LEKSYKON PRZYRODNICZY ŻYJĄ WŚRÓD NAS Josef Reichholf ŻYJĄ WŚRÓD NAS Fauna i flora osiedli ludzkich Przekład z niemieckiego Zbigniew Woliński Świat Książki Porosły na eternitowym dachu Oktadka: Heidelberg, fot. A. Riedmiller Koncepcja serii: Gunter Steinbach Tytuł oryginału: Siedlungsraum Ilustracje: Fritz Wendler © 1989 Mosaik Verlag GmbH, Monachium/5 4 3 2 1 © polskiego wydania Bertelsmann Publishing Sp. z o.o., Warszawa 1999 Przekład z języka niemieckiego: Zbigniew Woliński Konsultacja: dr. Grażyna Winiarska Redaktor serii: Paweł Kozłowski Redaktor tomu Fauna i flora osiedli ludzkich: Ewa Sobocińska Skład i łamanie: Phototext, Warszawa Printed in Germany Bertelsmann Media Sp. z o.o. Świat Książki, Warszawa 1999 ISBN 83-7227-352-9 Nr 2357 Spis treści 6 Wstęp 8 Czy osiedla ludzkie mogą być biotopem? 18 Warunki środowiskowe w mieście 36 Poszerzanie nisz ekologicznych 40 Złe strony życia w mieście 42 Rośliny w osiedlach ludzkich 52 Znaczenie roślin w osiedlach ludzkich 61 Środowiska miejskie 61 Ogrody 10 Tereny parkowe 75 Mury 78 Zbiorniki wodne w miastach 80 Rozwój na przestrzeni dziejów 86 Fauna domowa 86 Wszy 87 Pchły 88 Pluskwy 90 Komary 95 Ze szczurami przybyła dżuma 101 Kuny i inne „duchy" 115 Nocne najazdy 127 Ptaki w osiedlach ludzkich 128 Ptaki zamieszkujące skały 136 Mieszkańcy skraju lasu 151 Miejsce lęgowe - drzewo iglaste 153 Jaszczurki przy płocie i na murku, żaby w stawku 163 Obfitość owadów 170 Ulice i ruch uliczny 170 Jeże 173 Zające szaraki 175 Koty domowe 175 Ofiary i wygrywający 179 Gatunki problemowe: gołębie miejskie 181 Gatunki problemowe: wrony i sroki 184 Gatunki problemowe: kosy i szpaki 189 Gatunki problemowe: koty domowe 203 Zimowe dokarmianie ptaków 213 Życie w dużych skupiskach 222 Autorzy fotografii Wstęp To, co przyjęto uważać za dziką przyrodę, ginie na naszych oczach. Ludzkość pozostająca we władzy maszyn poszerza wszelkimi środ- kami miejsce dla swojej cywilizacji. Środki te osiągnęły w minionych dziesięcioleciach naszego stulecia oszałamiające rozmiary. Samo tylko przemysłowe zanieczyszczenie at- mosfery pozbawia nas i inne organi- zmy żywe również czystego powiet- rza do oddychania i zmienia biosferę. Przeżywamy przekształcanie się na- szej planety w obszary produkcyjne i osiedla ludzkie: z jednej strony na- stępuje wyludnianie terenów upra- wnych w krajach cywilizowanych, z drugiej - gromadzenie się ludzi na w sumie niewielkich obszarach zur- banizowanych. Za tereny przyjazne ludziom, a przy tym w pewnej mie- rze „samowystarczalne" uważane są, w uproszczeniu, te, które są przy- jazne dla maszyn. Im to podporząd- kowuje się, odpowiednio je kształtu- jąc, lasy i koryta rzek. Oddalone po- czątkowo od siebie tereny produkcji rolniczej, zurbanizowane i wypo- czynkowe łączą się coraz gęstszą siecią linii komunikacyjnych prze- cinających całe kraje. Całą naszą Ziemię chce się przekształcić w ob- szar zamieszkiwany i wykorzystywa- ny przez człowieka. Dzikiej przy- rodzie pozwala się przeżyć jedynie na nielicznych terenach chronionych inne organizmy żywe. Zmiany dokonywane przez czło- wieka w środowisku naturalnym do- pisują do rejestrów zawsze tylko „czarne liczby", gdyż w pierwszym rzędzie kieruje się on względami ekonomicznymi. Dane zawarte w Czerwonych Księgach liczą się - jeśli w ogóle - tylko marginalnie. I oto fakt godny podziwu. Natura sa- ma udowadnia nam jasno i bezbłęd- nie, także tam, gdzie według lu- dzkich planów nie jest ona w ogóle „przewidziana", że ciągle odgrywa tę samą rolę w krążeniu materii. Ekologii nie należy traktować jedynie jako aktualnej, modnej gałęzi wie- dzy. Przeciwnie: zdaniem autora tej książki nakazem chwili jest stu- diowanie i poznawanie jej w naszym bezpośrednim otoczeniu, również w środku każdego miasta. Na żyją- cych tam wokół nas istotach żywych. Nasz, stojący być może na krawędzi katastrofy, sztuczny świat jest wyni- kiem ludzkiego działania, a każde działanie powinno być poprzedzone myśleniem. Pod względem zdolności twórczego myślenia i świadomego działania ludzie wyprzedzają wszyst- kie inne istoty żywe na ziemi. Dzieli- my się z nimi z kolei, bez względu na zamiary, po bratersku czy niezbyt zgodnie, produktami przemiany ma- 6 Lepiężnik różowy (Petasites hybridus) przedziera się przez asfaltową nawierzchnię. terii. Ludzkość musi więc dosto- sować reguły swojej gospodarki do ekologicznych praw dawania i brania nie pozostawiając nierozkładalnych resztek. Rabunkowa gospodarka, którą musi- my prowadzić w imię istniejącej już cywilizacji, nie jest możliwa bez strat w żywej przyrodzie. Nasza aktyw- ność odbywa się kosztem energii, surowców i przestrzeni. Powoli uświadamiamy sobie, że stojące przed naszą cywilizacją problemy muszą być rozwiązywane nie tylko z technicznego, ale przede wszyst- kim z ekologicznego punktu wi- dzenia. Oznacza to także, że nie mo- żna stosować rozwiązań jednostron- nych. Ostateczne rozwiązanie pro- blemów powinno być współtworzone przez wszystkich zainteresowanych, zaś ludzie powinni być za nie odpo- wiedzialni. Powinniśmy wyciągać wnioski z katastrof, skoro jeszcze po- zostaliśmy przy życiu. Możemy się jednak także uczyć z prawidłowości, które dostrzegamy w przyrodzie. Przyroda jest wszechobecna. Miesz- kamy w wieżowcach także dzięki niej i razem z nią. Dzikie rośliny i zwierzęta zamieszkujące tereny wykorzystywane przez człowieka także mogą stanowić przykład wza- jemnych współzależności. G.S. 7 Czy osiedla ludzkie mogą być biotopem? Czy wsie i miasta są środowiskami życia organizmów? Dla ludzi niewątpliwie tak, ale raczej nie dla dziko żyjących zwierząt i roślin. Są wprawdzie gatunki „dopasowujące się", jak np. wrony czy mewy śmieszki, które decydują się na zdobywanie pożywienia w mias- tach. W osiedlach ludzkich żyją ró- wnież, jako nieproszeni, a nawet wręcz niepożądani goście, myszy i szczury. Ich występowanie dla wielu ekologów nie jest dostatecz- nym powodem do traktowania tych środowisk jako ekosystemy. W tym znaczeniu nie byłyby nimi ani pola, ani łąki. Nie mogłyby być objęte ochroną przyrody żadne jeziora zaporowe; nie mogłyby być ró- wnież rezerwatami stepy środ- kowoeuropejskie, ponieważ w ich przypadku, podobnie jak w przypa- dku wielu innych „przestrzeni życiowych", chodzi o dzieło człowieka. W stanie pierwotnym tereny te wyglądały zupełnie inaczej. Nie można jednak porównywać terenów wielkoprzemysłowych, choćby Śląska czy śródmieść wiel- kich miast, z takimi stepami. Róż- nice między nimi widać jak na dło- ni. Co staje się jednak, jeśli opuś- cimy gęsto zabudowane śródmieś- cie lub tereny przemysłowe i uda- my do luźno zabudowanych dziel- nic mieszkalnych czy na przedmie- ścia, gdy przyjrzymy się bliżej par- kom i ogrodom lub wsiom leżącym w tym samym przecież kręgu kul- turowym? Szybko zanikają wtedy prawie wszystkie różnice. W osiedlach znajdują się zwykle także zakłada- ne i pielęgnowane przez człowieka tereny zielone, przechodzące zwy- kle stopniowo w otwarte obszary. Starannie pielęgnowany i licznie odwiedzany „Ogród Angielski" w Monachium przechodzi niepo- strzeżenie w dziki, romantyczny „Ogród Jeleni", którego dalszym ciągiem są z kolei łąki nad Izerą i las na błoniach, zbliżony do natu- ralnego. Tereny użytkowane przez człowie- ka oraz obszary sąsiednie za- zębiają się. Nie można zbyt łatwo oddzielić jednych od drugich, okre- ślając jedne jako „przyrodę", dru- gie zaś jako „miasto" czy „rejon przemysłowy". W Europie Środkowej tereny wyko- rzystywane przez człowieka zaj- mują ok. 10% jej powierzchni, zaś na niektórych obszarach udział ich wzrasta do ponad 30%. Obszary te to zwykle tereny o bardzo gęstym zaludnieniu. W ośrodkach o najwy- > U góry: park w Anglii (Savill Garden) z roślinnością zbliżoną do naturalnej U dołu: tereny użytkowane przez czło- wieka zazębiają się z ich zielonym oto- czeniem (Heidelberg) m- ¦ -J Ir4t Q Beton, szkło i zieleń w Rotterdamie ższym zagęszczeniu ludności licz- ba mieszkańców wzrasta do ponad 4000 osób na kilometr kwadratowy. Czy zatem tam, gdzie ludzie gro- madzą się w tak wielkich masach, nie ma już w ogóle miejsca dla przyrody? Jak mogą się rozprzest- rzeniać korzenie dostarczające ro- ślinom składników pokarmowych i wody, jeśli człowiek przykrył zie- mię grubą warstwą asfaltu? Ulice i tory biegną we wszystkich kierun- kach, także pod i nad sobą i nie- kiedy już nie wiadomo, gdzie jest powierzchnia ziemi. W śródmieściach oddalenie człowie- ka od natury osiąga bez wątpienia swój punkt szczytowy. Tak przynaj- mniej odczuwamy to my, ludzie. Na- -m wet ci, którzy są przysięgłymi mie- szczuchami, uważają miasto za twór sztuczny. Człowiek stworzył w miastach swój własny świat, który, przykładowo, nie zależy już od pory doby, ponie- waż strumienie sztucznego światła zamieniają noce w dnie i oświetlają podziemne pomieszczenia równie dobrze, jak miejskie ulice i place. Człowiek dba o szybkie odpro- wadzenie wszelkich odpadów, a gdy w swoim sztucznym świecie zechce, aby rosły rośliny, zaopatruje je w składniki pokarmowe i wodę w ta- ki sposób, jaki sam określi. W ogrodach botanicznych udaje się nawet hodować rośliny tropikalne, jak np. palmy i storczyki. W mias- W palmiarni Ogrodu Botanicznego w Bonn tach o klimacie zupełnie dla nich nieodpowiednim trzymane są one w specjalnych pomieszczeniach przystosowanych do ich potrzeb. W ogrodach zoologicznych eks- ponowane są zwierzęta ze wszyst- kich stref klimatycznych świata. Zwiedzający zoo mogą je po- dziwiać bez potrzeby odwiedzania krajów, które są ich ojczyznami. Dotyczy to także okazów trzy- manych w niezliczonych kolekc- jach prywatnych - w wolierach, ak- wariach i terrariach. Im większa liczba ludzi zamieszku- je dany teren, tym bardziej różno- rodne jest spektrum trzymanych przez nich gatunków tak zwanych „zwierząt domowych". Gdyby poli- czyć po prostu wszystkie gatunki zwierząt żyjących w rozmaitych środowiskach - i to niezależnie od tego, czy żyją one wolno, czy są trzymane przez ludzi - i przeliczyć uzyskaną liczbę na kilometry kwa- dratowe, okazałoby się, że najwię- ksze bogactwo gatunków znalazło się w dużych miastach. Co prawda z ekologicznego punktu widzenia takie wyliczanie byłoby czystym nonsensem: zwierzęta trzymane przez ludzi, po wypusz- czeniu na wolność nie potrafiłyby samodzielnie przeżyć. Tylko nieli- cznym „uciekinierom z zoo" udaje się utrzymać jakiś czas na wolno- ści. Zazwyczaj są to ptaki wodne, które po ucieczce z zoo znajdują 11 pokarm w zbiornikach wodnych te- renów parkowych i w ten sposób starają się przetrwać. Nie miałoby większego sensu uważanie takich zwierząt lub w ogóle przedstawi- cieli gatunków trzymanych w niewoli za typowych miesz- kańców terenów użytkowanych i zamieszkiwanych przez czło- wieka. Czy można zaliczyć do tej grupy te nieliczne gatunki, które każdy z nas zna i które, jako po- wiązane z cywilizacją człowieka, mogą się rozprzestrzeniać wszę- dzie: wróble, uliczne gołębie i par- kowe kaczki, kosy w ogrodach na przedmieściach czy też szczury w stertach odpadków? Czy są ja- kieś inne zwierzęta żyjące w osie- dlach ludzkich i czy występują tam rośliny, które rosną bez zabiegów pielęgnacyjnych ze strony człowie- ka i które nie są przez niego sztucznie wprowadzone? Tylko wtedy, gdy istnieje dostatecznie wiele takich gatunków, wydaje się rzeczą słuszną, aby osiedla ludz- kie nazywać ekosystemami. Lecz czym właściwie jest taki „lu- dzki" ekosystem? Jeśli sięgniemy do fachowej ency- klopedii lub jakiegoś podręcznika ekologii dowiemy się, że na ekosy- stem składają się biotop i bioceno- za. Biotop to ogół „abiotycznych" warunków danego środowiska: kli- mat, stosunki wodne, skład gleby itp., które warunkują występowa- nie konkretnych gatunków organiz- mów żywych, czyli biocenozę. Czy zatem obszar zamieszkiwany i użytkowany przez ludzi będziemy słusznie mogli traktować jako bio- top (i poświęcić mu oddzielny to- mik w naszej serii), zależy głównie od tego, czy występują tam zwie- rzęta i rośliny dziko żyjące. Może raczej będziemy musieli teren ten potraktować jako szczególny przy- padek innych środowisk, a więc zaliczyć parkowe zbiorniki wodne do terenów podmokłych, zieleń pa- rków - do lasów, zaś trawniki - być może do pól i łąk. Co prawda nie tak łatwo udaje się przyporząd- kować budynki, chyba że potraktu- jemy je jako „sztuczne skały i jas- kinie górskie". W rzeczywistości w miastach i wsiach mamy do czy- nienia z czymś zupełnie innym: ca- łkowicie innym środowiskiem, a nie z mozaiką wymienionych wy- żej. Ostateczny sąd pozostawmy naturze. W niniejszej książce będziemy interesować się głównie tym, jak zwierzęta i rośliny reagują na osiedla ludzkie i jakie mają one dla nich znaczenie. Wychodzą przy tym na jaw zadzi- wiające fakty. Niemało gatunków wykazuje we wsiach i w miastach znacznie większą liczebność, niż w naturalnych środowiskach. Zwłaszcza miasta odznaczają się bogactwem gatunków zwierząt i roślin, oczywiście dziko żyjących, i pod tym względem przewyższają inne środowiska, uważane za bar- dziej zbliżone do naturalnych. > U góry: gawron w gnieździe w środ- ku miasta U dołu: mur zastępuje jerzykowi ścianę skalną jego naturalnego środowiska A oto jeden z przykładów: na ob- szarze Monachium gnieździło się w latach 70. i 80. prawie dokładnie 100 gatunków ptaków. Była to licz- ba większa od wartości średniego krajowego wskaźnika dla obszaru o powierzchni 300 km2 i znacznie lepsza od wskaźnika dla rozleg- łych terenów południowych Nie- miec. Nawet centrum miasta ze swymi 6-8 gatunkami ptaków lęgo- wych nie wypada gorzej, niż zago- spodarowane tereny użytkowane rolniczo tej samej wielkości. Wśród ptaków gnieżdżących się tam spotykamy takie rzadkości, jak muchołówkę białoszyją (Ficedula albicollis), kobuza (Falco subbu- teo), pokląskwę (Saxicola rubetra) i hełmiatkę (Netta rufina). Jeszcze większe wrażenie sprawia ogólna liczba gatunków ptaków, które zo- stały zanotowane na obszarze miejskim Monachium. W roku 1988 było 265 gatunków! Monachium nie jest żadnym wyjąt- kiem, raczej normą. Również inne duże miasta okazują się nad- zwyczaj bogate w gatunki ptaków. Ptakom Hamburga poświęcono w 1984 roku dwa opasłe tomy li- czące w sumie 560 stron. Zawiera- ją one taką obfitość obserwacji ptaków, że można się tylko dziwić, jak bogate jest ptasie życie w tak gęsto zaludnionej aglomeracji. Ptaki nie stanowią zresztą pod tym względem żadnego wyjątku, acz- kolwiek dzięki swej zdolności do lotu mogą stosunkowo łatwo prze- bywać w dogodnych dla nich miej- scach, choćby na wysokich budyn- kach w śródmieściach. Również i inne grupy zwierząt reprezen- towane są w miastach przez liczne gatunki. Znacznie gorsza jest w mieście sy- tuacja roślin. Ich nieruchliwość jest cechą ujemną i oczywiście nieko- rzystną. Zwierzęta mogą uciec nie- bezpieczeństwu, rośliny nie; nie- mniej ich różnorodność w osie- dlach ludzkich jest zawsze jeszcze dość znaczna. Wreszcie należy jeszcze wspo- mnieć o dynamice, jaką obserwuje się na obszarach użytkowanych przez człowieka. Jedne gatunki po- jawiają się, inne zanikają, niektóre stają się rzadsze, inne częstsze. Zespoły złożone z rozmaitych ga- tunków nie pozostają zawsze te same, zmieniają się na przestrzeni lat. O niektórych gatunkach, które osiedliły się w miastach, mamy in- formacje sięgające daleko w prze- szłość. Wynika z nich, że niektórzy dzisiejsi mieszkańcy terenów użyt- kowanych przez człowieka osiedlili się tam przed setkami, a nawet tysiącami lat, podczas gdy inni przywędrowali stosunkowo nieda- wno. Gatunki te są ściśle powiąza- ne z historią ludzkości, ze sposo- bem, w jaki ludzie żyli, budowali miasta i przystosowywali budynki > Osiedla ludzkie zamieszkują rów- nież rzadkie gatunki ptaków U góry: kobuz z dwoma pisklętami w gnieździe U dołu: para hełmiatek (po lewej ka- czor) na jednym z miejskich zbior- ników wodnych dynki do celów mieszkalnych. W średniowieczu nawet życie i śmierć ludzi miały ścisły związek ze zwierzętami, które uważały miasta także za swoje mieszkanie. Tak więc np. szczury roznosiły po całej Europie dżumę, najgroźniej- szą ze wszystkich chorób. Potom- kowie tych gryzoni, wykorzystywa- ni są dzisiaj (białe szczury labora- toryjne) między innymi do testowa- nia lekarstw. Inny przykład, tym razem ze świa- ta roślin: z pleśni, które dziś jesz- cze pojawiają się w wilgotnych pi- wnicach lub na nieodpowiednio przechowywanych produktach ży- wnościowych, otrzymywana jest penicylina, jeden z najbardziej skutecznych leków. Tak więc zbyteczne jest chyba dal- sze uzasadnianie poglądu, że wsie, miasta i szlaki komunikacyj- ne, a więc „tereny użytkowane i zamieszkane przez człowieka", tworzą samodzielny typ prze- strzeni życiowej dla organizmów żywych i powinny być traktowane jako „biotopy". Stosunkowo łatwo można zapoznać się z bogactwem istot żywych zamieszkujących te tereny, choć nie jest łatwo zajrzeć „za kulisy" i zrozumieć, dlaczego tak liczne, dziko żyjące gatunki zwierząt i roślin przestawiły się z powodzeniem na życie na tere- nach zamieszkiwanych i użytkowa- nych przez ludzi. Nauka zajmująca się ekologią miast jest jeszcze bar- dzo młodą gałęzią wiedzy. Wiele jeszcze spraw musi być bliżej zba- danych, zanim zostaną wyjaśnione wzajemne powiązania. Tym wa- żniejsze jest, aby również laicy za- interesowani tymi problemami zechcieli się przyczynić do ich roz- wiązania. Jak wykazały badania nad życiem ptaków, wszelkiego ro- dzaju amatorzy mogą przyczynić się w bardzo dużym stopniu do pogłębienia naszej wiedzy na temat warunków życia zwierząt i roślin w miastach. W przypadku niektórych grup zwie- rząt mniej rzucających się w oczy niekiedy nie wiadomo nawet, jakie gatunki żyją na danym terenie. Tyl- ko nieliczne miasta przeprowadzi- ły szczegółowe badania warunków abiotycznych oraz fauny i flory. Często wynika to po prostu z braku ludzi potrzebnych przy realizacji takich zadań. Właśnie tu otwiera się szerokie pole działania dla tych, którzy nawet nie posiadając przygotowania naukowego intere- sują się tym tematem i są gotowi udostępnić wyniki własnych obser- wacji. Nasza książka powinna być pomocna przy rozbudzaniu takiego zainteresowania wśród amatorów. > U góry: skrzyżowanie dróg wśród wiejskich pól U dołu: zieleń na wewnętrznym podwórku w mieście Warunki środowiskowe w mieście W wyniku gęstej zabudowy warun- ki środowiskowe w miastach ró- żnią się zasadniczo od panujących na otaczających je terenach podmiejskich. W większych mia- stach wytwarza się własny, swois- ty klimat, co odczuwamy bardzo wyraźnie nawet i my, ludzie. Już tylko na podstawie właściwości kli- matu miejskiego można ustalić pe- wne ramowe warunki, które okreś- lają, że dane środowiska mogą być zasiedlone przez cały szereg gatunków zwierząt i roślin. Co cechuje klimat miejski? Za- cznijmy od nasłonecznienia. Ilość światła słonecznego, która w ciągu roku pada na określone miejsce, wynika z jego położenia geografi- cznego, a zależy od wyskości słoń- ca na niebie oraz długości dnia. Silne zachmurzenie zmniejsza ilość światła słonecznego docho- dzącego do powierzchni ziemi i na odwrót - małe zachmurzenie lub jego brak pozwalają na dotarcie odpowiednio większej części tego promieniowania. Czy promienie słoneczne padają na miasto, czy na las, nie zmienia to ogólnej ich ilości, choć zapewne gęsta za- budowa wpływa na stopień ich od- działywania. Z kolei gęsta szata roślinna nie pozwala temperaturze w strefie bliskiej gruntu silniej wzrastać, ponieważ rośliny, wy- parowując duże ilości wody, obni- żają ją. Wyparowywanie wody po- chłania bowiem ciepło, co wpływa na temperaturę powietrza. Jeśli porównamy las i miasto o podob- nym położeniu geograficznym, w lesie będą wyraźnie niższe śre- dnie temperatury niż w mieście. Odnosi to się przynajmniej do okresu, gdy drzewa wyparowują wodę. I na odwrót, w mieście jest cieplej, gdyż budynki pod wpływem słońca ogrzewają się. W zimie są one ponadto ogrzewane od wewnątrz i stale wydzielają ciepło. Na- grzewanie się budynków można łatwo zaobserwować podczas słonecznych dni: dachy obser- wowane z pewnej odległości zdają się jakby nieco poruszać. Przyczy- ną tego zjawiska jest falowanie ciepłego powietrza unoszącego się nad ogrzanymi powierzch- niami. Zjawisko to obserwujemy również w przypadku asfaltowa- nych ulic. Niekiedy powstają nawet prawdziwe miraże pomiędzy wars- twami powietrza o rozmaitej ciep- łocie. Takie materiały budowlane, jak cegły, beton czy piaskowiec ró- wnież pobierają w słoneczne dni dużo ciepła, które następnie magazynują i oddają stopniowo do otoczenia. Budynki są z tego powodu ciepłe dłużej niż otaczają- ce je powietrze. Miasta tworzą zatem wyspy ciepła w danej okolicy. Wygodniejsze wa- > U góry. latem ciepło promieni słonecznych ogrzewa asfalt i beton w mieście szybciej, niż okolice miasta U dołu: zielone wyspy poprawiają mik- roklimat centrum miasta runki życiowe mogą więc w nich znaleźć raczej gatunki ciepłolubne niż te, które żyją w środowiskach chłodnych i wilgotnych, gdyż w miarę podnoszenia się tempera- tury wilgotność maleje. Miasta są również znacznie suchsze niż oto- czenie, chyba że ich okolice są pu- stynne lub połpustynne, ale w takim przypadku stosuje się w obrębie miast sztuczne nawadnianie. W wa- runkach klimatycznych środkowej Europy opisane czynniki nie odgry- wają praktycznie żadnej roli. Czynniki ważne dla miast dotyczą także - mniejszym stopniu - poje- dynczych domów. Nawet wsie od- różniają się pod tym względem od swego otoczenia - pojedynczy za- mieszkany dom może stanowić małą wyspę ciepła. Szczególnie wyraźnie zaznacza się ta różnica w zimie. Pomie- szczenia wewnątrz budynków ogrzewane są do temperatury + 20°C, a nawet wyższej, podczas gdy temperatura na zewnątrz mo- że wynosić tylko -20°C. Pomimo dobrej izolacji ciepło stale ucieka na zewnątrz. Powoduje to, że na fasadach budynków są miejsca znacznie cieplejsze od naturalnych skał. Jeśli w ścianach budynków istnieją zagłębienia, mogą one być przez cały czas wolne od mrozu, niezależnie od przebiegu pogody. Im gęstsza jest zabudowa, tym sil- niejszy wpływ ogrzewania domów. W śródmieściach miast średnie te- mperatury powietrza mogą być na- wet do 8°C wyższe od temperatur poza miastem. on Łatwo zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, jeśli zrobimy choćby przy- bliżony bilans energii. Według orientacyjnych rachunków roczna dawka energii słonecznej w przeli- czeniu na metr kwadratowy powie- rzchni kuli ziemskiej wynosi w śre- dnich szerokościach geograficz- nych około 2000 kilokalorii (8000 kilodżuli). W miastach o dużym za- gęszczeniu ludności człowiek wytwarza rocznie średnio nawet ponad milion kilokalorii na metr kwadratowy, z czego znaczna część uwalnia się pod postacią ciepła. Jeżeli powierzchnia za- budowy wynosiłaby kilkaset met- rów kwadratowych, byłoby to bez znaczenia, ponieważ otaczające powietrze bardzo szybko doprowa- dziłoby do wyrównania tempera- tur. Jeśli powierzchnia zajmowana przez miasta wzrasta do ponad 100 kilometrów kwadratowych, utrzymujące się w nich ciepło nie może już tak skutecznie wymie- niać się z ciepłem otoczenia. Wy- dalone, dodatkowe ciepło gro- madzi się i powoduje podgrzanie całego miasta. Zgodnie z oczeki- waniem zjawisko to zaznacza się najsilniej w centrum, przede wszy- stkim jeśli jest ono gęsto zabudo- wane budynkami wielopiętrowymi. W stronę przedmieść wzrost te- mperatury jest coraz mniejszy. Je- dnak w przypadku dużych miast wzrost ten zaznacza się w pe- wnych okolicznościach nawet i na terenach podmiejskich, co dotyczy przede wszystkim miast leżących w kotlinach. Dom jako wyspa ciepła. Na skutek ogrzewania tworzą się długie sople lodowe Opisane zjawiska są dla nas, ludzi, sprawą bardzo ważną, gdyż nasza praojczyzna leżała w zasięgu kli- matu tropikalnego i subtropikal- nego. Ciało ludzkie jest jeszcze do tego przystosowane. Musimy przez znaczną część roku utrzymy- wać ciepło odpowiednim ubra- niem, a ponadto korzystać z ciep- łych i suchych pomieszczeń miesz- kalnych. W naszych domach stwa- rzamy sobie sztucznie, na małą skalę, odpowiednie warunki życio- we, dzięki czemu możemy żyć wśród lodów podbiegunowych, w wysokich górach lub pośród miotanego burzą morza. Ale nie tylko my, ludzie. Ze swej tropikal- nej ojczyzny przynieśliśmy ze so- bą mimo woli niektóre inne organi- zmy żywe. Inne zaś przybyły zna- cznie później, gdy człowiek wybu- dował osiedla i dołączyły do mie- szkańców domów. Do zjawiska wzrostu ciepła w mia- stach w stosunku do terenów otaczających dochodzą dalsze czynniki. Zabudowa miast wpływa bowiem trwale na wymianę mas powietrza, gdyż ma nieregularną, „łamaną", górną powierzchnię budynków. Domy wznoszą się ku górze niby szczyty skał. Najczę- ściej są one lokalizowane tak, że tworzą rzędy lub pojedyncze bloki, pomiędzy którymi powstają, słusznie tak nazywane, „wąwozy ulic". 21 B "V 1 Strona tiasloneczniona Klimat zamkniętego podwórza Sama jednak łamana powierzch- nia dachów ogranicza na obszarze miasta wymianę powietrza z okoli- cznymi terenami. Poprzez ogrze- wanie budynków podczas słonecz- nych dni zjawisko to nasila się, gdyż budynki nagrzewają się w różnym stopniu. Ściany domów i dachy skierowane w stronę słoń- ca nagrzewają się silniej niż te po przeciwnej stronie. W podwórku studni wzdłuż oświet- lanych przez słońce ścian ciepłe powietrze wstępuje; wzdłuż le- żących naprzeciwko, zacienionych, jest zimniejsze i opada. Jeśli takie podwórko obudowane jest wysoki- mi domami, powstaje w nim wewnętrzny obieg powietrza, tym oo Średnica podwórza ¦f^^Ą bardziej zamknięty, im wyższe są otaczające budynki w porównaniu do wielkości podwórka. Jeśli wyso- kość budynków jest w przybliżeniu 1,5 raza większa od jego średnicy, powietrze zostaje zamknięte niby w studni i jest odnawiane w niedo- statecznym stopniu. Dalszą cechą szczególną klimatu miejskiego jest zatem niewielka wymiana powietrza z okolicznymi terenami, tak zwane „złe powiet- rze". Pogarsza jego jakość fakt, że różnorodne środki lokomocji i kominy fabryczne wydalają duże ilości substancji szkodliwych. Stanowią one przesłankę dla two- rzenia się tak zwanego „smogu". Nad miastem utrzymują się wtedy © = Dwutlenek siarki = Kwas siarkawy = Tlen © = Woda Kwas siarkowy I1 Wili llllll Inwersja masy powietrza, które są nieco cieplejsze od gromadzących się nad domami dolnych jego warstw. Ponieważ cieplejsze powietrze jest lżejsze od zimniejszego i tak już niewielka wymiana powietrza zostaje jeszcze bardziej ograni- czona. W warstwie granicznej mię- dzy obu masami powietrza wystę- puje inwersja: normalny układ temperatur zostaje odwrócony. No- rmalnie temperatura powietrza ob- niża się wraz ze wzrastającą wy- sokością, co jest szczególnie wyra- źnie zauważalne w górach. W wa- runkach inwersji temperatura powietrza już w warstwie granicz- nej nieco wzrasta. Nawet niewiel- ka różnica wystarcza, aby leżąca nad miastem masa powietrza zna- 23 Gazy spalinowe reagują pod wpływem promieni słonecznych wytwarzając nowe, częściowo trujące związki lazła się jakby wewnątrz klosza. Warstwa wyziewów unosząca się w takim „kloszu" staje się niebez- pieczną fabryką całego szeregu związków chemicznych. Rozmaite gazy, jak dwutlenek węgla, tlenek węgla, tlenek azotu, węglowodany i wszystkie inne związki, które do- stały się do atmosfery z silników i kominów, zostają przemieszane jak w jakimś olbrzymin labora- torium. Reakcjom „fotochemi- cznym", które teraz mają miejsce, energii dostarczają promienie sło- neczne. Znajdujące się w atmosfe- rze gazy ulegają rozkładowi, ich składniki silnie ze sobą reagują, w wyniku czego powstają nowe i bardziej złożone związki będące podstawą tworzenia się smogu. Niektóre z tych nowo powstałych związków są szkodliwe dla ludzi. Płuca ludzi reagują na powietrze takiej jakości początkowo zwięk- szoną produkcją śluzu, co ma po- móc pozbyciu się szkodliwych sub- stancji. Może to prowadzić do nie- żytu oskrzeli lub astmy. Zwiększo- ne wydzielanie śluzu zmniejsza zdolność przyswajania niezbęd- nego dla życia tlenu. Oddychanie staje się coraz trudniejsze! Osoby wrażliwe muszą się liczyć z zabu- rzeniami układu krążenia. Dzisiaj kominy sięgające w niebo i katali- zatory zainstalowane w wielu poja- zdach mechanicznych złagodziły nieco niebezpieczeństwo wystą- pienia smogu w krajach wysoko uprzemysłowionych, ale wzrosło ono poważnie w niektórych dużych miastach Trzeciego Świata, przy- OA kładowo w New Delhi czy Sao Paulo. Ogrzewanie i zmniejszona wymia- na powietrza nie są zatem w żad- nym razie tylko korzystnymi skut- kami klimatu miejskiego, jak mog- łoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Uważa się niekiedy, że ciep- lejsze otoczenie oznacza (pozor- nie) mniejsze wydatki na ogrzewa- nie domów, a tworzenie się such- szego powietrza odpowiada na- szym wyobrażeniom o pięknej po- godzie. Jednakże pozytywne strony tych zjawisk rzadko są wi- doczne. Zwykle przeważają niedo- godności, tak że z ludzkiego punk- tu widzenia klimat miejski musi być oceniany jako niezdrowy i uciążliwy. Współczesna urbani- styka stara się, aby poprzez odpo- wiednie przedsięwzięcia budow- lane wytwarzać między domami korytarze doprowadzające świeże powietrze w głąb miast poprawia- jąc jego wymianę i utrudniając tworzenie się smogu. Ważnym czynnikiem jest także zieleń śród- miejska. Pozostaniemy jeszcze przy dwu in- nych właściwościach klimatu miej- skiego, które wzajemnie na siebie oddziałują, a mianowicie omówi- my tworzenie się kurzu i rolę opa- dów atmosferycznych. W mieście powstają bez ustanku drobne i najdrobniejsze cząstki ku- rzu, a to w wyniku ścierania się nawierzchni ulic i opon, starzenia się ścian budynków, a także wiet- rzenia materiałów użytych do ich budowy. Dzięki zawartym w nim agresywnym składnikom miejskie powietrze atakuje nie tylko piasko- wiec historycznych budowli, ale także twardsze kamienie, beton i inne materiały budowlane. „Nad- gryza" ono kamienne rzeźby i skarby kultury olbrzymiej nieraz wartości są dzięki temu procesowi zagrożone - uszkadzane lub bez- powrotnie niszczone. Tworzące się podczas tych proce- sów pyłki i drobiny kurzu są tak małe, że przy każdym oddechu wdychamy ich tysiące, a nawet mi- liony. Owe drobiny kurzu, wywołu- ją w płucach podobnie negatywne skutki, co gazowe zanieczysz- czenia powietrza. ie Gromadzące się w powietrzu o- wokół drobin kurzu kropelki wody Ie przy zwiększonej wilgotności łączą )n się w krople pary i mgły. Jeśli d- takie chmury deszczowe prze- 3y ciągają nad ziemią, znajdujące się az w nich cząstki kurzu stanowią tzw. wi „jądra kondensacji", które po- z- wodują lokalne opady deszczu lub tworzenie się ziarenek gradu. Na e- przedpolu dużych miast, gdzie po- ak wietrze jest silnie zapylone, wyraź- iu nie wzrasta częstotliwość opadów ii- gradu. Suma opadów spadających u- na miasto nie musi jednak ulegać ie przez to zwiększeniu. Chmury rza- z- dko tylko wędrują powoli i prawie nigdy nie zatrzymują się nad da- 25 nym miastem tak długo, aby mogło ono od razu otrzymać swój deszcz. Zwykle wiatr przepędza je dalej: dlatego ilość opadów jest większa w tych częściach miasta, które są zwrócone w stronę, z której naj- częściej wieją wiatry. Tym niemniej deszcze i śnieg po- wodują w miastach Europy środko- wej spore kłopoty, nie do uniknię- cia, ponieważ ziemia w obrębie właściwego miasta jest prawie wszędzie jakby zamknięta. Opady mogą w niewielu tylko miejscach -zbyt niewielu w ogólnym bilansie - wsiąknąć w ziemię i stać się wodami gruntowymi. Największa część wód opadowych musi być zatem odprowadzona do kanaliza- cji. Gdy spadnie śnieg, po okresie spowodowanego nim chaosu ko- munikacyjnego następują gorącz- kowe wysiłki władz miejskich, aby tę „białą wspaniałość" możliwie szybko wywieźć z miasta. Również i pod tym względem miasto podob- ne jest do terenów subtropikal- nych, które zasadniczo bar- dzo potrzebują wody. Jednakże, gdy tak oczekiwany deszcz spa- dnie, pada w takich ilościach i z ta- ką gwałtownością, że wysuszona ziemia nie jest w stanie go przyjąć; znaczna część wody odpływa suchymi dotąd łożyskami rzek i jest stracona dla roślin, które wkrótce znowu potrzebują desz- czu. Sytuacja ludzi w mieście podobna jest do opisanej wyżej sytuacji roś- lin. Nie mogą oni poradzić sobie z opadami i starają się odprowa- dzić je możliwie szybko. Ale swoją wodę pitną i użytkową muszą zwy- kle sprowadzać z daleka, ponie- waż na terenie właściwego miasta nie ma źródeł dostarczających po- trzebnej ilości wody, ani też nie jest ona odpowiedniej jakości. Pozostaje jeszcze dodać, że w wa- runkach życia w mieście wiatr ma działanie osuszające w znacznie większym stopniu, niż poza mias- tem, na wsi. W niewiele minut po letnim deszczu ulice miasta znowu są suche. Szybko znikają kałuże, schną ściany budynków. Im więk- sza jest powierzchnia, na której gromadzi się woda z opadów, tym szybciej może ona wyparować. Wiatr, który wieje wzdłuż wąwo- zów ulic, wysusza je niczym wiatr pustynny. Z tych spostrzeżeń rysuje się ob- raz tak niezależnego, swoistego klimatu, że słusznie może być mo- wa o specyficznym klimacie miejs- kim. Ma on wpływ na osiedlanie się na terenie miast zwierząt i roś- lin, a nie jest to bynajmniej zawsze tylko wpływ niesprzyjający. Co prawda warunki klimatyczne na obszarach zasiedlonych przez ludzi nie mówią zbyt wiele o moż- liwościach, jakie mają istoty żywe, ani też o związanych z tym środo- wiskiem trudnościach. Możliwość występowania zwierząt i roślin na danym terenie zależy nie tylko od temperatury, warunków atmosfe- rycznych, opadów lub nasłone- cznienia, aczkolwiek te właśnie czynniki środowiskowe są istotnie dla niektórych gatunków większą 26 - H4ł '¦ ' :¦' * Ul. W „zamkniętym" śródmieściu pustynny wielkich miast panuje niekiedy typowy klimat przeszkodą niż dla innych. Znacz- nie ważniejsze są czynniki wpływające bezpośrednio na ży- cie, a więc obfitość pożywienia w przypadku zwierząt, dostępność składników pokarmowych w przy- padku roślin, czy możliwość rozro- du. Jak wygląda to na obszarach zamieszkiwanych i użytkowanych przez ludzi? Różne gatunki mają pod tymi względami rozmaite wymagania. Trzeba w każdym przypadku zba- dać, dlaczego dany gatunek żyje w mieście: czy może się tam dob- rze rozwijać, czy też jedynie „kle- pie biedę" i właściwie mógłby gdzie indziej żyć znacznie lepiej. Niemniej pewne uogólnienia są je- dnak możliwe. Osiedla ludzkie przyciągają liczne gatunki zwierząt i roślin również i dlatego, że oferu- ją im dużo pożywienia i stosunko- wo dobrą ochronę przed wrogami i niepogodą. Zwierzę w mieście może łatwo uchronić się przed niepożądanymi spojrzeniami. Parkany i ulice two- rzą przeszkody dla niektórych ga- tunków trudne do pokonania, pod- czas gdy inne łatwo je przekracza- ją. Tak więc koty prześladowane przez psy mogą błyskawicznie wspiąć się na płot i w ten sposób znaleźć w bezpiecznym miejscu. Ale na odwrót: niebezpieczeństwo 27 zwiększa fakt, że wróg lub napast- nik mógłby nieoczekiwanie poja- wić się „zza rogu": na przykład krogulec {Accipitter nisuś), który nierzadko poluje na małe ptaszki gromadzące się przy karmnikach. Ostrożność zwierząt przebywają- cych w mieście, która często wy- daje się nam nadmierna, ma zatem swoje istotne przyczyny. Ptak, który nie uważa, może rów- nież w mieście łatwo paść ofiarą jakiegoś wroga. Często na przy- kład można zauważyć w mieście biegające wolno koty domowe polujące na drobne ptaki śpiewa- jące. Mniej widocznym czynnikiem są możliwości zdobycia pożywienia przez zwierzęta czy też pokrycia zapotrzebowania roślin na składni- ki pokarmowe. Ponieważ większa część powierzchni gruntów w mia- stach jest zajęta przez człowieka, dla zwierząt i roślin praktycznie niedostępna, można by właściwie uważać, że środowisko miejskie może dać bardzo niewiele lub w ogóle niczego nie ofiarować dzi- ko żyjącym gatunkom. W przypad- ku wsi można by przypuszczać, że stosunki na ich terenie są dogod- niejsze dla przybyszów. Co pra- wda liczne gatunki zwierząt, w szczególności ptaków, są przez ludzi regularnie dożywiane. Czy zatem to właśnie dokarmianie jest przyczyną, dla której niektóre gatunki zwierząt przywędrowały do miast? Tak i nie. Bezpośrednie dokarmia- nie zwierząt przez ludzi nie jest na 28 pewno główną przyczyną tego bo- gactwa gatunków, choć w nie- których przypadkach zapewnia ono przeżycie dość dużej (być mo- że nawet zbyt dużej) ich liczby, gdyż eliminuje okresy znacznego zmniejszenia się ilości dostępnego pokarmu, jak to ma miejsce w wa- runkach naturalnych. Na terenie osiedli ludzkich pokarm dla zwierząt dostępny jest w nadmier- nych ilościach już choćby z tego powodu, że ludzie gromadzą duże zapasy. Ponadto wytwarzają przerażające ilości odpadków, któ- re mogą być jeszcze bardzo boga- te w składniki pokarmowe nadają- ce się do wykorzystania przez zwierzęta. Miasta są obszarami nagromadza- nia się wysokowartościowych pokarmów również dlatego, bo człowiek ma, lub musi mieć, zna- cznie wyższe wymagania pokar- mowe niż wiele gatunków zwie- rząt. W związku z tym także liczne gatunki zwierząt związane z osied- lami ludzkimi określane są mia- nem szkodników zapasów lub też nieuprawnionych użytkowników odpadów. Taka „klasyfikacja" oznacza najczęściej, że gatunków tych zbytnio nie cenimy, a nawet je zwalczamy. A przecież w przypad- ku „użytkowników odpadków" powinniśmy być zadowoleni, że is- tnieją zwierzęta, które pomagają w ich usuwaniu. Co się tyczy szko- dników zapasów, to czy stanowią problem czy nie, zależy przede wszystkim od sposobu przechowy- wania tych produktów. Nie powin- Towarzysze człowieka - użytkownicy hałdy śmieci Pustułka tLJ Kuna ,Jf/^' domów: u 1 ™ \ <:.'¦¦'¦ Lis pospolity .' " ' Szczur wędrowny 29 niśmy traktować tej sprawy lekko i mieć za złe innym istotom żywym, że wykorzystują możliwoś- ci, które im stworzyliśmy w wyniku własnej niedbałości i niezacho- wania czystości w pomieszcze- niach magazynowych. W naszej nowoczesnej, opływającej w do- statki gospodarce nie istnieje konieczność zwalczania zwierząt, należących do małych skądinąd gatunków, tylko dlatego, że od cza- su do czasu schrupały one coś z naszych zapasów. Właściwe ich przechowywanie i przestrzeganie czystości w miejscach składowa- nia są znacznie ważniejsze dla za- chowania ich w pełnej ilości i nale- żytej jakości. Te ogólne rozważania nie dotyczą zresztą niektórych gatunków zwie- rząt. Przybywają one do osiedli ludzkich, ponieważ znajdują tu więcej odpowiedniego pokarmu. Klasycznym przykładem może być krogulec. Zimą bardzo liczne karm- niki skupiają na terenach zamie- szkanych przez ludzi właśnie te drobne ptaki, które i poza miastem są najbardziej liczne i stanowią główną zdobycz krogulca. Drapież- nik przylatuje więc za nimi do mia- sta. Jeśli na stertach śmieci po- wodzi się dobrze myszom i szczu- rom, nic dziwnego, że tam właśnie polują na nie sowy, pustułki, lisy i kuny. Ogrody przywabiają moty- le, które od dawna już nie mogą znaleźć w jednostajnej zieleni wy- soko użytkowych pól uprawnych odpowiednich kwiatów, które są dla nich źródłem nektaru. Powyższe możliwości wykazują, dlaczego osiedla ludzkie mogą być dogodne dla zwierząt także z „ku- linarnego" punktu widzenia. Jak to wygląda w świecie roślin? Nie potrzebują do życia pokar- mów, które ludziom są niezbędne: potrzebują jedynie składników mi- neralnych, światła i powietrza. Miasto jest dla nich tylko kamienną pustynią, w obrębie której jedynie tu i tam znajdują się niewielkie „nisze" - fragmenty dostępnej gle- by. Porównanie z kamienną pusty- nią nie jest bynajmniej mylne, gdyż i sposób bytowania niektó- rych roślin w mieście usprawiedli- wia porównanie z wegetacją w wa- runkach pustynnych. W miastach znaczna część powierzchni ziemi jest zabudowana, zabetonowana lub pokryta asfaltem. Oprócz ogro- dów i terenów parkowych niewiele jest miejsca, gdzie rośliny mają możliwość osiedlenia się, toteż zwykle intensywnie wykorzystują każdą piędź ziemi. W miejscach, w których warstwa asfaltu jest cienka, można niekiedy zaobser- wować, jak przebijają jego powło- kę w dążeniu do światła. Czy nie byłoby bardziej naturalne, gdyby dziko rosnące rośliny omijały przynajmniej gęsto zabudowane > W spokojnych zakątkach ludzkich osiedli, które nie są jeszcze w pełni „zamknięte", zanieczyszczone smarami lub zatrute, pojawiają się dziko rosnące rośliny. Na zdjęciu obok piękna dzie- wanna pospolita (Verbascum nigrum) na terenie bocznicy dworca towaro- wego tereny miast? Klucz do zrozumie- nia tego zjawiska leży, również w przypadku roślin, w składnikach pokarmowych, które każde miasto oferuje w nadmiarze. Drobne i naj- drobniejsze pyłki rozmaitych mate- riałów zawierają składniki mineral- ne, które już z racji niewielkich roz- miarów mogą być łatwo wchłonięte przez korzenie roślin. Wchłaniane są przez rośliny także substancje odżywcze rozpuszczalne w wodzie, które pochodzą z zanieczyszczeń powietrza. Wydzielane przez silniki pojazdów mechanicznych tlenki azo- tu są w deszczu przetwarzane na roztwory składników pokarmowych zawierających azot, a mianowicie azotynów i azotanów, a więc związ- ków, które stanowią składniki nawo- zów sztucznych rozsiewanych na pola. Niezależnie od składników mi- neralnych powietrze w środowisku miejskim wzbogacane jest w dużym stopniu w dwutlenek węgla, którego rośliny potrzebują jako zasadni- czego składnika fotosyntezy. Ciepło, woda, światło i składniki od- żywcze stanowią podstawowe czyn- niki umożliwiające wzrost roślin. W osiedlach ludzkich są one często w bardzo sprzyjającej roślinom ko- mbinacji. Trudności powoduje je- dynie obecność substancji szkod- liwych, jak np. dwutlenku siarki. Od- nosi się niekiedy wrażenie, że świat roślin próbuje „na siłę" wedrzeć się do miast. Opuszczone budynki, o które nikt już się nie troszczy, zostają zdumiewająco szybko opanowane przez rośliny. Któż z nas nie zna starych murów, na których wyrosły drzewka, a nawet duże, wspaniałe drzewa? Z omówionych przyczyn jasno wyni- ka, dlaczego wiele roślin znajduje nawet w miastach znakomite warun- ki rozwoju. Bogate życie roślinne znajdujemy naturalnie w parkach i ogrodach. Niektóre tereny parkowe były przed dziesiątkami, a nawet setkami lat lasami, które zostały przekształcone w parki. Nie mniej ważne są ogrody zakładane na obrzeżach miast i na wsi. Wprawdzie uprawiane są w nich przeważnie rośliny użytkowe, ale już samo bogactwo kwiatów po- jawiających się od wiosny do późnej jesieni powoduje, że są one nadzwyczaj ważne dla licznych ga- tunków owadów. Owady z kolei są zjadane przez inne zwierzęta, jak choćby ptaki śpiewające, zwłaszcza jeśli mają w tych ogrodach możliwo- ści gnieżdżenia się dzięki zakła- danym w nich skrzynkom lęgowym. Jeśli ogrody zawierają fragmenty pozostawiane w stanie dzikim, lub gdy są w ogóle prowadzone jako ogrody „naturalne", cechuje je zwy- kle bardzo duży, bogaty w gatunki, asortyment roślin krajowych. W żad- nym przypadku nie są to tylko „pole- tka pełne pokrzyw", jak niekiedy się je nazywa, gdy działacze ochrony > U góry: porosty (po lewej) i mchy (po prawej) osiedlają się chętnie na da- chach krytych dachówką U dołu: walące się budynki wykonane z naturalnych materiałów budowlanych oferują przestrzeń życiową ma/o wyma- gającym roślinom ruderalnym 32 przyrody starają się zachęcać do tworzenia ogrodów nawiązujących do dzikiej przyrody. W ogrodach nie brak zwykle róż- nego rodzaju owoców, w tym także jagód, z których oczywiście korzys- tają także zwierzęta dzikie. Uprawiane rośliny umożliwiają osiedlanie się wielu gatunków zwierząt, jak np. wiewiórek (Sciu- rius vu/garis) czy popielic (Glis glis), ale także szkodników, np. owocówki jabłkóweczki (Cydia pomonella), której gąsienice są powszechnie znane jako „robaki" żerujące w jabłkach. Wreszcie wypada stwierdzić, że w ostatnim czasie zaznaczył się wzrost zainteresowania sadze- niem w ogrodach ozdobnych drzew iglastych, co zmienia ich charakter. Drzewa takie są, jak wiadomo, łatwe do pielęgnacji i z reguły wiecznie zielone. Nie produkują one dużych ilości liści opadających jesienią, wytwarzają nasiona bogate w składniki odżyw- cze, oferują niektórym gatunkom ptaków bezpieczne miejsca do gniazdowania oraz lepsze możli- wości ukrycia się w zimie. Ponie- waż większość gatunków drzew ig- lastych nie należy do flory kra- jowej, rzadko żerują na nich szko- dliwe owady, co zapobiega zwal- czaniu ich przez opryskiwanie tru- jącymi substancjami. Obserwacje, które każdy może sam poczynić, wykazują, że „życie miejskie" może przynosić zwierzę- tom i roślinom pewne korzyści. Miasta nie są w żadnym przypad- ku tylko rodzajem azylu czy punktu oparcia dla gatunków, które żyły dotychczas i rozmnażały się poza nimi, a które starają się znaleźć nowe możliwości egzystencji, ponieważ ich naturalne prze- strzenie życiowe stają się coraz rzadsze. Gatunki, które zamieszkują dzisiaj osiedla ludzkie, nie powstały co prawda dopiero w ciągu tych lat, od kiedy istnieją miasta. Cały sze- reg gatunków zwierząt przywędro- wał do naszych środkowoeuropej- skich miast i wsi dopiero w ostat- nich dziesiątkach lat. Jak to moż- liwe, że osobniki należące do dzi- ko żyjących gatunków opuściły te- reny swego bytowania, które zamieszkiwały „od zawsze" i prze- dostały się na nowe obszary, na których uprzednio nigdy nie wystę- powały, osiedlając się tam; że wreszcie w wielu przypadkach są liczniejsze niż uprzednio? > U góry: zaplanowana i starannie pielęgnowana śródmiejska wysepka zieleni U dołu: miejski ogród z roślinami upra- wnymi i dzikimi T Krzewy iglaste na trawniku Poszerzanie nisz ekologicznych Aby móc odpowiedzieć na pytania postawione w poprzednich roz- działach, musimy powrócić do za- gadnień ekologii ogólnej przedsta- wionych w tomiku „Żyć i przeżyć" naszej serii. Wykazano tam, że zwierzęta i rośliny żyją we wza- jemnych powiązaniach tworząc wspólnoty, które są tak zorganizo- wane, że między poszczególnymi gatunkami konkurencja utrzymuje się w rozsądnych granicach. W ten sposób poszczególnym gatunkom udaje się lepiej i trwalej wykorzys- tywać dostępne możliwości. Nie zawsze odbywa się to tylko poko- jowo, ale w żadnym razie nie wal- czy każdy przeciw każdemu. Kon- kurencja działa w tym przypadku jako siła twórcza, która w ciągu długich okresów zapewnia przeży- cie poszczególnych gatunków i zwiększa różnorodność. Gatunki, które żyją na tym samym terenie i odżywiają się tym samym pokar- mem, dzielą go między sobą tak, aby każdy mógł jak najlepiej wyko- rzystywać jego właściwości i zale- ty. Podział taki ma jednak swoje granice. Nie może być zbyt dokład- ny, gdyż niektóre gatunki nie mog- łyby tworzyć wspólnot w okresie rozrodczym. Im większe są oso- bniki danego gatunku, tym więcej potrzebują miejsca i tym większe muszą być ich tereny, ich nisze ekologiczne. Jak dziko żyjące gatunki zwierząt i roślin zasiedlają miasta? Gdy zdarza się, że pewne gatunki dołą- czają do istniejących już zespołów, gdy muszą - aby w ogóle przeżyć - znaleźć miejsce we „wspólno- cie" oznacza to, że muszą równo- cześnie w większym lub mniej- szym stopniu zrezygnować ze swego dotychczasowego sposobu życia. Nie mogą w nowej wspólno- cie robić tego wszystkiego, do cze- go są zdolne, nie mają możliwości wykorzystywania wszystkiego, co potrafią, gdyż miejsca obok nich są już zajęte przez konkurencję. Innymi słowy, konkurencja ograni- cza możliwości życiowe danego gatunku. U wielu gatunków, które dołączają do istniejących już wspólnot, zdol- ności życiowe i możliwości wy- korzystania warunków danego śro- dowiska są znacznie większe od oferowanych. Nie mogą one je- dnak wykorzystać w pełni swych zdolności, gdyż przeszkadza temu konkurencja. Ekologia wyraża to fachowo w sposób następujący: „podstawowa nisza" danego ga- tunku jest ograniczana przez kon- kurencję do „niszy rzeczywistej". W wyniku współzawodnictwa z in- nymi dany gatunek wykorzystuje tylko nieliczne z istniejących moż- liwości, które przez to stają się tym bardziej dla niego ważne. Powsta- wanie specjalizacji jest sprawą do- brze znaną i u ludzi. Wiemy także, jak szybko zanikają posiadane umiejętności, jeśli z nich nie korzy- stamy. „Ćwiczenie czyni mistrza", ale także utrwala nabyte możli- wości. Zasada ta jest ważna wszę- *^fi dzie w żywej przyrodzie, stanowi także klucz do zrozumienia zjawis- ka przystosowywania się zwierząt i roślin do życia w mieście. W nowej przestrzeni życiowej osie- dli ludzkich jeszcze nie ma po pro- stu żadnej konkurencji. Każdy ga- tunek, który mając po temu moż- liwości, był w stanie wykorzys- tywać wolne nisze, może to czynić bez obawy konkurencji tak długo, póki jego przestrzeń życiowa nie zostanie stopniowo zajęta przez inne gatunki. Ponieważ jednak miasta i wsie w czasie swego his- torycznego rozwoju same ulegały przemianom, nie dochodziło nigdy do ostatecznego zasiedlenia ich przez rośliny i zwierzęta. Powróćmy jednak do omawiania podstawowych zagadnień. Jeśli przyjmiemy za punkt wyjścia sytu- ację początkową wypadałoby uznać, że wprowadzające się do miast gatunki poszerzyły po prostu swoje nisze ekologiczne. Tak jest w istocie, jeśli mamy na myśli spo- sób życia, jaki prowadziły uprzed- nio, w środowisku naturalnym i ja- ki prowadzą nadal te, które nie przeprowadziły się do nowego śro- dowiska. Przykładowo kos {Turdus merula) był i jest bardzo lękliwym ptakiem leśnym. Tylko we wsiach i mia- stach zmienił zachowanie i utracił wiele ze swej pierwotnej płoch- liwości. Pokarm, który znajduje w ogrodach, nie był osiągalny w lesie. Pomimo to kos znajdował w leśnym ekosystemie wszystko, co było mu potrzebne do przeży- cia. W wyniku osiedlenia się w miastach nie zdobywał w istocie żadnych nowych umiejętności; jedynie budziły się niejako i były wykorzystywane w odpowiedni sposób drzemiące w nim możliwo- ści. Tak było ze wszystkimi gatun- kami, które podążały w ślad za człowiekiem i jego kulturą, z wyjąt- kiem tych nielicznych, które wy- specjalizowały się jako pasożyty człowieka i albo wysysają jego krew: pchła ludzka (Pulex irritans), pluskwa domowa (Cimex lectula- rius) czy wesz głowowa (Pediculus capittis), albo nie wyrządzając specjalnej szkody zamieszkują jego ciało już od milionów lat (np. pewne szczepy bakterii). Poszerzanie nisz gatunków po- dążających w ślad za człowiekiem to jeden z podstawowych czynni- ków prowadzących do zasiedlania przez dzikie zwierzęta miast i in- nych terenów zamieszkanych przez niego. Zjawisko to może co prawda przebiegać obiecująco tyl- ko dla tych gatunków, które mają cechy ułatwiające im zasiedlenie siedlisk ludzkich. Wypływa stąd następująca reguła: gatunki przemieszczające się w ślad za człowiekiem są w przeważającej części „generalistami", a tylko w niewielkiej - „specjalistami". „Generaliści" (inaczej gatunki enrytopowe) to gatunki, które mają możliwości korzystania z zasobów wielu różnych środowisk. Potrafią się szybko wycofać, gdy wyczerpią się podstawy ich egzystencji lub gdy „specjaliści" (inaczej gatunki stenotopowe) zbytnio utrudniają im życie. Ich przewaga nad innymi gatunkami polega na ruchliwości, szybkości działania i wreszcie na łatwości, z jaką wykorzystują nowe możliwości. Przewaga „specjalis- tów" oparta jest na wykorzystywa- niu szczególnych możliwości ży- ciowych, co jednak przynosi im ko- rzyści jedynie w warunkach stabili- zacji. Jeśli te warunki zmieniają się, i to szybko, specjaliści nie po- trafią się dostosować i padają ofia- rą zbytniej zależności od oto- czenia. Tak więc gatunki stero- topowe dobrze sobie radzą w wa- runkach stabilizacji, gatunki eu- rytopowe są lepsze w świecie peł- nym zmian. Tereny zamieszkiwane i wykorzys- tywane przez ludzi są właśnie taki- mi zmieniającymi się światami. Tempo zmian jest o wiele za szyb- kie, aby poszczególne gatunki zwierząt i roślin mogły się do nich dostosować w tym krótkim czasie, jaki mają do dyspozycji: potrzeba by do tego życia wielu tysięcy po- koleń. Znacznie łatwiej i szybciej mogły zostać obudzone drzemiące w nich zdolności. Zwykle bywa tyl- ko kilku „pionierów", którzy odwa- żają się wtargnąć do nowej prze- strzeni życiowej. Niewątpliwie wie- lu przy tym ginie, gdyż ich nisza podstawowa nie bywa na tyle roz- legła, aby mogli poradzić sobie w nowych warunkach. Nie powinno nas zatem dziwić, że niektóre próby osiedlania się nowych gatunków nie kończą się sukcesem; niektóre rośliny czy 38 zwierzęta, pozornie zadomowione na dobre, nagle znowu zanikają. Dla skutecznego przeżycia ga- tunku potrzebna jest pewna mini- malna wielkość populacji. Kilka lę- gów zwykle nie wystarcza, nawet jeśli przebiegły pomyślnie, dla za- pewnienia trwałego zasiedlenia nowego środowiska. Pomimo pozornie dużego podobieństwa ist- nieją niekiedy godne uwagi różni- ce w zasiedlaniu rozmaitych miast przez dziko żyjące zwierzęta i roś- liny. Osobniki niektórych gatunków znalazły się w pewnych miejscach zupełnie przypadkowo. Od szeregu lat żyją na wolności w Bonn i w Wiesbaden aleksand- retty obrożne (Psittacula krameri), które gnieżdżą się tam i zachowu- ją zupełnie normalnie. Jednakże nie próbowały osiedlić się i w in- nych miastach. Przejawia się w tym jeszcze inna cecha charak- terystyczna osiedli ludzkich: są rozrzucone wyspowo na danym obszarze. Dla typowych mieszkań- ców jest rzeczą bardzo trudną po- konywanie wolnych przestrzeni pomiędzy poszczególnymi osada- mi, chyba że poszczególne zespo- ły budynków łączą bezpośrednio jedno miasto z drugim. Jak długo zatem w jakimś mieście nie powstaną odpowiednio liczne populacje danego gatunku, istnieje zawsze niebezpieczeństwo jego wyginięcia, ponieważ nie ma moż- liwości uzupełniania w drodze „wymiany" z innymi miastami. Gatunki, które przywędrowały do miasta z okolicy, zwykle łatwiej się Aleksandretty obrożne zadomowiają, ponieważ dzięki bli- skości pierwotnego areału uzupeł- nianie liczebności jest zapewnio- ne. Wśród gatunków, które osiedli- ły się w miastach, najczęstsze są takie, które występują na okoli- cznych polach uprawnych lub na obrzeżach lasów. Równie szybko na terenie parków bogatych w stawy i strumienie roz- przestrzeniają się ptaki wodne, gdyż zbiorniki wodne, na których żyły na swobodzie, również nie tworzyły zwartych skupisk. Nato- miast niemal nie spotyka się w miastach mieszkańców gęstych, zwartych lasów. Również wysokie góry muszą być na pierwszy rzut oka wykluczone jako ojczyzna takich gatunków. Gdy jednak uprzytomnimy sobie, że budynki w miastach podobne są zasadni- czo do skał, przestanie budzić zdziwienie obecność gatunków za- mieszkujących zasadniczo rejony gór i podgórza. W przypomina- jących skały wysokich budynkach i wieżach kościelnych znajdują nie tylko odpowiednie miejsca dla od- bycia lęgów czy snu, ale także nie- porównanie lepszy klimat. Można zatem oczekiwać występowania w miastach i wsiach bardzo zróż- nicowanego, „mieszanego" ze- stawu fauny i flory. Nie ma również żadnego powodu, dla którego mie- libyśmy liczyć na nowych „miesz- czuchów". Po pierwsze, wiemy je- szcze o wiele za mało o strukturze powstałych „wspólnot" między- gatunkowych osiągających stan „nasycenia" i możliwościach wza- jemnego unikania się poszczegól- nych gatunków. Po drugie zmienia- my ciągle charakter naszych miast i wsi, szlaków komunikacyjnych i zakładów przemysłowych, a to stwarza nowe sytuacje. 39 Z/e strony życia w mieście Aby zapobiec wrażeniu, że osiedla ludzkie przedstawiają sobą jakieś nowe, rajskie warunki dla rozmai- tych gatunków zwierząt i roślin, należałoby do powyższych roz- ważań wprowadzić pewne ograni- czenia. Niewątpliwie warunki byto- wania w miastach i na wsiach są dla niektórych gatunków lepsze od dotychczasowych, co wpływa do- datnio na ich liczebność. Niektóre populacje wykazują w miastach znacznie większe zagęszczenia w porównaniu do ich pierwotnego „mieszkania". Jeśli jednak ocenia- my „standard życiowy" tylko na podstawie częstości występowania jakiegoś gatunku, popełniamy ten sam błąd, który zdarza się niekiedy przy analizie sytuacji ludzi. W wielu przypadkach naj- większe miasta świata, powstałe w sposób niekontrolowany i ba- rdzo szybko rosnące, koncentracją ludności przekraczające wszelkie przyjęte normy, nie stanowią w ża- dnym przypadku idealnego śro- dowiska dla ludzi. Gromadzą się w nich bieda i nędza, niebez- pieczeństwa i choroby. Nie inaczej jest w przypadku zwierząt, któ- re osiągnęły w miastach nadzwy- czajną częstość występowa- nia. Wystarczy tu przypomnieć przykład gołębi miejskich (Colum- ba livia forma urbana), których nadmierne żywienie wywołuje zdecydowanie ujemne skutki w po- staci pogorszenia stanu ich zdrowia, w wyniku czego występu- ją rozmaite choroby i fizyczne ułomności. Warunki życiowe ludzi kształtują się nieco lepiej we wsiach niż w miastach. Zwykle ujemne skutki nadmiernej gęstości zaludnienia ulegają złagodzeniu już na przed- mieściach. Zjawisko to obserwuje- my też w przypadku niektórych ga- tunków zwierząt. Co powoduje, że zachodzą tu zjawiska wyraźnie po- równywalne z sytuacją ludzi? Czy porównania, które przeprowadza- my, są nieuzasadnione, czy też tkwi w nich jednak coś więcej? Jedno jest pewne: w przypadku zwierząt i roślin, które rozmnażają się masowo w środowisku miej- skim, brak selekcji naturalnej. W osiedlach ludzkich jest zwykle niewielu naturalnych wrogów pew- nych gatunków, których liczebność masowo wzrasta. Jest to jedna z przyczyn, dla których na teren miast przedostają się szczególnie te gatunki, które „u siebie" nie potrafią się naprawdę skutecznie bronić. Tak więc np. kosy mogą jedynie głośno ostrzegać i bez- ustannie czuwać, aby się uchronić przed kobuzami i kotami, sokołami i kunami czy innymi wrogami. Na terenach zamieszkanych i użyt- kowanych przez ludzi żyje daleko mniej naturalnych wrogów tych ptaków, niż w lasach czy na po- lach. W ciągu setek lat człowiek, nie doceniając pożytecznej roli drapieżników, nastawił się na ich zwalczanie i w wielu przypadkach doprowadził do ich wytępienia. A przecież - jakże niezbędne były- Naturalna selekcja byłaby w mieście potrzebna: na zdjęciu jastrząb z upolowaną wroną czarną by choćby sokoły wędrowne [Falco peregrinus), aby eliminować z miast chore i słabe gołębie! Ale aż do ostatnich lat hodowcy gołębi pocztowych i myśliwi tępili sokoły w miastach. Gdy doszło do tego niszczenie środowiska trującymi preparatami, np. DDT, sokół węd- rowny i pokrewne mu gatunki wy- ginęły niemal doszczętnie. Z kolei polowania na lisy uzasadniano tym, że jest on jakoby najważniej- szym nosicielem wścieklizny, choroby równie niebezpiecznej dla ludzi, jak i dla zwierząt. Jest to pogląd zgodny z prawdą, nie upra- wnia jednak do prowadzenia istnej kampanii wyniszczającej przeciw- ko lisom, która zmniejszyła pogło- wie tego gatunku do jednej dziesiątej jego normalnej liczebno- ści i uczyniła te zwierzęta nadzwy- czaj lękliwymi. Jeszcze chyba gorzej powiodło się jastrzębiom i krogulcom, które były prześladowane jako wrogowie pta- ków śpiewających i drobnej zwie- rzyny łownej. Aż do chwili obecnej trwa walka między działaczami ochrony przyrody, którzy chcą ob- jąć całkowitą ochroną wszystkie ptaki drapieżne, a myśliwymi, któ- rzy wbrew wynikom wszelkich ba- dań uważają, że polowania są ro- dzajem koniecznej kontroli. Szczególnie wyraźnie ten konflikt widać w przypadku przebywają- cych na terenie miast ptaków kru- kowatych - wron (Corvus corone) i srok (Pica pica) oraz włóczących się wolno kotów domowych (Felis catus). Brak wrogów oznacza brak ważne- go czynnika regulującego liczeb- ność danego gatunku. A to prowa- dzi w sposób nieunikniony do in- nego, znacznie gorszego z ludzkie- go punktu widzenia mechanizmu regulacji: do chorób. Osłabione zwierzęta padają znacznie łatwiej ofiarą rozmaitych chorób zakaź- nych, niż osobniki w dobrej kondy- cji, łatwiej zwierzęta niższe w hie- rarchii społecznej niż zajmujące w niej pozycję wysoką. Im liczniej- sza jest dana populacja, tym wię- cej w niej osobników niższych ran- gą. Wzrasta ponadto częstość wza- jemnych kontaktów, tak iż choroby, niczym grypa, mogą się rozprzest- rzeniać. Jest to także efekt braku naturalnych selekcjonerów, czyli drapieżców. Niebezpieczeństwo wywołane cho- robami zależy od zagęszczenia danej populacji: im liczniejsza, tym większe zagrożenie. Choroby mają znacznie większy wpływ na liczeb- ność populacji niż straty powo- dowane przez ekstremalne warun- ki pogodowe lub rozmaite czynniki mechaniczne. W mieście istnieje i pod tym względem wiele niebezpie- czeństw. Również zdrowe zwierzę- ta giną w wypadkach spowodowa- nych przez ruch uliczny lub prze- szklone ściany domów. Rośliny w osiedlach ludzkich Wsie i miasta stają się azylem dla wielu gatunków roślin. Różnoro- dność ich jest tak duża, że trzeba być botanikiem, aby zidentyfiko- wać wszystkie gatunki roślin dziko rosnących na tych terenach. Ponad 400 gatunków na jednym kilomet- rze kwadratowym nie jest niczym nadzwyczajnym, ale niewątpliwie zdumiewającym dla kogoś, kto nie zajmował się badaniem życia roś- lin na terenie siedlisk ludzkich. Ta- kie bogactwo flory wykazują nie tylko wsie pozostające niejako w symbiozie z naturą, ale również miasta. Np. w Berlinie nawet na terenach zwartej zabudowy spotyka się oko- ło 380 gatunków roślin kwiatowych i paproci. Wegetacja roślinna zajmuje tu jedynie około jednej trzeciej powierzchni. W dzielnicach o zabudowie luźnej, w których nie- mal połowa terenu zajęta jest przez szatę roślinną, liczba gatun- ków wzrasta do 424 na km2. Czy nie powinna zatem zwiększać się na obrzeżach miasta i suburbium? Bynajmniej! Okazuje się, że na te- renach, na których wegetacja roś- linna pokrywa 95% powierzchni, bogactwo gatunków zmniejsza się o około jedną czwartą: do 357 na kilometr kwadratowy. Przy bliższym badaniu zestawu występujących roślin to „wycofy- wanie" się ich z niektórych osiedli staje się zupełnie zrozumiałe. > Rośliny dziko rosnące na skraju ulicy. Znaczną część tych gatunków, nie- mal połowę, stanowią na terenach śródmiejskich rośliny „obce", któ- re nigdy nie występowałyby nor- malnie w takim środowisku, gdy- by człowiek ich nie wprowadził lub nie umożliwił osiedlenia się tam. Tylko dzięki jego opiece lub usu- waniu konkurentów mogły one przeżyć w nowym środowisku. Gdy tylko miejscowe warunki zbliżą się do naturalnych, liczba gatunków zmniejsza się, a rośliny rosnące uprzednio na danym terenie wysu- wają się na pierwszy plan. W okolicach osiedli ludzkich warunki nie zmieniają się tak szyb- ko, jak w miastach czy wsiach, w których już na przestrzeni nie- wielu metrów kwadratowych mogą one być rozmaite. Poza aglomeracjami mozaika gatunków nie jest zaskakująca, zaś ich ilość, w przeliczeniu na jedno- stkę powierzchni, zmniejsza się. Skąd biorą się te „obce gatunki". Wiele z nich pochodzi z południo- wych terenów środkowej Europy lub po prostu z Europy Południo- wej. Przykładowo ponad połowa obcych gatunków roślin zalicza- nych do flory Berlina pochodzi z południa. Zgadza to się całkowi- cie z poczynionym na wstępie spo- strzeżeniem, że klimat miasta sta- je się coraz cieplejszy i suchszy w porównaniu z klimatem okolic. Wskazują na to nie tylko obserwa- cje klimatyczne, ale również szata roślinna miast. Dotyczy to zarówno roślin uprawnych, jak i tych gatun- ków roślin, które osiedliły się bez bezpośredniej ingerencji człowie- ka. Rośliny należące do obu tych grup, a pochodzące z rejonów o klimacie cieplejszym niż miej- scowy, nie mogłyby przeżyć, gdy- by miasta nie oferowały im odpo- wiednich warunków życiowych. Niektóre spośród roślin pocho- dzących z południa były prze- noszone do miast w ciągu całych stuleci w wyniku transakcji handlo- wych i wędrówek ludzi, inne, jak na przykład niecierpiek wielko- kwiatowy {Impatiens glandu/ifera), wysiewane były w ogrodach jako rośliny ozdobne i „uciekły" z nich. Przy dokładnym zbadaniu flora miast okazuje się nadzwyczaj dy- namiczną i zmienną mozaiką roz- maitych roślin: zarówno gatunków typowych dla terenów, na których wzniesiono miasta, jak i przyby- szów z innych stron. Im bardziej człowiek zmienia stan pierwotny wprowadzając rozmaite nowe uprawy, tym większy staje się udział obcych gatunków. Rośliny pochodzące z zupełnie innych re- jonów, niekiedy nawet z innych kontynentów, stanowią w centrum Berlina prawie 18%, wszystkich roślin. Jedna piąta wszystkich ga- tunków w wielkich miastach może być zatem obcego pochodzenia. Szczególnie bogate w gatunki roś- lin są wszelkiego rodzaju nieużyt- ki, zwłaszcza jeśli w ich obrębie są zarówno grunty suchsze, jak i wil- gotniejsze. Zdarzające się czasem w miastach różnego rodzaju gruzowiska zajmują pod tym względem pierwsze miejsce, pod- 44 Gąsienica i motyl pazia królowej (Papilio machaon). czas gdy tereny zagospodarowa- ne, pięknie urządzone parki z pie- lęgnowanymi na angielską modłę trawnikami i pojedynczymi starymi drzewami są dosyć ubogie w ga- tunki roślin. Również na brzegach bardzo uczęszczanych dróg może się utrzymać tylko kilka szczegól- nie odpornych gatunków roślin, jak na przykład babka zwyczajna (Plantago major). Pod osłoną gruzów nawet wrażli- wym gatunkom udaje się wyrastać bez szwanku. Gdy w okresie powojennym zbombardowane miasta zostały odgruzowane, od- budowane, a następnie utrzymy- wane w porządku, straciły znaczną część bogactwa roślin, które wy- rosły na ich terenie. Dotyczy t< zresztą nie tylko roślin, ale takż< owadów i ptaków. Wszędzie, gdzie pojawia się czło wiek i „zaprowadza porządek" zanika prawie bez oporu różno rodność szaty roślinnej. Uzyska no by jednak bardzo wiele, gdyb; porządkowanie nie było prze prowadzane tak gruntownie. Nie koniecznie każdy, nawet naj mniejszy, kawałek ziemi mus być wyasfaltowany lub wybruko wany, nie każdy trawnik musi przy pominąć pole golfowe, zaś ogróc składać się tylko z grządek wa rzyw i krzewów ozdobnych. Ni< odmawiajmy dzikiej naturze choćby skrawka ziemi. Ogród „na Dzikie chwasty w mieście przy ścieżce herbicydów turalny" może być przecież także piękny! Nonsensem jest obowiązkowe odchwaszczanie ogródków dział- kowych. Niszcząc wszystkie po- krzywy pozbywamy się jednocześ- nie rusałek pokrzywników. Pokrzy- wa jest pokarmem gąsienic tych motyli, które należą do najpiękniej- szych w naszych ogrodach. Kto „zapobiegawczo" opryskuje swoje grządki środkami owadobójczymi, zapewne nie będzie już mógł oglą- dać pazia królowej - jednego z najpiękniejszych motyli dzien- nych. Ulubionym pokarmem jego gąsienic jest dziko rosnąca mar- chew zwyczajna (Daucus carota), po stronie prawej - po zastosowaniu roślina obecnie już coraz rzadsza. Mogą one jednak wyżywić się tak- że na uprawianej marchwi ogrodo- wej (D. carota subsp. sativus): czy nie możemy zatem poświęcić kilku marchewek dla tych wspaniałych kolorowych gąsienic? Pożerają one zresztą tylko zieloną nać (i to nigdy całkowicie), nie korzenie. Powyższe przykłady wykazują wy- raźnie, jak ważny jest problem roś- lin, także tych dziko rosnących, na terenach osiedli ludzkich. Od kiedy stosuje się zwalczanie chwastów środkami chemicznymi, egzysten- cja licznych ich gatunków jest w najwyższym stopniu zagrożona. Jak długo chwasty były usuwane 4ft Elementy silikatowe porastają rozmaite porosty, np. wzorzec geograficzny (Rhizo- carpon geographicum) ręcznie istniała nadzieja, że cho- ciaż niektórym dziko rosnącym ro- ślinom prawdziwy miłośnik pozwo- li rosnąć lub chociaż umkną jego uwadze. „Chemiczna kosa" nie daruje żadnemu chwastowi. Ni- szczy całe, duże grupy roślin, za- równo dwuliściennych jak i jedno- liściennych. Zasada „im więcej, tym lepiej" (im więcej użytego środka, tym silniej- szy jego skutek), będzie pomimo wszelkich zastrzeżeń obowiązy- wać tak długo, jak długo środki ochrony roślin będą stosunkowo tanie. Można zatem jedynie apelo- wać do właścicieli ogródków dział- kowych w miastach czy ogrodów przydomowych na wsi, a także do urzędników odpowiedzialnych za zieleń miejską, aby znacznie oszczędniej niż dotąd z nich korzy- stali - a najlepiej, aby zupełnie z nich zrezygnowali. Nie należy zwalczać chwastów poprzez opryskiwanie wszystkich roślin, z wyjątkiem dostarczających lu- dziom pożywienia lub innych korzyści. I wreszcie trzeba jeszcze jedno podkreślić. Wszelkie dążenie do idealnej czystości i jednostronnie pomyślane przepisy porządkowe wpływają bardzo szkodliwie na ró- żnorodność gatunkową roślin, a nawet całkowicie ją eliminują. 4P Przy pielęgnowaniu naszych ogro- dów musimy mieć na uwadze dob- ro roślin, a także dać naturze moż- liwości wszechstronnego rozwoju. Wszelkie zalecenia dla właścicieli ogrodów muszą brać pod uwagę dobro przyrody. Z wielu powodów roślinność pod- dawana jest w miastach znacznie większym obciążeniom, niż na wsi czy w małych osiedlach. Przede wszystkim chodzi tu o zanieczysz- czenia powietrza. Poziom szkodli- wych substancji, jak np. dwutlenku siarki (S02), tlenku węgla (CO), tlenków azotu (NOJ i innych zwią- zków jest wielokrotnie wyższy na obszarach o dużym zaludnieniu czy liczbie zakładów przemysło- wych niż na terenach podmiejs- kich. W minionych dziesięciole- ciach poczynione zostały duże wy- siłki, aby poprawić ten stan rzeczy. Cieszący się złą sławą londyński smog występuje obecnie, w przeci- wieństwie do okresu powojennego, znacznie rzadziej. Jest grupa roślin, które reagują na te zmiany w dość szczególny spo- sób: porosty. Na wsi spotyka się je często na dachach i wystawionych na deszcze ścianach domów, jeśli tylko do ich budowy użyto natural- nych materiałów budowlanych. Po- rastają również nieimpregnowane deski szop, płoty ogrodowe, wszel- kiego rodzaju murki, a nawet ele- menty betonowe, jeśli ich zewnęt- rzne powierzchnie nie są zbyt czę- sto i zbyt starannie czyszczone. Niektóre porosty są tak mało wy- magające, że do rozwoju po- trzebują jedynie nieco wolnej powierzchni. Wszelkie składniki pokarmowe czerpią z powietrza i deszczu. W uproszczeniu można by powiedzieć, że gdzie udają się dobrze, dobre jest także powietrze. W miarę wzrastającego zanie- czyszczenia powietrza żywotność porostów pogarsza się - w końcu zanikają zupełnie. W śródmieś- ciach dużych miast, gdzie ruch uli- czny jest szczególnie nasilony, po- wstały już w latach 50. i 60. istne „pustynie" bez porostów, bo zanieczyszczenie powietrza osią- gnęło tam taki poziom, że nawet najbardziej odporne musiały się poddać. Najbardziej szkodliwy dla nich jest dwutlenek siarki, ale rów- nież inne substancje znajdujące się w powietrzu wpływają zde- cydowanie ujemnie na ich wzrost i rozwój. Można by dojść do wniosku, że tak naprawdę, to nikt w mieście nie potrzebuje porostów. Są one je- dnak żywymi instrumentami po- miarowymi wskazującymi nasile- nie zanieczyszczeń niebezpiecz- nych również dla ludzi. Są bardzo użytecznymi wskaźnikami, tzw. bioindykatorami, ponieważ swym ewentualnym występowaniem i tem- pem wzrostu informują o cało- kształcie zanieczyszczeń powiet- rza. Instrumenty pomiarowe wyko- nane przez ludzi mogą uchwycić poziom tylko niektórych elemen- tów i dostarczają danych, które wymagają opracowań i oceny, za- nim posłużą za przesłanki do wnioskowania. Porosty są znacz- 50 nie skuteczniejsze i nieporównanie tańsze. Dzięki nim np. dowiaduje- my się od razu, że uzyskana po- prawa jakości miejskiego powie- trza jest wprawdzie dość znaczna, ale niewystarczająca. Zdarza się, że dawne „pustynie porostowe" w centrum miasta zostały zasie- dlone przez te rośliny, ale ciągle brakuje gatunków najbardziej wra- żliwych. Dopiero, gdy i one się pokażą, będziemy mogli naprawdę „odetchnąć": byłby to znak, że po- wietrze miejskie nie jest jakościo- wo gorsze od powietrza wiejs- kiego. Jednakże i z powietrzem wiejskim nie jest najlepiej. Pokazuje to bar- dzo wyraźnie inna grupa roślin - drzewa naszych lasów. Na roz- ległych obszarach środkowej Euro- py lasy są już tak wyniszczone, że można się obawiać ich całkowitej zagłady, jeśli nie zostaną podjęte przedsięwzięcia zaradcze. Do głównych sprawców zamie- rania lasów można śmiało zaliczyć pojazdy mechaniczne. Ich liczba wzrosła do gigantycznej wielkości: np. około 37 milionów w samych Niemczech, tak że (statystycznie rzecz biorąc) na dwóch mieszkań- ców przypada już więcej niż jeden pojazd. Jednocześnie zbyt mało samochodów wyposażonych jest w katalizatory. Natężenie spalin wywołane ru- chem pojazdów mechanicznych powinno zaznaczać się najwyra- źniej w miastach i tak jest w is- tocie. Przyczynia się ono również, o czym była już mowa, do tworze- nia się w powietrzu atmosfery- cznym warstwy szkodliwych za- nieczyszczeń i smogu. Co się jed- nak dzieje z roślinami wystawiony- mi w mieście na ich działanie? Jak to się dzieje, że w ogóle jeszcze żyją, chociaż lasy na okolicznych terenach, nawet na obszarach o tzw. „czystym" powietrzu, wciąż umierają? Na te pytania nie ma prostej odpo- wiedzi. Być może jednym z powo- dów jest to, że całokształt warun- ków wegetacji w miastach jest tak różny od warunków panujących na terenach od nich odległych. W mia- stach drzewa rosną najczęściej luź- no lub pojedynczo, dzięki czemu ich korzenie i korony mają więcej miejsca niż w gęstym lesie. Ponad- to cieplejszy klimat miasta chroni je przed ostrymi mrozami; wreszcie drzewa w miastach otrzymują wię- cej składników pokarmowych z ze- wnątrz. Mają też zapewnioną, szczególnie na terenach parko- wych, troskliwą pielęgnację. Często w miastach drzewa rozmai- tych gatunków rosną obok siebie, tak więc czynniki chorobotwórcze, które często przyczyniają się do za- mierania drzew w dość jednoro- dnych gatunkowo lasach, nie mogą się tak łatwo rozprzestrzeniać. Po- ważnie chore drzewo tu jest usuwane, a na jego miejsce sadzo- ne jest nowe, zdrowe. Wszystko to są czynniki, które zmniejszają roz- miary strat, względnie tak zwięk- szają żywotność poszczególnych drzew, że łatwiej im dać sobie radę z zanieczyszczeniami powietrza. c;i Znaczenie roślin w osiedlach ludzkich Bez roślin nie byłoby możliwe ży- cie. To one dostarczają organiz- mom wyższym, w tym również lu- dziom, tlenu. Więcej jeszcze: utrzy- mują zawartość tlenu w atmo- sferze na stałym poziomie 20,9%, dwutlenku węgla zaś na poziomie 0,03%. Gdyby nie było roślin, pra- wdopodobnie nie byłoby i tlenu, a poziom dwutlenku węgla wzrósł- by tak silnie, że świat stałby się początkowo cieplarnią, a później jakby kulą wypełnioną trującym gazem. Można by więc pomyśleć, że jest to wystarczający powód, aby chronić szatę roślinną. Ale to, co jest słuszne i ważne, nie zawsze jest brane pod uwagę w poszczególnych przypadkach. Czy człowiek liczy się z drzewami, jeśli gdzieś w mieście chce wznieść nowe wysokościowce na miejscu małego parku czy choćby większego skweru? Tych kilka drzew, które znikną, nie jest prze- cież ważne! Wychodząc z tego założenia po- zwala się na to, że rozrastające się miasta rozprzestrzeniają się zatem pochłaniając coraz to nowe tereny, a ich śródmieścia są coraz wyższe i bardziej zwarte. Dla drzew jest coraz mniej miejsca. Zieleń śródmiejska służy jedynie jako ozdobnik; uważa się, że jest właściwie niepotrzebna, choć przy- jemnie na nią popatrzeć. Przy trudnej do wyobrażenia wyso- kości cen gruntów miejskich dzia- łącze ochrony przyrody musieli so- bie coraz częściej stawiać pytanie, ile naprawdę jest warte jedno drzewo i co daje ludziom. Wiemy, co daje przeciętne drzewo rosnące w środku miasta. Weźmy jako przykład wolno rosnący buk (Fagus silvatica) średniej wiel- kości. W tym przypadku „średnia wielkość" oznacza wiek około 100 lat: w tym wieku buk jest w pełnym rozwoju, rośnie i owocuje, jeśli tyl- ko ma dobre warunki. Ma wtedy około 25 metrów wyso- kości. Jego korona ma około 14 metrów średnicy i osłania dobre 150 metrów kwadratowych ziemi. Objętość pnia, gałęzi i korzeni to co najmniej 15 metrów sześ- ciennych drewna. Podczas roz- woju drzewo to wydziela do atmo- sfery tlen w ilości, która byłaby potrzebna do spalenia takiej masy drewna. Dzięki objętości korony (wynoszącej około 2700 metrów sześciennych) oraz powierzchni li- ści (około 1600 metrów kwadra- towych) taki buk wydziela latem w ciągu jednej tylko godziny 1,75 kilograma tlenu. Jedna dziesiąta powierzchni liści wydziela w okre- sie od maja do września (to jest w okresie wegetacji) tyle tlenu, ile człowiek potrzebuje w ciągu całe- go roku. Jeden buk pozwala więc oddychać 10 ludziom! Ponieważ drzewo nie pobiera tle- nu z atmosfery, a wytwarza go w wyniku reakcji chemicznej, tzw. fotosyntezy (z dwutlenku węgla i wody powstają, przy pomocy energii światła słonecznego, cu- Powietrze w mieście J (bez drzew): Pob6r dwutlenku węgla do 12 tysięcy cząsteczek kurzu na m3 Wydzielanie tlenu 1 m3 dzień Wysokość drzewa 25 m Powierzchnia liści 1600 m' Ochłodzenie w zasięgu drzewa do3°C Biologiczne osiągnięcia buka zwyczajnego. kier i wolny tlen), należy przyjrzeć się jej nieco dokładniej. Przebieg tej reakcji można wyrazić następu- jącym wzorem chemicznym: 6 C02 + 6 H20 -¦ C6H1206 + 6 02 Każdej cząsteczce wydzielanego tlenu odpowiada zatem cząsteczka pobranego dwutlenku węgla, który zostaje przetworzony na cukier. W czasie tej reakcji jest zatem po- bierana z otoczenia ilość dwutlen- ku węgla równa ilości tlenu wydzielanego do atmosfery. Ozna- cza to, że w wyniku fotosyntezy każde drzewo poprawia jakość po- wietrza atmosferycznego niejako podwójnie, gdyż po pierwsze - uwalnia do atmosfery tlen, a po drugie - pochłania i przetwarza dwutlenek węgla, związek, który wydychają ludzie, zwierzęta czy li- czne drobnoustroje, i także, w nie- wielkich ilościach, i same rośliny. W ludzkim organizmie ma miejsce odwrotna reakcja. Ludzie pobie- rając tlen „spalają" cukier i inne zawierające węgiel związki organi- czne czerpiąc z tej reakcji niezbę- dną energię życiową. Odwrotność fotosyntezy nazywamy oddycha- niem i wyrażamy wzorem: C6H1206 + 602 -¦ 6C02 + 6H20. Oddychanie i fotosynteza uzupe- łniają się zatem. Równowaga mię- dzy nimi zostaje zachowana, przy- najmniej w skali całego świata, do- póki dwutlenek węgla nie jest wy- dzielany do atmosfery (przede wszystkim przez ludzi) w ilości większej, niż rośliny mogą prze- tworzyć. Jak przedstawia się ta sy- tuacja w miastach? Istnieją w nich trzy główne źródła wydzielania dwutlenku węgla: oddychanie ludzi żyjących niekiedy w znacznym za- gęszczeniu, duże ilości pojazdów mechanicznych również zużywa- jących tlen w czasie spalania ma- teriałów pędnych i wydalających dwutlenek węgla - i wresz- cie wszelakiego rodzaju systemy ogrzewania mieszkań przy wyko- rzystaniu węgla, ropy naftowej czy gazu ziemnego. Do tego dochodzą jeszcze zakłady przemysłowe, w których urządzenia poruszają się dzięki silnikom spalinowym. Właśnie jednak miasta, gdzie wy- twarzane są szczególnie duże ilości dwutlenku węgla, stanowią zwykle jakąś dziwaczną pustynię z budynkami z kamieni, betonu i szkła, wśród których rośliny z tru- dem znajdują dla siebie miejsce. Czy w takich warunkach nie dochodzi do zakłócenia równo- wagi? Lub inaczej formułując pyta- nie: jak wiele buków o takiej, jak opisano wyżej, zdolności reagowa- nia byłoby potrzebnych, aby zdoła- ły pobrać z atmosfery całą ilość wydalanego dwutlenku węgla? Jeśli przyjąć dla naszych roz- ważań, że „normalny", buk wytwa- rza tlen dla 10 osób zajmując po- wierzchnię około.150 metrów kwa- dratowych, można łatwo wyliczyć, jak wiele drzew byłoby potrzeb- nych, aby na przykład zaopatrzyć w tlen miasto liczące około 1,3 mi- liona mieszkańców. Wynik to 130 tysięcy buków, co oznacza, że drzewa te zajęłyby około 20 kilo- metrów kwadratowych. Jest to wprawdzie zupełnie pokaźny ka- wałek lasu, ale przeważnie nie sta- nowi nawet dziesiątej części zabu- dowy miasta tej wielkości. Trzeba by wziąć pod uwagę również ob- jętość dwutlenku węgla wydala- nego przez pojazdy mechaniczne oraz kominy fabryczne. Przewyż- sza ona wielokrotnie objętość C02 wydychanego przez ludzi. Zależnie od nasilenia ruchu pojazdów i zu- > Buk zwyczajny jest drzewem leś- nym typowym dla klimatu umiarkowa- nego, odpornym na zacienienie. Dob- rze rośnie na terenach o wysokiej wil- gotności powietrza, nie lubi jednak sta- nowisk zbyt suchych lub zbyt mok- rych, jak również wysokich gór życia energii należałoby więc wsta- wić do ogólnego rozliczenia ob- jętość dwutlenku węgla przewyż- szającą niemal 87-krotnie objętość wynikającą z podstawowej prze- miany materii u ludzi. Wielkość po- trzebnej powierzchni lasu buko- wego wzrosłaby w tym przypadku do 1740 kilometrów kwadratowych, co przewyższa z kolei 66 razy ob- szar omawianego miasta. A zatem tylko dla należytego po- krycia zapotrzebowania w tlen miasto potrzebuje w okolicy te- renów o odpowiednim zadrze- wieniu. Dla pokrycia zapotrzebo- wania ludzi na tlen nie wystarczy więc w żadnym razie zieleń wewnątrz miasta, nawet jeśli skła- da się na nią szereg pięknych i du- żych parków rozrzuconych w roz- maitych dzielnicach. Dostawcami tlenu, przynajmniej okresowymi, są jednak także roś- liny pól. Czy nie istnieje zatem obawa, że powietrza może nam zabraknąć? Gdyby i lasy, i pola funkcjonowały dobrze, nie byłoby istotnie czego się lękać. W ostat- nich latach mamy jednak do czy- nienia z zastraszającym zjawis- kiem zamierania lasów, a to nie pozwala już czuć się bezpiecznie. Również rezerwa tlenu, którą rze- komo mamy na polach, nie jest pewna z uwagi na zanieczyszcze- nia gleby. Tlenu potrzebują przecież nie tylko ludzie, ale milio- ny zwierząt domowych oraz wszy- stkie dzikie zwierzęta. Gdybyśmy więc nie mieli mórz, w których żyją glony wydzielające duże ilości tlenu i pobierające zna- czne ilości dwutlenku węgla, globalny bilans obiegu tych gazów w przyrodzie kształtowałby się już teraz źle. Z rozpatrywanej przez nas zależ- ności rozmaitych czynników wyni- ka, że istnieje bardzo duży wpływ osiedli ludzkich na otaczające je środowiska, w izolacji od których nasze aglomeracje po prostu nie mogłyby egzystować. Warunki życiowe dla poszczególnych or- ganizmów żywych kształtowałyby się w nich zbyt jednostronnie; w szczególności ucierpiałyby rośli- ny wypierane z nich i zastępowane betonem. Rośliny zielone, niezależnie od wytwarzanego przez nie tlenu, są niezbędne miastom także ze względu na inne swoje funkcje. Tak więc na przykład drzewa dzię- ki wielkiej powierzchni koron speł- niają funkcję swoistych „odku- rzaczy", filtrów pochłaniających kurz. Pozostańmy przy przykładzie stuletniego buka. Ma 25 metrów wysokości i rozpościera swą koro- nę nad około 150 metrami kwad- ratowymi powierzchni ziemi. Je- go liście mają łączną powierz- chnię 1600 metrów kwadratowych, a więc jest ona ponad 100-krotnie większa, niż powierzchnia ziemi, na której drzewo to wyrasta. Dzięki > Spowodowany przez ludzi deficyt tlenu na terenach przemysłowych (u dołu) i w osiedlach ludzkich może być wyrównywany przez asymilujące tlen rośliny żyjące w morzu (u góry), prze- de wszystkim przez plankton rr tym parametrom drzewo pochłania z powietrza znaczne ilości pyłów, nawet do tony w ciągu roku. Drzewa rosnące na obszarze mia- sta zmniejszają ilość cząsteczek pyłów. Na terenie miast pozbawio- nych drzew w jednym metrze sze- ściennym powietrza znajduje się 10 do 12 tysięcy cząsteczek pyłów, natomiast w rejonach obsadzo- nych gęsto drzewami, o porówny- walnym zapyleniu i nasilonym ru- chu pojazdów, ilość ta zmniejsza się do poniżej 3 tysięcy na metr kwadratowy. A zatem liście drzew zatrzymują trzy czwarte pyłów znajdujących się w powietrzu. Nic dziwnego, że gdy zagrożenie pyła- mi i gazami spalinowymi staje się zbyt duże, liście drzew chorują lub przedwcześnie opadają. Obciąże- nie pyłami może być przygniatają- ce w dosłownym znaczeniu tego słowa. Na przykład w Monachium, według pomiarów przeprowadzo- nych w 7 miejscach w okresie od 1 lipca 1965 r. do 30 czerwca 1966 r., a więc w ciągu jednego roku, na każdy metr kwadratowy je- go powierzchni spadło 110 g pyłów. Nie jest to ilość szczególnie duża, gdyż Monachium jest miastem o stosunkowo niewielkiej liczbie zakładów przemysłowych wytwa- rzających pyły. Tym niemniej jest to ilość, która zapełniłaby około 1000 wagonów kolejowych w przy- padku miasta zajmującego, tak jak Monachium, obszar 300 kilomet- rów kwadratowych powierzchni. W Zagłębiu Ruhry na teren osiedli mieszkaniowych o powierzchni prawie 3000 kilometrów kwadra- towych spadają rocznie pyły w ilo- ści 220 do 360 ton na kilometr kwa- dratowy. Nie uwzględniono tu naj- drobniejszych cząsteczek pyłów, gdyż są one tak małe (około jednej stutysięcznej milimetra średnicy), że unoszą się w powietrzu i nie osiadają na ziemi. Te maleńkie cząstki są znacznie bardziej szkodliwe dla płuc ludzi i zwierząt, niż większe cząstki kurzu. Wnikają one także do aparatów szparkowych roślin otwartych w celu wymiany gazów i odparowania wody. Mogą wyrzą- dzać szkody wewnątrz tkanek roś- lin, a nawet wedrzeć się do ich komórek. Szkody, które ponoszą rośliny, wskazują na zagrożenie dla ludzi. Byłoby dziwne, gdyby ludzie nie chcieli tego zauważać, a byłoby jeszcze bardziej nie- rozsądne, gdyby starano się zapo- biegać zamieraniu lasów i szko- dom w drzewostanie tylko dlatego, że zagrażają wartości użytkowej pozyskiwanego drewna. Sygnały, które dają nam rośliny, powinniś- my brać poważnie przede wszyst- kim w interesie naszego własnego zdrowia. Dążąc do zachowania drzewosta- nów w obrębie już istniejących osiedli ludzkich, a także przy zakładaniu nowych, należy pamię- tać również i o innych korzyściach z nich płynących. W przebiegu fo- tosyntezy rośliny zużytkowują także wodę. Uprzednio już zajmo- waliśmy się dwutlenkiem węgla oraz wydzielanym do atmosfery 58 Drzewa i tereny zielone w miastach poi tlenem. A co się dzieje z wodą i cukrem? Przede wszystkim przypomnijmy, odwołując się do chemicznego za- pisu fotosyntezy, że każdej cząste- czce wydzielanego tlenu odpo- wiada jedna cząsteczka wody zużytej podczas tej reakcji. Nie stanowiłoby to problemu, gdyż na obszarach osiedli ludzkich zdarza- ją się i tak kłopoty z odprowadze- niem nadmiaru wody pochodzącej z opadów. Jeśli zatem miliony roś- lin część tej wody pobierają i zuży- tkowują na własne potrzeby, może to być dla ludzi tylko korzystne. Rośliny mają jednak znacznie wię- ksze znaczenie, niż by to wynikało ze wspomnianego równania. Nie iwiają powietrze i mikroklimat uwzględnia ono bowiem, że woda rozpuszcza odżywcze składniki mi- neralne i przenosi je od korzeni rośliny do jej liści. Ilości wody zu- żywane do tego celu przekraczają wielokrotnie ilości niezbędne w procesie fotosyntezy. Nasz przy- kładowy buk wyparowuje w ciągu jednego słonecznego dnia do 400 litrów wody, dzięki czemu względ- na wilgotność powietrza wzrasta pod nim o około 10 procent. Rów- nocześnie parowanie to obniża temperaturę powietrza nawet o 3°C, ponieważ parując woda zu- żywa dużo ciepła. Duże zadrze- wienie zwiększa zatem w spo- sób istotny wilgotność powietrza w mieście i obniża jego temperatu- 59 rę. Drzewa w mieście oddziałują zatem na jego klimat pod wieloma względami: klimat w zadrzewio- nym mieście jest przyjemniejszy. Co dzieje się z cukrem wytwarza- nym w procesie fotosyntezy? Część jego zużywają same rośliny. Nie tylko bowiem zachodzi w nich reakcja fotosyntezy (asymilowa- nie), ale muszą także, jak i inne istoty żywe, oddychać. W procesie oddychania następuje spalanie cu- krów i wydalanie dwutlenku węgla, a odbywa się to głównie nocą. Zu- żywają wtedy także tlen. Wydziela- nie wolnego tlenu do atmosfery za- leży zatem od właściwych propor- cji pomiędzy fotosyntezą a od- dychaniem: jak długo fotysynteza przewyższa oddychanie, w osta- tecznym bilansie następuje wy- dzielanie wolnego tlenu. Drzewo podczas wegetacji, tak jak i inne rośliny, przetwarza wy- produkowany cukier i albo ma- gazynuje go pod postacią skrobi, albo też wytwarza z niego celulozę i drzewnik (ligninę). Widocznym na zewnątrz przejawem tych proce- sów jest wzrost. Tylko rosnąc drze- wo wydziela nadwyżki tlenu. Gdy osiągnęło już swą maksymalną wielkość i przestaje rosnąć, zuży- wa w nocy tyle samo tlenu w pro- cesie oddychania, ile wydziela go w ciągu dnia. Stare, „dorosłe" lasy nie mogą już „dostarczać" tlenu, a jedynie przyczyniają się do jego krążenia w przyrodzie. Jeśli chcemy, aby w naszym mieś- cie rośliny wydzielały możliwie dużo tlenu, wybierajmy takie gatunki, któ- re rosną szczególnie szybko. Im więcej przybywa im biomasy, to znaczy im szybciej rosną, tym wię- cej dostarczają tlenu, ponieważ ka- żdej wytworzonej cząsteczce cukru odpowiada 6 wydzielonych cząste- czek tlenu. Rośliny zielne mają jednak mniej- sze znaczenie, gdy chodzi o oczy- szczanie powietrza, bowiem działa- nie filtrujące zależy od łącznej po- wierzchni górnej liści rośliny. Stare, dorosłe już drzewa mają często bar- dzo dużą powierzchnię korony, oczyszczają więc powietrze zna- cznie lepiej niż małe rośliny. Pozo- stawianie dużych drzew w alejach i parkach miejskich i dbałość o nie są zatem celowe nie tylko ze względów estetycznych. Pielęgno- wanie tych drzew opłaca się z na- wiązką, gdyż ich obecność służy wszystkim mieszkańcom miasta. Stara robinia w parku 60 Środowiska miejskie Obszar zamieszkany i wykorzysty- wany przez człowieka nie jest w żadnym razie czymś jednolitym, chociaż każdy bardziej krytyczny obserwator mógłby łatwo stwier- dzić, że w naszych czasach euro- pejskie miasta i wioski upodabnia- ją się do siebie. Miejscowe i regio- nalne zwyczaje i osobliwości zani- kają i ustępują niestety miejsca ujednoliconej monotonii. Ochrona zabytków stara się zapobiec naj- gorszym skutkom takiego procesu i chronić ginące dobra kultury, ale te wysiłki dają jak dotąd raczej skromne wyniki. Nie może zatem dziwić fakt, że na zachodzie, w centrum, a powoli także na wschodzie naszego kontynentu nie daje się praktycznie zauważyć większych różnic w zasiedleniu miast przez rozmaite gatunki zwie- rząt i roślin. Nasze starania o za- cieranie różnic obejmują zatem i dziką przyrodę. Największe szanse utrzymania od- rębnego charakteru zwierząt i roś- lin znajdujemy w trzech środowis- kach występujących w osiedlach ludzkich, które zostaną poniżej do- kładniej omówione. Środowiska te to ogrody wiejskie, duże parki miejskie zbliżone swym charakterem do naturalnych za- drzewień i mury starych zamków i zabudowań fortecznych. Ogrody Do niedawna w obrębie wsi i na skrajach mniejszych miast znajdo- wały się rozległe ogrody i sady. Stanowiły one, i czasem stanowią nadal środowiska szczególnie Szeroki pierścień łąk z niskopiennymi drzewami owocowymi wokół wsi ifm^J Ztoć żółta i trędownik wiosenny - dwie kwitnące wiosną rośliny ekstensywnych sadów. bogate w gatunki zwierząt i roś- lin. Niskopienne sady to niejako połą- czenie łąki i rosnących na niej kar- łowatych drzew owocowych. Teren takiego sadu nie może być nawet w przybliżeniu użytkowany tak in- tensywnie, jak trwały użytek zielo- ny, ponieważ drzewa owocowe da- ją zbyt dużo cienia. Trawa pod drzewami owocowymi w tego typu sadach koszona jest wielokrotnie, ale zwykle kosą lub ręczną kosiarką, względnie też wypasana krowami lub kozami. Roślinność takiej łąki zachowuje duże bogactwo gatunków. Już na wiosnę, gdy tylko trawa zaczyna się zielenić, wyrastają z ziemi żółte 64 złocie (Gagea lutea), kokorycze (Corydalis sp.) oraz zawilce (Ane- mone sp.) i przykrywają murawę sadu dywanem kwiatów. Dołączają do nich pierwiosnki wyniosłe (Pri- mula elatior) i fiołki wonne (Viola odorata), a w maju całe łąki bielą się od kwiatów rzeżuchy łąkowej (Cardamine pratesnis). Nad nimi fi- glują małe, białe motylki z poma- rańczowoczerwonymi szczytami przednich skrzydeł - samce zo- rzynka rzeżuchowca (Anthocharis cardamines), a także liczne inne motyle. Liczba kwiatów i ich różno- rodność szybko wzrastają. Od po- łowy do końca maja murawa jest zwykle po raz pierwszy koszona. Najczęściej koszone są tylko Zorzynek rzeżuchowiec, samiec Muchoiówka szara przy gnieździe niewielkie kawałki murawy, poza drzewami. Jeśli właściciel sadu nie ma krów potrzebujących świe- żej trawy, rośliny zielne mogą się nadal spokojnie rozwijać, a ich na- siona dojrzewają. Jeśli koszenie powtarzane jest i później, wiele roślin kwiatowych zdoła się mimo to wysiać, a ich nasiona zapewnia- ją powrót wiosennej wspaniałości kwiatów w roku następnym. Na wykoszonych miejscach wyras- tają stopniowo rośliny gatunków, które osiągają dojrzałość w drugiej połowie lata, przede wszystkim z rodziny baldaszkowatych, jak barszcz zwyczajny (fieracleum sphondylium), trybula ogrodowa (Anthriscus cerefo/ium) czy kminek zwyczajny (Carum carvi). Pod pło- tami rozwijają się pędy wiązówki błotnej (Filipendula ulmaria), której kwiaty przywabiają liczne owady. Nimi z kolei odżywiały się niektóre gatunki ptaków, ale ich liczba zna- cznie już dzisiaj zmalała. Niektóre stały się bardzo rzadkie, jak na przykład dzierzba gąsiorek (Lanius collurio) czy pójdźka (Athene noc- tua). Pójdźka znajdowała niegdyś dobre możliwości lęgowe w dziuplach i zagłębieniach po spróchniałych gałęziach starych drzew owoco- wych. Dzisiaj jest skazana niemal wyłącznie na sztuczne domki lęgo- we: odpowiednich, naturalnych dziupli prawie już nie ma. Mniej- 65 sze dziuple zajmowała pleszka (Phoenicurus phoenicurus), do- godne wnęki w pniach - muchołó- wka szara {Muscicapa striata), zaś w koronach drzew gnieździły się zięby {Fringilla coelebes), grubo- dzioby (Coccothraustes coccoth- raustes) i kwiczoły (Turdus pilaris). Z bogatych w ptaki niskopiennych sadów rozbrzmiewał wiosną przypominający śmiech głos dzięcioła zielonego (Picus viridis) oraz dziwaczne popiskiwanie krętogłowa (Jynx torqui/la). Ten ostatni zniknął już niemal zupełnie z obszarów środkowej Europy, po- nieważ ustawicznie traci odpo- wiednią przestrzeń życiową. Sady niskopienne miały dla niego szcze- gólne znaczenie. Przy klasycznym sposobie ich użytkowania zawsze były tam stale odsłonięte i nasło- necznione kawałki gruntu. W tych miejscach osiedlały się najchętniej niewielkie mrówki darniowe, ulu- biony pokarm krętogłowów. Dla prawidłowego funkcjonowania mrowisk mrówki te potrzebują cie- pła. Tam, gdzie roślinność stale przykrywa grunt, nie mogą żyć, gdyż jest im zbyt wilgotno i chłod- no. Sposób użytkowania trawy w tych sadach - niewielkimi fragmentami - i ich troskliwa pielęgnacja stwa- rzały dobre warunki bogatej „wspólnocie" zwierząt i roślin. W jej skład wchodziły między in- nymi: krętogłów, dzięcioł zielony, pójdźka i dzwonek ogrodowy, gatunki dla niej charakterystyczne. Nadmierne stosowanie w rolnic- twie nawozów sztucznych (prob- lem naszych czasów), i mechani- zacja produkcji roślinnej ozna- czają kres większości niskopien- nych sadów i wiejskich ogrodów. Tylko gdzieniegdzie udało się zachować te środowiska. Dobrze utrzymane sady niskopien- ne, z drzewami owocowymi rosną- cymi wśród murawy, stały się obe- cnie taką rzadkością, że należy się usilnie starać o ich zachowanie i właściwą pielęgnację. Są one przecież częścią naszego dziedzi- ctwa kulturowego i nie powinny tak po prostu stawać się ofiarą wątp- liwego postępu masowej produkcji rolniczej. Nie tak źle przedstawia się sytua- cja w przypadku niewielkich ogro- dów leżących w obrębie wsi. Rów- nież i dla nich charakterystyczne są często stare drzewa owocowe, które są lepiej doglądane (m.in. często opryskiwane środkami ochrony roślin) niż zwykle liczne drzewa w sadach niskopiennych. I właśnie każdy właściciel takiego sadu mógłby się zatroszczyć, aby jego ogród pozostał przestrzenią życiową dla wielu gatunków zwie- rząt i roślin. Na terenie ogrodów może żyć po- nad 20 różnych gatunków ptaków i wielokrotnie większa liczba > Wieś w kwiatach. U góry: sad nis- kopienny z resztką starych drzew U dołu: w tradycyjnym, wiejskim ogro- dzie rośliny użytkowe uprawiane na własne potrzeby tworzą z kwiatami wdzięczną całość fifi gatunków owadów, przy czym nie czynią one żadnych szkód. Przyczyna tej różnorodności leży w rozmaitości warunków, jakie da- je im tak zagospodarowana, stosunkowo przecież niewielka przestrzeń. Krzewy ozdobne i za- rośla, żywopłoty i ogrodzenia ofe- rują pokarm, kryjówkę czy możli- wość zakładania gniazd. Niektóre gatunki znajdują pożywienie po prostu na trawnikach, jeśli organiz- my glebowe, nie niszczone środka- mi chemicznymi, dobrze się rozwi- jają- W takich ogrodach są miejsca na- słonecznione i zacienione, zaro- śnięte i pozbawione roślinności. Kto urządzi w swym ogrodzie mały basenik z wodą lub, lepiej, mały stawek, może być pewny, że nawet tak niewielkie lustra wody zostaną prawie natychmiast zasiedlone. Bogactwo gatunków korzystają- cych z tych zbiorników będzie sto- pniowo wzrastać. Uprzednio była już mowa o obfito- ści kwitnących roślin w ogrodach. Decydujący jest przy tym fakt, że ogrody, w przeciwieństwie do użyt- ków zielonych naszych wsi, „kwit- ną" od wczesnej wiosny do późnej jesieni, dostarczając owadom pył- ku lub nektaru. Kto o tym pamięta, może przez właściwy dobór boga- tych w nektar roślin kwiatowych zapewnić owadom „bogato za- stawiony stół". To, jak będzie on wykorzystywany, zależy od róż- norodności i częstości występowa- nia motyli, dzikich pszczół i trzmie- li. Bogaty zestaw kwiatów ma jesz- cze inne znaczenie, ważne dla lu- dzi: gwarantuje dostateczne za- opatrzenie pszczół w pokarm. Gdyby nie było w ogrodach dosta- tecznej ilości pszczół, drzewa owo- cowe nawet przy najpiękniejszym kwitnieniu prawie nie zawiązy- wałyby owoców. Pszczoły są niezbędne dla zapylania kwiatów jabłoni i grusz, wiśni i moreli oraz wielu innych gatunków naszych drzew owocowych. W wyniku zna- cznej intensyfikacji gospodarki na wsi dzikie pszczoły, które mogłyby, przy braku pszczół pasiecznych, odegrać tu swoją rolę, stały się tak rzadkie, że na pewno nie wystar- czyłoby ich do zapylenia niezliczo- nych kwiatów drzew w sadach. Nie jest zatem przypadkiem, że środki ochrony chemicznej używane w sadach nie mogą być szkodliwe dla pszczół. Zależność drzew owocowych od pszczół pasiecznych ma też swoje ujemne strony. Jeśli w okolicy nie ma dostatecznej ilości rojów, część kwiatów pozostanie niezapy- lona. Byłoby zatem na pewno le- piej, gdyby w ogrodzie rozwijało się bogate życie owadów: nie tylko pszczoły zapylają drzewa. Zachowanie różnorodności zwie- rząt występujących w sadach daje dodatkowe korzyści ekonomiczne. > Różnorodność kwiatów w często starannie pielęgnowanych wiejskich ogrodach utrzymuje się od wiosny do późnej jesieni. Umożliwia ona bogate (i dla człowieka pożyteczne) życie owadów stanowiących pokarm wielu ptaków «« Przy możliwie naturalnym zesta- wie gatunków owocówki z rodzaju Carpocapsa - jabłkóweczki i śliwó- weczki - mszyce i inne gatunki przynoszące szkody nie będą mo- gły zbytnio się rozmnożyć. Ich na- turalni przeciwnicy - skorki, bied- ronki, złotooki i chrząszcze biega- cze - potrzebują kryjówek i moż- liwości rozmnażania się, a to wszystko zapewnia im ogród bliski naturze, dający też szansę owado- żernym ptakom śpiewającym. Nie- wiele pomoże dokarmianie w zimie sikor i zięb, jeśli w zbyt wypielęgnowanym ogrodzie nie znajdą dogodnych miejsc do odby- cia lęgów. Tereny parkowe Rozpatrywanie sytuacji ogrodów prowadzi nas prosto do większych terenów parkowych znajdujących się w miastach. Często wykształ- ciły się one z wcześniejszych ogrodów dworskich. Parki w mias- tach mają dla utrzymania i rozwoju bogactwa gatunków zwierząt i roś- lin znaczenie porównywalne do te- go, jakie mają na wsi sady nisko- pienne. Ich szczególny problem le- ży jednak w znacznej liczbie odwiedzających ludzi, niekiedy czyniących bardzo duże szkody. Na terenach parkowych drzewa le- śne, jak dęby, i wiązy, klony i mod- rzewie spełniają podobne zadania ekologiczne, jak w sadach nis- kopiennych jabłonie i grusze. Są to z reguły drzewa, które dobrze ros- ną pojedynczo. Niestety, nie doty- czy to buków i rzadko można je znaleźć nawet w większych par- kach. Ich cienka kora nie wytrzy- muje intensywnego naświetlania promieniami słonecznymi. Dosko- nale natomiast chronione są pnie dębów, które z tej między innymi przyczyny tak często można spotkać na otwartych terenach parkowych. Silny wzrost powoduje, że w wieku kilkuset lat sprawiają niezwykłe wrażenie. Na jednym, jedynym takim dębie mogą żyć setki rozmaitych gatunków zwierząt. Różnorodność roślin i drobnych zwierząt w parkach zależy od spo- sobu zagospodarowania terenu. Jeśli polega ono głównie na przy- strzyganiu trawników „na sposób angielski", „dzikie" życie niemal ograniczy się do małych, błękit- nych jak niebo kwiatków przełącz- nika ożankowego (Veronica cha- maedrys) i kilku kosów szukają- cych w trawie dżdżownic. Staranne strzyżenie trawników nadal ma miejsce w niektórych parkach, choć nie bez racji jest uważane za niepotrzebne: nie tylko kosztuje, ale także niszczy naturalną różno- rodność gatunków. Niektóre miejs- kie parki przekształcono w łąki z dzikimi kwiatami. > U góry: popękana kora dębów (po lewej) jest znacznie mniej wrażliwa na promienie słoneczne niż gładka kora buka (po prawej) U do/u: naturalna łąka podgórska. Kwi- tnące białe „margerytki" oznaczają, że gleba tu uboga 70 Już po niewielu latach od zaprze- stania intensywnej „pielęgnacji" trawników zakwitło na nich istne morze kwiatów, które zwabiają do miasta nieoczekiwaną obfitość mo- tyli, które mogą się tam rozmnażać. Przekształcanie się trawnika w łą- kę z dzikimi roślinami następuje jak reakcja łańcuchowa. Wzrasta liczba roślin kwiatowych, pojawia się coraz więcej gatunków owa- dów. To z kolei sprzyja osiedlaniu się ptaków śpiewających. Nawet sarny (Capreolus capreoluś) mogą przebywać w miejskich parkach nie czyniąc godnych wzmianki szkód, jeśli tylko nie będą prześla- dowane. Przybywają krogulce i pu- szczyki (Strix aluco): wprawni myś- liwi kontrolują liczebność drobnych ptaków. Z kolei nad koronami drzew kobuzy polują na owady; wszędzie wędrują jeże [Erinaceus europaeuus) i kuny domowe (Mar- tes foina), tchórze (Muste/a pu- torius) i gronostaje (Musłela ermi- nea). Utrzymywany w sposób bliski naturze park miejski tętni życiem. Pielęgnacja parku nie powinna za- tem oznaczać, że człowiek wystę- puje przeciw naturze. Jego główne zadanie jako opiekuna polega na tym, aby właściwie kierować stru- mieniem odwiedzających i baczyć, by nie powodowali szkód. Zarów- no spacerowicze, jak i biegające wolno zwierzęta domowe nie powinny zakłócać spokoju w wy- dzielonych strefach. Często daje się to lepiej kontrolować w miejskim parku niż w zamiejskich lasach. Przestrzeganie przepisu, aby 7 A w określonych partiach parku poruszać się tylko jego alejkami chroniąc w ten sposób florę i fau- nę, nie sprawia zwykle trudności spacerowiczom. Kępy krzewów i drzew tworzą naturalne prze- szkody, zaś przebieg dróg ułatwia swobodne kierowanie przepływem publiczności. Dzięki temu nawet w niewielkim parku mogą przeby- wać koło siebie płochliwe niegdyś zwierzęta oraz liczni ludzie i stop- niowo przyzwyczajać się do siebie. Na terenie niektórych parków licz- ne gatunki ptaków, a nawet ssaki, jak np. wiewiórki (lub w Wielkiej Brytanii lisy) są bardzo ufne wobec ludzi, bo nikt ich tam nie prześla- duje. Tzw. „efekt brzegowy", ułat- wiający wytwarzanie się wzaje- mnego zaufania, polega na grani- czeniu lasu i łąki: parki spełniają na ogół takie kryteria. Leśne zwie- rzęta, które zwykły żerować na łą- kach, mogą w razie domniemane- go lub rzeczywistego niebezpie- czeństwa bardzo szybko znaleźć się z powrotem w ukryciu. Odwa- żają się zatem na więcej ryzykując nawet zmniejszenie swego „dys- tansu ucieczki", w porównaniu z sytuacją, gdy spotykają wroga na otwartej przestrzeni. Niemal stała obecność człowieka w pobliżu przestaje być dla nich zagrożeniem, dzięki czemu łatwiej im wyszukać odpowiednie miejsca na gniazda czy wydawać na świat młode w gęstwinie krzewów, niekiedy zaledwie kilka metrów od ludzi. Oto powód, dla którego na terenie parków mamy do czynienia z niespodziewanie bogatą fauną. Drugim powodem jest obfitość i do- stępność pokarmu. Dzięki temu te- reny zielone leżące w obrębie miast stają się ośrodkami rozmna- żania się zwierząt, których brak niekiedy w zbyt intensywnie eksploatowanych lasach. Zależno- ści te trudno zauważyć, ponieważ na ogół przywykliśmy do licznych w miejskich parkach kosów i boga- tek (Parus maior), wiewiórek i jeży. Przynajmniej tym gatunkom parki zabezpieczają przeżycie. W środowisku stworzonym przez człowieka mogą przeżyć liczne dzikie zwierzęta i w tym jest szan- sa utrzymania ich różnorodności. Błędem byłoby uważać tereny za- mieszkane i użytkowane przez lu- dzi za obszary całkowicie sztu- czne. Pola kukurydziane, które roz- ciągają się aż po horyzont, są nie tylko „bardziej sztuczne" od miej- skich parków, ale też z pewnością są uboższe w gatunki niż śródmie- Delikatna zanokcica skalna jest blisko spokrewniona z zanokcica murową. ście wielkiego miasta. Powinno to dać nam nieco do myślenia! Mury Trzeci typ przestrzeni życiowej, szczególnie ważnej dla niektórych istot żywych, trudno na pierwszy rzut oka uznać za miejsce do za- mieszkania. Chodzi o stare mury; cóż może żyć na nich lub w nich? W naszych czasach, gdy budynki to przede wszystkim szkło i beton, o dawne, tradycyjne budowle powinna się troszczyć chyba tylko ochrona zabytków. Niewielu jest biologów, którzy za- jmowali się życiem wśród murów. Pierwsze próby gruntowniejszego zbadania stanu fauny i flory wystę- pujących na murach zamków i pa- łaców, kościołów i cmentarzy zostały przeprowadzone w Anglii, kraju doceniającym wartość trady- cji. Badania te wykazały tak wielką różnorodność gatunków organiz- mów żywych, które przystosowały się do życia w tej szczególnej . * -..- - Cymbalaria (Cymbalaria muralis) przestrzeni życiowej, że w ich wy- niku powstała cała książka po- święcona ekologii murów. W szczelinach starych murów roz- wija się całe bogactwo roślinnych „konkwistadorów". Oto delikatne pędy paproci - zanokcicy murowej (Asp/enium ruta-muraria), obok niebieskie kwiatki równie delika- tnej cymbalarii bluszczykowej (Cymbalaria muralis); sałatnik leś- ny [Lactuca muralis) wyrasta ze szpary między kamieniami, a roz- chodnik ostry (Sedum acre) zakwi- ta złocistożółtymi gwiazdkami. Znane są także i inne rośliny pora- stające stare mury, a więc bluszcz pospolity (Hedera helix) i tzw. „dzi- kie wino" (Parthenocissus quinqu- 7fi efolia). W gęstwinie ich liści chętnie gromadzą się do snu wróble, gdyż nie ma chyba dla nich bezpieczniej- szego miejsca do spoczynku. W większych niszach murów kryją się pójdźki, a nawet lęgną się w nich, jeśli tylko te wnęki są do- statecznie niedostępne. Również puchacze {Bubo bubo) odchowują swe pisklęta w załomkach starych murów zamkowych. Dość często można jeszcze spotkać w takich miejscach płomykówki (Tyto alba); zwłaszcza chętnie zamieszkują one wieże w pobliżu otwartych te- renów, na których licznie występu- ją myszy. Dogodne dla nich miejs- ca w obrębie starych murów zasie- dlają padalce zwyczajne (Anguis Jaszczurka murowa (Podarcis muralis) fragilis), czasem śmignie któraś z jaszczurek, bo często gatunki, które w naturze żyją na skałach czy śródpolnych kamieniskach, łatwo adaptuje się do życia w starych murach, które w rezultacie stają się doskonałą, zastępczą przestrzenią życiową, pod wieloma względami dogodniejszą niż pierwotna. Na murach zamków w Europie Środkowej występował kiedyś wró- bel skalny (Petronia petronia). W szczelinach murów żyją także pająki, stonogi i inne małe bezkrę- gowce, których wielu ludzi boi się, zresztą zupełnie bezpodstawnie, gdyż nie ma wśród nich gatun- ków trujących. Byłby już chyba na- prawdę czas, aby traktować te stare budowle nie tylko z punktu widze- nia ochrony zabytków: to już nie są jedynie stare rupiecie, które najle- piej przy najbliższej okazji usunąć i zastąpić porządną, nowoczesną budowlą. Dotyczy to w szczególno- ści murków znajdujących się na granicach wsi czy brzegach pól uprawnych, zwłaszcza tych zbu- dowanych lub ułożonych z polnych kamieni. W niezliczonych szczeli- nach i rysach między nimi znajdują schronienie jaszczurki i inne małe zwierzęta. Tutaj mają dogodne kry- jówki na zimę. Ktoś, kto obserwował dokładniej liczne, stare mury w rejo- nie Morza Śródziemnego wie, jak wiele w nich życia. Ale również i u nas liczne mury tętnią życiem. Zbiorniki wodne w miastach Stawy, małe jeziorka i strumienie znajdują się niemal w każdym miejskim parku. Człowiek ma wy- raźny sentyment do wód. Nawet udane założenie parkowe będzie uważane za „kompletne" dopiero wtedy, gdy znajdzie się w nim przynajmniej jeden staw lub sa- dzawka z kilkoma kaczkami, które by można karmić. I właśnie tu rozpoczyna się rola małych, śródmiejskich zbiorników wodnych. Również i one stanowią przestrzeń życiową dla licznych gatunków zwierząt i roślin. Są one stosunkowo bliskie naturalnemu środowisku, ale bez odpowiedniej konserwacji marnieją szybko stając się cuchnącymi kałużami. Dlaczego tak się dzieje? Zbiorniki wodne „funkcjonują" przecież zupełnie dobrze jako ekosystemy. Zagadnienie to omówiono szcze- gółowo w tomiku „Tereny wilgot- ne" z tej serii. Istotna i decydująca różnica polega na tym, że stawy i jeziorka w mieście otrzymują zwykle znacznie więcej substancji odżywczych niż są w stanie wpro- wadzić do obiegu, chyba że jest w nich silny przepływ, co jednak normalnie się nie zdarza. Źródłem nadmiernej podaży składników od- żywczych jest człowiek: mówiąc dokładniej dokarmianie ptaków wodnych i ryb. Otrzymują one w zbiornikach parkowych tak wiele chleba i innych pokarmów, że wo- dy tych zbiorników nie mogą „upo- rać się" z tą dodatkową podażą 78 Wody miejskie (dożywianie) turalna pfodwcja Krzyżówki w naturze i w parku substancji odżywczych. Są one po- nadto nawożone w wyniku za- nieczyszczeń powietrza; przeni- kające do wody związki odpowia- dają pod względem ilości i składu tzw. pełnemu nawożeniu. A zatem miejskie zbiorniki wodne otrzy- mują w sumie składniki odżywcze w zbyt dużej dawce. Jaką rolę odgrywa w tych procesach dodatkowe żywienie? To zależy od skali dokarmiania, wielkości zbiorni- ka i stopnia wymiany wody. Przyjmijmy zatem, że na stawie parkowym przebywa 100 krzy- żówek, z których każda waży nieco ponad 1 kg i potrzebuje dziennie 200 do 300 g pokarmu roś- linnego. i - Gdyby te kaczki musiały szukać naturalnego pokarmu w wodzie, zabierałyby z niej substancje odży- wcze. Około jednej trzeciej do po- łowy pobranych pokarmów kaczki „spalają" w procesie oddychania, to jest przetwarzają w energię, co pozwala im utrzymać na odpowie- dnim poziomie temperaturę ciała. Nieco mniej niż jedna trzecia kalo- rii odkłada się pod postacią zapa- sowego tłuszczu lub umożliwia wzrost młodym ptakom. Reszta po- karmu „wraca" do wody pod po- stacią ekstrementów. A zatem bez dokarmiania z zewnątrz kaczki po- bierałyby potrzebne substancje po- karmowe z wody stabilizując eko- system zbiornika. Zupełnie inaczej przedstawia się ¦¦"^y.-.¦,...¦: ;.-. ,„, iw_«* -. sytuacja w przypadku krzyżówek żyjących w parku i dokarmianych przez ludzi. Ilość substancji pokar- mowych, które pobierają ze zbior- nika, jest niewielka. W wielu stawach na terenie parków brak w ogóle dostatecznej ilości roślin wodnych, którymi kaczki czy gęsi mogłyby się wyżywić: skazane są zatem na korzystanie z dokarmia- nia. Badania wykazały, że łyski (Fulica atra), które także można spotkać pływające po parkowych wodach, łabędzie i opisywane już krzyżówki otrzymują od ludzi dwa do trzech razy więcej pokarmu, niż potrzebują. Znaczna część tej ilo- ści nie jest- zatem wykorzystana i gnije w wodzie. Resztki strawio- nego pokarmu ptaki wydalają pod 79 postacią ekskrementów: jeszcze jedna dawka substancji organi- cznych w zbiorniku. W ostatecznym bilansie „obrotu" tymi substancjami okazuje się, że więcej ich zalega na dnie, niż jest pobierana jako pokarm. W rezulta- cie mniejsze zbiorniki parkowe szybko ulegają zamuleniu. Ich wo- da przesycona składnikami pokar- mowymi zabarwia się na kolor zie- lony do niebieskozielonego na skutek masowego rozwoju sinic. Ostatecznie woda ze zbiorników musi być spuszczana, a ich dna poddane odszlamowaniu. Dokar- mianie ptaków wodnych zniekszta- łca ich rolę w gospodarce wodnej zbiorników: zamiast wpływać na nią dodatnio i utrzymywać jej funk- cjonalność, narusza obieg sub- stancji pokarmowych. Rozwój na przestrzeni wieków Jak już wykazano, liczne gatunki przywędrowały do siedlisk ludz- kich stopniowo. Wiemy już dzisiaj stosunkowo dobrze, które przybyły jako pierwsze, które nieco później lub dopiero niedawno. Bez wątpie- nia kos czarny, dzisiaj jeden ze szczególnie wpadających w oczy gatunków ptaków, był jeszcze w XIX wieku w miastach ptakiem bardzo rzadkim. Przywędrował do nich w większej liczbie dopiero na przełomie stuleci. Natomiast sowa płomykówka i pustułka {Falco tin- nuncu/us) były już od stuleci mie- szkańcami miast, podobnie jak je- rzyk czarny (Apus apus), i kopciu- szek (Phoenicurus ochuruś). Do wczesnych osadników należą także gołębie miejskie (Columba livia f. domestica), jak również liczne gatunki nietoperzy oraz ku- na domowa i kawka (Corvus monedula). Jeśli pominiemy gatunki, które ży- ją po prostu w budynkach miesz- kalnych, magazynach czy w innych obiektach powiązanych z ludźmi, najwcześniejsi osiedleńcy spośród zwierząt tworzą nader jednolitą grupę, do której dopasowały się doskonale rośliny zarastające pier- wotnie skały, na przykład rozmaite porosty, rozchodnik, lnica czy zanokcica. Znacznie później, do- piero w XIX i w pierwszej połowie XX stulecia, doszło wiele innych gatunków, które obecnie wpływają na obraz świata dziko żyjących zwierząt i roślin z ogrodów i par- ków. Wreszcie najnowsi osied- leńcy, jak na przykład czeczotka {Acanthis f/ammea), należą do gru- py, której przedstawiciele znajdują pożywienie lub miejsca lęgowe zwłaszcza na drzewach iglastych. Z powyższego wynika, że wędrów- ki zwierząt i roślin idą w ślad za rozwojem osiedli ludzkich. Pier- wszą fazę stanowiło powstawanie w średniowieczu obwarowanych miast. W ich granicach nie było prawie żadnej zieleni, a ze wzglę- dów bezpieczeństwa budynki wznoszono gęsto, jeden przy dru- gim. Średniowieczna osada obron- na przypominała nieco swym wy- glądem krajobraz pełen stromych skał i wąwozów. Naturalne kamie- QH Kawka z materiałem na gniazdo nie i drewno stanowiły materiały do budowy domów średniowie- cznych osad. Umożliwiło to wielu gatunkom zwierząt osiedlanie się w miastach - przede wszystkim tym, które na swobodzie zamieszkują skaliste tereny górskie. Ziemie otaczające miasta były stopniowo karczowane i zamieniane w pola uprawne. Kawki osiedlały się całymi kolonia- mi na wieżach, gdyż w niewielkiej odległości od nich mogły znaleźć pokarm na przyległych polach. Prawdopodobnie również uprzed- nio nie brakowało im pożywienia, ale niewiele było miejsc nada- jących się na założenie gniazd za- bezpieczonych przed rozmaitymi drapieżcami. W rzadkich lasach, uboższych w naturalny pokarm, kawki gnieżdżą się jeszcze i dzi- siaj, ale zwykle pojedynczo, w dziuplach pozostawionych przez dzięcioły czarne (Dryocopus ma- rtius). Bez wątpienia naturalne miejsca gniazdowania były i są mniej dogodne niż wieże kościelne lub belkowanie wież w obiektach fortecznych, które dają możliwość tworzenia na niewielkim terenie całych kolonii, co umożliwia wspó- lną obronę przed wrogami oraz stadne poszukiwanie pokarmu. Ko- rzyść zaś z życia w dużej grupie jest taka, że tylko nieliczne kawki muszą strzec kolonii, gdy inne szu- kają pokarmu. Zanim kawki zyska- Monachium (Rindermarkt) około 1570 r. /i j <*m 1 sĘ^Jk r\,; Wróbel skalny J J J Monachium (Furstenried) około 1970 r. tW ły możliwość gnieżdżenia się na wieżach, tylko gdzieniegdzie mog- ły zakładać większe kolonie, a mianowicie na wysokich, stro- mych skarpach nadrzecznych. Tyl- ko czasem były w nich naturalne jamy lub sama skarpa była na tyle miękka, że kawki mogły same wy- grzebywać sobie zagłębienie. Gdy zatem „odkryły" wieże jako nowe, dogodne miejsca do gniazdowa- nia, nastąpiła u nich jak gdyby „eksplozja ludnościowa". Podob- ne zjawiska występują także w przypadku jerzyków, kopciusz- ków i płomykówek, a także kilku gatunków nietoperzy. Pierwsza faza budowy miast trwa- ła w środkowej Europie około ty- siąca lat. Większość powstających miast oddzielała się od okolicz- nych terenów potężnymi murami. Rozwój techniki wojennej spo- wodował w końcu XVIII stulecia, że budowanie fortyfikacji stało się zbyteczne. Wzrost liczby ludności prowadził ponadto do znacznego rozprzestrzeniania się miast, które zaczęły się rozrastać poza granice miejskich murów i zajmować coraz więcej okolicznych terenów. Coraz ważniejsze stawały się też w miastach ogrody, gdyż zape- wniały pewną samowystarczal- ność w zaopatrzeniu mieszkańców w owoce i warzywa. Ta wielka zmiana w kształtowaniu miast roz- poczęła nowy okres w życiu zwie- rząt i 'roślin. Wtedy to przywędro- wały do miast zwłaszcza gatunki zamieszkujące uprzednio pobliskie lasy, co spowodowało, że osiedla ludzkie wzbogaciły się w rozmaite gatunki fauny i flory. Punkt szczyto- wy tego rozwoju przypada na zni- szczenia po drugiej wojnie świato- wej. Nigdy zapewne w dziejach miast nie było tak zróżnicowanej populacji zwierząt i roślin, jak wła- śnie w tym czasie. Ale już wcześniej, przed kilkoma dziesiątkami lat, nastąpił w mia- stach nowy okres: w coraz więk- szym stopniu wycofywano dawne materiały budowlane - naturalny kamień i drewno zastępowano be- tonem i szkłem. Nastała era wyso- kościowców. Zmiany zachodzące współcześnie w budownictwie miejskim w połą- czeniu z postępującym zanieczysz- czaniem powietrza powodowały, że życie roślin i zwierząt w śród- miejskich dzielnicach stopniowo zanikało. Z czasem starano się przeciwdziałać nieco tej tendencji poprzez tworzenie stref dostęp- nych tylko dla pieszych względnie terenów o ograniczonym ruchu po- jazdów, dzięki czemu przyroda częściowo powróciła do centrów. W czasach najnowszych nastąpiło dalsze przekształcanie się miej- skich ogrodów. Uprzywilejowano raczej drzewa iglaste, które jesie- nią nie zrzucają liści i tym samym są „łatwe do pielęgnacji"; w miejs- ce grządek warzywnych są trawni- ki, zaś niskie żywopłoty stały się symbolem bogactwa aktualnego właściciela obiektu, ponieważ z ogródka przed domem czyniły miniaturowe naśladownictwo za- łożeń parkowych książęcych re- Q/l * rlJPs^ .! i% Niewiele przyrodniczej fantazji cechuje przydomowe ogródki tego osiedla mieszkaniowego zydencji. Nastąpił wyraźny zwrot od ogrodu użytkowego do ozdo- bnego. Obecnie szerzy się trend do zakładania ogrodów „bliskich naturze", a nawet po prostu „natu- ralnych". Odchodzi się od wypielę- gnowanych ogrodów ozdobnych: mają być one z założenia przestrzenią życiową dla krajo- wych zwierząt i roślin. Wyjaśnia to, dlaczego nasze mias- ta, dzięki bogactwu zamieszkują- cych je gatunków, dają dobry prze- krój krajowej fauny i flory i w żad- nym przypadku nie wyglądają pod tym względem gorzej od wielu te- renów użytkowanych rolniczo, o porównywalnej wielkości. Z pun- ktu widzenia ekologii można zatem widzieć rozwój miast jako proces ich otwierania się w stronę otacza- jącej je przyrody. W przypadku wsi historyczny roz- wój przebiegał, aż do czasów naj- nowszych, prawie dokładnie na odwrót. Początkowo wsie „wroś- nięte" w otaczający je krajobraz, stopniowo coraz silniej oddzielały się od niego. Była to izolacja cza- sami tak silna w wyniku stop- niowego przechodzenia na uprawy monokulturowe na dużych po- wierzchniach, że wsie zatracały często swe charakterystyczne cechy. Wiele wysiłków potrzeba, aby poprzez uzdrowienie sytuacji poprawić jakość życia na wsi. W przeciwnym razie przysłowiowa „niema wiosna" pojawi się na wsi, nie w miastach czy w okręgach przemysłowych, gdzie od dawna już docenia się znaczenie żywej przyrody. Fauna domowa Zmiany zachodzące w świecie dzi- ko żyjących zwierząt i roślin na terenie osiedli ludzkich obejmują stosunkowo krótki czas. Wiele ga- tunków przebywa na tych ob- szarach dopiero od kilku dziesiąt- ków lat lub najwyżej od paru stule- ci. Ich powiązania z człowiekiem są zatem „młode" i niezbyt jesz- cze trwałe. Sprawy wyglądają zupełnie ina- czej, gdy przypatrzymy się bliżej zwierzętom, które żyją w ludzkich zabudowaniach lub które wybiera- ły człowieka jako swoją „prze- strzeń życiową". Gatunki wchodzą- ce w tym przypadku w rachubę można określać łącznie mianem „fauny domowej". Są one bez- pośrednio zależne od człowieka. Zespół gatunków należących do tej grupy obejmuje również formy, które znalazły schronienie w ludz- kich domach i żyją z nami jako nieszkodliwi współmieszkańcy. Nie szkodzą nam jako „współbiesia- dnicy". Inne gatunki powodują szkody, na przykład mole w suk- nach lub korniki w drewnie. Inne szkodzą zdrowiu ludzi, ponieważ żywią się ich krwią (pasożyty ze- wnętrzne) lub atakują narządy we- wnętrzne (pasożyty wewnętrzne). Niektóre z nich, na przykład muchy domowe (Musca domestica), prze- noszą lub nawet same wywołują rozmaite, niebezpieczne choroby. Są też takie, które przenoszą się regularnie z mieszkań na dwór i z powrotem, toteż nie można ich zaliczyć do trwałego „inwentarza" naszych mieszkań. Ich różnorod- ność jest tak duża, że trudno do- kładnie wszystkie przedstawić. Jasno układają się stosunki w przypadku pasożytów zewnętrz- nych wyspecjalizowanych w wysy- saniu ludzkiej krwi. Są to pchła ludzka (Pulex irritans), pluskwa do- mowa (Cimex lectularius), a także wszy: głowowa {Pediculus hu- manus) i łonowa (Phthirus pubis). Niewątpliwie zaliczają się one do owadów już od dawna towrzyszą- cych człowiekowi. Wszy Zaczynamy nasze rozważania od wszy, ponieważ opuszczają one człowieka tylko wtedy, gdy przeno- szą się na nowego gospodarza. Najbliżsi krewniacy ludzkich wszy żyją na bardzo blisko spokrewnio- nych z nami filogenetycznie gatun- kach zwierząt, a mianowicie na gorylach i szympansach. Możemy na tej podstawie przypuszczać, że wszy towarzyszą nam od początku istnienia ludzkości. Nigdy nie uda- wało się pozbyć ich całkowicie. Wprost przeciwnie: wesz głowowa (zwana również wszą ludzką) roz- winęła nawet specyficzną formę, która nie przebywa na włosach głowy, a gnieździ się na ubraniu, stąd nazywana jest niekiedy „wszą odzieżową". Jest ona wyraźnie większa i składa jaja na odzieży. Na ssanie krwi udaje się natomiast na te miejsca na ciele człowieka, które są słabo owłosione. Ponieważ ubranie jest w historii ludzkości stosunkowo nową zdoby- czą, również i wesz ubraniowa musi być formą odpowiednio mło- dą. Ubranie, zostało już tak skute- cznie wykorzystane przez jednego z pasożytów zewnętrznych, że obecnie zaczyna się go uważać za odrębny gatunek: Pediculus vesti- menti. Tego rodzaju proces ewolucyjny mógłby stanowić z biologicznego punktu widzenia zjawisko uboczne, gdyby nie był związany z przeno- szeniem przez wszy nader niebez- piecznych chorób. W szczególnoś- ci wesz ubraniowa przenosiła za- razki tyfusu plamistego (Rickettsia prowazeki), gorączki wołyńskiej (Rickettsia quintana) i tyfusu powrotnego (Spirochaeta recur- rentis) i tym samym przyczyniła się do śmierci wielu ludzi. Jako paso- żyty wysysające krew wszy nadają się szczególnie do przenoszenia chorób zakaźnych. Ich tempo roz- mnażania zapewnia szybkie pono- wne rozprzestrzenienie się po ich zwalczeniu, jeśli nie uda się wyni- szczyć ich całkowicie. Poprawa stanu higieny ciała i po- mieszczeń zmniejszyły wprawdzie niebezpieczeństwo rozprzestrze- niania się wszy, ale nie zostało ono całkowicie zlikwidowane, cze- go dowodzą przypadki nasilenia występowania wszawicy w ciągu ostatniego dwudziestolecia. Sa- mica wszy może znieść około 300 jaj, zwanych gnidami, które są nadzwyczaj odporne. Składane są na włosach (wesz głowowa) lub na ubraniach (wesz ubraniowa). Silne zawszenie powoduje świąd, a w wyniku drapania się powstają drobne ranki, które zaczynają ropieć. Utrata pewnej ilości krwi na rzecz wszy nie ma większego znaczenia, gdyż jej ubytek jest łat- wo wyrównany. Pchły Pchła ludzka wykazuje znacznie słabsze powiązania z człowiekiem. Skacze sobie tu i tam, zmienia gospodarza i wysysa krew nie tyl- ko z człowieka, ale i z wielu innych gatunków ssaków. Kiedy i jak przy- była do ludzi, nie potrafimy jesz- cze ustalić. Wiele przemawia jed- nak za tym, że pierwotnie żyła na borsuku. Pochodzenia pchły jako pasożyta wysysającego krew z człowieka nie należałoby zatem szukać w afrykańskiej praojczyź- nie, ale w Europie. Podczas jej zasiedlania w epoce lodowcowej ludzie zamieszkując jaskinie stali się najbliżsimi sąsiadami borsu- ków. Na „gołej" skórze pchły nie czują się dobrze. Okrycie ludzkie- go ciała futrem lub ubraniem mog- łoby stanowić niezbędny warunek, aby pchła mogła się na stałe prze- nieść na człowieka. Do wysysania krwi służy pchle do- skonały, kłujący aparat gębowy. W znacznym powiększeniu wy- gląda on jak nowoczesny, pre- cyzyjny instrument. Poprzez ostrą jak igła, rurkowatą kłujkę pchła wsącza nieco śliny do niewielkiej ranki powstałej przy ukłuciu. Zapo- biega to krzepnięciu krwi w cieniu- tkiej rurce, przez którą ma być wy- ssana. Ze ssaniem krwi związane jest niebezpieczeństwo przeno- szenia chorób zakaźnych. W prze- ciwieństwie do wszy, która po pro- stu mocno przyczepia się do ludz- kich włosów haczykowatymi członami swych nóg, pchła potrafi nadzwyczaj zręcznie uciekać. Zaskakująco dalekimi, w porówna- niu do niewielkich rozmiarów cia- ła, skokami pchła chroni się w bez- pieczne miejsce lub zmienia gos- podarza. Ta ruchliwość gwarantuje pchłom znacznie lepszą niż wszom zdolność przeżycia w przy- padku akcji zwalczania pasożytów. Każdy właściciel kota czy psa wie doskonale, jak trudno utrzymać te zwierzęta wolne od pcheł. Ponadto pchły z gatunków, które można znaleźć na zwierzętach domo- wych, a nawet te, które - przykła- dowo - żyją na jeżach lub ptakach, mogą łatwo „przesiąść się" na lu- dzi. Jest zatem rzeczą niemal nie- możliwą stworzenie świata zamie- szkanego przez ludzi, a wolnego od pcheł. Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby w przypadku pcheł chodziło tylko o utratę odrobiny krwi. Jednakże nadzwyczaj dokuczliwy dla czło- wieka świąd skóry zdradza, że z tymi pasożytami musi być zwią- zane coś więcej: inaczej organizm ludzki szybko przestałoby reago- wać na tak przykre początkowo ukłucia i swędzenie skóry. Istotnie: pchły wysysając krew mogą prze- nosić nadzwyczaj niebezpieczne choroby. Jedną z najgroźniejszych była dżuma, której epidemie wiąże się z rozprzestrzenianiem się pew- nego gatunku pcheł. Pluskwy O pochodzeniu pluskwy domowej mamy więcej informacji. Nie tylko jest ona podobna do pluskwy go- łębiej, która żyje w gołębnikach i kurnikach pasożytując na pisklę- tach, ale także krzyżuje się z nią dając płodne potomstwo. Obie for- my pluskiew muszą być zatem bli- sko spokrewnione. Być może wyja- śnieniem będzie fakt, że hodowa- no niegdyś gołębie skalne w re- jonie Morza Śródziemnego, a stamtąd pochodzą obie formy pluskiew. Trzymanie gołębi rozwinęło się już przed wieloma tysiącami lat we wschodnim rejonie Morza Śródzie- mnego. Z dzikich gołębi skalnych gnieżdżących się na niedostęp- nych skałach powstał w wyniku ho- dowli gołąb domowy - ptak pozo- stający pod opieką człowieka i trzymany niegdyś w klatkach. Prawdziwe mistrzostwo osiągnęli w tej hodowli Rzymianie. Trzymali gołębie w specjalnie budowanych gołębnikach zwanych kolumba- riami. W kolumbarium można było obserwować rozwój piskląt aż do momentu, kiedy, osiągnąwszy odpowiedni wiek, jako kunsztow- nie przyrządzone danie znajdą się na stole. Ceną, jaką Rzymianie za to zapłacili (nic zresztą o tym nie wiedząc), stała się nowa plaga 8R Wesz ubraniowa (Pediculus vestimenti) Wesz łonowa (Phthirus pubis) Pchła ludzka (Pulex irritans) Pluskwa domowa (Cimex lectularius) Komar brzęczący (Culex pipienś) Klujące i ssące owady pasożytujące na ludziach 89 ludzkości, a mianowicie przekszta- łcenie się pluskwy gołębiej w plus- kwę ludzką, domową. Nie pozosta- je ona stale na ciele człowieka. W nocy, znęcona i kierowana ciep- łem i zapachem jego ciała, wędru- je do śpiącej osoby i nakłuwając jej skórę kłujką odżywia się wysy- saną krwią. Po posiłku pluskwy wędrują z po- wrotem do swoich kryjówek - za obrazami, w szparach podłóg i w innych sczelinach, gdzie spę- dzają dzień. Mogą głodować bar- dzo długo: nawet, jak udowodnio- no, do sześciu miesięcy. Zapło- dnione samice składają jaja, przy- klejając je w najrozmaitszych miej- scach w mieszkaniu. Larwy, które się już wylęgły, przynajmniej raz muszą nassać się krwi, zanim na- stąpi dalszy ich rozwój. Jeszcze przed pół wiekiem silnie zapluskwione mieszkania nie były także i w Europie Środkowej czymś rzadkim. Dzięki nieporów- nanie skuteczniejszym obecnie za- biegom higienicznym występowa- nie pluskiew uległo silnemu ogra- niczeniu i owad ten jest dzisiaj znacznie rzadszy niż pchła ludzka czy wszy. Niekiedy dokuczają ludziom również pluskwy paso- żytujące na nietoperzach oraz inne gatunki tego rodzaju, jednak nie mają one większego znaczenia. Komary Opisane powyżej pasożyty nie wy- czerpują długiej listy gatunków ży- wiących się krwią ludzką. Zwłasz- cza na terenach tropikalnych i sub- tropikalnych żyje cały szereg innych owadów, które mogą doku- czać swoim żywicielom lub są dla nich wręcz niebezpieczne. Chyba żadne inne zwierzę ciepłokrwiste nie jest tak nękane przez komary, jak właśnie człowiek. Wpływa na to niewątpliwie głównie fakt, że skóra ludzka jest szczególnie deli- katna i łatwa do przekłucia. Utrata grubej powłoki włosowej spowodo- wała, że jesteśmy obecnie szczególnie narażeni na „ugry- zienia" komarów. Nie chroniona niczym skóra w godzinach nocne- go chłodu wydziela ciepło przywa- biające komary. Trudny do pomy- lenia zapach wydzielają również gruczoły potowe skóry, co też słu- ży za drogowskaz ułatwiający ko- marom, będącym owadami o ciele nadzwyczaj kruchym, delikatnym korzystanie z ludzkiej krwi. Siadają na ciele człowieka tak delikatnie i ostrożnie, że trudno to zauważyć. Zbliżanie się komarów, zwłaszcza nocą, zdradza niekiedy przenikli- wy, brzęczący dźwięk. Aby za- pobiec krzepnieniu wysysanej krwi komary, podobnie jak i inni owadzi „krwiopijcy", wydzielają specjalną ślinę. W przypadku widliszka z jego śliny mogą się przemieszczać do krwi człowieka mikroskopijne pasożyty wywołujące zimnicę (malarię). W ten sposób oprócz malarii prze- noszone są także żółta febra i inne groźne choroby, które na całym świecie pochłonęły już życie wielu milionów istnień ludzkich. c>n Komar brzęczący (Culex pipiens) Jeszcze przed stu laty malaria wy- stępowała także w Europie Śro- dkowej. W okolicach obfitujących w stawy i mokradła dochodziło do częstych zachorowań, a sytuacja została opanowana dopiero wtedy, gdy znaleziono leki skutecznie zwalczające malarię i gdy osuszo- no niektóre tereny będące główny- mi ośrodkami rozwoju widliszka. Obecnie jesteśmy w przededniu opracowania skutecznej szcze- pionki przeciw malarii. Przełom nastąpi jednak dopiero wtedy, gdy znaczna część mie- szkańców terenów, na których wy- stępuje malaria, zostanie uodpo- rniona na tę chorobę przez szcze- pienia. Na razie jednak nadal ko- nieczna jest ostrożność. Na mala- rię znacznie rzadziej zapadają lu- dzie żyjący w słabo zaludnionych, dużych kompleksach leśnych niż w miastach czy osiedlach. To sa- mo dotyczy innych chorób przeno- szonych przez komary. Podczas pobytu w rejonie Morza Śródziemnego powinno się zatem uważać na komary wlatujące wie- czorem przez otwarte okna. Można łatwo odróżnić zwyczajne komary brzęczące z rodzaju Culex i widli- Widliszek (Anopheles sp.) szki z rodzaju Anopheles. Komary malaryczne siadając na ścianie lub na skórze człowieka przyjmują pozycję ukośną. Ich kłujka stanowi jak gdyby przedłużenie w linii pro- stej tułowia i odwłoka, zatem aby móc ssać widliszki muszą ustawić swoje ciało ukośnie. Inaczej przed- stawia się sytuacja w przypadku komarów z rodzaju Culex. U sie- dzącego komara odwłok przyjmuje pozycję prawie równoległą do podłoża. Jeśli wziąć pod uwagę opisane różnice wyglądu i zachowania tych owadów łatwo stwierdzić, że komary malaryczne jeszcze w Eu- ropie Środkowej nie zostały wytę- pione. Zauważono m.in., że przed- stawiciele rodzaju Anopheles na terenach położonych na północ od Alp wpadają w lecie do domów, dokąd zwabiają je światło i ciepło. Głównie jednak pojawiają się w mieszkaniach komary brzę- czące. Uważane czasem za koma- ry koziułki (z rodzaju Tipula) są owadami o groteskowo długich no- gach; w pełni lata wpadają czasem przez otwarte okna. Koziułki nie żywią się krwią. Przedstawicielami niekłujących mu- 91 chówek są również ochotki (Chiro- nomidae), których wielkie gromady można niekiedy w ciepły wieczór obserwować nad brzegami jezior lub nad krzewami porastającymi te- reny podmokłe. Owady te odbywają w ten sposób swe tańce godowe. Komary brzęczące występują pojedynczo lub w luźnych, nie związanych ze sobą gromadach. Są to zawsze tylko samice, które potrzebują napić się krwi, aby ich jaja uzyskały dojrzałość. Cykl ży- ciowy komarów przebiega bowiem tak, że stadium larwy trwa możli- wie krótko. Do wylęgu wystarczają im większe kałuże, do których za- płodnione samice komarów skła- dają jaja, z których już po kilku dniach wylęgają się larwy. Potrze- bują one do oddychania tlenu at- mosferycznego, który czerpią długą rurką oddechową znad powierzchni wody. W tym celu muszą one „podwiesić się" przy powierzchni, lub też, jeśli zanurzą się w wodzie nieco głębiej, powracać do niej w regu- larnych odstępach czasu. Właśnie po tym poruszaniu się tam i z po- wrotem, w dół i do góry, można łatwo rozpoznać larwy komarów brzęczących. Żywią się one mikro- skopijnej wielkości glonami, rosną bardzo szybko i już po 10-14 dniach są gotowe do przepoczwar- czenia. Tak szybki rozwój nie po- zwala im jednak na nagroma- dzenie zapasów na okres życia w stadium dojrzałego owada, a zwłaszcza do wytwarzania jaj. Dorosłe komary muszą zatem po- 92 4 Ochotki (Chironomidae) mogą pojawić się w cieple, letnie wieczory zwłaszcza w pobliżu zbiorników wod- nych w nadzwyczaj dużych groma- dach. Nie klują bierać niezbędne do tego substan- cje odżywcze w pokarmie. Ich przodkowie wysysali w tym celu soki z roślin, ale te soki zawierają jednak przede wszystkim cukry, a bardzo mało białka i tłuszczu. Najlepszym źródłem substancji niezbędnych do produkcji jaj oka- zała się krew. Droga ewolucji od zwyczajnych komarów do „krwiopijców" miała wiele stadiów pośrednich. Niektóre komary nadal wysysają soki roślinne, inne odży- wiają się krwią żab, żółwi i jasz- czurek. Krew najwyższej jakości dostarczają zwierzęta ciepłokrwi- ste - ptaki i ssaki. Jednakże ptaki chroni przed komarami, i to skute- cznie, upierzenie. Również zwie- rzęta o gęstej, długiej okrywie wło- sowej są trudnym żywicielem. Naj- lepszą ofiarą jest człowiek. Człowiek przyczynia się do po- wstania licznych, niekiedy bardzo małych zbiorników wodnych, w których praktycznie brak natural- nych wrogów larw i komarów - małych ryb czy drapieżnych chrząszczy wodnych. Napełnione wodą, odstawione i zapomniane naczynia, stawy ozdobne, poidełka dla ptaków zbyt rzadko czyszczone stwarzają larwom komarów naj- lepsze możliwości rozwoju. Zanie- czyszczenie powietrza związkami azotu i fosforu sprzyja rozwojowi małych glonów, którymi żywią się larwy komarów. Wreszcie nasłone- cznione miejsca, w których znajdu- ją się te większe lub mniejsze zbiorniki wody pozwalają larwom na szybszy rozwój, gdyż woda do- statecznie się ogrzewa. A tuż obok są w dobrze ogrzewa- nych pomieszczeniach ludzie ze swoją delikatną skórą, łatwą do przewiercenia kłujką. Krótko mó- wiąc - dopiero świat zamieszkany przez ludzi stał się rajem dla ko- marów. Bez tych dogodności stwo- rzonych przez człowieka komary w naszych szerokościach geografi- cznych byłyby znacznie rzadsze. Prawdziwe plagi komarów wy- stępują w naturze tylko w arktycz- nej tundrze i na rozległych ba- gnach zamieszkiwanych licznie przez jelenie oraz inne większe zwierzęta ciepłokrwiste. Regulacja rzek często jest przyczy- ną powstawania tzw. starorzeczy, w których również panują dogodne warunki dla rozwoju komarów. Ich masowe występowanie na tere- nach zamieszkiwanych przez ludzi najskuteczniej udaje się ograni- czyć przez likwidację licznych, często zupełnie niepotrzebnych zbiorników, w których znajduje się woda. Duże pojemniki, w których przetrzymywane są niekiedy całe hektolitry wody deszczowej, po- winny być szczelnie przykryte, ko- newki i inne naczynia opróżniane, zaś poidełka dla ptaków trzeba stale utrzymywać w czystości. Przy stosowaniu się do tych zaleceń rzadko zachodzi konieczność prze- prowadzania specjalnych akcji 93 zwalczania komarów. Są już dostępne odpowiednie preparaty, które działają w oparciu o biologię tych owadów. Natomiast od dawna już uważa się za zbyteczne stoso- wanie wszelkiego rodzaju trucizn i nie są one zalecane przez wła- dze sanitarne miast. Niektóre gatunki komarów z rodza- ju Culex szukają późnym latem i jesienią, w piwnicach i innych chłodnych pomieszczeniach, naj- lepszych miejsc do przezimowa- nia. Wiele zależy od tego, czy je znajdą. Jeśli tak, zimowe straty w ich populacji będą niewielkie i najbliższej wiosny, przy sprzyja- jącej pogodzie, mogą szybko poja- wić się nowe chmary. A zatem najczęściej za plagę komarów od- powiedzialny jest sam człowiek. Ludzie mogliby zaoszczędzić so- bie wielu nieprzyjemności, gdyby zwracali więcej uwagi na warunki sprzyjające komarom i ich larwom. Stawy ogrodowe z rybami, ważka- mi i wielką różnorodnością innych drapieżnych owadów bardzo rzad- ko stają się miejscem rozwoju larw komarów. Ich naturalni prze- ciwnicy sprawiają, że tylko nielicz- nym udaje się dorosnąć. Bardzo skutecznymi łowcami są też liczne pająki. Niestety, ciągle jeszcze jest zbyt wielu ludzi, którzy zabijają wszystkie pająki, napotkane w do- mu lub w ogrodzie. W ten sposób eliminują najlepszych łowców komarów. Niezliczone komary kłu- jące kończą swój żywot w pajęczy- nach, liczne inne padają ofiarą in- nych pająków aktywnie na nie po- lujących. Głęboko zakorzeniony wstręt do pająków jest czymś, co należy przezwyciężyć: ostatecznie na terenie Europy Środkowej nie ma żadnych gatunków niebez- piecznych dla ludzi. Pająki sieciowe rozwieszają niekiedy pokaźnych rozmiarów pajęczyny po- między krzewami i drzewami ogrodów przydomowych. Wszystkie pająki za- sługują na ochronę Q4 Ze szczuramni przybyła dżuma Dwa gatunki zwierząt przyłączyły się do ludzi już bardzo wcześnie, tak wcześnie, że obecnie jest rze- czą prawie niemożliwą podanie choćby w przybliżeniu tego termi- nu. Przypuszczalnie nastąpiło to już przed siedmioma czy ośmioma tysiącami lat, kiedy na Bliskim Wschodzie człowiek zaczął za- kładać pierwsze spichlerze na zboże i magazyny na zapasy w stale zamieszkanych osiedlach. Wtedy to dwa gatunki gryzoni „od- kryły" bardzo szybko, że nigdzie nie znajdą łatwiej pożywienia, niż właśnie u ludzi. Gryzoniami tymi były: mysz domowa (Mus muscu- lus) i szczur śniady (Rattus rattus). Oba te gryzonie występują w sta- nie dzikim w ciepłych rejonach Starego Świata. Nie można już dzi- siaj dokładniej ustalić, jak przebie- gały granice ich naturalnych zasię- gów, gdyż gatunki te, niejako towa- rzyszące cywilizacji człowieka, do- tarły wraz z nim do najdalszych zakątków świata. Niemal wszę- dzie, gdzie żyją ludzie, są też szczury i myszy. Jedynymi, godny- mi wzmianki wyjątkami wydają się eskimoskie igloo, jak również namioty nomadów na terenach pu- stynnych. Chyba wszelkie rekordy przystosowania biją myszy do- mowe występujące w chłodniach, w których panuje temperatura po- niżej 0°C, względnie w głębokich sztolniach kopalni, gdzie utrzymują się stale wysokie temperatury i gdzie jedynym ich pokarmem mogą być resztki jedzenia po- zostawiane przez górników. W chłodniach „paliwa" niezbędne- go do przeżycia dostarczają myszom produkty szczególnie bogate w tłuszcze. Myszy, małe zwierzęta, muszą dużo „spalać", jeśli chcą utrzymać stałą tempera- turę ciała: prawie 40°C. Nie mogą zapaść choćby przejściowo w stan odrętwienia, gdyż przy panujących w chłodniach niskich temperatu- rach zapewne nigdy by się z niego nie obudziły. Myszy domowe przedkładają nad inne te pomieszczenia, które oferują im dużo pokarmu gwaran- tując jednocześnie optymalne warunki życiowe w postaci środo- wiska suchego i ciepłego. Taki- mi pomieszczeniami są spichlerze i poddasza, w okolicach cieplej- Porównanie wielkości: u góry szczur wędrowny w środku szczur śniady, u dołu mysz domowa 95 szych także szopy. Podobnie przedstawia się sytuacja w przypa- dku szczura śniadego, znacznie większego od myszy, który, jako gatunek pochodzący z terenów o klimacie gorącym, przystoso- wany jest do warunków suchych i ciepłych. Obecnie jest on rozpo- wszechniony w tropikach na całym świecie. Tam, gdzie tylko jest do- statecznie ciepło, szczur śniady daje sobie doskonale radę także na wolności. Tak jest na przykład na wyspach Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku. Natomiast na rozległych terenach Europy, gdzie występo- wał niegdyś niemal wszędzie, jego sytuacja pogorszyła się, gdy prze- stano przechowywać zboże na łat- wo dostępnych poddaszach bu- dując magazyny tak, aby szczury nie miały do nich dostępu. Dzisiaj tylko gdzieniegdzie spotyka się pozostałości ich licznej niegdyś populacji. Zniknięcie tego szczura z rozległych terenów Europy Środ- kowej, gdzie w minionych stule- ciach stwierdzano występowanie bardzo licznych populacji, jest na- dal tajemnicze. Aż do niedawna uważano, że zmniejszanie się ilo- ści szczurów śniadych było związane z inwazją szczurów innego gatunku, które w śred- niowieczu zaczęły się rozprzest- rzeniać po całej Europie. Ten inny gatunek to pochodzący ze wschod- niej Azji szczur wędrowny {Rattus nowegicus). Szczur wędrowny jest wyraźnie większy i cięższy od szczura śnia- dego. Długość jego ciała (bez ogo- na) sięga 28 cm, natomiast masa przewyższa niekiedy 500 g, podczas gdy u szczurów śniadych sięga najwyżej połowy tej wartoś- ci. Szczur śniady rzadko prze- kracza 200 g, jest ponadto wyraź- nie smuklejszy, potrafi także znacznie lepiej się wspinać. Nie można już dzisiaj ustalić, kiedy i jak szczury wędrowne przybyły do Europy. Zdania w tej sprawie są podzielone. Być może szczur wędrowny, podobnie jak szczur śniady, żył już od tysięcy lat w naj- bliższym sąsiedztwie ludzi w Man- dżurii i na innych terenach wscho- dniej Azji, zanim jego zasięg roz- szerzył się na zachód. Zapewne jednak ta wędrówka rozpoczęła się dopiero przed kilkoma setkami lat. Najważniejsza wkazówka na ten temat pochodzi z X wieku: w tym czasie szczury wędrowne miały już przebywać na zamku Scharnstorf w Holsztynie. Godne uwagi jest, że historycznie udoku- mentowane, pierwsze obserwacje przypadają na lata znacznie pó- źniejsze, chociaż już w roku 1553 szwajcarski przyrodnik Konrad Ge- sner zamieścił w swoim dziele „Historiae animalium" (Księdze zwierząt) rycinę przedstawiającą szczura wędrownego. We wschod- nich Niemczech pojawił się on > U góry: szczur śniady stał się na terenie Europy Środkowej zwierzęciem tak rzadkim, że znalazł się w „Czerwo- nej Księdze" U dołu: szczur wędrowny na pływają- cym karmniku dla kaczek. Gryzoń ten jest częsty na terenie osiedli ludzkich 96 około roku 1750, w Anglii - w roku 1730, we Francji - w roku 1735. Pierwsze doniesienia z Hiszpanii pochodzą w przybliżeniu z roku 1800, ale już w roku 1775 szczur wędrowny przedostał się na pokła- dzie okrętów do Ameryki Półno- cnej. Nie starano się, być może, zbyt dokładnie rozróżniać, o który z ga- tunków chodzi, gdy donoszono o plagach szczurów. Takie plagi występowały często, gdyż oba ga- tunki szczurów występujące na te- renie osiedli ludzkich znajdowały tam z reguły nadzwyczaj dogodne warunki do życia. Jeśli w obecnych czasach występują razem, okazuje się, że „znoszą się" wzajemnie bardzo dobrze. Szczury wędrowne preferują raczej chłodniejsze i wil- gotniejsze miejsca w piwnicach domów i kanałach kanalizacyj- nych, a także w stertach śmieci i wysypiskach gruzu, oraz tereny fabryczne i nabrzeża cieków wod- nych; szczury „domowe" zamiesz- kują raczej miejsca suchsze i ciep- lejsze, zwłaszcza poddasza i gór- ne piętra budynków. Niegdyś szczególnie rozpowszechnione były w spichlerzach zbożowych. Opisany podział przestrzeni życio- wej pomiędzy szczury „domowe" i wędrowne stanowi typowy przykład „rozdziału ekologiczne- go": oba gatunki zapewniają sobie przeżycie i zmniejszają konkurenc- ję o pożywienie i przestrzeń życio- wą. W związku z tym nie wydaje się zbyt prawdopodobne, aby szczur wędrowny, posuwając się as na zachód, istotnie ograniczał za- sięg i przepędzał szczura śniade- go. Należy raczej przyjąć, że to cofanie się szczurów śniadych uła- twiało przybywanie szczurów węd- rownych. Tak czy inaczej pozosta- je faktem, że szczur śniady pojawił się na terenie osiedli ludzkich Eu- ropy Środkowej znacznie wcześ- niej niż szczur wędrowny. Nie wia- domo, na ile były prawdziwe daw- ne doniesienia o walkach między dużymi, brunatnymi (szczurami wędrownymi) i mniejszymi, czar- nymi (szczurami śniadymi). Niektó- re spośród obserwacji tego rodza- ju mogły równie dobrze odnosić się do walk w obrębie gatunku, ponieważ szczury żyją w klanach mających specyficzny zapach. Osobniki inaczej pachnące, które wtargną na terytorium danego kla- nu, są gwałtownie zwalczane. Fascynujący sposób życia szczu- rów, zwłaszcza stosunki społeczne u szczurów wędrownych i ich spra- wność fizyczna zostały bliżej poznane dopiero niedawno: da- wniej nie doceniano wagi dokład- nych obserwacji i badań. Tylko martwy szczur był „dobrym" szczurem. Fakt, że szczury stały się stopnio- wo obiektem zainteresowania uczonych, miał istotną przyczynę. Zdarzająca się czasem mutacja, polegająca na zaniku barwników w ciele zwierzęcia sprawiła, że po- jawiły się osobniki białe. I właśnie ta albinotyczna forma szczura węd- rownego wkroczyła na stałe do ba- dań medycznych i biologicznych. -,^ ''-^ Biały szczur hodowany dzisiaj dla celów laboratoryjnych We wcześniejszych stuleciach (a jeszcze i obecnie na rozległych te- renach Azji i Afryki) szczury stano- wiły jedno z największych za- grożeń dla ludzkości. Były roznosi- cielami nędzy i śmierci. Być może wstręt, który wielu ludzi odczuwa na widok szczurów o naturalnym ubarwieniu, należałoby odnieść do tych właśnie czasów. Plagi szczu- rów znano od dawna, ale gryzonie te stały się naprawdę niebezpiecz- ne wtedy, gdy pojawiła się dżuma. Szczury przyczyniały się istotnie w sposób decydujący do rozprze- strzeniania się tej zarazy, gdyż na nich żyje przenoszący ją gatunek pchły, tzw. pchła szczurza, zwana również pchłą dżumową [Xenop- sylla cheopsis). Pchła ta przeno- sząc się ze szczurów na ludzi za- rażała ich pałeczkami dżumy (Yer- sinia pestis). Bakterie te żyją w or- ganizmie szczurów, które jednak nie zapadają na dżumę. Zaraza wybucha dopiero po przeniesieniu bakterii na człowieka. Aż do mo- mentu wynalezienia nowoczes- nych, bardzo skutecznych antybio- tyków dżuma była chorobą zaraź- liwą o bardzo wysokim stopniu śmiertelności. W szczytowych momentach pochodów dżumy, w latach 1347-1352, wymarła jedna czwarta ludności Europy. W niektó- rych miastach zaraza zabijała na- wet połowę mieszkańców. W średniowieczu dżuma oddzia- QQ ływała na dzieje Europy silniej niż szereg rozmaitych odkryć. Aż do XX stulecia była istną plagą ludz- kości. Tak więc w latach 1892-1918 ofiarą tej zarazy padło 12,5 miliona Indusów. Od tego czasu potrafimy już zapobiegać tej chorobie, chociaż w żadnym razie nie jesteś- my jeszcze bliscy jej ostatecznego zwalczenia. Jeszcze w roku 1975 zanotowano w krajach Trzeciego Świata prawie 1500 przypadków zachorowań na dżumę. Pozostałe jeszcze ogniska dżumy w połu- dniowej i południowo-wschodniej Azji i w Afryce są jednak stopnio- wo wygaszane. Być może główną przyczyną śred- niowiecznych pochodów dżumy było wtargnięcie do Europy szczu- rów wędrownych. Gryzonie te skłonne są z reguły do migracji z zajmowanego terenu w poszuki- waniu nowych przestrzeni życio- wych. Nie są przy tym skazane na korzystanie wyłącznie z terenów ciepłych i suchych: mogą również poruszać się wzdłuż ulic, dróg i ciągów wodnych w chłodniej- szych okolicach. Przebywając naj- chętniej w piwnicach, kanałach i zaułkach łatwo bezpośrednio sty- kały się z ludźmi. Zwiększało to możliwości przenoszenia się pcheł ze szczurów na ludzi, co pociągało za sobą niebezpieczeństwo roz- przestrzeniania się wielu groźnych chorób. Do nich należą: żółtaczka Weila, dur plamisty, gorączka szczurza i wścieklizna. Na samą tylko gorączkę szczurzą, chorobę zakaźną przekazywaną w wyniku 100 ugryzienia, chorowało w Bombaju rocznie około 20000 ludzi jeszcze w latach 70. XX wieku. W Europie wielki przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy poprawie uleg- ły warunki higieniczne. Czystość i zabezpieczenie pomieszczeń mieszkalnych i magazynowych przed wtargnięciem szczurów w większym stopniu przyczyniło się do opanowania tak niebezpie- cznych niegdyś chorób, jak dżuma czy cholera, niż wynalezienie sku- tecznych lekarstw. Zasadniczym problemem były bowiem nie szczury, a sposób życia ludzi. Dzi- siaj w większości środkowoeuro- pejskich miast prawdopodobnie co najmniej jeden szczur przypada na jednego mieszkańca. Zwykle je- dnak nie dostrzega się ich, gdyż szczury i ludzie żyją z dala od siebie. Szczur na rycinie z Herbarium Lonice- rusa z 1679 roku. Szczury uważano za zwierzęta jadowite, zle i szkodliwe Większość ssaków, które towa- rzyszą człowiekowi w jego osied- lach, przebywa w ciągu dnia w ukryciu. Jedynym śladem ich obecności bywają tropy lub odcho- dy. Można łatwo odróżnić czarne, podłużne grudki kału myszy od wy- raźnie większego kału szczurów wędrownych. Mniej znane są odchody kun domowych czy jeży, które można niekiedy znaleźć w ogrodach i na drogach. Kał jeży jest kleisty, smolisty, naj- częściej prawie czarny. Grudki ka- łu kun zauważa się najczęściej wtedy, gdy zawierają pestki wiśni. Ponieważ słodki miąższ owoców wiśni zostaje bardzo szybko strawiony w krótkim przewodzie pokarmowym kun, wydalają one zwykle kał w niewielkich porcjach i w okresie dojrzewania wiśni można wszędzie znaleźć kupki kału kun z wydalonymi pest- kami. Można się wtedy przeko- nać, jak pospolite stały się u nas te zwinne i skryte zwierzęta. Chodzi przy tym wyłącznie o kunę domową, tzw. kamionkę. Blisko z nią spokrewniona i bardzo podobna z wyglądu kuna leśna, tzw. tumak (Martes martes), nie występuje we wsiach ani w miastach. -im Kuny rozpoczynają poszukiwa- nie pokarmu dopiero późnym zmierzchem lub nocą. W ciągu dnia można je zobaczyć tylko wy- jątkowo. Polują głównie na myszy i szczury, pożerają jednak praktycznie wszy- stko, co ma jakąkolwiek wartość odżywczą, a więc rozmaite małe zwierzęta, padlinę, resztki pokar- mów wyszukane w stertach odpa- dków, a także jagody i inne owoce oraz grzyby. Ofiarą kun padają ró- wnież pisklęta. Kuny zjadają także zwierzęta, które padły ofiarą ruchu pojazdów. Niekiedy kuny oskarża się fałszywie o spowodowanie śmierci tych zwierząt. Ponieważ kuny są bardzo szybkie i zwinne, udaje im się niekiedy zabrać prze- jechane zwierzęta nawet ze środ- ka jezdni. Czasem jednak tracą przy tym życie. Przeprowadzone w Szwajcarii badania nad odżywianiem się ku- ny domowej w mieście i na wsi potwierdzają duże różnice w tym zakresie w zależności od miejsca występowania i czasu badań. Kuny domowe mają jadłospis bardzo szeroki i różnorodny, toteż mogą przeżyć w bardzo różnych warun- kach. Od kiedy zabroniono wykładania zatrutych przynęt, liczba kun domowych w miastach i na wsiach zaczęła silnie wzrastać. O szko- dach spowodowanych przez ka- mionki mówi się obecnie znacznie mniej niż niegdyś. Z pewnością dawniej w tej sprawie było wiele przesady: niejedną brakującą kurę przypisywano kunie lub lisowi, choć rabusiem był zupełnie ktoś inny. Porządnie zamykane kurniki bronią dostępu nocnym myśliwym - lisowi i kunie. Istniejące od ponad dwu dzie- sięcioleci zjawisko zwiększonego występowania kun pozostaje prak- tycznie niezauważone. Intensywne zwalczanie tych zwierząt w po- przednich latach było zatem zbyte- czne; nie można mówić o istotnych szkodach wyrządzanych przez kuny w przeszłości. Stwierdzenie to wymaga jednak pewnego za- strzeżenia: w większości przypa- dków znacznie lepiej pozostawić samej naturze kontrolę liczebności pogłowia danego gatunku i regulo- wanie jej zmienności. Populacje wolno żyjących gatunków zwierząt same dostosowują się do możliwo- ści środowiska, w którym żyją. Na- sze próby ingerowania w te zjawi- ska i sterowania nimi nie przeno- szą na dalszą metę żadnego efek- tu, przeciwnie: zakłócają mechani- zmy naturalnej regulacji i selekcji. Widać to bardzo wyraźnie na losach populacji wielu gaunków zwierząt w tych miastach, gdzie nie były one prześladowane. Z kuną domową są jednak i praw- dziwe kłopoty. W wielu miastach środkowoeuropejskich kuny te powodują poważne szkody ogryza- jąc gumowe uszczelki i elementy plastykowe samochodów; prze- gryzają nawet przewody hamul- cowe. Przez szereg lat zastana- wiano się, co mogło spowodować, że zwykła kuna stała się „kuną 102 samochodową". Być może przy- czyną są pewne substancje doda- wane do gumy i tworzyw sztucz- nych w celu ich zmiękczenia. Pew- ną rolę odgrywa tu, być może, fakt, że pojazdy odstawione wieczorem zachowują przez pewien czas cie- pło, które w wilgotne, zimne noce przywabia kuny. We wnętrzu jest jeszcze i ciepło, i sucho, a zwie- rzęta, gdy dostaną się do środka, będą już w bezpośredniej bliskości wabiących je gumowych ele- mentów i innych uszczelnień. Szkód powodowanych przez kuny można będzie uniknąć zmieniając skład substancji dodawanych do wyrobów z gumy i tworzyw sztucz- nych. Kuny domowe są bardzo pomysło- we w wyborze kryjówek. Niekiedy na przykład udaje im się dostać na poddasze poprzez dymniki lub ot- wory w murze budynku. Nie powo- dują tam wprawdzie żadnych szkód, ale czasem hałasują jak prawdziwe, domowe duchy. Sto- sunkowo prostym środkiem zarad- czym jest zasłonięcie otworów, którymi kuny przedostają się na poddasze, skrzynkami odpowied- niej wielkości, w których mogłyby się zagnieździć. Jeśli skrzynki takie będą zabezpieczone od stro- ny pozostałej części poddasza, ku- ny nie będą niepokojone docho- dzącymi stamtąd odgłosami. Na pewno całkowite odizolowanie kun nie jest celowe, ponieważ łowią one na strychu myszy i szczury. Na poddaszach hałasują zresztą nie tylko kuny, ale także myszy i popielice. Jeśli jednak dzikie, ha- łaśliwe gonitwy odbywają się w zi- mie, można wykluczyć z grona „podejrzanych" popielice, gdyż za- padają one w sen zimowy. Jesienią w poszukiwaniu kryjówek na poddaszach domów czy w szo- pach ciągną do osiedli także my- szy, w szczególności mysz leśna (Apodemus flavicolliś) i zaroślowa (Apodemus sylvaticuś). I one rów- nież mogą być przyczyną hałasów na poddaszach, zwłaszcza jeśli w pobliskim ogrodzie rosną krzaki leszczyny i myszy transportują do kryjówek orzechy jako zapasy na zimę. Ci „mysi goście" wpadają szczególnie łatwo w nastawione pułapki. Większość myszy odło- wionych późną jesienią i okreś- lanych jako „myszy domowe", okazuje się przy bliższych oględzi- nach myszami leśnymi lub zaroś- lowymi. Prawdziwe myszy do- mowe na ogół bardzo dobrze omi- jają wszelkie pułapki, gdyż są obe- znane z terenem, który zamieszku- ją i natychmiast zauważają każdą zmianę. Wymianę gatunków między tere- nem otwartym i zabudowaniami, czy też między lasem i osiedlami ludzkimi znamy dobrze choćby z obserwacji ptaków śpiewających odwiedzających przeznaczone dla nich karmniki. Mniej znany jest fakt, że również liczne gatunki ssa- ków zmieniają środowisko życia. Może się to zdarzyć również w le- cie, mianowicie wtedy, gdy popula- cja na polach zbytnio się zwiększy. Tak na przykład gronostaje, gdy populacja ich jest niezbyt duża, przebywają prawie wyłącznie na polach, gdzie polują na nornice lub młode króliki. Jednakże w nie- których latach, zwłaszcza gdy już wczesną wiosną pojawia się bar- dzo dużo myszy i można oczeki- wać, że ich liczebność niewiele zmniejszy się zimą, gronostaje rozmnażają się tak licznie, że za- czyna im brakować miejsca. Wtedy przenoszą się do osiedli ludzkich szukając myszy w szopach i żywo- płotach, wzdłuż ulic i na wysypis- kach śmieci. Wobec dużej ilości bezpiecznych kryjówek polowanie na myszy jest tu jednak mniej sku- teczne niż na polach. Gdy liczebność gronostajów wróci do średniego poziomu, spotyka się je znowu tylko na polach, gdzie są skuteczniejszymi myśliwymi. W bo- gatych w kryjówki osiedlach ludz- kich polowanie prowadzone przez gronostaje nie jest tak skuteczne, jak łowy w wykonaniu kotów domowych czy kun. Szczególnie zręcznymi łowcami myszy są łasi- ce {Mustela nivaliś). Mogą one wy- równać wysokie straty ciepła i wy- > U góry: mysz zaroślowa, wbrew ła- cińskiej nazwie gatunkowej, żyje nie tylko w lesie, ale także w osiedlach ludzkich: w zimie znajduje schronienie i pożywienie w domach U dołu: gronostaj w szacie letniej. Zwierzęta te są w zimie białe, jedynie koniec ogonka mają czarny 104 datki energii tylko wtedy, gdy regu- larnie udaje się im upolować jakieś drobne ssaki. Natomiast ku- ny łatwo przestawiają się na spo- żywanie owoców lub padliny. Duża rozmaitość zjadanych przez nie pokarmów okazuje się bardzo ko- rzystna w wędrówce do wsi i miast. Czy dotyczy to także my- szy chętnie przenoszących się w zimie do osiedli ludzkich? Istotnie myszy zaroślowa i leśna są gryzoniami znacznie mniej wy- specjalizowanymi niż norniki: zwy- czajny {Microtus arvalis) i bury (Microtus agrestiś). Norniki żywią się prawie wyłącznie pokarmami roślinnymi, podczas gdy myszy za- równo zaroślowe, jak i leśne, zja- dają także owady, dżdżownice, a nawet kawałki padliny. Nawet jeśli produkty te stanowią tylko do- datek do zasadniczego pokarmu tych gryzoni, wskazują na ich zdol- ności przystosowawcze. Pożywie- nie zastępcze znajdowane przez myszy w osiedlach ludzkich nie wystarcza jednak do pomyślnego rozmnażania się, toteż myszy, któ- re jesienią wędrują na wieś lub na obrzeża miast, nie mają w tym czasie potomstwa. Natomiast mysz domowa może wydawać na świat młode w ciągu całego roku, jeśli tylko znajduje dostateczną ilość pożywienia. Jej spektrum pokarmowe jest znacz- nie szersze niż innych gryzoni my- szowatych. W razie konieczności mysz domowa nie tylko może utrzymać się przy życiu w chłod- niach zjadając przechowywane 106 tam artykuły żywnościowe, ale na- wet - co wydaje się zupełnie nie- możliwe - żywić się mydłem. Natu- ralnie powodzi się jej znacznie le- piej, gdy może konsumować torty, suszone owoce czy mięso. Myszy potrafią bardziej poszerzyć swą niszę ekologiczną niż inne grupy zwierząt, które dostają się na tereny osiedli ludzkich. Gatunek najmniej spośród nich wyspecjali- zowany - mysz domowa - najściś- lej złączył się z człowiekiem. Trzy- mając się blisko ludzi gryzoń ten rozprzestrzenił się na terenie nie- mal całego świata; bez człowieka mógłby przeżyć tylko na niewiel- kiej części swego obecnego za- sięgu. To, że gatunki eurytopowe: zwierzęta takie, jak mysz domowa czy szczur wędrowny, mogą się szczególnie dobrze rozprzestrze- niać i egzystować na terenach za- mieszkiwanych przez ludzi nie wy- klucza faktu, że również niektórym gatunkom stenotopowym udaje się doskonale wyżyć w tych nowych dla nich warunkach. Wytłuma- czeniem tego jest fakt, że ludzie uprawiają niektóre rośliny będące ich pożywieniem, a ponadto ich osiedla oferują niektórym zwierzę- tom lepsze warunki, niż spotykane w naturze. Przykładem może tu być popielica. Potrzebuje ona późnym latem i je- sienią odpowiednio dużej ilości owoców, w tym zwłaszcza orze- chów, aby nagromadzić w organiz- mie dostateczny zapas tłuszczu na zimę. Sen zimowy popielicy trwa w naszych szerokościach geografi- cznych ponad sześć miesięcy. W sadach jest jesienią o wiele wię- cej jabłek, gruszek czy orzechów laskowych niż gdzie indziej, choć- by w lasach, gdzie rosnące dziko drzewa owocowe dostarczają tylko małych, gorzkich owocków. W sadach bogatych w leszczyny popielice występują zatem zna- cznie częściej, niż w rzadkich la- sach, które stanowią ich ojczyznę. Ponieważ jednak w ogrodach, zwłaszcza w starannie pielęgno- wanych sadach, brak dziupli w drzewach i możliwości znalezie- nia innych kryjówek, popielice wy- bierają sobie niekiedy na miejsca do spania domki dla ptaków lub kryjówki na poddaszu. Domki dla ptaków mogą stanowić doskonałe sypialnie w porze letniej, ale na sen zimowy są zbyt słabo izolowa- ne. Dlatego jesienią popielice szu- kają schronienia przede wszystkim w budynkach. Potrzebują one chło- dnych, ale nie narażonych na mróz pomieszczeń, w których mogłyby przezimować. Podobnie jak u innych gatunków zapadających na zimę w senne odrętwienie, temperatura ciała po- pielic spada w tym okresie do nie- wielu stopni powyżej zera. Funkcje ciała ograniczają się do minimum niezbędnego dla utrzymania życia. Powrót do aktywnego życia trwa pewien czas i kosztuje zwierzę du- żo energii. Zbyt wysokie tempera- tury w zimowej kryjówce nie sprzy- jają możliwości przeżycia, gdyż zwierzę w zimie budzi się zbyt często. Jeśli zimowa kwatera jest zbyt chłodna, popielica, wytwarza- jąc ciepło z zapasów własnego or- ganizmu, zużywa ich zbyt wiele. Do zimowania popielic nadają się zatem tylko miejsca, które nie są ani zbyt ciepłe, ani zbyt zimne. Gryzonie mogą je znaleźć raczej na poddaszach lub w szopach niż w sadach, gdyż w starannie pielę- gnowanych drzewach owocowych brak dziupli. Nawet w naszych la- sach, które są przeważnie lasami produkcyjnymi, ilość naturalnych dziupli jest już tak mała, że tylko nieliczne popielice mogą w nich znaleźć odpowiednie kryjówki. Ostatecznie zatem możliwość przeżycia popielic na rozległych obszarach Europy Środkowej zale- ży od tego, czy gatunek ten będzie tolerowany na terenie osiedli ludz- kich. Popielice śpią przez cały dzień, natomiast ożywiają się nocą i wte- dy przeskakują zręcznie z gałęzi na gałąź, jak to czynią za dnia wiewiórki. Oba gatunki odżywiają > U góry: wiewiórka na ptasiej skrzynce lęgowej U dołu: popielica na gałązce jarzębiny 108 się bardzo podobnie, natomiast różnią się między innymi tym, że zajmują się zdobywaniem pokar- mu w różnych porach doby: popie- lice nocą, wiewiórki za dnia. Ga- tunki te stanowią zatem dobry przykład tak zwanego „dobowego podziału niszy ekologicznej", którą znamy choćby ze świata ptaków. I tak np. jastrzębie są aktywne za dnia, zaś sowy (z niewielkimi wyją- tkami) - nocą. Opisany przykład popielicy i wie- wiórki mówi nam jeszcze więcej o współdziałaniu rozmaitych ga- tunków w przyrodzie. Stosunki między wiewiórką i popielicą nie układają się bynajmniej tak prosto, jak choćby między myszołowem (Buteo buteo) i sową uszatą (Asio otuś), dla których myszy są podstawowym pokarmem. Choć liczba występujących myszy zmienia się w ciągu całego roku, nie zapadają one w sen zimowy i szansa ich upolowania zależy w pierwszym rzędzie od techniki łowów. Jeśli gdzieś ich brakuje, ptaki polujące na nie mogą łatwo przenieść się na inny teren. Sprawa wygląda zupełnie inaczej, gdy porównujemy wiewiórkę i po- pielicę. Ich zasadniczym pokar- mem są produkty roślinne; je- sienią i zimą cenne są zwłaszcza nasiona bogate w skrobię i tłusz- cze. Oba gatunki korzystają przede wszystkim z nasion świerków, z orzechów laskowych i bukwi. W lasach liściastych i w parkach miejskich mogą znaleźć tylko nieli- czne szyszki świerkowe, a i to nie 110 zawsze. Na pojedynczych świer- kach jest zbyt mało szyszek, aby liczne populacje wiewiórek lub po- pielic mogły się nimi wyżywić przez całą zimę. Wprawdzie bu- kwi, orzechów i innych owoców jest zwykle w jesieni pod dostat- kiem, jednak w miarę zbliżania się zimy ich ilość na drzewach zmniej- sza się bardzo szybko. Jeśli pokar- mu zaczyna brakować, nie ma znaczenia, czy szuka się go za dnia, czy w nocy. Ani jabłka, ani orzechy nie uciekają też tak, jak myszy. Tego, co wiewiórki zjadły za dnia, zabraknie nocą popieli- com i na odwrót. Ani orzechów, ani innych owoców nie przybywa, przeciwnie: ich osiągalność stale się zmniejsza. Jak zachowują się zatem oba gatunki współzawodni- cząc o pokarm? Wiewiórka chowa nasiona i orzechy zagrzebując je jako za- pas na zimę w rozmaitych miejs- cach w mchu i opadłych liściach. Zapasu tego szuka w zimie, gdy zaczyna brakować pokarmu. Wie- wiórki chowają tylko niewielką część dojrzałych nasion lesz- czyny, buków czy dębów, a zja- dając je na pewno tym drzewom nie szkodzą. Przeciwnie: przyczy- niają się do tego, aby w odleg- łych miejscach, do których bez pomocy zwierząt ciężkie nasiona > Pokarm wiewiórki. Od lewej u góry do prawej u dołu: pisklęta zięby, pasi- konik zielony, orzechy laskowe, nasio- na świerka, żołędzie i bukwie. Wiewió- rki odżywiają się głównie wysoko war- tościowym pokarmem roślinnym nie mogłyby same dotrzeć, wyros- ły nowe drzewa. Gromadzenie przez wiewiórki orzechów nie rozwiązuje trudności związanych z przeżyciem zimy, pory roku ubogiej w pokarmy. Schowane orzechy tracą na warto- ści, zaś ich odszukanie kosztuje coraz więcej energii. Odnajdy- wanie ostatnich orzechów właś- ciwie nie opłaca się, ponieważ związany z tym wysiłek jest więk- szy, niż korzyści z ich odszukania. Wiewiórka musi zatem przestawić się na inne rodzaje pokarmów. Zjada wtedy niezbyt bogate w skła- dniki pokarmowe pączki drzew i krzewów, obdziera tu i tam nieco kory i szuka, w szczególności na dębach, pewnego grzyba. Na zewnątrz go nie widać, gdyż grzy- bnia rozrasta się między korą a drewnem. Dopiero gdy drzewo zostanie silnie zaatakowane, kora odstaje i grzyb staje się widoczny. Grzyb ten, o łacińskiej nazwie Vu- illeminia, wygląda jak biaława, cią- gnąca się piana i na niektórych terenach wiewiórki poświęcają do 90% czasu przeznaczonego na po- szukiwanie pożywienia na jego wyjadanie. W Szwecji u wiewiórki badanej w marcu stwierdzono w żołądku 46 gramów tego grzyba. Ten niezwykły pokarm wystarcza na pokrycie około połowy dzienne- go zapotrzebowania zwierzęcia na energię, gdyż jest bogaty w zwią- zki azotu i witaminy. Z kolei rów- nież i grzyb odnosi z tego pewne korzyści, gdyż wiewiórka przenosi dalej jego zarodniki i tym samym wspomaga jego rozprzestrzenia- nie. Grzyby stanowią dla wiewiórki tyl- ko pokarm zastępczy. Natomiast wiosną i latem pojawiają się roz- maite rodzaje pokarmów dodat- kowych. Wiewiórki chętnie zjadają w tym okresie rozmaite owady, a także pożerają znalezione w pta- sich gniazdach jaja lub młode pis- klęta. Dzięki tym różnorodnym po- karmom zmieniającym się w ciągu roku wiewiórka nie jest zależna tylko od orzechów laskowych czy nasion świerka. Niemniej liczeb- ność tych zwierząt wzrasta wyraź- nie w latach urodzaju nasion świerków czy buków. Do masowego wytwarzania nasion tych drzew do- chodzi w odstępach od 7 do 11 lat. W lasach świerkowych drzewa sto- ją wtedy obwieszone szyszkami, zaś w lasach bukowych ziemię po- krywają bukwie. Na okres takiej obfitości przypada również wzmożone rozmnażanie się wie- wiórek, jednak gdy tylko podaż po- karmów zacznie się zmniejszać, zmniejsza się też wielkość popula- cji wiewiórek. Popielice wybrały inny sposób wy- korzystania jesiennej obfitości nasion i owoców. Spożywają ich w tym czasie tak dużo, że mogą część odłożyć na zapas we włas- nym ciele pod postacią tłuszczu. W ciągu niewielu tygodni masa ciała popielicy może wzrosnąć do 200 g, a zatem ponaddwukrotnie. Nagromadzony zapas tłuszczu mu- si wystarczyć popielicy na prze- trzymanie zimy w stanie odrętwie- 112 Niezbyt trwale gniazdo wiewiórki zbudowane jest z gałązek i liści nia. Przy silnie obniżonej tempera- turze ciała przemiana materii zużywa tylko niewiele energii. Od późnej jesieni aż do wiosny zwie- rzątko leży jak gdyby odrętwiałe w miękkim i ciepłym gnieździe, uprzednio starannie wysłanym liś- ćmi. W ciągu całego okresu zimo- wego popielica nie potrzebuje już żadnego pokarmu. Wydaje się na pozór, że popielica wybrała znacznie lepszy niż wiewiórka sposób na przetrwanie zimy. Nie jest to jednak słuszne, bowiem i tryb życia wiewiórek przynosi im znaczne korzyści. Jed- ną z nich jest fakt, że popielice, zaskoczone podczas snu zimo- wego, są całkowicie bezbronne i nie mają żadnej szansy na unik- nięcie niebezpieczeństwa przez szybką ucieczkę, tak, jak to mogą uczynić nie zasypiające na zimę wiewiórki. Jeśli na przykład w kuli- stym gnieździe z liści wśród gałęzi lub w jakieś większej dziupli w pniu drzewa zaskoczy je kuna, nie muszą się najpierw powoli bu- dzić ze snu, tylko mogą na- tychmiast uciekać. Przy niskich te- mperaturach wiewiórki odpoczy- wają bardzo dużo i ograniczają ru- chy do bezwarunkowo niezbęd- nych. Natomiast w cieplejsze dni zimowe wychodzą na zewnątrz i poszukują pokarmu. Dzięki temu uzyskują dobrą kondycję wcześ- niej niż popielice i wcześniej w ciągu roku przystępują do roz- płodu. Często już w grudniu rozpoczynają się u wiewiórek zalo- ty samców i okres godowy trwa aż do maja. Przy tak wczesnym jego początku wiewiórki mają z reguły dwa mioty w ciągu roku, podczas gdy popielice tylko jeden. Oba sposoby rozwiązania „proble- mu" zimy mają zatem swoje zalety i wady. Sam tylko podział czasowy niszy ekologicznej nie wystarczył- 1H by, w warunkach Europy Środ- kowej, dla koegzystencji popielic i wiewiórek. Oba te gatunki muszą dostosować sposób życia do warunków środowiskowych. Dla wiewiórki oznacza to między inny- mi konieczność regularnej wy- miany okrywy zimowej. U naszych wiewiórek istnieją dwa zasadnicze typy ubarwienia, a mianowicie rudawe do ruda- wobrązowego oraz ciemnobrązo- we do czarnego, toteż można łat- wo ustalić, z jakiego środowiska pochodzą te, które w zimie odwie- dzają karmniki w naszym ogro- dzie. Osobniki barwy ciemnobrą- zowej lub prawie czarnej przycho- dzą najczęściej z okolicznych 114 lasów iglastych, podczas gdy oso- bniki ubarwione jasno, rudawobrą- zowe, pochodzą z terenów parko- wych i lasów liściastych. Wiewiórki żyjące stale w miejskich parkach oswajają się zwykle szyb- ko i pozwalają na karmienie się przez ludzi. Niektóre zatracają nie- mal całkowicie ostrożność i biorą pokarm z ręki spacerowiczów. Do- karmiając regularnie wiewiórki trzeba być jednak świadomym fak- tu, że w ten sposób zwiększa się ich liczebność w parkach miejskich - ponad naturalną pojemność tego środowiska. Nocne najazdy Gdy wieczorami w ludnych dziel- nicach naszych miast staje się na tyle ciemno, że pomimo oświetle- nia ulic wiele zakątków pogrąża się w mroku i gdy słabnie ruch uliczny, ożywiają się liczne ssaki żyjące dziko w mieście. Zachowu- jąc ostrożność czynią słusznie, gdyż w większości były prześlado- wane przez ludzi. Jednak nasta- wienie wielu ludzi się zmieniło i nie tylko pozwala się, aby zwie- rzęta żyły w mieście, ale nawet sprzyja osiedlaniu przynajmniej niektórych. Nim jednak ludzie będą mieli w stosunku do lisa, je- ża, kuny, tchórza czy borsuka rów- nie pozytywne nastawienie, jakie okazują wobec ptaków, musi znik- nąć wiele przesądów i uprzedzeń. Tylko nieliczne gatunki, jak na przykład wiewiórki, można dobrze obserwować za dnia. Znacznie więcej małych i niezbyt dużych, dziko żyjących ssaków prowadzi raczej nocny tryb życia. Uchodzą przez to naszym obserwacjom licz- ne, interesujące szczegóły ich ży- cia. Aby móc zbadać choćby tylko podstawowe zasady wykorzysty- wania terenu na przykład przez jeże, uczeni musieli wyposażyć je w małe nadajniki radiowe. Ba- dacze wyposażeni w urządzenia odbiorcze wędrowali w ślad za je- żami poprzez ogrody i parki. Mały nadajnik nie przeszkadza je- żowi ani w poszukiwaniu pokarmu, ani przy rozrodzie. Jest on skon- struowany tak precyzyjnie, że przekazuje nawet informacje doty- czące odpoczynku czy poszuki- wania pokarmu. Trudności wy- stępowały po stronie obserwatora. Jeśli mianowicie jeż skręcił za róg domu, sygnał z jego nadajnika nie dochodził już do człowieka. Tylko poprzez nieustanne postępowanie z anteną odbiorczą w ślad za je- żem możliwe było pozostawanie na jego tropie. W obrębie miejskie- go parku było to zupełnie proste, ale na terenie gęsto zabudowanym także i ta nowoczesna technika ba- dania nocnego życia zwierząt zawodzi. Do obserwowania zwierząt nocą doskonałe są tzw. noktowizory, to jest przyrządy działające w pod- czerwieni. Są jednak nieporęczne i dość drogie. Wykorzystują one promieniowanie cieplne (podczer- wone), które stale wytwarzają cia- ła ciepłokrwistych istot żywych, względnie które powstaje przy od- dawaniu pobranego za dnia ciepła przez drzewa, budynki, a nawet samą ziemię. Poszczególne ma- teriały zachowują się przy tym w rozmaity sposób, tak że nocny „obraz cieplny" nie dorównuje do- kładnością obrazowi, jaki uzys- kujemu za dnia dzięki światłu sło- necznemu. Różnorodność pro- mieniowania cieplnego polega tyl- ko na jego nasileniu; odtwarzaniu danego obrazu brakuje barw, którymi obdarza nas światło wi- dzialne. Jeśli nawet ludzie nie są w stanie bezpośrednio odbierać obrazów cieplnych i potrzebują do pomocy 115 najnowszych wytworów techniki, nie oznacza to, że w przyrodzie nie są do tego zdolne rozmaite organizmy żywe. Na przykład nie- które węże mają specjalne organy zmysłowe, umożliwiające im wy- rzucanie promieniowania cieplne- go. Również komary, kłujące ludzi podczas nocnego poszukiwania dawców krwi, orientują się w sytu- acji na podstawie ciepła wypro- mieniowanego przez ciało czło- wieka. Dla nocnych obserwacji zwierząt równie pożyteczne jak obrazy cieplne byłyby obrazy akustyczne, to jest dźwięki, które można by usły- szeć i zarejestrować. Większość ssaków prowadzących nocny tryb życia posługuje się taką właśnie techniką: wydają dźwięki niesły- szalne dla ucha ludzkiego, tzw. ult- radźwięki. Wykorzystują echo tych sygnałów równie dobrze i równie dokładnie, jak ludzie, którzy odbie- rają oczami promienie światła wi- dzialnego. W ten sposób zwierzęta odbierają niejako „obrazy słu- chowe" swego otoczenia, co pozwala im nawet w ciemności do- brze orientować się lub polować na zdobycz. Od dawna już wiadomo, że nieto- perze posługują się ultradźwię- kami. Z nowszych badań wynika, że dzięki ultradźwiękom nietope- rze mogą nawet określić szybkość i kierunek lotu owadów, które sta- nowią ich zdobycz. Ultradźwięki jednak, zanim zo- staną odebrane, muszą być wyda- ne. Dopiero ich echo daje potrzeb- 116 Płomykówka: jej „twarz" (tzw. szlara) stanowi ekran dla dźwięków ne informacje, zarazem jednak zdradzając swego nadawcę. Nie- które motyle nocne orientują się bardzo szybko, że są namierzane przez ultradźwięki jakiegoś nie- toperza i albo natychmiast opadają na ziemię, albo przechodzą w nad- zwyczaj nierówny, „zataczający się" lot, aby ujść swemu prześla- dowcy. Sytuacja jest jeszcze groźniejsza, gdy małe ssaki porozumiewają się między sobą wydając głosy w za- kresie ultradźwięków, co może być usłyszane przez jakiegoś ich wro- ga. Tak może się przydarzyć my- szom, które szukając pokarmu między opadłymi liśćmi utrzymują Nietoperze polują posługując się słuchem: kontakt ze swymi współbraćmi wy- dając ciche piski słyszalne jeszcze dla człowieka, a zdradzające tak dokładnie pozycję gryzoni polu- jącej płomykówce, jak światło dzienne myszołowowi. Ultra- dźwięki mogą usłyszeć i kierować się według nich także skradające się w poszukiwaniu zdobyczy kuna domowa czy kot. A zatem słyszenie i możliwość by- cia słyszanym odgrywają w no- cnym życiu zwierząt ogromną rolę. Jest to też zapewne powodem, dla którego liczne małe ssaki mają stosunkowo duże uszy. Tak na przykład u myszy leśnej wynoszą one prawie dwie trzecie wysokości głowy: równie duże proporcjonal- acek wielkouch ma szczególnie duże uszy nie uszy ludzi musiałyby mieć około 20 cm długości. Sam tylko rzut oka na rozłożone uszy niektó- rych gatunków nietoperzy zdradza, że słuch musi odgrywać w ich ży- ciu ważną rolę. Wskazują na to również nazwy niektórych krajo- wych nietoperzy, np. gacek wielko- uch (Plecotus aurituś). Pomysłowym technikom udało się przezwyciężyć trudności związane z odbiorem ultradźwięków przez ludzi. Opracowano mianowicie przyrządy sztucznie obniżające wysokie tony w takim stopniu, że stają się słyszalne przez ludzi. Przyrządy te, określane nazwą „wykrywaczy nietoperzy", otwie- rają przed ludźmi bogactwo dźwię- 117 ków, których istnienia i obfitości nawet nie przeczuwano. Przy pew- nym treningu można się nawet na- uczyć odróżniać głosy rozmaitych gatunków nietoperzy. Również zwyczajne myszy i liczne owady wydają ultradźwięki lub rozmaite szmery niesłyszalne dla ludzi. Tego rodzaju przyrządy od- krywają przed naszymi uszami no- wy świat umożliwiając równocześ- nie wiele interesujących badań. Noc jest pełna głosów nawet wte- dy, gdy wydaje się nam zupełnie cicha. Na odwrót: można się nie- kiedy dziwić, że niektóre drobne zwierzęta zachowują się spokojnie pomimo największego nawet hała- su, jaki panuje w ich najbliższym otoczeniu. Jeśli większość tych to- nów leży w przedziale niższych częstotliwości (tzw. tony głębokie), nie są one przez te zwierzęta w ogóle słyszane, lub też tylko tak odczuwane, jak ludzie odczuwają jakiś daleki pomruk grzmotów. Tym tłumaczy się też niewielka wrażliwość ptaków, a także psów i kotów, na hałasy wywołane ruchem ulicznym. Na hałas ten składają się także tony wyższe, za- tem nic dziwnego, że zwierzęta wyposażone w doskonały słuch, np. koty lub psy, rozpoznają po dźwięku nadjeżdżającego samo- chodu, że zbliża się ich pan. Wędrujące nocami ssaki, a także sowy, korzystają również z dosko- nałego zmysłu dotyku. Dzięki nie- mu zyskują, z niewielkiej odległo- ści od głowy czy tułowia, bardzo dokładne dane o zbliżającej się zdobyczy, o wielkości jakiejś kryjó- wki i szansach ewentualnego sko- ku na wybraną gałąź. Jeśli kot mo- że gdzieś przecisnąć głowę, prze- ciśnie też na pewno resztę ciała. Myszom i szczurom najlżejsze drgania podłoża zdradzają zbli- żające się niebezpieczeństwo, toteż ich wrogowie poruszają się prawie bezszelestnie. Zupełnie czymś innym jest orien- towanie się na podstawie zapa- chów. Powietrze niesie ze sobą śladowe ilości pewnych substancji chemicznych, które mogą przyle- gać początkowo do podłoża, a po- tem stopniowo przenikają do powietrza. Podczas oddychania cząstki te osiadają na wilgotnej błonie węchowej nosa, a wywoły- wana przez nie podnieta przekazy- wana jest do mózgu i tam analizo- wana. Na razie ludzie nie dyspo- nują jeszcze rozwiązaniem techni- cznym porównywalnym do wspomnianych wyżej, które by po- zwoliło na przetworzenie tych syg- nałów chemicznych lub na ich wzmocnienie stosowne do zdolno- ści węchowych człowieka. Może- my tylko zazdrościć zapoznając się z wynikami wymyślnych eks- perymentów, z których nie może- my korzystać; nie możemy na- śladować szczególnych osiągnięć w tej dziedzinie psów, kun czy in- nych zwierząt. Nasz zmysł węchu jest zbyt słabo rozwinięty, niemal zmarniały, jeśli porównamy go z węchem większości zwierząt. Węch kieruje wielu nocnymi czyn- nościami ssaków. Ma on tę zaletę, 118 Pójdźka że nie zdradza odbiorców syg- nałów zapachowych, a jedynie po- maga zlokalizować nadawcę. Z na- silenia zapachów można ustalić, jak blisko się on znajduje lub też jak dawny jest dany „znak za- pachowy", na przykład odchody złożone w określonym miejscu rewiru. Używanie substancji za- pachowych reguluje nadzwyczaj dokładnie współżycie wielu zwierząt. Tak na przykład wolno żyjące koty regularnie markują od- chodami swoje tereny łowieckie. W zależności od tego, jaką wiado- mość otrzymały poprzez znaki zapachowe, schodzą sobie z drogi, dzięki czemu unikają niebezpie- czeństwa bijatyki, lub też przeciw- nie: spotykają się ze sobą. Ich noc- ne wędrówki odbywają się według dość dokładnie ustalonych zwycza- jów i w żadnym razie nie przebie- gają bez celu lub planu. Znaki zapachowe pozostawione przez pobratymców informują o stanowisku społecznym osob- nika, który je pozostawił, zdradza- jąc jego ewentualną gotowość do rozrodu lub też przynależnoć do grupy. Przykładowo szczury żyją w grupach tworzonych przez osob- niki należące do tej samej rodziny i zajmujących stale określone tere- ny, tzw. „terytoria grupowe". Tole- rowane są na takim terytorium tyl- ko osobniki odznaczające się spe- cyficznym zapachem własnej gru- py. Wszystkie inne szczury to szczury obce, które zostaną z tery- torium wygnane. Wyjaśnia to, dlaczego tak trudno odłowić szczury i myszy domowe przy użyciu pułapek. Nawet naj- bardziej nęcąca przynęta nie może zmienić faktu, że do pułapki przyl- gnął już zapach człowieka. Jeśli w dodatku złapał się w tę pułapkę któryś z członków grupy, przetrwa sygnał najwyższego niebezpie- czeństwa: ranny lub umierający szczur pozostawia nadzwyczaj od- straszający sygnał zapachowy. Rozmaite gatunki ssaków wyposa- żone są w opisane wyżej zdolności zmysłowe nieosiągalne dla ludzi. Dzięki nim mogą one wykorzysty- wać noc jako „niszę czasową" w ramach swojej przestrzeni życiowej. Byłoby sprawą nad- zwyczaj ciekawą móc powędrować ich śladami i dzięki temu lepiej poznać i zrozumieć ich życie. Nie- które ludzkie uprzedzenia runęłyby jak domek z kart. Na przykład wy- obrażenia o bandyckich napadach, których dopuszczają się lisy we wsiach lub na skraju miast. W przypadku lisów szczególne okoliczności wymagają, abyśmy zmienili dotychczasowe poglądy dotyczące ich sposobu życia. Od szeregu lat w Wielkiej Brytanii lisy nie są już zwalczane, gdyż w kraju tym nie występuje wścieklizna. Tym samym zniknął jeden z powo- dów, dla których zwierzęta te były tak bardzo prześladowane również „z urzędu" i ustało gazowanie li- sich nor, co jest nadal praktykowa- 120 ne na dużą skalę w Europie Środ- kowej. Gdy pewnego razu grupa kamerzystów telewizji brytyjskiej BBC, we współpracy z naukowca- mi, którzy badali życie lisów w miastach, próbowała nakręcić film na ten temat, fotografowane lisy stały się w miarę upływu cza- su tak poufałe, że gdy tylko usta- wiano kamerę do zdjęć, natych- miast do niej przybiegały. Lisy zaczynały też coraz wyraźniej przechodzić na dzienny tryb życia, gdyż dzień przestał być dla nich tak niebezpieczny. Lubią wy- grzewać się w słońcu, w parkach i ogrodach bawią się na oczach spacerowiczów i pozwalają się karmić ludziom życzliwie do nich usposobionym, podobnie jak to czynią włóczące się koty. Podobnie, jak koty domowe, lisy chwytają mysz jednym skokiem. Ponieważ nie mają wysuwalnych pazurów, muszą w ułamku sekun- dy przycisnąć mysz łapami do zie- mi. Długi, wąski pysk lisa nadaje się do tego lepiej niż krótka, za- okrąglona mordka domowego kota. Kot nie widzi ponadto swej zdobyczy, gdy znajduje się ona bezpośrednio przed nim i musi wy- macać jej położenie włosami czu- ciowymi (wibrysami). Zarówno lis jak i kot, polujące głównie na małe zwierzęta, byłyby > U góry: lis jest nie tylko myśliwym, ale także zbieraczem. Kości sarny przed jego norą (u dołu po lewej) pochodzą z padliny U dołu po prawej: otwarte i zwężone źrenice kota (patrz strona 122) w pewnym stopniu zdolne do po- szukiwania zdobyczy tak w dzień, jak i w nocy. Istotnie dzieje się tak tam, gdzie jest jej mało, ale w mia- stach, gdzie podaż zdobyczy jest znaczna, lisy przesypiają dzień w ukryciu, a na łowy ruszają w no- cy. O wielkim znaczeniu wzroku dla tych myśliwych świadczy choć- by kształt ich źrenic. U kotów „za jasnego dnia" źrenice oczu zwęża- ją się do cienkiej, pionowej krese- czki: tworzą maleńką szparkę, po- przez którą światło wpada do wnę- trza oka. W miarę zmniejszania się siły światła źrenica rozszerza się i nocą zajmuje prawie całe oko. Jeśli do oczu kota dochodzi choć trochę światła, widzi on nocą pra- wie tak dobrze, jak za dnia. Jednak zamknięty na ciemnym poddaszu nie będzie nic widział. Nie złapie też żadnej myszy. Nie należy za- tem zamykać kota nocą w piwnicy czy innym ciemnym pomieszcze- niu, gdyż jedynym efektem takiego postępowania jest dręczenie zwie- rzęcia. Zależność kota od choćby niewiel- kiej ilości światła pozwala zro- zumieć, dlaczego koty właśnie na terenach zamieszkanych przez ludzi potrafią doskonale wyżyć ze swoich nocnych polowań przynaj- mniej wtedy, gdy przejściowo pozbawione są ludzkiej opieki. Światło latarni ulicznych i do- chodzące z mieszkań zapewnia im dostateczną widzialność. Środo- wisko, które stanowią dla kota ota- czające go osiedla ludzkie, jest dla niego dogodniejsze niż gęsty las. 100 Tym bardziej zrozumiały jest fakt, że koty współżyjąc blisko z ludźmi, zachowują jednak niezależność. Kot domowy potrafi wziąć ze świa- ta ludzi to, co najlepsze, nie stając się jednak niesamodzielnym zwie- rzęciem domowym. Przynajmniej na niektórych tere- nach do stałych mieszkańców miast należy zaliczyć borsuka (Meles meles) i tchórza. Nieliczne są opisy ich sposobu ży- cia w obrębie osiedli ludzkich. Miasta takie, jak Wiedeń, w okre- sie wzmożonego zwalczania lisów poprzez gazowanie nor stały się miejscem ucieczki dla borsuków. Akcja gazowania niemal całko- wicie wytępiła borsuki, ponieważ o ile lisy w norach ziemnych prze- bywały za dnia raczej rzadko, bor- suki prawie zawsze. Lisom udawa- ło się więc ujść tym okrutnym prześladowaniom, których ofiarą padły ociężałe, mniej ruchliwe bor- suki. Ucieczka borsuka do ślepo kończącej się odnogi nory jest dla niego głównym sposobem obrony. Mając bezpieczny zad i boki stara się zębami i pazurami odstraszać wroga, co zupełnie zawodzi w przypadku trującego gazu. Dlaczego się na nie poluje, właś- ciwie nie wiadomo, gdyż borsuki nie powodują żadnych szkód. Ich główny pokarm stanowią dżdżo- > U góry: tchórz chętnie przebywa w pobliżu zbiorników wodnych, gdzie zjada również martwe ryby U dołu: największym wrogiem bor- suków w osiedlach ludzkich jest ruch uliczny wnice, padlina zwierzęca i owoce, które znajdują na ziemi. Szczegól- nie dżdżownice mają w odży- wianiu borsuków wielkie znacze- nie i na niektórych terenach stano- wią niemal jedyny ich pokarm. Je- śli istotnie borsuki udają się na żer na pola kukurydzy czy ziemnia- ków, to wyrządzane tam przez nie szkody są niczym w porównaniu do szkód powodowanych przez sarny czy jelenie. A przecież zwierzęta te, chowane w dużych ilościach, są nadal otaczane ochroną jako gatunki łowne: o ochronie borsuka nie słychać nic. Jedynym ustępstwem ze stro- ny myśliwych jest ostatnio zmniej- szenie wielkości odstrzału bor- suków. Nic dziwnego zatem, że borsuki prowadzą nocny tryb życia i że na terenach, na których nie odbywają się polowania, a więc na przykład w miastach i na wsiach, pomimo niebezpieczeństw, które niesie im ruch uliczny, lepiej im się żyje niż w lesie czy na polu. Nocny tryb życia borsuków nie jest spowodowany wyłącznie polowa- niami. Wiąże się to również z try- bem życia dżdżownic stanowią- cych ich główny pokarm. Dżdżow- nice unikają światła dziennego i wychodzą ze swoich koryta- rzyków w ziemi najczęściej w ciem- ne, ciepłe i wilgotne noce. Let- nie, ulewne deszcze zalewają ich „mieszkanka" i zmuszają dżdżo- wnice do wychodzenia na powierz- chnię ziemi: tylko wtedy pojawiają się one w ciągu dnia. 124 Borsuk udaje się na poszukiwanie pokarmu, gdy jest dużo dżdżownic. Badania potwierdziły tę zależność, również te przeprowadzone za po- mocą małych stacji namierzają- cych. Natomiast młode borsuki chętnie bawią się przed norą już w promieniach zachodzącego słońca. Także dorosłe borsuki w okresie krótkich, letnich nocy wyruszają na łowy przed zapad- nięciem ciemności. W miejskich parkach krótko przystrzyżone traw- niki stwarzają najlepsze możliwoś- ci polowania na dżdżownice. Z te- go samego powodu polują tam również jeże; nawet lisy biorą udział w nocnych „łowach" na dżdżownice. Tak więc rozmaite aspekty miejs- kiego życia współdziałają ze sobą w szczególny sposób. Małe zagro- żenie, podaż pokarmu i sposób pielęgnacji trawników powodują, że poszukiwany pokarm można znaleźć „jak na talerzu" - wszyst- ko to tworzy nader sprzyjającą kombinację. Hałas podczas dnia i niepokojenie zwierząt w parku przez licznych spacerowiczów nie mają dla borsuków szczególnego znaczenia, gdyż nocą mają dość czasu, aby rozkoszować się dżdżo- wnicami. Właściwe pielęgnowanie terenów parkowych sprzyja two- rzeniu się w ziemi próchnicy, a tym samym i licznej obecności dżdżownic, podczas gdy nowo- czesna gospodarka rolna na wsi daje skutki zupełnie przeciwne. Występowanie borsuków w mie- ście zależy zatem od tego, czy ' >* :. j*lS Opuszczone szopy wśród pól nierzadko są schronieniem dla lisa czy borsuka władze miejskie będą tolerowały na terenie parków nory borsucze czy lisie. Tylko przy pozytywnym nastawieniu siedliska ludzkie będą mogły stać się schronieniem dla przedstawicieli tych tak prześlado- wanych gatunków zwierząt. Znacznie gorzej przedstawia się sytuacja tchórza. Obecnie należy on do gatunków wysoce zagro- żonych na terenie całej Europy Środkowej. Walące się kurniki, sto- jące wśród pól szopy czy składy drewna, słowem miejsca, gdzie tchórz mógł w razie potrzeby szu- kać schronienia, dzisiaj niemal już nie istnieją. Z kolei w miastach i na wsiach tchórz narażony jest na konkurencję ze strony znacznie od niego większej, silniejszej i le- piej przystosowującej się do otoczenia kuny domowej. Brzegi naturalnych zbiorników wodnych, stanowiące jego najważniejszą przestrzeń życiową, kształtowane są w coraz większym stopniu w sposób daleki od naturalnego. Coraz bardziej brakuje żab, od któ- rych jeszcze przed ćwierćwieczem roiło się w każdej wiejskiej sadza- wce. Przyszłość tchórza może się wiązać tylko z wsią, gdzie są jesz- cze możliwości poprawy jego wa- runków życiowych. Powinny być tworzone zbiorniki napełniane wodą wodociągową, która w razie potrzeby byłaby uży- wana do gaszenia pożaru. Rów- 1?fi nież i dawniej wiejski stawek słu- żył jako magazyn wody na wypa- dek pilnej potrzeby, ale poza tym był pozostawiony sam sobie. Kilka pływających po nim kaczek domo- wych użyźniało wodę odchodami; sprzyjało to rozwojowi glonów, któ- rymi z kolei żywiły się kijanki żab. Na brzegu takich zbiorników tchó- rze polowały na żaby i karczowniki (Awicola terrestriś). Ich zniknięcie z terenu wsi jest najlepszym dowo- dem, jak bardzo właśnie wsie zmieniły swój wygląd stając się miniaturowym odbiciem miasta. Konieczna jest tu jednak pewna poprawka. Sposób życia na wsi nie powinien być odbiciem życia w mieście. Przeciwnie, powinno się coraz usilniej czynić starania, aby do wsi wprowadzić więcej ży- wej przyrody. Zbyt wiele już zosta- ło w nich zniszczone i stracone bezpowrotnie. Miasta uczyniły w tej sprawie dużo więcej: ich wła- dze zdążyły docenić wartość przy- rody w ogólności, a bogatego ży- cia zwierząt w szczególności. Wio- ski muszą się starać, aby miasta dogonić! Tam, gdzie stworzymy żabom właściwe warunki, dajemy tchórzowi szansę przeżycia 19R Samiec zięby na gałązce kwitnącej jabłoni Ptaki w osiedlach ludzkich Żadna chyba inna grupa żywych organizmów, zamieszkujących te- reny osiedla ludzkie, nie jest tak charakterystyczna dla nich, jak ptaki. Jeszcze niedawno wystę- powanie ptaków oraz bogactwo ro- ślin były kryteriami rozstrzygający- mi o tworzeniu rezerwatów przyro- dy w Europie Środkowej. Książki uświadomiły ludziom fatalne dla przyrody skutki stosowania trucizn i doprowadziły do tego, że sub- stancje w rodzaju DDT zostały za- bronione, względnie znacznie ograniczono ich stosowanie. Dla większości ludzi nie do zniesienia była myśl, że w przyszłości śpiew ptaków nie będzie już zwiastował wiosny. Gwiżdżące kosy, ćwierkające wró- ble lub dzwońce czy wreszcie ptaki wielu innych gatunków to mie- szkańcy miast, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić życie w nich. Ptaki należą do miejskiego środowiska tak samo, jak samo- chody i budynki, śpieszący się lu- dzie czy hałas pędzących pojaz- dów. Pieśń ptaka pośród zgiełku śródmieścia wydaje się ostatnim ogniwem łączącym mieszczucha z przyrodą. Ptaki większości gatunków za- mieszkujące tereny osiedli ludz- kich, niezależnie od dokarmiania, nie są zbytnio przywiązane do lu- dzi. Starają się zawsze przebywać w oddaleniu wynikającym z dy- stansu ucieczki i odtruwają natych- miast, gdy odległość ta zostanie przekroczona. Na tym właśnie po- lega ich wyższość nad innymi zwierzętami: w razie potrzeby mo- gą po prostu szybko odlecieć. Nie- bezpieczeństwo grożące ptakom ze strony drapieżników jest naj- częściej większe, niż ze strony człowieka. Nie zawsze jednak tak było. Dopie- ro, gdy zostało zakazane strze- 117 lanie do ptaków z wiatrówek i ka- rabinków małokalibrowych na terenie dzielnic mieszkalnych, niszczenie ptasich gniazd oraz ło- wienie ptaków śpiewających, dy- stans ucieczki u wielu gatunków ptaków znacznie zmalał. Ochrona ptaków śpiewających należy do działań, które wyprzedziły właści- wą ochronę gatunkową zwierząt. Skrzynki lęgowe i karmniki dla pta- ków stanowią jeszcze i dzisiaj symbol zmienionego stosunku ludzi do świata ptaków. W Europie pozytywne nastawienie ludzi do ptaków śpiewających za- znaczyło się dopiero około pół wieku temu, a pełne uznanie zys- kały one dopiero po wojnie. Od tego momentu wielkość populacji wielu gatunków ptaków w miej- skich ogrodach i parkach znacznie wzrosła, podczas gdy na wsi, z in- nych zresztą powodów, liczebność ich wykazywała tendencję zniż- kową. W niniejszej książce wskazy- wano już na zależności między ochroną zieleni w miastach a nie- mal równomiernym ubożeniem przyrody na wsi, a także na próby upodobniania się sposobu życia na wsi do życia w miastach. Należy odpowiedzieć sobie na py- tanie, jakie gatunki ptaków przystosowały się do życia w osie- dlach ludzkich, czego wymaga od nich ta nowa przestrzeń życiowa, jaką rolę spełniają w miastach i ja- kie są perspektywy, aby na terenie miast o znacznej gęstości zalu- dnienia utrzymywały się populacje ptaków. 19« Jak wskazywano już uprzednio, ptaki występujące na terenie miast można, zależnie od ich sposobu życia, podzielić na kilka grup. Są to mianowicie: ptaki pierwotnie za- mieszkujące tereny skaliste, mieszkańcy obrzeży lasów i wreszcie obierające drzewa igla- ste na miejsca gniazdowania. Te ostatnie należą również do ptaków zamieszkujących skraj lasów, ponieważ w poszukiwaniu poży- wienia muszą przelatywać na po- bliskie pola. Ptaki zamieszkujące skały Do grupy pierwszej, czyli ptaków zamieszkujących pierwotnie skały, należą jerzyki i gołębie miejskie, dymówki i oknówki, kawki i kopciu- szki. Można by dodać kilka innych gatunków, które jednak albo tylko gdzieniegdzie występują regular- nie, albo są tak rzadkie, że z trud- nością można je zaliczyć do pta- ków miejskich. Przykładem może tu być sokół wędrowny czy pomur- nik (Tichodroma muraria). Barwnie upierzone pomurniki tylko w nieli- cznych przypadkach zlatują z gór na tereny przedgórza, aby tam przezimować wśród murów wię- kszych miast czy zamków: w szczelinach i rysach murów znajdują dla siebie pokarm. Jerzyki, a w Szwajcarii i w połu- dniowej Europie także jerzyki skal- ne (Apus melba), należą do szcze- gólnie charakterystycznych ptaków zamieszkujących miasta i większe wsie. Gnieżdżą się pod okapami dachów, na dobrze osłoniętych gzymsach wyższych budynków i w wąskich niszach. Ich rozprzest- rzenienie się na terenie Europy, w rejonach o klimacie umiarkowa- nym, nie byłoby w zasadzie możli- we bez korzystania z budynków wzniesionych przez człowieka. Jerzykom potrzebne jest otoczenie skał, jakie stanowią miasta nie tyl- ko ze względu na dostatek miejsc na lęgi, gdzie ptaki te tworzą luźne kolonie, ale przede wszystkim z uwagi na możliwość znalezienia pokarmu. Masy ciepłego powietrza unoszące się nad nagrzanymi mu- rami miast niejako „zbierają" nie- zliczone owady, zwłaszcza małe, z terenów podmiejskich i nad sa- mym miastem unoszą je do góry. Jerzyki żerują przelatując z otwar- tymi dziobami przez ten „powietrz- ny plankton". Przy pięknej po- godzie można oglądać całe ich gromady zataczające koła wysoko w powietrzu. Wieczorem, gdy powracają na ziemię do swych gniazd i kryjówek, wydają ostre i przenikliwe okrzyki zagłuszające niekiedy nawet uliczne hałasy. Czasem jednak jerzyki pozostają przez całą noc w powietrzu zata- czając podniebne koła prawdo- podobnie przez sen. O zależności jerzyków od dużej podaży owadów świadczy choćby to, że powracają z afrykańskich zi- mowisk dopiero na początku maja, gdy wszystko już zieleni się i kwit- nie, zaś opuszczają swe tereny lę- gowe leżące na północ od Alp już w końcu lipca. Nieliczne jerzyki wi- doczne jeszcze w sierpniu należą do maruderów. Gdy latem, pod- czas pobytu jerzyków na naszym kontynencie, panuje pogoda zimna i wilgotna, ofiarą padają liczne młode, a niekiedy i stare jerzyki. Okresy złej pogody pomagają im przetrwać wyższe temperatury pa- nujące z reguły w miastach. Nie- rzadko jerzyki lecą wiele kilomet- rów, aby w pobliżu jezior i zapór wodnych chwytać owady, które podczas wilgotnej i zimnej pogody wylęgają się z pływających w wo- dzie larw. Jeśli jednak latem tem- peratura obniży się zbytnio, jerzyki giną. Ich zapotrzebowanie na pokarm jest bardzo duże, po- nieważ zużywają wiele energii pę- dząc życie głównie w locie. Dla dwóch gnieżdżących się u nas, w Europie Środkowej, gatunków jaskółek, a mianowicie dla dymów- ki {Hirundo rustica) i oknówki (De- lichon urbica), miejscowe warunki bytowania są bardziej sprzyjające. Dymówki budują gniazda nawet wewnątrz pomieszczeń, a nie, jak oknówki, tylko na zewnętrznych ścianach budynków, choć trochę osłoniętych przed deszczem i zbyt silnym nasłonecznieniem. Dymó- wki chętnie wybierają sobie do bu- dowy gniazd wnętrza stajni, ponie- waż jest tam cieplej niż na ze- > Zarówno dymówka - u góry po lewej, jak i oknówka - u dołu, związa- ne są w Europie Środkowej z osiedlami ludzkimi. Dzięki wykorzystywaniu odmiennych nisz ekologicznych nie is- tnieje między obu tymi gatunkami kon- kurencja podczas budowy gniazd wnątrz, a ponadto jest zwykle wie- le much, które mogą wyłapywać. Nowoczesne stajnie i zwalczanie trującymi preparatami wszelkiego rodzaju owadów to czynniki, które wypędziły wiele dymówek z ich dawnych miejsc lęgowych pod lu- dzkim dachem. Jaskółki obu gatunków budują mi- seczkowate gniazda z wilgotnej gliny, której grudki przyklejają do ścian. Kiedy również i na wsi ulice i place zostały w większości utwar- dzone, liczebność jaskółek szybko uległa zmniejszeniu. Zjawisko to zaznacza się szczególnie wyraźnie u jaskółek oknówek gniazdujących zwykle wspólnie i tworzących mniejsze lub większe kolonie. Mo- gą się one utrzymać jeszcze tylko w mniejszych, „zacofanych" wsiach. Im wsie są większe, tym zwykle mniej jest w nich oknówek (za to tym więcej utwardzonych dróg). W przypadku dymówek zmniejszenie się liczebności nie było tak dotkliwe, ponieważ gnież- dżą się one w stajniach lub sieniach budynków gospodarczych zwykle pojedynczo lub po kilka. Niemniej niejeden mieszkaniec miasta zazdrości ludziom ze wsi, że są jeszcze u nich jaskółki. Mias- ta nie były i nie są odpowiednią przestrzenią życiową jaskółek, zarówno dymówek jak i oknówek, ponieważ ptaki te nie szukają po- karmu lecąc jak jerzyki wysoko w powietrzu, a tuż nad ziemią. Właściwe miejsce zdobywania pokarmu stanowiły zatem dla nich łąki i ogrody, które otaczały trady- 139 cyjne chłopskie wsie, zanim nowo- czesna gospodarka i mechanizacja nie zniszczyły niskopiennych sa- dów i nie przekształciły bogatych w kwiaty pastwisk w wysoko wy- dajne tereny uprawne. Wraz z za- nikaniem tych przestrzeni życio- wych również i jaskółki stawały się coraz rzadsze. Natomiast stosunkowo dobrze daje sobie radę w miastach inny pier- wotny mieszkaniec skał - kop- ciuszek. Być może częstość jego występowania nawet wzrosła w bieżącym stuleciu w porównaniu z okresem wcześniejszym. W każ- dym razie nie ma chyba wsi, w której nie można by napotkać tego małego ptaszka. Także w miastach jego piosenka należy do tych ptasich śpiewów, które re- gularnie dają się słyszeć. Najczęś- ciej kopciuszek jest też pierwszym, który rozpoczyna koncert wczes- nym rankiem. Od czego to zależy? Czy kopciuszek potrzebuje mniej godzin snu, niż inne ptaki śpiewa- jące? Przypuszczalnie nadzwyczaj wczes- ny śpiew kopciuszka związany jest ze sposobem poszukiwania przez niego pokarmu. Czyni to ska- cząc z murka na murek, z płotu na płot lub też ze „szczytu" wieżo- wca na dach najbliższego domu szukając małych owadów i pa- jąków. Wcześnie rano może łatwiej znaleźć owady, które w ciągu nocy latają w pobliżu lub które teraz opuszczają swoje kryjówki. Chłód wczesnego poranka czyni je ocię- żałymi i ich to właśnie szuka kop- Kopciuszek karmiący pisklę ciuszek. Później, gdy robi się ciep- lej, owady szybko odlatują, a i pa- jąki stają się bardzo ruchliwe. Ma- ły ptaszek siedzi wtedy na swoim punkcie obserwacyjnym wypatru- jąc zdobyczy, a gdy spostrzeże owada, szybko podfruwa, aby go schwytać. Jest to częsty sposób polowania kopciuszka. Ptaszek po- trzebuje wiele zdobyczy, aby pokryć zapotrzebowanie na po- karm, szczególnie w okresie lęgo- wym, gdy para dorosłych ptaków musi wykarmić siebie i młode. Długi, letni dzień jest niemal zbyt krótki na zdobycie dostatecznej ilo- ści pokarmu dla piskląt, zwłaszcza że gorące godziny południowe znacznie pogarszają wyniki ło- wów. Owady są wtedy albo za szyb- kie, albo chowają się przed upa- łem. Te same trudności napotykają kopciuszki żyjące wysoko w gó- rach, w skalistych rejonach Alp. Skierowane w stronę słońca skały nagrzewają się około południa nadzwyczaj intensywnie. Równo- cześnie tereny wysokogórskie ofe- rują znacznie mniej owadów niż niziny. Miasta i wsie są więc dla kopciuszka znacznie dogodniej- szym środowiskiem, gdyż łączą zalety środowiska skalnego z obfi- tością owadów typową dla nizin. Ale także i w tych środowiskach kopciuszek musi zaczynać dzień skoro świt, jeśli chce złowić dosta- teczną ilość owadów. 133 Sokół wędrowny z upolowanym gołębiem grzywaczem Osobliwością wśród mieszkańców terenów górskich jest sokół wędro- wny. Trwające dziesiątki, a w mia- stach nawet setki lat prześladowa- nia tego dużego, silnego i nadzwy- czaj szybkiego ptaka wypędziły go zarówno z miast, jak i z zam- kowych murów. Niewiele sokołów przeżyło prześladowania, na które były narażone aż do lat 60. ze strony zarówno sokolników, jak i hodowców gołębi czy myśli- wych. Pozostałości środków uży- wanych do zwalczania szkodni- ków, zwłaszcza DDT stosowanego jako trutka na owady, pogarszały ponadto drastycznie wyniki roz- rodu gniazdujących jeszcze par, ponieważ skorupki' jajek stawały 134 się zbyt cienkie i łatwo pękały. Tym dodatkowym, ujemnym czyn- nikom sokoły wędrowne nie mogły się przeciwstawić. Ich populacje zostały zdziesiątkowane i na wiel- kich obszarach ptaki te zostały cał- kowicie wytępione. Tak więc ptakom tym zagroziła całkowita zagłada. Tylko szczegól- nym i intensywnym zabiegom ochronnym, w tym zwłaszcza cało- dobowemu strzeżeniu gniazd pod- czas okresu lęgowego należy zawdzięczać, że wielkość popu- lacji sokołów wędrownych obecnie stopniowo wzrasta. Dzięki akcjom ochronnym w Badenii-Wirtember- gii żyło już w końcu lat 80. około 120 par lęgowych. sst Pustułka zwykle zabija swą ofiarę na ziemi Sokoły wędrowne miałyby w mias- tach pod dostatkiem doskonałego pożywienia w postaci miejskich gołębi. Dla populacji gołębi byłoby to korzystne, gdyż sokoły wyłapa- łyby przede wszystkim ptaki chore i słabe. Próbuje się osiągnąć to wypuszczając w miastach sokoły wędrowne odchowane w niewoli. Pustułki osiedlają się już od stuleci na wysokich budynkach naszych miast. Ich rewiry, na terenie których polują na wróble, dzwońce {Carduelis chloriś) i myszy, pokry- wają prawie całkowicie obszary poszczególnych miast. Tylko w ob- rębie granic Monachium zamie- szkuje około 60 par lęgowych. Dla pustułek, łatwo przystosowujących się do nowego otoczenia, miasta są dodatkową przestrzenią ży- ciową. Pustułka Sokót wędrowny 135 aaHnanHBfaHnaib I Dudek karmiący pisklę w dziupli w pniu jabłoni Mieszkańcy skraju lasu Znacznie większa jest liczba gatunków ptaków zasiedlających obecnie miasta i wsie, a obejmują- ca dawnych mieszkańców obrzeży lasów. Ich spektrum obejmuje pta- ki o bardzo różnym sposobie od- żywiania się. Są wśród nich typowi owadożercy, jak malutkie strzyżyki (Troglodytes troglodytes), ptaki owocożerne, np. kosy, drozdy śpiewaki {Turdus philomeloś) i in- ne, aż do ziarnojadów (liczne ga- tunki łuszczaków) i ptaków drapie- żnych, jak wspomniane już pustu- łki, które najchętniej gnieżdżą się na terenach użytkowanych rolni- czo na skraju lasów. Do ptaków drapieżnych w szer- szym znaczeniu tego słowa należą także dzierzby gąsiorki i dzierzby rudogłowe (Lanius senator), dwa gatunki ptaków śpiewających, które prowadzą tryb życia drapież- ników, a najchętniej zamieszkiwały sady niskopienne wokół wsi. Obec- nie dzierzba rudogłowa w Europie Środkowej prawie już nie występu- je, zaś liczebność populacji gąsior- ka znacznie zmalała. Dzierzby zwykły polować „z zasadzki" na duże owady, które stanowiły ich główną zdobycz. Przed nieco więcej niż 30 laty można było częściej napotkać tak- że dudka (Upupa epops). Gnieździł się on zwykle w dziuplach starych, 136 Rzadki już obecnie krętoglów odbywa niekiedy lęgi w skrzynkach lęgowych spróchniałych wierzb, a długim dziobem szukał pokarmu w pla- ckach krowiego kału i w gniazdach łąkowych mrówek. Obecnie wystę- puje on w Europie Środkowej tylko w nielicznych miejscach o sprzyja- jącym klimacie, ponieważ jego właściwe środowiska - pastwiska na brzegu wsi i piaszczyste, nasło- necznione obrzeża lasów - prakty- cznie już nie istnieją. Nawożenie upraw rolniczych powoduje tak sil- ny wzrost roślin, że mikroklimat tych terenów zmienił się bardzo na niekorzyść dudka i innych ga- tunków ptaków o podobnych wymaganiach życiowych. Stwierdzenie to ważne jest przy- kładowo także dla dzięcioła zielo- nego i krętogłowa, o których była już mowa przy opisywaniu życia ptaków w sadach niskopiennych. Być może także niewielka licze- bność kobuza (Fa/co subbuteo) w osiedlach ludzkich związana jest z powyższymi okolicznościami, gdyż ten wyspecjalizowany łowca jaskółek i dużych owadów ma co- raz mniejsze możliwości owoc- nych łowów w związku ze spa- dkiem liczebności jego poten- cjalnych ofiar. Ogólnie jednak biorąc łączna licz- ba ptaków na terenie osiedli ludz- kich nie zmniejsza się, a w ostat- nich latach mnożą się obiecujące 137 doniesienia o jej wzroście. Na- suwa się pytanie, czy istnieją ga- tunki, które poprzez odnotowane już wzrosty wyrównały wcześniej- sze ubytki? Na takie pytania, zwła- szcza dotyczące sytuacji na więk- szych obszarach, niełatwo odpo- wiedzieć, m.in. z uwagi na re- gionalne różnice w przebiegu zja- wiska. Pozostaje zatem porów- nywanie wyników badań z rozmai- tych terenów. Poniższe tabele dają przegląd informacji na temat występowania i gęstości zasied- lenia ptaków w miastach na tere- nie Niemiec. Ptaki lęgowe w parku Nymphenburg w 1972 r. Gatunek Udział da- Liczba nego ga- Par na tunku w par ogółem 10 ha ogólnej liczbie w % 75 3,8 10,9 74 3,7 10,7 48 2,4 6,9 45 2,3 6,7 44 2,2 6,4 44 2,2 6,4 30 1,5 4,3 27 1,4 3,9 26 1,3 3,8 24 1,2 3,5 23 1,2 3,3 22 1,1 3,2 21 1,1 3,0 21 1,1 3,0 17 0,9 2,5 15 0,8 2,2 15 0,8 2,2 11 0,6 1,6 11 0,6 1,6 9 0,5 1,4 8 0,4 1,2 7 0,4 1,0 7 0,4 1,0 6 0,3 0,9 6 0,3 0,9 5 0,3 0,7 1. Kos Turdus merula 2. Bogatka Parus major 3. Zięba Fringilla coelebs 4. Krzyżówka Anas platyrhynchos 5. Bernikla kanadyjska Branta canadensis 6. Pokrzewka czarnołbista Sylvia atricapilla 7. Łyska Fulica atra 8. Świstunka leśna Phylloscopus sibilatrix 9. Kowalik Sitta europaea 10. Pierwiosnek Phylloscopus collybita 11. Szpak Słurnus vulgaris 12. Wróbel domowy Passer domesticus 13. Dzwoniec Cardvelis chloris 14. Sikora modra Parus caeruleus 15. Drozd śpiewak Turdus philomelos 16. Dzięcioł duży Dendrocopos major 17. Pełzacz ogrodowy Certhia brachydactyla 18. Rudzik Erithacus rubecula 19. Piecuszek Phylloscopus trochilus 20. Kwiczoł Turdus pilaris 21. Pokrzewka ogrodowa Sylvia borin 22. Czarnowron Corvus corone corone 23. Pliszka Phoenicurus phoenicurus 24. Łabędź niemy Cygnus olor 25. Strzyżyk Troglodytes troglodyłes 26. Dymówka Hirundo rustica 138 Jeśli wziąć pod uwagę tereny gęs- to zabudowane, to na czele listy zamieszkujących je ptaków stoją wyraźnie dwa gatunki: wróbel do- mowy i kos. Oba te ptaki nie tylko zajmują pierwsze miejsca na liście mieszkańców miast, ale także sta- nowią największą część populacji ptaków miejskich w ogóle. Ich udział w łącznej ilości ptaków lę- gowych waha się między 40 i po- nad 60%. Kosy gnieżdżą się także w lasach, żywopłotach i większych grupach krzewów śródpolnych. Chociaż w osiedlach miejskich wykazują Udział da- Liczba nego ga- Par na tunku w Gatunek par ogó-bem 10 ha ogólnej liczbie w% 27. Zniczek Regulus ignicapillus 5 0,3 0,7 28. Gil Pyrrhula pyrrhula 4 0,2 0,6 29. Kulczyk Serinus serinus 4 0,2 0,6 30. Zaganiacz Hippolais icterina 4 0,2 0,6 31. Czernica Aythya fuligula 3 0,2 0,4 32. Sierpówka Streptopelia decaocto 3 0,2 0,4 33. Grubodziób Coccothrausłes coccothraustes 3 0,2 0,4 34. Sosnówka Parus ater 3 0,2 0,4 35. Puszczyk Strix aluco 2 0,1 0,3 36. Pustułka Falco tinnunculus 2 0,1 0,3 37. Sójka Garrulus glandarius 2 0,1 0,3 38. Dzięcioł zielonosiwy Picus canus 2 0,1 0,3 39. Jerzyk Apus apus 2 0,1 0,3 40. Szczygieł Carduelis carduelis 2 0,1 0,3 41. Pliszka siwa Motacilla alba 2 0,1 0,3 42. Grzywacz Columba palumbus 0,1 0,1 43. Perkozek Podiceps ruficollis 0,1 0,1 44. Wilga Oriolus oriolus 0,1 0,1 45. Kopciuszek Phoenicurus ochruros 0,1 0,1 46. Pokrzywnica Prunella modularis 0,1 0,1 47. Muchołówka szara Muscicapa striata 0,1 0,1 48. Muchołówka białoszyja Ficedula albicollis 0,1 0,1 Suma wszystkich par lęgowych 691 35,9 100,0 139 Wynik dwu pierwszych liczeń zimi Liczenie pierwsze 16.12.1972 r. w godz. 10-12.30 i 14-16.30 1. Śmieszka 800 2. Krzyżówka 515 3. Bogatka 150 4. Dzwoniec 106 5. Łyska 100 6. Łabędź niemy 74 7. Kos 70 8. Kowalik 60 9. Gawron 50 10. Dzięcioł duży 40 11. Modraszka 40 12. Wróbel 35 13. Czarnowron 28 14. Grubodziób 22 15. Gołąb miejski 16 16. Gil 16 17. Pełzacz ogrodowy 14 18. Zięba 9 19. Sójka pospolita 4 20. Mazurek 4 21. Szczygieł 4 22. Czyż 4 23. Bernikla kanadyjska 3 24. Dzięcioł zielonosiwy 3 25. Czernica 2 26. Puszczyk 2 27. Kawka 2 28. Paszkot 2 29. Sosnówka 2 30. Sikora uboga 2 31. Krakwa 32. Hełmiatka 33. Głowienka 34. Ohar 35. Mandarynka 36. Krogulec 37. Sroka 38. Jer 39. Pliszka siwa 40. Strzyżyk Razem 2189 140 ptaków w parku Nymphenburg Liczenie drugie 13.1.1973 r. w godz. 8-13.45 1. Śmieszka 975 2. Krzyżówka 439 3. Łyska 198 4. Dzwoniec 132 5. Bogatka 117 6. Wróbel 56 7. Kos 47 8. Kowalik 45 9. Gawron 44 10. Łabędź niemy 33 11. Dzięcioł duży 32 12. Gołąb miejski 25 13. Grubodziób 22 14. Modraszka 20 15. Gil 11 16. Mewa trójpalczasta 10 17. Czarnowron 10 18. Zięba 10 19. Sójka 8 20. Pełzacz ogrodowy 7 21. Głowienka 5 22. Sikora uboga 5 23. Kawka 4 24. Bernikla kanadyjska 3 25. Paszkot 3 26. Ohar 27. Mandarynka 28. Hełmiatka 29. Sierpówka 30. Czyż Razem 2266 Uwaga: Tabele z publikacji W. Wiista Die Vogelwelt des Nymphenburger Parks, Miinchen, wyd. Verlag Kurth,, Barmstedt, 1973. Wyniki dwu zimowych liczeń ptaków w Parku Miejskim w Hamburgu 17.12.1972 r. 13.1.1972 r. 1. Śmieszka 525 1. Krzyżówka 369 2. Kos 280 2. Kos 250 3. Krzyżówka 277 3. Dzwoniec 200 4. Wróbel 220 4. Wróbel 170 5. Dzwoniec 200 5. Śmieszka 120 6. Bogatka 70 6. Bogatka 115 7. Gołąb miejski 55 7. Gołąb miejski 50 8. Modraszka 40 8. Grzywacz 32 9. Mysikrólik 30 9. Czyż 30 10. Mewa pospolita 25 10. Modraszka 30 11. Mewa srebrzysta 19 11. Mysikrólik 25 12. Czyż 15 12. Gil 18 13. Kokoszka 13 13. Mazurek 15 14. Grzywacz 10 14. Zięba 12 15. Bernikla kanadyjska 8 15. Kokoszka 11 16. Sroka 8 16. Bernikla kanadyjska 8 17. Gil 8 17. Grubodziób 6 18. Zięba 8 18. Rudzik 6 19. Mazurek 8 19. Czarnowron 5 20. Rudzik 7 20. Pokrzywnica 5 21. Czarnowron 5 21. Mewa pospolita 4 22. Dzięcioł duży 4 22. Sikora uboga 4 23. Pokrzywnica 4 23. Gęgawa 3 24. Gęgawa 3 24. Sójka 3 25. Sójka 3 25. Sroka 2 26. Sosnówka 3 26. Pustułka 2 27. Mewa siodłata 2 27. Sowa uszata 2 28. Gawron 2 28. Dzięcioł duży 2 29. Sikora uboga 2 29. Pełzacz ogrodowy 2 30. Pełzacz ogrodowy 2 30. Myszołów 31. Łyska 1 31. Puszczyk 32. Pustułka 1 32. Kowalik 33. Kowalik 1 33. Czubatka 34. Sosnówka Razem 1859 1506 Przykłady gatunków ' r^s^S*: Słowik rdzawy Gołąb miejski 'Mucholówka biaioszyja Krętogłów Kopciuszek Dzierlatka Kobuz Centrum miasta • 1 ^J , .Obrzeża miasta iduzSFSSSK W 9 Ptó/f/ lęgowe na terenie osiedli ludzkich 142 l/VW/>/e mazurki przy dziupli lęgowej w pniu brzozy one dziesięciokrotnie większe zagęszczenie niż poza miastami, to jednak największym „przywią- zaniem do ludzi" odznaczają się niewątpliwie wróble domowe. Wróbel domowy występuje obec- nie tylko w obrębie osad ludzkich. Wprawdzie na terenach na północ od Alp gnieździ się on sporadycz- nie na słupach telegraficznych, ale tylko w miejscach leżących w po- bliżu osiedli ludzkich. Na polach lub w rzadkich lasach, gdzie żyje jego bliski krewniak - mazurek {Passer montanus), wróbel nie ma zwyczaju się osiedlać. Wróble domowe znikają bardzo szybko, gdy jakaś osada zostaje opuszczona przez ludzi, a na tere- nie nowych osiedli zjawiają się szybko. Rozprzestrzenienie się wróbla domowego łączyło się dawniej z trzymaniem koni i otwartymi kle- piskami, na których młócono zbo- że. W końskim nawozie wróble znajdowały jeszcze tak wiele niestrawionych nasion roślin, że mogły się nimi wyżywić przy- najmniej w porze zimowej, gdy niełatwo było o inny pokarm. W miejscach, gdzie zboże było młócone, można było znaleźć do- statecznie wiele ziaren, aby wróbel mógł się nimi nakarmić. Jednakże takie możliwości dawno już przeminęły. Wprawdzie w cią- gu dwu ostatnich dziesięcioleci 143 liczba koni ponownie znacznie wzrosła, ale chodzi prawie wyłącz- nie o konie wierzchowe, których znaczenie dla liczebności wróbli domowych jest raczej niewielkie. Najwięcej wróbli domowych jest na wsi i na obrzeżach miast. Stąd wylatują w niewielkich stadkach na pobliskie pola uprawne. W miarę zbliżania się do środka miast licze- bność wróbli maleje. Pod względem częstości występowania w miastach na drugim miejscu - po wróblach - plasują się naj- częściej dzwońce, które zwykle ra- zem z wróblami „okupują" w zi- mie karmniki. Ich wysokiej pozycji w hierachii częstości można by za- tem oczekiwać, natomiast zasko- czeniem jest wysoka pozycja sier- pówek, które przywędrowały do Europy Środkowej dopiero po dru- giej wojnie światowej. Gnieżdżą się one prawie wyłącznie w osied- lach ludzkich, przy czym może to być bardzo niewielka osada. Podo- bnie jak wróble występują najczęś- ciej na pobrzeżach miast i w więk- szych wsiach. W ciągu roku kilka- krotnie odchowują pisklęta osiąga- jąc dzięki temu bardzo wysoki wskaźnik rozrodu, nieczęsty u go- łębi, które z reguły mają w jednym lęgu najwyżej dwa młode. Być mo- że to właśnie tłumaczy szybkość, z jaką sierpówka rozprzestrzeniła się po całej Europie. Dzięki trzem, a nawet większej liczbie lęgów w ciągu roku dorosłości dożywa pięć, a nawet więcej młodych. Straty wśród młodych sierpówek po opuszczeniu gniazda są niewie- lkie, gdyż ptaki te na terenach za- mieszkanych przez człowieka mają nielicznych wrogów. Naj- większe straty należy zapisać na konto puszczyków napadających nocą na śpiące gołębie lub też porywających pisklęta z niedo- statecznie zabezpieczonych gniazd. Ale puszczyki są obecnie nader rzadkie, zwłaszcza w po- równaniu z ilością sierpówek. Po zakończonym sezonie lęgowym sierpówki łączą się w stada. Prze- latują w szczególności na pola po kukurydzy i na teren suszarni ku- kurydzy. Być może właśnie roz- szerzenie uprawy kukurydzy na wilgotniejsze i chłodniejsze obsza- ry zachodnie i połnocnozachodnie Europy mogło stworzyć ekologicz- ne przesłanki dla rozprzestrze- nienia się sierpówki. Dopiero jed- nak na terenach zamieszkanych przez ludzi i stanowiących śro- dowiska niemal pozbawione wrogów, a przy tym oferujące do- godne do gniazdowania miejsca, mogły sierpówki w pełni wyko- rzystywać dostępne pożywienie i w bezprzykładnym tempie „zdo- być" całą Europę. W wykazie ptaków występujących w miastach liczebność kolejnych gatunków szybko się zmniejsza. Kilka gatunków uwzględnionych w takim wykazie to ptaki obecnie już bardzo rzadkie. Aby prawidło- wo ustalić wielkości ich populacji trzeba rozpatrywać dane z wię- kszych przestrzeni. W rozpatry- wanym zestawieniu miejsce bliskie sierpówkom zajmują najczęściej 145 zięby i bogatki. Które z nich wy- stępują częściej, zależy nie tylko od ilości drzew w rejonie ich za- siedlenia - oba poszukują na nich pokarmu - ale także od ilości dziu- pli w drzewach. Jest ich w ogro- dach i w większości parków z re- guły niezbyt dużo, gdyż albo drze- wa nie są dostatecznie stare, albo są tak pielęgnowane, że żadne ot- wory po usuniętych gałęziach nie mogą się przekształcić w dziuple. Takich możliwości gnieżdżenia się wymagają zwłaszcza bogatki, ptaki odbywające lęgi z reguły w dziup- lach, natomiast zięby gnieżdżące się na wolnym powietrzu budują gniazda w dogodnym miejscu wśród gałęzi drzew. Ich wystę- powanie nie zależy zatem od „po- daży" dziupli. Jeśli w ogrodach i parkach rozwieszone zostaną skrzynki lęgowe, z reguły gęstość populacji bogatek wzrasta już w ciągu jednego sezonu lęgowego dwu-, a nawet trzykrotnie. Są mię- dzy nimi ptaki, które już przedem gnieździły się w takich „sztucz- nych dziuplach", ale przybywają też nowe pary. Również mniejszą sikorę - modraszkę {Parus coeru- leus) można skłonić do osiedlenia się zakładając skrzynki lęgowe. Na zachętę w postaci wywieszanych sztucznych gniazd reagują pozyty- wnie także kowaliki (Sitta europa- ea), muchołówki żałobne (Musci- capa hypoleuca) oraz pleszki. Spe- cjalnymi skrzynkami lęgowymi mo- żna zachęcić do gnieżdżenia się na terenie ogrodu także pełzacze ogrodowe oraz muchołówki szare. 146 Znaczny wzrost liczebności ptaków lęgowych będący następstwem za- kładania sztucznych gniazd do- wodzi, że gęstość zasiedlenia pta- ków w ogrodach czy w parkach zależy nie tylko od obfitości poży- wienia. Gdyby to założenie było słuszne, wówczas gęstość wy- stępowania ptaków gnieżdżących się wolno byłaby większa niż gnie- żdżących się w dziuplach. Istotnie, wystarczy porównać na przykład kosa i drozda śpiewaka. Trudniej jest oceniać stosunki między ptakami, które zakładają gniazda w ukryciu lub dla pomyślnego przebiegu lęgów potrzebują pra- wdziwej gęstwiny. Tak więc rozmaite pokrzewki (SyMa sp.) są dlatego tak rzadkie, ponieważ krzewy w ogrodach nie rosną do- statecznie gęsto, aby zapewnić ich gniazdom dostateczną osłonę. Z kolei piegże (Sylvia curruca) gnieżdżą się najchętniej w gęstych żywopłotach, najlepiej z krzewów ciernistych. Jeszcze bardziej wy- magające pod względem miejsca na gniazdo są pokrzewki ogro- dowe (SyMa borin) i pokrzewki czarnołbiste (SyMa atricapilla) gnieżdżące się bardzo nisko nad ziemią. Bezpośrednio na ziemi bu- dują swe gniazda: rudzik (Erit- hacus rubecula), pierwiosnek (Phylloscopus collybita) oraz piecuszek (Phylloscopus trochilus) > U góry: drozd śpiewak karmiący pi- sklęta w gnieździe w krzewie głogu. U dołu: miody piecuszek na gałązce kruszyny a także - w rozległych, bogatych w zatoczki alejach parkowych - świstunka {Phylloscopus sibila- trix). Ptaki gnieżdżące się na ziemi na- rażone są na znacznie większe niebezpieczeństwa i związane z tym straty, niż gnieżdżące się w zaroślach, a te z kolei na więk- sze niż ptaki budujące swe gniaz- da wysoko na drzewach. Najmniej- sze straty wykazują ptaki gnież- dżące się w dziuplach. Wielkość ich populacji jest zatem ogólnie biorąc wyższa, niż należałoby oczekiwać, bez uwzględniania strat w okresie gniazdowania, gdy ptakom zaoferowano dodatkowo sztuczne skrzynki dla odbycia lęgów. Owadożerne ptaki śpiewające - a są nimi w sezonie lęgowym niemal wszystkie gatunki - nie mo- gą w naszych szerokościach geo- graficznych zmniejszyć w takim stopniu ilości pojawiających się owadów, aby zaczynało ich pta- kom brakować. Zdarza się to do- piero wtedy, gdy złe warunki pogo- dowe silnie zahamują ich rozwój: wtedy ptakom śpiewającym zaczy- na brakować pokarmu. Również i typowe ziarnojady osiągają, w ra- zie niedoboru owadów, bardzo złe wyniki w wychowie piskląt, ponie- waż, chociaż same żywią się na- sionami lub innymi częściami roś- lin, swe młode muszą karmić owa- dami. Liczebność ptaków ograni- czają okresy, gdy owadów brak, a nie, gdy jest ich nadmiar. W pewnych warunkach owadożer- 148 149 ne ptaki śpiewające mogą skutecz- nie zapobiegać masowemu roz- mnażaniu się owadów mogących spowodować wielkie szkody w sa- dach i ogrodach. Jeśli jednak owa- dy przekroczą już pewien próg krytyczny i jest ich dostatecznie dużo, wtedy i ptaki śpiewające nic na to nie poradzą. Masowe rozmnażanie się owadów mogą powstrzymać tylko ich naturalni wrogowie również ze świata owa- dów, którzy rozmnażają się je- szcze szybciej. Są to gąsieniczniki i inne pasożyty, a także mikroor- ganizmy chorobotwórcze. Ochrona ptaków śpiewających oznacza jednak równocześnie powiększenie świata przyjaznego owadom, ponieważ gęste żywopło- ty, odpowiednie przycinanie ga- łęzi, wywieszanie skrzynek lęgo- wych oraz inne zabiegi wychodzą na dobre także niektórym owa- dom. Ochrona ptaków nie powinna zatem ograniczać się do zakłada- nia sztucznych skrzynek lęgowych oraz dokarmiania zimą. Krzewy i drzewa, ogrody i inne tereny zie- lone powinny być kształtowane w sposób bardziej przyjazny dla ptaków, co zaowocuje większą ich różnorodnością. Na terenie o powierzchni tylko 10 hektarów może odbywać lęgi do 30 rozmaitych gatunków ptaków. W dzielnicach willowych w nieco zbyt wypielęgnowanych ogrodach gnieździ się od 20 do 25 gatunków, podczas gdy w niezbyt zakrzewio- nych ogrodach nowo powstających dzielnic mieszkalnych lęgnie się 150 zaledwie kilka. Jak już była mowa, na cały świat ptaków składają się wówczas jedynie wróble i kosy, choć przy niewielkich staraniach świat ten mógłby być znacznie bo- gatszy. W żadnym jednak razie nie powinno się uważać, że jedne ga- tunki ptaków są warte więcej niż inne. Wprost przeciwnie! Jeśli trak- tuje się wróble i kosy jako „ptaki drugiej kategorii" tylko dlatego, że występują często i potrafią się wszędzie zadomowić, świadczy to jedynie o braku zrozumienia przy- rody. Dzięki swemu trybowi życia te ptaki osiągnęły wszystko, co najlepsze i nie ma żadnego powo- du, aby ze względu na ich zdolno- ści przystosowawcze zaliczać je do grupy drugorzędnych i mniej interesujących w przeciwieństwie do gatunków rzadkich i zagro- żonych wyginięciem. W osiedlach ludzkich spotykane są także gatunki zagrożone. Tak więc w starym drzewostanie Ogrodu Angielskiego w Monachium wystę- puje jeszcze kilka par lęgowych muchołówek białoszyich (Ficedula albicolliś), kobuzy odbywają lęgi w niewielkich laskach na skraju miasta, zaś pluszcze (Cinclus cin- clus) można napotkać w pobliżu Izery. Nad spokojnymi brzegami tej rzeki gnieździ się puchacz, zaś na obrzeżach miast zachodnio- niemieckich, położonych w za- sięgu łagodnego klimatu atlanty- ckiego, śpiewają w krzewach tar- niny i w gęstych żywopłotach sło- wiki rdzawe {Luscinia megarhyn- choś). Czeczotka - podgatunek alpejski (Acanthis flammea cabaret) Wykaz ten można by jeszcze kon- tynuować, gdyż w osiedlach ludz- kich w Europie Środkowej około 120 rozmaitych gatunków ptaków odbywa regularne lęgi. Miejsce lęgów-drzewa iglaste Wyraźne faworyzowanie drzew iglastych przy zakładaniu ogród- ków przydomowych i planowaniu mniejszych założeń parkowych umożliwiło w ostatnich latach przy- wędrowanie na teren nizin środko- woeuropejskich tych gatunków pta- ków, których dotąd tam brakowało. Najlepszym przykładem może tu być czeczotka (Acanthis flammea). Jest to niewielki ptaszek z rodziny Czeczotka - podgatunek skandynawski (Acanthis flammea flammea) łuszczaków, który jeszcze do niedawna tylko zalatywał ze Skan- dynawii do Europy Środkowej jako zimowy gość. Wyraźnie wyróż- niający się w ramach tego gatunku podgatunek alpejski {Acanthis flammea cabaret) żyje w górskich lasach Alp. Obecnie czeczotki od- bywają lęgi w całym szeregu miast i większych osiedli, takich jak Re- gensburg, Monachium czy Bad Fussing w Dolnej Bawarii. Osiedli- ły się tam, gdzie w niewielkich par- kach czy większych ogrodach ros- ną drzewa iglaste. Są doniesienia o ich lęgach nawet w małych ogródkach przydomowych. Takie ogrody odwiedza coraz częściej również mała sosnówka (Parus 151 ater). W okresie przelotów można ją napotkać nawet w środku miast, odpoczywającą na żywopłotach świerkowych lub pojedynczych drzewach iglastych. Przykłady te wskazują na wielką u wielu gatunków zdolność przystosowania się. Bogactwo pta- ków w naszych miastach dowodzi, że zmniejszanie się ich populacji na terenie reszty kraju spowo- dowane jest zbyt intensywną gos- podarką rolną z nadmiernym uży- ciem środków chemicznych i owa- dobójczych, zbyt jednostajną go- Związana z lasami iglastymi sosnówka ludzkich spodarką leśną prowadzoną na wielkich obszarach i wreszcie po- wszechnym prawie „sprzątaniem" krajobrazu. W dużym uproszczeniu czynniki te stanowią główne przy- czyny zniknięcia pewnych gatun- ków ptaków w Europie Środkowej. Na przykładzie miast widać jed- nak, że stosunkowo niewiele potrzeba dla utrzymania ich boga- ctwa. występuje ostatnio także w osiedlach 152 Jaszczurki zwinki (na zdjęciu samiec) wymagają słonecznych, zbliżonych do natury ogrodów Jaszczurki przy plocie i na murku, żaby w stawku Zarówno gady jak i płazy stały się w osiedlach ludzkich bardzo rzad- kie. Jeszcze przed ćwierćwieczem jaszczurki w ogrodach, na skra- jach wsi i na nasłonecznionych murkach były bardzo częste. Tam, gdzie jaszczurki zwinki (Lacerta agilis) żyły w większej liczbie, wy- stępowały także polujące na nie gniewosze plamiste (Coronella au- striaca). Do mieszkańców ogrodów i parków należały także padalce, a tam, gdzie były stawy, nie brako- wało na pewno zaskrońców (Natrix natrix). W pobliżu stawów rechotały od kwietnia przez całe lato żaby wod- ne (Rana esculenta), a w wielu miejscach rozbrzmiewały chóry rzekotek drzewnych (Hyla arbo- rea), zamieszkujących dawne ko- palnie żwiru na skraju wsi bądź też sadzawki przeciwpożarowe. Żaby trawne (Rana temporaria) oraz ropuchy szare (Bufo bufo) składały wiosną skrzek w wiejs- kich stawach. Większe kałuże, za- chowujące wodę aż do lata, służy- ły jako miejsce składania skrzeku i stanowiły „przestrzeń życiową" ropuch paskówek (Bufo calamita) i ropuch zielonych (Bufo viridis), których wibrujące krzyki były wśród głosów płazów oczywiście najsilniejsze; żyły tu także kumaki: nizinny (Bombina bombina) i gór- ski (Bombina variegata). Szczegól- nie obrzeża miast i bezpośrednie otoczenie wsi były bardzo bogate w gady i płazy, ponieważ zwierzę- ta te, mało na siebie zwracające uwagę, mogły tu łatwo znaleźć bezpieczne kryjówki. Wszystko to niestety należy do przeszłości - teraźniejszość przed- 153 stawia się zupełnie inaczej. Licze- bność populacji wszystkich wymie- nionych gatunków zmniejszyła się tak silnie, że większość spośród nich, z wyjątkiem ropuchy szarej, musi być zaliczana na znacznych obszarach Europy do gatunków za- grożonych wyginięciem. Zaledwie w nielicznych przypadkach popula- cje ich są dostatecznie liczne, aby zapewnić im przetrwanie. W prze- ważającej większości zachowały się zaledwie resztki, często o wie- le za małe, aby zagwarantować przeżycie gatunku. Co spowodo- wało, że gady i płazy są tak za- grożone wyginięciem, chociaż pobliże osiedli ludzkich było niegdyś, i to przez długi czas, do- godną przestrzenią życiową dla tych zwierząt? Na pierwszy plan wysuwają się dwie przyczyny: z jednej strony za- nikanie otwartych, nasłonecznio- nych fragmentów ziemi, z drugiej - brak odpowiednich dla płazów, niewielkich zbiorników wodnych. Jaszczurki i węże potrzebują ciep- łego klimatu i dobrego nasłonecz- nienia gruntu. Jaszczurki zwinki, a także gniewosze i zaskrońce, składają jaja w miejscach nasłone- cznionych, które nie mogą być jed- nak zbyt suche. Ciepło i wilgoć muszą współdziałać, w przeciw- nym razie jaja nie rozwiną się. Żyworodne padalce nie mają szczególnych wymagań co do śro- dowiska, w którym przebywają w okresie rozrodczym, ponieważ ich jaja rozwijają się w ciele matki. Padalce były dawniej znane każ- demu. Żyły w ogrodach i na łąkach, w parkach i koło murków. Ograniczenie miejsc ich wystę- powania i zanikanie innych ja- szczurek to najlepsze przykłady, jak bardzo, choć niepostrzeżenie, zmieniły się środowiska ludzkie. Mechaniczna pielęgnacja trawni- ków i nawożenie kawałków zieleni w pobliżu domu dla uzyskania mo- żliwie gęstego trawnika pogar- szają trudną sytuację naszych ga- dów. Coraz mniej liczne są tereny użytkowane ekstensywnie i osz- czędnie nawożone. Takich „ubo- gich", „jałowych" terenów brak nie tylko w obrębie osiedli lu- dzkich, ale i poza nimi. Zachodzą tu zatem zmiany analogiczne do tych, które w niskopiennych sa- dach doprowadziły do katastrofal- nego zmniejszenia się liczby wie- lu, niegdyś charakterystycznych dla nich, gatunków ptaków. Zmiany te są również przyczyną zniknięcia licznych, różnobarnych kwiatów łą- kowych i motyli dziennych. Eutrofia: przedawkowanie sub- stancji odżywczych. Tak brzmi sło- wo-klucz określające przemiany, które w większym niż wszystkie inne czynniki stopniu przyczyniły > U góry: na terenie ogrodów i użyt- kowanych ekstensywnie kawałków gruntu można urządzić niewielkim na- kładem środków właściwe warunki ży- ciowe dla jaszczurek. Miejsca te nie powinny być zbyt zarośnięte U dołu: nie za małe, zbliżone do natu- ralnych oczka wodne na terenie ogro- dów oferują zaskrońcom dogodną przestrzeń życiową 154 się do zmniejszenia różnorodności gatunkowej w wyniku działalności człowieka. Najbardziej odbiły się na gadach, zwierzętach niedużych i niezbyt ruchliwych, a więc nie mogących zbyt łatwo zmieniać miejsca pobytu. Prawdopodobnie bez bezpośredniej pomocy czło- wieka nie będą mogły w ogóle przeżyć. Taka pomoc mogłaby na przykład polegać na urządzaniu w ogrodach (choćby tylko więk- szych) rodzaju „pagórków dla jaszczurek". Powinny one składać się z nieregularnie ułożonych kamieni zespolonych mieszaniną piasku i gliny. Takie pagórki powinny się znajdować w nasłone- cznionym miejscu i od czasu do czasu należy usuwać zbyt ocienia- jące je rośliny. Aby niektóre jasz- czurki mogły tam składać jaja, pa- górek powinien mieć co najmniej około jednego metra wysokości i około dwu metrów średnicy. Wskazane jest powiązanie takiego pagórka z ogrodzeniem wykona- nym z nieobrobionego drewna lub w postaci murka kamiennego z li- cznymi szczelinami. Ściśle biorąc jeden taki pagórek nie przyniesie jaszczurkom wiele dobrego, ale podobnie można by oceniać przy- datność zainstalowanej w ogrodzie pojedynczej skrzynki lęgowej dla ptaków. Dopiero możliwości, jakie stwarza większa ich liczba i ich wzajemne powiązanie mogą od- działywać dodatnio na wielkość populacji przyszłych użytkowników i zapewniać im należyte warunki życiowe. Pagórki dla jaszczurek 156 oraz suche murki (z piaskiem w szczelinach) będą naturalnie po- magać gadom tylko tam, gdzie wy- stępują one na wolności. Znacznie bardziej skutecznie moż- na by pomóc gadom, gdyby miejs- kie hałdy śmieci i gruzu (z wyjąt- kiem odpadów specjalnych) nie były tak jednolicie i bez odrobiny fantazji „zazieleniane". Nie każda sterta gruzu musi być przekształ- cona w gęsto zalesiony pagórek. Niczym nieporosłe tereny piasz- czysto-żwirowe z wystawą połu- dniową lub południowo-zachodnią, ozdobione większymi kamieniami, przedstawiają jako elementy krajo- brazowe znacznie większą i pełną powabu rozmaitość, niż miejsca jednolicie i gęsto zasadzone drze- wami. Wydaje się, że społeczeńst- wo, zarządy osiedli, a także projektanci krajobrazu i zieleni w ogóle wiedzą jeszcze zbyt mało, jakimi prostymi środkami (lub na- wet zaniechaniami) można pomóc życiu dzikich zwierząt i roślin. Je- szcze zbyt rzadko zalecana zieleń jest zbliżona do naturalnej i nie sprzyja różnorodności zwierząt. Należy zrozumieć, że istniejący naturalny krajobraz nie może być naśladowany poprzez sztuczne za- biegi, nawet najlepiej pomyślane. To, co wykształciło się w ciągu > U góry: opuszczone piaskarnie, na- wet położone w pobliżu osiedli ludz- kich, mogą stanowić miejsce schronie- nia dla gadów U dołu: jaszczurki chętnie korzystają z suchego murka znajdującego się w ogrodzie naturalnym tysięcy lat jest bogatsze w gatunki, niż dzieło człowieka nawet staran- nie zaplanowane, lecz powstałe w krótkim okresie czasu: przede wszystkim jest znacznie bardziej harmonijne. Ta naturalna har- monia nie daje się co prawda wy- razić ani w liczbach, ani we wzo- rach. Czy istnieją zatem dla tych ważnych zagadnień dotyczących kształtowania krajobrazu rozwią- zania rozsądne, a przy tym prak- tyczne? Jest rzeczą niemożliwą zastą- pienie naturalnie rozrośniętego ży- wopłotu przez świeżo posadzony. Również nowy murek, choćby naj- troskliwiej zaplanowany i wyko- nany, pozostanie nowym i przez długi jeszcze czas nie będzie tęt- nić życiem ani też nie będzie mieć uroku starego, może już stuletnie- go murka. Rozwiązanie powinno polegać nie na coraz lepszym na- śladownictwie, a na pozostawieniu większej samodzielności naturze i stwarzaniu jej większych możli- wości rządzenia się własnymi pra- wami. Nie wszystko musi być od- twarzane, ukierunkowane, zazie- lenione. „Rekultywowanie" jest na pewno w wielu przypadkach ko- nieczne, ale nie jest to jedyny sposób obchodzenia się z naturą uwzględniający jej prawa. Jeśli to tylko możliwe i tam, gdzie tylko można, należy pozostawić przyrodę w spokoju. Tereny, na których znajdują się gruzowiska, miejsca wykopów, dawne kamie- niołomy czy opuszczone tereny przemysłowe nie muszą być zazie- leniane. Wprost przeciwnie! Rekul- tywacja niszczy nader często śro- dowiska rzadkich już gatunków zwierząt. A przecież taka kosmety- ka podoba się jedynie, a i to nie zawsze, tylko ludzkiemu oku, nato- miast gospodarce natury nie przy- nosi niczego prócz dalszego kawał- ka „znormalizowanego" krajob- razu. Dobrym miernikiem tego, czy w naszym otoczeniu pozostawia- my fragmenty dzikiej przyrody, czy też uczynimy z niego jeszcze jeden sztuczny krajobraz, będzie pozostanie lub ponowne poja- wienie się gadów na tym terenie. Porównywalne trudności wystąpiły również w przypadku płazów. Li- czebność ich zmniejszyła się w ciągu minionych dziesiątków lat, i to tak katastrofalnie, że niektóre gatunki po prostu wyginęły na zna- cznych obszarach. Około roku 1960 np. w Dolnej Bawarii, w doli- nie rzeki Inn bogatej w stare kory- ta, kopalnie żwiru i stawy, rzekotki drzewne żyły jeszcze w co naj- mniej 30 miejscach; w roku 1975 liczba ta zmalała do dwóch stano- wisk. Żekotce groziło na tych tere- nach całkowite wyginięcie. Poprawa nastąpiła dopiero po za- łożeniu pewnej liczby stawków ogrodowych, do których celowo nie napuszczono ryb. Już pier- > Zespoły roślinne na nie rekultywo- wanych kopalniach żwiru, piasku czy gliny rozwijają się z biegiem lat w pro- cesie tzw. sukcesji. Po roślinach pionierskich pojawiają się gatunki bar- dziej wymagających roślin zielnych i krzewów 158 wszej wiosny po ich urządzeniu osiedliły się rzekotki. Ilość ich wzrastała z roku na rok aż do mo- mentu, gdy przy około 20 wydają- cych donośne głosy samcach osią- gnięta została maksymalna poje- mność tych małych zbiorników. W sierpniu i wrześniu setki ma- łych rzekotek opuszczały stawki i rozpraszały się po okolicznych ogrodach. Część z nich powracała, gdy w trzecim roku życia osiągały dojrzałość płciową. Tymczasem zostały założone w ogrodach dalsze stawy, z upły- wem czasu również zasiedlone przez rzekotki drzewne. W połowie lat 80. płazy te powróciły na swój dawny areał, ale bynajmniej nie do wszystkich zbiorników wodnych: ominęły bowiem te, które zostały zbyt „gęsto" zarybione, bo duża ilość ryb nie pozwala na utrzyma- nie się przy życiu płazów. Nad- mierne wykorzystywanie więk- szości zbiorników wodnych dla po- trzeb rybactwa znacznie ogranicza ich przydatność jako przestrzeni życiowej płazów: są dla nich nie- zbyt przydatne. W latach krytycznych, gdy chodziło po prostu o możliwość przeżycia płazów na terenach użytkowanych przez ludzi, pojawiło się jeszcze jedno niebezpieczeństwo bezpo- średnio im zagrażające: żwirownie i związane z nimi roboty rekulty- wacyjne. Żwir może być wydo- bywany tylko w nielicznych miej- scach i na określonych warunkach. W ciągu dwu ostatnich dziesiątków lat szczególnie w pobliżu miast i większych wsi, na miejscu wydo- bytego przez pogłębiarki żwiru po- wstały duże jeziora, które nie- zwłocznie wykorzystano jako te- reny rekreacyjne. Zalecenia rekul- tywacyjne dotyczące w szczegól- ności kształtowania stromych brze- gów tych zbiorników i ich zaziele- nienia tworzyły z nich zbiorniki wodne nadające się doskonale dla wędkarzy i kąpiących się, nato- miast z punktu widzenia rozma- itych zwierząt były praktycznie bezużyteczne. W tym okresie zagi- nęły wiejskie stawy i sadzawki. Tak więc niewątpliwie konieczne wstrzymanie dzikiego, bezplano- wego wydobywania żwiru spo- wodowało prawie całkowite zniszczenie krajowych płazów. Dopiero coraz liczniejsze zakła- danie ogrodowych stawków i urzą- dzanie miejsc, w których ich sami- ce mogłyby składać skrzek, zakoń- czyły ten niekorzystny okres i po- zwoliły przynajmniej na niektórych terenach na pomyślny wzrost li- czebności płazów. Trzeba jednak stale podkreślać, że decydujące - i to ujemne - znaczenie dla przy- szłości płazów ma wykorzysty- wanie małych zbiorników wodnych dla potrzeb rybactwa. Płazy tylko wtedy będą mogły przeżyć, gdy w niezbędnej dla nich ilości takich zbiorników nie będzie ryb. > Wioskowe stawy przyczyniają się do ożywienia sielskich krajobrazów: oto znakomite przykłady U dołu: tam gdzie to możliwe, najlepiej zostawić przyrodę w spokoju 160 Spragniona ciepła rzekotka drzewna wygrzewa się na gałązce Wsie i obrzeża małych miast mają dla naszych płazów największe znaczenie, ponieważ tylko tam ża- by i ropuchy mogą się w miarę swobodnie rozprzestrzeniać. Na terenach śródmiejskich większość płazów pada siłą rzeczy ofiarą ru- chu ulicznego. W poszukiwaniu miejsc do przezimowania dostają się one do nieodpowiednich do te- go celu piwnic, wpadają do kana- łów miejskich lub też chowają się w kupach kompostowych, które wkrótce ulegają zniszczeniu. Tylko większe tereny parkowe dają pła- zom szanse przeżycia. Płazy odby- wają w ciągu roku wędrówki i z te- go także powodu narażone są na niebezpieczeństwo. Od wielu jed- nak lat niewielka populacja rzeko- tek drzewnych żyje w dość dużym stawie Ogrodu Botanicznego w Monachium. Jest to możliwe naj- widoczniej dlatego, że ogród ten graniczy z zespołem pałacowo-pa- rkowym Nymphenburg, który do- brze chroni od pobliskich ulic o na- silonym ruchu. Nie jest to bynajmniej wyjątek. W granicach miasta Duisburg stwierdzono występowanie 11 gatunków płazów oraz 3 gatunki gadów. Zatem 45 do 70% gatunków gadów i płazów występujących w Europie Środkowej zamieszkuje miasta. Liczby te podkreślają znaczenie ich ochrony w osiedlach ludzkich. 162 Obfitość owadów Jeśli osiedla ludzkie są już tak bo- gate w ptaki, gady i płazy, można przypuszczać, że nie ustępują im pod względem liczebności inne małe zwierzęta. Wiemy przecież, że różnobarwne motyle odwiedza- ją kwiaty w naszych ogrodach, ćmy krążą wieczorami i nocą wo- kół świateł latarni lub wlatują do oświetlonych pomieszczeń, a gą- sienice objadają czasem warzywa na grządkach. Owady nie po- trzebują do życia wielkiej prze- strzeni; liczne gatunki mogą byto- wać na najmniejszej powierzchni. Niewiele jest badań na temat bo- gactwa owadów we wsiach i mias- tach. Wynika to przede wszystkim z faktu, że owady, jak np. motyle czy chrząszcze, cechuje wielka liczba gatunków i tylko nieliczni specjaliści potrafią je zidentyfi- kować. Ale nawet te nieliczne ba- dania dały wyniki zdumiewające. Obszary zamieszkane lub użyt- kowane przez ludzi należą do tere- nów bardzo bogatych w gatunki owadów. A oto kilka przykładów. W Lipsku stwierdzono występowanie aż 175 gatunków biegaczy (Carabidae). Jest to liczba wysoka, godna uwa- gi, gdyż obejmuje znacznie więcej gatunków, niż opisuje większość kluczy do oznaczania tej grupy owadów, stanowiących zresztą chrząszcze najczęstsze i najłatwiej zauważalne. Na wewnętrznym dziedzińcu ze- społu Nymphenburg w Mona- chium, obejmującym tylko około 6000 metrów kwadratowych, wy- kryto w ciągu trzech sezonów obec- ność 320 gatunków motyli. Ćmy latające w porze nocnej były chwy- tane za pomocą pułapek świetl- nych pozwalających na łowienie żywych okazów, które następnego ranka wypuszczano. Ponieważ przy użyciu tej metody nie można było zbadać gatunków rzadszych lub nie przylatujących do światła całkowitą liczbę gatunków motyli przebywających na niezagospo- darowanym, wewnętrznym dzie- dzińcu powinno się oceniać znacz- nie wyżej. Na dziedzińcu tym roś- nie kilka starych dębów, parę krze- wów leszczyny, inne drzewa i krzewy. Jako przestrzeń życiowa stanowi on zatem fragment całego założenia pałacowo-parkowego otoczonego wysokimi budynkami. Trudno niemal uwierzyć, że na ta- kim terenie, w środku wielkiego miasta, pomimo zanieczyszczo- nego powietrza i izolowanego po- łożenia wśród morza domów występuje tak wiele rozmaitych motyli. Na skraju miasta, przy Ober- schleissheim, gdzie tereny miesz- kalne spotykają się z lasem, lata ich znacznie więcej. W ciągu wielo- letnich badań stwierdzono tam występowanie ponad 600 gatun- ków. Na 550 gatunków oceniono bogactwo motyli na skraju wioski Aigen w dolinie rzeki Inn w Dolnej Bawarii, przy czym w podanych wyżej ilościach dla Obershleisshe- im i Aigen nie uwzględniano bar- dzo licznej w gatunki grupy motyli -IR-} Rr^ ' Bk ¦v-* 1^9fl 4;""" J B6E9 ')¦ Mi ^HH Rusałka pawik (u góry) Rusałka pokrzywnik Rusałka admirał (u góry) Rusałka osetnik drobnych {Microlepidoptera). W obu przypadkach trzeba by doliczyć co najmniej po 200 dalszych gatun- ków. Wśród odławianych motyli zdarzają się okazy należące do gatunków bardzo rzadkich, pięk- nych, niekiedy po prostu wspania- łych. Stwierdzana obfitość gatun- ków jest tak duża, że opracowanie badań będzie wymagało wielu lat. W niektórych miejscach odłowu bogatych w gatunki, jak na przykład na skraju wspomnianej wioski Aigen, potrzeba było pięciu lat dla oznaczenia gatunków 90% pozyskanych motyli. Krótkotrwałe badania nie wystar- czają dla ustalenia bogactwa ga- tunków tych owadów na danym ob- szarze. Przydatność terenu zbliżo- nego do naturalnego dla ochrony poszczególnych gatunków nie mo- że być ustalona w ciągu jednego czy dwu lat. Nie można też tak szybko określić, czy teren ten mo- że być użytkowany w inny sposób. Skład gatunkowy motyli zmienia się z roku na rok, niektóre gatunki zanikają na pewien czas, osiedlają się inne i tak dalej. Muszą to uprzytomnić sobie wszyscy, którzy dla potrzeb planowania prze- strzennego chcieliby „szybko", dla dopełnienia wymogów formalnych, przeprowadzić uzupełniające ba- dania fauny danego terenu. Rocz- ne badania przeprowadzone za pomocą wspomnianej już wyżej Latolistek cytrynek Modraszek arion Polowiec szachownica Kraśnik pięcioplamek pułapki świetlnej, która jest na pe- wno skutecznym instrumentem, dostarczają informacji dotyczących najwyżej połowy gatunków danego zgrupowania motyli. Naturalnie w wyniku takich krótkotrwałych ba- dań mniej jest danych na temat gatunków rzadszych niż wystę- pujących często. Gatunki pospolite wysuwają się w nich wyraźnie na pierwszy plan. Jedynie dostate- cznie długie badania mogą dawać godne zaufania wyniki. Wobec obfitości gatunków owadów na terenie osiedli ludzkich nie moż- na podać tu zasadniczych cech ca- łej tej grupy. Omówimy zatem łat- wiejsze do zaobserwowania motyle dzienne, które można liczyć w par- kach i ogrodach według przyjętego, jednolitego schematu. Należy przy tym uwzględniać warunki pogodowe, gdyż wiele mo- tyli dziennych lata tylko przy świetle słonecznym, unika silniejszego wia- tru lub też ogranicza loty do godzin południowych. Dopiero biorąc to pod uwagę można poczynić odpo- wiednie porównania. Najczęściej i najliczniej pojawiają się na terenie osiedli ludzkich na- stępujące gatunki: bielinek rzepnik (Pieris rapae) i bielinek kapustnik (Pieris brassicae), rusałka pawik {Inachis id), rusałka pokrzywnik (A- glais urticae), rusałka admirał (Va- nessa atalanta) i rusałka osetnik (Vanessa cardui). W parkach wystę- -ifit; Bielinek rzepnik puje stosunkowo często latolistek cytrynek (Gonepteryx rham- ni). Trzeba jednak powędrować na ukwiecone łąki w odległych częś- ciach parku lub na rozległe tereny przyszłych budowli, aby znaleźć tam modraszki lub połówce szachownice (Melanargia galat- hea). Jeszcze rzadziej można spot- kać latające za dnia, ale nie zali- czane do motyli dziennych kraśniki {Zygaena sp.), pomimo że motyle te latają wolno i łatwo wpadają w oko dzięki swoim zwykle ciem- noczerwono-czarnym skrzydłom. Częściej unoszą się w powietrzu małe lub średniej wielkości brązo- we motylki; zwykle widoczne są one na skraju zarośli lub nad traw- -ififi Bielinek bytomkowiec nikami parków, niekiedy odwiedza- ją też ogrody. Są to rozmaite ga- tunki z rodziny oczenic (Satyridae). Należące do niej motyle mają czę- sto na skrzydłach, plamy w kształ- cie oczu. Motyle występujące w osiedlach ludzkich można zebrać w szereg grup, do których daje się włączyć także i inne gatunki, nie tak częste i nie tak zwracające na siebie uwagę. Grupę w pewnych okre- sach i miejscach najliczniejszą sta- nowią tylko dwa gatunki z rodziny bielinków (Pieridae) - bielinek rze- pnik i bielinek kapustnik. Występu- ją one tak powszechnie, ponieważ zarówno w ogrodach, jak i na po- lach rośnie dużo roślin użytkowych Rusałka kratnik (forma wiosenna) z rodziny krzyżowych, którymi ży- wią się ich gąsienice. Należą do nich rośliny uprawiane przez ludzi w ogrodach przydomowych, jak np. sałata, kapusta, kalarepa czy inne warzywa. Z kolei na polach rosną rzepak i gorczyca, jak rów- nież kapusty głowiasta i czerwona będące pożywieniem gąsienic obu gatunków bielinków, jak również trzeciego gatunku należącego do tego samego rodzaju, a mianowi- cie bielinka bytomkowca (Pieris napl), również mającego białe skrzydła. Częstość występowania tych motyli odpowiada wyborowi, którego ludzie dokonali wśród roś- lin. Niektóre z nich stały się roś- linami uprawnymi, w wyniku czego Rusałka ceik ich naturalni użytkownicy stali się automatycznie „szkodnikami". Następną grupę motyli stanowią: rusałka pawik, rusałka pokrzywnik, rusałka admirał i rusałka osetnik. Dochodzą do nich dalsze gatunki, wśród nich niepozorna kolo- rystycznie rusałka ceik {Polygonia c-album) z dziwacznie wyciętymi brzegami skrzydeł oraz rusałka kratnik (Araschnia levana), wy- stępująca w dwu pokoleniach - wiosennym i letnim. Należą tak- że do tej grupy tzw. motyle drobne, m.in. przezierka pokrzywianka (Eurrhypara hortulata) oraz prze- zierka szybianka. Dwa z wymienio- nych gatunków, a mianowicie rusałka admirał i rusałka osetnik, należą do motyli migrujących, każ- dego lata przylatują z obszarów nad Morzem Śródziemnym do re- gionów na północ od Alp i tam się rozmnażają. Część motyli próbuje latem lub późną jesienią wrócić w cieplejsze strony. Czasem im się to udaje i niezliczone gromady motyli przelatują Alpy w drodze na południe. Kiedy indziej do celu do- cierają tylko nieliczne osobniki. Rusałki osetniki wędrują prawie po całym świecie. Nie są tak ściśle związane z jedną tylko rośliną. W ich przypadku chodzi raczej o to, że rośliny, na których żerują gąsienice, znoszą, a nawet wyma- gają wysokiej zawartości skład- ników pokarmowych w glebie. Chodzi zwłaszcza o wysoką zawa- rtość azotu. Tym samym powracamy do prob- lemu nasycenia ziemi upraw- nej składnikami pokarmowymi, w szczególności związkami azotu. Liczebność motyli znoszących jego wysoką zawartość w roślinach nie zmniejsza się w ostatnich dziesię- cioleciach. Występują nawet czę- ściej niż dawniej. Stwierdzono na- tomiast, że rzadsze stały się gatunki motyli związanych z rośli- nami gleb ubogich. Należą do nich połówce szachownice, niektóre ga- tunki szlaczkoni (Co/ias sp.) z ro- dziny bielinków, modraszki (Ly- caenidae) i inne. Łącznie jest ich więcej niż motyli dziennych obojęt- nych wobec zawartości azotu w ro- ślinach. Z powyższych przyczyn ogólnie biorąc liczba motyli w ogrodach 168 nie zmniejszyła się, chociaż nastą- piły duże zmiany w występowaniu niektórych gatunków. Ciekawe, że w miastach, przy odpowiedniej go- spodarce, łatwiej udaje się uzy- skać pokryte kwiatami trawniki i li- czne na nich motyle niż poza mia- stem, na wsi. Wydaje się, że traw- niki w parkach nie są nawet w przybliżeniu tak silnie nawo- żone, jak łąki czy pola na wsi. Już w pierwszych latach na dużym, otwartym terenie w Mona- chium, po zmianie sposobu pielęg- nacji ziemi z intensywnego na eks- tensywny, zbliżony do naturalnego, pojawiły się modraszki i połówce. Wystąpiły też w dużej ilości szarańczaki, np. (pasikoniki), a tak- że - rzadkość na terenie miasta - tygrzyki paskowane (Argiope bruennichi): pająki, które swoje pajęczyny rozpinają tuż nad ziemią. Przykłady takie wykazują, jak wielkie możliwości istnieją w osiedlach ludzkich i jak dosko- nałe rezultaty w zakresie wzboga- cania liczby żyjących na nich ga- tunków można uzyskać wprowa- dzając stosunkowo niewielkie zmiany. Tygrzyk paskowany (Argiope bruennichi) Przyrost liczby gatunków motyli nocnych na granicy miasta i wsi Liczba 100 gatunków Miasto (dzielnica o luźnej zabudowie) Co się tyczy motyli latających no- cą, chwytanych za pomocą pu- łapek świetlnych, dokładniejsze badania składu gatunkowego odła- wianych okazów dały podobne wy- niki. W grupie tak zwanych motyli noc- nych dominują gatunki, których gą- sienice żerują na roślinach drzewiastych. Różnice w występowaniu poszcze- gólnych gatunków motyli pokazują nader wyraźnie różne przystoso- wania do życia w wolnej przy- rodzie. Zmiany w częstości ich wy- stępowania mówią o szkodach, które poniosła, lub o korzystnych zmianach. Motyle są doskonałymi bioindykatorami, jeśli oczywiście potrafimy należycie określić wiel- kość ich populacji, częstość wystę- powania i zdołamy prawidłowo zinterpretować dane. 169 Ulice i ruch uliczny Austriacki zoolog J. Gepp oszaco- wał na 14 miliardów liczbę owadów zabijanych rocznie w jego kraju w wyniku ruchu ulicznego. Straty powodowane przez ruch po- jazdów są przerażająco wysokie również w przypadku wielu innych gatunków zwierząt. Pod kołami gi- nie rocznie około 60 tysięcy saren, co najmniej dwa razy więcej zaję- cy i ponad 100 tysięcy kotów. Tak duże są ilości ssaków zabitych w ciągu roku przez kierowców. Co do ptaków można tylko bardzo ogólnie stwierdzić, że również i ich ginie rocznie, w przeliczeniu na kilometr, bardzo wiele i że w żad- nym razie ofiarą pojazdów nie pa- dają tylko ptaki pospolite. Przy obecnej, gęstej sieci dróg Europy Środkowej wielkość strat wśród zwierząt daje wiele do myślenia. Czy natura będzie mogła wy- trzymać tak wielki ubytek wśród zwierząt? Omówimy obecnie do- kładniej trzy gatunki, a miano- wicie: jeża, zająca szaraka {Lepus europaeus) i kota domowego. Wśród kręgowców należą one, jak wiadomo, do najczęstszych ofiar ruchu drogowego. Autor tej książki w ciągu 10 lat notował takie przy- padki przejeżdżając dwa razy w ty- godniu odcinek drogi państwowej nr 12 od Monachium do powiatu ziemskiego w Pasawie, a więc tra- sę długości dokładnie 150 kilomet- rów. Wyniki tych obserwacji po- zwalają na wyciągnięcie pewnych wniosków na temat znaczenia strat wywołanych ruchem ulicznym dla populacji zwierząt wolno żyjących. Jeże Zaczynamy od jeży. Zjawisko ich masowej śmierci na drogach było już przed wielu laty przyczyną roz- ważań w ramach dyskusji na temat „Świat zwierząt a drogi". Czy stra- ty te zagrażają populacji jeży? A jeśli tak, co można zrobić, aby im zapobiec? Badany przez autora odcinek drogi prowadził przez przedmieścia Monachium, otwarte tereny rolne z wioskami i małymi miasteczkami, częściowo także przez lasy. Tereny te można zatem podzielić na co najmniej trzy odmienne przestrzenie, a miano- wicie tereny miejskie, pola i las. Droga przebiega na wysokości 650-350 m nad poziomem morza, a więc ten czynnik nie musiał być osobno uwzględniany. Natomiast istotny okazał się dodat- kowy czynnik: czy przejechane je- że były znajdowane na obrzeżach osiedli ludzkich, czy też nie. Strefa brzegowa wynosiła 200 m od po- czątku danej miejscowości i 200 m za nią. Jej granice można było ustalić dokładnie według wskazań licznika kilometrów. Wyniki badań przedstawiono w sposób uprosz- czony na załączonym rysunku. Wynikają z niego następujące ustalenia. Niewątpliwie największa część przejechanych jeży została znaleziona na obrzeżach poszcze- gólnych miejscowości, a mianowi- cie 78% na odcinkach drogi w su- 170 Liczba przejechanych jeży rocznie na km 5,3 5,3 Jeże i ruch uliczny mie nie przekraczających 14% jej długości. Przy wskaźniku wynoszą- cym 5,2 jeży na kilometr rocznie, na obrzeżach większych osiedli (o długości przejazdu ponad jeden ki- lometr) straty wśród jeży były po- nad 20-krotnie większe niż na ot- wartych polach. W małych osie- dlach, długości poniżej jednego ki- lometra, straty wśród jeży były prawie takie same. Natomiast na terenie lasu liczby te były równie niskie, jak w przypadku odcinków drogi wiodących przez pola. Jeże są zatem najbardziej narażone na niebezpieczeństwo przejechania w pewnej odległości od ludzkiej osady. Dlaczego tak się dzieje, zdradzają obserwacje poczynione wieczorem i nocą. Jeże mają swoje kryjówki w ogro- dach lub budynkach, skąd o zmro- ku wychodzą na poszukiwanie po- żywienia. Na czele ich jadłospisu są dżdżownice, które jeże najła- twiej znajdują na nisko przystrzy- żonych trawnikach, ale także na ogrodowych dróżkach. Szczegól- 171 nie łatwo mogą na nie trafić na wyasfaltowanych ulicach, które dżdżownice po deszczu, w wilgot- ne i ciepłe noce, próbują sfor- sować. Z sobie tylko znanych przy- czyn nie zawracają, gdy znajdą się na skraju drogi o wyasfaltowanej nawierzchni: posuwają się dalej. Wędrówka ku środkowi jezdni dla wielu z nich kończy się tragicznie, pod kołami samochodów, których ofiarą padają także jeże, wędrują- ce za dżdżownicami. Jeśli taka współzależność istotnie zachodzi, więcej jeży powinno pa- dać ofiarą w noce dżdżyste niż suche. I tak jest w istocie! W mie- siącach letnich 2 do 3 razy więcej jeży ginie pod kołami samochodów właśnie w noce wilgotne. Jesienią dochodzą do głosu i inne przy- czyny. Ofiarą ruchu ulicznego padają częściej niedoświadczo- ne, młode jeże i to przede wszys- tkim wewnątrz osiedli ludzkich, kiedy to wędrują w poszukiwaniu kwater zimowych. Natomiast dorosłe jeże idą teraz na okolicz- ne pola i o tej porze roku wyraź- nie więcej jeży pada ofiarą pojaz- dów na polach i w lasach. I wre- szcie podział roku na poszczegó- lne okresy w zależności od strat spowodowanych ruchem ulicz- nym wskazuje wyraźnie na długość snu zimowego jeży. Moż- na nawet określić liczbę przychó- wku w danym roku na podstawie liczby osobników zabitych w pier- wszej połowie roku następnego. Im więcej młodych jeży odchowa- ło się i przeżyło zimę, tym więk- sze będą wśród nich straty - i na odwrót. Z powyższych rozważań wynika, że straty wywołane ruchem ulicz- nym mają wpływ na populację je- ży. Czy mają też znaczenie dla ich liczebności? Tu trzeba porównać wyniki uzyskane dla małych osiedli (zwykle z dużą ilością ulic) i dla większych miast. Okazuje się, że w wypadku większych osiedli stra- ty wśród jeży w wyniku wypadków ulicznych nie odgrywają żadnej ro- li. Ich populacje są tam dostatecz- nie duże, aby takie „dodatkowe" przypadki mieściły się w średniej śmiertelności populacji. Inaczej przedstawia się sytuacja w małych miejscowościach, w których często po latach dużych strat następują okresy, kiedy ani jeden jeż nie zo- staje przejechany. Według wsze- lkiego prawdopodobieństwa oznacza to, że już wszystkie jeże z danej miejscowości padły ofiarą ruchu ulicznego. Nowe jeże przywędrują tu niekiedy dopiero po wielu latach. Z powyższego wynika, że ruch uli- czny nie może wprawdzie bez- pośrednio zagrozić liczebności jeży na terenie całego kraju, ale miejscami może spowodować tak ciężkie straty, że w niektórych, ma- łych miejscowościach jeże w ogóle znikną. Zgadza się to z wynikami badań nad częstością występo- wania jeży przeprowadzonych za pomocą obserwacji i wymyślnych urządzeń radio-telemetrycznych. Według nich na kilometrze kwa- dratowym osiedli ludzkich - na wsi 179 Zające Straty wśród jeży można by zmniejszyć i na obrzeżach miast - żyje 4 do 10 jeży. Ich częstość występowania, podobnie jak wielkość strat, male- je w miarę posuwania się w kie- runku centrum miasta lub poza je- go granice - na pola lub do lasu. Wyniki tych badań są mało optymi- styczne, gdyż wynika z nich, że każdego roku na drogach Niemiec musi stracić życie co najmniej 100 tysięcy do ćwierć miliona jeży. Nie- co pocieszający jest fakt, że prawie 80% tych strat przypada na stosun- kowo krótkie odcinki dróg leżące w pobliżu wjazdów i wyjazdów do i z poszczególnych miejscowości. W miejscach tych owe straty można by bardzo zmniejszyć instalując ochronne płotki choćby ze zwykłej siatki drucianej rozpiętej wzdłuż je- zdni. To właśnie udało się zrobić w miejscowości Muhldorf nad Innem, w której ochotnicy ze związ- ku ochrony przyrody, w porozumie- niu z miejscowym urzędem budowy dróg, ogrodzili niebezpieczne fra- gmenty ulic. W wyniku tej akcji stra- ty wśród jeży, uprzednio wynoszą- ce ponad 10 osobników rocznie, spadły do dwu. Zupełnie inne wyniki uzyskuje się w badaniach dotyczących zajęcy. Zgodnie z oczekiwaniami bywają one przejeżdżane najczęściej na tych odcinkach dróg, które prowa- dzą przez otwarte pola. W przeci- wieństwie do jeży, u których w cią- gu minionych 10 lat nie zanotowa- no zmniejszania się liczebności w wyniku wypadków drogowych, u zajęcy szaraków straty z tego powodu znacznie się zmniejszyły. Zmniejszyła się też liczba zajęcy upolowanych przez myśliwych. Je- śli ilości te uznać za wskaźniki świadczące o liczebności tych zwierząt, muszą być brane pod uwagę także przy ustalaniu strat w wyniku ruchu drogowego. Istot- nie: wielkość tych strat zgadza się niespodziewanie z liczbą zajęcy upolowanych w stosunku do wiel- kości całej ich populacji. Niewielka poprawa stanu ilościowe- go zajęcy w roku 1983 zaznaczyła się wyraźnie wzrostem strat w wy- niku wypadków drogowych: ich re- jestracja okazała się przydatna choćby z uwagi na ich rozkład na przestrzeni całego roku. I tak straty w styczniu i lutym były jeszcze niezbyt duże, wzrastały w marcu i osiągały punkt szczytowy w kwietniu-maju. Zgadza się to z cyklem życiowym tych zwierząt. Na wiosnę przypada ich sezon rozrodczy. Poszukujące samic sa- mce stają się mniej uważne i łat- wiej padają ofiarą wypadków dro- gowych. W tym okresie szaraki są ¦ ¦ - ¦. r L>"/ Czy zające muszą tak często ginąć pod kołami? widoczne wszędzie, także i za dnia. W lecie liczba wypadków znacznie się zmniejsza, aby znów wzrosnąć przy końcu lipca i w sier- pniu. Wzrost ten wiąże się z tzw. „szokiem żniwnym", kiedy to w ciągu niewielu tygodni zające tracą swe kryjówki w zbożu. Akty- wność zajęcy zmniejsza się stop- niowo i zimą jest najniższa. W ten sposób cykl życiowy szaraka w ciągu roku zamyka się. Zdawać by się mogło, że krzywa wielkości strat ponoszonych przez nie w wy- niku wypadków drogowych po- winna dostosowywać się do niego. Tak jednak nie jest. Jesienią, do- 174 kładnie od połowy października, li- czba ofiar ruchu drogowego znowu wzrasta osiągając tę samą wy- sokość, co wiosną. Późną jesienią pada mianowicie prawie dokładnie tyle zajęcy, co wiosną w sezonie rozrodczym. Co jest tego przyczy- ną? Prawdopodobnie polowania, w szczególności polowania z na- gonką odbywane w drugiej po- łowie października i w listopadzie. Wypędzają one zające z kryjówek i zwiększają niebezpieczeństwo dla tych, które przeżyły polowanie: często wpadają pod koła szukając nocami terenu nowego rewiru. Koty domowe Porównanie strat wywołanych przez wypadki uliczne z wyni- kami polowań dowodzi, że liczba zwierząt martwych znajdowanych na drogach określa dość ściśle wielkość i zmienność pogłowia danego gatunku. W oparciu o za- leżność między tymi liczbami można próbować ustalić, jak przedstawia się sytuacja w przy- padku trzeciego z omawianych tu gatunków - kota domowego. Wyniki uzyskane tą samą metodą wykazują, że w badanym rejonie południowo-wschodniej Bawarii, przeciętym przez drogę państwo- wą nr 12, nie stwierdzono od roku 1974 żadnych istotnych zmian w liczebności kotów. Tylko w la- tach, w których występują licznie norniki zwyczajne, koty często wyruszają na łowy na pola i wte- dy więcej ich zostało przeje- chanych z dala od wsi lub innych osiedli ludzkich. Ofiary i wygrywający Ofiarami ruchu drogowego pada- ją także inne zwierzęta: lisy, ku- ny, borsuki, łasice, króliki i szczu- ry, liczne gatunki ptaków, oraz ropuchy szare w czasie swych wędrówek do najbliższego zbior- nika wody. W tym czasie niektóre drogi muszą być na kilka dni zamknięte ze względów bez- pieczeństwa, gdyż ciała rozjecha- nych ropuch tworzą na jezdniach śluzowato-mazisty nalot. W pobli- żu jednego tylko miejsca składa- nia skrzeku tysiące ropuch ginie pod kołami. W ciągu ostatnich lat poczyniono wiele starań, aby zapobiegać masowemu ginięciu ropuch. Wstęgami materiałów rozwie- szonych na tak zwanych „żabich płotkach" płazy te kierowane są do dołka z wiadrem lub też do przepustu, który prowadzi je na drugą stronę drogi. Wiadra muszą być często opróż- niane, niejednokrotnie wiele razy w ciągu jednej nocy, a ropuchy przenoszone są na drugą stronę Płotek dla ropuch i wiadro do ich odławiania 175 Przejechany zaskroniec szosy. Jedynym trwałym rozwiąza- niem może być budowa tuneli dla ropuch, które umożliwiłyby im bez- pieczne przekraczanie drogi. W przypadku ropuch szarych straty rzucają się w oczy przede wszyst- kim z tego powodu, że powstają w krótkim czasie. W przypadku in- nych płazów, które wędrują do miejsc składania skrzeku w rozma- itych terminach, straty nie są tak łatwo zauważalne. Dopiero zanika- nie zwierząt może świadczyć, że nowo poprowadzona droga zagro- dziła im dojście do zbiorników i że do rozrodu zabrakło dostatecznej liczby osobników. Droga staje się wtedy rodzajem bariery uniemożli- wiającej rozprzestrzenianie się 176 płazów i rozdzielającej ich przestrzeń życiową. Im mniejsze są fragmenty środowi- ska, które nie ulegają już podziało- wi, tym mniej gatunków może się na nich utrzymać. Wiemy o tym z wielu badań i jest to słuszne dla większości grup zwierząt. Liczba gatunków zwierząt żyjących na da- nym terenie wzrasta wraz ze zwięk- szaniem się jego powierzchni. I na odwrót: liczba ta maleje, gdy wielkość areału zmniejsza się. Oznacza to, że dla utrzymania bo- gactwa gatunków istnieje wielkość krytyczna zajmowanego przez nie areału, która nie powinna być zmniejszana. Dla ptaków śpie- wających ta wartość krytyczna Coraz gęstsza sieć dróg powiększa problemy ekologiczne wynosi około 80 hektarów. Jeśli powierzchnia ta wyraźnie się zmniejszy, liczba gatunków spada znacznie szybciej niż by się po- większyła wraz z poszerzeniem areału. „Efekt dzielenia" jest znacznie większy w przypadku powierzchni małych niż dużych. Stąd też po- czątkowo przez dłuższy czas nie zauważa się poważnego nawet spadku liczby gatunków, aż w pew- nej chwili ich pierwotnie duże przestrzenie życiowe zostaną tak rozdrobnione, że stracą łączność. Tak więc drogom przypada kluczo- wa rola wśród czynników zagraża- jących bogactwu gatunków: są tym, co najskuteczniej dzieli. Tylko nieliczne zwierzęta mogą je prze- kraczać stosunkowo bezpiecznie. Do częstych ofiar ruchu drogowe- go należą nawet sarny, aczkolwiek szybko przebiegają na drugą stro- nę. Liczne ptaki latają zbyt nisko i pędzące samochody zderzają się z nimi. Do ptaków takich należą przykładowo kosy, które uciekając przed polującymi na nie krogulca- mi czy sokołami próbują, szczegól- nie nad terenami otwartymi, a więc i nad drogami, lecieć tuż nad ziemią. W efekcie zdarza im się zderzać z samochodami znacz- nie częściej, niż skowronkom (Alauda awensis), które wzbijają się w ostatniej chwili, czy pliszkom siwym (Motacilla alba) szybko 177 uskakującym na bok. Wielkość strat powodowanych ruchem drogowym zależy zatem także od sposobu poruszania się rozmai- tych ptaków. Niskie krzewy wzdłuż drogi biegnącej na podwyższeniu zwiększają straty wśród ptaków; jeśli biegną pomiędzy drzewami - straty są mniejsze. A zatem od- powiednie usytuowanie dróg mog- łoby przyczynić się nieco do zmniejszenia liczby ofiar. Jak można było oczekiwać, istnieją też gatunki, które ciągną zyski z is- tnienia dróg. Przysłowiowa stała się tak zwana „sroka autostra- dowa". Sroki są zręcznymi ptaka- mi i tak dobrze potrafią ocenić szybkość jadących samochodów, że rzadko ulegają wypadkom, gdy zbierają ze środka jezdni szczątki przejechanych zwierząt. Również lisy regularnie kontrolują drogi w poszukiwaniu przejechanych zwierząt. Także i myszołowy zna- cznie częściej widzi się teraz nad drogami: lubią one padlinę tak sa- mo, jak lisy. Częstość pojawiania się myszo- łowów w pobliżu dróg może być kilkakrotnie większa, niż częstość występowania tych ptaków z dala od nich. Dodatkową ofertę pokar- mową potrafią wykorzystać rów- nież wrony (Corvus corone). Z ko- lei sarny i króliki {Orycłolagus cuniculuś) uczą się widocznie szybko, że przejeżdżające sa- mochody nie przedstawiają dla nich niebezpieczeństwa: na po- boczach nie odbywają się polowa- nia. Wykorzystują więc drogi jako tereny zwiększające możliwość przeżycia. W rezultacie te „pasma śmierci", którymi są dla zwierząt drogi szyb- kiego ruchu i autostrady, stały się dla niektórych gatunków miesz- kaniem. Przykładem mogą być sroki gnieżdżące się w krzakach i na drzewach na brzegu auto- strad: muszą one uczące się la- tać pisklęta przenosić w inne, bezpieczne miejsce. Najwidocz- niej robią to bez większych strat, w przeciwnym razie „sroki autostradowe" dawno by już wy- ginęły. Niektóre lisy uczą się czerpać korzyści z ruchu na drogach 178 Problem: gołębie miejskie Gołąb domowy (Columba livia) był niewątpliwie jednym z pierwszych gatunków gnieżdżących się wolno w większych osiedlach ludzkich. Hodowany był na Bliskim Wschodzie już około 6500 lat temu. Później hodowlą gołębi zajmowali się Rzymianie, zaś w XIII i XV stu- leciu Holendrzy i Anglicy. Dzisiaj w wielu miastach i w kompleksach budynków żyją wielkie stada gołę- bi. Są nazywane gołębiami miejs- kim i wykazują dość znaczną zmienność pod względem barwy i rysunku upierzenia. Są miasta, jak np. Sewilla, w których żyją tyl- ko śnieżnobiałe gołębie, podczas gdy w innych, np. w Wenecji, przeważają gołębie o ubarwieniu „dzikim". Te ptaki są, jak się zdaje, silniejsze od osobników należących do innych form barw- nych i potrafią łatwiej wywalczyć sobie przodującą pozycję w sta- dzie gołębi żyjących na swo- bodzie. Gołębie są chętnie karmione przez ludzi. W wielu miastach należy to nawet do tradycji: nie tylko w Euro- pie - każdy zna stada gołębi z pla- cu Świętego Marka w Wenecji - ale także w Indiach, gdzie w Del- hi żyje znacznie więcej gołębi miejskich. Ptaki te sprawiają je- dnak pewne kłopoty, których nie można zwyczajnie pominąć mil- czeniem. Brudzą miejsca, w któ- rych przebywają, mogą przenosić choroby (w tym także tak zwaną chorobę papuzią), zaś ich odchody bardzo niszczą budynki. To jest przyczyną, dla której ciągle wraca postulat zmniejszenia liczeb- ności gołębi miejskich. Skutecznym rozwiązaniem zdawała się być tzw. „pigułka dla gołębi" mająca obni- żać ich płodność. W Linzu preparat ten podawano gołębiom zmieszany ze śrutą kukurydzianą. Początkowo wydawało się, że uzyskano po- żądany skutek. Ale wtedy wróble w tym mieście zaczęły wytwarzać białe upierzenie. Wkrótce pojawiło się tak wiele białych wróbli, że nie można było tego uznać za efekt mutacji. Albinosy występowały wprawdzie niekiedy i wcześniej, ale znacznie rzadziej, nigdy w takich ilościach. Badania przeprowadzo- ne przez miejscowego biologa, G. Mayera, wykazały, że prawdopo- dobnie zawiniła „pigułka dla gołę- bi". W okresie pierzenia ptaków zahamowała prawidłowy podział komórek i wytwarzanie się barwni- ków w odrastających piórach. Wró- ble początkowo były pstre, a w koń- cu całkowicie białe. Pozostawała jedynie czarna barwa oczu. Zaczę- to ostrożniej stosować „pigułkę dla gołębi", jednakże nie przynosiła pożądanego efektu. Gołębie zaczę- ły chorować. Przypuszczalnie lepiej spisaliby się naturalni „selekcjo- nerzy", choćby sokoły wędrowne. Dlaczego właśnie w przypadku go- łębi miejskich dochodzi do sytuacji tak trudnych? W miastach żyje przecież wiele ptaków innych gatunków, ale nie łączą się one w tak wielkie stada. 179 Gołębie i ludzie w wielkim mieście Przyczyna leży w karmieniu gołębi przez ludzi. Żywienie to sprawia, że wzrasta liczba gołębi zdolnych do przeżycia nie poprawia to jed- nak ich stanu zdrowotnego. Dokar- mianie jest jednostronne i wycho- dzi na korzyść gołębiom słabym i chorowitym, które mogą zarazić dalsze ptaki, a także sprzyja ich rozmnażaniu się. Nawet najbardziej życzliwie usposobieni karmiciele gołębi miejskich nie znają nędzy, do której doprowadzają miejsca ich lęgu. Gołębie gnieżdżą się we wszelkich możliwych miejscach, często niezbyt odpowiednich. Tak, jak wszystkie inne gołębie, karmią pisklęta twarogowatą papką, tak zwanym „ptasim mlekiem", które składa się z 12,4% białka oraz 180 8,6% tłuszczów i witamin. Za- sadniczą jego część - 76% - sta- nowi woda. Zdolność karmienia tym szczególnego rodzaju „mle- kiem" zwalnia dorosłe gołębie z konieczności szukania poży- wienia dla piskląt. Tylko od kondy- cji dorosłych ptaków zależy, czy zdołają wykarmić pisklęta. Po- nieważ z jedzenia dostarczanego przez ludzi korzystają najczęściej gołębie „drugiego gatunku" - po- maga ono przeżyć ptakom chorym i słabym. Co za tym idzie, sytuacja całej populacji nie przedstawia się najlepiej. Szwajcarski badacz gołębi Daniel Haag zaproponował zatem (w wy- niku szczegółowych badań prze- prowadzonych w Bazylei), aby urządzać w miastach specjalne gołębniki, w których zdziczałe go- łębie miejskie trzymane byłyby tak, jak to się dzieje w prywatnych gołębnikach. W ten sposób można by kontrolować zarówno liczbę tych ptaków, jak i stan ich zdrowia. Mogłoby to ostatecznie położyć kres ich złej kondycji, a jednocześ- nie liczni miłośnicy tych ptaków mieliby radość z możliwości ich karmienia. W ten sposób, a także poprzez osiedlanie w mieście sokołów wędrownych, problem miejskich gołębi mógłby być rozsądnie rowiązany. Problem: wrony i sroki Od 1 stycznia 1987 r. w krajach Wspólnoty Europejskiej zostały ob- jęte ochroną gatunkową wszystkie ptaki śpiewające. Wywołało to ogólne oburzenie wśród myśli- wych i sympatyków tych ptaków, ponieważ ochrona dotyczy także wron i srok, a więc ptaków, które uważane są powszechnie za rabu- si cudzych gniazd i są ogólnie znienawidzone. Przewidywano w związku z tym całkowite wy- tępienie ptaków śpiewających, zapominając - świadomie lub nie- świadomie - że już od wielu lat nie polowano na wrony i sroki w mias- tach i wsiach, gdyż polowania nie mogą się odbywać na terenach za- mieszkanych. Jeśli nawet tu i tam zostało zniszczone jakieś gniazdo wronie lub srocze, nie mogło być w ogóle mowy o kontroli liczebno- ści tych ptaków w obrębie ludzkich osiedli. Pomimo obaw dotyczących ptaków śpiewających w miastach nie dzie- je się źle. Główna część piskląt niszczonych w gniazdach przy- pada zresztą na i tak pospolite kosy. Wprawdzie także pisklęta wróbli, które dopiero opuściły gniazda padają regularnie łupem wron i srok, ale najwidoczniej nie ma to ujemnego wpływu na liczeb- ność wróbli. Każdy, kto dokładnie obserwuje ptaki, łatwo stwierdzi, że wrony - chodzi w tym przypad- ku głównie o czarnowrony na tere- nach na zachód od Laby i o wronę siwą na wschód od tej rzeki - oraz sroki nie występują na terenie sie- dlisk ludzkich w na tyle dużych gromadach, aby mogły plądrować gniazda ptaków śpiewających. W wielkich stadach żyją natomiast niekiedy gawrony [Corvus frugi- legus), ptaki tępione w okresie gniazdowania na terenie Europy środkowej, szczególnie zimą ciąg- nące wielkimi gromadami do miast. Gawrony te pochodzą z roz- ległych terenów lęgowych na wschodzie i na północo-wschodzie Europy, a nie z osiedli ludzkich. Ponieważ przylatują do miast zimą, nie mogą czynić żadnych szkód w lęgach miejscowych ptaków. Wrony oraz sroki w okre- sie lęgowym żyją parami w rewi- rach, których bronią również przed współplemieńcami. Ich rewiry lę- gowe są dostatecznie duże, aby zapewnić im dosyć pokarmu. Szu- kają przede wszystkim owadów: nie mogłyby odchować swoich pis- kląt żywiąc je tylko jajkami 1R1 z gniazd ptaków śpiewających czy młodymi ptakami, które dopiero uczą się latać. Taką zdobyczą zainteresowane są w okresie lęgowym w szczególno- ści wrony nie mające własnego rewiru ani piskląt. Im bardziej te- ren podzielony jest między trwałe pary lęgowe, tym mniejsze są stra- ty wśród piskląt i na odwrót. Wrony same najlepiej sterują liczebnoś- cią swojej populacji. Próbują wza- jemnie wykradać sobie jaja i pisk- lęta powodując, że przy dużym za- gęszczeniu stosunkowo mało pisk- ląt dożywa dorosłości. Na terenie miast i wsi, gdzie nie wolno polo- wać na wrony i sroki, liczebność ich nie wzrasta bynajmniej „wybu- chowo", czego się czasem oba- wiano. Wydawałoby się, że stwierdzenia takie są niezgodne z naszymi włas- nymi doświadczeniami. Uważny przyjaciel ptaków miał już na pew- no nieraz okazję obserwować wro- nę lub srokę trzymającą w dziobie bezradne pisklę. Wołanie o pomoc dorosłych ptaków już nie pomaga- ło. Ale czy przypadkiem ten sam kos, którego pisklę sroka niosła w dziobie, nie karmił go upolowa- nymi przez siebie dżdżownicami czy motylami? Czy ktoś woła o ra- tunek, gdy tak lubiane przez ludzi sikory bogatki polują na piękne ćmy. Kto chciałby oceniać postępki srok, powinien pamiętać, że znacz- ną część pokarmu, który przy- noszą swym młodym, stanowią owady należące do tak zwanych szkodników. Popadniemy szybko w sprzeczności nie do pokonania, jeśli jeden gatunek ptaków sklasy- fikujemy jako „dobry", inny zaś ja- ko „zły". W przyrodzie ważne jest jedynie, czy została zachowana różnorodność gatunków, czy wszyst- kie, znajdują na danym terenie do- stateczną ilość pokarmu oraz czy dany ekosystem jest stabilny. Karmienie gołębi okazuje się, przy bliższym zbadaniu, zjawiskiem znacznie bardziej brzemiennym w skutki, niż „zbójeckie" zachowa- nie srok i wron. I tak bowiem tylko część lęgów może zakończyć się pomyślnie, zaś dla utrzymania się populacji gatunku wystarczą tylko pomyślnie odchowane dwa pisklę- ta na jedną gnieżdżącą się parę. Jeśli liczba ta wzrośnie, populacja powiększy się szybko i to czasem znacznie. Duża liczba młodych ptaków zginęłaby i tak czy to w wy- niku złej pogody, braku pokarmu, czy z przyczyny wrogów: wron, srok, czy kotów domowych. W żadnym przypadku nie stwie- rdzono dotąd w sposób pewny, że wrony i sroki zagrażają liczebności ptaków śpiewających. Zresztą i one same padają ofiarą ptaków drapieżnych. Nie można wystę- pować z wnioskiem, aby zostały odstrzelone ptaki drapieżne, a ró- wnocześnie użalać się, że wrony za bardzo się rozmnożyły. > U góry: gawron U dołu: sroka 182 Problem: kosy i szpaki Kos i szpak: dwa gatunki ptaków, które potrafiły wyciągnąć wielkie korzyści z człowieka i jego środo- wiska. Szpak żyje już od setek lat w osiedlach ludzkich; kos przywę- drował tu dopiero przed około stu laty. Ludzie sprzyjali osiedlaniu się szpaków, co prawda nie w celu ich ochrony. Wprost przeciwnie! Nie- gdyś budowano skrzynki lęgowe dla szpaków po to tylko, aby móc z nich wyjmować tłuste pisklęta na krótko przed ich wyfrunięciem z gniazda. Stanowiły takie samo danie, jak młode gołębie. Szpaki najwidoczniej bardzo chętnie ko- rzystały ze skrzynek lęgowych, co dowodzi, że już wtedy, przed 150 czy 200 laty, było za mało natural- nych dziupli. Szpaki stały się jednym z najpos- politszych ptaków i to nie tylko w Europie, ale także w Ameryce Północnej, dokąd zostały spro- wadzone na przełomie stuleci wła- śnie z Europy. Po początkowych niepowodzeniach nastąpił prze- łom: w ciągu niespełna 50 lat szpa- ki rozpowszechniły się na terenie prawie całego kontynentu północ- noamerykańskiego. Od roku 1890 do 1942, kiedy to dotarły do Kalifo- rnii, zasiedliły tereny o łącznej po- wierzchni około 7 milionów kilome- trów kwadratowych. Dzisiaj ptaki te występują na area- le sięgającym od Alaski po Meksyk i od Atlantyku po Pacyfik. Zaakli- matyzowały się również w Austra- lii, Nowej Zelandii i Afryce Po- 184 łudniowej. Ustępują obecnie pod tym względem tylko wróblowi domowemu, którego spotyka się na jeszcze większym obszarze. Być może jednak szpak przewy- ższył już wróbla pod względem li- czebności - liczbę szpaków na świecie szacuje się na jeden mi- liard! Na czym polega tajemnica „sukce- su" tego ptaka długości około 20 cm i masie ciała wynoszącej śred- nio 80 g, który właściwie nie wyró- żnia się żadnymi szczególnymi właściwościami? Kos jest tylko nieco większy i nieco cięższy: jego masa ciała waha się około 95 g. Oba te „ptaki sukcesu" są zatem do siebie bardzo podobne. Podobny, chociaż nawet w przybli- żeniu nie tak wielki sukces życio- wy, jaki odniosły kosy jako „pionierzy kultury" wskazuje, że w przypadku szpaków czynnikiem rozstrzygającym mogło być nie tyl- ko zakładanie dla nich sztucznych gniazd. Kos gnieździ się na wol- nym powietrzu, w otwartych gniaz- dach i tylko wyjątkowo w okresie lęgowym otrzymuje bezpośrednią pomoc od człowieka, który łącząc gałęzie krzewów ułatwia ptakowi zakładanie gniazda. Podobnie jak kos, również i szpak gnieździ się w lasach, ale tylko rzadkich, z do- stateczną ilością polan, lub na skraju graniczącym z użytkami zie- lonymi. Rodzaj pokarmu i sposób jego znajdowania więcej mówią o przy- czynach niemal „wybuchowego" wzrostu liczebności obu gatunków Śpiewający szpak w osiedlach ludzkich. Oba te ptaki przedkładają nad inny pokarm dżdżownice, duże larwy, a także jagody i inne owoce, byle dostate- cznie miękkie. Kosy zjadają ponadto znaczne ilo- ści ślimaków. Ślimaki te nie wydzielają tak wiele ciągliwego śluzu, jak gatunki bezmuszlowe. Kosy i szpaki szukają pożywienia na krótko wykoszonych traw- nikach. Szpaki stosują przy tym specyficzną technikę, tak zwane „cyrklowanie". Przy tej metodzie ptak wsadza dziób do norek larw komarnic lub dżdżownic, po czym nieco go przekręca i otwiera na tyle, aby dobrze schwytać swój łup. Dzięki temu potrafi schwytać takie „robaki", które schowały się na pe- wną głębokość. Z powodzeniem rozgrzebuje opadłe liście w poszu- kiwaniu dżdżownic i larw owadów. Sposób, w jaki człowiek urządza swoje osiedla, poprawia pod dwo- ma względami warunki życiowe obu tych gatunków: wykorzystują po pierwsze niezbyt wysoką zieleń (niskie koszenie trawy na terenie sadów niskopiennych oraz na tra- wnikach, zakładanie w ogrodach grządek), po drugie są beneficjen- tami wzmożonego występowania dżdżownic oraz rozmaitych larw, do którego przyczynia się sposób zagospodarowania ogrodów i in- nych terenów zielonych. Należy do tego dodawanie do gleby dobrze -Ific; rozdrobnionego materiału roślin- nego (kompost), będącego poży- wieniem larw koziułek i dżdżownic. Ma to wielki wpływ na częstość ich występowania w ogrodach i sa- dach: przynajmniej dziesięć do dwudziestu razy większą, niż w in- nych środowiskach o porównywal- nym rodzaju gleby. Zarówno w przypadku szpaków jak i kosów odgrywają rolę oba te czynniki, a więc zarówno lepsza podaż pokarmów, jak i ułatwienie w ich poszukiwaniu. Gatunki gnież- dżące się w dziuplach lub w pół- dziuplach prawdopodobnie dlatego tak łatwo osiedlały się w sztu- cznych gniazdach, ponieważ w zbyt eksploatowanych lasach brak było dziupli. W przypadku kosów nie ko- rzystających z dziupli stosunkowo długo trwało, zanim ostatecznie przeniosły się z lasów do ogrodów. Skoro jednak początek został zrobiony, przenosiny obu gatunków ptaków przebiegały bardzo szybko, a to dzięki obfitości pokarmów w ogrodach i względnemu w nich bezpieczeństwu. Liczebność zaró- wno kosów, jak i szpaków, wzras- tała w nowym środowisku bardzo szybko. Ich zagęszczenie na te- renie osad ludzkich może być na- wet dwudziestokrotnie większa niż poza nimi. Tak więc na znajdu- jących się jeszcze w stanie prawie naturalnym moczarach koło Mur- nau na przedgórzu Alp żyło średnio 0,36 par lęgowych kosów na 10 he- ktarów. Natomiast na Cmentarzu Zachodnim w Monachium zagę- szczenie ich wynosiło 8,6 p.l./10 ha. 186 Znacznie wyższe dane z innych miast, a zwłaszcza z terenu ogród- ków działkowych o bogatej szacie roślinnej. Najwyższe wartości tego wskaźnika mogą przewyższać nawet 25 p.l./10 ha. Są to wpraw- dzie liczby obrazujące zagęsz- czenie na niewielkich powierzch- niach, ale stanowią pewne od- niesienie do problemów, które cza- sem wiążą się z tymi ptakami. Trudności zaczynają się już wiosną i polegają na niezwykłym upodoba- niu kosów do żółtych krokusów. Nie wiadomo, dlaczego kosy wyskubują te kwiaty z grządek i trawników. Oczywiście gniewa to ludzi, ale jest jeszcze do wytrzymania. Nadchodzi jednak czas dojrzewania poziomek i wiśni. Poziomkami zajmują się szczególnie kosy, szpaki mniej, za to wiśniami interesują się oba ga- tunki. Czasem pomaga całkowite osłonięcie siatkami drzew wiśni i rządków poziomek. Taka osłona nie jest zupełnie bezpieczna, ponie- waż inne ptaki łatwo mogą ugrzęz- nąć w tych siatkach wykonanych z bardzo delikatnych włókien. Największe skargi dochodzą jednak w późniejszej porze roku, przede wszystkim we wrześniu, z terenów sadów i winnic. Czego nie dokonają występujące w małych gromadkach kosy, udaje się szpakom. Przylatują w stadach liczących nawet setki ty- sięcy ptaków i przystępują do żni- wa. Na terenach uprawy winorośli ludzie przykrywają winnice, a niekiedy i całe zbocza gór, siat- kami. Wynajmowane małe samolo- ty starają się „zapolować" na stada szpaków i zalatując je od tyłu pró- bują przegonić. Dokąd? Jak się okazuje, zwykle tylko na pobliski rejon winnic. Jedynym rozwiąza- niem prowadzącym do przezwy- ciężenia tej plagi, na który wpadli ludzie, było (i jest jeszcze dziś na niektórych terenach) ich masowe zabijanie w miejscach nocnego spoczynku. Odławiano je sidłami nasmarowanymi klejem lub ze- strzeliwano nabojami śrutowymi. Poprzez odtwarzanie z taśmy ich krzyków alarmowych próbowano je przepędzać. Wyniki tych za- biegów polegały głównie na tym, że szpaki nauczyły się odpowied- nich reakcji. Ponadto zniszczenie pewnej części populacji powodo- wało zmniejszenie się konkurencji między osobnikami pozostałymi przy życiu, zwłaszcza w okresie zimowym, gdy trudniej o pokarm, i poprawiało ich szanse przeżycia. W efekcie szpaki przystępowały do lęgów w dobrej kondycji i potrafiły odchować dwa, a nawet trzy lęgi w jednym sezonie. Jesienią było zatem znowu dokładnie tyle samo szpaków, co wiosną. To samo po- wtórzyło się w przypadku kosów zwalczanych za pomocą wiatró- wek, karabinków małokalibrowych czy sieci do chwytania ptaków. Takie ingerowanie w życie zwierząt wzmaga zwykle ich zdol- ność do działania, zamiast je zmniejszać. Jeśliby pozostawić po- pulacje omawianych tu gatunków ptaków im samym, ich naturalnym wrogom czy chorobom, przypu- szczalnie sytuacja uległaby popra- 1RR wie. Wydatki ponoszone przez lu- dzi na niszczenie ptaków dorównu- ją niemal wysokości powodowa- nych przez nie szkód. Od momen- tu, gdy zrezygnowano z intensy- wnego zwalczania szpaków, ich li- czebność w całej Europie wyra- źnie się zmniejszyła. Okazało się, że dla zapobieżenia wyrządzanym przez nie szkodom wystarczy przy- krywanie sieciami winnic i krze- wów owocowych w sadach. Czyn- ności te muszą być jednak wyko- nane z największą starannością, aby zapobiec przypadkom śmierci ptaków innych gatunków. Skutecznym sposobem utrzymania ilości szpaków w rozsądnych gra- nicach byłoby zmniejszenie liczby oferowanych im miejsc lęgowych. Kto wywiesza duże ilości skrzynek lęgowych, sprzyja powstawaniu szkód i zagraża samym szpakom. Należałoby wreszcie zastanowić się nad rolą wolno żyjących kotów domowych, w których liczni przyja- ciele ptaków i myśliwi widzą tylko niszczycieli ptaków śpiewających i wszelkich drobnych zwierząt łow- nych. > Recepta na sukces czatującego ko- ta brzmi: cierpliwość. Nie jest prawdą, że młode kotki uczą się łowić myszy tylko od matki; jest to umiejętność wrodzona Problem: koty domowe Biegające wolno koty domowe uważane są przez wielu ludzi za duże zagrożenie dla ptaków śpie- wających. Z kolei na polach czy łąkach obciąża się je odpowie- dzialnością za wszelkie szkody wśród zwierząt łownych. Myśliwi odstrzeliwują co roku setki tysię- cy kotów; co najmniej sto tysięcy pada ofiarą ruchu drogowego. Obecnie nikt nie potrafi dokładnie podać, jak wiele kotów żyje na wsi. Prawdopodobnie liczba ta wynosi wiele milionów, z czego jednak znaczna ich część trzyma- na jest w charakterze „kotów mieszkaniowych". Jeśli odjąć je od ogólnej liczby, to i tak np. w Niemczech jest ponad milion wolno biegających kotów do- mowych. Przy tak dużej liczbie tych zwie- rząt wydaje się zupełnie zro- zumiałe, że muszą one mieć wpływ na otaczający je świat is- tot żywych, że cierpią na tym pta- ki śpiewające, zagrożona jest wszelka drobna zwierzyna, nawet ogrodowe jaszczurki. Stąd też żą- dania zwiększonego odstrzału kotów domowych i drastycznego ograniczenia ich trzymania przez ludzi. Uzasadnia się to dodatko- wo wątpliwościami natury zdro- wotnej, związanymi z brudze- niem przez koty obiektów uży- teczności publicznej, placów za- baw czy nawet ...ogrodu sąsiada. Zbyt często przyjaciele kotów i ich wrogowie stają nieprzejednani przeciwko sobie. Niestety, niewiele jest wolnych od uprzedzeń badań na temat wpływu biegających wolno kotów na świat zwierząt dziko żyjących. Inne gatunki zwierząt, dla ludzi zna- cznie mniej ważne, badane są przy użyciu najnowocześniejszej aparatury; zdaje się, że w przypad- ku kotów domowych i wałęsają- cych się psów ludziom wystarczą uprzedzenia. Dokładniejsza zna- jomość wpływu kotów na zjawiska zachodzące w przyrodzie mogłaby z pewnością przełamać mur niechęci do nich, ale również od- dzielić prawdziwe problemy od wydumanych. Cofnijmy się dość daleko w prze- szłość. Kot domowy (Feliscatuś) pochodzi z północnej Afryki, z obszarów o klimacie ciepłym. Przypuszczal- nie rzeczywiście został udomowio- ny przez dawnych Egipcjan przed 5 tysiącami lat. Pierwotnie trzyma- ny był jako łowca myszy, chronią- cy przed tymi szkodnikami spichle- rze zbożowe. Przywiązanie kota domowego do ludzi nigdy nie było zupełne: żaden kot nie będzie, w przeciwieństwie do psa, wykony- wać dla ludzi jakichś zadań. Nie wiadomo, czy kot rzeczywiście zo- stał podniesiony do rangi symbolu bogini Bastet- bóstwa z kocią gło- wą - w uznaniu jego zasług jako stróża spichlerzy, czy też oddawa- no temu zwierzęciu boską cześć z innych powodów. Kot właściwie nie jest prawdziwym zwierzęciem domowym. W stosun- ku do ludzi zachowuje się z dużą rezerwą i potrafi zapewnić sobie zadziwiająco wysoki, zwłaszcza w porównaniu z innymi zwierzęta- mi domowymi, stopień niezależ- ności. Równocześnie, co jest również osobliwością, koty wolno żyjące nie odseparowują się od ludzi. Wszystkie inne zwierzęta domowe, które człowiek chce chować wolno, musi albo trzymać w zagrodzie czy klatce, albo też bez przerwy ich pilnować. Koty domowe są trzyma- ne na wolności, ale wracają do domu. Mieszkają wprawdzie ,,z lu- dźmi", ale nie rezygnują z niezale- żności. Pod tym względem kot jest bardziej zwierzęciem dzikim niż domowym. Kot biegający wolno po okolicy potrafi sam, zwłaszcza w warunkach wiejskich, postarać się o pożywienie. Poluje tak skute- cznie na myszy lub - rzadziej - na małe ptaki, że dzięki temu może doskonale wyżyć. Czy zatem licz- ne koty domowe nie powinny prze- bywać na swobodzie, bez ludzkiej opieki? Wśród milionów wałęsa- jących się obecnie kotów mogłoby się znaleźć dostatecznie wiele osobników zdolnych utworzyć taką wolno żyjącą populację. Czy przy- padkiem myśliwi, poprzez masowe odstrzeliwanie kotów domowych, nie udaremniają tego? Takie przy- puszczenie nie jest słuszne, gdyż w żołądkach bezwzględnej więk- 190 Właściwy kotu domowemu pęd do zabawy nie wygasa także u osobników dorosłych szóści odstrzelonych kotów stwier- dzono pożywienie domowe, u zna- cznej mniejszości - myszy i tylko u znikomej ilości tych kotów - re- sztki drobnej zwierzyny i ptaków. Z badań tych wynika zatem, że koty odstrzelone jako „wałęsające się" zasadniczo nie różniły się pod tym względem od „prawdziwych" kotów domowych. W Europie w lasach żyje dziki kot europejski, czyli żbik (Felis silvest- ris), który z kotem nubijskim (praw- dopodobnym przodkiem kota do- mowego) daje płodne potomstwo. Zwierzę to zostało wprawdzie na skutek setek lat prześladowań ze strony myśliwych prawie całko- wicie wytępione, ale obecnie jego liczebność i zasięg znowu się zwię- kszają. Wydawałoby się, że wolno biegające koty domowe oraz żbiki mogą się swobodnie krzyżować wszędzie tam, gdzie spotykają się ze sobą. W ciągu stuleci, kiedy obie te formy występowały razem na te- renie Europy Środkowej, powinna już dawno powstać populacja mie- szańców. To jednak nie nastąpiło. Krzyżówki między kotami domo- wymi i żbikami zdarzają się wprawdzie, ale nie na tyle często, aby mogło dojść do trwałego zmie- szania się obu gatunkom. Koty domowe i żbiki muszą bardzo różnić się między sobą, skoro za- chowują się tak, jak dwa odrębne gatunki, choć niektórzy uważają, 1Q1 że kot domowy jest podgatunkiem żbika. Wzajemne stosunki między obu formami wydają się jednak mniej tajemnicze, jeśli porównamy sposo- by życia żbika i kota domowego. Żbik zamieszkuje lasy o obfitym podszycie. Takie lasy są bogate w ptaki śpiewające i drobne ssaki. Nie odpowiadają mu zwarte lasy wysokopienne, ponieważ więk- szość ptaków gnieździ się tam w koronach drzew, a mroczne podłoże zamieszkują tylko myszy i inne drobne ssaki. Dopiero bliżej skraju lasu zdobycz staje się częs- tsza. Żbiki prowadzą w swoich rewirach wyraźnie samotniczy tryb życia i wymagają, w przeliczeniu na jednego osobnika, nie mniej niż 100 hektarów powierzchni. Rewiry od 60 do 80 hektarów na jednego żbika mogą istnieć na terenach le- śnych bardzo bogatych w pokarm. Powierzchnia rewiru, jakiej potrze- buje żbik, jest w przybliżeniu dzie- sięciokrotnie większa od minimal- nej powierzchni życiowej włó- czącego się kota. Ponadto na tere- nie osiedli ludzkich nakładają się na siebie szlaki wędrówek licznych kotów domowych: tylko rewiry ko- curów wykluczają się wzajemnie. Średnie zagęszczenie kotów do- mowych na terenach wiejskich w Wielkiej Brytanii wynosiła 8 do 10 osobników na hektar. W mias- tach wskaźnik ten może wzrosnąć Miasta Wsie Las (koty domowe) (żbiki) do 1000 8 do 10 1 do 12 kotów na hektar, jak to stwie- rdzono w niektórych dzielnicach Londynu. Tak oto wygląda poró- wnanie potrzeb przestrzennych obu gatunków: (żbik potrzebuje 80 ha). Jeśli założymy, że żbik, przynaj- mniej na tych terenach, na których od dziesięcioleci nie był obiektem polowań, osiągnął zagęszczenie odpowiednie do miejscowych wa- runków życiowych, to z kolei kot domowy, aby utrzymać w wa- runkach wiejskich swoje opty- malne zagęszczenie, musi dyspo- nować dziesięciokrotnie większą ilością pokarmu. W przypadku ko- tów żyjących w miastach zapotrze- bowanie na pokarm musi być wię- ksze co najmniej tysiąckrotnie. Wynika z tego, że dla kota domo- wego może być mało nęcąca za- miania nieporównanie lepszych warunków życiowych uzyskiwa- nych dzięki koegzystencji z czło- wiekiem na całkowitą swobodę. Kot na swobodzie musiałby nie tyl- ko radzić sobie z trudniejszym zdobywaniem pokarmu, ale także z warunkami klimatycznymi, gor- szymi w Europie od tych, które panowały w jego pierwotnej ojczy- źnie. Każdy wie, jak koty lubią cie- pło. Na przykład w zimie ograni- czają swój pobyt na dworzu do niezbędnego minimum. Również latem po dniach zimnych i de- szczowych przy najbliższej spo- sobności wylegują się długo > Potrzeba ciepła u kota domowego (u dołu), w przeciwieństwie do niewrażliwego na zimno żbika (u gó- ry), uzależnia go od człowieka 192 w słońcu. Pod względem budowy ciała koty pozostały „północnymi Afrykaninami". Natomiast żbik, mieszkaniec naszych lasów, jest „prawdziwym Europejczykiem", przystosowanym do zmiennej pogody. To przystosowanie obu gatunków do różnych klimatów nie zmieniło się w ciągu tych kilku ty- sięcy lat, które upłynęły od udomo- wienia kota. Ewentualne skrzyżowanie kota domowego ze żbikiem w żadnym razie nie przynosi im korzyści. Dla żbika oznaczałoby zmniejszenie możliwości przeżycia w niekorzyst- nych warunkach zewnętrznych, kot natomiast nie uzyskałby dostatecz- nej odporności niezbędnej do życia w stanie dzikim. Warunki życia ta- kiego małego łowcy, jakim jest kot, który dla pozyskania zdobyczy musi zużyć wiele energii, są w lesie du- żo gorsze niż u boku człowieka. Sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej, gdy osiedla ludzkie bogate w pożywienie „odkrywają" lisy i ku- ny i starają się je wykorzystać. Z uwagi na swe przygotowanie do łowów nie muszą się do nich spec- jalnie dopasowywać. Natomiast dla żbika obszar ten był i jest zajęty przez kota domowego. Droga od- wrotna - od „nadmiaru" do „braku" pokarmu - byłaby dla kota domowe- go równie mało korzystna, jak dla miejskiego gołębia czy wróbla. Ściśle biorąc, nie widać żadnego powodu, aby kot domowy i kot dziki, czyli żbik, musiały koniecznie krzyżować się ze sobą. Istotnie nie czynią tego niejako na prze- kór wszelkim obawom myśli- wych, którzy uzasadniają zna- czną liczbę kotów odstrzeliwa- nych także chęcią zachowania żbików w „czystości rasowej". Jest to o tyle bez sensu, że takie krzyżówki mogły się już pojawić w ciągu minionych stuleci, kiedy nie było żadnych strzelb i ró- wnież nikt nie starał się trzymać jednego kota z dala od drugiego. Przypomnijmy w tym miejscu po- krótce straty spowodowane ru- chem kołowym, omówione na stronie 175. Była tam mowa, że w ciągu ostatnich 10 lat licze- bność kotów domowych na te- renie południowej Bawarii utrzymywała się na tym samym poziomie i że koty domowe częś- ciej ginęły poza terenem wsi, gdy na polach było szczególnie dużo myszy. Ustalenia te zadają kłam poglądowi, że liczebność kotów domowych w ostatnich latach na terenie „całej republiki" gwał- townie wzrosła i że to przede wszystkim włóczące się koty po- lują na drobne dzikie zwierzęta. Ustalenia te nie mówią, czy istot- nie duże ilości kotów stanowią poważne zagrożenie dla wolno żyjących ptaków i mniejszych ssaków. Przewyższają one zresz- tą, jak już powiedziano, częstość występowania żbików dziesięcio- a nawet stukrotnie - w przypad- > U góry: potrzeby terytorialne żbika i kota domowego U dołu: żbik lubi w swoim rewirze przede wszystkim drzewa kach ekstremalnych prawie tysiąc- krotnie. Czyż nie jest sprawą oczy- wistą, że tak duża populacja kotów musi zagrażać ptakom śpiewają- cym w ogrodach i parkach? Pogląd taki nie jest słuszny, ponie- waż na terenie ogrodów i parków występuje z reguły znacznie więk- sza ilość ptaków śpiewających, aniżeli w lasach. Na ten temat ist- nieją liczne, bardzo dokładne badania. Tak więc przykładowo za- gęszczenie kosów wynosi w osied- lach ludzkich 8 do 10 par lęgowych na 10 hektarów, tzn. co najmniej 10-krotnie większa niż w lesie oraz ponad 30-krotnie większa od zagę- szczenia par lęgowych w typowych rewirach żbików. Kosy miewają w osiedlach ludzkich nawet więcej niż 3 lęgi w ciągu roku, natomiast w lasach z reguły tylko dwa. Te liczby stają się jeszcze bardziej przekonujące, gdy będziemy roz- patrywać lęgi ptaków śpiewają- cych w ogóle. W parkach miejskich stwierdzono obecność 104 par lę- gowych należących do 29 ga- tunków na 10 hektarach. Razem z ptakami tylko zalatującymi było zatem w parku w okresie lęgów 570, w zimie nawet 709 ptaków na 10 ha. Ta ostatnia liczba odpowia- da łączniej masie tych ptaków rów- nej 192 kg/10 ha; jest to ilość bio- masy, która znacznie przekracza analogiczną wartość wynoszącą w lesie tylko około 10 kg/10 ha. W przypadku ptaków śpiewających wielkości te są dla występujących w miastach gatunków małych zna- cznie wyższe. Według danych uzy- skanych na terenie Hamburga wy- nosiły one: w rejonie zabudowy zwartej - 45,7 kg/10 ha, miasta- -ogrodu - 41,4 kg/10 ha i na tere- nach zielonych - 44,9 kg/10 ha: były zatem bardzo zbliżone. Szereg dalszych ustaleń potwie- rdza fakt, że zwłaszcza małe ptaki wykazują w osiedlach ludzkich znacznie większe zagęszczenie niż w lasach. Ogrody wiejskie wy- kazują niższe wartości zagęszcze- nia małych ptaków niż parki miejs- kie, ale równocześnie są one zna- cznie wyższe niż w przypadku la- sów. Wynika z tego, że znaczna liczba kotów w osiedlach ludzkich nie musi oznaczać masowego wynisz- czania żyjących tam ptaków śpie- wających: jednych i drugich jest przecież na terenach podmiejskich pod dostatkiem. Jeśli weźmiemy jako przykład kosy, stanowią- ce najczęstszą zdobycz kotów w osiedlach ludzkich, to stosunek ich liczby w mieście do liczby w le- sie wynosi 25:1. Stosunek liczby kotów domowych w mieście do liczby kotów dzikich w lesie wynosi 8-10:1. Zagęszczenie kotów jest ponad dwukrotnie większe na tych terenach od gęstości występo- wania kotów, chociaż w wielu miejscowościach ponad 60% ko- sów pada ofiarą kotów domowych, srok lub wron. Ponieważ większość biegających wolno kotów domowych karmiona jest przez właścicieli, opisana róż- nica staje się jeszcze wyraź- niejsza. Koty domowe odławiają ioc znacznie mniej ptaków, niżby to wynikało z samej ich liczby. Bar- dzo rzadko, jeśli w ogóle, powodu- ją one zmniejszenie ilości ptaków śpiewających w ogrodach i par- kach. Ich udział w niszczeniu gniazd i piskląt, które opuściły już gniazda, leży znacznie poniżej punktu krytycznego, w którym mo- głyby wpływać na wielkość popula- cji ptaków. Ptaki śpiewające są niejako „przygotowane" na duże straty. Jest zjawiskiem zupełnie normalnym, że wielkość strat w lę- gu wynosi 70% i więcej, ale udane lęgi wyrównują to. Najlepszym do- wodem jest niezaprzeczalny fakt, że częstotliwość występowania ptaków śpiewających, nawet w na- turalnych lasach, nie jest tak duża, jak w ogrodach, parkach i innych terenach zielonych. Liczebność tych ptaków można by utrzymać, a w pewnych przypadkach nawet zwiększyć, poprawiając ich warun- ki życiowe, na przykład zakładając gęste żywopłoty, zawieszając skrzynki lęgowe lub też sadząc od- powiednie dla danego siedliska krajowe krzewy zamiast roślin z obcych krajów. Miałoby to więk- sze znaczenie niż „krótkie trzyma- nie" wron, srok i kotów domowych. A oto przykład uzasadniający raz jeszcze to stwierdzenie. Gniazda występującego także w miejskich parkach małego, wdzięcznego ptaszka, raniuszka (Aegithalos caudatuś), są w nadzwyczaj dużym stopniu nara- żone na zniszczenie. Są to kunsz- towne, kuliste gniazda wyścielone wewnątrz porostami; amatorzy jajek i piskląt raniuszka niszczą ich dzieło w 80%. Oprócz srok, wron, sójek i kotów domowych biorą w tym udział także puszczyki, kuny domowe i leśne, wiewiórki, a na niektórych terenach także szopy pracze. Aby nieco zmniejszyć te straty, jak by się wydawało katastrofalnie wy- sokie, próbowano zapobiegawczo „ogradzać" gniazda raniuszka uło- żoną kulisto gęstą, drucianą siat- ką. Siatka ta nie przeszkadzała ra- niuszkom, natomiast trzymała z dala wrony i sroki, koty i pusz- czyki. Wynik tych działań ochronnych był jednak mizerny. Wielkość strat pozostała prawie niezmieniona, gdyż teraz wiewiór- ki, kuny, a prawdopodobnie nawet myszy niszczyły gniazda i pożerały znajdujące się w nich pisklęta. Natomiast u gnieżdżących się w dziuplach bogatek straty w lęgach wynoszą tylko około 30%. Wskazuje to wyraźnie na znaczenie wyboru bezpiecznego miejsca na lęgi. Byłby jednak przedwczesnym wniosek, że wyso- kie straty w okresie gnieżdżenia się ptaków zagrażają ich populacji. To, co się istotnie liczy, to nie ilość odchowanych piskląt opuszczają- cych gniazdo, ale liczba młodych ptaków, które będą żyły dostatecz- nie długo, aby mogły same przy- stąpić do rozpłodu. Wpływa na to także pomyślne przezimowanie. Z przeprowadzonego na szeroką skalę obrączkowania raniuszków i bogatek wynika jednak, że raniu- szki, które cechuje instynkt społe- czny, po wyfrunięciu z gniazda od- noszą tylko niewielkie straty, pod- czas gdy bogatki duże, zwłaszcza w porze zimowej. Dlatego właśnie sikora, z uwagi na swą dużą śmie- rtelność w zimie, potrzebuje bezpiecznych miejsc do gniaz- dowania, natomiast raniuszek może sobie pozwolić na nawet wy- sokie straty w tym okresie, ponie- waż nieporównywanie lepiej udaje mu się przetrwać zimę. Bilans dla obu tych gatunków daje prawie ta- kie samo saldo. Stosowanie dodat- kowych osłon gniazd raniuszków jest zatem niepotrzebne. W wię- kszości przypadków jest bez zna- czenia, czy gniazdo ptaka stanie się łupem kota, czy pisklęta padną z braku pokarmu lub złych warun- ków atmosferycznych, czy jakaś wiewiórka wzbogaci swój jadłospis ptasimi jajkami, czy kukułka podło- ży swoje jajko doprowadzając do zniszczenia właściwy lęg, czy mło- de pisklęta padną w wyniku jakiejś choroby lub ... istnieje tak wiele możliwości utraty lęgu, że nie uda się ich wszystkich wykluczyć. Pozostaje jeszcze do omówienia zarzut, że koty domowe zagrażają rzadkim gatunkom ptaków. O częs- to występujące kosy nikt się spec- jalnie nie troszczy; ważniejsze są ptaki takich gatunków, jak rudzik, strzyżyk, słowik rdzawy lub po- krzewki. Jak przedstawia się sytu- acja tych rzadszych ptaków wystę- pujących na terenie ogrodów i in- nych terenów zielonych, które po- nadto, jako gnieżdżące się na zie- mi, muszą być szczególnie narażo- ne na niebezpieczeństwo? Na ten temat brak dokładniejszych badań. Jest jednak mało prawdopodobne, aby właśnie koty domowe stanowi- ły dla nich wielkie niebezpieczeńs- two: gdyby tak było, ptaki te na pewno by nie przywędrowały do osiedli ludzkich. Koty były tu od dawna, odkąd istnieją ogrody w dzisiejszym znaczeniu tego sło- wa. Te żyjące na swobodzie koty nie były nawet w przybliżeniu tak dobrze karmione przez ludzi, jak obecnie. Niemniej ptaki rozmaitych gatunków osiedlały się na wsi i w mieście. Ogólnie rzecz biorąc częstotliwość ich występowania jest nie mniejsza niż ich pier- wotnych środowiskach. Łączna liczba gatunków ptaków odbywających lęgi na terenie obszarów użytkowanych przez człowieka przewyższa znacznie > Kuliste gniazdo raniuszka wśród gęstej roślinności 198 oczekiwane wartości średnie, jeśli wyłączymy z naszych rozważań te- reny śródmiejskie, niemal nie na- dające się do zasiedlenia. Nie mo- żna także uważać za „dzikie" uprawnych pól kukurydzy czy zie- mniaków, ciągnących się niekiedy po horyzont. Jeśli jednak w takim dużym mieś- cie, jak Lipsk, stwierdzono obe- cność 29 gatunków ptaków na nie- wielkiej (poniżej 10 ha) powierzch- ni przy bulwarze Inner Ring, 66 gatunków żyło w jednym z parków miejskich w Warszawie, a 48 w li- czącym około 190 ha parku w ze- spole Nymphenburg w Monachium (gdzie w roku 1972 było ich ogó- łem 691 par) - należy sądzić, że ani psy, ani koty, ani ptaki z gatun- ków zjadających pisklęta nie mogą być uważane za zbyt niebezpiecz- ne dla skrzydlatych mieszkańców naszych miast i wsi. Liczba gatun- ków ptaków występujących na tych terenach leży znacznie powyżej wartości średniej dla całego kraju wynoszącej od 41 do 43 gatunków ptaków na 100 hektarów. Na grani- cy terenów ich występowania mógłby zaznaczyć się ujemny wpływ włóczących się kotów domowych, gdyby na przykład te koty polowały np. na słowiki właś- nie tam. Z faktów tych nie można wniosko- wać o ogólnym zagrożeniu świata ptaków. Wpływ kotów domowych jest niewątpliwie w większości przypadków bardzo wyolbrzymia- ny. Z drugiej strony nie może to jednak oznaczać, że koty mogą ?00 włóczyć się wszędzie, i to w dowol- nej liczbie. Wymagają one choćby minimalnego nadzoru, właściwego karmienia oraz możliwości swobo- dnego powrotu do domu o dowol- nej porze. Na wsi budynki wokół podwórza spełniają zwykle rolę centralnego ośrodka wędrówek i mieszkania. Dostateczna kon- trola rozmnażania się kotów, w szczególności poprzez steryliza- cję osobników biegających na wol- ności, powinna sprawić, że nie bę- dą się nadmiernie rozmnażać, a kociaki nie będą dziczały doras- tając. Odpowiedzialne trzymanie kotów wyklucza możliwość czynie- nia przez nie szkód; nie trzeba też stale więzić ich w domu. Kot woli bieganie na swobodzie od najlep- szych nawet warunków, jakie mo- że mieć w mieszkaniu. Wątpliwym postępowaniem jest obfite żywienie wolno biegających kotów w śródmiejskich dzielni- cach, jeśli nie jest ono powiązane z ich sterylizacją. Podobnie, jak w przypadku zdziczałych gołębi domowych, dokarmianie nie po- prawia stanu zdrowia włóczących się kotów, a jedynie zwiększa tem- po ich rozmnażania się. Ponieważ jednak to zwiększające się pogło- wie zależy w około 80% od kar- mienia przez ludzi, trzeba liczyć się na dalszą metę z koniecznoś- > U góry: ptaki śpiewające i koty mo- gą przebywać obok siebie U dołu: sterylizacja to u kotów zabieg dość prosty. Na zdjęciu u dołu krótkie końce nici szwu po przeprowadzonym zabiegu cią coraz obfitszego dokarmiania. W przypadku gołębi miejskich zna- ne są dość dokładne liczby doty- czące tego zagadnienia. I tak na przedmieściach karma ofiarowana przez ludzi gołębiom stanowi tylko 7% ich pożywienia, natomiast w centrum miasta aż 80 do 90%. Dokładnie takie same wyniki uzys- kano w Anglii w badaniach nad dokarmianiem kotów domowych. Dodatkowe karmienie ma tylko taki skutek, że wzrasta wielkość popu- lacji, natomiast nie polepsza się jej stan zdrowotny. Rozwiązanie problemu polegać może tylko na tym, aby sterylizo- wać znaczną część wolno biegają- cych kotów i poprzez właściwe ży- wienie pozostałych uzyskać istotne polepszenie stanu ich zdrowia. W efekcie ich liczba stopniowo zmniejszy się, a koty bezpańskie znikną. Gdy to zostanie osiągnięte, szkodliwy proceder łowców kotów automatycznie się skończy, gdyż ludziom tym nie będzie się opłaca- ło polowanie na koty, których bę- dzie niewiele, za to dobrze pielęg- nowanych i przywiązanych do swoich domów. ˇ Matka z dzieckiem i 202 V U dołu: ptaki przy karmniku. Od pra- wej do lewej: czyż, czeczotka i gil U góry: stado jerów w miejscu żerowa- nia. Ptaki te zalatują do nas z północy i ze wschodu jako zimowi goście 204 w * A t $ V> 4*1 ''4\. ' **m *L *»•> > ^¦*J>uk7-> ~ v y maleje niebezpieczeństwo, że ptaki ze stada mogą zarazić się jakimiś chorobami. Ptaki choro- wite i słabowite nie mogą utrzy- mać się w stadzie, pozostają po- za nim i bardzo szybko padają ofiarą naturalnych wrogów, choć- by krogulców. Wrogowie ci doko- nują zatem selekcji, która utrzymuje populację ptaków w dobrym zdrowiu. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja w miejscach, gdzie ptaki są karmione. Przylatują stale, najczęściej codziennie, na te sa- me miejsca. Brudzą ekskre- mentami miejsca, gdzie znajduje się pokarm, ponieważ w normal- nych warunkach nie ma to znaczenia. Na przykład dzwońce i gile zwykle przebywają długo w karmniku; rozdziobują ziarna słonecznika i od czasu do czasu wydalają odchody. Z kolei sikory szybko wydziobują nasionka, któ- re potem zjadają siadając na ga- łązce w pobliżu karmnika. Wśród upuszczonych na ziemię łusek tych ziaren jery i zięby wyszukują jeszcze nie otwartych zieren z nasionami. W ten sposób wszy- stkie ptaki mogą zetknąć się z pokarmem zanieczyszczonym odchodami. Poważne niebezpieczeństwo sta- nowią schorzenia wywołane przez bakterie z grupy salmonel- li, które są bardzo niebezpieczne również i dla ludzi. Zbytnie gro- madzenie się ptaków przy kar- mniku może zatem stać się przy- czyną śmierci wielu karmionych 206 osobników. Oczywiście nie do- strzega się ptaków martwych i umierających, gdyż chronią się one w gęstwinie krzewów lub w innej kryjówce. Wrażenie, że wszystkie ptaki odwiedzające karmniki cieszą się najlepszym zdrowiem, może być mylące. Wszystkie elementy karmnika, na których bezpośrednio i bez ża- dnej osłony umieszcza się po- karm, muszą być utrzymywane w idealnej czystości i co kilka dni dezynfekowane. Niebezpieczeńs- two zarażenia się ptaków jest największe przy pogodzie wilgot- nej i wyższych temperaturach. Niewątpliwie właściwe żywienie ptaków w okresie zimowym zwię- ksza ich szanse przetrwania tej trudnej dla nich pory roku. Na wszelki wypadek liczni przyjacie- le ptaków karmią je jeszcze dłu- go po nadejściu wiosny. Może to mieć dodatkowy, pozytywny skutek, bo gile i grubodzioby mniej wtedy żerują na nabrzmie- wających sokami pączkach kwiatowych jabłoni. Z reguły jed- nak zaprzestaje się zimowego karmienia wraz z nadejściem wiosny, kiedy ptaki mogą już sa- me zaopatrzyć się w pokarm. Ponieważ dzięki dokarmianiu znacznie więcej ptaków przeży- wa zimę, wiosną zaznacza się niedobór miejsc lęgowych. Do- tyczy to w równym stopniu ptaków gnieżdżących się w dziu- plach, jak i budujących gnia- zda na wolnym powietrzu. W szczególności zajmowane są Niehigieniczne dokarmianie ptaków: wprost na ziemi szybko dziuple nadające się na gniazda. Ptak nie znajdujący dziupli zostaje pozbawiony możliwości rozrodu lub musi zadowolić się niezbyt od- powiednim miejscem. Pomysło- wość, z jaką niekiedy bogatka czy modraszka uznają za dogodne do odbycia lęgu najbardziej zdawa- łoby się nieodpowiednie „dziuple zastępcze", na przykład skrzynki na listy, świadczy o ogromnej po- trzebie znalezienia dogodnych miejsc. Ptaki gnieżdżące się na wolnym powietrzu nie są w ża- dnym razie w lepszej sytuacji, a można by rzec - z reguły w jesz- cze gorszej. Nieliczne rzeczywiś- cie bezpieczne miejsca lęgowe są zajmowane jeszcze szybciej, po- nieważ liczba ptaków w tej grupie jest znacznie większa, niż liczba ptaków gnieżdżących się w dziup- lach. Do ptaków gnieżdżących się na wolnym powietrzu należy więk- szość ptaków przelotnych. U wielu pospolitych gatunków pta- ków możliwość założenia gniazda decyduje w stopniu znacznie więk- szym o ostatecznej ich populacji niż straty poniesione w okresie zi- mowym. Zmniejszenie tych strat zaostrza konkurencję nie roz- wiązując w żadnym stopniu male- jącej przestrzeni życiowej. Dobre odżywianie się ptaków zimą traci znaczenie, jeśli później nie mają one możliwości odbycia lęgów; 207 stowarzyszenia ochrony ptaków wielokrotnie zwracały na to uwa- gę społeczeństwa. Rozwiązaniem dla ptaków gnie- żdżących się w dziuplach nie jest jednak tylko wywieszanie skrzynek lęgowych: do pomyślne- go wychowu piskląt potrzebują one także dostatecznej ilości po- karmu. Stwierdzenie to zdaje się zawierać pewną sprzeczność, gdyż uprzednio była mowa, że ptaki przylatujące w zimie do kar- mnika mogą same zaopatrzyć się w pokarm. Tak jest w istocie, ale zaopatrywanie się samemu a ży- wienie piskląt to dwa rozmaite wyzwania, którym dorosły ptak musi sprostać. Bogatki, dzwońce, wróble i gile nie miałyby niewątpliwie żadnych trudności ze znalezieniem po- żywienia dla siebie w maju czy czerwcu. Sytuacja przedstawia się jednak inaczej, gdy muszą one szukać nie bogatych w tłusz- cze nasion czy świeżych pędów roślin, którymi same się żywią, lecz małych owadów, którymi ka- rmią pisklęta: ptaki będące ziar- nojadami żywią swoje potomstwo pokarmem bogatym w białko. Również większość ptaków prze- lotnych żywi się owadami. Kiedy ptaki te pojawiają się na terenie przyszłych lęgów, mają za sobą wyczerpującą podróż długości ty- sięcy kilometrów. Czy spotkają się z konkurencją w postaci miej- scowych, dobrze odżywionych ptaków? Wiemy jeszcze zbyt ma- ło, aby móc jednoznacznie odpo- wiedzieć na to pytanie. W la- tach o sprzyjającej pogodzie w okresie lęgów liczba rozma- itych owadów wydaje się tak du- ża, że nie ma kłopotów z żywie- niem piskląt. Nie robi wtedy żad- nej różnicy, czy miejscowe ptaki są liczne, czy nie. Sytuacja wygląda inaczej, jeśli w porze lę- gowej panują złe warunki at- mosferyczne. Wtedy w lepszej sy- tuacji są być może ptaki osiadłe, które jako dorosłe żywią się na- sionami i innymi częściami ro- ślin, niż ptaki przelotne żywiące się wyłącznie owadami. Ptaki te łowią owady dla siebie i piskląt, podczas gdy ptaki miejscowe kar- mią nimi jedynie pisklęta. Zoolog z Marburga, M. Kraft, przedstawił wyniki interesujących badań na ten temat. W ciągu kilku lat karmił na terenie rzadkiego lasu sikory i inne drobne ptaki także i w lecie: w ten sposób przez cały rok miały one do dys- pozycji obfitość pożywienia. Uzy- skał dzięki temu znaczny wzrost liczby tych ptaków: z 45 rewirów lęgowych na hektar w roku 1981, kiedy badania rozpoczęto, do 95 rewirów w roku 1984. Średnie zagęszczenie pozostawało i w la- tach następnych duże i wynosiło 72 rewiry na 10 ha. Łącznie gnie- ździło się w latach 1979-1987 78 gatunków ptaków: średnio 62 ga- tunki na hektar. Zadziwiające jest jednak, że pomimo założenia wielu skrzy- nek lęgowych nie udało się doprowadzić do dalszego wzro- 208 Skrzynka lęgowa dla pelzacza stu liczebności ptaków; nie wzra- stała również liczba gatunków. Żywienie nie miało zatem wpływu na zwiększenie ich ró- żnorodności. Liczba gatunków rzadszych wahała się z roku na rok w granicach około jednej trzeciej liczby wszystkich ga- tunków. Żywienie oddziaływało dodatnio tylko na te nieliczne gatunki, któ- re bezpośrednio z niego korzys- tały. Przykładowo liczebność bogatki podwoiła się, a nawet po- troiła. Natomiast łączna liczba gatunków ptaków gnieżdżących się w miastach, wynosząca 59 do 69, nie zmieniła się. Wahania by- Mucholówka bialoszyja samiec kar- miąca młode ły minimalne, zwłaszcza jeśli wy- łączyć z obliczeń rok 1983 (69 gatunków) z niezwykle, jak na warunki środkowoeuropejskie, ciepłym latem. W pozostałych la- tach liczba gatunków wahała się między 59 i 62. Jeśli zatem nawet całoroczne żywienie nie może doprowadzić do wzrostu liczby gatunków, o ile bardziej prawdo- podobny musi być pogląd, że sa- mo tylko zimowe karmienie ptaków też nie ma na to wpływu. Skoro dokarmianie nie przynosi pożytku ani szkody, istotnie nale- żałoby się zastanowić, czy wydat- kowanych na ten cel pieniędzy nie można lepiej zużytkować. 209 Śmieszki w podmiejskim parku Korzyścią, którą dokarmianie pta- ków rzeczywiście daje, jest moż- liwość obserwowania ptaków. Dla wielu ludzi karmnik dla ptaków stanowi jedyną możliwość prawie codziennego widywania ich, ob- serwowania i przybliżania tego skrzydlatego świata dzieciom. Ta strona zimowego żywienia: na- wiązywanie kontaktu z dziko żyją- cym zwierzęciem, gotowość przyj- ścia mu z pomocą w czasach nie- doli, stanowi niewątpliwą prze- słankę późniejszego lepszego po- stępowania wobec żywej przy- rody. Choćby zatem z tego powo- du można by usprawiedliwić zi- mowe karmienie ptaków śpie- wających, jak długo nie powoduje ono istotnych szkód. Im więcej bę- dzie karmników, tym mniej będą się ptaki przy nich tłoczyć, tym mniejsza będzie możliwość wzaje- mnego zarażenia się i tym wcześ- niej rozbudzi się ich gotowość przystąpienia do rozrodu. „Ogrody przyjazne ptakom" to ogro- dy bliskie naturze. Niektóre przedsięwzięcia służące ochronie przyrody udaje się przeprowadzić tylko dlatego, bo sprzyjają ptakom cenionym przez ludzi. Z czasem związane z tym problemy znajdą szersze zrozumienie, co sprawi, że coraz więcej pieniędzy wydawanych dotąd na żywienie ptaków w zimie będzie przeznaczanych na rze- czywiście słuszne akcje ich ochrony. 210 Sypialnia" gawronów Zasadniczo rozumienie to jest słu- szne także w odniesieniu do bar- dziej jeszcze spornej kwestii do- karmiania miejskich gawronów i śmieszek. Oba te gatunki w ciągu ostatnich dziesiątków lat bardzo zmieniły charakter swoich prze- lotów. Bardzo wiele ptaków zimuje teraz w miastach. Na terenie Mo- nachium zimuje około 20 tysięcy śmieszek. 14 lutego 1987 r. nali- czono w miejscach, w których mo- nachijskie gawrony lubią nocować, 59400 osobników tych ptaków. Wiele spośród nich także szuka pokarmu w mieście. Rzuca im się całe tony chleba, a więc mniej wię- cej tyle samo, ile dostają gołębie miejskie. Oczywiście takie masy ptaków sta- nowią zagrożenie dla środowiska. Ich odchody, które poza miastem użyźniają pola, w mieście groma- dzą się na dachach domów i pod drzwiami służącymi ptakom za sy- pialnie. Co najmniej jedna trzecia zjadanego pożywienia wydalana jest pod postacią ekstrementów. Każdy zatem kilogram pokarmu oznacza obciążenie środowiska ilością 300 i więcej gramów kału. Ilość ta w najlepszym razie użyź- nia tereny parkowe i miejskie zbiorniki wodne. Może to prowadzić do przenosze- nia chorób. Od kiedy sterty śmieci i zwały gruzu są odpowiednio za- gospodarowywane i zazieleniane, 211 niebezpieczeństwo przenoszenia chorób za ich pośrednictwem zna- cznie zmalało. Tym niemniej jest sprawą oczywistą, że nie wszędzie można tolerować masowe karmie- nie gawronów i śmieszek. Miłość do zwierząt musi mieć pewne gra- nice, które szczególnie na ob- szarach o dużym skupieniu ludno- ści trzeba respektować. Chodzi- łoby zatem o znalezienie wyjścia, które z jednej strony pozwoliłoby zachować ludziom w rozsądnych granicach przyjemność z kar- mienia ptaków i opiekowania się nimi, z drugiej strony zaś zapobie- głoby konieczności godzenia się z nieoczekiwanymi szkodami po- wodowanymi przez ptaki. Tolerujemy w pewnym stopniu im- prezy sportowe, niekiedy związane Zorganizowane dokarmianie ptaków przy stawie w parku miejskim (Monachium) z hałasem i zwałami śmieci i trak- tujemy je jako coś oczywistego. Byłoby zatem niedorzecznością, gdybyśmy chcieli całkowicie za- bronić ludziom karmienia ptaków w miastach tylko dlatego, że to pociąga za sobą zanieczyszczenia. Jednym ze sposobów rozwiązania tego problemu jest model szwaj- carski: kontrolowane trzymanie gołębi w mieście, w ramach które- go włączono do odpowiedzialności za nie także i osoby karmiące te ptaki. Zainteresowani ludzie nie są przy tym pozbawieni konta- ktu z gołębiami, wronami czy mewami, co wychodzi na dobre i samym ptakom. Rozwiązanie to pokazuje, że żywienie pta- ków można prowadzić roz- sądnie. Tak osłonięte pola powiększają ekologii Życie w dużych skupiskach Tereny o dużym skupieniu ludzi i zwierząt stawiają przed nimi licz- ne problemy. Jak wiadomo życie w tłoku jest tylko pozornie łatwiej- sze. Im większa liczba ludzi żyje na danym terenie, tym bardziej skomplikowane stają się reguły współżycia: najrozmaitsze ogra- niczenia i konieczność liczenia się z nimi, przestrzeganie obowiązują- cych, sztywnych reguł oraz dosto- sowywanie się do rozmaitych nakazów i zakazów. Życie w mieś- cie ma zatem plusy i minusy. Do losu ludzi żyjących w dużym skupisku podobny jest pod pewny- mi względami los zwierząt i roślin, ne znaczenie osiedli ludzkich którym udało się przeniknąć do ich osiedli. Świat, w którym żyją ludzie, niezależnie od wprowadzo- nych przez nich zmian nie musi być zupełnie zły lub nieprzyjazny. Świadczy o tym wielka liczba ga- tunków, które nie tylko z nim żyją, ale którym doskonale się powodzi. Niektóre z nich osiągają w mias- tach znacznie większe zagęsz- czenie niż w swoim pierwotnym środowisku. Niemniej przykłady gołębi i kotów powinny nas po- wstrzymać od utożsamiania wiel- kości danej populacji z jakością życia jej członków. Również i w tym przypadku nasuwają się pouczające porównania z życiem ludzi w miastach. 913 Miasto oferuje wysoką jakość ży- cia tylko w pewnych dziedzinach. W innych, szczególnie, jeśli cho- dzi o kontakty z przyrodą, jakość ta bywa mizerna. Jakże inaczej można by wytłumaczyć fakt, że z końcem tygodnia znaczna część mieszkańców miast opusz- cza swoją przestrzeń życiową i wyjeżdża na wieś odpocząć. Lu- dzie godzą się i z korkami na drogach, i z długim czasem tra- conym na przejazdy, jeśli tylko mogą z miasta uciec. Szturm na pobliskie tereny wypoczynkowe, nawet znajdujące się jeszcze w granicach miasta wskazuje, że człowiek nie tyle ucieka, ile raczej szuka wypoczynku w kon- takcie z przyrodą. Owe tereny re- kreacyjne często okazują się jedynie jej namiastką. Im bar- dziej są różnorodne i zbliżone do natury, tym są bardziej akcep- towane. Różnorodność to nie tyl- ko kępy krzewów i łąki, nie tylko szlaki turystyczne i ławki, ale tak- że obecność zwierząt i roślin. Je- dne i drugie są w miastach obec- ne; powinniśmy jedynie stworzyć im odpowiednie warunki rozwoju. Jedną z najważniejszych, doda- tnich stron wprowadzenia żywej przyrody do osiedli ludzkich jest to, że zwierzęta dziko żyjące na ich terenie wykazują niewielką lękliwość wobec ludzi. Jeśli zwie- rzęta nie są narażone na bezpo- średnie prześladowanie, nabie- rają szybko, w szczególności pta- ki i ssaki, pełnego zaufania do człowieka. Ich dystans ucieczki zmniejsza się; szybko uczą się żyć w pobliżu ludzi. Żadne „dzikie zwierzę" nie jest „dzikie" od urodzenia. Dopiero w wyniku prześladowania staje się najpierw lękliwe, a później „dzikie". Jest rzeczą znamienną, że w mowie potocznej to samo słowo używane jest w dwu odmiennych znaczeniach: mia- nowicie w takim, jak powyżej, ale także oznacza nadmiar agresji. Przyczyny dzikości w drugim zna- czeniu mogą być u zwierząt roz- maite: odniesione rany, prze- śladowania, znalezienie się w sy- tuacji bez wyjścia itp. Ich zacho- wanie w mieście, będącym ich przestrzenią życiową, wskazuje, że nie jest to ich zachowanie na- turalne. „Zwierzęta dzikie" mogą stać się ufne i nastawione poko- jowo wobec ludzi. Liczne spośród nich byłyby w stanie żyć w zgo- dzie z ludźmi nawet tam, gdzie ludzi jest wielu. Natura i człowiek nie wykluczają się. Najlepszym te- go dowodem są liczne udane pró- > Miejsca żerowania ptaków w obrę- bie osiedli ludzkich Lato: 1. Plomykówka 2. Szpak 3. Sierpówka 4. Drozd śpiewak 5. Gołąb miejski 6. Jerzyk 7. Oknówka 8. Nocek duży 9. Dymówka Zima: /. Bogatka 2. Czarnoglówka 3. Modraszka 4. Mazurek 5. Dzięcioł duży 6. Zięba 7. Kwiczoł 8. Krogulec 214 215 by osiedlenia się w ludzkich osie- dlach zwierząt wolno żyjących. Przykładów jest pod dostatkiem. Mogą to być szpaki, które wybie- rają sobie miejsca do spania na fasadach wysokich budynków w centrum miasta, nie zważając na największy nawet hałas docho- dzący z ulicy, mewy śpiące na dachach domów lub uznające wy- sepki ze znakami drogowymi na skrzyżowaniu autostrad za bez- pieczne miejsca odpoczynku, kor- morany gromadzące się na wieżach katedry w Regensburgu pewne, że nie będą tam narażone na żadne prześladowania. Piosenka kosa dochodząca z ma- łej kępy krzewów na skraju ulicy w centrum miasta pokazuje, jak niewiele potrzeba niektórym ptakom, jeśli tylko pozostawimy w stanie nienaruszonym ich miej- sca lęgowe, jeśli nie zatrujemy chemikaliami ich pokarmu i nie zniszczymy ich gniazd lub piskląt stosując coraz to większe i szyb- sze maszyny rolnicze. Osiedla ludzkie stanowią dla czło- wieka wielką szansę, aby przy- znając światu zwierząt i roślin więcej miejsca, służył w ten spo- sób i samemu sobie. Niekiedy ja- kiś teren w mieście jest bezpiecz- niejszy dla zwierząt niż po- wszechnie znany rezerwat ochrony przyrody, którego ,,o- chrona" istnieje tylko na papierze: nie jest pilnowany i poddany wszelkiego rodzaju szkodliwym ingerencjom ze strony człowieka. Sześćset gatunków motyli na pół- nocnym skraju Monachium, świat ptaków Hamburga, lisy biegające swobodnie w parkach Londynu i Bristolu, sokoły wędrowne na katedrze w Kolonii to sygnał. Mo- glibyśmy wprowadzić jeszcze wię- cej żywej przyrody do naszych miast i uczynić je przez to przyje- mniejszymi dla san%ch mieszkań- > Fotografie na następnych stronach pokazują zasługujące na uwagę przy- kłady szaty roślinnej w osiedlach ludz- kich. Może ona być tolerowana, jak na zdjęciach na stronie 218, pielęgnowa- na, jak na stronie 219, kształtowana, jak na stronie 220 i wreszcie pożąda- na, ale pozostawiona samej sobie (str. 221) 216 Samosiejki wyrosłe pod osłoną drzewa Obrosły zielenią dom w mieście Bogaty w zieleń ogród przy wiejskim domu Naturalny ogród z dzikimi kwiatami Dzika łąka z roślin wysianych w ogrodzie ;#r wr Autorzy fotografii T. Angermayer/Reinhard: s. 106, 134; Z. Ziesler: s. 39; R. Fischer: s. 34, 85, 131 d., 207; dr. B.P. Kremer: s. 25, 31, 33 g.p., 76 g.p., 218 d.; A. Limbrunner: s. 4, 13,15, 33 g.L, 41, 57 g„ 64, 65 g.p., 67 g., 69 g„ 71 d., 76 g.l., 77, 81, 94, 97 d., 103, 105 g., 109, III g.l., III g.p., III d.l., III d.p., 113, 117, 125, 126, 132 g.L, 143, 147 d., 153, 155 d., 157, 161 d., 173, 174, 175, 176, 178, 183, 185, 193 g„ 195 d., 203, 212; P. Pretscher: s. 9 g., 10, 11 g., 35 g., 43, 48 g.l., 48 g.p., 60, 159, 161 g., 202 d., 210, 218 g., 220; A. Riedmiller: s. 2, 7, 9 d., 17, 35 d., 49, 59, 67 d„ 69 d., 71 g.l., 71 g.p., 75, 177, 219 d., 221; M. Rósler: s. 3, 19, 27, 33 d., 57 d., 61, 219 g.; H. Schrempp: s. 97 g., 99, 105 d., 121 g., 121 śr.p., 123 g., 135, 180, 191, 205; G. Steinbach: s. 21, 111 śr.l., 111 śr.p., 121 d.l., 121 d.p., 123 d., 155 g., 189, 193 d., 201, 209 g.l.; W. Zepf: s. 45 g.l., 45 g.p., 65 g.l., 162, 164, 165, 166, 167; H. ZeffI: s. 55, 92, 116, 119, 127, 133, 136, 137, 147 g., 152, 168, 197, 199, 209 g.p., 211,213. (Skróty: d. - na dole, g. - na górze, śr. - w środku, d.l. - u dołu po lewej, d.p. - u dołu po prawej, g.l. - u góry po lewej, g.p. - u góry po prawej, śr.l. - w środku po lewej, śr.p. - w środku po prawej) LEKSYKON PRZYRODNICZY To seria książek bogato ilustrowanych kolorowymi fotografiami i rysunkami. Każdy z tomików poświęcony jest grupie roślin, zwierząt lub okazów przyrody nieożywionej, reprezentowanej przez kilkaset gatunków. Seria obejmuje następujące tytuły: Drzewa Grzyby Ptaki lądowe Minerały Ssaki Ptaki wodne Motyle Zioła i owoce leśne Ryby morskie Skamieniałości Płazy i gady Ryby słodkowodne Gwiazdy Tereny wilgotne Trawy Krzewy Kwiaty polne i leśne Porosty, mchy i paprotniki Żyć i przeżyć Pola i miedze Morza i wybrzeża Las Żyją wśród nas. Fauna i flora osiedli ludzkich Owady Storczyki Kolorowy, wyczerpujący, podręczny leksykon przyrodniczy ¦ Przyroda w miastach wcale nie jest uboga! ¦ Jak radzą sobie w miastach zwierzęta i rośliny? ¦ Dlaczego powinniśmy je chronić? ¦ Jak im pomóc? ISBN 83-7227-352-9 9 '788372"2?3529" Nr 2357