna, by zarabiać na życie swoim ciałem. Naturalnie jeśli nie czujesz awersji do spędzenia reszty swoich dni na plecach, zmieniając mężczyzn co noc. - Żony?! Albo to jakiś żart, albo ten człowiek oszalał, pomyślała. A może to ona postradała zmysły... Wpatrywała się w niego oniemiała. Emanował z niego spokój, a w oczach o niezwykłej srebrzystej głębi płonęła zimna determinacja. Nie, nie była szalona. On również. Zaczęła się powoli cofać. Gdy oparła się udami o brzeg materaca, usiadła na pościeli. Wciąż się uśmiechał ironicznie i jednocześnie niepewnie. Żartujesz sobie ze mnie, panie- zdołała z siebie wydusić. To okrutne z twojej strony. - Okrutne? - Roześmiał się drapieżnie. - Raczej wspaniałomyślne. - Nie wiem. dlaczego taki ktoś jak ty, panie, chce się żenić z kimś takim jak ja. - Słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała. - Ale mogę. - W jego oczach zapłonął nagle ogień, który ją przeraził. - Powtarzam, że drwisz sobie ze mnie. - Uniosła dumnie głowę. Nie zapomniałam, że jesteś angielskim lordem... - Ani ja. - Z rosnącym niepokojem obserwowała, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wkrótce możesz zostać hrabiną... a w przyszłości księżną Farleigh. Jego śmiałe słowa wywołały na policzkach Cassie purpurowy rumieniec. Poczuła zamęt w głowie. Czy to sen, czy wybawienie? Doskonale wiedziała, że nigdy nie wróci do życia, które do tej pory wiodła. Niczego bardziej nie pragnęła, jak stąd uciec. Z trudem przełknęła ślinę i zmusiła się, by spojrzeć w tę chmurną twarz o twardych rysach. - Dlaczego chcesz się ze mną ożenić, panie? - zapytała cicho. - Twierdzisz, że jesteś świadom różnic między nami. Więc dlaczego? Dlaczego właśnie ja? Nie mógł jej powiedzieć, że właśnie z powodu tych różnic chce ją poślubić. Zagroziłoby to jego planom. Przez te wszystkie lata ojciec w ogóle się nim nie interesował, pomyślał z goryczą. Kiedy zabrakło Stuarta, nagle uznał, że powinien pokierować jego życiem. Tylko że teraz to on będzie dyktował warunki. Dobrze chociaż, że dziewczyna jest znośna. Przyjrzał się jej twarzy o delikatnej kremowej karnacji, nie upiększonej pudrem. Jest nawet więcej niż znośna... Ojciec chce, żeby się ożenił. No cóż, pomyślał z uczuciem triumfu, jego życzeniu stanie się zadość, tyle że nic będzie to dokładnie to, czego oczekiwał. Weźmie za żonę tę prostą złodziejkę. Wyjaśni jej tylko tyle. ile będzie trzeba. Wyczuł, że zdobył jej zainteresowanie, a może nawet przyzwolenie. - Widzę, ze jesteś rozsądna, Jankesko, i nie masz złudzeń. Pochwalam to, bo wielkim błędem byłoby sądzić, że się w tobie zakochałem. Puścił ją, lecz nic spuszczał z niej wzroku. Nie bez satysfakcji obserwował rumieniec wypływający jej na twarz. - Nie jest to też namiętność - doda! z lekkim uśmiechem. Odetchnęła z ulgą. kiedy podszedł do okna i zapatrzył się na widoczny w oddali port. Po chwili odwrócił się w jej stronę. - Pytałaś, czemu chcę się z tobą ożenić. Wyjaśnię ci to. Mój ojciec jest księciem Farleigh. Jestem jego młodszym synem. Pierworodny syn, a mój brat Stuart, był jego dziedzicem. Niestety zginął przed kilkoma miesiącami. Nie wiedząc, co powiedzieć, patrzyła na niego w milczeniu. Zresztą nie oczekiwał od niej żadnej reakcji. Jego twarz, podobnie jak głos, nie wyrażały żadnych uczuć. - Farleigh, majątek mego ojca w hrabstwie Kent, graniczy z ziemiami Reginalda Lathama, księcia Warrenton. Jego jedy na córka, lady Evelyn, była zaręczona z moim bratem Stuar tem. Kiedy Stuart zmarł, odziedziczyłem po nim tytuł hrabie go Wakefield. Podejrzewam, że ku wyraźnej niechęci mego ojca. Nie uszła uwagi Cassie twarda nuta w jego głosie. - Zdaje się, że nie bardzo lubisz swego ojca - zauważyła. Roześmiał się szorstko. - Nie bardziej niż on mnie. Widzisz, Jankesko, rzadko się ze sobą zgadzamy - A co to ma wspólnego z małżeństwem? - zapytała, mar szcząc brwi. I ze mną, dodała w myśli. Zanim wyruszyłem w podróż do Ameryki, ojciec oznajmił mi, że pragnie, bym wraz z tytułem odziedziczył po Stuarcie także narzeczoną. Nie mam zamiaru żenić się z lady Evelyn lub inną kobietą tylko dlatego, że tak nakazuje mi obowiązek. W jego oczach błysnął gniew. - Ojciec jest człowiekiem o silnej woli i twardym charakterze, i rzadko liczy się z czyimś zdaniem. Nie pozwolę, by narzucał mi swą wolę. Jeśli ustąpię mu w tej sprawie, uzna, że może mną kierować we wszystkich innych. Z drugiej strony nie chcę rezygnować z tego wszystkiego, co pewnego dnia będzie moje. Nic mam jednak zamiaru żenić się z panną, którą on wybrał. - Umilkł. - Dlatego właśnie wybrałem ciebie, bo, jak twierdzisz, nic masz żadnych krewnych. Nikt więc nie będzie wtrącał się w moje życie. Prawdę powiedziawszy, nie mam czasu szukać sobie narzeczonej ani tu, ani w Anglii. Jeśli wrócę z żoną, ojciec będzie musiał pogodzić się z moim wyborem. - Milczał przez chwilę. - Oboje pragniemy decydować o naszym przyszłym losie stwierdził, wzruszając ramionami. - Przy mnie twoja przyszłość będzie zapewniona. Kiedy wrócę żonaty, żadna z ponętnych panienek nie będzie próbowała położyć rączek na moim portfelu. Chyba to dobry układ, nie sądzisz? Nie, zupełnie nieodpowiedni, chciała wykrzyknąć, lecz się powstrzymała. Kiedy nadal milczała, uniósł ciemną brew. - No i cóż, Jankesko? Mogę być twoim wybawicielem, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Gorycz wezbrała w jej sercu. Jako dziecko marzyła, że pewnego dnia zjawi się jej ojciec i zabierze ją gdzieś daleko, gdzie nic będzie głodu, zapachów piwa i potu. Prawdopodobnie jednak nawet sama matka nie wiedziała, kim on jest. Nie była też ślepa ani głupia. Doskonale wiedziała, że od mężczyzny nie można oczekiwać pomocy. A ten tutaj był obcy. arogancki i pyszałkowaty. Mógł jednak zapewnić jej lepsze życie... Nie zależało jej na futrach i klejnotach. Kusił ją raczej dom, którego nigdy nie miała. Nękana wątpliwościami, dryfowała między niebem a piekłem. Zgoda oznaczała długą podróż za ocean, która napawała ją strachem. Panicznie bała się wody od owego dnia, kiedy razem z matką przybyła do Charleston. Czy zniesie taką podróż? Musiałaby oszaleć, by na to przystać. Głupotą też byłoby się nic zgodzić. Gabriel patrzył na nią wyczekująco. - Pomyśl - odezwał się cicho. - Moja propozycja jest więcej warta niż zegarek. Jako moja żona będziesz miała wszystko. - A co będzie później? - zapytała. - Za rok? Za dziesięć lat? Wyrzucisz mnie na ulicę, kiedy spełnię już swoje zadanie? Zanim zdążyła go powstrzymać, wziął jej dłoń w swoją i uniósł do światła. Długo przyglądał się szorstkiej, zniszczonej pracą skórze. Miała ochotę wyrwać mu rękę i ukryć w fałdach sukni, lecz coś ją przed tym powstrzymało. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy przesunął kciukiem po obtartych, czerwonych kostkach dłoni. - Nigdy już nie będziesz musiała pracować ani nikomu służyć. Teraz tobie będą usługiwać. Dłonie jej zwilgotniały, a nogi zaczęły drżeć. - Będziesz mnie dobrze traktował? - zapytała z wahaniem. - I nigdy nic podniesiesz na mnie ręki? W odpowiedzi podciągnął rękaw jej sukni, odsłaniając sine ślady na nadgarstkach. Cassie nic spuszczała z niego wzroku. Dostrzegła w oczach hrabiego dziwny błysk, który jednak bardzo szybko zgasł. Prawie nie otwierając ust zapytał: - Czarny Jack? Spuściła wzrok i skinęła głową. Gwałtownie puścił jej rękę. - Wychowano mnie na dżentelmena, Jankesko, choć są tacy. którzy twierdzą inaczej. Nie podniosę na ciebie ręki. - A kiedy byłby ślub? - zapytała, nie podnosząc oczu. - Nie odpłynę z tobą bez ślubu. Miałabym wówczas pewność, że nie czynisz obietnic, których potem nie dotrzymasz. Uśmiechnął się wolno. - Patrzcie, patrzcie! Tak ci spieszno do ślubu czy do łoża? Na samą myśl o tym Cassie skurczyła się w sobie. Nell często przyprowadzała na poddasze klientów. Cassie udawała wówczas, że śpi, lecz do jej uszu docierały jęki, pomruki, szepty i śmiech. Zachowywali się jak zwierzęta. Wzruszył ramionami. - Zamierzam odpłynąć koło południa. Za odpowiednią sumę pastor z pewnością da się przekonać, by udzielił nam ślubu w ciągu godziny. Wciąż miała wątpliwości. Choć stał od niej w odległości kilku kroków, czuła żar bijący od jego ciała. Przypomniała sobie, jak przygniatał ją swoim ciężarem i jak brutalnie ją całował. Zacisnęła kurczowo ręce, by powstrzymać ich drżenie. Nie chcę dzielić z tobą łoża, panie. Jeśli się nie zgodzisz, to nici z naszego ślubu. Zmarszczył brwi. - Zaczynam podejrzewać, że ukrywasz jakąś deformację. Targujesz się, ale może nie ma o co? Chyba powinienem najpierw obejrzeć towar. Wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście. - Nie! - krzyknęła. - Już ci mówiłem, pani, że to nic namiętność mnie do ciebie przyciągnęła. Mam rozliczne apetyty, lecz zapewniam cię, że jest wiele kobiet, które potrafią je zaspokoić. Poza tym, ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to potomek. - Spojrzał na nią chłodno. -Wiec powiedz mi, Jankesko. Płyniesz ze mną do Anglii czy zostajesz tutaj? - Płynę z tobą - usłyszała swój szept. Skinął głową, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i dał znak, by szła przodem. Cassie ruszyła jak we śnie. W głowie jej szumiało i nie była w stanie zebrać myśli. Wszystko wydawało się takie niewiarygodne... niemożliwe. Zaledwie kilka chwil temu wchodziła do tego pokoju, oczekując, że zostanie ukarana. Tymczasem wkrótce miała wyjść za mąż. Christopher Marley spacerował niecierpliwie po sali. Czarny Jack siedział na ławie w odległym kącie i wpatrywał się bezmyślnie w kufel piwa. Słysząc kroki na schodach Nell wybiegła z kuchni z pogardliwym uśmiechem na twarzy. Była przekonana, że Cassie wreszcie dostanie to, na co zasługuje. Rzeczywiście tak się stało. Kiedy zeszli na dół. wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. Cassie zapragnęła nagle rzucić się w stronę drzwi i uciekać, gdzie oczy poniosą. Trzymająca ją za łokieć ręka zacisnęła się ostrzegawczo. Jak widać, bez trudu odgadł jej zamiar. Czarny Jack poderwał się z ławy i podszedł do nich. - Nie ma potrzeby, aby wielmożny pan zaprzątał sobie nią głowę. Rzucił Cassie gniewne spojrzenie. - Już ja się nią zajmę. Nigdy więcej niczego nie ukradnie. - Och, nie wątpię. Jako moja żona nic będzie musiała tego robić. Czarny Jack osłupiał. Poruszył ustami, lecz nie wydał żadnego dźwięku. - Chyba nie chcesz poślubić tej suki, panie! - wykrzyknęła Nell. Gabriel nawet na nią nie spojrzał. - Pobierzemy się w ciągu godziny. Przy magazynach porto wych jest kościół. Wstąpimy tam po drodze na statek. Nell nie dawała za wygraną. - Ale czemu ona?! - wykrzyknęła. Ta suka uważa, że jest lepsza ode mnie. Na pewno nie potrafi cię zadowolić w łóżku. Przecież ona nie wie nawet połowy tego co ja. Czarny Jack odzyskał wreszcie mowę. - Wasza wielmożność, chyba nie myśli pan się z nią ożenić? Przecież to zwykła dziwka. Zwykła dziwka. Cassie utkwiła wzrok w podłodze. Nie miała odwagi spojrzeć nikomu w oczy. Dlatego nie widziała, iż Gabriel spojrzał na Czarnego Jacka z takim gniewem, że tamten mimowolnie się cofnął. - Ożenię się, z kim zechcę - oświadczył zimno. - I nikt mnie przed tym nie powstrzyma. A teraz proszę przywołać mi powóz. Czas ruszać w drogę. Czarny Jack pospieszył spełnić polecenie. Nell gapiła się jeszcze przez chwilę na Cassie, po czym wróciła do kuchni, mrucząc coś pod nosem. Christopher Marley zdołał wreszcie otrząsnąć się z zaskoczenia. Klepnął Gabriela w ramię i wskazał głową na drzwi. - Słowo na osobności, jeśli pozwolisz. Cassie uniosła głowę i spojrzała ze smutkiem na wychodzących mężczyzn. Tymczasem przyjaciele spoglądali na siebie przez chwilę. Zanim Christopher zdążył się odezwać. Gabriel powiedział: - Mam nadzieję, że będziesz mi świadkiem na tym ślubie. - Świadkiem? - powtórzył ostro Christopher. - Czyś ty rozum postradał? Przecież wiesz, że takie małżeństwo byłoby farsą. - Powiedz mi, przyjacielu - zapytał Gabriel. - Czy małżeństwo z lady Evelyn byłoby mniejszą farsą? Przynajmniej będzie to mój własny wybór. Christopher otworzył usta, po czym zamknął je. Niestety Gabriel miał rację. - Może Cassie dała się na to nabrać, ale mnie nie oszukasz. Chcesz się z nią ożenić na złość ojcu. Będzie wściekły, podobnie jak Warrenton, kiedy się dowie, że nie możesz poślubić lady Evelyn. - Nie okłamałem jej - powiedział Gabriel. Może i nie okłamałeś, szepnął mu wewnętrzny głos, ale i nie wyjawiłeś wszystkiego. - Dziewczyna wic. dlaczego chcę się z nią ożenić. - Chcesz powiedzieć, że nie zmusiłeś jej do tego małżeństwa? Gabriel z trudem zapanował nad gniewem. - Nie podniosłem na nią ręki - wyjaśnił lodowatym tonem. - A jeśli twierdzisz inaczej, to strzeż się, przyjacielu. - Niczego takiego nic twierdzę - odparował Christopher. -Ale ukradła ci zegarek i została na tym przyłapana. Mogłeś to wykorzystać. - Masz dla niej wiele sympatii - zauważył Gabriel podejrzanie słodkim głosem. - Czyżbyś mi zazdrościł? - Nie w tym rzecz - zaprotestował Christopher żywo. -Nigdy cię nie krytykowałem, Gabrielu, ale chciałbym wiedzieć jedno: czy ta dziewczyna wie. w co ją wciągasz? - Christopherze, wyciągam ją z biedy i ciężkiej pracy. Dobrze wiesz, że jej sytuacja zdecydowanie się polepszy. Chyba raczej należą mi się pochwały niż krytyka dodał ze śmiechem. Christopher miał nieco odmienne zdanie, lecz nic nie powiedział. Gabriel zrozumiał jego milczenie. - Nie pozwolę mieszać się w moje sprawy ani tobie, ani nikomu - oświadczył chłodno. - Już postanowiłem. Zechcesz więc być moim świadkiem, czy mam poszukać sobie kogoś innego? Christopher westchnął ciężko. - Nie musisz - odpowiedział cicho. - Będę twoim świad kiem. Kilka chwil później cała trójka siedziała już w powozie. Christopher zajął miejsce naprzeciwko Cassie. Przyszła panna młoda wtuliła się w róg, byle jak najdalej od pana młodego. Gabriel nie zwracał na nią uwagi i z obojętną twarzą wyglądał przez okno. Wkrótce znaleźli się w małym kościółku. Cassie nie mogła sobie później przypomnieć ani jednego słowa z rozmowy Gabriela z pastorem. Był to tęgi, niski mężczyzna, który ze zdumieniem przyglądał się biednie wyglądającej dziewczynie i szykownemu paniczowi. Garść złotych monet skutecznie zamknęła mu usta. Cassie znalazła się nagle przed ołtarzem z Gabrielem u boku. Pastor odchrząknął i zaczął odmawiać formułkę. Po chwili było po wszystkim. Poczuła, jak drżą jej ręce. ściskające węzełek. Wolno uniosła wzrok i spojrzała na człowieka, który był teraz jej mężem. Zauważyła, że uśmiecha się z satysfakcją. Dobry Boże! Została żoną tego zimnego człowieka o ponurym wejrzeniu i nie mogła już tego cofnąć. Nagle przyszło jej na myśl, że właśnie zawarła pakt z diabłem. Rozdział piąty Dochodziło południe, kiedy powóz przywiózł całą trójkę na nabrzeże. Christopher wysiadł pierwszy. Za nim Gabriel zeskoczył lekko na ziemię. Kiedy Cassie podniosła się z miejsca, Gabriel odwrócił się i podał jej rękę. Poczuła się niepewnie, widząc go tak ożywionym. Nie bardzo wiedząc dlaczego, obawiała się jego dotknięcia, toteż nie uczyniła najmniejszego ruchu. Oczy koloru stali zapłonęły zimnym blaskiem. - Pani, nie mam najmniejszej ochoty tu tkwić. Myślę, że ty również. Spłonęła rumieńcem i nieśmiało podała mu rękę. Gdy tylko znalazła się na ziemi, natychmiast cofnęła dłoń. Gabriel skrzywił się nieznacznie, lecz nic nie powiedział. Poszedł zapłacić woźnicy, tymczasem Christopher zajął się ich bagażem. Cassie nie ruszyła się z miejsca. Powietrze było wilgotne i ciężkie po porannym deszczu, a ostry zapach soli drażnił nozdrza Chociaż mgła się podniosła, niebo pozostało bladoszare. - Ten na końcu to statek Gabriela - posłyszała tuż obok głos Christophera. Spojrzała we wskazanym kierunku. W miejscu, gdzie nabrzeże wchodziło w zatokę, lśniący trójmasztowiec wdzięcznie kołysał się na falach. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo wnet pojawił się Gabriel, chwycił ją za łokieć i poprowadził między niezliczonymi skrzyniami i beczkami. Tuż przed nimi krzepki marynarz zarzucił sobie skrzynię na plecy i ruszył po kładce na statek. Paraliżujący strach przeniknął ją do szpiku kości. Czy to jedyna droga na pokład statku? A jak inaczej mogłaby tam wejść? Odetchnęła głęboko i spojrzała w dół. Jej oczom ukazały się ciemne spienione wody, uderzające z wielką siłą o umocnienia doku. Natychmiast wyobraziła sobie, jak spada w ciemnozieloną otchłań, rozwierającą szeroko paszczę, by wchłonąć ją całą. Zaczęła spazmatycznie oddychać, płuca paliły żywym ogniem, gdy tymczasem cuchnąca, ohydna woda zalewała jej usta. - Chodź, Jankesko. Idź pierwsza, a ja za tobą. Jego słowa rozproszyły otaczającą ją mgłę. Pokręciła głową i cofnęła się o krok. - Nie wyszeptała. - Nie mogę... - Nie możesz się już rozmyślić. Pierwszy etap mamy już za sobą i za chwilę zaczniemy następny. - Wyraz jego twarzy był równie groźny jak ton głosu. Stłumiła narastające nudności. - Nie rozmyśliłam się. ale... ale nie umiem pływać i jeśli się potknę... - Nie potkniesz się. Och. gdyby mogła być tego pewna! Kolana zaczęły jej drżeć. - P-proszę .. - wyjąkała. Zaklął pod nosem i wziął ją na ręce. Cassie nic pozostało nic innego, jak wtulić twarz w jego szyję. Zacisnęła mocno oczy. kiedy pewnym krokiem ruszył po trapie na pokład. Nie zatrzymując się zaniósł ją prosto do kajuty. Dopiero kiedy poczuła pod stopami twardy grunt, odważyła się otworzyć oczy. Gabriel uniósł lekko brew i wówczas zdała sobie sprawę, że nadal obejmuje go za szyję. Zaczerwieniła się gwałtownie i natychmiast się od niego odsunęła. Rozgość się tymczasem. Zaraz podnosimy kotwicę -oznajmił, po czym zamknął za sobą drzwi kajuty. Została sama. Omiotła niepewnie spojrzeniem pomieszczenie. Był to sporych rozmiarów pokój, z pewnością należący do jej męża. Odsunęła od siebie tę niepokojącą myśl i rozejrzała się ciekawie po kajucie. Przy jednej ze ścian stała mahoniowa skrzynia i komoda, a także przytwierdzony do ściany stół. Środek kajuty zajmowało biurko z rozłożonymi na nim mapami. Był nawet mały brzuchaty piecyk i stojący obok fotel. Uwagę Cassie przykuło jednak szerokie łoże. Podłoga nagle zatrzeszczała i zakołysała się pod stopami. Statek drgnął i ruszył z miejsca. Poczuła jednocześnie strach i podniecenie. Pod jedynym oknem w kabinie stała wąska kanapka. Podeszła do niej niepewnie, wdrapała się na nią i wyjrzała przez zaparowany luk. Statek nabierał szybkości, sunąc po wodach zatoki. Zalesiona linia brzegowa i Charleston oddalały się coraz bardziej. Jak wiele się tego dnia wydarzyło. Nigdy już nie ujrzy Charleston... ani Czarnego Jacka. Koniec z życiem służącej. Koniec z szorowaniem podłóg, koniec z podszczypywaniami i pożądliwymi spojrzeniami klientów. Nie była szczególnie przygnębiona. Ogarniało ją jedynie tak dobrze znane jej uczucie samotności i szarpiący serce niepokój o to, co ją czeka. Mogła mieć tylko nadzieję, że przyszłość będzie lepsza. Uczucie zagubienia nie opuszczało jej przez cały długi dzień. Nie wózek. Tuż za nim ukazała się dumna sylwetka Gabriela. Moja droga, to jest Ian. Będzie zajmował się naszymi posiłkami i sprzątał kabinę w czasie podróży, Ian... moja żona. Cassie uśmiechnęła się ciepło do młodego człowieka. - Witaj, Ianie - powiedziała cicho. - Milady. Ściągnął z głowy czapeczkę i skłonił się z ujmującym uśmiechem na twarzy. Następnie zajął się nakrywaniem do stołu na dwie osoby. Do jej nozdrzy dotarły wspaniałe zapachy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jest głodna, Ian skończył nakrywać i zamknął za sobą drzwi. Została sama ze swoim nowo poślubionym mężem. Podszedł do stołu, odsunął krzesło i spojrzał w jej stronę. Dopiero po chwili zrozumiała, że czeka na nią. Czyżby z niej żartował, czy po prostu chce być uprzejmy? - pomyślała. Czując się dość głupio, spłonęła rumieńcem i zajęła miejsce przy stole. Nie pytając, nałożył jej na talerz. Nie zaprotestowała. Perspektywa wspólnego posiłku z tym człowiekiem wprawiała ją w zdenerwowanie. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, jak się zachować. Zdecydowana nic dać niczego po sobie poznać, skupiła się na jedzeniu. Było proste, lecz pożywne: gesty gulasz i ciepły pachnący chleb. Głód wkrótce usunął wszystko inne w cień. Zapomniała nawet o siedzącym naprzeciwko niej mężczyźnie. Kończyła właśnie drugą dokładkę, kiedy jej wzrok napotkał utkwione w niej przejrzyście szare oczy. Miały dziwny wyraz, toteż gorący rumieniec zabarwił jej policzki. Bez wątpienia uznał ją za zagłodzoną i łakomą. Odłożyła widelec i spuściła wzrok. - Przepraszam - wymamrotała. - Nic powinnam... Pokręcił głową. - Nie uczyniłaś nic, za co musiałabyś przepraszać. Jankesko. Wygląda na to. że opuściłaś zbyt wiele posiłków. - Umilkł, po czym dodał cicho: - Wolę, byś się najadła do syta, niż żeby ośmieliła się wyjść z kajuty, nikt też do niej nie zaglądał. Wkrótce cienie zaczęły się wydłużać i mrok spowił kabinę. Czyżby wszyscy o niej zapomnieli? W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Zdążyła powiedzieć niepewne ,,Proszę" i w drzwiach stanął krępy młodzieniec w wełnianej czapeczce na głowie. Pogwizdując cicho wprowadził do kajuty mały miało się zmarnować dobre jedzenie. - Nic powiedział, że na widok jej apetytu poczuł się winny. On nie wiedział, co to głód. Oblała się rumieńcem. Gabriel uśmiechnął się lekko. - Jestem jednak niewymownie rad, że nic mam do czynienia z biednym marynarzem. - Mojemu żołądkowi nic dolega nic z wyjątkiem głodu. Uśmiechnęła się drżąco i odetchnęła swobodniej. Może jed nak potrafi być miły, pomyślała. Chciał nalać jej wina, lecz odmówiła. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym powiedział: - Muszę ci postawić kilka warunków, Jankesko. Na statku jest wielu mężczyzn, a jak zapewne wiesz, marynarze bywają dość grubiańscy. Zakonotuj sobie, że nie byłoby dla ciebie bezpiecznie spacerować samotnie po pokładzie. Pomyślała o otaczających ich ciemnych głębinach. Nic ma obawy, pomyślała, z trudem opanowując dreszcz strachu. Pojawił się łan i szybko sprzątnął resztki posiłku. Gabriel wstał od stołu i usiadł przy biurku. Rozwinął mapę i rozłożył ją na blacie. Cassie tymczasem przeniosła się na fotel przy pękatym piecyku. Mijały minuty. Wydawało się. że Gabriel zapomniał o jej istnieniu, lecz Cassie to nie przeszkadzało. Wciąż jednak zerkała w jego stronę. Zdjął surdut i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając umięśnione ręce, pokryte gęstym ciemnym włosem. Przypomniała sobie, jak te ręce ją obejmowały, kiedy niósł ją po trapie na statek. Były takie silne i pewne. Najwidoczniej nie miał aż tak lekkiego życia, jak sądziła. Palce miał szczupłe, o czystych paznokciach. Niechętnie spojrzała na szorstką i spierzchniętą skórę na dłoniach, po czym ukryta je w fałdach sukni. Wsunęła głębiej stopy pod fotel i skuliła się, jakby zapragnęła stać się niewidzialna. Wkrótce nie przespana noc dała o sobie znać i nie zdając sobie z tego sprawy, usnęła. Nagle poczuła, że ktoś nią potrząsa. Otworzyła oczy i zobaczyła pochylającą się nad nią przystojną twarz męża. - Jesteś zmęczona, Jankesko. Proponuję, byś się położyła. Oszołomiona wyprostowała się wolno i zapytała lekko schry pniętym głosem: - Gdzie będę spała? - Nie trzeba chyba wielkiej inteligencji, by się tego domyślić. zważywszy, że w kajucie jest tylko jedno łóżko - rzucił z ironią. Cóż za grubianin - pomyślała. A ona sądziła, że ma w sobie choć szczyptę delikatności. Dotknięta do żywego, uniosła dumnie brodę. - Nie mam ochoty spać w sukni - oświadczyła wyniośle. -A nie będę jej przy tobie zdejmować. - Co takiego?! Chyba nie spodziewasz się, że wyjdę. Nic zapominaj, że to moja kajuta. I żeby nie było między nami nieporozumień... Nie mam zamiaru spać na podłodze, podczas gdy ty zajmiesz moje łóżko. Jest wystarczająco szerokie dla nas dwojga. Zaparło jej dech w piersi. A to łajdak! I taki śmie nazywać siebie dżentelmenem! - Mówiłeś, że mnie nic tkniesz. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem. - Posłuchaj - powiedział, wolno cedząc słowa. - Nie widzę potrzeby powtarzania tego po raz kolejny, jednak zrobię wyjątek. Niezwykle cenię sobie cielesne przyjemności. Lecz ty nie jesteś dla mnie żadną pokusą, a ja nie jestem rozpustnym łajdakiem, który nie może spać obok kobiety, nie rozdzierając jej szat. Każde słowo raniło boleśnie. Wiedziała, że poniosła porażkę. - Doskonale odwrócić. mruknęła. Lecz przynajmniej mógłbyś się - Nie jesteś pierwszą kobietą, którą oglądani bez niczego. - Nie oglądałeś mnie bez niczego i nie będziesz oglądał. Prychnął pogardliwie. - Mam nadzieję, że skończysz wreszcie z tym udawaniem wstydliwej panienki. To nie robi na mnie wrażenia. Zapragnęła nagle wykrzyczeć mu w twarz, że wcale nie udaje. Wiedziała, że uważa ją za zwykłą dziwkę. A gdyby powiedziała mu prawdę? Czy miałoby to dla niego jakieś znaczenie? Nie sposób przewiedzieć, jak by zareagował. Nie, nie może dopuścić, by odwiózł ją do Charleston. Cóż by ze sobą zrobiła? Musiałaby wrócić do Czarnego Jacka. A sądząc z humoru hrabiego, niewiele brakowało, by go sprowokować. W końcu jednak się odwrócił. Pospiesznie zsunęła buty i pończochy i zdjęła przez głowę suknię. Byłby potworem. gdyby się teraz obejrzał. Czuła się naga w cienkiej koszulce i bawełnianej halce. Prędko wsunęła się pod kołdrę i przykryła po samą szyję. - Możesz się odwrócić - rzuciła bez tchu. Nawet na nią nie spojrzał. Zauważyła ze zdziwieniem, że zdążył już rozpiąć koszulę. Patrzyła z niepokojem, jak zsuwają z ramion. Pierś i brzuch miał pokryte gęstym ciemnym włosem. Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Kiedy jego dłonie powędrowały ku zapięciu bryczesów, pospiesznie przewróciła się na drugi bok. Zgasił lampę zawieszoną na belce i kajutę spowiły ciemności. Zacisnęła oczy i nie otworzyła ich nawet wówczas. kiedy usłyszała, jak kładzie się obok niej. Serce biło jej jak szalone. Ich ciała się nie stykały, lecz wciąż się obawiała, że za chwilę to się stanie. Przesunęła się wolno na brzeg łóżka. Nagle poczuła na biodrze jego dłoń. - Albo uspokoisz się i dasz mi spać. albo będziesz spała na podłodze - rzucił wściekłym szeptem. Znieruchomiała, bojąc się nawet odetchnąć. Jego dłoń paliła ją przez cienki materiał koszuli. Jak mam spać. kiedy ten człowiek leży obok mnie? - pomyślała z przerażeniem. W końcu jednak miarowe kołysanie statku utuliło ją do snu. Rozdział szósty Wolno się budziła. Czuła pod sobą miękki puszysty materac i przyjemne ciepło. Leżała wtulona w coś, co emanowało żarem i sprawiało, że czuła się rozkosznie bezpieczna. Nigdy dotąd nie było jej tak dobrze. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest. W każdym razie nie było to jej łóżko na poddaszu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie jest sama. i przypomniała sobie, kim jest ów mężczyzna, do którego tak się przytula. Uniosła gwałtownie powieki. Policzek miała wciśnięty w twarde umięśnione ramię, ręka zaś, sprawiająca wrażenie drobnej i bladej, spoczywała na opalonej i mocno owłosionej piersi. Kontrast między karnacją ich skór był uderzający. Zauważyła, że kołdra ledwie przykrywa mu biodra. Wzrok bezwiednie powędrował niżej, prześlizgując się po tej partii ciała, której lepiej było nie widzieć, a która wywołała na jej twarzy krwisty rumieniec. Czując dziwny ucisk w gardle, uciekła wzrokiem w górę jedynie po to, by napotkać jego śmiałe spojrzenie. - Dzień dobry, Jankesko - powiedział przeciągając sylaby. -Ufam. że moje łóżko nie sprawiło ci zawodu. Cassie powstrzymała się od ciętej riposty, która cisnęła jej się na usta. Po chwili jednak spuściła głowę, bo Gabriel odrzucił kołdrę i wstał z łóżka. Jego absolutny brak wstydu był dla niej czymś szokującym. Kiedy stanął do niej tyłem, podciągnęła wyżej kołdrę. Słysząc plusk wody w miednicy, ostrożnie zerknęła w tamtą stronę. Z ulgą stwierdziła, że Gabriel ma na sobie spodnie. W tym momencie się odwrócił. - Nie mam nic przeciwko temu, byś mnie oglądała, Jankesko, lecz byłoby sprawiedliwiej, gdybym i ja dostąpił tego przywileju - oświadczył uśmiechając się arogancko. - Niby dlaczego miałbyś tego pragnąć - rzuciła wyzywająco. Sam przecież stwierdziłeś, że nie jestem dla ciebie żadną pokusą. Wytarł ręce, usiadł na brzegu łóżka i bezceremonialnie przesunął palcem wzdłuż jej nagiego ramienia. - Ale mógłbym zmienić zdanie. Odepchnęła jego rękę. - Oby nie. Patrzył, jak jej palce pospiesznie podciągają kołdrę pod brodę. Jej oczy wyglądały teraz niczym ogromne przejrzyste topazy. Rozbawiło go to i zarazem rozczarowało, że tak uparcie trzyma się swojej taktyki. Nie spodziewał się takiej skromności po kobiecie jej pokroju. Wzruszył ramionami i powrócił do przerwanej toalety. Ogolił się, po czym wytarł z szyi resztki mydła. Spojrzał ponownie na Cassie i zauważył, że wciąż mu się przygląda. W jej oczach dostrzegł niepokój i napięcie. Rzucił ręcznik na umywalkę i podszedł do łóżka. - Widzę, że coś cię niepokoi, Jankesko. Może powiesz mi. o co chodzi. Zwilżyła wargi końcem języka. Kiedy on zdążył poznać ją tak dobrze? Postanowiła, że w przyszłości musi się lepiej pilnować. - Zastanawiałam się... jak mam się do ciebie zwracać. Uniósł brew i sięgnął po koszulę. - A jak byś chciała, Jankesko? Jankesko. Dlaczego tak uparcie obstaje przy tym przezwisku? Zaczynało ją to irytować. Poderwała się gwałtownie, zapominając o kołdrze. - Jest całe mnóstwo pasujących do ciebie określeń, panie, podejrzewam jednak, że żadne by ci nic odpowiadało. Okrył koszulą barczyste ramiona. Nie wątpię w to. Ale ja mam już imię, Jankesko. Ja także, lecz nie jest to ''Jankeska"! Uniósł kącik ust. - Nie rozumiem, dlaczego nie miałabyś się zwracać do mnie po imieniu. Jeśli zaś chodzi o ciebie, to już mówiłem, że ''Cassie" do ciebie nie pasuje. - My też do siebie nie pasujemy, a jesteśmy razem, w do datku jako mąż i żona! - rzuciła bez namysłu. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Jej zachowanie zirytowało go, lecz jednocześnie musiał przyznać, że dziewczyna ma w sobie wiele uroku. W swym wzburzeniu wyglądała niezwykle ponętnie; gęste włosy falami opadały jej na ramiona. Zapragnął nagle rzucić ją na plecy i pokazać tej hardej małej jędzy, że gdyby chciał, mógłby jej cięte riposty zmienić w bolesne jęki. Niech to diabli! Cóż to za nonsens? Lepiej było ożenić się z ropuchą. Gdyby nie była taka urodziwa, nic traciłby czasu na słowne utarczki. Zirytowało go. że musi sam sobie przypominać, iż ma ważniejsze sprawy na głowie niż te bezsensowne dysputy. - Masz rację - odparł chłodno. - Jednak lepiej się nad tym nie rozwodzić. - Wciągnął buty. podszedł do drzwi i rzucił przez ramię: - Na twoim miejscu bym się ubrał, bo niebawem Ian przyniesie śniadanie. Jakże bolała ją ta szorstkość. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zrobiła coś nie tak. Lecz co? Uśmiech Iana był szeroki i przyjacielski. Kiedy wyszedł, znowu poczuła się samotna i opuszczona. Chodziła po kajucie, aż w końcu zatrzymała się przed małą biblioteczką stojącą za biurkiem. Spoglądała markotnie na oprawne w skórę tomy, żałując, że nigdy nie chodziła do szkół. Umiała jedynie się podpisać. Może gdyby potrafiła czytać, czas by się tak nie dłużył. Po południu drzwi do kajuty otwarły się szeroko i Cassie ujrzała w nich wysoką sylwetkę męża. - Morze jest dziś bardzo spokojne, Jankesko. Może zechcia łabyś przejść się po pokładzie? Po pokładzie? Wolała już raczej samotność od konieczności zmierzenia się z wodnym żywiołem. Przez cały dzień starała się o tym nie myśleć. - Nie musisz zaprzątać sobie mną głowy. Z pewnością masz ważniejsze sprawy niż zajmowanie się moją osobą. - Uśmiech nęła się z trudem. - Może później. Nie spuszczał z niej wzroku przez kilka pełnych napięcia sekund. Modliła się. by nic nalegał. - Jak sobie życzysz, Jankesko - powiedział w końcu z lekkim wzruszeniem ramion. - Daj znać Ianowi, gdybyś czegoś potrzebowała. Z tymi słowy odwrócił się i wyszedł. Jednak trzeciego dnia już nie okazał się taki zgodny. Kiedy grzecznie odmówiła, spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. Jesteś wyjątkowo uparta, Jankesko. - Nic podobnego, panie. - Usiłowała zbyć go beztroskim śmiechem. Już mówiłam, że nic musisz zaprzątać sobie mną głowy. Doprawdy, nie ma potrzeby... - Zapewniam cię, że jest. Jankesko. - Na jego twarzy nie było cienia uśmiechu. - Nie możesz spędzić w kajucie całej podróży. Potrzebujesz słońca i świeżego powietrza. W przeciwnym razie rozchorujesz się. - Nic podobnego - zaprotestowała gwałtownie. - Nie chcę cię mieć na sumieniu, dziewczyno. Podszedł do niej szybko i zdecydowanie. Twardy, nieustępliwy wzrok nie dopuszczał odmowy. Odziany na czarno od stóp do głów, w ciemnej, długiej pelerynie, wyglądał jak sam diabeł. Z pewnością też nie troska o jej zdrowie wywołała ten upór. Po prostu musiało być tak. jak on postanowił. Na nic się zdały jej protesty. Złapał ją za ręce i objął w talii. Wyrwała się i rzuciła mu pełne nienawiści spojrzenie. - Przez wiele lat radziłam sobie bez niczyjej pomocy -warknęła. - Jak sobie życzysz - rzucił z ironią. Nie miała wyboru; musiała wejść po trapie na pokład. Natychmiast serce zaczęło bić jak szalone. Obawiała się, że nie zdoła zapanować nad strachem i pozwoli, by ten człowiek był świadkiem jej słabości. Pewnie uznałby ją za głupią, a tego by nie zniosła. Szła coraz wolniej, w końcu nie bardzo zdając sobie z tego sprawę stanęła. Starała się nie patrzeć, lecz było to od niej silniejsze. Całą przestrzeń, aż po horyzont, wypełniały złowieszcze, połyskujące srebrem masy wód. Spostrzegła, że stoi blisko barierki. Mimowolnie spojrzała w dół. Kłębiące się fale wściekle uderzały o burtę statku. Miała wrażenie, że kipiel chwyta ją za poły sukni i ciągnie w swe lodowate odmęty. - Proszę wyszeptała nieswoim głosem. - Ja... ja nie mogę tu zostać. Rzucił jej gniewne spojrzenie. Zobaczył, że zbladła, a oczy wyglądały niczym dwie ogromne błyszczące kule. Przypomniał sobie moment wsiadania na statek. Sądził wówczas, że jest po prostu nieśmiała, lecz dopiero teraz zrozumiał, że się bała. Nie był to jednak strach przed wysokością, jak początkowo przypuszczał. - Czy to twoja pierwsza podróż? Kiwnęła nerwowo głową. - Mam nadzieję, że ostatnia. Kurczowo przywarła do jego boku. Ze zdumieniem zauważył. że cała drży. - Spokojnie - powiedział cicho. - Weź kilka oddechów i pomyśl o czymś przyjemnym. - Nie mogę! - zatkała, mocno zaciskając głębokich powieki. Otoczył ją ramieniem. - Oczywiście, że możesz, Jankesko. Musisz się tylko trochę postarać - powiedział niskim, spokojnym głosem. Potrząsnęła przecząco głową i ukryła twarz na jego ramieniu, zaciskając jednocześnie palce na jego dłoni. - Jeśli pozwolisz, Jankesko. to wolałbym wrócić do Anglii z całą ręką. Słysząc jego oschły ton. otworzyła oczy. Chyba wzrok ją mylił. Nie dostrzegła bowiem kpiny ani pogardy w jego pięknych oczach. Rozluźniła palce, lecz nie puściła jego dłoni. - Dobrze. Skoro otworzyłaś oczy, unieś w górę głowę i po wiedz, czy kiedykolwiek widziałaś tak niebieskie i czyste niebo. To jednak nic w porównaniu z nocą, kiedy świeci księżyc, a nieboskłon przypomina rozżarzone srebro. Tylu gwiazd jesz cze nigdy nie widziałaś. Cóż go napadło, żeby opowiadać o pięknie i kolorach? -pomyślał gniewnie. Jej strach musiał poruszyć w nim jakąś uśpioną strunę. Poczuł, że Cassie cała się trzęsie. - Cóż to, Jankesko? Nadal się boisz? Pokręciła przecząco głową. - Jest mi tylko zimno - skłamała. - Następnym razem musimy pamiętać o pelerynie. - Nie mam peleryny - wyrwało jej się bez zastanowienia. Gabriel przeklął siebie w duchu. Powinien wiedzieć, że w jej garderobie nie ma takich dodatków. Zdjął z ramion pelerynę i okrył nią Cassie. Spojrzała na niego zaskoczona i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Poczuł dziwny ucisk w dole brzucha. Była taka drobna, że wielka peleryna szczelnie ją okryła. Wyglądała tak młodo i bezbronnie. Zrobił się nagle zły na siebie. - No, dalej, Jankesko - rzucił szorstko. - Nie zrobiłaś jeszcze tego, o co prosiłem. Niecierpliwość brzmiąca w jego głosie nie zrobiła na niej takiego wrażenia jak ciepło obejmującego ją ramienia. Wciąż działało na nią uspokajająco, toteż posłusznie uniosła w gorę głowę. Słońce przyjemnie grzało policzki, a wiatr pachniał świeżością. Hen, wysoko, na tle przejrzystego błękitnego nieba, trzepotały ogromne płachty żagli. Potężne maszty kiwały się z falami, trzeszcząc łagodnie. - Bardzo dobrze. Czy było to takie straszne? - Nie - przyznała niepewnie, lecz po chwili zapytała: - Czy teraz mogę już wrócić do kajuty? Lekki uśmiech przemknął przez twarz Gabriela. - Za chwilę. Potem odprowadzę cię na dół. Jakoś nie zmartwiła się zbytnio tą zwłoką. Czuła jego zapach. czysty i lekko drażniący, a mimo to dziwnie swojski. Czuła też ciepło jego ciała, stał bowiem tuż przy niej. Gdzieś z góry rozległo się wołanie. Jeden z marynarzy stojący na pokładzie rufowym kiwał do Gabriela. - Do diabła! - mruknął z niechęcią Gabriel. - Nie mogą się beze mnie obejść. Przeniósł spojrzenie na Cassie, która szybko spuściła wzrok. Zdążył jednak dostrzec błysk paniki. W tej właśnie chwili na pokład wszedł Christopher. Gabriel przywołał go siebie. - Christopherze, czy zrobisz mi tę łaskę i zostaniesz z moją żoną, kiedy będę rozmawiał z Simmsem? - Ależ oczywiście. Cassie chciała zaprotestować, lecz Gabriel już odszedł. Skrzywiła się na myśl o towarzystwie Christophera. Nie mogła zapomnieć jego spokojnego i poważnego wyrazu twarzy podczas ślubnej ceremonii. Przypuszczała, że jest przeciwny temu małżeństwu, a także jej samej. Bolało ją to. bo czuła, że mogłaby go polubić. - Naprawdę nie ma potrzeby, byś tu zostawał, panie mruknęła. Skłonił się z galanterią. - Zapewniam cię, że to żaden kłopot. Zapanowała niezręczna cisza. Cassie mocniej otuliła się peleryną i wbiła wzrok w czubki bucików. Przykro mi, że mnie nie lubisz, panie - odezwała się cicho. Christopher zamrugał oczami. - Co takiego? - Przełknęła ślinę. - Ja... wiem, że mnie nie lubisz, bo poślubiłam twojego przyjaciela - wydusiła z trudem. - Bo... bo stoję niżej od niego. Uniosła głowę, a wówczas on wybuchnął gromkim śmiechem. - Cassie... Chyba nie masz nic przeciwko temu. bym się tak do ciebie zwracał? Co więcej, mam nadzieję, że Gabriel nie poczuje się tym dotknięty. Z przyjemnością jednak spieszę cię poinformować, iż jesteś w wielkim błędzie. Wcale się na ciebie nie gniewam. Jeżeli już to na Gabriela. - Dlaczego? - zapytała. Nagle zdała sobie sprawę, jak mało wie o człowieku, którego poślubiła. Christopher podprowadził ją do przewróconej skrzynki i posadził z rewerencją. Następnie przyciągnął sobie drugą i usiadł obok Cassie. - Wiesz chyba, że jego brat Stuart nie żyje i Gabriel odzie dziczył po nim tytuł hrabiego Wakefield, a także jego narzeczo ną, lady Evelyn Latham, córkę księcia Warrenton. Kiwnęła głową potakująco. - Powiedział mi, że jego ojciec chce. by ją poślubił. - Tak. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Ród Warrentona wywodzi się od Wilhelma Zdobywcy, a skojarzony z bogactwem Farleigh wydałby doprawdy świetne owoce... Widząc jej zawstydzenie, dodał pospiesznie; - Zechciej mi wybaczyć. Czasami za dużo gadam. Po chwili mówił dalej. - Sytuacja między Gabrielem a jego ojcem jest skomplikowana. Zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego Gabriel nie chce o tym mówić. Zapewniam cię, Cassie, że nie mam nic przeciwko temu, że Gabriel ożenił się z kobietą nic ze swojej sfery. Nie jestem tylko pewien, czy to ładnie wciągać cię w tę... sprawę. - Jeszcze nie do końca oswoiłam się z myślą, że przestałam być Cassie McClellan, a stałam się panią Sinclair - powiedziała Cassie po chwili milczenia. - Nie - łagodnie sprostował Christopher. - Jesteś teraz hrabiną Wakefield... lady Wakefield. Westchnęła z rezygnacją. - Hrabina, odróżnić. książę... tyle tych tytułów... nie potrafię ich Zaśmiał się w odpowiedzi. - Z przyjemnością objaśnię ci te niuanse szlachectwa. Rozmawiali w najlepsze, kiedy zjawił się Gabriel. Cassie była pojętną uczennicą, a pochwały Christophera przywróciły uśmiech na jej wargach i kolor na policzkach. Jednak na widok Gabriela serce jej zamarło. Jeszcze długo nic mogła zapomnieć wyrazu jego twarzy. Była posępna, niemal groźna. Przez chwilę wydawał się nawet miły... teraz jednak ponownie stał się zimny i daleki. Nie wiedziała, że Gabriela zirytowało, iż jego przyjaciel tak wspaniale potrafił rozproszyć jej strach. Kiedy kładła się wieczorem do łóżka, wciąż myślała o tym, co wydarzyło się tego dnia. Odwróciła się na drugi bok, gdy Gabriel zgasił latarnię i wsunął się pod kołdrę. Choć dzień upłynął szybciej niż poprzednie, wcale jej się nie spieszyło do kolejnego spaceru po pokładzie. Na samą myśl czuła ucisk w żołądku i niespokojnie przewracała się z boku na bok. W końcu Gabriel uniósł się na łokciu i warknął: - Co z tobą, Jankesko? Znieruchomiała. Ku swojej rozpaczy leżała właśnie przodem do niego. Znajdowali się tak blisko siebie, że czuła, jak włosy na jego torsie dotykają czubków jej piersi. - Jak długo będziemy płynąć? - ośmieliła się w końcu zapytać. - Sześć tygodni - padła zwięzła odpowiedź. - Może mniej. a może więcej, zależnie od wiatrów i pogody. Starała się nie myśleć o jego nagim torsie. Nie wiedziała już. co gorsze: sześć tygodni na znienawidzonym morzu, czy też dzielenie łoża z tym mężczyzną. Na myśl o tej drugiej perspektywie czuła niepokój, a pierwsza wywoływała w niej dreszcz strachu. Gabriel wyczul drżenie jej ciała. - Dlaczego tak się boisz morza, Jankesko? Zawahała się. Czy on uważa taki strach za słabość i głupotę? Wpatrywała się w niego w ciemności. Oczy błyszczały mu jak dwie szpileczki, lecz głos stracił na ostrości. Kiedy nie odpowiadała, spróbował innej taktyki. - Powiedziałaś kiedyś, że to twoja pierwsza podróż. Uśmiechnęła się lekko. - To prawda. Nigdy dotąd nie opuszczałam Charleston. Mieszkałaś tylko z matką? A ojciec? - Nie znałam swojego ojca - odpowiedziała cicho. - Mógł nim być każdy - dodała niepewnie. - Moja matka... była... - Wiem. - Jakoś nie chciał, by słowo ''dziwka" przeszło jej przez usta. - Więc co się stało? - Domyślał się, że chodzi tu o coś więcej niż o strach przed nieznanym. Myśli Cassie cofnęły się do owego odległego w przeszłości dnia. - Byłam bardzo mała - powiedziała - ale tego dnia nigdy nie zapomnę. - Obróciła się na plecy i zapatrzyła w sufit. - Było wcześnie rano i staliśmy na końcu doków, obserwując wypły wające w morze statki. Moja matka była z ciemnowłosym, dobrze ubranym mężczyzną. Pamiętam, że stałam tuż przed nią. Śmiała się, uczepiona ramienia tego mężczyzny. Myślała, że nic słyszę, co mówi, ale ja wszystko słyszałam. Mimowolnie zadrżała. Nawet po tylu latach kuliła się na wspomnienie tego dnia. Zagrzebała go głęboko w pamięci, starając się o nim zapomnieć, teraz jednak czuła się tak, jakby na nowo go przeżywała. - Co powiedziała? Szepnęła do mężczyzny: ''Pomyśl. Nikogo nie ma w pobliżu. Gdyby zniknęła, bylibyśmy tylko we dwoje". Gabriel poczuł ucisk w piersi. Słodki Jezu! Czy to możliwe? Ta kobieta chyba nie myślała o... - Co się stało potem? - Poczułam rękę na plecach i zaczęłam spadać. Było tak ciemno i zimno... Pamiętam, że krzyczałam i dławiłam się. Myślałam, że zaraz utonę. Kiedy byłam pewna, że już po mnie, ten mężczyzna chwycił mnie za rękę i wyciągnął z wody. - Zaczekaj - powiedział Gabriel wolno. - Myślałem, że to on cię popchnął. Bardzo długo nie odpowiadała, a kiedy się odezwała, jej głos brzmiał głucho. - Nie. To moja matka - wyszeptała. Rozdział siódmy Z całego serca żałował, że w ogóle zadał pytanie o przyczynę jej strachu. Kiedy już ją poznał... Wolał nie wiedzieć. Choć właściwie niczego to nie zmieniało. Oczywiście było godne pożałowania, lecz nie mógł pozwolić, by dziewczyna zmiękczyła jego serce. Wszystko wówczas poszłoby na marne. Nic mógł pozwolić, by cokolwiek zniweczyło jego plany. Dni wlokły się Cassie niemiłosiernie. Gabriel późno wracał do kajuty. Zwykle już spała, kiedy kładł się spać. a wstawał bardzo wcześnie. Większość czasu spędzała więc samotnie. Nie przeszkadzało jej to, bowiem jego obecność przyprawiała ją zawsze o szybsze bicie serca. Kajuta wydawała się wówczas strasznie mała. Nalegał jednak, aby od czasu do czasu wychodziła na pokład. Nie miała dość odwagi, by spacerować sama, toteż towarzyszył jej albo Gabriel, albo Christopher. Sporo czasu spędzała teraz z Christopherem. Był wesoły i uprzejmy, zawsze z ujmującym uśmiechem na czerstwej twarzy. Raczył ją opowieściami z życia wyższych sfer. Słuchała ich z zapartym tchem. Niezwykle interesował ją Londyn, teatry, domy gry i kluby. Christopher nigdy nie tracił cierpliwości i odpowiadał na jej nie kończące się pytania. Choć nie całkiem zdawała sobie z tego sprawę. Christopher nie tylko ją zabawiał, lecz również wprowadzał w tajniki szlacheckiego życia. Tak swobodnie czuła się w jego obecności. Z Gabrielem zaś nigdy. Od Christophera dowiedziała się. że przyjaciele poznali się w szkołę. Nie zdziwił jej fakt, że Gabriel nie był nigdy posłusznym, obowiązkowym uczniem. Według Christophera to odwaga i śmiałość stały się jego przepustką do wieku męskiego, lecz na tym się nie skończyło. - Na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą, dlaczego taki rozpustnik jak on ma takie powodzenie wśród dam - zaśmiał się Christopher któregoś wieczoru, kiedy siedzieli na pokładzie. - Pękną serca wielu pannom, kiedy rozejdzie się wieść, że wstąpił w związek małżeński. Nie desperuj jednak - dodał z wesołym błyskiem w oku. Wielu młodzieńców bowiem z pewnością pozazdrości mu takiej żony. Oblała się krwistym rumieńcem, choć wiedziała, że to żarty. Objęła kolana rękoma i powiedziała z uśmiechem: Wierzę we wszystko, co powiedziałeś mi o Gabrielu. Zastanawiam się jednak... czy też jesteś równie szalony i rozpustny? Skrzywił się. - A jak sądzisz, kto go nauczył tych dzikich diabelskich sztuczek? Cassie wybuchnęła śmiechem. Jakoś nic mogła sobie wyobrazić Christophera w tej roli, uważała go bowiem za człowieka szlachetnego i godnego zaufania. Żadne z nich nie dostrzegło pary oczu, która śledziła ich z pokładu rufowego. Pod maską spokoju kipiały emocje, dobrze kontrolowane, ale wciąż obecne. Gabriel przyglądał się długo wdzięcznej główce koloru bursztynu skłaniającej się ku głowie przyjaciela. Przez ostatnie tygodnie często widywał ich zatopionych w rozmowie, śmiejących się wesoło. Nie odczuwał bynajmniej zazdrości. Ufał przyjacielowi całkowicie i nie musiał się niczego obawiać. Jednak na niego Cassie nigdy nie patrzyła z takim ożywieniem, Christopher ujrzał go pierwszy i zerwał się na równe nogi. Płonące srebrzyste oczy Gabriela zwróciły się na Cassie. - Przypuszczam, iż zauważyłaś, że wiatr się wzmaga. - Jego głos smagał niczym bicz. - Nadchodzi burza. Lepiej byś wróciła do kajuty. Ruszył przed siebie, po czym odwrócił się, gdy nie wykonała żadnego ruchu. Radzę się pospieszyć, Jankesko. chyba że masz ochotę spocząć w morskim grobie. Z tymi słowy odwrócił się i odszedł. Cassie spoglądała za nim z uczuciem dotkliwego bólu w sercu. Zaskoczenie i wstyd mieszały się w niej z gniewem i bólem, poczuła się bowiem winna, choć nie znajdywała w sobie dowodów winy. Christopher spróbował złagodzić przykre wrażenie, jakie pozostawił po sobie przyjaciel. - Niestety, on ma rację - mruknął. - Zaczyna się chmurzyć i wiatr się wzmaga. Lepiej zejść na dół. - Z lekkim uśmiechem wskazał na trap. - Idziemy? Pozwoliła mu wziąć się pod rękę. lecz posłała za Gabrielem gniewne spojrzenie. - Nie wierzę, że zależy mu na moim bezpieczeństwie mruknęła. Nic widzę, żeby w ogóle o mnie dbał. Christopher pokręcił głową. - On nic chciał być nieuprzejmy - wyjaśnił łagodnie. - Po prostu czasami tak się zachowuje. Zacisnęła gniewnie wargi. - Nie rozumiem go - wyznała szczerze. - Rzeczywiście niełatwo go zrozumieć - powiedział Christopher po chwili. - Większość życia spędził w towarzystwie ludzi, mimo to przeważnie był sam. - Po krótkiej pauzie dodał cicho: - Podobnie jak ty. Jednak Cassie jakoś trudno było uznać siebie i Gabriela za pokrewne dusze. Spojrzała na Christophera z uwagą. - Jeśli sądzisz, że jesteśmy do siebie podobni - powiedziała cicho - to bardzo się mylisz. - Po tych słowach weszła do kajuty. Czyżby naprawdę się mylił? Patrzył przez chwilę na zamknięte drzwi z wyrazem dezaprobaty na twarzy. Przeczucie mówiło mu. że jednak nie miał racji, że ta para jest dla siebie stworzona. 1 oby tak było. Dla dobra Cassie i... Gabriela. Tymczasem Cassie nawet przez myśl nie przeszło marzenie O małżeńskiej harmonii. Spacerowała po kajucie i z każdym krokiem w jej sercu rosła uraza. Wszystko w niej burzyło sic przeciw temu wytwornemu lordowi i jego wyniosłym manierom. Traktował ją jak prostaczkę. Może była biedna, ale nie głupia. Miała w sobie dość odwagi i dumy, by nie pozwolić tak sobą pomiatać człowiekowi, którego nazywała swoim mężem. I choć brakowało jej ogłady i dobrych manier, to świetnie znała się na grubiańskich mężczyznach, których on był niedościgłym wzorem. Zatrzymała się przed małym lustrem wiszącym nad umywalką. Policzki rozjaśniały rumieńce, a w oczach płonął ogień. Och. jakże się mylił, jeśli sądził, że będzie się tu chować jak tchórz. Nie uważała się za śmiałą i odważną, lecz nie była też potulna i łagodna i najwyższy czas, by mu to udowodnić. Podbiegła do drzwi, otworzyła je na oścież, po czym zebrała fałdy sukni i pomaszerowała po trapie na górę, zupełnie zapominając o jego ostrzeżeniu. Kiedy znalazła się na pokładzie, natychmiast zrozumiała swój błąd. Żagle łopotały z siłą grzmotu, a potężne maszty chwiały się w przód i w tył. Morze było szare i spienione. Zamarła, zarazem przerażona i zafascynowana widokiem. Nagle dobiegł ją krzyk, który rozpłynął się w szumie wiatru. Odwróciła głowę. Był to Gabriel, który biegł w jej stronę z pokładu rufowego. Nigdy jeszcze nie widziała go tak rozgniewanego. Krzyknął coś ponownie i wskazał ręką na zejście pod pokład. Zrozumiała, że chce. aby zeszła na dół. Tym razem nie zamierzała się ociągać. Kiedy jednak odwróciła się. by ruszyć w dół, wściekły podmuch wiatru zatrzymał ją na miejscu, pozbawiając sił i oddechu. Statek otaczały olbrzymie masy wód piętrzące się niczym rozwiane białe grzywy. Nagle tuż przed nią wyrosła potężna ściana wody, przewyższająca maszt, by po chwili runąć na statek niczym śmiercionośna pięść. Rozpaczliwy krzyk wydarł jej się z gardła. Przemknęło jej przez myśl, że musi uciekać, lecz w tym momencie fala zalała pokład, ścinając ją z nóg. Przez chwilę miała wrażenie, że znalazła się w wielkim czarnym dole. Zewsząd otaczały ją ciemności, zaraz jednak spadła na nią olbrzymia lodowata masa wody. Mgliście zdała sobie sprawę, że osuwa się na pokład, a potworny ciężar przygniata ją do podłogi. Nic nie widziała. Nic była w stanie oddychać. Strach zmroził jej krew w żyłach, poczuła bowiem, jak woda chwyta ją w śmiertelne objęcia. Chciała krzyknąć, lecz słona woda zalała jej usta. Statek zachwiał się. jęknął, po czym wolno się wyprostował. Z przekleństwem cisnącym mu się na usta Gabriel opadł na kolana i porwał dziewczynę w objęcia. Oczy miała zamknięte, ciało bezwładne i nieruchome, usta koloru wosku. Ogarnęła go panika. - Jankesko! - wyszeptał chrapliwie. - Jankesko! Zakaszlała gwałtownie i zaczęła spazmatycznie chwytać powietrze. Powieki zadrżały i uniosły się. - Czyżbym umarła? - wydyszała. Gabriel nie mógł powstrzymać uśmiechu i poczuł, jak spływa na niego wielka ulga. Mocniej przytulił Cassie do piersi. - Cóż to, Jankesko? Sądzisz, że jesteś w niebie? Wpatrywała się w osłupieniu w szczupłe, ostre rysy pochylającej się nad nią twarzy. Nie, to z pewnością nie było niebo. Otaczała ją para silnych ramion. Po chwili jednak ujrzała, jak te kształtne, niezwykle męskie wargi wykrzywia gniew. - Cóż ty, do ciężkiej cholery, wyprawiasz, Jankesko? Mówi łem, żebyś została na dole. Omal nie zginęłaś. Spuściła głowę, walcząc z napływającymi łzami. Z mokrych włosów na twarz i ramiona ściekała woda. Modliła się gorąco, by nie zauważył łzy, która wymknęła się spod zaciśniętych powiek i zlała z wilgocią na policzkach. Pomógł jej się podnieść, a ona tymczasem zdążyła odzyskać zimną krew, czy też to, co z niej zostało. - Chodźmy - mruknął. - W przeciwnym razie zamarzniemy, stojąc na tym wietrze. Wskazał ręką, aby szła przed nim. Zachwiała się. Czy powodem był szok, czy też zimno, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Gabriel zaklął pod nosem i wziął ją na ręce. W kajucie postawił ją na podłodze i przytrzymał ją w talii, dopóki nie odzyskała równowagi. - Już dobrze powiedziała lekko drżącym głosem. - Możesz mnie puścić. Przez twarz przemknął mu cień, lecz cofnął ręce. - Zdejmij z siebie te mokre rzeczy - rozkazał. - W przeciw nym razie będę miał cię na sumieniu. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki. Woda z nich kapała, zalewając podłogę. Cassie odwróciła się zawstydzona i skrępowana jego obecnością. Dotąd zawsze starała się strzec swej prywatności i chociaż nie padło na ten temat żadne słowo, szanował jej decyzję. Sznurówki sukni były zbyt mokre dla jej zgrabiałych palców. Bezskutecznie próbowała je rozwiązać. Gabriel w jednej chwili znalazł się przy niej. Silne palce odsunęły jej dłonie. Miał na sobie jedynie spodnie. Kropelki wilgoci błyszczały mu na piersi jak drobne diamenciki wśród gęstwiny ciemnych włosów. Zbyt zdeprymowana, by zaprotestować, stała potulnie, drżąc na całym ciele i czekając, aż ściągnie z niej suknię. Kiedy z obojętną miną i niezwykłą sprawnością pozbawił ją również bielizny, oblała się krwistym rumieńcem. Nic poprzestał na tym. Wziął ręcznik, wycisnął jej wodę z włosów i energicznie wytarł całe ciało. Na koniec wymierzył lekkiego klapsa w pośladek. - A teraz do łóżka, Jankeski. Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Szczękając zębami z zimna, wsunęła się pod kołdrę i podciągnęła ją aż po szyję. Kiedy Gabriel sięgnął do bryczesów, zacisnęła oczy, żeby nie patrzeć. Słyszała, jak mokre ubrania lądują na podłodze, po czym zgasła latarnia i Gabriel położył się obok niej. Zaległa pełna napięcia cisza. Cassie zwinęła się w kłębek, próbując wymazać z pamięci ostatnie wydarzenie. Przeklinała w duchu swoją słabość, lecz nie mogła pozbyć się widoku potężnej fali, która rozwierała się szeroko niczym wrota śmierci, gotowa ją połknąć. Słodki Jezu! Myślała, że już po niej, że za chwilę utonie. Z głębi gardła wydarł się mimowolny ; Poczuła jego dłoń na swoim udzie. - Co z tobą Jankesko? Coś ci dolega? - Nie - wyszeptała. - Może ci zimno? Chcesz, bym przyniósł koc? Zimno? Chyba już nigdy się nie rozgrzeje. Gdyby pytał ją o to z dobroci serca, z wdzięcznością przyjęłaby jego propozycję. Teraz jednak pokręciła przecząco głową. - Proponuję więc, byśmy się trochę zdrzemnęli. Cofnął rękę i odwrócił się do niej plecami. Mijały minuty, a Cassie wciąż się trzęsła. - Na litość boską, Jankesko. Jesteś bezpieczna i sucha. Czy wobec tego mogłabyś się przestać trząść? - P-przepraszam. - A niech co licho! Nawet głos jej drżał. -N-nie chciałam s-sprawiać k-kłopotu. Uniósł się na łokciu. Czuła na sobie jego wzrok, - Muszę przyznać, Jankesko, że wybrałaś sobie kiepski moment na udowodnienie, że nie boisz się morza - rzucił oschłym tonem. - Wcale nie w tym rzecz - zaprotestowała. - Byłam na ciebie zła za sposób, w jaki mnie potraktowałeś. Jeśli chciałeś, bym zeszła na dół, mogłeś mnie poprosić. Zamiast tego sprawiłeś, że czułam się tak, jakbym miała zostać wypędzona na krańce ziemi. - Uniosła w górę brodę. - Nie uczyniłam nic złego i nie miałeś prawa traktować mnie. jakbym była winna. Miała rację. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, lecz siedzący w nim diabeł nie pozwalał mu przyznać się do lego. Był wściekły na nich oboje, zarówno na nią, jak i na Christophera. Cichy głos podpowiadał- że za tą wściekłością kryje się zazdrość. Natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. lecz logika mówiła co innego. Nic widział powodu, dla którego miałby się przejmować widokiem Cassie i Christophera, jednak nie chciał wnikać głębiej we własne odczucia. Sama Cassie uratowała go przed koniecznością przeprosin. Ostentacyjnie odwróciła się do niego tyłem, lecz wkrótce znowu zaczęła się trząść. - Jesteś uparta, Jankesko - mruknął. - Twierdzisz, że nie jest ci zimno, najwyraźniej jednak jest. Więc chodź tutaj, bo nigdy się nie ogrzejesz, a ja nie będę mógł spać. Przyciągnął ją do siebie i ułożył jej głowę na piersi. Zdziwiło go. że nic zaprotestowała i z cichym westchnieniem przytuliła się do niego. Sztywne włosy na piersi Gabriela łaskotały ją w policzek. lecz nie zwracała na to uwagi. Jego ramiona były niewiarygodnie ciepłe i bezpieczne. Nie sposób było im się oprzeć. Powoli przeniknęło w nią ciepło z jego ciała. Dreszcze ustały. Mięśnie się rozluźniły. Zaczęła głębiej oddychać i w końcu usnęła. Gabriel jak zwykle obudził się pierwszy Przez okno wpadały złociste promienie zwiasujące świt. Zamiast natychmiast wstać, Gabriel delektował się bliskością miękkiego kobiecego ciała, przytulonego do jego boku. Cassie prawie się nie poruszyła przez całą noc. Zacisnął wargi, przypominając sobie koszulę, którą z niej wczoraj zdjął. Była tak wytarta, że niemal przezroczysta. Nic poprawiał humoru fakt, że jego żona ma tylko dwie suknie i obie zasługują jedynie na to, by cisnąć je do ognia. Czyniąc sobie w duchu wyrzuty, że później będzie tego żałował, uniósł lekko kołdrę, by przyjrzeć się Cassie. Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, nie pomijając żadnego szczegółu. W końcu był tylko człowiekiem, toteż na widok jej wdzięków zapomniał o ciętych ripostach dziewczyny. Włosy rozsypały się po poduszce, odsłaniając wszystko to, co pragnął zobaczyć. Miała szczupłe nogi i delikatną, jedwabistą skórę o bladokremowym odcieniu. Z satysfakcją zauważył, że zdążyła już nabrać trochę ciała. Nadal jednak była nieprawdopodobnie chuda. Bez trudu mógłby wziąć w palce jednej ręki oba jej nadgarstki, a obwód uda zmierzyć rozpiętością palców. Krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach. Nie, pomyślał, nie były mu obojętne jej kobiece wdzięki. Zatrzymał wzrok na wiśnioworóżowych sutkach wieńczących wzgórki małych, lecz niezwykle kształtnych piersi. Rudawozłota kępka strzegła najintymniejszej części jej ciała. Nagle zapragnął przewrócić ją na plecy i wniknąć w nią głęboko, zatracając się w gorącym, ciasnym wnętrzu. Przypomniał sobie, że to małżeństwo jest niewiele lepsze od związku z Evelyn. Choć sam wybrał sobie żonę, lecz nie odpowiadała ona jego upodobaniom. Jakiś głos ostrzegał go przed uczynieniem z tego związku prawdziwego małżeństwa. Inny zaś szeptał, że nie byłoby to trudne. Należał jednak do tych ludzi, którzy nauczyli się panować nad pożądaniem i uczuciami. Mimo to wciąż nie dawała mu spokoju myśl. że małżeństwo nie skonsumowane nie jest prawdziwym małżeństwem. Przyciągnął Cassie do siebie, a ręce nieświadomie powędrowały ku wąskiej talii. Była taka miękka, senna i gorąca. a rozchylone wargi kusiły, by ich dotknąć. - Jankesko - tchnął w jej usta. Poruszyła się. Powieki uniosły się wolno. Przez chwilę wpatrywała się w przystojną twarz męża, na której malował się wyraz lekkiego rozbawienia. Jej oczy zrobiły się nagle okrągłe, kiedy zdała sobie sprawę, że leży przytulona do niego, w dodatku oboje są nadzy. Czuła dotyk jego owłosionych ud na swoich nogach. Starała się nie myśleć o tym. co wyrosło między nimi. Wsunęła ręce między ich ciała, jakby chciała się odsunąć, lecz Gabriel na to nie pozwolił. W odpowiedzi wzmocnił uścisk, przytulając ją mocniej do siebie. - Cóż to, Jankesko? W oberży byłaś bardziej przystępna. -Wsunął palce w jej włosy. - Co byś powiedziała na małżeński pocałunek? - Nie o pocałunek ci chodzi! - Usiłowała go odepchnąć, lecz na próżno. Potężna pierś nie pozwalała jej nawet drgnąć. - Widzę więc, że uczyniliśmy pewien postęp. Zdążyłaś mnie już dobrze poznać. Zaniechała wysiłków i obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Jakże nienawidziła tego sarkazmu w jego głosie! Pochylił się ku niej, silny i przerażający. Nigdy nie czuła się taka słaba i bezbronna jak w tej chwili. Kiedy sądziła, że wykorzysta swoją fizyczną przewagę, nagle ją puścił. Przysunęła się bliżej ściany i przycisnęła kołdrę do piersi. Uniósł się na łokciu, nie spuszczając z niej natarczywego spojrzenia. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Nie ufała mu. Był dla niej zagadką. Wprawiał ją w konsternację, kiedy tak leżał i wpatrywał się w nią. nagą i bezbronną. - Nasze małżeństwo nie zostało skonsumowane - powiedział nagle. - Każde z nas mogłoby je unieważnić. Należy tę sprawę doprowadzić do końca, zanim przybędziemy do Anglii. Cassie zbladła. Umysł zawirował nagle jak wzburzone morze. On chyba nie myśli o... - Ale... przecież obiecałeś. Powiedziałeś, że nie ma potrzeby... Przyrzekłeś, że zostawisz mnie w spokoju. - Wygląda na to. że przyrzekłem zbyt pochopnie. - Jego głos był twardy jak stal. - Nie chcę, by ktokolwiek zakwestionował ważność naszego małżeństwa. Jej oczy siały się okrągłe ze zdumienia. - Masz na myśli swego ojca? - Zwłaszcza jego. - Zacisnął wargi ze złością. Serce waliło jej jak młotem. Wyciągnął rękę. Zamarła, kiedy przesunął palcem po wypukłościach ciała skrytych pod kołdrą. Nie jestem złym kochankiem. Jankesko - powiedział cicho. Moim na pewno nie będziesz! - odparowała bez namysłu. Chwycił ją za nadgarstki. Nagle ten ich słowny pojedynek przerodził się w walkę charakterów. - Chyba nic zaprzeczysz, że mój pocałunek sprawił ci przyjemność? Pierś jej falowała, jakby starała się w ten sposób uniknąć kontaktu z umięśnionym torsem. - Ani nie sprawił mi przyjemności, ani nic zadowolił. Było to jednak wierutne kłamstwo. Jego pocałunek miał w sobie niezwykłą słodycz, lecz przyznanie się do tego byłoby poniżające. Gniew błysnął w jego oczach. - Wybacz, Jankesko, ale nie mogę uwierzyć, że jestem aż takim potworem. Wiele kobiet w Londynie słono by zapłaciło za zajęcie twego miejsca. Cóż za arogancki gbur! - Z przyjemnością je odstąpię! - cisnęła mu w twarz. Rysy mu stwardniały. - Niestety to niemożliwe. Zupełnie nie pojmuję, czemu trwasz w swoim uporze, skoro jestem dla ciebie tylko jednym z wielu mężczyzn. Odrzucił kołdrę. Cassie zadrżała pod jego wzrokiem, który śmiało przesunął się po jej nagim ponętnym ciele. - A ja zupełnie nic pojmuję, czemu gwałtem chcesz dostać to, co powinno być dane z własnej woli - rzuciła. - Czy nie mam tu nic do powiedzenia? W odpowiedzi chwycił ją za ręce i uwięził je po obu stronach głowy. Był tak blisko. Napierał na nią całym ciałem. Czuła też pulsującą twardość na swoim brzuchu. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Powiedziałeś, że nie chcesz mieć dziedzica. Co będzie, jeśli stanę się brzemienna? Przez jedną pełną napięcia chwilę sądziła, że nie usłyszał. Zaraz jednak puścił ją i wstał z łóżka. Odetchnęła z ulgą i otuliła się kołdrą. Nie śmiała oddychać, kiedy się ubierał. Jego ruchy były szybkie, niemal gwałtowne. Czuła, że kipi w nim gniew. Gdy się odwrócił, nie miała już co do tego żadnych wątpliwości. Szczęki miał ściśnięte, a wyraz twarzy równie lodowaty jak głos. - To niczego nie zmienia. Jankesko. Jeśli będzie trzeba, potwierdzisz, że nasze małżeństwo zostało skonsumowane. Uniosła głowę. - Co takiego? - mruknęła. - To znaczy, że mam kłamać... - Radzę, byś to zrobiła - przerwał jej. - W przeciwnym razie nie będę miał innego wyboru, jak dopełnić dzieła. I nie łudź się, następnym razem twój opór mnie nie powstrzyma. Nic próbuj się z tym zdradzić ani przed moim ojcem, ani przed nikim innym. Pilnie strzeż tej tajemnicy, bo tylko wtedy będziesz bezpieczna. Spojrzała na niego zaskoczona. Dobry Boże, czy chodzi mu o jej cnotę, czy też o życie? - pomyślała z trwogą. Rozdział ósmy Tydzień później Gabriel oznajmił, że za godzinę przybiją do portu w Londynie. Gwałtownie wyrwana ze snu, Cassie odrzuciła kołdrę i wstała. Serce biło jej z podekscytowania, kiedy nalewała wodę do miski. Energicznie umyła twarz, wyszorowała szybko całe ciało, po czym wyszczotkowała włosy i zwinęła je w ciężki węzeł na karku. Następnie sięgnęła z westchnieniem po zniszczoną suknię. Nie dalej jak wczoraj po raz kolejny zszyła jeden ze szwów. Bardziej jednak niż jej nędznego wyglądu nienawidziła głęboko wyciętego dekoltu. Czuła się w nim taka tania, dzisiaj jeszcze bardziej niż zwykle. Rozległo się pukanie do drzwi. - Cassie? Pomyślałem, że może chciałabyś popatrzeć, jak zbliżamy się do Londynu. Był to Christopher. Przez ostatni tydzień rzadko wychodziła z kajuty. Wciąż nie mogła zapomnieć, jak fala omal nie zmyła jej z pokładu. O dziwo, Gabriel nic namawiał jej do wyjścia. Uchyliła drzwi. Christopher powitał ją uśmiechem. - Byłoby mi miło, gdybyś się zgodziła. Obiecuję, że nie będziemy podchodzić do barierki. Cassie zagryzła wargę, po czym skinęła głową. Christopher był taki miły i uprzejmy. Nie mogła go rozczarować. Może nie będzie aż tak źle. - Wezmę tylko szal - mruknęła. Powietrze było orzeźwiające, lecz dość ciepłe. Christopher stanął obok niej, choć niezbyt blisko. Serce biło jej mocno. Teraz, kiedy podróż dobiegła końca, nie umiała powiedzieć, czy obawiała się tej chwili, czy też czekała na nią z utęsknieniem. Wkrótce dołączył do nich Gabriel, lecz niewiele się odzywał. Wyciągnęła szyję, by móc lepiej przyjrzeć się miastu, nieświadoma obserwujących ją dwóch par oczu: jedna spoglądała na nią z pobłażliwym półuśmiechem, druga ze starannie wystudiowaną obojętnością. Śledziła wzrokiem rzędy magazynów ciągnących się wzdłuż wybrzeża. Port tętnił życiem. Rozładowywano i załadowywano jeden statek po drugim. Nieco dalej strzelały w górę dymy z kominów. Kapitan wprowadził statek na miejsce postoju; spuszczono kotwicę. Poczuła rękę na swoim łokciu. Zaczekaj tu, póki nie dopilnuję wyładunku. Christopher zszedł na dół po swoje rzeczy. Wrócił z walizką w ręku i kapeluszem osadzonym zawadiacko na głowie. - Nadszedł czas. by się pożegnać - powiedział łagodnie. Nie zważając na to, że mąż ją zobaczy, cmoknęła Christophera w policzek. Dziękuję za wszystko, Christopherze. Będzie mi ciebie brakowało. Roześmiał się serdecznie, postawił kufer na pokładzie i pochwycił jej obie dłonie. - Jeszcze nie raz się zobaczymy, Cassie. - Ścisnął lekko jej palce. Wkrótce odwiedzę ciebie i Gabriela. Z tymi słowy wziął walizkę i ruszył w stronę pomostu. Na brzegu odwrócił się jeszcze i pomachał jej ręką. Ogarnął ją nagle wielki smutek. Christopher i Bess byli jej jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Rozładunek przebiegał szybko i wkrótce Gabriel ponownie znalazł się u jej boku. - Gotowa na powitanie Anglii? Podała mu rękę z udaną nonszalancją. Stawiając stopę na pomoście czuła, że za chwilę serce wyrwie jej się z piersi. Zacisnęła kurczowo palce na ramieniu Gabriela, skupiając wzrok na kręcących się po nabrzeżu postaciach i myśląc jedynie o stawianiu jednej stopy przed drugą. Kiedy na koniec stanęła ponownie na twardym gruncie, policzki zdążyły się już pokryć bladością. Powietrze było chłodne i wilgotne, zdecydowanie chłodniejsze niż w Charleston. Dopiero wówczas dostrzegła stojący w pobliżu powóz. Woźnica zeskoczył na ziemię i pospiesznie otworzył przed nią drzwi. Zawahała się, nic wiedząc, co ma zrobić. Wsiąść sama. czy też czekać, aż ktoś jej pomoże? Na szczęście Gabriel wybawił ją z kłopotu. Podał jej rękę. po czym wsiadł za nią. Wybrał miejsce nie obok, lecz naprzeciwko niej. Woźnica cmoknął na konia i powóz ruszył z miejsca. Cassie wyglądała przez małe okno, obserwując z ciekawością brukowane ulice Londynu. Z oddali dochodziły pokrzykiwania ulicznych sprzedawców, zachwalających swoje towary. Wkrótce jednak jej uwagę przykuł siedzący naprzeciw niej mężczyzna. Jak zwykle zachowywał uprzejmą rezerwę i dystans. Z wyjątkiem kilku słów w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Wygładziła nerwowo suknię na kolanach. Tak bardzo pragnęła zostawić za sobą przeszłość, lecz o przyszłości nic śmiała nawet myśleć. Zbyt wiele było w niej niewiadomych. W końcu odważyła się przerwać niezręczną ciszę. - Czy masz dom w Londynie? Spojrzał na nią chłodnym wzrokiem. - Mam kamienicę na West Endzie. Lecz nie zatrzymamy się tam na noc. Zacisnęła dłonie na podołku. Nic była pewna, czy odpowiada jej to wyjaśnienie. - Wobec tego gdzie się zatrzymamy? - zapytała nieśmiało, ganiąc się w duchu za brak pewności siebie. Spojrzenie jego oczu było tak przenikliwe, że poczuła się nieswojo. - W Farleigh Hall. rodzinnych dobrach w Kent - wyjaśnił. - Przedtem jednak zboczymy nieco z drogi. - Uniósł w górę brwi, widząc jej niepokój. - Złożymy wizytę w pracowni krawieckiej. Nie kłamał więc. Niestety, zbyt szybko odczytał jej myśli. Nikły uśmiech przemknął mu przez twarz. - Nie patrz na mnie z takim zdziwieniem, Jankesko. Przy rzekłem przecież odziać cię należycie. Suknie Lilliane Willison uważane były w Londynie za ostatni krzyk mody, Cassie jednak o tym nic wiedziała. Czarnooka Lilliane pierwszą młodość miała już za sobą, lecz nadal była atrakcyjną kobietą. - Mojej żonie potrzebna jest pełna garderoba, Lilliane, dosłownie wszystko. I jeszcze jedno - dodał ze zniewalającym uśmiechem. - Sowicie się odwdzięczę, jeśli utrzymasz rozmiar potrzeb mojej żony w ścisłej tajemnicy. Lilliane z trudem zdołała ukryć zaskoczenie. Przystojny lord by! jednym z jej najlepszych klientów, nie szczędził pieniędzy na prezenty dla swoich kochanek. Ale żona?! Oczywiście, spełni jego prośbę, bo któż chciałby robić sobie wroga z Gabriela Sinclaira, jednak co się będzie działo, kiedy rozniesie się wieść o jego małżeństwie? - Wybrał pan właściwe miejsce, milordzie. - Rozciągnęła w uśmiechu karminowe wargi. Zachowywała się z niezwykłą godnością. Mimo to Cassie odniosła wrażenie, że ta kobieta ma w sobie wiele sprytu i przebiegłości. Czy nie uznała za dziwne, że tak nienagannie odziany dżentelmen ma tak nędznie wyglądającą żonę? Wkrótce jednak i ta myśl uległa zapomnieniu, kiedy krawcowa uprowadziła ich do drugiego pokoju. Wzdłuż ściany aż po sufit stały bele muślinu, jedwabiu i aksamitu w odcieniach i barwach, których Cassie nigdy nawet sobie nic wyobrażała. Następne godziny minęły jak we śnie. Twarz Cassie spłonęła rumieńcem, kiedy Lilliane zaczęła ją rozbierać. Gabriel rozparty w fotelu patrzył na nią w milczeniu. Nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Wprawiał ją w zakłopotanie fakt. że czuł się tu jak u siebie w domu i nieobcy był mu żaden detal damskiej garderoby. Jakiś cichy głos przypomniał, że z pewnością odwiedzał często kobiece sypialnie i widział co się w nich znajduje. Minęło już południe, kiedy opuścili pracownię. Lilliane wyniosła suknie, z których zrezygnował jakiś klient. Cassie była zachwycona, gdy się okazało, że świetnie na nią pasują. Gabriel polecił, by zapakowano je do wielkich pudeł. Była nieco zawiedziona przyglądając się, jak lądują one za siedzeniem woźnicy, bardzo, bowiem pragnęła zmienić swą zniszczoną suknię na jedną z nich. Zatrzymali się jeszcze przed sklepem jubilera, gdzie Gabriel kupił jej obrączkę ślubną. Przyszło jej na myśl. że ta obrączka czyni ich małżeństwo bardziej realnym i... trwałym. Kiedy zostawili za sobą miasto, nie wiedziała, czy jest bardziej podniecona czy przerażona. Myśli wirowały w jej głowie jak szalone. Gabriel wyciągnął w przód długie nogi i wyglądał na zupełnie spokojnego. Westchnęła i skierowała uwagę na przesuwający się za oknem krajobraz. Wydawał się taki inny od tego, który znała, rzadko bowiem opuszczała Charleston. Jak okiem sięgnąć wszędzie widziała zielone faliste wzgórza, poprzecinane polami i poznaczone stadami owiec. Musiała chyba usnąć, bo nagle usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Było jej przytulnie i ciepło. Pod policzkiem czuła szorstkie sukno, a ucho odbierało miarowe spokojne bicie serca. Powoli uniosła powieki i spojrzała prosto w przenikliwe szare oczy. Zerwała się jak oparzona. Gabriel uniósł w górę brew i uśmiechnął się lekko. - Było ci bardzo niewygodnie, Jankesko. Chciałem cię ocalić przed złamaniem karku. Złożyła dłonie na podołku, starając się, by palce jej nic drżały. Czemu zawsze budziła się w jego ramionach? Było to ostatnie miejsce, w którym pragnęła być i w którym on jej pragnął. Gabriel wskazał ręką na okno. - Jesteśmy już prawic na miejscu, Jankesko. W tej chwili minęli wysoką bramę wjazdową z małą stróżówką i wjechali na długi żwirowany podjazd. Po obu jego stronach rozciągały się bujne ogrody. Tak zaskoczył ją ten widok, że nawet nie zauważyła, kiedy powóz się zatrzymał i Gabriel pomógł jej wysiąść. - Oto rodzinna posiadłość. Jankesko - oznajmił z poważnym uśmiechem. - Farleigh Hall. Cassie nigdy nie widziała czegoś tak wspaniałego. Centralną część dworu zdobiły potężne kamienne kolumny. Po obu stronach rozchodziły się w bok masywne skrzydła. Przeniknął ją strach, nigdy bowiem nie oglądała równie dostojnej budowli. Mąż jednak nie pozwolił jej na dalsze oglądanie. Szybko wprowadził ją po szerokich kamiennych schodach. Drzwi rozwarły się na oścież i siwowłosy majordomus o spadzistych ramionach wpuścił ich do środka. Po prawej stronie mieściła się galeria z rzędem portretów na ścianach. Po lewej znajdowały się misternie rzeźbione wysokie podwójne drzwi. Na wprost pięły się w górę szerokie schody. Chociaż stary służący się nic uśmiechał, jego oczy pełne były ciepła. - Witamy ponownie w domu, milordzie. - Dziękuję, Davis. Czy mój ojciec jest w salonie? - Nie, milordzie. Jest na przejażdżce z księciem Warrenton. Powinni wkrótce wrócić. - Doskonale mruknął Gabriel, po czym chwycił Cassie za ramię. - Davis, przedstawiam ci moją żonę. Zdziwienie błysnęło w oczach majordomusa, lecz natychmiast się opanował. Skłonił nisko głowę. - Pani, witamy w Farleigh Hall. - Dziękuję - wymamrotała. Uśmiechnęła się niepewnie. Czuła się bardzo mała w tak wspaniałym otoczeniu. - Davis, mógłbyś dopilnować, aby wniesiono nasze bagaże? Och. i niech przygotują pokój dla mojej żony. Ten żółty. - Tak jest, milordzie. Gabriel założył ręce na plecy i zwrócił się do żony: - Ufam, Jankesko, że ci się tu podoba. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Wyglądał na zadowolonego z siebie, a w jego oczach dostrzegła błysk, który ją zaniepokoił. - Czyżbyś sądził, że wątpiłam w ciebie? - zapytała cicho. Jego śmiech, choć z głębi serca, zabrzmiał fałszywie. - Ależ nie, Jankesko. Przypuszczam, że nigdy nie przystała byś na moją propozycję, gdybyś nie spodziewała się choć części tego wszystkiego. Zacisnęła kurczowo dłoń. Czemu on robi z niej kogoś tak... chciwego? Zawsze ma o niej jak najgorsze mniemanie. Pojawienie się pokojówki wybawiło ją od konieczności odpowiedzi. Pokój gotowy, jaśnie pani poinformowała nieśmiało. -Zaprowadzę, jeśli milady sobie tego życzy. Rzuciła mu pełne gniewu spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i dumnie wyprostowana ruszyła za dziewczyną. Pokojówka zatrzymała się przy drzwiach znajdujących się przy końcu długiego korytarza na pierwszym piętrze. - Na imię mi Gloria, milady - poinformowała z nieśmiałym uśmiechem. Cassie poczuła, jak gniew ją opuszcza. - Dziękuję, Glorio. Jakie to dziwne być tytułowaną ''milady". Miała wrażenie, że chodzi o kogoś innego. Weszła za dziewczyną do pokoju i aż westchnęła z zachwytu. Był ogromny, większy nawet od sali w oberży Czarnego Jacka. Bladożółte satynowe draperie zdobiły wielkie łoże z baldachimem. Na umywalce stała misa w delikatne kwiaty. Dostrzegła również szeroką serwantkę i toaletkę na smukłych nóżkach z przygotowaną szczotką, grzebieniem i oprawnym w srebro ręcznym lusterkiem. Przy kominku siały dwa foteliki z niskimi oparciami, obite białym aksamitem. Przeszła przez pokój na palcach, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę ma tu mieszkać. Gloria spojrzała na nią z niepokojem. - Mam nadzieję, że pokój podoba się milady. - Jest... śliczny. - Tylko tyle zdołała wykrztusić. Ten rozświetlony słońcem ciepły pokój był ucieleśnieniem jej marzeń, a nawet czymś więcej. Przez otwarte okno wpadł do pokoju słodko pachnący powiew wiatru. Cassie odsunęła białą, suto zmarszczoną zasłonę. Czy to źle czuć w sercu szaloną radość? Zaraz jednak pojawiło się uczucie wstydu. Pomyślała o Bess, słodkiej Bess, która marzyła choćby o namiastce takiej radości. - Czy mam pomóc milady się przebrać? Gloria położyła jedną z sukien na łóżku. Była to szmaragdowozielona suknia wieczorowa, jak ją określiła Lilliane. - Dziękuję, ja... - To nie będzie konieczne, Glorio - przerwał jej znajomy głos i do pokoju wszedł Gabriel. - Proszę zadzwonić, kiedy milady będzie czegoś potrzebować. Służąca dygnęła i zniknęła za drzwiami. - Chodź, Jankesko. Jesteś potrzebna na dole. Cassie puściła zasłonę i spojrzała tęsknie na suknię. - Czy nie powinnam wpierw się przebrać? - wyszeptała. Gabriel udał, że nie widzi prośby malującej się w jej oczach. - Nie ma takiej potrzeby - stwierdził zdecydowanie. - Mój ojciec właśnie przybył. Zachwiała się. Jej palce szarpnęły zniszczoną sukienkę. - Ale... mam na sobie to. w czym chodziłam u Czarnego Jacka. Istotnie - zauważył chłodno. - Niestety, na razie będziesz musiała w niej pozostać. Spuściła oczy. które zaczęły podejrzanie błyszczeć. Gabriel zaklął cicho, przeklinając ich oboje. Może to okrutne z jego strony, ale nic pozwoli się omotać jej łzom. Musiał spełnić wolę ojca, co bez Cassie nie było możliwe. Nie ruszyła się z miejsca i nie odezwała słowem. Podszedł do niej, wziął ją za ramię i natychmiast wzmocnił uścisk, czując jej opór. Powinna wiedzieć, że takim jak on się nic odmawia. Zeszli na dół po schodach. Czuła, jak z każdym krokiem ogarnia ją coraz większy lodowaty strach. Podwójne drzwi na parterze były teraz otwarte. Cassie dostrzegła błysk złoconych tapet na ścianach i draperie o barwach szkarłatu i złota. Przy kominku stało dwóch mężczyzn odzianych w stroje do jazdy konnej. Jeden był łysy. z mocno zarysowaną linią szczęki. Drugi odznaczał się dumną postawą i strzelistą, niczym u dwudziestolatka, sylwetką. Jedynie srebrzyste włosy zdradzały starszy wiek. Kiedy się odwrócił. dostrzegła twarz jastrzębia o zimnym spojrzeniu. Nie miała wątpliwości: to musiał być ojciec Gabriela. Na ich widok obaj panowie przerwali rozmowę. Gabriel zatrzymał się w drzwiach i skłonił lekko głowę. - Ojcze. Wasza książęca mość. - Śmiało spojrzał w szare oczy ojca. - Najwyższy czas. Gabrielu. Zacząłem już podejrzewać, że zdecydowałeś się zostać w tym przeklętym kraju. Groźny uśmiech, który Cassie zdążyła już poznać, wykrzywił wargi Gabriela. - Nie obawiaj się. ojcze. Nic takiego nawet mi w myśli nic postało. Na twarzy Edmunda Sinclaira pojawił się wyraz dezaprobaty. Twój brak szacunku jak zwykle nic zna granic - skonstatował chłodno. - Więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, proponuję zająć się czymś innym. Jego wzrok zatrzymał się na Cassie. - Mamy ważne sprawy do omówienia... dotyczące twego ślubu. Szatański uśmiech zastygł na twarzy Gabriela. - Ja również chciałbym o tym pomówić. - Pchnął Cassie do przodu. - Pozwól, moja droga, przedstawić sobie mojego ojca. Edmunda Sinclaira, księcia Farleigh i Reginalda Lathama, księ cia Warrenton. Panowie... to jest Cassie, moja piękna amerykań ska oblubienica. Cisza, jaka zaległa po tych słowach, wypełniła powietrze napięciem, które wydawało się żyć i pulsować. Cassie po raz pierwszy przemknęło przez myśl, że lepiej było zostać u Czarnego Jacka. - Twoja oblubienica?! - powtórzył Warrenton, któremu aż żyły nabrzmiały na skroniach. - Jeśli to ma być jakiś żart, zapewniam cię, że wcale mnie nie ubawił. - Ależ, książę, wcale nie żartowałem. Cassie jest moją żoną. Wzięliśmy ślub w Charleston. Nietrudno chyba zrozumieć, dlaczego straciłem dla niej głowę. Któż mógłby się oprzeć takiej piękności? - Dotknął jej policzka z udaną czułością. Cassie stała jak przymurowana, nie będąc w stanie uczynić nawet kroku. Warrenton zrobił się czerwony z wściekłości. - Miałeś poślubić moją córkę. Boże, powinienem cię za to wyzwać na pojedynek! Gabriel zniżył głos do szeptu. - To zależy wyłącznie od waszej książęcej mości. Przypominam jednak, że prosiłem, aby wstrzymać się z ogłoszeniem zaręczyn do mojego powrotu. Spodziewam się, że moja prośba została spełniona. - Niczego dotąd nie ogłosiliśmy. - Edmund Sinclair po raz pierwszy zabrał głos. - Wobec tego nie pojmuję, dlaczego wasza książęca mość chce mnie wyzwać na pojedynek. Nic zhańbiłem i nie okryłem wstydem lady Evelyn. Nikt prócz niej i zgromadzonych w tym pokoju nie wiedział, że planowano takie małżeństwo. Zresztą któż by się spodziewał, że zajmę miejsce swojego brata. Byłoby nierozsądne wystawiać swoje życie na niebezpieczeństwo, książę. Jednak pozostawiam to do decyzji księcia. Groźba w jego głosie brzmiała aż nazbyt wyraźnie. - On ma rację, Reginaldzie. Jeśli go wyzwiesz, możesz wywołać skandal, który okryje niesławą obie nasze rodziny -powiedział Edmund beznamiętnym tonem. - Nie życzę sobie żadnych animozji między nami. - Jeśli to cię uspokoi, to moglibyśmy dojść do pewnego pieniężnego porozumienia. Warrenton pochwycił leżącą na fotelu szpicrutę. Jego twarz straciła intensywnie czerwony kolor, nadal jednak kipiał w nim gniew. - Co do tego możesz być pewien warknął, po czym odwrócił się i opuścił pokój. Po jego wyjściu zaległa pełna napięcia cisza. Cassie pragnęła jedynie uciec stąd i gdzieś się ukryć, nie była jednak w stanie ruszyć się z miejsca. Edmund spojrzał na nich. trzęsąc się z oburzenia. - Jak mogłeś poślubić Amerykankę! - rzucił przez zaciśnięte zęby - Przecież wiedziałeś, że ich nienawidzę... Francuzka byłaby już lepsza od Amerykanki! - Ostatnie słowo niemal wypluł z obrzydzeniem. - Nie będę tego tolerować. Gabrielu. Nie pozwolę ci na to! Twarz Gabriela stężała niczym stal. - Zostaliśmy sobie poślubieni przed Bogiem i człowiekiem, ojcze. Naszym świadkiem był Christopher Marley. Małżeństwo zostało zawarte. - Otoczył Cassie ramieniem. Szczupłe palce dotknęły jej brzucha. - Oto stoi przed tobą kolebka naszej rodziny, ojcze. Być może nosi już w sobie twego wnuka. Cassie stała niczym słup soli. On znajduje w tym przyjemność, pomyślała oszołomiona. Jakże może tak szydzić z własnego ojca? Spojrzenie Edmunda zatrzymało się na głęboko wyciętym dekolcie jej sukni. - W jakimże to porcie ją znalazłeś? - zapytał szyderczo. - Ściśle biorąc w szynku. - Głos Gabriela był gładki jak jedwab. Doprawdy, ojcze, czyżby moja dobroć i wspaniałomyślność nie zasługiwały na pochwałę? Wyciągnąłem tę biedną dziewczynę z rynsztoka i ocaliłem ją przed nędzą. Wzrok księcia stwardniał jeszcze bardziej. - Proszę, zostaw nas samych - powiedział szorstko. Chciałbym porozmawiać z moim synem na osobności. Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Zebrała spódnice i prawie wybiegła z salonu. Nie weszła jednak po schodach, choć bardzo tego pragnęła, bo jakaś potężna siła zatrzymała ją przy drzwiach i zmusiła do pozostania w miejscu. Tymczasem Edmund napadł na Gabriela. - Szynkarska dziewka! Mój Boże, przez ile łóżek zdążyła przejść, zanim ją wziąłeś? Gabriel wzruszył ramionami. - Nie wiem i nic dbam o to. - Przez chwilę spoglądał na ojca w milczeniu, - Zastanawiam się, ojcze, czemu jesteś przeciwny bardziej: temu, że jest Amerykanką, czy temu, że nie dorównuje ci pochodzeniem? - Pochodzeniem? - prychnął. - Ta dziewczyna nie ma żadnego pochodzenia! - To prawda, że jej ród nie jest taki nieskazitelny jak twój. Jej matka była dziwką, a ojciec... no cóż, mógł nim być każdy. - Podszedł do kominka z rękami założonymi do tyłu. Nie patrzył na księcia, lecz odczuwał wielką satysfakcję wyobrażając sobie jego bezsilny gniew. Nie próbuj mi grozić, ojcze, że się mnie wyrzekniesz. Nadal jestem twoim synem, choć zapewne pragniesz, aby tak nie było. Poza tym nic pozwolisz, by twój drogocenny Farleigh Hall przeszedł w obce ręce. Taaak, twoje silne poczucie obowiązku nic dopuści do tego. - Obrzucił ojca bezlitosnym spojrzeniem. - Czyż nie dlatego poślubiłeś moją matkę, że potrzebna była Stuartowi? - A cóż by to dało, gdybym się ciebie wyrzekł? - rzucił Edmund z goryczą. - Wtedy nie będzie mnie już na tym świecie. Gabriel uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Dałoby, i to dużo. Widzisz, znam cię równie dobrze jak samego siebie. Edmund zrobił się blady z gniewu. - Czego chcesz. Gabrielu? Ile żądasz za pozbycie się jej? Stojąca pod drzwiami Cassie znieruchomiała. Przycisnęła rękę do piersi, czując przeszywający ból. Ostrzegał ją przecież, że miłość nie gra w ich umowie żadnej roli. Jednak nigdy by jej nie przyszło do głowy, iż to małżeństwo zrodzone jest z nienawiści. Nie miała już teraz wątpliwości, że właśnie to uczucie kierowało krokami Gabriela. Musiał nienawidzić swego ojca, bo z jakiego innego powodu zrobiłby to, co zrobił? Posłyszała jego lodowaty śmiech. - Nie jestem Warrentonem i pieniędzmi mnie nie ugłaszczesz, ojcze. Niczego od ciebie nie chcę. Nie próbuj więc zmuszać jej do wyjazdu. W głosie Edmunda kipiała wściekłość. - Nowa suknia nie uczyni z niej damy. Pomyśl o skandalu, jaki wywołasz! Tego było już dla Cassie za wiele. Odwróciła się i wbiegła na schody, tłumiąc gorzki płacz. - Towarzystwo przyzwyczaiło się łączyć moje nazwisko ze skandalami. Jednak nie twoje, ojcze. Nawet nie próbuj pozbyć się mojej żony, bo postaram się, aby skandal cię nie ominął. Obaj wiemy, że książę Farleigh nic może sobie na niego pozwolić. Daj więc spokój mojej żonie, ojcze. Będzie częścią twego życia tak samo jak mojego. Książę stał pośrodku salonu z lodowatym wyrazem twarzy. Jego milczenie wyrażało porażkę. A więc dobrze zrobiłem sprowadzając ją tutaj, pomyślał Gabriel. Farleigh Hall jest dumą i radością ojca, a obecność Cassie będzie dla niego źródłem stałego gniewu. Skinął głową. - Widzę, że się zrozumieliśmy. - Uniósł brew i dodał: Wybacz, ojcze, że nie zostanę na noc. Zaraz wyjeżdżam do Londynu. Och, i jeszcze jedno... - Nikły uśmiech przemknął mu po twarzy. - Byłoby mądrze schować pod klucz wszystkie srebra. Moja droga żona ma lepkie paluszki. Już pierwszej nocy w porcie próbowała ukraść mi zegarek. Nie chciała go więcej widzieć ani teraz, ani nigdy. Przynajmniej się dowiedziałam, że jestem jedynie pionkiem w lej grze. pomyślała z goryczą. Ale nigdy już nie pozwolę się wykorzystywać. Nigdy! Wolno uniosła głowę i spojrzała na niego. Nie spuścił wzroku i dalej się jej przyglądał. - Nienawidzisz go rzuciła bez ogródek. - Jest twoim ojcem, a ty go nienawidzisz. Dlaczego? - Moje uczucia względem ojca mają swoje uzasadnienie, Jankesko, lecz nic ci do tego. - Ożeniłeś się ze mną, bo jestem Amerykanką, bo twój ojciec jest księciem, bo... jestem nikim... nikim. Bo wiedziałeś, że mnie znienawidzi. Byłam z tobą szczera, choć ty ze mną nie byłeś. Czemu mnie okłamałeś? - krzyknęła. - Nie okłamałem, cię, Jankesko. Jedynie nie powiedziałem całej prawdy. Ojciec chciał, bym ożenił się z lady Evelyn. Nie miałem zamiaru go słuchać, a to był jedyny sposób, by mu się przeciwstawić. Oczy Cassie świeciły niczym dwa diamenty. W takim razie powiedz mi, dlaczego on tak nienawidzi Amerykanów. Bo nienawidzi, prawda? - Nie mylisz się, Jankesko. Widzisz, mój starszy brat Stuart i ja mieliśmy różne matki. Pierwszą żoną ojca była Margaret. Podobno bardzo ją kochał. To niemożliwe, by laki człowiek był zdolny do miłości, pomyślała. Nie odezwała się jednak słowem. - Margaret miała siostrę w koloniach. Kiedy Stuart był mały. postanowili ją tam odwiedzić. Akurat dobiegła końca wasza rewolucja. Siostra Margaret i jej rodzina opowiedziały się za Koroną, a wszystkich lojalistów szczerze nienawidzono. Pew nego dnia ktoś podłożył ogień pod jej dom. Mój ojciec i Stuart byli w tym czasie nieobecni, dlatego ocaleli. - Umilkł na chwilę. - Margaret i wszyscy domownicy zginęli. Mój ojciec szalał z gniewu. Śmierć żony wywołała w nim głęboką i trwałą nie Mała lampa na narożnym stoliku oświetlała pokój ciepłym żółtym światłem. Cassie jednak zdawała się tego nie zauważać. Siedziała na łóżku, przyciskając chłodne dłonie do rozpalonych policzków. Cała radość z zajmowania takiego pokoju zniknęła gdzieś bez śladu. A więc Gabriel posłużył się swoją prostą jankeską żoną, by zemścić się na ojcu. Czuła się tania i zupełnie nie na miejscu... tak jak chciał, by się czuła. Nic zauważyła, kiedy stanął w drzwiach i obserwował ją w milczeniu. Nie obchodziło jej, po co tu przyszedł. nawiść do wszystkich Amerykanów... zanim jeszcze Stuart zginął w bitwie pod Nowym Orleanem sześć miesięcy temu. Zamknęła oczy. Dwoje młodych ludzi w kwiecie wieku... dwie tragiczne śmierci leżały u wrót jej ojczyzny. Choć było to takie niesprawiedliwe, nie ona ponosiła za nie winę. Otworzyła oczy, czując ból przepełniający jej serce i duszę. - Dobry Boże - wyszeptała. Nic dziwnego, że mnie nienawidzi. A ty... ty wiedziałeś, że tak będzie! Nic próbował nawet zaprzeczać. - Nic będę udawać, że rozumiem twoje motywy - powie działa stłumionym głosem. - Wiem tylko, że pragnąłeś okryć ojca wstydem. Ale czyniąc to, okryłeś również i mnie. Niena widzę cię za to, bo nic miałam żadnego wpływu na to. skąd i od kogo pochodzę. Pojedyncza łza pojawiła się w kąciku oka. Nic chcąc dopuścić, by coś zauważył, szybko ją wytarła. Machnęła ręką w kierunku szafy, w której Gloria rozwiesiła nowo nabyte suknie. - Zapewne miały być nagrodą, kiedy wyrzucisz mnie na bruk. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Przyszły mu na myśl słowa Christophera, ostrzegające, że w len sposób zrani nie tylko ojca, ale i ją. Uśmiechnął się chmurnie. - Nie mam zamiaru wyrzucać cię na bruk. Jankesko. Jesteś i pozostaniesz moją żoną. Jestem bogaty i będę cię utrzymywał. Nigdy już nie zaznasz biedy. Dotrzymam danej ci obietnicy. Czuła pod powiekami niezwykłą suchość. - Będziesz mnie utrzymywał do końca moich dni? - Jej głos był cichszy od szeptu. - Tak, Jankesko, do końca twoich dni. Och, zdaję sobie sprawę, że czujesz się oszukana i zdradzona. Może przyniesie ci ulgę, jeśli powiem, że traktuję to jako pokutę. - Skłonił się z przesadną uprzejmością. - Od tej chwili nie będziesz musiała mnie dłużej znosić. Przyszedłem oznajmić, że uwalniam cię od mojej osoby. - Wyjeżdżasz? - Tak. Wracam do Londynu. Jej oczy zrobiły się okrągłe z wrażenia. Poderwała się na nogi. - I chcesz, abym tu została? - Będziesz miała służących, którzy spełnią wszystkie twoje życzenia. Wystarczy tylko powiedzieć. A Lilliane zapewniła, że twoja garderoba będzie gotowa w przeciągu dwóch tygodni. - Nie to miałam na myśli. A co z twoim... twoim ojcem? Uśmiechnął się nieznacznie. - To rozległy majątek. Wasze ścieżki nic muszą się krzyżo wać. Wiem coś o tym. A teraz chodź tu, Jankesko. Twój pożegnalny pocałunek będzie mi musiał wystarczyć na czas długich samotnych nocy. A to drań! Po tym wszystkim, co zrobił, spodziewa się, że mu ulegnę. Nie! - zaprotestowała. - Nie zmusisz mnie do tego! W nikłym świetle lampy dostrzegł nieustępliwość widoczną w jej delikatnych rysach. Czemuż wcześniej tego nie zauważył? Oczy mu zapłonęły. - Z całą pewnością tak, Jankesko. - Z całą pewnością nie! - odparowała. Trzema susami pokonał dzielącą ich odległość. Zanim zdążyła się cofnąć, już była w jego ramionach. Zobaczyła rozpłomienione oczy i zaraz poczuła jego wargi na swoich ustach. Nie prosił o pozwolenie, po prostu brał, co chciał, jak mężczyzna, który ma wielkie doświadczenie z kobietami. Serce Cassie zaczęło bić jak szalone. Nie było ucieczki przed zniewalającym naporem jego ust. Przytrzymał ją za kark. odbierając możliwość ruchu. Pocałunek był szalony, gorący i tak namiętny. że nie była w stanic dłużej się opierać. Porwał ją tajemniczy prąd. zarazem obezwładniający i rozkoszny. Kiedy ich języki się zetknęły, wstrząsnął nią dreszcz. Nie było to jednak przykre uczucie... Przyciągnął ją do potężnego torsu, przygniatając jej piersi i napierając muskularnymi udami. Gdzieś głęboko w jej wnętrzu zapłonął nagle ogień. Kiedy wreszcie ją puścił, drżała na całym ciele i czuła dziwny szum w głowie. Uśmiechnął się arogancko i przesunął kciukiem wzdłuż linii jej ust. - Myśl o mnie, Jankesko - rzucił na odchodnym. W jednej chwili wróciła jej przytomność umysłu. Wpadła w jego ramiona niczym dojrzały owoc - w dodatku z ochotą. Nic dziwnego, iż sądził, że może ją mieć. kiedy tylko zechce. - Zaczekaj! - krzyknęła. Odwrócił się z obojętnym wyrazem twarzy. W tej chwili nienawidziła go jak nikogo na świecie. - Nic oczekuj, że zawsze będę taka uległa - rzuciła śmiało. Nareszcie pokazałeś swoje prawdziwe oblicze. Jego oczy spoglądały na nią lodowato. - Doprawdy, Jankesko? I jakież to ono jest? Wzięła głęboki oddech. - Tylko nieczuły i pozbawiony serca człowiek może postąpić tak, jak ty postąpiłeś ze mną... i ze swoim ojcem! Miała wrażenie, że patrzy na gorę lodową. Kiedy się odezwał. jego glos brzmiał złowieszczo cicho. Lepiej widzieć mnie takim, jakim jestem, niż sobie coś wyobrażać, Jankesko. Rozdział dziewiąty Nazajutrz obudziło Cassie ciche pukanie do drzwi. Promienie słoneczne rozświetlały pokój ciepłym blaskiem i dopiero po chwili przypomniała sobie, że znajduje się w Farleigh Hall. Pukanie rozległo się ponownie. Proszę - odpowiedziała zaspanym głosem. Do pokoju wtoczyła się niska, pulchna kobieta z tacą w rękach. - Jestem McGee, ochmistrzyni. Przyniosłam milady śniadanie. Cassie zdążyła tymczasem usiąść na łóżku i nieco przygładzić rozczochrane włosy. Wiedziała, że cała służba z pewnością nie lepiej przyjmie jej straszny wygląd niż jej pan, toteż miała się na baczności, kiedy pani McGee postawiła jej tacę na kolanach. - Mam nadzieję, że jaśnie pani się nie obrazi, że ośmie liłam się przynieść dzbanek gorącej czekolady zamiast herba ty powiedziała ochmistrzyni, wlewając parujący brązowy płyn do pięknej filiżanki z chińskiej porcelany i wyjmując ser wetkę. Wesoły uśmiech i pulchne czerwone policzki pani McGee sprawiły na Cassie miłe wrażenie. Rozluźniła się nieco, lecz mimo to bała się wziąć do ręki kruchą filiżankę. Nigdy w życiu nic widziała czegoś równie delikatnego. Ostrożnie ujęła ją w palce i uniosła do ust. Jeszcze nigdy nie piła czekolady, natomiast nie przepadała za kawą. Płyn był gorący i słodki, niepodobny do tych. jakie znała. - To jest pyszne! - wykrzyknęła zachwycona. - Byłam pewna, że będzie milady smakować. A teraz proszę jeść. Kucharka piecze najlepsze francuskie rogaliki z tej strony kanału. A więc tak wygląda francuski rogalik... Cassie zatopiła zęby w kruchej półokrągłej bułeczce. Był równie dobry jak czekolada i rozpływał się w ustach. Twarz pani McGee jaśniała zadowoleniem. - Powiedziałam do kucharki, kiedy wczoraj zobaczyliśmy żonę lorda Gabriela, że milady będzie potrzebować jej specja łów, by nabrać trochę ciała. Rogalik nagłe stracił smak. Cassie poczuła się upokorzona. Więc ją widzieli. Co pomyśleli, kiedy zobaczyli taką zabiedzoną sierotę u boku syna ich pana? Pani McGee poklepała ją po ręku. - No, no, milady. Proszę tak nic patrzeć. Jego książęca mość opowiedział nam, jak ten straszny wuj kazał milady zdzierać sobie ręce do krwi i skąpił grosza na kupno przyzwoitej sukni. Lord Gabriel dobrze zrobił, żeniąc się z jaśnie panią i sprowa dzając ją do Farleigh Hall dla odzyskania sił. Jego książęca mość. Pan tego domu kryje nędzną żonę swego syna! Z trudem ukryła zaskoczenie. Co się zaś tyczy tego odzyskiwania sił... to już doprawdy zbytek łaski. Należało raczej powiedzieć, że została porzucona przez męża. Pani McGee podeszła do okna i rozsunęła białe zasłony. - Nietrudno zrozumieć, czemu taka chuda dziewczyna zwró ciła uwagę lorda Gabriela. - Zachichotała, widząc rumieniec na policzkach Cassie. Nic przypuszczała jednak, co się za nim kryje. - Proszę wybaczyć, że nazywam hrabiego lordem Gabrie lem. Ale znam go od kołyski. Choć jest teraz hrabią, trudno o nim myśleć jako o lordzie Wakefield. Cassie ogarnęła nagle wielka ciekawość. - Czy znała pani jego starszego brata Stuarta? - O tak, milady. Za młodu służyłam za pokojówkę u lady Caroline, matki Gabriela. Tak się tu znalazłam. - Czy Stuart był dużo starszy od Gabriela? Jakoś trudno było sobie wyobrazić Gabriela jako małego chłopca. - Chyba o cztery lata. Ale bardzo się od siebie różnili. Chyba jaśnie pani wie, że to pierwsza pani hrabina Margaret była mamą Stuarta? - T-tak, wiem. - Wstrzymała oddech, czekając na dalsze słowa pani McGee. Wątpiła, by ta kobieta wiedziała, dlaczego Gabriel nienawidzi swego ojca, ale może dowiedziałaby się czegoś o tym mrocznym, szlachetnie urodzonym mężczyźnie, którego wzięła za męża. - Czy jako dzieci byli do siebie podobni? Jego książęca mość był zawsze taki dumny ze Stuarta. Gabriel natomiast był zawsze bardzo żywy. - Zasępiła się. -Zawsze powtarzam to mojemu mężowi Angusowi, koniuszemu. że śmierć matki była dla chłopca wielkim ciosem. On i jego mama byli sobie bardzo bliscy. - Ile miał lat, kiedy umarła? - Osiemnaście lub dziewiętnaście. To była taka tragiczna śmierć i taka nagła. Pani hrabina mogła jeszcze długo żyć. Bardzo się zmienił po jej śmierci. Oczywiście nigdy nie uwierzyłam w te opowieści, że stał się wielkim samotnikiem -dodała pospiesznie. - Ojej, czas na mnie, milady! - wykrzyknęła, zabierając tacę z kolan Cassie. - Czy mam powiedzieć Glorii, żeby przygotowała kąpiel? Oczy Cassie zajaśniały. - O tak, proszę. I dziękuję, pani McGee. Ochmistrzyni uśmiechnęła się szeroko. - Bardzo proszę, milady. Po jej wyjściu niemal natychmiast zjawiła się Gloria. Cassie czuła się zażenowana koniecznością obnażenia się w czyjejś obecności, wiedziała jednak, że w wyższych sferach takie panują zwyczaje. Kiedy brała kąpiel. Gloria przygotowała nową koszulę, halkę i pończochy. Cassie niemal z czcią dotknęła miękkiego batystu - nigdy nie przypuszczała, że będzie coś takiego nosić. Serce jej się ścisnęło, kiedy wciągała podwiązkę na białą jedwabną pończoszkę. Bess zawsze marzyła o tym. by mieć parę takich białych jedwabnych pończoch. - Czy ta suknia śniadaniowa odpowiada milady? Odwróciła się. Pokojówka trzymała w ręku suknię z miękkiego białego muślinu z modnym wysokim stanem i rzędem guziczków pod szyją. - Tak - mruknęła. Kiedy Gloria zapinała z tyłu haczyki. Cassie walczyła ze łzami. Wczoraj słyszała, jak Lilliane rozprawiała o sukniach dziennych, śniadaniowych, spacerowych, balowych. Nie była w stanie odróżnić jednej od drugiej i chyba nigdy nic będzie. Gloria zwinęła jej włosy w węzeł na czubku głowy, po czym dyskretnie wyszła z pokoju. Cassie pozostała na swoim miejscu. Z trudem rozpoznawała siebie w dziewczynie o wielkich oczach, spoglądającej na nią z lustra. Wczoraj wieczorem długo nie mogła zasnąć, zastanawiając się nad możliwością ucieczki. Łajała siebie w duchu za brak odwagi, ale dokąd miałaby pójść? Była w obcym kraju, bez domu i bez pieniędzy. Gabriel miał rację: czuła się zdradzona. Powinna jednak i do siebie mieć pretensje. Przecież w głębi serca wiedziała, że ożenił się z nią na złość ojcu. Zadrżała, wspominając straszną rozmowę obu mężczyzn. Wbrew zapewnieniu Gabriela wciąż się obawiała, że teraz, kiedy spełniła swoją rolę, zostanie wyrzucona na bruk. Obróciła się wolno na wyłożonym aksamitem taborecie i omiotła wzrokiem sypialnię. Boże. jakiż ten pokój i cały dcm są piękne! Czy to źle tęsknić do wygód i do tego wszystkiego, co ją otacza? Gdyby tylko nie czuła się tu tak obco. Gardło ścisnęło się jej boleśnie. Tak bardzo pragnęła mieć własne miejsce na świecie, należeć do kogoś... Odetchnęła głęboko. Nie ma sensu użalać się nad sobą, pomyślała, bo mógł ją spotkać gorszy los. Mogła zostać w oberży Czarnego Jacka, podawać piwo i... świadczyć cielesne usługi. Zebrała się na odwagę i zeszła na dół. Natychmiast jak spod ziemi wyrósł przed nią Davis. - Może jaśnie pani zechciałaby, aby ktoś oprowadził ją po posiadłości? - Skinął ręką i pojawił się chłopak w wieku około czternastu lat. - Willis skończył już swoje obowiązki w stajni i z radością się tym zajmie. Cassie uśmiechnęła się do chłopca. Był równie sympatyczny jak służący, których dotąd poznała. Miał jasnobłękitne oczy i delikatne piegi na nosie. - Jak się masz, Willis - powiedziała cicho. - Czy na pewno nie masz nic przeciwko temu? - Ależ skądże, jaśnie pani. To dla mnie przyjemność. Zerwał z głowy czapkę i skłonił się nisko. Cassie była zbyt niedoświadczona, by zauważyć utkwione w niej pełne zachwytu spojrzenie. Nowa hrabina wydala się chłopakowi najpiękniejszą istotą na świecie, lecz mina mu zrzedła, kiedy dowiedział się, że jego pani nie umie jeździć konno. Spędzili wiec cały dzień na spacerze, zwiedzając dom i okolice. W pewnym momencie Willis wskazał na połyskującą w słońcu taflę wody, widoczną za rozległym trawnikiem. Ze zdumieniem stwierdziła, że jest to jezioro porośnięte wodorostami. Chłopiec wyjaśnił, że z domu nie można go zobaczyć. Lekki dreszcz przebiegł jej po plecach. Wbrew przypuszczeniom dzień minął jej szybko i przyjemnie. Czuła ból w nogach, kiedy wreszcie odesłała Willisa na obiad. Uśmiechnęła się lekko. Na szczęście do tej pory nie spotkała księcia, za co była wdzięczna losowi. Z ciekawością ruszyła wzdłuż galerii ozdobionej rzędem portretów w złoconych ramach. Musieli to być przodkowie obecnych Sinclairów. Wielu z nich miało tak samo groźnie zmarszczone brwi i wąskie nosy. Zatrzymała się przed portretem z zeszłego stulecia, przedstawiającym ciemnowłosego mężczyznę o buńczucznym wyglądzie w kapeluszu z piórami włożonym zawadiacko na bakier i dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza. W jego oczach było tyle żywiołowości i radości, że nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Niestety, następny z Sinclairów miał zaciśnięte wargi i chłodne spojrzenie. Nietrudno było się domyślić, po kim obecny książę i jego syn odziedziczyli swój wygląd. Idąc dalej spostrzegła portret elegancko odzianej kobiety, uśmiechającej się do siedzącego na kolanach chłopczyka. Emanowało z niej ciepło i radość młodości. Czyżby to była pierwsza żona księcia i ich syn Stuart? Zmierzwione blond loki okalały anielską twarzyczkę chłopca. Jednak najdłużej uwagę Cassie przyciągnął ostatni z portretów. Przedstawiał kobietę siedzącą na fotelu przed marmurowym kominkiem. Szczupłe dłonie miała złożone na kolanach. Twarz okalały ciemne błyszczące włosy - takie jak u Gabriela. A więc to jest druga żona księcia... matka Gabriela. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, bowiem w przeciwieństwie do Margaret w oczach tej kobiety było tyle smutku, jakby... Masz przed sobą Caroline, matkę Gabriela. Był to książę. Jego głos tak ją przestraszył, że aż drgnęła. Opanowała się jednak i odwróciła głowę. Serce jej zamarło na widok jego oczu, spoglądających na nią bez uśmiechu, z nie skrywaną wrogością. Uczynił ruch, jakby zamierzał odejść. - Chwileczkę! - zawołała, zanim zdążyła pomyśleć. Odwrócił się tak sztywno, że przez chwilę obawiała się, iż złamie sobie kark. Skrzyżowała ramiona, starając się nie pokazać po sobie strachu. - Myślę, że powinieneś wiedzieć, panie, że ja... nie zarabia łam na życie tak, jak przedstawił to Gabriel. Uniósł brwi. - Czy Cassie to skrót od Cassandry? Skinęła głową. - A wiec, Cassandro, jak wobec tego zarabiałaś na życie? zapylał lodowatym tonem. - Mój syn powiedział, że znalazł cię w oberży. Starała się nie spuścić wzroku przed tym władczym spojrzeniem, choć bardzo ją onieśmielało. - Tak było - przyznała, unosząc lekko podbródek. - Lecz nie tak, jak on to przedstawił. Podawałam piwo i jedzenie, szorowałam podłogi i pracowałam w kuchni... To wszystko... i nic więcej, przysięgam. Chrząknął lekko. Pewnie jej nie uwierzył, pomyślała z lekkim skurczem żołądka. - Powiedział również, że jesteś złodziejką. Oblała się rumieńcem wstydu. - Powiem prawdę, panie. Ukradłam mu zegarek z myślą, że go sprzedam. Ja... chciałam wyjechać z Charleston i zacząć zarabiać jako szwaczka. Wskazała głową na portret Margaret. - Gabriel powiedział mi, jak zginęła - dodała cicho. - To straszne stracić kogoś w ten sposób... Nie wiem, co powiedzieć... chyba tylko to, że to okropne, kiedy takie rzeczy spotykają niewinnych ludzi. - Okropne? Wy, Jankesi, jesteście dzikimi, grubiańskimi draniami! Wszyscy! - Nie zrobiłam nic złego, panie - zaprotestowała. - Z wyjątkiem tego. że urodziłam się w kraju, którego nienawidzicie. - W jej oczach zapłonął gniew. - Jeśli stawiacie mnie na równi z tymi, którzy zabili pańską żonę, nic o mnie nie wiedząc, to nie jesteście lepsi od nich! I jeszcze jedno. Wygląda na to, że nie jesteście tak całkiem bez skazy, bo naopowiadaliście o mnie kłamstw służbie. Edmunda rozwścieczył jej wybuch. Jak śmie ta zuchwała mała parweniuszka mówić do niego w ten sposób! Jest jednak żoną jego syna i potrafi go zirytować równie mocno jak on. - Nic musisz się tłumaczyć, dziewczyno. Doskonałe wiem. kim jesteś, i zapewniam cię, że to mi w zupełności wystarczy. A na przyszłość nie waż się mnie osadzać. Zostawił Cassie pośrodku hallu, wpatrującą się w niego z nienawiścią. Nadęty starzec! Jest gorszy od swego syna! Właśnie z tą dziewczyną o jasnych włosach, drobnej, kształtnej figurze, ciepłym i miękkim głosie miał się ożenić Gabriel. Ta piękna dziewczyna miała wszystko to, czego jej brakowało... - Ach, więc jesteś córką księcia Warrenton wymknęło jej się bez zastanowienia. Na szczęście dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Widzę, że mnie znasz. To nam ułatwia sprawę. - Umilkła. Za to ja nie znam twego imienia. Gabriel miał rację. Był to duży dom i bez trudu można było sobie - Jestem Cassie. - W takim razie może byśmy usiadły. Cassie? - Wskazała ręką na kanapę. Cassie spłonęła rumieńcem. Nie miała pojęcia, jak powinna zachować się dama. - Oczywiście - mruknęła. Usiadły, jedna na jednym końcu, druga na drugim. Lekki uśmiech przemknął przez wargi Evelyn. - Czy wiesz - powiedziała cicho - że od kilku dni chciałam ci złożyć wizytę? Bałam się jednak, bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Cassie się zawahała. - Czy wiesz, że ja... czułam to samo? - przyznała nieśmiało. Evelyn wybuchnęła śmiechem i nagle istniejące między nimi napięcie zniknęło. Nie chcę być niegrzeczna - odezwała się Cassie po chwili ale sądziłam, że będziesz mnie nienawidzić. Bo miałam poślubić Gabriela, a on ożenił się z tobą? Cassie schodzić z drogi. Zdziwiła się więc niezmiernie, kiedy pewnego popołudnia zjawiła się w jej pokoju pani McGee. - Przyszedł gość do jaśnie pani. Zamrugała oczami. - Do mnie? - powtórzyła i zaraz zmarszczyła brwi. - Chyba się pani pomyliła. Nie znam tu żywej... - Nie pomyliłam się, milady. Pytała o jaśnie panią. Poprosiłam, żeby zaczekała w salonie. Kobieta. Cassie nie była pewna, czy jej się to podoba. Poczuła nagle, jak żołądek ściska jej się ze strachu. Nie miała jednak innego wyjścia, jak przekonać się, kim jest ów gość. Schodząc po schodach czuła, jak z każdym krokiem rośnie jej niepokój. Na brzegu kanapy siedziała najbardziej zachwycająca dziewczyna, jaką Cassie kiedykolwiek widziała. Włosy koloru pszenicy zebrane były w kok na czubku głowy. Twarzyczka w kształcie serca miała niezwykle delikatne rysy. Panna ubrana była w modną suknię w kolorze bladej brzoskwini, oblamowaną białym atłasem. Kiedy spostrzegła Cassie w drzwiach salonu, wstała z niezwykłą gracją. - Dzień dobry - powiedziała półgłosem. Jesteś zapewne żoną Gabriela. - Jej głos był równie słodki jak twarzyczka. Mam na imię Evelyn - dodała, wyciągając rękę w rękawiczce. Evelyn! Cassie zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. Nigdy bardziej niż teraz nie była świadoma swych braków i niskiego pochodzenia. skinęła głową. - Chyba musiało cię to bardzo zdenerwować. Evelyn złożyła na kolanach drobne dłonie w białych rękawiczkach. - Ależ nie, wcale. Najbardziej zdenerwowało to ojca. bo to on chciał tego małżeństwa. Ale wkrótce się z tym pogodzi. Myślę, że to już się stało. Powiem prawdę, Cassie. Sprawiło mi wielką ulgę. że me muszę wychodzić za Gabriela. Zawsze przerażał mnie na śmierć. - Uśmiechnęła się smutno. - I nadal tak jest. Stuart był zawsze taki czarujący i beztroski. Gabriel jest bardziej... Och. nie wiem. jak to powiedzieć... Zamknięty w sobie. To prawda, pomyślała Cassie z drżeniem. - Czy kochałaś Stuarta? - Zaczerwieniła się. kiedy zdała sobie sprawę, jak obcesowo to zabrzmiało. - Przepraszam powiedziała szybko. To nie moja sprawa. Och. wcale się nie gniewam. Lubiłam Stuarta, ale go nie kochałam. Myślę, że bylibyśmy dobrą parą i bardzo opłakiwałam jego śmierć. Nigdy jednak nie miałam zamiaru wychodzić za mąż kierując się jedynie tytułami i pozycją społeczną. Uwielbiam londyński sezon, bale, wieczorki i rauty, lecz nienawidzę być stawiana na wybiegu. Byłoby wspaniale wyjść za mąż z miłości, choć takie rzeczy nie są w modzie. Obawiam się jednak, że to niemożliwe. Moja matka by to zrozumiała. Boże. błogosław jej duszę, lecz mój ojciec oczekuje, że spełnię swój obowiązek, więc pogodziłam się z losem. Po krótkiej pauzie zapytała: - Wiem, że zabrzmi to zuchwale i nie musisz mi odpowia dać, wyznam jednak, że ciekawi mnie, czy ty i Gabriel pobra liście się z miłości? Z miłości? Mogłaby odpowiedzieć śmiechem, gdyby nagle nie zachciało jej się płakać. Nawet teraz czuła, jak płoną jej policzki na myśl o tej aroganckiej parze - ojcu i synu. Nieoczekiwanie dla samej siebie poczuła więź z tą wyjątkową dziewczyną, która tak bardzo się od niej różniła, a jednocześnie była jej tak bliska. Zanim zdała sobie z tego sprawę, zaczęła opowiadać, jak poślubiła Gabriela, jak zobaczył ją u Czarnego Jacka i jak się potem okazało, że jego jedynym zamiarem jest dokuczyć ojcu. Evelyn ukryła zaskoczenie, wyczuwając, że to tylko jeszcze bardziej zmartwi Cassie. Poklepała ją po ręku, współczując biednej dziewczynie, którą tak wykorzystano. Wszyscy wiedzą, że Gabriel nigdy nic umiał się porozumieć z ojcem. - Zmarszczyła brwi z dezaprobatą. - Jak oni mogli być tak małoduszni? - Gdybym tylko mogła, pokazałabym im obu. że mylą się co do mnie - mruknęła Cassie, zaciskając ręce. - Są przekonani, że mi się nie uda, ale jeszcze im pokażę. Oczy Evelyn zajaśniały radosnym blaskiem. - Doskonale, Cassie! - wykrzyknęła z podnieceniem. Właśnie o to chodzi! Cassie spojrzała na nią zdziwiona. - Nic rozumiesz? Właśnie o to chodzi. Nie możesz pozwolić, by ci dwaj wzięli nad tobą górę. Musisz stać się kimś. kogo się nie spodziewają - damą. - Ale jak? - Cassie utkwiła wzrok w czerwonych dłoniach. Zapominasz, że jestem tylko szynkarską dziewką. - Boże, jak boleśnie ranią te słowa. - Nie potrafię nawet odróżnić sukni śniadaniowej od wieczorowej. Najwyraźniej jednak znalazła w Evelyn sprzymierzeńca. - Ależ co ty mówisz? Mam oto przed sobą piękną młodą kobietę, która może się równać z każdą panną w Londynie. Gdybyś mi nie powiedziała, nigdy bym się nie domyśliła, skąd pochodzisz. Zresztą to i tak nie ma znaczenia, bo mogę cię nauczyć właściwych manier i zachowania. Nauczę cię, jak być gospodynią, jak prowadzić dom. I nie sądzę, by były z tym kłopoty, bo masz świetne wyczucie tego, co właściwe. Piękna młoda kobieta. Czy ta urocza panna naprawdę uważa, że ona jest piękna? Och. jakże łatwo w to uwierzyć. Niemądrze jednak dać się ponosić nadziejom. Mimo to pomysł z wyprowadzeniem w pole tych dwóch aroganckich Sinclairów był niezwykle kuszący. Przede wszystkim jednak mogłaby się stać damą, prawdziwą damą... - Dlaczego? - zapytała cicho. - Dlaczego chcesz mi pomóc? - Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki. Od śmierci mamy ojciec większość czasu spędza na wsi. Moimi jedynymi towarzyszami byli dotąd tylko guwerner i guwernantka. -Wzięła Cassie za ręce. - Nie wiem dlaczego, ale czuję się tak. jakbyśmy się znały od dawna. Cassie uśmiechnęła się niepewnie. - To dziwne, lecz czuję to samo. - Więc pozwól mi sobie pomóc, Cassie. Z wdzięcznością odwzajemniła uścisk. - Wiesz, myślę, że już jesteś moją przyjaciółką- powiedziała miękko. - I chętnie przyjmę każdą pomoc, jaką zechcesz mi ofiarować. Evelyn roześmiała się słodkim, dźwięcznym śmiechem. - Wybornie. Najpierw musimy zrobić cos z twoimi dłońmi... To dobrze, że dama może zawsze nosić rękawiczki, prawda? Tak oto zaczęła się pierwsza lekcja. jego synu widziała jedynie jego majątek. Poczuł, jak pierś ściska mu żelazna obręcz. Boże. jakże mu brakowało Stuarta! Jego utrata była równie bolesna jak utrata Margaret. Wraz z nimi umarła część jego duszy. Teraz pozostał mu już tylko Gabriel. O, gdyby sprawy miały się inaczej... On i Gabriel nigdy nie byli sobie bliscy... i nigdy nie będą. Teraz jest już za późno na zmiany, pomyślał ze znużeniem, bo jego młodość przeminęła. Być może przyszłość również. Czy to źle, że chciał, aby Gabriel się ożenił i spłodził dziedzica? Sinclairowie to godny ród, ale Gabriel nie dbał o to. Myśl, że rodowe nazwisko umrze wraz z nim i że nigdy nie zobaczy wnuka, napawała go wielkim smutkiem i rozczarowaniem. Nigdy jednak by się do tego nie przyznał. Między nim a synem istniała ogromna przepaść i nie wiedział, jak ją zasypać. Nawet jako chłopiec Gabriel był uparty i samowolny. Westchnął ciężko i podszedł do biurka, czując się nagle bardzo staro. Łagodny wiatr przyniósł do salonu kobiece głosy i coś, co wywołało lekki ból w sercu i dawne wspomnienia -wesoły śmiech. Rozdział dziesiąty Gabriel wszedł po schodach prowadzących do eleganckiego domu w Przez następne tygodnie Edmund przyglądał się wszystkiemu ze wzrastającym niepokojem. Lady Evelyn stała się częstym gościem we dworze. Ona i Cassandra spędzały ze sobą niemal każde popołudnie. Nie mógł pojąć, czemu Evelyn zawraca sobie głowę tą dziewką. Musiał jednak przyznać w duchu, że w nowych strojach jego synowa wygląda bardzo przyzwoicie. Na pierwszy rzut oka można ją było wziąć za elegancką młodą damę. Wiedział, że takim jak ona nic należy ufać. W Londynie. Nigdy jeszcze nie był lak pijany jak teraz, a mimo to kroki stawiał z niezwykłą precyzją, a wzrok miał jasny i wyraźny. W alkoholu nie znalazł jednak zapomnienia. Mijały godziny, a Gabriel siedział w bibliotece z nogami wyciągniętymi przed siebie i kieliszkiem w ręku. Obok na stoliku stała kryształowa karafka z brandy. Bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w karafkę, nie mogąc poradzić sobie z myślami, kłębiącymi się w zamroczonej głowie. Za oknami panowała głęboka noc. Powrót do Anglii przebiegł zgodnie z planem. Ojca rozgniewał i przeraził fakt, że syn połączył się nierozerwalnymi wieżami z Jankeską. Lecz chwila triumfu trwała krótko i nie dała oczekiwanej satysfakcji. Dręczyło również poczucie winy. Przypomniał sobie, jak Edmund Sinclair traktował swoją drugą żonę, a jego matkę. Jak bardzo cierpiała przez te wszystkie lata zniweczonej nadziei, bolesnej rozpaczy i tęsknoty. Tylko on o tym wiedział i tylko on nad tym bolał. Nigdy tego ojcu nie wybaczy. Ani też śmierci matki. Te myśli w nieunikniony sposób przywiodły go do Farleigh. Tęsknił za rodzinnym domem. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo, póki nie wrócił do Anglii. Jednocześnie go nienawidził. To nic Farleigh nienawidzisz, szepnął mu wewnętrzny głos, lecz wspomnień z nim związanych. Dlatego stamtąd uciekł. Zbyt wiele miejsc przypominało mu tam matkę. Nie mógł i nie chciał tam zostać. Zrobił to. co sobie zaplanował: zrzucił Cassie na barki ojca i wrócił do Londynu. Do starych wspomnień dołączyły teraz nowe. Wspomnienia gorących warg, kremowej, miękkiej niczym łabędzi puch skóry i pachnących świeżością włosów. Smak zemsty nie mógł się równać ze słodyczą tych warg... Cóż to za szalone myśli?! Zacisnął gniewnie usta. Nie jest kompletnym głupcem, by zachowywać się niczym zakochany młokos. Jego nastrój stawał się coraz bardziej posępny. Z rozmysłem otoczył swe serce jeszcze grubszą powłoką niedostępności. Dość tych myśli o żonie. Wcale jej nie pragnął. Nie była mu potrzebna. Wyjechał do Londynu po to, by o niej zapomnieć... Łatwiej jednak było to powiedzieć, niż zrobić. zdając sobie sprawę, że jest obserwowana. Gospodarz nie okazywał jawnej wrogości- wyczuwała jednak jego niechęć. Był sztywny i oficjalny. Ręce jej tak się trzęsły, że obawiała się, iż rozleje herbatę na suknię. Później Evelyn aż klasnęła w ręce z radości. - Zupełnie, jakbyś się z tym urodziła! Och, Cassie, wiedzia łam, że ci się uda. Wtedy Cassie pozwoliła sobie na coś, o czym jeszcze miesiąc temu nie śmiała nawet myśleć - na marzenia. Zaczęła wierzyć, że pomimo wszystko uda jej się znaleźć odrobinę szczęścia, którego nigdy by nie dostąpiła, gdyby została w Charleston. Była dobrze ubrana i bezpieczna. Gabriel przyrzekł, że zawsze będzie miała dom, chwyciła się więc tej obietnicy, bo nie miała innego wyjścia. Zdarzały się jednak chwile zwątpień, podczas których obawiała się. że to wszystko może zaraz zniknąć. Wczesnym popołudniem pod koniec lipca Davis zaanonsował Christophera Marleya. Oczy Cassie rozbłysły. - Proszę, wprowadźcie go, Davis. Chwilę później pojawił się Christopher. W jasnych obcisłych spodniach i surducie prezentował się niezwykle efektownie. - Nawet nie wiesz, Christopherze, jak się cieszę, że znów cię widzę! Wyciągnęła ku niemu obie dłonie. Z trudem powstrzymała się. by go nie uściskać. Z pewnością zrobiłaby to, gdyby nie obecność Evelyn. Roześmiał się. - Wyobraziłem sobie, jak usychasz tu na wsi.- pomyślałem więc, że najwyższy czas przekonać się. jak sobie radzisz. Dostrzegła w jego oczach pytanie. Wzruszyła ją ta troska Dobrze odpowiedziała cicho, po czym uśmiechnęła się nieznacznie. - Nic musisz się krępować. Lady Evelyn znane są okoliczności naszego poznania. Czy zostaliście sobie przedstawieni? Christopher ukrył zaskoczenie. Nie spodziewał się takiej sceny, lecz bardzo go uradowała. Dni mijały teraz Cassie szybko. Uczyła się, jak nalewać herbatę, jak się subtelnie wysławiać, czego nie mówić. W głowie szumiało jej od natłoku wiadomości, kiedy wieczorem kładła się spać. lecz postanowiła wytrwać. Pewnego dnia uprosiła Evelyn, by dotrzymała jej towarzystwa podczas popołudniowej herbaty z księciem. Siedziała jak na cenzurowanym, - Pani, miałem przyjemność widzieć panią kilka razy pod czas ubiegłorocznego sezonu, nie spodziewam się jednak, byś mnie pamiętała. Pochylił się nisko i dotknął ustami palców Evelyn. Evelyn dygnęła. - Doskonale cię, panie, pamiętam. - W takim razie, czuję się zaszczycony, milady. - Kiedy Evelyn spłonęła rumieńcem, zwrócił się w stronę Cassie. Z zadowoleniem ocenił zmiany, jakie w niej zaszły: stylową suknię w białe kwiaty i modną fryzurę. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Tym razem policzki Cassie zrobiły się czerwone. - Nie mogę taić, Christopherze, że to, co widzisz, jest zasługą Evelyn. - Nie umniejszaj swojej roli, Cassie - zaprotestowała gorąco Evelyn. Ja tylko dałam kilka wskazówek. Całą pracę wykonałaś ty sama. Christopher zaśmiał się wesoło. - Cóż za nadzwyczajna skromność. To doprawdy bezcenny dar. Muszę jednak przyznać, że dokonałyście cudu. Ze wszech miar pochwalam wasze wysiłki. Evelyn skłoniła głowę. - Niestety mamy dwa małe problemy - westchnęła. - Nie miałyśmy czasu, by zająć się jazdą konną. Opracowałyśmy też kroki większości tańców, jednak Cassie byłoby łatwiej, gdyby miała partnera. Christopher skłonił się z galanterią. - Wobec tego dobrze się stało, że wynająłem pokój w pobli skiej gospodzie. Z przyjemnością oddaję się do dyspozycji pań. Przez cały następny tydzień byli prawie nierozłączni. Ranki spędzali w ogrodzie lub w salonie, popołudnia natomiast w pokoju muzycznym, gdzie Evelyn i Christopher uczyli Cassie tańczyć. Dzień kończyli przejażdżką po okolicy. Cassie wiele razy pragnęła zapytać Christophera o Gabriela, lecz nigdy nie mogła zebrać w sobie dość odwagi. Wszystko wskazywało na to. że Gabriel zamierza pozostać w Londynie na zawsze. Nic była pewna, czy ma się z tego powodu cieszyć czy martwić. Książę również wyjechał na kilka dni do Londynu. Za to Christopher i Evelyn byli tak miłymi i wesołymi towarzyszami, że z przyjemnością spędzała z nimi czas. Choć cieszyły ją lekcje konnej jazdy, musiało minąć jeszcze trochę czasu, by poczuła się pewnie w siodle. Jednak najbardziej upodobała sobie godziny spędzane w pokoju muzycznym. Z pomocą Evelyn i Christophera szybko nauczyła się menueta i tańca angielskiego. Tego słonecznego popołudnia dwójka przyjaciół zademonstrowała, jak wygląda najnowszy i najbardziej skandaliczny z tańców - walc. Kiedy Evelyn zagrała na fortepianie melodię, Cassie tak się ona spodobała, że poprosiła, by i tego tańca ją nauczono. Wkrótce złapała rytm kroków Christophera. Zaczęła wirować z nim po pokoju, czując się dziwnie lekko i radośnie. Uleciały gdzieś nagle wszystkie troski, nawet ta główna nieobecny mąż. Kiedy w końcu się zatrzymali, wykonała przed partnerem głęboki dyg i z wdziękiem się wyprostowała, by spojrzeć prosto w płonące ogniem szare oczy. Christopher oprzytomniał pierwszy, chociaż później przeklinał się w duchu za nieodpowiednie słowa. - Gabriel! Myślałem, że jesteś w Londynie. Co cię sprowadza do Farleigh? Uśmiech Gabriela wyrażał niechęć i niezadowolenie. - Mogę zapytać cię o to samo, przyjacielu. Wygląda jednak na to, że odpowiedź jest aż nazbyt oczywista. Przeniósł wzrok na Cassie, po czym znowu na Christophera. Nie odezwał się jednak do niej ani słowem. Dla Cassie było to niczym uderzenie w twarz. Poczuła się jak dziecko, które przyłapano na kradzieży. Gabriel aż kipiał ze złości. Postanowił zostawić swoją uroczą żonę na wsi i zapomnieć o niej. Nie mógł jednak przestać o niej myśleć, dlatego wrócił do Farleigh. Nigdy nic przypuszczał, że znajdzie ją w ramionach innego mężczyzny, w dodatku kogoś, kogo nazywał swoim przyjacielem. Ze zdumieniem też stwierdził, że Cassie nie jest tą zabiedzoną istotą, którą zostawił przed kilkoma tygodniami. W innych okolicznościach nawet by jej nic poznał. Nie zmienił się jedynie wyraz buntu widoczny w tych pięknych złocistych oczach. Lady Evelyn wstała od instrumentu i podeszła do Christophera. Gabriel powitał ją lekkim skinieniem głowy. - Lady Evelyn - powiedział uprzejmie. Zawsze miło mi panią widzieć. Teraz jeśli nic macic nic przeciwko temu, pozwolę sobie pożegnać się z wami. Bardzo długo byłem pozbawiony towarzystwa mojej żony, chciałbym więc przez jakiś czas mieć ją tylko dla siebie. - Ależ oczywiście - odpowiedziała Evelyn, po czym zwró ciła się do Christophera: - Czy mogłabym ci, panie, zapropo nować wczesną kolację? Kucharka robi najlepszy w hrabstwie pasztet z gołębia. Christopher z trudem opanował gniew. - Wyborny pomysł, lady Evelyn - odpowiedział uprzejmie, po czym spojrzał chłodno na Gabriela. - Nie musisz nas odprowadzać, stary. Znamy drogę. Kiedy wyszli, Cassie odwróciła się w stronę Gabriela. - To było nieuprzejme! - Zapewne. - Skrzywił się. - Ale cóż ty możesz wiedzieć o nieuprzejmości, moja droga? - Najwidoczniej więcej od ciebie! Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Muszę przyznać, Jankesko, że z wielką łatwością przystosowałaś się do nowej roli. - Wygląda na to, że nic jesteś z tego zadowolony - rzuciła gniewnie. Rzeczywiście, a powinienem, pomyślał z niechęcią. Utkwił wzrok w delikatnym wgłębieniu jej szyi, gdzie złociste pukle muskały jedwabistą skórę. - Czy masz jakieś plany na resztę popołudnia, Jankesko? Prawdę powiedziawszy, tak. Christopher był tak uprzejmy. że zgodził się dawać mi lekcje jazdy konnej. - Nie ma potrzeby, by on to robił, Jankesko. Od tego masz mężaskonstatował chłodno. - Jakoś trudno go znaleźć - odparowała złośliwie. - Ale już się znalazł, więc dajmy temu pokój. Skoro jednak zamierzałaś dziś jeździć konno, nie chciałbym cię rozczarować. Rozczarować? Prędzej zadręczyć! Pchnął ją lekko w stronę schodów. - Idź się przebrać - polecił. - Spotkamy się za piętnaście minut przy stajniach. Znalazłszy się w swoim pokoju, Cassie zadzwoniła na Glorię i usiadła na brzegu łóżka z gniewnym wyrazem twarzy. Jak on śmiał tak nagle się pojawić! Miała ochotę kazać mu na siebie czekać przez całą wieczność. Wiedziała jednak, że z pewnością by po nią przyszedł. Z pomocą Glorii włożyła na siebie strój do konnej jazdy z ciemnozielonego aksamitu. Nie zdziwiło jej. że Gabriel czeka już na nią przy stajniach, a chłopak stajenny trzyma za uzdy dwa wierzchowce. Serce zabiło jej szybciej. Gabriel wyglądał jak prawdziwy arystokrata, w długich błyszczących butach, obcisłych bryczesach opinających umięśnione uda, ciemnym żakiecie podkreślającym imponująco szerokie ramiona, i śnieżnobiałym gorsie. Na jego twarzy malowała się z trudem skrywana niecierpliwość. - Jesteś gotowa? Kiwnęła głową i podeszła do Ariel, łagodnej drobnej klaczy, na której ostatnio jeździła. - Chciałabym móc siedzieć na koniu okrakiem - mruknęła wsiadając. Lecz nie na jego wierzchowcu, dodała w myślach. Wielki i czarny ogier wydał jej się równie gniewny i przekorny jak jego pan. Siedząc już w siodle. Gabriel odwrócił się w jej stronę. - Damy nie siedzą na koniu okrakiem - wyjaśnił krótko. - Ale ja przecież nie jestem damą prawda? Nie oczekiwała odpowiedzi i nie uzyskała jej. Kiedy Gabriel ruszył, skoncentrowała się na utrzymaniu równowagi w siodle. Nie przejęłaby się, gdyby spadła z konia w obecności Evelyn lub Christophera, lecz co innego zrobić to przed mężem. Na szczęście prowadził konia wolno, za co była mu wdzięczna. Zmierzali w stronę jeziora. Było to jedyne miejsce, którego Cassie jeszcze nie widziała. Poczuła strach. Z Christopherem i Evelyn jeździli zwykle po otwartej przestrzeni. Na szczęście Gabriel minął jezioro i skierował wierzchowca ku kępie drzew. Odetchnęła z ulgą i zaczęła się rozglądać po okolicy. Gabriel zatrzymał konia, kiedy dotarli do małej polanki. Stała na niej mała, pomalowana na biało altanka. Cassie aż westchnęła z zachwytu. - Nie wiedziałam, że tu jest coś takiego! - wykrzyknęła. Nie widać tego z domu, prawda? Pokręcił głową i pomógł jej zsiąść. Uśmiechnęła się radośnie, bowiem to miejsce było rajem skrytym przed zewnętrznym światem. Hałaśliwy drozd wzywał swą towarzyszkę; w powietrzu unosił się świeży zapach lasu. Sama altanka była jednak w opłakanym stanie. Farba wyblakła i w wielu miejscach odpadała. Wokół rozpanoszyły się chwasty i porastały nawet stopnie. - To musiało być urocze miejsce.- odezwała się Cassie. To wstyd, że jest w takim stanie. Pochyliła się i zrzuciła śmieci pokrywające stopnie. Prostując się. pochwyciła dziwny błysk w oczach Gabriela. - Zaraz, czy to nie była altanka twojej matki? - zapytała nagle. Ogarnął go gniew na samego siebie. Po co w ogóle ją tu przyprowadził? Matka kochała to miejsce. Przypomniał sobie, jak mówiła, że panująca wokół cisza działa na nią kojąco. A niewiele miała w życiu przyjemności... Tak, często tu przychodziła odpowiedział. Zapragnęła nagle dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nie wiedziała dlaczego, ale miała wrażenie, że z jej osobą wiąże się jakaś tajemnica... Jednak wyraz twarzy Gabriela był nieprzystępny i odpychający. - Masz naturalny talent do jazdy konnej, Jankesko. Zdaje się, że nie jedyny. Przesunęła językiem po wargach. Jego głos brzmiał podejrzanie spokojnie. - Możesz je teraz ujawnić, Jankesko. Po tym, jak widziałem cię z Christopherem, zastanawiam się, czy... dałaś mu to, co mnie się należy? Spojrzała na niego zaskoczona. - Nie rozumiem. - Nie graj przede mną niewiniątka. Spałaś z nim? - Czy spałam z nim? Mówisz tak, jakbym była... - Portową dziwką? Nie możesz tak szybko wyzbyć się swego pochodzenia, Jankesko. Ale ostrzegam cię. Nie zrobisz ze mnie rogacza i żaden bękart nie będzie moim dziedzicem. Był szokująco grubiański i okrutny. - Och! - krzyknęła. W tej chwili nienawidziła go z całej duszy. - Powiedziałeś ojcu, że wyciągnąłeś mnie z rynsztoka, lecz to twoje myśli nużają się tam w tej chwili. Czemu nie zostałeś w Londynie? Nie musiałabym znosić twych dzikich humorów. Rzeczywiście, był zły na nią za to, że ściągnęła go do Farleigh, i zły na samego siebie, że przyprowadził ją do miejsca, które należało wyłącznie do jego matki. - Mój dziki humor uległby poprawie, gdybym cię nie znalazł w ramionach niejakiego Christophera Marleya. - Och, przestań! - syknęła. - Przecież wcale mnie nie pragniesz. Chwycił ją za ręce i ściągnął jej z dłoni rękawiczki. Czuła się tak. jakby wyrywał jej duszę z piersi. Przyciągnął ją do siebie. Jego kształtne i zmysłowe usta pochyliły się nad jej wargami. - Ależ właśnie w tym rzecz, Jankesko. Nie jestem taki obojętny na twe wdzięki. Z tymi słowy przywarł wargami do jej ust. Zagłębił się w ich wnętrzu, penetrując językiem najdrobniejsze zakamarki. Silne ramiona otoczyły jej talię, przygważdżając ją do twardej piersi. Cassie próbowała się uwolnić, lecz nagle szalony ogień przebiegł wzdłuż jej nóg. Pocałunek Gabriela rozpalił w niej krew. Gabriel rozchylił usta, zwiększając rozkoszny nacisk i pozbawiając ją siły i woli. Jęknęła, czując, że poszłaby teraz za nim. gdziekolwiek by zechciał. Jak przez mgłę posłyszała niski triumfujący śmiech. Gorący oddech musnął jej szyję. - Sporo mnie kosztowałaś, Jankesko, więc chciałbym się przekonać, co kupiłem. Zaczął pieścić palcami okryte aksamitem wzgórki jej piersi. Wstrzymała oddech, kiedy brodawki stały się twarde i nabrzmiałe, lecz nie było to przykre uczucie. Potem jednak przesunął dłoń na haftki sukni. Ogarnęła ją panika. Wiedziała- dokąd taka gra prowadzi. Nie pozwoli mu wziąć się w ten sposób, tak na zimno, bez żadnego uczucia oprócz żądzy. Och, gdyby ją kochał, gdyby mu na niej zależało, byłoby inaczej. Mogłaby mu ofiarować to, czego tak bardzo pragnął... Spróbowała się wyswobodzić. Silne ramiona trzymały jednak mocno. Wolno uniósł głowę. Nikły uśmiech rozjaśnił piękne wargi. W końcu jestem tylko mężczyzną - powiedział cicho. -Obawiasz się, że ulegnę pożądaniu? Prawdę powiedziawszy jego członek był sztywny i nabrzmiały. Jakaś jego cząstka pragnęła zanurzyć rozpalony organ głęboko w jej wnętrzu i odrzucić precz konsekwencje. O nie, nie mógł udawać, że pocałunek nie zrobił na nim wrażenia. Na przyszłość musi być ostrożny, niezwykłe ostrożny. Odpowiedź wyczytał w jej szeroko otwartych, przerażonych oczach. Roześmiał się. - Nie obawiaj się, Jankesko. Nie kuś mnie, to nic się nie stanie. Odskoczyła od niego, przerażona reakcją swego ciała. Dobry Boże. czyżby była równie rozpustna jak jej matka? ~ pomyślała. Nagle posłyszała głośny trzask i poczuła silny zapach spalenizny i piekący ból w ramieniu. Instynktownie przykryła dłonią to miejsce. Palce natychmiast siały się lepkie i czerwone. To krew, przemknęło jej przez myśl i nagle przed oczami pojawiła się mgła, a w uszach zaczęło szumieć. Cóż to ma znaczyć?... - Dobry Boże! usłyszała swój przerażony głos. - Ktoś do mnie strzelił! I pochłonęła ją ciemność. Rozdział jedenasty Gabriel złapał ją w chwili, kiedy zaczęła się osuwać na ziemię. Zaklął siarczyście, po czym chwycił ją na ręce i dał nura do altanki. Rozerwał rękaw sukni, wyjął z kieszeni chusteczkę i przyłożył ją do rany. Delikatnie wytarł krew i ślady prochu. Dzięki Bogu, kula jedynie drasnęła ramię. Rana nie była nawet głęboka. Krew już zaczęła krzepnąć. To szok, nie rana, był powodem utraty przytomności. Zawahał się, rozdarty między pragnieniem dopadnięcia drania, który strzelił, a obawą przed zostawieniem jej samej. W końcu Cassie poruszyła się. Wróciła jej świadomość. Otworzyła oczy, lecz zobaczyła jedynie ciemność. Szarpnęła się przerażona. - Boże! Czyżbym umarła?! - Nie, Jankesko - posłyszała chłodny głos. - Nie umarłaś, jesteś cała i zdrowa, choć znowu wydaje ci się, że jesteś w niebie. - Po chwili dodał: Miałaś szczęście. Kula jedynie drasnęła ramię. Krwawienie trwało zaledwie minutę. To przecież Gabriel. Opierał się plecami o ścianę altanki i trzymał Cassie w objęciach. Chociaż nie było tak ciemno, jak początkowo sądziła, powoli zapada! zmrok. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, zwróciła uwagę na podarty rękaw sukni. Płacz ścisnął ją za gardło. Tego było już za wiele. Moja piękna suknia! - wykrzyknęła z płaczem. - Nigdy nie miałam czegoś równie wspaniałego... Tak ją lubiłam... A teraz jest zniszczona! - Ukryła twarz na ramieniu Gabriela i rozpłakała się na dobre. Silna ręka pogładziła ją po głowie. - Cassie, nie płacz. Kupię ci drugą. Kupię ci sto, jeśli będziesz chciała. W niemym zdumieniu starała się poprzez łzy dostrzec twarz, która rozpływała się przez oczami. Ten człowiek ją zdumiewał. Powiedział ''Cassie" z jakąś dziwną delikatnością. A w oczach... z pewnością musiał ją zmylić zapadający zmrok, bo niemożliwe by dostrzegła w nich troskę... Chciała usiąść, lecz przytulił ją mocniej do siebie. - Nie ruszaj się - szepnął. - Wystrzał spłoszył konie. To pewnie kłusownik, ale nie chcę ryzykować. Zaczekamy, aż się ściemni, i wtedy wrócimy do Farleigh. Kiwnęła głową. Przywarła do niego, czerpiąc otuchę z siły i miarowych uderzeń serca. Dopiero po godzinie wrócili do Farleigh. Kiedy Gabriel otworzył drzwi, stwierdził, że w hallu stoją Edmund i Davis. - Do diabła, co tu się dzieje, Gabrielu? Angus właśnie poinformował mnie, że wasze konie... - Urwał gwałtownie, widząc, w jakim są stanic. Oboje byli brudni. Cassie miała czarne smugi na policzkach i wyraźne ślady łez. - Co się stało, na Boga? Gabriel skrzywił się ponuro. - Byliśmy przy altance, kiedy ktoś do nas strzelił. Edmund spojrzał na nią ostro. - Nic ci się nie stało, Cassandro? Cassie. Cassandra. Miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Może jednak coś osiągnęła z tymi aroganckimi Sinclairami. Kiwnęła głową, zbyt wstrząśnięta, by mówić. Czekała w milczeniu na przyjście Glorii. Gabriel przekazał Cassie w ręce pokojówki, po czym zwrócił się do ojca. - Jeśli pozwolisz, chciałbym zamienić z tobą słowo na osobności, ojcze. - Ruszył do salonu, a Edmund zamknął szerokie dębowe drzwi. Gabriel nalał sobie potężną porcję porto. - Nie mogę się oprzeć pewnej myśli, ojcze... Dzisiejsze zdarzenie wskazuje na to, że chciałbyś mnie ujrzeć wdowcem. Kiedy do Edmunda dotarło znaczenie tych słów. zesztywniał; w jego oczach zapłonęła furia. - Sądziłem, że jesteś zdolny do wielu rzeczy, ale oskarżać mnie o próbę zabicia tej dziewczyny... - Z trudem powstrzymy wał się, by nie wybuchnąć. - Nie oskarżam cię - odparł ze spokojem Gabriel. Szok w oczach księcia wydawał się szczery. Uznał, że nie będzie rozdrażniał i tak już napiętych nerwów ojca. - Może to nie ją chciano zabić - powiedział książę chłodno. Gabriel zmarszczył brwi. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Może wrzuciłeś owoc do niewłaściwego koszyka. Gabriel uśmiechnął się na to i powiedział: - Zawsze ostrożnie wybieram kobiety, ojcze. Żadna z nich nie jest mężatką ani też nie ma krewnych gotowych pozbawić mnie życia z powodu zwykłego flirtu. - Wobec tego musiał to być kłusownik. Lepiej przekonać Cassandrę, by zaniechała przejażdżek po lesie, póki się nic upewnimy. - Och, nic musisz się o nią martwić. Wyjeżdża ze mną do Londynu. Edmund obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. - Po co? - Księżna-wdowa Greensboro urządza bal jutro wieczorem. - Doskonale o tym wiem. Sam się tam wybieram. Chyba nie myślisz zabrać jej ze sobą? Z powątpiewaniem odnosił się do lekcji, jakie Evelyn dawała Cassie. Gabriel lekko uniósł brwi. - Księżnej się nic odmawia. O ile wiem, nic będzie to wielkie wydarzenie, jedynie otwarcie małego sezonu. Poza tym już chyba rozmawialiśmy na ten temat, ojcze. Czy to o swoją czy też o moją reputację się obawiasz? Edmund powstrzymał się przed gwałtowną gestykulacją. - Rób, jak chcesz - mruknął. - Sprawisz przyjemność jedynie sobie, nikomu więcej. - Po czym odwrócił się i wyszedł z salonu. Gabriel spoglądał w ślad za nim z kamiennym wyrazem twarzy. - Naturalnie, że to zrobię, ojcze - powiedział z lekką gory czą w głosie. - Już dawno się przekonałem, że ciebie nie sposób zadowolić. Wpatrywał się przez chwilę w bursztynowy płyn w kieliszku, po czym przełknął spory łyk. Może ojciec miał rację, ale jedno pytanie natychmiast rodziło drugie. Kto strzelał? Czy był to umyślny strzał, czy też przypadkowy? Jeśli tak, to kto miał być celem? Cassie... czy on? Zacisnął usta. Nie przychodził mu na myśl nikt, kto by mu życzył śmierci. W takim razie kto chciałby zabić Cassie? Nie miała wielu znajomych, ani tu, ani w Charleston. Najprawdopodobniej był to więc przypadkowy strzał. Mimo to nie należało jej tu teraz zostawiać... Cassie siedziała przed toaletką z zasępioną miną, a Gloria szczotkowała jej włosy. Kiedy wszedł Gabriel, szybko zmieniła wyraz twarzy. - Jak twoja rana? Spłonęła rumieńcem, zawstydzona ponad miarę tym, ze zemdlała w jego ramionach. Spuściła wzrok na lusterko w złotej oprawie. - Dobrze - mruknęła. - Trochę zaczerwieniona, ale to wszystko. - Doskonale. W takim razie będę mógł wrócić jutro do Londynu. Niech Gloria spakuje rano twoje rzeczy. Uniosła głowę i obróciła się na stołku. - Czy... czy to znaczy... że jadę z tobą? - Oczywiście, Jankesko. Cały Londyn pragnie poznać nową hrabinę Wakefield. Mam zamiar cię przedstawić, w przeciwnym razie nikt nie uwierzy, że się ożeniłem... W końcu jesteś moją żoną, a miejsce żony jest przy mężu. Czy on z niej żartuje? Nic wiedziała, co ma o tym myśleć. Zresztą nie dbała teraz o to. Z uczuciem strachu, niepokoju i ekscytacji wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął. Wyglądało na to, że jednak zobaczy Londyn. Dom Gabriela wydał się Cassie niezwykle okazały. Nie był tak wielki i rozległy jak Farleigh Hall, ale i tak robił imponujące wrażenie. Główny hall miał złote sklepienie z ozdobnymi wolutami i postaciami cherubinów. Między dwoma masywnymi kolumnami pięły się w górę schody. Biblioteka była mniejszą wersją tej z Farleigh i miała ściany wykładane boazerią z mahoniu. W salonie zaś ściany pokryto jedwabiem w kolorze purpury, a na podłodze leżał dywan w barwach ciemnego złota, brązu i błękitu. Przy kominku stało kilka foteli i kanapa. Cassie przyglądała się wszystkiemu z zachwytem. Również sypialnia przypadła jej do gustu. Była równie przytulna jak w Farleigh. Wystarczyło jedno spojrzenie na łoże z baldachimem w kolorach bladego błękitu i żółci, by się nim zachwycić. - Jeśli meble ci nie odpowiadają, możesz je zmienić zgodnie ze swoim życzeniem - oznajmił sztywno Gabriel. Jego lodowaty ton nie był w stanie popsuć jej humoru. Dotknęła żółtej frędzli zdobiącej toaletkę, po czym odwróciła się do niego i podziękowała z uroczym uśmiechem. - Jest piękny powiedziała cicho. - Nie przyszłoby mi na myśl cokolwiek tu zmieniać. - W tym momencie spostrzegła drzwi tuż obok serwantki. Co tam jest? Nie musiała czekać na odpowiedź. Zauważyła surowy, typowo męski w stylu wystrój wnętrza i ogromne loże z czterema filarami. Rumieniec zabarwił jej policzki. - Przypuszczam, że to twoja sypialnia? Skinął chłodno głową. Jednak Cassie miała wrażenie, że atmosfera nagle zgęstniała. - Aha. Mamy na dziś wieczór zaproszenie. - Zaproszenie? - Tak, Zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie wydawane przez księżnęwdowę Greensboro. - Ruszył do drzwi, po czym nagle się zatrzymał. Wrócę za chwilę, by rzucić okiem na suknię, którą dziś włożysz. Uniosła dumnie głowę. - Potrafię sama wybrać sobie suknię - oznajmiła sztywno. - O, nie wątpię w to, Jankesko. Byłbym jednak szczęśliwy móc służyć ci radą. Choć wiedziała, że uznał kwestię za zakończoną, nie miała zamiaru ustąpić. Jedno spojrzenie w te lodowato zimne oczy wystarczyło, by zmieniła zdanie, nie przywykła jednak do przyjmowania potulnie takich rozkazów. Kiedy zjawił się w jej sypialni, miała jeszcze na sobie szlafrok. Zbierając się na odwagę, podeszła do szafy i wyjęła z niej lekką jak mgiełka białą suknię, którą zamierzała włożyć. Przewiesiła ją przez ramię i odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnął się wolno. - Chyba nie - powiedział przeciągając zgłoski. - Czułbym się przy tobie niczym wilk. Poza tym wyglądasz w niej jak niewiniątko, jak dziewica, młoda i nieskalana. Ponieważ nią jestem! - chciała krzyknąć. Och, z jakąż przyjemnością cisnęłaby mu to w twarz. Nie była jednak pewna jego reakcji, toteż nie odezwała się słowem. Zacisnęła zęby. odwiesiła suknię do szafy i wyjęła drugą. Tę z kolei uznał za zbyt dziecinną, następną za zbyt dostojną. Zaczynała tracić cierpliwość. Nie patrząc, wyciągnęła pierwszą, która nawinęła się pod rękę. Przyglądał się przez chwilę jedwabnej sukni w kolorze bladej brzoskwini. - Ta jest dobra - mruknął. Chciałbym jednak, byś błysz czała jak klejnot. Może coś żywszego. Najwyraźniej sobie z niej żartował. Nienawidziła go w tej chwili. Zapewne najlepsza byłaby czarna! - rzuciła gniewnie. Uniósł brwi. Czarna... jak twój nastrój? Czarna jak twoje serce! Zaśmiał się lekko. Musisz się nauczyć mi ufać, Jankesko. Mam w tych sprawach większe doświadczenie. - Podszedł do szafy i wyjął rubinowoczerwoną jedwabną suknię. - Ta będzie odpowiednia - zadecydował. Wyrwała mu ją z ręki. - Nie troszczyłeś się o mój wygląd, kiedy miałam stanąć przed twoim ojcem - warknęła. - Nie rozumiem więc, dlaczego teraz to robisz. Strzał był celny. Spostrzegła, że gniewnie zacisnął szczęki, głos jednak brzmiał łagodnie. - Oczy całego towarzystwa będą dziś na ciebie zwrócone, Jankesko - powiedział i wyszedł z pokoju. Kiedy była już gotowa, Gloria pchnęła ją lekko w stronę lustra i klasnęła w dłonie. - Och, jaśnie pani, wygląda jaśnie pani cudownie. - Westchnęła z zachwytem. Przez dłuższy czas Cassie jedynie patrzyła na siebie bez słowa. Gloria upięła jej włosy wysoko, odsłaniając delikatną linię karku i ramion. Dekolt sukni wycięty był w kształcie litery V. Według Cassie był zbyt głęboki, lecz Gloria zapewniła ją. że taka jest teraz moda. Suknia miała podwyższony stan i opadała miękko aż do stóp. Cassie musiała przyznać, że ogólny efekt robił wrażenie klasycznej elegancji. Wyglądała wykwintnie, kobieco i... pięknie. Łzy stanęły jej w oczach, bo nigdy przedtem się tak nie czuła. Co jednak powie Gabriel? Poczuła niepokój. Z przerażeniem zdała sobie sprawę. że pragnie mu się podobać. Dlaczego? Nie miała pojęcia i nie dbała o to, ale faktem było, że chciała zasłużyć na jego uznanie. Czekał w hallu, przechadzając się niecierpliwie. Zeszła po schodach tak szybko, jak to możliwe, przytrzymując się kurczowo zdobionej poręczy. Spojrzał w górę, kiedy stawiała stopę na ostatnim stopniu. Oczy ich się spotkały. Serce biło jej w piersi jak szalone. Wzrok Gabriela omiótł ją od góry do dołu i z powrotem. Cassie starała się znosić to ze spokojem, lecz przyglądał jej się tak długo i z taką uwagą, że zaczęła się obawiać, iż uczyni coś niewłaściwego. W końcu podał jej ramię. - Doskonale - oświadczył. Pomógł jej wsiąść do wyściełanego powozu zaprzężonego w dwa ogniste rumaki. Ledwie dostrzegła, że zajął miejsce obok niej. Odwróciła twarz w stronę okna. Czuła się kompletnie roztrzęsiona. Nigdy nie sądziła, że będzie miała na sobie taką suknię i będzie tak wspaniale wyglądać. Czy Gabriel podzielał jej opinię? W jego wzroku nic dostrzegła ani pochwały, ani krytyki. Był równie chłodny i daleki jak zawsze. Nie miała jednak racji. Jej widok zaparł mu dech w piersi. Z wielkim trudem powstrzymał się, by nie porwać jej w ramiona, nie ściągnąć z niej tej pięknej sukni i nie odsłonić kryjących się pod nią cudownych wypukłości. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie wolno mu było jej ulec. Przeklinał ją za to spojrzenie spragnione pochwały i przepełnione nadzieją, a siebie za to, że był takim zimnym draniem. Zapanował nad sobą siłą żelaznej woli. by ukryć szczelnie swoje uczucia. Przynajmniej tego jednego nauczył go ojciec. Pałac księżnej Greensboro tonął w powodzi świateł. Cassie patrzyła, jak długi sznur pojazdów posuwa się wolno w stronę wejścia, i nagle spostrzegła, że dojeżdżają. Ogarnęło ją przerażenie. Jak to Gabriel powiedział? Oczy całego towarzystwa będą na ciebie zwrócone. Kiedy powóz zatrzymał się przed głównym wejściem, żołądek podszedł jej do gardła. Podała Gabrielowi zimną dłoń i pozwoliła się wprowadzić do środka. Wkrótce stanęli przed drzwiami do wielkiej sali balowej. Zapach wody kolońskiej mieszał się tu z aromatem kwiatów. Zewsząd dochodził śmiech i gwar rozmów. Na widok takiej masy ludzi ogarnęła ją panika. Zaczęła drżeć na całym ciele. Miała oto zagrać rolę damy, którą nie jest. Toż to zakrawa na śmiech! Boleśnie świadoma swych braków, zapragnęła znaleźć się daleko od tego miejsca. Kiedy tak śledziła wzrokiem morze obcych ludzi, jej oczy dostrzegły znajomą twarz. Niestety, nie można jej było nazwać przyjazną, należała bowiem do ojca Gabriela. W tym momencie majordomus zaanonsował donośnym głosem. - Hrabia i hrabina Wakefield. Instynktownie przywarła do Gabriela. Wyczuł to i natychmiast ogarnął go gniew, na siebie i na nią. Zamierzał potraktować ją z chłodnym lekceważeniem i zostawić samej sobie, wiedząc, że zdenerwuje tym obserwującego ich ojca. Wystarczyło jednak, by spojrzał na pobladłą twarz Cassie i jej strwożone oczy, a wiedział, że tego nie zrobi. Ścisnął ją delikatnie za łokieć i szepnął: - Uśmiechnij się, Jankesko. Wyglądała tak, jakby się miała rozpłakać. - Ja... ja nie mogę. - Oczywiście że możesz. Z tymi słowy ruszył do przodu. Później doszła do wniosku, że jedynie siła jego woli utrzymała ją na nogach. Rozpoczęła się prezentacja. Przed wzrokiem Cassie przesuwały się niezliczone twarze. Evelyn byłaby z niej dumna, bo jakimś cudem udało jej się dawać właściwe odpowiedzi. Jakiś przystojny młody człowiek klepnął Gabriela po plecach. - Nie dziwi mnie, że trzymałeś taki klejnot z dala od zazdrosnych oczu. Ale, ale... Jak to się stało, że nigdy nie mieliśmy okazji widzieć tej piękności? Zastanawiam się, czy nie wyjąć monoklu, mógłbym jednak przysiąc, że nigdy przedtem nie miałem przyjemności. Takiej twarzy się nic zapomina. Gabriel uśmiechnął się chłodno. - To jest wicehrabia Raybum, moja droga. Cassie skinęła głową. - Nie ma w tym nic dziwnego - odpowiedziała cicho. Nigdy jeszcze nic byłam w Londynie. Chociaż zachowanie wicehrabiego było nieco zbyt śmiałe, uśmiech miał zniewalający. Uniósł brew. - Nie była w Londynie! A niech cię diabli, Wakefield! Zawsze miałeś szczęście w kartach, a teraz jeszcze to. Gdzież więc znalazłeś tę piękną dziewczynę? Gabriel obrzucił go chłodnym spojrzeniem. - Po drugiej stronic oceanu. Raybum zamrugał oczami. - Coś takiego! Chyba nie chcesz powiedzieć, że to Jankeska? Gabriel wzruszy! tylko ramionami, a Raybum zwrócił się do Cassie. - Dzięki Bogu, że ta przeklęta wojna dobiegła końca - oświadczył. - I możemy się zająć daleko przyjemniejszymi sprawami. Wyznam, że nie wyobrażam sobie Wakefielda w roli zazdrosnego męża. Nie pozwól, pani, zakopać się na wsi. W tym momencie podszedł do nich hrabia Harcastle i Raybum zręcznie się usunął. W końcu Gabriel zostawił ją samą. Cassie jednak cały czas czuła, że jest obserwowana i to przez obu Sinclairów. Jeden śledził ją ironicznym i aroganckim spojrzeniem, drugi zaś chłodnym i niechętnym. Nie musiała się obawiać, że zostanie sama. Kiedy Raybum poszedł po kieliszek wina dla niej. jego miejsce natychmiast zajęli inni mężczyźni. - Proszę mnie przepuścić - rozległ się nagle władczy kobiecy głos. - Chciałabym zamienić kilka słów z tą młodą damą. Tłum rozstąpił się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Oczy Cassie zrobiły się okrągłe ze zdumienia. W jej stronę zmierzała sama księżna-wdowa. Przez moment Cassie czuła pustkę w głowie i nie wiedziała, co ma robić. Szybko jednak oprzytomniała i wykonała przed księżną głęboki dyg. Księżna była tęgą kobietą o imponującym wyglądzie. Na głowie miała złoty turban, przystrojony strusim piórem. Znana z tego. że mówi to, co myśli, zmierzyła Cassie od stóp do głów. - Maniery twego męża są skandaliczne - oświadczyła. Nic raczył mi nawet ciebie przedstawić. - Z szelestem spódnic usadowiła się na kanapce i spojrzała wyczekująco na Cassie. Usiądź tu, moja droga, i opowiedz mi wszystko o sobie. Cassie uśmiechnęła się smutno. opowiedzenia. - Ależ nie ma się czego wstydzić. Edmund wspomniał mi, jak ciężko pracowałaś w Charleston. Znowu Edmund. Nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić mu Wasza wysokość. Obawiam się, wasza wysokość, że niewiele jest tu do wyzywającego spojrzenia. Och. jakże pragnęła położyć kres temu kłamstwu! Nic zrobiła tego. bo nauczyła się od Evelyn. że mężczyźnie skandal uchodzi na sucho, lecz dla kobiety oznacza ruinę. A ona nie miała ochoty zostać odrzucona. Pragnęła gdzieś przynależeć. Kłamstwa nie leżały jednak w jej naturze. - Tak, ja... ja... musiałam zarabiać na utrzymanie - odpowiedziała. - Doprawdy? No cóż, praca kształtuje charakter, jak zwykł mawiać książę, mój zmarły mąż. Obawiam się, że dzisiejszej młodzieży bardzo go brakuje. Cassie uśmiechnęła się lekko. - Niestety to prawda. - Muszę przyznać, moja droga, że kiedy dowiedziałam się O małżeństwie Gabriela, uznałam ten związek za skandaliczny. Zachichotała wesoło. - Wyobrażam sobie, co Edmund musiał wdowę i niemożliwe okazało się możliwym. W ten sposób zapewniła sobie pozycję w towarzystwie. Rozdział dwunasty Na tym się nie skończyło. Nazajutrz po południu Gabriel siedział w powiedzieć. Gabriel wszystkich zaskoczył. Uchodził za wielkie go libertyna, lecz nie dziwi mnie, że tak go oczarowałaś. Nie jesteś zwykłą, słodką londyńską pięknością. Cassie pokręciła głową. - Daleko mi do piękności, wasza wysokość. - Wiesz, moja droga, obserwowałam cię i wydajesz mi się absolutnie bezpretensjonalna. Książę, mój mąż, uznałby to za cenną wartość... Ja też tak sądzę. Cenną i jakże uroczą. W tym momencie Gabriel spojrzał w ich stronę. Księżna skinęła mu ręką i po chwili stał już przy nich. I Wasza wysokość - powiedział, pochylając się ku jej dłoni. Widzę, że poznała pani moją żonę. Istotnie - odparła księżna, dumnie unosząc głowę. muszę przyznać, że jestem zachwycona twoim wyborem. - Utkwiła w nim surowe spojrzenie. - Mam tylko nadzieję, że jesteś jej wart. Uprzejmy uśmiech Gabriela stał się lodowaty. Nic mógł uwierzyć własnym uszom. Wyglądało na to. że dziewczyna oczarowała księżnę- gabinecie z piętrzącą się przed nim stertą papierów i nie tkniętą filiżanką herbaty. Służba natychmiast zorientowała się, że pan jest dziś nic w humorze, w mig wypełniali więc wszystkie jego polecenia. Wiedzieli jednak, że najlepiej zostawić go samego. Nietrudno było odkryć przyczynę jego złego humoru. Przed południem posłaniec od księżnej Greensboro przyniósł zaproszenie na herbatę dla pani hrabiny. Od tej chwili dzwonek u drzwi dźwięczał bez przerwy, a na srebrnej tacy w hallu rósł stos zaproszeń. Kiedy po raz kolejny zabrzęczał dzwonek, Gabriel odsunął krzesło i wstał. Nie zostanie tu chwili dłużej. Biura w porcie zapewnią większy spokój i ciszę niż gabinet we własnym domu. W hallu zobaczył ojca wręczającego Gilesowi kapelusz i laskę. - Dobrze, że cię widzę. Gabrielu powiedział, spostrzegłszy go. - Chciałbym zamienić z tobą słówko. Gabriel nawet się nie starał ukryć swej irytacji. - Właśnie wychodzę. - Zapewniam cię, że to nie potrwa długo - oświadczył Edmund chłodno. Gabriel popatrzył na niego spode łba, po czym ruszył z powrotem do gabinetu. Edmund zamknął za nimi drzwi. - Chciałbym, Cassandry. żebyśmy omówili pierwszy publiczny występ Gabrielowi błysnęły oczy, lecz nic nie powiedział. - Odniosła wielki sukces, nie sądzisz? - Myślę, że było nieźle. - Tak - powiedział miękko książę. - Jej mowa jest poprawna, imię bynajmniej nie plebejskie. Zachowywała się wczoraj zupełnie poprawnie. Oczy Gabriela zwęziły się i przypominały teraz szparki. - Co usiłujesz mi powiedzieć, ojcze? - Tylko to, co słyszałeś, Gabrielu. Dziewczyna ma talenty, o które jej nie podejrzewałem. - A więc? - Gabriel patrzył z napięciem na ojca. Do czego on zmierza? - Postanowiłem wydać bal od dziś za dwa tygodnie, by uczcić wasze zaślubiny. Zimny uśmiech pojawił się na wargach Gabriela. - To bardzo wielkodusznie z twojej strony. Czyżbyś już zapomniał o jej amerykańskim pochodzeniu? A może postano wiłeś odrzucić nienawiść i przygarnąć ją do swej piersi? Edmund wyprostował się dumnie. - To nie ma nic do rzeczy - oświadczył. - Nigdy nie zapomnę, co ci przeklęci Jankesi uczynili Margaret i Stuartowi. Nigdy! - O ile pamiętam, to właśnie ty, ojcze, twierdziłeś, że nowa suknia nie uczyni z niej damy. - Lady Evelyn dawała jej lekcje dobrych manier, lecz nie zdawałem sobie sprawy, z jakim sukcesem. Gabriel spojrzał na niego zaskoczony. - Lady Evelyn? - Tak. Była częstym gościem w Farleigh Hall. Bardzo się z Cassandrą polubiły. Nieoczekiwana przyjaźń, prawda? Podobnie jak wasz związek. Gabrielowi daleko było do śmiechu. - Chyba oszalałeś- rzucił opryskliwie. -Ona nie jest jeszcze do tego przygotowana. Wyjdziemy przez nią na głupców. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. - Przypominam ci - powiedział Edmund cicho - że to ty zacząłeś tę grę. To ty poślubiłeś tę dziewczynę. Teraz nie masz innego wyjścia, niż zrobić z tego małżeństwa najlepszy użytek. - Zrobić z tego najlepszy użytek - powtórzył Gabriel wolno. Powiedz mi, ojcze, czy właśnie tak postąpiłeś z moją matką? Edmund nie odpowiedział. Stał sztywny i nieruchomy jak skała. Kipiąc z wściekłości Gabriel skrzywił się arogancko. - Zapomniałem - rzucił szyderczo. - Moja matka nic dla ciebie nic znaczyła, prawda? Podobnie jak ja. Edmund milczał jak zaklęty. Gabriel prychnął wzgardliwie i otworzył drzwi. - Rób, jak chcesz - rzucił gniewnie. - Nic dbam o to. Frontowe drzwi zatrzasnęły się z takim hukiem, że aż szyby zadźwięczały. Edmund wolnym krokiem podszedł do fotela. Czuł w sercu nieznośny ciężar. Nienawiść w oczach Gabriela mocno nim wstrząsnęła. Ukrył twarz w dłoniach. Boże. kiedy to wszystko się zaczęło, ta nienawiść, ta gorycz? I kiedy nastąpi kres tej wrogości? Posłyszał za sobą ciche chrząknięcie. Nie podniósł głowy, sądząc, że to ktoś ze służby. - Zamknij drzwi i zostaw mnie samego - mruknął. - Zaraz wychodzę. Drzwi się zamknęły. - Przepraszam - odezwał się czyjś głos. - Czy źle się czujecie, panie? Edmund uniósł głowę i zobaczył przed sobą Cassandrę. Jej oczy spoglądały na niego pytająco. Podniósł się, starając się ukryć zmieszanie. - Nic mi nie jest - rzucił szorstko. - Twoja troska jest zbyteczna, dziewczyno. Uniosła dumnie brodę. - Mówiłam już twojemu synowi, panie, powtórzę i tobie: byłabym wdzięczna, gdyby zwracano się do mnie po imieniu oświadczyła z chłodną godnością. Spojrzał na nią zaskoczony. - A więc dobrze, Cassandro. - Odzyskał już panowanie nad sobą. - Prawdę powiedziawszy twoje pojawienie się jest zrzą dzeniem losu. Zrządzeniem losu? Brzmi to dość złowieszczo, pomyślała mocno zaniepokojona. Uśmiechnęła się niepewnie. - Jakże to. wasza miłość? - Za dwa tygodnie wydaję bal na waszą cześć i będzie mi potrzebna twoja pomoc. Pomoc? - Cała jej odwaga stopniała niczym lód na słońcu. Poczuła, jak strach przenika jej ciało. - Tak. Przygotowałem już listę gości. - Z kieszeni surduta wyjął starannie złożoną kartkę papieru. - Z pewnością Gabriel będzie chciał kogoś do niej dopisać, ale mogłabyś mi pomóc w adresowaniu zaproszeń. Cassie zbladła. - Obawiam się, że to niemożliwe - powiedziała ledwie dosłyszalnie. - Co takiego? Utkwiła wzrok w dywanie; jej ręce nerwowo gniotły materiał sukni. ostro. Ja... obawiam się, że nie będę mogła pomóc. Spojrzał na nią - Nie będę mogła czy nie chcę? Jego głos ranił ją niczym ostrze noża. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa; czuła w gardle palący ból. - Jeśli dro. pozwolisz, chciałbym usłyszeć odpowiedź, Cassan- Wydała z siebie drżące westchnienie. - Nie mogę... nie chcę, cóż to ma za znaczenie? Pomogłabym, gdybym była w stanie, wasza miłość. Obawiam się jednak, że to niemożliwe. - Nie pojmuję dlaczego! - Bo ja... ja umiem się tylko podpisać, nic więcej - powiedziała stłumionym głosem. Nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy, po czym książę zapytał ze śmiertelnym spokojem: - Chcesz powiedzieć, że nie umiesz czytać ani pisać? Skinęła głową. Nigdy w życiu nie czuła się tak zawstydzona. Łzy popłynęły jej z oczu strumieniem. Edmund sięgnął po chusteczkę, którą wcisnął jej do rąk. Nie przypuszczał, że dziewczyna jest taka wrażliwa. Kobiece łzy zawsze wprawiały go w zakłopotanie. Dobry Boże, tylko nie to. Spojrzał na jej drżące ramiona. - No już dobrze, Cassandro. Nie ma powodu do płaczu. -Niezręcznie poklepał ją po ramieniu. - Można temu zaradzić. - Jak? - wychlipała. - Są przecież nauczyciele. - Nauczyciele? Dla żony hrabiego Wakefield? Całe towarzystwo miałoby świetną zabawę. - Masz rację - przyznał po chwili. - W takim razie pozostaje tylko jedno wyjście. Ja będę cię uczył. - Wy, panie? - Spojrzała na niego z osłupieniem. - Naturalnie. Zapewniam cię, że potrafię. W to nie wątpiła. Wytarła oczy i przyjrzała mu się z uwagą. Dlaczego? - zapytała - Dlaczego chcecie to robić? Popatrzył na nią z góry. - Bo nie chcę, aby rozniosło się po Londynie, że nie umiesz czytać. Już i tak plotkarze mają o czym mówić. - Mam do was prośbę, panie - powiedziała wolno. - Proszę nic nie mówić Gabrielowi. - Jeśli nie chcesz, nie powiem - zgodził się z westchnieniem. Doskonale wiedziała, że Edmund nie robi tego z dobroci serca. Pragnie jedynie, aby jego nazwisko nic okryło się wstydem. Dotknęła lekko jego ramienia. - Dziękuję- powiedziała stłumionym głosem. Odchrząknął, zawstydzony jej słowami i czymś, czego nie potrafił nazwać. - Gabriel spędza popołudnia w swoich portowych biurach oświadczył grubym głosem. - Przyjdź więc do mnie jutro, punktualnie o pierwszej. Pierwsza lekcja odbyła się zgodnie z umową następnego dnia. Cassie przystępowała do niej z niepokojem i radością zarazem. Chociaż bardzo pragnęła nauczyć się czytać i pisać, jedno spojrzenie Edmunda wystarczało, by kuliła się ze strachu. Jednak po tygodniu lęk przed nim powoli minął. Cały czas był sztywny i oficjalny, czasami okazywał zniecierpliwienie i nigdy nie wyzbył się wyniosłej dumy. Podobnie jak Gabriel rzadko się uśmiechał. Doszła jednak do wniosku, że nie jest takim potworem, za jakiego początkowo go uważała. Któregoś popołudnia przyjrzała mu się ukradkiem. Na skroniach połyskiwały srebrne nitki. Usta były wąskie i surowe, nos orli. Pomimo swych lat był bardzo przystojny. Gabriel w jego wieku będzie z pewnością taki sam. Coraz częściej zastanawiała się nad tym, co wywołało wrogość miedzy nim a synem. W ich wzajemnych kontaktach zawsze wyczuwało się napięcie. Zauważyła, że Edmund często wspomina Stuarta, czego nie można powiedzieć o Gabrielu. Gdyby nic duże rodzinne podobieństwo, Cassie zaczęłaby podejrzewać, że Gabriel nie jest synem Edmunda. Któregoś dnia, kiedy wróciła właśnie z kolejnej lekcji, Giles zaanonsował lady Evelyn. - Evelyn! - krzyknęła. - Jak się cieszę, że cię widzę! Evelyn uścisnęła serdecznie jej dłonie. - Przekonałam papę, że najwyższy czas przyjechać do Lon dynu - oznajmiła ze śmiechem. - Drogi papa! Nigdy nie może mi niczego odmówić. Cassie przyjęła to z zadowoleniem, lecz w głębi serca uważała księcia Warrenton za równie onieśmielającego jak Edmund Sinclair. Surowa, dumna twarz Reginalda Lathama nieodmiennie wprawiała ją w zakłopotanie. Gdyby nie Evelyn, Cassie nie skorzystałaby z żadnego z otrzymanych zaproszeń. Z Gabrielem spotkała się jedynie przy kolacji, przy której poinformował ją, że resztę wieczoru spędzi w klubie. Czuła się zbyt niepewnie, by pójść gdzieś sama. choć Evelyn zapewniła ją, że nie ma w tym nic niezwykłego. Po południu poszła w towarzystwie Evelyn na herbatę do księżnej Greensboro. a także wzięła udział w garden party wydanym przez kuzynkę Evelyn, hrabinę Langston. Chociaż Evelyn wciąż prawiła jej komplementy, pod koniec dnia była jednym kłębkiem nerwów. Wreszcie nadszedł wieczór balu. Na łóżku w jej pokoju leżała suknia z miękkiego jedwabiu o szmaragdowej barwie, podkreślająca bursztynowy kolor jej oczu i nadająca blask włosom. Krótkie rękawy miała ściągnięte połyskującą srebrną tasiemką. Obok leżały pantofelki w odpowiednim kolorze i ozdobiona perełkami torebka. Wykąpana i wyperfumowana, Cassie siedziała przed toaletką, a Gloria upinała jej włosy w prosty, lecz gustowny koczek na czubku głowy. Kiedy ostatnia szpilka znalazła się na miejscu, Cassie uśmiechnęła do pokojówki w lustrze. - Glorio, czy mogłabyś przynieść mi filiżankę czekolady? Mój żołądek buntuje się na myśl o jedzeniu, ale czekolada dobrze mu zrobi. - Oczywiście, jaśnie pani. Po wyjściu Glorii nie była w stanie dłużej wysiedzieć. Nie chciała tracić czasu, postanowiła więc sama dokończyć toaletę. Weszła za parawan i ostrożnie włożyła na siebie suknię. Kiedy walczyła z haftkami, posłyszała, że otwierają się drzwi. - Glorio! - zawołała. - Palce mi się plączą niczym myśli w głowie. Potrzebuję pomocy przy tych przeklętych haftkach. Słysząc miękkie kroki na dywanie, odwróciła się tyłem i pochyliła głowę, by ułatwić dziewczynie pracę. Zręczne palce szybko uporały się z zapięciami. - Dziękuję - powiedziała ze śmiechem, wygładzając fałdy sukni, po czym odwróciła się. - Robisz to o wiele lepiej ode... Przed nią stal Gabriel i wpatrywał się w nią przenikliwym wzrokiem. - Będę szczęśliwy móc służyć ci pomocą - powiedział, uśmiechając się leniwie. Teraz i o każdej porze. Wyprostowała się dumnie. - Powinieneś zapukać - warknęła. W swoim własnym domu? Nic sądzę. W głowie czuła pustkę, zmierzyła go więc niechętnym spojrzeniem, lecz zapomniała o wszystkim na widok jego stroju. Miał na sobie ciemnozielony aksamitny frak i brokatową kamizelkę. Obcisłe spodnie podkreślały piękno sylwetki. Choć szyję i rękawy zdobiła biała koronka, nigdy jeszcze nie wydał jej się równic męski jak teraz. Myśli Gabriela biegły tym samym torem. Choć palce zajęte miał przy haftkach, oczami błądził po jej nagich plecach. Z trudem się opanował, by nie przycisnąć warg do jej karku. Suknia rzeczywiście była wspaniała, lecz jej właścicielka o niebo wspanialsza. Szyję i ramiona miała gładkie i nagie, nie ozdobione żadną biżuterią Taka uroda nie potrzebowała dodatkowej oprawy. Nie mógł jednak pozwolić, by w jej stroju czegoś brakowało. Wyjął z kieszeni fraka długie wąskie pudełeczko. Świadom, że na niego patrzy, nacisnął zameczek i odsłonił zawartość wnętrza. Cassie aż westchnęła na widok brylantu w kształcie gruszki z delikatnym łańcuszkiem z najprzedniejszego złota. - Powinien pasować do sukni - powiedział, wyjmując go z pudełka. Stała nieruchomo, kiedy zapinał na szyi łańcuszek. Następnie ujął Cassie za ramiona i podprowadził do lustra. - No i jak ci się podoba. Jankesko? Cassie była zaskoczona. Nie przypuszczała, że ofiaruje jej taki prezent. Niemal z czcią dotknęła mieniącego się kamienia. Zdawał się płonąć żywym blaskiem. Ona jednak nie mogła przestać myśleć o dotyku gorących palców Gabriela. Miała wrażenie, że spalają jej skórę. - Jest piękny - powiedziała cicho, po czym odwróciła się i uśmiechnęła drżąco. - Nie wiem, co powiedzieć. Chyba tylko dziękuję. Dziękuję bardzo. - Przecież obiecywałem ci klejnoty, Jankesko. Liczyłem jednak na bardziej konkretne podziękowania. Jej uśmiech zbladł. - Jest to zatem podarunek, za który trzeba zapłacić? - To chyba dla ciebie nic nowego, Jankesko. Byłbym niezmiernie ciekaw, co masz mi do zaoferowania. Któryż mężczyzna przy zdrowych zmysłach nic pragnąłby zażyć przyjemności z taką jak ty dziewką? Cassie cofnęła się jak po uderzeniu. Cóż za okrutny człowiek! Ogarnął ją palący wstyd. A więc nadal uważa ją za ulicznicę. Poczuła, że wzbiera w niej wściekłość. Nigdy nie sądziła, że może kipieć takim gniewem. Ręce jej się trzęsły, ale jakoś udało jej się rozpiąć łańcuszek. Opanowała chęć ciśnięcia mu go w twarz i włożyła mu go do ręki, starając się zachować spokój. - Nie chcę go - powiedziała obojętnym tonem. - Nic będę go nosić, więc możesz to zabrać. - Nie pojmuję. Wolałabyś zatem szmaragdy? - Nie jestem na sprzedaż - oświadczyła, z trudem nad sobą panując. Nie pójdę z tobą do łóżka nawet za całe złoto i klejnoty tego świata. Co więcej, żałuję, że nie zostałam u Czarnego Jacka. Wybuchnął śmiechem. Niech diabli porwą tego aroganckiego drania! - Dobrze cię znam, Jankesko. Już zapomniałaś, jak bardzo pragnęłaś uciec z tego miejsca? Wówczas nic wiedziałam, że jesteś taką obmierzłą, odrażającą kreaturą... - Proszę, proszę, widzę, że słownictwo ci się poprawia. Cassie zacisnęła dłonie. - Wcale mnie nie znasz, wcale! I niczego nie zapomniałam! Uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Och. daj pokój. Zrobiłaś ze mną świetny interes i oboje o tym wiemy. Ale może zmieniłaś zdanie. Może należałoby to raz na zawsze wyjaśnić. Zatem powiedz mi, Jankesko. Wolałabyś świadczyć usługi wielu mężczyznom czy tylko jed nemu? Pękła cienka nić samokontroli. Powodowana raczej instynktem niż rozsądkiem, wymierzyła mu siarczysty policzek. Był to błąd. Żelazna ręka chwyciła ją za nadgarstek i przyciągnęła tak blisko, że poczuła na sobie twarde mięśnie jego ud. - Tym razem ci daruję, Jankesko, bo przyznaję, że cię do tego sprowokowałem. - Jego spojrzenie smagało niczym bat. Lecz nigdy więcej tego nie rób, bo przyrzekam, że pożałujesz. Puścił ją. Na policzku widniały białe ślady jej palców, lecz twarz była niczym wykuta z kamienia. Drżąc na całym ciele i desperacko starając się tego nie okazywać, patrzyła, jak wyciągnął z kieszeni zegarek, ten sam, który chciała ukraść, i uniósł głowę. - Czas wychodzić - oświadczył chłodno, po czym dodał ironicznym tonem: - Skoro ten bal jest na naszą cześć, nie możemy się spóźnić. Bal dobiegał końca. Na parkiecie wciąż było tłoczno, ale goście zaczynali się powoli rozchodzić. Cassie nie wiedziała, jak udało jej się dotrwać do tej chwili. Jadła, uśmiechała się, paplała o pogodzie. Przez pierwszą godzinę Gabriel nie puszczał jej od siebie. Sprawiali wrażenie szczęśliwej, kochającej się pary. Stanęła przy drzwiach na taras, rozcierając obolałe skronie. Nie mogła się już doczekać, kiedy wyjdą. Marzyła, by się położyć i zapomnieć o całym wieczorze. - Nareszcie sama. Przez cały wieczór próbowałem się do ciebie dostać, młoda damo. Odwróciła się i zobaczyła Christophera. Przed kilkoma minutami tańczył jeszcze z Evelyn. Obrzucił ją pełnym uznania wzrokiem. - Pięknie wyglądasz, Cassie. - Uśmiechnął się ciepło. - Ale chyba wiesz o tym. Poczuła, że zbiera jej się na płacz. Pomimo tej strasznej sceny w jej pokoju nie byłoby tak źle, gdyby tylko Gabriel zechciał ją zauważyć... gdyby choć dał do zrozumienia, że uważa dotrzymywanie jej towarzystwa za coś więcej niż przykry obowiązek. Złość na niego gdzieś się ulotniła, ustępując miejsca rozpaczy. Tak bardzo pragnęła go zadowolić... - Szkoda, że mój mąż tego nie zauważył - wymknęło jej się niebacznie. - Zapewniam cię, Cassie, że zauważył. Zawsze był wyczulony na piękno. - O tak - zaśmiała się z przymusem. - To prawda. Christopher dostrzegł smutek w jej twarzy. Patrzyła na kogoś stojącego w przeciwległym końcu sali balowej. Podążył za jej spojrzeniem. Cassie nie mogła oderwać oczu od Gabriela rozmawiającego z wysoką ciemnowłosą pięknością. Wyglądała niczym dojrzały, soczysty owoc. Cassie przypomniała sobie, że Evelyn mówiła, iż niektóre kobiety wkładają wilgotne koszule, by suknie przylegały im do ciała. Niektóre zaś w ogóle nic pod spód nie wkładały. Ta dama najwidoczniej zaliczała się do tych ostatnich, bo nawet z tej odległości Cassie mogła dostrzec ciemnoróżowy zarys brodawek. Serce ścisnęło jej się z bólu. Głowy rozmawiających skłaniały się czule ku sobie. Gabriel przysunął się tak blisko, że niemal dotykał wargami jej ust. Przy tym uśmiechał się. czego przy niej nigdy nie robił. W pewnym momencie dama roześmiała się zalotnie i pochyliła w przód, odsłaniając wszystkie swe wdzięki. Cassie przypomniały się słowa wypowiedziane przez niego owego pamiętnego dnia w Charleston. Są jeszcze inne kobiety, które z ochotą zaspokoją, moje potrzeby. Miała przeczucie, że ta była jedną z nich. - Christopherze - posłyszała swój głos. - Kim jest ta kobieta, z którą rozmawia Gabriel? Zawahał się. - Cassie... - Odpowiedz - zażądała. - To lady Sarah Jane Devon, wdowa po hrabim Harcourt. - Jest jego kochanką, prawda? Boże, jakże bolały te słowa. Jakiż ból sprawiała jej myśl o Gabrielu z inną kobietą. Nie mogła pojąć dlaczego. - Była sprostował Christopher. - Odkąd się z tobą ożenił, nie słyszałem na ich temat żadnych plotek. Kłamał czy mówił prawdę? Zebrała się na odwagę i spojrzała mu w oczy. To, co w nich ujrzała, pozbawiło ją resztek pewności siebie. - Christopherze - wyszeptała. - Zaczynam się zastanawiać... czy nie popełniłam błędu wychodząc za niego. On nienawidzi ojca i czasami wydaje mi się, że traktuje nas oboje jak wrogów... - Głos jej się załamał. - Nie zaprzątaj sobie tym głowy, dziewczyno - mruknął, biorąc ją za rękę. - Gabriel jest uparty. Co zaś się tyczy jego ojca... no cóż, podejrzewam, że mało na ten temat wiemy. -Ścisnął jej dłoń. - Nie wolno ci się poddawać. Jeszcze nie teraz. Czemu miałoby cię obchodzić, co czuję? - zapytała z mimowolną goryczą w głosie. - Ależ obchodzi, Cassie. Sądzisz, że skoro jestem przyjacielem Gabriela, nie mogę być twoim? Gabriel nawet nie wie, jaki zdobył skarb, pomyślał. Nagle przyszło mu do głowy, że właśnie to, czemu Gabriel tak się opierał, jest mu bardzo potrzebne. - No, Cassie, uśmiechnij się. Właśnie grają walca. Uczynisz mnie najszczęśliwszym z ludzi, jeśli zgodzisz się ze mną zatańczyć. - Chwycił ją w objęcia. Był tak miły i ujmujący, że wkrótce jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. Wirując po błyszczącej podłodze z pewnością odzyskałaby swobodę, gdyby nie napotkała wzroku Gabriela. Nie było już przy nim kochanki. Jego badawcze spojrzenie wywołało rumieniec na policzkach Cassie i gwałtowne bicie serca. Nagle znikł jej z oczu, bo jakaś para przesłoniła widok na salę. - Jeśli pozwolisz, Christopherze, chciałbym zatańczyć z moją żoną powiedział szorstko Gabriel, pojawiając się nagle tuż przy nich. W jego głosie nie było prośby, lecz żądanie. - Ależ proszę bardzo. Spojrzała na jego kamienną twarz i szybko odwróciła wzrok. Jego bliskość ją przytłaczała. Wokół talii czuła obejmujące ją stalowe ramię. Taniec z Christopherem był przyjemnością, z Gabrielem zaś katorgą. Wydawał się taki spięty. Czyżby wciąż się gniewał? Och. cóż za głupie pytanie! Wystarczyło przecież na niego spojrzeć. - Jesteś zręczną tancerką, Jankesko. Komu należy przypisać tę zasługę? Christopherowi? - A jeśli tak? - zapytała hardo. - Zastanawiam się. czego jeszcze cię nauczył? A może jest odwrotnie? Kobieta z twoją przeszłością musi mieć w zanadrzu wiele sztuczek przyciągających mężczyzn. Jakież to było okrutne! - Christopher jest moim przyjacielem - powiedziała. -Nikim więcej. Przysięgam. - Jakąż wartość może mieć przysięga złodziejki! - zaśmiał się bezlitośnie. - Pokornie błagam o wybaczenie, milady. Z trudem powstrzymała gniew. - Skoro mi nie wierzysz, trudno. Lecz ja znam prawdę i dla mnie tylko to jest ważne. W odpowiedzi zacisnął wargi. Cóż za królewska, pełna godności postawa! Gdzieś w głębi duszy miał dla niej dużo uznania. Nagle zdał sobie sprawę, że Cassie drży. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Choć zrobił to delikatnie, poczuł, że zesztywniała. Niech to diabli! Wciąż mu się opiera. Przyciągnął ją jeszcze mocniej. - Gabrielu - szepnęła. - To nie uchodzi. - Nie dbam o to, Jankesko. - Ale ludzie na nas patrzą. - Niech sobie patrzą. - Zacisnął palce na jej talii. - Jesteś moją żoną, Jankesko. O tak, pomyślała z goryczą. Niechcianą. Niekochaną. Wreszcie muzyka ucichła, Gabriel wypuścił Cassie z objęć. - Pójdę sprowadzić nasz powóz. Zaczekaj na mnie w hallu. Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Tymczasem Gabriel poszukał wzrokiem Christophera. Stał na tarasie. - Moja żona znalazła w tobie dobrego towarzysza, Christopherze. - W istocie - przyznał Christopher chłodno. - Powiem ci to, co mówiłem Cassie: nie pozwolę zrobić z siebie rogacza ani tobie, ani żadnemu innemu mężczyźnie. Christopher nie pozostał mu dłużny. - Obrażasz ją, traktując jak kogoś gorszego. Powiem ci to tylko ten jeden raz i jeśli zależy ci na naszej przyjaźni, wysłuchasz mnie. Darzę Cassie wyłącznie przyjaźnią i troską. Jedynym moim zamia rem jest dodanie jej otuchy, o czym ty zapomniałeś. Czy kiedy kolwiek pomyślałeś, jak ona może się czuć? Sama w obcym kraju. Teść nią pogardza, a maż traktuje ją jak pionka w grze. Zamiast być z nią w Farleigh, trwoniłeś czas w Londynie. Nieprzyjemna myśl przemknęła Gabrielowi przez głowę. - Jak na kawalera dużo wiesz o małżeństwie - zauważył. - Wiem, że gdybym był żonaty, poświęciłbym żonie tyle uwagi, ile należy się kobiecie z jej pozycją. Co zaś się tyczy Cassie, to była bardzo nieszczęśliwa, widząc cię w towarzystwie kochanki. To nie moja wina. Ojciec ją zaprosił, nie wiedząc o naszym związku. Wiesz równie dobrze jak ja, że Sarah Jane to pijawka. Nie uszła uwagi Christophera irytacja brzmiąca w głosie przyjaciela. - Zaczynam teraz rozumieć powód twojego rozdrażnienia powiedział wolno. Uśmiechnął się wesoło i klepnął Gabriela po plecach. - Wracaj do domu. przyjacielu. Okaż żonie troskę, na jaką zasługuje, i poświęć jej więcej uwagi. Zapewniam cię, że nic pożałujesz. Gabriel nie podzielał dobrego humoru Christophera. Po powrocie do domu Cassie natychmiast poszła na górę, Gabriel zaś udał się do gabinetu. Nalał sobie potężną porcję brandy i usiadł w fotelu. Rozwiązał krawat i cisnął go na podłogę. Po chwili rzucił również frak. W ponurym nastroju rozmyślał o minionych godzinach, a w szczególności o swojej żonie. Doskonale odegrała rolę kochającej małżonki. Urocza, uśmiechnięta i łagodna. Jego myśli zwróciły się ku lady Sarze. Do tej pory zaspokajała wszystkie jego potrzeby. Którejś nocy poszedł do niej znowu, lecz jej uwodzicielskie sztuczki nie rozpaliły w nim krwi. Robiła, co mogła, by go zadowolić, gdy tymczasem jego żona była taka powściągliwa. Dawna kochanka wydala mu się nagle bezwstydna i wulgarna w porównaniu z jego prostą, lecz wytworną żoną. Boże. kto by pomyślał? Jednym haustem opróżnił kieliszek. Czy właśnie to go w Cassie pociągało? Że potrafiła oprzeć się jego awansom? Nie tylko potrafiła się oprzeć, lecz je odrzuciła, pomyślał z zaskoczeniem. Nie dawała mu spokoju ani w dzień, ani w nocy. Nie mógł przestać o niej myśleć. Poczuł, że wzbiera w nim gniew, kiedy przypomniał sobie, z jaką wzgardą odrzuciła jego brylant. Z pozoru nieśmiała i skromna, wabiła uśmiechem każdego młodego byczka, który na nią spojrzał. A ileż ich wokół niej się kręciło. Jego nastrój jeszcze się pogorszył, kiedy przypomniał sobie, jak uśmiechała się do Christophera, gdy z nim tańczyła. Nie był przygotowany na uczucia, jakie w nim wywoływała, kiedy zobaczył ją w ramionach innego mężczyzny, choć był to przyjaciel. I miał już dość tych spojrzeń ścigających coś, co należało do niego. Przecież należała do niego. Dzieliła z nim dom, nazwisko, lecz niestety nie łoże... Energicznie odstawił kieliszek na stół. Odepchnięty fotel przewrócił się na dywan. Gnany alkoholem i pożądaniem, wbiegł na górę, przeskakując po dwa stopnic. Nic próbował nawet pukać do jej sypialni, tylko z rozmachem otworzył drzwi. Stała przy łóżku, ubrana w białą batystową koszulę nocną i właśnie miała zgasić lampę. Odwróciła głowę na jego widok. - O co chodzi? - zapytała bez tchu. - Czy chcesz czegoś? Ciebie, chciał powiedzieć, lecz się powstrzymał. - Ta noc jeszcze się nie skończyła, Jankesko. Dopiero się zaczęła. Serce nagle podeszło jej do gardła. Szczupłą ręką bezwiednie dotknęła szyi. - Co chcesz przez to powiedzieć? - wyszeptała. W odpowiedzi starannie zamknął za sobą drzwi. - Uczyniłem cię moją żoną - powiedział cicho. - Teraz nadszedł czas, byś do mnie należała. Rozdział trzynasty Ruszył w jej stronę. - Zaniedbywałem cię, Jankesko. Najwyższy czas, bym wy pełnił mężowskie powinności. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, a żołądek podszedł do gardła. Chciała coś powiedzieć, lecz zdołała jedynie wykrztusić jego imię. Gabrielu... Serce tłukło się w piersi jak szalone. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a płucom zabrakło oddechu. Powietrze w pokoju zrobiło się nagle ciężkie, wypełnione jego obecnością. Spod rozchylonej do pasa koszuli wyłaniała się umięśniona, pokryta gęstym włosem klatka piersiowa. - Grałaś rolę damy lepiej, niż się spodziewałem, Jankesko. Czy równie dobrze zagrasz rolę żony i kochanki? Ich spojrzenia się spotkały. W jej oczach czaił się niepokój i zdenerwowanie, w jego - siła i ogień, które sprawiły, że oblała się rumieńcem. - Chyba nie mówisz poważnie. - Słowa z trudem przechodziły jej przez usta. - Jak najbardziej. Skoro grałaś rolę żony przed całym towarzystwem, to możesz to również zrobić w zaciszu domowym. Poczuła, że coś ją dławi w gardle. - Przecież zawarliśmy umowę. - Zmieniłem zdanie. - Ale ja nie. W jego oczach nie było łagodności, tylko lodowaty chłód północnych mórz. - Doskonale radzisz sobie w salonie. Może teraz sprawdzilibyśmy, jak sobie poradzisz w sypialni. - Nie! - krzyknęła. - Nie poszłabym z tobą do łóżka, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi! W jej strwożonych oczach błysnęły łzy. Gabriel poczuł jednocześnie gniew i zmieszanie. W jaką grę ona gra? Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że się boi. Odrzucił natychmiast przypuszczenie o jej niewinności. - Nie poszłabyś ze mną do łóżka, gdybym był ostatnim mężczyzną na ziemi, tak? A więc dla ciebie jestem jedynym mężczyzną. Dzieliły go teraz od niej zaledwie dwa kroki. - Chodź tutaj. Cassie nie ruszyła się z miejsca. Znała już jego pocałunki, lecz nigdy jej nie dotykał. Teraz to się miało zmienić. W jego głosie zabrzmiała groźba. - Chyba rozumiesz, co do ciebie mówię? Wzrok Cassie pobiegł w stronę drzwi. Gdyby się pospieszyła... - Nie uda ci się uciec, Jankesko. Choć w oczach płonął mu ogień, głos był zaskakująco łagodny. Cassie wciągnęła głęboko powietrze, starając się ukryć strach. I nagle był już przy niej, tak blisko, że czuła żar bijący z jego ciała i tchnienie oddechu na policzku. Oddychała spazmatycznie, rozpaczliwie pragnąc się uwolnić, lecz nic miała na to dość siły. Zesztywniała, kiedy jego palec przesunął się wzdłuż jej policzka, szyi i ramienia. Zdała sobie sprawę, że ten dotyk parzy skórę, choć jest jednocześnie uspokajający... lekki jak piórko i niewiarygodnie delikatny, Czemu się opierasz. Jankesko? Czemu ze mną walczysz? Nie była w stanie odpowiedzieć. Myśli plątały się w głowie. Czuła jego palce na obojczyku. Przez skórę przebiegły jej dreszcze. Nigdy dotąd tak silnie nie odczuwała swej kobiecości, którą jedynie mężczyzna może obudzić do życia. Przesunął palcami wzdłuż jej szyi i po nagich ramionach, po czym przyciągnął ją bliżej. - Nie zapomniałem, co zaszło między nami pierwszej nocy w Charleston. Grałaś przede mną nieprzystępną panienkę, lecz dobrze wiem, że coś do mnie czułaś. - Niczego do ciebie nie czułam! - zaprzeczyła gwałtownie. - Przyszłam, bo zażądał tego Czarny Jack. Gniew błysnął w jego oczach, lecz natychmiast zmienił się w namiętną obietnicę, która jeszcze bardziej ją przeraziła. Uśmiechnął się wolno. - Czarnego Jacka z nami nie było, Jankesko. Wciąż pamię tam, co wówczas zaszło między nami. Mówiąc to, objął jej talię i pochylił głowę. Próbowała jeszcze protestować. - Dlaczego to robisz? - zapytała. - Przecież mnie nie pożądasz. Jestem jedynie pionkiem w grze. Kie... kiedy zawie raliśmy umowę, po... powiedziałeś, że mnie nie pragniesz. Wsunął jej ręce we włosy i przytrzymał za kark. - Nie doceniasz siebie - powiedział i przywarł do niej gorącymi wargami. Ten pocałunek nie miał jednak w sobie cienia brutalności. Początkowo zaciskała mocno usta, lecz Gabriel był nieskończenie cierpliwy i przekonujący. - Otwórz usta, moja słodka, tylko odrobinkę... Ich oddechy zmieszały się z sobą i Cassie nie była w stanie oprzeć się tak namiętnej perswazji. Ciało jej przebiegł słodki dreszcz. Czuła każdy centymetr jego ciała - potężną szeroką pierś, twarde mięśnie ud i pulsujące wybrzuszenie między nimi. Wstrzymała oddech, kiedy przesunął językiem po nabrzmiałych wargach i wniknął głęboko do wnętrza ust, biorąc w posiadanie ukrytą w nich słodycz, tak jak wkrótce całe jej ciało. Płynnym ruchem zsunął z jej ramion delikatną koszulę, która opadła jej do stóp. Instynktownie uniosła ręce. lecz nie pozwolił na to. Z ochrypłym śmiechem przycisnął jej ramiona do boków. - Nie rób tego. - Nienawidziła prośby brzmiącej w swoim głosie. - Dlaczego? - zapytał z ustami przy jej szyi. - Jeden Bóg wie, jak drogo płacę za ten przywilej, Nie mógł już dłużej hamować szalejącej w nim namiętności. Jakaż ona piękna. Włosy gęstymi falami opadały jej na ramiona i plecy. Spod jedwabistozłocistych pukli wyzierały drobne, lecz niezwykle kształtne piersi, zakończone różowymi brodawkami. Złota gęstwina podbrzusza skrywała dostęp do intymnego zakątka. Krew szaleńczo pulsowała mu w żyłach. Nabrzmiały członek napierał na spodnie, gotów w każdej chwili eksplodować. Puścił ją na chwilę i objął dłońmi jej piersi. Kciukiem począł zataczać małe kręgi wokół jej sutków, aż skurczyły się i stwardniały. Kiedy dotknął sztywnych koniuszków, poczuła nagle budzącą się w niej rozkosz przeszywającą dreszczem jej ciało. Jęknęła mimowolnie, czym rozpaliła go jeszcze bardziej. Przylgnął do jej ust. chwycił ją w ramiona i położył na łóżku. Oszołomiona doznanymi wrażeniami otworzyła oczy. Patrzyła urzeczona, jak zsuwa z ramion koszulę. Drgający płomień lampy rzucał cienie na silnie umięśnione barki i plecy. Ze ściśniętym gardłem wpatrywała się w pierś i brzuch porośnięte gęstym włosem. W końcu jej wzrok przesunął się niżej. Miała okazję widywać go nagiego, lecz nigdy w... stanie podniecenia. Oczy jej się rozszerzyły. Zaczęła gwałtownie chwytać powietrze, nigdy bowiem nie widziała tak śmiałego dowodu męskiego pożądania. Niedoświadczonym oczom Cassie jego penis wydał się ogromny, nabrzmiały i zaskakująco wyprężony. Dobry Boże! - pomyślała. Przecież on rozerwie ją na strzępy! Gdyby nie szybka interwencja Gabriela, już by jej nie było. Unieruchomił ją w żelaznym uścisku i przytulił tak mocno, jakby pragnął stopić ich ciała w jedno. I wkrótce tak się stanie, pomyślała. Przypomniała sobie Bess. jak z trudem wczołgiwała się do łóżka, łkająca cicho, cała posiniaczona i obolała. Za chwilę i ją weźmie w posiadanie mężczyzna, dając folgę swoim chuciom. - Przestań! - krzyknęła. - Przestań! Zaśmiał się ochryple. - Dość tych sztuczek, Jankesko. Przecież wiem, że mnie pragniesz. Próbujesz to przede mną ukryć, ale widzę to w twoich oczach. Czuję, jak drżysz pode mną z tymi miękkimi spragnio nymi wargami. Pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie. Wyciągnęła ręce, jakby chciała go powstrzymać. - Jeśli drżę, to dlatego, że nic mogę znieść myśli o spędzeniu nocy z kimś takim jak ty. Nie chcę cię, słyszysz? Nie chcę! Wbił w nią lodowate spojrzenie i przygniótł ją całym ciężarem. - Szkoda, że tak to odczuwasz, moja słodka, bo postanowi łem wyegzekwować swoje prawa małżeńskie. I to natychmiast. Znikło gdzieś jego chłodne opanowanie. Wyczuła w nim wszystkie gwałtowne emocje, których tak się obawiała. Nic powinna była tak ostro protestować, bo teraz zostanie za to ukarana. Uniósł się lekko i spojrzał na nią płonącymi oczyma. W głębi duszy czuła, że on ma rację. Prędzej czy później musiało do lego dojść. Nie było przed nim ucieczki. - Nie! - krzyknęła, usiłując się spod niego wyswobodzić. Na próżno. Jakiś głos mówił jej, że Gabriel nie jest gwałtownym człowiekiem może twardym i bezlitosnym, lecz nie okrutnym. Przypomniała sobie nie tak odległy dzień w Farleigh, kiedy ktoś do nich strzelił. Wówczas zniknęła z jego twarzy ta lodowata maska. Przypomniała sobie, jak się nad nią pochylał, pełen niepokoju. Kiedy fala omal nie zmyła jej z pokładu, pospieszył jej na ratunek, a przecież mógł ją zostawić. Musiała uczciwie przyznać, że nigdy nie spodziewała się po nim takiej dobroci i troskliwości. Czy zdawał sobie z tego sprawę czy nie, czy chciał tego czy nie. potrafił być delikatny... Teraz jednak nie było w nim odrobiny delikatności, tylko nieugięta determinacja. Przywarł do niej gorącymi, spragnionymi wargami. Nic wiedziała, kiedy jeden pocałunek się kończył, a drugi zaczynał. Ich ciała splotły się ze sobą. Na brzuchu czuła twardą jak stal naprężoną męskość. Ponownie objął dłońmi jej piersi. Wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy zaczął pieścić sutki, zataczając wokół nich kręgi, jakby się z nimi drażnił. Wpiła mu palce w ramiona. W dole brzucha poczuła dziwnie błogi ból. Niespodziewanie chwycił ustami nabrzmiały koniuszek i zaczął go pieścić językiem. Wrażenie było tak nieziemskie, że jęknęła cicho. W tym jednym maleńkim punkcie ześrodkowały się nagle najsłodsze doznania. W chwili kiedy poddała się temu oszałamiającemu doznaniu, jego dłoń zsunęła się niżej. Bez uprzedzenia położył rękę na złocistym trójkącie i wsunął palce między jej uda. Nie zdawał sobie sprawy, jakie wrażenie zrobi to na niedoświadczonej Cassie. Zesztywniała i instynktownie zacisnęła uda. Ten bezwstydny dotyk najintymniejszej części ciała przeraził ją do głębi. To nieprzyzwoite i ohydne. Żaden dżentelmen nie dotyka w ten sposób damy. Nagle uświadomiła sobie, że on uważa ją za ladacznicę. Taką jak jej matka. Ta gorzka prawda zadawała ból sercu. Tej jednej rzeczy nie była w stanie znieść. - Nie! - krzyknęła rozpaczliwie. - Przestań! Natychmiast przestań! Zaczęła go okładać pięściami, tym razem wkładając w to całą siłę. Był niewzruszony niczym głaz. Uniósł głowę i utkwił w niej lodowate spojrzenie. - Dlaczego mi się przeciwstawiasz? - rzucił wściekle. Dlaczego wzbraniasz mnie, twojemu mężowi, tego, co tak chętnie dawałaś innym? Nic zdążyła odpowiedzieć, bo natychmiast przywarł do jej warg z palącą żądzą. Splótł jej dłonie ze swoimi i przycisnął do materaca. Po chwili kolanami rozsunął jej nogi i jednym silnym pchnięciem wniknął w nią głęboko. Jakaż była wąska... Jak niewiarygodnie wąska. W tym momencie z jej ust wydarł się bolesny jęk. Gabriel znieruchomiał. Chociaż rozsądek nakazywał się wycofać, ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie był już w stanie opanować porywającej go fali namiętności, szalejącego w nim ognia, który zapłonął, kiedy po raz pierwszy ją ujrzał. Z jękiem pokonanego zaczął się poruszać, najpierw wolno, potem coraz szybciej, aż w końcu z nieposkromioną gwałtownością. Zadrżał i wytrysnął gorącym strumieniem głęboko w jej wnętrze. Gabriel pierwszy odzyskał siły. Zsunął się z niej i sięgnął po spodnie. - Jak to się mogło stać? - zapytał. - Przecież Czarny Jack kazał ci do mnie przyjść. Jak to możliwe, że jesteś dziewicą? Otworzyła wolno przepełnione bólem oczy, jakby do cna ją zamęczył. I zapewne tak było. Zacisnął wargi. Poczuł odrazę do samego siebie. Zobaczył, że Cassie usiłuje podciągnąć prześcieradło skotłowane u jej stóp. Zobaczył, jak drży. Jednym szybkim ruchem przykrył jej nagość. Przeklinał siebie za utratę kontroli nad sobą, a ją za brak siły. - Czarny Jack nie zmuszał nas, byśmy sypiały z klientami powiedziała, unikając jego wzroku. - Nie miałam powodu, by to robić... - Głos jej się załamał. Po chwili dodała ledwie dosłyszalnie: - To Nell była zawsze chętna. Moja przyjaciółka Bess robiła to dla pieniędzy. Umarła w połogu na kilka dni przed twoim przybyciem. Ja... nie chciałam skończyć tak jak ona. - Więc czemu mi nie powiedziałaś, że jesteś dziewicą? Przez cały czas pozwalałaś mi wierzyć, że masz doświadczenie, jeśli chodzi o mężczyzn. Uniosła nieco wzrok, lecz tylko do wysokości jego brody. Usiadła wolno, przyciskając prześcieradło do nagich piersi. - Ja ci pozwalałam? - zapytała z błyskiem w oczach. Wyraźnie dawałeś do zrozumienia, za kogo mnie uważasz, milordzie. dziwką. Nazwałeś Boże, jak mnie złodziejką. Uważałeś, okrutnie to słowo brzmi! że jestem... Gdybym Rozdział czternasty wyznała ci prawdę, nie dałbyś jej wiary. Wierzyłeś w to, w co chciałeś wierzyć - dodała gniewnie. Ona ma rację, pomyślał. Lecz zbyt późno się o tym przekonał. - Gdybyś od początku była ze mną uczciwa, nie doszłoby do tego powiedział sztywno. W oczach Cassie zapłonął ogień. A po co? Czy to by cię powstrzymało? Czy miałoby to dla ciebie jakieś znaczenie? - Spojrzała na niego z goryczą. - Nie sądzę. Przekonałam się, że jesteś człowiekiem, który zawsze stawia na swoim i nie liczy się z innymi. Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę cię! - Głos jej się załamał. - Odejdź... Zostaw mnie samą! Twarz mu się skurczyła. - Masz rację, Jankesko. To nigdy nic powinno było się zdarzyć i zapewniam cię, że nigdy się nie powtórzy - oznajmi! bezbarwnym głosem. Wstawał przed szary świt. Cassie poruszyła się na łóżku, broniąc się przebudzeniem, lecz wydarzenia, o których pragnęła zapomnieć, rozproszyły resztki snu. Otworzyła oczy - wzrok jej padł na porzuconą na ziemi nocną koszulę. Wsiała pospiesznie i sięgnęła po nią. Kiedy wkładała ją na siebie, przypomniała sobie, jak Gabriel ją z niej zdejmował. Starała się nie myśleć o tym, co nastąpiło potem, lecz na próżno. Widział ją nagą, nawet dotykał! Nie mogła zapomnieć, jak jego rozpalony członek wtargnął w nią boleśnie, jak się w niej poruszał, głębiej. coraz głębiej, aż do granic jestestwa. Wydarzenia ostatniej nocy nie dawały spokoju, tkwiąc jak cierń w mózgu. Utkwiła wzrok w bladoniebieskim satynowym baldachimie. Poczuła dziwne dławienie w gardle. Jakże żałowała teraz ostrych słów, które tak nieopatrznie wymknęły jej się z ust. Wbrew temu, co się stało, nie czuła do Gabriela nienawiści. Nienawidziła tego przeklętego planu, którego celem było zranienie ojca. lecz nie Gabriela. Czuła podświadomie, że to wszystko nic byłoby tak... tak straszne, gdyby tylko z nią został... objął, przytulił. Gdyby okazał jej choć trochę ciepła... Łzy zaczęły ją palić pod powiekami. Tymczasem on zostawił ją samą... zupełnie samą. Rozległo się pukanie do drzwi. Weszła Gloria z rogalikami i dzbankiem gorącej czekolady. Cassie otarła łzy i sięgnęła po szlafrok. Ulubiony napój nic poprawił jednak melancholijnego nastroju Cassie, a gorąca kąpiel tylko w niewielkim stopniu dała ukojenie obolałym członkom. Nic jednak nie złagodziło bólu serca. Odetchnęła z ulgą. kiedy po zejściu na dół dowiedziała się. że Gabriel wyszedł już do biura i prawdopodobnie wróci dopiero późnym popołudniem. Do rezydencji księcia pojechała wcześniej niż zazwyczaj. Robiła duże postępy w pisaniu i choć dostojny nauczyciel nie przyznawał się do tego, czuła, iż jest zadowolony ze swej uczennicy. Bardzo szybko opanowała alfabet i zaczęła już tworzyć krótkie zdania. Dzisiaj nie mogła się skupić. W głowie kłębiły się obrazy, uczucia, wątpliwości i obawy. Czy Gabriel znowu dziś do niej przyjdzie? Nie mogła ufać jego obietnicom - przekonała się o tym ostatnia nocy. Zadrżała, przypominając sobie, jak w nią wtargnął, zadając dojmujący ból. Nic chciała ponownie tego przeżywać, lecz czy miała jakiś wybór? Odmowa na nic się nie zda. Przyszły jej na myśl opowieści Nell, z których, jeżeli dać im wiarę, wynikało, że mężczyzna mógł posiąść kobietę więcej niż raz w ciągu nocy. Dla strwożonego umysłu Cassie było to nie do zniesienia. Jej nastrój co chwila się zmieniał, jak pogoda za oknem. To zbierało jej się na płacz, to znowu poburkiwała na księcia, kiedy zwrócił jej uwagę na popełniony błąd. W końcu zamknął wielką księgę i pchnął krzesło. - Nie widzę sensu w kontynuowaniu dzisiejszej lekcji -oświadczył , patrząc na nią groźnie. - Twoje myśli zajęte są czymś innym. Przyjdź jutro. Może do tego czasu wróci ci zapał do nauki. Milczała potulnie, wstydząc się swojej niezdarności. Pospiesznie zebrała przybory do pisania, dygnęła i wyszła. W powozie oparła czoło o wyłożoną aksamitem ścianę. Czuła się kompletnie załamana. Boże, czy ten dzień nigdy się nic skończy? Tęskniła do chwili, kiedy znajdzie się w łóżku, zamknie oczy i odgrodzi do reszty świata. Nagle powóz skręcił w bok i gwałtownie zahamował, rzucając ją na podłogę. Wgramoliła się na siedzenie i otworzyła okno. - Thomas! - zawołała. - Co się stało? Dlaczego stoimy? Thomas zeskoczył właśnie z kozła i w tym momencie wyrósł jak spod ziemi ubrany na czarno mężczyzna. Zanim oboje zdążyli zareagować, uniósł rękę, w której błysnął pistolet, i z całej siły zdzielił nim stangreta w skroń. Ten bezgłośnie osunął się na bruk. Cassie krzyknęła i chwyciła za klamkę z zamiarem zamknięcia drzwi, lecz mężczyzna był szybszy. - Proszę, proszę, co my tu mamy? Serce jej zamarło. Poczuła, jak język przykłeił się do podniebienia. Takich jak on często widywała w Charleston. Musiał być bandytą, złodziejem, może nawet pozbawionym skrupułów mordercą. - Panie - odezwała się drżącym głosem. - Nie mam przy sobie żadnych pieniędzy ani kosztowności. Nie była to cała prawda. Na środkowym palcu tkwiła wszak złota obrączka. Mimo że jej małżeństwo było zaledwie farsą, ukryła dłoń w fałdach sukni, bo przez myśl jej nawet nie przeszło, by oddać ślubną obrączkę. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, ukazując czarne kikuty. - Och, nie martw się, panienko, wezmę, co będę chciał. Lubieżnie przesunął wzrokiem po jej ciele. - Cóż za smakowity kąsek. A więc najpierw trochę się zabawimy, nim zrobimy co trzeba. Cassie cofnęła się w głąb powozu, gdy napastnik zatrzasnął drzwi. Zaraz potem usłyszała świst bata. Konie ruszyły z kopyta. Gwałtowny ruch pchnął ją do tyłu z taką siłą, że uderzyła się w głowę. Nie zwróciła na to uwagi. Zimny strach zmroził jej krew w żyłach. Dobry Boże, czy ten człowiek oszalał? Czego on chce? Wkrótce się przekona, że nie ma przy sobie nic wartościowego z wyjątkiem ubrania i obrączki. Co się wówczas z nią stanie? Na myśl o tym oblała się zimnym potem. Coraz szybciej pędzili przez ulice. Z kozła dochodziły wrzaski i przekleństwa. Wkrótce znaleźli się poza miastem na otwartym trakcie. Powóz zarzucił na zakręcie i wtedy właśnie przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Nic będzie czekać potulnie na to, co zamierza zrobić ten bandyta. Przy odrobinie szczęścia nawet nie zauważy jej zniknięcia. Otworzyła drzwi i wyskoczyła. Wylądowała na krawędzi drogi. Mimowolnie krzyknęła, bo zetknięcie z ziemią było zbyt gwałtowne. Drobne kamienie poraniły jej dłonie. Straciła cenne sekundy, nim odzyskała oddech i stanęła na nogi. Rzuciła się na oślep w stronę pobliskiego zagajnika. Jednak opatrzność ją opuściła, bo posłyszała przekleństwo i powóz stanął. Biegła, ile sił w nogach, lecz wilgotna ziemia i długa suknia udaremniły jej wysiłki. Gałęzie uderzały ją w twarz. Zachwiała się i upadła, raniąc sobie kolana i dłonie. Tuż za nią rozległy się ciężkie kroki. Stłumiła szloch i poderwała się na nogi. Bandyta dopadł ją i chwycił za rękaw. Trzasnął rozrywany materiał. Napastnik wzmocnił uścisk i szarpnął z taką siłą, że krzyknęła z bólu. Plugawe łapska wpiły jej się w ramiona. - Ty suko! - parsknął. - Myślisz, że uda ci się uciec, co? Począł ciągnąć Cassie w stronę powozu. Choć się wyrywała i kopała, trzymał ją mocno. W końcu zdesperowana zaczęła krzyczeć, ile sił w płucach. W odpowiedzi bandyta wymierzył jej siarczysty policzek. Upadła na kolana; w ustach poczuła krew. Bandyta uśmiechnął się nieprzyjemnie. Promieniowało od niego zło równic plugawe i odrażające jak zapach jego ciała. - Miałem zamiar zostawić to sobie na później, kiedy się z tobą zabawię - syknął. - Ale mogę to załatwić już teraz. Uniósł w górę potężną pięść. Cassie zamknęła oczy, czekając na cios. W tym momencie rozległ się tupot. - Stać! - zabrzmiał groźny rozkaz. - Puść tę dziewczynę, słyszysz? Puść ją natychmiast! Cassie opadła na ziemię bez sił. Ten krzyk zabrzmiał jej w uszach jak niebiańska muzyka. Był wczesny wieczór, kiedy Gabriel przekroczył próg swego domu. Zatrzymał się w hallu i spojrzał na schody. Jego twarz niczym nie zdradzała burzy emocji szalejącej w jego wnętrzu. Nie bardzo odpowiadała mu perspektywa spotkania z żoną, czemu trudno było się dziwić. Przez cały dzień sumienie nie dawało mu spokoju. Przerażał go ogrom krzywdy, którą wyrządził, i rozmiar własnej głupoty. Nie mógł zapomnieć wyrazu oczu Cassie i tego, że zostawił ją samą. Wciąż widział jej rozszerzone z przerażenia oczy, kiedy brutalnie w nią wtargnął. Chryste, jakaż ona była wąska! Bolesny jęk wciąż dźwięczał mu w uszach. Czuł odrazę do samego siebie. Powinien był wiedzieć, że jest niewinna, pomyślał z goryczą. Wiele na to wskazywało. Jej słodka nieśmiałość, kiedy ją całował, jej drżąca reakcja na pieszczoty i szeroko otwarte oczy na widok jego nagości. Pomyśleć, że uważał się za doświadczonego kochanka. Tymczasem zdarł z niej ubranie nie troszcząc się o to, by i jej było przyjemnie. Nie okazał czułości i ciepła. Po prostu posiadł ją z zimnym wyrachowaniem, niczym zwykłą ladacznicę. Mimo wszystko była przecież jego żoną... Nie należał do ludzi, którzy tracą nad sobą kontrolę. Przeklinał siebie za to, że dopuścił, by zawładnęło nim pożądanie. To nie powinno było się zdarzyć. Zaklął pod nosem. Nic nic układało się po jego myśli. Dopiero tej nocy zdał sobie z tego sprawę. Posiadł Cassie pierwszy i ostatni raz! Nigdy więcej tego nie zrobi. - Dobry wieczór, milordzie. Zobaczył przed sobą Gilesa. - Dobry wieczór, Giles. Czy moja żona jest u siebie? - Nie, milordzie. Jeszcze nie wróciła. Odetchnął z ulgą. Obawiał się, że mogła się załamać. Dzięki Bogu odzyskała jednak siły. - Rozumiem. Czy umówiła się z lady Evelyn? - Nie wiem, milordzie. Jaśnie pani nie informuje nas, dokąd jeździ popołudniami. Gabriel się zdumiał. - A więc wychodzi codziennie? Na wardze służącego zabłysły kropelki potu. - Tak, milordzie. - I mówisz, że robi tak każdego popołudnia, a mimo to nikt nie wie, dokąd wychodzi? Giles chrząknął lekko. - Przypuszczam, że stangret Thomas będzie coś na ten temat wiedział. Nie zadawałem żadnych pytań, bo wiem, że gdyby jaśnie pani uznała to za konieczne, poinformowałaby mnie... - Doskonale rozumiem, co chcesz mi powiedzieć, Giles. Poczuł się nagle zirytowany. Ta dziewczyna potrafi wszyst kich omotać. Czy tylko on jeden umie jej się oprzeć? - Ośmielę się zauważyć, milordzie, że to dość niezwykłe. Dotąd jaśnie pani zawsze wracała punktualnie. Gabriel zacisnął usta. - O której wyszła? - Tuż przed pierwszą. - I nie mówiła, jakie ma plany? - Nie, milordzie. Tylko że wróci jak zwykle przed obiadem oświadczył sztywno Giles. Możliwe, że wybrała się po prostu po sprawunki. Podejrzewał jednak, że coś się za tym kryło. Dotąd nic sobie nie kupiła. Nie otrzymał też żadnych rachunków... Gdzież więc, na Boga, mogła Nie było jednak czasu na dalsze spekulacje, bo w tej właśnie chwili rozległ się dzwonek u drzwi. Na progu stał krzepki policjant, a obok niego drobna figurka. Gabriel stłumił przekleństwo cisnące się na usta. - Dobry Boże... Cassie! Coś złego musiało się stać. Jej suknia była podarta i powalana biotem. Rozerwane brzegi przyciskała kurczowo do piersi. Kredowobiała twarz nosiła ślady łez. Włosy opadały w nieładzie na ramiona. Zrobiła krok w przód, lecz byłaby upadła, gdyby jej Gabriel w porę nie przytrzymał. Drobną rączką chwyciła się wyłogów surduta, tuląc się do niego i kryjąc twarz w zagłębieniu szyi. Poczuł, jak ciężko. przerywanie oddycha. Przytulił ją mocno do piersi i zapytał: - Nic ci się nic stało? Pokręciła przecząco głową. W tym momencie policjant uznał za stosowne wtrącić słowo. - Miał miejsce niefortunny wypadek, milordzie. Pańska żona została napadnięta, kiedy wracała powozem do domu. Napastnik ogłuszył stangreta i porwał pańską żonę. - Porwał?- powtórzył Gabriel z niedowierzaniem. Spojrzał na Cassie z uwagą. Gdzież ona była, u diabła? - pomyślał. I z kim? Postanowił jednak odłożyć te pytania na później. - Giles, proszę odprowadzić panią do jej pokoju - polecił majordomusowi. - I dopilnować, by przygotowano gorącą kąpiel. - Tak jest, milordzie. - Majordomus postąpił krok do przodu i podał Cassie ramię. - Milady? Kiedy odeszli na bezpieczną odległość. Gabriel zwrócił się do policjanta. - Powiedzieliście, sierżancie, że moja żona została porwana. - Tak jest, milordzie. Kiedy stangret osunął się na bruk, napastnik wskoczy! na kozioł i uwiózł pańską żonę. Och, ci złodzieje to sprytne dranie. Wielkie szczęście, że byłem w pobliżu i rzuciłem się za nim w pogoń. Pańskiej żonie udało się wyskoczyć z powozu, ale ten łotr ją zauważył, zatrzymał powóz i rzucił się ku niej. Właśnie wtedy ich dopadłem. - A więc nie zdążył jej skrzywdzić? - Zapewniła mnie, że nie, choć śmiertelnie ją wystraszył. -Wyprężył dumnie pierś. Wątpię jednak, czy na tym by się skończyło, gdyby nic moja szybka interwencja. Bez wątpienia chodziło o kradzież, lecz kto go tam wie, o co jeszcze. - Jestem wdzięczny, sierżancie, za waszą interwencję. Mam nadzieję, że aresztowaliście tego łobuza? Sierżantowi nieco zrzedła mina. - Niestety nie, milordzie. Kiedy bowiem zająłem się pańską żoną, ten drań uciekł. Obawiam się, że teraz już go nie złapiemy - Rozumiem. Powiedzcie mi, sierżancie, czy mogło to być zaplanowane porwanie? Policjant spojrzał na niego ze zdumieniem. - Zaplanowane? To znaczy, czy pańską żonę zamierzano porwać? - Właśnie. Sierżant podrapał się w brodę w zamyśleniu. - Wątpię, milordzie - oświadczył po chwili. - Pański służący Thomas nie wspominał o takiej możliwości. Zresztą wkrótce tu będzie. Nie został poważnie zraniony. Jak zapewne pan wic. milordzie, ludzie z wyższych sfer, a zwłaszcza damy, często padają ofiarą ataków tej hołoty. Gabriel skinął głową i odprowadził go do drzwi. - Jeszcze raz dziękuję, sierżancie. Byłbym wdzięczny, gdy byście powiadomili mnie, jeśli złapiecie tego łotra. Sierżant zasalutował służbiście. - Ma pan na to moje słowo, milordzie. Po jego odejściu Gabriel poszedł prosto do sypialni Cassie. Otworzył drzwi i stanął w progu. Gloria wlewała właśnie ostatnie wiadro gorącej wody do wanny. Cassie stała przy oknie. Sprawiała wrażenie, jakby po wejściu do pokoju nic ruszyła się z miejsca. Głowę miała spuszczoną i wciąż ściskała rozerwane brzegi sukni. - Cassie. Obie z pokojówką odwróciły się jak na komendę. Gloria dygnęła, lecz Cassie nie odezwała się słowem. Podszedł do niej. - Musisz być głodna - powiedział cicho. - Chcesz, aby przyniesiono ci tacę do pokoju? Odwróciła wzrok. - Nie - szepnęła. - Nie jestem głodna. - Jeśli jaśnie pan pozwoli, to może milady wypiłaby filiżankę gorącej czekolady - odezwała się Gloria. - Jaśnie pani bardzo ją lubi. Co rano pije ją do śniadania. - Dziękuję, Glorio. Zajmiesz się tym. dobrze? - odpowiedział Gabriel, nie spuszczając z Cassie wzroku. Pokojówka kiwnęła głową. - Oczywiście, jaśnie panie. Zanim wyszła, Gabriel szepnął jej jeszcze parę słów do ucha. Wrócił do Cassie i dotknął jej kurczowo zaciśniętej dłoni. Była lodowato zimna. - Kąpiel gotowa, Cassie. Rzuciła mu szybkie spojrzenie. Uśmiechnął się mimowolnie. - Przyrzekłem ci przecież wspólną kąpiel, nie pamiętasz? Wyraz konsternacji pojawił się w jej rozszerzonych oczach. Natychmiast spoważniał i utkwił wzrok w jej wargach. Były miękkie i lekko rozchylone. Zapragnął nagle przywrzeć do nich ustami, lecz szybko stłumił ten zamiar. - Nie musisz się obawiać - powiedział cicho. - Nie jestem takim gburem, jak sądzisz. Nie dał jej czasu do namysłu i począł rozpinać haftki sukni. Nie zaprotestowała, tylko przez jej twarz przemknął rumieniec wstydu. Musiała wstrząsnąć nią ta napaść, bo nigdy by się nie spodziewał z jej strony takiej uległości; Delikatna skóra nosiła ślady licznych siniaków i zadrapań. Spłonęła rumieńcem, kiedy pomógł jej wejść do wanny, świadoma swej nagości, gdy tymczasem on pozostawał ubrany. Skryła się pod wodą, jak mogła najgłębiej. Zadrżała nerwowo, kiedy przesunął wierzchem dłoni wzdłuż jej policzka, po czym chwycił palcami za brodę i odwrócił jej twarz do światła. Dotknął kciukiem wybrzuszenia na wardze. - Czy to też jego sprawka? W odpowiedzi spuściła powieki i przyciągnęła kolana do brody. Słowa były tu zbyteczne. Wezbrał w nim ślepy, irracjonalny gniew. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona jest jego powodem. Chodzi mu tylko o to, że ktoś śmiał podnieść rękę na słabą bezbronną kobietę. Jeszcze nigdy nie był tak wściekły. - Czy potrafiłabyś go rozpoznać? Zadrżała. Gorąca woda rozgrzewała jej ciało, lecz w lej chwili miała wrażenie, że znalazła się w lodowatym morzu. - Tak... nie - zająknęła się. - Ja... nie wiem. Bez słowa podał jej gąbkę i odwrócił się, by mogła w spokoju dokończyć toalety. Umyła się pospiesznie, zerkając na niego nerwowo. Tłumaczyła sobie, że niepotrzebnie się wstydzi, bo przecież zobaczył już wszystko, co mógł zobaczyć, co więcej, dotykał jej w sposób, w jaki nawet nie przypuszczała, że mężczyzna może dotykać kobiety. Ręka trzymająca gąbkę znieruchomiała tuż nad sercem, a gardło ścisnęło się boleśnie. Z jednej strony pragnęła, żeby wyszedł, a z drugiej, by nie zostawiał jej samej. Wciąż nic mogła zapomnieć wydarzeń minionej nocy, choć wydawało się, że od tego czasu minęły już całe wieki. Gabriel wyczuwał każdy jej najdrobniejszy ruch. Kiedy plusk wody ustał, obejrzał się przez ramię i napotkał spojrzenie jej rozszerzonych i smutnych oczu. Stłumił ogień, który żarem oblał całe ciało. Jej naga skóra błyszczała kusząco. Nigdy dotąd żadna kobieta tak na niego nie działała, nigdy dotąd nie pragnął tak żadnej kobiety. Wyglądała jednak tak bezbronnie, że natychmiast odzyskał zimną krew. - Skończyłaś? - zapytał. Skinęła głową. Oparła się rękami o brzeg wanny i wstała, natychmiast owijając się ręcznikiem, który jej podał. Poczuła dotyk puszystego materiału, a potem jego ramiona, które wyciągnęły ją z wody i postawiły na dywanie. Czekała potulnie, aż skończy ją wycierać. Jego dotyk był lekki i bezosobowy. Ostrożnie omijał boleśnie potłuczone miejsca. Mimo to oblała się ognistym rumieńcem, który zbladł dopiero wówczas. kiedy włożyła nocną koszulę. Rozległo się pukanie do drzwi. Gabriel poszedł otworzyć i odebrał z rąk Glorii małą tacę. Cassie natychmiast otuliła się ramionami, czując się naga pomimo ubrania. Gabriel wskazał głową na fotel przy kominku. Kiedy usiadła, podał jej filiżankę z delikatnej chińskiej porcelany. Poczuła słodki zapach czekolady. Popijała małymi łykami aromatyczny płyn, wdzięczna za to, że może czymś zająć ręce. Nie zauważyła wpatrzonych w nią przenikliwych szarych oczu Dopiero kiedy wypiła ostatnią kroplę, uniosła głowę i napotkała jego badawcze spojrzenie. Zdjął surdut i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając silne, umięśnione ręce. Na ten widok ścisnął jej się żołądek. Gabriel stanął przy kominku i oparł łokieć o obramowanie. W tej nonszalanckiej pozie wyglądał niezwykle męsko. Sprawiał wrażenie, jakby nic i nikt nie mogło go zranić. Giles powiedział mi, że wychodziłaś gdzieś popołudniami powiedział nie spuszczając z niej przenikliwego wzroku. Dlaczego nic mi o tym nie wiadomo? Cassie z trudem przełknęła ślinę. - Nie wiedziałam, że interesuje cię, co robię przez cały dzień. - To nie jest odpowiedź - stwierdził oschle. - Jeśli pozwolisz, chciałbym się dowiedzieć, gdzie byłaś dzisiaj i przez ostatnie tygodnie. Ogarnął ją popłoch. Nie mogła mu powiedzieć, gdzie była, nie podając powodu, a ten wolała przemilczeć. I tak nie miał o niej dobrego zdania, a teraz będzie jeszcze gorzej. Utkwiła wzrok w filiżance; postanowiła wyjawić tylko tyle, ile będzie konieczne. - Dlaczego jesteś taka uparta? - wybuchnął. - Do diabła. Jankesko, tu chodzi o twoje życie. Niebezpiecznie jest chodzić samej po ulicach Londynu. Wciąż unikała jego wzroku. - Nie musisz się obawiać. Nie chodziłam po ulicach i nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo... - Zawahała się. - Przynajmniej do dzisiaj. - Więc dlaczego nic powiesz mi, gdzie byłaś? Kiedy pokręciła przecząco głową, zacisnął gniewnie usta i w trzech susach znalazł się przy niej. Wyjął jej z rąk filiżankę, odstawił, po czym złapał ją za ramiona. - Spotykałaś się z kimś? - Z jej spojrzenia wyczytał, że tak. - z Christopherem? Dlatego nie chcesz mówić? Miałaś z nim schadzkę? - Nie! - krzyknęła. - Christopher jest moim przyjacielem i nikim więcej. Mogę przysiąc na krzyż, jeśli to cię przekona. - Więc z kim? Czuł, że za chwilę wybuchnie. W oczach Cassie zabłysły łzy. - Z... twoim ojcem - wyszeptała. Jeździłam do niego do domu. - Co takiego?! - wykrzyknął zaskoczony. Chyba żartujesz sobie ze mnie! Czerwieniąc się ze wstydu, wyjąkała: - To dlatego, że ja... ja nie umiem czytać! Zapadła cisza. - Dobry Boże! Chcesz mi powiedzieć, że on uczył cię czytać? - Tak, tak! - Och, czy nie dość tego upokorzenia? - Nie chciał, by ktokolwiek się o tym dowiedział... Cały gniew nagle się ulotnił. Westchnął ciężko. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Chyba dość już zniosłam upokorzeń. Zapewne cieszyłbyś się, gdybyś wiedział, że nie umiem czytać. Z radością cisnąłbyś to ojcu w twarz. Biedna mała Jankeska, którą wyciągnąłeś z rynsztoka, bez pieniędzy, tytułu i podstawowej wiedzy. - Teraz to ty mnie ranisz. - Nie! To prawda... - Ku swojej rozpaczy poczuła, jak łza spływa jej po policzku, jedna, za nią druga. - Wiesz, że mam rację. - Nie chciała, by oglądał ją w takim stanie. Upokorzoną. Zawstydzoną. Jednak pękły ostatnie nici samokontroli. Ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła żałosnym płaczem. Wolno, jakby niechętnie, otoczył ją ramionami. Drobne dłonie zacisnęły się na jego koszuli. Nie wypuszczając jej z objęć usiadł na krześle, sadowiąc ją sobie na kolanach. - Przepraszam - wydusiła wśród łkań. Jestem jedynie ciężarem... przeszkodą. Zapewne chciałbyś, aby t-ten-straszny człowiek mnie z-zabił. My-myślałam, że to zrobi... O Boże, chciałabym umrzeć... Zesztywniał. - Nie mów tak. Nawet nie wolno ci tak myśleć! - powiedział ochrypłym, zduszonym głosem. Przesunął pieszczotliwie ręką po jej włosach i wzdłuż pleców. Poruszyła się niespokojnie. - Cóż to jest? - Ogarnęła ją nagle wielka senność. - Tak dziwnie się czuję. Delikatnie otarł jej policzki z łez. - Wszystko w porządku. Poprosiłem Glorię, by dodała do czekolady parę kropli laudanum. To pozwoli ci usnąć. Nie walcz z tym. To wyjaśnienie chyba ją uspokoiło. Wilgotne od łez powieki powoli opadły, ciało się rozluźniło. Wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i otulił kołdrą. Kiedy się prostował, chwyciła go nagle za rękę. - Nie zostawiaj mnie, Gabrielu. - Otworzyła oczy i spojrzała na niego błagalnie. - Dlaczego mnie nienawidzisz? - zapytała łamiącym się głosem. - Czy zawsze będziesz mnie nienawidził? Poczuł się tak, jakby otrzymał potężny cios w brzuch. Poczucie winy ciężarem legło mu na piersi. Nigdy nie czuł się tak rozdarty. Spojrzał na drobną rączkę kurczowo trzymającą jego dłoń. Serce przeszył mu tak straszliwy ból, że nie był w stanic złapać oddechu. Chryste, co ona z nim zrobiła? Christopher uległ jej urokowi. Oczarowała księżnę-wdowę Greensboro, Gilesa, nawet jego ojca. Jakąż to moc posiadła, że dawała jej taką władzę nad wszystkimi? Gdyby kierował się rozsądkiem, kazałby jej teraz odejść. Zanim będzie za późno. Zanim stanie się jej krzywda. Głupcze. szepnął mu wewnętrzny głos, to już się stało. Coś mrocznego i złowieszczego zaczęło mu się wkradać do serca. Nienawidził uczuć, które w nim wywoływała. Od lat trzymał swe serce w lodowym futerale. Tymczasem ona sprawiła, że zaczął topnieć, ujawniając uczucia, przed którymi tak gwałtownie się bronił. Nie mógł się jednak od niej odwrócić. Westchnął zrezygnowany, po czym zdjął buty, położył się obok niej i wziął ją w ramiona. Jedną ręką gładził Cassie po włosach, a drugą obejmował ją w talii. Leżał obserwując cienie pełgające po suficie. Przecież to ona miała wszelkie powody, by mu nie ufać, by go znienawidzić. Skąd przyszło jej do głowy, że on jej nienawidzi, że życzy jej śmierci? Bóg mu świadkiem, że tak nie było. Nagle uderzyła go pewna myśl. A jeśli to ktoś inny czuje do niej nienawiść? Rozdział piętnasty Kilka dni później wrócili do Farleigh. Gabriel podjął decyzję następnego dnia po incydencie. Wbrew zdaniu policji nie mógł się wyzbyć podejrzeń, że porwanie nie było przypadkowe. Na samą myśl o tym burzyła mu się krew w żyłach. Boże, gdyby dostał w ręce tego łotra, rozerwałby go na kawałki. Jednak lata młodzieńczej brawury i braku rozwagi miał już za sobą. Dziś nie rzucał oskarżeń, jeśli nie miał ku temu powodu. Jeżeli jego podejrzenia były bezpodstawne - tym lepiej. Na wszelki wypadek wyznaczył nagrodę za schwytanie tego łotra, który porwał Cassie, i wynajął detektywa, by ten dowiedział się czegoś w Charleston. Nie wątpił w to. co powiedziała mu Cassie o swoim ojcu i o tym, że matka ją porzuciła. Jeśli jednak był ktoś w przeszłości, kto mógłby jej zagrażać, to chciał się tego dowiedzieć. Może istniał jakiś związek między strzelaniem do Cassie a porwaniem, może nie. Tak czy owak uznał, że łatwiej mu będzie ją chronić w Farleigh niż w Londynie. Żadnej z tych wątpliwości nie wyjawił jednak Cassie. Nie chciał jej niepotrzebnie martwić, gdyby się okazało, że jego podejrzenia są niesłuszne. Ktoś mógłby uznać jego postępowanie względem żony za wyraz zaborczości, a nawet nadmiernej opiekuńczości, lecz Gabriel nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Dni przeszły w tygodnie. Chociaż robił, co mógł. by zachować dystans względem żony. jego uczucia dalekie były od obojętności. Obojętności?! Przekonał się, że Cassie stanowi zbyt wielką pokusę dla spokoju jego umysłu. Nigdy nie przypuszczał, że może wywołać w nim tak nienasycone pożądanie. Cierpiał katusze mając ją tak blisko siebie i nie mogąc jej dotknąć. Wystarczyło, że weszła do pokoju, a już krew zaczynała mu się burzyć w żyłach. Był wściekły na siebie za to, że nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami. Przypadkowy dotyk lub lekki zapach jej perfum wystarczyły, by rozpalić w nim płomień pożądania. Najgorsza do zniesienia była świadomość, że dzieli go od niej jedynie ściana. Nocami śnił o niej, tęskniąc do warg, delikatnych i soczystych niczym jagody, do gładkiej i miękkiej skóry i gorącego wnętrza otulającego ciasno jego naprężoną męskość. Wiele razy budził się z nabrzmiałym pulsującym członkiem, gotowym w każdej chwili wybuchnąć. Nie, w żaden sposób nie mógł zapomnieć ich pierwszej wspólnej nocy. Podobnie zresztą jak ona. Odetchnęła z ulgą. kiedy opuścili Londyn. Zgiełk miasta wzbudzał w niej lęk, przyjęcia nudziły, a ludzie, z wyjątkiem nielicznych, okazali się ograniczeni i nieciekawi. Spotkanie z napastnikiem pozostawiło w jej psychice trwały ślad, tak że drżała nerwowo na widok każdego cienia i obcej osoby. Pokochała spokój i ciszę Farleigh, zapach świeżego wiejskiego powietrza i soczystą zieleń. Z wielkim zapałem oddawała się nowo odkrytemu zamiłowaniu do konnych przejażdżek. Często towarzyszyła jej w nich Evelyn, która wróciła z ojcem do Warrenton. W innych wypadkach Gabriel nalegał, by towarzyszył jej stajenny. Nic jednak nie było takie jak dawniej. Och. zawsze ciarki przechodziły jej po plecach, kiedy tylko ich oczy się spotykały, lecz teraz doszło jeszcze elektryzujące napięcie, które się między nimi wytworzyło. Na widok Gabriela serce waliło jej jak młotem. I nie mogła przestać o nim myśleć, choć bardzo się starała. Stale miała się przed nim na baczności, nigdy bowiem nie wiedziała, czego po nim oczekiwać. Czasami potrafił być czarujący i miły. Innym razem był tak sztywny i niedostępny. że chciało jej się płakać. Coraz częściej zastanawiała się. czy złoży jej ponowną wizytę w sypialni. Ta myśl przyprawiała ją o dreszcz, nie wiedziała jednak czy podniecenia, czy też strachu. Zaledwie wczoraj wieczorem odprowadził ją do drzwi pokoju. Kiedy skinęła mu nieśmiało głową na dobranoc, nie odszedł, jak tego oczekiwała, lecz stał i patrzył na nią czarnymi jak noc płonącymi oczami. Serce podskoczyło jej w piersi. Czy żar, który w nich ujrzała, to było pożądanie czy gniew? Czy wciąż uważał jej skromne pochodzenie za odpychające? Och. gdyby była taka jak Evelyn delikatna, z blond włosami, słodka i wyrafinowana! Sądziła, że takie właśnie kobiety preferował. Dama. Przeszył ją szarpiący ból. Bóg świadkiem, że nigdy nie będzie prawdziwą damą. taką jak Evelyn. Bez względu na to, co powiedzą inni. Gabriel nigdy nie będzie w niej widział damy... - Czy chcesz mi coś powiedzieć? Nie mogła opanować zdenerwowania ani też oderwać od niego wzroku. Myśli wirowały w głowic jak szalone. Pachniał mydłem i świeżością. Zapragnęła nagle położyć dłoń na jego policzku i poczuć pod palcami szorstkość zarostu. Przesunął spojrzenie na jej wargi. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że pragnie poddać się sile jego pocałunków. Natychmiast jednak wyobraźnia podsunęła jej obrazy, które lepiej było odsunąć. Później strofowała siebie za to i przekonywała w duchu, że powinna się cieszyć, iż pożegnał ją i poszedł do swego pokoju. Mimo to czuła się zawiedziona, bowiem z całego serca pragnęła, aby ją pocałował. Tego wieczoru podczas kolacji wpatrywał się w nią z intensywnością, od której robiło jej się gorąco. Potem usiadła z Edmundem przy różanym stoliku, by zagrać z nim partię wista. Dopiero niedawno wprowadził ją w tajniki tej gry. a ona już potrafiła z nim wygrać. Gabriel siedział w kącie pokoju z kieliszkiem brandy w dłoni i z wyciągniętymi do przodu długimi nogami. Choć było jeszcze wcześnie, Cassie zaczęła ziewać. Ostatnio czuła się śmiertelnie zmęczona i niewyspana. Ku jej zakłopotaniu wszyscy domownicy wstawali na długo przed nią. Posłała lekki uśmiech Edmundowi. - Bardzo lubisz wygrywać, panie. Dlatego muszę cię prosić o wybaczenie i zrezygnować z dalszej gry - oznajmiła lekkim tonem. Zmarszczył brwi. - Ale jest jeszcze wcześnie. Cassie spojrzała na Gabriela. - Może Gabriel dotrzyma ci towarzystwa. Skrzywił się w odpowiedzi. - Mam dość rozumu, by go o to nie prosić. Gabriel to nie Stuart. Och, on potrafił grać całą noc. Lecz Gabriel nigdy nie wykazywał zamiłowania do gry w wista dla samej przyjemności grania. Skądinąd wiem, że lubi grać w karty tylko o wysokie stawki. Sprowokowany wstał i podszedł do nich wolnym krokiem. Przez kształtne wargi przemknął uśmiech, lecz oczy jak zwykle pozostały chłodne. - Już dawno nie byłem w kasynie, ojcze. Jednak pozwolę sobie zauważyć, że jeśli chodzi o hazard, to całkowicie się ze sobą zgadzamy - Jego uśmiech stał się podejrzanie czarujący. - Natomiast w grze na zręczność i dowcip, jak zapewne zauwa żyłaś, kochanie, żaden z nas nie lubi przegrywać. Kochanie. Cassie poczuła, że się czerwieni. Spojrzała na Edmunda. Choć w jego wzroku nie dostrzegła niezadowolenia, wyczuła jego niechęć. Gabriel zaś wyraźnie drwił sobie z ojca. choć jego głos brzmiał uprzejmie. Wygładziła fałdy sukni i wstała, starając się przywołać uśmiech na twarz. - Obawiam się, że muszę powiedzieć ''dobranoc", w prze ciwnym razie za chwilę usnę. - Wobec tego pozwolisz, że odprowadzę cię do pokoju. Odstawił kieliszek i ujął ją pod łokieć. Żadne z nich nie dostrzegło znaczącego spojrzenia, jakie ścigało ich aż do drzwi. - Jeśli pozwolisz, to chciałabym zamienić z tobą parę słów na osobności oznajmiła beznamiętnym tonem, kiedy stanęli przed drzwiami jej pokoju. - Czyżbyś zapraszała mnie do swego pokoju, Jankesko? -zapytał unosząc brew. - To doprawdy niespodzianka. Spłonęła rumieńcem, lecz nic nie odrzekła. Odwróciła się i weszła do sypialni. Gabriel podążył za nią bez słowa. Nastąpiła pełna napięcia cisza. Cassie podeszła do kominka, czując potrzebę zachowania odległości między nimi. Gabriel jak Zwykle nie okazywał żadnych uczuć. Choć stali daleko od siebie, miała wrażenie, że jej dotyka. Splotła ręce i zebrała się na odwagę. - Odkąd zostaliśmy małżeństwem, nigdy o nic cię nie pro siłam - powiedziała cicho. Zaśmiał się szorstko. - Szczera prawda, Jankesko. Sporo mnie kosztowałaś, lecz o nic mnie nie prosiłaś i bez wątpienia dużo więcej zyskałaś na naszej umowie. Zacisnęła wargi. Oczywiście znowu wyszła na osobę interesowną i chciwą. - Nie chodzi mi o twoje pieniądze ani o nic. co można za nic kupić - odpowiedziała ostro. Wsunął ręce do kieszeni. - Zaczynasz mnie intrygować, Jankesko. Myślę jednak, że lepiej mówić otwarcie. O cóż takiego chciałabyś mnie prosić? - A więc dobrze, powiem ci. Czasami patrzysz na swojego ojca, jakbyś go nienawidził. - Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. Przypuszczam, że kryje się za tym coś więcej, niż mi powiedziałeś. Chciałabym wiedzieć dlaczego. Zdziwienie przemknęło przez twarz Gabriela. Najwyraźniej nie tego się spodziewał. - Możesz mi wierzyć, Jankesko, że to uczucie jest obopólne powiedział z lekkim skrzywieniem warg. - Doprawdy? Nie sądzę. Tym razem to on zacisnął usta. - Znam mojego ojca znacznie dłużej niż ty, Jankesko, znacznie lepiej. - Myślę, że wcale go nie znasz. Trzymasz go na dystans. -Tak jak mnie, miała ochotę wykrzyczeć. - Wiem, że jest podobny do ciebie, bo was obserwowałam. Starannie skrywa swoje uczucia. Lecz kiedy na ciebie patrzy, w jego wzroku jest smutek i ból. - Mylisz się - powiedział bezbarwnym tonem. - Obserwowałam go. - Nie dawała za wygraną. - Bez względu na to, co było między wami w przeszłości, mogłabym przysiąc, że czuje się urażony. - To, co widzisz, to oburzenie, że zająłem miejsce jego ukochanego Stuarta. - Mógł się zmienić... - Nie mógł i nie zmienił się. Pokręciła głową. - Nie możesz być tego pewny. Wiem, że bywa surowy i niedostępny... Lecz ty także. - Może oszukiwać ciebie, Jankesko, ale mnie nigdy nie oszuka. Widzisz, on jest taki jak Stuart. Prawy, szlachetny i dżentelmen w każdym calu. Do tego stopnia, że nie ma odwagi ujawnić swych prawdziwych uczuć. Jest zbyt dobrze wychowany, by się do tego przyznać, lecz wiem, że gdybym usunął się z jego życia i nigdy nie wrócił, słałby niebiosom dziękczynne modły. W jego głosie brzmiała gorycz. Odwrócił się sztywno w stronę okna i zapatrzył w ciemność. - Usiłujesz go ukarać - powiedziała. - Dlatego się ze mną ożeniłeś. Mimo to nadal nie pojmuję, dlaczego to robisz. Odwrócił się do niej z twarzą pałającą takim gniewem, że mimowolnie cofnęła się o krok. - Myślisz, że nie mam powodu? Mylisz się, Jankesko. Powiem ci, dlaczego. Zapewne zazdrościsz mi mojego dzieciń stwa. Wyrosłaś w biedzie, podczas gdy ja pławiłem się w luksu sie i dostatkach. Rzeczywiście, niczego mi nie brakowało, mojej matce również. Byliśmy dobrze odżywieni i ubrani. Lecz żad nemu z nas nic pozwolono zapomnieć, że Stuart jest synem kobiety, którą kochał. Ja zaś byłem jedynie synem kobiety, którą później poślubił. Otworzyła usta ze zdumienia. Przypomniała sobie, co powiedział owego strasznego wieczoru, kiedy prowadził ją na spotkanie z ojcem... - Ożenił się z nią, bo potrzebował matki dla Stuarta szepnęła. Właśnie. I niech to będzie jasne: kochałem Stuarta. Byłem jednak zbyt młody, by zrozumieć, że tylko on jeden zasługiwał na uczucia ojca. Ja nie zasługiwałem na szacunek. Żołądek podszedł jej do gardła. Chyba żaden człowiek nie mógłby tak okrutnie traktować własnego dziecka. Natychmiast jednak przypomniała sobie, co zrobiła z nią jej własna matka. Widocznie tak bywa w życiu i tak bywa w miłości. Zaśmiał się chrapliwie. - Jakiż ja byłem głupi pragnąc z całego serca, by mnie zauważył, by kochał mnie tak jak Stuarta. Lecz to Stuart był obowiązkowy i posłuszny. Nigdy nie zrobił nic złego, tak jak ja nic dobrego. Stawałem obok Stuarta, modląc się. by ojciec mnie dostrzegł, by choć raz się do mnie uśmiechnął i spojrzał na mnie tak, jak patrzył na niego. Pamiętam, jak kiedyś wrócił z Londynu i przywiózł Stuartowi kucyka. Chciało mi się płakać, bo o mnie znowu zapomniał... Znowu. Jakaż wagę miało to jedno krótkie słówko. Serce ścisnęło jej się boleśnie na myśl, co musiał przeżywać Gabriel. - Możesz mnie za to potępiać, ale byłem zazdrosny i wście kły na nich obu. Skoro ja nie mogłem mieć kucyka, to Stuart też nie będzie go miał. Tej nocy zakradłem się do stajni, wyprowadziłem kucyka z przegrody i wypuściłem na wolność. Następnego dnia znalazł go jeden ze stajennych. Potknął się i złamał sobie przednią nogę. Trzeba go było zastrzelić. Nigdy nie widziałem ojca tak rozgniewanego jak wówczas. Krzyczał, że jestem okrutny, chciwy i samolubny. Nieświadomie przycisnęła rękę do serca. Nie potępiała go za to. Jakże by mogła. Oczami wyobraźni zobaczyła małego chłopca, który pragnął, by go dostrzeżono, słuchano... kochano. Och. jakże on musiał cierpieć, kiedy jego pomijano, a faworyzowano brata. - Przecież nie chciałeś być okrutny - powiedziała. - Byłeś tylko dzieckiem. To on był okrutny, faworyzując Stuarta. - Ojciec powiedziałby co innego, Jankesko. Na przekór wszystkiemu wciąż pragnąłem, by mnie zaakceptował. Nigdy jednak nie usłyszałem z jego ust dobrego słowa. Byłem jedynie kłopotliwą zawadą. Moja matka starała się to przede mną ukrywać, lecz nie byłem głupcem. Nie kochał ani mnie, ani matki. Byliśmy dla niego tylko ciężarem. Cassie aż skuliła się w sobie. Zaczynała nienawidzić tego słowa. - Poślubiła go mając nadzieję, że w końcu ją pokocha mówił dalej Gabriel. - Lecz on był ślepy i głuchy. Żył jedynie wspomnieniami o swojej najdroższej Margaret. Zabrzmiało to niczym przekleństwo. - Więc twoja matka go kochała? Tak - powiedział stłumionym głosem. - Lecz on nie chciał jej miłości. Sądziła, że o tym nie wiem, ale tęsknota w jej oczach była aż nadto wymowna. Powiedziała mi o wszystkim, co czuła, czego nie mogła znieść. Ojciec nigdy nie obdarzył jej ciepłym słowem ani gestem. Traktował ją tak, jak nakazywał mu obowiązek. Poza tym nic dla niego nie znaczyła. Co on musiał przeżywać, patrząc na cierpienie matki. Przypomniała sobie portret wiszący w galerii. Teraz zrozumiała, skąd się wziął smutek w oczach Caroline Sinclair. - Nie pozwoliła jednak powiedzieć o nim złego słowa. Była słodka, miła i dobra. Uczyniłaby dla niego wszystko. Słyszałem, jak płakała nocami, ale rano witała mnie z uśmiechniętą twarzą. Kochała go niezmiennie dzień po dniu, rok po roku. I w końcu ta miłość ją zabiła. Cassie zmarszczyła brwi. W tym stwierdzeniu coś się kryło. lecz nim zdążyła zadać pytanie, ponownie się odezwał. - Złamał jej serce i duszę. Mógłbym mu wybaczyć zło. które wyrządził mnie jako chłopcu, lecz nigdy nic wybaczę tego, co uczynił matce. Nic jestem już tym naiwnym, zapatrzonym w niego chłopcem, więc nie proś mnie o litość i wyrozumiałość. Skoro niczego nie oszczędził matce, to i ja niczego mu nie oszczędzę. Nauczyłem się żyć z jego obojętnością. Tolerujemy się nawzajem, lecz to wszystko. On nie może zapomnieć... i ja także. Powiedziawszy to odwrócił się sztywno i wyszedł z pokoju. Cassie długo spoglądała w ślad za nim. Jej serce łkało z żalu nad samotnością chłopca. Bolała również nad zgorzkniałym mężczyzną, na jakiego później wyrósł. Choć przestały ją dręczyć pytania o to, co nim kierowało, smutkiem napawała ją myśl, że Gabriel i jego ojciec mogą na zawsze pozostać sobie obcy, że nigdy nie zapanuje między nimi pokój i zrozumienie. Modliła się, by Gabriel nie miał racji, by było inaczej. Lecz jeśli to prawda, to wszystko stracone. Może już było za późno. Nie mogła usnąć tej nocy. Chociaż ciało domagało się odpoczynku, zapomnienie? Utkwił w niej rozpalony wzrok, po czym nagle położył dłoń na jej piersi. Cassie mimowolnie zadrżała. Skrzywił się. - Tak myślałem. - Cofnął rękę karafki. i ponownie sięgnął do umysł uparcie się przed nim bronił. Godzinami przewracała się z jednego boku na drugi. Nagle w ciszę nocną wdarł się dźwięk tłuczonego szkła. Otworzyła oczy i usiadła na łóżku. To w sypialni Gabriela. Narzuciła na siebie szlafrok, podbiegła do drzwi jego pokoju, otworzyła je bez wahania i wpadła do środka. Pokój oświetlała stojąca w rogu lampa. Wiszące obok komody wysokie lustro leżało roztrzaskane na grubym francuskim kobiercu z Aubusson. Ruszyła instynktownie w stronę kryształowych kawałków. - Czego chcesz, Jankesko? - Glos Gabriela przeciął powie trze niczym ostrze noża. Znieruchomiała. Kątem oka zobaczyła, że leży na łóżku, podparty na łokciu, z kieliszkiem w ręku. Gniew mieszał się w jego oczach z niechęcią. Ogarnęło ją pragnienie, by uciec gdzieś przed tym przenikliwym wzrokiem. Oblizała wargi i dotknęła ręką zapięcia szlafroka. - Posłyszałam brzęk... i pomyślałam, że może coś ci się stało. - Jak widzisz, nic mi nie jest. Proponuję, byś wróciła do łóżka. Spuścił nogi na podłogę. Rozpięła koszula odsłaniała owłosioną pierś. Cassie poczuła suchość w ustach, lecz nie odwróciła wzroku. Nie patrząc na nią podszedł do komody, na której stała do połowy opróżniona karafka brandy. Nie wiedziała, jak to się stało, lecz nagle znalazła się tuż przy nim. Nadal nic zwracał na nią uwagi, kiedy jednak przytknął szyjkę karafki do kieliszka, przykryła go dłonią. - Gabrielu, proszę cię. Nie sądzisz, że masz dość? Rzucił jej gniewne spojrzenie, - Doprawdy? Masz rację, można jeszcze gdzie indziej zna leźć zapomnienie. Zatem powiedz mi, czy ofiarujesz mi takie Była jednym kłębkiem nerwów, lecz postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Położyła mu rękę na ramieniu. umór. Proszę cię, Gabrielu. Niczego nie osiągniesz, upijając się na Nie masz pojęcia, jaką ulgę może przynieść butelka dobrej brandy. To doprawdy zdumiewające jak na byłą barmankę. Z trudem zachowała spokój. Trafił w jej czułe miejsce i chyba o tym wiedział. - Skoro nie chcesz dzielić ze mną łoża, to może zechcesz się ze mną napić? - Nie! Oczy mu się zwęziły, rysy twarzy stwardniały. - Wobec tego proponuję, byś wróciła do siebie. Pokręciła przecząco głową. Zaklął pod nosem i próbował odepchnąć jej rękę, lecz Cassie mocno przywarła do jego ramienia. Poczuła, jak mięśnie mu twardnieją. - Dlaczego mnie nie zostawisz? - zapytał przez zaciśnięte zęby. Czy sprawia ci przyjemność oglądanie mnie w takim stanie? - Oczywiście że nie! - padła żarliwa odpowiedź. Patrzył na nią tak przenikliwie, jakby chciał odczytać jej myśli. Wewnętrzny glos przekonywał, żeby natychmiast wracała do swego pokoju, bo ogień płonący w jego srebrzystych oczach stawał się coraz intensywniejszy. Prócz gniewu i zawodu dostrzegła w jego wzroku coś, co ją przeraziło. Instynkt jej mówił, że Gabriel jest o krok od utraty panowania nad sobą. Mimo to czuła, że powinna zostać, że jeśli teraz się od niego odwróci. nigdy już nie zdoła się do niego zbliżyć. - Cieszę się, że wyjechaliśmy z Londynu - oznajmił nagle. - Nienawidziłem wszystkich tych młodych ogierów, którzy ścigali cię spojrzeniami, zastanawiając się, czy twoje wargi są równic miękkie i słodkie, jak wyglądają. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Och, daj spokój, Jankesko. - Zaśmiał się chrapliwie. Z pewnością o tym wiedziałaś. Chyba nie jesteś aż tak zielona. Przez cały czas starali się być weseli i dowcipni, choć umierali z pragnienia, by się do ciebie dobrać. Rozbierali cię oczami, wyobrażając sobie, co masz pod spodem... Wicehrabia Raybum... ten był najgorszy. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Jestem przecież zamężna. - Dla takich jak Raybum to nie ma znaczenia. Zdążyłaś na tyle poznać Londyn, by się przekonać, że hazard i pogoń za rozkoszami są tam na porządku dziennym. Wierz mi, wystarczyłby jeden twój znak, a natychmiast znalazłby się pod twoją spódnicą. Wzrok Gabriela był twardy i rozpalony. Nagle przyciągnął ją do siebie. - Ciesz się, że tego nie zrobił, bo nie wiem, jak twoje łagodne serce zniosłoby jego śmierć. Przeraziła ją ta zaborczość, lecz jeszcze bardziej niebezpieczna groźba dźwięcząca w jego głosie. - Nie powinieneś mówić takich rzeczy... - powiedziała niepewnie. Jego twarz przybrała maskę lodowatego chłodu. - Dlaczego nie? To prawda. Zapamiętaj sobie, że zabiję każdego, kto ośmieli się sięgnąć po moją własność. Nagle zabrakło jej powietrza w płucach. - Chyba nie wiesz, co mówisz. Wypiłeś za dużo brandy... - A jeśli nawet? - powiedział gwałtownie. - To ty mnie do tego zmusiłaś, Jankesko. To ty doprowadzasz mnie do szaleństwa. Rozdział szesnasty Przywarł rozpalonymi wargami do jej ust. Jego ramiona zamknęły ją w żelaznym uścisku. Brutalnie wsunął jej język do ust, penetrując rmiodopłynne wnętrze. Usiłowała się opierać, lecz pozostał nieugięty, całując ją z siłą równą szalonemu i trudnemu do opanowania pożarowi, jaki ogarnął jego ciało. Czy kierowało nim pożądanie, czy wypity w nadmiarze alkohol, tego nic potrafiła zgłębić. Wiedziała jedynie, że nie ma przed nim ucieczki. Znowu było jak przedtem: żadnej delikatności, żadnej czułości, tylko brutalna siła. Nie wiedziała, że jest ślepy i głuchy na jej protesty, z wyjątkiem szalejącego w nim pożądania. Dopiero kiedy niski jęk wydarł jej się z gardła, miażdżąca gwałtowność jego pocałunku osłabła. Szkarłatny płomień namiętności zaczął powoli przygasać. Zwolnił uścisk ramion i uniósł głowę. Miała mokre od łez powieki i czerwone, wilgotne i nabrzmiałe wargi. W jej pięknych złocistych oczach błysnął ból zranionej wrażliwej istoty. Odstąpił od niej. chwytając spazmatycznie powietrze. - Odejdź - rzucił szorstko.- Wracaj do swojej sypialni. Odwrócił się, podszedł do okna i zapatrzył się w zalane księżycowym światłem niebo. Cassie nie ruszyła się z miejsca. Nie wiedziała, jaka siła ją zatrzymuje. Czuła tylko, że jest krucha i delikatna niczym pajęcza nić nadziei... i silna mocą blasku południowego słońca. Mijały długie minuty. Nie słysząc żadnego ruchu za sobą, odwrócił głowę. Na jej widok zacisnął gwałtownie usta. - Nie musisz tak na mnie patrzeć. Jankesko. Ojciec dobrze mnie w tym wyćwiczył, wiesz? Nie zasługuję na twoje współ czucie, a już na pewno nie jest mi potrzebna twoja litość. Gdzieś w okolicach serca poczuła ostry, szarpiący ból. Tak. pomyślała. Jest zbyt dumny na to. by przyjąć litość, i zbyt rozgoryczony, by przyjąć współczucie. Lecz tak jak ona wiedział, co znaczy czuć się samotnym i nic niewartym. Ze zdumieniem stwierdziła, że mogłaby go pokochać, gdyby tylko jej na to pozwolił. - Do diabła! - warknął. - Nie słyszałaś, co powiedziałem? Zostaw mnie samego! Wolno uniosła głowę. W jego wzroku płonął taki ogień, że bała się odezwać. - Czy właśnie tego chcesz? - zapytała niepewnie. - Chcesz, żebym cię zostawiła? - Dobrze wiesz, czego chcę, Jankesko. Gdyby miała dość rozsądku, dawno zrobiłaby co. czego żądał. Ogarnął ją paniczny strach. Jeśli każe jej teraz wyjść, bez reszty ją upokorzy. Pokręciła głową. Gardło miała tak ściśnięte, że mówienie sprawiało jej ból. - Nie - wyszeptała. - Nie jestem pewna. Jakiś dziwny błysk pojawił się w jego oczach. - Chcę cię mieć w swoim łożu, Jankesko ­ powiedział z mocą. Chcę cię czuć pod sobą, czuć, jak obejmujesz mnie nogami, kiedy zagłębiam się w tobie. Patrzył, jak jej twarz zalewa krwisty rumieniec. Nie chciał być niedelikatny, jedynie brutalnie szczery, by nie było między nimi żadnych niedomówień. Uciekła wzrokiem w bok, kurczowo splatając ze sobą palce. Czy to strach, czy wątpliwości? - pomyślał. Przesunął wzrokiem po jej ciele, zatrzymując się na chwilę na delikatnych krągłościach osłoniętych szlafrokiem. Kiedy ponownie spojrzał jej w oczy, ze zdumieniem dostrzegła w nich niepohamowaną namiętność. Serce biło jej jak szalone. - Podejdź tu, Jankesko. Przeszła niepewnie kilka dzielących ją od niego kroków, stając tak blisko, że poczuł na sobie powiew jej oddechu. Ciemne i gęste rzęsy zatrzepotały leciutko. Nie była w stanie podnieść na niego oczu. Poczuła dotyk gorących dłoni na ramionach. Zsunął z niej szlafrok, pozostawiając jedynie koszulę nocną, która więcej odsłaniała, niż skrywała. Spod białego, cienkiego jak mgiełka batystu przeświecały różowe brodawki i ciemny trójkąt podbrzusza. Pieszczotliwie przesunął wzrokiem po jej ciele. - Jesteś piękna, Jankesko. Zawstydzenie, że oto stoi przed nim prawie naga, nagle się ulotniło. Wstrzymała oddech i stała nieruchomo, pragnąc, aby U chwila trwała wiecznie. Nigdy nawet nie ośmieliła się marzyć, że posłyszy z jego ust takie słowa. Brzmiały jak muzyka dla uszu i niczym balsam koiły jej duszę. Szczupła dłoń przesunęła się po jej włosach i zacisnęła na karku. Przytrzymał jej głowę, zmuszając do patrzenia prosto w jego roziskrzone oczy. - Mam dość udawania, że ciebie nie pragnę, Jankesko. Przecież było tak od samego początku. Przekonywałem siebie, że pragnę jedynie zemsty, że dam sobie z tym radę, że jestem w stanie zaakceptować małżeństwo jedynie z nazwy, że sypia łem przecież z równie piękną jak ty kobietą. Lecz myliłem się. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Wszędzie i zawsze jesteś przed moimi oczyma. Ale wiedz jedno - powiedział z błyskiem w oczach. - Jeśli zostaniesz ze mną tej nocy, drzwi łączące nasze pokoje pozostaną na zawsze otwarte. Nie będziesz ich przede mną zamykać. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, proponuję, byś opuściła ten pokój. Wybór należy do ciebie. Spojrzała mu głęboko w oczy. Sekundy zdawały się wydłużać w nieskończoność. Kiedy uznał, że dłużej tego nic zniesie, położyła mu na piersi najpierw jedną zwiniętą w piąstkę dłoń, potem drugą. To wystarczyło za odpowiedź. Porwał ją w objęcia, gotów wziąć to. co z takim wdziękiem mu ofiarowała. - Niech więc tak będzie - mruknął. - Bo nie mogę już dłużej czekać. Przywarł do niej spragnionymi wargami. Zadrżała i rozchyliła usta. Jej pocałunek był słodki, gorący i pełen oddania. Poczuł, że dłużej już tego nie zniesie. Z jękiem przyciągnął ją do siebie, unosząc nad ziemię. Całował ją teraz jak wygłodniały człowiek, uczestniczący w najbardziej sutej z uczt. Poczuła mocny smak brandy na języku, lecz równie silny był głód jego namiętności. Pragnąc go zaspokoić, otoczyła Gabriela ramionami i przywarła do niego całym ciałem. Zsunął z niej koszulę i nie przerywając gorącego pocałunku wziął ją na ręce i zaniósł do łoża. Dopiero wtedy niechętnie oderwał się od niej i zaczął się rozbierać. Kiedy sięgnął rękami do zapięcia spodni, spłonęła rumieńcem, lecz nie spuściła wzroku. Jej oczom ukazało się porośnięte ciemnym gęstym włosem podbrzusze. Jego członek był wyprężony i nabrzmiały. W głębi duszy miała nadzieję, że wyobraźnia pozbawi ją wspomnień z owej nocy, kiedy straciła dziewictwo. Niestety, tak się nie stało. Gabriel kopnięciem uwolnił nogi ze spodni i odwrócił się w jej stronę. Było w nim jakieś dzikie, prymitywne piękno. Ramiona miał szerokie i połyskujące, ręce i nogi długie, szczupłe i muskularne. Serce zaczęło jej bić gwałtownie. Wciąż nie mogła wyzbyć się myśli, że to, co Gabriel zamierzał zrobić, jest niemożliwe. Jego penis wydawał się przeogromny. Szybko uciekła wzrokiem ku bezpieczniejszym strefom, zatrzymując się na jego kształtnych wargach. Nie mogła jednak powstrzymać drżącego westchnienia. - Zbyt daleko się posunęliśmy, byś teraz mogła się wycofać, Jankesko - powiedział niebezpiecznie niskim i pełnym napięcia głosem, kładąc się obok niej. - Nie wycofuję się. - Z trudem dobyła z siebie głos. - A więc o co chodzi? Czyżbyś się mnie bała? Pokręciła przecząco głową, lecz w szeroko otwartych oczach błyszczała panika. Obrócił ją ku sobie i otoczył ramionami. Poczuła zapach męskiego ciała zmieszany z aromatem wody kolońskiej. Pochylił się nad nią tak nisko, że ich oddechy się zmieszały. Szczupłe palce odsunęły z rozpalonych policzków pasemka jasnych włosów. - Skoro tak, to dlaczego drżysz jak przestraszone pisklę? zapytał miękko. Nerwowo zaciskała palce, chwytając spazmatycznie powietrze. - Bo... bo chciałabym cię zadowolić i... Och, to nie ty sam, lecz to, co będziesz robił... co będziesz robił z... - Ukryła zawstydzoną twarz na jego piersi. Gabriel odetchnął chrapliwie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie wrażenie zrobiło na nim jej wyznanie. Choć przysiągłby, że to niemożliwe, jego nabrzmiały członek jeszcze się powiększył. Czuł, jak gwałtownie pulsuje w takt rytmicznych uderzeń serca. Przesunął kciukiem wzdłuż jej szyi. - Tym razem nie będzie bolało- szepnął. - Taki ból kobieta czuje tylko za pierwszym razem. Nie uwierzyła mu. Choć milczała, wargi jej drżały, a w oczach błyszczał strach. Mimo to nie odepchnęła go, jak tego oczekiwał. Coś drgnęło w jego sercu, kiedy sobie uświadomił, że pomimo obaw oddaje mu siebie bez reszty. Nigdy nie był mocny w wyrażaniu tego, co czuje. Najlepiej więc zrobi, kiedy jej pokaże. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy bez uprzedzenia chwycił jej dłoń i przycisnął do rozpalonej męskości. Jej dotyk rozpalił go do białości. Zacisnął zęby, walcząc z pragnieniem, by wzmocnić uścisk jej palców i poruszając biodrami osiągnąć spełnienie bez wchodzenia w jej ciało. Jednak instynkt podpowiadał mu, że dla tak niedoświadczonej kobiety byłby to szok. Poza tym pragnął ją posiąść, wypełnić ją swoją esencją i przekonać się, że jest jego i tylko jego... - Spójrz - powiedział ochryple. - Spójrz, jak moje ciało cię pragnie. Nie zapominaj jednak, że jestem tylko człowiekiem i że moja wytrzymałość też ma swoje granice. - Jego słowa otulały ją mgłą żaru i ekstazy. - Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz. - Utkwił w mej płonący wzrok. - A teraz pozwól, bym i ja cię zadowolił. Zaczął ją całować, a ona z jękiem objęła dłońmi jego głowę i poddała się ogarniającej ją namiętności. Boże, jak dobrze było leżeć w jego ramionach, czuć jego dotyk. Oddawała mu pocałunki z coraz większą zachłannością i słodyczą. Zadrżał, kiedy wsunęła język w jego usta. Jego palce rozpoczęły taniec wokół różowych wrażliwych sutków, muskając je i drażniąc. Pod jego dotykiem wydawały się twardnieć i nabrzmiewać. Zapragnęła przytrzymać jego rękę, by wrażenie, jakie w niej wywoływał, trwało wiecznie. Uniósł wolno głowę i omiótł ją pociemniałym spojrzeniem. Jakże była piękna. Mógłby patrzyć bez końca na krągłe jędrne piersi zakończone ciemnokoralowymi brodawkami, na mlecznobiałą gładką skórę. Pochylił głowę i dotknął wargami tych cudowności. Z jej ust wyrwał się nerwowy chichot. Jesteś bardzo wrażliwa, moja słodka. Sięgnął dłońmi ku jej piersiom, delikatnie pieszcząc je i ściskając, po czym dotknął językiem różowej brodawki. Dreszcz przeniknął jej ciało. Zamknęła oczy i odchyliła głowę, kiedy zaczął ssać i lizać najpierw jeden, potem drugi sutek. Jęknęła, czując, jak zalewa ją fala gorąca. Powrócił do jej ust, rozsuwając językiem wargi i wnikając do środka. Gorące palce obudziły w niej do życia każdy nerw. sunąc po jej ciele w dół brzucha. Znieruchomiała, kiedy dotarły do puszystego trójkąta miedzy udami, i mocno zacisnęła nogi. - Nie opieraj się, Jankesko - wyszeptał chrapliwie. - Obie cuję, że będę delikatny. Zaczął ją całować wolno, namiętnie, czekając, aż się oswoi z dotykiem jego ręki. Poczuł, że się rozluźnia. Zaczął delikatnie poruszać palcami, sięgając coraz dalej. Zadrżała, kiedy rozsunął delikatne różowe listki, i zapłonęła niczym pochodnia, kiedy jego kciuk spoczął na rozkosznie wrażliwym wzgórku, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Poczuła, jak całe jej ciało nabrzmiewa, pulsuje i wilgotnieje. Jęknęła cicho, kiedy wsunął palec w jej gorące wnętrze, nie przestając drażnić rozkosznego małego pączka. Nagle przeszedł ją gwałtowny dreszcz rozkoszy, jakiej dotąd nie znała. Zacisnęła oczy. jakby pragnęła zatrzymać w sobie ten oślepiający żar, wijąc się i jęcząc. Wysunął z niej palec i spojrzał na połyskującą wilgoć, którą spłynęło jej ciało, po czym ponownie zanurzył go głęboko w jej wnętrzu. - Gabriel! -jęknęła drżąco. W jej okrzyku usłyszał to. czego szukał i na co czekał. Kolanami rozwarł jej nogi i zaczął powoli w nią wchodzić, zmuszając jednocześnie, by jeszcze bardziej się otworzyła. Przywarła do niego, pewna, że za chwilę zostanie rozerwana. Poczuł, jak wbija mu paznokcie w plecy. - Spójrz na mnie, Cassie- wyszeptał chrapliwie. To cud, że jeszcze był w stanie mówić. Otworzyła oczy. Ramiona błyszczały mu od potu. Domyśliła się, że jest bliski utraty panowania nad sobą. Twarz miał napiętą z wysiłku. Pochylił głowę i z ustami przy jej wargach zapytał: - Sprawiłem ci ból? Czuła wypełniającą ją bez reszty pulsującą, nabrzmiałą męskość. Zamiast bólu doznała ekscytującego, upajającego napięcia. Uśmiechnęła się drżąco. - Nie - wyszeptała, po czym objęła dłońmi jego głowę i przycisnęła usta do jego warg. Zaczął się wolno poruszać. Omal nie krzyknęła z rozpaczy, kiedy się z niej wysunął. Napiął mięśnie pośladków i ponownie wszedł w nią głęboko. Oblała ją fala rozkoszy. Zamknęła oczy i wygięła się zmysłowo. Jej biodra pochwyciły jego rytm. Jęknęła, jakby błagając, by ugasił w niej rozszalały płomień. Pragnęła czuć go głęboko w sobie, tak głęboko, jak to tylko możliwe. Gabriel uniósł się nieznacznie. Oczy płonęły mu niczym dwa rozżarzone węgle. Mięśnie ramion miał twarde i napięte. Wszystkie jego myśli skupiły się w miejscu o aksamitnej miękkości, rozpalonym i ciasnym. Przywarł do jej warg z palącą gwałtownością. - Nie chcę sprawiać ci bólu - wydyszał. - Ale... nie mogę już dłużej... Zbyt mocno cię pragnę... Poczuła, jak serce jej topnieje. - Och, Gabrielu jęknęła. - Ja też ciebie pragnę. Wątła nić samokontroli zerwała się i potężna siła pchnęła go daleko w głąb jej łona. Porwał go szalony, dziki rytm, nad którym nie był w stanie zapanować. Cassie instynktownie otoczyła go ramionami i udami, czując, jak unosi ją fala oszałamiającej rozkoszy. I nagle świat eksplodował oślepiającym białym płomieniem, mającym swe źródło w owym sekretnym miejscu, które tak bez reszty wypełnił. Kiedy z jej ust popłynęły ciche namiętne jęki ekstazy. Gabriel pchnął po raz ostatni, jakby namierzał rozszczepić ją na pół i zadrżał, zalewając jej wnętrze gorącym strumieniem spełnienia. Osunął się ciężko w jej ramiona, kryjąc głowę w zagłębieniu szyi. Czuła, jak napięcie powoli ustępuje. Wsunęła mu palce we włosy, gładząc je pieszczotliwie. Nie zostawił jej, czego się tak obawiała. Zamiast tego uniósł się na łokciach i delikatnie, wolno pieścił wargami jej usta. W tym pocałunku było tyle czułości, że nie mogła powstrzymać łez. Żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Teraz już wiedziała, że przez całe życie tęskniła za tą cudowną, zapierającą dech w piersiach bliskością, za poczuciem przynależności do drugiego człowieka... W tej chwili nie pragnęła niczego więcej. Rozdział siedemnasty Obudziły ją promienie słoneczne wpadające przez okna do pokoju. Przez chwilę patrzyła zaskoczona na surowy, obcy jej wystrój sypialni. Natychmiast jednak przypomniała sobie, gdzie się znajduje i dlaczego. Zerknęła nieśmiało ku przeciwległej stronie łoża. Poczuła ukłucie zawodu, że jest sama. W tej właśnie chwili drzwi łączące obie sypialnie uchyliły się lekko i do pokoju zajrzała Gloria. - Jaśnie pani? Cassie natychmiast skryła swą nagość pod przykryciem. - Dzień dobry, Glorio. - Dzień dobry? - Pokojówka zachichotała. - Jest już prawie południe. - Południe? - Tylko fakt, że jest naga, powstrzymał ją przed zerwaniem się z łóżka. - Wielkie nieba! Czemu mnie nie obudziłaś? - Jego lordowska mość przykazał, by pozwolić jaśnie pani spać tak długo, jak będzie chciała - wyjaśniła Gloria z promiennym uśmiechem. Bardzo ucieszyło ją puste łoże pani. Milady była taka miła i łagodnego serca, a pan hrabia tak niebywale przystojny, choć może trochę za surowy... podobnie jak jego ojciec. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na szczęście, to na pewno tych dwoje. Och, będzie musiała o wszystkim opowiedzieć pani McGee. Cassie spłonęła rumieńcem, kiedy Gloria podała jej szlafrok. - Czy mój mąż jest na dole? - Tak, proszę jaśnie pani. Był dziś rano na porannej przejażdżce, ale chyba już wrócił. Cassie pospiesznie umyła się i ubrała, z niecierpliwością oczekując ponownego z nim spotkania. Po intymnych chwilach, które przeżyli tej nocy. miała nadzieję, że lodowata nieprzystępność Gabriela będzie należała do przeszłości. Serce tłukło jej się w piersiach niespokojnie, kiedy schodziła po schodach. Czuła lekkie zdenerwowanie, choć przecież nie miała do tego powodu. Stawiając nogę na ostatnim stopniu, doznała lekkiego zawrotu głowy. Zatrzymała się, oparła dłonią o ścianę i odetchnęła głęboko. Już kilka razy zdarzyło jej się coś takiego. Na szczęście minęło równie szybko, jak się pojawiło. Właśnie miała iść dalej, kiedy posłyszała podniesione głosy. Gabriel i książę. Nie miała zamiaru podsłuchiwać, lecz było to silniejsze od niej. - Nie mogę - zabrzmiał głos Gabriela. - Mam dziś po południu spotkanie w Londynie. - Ale już zapowiedziałem pastorowi, że przyjdziesz do niego dziś po południu porozmawiać o naszej corocznej dotacji na cele dobroczynne powiedział Edmund wzburzonym głosem. - Proponuję, byś przełożył to na inny dzień. - Nie mogę. Obiecałem już, że przyjdziesz. - Więc sam to załatw. - Do diabła, Gabrielu! Przypominam ci, że pewnego dnia ty będziesz za to odpowiedzialny. Nie będzie mnie pod ręką, by cię zastąpić, kiedy uznasz, że jest to niezgodne z twoimi planami. Pewnego dnia zostaniesz księciem Farleigh. Nic możesz lekceważyć ciążących na tobie obowiązków. Cassie wstrzymała oddech. Wszystko wskazywało na to, że szykowała się wielka awantura. - Przez ostatnie tygodnie byłem cały czas do twojej dyspo zycji, chociaż mnie o to nie prosiłeś. Przyznam, że jestem zaskoczony twoją decyzją wciągnięcia mnie w sprawy majątku. Zapewne czekałeś tylko, kiedy powinie mi się noga. Możesz Sobie poddawać mnie próbie, ale stanowczo protestuję przeciw podejmowaniu za mnie jakichkolwiek decyzji. Na przyszłość skonsultuj się ze mną. Rozległy się kroki i skrzypienie otwieranych drzwi. - Stuart nie odszedłby w ten sposób. Nigdy też nie zlekce ważyłby swoich obowiązków. Skoro dane mi było stracić jednego z moich synów, czemu nie mogłeś to być ty? - książę wybuchnął wściekle. - Boże, chciałbym, abyś się nigdy nie narodził! Cassie zachwiała się jak uderzona. Słodki Panie, chyba się przesłyszała. Przecież on nic mógł powiedzieć, że... - Myślisz, że tego nie wiem, ojcze? - Głos Gabriela brzmiał zaskakująco spokojnie. - Zawsze wiedziałem, że jestem ci zawadą... Nigdy mnie nie chciałeś. Drzwi zamknęły się cicho. Cassie przycisnęła dłoń do ust. Serce pękało jej z bólu. Bezwiednie osunęła się na schody, czując w nogach dziwną słabość. Kilka sekund później weszła do gabinetu dumnie wyprostowana, spokojna i pewna siebie. Edmund siedział przy błyszczącym mahoniowym sekretarzy-ku. Uniósł głowę na jej widok. - Jeśli pozwolisz, to chciałbym zostać teraz sam - oświadczył krótko. - Nie pozwolę - odpowiedziała, zamykając za sobą podwójne drzwi i podchodząc bliżej. Książę zmrużył oczy. - Prosiłbym, aby te drzwi pozostały otwarte. Cassie spojrzała na niego z kamiennym spokojem. Po raz pierwszy nie czuła się gorsza od niego. Lord czy książę, jest takim samym człowiekiem jak ona, w dodatku godnym najwyższej pogardy. - Lepiej, żeby pozostały zamknięte, wasza miłość. Chyba że chcecie, aby służba usłyszała, co mam do powiedzenia. Już i tak dość usłyszeli. Ja także. Podniósł się z wyniosłą miną. - Tego już za wiele, Cassandro. Nie będę tolerował takiego zuchwalstwa. - Nie zastraszycie mnie i nie zmusicie do milczenia. Powiem, co mi leży na sercu, i to zaraz. - Patrzyła tak samo zimno jak książę. - Na waszym miejscu, panie, nie wiedziałabym, jak mam z tym żyć ciągnęła. - Żeby życzyć śmierci swojemu synowi... żeby chcieć, by nigdy się nie narodził... Powinniście paść na kolana, prosząc Boga o wybaczenie za to, że byliście tak okrutni i bez serca. Edmund zbladł. Dziewczyna musiała zapewne podsłuchać tę niefortunną wymianę zdań z Gabrielem. Jednak duma kazała mu się bronić. - Nie wiesz, co mówisz, Cassandro. - Och, wiem o wiele więcej, niż przypuszczacie, panie. Gabriel opowiedział mi o swoim dzieciństwie i o tym, jak zawsze stawialiście Stuarta nad niego, we wszystkich sprawach. jak go faworyzowaliście. Edmund machną! ręką. - Sama więc widzisz, że Gabriel zawsze był zazdrosny o Stuarta. W jej oczach zapalił się płomień. Patrzyła na niego śmiało, choć cała się trzęsła od skrywanych emocji. - No i cóż z tego? Był przecież tylko chłopcem. Och, nie wątpię, że w to nie uwierzycie, ale Gabriel kochał Stuarta. Sam mi to powiedział. Lecz wy wszystkie uczucia oddaliście jego bratu. Czuł się samotny i opuszczony. - Opuszczony? On nigdy nic był sam. Służący o niego dbali. I miał matkę... - Matka była wszystkim, co miał - rzuciła oskarżycielskim tonem. - Gabriel was szanował i wielbił. Lecz wy, panie, nie ofiarowaliście mu choć jednego spojrzenia, cieplejszego słowa. Powiedział mi, jak kiedyś podarowaliście Stuartowi kucyka, a on nie dostał nic. Nic! Jakimże jesteście człowiekiem, by coś takiego robić dziecku? By tak go lekceważyć, by nie dbać o własnego syna? Mówiliście o obowiązku. Lecz czy spełniliście go wobec obu synów? - Mylisz się. Gabrielowi niczego nic brakowało. Trzeba ci też wiedzieć, Cassandro, że był bardzo kłopotliwym, samowolnym i upartym chłopcem. Kiedy dorósł, stał się jeszcze bardziej uparty. Ze Stuartem zaś nigdy nie było kłopotów. - Nie ma się czemu dziwić. Dziecko czuje, kiedy jest nie chciane. Nikt tego nie wie lepiej niż ja. Gabriela bolało, że własny ojciec go unika, i ten ból zamienił się w gniew, w bunt. Czy musicie go stale porównywać ze Stuartem? Wczoraj wieczorem powiedzieliście, panie, że Gabriel w niczym nie jest podobny do Stuarta. I mieliście rację. Gabriel nigdy nie zastąpi wam Stuarta i nieuczciwe jest oczekiwać tego po nim. I dawno przestał być dzieckiem, nic możecie więc tak go traktować. Edmund patrzył na nią bez słowa. W piersi czuł niepokojący ucisk. Nie był przecież egoistą. Ponad wszystko przedkładał dobro Farleigh. Było to jego dziedzictwo, które pewnego dnia przejmie Gabriel. Tymczasem Cassandra uczyniła z niego potwora. - Jesteście ślepi, panie - powiedziała drżącym z gniewu głosem. - Widzicie tylko siebie. Uważacie się za lepszego ode mnie, tymczasem nikogo wokół siebie nie dostrzegacie. Gabriel powiedział mi, że nigdy nic kochaliście ani jego, ani jego matki. Nie chciałam w to wierzyć, sadziłam, że się myli, że nie rozumie was. Teraz jednak wątpię, czy w ogóle potraficie kochać. - Na chwilę przerwała. - Moja matka chciała, bym umarła - ciągnęła. - I usiłowała się mnie pozbyć. Ojca nie znałam, ale zawsze marzyłam, że kiedyś po mnie przyjedzie, zabierze mnie i bę dziemy szczęśliwi. Może jednak miałam więcej szczęścia niż Gabriel. Może lepiej wyrastać bez ojca, niż mieć takiego jak wy. Gorące łzy spłynęły jej po policzkach. Otarła je niecierpliwie. - Możecie mnie ukarać. Wychłostać, wygnać z domu, ale nigdy nie zmusicie mnie do odwołania tego, co powiedziałam. Nigdy! Odwróciła się i wyszła z gabinetu. Edmund wolno opadł na krzesło. Cała krew odpłynęła mu z twarzy. Czy ta dziewczyna naprawdę sądzi, że mógłby ją ukarać? Nie, pomyślał. Nie ukarze jej, bo ona niczego nie zrobiła. Powiedziała jedynie prawdę. Skoro dane mi było stracić jednego z moich synów, czemu nie mogłeś to być ty? Boże, chciałbym, abyś się nigdy nie narodził! Ta nierozważnie wypowiedziana uwaga niczym stalowe ostrze wbiła mu się w serce. Dobry Boże, pomyślał, ona ma rację, uważając go za potwora. Jak mógł powiedzieć Gabrielowi coś takiego? Popełnił straszliwy błąd. Błąd. którego zapewne już nigdy nie zdoła naprawić. Po raz pierwszy w życiu Edmund Sinclair, książę Farleigh, ujrzał siebie takim, jakim widziała go Cassandra. Zimnym, twardym, aroganckim i okrutnym. Po raz pierwszy ujrzał siebie takim, jakim naprawdę był. Zgarbił się. Cała duma nagle go opuściła. Rozpacz ciężkim brzemieniem legła mu na duszy. Dopiero teraz zaczął pojmować uczucia Gabriela. Cokolwiek syn do niego czuł, zmieniło się teraz w nienawiść. Swoim lekceważeniem zabił w nim wszelką miłość i szacunek do siebie. Niestety, zbyt późno to zrozumiał. Sądził, że ma jeszcze jednego syna. Tymczasem wyglądało na to, że stracił obu. Cassie była zbyt rozdrażniona i zdenerwowana, by pozostać w Farleigh. Czując potrzebę samotności i uporządkowania myśli, przebrała się w strój do konnej jazdy i poszła do stajni. Wkrótce kłusowała już po podjeździe prowadzącym do dworu Warrenton. Sam dom był wielki i okazały, jednak otaczające go ziemie nie były utrzymane w takim wzorowym porządku jak w Farleigh. Otrzepała suknię z kurzu i pociągnęła za dzwonek. Kiedy ochmistrzyni otworzyła jej drzwi. Cassie nagle przyszło do głowy, że nie powinna przyjeżdżać bez zaproszenia. Lecz Evelyn powitała ją jak zwykle ciepło i przyjaźnie. Cassie odetchnęła z ulgą, kiedy przyjaciółka oznajmiła, że jej ojca nie ma w domu. Książę Warrenton zachowywał się zawsze grzecznie i uprzejmie, lecz wciąż pozostawał dumny i wyniosły. Spędziły z Evelyn popołudnie rozmawiając i pijąc herbatę. Kiedy jednak Cassie wspomniała żartem o ewentualnych adoratorach, których przyjaciółka zostawiła w Londynie, piękna twarz Evelyn posmutniała. - Czy coś się stało? - zapytała Cassie z niepokojem. Evelyn wygładziła fałdy sukni i spojrzała w jej zatroskane oczy. - To przez to, że... Och, gdyby tylko ojciec nie starał się tak bardzo wydać mnie za mąż. - Pokręciła głową i dodała: Czasami wydaje mi się, że tylko o tym potrafi myśleć. Już zaczął robić plany wielkiego balu, jaki wyda w przyszłym sezonie. Przecież to dopiero za pół roku! Cassie przyglądała jej się przez chwilę. - Czy ktoś złożył mu jakieś deklaracje? Evelyn skinęła głową. - Tak, wicehrabia Ashton. - I został odrzucony, tak? Evelyn zadrżała mimowolnie. - Tak. Ashton to rozpustnik i łowca posagów. - Westchnęła. - Chyba powinnam się cieszyć, że ojciec nic chce wydać mnie za byle kogo. Postanowił, że nie poślubię nikogo poniżej hrabiego. Umilkła i zapatrzyła się w filiżankę z wystygłą już herbatą. Cassie mogłaby przysiąc, że dostrzegła w jej oczach pełen tęsknoty smutek, lecz znikł, zanim się zdążyła upewnić. Zaraz leż Evelyn uniosła głowę i uśmiechnęła się. - Dość już o mnie. Pomówmy raczej o tobie. Cassie natychmiast stanęły przed oczami chwile spędzone z Gabrielem, co wywołało rumieniec na jej twarzy. Evelyn roześmiała się i poklepała ją po ręku. - Nie musisz nic mówić, kochana. Biorę to za dobry znak. Cassie poczuła ostre ukłucie W sercu i uśmiechnęła się smutno. - Po co łudzić się nadzieją, skoro jej nie ma - mruknęła. - Nonsens - zaprotestowała Evelyn z takim przekonaniem, że Cassie spojrzała na nią zaskoczona. - Jestem pewna, że Gabrielowi zależy na tobie. Być może jeszcze tego nie wie... Mężczyźni potrafią być strasznie tępi. Ale obserwowałam go. Kiedy jesteś w pobliżu, nie może oderwać od ciebie wzroku. Skoro jego oczy i umysł są tobą zajęte, wkrótce serce podąży ich śladem. Cassie nic na to nie powiedziała. Evelyn zawsze podchodziła do wszystkiego tak optymistycznie, że nie miała sumienia jej rozczarować. Odstawiła filiżankę na stół i powiedziała ostrożnie: - Evelyn, jeśli pozwolisz, chciałabym zapytać cię o matkę Gabriela. - Oczywiście. Obawiam się jednak, że słabo ją pamiętam. Umarła wiele lat temu. - Wiem - powiedziała Cassie pospiesznie. - Ale właśnie o jej śmierć mi chodzi. To takie przykre dla Gabriela, więc nic chcę go niepokoić. Pani McGee wspomniała kiedyś, że jej śmierć była tragiczna, pomyślałam więc, że może Gabriel przy tym był. Czy to choroba spowodowała jej śmierć? - Och nie, Rzeczywiście jej śmierć była tragiczna. To zdarzyło się nad jeziorem w Farleigh, chyba wiesz o tym? Nie - powiedziała Cassie słabym głosem. - Nie wiedziałam. Evelyn zmarszczyła brwi, starając się sobie przypomnieć. - Chyba była wtedy sama. Miała taką małą łódkę, którą często puszczała po wodzie. Pewnego letniego dnia znaleziono ją dryfującą pośrodku jeziora. - Zawahała się. Ciało hrabiny znaleziono kilka dni później. Cassie z trudem przełknęła ślinę. - Dobry Boże! - wyjąkała. - Chyba nic chcesz mi powiedzieć, że ona... - Tak - powiedziała cicho Evelyn. - Utopiła się. Rozdział osiemnasty Cassie opuszczała Warrenton w niewesołym nastroju. Na myśl o tym, jak zginęła Caroline Sinclair, nie mogła powstrzymać drżenia. Jednocześnie czuła w sercu lekkie ukłucie zawodu. Dlaczego Gabriel nic powiedział jej. że jego matka się utopiła? Czemu tak niechętnie mówił o sobie? Głupia dziewczyno, szepnął jej wewnętrzny głos. Przecież on wie, że śmiertelnie boisz się wody. Może chciał ci tego oszczędzić. Lecz nie było sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Bez względu na powody, jakie nim kierowały, nie będzie poruszać tego tematu. Takie wspomnienia należy zostawić w spokoju. Pochyliła się do przodu, by uniknąć zderzenia z nisko zwieszającą się gałęzią. Myśli o Gabrielu w sposób nieunikniony przypomniały jej o księciu. Bała się wracać do Farleigh, gdzie z pewnością będzie musiała stawić czoło wściekłości księcia. Choć w przeciwieństwie do niej powściągał wtedy język, nie znaczyło to. że tak będzie zawsze. Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie niepokoju, od którego włosy stanęły jej na karku. Miała wrażenie, że jest obserwowana. Dotarła właśnie do altanki. Pomimo niezwykłego uroku tego miejsca, Cassie nie była tu od owego pamiętnego dnia. kiedy ktoś strzelał do niej i do Gabriela. Wstrzymała konia i krzyknęła ostro: - Kto tam?! Odpowiedziała jej cisza. Ziemia wokół zasypana była pomarańczo wozłocistymi liśćmi. Przez gęste gałęzie przeświecały słoneczne promienie. Mimo że dzień był jasny i ciepły, lodowaty dreszcz strachu przebiegł jej po plecach. Gwałtownie wbiła pięty w bok klaczy, omal przy tym nie spadając, bo Ariel ruszyła ostro z miejsca. Uczepiona mocno końskiej grzywy, dotarta do Farleigh. Ręce jej się trzęsły, kiedy zsiadła z konia i oddala wodze stajennemu. Wtedy spostrzegła, że nie ma czamozłotego powozu księcia. W hallu spotkała panią McGee. - Czy jego miłość prędko wróci? - zwróciła się do niej z pytaniem. - Wyjechał do swego domu w Bath, milady. Zamierza zostać tam co najmniej przez miesiąc. - Pani McGee wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się. - Dość nagły ten wyjazd. Ale z drugiej strony, książę co roku o tej porze wyjeżdża do Bath. Cassie zagryzła wargę. Nie miała złudzeń. To ona i Gabriel byli powodem wyjazdu księcia. Z jednej strony poczuła ulgę, bo nie będzie musiała stawić mu czoła, z drugiej jednak było jej trochę wstyd. Kolacja upłynęła jej w samotności. Wielki stół w jadalni wydawał się teraz jeszcze większy. Dotarłszy do swego pokoju poczuła się strasznie zmęczona. Odprawiła Glorię i długo jeszcze spacerowała po pokoju, nasłuchując, czy Gabriel nie wrócił z Londynu. Było już dobrze po północy, kiedy zmęczenie zmieniło się w rozpacz, a potem w rezygnację. W końcu wsunęła się pod kołdrę. Jednak zbyt wiele zdarzyło się tego dnia i myśli nic dawały jej spokoju. Nie zdając sobie z tego sprawy, zapadła w niespokojny sen. Była w lesie, lecz tym razem sama, bez klaczy. Biegła przed siebie ogarnięta panicznym strachem. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wokół panowała atmosfera grozy, ciemna i gęsta niczym mgła. Przerażające cienie wyciągały ku niej swe macki. Zdjęta przerażeniem, pędziła dalej jak szalona. Gałęzie uderzały ją po twarzy i raniły policzki. Z wysiłku wszystkie mięśnie straszliwie ją bolały. Nagle potknęła się i upadła. Wtedy zobaczyła jezioro. Jego turkusowe wody emanowały odwiecznym spokojem. Jej duch opuścił ciało i stała teraz na nabrzeżu z wyrazem przerażenia na twarzy. Chciała krzyknąć ostrzegawczo, lecz nagle pojawiła się jakaś ręka i pchnęła ją... Czuła, jak zalewa ją lodowata woda. Zaczęła rozpaczliwie chwytać powietrze i machać rękami, by wydostać się z mrocznego podwodnego świata, lecz coś ją trzymało i ciągnęło w dół. Chciała krzyknąć, ale woda zalała jej usta, wypełniła płuca. Jakie to dziwne, pomyślała. Słyszy przecież wyraźnie swój własny przeraźliwy krzyk... - Cassie! Otwórz oczy. To tylko sen, obudź się, najsłodsza. Władczy głos rozproszył mgłę snu. Otworzyła oczy. Żółty płomień świecy rozświetlał ciemność. Zobaczyła nad sobą chmurną i groźną twarz Gabriela. Trzymał ją mocno za ramiona. Z cichym jękiem przywarła do niego, zaciskając mu palce na koszuli. Odetchnęła głęboko, wchłaniając w nozdrza zapach krochmalonego płótna. Otaczające ją ramiona Gabriela były takie silne, takie bezpieczne. - Nie wiedziałam, że już jesteś - szepnęła po chwili. - Właśnie wróciłem. Śmiertelnie mnie przeraziłaś. twoją rodziną? - Mówiłam ci już, że nie znam nikogo takiego - odpowiedziała niepewnie. - Mój ojciec, kimkolwiek jest, nawet nie wie o moim istnieniu. - Przez jej twarz przemknął cień. - Wątpię, czy moja matka o tym pamięta. - Pokręciła głową i dodała: -Obawiam się, że jedyną osobą, która mogłaby mi źle życzyć, jest twój ojciec. Gabriel spojrzał na nią z nagłą uwagą. Była wyraźnie zakłopotana. - Dziś po południu twój ojciec wyjechał do Bath. - Do Bath? Jeszcze dziś rano tego nic planował. - Wiem. - Cassie unikała jego wzroku. - Obawiam się, że to moja wina. - Twoja? - Roześmiał się z niedowierzaniem. Wątpię, Jankesko, czy ktokolwiek na ziemi mógłby zmusić mojego ojca do postąpienia wbrew jego zamiarom. Zawahała się, choć wiedziała, że nie ma wyboru i musi wyznać mu całą prawdę. - Słyszałam waszą rozmowę dziś rano - powiedziała cicho. Słyszałam te wszystkie straszne rzeczy, które ci powiedział Byłam wściekła na niego za to, że jest taki okrutny. Nie mogłam się powstrzymać i porządnie go zwymyślałam. - Rozumiem. - Twarz mu się skurczyła, a w oczach błysnął gniew. Wypuścił Cassie z objęć. Poczuła się nagle samotna i opuszczona. - Nie musisz mnie bronić, Jankesko. Zapewniam cię, że sam potrafię wygrywać bitwy. Znów odgrodził się od niej maską wrogości. Jak mógł być taki ciepły i opiekuńczy, a za chwilę chłodny i protekcjonalny? Poczuła się zraniona i znieważona. - Nie bawmy się w piękne słówka, milordzie - powiedziała lodowatym tonem. - Czy chcesz powiedzieć, że nie mam prawa wtrącać się w twoje życie? - Widzę, Jankesko, że doskonale się rozumiemy. - Błysnął drapieżnym uśmiechem. Myśla łem, że w twoim pokoju jest jakiś szaleniec. - Gładził ją uspokajająco po plecach. - Co ci się śniło? Zadrżała. Nie mogła mu przecież powiedzieć. Senny koszmar wydał jej się nagle głupi i dziecinny. - Nic takiego. - Uniosła głowę i spróbowała się uśmiechnąć. - Po południu byłam w Warrenton. W drodze powrotnej wydało mi się, że ktoś mnie obserwuje. - Byłaś sama? Poczuła, że słabnie uścisk jego ramion. - Tak - wyszeptała z twarzą wtuloną w jego pierś. Zaklął pod nosem i odsunął się od niej. - Do diabła, Cassie, nie życzę sobie, byś jeździła bez stajennego. Chyba wyraziłem się jasno. Dlaczego on jest taki zdenerwowany? - pomyślała. - Evelyn jeździ sama. - Evelyn nie przytrafiły się te tak zwane przypadki. Serce nagle przestało jej bić, jakby przeczuwając coś złego. Utkwiła w nim pełne niepokoju spojrzenie. - Sądzisz, że nie były przypadkowe? Gabriel przeklął siebie w duchu za nierozważne słowa, które mu się wymknęły. Zresztą, może to i lepiej. - Prawdopodobnie były. - Nie chciał jej przestraszyć, ale może teraz będzie ostrożniej sza. - Wynająłem detektywa, by odnalazł tego człowieka, który cię napadł. Niestety, ten drań wymknął nam się z rąk. - Mówiłeś przecież, że to zwykły rozbójnik. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tak czy owak chciałbym, żeby go złapano. - Zawahał się. - Cassie, nie chcę cię niepokoić, ale pragnąłbym, abyś się nad czymś zastanowiła. Czy jest ktoś w Charleston, kto mógłby ci źle życzyć? Może ktoś związany z Zerwała się na równe nogi, zaciskając dłonie w pięści. - O tak, doskonale. Rozumiem nawet to, czego ty nie chcesz zrozumieć. Jesteś taki sam jak twój ojciec. Równie ślepy i uparty. Uważasz się za lepszego od niego. Gardzisz nim za to, że lekceważył twoją matkę, że traktował ją tak, jak ty mnie teraz traktujesz. I z jakiej to przyczyny? By go zranić, by go ukarać. Nie jesteś lepszy od niego. Odwróciła się i podeszła do drzwi. - Byłabym wdzięczna, gdybyś opuścił ten pokój. - Jej głos był równie ostry jak spojrzenie. Gabriel pociemniał na twarzy. Stał w miejscu jak przymurowany. Była zbyt rozgniewana, by się tym przejąć. - Nie słyszałeś, co powiedziałam? Wyjdź! - Tupnęła nogą. Wyjdź stąd w tej chwili! Drapieżny uśmiech wykrzywił mu wargi. Mierzył ją wzrokiem, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z kciukami wciśniętymi za spodnie. Wyszywana błyszczącą nitką kamizelka połyskiwała w świetle świecy. Wyglądał niezwykle męsko. - Nic z tego, pani - rzucił przez zaciśnięte zęby. Dotknęła go do żywego, stawiając go na równi z ojcem. Z trudem hamował kipiącą w nim wściekłość. Powoli przesunął wzrokiem po jej ciele. Nikłe światło świecy objęło ją swym blaskiem, czyniąc bezużytecznym cienki materiał koszuli. Dostrzegł wyraźny zarys miękkich krągłych piersi, ciemnoróżowe brodawki i ciemny trójkąt włosów na wzgórku łonowym. Poczuł, jak gniew ustępuje miejsca pożądaniu. Zbyt późno zdała sobie sprawę, w jak niekorzystnej znalazła się sytuacji. Płomień w jego oczach był aż nadto wymowny. Widząc, że się do niej zbliża, zacisnęła dłoń na gałce u drzwi. Nie była jednak w stanie jej utrzymać, bo silnym pchnięciem zatrzasnął drzwi. - Do diabła! - zaklęła. - Nie pozwolę ci się tknąć! Zaśmiał się chrapliwie. Ależ owszem, moja słodka. Dziś wieczór poczujesz coś więcej niż tylko dotyk mojej ręki. - Nie! - zaprotestowała. - Nie możesz trzymać mnie na dystans i oczekiwać uległości, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Postąpił krok w przód. Cassie zbladła i zaczęła się cofać. Unieruchomił ją przy drzwiach, opierając ręce po obu stronach jej głowy. Ogarnęła ją panika. Stał tak blisko, że przy każdym oddechu dotykał jej piersi. Oczy błyszczały mu niczym żywe srebro. - Mylisz się, Jankesko. Miedzy mną a moim ojcem istnieje ogromna różnica. Niegdyś dziwiłem się, jak mogłem przyjść na świat, skoro ojciec nawet nie pragnął matki, jak mężczyzna kobiety. Jeśli o mnie chodzi, to muszę wyznać, moja słodka, że wystarczy sama twoja obecność, by rozpalić mnie do białości. - Doprawdy?- Zadrżała, lecz rzuciła szyderczo: - Doskonale wiem dlaczego. Zbyt długo byłeś uwięziony na wsi z dala od swojej kochanki. Wracaj więc do Londynu i do jej stęsknionych ramion! - Mojej kochanki? - Tak. Do lady Sarah. - Od tygodni jej nie widziałem, zresztą nie miałem takiej potrzeby. Po co mi ona, skoro mogę znaleźć ukojenie w twoich ramionach? - Nigdy więcej nie znajdziesz w nich ukojenia! - Usiłowała go od siebie odepchnąć, lecz przysunął się bliżej, pozbawiając ją możliwości jakiegokolwiek manewru. - Na nic się nie zda twój opór, Jankesko. Oboje o tym wiemy. - Ach, więc teraz usiłujesz mnie oczarować?! - rzuciła gniewnie. Uważasz, że nie zdołam ci się oprzeć? Jeśli tak, to jesteś głupcem. - Może i jestem - odparł niskim, pełnym napięcia głosem. - Ale to nie ja, lecz ty mnie czarujesz, jak byłaś to łaskawa określić. To ty rzuciłaś na mnie urok, od chwili kiedy cię zobaczyłem, to tobie nie mogę się oprzeć. To ty rozpalasz mnie do białości. Pochylił się i dotknął wargami zagłębienia jej szyi. Przeszył ją gwałtowny dreszcz rozkoszy. - I nie o uległość mi chodzi. Pragnę, abyś drżała w moich ramionach ufna i chętna, tak jak ubiegłej nocy. Cóż za nikczemność z jego strony, by jej o tym przypominać! Całe jej opanowanie prysło jak bańka mydlana. Poczuła, że zaczyna drżeć, lecz nie ze strachu czy gniewu. To jego bliskość tak na nią działała. Zanim zdołała zaprotestować, pochylił się i przywarł do jej ust gorącymi wargami. Zsunął jej z ramion koszulę i zaczął pieścić wzgórki piersi. Cała krew spłynęła jej w dół brzucha. Walcząc z zamętem w głowic, targana sprzecznymi uczuciami, bezwiednie zaciskała i rozluźniała dłonie. Pod palcami wyczuwała szorstki materiał jego koszuli. Zapragnęła nagle rozsunąć ją i poczuć na sobie dotyk jego pokrytej ciemnym włosem piersi. Kiedy spełnił to życzenie, zdejmując surdut i ściągając koszulę przez głowę, myślała, że umrze z rozkoszy. Z trudem powstrzymała się. by nie zarzucić mu rąk na szyję i poddać się jego woli. Rozpaczliwie go pragnęła, lecz nie mogła znieść, że tak źle ją traktuje. Jakimś cudem udało jej się uwolnić usta. - Gabrielu, proszę- wyjąkała.- Robisz to tylko dlatego, że śmiałam ci się przeciwstawić. Uniósł głowę i spojrzał na nią rozpalonym wzrokiem. - Nie - zaprotestował gwałtownie. - Zeszłej nocy powiedzia łem ci, że te drzwi pozostaną otwarte. I nie żartowałem. Robię to, bo oboje tego pragniemy. Porwał ją na ręce, zaniósł do łoża, po czym zrzucił z siebie buty i spodnie i położył się obok niej. On ma rację, pomyślała. Przecież go pragnie. Już na samą myśl o tym, co ją czeka, czuła, że robi się wilgotna. Ich języki się złączyły, tak jak wkrótce miały się złączyć ich ciała. Przykrył dłońmi jej piersi i drażnił palcami sutki, aż stały się nabrzmiałe i twarde. Po chwili zaczął pieścić je wargami i językiem. Wolno przesunął się niżej. Zadrżała i gwałtownie wciągnęła powietrze. Zareagowała zgodnie z jego oczekiwaniami. Tak mało jeszcze wiedziała, tak wiele musiała się jeszcze nauczyć. Wszystkie jego myśli opanowało nagle pragnienie, by sprawić jej przyjemność, by posiąść ją. Nigdy żadnej kobiety nie pragnął tak jak jej, bez reszty, na wszystkie sposoby. W taki również. Zsuwał się coraz niżej, znacząc językiem gorący ślad na jedwabistym brzuchu. - Gabriel! - wydyszała. - Boże... co ty... Naparł na nią ramionami, aż poczuł, że rozsuwa nogi. Usiłowała go odepchnąć, lecz nie pozwolił jej na to. Jego gorący oddech i niecierpliwy język sprawiły, że zapłonęła niczym pochodnia. Ten widok wzmógł w nim pożądanie. Była wilgotna i cudownie rozpalona. Tak długo smakował wilgotne zakamarki, aż jęknęła i instynktownie uniosła biodra. Wówczas dotknął językiem małego wrażliwego wzgórka. Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz rozkoszy. Czując, że już dłużej nie wytrzyma, rozsunął palcami wilgotne listki i z jękiem zanurzył się w rozpalony tunel. Żadne z nich nie zamknęło oczu, kiedy zaczął się w niej poruszać, najpierw wolno, potem ze wzrastającą gwałtownością. Był bliski spełnienia, lecz wstrzymywał się, pragnąc poznać głębię jej rozkoszy. Zacisnęła kurczowo palce na jego ramieniu. - Gabriel! O Boże... Pochylił głowę i przywarł wargami do jej ust, wnikając w nią coraz głębiej, mocniej i szybciej. Czy to on brał ją w posiadanie, czy ona jego? Sam już nic wiedział i nie dbał o to, bo w tej właśnie chwili poczuł, że Cassie zaczyna drżeć konwulsyjnie i gwałtownie chwytać powietrze. Jęknął i eksplodował w niej, osiągając spełnienie, które uniosło oboje na szczyty rozkoszy. Rozdział dziewiętnasty Jesień na dobre zadomowiła się na wsi. zmieniając wszystkie barwy na rdzawozłociste. Dni stały się krótsze, noce chłodniejsze. Wraz z jesiennym chłodem pojawił się również chłód w jej sercu. Przez następne tygodnie nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zasiane w niej ziarno wątpliwości zakiełkowało. A jeśli Gabriel miał rację? Jeśli rzeczywiście ktoś nastawał na jej życie? Nienawidziła myśli, która uparcie do niej powracała. Edmund nienawidzi! Amerykanów. Czyżby postanowił się jej pozbyć? Nie wrócił jeszcze z Bath, za co Cassie była mu wdzięczna. Mimo wszystko nie mogła jakoś uwierzyć, że to on krył się za wypadkami, które jej się przytrafiły. Gabriel wydawał się przekonany o jego niewinności, lecz Cassie nie znała nikogo innego, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić. Jednak nie tylko ta sprawa zajmowała jej myśli. Oboje z Gabrielem nie mogli zaprzeczyć, że nieskończenie wiele przyjemności dają im wspólnie spędzane noce. Kochając się z nią, brał wszystko, co mogła mu ofiarować, a nawet więcej. Początkowo przerażała ją namiętność, którą w niej wzbudzał, a jeszcze bardziej fakt, że wystarczył jeden jego pocałunek, najlżejsza pieszczota, a już gotowa była mu ulec. Jednak nie potrafiła się przed tym bronić, a później nie chciała. Czasami kocha! ją z pasją i gwałtownością, czasami zaś był niezwykle delikatny, opiekuńczy i czuły. Kiedy noce upływały jej na odkrywaniu uroków płynących z ciała, dni wypełnione były udręką i niepewnością. Nie mogła zaprzeczyć, że oddawał jej całego siebie. Zaledwie wczoraj namiętnym, upajającym szeptem wyzna! jej, jak wiele daje mu przyjemności i jak bardzo zachwycają go jej wstydliwe pieszczoty. Jednak wraz z nadejściem dnia znikały ciepło i czułość, a ich miejsce zajmowała chłodna uprzejmość. Nie mogła znieść, że skrywał przed nią swe uczucia, otaczając się grubym pancerzem chłodu. A tak pragnęła się do niego zbliżyć. Tęskniła teraz za wszystkim, czym do tej pory gardziła, o czym nawet nigdy nie śniła. Nigdy nie marzyła o bogactwach, choć Gabriel mógł być tu przeciwnego zdania. Chciała jedynie mieć dom i zapewnioną bezpieczną przyszłość, wolną od nędzy i walki o przetrwanie. Lecz nie mogła się dłużej okłamywać. W najdalszych zakamarkach jej duszy leżała głęboko skryta tęsknota za szczęśliwym małżeństwem, za mężem, który będzie ją miłował z całego serca, i za dziećmi, które przyjdą na świat z miłości i będą kochane przez oboje rodziców. Nocami modliła się, by Gabriel ją pokochał, obawiała się jednak, że to nigdy nie nastąpi. Ta nadzieja z każdym dniem coraz bardziej bladła, za to inna sprawa nabierała wyrazistości. Nosiła w swym łonie jego dziecko i nie wiedziała, jak mu to powiedzieć. Nie przypuszczała jednak, że ta sprawa już wymknęła jej się spod kontroli. Pewnego dżdżystego popołudnia pod koniec listopada, kiedy Gabriel pracował w swoim gabinecie, rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Zastygł z piórem w ręku. - Proszę! - zawołał. W drzwiach stanęła Gloria. - Czy mogłabym prosić jaśnie pana o chwilę rozmowy? -zapytała niepewnie. - Ależ oczywiście. Glorio. - Gestem zaprosił ją do środka, a w duchu zdziwił się. dlaczego przychodzi do niego, a nie do Cassie. Pokojówka splatała nerwowo ręce, wahając się. czy wyjawić, co jej leży na sercu, lecz w końcu uznała, że skoro już przyszła, najlepiej będzie o wszystkim opowiedzieć. - Wiem, że to nie moja sprawa - powiedziała - ale bardzo niepokoję się o milady. Gabriel odłożył pióro na księgę rachunkową. - W takim razie wyjaśnij mi dlaczego, tylko szczerze, Glorio. - Zauważyłam, że przez ostatni miesiąc pani nie czuła się dobrze. Och, starała się nie zwracać na to uwagi, lecz nieraz robiła się blada jak śnieg i musiałam jej podsuwać krzesło. Wyglądała, jakby miała zemdleć. Gabriel zmarszczył brwi. Cassie nie była jakimś tam chucherkiem, które miewa wapory z byle powodu. Nie brakowało jej odwagi i dumy. - Uważasz więc, że jest chora? - Śmieszna rzecz, panie hrabio. Czasami jest zdrowa jak ryba, a czasami tak zmęczona, że z trudem zwleka się z łóżka. Proszę wybaczyć moją śmiałość, jaśnie panie, ale namawiałam panią, by obejrzał ją medyk. Stwierdziła, że to nic takiego i że to minie. Gabriel wstał z krzesła. - Doceniam twoją troskę. Glorio, Dobrze zrobiłaś, przychodząc z tym do mnie. Dopilnuję, by twoja pani nie lekceważyła więcej swego zdrowia. Pokojówka dygnęła i wyszła z gabinetu. Z jednej strony czuła wielką ulgę, z drugiej dręczyło ją poczucie winy. Domyślała się. co dolega jej pani. i uważała, że powinien obejrzeć ją medyk. Ale czy udało jej się przekonać o tym hrabiego? Niestety, nikt ze służby nie potrafił powiedzieć, co jaśnie państwo myślą o sobie nawzajem. Naturalnie mieli swoje przypuszczenia, jak również wątpliwości. Ale Gloria uśmiechnęła się z satysfakcją, kiedy kilka sekund później zobaczyła hrabiego, wbiegającego po dwa stopnic na górę. Cassie siedziała w swoim pokoju przy oknie z tamborkiem na kolanach. Na widok Gabriela uniosła głowę. Opalona na brąz twarz kontrastowała z bielą halsztuka. Był tak przystojny, że aż zaparło jej dech w piersi. Uśmiechnęła się niepewnie. Splótł ramiona na piersi i spojrzał na nią z uwagą. - Gloria powiedziała mi, że ostatnio źle się czułaś - oznajmił bez wstępów. Cassie zamrugała oczami. Nie tego się spodziewała. Pokręciła głową i odłożyła robótkę na stół. - Gloria niepotrzebnie się o mnie niepokoi rzuciła lekkim tonem. Uniósł brew. - Gloria twierdzi, że kilka razy byłaś bliska omdlenia. - Ale nie zemdlałam. Widzisz więc, że nie ma się czym niepokoić. - Jestem innego zdania, Jankesko. Nie powinnaś lekceważyć tych symptomów. Nie rozumiem też. czemu nic mi nie powiedziałaś. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Ciekawe, jakby zareagował, gdyby mu oświadczyła, że nie widzi celu. by mu o tym mówić, pomyślała z goryczą. Przecież nic dla niego nie znaczy. Mimo to serce zaczęło jej szybciej bić. Co powie, kiedy wyjawi mu prawdę? Jak zareaguje? Już sama ta niepewność wystarczyła, by nic mu nie mówić. Zresztą wkrótce i tak nie będzie mogła tego ukryć. - Miałam kilka razy zawroty głowy - powiedziała ostroż nie. - Nic nie mówiłam, bo minęły tak szybko, jak się poja wiły. Tak czy owak powinnaś mi o tym powiedzieć. Wygląda bowiem na to, że ta dolegliwość nie ustępuje, toteż nie należy jej lekceważyć. Wezwę medyka. Na pewno coś na to zaradzi. Zerwała się z fotela. - Nie! - zaprotestowała. - Niepotrzebny mi medyk. To przejdzie, jestem tego pewna. Skąd możesz to wiedzieć, Jankesko? Po prostu wiem. Naprawdę nic mi nie jest. Popatrzył na nią bacznie. - Od samego zapewnienia nie poczujesz się lepiej. Może zechciałabyś wreszcie mi to wyjaśnić. Twój upór wystawia na próbę moją cierpliwość. Utkwiła wzrok w czubkach pantofelków. Najwyraźniej została przyparta do muru. Powoli uniosła głowę. - Nie jestem chora - powiedziała, czując suchość w gardle. - Ja... jestem przy nadziei. W jego oczach błysnęło zaskoczenie i niedowierzanie. Przesunął po niej spojrzeniem, jakby chciał się przekonać, czy mówi prawdę. - Jesteś pewna? - zapytał ledwo poruszając wargami. Skinęła twierdząco głową. - Od jak dawna? Zawahała się. - Nie wiem na pewno - odparła ledwie dosłyszalnie. - Ale chyba od czterech miesięcy. Milczenie, które zapadło, było aż nazbyt wymowne. Łzy stanęły jej w oczach. Zebrała w sobie odwagę i zapytała: - Nie jesteś zadowolony, prawda? W dwóch susach znalazł się przy niej. - A sądziłaś, że będę? - Złapał ją za brodę i przyglądał się łzom, które zaczęły płynąć strumieniem. - Twoje łzy mó wią same za siebie, Jankesko. Jesteś równie niezadowolona ja. Ból w piersi stał się nie do zniesienia. I on twierdzi, że dobrze ją zna. Wcale jej nie zna. Gorzkie łzy paliły ją w gardle. Wyciągnęła rękę błagalnym gestem. - Gabrielu... Ze wszystkich sił starała się opanować szloch. - Proszę, nie gniewaj się. - Ona mi mówi ''nie gniewaj się"! - Zacisnął dłonie w pięści. W jego oczach płonęły piekielne ognie. - Czy wiesz, co to oznacza? Wpadłem prosto w łapy ojca. Możesz być pewna, że on będzie zachwycony Dostanie wnuka, którego tak pragnął. Odwrócił się i ruszył do swego pokoju. Cassie stanęła w drzwiach i patrzyła, jak rzuca sakwojaż na łóżko i zaczyna wpychać do niego ubrania. Nie odezwał się do niej, nie raczył nawet na nią spojrzeć. Wiedziała jednak, że aż kipi z wściekłości. Powietrze wokół niego ciężkie było od gniewu. Dopiero kiedy ruszył w stronę drzwi, odważyła się przerwać tę pełną napięcia ciszę. - Gabrielu... ty wyjeżdżasz? Zimny wzrok smagnął ją niczym bat. - Tak, do Londynu. Przynajmniej tam twój widok nic będzie mi przypominał o własnej głupocie. Nie mogła się powstrzymać i zapytała z rozpaczą w głosie: - Jedziesz do swojej kochanki? - Przednia myśl, Jankesko. - Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. - Skoro musiałem wziąć sobie na kark żonę, dlaczego musiałaś to być ty? - rzucił przez zaciśnięte zęby. -Dlaczego nie mogłaś być bezpłodna? - Z tymi słowy obrócił się na piecie i wyszedł, trzaskając drzwiami z taką siłą. że aż ściany zadrżały. Rozpaczliwy szloch wstrząsnął jej ciałem. Bardziej nie mógł jej zranić... Czuła się tak, jakby ktoś wyrwał jej duszę z piersi. Takiej reakcji właśnie się obawiała. Osunęła się bezsilnie na podłogę. Och, jakaż była naiwna, łudząc się. że Gabriel coś do niej czuje. Nie znalazł dla niej w sercu choćby odrobiny czułości, odrobiny ciepła. Nic mogła jednak dłużej bronić się przed prawdą. Kochała go. Wbrew temu, co przed chwilą usłyszała, pomimo obojętności z jego strony. Kochała i nigdy nie przestanie kochać. Rozdział dwudziesty Noc miała się ku końcowi, lecz ozdobiona złoceniami, wytworna sala balowa u lorda Chestertielda dopiero zaczęła się wyludniać. Wśród gości, którzy tak długo wytrwali, był również Gabriel. Pił, rozmawiał, śmiał się. Wirując po parkiecie z lady Sarah w ramionach, wpatrywał się w jej rozjaśnioną wesołością twarz i słuchał jej paplaniny. lecz myślami był daleko stąd. Nie lady Sarah zaprzątała jego umysł, lecz ktoś z włosami jak złocisty wschód słońca, o przejrzystych i jasnych jak topazy oczach i miękkich, słodkich niczym dojrzały soczysty owoc ustach. W tej samej chwili poczuł wzbierającą w nim burzę emocji. Zawstydzenie mieszało się z bólem, urazą i... żalem. Zajęty myślami nawet nie zauważył, że taniec się skończył. Lady Sarah dotknęła jego ramienia. - Zmęczył mnie ten cały zgiełk, milordzie. Może byśmy przenieśli się do bardziej zacisznego otoczenia? Namiętne zaproszenie błysnęło jej w oczach, a wargi ułożyły się w kuszący uśmiech. Gabriel jednak był nieczuły na uroki swej partnerki. Obawiam się, pani, że pora na to zbyt późna - rzucił półgłosem, patrząc jej wymownie w oczy. - Dlatego z przykrością muszę odmówić. Po jej szybkim oddechu poznał, że Zrozumiała ukrytą w odpowiedzi aluzję. Przez ostatnie miesiące jakoś nie tęsknił do dawnej kochanki. Skłonił się i ucałował koniuszki jej palców. - Zdaje się, że lord Waverly czeka z niecierpliwością na kolejny taniec. - Pożegnał się ze swą towarzyszką i wyszedł z sali. Kiedy schodził po szerokich kamiennych schodach, palący niepokój znów przybrał na sile. Po namyśle zrezygnował z dorożki i postanowił wrócić do domu pieszo. Lekka mgła unosiła się w powietrzu. Ulice Londynu były wilgotne i opustoszałe. Szerokie poły płaszcza plątały mu się wokół nóg, a kroki odbijały się echem od brukowanej nawierzchni. Skoro musiałem wziąć sobie na kark żonę, dlaczego musiałaś lo być ty? Chryste! Czy naprawdę to powiedział? Cóż za diabeł go opętał? Dlaczego nie mogłaś być bezpłodna? Każde słowo wbijało mu się w mózg niczym ostrze dzidy, raniąc boleśnie i nie dając mu spokoju. Jak mógł być tak okrutny? krzyknęło mu coś w duszy. Nawet gorzej, bo okrutny z premedytacją. Nie mógł pojąć, co go do tego przywiodło. Czuł się tak, jakby nagle ktoś schwycił go za gardło, na co zareagował wściekłą furią. Poczuł się oszukany, schwytany w pułapkę i zdradzony przez tę piękność, którą nazywał swoją żoną... Stanął i przycisnął palce do czoła, jakby pragnąc w ten sposób wygnać złe moce, które wzięły go w swoje posiadanie. Nagle posłyszał jakiś szmer. Podniósł głowę i zobaczył kobietę opierającą się o róg odrapanej kamienicy. Wyglądała biednie i sądząc po rozmiarach brzucha, czekało ją wkrótce rozwiązanie. Była dużo młodsza od niego, lecz w oczach czaił się smutek całego świata. Mgła zaczynała gęstnieć, tymczasem ona nie miała peleryny, by ochronić się przed chłodem. Jej suknia pozostawiała wiele do życzenia. Nie mógł oderwać wzroku od ciężkiego, spuchniętego brzucha. Cassie też w niedługim czasie urodzi dziecko, pomyślał. Jego dziecko. Nagle zabrakło mu tchu w piersiach. Oddech palił go płomieniem. Uświadomienie sobie tego omal nie rzuciło go na kolana. Dlaczego nie mogłaś być bezpłodna... bezpłodna... Wstręt do samego siebie niczym kwas zżerał mu żołądek. Potraktował ją tak, jakby uczyniła coś złego, jakby to ona była wszystkiemu winna. Jeśli ktoś tu był winny, to właśnie on. Zacisnął wargi. Nie próbował zapanować nad pożądaniem. Kochał się z nią każdej nocy. Egoistycznie, nie bacząc na konsekwencje nawet nie biorąc ich pod uwagę. Jednocześnie nienawidził siebie za to, że dał się ponieść pragnieniu. Za każdym bowiem razem czuł, jakby tracił jakąś cząstkę siebie. Sięgnął ręką pod płaszcz. Kobieta rzuciła mu niespokojne spojrzenie i cofnęła się o krok, jakby nie ufała jego zamiarom. Kiedy jednak wyciągnął sakiewkę wypełnioną monetami, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Masz - powiedział wyciągając ją ku niej. - Weź ją. Rozchyliła szeroko spękane usta i patrzyła na niego w nie mym zdumieniu. - Ale, panie... toż to cała fortuna. Blady uśmiech przemknął mu przez twarz. Przypomniała mu się Cassie owej pierwszej nocy w oberży Czarnego Jacka. Ona również podobnie zareagowała na widok stosu monet leżącego na komodzie. Pokręcił głową. - Zaledwie jej mała cząstka - sprostował. - Lecz jeśli mądrze nią rozporządzisz, starczy ci na wiele miesięcy, tobie i twojemu dziecku. - Wcisnął jej sakiewkę do ręki. Dziewczyna patrzyła na niego jednocześnie przerażona i do głębi poruszona. - Niech cię Bóg błogosławi, panie. - Przycisnęła sakiewkę do piersi i uniosła głowę. Łzy błysnęły jej w oczach. - Święty z ciebie człowiek. Nigdy cię nie zapomnę, nigdy. Patrzył, jak znika za rogiem, po czym ruszył dalej. Znalazłszy się w domu, nie poszedł do swego pokoju, lecz do stangreta. Thomas przetarł zaspane oczy. - Co się stało, jaśnie panie? Czy coś nie w porządku? Gabriel pokręcił przecząco głową. - Postanowiłem wrócić do Farleigh. Młody człowiek zamrugał powiekami. Przez wąskie okienko przy łóżku dostrzegł bladoróżowe smugi zwiastujące świt. - Teraz, jaśnie panie? Gabriel skinął głową. Wtedy Thomas bez dalszej dyskusji sięgnął po ubranie. Wkrótce potem Gabriel zamykał drzwi powozu. Thomas pewnie myśli, żem zwariował, wracając tak szybko do Farleigh. Szyderczy uśmiech wykrzywił mu wargi. Może i rzeczywiście zwariował... Późnym rankiem powóz minął bramę Farleigh Hall. Już w hallu Gabriel zorientował się, że coś jest nie w porządku. Przy końcu galerii tłoczyła się grupka służących, Gabriel najpierw zwrócił uwagę na Glorię. Miała czerwone i spuchnięte oczy, jakby płakała przez wiele godzin. Pani McGee klepała ją uspokajająco po ramieniu, choć oczy miała równie czerwone. Żadne z nich nie zauważyło jego wejścia. - Co tu się dzieje, u diabła? Zapanowała grobowa cisza. Davis jako pierwszy postąpił krok naprzód. Na jego twarzy malowała się rozpacz, jakiej Gabriel nigdy dotąd u niego me widział. - Milordzie, mamy straszne wieści do przekazania. - Mów otwarcie, Davis - rzucił Gabriel ostro. - Po prostu powiedz, o co chodzi. - Dobrze, milordzie. Jaśnie pani zniknęła. Wygląda na to, że nawet nie spała w swoim łóżku. Początkowo sądziliśmy, że pojechała za jaśnie panem do Londynu. Nikogo jednak nie poprosiła o zawiezienie, a jej koń stoi w stajni. Dlatego pomyśleliśmy, że trzeba rozpocząć poszukiwania. - Zawahał się. - Milordzie, nigdzie jej nie ma - oświadczył z rozpaczą w głosie. - Co takiego? To niemożliwe! Na twarzy Davisa malowała się powaga. - Przeszukaliśmy cały dom od strychu aż po piwnice, a także przeczesaliśmy najbliższą okolicę. Ani śladu jaśnie pani. Wiemy tylko, że zniknęło kilka jej sukien. Gloria mówi, że brakuje też małej torby. Gabriel miał wrażenie, że krew zastyga mu w żyłach. Zrobił się szary na twarzy. - Milordzie, może jaśnie pani w jakiś inny sposób dotarła do Londynu. - Nie dotarła odpowiedział dziwnie napiętym głosem. Poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła i tamuje oddech. - Milordzie... Nie zważając na ich przerażone spojrzenia, popędził jak strzała na górę. Drzwi do pokoju Cassie rozwarły się z trzaskiem. Patrzącemu na to z boku mogło się wydawać, że Gabriel postradał zmysły. Nikt jednak na niego nie patrzył, nikt też nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo poczuł się nagle samotny. Samotny jak nigdy dotąd. Na podłodze przy szafie leżała cienka koronkowa chusteczka. Podniósł ją i utkwił wzrok w delikatnym kawałku materiału. W piersi wzbierał mu płacz. Stanęła mu przed oczami laka. jaką widział po raz ostatni: przerażona, wstrząśnięta, z poszarzałą twarzą. W jej oczach malowały się rozpacz i błaganie. - Cassie! - zawołał, kurczowo zaciskając w palcach chuste czkę. - Cassie! To dobrze, że wasza miłość wrócił już do domu. Ja również się cieszę. Davis. - Oddał majordomusowi kapelusz i laskę. - Czy Gabriel jest w domu? Kamerdyner zawahał się przez moment. Ku zaskoczeniu Edmunda wydawał się zmieszany. - Jest na górze w swoim pokoju, wasza miłość. Książę zmarszczył brwi, bo Davis rzadko okazywał coś poza chłodnym opanowaniem. - Czy coś się stało, Davis? - Nie wszystko jest tak, jak być powinno, wasza miłość. Myślę jednak, że wasza miłość wolałby to usłyszeć z ust jego lordowskiej mości. Edmund ruszył ku schodom. - Wasza miłość! - zawołał za nim główny kamerdyner. Jego lordowska mość nic jest sobą. Oczywiście mówiąc delikatnie. Zasłony w pokoju Gabriela były zaciągnięte. Przesączał się przez nie jedynie wąski promień światła. Wzrok księcia dopiero po kilku minutach przyzwyczaił się do mroku. Widział już swego syna rozgniewanego, walczącego jak szaleniec, gotowego rzucić się na każdego. Nigdy jednak nie widział go w takim stanie. Gabriel siedział rozwalony w fotelu przy oknie, bez surduta, w powyciąganej koszuli, wymiętej i brudnej. Wyglądała tak, jakby nie zdejmował jej od wielu dni. Policzki i brodę pokrywał zarost. W pokoju unosiła się silna woń brandy. - Mój Boże, Gabrielu, jesteś pijany! Gabriel wolno uniósł głowę. Zamglone i przekrwione oczy usiłowały coś zobaczyć. Zamroczony alkoholem umysł był W stanie zarejestrować tylko jedno: że oto ojciec jest świadkiem jego załamania. Skrzywił się pogardliwie. - Jestem, ojcze, i takim pozostanę. Trzy dni później wrócił do domu książę. Davis otworzył przed nim szeroko drzwi i skłonił się nisko. Edmund zmrużył oczy. - Co to ma znaczyć? I gdzie jest Cassandra? W Londynie? Jej imię wywołało palący ból w sercu. Pokręcił przecząco głową. - Wobec tego gdzie? - nie dawał za wygraną Edmund. Gabriel zacisnął zęby i jednym ruchem zmiótł ze stołu stojące na nim puste butelki i kieliszki. - Chryste! - wykrzyknął z furią. - Czy muszę ci to mówić? Opuściła mnie! Edmund drgnął, jakby potężna pięść trafiła go w brzuch. - Dobry Boże! - wyszeptał. Gabriel spojrzał na niego błyszczącymi oczyma. - Nie ma potrzeby udawać warknął. - Przecież tego właśnie chciałeś. Już nie, pomyślał Edmund w oszołomieniu. Już nie. Jakiż on był uparty... Zbyt dumny, by przyznać, że serce mu zmiękło. Nie wiedział, kiedy to się stało, ale tak czy inaczej stało się. Kraj jej urodzenia przestał nagle mieć jakiekolwiek znaczenie. Podobnie jej dawna pozycja. Jakimś sposobem ta dziewczyna znalazła drogę do jego serca. Wystarczyła wąska szpareczka i udało jej się wsunąć do środka. Poczuł palący wstyd. Zasługiwał na taką pogardę ze strony syna. Zasługiwał na jego potępienie i na coś więcej... Gniew Gabriela zgasł tak szybko, jak się pojawił. - Jest przy nadziei - wyjaśnił schrypniętym głosem. - Od tego wszystko się zaczęło. Edmund wciągnął ostro powietrze. - Zastanów się, Gabrielu. Dokąd mogła pójść? - Nie wiem. Po prostu nie wiem. Lady Evelyn też o niczym nie wie. Ani Christopher. - Pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Jego głos brzmiał tak cicho, że Edmund musiał dobrze wytężać słuch. Zabrała ze sobą tylko kilka rzeczy. Nie mogę przestać myśleć o tym, że stoi gdzieś zmarznięta, głodna, bez pieniędzy, bez dachu nad głową. - Znajdziemy ją, Gabrielu. Nie wolno ci w to wątpić. - Nie znajdziemy - rzucił Gabriel chrapliwie. - Nie rozumiesz, że zasłużyłem sobie na to? Nie chciała mnie poślubić. -Zacisnął wargi. Uważała, że nie jest godna wyjść za lorda. Lecz z wszystkich nas zakpiła. Wolno uniósł głowę. - Płakała, kiedy wyjeżdżałem. Nie zważałem na to. Postąpiłem jak bezlitosny drań. - Umilkł na chwilę. - Wciąż słyszę jej płacz wyszeptał. Edmunda przebiegł dreszcz, bo Gabriel nie patrzył na niego, lecz przez niego. Na jego twarzy malował się wyraz bezgranicznej rozpaczy. - Kiedy mi powiedziała, że oczekuje dziecka, wpadłem we wściekłość. Myślałem tylko o tym, co mi powiedziałeś: że chciałbyś mieć wnuka. Edmund znieruchomiał. Powoli zaczynał rozumieć, co się naprawdę wydarzyło. - Powiedziałem jej straszne rzeczy. Rzeczy, których tak naprawdę nie chciałem powiedzieć. Rzeczy, których nigdy nie powinienem mówić. Edmund westchnął. Wiedziony instynktem podszedł do Gabriela i położył mu rękę na ramieniu. - Tak jak my wszyscy, chłopcze - rzucił półgłosem. - Tak jak my wszyscy. Gabriel nic na to nie odpowiedział. Twarz Edmunda wydłużyła się, kiedy patrzył na ciemną głowę syna. - Jestem ostatnią osobą, która powinna dawać ci dobre rady, Gabrielu. Lecz jedyne, co możesz zrobić, to mieć nadzieję, że ona ci w końcu wybaczy. Przedtem jednak musisz ją odnaleźć. Rozdział dwudziesty pierwszy Tego wieczoru pod koniec marca ''Zajęcza Nora" pękała w szwach od gości. Kiedy statek rybacki zawijał do portu, trudno było znaleźć wolne miejsce. Powietrze wypełniały ordynarne męskie okrzyki i rubaszny śmiech, które docierały do Cassie pracującej w kuchni. Krzyż bolał ją teraz prawie bez przerwy. Cienkie buty miała rozsznurowane, by mogły się w nich zmieścić opuchnięte stopy. Marzyła jedynie o tym. by wymknąć się do pomieszczenia na poddaszu, gdzie sypiała, ale nie chciała prosić o pozwolenie Avery'ego, właściciela gospody. Trzymał on swój personel żelazną ręką i w razie konieczności nie wahał się używać pieści. Opuszczając Farleigh, myślała jedynie o tym, by uciec jak najdalej. W końcu zdecydowała się na Londyn, mając nadzieję, że znajdzie tam zatrudnienie jako szwaczka. Każdy jednak odprawiał z kwitkiem ubogą dziewczynę. Kiedy zaś brzuch zaczął się powiększać, jej nadzieje rozsypały się proch. Musiała sprzedać kilka drobiazgów, które ze sobą zabrała, by mieć co włożyć do ust. Londyn okazał się przerażający i nieprzyjazny. Gotowa była przyjąć każde zajęcie, lecz na widok dużego brzucha zamykano jej drzwi przed nosem. Pierwsze tygodnie stycznia spędziła żebrząc na ulicach. Pewnego dnia wydało jej się, że zobaczyła Gabriela nad rzeką, uciekła więc z Londynu. Dopiero później doszła do wniosku, że niepotrzebnie się obawiała, bo jemu wcale nie zależy na odszukaniu jej. Na pewno był zadowolony, że się jej pozbył. Na koniec dotarła do gospody w malej rybackiej wiosce niedaleko Brighton. Pomocnik kucharza właśnie zaokrętował się na statek handlowy płynący do Indii. Choć nie przypuszczała, że to możliwe. Avery był o wiele gorszy od Czarnego Jacka. Płacił jej nędzne grosze, ale pozwolił spać na poddaszu i dawał jeden posiłek dziennie po skończonej pracy. Gwałtowny skurcz brzucha pozbawił ją tchu w piersi. Zacisnęła kurczowo ręce na brzegu stołu i po kilku sekundach uśmiechnęła się z ulgą. Dziecko często się teraz poruszało. Nie miała wątpliwości. że to chłopiec. Natychmiast jednak posmutniała, kiedy sobie uzmysłowiła, że Gabriel nigdy go nie zobaczy. Nie chciał przecież swego dziecka. Myśli bezwiednie poszybowały ku Farleigh. Och, jakaż była naiwna! Sądziła, że Gabriel choć trochę o nią dba... może nawet kocha odrobinę. Miała nadzieję, że dziecko stanic się dla nich początkiem nowego wspólnego życia, a zemsta i nieufność pójdą w niepamięć. Pewnego dnia ból w jej duszy osłabnie, lecz kiedy to nastąpi? O przyszłości wolała nie myśleć. Wiedziała, że kiedy dziecko przyjdzie na świat, Avery nie pozwoli jej tu zostać. Był zbyt chciwy, by trzymać u siebie parę darmozjadów. Gdzież się wtedy podzieje? Nikt przecież nie zatrudni kobiety z małym dzieckiem. Coraz ciężej było jej pracować, a umysł wiecznie nękał strach i obawa. Tak była zajęta myślami, że nie zauważyła, jak Avery wszedł do kuchni. - Słyszysz, co do ciebie mówię? - Uszczypnął ją boleśnie w pierś. Potrzebna pomoc na sali, więc przestań się obijać! Jakiś elegancko ubrany młody panek zażyczył sobie brandy zamiast piwa. Siedzi w końcu sali. Obsłuż go szybko. Cassie pospieszyła wykonać polecenie. Stawiając na tacy butelkę brandy, spojrzała mimowolnie na swoje ręce. Były spierzchnięte i czerwone od zimowego chłodu i ciągłego szorowania podłóg. Wyglądały tak samo jak u Czarnego Jacka. Uśmiechnęła się smutno. Nie były to dłonie damy. Evelyn przeraziłaby się na ich widok. Kilka sekund później szła ostrożnie ku stolikowi w rogu sali. Z bólem przypomniała sobie chwilę z przeszłości, kiedy to niosła butelkę brandy innemu elegancko ubranemu dżentelmenowi. I nagle go spostrzegła. Siedział zwrócony do niej plecami. Przerażenie chwyciło ją za gardło, uniemożliwiając oddychanie. Ta sama głowa, te same szerokie ramiona. Jakież okrutne figle płala jej umysł. I oczy również ją zawodzą... Wtedy obrócił się lekko, ukazując profil, klasyczny, jakby wyrzeźbiony i oszałamiająco piękny. Serce zaczęło jej bić jak szalone. Cała krew odpłynęła z twarzy. Taca wymknęła się nagle z bezwolnych palców. - Nie - wyszeptała. - Och, nie... modlitwach. Kiedy minęły cztery miesiące, zaczął wątpić, czy kiedykolwiek ją odnajdzie. W nadziei, że będzie miał więcej czasu na poszukiwania, postanowił sprzedać część swoich statków. Ta właśnie sprawa przywiodła go do małej wioski niedaleko Brighton. Właściciel floty rybackiej odziedziczył sporą sumę po swoim wuju i postanowił nabyć kilka statków. Po godzinie targów ustalili w końcu cenę i warunki. Radca prawny Gabriela miał zjawić się u nowego właściciela, jak tylko przygotuje wszystkie papiery. Choć sprawa została sfinalizowana. Gabriel nie wychodził, lecz pozostał przy stole, głuchy na otaczający go gwar. Przed gospodą czekał już na niego Thomas z powozem. Wtedy właśnie rozległ się brzęk roztrzaskującego się o podłogę szkła. Odwrócił się z umiarkowanym zaciekawieniem i nagle zabrakło mu tchu w piersi. W pierwszej chwili zobaczył jej brzuch, wydamy i ciężki. Zerwał się z krzesła tak gwałtownie, że upadło z łoskotem na ziemię. - Cassie... Cassie! Przerażenie zabłysło w jej oczach. Odwróciła się z zamiarem odejścia od niego jak najdalej, lecz po kilku krokach poczuła, że ktoś gwałtownie ją szarpie. Avery. Chwycił ją za ramię i pchnął w kierunku stołu z taką siłą, że o mały włos nie straciła równowagi. - Ty rozlazła suko! - warknął. - Zapłacisz mi za to! Podniósł w górę zaciśniętą pięść, lecz nie zdążył wymierzyć ciosu, bo ktoś nagle wykręcił mu rękę do tyłu. - Spróbuj ją tknąć, a przyrzekam, że nie doczekasz świtu. Choć głos Gabriela brzmiał spokojnie, w oczach płonęła mordercza wściekłość. - Dobrze już, dobrze, puść mnie. - Avery odwrócił się do niego i wykrzywił mięsiste wargi.- Co ci do tego, panie, że przyłożę tej dziewce, W ciągu tygodni, które minęły od zniknięcia Cassie. Gabriel przekonał się, co znaczy prawdziwy strach. Nienawidził siebie za to, co jej powiedział. Myślał jedynie o sobie i o zemście na ojcu. Zlekceważył jej uczucia, nie bacząc na to, jak bardzo ją zrani. Wyrządził jej straszną krzywdę. Choć walczył z tym ze wszystkich sił, czasami przychodziły mu do głowy przerażające myśli. Matkę zabiła rozpacz. A jeśli Cassie spotkał ten sam los? W takich chwilach zalewał go zimny pot. Opatrzność nie może być aż tak okrutna i kazać mu przeżywać to po raz drugi Nie należał do bardzo pobożnych ludzi, ale teraz nie ustawał w jak na to zasługuje? Tak się składa, że jej płacę... - Tak się składa, że nosi w łonie moje dziecko, postąpisz wiec mądrze szukając sobie innej pomocnicy. Zabieram ją ze sobą i zabiję każdego, kto zechce mnie powstrzymać. - Nie była to groźba, lecz zwykłe stwierdzenie faktu. Na sali zaległa kompletna cisza. Gabriel omiótł tłum groźnym spojrzeniem. - Nikt? Mądra decyzja, panowie. Wyjął złotą monetę i cisnął ją pod nogi Avery'emu. - To więcej niż kosztuje butelka brandy. Po czym złapał Cassie za rękę. Wciąż nie mogąc się otrząsnąć z zaskoczenia, dała się po-ciągnąć w stronę drzwi. W głowie jej huczało, a serce boleśnie tłukło się w piersi, kiedy wepchnął ją do powozu i zatrzasnął drzwiczki. Dał sygnał Thomasowi i ruszyli. Nie mogła powstrzymać nerwowego drżenia. Oto ma przed sobą Gabriela. W jej wnętrzu rozszalała się burza sprzecznych uczuć. Gniew. Zawód. Przede wszystkim jednak głębokie upokorzenie. - Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia. Cóż, u diabła, robiłaś w takim miejscu? Siedział naprzeciwko niej z wyrazem wyrzutu i potępienia na twarzy. Spuściła wzrok. Och, dlaczego musiał ją odnaleźć? Dlaczego właśnie tu? Twarz zapłonęła jej ze wstydu i zakłopotania. Nie chciała, żeby zobaczył ją w takim stanie ­ zdawała sobie sprawę, jak strasznie wygląda. Włosy utraciły blask, a skóra stała się blada i napięta. Czuła się taka wstrętna i niezgrabna. Poczuła bolesne ukłucie w serce. Czyż Gabriel nie powiedział jej kiedyś, że na zawsze pozostanie dla niego ciężarem? Nie mogła znieść myśli, że zajął się nią jedynie z obowiązku. Czyż nie domyślał się. że właśnie z tego powodu uciekła? - Odpowiedz mi, Cassie. Cóż ty tam, do cholery, robiłaś? Utkwiła wzrok w dłoniach splecionych na kolanach, jakby chciała w ten sposób powstrzymać ich drżenie. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. - Do diabła, spójrz na mnie! Usłuchała, wiedząc, że przegrała. Wargi drżały, gorzkie łzy paliły w gardle, a w piersiach brakowało tchu. - Po co mnie szukałeś? - zapytała trzęsącym się głosem. -Po co? - Czy chcesz przez to powiedzieć, że wolałabyś tam zostać? Tak bardzo pragnęłaś uciec od życia, jakie wiodłaś u Czarnego Jacka, a to miejsce nie jest od niego lepsze. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mnie opuściłaś, i to dla czegoś takiego. - Uważasz, że właśnie tego chciałam? Próbowałam znaleźć pracę jako szwaczka w Londynie... Któregoś dnia wydało mi się. że cię zobaczyłam... Musiałam uciec. Popłynęła rwąca się i nieskładna opowieść. Gabriel słuchając jej zbladł jak ściana. Poczucie winy brzemieniem legło mu na duszy. Pomyśleć, że to przez niego błąkała się sama po ulicach Londynu, bez domu, bez pieniędzy. Przecież mogli ją okraść, pobić, zamordować! Chwycił ją za ręce i pociągnął na miejsce obok siebie. - Boże! - wykrzyknął. - Czy naprawdę przypuszczałaś, że nie będę cię szukać? Jak mogłaś tak pomyśleć? Łzy zabłysły w jej pięknych złocistych oczach. - A dlaczego nie? - W tym cichym zapytaniu kryła się cała jej udręka. Pokręcił głową. - Byłem głupcem, Cassie - powiedział udręczonym głosem. - Postąpiłem źle, mówiąc ci te wszystkie rzeczy. Ale wcale tak nie myślałem, przysięgam. Wróciłem do Farleigh jeszcze tej samej nocy i dowiedziałem się, że odeszłaś... Wiem, że cię skrzywdziłem, i gdybym mógł, cofnąłbym te słowa, ale wierz mi, ja też cierpiałem... Boże, czy zdajesz sobie sprawę, co czułem, kiedy odkryłem, że odeszłaś? Wszystkie te tygodnie poszukiwań, zastanawiania się, gdzie jesteś, czy nic ci się nie stało... Omal nie oszalałem. Mogłaś wrócić do domu, Cassie. Powinnaś była wrócić. Wałczyła z nerwowym drżeniem i płaczem. - Do czego miałam wrócić? Do twojej pogardy? Do lekce ważenia? Nie chciałeś mnie! - krzyknęła z głębi udręczonego serca. - Nie mogłam zostać, wiedząc, co do mnie czujesz... Musiałam odejść... Nie rozumiesz? Musiałam! Jej rozpacz rozrywała mu duszę. Choć się opierała, przyciągnął ją do siebie. Nic mogła walczyć z jego siłą i stanowczością. Otoczył ją ciasno ramionami i okrył oboje swoim płaszczem. Poczuła, że coś w niej pęka. Nie mogła już dłużej walczyć z przepełniającym ją bólem w sercu, żalem, wstydem i strachem. - Pragnęłam jedynie, byś był ze mnie zadowolony. Chciałam stać się damą, choć nie wierzyłeś, że mi się uda. - Nerwowo splatała i rozplatała palce. Nie powinnam była się łudzić... Matka mnie nie chciała. Twój ojciec mnie nie chciał. Ty mnie nie chciałeś. - Rozpaczliwy szloch wstrząsnął jej piersią. - Co jest we mnie złego, Gabrielu? Co jest we mnie złego? Przytulił ją mocniej. Serce zatkało mu z żalu. Jakże drobne i delikatne miała ramiona. - Nie ma w tobie nic złego, najmilsza - wyszeptał, z ustami przy jej skroni. Gorącymi wargami osuszał jej łzy nieprzerwanie spływające po policzkach. - Jesteś słodka i urocza. Piękna i godna pożądania. Jesteś wszystkim, czego może pragnąć mężczyzna. Wszystkim, czego ja pragnę. Jeśli słyszała te słowa, to nie okazała żadnej reakcji. Płakała tak długo, aż w końcu wzięło nad nią górę zmęczenie i usnęła w jego objęciach. Była późna noc, kiedy powóz wjechał na długi podjazd prowadzący do dworu. Gabriel wniósł Cassie po schodach na górę. Ściągnął jej suknię, buciki i ułożył ją na łóżku, a potem przykrył kołdrą. Poruszyła się i cicho jęknęła. W jednej chwili znalazł się tuż przy niej. - Spokojnie, kochanie - powiedział czule. Odsunął jej z po liczka złociste pasmo włosów. - Wszystko w porządku. Jesteś już bezpieczna. Uspokoiła się, przytulając policzek do jego dłoni. Jakaż blada i krucha, pomyślał z bólem w sercu. Westchnął ciężko, po czym rozebrał się w ciemnościach i wsunął pod kołdrę obok niej. Ostrożnie, tak by jej nie obudzić, przyciągnął ją do siebie i objął ramionami. Wtuliła się w niego, jakby szukała ciepła. Przyglądał się, jak śpi, czując, jak pierś jej wznosi się i opada. Lekko i delikatnie przesunął palcami po jej twarzy i wzdłuż policzka. Była taka ufna, taka niewinna. Pragnęłam jedynie, byś był ze mnie zadowolony. Chciałam stać się damą, choć nie wierzyłeś, że mi się uda. Zacisnął wargi. Co jest we mnie złego, Gabrielu? Przypomniał sobie, jak płakała, z jaką rozpaczą i smutkiem. Przeklinał siebie w duchu tysiące razy. Chryste, jak mógł być taki ślepy, twardy i nieczuły? Tak bardzo pragnęła miłości, uczucia. A co jej dał? Cassie, pomyślał. Och, Cassie, cóż ja ci uczyniłem? W tym momencie poczuł lekkie poruszenie w miejscu, gdzie jej brzuch dotykał jego boku. To życie, które w niej dojrzewa. Cząstka niej samej... I jego. Jak on mógł się od niego odwrócić? Od nich obojga? Dławiący ból ścisnął mu piersi. Jak on mógł uczynić swemu dziecku to, co ojciec uczynił jemu? Głęboko zranił Cassie. Właściwie to przez cały czas ją ranił. Cóż więc mu teraz pozostało? Wyrzucić ją ze swego życia? Nie. Nie mógłby tego zrobić. Odsunął się nieznacznie i położył dłoń na jej brzuchu. Czekał, wstrzymując oddech. Po kilku sekundach poczuł, jak nie narodzone dziecko poruszyło się lekko. Nikły uśmiech rozjaśnił mu twarz. Cieszył się, że Cassie śpi, bo w przeciwnym wypadku z pewnością odepchnęłaby jego rękę. Długo leżał tak z dłonią na jej brzuchu, oswajając się z jego kształtem, ciepłem, lekkimi, wyraźnie wyczuwalnymi ruchami, rozmyślając i modląc się. W końcu dziecko się uspokoiło. Cassie spała, niczego nieświadoma. Gabriel uniósł się nieznacznie, delikatnie dotknął wargami brzucha, powiek i ciepłych ust, po czym położył się i zamknął oczy. Minęło wiele czasu, zanim i jego zmorzył sen. Rozdział dwudziesty drugi ze względu na nią chciałaby móc to samo powiedzieć o sobie. Nie czuła jednak ani radości, ani żalu. Nie mogła uwierzyć, że znowu jest w Farleigh. Po chwili na jej kolanach stała taca z jedzeniem i ulubioną filiżanką czekolady. Nie miała apetytu, lecz zmusiła się, by coś zjeść. Tymczasem Gloria szykowała jej kąpiel, przysuwając balię blisko kominka, by zapewnić więcej ciepła. Cassie z przyjemnością zanurzyła się w wodzie, a w tym czasie pokojówka, gawędząc wesoło, ścieliła łóżko i porządkowała pokój, tak jakby jej pani nigdy nie wyjeżdżała. Po długiej kąpieli Cassie wyszła wreszcie z balii, oddając się w sprawne ręce Glorii. Westchnęła jednak, kiedy dziewczyna podeszła do szafy. - Obawiam się, że mam niewielki wybór - mruknęła, kładąc rękę na wydatnym brzuchu. - Żadna z sukni nic będzie na mnie pasować. Gloria wzięła z półki obszerną flanelową koszulę nocną. Nic nie szkodzi - odpowiedziała żywo. - Jego lordowska mość wydał ścisłe instrukcje, by jaśnie pani została w łóżku i nie ruszyła nawet palcem. Włożyła jej koszulę przez głowę i rozczesała włosy, układając je luźno na ramionach. Po zakończonej pracy zaprowadziła swoją panią do łóżka. Cassie już chciała zaprotestować, kiedy jednak oparła się o poduszki, doszła do wniosku, że dobrze będzie odpocząć jeszcze kilka minut. Organizm lepiej wiedział, co jest dla jej najlepsze, i choć uważała to za niemożliwe, powieki zaczęły jej opadać i wkrótce zmorzył ją sen. Kiedy ponownie się obudziła, do pokoju zaglądał niebieskoszary zmierzch. Otworzyła oczy, czując, że ktoś ją obserwuje. W drzwiach stał Gabriel. Sądząc po ubiorze, właśnie wrócił z konnej przejażdżki. Serce podskoczyło jej do gardła. Już zapomniała, jaki był przystojny. Nienagannie zawiązany halsztuk otaczał jego szyję. Na nogach miał wysokie buty i opięte bryczesy, bezwstydnie podkreślające muskularne uda. Widząc, że nie śpi, zamknął drzwi i ruszył w jej stronę. Oparłszy się Cassie była tak wyczerpana, że przespała cały ranek i część popołudnia. Kiedy się obudziła, przez okno zaglądały blade promienie słoneczne. Na kominku buzował ogień, rzucając na ściany złocisty blask. W pokoju było ciepło i przytulnie, lecz Cassie czuła się dziwnie zmęczona i obolała. Cicho zaskrzypiały otwierane drzwi. - Jaśnie pani? - posłyszała nieśmiały głos i do pokoju zajrzała Gloria. Kiedy zobaczyła, że jej pani już nie śpi. podbiegła do łóżka. - Och, milady! wykrzyknęła.- Nie umiem wyrazić, jak się cieszę, że jaśnie pani wróciła. Uklękła przy łóżku i rozpłakała się rzewnie. Cassie uśmiechnęła się smutno i położyła jej dłoń na głowie. Choćby o materac, Cassie podciągnęła się do pozycji siedzącej. Czuła się brzydka i niezgrabna. Nie tak powinna wyglądać żona stająca przed mężem. Przesunęła ręką po zmierzwionych włosach, żałując, że nie ma możliwości przygładzenia ich grzebieniem. Sądziła, że Gabriel przysunie sobie krzesło bliżej łóżka lub stanie obok, tymczasem on po prostu usiadł na kołdrze tak blisko niej, że czuła dotyk jego twardego uda. Ogarnął ją niepokój. Przypomniała sobie, jak płakała w jego ramionach tej nocy. Czy znienawidzi ją za okazaną słabość? Czy uzna za odrażający taki brak opanowania? Zacisnęła dłonie na kołdrze. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, co robić. W milczeniu ujął ją za rękę. Silne gorące palce otuliły jej dłoń. Zadrżała mimowolnie. Tego również się nic spodziewała. - Lepiej się czujesz, Jankesko? Przełknęła ślinę i kiwnęła głową Patrzył na nią z powagą. lecz bez gniewu. O wiele łatwiej byłoby znieść jego wściekłość niż tę zaskakującą życzliwość. Wzrok Gabriela przesunął się po jej twarzy. Wyglądała tak młodo i bezbronnie. Włosy opadały w nieładzie na ramiona i plecy. Była taka szczupła. Pod palcami wyczuwał delikatne kosteczki. Jej skóra przypominała pergamin: była blada i niemal przezroczysta. Pomimo grubego brzucha wydawała się taka krucha, że mógłby ją bez trudu zgnieść. - Dzięki Bogu, że cię odnalazłem - powiedział niskim, przejętym głosem. Drżę na myśl, co by było, gdybym cię nie odnalazł. Zesztywniała. W odpowiedzi mocniej objął jej dłoń. - Nie - zaprotestował, kiedy usiłowała się uwolnić. - Nie odsuwaj się. W jej wzroku błysnął niepokój. - Tej nocy mówiłem poważnie - powiedział cicho. - Bardzo żałuję, że sprawiłem ci ból. - Umilkł, po czym dodał równic cicho: - Mam nadzieję, że będziemy mogli zostawić przeszłość za sobą i zacząć wszystko od nowa. Takiego Gabriela jeszcze nie znała. Pełnego pokory i skruchy. Mogłaby przysiąc, że w jego oczach dostrzega łagodność. Łagodność i troskę. Nie, nie. To nic może być. - Nie pojmuję, czemu miałbyś tego chcieć - powiedziała z goryczą. Zbyt dobrze pamiętała wybuch gniewu, kiedy ją porzucał. - Noszę twoje nazwisko, ale poza tym nic nas nie łączy. W jego oczach błysnęła irytacja. - Nie zgadzam się, Cassie. To nas łączy. - Jednym szybkim ruchem odrzucił kołdrę i przykrył dłońmi wydatny brzuch. rozsuwając szeroko palce, jakby chciał go objąć. - Wkrótce urodzisz moje dziecko. To wszystko zmienia. - To niczego nie zmienia. - Usiłowała odepchnąć jego ręce. lecz powinna była wiedzieć, że to bezcelowe. Jeśli się uparł, nic go nie mogło powstrzymać. W końcu rzuciła mu pełne wściekłości spojrzenie. Wyraziłeś się bardzo jasno, mój panie hrabio. Powiedziałeś, że nie chcesz mieć dziecka, dziedzica. Ale tak po prawdzie to nie chciałeś mieć go ze mną - Poczuła w gardle płomień. Boże, jak te słowa ranią. - Jest tak, jak kiedyś ci powiedziałam. Gabrielu. Nasze małżeństwo nie różni się niczym od związku twoich rodziców. Zacisnął zęby. - Mylisz się, Cassie. Jesteś moją żoną. Pragnę tego dziecka i pragnę ciebie. - Och, przesłań! - wykrzyknęła. - Przynajmniej nie oszukujmy się. Jestem dla ciebie jedynie bronią, którą wykorzystujesz, by zemścić się na ojcu. I tylko z tego powodu chcesz mieć to dziecko. By i nim się posłużyć przeciwko ojcu. Blady rumieniec zabarwił policzki Gabriela. - Staram się naprawić krzywdy najlepiej, jak mogę. - Chcesz mi powiedzieć, że to poczucie winy skłania cię do tego? Och, zapomniałam, że pewnego dnia zostaniesz księciem Farleigh. Musisz myśleć o swoich przyszłych obowiązkach. A jednym z nich jest żona i dziedzic, nieprawdaż? Gwałtownie cofnął dłonie z jej brzucha. - Nie pojmuję, cóż jest złego w tym, że mężczyzna pragnie się troszczyć o swoją żonę i dziecko. Serce jej się ścisnęło. Gdybym mogła w to uwierzyć, pomyślała. Ogarnęło ją zwątpienie. Nie wiedziała już, co ma o tym myśleć, a przede wszystkim, co myśleć o nim. - Mówisz o tym, czego ty chcesz. A co ze mną? Czy pomyślałeś o mnie. przywożąc mnie tu z powrotem? - Przede wszystkim o tobie! Wstał, jednocześnie zirytowany i zawiedziony. - Dobry Boże, Cassie, spójrz w lustro. Wyglądasz jak widmo! Nagle zabrakło jej tchu w piersi. Tego już za wiele. Poczuła, jak cały jej świat rozpada się na kawałki. Nie pozwoli jednak, by był świadkiem jej rozpaczy. To lepsze, niż szukać ucieczki w gniewie. - Och, chciałabym, żebyś mnie nigdy nie znalazł! Nie zostanę tutaj, słyszysz? Nie zostanę. Wolałabyś być tam, gdzie cię znalazłem? Tak, tak! Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę cię! Jej rozpaczliwy krzyk zmroził mu krew w żyłach. W jednej chwili znalazł się w jej pokoju. Stała przy łóżku, jedną ręką trzymając się słupka, drugą przyciskając do brzucha. Cały dół koszuli był mokry. Spojrzała na niego okrągłymi, mokrymi od łez oczyma. - Wody odeszły - wydyszała. - O Boże, zaczyna się... Pochylił się, z niezwykłą delikatnością wziął ją na ręce i położył ostrożnie na łóżku. W jego wpatrzonych w nią oczach, dostrzegła coś, czego nigdy by się nie spodziewała - strach. Poczuła, że i jej się to udziela. Łzy popłynęły jej po twarzy. - Och, to nie może być już... To zbyt wcześnie! Chciał odejść, lecz złapała go za ręce. - Nie zostawiaj mnie! Gabrielu. Proszę cię, nie zostawiaj mnie! Jej żałosna prośba brzmiała tak rozdzierająco. - Nie martw się, skarbie. - Ścisnął ją za rękę, po czym pochylił się i ucałował drżące wargi. - Muszę posłać Thomasa po medyka. Za kilka minut będę z powrotem, kochanie. Przyrzekam. Kochanie. Serce jej się ścisnęło. Nie kochał jej i nigdy nie pokocha. Lecz jego dotyk był taki delikatny, a słowa pełne słodyczy. Prawie uwierzyła, że mu na niej zależy, przynajmniej troszeczkę... Po chwili do pokoju wpadła Gloria. - Jaśnie pani! - krzyknęła. Pan hrabia powiedział, że się zaczęło! Cassie ze wszystkich sił starała się zachować spokój. Choć pragnęła uwolnić się od ciężaru, panicznie bała się tego, co miało nastąpić. Spróbowała się uśmiechnąć. - Jestem pewna, że to jeszcze długo potrwa. Pierwszy poród zawsze jest długi. Z pomocą Glorii przebrała się w suchą koszulę. Kiedy kładła się na łóżku, poczuła gwałtowny ból. Wciągnęła powietrze i wolno je wypuściła. W tym momencie wrócił Gabriel. Bez wahania postawił sobie krzesło u wezgłowia i chwycił żonę za ręce. Jakiś czas później przybył medyk. Doktor Hampion był tęgim starszym Rysy twarzy mu stężały. - Nie pozwolę ci wrócić do życia, jakie wiodłaś oświadczył przez zaciśnięte zęby. - Zostaniesz tu, Cassie, nawet gdybym miał cię zamknąć w tym pokoju. Widzę, że jesteś rozdrażniona ponad miarę, nie ma wiec sensu kontynuować tej dyskusji. Wrócę, kiedy zaczniesz myśleć racjonalnie. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Cassie odrzuciła pościel i wyskoczyła z łóżka. - To do ciebie pasuje, tak odejść bez słowa. Ale nie pozwolę się więcej odepchnąć. Słyszysz? Nie pozwolę! Wyszedł na korytarz nie oglądając się ani razu. Niech cię diabli! Och... Gabrielu! mężczyzną o milej powierzchowności. Cassie oddychała spazmatycznie, bóle bowiem zaczęły teraz przybierać na sile. Gabriel, który wewnętrznie kipiał ze złości z powodu tak późnego przybycia medyka, zaprotestował ostro, kiedy ten grzecznie, acz stanowczo poprosił go, żeby wyszedł z pokoju i zaczekał na dole. - Nie ruszę się z miejsca. Uczestniczyłem w poczęciu tego dziecka, nie widzę więc powodu, dla którego nie miałbym być obecny przy jego narodzinach. Doktor Hampton wzniósł w górę oczy i pokręcił głową. Niecierpliwi ojcowie sprawiają tylko kłopot, przypuszczał wiec, że i tym razem będzie tak samo. Jednak w miarę upływu czasu okazało się, że hrabia stanowi wyjątek. Jego obecność działała na żonę kojąco. Cassie starała się tłumić w sobie jęki. Kiedy jednak chwycił ją wyjątkowo silny ból, nie mogła się powstrzymać. - Przepraszam - szepnęła, gdy juz mogła odetchnąć. - Jestem takim tchórzem. W oczach Gabriela zapłonął bezbrzeżny ból. Delikatnie odsunął jej z czoła wilgotne pasemka włosów. - Tchórzem? - zażartował łagodnie. - Nie sądzę, Jankesko. Jesteś wyjątkową kobietą, dzielną i silną, najsilniejszą, jaką znam. Delikatnie otarł jej z czoła kropelki potu, lecz twarz miał szarą z niepokoju. Nie denerwowałby się tak bardzo, gdyby przez ostatnie miesiące miała należytą opiekę i dobrze się odżywiała. Ale ona była chuda i taka słaba. Skąd weźmie siły, by znieść to wszystko? Chwycił ją kolejny ból, tym razem silniejszy i trwający znacznie dłużej niż poprzednie. Choć starała się nad sobą panować, niepowstrzymany krzyk wydarł jej się gardła. Wbiła Gabrielowi paznokcie w dłoń. Kiedy skurcz minął, opadła bez sił na poduszki. Jej piękne włosy były matowe i splątane. Gabriel poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Nienawidził siebie za swoją bezradność. Lodowate dreszcze strachu przebiegły mu po skórze. Na zmianę to klął, to się modlił. Boże! Ile jeszcze ona będzie w stanie znieść? Przy kolejnym skurczu rozległ się ostry głos medyka. - Widzę już główkę. Kiedy poczujesz ból, przyj z całej mocy i nie walcz z tym... Tak, tak! Dobrze, główka już wyszła. No, jeszcze raz i będziesz mogła odpocząć. Pokój wypełniło cichutkie kwilenie. Gabriel nie widział drobnego wijącego się ciałka w dłoniach medyka. Cała jego uwaga była skupiona na postaci żony, leżącej nieruchomo na łóżku. Pochylił się i pocałował ją w usta. - Już po wszystkim, skarbie. Wiedziałem, że ci się uda, wiedziałem. Na wpół przytomny podniósł się z krzesła i patrzył, jak doktor Hampton podaje dziecko Glorii, po czym pochyla się ponownie nad Cassie. Nagle poczuł, że ktoś go chwyta za rękaw. Tuż za nim stała Gloria z promieniejącą twarzą. Nieśmiało podała mu małe zawiniątko. Wolno odsunął flanelowe przykrycie. Jego oczom ukazała się mała istotka z drobną zmarszczoną twarzyczką. Przyglądał się różowemu zdrowemu ciałku i gołym wierzgającym nóżkom. Strach mieszał się w nim z niedowierzaniem. Poczuł dziwną słabość w nogach i jednocześnie rozpierającą go dumę. Chciało mu się krzyczeć, paść na kolana w dziękczynnej modlitwie. Zamiast tego wyszeptał tylko: - Mamy syna, Cassie. Mamy syna. Powieki Cassie zadrżały. Obróciła głowę, starając się coś zobaczyć, lecz oczy przesłaniała jej mgła. Czuła straszliwe zmęczenie, ale bardzo pragnęła chociaż spojrzeć na dziecko. Gabriel popatrzył na nią w chwili, gdy usiłowała unieść się na łokciu. Łzy zabłysły jej w oczach, kiedy opadła bezsilnie na poduszki. W jednej chwili znalazł się przy żonie, położył na łóżku cenne zawiniątko i rozsunął kocyk, by mogła popatrzeć. - Czy z nim... wszystko w porządku? Musiał się pochylić, by coś usłyszeć. - Ma dziesięć palców u rąk i dziesięć u nóg. Nie ma w nadmiarze ciała i włosów, ale wygląda na wspaniałego małego chłopaka. Lekki uśmiech przemknął jej po twarzy. Wszystkie obawy zniknęły i nareszcie mogła odpocząć. Kiedy się obudziła, popołudniowe słońce zaglądało przez okna. Skrzywiła się lekko, przekręcając na bok. W tym momencie do pokoju weszła Gloria z tacą. - Ach, jaśnie pani w porę się obudziła. Czy jaśnie pani chciałaby coś zjeść? - Umieram z głodu - stwierdziła ze zdziwieniem. Zjadła sporą porcję parującego gulaszu z jagnięcia z pachnącym, świeżym chlebem. Potem Gloria przyniosła jej miskę z gorącą wodą do umycia. Kiedy pokojówka zmieniła jej nocną koszulę, uczesała i przewiązała wstążką włosy. Cassie poczuła się znacznie lepiej. - Czy mój mąż jest w domu? - Zdaje się, że jest w swoim gabinecie. - Gloria zachichotała wesoło. Och, trzeba było go widzieć wczoraj wieczorem. Ależ z niego dumny tatuś. Pan doktor musiał mu siłą odebrać dziecko, by móc dokładnie je obejrzeć. A więc Gabriel był zadowolony z syna... Odetchnęła z ulgą. Może to było głupie z jej strony, lecz w głębi serca obawiała się, że może go odrzucić. Spojrzała tęsknić w stronę kołyski. Zza warstwy koców wyzierała mała czarna główka. Nagle zawiniątko poruszyło się i rozległ się cichy żałosny płacz. Gloria wybuchnęła śmiechem, kiedy dostrzegła w oczach swej pani płomienną radość. Cassie uniosła się na łokciu i przyglądała się chciwie, jak pokojówka wyjmuje dziecko z kołyski i zmienia mu pieluszkę. W tym momencie w drzwiach ukazała się wysoka postać. Był to Gabriel, sądząc z wyglądu, świeżo umyty i ogolony. Włosy błyszczały mu od wilgoci, a w powietrzu unosił się lekki zapach wody kolońskiej. Gloria wzięła na ręce płaczącego malca. Gabriel dał jej znak i pokojówka przekazała mu dziecko. Mały natychmiast się uspokoił, kiedy znalazł się w ojcowskich ramionach. Gloria dygnęła i cicho wyszła z pokoju. Cassie nawet tego nie zauważyła, bo cała jej uwaga była skupiona na najważniejszych dwóch osobach. - Myślę, że twoja mama chciałaby cię lepiej poznać, mój mały paniczu - powiedział Gabriel żartobliwie i podał jej dziecko z wyrazem niezwykłej łagodności w oczach. Dla Cassie świat zamknął się w tej chwili w tym małym zawiniątku, spoczywającym w zgięciu jej łokcia. Gabriel i wszystkie związane z nim problemy przestały istnieć. Dziecko wpatrywało się w nią surowym wzrokiem ojca. Jego oczy miały barwę głębokiego błękitu. Delikatny ciemny meszek pokrywał główkę. Lecz nawet dla tak niedoświadczonej matki jak Cassie, było oczywiste, że jest wyjątkowo mały jak na noworodka. - Jest taki maleńki - szepnęła strwożona. - Och, Gabrielu, a jeśli... Gabriel przesunął dłonią po zaróżowionym policzku. - Medyk powiedział, że pomimo wczesnego przyjścia na świat, jest wyjątkowo silny - powiedział łagodnie. Cassie zamknęła oczy. niezdolna w tej chwili do wypowiedzenia choć słowa. Szczęście potężną falą zalało jej duszę. Gdyby coś się stało jej dziecku, czułaby się winna do końca swoich dni. Jej wzrok otrzymał się na wyblakłej koszulce, którą malec miał na sobie. Gabriel usiadł na brzegu łóżka. - Niestety, nie byliśmy przygotowani na tak szybkie poja wienie się dziecka w domu - powiedział z krzywym uśmie chem. - Pożyczyliśmy więc kilka rzeczy od córki kucharki, do czasu kiedy ojciec i pani McGee wrócą z Londynu. Wyjechali dziś wczesnym rankiem. Jak przez mgłę przypomniała sobie Edmunda stojącego przy łóżku i uśmiechającego się do niej. Edmund się uśmiechał? Wyobraźnia musiała ją zawieść. Krytycznym wzrokiem zmierzyła stojącą w kącie kołyskę z ciemnego błyszczącego mahoniu. - Kołyska niestety też jest stara. Jeszcze moja i Stuarta.- Ojciec polecił Davisowi przynieść ją ze strychu. - Zawahał się. - Lecz jeśli chcesz, kupimy nową. Znowu ojciec. Z trudem powstrzymała pragnienie, by nie spojrzeć na niego ostro. Zazwyczaj kiedy mówił o Edmundzie, brzmiało w jego głosie napięcie. Tym razem go nie było. Czy to możliwe, że podczas jej nieobecności doszli wreszcie do porozumienia? Nie mogła jednak dłużej się nad tym zastanawiać, bowiem maleństwo uznało, że wystarczająco długo było cierpliwe, a teraz chce jeść i zamierza o tym poinformować oboje rodziców. Cassie mimowolnie podskoczyła, kiedy rozległ się jego głośny krzyk. Gabriel westchnął i niechętnie wyciągnął ręce po syna. - Zatrudniliśmy mamkę - mruknął. - Przyniosę go z powro tem, jak tylko zostanie nakarmiony. Cassie jednak nie miała zamiaru wypuścić swojego skarbu z rąk. - Mamkę?! - wykrzyknęła. - A po co? Przecież sama mogę go karmić. Gabriel spojrzał na nią z wahaniem. - Medyk powiedział, że trzeba go karmić co dwie godziny, póki nie nabierze trochę ciała - powiedział wolno. - Damy zwykle nie karmią same dzieci... - To żaden argument- powiedziała, wysoko unosząc brodę. Oboje wiemy, że nie jestem damą. Zacisnął wargi. - Nie mam nie przeciwko temu, byś go karmiła, Cassie. Miałem na uwadze jedynie twoje zdrowie. Sądziłem, że byłoby to dla ciebie zbyt uciążliwe. Ale stanowczo protestuję przeciw twierdzeniu, że nie jesteś damą - dodał ze zwykłą sobie arogancją.- Jesteś hrabiną Wakefield i matką mojego syna, i nikt nie ma prawa rzucać na ciebie takich oszczerstw, nawet ty sama. Spuściła głowę. Dziecko rozkrzyczało się teraz na dobre. Poczuła się nagle zawstydzona swoją niezdarnością. Gabriel najwidoczniej nie zamierzał wyjść z pokoju, nie miała więc innego wyboru, jak nakarmić syna w jego obecności. Ręce jej się trzęsły, kiedy rozwiązywała tasiemki koszuli i zsuwała ją z ramienia, odsłaniając pełną, zakończoną różową brodawką pierś. Czując się strasznie niezręcznie, przysunęła do siebie maleństwo. Przypadkiem trafiło ustami na sutek i poczęło ssać żarłocznie. Cisza, jaka nastąpiła, była głośniejsza od krzyków dziecka. - Proszę, nie gniewaj się na mnie - wyszeptała Cassie zdławionym głosem. Przesunął kciukiem wzdłuż jej policzka i pochylił się tak nisko, że czuła ciepło jego ciała i oddechu. Przez pełną napięcia sekundę sądziła, że ją pocałuje. Bardzo tego pragnęła. Tak bardzo, że zaczęła drżeć wewnętrznie. - Nie gniewam się - powiedział cicho. - Jestem tylko niezmiernie rad, że wróciłaś. W jego spojrzeniu było tyle uczucia, że patrzyła jak zahipnotyzowana. Przesunął kciukiem wzdłuż jej dolnej wargi i cofnął dłoń. - Czy myślałaś już, jakie damy mu imię? - zapytał przeno sząc wzrok na syna. Poczuła się zawiedziona, lecz postanowiła tego nie okazać. - Prawdę powiedziawszy, wybrałam już dla niego imię powiedziała wolno. Nie przyznała się, że nigdy nie wątpiła, że to będzie syn. - Zawsze podobało mi się imię Jonathan... a na drugie może Stuart... Wstrzymała oddech i czekała, jak zareaguje na jej propozycję. - Jonathan Stuart - powiedział tytułem próby i nagle uśmiechnął się ciepło. - Podoba mi się. Będzie wiec Jonathanem Stuartem. Zalała ją fala radości. Nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. Może Gabriel słusznie postąpił przywożąc ją tutaj. Kochał swojego syna - co do tego nie miała wątpliwości. Ta pewność dodała jej skrzydeł. Nawet jeśli Gabriel nigdy jej nie pokocha, to przynajmniej będzie ich łączyć duma z syna... Niczego więcej nie pragnęła. Rozdział dwudziesty trzeci Dopiero po tygodniu pozwolono Cassie wstać z łóżka. Gorąco przeciw temu protestowała, lecz Gabriel i Gloria byli nieubłagani. Przez ten czas nie robiła nic, tylko jadła, spała i karmiła Jonathana. Wkrótce też zaczęła odzyskiwać siły i kolory. W głębi serca była przekonana, że Gabriel słusznie postąpił, sprowadzając ją z powrotem do Farleigh. Dzięki temu jej syn będzie miał wszystko. Sama nigdy nie zapewniłaby mu takiego życia, jakie mógł mieć tutaj. Nocami zanosiła dziękczynne modlitwy do Boga za to, że Jonathan będzie miał to, czego jej brakowało. Nie zazna głodu. Zawsze będzie miał dach nad głową. Pragnęła też tego, by rósł wiedząc, że jest kochanym i upragnionym synem. Kiedy Gabriel zaproponował, że zatrudni piastunkę do dziecka, sprzeciwiła się temu gorąco, lecz pod wpływem przekonujących argumentów męża i Evelyn ustąpiła. Uparła się jednak, że to ona zdecyduje, kto nią zostanie. Chociaż obie kobiety polecone przez Edmunda miały dobre referencje i z pewnością znały swój fach, Cassie uznała, że są zbyt sztywne i lodowate w obejściu. Pragnęła kogoś ciepłego i żywego, kto nie bałby się śmiać, kogoś, komu Jonathan mógłby zaufać i pokochać. W końcu zdecydowała się na dużą kościstą dziewczynę z wioski. Alice miała żywe brązowe oczy i ciepły uśmiech. Potrafiła zajmować się dziećmi, bowiem sama miała ośmioro rodzeństwa. Jonathan wyraźnie ją polubił. Gaworzył i zasypiał na jej rękach, całkiem zadowolony z wyboru dokonanego przez matkę. Edmundowi nie bardzo podobała się nowa niania, lecz Cassie była przekonana, że dobrze wybrała. Co zaś się tyczy Gabriela, to wciąż panowało między nimi pewne napięcie. Choć stopniał nieco jego chłód i zawsze zachowywał się w stosunku do niej nienagannie, Cassie cierpiała katusze. Tak bardzo go kochała i pragnęła, by okazał, że mu na niej zależy. Czas jednak tylko pogłębiał dystans między nimi. Kiedy dni zmieniły się w tygodnie, serce Cassie pękało z tęsknoty. Targana sprzecznymi emocjami, wahała się między rozpaczą i oburzeniem, nadzieją i pragnieniem. Ani razu nie przyszedł do jej pokoju, choć doktor Hampton dał im taktownie do zrozumienia, że nie ma potrzeby dłużej się powstrzymywać. Jednak Gabriel nie okazał najmniejszego nawet znaku, że jej pragnie. Nic wiedziała, co o tym myśleć. Czy to widok jej zdeformowanego ciążą ciała zabił w nim pożądanie? Lecz teraz znowu zeszczuplała, może z wyjątkiem piersi, które stały się większe i pełniejsze. Może Gabriel już jej nie pragnął. Bała się myśleć, że nawet to utraciła. Pewnego słonecznego popołudnia pod koniec czerwca złożył jej wizytę Christopher. Gabriela nie było w tym czasie we dworze, bowiem wezwały go pilne sprawy majątkowe. Cassie poprosiła przyjaciela, żeby pozostał, mając nadzieję, że Gabriel wkrótce wróci. Kiedy wypili już herbatę w salonie. Christopher połaskotał Jonathana pod brodą i wyraził zdziwienie, że malec tak urósł od jego ostatniej wizyty przed kilkoma tygodniami. - Czas na mnie, Cassie. Dość długo już zwlekałem. Wygląda na to, że Gabriel nieprędko wróci. Cassie wyszła z nim na ganek. Stanęli u szczytu szerokich schodów, czekając, aż stajenny przyprowadzi mu konia. Christopher wsunął ręce do kieszeni, po czym spojrzał na Cassie z wyrazem lekkiego zakłopotania na twarzy. - Prawdę powiedziawszy przyjechałem, by podzielić się z wami nowiną. - Skoro Gabriel nie miał dość przyzwoitości, by w porę wrócić, to możesz powiedzieć to mnie - rzuciła lekkim tonem. Roześmiał się wesoło. - A więc dobrze. Czy znasz ten stary dwór przy głównym trakcie, na północ od was? - Ależ tak. Przejeżdżam tamtędy, kiedy jadę do Warrenton. To doprawdy wstyd, że nikt w nim nie mieszka. To piękny dwór, trzeba tylko o niego zadbać. - Całkowicie się z tobą zgadzam i spieszę zapewnić, że wkrótce zajdą tam zmiany na lepsze. Zamrugała oczami. - Co takiego? Chcesz powiedzieć, że ty... naprawdę... Wybuchnął śmiechem, widząc jej zaskoczenie. - Tak, Cassie, naprawdę. Masz przed sobą nowego właściciela. Już nawet spędziłem tam dzisiejszą noc. - Och, Christopherze, jakże się cieszę! - wykrzyknęła i dodała nie bez złośliwości: - Czy to znaczy, że porzucasz swój okropny tryb życia, by stać się statecznym dżentelmenem? Uśmiechnął się. - Myślę, że skoro Gabriel się ustatkował, co jeszcze rok temu wydało się nie do pomyślenia, to wszystko jest możliwe. Serce Cassie zabiło gwałtownie. Czyżby więc Gabriel był zadowolony? Och, gdyby mogła w to uwierzyć... - Skoro kupiłeś dom na wsi, to brakuje ci tylko jednej rzeczy. - Jakiejże to? - Żony, która by cię poskromiła. Ku jej zaskoczeniu uśmiech zniknął z jego twarzy. - Niczego bardziej nie pragnę powiedział i dodał cicho: Ale to nigdy się nie stanie. Spochmurniał, a w jego oczach pojawił się wyraz tęsknoty i smutku. - Dlaczego tak mówisz, Christopherze? - zapytała, marszcząc brwi. Jesteś młody, przystojny. Nie wyobrażam sobie, by panna, którą wybierzesz, mogłaby odmówić ci swej ręki. - To nie w odmowie tkwi problem - powiedział po chwili milczenia i mimowolnie spojrzał w stronę, gdzie stał jego nowy dom i... Warrenton. Cassie spojrzała na niego z błyskiem zrozumienia w oku. - Chodzi o Evelyn, prawda? - I natychmiast sama sobie odpowiedziała. Oczywiście że tak. Przypomniała sobie, jak często widywała ich w Londynie razem; tańczących, rozmawiających... Prawdopodobnie to wtedy się zaczęło. - Christopherze, więc ty i Evelyn! - wykrzyknęła uradowana. - To wspaniale! Grymas bólu wykrzywił mu twarz. Nie, Cassie, to niemożliwe. Ale dlaczego? Czy ona cię nie kocha? Kocha - przyznał po chwili wahania. - Kupiłem ten dwór po to, by być blisko niej. Przynajmniej do czasu, aż wyjdzie za mąż. Cassie spojrzała na niego zdumiona. - Jeśli ją kochasz, to nie pozwolisz jej poślubić innego. Czemu po prostu się nie oświadczysz? Westchnął głęboko. - Jej ojciec to pompatyczny konserwatysta, Cassie. Nie pozwoli jej poślubić kogoś bez majątku i tytułu. W każdym razie nikogo poniżej hrabiego. Ja natomiast jestem tylko baronetem. Gdybym się oświadczył. Warrenton nie pozwoliłby mi się z nią widywać. - Och, Christopherze, jakie to przykre dla was obojga -powiedziała Cassie współczująco. - Ale nie trać nadziei. Evelyn wciąż nie ma poważnych kandydatów, o nikim też nie myśli na poważnie. - Ona nie postąpi wbrew woli ojca, Cassie. Nie wystawi na szwank jego honoru. A ja nic chcę jej narażać na dyshonor prosząc, by to zrobiła. Cassie zagryzła wargę. Wewnętrzny głos podpowiadał, że Christopher ma rację, jednak nie chciała się z tym pogodzić. - Nie poddawaj się - powiedziała cicho, ściskając go za ramię. Może znajdzie się jakiś sposób na to, byście mogli być razem. - Po czym stanęła na palcach i cmoknęła go na pożegnanie w policzek. Wracając na górę nie mogła przestać o nim myśleć. Zajrzała do nowo urządzonego pokoju dziecinnego, w którym spał Jonathan, i poszła dalej do swego pokoju. Zamyślona stanęła przy oknie, rozsuwając lekko zasłony. W oddali, za pasem zieleni, barwił się na purpurowo zachód słońca. Westchnęła, zastanawiając się, jakby tu pomóc Evelyn i Christopherowi wyjść z kłopotu. Gdyby tylko można było przekonać księcia Warrenton, by nie zagradzał swej córce jedynej drogi do szczęścia. Może Gabriel mógłby namówić ojca, by porozmawiał z Warrentonem. Obaj często jeździli konno i wspólnie polowali. Postanowiła, że przy pierwszej sposobności powie mu o tym. Podniesiona na duchu odwróciła się od okna i stanęła twarzą w twarz z Gabrielem. - Gabriel! - wykrzyknęła zaskoczona. - Przestraszyłeś mnie. Nie słyszałam, jak wszedłeś. Musiał przed chwilą wrócić, bo wciąż ubrany był w strój do konnej jazdy i długie buty. Kompletnie zasłonił sobą drzwi i nagle pokój wydał jej się strasznie mały. Czarny strój, szpicruta i rękawiczki nadawały jego postaci groźny wygląd. Nic dziwnego. Szczęki miał zaciśnięte, w oczach płonął mu zimny blask. Nie uśmiechał się i nie powitał jej dobrym słowem. - Gabrielu, czy coś się stało? - zapytała z niepokojem. - Widziałem was, Jankesko. Widziałem tuż przed jego odjazdem. Patrzyła na niego nic nie rozumiejąc. - Kogo? Christophera? - Właśnie. Powiedz, mi, skarbie, czy zdradzacie mnie pod moim własnym dachem? Choć głos brzmiał łagodnie, oczy ciskały błyskawice. Zadrżała. Nagle zrozumiała, że on jest zazdrosny. Poczuła jednocześnie dumę i gniew na myśl o tym, że tak nisko ją osądza i podejrzewa o coś takiego swojego przyjaciela. Skrzyżowała ręce na piersi, starając się przybrać jak najbardziej godną postawę. - Jak widzę, nic się nie zmieniło, Gabrielu. A przede wszyst kim ty się nie zmieniłeś, bo ja niczym nie zasłużyłam sobie na takie obelgi. Obrażasz mnie tym posądzeniem, jak również Christophera. W tej chwili rozległ się płacz Jonathana. Gabriel odwrócił się z zamiarem wyjścia z pokoju. Cassie pospieszyła za nim. W pokoju dziecinnym powiedziała szybko: - Pozwól, że ja... - Zapewniam cię, że ja też potrafię - przerwał jej ostro, po czym pochylił się i z niezwykłą delikatnością wyjął Jonathana z kołyski. Kiedyś uważała, że to niemożliwe, lecz trudno było kwestionować uczucie, jakim Gabriel darzył swego synka. Dlaczego i jej nic mógłby ofiarować choć cząstki tej miłości? - pomyślała ze smutkiem. Jonathan natychmiast się uspokoił. Leżał i patrzył na ojca z wyrazem całkowitej ufności w oczach. Gabriel dotknął palcem muślinowej koszulki i zaśmiał się cicho, kiedy synek pochwycił jego palec, włożył sobie do ust i począł ssać. Zorientowawszy się, że nic nie leci, głośno wyraził swoje niezadowolenie. Zaczął kręcić się i wiercić, zwracając buzię w stronę piersi Gabriela. - Obawiam się, że tego nie mogę dla ciebie zrobić. Jonathanie powiedział Gabriel, unosząc brew. Rzucił Cassie chłodne spojrzenie i bez słowa oddal jej dziecko. Usiadła w fotelu stojącym na wprost drzwi. Jonathan płakał coraz niecierpliwiej. Zaczęła kołysać go, próbując uspokoić. W dodatku piersi zaczęły ją swędzić. Do diabła! - On jest głodny, Jankesko - oznajmił Gabriel, jakby sama się tego nic domyśliła. Rzuciła mu gniewne spojrzenie, dając do zrozumienia, że pragnie, aby zostawił ją samą. Lecz on tylko się uśmiechnął. Och, cóż z niego za potwór, pomyślała, kiedy stanął za jej plecami. Zesztywniała zaskoczona, kiedy chwycił palcami tasiemki stanika i jednym pociągnięciem zwolnił zapięcie, uwalniając pełne piersi. Wstrzymała oddech, kiedy musnął dłońmi jej nagie ciało. Zaraz jednak Jonathan z zachłanną chciwością pochwycił sutek. Spuściła głowę, starając się skupić uwagę na dziecku. Był dobrym pogodnym maleństwem, które płakało tylko wtedy, gdy było głodne lub miało mokrą pieluszkę. Nie należał też do słabowitych, czego się obawiała. Miał okrągły twardy brzuszek i pulchne policzki. Spokój i zadowolenie, które zwykle ją ogarniały podczas karmienia, gdzieś się ulotniły. Panująca w pokoju cisza szarpała nerwy. W dodatku Jonathan ssał tak hałaśliwe. Każdą cząsteczką swego ciała wyczuwała obecność Gabriela. Wiele razy uczestniczył w karmieniu syna, lecz dzisiaj czuła się przy nim bezbronna i naga. Potrafił doskonale panować nad emocjami, tymczasem jej uczucia rozbiegły się w różnych kierunkach. Kiedy przyłożyła Jonathana do drugiej piersi- spróbowała dyskretnie przykryć kocem obnażone ciało i główkę synka. Dłoń Gabriela nie dopuściła do tego. Pojedynek rozgorzał na dobre. Stanął teraz tak, by mogła go widzieć. - Taka oddana matka - zauważył kpiąco. - Wstyd, że nie jesteś równie oddaną żoną. - Och, na litość boską! - Jonathan zaczynał usypiać przy jej piersi. Musiała wiec zniżyć głos do szeptu, choć pragnęła wykrzyczeć swój protest. - Christopher przyszedł zobaczyć się z tobą. Chciał ci powiedzieć, że kupił dwór w sąsiedztwie Warrenton. - Będzie więc naszym sąsiadem. Niezwykle to korzystne dla was obojga. Jonathan usnął. Kiedy zjawiła się Alice, Gabriel odebrał Cassie syna i przekazał piastunce. W drzwiach odwrócił się i spojrzał na Cassie znacząco. Wygładziła suknię i uniosła dumnie głowę, kiedy chwycił ją za łokieć. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia, jak mu towarzyszyć. Na korytarzu spróbowała się wyswobodzić, lecz na próżno. Puścił ją dopiero, gdy znaleźli się w jej pokoju. Zamknął drzwi, skrzyżował ręce na piersi i powrócił do przerwanej rozmowy. - Widziałem, jak go całowałaś, Jankesko. Cóż za wzruszająca scena. Wciągnęła głęboko powietrze. - Tylko w policzek, przysięgam. Chciałam go pocieszyć, nie więcej. Gabriel nie był w stanie opanować dręczących go wątpliwości. Dotyczyły one nie tylko jego syna. Nie mógł zapomnieć, z jaką pasją krzyknęła, że go nienawidzi. Bez względu na to, jak słodko się do niego uśmiechała, ten krzyk utkwił w nim jak kolec. - Doprawdy? Powiedz mi, moja słodka, czy nadal czujesz się nieszczęśliwa, bo sprowadziłem cię do Farleigh? Nie uszedł jego uwagi nikły cień, który przemknął przez jej śliczną twarzyczkę. Ogarnął go gniew. Powoli, z rozmysłem, zaczął zdejmować z siebie ubranie. Rzucił surdut na oparcie krzesła. - Pocieszasz Christophera. Pielęgnujesz Jonathana. Jestem twoim mężem i nie pojmuję, dlaczego i ja nie mógłbym zostać otoczony taką troską. Och, cóż za arogancja! Poczuła, jak robi jej się gorąco, lecz dłonie wciąż miała lodowało zimne. Zacisnęła je, wstrząśnięta do głębi burzą emocji, jaką w nim wyczuwała. Za surdutem poszła koszula. - Na twoim miejscu zacząłbym się rozbierać, Jankesko.- W przeciwnym razie z przyjemnością zrobię to za ciebie. Na widok jego nagiej, owłosionej piersi zaschło jej w ustach. - Gabrielu - wyjąkała. - Musisz mi uwierzyć. To był tylko przyjacielski pocałunek. Nie można go porównać z tymi, które nas łączyły. - Nie? W takim razie udowodnij mi to - oświadczył, zrzucając z siebie ostatnią część garderoby. Gardło miała tak ściśnięte, że z trudem oddychała. Pokręciła głową, walcząc rozpaczliwie ze słabością, która ją ogarniała. Ręce Gabriela dotknęły jej nagich ramion, wywołując w niej niepokojące uczucia. Lecz daleko bardziej niepokojąca była jego naprężona męskość. Mimo że starała się odwracać wzrok, nie mogła się powstrzymać, by na nią nie patrzeć. - Powtarzam, skarbie. Jeśli mam ci uwierzyć, musisz mnie przekonać. - Nie!- Wciągnęła głęboko powietrze. - Nie w ten sposób, nie wtedy, kiedy jesteś taki zimny i rozgniewany. W ciągu paru sekund ściągnął z niej ubranie. - Przestań! - krzyknęła. - Nie oddam ci się dobrowolnie! - Zaczęła okładać go pięściami, kiedy cisnął ją na łóżko. - Słyszysz, nie pozwolę! - Chwyciła go za ramiona, lecz nic wiedziała, czy po to, by go odepchnąć, czy przyciągnąć do siebie. Opór Cassie rozwścieczył Gabriela. Umysł spowiła gęsta mgła, zacierając myśli i rozsądek. Jednym gwałtownym ruchem wtargnął w nią głęboko, pokonując suchość jej delikatnego wnętrza, nie przygotowanego na tak szalony atak. Szarpnęła ciałem i jęknęła boleśnie. Ten krzyk rozpaczy podziałał na niego niczym zimna woda. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią. Oczy miała mokre od łez, które płynęły nieprzerwanym strumieniem. Christopher nic dla mnie nie znaczy, przysięgam - załkała. Och, czy nie rozumiesz? On kocha Evelyn, nie mnie. Chciał być blisko niej, nie mnie. Zacisnął mocno oczy. Rozpacz mieszała się w nim z pożądaniem. - Cassie - wyszeptał. - O Boże... Cassie... Zniknęła gdzieś ślepa furia, ustępując miejsca głębokiemu wstydowi. Jego jedynym zamiarem było teraz uwolnienie jej od siebie. Nie pozwoliła mu na to. Otoczyła ciasno ramionami i przywarła całym ciałem. Nienawidziła tego, co przed chwilą zrobił - szalonego wybuchu gniewu i goryczy - lecz nie jego. Nie mogła znieść myśli, że jeśli ten tak boleśnie rozpoczęty pojedynek nie przerodzi się w coś wspaniałego. Gabriel może siebie za to znienawidzić. - Nie - zaprotestowała błagalnie. - Nie mogę, Cassie - powiedział niskim, nabrzmiałym bólem głosem. Zachowałem się jak zwierzę. - Ależ możesz, Gabrielu. Po prostu mnie kochaj - wyszeptała. Wzięła w dłonie jego twarz i z pełną nieśmiałości słodyczą pocałowała w usta. Wargi miała słone od łez. Początkowo jego usta pozostawały zaciśnięte. Jak jego serce, pomyślała z rozpaczą. Jednak po chwili uniósł głowę i spojrzał jej głęboko w oczy. Ujrzała w nich cały ogrom bólu i winy i z cichym jękiem przywarła do tych gorących twardych warg. Poczuła, jak jego ramiona obejmują ją kurczowo, a usta odpowiadają na pocałunek z równą jej żarliwością. - Nigdy więcej mnie nie opuszczaj, Cassie ­ wyszeptał chrapliwie. Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Serce zaczęło jej bić jak szalone. Miała ochotę rozpłakać się z radości. A więc trochę mu na niej zależało! Ze stłumionym jękiem zachwytu przywarła do niego całym ciałem. Kiedy nagle zaczął się z niej wysuwać, zaprotestowała, gwałtownie zaciskając kolana. On jednak pokręcił głową i dotknął ustami jej piersi. Czas jakby stanął w miejscu. Jego pieszczoty wydawały się przedłużać w nieskończoność. Całował ją zachłannie i zarazem delikatnie. Zalała ją fala gorąca, kiedy zaczął drażnić wargami jej sutki, aż nabrzmiały i zesztywniały. Westchnęła, kiedy przesunął się niżej, pieszcząc jedwabistą skórę brzucha, po czym rozsunął jej uda. Zadrżała, kiedy poczuła najpierw jego gorący oddech, a potem język na małym rozkosznie wrażliwym wzgórku i wilgotnych listkach. Smakował ją tak długo, aż zaczęła wić się i jęczeć, błagając, by skończył tę rozkoszną torturę. Kiedy wsunął się na nią, nad górną wargą błyszczały mu kropelki potu. Choć jego penis był nabrzmiały i pulsujący, wszedł w nią niezwykle wolno i głęboko. Zacisnął zęby, kiedy ogarnęło go intensywne ciepło jej wnętrza, i szybkim ruchem przekręcił się na plecy, unosząc ją nad sobą, lecz wciąż pozostając w jej rozpalonym tunelu. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma, opierając się dłonią o jego pierś. - Gabrielu... Jego oczy płonęły nieposkromioną namiętnością. - Weź mnie - wyszeptał ochryple. Chwycił ją za biodra, uniósł w górę, po czym opuścił na swój wyprężony członek. - O tak, moja słodka... tak, tak! Jęknął, kiedy ogarnęła ich fala namiętności, unosząc coraz wyżej i wyżej. Kiedy poczuł, że ciało Cassie zaczyna pulsować i drżeć z rozkoszy, zacisnął zęby, zalewając ją własnym spełnieniem. Po chwili Cassie opadła na niego z cichym jękiem. Przewrócił się na bok i przyciągnął ją do siebie. Odsunął delikatnie złociste pasemka włosów z jej policzków, po czym złożył na jej ustach długi, rozkosznie słodki pocałunek. Usnęli, obejmując się ramionami. Rozdział dwudziesty czwarty Następnego ranka skrzypienie otwieranych drzwi wyrwało Cassie z głębokiego snu. Zaraz potem ktoś gwałtownie wciągnął powietrze w płuca. Uśmiechnęła się lekko. Zapewne Gloria właśnie się zorientowała, że jej pani nie jest sama w łożu. Uniosła się na łokciu i zobaczyła, że Gloria stawia tacę ze śniadaniem na stoliku przy drzwiach. - Glorio? Pokojówka odwróciła się na dźwięk męskiego głosu. Gorąca dłoń dotknęła nagiego ramienia Cassie. A więc Gabriel też już nie spał. - Poproś kucharkę, by odtąd stawiała na tacy dla jaśnie pani także dzbanek z herbatą. - Oczywiście, milordzie. - Dziewczyna dygnęła i pospiesznie wyszła z pokoju. Polecenie Gabriela miało niezwykłą wagę - oboje zdawali sobie z tego sprawę. Cassie obróciła się w jego stronę. Przesunął palcem wzdłuż linii jej nosa. - Czy masz coś przeciwko temu, pani hrabino? Uśmiechnął się szelmowsko, wywołując tym szybsze bicie jej serca. Ciemne, nie ogolone policzki i pokryta gęstym włosem pierś przydawały mu męskiego uroku, lecz zaspane, płonące żywym srebrem oczy czyniły go znacznie młodszym i mniej surowym. Pokręciła przecząco głową. Zalała ją fala błogiego szczęścia. Po raz pierwszy bowiem poczuła się naprawdę żoną i damą. Pochylił się i dotknął wargami jej ust, po czym spojrzał na nią z nagłą powagą w oczach. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją głupotę - powiedział cicho. - Po raz kolejny tak niesprawiedliwe potraktowałem ciebie i Christophera. - Pokręcił głową z niesmakiem. - Powinienem wiedzieć o Christopherze i Evelyn. Przycisnęła mu palce do warg. - Skąd mogłeś wiedzieć? - upomniała go łagodnie. - Ja też o niczym nie wiedziałam. Okazałam się równie ślepa jak ty. Teraz przypominam sobie, że często widywałam ich razem... -Gruba zmarszczka przecięła jej czoło. - Christopher uważa, że jej ojciec nie uzna go za odpowiedniego męża dla niej. Nawet nic próbował się zdeklarować w obawie, że Warrenton zabroni mu się z nią widywać. - Wiem, jak bardzo lubisz Evelyn - powiedział Gabriel po chwili wahania. - Muszę jednak wyznać, że Christopher ma rację. Dla Warrentona, podobnie jak dla mojego ojca, tytuł jest najważniejszy Nie pozwoli, by nawet cień skandalu splamił jego nazwisko. Nic na to nie odpowiedziała. Ogarnął ją wielki smutek na myśl, że jej przyjaciółka może nigdy nie zaznać szczęścia, jakie ją spotkało. Gabriel dotknął wargami jej skroni. - Wiesz - powiedział cicho przychodzi wreszcie czas, by zapomnieć i zacząć wszystko od nowa. - Chwycił ją palcami za brodę i spojrzał głęboko w oczy. - Bardzo bym chciał, aby tak było z naszym małżeństwem. Ku swemu zdziwieniu wyczuła w jego tonie niepewność. Przesunęła językiem po wargach. - Nowy początek? - zapytała. - Nowy początek. Jej twarz zajaśniała jak słońce. Bardzo bym tego pragnęła. - Objęła go za szyję, niezdolna ukryć przepełniającej ją radości. - Z całego serca. - Lecz ja okazałem się takim zazdrosnym mężem. Sądziłem, że będziesz się na mnie gniewać. Zagryzła wargę. - Jakże bym mogła? Ja... ja również byłam zazdrosna. Przesunął spojrzeniem po jej twarzy. - Nie masz o co być zazdrosna, skarbie. - Nie? Nawet o lady Sarah? Oczy mu pociemniały. - Posłuchaj, skarbie. Odkąd poznałem ciebie, nie spałem z żadną inną i żadnej innej nie pragnąłem. Wpatrywała się w niego intensywnie. - Naprawdę? - Naprawdę. Wzrok Gabriela płonął srebrnym blaskiem. Zapragnęła nagle wyznać mu całą prawdę, bo po raz pierwszy nie kryli swych uczuć. Kochała go. Serce jej przepełniała tak wielka miłość, że nie było w nim miejsca na nic innego. Jak by zareagował, gdyby mu to powiedziała? Zanim jednak zdążyła otworzyć usta. Gabriel zaczął ją całować z niezwykłą czułością. Przylgnęła do niego, poddając się słodkiej pieszczocie. W tej chwili z korytarza dobiegi głośny płacz. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła Alice z płaczącym dzieckiem na ręku. - Jest dziś trochę niecierpliwy - oznajmiła wesoło. Gabriel niechętnie oderwał się od ust Cassie. - Nasz syn ma nieomylne wyczucie czasu, nieprawdaż? szepnął jej do ucha głosem, w którym brzmiało rozbawienie. Zaśmiał się cicho na widok ognistego rumieńca Cassie. Kiedy Alice wyszła, zaczął żartować z żony bezlitośnie, gdy chciała włożyć koszulę do karmienia. Sam najwyraźniej nie miał takich zahamowań. Przeszedł nago do swojego pokoju i wrócił w ten sam sposób, zatrzymując się po drodze po filiżankę herbaty, stojącą na stoliku przy drzwiach. Właśnie miał zamiar nalać Cassie czekolady, kiedy znowu rozległo się pukanie do drzwi. Natychmiast dał nura pod kołdrę, na co Cassie zareagowała wybuchem śmiechu. Jaśnie pani - rozległ się głos Glorii. - Przyszła lady Evelyn i chciałaby wiedzieć, czy milady wybierze się z nią dziś rano na konną przejażdżkę. Cassie zagryzła wargę i spojrzała na Gabriela. - Czy masz coś przeciwko temu? - zapytała poruszając bezgłośnie wargami. Pokręcił głową. - Powiedz lady Evelyn, że z ochotą! - zawołała Cassie. Za chwilę będę gotowa. Kiedy Jonathan skończył jeść, przekazała go Gabrielowi, po czym pospiesznie się umyła i z pomocą męża przebrała w strój do konnej jazdy. Stojąc przed lustrem, włożyła na głowę mały kapelusik. W tym momencie zauważyła Mittensa, kota pani McGee, który pod nieuwagę opiekunki musiał się wślizgnąć do sypialni. Zwierzak stał na małym stoliku i chłeptał chciwie czekoladę z filiżanki Cassie. Obróciła się i krzyknęła gniewnie. - Psik! Psik! Kot, nic sobie z tego nie robiąc, wypił wszystko do ostatniej kropli, po czym. nawet nie patrząc w stronę Cassie, wylizał sobie łapę i zeskoczył na podłogę. Tym razem Gabriel wybuchnął śmiechem. Cassie usiłowała zachować powagę, lecz po chwili też się śmiała. Nadal chichocząc, zeszła na dół do salonu. Evelyn siedziała na miękkiej sofie w kolorze złota, rozkoszując się słonecznymi promieniami wpadającymi przez okna. Cassie musiała chrząknąć dwa razy. by zauważyła jej obecność. - Ogromnie jestem ciekawa, co tak bardzo absorbuje dziś twoje myśli - rzuciła Cassie żartobliwym tonem. - A może powinnam zapytać, kto? Evelyn zaczerwieniła się gwałtownie. - Pozwól, że zgadnę.Cassie zniżyła glos do szeptu. - Czy ma może na imię Christopher? Błękitne oczy Evelyn rozszerzyły się z przerażenia. - Och nie! Czy wszyscy już o tym wiedzą? - Ależ nie - zapewniła Cassie pospiesznie. Po czym westchnęła i poklepała Evelyn po ręku. - Nie obawiaj się -powiedziała cicho. Zatrzymam wasz sekret w tajemnicy, choć chciałabym, byście mogli go wyjawić twemu ojca. Może nie byłby przeciwny Christopherowi. - Nie, Cassie - powiedziała ze smutkiem Evelyn. - Bardzo się ciszę, że Christopher kupił ten dwór, obawiam się jednak, że na próżno. Ojciec coraz bardziej obstaje przy tym, bym poślubiła kogoś z tytułem i majątkiem. Widząc, jak bardzo ta sprawa zasmuca przyjaciółkę, Cassie nic więcej nie powiedziała. Po chwili Evelyn uśmiechnęła się blado. - Ojciec towarzyszył mi dziś rano na przejażdżce. Wybierają się z Edmundem na polowanie. Zanim zeszłaś, Edmund pytał mnie, czy chciałybyśmy im towarzyszyć. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że odmówiłam? - Dobrze zrobiłaś - odparła Cassie zdecydowanie. - Nie potrafiłabym dotrzymać wam kroku. Właśnie wstały, kiedy w hallu rozległ się krzyk. Spojrzały na siebie z zaskoczeniem. - Cóż to, na Boga... - To chyba pani McGee. - Cassie już biegła w stronę drzwi. Nie myliła się. Pani McGee klęczała w hallu na podłodze. a jej mały kot Mittens leżał u jej stóp. - Biedne zwierzątko - wyjąkała. - Właśnie chciałam go wyrzucić z domu, kiedy zaczaj się chwiać i potem nagle znie ruchomiał. Spojrzał na mnie zdziwionymi ślepkami i nagle upadł. - Załamała ręce. - On... on chyba nie żyje. Nadbiegli Edmund, ojciec Evelyn i Gabriel, który zaraz ukląkł przy pani McGee i delikatnie obejrzał bezwładne ciało kota. W końcu podniósł wzrok na ochmistrzynię. - Z tego, co pani mówi, wygląda, jakby się upił - powiedział. Pokręcił głową i położył dłoń na ramieniu kobiety. - Bardzo mi przykro, pani McGee, ale zdaje się, że zdechł. Podszedł do nich Davis. - Jaśnie panie, może on dostał się do alkoholi w kuchni. Cassie zachwiała się gwałtownie. ''Wygląda, jakby się upił". Nie, pomyślała, został otruty. Poczuła, że kręci jej się w głowie. Potworne podejrzenie niczym trucizna opanowało jej myśli. Zaczęła cofać się w popłochu. - Nie - wyszeptała ze wzrokiem utkwionym w Gabriela. Dobry Boże, nie... Po czym odwróciła się i pobiegła na górę. Gabriel poderwał się na nogi z wyrazem konsternacji na twarzy. - Cassie! Co, u diabła... - I pobiegł za żoną. Usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Otworzył je uderzeniem pięści i wpadł do środka niczym chmura gradowa. - Cassie! Co cię napadło? - Miała rozszerzone strachem oczy i śmiertelną bladość na twarzy. Do diabła! Mógłby przysiąc, że się go boi... Opanował rozdrażnienie i wyciągnął ku niej rękę. - No, skarbie, powiedz mi, co się stało. Stałą na środku pokoju drżąc na całym ciele. - Jak głosem. gdybyś nie wiedział! wykrzyknęła zdławionym początku? - Kot wypił moją czekoladę! - krzyknęła. - I zdechł! Wypił czekoladę, która była przeznaczona dla mnie, i teraz nie żyje! Gabriel wciągnął ostro powietrze. - Słodki Jezu! Chyba nie sądzisz, że ja... - Już raz dodałeś mi laudanum do czekolady! - krzyknęła. - Chyba nie zaprzeczysz? - Nie, ale tylko po to, byś mogła zasnąć. - Jestem jedyną osobą w tym domu, która pije czekoladę. Może ktoś chciał, bym zasnęła na zawsze? Nie panowała nad sobą. Słyszał w jej głosie panikę, a w oczach dostrzegł szaleństwo. Zrobił krok w jej stronę. Odskoczyła gwałtownie, podbiegła do szafy i wyciągnęła z niej torbę razem z kilkoma sukniami. Zaczęła w pośpiechu wpychać je do środka. Ręce jej tak się trzęsły, że z trudem dawała sobie radę. Z ponurym wyrazem twarzy chwycił ją za ramiona i obrócił ku sobie. - Spójrz na mnie, Cassie - zażądał, potrząsając nią lekko. I powiedz, że naprawdę wierzysz w to, że mógłbym cię skrzyw dzić, a tym bardziej pozbawić życia. Łzy spłynęły jej po policzkach. - Ktoś do mnie strzelał. Zostałam napadnięta. A teraz to! Co mam myśleć? W dodatku ty wcale nie pragnąłeś żony. Sam mi to mówiłeś, - Wszystko się zmieniło, Cassie - powiedział głosem napiętym z emocji. - Jesteś teraz matką mego syna! Biorę Boga na świadka, że prędzej dałbym sobie rękę uciąć, niż pozwolił cię skrzywdzić. - A twój ojciec? Nienawidził mnie za to, że mnie tu przywiozłeś. Nie takiej synowej pragnął. Jestem przecież Amerykanką. To dość, by pragnąć mej śmierci. - Przycisnęła dłoń do czoła. - Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Po prostu nie wiem. W tym momencie dostrzegła stojącą w drzwiach Evelyn. Wyrwała się i podbiegła do niej. - Evelyn, proszę, pomóż mi! - zatkała błagalnie. - Nie mogę tu - Cassie, przysięgam, że nie wiem. Proszę, powiedz mi, co ci przyszło do głowy, że zachowujesz się w ten sposób? Tysiące myśli przelatywały jej przez głowę. Czy dlatego Gabriel był dziś taki miły? Może co innego miał na myśli, mówiąc o nowym zostać! - Och, Cassie, naturalnie, że ci pomogę, tylko... Spojrzała ponad jej ramieniem na Gabriela. Niedostrzegalnie skinął głową. Wówczas pochwyciła dłonie Cassie. Były lodowato zimne. -Uspokój się. kochanie. Ty i Jonathan zostaniecie w Warrenton. póki to wszystko się nie wyjaśni... Jestem pewna, że ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu. Godzinę później Gabriel stał na szczycie schodów prowadzących do dworu i śledził wzrokiem powóz, który właśnie mijał porośniętą bluszczem bramę, zmierzając w stronę Warrenton. póki nic opadł kurz wzniecany przez kola. Odjechała nim jego żona i syn. W pięknie rzeźbionych dwuskrzydłowych drzwiach stanął Edmund. - Dobry Boże, chłopcze! Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś jej odjechać. Gabriel zacisnął gniewnie szczękę. Minął ojca i pomaszerował do salonu. Edmund podążył za nim. - Gabrielu! - wykrzyknął podniesionym głosem, patrząc z dezaprobatą, jak syn nalewa sobie brandy z kryształowej karafki. - Nie masz nic do powiedzenia? Gabriel odstawił kieliszek z taką siłą. że szkło rozprysło się w drobne kawałki. - Nie! - rzucił gniewnie. - Ale najwidoczniej ty tak, bo widzi mi się, że po raz kolejny zawiodłem twoje oczekiwania. - Och, dajże spokój. - Edmund zbył go machnięciem ręki. Przecież jej oskarżenia są śmieszne. Ten kot na pewno zdechł z przyczyn naturalnych, a nie dlatego, że wypił czekoladę zawierającą laudanum. Takie emocjonalne wybuchy często zdarzają się kobietom, które niedawno rodziły. Rozumiem, że chcesz ją udobruchać, ale pozwalając jej wyjechać, tylko utwierdzasz ją w jej obawach, które są absolutnie bezpodstawne. - Czyżby? Nie zapominaj, że do niej strzelano, potem ją porwano, a teraz ktoś prawdopodobnie usiłował ją otruć. Sprowadziłem ją tutaj, sądząc, że będzie tu bezpieczna. Najwidoczniej nie, skoro znalazł się ktoś, kto świetnie zna jej upodobania. Czy zatem można ją winić za to, że oszalała ze strachu? Ktoś próbuje ją zabić, prawdopodobnie ktoś z tego domu. Ja nie i wątpię, czy ktoś ze służby byłby do tego zdolny. Zatem powiedz mi, ojcze, kto pozostaje? Edmund stał niczym kamienny posąg. - Gdybyś nie był moim synem, Gabrielu, wyzwałbym cię na pojedynek za przypisywanie mi czegoś takiego. Nigdy w życiu nie skrzywdziłbym kogoś od siebie słabszego, w dodatku mojej własnej synowej. - Twoja synowa jest Amerykanką, ojcze. A wszystkim wiadomo, jak bardzo nienawidzisz Jankesów. W oczach Edmunda zapłonęła wściekłość. - Tak czy owak nigdy nie skrzywdziłbym Cassandry. I nadal nie pojmuję, dlaczego uznała za konieczne opuścić Farleigh. Gabriel skrzywił się szyderczo. - Daj spokój, ojcze. Może to i lepiej, że wyjechała. Moja matka została i patrz, co się jej przytrafiło. - Twoja matka? - wykrzyknął Edmund ze zdziwieniem. -Nie pojmuję, cóż ona może mieć z tym wspólnego? - Wcale mnie to nie dziwi. Myślałem jedynie, że nie mógłbym patrzeć, jak Cassie żyje tu w smutku i rozpaczy, tak jak moja matka. Nie chciałbym zrobić jej tego, co zrobiłeś mojej matce. - Co zrobiłem twojej... Niczego nie zrobiłem. - Właśnie. W ogóle o nią nic dbałeś. Nie kochałeś jej. Ledwie dostrzegałeś jej obecność. Co według ciebie ją zabiło? Edmund zbladł. - Co chcesz przez to powiedzieć, Gabrielu? Ona... ona utonęła w jeziorze. To był straszny wypadek, ale tylko wypadek. - Nie, ojcze. Jej śmierć nie była przypadkowa. Utonęła, bo chciała utonąć. Odebrała sobie życie. Edmund stał jak rażony piorunem. - Skąd to wiesz? - wyszeptał. - Zostawiła mi list. Wiedziała, że to zrozumiem, podobnie jak to, że o nią nie dbasz. Kochała cię! - wyrzucił z siebie z pasją. - Kochała cię wbrew wszystkiemu. Chciałbyś wiedzieć, co napisała w tym liście? Napisała, iż nie może dłużej znieść, że jedynie egzystuje w twoim życiu, zamiast być jego częścią. Postanowiła więc z tym skończyć. - Nie wiedziałem, Gabrielu - wyjąkał Edmund z rozpaczą. - Dobry Boże, o niczym nie wiedziałem... Sądziłem, że to był wypadek. Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś? W oczach Gabriela połyskiwały kryształki lodu. - Nic dbałeś o nią, kiedy żyła, czemu więc miałaby cię obchodzić jej śmierć? - Odwrócił się i wyszedł z salonu, trzasnąwszy drzwiami z taką siłą, że aż szyby zadźwięczały. Edmund poczuł, że kolana się pod nim uginają. Z trudem dowlókł się do fotela. Wszystko nagle nabrało wyrazistości. Nieprzystępność Gabriela, jego wrogość. Okrył twarz w dłoniach i zapłakał nad swoim zmarnowanym życiem i nad tym, co utracił. I czego nigdy nie odzyska. Rozdział dwudziesty piąty Następnego dnia Gabriel dwa razy przyjeżdżał do Warrenton, rano i Nie chciała pogarszać sytuacji. Wiedziała, że jego widok powiększy tylko jej udrękę. Całe dnie spędzała wahając się między nadzieją i obawą, rozpaczą i zniewagą, gniewem i tęsknotą. Nocami płakała. Rano budziła się z bólem głowy, zapuchniętymi oczami i krwawiącym sercem. I wciąż od nowa powracało to samo pytanie: Gabriel czy Edmund? Ojciec czy syn? Czasami zdawało się jej, że traci rozum. Przecież to szaleństwo przypuszczać, że byliby zdolni kogoś zamordować. Zaraz jednak zakradała się wątpliwość i Cassie przekonywała samą siebie, że to musi być któryś z nich. bo nikt inny nie przychodzi jej do głowy. Tydzień później stała w pokoju, który dzieliła z Jonathanem, patrząc przez okno na bujną zieleń ogrodu. Wesołe promienie słońca harcowały wśród kwiatów, lecz w jej duszy panował smutek i ciemność. Domyślając się, że Cassie źle sypia, Evelyn nalegała, by odpoczywała popołudniami. Zabierała wówczas Jonathana na dół, by przyjaciółka mogła spokojnie podrzemać. Dziś jednak Cassie czuła się wyjątkowo niespokojna. Natłok myśli nie pozwalał na odpoczynek. W końcu doszła do wniosku, że nie ma sensu dłużej się dręczyć i najlepiej zrobi schodząc do Evelyn i Jonathana. Zajrzała do salonu, lecz ich lam nic zasiała. Nic zauważyła, że drzwi na taras są uchylone. Kiedy miała już wyjść, do jej uszu dobiegł cichy kobiecy śmiech. Podążyła wiec w tamtym kierunku. Evelyn spoczywała na drewnianej ławce, a na wprost niej siedział Gabriel z Jonathanem na kolanach. Synek trzymał go za kciuki i wpatrywał się w niego z miłością. Evelyn pierwsza ją dostrzegła. Ze skruszoną miną wstała pospiesznie z ławki. Cassie aż się najeżyła. A więc nie można ufać nawet własnej przyjaciółce! - Pozwól, że zgadnę - oświadczyła chłodno, przenosząc gniewne spojrzenie z Evelyn na męża. - Czy to dlatego nama wiałaś mnie, bym odpoczywała po południu? po południu, lecz Cassie nie chciała się z nim widzieć. Przyjechał więc następnego dnia, i znowu następnego. Za każdym razem otrzymywał odmowną odpowiedz. Gabriel wsiał, biorąc Jonathana na ręce i troskliwie podtrzymując mu główkę. Evelyn wyglądała na zdenerwowaną, tymczasem Gabriel jak zwykle trzymał swoje uczucia na wodzy. - Rozumiem, że chcielibyście zostać sami - powiedziała Evelyn, siląc się na swobodny ton. - Spojrzała na Gabriela. Czy mam zabrać Jonathana? Skinął głową, dotknął wargami ciemnej główki dziecka, po czym oddał go Evelyn. Kiedy zostali sami, spojrzał na nią pałającym wzrokiem. - Możesz się na mnie gniewać, Cassie, lecz nie ma potrzeby winić za to Evelyn. To ja nalegałem na to spotkanie. Uniosła dumnie głowę. - Powinnam się domyślić. Oczy Gabriela błyszczały jak diamenty. - Kiedy odmówiłaś widzenia się ze mną, pogodziłem się z tym. Lecz jakim prawem odbierasz mi szansę na widywa nie się z Jonathanem? Nie zapominaj, że jest również moim synem. - Synem, którego nie chciałeś, podobnie jak jego matki! Twarz Gabriela przybrała kamienny wyraz. - Licz się ze słowami, Jankesko. Postąpiłem okrutnie, mó wiąc ci wiele przykrych rzeczy, których tak naprawdę nie myślałem, i dotąd tego żałuję. Czy jednak ty teraz nie postępu jesz równie okrutnie? Sądzę, że tak. Podszedł do niej tak blisko, że wyczuwała bijącą z niego siłę i zapach, który podrażnił jej zmysły. Miała w głowie szalony zamęt. Bała się, by nic dostrzegł, jakie wrażenie robi na niej jego bliskość. W tej sytuacji nie była w stanie jasno myśleć. Przypomniała sobie, jak cudownie było leżeć w jego silnych, opiekuńczych i bezpiecznych ramionach, jak wspaniale jest czuć na sobie jego gorące, namiętne wargi. Ręce zaczęły jej drżeć. Skryła je pod fałdami sukni. - Co chciałbyś, żebym uczyniła. Gabrielu? A może myliłam się co do kota? Czy nie miałam racji, twierdząc, że ktoś dolał narkotyku do czekolady? Zapanowała pełna napięcia cisza. W końcu Gabriel się odezwał. - Nie - przyznał. - Miałaś rację. Medyk, który zbadał kota, też uważa, że został otruty. Znaleziono również pustą butelkę po laudanum w pobliżu kuchni. Gloria powiedziała, że taca stała w kuchni przez kilka minut, zanim zaniosła ją na górę. Przepy tałem dokładnie całą służbę, lecz nikt niczego nic zauważył. Ukrywał coś przed nią. Cassie dostrzegła wahanie w jego oczach. - Służba jest lojalna - zauważyła. - Zarówno w stosunku do ciebie, jak i do twojego ojca. Gdybym umarła, mógłbyś się ożenić, z kim chcesz. - Jeśli sobie przypominasz, w ogóle nie miałem zamiaru się żenić rzucił gniewnie. - Zapewne mi nie uwierzysz, ale mój ojciec jest człowiekiem prawym i uczciwym. I doskonale wiesz, że byłbym ostatnim, który stanąłby w jego obronie, gdybym nie miał co do tego całkowitej pewności. - Zasępił się jeszcze bardziej. - Wierz mi, Cassie - ciągnął po chwili - że rozumiem twoje obawy o własne bezpieczeństwo. Jednak nie mogę się pogodzić z tym, że mnie o to posądzasz. Zapominasz, że byłem przy tobie, kiedy do ciebie strzelano. - Równie dobrze mogłeś kogoś do tego wynająć, podobnie jak w przypadku tego strasznego człowieka w Londynie. A skoro nie ty, to kto? - Nie wiem! - wybuchnął. - Wynajęci przez mnie detektywi od miesięcy próbują się czegoś dowiedzieć. Możesz mi nie wierzyć, ale wynająłem również ludzi, by nawet tu nie spuszczali cię z oka. Mam już dość tego ciągłego zapewniania o swojej niewinności, której mogę dowieść tylko w jeden sposób: znajdując winnego. - A co ja mam robić? zawołała drżącym głosem, w którym słychać było wzbierające łzy. - Obawiam się, że następnym razem nie będę miała tyle szczęścia. Wyciągnął ku niej ręce, lecz Cassie znów poczuła w głowie straszliwy zamęt. Jak mogła kochać człowieka, który pragnął jej śmierci? Nic pozwoli, by jej dotknął, bo wtedy z pewnością rozpadnie się na miliony kawałków. - Nie! - krzyknęła, odsuwając się od niego. - Nie dotykaj mnie! Nigdy więcej mnie nie dotykaj! Gabriel osłupiał. Mięśnie twarzy miał napięte. Czuł w ustach gorzki smak porażki. - To małżeństwo było z góry skazane na przegraną - powie dział głosem, który będzie ją ścigać aż do śmierci. - Może masz rację. Może powinniśmy zakończyć to tu i teraz. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Och, nie obawiaj się. Przyrzekłem, że cię zabezpieczę, i tak będzie. Nie musimy jednak dłużej siebie znosić. Czas zakończyć tę farsę, którą nazywamy małżeństwem. Wystarczy, że powiesz, gdzie chciałabyś zamieszkać, a ja dopilnuję, by niczego ci nie zabrakło. Wykrzywił wargi. - Daleko mi do szlachetności, jednak może będzie lepiej, jeśli wyjedziesz. Mogę nawet odesłać cię do Charleston. Poczuła dławiący ucisk w gardle. Miała wrażenie, że ziemia usuwa jej się spod stóp. Z trudem udało jej się wydobyć z siebie głos. - A co z Jonathanem? - Jonathan jest moim dziedzicem, tak jak ja jestem dziedzicem ojca - oświadczył zdecydowanie. - I musi być odpowiednio do tego wychowywany. I będzie. Spojrzała na niego w niemym zdumieniu. Miała oto przed sobą obcego jej człowieka. To nie był ten namiętny Gabriel, którego znała. - Miałabym go tu zostawić? I byłby wychowywany przez ciebie i twojego ojca? I miałby skończyć tak jak ty? - Gniew błysnął w jej oczach. - Nigdy! - Siebie możesz mi odmówić, Cassie, ale nie odmówisz mi mojego syna. - Mógłbyś zabrać mi dziecko? - wyszeptała, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. - Boże, i ty śmiesz nazywać mnie okrutną? Rzucił jej lodowate i twarde spojrzenie. - Wygląda na to, że dokonałaś wyboru. Nie wierzysz w moje słowa. Nie ufasz mi. Dobrze więc. Nie będę dłużej błagał. Odwrócił się i opuścił taras. Mijały minuty. Może godziny. Cassie zupełnie zatraciła poczucie czasu. Otoczyła się ramionami i tak trwała ze skamieniałym sercem i duszą. Nagle usłyszała dyskretne chrząknięcie. Odwróciła się i zobaczyła Reginalda Lathama. - Wasza miłość - mruknęła. - Proszę mi wybaczyć. Nie wiedziałam, że tu jesteście. Skinął jej głową. - Cassandro. - Założył ręce na plecy i spojrzał na nią z góry. - Wybacz mi moją śmiałość, lecz przypadkiem podsłuchałem twoją rozmowę z Gabrielem. Oblała się krwawym rumieńcem wstydu. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Książę się nie uśmiechał, choć nie był też tak ponury jak zazwyczaj. - Wobec tego proszę o wybaczenie - wymruczała. - Nie miałam zamiaru nadużywać waszej gościnności, panie, i niepokoić domowników, - Nie ma potrzeby się tym trapić. Sądzę, że masz daleko ważniejsze sprawy do rozważenia, na przykład decyzję twojego męża o odebraniu ci dziecka. Cassie przełknęła z trudem ślinę. - Wiem. - Każde słowo sprawiało jej trudność. - Sądziłam, że znam go lepiej... - Pokręciła głową. - Po prostu nie mogę pojąć, jak on mógłby coś takiego zrobić. Reginald westchnął. - Znam go od dziecka. Potrafi być... uparty, delikatnie mówiąc. Czasami nawet... mściwy. Serce ścisnęło jej się z trwogi. Czy nie dlatego się z nią ożenił? Książę miał rację. Doskonale poznała bezwzględność Gabriela. Zadrżała. Był taki zimny, bezlitosny. - Obawiam się, że muszę cię ostrzec, moja droga... Gabriel nie należy do ludzi, którzy rzucają groźby na wiatr. - Co... co wasza miłość ma na myśli? - zapytała drżącym głosem. - Tylko to, co powiedziałem. Jego ojciec jest moim największym przyjacielem, ale zamiary Gabriela są niewybaczalne. Dziecko musi mieć matkę. Cassie bezwiednie osunęła się na ławkę. - Nie mogę pozwolić, by zabrał mi Jonathana. - Ukryła twarz w dłoniach. - Co mam czynić? - No, no, nie jest aż tak źle. - Wcisnął jej do rąk delikatną lnianą chusteczkę. - Wytrzyj oczy i posłuchaj mnie. Osuszyła łzy. Kiedy się uspokoiła, podniosła na niego wzrok. - Oto co myślę, Cassandro. Jeśli tu zostaniesz, możesz w każdej chwili być narażona na atak Gabriela i próbę odebrania ci Jonathana. On potrafi być pamiętliwy. Możesz zapytać o to jego ojca. - Nie pozwolę mu tego zrobić! - wykrzyknęła. - Jonathan jest wszystkim, co mam. - Doskonale to rozumiem, moje dziecko. Dlatego musisz uciekać. - Uciekać? Ale dokąd? - zapytała. - W Londynie na pewno by mnie znalazł. Przeszukałby całą Anglię, gdyby to było konieczne. Reginald potarł w zamyśleniu policzek. - Istnieje pewna szansa na to, byś mu uciekła. Mam w Ir landii siostrę. To bardzo zacna i szlachetna kobieta. Mógłbym ci pomóc załatwić miejsce na statku. Dałbym ci do niej list i jestem pewien, że pozwoliłaby ci u siebie zostać tak długo, póki sama się nie urządzisz. Zadrżała. - Statek? Nienawidzę podróży statkiem. Śmiertelnie boję się wody i... i nie umiem pływać. - Wybór należy do ciebie. Tylko ty możesz zdecydować, co jest ważniejsze. Zagryzła wargę. Kolejna podróż. Nie była to zbyt wysoka cena za utrzymanie przy sobie syna. Książę ma rację. Gabriel jest niebezpiecznym przeciwnikiem. Ma za sobą władzę i bogactwo. Jej jedyną nadzieją była natychmiastowa ucieczka. - Wasza miłość ma rację - powiedziała z wahaniem i spoj rzała mu w oczy. - Z wdzięcznością przyjmę każdą pomoc, jeśli wasza miłość zechce mi jej udzielić. - Doskonale, moja droga. Nie będziesz tego żałować. A teraz zrobimy tak... Zapakuj tylko małą torbę dla siebie i dziecka. Resztę rzeczy prześlę ci przed odpłynięciem statku. Za godzinę spotykamy się przy stajniach. - A co z Evelyn? - zapytała Cassie, marszcząc brwi. - Co mam jej powiedzieć? - Nie kłopocz się o Evelyn. Powiem jej, że zabieram ciebie i Jonathana na przejażdżkę kariolką po okolicy. Nie będzie mogła nam towarzyszyć. Nie obawiaj się, nie zaprotestuje. Dopiero później powiem jej całą prawdę. Teraz to zbyt ryzykowne. Godzinę później Cassie opuszczała Warrenton. Jonathan, ten aniołeczek, spal spokojnie w jej objęciach. Przygotowując się do podróży, trwała w błogosławionym odrętwieniu. Jednak nie zdążyli ujechać daleko, kiedy nagle jej serce, duszę i cale jestestwo chwycił gwałtowny ból. Poczucie winy przytłoczyło ją swoim ciężarem. Nie może tak uciec od Gabriela - nic w ten sposób, nie jak złodziej nocą. Zbyt wiele już przeszli, żeby teraz się poddawać. Teraz, kiedy miała przyszłość w swoich rękach, zaczęła się zastanawiać nad słusznością swojej decyzji. Szeroką falą napłynęły wspomnienia. Przypominała sobie każde wypowiedziane słowo, każdy dotyk, każdą pieszczotę, jakiej od niego doznała. Delikatnie objęła dłonią główkę Jonathana i przesunęła palcami po brwiach, które już teraz były takie jak u ojca. Gabriel miał rację. Jonathan jest również i jego dzieckiem. Za to kochała go najbardziej. Tak jak jego ojca. Całym sercem i duszą. Myśl o życiu bez niego wydała jej się przerażająca. Nigdy więcej mnie nie opuszczaj, Cassie. Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Te słowa odbiły się echem w jej mózgu. Prędzej dałbym sobie rękę ucinać, niż pozwolił cię skrzywdzić. Wierzę mu, pomyślała, czując w sobie nagły przypływ emocji. I wierzę w niego. Teraz, kiedy znalazła już odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania, nie mogła kontynuować tej tak pospiesznie rozpoczętej podróży. Znajdowali się niedaleko Farleigh. Za dziesięć minut miną bramę wjazdową. Pochyliła się i dotknęła ręki księcia. - Proszę się zatrzymać, wasza miłość - powiedziała. Zatrzymał gwałtownie kariolkę. - Co się siało? - Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę wyjechać - powiedziała spokojnie. - Nie mogę tak zostawić Gabriela. To byłoby nieuczciwe. - Co takiego? Czy mam przez to rozumieć, że chcesz wrócić do Warrenton? - Nie, wasza miłość powiedziała cicho. - Chciałabym wrócić do domu. Do Farleigh. Do mojego męża. W jego oczach zobaczyła wściekłość. Cofnęła się instynktownie na obite skórą siedzenie. Wolno obrócił głowę i spojrzał jej w oczy. Zobaczyła w nich gorejący płomień szaleństwa. - Może masz rację... Szarpnął głową i roześmiał się chrypliwym, szatańskim śmiechem, w którym czaiła się groźba. Śmiechem, który wstrząsnął nią aż po koniuszki palców. - Chcesz wrócić do Farleigh, tak? A więc wrócisz, dziewczyno. Gabriel zamiast do Farleigh pojechał do Christophera. Tam tak nerwowo przechadzał się po umeblowanym na biało salonie. że gospodarzowi od samego patrzenia zaczęło się kręcić w głowie. Gabriel był wściekły. Wściekły na siebie i na Cassie, że sprowokowała go do powiedzenia czegoś, czego nie zamierzał i nie chciał powiedzieć. Najbardziej jednak gniewało go to, że wciąż nie mógł znaleźć dręczyciela Cassie. Grzmotnął pięścią o dłoń. Tyle czasu i nic. Czyżby miał bielmo na oczach, czy też rozumu mu nie stawało? Przez cały dzień nie opuszczało go przeczucie, że coś przegapił, coś, co znajdowało się tuż-tuż. - Gabrielu, to chodzenie nic ci nie da - zauważył sucho Christopher. - A ja będę musiał zmienić dywan szybciej, niżbym tego pragnął. - Kiedy Gabriel nawet nie zwolnił kroku, westchnął i powiedział: - Słusznie postąpiłeś. Po tym, co zdarzyło się w Farleigh. Cassie będzie w Warrenton bezpieczniejsza. Gabriel zatrzymał się raptownie. - Masz rację. - Przesunął ręką po twarzy. - Jeśli wziąć pod uwagę przeszłość, to Farleigh jest dla niej bardziej niebezpiecz ne niż Warrenton. Gdybym sądził, że cokolwiek jej tam grozi, nie zezwoliłbym na ten wyjazd. Wciąż jednak mam uczucie, że... Christopher aż wyprostował się w fotelu. Gabriel wpatrywał się nieruchomo w przestrzeń przed sobą. Sprawiał urażenie, jakby zobaczył ducha. - Co się stało? - zapytał zaskoczony. Gabriel pokręcił głową niedowierzająco. - Cassie powiedziała dzisiaj dziwną rzecz. Że gdyby umarła, mógłbym ponownie się ożenić. - To doprawdy straszne - skrzywił się Christopher. - Biedna dziewczyna. Po pewnym czasie przyjdzie do siebie, ale... - Nie w tym rzecz - przerwał mu Gabriel. - Czy nie rozumiesz? Ona ma rację. Gdyby umarła, zostałbym wdowcem... To tak, jakbym w ogóle nic miał żony - dokończył szeptem. Christopher zmarszczył brwi. - Nie bardzo nadążam za twoim rozumowaniem. Czy chcesz przez to powiedzieć, że mógłbyś wtedy poślubić Evelyn? - Tak... Tak! - W jego głosie zabrzmiały jednocześnie strach i podniecenie. Christopher zerwał się na równe nogi. - Na Boga, Gabrielu, tego już za wiele. Jak śmiesz sugero wać, że Evelyn mogłaby chcieć zabić Cassie tylko po to, by wyjść za ciebie za mąż? Evelyn nie potrafiłaby nikogo skrzyw dzić, a co dopiero Cassie. Gabriel chwycił go za ramiona. - To prawda - przyznał. - Lecz czy mógłbyś to samo powiedzieć o księciu Warrenton? Christophera zamurowało. - Mój Boże! - wyszeptał. - Jej ojciec... - Tylko pomyśl. Książę był w Warrenton, kiedy strzelano do Cassie. Był z Evelyn w Londynie, kiedy ją porwano. - I był w Farleigh, kiedy ktoś zatruł jej czekoladę. - Christopher zbladł. - Gabrielu, musimy coś zrobić. Rzucili się pędem do stajni. Jak na skrzydłach pognali do Warrenton. Zanim Evelyn zdążyła zejść na dół. Gabriel już był przy niej. - Przyszedłem po Cassie, Evelyn. Gdzie ona jest? Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Mój ojciec zabrał ją i Jonathana na przejażdżkę kariolką. Wyjechali... jakiś kwadrans temu. - Nie... O Boże, nie! - Twarz Gabriela zrobiła się szara. - Musimy ich odnaleźć. Musimy ich odnaleźć, zanim będzie za późno. Evelyn spojrzała na Christophera. - Co się stało? - zapytała z niepokojem w głosie. - Proszę, powiedz mi, co się stało? Christopher ujął ją za łokieć. W jego oczach malował się ból. - Evelyn... pragnąłbym, żebyśmy się mylili. Okazała się silniejsza, niż przypuszczał, bo bez chwili wahania kazała osiodłać konia i ruszyła wraz z nimi na poszukiwania. I jako pierwsza dostrzegła stojącą na poboczu drogi kariolkę. Była pusta. Jedynie na podłodze leżało płaczące dziecko. Rozdział dwudziesty szósty Jonathan został wyrwany z objęć matki, po czym Warrenton zeskoczył ciężko na ziemię. - Wysiadaj! - warknął. Uczyniła posłusznie, co kazał, i wyciągnęła ręce w błagalnym geście. - Moje dziecko... proszę. Warrenton wepchnął niemowlę na podłogę powozu. Gwałtowny ruch obudził dziecko, więc zaczęło płakać. Cassie rzuciła się ku niemu, lecz Warrenton złapał ją za ramię i pociągnął za sobą. - Nie! - krzyknęła rozpaczliwie. - Czyś waść oszalał? Moje dziecko! W odpowiedzi unieruchomił ją w żelaznym uścisku. Grube palce upiły się w ciało, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Po chwili ruszył w stronę rosnących przy drodze drzew. Choć walczyła zaciekle, jej wysiłki były niczym w porównaniu z jego siłą i tężyzną. Przez gęstwinę pni i gałęzi przeświecała tafla wody. Dreszcz strachu przebiegł po plecach Cassie. Bezgłośny krzyk zabrzmiał w mózgu. O Boże, tylko nie nad jezioro! Starając się mu przeszkodzić, upadła na kolana. Wówczas tak ostro szarpnął ją za ramię, że miała wrażenie, iż wyrwał je ze stawu. Zatrzymał się dopiero na niewielkim pomoście schodzącym ku wodzie. Cofnął się o krok. - A więc nie umiesz pływać, tak? Niezwykle fortunnie się złożyło, że mnie o tym poinformowałaś. - Wyszczerzył zęby w chytrym uśmiechu. Zamierzał ją zabić. Dostrzegła to w jego błyszczących groźnie oczach. - Wiec to wy do mnie strzelaliście, prawda? I tego człowieka w Londynie też wynajęliście? Pamiętam, jak któregoś dnia wracałam do Farleigh. To wy mnie wówczas obserwowaliście, prawda? A wtedy rano to wy wlaliście mi coś do czekolady? - Tak, moja droga. I miałaś rację, to było laudanum. Co do strzału, to haniebnie chybiłem. I jeszcze ten głupiec w Londynie! - Zaklął siarczyście. - Sprawiłaś mi wiele kłopotu, dziewczyno. Chciałem to jak najszybciej załatwić, lecz kiedy dwie próby spełzły na niczym, musiałem uzbroić się w cierpliwość. Pojmujesz, chciałem, by wyglądało to na wypadek. A kiedy zniknęłaś, modliłem się, by znaleziono cię martwą w jakimś zaułku. Niestety, wróciłaś. - Jego twarz wykrzywiła wściekłość. - Dlaczego? - zapytała ze ściśniętym gardłem. - Dlaczego tak mnie nienawidzicie? Przecież nic wam nie zrobiłam. - Nic? Gdyby nie ty, Gabriel byłby już dawno mężem Evelyn. - Ależ ona odetchnęła z ulgą na wieść o tym, że Gabriel się ożenił. Nie chciała go poślubić. Pokręcił głową. - Życzenia Evelyn nie mają tu nic do rzeczy. To raczej sprawa konieczności. Widzisz, moja droga, moim największym marzeniem jest przywrócić Warrenton jego dawną świetność. Chyba zauważyłaś, że znajduje się w dość haniebnym stanie? Mam również inne dobra, o które muszę zadbać. Niestety, ostatnimi laty popadłem w nałóg hazardu. Szkoda, że szczęście przestało mi dopisywać. Prawdę rzekłszy, moje długi urosły do monstrualnych rozmiarów. Czy możesz to sobie wyobrazić? Książę Warrenton w przytułku dla ubogich! Moi przodkowie przewróciliby się w grobach. Jedyna nadzieja w tym, by Evelyn wyszła bogato za mąż. - A więc dlatego pragnąłeś, by wyszła za Stuarta, a potem starałeś się doprowadzić do małżeństwa z Gabrielem? - Mądra dziewczyna. Muszę dbać o honor rodziny i nie mogę wydać mojej córki za kupca. No, ale kiedy z tobą skończę, wszystko będzie tak jak przedtem. Evelyn i Gabriel będą mogli się pobrać. Przeniósł wzrok z Cassie na połyskujące wody jeziora, po czym spojrzał ponownie na nieszczęsną dziewczynę. - Właściwie to nawet dobrze się składa, że umrzesz jak Caroline. W dodatku jezioro znajduje się tak daleko od Farleigh. Tak, moja droga, obawiam się, że staniesz się ofiarą wypadku. tak samo jak biedna Caroline. - Westchnął dramatycznie. Niestety, nie zdążę cię uratować. Tragiczna strata, ale w twojej śmierci leży moje wybawienie. Żołądek ścisnął jej się ze strachu. On ma rację. Nikt niczego nie zauważy. Nikt niczego nie usłyszy. Jego bajeczka będzie brzmiała niezwykle wiarygodnie, do tego stopnia, że nikt się nawet nie domyśli, co się za nią kryje. Warrenton wyciągnął z kieszeni mały, lecz groźnie wyglądający pistolet. Machnął nim w stronę jeziora. - No, moja droga, skoczysz sama, czy będę zmuszony cię popchnąć? - Wyraz niesmaku przemknął mu przez twarz. Spodziewam się, że wybierzesz to pierwsze rozwiązanie, bo nie chciałbym użyć tego przedmiotu. Jest bardzo kłopotliwy. Cassie wpatrywała się w niego rozszerzonymi strachem oczyma. Jest zupełnie tak, jak w moim śnie, pomyślała w odrętwieniu. Za sobą miała spokojne wody jeziora, kryjące w głębi mroczny świat śmierci. Zawsze bała się, że utonie, i teraz tak właśnie miała umrzeć - powolną, pozbawiającą tchu w piersiach śmiercią. Wolno pokręciła głową. - Nie skoczę. Będziecie musieli mnie zastrzelić. Zły uśmiech wykrzywił jego wargi. Zanim się zorientowała, chwycił ją za ramię, obrócił twarzą do jeziora i pchnął. Krzyk uwiązł jej w gardle, kiedy poczuła, że traci oparcie i leci w przód. Lodowata woda zalała jej twarz. Mroczna głębia wciągnęła w swą czeluść. Zaczęła gwałtownie machać rękami. Udało jej się wydostać na powierzchnię i zaczerpnąć w usta ożywczy haust powietrza. Zaraz jednak ponownie się zanurzyła. Usiłowała machać nogami, lecz suknia krępowała jej ruchy. Czuła, że jakaś siła ciągnie ją w dół coraz głębiej i głębiej. Gabrielu! - krzyknęła w myślach. Och, Gabrielu, pomóż mi!... Nie zauważyła dwóch mężczyzn, którzy jak szaleni gnali przez łąkę w stronę jeziora. W oddali majaczyła drobna kobieca figurka, trzymająca w ramionach małe krzyczące zawiniątko. Warrenton gwałtownie odwrócił głowę. Szatański śmiech zamarł mu na ustach, kiedy usłyszał na pomoście szybkie kroki. Christopher dopadł go pierwszy i wykręcił mu ręce do tyłu. - Prędko! - krzyknął do Gabriela. - Dopiero co zniknęła pod wodą! Gabriel ściągnął buty, nie spuszczając wzroku z powierzchni wody. - Jezu! - szepnął. - Oby nie było za późno. W następnej sekundzie przeciął gładką taflę wody. Cassie tymczasem machała w panice ramionami. Ogień trawił jej płuca, lecz bała się otworzyć usta, wiedząc, co ją czeka. W głowie zaczęło jej szumieć. Powoli ogarniała ją mgła nieświadomości. A więc tak się umiera, pomyślała. Gabrielowi udało się chwycić ją w talii. Z całej siły pracował nogami, by wypłynąć na powierzchnię. Holując Cassie do brzegu, starał się trzymać jej głowę nad wodą. Dyszał gwałtownie, zmuszając mięśnie do szalonego wysiłku, aż w końcu udało mu się wyciągnąć ją na brzeg. Opadł przy niej na kolana i chwycił w ramiona. Trzęsącymi się rękoma odsunął jej z twarzy mokre kosmyki włosów. Ciało miała zimne i bezwładne. Mokre rzęsy przykleiły jej się do policzków. Serce zamarło mu z trwogi. - Cassie! - krzyknął chrapliwie. - Cassie, otwórz oczy, najdroższa! Otwórz oczy! Drgnęła, z piersi wyrwał się gwałtowny kaszel i świszczący urywany oddech. Powieki zadrżały i uniosły się. - Czyżbym umarła? - zapytała, chwytając gwałtownie powietrze. - A więc znowu wydaje ci się, że jesteś w niebie? - zapytał na wpół ze śmiechem, na wpół z ulgą w głosie, i przycisnął ją do piersi. W odpowiedzi uniosła z wysiłkiem ramiona, chwyciła jego ociekającą wodą głowę i przytuliła się do niej. - Wiesz, że tak? - wyszeptała z wargami tuż przy jego ustach. W tym momencie rozległ się suchy trzask i rozdzierający serce krzyk. Gabriel uniósł głowę. Cassie usiłowała się wyprostować. - Nie! Nie patrz! - Ukrył jej twarz na swej piersi. - Co się stało? Muszę to wiedzieć! - krzyknęła przerażona. - To Warrenton, skarbie. On... on się zastrzelił. - Nie! Och, nie! Biedna Evelyn... Pochyliła głowę i rozpłakała się żałośnie. Gabriel przytulił ją do siebie. Koszmar się skończył. Czas było wracać do domu. Cassie zawiązała w talii szarfę od szlafroka. Długa gorąca kąpiel przyniosła ulgę zmarzniętemu ciału, mimo to Cassie była zbyt niespokojna, by zasnąć. Jej myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń tego wieczoru. Nie czuła nienawiści do księcia Warrenton, jedynie smutek i żal. Sercem byłą z Evelyn, na oczach której ojciec odebrał sobie życie. Wiedziała jednak, że rozpacz przyjaciółki złagodziła obecność Christophera. To on ją pocieszał, to w jego ramionach płakała. Christopher ją kochał i Cassie nie wątpiła, że jego miłość zagoi rany Evelyn. Edmund był zupełnie zaskoczony podstępnymi i nikczemnymi intrygami przyjaciela. Słuchał w niemym zdumieniu relacji Gabriela z tego, co zaszło i co opowiedziała mu Cassie. Potem cicho wycofał się do swego gabinetu. Jonathan był już nakarmiony, poszła więc tylko upewnić się, czy wszystko w porządku. Ku jej zaskoczeniu świeca wciąż się paliła w pokoju dziecinnym, rzucając nikły blask na korytarz. Jednocześnie posłyszała przyciszone męskie glosy. Zatrzymała się niepewnie przy drzwiach. - Jest bardzo do ciebie podobny, wiesz? To był głos Edmunda. Odwróciła się lekko i spojrzała w lustro wiszące na przeciwległej ścianie. Odbicie ukazało jej Gabriela i Edmunda pochylających się nad kołyską. - Modlę się, żeby nie miał mojego temperamentu - powiedział Gabriel. - Ani Cassie mojego zamarła w dodał Edmund ze śmiechem w głosie. bezruchu. Niewidoczna dla rozmawiają cych, słyszała każde ich słowo. - Jeśli będzie miał szczęście - dodał Edmund - wyrośnie na takiego człowieka jak jego matka. Cassie zamrugała oczami, zaskoczona. Kiedy Gabriel się nie odezwał, domyśliła się, że też był mocno zdziwiony. - Czy wiesz - powiedział Edmund po chwili - że na początku byłem zdecydowany traktować ją jak intruza i nigdy nie zaakceptować kobiety z jej pochodzeniem, w dodatku Jankeski? Ale mijały tygodnie, a ja zacząłem czuć do niej coś, o co nigdy bym siebie nie podejrzewał. Zaległa cisza. - I co to takiego? - zapytał wolno Gabriel. - Podziw - odpowiedział cicho Edmund- - To dziwne. Choć pewnie nie raz się bała, nigdy nie traciła odwagi. Potrafiła się też przyznać do swoich błędów i nie bała się okazywać uczuć. Jakimś sposobem sprawiła, że ujrzałem siebie takim, jakim jestem naprawdę. Cassie przywarła plecami do ściany. Przycisnęła pięść do ust. by nie wybuchnąć płaczem. W gardle czuła dławienie. Ogarnęła ją nagle wielka ulga. Pomyśleć, że zdobyła przychylność Edmunda. Kiedyś wydawało się to nieprawdopodobne, wprost niemożliwe. - Czy pamiętasz ten wieczór, kiedy ją przywiozłeś? Krzyk nąłem wówczas, że nowa suknia nic uczyni z niej damy. Edmund zaśmiał się ostrym, gardłowym śmiechem. - Ona już wtedy była damą. I wiesz co? Myślę, że nas obu zawsty dziła. W tym momencie jakby się zawahał i w jego głosie zabrzmiała niepewność. - Miałeś rację co do swojej matki. Gabrielu. Ja... ja nie kochałem jej tak. jak powinienem... jak mógłbym, gdybym tylko spróbował. I naprawdę nie wiedziałem, że jej śmierć nie była przypadkowa, że odebrała sobie życie z mojego powodu. Żałuję tylko, że nie powiedziałeś mi tego przed laty, choć rozumiem, czemu tak się stało. Serce jej się ścisnęło. Wiec Caroline postanowiła odebrać sobie życie. Cassie zawsze podejrzewała, że coś się za tym kryje. Teraz już wiedziała co. Zanim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, posłyszała głos Gabriela. - Nie ma potrzeby... - Jest, i to duża. Gabrielu. Nawet nie wiesz, jak wielki ogarnia mnie wstyd, kiedy pomyślę, jak ją traktowałem i jak traktowałem ciebie, mojego syna. Sądziłem, że na swój bunt i opór sam sobie zasłużyłeś, i ja nie jestem niczemu winny. Teraz wiem, że jeśli byłeś twardy, to dlatego, że to ja cię do tego zmusiłem. Jeśli jesteś uparty, to dlatego, że... że jesteś moim synem. Zrozumiałem też, że... to nie ty się ode mnie odwróciłeś. To ja cię odepchnąłem. Moją własną arogancją, egoizmem i ignorancją. - Umilkł. - Chciałbym odzyskać syna, je-tylko możliwe. Popełniłem tyle błędów i nawet nie próbowałem ich naprawiać. - Ku zaskoczeniu Cassie głos niepokojąco zaczął mu się łamać. - Życzyłbym tobie i... mojemu wnukowi, byście mieli coś, czego my nigdy naprawdę nie mieliśmy. Rodzinę i szczęście. Poczucie wzajemnego zaufania i więzi. Wierzę, że z pomocą Cassie i Jonathana to osiągniecie. Cassie... Ile to słowo dla niej znaczyło. Przełknęła palące łzy i pokręciła głową, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. W tym momencie dostrzegła w lustrze Gabriela. Trzymał Jonathana na ramieniu i gładził go po plecach. Wpatrywał się w ojca z wyrazem niezwykłej intensywności. - Nie jesteś tym człowiekiem, którego znałem powiedział cicho. - Ty również. - Edmund uśmiechnął się lekko. Zaległa pełna napięcia cisza. Cassie zacisnęła oczy, a kiedy je otworzyła, nie była w stanie ukryć zdumienia. Gabriel podał syna ojcu. - Myślę - powiedział cicho - te nadszedł czas, abyś lepiej poznał swego wnuka. Tego było już dla Cassie za wiele. Gorące łzy zalały jej oczy. Odeszła w pośpiechu, by nie zostać zauważona. Bezpieczna w swoim pokoju, otarła oczy wierzchem dłoni. Wydawało się, że nic dobrego nie zdarzy się już tego dnia. Na szczęście się myliła. Dobiegła końca wojna między Gabrielem a jego ojcem. Może wiec nadszedł czas, by i ona porozumiała się z mężem. Nie było jeszcze okazji, by z nim porozmawiać, a tyle spraw pozostało nie wyjaśnionych... Jakiś szelest zwrócił jej uwagę. Uniosła głowę i zobaczyła, że Gabriel właśnie wszedł przez drzwi łączące ich pokoje. Serce podskoczyło jej do gardła. Nigdy nie wydał jej się równie przystojny jak teraz. Płomień świecy podkreślał piękno jego męskich rysów. Nigdy też bardziej go nie kochała. - Gabrielu, ja... ja muszę ci coś powiedzieć. Nie powinnam była w ciebie wątpić. Nie wiem, jak mogłam myśleć, że pragniesz mojej śmierci. Do końca życia nie przestanę tego żałować. I... choć wiem, że na to nie zasługuję, ale powiedz mi. czy naprawdę chcesz, abym wyjechała? Zaległa pełna napięcia cisza. Miała wrażenie, że w żołądku zawiązał jej się supeł. Minęła chyba cała wieczność, zanim się odezwał. Jego głos brzmiał tak cicho, że musiała mocno natężać słuch. - Gdybyś była mądra, Cassie, wyjechałabyś. - Umilkł, po czym dodał łagodnie: - Nie obawiaj się. Nie zabiorę ci Jonathana. Mam jednak nadzieję, że będę mógł go widywać. I, tak jak obiecałem, postaram się, by niczego ci nie zabrakło. Z wyjątkiem ciebie, pomyślała. Czuła się tak, jakby otrzymała cios w samo serce. Nie była w stanie oddychać. Nie wiedziała, jak znalazła odwagę, by pytać dalej. - To nie jest odpowiedź. - Ku swemu przerażeniu posłyszała, że głos jej drży. - Czy chcesz, abym wyjechała? Naprawdę tego chcesz? Stała tam, cała drżąca, z twarzą mokrą od łez. Spojrzał w tę bladą, piękną twarzyczkę i pomyślał, że niczym sobie na nią nie zasłużył. Przed chwilą ponownie ją skrzywdził... Zresztą zawsze ją krzywdził... Zamknął oczy, by nie widzieć jej łez. - Nie - wyszeptał. - Choć, jak mi Bóg miły, powinienem. Tak byłoby lepiej dla ciebie. - Skoro więc nie chcesz, dlaczego muszę odejść? Och, błagam. Gabrielu, powiedz mi, co czujesz. Nie mów mi tego, co twoim zdaniem chciałabym usłyszeć. Nie ukrywaj też tego, czego, jak sądzisz, nie chcę wiedzieć. Po prostu powiedz, co kryje się w twoim sercu. W trzech susach znalazł się przy niej. Czuł, że wzbiera w nim fala emocji, zbyt silna, by ją powstrzymać, i zbyt silna, by zaprzeczyć. - Ty jesteś w moim sercu. Cassie... Ty i nikt inny... powiedział cicho, wpatrując się w nią płonącymi oczyma. Radość wezbrała jej w piersi. Oczy zajaśniały blaskiem. Nieśmiało oparta mu dłonie na piersi. - Gabrielu... Wsunął palce w jej włosy i przytrzymał ją za kark. W jego wzroku była niezwykła łagodność. - Kocham cię - wyszeptał. - Jesteś moją panią, moją żoną, moim życiem. Tę miłość dostrzegła w jego oczach, głosie i w dotyku jego rąk, które przyciągnęły ją bliżej. Zalała ją błoga fala szczęścia. - Och, Gabrielu, ja też cię kocham... Od tak dawna. Proszę, powiedz mi to jeszcze raz. - Na zmianę to śmiała się, to płakała, i nie było w tym nic niewłaściwego. - Kocham cię - powiedział z wargami tuż przy jej ustach. - Jeszcze raz - zażądała. Przytulił ją mocno. - Kocham cię... Boże, jakże cię kocham! - wyszeptał i potem już żadne z nich nie było w stanie niczego powiedzieć. Znacznie później, kiedy na niebie zapłonął księżyc, Cassie przypomniała sobie, co Gabriel powiedział zaledwie kilka dni temu: Przychodzi wreszcie czas, by zapomnieć i zacząć wszystko od nowa. Uśmiechnęła się. Ten czas właśnie nadszedł. * * *