MICHAEL GERBER OPOWIEŚCI Z Blarni LEWA LADACZNICA I STARA SZAFA Książka dla dziecinnych PRZEKŁAD JACEK DREWNOWSKI Wydawnictwo MAG Warszawa 2006 'L9 - 6-800-08K-C8 N9SI :3iueurej i p^pjs 'AuTDijelSodA} rspipj^ © eu I;J BUUEOf 9OOZ © 9002: ® J^Sii^ u] cfDitg Sutfij 3Cji .piuupjg/o S3ptuoxcfj Pamięci Giacomo Parodisty (1471-1517, 1518) - pierwszego parodysty w dziejach i jedynego człowieka, którego spalono na stosie dwa razy! Najlepszy sposób na wygnanie diabła, jeśli ten nie ulegnie słowom Pisma, to szyderstwo i lekceważenie, albowiem nie może on znieść pogardy. Marcin Luter, cytowany przez C.S. Lewisa „Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo". Kupiec wenecki, akt I, scena * przełożył Stanisław Barańczak, wyd. „W drodze", Poznań 1992 (przy. tłum.). Najlepszy sposób na wygnanie diabła, jeśli ten nie ulegnie słowom Pisma, to szyderstwo i lekceważenie, albowiem nie może on znieść pogardy. Marcin Luter, cytowany przez C.S. Lewisa „Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo". Kupiec wenecki, akt I, scena 3* * przełożył Stanisław Barańczak, wyd. „W drodze", Poznań 1992 (przy. tłum.). INFORMACJA DLA RODZICÓW I INNYCH ZAINTERESOWANYCH OSÓB W zalewie nieprzyzwoitych i wulgarnych treści, masowo publikowanych przez typów, którym zależy tylko na szybkim zysku*, nie sposób śledzić wszystkiego, z czym ma styczność dzisiejsza młodzież. Właśnie dlatego niniejszą książkę wydrukowano przy użyciu nowego, wymyślonego przeze mnie systemu, zwanego Cenzorwizją. Dzięki Cenzorwizji nieodpowiednie treści stają się CAŁKOWICIE NIEWIDZIALNE dla niewinnych oczu. Jeśli czytelnik nigdy jeszcze nie przeczytał, nie usłyszał ani nie pomyślał o którymś ze słów znajdujących się w tej książce, dane słowo się nie pojawi, a w jego miejscu pozostanie tylko nieszkodliwe, puste miejsce. Oto przykład. Następne zdanie zawiera kilka nadzwyczaj paskudnych, jakkolwiek słabo rozpowszechnionych wulgaryzmów. „Była to _____, _____, _______ i _____ __ciemna, deszczowa noc". Dzięki Cenzorwizji powinno * Kłaniam się! to brzmieć jak wyjątkowo mdłe, ale i całkowicie niewinne zdanie. Jeśli jest inaczej, uprasza się o natychmiastowy zwrot egzemplarza książki, ponieważ Twoja Cenzorwizja jest uszkodzona i w każdej chwili grozi wybuchem. Istnieje jeszcze druga możliwość - jesteś nad wyraz zdeprawowanym osobnikiem, który wymaga opieki specjalisty. W takim wypadku witamy w klubie. Dziękuję za przeczytanie wstępu i mam nadzieję, że książka Ci się spodoba. Jest zupełnie_________i pełna_____, a także_______i____. Pod sam koniec pojawia się nawet trochę_____. Ta książka totalnie Cię_________! Mój___ komputer padł, bo była tak świńska! Istnieje jeszcze druga możliwość - jest to urocza, umoral-niająca opowieść o pięciorgu angielskich uczniów. ROZDZIAŁ 1 Było sobie czworo dzieci ó imionach Picia, Zuzka, Edi i Wygódka, a ta książka opowiada o tym, co im się przydarzyło, gdy rodzice sprzedali je do eksperymentów medycznych. No, w zasadzie wypożyczyli, bądźmy wobec nich w porządku. Któregoś rankaPicia, Zuzka, Edi i Wygódka zostali wbrew swojej woli starannie zapakowani w szary papier i doręczeni do domu starego profesora. Profesor, który referencje kupił sobie przez Internet, mieszkał na zupełnym zadupiu, dziesięć długich mil od najbliższego komisariatu. Nie bez powodu. Pewne wydarzenia w jego domu miały dość podejrzany charakter, ale tak to już bywa z postępem nauki. Profesor nie miał żony, co po części go zdradzało, i mieszkał w wielkiej, pilnie strzeżonej rezydencji z gosposią, która nazywała się pani Makbet, oraz z kilkoma służącymi. Byli oni zbytnimi prostakami, aby występować w książce czy nawet mieć nazwiska z prawdziwego zdarzenia. Nie martwcie się, więcej o nich nie wspomnę. Profesor miał siwe włosy i wielkie, budzące grozę bokobrody, jakie dzieci widziały wcześniej tylko raz, na przerażających zdjęciach Isaaca Asimova. Nosił biały kitel laboratoryjny i miał stetoskop, którym ciągle wszystko osłuchiwał, nawet takie przedmioty, jak stoły i krzesła. Kiedy podszedł do drzwi, by rozpakować i przeszukać czworo dzieci z rodziny Perversie, te miały ochotę wziąć nogi za pas, jakby ich ciała wypełniły wirujące bąbelki. Ucieczka wydawała im się jednak czymś nieuprzejmym, zwłaszcza że sprzątaczki trzymały pod fartuchami uzi. Dzieci stały więc w wielkim holu, a pani Makbet rozcinała krępujące je sznurki i odklejała znaczki pocztowe (Ediemu wyskubała przy tym kawałek brwi). Kiedy byli już rozpakowani, profesor obejrzał im zęby i chrząknął z zadowoleniem. Chociaż żadne z dzieci nie było nigdy w Szwecji, wszystkie natychmiast doznały syndromu sztokholmskiego, obdarzając profesora bezgranicznym zaufaniem i sympatią. To znaczy wszystkie z wyjątkiem najmłodszego Ediego. Edi był najmądrzejszy z rodzeństwa Perversie i przez to cierpiał. Jego bratu Pici dolegał chroniczny wstrząs mózgu, gdyż zbyt wiele piłek do krykieta trafiało go prosto w czoło. Mózg jego siostry Zuzki był przeciętny i stosunkowo mało uszkodzony. Dziewczyna jednak uważała niekonwencjonalne myśli za plamy na honorze, była zatem niewiarygodnie, powalająco wręcz nudna. Jeśli chodzi o najsłabszą z miotu, biedną, piszczącą, zagubioną Wygódkę - nikt dokładnie nie wiedział, co jest z nią nie tak. Nieustannie wpadała w tarapaty. Pewien lekarz, kończąc wizytę, nazwał ją „geniuszem autodestrukcji". Zuzka, jako że tylko ona była choć trochę odpowiedzialna, 10 miała pełne ręce roboty, próbując uchronić Wygódkę przed przypadkowym otruciem, uduszeniem, zgniece-niem, złożeniem w ofierze czy unicestwieniem się w inny sposób. Czasami bez wątpienia wiedziała, co robi — na przykład teraz. Chwilę po wejściu do domu profesora Wygódka wdrapała się na stół i bezskutecznie usiłowała ssać końcówkę wyłączonego palnika gazowego z epoki wiktoriańskiej. Edi patrzył na nią beznamiętnie. - Uwaga do siebie - powiedział do swojego palca wskazującego. — Temat: zachowanie Wygódki. Edi Perversie miał mocne postanowienie, że kiedyś stanie się bogaty i wpływowy. Pierwszym krokiem do tego celu było jego zdaniem sprawienie sobie przenośnego dyktafonu, by nie zapominać wszystkich genialnych myśli i spostrzeżeń, które każdego dnia przychodziły mu do głowy. Ediemu pomysł wydawał się najzupełniej rozsądny, kiedy jednak poprosił rodziców o zakup takiego urządzenia, ci patrzyli na niego z osłupieniem. Zdaniem Ediego był to kolejny dowód, że państwo Perversie to idioci, skazani na życie w nędzy. Edi nieraz zastanawiał się, czy będzie ich utrzymywał, gdy się zestarzeją. Uznał, że prawdopodobnie jednak będzie, żeby mieli nauczkę. Niezrażony Edi postanowił i tak pielęgnować swój zwyczaj, dlatego też często można go było zobaczyć, jak dyktuje godne zapamiętania plany i cenne uwagi na temat Niezwykłego Spektaklu Życia do uniesionego palca wskazującego prawej dłoni. — Czy zachowanie Wygódki to wołanie o pomoc? Czy też po prostu wołanie o wciry? 11 Pomijając już opinie Ediego, zapewne nawet sama Wygódka nie rozumiała, jakie siły pchają ją do tego, by - przywołując jeden z mniej barwnych przykładów — przez całe piękne, letnie popołudnie próbować rozpłaszczyć się na śmierć za pomocą wałka mamy. Dzieci wcale nie mają mniej tajemnic niż dorośli, tyle tylko, że to wszystko jest upakowane w mniejszej przestrzeni. Picia zauważył, że brat nagrywa swoją uwagę. Chociaż Edi już wiele razy tłumaczył mu, na czym polega ta czynność, spytał: — Co robisz? Dłubiesz w nosie? Edi wykrzywił usta w uśmiechu. Eskimosi mają wiele słów na określenie śniegu, a Edi dysponował całym repertuarem min, które miały wywołać negatywne emocje u rodzeństwa. Pewnie trudno Ci będzie w to uwierzyć, drogi Czytelniku, ale Edi miał to nieszczęście, że jego rodzina to były wielkie fujary*. Rzecz niemal niesłychana, wiadomo bowiem, że rodzeństwo to na ogół najlepsi kumple na całym świecie. Ty sam, na przykład, z pewnością tak przepadasz za swoimi braćmi i siostrami, że często aż nie możesz tego znieść. Założę się, że czasami sam się szczypiesz i walisz po uszach, tak dla czystej przyjemności. Ale biedny Edi nie miał tyle szczęścia. Oprócz tego, że robił miny, to jeszcze dręczył tamtych, kiedy tylko mógł i jak mógł. Rodzeństwo nigdy nie było w stanie przeniknąć jego diabolicznej przebiegłości. W wyniku tego pozostałe dzieci z rodziny Perversie stały się przesądne i wierzyły (na * Tylko bez włochatych myśli, dobrze? Tego byłoby za wiele, bo moje są już wystarczająco włochate. 12 przykład), że złe chochliki zaczynają każdy dzień od sikania im do płatków śniadaniowych. Teraz tym łatwiej było uwierzyć w podobne niesamowitości, skoro znaleźli się w starym, budzącym dreszcz domu na zapadłej wsi, pełnym dziwnych ludzi, z których niejeden miał pewnie bogatą kartotekę. Po kilku godzinach papierkowej roboty, wydłużającej się z powodu sprzeczek (Zuzka nie mogła uwierzyć, że „kontraktowa niewola" oznacza właśnie to, co powiedział Edi, wydawało jej się to bardzo nie fair), dzieci zostały wysłane do łóżek. ^ - Dziś nie będzie kolacji - oznajmił profesor Berke - żebyśmy jutro mogli od samego rana zacząć testy. Po chwili chłopcy przekradli się do pokoju dziewcząt, by porozmawiać. - Rewelacyjne miejsce! - krzyknął Picia, wpadając do środka. - Rodzice daleko! Możemy robić, co chcemy! Niestety, Picia chciał robić to, co zawsze, czyli przejawiać nadmierną ruchliwość i zachowania destrukcyjne. Trzymając poduszkę niczym piłkę do rugby, pomknął przez pomieszczenie, wpadając na różne rzeczy. - Zatrucie testosteronem - mruknął Edi, uchylając się przed upadającym wieszakiem na płaszcze. - Kto jeszcze uważa, że profesor znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych przez Amnesty International? - O, wcale nie jest taki zły - stwierdziła łagodnie jego starsza siostra Zuzka. - Moim zdaniem to miły staruszek. - No, oczywiście - powiedział Edi. - Czekaj... Powiedziałaś „miły"? Zuzka zmarszczyła brwi na te słowa. Marszczyła brwi przy każdej okazji. Takim już była dzieckiem, nadzwyczaj 13 poważnym, choć obywała się przy tym bez typowych wymówek dorosłych, takich jak niezapłacone podatki czy trudna menopauza. Wszyscy podskoczyli, gdy Picia uderzył w komodę i stracił przytomność. Ciężko się rozmawiało, gdy Picia był w pobliżu. - Przestępca czy nie, ten profesor jest cholernie skąpy — prychnął Edi. — Żebyśmy sami musieli płacić za przesyłkę... -To bardzo uprzejmie z jego strony, że nas przyjął -wtrąciła Wygódka - przy tych niemieckich bombardowaniach Londynu... - Obejrzała jakąś książkę, po czym niepewnie spróbowała zamknąć ją na swojej krtani. Bez powodzenia. - Bombardowania, jasne - powiedział Edi. Wygódka wierzyła we wszystko. Zwykle z rozkoszą traktował ją palnikiem gazowym, ale w tej chwili był zbyt zirytowany. - Słuchaj, tłumaczyłem ci to w furgonetce pocztowej w drodze z Londynu. Nie ma żadnej wojny... Picia się ocknął. - Ktoś powiedział „wojna"? - spytał z zapałem. - Druga wojna światowa skończyła się kilkadziesiąt lat temu. Mama i tata kłamią. - Tere-fere - wtrąciła Zuzka. - Nie gadaj głupstw. Gdyby nie było wojny, po co kazaliby nam nosić hełmy pod prysznicem? - Z tego samego powodu, dla którego tata udawał, że bomba urwała mu rękę. - Teraz to już naprawdę przesadzasz — powiedziała Wygódka. - Nie widziałeś, jak to wyglądało wtedy przy śniadaniu? Zanim odrosła? 14 - Ręce nie odrastają - oznajmił Edi. - On ją po prostu wetknął pod koszulę. O, tak. - Zademonstrował, po czym wysunął rękę z powrotem. - Jeszcze jeden cud! Dwa razy w tej samej rodzinie! — wykrzyknęła Wygódka i posłała bratu złośliwe spojrzenie. — A ty uważasz, że chodzenie do kościoła to głupota. Zuzka siedziała z dłońmi na kolanach i ściągniętymi brwiami. Edi zaczął ją już przekonywać. Przez swoje wrodzone ponuractwo łatwiej spodziewała się po innych podłych zamiarów*. - Ale, Edi, dlaczego mieliby nas okłamywać? Chcesz powiedzieć, że mama i tata, nasza krew, to Srebnianie? - Chcę powiedzieć, że to świry — odparł beznamiętnie Edi. - Sprzedali naszego kota. A może nadal wierzysz, że uciekł, żeby „robić karierę w Hollywood"? - Słuchaj no, młodszy Perversie! — odezwał się Picia, rzucając poduszką i zaciskając pięści. - Nikomu nie pozwolę tak mówić o moich rodzicach! - Przykucnął i zbliżył się do Ediego. - Dawaj! - rzucił, wymachując pięściami jak dawni bokserzy. * Zwłaszcza jeśli w sprawę zamieszani byli Srebnianie. Z jakiegoś powodu Zuzka uważała, że ten najłagodniejszy z narodów odpowiada za większość problemów świata, a każde złe zachowanie stanowiło jej zdaniem niechybny dowód na ukryte srebniańskie korzenie. Przykro było patrzeć na kogoś tak ogarniętego uprzedzeniami. Edi wpisał Zuzkę na listę odbiorców biuletynów różnych srebniańskich organizacji rządowych. Z jakiegoś powodu najbardziej drażniły ją materiały o srebniańskiej reprezentacji piłkarskiej. -To dlatego, że udają niegroźnych... - wyjaśniła Zuzka. 15 Edi wyciągnął z kieszeni gaz pieprzowy i szczodrze opryskał nim brata. Gdy Picia z wyciem biegał po pokoju, Edi podał Zuzce kawałek papieru. - Znalazłem to poufne ogłoszenie w komodzie taty. - Grzebiesz w komodzie taty? - zachłysnęła się Wygódka, jakby się spodziewała, że na Ediego spadnie z nieba grom z powodu nieprzyzwoitości tego czynu. - Co ja słyszę! - Cicho bądź, Wygódko. - Zuzka wzięła wycinek i przeczytała na głos: - „Wypożyczcie swoje dzieci za MNÓ$TWO FOR$Y!". Picia wrzeszczał bez ładu i składu, pocierając dłońmi oczy. Należało go spryskiwać kilka razy dziennie, choćby po to, by utrzymać go w ryzach, więc nikt nie zwracał szczególnej uwagi na te hałasy. Wpadł na regał z książkami i przewrócił go z łoskotem. - Picia, opanuj się, proszę. Próbuję czytać. - Przepraszam - powiedział Picia, ciurkiem wylewając łzy. Skrył głowę pod pachą i wrzasnął w koszulę. - „Zmęczeni potomstwem? Zdejmę wam je z barków na miesiąc, pół roku, ile chcecie!" - czytała Zuzka. - „Niepokorny chemik w oryginalnym, paramilitarnym ośrodku szuka materiału ludzkiego do testowania terapii hormonalnych nowej generacji. Największa niezależna placówka naukowa w Wielkiej Brytanii. Obiekty badawcze muszą być w wieku poprzedzającym okres dojrzewania i/lub łatwe do okiełznania. Ponadprzeciętna łatwowierność mile widziana. Żadne dziecko nie jest za małe - ubijmy interes!". Zuzka poczekała, aż słowa dotrą do wszystkich, po czym podała wycinek młodszej siostrze. Wygódka nie chciała go wziąć. 16 Edi wyciągnął z kieszeni gaz pieprzowy i szczodrze opryskał nim brata. Gdy Picia z wyciem biegał po pokoju, Edi podał Zuzce kawałek papieru. - Znalazłem to poufne ogłoszenie w komodzie taty. - Grzebiesz w komodzie taty? - zachłysnęła się Wygódka, jakby się spodziewała, że na Ediego spadnie z nieba grom z powodu nieprzyzwoitości tego czynu. - Co ja słyszę! - Cicho bądź, Wygódko. - Zuzka wzięła wycinek i przeczytała na głos: - „Wypożyczcie swoje dzieci za MNÓ$TWO FOR$Y!". Picia wrzeszczał bez ładu i składu, pocierając dłońmi oczy. Należało go spryskiwać kilka razy dziennie, choćby po to, by utrzymać go w ryzach, więc nikt nie zwracał szczególnej uwagi na te hałasy. Wpadł na regał z książkami i przewrócił go z łoskotem. - Picia, opanuj się, proszę. Próbuję czytać. - Przepraszam - powiedział Picia, ciurkiem wylewając łzy. Skrył głowę pod pachą i wrzasnął w koszulę. - „Zmęczeni potomstwem? Zdejmę wam je z barków na miesiąc, pół roku, ile chcecie!" - czytała Zuzka. - „Niepokorny chemik w oryginalnym, paramilitarnym ośrodku szuka materiału ludzkiego do testowania terapii hormonalnych nowej generacji. Największa niezależna placówka naukowa w Wielkiej Brytanii. Obiekty badawcze muszą być w wieku poprzedzającym okres dojrzewania i/lub łatwe do okiełznania. Ponadprzeciętna łatwowierność mile widziana. Żadne dziecko nie jest za małe - ubijmy interes!". Zuzka poczekała, aż słowa dotrą do wszystkich, po czym podała wycinek młodszej siostrze. Wygódka nie chciała go wziąć. 16 - Nie! Nie obchodzi mnie, co mówicie! - powiedziała, po czym zgniotła ogłoszenie i rzuciła nim w Ediego. —Wojna naprawdę trwa, profesor to szanowany naukowiec i... i... tata by nam tego nie zrobił! — wykrzyknęła z rozpaczą. Picia, Zuzka i Edi popatrzyli na Wygódkę, wszyscy z tą samą myślą. Wygódka desperacko kochała ojca, więc nikt nie wspominał o jej uderzającym podobieństwie do pakistańskiego właściciela sklepu tytoniowego na rogu. - Spokojnie, Wygódko, spokojnie - powiedziała Zuzka matczynym tonem, uspokajając młodszą siostrę chwytem zapaśniczym. Gdy Wygódka runęła na podłogę, Zuzka powiedziała: - Przez jakiś czas będzie cicho. Picia, ty jesteś najstarszy. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - Hej! - wtrącił Edi. - Przecież to ja... - Edi ma rację - stwierdził Picia, który wciąż miał zaczerwienione oczy, ale zachowywał się spokojnie. Picia nadzwyczaj szybko odzyskiwał siły, przez co Edi podejrzewał, że to mutant. - No, Edi, co mamy zrobić? - Uciec, to oczywiste. A jeszcze bardziej oczywiste, że nie możemy do tego czasu nic jeść ani pić. Pewnie będą w tym jakieś prochy. - Racja - przyznał Picia zdecydowanym tonem. — Jeśli mamy uciec, musimy znaleźć konia z łękami. - Ooo, konia! — krzyknęła Wygódka, która uwielbiała konie niemal w równym stopniu, co lodowaty dotyk Zaświatów. - A kiedy już go znajdziemy, będę go mogła zatrzymać? - Wygódko, nie jesteś nieprzytomna? - Ojć, zapomniałam - przyznała Wygódka przy pierwszym z wielu błędów logicznych w tej opowieści. 17 Edi pokręcił głową. To miała być jedna z tych książek. Tymczasem, wracając do narracji, Zuzka wydawała się zaniepokojona. - Co się stało, Zuzka? — spytał Picia. - Picia, wiem, że jesteś... wysportowany - powiedziała Zuzka — ale naprawdę myślisz, że gimnastyka to w takiej chwili odpowiedni pomysł? Picia wybuchł pogodnym śmiechem. - Nie, nie, Zuzka. Tak się stąd wydostaniemy! Wyniesiemy konia z łękami na trawnik, a potem na zmianę będziemy pod nim kucali i kopali tunel, wynosząc ziemię w spodniach. Widziałem to w filmie. Edi odwrócił się do Pici. - Nie wierzę, że jesteśmy spokrewnieni — oznajmił. - No a jaki ty masz pomysł? - Nie wiem. Może uciekniemy biegiem? Wiem, że to strasznie pospolite, ale... - Nie, nie, tego nie możemy zrobić — stwierdziła Zuzka. - Nie napisałam bileciku z podziękowaniami. - Oj, na miłość boską! — wykrzyknął Edi. Zuzka. była nieprzejednana. - Kiedy gościsz u kogoś w domu... - Wbrew własnej woli? - ...przyjęło się zostawiać podziękowania — dokończyła Zuzka. - Nie mam żadnej ładnej papeterii. Edi milczał, patrząc przez okno na księżyc, który rzucał drwiący odblask na fosę poniżej. Próbując załagodzić sytuację, Picia spytał: - A co ty myślisz, Edi? 18 - Myślę, czy gdybym wypchnął Wygódkę przez to okno, to czy przeżyłaby i wszystko tym popsuła? - Edi! - krzyknęła półgłosem Zuzka. - Zamknij się! Podajesz pomysły sam wiesz komu. - Już na to wpadłam - wtrąciła Wygódka. - To fosa? Myślałam, że to okrągła rzeka. - Tak, to jest fosa, Wygódko, a ty w niej nie zginiesz -oznajmiła Zuzka, z trzaskiem zamykając okno. Wykrzywiła twarz do Ediego. Oboje wyciągnęli noże i zaczęli krążyć wokół siebie. Zuzka nauczyła się walki na noże w harcerkach, a Edi w skautach (zanim wywalili go za niesubordynację). Picia, urodzony przywódca, wkroczył do akcji. - Edi, Zuzko, musimy trzymać się razem, zwłaszcza jeśli sytuacja jest tak zła, jak się wydaje Ediemu. Edi podniósł wzrok znad swojego ostrza. - Co to znaczy „się wydaje"? Może ty nie możesz się doczekać wiwisekcji... - Panie Pesymisto - powiedziała Zuzka, cofając nóż. -A może tylko wkroplą nam kosmetyki do oczu? - Super! Na pewno napiszę bilecik z podziękowaniami. - Słuchaj, Edi, wiem, że się wkurzasz, bo nie przyjęliśmy twojego planu ucieczki - odezwał się Picia - ale wydaje mi się, że jest trochę... ryzykowny. Im szybciej znajdziemy konia z łękami... - I jakąś papeterię - wyrwała się Zuzka. - ... tak, i jakąś papeterię, tym prędzej będziemy w domu. - Z naszymi rodzicami, groźnymi psychotykami - uzupełnił Edi. 19 Picia zjeżył się na tę zniewagę, lecz potem przypomniał sobie o gazie pieprzowym. — Puszczę to mimo uszu, bo jesteśmy spokrewnieni - powiedział. — Jeśli jutro będzie ładnie, wystawimy konia z łękami i zaczniemy kopać. Następny dzień był typowy dla angielskiego lata - ponury i wilgotny. Nad ziemią zawisła mokra, dziwnie lepka mgła, tak gęsta, że przez okno nie było widać gór ani lasu, ani nawet ogrodu, w którym głodzono owczarki niemieckie, wywołując tym coraz większą ich zaciekłość. Edi wyjrzał przez okno — doskonale! Zwykle lubił budzić się wcześnie i słuchać tego, co jego brat mruczy przez sen, w nadziei że będzie to coś nieprzyzwoitego i wstydliwego. Dzisiaj jednak nie miał na to czasu. — Picia, obudź się — powiedział Edi, potrząsając bratem. - Rewelacja... przewodniczący... paskudztwo... - mruknął Picia. Edi potrząsnął nim mocniej. - Obudź się, młotku! Musimy iść! Picia usiadł i starł senność z oczu. — Pośpiesz się i ubierz! - powiedział Edi, rzucając bratu mundurek szkolny*. - Jest mgła. Jeśli dostaniemy się do lasu... * Połączenie głupoty i kłopotów finansowych sprawiło, że Picia był wyrzucany z każdej prywatnej szkoły w kraju. W końcu trafił do szkoły dla psów, z której go jednak wydalono, gdy 20 - Nie, Edi — przerwał mu stanowczym tonem Picia. — Obiecałem Zuzce, że będzie mogła napisać podziękowanie. - Picia dotrzymywał słowa, nieważne, jak idiotyczne się to słowo okazywało. Edi upadł, obrócił się i wrzasnął w poduszkę, wierzgając nogami w bezsilnej wściekłości. - Nie martw się - powiedział Picia, poklepując go po plecach. - Pójdzie jak po maśle. Na pewno gdzieś tu znajdzie się koń z łękami. A wiesz, jak to mówią: „Gdzie koń z łękami, tam i papier listowy". - Tak mówią? A mówią też: „Przygotuj się na zgnojenie przez szalonego naukowca, bo rodzice wynajęli cię jak wolny pokój?". Picia zamyślił się. - Nie - powiedział. - Nie wydaje mi się, żeby tak mówili. - Sam zaczniesz tak mówić. Nm dzieci zieci zdążyły poszukać ekwipunku przydatnego w ucieczce, musiały zjeść śniadanie ze swoim „dobroczyńcą" w mrocznej jadalni na dole. Nie było to zbyt miłe, jako że młodzi Perversie mocno postanowili nic nie jeść ani pić, a profesor równie mocno postanowił rozpocząć swoje eksperymenty. Twarz naukowca coraz bardziej pochmurniała, a dzieci wciąż wypluwały i wyrzucały potrawy i napoje, pojawił się na rozpoczęciu roku w kapeluszu słomkowym, z kuferkiem i rakietą tenisową. Od tamtej pory Picia żył w świecie fantazji. Obawiając się nieuchronnych skutków społecznych ewentualnej serii zabójstw w wykonaniu brata, po jego powrocie Zuzka uszyła mu „mundurek szkolny", na którym widniał nawet herb w postaci skrzyżowanych piszczeli nad hydrantem. 21 które pani Makbet skrzętnie zastępowała nowymi. Gdy siedzieli już po kostki w odłamkach naczyń i kawałkach jedzenia, profesor uznał swoją porażkę. — A zatem zastosujemy ostrzejsze metody — powiedział, po czym rzucił serwetkę i wymaszerował z pomieszczenia. — Mam nadzieję, że postąpiliśmy właściwie - powiedziała Zuzka. - Profesor wydawał się dość zdenerwowany. — Myślę, że tak — stwierdził Picia. Wskazał roślinę doniczkową, która wcześniej wyglądała normalnie. - Wylałem na nią swoje mleko. Roślina rosła teraz na boki. — Już mnie tu nie ma — oznajmił Edi. Wstał i zaczął napinać ścięgna, szykując się do sprintu. — Edi, poczekaj — powiedziała Zuzka. - Co mamy zrobić, kiedy znajdziemy konia z łękami? — A, wy ciągle o tym - mruknął Edi. - Miałem nadzieję, że przez noc w waszych łbach pojawiła się odrobina rozsądku. Teraz widzę, że mój optymizm był żałosny. — Myślę, że będzie nam potrzebny jakiś sygnał - powiedział Picia. — Co powiecie na okrzyk: „Ej, gnojki, znalazłem, kurde, tego pieprzonego...". — Edi! — Zuzka skrzywiła się, zasłaniając uszy Wygódki. — Za późno - zaśpiewała radośnie Wygódka. - I tak już wcześniej to wszystko słyszałam. Nie macie pojęcia, jak to jest na placu zabaw. — W jej głosie pobrzmiewała nutka zmęczenia życiem. — Może głos ptaka? - podsunął Picia. — Ja będę naśladował orła. Zuzka, ty możesz być gołębiem, Edi, ty sową, a Wygódka... Wygódko, znasz jakieś głosy ptaków? 22 - Może kura? - zaproponował Edi. Wiedział, że jest złośliwy, ale skoro alternatywą było poduszenie ich wszystkich w łóżkach, rozpierała go energia. - To musi wystarczyć - stwierdził Picia. — Jeśli ktoś was zatrzyma, powiedzcie, że szukacie łazienki. Edi, słuchasz? -Nie. - Dobra - powiedział Picia, który też nie słuchał. - Zaczynajmy. Dzieci rozdzieliły się, chcąc pokonać większy dystans i dodać akcji dramatyzmu. Choć z powodu wieku budynku całe skrzydła co rusz waliły się w gruzy, dom wciąż był ogromny. Gdy koszty utrzymania rezydencji stały się zbyt wysokie, profesor próbował przekazać ją władzom, te jednak odmówiły. Przeklinając wygórowaną cenę dynamitu, profesor zaczął wpuszczać turystów. Przez pół roku nabrał takiego niesmaku do bliźnich, że przekształcenie domu przodków w pilnie strzeżony ośrodek pseudomedycznych tortur wydawało się logiczne. Podobnie jak Edi, profesor był człowiekiem pełnym pasji - o ile przez „pasję" rozumiemy łatwość wpadania w gniew. Rezydencja stanowiła labirynt wyłożonych drewnem korytarzy, ozdobionych jedynie pociemniałymi portretami wspaniałych przodków. (Każdy z antenatów profesora miał imponujące bokobrody, nawet kobiety). Tu i ówdzie, ku wielkiej uciesze Pici, stały zbroje. Wszystkie były boleśnie podziurawione i wyszczerbione, co wskazywało, że przodkowie profesora albo byli marnymi wojownikami, albo bezwstydnie okradali zwłoki. Budynek był pełen zabawnych, krótkich korytarzy i schodów, które prowadziły donikąd, a co trzecie drzwi otwierały 23 - Może kura? — zaproponował Edi. Wiedział, że jest złośliwy, ale skoro alternatywą było poduszenie ich wszystkich w łóżkach, rozpierała go energia. - To musi wystarczyć - stwierdził Picia. - Jeśli ktoś was zatrzyma, powiedzcie, że szukacie łazienki. Edi, słuchasz? -Nie. - Dobra - powiedział Picia, który też nie słuchał. — Zaczynajmy. Dzieci rozdzieliły się, chcąc pokonać większy dystans i dodać akcji dramatyzmu. Choć z powodu wieku budynku całe skrzydła co rusz waliły się w gruzy, dom wciąż był ogromny. Gdy koszty utrzymania rezydencji stały się zbyt wysokie, profesor próbował przekazać ją władzom, te jednak odmówiły. Przeklinając wygórowaną cenę dynamitu, profesor zaczął wpuszczać turystów. Przez pół roku nabrał takiego niesmaku do bliźnich, że przekształcenie domu przodków w pilnie strzeżony ośrodek pseudomedycznych tortur wydawało się logiczne. Podobnie jak Edi, profesor był człowiekiem pełnym pasji - o ile przez „pasję" rozumiemy łatwość wpadania w gniew. Rezydencja stanowiła labirynt wyłożonych drewnem korytarzy, ozdobionych jedynie pociemniałymi portretami wspaniałych przodków. (Każdy z antenatów profesora miał imponujące bokobrody, nawet kobiety). Tu i ówdzie, ku wielkiej uciesze Pici, stały zbroje. Wszystkie były boleśnie podziurawione i wyszczerbione, co wskazywało, że przodkowie profesora albo byli marnymi wojownikami, albo bezwstydnie okradali zwłoki. Budynek był pełen zabawnych, krótkich korytarzy i schodów, które prowadziły donikąd, a co trzecie drzwi otwierały 23 się na ceglaną ścianę z napisem „Buuu!". Był to bez wątpienia najdziwniejszy dom, jaki dzieci kiedykolwiek widziały, a przy tym najbardziej zakurzony. Gosposia profesora Ber-ke, pani Makbet, nie miała czasu, zajęta zmywaniem z rąk plam niewidzialnej krwi. Nikt nie zaprzątał sobie głowy wytłumaczeniem Wygódce, co to jest koń z łękami, a zatem, łażąc z pokoju do pokoju, miała w głowie obraz cierpiącego na biegunkę kuca szetlandzkiego, na jakim jeździła zeszłego lata. Niesamowite, jak bardzo stary mebel przykryty prześcieradłem mógł przypominać konia, przynajmniej dla osłabionej głodem ośmiolatki. Po zwiedzeniu pięciu pomieszczeń i znalezieniu w nich tylko pleśni i rozczarowania Wygódka miała kłopoty z koncentracją z powodu burczenia w brzuchu. Następny pokój, do którego zajrzała, wydawał się pusty, jeśli nie liczyć wielkiej szafy. Był to zwykły pokój, nieróż-niący się od pięciu poprzednich... a jednak Wygódka została w nim dłużej. Gdy jej oczy przywykły do ciemności, zobaczyła także króliczą norkę, lustro, peron 9 i 3/4, a także leżący w kącie, niewielki teserakt. Wygódka uznała, że szafa jest wystarczająco duża dla stojącego na tylnych nogach kuca... Drzwi otworzyły się z łatwością, zupełnie jakby dziewczynka miała wejść do środka. Weszła, pamiętając, by drzwi zostały lekko uchylone. Wygódka wiedziała, że zatrzaśnięcie się w szafie to głupota, ale, jak lubił mówić Edi, „głupoty były specjalnością Wygódki". Tylko w ostatnim roku weszła do porzuconej lodówki, opuściła się do studni, a nawet znalazła się bez biletu w komorze podwozia samolotu, lecącego do holenderskich Indii Wschodnich. Zatrzaskiwanie się w cuchnących, 24 przenośnych toaletach stanowiło jej ulubione zajęcie, co zainspirowało Ediego do nadania jej przezwiska „Wygódka". Wewnątrz szafy Wygódka rozejrzała się. Snop światła ukazał nie konia, tylko najdziwniejszą garderobę, jaką dziewczynka w życiu widziała. Były to hipisowskie insygnia najlepszego sortu: satynowe marynarki w stylu sierżanta Peppera, koszulki z koralikami, peleryny z czarnego aksamitu i psychodeliczne, wełniane ubrania w kolorowe prążki. Zbadała jedną z satynowych marynarek, przeszukała kieszenie i znalazła kostkę cukru. - Doskonale! - powiedziała cicho Wygódka. Tam, gdzie były kostki cukru, często były także kuce. Wygódka rozsunęła ubrania i weszła głębiej. On musi tu gdzieś być, pomyślała, wyciągając ręce, by na niego nie wpaść. - Kucyku, kucyku, kucyku... — wołała półgłosem. - Jeśli nie wyjdziesz, zjem twój cukier... - zagroziła. Poczekała dwie sekundy, nasłuchując rżenia albo odgłosów świadczących o problemach gastrycznych. Nie usłyszawszy ani jednego, ani drugiego, wsunęła kostkę cukru do ust. Była zadowolona, że tak zrobiła. Dzięki tej odrobinie jedzenia poczuła się lepiej. Jaka ogromna szafa, pomyślała, gdy ściany zaczęły chwiać się i wyginać. Jej stopa natrafiła na coś twardego i Wygódka sięgnęła w dół, by sprawdzić, co to takiego. Była to duża butelka z brązowego szkła z pożółkłą etykietą, na której z trudem można było odczytać „1000x ekstrakt ze skórki bananowej, Hotel Eel Pie Island, ok. 1966". A pod spodem dopisane drżącą ręką: „Uwaga! Strasznie mocne, gościu". Gdy patrzyła na etykietę, butelka zmieniła się w jeża w meloniku. Wygódka odłożyła go delikatnie. 25 — Zuzka zawsze mówi, że powinniśmy być mili dla zwierząt — powiedziała Wygódka, gdy jeż zmykał, mamrocząc coś po francusku. Z poczuciem winy pomyślała o biednym koniku polnym, któremu w zeszłym tygodniu Picia wyrwał nogi. Zobaczyła go wyraźnie w swoim umyśle, okaleczonego, w pyle, machającego kikutami, wydającego krzyk niesłyszalny dla ludzkich uszu. Zastanawiała się, czy powinna była zatrzymać tego jeża. Może by się jeszcze przydał. Nie mogła sobie przypomnieć, czy jeże są jadowite, czy nie. — Co ja robiłam? A, tak, szukałam konia. — Wygódka ruszyła dalej. - Kucyku, kucyku, kucyku... - wołała, dostrzegając przy tym, że ciemność w szafie stała się nagle bardzo b-mollowa. Nagle Wygódka zauważyła, że tym, co szoruje po jej dłoniach i twarzy, nie są naturalne tkaniny i wiktoriańskie stroje swingującego Londynu, lecz kolczasta roślinność. — Oo uuuuu - powiedziała Wygódka, zataczając się. Z przodu zobaczyła światło, które dla poszatkowanego umysłu Wygódki było bez cienia wątpliwości Bogiem. Odwróciła się, by rzucić się do ucieczki. Jeśli Bóg był choć po części taki, jak mówili mama i tata, nie chciała go spotkać. Potem jednak potknęła się i to dało jej chwilę do namysłu. On i tak jest wszędzie i pewnie już wie o koniku polnym, pomyślała, więc równie dobrze mogę podejść i się przywitać. Tym Wygódka udowodniła, że jest rozsądną dziewczynką (jeśli nie liczyć palącej żądzy, by odwalić kitę). W końcu, jak często można spotkać Wszechmogącego? On wiele podróżuje i nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach trudno się do Niego dostać. 26 — Zuzka zawsze mówi, że powinniśmy być mili dla zwierząt — powiedziała Wygódka, gdy jeż zmykał, mamrocząc coś po francusku. Z poczuciem winy pomyślała o biednym koniku polnym, któremu w zeszłym tygodniu Picia wyrwał nogi. Zobaczyła go wyraźnie w swoim umyśle, okaleczonego, w pyle, machającego kikutami, wydającego krzyk niesłyszalny dla ludzkich uszu. Zastanawiała się, czy powinna była zatrzymać tego jeża. Może by się jeszcze przydał. Nie mogła sobie przypomnieć, czy jeże są jadowite, czy nie. — Co ja robiłam? A, tak, szukałam konia. — Wygódka ruszyła dalej. — Kucyku, kucyku, kucyku... — wołała, dostrzegając przy tym, że ciemność w szafie stała się nagle bardzo b-mollowa. Nagle Wygódka zauważyła, że tym, co szoruje po jej dłoniach i twarzy, nie są naturalne tkaniny i wiktoriańskie stroje swingującego Londynu, lecz kolczasta roślinność. — Oo uuuuu — powiedziała Wygódka, zataczając się. Z przodu zobaczyła światło, które dla poszatkowanego umysłu Wygódki było bez cienia wątpliwości Bogiem. Odwróciła się, by rzucić się do ucieczki. Jeśli Bóg był choć po części taki, jak mówili mama i tata, nie chciała go spotkać. Potem jednak potknęła się i to dało jej chwilę do namysłu. On i tak jest wszędzie i pewnie już wie o koniku polnym, pomyślała, więc równie dobrze mogę podejść i się przywitać. Tym Wygódka udowodniła, że jest rozsądną dziewczynką (jeśli nie liczyć palącej żądzy, by odwalić kitę). W końcu, jak często można spotkać Wszechmogącego? On wiele podróżuje i nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach trudno się do Niego dostać. 26 Wygódka weszła w śnieg - śnieg?! - i po dziesięciu krokach znalazła się w lesie. Znowu na chwilę opuściła ją odwaga. Potem jednak obejrzała się i zobaczyła daleko w tyle smużkę światła płynącą z otwartych drzwi szafy. W nietypowym przypływie rozsądku, który spokojnie możemy przypisać działaniu narkotyków, zostawiła drzwi lekko uchylone. (Wszystkie dzieci powinny wiedzieć, że głupotą jest zamykanie się w szafie, a ich rodzice powinni wiedzieć, że kupując książki to opisujące, automatycznie zyskali prawo pozwania do sądu autora, który tak czy owak ma nadzwyczaj dobrych prawników). Wygódka, podniesiona na duchu, szła dalej. Po dziesięciu minutach zdała sobie sprawę, że światło, które widziała, nie było Bogiem, tylko najzwyklejszym sygnalizatorem ulicznym, błyskającym w zaśnieżonym lesie na czerwono, pomarańczowo i zielono. Usmażona świadomość dziewczynki uznała ten fakt za coś najbardziej naturalnego pod słońcem. Wygódka wyciągnęła rękę i dotknęła zimnego metalu. Gdy już miała go polizać, usłyszała zbliżające się kroki. Na pierwszy rzut oka wydało się jej, że to kucyk idący na tylnych nogach. Ale gdy się zbliżył, stwierdziła, że to znacznie silniejsze stworzenie - wyglądało jak kozioł, który zachowuje się jak człowiek. Czy mama i tata nie mówili jej, że kozły to symbol Szatana? A może chodziło o trójbarwne koty? Zmarszczyła nos. Czymkolwiek było stworzenie, bez wątpienia pochodziło z Francji. To wyjaśniało szpiczastą bródkę, ale co z tymi różkami? Szatan - na pewno Szatan! — niósł kilka paczek, zapewne były to przeklęte dusze skazane na Piekło. Wygódka stwierdziła, że jej wędrówka zamienia się w koszmar, ale 27 za wszelką cenę postanowiła nie ulegać przerażeniu. Schowam się za tym sygnalizatorem, pomyślała, i przyjrzę mu się dokładniej. Stwór, skupiony na swoich obowiązkach i gęsto padającym śniegu, przeszedł tuż obok niej. Gdy j ą minął, Wygódka zobaczyła coś, czego miała już nigdy nie zapomnieć. Choć z przodu wyglądał jak kozioł i był porośnięty wełnistą sierścią, z tyłu okazał się sflaczałym, siwym mężczyzną w średnim wieku. Dziewczynka, patrząc z przerażeniem na trzęsące się pośladki, usłyszała, jak stwór mruczy coś do siebie. - Masz ci los! — Spojrzał na swój kieszonkowy zegarek. -Spóźnię się! Wygódka nie mogła się powstrzymać. Oburzona, wyszła zza sygnalizatora i krzyknęła: - Ej! To jest z innej książki! Faun był tak zaskoczony widokiem Wygódki, że na śnieg trysnął strumyczek złotego moczu. - Jezu Chryste! — wykrzyknął faun, rozrzucając paczki. ROZDZIAŁ 2 - Naruszenie praw autorskich to nie żart - powiedziała Wygódka z takim naciskiem, na jaki tylko było stać dziewczynkę jej postury. - Poza tym powinien pan bardziej uważać na paczki. Nigdy nie wiadomo, czy to nie dzieci. Faun popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Wysłane na wieś. - Jeszcze większe zdumienie. - Z powodu wojny! Bombardowania. Na pewno nie widział pan bombardowań? Faun wzruszył ramionami. -Widocznie rozmawiał pan z moim bratem Edim -warknęła Wygódka. - Nienawidzę go. - Nie mam pojęcia, o czym gadasz - powiedział faun, kopiąc śnieg, by ukryć ślad po swoim małym wypadku. -Tak czy owak, mlecze nie będą mi rozkazywać. Tym razem to Wygódka okazała zdumienie. - To oczywiste: jesteś mleczem - stwierdził faun. Poklepał się po głowie. - Żółty na górze. 29 Wygódka z niedowierzaniem otworzyła i zamknęła usta, po czym prychnęła: - Nie jestem kwiatem, tylko dziewczynką! Faun wciągnął w nozdrza mroźne, zimowe powietrze. - A za cholerę! We wszystkich moich książkach piszą, że dziewczynki to sama słodycz. A ty pachniesz jak karton mleka otwarty rok temu. Wygódka, która nie przepadała za prysznicami i dość często zapominała zmienić bieliznę, mocno się zaczerwieniła. - Nie jestem produktem mleczarskim! - mruknęła. — Jestem dzieckiem! Nazywam się Wygódka! - Jesteś może telefonem komórkowym? Technika działa cuda. Wygódka, nieprzywykła do sytuacji, w której to ona jest mądrzejsza, zaczęła tupać nogami o śnieg. - Nie! Nie! Nie! Jestem dziewczynką, dzieckiem, istotą ludzką! Oczy fauna zrobiły się okrągłe. - Córka Steve'a? Naprawdę? - Dość niespodziewanie zaczął nucić Werę in the Money. - Córka kogo? - spytała Wygódka. - Córka Steve'a, wiesz, Atom i Steve*. Dziwne, że nie brały w tym udziału żadne kobiety, ale w końcu to twój mit o stworzeniu, a nie mój — powiedział faun. — Właściwie to Steve nie jest taki zły. Gdybyś pochodziła z pewnych * Przeciwnicy małżeństw homoseksualnych w krajach anglosaskich mawiają: „God madę Adam and Eve, not Atom and Ste-ye", czyli „Bóg stworzył Adama i Ewę, a nie Atoma i Steve'a" (przyp. tłum.). 30 plemion afrykańskich, nazwałbym cię „Córką Orzecha Kokosowego". - Wyglądam na Afrykankę? - spytała Wygódka. - Nie ma się co oburzać - odparł faun. - Zająłem się po prostu religioznawstwem porównawczym. Ta dziedzina na pewno nie każdemu odpowiada, ale jest nieszkodliwa. Wskazałem na podobieństwa pomiędzy ludźmi, na właściwą każdej grupie potrzebę stworzenia mitu. Oczywiście osobom spoza grupy mit wydaje się absurdalny, weźmy na przykład żebro! O czymkolwiek mówił ten facet, Wygódka przypuszczała, że rodzicom by się to nie spodobało. - Przynajmniej nie chodzę z gołym tyłkiem - wypaliła. - O, zaczyna się - powiedział faun - wyśmiewanie faktu, że jestem faunem pionowym, a nie poziomym. Myślisz, że chciałem się taki urodzić? Zawstydzona Wygódka nie wiedziała co powiedzieć. - Zdaje się, że mama mnie woła - wykrztusiła w końcu i odwróciła się, by odejść. - Nie, nie, Córko Steve'a, nie idź! - poprosił faun. -Dzidzia potrzebuje nowych butów! Jestem przyjacielem! -Zahaczył jej rękę rączką swojego parasola. Obudowa zsunęła się, ukazując miecz. - Ha, ha, ha! To mój szpikulec! Na śmieci! - Gorączkowo nabił nań kilka spadłych liści. - Nie chcę zrobić ci krzywdy. Nałóż to z powrotem. Dziękuję. Wygódka nie była całkowicie przekonana. - Ci, którzy są przyjaźnie nastawieni, nie komentują zapachów innych ludzi - powiedziała. — Sam nie pachniesz zbyt ładnie. 31 - Przepraszam. Wybacz mi, proszę, Wygódko, Córko Steve'a - powiedział faun, próbując ją oczarować. - Mam ponadprzeciętną inteligencję, ale moje umiejętności społeczne pozostawiają wiele do życzenia. Słyszałaś o zespole Aspergera? - Nie - przyznała Wygódka. Rozmowa z faunem przypominała marsz przez głębokie błoto, które wsysa kalosze. -Proszę się nie obrażać, ale zastanawiam się, czy angielski to pański pierwszy język. - Naprawdę? Niewiele czytasz, prawda? - powiedział faun. — Jej też się nie podoba, że jestem inteligentny. Ona chce, żebym pozostał na swoim miejscu. Dlatego nazywają mnie panem Tumanem. - To niezbyt miłe - stwierdziła Wygódka. - Mój brat Edi nazywa mnie „Wygódką". Nigdy mi nie wytłumaczył, dlaczego. - Ach, dręczenie przez innych - powiedział faun, wysuwając kopyto. - Najlepsze spoiwo rodzącej się przyjaźni. Pan Tuman, do usług. Wygódka spojrzała na jego kopyto. - Miło pana poznać, panie Tumanie. - Jak trafiłaś do Blarnii? - spytał pan Tuman. - Do Blarnii? To tak nazywa się tylny ogród profesora? - Cała ta kraina to Blarnia - wyjaśnił faun. - Od świateł ulicznych w zachodnim lesie do wielkiego zamku Kar Mel na wschodzie. Na południu graniczy z Oz, na zachodzie ze Śródziemiem, a na północy z Bujdostanem. - Prze... przeszłam przez szafę *- powiedziała Wygódka. Pan Tuman popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Wlazłaś tu przez szafę? - spytał. - Co ty, na haju jesteś? 32 Wygódka znów nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Nastąpiła chwila milczenia. Pan Tuman stał, leniwie kreśląc na śniegu rozdwojonym kopytem symbol funta. - Chyba lepiej już pójdę... - powiedziała Wygódka. -Muszę znaleźć konia z łękami... — Czekaj! — przerwał jej pan Tuman. — A może pójdziemy do mnie? Na herbatę! I ciasto! Tylko tyle. Nie chodzi o kidnaping ani nic takiego. Bua, ha, ha, ha! W złowieszczym rechocie pana Tumana było coś, co dodało dziewczynce otuchy. - Co to jest „kidnaping"? - spytała. — Wytłumaczę po drodze - odparł pan Tuman, rzucając paczki w zaspę i łapiąc Wygódkę za rękę. - Powiedz, czy naprawdę jesteś taka słodka? Gdy tak szli przez las, pan Tuman robił co w jego mocy, by zneutralizować nieomylny instynkt Wygódki do samozagłady. Podczas krótkiej drogi do jego domu dziewczynka niemal zleciała z urwiska, bez powodzenia próbowała obudzić niedźwiedzia z hibernacj i i o mały włos nie wpadła do opuszczonej kopalni srebra. W końcu, na dnie niewielkiego zagłębienia, pan Tuman skręcił nagle w bok, j akby zamierzał wej ść prosto w duży głaz. I to właśnie zrobił. Otumaniony, prze-pełzł bez celu jakieś trzy metry, aż natrafił na ukryte wejście, w sam raz dla niewielkiego stworzenia (albo dziewczynki). - Nigdy nie mogę go znaleźć, o ile nie jestem lekko oszołomiony - przyznał. Wnętrze było suche i przytulne, a wystrój przywodził na myśl jednocześnie profesora z Oksfordu i biblijnego pustelnika. W grocie niewiele było luksusów, jeśli nie liczyć dziesiątek regałów z książkami i niewielkiego, napędzanego 33 parą odtwarzacza DVD. Na podłodze leżał dywan i stały dwa małe krzesła. — Jedno dla mnie - powiedział pan Tuman - a drugie dla mojej zdobyczy... ee, przyjaciółki! Chciałem powiedzieć: przyjaciółki. — Dziękuję - powiedziała Wygódka, siadając. Już się rozgrzała i w jej nozdrza wdarła się duszna woń jaskini, zapach kogoś, kto w połowie jest porośnięty sierścią i nie zażywa kąpieli. Nagle poczuła, jak bardzo jest głodna, i zaczęła się zastanawiać, czy nieuprzejme byłoby poproszenie, by ogolił sobie kopyto i upitrasił trochę żelatyny. Gdy pan Tuman parzył herbatę, oczom Wygódki raz po raz ukazywał się niemiły widok jego nagiego tyłka. Zawstydzona, odwróciła się, by popatrzeć na książki na półkach. Wyciągnęła tę pod tytułem Nie tylko cukierki: jak zwabić współczesne, przemądrzałe nieletnie, ale nie było w niej żadnych obrazków. Potem otworzyła Kidnaping, czyli porywanie dzieci, ale ta książka okazała się jeszcze nudniejsza. Wygódka odłożyła ją na półkę i rozejrzała się. Zauważyła obraz olejny przedstawiający grupkę faunów przy partii pokera. — Wiem, że to kicz - przyznał pan Tuman. - Ale jest na nim mój ojciec, trzeci od lewej. — To miło — powiedziała Wygódka beznamiętnym tonem. Potem jej wzrok padł na powieszoną na ścianie tabliczkę z napisem WSPÓŁPRACOWNIK MIESIĄCA. Pan Tuman zrobił przerażoną minę, ale potem wziął się w garść. — To tylko żart! Ta nagroda nie jest prawdziwa! Jak mogłaby być? To idiotyzm. Mały, żałosny, stuprocentowy żart, który przygotowali moi koledzy z pracy. Jako żart. 34 parą odtwarzacza DVD. Na podłodze leżał dywan i stały dwa małe krzesła. — Jedno dla mnie — powiedział pan Tuman — a drugie dla mojej zdobyczy... ee, przyjaciółki! Chciałem powiedzieć: przyjaciółki. — Dziękuję - powiedziała Wygódka, siadając. Już się rozgrzała i w jej nozdrza wdarła się duszna woń jaskini, zapach kogoś, kto w połowie jest porośnięty sierścią i nie zażywa kąpieli. Nagle poczuła, jak bardzo jest głodna, i zaczęła się zastanawiać, czy nieuprzejme byłoby poproszenie, by ogolił sobie kopyto i upitrasił trochę żelatyny. Gdy pan Tuman parzył herbatę, oczom Wygódki raz po raz ukazywał się niemiły widok jego nagiego tyłka. Zawstydzona, odwróciła się, by popatrzeć na książki na półkach. Wyciągnęła tę pod tytułem Nie tylko cukierki: jak zwabić współczesne, przemądrzale nieletnie, ale nie było w niej żadnych obrazków. Potem otworzyła Kidnaping, czyli porywanie dzieci, ale ta książka okazała się jeszcze nudniejsza. Wygódka odłożyła ją na półkę i rozejrzała się. Zauważyła obraz olejny przedstawiający grupkę faunów przy partii pokera. — Wiem, że to kicz — przyznał pan Tuman. - Ale jest na nim mój ojciec, trzeci od lewej. -To miło - powiedziała Wygódka beznamiętnym tonem. Potem jej wzrok padł na powieszoną na ścianie tabliczkę z napisem WSPÓŁPRACOWNIK MIESIĄCA. Pan Tuman zrobił przerażoną minę, ale potem wziął się w garść. — To tylko żart! Ta nagroda nie jest prawdziwa! Jak mogłaby być? To idiotyzm. Mały, żałosny, stuprocentowy żart, który przygotowali moi koledzy z pracy. Jako żart. 34 - O. A gdzie pan pracuje? - spytała. - Eee... Nazwa mi umknęła... - wyjąkał pan Tuman. -W Departamencie... czegoś tam... Czego sobie życzysz do herbaty? Cukru? Cytryny? Kropel odurzających? Cokolwiek było w herbacie, spełniło swoje zadanie. Głodna Wygódka nie zwróciła uwagi na lekko chemiczny posmak ani na fakt, że z ciastek wystają małe, czarne kapsułki. Pan Tuman nie jadł, siedział tylko rozparty na krześle, trzymając rozdwojone kopyta razem, i cicho chichotał do siebie. Dziewczynka na to nie zważała. Uznała, że więcej zostanie dla niej. Gdy ona się objadała, pan Tuman opowiadał cudowne historie o życiu w Blarnii. Mówił o nocnych zabawach, podczas których driady, druidzi i droidy wychodzili, by zagrać w badmintona odbezpieczonym granatem ręcznym. Mówił o Białym Rogaczu, spełniającym życzenia, jeśli się go złapało. Opowiadał, że Rogacz jest już stary i niespecjalnie stara się uciec. Że złapali go już wszyscy w Blarnii, włącznie z pewnym paralitykiem, a Rogacz nigdy nie sprecyzował, że nie można wykorzystać jedynego życzenia po to, by ¦LażjcTyć sobie więcej życzeń. A zatem każdy mieszkaniec Blarnii miał nieskończoną liczbę życzeń i za każdym razem, gdy wykorzystywał jedno z nich, ktoś znajomy z czystej złośliwości używał swojego, by odwrócić działanie tamtego życzenia. Wszystko było równie ponure i paskudne, jak przed pojawieniem się Rogacza, tyle że teraz obwiniano się o to nawzajem, więc wszelkie urazy były na porządku dziennym. - To jakby żyć w cholernym opowiadaniu O. Henry'ego.— Pan Tuman westchnął. - Córko Steve'a, jak ciastka? 35 - Mmmfff-mmffff- odparła Wygódka, wpychając sobie do ust dwie kolejne sztuki. - Zawsze zdają egzamin. Wziąłem przepis z książki kucharskiej Marylin Monroe. Pan Tuman zaczął jej opowiadać o ostatnim pobycie Bachusa w Blarnii, kiedy to wszyscy zalali się w trąbę i nosili na głowach pachołki drogowe, nagle jednak przerwał, jakby przypominając sobie cel wizyty dziewczynki. — Jak się czujesz? — spytał. — Odurzona? — Nie — zaprzeczyła Wygódka, wycierając kawałkiem ciastka ostatnią odrobinę dżemu malinowego. Włożyła kęs do ust, po czym głośno beknęła. Pan Tuman potarł policzek i zmarszczył czoło, lecz potem jego rysy znowu się rozluźniły. - Teraz przyda nam się chyba - powiedział - trochę muzyki. - Podszedł do odtwarzacza DVD. - Odtwarza też płyty CD — oznajmił, gmerając przy urządzeniu. - Trzeba chwilkę poczekać, aż kocioł zacznie działać. Trzydzieści minut później po przytulnej jaskini poniosła się zdumiewająca muzyka. Nie przypominała niczego, co Wygódka do tej pory słyszała. — Po twojej minie widzę, że nie znasz Jethro Tuli - stwierdził pan Tuman. - Większość muzyki rockowej wydaje mi się taka... jałowa, intelektualnie rzecz ujmując. Ale to... posłuchaj tego fletu! — Potem zaśpiewał wraz z wokalistą: -Siedzi na ławce w parku, patrzy na dziewczynki i ma złe zamiary! Hej, Aqualung! Wygódka nie wiedziała, co na to powiedzieć, więc po prostu siedziała z uśmiechem i próbowała nie zwracać uwagi na nagłe dudnienie w swoim brzuchu. Pan Tuman 36 - Mmmfff-mmffff- odparła Wygódka, wpychając sobie do ust dwie kolejne sztuki. - Zawsze zdają egzamin. Wziąłem przepis z książki kucharskiej Marylin Monroe. Pan Tuman zaczął jej opowiadać o ostatnim pobycie Bachusa w Blarnii, kiedy to wszyscy zalali się w trąbę i nosili na głowach pachołki drogowe, nagle jednak przerwał, jakby przypominając sobie cel wizyty dziewczynki. - Jak się czujesz? - spytał. — Odurzona? - Nie - zaprzeczyła Wygódka, wycierając kawałkiem ciastka ostatnią odrobinę dżemu malinowego. Włożyła kęs do ust, po czym głośno beknęła. Pan Tuman potarł policzek i zmarszczył czoło, lecz potem jego rysy znowu się rozluźniły. - Teraz przyda nam się chyba - powiedział - trochę muzyki. — Podszedł do odtwarzacza DVD. - Odtwarza też płyty CD - oznajmił, gmerając przy urządzeniu. - Trzeba chwilkę poczekać, aż kocioł zacznie działać. Trzydzieści minut później po przytulnej jaskini poniosła się zdumiewająca muzyka. Nie przypominała niczego, co Wygódka do tej pory słyszała. - Po twojej minie widzę, że nie znasz Jethro Tuli - stwierdził pan Tuman. - Większość muzyki rockowej wydaje mi się taka... jałowa, intelektualnie rzecz ujmując. Ale to... posłuchaj tego fletu! - Potem zaśpiewał wraz z wokalistą: -Siedzi na ławce w parku, patrzy na dziewczynki i ma złe zamiary! Hej, Aqualung! Wygódka nie wiedziała, co na to powiedzieć, więc po prostu siedziała z uśmiechem i próbowała nie zwracać uwagi na nagłe dudnienie w swoim brzuchu. Pan Tuman 36 najwyraźniej czekał, aż dziewczynka coś zrobi, ona jednak nie miała pojęcia, co by to miało być. - Niesamowite... zdaje się, że szkliste oczy to u niej norma - powiedział, na poły do siebie. - Pora wytoczyć ciężkie działa. Wyciągnął z kieszeni śmieszny, mały flet, zrobiony ze słomki, i zaczął przygrywać do muzyki z odtwarzacza. Przy tych dźwiękach Wygódka miała ochotę płakać, śmiać się, krzyczeć i wymiotować jednocześnie, przede wszystkim jednak wymiotować. Pierwszy raz przyszło jej do głowy pytanie, czy w tej jaskini zbudowano WC. - No i co? Organizm tej dziewczynki musi być z żelaza., pomyślał faun. Wygłupiając się i pocąc, zaczął odstawiać najlepszą parodię lana Andersona, na jaką było go stać. Ten numer na imprezach zawsze wywoływał śpiączkę. Jeśli to nie podziała, to już nie wiedział co... Nie działało. Nagle pan Tuman ryknął. Jego wielkie brązowe oczy wypełniły się łzami, a jeszcze większe nozdrza glutami, po czym wszystko to wyleciało na zewnątrz, jakby ktoś nacisnął przycisk „eject" na jego twarzy. Z fauna lało się niczym z zepsutego, włochatego kranu i wkrótce jego bródka ociekała łzami i śluzem. Wyglądało to nadzwyczaj nieciekawie. — Oj, panie Tumanie — odezwała się Wygódka. — Proszę wziąć się w garść. Zaczynam się marnie czuć. Pan Tuman przestał płakać, zupełnie jakby ktoś zakręcił zawór. — Naprawdę? — spytał pełnym nadziei głosem. — Czy określiłabyś swój stan jako przedzawałowy? 37 - Nie - odparła dziewczynka, nie wiedząc, co to znaczy. Znowu zaczął się szloch. - Och, marny ze mnie faun - beczał pan Tuman. - Popatrz na mnie, córko Steve'a... - Staram się nie patrzeć — mruknęła. — Proszę się nie odwra... o, Boże... - Uwierzysz, że jestem takim faunem, który spotyka w lesie niewinną dziewczynkę, udaje przyjaciela i zaprasza ją do swojego domu tylko po to, by podać nafaszerowane narkotykami smakołyki, a potem przekazać j ą Niemałej Czarownicy? - Nie - odparła Wygódka z naciskiem. - Nie zrobiłby pan tego. Nigdy by pan tego nie zrobił. - Ale zrobiłem. - Oj, panie Tumanie, niech pan przestanie opowiadać bzdury! - Parsknęła śmiechem. - Wydaje mi się, że znam się na ludziach i... - Co za kretynka — mruknął faun w swoją chusteczkę, głośno wydmuchując nos. - Robię to właśnie teraz. Porywam cię. Zdziwiona dziewczynka obejrzała się za siebie. - Do kogo pan mówi? — spytała. - Do ciebie, Wygódko — odparł. Wygódka znowu się obejrzała. - To znaczy, że za mną stoi ktoś, kto nosi takie samo imię, jak ja? Co za zbieg okoliczności! - Nie! Tylko ty i ja — powiedział pan Tuman, wskazując na siebie i dziewczynkę. - Jesteśmy tu sami. - Dziwne - stwierdziła Wygódka. - Widocznie się zdematerializowałam i pan Tuman myśli, że mnie nie ma. Tymczasem pojawił się tu ktoś inny o imieniu Wygódka... 38 Może to uczestniczka bombardowań?! — Zaczęła szukać swojego niewidzialnego, niemieckiego sobowtóra. -Wyłaź, paskudo! Chcę wrócić do domu, do Londynu! — Przewróciła regał z książkami. — Stój. Co wyprawiasz z moim domem? Przestań! Wygódka wyjęła swój nóż do masła i zaczęła drążyć dziurę w kanapie pana Tumana. Faun rzucił się na nią z krzykiem. Złapał ją i wrzasnął: — Nie zdematerializowałaś się! To ciebie porywam! Nastąpiło dłuższe milczenie. — Nie rozumiem - stwierdziła. - Słuchaj. Musisz mnie posłuchać, inaczej akcja tej książki nigdy nie ruszy do przodu - powiedział faun. - Niemała Czarownica to zła wiedźma, która objęła władzę w Blarnii i sprawiła, że bez przerwy panuje tu zima. Też bym nie znosił lata, gdybym ważył tyle, co ona. - Wygódka otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale pan Tuman nawijał dalej. - Powiedziała, że jeśli kiedykolwiek spotkam syna Atoma albo córkę Steve'a, mam dokonać kidnapingu... uprowadzić ich... no, złapać, a potem przekazać jej. - Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną - stwierdziła Wygódka. W brzuchu dudniło jej coraz głośniej. Wstydziła się, ale musiała zapytać: - Ma pan jakiś nocnik? Pan Tuman od razu .wiedział, co się szykuje, i chciał, by Wygódka znajdowała się jak najdalej od jego dobytku, kiedy to nastąpi. - Chodź, idziemy - powiedział, ciągnąc ją za rękę. - Nie pozwolę ci zapaskudzić mojej jaskini. Prawie się udało. Pierwsze krople spryskały wycieraczkę pana Tumana. Dziewczynka potknęła się w wąskim wyjściu 39 i doznała głośnych torsji. Gdy już opróżniła żołądek — dość pojemny, jak na ośmiolatkę — faun zażądał, by oddała swoją chusteczkę do nosa. — Nie zamierzam marnować na ciebie dobrego, irlandzkiego lnu — powiedział, biorąc podany kawałek materiału i szorując wycieraczkę. Wygódka zwracała nafaszerowane barbituranami wypieki, a pan Tuman sprzątał, wymieniając po kolei wszystko, co zrobiłaby mu Niemała Czarownica, gdyby puścił dziewczynkę wolno. — Najpierw zrobiłaby mi pokrzywkę, potem strzeliła blachę, potem podciągnęła gacie... zrobiła ci to kiedyś? To okrutne. Dwa tygodnie smarowania klejnotów maścią, jeśli masz szczęście! - Wygódka najwyraźniej skończyła już budować swoją gastryczną wieżę na śniegu. — Chodź z powrotem do środka — nakazał pan Tuman. — Ale, panie Tumanie — powiedziała błagalnym tonem Wygódka. — Nie może pan! Nie można... Faun był zdumiony. Czy ten jej ptasi móżdżek naprawdę w końcu zrozumiał? — Jeszcze nie skończyłam — oznajmiła dziewczynka, po czym dodała kolejną warstwę do parującej sterty. — Pal to licho! — krzyknął pan Tuman. - Nie warto, do cholery! - Znowu złapał małą za rękę i zaczęli iść w stronę sygnalizatora. - Niech zrobi ze mnie curry! Odprowadzę cię z powrotem do świateł, a potem możesz sobie wracać do swojego kredensu, komody, czy skąd tam przyszłaś. — Do szafy - powiedziała, a potem znów zwymiotowała. Pan Tuman musiał odskoczyć, by uniknąć trafienia. — Musimy iść jak najszybciej. Ona ma wszędzie szpiegów... — oznajmił, rozglądając się dookoła. - Wystarczy, że 40 pójdą za rzygami... na pewno czekają mnie łaskotki... ciągnięcie za nos... - Oj, panie Tumanie, wydaje mi się, że ma pan paranoję - powiedziała dziewczynka. - Kto miałby pana ciągnąć za nos? - Cholera jasna! - wybuchnął, gdy doszli do sygnalizatora. - Nie rozumiesz po angielsku, do licha ciężkiego? Zrób coś dla mnie. Idź do domu i więcej tu nie wracaj! Paliło się czerwone światło, więc Wygódka przez jakiś czas stała w miejscu. Potem, gdy zmieniło się na zielone, wróciła do szafy. Co za miłe spotkanie, pomyślała. Zdaje się, że pan Tuman i ja zostaniemy wielkimi przyjaciółmi! ROZDZIAŁ 3 Kiedy Wygódka wypadła z szafy jak torpeda, zastała rodzeństwo przykucnięte na podłodze, z uszami przyciśniętymi do drzwi wychodzących na korytarz. -Wróciłam! Już wróci... - Picia zakrył jej usta swoją krzepką dłonią. - Ćśśś! - syknęła Zuzka, przyciskając palec do ust. - Chowamy się przed profesorem. Próbuje nas zmusić do wzięcia hormonów. Wszyscy nasłuchiwali, jak profesor i pani Makbet chodzą od drzwi do drzwi i nawołują słodkim tonem, po czym klną pod nosem. - Halo? Dzieci? Przypominam, że jesteście prawnie zobowiązani do współpracy... cholerni gówniarze... chytre skur... dzieciaki, chyba chcecie przysłużyć się nauce, prawda? - A czemu? - szepnął gorzko Picia. - Co nauka dla mnie zrobiła? - Co powiesz na to, że pozwoliła ci przebywać wśród ludzi na prawie równych prawach? — odparł Edi. 42 - Posłuchajcie — wydyszała Wygódka. — Wiem, jak możemy uciec! - Czy w grę wchodzi koń z łękami? - szepnął Picia. Nie dość, że jego myśli podążały jedną drogą, to jeszcze droga ta nie była zbyt szeroka. Bezskutecznie postukał w drewnianą podłogę pomieszczenia. - Gdybyśmy zdołali jakoś wykopać dół... - Nie, nie! Nie tak — powiedziała Wygódka. — Możemy przejść przez szafę! - Jaaasne - wyszeptał Edi. - Ma ktoś tabletki Wygódki? Wygódka przyłożyła mu, ale bez większego skutku. - Gdzie się podziewałaś? — spytała surowo Zuzka. - Gdziekolwiek byłaś, masz rzygi we włosach — zadrwił Edi. Wydawało się, że wspiera profesora. Dziwaczne narkotyki sprawiły, że rodzeństwo choć raz było interesujące. Zawsze istniała możliwość zamknięcia ich w klatkach i pobierania opłat za bilety. - Dzieci. Mam dla was fajne czopki - zaśpiewała pani Makbet. Pośladki dzieciaków zwarły się ze strachu. - To magiczne miejsce! - zapiała Wygódka. — Całkiem nowy świat! - Aaahaa... - Zuzka przypomniała sobie sytuację, w której Wygódka poprzednio odkryła „całkiem nowy świat" — w starej lodówce na miejscowym wysypisku. Musiało przyjechać kilku strażaków, by ją wyciągnąć*. * Pomysł Ediego, by wysadzić drzwiczki fajerwerkami, nie zdał egzaminu. Lodówka tylko mocno się rozgrzała. 43 - To jeszcze nic - szepnął Edi. - Rano znalazłem w swoim pępku drogę na Saturna. A do mojego nosa przyczepiła się cała rzeczywistość alternatywna. Edi dobrze wiedział, że nie należy drażnić Wygódki, która nawet w najlepszych warunkach była nieprzewidywalna, nie potrafił się jednak powstrzymać. - Słuchajcie, gnojki, mówię wam, że to prawda! — wydarła się Wygódka. Pozostałe dzieci wiedziały, że ich siostra całym sercem wierzy w to, co mówi, ale nie przydawało to prawdopodobieństwa jej opowieściom. Wróżki, krasnoludki, reklamy — wierzyła we wszystko. Nie można było dać jej radia, uważała bowiem, że siedzą w nim małe ludziki. Rodzeństwo nie raz i nie dwa przyłapywało ją z młotkiem, grzebiącą w odłamkach urządzenia „w poszukiwaniu ocalałych". Ale wszelkie pytania o jej zdrowie psychiczne należało odłożyć na później, wobec bardziej palącego problemu, spowodowanego wrzaskiem Wygódki. - Są tutaj! - zawołała pani Makbet. - Słyszałam ich. Korytarz wypełnił się odgłosami kroków. - Dzieci! - krzyczał w biegu profesor. - Kto pierwszy się podda, trafi do grupy kontrolnej. - Jest tam zaśnieżony las, i światła uliczne, i miły pan, który tak naprawdę jest kozłem... - O czymkolwiek ona mówi — szepnął Edi do Zuzki -trzeba to podzielić na pół. - Pieprzyć to! - powiedział Picia. - Nie zamierzam tu czekać, aż mnie złapią! 44 Patologicznie niecierpiąca ryzyka Zuzka złapała brata za ramię. - Picia, nie... - Dosyć tego! Dostanę świra! - Otworzył drzwi na oścież i krzyknął: - Łapcie mnie, palanty! Wybiegł na korytarz. Zuzka, nie wiedząc, co robić, pognała za nim. - Jest ich dwoje! - zawołał profesor do pani Makbet. -Proszę pamiętać, testosteron dla dziewcząt, estrogen dla chłopców! Chrzanić to, pomyślał Edi, zatrzaskując drzwi. Zamierzał poczekać. Może dwa króliki doświadczalne na razie wystarczą. -Wygódko, nawet nie myśl o... - Zobaczył, jak siostra znika w szafie. - A, co tam... Będzie musiała przeżyć o własnych siłach. Zablokował klamkę krzesłem, po czym podszedł do okna i je otworzył. Doskonale, dokładnie poniżej stał kontener ze śmieciami. Odpadki złagodzą jego upadek i ukryje się w nich do zapadnięcia nocy. Potem będzie mógł podkraść się do rzeki, gdzie psy zgubią trop... Nagle Edi usłyszał głos w swojej głowie. Był to autor. - NIE - powiedział głos. - WEJDŹ DO SZAFY. - Jesteś tam, Boże? - spytał Edi. - To ja, Hitler. - PRZESTAŃ NAWIĄZYWAĆ DO INNYCH PARODII - powiedział głos. - I WŁAŹ DO SZAFY. WYDAWCA CHCE, ŻEBY TEN BAJZEL MIAŁ MAKSYMALNIE 175 STRON I ŻEBY KAŻDY ZAROBIŁ NA NIM JAK NAJWIĘCEJ. 45 Zabrzmiało to trochę banalnie, nawet dla kogoś, kto lubił szybką forsę, tak jak Edi*. — Dobra — powiedział chłopiec, w niemym proteście strząsając z parapetu martwą muchę. Profesor złapał klamkę od zewnątrz. - Wyłazić! Nie zrobimy wam krzywdy... pieprzone szczy-le... — Brzmiało to tak, jakby trochę wypił. Edi usłyszał dobiegający z daleka krzyk Pici: — Łapy precz od mojego tyłka! Wiedział, że czas ucieka. Rozejrzał się dookoła. W pomieszczeniu nie było nic z wyjątkiem szafy. - NA CO CZEKASZ? - odezwał się głos. - MĘCZY MNIE JUŻ TO WSTUKIWANIE WIELKICH LITER. — Dobrze, dobrze — mruknął Edi i wślizgnął się do szafy. Od początku zamierzał to zrobić, ale po prostu nie lubił, kiedy mu rozkazywano. Lekko się pocąc i wciągając w nozdrza zapach paczuli i kulek na mole, stanął między ubraniami. Na twarzy czuł dotyk satyny. Przez szparę zobaczył, jak profesor szybko otwiera drzwi i wykonuje pchnięcie strzykawką mniej więcej na wysokości pośladków. Gdy mężczyzna poczuł, że dźgnął powietrze, wszedł do pokoju. - Cholera! — powiedział profesor. — Gdzie się podziały te gnojki? * A Edi bez dwóch zdań lubił. Należał do dzieciaków, które chodzą po okolicy i zbierają aluminiowe puszki, by je sprzedać. Za wszelką cenę chciał osiągnąć płynność finansową. Miał nadzieję, że specjalne płyny nie są do tego potrzebne. Razem z kumplem ze szkoły wrzucał po prostu pieniądze do miejscowego stawu. 46 Zaczął chodzić w kółko. Robił kilka kroków, po czym znienacka się odwracał. - Aha! - powtarzał raz po raz. - Aha! Oj, mam zawroty głowy... Ku swojemu wielkiemu przerażeniu Edi zdał sobie sprawę, że kręci go w nosie - paczula zawsze tak na niego działała. Jedyne, co mógł zrobić, to wejść jak najdalej w głąb szafy i stłumić kichnięcie ładną bluzką, marynarką w stylu Nehru czy czymś takim. Zamknął drzwi szafy najciszej, jak potrafił. Kątem oka profesor zobaczył, że drzwi się zamykają. - Kto to zrobił? - warknął. - To tylko wiatr - rozległ się stłumiony głos Ediego. -Wiiiuuuuu. - Niemożliwe. Okno jest zamknięte. Edi zawahał się. - Dom osiada — powiedział. - A. W porządku. - Profesor już zbierał się do odejścia, gdy coś zaskoczyło. - Ej, poczekaj. - Podbiegł do szafy i otworzył drzwi na oścież. - Wyłaź! Pokażę ci ładne cycki! - Cycki? Nigdy! Edi walnął profesora w twarz jakimiś koralami, po czym odwrócił się i rzucił w głąb szafy, rozsuwając rękami ubrania. Profesor próbował go gonić, ale na szczęście dla Ediego (i fabuły) podejrzany konował nie umiał pokonać potężnego lęku przed zamkniętymi przestrzeniami. Zebrał się na odwagę, zrobił kroczek do szafy, po czym z krzykiem cofnął stopę. Nie było jasne, czego się spodziewał po wejściu do środka, ale z drugiej strony z fobiami tak już jest. Było wiele potu i mamrotanych pod nosem przekleństw. W końcu krzyknął: 47 - Kiedyś będziesz musiał wyjść, mały łobuzie! A kiedy już wyjdziesz, masz u mnie największy i najbardziej kanciasty czopek, jaki znajdę! Edi przełknął ślinę. Gdzie, do licha, podziała się Wygódka? Musi gdzieś tu być. Jak na sygnał, Edi poczuł coś pod stopą. Kopnął, spodziewając się czegoś miękkiego i drażniącego, w rodzaju młodszej siostry. Ku swojemu zaskoczeniu stwierdził, że to coś jest gładkie i twarde. Schylił się, by pomasować obolały palec u nogi... i znalazł butelkę, której zawartość wylała się na dno szafy. Może to piwo! — pomyślał Edi. Wetknął palec w kałużę, a następnie go polizał. Nie pachniało to jak oddech taty. Nie miał pojęcia, co to takiego. W smaku nie przypominało zupełnie nic. Może zdoła to jeszcze sprzedać Pici, jeśli powie, że to piwo. Czytanie sprawiało Pici pewne trudności. Wycierając palec o kostium kąpielowy topless projektu Petera Maxa, Edi zauważył, że szafa zaczęła pulsować i śpiewać, ale jakoś ten fakt nie wydał mu się ani trochę dziwny. Po kilku krokach znalazł się w zaśnieżonym lesie, tak jak przewidziała Wygódka. Pierwszy raz za jego pamięci słowa jego siostry miały jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości i ten fakt wstrząsnął nim do głębi. Gdy podszedł do mrugającego pośrodku lasu sygnalizatora, zaczął poważnie rozważać możliwość, że w radiu naprawdę siedzą małe ludziki. Czuł się nadzwyczaj dziwnie. Rzeczy, na które normalnie wcale nie zwróciłby uwagi, takie jak patyki, liście i tym podobne, wydawały mu się teraz niewiarygodnie atrakcyjne. Idąc po skrzypiącym śniegu, poczuł jedność z Naturą - nawet z kupką odchodów renifera po lewej. Zdumiewające, ale odchody czuły najwyraźniej to samo. Gdy przechodził, 48 duża, podłużna kupa podniosła się nagle i radosnym tonem powiedziała: - Cześć! - Cześć - odparł Edi, ale nie zatrzymał się na pogawędkę. Musiał znaleźć... kogoś... zaraz, kto to był? Szkoda, że zapomniał podyktować to do swojego palca wskazującego... Potem, bez ostrzeżenia, znalazł się na nowym, jeszcze fajniejszym poziomie ciężkości i cała jego motywacja jakby odpłynęła przez podeszwy stóp. Postanowił oprzeć się o sygnalizator uliczny, który tam stał, błyskając idiotycznie pośrodku lasu, i poczekać, aż obok przejdzie coś jadalnego. Między drzewami przemknęła wiewiórka, poćwierkując cicho, ale, choć Edi krzyczał ze wszystkich sił, nie zdołał jej przekonać, by wskoczyła mu do ust. Może nie rozumiała po angielsku*? - To wszystko wydaje się bez znaczenia - powiedział do siebie przygnębiony Edi. — Wszyscy grają założone role, zamknięci w swoich arbitralnych grach kulturowych... Po co szukać Wygódki? Po co uciekać profesorowi? Po co robić cokolwiek? Gdy oparł się o sygnalizator, mózg dostarczył mu jedynej odpowiedzi, zwracając się ku niewyraźnym myślom o dziewczętach, co zresztą czynił ostatnio coraz częściej. * Obecność ewidentnie ziemskich zwierząt Blarnii wskazuje, że, podobnie jak w przypadku lądowego połączenia, które kiedyś łączyło Azję z Ameryką Północną, w odległej przeszłości zwierzęta przechodziły z jednego świata do drugiego przez jakiś stary mebel. Panuje ogólne przekonanie, że najbardziej denerwujące gatunki na Ziemi pochodzą z Blarnii, i nic dziwnego. 49 Edi poznał podstawy seksu w wieku ośmiu lat, na koloniach dla sceptycznych dzieci. (Rodzice już go tam nie posyłali — od kiedy stali się religijni, byłoby to nie do pomyślenia - ale Edi wciąż otrzymywał kolonijny biuletyn pod tytułem „Udowodnij to"). Pewnego popołudnia Edi wraz z kolegami natknął się na drodze na dwa złączone ze sobą psy. Zapytali o to panią pedagog, a jej konkretna odpowiedź była tak przerażająca — zwłaszcza w szczegółach - że Edi z kolegami pomaszerowali prosto do doktora Fornuf-tiga, duńskiego socjologa, który był kierownikiem kolonii. Wyobraźcie sobie ich zaskoczenie, gdy dowiedzieli się, że pedagog powiedziała prawdę, włącznie z najbardziej absurdalnymi, nieprzyzwoitymi szczegółami! Chcąc podnieść ich trochę na duchu, naukowiec pokazał im mnóstwo wykresów i tabelek, w tym jeden szczególnie niepokojący graf. Przez kolejne lata zachowanie Ediego stanowiło mieszankę zakłopotania, ukrytej tęsknoty i lęku, a także zaowocowało skłonnością do chichotu, gdy w rozmowie padały określone wyrażenia, które wcześniej wydawały się niewinne. Chociaż w każdej innej dziedzinie pragnął być rozwinięty ponad swój wiek - spędził nawet dodatkowy rok w macicy, by zyskać przewagę nad przyszłymi kolegami z klasy - Edi nie miał nic przeciwko temu, by ten akurat aspekt jego ludzkiego bytu pozostawał uśpiony, jak długo mu się spodoba. Ale ostatnio coraz bardziej wyglądało na to, że jego ciało ma własne pomysły. Było to co najmniej niepokojące i Edi miał nadzieję, że nie stanie się nic wstydliwego, gdy tama w końcu puści, a czuł, że puścić musi. Myślał, że jeśli już musi zrobić z siebie durnia, to lepiej tutaj, gdzie nikt go nie zna. Cokolwiek się stanie, nie może to dotrzeć 50 do nikogo ze szkoły. Edi nie chciał skończyć jak ten chłopak z jego klasy, który przypadkiem puścił bąka podczas egzaminu. Trzy lata później wciąż mu to wypominano. Na pewno nie muszę wam mówić, że dziesięciolatki mają nadzwyczaj dobrą pamięć do takich rzeczy*. Nagle Ediemu przyszedł do głowy zwrot „robić to" i chłopiec wybuchł śmiechem. Mocno się rumieniąc, rozejrzał się po zaśnieżonej okolicy, by nabrać pewności, że jest sam. Ku swojemu przerażeniu odkrył, że wcale nie jest - w oddali dostrzegł duże sanie, jadące w jego stronę. Wziął się w garść, w nadziei że nie pomyśli znowu o „tym" i nie parsknie śmiechem. Niestety, starania, by nie myśleć o „tym", niezawodnie sprawiły, że pomyślał o „tym" i zaczął rechotać jak wariat. Chociaż sanie wciąż znajdowały się w pewnej odległości, Edi widział, że ciągnie je przynajmniej dwadzieścia reniferów, wszystkie słusznych rozmiarów i odziane w czarną skórę. Podczas jazdy dzwoneczki wygrywały wesołą melodyjkę, w której Edi rozpoznał piosenkę Sympathyfor the Devil. Pomimo faktu, że tyle mocarnych stworzeń ciągnęło je z całej siły, sanie posuwały się bardzo wolno. Gdy pojazd się zbliżył, Edi zrozumiał dlaczego: choć woźnica okazał się mały, mniej więcej wielkości lodówki w akademiku, to pasażerka była potwornie otyła i większa od wszystkich osób, jakie Edi w życiu widział. * Jeśli policzymy dodatkowy rok w łonie matki, Edi miał prawie jedenaście lat. Ale ponieważ pani Perversie uważała wszystko, co wiązało się z rozmnażaniem, za cuda i rzeczy wstydliwe, więcej o tym nie wspomnę. 51 — Szybciej! — do uszu Ediego dobiegł krzyk pasażerki. -Chcę zdążyć na światłach. Przysadzisty człowieczek strzelił z bata i renifery pociągnęły mocniej. Niektóre aż się posrały z wysiłku, a jednak sanie wciąż się wlekły. Płozy zagłębiały się w śnieg, orząc mokrą ziemię pod spodem. Kurduplowaty woźnica strzelił z bata jeszcze kilka razy, po czym zsiadł z sań i gorączkowo dopingował renifery, jak widzowie podczas zaciętego finiszu maratonu. W tym momencie sanie pod-pełzły do światła, które zmieniło się na czerwone. Zrezygnowany woźnica wdrapał się z powrotem na swoje miejsce. — Szlag — powiedziała gruba pasażerka. Edi widział ją teraz ze szczegółami, dwustukilowy okaz o skórze tak białej, jak sumienie abstynenta. Wyglądała trochę jak czarodziejka, a trochę jak krowa morska, i miała okrutne, czerwone usta, wykrzywioną minę oraz koronę z ostrymi zakończeniami, na które nabite były pieczone ziemniaki na czarną godzinę. Wydawało się, że tyje dosłownie na oczach obserwatora, a jednak jej ubranie nie pękało w szwach. Tak działała niesamowita, mroczna magia, jaką władała Niemała Czarownica. Choć miała ludzką postać, taka istota nie mogła być człowiekiem. Zbyt zła jak na jedną płeć, nie była też tak naprawdę kobietą. I z całą pewnością nie była Angielką. Czarownica zabijała czas, siedząc pod światłami i wylewając się z sań niczym worek na śmieci wypełniony sosem do sałatek. Obejrzała swój najnowszy zestaw tipsów, które tworzyły napis JESTEM ZŁEM - to znaczy tworzyły go wcześniej, nim zaczęły pękać. — Muszę poddać swojego manikiurzystę torturom. 52 Niemała Czarownica odgryzła potężny kęs z bezbronnego batonika czekoladowego. Światło się zmieniło, ale sanie ani drgnęły. - Jazda! - Kobieta dała woźnicy klapsa, od którego oczy wyszły mu z orbit (należała do kategorii przełożonych, którzy najpierw biją, a potem zadają pytania). — Dlaczego stoimy? - spytała. — Umieram tu z głodu. - Nie możemy ruszyć - odparł karzeł. - No to przyłóż im mocniej! Weź się za to porządnie! - Dobrze, proszę pani - powiedział karzeł, udając, że spełnia polecenie. Był przeciwnikiem przemocy, ale w Blarnii niełatwo było o pracę*. Rozwiązał to tak, że nauczył renifery robić uniki przed batem, co wychodziło im dosyć sprawnie. - Nie wiem, dlaczego się tak zachowują — mruknęła kobieta, patrząc, jak zaprzęg uchyla się i odskakuje to w jedną, to w drugą stronę. — Zupełnie jakby miały jakiś napad. Inne renifery nie miewają napadów. - Mówiłem - powiedział przez ramię karzeł — że to szczególne renifery. Są złeee, Wasza Wysokość, zupełnie tak j ak ty. - Jeśli są takie szczególne, to dlaczego nie jedziemy? „Bo jesteś cholernym przeżuwaczem, ot co!", miał ochotę krzyknąć karzeł, ale wiedział, że jego skóra nie jest warta aż tyle. Widywał już, jak jego szefowa zjada meczy większe * Większość blarnijskich firm przeprowadziła się do Krainy Czarów, co przynosiło ogromne korzyści podatkowe. Te, które zostały, przenosiły miejsca pracy do Śródziemia, gdzie można było płacić pracownikom po prostu tym, że się ich nie zabijało. W Sródziemiu „darowanie życia" to była cholernie dobra dniówka. 53 od niego, i to bez gryzienia. A zatem trzymał buzię na kłódkę i dalej machał batem. Pewnie chcecie wiedzieć, dlaczego ta kobieta była — szukam właściwego określenia — wyjątkowo zaokrąglona. Nie, to nie najlepsze słowo - sugeruje okrągłość, pełnię, miłą obfitość, a w Królowej nie było nic miłego. Przypominała raczej kupkę ryżu. I nie miało to nic wspólnego z zamiłowaniem do jedzenia, słowo daję. Jedzenie stanowiło tylko środek prowadzący do celu, a celem było uzyskanie jak największych rozmiarów. Jak wielu władców, Królowa (którą z oczywistych powodów nazywano także Niemałą Czarownicą) była zainteresowana ciągłym powiększaniem swojego terytorium. I podczas gdy potrafiła kontrolować pewne elementy zewnętrznego świata — na przykład pogodę, i utrzymywała wieczną zimę, by mniej się pocić - nie było to nawet w połowie tak ważne, jak powiększanie swojego prawdziwego władztwa, czyli ciała fizycznego. Jej lekarz powiedział, że to niemądra strategia, ale Królowa rozwiązała ten problem, zjadając go na miejscu. Była surowa, straszna i bez wątpienia miała świra. Edi, zadowolony, że może stać bezczynnie i obserwować rozwój wypadków, był zajęty uwstecznianiem się. Za sprawą psychodelicznego ekstraktu ze skórki bananowej, którym odurzył się niechcący w szafie profesora z ubraniami w stylu swingujących lat sześćdziesiątych, młody Edi Per-versie zyskał przekonanie, że może odwrócić ewolucję na poziomie komórkowym, używając tylko swojego umysłu. Miał nadzieję, że zdoła dokończyć ten proces, zanim się ściemni. Na razie jednak zatrzymał się na etapie pantofelka. 54 od niego, i to bez gryzienia. A zatem trzymał buzię na kłódkę i dalej machał batem. Pewnie chcecie wiedzieć, dlaczego ta kobieta była - szukam właściwego określenia — wyjątkowo zaokrąglona. Nie, to nie najlepsze słowo - sugeruje okrągłość, pełnię, miłą obfitość, a w Królowej nie było nic miłego. Przypominała raczej kupkę ryżu. I nie miało to nic wspólnego z zamiłowaniem do jedzenia, słowo daję. Jedzenie stanowiło tylko środek prowadzący do celu, a celem było uzyskanie jak największych rozmiarów. Jak wielu władców, Królowa (którą z oczywistych powodów nazywano także Niemałą Czarownicą) była zainteresowana ciągłym powiększaniem swojego terytorium. I podczas gdy potrafiła kontrolować pewne elementy zewnętrznego świata — na przykład pogodę, i utrzymywała wieczną zimę, by mniej się pocić — nie było to nawet w połowie tak ważne, jak powiększanie swojego prawdziwego władztwa, czyli ciała fizycznego. Jej lekarz powiedział, że to niemądra strategia, ale Królowa rozwiązała ten problem, zjadając go na miejscu. Była surowa, straszna i bez wątpienia miała świra. Edi, zadowolony, że może stać bezczynnie i obserwować rozwój wypadków, był zajęty uwstecznianiem się. Za sprawą psychodelicznego ekstraktu ze skórki bananowej, którym odurzył się niechcący w szafie profesora z ubraniami w stylu swingujących lat sześćdziesiątych, młody Edi Per-versie zyskał przekonanie, że może odwrócić ewolucję na poziomie komórkowym, używając tylko swojego umysłu. Miał nadzieję, że zdoła dokończyć ten proces, zanim się ściemni. Na razie jednak zatrzymał się na etapie pantofelka. 54 Karzeł przestał wymachiwać batem i wygramolił się z sań. - Muszę nasmarować płozy masłem - oznajmił i wyciągnął z kieszeni jakąś paczuszkę. Trzymał ją w dłoni o ułamek sekundy za długo. - Dzięki Bogu! Królowa płynnym ruchem zabrała masło. Potrafiła się poruszać zaskakująco szybko, kiedy w grę wchodziło jedzenie. Nie było czasu na zdejmowanie sreberka - po prostu mocno je ścisnęła, a zawartość strzeliła jej prosto do ust. - Jeszcze trochę i bym zemdlała — powiedziała, oblizując palce. Potem światło znów zmieniło się z zielonego na czerwone i gigantyczna kobieta wydała się z siebie kolejny ryk rozpaczy. Wściekle dźgnęła karła długim, złotym widelcem. Zawsze miała go przy sobie, by nabijać nań wszelkie jadalne rzeczy, mijane przez sanie. - Wracaj tu i bij te renifery! Niełatwo znaleźć dobrego pomocnika, zwłaszcza gdy ktoś jest zły i gwarantuje tylko trzy płatne dni wolne rocznie, anty-Boże Narodzenie, anty-Wielkanoc i „dzień ruchomy", symbolizujący drwiącą niechęć do wszystkich innych religii świata. Tworzyli dziwny obrazek. Kobieta dźgała karła, karzeł chłostał renifery batem. W końcu Królowa przestała, bo zmęczyła jej się ręka. W fałdach pod pachą znalazła paczkę chrupek i wrzuciła je do paszczy. - Co z tobą? - spytała. - Nie czujesz, jak cię kłuję? - O, tak, Wasza Wysokość — odparł karzeł. -1 co, nie boli? - indagowała Królowa. - Bardzo boli, Wasza Wysokość. Ledwie to znoszę - skłamał karzeł. - Ból jest rozdzierający. 55 (Tak naprawdę włożył sobie blachę do pieczenia pod kamizelkę). - Tym razem rozkazuję ci trochę krzyczeć. Potrzebuję zachęty. - Gdy szykowała się do kolejnej szermierczej rundy, zauważyła Ediego, opartego o sygnalizator. - Coś za jeden, do cholery? — spytała, plując okruszkami z chrupek. - Nazywam się Edi - odparł Edi swoim głosem pantofelka. - Masz coś do jedzenia? - Nie. - Uniósł palec i przemówił do niego: - Pytanie: co jedzą pantofelki? - Nie mam pojęcia — powiedziała wyniośle Królowa, przekonana, że chłopiec mówił do niej — ale wiem, co sama jem, i jeśli ci życie miłe, lepiej zacznij pchać! ROZDZIAŁ 4 Po tytanicznym wysiłku, nabawieniu się przepukliny przez dwa renifery i steku przekleństw ze strony Ediego, sanie przesunęły się o całe szesnaście cali. - Mogłaby pani wysiąść - podpowiedział chłopiec. - Nie wiem, co by to miało zmienić — odparła Królowa, oglądając sobie kłykcie. Wciąż było je widać. Po prostu nie stały się jeszcze wystarczająco tłuste. - Uwaga do siebie—powiedział Edi do palca. — Co za szajs. - Powinieneś być dumny i wdzięczny, że pomagasz swojej Królowej - powiedziała kobieta. - Królowej? - powtórzył Edi, który już zaczynał tęsknić do starych, dobrych czasów, gdy był pantofelkiem. — Taa, jasne. Chyba królowej bufetu. - Milcz, szczeniaku! Jestem Królową wszystkiego, co wokół widać. — Zatoczyła ręką szerokie koło. — Całej Blarnii! Chciwość Ediego, która nigdy nie była głęboko ukryta, teraz obudziła się gwałtownie. - To pewnie jesteś dziana? 57 — Nie wiem, co masz na myśli. Bingo! — pomyślał chłopiec. — Mam dosyć pchania - oznajmił, po czym zwrócił się do karła: — Posuń się, de Sade. Karzeł, który był bardzo ludzki (a przynajmniej renifer-ski), poczuł się dotknięty do żywego. -To nie tak, jak myślisz - powiedział, ale Edi go nie słuchał. Edi wślizgnął się do sań obok Królowej. — Blarnia? To tak nazywa się ta dziura? Chłopiec próbował zgrywać twardziela, przy atrakcyjnych kobietach bowiem odczuwał spory lęk. I choć kobieta w saniach nie każdemu przypadłaby do gustu, z pewnością była w typie Ediego. Oto kobieta, dla której można stracić głowę — i to jeszcze bogata! Edi uważał, że tylko osoby naprawdę bogate wypierają się swojego bogactwa. Gdyby trochę staranniej zbadał górną szufladę ojca, dowiedziałby się, że pochodzi z długiej linii miłośników puszystych lasek. Od pokoleń męscy członkowie rodu Perversie wychodzili z tygla okresu dojrzewania z pragnieniem zanurzenia się w szczodre fałdy ukochanej. Pochylił się i położył Królowej dłoń na kolanie. — Gdybym powiedział, że ma pani piękne ciało... — ...ja bym powiedziała, że kłamiesz — dokończyła Królowa, w całości połykając babeczkę. Mimo całej swojej władzy, miała o sobie dość kiepskie mniemanie. Niska samoocena stanowiła pierwotne źródło jej podłości. Rozpaczliwie pragnąc przyjaźni, dołączyła do Klubu Złych w swojej szkole, a potem wydarzenia potoczyły się z prędkością śnieżnej kuli. 58 Odraza do siebie samej przejawiała się także w stanie sań. Pojazd był pełen lepkich odpadków - opakowań po czekoladzie, rozgniecionych chipsów i kubków wielkości niemowlęcia, z których z sykiem wyciekały gazowane napoje. Odrywając stopy od podłoża, Edi przyjrzał się Królowej bliżej. W białym futrze i z jeszcze bielszą skórą najbardziej przypominała stertę gniecionych ziemniaków w koronie. Zaczął liczyć jej podbródki, przestał jednak, gdy doszedł do liczb dwucyfrowych. Edi całe życie czekał na taką kobietę i za każdym razem, gdy na nią spoglądał, jego ledwie rozbudzone libido piało niczym kogut. Właśnie w tym momencie - gdy w obecności kobiety stracił zdolność budowania zdań - nieszczęsny Edi stał się mężczyzną. Chyba powinienem trzymać się z dala od jej ust, pomyślał. Zeskoczę z powrotem na... UAAAAAAA! Synapsy biedaka eksplodowały, kogut zaryczał i jedyne, co chłopiec mógł zrobić, to nie ślinić się otwarcie. Królowa dźgnęła go złotym widelcem. - Co z tobą? - Durr... - powiedział Edi. Co miał zrobić? Nagle przyszło olśnienie i zaczął udawać odtwórcę głównej roli męskiej w jednej z telenowel, które ustawicznie oglądała Zuz-ka. — Wyluzuj, mała. Ja jestem mężczyzną, a ty kobietą... - Kobietą? - prychnęła Królowa. — Chyba żartujesz. Edi dokonał obliczeń i gwałtownie cofnął rękę. Królowej coś zaświtało. - Zaraz... powiedziałeś, że jesteś mężczyzną? Edi zaczerwienił się. - No dobra. Mam tylko dziesięć lat. - Pomyślał, że zabrzmiało to okropnie, i dodał: - Prawie jedenaście. I jestem 59 dojrzały jak na swój wiek. — Czy siedem włosów na ciele to dużo czy mało? Postanowił o tym nie napomykać. — Syn Atoma — skrzywiła się Królowa. — Jeszcze nigdy takiego nie spotkałam. Jesteś znacznie większy, niż myślałam... Edi napiął szczupłe mięśnie, starając się wykorzystać sytuację. — ...w sam raz na obiad. Kobieta wyjęła serwetkę, wciśniętą wcześniej wrękaw, iza-wiązała ją sobie na szyi. Potem z ukrytego kredensu wyciągnęła młynek do pieprzu i zakręciła nim nad głową Ediego. Chyba na mnie leci, pomyślał chłopiec. Starając się nie trząść z oczekiwania na to, co bez wątpienia miało nastąpić, próbował nawiązać rozmowę. — Wie pani, to zabawne, wszedłem tu przez szafę! Szukałem tej smarkuli, swojej siostry. Ma pani jakieś siostry? A złoto w sztabach? Co chce pani zrobić z tym widelcem? Cmokając, zogniemwoczach, Królowa stanęła nad Edim. Uniosła widelec, gotowa go wbić... A potem przyszła jej do głowy myśl: A jeśli w tym zasmakuję? Co będzie, jeśli ludzie są jak chińska kuchnia i pół godziny po zjedzeniu tego chłopca będę desperacko chciała następnego? Przypomniała sobie, jak karzeł poczęstował ją kawałkami wiewiórki w cieście. Teraz cały las był pusty. Te kilka wiewiórek, które przeżyły, nauczyło się udawać ptaki. — Ekhem... Mówiłeś, że masz siostrę? Córkę Steve'a? — Tak - potwierdził Edi, instynktownie wiedząc, że lepiej będzie podjąć temat, jeśli chce zaliczyć tę laskę. - Głupia jest. Tak czy siak... Czy córki Steve'a smakują lepiej niż synowie Atoma? — zastanawiała się Królowa. Nie mogła sobie pozwolić na 60 ?'\~ --. ryzyko, przyjęła więc nową strategię. Odłożyła solniczkę i widelec. — Chcesz drinka? - spytała słodkim tonem. — Może mar-tini? Edi oglądał wystarczająco wiele filmów z Jamesem Bon-dem, by wiedzieć, że to dobry znak. Tylko panienki z klasą proponują martini. — Tak, poproszę — powiedział. A potem, by nie wydać się nadgorliwym, spojrzał na zegarek. - Oczywiście, o tej porze pijam je codziennie. — O wpół do jedenastej rano? Proszę, proszę. Synowie Atoma kiepsko kłamią, pomyślała z satysfakcją Królowa, wyciągając ze skrytki w saniach srebrny shaker. — Ładny — ocenił Edi ze szczerym zachwytem. — Dzięki niemu łatwiej znieść długie opóźnienia - powiedziała, patrząc spod oka na karła*. — Gin czy wódka? — Jedno i drugie — odparł Edi chłodnym tonem, próbując pokazać, jaki z niego łajdak z piekła rodem. — No... dobra — powiedziała Królowa, potrząsając shake-rem, a następnie podając chłopcu lśniący, metalowy kubek. — Dzięki — rzucił Edi, po czym powąchał. Pachniało to jak płyn do czyszczenia. - Do dna — powiedział, próbując zachować na ustach uśmiech do chwili, gdy kubek zasłonił je przed oczami Królowej. Wypił odrobinę — smakowało paskudnie. Ciecz paliła, czuł, jak kurczą mu się od niej wszystkie tkanki w ustach. Język zdrętwiał niemal natychmiast, być może z powodu * Jeden z reniferów miał atak serca i karzeł właśnie robił mu sztuczne oddychanie metodą usta-usta. 61 szoku. Przynajmniej oliwka okazała się jadalna. Odstawił kubek i Królowa ujrzała jego twarz, która już oblała się rumieńcem. Królowa zapaliła papierosa, by stłumić apetyt. — Widzę, że jesteś głodny — stwierdziła, dmuchając dymem tytoniowym w twarz chłopca. - Obawiam się, że niewiele tu zostało - dodała, szperając w najróżniejszych schowkach i wyrzucając sterty pustych opakowań. — Właśnie wracaliśmy do domu na obiad. Oczywiście, ten - wskazała na karła, który wyjął defibrylator i przyciskał właśnie elektrody do leżącego bez życia renifera - zjada wszystko w zasięgu wzroku. Chyba ma jakieś zaburzenia pokarmowe. — Na to wygląda. — Edi porozumiewawczo kiwnął głową. Wystarczy zgadzać się ze wszystkim, co mówi, śmiać się z jej dowcipów i... następny przystanek — u niej! Zastanawiał się, czy ma tam coś cennego, za czym by nie tęskniła. Królowa grzebała teraz między siedzeniami. — A, ostatni kąsek — oznajmiła, wyciągając paczuszkę z celofanu. — Chcesz trochę tureckiej rozkoszy? -Tak, poproszę! - powiedział. Doskonale. Ta nazwa brzmiała sprośnie. Niestety, jego gorycz jeszcze się wzmogła, gdy zorientował się, że turecka rozkosz to nie tylko nie jakaś egzotyczna praktyka seksualna, ale także mylące określenie na „syf". Żując mdłą, kleistą kostkę, poczuł wielki przypływ współczucia wobec całego narodu tureckiego. Nagle wydało mu się, że na całym świecie nie ma wystarczająco dużo śliny. — Ma pani trochę wody? - wychrypiał. — Dalej, do cholery! Trzymaj się, Błyskawico! — krzyknął karzeł i znowu przytknął elektrody. — Odsunąć się! 62 Renifer drgnął konwulsyjnie. — Weź sobie śniegu — poradziła Królowa. Potrafiła rozpoznać żądzę i uznała, że Edi należy do mężczyzn, których można zmusić do wszystkiego. Edi zeskoczył z sań, a Królowa zapaliła następnego papierosa. — Chcesz jechać do mnie? — spytała. Edi miał usta wypełnione powoli topniejącym śniegiem, więc w odpowiedzi szybko pokiwał głową. — Ale nie możesz. Nie jestem taka. Nie zabieram obcych do siebie. Muszę ich najpierw poznać. Widzisz, mieszkam sama, a ostrożności nigdy za wiele. Dopiero się poznaliśmy, nawet nie wiem, jak się nazywasz... — Edi - powiedział Edi, próbując wspiąć się z powrotem na sanie. - Nie, proszę, Edi, zostań na dole. Nie zepsuj wszystkiego zbytnim pośpiechem. Lubię cię, Edi, bardzo cię lubię... Edi zaczerwienił się z powodu nagłej wypukłości w swoich spodniach. - ...ale potrzebuję więcej czasu. Chciałabym na przykład poznać twoją rodzinę. Wypukłość się zmniejszyła. - Jeśli mowa o moich rodzicach — powiedział Edi - to niemożliwe. Sprzedali nas. - Jaka szkoda — stwierdziła Królowa, choć wcale nie odczuwała żalu. - A zatem słusznie przypuszczam, że nie byłoby ci strasznie przykro, gdyby... coś im się stało? - Skąd - odparł chłopiec. — Pod warunkiem, że wcześniej udałoby się wyjaśnić kwestię testamentu. - A twoje rodzeństwo? 63 -Jeszcze bardziej do niczego. Właściwie Zuzka jest w porządku. Nudna, ale nie tak otwarcie psychotyczna, jak pozostała dwójka - powiedział. - Mój brat Picia szczerze wierzy, że chodzi do szkoły prywatnej o nazwie „Odmra-żalnia". A tak naprawdę siedzi w piwnicy. - Ile was jest? - Czworo - odparł Edi. - To niezbyt wiele! - stwierdziła Królowa z nagłym gniewem w głosie. — Nawet nie przekąska! Ile córek Steve'a i synów Atoma jest w sumie po drugiej stronie tego lustra? - Szafy - poprawił chłopiec. O co chodziło z tymi autorami fantasy i wyposażeniem wnętrz? Edi zastanawiał się nad tym przez chwilę, próbując sobie przypomnieć dane, które poznał w szkole, ale równie szybko zapomniał. - Około czterech miliardów - powiedział — ale głowy nie dam. Nie wypadłem najlepiej na tym egzaminie. Oczy Królowej rozbłysły. - Cztery miliardy! Tylko pomyśleć! Gdyby udało się namówić część z nich do spędzania tu wakacji, mogłabym zjeść tylu, ilu zapragnę, a i tak mielibyśmy większe wpływy z turystyki niż to przeklęte Śródziemie... - Niemała Czarownica pałała gniewem, od kiedy Śródziemie przeprowadziło nadzwyczaj popularną kampanię turystyczną pod hasłem „Śródziemie: tu się rodzą hobbici!" - Ale potrzebny nam chwytliwy slogan - stwierdziła. - Na początku był slogan. - Może „Blarnia: tu nie jest kiepsko"? - zaproponował karzeł i wypisał receptę na leki przeciwzakrzepowe, którą następnie wsunął reniferowi pod chomąto. Czarownica zastanowiła się. 64 - Hmm. Bezczelne kłamstwo. Podoba mi się. Śmiały wybór, ale mamy trudne czasy. - Przerwała, szukając w pamięci imienia Ediego. - Edi - podsunął Edi. - Racja, ale jestem głupia — powiedziała. - Nie zapomina się kogoś takiego, jak ty, Edi. Termometr Ediego znów osiągnął czerwone pole. - Przepraszam - powiedział karzeł, wpychając się obok Ediego na sanie. Renifer o słabym sercu znowu stał w zaprzęgu. — Wio! — krzyknął karzeł, strzelając z bata wysoko nad głowami zwierząt. O dziwo, sanie zaczęły jechać. No, właściwie pełznąć. Paczki i opakowania, które Królowa wyrzuciła w trakcie poszukiwań jedzenia, wystarczająco zmniejszyły masę sań. - Edi, wróć przez tę szafę i sprowadź swoje rodzeństwo — powiedziała. Sanie posuwały się tak powoli, że Edi prawie nie musiał iść. - Ale po co? — spytał. — To dupki. - Czarujący z ciebie, ee, mężczyzna — powiedziała Królowa. - Zrobisz to dla mnie? Sprowadzisz ich? - Dobra - obiecał Edi, ani trochę nie zadowolony. - Świetnie — stwierdziła. — Potem, kiedy już ich poznam, ty i ja możemy zostać sami. - Coś sobie przypomniała i sięgnęła między opakowania. — Masz, każ im się przedtem w tym wykąpać - powiedziała, podając coś Ediemu, który stał zaledwie o metr dalej. — To marynata. - Dobra. - A zatem au revoir, mon petit entree du futur — powiedziała Królowa, posłała mu całusa i odwróciła się. Francuski! Język miłości! 65 — Do widzenia! — Edi machał jeszcze długo. Potrzebowali godziny, by zniknąć mu z pola widzenia. Sanie miały mniej więcej wielkość pięciopensówki, wybrzuszenie w spodniach Ediego jeszcze nie całkowicie znik-nęło. Usłyszał głos Wygódki, dobiegający z lasu. — Oo uuuuu... — Wygódka szła chwiejnym krokiem przez śnieg, potykając się od czasu do czasu o kawałki powietrza. Patrzyła na swoją rękę. - Nigdy tak naprawdę nie patrzyłam na swoją rękę — powiedziała. - Czy nie jest cudowna? — Gdzieś ty się wałęsała? — warknął Edi. Frustracja seksualna czasem tak działa na chłopców. — Z panem Tumanem... słuchałam rocka progresywnego z lat siedemdziesiątych — odparła Wygódka. — To ten twój koźli przyjaciel? - spytał Edi. — To faun, tylko nie taki normalny faun. Jest podzielony pionowo — wyjaśniła dziewczynka. — Przód na tył. Urodził się z takim efektem. — Defektem, chciałaś powiedzieć. Jego siostra Wygódka zadawała się z nieznajomymi? Słuchała rocka progresywnego? Ewidentnie ta szafa zmieniła nie tylko jego. Wygódka, jakby chciała potwierdzić jego przemyślenia, zaintonowała piosenkę. — Gile ciekną mu z nosa! — śpiewała. - Tłustymi paluchami brudzi nędzne ubranie! Hej, Aqualung! Milionowy raz Ediemu przyszło do głowy, że towarzystwo ludzi obłąkanych jest nudne. Zupełnie jak z pijanymi: bawisz się tylko wtedy, gdy sam też jesteś pijany. — Opowiadaliśmy nieprzyzwoite kawały. Chcesz posłuchać? - Wygódka zachichotała. - O Niemałej Czarownicy. 66 Nazywa się „Królową", ale tak naprawdę nią nie jest. Jest taka podła i gruba, że... - Poznałaś ją? - przerwał jej obrażony Edi. Istnieje typ chłopców, którzy odmienną opinię na temat atrakcyjności fizycznej odbierają jako osobistą zniewagę. — Może ma problemy z gruczołami. - O, nie, tylko nie ona - odparła Wygódka, ledwo panując nad sobą. - Jest po prostu ohydna... - Akto tak powiedział? Widziałaś jąkiedyś? No, widziałaś? - Nie - przyznała dziewczynka. - Co ci tak odwala, gościu? Gościu? - Może niektórzy uważają, że jest niezła. — Edi pociągnął nosem. - Chodź, wrócimy i ściągniemy tu pozostałych... Zadawać się z cholernymi kozłami — rzucił półgębkiem. - Picia mnie spierze, że ci na to pozwoliłem. Przyznaj się, zjadłaś coś? Wygódka oblała się rumieńcem. Pan Tuman zjadł obrus. - Nie wyglądasz najlepiej — stwierdziła, zmieniając temat. - Wszystko w porządku. O, nie! - pomyślał Edi, przekonany, że niestosowną żądzę ma wypisaną na twarzy. - Wcale nie. Masz rumieńce. - Bo... bo... - zająknął się chłopiec. Musiał nauczyć się lepiej sobie radzić w obecności innych. Jak miał ukryć swój potajemny wstyd, swoje dzikie upodobanie do puszystych dziewcząt? - Po prostu mi zimno — powiedział, kopiąc wiewiórkę przebraną za ptaka. - Patrzcie wszyscy! Naprawdę latam! — pisnęła wiewiórka tuż przed tym, jak odbiła się od drzewa. ROZDZIAŁ 5 Kiedy oboje już wyłonili się z szafy, znalezienie Pici i Zuzki zajęło im sporo czasu. Starsze rodzeństwo leżało na pryczach w odległym magazynie i spało jak kamień. Przyczyna tego stanu była oczywista. Oboje nosili ślady okrutnych doświadczeń profesora. Dzięki potężnej dawce hormonów pod koszulą Pici nabrzmiał znacznych rozmiarów biust, a Zuzka miała długą, kwadratowo zakończoną brodę w biblijnym stylu. Jak pewnie sobie wyobrażacie, Edi i Wygódka przez dłuższy czas siedzieli i śmiali się ze swojego rodzeństwa. W końcu Edi wymierzył Pici policzek, próbując go obudzić, zdało się to jednak na nic. Bił zatem brata dalej już tylko z uwagi na głębokie korzyści psychiczne*. - Proszę - powiedział do Wygódki. - Nawalasz gratis. Dziewczynka uderzyła starszego brata w szczękę, po czym zanurkowała pod łóżko, spodziewając się, że Picia z rykiem Dla Ediego, ma się rozumieć. 68 zbudzi się do życia, dysząc żądzą zemsty. Gdy tak się nie stało, Wygódka na dobre wzięła się do roboty, zasypując ciosami nieruchome ciało chłopaka. — Rewelacja - stwierdziła z zarumienionymi policzkami i błyskiem w oku. — To dobre na stres — dodał Edi, dołączając do siostry. W końcu Picia ocknął się, psując im zabawę. - Boże, czuję się tragicznie - oznajmił, siadając. — Jakby ktoś mnie pobił. Edi nie powiedział ani słowa, wskazał tylko na mostek Pici. Ten spojrzał w dół na swój kołnierzyk i krzyknął. To obudziło Zuzkę. Otarła zaspane oczy, a potem dotknęła brody. - Aaaa! - wydarła się. Oboje siedzieli i krzyczeli — Picia wyższym głosem niż przedtem, a Zuzka znacznie niższym — aż Edi podał każdemu z nich torebkę na wymiociny z nocnej szafki między łóżkami. — Oddychajcie w to - poradził. Zdawało to egzamin do chwili, gdy Picia popatrzył na Zuzkę i zobaczył, jak się zmieniła, Zuzka zrobiła to samo i wrzask zaczął się od nowa. Edi siedział, aż w końcu, nie mogąc tego dłużej znieść, odwrócił się do Wygódki i krzyknął: - Może poczekamy na zewnątrz?! -Tak! - odkrzyknęła dziewczynka, zatykając uszy palcami. Wreszcie Picia i Zuzka zmęczyli się, a wrzaski przerodziły się w użalanie się nad sobą i sprzeczki. 69 - Przynajmniej możesz to zgolić - biadolił Picia. - Przynajmniej zyskasz popularność—odparowała Zuzka. Edi i Wygódka wrócili do pomieszczenia i usiedli. - Oj, Picia — powiedziała Zuzka. — Czy „byłem w Blar-nii" to jakiś nowy żargon? Picia otaksował brata wzrokiem. - Słuchaj, jeśli wmieszałeś Wygódkę w coś nieprzyzwoitego... Nieprzyzwoitego? On wie! Wie! Mam to wypisane na twarzy, pomyślał Edi. - Ee... nie — powiedział. Picia złapał go za koszulę. - Nie wierzę ci! - Miał fatalny humor, co łatwo było zrozumieć. Niewielu chłopców w jego wieku mogło z dnia na dzień dokonać przeskoku od zerówek do miseczek C i nie dać się przy tym wytrącić z równowagi. - Przestańcie, jeden z drugim - powiedziała Zuzka. -Posłuchajmy bredzenia Wygódki. To działa kojąco. Rzeczywiście działało kojąco. - ...i są tam drzewa, i śnieg, i światła uliczne, i faun, który jest pionowy, bo urodził się z takim efektem, ma flet i mnóstwo klasycznego rocka! - mówiła podekscytowanym tonem Wygódka. - Może tak nawijać godzinami... - powiedziała leniwie Zuzka. - Słuchajcie! Słuchajcie! — wtrąciła Wygódka, rozpaczliwie łaknąc większej uwagi. - Posłuchajcie piosenki, której nauczył mnie pan Tuman. - Odchrząknęła i zaśpiewała: -Siedzi na ławce w parku, patrzy na dziewczynki i ma złe zamiary... 70 Pici to wystarczyło. Zerwał się z łóżka i zaczął ganiać Ediego po pomieszczeniu. - Wystarczyło, że raz zostawiłem cię z Wygódką, i proszę, co się dzieje! - Złapał brata i zaczął wykręcać mu rękę. — Powinienem potraktować cię tak, jak tego chłopaka z mojej drużyny rugby! Powinienem... - ...pocałować mnie?! — zawył butnie Edi. Chował się za łóżkiem, ale pościg się skończył, zanim się na dobre zaczął. Naturalnie, wysportowany Picia wkrótce przyciskał twarz Ediego do podłogi, wykręcając mu ręce do tyłu i wbijając kolano w krzyż. - Oduczę cię narażać moją siostrzyczkę na krzywdę! -krzyknął. Półtora roku dojrzewania zapewniało mu przewagę nad Edim i nie bał się z niej korzystać. - Czekaj! To nie moja wina! — powiedział Edi, kombinując na poczekaniu. - Wygódka też mnie nie broniła! Zaatakował mnie ogromny małż! Picia przez chwilę wydawał się zdumiony, lecz potem jego twarz znów wykrzywił gniew. Rzucił się na Wygódkę, która wciąż siedziała na łóżku i z ekscytacją mówiła do Zuzki: - ...i mieszka w jaskini, i ma pyszną herbatę, i AU... - Świnio! - krzyknął Picia, zaciskając szorstkie łapska na delikatnym gardle siostry. — Oduczę cię pozwalać, by mojemu braciszkowi działa się krzywda! Edi zaśmiał się pod nosem. Instynkt Pici, by chronić młodsze rodzeństwo, mógłby budzić podziw, gdyby nie był tak bezsensowny i niszczycielski. Zuzka pozwoliła im bić się przez jakiś czas, a potem złapała szklankę wody ze stolika między łóżkami i cisnęła nią w twarz Pici. 71 - Wystarczy! - krzyknęła. - Dosyć tego! Jutro z samego rana pójdziemy razem prosto do profesora i dowiemy się wszystkiego na temat tej szafy. Kto ją zrobił, jaki to rodzaj drewna... no, wszystkiego! Edi pobladł. A jeśli profesor wiedział o Niemałej Czarownicy? - Ale Zuzka - powiedział. - A jeśli pomyśli, że jesteśmy stuknięci? — Nie obchodzi mnie to - odparła. - Ta szafa to poważny problem. Teraz przyszła kolej na Picie. — Zuzka. Od początku się nie lubiliśmy. Kiedy Zuzka podjęła decyzję, nic nie mogło nią zachwiać — jej wyobraźnia była zbyt ograniczona, by dokonać zwrotu. A zatem następnego ranka przerażone dzieci poszły na spotkanie z profesorem. Picia, jako najodważniejszy, zapukał w drzwi gabinetu. — Sekundę — dobiegł ich głos profesora. — Proszę. Picia, Zuzka, Edi i Wygódka weszli do środka. Najpierw zauważyli wszystkie dziwaczne i budzące lęk okazy medyczne, których było tam pełno. Przeżarta gangreną ręka unosiła się w mętnej formalinie. Dwugłowe niemowlę pływało w mętnym słoju. Profesor siedział za swoim biurkiem i rozmawiał przez telefon, bawiąc się przy tym gipsową maską pośmiertną. Zakrył dłonią mikrofon. — Zaraz z wami porozmawiam. - Znów przemówił do słuchawki: — Przepraszam, właśnie przyszła nowa partia 72 obiektów badawczych. Na czym to stanęliśmy? Aha. Po co używać dzieci przy testowaniu leków i procedur? Szczerze mówiąc, to się zaczęło przypadkiem. Aktywiści coraz bardziej utrudniali używanie zwierząt. Z dziećmi nie ma takiego zawracania głowy... Nie, dopóki płacimy rodzicom, nie mają z tym problemu. Okazuje się, że to znacznie tańsze niż małpy i króliki, nie trzeba też uwzględniać w wynikach różnic między gatunkami. Coś, od czego małpie odpadają powieki, może nadawać się dla ludzi. Ale jeśli powieki odpadną dzieciakowi, to wiadomo, że nie można wypuścić takiego leku na rynek. W trzecim świecie może tak, ale tutaj Państwowy Instytut Badawczy podniósłby wrzask... Nie, dziękuję. Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę dzwonić, gdyby pojawiły się nowe pytania. Profesor odłożył słuchawkę. - Przepraszam, wywiad dla „Timesa". Wielu ludzi bardzo interesuje się tym, co tu robimy - powiedział. - Jesteśmy awangardą nauki. Fajnie, co? Zauważył, że Zuzka przygląda się długiemu, podobnemu do sznurka przedmiotowi, leżącemu na gzymsie. — Podoba ci się? — spytał profesor Berke. — Zasuszony tasiemiec. Najdłuższy, jakiego schwytano żywego. — Gdy dzieci zaczęły się krztusić, profesor ciągnął: - Mam nadzieję, że wasza postawa trochę się poprawiła. Przyszliście przeprosić za swoje zachowanie podczas wczorajszego śniadania? Picia, przeprosiłeś panią Makbet za to, że ją ugryzłeś? Nie wspominając o nazwaniu jej „paskudną starą_____, która__________z osłami"*. Dziękuję, Cenzorwizjo! 73 Zuzka zobaczyła błysk w oczach Pici i odezwała się szybko: - Właściwie, panie profesorze, przyszliśmy w innej sprawie... Zuzka wyrzucała z siebie całą historię, a profesor bawił się stetoskopem, słuchając bicia serca notatnika, telefonu i podeszwy buta Ediego. Gdy dziewczynka skończyła, zsunął końcówki na szyję i powiedział coś, czego nikt się nie spodziewał: - Edi. Przykro mi to mówić, ale twój but nie żyje. - Jezu Chryste! - wykrzyknął Edi. - To nie fair! Czytałeś dalszy ciąg! - powiedziały chórem pozostałe postacie. Profesor ciągnął: - Skąd wiecie, że opowieść Wygódki nie jest prawdziwa? Czy ona zwykle mówi prawdę? - Taaak — odparła niepewnie Zuzka. — Kłamstwo oznacza świadomość, co jest rzeczywiste, a co nie... a to nie jest mocna strona Wygódki. - W porządku - powiedział profesor Berke. - Jest prawdomówna. I nie oszalała, wystarczy na nią spojrzeć. Istnieją tylko trzy możliwości. Po pierwsze, że Wygódka kłamie, ale mówicie, że to osoba prawdomówna. Po drugie, że oszalała, ale wiemy, że tak nie jest, wystarczy na nią spojrzeć. Logicznie rzecz biorąc, pozostaje tylko jedno możliwe rozwiązanie... - Że to jakiś program reality TV, w którym ludzie udają, że przez mebel dostali się do innego świata, a potem próbują wmówić to rodzeństwu, żeby wygrać kasę i nagrody! — wykrzyknęła Zuzka. — Gdzie kamery? 74 - Ojejej — powiedział profesor z naciskiem — co za absurd. Czego oni dziś uczą w tych szkołach? Jedyne możliwe rozwiązanie, choć może wydać się to dziwne, jest takie, że twoja siostra mówi prawdę. -_________! - wybuchnął Edi. - Ze szkołami wszystko jest w porządku, rzecz w tym, że jest pan równie stuknięty, jak reszta tego towarzystwa! Przede wszystkim, ludzie mogą na ogół mówić prawdę, ale kłamać, kiedy im to pasuje. W zasadzie, im bardziej prawdomówny jesteś na co dzień, tym większa szansa, że ktoś ci uwierzy, gdy skłamiesz. - Nie rozumiem, do czego zmierzasz - powiedział profesor. - Ludzie nie dzielą się na dwie kategorie, kłamców i szczerych, których można odróżnić po kolorze ubrania — odparł Edi. - A pomysł, że wystarczy na kogoś spojrzeć, żeby zdiagnozować szaleństwo... kto panu w ogóle dał dyplom? Profesor chrząknął. - To nie ma nic do rzeczy - stwierdził. — Liczy się to, że Wygódka odkryła nowy świat. Kolejny krok jest oczywisty. Czy możemy zniewolić tubylców? Jeśli nie, trzeba ich będzie okantować. Czy ktoś z was jest prawnikiem? - Ale proszę pana — odezwała się Zuzka. - Kiedy Wygódka wraca z tego miejsca... - Z Blarnii - podsunęła Wygódka. - ...z Blarnii, zawsze jest przekonana, że spędziła tam całe godziny, podczas gdy minęło zaledwie kilka minut. Profesor zamyślił się. - Czyli - powiedział - gdybyśmy sprzedawali wczasy, można by wyjechać na wakacje na całe życie, a po powrocie... - ...urlop dopiero by się zaczynał! — dołączył do niego Edi. 75 - Gdybyście do mnie przyszli i powiedzieli: „Wygódka znika na cztery godziny, a kiedy wraca, to minęło już kilka godzin", uznałbym, że kłamie. Rzeczywistość po prostu nie jest taka. Ale ta sprawa ze zmianą czasu to kolejny dowód, że Wygódka mówi prawdę. Edi poczuł zapach pieniędzy i był pewien, że podobnie ma się rzecz z profesorem. W takiej sytuacji nie mógł okazywać nadmiernej ekscytacji. - Jak może pan nazywać to „dowodem"? - zdziwił się. Profesor nie zwrócił na niego uwagi. - Tylko pomyśl! Tyle dodatkowej przestrzeni! Mógłbym w końcu poskładać swoją kolejkę elektryczną! Edi wstał. - To śmieszne - stwierdził i ruszył do drzwi. - Czekaj, czekaj - powiedział profesor, gnając na miejsce, gdzie stał Edi. Obejmując chłopca ramieniem, wskazał małe lustro na ścianie. - Uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze! - Wiedziałam! - wykrzyknęła Zuzka i podskoczyła. Rozległa się muzyka, z sufitu poleciało confetti, dały się też słyszeć odgłosy wydawane przez publiczność w studiu. To był naprawdę bardzo dziwny dom. - No, Edi, przyznaj się - powiedział profesor. - Nabrałem cię. - Zamknij się - odparł bezceremonialnie chłopiec. Profesor nie pozwolił zgasić swojego zapału. - Nie psuj innym zabawy, wracaj tu i siadaj... Dobry chłopak. Wszystkich was trochę wkręciłem. Szkoda, że nie widzieliście swoich min. 76 -Ale... ale tam naprawdę jest inny świat - powiedziała Wygódka, gotowa zalać się łzami. — Byłam tam, widziałam! Moi przyjaciele! Pan Tuman... Jethro Tuli... - Nie, Wygódko, jeśli mówisz o szafie, o której myślę, to twoi przyjaciele są po prostu wytworem halucynacji wywołanych popularnym w latach sześćdziesiątych narkotykiem. Zagęszczonym ekstraktem ze skórki bananowej. „Straszliwy żółty bzik". - Nie! Nie! To prawda! Blarnia... Profesor wyjął z biurka pistolet ze środkiem usypiającym i od niechcenia strzelił do Wygódki, która natychmiast zapadła w sen. - Nie gniewacie się, prawda? Miałem wrażenie, że przyda jej się trochę odpoczynku. - Nie, nie - powiedziała Zuzka. - Właściwie, może ma pan jeszcze jeden... - Nikt nie zauważył hipisowskich ciuchów? - spytał profesor. - Swingujący Londyn, facet. Kupiłem je w niesamowitym sklepie, który nazywa się „Byłem Służącym Lorda Kitchenera". - Zachichotał. — Szalone czasy. Trzeba było sprzedać te śmieci na eBuyu... Jeśli wzięliście ten środek ze skórki bananowej, dziwię się, że trafiliście w miejsce, gdzie w ogóle działała grawitacja. Dostałem tę działkę od technika Electric Prunes... a może Strawberry Alarm Clock? Edi zamyślił się. Skoro Blarnia to były tylko halucynacje, dlaczego Wygódka i on znaleźli się w tym samym miejscu? Jeśli Niemała Czarownica stanowiła tylko element jego wyobraźni, nie był pewien, czy chce wierzyć profesorowi. 77 - Czy tam można bezpiecznie chodzić? - spytał Edi, po czym parsknął: — Nie to, żebym kiedyś już tam był. Coś w spojrzeniu profesora — a może w ruchu ust, które ułożyły się w słowo „kłamiesz" — powiedziało Ediemu, że on wie. - Nie, Blarnia nie jest bezpieczna. Nie chodź tam więcej. I nie mówię tego tylko dlatego, że mógłbyś wypaczyć wyniki moich badań. Nie mogę ryzykować, że któreś z was zrobi sobie coś złego i sprowadzi mi na głowę Instytut. Dopóki mam was wypożyczonych, obowiązuje zakaz wstępu do szafy. - Profesor wstał. - A teraz chodźcie ze mną, proszę. Pora na poranne zastrzyki. Edi, Wygódko, będziecie grupą doświadczalną. Oczywiście, kiedy tylko im tego zabroniono, powrót do Blarnii stał się obsesją młodych Perversie. Edi wciąż po cichu liczył, że między nim a Niemałą Czarownicą do czegoś dojdzie. Wygódka chciała koniecznie wziąć kasetę z wybranymi piosenkami, która miała na nią czekać, zgodnie z obietnicą pana Tumana. Picia chciał koniecznie ustanowić Kolonię Korony. Nawet Zuzka, zwykle tak uległa wobec władzy, wydawała się chętna przedsięwzięciu właśnie z uwagi na zakaz profesora. (Edi przypisywał to działaniu testosteronu). A jednak, mimo że bardzo tego pragnęli, powrót do Blarnii nie był taki prosty. Szafę zamknięto na kłódkę i choć Zuzka przypuszczała, że zdoła ją otworzyć*, wymagało to Znowu kłaniają się harcerki. 78 czasu. A kiedy tylko podkradali się do tego właśnie pokoju, okazywało się, że podkrada się tam także profesor. Następnego ranka po śniadaniu Zuzka, Edi i Wygódka zebrali się w pokoju na górze, by odbyć znany już sobie rytuał porównywania objawów. Ten pokój, jeden z niewielu, w którym nie ulatniał się gaz, stał się nieoficjalną kwaterą główną dzieci. Edi chodził po pomieszczeniu, nerwowo planując następny ruch. - Jeśli szybko się stąd nie wydostaniemy - powiedział — Picia będzie miał za duży biust, żeby zmieścić się w jakimkolwiek tunelu! Obie dziewczynki przykucnęły w kącie i lepiły zwierzątka z kurzu. - Edi, myślisz, że profesor mówi prawdę? — spytała Zuzka. — Że to były tylko halucynacje? - Nie - odparł Edi. — Tak czy owak, nawet jeśli to tylko halucynacje, to fajniejsze niż siedzenie w tym cholernym domu! - Otworzył okno i z czystej złośliwości wyrzucił jakąś książkę. Nagle rozległ się głos Pici. - Na kolana, czarnuchu! - krzyknął Picia, z całej siły waląc Ediego w tyłek znalezionym kijem do krykieta. - Niniejszym obejmuję Blarnię w posiadanie w imieniu Jej Królewskiej Mości! - Au! Ty____________! - wrzasnął Edi, pocierając zadek. - Ostry jesteś, jak na faceta z cyckami! - Odszczekaj to — ryknął Picia, odchylając się, by trzasnąć go z główki. Czując, że zaraz poleje się krew, Zuzka wkroczyła do akcji. 79 — Czy, technicznie rzecz biorąc, Blarnijczycy to „czarnuchy"? — spytała. — Wygódko, czy twój przyjaciel wyglądał egzotycznie? — Raczej tak — przyznała Wygódka. — Słuchaj, Zuzka - odezwał się Picia. -Właśnie przyszło mi do głowy coś dziwnego. Myślisz... myślisz, że może występujemy w książce dla dzieci? — Tere-fere — powiedziała Zuzka. - To śmieszne. Czy ja wyglądam jak postać z książki dla dzieci? - Podrapała się. — Rozumiem, co masz na myśli - stwierdził Picia. —Ale to by wiele wyjaśniało. Na przykład, dlaczego mama i tata nas sprzedali... i wszystkie te brednie, które wygaduje Wygódka 0 innych światach, mitycznych stworach i różnych takich. — To nie brednie! — krzyknęła Wygódka. — Edi — zwróciła się Zuzka do brata, który siedział w kącie 1 próbował wyrzeźbić rewolwer z kawałka mydła. (Kostka była niemal wymydlona, efekt jego pracy miał mniej więcej wielkość korniszona). — Edi, myślisz, że wszyscy jesteśmy w książce dla dzieci? Edi nie podniósł wzroku. — Jasne, że tak. Nie zauważyłaś numerów stron? - powiedział, wskazując w dół. Zanim Zuzka zdążyła odpowiedzieć, na paterze rozległy się odgłosy jakiegoś zamieszania. — Co to? — spytała Zuzka. Chłopcy wzruszyli ramionami. W tym momencie otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich rumiana twarz pani Makbet. — Ulotnijcie się — nakazała gosposia. - Niespodziewana inspekcja z Państwowego Instytutu Badawczego! Mówiłam 80 profesorowi, żeby nie rozmawiał z prasą! A wszędzie krew, ojej, ojej... - Z trzaskiem zamknęła drzwi. Nagły podmuch zmiótł menażerię Wygódki. - O, kurde - powiedziała dziewczynka. Dzieci wymieniły spojrzenia. - Myślicie o tym, co ja? — spytał Edi. Cała grupka pobiegła do pokoju, w którym stała szafa. profesorowi, żeby nie rozmawiał z prasą! A wszędzie krew, ojej, ojej... — Z trzaskiem zamknęła drzwi. Nagły podmuch zmiótł menażerię Wygódki. — O, kurde — powiedziała dziewczynka. Dzieci wymieniły spojrzenia. - Myślicie o tym, co ja? - spytał Edi. Cała grupka pobiegła do pokoju, w którym stała szafa. ROZDZIAŁ 6 Kłódka na szafie wyglądała groźnie - duża i trochę zardzewiała — otworzyła się jednak z posłusznym zgrzytem. — Proste — powiedziała wesoło Zuzka, wysuwając kłódkę. Jak wiele dziewcząt, Zuzka. zyskiwała szacunek otoczenia dzięki ukrytym zdolnościom w zakresie drobnej przestępczości*. Z jej promiennej radości można by wywnioskować, * Miała na przykład zwyczaj podkradania drobnych z tacy na datki. Mogłoby się zdawać, że to do niej nie pasuje, ale tak nie jest. Zuzka Perversie chodziła po świecie w przekonaniu, że najgorszy los, jaki można sobie wyobrazić, wkrótce się spełni, że meteoryty są wycelowane w nią i któryś w końcu trafi, to tylko kwestia czasu. Zuzka uważała, że tak po prostu zbudowany jest świat. Najlepsze, co mogła zrobić w obliczu takich faktów, to co jakiś czas obrócić swoje obawy w rodzaj fatalistycznej, choć wciąż dość posępnej radości. Przy takich poglądach łatwo dostrzec powab życia kryminalisty. Była po prostu zbyt nieśmiała, by ambitnie podążać tą drogą. 82 że włas'nie rozbiła bank, a nie włamała się do najlepszej w Anglii kolekcji starej, hipisowskiej garderoby. W świetle poranka banalność fasonów uderzyła Ediego z siłą kamienia. - Czy aktorzy z Hair mogliby tu przyjść i zabrać swoje kostiumy? - Odwrócił się do Pici. - Dobra, nieustraszony wodzu, ty pierwszy. Picia wzdrygnął się. Odczuwał skrywany lęk przed guzikami. - Nadal nie jestem pewien, czy w to wszystko wierzę -oznajmił, wymachując kijem do krykieta. - Profesor Berke mówi, że to tylko halucynacje. Nie ma sensu się w to pakować, jeśli to halucynacje. Gdy po korytarzu poniosło się echo głosów, Edi mocno popchnął brata. - Dowiemy się tylko w jeden sposób! Wszyscy wcisnęli się do środka, zanim Picia zdołał zaprotestować, a Edi pociągnięciem zamknął drzwi. Cała czwórka zaczęła się czołgać. Łatwiej było czołgać się pod ubraniami, niż się między nimi przeciskać, a do tego nie istniało wtedy zagrożenie, że człowiek wybije sobie oko jakimś kadzidełkiem, wystającym z kieszeni. - Aaa! - wrzasnął nagle Picia. - Co? — spytała Zuzka. - N-nic — powiedział chłopiec. — Zdawało mi się, że włożyłem rękę w... uuu, co to za kałuża? - To ten narkotyk - wyjaśnił Edi. - Ojoj - jęknął Picia. — Właśnie przez to przepełzłem. Po kilku chwilach wszystkim wykręciło umysły. Wystarczająco denerwujący był tyłek siostry, unoszący się tuż 83 przed nosem, pomyślał Edi, ale kiedy ona zmieniła się w bawoła wodnego... Ubrania szorujące im po plecach wydały się nagle wirującymi szczotkami w myjni samochodowej, a potem mackami morskiego zawilca. Kiedy zmieniły się w jodły, Wygódka, która czołgała się z tyłu, oznajmiła: — Pora się wyprostować. Pierwszy raz w życiu Pici gimnastyka nie wydała mu się istotna. — Chyba założę podziemne czasopismo - powiedział. Jego rodzeństwo było zbyt pochłonięte własnymi odjazdami, by to usłyszeć. — Brrr — odezwała się Zuzka i zadrżała. — Dlaczego nam nie powiedziałaś, że będzie tak cholernie zimno? — Miej pretensje do autora. Przekonałem się, że w ogóle nie można mu ufać, nawet w najbardziej podstawowych sprawach - powiedział Edi. — Dwa rozdziały temu byłem tu strasznie długo, a on nawet nie... - W chwili, gdy te słowa wyszły z jego ust, zapragnął je cofnąć. Teraz wszyscy się dowiedzą, że on także był w Blarnii. Na szczęście autor był jak zwykle roztargniony i pozostałe dzieci nic nie zauważyły. — Nie obchodzi mnie, jak będę wyglądała — oznajmiła Zuzka. - Ubiorę się w te ciuchy. Włożyła chłopską koszulę, a na to pelerynę z pomarańczowego aksamitu. Edi pokazał ją palcem i parsknął śmiechem, a potem poczuł w swoich spodenkach mroźny wiatr. Gdy w powietrzu tańczyły płatki śniegu, on i pozostałe dzieci postanowiły zapomnieć o godności i elegancji i wybrać sobie jakieś ubrania z wieszaków. Picia odział się w kanarkową marynarkę 84 w stylu Nehru. Nie chcąc wypaść gorzej, Edi włożył gołębiej barwy satynowy garnitur w typie Sierżanta Peppera. Wszystkich jednak przebiła Wygódka, wybierając skórzaną kurtkę z frędzlami i wyszywanym paciorkami na plecach napisem „Koziorożec". - Jestem Koziorożcem. Zupełnie jakby ta kurtka była mi przeznaczona — powiedziała z powagą. - Bez wątpienia - przyznał Edi z ironią w głosie. Zauważył, że pod wpływem niedozwolonych substancji Wygódka staje się jeszcze bardziej drażniąca. Nie miał nic przeciwko temu, by wszyscy próbowali poszerzyć swoje horyzonty, tyle że Picia, Zuzka i Wygódka mieli do pokonania długą drogę. - Czy istnieje inne możliwe wyjaśnienie? - Wiem, to niesamowite! - Sarkazm był pierwszą rzeczą, która znikała podczas poszerzania horyzontów. - Udawajmy hipisów. - Udawać i doznać zbiorowej halucynacji? — spytała Zuzka. — Ooo... super. - No, musimy sobie wybrać coś do roboty — stwierdził Edi. —W tamtym miejscu czas płynie wolniej. Musimy spędzić tu wiele godzin, żeby uciec inspektorom. - Wiedział, co sam chce robić: iść do domu Niemałej Czarownicy tak prędko, jak bezwłose nogi mogły go ponieść, nie wiedział jednak, jak przekonać do tego innych. - Macie jakieś pomysły? - Sam nie wiem — powiedział Picia. — Coś spokojnego. Zuzka i Edi odwrócili się ze zdumieniem. Pojęcia „Picia" i „spokojne" nie należały do tego samego uniwersum. Choć z drugiej strony, kto by pomyślał, że ich mała, prostoduszna siostra Wygódka zainteresuje się astrologią? 85 - Chodźmy na chatę do pana Tumana - powiedziała Wygódka. - To fajny gość. Wszyscy ruszyli za nią. To nie było daleko, ale droga zajęła im całą wieczność. Nagle sam pomysł marszu w linii prostej wydał się „całkowicie faszystowski". Picia przystanął. - Czy ta wiewiórka nosi ptasie przebranie? - spytał. - Zamknij się! - syknęła wiewiórka. - Zdemaskujesz mnie. - Oj - powiedział Picia, przybijając ze zwierzakiem piątkę. - Przepraszam, mała. Mróz i zmęczenie zaczęły osłabiać działanie narkotyku. Hormony też najwyraźniej znalazły się w odwrocie. Zresztą całe szczęście - koszula Pici tarła o jego sutki jak licho. Dzieci dotarły do małego zagłębienia w lesie. Wygódka zatrzymała się niespodziewanie. - To tutaj - oznajmiła. - Co tutaj? - spytała Zuzka. -To znaczy, nie ma żadnego „tutaj" i „tam", cała droga z punktu do punktu to iluzja, przyznaję. Ale gdzie mamy patrzeć? - Na jaskinię pana Tumana - wyjaśniła Wygódka. - Jest dobrze ukryta. - Rzeczywiście - rzucił Edi. - Jak mamy się do niej dostać, do cholery? - Wszyscy muszą uderzyć głową w ten głaz - powiedziała Wygódka. - Pan Tuman tylko tak umie ją znaleźć. Mówi, że trzeba się lekko oszołomić. Picia, ty chyba nie musisz. - W porządku - odparł Picia, waląc łbem o skałę. - Podoba mi się... 86 -Ja też nie muszę - dodała Wygódka. - Pan Tuman mówi, że mam wrodzone zdolności. Minutę i kilka świeżo obitych mózgów później, młodzi Perversie stanęli w drzwiach jaskini pana Tumana. Tyle że nie było tam już drzwi. Jaskinia została zdemolowana. Regały z książkami poprzewracano, naczynia potłuczono, nawet odtwarzacz DVD na parę rozbito na kawałki, które walały się po pomieszczeniu. Zuzka cmoknęła z dezaprobatą. Dla niej porządek był naprawdę ważną sprawą*. — Ha — powiedział Edi. - Nic nie mówiłaś, że pan Tuman jest studentem. - Wcześniej to tak nie wyglądało - stwierdziła Wygódka. - Jest bardzo porządny. Bardzo się zdenerwował, kiedy zarzygałam mu wycieraczkę. Zuzka wydała z siebie zduszony okrzyk. - Nie rozumiem dlaczego — wtrącił Picia. — No, trudno - powiedział Edi. — Nie ma co płakać nad rozlanym życiem. Zaczął grzebać w tym bałaganie, szukając jakiegoś cennego łupu. — Ooo, patrzcie! - Podniósł obraz z faunami grającymi w pokera. - Myślicie, że dostanę coś za to na eBuyu? - Edi! - krzyknęła Wygódka. - Nie możesz kraść rzeczy pana Tumana. - W takim razie czyje rzeczy mam kraść, twoim zdaniem? — Ale to mój przyjaciel - powiedziała Wygódka błagalnym tonem. Czesała nawet spaghetti przed jedzeniem. 87 — Edi... - zaczęła Zuzka z lekką przyganą. — Słuchaj, Wygódko, są w życiu ważniejsze rzeczy niż przyjaźń. Na przykład pieniądze. Za pieniądze możesz sobie kupić tylu przyjaciół, ilu chcesz. — Nie denerwuj się - powiedział Picia, obejmując siostrzyczkę ramieniem. - Zabieranie różnych rzeczy to po prostu element ustanawiania nowej kolonii. To tradycja i tubylcy się tego spodziewają. Prawdę mówiąc, mogą się wkurzyć, jeśli tego nie zrobisz. Wygódka strząsnęła z siebie rękę brata i odsunęła się. Edi doznał olśnienia. — Mam pomysł — oznajmił, starając się nie okazywać przesadnego zainteresowania. - Moglibyśmy iść z wizytą do Niemałej Czarownicy. Nie jest przyjaciółką Wygódki, więc mógłbym jej coś ukraść... wszyscy byśmy mogli. No i jest Królową, czyli na pewno ma mnóstwo fajnych rzeczy. — Królową, tak? Może pasuje mnie na rycerza! — Lizusostwo zawsze wydawało się przydawać twarzy Pici niemal świętej jasności. Chłopiec stał tak przez chwilę z palcem na ustach. Gdzieś w pogruchotanej czaszce poczuł łaskotanie myśli. W końcu wydobyła się ona z jego ust: — Dobra. Wiem, co zrobimy. — Opadł na podłogę i podniósł róg dywanu pana Tumana. Wczołgał się pod spód, a następnie zawinął dywan na sobie. - Niech ktoś przysypie mnie odłamkami! — rozległ się stłumiony głos. — Picia, co ty wyprawiasz? - spytał Edi ze złością. — Chcę się tu ukryć. Leżeć i czekać! - powiedziała owinięta dywanem bryła, po czym kichnęła. - Przepraszam. Sporo tu kurzu. Zuzka westchnęła. 88 - Czystość pod dywanem wiele mówi o właścicielu. Bryła mówiła dalej: - Potem, kiedy ten cały Tuman wróci, wyskoczymy. Jak już go zniewolimy, zmusimy go do pomocy w wywiezieniu wszystkich rzeczy od tej Królowej. - No, nie wiem, Picia - powiedziała Zuzka. - To takie... niegrzeczne, zwłaszcza, że to błękitna krew i w ogóle. - Dlaczego? — spytał rozwścieczony Edi. Szukał najcięższego przedmiotu w zasięgu wzroku, by przywalić nim Pici. - To doskonały plan. Nie bądź taka święta. - Nie jestem, a poza tym - Zuzka podniosła kawałek papieru - nie sądzę, żeby pan Tuman wrócił. - O, nie! - wykrzyknęła Wygódka, po czym podbiegła i wyrwała kartkę z rąk siostry. Co tam było napisane? Wszyscy, włącznie z bryłą, popatrzyli na nią wyczekująco. Wygódka, która nie do końca opanowała czytanie, zaczęła zmyślać. - Droga Wygódko - improwizowała. - Jak się miewasz? U mnie wszystko porządku. Jeśli ktoś spróbuje ukraść moje rzeczy, możesz go kopnąć. - Podbiegła i kopnęła bryłę. - Au! Dlaczego nie kopnęłaś Ediego? - Bo Edi może uciec, a ty nie — odparła Wygódka, wymierzając kolejnego kopniaka wijącemu się gorączkowo bratu. - Pokaż mi to — powiedziała Zuzka, biorąc kartkę. Picia odrzucił dywan i podźwignął się na nogi. Zgromił Wygódkę wzrokiem. - Dostaniesz za swoje! Gdy ganiał siostrę po jaskini, wywijając kijem do krykie-ta, Zuzka czytała na głos: 89 Hau hau hau pan Tuman hau hau zdrada hau hau haujej Szerokość Królowa hau hau hau hau. Hau, hau hau hau chodź po niego, jeśli nie stchórzysz. Podpisano, Wściekły Wark Kapitan Tajnej (hau) Policji. HAU HAU HAU KRÓLOWA! — Rany, jakie to kiepskie — stwierdził Edi. — Dlaczego ktoś miałby zostawić dokument byle gdzie? Musi istnieć mądrzejszy sposób na pchnięcie akcji do przodu. — Ej, nie wyśmiewaj się z fabuły - zbeształa go Zuzka. -Jestem pewna, że autor stara się, jak może*. Po wyjściu na dwór (Edi nie mógł się powstrzymać i wychodząc, upchnął to i owo po kieszeniach), dzieci zdały sobie nagle sprawę, że chęć odnalezienia pana Tumana i faktyczne jego odnalezienie to dwie zupełnie różne sprawy. Szczęśliwie dla tej kiepsko skonstruowanej opowieści, element fabuły siedział sobie na zaśnieżonej gałęzi w pobliżu. — Patrzcie! — wykrzyknęła Wygódka. - To rudzik! — W kapeluszu! — dodał Picia. — Wyświetla jakąś wiadomość! — stwierdził Edi. Teraz odezwała się Zuzka: — Która brzmi: „Element fabuły... za mną"! Nastąpiła chwila milczenia. — I co robimy? — spytała Wygódka. * Taa, pewnie. 90 Edi nie chciał odpowiadać na to pytanie. Jak inaczej tamci mają się czegoś nauczyć? Rudzik podfruwał coraz bliżej i bliżej, próbując zwrócić ich uwagę. Picia usiłował uderzyć go swoim kijem, ale ptak zwinnie umykał jego zamachom. Wysunął język w stronę złorzeczącego półgłówka. - Od kiedy rudziki mają język? — spytała Wygódka. - Nie będę się znowu wypowiadać o autorze - ofuknęła ją Zuzka. Edi przejął kontrolę nad sytuacją. — Picia, przestań dręczyć tego ptaka i chodź tutaj. Musimy pomyśleć. Dzieci zbiły się w gromadkę, próbując wykombinować, jak by tu się dowiedzieć, dokąd zabrano pana Tumana. Nie dostrzegały gorączkowych starań rudzika, który za wszelką cenę próbował zwrócić na siebie uwagę. Udając Greka, Edi wyciągnął jeden z rozdwojonych butów do biegania pana Tumana i zmusił Wygódkę, by go powąchała. - Staraj się myśleć jak pies tropiący - powiedział z zachętą w głosie. W końcu ktoś zwrócił uwagę na raban, jaki podnosił rudzik. Ptak skrzeczał, przelatywał im tuż nad głowami, a nawet rozpalił małe ognisko. — Dziękujemy, panie Rudziku! — powiedział Edi, całym sercem ciesząc się z frustracji ptaka. — Nie miałem pojęcia, że rudziki potrafią tak szybko machać skrzydłami. — Tak, dziękujemy. Teraz będzie nam o wiele lepiej — dodała Zuzka, po czym odwróciła się, by powrócić do dyskusji 91 nad propozycją Pici, która najpewniej wymagała użycia materiałów wybuchowych. - Ale skąd weźmiemy C-4? Picia wzruszył ramionami. — Jestem człowiekiem idei - stwierdził, drapiąc się kijem po głowie. Rudzik chrząknął i dziobnął Zuzkę w stopę. — Zdaje się, że chce napiwek - powiedział Edi, pokazując go ręką. — Może za ognisko. — Przykro mi mały — powiedziała uprzejmie Zuzka. — Jestem spłukana. Rudzik wydał z siebie cichy, rozpaczliwy krzyk. Niezależnie do tego ile mu płacili, najwyraźniej to nie wystarczało. Podbiegł do nogi Ediego i kopnął go. Ptak zaczął podskakiwać na śniegu, jakby właśnie doznał jakiegoś poważnego ataku. Edi spojrzał w dół. — Tutejsze zwierzęta są nadzwyczaj nerwowe - stwierdził. — Ej, ej - powiedziała Wygódka. - On chyba próbuje nam coś powiedzieć. Patrzcie! Pisze na śniegu! Rudzik rzeczywiście układał napis ze swoich maleńkich śladów. Ów napis brzmiał: ZA MNĄ, PÓŁGŁÓWKI. — Nie jestem półgłówkiem! — krzyknęła Wygódka, tym bardziej wściekła, że napis trafił w jej czuły punkt. Ptak jednak ani myślał wdawać się w dyskusje. — Ptaki! - powiedział Picia znużonym tonem. - Z nimi zawsze trzeba grać w „dwadzieścia pytań". Nigdy nie powiedzą wprost, o co im chodzi. — Święte słowa - przyznał z westchnieniem Edi. — To nie w porządku - stwierdziła Zuzka. Gdy młodzi Perversie wdali się w długą, irytującą dyskusję na temat roli płci, a zwłaszcza tego, w jakim stopniu 92 męskie i kobiece zachowania są wrodzone, a w jakim uwarunkowane społecznie, rudzik stwierdził, że ledwie nawiązany kontakt znowu mu umyka. W desperacji podfrunął na gałąź nad głową Ediego, wycelował i_______ Edi poczuł, jak zniewaga trafia go prosto w głowę, po czym spływa po potylicy. Jak to w podobnych sytuacjach zwykli czynić chłopcy w jego wieku, ulepił śniegową pigułę, a w środku ukrył znacznych rozmiarów kamień. Rzucił ze wszystkich sił, ale chybił. Rudzik odfrunął. Edi pobiegł za nim, zatrzymując się raz po raz, by ulepić śnieżkę, a następnie niecelnie nią rzucić. - Od początku... (uch!) wiedziałem... (uch!) o co ci chodzi! Pozostali ruszyli za nim, śmiejąc się do rozpuku. ROZDZIAŁ 7 Dzieci podążały za rudzikiem coraz głębiej w zaśnieżony las. Wszyscy robili się głodni, zaczęto więc zerkać na rudzi-ka nie tylko jak na szansę odnalezienia pana Tumana, ale także jak na krzepiący posiłek - gdyby tylko udało się go złapać. Kiedy Picia próbował go pochwycić, ptak wykonał obelżywy gest i odfrunął. - Świetnie - powiedziała Wygódka, odwiązując ślinia-czek. - I co teraz zrobimy? Dzieci siedziały na kłodzie, pogrążone w smutku i niepewne, jaki ruch teraz wykonać. Było im zimno w tyłki i niemal natychmiast zaczęły się kłócić. Ma się rozumieć, myśli Ediego zwróciły się w stronę kanibalizmu, i zaczął się zastanawiać, które z rodzeństwa okaże się najbardziej smakowite. Picia był bez wątpienia zbyt twardy, Zuzka za stara, i chociaż broda już prawie jej zniknęła, z powodu dodatkowego testosteronu mogła się stać łykowata — dobra może na gulasz, ale nie na tatar. Została Wygódka, która siedziała na kłodzie i dłubała w nosie, 94 błogo nieświadoma niczego. Taka młoda, taka pyszna, pomyślał Edi... Pewnie mi jeszcze za to podziękuje... Nagle chłopiec, któremu z buzi ciekła ślina, zauważył coś kątem oka - i wyglądało to na coś jadalnego! - Ej, fajne futerko! - powiedział. Zuzka uderzyła go. - Jak ty się wyrażasz! - Nie, naprawdę! - powiedział Edi, pokazując ręką. Zuzka nic nie zobaczyła, ale Wygódka tak. - Takie włochate i cieplutkie! - WYGÓDKO! — wykrzyknęła wstrząśnięta Zuzka. - Co? - Wygódka zrobiła unik i cios siostry chybił celu. Picia zobaczył to, co tamci, i włączył się do rozmowy. - Muszę przyznać, że to najładniejsze futerko, jakie w życiu widziałem... - Jedyne, jakie widziałeś — zauważył dowcipnie Edi. - Wszyscy jesteście świnie! — stwierdziła Zuzka. - Wystarczy, że nie ma mamy i taty... Ciekawe, czy sami byście chcieli być spokrewnieni z takimi jak wy! Robicie to tylko po to, żeby mnie... aha. - Nagle sama zobaczyła. — Ach, TO futerko. A myślałam, że mówicie o... nieważne. Pulchne, brązowe stworzenie rozejrzało się, jakby chciało się upewnić, że nikt nie patrzy, po czym dało dzieciom znak, by podeszły bliżej. Kiedy te się nie ruszyły, zirytowany bóbr stanął na tylnych nogach i wyrzucił łapki do góry w geście, który oznaczał: „Na co, do diabła, czekacie?". - O, Boże! - wykrzyknęła Zuzka. — To nie jest zwykły bóbr! To na pewno jakiś zmutowany, diabelski zombi! — Zawsze była przerażona, kiedy coś zachowywało się nie tak jak powinno. 95 Bóbr z rozpaczą pokręcił głową, a potem ruszył w ich stronę. Zuzka wpadła w panikę. — Idzie do nas. Picia, zrób coś! Zabij go! ZABIJ! — Dobra - powiedział Picia, klepiąc się kijem do krykie-ta w dłoń i postępując naprzód. Nie uważał, że przemocą można rozwiązać każdy problem, ale zawsze fajnie było spróbować. — Tylko nie zmasakruj go tak, żeby nie dało się go zjeść! -zawołał za bratem Edi. Picia skinął głową i chrząknął. — Chodź tu, panie Bobrze... Bóbr dostrzegł zamiary chłopaka i czmychnął pod duże drzewo. Picia zaklął i rzucił się w pościg. Pozostałe dzieci ruszyły za nim. — Czyli teraz gonimy bobra? — odezwał się Edi. — Nie jestem tutaj po to, żeby ścigać całą menażerię! — Więc zostań — powiedziała Wygódka. Miała już szczerze dosyć postawy Ediego. Chłopiec nie doceniał Blarnii. Kiedy dzieci zgromadziły się w cieniu drzewa, zobaczyły, że bóbr stoi przy samym pniu. Picia zamachnął się. Bóbr, szybki jak błyskawica, złapał drewniany kij w długie, żółte siekacze i mocno przytrzymał. Opadł na cztery łapy, by mieć lepsze podparcie, po czym uniósł Picie w powietrze. Chłopiec zaczął krzyczeć wysokim, nadal dziewczęcym głosem, gdy bóbr wymachiwał nim to w jedną, to w drugą stronę. Rodzeństwo rechotało i wcale nie zamierzało pomagać Pici, a bóbr walił nim o gałęzie i o ziemię, aż stało się jasne, że chłopiec zrozumiał, kto tu rządzi. Następnie zwierzak wypluł kij i Picia spadł na leśne poszycie. — Wcale się nie starałem. — Pociągnął nosem. 96 - Z tyłka sterczą ci sosnowe igły - zauważyła Wygódka. - Hej — szepnął bóbr. — Tutaj można bezpiecznie pogadać, to drzewo sprawdzono pod kątem urządzeń podsłuchowych. Mogą jednak używać mikrofonów parabolicznych z większej odległości, więc proszę, mówcie... - ON GADA! - wydarła się Zuzka. - TEN BÓBR GADA! PICIA, MUSISZ... Zemdlała ze strachu. - Nie umie stosować się do poleceń, co? — powiedział bóbr. — Jesteście synami i córkami Atoma i Steve'a? Choć obaj chłopcy byli przytomni, uprzejma konwersacja z czworonogiem sprawiała im niejaką trudność. Natomiast Wygódka, nawykła do życia w świecie własnego kretynizmu, przyjęła to bez emocji. - Zgadza się! - oznajmiła pogodnie. - Szukamy mojego przyjaciela, pana Tumana. Miał mi nagrać składankę różnych kawałków na kasetę. Bóbr zachichotał. -Jak to Tuman. Zrobił składankę dla każdej samicy w Blarnii. Nieważne, jakiego gatunku, stara czy młoda, normalna czy nie... W tym momencie włączył się instynkt opiekuńczy Pici. - Jeśli ten cap tknął moją siostrę... - Na pewno do niczego nie doszło — zapewnił go bóbr. — Nie jest zbyt sprawny wkontaktach społecznych. Wsumie to smutne... Tuman to jedyny satyr, jakiego znam, który wciąż j est prawiczkiem. Poj awiaj ąsię głosy, żeby mu cofnąć licencj ę. - Co za szajs — stwierdził Edi. — Wracam. - Nie! - zaprotestowała Wygódka. — Ja chcę swoją składankę! 97 Odwróciła się do bobra. — Mój brat nie chciał zachować się niegrzecznie, panie Bobrze... — Pani Bobrowo. — Przepraszam. Pani Bobrowo. Po prostu jesteśmy głodni. — W takim razie chodźcie ze mną do domu. Zjemy smaczną kolację i dam wam kasetę, którą mi przekazał. Nawet jej nie słuchałam. Zuzka była poruszona. Kiedy już wybito jej z głowy to czyste, pozbawione logicznych podstaw przerażenie, pani Bobrowa przywołała ich bardzo blisko, tak blisko, że jeden z jej wąsów znalazł się w nozdrzu Ediego. — Przepraszam. — Kładąc łapę na brzuchu i robiąc dziwną minę, pani Bobrowa szepnęła: — Podobno Astma idzie... a może zjadłam trochę zielonego drewna. Na dźwięk imienia Astmy każde z dzieci poczuło coś szczególnego. Zupełnie jakby... trudno to wytłumaczyć, ale gdy raz doznało się tego wrażenia, już nigdy nie można go było się pozbyć. Przypominało trochę uczucie, gdy ktoś cię oszukuje — lecz było milsze — a trochę uczucie, gdy ktoś traktuje cię jak durnia - lecz miało w sobie więcej powagi. Czegoś podobnego doznałbyś, gdyby ktoś próbował cię przekonać do wyznawania określonej religii, sądząc przy tym, że nic nie zrozumiesz, o ile nie opowie ci długiej, niezbyt ciekawej historii, która ciągle porównuje Jezusa do pysznego ciasta albo do ciepłych wakacji. W tym zgadzały się z panią Bobrową - od tego wszystkiego robiło się trochę niedobrze. Gdy Edi poczuł, że jego brzuch wraca do normy, wpadł na pewien pomysł. Zatkał sobie uszy palcami i krzyknął: 98 - Astma! Wszyscy zrobili się lekko zielonkawi. - Astma! Astma, Astma, Astma! - Dosyć! - krzyknęła Wygódka i uderzyła brata. Edi otrząsnął się i krzyczał dalej. - Naprawdę przestań - poprosiła Zuzka. - Zaraz zwymiotuję. - Dobrze, dobrze, przestanę - zgodził się dumny z siebie Edi. Picia zgromił go wzrokiem. - Dobrze ci radzę. Jak wie każdy, kto miał rodzeństwo, Edi nie mógł puścić tego mimo uszu. Wziął głęboki wdech i powiedział: -As... Picia złapał go za kołnierz i przyciągnął go do siebie, by łatwiej zadać cios. - ...mara. - A. - Picia puścił brata. - Chciałem powiedzieć: „Asmara jest cieplejsza niż to". To stolica Erytrei w północnej Etiopii, ma sto dwadzieścia tysięcy mieszkańców - oznajmił Edi, strugając wariata. -A myślałeś, że co chcę powiedzieć? As... Picia chwycił go znowu. - ...tenosfera? To tylko obszar w głębi Ziemi, który składa się z materiału o własnościach plastycznych, leżący pod twardszą librosferą. Picia jeszcze raz go puścił. - Nie mam pojęcia, dlaczego taka informacja miałaby wytrącić cię z równowagi - powiedział Edi i oddalił się niespiesznie. - Bałeś się, że powiem... Astma? Picia zaczął ganiać rechoczącego Ediego wokół drzewa. - Cicho! Cicho! - powiedziała pani Bobrowa Pociągała się za jaskrawy, różowy lok nad czołem, który zawsze robiła jej fryzjerka. Miała powody do obaw. Każde przekleństwo Pici i każdy wybuch śmiechu Ediego sprawiały, że ucieczka stawała się trudniejsza. Sługusi Niemałej Czarownicy byli podli, ale na pewno nie głusi. - Jeśli się nie zamkniecie - syknęła pani Bobrowa - na pewno nas złapią! — Rozchichotany Edi akurat przechodził obok niej, więc go złapała. — Młodzieńcze, chcesz, żeby wlali ci w zadek roztopiony ołów? - Niech pomyślę. — Edi zastanawiał się przez chwilę. Tak wiele podchwytliwych pytań. — Eee... nie — powiedział. Pani Bobrowa odeszła od drzewa. - W takim razie chodźcie ze mną - nakazała. — I bądźcie cicho! Dzieci poczłapały za nią. Wygódka ostrzyła sosnową szyszkę, nie mogła jednak naostrzyć jej na tyle, by szyszka przebijała skórę. - Astma - szepnął Edi do Pici, po czym odskoczył. Ciało Pici bezgłośnie osunęło się w zaspę. Długo wędrowali za bobrem przez las. Mniej więcej po godzinie Zuzka została z tyłu, by pogadać z chłopcami. — Czy komuś jeszcze wydaje się dziwne, że to zwierzę mówi? — spytała. — Czy komuś jeszcze chce się rzygać za każdym razem, kiedy słyszy słowo na „A"? — spytał Edi. (— Alfons? — podsunęła 100 Wygódka, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi). - Właściwie -ciągnął Edi - ten efekt chyba trochę słabnie. Edi, który zawsze myślał racjonalnie, podejrzewał, że to przez narkotyki. - Kiedy mieszkaliśmy w domu profesora i przeczołgali-śmy się przez to coś ze skórki bananowej... kto wie, co się stało z naszymi mózgami? - Wyobraził sobie własny mózg, jak drży i popłakuje, skulony z tyłu czaszki. Wygódka podsłuchała ich rozmowę. - Skoro mój mózg już jest zniszczony, mogę się teraz napić cydru? - spytała. - Chyba tak - odparła siostra. - Zakaz wydaje mi się w tym układzie bez sensu. - Fajnie! - Następny przystanek, zatrucie alkoholowe. Pani Bobrowa odwróciła się i nakazała dziewczętom ciszę. Siostry zapomniały języka w gębie, a pani Bobrowa nagle przystanęła. Wyglądało na to, że nad czymś się zastanawia. - Nie będę walił głową w następną ścianę — szepnął z naciskiem Edi do Pici. - Mięczak - odpowiedział Picia. Pani Bobrowa postukała się pazurem w długie siekacze. - Jak bardzo jesteście głodni? - Bardzo! - odparły chórem dzieci, z wyjątkiem Ediego, który ryknął: - Jak wilk! Edi uważał, że właśnie rzucane od czasu do czasu słowa odróżniają go od innych. Picia miał swój sport i wymyśloną szkołę z internatem, Zuzka robótki ręczne i pracę w Lidze Nudnego Elektoratu, a Wygódka... no, było oczywiste, że ona jest jedyna w swoim rodzaju. 101 - Ćśśś! Na Astmę, chcecie, żeby usłyszała nas Niemała Czarownica? - Nieeee — odparły dzieci oprócz Ediego, który powiedział: - Tak! — Oczy wszystkich zwróciły się na niego. - Żartowałem, tylko żartowałem! Pani Bobrowa doszła do wniosku, że nie lubi Ediego. Właściwie nie lubiła żadnego z tych dzieci. A, co tam, powiedziała sobie w duchu, nie wybiera się postaci, z którymi się występuje. Pokazała dużą kłodę. - Myślę, że nada się w sam raz. Edi, możesz ją ponieść? - O, nie ma mowy - odparł chłopiec i zachichotał. Każdą pracę fizyczną traktował z głęboką podejrzliwością. Nie chodzi to, że nigdy jej nie wykonywał, ale trudne doświadczenia pokazały mu, że na ogół nie warto. - To znaczy, nie mogę... Mam kłopot... z kostką u ręki... Ale Picia na pewno byłby zachwycony. - Ja to zrobię! - oznajmiła Wygódka. Podbiegła do kłody, chwyciła za dwie krótkie, grube gałęzie, które z niej sterczały, i pociągnęła. Kłoda ani drgnęła, więc podszedł do niej Picia. Może była to kwestia kąta i perspektywy, a może specyficznego światła, ale pani Bobrowa zauważyła nagle, że szyja Pici jest znacznie szersza od głowy. - Odsuń się - powiedział. Podał swój kij Zuzce, po czym zaczął ciągnąć kłodę. Jeśli ktoś ich śledził, miał teraz piękną, prostą linię, za którą mógł podążać. Widząc, że Picia ma zajęte ręce i nie trzyma już kija, Edi wpadł na pewien pomysł. Poczekał, aż wszyscy rozluźnią mięśnie, po czym podskoczył i zaczął wciskać bratu śnieg za kołnierz kurtki. Na ten sygnał wybuchło ogólne 102 zamieszanie, w którym można było wyrazić wszelkie zadawnione urazy za pomocą lodu, śniegu, a przede wszystkim zamarzniętego błota. Pani Bobrowa straciła cierpliwość. - Synowie Atoma! Córki Steve'a! — powiedziała. — Szpiedzy! Urządzenia podsłuchowe! Kamery przemysłowe! - Nie ma tu żadnych kamer — oznajmił borsuk z trzaskiem migawki. Pani Bobrowa zamachnęła się na niego, ale spudłowała. - Ooch! Dosyć tego! — krzyknęła, a potem gniewnie opadła na ziemię. — Odmawiam wzięcia na siebie odpowiedzialności za dalszy ciąg tego rozdziału! Gdy rodzeństwo tłukło się nawzajem, pani Bobrowa zabrała się za pisanie mowy obrończej. Nie zamierzała odpowiadać za to, że wszyscy skończą jako ozdoby trawnika. Dwadzieścia minut później podrapane i posiniaczone dzieci w przemoczonych ubraniach podążyły za panią Bobrową nad zamarzniętą rzekę. — Teraz ostrożnie — ostrzegła pani Bobrowa. - Idźcie tam, gdzie ja, tylko powoli. Szkoda by było, gdyby któreś z was wpadło do wody - dodała nieszczerze. Jeśli rzekę można było zepsuć, to te bachory były do tego zdolne. Po chwili minęli zakole i oczom wszystkich ukazał się zdumiewający widok. Zuzka zachłysnęła się. - Co to takiego? 103 — Zapora - powiedział Picia przemądrzałym tonem. Gdyby wszystkie słowa brzmiały choć trochę jak przekleństwa, znałby ich znacznie więcej. — Właściwie wolimy określenie „tama" - oznajmiła pani Bobrowa. Konstrukcja ze starannie obrobionego drewna była ogromna, strzelała w niebo na wysokość przynajmniej dziesięciu pięter. Na dole znajdowały się otwory, którymi miała wylewać się woda, ale było widać tylko cienką strużkę. — Za nią jest jezioro - powiedziała pani Bobrowa. -Sześćset pięćdziesiąt hektarów. Normalnie można by tu wytwarzać dziesięć milionów kilowatów energii elektrycznej rocznie. To znaczy, gdyby wszystko nie było zamarznięte. Poza tym całą maszynerię zrobiono z drewna; to także jest problem. Ale pracuję nad tym. Blarnia nie może się rozwijać, jeśli nie ma elektryczności. — Moim zdaniem to cudowne — powiedziała Wygódka, do głębi urzeczona. Widziała kiedyś program o krzesłach elektrycznych. — Pamiętaj, żeby o tym powiedzieć mojej... — pani Bobrowa zerknęła na Picie. Tacy jak on budzili w niej lęk. - Mojej współlokatorce - dokończyła. — Uważa mnie za wariatkę. Ale zacznie inaczej śpiewać, kiedy dam jej kuchenkę mikrofalową, nad którą teraz pracuję. Muszę się jeszcze tylko nauczyć robić cieńsze kabelki. Gdy cała grupa wspięła się na szczyt konstrukcji do przycupniętego tam, przytulnego domku pani Bobrowej, Edi spytał: — Jak pani to zrobiła? To znaczy bez kciuków i w ogóle? 104 - Zapora - powiedział Picia przemądrzałym tonem. Gdyby wszystkie słowa brzmiały choć trochę jak przekleństwa, znałby ich znacznie więcej. - Właściwie wolimy określenie „tama" - oznajmiła pani Bobrowa. Konstrukcja ze starannie obrobionego drewna była ogromna, strzelała w niebo na wysokość przynajmniej dziesięciu pięter. Na dole znajdowały się otwory, którymi miała wylewać się woda, ale było widać tylko cienką strużkę. - Za nią jest jezioro - powiedziała pani Bobrowa. -Sześćset pięćdziesiąt hektarów. Normalnie można by tu wytwarzać dziesięć milionów kilowatów energii elektrycznej rocznie. To znaczy, gdyby wszystko nie było zamarznięte. Poza tym całą maszynerię zrobiono z drewna; to także jest problem. Ale pracuję nad tym. Blarnia nie może się rozwijać, jeśli nie ma elektryczności. - Moim zdaniem to cudowne — powiedziała Wygódka, do głębi urzeczona. Widziała kiedyś program o krzesłach elektrycznych. - Pamiętaj, żeby o tym powiedzieć mojej... - pani Bobrowa zerknęła na Picie. Tacy jak on budzili w niej lęk. - Mojej współlokatorce - dokończyła. — Uważa mnie za wariatkę. Ale zacznie inaczej śpiewać, kiedy dam jej kuchenkę mikrofalową, nad którą teraz pracuję. Muszę się jeszcze tylko nauczyć robić cieńsze kabelki. Gdy cała grupa wspięła się na szczyt konstrukcji do przycupniętego tam, przytulnego domku pani Bobrowej, Edi spytał: - Jak pani to zrobiła? To znaczy bez kciuków i w ogóle? 104 Pani Bobrowa zdjęła coś z szyi i położyła to sobie na łapie. Wszyscy sądzili wcześniej, że to po prostu wyjątkowo brzydki naszyjnik, okazało się jednak nadzwyczaj sprytnym urządzeniem, złożonym z przewodów i krótkiej protezy kciuka. - Niesamowite — stwierdził Edi. - Dziękuję — powiedziała pani Bobrowa. — Sama to zrobiłam. Po drodze Picia walił raz po raz w boczną część tamy. - Przestań! — nakazała pani Bobrowa. — Daj mi to! Odebrała mu kij i cisnęła go do rzeki. Zuzka, Edi i Wygódka zamarli w pełnym emocji oczekiwaniu, spodziewając się walki. Tymczasem Picia zalał się łzami. - No już, już — powiedziała pani Bobrowa i przytuliła chłopca. -Wszystko w porządku. Wystrugam ci coś lepszego. - Coś... ostrego? - spytał Picia przez łzy. - Jeśli chcesz — odparła. - A teraz weź się w garść i przestań brudzić mi sierść gilami. Cała grupa podjęła marsz i wkrótce znalazła się na szczycie. Używając sztucznego kciuka, pani Bobrowa wskazała schludny kopczyk, przyklejony do szczytu konstrukcji. - Może i skromny, ale dom. - Najwyraźniej czekała, aż ktoś powie coś pochlebnego. - Mały - stwierdził Edi. - Jest pani biedna? Pani Bobrowa odwróciła się tylko i ruszyła w stronę domu, mrucząc coś pod nosem. Poważnie zastanawiała się nad zmianą sojuszy. Niemała Czarownica mogła być chciwa i cuchnąć smażonym jedzeniem, ale ta banda była nieznośna. Astma zapewniał niezłe ubezpieczenie zdrowotne, istniały jednak pewne granice. 105 Poczekawszy, aż pani Bobrowa oddali się na tyle, by nic nie słyszećj Zuzka syknęła: - Edi! Nie do wiary! To było strasznie niegrzeczne! Edi nie słuchał. Wyobrażał sobie ten piękny dzień, kiedy posługując się szwindlem pozbawi rodzeństwo ich części spadku. Wiele tego nie będzie, ale liczyła się sama myśl. Zatopiony w tych przyjemnych marzeniach chłopiec spojrzał w dół rzeki. Zobaczył dolinkę między dwoma napęcz-niałymi kopcami, a dalej, pośrodku, jeszcze jedno wzgórze, dzikie i porośnięte roślinnością. Pewnie właśnie tam mieszka Niemała Czarownica, pomyślał. Musiał jakoś ich tam zaciągnąć. Ale jak? - Hej, chce ktoś pójść ze mną w tamtą stronę? - powiedział. - Zdaje się, że widzę McDonalda. - Wypchaj się - mruknął Picia, ciągnąc kłodę w stronę chatki. Po numerze z Astmą i po śnieżnym ataku, Edi do reszty stracił zaufanie rodzeństwa. Musiał uciec się do podstępu. Przy drzwiach chatki pani Bobrowa odwróciła się do dzieci i powiedziała: - Chcę was tylko poinformować, że Ruth jest... inna. Zuzka jęknęła, ale pani Bobrowa pośpieszyła z wyjaśnie- niem: — Nie jest groźna. Po prostu... inna. Zrozumiecie, kiedy ją zobaczycie. - Otworzyła drzwi. - Kochanie, jesteśmy! -zawołała. — Ruth, przyprowadziłam ludzi. Ruth była nieco mniejsza i szczuplejsza od partnerki, ale młodym Perversie najbardziej rzuciły się w oczy jej włosy, ułożone w wielką konstelację dredów. 106 - O, Boże, Naomi - odezwała się Ruth chrapliwym głosem palaczki. - W domu bałagan, nie ma nic do jedzenia, a ja właśnie położyłam chłopców spać... - Naszym zdaniem ten dom wygląda uroczo — powiedziała Zuzka. -Ta nora? - zachrypiała Ruth. - Chyba żartujesz. Ale skoro już tu jesteście, siadajcie. Każde z dzieci znalazło sobie stołek na trzech nogach. Gdy tylko usiadły, przekonały się, że wszystkie meble są mocno rozklekotane. Wygódka spadła ze swojego stołka — jedna z nóg była tak krótka, że przy każdym obciążeniu siedzisko lądowało na podłodze. Ruth zobaczyła, co się dzieje. Była do tego przyzwyczajona. Bez komentarza odwróciła się do Naomi. - Czym mam nakarmić te małe łasice? - To ludzie, moja droga. Synowie Atoma i córki Steve'a. — Naomi pokazała na każdą płeć z osobna. — Nie martw się, po drodze wzięliśmy coś na wynos — dodała i szturchnęła Picie. - Proszę - powiedział chłopiec. Podciągnął kłodę do Ruth, która obserwowała jego (i kłodę) chłodnym wzrokiem. W połowie drogi postanowił spuścić ją, niby przypadkiem, na nogę Ediego. Edi zawył. - No i pięknie - powiedziała Ruth. - Chłopcy się obudzili! - Pognała do sąsiedniego pomieszczenia. - Nic nie słyszę - szepnęła Wygódka do Naomi. - Nie stój tak! - zawołała Ruth do swojej partnerki. -Pomóż mi! Naomi, która najwyraźniej była pod pantoflem tamtej, rzuciła się do pokoju obok. Chwilę później obie wyłoniły 107 się z powrotem. Każda trzymała w ramionach niewielkie bierwiono. Tym razem nawet Ediemu odjęło mowę. -To nasz synek Kołek - powiedziała Ruth, obracając szczapę niczym noworodka, by wszyscy zobaczyli twarz, którą niezgrabnie na niej narysowano. — A ten maluch to Wiórek. Możesz pomachać, Wiórek? Możesz? Naomi bez przekonania potrząsnęła witką sterczącą z boku Wiórka. - Co to, jakieś żarty? - spytał Edi ze śmiechem. - Przecież to tylko... Zuzka nadepnęła mu na stopę, tę samą, która niedawno znalazła się pod kłodą. - Mam nadzieję, że zostanie ślad! - szepnęła do brata. Był taki nieuprzejmy. Picia roześmiał się, więc Edi stanął mu na nodze. Naomi, która chciała za wszelką cenę zapobiec kolejnej otwartej wojnie, zareagowała błyskawicznie. Pokazała szczapę, którą trzymała Ruth, i powiedziała: - Zdaje się, że ktoś ma kupkę w pieluszce! Ruth uniosła Wiórka i potarła nosem o drewno. - Kto zrobił kupkę? Puci-puci-kupka! Edi, uczulony na takie niemowlęce gadanie, poczuł, że wywraca mu się żołądek. Z kolei Zuzka natychmiast poczuła sympatię do Ruth. -Jakie to słodkie - mruknęła i podeszła do bobrowej samicy. - Mam na imię Zuzka. Jakiego ślicznego ma pani maluszka... - Dziękuję - powiedziała Ruth. - Myślę, że jest podobny do Naomi. 108 - No, nie wiem — stwierdziła Zuzka. — Moim zdaniem ma też wiele z pani... W każdym razie to jest moja siostra Wygódka. Wygódko, nie próbuj połknąć tego stołka! - Wcale nie próbowałam - odparła Wygódka, wyjmując z ust drewnianą nogę. - Proszę się na nią nie gniewać, jest trochę N-I-E-D-O-R-O-Z-W-I-N-I-Ę-T-A... - Nieprawda! — wykrzyknęła Wygódka tonem małej złośnicy. - Co nieprawda? - To co literowałaś! Zuzka westchnęła, ale nie połknęła haczyka. Czasami taka dojrzałość sprawiała wręcz fizyczny ból. - A ci dwaj kolesie, którzy trzymają się za stopy, to moi bracia, Picia i Edi. - Dzień dobry - powiedział Edi. - Dzień dobry - dorzucił Picia. Zauważył na podłodze jakąś gałązkę. Chciał być uprzejmy, więc podniósł ją i spytał: - W takim razie to jest wasz pies, tak? Jaka to rasa? Ruth uśmiechnęła się lekko, po czym posłała Naomi spojrzenie, które mówiło: „ten chłopak ma świra". ROZDZIAŁ 8 Jak było do przewidzenia, kolacja okazała się dla młodych Perversie nadzwyczaj bolesnym przeżyciem. Przez większość czasu dzieci próbowały ostrożnie gryźć kawałki drewna, które pocięto na „kotlety" i położono przed nimi. - Snofu mam dzwazhe - powiedziała Wygódka. - Mówiłam ci, żuj powoli - odezwała się Zuzka. Picia trzymał cały swój kawałek w ustach i próbował bez powodzenia odgryźć kęs. Edi oderwał kawalątek drewna z krawędzi i ponuro usiłował wyssać z niego jakieś substancje odżywcze. Zuzka znalazła na swoim kawałku trochę mchu. Edi niemal rzucił się przez stół, by jej to odebrać, ale zaraz przekonał się, że jest za słaby, by zrobić cokolwiek oprócz miotania cichych przekleństw pod nosem. Chociaż dzieci były bardzo głodne, nie mogły się spodziewać, że para bobrów będzie jadła jak ludzie: mięso, ziemniaki, herbatę, nabiał. Skąd bobry miałyby wziąć takie rzeczy? Myślicie, że bobry mają rzeźnie? Żadna szanująca 110 się świnia by tego nie zniosła. A jak Warn się wydaje, co zrobiłaby krowa, gdyby bóbr spróbował ją wydoić? Zgadza się - dokładnie to samo, co Wy byście zrobili, gdyby bóbr próbował wydoić Was! Wezwalibyście policję i nikt nie miałby do Was pretensji. Ruth i Naomi były (jak wszyscy przedstawiciele ich gatunku) wegetariankami, a fakt, że podają celulozę al dente, był znany w całej Blarnii. - Nigdy nie przyjmujemy gości - stwierdziła Ruth i dzieci doskonale rozumiały dlaczego. - Kiedy tylko skończycie - powiedziała Naomi - powiem wam, co się stało z panem Tumanem. - Już skończyliśmy! - wykrzyknęły dzieci chórem. - Myślałam, że byliście głodni - zdziwiła się Ruth. - Prawie nic nie zjedliście. - Nie możemy się doczekać, żeby usłyszeć, co się stało z tym... jak on się tam nazywał? — powiedział Edi. - Tak - potwierdził Picia, ziewając. - Ktoś musi jej powiedzieć - stwierdziła Naomi, wyciągając sztuczny kciuk w stronę Wygódki, która biegała wokół stołu, bawiąc się w berka. Zuzka pochyliła się nad stołem. - Onaotymniewie,alejesttylkonaszą P-R-Z-Y-R-O-D-N-I-Ą S-I-O-S-T... Wygódka nagle się zatrzymała. - Nieprawda! To, co literowałaś! Bobry znowu poczuły się tak, jakby trafiły w sam środek nieprzyjemnego rodzinnego zatargu. Naomi przełknęła ślinę. - Dobrze, co do pana Tumana... - Tak? - powiedziała Wygódka. 111 — On prawdopodobnie... ekhem... to znaczy, przypuszczalne wyjaśnienie... oczywiście, nie możemy mieć pewności... - Wygódka patrzyła na nią wielkimi, pełnymi nadziei oczami. Naomi nie mogła odrzeć biednej dzieciny z marzeń. Jeszcze nie. — Zapewne żyje ze swoją rodziną gdzieś na wsi. W gospodarstwie. I ma wiele fauniątek, z którymi się bawi. — Zaskakujące — stwierdził Edi. — A ja myślałem, że nie żyje. — Edi! - ofuknęła go Zuzka. — Mój przyjaciel żyje! — powiedziała obrażonym tonem Wygódka. — Założysz się? - spytał Edi. - Dwadzieścia funciaków, że pan jak-mu-tam gryzie ziemię. Picia, przecinaj. — Dobra - powiedział Picia. Jako że był najstarszy, a przy tym na tyle duży, by zmusić każdego do spłaty należności, został oficjalnym bukmacherem młodych Perversie. — Chodźmy. Znajdziemy go i wtedy zobaczymy. — O, nie, nie możecie tego zrobić — powiedziała Naomi. -On jest w zamku Niemałej Czarownicy, a nikomu tam nie wolno wchodzić. — Możemy wkraść się do środka - podsunął Picia. - Proponuję wykopać tunel... — Ja bym tego nie robiła — stwierdziła Ruth. — Niemała Czarownica jest najokropniejszą osobą pod słońcem. — Nie przesadzajmy- wtrącił Edi. -To chyba trochę niesprawiedliwa ocena? Co ona może nam zrobić? W końcu jesteśmy turystami*. * Ściśle rzecz biorąc, mieli wizy szkolne. 112 - Mogłaby was zjeść, to po pierwsze. Albo na was usiąść, gdyby jej się szczęki zmęczyły — powiedziała Ruth. - A Bóg mi świadkiem, że powinny się zmęczyć - dodała Naomi. Ruth skinęła głową. - Mogłaby nawet zmienić was w masło i rozsmarować na toście. - Nie, drogie dzieci. Lepiej pozwólmy, żeby zajął się tym Astma. Jeśli można jeszcze uratować pana Tumana, Astma to zrobi. - Naomi zawiesiła głos dla podkreślenia dramatyzmu. - Podobno już idzie. - Idzie? - powtórzyła Ruth. — Mam cholerną nadzieję, że idzie, i to prosto tutaj, żeby naprawić ten fotel, który dla nas zrobił! - Opadła na swój fotel bujany, którego jedna strona była o dobre piętnaście centymetrów niższa od drugiej. - Mówiłam ci - odparła Naomi znużonym głosem - że nie zajmuje się już ciesielstwem. - Lepiej dla niego, żeby się zajął, kiedy go zobaczę! - powiedziała Ruth. - No przecież spójrz! - Zaczęła się bujać i kręcić w kółko po pomieszczeniu. — To śmieszne! Sporo mu zapłaciłyśmy! - Później o tym porozmawiamy-zaproponowała Naomi. - I ten regał w sieni! - dodała Ruth. - Jest do niczego. Nie rozumiem, dlaczego nie użył gwoździ, jak porządny stolarz. - Mówiłam ci dlaczego - przypomniała Naomi. - Ma złe wspomnienia. - Powiem ci, co to jest złe wspomnienie: ja, kiedy spadam z bujanego fotela albo ginę pod lawiną książek! - Skończyłaś? Skończyłaś się kłócić przy gościach? 113 - ...Niektórymsięwydaje,żewystarczy być Mesjaszem...-mamrotała Ruth, sprzątając ze stołu. - Dziękuję. - Naomi wróciła do wcześniejszej rozmowy. - Jak mówiłam, pozwólcie, żeby Astma zaopiekował się panem Tumanem. Młodzi Perversie jak jeden mąż wzruszyli ramionami. - Mam swoją kasetę - stwierdziła z zadowoleniem Wygódka. Naomi wydawała się zdziwiona. - Nie spytacie mnie o Astmę? O to, jaki jest? Lubi zachody słońca i pokój na świecie. Nie lubi strzyżenia i złych ludzi. Ruth wyszczerzyła się. - Naomi czuje miętę do Astmy. - Przestańcie, proszę - powiedział Picia. - Za każdym razem, gdy wypowiadacie jego imię, czuję w ustach smak wymiocin. - Ja też - dodała Zuzka. - Uch. - Skrzywiła się. - Ten powracający, kwaśny przypływ. - Tak czy siak, co nas obchodzi... ten ktoś? - spytała Wygódka. - Nie potrzebujemy cieśli. - Bo to bohater tej książki, ot co! - wykrzyknęła ze złością samica bobra. - Myślałem, że to ja jestem bohaterem tej książki - zdziwił się Picia. - Też coś - prychnął Edi. - Nawet nie umiesz czytać. - DOŚĆ TEGO! - przerwała im Naomi. - Z wami ciągle to samo. - Odwróciła się do partnerki. - Widzisz, co muszę znosić? Ruth nie dała się na to złapać. 114 - Zdaje się, że od tego fotela mam skoliozę — zachrypiała. Naomi, widząc, że jest zdana tylko na siebie, mówiła dalej: - Astma... - Wygódka wydała z siebie cichy odgłos, jakby się krztusiła. - Oj, daj spokój, imię nie jest takie złe. Lepiej do niego przywyknijcie, bo on przyjdzie jutro. - No i o co tyle krzyku? — wtrąciła Ruth. - To tylko kot. Naomi szeroko otworzyła usta. - Powtórzę Astmie, że tak powiedziałaś! - I co z tego? Mało mnie to obchodzi, to twój chłopak, a nie mój. - Nie jest moim... Sprawi, że uschniesz - zagroziła Naomi. - Już raz to zrobił. - W apokryfach - parsknęła tamta. - Lepiej na to licz. - Wątpię, czy w ogóle się zjawi. — Ruth zapaliła kolejnego papierosa. - Myślę, że to metafora. - A, tak ci się wydaje? - spytała Naomi. - Tak- odparła Ruth, odgarniając sobie z oczu niesforne dredy. - Kiedy ktoś przez dwa tysiące lat mówi „niedługo wrócę", można chyba dość bezpiecznie założyć, że mówi to w przenośni. Naomi, znów nerwowo pociągając za swój różowy lok, odwróciła się do dzieci. - Nie słuchajcie jej. Spotkamy się z nim jutro przy Kamiennej Wannie i sami zobaczycie, czy Astma to metafora, czy nie. Jest taka stara piosenka, którą śpiewa się w tych stronach. - Naomi urwała i popatrzyła na partnerkę. - Pewnie nie mogę cię poprosić o wybijanie rytmu? - Żartujesz? - powiedziała Ruth, wywracając oczami. -Przecież tak zepsułam naszą ostatnią imprezę. 115 Naomi skrzywiła się, po czym zanuciła: Już lepiej nie płacz i tylko spójrz, Przestań się smucić, bo on idzie już Astma...* — Khy... Prawa autorskie! Prawa autorskie! Khy! - przerwała jej Ruth. — To wszystko jest strasznie pasjonujące - powiedziała Zuzka, ziewając szeroko - ale co to ma z nami wspólnego? -Tak się dziwnie składa, że jest jeszcze jedna stara piosenka, która odpowiada dokładnie na to pytanie - odparła Naomi. Tym razem zaśpiewała utwór własnego autorstwa. Gdy czworo młodych Anglików z odpowiedniej sfery (bo Kar Mel nie przyjmie pierwszej lepszej cholery) Posadzi tłuste tyłki na królewskim tronie, Tej marnej opowiastki wreszcie będzie koniec. Królowie? Królowe? Nie dziwmy się, że czytelnik oleje nas równo, Kiedy zamiast fabuły wciska mu się [wulgaryzm ocenzurowano]! Na wzmiankę o sferze Zuzka w naturalny sposób pomyślała o swoim bracie Edim. Rozejrzała się. — Skoro o [wulgaryzm ocenzurowanol mowa, gdzie się podział Edi? Oryginalnie piosenka o Świętym Mikołaju (przyp. tłum.). 116 - Właśnie - powiedział Picia. - Pora spuścić mu manto. - Picia miał w swoim ciele wewnętrzny zegar, przydatny w takich sprawach. - Nie spodziewałabym się, że autor pozwoli jakiejś postaci tak po prostu się oddalić - dodała Wygódka. -To dość tandetna sztuczka, żeby pchnąć akcję do przodu. - W tej książce - mruknęła Zuzka - nic mnie już nie zaskoczy. - To przez twoje rapowanie - powiedziała Ruth. - Dlatego poszedł. - Nieprawda! - odparła Naomi urażonym tonem. - Kiedy tylko zobaczyłam tego dzieciaka, pomyślałam sobie, że opętała go Niemała Czarownica. - Aha, wszystko, co złe, zwalasz na Niemałą Czarownicę: Oj, ciągle zima, to na pewno sprawka Czarownicy. Nie można znaleźć porządnego błota, to na pewno sprawka Czarownicy. Wróciła mi egzema na ogonie, to na pewno sprawka Czarownicy. Pizza się przypaliła, to na pewno... - MACIE PIZZĘ?! - wydarł się Picia. - My tu jemy drewno, a wy macie pizzę? - Dajcie! Dajcie! Dajcie! — krzyczała Wygódka. - Też jest drewniana — wyjaśniła Naomi i całe podniecenie się ulotniło. Jej partnerka nie odpuszczała. - Przestań obwiniać tę - uniosła łapki, rysując w powietrzu cudzysłów — „Niemałą Czarownicę" o wszystko. Weź odpowiedzialność za swoje życie! - No to jak wyjaśnisz, że od lat panuje zima? Ruth pomyślała przez chwilę. - Powoli przesuwający się front wysokiego ciśnienia. 117 -To obłęd! - wykrzyknęła Naomi, naprawdę tracąc cierpliwość. Młodzi Perversie czerpali z tego szczerą satysfakcję. Miło było choć raz stać sięj)ublicznością, a nie spektaklem. - Słuchaj, mam swoje problemy, ale przynajmniej nie łażę w tę i z powrotem, udając, że dwa*kawałki drewna to moje dzieci! Twarz Ruth straciła barwę, co nie jest takie łatwe u porośniętego grubą, brązową sierścią gryzonia. - Nie wierzę, że to powiedziałaś - odezwała się cicho. -Całe szczęście, że Kołek i Wiórek cię nie słyszeli. -Aaa! - krzyknęła Naomi. - To szczapy! Bierwiona! Drewno! Tak jak twoja głowa! - Oj, teraz to już na pewno ich obudziłaś - powiedziała Ruth. - Nie słuchajcie jej, chłopcy, ona tylko żartowała! -Pognała do sąsiedniego pomieszczenia. Naomi rzuciła się do drzwi. - Chodźcie, łobuzy. Najpierw pójdziemy do bimbrowni za domem, a potem spotkamy się z Astmą. Tak też uczynili. ROZDZIAŁ 9 Zapewne chcecie wiedzieć, co się stało z Edim. No, skoro musicie... To było naprawdę proste: w pewnym momencie na umysł rzucił mu się wilczy głód, tak że gdziekolwiek spojrzał podczas apatycznej rozmowy w przytulnym, lecz nieco cuchnącym bobrowym domku, widział wielką indyczą nóżkę rodem z kreskówki, unoszącą się w powietrzu. Już to było wystarczająco nieznośne, ale gdy indycze nóżki zaczęły mu tańczyć nad głową, obrzucając się nawzajem gęstym od sosu farszem i chichocząc niczym podpite nastolatki, Edi musiał podjąć trudną decyzję. Z jednej strony, mógł kogoś zaatakować i go zjeść. Bez wątpienia chciał to zrobić, ale przedstawiało to pewne trudności. Tak to jest w życiu, że kiedy już raz zobaczą cię, jak atakujesz i zjadasz inną istotę ludzką, ufają ci trochę mniej. O, mogą mówić, że już cię „tak" nie postrzegają, że zapomnieli, jak wrzeszczałeś i toczyłeś pianę, ale nie unikniesz uprzedzeń. Edi wiedział, że jeśli teraz ulegnie i kogoś 119 zje — choćby nawet Wygódkę! - nie będzie już szans, by kiedykolwiek nakłonić pozostałych do wizyty u Niemałej Czarownicy. Albo też mógł uciec do Czarownicy sam. Sensowność tego planu wydawała się oczywista. Pomimo wszystkich okropnych rzeczy, które mówiono o Niemałej Czarownicy, była ona jedyną osobą w całym tym kraju (albo w tej rzeczywistości alternatywnej, czy gdzie to wszystko się rozgrywało — w tym momencie Ediego mało to obchodziło), która z niemal całą pewnością miała coś do jedzenia. Wszyscy pozostali mieszkańcy tej zimnej, zapyziałej dziury byli najwyraźniej gadającymi zwierzętami, albo, co gorsza, stworzeniami mitycznymi. I choć Edi zjadł raz na próbę garść słomy, nie miał ochoty robić tego ponownie. Niemała Czarownica najwyraźniej go lubiła -czy coś w tym rodzaju, bo dziewczyny czasami trudno zrozumieć, zwłaszcza jeśli nie są one ludźmi i wydają się jakby... no, złe — ale gdyby było trzeba, Edi z pewnością mógłby przeżyć wiele dni, żywiąc się jedynie odpadkami, które spadły i zaginęły gdzieś między jej licznymi, tłustymi fałdami. Edi zastanawiał się, czy zaprosić też swoje rodzeństwo, ale w końcu postanowił tego nie robić. Owszem, może dostrzegliby logikę jego planu - ale wszyscy byli na swój sposób tak nielogiczni, że pewnie z czystej złośliwości nie pozwoliliby mu donikąd iść. Picia mógł przespać całą noc, siedząc mu na klatce piersiowej - zrobił to już kiedyś, gdy Edi chciał obejrzeć film, na który był, zdaniem Pici, za młody. Tak czy owak, kto by chciał się dzielić? Królowa to moja wielka przyjaciółka, pomyślał, i wszystko stało się jasne. 120 Oczywiście, byłoby zupełnym absurdem, gdyby Edi zdołał się wymknąć niezauważony z bobrowego domku, nawet gdyby były tam jakieś zasłony, stary zegar, pełnowy-miarowa reprodukcja Tkaniny z Bayeux albo coś innego, za czym można by się ukryć - a żadnej z tych rzeczy tam nie było. Jednakże dla dobra fabuły powiedzmy, że mu się powiodło, dobra? Gdy Naomi zaczynała rapować, Edi po cichu wyszedł przez drzwi prosto w mroźną noc. Jak zwykle w tej książce, było wystarczająco zimno, by padał śnieg, ale nie dość zimno, by natychmiast odesłać Ediego do środka z przekleństwem na ustach. Blarnia naprawdę była magiczną krainą, w której bohaterowie czasami musieli wkładać grube futra, a czasami mogli bez słowa skargi chodzić w codziennych ubraniach. Na nieszczęście Ediego, tym razem robiło się chłodniej. Gdy schodził z tamy, a potem szedł wzdłuż rzeki, przeklinał hipisów za to, że nie byli miłośnikami aktywności na świeżym powietrzu. Marynarka w stylu Sierżanta Peppera lśniła pięknie w blasku księżyca, ale kiepsko sprawdzała się w roli ochrony przed mrozem. Patrząc na białawą parę, która wylatywała mu z ust, Edi ćwiczył kilka sposobów na zagajenie rozmowy. - „Cześć! Akurat przechodziłem...". Dobre? Nie! Zorientuje się, że kłamię. „Pamiętasz, jak powiedziałaś, żebym do ciebie wpadł?". -To też nie zdałoby egzaminu. Tak naprawdę nic podobnego nie powiedziała, a poza tym zwróciłby uwagę na fakt, że przyszedł sam, podczas gdy poprosiła go konkretnie o przyprowadzenie bandy idiotów. Powinien być po prostu szczery. - „Chcesz... może... się umówić?". - Gdy 121 to mówił, głos trochę mu się łamał, przez co w piersiach poczuł ukłucie wstydu i niepokoju. Gdzieś w oddali rozległo się pohukiwanie sowy. Brzmiało to jak śmiech*. — To się nigdy nie uda! - powiedział gniewnie Edi. — Będzie się ze mnie wyśmiewała! Obejrzał się. Bobrowego domku nie było nigdzie widać. A on odczuwał tak silny głód... Postanowił przeć naprzód. Aby się pocieszyć, pomyślał o rzeczach, które on i „Królów-ka" - bo tak postanowił ją przezwać - będą razem robili, kiedy już zaczną ze sobą „chodzić". Szczerze mówiąc, wszystkie znane mu osoby, które z kimś „chodziły", na ogół nadal spędzały czas z dawnymi kumplami, z wyjątkiem sytuacji, w których grupowo umawiano się do kina albo grano po szkole w gry komputerowe. Picia opowiadał o różnych rzeczach, jakie robił ze swoją dziewczyną Victorią Francoise, gdy umawiali się w tunelu pod kanałem La Manche (była Francuzką). Edi jednak podejrzewał, że dziewczyna wcale nie istnieje, zwłaszcza od kiedy przyłapał Picie na robieniu sobie malinki na szyi za pomocą odkurzacza. W lesie było dość strasznie i po drodze Edi musiał trzymać nerwy na wodzy. Blask księżyca rzucał groteskowe cienie -żyzny grunt dla wyobraźni chłopca o takiej wrażliwości, jak Edi. Od czasu do czasu wydawało mu się, że dostrzega wśród drzew jakiś ruch, co w naturalny sposób przywodziło na myśl pytanie: „Czy w Blarnii są seryjni zabójcy?". Jeśli tak, były to z pewnością nadzwyczaj barwne postacie, na przykład jeż w masce hokejowej. W głowie Ediego pojawił * I było śmiechem. Ten gatunek sowy słynie ze specyficznego poczucia humoru. 122 to mówił, głos trochę mu się łamał, przez co w piersiach poczuł ukłucie wstydu i niepokoju. Gdzieś w oddali rozległo się pohukiwanie sowy. Brzmiało to jak śmiech*. — To się nigdy nie uda! - powiedział gniewnie Edi. - Będzie się ze mnie wyśmiewała! Obejrzał się. Bobrowego domku nie było nigdzie widać. A on odczuwał tak silny głód... Postanowił przeć naprzód. Aby się pocieszyć, pomyślał o rzeczach, które on i „Królów-ka" - bo tak postanowił ją przezwać — będą razem robili, kiedy już zaczną ze sobą „chodzić". Szczerze mówiąc, wszystkie znane mu osoby, które z kimś „chodziły", na ogół nadal spędzały czas z dawnymi kumplami, z wyjątkiem sytuacji, w których grupowo umawiano się do kina albo grano po szkole w gry komputerowe. Picia opowiadał o różnych rzeczach, jakie robił ze swoją dziewczyną Victorią Francoise, gdy umawiali się w tunelu pod kanałem La Manche (była Francuzką). Edi jednak podejrzewał, że dziewczyna wcale nie istnieje, zwłaszcza od kiedy przyłapał Picie na robieniu sobie malinki na szyi za pomocą odkurzacza. W lesie było dość strasznie i po drodze Edi musiał trzymać nerwy na wodzy. Blask księżyca rzucał groteskowe cienie -żyzny grunt dla wyobraźni chłopca o takiej wrażliwości, jak Edi. Od czasu do czasu wydawało mu się, że dostrzega wśród drzew jakiś ruch, co w naturalny sposób przywodziło na myśl pytanie: „Czy w Blarnii są seryjni zabójcy?". Jeśli tak, były to z pewnością nadzwyczaj barwne postacie, na przykład jeż w masce hokejowej. W głowie Ediego pojawił * I było śmiechem. Ten gatunek sowy słynie ze specyficznego poczucia humoru. 122 się nieproszony obraz Kubusia Puchatka i Prosiaczka, działających razem jako homoseksualny duet morderców. Chłopiec zadrżał, po czym podjął próbę odpędzenia tej myśli poprzez zadanie na głos pytania: - Myślisz, że Niemała Czarownica ma gry wideo? Wygląda na kogoś, kto może je mieć. — Głos Ediego brzmiał tak cicho i słabo, że na jego dźwięk przestraszył się jeszcze bardziej. Śnieg zajmował już w jego butach tyle samo miejsca, co stopy. Ukryte, na wpół zagrzebane w ziemi korzenie, śliskie, ostre patyki i każdy wystający kamień najwyraźniej sprzysięgły się, by go podciąć. Czuł, że drętwieją mu uda, i nagle cała przyszłość przemknęła mu przed oczami: wkrótce umrze na tym pustkowiu. Na szczęście drzemały w nim możliwości, z których nie zdawał sobie sprawy, przede wszystkim ogromne pokłady pretensji, mogące w ostateczności całymi dniami utrzymywać jego ciało przy życiu. Edi zapałał szczerą nienawiścią do swojego rodzeństwa, a zwłaszcza do Wygódki, która odkryła ten dziadowski świat, do Zuzki, która nie pozwoliła mu od razu uciec z domu profesora, i wreszcie do Pici, który cały czas był tak cholernie energiczny i brutalny. Edi nie chciał umrzeć, nigdy w życiu nie dotarłszy nawet do drugiej bazy! Czy to było w porządku? Z głową pełną ponurych planów, jak ułożyć swoje ciało, by obrazić tego, kto je znajdzie, minął zakole rzeki... i ujrzał przed sobą dom Niemałej Czarownicy. Szczerze mówiąc, prezentował się nieco tandetnie. Owszem, był to zamek i miał w sobie pewną dozę okazałości. Ale nawet w dodającym dramatyzmu blasku księżyca efekt przypominał 123 urządzoną trochę naprędce restaurację w stylu średniowiecznym. Kamień miał barwę nudnej, mundurowej szarości i mimo posępnego nastroju Edi widział, że to po prostu odpowiednio uformowany beton. Nawet wieże wyglądały jak kupione w sklepie. Przynajmniej na dziedzińcu stoją krasnale ogrodowe, pomyślał. Oklepane, ale zabawne. Gdy zbliżył się do zamku, starając się nie zwracać uwagi na śnieg, który naleciał mu do skarpetek, zobaczył, że postacie na dziedzińcu to nie krasnale ogrodowe, tylko leśne zwierzęta, upozowane w różne sceny obrony i ucieczki. Edi roześmiał się na widok min niektórych posągów - ten faun wygląda, jakby właśnie narobił w portki! Czy to był przyjaciel Wygódki? Edi przyjrzał mu się bliżej, próbując zapamiętać jakieś szczegóły, by tym skuteczniej drażnić Wygódkę. Podchodząc do rzeźby fauna, poślizgnął się na zamarzniętej kałuży. Instynktownie złapał rękę posągu, by zachować równowagę, i stwierdził, że jego palce się w nią zagłębiły! To na pewno nie był kamień. Edi przytknął sobie palce do nosa, a potem do ust — to był kremowy lukier! Rzucił się na rzeźbę niczym dziki zwierz, pożerając zniekształconą teraz rękę aż po ramię. Potem cofnął się o kilka kroków i popatrzył na fauna. — Śmiesznie wygląda z jedną ręką — stwierdził. — Zjem drugą, żeby było równo. Słodkawy, mdły lukier wkrótce sprawił, że Edi poczuł jednocześnie rozpierającą go energię i lekkie mdłości, podszedł zatem do innej rzeźby w nadziei, że będzie miała łagodniejszy smak. Edi pochłonął gronostaja, trzy nornice i większą część lisa, gdy usłyszał jakiś dźwięk. Było to jednostajne 124 „hau-hau-hau", które przypominało nadzwyczaj denerwujący karabin maszynowy i wydawało się przybliżać. Edi przykucnął za żyrafą i utkwił wzrok w najbliższym rogu pałacu. Ku swojemu przerażeniu zobaczył na śniegu ogromny cień - najwyraźniej cień psa, większego jednak niż wszelkie psy, jakie chłopiec w życiu widział. -Aaaaaa! - Zaczął biegać z wrzaskiem wokół zamku, szukając wejścia. Szczekanie nie ustało, tylko przybrało zdecydowanie wścieklejszy ton, gdy pies rzucił się w pościg. Gdybyż to był zabójczy jeż w masce hokejowej, pomyślał gorzko Edi. Przynajmniej byłoby ciszej. Czy sprawił to brak jedzenia, czy też siedzący tryb życia wiecznie zamyślonego dziecka — tak czy owak, Edi wkrótce poczuł, że brakuje mu pary. Zrozpaczony, czując ogień w płucach i kłucie w boku, minął ostatni róg zamku. A tam zobaczył otwarte drzwi! Wślizgnął się do środka z nadzieją, że psu nie wystarczy sprytu, by go gonić. Tutaj stało więcej posągów, także wykonanych z lukru. Ukrywając się za nosorożcem o ponurym spojrzeniu i z wygryzionym bokiem, Edi patrzył na otwarte drzwi. Szczekanie przybliżyło się, potem przybliżyło się jeszcze bardziej, a w końcu przerażający stwór stanął w wejściu ze zjeżoną sierścią, skrzącą się złowrogo w promieniach księżyca. — Co, do_______? — odezwał się Edi, prostując się. Był to yorkshire terier miniaturka, nie większy niż wyobrażenie grubasa o kanapce i w równym stopniu groźny. Edi ruszył naprzód, zamierzając go kopnąć, gdy pies przemówił piskliwym głosem. - Kim... hau... jesteś? I dlaczego tak... hau... bezczelnie gryziesz... hau... rzeźby mojej pani? 125 Był to Wściekły Wark, budzący grozę kapitan Gwardii. Wściekły wcale nie budził grozy, mocno jednak wierzył w pozytywne myślenie. Tak czy owak, yorkshire terier miniaturka ważył mniej niż zszywacz i nie mógł rozerwać zębami nawet kawałka papieru toaletowego, jeśli przez noc nie namoczyło się go w wodzie. Z tego powodu był raczej bezużyteczny jako pies stróżujący, ale Królowa korzystała z jego usług, gdy bowiem stał obok niej, wydawała się jeszcze większa niż była. — Nazywam się Edi i jestem starym przyjacielem Kró-lówki — oznajmił chłopiec, starając się stworzyć wrażenie, że pozostaje z Niemałą Czarownicą w nadzwyczaj przyjaznych stosunkach, choć nie do końca odpowiadało to prawdzie. — „Królówki"? — powtórzył pies. (Edi nie widział już niczego nadzwyczajnego w gadających zwierzętach. Prawdę mówiąc, działały mu na nerwy). - Hau! Za taką bezczelność... hau... musisz ZGINĄĆ! Piesek rzucił się na Ediego. Zacisnął maleńkie szczęki na nogawce spodni i zaczął zaciekle szarpać. — Zostaw! — krzyknął Edi gniewnie, bo przywykł już do swojego dziwacznego stroju. Skakał w kółko i machał nogą, próbując zrzucić porośniętego sierścią natręta. Wściekły w końcu puścił i Edi skorzystał z okazji, by zwiększyć dzielący go od zwierzaka dystans. Biegał po wielkiej, pogrążonej w mroku sali, wpadając na różne rzeczy. W końcu wdrapał się na stół. Piesek raz po raz podskakiwał jak najwyżej mógł, stół jednak okazał się za wysoki. Edi stał na blacie, prowokując Wściekłego i napawając się jego frustracją. Z krańca ciemnej komnaty dobiegł jakiś głos. 126 - Co tu się dzieje? Lepiej, żeby to był facet z pizzą. To była Niemała Czarownica. Stała w głębokim mroku, jeśli nie liczyć strugi światła dobywającej się z otwartych drzwi lodówki, do której zaglądała. W prawej dłoni trzymała całego pieczonego kurczaka i odgryzała z niego potężne kęsy. - Eee... — Edi zawahał się. Nie było to wejście, jakie sobie zaplanował. - Bawiłem się tylko z twoim psem. - Nie słuchaj go... hau... Wasza Wysokość! — powiedział bez tchu Wściekły. - Nigdy bym się nie bawił z... hau, hau... intruzem. - Rozgniewany york zerknął na Ediego spode łba. - Przestań szczekać, głowa mnie od tego boli — powiedziała Królowa, zatrzaskując drzwi lodówki. — Ty! - wykrzyknęła, celując palcem w Ediego. — Przyniosłeś mi jakąś pizzę? - Ee... nie - odparł chłopiec. - Nie pamiętasz? Jestem synem... - Cisza! - przerwała mu Królowa, zanim nieźle rozwinięty płat racjonalizacji w jego mózgu zaczął na dobre pracować. Ediego zawsze to denerwowało, bo kiedy zmyślał na poczekaniu różne wymówki, naprawdę wiedział, że żyje. Nagle poczuł, że wcale nie przepada za Niemałą Czarownicą. Wściekły podskoczył, by polizać palce u nóg swojej pani. Edi skorzystał z okazji i zszedł ze stołu. -Tak, piesku, też się cieszę, że cię widzę... gdybym cię widziała. - Niemała Czarownica nie oglądała swoich stóp przynajmniej od dekady. Były jeszcze bielsze niż cała reszta jej ciała, bo cały czas znajdowały się w cieniu. - Masz. - 127 Rzuciła Wściekłemu jakiś kąsek, a pies zjadł go z rozkoszą, po czym obejrzał się na Ediego, jakby chciał powiedzieć: „Widzisz? Lubi mnie bardziej niż ciebie". Edi na to nie zważał. Zastanawiał się, jak porwać wielkiego kurczaka Niemałej Czarownicy, nie zbliżając się przy tym za bardzo do jej ust. Szperała na stołach i w szafkach, poukrywanych w kom- nacie. — Wściekły, widziałeś moje specjalne sztućce do synów Atoma? Chłopcze, sprawdź w tej szufladzie - nakazała. Ty na pewno zorientowałeś się już wieki temu, drogi Czytelniku, ale Edi Perversie nie dorównywał Ci przenikliwością. Dopiero teraz zaświtało mu w głowie, dlaczego Królowa tak się nimi interesuje, i ze strachu ścisnęło go w żołądku. Był nawet zadowolony, że jego rodzeństwo nie przybyło tu razem z nim. Zajrzał do szuflady i ujrzał budzący grozę zestaw sztućców w oprawie z kości słoniowej. — Nic tu nie ma - skłamał. — No, trudno - powiedziała Królowa, beztrosko rzucając kurczaka za siebie. Wściekły skoczył za nim, a Edi z trudem się powstrzymał, by nie pójść w jego ślady. - Zjem cię po chłopsku, widelcem i rękami. — Znowu wyciągnęła spomiędzy obszernych szat długi, złoty widelec. — Gdzie pozostali? Może gdzieś wiszą i kruszeją? Wiem, że w taki sposób traci się sporo mięsa, ale ten smak... mniam! - Cmoknęła. Jak na pewno wiecie, każdy czuje się urażony, gdy uważają go za produkt spożywczy. Kręgosłup Ediego zesztywniał, a zniewaga dodała mu siły moralnej. Tym razem nie było mowy o racjonalizacji. Jeśli mam zostać zjedzony, pomyślał, mam nadzieję, że przez prawdę stanę się mniej pikantny. 128 - Nie ma nikogo więcej — powiedział zaczepnie. - Zjedz mnie, jeśli chcesz, ale od samego początku przejrzałem twój tajny plan. - Tajny? — powtórzyła Królowa, zbliżając się na odległość dźgnięcia widelcem. — Zdawało mi się, że stawiam sprawę dość jasno. W końcu zjadanie poddanych według woli to królewski przywilej. -_____! - Edi pierwszy raz w życiu użył tak mocnego słowa w towarzystwie osoby dorosłej i poczuł buntowniczą siłę, ogarniającą jego ciało. Naprężył się do biegu. Niestety, Królowa to zauważyła i machnięciem ręki zamknęła wszystkie prowadzące do komnaty, ogromne drzwi ze sklejki. Zamknęły się z cichym, nijakim odgłosem. - Przykro mi - powiedziała. - Wiem, że jesteś tu nowy, ale nieznajomość prawa to żadne usprawiedliwienie. Dobra - ciągnęła. - Bądź grzeczny i klapnij na posadzkę. Zdaje się, że trzeba cię rozmiękczyć. - Nie ma mowy, ty paskudna, kłamliwa_____! — wykrzyknął Edi. Niestety, przekleństwo już tym razem nie dodało mu energii. Ogromna kobieta potoczyła się naprzód niczym majonezowe tsunami i wzniosła widelec. Edi zmówił pod nosem pacierz. Co mógł zrobić? Była od niego większa, a ponieważ głód go osłabił, dorównywała mu zapewne szybkością. Wreszcie chłopiec wpadł na pewien pomysł -spróbuje odebrać jej apetyt. - Astma! - zawołał. Podziałało! Królowa wydała nieartykułowany okrzyk i wzdrygnęła się. - Skąd znasz takie brzydkie słowa? 129 Edi kuł żelazo, póki gorące. — Astma! Astma! Astma! Królowa skoczyła na niego i przewróciła go na ziemię. — Przestań... to... mówić! — zażądała, okładając chłopca pięściami. Wściekły tańczył wokół walczących i szczekał jak szalony. Edi opierał się ze wszystkich sił, ale masa sztucznego futra, tkanin i fałd tłuszczu uniemożliwiała mu zwycięstwo. Wkrótce kobieta przygwoździła go do posadzki. — Zamkniesz się i pozwolisz mi cię pożreć, czy mam cię pożreć? — spytała Królowa. — A co to za wybór? Chociaż za chwilę miał być zjedzony żywcem i wcale już nie uważał tej kobiety za uroczą, fakt, że siedziała na nim okrakiem, obudził w nim pewne uczucia. Fiksacje seksualne miewają niewiarygodne skutki. Mówię wam o tym już teraz, żebyście się nie zdziwili, kiedy będziecie dorośli. — Masz rację — przyznała Królowa, po czym się zamyśliła. — Chyba zacznę od uszu. — Aaajeeeee! — Edi krzyknął równie wysokim głosem, jak Zuzka, kiedy profesor miał jej podać hormony. Miał tylko jedną szansę na przetrwanie: musiał pchnąć akcję do przodu. - Astma idzie! Mają się z nim spotkać przy Kamiennej Wannie! To odniosło skutek. Królowa oderwała się od ucha chłopca, które było już mokre od śliny. — Kto ci to powiedział? — Bobry! Słyszałem to w ich domu! Właśnie stamtąd dzisiaj przyszedłem! 130 - A, te dwie to wariatki - stwierdziła Królowa. - Jedna nosi kawałki drewna, jakby to były dz... Edi wszedł jej w słowo. - Wiem! A co, jeśli tym razem mają rację? Zegar, który stoi, raz dziennie wskazuje dobrą godzinę! - Dwa razy, ściśle rzecz biorąc. - Zaraz... - powiedział Edi, próbując to przemyśleć, ale jego cierpiący na niedobór glukozy mózg natychmiast odmówił współpracy. - Wszystko jedno. Możesz sobie pozwolić na ryzyko? Królowa usiadła, apotem,ku wielkiej uldze Ediego, wstała. - Masz rację. Nie zjem cię... na razie. - Klasnęła w dłonie i ryknęła na niewidocznych sługusów. - Szykować sanie! I uruchomić funkcję niewidzialności. Podniecony natężeniem głosu swojej pani Wściekły Wark podniósł wzrok znad strzępów kurzego udka i zaczął zajadle szczekać. Edi liczył na to, że piesek dostanie zawału. Nic z tego. *** Wkrótce Edi i Królowa znaleźli się w saniach. Oboje, podobnie jak maleńkiego woźnicę, przykrywał gruby, czarny koc. Była to funkcja niewidzialności, bardzo niewygodna - szorstka i cuchnąca stęchlizną - a w dodatku, w miarę jak robiło się widniej, coraz bardziej bezużyteczna. Niemała Czarownica zaczęła raz po raz dźgać go widelcem w różne części ciała. - Au... Au... Au! - krzyknął Edi. - Dlaczego to robisz? 131 - Szukam miękkich miejsc - wyjaśniła radośnie Czarownica. - A poza tym dobrze się bawię! Co za wredna baba, pomyślał Edi. Pierwszy raz w życiu - lecz, niestety, bynajmniej nie ostatni - jakaś część jego umysłu poczuła przerażenie, że ktoś tak okropny mógł mu się podobać. - Czym się różnią sanie od sanek? — spytał. Królowa właśnie zapisywała swoją dzienną dawkę kalorii w niewielkim notesie. Takie obżarstwo wymagało ścisłej dyscypliny i Królowa szczyciła się tym, że starannie przestrzega reżimu stu tysięcy kalorii na dwadzieścia cztery godziny. - Słuchaj - powiedziała gniewnie (zorientowała się bowiem, jak wiele powinna jeszcze tego dnia nadrobić) - to, że cię nie zjadłam, nie oznacza, że możesz mi zadawać denerwujące pytania. - Odwróciła się, po czym odwróciła się z powrotem. - A jeszcze cię zjem, po prostu zostawiam cię na deser. Zanim Edi zdołał odpowiedzieć, sanie wjechały w błoto. Jedna z płóz zatrzymała się, tylko na chwilę, sanie jednak były tak ciężkie i jechały z taką prędkością, że nagłe szarpnięcie wyrzuciło woźnicę wysoko w powietrze. Karzeł spadł na ziemię z obrzydliwym chrupnięciem. - Przestań się wygłupiać! - krzyknęła Niemała Czarownica. -Wydałeś ten dźwięk tylko po to, by wzbudzić współ- czucie. - Eff off, Wasza Wysokość - jęknął półprzytomnie karzeł, ostrożnie badając swoje organy wewnętrzne. - Co powiedziałeś?! - ryknęła królewska góra sadła, ale karzeł stracił na chwilę przytomność. 132 Tymczasem kilka reniferów wypięło się z uprzęży (były to bowiem szczególne zwierzęta, tak jak utrzymywał woźnica Królowej) i zgromadziło nad swoim leżącym przewodnikiem. Pluły na niego w nadziei, że to go ocuci. Pół litra śliny później pomysł zdał egzamin. - Ooch—jęknął karzeł. — Chyba spadłem na swoje klucze. -Właśnie dlatego potrzebne nam ubezpieczenie zdrowotne - powiedział jeden z reniferów (oczywiście dla karła, Królowej i Ediego brzmiało to jak przypadkowy ciąg parsknięć i świstów). — To mógłby być każdy z nas. - Renifer, wielki byk o imieniu Skórkonos, uniósł kopyto i wskazał jednego z kompanów. — A co, gdyby tobie stała się krzywda, Małorogi? Myślisz, że ona coś by zrobiła w tej sprawie? - Skąd! Nie ona! - padały odpowiedzi. - A ty, Zadoniuchu... Kto się zajmie twoimi dziećmi, jeśli, Boże uchowaj, spadniemy z lodowca albo coś? - Po prostu wpadlibyśmy w śnieg — odparł Zadoniuch. - Obudź się! - zawołał Skórkonos. - Śnieg topnieje! Tak czy siak, nie w tym rzecz. Chodzi o to, czy ona przysłałaby śmigłowiec, żeby zawiózł nas do szpitala? - Nigdy! - Żartujesz? - A co to jest śmigłowiec? - A co to jest szpital? - Może ktoś sprawdzić, czy mam w zadzie kleszcza? W ciągu kilku chwil renifery Królowej uznały się za niezależny związek i po krótkim głosowaniu odeszły do lasu. Wciąż oszołomiony karzeł wspiął się z powrotem na sanie. Już miał trzasnąć z bata i liczyć, że coś to da, gdy Królowa wydarła się: 133 - Stać! - O co chodzi? — spytał woźnica, odwracając się. - Przed wyjazdem nalepiłem nową naklejkę na zderzak*. - Nie nad tym się zastanawiam, głupku-powiedziała Królowa. - Dlaczego nas wyhamowało? Czyżby śnieg topniał? Niemała Czarownica wylała się z sań i zaczęła mierzyć okoliczne zaspy za pomocą widelca. Zmniejszyły się, bez dwóch zdań. Ten przejaw klimatycznego oporu sprawił, że kapryśna władczyni straciła panowanie nad sobą. Niemała Czarownica zaczęła biegać po polanie i wygrażać śniegowi pięścią. - Zabraniam ci topnieć! - krzyczała. — Gdyby nie to, że osłabił mnie głód... Muszę coś przekąsić. Zrezygnowana, poczłapała z powrotem do sań, gdzie Edi pochłaniał batonik czekoladowy, który znalazł zgnieciony pod dywanikiem podłogowym. Gdy zobaczył, że Królowa się zbliża, wepchnął sobie cały batonik do ust. Ze łzami w oczach i wypchanymi policzkami, usiłował oddychać nosem i liczył, że czekolada zdąży się rozpuścić, zanim się udławi. - Ty! Co tam jesz? - Nic - próbował odpowiedzieć, ale miał zbyt pełne usta i wciągnął do płuc trochę nugatu. - W porządku - powiedziała Królowa, gdy chłopiec zaniósł się kaszlem. - Musisz być silny. Zejdź i zaprzęgnij się. Będziesz ciągnął sanie. * Na polecenie monarchini karzeł pokrył całą tylną cześć sań napisami, takimi jak: „Jeśli możesz to przeczytać, będziesz lukrem", „Ćwicz przypadkowe akty okrucieństwa" czy „Hamuję przy zawoalowanych alegoriach". 134 ROZDZIAŁ 10 Odkrycie, że jeden z gości się ulotnił, zazwyczaj psuje zabawę i dlatego podręczniki savoir vivre'u tego zabraniają. Kolacja u bobrów nie była tu wyjątkiem. Gdy po krótkim przeszukaniu okolicy okazało się, że Edi zniknął na dobre, bobry postanowiły uciekać. - Na pewno sprowadzi ze sobą Niemałą Czarownicę -wychrypiała Ruth. - Lepiej, żeby nas tu nie było, kiedy Czarownica się pojawi. Jest strasznie nudna. - Naprawdę? - spytała Zuzka. Jako dziewczynka spotykała się z ostracyzmem dokładnie z tego samego powodu i za nic w świecie nie chciała niesprawiedliwie oceniać innych. - Może po prostu trzeba ją lepiej poznać. - O, już my ją znamy - odparła Naomi. - Tak, znamy i nienawidzimy. - Ruth zwróciła się do partnerki: - Pamiętasz te broszury, które rozdawała? Te, w których błagała zwierzęta, by stały się złe? Zasypała nimi cały las... i te straszne rzeczy, które mówiła o Kołku i Wiórku... 135 - Skoro o chłopcach mowa, może przyszykujesz ich na spotkanie z Astmą? Magiczne imię wydawało się na całe szczęście działać coraz słabiej, a może brzuchy dzieci były po prostu zbyt puste, by zaprotestować. Ruth wybiegła i po chwili z sąsiedniego pomieszczenia do uszu młodych Perversie dobiegła cała litania irytującego, dziecięcego gadania. Mijały minuty. Zuzka i Picia zajęli się grą w „nożyczki-papier-kamień" w wersji full-contact (przegrywający obrywał). Wygódka biegała w kółko, aż zakręciło jej się w głowie i padła na ziemię, nabijając sobie guza. Naomi zaczęła się niecierpliwić. - Nie ma chwili do stracenia - powiedziała. - Kochanie, będziesz zaraz gotowa? - Chwileczkę - odparła Ruth. - Karmię chłopców*. Mijały kolejne minuty. Gra dobiegła końca, więc Picia siedział i od niechcenia niszczył różne drobiazgi, a Zuzka zajęła się wytrącaniem ostrych przedmiotów z rąk Wygódki. Instynkt Wygódki był niezawodny. Znajdź ostry przedmiot, złap ostry przedmiot, skieruj ostry przedmiot prosto w oko. Zuzka musiała zachować najwyższą czujność, zwłaszcza gdy młodsza siostra nieco zmieniała porządek rzeczy, wybierając kierunek przez ucho prosto do mózgu. - Kochanie... — zagadnęła Naomi. - Śpieszę się, jak mogę. Pozwalam im wybrać ulubione ubranka. * Ta operacja, której dzieci miały szczęście nie oglądać, była możliwa dzięki niewielkim otworom, które Naomi wywierciła w każdej ze szczap za pomocą świdra. 136 - Oj, na miłość boską - powiedziała Naomi. - Jaki w tym sens, jeśli Niemała Czarownica pożre nas wszystkich? Ruth wyszła z sypialni z dwoma kawałkami drewna wciśniętymi do dwumiejsccwego wózka, wprawnie wystruganego z drewna. - Dobra, dobra, nie rwij sobie sierści z głowy - powiedziała. - Myślisz, że ile razy w życiu spotkają Astmę? Chcę, żeby ładnie wyglądali, czy to znowu tak wiele? Naomi wyprowadziła Ruth, Kołka, Wiórka i młodych Perversie z chatki prosto w blask księżyca. - Nie jest chyba tak zimno, jak wcześniej - zauważyła Wygódka. -To pewnie przez globalne ocieplenie - powiedziała Zuzka przemądrzałym tonem. Ułamek sekundy później śnieżna piguła uderzyła w bok jej głowy. - Świetnie się lepi! - stwierdził Picia. - Szkoda, że nie ma tu Ediego, mógłbym wysmarować mu buzię! W normalnych okolicznościach atak Pici na Zuzkę stanowiłby początek ogólnej walki. Ale bez Ediego to nie było to samo, a poza tym, szczerze mówiąc, dzieci były na tyle wygłodniałe, że nie miały siły na nic więcej niż bezmyślne powłóczenie nogami. Wygódka ssała sosnową szyszkę. - Spróbuj - powiedziała, podsuwając zaślinioną szyszkę siostrze. Zuzka odmówiła - wkładała do ust tylko prawdziwe jedzenie, więc „nie, dziękuję" - ale Picia był gotów spróbować 137 wszystkiego, głównie z powodu braku wyższych funkcji umysłowych, które pozwoliłyby mu dostrzec różnicę. Gdy już miał zatopić zęby w szyszce, rozległ się głos Naomi: -To tutaj. - Co tutaj? - spytała Zuzka. - Nasz letni dom - wyjaśniła Ruth. - Jest ukryty. - Ciekawe, czy sójki odbierały naszą pocztę - zastanawiała się Naomi. - Znowu to samo — stwierdził Picia, odrzucając szyszkę i szukając czegoś na tyle twardego, żeby się oszołomić. - Co mu dolega? - spytała Naomi, gdy Picia zaczął walić głową o różne obiekty. -To długa historia - odparła Wygódka. - Trzeba by przeczytać książkę. - A. - Naomi odsunęła część strategicznie ułożonych gałęzi i odsłoniła norę. - Nora? — parsknęła Zuzka. - Raczej nie. - Chodźcie, chodźcie - powiedziała Naomi, mocując się z wózkiem, a następnie podając go partnerce, która weszła już do środka. - Nadwrażliwi nie przetrwają. Będziemy tu bezpieczni do rana. Wygódka, od zawsze marząca o pogrzebaniu żywcem, wgramoliła się do środka z promiennym uśmiechem. Nagła fala deszczu ze śniegiem, a może po prostu topniejącego śniegu, zwianego z drzew, przekonała Zuzkę, że nawet nora w ziemi jest lepsza od stania na dworze przez całą noc. A zatem, po szybkim siusiu, wszyscy weszli do dziury. W środku panowała ciasnota, istna plątanina rąk i nóg. - Picia, jeśli to jest twoja ręka... - ostrzegła Zuzka. Picia zaprzeczył z wyraźnym uśmiechem w głosie. 138 Zuzka wymierzyła cios w stronę, z której dobiegał głos. Chybiła i uderzyła w gruby korzeń. — Ty cioto! - wrzasnęła, co jest nadzwyczaj nieuprzejme, zwłaszcza w obecności innego gatunku. Wygódka zachichotała, usłyszawszy taki tekst. Nie dość, że nora była rajem dla miłośnika ocieractwa, to jeszcze okropnie cuchnęła. Unosił się w niej potężny odór mokrej sierści, a w dodatku wkrótce okazało się, że niestra-wiona celuloza wywołuje u człowieka okropne gazy. Dobrą stroną był za to fakt, że Wygódka natrafiła na trochę korników i właśnie się nimi zajadała. - Ej, podziel się robactwem - powiedział Picia, zbierając garść korników. Z powodu niedostatku tlenu wszyscy przebywający w norze zapadli po pewnym czasie w niespokojny sen. Gdy spali, przez otwór wejściowy wciekała do środka woda z topniejącego świata na zewnątrz - i rano dzieci, bobry oraz drewniane niby-niemowlęta leżały w warstwie lodowatego błota. Zuzka obudziła się z pierwszym brzaskiem. I szczęśliwie się złożyło, bo kiedy zbierająca się w norze kałuża stała się wystarczająco głęboka, śpiąca Wygódka przewróciła się na brzuch i usiłowała zanurzyć w niej nos, by się utopić. Zuzka raz po raz wyciągała młodszą siostrę z zaświatów, łapiąc ją za włosy. Za każdym razem Wygódka przewracała się z powrotem do kałuży z silnym pragnieniem uzyskania autografu od Kostuchy. 139 Niewiarygodne, pomyślała Zuzka. Wygódka nawet się nie budziła. Zuzka zepchnęła ze swojej twarzy czyjaś lekko zalatującą łajnem tylną łapę i zaczęła się zastanawiać, Jakim cudem powrót do profesora mógł być gorszy od czegoś takiego. Nagle usłyszała na zewnątrz jakiś hałas. Brzmiało to jak niewyraźny śpiew z akompaniamentem bekania i dzwonków. Naomi z szybkością błyskawicy rzuciła się do wylotu nory. Zuzka zobaczyła jej szybkie ruchy w świetle poranka. Dzwonki stały się głośniejsze i dziewczynka syknęła: - Co to takiego? - Cofnij się - poleciła Naomi i pozostali zaczęli wiercić się przez sen. - Potrzebujesz pomocy? - szepnęła Ruth do Naomi, gramoląc się w kierunku otworu. — Już idę. - Nadepnęła Pici na twarz, zostawiając na jego policzku błotnisty odcisk łapy. — Naomi? — Tamta nie odpowiadała. Nie wiedząc, co się święci, Ruth na siłę wcisnęła w ramiona Zuzki Kołka i Wiórka w zabłoconych, przemoczonych becikach. -Wydajesz się... no, najmniej odpowiedzialna - stwierdziła. - Dopilnuj, żeby dotarli do Astmy. Jeśli to wejście zostanie zablokowane, wykop sobie drogę swoimi mocnymi pazurami. -Aleja nie mam... Było już za późno. Ruth wydostała się z nory w ślad za swoją partnerką. Picia był już na tyle przytomny, by pomiatać rodzeństwem. - Odsuńcie się - nakazał. - Chcę zobaczyć. 140 - Czemu nie — odparła Zuzka, przesuwając się do tylnej części nory. Do Wygódki powiedziała: —Tam jest tylna ściana. Zacznij kopać. - Fajnie! — ucieszyła się Wygódka, licząc, że ziemia się osunie. Picia zobaczył, że obie bobrowe samice przykucnęły na drodze brudnego osobnika w czerwonym ubraniu. Mężczyzna niósł na ramieniu worek, z którego wyciekała jakaś ciecz. Worek podzwaniał wesoło z każdym jego krokiem. Mniej wesoły był zapach, który unosił się nad mężczyzną niczym para nad filiżanką gorącej herbaty. (Nos Pici podpowiedział, że gorący mocz byłby właściwszym porównaniem). Mężczyzna miał rumianą twarz, rozczochraną brodę i zanosił się grzmiącym, niewczesnym śmiechem, który często przeistaczał się w urywany kaszel. - Ho, ho, ho... - mruczał do siebie. A potem dodał z niejaką goryczą: - HA! Czy to możliwe? — pomyślał Picia. Czyżby miało się okazać, że Święty Mikuś naprawdę istnieje? Picia pohamował się. Co za niedorzeczna myśl, jak na kogoś, kto miał już prawie trzynaście lat! Nie było żadnego Świętego Mikusia. Ten facet to po prostu obibok z kontynentu, który robi ludzi w konia, wykorzystując ich ciepłe uczucia do Bożego Narodzenia. Chłopiec żałował, że nie ma tu Ediego, bo wiadomo, że oszust najłatwiej rozpozna oszusta. Wiatr zmienił kierunek i w oczach Pici pojawiły się łzy pod wpływem smrodu niemytego ciała i przetrawionej gorzały. Mimo wszystko, facet wyglądał jak Święty Mikuś... Mężczyzna pociągnął łyk z butelki chytrze ukrytej w zatłuszczonej, papierowej torebce. Co jakieś trzy metry 141 spomiędzy drzew wyskakiwał renifer i czerwonym, świecącym nosem trącał tyłek mężczyzny, popychając go -do przodu. Picia zobaczył, że facet odwrócił się i zamachnął na oślep. Potknął się, omal nie upadł, po czym wyrzucił z siebie stek przekleństw, które wcześniej słyszano tylko w pewnych rozformowanych już jednostkach sił zbrojnych. - Ładnie się wyrażamy, Święty Mikusiu - stwierdziła Naomi. Upiór zatrzymał się w pół kroku, po czym opuścił wzrok na bobry. - Hm. Wombaty — powiedział, drapiąc się. - Więc teraz gadające wombaty, tak? Chcesz grać ostro, cwaniaku? Zaraz ci pokażę. — Święty Mikuś odrzucił flaszkę, po czym postawił worek na ziemi. Rozwiązał go i zaczął szperać w środku. — Jesteście tylko wytworami mojej wyobraźni. Wczoraj były kopulujące filary - mruknął. - Kiedy łyknę tej nowej gorzałki, wombaty, zaraz znikniecie... - Dalej grzebał w worku, który najwyraźniej był pełen potłuczonych i przeciekających naczyń z mocnymi trunkami. - No, daj mi coś dobrego. Mam już dosyć tego gin-ajerkoniaku. Ej, wombaty. — Jesteśmy bobrami - poprawiła Ruth. Święty Mikuś nie zwrócił na to uwagi. — Znacie mój tajny przepis na gin-ajerkoniak? Zamiast jajek dodaje się ginu. —Wesoły starzec puścił do nich oko. -Zresztą resztę składników też można zastąpić ginem. - Wyciągnął z worka butelkę o świątecznym wyglądzie, wyprostował się i pociągnął łyk. — Błe, nalewka żurawinowa. — Skrzywił się. - Pasuje do pory roku, ale paskudna jak zwykle. Chce ktoś wchłonąć trochę świątecznej atmosfery? - Zarechotał. 142 - Nie, dziękuję, nigdy nie piję przed ósmą rano - odparła sardonicznie Naomi. -Jak chcesz. Oczywiście, mogło być gorzej. Mogło się okazać, że to brandy z jemioły własnej roboty pani Miku-siowej. To świństwo wykończyłoby was w małej dawce... ale jeśli wypijesz wystarczająco dużo wystarczająco szybko... -Z tyłu wyskoczył renifer. — Arrrch! — wrzasnął bez związku upiór. - Rudolf, taki synu... zrób to jeszcze raz i... - Od-kaszlnął i plunął w renifera grudką flegmy wielkości śliwki. Wyraźnie spudłował. Obserwując rozwój wypadków, Picia miał tak długo otwarte usta, że jego język pokrył się szronem. To był Święty Mikuś we własnej osobie - a nie duch dawnych czasów, zanim Królowa zakazała, świąt. Sto lat bezrobocia zmieniło Mikusia w wielką, włochatą galaretę, obtoczoną w brudzie. Dawniej uczciwy, pracowity i uwielbiany przez wszystkich, dziś uosabiał wszystkie najgorsze aspekty świąt — obżarstwo i permisywizm, a także tchórzliwy egoizm przybrany w szatki fałszywej serdeczności. Nawet ciągłe rozszerzanie się świąt („do Gwiazdki zostało tylko sto dni handlowych!") znalazło swoje odbicie w Świętym Mikusiu. Jego rozmiary nie wynikały już tylko ze zdrowej tuszy. Było to sflaczałe, zagrażające sercu sadło, efekt diety złożonej z ciast owocowych i cukrowych, lasek, a także skutek braku aktywności fizycznej, jeśli nie liczyć masturbacji. Teraz kołysał się, stojąc przed bobrowym domkiem. Naomi miała skrzyżowane ramiona i spojrzenie pełne dezaprobaty. — Zastanawiałyśmy się, co się z tobą stało. - Właściwie to nie — dodała kwaśno Ruth. 143 - Gdzie się podziały twoje renifery? - spytała Naomi. - Zarekwirowane - odparł Święty Mikuś. - Oprócz tego mutanta. - Odwrócił się i zawołał w stronę lasu: - Ej, Rudy, nazwałem cię mutantem! I co ty na to? Ruth zaklaskała językiem. - A twoje sanie stoją na cegłach w ogródku, mam rację? - Nie mów do mnie takim tonem — wymamrotał. — Jestem Święty Mikuś, do diabła! - Lepiej nie mów tak przy Astmie - powiedziała Naomi. -Astma może się... — Odchylił się w tył, jakby chciał kopnąć znacznie mniejsze od siebie bobry. Te rozpierzchły się na boki. - Tak jest, uciekajcie! Uciekajcie, jeśli wam życie miłe... Głupie wombaty... Szkodniki... - Za wolno, Święty Cipołaju — zawołała Ruth z bezpiecznej odległości. - Tak - dodała Naomi. - Ładne, tłuste cycki! Święty Mikuś powiedział coś zbyt wulgarnego, by przytaczać to w tej książce, nawet uwzględniając Cenzorwizję. Bobrowe samice parsknęły śmiechem, wciąż trzymając się poza jego zasięgiem. - Wiecie, że skarpetka z węglem w środku to doskonała broń? — zagrzmiał złowrogo Święty Mikuś. Z każdym oddechem z jego ust dobywały się wielkie, alkoholowe obłoki. — Nie zostawia śladów. Zupełnie nie do wykrycia. A ja mogę wejść do was przez komin... Ta groźba była realna i bobry przestały drażnić upiora. - Poważnie, Astma idzie—oznajmiła Naomi.—On wrócił. - Aaaa, mówi to od lat — powiedział Święty Mikuś z goryczą. Ze zniechęceniem pociągnął łyk z butelki. — Może 144 powinien był wrócić, zanim to miejsce zmieniło się w koszmar bez Bożego Narodzenia. - Lepiej weźsięwgarść, facet-poradziłaRuth.—BożeNarodzenie to nie tylko twój dzień pracy. To także urodziny Astmy, a on się nie ucieszy, jeśli będziesz taki niechlujny. Właśnie idziemy się z nim spotkać i pierwsze, co mu powiemy, to... - Przypominam ci, gadający wombacie, że widzę cię, kiedy śpisz, i wiem, kiedy nie śpisz. Wiem, czy byłeś grzeczny, więc... - Nie boimy się twoich teczek - odparła Naomi. - Zresz-tą, nie będziesz nam tu mówił o grzeczności i niegrzeczności. Święty Mikuś uosabiał także ten aspekt świąt, który sprawia, że ludzie upijają się na biurowych przyjęciach i uprawiają ze współpracownikami niezgrabny, wywołujący skurcze seks w schowkach na szczotki. Ostatnio uosabiał go nadzwyczaj często. Może do głosu doszła szczera skrucha, a może po prostu zmienność nastrojów pijaka, niemniej jednak głos Świętego Mikusia nagle się zmienił. - Naprawdę? Astma naprawdę wrócił? Na pewno zrozumie, on lubi wybaczać. — A potem jego nastrój zmienił się znowu, tym razem w użalanie się nad sobą. — Nie moja wina, że mnie wylali. Zero Bożego Narodzenia i co mam robić? Roznosić prezenty z okazji składania deklaracji podatkowych? - Lepsze to niż zalewanie się w trąbę i łażenie po lesie — stwierdziła Naomi. - Lepsze? - powtórzył Święty Mikuś w ostatnim przebłysku bojowego nastroju. — Nie sądzę. Uuuch. — Przewrócił 145 się i zaczął beczeć. -Wszystkie przeklęte zwierzęta nazywają mnie „Wzdętym Mikusiem"... Zmarnowałem sobie życie. Jestem nieśmiertelny, a zmarnowałem sobie życie. - Rozmawiałeś z tym naszym znajomym? - spytała Ruth. — Z tym, który chciał, żebyś został gońcem sądowym?* - E, tam, nie nadaję się do tego - odparł Święty Mikuś. Przy wejściu do nory Picia przekonał się nagle o przydatności mitów. Tymczasem Wygódka wcisnęła się obok niego. - Czy to jest... Święty Mikuś? - spytała pełnym zachwytu głosem. Picia nie wiedział co powiedzieć. Wygódka zawsze odczuwała silne - niektórzy powiedzieliby, że niezdrowe — przywiązanie do Bożego Narodzenia. Co roku, gdy w szkole organizowano jasełka, upierała się, by odgrywać małego Jezuska, nawet kiedy już urosła i nogi w dość absurdalny sposób wystawały jej z kołyski. Boże Narodzenie było jej ulubionym świętem również dlatego, że zawsze znajdowała jakieś małe, ostre zabawki, które mogła wtykać do świątecznego puddingu, by potem się nimi dławić. Edi lubił ukrywać w jej puddingu inne rzeczy, takie jak marynowana, na wpół wysuszona żaba albo przepocony język * Jak zapewne wiesz, drogi Czytelniku, goniec sądowy doręcza listy, informujące, że ktoś pozwał Cię do sądu - na przykład autor czegoś, co sparodiowałeś. W normalnych okolicznościach ludzie robią wszystko, co mogą, by uniknąć spotkania z tą osobą, ale na widok zbliżającego się Mikusia, spodziewaliby się oczywiście prezentu. Kiedy by się zorientowali, że przyniósł im dokumenty z sądu, byłoby za późno. Pomysł był znakomity i na pewno zdałby egzamin. 146 od starego trampka. Picia wiedział, że Edi na coraz bardziej wymyślne sposoby próbuje raz na zawsze udowodnić Wygódce, że Święty Mikuś nie istnieje. Jak dotąd mała trzymała się mocno, ale to... odkrycie, że Mikuś jest cuchnącym, starym pijakiem, mogło ją zniszczyć. - Nie - odparł. - To tylko jakiś wędrowny... — nie chciał powiedzieć „pijany" w obecności Wygódki. — ...minstrel. - Nieprawda - odparła z oburzeniem. - Wiesz, co mówi mama. „Kiedy kłamiesz na temat świąt, Jezuskowi się ulewa". - Odwróciła się. - Zuzka! - zawołała. - Chodź zobaczyć Świętego Mikusia. - Musicie zrozumieć - mówił Święty Mikuś do bobrów. - Powiedzcie Astmie, że kiedy zlikwidowali święta, nie miałem nic do roboty. Nic, tylko siedzieć i myśleć. - Chyba chlać — wtrąciła Ruth. - Pozwolicie. - Przechylił butelkę, a gdy okazała się pusta, cisnął ją w krzaki. — Ojej. Mój worek robi się lżejszy, a Blarnia to nie jest miejsce, w którym chciałbym przebywać na trzeźwo. Przepraszam, ale muszę wracać do swojej jaskini z zapasem gorzały. Stare prezenty. Minęły lata, zanim ludzie się odzwyczaili, nawet po likwidacji świąt. - Święta zostają przywrócone, więc na twoim miejscu szybko przerzuciłabym się na czarną kawę — poradziła Ruth. - Świetnie - rzucił Święty Mikuś z goryczą. - Myślałam, że się ucieszysz — powiedziała Naomi. - O tak, radość mnie rozpiera — odparł sarkastycznie. — Kto by nie chciał, żeby całą noc do niego dzwonili? „Tak, znowu zaczynamy, nie, nie wiem dlaczego, to nie mój problem, że już się nie mieścisz w swój kostium...". - Dzwonili? - wychrypiała Ruth. — Kto? 147 - Santa Claus, Papa Noel, Strega Buffana, Helliger Niko-laus, Kerstman, skrzat Jultomten, Dziadek Mróz, Śnieżynka... o, chciałbym, żeby się na mnie roztopiła, uuuaaach... Słysząc obleśny, pożądliwy jęk Świętego Mikusia, bobry popatrzyły po sobie. Pierwsza odezwała się Ruth. - Wymyśliłeś ich wszystkich! - Wcale nie. A szkoda — powiedział Święty Mikuś. - Ja męczę się tu z wami, ale Boże Narodzenie jest wszędzie. W Meksyku, we Francji, we Włoszech, w Norwegii... każdy ma swoje święta. A może myśleliście, że tylko Anglicy obchodzą Boże Narodzenie? - Prychnął. - Ciemnogród. - Ochlapus. Sam jesteś sobie winny — rzuciła w odpowiedzi Ruth. Robiło się nieprzyjemnie. - Wolałbym „gin-ny" — stwierdził Święty Mikuś. Tymczasem w norze Wygódka wbiła wzrok w Świętego Mikusia niczym kot, który podchodzi mysz. - Wygląda jak pijany — stwierdziła, po czym dodała z przerażeniem: — Chyba się zbiera! Teraz Picia zobaczył coś przerażającego. Zazwyczaj miłe, choć nieobecne rysy jego siostry przekształciły się w maskę czystej chciwości, rodem z teatru kabuki. - Święty Mikusiu! - wydarła się dziewczynka. - Tutaj! Święty Mikusiu, ja chcę prezent! — Wylazła z nory i pogalopowała przez błotnisty śnieg w stronę tamtych, skrzecząc: -Dawaj! Dawaj! Dawaj! - Zanim pokonała pięć metrów, słowa przerodziły się w coś głęboko porażającego, w gardłowy hymn pazerności. Chociaż Picia tego nie dostrzegał, jako że od antropologii wolał sport, w zachowaniu Wygódki było coś pierwotnego, 148 coś, co przywodziło na myśl najdawniejsze czasy naszego gatunku... czasy, gdy młode małpoludy kryły się wśród drzew albo czaiły za kępami traw, czekając na „prezent" w postaci chorej gazeli albo samotnej, zamroczonej antylopy gnu. Głód był przerażający. Święty Mikuś dobrze znał ten widok. Nawet w starych dobrych czasach prześladowało go to w snach. Na widok dziecka Święty Mikuś odwrócił się i rzucił do ucieczki. Niestety, za sprawą osłabionego poczucia równowagi i śliskich podeszew butów, niemal natychmiast wyciągnął się jak długi. Wygódka skoczyła na niego, nie zważając na dobywający się odeń falami smród niemytego ciała. - Ja chcę prezent! — krzyknęła. Szaleńczy skok Wygódki wywołał lawinę. Picia i Zuzka wyskoczyli z nory, zelektryzowani możliwością otrzymania czegoś za darmo. - Ratunku! Ratunku! - zawył Święty Mikuś, broniąc się przed dziewczynką. Obejrzał się na Ruth i Naomi. - Przepraszam, że nazwałem was szkodnikami! Zabierzcie ją ze mnie! - Przykro mi - odparła Ruth, krzyżując krótkie i grube ramiona. - Pora, żebyś znowu został Świętym Mikusiem. Śnieg topnieje. - Myślałem, że to coś z moimi oczami... Złaź ze mnie, mała. Z wysiłkiem stanął na nogi, strząsając z siebie Wygódkę. Gdy mu się udało, ta skoczyła jeszcze raz i znowu się go uczepiła. - O, nie, nic z tego — powiedziała. - Nie puszczę cię, dopóki nie dasz mi prezentu! Dostałeś list, który ci wysłałam? Dostałeś, co? Dostałeś? - paplała dziewczynka. 149 — Walnij go w klejnoty! — krzyknął Picia ze śmiechem. -Wtedy na pewno coś dostaniesz! - Dobra, mam coś dla was — powiedział Święty Mikuś znużonym tonem. - Mam prezenty dla was wszystkich. Zaczął wywracać kieszenie, a potem grzebać w swoim upapranym, cieknącym worku. — Nie wiem, czy chcę coś, co stamtąd wyciągniesz -stwierdziła Wygódka, wskazując worek. Święty Mikuś posłał jej spojrzenie, które wywołałoby upał nawet na biegunie północnym. — Zamknij się! Weźmiesz, co ci dam, i będziesz zachwycona. Bóg mi świadkiem, to przez takie dzieciaki, jak wy, moje życie zmieniło się w piekło! - Odwrócił się do bobrów. -Rozumiecie, wombaty? Rozumiecie już, dlaczego piję? - Bobry - poprawiła Ruth. - Nie strzęp sobie języka - powiedziała Naomi. - Jutro pewnie nie będzie nic pamiętał. Święty Mikuś szperał w worku, a Wygódka krążyła wokół niego niczym rekin. Zaczęła rytmicznie odchylać się do tyłu, co oceanografowie zwykli określać jako „pozycję do ataku". Gdy już miała rzucić się na zdobycz, Święty Mikuś wyciągnął buteleczkę, która kształtem i wielkością przypominała małpki podawane w samolotach. — Naprawdę uważasz, że tak można? — zbeształa go Ruth. — Ile ona ma lat, osiem? -To nie to, co myślisz - zapewnił Święty Mikuś, gdy dziewczynka mocno zacisnęła dłoń na flaszeczce. Otworzyła ją i zbliżyła do ust, po czym spytała: - To trucizna? 150 - Nie. Nawet gdybyś wypiła wszystko - odparł. - Dostępna bez recepty, cudowna maść, której należy używać tylko w ostateczności. Picia zobaczył wyraz twarzy siostry i zaproponował: - Jeśli nie chcesz, daj to mnie. Chciałbym sprawdzić, jak daleko zdołam tym rzucić. Wygódka rozważała to przez chwilę, po czym wsunęła buteleczkę do kieszeni. - Dobrze jest - powiedziała. Może profesor Berke przeprowadzi analizę tej substancji i powie jej, czy wywołuje ona jakieś niebezpieczne interakcje. Warto było spróbować. Teraz do rozmowy włączyła się Zuzka. - Wygódko — powiedziała — skoro to nie trucizna, może byśmy to zjedli. - Nie! To mój prezent i nie chcę się nim dzielić! Święty Mikuś wyłowił coś z plecaka i podał Pici. - Proszę. Była to niewielka kość. -JEZU, DZIĘKI! - wykrzyknął chłopiec. Ciesząc się jak wariat, ugryzł prezent, po czym go wypluł. — Guma! - Oczywiście - potwierdził Święty Mikuś. - Na oko używana - stwierdziła Zuzka. - Możliwe - przyznał Święty Mikuś. - Nie pamiętam, skąd ją mam. To zabawka dla psa. - Niby dlaczego miałbym chcieć jakąś cholerną zabawkę dla psa? - spytał Picia. Wziął zamach, by wyrzucić kość. Jego zdaniem wszystko dzieliło się na dwie kategorie: rzeczy, którymi można 151 rzucić, oraz takie, którymi kiedyś się rzuci, tylko na razie nie wiadomo jak. Zuzka przytrzymała go za rękę. — Nie rób tego - powiedziała. - Pamiętaj, że występujemy w książce. To może nam być potrzebne. — Mądra dziewczynka - pochwalił Święty Mikuś. - A to dla ciebie. Przywiozłem to z Nowego Orleanu. Zuzka wzięła błyszczący, zielony przedmiot. Był to przybrudzony, papierowy stożek z napisem WESOŁEGO TŁUSTEGO CZWARTKU. Tandetna trąbka. Na plastikowym ustniku widniały ślady szminki. Wytarłszy je z obrzydzeniem, Zuzka cicho zadęła w trąbkę, po czym się skrzywiła. — Smakuje jak papierosy — stwierdziła. Picia parsknął śmiechem. — Ja od swojego prezentu przynajmniej nie dostanę opryszczki — powiedział złośliwie. — A ja od swojego przynajmniej nie dostanę wścieklizny — odgryzła się Zuzka. Poranek był piękny, słońce rozświetlało każdą skapują-cą kroplę i płynący strumyczek niczym złociste diamenty. Szkoda, że towarzystwo było takie marne. Szybkim tempem szli gęsiego przez las. Bobry prowadziły. Młodzi Perversie podążali nieco z tyłu, kłócąc się i wyginając gałęzie drzew iglastych, by walić się nimi nawzajem. Bobry już dawno zrezygnowały z prób uciszenia dzieci, odkryły jednak, że przy odrobinie wprawy można nie słyszeć 152 nieustannego ciągu drwin i płaczu, okraszonego łagodnymi przekleństwami. - Od kiedy Święty Mikuś zrobił się sarkastyczny? - odezwała się Ruth. - Uważaj na tę dziurę, można sobie skręcić kostkę - poradziła Naomi, przechodząc nad rzeczonym wykrotem. - To straszny alkoholik, złotko. Widziałaś jego twarz? „Policzki jak róże"? „Nos jak wiśnia"?* Trudno o bardziej oczywisty dowód. Ruth ze smutkiem pokręciła głową. - To nie tak powinno wyglądać. Przez chwilę szły w milczeniu. Gdy rozległ się krzyk Wygódki, która skręciła kostkę, Ruth powiedziała do Naomi: - Myślę, że powinnyśmy rozważyć przejście na judaizm. * Z wiersza Clementa Moore'a o Świętym Mikołaju (przyp. tłum.). 153 ROZDZIAŁU Może i wszyscy w Blarnii cieszyli się, że zima wreszcie ustępuje, ale Edi, który próbował ciągnąć przeciążone sanie przez coraz głębsze błocko, nie podzielał ich entuzjazmu. - Funkcja niewidzialności jest do niczego! - krzyknęła Niemała Czarownica, odrzucając ciężki koc. - Twój własny pomysł — mruknął pod nosem karzeł. - Mówiłeś coś? - spytała Czarownica poirytowanym tonem. - Nie, Wasza Królewska Złość. Popatrzyła na niego przeciągle, po czym mówiła dalej: - Duszno pod tym jak cholera. Czuję się jak pogrzebana żywcem! - Chciałoby się - mruknął karzeł. - Nie dosłyszałam. - Powiedziałem: „Jak sobie Tyczysz , Wasza Wysokość -wyjaśnił woźnica. - Wcale nie — odparła. 154 Karłowi nie podobał się kierunek, jaki przybierała rozmowa, więc lekko smagnął Ediego batem. To zawsze bawiło Czarownicę. Ale nawet najlepsze żarty w końcu się nudzą, więc karzeł spróbował wciągnąć Jej Szerokość w dyskusję o meteorologii. - No, jak to zrobiłaś, pani? — spytał, oglądając się przez ramię. - Nakazałaś, by taka sama pogoda utrzymywała się u nas przez ponad stulecie? Czarownica oglądała swoje paznokcie w słabym blasku poranka, okazując mu całkowity brak zainteresowania. - Tak mi się wydaje. Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - Ale z drugiej strony, gdyby śnieg ciągle padał, a nigdy nie topniał, no to czemu nas w końcu nie zasypało? W jaki sposób utrzymywałaś znośny poziom śniegu? I co z terenami wokół Blarnii? Na pewno pogoda mocno się tam po-paprała? Tornada i tym podobne? A drzewa i zwierzęta... jak przetrwały? Myślę — powiedział karzeł z intelektualnym triumfem w głosie — że wszyscy byliśmy w stanie pozornej śmierci! Czarownica podniosła wzrok, przerywając coraz bardziej gorączkowe poszukiwania dużej, zapinanej na suwak torby z tapioką, którą wzięła ze sobą w podróż. — Zamknij się, dobra? - warknęła, wkurzona, że zapodziało jej się jedzenie. - To była magia, matołku! Wypowiedziałam parę słów, machnęłam różdżką i... hokus-po-kus, zrobiła się zima. - Czarownica uważała naukę za stek bredni, do których uciekali się ludzie zbyt ograniczeni, by uprawiać magię, kiedy próbowali wytłumaczyć sobie niewygodną rzeczywistość. 155 -Ale... - Cifa! — wrzasnęła Czarownica z pełnymi ustami. - Pfó-buje jeś! — Nie obyło się bez siorbania i cmokania wargami. Bojąc się odwrócić, karzeł zamknął się w sobie. Potężne beknięcie rozwiało mu włosy i przez chwilę było słychać jedynie kapanie i szmer strumyczków, w które co jakiś czas wdzierały się narzekania Ediego. - Ale dlaczego zima? - odezwał się wreszcie karzeł. - Lepiej pasuje do mnie kolorystycznie - wyjaśniła Czarownica, oblizując łyżkę. Po przekąsce humor się jej poprawił. Zdjęła zewnętrzną pelerynę i zaczęła się wachlować. Zima dobiegała końca, ale Poty dopiero się zaczęły. Edi splunął i się zatrzymał. - Uwaga do siebie - wydyszał do swojego palca. - Muszę odpocząć. Nigdy nie był przesadnie krzepki i ciągnięcie sań przez gęstniejące błoto okazało się zadaniem ponad jego siły. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i przewrócił się, brudząc marznącym błotem satynową marynarkę Sierżanta Peppera. Niemała Czarownica przysypiała z tyłu, ale zbudziło ją szarpnięcie, gdy sanie stanęły. Wyprostowała się i ryknęła: - COOO?! OŚMIELASZ SIĘ stawać?! - Urwała. Jej uwagę przyciągnęły ciche krzyki i śmiechy, dobiegające spod drzewa po lewej. Wszyscy siedzący na saniach popatrzyli w dół. Ku ich wielkiemu zdumieniu okazało się, że grupa mieszkańców lasu wyprawia właśnie świąteczne przyjęcie biurowe. Była tam rodzina wiewiórek, satyr, karlica i stary 156 lis, wszyscy tak weseli, jak tylko to możliwe, gdy się posiada odrobinę wolnego czasu i mnóstwo alkoholu od Świętego Mikusia. Na ogół się nie lubili, a już zwłaszcza starego lisa, który był szefem, ale wcześniej przechodził tędy Święty Mikuś i smarował wszystko smarem socjalizującym, dzięki czemu zrodziła się między nimi krucha, lecz serdeczna więź. Z małego radiomagnetofonu, podłączonego do gniazdka w drzewie, rozlegały się kolędy. Do dystrybutora z wodą ktoś dodał barwnika spożywczego. Krzyki i śmiechy dobywały się z ust karlicy. Satyr próbował ją namówić, by usiadła bez majtek na faksie. -Śmiało - kusił. - Fajnie będzie. Wyślemy to do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie będą mieli pojęcia, skąd to przyszło. Nie masz żadnych charakterystycznych pieprzyków, co? -Tak, śmiało - dodał Edi, całkowicie pochłonięty tą sceną. Jeszcze nigdy nie widział nago prawdziwej, żywej samicy jakiegokolwiek gatunku, oprócz Wygódki, gdy była niemowlęciem, a to się nie liczyło. Niemała Czarownica stanęła na saniach. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Odchrząknęła. Dalej nic. W końcu przytknęła widelec do ust i dmuchnęła, wydając gwałtowny, nieokreślony dźwięk. Towarzystwo umilkło, ale tylko na chwilę. Dorosły samiec wiewiórki spojrzał na butelkę, którą trzymał w łapce. - Jezu Chryste, przez ten szajs mam chyba omamy słuchowe. - Może to guz mózgu - powiedziała jego żona, po czym zwróciła się do jednego z dzieci: -Już wystarczy- oznajmiła, 157 odbierając mu herbatnik, który następnie wepchnęła sobie do ust. - Niezłe - stwierdziła, po czym wzięła półmisek i zaczęła zgarniać ciastka. - Co tu się dzieje? - ryknęła Niemała Czarownica, dodatkowo rozwścieczona faktem, że wszyscy oprócz niej coś jedzą. - Co to ma znaczyć? -To ona - szepnął półgębkiem stary lis. - La Strega Grossissima. Na mój sygnał wszyscy zrobią to, co ćwiczyliśmy... Ekhem, ekhem. - Lis wstał chwiejnie, ściskając w łapie butelkę piwa. - Taka mała zabawa świąteczna - oznajmił nieco zbyt głośnym tonem. - Odkryłem, że to dobrze wpływa na morale. Jesteśmy nie tylko firmą, ale także wielką rodziną. - Rozumiem - powiedziała Niemała Czarownica złowrogim tonem. - A gdzie jest moje miejsce w tej rodzinie? - No, jesteś dyrektorem generalnym - wyjąkał lis. - Zrealizowaliśmy plan na ten kwartał. Harowaliśmy dzień i noc, żeby wypełnić wielkie zamówienie na chińskie gadające du-perele w kształcie zwierzątek, które moim zdaniem każdemu mogą się przydać... Od strony faksu rozległa się kolejna salwa śmiechu. - CICHO! - wydarła się Czarownica i odwróciła się do karła, który, podobnie jak Edi, obserwował sytuację z żywym zainteresowaniem. Uderzyła go. — Przypomnij mi, za co ci płacę? Masz ten swój cholerny bat! Użyj go! - Czarownica odwróciła się z powrotem do lisa. - A ty... Mogłam się tego po tobie spodziewać. Brakuje ci umiejętności oceny sytuacji, niezbędnej na stanowisku kierowniczym. Najpierw próbujesz być chytry, a teraz... to. 158 - Ale pani prezes, to nie do końca moja wina. Jak widać po pustych butelkach - lis wskazał porozrzucane dookoła sterty flaszek - wpadł do nas Święty Mikuś. - Święty Mikuś! - krzyknęła Czarownica. - Wiesz, dokąd poszedł? - spytał uprzejmie karzeł. -Jest mi winien trochę forsy. Czarownica walnęła go w łeb. - Ale to niemożliwe - powiedziała do lisa. — To na pewno jakaś absurdalna halucynacja. - Tak jak ty - mruknął Edi. Czarownica tego nie usłyszała. Mało go to obchodziło, cieszył się sytuacją. Zwinął kawałek ciasta owocowego, który był pod ręką. - Nieprawda! Nieprawda! - odezwała się jedna z małych wiewiórek. - Ćśśś - syknęła jej matka, biorąc herbatnik z półmiska i podając go dziecku, by się uciszyło. - Nie rób tego, skarbie - powiedział do niej mąż. - Wykształcisz w niej niezdrowe przywiązanie do jedzenia. Wiewiórcza mama zaczynała już długą mowę w obronie swoich działań, gdy Czarownica wrzasnęła: - Dosyć! Doprowadzacie mnie do szału, idioci! — Uniosła widelec. - Dobra, wszyscy — powiedział lis. - Teraz! Tuż przed tym, jak Czarownica zmieniła ich w lukrowe rzeźby, całe towarzystwo odwróciło się na pięcie i pokazało Jej Wysokości gołe tyłki. Karzeł zachichotał. Czarownica zgromiła go spojrzeniem. 159 - Coś utknęło mi w gardle - wyjaśnił. - Bycie Królową nie byłoby takie złe, gdyby nie poddani - mruknęła władczyni. Słysząc to, karzeł zrobił minę niewiniątka, ale Królowa nie dała się nabrać. - Nie myśl, że ciebie to nie dotyczy, koleżko! No. - Odwróciła się do Ediego. - Gotowy, żeby wrócić do pracy? - Żartujesz? - odparł chłopiec. Wskazał płozy tkwiące głęboko w błotnistej brei. - Nie ruszymy z miejsca. - W takim razie musimy iść piechotą - orzekła Czarownica, wysiadając z sań. Edi nie wierzył własnym uszom. - Chwileczkę - powiedział, zdejmując uzdę z twarzy i rzucając ją między drzewa. - Piechotą? Chyba kiepska z ciebie czarownica, co? - Na twoim miejscu liczyłabym się ze słowami, chłopcze — odparła z wściekłością. - Bo co, spuścisz mi lanie? Wygląda na to, że ta różdżka nie nadaje się do niczego innego. Karzeł, wciąż przycupnięty na saniach, wpadł w zachwyt nad bezczelnością Ediego. Pochylony, złapał się za głowę, zanosząc się cichym śmiechem. Niemała Czarownica to zobaczyła. - Co ci jest? - Nic — odparł z wielkim wysiłkiem karzeł. — Po prostu ogarnął mnie... strach. Strach przed twoją ogromną potęgą. Dlatego tak się trzęsę. - A jak wytłumaczysz ten śmiech? Karzeł musiał często przerywać, by do reszty nie stracić panowania nad sobą. 160 - To... nie jest śmiech... pani. Płaczę... płaczę z wielkiego strachu. - Wypowiedziawszy ostatnie słowa, musiał sobie wcisnąć pięść do ust i zacisnąć na niej zęby do krwi. - Mhm. - Czarownica nie była przekonana. - Zejdź i zwiąż tego chłopaka, żeby nie uciekł. - Związać? Mnie? - Edi parsknął z niedowierzaniem. — Nie znasz jakiegoś zaklęcia paraliżującego czy coś? Ta jego paskudna kamizelka ma w sobie więcej magii niż ty! - powiedział, wskazując karła. Woźnica popatrzył w dół na swoje ubranie. -Wcale nie jest paskudna — stwierdził urażonym tonem. - Kupiłem ją na Jarmarku Renesansowym. Czarownica nie odzywała się, tylko patrzyła w nieodległą dal, kończąc tubę chipsów Pringles i rozważając, o ile milsze i weselsze byłoby życie, gdyby nie poddani. No, trudno, przynajmniej można zwędzić trochę jedzenia z tej leśnej imprezy biurowej, pomyślała, wypijając miseczkę sosu do zakąsek. Tymczasem karzeł usiłował związać Ediemu ręce, nie miał jednak nic, co by się do tego nadawało. W końcu owinął nadgarstki chłopca jadalnym, lukrecjowym sznurkiem. - Tylko tego nie zerwij - nakazał. - Udawaj, że to stalowa linka. Edi zerwał więzy. - Przepraszam, ale jestem bardzo głodny - wyjaśnił, wpychając je sobie do ust. W tym momencie przypadła do niego Czarownica. Oderwała denko od opróżnionej tuby po chipsach i wcisnęła dłoń Ediego do środka. Zanim zdołał się wyrwać, 161 wepchnęła do tuby także jego drugą rękę i chłopiec był skutecznie skuty, niczym kajdankami. - Gotowe! - powiedziała. - Możemy już iść? Cała trójka rozpoczęła marsz. Z powodu głodu i dąspw, Edi zamykał pochód. - Ale dno - rzucił, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego. - Zamknij się i ponieś moje futro - powiedziała Czarownica, przewieszając mu przez ramię futro wielkości brezentowej płachty. Taszcząc je i potykając się, chłopiec patrzył ze złością na spoconą górę sadła, kołyszącą się przed nim. Ogromne pośladki trzęsły się jeszcze bardziej, kiedy pochylała się, by uderzyć karła. Po dłuższych zmaganiach Edi wysunął ręce z tuby, a następnie ją wyrzucił. Zastanawiał się, jak mógł go pociągać taki wredny, odrażający babsztyl - i właśnie w tym momencie, wcale nie za sprawą jakiegoś punktu w czasie, doświadczenia seksualnego czy osiągnięcia społecznego, Edi Perversie stał się dorosły. - Stać! - krzyknęła Niemała Czarownica, nadstawiając otoczone zwałami tłuszczu ucho. — O co chodzi, Wasza Wysokość? — spytał karzeł. - Cśśś! Nagle wszyscy usłyszeli zadziwiający dźwięk - rodzaj szelestu, trzasku, gwizdu i brzęczenia zarazem. Dźwięk był cichy, ale narastał. — Nic takiego — powiedziała Czarownica. - Zdawało mi się, że słyszę furgonetkę z lodami. Podjęli marsz i nagle to wszystko spadło na nich jednocześnie. Blarnia przechodziła potężne globalne ocieplenie. 162 wepchnęła do tuby także jego drugą rękę i chłopiec był skutecznie skuty, niczym kajdankami. — Gotowe! — powiedziała. — Możemy już iść? Cała trójka rozpoczęła marsz. Z powodu głodu i dąsów, Edi zamykał pochód. — Ale dno - rzucił, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego. — Zamknij się i ponieś moje futro - powiedziała Czarownica, przewieszając mu przez ramię futro wielkości brezentowej płachty. Taszcząc je i potykając się, chłopiec patrzył ze złością na spoconą górę sadła, kołyszącą się przed nim. Ogromne pośladki trzęsły się jeszcze bardziej, kiedy pochylała się, by uderzyć karła. Po dłuższych zmaganiach Edi wysunął ręce z tuby, a następnie ją wyrzucił. Zastanawiał się, jak mógł go pociągać taki wredny, odrażający babsztyl — i właśnie w tym momencie, wcale nie za sprawą jakiegoś punktu w czasie, doświadczenia seksualnego czy osiągnięcia społecznego, Edi Perversie stał się dorosły. — Stać! - krzyknęła Niemała Czarownica, nadstawiając otoczone zwałami tłuszczu ucho. — O co chodzi, Wasza Wysokość? — spytał karzeł. — Cśśś! Nagle wszyscy usłyszeli zadziwiający dźwięk - rodzaj szelestu, trzasku, gwizdu i brzęczenia zarazem. Dźwięk był cichy, ale narastał. — Nic takiego — powiedziała Czarownica. - Zdawało mi się, że słyszę furgonetkę z lodami. Podjęli marsz i nagle to wszystko spadło na nich jednocześnie. Blarnia przechodziła potężne globalne ocieplenie. 162 Poziom wody błyskawicznie się podnosił, gdy ogromne lą-dolody pękały z hukiem, rozrzucając na wszystkie strony góry lodowe o rozmiarach Lichtensteinu. Syczący sirocco gwałtownie dmuchnął Ediemu w twarz, ciskając w nią piachem z pustyń, które rozlewały się równie szybko jak woda. Komar zabzyczał i ukąsił chłopca, pompując w jego żyły malarię i żółtą febrę. - Powinieneś poznać moją młodszą siostrę - powiedział Edi, gdy jego układ odpornościowy ustąpił. - Dziwne - odezwała się Niemała Czarownica, gdy stanęła nagle w wodzie po kostki. Przebrana za ptaka wiewiórka przemknęła obok. Siedziała w maleńkim kajaku i mknęła przez otaczające ich, miniaturowe wodospady. - Ju-HUUU! - krzyknęła wiewiórka. -Wasza Wysokość, obawiam się, że to nie roztopy -stwierdził karzeł. — To wiosna! - Niemożliwe! - odparła Czarownica. - Jeśli jest wiosna, to może oznaczać tylko jedno... Wymieniła z karłem pełne lęku spojrzenia, po czym oboje krzyknęli chórem: - Koniec Roku Finansowego! ROZDZIAŁ 12 - Daleko jeszcze? - jęknęła Wygódka. Podczas gdy Niemała Czarownica zastanawiała się gorączkowo, jak zapłacić zaległe podatki za całe stulecie, bobry prowadziły młodych Perversie przez las. Mijali wzgórza i doliny, dzielnie narzekając i starając się nie okazywać niepokoju z powodu błyskawicznych zmian pogody. - Nie ma obaw - powiedział Picia. - Klimat wcale się nie zmienia. To tylko banda spanikowanych ekologów, którzy opierają się na nic niewartych danych. Zuzka, która jako jedyna w całej grupie cokolwiek wiedziała - i w ogóle chciała wiedzieć - na temat pór roku, uznała, że Ziemia wypadła ze swojej orbity i pędzi w kierunku Słońca. - Fajnie! - wykrzyknęła Wygódka, po czym opadła na czworaki i próbowała popchnąć planetę. Zbliżająca się katastrofa zdawała się zmniejszać znaczenie ich problemów, nawet głodu, który wciąż dawał im się we znaki. Picia ssał już nawet swój pasek. 164 - Powinnyście spróbować - zwrócił się do swoich sióstr. -Przypomina jedzenie. Wygódka zaczęła żuć frędzel swojej kamizelki, ale jedynym efektem okazał się dziwny smak śliny. Wszędzie wokół nich ptaki śpiewały, a zwierzęta parzyły się jak... no, jak zwierzęta. I trudno je było winić. Miały za sobą sto długich, zimnych i bardzo samotnych lat. - Co te zwierzaki robią? - spytała Wygódka, pokazując siostrze dwa złączone świstaki. - Eee... - zawahała się Zuzka. - Bawią się. - Naprawdę? - spytała Wygódka. -Jedno z nich krzyczy. - Wynajmijcie sobie pokój! - zawołała Naomi. - Patrz na ścieżkę - poleciła Zuzka - bo jeszcze zgubisz drugi but. - Zgubiłam też skarpetkę - powiedziała Wygódka. Marsz przez ogarnięty rują las nie był jedynym mało przyjemnym aspektem tej wędrówki. Woń unosząca się wokół była nie do zniesienia, zwłaszcza w niskich partiach, gdzie zebrał się paskudny, w pełni naturalny osad. Ciepło uwolniło całe tony materii roślinnej, która wcześniej była zamrożona, a teraz zaczęła radośnie gnić. W parę godzin następowały procesy gnilne, jakie normalnie trwałyby całe stulecie. Miliony larw i korników uwijały się pod nogami, a powietrze niemal nie nadawało się do oddychania z uwagi na słodkawy odór rozkładu. - Wiem, że to natura - powiedziała Ruth - ale szkoda, że nie mogła poczekać, aż dotrzemy do Astmy. - To już niedaleko - oznajmiła Naomi. Godzinę później Wygódka spytała: - Daleko jeszcze? 165 Zatrzymała się, by przez chwilę uczcić fakt, że zadała już to pytanie okrągłe dziesięć tysięcy razy. Oczywiście „uczcić" oznaczało w tym wypadku „pięć mocnych klapsów w tyłek". Kiedy dzieci myślały już, że nie dadzą rady iść dalej -a przynajmniej kiedy autor porządnie się zmęczył opisywaniem ich wędrówki — weszły na wzgórze i ujrzały zielony, porośnięty darnią szczyt, który niczym władca górował nad lasem. Nie było tu cuchnącej mazi ani ogarniętych żądzą, hałaśliwych zwierząt, a jedynie jasne słońce i czysta, słona bryza wiejąca znad morza. W pewnej odległości widniał duży prostopadłościan. Na oko był nadzwyczaj stary, wyciosany ze skały i pokryty graffiti. - To Kamienna Wanna - oznajmiła Naomi, zniżając głos. Wygódka, która nie cierpiała wody i mydła, poczuła dreszcz przerażenia. - Co to takiego? - spytała, wskazując duży, beżowy na- miot. Na wietrze szeleściły proporczyki. Zobaczyli, że napis SERDECZNIE WITAMY ABSOLWENTÓW 1952 został przekreślony, a na jego miejsce niezbyt zgrabnie wpisano SERDECZNIE WITAMY ASTMĘ. - Właśnie — powiedziała Zuzka. — Co to znaczy? Zanim któraś z bobrowych samic zdążyła odpowiedzieć, do nosa Pici doleciał jakiś zapach. — Jedzenie! - wrzasnął chłopak i pognał w kierunku namiotu. Zuzka i Wygódka natychmiast poszły w jego ślady. Tłum rozgadanych zwierząt, kłębiący się w namiocie, obserwował młodych Perversie, którzy biegli w ich stronę, i w odpowiedniej chwili się rozstąpił, tworząc przejście do szwedzkiego stołu. Dzieci dopadły doń w pełnym galopie 166 i zaczęły wpychać sobie jedzenie do gardeł. Picia był tak głodny, że zjadł nawet porzucony kapsel od butelki. W namiocie znajdował się także bar, w którym drinki przyrządzał satyr. - Wiesz, miałem dosyć tego ziąbu, tak jak wszystkie gadające zwierzęta - odezwał się przesiadujący przy barze rosomak - ale wtedy tak nie śmierdziało. - Dobrze, że jesteśmy tak wysoko! — Przycupnięty obok wielki puchacz parsknął śmiechem, po czym spytał konspiracyjnym tonem: — Myślisz, że te plotki były prawdziwe? O niedźwiedziach, które zamiast zapaść w sen zimowy, urządziły orgię? -Trudno powiedzieć - odparł rosomak. — Nie byłem zaproszony. Ale to do nich podobne. - Popatrzył na dzieci, zgarniające pełne garście jedzenia z parujących tac i pakujące je sobie do ust. — Spójrz tylko na te bezwłose małpy. W namiocie znajdowały się najróżniejsze przysmaki: lekko szarawa szynka, przebrane resztki pieczeni wołowej, zwęglone kawałki ziemniaków, kiełbaski pływające cały dzień w ciepławym tłuszczu, zimna owsianka, w której ktoś zgasił peta. No dobra, może i nie były to takie znów przysmaki, ale głód przysłania wiele niedociągnięć i dzieciaki opychały się jak dzikusy, którymi zresztą były. Nic dziwnego, że Wygódka zaczęła się dławić. Puchacz odstawił szklaneczkę szkockiej i podszedł do dziewczynki. Gdy nabrała już niebezpiecznie lawendowego koloru, ustawił się za nią, by ją złapać, a rosomak rzucił się sprintem w jej stronę. Porośnięty sierścią dobry Samarytanin ubódł Wygódkę prosto w brzuch i na trawę wyleciały całe kilogramy lasagni, nietkniętej ludzkimi zębami. 167 891 Xuijsy iuibSou Xzp3iui ais XjiMBq 33iujou uiapuiJBij airez -Bum 9tavq -(iuibdouj iuiXujBjmi3upBii a[nuodsXp az 'ppojd zaj XjXzb.p>[) -psoupo§ >punDBzs (aDBzpnq nui DSJ3IS BUSBJM 3AV BJBIM BJ I O§3UMOSOJS3IU O§3ZDTU 3IZ UIIOMS AV |BIZpiAV 3IU UI3IAVOq BUIJSy tUB^ <35JSBj O§3( O -3iqBZ I O§3IU ^9>{OAV XfBlS BIU3ZJOAUS 3Z 'M.cdXa l|DpO>J qDXuZCJ nptto >[B1 AV3XJJ UJIU M BJ3U - uiXavosbj uiaio^ jAq aiu Bunsy -nuiXp 5(o^qo ui/zdiu uiiu pBu |bisiav 'azjęS av |buiXzu 3|§Bp Xjcj>[ 'uoSo -nd 3iu|BpjnsqB o§3( y -rapods qop[oj3zs 'ijdAjbzso 'jBpB|§XM jo>( tvfXi z i 3qtu3 ozpjBq Z3q) OJJtlJ 300^ •O§3UJBfo3ds DIU M 3[B 'XZ3O S^ZOMBiJUOpiZ |BTJA -jBq ip/a z uBpz ipcMp zsq oj i -mXAVouiop njsojd od %Aą - n>jXzj>[ 3jXj o^Xq oSsiu o oj sz 'i|ijsXuiop 3iu ais spsXq Xp§iu b>[o jnzj XzsAU3id bu - Bunsy uibs •BAVp Oq|B UO^SOS>(UyS Sp[Bf J3MBU B 'XjnBJIS>(BUI 'J XjBuiqo XfXg -/ptiduiijo i 'XpBfBz i 'XpBfBu t 'XpB]jp i 'XqDnui BMOjS Z >[Xq I (3DMO5JJ9UIO>[OUp3f I SDZOJOUpaf UIBJ •U3ZJOAUS Xsbui f9D%(ns|nd 'buzoif n^pojsod ^ejs Btujsy *** Xuijsy biubavojb;3 oausXzjbmojl Xzd 'D •BJ3ZJ3IMZ U13JO\p X|JBdpO — OD BZ BUI 31^ — •|BU>[BjXzjd BpiJ B 'B 891 ui3puiJB>[ subz sz 'r nui O§3ZDIU Xunsy iuib3ou Xzp3iui 3is -buiti 3imq •(tuibdoui i żal XjXzbxvj) -psoupoS >piinDBzs p DSJ3IS BUSBJAY 3AV BJBIM BJ I UIIOAS.S M ^BTZpiM 3IU -3iqBZ I O§3IU |C5(OM X^BJS BIU3ZJOAUS ¦A^ew OMO5junsojs |Xq j •3iuqBJ§z3TU ooaiu -A/a az 'AvcdXj q3po>[ i|dXuzcj nppw >pj msjtj uiiu a\. bj3u -X^d - uiXavosbj ui3jo>j |Xq ara Btujsy -nuiXp >jo|qo ujAzdiu uiXujbzd tura pBu ^btsiav 'azjęS m jbuiXzji ajSfep Ajci^f 'uo§o AisAzs -nd 3iu[BpjnsqB o§af y -mpods ijopjojazs 'ijdXjbzsouui9P ajBd |isou Xq>p( '|BpBjSXM jo>{ njXj z i aqnjS ozpiBq o|Xq (|Xui af lAuazjd zaq) ojjnj apo^[ -oSaujBpads diu Azoazi aputuS av ajB 'Xzd -jBq \pAi z UBpz tpcMp zsq oj j • nisojd od |Xq - rojXz.r>{ 3(Xi o|Xq o§3iu o oj sz 'i|i|sXuiop 3iu ais spsXq Xp3m b>|o jnzj XzsAU3id bu - Btujsy uibs 3jy -BAVp Oq|B UO|SOS>JUIJS SI5[b( J3AYBU B 'XjnBJIS>(BUI 'J3UIiq3 XjBiuq3 XjXg -XpBiduiip t 'XpBfe i 'XpBJBu i 'XpBijp i 'Aipnw BAVO|§ Z 5{Xq I '3DMO>[J9UIO>(OUp3( I 3DZOJOUps( tUBJ Xsbiu (33B[ns|nd 'buzoi^ n>jpojsod ^ejs Biujsy 3ts pzpoSz - XuizpoiQ ^o^izpazjszjd 3is XtUJSy BIUBAYO^B^ OMJsXzJBAVOJL ^ •BJ3ZJ3IMZ UI3JOq3 XfJBdpO - O3 BZ BUI 31 •|BlDfBjXzjd BOIJ B 'B^Zn^ B|BIZp3IAV0d - i drwiły z kępek czarnej sierści, które wystawały komicznie spomiędzy jego pazurków. - Uważajcie, bo jeszcze was zjem - zażartował Astma. Nornice czmychnęły ze śmiechem. - Astma! Astma! - wołał tłum zwierząt. Każde pragnęło zwrócić na siebie jego uwagę, każde chciało pokazać, że jest bardziej oddane niż zwierzę obok. Między świstakiem a krabem wybuchła krótka walka, w którą musiał się wmieszać ocelot. Później samica pingwina złotoczu-bego zagroziła, że się zabije, jeśli Astma nie zechce z nią być. - Przecież jestem z tobą - zauważył Astma. - O - powiedziała samica pingwina i poczłapała w poszukiwaniu innego powodu do depresji i dramatyzowania. Był to niezwykły widok. Wszyscy mieszkańcy Blarnii, którzy mieli dość odwagi, by przeciwstawić się Niemałej Czarownicy, przybywali do nowego szefa. Niektórzy liczyli, że pomoże im zdobyć bogactwo i władzę albo też pokonać nieprzyjaciół. Inni przychodzili z „niepowtarzalnymi" inwestycjami albo kontraktami i chcieli, by Astma został ich wspólnikiem. - Popatrz, Astmo - zagaił pteranodon. - To jest kapelusz, a zarazem parasol! - Chipsy bekonowe marki „Astma" to pewny hit! - zapiszczał gdzieś z dołu kiwi. - Pomyśl! Ostry smak chipsów w połączeniu z wieczystą dobrocią Astmy... - Wyjął z walizki coś błyszczącego i podetknął kotu. - Kazałem już zaprojektować opakowanie! Ale ci wszyscy frustraci i pochlebcy byli niczym w porównaniu ze zwierzętami, które posługiwały się mięśniami 169 i sprytem, by zostać przedstawicielami Astmy. Jedno z nich (nornica) pacnęło łapką w projekty kiwi. - Słuchaj, koleś - powiedziała nornica. - Astma dopiero przyszedł i jest zmęczony. Nie chce mieć nic wspólnego z takim cienkim bolkiem jak ty, więc... Inna nornica pracowała po drugiej stronie. Przeciskała się przez tłum, przekazując wiadomość. - Jeśli chcecie pogadać z Astmą - wyjaśniała cichym,'ale dobitnym głosem - musicie zgłosić się do mnie. Dopilnuję, żeby was wysłuchał... za drobną opłatą. - W świecie zwierząt nornice słyną z makiawelicznych poczynań. Astma nie reagował na panujący wokół tumult. Spokojnie siedział i skracał sobie tylne pazurki, wpychając je do pyska i obgryzając. Bobry stały z tyłu i liczyły, że nakłonią Astmę, by ucałował Wiórka i Kołka. Picia, Zuzka i Wygódka, napchani już cholesterolem, tłuszczem i bakteriami E. coli, kłócili się między sobą. -Ten mały to na pewno nie Astma! - powiedział Picia. — Astma musi robić wrażenie. - No, nie wiem — odparła Wygódka niemal marzycielskim tonem. - Chyba go polubiłam. Może ma wściekliznę. Astma zdecydowanie nie wyglądał na wściekłego. Może właśnie jego spokój wywoływał w tłumie jeszcze większe emocje. Jakaś pardwa zaczęła się do niego przeciskać, ale zatrzymała ją nornica. - Nie tak prędko - powiedziała. - Pozwól mu się umyć. Astma rzeczywiście lizał swoją sierść, zataczając głową szerokie, nieco idiotyczne kręgi. Potem przestał. Przez kilka długich sekund siedział cicho z dziwną miną. 170 - Ćśśś - syknęła druga nornica. - Chyba chce coś powiedzieć! Cała ciżba umilkła w oczekiwaniu na perły mądrości, jakie miały bez wątpienia popłynąć z ust Astmy. Ale zamiast pereł popłynęła z nich spora ilość na wpół przetrawionej papki. Tłum stał przez chwilę w milczeniu, a potem jedno ze zwierząt przemówiło. - Nie widzieliście? - zaczął leniwiec. - Astma chce, żebyśmy spędzili życie na cichej kontemplacji, by wyrzucić z siebie to, co nieczyste, choćby skrywało się bardzo głęboko! Wśród zwierząt poniósł się szmer aprobaty. - Słuchajcie... - odezwał się Astma, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. - Nie! — rozległ się jakiś głos. — Ta droga wiedzie do szaleństwa. Astma mówi nam, byśmy ciężko pracowali nad tym, co widzialne i niewidzialne, by stworzyć nowe dzieła, choćby miały one być obrzydliwe. -Naprawdę ja... Głos Astmy wkrótce utonął w gorącej dyskusji obu stronnictw. Po krótkiej chwili jedna z nornic dołączyła do pierwszej frakcji, a druga do jej przeciwników. A Astma siedział zapomniany, z bezradną, smutną miną kogoś, kogo właśnie spotykają nieprzyjemności, jakich doświadczał już wiele, wiele razy. Kręcąc głową, kot odszedł od tłumu, wyraźnie teraz bardziej przejętego kłótnią niż czymkolwiek, co Astma mógłby mieć do powiedzenia. W końcu kot dotarł do miejsca, w którym stały bobry i dzieci. - Co zrobić? - Wzruszył ramionami. - Wyznawcy. - Odwrócił się do Wygódki, której włosy stały się bryłą 171 geometryczną, złożoną z na wpół wyschniętego dresingu, zmieszanego z jasnopomarańczowym sosem słodko-kwaś-nym. — Widzę, że coś jadłaś - stwierdził. Na te słowa wszyscy przypomnieli sobie, że pora iść po dokładkę. Zuzka pomyślała, że to bardzo nieuprzejme, ale Picia nie miał takich uprzedzeń. Czuł, że jego żołądek prze-stępuje z nogi na nogę. — Astmo, my teraz... — powiedział, wskazując namiot. — Śmiało - powiedział Astma i skinął głową. Dzieci wystrzeliły jak z procy. — Zatem to są ludzie - zwrócił się do bobrów. - Myślałem, że będą wyżsi. — Oni wszyscy są tacy? - spytała Naomi. — Jacy? - W głosie Astmy dało się słyszeć rozbawienie. -No... tacy. Wyciągnęła łapę i wszyscy popatrzyli na Wygódkę, która pochyliła głowę nad tacą z pieczoną fasolą, po czym zaczęła przez nią sunąć niczym spychacz. Ruth westchnęła. — Szkoda, że nie możemy po prostu wyrzucić ich z powrotem... - Bobry popatrzyły na Astmę z nadzieją w oczach. — Niestety, nie — stwierdził Astma. - Moglibyśmy trafić do sądu za dyskryminację. — Ale to nielegalni imigranci - stwierdziła Naomi. Postawiła Wiórka na ziemi. — Jak ten Wiórek urósł! Już umie stać. Ile ma? - spytał Astma. — Ekhem... - chrząknęła Naomi. Nie miała pewności, czy Astma robi ją w konia, wyśmiewa się z Ruth, czy też może jest równie stuknięty, jak jej partnerka. - Nie pamiętam. 172 - Minęło sporo czasu, od kiedy zabraliśmy ich do lekarza, żeby policzył im pierścienie wzrostu - wyjaśniła Ruth. Tymczasem szczapa przewróciła się i zaczęła toczyć. - Oj! Łap Wiórka. - Przybliżyła pyszczek do kawałka drewna, który sama trzymała w ramionach. - To dlatego mamusia nigdy nie stawia cię na ziemi. Przez chwilę mówiła do szczapy jak do niemowlęcia, a potem potarła ją nosem. Gwałtownie przerwała tę czynność, gdy wbiła jej się drzazga. Nagle w namiocie wyłoniła się z chłodziarki głowa starszego mężczyzny. - Cześć i czołem! Co tu jest grane? Satyr wyskoczył zza baru i wepchnął głowę z powrotem ze słowami: -Wynocha! Trzeba mieć zaproszenie z Blarnii! - Zamknął wieko i postawił na nim gąsior z winem. - Widzicie, tak trzeba traktować szafiarzy* - powiedziała Naomi. - Zaraz, to nie w porządku - napomniał ją Astma. -W końcu Blarnijczycy ciągle podróżują do ich świata. - To nie to samo - odparła. - Nawet jeśli coś ukradniemy, to nie wtrącamy się w ich politykę. (Na pomysł budowy tamy Naomi wpadła po obejrzeniu zdjęcia Zapory Hoovera w pewnym skradzionym z Ziemi czasopiśmie). - To stąd ten namiot? - spytała Ruth. wano V niewyszukanym miejscowym slangu „szafiarzami" nazy-nieproszonych gości, którzy przybywali do Blarnii. 173 - Najwyraźniej - odparł Astma. - Ktoś zrobił z przenośnej chłodziarki przejście do Blarnii, a potem zwędził wyposażenie ze zjazdu absolwentów. - Cała trójka popatrzyła na namiot w beżowe pasy, jego boki, transparent i proporczyki szeleszczące na wietrze. - Nie mogę powiedzieć, że aprobuję kradzieże ze świata ludzi, ale skoro tutaj nikt nie ma kciuków, pewne ustępstwa są... Naomi zdjęła swój naszyjnik, przygotowała urządzenie do użytku i odchrząknęła. - Proszę, proszę, Naomi. - Astma zachichotał. - Zastanawiałem się, w jaki sposób to wszystko zbudowałaś. Przy takich bobrach jak ty, komu potrzebna ewolucja? Ruth przełknęła ślinę, po czym powiedziała: - Astmo, musisz przyjść i naprawić ten fotel bujany, który nam zrobiłeś. Jest do luftu. - Naprawię go, Ruth, ale to będzie kosztowało. Ruth osłupiała. Naomi, która zawsze występowała w roli rozjemczyni, włączyła się do rozmowy: -Ile? - Dużo — odparł Astma. Ruth nie mogła się dłużej opanować. - Ach tak? A ile sobie policzysz za to, że już nic nigdy dla nas nie zrobisz? Kot wywrócił oczami. - Jeszcze więcej. Nie macie pojęcia, jacy inni są wdzięczni. -Widząc, że Ruth rozzłościła się nie na żarty, pochylił się i serdecznie potarł ją głową. - Ruth, moje dziecko, kiedy już tu skończymy, wracaj do domu. Wszystko będzie dobrze. 174 Ruth poczuła się lepiej. Później, gdy na chwilę znaleźli się sami, Naomi spytała: - Czy właśnie dokonałeś cudu? - Nie - odparł Astma ze śmiechem. - Chodziło o to, że wszystko będzie dobrze dla mnie, bo stąd zniknę! Pół godziny później, kiedy młodzi Perversie zakończyli wyżerkę numer dwa, impreza na wzgórzu zaczęła wyraźnie przygasać. Dzieciaki rozeszły się we wszystkie strony, by trawić w spokoju. W barze zabrakło lodu, a nieliczne zwierzęta, które tam pozostały, wznosiły zaprawione melancholią toasty. Może właśnie dlatego wcześniejszy rozłam, przeprowadzony przez nornice, wciąż nie zanikał. Astma chodził tu i tam, na powrót poznając swoich wyznawców. Próbował ich przekonać (na ogół bez skutku), że nie ma znaczenia, czy wolą jedną nornicę, czy drugą. - Słuchajcie, zgadzam się z wami, że nie zawsze wyrażam się jasno - zwrócił się do dwóch żółwi o sceptycznych minach - ale daję wam słowo, że nie chcę, byście o to walczyli. - Ale my lubimy walczyć - stwierdził jeden z żółwi. -Wiem, wiem, właśnie dlatego mówię wam, żebyście tego nie robili. Słuchajcie... - Astma próbuje chyba powiedzieć - odezwał się drugi żółw - że nie powinieneś walczyć, jeśli nie masz racji. -Nie! Nie o to mi... -To bardzo mądre - orzekł pierwszy żółw. - Dzięki, Astmo! 175 Ruth poczuła się lepiej. Później, gdy na chwilę znaleźli się sami, Naomi spytała: — Czy właśnie dokonałeś cudu? - Nie - odparł Astma ze śmiechem. - Chodziło o to, że wszystko będzie dobrze dla mnie, bo stąd zniknę! Pół godziny później, kiedy młodzi Perversie zakończyli wyżerkę numer dwa, impreza na wzgórzu zaczęła wyraźnie przygasać. Dzieciaki rozeszły się we wszystkie strony, by trawić w spokoju. W barze zabrakło lodu, a nieliczne zwierzęta, które tam pozostały, wznosiły zaprawione melancholią toasty. Może właśnie dlatego wcześniejszy rozłam, przeprowadzony przez nornice, wciąż nie zanikał. Astma chodził tu i tam, na powrót poznając swoich wyznawców. Próbował ich przekonać (na ogół bez skutku), że nie ma znaczenia, czy wolą jedną nornicę, czy drugą. - Słuchajcie, zgadzam się z wami, że nie zawsze wyrażam się jasno - zwrócił się do dwóch żółwi o sceptycznych minach - ale daję wam słowo, że nie chcę, byście o to walczyli. - Ale my lubimy walczyć - stwierdził jeden z żółwi. -Wiem, wiem, właśnie dlatego mówię wam, żebyście tego nie robili. Słuchajcie... - Astma próbuje chyba powiedzieć - odezwał się drugi żółw - że nie powinieneś walczyć, jeśli nie masz racji. - Nie! Nie o to mi... -To bardzo mądre — orzekł pierwszy żółw. — Dzięki, Astmo! 175 - Tak, dzięki - dodał drugi żółw. Zaczęły się oddalać, ale po chwili jeden przystanął i się obejrzał. - A przy okazji, którędy do Niemałej Czarownicy? Astma nie odpowiedział. Odwrócił się zniechęcony -w samą porę, by zobaczyć, jak jakaś antylopa gnu sika do Kamiennej Wanny. - Nie rób tego! - zawył ze złością. Podeszła do niego Naomi. - Widziałam tę sytuację z żółwiami. Kiedy tylko się zjawiłeś, wszyscy zaczęli opowiadać się po czyjejś stronie i skakać sobie do gardeł. Jak to znosisz? - Będę szczery - powiedział Astma, krzyżując łapy. - Na początku bardzo mnie to drażniło. Potem, kiedy coś takiego wydarzyło się już milion razy, coś do mnie dotarło: będą ze sobą walczyć niezależnie od tego, czy jestem w pobliżu, czy nie. Może to, co im powiem, sprawi, że coś się zmieni. Mam tylko nadzieję, że nie na gorsze. - Oczywiście, że nie! — zapewniła Naomi, próbując wymyślić jakikolwiek przykład. Pochyliła się i poklepała kota po grzbiecie. - Głowa do góry. Wszystko stanie się o wiele prostsze, kiedy będziemy mieć wspólnego wroga. - I poszła w swoją stronę, wesoło pogwizdując. Astma przewrócił się na grzbiet i machnął łapą w geście frustracji. Jako chłopak, najstarszy z rodzeństwa, a także osoba, posługująca się mottem „najpierw jedz, potem sprawdzaj", 176 Picia mógł znieść więcej kalorii niż Zuzka i Wygódka, wkrótce więc był gotowy na kolejny wypad do bufetu. Po-stapokaliptyczny wygląd stołu, na którym zostały odpadki z odpadków, i to takie, że na ich widok nawet cap by się porzygał - wszystko to nie miało znaczenia dla wczesnego nastolatka o stalowym żołądku. Astma go powstrzymał. - Chcesz, żebym pokazał ci widoki? Tam płynie rzeka, a tamta lepka plama to Kar Mel... - Nie, muszę coś zjeść - odparł Picia, odsuwając Astmę. Kiedy szykował się do wyżerki numer trzy, usłyszał dziwny hałas, jakby nierównomierne łoskotanie. Doszedł do wniosku, że to układ pokarmowy, więc wzruszył ramionami i zaczął się objadać. Pięć metrów dalej Astma wciąż leżał na grzbiecie i próbował osiągnąć spokój umysłu. Podeszły do niego gęś, ośmiornica i małż. - Przepraszam, Wasza... Futrzastość - powiedziała gęś. -Założyliśmy się w firmie, kiedy wrócisz do Blarnii. - Tak, no i co? - spytał Astma. Pustynia była całkiem przyjemna. Po co w ogóle ruszał się z pustyni? - No i to, że wygrałam - wyjaśniła gęś. - Ale nie chcą mi oddać pieniędzy. Mówią, że to ty powinieneś zapłacić. Jako kot, Astma słyszał łoskot jeszcze lepiej niż Picia. - Czy któreś z was wydało ten dźwięk? - Nie - zaprzeczyła gęś. Nagle obok nich przemknęła Wygódka. - Niech ktoś ją złapie, zanim nabije się na pal - powiedział Astma, czytając dziewczynce w myślach. Ośmiornica spełniła polecenie. 177 - Ściśnij mocniej! - krzyknęła do niej dziewczynka. -Ciągle mogę oddychać. Potem poj awiła się Zuzka, dmuchaj ąc w swój ą trąbkę z tłustego czwartku. Pod jej nogami plątał się ten irytujący maluch, Wściekły Wark, szczekający zajadle i gryzący ją w pięty. Kilka zwierząt wystąpiło naprzód, chcąc załatwić pieska. - Nie - powiedział Astma i uniósł łapę. - Niech Picia to zrobi. - Co? - zdziwił się chłopak. Kawałek ciasta wypadł mu z ust i wylądował na koszuli. - Jem przecież. Astma wydawał się niewzruszony. - Nie mówisz poważnie. Zuzka biegała teraz w kółko, ale nieznośny natręt nie opuszczał jej na krok. - No, dawaj, mięczaku! Nie cierpię na sobie psiej śliny! Picia zauważył, że wszystkie oczy zwrócone są na niego. - Oj, skoro wam zależy... - Dziesięć funciaków na sierściucha - powiedziała gęś. - Pięćdziesiąt na debila - odparła ośmiornica, po czym puściła oko do małża. - Przeczytałam, co będzie dalej. Picia stanął na drodze wściekającego się yorka, nie zastanawiając się, co zrobi później. Pies przerwał pościg za jego siostrą i zaczął gonić chłopca. Biegali, zataczając krąg za kręgiem. Tłum był bardzo niezadowolony z tej strategii, która, trzeba przyznać, do niczego nie prowadziła. Jeśli czymś rzucę, to na pewno pomoże, pomyślał Picia. Jego zdaniem rzucanie było dobre na wszystko. Ale czym tu rzucić? Gdy poczuł w boku potężną kolkę, zaczął przeszukiwać kieszenie. Do jego ubrania przyczepiła się spora ilość 178 jedzenia, było to jednak za mało, by odwrócić uwagę zwierzaka. W kieszeni znalazł różową, piszczącą kość, którą dostał od Świętego Mikusia. Nagle wiedział już, co musi zrobić. - Chodź, piesku! - zawołał, wymachując wyjętą z kieszeni kością. Ścisnął ją kilka razy i zauważył, że Wściekły jest oczarowany. Picia dobiegł do krawędzi wzgórza i z całej siły cisnął zabawką w kierunku rzeki. - Przynieś! Nie czekając na plusk, york pognał za kością. Picia zobaczył, jak zabawka wpada do srebrzystej rzeki, po czym wypływa na powierzchnię. Piesek dobiegł do brzegu, zziajany i przemoczony od topniejącego śniegu, a następnie bez namysłu wskoczył do wody. Trzeba przyznać, że nie brakowało mu odwagi. Tłum zgromadził się wokół Pici i wszyscy wpatrywali się w rzekę poniżej. Widzieli, jak Wściekły płynie ile sił, by dogonić gumową zabawkę, tańczącą na falach przed nim. - Wściekły! Wściekły! Wściekły! - skandowano. Kiedy piesek złapał kość, rozległ się głośny okrzyk, a po chwili przerodził się w jęk, gdy wyczerpany zwierzak zniknął pod wodą ze słabym, niemal żałosnym „plum". W tym momencie na szczycie wzgórza pojawił się inny miniaturowy piesek, który, zwabiony okrzykami, myślał, że znajdzie się tu dla niego coś do jedzenia. - Drugi z jej strażników! - wykrzyknęła jedna z nornic. -Załatwić go! Za nim! Piesek zaczął uciekać, chcąc ocalić życie. Kilku krewkich wyznawców Astmy pognało jego śladem. Gdy całe zamieszanie już się skończyło, Astma podszedł do Pici. -Uklęknij. 179 Zmęczony Picia z prawdziwą radością spełnił polecenie, ale Astma wciąż był za niski. - Dobra, chyba musisz położyć się na ziemi. Chłopiec usłuchał. Astma pożyczył kurzą nóżkę z grilla od stojącej obok nimfy. — Ej! — wykrzyknęła nimfa. — Oddam - zapewnił kot. Potem dotknął Pici nóżką, zostawiając mu na ramieniu ślad z sosu barbecue. - Od dziś nazywasz się Sir Picia Wściekła Kość. Powstań... — Teraz będzie mu łatwiej umawiać się z dziewczynami -mruknęła Naomi do Ruth ze złośliwym uśmieszkiem. - ...Powstań i załatw mi jeszcze parę tych nóżek. Pachną nadzwyczaj smakowicie. ROZDZIAŁ 13 A co w tym czasie porabiał Edi, pytacie? (Nawet jeśli nie pytaliście, udawajmy, że było inaczej). Głównie użalał się nad sobą i przysięgał, że jeśli ujdzie z tego cało, nakręci reklamę antynarkotykową. - Cześć, dzieciaki. Nazywam się Edi Perversie - układał sobie w głowie. - Pewnego dnia wszedłem do szafy i omyłkowo spożyłem ekstrakt ze skórki bananowej. Trafiłem do dziwnej krainy, pełnej egzotycznych stworzeń i niebezpiecznych przygód. Brzmi zachęcająco, co? Błąd. W Blarnii spotkałem bandę kretynów, jeden obrzydliwszy od drugiego. A to było tylko moje rodzeństwo! Ale poważnie, moi drodzy... Niemała Czarownica walnęła Ediego w ucho. - Zamknij się i bądź bardziej przygnębiony! - warknęła. - Jak mówiłem - odezwał się karzeł- mam kuzyna, który jest dżinnem, a przy tym księgowym. Może on mógłby... - Dosyć! - przerwała mu wyniośle wiedźma. - Sprawy finansowe mnie nudzą. Zatrzymajmy się tutaj i pchnijmy akcję do przodu. 181 Cała trójka zatrzymała się w niewielkiej dolinie. Jak wszystkie doliny po wielkich roztopach, także ta była pełna szczątków, pod którym to pojęciem kryją się wzdęte ciała zwierząt leśnych, zaskoczonych podczas prokreacji przez płynącą wodę. - Przynajmniej zginęły, robiąc to, co lubiły - stwierdził karzeł. Edi był głodny, spragniony, spocony, śmierdzący, obolały, zabłocony, niedosłyszący, rozdrażniony i nadąsany. Na szczęście dla Niemałej Czarownicy, był też zbyt zmęczony, by użalać się na którąś z tych dolegliwości. Kopnął sztywnego szczura i opadł na ziemię. - Padam z głodu - oznajmiła Niemała Czarownica, szukając w swoich pociemniałych od potu szatach czegoś do jedzenia. - Chcę jakąś przekąskę... czuję, że się kurczę! - Fuj — zwrócił się karzeł do Ediego, zatykając sobie nozdrza długą brodą. - Synu Atoma, przy tobie nawet trupy zwierząt ładnie pachną. Musisz się wykąpać! Oczy Czarownicy zalśniły, gdy nagle wpadła na pewien pomysł. - Karle, przywiąż tę przystawkę do drzewa. - Wasza Wysokość, nadal nie mamy sznura. - Cholera, facet, uruchom wyobraźnię! - wrzasnęła. Czując się dość głupio, karzeł postawił Ediego przy drzewie i udał, że przywiązuje go niewidzialnym sznurem. Chłopiec był zbyt wyczerpany, żeby stawiać opór. - Dobra, a teraz się cofnij - nakazała. Wycelowała w Ediego różdżkę, z której końca trysnął strumień zimnej wody. - O, tak — powiedział Edi. 182 Po długim marszu był zgrzany, spocony i umorusany błotem, więc woda podziałała na niego odświeżająco. Gdy Niemała Czarownica zdała sobie sprawę, że chłopcu sprawia to przyjemność, natychmiast zamknęła wodę, przekręcając maleńką gałkę na końcu różdżki. Edi natychmiast popadł z powrotem w wywołane wyczerpaniem zamroczenie. Czarownica znów przekręciła gałkę i z końca różdżki wysunęły się dwa ostre zęby. Postąpiła krok w kierunku chłopca, mając bez wątpienia złe zamiary. - Tak sobie myślę - odezwał się karzeł - czy mogłabyś mi zostawić trochę flaków? Gdy Niemała Czarownica miała już uderzyć karła za to bezczelne pytanie, na polanę wskoczył wykończony york-shire terier miniaturka. - Hau! Wasza Wysokość! - powiedział. - On tu jest! - Moim zdaniem to strasznie pretensjonalne, mówić o sobie w trzeciej osobie - stwierdził karzeł, zamierzając się do kopniaka. - Kto? — spytała Czarownica. - On! Ten (hau! hau!) kot! Astma! Piesek zaczął obwąchiwać buty Ediego i szykować się do siusiania. Chłopiec był tak osłabiony, że nawet go nie odpędził. - A, tak - powiedziała Niemała Czarownica. - Przepraszam. To przez niski poziom cukru we krwi. - (Hau) Syn Atoma zabił Wściekłego Warka za pomocą... Czarownica machnęła ręką. - Nie muszę znać szczegółów. To na pewno było coś bardzo głupiego - powiedziała. - Idź i zbierz wszystkie nasze siły, żebyśmy mogli przeprowadzić bezsensowny frontalny 183 atak na znacznie przeważające siły pod dowództwem bohatera tej książki. Pies pobiegł spełnić rozkaz. - Bardzo dobry plan. - Karzeł uśmiechnął się ironicznie. — Nie widzę w nim żadnych słabych punktów. Musi się powieść. Czarownica jak zwykle nie zrozumiała. - Mam to w kontrakcie — oznajmiła, wzruszając ramionami. Nic już jej nie rozpraszało, więc odwróciła się z powrotem do Ediego, który wciąż był przywiązany do drzewa. Szu, szu, szu — wiedźma zamachała solniczką nad głową chłopca. Małe kryształki spadające mu na głowę wybijały jego ostatnią godzinę. Nie pytajcie, komu sypie solniczką... Gdy karzeł zawiązał mu oczy przepaską, Edi przez chwilę zastanawiał się, czy teraz nastąpi coś perwersyjnego. A potem doznał olśnienia i wiedział już, co go czeka, postanowił więc rozpaczliwie grać na czas. - Przepraszam, że mój brat zabił ci psa - powiedział. -On ciągle zabija zwierzęta. Mówi, że niechcący, ale to nieprawda. Kiedyś moja siostra miała papużkę falistą, a Picia robił sobie malinkę odkurzaczem mamy i... - Cisza! — krzyknęła Niemała Czarownica. -Twoje ordynarne wspomnienia źle mi robią na apetyt. - Zaraz, zaraz, opowiem ci kawał, bardzo śmieszny, nie możesz mnie zabić, dopóki nie usłyszysz puenty... Czarownica nie zwracała na to uwagi. Zmieliła nad nim trochę pieprzu, potem rozsmarowała mu na włosach sporą ilość sosu HP. Edi pomyślał o wszystkich dobrych ludziach w swoim życiu i mimo że lista była bardzo krótka, do oczu 184 napłynęły mu łzy. Potem Niemała Czarownica uniosła widelec... i rozpętało się piekło (a może niebo?). Najpierw Edi usłyszał, jak Czarownica kwestionuje czyjeś pochodzenie, a karzeł piszczy ze strachu. Potem rozległy się krzyki, bezładne strzały, głośna muzyka rockowa i chyba (tego nie był pewien) zagrała niewielka orkiestra marszowa. - Nie ruszaj się - dobiegł go ostry, ale miły głos. A potem ostre, ale miłe szczypce przecięły niewidzialny sznur, którym był przywiązany do drzewa. — Uuu, jesteś cały mokry - powiedział ktoś ostro, ale miło. Edi opadł na kolana, a potem zerwał z oczu opaskę i rozejrzał się dookoła. Uratował go ogromny krab i chłopiec miał lekkie wyrzuty sumienia, zastanawiając się, czy krab smakuje tak jak homar i czy ktoś zauważy zniknięcie kraba. - Dajcie mu lufę - powiedział wielki, czarny niedźwiedź. Krowa w okularach podała mu jeden z ręcznie wystruganych przez panią Bobrową kieliszków w kształcie somb- rero. - Proszę. Napitek był domowej roboty i palił w przełyku jak diabli. Edi nie wiedział, czy ma podziękować, czy nie, ale na szczęście się zakrztusił i pytanie stało się bezzasadne. Krowa stuknęła go kopytem w plecy. Cała menażeria snuła się wokół w poszukiwaniu Niemałej Czarownicy i jej woźnicy. A oni tam stali, w samym środku, niezauważeni przez nikogo. - Widocznie uciekli - stwierdził niedźwiedź z rezygnacją. .Okulistyka jeszcze do Blarnii nie dotarła i dlatego większość mieszkańców męczyła się przez całe życie ze słabym 185 wzrokiem. Nawet zwierzęta obdarzone świetnym wzrokiem, takie jak orły, uczyły się ukrywać swoje zdolności pod wpływem presji otoczenia. - Na to wygląda — stwierdziła krowa, kręcąc głową ze smutkiem. Nosiła okulary, więc miała opinię niebezpiecznej wolnomyślicielki. Ale jako że okulary wystrugała osobiście pani Bobrowa, szkła były wykonane z drewna. Krowa rozejrzała się dookoła, po czym dla pewności zerknęła jeszcze znad okularów. — Czarownica na pewno dysponuje potężną magią. - Co?! - wykrzyknął Edi. - Nie widzicie ich? Są tutaj! - Pokazał palcem. Czarownica i karzeł próbowali go odpędzić, bezgłośnie mówiąc „nie". Chłopiec na nich nie zważał. — Stoją przed wami! — zawołał. Mogli już teraz skończyć tę książkę, gdyby tylko... - Ktoś coś widzi? — zwrócił się niedźwiedź do pozostałych, bezmyślnie walących pięściami w drzewa i wyrywających kępy mokrej trawy w przypływie bezsilnej agresji. - Nieee - odparły chórem zwierzęta, włącznie z oposem, który dosłownie wpadł na Niemałą Czarownicę. - Ej, uważaj - powiedziała Czarownica. - Przepraszam - odrzekł potulnie opos. Długi monolog na temat frustracji uwiązł w gardle Edie-go. Po prostu nie miał na to siły. - Popatrzcie tutaj — powiedział znużonym tonem. - Te dwa kształty. Obok wszystkich śladów. - Nie liczył na sukces. Niedźwiedź zmrużył oczy. - To wygląda jak drzewo i... kosz na śmieci czy coś. Jesteś drzewem? — zwrócił się do Niemałej Czarownicy. - Nie — odparła. —Jestem dziełem sztuki nowoczesnej. 186 - A - powiedział niedźwiedź. - Nigdy nie rozumiałem sztuki nowoczesnej. - Odwrócił się do Ediego. - Widzisz? To tylko dzieło sztuki i... - w tym momencie karzeł kichnął - i kichający kosz na śmieci. - Na zdrowie — rzuciła krowa. - Bujaj się - odparł karzeł, wycierając nos. Następnie niedźwiedź podniósł Ediego i posadził na szerokim, włochatym grzbiecie krowy. - Do Kamiennej Wanny! - ryknął. Rozległ się radosny okrzyk i krowa energicznym kłusem ruszyła przed siebie. - Uważaj! - Edi uchylił się przed nisko wiszącą gałęzią. Krowa nie uważała. Straciła przytomność i Edi musiał iść na piechotę. Zespół ratunkowy wrócił na wzgórze, gdzie obozował Astma z resztą zwierząt. Młodzi Perversie spali pod szwedzkim stołem i warczeli, gdy ktokolwiek się do niego zbliżał. Kiedy przyszedł Edi, przepuścili go - w końcu znał wszystkie ich sztuczki i potrafił walczyć równie nieczysto jak oni. Nie było to serdeczne powitanie - Ediemu zresztą wcale na tym nie zależało, chciał tylko, by dali mu spokój i pozwolili napełnić brzuch. - Postąpiłeś jak zdrajca - powiedział Picia, gdy on i jego brat krążyli wokół siebie. - Ot, tak sprzedałeś się do drugiej drużyny... Hej, czy to był ostatni krokiet ziemniaczany? - Obawiam się, że tak - odparł Edi. Wcześniej też nie bał się Pici, ale przy Niemałej Czarownicy nabrał większej 187 - A - powiedział niedźwiedź. - Nigdy nie rozumiałem sztuki nowoczesnej. - Odwrócił się do Ediego. - Widzisz? To tylko dzieło sztuki i... - w tym momencie karzeł kichnął - i kichający kosz na śmieci. - Na zdrowie - rzuciła krowa. - Bujaj się - odparł karzeł, wycierając nos. Następnie niedźwiedź podniósł Ediego i posadził na szerokim, włochatym grzbiecie krowy. - Do Kamiennej Wanny! - ryknął. Rozległ się radosny okrzyk i krowa energicznym kłusem ruszyła przed siebie. - Uważaj! - Edi uchylił się przed nisko wiszącą gałęzią. Krowa nie uważała. Straciła przytomność i Edi musiał iść na piechotę. *** Zespół ratunkowy wrócił na wzgórze, gdzie obozował Astma z resztą zwierząt. Młodzi Perversie spali pod szwedzkim stołem i warczeli, gdy ktokolwiek się do niego zbliżał. Kiedy przyszedł Edi, przepuścili go - w końcu znał wszystkie ich sztuczki i potrafił walczyć równie nieczysto jak oni. Nie było to serdeczne powitanie - Ediemu zresztą wcale na tym nie zależało, chciał tylko, by dali mu spokój i pozwolili napełnić brzuch. p Postąpiłeś jak zdrajca - powiedział Picia, gdy on i jego brat krążyli wokół siebie. - Ot, tak sprzedałeś się do drugiej drużyny... Hej, czy to był ostatni krokiet ziemniaczany? - Obawiam się, że tak - odparł Edi. Wcześniej też nie bał się Pici, ale przy Niemałej Czarownicy nabrał większej 187 pewności siebie. — Słuchaj, myśl sobie, co chcesz, ale myślałem, że ona ma jedzenie. Zuzka, która walczyła z Wygódką o plastikowy widelec, wyrwała się: -To jeszcze nie powód, żeby... Nagle u wejścia do namiotu pojawiła się niewielka i zupełnie pozbawiona majestatu postać Astmy. - Wygódko, nie próbuj się zabić - rozkazał. - Edi, musimy porozmawiać. — Sekundę. — Edi złapał czerstwą bagietkę i wcisnął ją sobie do kieszeni, po czym do drugiej wsunął kilka kawałków masła. — Nie ma pośpiechu — odparł Astma. Gdy już wychodzili, Picia zdenerwował się na to, w jak miły sposób Astma traktuje Ediego. - Koniecznie go ukarz, Astmo! - krzyknął za odchodzącymi. — Nie zapomnij! — A potem zwrócił się do sióstr: -Mam nadzieję, że Edi będzie musiał odcierpieć swoje błędy. Fajnie by było na to popatrzeć. Astma nie zwrócił uwagi na żądania Pici. Jego relacja z Edim nie powinna obchodzić brata. Jak na pewno świetnie wiecie, niektórzy autorzy mają irytujący zwyczaj dyskretnego zaciągania zasłon przy wydarzeniach, które uważają za zbyt drażliwe lub wstydliwe, by je opisywać. Jest jednak oczywiste, że pisanie książek bez wstydliwych momentów nie ma sensu, bo przecież właśnie o nich ludzie chcą czytać. Literatura to plotki na temat wymyślonych osób i nieuczciwe jest opuszczanie soczystych kawałków tylko z powodu „przyzwoitości", „moralności" czy „poszanowania godności ludzkiej". 188 Posłuchamy zatem rozmowy Ediego z Astmą, która już się rozpoczęła: - ...jaki jest więc sens życia? - O, tego nie mogę ci powiedzieć — odparł Astma z drwiną w głosie. — Śmiałbyś się. Astma zmienił temat. - Jak tam w szkole? Przypomnij, do której szkoły chodzisz? Edi odpowiedział. - Naprawdę? Myślałem, że ją zamknęli po przywróceniu egzaminów ogólnokrajowych. A może chodziło o tę, którą zmienili w więzienie, żeby wyeliminować pośrednika? - spytał Astma. - Tak czy owak, co do Czarownicy, to wiesz, że jest durna, prawda? - W końcu się zorientowałem - przyznał Edi. Posmarował masłem kawałek bułki i zjadł. - Daj mi jeden z tych kawałków masła - poprosił Astma. Edi zdjął folię i położył kosteczkę na ziemi. Kot lizał ją podczas rozmowy. - Dziękuję - powiedział. — No, ucz się na własnych błędach. Nie jesteś pierwszym facetem, który myślał... - Portfelem, wiem. A, mówiłeś o moich... Nie tylko o to chodziło - powiedział Edi z rumieńcem na twarzy. — Kiedy ją poznałem, wydawała się taka... energiczna. I traktowała mnie o wiele lepiej, niż moje głupie siostry i brat. Mam dosyć tego, że się mnie czepiają tylko dlatego, że brak im ambicji czy inteligencji. Nie wiesz, jak to jest — poskarżył się."- Wszyscy twoi krewni i znajomi to święci i różni tacy. - Myślisz, że nie wiem, co to rywalizacja wśród rodzeństwa? — spytał Astma. — Jak myślisz, co zrobili moi bracia i siostry, kiedy mama powiedziała im, kim jest mój tata? 189 Najpierw rozpowiadali, że jestem adoptowany, a potem, że zadzieram nosa... Oczywiście, trudno ich winić. Mogłem później chodzić spać, nie miałem żadnych obowiązków w domu... Dręczyli mnie. Aż sprawiłem, że odpadły im _______. - Roześmiał się na to wspomnienie. - Szkoda, że nie mogę tego zrobić swojemu rodzeństwu - powiedział Edi. - Pomyśl, ile dobrego by z tego wynikło dla ludzkości. No, dalej. Pewnie wystarczy, że wyciągniesz łapę. - Edi wyjął z kieszeni wymięty banknot pię-ciofuntowy. -To dla ciebie. Przynajmniej spróbuj. - Nie - odrzekł Astma i znowu wybuchnął śmiechem. Dopiero później Edi zdał sobie sprawę, jak dziwny jest śmiech kota. — Edi - powiedział kot - mądrość to dobra cecha, ale nie jedyna. Każdy ma jakiś talent. Każdy może dać coś od siebie. - Nawet mój brat i siostry? - Oprócz nich. Nie, żartuję. - Wymień jedną taką rzecz. Astma zawahał się, po czym powiedział dość pośpiesznie: - Na pewno coś mi później przyjdzie do głowy, ale nie w tym rzecz. Zakulisowy Redaktor daje każdemu prawo do spokojnego życia, a oni nie mają obowiązku niczego ci udowadniać. Jeśli dostatecznie się na tym skupisz, przekonasz się, że nie są tacy źli. A jeśli nawet są, możesz sobie pozwolić na chamskie komentarze, byle nikt nie słyszał. - Łatwo ci mówić - mruknął Edi. - Dla ciebie wszystko jest proste. - Jak rozumiem, nigdy nie widziałeś moich wyrobów stolarskich. 190 W tym momencie kolejny hałaśliwy i triumfujący „zespół ratunkowy" pojawił się na wzgórzu, niosąc rzeczy „uratowane" od popleczników Niemałej Czarownicy. Przywódca grupy, dość korpulentny deresz, podbiegł do Astmy, podekscytowany i radosny niczym mały źrebak. - Popatrz, Astmo - powiedział. — Popatrz na wszystko, co w twoim imieniu wyzwoliliśmy. - Och, na miłość moją - przerwał mu Astma. - Co masz na sobie? - Wnętrzności szarpii - odparł koń, tym razem nieco ciszej. - Zaskoczyliśmy je we śnie. - I pozabijaliście? - spytał surowo kot. -No, tak. Nie mogliśmy wyzwolić ich rzeczy bez... w końcu to tylko szarpie... - Które zabiliście. - Słuchaj, wiedziałem, że możesz tak to odebrać — przyznał koń, trochę się jąkając. — Ja widzę to tak, że byłem po prostu miły. Skoro Zaświaty są wspaniałe, a co do tego wszyscy się zgadzamy, uznałem, że najlepsze, co mogę zrobić, to wysłać tam szarpie jak najwcześniej. - Nie rozumiesz, o co mi chodzi — stwierdził Astma. - Życie wieczne, bez cierpienia, bez trosk, bez bólu pleców i łupieżu - powiedział koń. - Bez wątpienia wyświadczyłem im wielką przysługę. Nawet gdyby zostały przy życiu, byłoby im bardzo ciężko, skoro wróciliśmy do władzy. Na pewno to przyznasz. Przez sto lat żyliśmy w ucisku. Teraz nasza kolej, żeby... Astma zawył gniewnie. - Wystarczy! Porozmawiamy o tym później. 191 Koń mówił dalej. - To znaczy nazywają to „moralnym oczyszczeniem", ale tak naprawdę wszystko po prostu wraca do... - POWIEDZIAŁEM „WYSTARCZY'! Koń odwrócił się i, opuściwszy głowę, odbiegł kłusem. - Nic dziwnego, ze zawsze umierasz - mruknął. - Słyszałem to! - krzyknął Astma. Kiedy wrócili do namiotu, karzeł Czarownicy gawędził przyjaźnie z młodymi Perversie. - To tylko praca, wiecie? - powiedział. Z kamizelki wyjął pognieciony kawałek papieru i podał go Zuzce. - Wydajesz się... najmniej odpowiedzialna. Możesz przekazać Astmie moje CV? - Sam mu je daj - odparła Zuzka, wskazując ręką. Karzeł odwrócił się i zobaczył Picie. - Proszę... Picia nic nie powiedział, tylko pokazał ręką kota, który chrząknął znacząco. - Oj! Przepraszam! - wymamrotał karzeł z zażenowaniem. - Nigdy nie wiem, jaką postać przybierzesz. - Ostatnim razem prawie nikt mnie nie zrozumiał, więc tym razem postanowiłem wybrać coś mało imponującego i niesprawiedliwie wyśmiewanego - wyjaśnił Astma. - Złagodzić wizerunek, wiesz? - Bardzo mądrze, bardzo mądrze - powiedział karzeł, po czym odwrócił się do dzieci. - Macie wielkie szczęście, że prowadzi was ktoś tak mądry i szlachetny. 192 - Dosyć tych pochlebstw. Co chcesz przekazać, synu Grubego? Karzeł zarumienił się i powiedział: -Wasza Kotowatość, moja aktualna pracodawczyni, Niemała Czarownica... Właściwie to była praca tymczasowa... Właśnie rozmawiałem z tą córką Steve'a o ewentualnej możliwości zatrudnienia... - Pogadaj z nornicami - poradził Astma. — Coś jeszcze? - Moja pra... to znaczy moja aktualna pracodawczyni... - Już to mówiłeś - wtrącił z irytacją Picia. - Chce z tobą porozmawiać. - Złapał zużytą serwetkę i zamachał nią niczym białą flagą. - Pertraktacje, gwarancja bezpieczeństwa, te rzeczy. - Rozumiem - powiedział Astma. - Przekaż jej, że się zgadzam, pod warunkiem, że wyjmie z różdżki baterie i położy je na ziemi, tak żebym je widział. - A jeśli ma zapasowe? - szepnęła Zuzka. - Wszystko gra - zapewnił ją Edi. - Czytałem, co będzie dalej. - Czy tutaj tylko ja nie czytałem, co będzie dalej?! - zawołał Astma. - Idź! Karzeł oddalił się szybkim krokiem i po chwili w polu widzenia pojawiła się Niemała Czarownica, wyglądająca jak góra lodowa, tyle że mniej użyteczna. Powoli, pocąc się obficie, Czarownica podeszła do Astmy. Wszystkie w miarę jadalne zwierzęta rozpierzchły się, by znaleźć się poza zasięgiem okrutnych i wprawnych ciosów widelca. Stanęła przed kotem, górując nad nim niczym furgonetka zaparkowana przy talii kart. - Masz tu zdrajcę - powiedziała, wskazując Ediego. 193 Chłopiec wykonał obelżywy gest. - Zdrajcę? - powtórzył Astma. -To obywatel Zjednoczonego Królestwa, moja droga, a nie Blarnii. A zresztą, skoro jesteś Królową Blarnii, dlaczego pomaganie tobie miałoby czynić go zdrajcą? - Oooo! Trafiona! - poniosło się wśród gapiów. Astma ich uciszył. - Oczywiście, jeśli mówisz, że nie jesteś Królową... Na twarzy Niemałej Czarownicy malował się wyraz wielkiej udręki. -Teraz sobie przypomniałam, jak się z tobą rozmawia. Zawsze cholernie boli mnie głowa. — Potarła czoło. - W takim razie frajer. Zgodzisz się, że to frajer? - Musisz przyznać, że tym razem trafiła - powiedział Picia, szturchając łokciem brata, który splunął mu na but. Zuzka, w niezwykłym (jak na nią) przypływie nieposłuszeństwa, rzuciła w olbrzymią władczynię kawałkiem masła. Kosteczka odbiła się od głowy Czarownicy. Karzeł, który wiedział, że schylenie się jest dla niej tak samo niemożliwe, jak wykonanie pięćdziesięciu podskoków, podbiegł, podniósł masło i podał je kobiecie. - Dziękuję - powiedziała, po czym je odwinęła i wsunęła sobie do ust. - Wszyscy są dość niesympatyczni — stwierdził Astma. -Wyróżnianie Ediego jest nie w porządku. - Hej! - krzyknęły pozostałe dzieci. Wygódka była zaślepiona gniewem. Wyczuwając śmiercionośną moc Czarownicy, rzuciła się na nią. Zuzka złapała siostrę za kołnierz i przyciągnęła szamoczącą się, opętaną przez Tanatosa Wygódkę z powrotem. 194 Czarownica zobaczyła szarpiącą się ośmiolatkę i syknęła: - No, dawaj. A potem zwróciła się do Astmy: - Najwyraźniej nie panujesz nad tłumem, który zgromadził się przy tobie. Porozmawiajmy na osobności. - Słuchajcie, zostawcie nas na trochę i idźcie się pobawić - powiedział kot do tłumu. - Poćwiczcie wiwaty, których was nauczyłem. Jeśli będziecie robić piramidę, pamiętajcie: mniejsze zwierzęta na górze... I proszę, koniec z rozłamami. Ciżba rozeszła się, powoli i z wyraźną niechęcią, jako że w Blarnii nie było zbyt wiele do roboty, a ta konwersacja mogła się okazać jaką taką rozrywką. Astma jednak przywykł już do narzekań. Kiedy zostali sami, wrócili do rozmowy. - Najlepszy sposób, żeby znaleźć łajdaków w dowolnej społeczności, to pozwolić, by zrobili to za ciebie — stwierdził Astma. — Ci, którzy chodzą i krzyczą „zdrajca", to łajdaki, co do jednego. - Ciągle te mądrości - wypaliła Czarownica. - Nie masz siebie dosyć? Tak czy siak, oboje wiemy, że chłopiec jest mój. A może zapomniałeś o Tandetnej Magii? Uszy Astmy odwróciły się w tył - hipopotamy znowu przewróciły piramidę - a potem z powrotem w przód. -Jeśli masz na myśli nędzne literackie triki - powiedział - które mają przydać opowieści tandetnego dramatyzmu, to doskonale zdaję sobie z nich sprawę. - Wcale nie są nędzne! - Czarownica zawyła z wściekłości. - Życiem kierują pewne reguły i... gdzie byśmy byli, gdyby wszyscy lekceważyli bezsensowne, arbitralne założenia, z którymi nie mają nic wspólnego? 195 - W niebie, zapewne - odparł Astma. - Nie możemy po prostu wieść spokojnego, rozsądnego życia, tak jak nam się podoba! — powiedziała Czarownica. - Musimy mieć zbiór zasad, których wszyscy będą przestrzegać, czy tego chcą, czy nie. - Liczy się nie sama zasada, ale przyczyny, które za nią stoją — odparł Astma. — Jeśli te przyczyny są dobre, wtedy należy ocenić samą zasadę. Czy jest słuszna? Nie tylko proporcjonalna, ale miła? Inteligentna? Mądra? Każdy z nas musi sam to rozważyć, nie wolno się zasłaniać zwyczajami ani ogółem. Niesłuszne zasady należy łamać, aby nadać im lepszą formę. - I dlatego zawsze ponosisz klęskę - stwierdziła kwaśno Czarownica. - Nieważne, ile razy wracasz, nigdy nie stosujesz się do reguł. Uważasz, że jesteś wyjątkowy... - Uważam, że każdy jest wyjątkowy. - ...ale to nieprawda. Spójrz na siebie! Nawet kiedy nie masz ubrania, wyglądasz beznadziejnie! Cały brudny. Zawsze spłukany. Za każdym razem kończysz jako kloszard i wszyscy nie mogą się doczekać, żeby się ciebie pozbyć. Astma wzruszył ramionami. - Jeśli chodzi o Tandetną Magię, miej pretensje do Zakulisowego Redaktora, a nie do mnie - powiedziała Czarownica. - Chcę polędwicę z tego chłopca. - Wtem na jej twarz wypełzł diabelski uśmiech. - Oczywiście, można by go oszczędzić, jeśli... - Jak? - spytał Astma. Edi był jedyną choć trochę interesującą osobą, jaką spotkał po przybyciu do Blarnii. -Jeśli dasz mi tyle puddingu, ile waży chłopiec - powiedziała. - Wejdę do Kamiennej Wanny, a wtedy ty mnie 196 nim oblejesz. - Wpadła w ekstazę. - Wyżrę sobie drogę do wolności! Astma zmarszczył czoło. - Nie sądzę, by Zakulisowy Redaktor na to pozwolił. - No i kto się teraz zasłania zwyczajami? - spytała gorzko Czarownica. - Mam inną propozycję - oznajmił Astma. Astma wrócił do namiotu, gdzie jego wyznawcy toczyli ponurą, sekciarskądysputę o tym, czy przy rozdawaniu pomponów i megafonów należy kierować się ściśle kryteriami płci. - Co ci zajęło tyle czasu? - spytał Edi. -Nic. Astma nigdy nie zmierzał prosto do celu. Tym razem jego uwagę odwrócił cień motylka. Kot gonił go przez dłuższą chwilę. - Więc będę musiał z nią iść, tak? - spytał Edi. Niezwykłe, że coś, co kiedyś stanowiło jego najgorętsze pragnienie, teraz wydawało się perspektywą nadzwyczaj mało zachęcającą. - Masz szczęście - odparł Astma. - Nie musisz iść. - Co się stało? Jak ją przekonałeś? - Nie zawracaj sobie tym głowy - poradził Astma i po-mlinął odgryźć kwiat mlecza. - Dobra - odrzekł Edi, z chęcią stosując się do rady. Powrócił do przerwanej czynności zbierania kamyków do rzucania w rodzeństwo. O, ten ostry będzie dobry, powiedział do siebie. 197 ROZDZIAŁ 14 Kiedy tylko Czarownica się oddaliła (co zajęło trochę czasu, bo sapała, dyszała, rzęziła i opierała się o drzewa), Astma zwołał wszystkich do namiotu i powiedział: — Przenosimy obozowisko. — Musimy? — spytała koszatka. - Wszędzie indziej śmierdzi. — Tak, musimy - odparł Astma. - Idziemy do Brodu Ba-zooki. Zrzędząc tylko trochę bardziej niż zazwyczaj, zwierzęta i stworzenia mityczne odłożyły chwilowo na bok frakcyjne spory i wzięły się do pakowania. Wkrótce cała grupa ruszyła w drogę do Brodu. Wygódka podbiegła do Astmy. — Astma! Astma! Astma! Astma! Astma! — zawołała. — Tak, Wygódko? - spytał kot, siląc się na wyrozumiałość. — Edi mówi, że jesteś zawoalowaną alegorią. To prawda? — Możliwe — powiedział Astma, rumieniąc się pod sierścią. — A możesz powiedzieć, kim miałbym być? 198 Wygódka powoli pokiwała głową, co oznaczało „nie mam pojęcia". -Podpowiem ci. Kiedy byłem człowiekiem, miałem wielu wyznawców... Ludzie ciągle o mnie pamiętają, chociaż umarłem bardzo dawno temu... Mam mówić dalej? Dziewczynka skinęła głową, zupełnie zdezorientowana. - Ciągle o mnie mówią. Napisano wiele książek o tym, co powiedziałem i zrobiłem. - Hmm... - mruknęła Wygódka, wysilając umysł, ale bez skutku. - A jak wyglądałeś? - Miałem długie włosy. Popatrzyła na niego pustym wzrokiem. Astma, choć odznaczał się nieskończoną cierpliwością, zrozumiał, że w całym wszechświecie nie wystarczy czasu na tę zabawę. Ciągnął więc: - Dobra, słuchaj. Dwa słowa, pierwsze na pięć liter... -Urwał, czekając na odpowiedź dziewczynki. Nic. W końcu wyrzucił z siebie: - Zaczyna się na „J", a kończy na „S"! W tym momencie na twarzy Wygódki odmalowało się błogie zrozumienie. - JANIS! - wrzasnęła. - Byłeś Janis Joplin? Jejku! Dasz mi autograf? - Może później. Obok pojawił się Picia. - Wygódka, idź do diabła - powiedział. - Dobra! - zgodziła się dziewczynka i dokądś pognała. -Nie traktuj tego dosłownie! - zawołał za siostrą. - Cześć, Astma. 199 - Cześć, Picia. - No... - zaczął chłopiec, siląc się na niedbały ton. - to kiedy rozwalimy? — Ee... Nie taki jest plan — odparł Astma. -To nie w moim stylu. - Jasne, jasne - powiedział Picia. - Wszyscy mówią, że jesteś nudziarzem i zadzierasz nosa, że nie masz poczucia humoru, ale ja odpowiadam: „Nie, to taka...". — Ironia? — Właśnie, ironia. Że niby coś jest śmieszne, ale nie naprawdę. Taka udawana powaga — wyjaśnił chłopiec. - No to kiedy pomaszerujemy na zamek Czarownicy? - Picia trochę podskakiwałpo drodze. Wyjął słomkę, zwędzonązbaruwna-miocie, i odegrał dramatyczną walkę na miecze z niewidzialnym wrogiem. Potrafił ze wszystkiego zrobić broń. - Ooo, mogę iść w pierwszej linii? Widziałeś, jak sobie poradziłem ze Wściekłym Warkiem... Obiecuję, że zabiję ich mnóstwo... — Nie zrobisz nic podobnego! - oznajmił Astma z naciskiem, jeżąc sierść. - Nie będzie żadnych ataków ani zabijania, dopóki ja tu rządzę! Picia przerwał fechtunek, szczerze zdumiony. -Ale... no to jak... nornice powiedziały... - Nie obchodzi mnie, co powiedziały nornice. - Ogon Astmy kołysał się z irytacji. — Idź za nornicami, jeśli wolisz. Albo za kimś innym, nie zważam na to. Ale jeśli chcesz... -(Tutaj Astma zawiesił głos, szukając metafory, którą chłopiec na pewno zrozumie) - ...grać w mojej drużynie, stosuj się do moich zasad. A Zasada Numer Jeden brzmi: zakaz zabijania. 200 Picia wydał jęk zawodu. - A wiesz, jak brzmi Zasada Numer Dwa? Też „zakaz zabijania". A Zasada Numer Trzy... pewnie się domyślasz... -Robimy wszystko na odwrót! - podsunął chłopiec z nadzieją. - ZAKAZ ZABIJANIA! A jeśli zostanie ci po tym jeszcze trochę energii, miłuj swoich wrogów. I, kiedy się tylko da, wspomagaj biednych i wzgardzonych. Jest jeszcze wiele zasad, ale na razie wystarczy. Idź i popracuj nad tymi, a kiedy już się z nimi oswoisz, podam ci inne. Rozumiesz? Picia wyglądał zupełnie tak, jakby się właśnie dowiedział, że w profesjonalnym wrestlingu zawodnicy udają. A potem jego rysy wykrzywiły się w uśmiechu. - Rozumiem - potwierdził. - To dobrze! - powiedział Astma z ulgą. - A teraz idź i powiedz wszystkim innym, bo już mam po dziurki w nosie tłumaczenia tego w kółko. - ...planujesz ukradkowy atak! Chcesz to załatwić sam, jak komandos, czy zabierzesz mnie ze sobą? Umiem zachowywać się bardzo cicho i pomaluję sobie twarz, żeby lepiej się zamaskować. A Wygódka mówi, że posiadasz nadnaturalne moce. Masz noktowizję? Mogę zobaczyć? Zamierzasz jej użyć podczas ataku? Zamiast syknąć na chłopaka, Astma przeprosił i został z tyłu, by dołączyć do obu dziewczynek z rodziny Perversie. Został z Zuzką i Wygódką do końca wędrówki. Uznały, że wygląda dosyć smutno. - Wszystko w porządku? - zapytała kota Zuzka. - Nie cieszysz się z powrotu do Blarnii? 201 Picia wydał jęk zawodu. - A wiesz, jak brzmi Zasada Numer Dwa? Też „zakaz zabijania". A Zasada Numer Trzy... pewnie się domyślasz... - Robimy wszystko na odwrót! - podsunął chłopiec z nadzieją. - ZAKAZ ZABIJANIA! A jeśli zostanie ci po tym jeszcze trochę energii, miłuj swoich wrogów. I, kiedy się tylko da, wspomagaj biednych i wzgardzonych. Jest jeszcze wiele zasad, ale na razie wystarczy. Idź i popracuj nad tymi, a kiedy już się z nimi oswoisz, podam ci inne. Rozumiesz? Picia wyglądał zupełnie tak, jakby się właśnie dowiedział, że w profesjonalnym wrestlingu zawodnicy udają. A potem jego rysy wykrzywiły się w uśmiechu. - Rozumiem - potwierdził. - To dobrze! - powiedział Astma z ulgą. - A teraz idź i powiedz wszystkim innym, bo już mam po dziurki w nosie tłumaczenia tego w kółko. - ...planujesz ukradkowy atak! Chcesz to załatwić sam, jak komandos, czy zabierzesz mnie ze sobą? Umiem zachowywać się bardzo cicho i pomaluję sobie twarz, żeby lepiej się zamaskować. A Wygódka mówi, że posiadasz nadnaturalne moce. Masz noktowizję? Mogę zobaczyć? Zamierzasz jej użyć podczas ataku? Zamiast syknąć na chłopaka, Astma przeprosił i został z tyłu, by dołączyć do obu dziewczynek z rodziny Perversie. Został z Zuzką i Wygódką do końca wędrówki. Uznały, że wygląda dosyć smutno. - Wszystko w porządku? - zapytała kota Zuzka. - Nie cieszysz się z powrotu do Blarnii? — Oczywiście, że się cieszę — odparł. - Po prostu za każdym razem, kiedy już mi się wydaje, że ktoś w końcu zrozumiał, okazuje się, że wcale tak nie jest. — A grozisz im? - spytała Zuzka. - Nauczyciele w mojej szkole robią to bez przerwy. Pewnie niczego bym się nie nauczyła, gdyby nie grozili, że mnie uderzą albo upokorzą. Grupa dotarła do miejsca, gdzie rzeka była szeroka i płytka, a otaczające ją błoto różowe i nadzwyczaj kleiste. — Dobra, zatrzymujemy się! Przed nami Bród Bazooki! Jakiś kazuar przystanął, usiłując wydobyć nogi z różowego szlamu. — Chyba żartujesz. Zatrzymujemy się tutaj? . — Właśnie tak. Żaden nieprzyjaciel nie zaskoczy nas przy Brodzie Bazooki - wyjaśnił Astma. I była to prawda, choć prawdą było również to, że sami znajdą się w pułapce. — Zupełnie jakby nie chciał walczyć - zrzędził Picia, wydłubując sobie z włosów trochę różowego błota. - A może chce tylko, żeby wróg tak pomyślał! — Wygódka, nie wkładaj tego do ust! — krzyknęła Zuzka, wytrącając siostrze z ręki garść błocka. — Ale wszyscy to robią — jęknęła dziewczynka. I miała rację. Wszystkie zwierzęta zaczęły żuć błoto i robić z niego duże, różowe balony. Ktoś znalazł nawet dziwne krzaki, z których zamiast liści wyrastały maleńkie komiksy. Nie były zbyt śmieszne, ale cud pozostawał cudem. — A gdyby wszyscy skoczyli z mostu... - Zuzka uświadomiła sobie niedorzeczność tego retorycznego pytania i w końcu dała sobie spokój. Wygódka żuła razem z pozostałymi. Wieczór spędzano na cichych rozmowach, a kiedy Wygódkę trzeba było 202 czternasty raz ratować przed zadławieniem za pomocą rękoczynu Heimlicha, dzieci postanowiły pójść spać. Picia i Edi, jako zbędni dla akcji, natychmiast usnęli. Ich siostry jednak nie mogły zmrużyć oka. Często bywa tak, że najtrudniej o odpoczynek, kiedy najbardziej go potrzeba. Myśli dziewczynek zwróciły się ku czekającym je - bez wątpienia doniosłym - dniom. - Czuję, że zaraz stanie się coś strasznego - powiedziała Zuzka. - Masz za swoje, że czytałaś, co będzie dalej — odparła Wygódka, na dobre zarzynając greps. Po chwili rozpromieniła się. - Myślisz, że to może być niebezpieczne? - Nie wiem - przyznała Zuzka z niepokojem. - Myślę, że tak. Wygódka klasnęła w dłonie. - Fajnie! I to tyle, jeśli chodzi o sen tej nocy. Gdy jedna dziewczynka zmagała się z niejasnymi przeczuciami, druga snuła coraz barwniejsze fantazje o autodestrukcji. Kiedy stało się jasne, że żadna z nich nie zaśnie, Wygódka zaproponowała spacer. Zuzka nie miała na to ochoty, bo zdawało jej się, że ktoś mówił ze srebniańskim akcentem, ale kiedy Wygódka wybiegła, siostra nie miała innego wyjścia, niż ruszyć za nią. Księżyc świecił jasno, ale to nie powstrzymało Wygódki przed wpakowaniem się prosto w gąszcz trującego bluszczu. Zaczęła się tarzać, a następnie obiema rękami wpychać sobie rośliny do buzi. - Od tego się nie umiera - powiedziała Zuzka., przytrzymując rękę siostry. — Popatrz! Dziewczynki zamarły w bezruchu. W bladym blasku ujrzały Astmę, który wychodził z niewielkiej budki skrywającej jego kuwetę. Astma zatrzymał się, wciągnął nozdrzami powietrze, a następnie wolnym krokiem wszedł do lasu. - Ciekawe, dokąd idzie? - odezwała się Wygódka. — Idźmy za nim. % - Nie idźmy, ale potem powiemy, że poszłyśmy - zaproponowała Zuzka. Jednakże wszystkim głupim pomysłom Wygódki towarzyszył mimowolny paroksyzm, a zatem siostra już podążyła za kotem. - Dobra, ale bądźmy cicho - powiedziała Zuzka. — Nie chcemy, żeby odesłał nas do łóżek. W ciemnym lesie było dość trudno dojrzeć Astmę. Oczy dziewczynek musiały przyzwyczaić się do ciemności, by mogły śledzić małe pasemko białej sierści na piersi Astmy. Za dnia ledwo było je widać, nocą jednak świeciło jak mały błędny ognik. Przed nimi kot posuwał się przez poszycie powoli, niemal z urazą. - Ciągłe umieranie - powiedział. - Na pewno istnieją lepsze sposoby na życie. Zatrzymał się i nastawił uszy w kierunku dziewcząt. One też przystanęły. Po dłuższej chwili Astma zawołał do nich: - Cześć, dzieci. Dlaczego mnie śledzicie? - Skąd wiedziałeś, że cię śledzimy? — zdziwiła się Wygódka. - No, najpierw rozległy się trzaski w trującym bluszczu, potem Wygódka skręciła kostkę na kretowisku, potem 204 Zuzka potknęła się o zgniłą kłodę, wpadła do parowu i wrzasnęła, bo prawie wylądowała twarzą w jakimś martwym zwierzęciu, potem... Nie wspomniał o fetorze, jaki wydzielały dwie młode istoty ludzkie, które nie kąpały się od początku książki. Doprawdy miło z jego strony. - Dobra, rozumiemy - powiedziała Zuzka. - Dokąd idziesz? - Nie mogę wam tego zdradzić. W każdym razie, to będzie pewnie... - już miał powiedzieć „niebezpieczne", ale potem przypomniał sobie, z kim rozmawia, i dokończył: -...dosyć głupie. - Czy komuś może stać się krzywda? - spytała Wygódka. - Nie — skłamał Astma. - A gdyby ten ktoś był bardzo, bardzo zmęczony? - nie dawała za wygraną dziewczynka. - Pewnie nawet wtedy nie - powiedział Astma. Puścił wyraźne, teatralne oko do Zuzki, by wiedziała, że znów musiałaby zachować czujność wobec samobójczych skłonności siostry. Zuzka zrozumiała, ale z drugiej strony, w obozowisku też nie miałaby spokoju. Równie dobrze mogła w tym czasie robić coś ciekawego. - Mogę iść z tobą? - spytała. Astma wzruszył ramionami. - To wolny kraj, od kiedy tu jestem. Ale musicie obiecać, że wrócicie, kiedy wam każę. - O, wrócimy- powiedziały dziewczynki. - Obiecujemy. Wiedział, że kłamią. Potrafił zajrzeć w serce każdej istoty. Może dlatego często cierpiał na depresję. A, co tam, 205 pomyślał, nie będzie to gorsze od brutalnej gry komputerowej, a może czegoś się nauczą. — W takim razie musimy działać szybko - powiedział. -Wiele się wydarzy, zanim nastanie ranek. Mimo ciemności Astma z łatwością znajdywał drogę w ociekającym wodą leśnym gąszczu. Dziewczynki, które były znacznie większe (a poza tym niezdarne), starały się nadążać, jak mogły. Co jakiś czas Astma zatrzymywał się, owijając nogi ogonem, by mogły go dogonić. Cała trójka prowadziła niezobowiązującą rozmowę, maszerując w świetle księżyca. — Skoro możesz przybrać dowolną postać, dlaczego wróciłeś do Blarnii jako cherlawy kocur? - spytała Zuzka. — I dlaczego nie wybrałeś ładniejszego koloru, na przykład rudego albo szylkretowego? - chciała wiedzieć Wygódka. — Bez obrazy - dodała Zuzka nerwowo. Astma roześmiał się. — Nie biorę tego do siebie — powiedział. — To, co na zewnątrz, nie ma znaczenia. Popatrz na Wygódkę. — Dziewczynka zaczynała już odczuwać skutki kontaktu z trującym bluszczem i ropiejące wrzody lśniły w księżycowym blasku. - Nieważne, jak szorstka i odrażająca staje się jej powierzchowność, wnętrze pozostaje takie samo, a to się liczy. - Przerwał i poczekał, aż przedrą się przez krzaki i go dogonią. — Myślałem o przybyciu do Blarnii w jakiejś silnej i imponującej postaci, na przykład opancerzonego kaszalo-ta. Fajnie by było, nie? A potem zrozumiałem, że mógłbym przez to przekazać błędne przesłanie. Tutejsze stworzenia są nad wyraz proste. Nie można oczekiwać, że w ogóle cokolwiek zrozumieją. Gdybym wrócił jako, powiedzmy, wielki, 206 budzący grozę lew, mogłyby pomyśleć, że trzeba być przede wszystkim dużym, dumnym i dzikim, a zupełnie nie o to chodzi. - Czy to prawda, że im większy ktoś jest tutaj, tym trudniej potem zadowolić Zakulisowego Redaktora? - zapytała Zuzka. - W porównaniu z nim wszyscy jesteśmy małymi gnojkami - odparł Astma. - Gdybym wrócił jako lew, wszyscy mogliby nawet pomyśleć, że chcę, by postępowali jak lwy, pożerali słabych i starych, rządzili przy użyciu przemocy, kłów i pazurów. Zuzka prychnęła. - Naprawdę myślisz, że są aż tak głupi? - Zdziwiłabyś się, co można sobie wmówić - odrzekł kot - kiedy pasuje to do własnej próżności. Postanowiłem więc wrócić jako coś małego i puchatego, co nie kojarzy się z potęgą. Prostacy zabijają czarne koty, bo myślą, że to zwierzęta złe. Pogardzane, nieszanowane — oto zwierzę dla mnie. - Uważam, że powinieneś wrócić jako wielki rekin, w zbiorniku z wodą na głowie, żebyś mógł oddychać. A jakie mógłbyś rzucać bomby! - rozmarzyła się Wygódka. - Małe też może być silne — powiedziała do niej Zuzka pouczającym tonem starszej siostry. - Pamiętasz,- jak połknęłaś szerszenia? Oczy Zuzki przywykły już do ciemności i dziewczynka zaczęła rozpoznawać otoczenie. Wracali na wzgórze, pod Kamienną Wannę. Kiedy dotarli do jego podnóża, Astma odwrócił się i powiedział: - Zostanę tutaj. Może wrócicie już do obozowiska? 207 - A co, jeśli nie chcemy? - postawiła się Wygódka. - Wolałbym, żebyście poszły - powiedział Astma. - To, co się tu wydarzy, na pewno będzie... żenujące. - Oczywiście, że wrócimy — skłamała Zuzka. - W takim razie żegnajcie - powiedział Astma. Liznął każdą z nich swoim szorstkim językiem. Odszedł kilka kroków, po czym się odwrócił. - Ciągle tu stoicie - stwierdził. - Wiem - odparła Zuzka, szukając jakiejś wymówki. -Po prostu... kamyk wpadł mi do buta. - W porządku - powiedział Astma, ale tym razem się nie odwrócił. Dziewczynki zrozumiały, na czym polega ta gra, i zaczęły iść tyłem w stronę lasu. - Dobra, Astma, pa! - powiedziały nieszczerze. - Pa! Kiedy tylko nabrały przekonania, że kot już ich nie słyszy, znowu podkradły się pod wzgórze i ukryły pod krzakiem. Astma doskonale wiedział, co zrobiły, ale teraz nie mógł zaprzątać sobie tym głowy. Miał do odegrania kluczową scenę. Niemała Czarownica siedziała ze swoimi sługusami i grała w remika. Rozgrywkę oświetlało kilka wbitych w ziemię pochodni, rzucających przerażające cienie na nocne stworzenia, które najwyraźniej zgromadziły się, by pogadać, odprężyć się i popatrzeć na koniec Astmy. Nieco dalej kilku mini-olbrzymów tłoczyło się wokół grilla na węgiel drzewny i przewracało emanujące złem hamburgery. - Proszę, proszę - zapiała Niemała Czarownica, gdy Astma pojawił się w polu widzenia. - Nie przypuszczaliśmy, że 208 się zjawisz. Właśnie mieliśmy zagrać w ultimate frisbee. -Piekielne towarzystwo, które ją otaczało, zarechotało złowieszczo. Upodobanie do ultimate frisbee stanowiło część ich na wskroś diabolicznej natury. Były tam ogry i wogry, minotaury i senataury, salamian-dry, świntuchy i krettyny. Były baby-jagi i dziady-zgagi, duchy złych drzew oraz duchy jeszcze gorszych źdźbeł trawy, zebrane do worków, by łatwiej je było transportować. Inkuby i sukkuby czytały sprośne inkunabuły wyjącym mieszkańcom ciemności, którzy nigdy, przenigdy nie myli zębów. Były tam też istoty zbyt potworne, bym mógł je opisać bez dodatkowego honorarium. Trzymając głowę wysoko w górze, z drżącymi wąsami, Astma wmaszerował w sam środek grupy, nie okazując ani krztyny lęku. - Miejmy to za sobą - powiedział. - Związać go - nakazała Niemała Czarownica. Podeszły cztery baby-jagi, których piersi ciągnęły się po ziemi, i skrępowały Astmę. - Nie ma powodu, żeby mnie wiązać - powiedział. — Robię to z nieprzymuszonej woli. Ale nawet Astma nie mógł się oprzeć igraszkom i podskokom na widok dyndających sznurków. - Stać! To nie powinna być dla ciebie zabawa - warknęła Czarownica. Następnie klasnęła w dłonie i poleciła: - Zróbcie mu letnie strzyżenie! Zbliżyło się kilka krettynów, wymachując nożycami. Gdy wzięły się za strzyżenie pięknej, czarnej sierści Astmy, Niemała Czarownica powiedziała: 209 - Skoro się rozgrzałeś, teraz pewnie chcesz się ochłodzić. — Zwróciła się do krettynów: — Zostawcie mu kryzę... i pompon na każdej nodze. - A mogę zostawić kulkę na końcu ogona? - spytał jeden. Czarownica parsknęła głośnym śmiechem. - O, jak najbardziej. Astma miauknął cicho, po czym próbował to obrócić w chrząknięcie. - Przestań użalać się nad sobą - powiedziała, obciągając absurdalnie przymałą koszulkę z napisem „Blarnia - kraina miłości". - Skoro z powodu gorąca wszyscy wyglądamy jak durnie, musisz do nas dołączyć. Dziewczynki w przerażeniu obserwowały rozwój wyda- rzeń. - Nie mogę na to patrzeć - powiedziała Zuzka. - Wygląda tak żałośnie. Dziewczynki patrzyły na strzyżenie przez rozczapierzone palce. W końcu było po wszystkim. Wtedy Czarownica krzyknęła: - Napełnić wannę! Salamindry wypowiedziały zaklęcie i Kamienna Wanna wypełniła się gorącą, spienioną wodą. Wszyscy zaklaskali w dłonie, a cuchnąca stara baba-jaga wzięła Astmę na ręce i zaniosła do wanny. Niemała Czarownica ryknęła triumfalnie: - Wykąpać kota! Zuzka i Wygódka patrzyły ze zdumieniem, jak Astma bez słowa sprzeciwu pozwala, by wrzucono go do kąpieli. Spodziewały się, że zacznie drapać i gryźć napastników, że 210 wyskoczy z wanny i pogna ku wolności, nic takiego jednak nie zrobił. Po prostu siedział, spokojny, choć wyraźnie nieszczęśliwy, podczas gdy obok przeciskał się rozradowany tłum sług zła. Każdy przez chwilę go szorował. W końcu umyto go szamponem i wysmarowano odżywką, po czym wyjęto z Kamiennej Wanny. Dziewczynki stwierdziły, że wydaje się jeszcze drobniejszy niż zwykle, wręcz kościsty. Wytarto go Kamiennym Ręcznikiem i dokończono dzieła Kamienną Suszarką. - A teraz ostateczny cios — oznajmiła Niemała Czarownica złowieszczym głosem. - Przynieście mi ubranka dla lalek! Dziewczynki patrzyły, jak przez głowę wciągają Astmie sukienkę w kwiatki, a następnie brutalnie wciskają mu na uszy absurdalnie różowy czepek. Kot wyglądał żałośnie, jak każde zwierzę, kiedy jego naturalna, piękna forma ulega zmianie. Ale najgorsze miało jeszcze nadejść. Na ziemi rozłożono bowiem kraciasty koc piknikowy. Astma przyglądał się, jak pośrodku stawiają plastikowy, różowy zestaw do herbaty dla lalek. Podniesiono go i posadzono obok. Następnie swoje cielsko posadziła Czarownica. Zdaniem Zuzki wyglądała jak wielka hałda bitej śmietany, tyle że bez mleka. Astma zaczął lizać sobie łapę, próbując zachować odrobinę godności. Chciał odpełznąć gdzieś daleko i schować się, dopóki nie odrośnie mu sierść. - Nie, nie! Masz to przyjąć! Tak się umawialiśmy - powiedziała Czarownica. - Przynieście kotkowi trochę herbatki! Wyjątkowo gruba baba-jaga wzięła filiżankę i udała, że nalewa do niej herbaty. 211 — Z mlekiem? A może z cytryną? Astma nie wiedział co powiedzieć. Umiał znosić fizyczny ból, pod tym względem od dawna był zawodowcem. Ale zmuszanie go, by wyglądał idiotycznie... Wszystko to budziło w nim ogromne zażenowanie, tak ogromne, że mógłby dosłownie umrzeć. Wahanie Astmy rozgniewało Niemałą Czarownicę. - Źle to robisz! Musisz udawać! — Przepraszam — powiedział. — Z mlekiem... i z cukrem. Ze wstydu słowa ledwie przechodziły mu przez gardło. Rozbawiony tłum tylko pogarszał sprawę. Tworzyli dziwną parę, mały, dziwacznie wystrzyżony kot i rozdęta do granic niemożliwości Czarownica, pod ciężarem której wagi pękały jak orzechy. Przez kilka chwil oboje na niby pili herbatę, a potem kobieta podniosła pusty talerzyk. - Kanapkę? - spytała. — Nie, dziękuję - odparł Astma omdlałym głosem. Starał się być tak mały, jak to tylko możliwe. Marzył o ucieczce w zarośla. Rechot tłumu narastał. - Ładny czepek! — krzyknął ktoś. - Zjedz go! Cała scena nieuchronnie do tego prowadziła. Astma ze-sztywniał. Czy lepiej, żeby połknęła mnie w całości? - zastanawiał się. — Nie — powiedziała Niemała Czarownica, rzucając papierową serwetkę w tęczowe wzorki. — To stworzenie jest zbyt... śmieszne, żeby je zjeść. Wśród ciżby poniósł się pomruk wyrażający zdumienie. Czy to możliwe? Ten demon, który kiedyś wessał cały słój 212 majonezu w niecałe piętnaście sekund... ta maszyna do pożerania, której motto żywieniowe brzmiało: „Wszystko, co martwe i usmażone, idzie do środka"... nawet ona nie chce Astmy? Mijały sekundy i niedowierzanie tłumu przeradzało się w śmiech, straszny, chrapliwy, szyderczy rechot. Ale najgorsze, że był to śmiech zaraźliwy. Zuzka. i Wygódka, w swoim punkcie obserwacyjnym dwadzieścia metrów dalej, musiały zacisnąć zęby na patykach, by nie dołączyć do ogólnej wesołości. Astma nie był taki zły, nawet jeśli miał lekkiego hopla, i nie chciały sprawić mu dodatkowej przykrości. W końcu jednak nie mogły się powstrzymać. Wiedziały, że powinny, ale trudno się oprzeć presji tłumu. Upokorzony, w śmiesznych ubrankach, Astma w końcu czmychnął chyłkiem w zarośla. - I już! - powiedziała Czarownica. - Więcej go nie zobaczymy. A teraz chodźmy i pokażmy reszcie tych świrów, gdzie ich miejsce! - O, rany — wyszeptała Zuzka, kiedy w ich stronę ruszyła rzesza najrozmaitszych dzieci nocy, ubranych w turystyczne koszulki, reklamujące Blarnię. - Kryj się! - syknęła do Wygódki, która natychmiast wstała i zaczęła wymachiwać rękami. - Juhuuu! Tu jestem, złe istoty! - wołała, ale na próżno. Wspominałem już o kiepskim wzroku mieszkańców Blar- nii. Zresztą, nawet gdyby coś widzieli w półmroku przedświtu, to ktoś zaczął już sypać świetnymi dowcipami o martwym Astmie i wszyscy śmiali się tak głośno, że nic nie słyszeli. Gdy opadł kurz, Wygódka tupnęła nogą. - Co dziewczyna musi tutaj zrobić, żeby zginąć? 213 ROZDZIAŁ 15 To prawda, że zwolennicy Czarownicy tworzyli raczej grubiańską i paskudną grupę (prawdę mówiąc, na tyle paskudną, że trudno się było nie zastanawiać, dlaczego wyśmiewają wygląd innych). Ale choć nie ubierali się najlepiej, niesprawiedliwością byłoby nazywanie ich „motłochem", jak czynili niektórzy. Po prostu nie mieli takich możliwości, jak inni Blarnijczycy. To jeszcze nie sprawiało, że byli źli. Jasne, niektórzy byli, ale większość robiła po prostu to, co koledzy, bo już taka jest natura nieludzka. Uważali jednak, że reszta mieszkańców Blarnii patrzy na nich z wyższością, i do pewnego stopnia mieli rację. Bez wątpienia niektórzy Blarnijczycy, zwłaszcza ci, którzy chcieli jakoś usprawiedliwić własne niespełnienie, opowiadali jak najgorsze rzeczy o wyznawcach Niemałej Czarownicy. Że zabierają im miejsca pracy, że mają zbyt wiele dzieci, że nie są prawdziwymi Blarnijczykami — to, co zwykle. Ale tak naprawdę większość zarówno jednych, jak i drugich, chciała po prostu jakoś sobie w życiu radzić. A zatem 214 na szczególną ironię zakrawał fakt, że stronnicy wiedźmy szydzili z Astmy. Była to zapewne jedyna istota w całym fikcyjnym świecie, która akceptowała każdego takim, jakim Zakulisowy Redaktor go stworzył, nawet jeśli ten ktoś miał zeza, odrażające wrzody i oddech tak cuchnący, że podpalał nim papier. Wszyscy pozostali - nieważne, po której stali stronie - mieli często nie najlepsze mniemanie o sobie, a przy tym przekonanie, że inni postrzegają ich tak samo. A kiedy jesteś pewien, że ktoś cię nie lubi, na wszelki wypadek nie lubisz go pierwszy. Niemała Czarownica bez trudu wykorzystywała to do własnych celów. Opowiadała im najróżniejsze kłamstwa o innych Blarnijczykach, na przykład takie, że wyznawcy Astmy zjadają dzieci i robią ze sobą po ciemku obrzydliwe TT&cry. Jej stronnicy żyli w izolacji tak długo, że mogli uwierzyć niemal we wszystko, zwłaszcza kiedy mówił to ktoś tak wielki i imponujący jak Niemała Czarownica. Przez cały czas oczekiwania na Astmę na wzgórzu Czarownica podjudzała swoich wyznawców. - Kochamy pokój - mówiła. - Nie chcemy walczyć. - Więc nie walczmy - podsunął minotaur. - Właśnie takie podejście niechybnie prowadzi do wojny - odparła. - Może wypiłem za dużo piwa - rzucił jeden z kretty-nów - ale chyba nigdzie z wami nie pójdę. - Słabość! Nigdy nie okazujcie słabości! Atak ze strony tamtych jest bliski! - powiedziała Czarownica. - Musimy zaatakować pierwsi. - Muszę się upewnić, czy dobrze zrozumiałem — powiedział minotaur. - Ponieważ nie chcemy wojny, musimy 215 wywołać wojnę, żeby mieć pewność, że wojna nie wybuchnie. W przeciwnym razie, jeśli nie zaczniemy wojny... — Na pewno będzie wojna — dokończyła Niemała Czarownica. — Zaraz — wtrącił torbielec. — Wojna będzie na pewno, jeśli ją zaczniemy, prawda? Tłum głośno wyrażał aprobatę. — Słuchajcie, oni chcą tego, co my mamy, i, jeśli ich nie powstrzymamy, zabiorą to nam - przerwała tę wrzawę Czarownica. — Proszę bardzo, niech zabierają - odezwała się baba--jaga, unosząc rąbek swojej nadzwyczaj złachmanionej sukni. — Już wolę chodzić nago. Tłum wzruszył ramionami. Potem do dyskusji wtrąciła się szarpią: — Nie wiem, jak reszta, ale mnie powodziło się całkiem nieźle, od kiedy zjawił się Astma. Wcześniej wszystko było zamarznięte, a teraz wszędzie leżą gnijące trupy. — Nie w tym rzecz! — przerwała jej niecierpliwie Niemała Czarownica. — Chcą zniszczyć cały nasz sposób życia. — A co to w ogóle znaczy? - spytała baba-jaga. — Wszystko, co jest dla nas świeckie - wyjaśniła Czarownica, zmyślając na poczekaniu. Nie spodziewała się takiej dyscypliny logicznej po siłach, było nie było, nieczystych. (Ona sama miała nieszczególnie świeży umysł, zwłaszcza od kiedy zrobiło się gorąco). — Patrzcie, to on! Nadejście Astmy ocaliło ją przed koniecznością dalszych wyj aśnień, ale teraz, gdy obozowisko Astmy i walka były coraz bliżej, gorliwość wyznawców Czarownicy słabła z każdym 210 wywołać wojnę, żeby mieć pewność, że wojna nie wybuchnie. W przeciwnym razie, jeśli nie zaczniemy wojny... - Na pewno będzie wojna - dokończyła Niemała Czarownica. - Zaraz - wtrącił torbielec. - Wojna będzie na pewno, jeśli ją zaczniemy, prawda? Tłum głośno wyrażał aprobatę. - Słuchajcie, oni chcą tego, co my mamy, i, jeśli ich nie powstrzymamy, zabiorą to nam — przerwała tę wrzawę Czarownica. - Proszę bardzo, niech zabierają - odezwała się baba--jaga, unosząc rąbek swojej nadzwyczaj złachmanionej sukni. — Już wolę chodzić nago. Tłum wzruszył ramionami. Potem do dyskusji wtrąciła się szarpią: - Nie wiem, jak reszta, ale mnie powodziło się całkiem nieźle, od kiedy zjawił się Astma. Wcześniej wszystko było zamarznięte, a teraz wszędzie leżą gnijące trupy. - Nie w tym rzecz! - przerwała jej niecierpliwie Niemała Czarownica. — Chcą zniszczyć cały nasz sposób życia. - A co to w ogóle znaczy? — spytała baba-jaga. - Wszystko, co jest dla nas świeckie - wyjaśniła Czarownica, zmyślając na poczekaniu. Nie spodziewała się takiej dyscypliny logicznej po siłach, było nie było, nieczystych. (Ona sama miała nieszczególnie świeży umysł, zwłaszcza od kiedy zrobiło się gorąco). - Patrzcie, to on! Nadejście Astmy ocaliło ją przed koniecznością dalszych wyj aśnień, ale teraz, gdy obozowisko Astmy i walka były coraz bliżej, gorliwość wyznawców Czarownicy słabła z każdym 216 krokiem. To, co wydawało się doskonałym pomysłem, kiedy siedzieli sobie wokół Kamiennej Wanny, teraz nie sprawiało już tak dobrego wrażenia. Kąpanie kota to jedno, ale prawdziwa walka to coś zupełnie innego. Zresztą na czym polegał ten ich „sposób życia", nie licząc bezczynności i strachu? Szczerze mówiąc, wszyscy zaczynali mieć tego dosyć. Duchy, torbielce i krettyny budzą w sobie nawzajem taki sam lęk, jak w ludziach. Co gorsza, nie sposób do tego przywyknąć. To, że ktoś jest, powiedzmy, duchem, jeszcze nie znaczy, że lubi ciągle brudzić sobie spodnie. Zatem jeśli nawet Astma chciał zmienić ich sposób życia - w co wielu wątpiło - możliwe, że byłaby to zmiana na lepsze. To, podobnie jak ludzka niechęć do zbierania cięgów, sprawiało, że coraz więcej wyznawców Niemałej Czarownicy machało ręką na całe to przedsięwzięcie i szło do domów, by omówić wydarzenia wieczoru przy różnych napojach trzymanych na specjalne okazje. Nawet ci, którzy wciąż podążali za Czarownicą, toczącą się ku obozowisku Astmy, zaczęli odpadać, często z pomocą różnych chytrze poukrywanych substancji odurzających. Jeśli Niemała Czarownica chciała, by jej coraz bardziej otwarcie dezerterująca horda szła naprzód, mogła zrobić tylko jedno: powiedzieć (niezgodnie z prawdą, ma się rozumieć), że w obozowisku Astmy czekają całe tony piwa i jedzenia. Gdy Czarownica ze swoimi wyznawcami posuwała się w stronę obozowiska niczym pijana ameba, Zuzka i Wygódka ruszyły na poszukiwanie Astmy. A każdy, kto kiedykolwiek szukał kota, potwierdzi, że znajduje się go wtedy, kiedy zechce zostać znaleziony, i ani chwili wcześniej. 217 No, chyba że kot nie żyje. Znalazły Astmę pod krzakiem jałowca, zwiniętego tak, że ogon zasłaniał mu pyszczek. Wyglądało to, jakby zakrył oczy, chcąc zapomnieć o tym, co się właśnie wydarzyło. — Chyba się przekręcił - powiedziała Wygódka, wyciągając rękę do chudego, wystrzyżonego ciała. — Jak to możliwe? Wbrew temu, co myślisz, kąpiel nie zabija. — Myślę, że umarł ze wstydu - odparła. — To znaczy, popatrz na niego. - Kot wyglądał idiotycznie z krótko przyciętą sierścią i w ubranku dla lalek. — No, jeśli nie żyje — powiedziała surowo Zuzka - powinnyśmy zostawić go w spokoju. Mama mówiła, żebyśmy nigdy nie dotykały martwych zwierząt. — A czy mama tu jest? Nie — odrzekła Wygódka. Lekko trąciła Astmę, czując zazdrość. Skoro Wygódka dotknęła zwłok, pomyślała Zuzka, prędzej czy później dotknie też mnie, więc co za różnica? Zasada „Jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B" doskonale pasowała do pośmiertnych zarazków. Odepchnęła siostrę na bok i podniosła kota. Wygódka, zawsze wrażliwa na punkcie sprawiedliwości, wybuchła: — Hej! Dlaczego ty go trzymasz, a ja nie mogę nawet dotknąć? To, że jesteś starsza, jeszcze nie oznacza... W jej głowie błyskawicznie wykiełkował niecny plan. Wyjęła małą flaszeczkę, którą dał jej Święty Mikuś, po czym ją otworzyła. Paskudna woń natychmiast dotarła do nozdrzy Zuzki. 218 -Cokolwiek zamierzasz, nie rób tego - powiedziała Zuzka. - Nie żartuję. - Idiotka! - krzyknęła Wygódka i chlusnęła cuchnącą cieczą prosto w twarz siostry. Zuzka instynktownie podniosła kociego trupa, by się zasłonić. - Sama jesteś idiotką, idiotko! - wrzasnęła Zuzka. - Zobacz, ubabrałaś tym świństwem całego kota! - Położyła zwierzaka na ziemi. Leżał nieruchomo. - Wcale nie ja, bo ty - odparła Wygódka. - To ty go podniosłaś! - Ale to ty chlusnęłaś tym... Czerwone plamy latały jej przed oczami. Rzuciła się na siostrę. Śmierć Wygódki wydała jej się nagle pociągającą perspektywą, o ile to ona sama miała ją sprowadzić. Dziewczynki zaczęły walczyć, ale Zuzka, która była starsza, szybko uzyskała przewagę. Jej dłonie zacisnęły się na gardle Wygódki. -Tak! - wycharczała Wygódka. - Zrób to! Zrób! W ostatniej chwili Zuzka odzyskała zdrowe zmysły i zwolniła uścisk. W ciemnych zaroślach u stóp wzgórza obie dziewczynki usiadły, dysząc ciężko. - Powiedz, że ci przykro - odezwała się Wygódka. -Nie. Rozwścieczona młodsza siostra chciała podjąć walkę na nowo, ale wtedy coś zauważyła. Kot się poruszył! - Patrz! — wykrzyknęła. Może to była magia, a może złudzenie optyczne, ale Astma bez wątpienia się poruszał. Jeszcze bardziej cudowny był fakt, że ostrzyżona sierść odrastała dosłownie na ich oczach! 219 Astma usiadł i zaczął się zawzięcie myć. - Dziękuję, dzieci - powiedział. - A może powinienem powiedzieć „dziękuję ci, Rogaine"?* Wraz z owłosieniem Astmie wróciły siły. - Mogę wam się przyznać, że strasznie się wstydziłem -powiedział. - Umarłeś? — spytała Zuzka. - Myślisz, że gdybym umarł, to bym o tym wiedział? -odpowiedział pytaniem Astma. - Ludzie często mówią: „myślałem, że umrę ze wstydu", ale najwyraźniej się okazało, że wstyd nie może zabić! Astma pacnął frędzel przy kurtce Wygódki. Kot był upojony radością. Najzupełniej naturalna reakcja, gdy coś, co od dawna budziło twoje przerażenie, okazuje się wcale nie takie straszne. - Ale Astmo, co to oznacza? - spytała Wygódka. - Jesteś w tej książce już wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie należy zadawać takich pytań — odparł Astma. - Nie unikaj odpowiedzi - zwróciła się Zuzka do kota, który energicznie czyścił swoje nowe futerko. - Dobrze, więc oto ona, najlepsza, jakiej potrafię udzielić - powiedział. - Istnieje Tandetna Magia, która dodaje podrzędnym powieściom dramatyzmu. Wzbudzenie miłości do bohatera, a potem jego wykończenie, to jest właśnie Tandetna Magia. Niemała Czarownica wiedziała o tym. Jest Rogaine - znany środek na porost włosów (przyp. tłum.). 220 Astma usiadł i zaczął się zawzięcie myć. - Dziękuję, dzieci - powiedział. - A może powinienem powiedzieć „dziękuję ci, Rogaine"?* Wraz z owłosieniem Astmie wróciły siły. — Mogę wam się przyznać, że strasznie się wstydziłem -powiedział. — Umarłeś? - spytała Zuzka. — Myślisz, że gdybym umarł, to bym o tym wiedział? -odpowiedział pytaniem Astma. - Ludzie często mówią: „myślałem, że umrę ze wstydu", ale najwyraźniej się okazało, że wstyd nie może zabić! Astma pacnął frędzel przy kurtce Wygódki. Kot był upojony radością. Najzupełniej naturalna reakcja, gdy coś, co od dawna budziło twoje przerażenie, okazuje się wcale nie takie straszne. — Ale Astmo, co to oznacza? — spytała Wygódka. -Jesteś w tej książce już wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie należy zadawać takich pytań - odparł Astma. — Nie unikaj odpowiedzi - zwróciła się Zuzka do kota, który energicznie czyścił swoje nowe futerko. — Dobrze, więc oto ona, najlepsza, jakiej potrafię udzielić — powiedział. - Istnieje Tandetna Magia, która dodaje podrzędnym powieściom dramatyzmu. Wzbudzenie miłości do bohatera, a potem jego wykończenie, to jest właśnie Tandetna Magia. Niemała Czarownica wiedziała o tym. Jest Rogaine - znany środek na porost włosów (przyp. tłum.). 220 Astma usiadł i zaczął się zawzięcie myć. — Dziękuję, dzieci — powiedział. — A może powinienem powiedzieć „dziękuję ci, Rogaine"?* Wraz z owłosieniem Astmie wróciły siły. — Mogę wam się przyznać, że strasznie się wstydziłem -powiedział. — Umarłeś? - spytała Zuzka. — Myślisz, że gdybym umarł, to bym o tym wiedział? -odpowiedział pytaniem Astma. - Ludzie często mówią: „myślałem, że umrę ze wstydu", ale najwyraźniej się okazało, że wstyd nie może zabić! Astma pacnął frędzel przy kurtce Wygódki. Kot był upojony radością. Najzupełniej naturalna reakcja, gdy coś, co od dawna budziło twoje przerażenie, okazuje się wcale nie takie straszne. — Ale Astmo, co to oznacza? - spytała Wygódka. — Jesteś w tej książce już wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie należy zadawać takich pytań — odparł Astma. — Nie unikaj odpowiedzi - zwróciła się Zuzka do kota, który energicznie czyścił swoje nowe futerko. — Dobrze, więc oto ona, najlepsza, jakiej potrafię udzielić - powiedział. - Istnieje Tandetna Magia, która dodaje podrzędnym powieściom dramatyzmu. Wzbudzenie miłości do bohatera, a potem jego wykończenie, to jest właśnie Tandetna Magia. Niemała Czarownica wiedziała o tym. Jest * Rogaine — znany środek na porost włosów (przyp. tłum.). 220 jednak coś, o czym nie wiedziała, a konkretnie Tandetniej-sza Magia, która wymaga, by Dobro zwyciężyło, Zło zostało ukarane, a publika wróciła do domu szczęśliwa. Zakulisowy Redaktor wie wszystko, a zatem wie, jacy są ludzie. Nagle Astma wyprostował wszystkie cztery łapy i wyskoczył w powietrze. Powtórzył to cztery razy. - Dlaczego to zrobiłeś? — zdziwiła się Wygódka. - Bez powodu, po prostu z radości. Zawsze tak jest — wyznał. - To najlepsze uczucie na świecie. Myślicie - zapytał pomiędzy kolejnymi liźnięciami futerka — myślicie, że istnieje coś takiego, jak nałogowe zmartwychwstawanie? Dziewczynki wzruszyły ramionami. Mało je to obchodziło i, prawdę powiedziawszy, robiło się trochę chłodno, kiedy powiał wiatr. - A teraz - powiedział Astma — cofnijcie się, dzieci. Chyba zaraz... Zaczął się drzeć i wydawać gardłowe dźwięki. A potem dziewczynki ujrzały coś cudownego, coś, czego na pewno nie zapomną do końca życia: półtorakilową kulę kłaków. Astma odchrząknął. - Od razu lepiej - stwierdził. — A teraz... złapcie mnie, jeśli zdołacie! - I pomknął w zarośla. - Oj, na miłość boską - powiedziała Zuzka. - Chcę wracać do domu. Zmęczone dziewczynki ruszyły za Astmą, choć prawie go nie widziały w pogrążonym w ciemności, błotnistym lesie. Po kilku minutach były całe podrapane gałęziami i poobijane od potykania się o korzenie. Wołały kota i klęły na niego, ale Astma się nie zatrzymywał. W końcu cała trójka znalazła się przed zamkiem Niemałej Czarownicy. 221 - Mam pomysł—oznajmił Astma. —Jestem ostatnim gościem, jakiego spodziewa się zobaczyć. Zakradnijmy się do środka i napędźmy jej stracha. Co mi dacie, jeśli się zmoczy? - Ee, nic - odparła Zuzka. Po swoim odrodzeniu Astma wydawał się znacznie bardziej skory do zabawy, ale przy skorych do zabawy dorosłych zawsze czuła się niepewnie. — Czekaj, to teren prywatny! - zawołała, gdy kot ruszył przed siebie. Wygódka, która szła kilka kroków za siostrą, wypadła z lasu. - Zgubiłam swój drugi but - powiedziała. ROZDZIAŁ 16 Zuzka i Wygódka podziwiały posągi z lukru. Wszystkie zamarły w pozach, w jakich dosięgło je zaklęcie Niemałej Czarownicy. We wszystkich wypadkach były to pozy wulgarne i pełne pogardy. Bardziej śmiałe stworzenia wykonywały po prostu obelżywe gesty. Te, które nosiły spodnie, opuściły je, by pokazać przeciwniczce tyłek. Znaczna część tych zadków byłaby mało apetyczna nawet w normalnych okolicznościach, ale widok, jaki ujrzały dziewczynki, był wręcz koszmarny. Większość rzeźb w znacznym stopniu roztopiła się po nagłym ociepleniu i wyglądała teraz jak lekko pornograficzne świece. Wzrost temperatury sprawił też, że wyroiły się muchy. Ich chmary krążyły teraz nad posągami niczym opary smrodu. Astma szybko przeszukał dom. - Nie ma jej - oznajmił. - No, trudno, ale pomysł był fajny. .Gdy odchodził, zatrzymał go wrzask Wygódki. Dziewczynka odnalazła pana Tumana. 223 ROZDZIAŁ 16 Zuzka i Wygódka podziwiały posągi z lukru. Wszystkie zamarły w pozach, w jakich dosięgło je zaklęcie Niemałej Czarownicy. We wszystkich wypadkach były to pozy wulgarne i pełne pogardy. Bardziej śmiałe stworzenia wykonywały po prostu obelżywe gesty. Te, które nosiły spodnie, opuściły je, by pokazać przeciwniczce tyłek. Znaczna część tych zadków byłaby mało apetyczna nawet w normalnych okolicznościach, ale widok, jaki ujrzały dziewczynki, był wręcz koszmarny. Większość rzeźb w znacznym stopniu roztopiła się po nagłym ociepleniu i wyglądała teraz jak lekko pornograficzne świece. Wzrost temperatury sprawił też, że wyroiły się muchy. Ich chmary krążyły teraz nad posągami niczym opary smrodu. Astma szybko przeszukał dom. - Nie ma jej - oznajmił. - No, trudno, ale pomysł był fajny. .Gdy odchodził, zatrzymał go wrzask Wygódki. Dziewczynka odnalazła pana Tumana. 223 - Tu jest! - krzyknęła. - Astma, Astma, musisz go ożywić! Ma dla mnie składankę! - Co, co, co? - spytał zdumiony Astma. - Składankę - wyjas'niła Zuzka. - Kasetę z wybranymi piosenkami. Zwykle chłopaki dają je dziewczynom, które chcieliby... - Spraw, żeby znów był prawdziwy! - prosiła Wygódka. — Możesz go ożywić, prawda? • Astma zawahał się. - Pewnie bym mógł, ale... - Żadnych ale! Chcę swoją kasetę! — krzyknęła, tupiąc nogą. Jeśli sobie przypomnimy, przez co przeszła w Blarnii, przestaniemy się dziwić, że chciała tego, po co przybyła. -Ale Wygódko, gdybym to zrobił, musiałbym ożywić ich wszystkich - powiedział Astma. — Inaczej postąpiłbym nieuczciwie. - A co innego masz do roboty we wtorek o czwartej nad ranem? - spytała Zuzka. -Ale... skoro Zakulisowy Redaktor postanowił tak ich unieruchomić, na pewno miał swoje powody. Gdybym przywrócił im życie, to... - Astma, jeśli nie przywrócisz życia mojemu przyjacielowi, pokażemy wszystkim zdjęcia, które zrobiłyśmy ci w kąpieli. - Wygódka popatrzyła znacząco na siostrę, po czym dodała: - Bierz się do roboty, dobra? Astma ustąpił — czy miał wybór? Nie był jednak zadowolony. - To nigdy nie prowadzi do niczego dobrego - mruknął, drepcząc do miejsca, w którym Wygódka stała przy panuTu-manie. - Gdzie on ma ręce? - spytał poirytowanym tonem. 224 — Tu jest! — krzyknęła. — Astma, Astma, musisz go ożywić! Ma dla mnie składankę! — Co, co, co? — spytał zdumiony Astma. — Składankę - wyjaśniła Zuzka. - Kasetę z wybranymi piosenkami. Zwykle chłopaki dają je dziewczynom, które chcieliby... — Spraw, żeby znów był prawdziwy! - prosiła Wygódka. — Możesz go ożywić, prawda? , Astma zawahał się. — Pewnie bym mógł, ale... — Żadnych ale! Chcę swoją kasetę! — krzyknęła, tupiąc nogą. Jeśli sobie przypomnimy, przez co przeszła w Blarnii, przestaniemy się dziwić, że chciała tego, po co przybyła. — Ale Wygódko, gdybym to zrobił, musiałbym ożywić ich wszystkich — powiedział Astma. - Inaczej postąpiłbym nieuczciwie. — A co innego masz do roboty we wtorek o czwartej nad ranem? — spytała Zuzka. — Ale... skoro Zakulisowy Redaktor postanowił tak ich unieruchomić, na pewno miał swoje powody. Gdybym przywrócił im życie, to... — Astma, jeśli nie przywrócisz życia mojemu przyjacielowi, pokażemy wszystkim zdjęcia, które zrobiłyśmy ci w kąpieli. - Wygódka popatrzyła znacząco na siostrę, po czym dodała: — Bierz się do roboty, dobra? Astma ustąpił — czy miał wybór? Nie był jednak zadowolony. — To nigdy nie prowadzi do niczego dobrego - mruknął, drepcząc do miejsca, w którym Wygódka stała przy panuTu-manie. - Gdzie on ma ręce? — spytał poirytowanym tonem. 224 - Miał je, kiedy go ostatnio widziałam - odparła dziewczynka. - Pośpiesz się i go ożyw. - Podsadź mnie - powiedział kot. - Muszę na niego dmuchnąć. Zuzka pomyślała, że zwariował — może od zmartwychwstania pomieszało mu się w głowie? Spełniła jednak polecenie i podniosła Astmę. Kot wyciągnął się, aż znalazł się z faunem nosem w nos, a potem dmuchnął. Ciało i krew błyskawicznie zastąpiły lukier - tyle, ile go zostało. Faun ocknął się z kaszlnięciem. - Koci... oddech - parsknął. A potem biedaczek zawył: -Gdzie moje cholerne ręce? Jestem cholernym kaleką! Astma nie był w najmniejszym stopniu zdziwiony. -Ty mu to wyjaśnij, Wygódko. A ty, Zuzka, pomóż mi z resztą. Większość stworzeń - nawet te, które nie wyglądały jak świece zostawione na kaloryferze - nie okazało wdzięczności za przywrócenie im życia. - Byłem sobie w zaświatach i było fajnie jak cholera, wiecie? - powiedział lampart ze stopionymi uszami, gdy cała grupa szła do obozowiska Astmy. — Żadne tam luksusy, ale przynajmniej cisza. Spokój. Rewelacyjny klimat. - A jak czysto — wtrącił jednorożec. — U ciebie też było czysto? .- O tak, bardzo - przytaknął lampart. - Kiedy minął pierwszy szok, muszę przyznać, że byłem bardzo szczęśliwy. Miałem już za sobą wszystkie te jaja i szykowałem się na 225 wieczny odpoczynek a tu nagle... bum! Pan Cudowny ściąga mnie z powrotem do tego całego... — Zaraz, zaraz — przerwała mu Zuzka. - Powinieneś być wdzięczny, że żyjesz. — Wdzięczny? — powtórzył lampart, podnosząc głos^ — Wdzięczny? Z tymi stopionymi uszami? Z lumbago, chociaż myślałem, że na zawsze mam je z głowy? A co z moją żoną? Gdzieś tam czeka, żeby spuścić mi baty. „Słowo daję, kochanie, nie poszedłem się spotkać z Darlene, tylko byłem zaczarowany w rzeźbę z lukru!". Na pewno mi uwierzy. Tak, jestem wdzięczny, jak nie wiem co, normalnie brak mi słów. Każde zwierzę i stworzenie mityczne, które Astma ożywił, traktowało to doświadczenie z podobną niechęcią. Kiedy cała grupa dotarła do Brodu Bazooki, wyjątkowo zły humor wisiał wokół niej w powietrzu niczym niemiły zapach. Widok, który tam zastali, podnosił jednak na duchu. Wyznawcy Niemałej Czarownicy zawsze woleli świętować zwycięstwa, niż je odnosić, a zatem gdy stało się jasne, że poplecznicy Astmy nie mają zapasu piwa i nie podoba im się pobudka ze strony bandy podpitych awanturników, większość sługusów niedawnej władczyni natychmiast przeszła do odwrotu. Ci, którzy zostali, uczynili to w nadziei, że coś z obozowiska da się magicznie sfermentować i zmienić w alkohol. Eksperymentowali więc teraz z różnymi rzeczami, znalezionymi wśród śmieci. Picia siedział z dwiema babami-jagami przy magicznej instalacji i gawędził z nimi przyjaźnie, czekając, aż dadzą mu skosztować samogonu, pędzonego z papierowej serwetki. 226 Niemała Czarownica znajdowała się jednak w gorszym położeniu. Podczas marszu przez ciemny, pełen przeszkód las, jej różdżka, do której dostało się trochę błota, stała się bezużyteczna. (Teraz pewna driada kręciła sobie nią loki). Niektórzy najbardziej przytomni zwolennicy Astmy zagnali ją do namiotu. Nie mogło być mowy o pokoju między Niemałą Czarownicą a tymi, których chciała zniewolić. To się musiało zakończyć tutaj. Przyprowadzona przez Astmę armia wskrzeszonych otoczyła namiot. Wszyscy, co do jednego, pałali pragnieniem zaatakowania kogoś, kogokolwiek, byle tylko wyładować gniew, wywołany powrotem do Blarnii. Astma jednak ich zatrzymał. - Nie poczekajcie... Chcę zobaczyć, czy znowu będzie to samo. W namiocie jedna z nornic, aspirujących do roli następców Astmy, wskoczyła jej na klatkę piersiową. Wiedźma nienawidziła gryzoni (a zwłaszcza ich szybkiego przebierania nóżkami), ale zaczęła się tylko wiercić, bo bała się zrobić coś więcej. Nornica wyciągnęła maleńki, nieprzydatny miecz, a w tłumie podniósł się ryk aprobaty. - Robię to w imię Astmy! — krzyknęła nornica. - Ojcze - mruknął Astma, kryjąc głowę w łapach. - Przebacz im, bo kompletnie nic nie zrozumieli... Gdy nornica miała już zatopić malutkie ostrze w piersi Czarownicy, ta zawołała: - Czekaj! Czekaj! Chcę coś powiedzieć... Jak wielu z was wie, miałam szczęście spędzić sporo czasu z Astmą tuż przed jego śmiercią. - Co za zbieg okoliczności! — krzyknął ktoś, ale Czarownica nie dała sobie przerwać. - Cisza! To moja wielka scena! - ryknęła. - Wiem, że nie byłam idealna. Popełniłam pewne błędy... jak my wszyscy. - Ja nie popełniłem! - dobiegło z tłumu. * - Ja też nie! -Jak powiedział Astma: „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci...". — Na Niemałą Czarownicę natychmiast posypał się ze wszystkich stron grad kamyków. Kiedy ustał, wiedźma była wściekła. - Dajcie spokój - powiedziała, przyciskając dłonie do ust. — Nie kłamcie. Ty, łosiu. Wiem, co robisz nocami. Słyszałam, że szabrujesz zamek. Skryty w tłumie łoś oblał się rumieńcem. -A ty, papugo... Ktoś nauczył cię brzydko się wyrażać, i nie byłam to ja... A wracając do mojego wielkiego monologu: to straszna tragedia, że Astma, który świecił przykładem uczciwości i współczucia, zgasł przedwcześnie. Życie bywa okrutne, podobnie jak ja. Ale co było, to było i wszyscy musimy pracować, by świat stał się lepszy... pod moim przewodnictwem. - Buuu! - zawył łoś, próbując się odegrać. - Może sam chcesz się tym zająć? - odparowała Niemała Czarownica. - Chcesz rządzić Blarnią? - Łoś milczał. Czarownica opuściła wzrok na nornicę. - A ty? Masz to, czego tu potrzeba? Masz dość silnej woli? Nornica rzuciła miecz, opuściła głowę i po tłustym cielsku monarchini zbiegła na ziemię. -Tak myślałam... Śmierć Astmy nikogo nie poruszyła bardziej niż mnie. Oddałabym wszystko, by znowu był tu 228 z nami, ale to niemożliwe. Jedyne, co nam pozostaje, to żyć tak, jak on by sobie tego życzył. - To prawda — mruknął ktoś w tłumie. Z tyłu, w kącie namiotu, Astma powiedział cicho: - Zaczyna się. Niemała Czarownica ciągnęła: - Każdy z nas musi zadać sobie pytanie: jak należy uczcić pamięć Astmy? Czy zabijając mnie i moich sługusów? - TAK! — odkrzyknęło z zapałem kilka głosów. - Nie - odparła Czarownica. - Nie wydaje mi się. Jak wszyscy wiemy, z powodów, których nie rozumiem, ale za które jestem teraz wdzięczna, życiową misją Astmy było szerzenie pokoju i braterstwa. - Ma słuszność. - Rozległy się potakujące szepty, z początku pełne powątpiewania, potem coraz bardziej entuzjastyczne. - Wszystko skończone — szepnął Astma, na poły do siebie, ale wystarczająco głośno, by usłyszały go Zuzka i Wygódka. - A zatem, gdyby Astma tu z nami był, powiedziałby: „Nie walczcie. Życie jest za krótkie". Tym razem rozległy się szczere wiwaty. - I wiecie, co jeszcze by powiedział? - Co? Mów! - Miała ich. Jedli jej z ręki. - Powiedziałby: „Życie jest za krótkie, żeby przejmować się skomplikowanymi sprawami. Niech zajmie się nimi Niemała Czarownica, a wy po prostu róbcie swoje... zbierajcie kamyki czy co tam robicie, i pozwólcie Niemałej Czarownicy rozwiązywać wszystkie trudne problemy". z nami, ale to niemożliwe. Jedyne, co nam pozostaje, to żyć tak, jak on by sobie tego życzył. - To prawda — mruknął ktoś w tłumie. Z tyłu, w kącie namiotu, Astma powiedział cicho: - Zaczyna się. Niemała Czarownica ciągnęła: - Każdy z nas musi zadać sobie pytanie: jak należy uczcić pamięć Astmy? Czy zabijając mnie i moich sługusów? - TAK! - odkrzyknęło z zapałem kilka głosów. - Nie - odparła Czarownica. - Nie wydaje mi się. Jak wszyscy wiemy, z powodów, których nie rozumiem, ale za które jestem teraz wdzięczna, życiową misją Astmy było szerzenie pokoju i braterstwa. - Ma słuszność. - Rozległy się potakujące szepty, z początku pełne powątpiewania, potem coraz bardziej entuzjastyczne. - Wszystko skończone — szepnął Astma, na poły do siebie, ale wystarczająco głośno, by usłyszały go Zuzka i Wygódka. - A zatem, gdyby Astma tu z nami był, powiedziałby: „Nie walczcie. Życie jest za krótkie". Tym razem rozległy się szczere wiwaty. - I wiecie, co jeszcze by powiedział? - Co? Mów! - Miała ich. Jedli jej z ręki. - Powiedziałby: „Życie jest za krótkie, żeby przejmować się skomplikowanymi sprawami. Niech zajmie się nimi Niemała Czarownica, a wy po prostu róbcie swoje... zbierajcie kamyki czy co tam robicie, i pozwólcie Niemałej Czarownicy rozwiązywać wszystkie trudne problemy". 229 - Dla mnie bomba! - odezwał się ktoś wśród ciżby. -Mam dwa tygodnie opóźnienia z kamykami! - I tak nie mam głowy do liczb - dodał ktoś inny. - „Po prostu róbcie to, co wam każe Niemała Czarownica". Jestem pewna, że tak by właśnie powiedział. » - Okrzyk na cześć Niemaiej Czarownicy! - ktoś krzyknął, a tłum podchwycił: - Hip-hip hura! Hip-hip hura! Hip-hip hura, hura, hura! Wygódka starała się nie zauważać imponującej erekcji centaura, który stał obok niej. - O, rany - powiedziała, chichocząc cicho, i szturchnęła siostrę, by i ona popatrzyła. Zuzka nie miała czasu na śmichy-chichy. Astma odwrócił się do niej i zaczął mówić. Na jego pyszczku malował się sardoniczny uśmiech, który u kota wyglądał doprawdy niepokojąco. - Ciągle sobie powtarzam: „Tym razem będzie inaczej. Nie mogą za każdym razem nabierać się na ten sam oczywisty numer". I wiesz co? - Zawsze się nabierają? - odgadła Zuzka. - I to... źle? Astma polizał nos, co często czynił, gdy był zadowolony, i odpowiedział: - Zuzka, z twoim umysłem nie jest najgorzej. Nie jest też najlepiej, ale od czegoś trzeba zacząć. A teraz - powiedział - pochyl się. Zuzka spełniła polecenie, a Astma wskoczył jej na ręce. Bardzo jej to pochlebiło. Nie słyszała, by wcześniej pozwalał się komuś trzymać. Mniej jej pochlebiło, gdy z rąk wspiął się jej na ramię i zwrócił do tłumu. Po prostu potrzebował podwyższenia, by coś ogłosić. 230 — Dla mnie bomba! — odezwał się ktoś wśród ciżby. -Mam dwa tygodnie opóźnienia z kamykami! — I tak nie mam głowy do liczb - dodał ktoś inny. — „Po prostu róbcie to, co wam każe Niemała Czarownica". Jestem pewna, że tak by właśnie powiedział. — Okrzyk na cześć Niemałej Czarownicy! - ktoś krzyknął, a tłum podchwycił: — Hip-hip hura! Hip-hip hura! Hip-hip hura, hura, hura! Wygódka starała się nie zauważać imponującej erekcji centaura, który stał obok niej. — O, rany — powiedziała, chichocząc cicho, i szturchnęła siostrę, by i ona popatrzyła. Zuzka nie miała czasu na śmichy-chichy. Astma odwrócił się do niej i zaczął mówić. Na jego pyszczku malował się sardoniczny uśmiech, który u kota wyglądał doprawdy niepokojąco. — Ciągle sobie powtarzam: „Tym razem będzie inaczej. Nie mogą za każdym razem nabierać się na ten sam oczywisty numer". I wiesz co? — Zawsze się nabierają? — odgadła Zuzka. — I to... źle? Astma polizał nos, co często czynił, gdy był zadowolony, i odpowiedział: — Zuzka, z twoim umysłem nie jest najgorzej. Nie jest też najlepiej, ale od czegoś trzeba zacząć. A teraz - powiedział — pochyl się. Zuzka spełniła polecenie, a Astma wskoczył jej na ręce. Bardzo jej to pochlebiło. Nie słyszała, by wcześniej pozwalał się komuś trzymać. Mniej jej pochlebiło, gdy z rąk wspiął się jej na ramię i zwrócił do tłumu. Po prostu potrzebował podwyższenia, by coś ogłosić. 230 - Blarnijczycy! - Zakrzyknął. - Wróciłem! Kilkoro obecnych odwróciło się i spojrzało na niego. - Też mi coś - powiedział jeden. - Twój czas już minął. - Tak - dodał drugi. — Teraz wszyscy musimy jakoś żyć w świecie bez Astmy. Na przykład mnie nie podoba się, że wracasz i jeszcze bardziej wszystko komplikujesz. - Właśnie! — przemówił jednym głosem tłum. — Wynoś się! Znów bądź martwy! Pierwszy raz Astmie zabrakło słów. Oczekiwał przynajmniej odrobiny entuzjazmu. Teraz wtrąciła się Wygódka. - Popatrzcie na wszystkich innych eks-umarlaków, których przyprowadziliśmy - powiedziała, pokazując cokolwiek przechodzone stworzenia stojące przed namiotem. -To cud! - Moje ręce! Nie mam rąk! — zawył pan Tuman. - Charlene! - przemówił były posąg o nieco nadtopionych ustach, zauważając swoją żonę z innym karłem. - Ja... myślałam, że nie żyjesz - wydukała Charlene mało przekonującym głosem. — Co się stało z twoją twarzą? Młoda driada skrzywiła się ze złością i wzięła się pod boki. - Mamo, nie mów mi, że wynajęłaś mój pokój! Lepiej, żeby tam były wszystkie moje rzeczy, bo jak nie... - Lepiej już wracaj i znów nie żyj! — zawołała blarnij-ska nimfa do niedawno wskrzeszonego męża. - Odebrałam pieniądze z twojej polisy na życie i nie mam zamiaru ich oddawać! Odezwała się nawet Niemała Czarownica. - Zadałam sobie wiele trudu, żeby was wszystkich pozabijać - powiedziała - i byłoby mi miło, gdyby tak już zostało! 231 Sprawy przybierały bardzo, bardzo zły obrót, a wskrzeszona ekipa (przypominam, już dosyć wkurzona z powodu zmartwychwstania) była o krok od śmiertelnej walki z tymi, którzy na ich widok nie okazali przesadnej radości. Już miotano przekleństwami. Wkrótce w ruch mogły pójść kamienie, a potem Bóg wie co (tak, wiedział co). Wyznawcy, pomyślał Astma. Z tego, że ma się wyznawców, nigdy nie wynika nic dobrego. A jeszcze gorzej, jeśli robisz to, o co cię proszą. Zakulisowy Redaktor nawet mu to powiedział, kiedy go wysyłał. „Wejdziesz, a potem się wycofasz", powiedział. „Nie stawaj po którejkolwiek stronie i nie wyświadczaj nikomu żadnych przysług". Ale on, jak zwykle, wplątał się w to po uszy. Astma zeskoczył Zuzce z głowy i wydał z siebie donośne wycie — jeden z tych nocnych koncertów, jakie urządzają koty, by zwrócić na siebie uwagę. Długie wycie, od którego swędzą bębenki w uszach. Wszyscy przestali się nawzajem popychać i popatrzyli na małego, czarnego kota. — Słuchajcie, musicie w końcu zebrać się do kupy. Nie mogę ciągle wracać z martwych. Pralnie nie chcą przyjmować moich czeków. — Żart nie trafił na podatny grunt, jako że ani pralnie, ani czeki w Blarnii nie istniały. - Trudna publiczność - stwierdził Astma. - Zakulisowy Redaktor najwyraźniej chce mieć was wszystkich tutaj, pewnie po to, żebyście nie popsuli któregoś z kosztowniejszych światów. A może po prostu chce mieć was na oku. Kto wie, dlaczego? Jego działania są niezbadane, ale on przynajmniej działa. Ilu z was może to powiedzieć o sobie? Jeśli ktoś doprowadza was do szału, pamiętajcie: jest taki, jakim stworzył go Bóg. Problem leży po stronie wytwórcy. Dobra, jakość się 232 obniżyła, wszyscy musimy to przyznać. Ale po prostu nie możecie oczekiwać tego samego poziomu, co w czasach rę-koboskodzieła i Adama i Ewy. To samo dotyczy też światów. Ten świat cuchnie i jeśli macie równie wrażliwe nosy jak ja, wiecie, że mówię to dosłownie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby sobie Blarnii, zwłaszcza teraz, gdy brodzimy po kolana w błocie i rozkładających się borsukach. - Do czego zmierzasz?! - zawołał ktoś zniecierpliwionym tonem. - Do tego, co zawsze - odparł Astma. — I tak życie jest wystarczająco ciężkie. Nie musicie zachowywać się wobec siebie jak zwierzęta. - Ale my jesteśmy zwierzętami! - krzyknął ktoś inny. - Nie wszyscy — odparł Astma. - Niektórzy są istotami mitycznymi, a inni... - Popatrzył na Wygódkę, która się uśmiechnęła. - Cóż, nie wiem, kim jesteście, ale wszyscy możecie bardziej się postarać i być dla siebie mili. - Widzicie? — odezwała się Niemała Czarownica. - Słyszeliście. Astma powiedział, że wszyscy powinni być dla mnie mili i robić, co powiem. - A ty - powiedział Astma, wbijając w nią surowe spojrzenie - potrzebujesz terapii. Nie wiem, czy miałaś problemy w dzieciństwie, czy co, ale nic nie usprawiedliwia zaburzania krajobrazu. - Odwrócił się do tłumu, w którym poszczególne grupki zaczęły wszczynać bójki w chwili, gdy zwrócił się do Czarownicy. -Jeśli musicie walczyć, nakazuję wam utworzyć parlament. Ograniczycie rozlew krwi i zapewnicie pozostałym rozrywkę na wysokim poziomie. •Zagrywka Astmy z „pokój em i braterstwem" wyszła tak, j ak zwykle, czyli innymi słowy nie wyszła wcale. Ale parlament 233 wszystkim wydał się wyśmienitym pomysłem, a zwłaszcza tym, którzy uznali, że najlepiej dadzą sobie radę, jeśli nie obejdzie się bez walki. Przez radosną godzinę wybierali strony. Dwie główne partie utworzyli Astmatycy i Nadwa-gowcy, było jednak wiele innych, mniejszych ugrupowań, takich jak Apatyczni czy Wolni Radykałowie, Złośliwcy czy Ruch Obywatelski na Rzecz Lepszej Tapicerki. Wkrótce wzgórze rozbrzmiało radosnymi odgłosami kłótni i zadufania w sobie, a przed zachodem słońca w Blarnii nastąpił pierwszy w dziejach kryzys konstytucyjny. Astmatycy wysunęli propozycję, by „natychmiast położyć kres wszelkim kradzieżom ze świata ludzi". Nadwagowcy za nic nie chcieli do tego dopuścić. Apatyczni, jak było do przewidzenia, mieli to gdzieś. ROZDZIAŁ 17 Ta historia dobiega już końca i całe szczęście, bo na pewno macie jej dosyć w równym stopniu, co ja. Ale zanim się rozstaniemy, Tandetniej sza Magia zmusza mnie do odpowiedzi na kilka pytań. Gdy Blarnia miała już premiera w osobie Niemałej Czarownicy, a także odpowiednio skłócony i nonsensowny parlament, pozostawała tylko koronacja jakiegoś figuran-ta - albo czworga figurantów, jak to czasem bywa. - Spotkajmy się w Kar Mel - powiedział Astma dzieciom następnego ranka. Podczas zaimprowizowanej ceremonii kraina zyskała brzemię w postaci czwórki monarszych obiboków: króla Pici, królowej Zuzki, króla Ediego i królowej Wygódki. Zapytacie może, co którekolwiek z nich uczyniło, by udowodnić, że może rządzić krajem? Odpowiedź brzmi „nic", ale Zakulisowy Redaktor wie, jak zadowolić Swoich czytelników. Nie była to taka znów poważna sprawa, bo w przeciwieństwie do dawnych czasów, królowie i królowe nie robią zbyt wiele oprócz ceremonialnego przecinania wstęg i przyjmowania wycieczek w budowlach, ocierających się o granicę architektonicznego koszmaru. Blarnia zdołała jakoś przetrwać młodzieńczą burzę hormonalną swoich władców, którzy próbowali wypowiadać sobie nawzajem wojny za każdym razem, gdy któryś wszedł do komnaty drugiego bez pukania, albo zjadł ostatni kawałek lodów, skradzionych ze świata ludzi, albo dalej robił głupie miny, mimo wyraźnych próśb, by przestał. Z czasem Picia, Zuzka, Edi i Wygódka przekształcili się z irytujących, neurotycznych dzieci w nad wyraz nieznośnych dorosłych. Ponieważ władców i szaleńców łatwo ze sobą pomylić, poddanym trudno przychodziło rozróżnianie czworga królów. Każdemu z monarchów nadali zatem przydomek. Na przykład król Picia Mocny w Gębie. Królowa Zuzka Anemiczna stanowiła dobrą przeciwwagę dla starszego brata. Hamowała jego nadmierną energię i postrzelone plany dzięki nużącemu pragmatyzmowi, który odbierał siły umysłowe każdemu, kto jej słuchał. Był jeszcze król Edi Skąpy*. Król Edi całymi latami walczył z obyczajem Blarnijczyków, polegającym na tym, że uznawali jakiś towar za cenny, po czym zmieniali zdanie akurat wtedy, gdy Edi zgromadził duże jego zapasy. No i była wreszcie królowa Wygódka Nie Podchodź. Gdy dorastała, próby pozbawienia się życia stawały się coraz poważniejsze. * Edi dostał w końcu swój dyktafon. Była to tylko drewniana podróbka, którą wystrugała Naomi, ale Edi od tak dawna mówił do swojego palca wskazującego, że na dobrą sprawę nie potrzebował prawdziwego urządzenia. 236 Lata frustracji sprawiły, że stosowała coraz ostrzejsze metody i liczba ofiar wśród przypadkowych osób osiągnęła zastraszający poziom. Niestety, ponieważ jako dziewczynka była przez dłuższy czas wystawiona na działanie cuchnącego oddechu Astmy, stała się niemal niezniszczalna. A zatem jej życie przeobraziło się w ciąg bezowocnych prób zadania sobie śmierci oraz coraz bardziej niedbałych przeprosin za zadawanie śmierci innym. Wszyscy zaczęli jej unikać, nawet pokojówki. Ale trudno mieć do nich pretensje. Można się nieźle wystraszyć na widok królowej, która wisi na szubienicy własnej roboty - właśnie na niej Wygódka co noc „spała" - klnąc przy tym jak szewc i prosząc o pomoc w zejściu na dół. Samotność i niepowodzenia tylko pogłębiły jej smutek, zdwoiła zatem wysiłki. Biedna Wygódka zdołała przerwać ten zaklęty krąg dopiero dzięki pomocy leków i została przechrzczona na królową Wygódkę Valium. Pewnego ranka, po latach rządów, Perversie musieli się zająć (po raz enty) pewną odrażającą sprawą. - Zwracam uwagę Waszych Wysokości, że jesteście śmiertelnikami, a zatem nie możecie żyć wiecznie — mówił szambelan, który był dużym żółwiem. - Należy rozwiązać kwestię następcy tronu. - Mniemam, że mówiąc „rozwiązać", jesteś łaskaw sugerować obcowanie jednego z nas z obmierzłym rodzeństwem - powiedziała królowa Zuzka. Odezwał się król Picia: - Zaprawdę, cały ten koncept sprawia, że moje podniebienie ponownie kosztuje oleistych smaków śniadania. Będąc rodziną królewską, dzieci mówiły jak ćwoki z epoki elżbietańskiej. (Nikt inny tak nie mówił, ale pewnie 237 uważały, że one muszą, by ukryć swoje niskie powodzenie). Wiele osób czuło się zakłopotanych, ale w końcu to byli monarchowie. - Prędko, inny temat! - krzyknął Edi. - Twe zatłuszczo-ne loki dostały się w ustronie mego sztywniejącego języka! Na całe szczęście, zanim nastąpił ciąg dalszy tej wstrętnej konwersacji, do komnaty wpadł faun. Był teraz znacznie starszy. Jego ludzka połowa stała się nieco bardziej kozia, a kozia połowa — jeszcze bardziej kozia, więc wszystko wyglądało nie najlepiej. Naomi wystrugała mu dwie duże protezy rąk, które sterczały na boki niczym skrzydła samolotu. -Wasze Wysokości... uch! Przynoszę wieści. UCH! -Miał zbyt dużą rozpiętość, by przejść przez drzwi. - Odwróć się bokiem, Tumanie - podsunęła królowa Zuzka - i zbliż się do tronów. Tuman przestał napierać na futrynę i wszedł do pomieszczenia bokiem. - No jasne, ale ze mnie głupek. - Odwrócił się twarzą do monarchów i lewą ręką walnął w głowę jednego ze strażników. — Oj! Przepraszam! — Obrócił się, by pomóc strażnikowi wstać, lecz gdy to zrobił, jego druga ręka strąciła z postumentu bezcenną wazę. — O, cholera! Proszę Wasze Wysokości o wybaczenie... - Pojawiła się pokojówka ze zmiotką. - Pomogę... - Pochylił się, a wtedy jego ręka zadarła szeroką spódnicę innej pokojówki. Służąca krzyknęła, a król Picia stracił cierpliwość. - Nigdy cię nie lubiłem, ty krzywonogi, amoralny durniu. Bądź łaskaw przekazać wieści i wynocha, krowi wy-pierdku. 238 - Oczywiście, że mnie nie lubiłeś, panie, to całkowicie zrozumiałe... - podlizywał się Tuman. - Wasze Wysokości, Biały Rogacz, dar natury, doskonała maszyna do spełniania życzeń, powrócił do Blarnii. Król Picia jak zwykle rwał się do walki i od razu zrozumiał zagrożenie. - Zali nie wiesz, cóż się stać może, gdy ten alabastrowy wszarz wpadnie w łapy naszych bladolicych braci Depilo-wanych? Życzenia polałyby się jak rzygowiny z opoja. Nie zaznalibyśmy spokoju. - Zaprawdę, słusznie prawisz, a poza tem - powiedział król Edi - gdyby jakowyś niecny łotr zażyczył sobie wszystkich florenów świata, cóż byśmy poczęli z inflacją? Królowa Wygódka nie odpowiedziała, tylko patrzyła na rozwój wypadków z rozdziawioną — jak zwykle — szczęką i szklistym wzrokiem. - A zatem postanowione - rzekł król Picia. Cała czwórka wyruszyła na poszukiwania Białego Rogacza. Nie znaleźli go, jako że to Deputowani skłonili Tumana do żartu. Ciało ustawodawcze śmiało się coraz bardziej donośnie z każdego pisma słanego przez ogłupiałych władców. Należy też nadmienić, że agenci parlamentu podążali przed nimi i stawiali na ich drodze przekupionych miejscowych, by ci przekazywali coraz bardziej niedorzeczne informacje. - Oto jest! - zwrócił się król Picia do króla Ediego, zajętego właśnie liczeniem dochodów, jakie mógłby przynieść zagajnik starodrzewu, gdyby go porąbać i sprzedać Depilowanym. - Metalowe drzewo, o którym prawiła ta starucha! 239 Edi, choć zmęczony pościgiem (i po części podejrzewający, że chodzi o żart), poczekał na królowe, które zostały w tyle. Zuzka, gdy go dogoniła, spytała: — Dokąd to w takim pośpiechu udaje się nasz drogi, irytujący brat? — Ku temu oto metalowemu drzewu, zdobnemu w latarnie - odparł Edi. - Pewna starucha powiedziała, że za nim skrywa się Rogacz! — Wielkie nieba! - powiedziała królowa Zuzka. - Nigdy nie zawierzaj staruchom. Król Picia w pełnym galopie podjechał do świateł, wyciągnął miecz i potężnie ciął sygnalizator. Po lesie poniósł się brzęk, gdy metal uderzył o metal, a Picia wyleciał z siodła i spadł na zadek. Koń pognał dalej. — Tutaj... rozbijemy obóz — powiedział król Picia, usiłując zachować resztki godności, lecz bez powodzenia. Podniósł upuszczony miecz i pobiegł za swoim rumakiem. — Azali powinniśmy odeń odstąpić? - spytała królowa Wygódka. — Mądrość przez cię przemawia, tym większa, że oto przed nami nieznane tereny. A jednak podążmy za nim — powiedział Edi. — Samoczwór wyjechaliśmy z Kar Amel i samotrzeć się wracać nie godzi, niby jakiś kulejący, trzy-nogi kundel. Uwiązawszy konie, cała trójka podążyła w kierunku brata. Wkrótce ogarnęło ich dziwaczne uczucie, jakby dostali się w pole działania zakończenia książki, które było silniejsze, niż sobie wyobrażali. -To... sprawka Zakulisowego Redaktora! - powiedział Edi, gdy wszyscy na powrót stali się dziećmi. 240 Edi, choć zmęczony pościgiem (i po części podejrzewający, że chodzi o żart), poczekał na królowe, które zostały w tyle. Zuzka, gdy go dogoniła, spytała: — Dokąd to w takim pośpiechu udaje się nasz drogi, irytujący brat? — Ku temu oto metalowemu drzewu, zdobnemu w latarnie - odparł Edi. — Pewna starucha powiedziała, że za nim skrywa się Rogacz! — Wielkie nieba! - powiedziała królowa Zuzka. - Nigdy nie zawierzaj staruchom. Król Picia w pełnym galopie podjechał do świateł, wyciągnął miecz i potężnie ciął sygnalizator. Po lesie poniósł się brzęk, gdy metal uderzył o metal, a Picia wyleciał z siodła i spadł na zadek. Koń pognał dalej. — Tutaj... rozbijemy obóz - powiedział król Picia, usiłując zachować resztki godności, lecz bez powodzenia. Podniósł upuszczony miecz i pobiegł za swoim rumakiem. -Azali powinniśmy odeń odstąpić? - spytała królowa Wygódka. — Mądrość przez cię przemawia, tym większa, że oto przed nami nieznane tereny. A jednak podążmy za nim -powiedział Edi. - Samoczwór wyjechaliśmy z Kar Amel i samotrzeć się wracać nie godzi, niby jakiś kulejący, trzy-nogi kundel. Uwiązawszy konie, cała trójka podążyła w kierunku brata. Wkrótce ogarnęło ich dziwaczne uczucie, jakby dostali się w pole działania zakończenia książki, które było silniejsze, niż sobie wyobrażali. — To... sprawka Zakulisowego Redaktora! - powiedział Edi, gdy wszyscy na powrót stali się dziećmi. 240 Drzewa zmieniły się w hipisowskie stroje, elżbietańska mowa znów stała się zwykłą, prymitywną gadką i nagle cała czwórka znalazła się z powrotem w szafie, siedząc w kałuży „straszliwego żółtego bzika". - Gdzie mój miecz? - mruknął Picia. - Byłem królem... - Ha! - krzyknęła Wygódka. - Ale dno! Słyszeli, jak profesor Berke wali w drzwi szafy. - Wiem, że tam jesteście, małe świry! Wyłaźcie! Pora na wasze hormony! - O, nie... - jęknęła Zuzka. - Wszystko na nic... Z obłędem w oczach Edi uniósł palec wskazujący i przemówił: - Uwaga do siebie. Temat: rzeczywistość. Nie ma ucieczki... nie ma... ucieczki... POSŁOWIE Ta książka objawiła mi się najpierw jako ciąg snów podczas rekonwalescencji po łagodnym przypadku wścieklizny. Kilka tygodni przed skierowaniem jej do druku zadzwonił mój wydawca Simon. — Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Którą chcesz usłyszeć pierwszą? — Złą - odparłem, chcąc mieć to za sobą. — Redaktor odkrył pewne... podobieństwa... między twoją książką a inną, która ukazała się siedemdziesiąt lat temu. To tak jakby ktoś znokautował mnie piórkiem. — Jejku — powiedziałem. — Jakie są na to szansę? — To się zdarza — stwierdził Simon. — Dobra wiadomość to taka, że chyba możesz wytoczyć proces. — Nie — odparłem. — Pozwólmy decydować czytelnikom. Niech wygra lepsza książka. - Cóż, taki już jestem. — Wspaniały gest - pochwalił Simon. -Tak czy siak, myślę, że nikt nie zauważy. 242 Po tej rozmowie przejrzałem powieść, o której wspomniał Simon, i stwierdziłem, że w ogóle nie przypomina mojej. Jest w niej kilka trochę drobnych podobieństw, rozrzuconych tu i tam, ale nic wielkiego. W ogóle to dość tajemnicza książka - jedynym miejscem, w którym ją znalazłem, było wielkie okno wystawowe w mojej najbliższej księgarni. Autor (jego nazwisko szybko wyleciało mi z głowy) wyraźnie próbuje wykorzystać popularność tej książki. Zdołał nawet przekonać jakichś ludzi w Hollywood, żeby na chybcika nakręcili film na podstawie jego dzieła, próbując ukraść mój sukces! Nie zamierzam się gniewać - w branży wydawniczej spotyka się najgorsze typy, a ja nie zamierzam zniżać się do ich poziomu. Wyobraźcie sobie: facet szykował swój cios od ponad siedemdziesięciu lat! Niektórzy zrobią wszystko dla pieniędzy. Ale nie ja. Nieważne, iloma pomidorami obrzuci mnie ten człowiek, ja zrobię z nich ketchup. Dlatego postanowiłem przeznaczyć sto funtów dla czytelnika, który pierwszy wskaże dziesięć podobieństw między tą książką a tamtą drugą (pod warunkiem, że znajdziecie egzemplarz!). I mają to być rzeczywiste podobieństwa, a nie bzdury w rodzaju: „obie wydrukowano na papierze" albo „obaj autorzy to dupki". Odpowiedzi proszę przesyłać pod adresem blarniaprize@gmail.com. W mało prawdopodobnej sytuacji, że będzie więcej niż jedna prawidłowa odpowiedź, zwycięzcę wybiorę w sposób losowy 25 stycznia 2006. Nazwisko szczęśliwca, wraz z jego (lub jej) listą podobieństw, zostanie umieszczone na stronie www.mikeger bęr.com. Życzę szczęścia - będzie wam potrzebne! 243 Po tej rozmowie przejrzałem powieść, o której wspomniał Simon, i stwierdziłem, że w ogóle nie przypomina mojej. Jest w niej kilka trochę drobnych podobieństw, rozrzuconych tu i tam, ale nic wielkiego. W ogóle to dość tajemnicza książka — jedynym miejscem, w którym ją znalazłem, było wielkie okno wystawowe w mojej najbliższej księgarni. Autor (jego nazwisko szybko wyleciało mi z głowy) wyraźnie próbuje wykorzystać popularność tej książki. Zdołał nawet przekonać jakichś ludzi w Hollywood, żeby na chybcika nakręcili film na podstawie jego dzieła, próbując ukraść mój sukces! Nie zamierzam się gniewać — w branży wydawniczej spotyka się najgorsze typy, a ja nie zamierzam zniżać się do ich poziomu. Wyobraźcie sobie: facet szykował swój cios od ponad siedemdziesięciu lat! Niektórzy zrobią wszystko dla pieniędzy. Ale nie ja. Nieważne, iloma pomidorami obrzuci mnie ten człowiek, ja zrobię z nich ketchup. Dlatego postanowiłem przeznaczyć sto funtów dla czytelnika, który pierwszy wskaże dziesięć podobieństw między tą książką a tamtą drugą (pod warunkiem, że znajdziecie egzemplarz!). I mają to być rzeczywiste podobieństwa, a nie bzdury w rodzaju: „obie wydrukowano na papierze" albo „obaj autorzy to dupki". Odpowiedzi proszę przesyłać pod adresem blarniaprize@gmail.com. W mało prawdopodobnej sytuacji, że będzie więcej niż jedna prawidłowa odpowiedź, zwycięzcę wybiorę w sposób losowy 25 stycznia 2006. Nazwisko szczęśliwca, wraz z jego (lub jej) listą podobieństw, zostanie umieszczone na stronie www.mikeger ber.com. Życzę szczęścia — będzie wam potrzebne! 243 O AUTORZE Pokolenia czytelników czuły niesmak z powodu odrażających bohaterów, byle jak skleconej akcji i głupkowatego, niemiłosiernego pesymizmu, z powodu których Michael Gerber stał się jednym z najbardziej nielubianych pisarzy na s'wiecie. Zarówno dzieci, jak i dorośli wyklinają ten jego staroświecki, niedojrzały chłam. Dopiero pod koniec życia autor zaczął tworzyć książki, które sprawiły tak niewiele frajdy tak nielicznym. Gerber, który sam się zatrudnił jako profesor na prestiżowym uniwersytecie, stopniowo zgromadził wokół siebie pozbawioną struktury grupę podobnych sobie kloszardów, niechlujnych, nieogolonych obiboków, podzielających jego pogardę dla współczesnych wartości, popłatnej pracy i podstawowych zasad higieny. Owa grupa — przez miejscowe siły policyjne ochrzczona mianem „Śmierdzieli" - zaczęła się spotykać w miejscowym barze, gdzie napadała zarówno na studentów, jak i na turystów. (Policja 244 w miastach uniwersyteckich jest tradycyjnie pobłażliwa, zdaniem niektórych - za bardzo). Podczas godzin spędzonych w areszcie w sobotnie wieczory Śmierdziele czytali sobie nawzajem na głos najnowsze drętwe płody swojej chorej wyobraźni. Podczas tych przesączonych sztynkiem spotkań, które cuchnęły stęchłym tweedem, niemytymi ciałami i przeciekającymi przenośnymi toaletami, objawiły się jedne z najbardziej nielubianych na świecie dzieł fantasy. Autor musiał znosić częste kopniaki w klejnoty ze strony współwięźniów, którym nie odpowiadał nadzwyczaj teatralny styl deklamacji Gerbera. Jego elementami były głośny śpiew, ekspresyjny taniec i głos, który kiedyś porównywano — nieprzychylnie — do osy, uwięzionej w czyichś zatokach. Zahamowany emocjonalnie i niezdolny do wytworzenia najbardziej elementarnych relacji z innymi dorosłymi ludźmi, Gerber skupił swoją rzężącą wyobraźnię na „Kronikach Blarnii" - serii powieści osadzonych w fantazyjnej krainie, do której można się dostać tylko przez pewien mebel. Połączenie dekoracji wnętrz i fantastyki zawsze stanowiło żyzne pole dla autorów, ale w rękach tak niewiarygodnego bezta-lencia jak Gerber, Blarnia stała się wkrótce jedynie pretekstem do wyrównywania rachunków, zniesławiania wyimaginowanych rywali i wygłaszania małostkowych skarg na bezduszność świata. Po tym przedłużającym się napadzie twórczości literackiej Gerber wiódł swoje życie w spokoju, wygłaszając odczyty przed miejscowymi grupami (które wcale go nie zapraszały) i korespondując z wieloma osobami (które wcale 245 nie chciały, by do nich pisał), przemieniając je w jakąś dziwaczną parodię rozsądnej dorosłości. Jego zmagania z największymi pytaniami Życia - „Jeśli istnieje Bóg, to dlaczego nie stworzył mnie wyższym? I dlaczego ciągle kopią mnie w klejnoty?" - wierni na całym świecie uznali za doskonały przykład tego, czym się zajmować nie należy. nie chciały, by do nich pisał), przemieniając je w jakąś dziwaczną parodię rozsądnej dorosłości. Jego zmagania z największymi pytaniami Życia - „Jeśli istnieje Bóg, to dlaczego nie stworzył mnie wyższym? I dlaczego ciągle kopią ninie w klejnoty?" - wierni na całym świecie uznali za doskonały przykład tego, czym się zajmować nie należy. Wspieraj polską fantastykę! Nagroda im. Janusza A. Zajdla jest coroczną nagrodą w dziedzinie fantastyki, przyznawaną przez miłośników fantastyki autorom najlepszych polskich utworów literackich. Nagroda przyznawana jest w dwóch kategoriach: powieści i opowiadania. Każdy czytelnik fantastyki może wybrać od jednego do pięciu utworów w każdej kategorii, wydanych w poprzednim roku kalendarzowym. Po pięć utworów, które zbiorą najwięcej głosów, znajdzie się na liście nominacji do Nagrody. Spośród nich uczestnicy POLCON-u, czyli Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki, dokonają wyboru Laureatów. Więcej informacji o Nagrodzie Zajdla i POLCON-ach znajdziecie na stronach interne-towych http://zajdel.fandom.art.pl i http://polcon.fandom.art.pl Listę wybranych utworów należy nadesłać do 15 czerwca pocztą elektroniczną na adres: zajdel@fandom.art.pl łub pocztą tradycyjną na adres korespondencyjny: Związek Stowarzyszeń Fandom Polski ul. Zamieniecka 46/25 04-158 Warszawa korzystając z poniższego kuponu, bądź podając wszystkie informacje na kartce pocztowej. Pamiętaj, w danym roku jedna osoba może zgłosić maksymalnie 5 powieści i 5 opowiada Nominacje zgłasza: Imię i nazwisko: ... Adres zamieszkania: ... Adres korespondencyjny: . (jeśli inny niż zamieszkania) . e-mail: . Zgłaszane powieści: 1.................................. 2.................................. 3.................................. 4.................................. 5.................................. Zgłaszane opowiadania: 1.................................. 2.................................. 3.................................. 4.................................. 5..................................