Jack Gantos JOEY PIGZA LOSES CONTROL ISBN: 83-89642-30-1 Dla Ann i Mabel 1 WYBOJE Jechaliśmy do domu taty i mama kurczowo trzymała kierownicę obydwiema rękami, zupełnie jakby je zaciskała na mojej szyi. Bawiłem się, odpinając i zapinając klamrę pasa bezpieczeństwa, i wyprowadzałem ją z równowagi bezustannym zadawaniem pytań w rodzaju „a co będzie, jeśli tata". Wysłuchiwała ich już od dwóch tygodni i w końcu przestała na nie odpowiadać. Ale to mnie nie powstrzymało. A jeśli on nie będzie miły? A jeśli jest taki zwariowany, jak zawsze mi mówiłaś? A jeśli mnie nienawidzi? A jeśli pije i jest niedobry? A co będzie, jeśli mi się nie spodoba? A jeśli babcia znów będzie mnie usiłowała zamknąć w lodówce? Co będzie, jeśli każą, żeby Pablo spał poza domem? A jeśli nie jadają pizzy? Czy mogę wynająć helikopter, jeśli zechcę szybko wrócić do domu? - Tak - odpowiedziała na moje ostatnie pytanie, wcale go nie usłyszawszy. Pokonywa- 7 la trasę do Pittsburgha, wybierając miliony bocznych dróg, które wznosiły się i opadały na przemian, ponieważ bała się jechać zbyt szybko płatną autostradą. Kiedy pakowaliśmy bagaże do wypożyczonego samochodu, powiedziała: - Moje prawo jazdy jest lekko przeterminowane i nie mam ubezpieczenia, więc musisz się pogodzić z jazdąbocznymi drogami. - Co to znaczy lekko przeterminowane? Takie jak wczorajszy chleb? A co się stanie, jeśli zatrzyma nas policja? A jeśli nas aresztują? A co będzie, jeśli więzienie dla chłopców z psami wygląda jak wielka klatka dla ptaków? - Nic mi wtedy nie odpowiedziała i teraz także zbywała moje pytania milczeniem, chociaż wciąż je zadawałem. Tylko jeszcze mocniej zaciskała dłonie i pochylała się do przodu tak bardzo, że jej broda nieomal dotykała kierownicy. Po chwili jej milczenie stłamsiło moją gadatliwość, więc zamknąłem buzię, chociaż w mózgu rodziły mi się coraz to nowe pytania. Ale wtedy Pablo, mój piesek rasy chihu-ahua, zaczął ujadać. Być może mama wyobrażała sobie, że teraz zaciska dłonie na jego szyi, bo on także doprowadzał ją do szaleństwa. Drogi miały zniszczoną nawierzchnię i poprosiłem mamę, żeby omijała dziury, bo Pablo ma delikatny brzuszek i łatwo dostaje choroby lo- 8 komocyjnej, ale ona wcale nie usiłowała wymijać dziur ani garbów. Jej łokcie podrygiwały i tak mocno zaciskała szczęki, że górnymi siekaczami przygryzała dolną wargę. Wiedziałem, że jest zdenerwowana na myśl o tym, że spotka się z tatą, ale w tej chwili bardziej troszczyłem się o Pabla. - Omijaj dziury! - krzyczałem wciąż na nowo, głaszcząc koniuszkami palców nabrzmiały brzuszek Pabla, który leżał na grzbiecie, unosząc wszystkie cztery łapki, jakby już był martwy, tylko jego oczy nie przestawały się poruszać. - Kiedy się prowadzi samochód, nie można jechać zygzakiem! - wrzasnęła. - Skończy się na tym, że stracę panowanie nad kierownicą i wszyscy przekoziołkujemy! - Pablo za chwilę zwymiotuje - powiedziałem ostrzegawczo. - Więc zamknij mu pyszczek dłonią - poradziła i ścisnęła kierownicę jeszcze mocniej, gdy samochód podskoczył na wyboju. - Wtedy zacznie wymiotować uszami - odparłem. - Albo się odwróci i wystrzeli sama-wiesz-z-czego. Rzuciła mi gniewne spojrzenie. - W takim razie skieruj jego sam-wiesz-co w stronę okna - rozkazała. - Nie życzę sobie następnych obrzydliwych wypadków. 9 Właśnie wtedy wjechaliśmy w głęboką wyrwę i wyrzuciło mnie w górę. Zobaczyłem, że zbliżamy się do następnej, więc wypuściłem pyszczek Pabla i chwyciłem kierownicę, a mama strząsnęła moją rękę dokładnie w chwili, gdy opona trafiła na dziurę. Podrzuciło mnie i uderzyłem głową w uchylone okno, a Pabla poderwało tak, że uniósł się na tylnych łapkach, zupełnie jakby wykonywał ewolucję na jednym kole roweru, a następnie rozwarł mordkę i zrobił wprost na radio to, przed czym przestrzegałem mamę. - No to pięknie! - warknęła mama. - Pięknie, pięknie! Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Ostatnim razem mama wypowiedziała tym tonem słowo „pięknie", gdy otrzymała list od prawnika taty i było jasne, że wcale jej się to nie podoba. — Otwórz schowek - powiedziała mama. — Może są tam papierowe ręczniki. Przycisnąłem zamek, drzwiczki opadły i uderzyły Pabla w zabandażowane ucho, co go musiało zaboleć. Wewnątrz było pudełko chusteczek, więc je wyjąłem, a ponieważ nie wiedziałem, co zrobić z Pablem, wepchnąłem go do schowka i zatrzasnąłem za nim drzwiczki. Pablo znów zaczął ujadać, więc przycisnąłem wargi do wąskiej szpary wokół drzwiczek i wyszeptałem: 10 - Spij. Obudzę cię, gdy dojedziemy na miejsce. - Przez chwilę skomlał, a potem się uspokoił. Wyciągnąłem z pudełka zwitek chusteczek i zacząłem czyścić małe gałki i przyciski radia, co nie było łatwe, ponieważ samochód podrygiwał na wszystkie strony, więc dałem spokój. Pozwoliłem mamie odetchnąć przez jakiś kilometr lub dwa, a sam obgryzałem paznokcie, ale mnie na tym przyłapała, więc odjąłem dłoń od ust. - Chcesz, żebym poprowadził? - zapytałem. -A co, zauważyłeś, że jestem kłębkiem nerwów? Nie mogę przestać myśleć o tacie. Za to właśnie go polubiłem. Bezustannie rozmyślała o nim, o nim i o nim. Zazwyczaj myślała o mnie, o mnie i o mnie, więc nie mogłem nic robić, bo wszystko od razu zauważała. Ale teraz żyłem w jego cieniu, stałem się kroplą w oceanie i teraz on był winien złemu stanowi jej nerwów. - Wiesz, nie jestem pewna, czy to dobra mieszanka uczuć w związku z tym, że ci na to pozwalam - powiedziała. Stawała się płaczliwa, więc nadeszła pora, żebym to ja ją uspokajał. -A jeśli jest miły? - podsunąłem. - Lepiej, żeby był - odparła. 11 - Może naprawdę jest miły? Jak wtedy, gdy go poznałaś. - Nawet wtedy nie był miły. Był zaledwie w porządku. - Całowałaś go w usta? - A co myślałeś? Na samą myśl o tym, że się całowali, zgłupiałem i zacząłem podśpiewywać: - Panna z kawalerem, pod siódmym numerem, panna się maluje, kawalera p-o-c-a--ł- u-j-e. - Przestań! - skarciła mnie. - Znowu mnie wkurzasz! Wziąłem głęboki oddech i zacząłem od nowa: -A co ja takiego zrobiłem? - Nic - odparła. - Po prostu jestem kłębkiem nerwów. - Więc dlaczego mnie wysyłasz do taty, skoro myślisz, że on jest taki niedobry? - Wysyłam cię do niego, ponieważ go lubię — powiedziała. - Wysyłam cię, ponieważ t ? także możesz go polubić. Oraz dlatego, że myślę, ale nie czuję, że dobrze by było, gdybyś poznał swojego ojca. A teraz, kiedy, jak twierdzi, przestał pić i ma pracę, i poszedł do sądu, gdzie dali mu kuratora, wysyłam cię do niego, bo uważam, że tak trzeba. Ale nie pytaj mnie, jak się z tym czuję. 12 -A jak się z tym czuuuuujesz? - spytałem i pochyliłem się i przycisnąłem uśmiechniętą twarz do jej barku. - Nie zaczynaj - powiedziała. Nie chcę się teraz zastanawiać nad tym, co czuję. - Panna się maluje, kawalera p-o-c-a-ł-u--j-e! - zaśpiewałem jeszcze raz, podrzucając głową, jakbym miał sprężynę zamiast szyi. - Daj spokój, Joeyu — powiedziała mama, odejmując jedną rękę od kierownicy i odpychając mnie od siebie. - Bądźże poważny. Nie wyobrażaj sobie, że ja i on znów się zejdziemy. To się nie może stać, więc skup się na twoich stosunkach z ojcem. Spędzicie razem sześć tygodni. Zanim do niego przyjedziemy, spróbuj sobie zdać sprawę, czego oczekujesz od tego faceta. Zastanów się nad tym, bo może się okazać, że jest z niego, no wiesz, taki sam nerwus jak ty, tylko większy. Nie słuchałem tego, co mi miała do powiedzenia, bo bardziej podobało mi się to, co sam myślałem na ten temat, niż to co mówiła, więc znów zanuciłem pod nosem: Panna się maluje, kawalera... Mama znów uchwyciła kierownicę obydwiema rękami i wydawało się, jakby specjalnie celowała w wyrwy. Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, a ponieważ mama w ogóle się mną nie interesowała, powiedziałem: 13 - Wysyłasz mnie do niego z powodu moich kłopotów z Pablem? - Tylko po części dlatego - odparła. - Ale ostatnia przeprawa z Pablem obudziła moją czujność. Nie mogę was przez całe lato trzymać zamkniętych w domu. Przeprawa z Pablem, o której wspomniała mama, zburzyła mi spokój, ponieważ wszystko stało się z mojej winy, i jak zawsze, kiedy coś sknociłem, mama czuła się odpowiedzialna. Więc przygarbiłem się zmartwiony. Założyłem słuchawki mojego małego magnetofonu i nastawiłem muzykę. Herp Alpert i Tijuana Brass grali „Lizaki i róże", a ja, podrygując do rytmu, dokonywałem przeglądu dobrych i złych uczynków dzisiejszego dnia, co mój nauczyciel z ośrodka edukacji specjalnej zalecił mi robić, ilekroć będzie mi smutno. Zanim trafiłem do ośrodka edukacji specjalnej i otrzymałem nowe lekarstwo, nie potrafiłem spokojnie usiedzieć w miejscu, robiąc taki rozrachunek. Nie miałem czasu na takie rzeczy. Nie miałem czasu na nic, co trwało dłużej niż pstryknięcie palcami. Ale kiedy dostałem nowe lekarstwo, pod postacią plastra, który codziennie sobie przylepiałem, zacząłem się uspokajać i nauczyłem się zastanawiać. I to nie tylko nad złymi i dobrymi postępkami, które już się zdarzyły. Zacząłem rozmyślać o dobrych 14 rzeczach, których pragnąłem. A najlepsze było to, że teraz mogłem sprawić, aby te dobre rzeczy naprawdę się wydarzyły, i to, co sobie zamarzyłem, nie prowadziło już do opłakanego końca. Więc gdy tak siedziałem w samochodzie, głęboko oddychając, zapytywałem sam siebie, czego bym chciał od ojca. Pomimo że rozmyślałem nad tym od dawna, lista była krótka. Tak naprawdę, pragnąłem tylko jednego. Więc po chwili wyprostowałem się i powiedziałem mamie: - Chciałbym, żeby mnie pokochał tak mocno, jak ja kocham jego. Wysłuchała mnie, a potem ściągnęła wargi- - Jestem pewna, że tak będzie, skarbie -odparła takim tonem, jakby miała zamiar powiedzieć coś więcej. Ale nie powiedziała. 2 PSffiUSZY Sytuacja się pogorszyła, gdy nadeszły wakacje i mama zostawiała mnie na cały dzień samego w domu, bo musiała iść do pracy. Podarowała mi trąbkę i taśmę z nagraniami Herba Alperta, żebym się nauczył wszystkich piosenek, ale były dla mnie zbyt trudne i nauczyłem się zaledwie kilku nut. Większość czasu ja i Pablo spędzaliśmy na małym, ogrodzonym podwórku za domem, które pokryte było wyschniętą ziemią kamieniami i suchymi kępkami trawy, wyglądającymi jak owłosione głowy trolli. Wyrwać je z korzeniami było równie trudno jak wyciągnąć z ziemi owe małe pomarszczone stworki. Pablo i ja kopaliśmy ziemię nadłamanym uchwytem kija baseballowego i wybieraliśmy dobre do rzucania kamyki. Kiedy zebrałem ich cały kopczyk, około dwudziestu pięciu zaokrąglonych otoczaków, zacząłem nimi miotać raz za razem jak jakiś wa- 16 riacki automat do wyrzucania piłek do tarczy, którą wyrysowałem na drewnianym płocie. Ciskałem je, aż w sąsiedztwie rozbrzmiewało echo. Byłem w tym taki dobry, że prawie za każdym razem trafiałem w dziesiątkę. Ale potem znudziło mi się, więc musiałem wymyślić jakieś utrudnienia. Schyliłem się i wycelowałem jeden kamień spomiędzy nóg. W ten sposób nie szło mi już tak dobrze i kamień przeleciał ponad płotem. Usłyszałem, że coś się stłukło, więc przestałem i pobiegłem do domu. Po kilku minutach do naszych drzwi zastukał jakiś pan, ale ja się ukryłem za kanapą, więc tylko zaklął szpetnie i odszedł. Wtedy przejrzałem dom w poszukiwaniu jakieś fajnego zajęcia i znalazłem na strychu zestaw do rzutków. Było tam mnóstwo rozmaitych gier, które musiały należeć do mego taty, a ponieważ on już z nami nie mieszkał, przywłaszczyłem je sobie. Zszedłem do bawialni, narysowałem na kartkach papieru różne zwierzęta, których głowy miały mi służyć za tarcze, i przymocowałem je taśmą do poduszek na kanapie. Rozstawiłem poduszki po całym pokoju i zacząłem ćwiczyć. Obracałem się wkoło kilka razy, nagle przystawałem i rzucałem strzałkę, celując w najbliższą tarczę. Byłem naprawdę dobry i podobało mi się, że rzucam do celu, kiedy kręci mi się w głowie. Szło mi 17 nieźle, nawet kiedy pokój wirował wokół mnie jak jakaś rozchybotana karuzela. Wcelowałem] we wszystkie tarcze. Wreszcie obracałem się tak długo, aż wszystko zrobiło się zamazane, jakbym spoglądał przez denko butelki, wtedy zatrzymałem się, rzuciłem strzałkę w kierun-j ku najbliższego zwierzęcia i usłyszałem sko-l wyt Pabla, a kiedy odzyskałem równowagę i mogłem skupić wzrok, zobaczyłem go, dygoczącego w rogu kanapy, z uchem przebitym rzutkiem. Zawołałem go, ale nie zareagował. Na początku siedział zdumiony i wpatrywał się we mnie swymi wyłupiastymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że go skrzywdziłem, a potem zupełnie oszalał i zaczął ganiać po pokoju, szczekając i podskakując, i ciągnąc za sobą tę strzałkę. Kiedy go w końcu zapędziłem do kąta, powiedziałem mu, że wszystko będzie dobrze. I było, bo strzałka po prostu przebiła skórę, robiąc czystą dziurkę. Zupełnie jakbym przebił kawałek miękkiego zamszu. Wyciekła zaledwie jedna mała kropelka krwi, ale widok krwi przyprawiał Pabla o histerię. Więc go przytrzymałem i wyciągnąłem strzałkę, zakrywając mu oczy. Wpadł w furię, a ja się zaniepokoiłem, że ranka może się zainfekować i trzeba mu będzie amputować ucho i pójść z nim do ośrodka edukacji specjalnej dla okaleczonych psów, więc go zawinąłem i zaniosłem do salonu piękności, by poradzić się mamy, czy powinniśmy zabrać Pabla do weterynarza, czy po prostu przylepić mu mój zużyty plaster. Mama właśnie czesała jakąś panią kiedy wniosłem owiniętego papierowym ręcznikiem Pabla. - Trafiłem w jego ucho przez przypadek — wyjaśniłem wstrząśniętej mamie. - Celowałem w łosia. - No to pięknie! - powiedziała. - Pięknie,! pięknie! A teraz pokaż, co zrobiłeś nieszczęsnemu Pablowi. I opowiedziałem, że tylko ładnieśmy się bawili, a mama przeprosiła klientkę, mówiąc, że zaraz wróci, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do pomieszczenia pachnącego rozmaitymi szamponami. Otworzyła apteczkę pierwszej pomocy i zajodynowała ucho Pabla, a potem przykleiła mu plastry po obu stronach otworu. Pies był uratowany, ale mama kipiała wściekłością. - Nie mogę się zająć pracą, bo cały dzień niepokoję się, jakiego piwa nawarzysz - powiedziała. - Nic więcej nie zmaluję - obiecałem. -Usiądę i będę grał na trąbce. Ale czy mógłbym Pablowi założyć jeden z twoich kolczyków? Nie pozwoliłaś mi przekłuć ucha, ale skoro on i tak ma już dziurkę... \8 19 - Już nie mogę. Mam tego potąd. - I przyłożyła dłoń do czoła. Ale do czubka głowy zostało jeszcze kilka centymetrów, więc nie miała mnie kompletnie dosyć. - To nie moja wina - powiedziałem. - Chyba plaster się zużył. - Zużyła się twoja wymówka - odpaliła; mama. - Można cię całego pooblepiać plastra-mi, a ty i tak będziesz wyprawiał te głupoty, i Nie podnoś głosu - napomniałem ją. -Wiesz, jak to denerwuje Pabla. Była taka wściekła, że omal nie stanęła w płomieniach. - W porządku - powiedziała do siebie,, wkładając ręce do kieszeni. - Weź głęboki; wdech. Policz do dziesięciu. Może trzeba będzie skorzystać z opieki dziennej. -A może powinienem przychodzić z tobądo; pracy - podsunąłem. - Mógłbym myć klientkom włosy. Po tygodniu zostalibyśmy bez pracy - odparła. -A głowy tych staruszek wyłysiałyby jak to miejsce na twojej łepetynie, z którego wyry-) wasz sobie włosy. - Pomacałem się po głowie i spojrzałem na nią urażony, ponieważ moja łysinka stanowiła drażliwy temat. - Przepraszam - mruknęła, a potem przytuliła mnie i powiedziała, że coś wymyślimy. ' Mama wróciła do swoich zajęć, a my z Pa- 20 blem pomaszerowaliśmy do domu. Pablo czuł się dobrze i gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu, podbiegłem do maminej szkatułki z biżuterią i wyjąłem z niego duży okrągły kolczyk, ponieważ mi tego nie zabroniła. Przełożyłem kolczyk przez dziurkę w uchu Pabla i ochrzciłem go „Pirat Pablo". Następnie przerobiliśmy kanapę na piracki statek. Wziąłem prześcieradło i przymocowałem je do stojącej lampy, wsunąłem sobie między zęby nóż do krojenia steków i zajęliśmy się atakowaniem innych statków. Kiedy mama wróciła do domu, zastała mnie wymachującego szablą z plastrem na oku i z okrwawionymi szminką rękami. Odesłała mnie do pokoju, abym ochłonął, a sobie przygotowała drinka. - Naprawdę czujesz się tak, jakby twoje lekarstwo przestało działać? - spytała, wszedłszy do mego pokoju, by sprawdzić, co robię. Przyłapała mnie na chodzeniu na rękach. - Wrócimy do tego później, dobrze? - odkrzyknąłem i, przekoziołkowawszy, opadłem na nogi. - Nie pogrywaj sobie ze mną - powiedziała, uklękła przy mnie i sięgnęła mi pod koszulę, żeby namacać plaster. Potem połaskotała mnie po brzuchu. - Za bardzo cię kocham, żebyś mi robił takie numery. 21 Następnego dnia przyszedł list od prawni-j ka taty i wtedy po raz ostatni, do czasu naszej wyprawy samochodem, słyszałem, jak mama powtarza: - No to pięknie! Pięknie, pięknie! Musiałem zasnąć, ponieważ obudziłem się,! kiedy samochód stanął, a mama pociągała za kabelek od słuchawki mego magnetofonu, jakby mnie wyławiała z wody. - Jesteśmy na miejscu? - spytałem, przecierając oczy. - Prawie - odparła. - Dom twego taty stou na końcu ulicy. Zatrzymałam się, ponieważ chcę omówić z tobą kilka spraw, zanim tam dojedziemy. Przede wszystkim chcę się z tobą pożegnać teraz, bo kiedy zobaczę twojego tatę i babcię, wszystko zrobi się takie dziwaczne i pogmatwane, że ja także mogę zacząć siej dziwnie zachowywać, a nie chciałabym, żebyś pomyślał, że skazuję cię na wygnanie alba wyrzucam czy coś w tym rodzaju. - Pocałować ła mnie tak, jak całuje się czyjeś zdjęcie w ramce, po czym dodała: - Słuchaj swego taty. Bo td twój tata. Ale jak coś ci się wyda nie w porządn ku albo nie będzie ci pasowało, od razu do mnie zadzwoń. — Przytrzymała mnie za brodę i spój-i rżała głęboko w oczy, a potem poszukała torebki. - To dla ciebie — powiedziała, wręczając mi złożoną na pół kopertę. - W środku są pieniądze. Nie na rozrywki. Pieniądze na wszelki wypadek. - Otworzyłem kopertę. Był w niej banknot dwudziestodolarowy oraz kartka papieru w linie, do której mama przylepiła taśmą ćwierćdolarówki. - Ćwierćdolarówki sana telefon -wyjaśniła, widząc moje zdziwienie. - Mogę do ciebie zadzwonić już teraz? Bo cała sprawa już mi się wydaje jakaś nie w porządku. - Nie znasz swojego taty, więc wszystko wydaje ci się dziwne - powiedziała mama i włączyła motor, a ja wiedziałem, że stara się być dzielna, więc nie powiedziałem nic więcej. Ruszyliśmy powoli i kiedy dojechaliśmy do końca ulicy, okazało się, że na ganku siedzi babcia i pali papierosa, a obok niej był jakiś chudy pan, ubrany w starannie wyprasowane ubranie. Zamiatał ganek, ale kiedy nas spostrzegł, oparł miotłę o ścianę. Mama zatrzymała samochód i pomachała ręką a potem otworzyła drzwi. Wysiadłem, a babcia i tata zbiegli po schodkach. Zanim odezwał się do mnie, usiłował pocałować mamę, ale uchyliła głowę, jakby wargi taty były pod prądem. Następnie rzuciła mu lodowate spojrzenie i zwróciła się do mnie: 22 23 — Wyjmij rzeczy z bagażnika, Joeyu. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i obszedłem samochód, a w głowie miałem taki mętlik, że nie mogłem skupić myśli. Ale zastanawiałem się nad czymś takim, czy rodzice przestaliby się na siebie gniewać i zajęli mną gdybym się na przykład zamknął w bagażniku. Jednak szybko porzuciłem ten pomysł.] I kiedy nadszedłem, wlokąc moją wojskową torbę, wszyscy milczeli, spoglądając na siebie gniewnym wzrokiem i poruszając wargami jak wielkie złote rybki. Uznałem więc, że ze zdenerwowania straciłem słuch i zacząłem przetykać uszy palcami, jakby były brudne. — Nie martw się - w końcu odezwał się tata. - Będę się nim opiekował. - Usłyszałem jego głos czysto i wyraźnie. - Będę mu je zmieniał tak jak sobie plastry nikotynowe... - powiedział, odbierając od mamy moje lekarstwo. — Rób wszystko według przepisu - przerwała mu mama. — Joey ci powie. — Nie martw się - powtórzył tata. — Ale ja się martwię — odparła mama. -! Możesz mieszać w mojej głowie. Ale jeśli zamieszasz w głowie tego dziecka... - Nie dokończyła tego zdania na głos, ponieważ kończyła je w myślach tyle razy, zawsze w złości, że teraz całkiem się zagubiła. Więc znów nadeszła moja kolej, aby jej pomóc. Wziąłem ją za rękę, a kiedy na mnie spojrzała, mrugnąłem do niej porozumiewawczo, co miało oznaczać, że powinna ochłonąć. Uśmiechnęła się do mnie, poprawiła włosy na mojej zarastającej łysince i przytuliła mnie. - Telefonuj do mnie - szepnęła mi do ucha. - Dzwoń często, żebym ci mogła powiedzieć, że cię kocham. — A potem się odwróciła i zdecydowanym krokiem odmaszerowała do samochodu, wsiadła, zatrzasnęła drzwi i odjechała. 24 . ? ? w KRAINA BAJEK Mama znikła mi z oczu, a tata kręcił si^ wokół mnie, krzyżując i rozkrzyżowując ramio na, jakby ostrzył noże. Był narwany. Nie mia łem co do tego najmniejszych wątpliwości. Spój glądając w lustro, widziałem to we własnych oczach, a teraz dostrzegałem to samo w oczach taty. Był taki nadpobudliwy, że poczułem zdenerwowanie, mimo że moje lekarstwo dobrze działało. Teraz wiedziałem, co mama miała na myśli, mówiąc, że jest taki jak ja, tylko wiek szy. Był także wyższy ode mnie. Miał długie ręd i szpiczaste łokcie, a z jego ciała wydobywało się brzęczenie, jakby napędzał go elektryczny motor. Zrobiłem głęboki wdech i chociaż wewnętrz nie dygotałem, postanowiłem stać nieruchomo, jakbym był zardzewiałym Blaszanym Drwalem z „Czarnoksiężnika z krainy Oz". -A więc, Joeyu -powiedział tata, z uśmiei chem, który pojawiał się i znikał, niczym ka 26 jak na wysokiej fali - możesz mi mówić Carter. - I podał mi rękę, abym ją uścisnął. Wiedziałem, że nie będę go tak nazywał. Ale zanim zdążyłem wypowiedzieć to jedno, najważniejsze słowo, z którym czekałem od tak dawna, wystąpiła babcia. - Zawieszenie broni - warknęła i wyciągnęła do mnie swoją pomarszczoną dłoń, która wyglądała jak suszona ryba. - Skoro masz tu jakiś czas mieszkać, lepiej się pogódźmy. Miała krótko ostrzyżone włosy, sczesane na przód i posmarowane czymś lśniącym, co wyglądało jak błyskotki na choinkę. - Daj spokój - nalegała babcia i jeszcze raz wyciągnęła do mnie rękę. - Bo pomyślę, że mój widok nie sprawia ci radości. Zmrużyłem oczy, bo słońce odbite od jej fryzury nieomal mnie oślepiło. - Nie — zacząłem i miałem zamiar powiedzieć, że cieszę się na jej widok, bo ostatni raz, kiedy ją widziałem, odchodziła ulicą i myślałem, że zmyło ją do ścieku, na kratce którego znalazłem jej but i nic oprócz niego, ale babcia poderwała głowę, zanim zdążyłem jej to wszystko powiedzieć. - Nie! - zaskrzeczała jak mała papużka. -Powiedziałeś „nie"? Widzę, że zapomniałeś o dobrych manierach, których cię nauczyłam, kiedy mieszkałeś ze mną. 27 - Nie zapomniałem dobrych manier - od parłem. - Mama mnie pilnuje. Zrobiłem coj złego? Nie. Powiedziałem coś złośliwego? Niej Jestem uprzejmy. Nadal nie przesunąłem się ani o centymetr, tylko poruszałem wargami, które teraz były dobrze naoliwione, bo musiałem się bronić. Babcia zamknęła usta i obejrzała się, b^ zerknąć na Cartera. - Mówiłam ci, jak ta osoba pozwala mu gra pierwsze skrzypce - poskarżyła się i nabrał, powietrza. — Wóz prowadzi konia! Carter kręcił się niespokojnie i w końcu z je} go ust wydobył się jakiś dziwny dźwięk, jakbl odgłos silnika, który nie chce zapalić. Następi nie zamachał dłonią przed własną twarzą, jakby to był jakiś magiczny sposób i nagle prz szedł od jąkania do pośpiesznej gadaniny. - To już przeszłość! — krzyknął i odepchn babcię nieco za mocno. - Zastanawiałem si nad tym, co powinniśmy dzisiaj robić i mar doskonały pomysł. - Nagle stał się uszczęśli wiony i pełen energii, uśmiechnął się szeroko i oświadczył, że pójdziemy do Parku Żaba Kraina Bajek. - Musisz to zobaczyć. - Tai właśnie moje życie zupełnie się odmieniło. Nie wiedziałem, co ma na myśli. Jeżeli jej życie odmieniło się, kiedy był dzieckiem, znaczy, że nastąpiła zmiana na gorsze. Ale j 28 śli zmiana zaszła, gdy był dorosły, to znaczy, że mu się polepszyło. - Hej, ależ to ciężkie! -krzyknął, podnosząc moją torbę. - Co tam masz? - Ubrania, buty, książki, trąbkę - powiedziałem, usiłując przypomnieć sobie spis, który zrobiła dla mnie mama. - Przywiozłeś rękawicę bejsbolową? - zapytał, gdy podążałem za nim na ganek. - Bo jestem trenerem drużyny i przydałby mi się taki sportowiec jak ty. - Nie — odparłem. - Nie mam rękawicy. - Nie przejmuj się -powiedział, przeciskając moją torbę przez drzwi. - W przyszłym tygodniu przyniosę ci rękawicę. Pokaż, jaki masz rozmiar dłoni. - Uniosłem rękę z rozczapierzonymi palcami i on zrobił to samo. Kiedy nasze dłonie się zetknęły, poczułem wstrząs, jakby tata miał w ręce brzęczyk. Wsiedliśmy do wielkiego starego samochodu taty i przez całą drogę do Krainy Bajek, wyobrażałem sobie, że gram w bejsbol. Byłem dobry w rzucaniu kamieniami, więc wydawało mi się, że będę niezły w miotaniu piłką. Starałem się powiedzieć tacie, że chciałbym grać w jego drużynie, ale nie mogłem dojść do słowa. Tata bez przerwy gadał i gadał, o tym, jakie spędzimy wspaniałe lato, o tym, że ma ty- 29 siące planów i że wkrótce dopasujemy się, jald przystało na ojca i syna, i cała zła przeszłość pójdzie w niepamięć, i że czeka nas wyłącznie przyjemne żeglowanie w przyszłość. A najwięcej mówił o Krainie Bajek. - Musisz, musisz, musisz to zobaczyć! Obok taty siedziała babcia, spowita w sza-j re kłęby tytoniowego dymu, jakby zły humor rozniecił ogień w jej włosach. W końcu gdy tata po raz setny powiedział: „Musisz to zobaczyć"] wrzasnęła na niego: - Dobra, Carter! Przecież tam jedziemy, na miłość boską. Daj wreszcie odpocząć tej twojej nakręconej jadaczce! - Chciała powiedzieć coś więcej, ale dostała ataku kaszlu. Tata nie milkł ani na chwilę, i kiedy bral oddech, usiłowałem mu powiedzieć, że chciałbym grać w jego drużynie, ale nie dał mi dojśl do głosu, więc nie pozostawało mi nic innego, jak go słuchać i nawet nie miałem nic przeciwko temu, bo wyraźnie sprawiało mu to przyj jemność. Obiecywałem sobie, że powiem mu o tym później, kiedy uda mi się wtrącić słowo, Na razie wystarczało mi, że jesteśmy razem, nawet jeśli namawiał mnie na odwiedzenie miejsca, na które byłem za stary. Tata usiło? wał mnie poznać i to było fajne. Musieliśmy od czegoś zacząć, a może on wciąż miał mnie za malucha. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, babcia oświadczyła, że zostawi mnie i tatę samych i pójdzie pograć w miniaturowego golfa. - Muszę poćwiczyć zagrywkę - wysapała i schyliła się, wspierając dłonie na kolanach. W końcu wzięła się w garść, wyprostowała plecy i stwierdziła: - Powinnam była zabrać mój zbiornik z tlenem. W powietrzu wisi smog. - Do zobaczenia -powiedziałem najgrzecz-niej, jak umiałem, ponieważ gdy się wściekła, potrafiła być bardzo kłopotliwa. Ja i tata ruszyliśmy w dół wąską ścieżką ułożoną z kamieni. Po obu jej stronach rosły kwiaty i wznosił się biały płotek, przez który przeskakiwały rude wiewiórki. Obok nas przeszła grupka nastolatków, przebranych za bohaterów książek dla dzieci. Machali nam, a gdy się uśmiechnęli, ich pomalowane twarze zmieniły się w pomarszczone maski. My także im pomachaliśmy. Wilk z Czerwonego Kapturka zawył i jakieś tchórzliwe dziecko rozpłakało się i uczepiło spodni mamy. Tata szturchnął mnie łokciem i powiedział: - Twoja babcia zjadłaby tego wilka żywcem! - Też tak uważam - odparłem. - Ale dlaczego potrzebuje tlenu? - Ma rozedmę płuc. Od palenia. Nie może zrobić pełnego wdechu i musi z sobą zabierać niewielki zbiornik z tlenem, ale czasami wpra- 30 31 wia jato w zakłopotanie. Mam nadzieję, że uda jej się rozegrać partyjkę golfa. - Ja także - powiedziałem, wyobrażająd sobie, że babcia przewraca się na miniaturowy młyn albo wpada do małej studni życzeń. To by wcale nie było zabawne. Pierwszym eksponatem, do którego podeszliśmy, był smutnooki Humpty Dumpty. Słuchając taty, wyobraziłem sobie coś bardzo niezwykłego, a zobaczyłem pomalowane pęknięte jajko z betonu, oparte o ścianę z pustaków. Wszystkie otaczające go konie, a także jeźdźców wyrzeźbiono w drewnie i wetknięto w ziemię. Postacie stały krzywo i były umazane błotem. - To się zdarzyło właśnie tutaj - wyszeptaj tata, schylając się i czyszcząc rzeźby chusteczką do nosa. - Dokładnie w tym miejscu. - Narysował palcem krzyżyk na ziemi. - Tutaj odmieniło się moje życie. Pewnej nocy wypiwszy zbyt wiele zawędrowałem tu. Rankiem ujrzałem dziewczynkę, przebraną za Małą Pannę Muffet z butem w dłoni. Obudziła mnie, ma wiąc, żebym wstał, bo inaczej zawoła glinia rzy. Wstałem, zapatrzyłem się na starego Humpty'ego Dumpty'ego i pomyślałem że jej stem tak samo do niczego jak on. Jestem żałosnym potłuczonym jajkiem. Wychodząc z parku, pomyślałem sobie: chłopie, wynieś jakąś naukę ze spotkania z tym nieudałotą Hump-tym Dumptym. Więc następnego dnia znów tu przyszedłem i po prostu patrzyłem na niego, i im dłużej patrzyłem, tym mniej lubiłem siebie. Nie chciałem być żałosnym potłuczonym jajkiem, które każdy usiłuje podeprzeć i poskładać do kupy. Uznałem, że Humpty Dumpty nigdy nie weźmie się w garść. Nie ma dość siły woli, by przestać pochlipywać, pozbierać się i ruszyć własną drogą. Zaraz potem poszedłem do kliniki i wytrzeźwiałem, i teraz, przy każdej okazji przychodzę tu pogłaskać i wyczyścić głowę Humpty'ego. Uwierz mi, odwiedziłem wszystkie kliniki w Pittsburghu, ale z żadnej z nich nie wyniosłem takiej cennej nauki jak ta, którą otrzymałem tutaj, w Krainie Bajek. Rozumiesz, co mam na myśli? - zapytał. Zwrócił się w moją stronę i czekał, żebym coś odpowiedział. - Chyba tak - odparłem, ale nie byłem pewien, czy w zeszłym roku wysłano mnie do ośrodka edukacji specjalnej, bo stałem się Humptym Dumptym, który powinien się na powrót posklejać. Nie zrobiłem tego sam. Miałem do pomocy mnóstwo ludzi. - Wiesz - zaczął tata, wymachując rękami, podczas gdy szliśmy ścieżką ku Trzem Małym Świnkom - to wcale nie jest park dla małych 32 33 dzieci. Chodzi mi o to, że wszystko, co tu wi-dzę, daje mi do myślenia. - Tato, czy mógłbym coś powiedzieć? - spy tałem. - Nikt ci nie zabrania - odparł. - Dwojd ludzi może przecież mówić jednocześnie. To tak, jak mówić i oglądać telewizję. Nic trudnego. I - Tak, ale dla mnie to nie jest łatwe. Chc^j słuchać ciebie, a potem chcę, żebyś ty mnie słuchał i tak na zmianę, jak ludzie, którzy chcą się nawzajem poznać. - Jasne, możemy tak zrobić. - No to mów a tymczasem podejdziemy do Jasia Fasoli, Chłopie, to jest miejsce, przy którym dużo rozmyślałem o tobie. Łodyga fasoli zrobiona była ze słupa telei fonicznego, pomalowanego na zielono, z szerokimi metalowymi liśćmi po dwóch jego stronach. Popatrz — powiedział i błyskawicznie wspiął się na słup, jakby to robił setki razy. Na szczycie był balkon wielkoluda. Tata stanął na nim, zasłonił oczy rękami i krzyknął: Hu, hu! Ho, ho! Hu, ha! Czuję krew malucha! - Roześmiałem się i także przysłoniłem oczy. - Hu, hu! Ho, ho! Ha, ha! - ryknąłem. I Czuję krew wielgacha! — Joeyu - powiedział tata, robiąc smutną; 34 minę Humpty'ego Dumpty'ego - nie ma na świecie człowieka, który nie czułby się winny, porzuciwszy własne dziecko. Ale ja to nadrobię- Wymyślę jakieś sposoby, by ci wynagrodzić wszelkie zło, jakie ci wyrządziłem. Byliśmy bardzo długo rozdzieleni, ale przysięgam, że od dziś będę blisko ciebie. A jeśli znikniesz, zwęszę cię tak jak ten wielkolud i wytropię. Patrzyłem na niego. Wydawał się ogromny, jakby mógł dojrzeć cały świat i wytropić mnie, choćbym był Bóg wie gdzie. Część mnie była z tego zadowolona, bo tata mówił, że nigdy się nie rozstaniemy. Ale druga część była trochę wystraszona, bo gdybym chciał od niego odejść, on by mi na to nie pozwolił. Nie mógłbym przed nim uciec ani się ukryć, ani zniknąć. Zawsze by mnie odnalazł. - Czy pojmujesz, co do ciebie mówię, synu? To miejsce skłania mnie do rozmyślań. - Zrobił zeza i uderzył się ręką w czoło — Miewam tu myśli, jakich nie miewałem nigdy przedtem. - Tato? - odezwałem się, spoglądając na niego. - Możemy się teraz trochę pobawić? - Jasne. Skończmy z tym całym rozmyślaniem - odparł. Zszedł z łodygi fasoli i obrócił mnie dookoła. — Jasne. Chodź, zrobimy sobie zdjęcia, żebyśmy zawsze pamiętali ten dzień. A potem pojeździmy na elektrycznych samochodzikach. 35 Zeszliśmy ścieżką w dół, a tata wciąż nie-j przerwanie mówił. - Spójrz tutaj - powiedział i wskazał Zło] towłosąi Trzy Niedźwiedzie w ich małym domi ku. - Tutaj możemy się tak wiele nauczyć o sol bie nawzajem. Jaką jadasz owsiankę, gorąca czy letnią? - Owsiankę? - spytałem. - Nie jadani owsianki. - Widzisz! - wykrzyknął. - Widzisz. Teraz wiem o tobie coś nowego. I zanim zdążyłem zapytać, jaką on lubj owsiankę, powiedział: - Dobra. Kto jest sprytniejszy? Jaś czi Małgosia? - Jaś - odparłem. - Oszukał czarownicę za pomocą kostki kurczęcia. A ty... - Och, popatrz - powiedział. - To Stara Dama, Która Mieszka w Bucie. Miała tak wiej le wpadek, że już sama nie wie, co robić. A tuj taj ten zwariowany Georgie Porgie. Amatoj pocałunków. Dobrze wiem, jak się czuje. Wiedziałem już, co czuje tata. Ale tata nie miał pojęcia, co czuję ja. Przez całą drogę dj fotografa pokazywał mi bohaterów z różnycl bajek i o każdym z nich miał coś ważnego dj powiedzenia, ale po pewnym czasie zacząłenj to wszystko puszczać mimo uszu, bo i tak nil wiedział, czy go słucham, czy nie. _ To tutaj - powiedział i wskazał palcem budkę fotografa. Podszedłem do dekoracji i usiadłem na kolanach ogromnej Mateczki Gęsi, a tata przystawił twarz do odciętej głowy Jacka Mordercy. Fotograf zrobił dwa zdjęcia. Jedno dla mnie, drugie dla taty. - Zróbmy jeszcze trzecie dla mamy - zaproponował. - Zęby wiedziała, że cię nie powiesiłem w piwnicy za nogi. Uznałem, że to dobry pomysł, więc gdy fotograf powiedział: „Uśmiech", pomyślałem o mamie i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. - Świetnie - powiedział tata, wsuwając zdjęcia do kieszeni. — Pospieszmy się, bo chcę jeszcze spojrzeć na kilka ważnych miejsc związanych z bajkami. -A co z elektrycznymi samochodzikami? -spytałem. - Jeszcze chwilkę. To dla mnie bardzo ważne. Podeszliśmy do Przekrzywionego Domku i tata natychmiast przekrzywił się na jedną stronę i zaczął się zachowywać, jakby cały był pokrzywiony. - Taki byłem przedtem - powiedział łamiącym się głosem. - Cały pokrzywiony. - A potem wyprostował się jak żołnierz na baczność. — A teraz jestem taki. Przyswajasz? „Pewnego razu był przekrzywiony człowiek, który miesz- 37 kał w przekrzywionym domu. Miał krzywegJ psa... Kiedy powiedział „psa", zachłysnąłem sie z przerażenia. - O mój Boże! - krzyknąłem i zrobiłenj wdech. - Zostawiłem Pabla w schowku na ręj kawiczki! - Kto to jest Pablo? - zapytał tata. - Mój piesek chihuahua! - wrzasnąłem, przeskakując z nogi na nogę. -Muszę zadzwoj nić do mamy. Gdzie jest telefon? - Rozejrzał łem się wkoło, jakby w krzywym domu mód się znajdować krzywy telefon. - Ale dlaczego on jest w schowku na rękaj wiczki? - Ponieważ zwymiotował na radio - odpar* łem i ruszyłem biegiem w dół ścieżki, bo na ja końcu spostrzegłem drewnianą budkę z toala tami i z automatem telefonicznym. Kiedy tata zrównał się ze mną, zdążyłen} już wyjąć z kieszeni kopertę z pieniędzmi i prędko zrywałem taśmę z ćwierćdolarówel i wpychałem je do otworu na monety. Nie wia działem, ile monet będzie mi potrzebnych, wiej uznałem, że najlepiej będzie wrzucić je wszysi kie. - Prawdopodobnie jeszcze nie dojechała do domu - powiedział tata, wyjmując mi słuchavl kę z ręki. Kiedy ją odwiesił, wszystkie monet! wypadły, dźwięcząc i rozsypując się po podłodze. - Muszę jechać do domu! — powiedziałem, zbierając ćwierćdolarówki. - Co będzie, jeśli mama odda samochód z Pablem uwięzionym w schowku? On umrze, jak dzieci zamknięte w bagażnikach. - Joeyu - powiedział tata. - Nie zmieniaj się w Humpty'ego Dumpty'ego. Przemyśl to sobie spokojnie, chłopie. Wszystko będzie dobrze. Twoja mama na pewno znalazła Pabla, zawróciła z drogi i odwiozła go do Pittsburgha. Założę się, że po powrocie zastaniemy go, czekającego na ganku. - Chodźmy sprawdzić - powiedziałem zdenerwowany. — Natychmiast. Tata wziął mnie za rękę i pobiegliśmy w stronę miniaturowego pola do golfa. Babcia siedziała na małym brązowym grzybie w białe kropki i trzymała na kolanach kij golfowy. - Pozwoliłam sobie na krótkie wytchnienie - wyszeptała ochryple. - Musimy wracać do domu - powiedział tata i ujął babcię pod łokieć, żeby pomóc jej wstać. - Joey zgubił swego chihuahua. - Jakiego chihuahua? - spytała babcia. -Nikt mi nie mówił, że częścią tej umowy jest jakiś szczurzy niedopiesek. 38 Tata nie odpowiedział. Po prostu wziął jJ na ręce. Szedłem do samochodu, żałując, że nie mam kluczyków, bo mógłbym od razu wyru* szyć na poszukiwanie mamy i Pabla. Przez całą drogę powrotną babcia wygady^ wała różne złośliwości na temat mojego „fiku* śnego szczuropsa rodem z Meksyku". - Pablo jest mieszańcem chihuahua z jarn| nikiem - wyjaśniłem. - Chciałeś powiedzieć mieszaniec szczura z serdelkiem? — parsknęła babcia. W końcu miałem tego dość i powiedziałem! - Cicho bądź. - Nie. To ty bądź cicho - babcia na to. - Nie! Ty bądź cicho - powiedziałem jeszl cze raz. - Nie. Ty bądź cicho - wysapała. Powtarzaliśmy to do chwili, gdy samochód znalazł się na podjeździe. Wyskoczyłem i Pa blo był na ganku, cały drżący, przywiązany smyczą do klamki. Na małej szybce w drzwiach mama napisała szminką: „Już za tobątęsknię!" Chwyciłem Pabla na ręce i ucałowałem w szpiczasty pyszczek, a on ucałował mnie, zionąc tym okropnym rzygowinowym oddechem, ali ja się nie przejmowałem. Kochałem go, a on kochał mnie i nic poza tym się nie liczyło. - Widzisz - powiedział tata. - Miałem ??? cję, prawda? 40 Miał rację. Postawiłem Pabla i rzuciłem się tacie na szyję i uściskałem go z wszystkich sił, bo miał rację i nie zmienił się w płaczliwego Humpty'ego Dumpty'ego, kiedy ja byłem na najlepszej drodze ku temu. - Skąd wiedziałeś, że tutaj będzie? - spytałem. -A po co są tatusiowie? — odpowiedział radośnie i zarzucił mnie sobie na ramię, jakbym był workiem z mąką i weszliśmy do domu, podczas gdy babcia i Pablo wzajemnie na siebie warczeli. Pomyślałem sobie, że czekają ich niełatwe chwile, bo żadne z nich nigdy nie ustępowało przed nikim ani przed niczym. - Hej, tato - powiedziałem, bo wreszcie nadarzyła się okazja. - Chcę grać w bejsbol. - Nieodrodny syn swego ojca - ucieszył się tata. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni. -A potem mówił i mówił, ale ja przestałem go słuchać. 4 NIEUDANA PARTIA 0OLFA Rankiem tata wszedł do mojego pokoju.; Ucieszyłem się na jego widok, bo przez większość nocy nie spałem z powodu babcinych ata-1 ków kaszlu. Chwilami spluwała i charczała, jakby z głębi siebie dobywała kłąb włosów. Następnie odchrząkiwała i robiło się cichoi A potem, właśnie kiedy zaczynałem zasypiać, zaczynała swój koncert od nowa. W końcu wstałem i włączyłem magnetofon, ale baterie były wyładowane i nie miałem gdzie uciec przed okropnymi dźwiękami, więc zająłem się obgryzaniem paznokci aż do skóry, która miała smak młodziutkiej marchewki. - Jak tam twój plaster? - zapytał tatą i z pudełkiem plastrów w dłoni przysiadł na skraju mego łóżka. - Masz go zmienić, zanim pójdę do pracy? - Tak - odparłem i odwróciłem mojąksiąż-i kę, leżącą na stoliku nocnym, stroną tytułową 42 do dołu. - I lepiej zostaw mi jeden na wszelki wypadek. - Pomyślałem, że spędzając cały dzień sam na sam z babcią mogę potrzebować dodatkowej pomocy. - Na pudełku jest napisane, żeby je zmieniać raz na dobę. - zauważył. Wyjął jeden plaster z kieszeni koszuli i podał mi go. — I jeszcze coś - dodał. - Muszę odrysować twoją stopę, żeby ci dobrać odpowiedni rozmiar kolców do bejsbola. Położył na podłodze kartkę papieru, a ja postawiłem na niej stopę. - A przy okazji - zaczął, spoglądając na mnie znad papieru. — Rzucasz prawą czy lewą ręką? - Lewą- odparłem. — Prawą łapię. - Doskonale - powiedział z uśmiechem. -Przyda nam się leworęczny miotacz. Wstał i złożył kartkę. - Powiedziałem babci, żeby ci przygotowała owsiankę. Nie za gorącą. - Uśmiechnął się do mnie, a ja do niego, i już go nie było, ale ja wciąż się uśmiechałem. Po wyjściu taty zdjąłem z łóżka pościel w poszukiwaniu Pabla. Miał brzydki zwyczaj wygryzania dziury w prześcieradle i wykopywania jamy w materacu. Myślę, że częściowo był również psem stepowym. Odnalazłszy go, wziąłem na ręce i zatańczyliśmy w kółko. - 43 Jestem niegrzeczny! Jestem szalony! I tak być musi, bo jestem skażony wariactwem taty i mol jej mamusi! - zaśpiewałem. To była moja uluj biona piosenka. Pablo także ją lubił. Ale nij mogłem go obracać zbyt długo, żeby nie zwy-j miotował. Ubrałem się, a kiedy spojrzałem w lustro, żeby uczesać włosy, stwierdziłem, że wciąż mam na twarzy uśmiech. Jak dotąd jest zuJ pełnie nieźle, pomyślałem. Tata jest zadowoJ lony i ja jestem szczęśliwy. A potem przypoJ mniałem sobie, że mam spędzić cały dzień z babcią. Zdecydowałem, że będę dla niej miły. Uznałem, że wszystko zależy ode mnie. Babcia zawsze będzie podwójna: jedna miła i zabawna i druga złośliwa i przerażająca. Nigdy się nil zmieni, ponieważ nie czuje, że to, co robi, bywa złe. Dlatego to ja powinienem się zmienić, bo ja zdaję sobie sprawę, że przez większość czai su bywam niedobry. A więc zacznę jak najlepiej, a jeśli ona będzie złośliwa, zostanę miły, jak długo wytrzymam, a potem się przed nią ukryję. Położyłem dłoń na klamce, wziąłem głębo^ ki wdech i otworzyłem drzwi. Kiedy Pablo i ja weszliśmy do kuchni, babcia, nożykiem do masła, wyjmowała z tostera grzankę, która się zaklinowała. - Jak się spało? - spytała ochrypłym głosem. - Powinnaś wyłączyć toster, zanim włożysz do niego nóż - powiedziałem, starając się być pomocnym. - Kiedyś zrobiłem to samo, co ty teraz, i prąd mnie kopnął. - Cóż, i tak jestem na pół martwa, więc mały wstrząs doda mi animuszu. - Dla animuszu zażywam witaminy. Babcia zmarszczyła czoło. - Ile zjesz grzanek? I ile je ten pies? - Musimy mu kupić karmę dla psów - odparłem. — A tata powiedział, że zrobisz mi owsiankę. Jak dla Trzech Niedźwiedzi. - Tata za dużo mówi — mruknęła babcia. -Musisz przywyknąć do jego gadulstwa, bo inaczej doprowadzi cię do szaleństwa. - Mogę zadzwonić do mamy? - Lepiej napisz do niej list - powiedziała babcia. - Znaczek jest dużo tańszy niż połączenie. - Mama dała mi pieniądze na telefon - odparłem. - Co chcesz jej powiedzieć? — spytała babcia. - Ze Pablo jest zdrowy i że go znalazłem na ganku. - Uściskałem go lekko, a on pisnął, wydając odgłos podobny do dźwięku potartego balona 44 4? - Myślisz, że ktoś chciałby ukraść tego kun-j dla? - spytała, wskazując Pabla nożem. - Przestań go przezywać. — To jest miesza-j nieć. A zresztą mama powiedziała... - Nie jestem ciekawa, co twoja mama mó-j wiła na ten temat. Zadzwoń do niej i skończj my z tym - powiedziała i odgryzła kawałek przypalonej grzanki. Ale była tak bardzo zasj dyszana od złośliwego i szybkiego gadania, żel musiała się odwrócić i splunąć do zlewu, żeby móc zaczerpnąć tlenu przez wąż, który przyj czepiła do małego zielonego zbiornika, stojącego na kredensie. Telefon wisiał na ścianie w kuchni. KiedyJ zdjąłem słuchawkę, babcia zaczęła pogwizdywać, jakby nie chciała słyszeć, co będę mówił, ale wiedziałem, że usłyszy każdziutkie słowo. O tej porze mama już była w pracy, więc] wybrałem tamtejszy numer. - Salon Piękności Piękna i Bestia - odezwała się recepcjonistka Tiffany. - Mówi Joey - wyszeptałem z dłonią przy] ustach. — Jest mama? - Sekundkę, kochanie - odpowiedziała,1 a potem usłyszałem, jak krzyczy: - Frań, twój dzieciak! Mówi tak, jakby został porwany. Rozległy się szybkie kroki. - Cześć - powiedziała mama. - Wszystko w porządku? - Tak. Z Pablem też. Nie mogę uwierzyć, 2e o nim zapomniałem. - Przejechałam ze dwa kilometry, kiedy zaczął rozrabiać w schowku, więc zawróciłam bez wielkiej straty. - Byliśmy w Krainie Bajek - powiedziałem. A potem mama zaczęła zadawać mi mnóstwo pytań na temat taty i babci, a ja odpowiadałem „tak" i "nie" albo „nie" i "tak", jakbym grał w ping-ponga. - Życzę ci przyjemnego dnia — powiedziała. - Nie mamy dziś ruchu, więc maluję sobie włosy na rudo i robię pedicure. Pomaluje paznokcie na ten sam kolor co włosy i kupię ładne letnie sandałki. Nie poznasz mnie, kiedy wrócisz. - Pablo cię wytropi - odparłem. - Muszę kończyć - przerwała. - Farba ścieka mi do oczu i strasznie śmierdzi spalenizną. - Jeszcze tylko jedno - powiedziałem, podnosząc głos tak bardzo, że babcia usłyszałaby mnie nawet, gdyby była głucha. - Tata jest naprawdę miły. Dobrze się bawimy i weźmie mnie do swojej drużyny bejsbolowej. Kupi mi rękawicę i buty z kolcami. - Świetnie - powiedziała mama. - Bardzo się cieszę. Zadzwoń później. Kocham cię. -I odłożyła słuchawkę. Kiedy się odwróciłem, babcia stała oparta 46 47 plecami o kredens. Spoglądała na mnie, wdyl chając tlen ze zbiornika. - Cieszę się, że spędzimy kilka godzin tyl-ko we dwójkę — powiedziała bardzo rzeczowyni tonem. - Chciałabym ci wyjaśnić kilka spraw] żebyś miał jasny obraz sytuacji. Nie wszystka wygląda tak, jak powiedział Carter. - Na przykład co? - spytałem i schyliłem się, żeby dać Pablowi kawałek grzanki. - Carter dostał stałą pracę, ale wciąż zdarza mu się wypić to tu, to tam. Znalazł sobie dziewczynę, która nie zdaje sobie sprawy, jaki z niego nicpoń i nieudacznik. I chociaż nie jesl takim idealnym, za jakiego się ma, dostał bzil ka na punkcie czystości. — Babcia wskazała pokruszoną grzankę. - Dostanie szału, jeśli znajdzie okruchy na podłodze - ostrzegła mniej - Starasz się mnie przestraszyć? - spytałem, kucając i zbierając kawałeczki grzanki. 1 - Nie. Po prostu chcę, żebyś wiedział, na: czym stoisz. Codzienne życie z Carterem to nil sielanka. I myślę, że powinnam była zostaa z tobą i z twoją mamą w Lancaster. - Myślałem, że wpadłaś do kanału - powiedziałem. - Znalazłem twój but przy kratce ściel ku. - Zgubiłam go, wskakując do autobusu. Ależ szukałam tego buta! - Roześmiała sia a kiedy śmiech zmienił się w atak kaszlu, zgięi }a się wpół. Gdy się wyprostowała, wymierzyła we mnie palec wskazujący. - Posłuchaj mojej rady. - Jeśli chcesz spędzić z tatą trochę czasu, nie paplaj mamie o wszystkim, co się tutaj dzieje. Bo gdy się dowie, jakie pomysły ma tata, zabierze cię stąd w mgnieniu oka i nie zobaczysz go nigdy więcej. - Chyba muszę zmienić plaster - powiedziałem. Zabrałem Pabla i szybko wróciłem do mego pokoju. Może tata zrobił coś złego w przeszłości, myślałem, rozpinając koszulę i sięgając do pleców, aby odlepić plaster. Ale tak samo jak ja zasługiwał na drugą szansę i chciałem sobie o nim wyrobić własne zdanie. Następnie przylepiłem nowy plaster w innym miejscu i przez minutę masowałem je, aby się rozgrzało. - Nie możesz się chować przez cały dzień! -zawołała babcia, stukając do drzwi. - Mam wielkie plany. - Jakie? - wrzasnąłem. Nie wiedziałem, gdzie schować stary plaster, więc go włożyłem między kartki książki, którą czytałem. - Golfa! - odkrzyknęła. - Nie marudź. Otworzyłem drzwi i spojrzałem na babcię. Miała przewieszoną przez ramię niebieską torbę, do której włożyła zbiornik z tlenem. Pod bluzką ukryła przezroczysty plastikowy przewód, który wystawał z kołnierza i rozdzielał się 4S 49 na dwie rurki, biegnące ponad uszami, by na stępnie połączyć się przy nosie, gdzie były przyl mocowane do przegrody pomiędzy nozdrzami. Wszystko razem wyglądało jak kostium z fil mu science fiction. - Tylko się nie śmiej - ostrzegła mnie. - Bo ci przyłożę. Nie było się z czego śmiać. Gdyby kto| zwiększył wypływ tlenu, nadęłaby się i pękła jak balon. - Możesz mi nie wierzyć, ale czekałam na twój przyjazd. Twój tata naśmiewa się ze mnie, kiedy zakładam tę aparaturę. Mówi, że wyglądam jak jeden z tych pacjentów, sztucznie utrzymywanych przy życiu. Więc najczęściej zostawiam to w domu i dyszę jak zgoniony pies myśliwski. - Co masz zamiar robić? - Jeżeli jesteś choć trochę taki jak dawniej, musisz się trochę wybiegać, więc zaplanowałam coś, co spodoba się nam obydwojgu. Weź zbiornik z tlenem. Pójdziemy do parku i rzucę ci kilka piłek - Dobrze - powiedziałem, bo nie wiedział łem, czy mogę odmówić. Poszedłem za babcią na ganek. - Pomóż mi wsiąść do mojej dryndy - po^ wiedziała, wskazując stojący na chodniku wól zek z hipermarketu, którego dno wyścielone ?? było starą poduszką z kanapy. Musiałem mieć bardzo głupią minę, bo kopnęła małą rozkładaną drabinkę ze stopniami zamiast szczebli {rzekła: — Weź to. Miałam mały ręczny wózek na zbiornik z tlenem, ale Carter stwierdził, że wypożyczanie go zbyt wiele kosztuje, więc teraz po prostu przynosi mi zbiornik w torbie, a ponieważ jest bardzo ciężki, nie mogę się ruszyć daleko od domu. Przystawiłem schodki do wózka na zakupy i przytrzymałem je jedną ręką drugą podałem babci, żeby mogła wsiąść. Następnie postawiłem zbiornik z tlenem na jej kolanach. Pomiędzy jej stopami umieściłem blaszaną puszkę ze starymi piłkami do golfa. - Nie zapomnij złożyć drabinki i wsunąć jej pod wózek -r poinstruowała mnie babcia — bo nigdy z niego nie wysiądę. Wreszcie podniosłem Pabla, włożyłem go do przegródki na dziecko i ruszyłem chodnikiem, popychając wózek, podczas gdy babcia zajęła się ustawianiem swojej małej parasolki. - Wiesz, Joeyu - powiedziała - zawsze poznaję, co sobie w danej chwili myślisz. Wystarczy, że spojrzę w te twoje rozbiegane oczy i od razu wiem, co się dzieje w tej łepetynie. - Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziałem, ale spostrzegłem, że ręce mi drżą i zorientowałem się, że jestem lekko zdenerwowany. 51 - Wiem, co ci się wydaje. Wyobrażasz sobie, że możesz sprawić, by mama i tata znowij się zeszli. Nie mów mi, że się mylę, poniewal nie ma na świecie dziecka, które by nie myślał ło, że uda mu się połączyć rodziców, którzy sil rozstali. Ale oszczędź sobie tych złudzeń i nie zawracaj głowy takimi pomysłami. Ci dwojJ muszą żyć oddzielnie. - Ja przyjechałem tylko odwiedzić tatę ? powiedziałem. - Mam nadzieję, że to prawda. Ale nie dalej jak przedwczoraj tata powiedział, że marzj o tym, aby cała rodzina znów była razem. Moje serce zaczęło głośno walić, bo babcia powiedziała coś, o czym żartowaliśmy z mamąl W samochodzie mama powiedziała, abym sm bie nie wyobrażał, że będzie mogła znowu pof lubić tatę. To niemożliwe. Nigdy. Ale teraz, n» myśl, że tata marzy o tym, aby rodzina się ?? łączyła, miałem w głowie mętlik. Nie wia działem, co na to odpowiedzieć, więc zmieni łem temat. - Jak sobie radzisz z grą w golfa? — spytałem. - Zupełnie nieźle, odkąd grywam regular» nie. Zaoszczędziłam kupony na papierosy i twdj tata kupił mi za nie zestaw kijów dla począł» kujących. Nie wiem, czy stara się być dla mnił miły, czy chce mnie wpędzić do grobu. Nie miałem pojęcia, co na to odpowiedzieć, więc milczałem. Dojechaliśmy do parku i wózek utknął na trawniku. Przystawiłem schodki i pomogłem babci wysiąść. Następnie umieściłem zbiornik z tlenem na przedzie wózka, tak żeby babcia mogła odchodzić od niego na długość przewodu, zupełnie jak astronauta podczas spaceru w kosmosie. - Pobiegnij jakieś pięćdziesiąt metrów w tamtą stronę - powiedziała babcia - a ja rzucę ci kilka piłek. - Mam włożyć kask? - spytałem, odwiązu-jąc Pabla i stawiając go na trawie. - Nie - odparła. - Tylko staraj się, żeby cię nie trafiły w łepetynę. Mama dałaby nam popalić, gdybyś wrócił do domu z uszkodzoną głową. - A co z oczami? - Włóż to - powiedziała, podając mi swoje różowe okulary przeciwsłoneczne. -1 dość tych pytań. Biegnij! - Pablo! — zawołałem i ruszyliśmy przez trawnik. Jedną ręką musiałem przytrzymywać okulary, bo były za duże, jak klauna cyrkowego. Obejrzałem się przez ramię. Babcia właśnie wyłączała zbiornik z tlenem, a w drugiej ręce trzymała papierosa. Uznałem, że za jakieś pół minuty będzie gotowa, by odbić piłkę o moją głowę. 52 53 Kiedy przebiegliśmy około pięćdziesięciu] metrów, Pabla przyparło. Kręcił się, szukając miejsca, a potem przykucnął. Jego małe ciałko drżało, jakby się załatwiał na biegunie poi larnym. Spojrzałem na babcię. Uśmiechnęła się, a potem ustawiła kij, celując piłką prosto w nas, zamachnęła się i uderzyła. - Szybciej, Pablo - poradziłem mu, gdy pil ka wylądowała jakieś dziesięć metrów od nas. Ą Ma niezłe oko. Usłyszałem, że babcia uderza następną piłkę. Spojrzałem w górę, ale piłka stała się niewidoczna na tle białych obłoków. A potem pac! Spadła nieco bliżej. Pablo skończył i wypiął zadek w górę. - Pospiesz się, chyba nie chcesz, żeby cię trafiła -powiedziałem. -Rusz się. - Posłuchał mnie i zaczął biegać, zataczając ósemki. Kiedy się nauczyłem wypatrywać piłki na tle nieba, ich wyszukiwanie nie było trudne. Pozwoliłem, by spadały na ziemię, a potem je odrzucałem, tak żeby babcia mogła do nich dosięgnąć kijem i znowu je odbić. Za każdym razem, kiedy paliła papierosa, wyłączała dopływ tlenu, a gdy kończyła palić, z powrotem go włączała. Bawiliśmy się tak przez prawie godzinę. Takie ganianie z Pablem po trawie bardzo mi się podobało. Mama miała nadzieję, że tak właśnie będę tu spędzał czas. Żałowałem, że jej tu nie ma, boby zobaczyła, że nie wszystko, co robimy z babcią jest okropne. Właśnie podniosłem piłkę i spojrzałem w stronę babci, żeby się przygotować do następnego odbicia. Podniosła kij nad głowę i przewód doprowadzający tlen oplatał się wokół niego- - Nie rób wymachu! — krzyknąłem. Ale ona machnęła kijem, uśmiechając się, być może dlatego, że Pablo właśnie się zatrzymał, żeby odpocząć, i babcia miała nadzieję, że w niego trafi. Kij uderzył piłkę i w tej samej chwili zerwał z nosa nasadkę, doprowadzającą tlen, no i szarpnąwszy głowę babci, a ona zatoczyła się i upadła na kolana. Kiedy pędziłem w jej stronę, wybita piłka świsnęła mi ponad głową. Zanim dobiegłem, babcia zdołała się już podnieść, podpierając się kijem, stanęła i oparła ręce na biodrach. Z jej wargi spływała cienka strużka krwi. W promieniach słońca krew miała jaskrawą barwę. - Tym razem pobiłam na głowę wszystkie moje dotychczasowe głupoty! - krzyknęła rozsierdzona. - Jak się czujesz? - spytałem. - Krew ci leci. Otarła usta dłonią. - Żebyś mi nie dożył starości - powiedzia- 54 ła -bo gorzko tego pożałujesz. Ja ci to mówię. J Następnie zgięła się wpół i zaniosła kaszlem! jakby nie miała nigdy przestać, a z nosa lecigJ ła jej krew, rozpryskując się po całej twarzjl od czego babcia wyglądała, jakby wzięła udział w bijatyce. Na widok krwi Pablo zupełnie oszal lał. - Usiądź - powiedziałem do babci. - Nie, bo wtedy już nigdy nie wstanę - odparła, z trudem łapiąc powietrze. - Zabierz mnie do domu. -A potem dodała, jakby wydal jąc ostatnie tchnienie: - I ucisz tego jazgocząj cego szczura. - Ciii - nakazałem Pablowi. - To nieładnie! wyśmiewać się z cudzego nieszczęścia. - Skąd wiesz, że on się naśmiewa? - wydy-| szała babcia. Pablo wcale się nie śmiał, ale nie chciałem; mówić, że mój pies dostaje histerii na widok krwi. Podniosłem z ziemi przewód tlenu i podałem babci. Włożyła zakończenie między zęby i oddychała, dopóki nie przyszła do siebie. Po-j zbierałem piłki i włożyłem je razem z kijem do wózka. Następnie pomogłem babci wspiąć siej po schodkach i usadowiłem ją na poduszce..] Stękając i sapiąc, wypchnąłem wózek z trawi ????, ? potem, już po asfalcie, ruszyliśmy dd domu. 56 Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaprowadziłem babcię do łazienki. _ Usiądź na zamkniętym sedesie — powiedziałem. -A ja cię umyję. - Otworzyłem apteczkę i znalazłem butelkę wody utlenionej. Nalałem jej trochę na chusteczkę i otarłem babci okolice nosa i górną wargę. Wierciła się i wzdrygała. Skaleczenie było niewielkie, ale ona twierdziła, że bardzo bolesne. - Teraz muszę odpocząć — powiedziała zmęczonym głosem. - Nie mam już tyle siły co dawniej. Dobrze, że nie ganiasz cały dzień po domu. - Wstała i poszła się zdrzemnąć na kanapie. Dobrze wiem, że przebywając w sąsiedztwie zwariowanych ludzi, zarażam się ich wariactwem. Ale powtarzałem sobie, że moje lekarstwo pozwoli mi zachować spokój i że bez względu na to, z kim będę przestawał, zawsze mogę głęboko odetchnąć i podjąć właściwą decyzję. Tak właśnie myślałem, zakradając się do pokoju taty. Chciałem zobaczyć, jak tam jest i czy tata ma w szufladzie moje zdjęcie, zrobione w Krainie Bajki. Zajrzawszy do niej, stwierdziłem, że wszystko w niej ma swoje miejsce. Centówki, pięciocentówki i dziesięciocentówki były starannie ułożone w kolumny. Maleńkie pudełeczka z zapałkami stały w rzędach jak klocki domi- 57 no. Był tam także niewielki słoik z wykałaca kami. Ale nie było mojego zdjęcia, tylko foto! grafia jakiejś wysokiej rudowłosej pani w stroi ju do bejsbola. Trzymała kij ponad głową, jakb$ miała zamiar przyłożyć fotografowi. Obok zdjęi cia stała na podstawce piłka bejsbolowa. WziąJ łem ją, bo tata na pewno nie miałby nic przef ciwko temu, żebym sobie poćwiczył rzucanie, i Wyszedłem na podwórko za domem i rzucałem piłkę z jednego końca na drugi. Pozbiel rałem różne przedmioty, żeby mi służyły za celi stare puszki, potłuczone wazony, pusty dome]| dla ptaków, zraszacze do trawnika. Lubiłen| rzucać do celu i byłem w tym dobry, a poza tym rzucając, nie myślałem o tym, co babcia powiedziała na temat marzeń taty o połączeniu ro| dżiny. Kiedy tata wrócił z pracy, zastał mnie ??? podwórku. Przyniósł dwie rękawice bejsbolc-j we i podał mi jedną z nich. - Przymierz - powiedział, uśmiechając się i kiwając głową. Wsunąłem palce w odpowiednie otwory i wydawało mi się, że rękawica pai suje. - A teraz ją powąchaj - powiedział tata. Powąchałem. - Czułeś kiedy wspanialszy zapach? - Nigdy - odparłem i powąchałem ją jeszcze raz. 58 - Idź teraz na drugi koniec podwórka i rzuć ??? piłkę, jak umiesz najmocniej. Cofnąłem się i wyrzuciłem ją w powietrze. Cmoknęła, lądując w rękawicy taty. - Ooo -powiedział z podziwem. - Nieźle. - Ale kiedy ją wyjął z rękawicy, wytrzeszczył oczy. — Skąd wziąłeś tę piłkę? - Z twojego pokoju - powiedziałem cicho, bo nie wiedziałem, czy wolno mi tam wchodzić. - To piłka z autografem Roberto Clemen- to. -1 co z tego? - Czy twoja matka chowa cię pod kloszem? - Nie wiesz, kim jest Clemento? - Nie bawię się często z innymi dziećmi -powiedziałem. - Dokuczają mi. Przez chwilę spoglądał na mnie uważnie, jakby się zastanawiał, czy ma się na mnie gniewać. W końcu jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Myślę, że Roberto nie miałby nic przeciwko trenowaniu przyszłego mistrza — powiedział, rzucając mi piłkę. - Masz to jak w banku. Odrzuć Roberta tacie. Wychyliłem się, schwyciłem piłkę i odrzuciłem po torze, jakim przyleciała do mnie. Cmok! - Ooo - powtórzył. - Możesz się nie martwić, że dzieciaki będą ci dokuczać. Od dziś 59 będą cię prosić o autograf. Masz rękę jak ar-mata, chłopie. - Mówiłem ci, że jestem dobry w rzucaniu, - Umiesz odbijać? - zapytał. - Nie wiem. - Nigdy tego nie próbowałem, - Przekonamy się jutro. - Zabiorę cię ni mecz. - Dzwoniłem dzisiaj do mamy i powiedziałem, że jestem w twojej drużynie. - Co u mamy? - zapytał, rzucając mi pił-kę. - Wszystko dobrze - odparłem, chwytając ją. — Farbuje włosy na rudo. Tata uniósł brwi, a na jego twarzy znów się pojawił ów chybotliwy uśmiech. - Zawsze była ruda. A ja mam słabość do rudowłosych kobiet. - A potem zrobił taką minę, jakby tęsknił za mamą. Już miałem mu odrzucić piłkę, ale się zląkłem, że przyłożę mu w głowę, więc pozwoliłem mu na chwilę namysłu. s JASKINIOWIEC - Okropnie chce mi się palić — powiedział tata. - Czuję smak tytoniu. - Podwinął rękaw koszulki, zerwał nikotynowy plaster i przylepił go do deski rozdzielczej. - Sam nie wiem, po co te przeklęte plastry — powiedział. - Nic mi nie dają. Kiedy sięgnął ręką ponad swojąosłonę przeciwsłoneczną i wyciągnął paczkę papierosów, spostrzegłem na jego ramieniu, dokładnie tam, gdzie przedtem był plaster, tatuaż, przedstawiający trupią czaszkę. - Ja też chcę taki - zawołałem, wskazując tatuaż. Tata rzucił okiem na swoje ramię i zmarszczył brwi. - To plaster, którego już nigdy nie odlepię -powiedział z papierosem przy ustach. - Może wytatuuję sobie plaster i nie będę musiał go zmieniać - zażartowałem. 61 - O, tego mi było potrzeba - westchnął, zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. - Czm sami choroba jest lepsza niż lekarstwo. Rozumiesz, o co mi chodzi? Kiedy pracowałem w Panamie, pewien lekarz dał mi jakieś pigułki przeciw malarii i powiedział: „Nie używaj ich, dopóki nie będziesz musiał, bo prędzej cię zabiją, niż wyleczą". Chciałem porozmawiać o tatuażach, ale on już zaczął swoją gadaninę. Wiedziałem, że powinienem go słuchać, bo właśnie w ten sposób poznaje się kogoś, z kim się spędza dużo czasu, ale zaprzątało mnie co innego. Myślałem o tym, że przebywając z dala od mamy, staję się inny. Jakby był jeden Joey dla mamy, a jakiś inny dla taty, więc jest jakby dwóch Joe-yów. Joey mamy nie chciałby tatuażu, a Joey taty chciał. - Tato, czułeś się kiedy, jakbyś był dwojgiem ludzi jednocześnie? — zapytałem. Nie zareagował. Zaciągnął się papierosem i powiedział: - Wiesz, dzieci nigdy mnie specjalnie nie interesowały. Ale po ostatnim aresztowaniu musiałem odpracować swoje, a trenowanie drużyny wydało mi się ciekawsze niż zbieranie śmieci wzdłuż autostrady w towarzystwie pijaczków, więc jestem teraz trenerem drużyny dzieci w Związku Sportowym Policjan- 62 tów. To miejscowe dzieciaki, które gdyby nie grały w piłkę, mogłyby podczas wakacji popaść w jakieś kłopoty. Możesz się ich nie obawiać. Wcale się ich nie obawiałem. Bałem się taty. Był kryminalistą. - Za co cię aresztowali? - spytałem. Obrócił się ku mnie z uśmiechem, a potem znów wpatrzył się przed siebie i wyrzucił niedopałek przez okno. - Za głupotę - powiedział. - Za zwykłą głupotę. - Naprawdę? - nie byłem przekonany. -Myślałem, że aby zostać aresztowanym nie wystarczy być głupim. Trzeba zrobić coś głupiego. - No, tak - powiedział. - Zrobiłem coś głupiego. -Co? - Ugryzłem człowieka. - Tak jak pies? - Tak, prawie jak pies. - W co go ugryzłeś? - W nos - odpowiedział i dotknął czubka swego czerwonawego nosa, a potem potarł go pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, jakby go polerował. - Rany! — powiedziałem, wijąc się na siedzeniu. - O rany! Czy wiesz, dlaczego mnie 63 wyrzucili ze szkoły i odesłali do ośrodka edvl kacji specjalnej? - Nie - odparł. - Jaką głupotę godną Pig. zy popełniłeś? - Odciąłem nożyczkami czubek nosa jednej dziewczynce. To był wypadek. Biegłem z ninł i potknąłem się, i wpadłem na nią i obciąłem jej maleńki kawałeczek nosa. Nie do wiary. 1» także się potknąłeś? - Nie - odparł i zapalił następnego papierosa. — Nie, ja się nie potknąłem. Rzuciłem si| na niego. Byłem w barze i jakiś facet wziąf moje piwo i wypił je do dna, a ja się tak wściekłem, że schwyciłem go za uszy i ugryzłem gi w nos, zanim mi się wyrwał. - A więc to nie był wypadek? - spytałem i przyjrzałem się jego długim żółtym zębom, zupełnie jak u Złego Wilka. - Nie - powiedział. - To nie był wypadek. Ja wiem, że chciałbyś ze mną prowadzić długie rozmowy syna z ojcem, i nie chodzi o to, ż# nie chcę odbywać długich rozmów, ale powinieneś wiedzieć, że wolałbym z tobą rozmawia! wyłącznie o przyszłości. A nie o przeszłości* Moja przeszłość nie jest dobra, więc nie mail ci nic do opowiedzenia na temat moich dawnych dobrych dni. Moja przeszłość, tak jak ? zdarzenie z nosem, jest przerażająca i paskudi na, więc, prawdę powiedziawszy, wolę z tobą rozmawiać o dniu dzisiejszym. Wolę ci poka-zać Krainę Bajek i pograć z tobąw bejsbol, i zapracować na nowe wspomnienia. - Nie chcesz porozmawiać nawet o tym, co zaszło pomiędzy tobą i mamą? - spytałem. - Nie - odparł. - Z całą pewnością nie. Ponieważ najgorszą rzeczą jaką zrobiłem, było pokpienie sprawy z mamą. Sama myśl o tym przyprawia mnie o mdłości. - Ja także byłem dla niej okropny - wyznałem. - Milion razy. Ale ona za każdym razem mi przebaczała. - Możliwe, że łączy nas sprawa z nosem, ale na pewno nie wyrozumiałość mamy. Ona nie chce mieć ze mną nic wspólnego. - Babcia mi powiedziała, że w sekrecie marzysz o tym, aby połączyć się z rodziną -zaryzykowałem. - Babcia nie umie dochować tajemnicy. — Jazgocze bardziej niż twój Pablo. Pewnie tak powiedziałem. Ale muszę ci wyznać, że po kilku piwach mówię różne rzeczy. Jestem z tych piwoszy, co to każdą opróżnioną butelkę napełniają własnymi łzami. Wjechaliśmy na parking Związku Sportowego Policjantów. - Wiesz co, tato? — powiedziałem z uśmiechem. - Chyba odbyliśmy naszą pierwszą poważną rozmowę. 64 65 - Jestem przekonany, że odbędziemy icM więcej - odparł, spoglądając na boisko. Pozna-łem po jego tonie, że już myśli o czym ?????. Odlepił plaster od deski rozdzielczej i znów nakleił go sobie na ramieniu. Otworzył drzwi. -Ale teraz mamy do rozegrania mecz, a ja mu-szę dopilnować, żeby te dzieciaki nabrały kondycji. Usiądź sobie i popatrz, jak robimy rozgrzewkę. - Obszedł samochód, otworzy} bagażnik i wyjął z niego wielką torbę z kijami i piłkami. - Dziś wieczorem chyba nie zagrasz - powiedział. — Ale nic się nie martw. Jesteś tu nowy, a ja muszę się stosować do regulaminu. Jeśli okaże się, że się przydasz, zawołam cię, więc przypatruj się grze. - To powiedziawszy, wyciągnął ku mnie rękę i potargał mi włosy. Byłem tym zachwycony. Bardziej niż tym, co powiedział. Nagle obejrzał się i ryknął przez ramię: - No, próżniaki, ruszcie się! Chyba nie chcecie stale przegrywać? -A potem zaczął w nich ciskać piłkami, płosząc ich jak gołębie. Po kilku minutach, podczas których czułem się wykluczony z czegoś nie do końca określonego, zacząłem się zabawiać najlepiej, jak umiałem. Poszedłem do samochodu po długopis i wyrysowałem sobie na ramieniu tatuaż, przedstawiający trupią czaszkę. Wyciągnąłem z butów sznurowadła i wciągnąłem je tak fi-kuśnie, jak miał tata. Jakieś dziecko zostawiło torebkę z fistaszkami, wyjąłem ich kilka i rozłupałem, pogwizdując melodię „Fistaszki" z taśmy Tijuany Brass. Wsadziłem sobie orzeszek do dziurki w nosie, a drugą przycisnąłem palcem. Dmuchnąłem z całej siły i orzeszek wyleciał z dziurki jak rakieta z działka prze-ciwczołgowego. Kilka z takich nabojów miot- nąłem w stronę taty, kiedy koło mnie przebiegał, i jeden z nich trafił go w kark, a tata strzepnął go jak chrabąszcza. Właśnie wkładałem do wyrzutni następnego fistaszka, kiedy podeszła do mnie wysoka rudowłosa kobieta w stroju do bejsbola i z wielką sportową torbą, przewieszoną przez ramię. Przez chwilę myślałem, że to mama się do mnie podkradła. - A więc - odezwała się i postawiła swoją torbę na ławce dla rezerwowych, z której natychmiast uniósł się obłoczek pyłu —jesteś tym nowym sportowcem, o którym opowiadał mi Carter. - To nic pewnego - odparłem zduszonym głosem, ponieważ miałem nos zatkany orzeszkiem. - Na razie jeszcze nie grałem, więc nie wiem. - Nie możesz wejść na boisko, dopóki nie masz właściwego wyposażenia — powiedziała. 66 67 Odsunęła suwak torby i sięgnęła do środka a ja szybko wykichałem z nosa orzeszek. - Na zdrowie. - Dziękuję - odparłem. - Chce pani fistasz-ka? -1 wyciągnąłem ku niej dłoń. Orzeszek bj| nieco oślizgły. - Wyjąłeś go sobie z nosa? - spytała i spój. rżała na mnie, wspierając ręce na biodrach. I Twój tata robi to samo. Wkłada je sobie do nosi i strzela do ludzi. Ale zwykle robi to dopiero po kilku drinkach. Piłeś? - Nie - odparłem. - Nigdy. Ale ja i tata mamy z sobą wiele wspólnego. - Wyrzuciłem orzeszek za ogrodzenie. —A częstując panią ? prostu chciałem być uprzejmy — dodałem, zacierając ręce. Wzruszyła ramionami i wyjęła z torby trykotową koszulkę. - To zdaje się dla chłopca o nazwisku Pig-za - powiedziała i podała mi koszulkę. Rozprostowałem ją. Na czarnym jak węgiel przodzie widniał jaskrawożółty napis STEEL CITY SPORTS. Przekręciłem koszulkę. Z ty» było wydrukowane J. PIGZA, a poniżej wypisane było wielkie 17. - Skąd pani wiedziała, że siedemnastka to moja szczęśliwa liczba? -spytałem. - Podpowiedział mi to wewnętrzny głos -odparła i skinęła głową tacie, który właśnie 68 wymyślał jakiegoś dzieciaka za to, że za bar-(jzo kocha swoją matkę. - Będzie ci również potrzebna czapka — powiedziała ta pani. Sięgnęła do swej przepaścistej torby i wyjęła z niej czapkę. Z przodu miała wyhaftowane złotymi nićmi litery g.C.S. - No, i buty z kolcami. Czy to odpowiedni rozmiar? Pr zymier zyłe m. - Tak - powiedziałem. Wreszcie wyjęła z torby coś fantastycznego. Czarną trykotową opaskę z żółtym numerem 17. - Za duża na twój nadgarstek - orzekła. - Słyszałam, że masz małego pieska. Możesz mu to założyć na brzuszek. -Jest świetna! - krzyknąłem, wpatrując się w opaskę. - Pablo będzie zachwycony. - A teraz włóż koszulkę - powiedziała. — Nie możesz grać bez oficjalnego stroju Związku Sportowego Policjantów. Zdjąłem moją koszulkę przez głowę, jakby oblazły ją mrówki. Szybko wciągnąłem nową i wygładziłem na płaskim brzuchu, wdychając zapach gumowanych liter. - Potrzebne ci są spodnie bejsbolisty — powiedziała. - Carter nie wspomniał mi o nich. Spojrzałem na moje dżinsy. - Możesz zostać w tych, co masz, ale żeby 69 wyglądać naprawdę wystrzałowo, musisz ?? spodenki do kompletu. Ile mierzysz w talii? I - Nie wiem. Położyła kciuk na moim pępku i zmierzyła obwód w pasie, kilkakrotnie przykładając dłoń. - Chudzielec - stwierdziła. - Musisz trochę przybrać na wadze. - Jak Jaś? - Coś w tym rodzaju - odparła. - Chodzi o to, że do gry przyda ci się kilka dodatkowych kilogramów. Tata będzie ci musiał codziennie kupować dużą pizzę. Uśmiechnąłem się. Przepadałem za pizzą. - Z dodatkowym serem i podwójną porcją warzyw! - wyrecytowałem śpiewnie, jakbym składał zamówienie przez telefon. - Pańskie zamówienie jest dla mnie rozkazem — odparła i wyjęła z kieszeni telefon komórkowy. Wybrała numer i powiedziała: I Halo, chcę zamówić dostawę pizzy. Tak. Z dodatkowym serem i podwójną porcją warzyw; Tak. Co? Tata wrzeszczał na jakieś dziecko, żeby bardziej uważało, bo inaczej zakopie go w ziemi po szyję, a jego głowa posłuży w grze za drugą bazę. Rudowłosa kobieta zakryła dłoni! słuchawkę i krzyknęła: - Hej, Carter! Zamknij jadaczkę! Zamawiam pizzę. 70 Tata obejrzał się z otwartymi ustami. - Bo ci wrona wleci! - krzyknęła. A potem powiedziała do słuchawki: - Boisko ZSP koło Clemente Memoriał. Tak. Steel City Sports. Gotówką. Tak. -1 rozłączyła się. - Nazywam się Leezy Fiddle - powiedziała, wyciągając do mnie rękę. - Jestem sponsorem waszej drużyny i dziewczyną która nie pozwala twojemu tacie zalewać pały w dniu rozgrywek. - Miło mi panią poznać. - Będziemy się często widywać. A teraz muszę uspokoić trenera, zanim wybuchnie. Tata wygrażał jakiemuś dzieciakowi, że zalepi mu oczy taśmą i nakaże mu „grać na instynkt! Jak ten dziwak Lukę Skywalker!" Leezy podeszła do taty i stanęła tuż za nim. Była od niego wyższa. Nasunęła mu na oczy daszek czapki. Odwrócił się gwałtownie, jakby miał zamiar się bić, ale ona już biegła na aut, żeby wyłapywać piłki. Kiedy zaczął się mecz, tata zrobił się spo-kojniutki i skory do pomocy, ale ja dobrze wiedziałem, że to nie potrwa długo, bo patrząc na niego, widziałem narwanego siebie z czasów przed pobytem w ośrodku edukacji specjalnej. Zebrał wszystkich swoich zawodników. - Dobra — powiedział. — Zetrzemy przeciwników na pył. Udowodnimy im, że są patała- 71 chami. Z łatwością ich pokonamy i odzyskamy drugie miejsce. A teraz do dzieła! To powiedziawszy, wcisnął piłkę do ręka-wicy miotacza. - Rzuć z całej siły. To wystarczy. Wysoko i mocno. Zeszłym razem ograli nas. Tym ?? zem nic nie kombinuj. Rozumiesz? Nie próbuj żadnych podkręcanych ani zakrzywionych. Idź na miejsce i pokaż im, że masz rękę jak wyrzutnia rakietowa. Virgilio słuchał w milczeniu i kiwał głową. Tata poklepał go po plecach. Następnie Virgi-lio pomknął na wzniesienie jak strzała. - Pałkarz na stanowisko! - krzyknął sędzia, skończywszy zamiatać bazę-metę. Tata natychmiast zaczął chodzić w tę i z powrotem, wrzeszcząc na zawodników drużyny przeciwnej. - Nie ma pałkarza! - zawołał. - Pałkarz okulał! Virgilio wychylił się do przodu i wyrzucił piłkę znad głowy. - Piłka! - ryknął sędzia. - Piłka? Na jakiej planecie? - zawołał tata. Łapacz odrzucił piłkę do Virgilia mocniej, niż Virgilio rzucił ją do bazy. Nigdy przedtem nie grywałem w bejsbol, ale wiedziałem, że miotacz powinien rzucać mocniej niż łapacz. 72 -A, teraz, jak z armaty!- ryknął tata do Virgilia. - Pokaż, co potrafisz! Virgilio znów rzucił słabą piłkę. - Druga piłka! - zawołał sędzia. Tata aż podskoczył. - Piłka?! - wrzasnął. - To ma być piłka? Jasna sprawa, że to strike*. Następną piłkę wyrzuconą przez Virgilia, pałkarz wybił na pole zewnętrzne. - Mówiłem ci, ostro, synu. Rzucaj ostro! — wrzasnął znów tata. - To nie przelewki! Następny pałkarz wybił piłkę i na jego miejsce wszedł ten, który grał jako pierwszy. Z całej siły odbił piłkę na środek boiska. Virgilio uchylił się przed nią i upadł. - No, dalej! -jęknął tata. —Wyobraź sobie, że rzucasz cegłą w okno twojego nauczyciela. Dla Virgilia musiała to być bardzo ciężka cegła. Rzucił powolną piłkę, a drugi gracz wybił ją poza ogrodzenie. - Och - wzdrygnęła się Leezy. Zerwała się z ławki i usiłowała uspokoić tatę, bo przeskakiwał z nogi na nogę, wyzywając Virgilia i sędziego od najgorszych, aż trener przeciwnej drużyny zagroził, że jeśli nie przestanie bluz-gać, zaprowadzi go do biura. Ale Leezy objęła * Strike - piłka nie trafiona przez pałkarza (przyp. tłum.). 73 tatę ramieniem, a ja się cieszyłem, że jest od niego wyższa, i przydusiła go w dół, jakby był cielakiem, którego chce powalić na ziemię i związać postronkiem. Kiedy Virgilio ukończył rundę, mieliśmy siedem punktów straty. Virgilio usiadł na skraju ławki, zakrył głowę koszulką i nie poruszył się do chwili, gdy znów miał wyrzucić piłkę. Pod koniec czwartej rundy przegrywaliśmy piętnaście do zera. - No, dobra, Pigza - powiedział tata i rzucił mi piłkę. - Pokaż im, co to znaczy mocny rzut. - Ja? - spytałem. - Tak, ty - odparł tata i odciągnął mnie na stronę. - Zanim pójdziesz na wzniesienie, muszę do ciebie wygłosić moją„specjalnązachęcającą przemowę do miotacza". Więc tak - ciągnął, obejmując mnie ramieniem i odprowadzając od pozostałych zawodników - powiem ci wszystko, co powinieneś wiedzieć na temat bejsbolu. To gra stara jak świat. Pochodzi z czasów, gdy ludzie przestali być zwierzętami i zaczęli się wzajemnie nienawidzić. Można to krótko scharakteryzować w kilku słowach: jaskiniowiec z kijem przeciwko jaskiniowcowi z kamieniem. Ty jesteś jaskiniowcem z kamieniem. Pamiętaj, kamień rządzi. Kamień panuje nad sytuacją. Dopóki ty panujesz nad kamieniem, jaskiniowiec z kijem 74 nie może nic zrobić. A teraz idź i pokaż im, który jaskiniowiec ma wyższość nad pozostałymi. -To rzekłszy, klepnął mnie w pośladki i zanim się obejrzałem, truchtałem w kierunku wzniesienia, nie mając pojęcia, co robić. Kiedy wbiegłem na pole wewnętrzne, jakiś dzieciak z przeciwnej drużyny wrzasnął: - Tajemniczy miotacz! Byłem kimś tajemniczym. Odpowiadało mi to. Stanąłem na wzniesieniu i spojrzałem na obydwie drużyny oraz na widzów. Połowa spośród nich pragnęła, abym pokpił sprawę, druga połowa chciała, żeby mi się powiodło. Poczułem się jak w szkole, gdzie niektórzy uczniowie mieli nadzieję, że mi się polepszy, a inni chcieli, żebym coś zmalował, doprowadził nauczycielkę do szaleństwa i żeby nie było lekcji. Sprawiałem, że ludzie dzielili się na dwa obozy. Nie zdawałem sobie sprawy, że w ten sposób przygotowuję się do gry w bejsbol. - Dobra! - zawołał łapacz. - Umieść ją tutaj! - I uniósł dłoń w rękawicy, pokazując mi cel. Pałkarz był już gotowy, więc zamachnąłem się i rzuciłem piłkę z całej siły. Rozległ się trzask, kiedy piłka trafiła sędziego prosto w drucianą maskę. - Pierwsza piłka - zaskrzeczał sędzia, odzyskując równowagę i poprawiając maskę. - To mój syn rzucił tę bombę! - wrzasnął 75 tata i uniósł ręce nad głowę. A potem zwinął dłonie w trąbkę i zawołał do drugiego sędziego. - Patrz na mego dzieciaka! To istny jaskiniowiec! - Następnie zwrócił się do mnie. -Pokaż im, co potrafisz, Pigza! Następna piłka upadła na ziemię u stóp pałkarza, który uskoczył z bazy-mety, aż na siatkę. W tej chwili zorientowałem się, że pałkarz się mnie boi. Byłem jaskiniowcem z kamieniem, a on mógł jedynie stać i czekać, podczas gdy ja zezowałem na łapacza, jakbym niedowidział. Trzecia piłka trafiła łapacza w kolano, a on wywrócił się z bólu. Byłem coraz bliższy celu. Biorąc zamach, wychyliłem się tak mocno, że nieomal dotknąłem ziemi, i wyrzuciłem piłkę na sam środek. — Strike! — zawołał sędzia. Teraz, kiedy trafiłem, pałkarz nie miał szans. Rzuciłem jeszcze dwa striki. A potem jeszcze sześć i zakończyliśmy rundę. Dla mnie to była łatwizna. Kiedy wybiegłem na aut, tata promieniał, a jego podobny do kajaka uśmiech kołysał się na siódmym morzu. - Nadzwyczajne - powiedział. - Dałeś im popalić, jaskiniowcu. Zupełnie ich powaliłeś. O rany! Przybij piątkę. - I nadstawił dłoń do klepnięcia. Napiąłem się jak do miotania piłki i rąbnąłem go z całej siły, co musiał odczuć o wiele 76 bardziej niż ja, bo ja wiedziałem przecież, co mnie czeka. - Teraz ty - powiedziałem i nastawiłem dłoń. Po wyrazie twarzy taty zorientowałem się, że chce mi odpłacić pięknym za nadobne, więc kiedy wyrzucił rękę w przód, cofnąłem swoją w ostatniej chwili. Poleciał do przodu, tracąc równowagę i zatoczył się kilka kroków, zanim chwycił się siatki ogrodzenia, dzięki czemu nie upadł. Tymczasem ja zgiąłem się wpół i zaśmiewałem się jak hiena, a Leezy i kilku facetów, którzy widzieli, co zrobiłem, także pękali ze śmiechu, więc tacie nie pozostawało nic innego, jak przygryźć wargę i opanować złość. Widziałem, że nie uważa mego dowcipu za zabawny, ale ja uznałem to za najśmieszniejszy wyczyn z wszystkich, jakich dokonałem. Spojrzałem na członków drużyny i zorientowałem się, że mnie polubili, widząc, że ich zwariowany trener dał się okpić własnemu dzieciakowi. Zawsze umiałem robić wszystko, żeby ludzie mnie lubili. - Jeszcze się policzymy — powiedział tata, starając się, by jego słowa nie brzmiały zbyt złowróżbnie, ale twarz miał bardzo czerwoną. — Zobaczysz. - Przepraszam - pisnąłem słabym głosikiem. 71 - Dość tych wygłupów - powiedział tata, kiedy się pozbierał. - Mamy do tyłu piętnaście kolejek. Jeśli nie zaliczymy kilku, sędzia zakończy mecz. Musimy się zmobilizować. Biegnij na wzniesienie miotacza i rzuć kilka miażdżących piłek. Pierwszym pałkarzem był wysoki chłopak o drobnej twarzy. Nazywał się Defoe i czekał na piłkę, stojąc w pozie modliszki. Został zaraz wyeliminowany z gry. Drugiemu pałkarzowi udało się jednak odbić piłkę i zdobyć bazę. Na jego miejsce wszedł następny pałkarz. A potem jeszcze jeden. Bazy były zajęte i trzeci pałkarz odpadł, nie zdążywszy nawet machnąć kijem. - Na miłość boską Pete! - krzyknął tata, kiedy chłopak schodził na ławkę. - Co ty wy-J rabiasz? Spisz czy medytujesz? Wtedy wszyscy się obejrzeli. - Następny pałkarz! - krzyknął sędzia do taty. - Joey - powiedział tata z uśmiechem, bo chciał się na mnie odegrać. - Teraz ty. Wystąpisz w podwójnej roli. Miotacza i pałkarza. Dalej! Zdobądź kilka punktów, żebyśmy się nie czuli jak ostatnie łajzy. - Nigdy przedtem nie odbijałem piłki -ostrzegłem. Yirgilio podał mi swój kij. 78 - Weź ten - powiedział. — Zanim twój tata połamie go na moim grzbiecie. - Nie przejmuj się jego pogróżkami - szepnąłem do Virgilia. - Nawet jego własna matka mówi, że tak tylko gada. Stanąłem w kwadracie, dotykając krawędzi czubkami butów. - Lepiej się cofnij - poradził mi sędzia - bo oberwiesz piłką. Cofnąłem się i czekałem. Zobaczyłem, że miotacz bierze zamach. Zobaczyłem białą piłkę, wylatującą z jego dłoni. Machnąłem kijem, trafiłem w próżnię. - Chybiony! - krzyknął sędzia. Machnąłem kijem jeszcze raz. - Drugi błąd! I jeszcze raz. - Trzeci. Koniec gry. Kiedy podszedłem do taty, powiedział: - Wyglądało, jakbyś rąbał drwa. —I kopnął ziemię, jakby chciał nabić siniaka planecie. - Robiłem, co mogłem. Mówiłem ci, że nigdy przedtem nie byłem pałkarzem. - Przepraszam. Czasami bywam zgryźliwy. Po prostu chciałbym choć raz wygrać. - Ejże - powiedziała Leezy, i przysięgam, że dała tacie szczypa z zakręcaniem, co wyglądało, jakby wyłączała nadajnik zgryźliwości. -Świetny z ciebie miotacz. Gdyby to były roz- 79 grywki ligowe, zostałbyś okrzyknięty nowym! talentem roku. Uśmiechnąłem się do niej i stałbym tak jak wrośnięty z głupawym uśmiechem, ale nagle nadjechał samochód rozwożący pizzę i wysiadł z niego facet, wyglądający na całkiem zagubionego. Leezy pomachała mu ręką. - Tutaj! - krzyknęła. - Przybywa pan na czas, by nakarmić następcę Nolana Ryana. ; PRZEMYŚLENIA Obudziłem się i pomacałem wkoło stopą, ale Pabło już się wyczołgał z łóżka i cichutko wymknął z pokoju. Specjalnie zostawiłem niedomknięte drzwi sypialni, żeby mógł wyjść za potrzebą. Wczoraj zamknąłem drzwi i Pabło zasikał włóczkowe kapcie babci, które zostawiła w szafie. Nie powiedziałem jej o tym, a kiedy babcia była przy drzwiach wejściowych i odbierała dostawę tlenu, szybko wsunąłem te kapcie na dno pojemnika ze śmieciami w kuchni i umyłem ręce. Sturlałem się z łóżka i wylądowałem na czworakach, a potem podskoczyłem. Później podszedłem do toaletki. Umówiliśmy się z tatą że kiedy będzie wychodził wcześnie do pracy, zostawi mi plaster w szklanej popielniczce. Ale tego ranka w popielniczce nie było plastra, tylko kilka niedopałków papierosów bab- 81 ci, więc domyśliłem się, że myszkowała w rnc im pokoju. A tata jeszcze tu nie był. Włożyłem stare dżinsy i poszedłem szukać Pabla. Kiedy wszedłem do kuchni, babcia wy. sysała tlen z pojemnika tak głośno, jakby ktoś pompował opony roweru. - Witaj, Śpiący Królewiczu - odezwała się głosem, który brzmiał jak zgrzytanie deski ciągniętej po żwirze. — Od dwóch godzin czekam, aż wstaniesz. - Tata już wstał? Nie zostawił mi plastra. - Skończyły mi się papierosy - zagdakała babcia. - Jestem wykończona. A tata już dawno wyszedł. Powiedział, że musi coś przemyśleć. - Mam tylko moje pieniądze na wszelki wypadek — powiedziałem. - Na papierosy wystarczy. - Chyba nie powinienem ci ich dawać. -Dopóki mi nie powiesz, gdzie jest tata. - Wyszedł - odparła. - Ten facet wszystko robi na całego. A teraz zajmuje się rozmyślaniem i jest zakochany w każdej swojej niezwykłej myśli. Ale nie zajmuj się ojcem — powiedziała i nabrała powietrza - tylko pomyśl o tym, że jeśli mi nie dasz na papierosy, nie zobaczysz swego pieska. - Pablo! - zawołałem, rozglądając się dookoła i dając nura, by zajrzeć pod stół. — Pa- 82 kio! - Zwróciłem się do babci: - Gdzie go schowałaś? - Nic mu nie będzie. — Daj mi pięć dolców, a powiem ci, gdzie jest - oświadczyła, wyciągając do mnie rozwartą dłoń, jak małpka kataryniarza. - Dobrze. — Wróciłem do sypialni i sięgnąłem do poszewki, gdzie ukryłem pieniądze, które dała mi mama. Miałem banknot dwudzie-stodolarowy i ćwierćdolarówki na telefon. -Daję ci tylko pięć - zastrzegłem. - Uspokój się. Oddam ci resztę. Podałem jej dwudziestodolarówkę, a ona szybko ją chwyciła. - Gdzie jest Pablo? - Poszukaj w szafce na telewizor - powiedziała i zgiąwszy się wpół, zaniosła się kaszlem. Odwróciła się i splunęła do pogniecionej chusteczki, a potem oparła się plecami o kredens i zamknęła oczy. Pognałem czym prędzej do bawialni. Nadawano niedzielną transmisję mszy. Ściszyłem fonię i usłyszałem, że Pablo skomle i skrobie w drzwi szafki. Otworzyłem ją i Pablo był w środku razem z kapciami, które zasikał. - Przed babcią nic się nie ukryje - powiedziała, zbliżając się do mnie. - Nawet nie próbuj. Jeśli ten pies jeszcze raz obsika mi buty, 83 nakleję mu znaczek na tyłku i wyślę go M wytwórni karmy dla psów. - Pablo, pieseczku - pocieszałem go, tuląc do piersi, a on spoglądał na mnie i lizał mnie po twarzy. Jego sierść śmierdziała jak te zasi-kane kapcie. - Dość już tych czułości. Musisz mnie zawieźć do sklepu na rogu, bo dziecku w twoim wieku nie sprzedadzą papierosów. - Chwileczkę - powiedziałem. Opłukałem Pabla w kuchennym zlewie i wyszedłem za babcią na ganek. Wózek na zakupy ze starą poduszką z kanapy wciąż stał na chodniku. Pomogłem babci wspiąć się po drabince i położyłem do wózka zbiornik z tlenem. Przywiązałem Pabla w przegródce dla dziecka i wyruszyliśmy. Popychałem wózek jezdnią żeby nie iść po nierównym chodniku. Nie bałem się samochodów, bo dobrze wiedziałem, że kierowcy będą na taką dziwaczną grupę bardzo uważać. - Więc jak - zaczęła babcia - poznałeś już dziewczynę Cartera? - Masz na myśli Leezy? -A kogóż by innego?-prychnęła. -Tak. - Wydaje mi się, że ma na niego zły wpływ Ą powiedziała babcia. - Ilekroć twój tata pozna jakąś dziewczynę, zapomina, że jest urodzonym 84 njeudacznikiem, ale po niedługim czasie traci głowę i znów się stacza do rynsztoka. - Uważam, że jest bardzo miła — powiedziałem- _ Za każdym razem, kiedy tata zanadto gię denerwował meczem, ona go uspokajała. - Nie oglądałeś go w stanie, w jakim ja go widywałam - odparła babcia. - I zapewniam cię, ze zaczyna się staczać, ilekroć pozna nową dziewczynę. Nie mów mamie o Leezy. Jeśli masz choćby nikłą nadzieję, że rodzice się zejdą nie możesz jej wspomnieć o Leezy. Gwarantuję ci, że gdy Leezy się zorientuje, jaki z niego wariat, natychmiast da nogę. Idę o zakład! Popychając klekoczący wózek wzdłuż jezdni, poczułem się rozdarty pomiędzy mamą a tatą. Zacząłem się zastanawiać, czy w małżeństwie zawsze mówi się prawdę tej drugiej osobie, ponieważ zdałem sobie sprawę, że na temat taty mogę powiedzieć mamie tylko niektóre rzeczy, a tacie tylko niektóre rzeczy dotyczące mamy. A potem pomyślałem sobie, że może ich małżeństwo okazało się niedobrane, bo nie opowiedzieli sobie nawzajem całej praw- dy. Kiedy dotarliśmy do sklepu, okazało się, że nie ma przed nim podjazdu, więc babcia powiedziała, żebym zatrzymał wózek przy krawężniku. - Jeżeliby kasjerki, Betty albo Claire, nie 85 uwierzyły, że papierosy są dla mnie, a nie dla ciebie, niech wyjdą do mnie ze sklepu. Wyjąłem Pabla z koszyka i zabrałem ze sobą. Nie chciałem, żeby babcia posłużyła się nim, aby mnie oskubać z reszty pieniędzy. Poprosiłem kasjerkę o dwie paczki papie-rosów mentolowych, a ona podała mi je, nie mrugnąwszy powieką. - To dla mojej babci - wyjaśniłem. - Czeka przed sklepem w wózku na zakupy. - Mam nadzieję - odparła sucho. Wziąłem jeszcze puszkę karmy dla psa oraz zabawkę w kształcie buta dla Pabla. Znowu zaczął sikać, gdzie popadło, i nie chciałem, żeby powrócił do nawyku gryzienia obuwia. Następnym razem babcia mogłaby go zamknąć w lodówce. Kupiłem także kilka nowych baterii do mojego magnetofonu. Gdy wróciłem z papierosami, babcia otworzyła paczkę tak łapczywie, jakby to było jedyne lekarstwo przeciwko ukąszeniu przez grze-chotnika. Wyjęła papieros i przez całą drogę powrotną kopciła jak parowóz. Tata już czekał na nas w domu. Widząc, że jestem zmęczony i ledwo trzymam się na nogach, krzyknął: - Nie zamęczaj się wożeniem babci! Kiedy chce, potrafi się doskonale poruszać, a ty masz dziś do rozegrania ważny mecz. Jeśli uda się 86 nam wygrać, wrócimy na drugąpozycję i uplasujemy się tuż za drużyną O-Men Tire. - W takim razie pomóż mi ją wytaszczyć z tego wózka - odparłem. - Ostatnim razem 0 mało co jej nie upuściłem. Tata podszedł bliżej, a ja odłączyłem przewód. Chwycił ją pod kolana i pod kościste plecy. Nagle na jego twarzy pojawił się złośliwy wyraz i zaczął się obracać wkoło, aż babci zakręciło się w głowie, wtedy postawił ją na ganku, a ona zatoczyła się na ścianę. Dysząc i pojękując, z trudem ruszyła ku drzwiom, a tata klepał się po udach i pękał ze śmiechu. - Tato - zwróciłem się do niego, podtrzymując babcię, żeby nie upadła. - Mogę zatelefonować do mamy? - Oczywiście — odparł, wciąż zaśmiewając się z tego, co zrobił. Wprowadziłem babcię do domu i posadziłem ją na kanapie. - Mój tlen - wyszeptała błagalnie. - Pobiegłem do wózka i przyniosłem jej zbiornik z tlenem. Uśmiechnęła się i uścisnęła moją rękę, a ja spojrzałem na nią ze współczuciem. - Jak się czujesz? - spytałem, gdy odzyskała oddech. Tylko skinęła głową. A potem, pomiędzy oddechami, wykrztusiła: 87 - Zapamiętaj moje słowa... jeszcze mu p0. każę... temu sukinkotowi. Znowu zaczął ukrad-kiem popijać. Wystarczy, żebym zadzwoniła do twojej mamy, a... - strzeliła palcami - pojawi się tutaj w jednej chwili. Odwróciłem się i popędziłem do telefonu. Chciałem być pierwszy. Mama natychmiast podniosła słuchawkę, a ja byłem taki uszczęśliwiony, usłyszawszy jej głos, że zacząłem traj-kotać jak nakręcony. - Wziąłem udział w meczu i byłem miotaczem, i było wspaniale, a dzisiaj znów będziemy mieli mecz - nawijałem podniecony. - Lubię bejsbol, a wcale o tym nie wiedziałem. - Ja także lubiłam bejsbol - powiedziała. -Powiedz tacie, żeby ci pokazał piłkę, którą milion lat temu dostał od Roberta Clemente. Teraz jest chyba warta niemały grosz. Oj, niedobrze, pomyślałem. Nie chciałem jej mówić, że obtarłem tę piłkę tak bardzo, że autograf stał się prawie niewidoczny. - Nie wiedziałem, że lubiłaś bejsbol - powiedziałem. - Nie wiesz o mnie wielu rzeczy - odparła, tonem obcej osoby, jakbym zawsze mieszkał z tatą i zupełnie jej nie znał. - Tata też lubi bejsbol - zapewniłem. -Może byś do nas przyjechała i poszlibyśmy na jakiś mecz we trójkę. 88 - Nie rozmarzaj się, Joeyu - ucięła tym samym lodowatym głosem, jakim rozmawiała ze mną w samochodzie. - Poproś tatę, żeby ci pokazał bliznę nad okiem, gdzie go trafiłam piłką Roberta Clemente w ten jego twardy łeb. Nie słuchałem jej. Oczyma wyobraźni ujrzałem mamę, tatę, mnie i Pabla, idących razem na mecz bejsbolowy drużyny Piratów. Wszyscy czworo, w szeregu albo w rzędzie, albo tworzący piramidę, jak akrobaci w cyrku, zajadający długaśne hot dogi i popijający lemoniadę z wiadra. Nieważne, jaką tworzyliśmy konfigurację, liczyło się tylko to, że byliśmy razem we czworo. - Tato! - zawołałem przez pokój. - Chcesz porozmawiać z mamą? Czekając na jego odpowiedź, słyszałem mamę, która mówiła: - Nie. Nie. Joeyu, nie. Joeyu, czy mnie słyszysz? Słyszałem, ale jej nie usłuchałem. - Jasne - odparł tata. - Z przyjemnością z niąporozmawiam. — Podchodząc do telefonu, minął lustro, przed którym przystanął na chwilkę i przeczesał palcami włosy, jakby mama stała za drzwiami, a on starał się wyglądać dla niej jak najprzystojniej. Podałem mu słuchawkę. - Cześć, Frań - powiedział, odwrócił się do 89 mnie plecami i przygarbił się, jak gdyby chcia} zostać sam z mamą - Powiedz jej, że może nas odwiedzić -podpowiedziałem i zaszedłem go od przodu, aby widzieć jego twarz. Kręciłem się tak, aż kabel oplatał tatę jak Hudiniego. - Powiedz jej, żeby przyjechała do nas z wi. zytą! - wrzasnąłem, przeskakując z nogi na nogę. - Z wizytą! Z wizytą! Tata zwrócił się w moją stronę i warknął gniewnie: - Przestań. Ona nie chce nas odwiedzić. - To ją namów - odparłem. - Powiedz jej, że chcesz, żeby przyjechała. Tata zatkał palcem ucho, przy którym nie miał słuchawki, i mówił: - Tak. Pamiętam o jego lekarstwie. Tak. Myślę, że zmienił dziś plaster. Tak. Wiem, że to ważne. Tak. Mam być odpowiedzialny. Nie. Nie sądzę, bym potrzebował twoich rad. Tak, daję ci Joeya. Podał mi słuchawkę, jakby to było coś obrzydliwego. - Zmieniasz plastry? - spytała mama. - Tak - odparłem. - Ale dziś jeszcze tego nie zrobiłem. - Jakbym słuchała twego ojca. - Jesteśmy kumplami - odparłem. - Trzymamy sztamę. 90 Zerknąłem na tatę. Mrugał do mnie. A ja mrugnąłem do niego. - Hej, tato! - zawołałem głośno, aby mama mogła usłyszeć. - Kiedy się znów wybierzemy do gabinetu tatuażu? Tata otworzył szeroko oczy i przyłożył palec do ust. - Joeyu - powiedziała mama. - Posłuchaj mnie. Chcę, abyś odłożył słuchawkę i natychmiast zmienił plaster. Rozumiesz? Czy mam cię stamtąd zabrać? - Rozumiem - odparłem żałosnym tonem, wiedząc, że posunąłem się za daleko. - Ja tylko żartowałem. - Mnie to jakoś nie rozbawiło. - A wiesz dlaczego? Bo przerażasz mnie, gdy cię ponosi, a ja jestem daleko i nie mogę sprawdzić, czy tylko żartujesz, czy naprawdę jesteś nakręcony. Chyba wiesz, co mam na myśli? - Wiem - odparłem, czując, że za wszelką cenę chcę skończyć tę rozmowę, tak samo niecierpliwie, jak przed chwilą chciałem ją rozpocząć. - Dam ci znać, jak udał się mecz. - Dobrze. - Sporządź arkusz oficjalnych wyników i przyślij mi w liście. Lubię statysty- kę. Gdy tylko odwiesiłem słuchawkę, tata położył mi dłoń na ramieniu. - Chodźmy - powiedział. - Dla mnie wyglą- 91 dasz w porządku, ale lepiej zmieńmy ten ???. ster, zanim pojawi się tu mama w asyście prawnika. - Pokaż mi tę twoją bliznę nad okiem, tato. Pochylił się i wskazał palcem czerwoną kreskę, która wyglądała jak miniaturowy tor kolejowy. - Przyłożyła mi - powiedział. — Kiedy o tym myślę, widzę, że potrafisz ją nieźle ugłaskać. Wsiedliśmy do samochodu i tata natychmiast zaczął mówić. Zupełnie jakby nie mógł znieść, że coś może się poruszać szybciej niż jego język. - Wiesz, synu, spędziłem cały ranek w Krainie Bajek - oświadczył, zapalając papierosa. -Poszedłem tam, żeby zobaczyć Starego Hump-ty'ego Dumpty'ego. I poważnie wszystko sobie przemyślałem. Humpty mnie nie zawiódł. Oto do czego doszedłem. Należy mieć cel w życiu. Wielki albo mały, nieważne. Po prostu należy mieć cel i w tej chwili ty i ja mamy ten sam cel. Ty chcesz mnie lepiej poznać i ja ciebie chcę lepiej poznać. Dlatego właśnie spędzasz u mnie te wakacje. Ale nie możemy uczynić nic, aby przywrócić przeszłość. A kiedy stąd wyjedziesz i wrócisz do mamy, nie będzie dla nas wspólnej przyszłości. Ale chwila obecna, to lato, jest nasze. Możemy wygrać te mistrzostwa w bejs-bolu, a ja, jeszcze długo po twoim wyjeździe, 92 będę mógł wspominać czasy, gdy mój syn i ja gtaliśmy się wielkimi zwycięzcami. I to jest nasz wspólny cel, Joeyu, zostać mistrzami. Właśnie o tym rozmyślałem przez cały ranek. jCto wie, może w przyszłym roku znów tu wrócisz i uda nam się zdobyć następne mistrzostwo? Ale na razie myślmy o jednym. Zostańmy zwycięzcami tego lata. Co ty na to? Spojrzałem na tatę załzawionymi oczyma, bo chciałem usłyszeć właśnie coś takiego. Tata wyciągnął rękę i położył dłoń na mojej dłoni. Poczułem, że drżała. Po chwili moja także zaczęła dygotać. - Tak, koniecznie. Dokonajmy tego - powiedziałem. - Zdobądźmy mistrzostwo. - Od razu. - Ale potrzebuję pomocy. Nie rozumiem, na czym polega gra. - Nie przejmuj się. Pamiętaj, że jesteś jaskiniowcem z kamieniem. To wszystko, co musisz wiedzieć. A teraz, posłuchaj. Leezy i ja zastanawialiśmy się nad obsadą i zadecydowaliśmy, że jesteś naszym najlepszym miotaczem. Omawialiśmy strategię gry. Najpierw musimy pokonać Ritter's Dinner. Gramy z nimi dzisiaj wieczorem. Potem musimy pobić Emerson Real Estate. Następnie wejść do półfinałów. A potem załatwić wszystkich pozostałych z ZSP, aby zdobyć mistrzostwo Północy. 93 — Będę miotaczem w każdym meczu? — spy. tałem. — Tak - odparł. - Inaczej nie mamy szan. sy. Ale nie będziesz musiał brać udziału w tre-ningach. Nie chcę, żebyś sobie przemęczył rękę, — Tato, czy babcia i Pablo mogą przyjść na ten mecz?- spytałem - I chciałbym, żeby Pa-blo mógł włożyć swoją koszulkę. On jest moją maskotką. — Pomoże ci lepiej rzucać piłkę? - zapytał tata. -Tak. — Nie ma problemu. Kiedy będziesz na bazie, babcia i Pablo znajdą się na widowni. Poproszę, żeby Leezy ich wprowadziła. — Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Chciałem, żeby Pablo widział, jak zwyciężam. 7 MOJA ROZGRYWKA Porozumienie między mną a tatą trwało zaledwie do końca pierwszej części partii. Kiedy mecz z Ritter's Dinner nabrał rumieńców, nasze poglądy na styl gry zupełnie się rozeszły. Ja uważałem, że to moja rozgrywka, a tata był przekonany, że mecz należy do niego. Ja prowadziłem swoją rozgrywkę spokojnie, tata wprost przeciwnie. Po pierwsze, jak to określił tata, jaskiniowiec jest panem sytuacji. A to ja miałem kamień. Powiedziałem mamie, że lubię bejsbol, ale nie wszystko w tej grze mi się podobało. Lubiłem tylko część polegającą na wyrzucaniu piłki, co mi przypominało rzucanie kamieniami do celów na podwórku za domem, tylko że w czasie meczu dookoła stało mnóstwo gapiów, co mi się nie podobało, bo pod ich spojrzeniem stawałem się niespokojny. Uwielbiałem chwilę, gdy znajdowałem się na wzniesieniu miotacza. Było ono dla mnie 95 czymś w rodzaju ogromnego plastra pod mo-J imi stopami. Jak długo na nim stałem, tak dłu^ go wszystko było w porządku. Ale gdy z niego schodziłem, cały świat wokół mnie wirował jak bąk. Dlatego nigdy nie podawałem tak zwanego szczura* graczowi na pierwszej bazie, bo musiałbym zejść ze wzniesienia. A na to nie miałem ochoty, więc nie robiłem tego, chociaż tata wrzeszczał: „Bo doprowadzisz do tego, ż& wejdę na pole i ściągnę cię z pozycji!". Dobrze wiedziałem, że nie przyjdzie po mnie na wzniesienie. Podszedł do mnie już dwa razy i sędzia zapowiedział mu, że jeśli zbliży się jeszcze raz, zastąpi mnie innym miotaczem. Więc teraz mógł tylko stać obok ławek i wrzeszczeć na-mnie, a ja nawet na niego nie spojrzałem. W przerwach pomiędzy wyrzucaniem piłki odmierzałem stopki wokół krawędzi mego stanowiska, spacerując sobie jak linoskoczek. I jeśli któremuś pałkarzowi udało się odbić piłkę, po prostu eliminowałem następnego pałkarza. Nie chciałem również wspierać łapacza w rzucie do bazy, chociaż tata kazał mi to robić. „Musisz to zrobić! - wołał. - Jestem twoim trenerem! Jestem twoim ojcem!" Ale ja tylko odwracałem się plecami do niego i patrzyłem na pole zewnętrzne, gdzie wszyscy pędzili w kółko, go- * Szczur - piłka sunąca po ziemi (przyp. tłum.). 96 piąć za piłką lub starając się jej uniknąć. Nie łapałem także piłek wpadających na pole wewnętrzne, chociaż tata wskazywał w górę i krzyczał, że są moje. Jeżeli nie mogłem ich złapać, nie opuszczając wzniesienia, pozwalałem im upaść albo łapał je ktoś inny. Nie zatrzymywałem również piłek odbitych kijem na pole. Po prostu stałem na moim terenie i rzucałem kamieniem. Robiłem wyłącznie to i nic poza tym. Całą resztę roboty pozostawiałem innym chłopakom. Gdzieś koło czwartej rundy tata stał się wojowniczy, co, jak już spostrzegłem, łatwo mu przychodziło. Im bardziej na mnie wrzeszczał, tym mniej robiłem, co denerwowało go jeszcze bardziej. - Joeyu! — wrzasnął, z rękami przy ustach zwiniętymi w trąbkę, kiedy pozwoliłem, by lekko uderzona piłka spadła kilka centymetrów od wzniesienia i zawodnik z trzeciej bazy zdobył punkt. — Synu, proszę cię! Jeśli jesteś na mnie zły, po prostu mi to powiedz. Nie psuj całego meczu. O tym, co cię wkurzyło, porozmawiamy później. Ale, na miłość boską chwytaj piłki, zanim wszyscy cholerni przeciwnicy zorientują się, że aby zwyciężyć, wystarczy rzucać w ciebie. Wcale się nie przejmowałem, że przeciwnicy zorientują się, że trzeba grać na mnie. Po- 97 kręciłem głową i zacisnąłem wargi. Wzniesie-nie miotacza było dla mnie odpowiednim miej. scem do rozmyślań, i doszedłem do wniosku że nie odzywałem się do taty, bo chciałem się odegrać za cały ten czas, kiedy na próżno się łudziłem, że tata podejdzie do mnie, żeby po-rozmawiać. Więc teraz odpłacałem mu pięknym za nadobne. A potem, kiedy znów zaczął coś wywrzaskiwać, wystrajkowałem następnego pałkarza, i tata rozpłynął się w uśmiechu, wołając: „Jesteś nieoceniony!" Ale po trzech autach musiałem zejść ze wzniesienia i usiąść na ławce rezerwowych, czego bardzo się obawiałem. Zostawiłem piłkę na gumowej podkładce dla następnego miotacza, naciągnąłem czapkę na twarz, jakby t pozycji miotacza w drużynie Panter. Ja zostanę twoim agentem. Co o tym myślisz? 120 - A co pomyśli mama? - Już ja się tym zajmę - uspokoił mnie, wymachując widelcem. - Ważne jest, co ty 0 tym myślisz? - Dobrze wiesz, że nie możesz wrócić do ????, skoro znowu pijesz — odparłem. - Mam dla ciebie nowinę, Joeyu. Wcale nie chcę wracać do mamy. To już skończone. A zresztą ona nie jest odpowiednią dla mnie kobietą. - Czy to znaczy, że Leezy jest odpowiednia, bo ci pozwala pić? - Chodzi o coś więcej — powiedział tato. -Ale myślimy o tym, żeby zamieszkać razem. 1 jestem pewien, że nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby zabrać ciebie. Ona już teraz lubi cię bardziej niż mnie. Naprawdę. Wciąż mówi o tobie. No więc, co o tym myślisz? Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Więc wybełkotałem to, co mówię zawsze, gdy nie wiem, co powiedzieć. - Wrócimy do tego później, dobrze? To poważny krok. - Skoro mowa o krokach - powiedział, spoglądając na zegarek. - Pospieszmy się. Ludzie piastujący niskie stanowiska nie mogą się spóźniać. - Rzucił pieniądze na ladę, wepchnął banknot pięciodolarowy do kieszeni mojej koszuli i zerwał się z miejsca. Popędziłem za nim. 121 - Widzisz ten budynek? - Wskazał na coś co wyglądało jak grecka świątynia. - ?? ?0. nument upamiętniający wojnę. Spotkamy się tam o czwartej. Gdybyś mnie potrzebował wcześniej, będę na górze ustawiał krzesła w sa-li konferencyjnej. - I szybko odszedł. - Dziękuję za śniadanie! - wrzasnąłem za nim i wypiąłem brzuch jak zapaśnik sumo. Tata się obejrzał i wskazał na niebo. - Baw się dobrze. I nie bądź cykor, niebo się nie zawali. Spojrzałem na niebo. Było gładkie i błękitne. Bez skazy. - I taki pozostań - wyszeptałem. - Czeka mnie wielka przygoda i wszystko musi grać. Zdałem sobie sprawę, że przemawiam do nieba, więc szybko zamknąłem buzię i rozejrzałem się wokoło. Przyglądała mi się jakaś czekająca na autobus kobieta. - Przestałem brać leki — powiedziałem. Uśmiechnęła się i odwróciła wzrok. Nie wiedziałem, dokąd pójść najpierw, więc uznałem, że najlepiej będzie zabawić się w grę, która zawsze jest dobra na początek. Stanąłem koło przystanku autobusowego, zamknąłem oczy i zacząłem się obracać, coraz szybciej i szybciej, wskazując palcem przed siebie. A potem się zatrzymałem, otworzyłem oczy i poszedłem tam, gdzie wskazywał mój palec. 122 Nie uszedłem daleko, gdyż natrafiłem na pasaż z grami w video. Świetnie, Joeyu Pigzo, 0 coś w sam raz dla ciebie. Zamieniłem połowę pięciu dolarów, które dał mi tata, na żeto-0y i zasiadłem, by kierować samochodem wyścigowym. Pomyślałem sobie, że warto potrenować szybkąjazdę, zanim tata znów da 01? poprowadzić. Wrzuciłem żeton, ująłem kierownicę i przycisnąłem pedał gazu. Mój samochód wystrzelił do przodu i nagle znalazłem się na torze z kilkunastoma innymi samochodami. Wpadaliśmy na siebie. Zjechałem z toru i walnąłem w ścianę. Zniosło mnie na bele siana. Przerażeni mechanicy rozpierzchli się na boki, gdy z rykiem przejeżdżałem przez wykroty. W końcu mój samochód zwolnił. Na ekranie pojawił się napis: SKOŃCZYŁO CI SIĘ PALIWO. Wrzuciłem następny żeton i dałem gaz do dechy. Nie zależało mi na tym, żeby wygrać wyścig. Fajnie było brać wiraże i rozbijać się po całym torze, podczas gdy inni kierowcy wygrażali mi pięściami za to, że się ocieram o ich samochody. Jeden z samochodów wpadł na widownię, stanął w płomieniach, a widzowie, wrzeszcząc w popłochu, pomknęli do wyjścia. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie straciłem panowania nad kierownicą. „Odpręż się, to tylko zabawa" - powiedziałem sobie. Zużyłem wszystkie żetony, więc się pode- 123 rwałem i wyszedłem na dwór. Najwyraźniej wszystko w porządku, pomyślałem. Zazwyczaj kiedy znalazłem się w pasażu z grami wideo ganiałem pomiędzy automatami, grając we wszystkie gry, aż przeputałem całe pieniądze a wtedy zaczynałem się rozglądać po podłodze, szukając upuszczonych monet, i sprawdzałem, czy w którymś z automatów nie ma zwrotu, albo zadręczałem strażnika, błagając o darmowe żetony, dopóki nie dał mi kilku, a kiedy prosiłem o jeszcze, wyrzucał mnie, bo stawało się jasne, że nie panuję nad sobą. Tym razem nie zachowywałem się jak maniak i nie wydałem wszystkich pieniędzy. Zabawiłem się i wystarczy. Nie przekroczyłem granicy. I wyszedłem z pasażu całkowicie opanowany. Może tata miał rację, pomyślałem, i rzeczywiście nie potrzebuję plastra. Po prostu muszę się zachowywać jak mężczyzna. Byłem taki przejęty swoim dobrym samopoczuciem, że zapragnąłem zatelefonować do mamy. Większość automatów telefonicznych znajdowała się na rogach ulic, a klaksony samochodów robiły więcej hałasu niż moja trąbka, więc wszedłem do dużego sklepu i znalazłem budkę telefoniczną w pobliżu baru przekąskowego. Wrzuciłem ćwierćdolarówkę, którą dostałem od mamy, i wybrałem nasz numer domowy. Odezwała się telefonistka i po- 124 siedziała, żebym wrzucił „trzy dolary na pierwsze trzy minuty rozmowy". Tak zrobiłem, ale telefon dzwonił i dzwonił, aż doliczyłem do dwudziestu sygnałów, więc uznałem, że mamy nie ma w domu albo bierze prysznic, więc odczekałem jeszcze raz dwadzieścia sygnałów. Wreszcie odwiesiłem słuchawkę, otrzymałem zwrot wszystkich ćwierćdolarówek i zadzwoniłem do salonu piękności. - Salon Piękności Piękna i Bestia - odezwała się Tiffany. - Słucham. - To ja, Joey — powiedziałem. - Jest tam moja mama? - Wyjechała na urlop - poinformowała mnie Tiffany. - Powiedziała, że potrzebuje kilku dni wolnego. - Dokąd pojechała? - spytałem i poczułem ucisk w piersi. - Nie powiedziała. Możliwe, że do Meksyku. - Do Meksyku? Mama nie zna nikogo w Meksyku. Nawet nie lubi meksykańskiego jedzenia. Niby czemu miałaby tam pojechać? - To tylko domysły, Joeyu. Poczekaj chwileczkę. Muszę odebrać inny telefon. Meksyk? Myślałem. Dlaczego właśnie tam? I dlaczego nic mi nie powiedziała? I poczułem, że cały się wewnętrznie skręcam, jakby zdarzyło się coś złego. Może tata powiedział jej, że 125 chcę zamieszkać u niego na stałe, a ona, za-miast się złościć, postanowiła wyjechać i uczcić to zdarzenie? Nagle odezwała się telefonistka i zażądała następnych pieniędzy, więc odwie. siłem słuchawkę i powiedziałem sobie, że ??. szę się opanować. Może mama pojechała do Meksyku, żeby mi zrobić niespodziankę i przy. wieźć mi stamtąd jeszcze jednego pieska cbj-huahua. Istniało mnóstwo powodów, żeby po-jechać do Meksyku. I jak mawiała mama, kiedy się czujesz zaniepokojony, zawsze myśl pozy-tywnie. Więc wybiegłem ze sklepu, zwróciłem się w stronę, w której według mnie znajdował się Meksyk, i z rękami zwiniętymi w trąbkę wrzasnąłem co sił w płucach: „Baw się dobrze za południową granicą i przywieź mi stamtąd coś fajnego!" Poczułem się lepiej, ale zachciało mi siusiu, więc znowu wbiegłem do sklepu. Przechodziłem właśnie koło działu z ubraniami dla chłopców, gdy minąłem kogoś, kogo chyba znałem ze szkoły. Obejrzałem się i powiedziałem „cześć", ale zorientowałem się, że to nie był prawdziwy chłopiec, tylko manekin. Więc zacząłem mu się przyglądać. Nigdy w życiu nie widziałem manekina, który tak bardzo przypominałby żywego chłopca. A chłopiec wyglądał idealnie. Miał jasne włosy o idealnej długości. Jego niebieskie oczy przesłonięte były szpanerskimi okularami przeciwsłonecznymi. tfos był prosty i właściwej wielkości. Wargi lekko rozchylone, jakby mówił coś bardzo uprzejmego. Broda silnie zarysowana. Skóra gładka, jak nowiuteńki winyl, bez żadnych pryszczy, blizn, znamion, włosków czy narośli. Nie miał nawet piegów. Wyciągał przed siebie ręce, jakby łapał piłkę plażową. Jego kąpielówki i podkoszulka były nowiuteńkie i czyste. Na nogach niiał sandały. Nawet jego stopy były idealne. Stałem i gapiłem się na niego. Oto on, myślałem, chłopiec bez zarzutu, i założę się, że jest również całkowicie normalny. Zastanawiałem się, jak czuje się ktoś, kto jest w stu procentach nieskazitelny pod każdym względem, kto od rana do wieczora nie popełnia żadnych błędów, choćby nawet najmniejszych. Jakby to było, gdybym nigdy nie kruszył na podłogę, nie miewał humorów i nie zapominał nakarmić Pabla. Może w tym sklepie sprzedawali idealne dzieci, które można umieszczać w domu jak manekiny, na przykład siedzące grzecznie nad zabawkami i nie robiące bałaganu albo biorące prysznic na niby i nie zalewające podłogi? Albo można by je ustawić na podwórku przed domem, jak rzeźby, machające sąsiadom lub trzymające w rękach jakiś głupi proporczyk w kwiatki. Mama powiedziała mi kiedyś, że to moje błędy czynią mnie interesującym. Wtedy 126 127 jej nie rozumiałem, ale teraz pojąłem, co mia-ła na myśli. I wtedy wpadłem na wspaniały pomysł. Podszedłem do wieszaków z ubraniami i wybrałem sobie strój plażowy. Wszedłem do toalety i się przebrałem. Włożyłem moje ubranie do plecaka i wróciłem do manekina. Wskoczyłem na namalowaną plażę i stanąłem obok niego, jakbym był jego kolegą. Wziąłem jego okulary przeciwsłoneczne i umieściłem je sobie na nosie. Przypiąłem magnetofon do paska spodenek i nałożyłem słuchawki na uszy. Następnie przyjąłem pozę ratownika, wypatrującego sur-ferów. Ludzie mijali nas, nie zauważając mnie ani mego nowego przyjaciela. Ale ja przyglądałem się ludziom. Prawie wszyscy przechodzili w pośpiechu. Znudziło mi się, że nikt mnie nie zauważa, więc usiłowałem zwrócić na siebie uwagę. Wychyliłem się do przodu i wystawiłem język, aż rozbolała mnie buzia. Ludzie mijali mnie, jakbym był powietrzem. Zacząłem zezować i obficie się ślinić. Nic. Udałem, że mam czkawkę. Nic. Nikt nic nie zauważył. Zachowywałem się dziwacznie, ale oni byli jeszcze dziwaczniej si. Kłócili się między sobą dłubali w nosie, dawali klapsy dzieciom, gadali sami do siebie, podciągali sobie majtki, wypluwali gumę do żucia, ocierali brudne ręce o ubrania, 125 podśpiewywali i wyrabiali mnóstwo dziwnych rzeczy, które i ja robiłem, co sprawiło, że poczułem się równie normalny jak oni, choć nie idealny jak mój kolega manekin. W końcu, jakaś pani, wyglądająca na mamę jakiegoś dziecka, sprawdziła cenę na moich szortach, a ja zacząłem się śmiać, bo mnie połaskotała. Ta pani omal nie zemdlała, a potem także się roześmiała, bo to, co robiłem,, było zabawne i ona to zrozumiała, więc pomyślałem sobie, że musi być miła, bo większość ludzi po prostu by wpadło w złość. - Co ty tu robisz? - spytała. - Wypatrujesz złodziei sklepowych? - Nie, po prostu jestem manekinem. - Zawsze chciałam zrobić coś takiego. Ale nie starczyło mi odwagi. - Jedyne, co mi się może przydarzyć, to to, że ktoś na mnie nawrzeszczy. Ale kiedy się jest kimś takim jak ja, wrzaski nie robią wrażenia. - W takim razie lepiej stój nieruchomo -radziła. - Chyba nie chcesz, żeby namierzyła cię sprzedawczyni. - Mam dość - oświadczyłem, schodząc z plaży. — Czas na mnie. Chcę się przekonać, czy mogę być normalny i mieć z tego frajdę. Na dźwięk słowa „normalny" posłała mi dziwne spojrzenie, jakby mnie uważała za cał- 129 kowicie „nienormalnego". No dobrze, pomyślą, łem, może z tą normalnością to nie był najlep. szy pomysł. Wygląda na to, że nie jest to zabawne, skoro normalny człowiek boi się robić to, na co naprawdę ma ochotę. Przebrałem się, wyszedłem ze sklepu, wy. ciągnąłem przed siebie rękę z wystawionym palcem wskazującym i zamknąwszy oczy, obróciłem się wkoło, podśpiewując: „Obrót, obrót, kręcę się w mig, dokąd pójdę, nie wie nikt". Kiedy się zatrzymałem, mój palec wskazywał na lodziarnię po przeciwnej stronie ulicy. - Mój szczęśliwy dzień - powiedziałem, jak sądzę do nikogo w szczególności. Przechodząc przez jezdnię, wymyśliłem pewien wart wypróbowania eksperyment. Zdecydowałem, że wybiorę lody o dwóch smakach: czekoladowo-miętowe oraz o smaku oreo*. Ale kiedy przyszło do zamawiania, powiedziałem: — Poproszę dwie kulki w dwóch najpopularniejszych smakach. - A jeśli nie będą ci smakowały? - spytała sprzedawczyni. — To je wypluję — odparłem. - Nie mam wielkiej ochoty na lody. Po prostu chcę spróbować. * Oreo — czekoladowe markizy z masą waniliową (przyp. tłum.). 130 Kazała mi zapłacić z góry. A potem nałożyła mi kulkę lodów waniliowych i kulkę lodów czekoladowych. - To są dwa najczęściej wybierane smaki — powiedziała, podając mi rożek. - Żartuje pani? - Nie. Niewyszukane smaki są najbardziej popularne. W takim razie jestem wybrednym klientem. Skończyłem lody i znów zamknąłem oczy, żeby zakręcić się i wybrać miejsce, w które pójdę. Gdy się zatrzymałem i otworzyłem oczy, wskazywałem na jaskrawoczerwone drzwi kościoła. Nie byłem w kościele od czasu, gdy babcia zabrała mnie tam, kiedy byłem malutki. Miałem wtedy w kieszeniach kulki do gry, które podczas kazania rozsypały się pod ławkami. Narobiły strasznego hałasu, ale nikt prócz mnie się nie śmiał. Po tym zdarzeniu babcia zaczęła oglądać mszę w telewizji. Otworzyłem czerwone drzwi i na palcach wszedłem do środka. W wysokich oknach były czerwono-niebieskie witraże, i idąc wzdłuż nawy, wyobrażałem sobie, że przecinają mnie promienie niebieskiego i czerwonego zakurzonego powietrza. A gdy robię wdech, te same kolory wirują mi w głowie. Na balkonie ćwiczył chór, usiadłem i słuchałem. 131 - Nie, nie, nie! - krzyczał dyrygent. - Tenory zgodnie z organami. Śpiewacie zbyt monotonnie. Jeszcze raz! Organy zabrzmiały tak głośno, że poczułem brzęczenie w nogach. Odezwały się tenory a dyrygent wskazał inną grupę śpiewaków. Zaczęli śpiewać. - Stop! -krzyknął dyrygent. -Alty spóźnione. Musicie wejść natychmiast po pierwszym metrum. No, jeszcze raz! Rozbrzmiały organy, weszły tenory, a potem alty, tym razem w odpowiednim czasie, a potem odezwała się trzecia grupa, jeszcze wyższych głosów. - Stop! - krzyknął dyrygent. - Soprany, wyjmijcie z ust gumę do żucia. Wyraźnie! Jeszcze raz! Chór zaczął od nowa, ale dyrygent opuścił ręce. - Stop. Basy, musicie wytrzymać najniższe nuty. Nie pozwólcie, by tenory pociągnęły was w górę do swojej oktawy. Jeszcze raz! Dyrygent wciąż uciszał śpiewaków, co mnie zaczęło denerwować. Wtedy wpadł mi do głowy zabawny pomysł. Poczułem ochotę, by zagrać na mojej trąbce. Sięgnąłem do plecaka, ostrożnie ją wyjąłem i położyłem na kolanach. Spojrzałem na nią. Dotknąłem jej. Oblizałem wargi. Wsłuchałem się w śpiew chóru, który 132 był gładki i kremowy jak złociste lody. Zapragnąłem wstać i zagrać pierwsze nuty „Smaku miodu". Dyrygent kazał im śpiewać od początku. Zadziwiające, jak wykonywali jedną doskonalą frazę po drugiej. Im bardziej idealnie brzmieli, tym większą miałem ochotę się przyłączyć. Czułem się tak, jakby ktoś mnie łaskotał po całym ciele, lecz nie wolno mi było się śmiać. Za wszelką cenę pragnąłem przyłożyć trąbkę do ust i zawodzić. Nagle chór zamilkł i dyrygent opuścił ręce. — Doskonale — powiedział. — Możecie być z siebie dumni. Ani jednej fałszywej nuty. -Członkowie chóru promienieli. Rozkoszowali się swoją doskonałością. Byłem taki przejęty, że zapragnąłem pójść gdzieś, gdzie mógłbym zagrać na trąbce. Chciałem być równie doskonały jak oni i grać bez fałszywych nut. Wyszedłem z kościoła i zacząłem się kręcić i kręcić w kółko i gdy się zatrzymałem, naprzeciw mnie stał wysoki budynek. Wyglądał jak dzwonnica jakiejś starej katedry. Wbiegłem do środka, a tam było mnóstwo ludzi, czytających książki. Wiedziałem, że nie mogę się pośród nich szwendać, więc wsiadłem do windy i wjechałem na sam szczyt. Kiedy wysiadłem, ruszyłem przed siebie korytarzem i znalazłem się na małym balkonie, z którego 133 było widać całe miasto i wszystkie miejsca przez które tu dotarłem. Przez cały dzień bawiłem się w grę pod ty. tułem „Jaki jesteś, Joeyu Pigzo, normalny czy pokręcony?" Byłem bliski uznania siebie za zwycięzcę, gdy zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze jedno miejsce, którego nie wskazałem palcem. Nie wskazałem samego siebie. A prawdziwe rozwiązanie tkwiło właśnie we mnie. Oparłem się plecami o balustradę balkonu, zamknąłem oczy i przewiesiłem się głową w dół. Wziąłem głęboki wdech i gdy otworzyłem oczy, ujrzałem całe miasto do góry nogami i to mi przypomniało, że do tej pory nic podczas mojego pobytu w Pittsburghu nie skończyło się tak, jak oczekiwałem. Myślałem, że tata opowie mi o swojej przeszłości. Ale on nie chciał poruszać tego tematu, więc się omyliłem. Miałem nadzieję, że jest szansa, aby tata i mama się zeszli, ale mama tego nie chciała, a tata miał nową dziewczynę. Więc myliłem się i co do tego. Spodziewałem się, że babcia będzie złośliwa, a ona okazała się tylko smutna i chora. Więc pomyliłem się jeszcze raz. A teraz nie nosiłem już plastrów, które były dla mnie najświętszą rzeczą a mimo to przez cały dzień nie zrobiłem żadnego głupstwa. W każdej sekundzie całkowicie nad sobą panowałem. Panowałem nad każdą my- 134 glą. Nad każdym czynem. Nad każdym słowem, jak mawiał tata: „Panowałem nad sytuacją". Uśmiechnąłem się do siebie i pomyślałem, że skończyły się wszystkie moje kłopoty. Oto jak czuje się człowiek normalny, myślałem. Nie miewa kłopotów. Kłopoty miewają wyłącznie ludzie z zaburzeniami, a ponieważ ja już do nich nie należałem, stałem się wolny jak ptak. Mogłem wyskoczyć z balkonu, rozstawić ręce i szybować na tle nieba, które nie miało się zawalić. - Jestem normalny. Jestem normalny. Jestem naprawdę normalny. Joey Pigza jest normalny. - Nie mogłem jednak przestać myśleć, że wciąż zdarzają mi się jakieś przykrości. Włączyłem taśmę z Herbem Alpertem. Nałożyłem słuchawki i wyjąłem trąbkę z plecaka. Wstałem i zacząłem grać najgłośniej, jak potrafiłem. I grałem tak aż do chwili, gdy spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że zbliża się czas spotkania z tatą. Odłożyłem trąbkę i ruszyłem w drogę powrotną. Zjeżdżając windą przechodząc przez jezdnię i wspinając się po schodach budynku, w którym pracował tata, przez cały się uśmiechałem. Kiedy doszedłem na miejsce, w drzwiach pojawił się tata. - Hej, kolego! - zawołał. - Jak ci minął dzień? 135 - Było wspaniale! - odkrzyknąłem. - ??. downie. To był najlepszy dzień w moim życiu Czułem się tak, jakbym był najnormalniejszym dzieckiem na świecie. Chciałbym, aby takich dni było więcej. Cały rok. Całe życie. - A widzisz. Mówiłem ci, że te plastry to oszustwo. - Miałeś rację. Dzięki tobie czuję się lepiej. W oczach taty zabłysły łzy, które otarł długimi palcami. - To najwspanialsza rzecz, jaką słyszałem -powiedział. - Przybij piątkę. Nastawiłem dłoń i uśmiechnąłem się szeroko. - Nie ma mowy. Nie dam się więcej nabrać. - Nie cofnę ręki. Obiecuję. Tata skoczył w moim kierunku i zrobił nagły unik, ale ja trzymałem rękę nieruchomo i tata znów poleciał do przodu. - Obiecałeś - powiedział z wymówką. Odwróciłem się i zbiegłem po schodach, przeskakując po dwa stopnie i śmiejąc się tak bardzo, aż myślałem, że się rozpłaczę. Kiedy się obejrzałem, tata wciąż stał na górze. - Jeszcze się policzymy - powiedział takim tonem, że nie wiedziałem, czy mówi serio, czy też żartuje. W każdym razie bardzo się zdenerwowałem, co troszkę mi popsuło ten doskonały dzień. 10 TAJEMNICA - W Meksyku? - powtórzyła mama. - Ha! Kto ci powiedział, że byłam w Meksyku? - Tiffany - odparłem. - Jestem pewna, że starała się być pomocna - powiedziała mama. -Ale założę się, że nie umiałaby znaleźć Meksyku na mapie. - A potem zniżyła głos. - To był wyjazd w sprawie prywatnej. Wcale nie byłam w Meksyku, tylko musiałam pójść do sądu. Nie mówiłam ci, ale dostałam mandat za jazdę powrotną z Pitts-burgha. Zatrzymano mnie za nieodpowiedzialne prowadzenie samochodu. Omijałam te dziury, a gliniarz pomyślał, że jestem pijana. A potem stwierdził, że moje prawo jazdy straciło ważność. Więc musiałam wczoraj pójść do sądu i zapłacić grzywnę, a teraz muszę czekać trzydzieści dni na nowe prawo jazdy. - Och - powiedziałem. - Tak mi przykro. -Bo to ja jej poradziłem, żeby omijała dziury. 137 - Dość już rozmów na mój temat. Co porabiałeś ostatnio? Masz jakichś nowych przyja. ciół w drużynie? - Nie - odparłem. - Ja tylko rzucam. Nie muszę trenować. A oni chwytają w polu gry i odbijają piłki. - Nie dają ci odbijać? - Pozwalają mi próbować. Ale jak dotąd ani razu nie trafiłem w piłkę. Robię zamach, ale za każdym razem chybiam - wyznałem. -A po meczu? - zapytała mama. - Nie chodzicie razem na pizzę? - Nie. Tata jest trenerem, więc trzymamy się razem i jadam pizzę z tatą. - Cóż, szkoda, że się z nikim nie zaprzyjaźniłeś. - Mam Pabla - przypomniałem mamie. - Ale powinieneś przebywać w towarzystwie rówieśników. - Jestem inny niż oni - odparłem. - Zawsze mi to powtarzasz. Zawsze mówiłaś, że jestem niezwykły. - No bo jesteś - powiedziała i poczułem się tak, jakby mnie obejmowała. -Ale możesz być moim niezwykłym Joeyem i mieć przyjaciół. Wiedziałem, do czego zmierza. Ale trudno było mieć przyjaciół w drużynie, gdy tata był trenerem. Wrzeszczał na każdego, a po meczu wszyscy się rozchodzili. Nie chcieli być w po- 13S bliżu, żeby uniknąć dalszego pokr2ykiwarua-??? wiedziałem, że mama się mart^i> więc powiedziałem: - Pracuję nad tym. Jest kilku fajnych chłopaków, z którymi chciałbym się zaprzyjaźnić. - Miło mi to słyszeć, kochanie. B^dź zawsze sobą a z pewnością cię polubią. Nagle przypomniało mi się coś,c0 chciałem jej powiedzieć. - Byłem miotaczem przez calut^i mecz i wygraliśmy - wypaliłem. - Teraz jaramy się zdobyć mistrzostwo. A wczoraj spę^zuem ??*? dzień w śródmieściu. To był najlePszy dzień w moim życiu. Uwielbiam śródmiascie- Można tam robić tyle ciekawych rzecz- I miałem szczęście. - Tata był z tobą? - Nie. Poszedł do pracy. Ale nie odchodziłem daleko. I nie rozmawiałem z ?^???^ ludźmi. Nie robiłem nic, czego zabranie w Ulicy Sezamkowej. - Zmieniasz plastry? - spytała mama. Nie chciałem odpowiadać na to Pytanie i kiedy je wypowiedziała, poczułerf1 na sk°rze dziwne mrowienie, jak wtedy, gcty s^ powoli wchodzi do basenu z lodowatą W°dą i gęsia skórka podchodzi coraz wyżej, aż r*a ramiona. - Udawałem, że jestem maneKinem s^e" powym - powiedziałem. - Włożył^m plażowe 139 ubranie i okulary przeciwsłoneczne i stałein obok prawdziwego manekina, aż jedna pani się zorientowała. — Joeyu - powtórzyła mama — czy zmieniasz plastry? — A potem poszedłem pograć w gry wideo i byłem bardzo opanowany. — Joeyu, nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Zmieniłeś plaster? -A jak myślisz? - odparłem i zacząłem pękać ze śmiechu, próbując rozmaitych sposobów. Porykiwałem jak osioł, a potem poszczekiwałem jak jakaś zwariowana hiena, udawałem szympansa i śmiałem się tak długo, aż pomyślałem, że mama zapomniała o swoim pytaniu. Wtedy zamilkłem, ale okazało się, że mama doskonale pamięta, o czym rozmawialiśmy. — Joeyu - powiedziała głosem nauczycielki, wysyłającej ucznia do kąta. - Nie pogrywaj sobie ze mną. — Tak - powiedziałem. - Zmieniłem go. -No bo tak było. Zmieniłem plaster na brak plastra. To przecież także była zmiana. Ale wiedziałem, że kłamię, i już się nie śmiałem, bo wiedziałem, że źle postępuję. — Daj mi tatę — powiedziała mama poważnym tonem. Wziąłem kabel i bawiłem się słuchawką jakby to było jojo. 140 - Tato! - krzyknąłem przez cały pokój. -yiama chce z tobą rozmawiać. Tata szybko podszedł i chwycił słuchawkę vv powietrzu. Przykrył mikrofon dłonią i wyszeptał: - Zdradziłeś jej nasz mały sekret? - Nie - odpowiedziałem bezgłośnie samymi wargami. - Dobry chłopiec — pochwalił mnie tata i mrugnął do mnie. - Cześć, Frań — powiedział gładko. - Jak było w Meksyku? Nie sądzę, by mu miała wiele do powiedzenia na ten temat. Bo po chwili odezwał się tata. - Nic się nie martw. Panujemy nad sytuacją. Joey świetnie się bawi. Dobrze, że znalazł się w męskim świecie. Będzie miał przyjaciół, ale na razie większość czasu spędzamy we dwójkę. I nie martw się lekarstwem. Dopilnuję wszystkiego. Oddał mi słuchawkę, po czym podszedł do lodówki i wyjął z niej piwo. - Idę do pracy - oświadczył. -A kiedy wrócę do domu, bądź gotowy do dzisiejszego meczu. Uniosłem kciuk, chociaż niepokoiłem się, widząc, że tata pije piwo na śniadanie. A kiedy przyłożyłem słuchawkę do ucha, usłyszałem, że mama wciąga przez zęby powietrze. - Mam mały sekret — wyszeptałem. 141 - Jaki? - spytała tonem, który oznaczał: niech-to-będzie-nasz-wspólny-sekret. Jakby chciała, żebym go jej od razu zdradził. - Jaki? - To sekret - odparłem. - Ale gdy ci p0. wiem, będziesz zaskoczona. - Zaskocz mnie już teraz. - Nie teraz - zaśpiewałem. —Jak powiadają, na najlepsze rzeczy w życiu, trzeba poczekać. - Nie pogrywaj sobie ze mną, młody człowieku - upierała się mama. - No, to cześć. Kończę. Do usłyszenia. -I odłożyłem słuchawkę. Ruszyłem do swego pokoju, myśląc o tym, że gdy jej wyjawię mój sekret, będzie naprawdę zdumiona i więcej na mnie nie nakrzyczy. Kiedy przechodziłem przez bawialnię, zatrzymała mnie babcia. - Masz jeszcze trochę tych pieniędzy, które mama dała ci na telefon? - spytała. - Mam. Ale niewiele. - W takim razie skocz do sklepu i przynieś mi paczkę papierosów. - Ale one ci szkodzą - powiedziałem błagalnym tonem. - Bzdura. Po prostu nie chcesz się ze mną podzielić swoimi pieniędzmi. Jesteś zbyt skąpy, aby odpalić kilka dolców swojej babci staruszce. 142 - No, dobra — zgodziłem się niechętnie. - Zatelefonuję do nich i zapowiem, że przyjdziesz. Nie chce mi się tłuc całą drogę na tym vvózku. Jestem zbyt zmęczona. Wygrzebałem pieniądze z powłoczki na poduszkę, chwyciłem trąbkę i zawołałem Pa- bla. - I nie marudź po drodze! - krzyknęła babcia z kanapy w bawialni. - Idź przy nodze - nakazałem Pablowi, kiedy wyszliśmy z domu. — Raz, dwa, raz, dwa, trzy, cztery! — Przyłożyłem trąbkę do ust i maszerując chodnikiem, usiłowałem zagrać pierwszą przeciągłą nutę „El Garbanzo". Stawiałem długie kroki, jakbym prowadził paradę i był ubrany w fikuśny strój ze złotymi guzikami i z białym kapeluszem, na którym powiewa wielkie złociste pióro. Starałem się iść i trąbić w taki sposób, by metalowy ustnik nie uderzał w moje przednie zęby. Pablo dreptał obok mnie, drobiąc dwadzieścia kroczków na mój jeden krok marszowy. Gdy dotarliśmy do sklepu, ekspedientka już miała przygotowaną paczkę papierosów. Podałem jej pieniądze, a ona włożyła papierosy do torebki. Obróciliśmy się na pięcie i odmasze-rowali w stronę domu. Teraz starałem się zagrać „Napój miłosny nr 9", a potem zacząłem śpiewać: „Zatkałem 143 nos, zamknąłem oczy... i wypiłem miksturę!" Następnie biegałem, całując „wszystko w poły widzenia", tak samo jak facet z tej starej pio. senki. Ucałowałem skrzynkę pocztową, słup telefoniczny, pień drzewa. Pablo niczego nie całował, ale załatwił się na czyimś trawniku, a potem rzucił się na pluszowego pudla, aż musiałem go odciągnąć. Wtedy z domu wybiegła jakaś pani i nawrzeszczała na mnie za to, co Pablo zrobił na jej trawniku, a ja krzyknąłem: „Przepraszam!" Chwyciłem Pabla na ręce i ruszyłem biegiem. Po kilku zakrętach nie wiedziałem, gdzie się znaleźliśmy. Postawiłem Pabla na ziemi. -I widzisz, ty rozrabiako —powiedziałem. -Szukaj teraz drogi do domu. - Pablo obwąchał jakiś kamień i spojrzał na mnie z ukosa jak jaszczurka. Poznałem, że on także nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy. Przez chwilę szliśmy przed siebie, a słońce prażyło mnie w głowę. Bałem się, że Pabla może złapać hycel, bo nie zabrałem smyczy. Nagle spostrzegłem samochód policyjny, więc się ukryłem, bo nie chciałem, żeby mnie aresztowali za posiadanie papierosów. W końcu zauważyłem ciężarówkę, rozwożącą zbiorniki z tlenem. Wiedziałem, że jedzie do naszego domu. Wziąłem Pabla na ręce, wsadziłem go pod jedną pachę, jak piłkę futbolową, trąbkę 144 wepchnąłem pod drugą pachę i ruszyłem biegiem. Wreszcie znalazłem się na rogu, który ? rozpoznałem i już wiedziałem, którędy mam wrócić do domu. - Gdzieś ty się podziewał? - wykrzyknęła babcia, kiedy stanąłem w drzwiach. - Ja tutaj cierpię z powodu głodu nikotynowego i omal nie chodzę po ścianach, a ty się szwendasz nie wiadomo gdzie. - Zabłądziłem - odparłem. - Skręciłem w złą przecznicę. - Już to słyszałam. Wymyśl sobie jakąś inną wymówkę. Kiedy się gubiłeś w drodze powrotnej ze szkoły, dobrze widziałam, że ci się pogorszyło. Najwyraźniej teraz też nie potrafisz się skupić na tym, co robisz, i kręcisz się w kółko, jakby jakiś diablik kłuł cię widłami w tyłek. - Teraz jestem inny. Zmieniłem się. Polepszyło mi się. Spędziłem cały dzień w śródmieściu Pittsburgha i wszystko było dobrze. - To o niczym nie świadczy - odparła babcia. - Ludzie w Pittsburghu są zupełnie zwariowani, więc jak mogliby poznać, że z tobą jest coś nie w porządku? Spojrzałem na Pabla. Ujadał na szklankę, którą babcia postawiła na podłodze. Uśmiechnąłem się, rozbawiony. 14? Babcia rozdarła paczuszkę i wyjęła papie, rosa. - Możesz oszukiwać samego siebie, ale nie oszukasz babci - powiedziała i zapaliła zapałkę. - Po prostu chcesz mnie przestraszyć, tak jak przedtem - odparowałem. - Nie - wydyszała babcia, wyjmując z ust papierosa i sięgając po tlen. - Teraz staram się wbić ci do głowy trochę rozumu. Nie miałem ochoty jej słuchać i ona o tym wiedziała. Przyłożyłem trąbkę do ust i wydałem dziwny odgłos, coś jak kwakanie kaczki. - No dobra - powiedziała babcia. - Powiedziałem swoje. A teraz przynieś widelce. Podgrzałam coś na przekąskę, ale pewnie już wystygło. Nakryłem na małych stolikach, tak jak robiłem, kiedyśmy razem mieszkali, a babcia włączyła telewizor. Nadawali właśnie program „Dobra cena" i jakaś pani miała dokonać wyboru pomiędzy samochodem, czymś, co znajdowało się za drzwiami z numerem trzecim oraz grubym zwitkiem banknotów. - Gotówkę! - krzyknąłem, podskakując. -Bierz gotówkę! - Ale ta pani wybrała drzwi i dostała górę lodów na patyku. Wyrzuciłem ramiona w górę i przewróciłem mój stolik. Zapiekany w cieście kurczak z jarzynami upadł na dywan i eksplodował, a spod zapieczonej 146 skórki wylała się żółta kleista maź, wysypał się groszek, marchewka i kawałki mięsa. - Nie rusz! - krzyknęła babcia, kiedy Pa-blo zaczął to lizać. - Nie jedz tego, Pablo - powiedziałem. - To wygląda zupełnie jak rzygowiny. - To nie są żadne rzygowiny - gniewnie warknęła babcia. - Nikt tego nie wyrzygał. -Wstała, podłożyła stopę pod brzuszek Pabla i wyrzuciła go w górę. - Niegrzeczny pies! - skarciła go, gdy znalazł się w powietrzu. Skoczyłem naprzód, żeby go złapać, ale mi się nie udało i Pablo upadł brzuszkiem na rozwaloną zapiekankę, i poślizgnął się na niej jak na kałuży smaru. Odbił się i wskoczył mi na plecy, a ja okropnie się śmiałem, bo to było zupełnie jak występy klaunów w cyrku. Ja pękałem ze śmiechu, Pablo szczekał i biegał dookoła dywanu, a babcia zasznurowała usta i kiwała głową, jakby to wszystko widywała już przedtem. - Wspomnisz moje słowa - odezwała się. -Robisz się taki jak dawniej. - Ja tylko upadłem - powiedziałem. - Zaraz posprzątam, żeby tata się nie złościł. - Nie chodzi mi o bałagan. Chodzi mi o to, że znowu tak dziwnie wyglądasz z tymi rozbieganymi oczami. Wstałem i poszedłem do łazienki, żeby się 147 umyć. Ale to, co powiedziała babcia, naprawdę mnie zmartwiło, bo chciałem być nowym Joe-yem, a nie stać się dawnym sobą. Stanąłem przed lustrem i wpatrzyłem się we własne oczy. Babcia się myliła. Wcale nie były rozbiegane. Ale łazienka wirowała wokół mnie, więc naciągnąłem koszulkę na głowę. - Nic mi nie jest -powiedziałem sobie. I tak było. Tego wieczoru moja pierwsza piłka trafiła prościutko do bazy i pałkarz zamachnął się kijem dopiero w chwili, gdy wylądowała w rękawicy łapacza. Idealny rzut. Spojrzałem na tatę. Potrząsał głową, a mnie się wydało, że słyszę, jak w jego głowie obracają się tryby, bo tak intensywnie się zastanawia, jakby przekonać mamę, żeby mi pozwoliła z nim zamieszkać na stałe. Przez całą drogę na mecz mówił tylko o tym. Nazwał mnie i Leezy „swoją drugą szansą na stworzenie rodziny" i wciąż powtarzał, że nie powtórzy tej pomyłki, którą popełnił wobec mamy. Spytałem go, czy powiedział już o tym mamie i Leezy, a on odparł, że właśnie dopracowuje szczegóły i będzie musiał odwiedzić Humpty'ego Dumpty'ego, żeby trochę porozmyślać. Moją następną piłkę sędzia okrzyknął stri-kiem, a trzecia przeleciała na wysokości nosa 148 pałkarza, ale chłopak był już tak zdesperowany, że zrobiłby unik nawet przy piłce lecącej trzy metry nad jego głową. Drugi pałkarz odpadł z gry. A zaraz potem dołączył do niego trzeci. Siedziałem na ławce dla rezerwowych, z naciągniętą na twarz czapką, gdy podeszła do mnie Leezy. - Hej, jaskiniowcze - powiedziała, unosząc moją czapkę. - Jesteś dziś strasznie ostry. - Dzięki - odparłem. Leezy pochyliła się, żeby mnie uściskać. - Twój tata przekazał mi dobrą nowinę. Powiedział, że chciałbyś, abyśmy zamieszkali wszyscy razem - zakomunikowała mi z przesadnie uradowaną miną. - Że niby co? — spytałem. - Że twój tata i ja zamieszkamy razem, a ty z nami. - To nie był mój pomysł - wypaliłem. — To jego pomysł. - I wskazałem tatę, który szedł ścieżką wśród trawy ku linii trzeciej bazy. - Cóż, nieważne, kto wpadł na to pierwszy. W każdym razie uważam, że to doskonały pomysł. - Ale ja już mam mamę - powiedziałem i nabrałem powietrza w płuca, aż omal nie pękłem, i zapragnąłem zdmuchnąć Leezy hen, daleko od siebie, tak jak wilk zdmuchiwał słomiany domek świnki. 149 - Ja nie zastąpię ci mamy. Nikt nie jest w stanie tego zrobić. Chciałam tylko powiedzieć, że cieszyłabym się, gdybyś z nami zamieszkał. I jestem pewna, że tata jest bardzo przejęty tym pomysłem. - Tata przejmuje się wszystkim. - I to mi się w nim podoba - powiedziała Leezy. — Jest stuknięty. -A co z babcią? - spytałem i spojrzałem na widownię, gdzie siedziała ze zbiornikiem na tlen z jednej strony i Pablem z drugiej. - Twój tata uważa, że powinna zamieszkać w domu opieki. No wiesz, w takim miejscu, gdzie będzie miała stałą opiekę medyczną. Nie byłem pewien, co to oznacza, ale to z pewnością nic dobrego. -APablo? - Och, będzie mógł z nami zostać — oznajmiła radośnie. - Wszyscy kochamy Pabla. I to rzeczywiście była prawda. Ale ja wcale się nie rwałem do zamieszkania z nią i z tatą. I wiedziałem, że mamie także się to nie spodoba. - Zjadłbyś pizzę? - spytała Leezy i wyjęła telefon. - Może poprawi ci humor? To, co poprawiłoby mi humor, zepsułoby go wszystkim innym. Odkąd okłamałem mamę, byłem z siebie bardzo niezadowolony. - Czy mógłbym skorzystać z telefonu? Chciałbym zadzwonić do domu. 150 - Jasne - odparła i podała mi telefon. Przycisnąłem małe guziczki i przytknąłem telefon do ucha. Odebrała mama. - Cześć - powiedziałem. - Gramy mecz i jestem miotaczem. - Gdzie teraz jesteś? - Na ławce rezerwowych. - To wspaniale, kochanie - powiedziała i zaczęła się śmiać. - Z czego się śmiejesz? - Bo uważam, że to doskonale, że ty i tata tak dobrze się zgadzacie i że jesteś w drużynie i tak świetnie sobie radzisz. Jestem z ciebie bardzo dumna. - Dzięki. - Cieszę się, że do mnie zadzwoniłeś, ale lepiej skup się na grze. - Muszę ci coś powiedzieć. -Co? Chciałem jej wyznać mój sekret i powiedzieć jej, że tata pije piwo na śniadanie i planuje, że zamieszkam z nim i z Leezy, ale nie chciałem jej psuć humoru. Więc powiedziałem: - Kocham cię. - Ja także cię kocham — odrzekła. I właśnie wtedy Leezy zamachała mi ręką przed twarzą. - Czas na stanowisko - wyszeptała. 151 Zerwałem się na nogi. - Muszę wracać do gry. Pa. - I pobiegłem na wzniesienie miotacza. Wyeliminowanie pierwszego zawodnika nie zajęło mi wiele czasu. Ale po dwóch chybionych przez drugiego pałkarza opuściłem ręce. - Czy mogę prosić o krótką przerwę? - zapytałem sędziego. - Przerwa! - krzyknął sędzia. Tata był tak przerażony, jakbym wpadł pod pędzącą ciężarówkę. Podbiegł do wzniesienia. - Coś eię boli? - zapytał. - Dlaczego powiedziałeś Leezy, że zamieszkanie z nią to był mój pomysł? - Chciałem ją dobrze nastawić - odparł. -Chciałem, żeby wiedziała, że ty także chcesz, aby z nami zamieszkała. - Ale ja tego nie powiedziałem. To był twój pomysł. Więc musisz jej powiedzieć, że to nieprawda. - Powiem jej - obiecał tata. - Zaraz po meczu. Masz moje słowo. A teraz dość już tych przerw - dodał. -1 dość przypisywania mi słów, których nie wypowiedziałem. - Dobrze. Uspokój się. Teraz tylko rzucaj. Porozmawiamy o tym później. - My nigdy nie rozmawiamy. Ja tylko słucham. 152 - Cóż, teraz mówisz bardzo dużo. - Jesteś na moim wzniesieniu — obwieściłem. - Tutaj ja jestem szefem. -W porządku, szefie. Rzucaj - powiedział tata i odszedł, mrucząc coś do siebie. -1 jeszcze jedno! - zawołałem za nim. - Co? - wrzasnął i obejrzał się. - Żadnych piw na śniadanie albo powiem mamie. - Ejże, mnie to nie szkodzi, a czego mama nie wie, nie szkodzi także jej - odparł szorstko. - Nie psuj meczu. Po prostu rzucaj. -1 wrócił na stanowisko trenera przy trzeciej bazie. Kiedy się odwróciłem, reszta drużyny patrzyła na mnie, jakbym był jakimś dziwolągiem. Nie chciałem im psuć meczu, więc zacząłem rzucać. Wyeliminowałem tego pałkarza. I wszystkich pozostałych także. Ale chociaż wygraliśmy mecz, z jakiegoś powodu nie czułem się jak zwycięzca. Im NOSI Z GALARETY - Powinieneś wyjść na świeże powietrze -powiedziała babcia, wydychając kłąb dymu. -Kręcisz się po domu i doprowadzasz mnie i Pa-bla do rozpaczy. Wyjdź sobie na dwór i pobiegaj. - Chcesz pograć w golfa? - spytałem. - Nie. Ostatnim razem omal nie straciłam nosa. Od tamtej pory uważam, że osiągnęłam wiek, w którym wystarczy palić papierosy i oglądać telewizję. - Może powozić cię trochę w twoim wózku? - Idź dręczyć Cartera. Może znów cię zabierze do miasta? - Co tam miasto! - zawołał Carter z korytarza. — Wymyśliłem coś znacznie lepszego. -A co z pracą? - zapytałem. - Do diabła z pracą-powiedział tata, wchodząc do pokoju. - Jak długo można zmieniać żarówki i czyścić podłogi? Taka praca każdego doprowadzi do szaleństwa. 154 - W takim razie musisz być nienormalny -zaskrzeczała babcia. - Ciebie doprowadza do pijaństwa. Tata posłał jej gniewne spojrzenie. - Może wszyscy troje spróbujemy poskakać na bungee* ? - Obawiam się, że skoczywszy z mostu, wydałabym ostatnie tchnienie - powiedziała babcia, ssąc ustnik węża doprowadzającego tlen. - Właśnie to miałem na myśli - wymamrotał tata, kierując się ku drzwiom. Wskoczyłem na kanapę i zacząłem na niej podskakiwać, aż trafiłem na poduszkę, w której Pablo wydrążył sobie jamę, więc na mnie zawarczał. - Zawsze marzyłem, by poskakać na bungee — powiedziałem. - W takim razie chodźmy - odparł tata. -Wprowadźmy te marzenia w czyn. A w samochodzie dodał: - Tylko nic nie mów mamie. Skoki na bungee to jedna z tych męskich spraw, których może nie pojmować. - Dobrze. - Wygląda na to, że nie będę mógł jej opo- * Bungee - elastyczna lina, amortyzująca skok (przyp. tłum.) 1SS wiedzieć o niczym, co robiłem z tatą, pomyślą-łem. Odbierze mnie stąd i zapyta: „No i ja]j było?", a ja odpowiem: „Fajnie", a ona zapyta; „Robiliście coś niezwykłego?", a ja odpowiem; „Nie" i będzie się tak dopytywała, aż wreszcie znudzi się jej to mówienie do ściany Wyjechaliśmy poza miasto i znaleźliśmy się na wsi. Przycisnąłem twarz do szyby, aby niczego nie przeoczyć. Widziałem krowy i traktory, i stodoły, i pracujących ludzi. Pola kukurydzy i fasoli, i melonów. Tata wskazywał mi różne rzeczy. Znał się na tym, bo jego tata był farmerem. - Ja także powinienem być farmerem -zdumiał się. - Ale według mnie, rośliny rosły zbyt wolno, więc kiedy dorosłem, przeniosłem się do miasta szukać szybszego życia. Trudno mi było sobie wyobrazić tatę i babcię, mieszkających na farmie. - I co było potem? - zapytałem. - Wypaliłem się - odparł. - Całą energię zużyłem na nałogi i złe nawyki. Piłem i kręciłem się bez celu. Wydawało mi się, że wciąż jestem w ruchu, ale do niczego nie doszedłem i zmarnowałem sobie życie. - Gdzie poznałeś mamę? - W restauracji. Uczyłem się na barmana, a ona była kelnerką i tak się poznaliśmy. W końcu dojechaliśmy do starego mostu kolejowego nad szerokim wąwozem. Tata zapar- 156 j^ował samochód i wysiedliśmy. Pośrodku mostu zobaczyłem wysoki dźwig i grupę ludzi, opierających się o barierkę. Ruszyliśmy w ich kierunku. Pod mostem płynął potok, a jego łożysko pełne było okrągłych, ciemnych głazów. Na jednym z nich namalowana była trupia czaszka i skrzyżowane piszczele. Operator dźwigu opuścił na kamienie dzieciaka, który przed chwilą skoczył. Kiedy chłopiec dotknął ziemi, jakiś mężczyzna w pomarańczowej kamizelce i w kasku schwytał go i zdjął z niego uprząż. Następnie dźwig podciągnął uprząż z powrotem. - Widzisz tę czaszkę? - zapytał tata. -Myślisz, że w tym miejscu, jakiś nieudacznik roztrzaskał sobie łeb? - Chcesz mnie nastraszyć? - Tak - odparł z uśmiechem. - Chcę ci udowodnić, że już nie potrzebujesz lekarstwa. Jesteś zdrowy. Czasami, gdy przestaje się brać lekarstwo, potrzeba czasu, by poczuć się lepiej, bo najpierw następuje pogorszenie. - Czy dlatego palisz teraz więcej niż poprzednio? - spytałem. - Taaa - powiedział, spoglądając na mnie z ukosa. - Ale spodziewam się, że lada dzień obudzę się wolny od tego nałogu. - Naprawdę? - spytałem. - Jasne - odparł. - Gdybym w to nie wierzył, skoczyłbym z tego mostu bez liny. 157 W kolejce czekało kilka osób, więc stanęli, śmy za nimi i przyglądaliśmy, się. Wszyscy byli trochę zdenerwowani, dzięki czemu poczułem się lepiej. Ubrano w uprząż jakiegoś nastolatka i przymocowano linę bungee do kółka na jego plecach. Chłopak wszedł po kilku drewnianych stopniach i stanął na barierce mostu. - Policz do trzech i skacz, kierując się na tę czaszkę - powiedział instruktor. Chłopak policzył i wrzeszczał, spadając, aż do chwili gdy przestał sprężynować na linie. - Nie wydaje mi się, by mieli coś takiego w Disney World - powiedział tata, uśmiechając się szeroko. Za każdym razem, gdy ktoś skakał, czułem, że brzuch opada mi coraz niżej. Przyglądałem się im, jak się bujali na linie, a gdy się zatrzymali i zostali od niej odczepieni, padali na ziemię i dopiero po kilku minutach udawało im się podnieść i stanąć na nogach, dygocących jak u nowo narodzonych źrebaków, po czym, potykając się, schodzili po zboczu. - Nogi z galarety - powiedział tata. - Robią się takie ze strachu. Kiedyś, gdy wstąpiłem do wojska, aby rzucić picie, podczas manewrów pociski rozrywały się tuż nad naszymi głowami. Tak się przestraszyłem, że nie mogłem się nawet czołgać. Tutaj musi być podobnie. 158 Też tak myślałem. Nogi pode mną drżały, a przecież na razie tylko się przyglądałem. - Jak długo byłeś w wojsku? - Jakieś osiem tygodni - odparł i wzruszył ramionami. - To także nie jest raj. Ktoś wrzasnął rozdzierająco i wszyscy wyjrzeli ponad barierką spodziewając się najgorszego. Ale nie działo się nic niezwykłego. Jeszcze jeden skoczek, sprężynujący na linie. A gdy podnieśliśmy wzrok, była nasza kolej. - Ty pierwszy - powiedziałem tacie. -A ty będziesz mnie małpować - roześmiał się i zrobił krok naprzód. Kupił dwa bilety i musieliśmy podpisać oświadczenie, że jeśli zginiemy, to nie będzie ich wina. Dopasowali tacie uprząż i przyczepili hak z liną do kółka. Tata wszedł po schodkach i stanął na barierce. -„Humpty Dumpty usiadł na murze - wyrecytował. - Humpty Dumpty z muru spadł. I nikt na świecie, jak głosi bajka, nie potrafił poskładać tego jajka". - Gdy skończył, sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął z niej małą brązową buteleczkę. Odkręcił korek i wypił całą zawartość. Następnie podał buteleczkę człowiekowi z obsługi. - Może pan to wrzucić do śmieci? - Przydałaby się większa butelka - zauważył ten facet i wrzucił ją do wiadra. - Zwłaszcza gdy usiłuje pan dodać sobie odwagi. - To tylko lekarstwo - powiedział tata 159 i mrugnął do mnie, ocierając wargi wierzchein dłoni. A potem rzucił się plecami w dół. Spój. rżałem ponad barierką. Opadał z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jak u nieboszczyka ale gdy dotarł na sam dół i zakołysał się na linie, rozpostarł ręce i zaczął śpiewać: „Tyciutki pajączek lazł po rynnie w górę, aż tu spadł deszcz i spłukał go w dziurę". I tak sobie podśpiewywał, sprężynując na linie, aż wreszcie znieruchomiał. Dźwig opuścił go na ziemię, a człowiek z obsługi przyciągnął do siebie i odczepił linę. Tata zrobił krok i upadł na siedzenie. Zwijając dłoń w trąbkę krzyknął: - Nogi z galarety! Teraz mnie ubrano w uprząż i przyczepiono do kółka hak z długą liną bungee. - Co się stanie, gdy lina się zerwie? - spytałem. - Nie wiem - odpowiedział mężczyzna. -Nigdy dotąd to się nie zdarzyło. - Zawsze jest ten pierwszy raz - odparłem. - Możemy to zaaranżować — on na to. -Ale za dodatkową opłatą. Wszedłem po stopniach i stanąłem na barierce. Spoglądałem daleko przed siebie na horyzont i czułem się jak pirat, wchodzący na bocianie gniazdo. Żałowałem, że nie ma przy mnie Pabla. 160 - Skacz, kiedy doliczę do trzech — rozkazał. -Jeden, dwa... - Dwa i pół - wpadłem mu w słowo. Byłem okropnie zdenerwowany i nie potrafiłbym powiedzieć, czy potrzebuję plastra, czy też powinienem się opamiętać. Na bungee człowiek nie musi być nadpobudliwy, by czuć napięcie. - Trzy - powiedział ten facet i klasnął w dłonie. - Skacz! Zamknąłem oczy i ponieważ moje nogi już się zrobiły jak z galarety, nie skoczyłem do przodu, lecz tylko zrobiłem krok. Przez całą drogę w dół wrzeszczałem, a potem krzyczałem, przy każdym podrzucie. Kiedy człowiek z obsługi odpiął mnie i oddał tacie, wciąż byłem kłębkiem nerwów. - Wszystko w porządku, chłopie? - zapytał tata. - Wyglądasz jak Duszek Kacper. - Musiał mnie podtrzymać za koszulę, bo moje nogi były zupełnie miękkie. - Zróbmy to jeszcze raz - wydyszałem. -Tego właśnie potrzebuję. - Jesteś pewien? - Całkowicie pewien - odparłem drżącym głosem. — To najwspanialsze przeżycie. - Dobrze, ale nie przeforsuj ramienia przed dzisiejszym meczem. Bo w przeciwnym razie zrzucę cię stąd bez liny. A wtedy mnie zostawi Leezy. 161 Więc każdy z nas skoczył jeszcze po pięć razy i to spadanie i strach całkowicie wymiotło ze mnie całą nadpobudliwość. Gdy wrócili-śmy do domu, byłem zupełnie wykończony. Poszedłem wprost do mego pokoju, padłem na łóżko, a potem opadłem jeszcze raz, tylko teraz w czarną bezdenną otchłań. — Wstawaj - budził mnie tata. — Wstawaj -powtarzał i tarmosił mnie za ucho. - Musisz się przygotować do meczu. Do wielkiego meczu. -Gwizdnął. - Do półfinałów. Jak twoje ramię? — W porządku - uspokoiłem go, trąc zaspane oczy. — A nogi? Wstałem i przykucnąłem, a potem wyskoczyłem w górę jak żaba. — Dobrze - zapewniłem. -Ani śladu po galarecie. — To świetnie — ucieszył się, zacierając ręce. — W takim razie ubieraj się i jedźmy skopać im tyłki. — Taaa — odparłem, czując się trochę zamulony. — Z kim dzisiaj gramy? — To półfinały, synu. Musisz się wziąć ostro do dzieła. Gramy z drużyną, która dotychczas zawsze nam dokopywała. Ale teraz, gdy jesteś z nami, szczęście się odwróci. No, ruszże się! Tata wyszedł, a ja otworzyłem szafę i zdją- 162 łem z wieszaka mój strój bejsbolisty. Nie pozwoliłem, aby babcia go wyprała, ale jeszcze się nie zaśmierdział. Rozwinąłem skręcone w kulki przepocone białe skarpetki i wyjąłem buty na kolcach. Ubrałem się, zawiązałem sznurowadła na podwójny supeł i podniosłem się z podłogi. Spojrzałem w lustro i zaczesałem włosy na małąłysinkę. Ale nie mogłem jej zamaskować. Więc zaczesałem włosy jeszcze raz, jeszcze i jeszcze. Po chwili różowa plamka zaczęła mnie swędzieć, więc ją podrapałem, aż skóra stała się gorąca i lśniąca jak polakierowana. A wtedy zaświerzbiła mnie jeszcze bardziej, więc zmieniłem ustawienie paznokcia i poczułem się znacznie lepiej, więc drapałem się, dopóki nie rozdarłem skóry, ale na szczęście wypłynęło niewiele krwi i trochę płynu, jaki wydobywa się z pęcherza, kiedy obetrzesz sobie stopę. Ale nawet wtedy nie mogłem przestać się drapać i robiłem to coraz mocniej, aż łysinka stała się rozpalona i piekła mnie w palec, jak koniuszek rozżarzonej zapałki. Wspiąłem się na palce i drapałem dalej, aż swędzenie zmieniło się w ogień, a ja nie potrafiłem myśleć o niczym innym ani odczuwać czy wyobrażać sobie nic innego, cały skupiłem się na tym piekącym miejscu, które stawało się coraz gorętsze i gorętsze, aż w końcu oderwałem dłoń od głowy i wsunąłem ją do kieszeni i sta- 163 łem przed lustrem, kręcąc w koło biodrami i nienawidząc samego siebie, i nagle zdałem sobie sprawę, że dawny Joey już mnie dogonił, i nie wiedziałem, co z tym fantem począć. Odwróciłem się gwałtownie, jakbym się spodziewać ujrzeć dawnego mnie, wchodzącego drzwiami do pokoju. Ale nie było go tam. On już tkwił we mnie. Otworzyłem książkę i wyjąłem spomiędzy stronic zużyty plaster, który tam ukryłem, i pocierałem nim wewnętrzną stronę ramienia. Tarłem tak, aż rozbolała mnie skóra. Łudziłem się, że w plastrze pozostała choć odrobina lekarstwa. Ale nie odczułem ulgi. I wtedy usłyszałem wołanie taty: — Hej, kolego! Jesteś w końcu gotowy? — Daj mi jeszcze sekundę! - wrzasnąłem. Otworzyłem szufladę toaletki i wyjąłem z niej kilka zwykłych plastrów z opatrunkiem. Rozpiąłem koszulę i przylepiłem nimi zużyty plaster do brzucha. Znów się zaczęło, pomyślałem. Wiedziałem, że będzie źle. Ale nie wiedziałem jak bardzo. Pamiętałem jednak, jaki byłem dawniej, więc orientowałem się, ku czemu zmierzam. Miałem tylko nadzieję, że tata się nie mylił i że, zanim mi się poprawi, najpierw musi się trochę pogorszyć. — Co robisz tak długo? - zniecierpliwił się tata. - Chodźże wreszcie, mamy randkę z przeznaczeniem. 164 Drżącymi palcami zapiąłem koszulę. Nasadziłem na głowę czapkę bejsbolisty i otworzyłem drzwi. - Jestem gotowy - oświadczyłem i wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, który zawsze sprawiał, że ludzie uważali mnie za normalnego, chociaż byłem bliski wybuchu. -Mój jaskiniowiec- powiedział tata. Odstawił butelkę z piwem, objął mnie ramieniem przez plecy i razem przekroczyliśmy próg i ruszyliśmy do samochodu. - Tak sobie rozmyślałem - zaczął tata, gdy zamknęły się za nami drzwi auta. - I doszedłem do wniosku, że jeśli wygrasz ten mecz, odnowię sobie tatuaż z trupią czaszką, a ty, jeśli zechcesz, możesz sobie przekłuć ucho. - Jasne, że chciałbym - odparłem, bawiąc się koniuszkiem ucha. - Ale mama sobie nie życzy. -A ty co? Jesteś jakiś maminsynek czy jak? Przekłuj sobie ucho. - Nie mogę. Obiecałem mamie, że tego nie zrobię. - Posłuchaj, twój pies ma przekłute ucho, dlaczego i ty nie miałbyś mieć? - To była wpadka... - Niektóre wpadki dobrze się kończą - przerwał mi tata. - Weźmy na przykład ciebie. - Co masz na myśli? - spytałem. Ale nagle 165 zdałem sobie sprawę, o co mu chodziło, ponieważ wiedziałem, co to znaczy, gdy rodzice nazywają swoje dzieci „wpadkami". To oznaczało, że wcale ich nie pragnęli, że pojawiły się przez pomyłkę. I kiedy tata powiedział „wpadka", pomyślałem sobie, że nie byłem upragnionym dzieckiem. I przypomniało mi się, że gdy byliśmy z tatą w Krainie Bajek, tata śmiał się ze Starej Pani, Która Mieszkała w Bucie i powiedział, że przydarzyło jej się „zbyt wiele wpadek" - Uspokój się, Joeyu - powiedział tata. -Nie miałem nic złego na myśli. - Chcę zatelefonować do mamy - oświadczyłem. — Muszę się dowiedzieć, czy byłem wpadką. - Powie ci to samo co ja - obstawał przy swoim. -Jesteś wpadką, która się dobrze skończyła. - To dlaczego odszedłeś? - Bo nie byłem szczęśliwy - odparł. - Moje życie było popaprane. - A teraz? - Teraz jest lepiej — zapewnił. - Myślę, że masz na mnie dobry wpływ. Wyciągnął rękę, żeby mnie pogłaskać po głowie, ale ja zrobiłem unik. Przestałem się do niego odzywać, tylko bawiłem się przyciskiem do automatycznego zamykania drzwi, bo lepiej było wsłuchiwać się w klik, klik, klik przyci- sku niż w gadaninę taty, zapewniającego, że to nie była wpadka. Gdy tylko tata zatrzymał się na parkingu, chwyciłem swoją sportową torbę i wyskoczyłem z samochodu. - Wróć! - zawołał za mną tata. - Nie chciałem tego powiedzieć! - Ale ja biegłem już do toalety, gdzie był automat telefoniczny. - Zastanów się, Joeyu - wrzeszczał za mną. -Czy chciałbym, żebyś tu przyjeżdżał, gdybym cię nie miał zamiaru zatrzymać na zawsze? Więcej nie usłyszałem, bo wsłuchiwałem się w odgłos butów na kolcach, zgrzytających na żwirze oraz we własny oddech. Chciałem zatelefonować do mamy i zapytać ją, czy to była wpadka, ale nie miałem przy sobie pieniędzy, więc zawróciłem. Zwiesiłem głowę i szedłem. Minąłem tatę. Minąłem zawodników. Podszedłem do wzniesienia miotacza i zacząłem chodzić wokół niego i nikt mi nie przeszkadzał, aż podano mi piłkę, a ja wykonałem na próbę kilka ostrych rzutów. - Jestem gotowy - powiedziałem. Zaczynał pałkarz drużyny przeciwników. - Dalej, jaskiniowcu! - wrzasnął tata. -Spuść lanie przeciwnikowi! Posłałem łatwą piłkę i pałkarz wybił ją na aut. - Przerwa! - zawołał tata do sędziego i pod- 166 biegł do mego wzniesienia. — Coś nie tak? -. zapytał. - To była wpadka - odparłem z uśmiechem. - Pomyłka. - Joeyu, o tym porozmawiamy później. A teraz skup się na grze. - Odwrócił się i wrócił na stanowisko trenera. Postąpiłem tak samo z następnym pałkarzem. I z jeszcze jednym. - Przerwa! - krzyknął tata. Znowu przy-truchtał do mego wzniesienia. - O co chodzi? - Daj mi telefon Leezy. Chcę zadzwonić do mamy - odparłem. - Nie teraz, synu - powiedział tata niecierpliwie. - Porozmawiam teraz z mamą albo będę grał na korzyść przeciwnika — zagroziłem. - Co w ciebie wstąpiło? - zdenerwował się tata. - Ty — odparłem. Westchnął. A następnie uniósł rękę. - Nieporozumienie rodzinne! - zawołał, podbiegając do Leezy. Wyjął z jej torebki telefon i wrócił do mnie. - Wyjdź poza mój krąg - powiedziałem tacie, kiedy mi podał telefon. Wybrałem numer. Tata się cofnął. - Cześć, mamo - wypaliłem, zanim zdążyła się odezwać. - Czy byłem waszą wpadką? 168 - O czym ty mówisz? - zdziwiła się mama. - No, wiesz. Czy urodziłem się przez przypadek, chociaż wcale mnie nie chciałaś? - Nie. Wcale nie. Kto ci tak powiedział? Wyczuwałem, że robi się wściekła. Naprawdę wściekła. - Tata - odparłem. - Chcesz z nim porozmawiać? - Tak - rzuciła szorstko. - Daj mi go. Podałem tacie telefon, jakby to była pałeczka dynamitu z zapalonym lontem. Tata odwrócił się do mnie plecami. Wymienił z mamą kilka gniewnych słów, a wreszcie mruknął: - Nie mam czasu, aby wałkować to przez cały wieczór. Stoimy na wzniesieniu miotacza, w samym środku meczu. - I oddał mi telefon. - Joeyu - powiedziała mama, zmieniając temat rozmowy - czy bierzesz lekarstwo? - Tak — odparłem. - Właśnie mam na sobie plaster. - Bądź posłuszny wobec ojca. Jestem pewna, że rozmowy telefoniczne podczas meczu nie wprawiają go w zachwyt. Mnie zresztą także. A teraz oddaj tacie telefon i zajmij się grą w piłkę. Porozmawiamy później. Dobrze? Zadzwoń do mnie po meczu. - Dobrze. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy jestem czymś więcej niż wpadką. - Jesteś mojąracjąbytu, powodem, dla któ- 169 rego oddycham i z którego zgrzytam zębami -powiedziała ze śmiechem. - A teraz daj wciry przeciwnikowi i przywieź do domu trofeum. - Jasne. Już mi lepiej — zakomunikowałem tacie, oddając mu telefon. - Dość tych sztuczek - warknął ostrzegawczo. - Bo pożałujesz. Ruszył na miejsce, w chwili gdy do wzniesienia podchodził zniecierpliwiony sędzia, a trener drużyny przeciwnej, zawodnicy z ławki rezerwowych oraz niektórzy rodzice wrzeszczeli, że nas zaskarżą za przerwanie meczu. Gdy tata mnie zostawił, wziąłem się w garść, wyeliminowałem pałkarza i wszyscy ucichli. Wróciłem na ławkę rezerwowych i usiadłem, naciągnąwszy czapkę na twarz. Potem przypomniałem sobie, że mam magnetofon, więc wyjąłem go z torby i włożyłem kabelki pod koszulę, nałożyłem słuchawki i włączyłem naprawdę głośną muzykę. Zacząłem się kołysać do rytmu i drapać łysinkę. - Ejże — powiedziała Leezy, zdejmując mi z ucha słuchawkę. - Masz źle w głowie? Drapiesz się, jakby ci się zalęgły pchły. - Owszem, mam pchły — odparłem, unosząc głowę. - Podłapałem je od Pabla. - W takim razie kupimy ci obróżkę przeciw pchłom. I taką samą dla Pabla. Uśmiechnąłem się. 170 - Twój tata mówi, że jesteś zdenerwowany. Mogłabym ci jakoś pomóc? Według taty, miałem sobie pomóc sam. Wiedziałem, że Leezy stara się być dla mnie miła, i pomyślałem, że powinienem się jej jakoś za to odwdzięczyć, ale nie miałem ochoty na rozmowę. Wyschło mi w ustach i wszystko mnie swędziało, i jedyną rzeczą która sprawiała mi ulgę, była muzyka. Więc znów nasunąłem czapkę na twarz, nałożyłem słuchawki i kiwałem się do rytmu, dopóki Leezy nie poklepała mnie po ramieniu, wskazując wzniesienie. - Twoja kolej - powiedziała bezgłośnie samymi wargami. Wstałem i uniosłem czapkę. Schowałem magnetofon do kieszeni i pobiegłem na stanowisko, słuchając, jak Brass gra „Mandarynkę". Mogło się wydawać, że nie jestem ani trochę zdenerwowany. Rzeczywiście się uspokoiłem i eliminowałem pałkarzy jednego za drugim. Nasza drużyna zdobyła kilka punktów, ale przy piątej rundzie baterie w moim magnetofonie się wyczerpały i muzyka stała się zawodząca i powolna i ja również zacząłem bzikować. Spojrzałem na tatę. - Przerwa! - krzyknąłem i zdjąłem słuchawki z uszu. - O co chodzi tym razem? - zniecierpliwił się tata, podbiegłszy do mojego stanowiska. 171 - Potrzebne mi są nowe baterie - oświadczyłem. - Do rzucania? — zapytał. - Do magnetofonu. - Obróciłem się plecami do taty i pokazałem kabelki biegnące pod koszulą i wychodzące przez wcięcie przy szyi. -Muzyka pomaga mi się skoncentrować. - Po prostu nie chcesz słuchać, jak na ciebie wrzeszczę - odparł tata. - Nie lubię, jak krzyczysz - powiedziałem pojednawczo. - Robię, co mogę. -Więc rzucaj - powiedział. - A ja nie będę wrzeszczał. To nie koncert. To mecz bajs-bolowy. - Nie ma baterii - oświadczyłem - nie ma rzucania. - I podałem mu piłkę. - Rusz się wreszcie! - zawołał sędzia. - Nie opóźniaj meczu! _ Wygraj dla mnie tę rundę, Joeyu - poprosił tata. - Nie mam baterii na zawołanie. - Dobrze - zgodziłem się. - Jedna runda. - Tata wrócił na stanowisko trenera, a ja wyeliminowałem pałkarza. Zanim wróciłem na ławkę rezerwowych i zacząłem się drapać w głowę, nadbiegła Lee-zy z bateriami. - Joeyu. Na pewno dobrze się czujesz? -spytała, wskazując na mojąłysinkę. Założyłem nowe baterie. 172 - To pchły olbrzymy. - Twoja głowa krwawi - powiedziała i chciała mnie dotknąć, ale uskoczyłem i włożyłem czapkę. Gdy znów wyeliminowałem pałkarza i nasza drużyna zdobyła jeszcze kilka punktów, spojrzałem na tatę z uśmiechem. On także się uśmiechnął. Sprawiał wrażenie uszczęśliwionego. Pomachałem mu ręką. A on mnie. - Przerwa! - krzyknąłem i wyłączyłem magnetofon. Tata podbiegł, wściekły jak szarżujący byk. - Co znowu? - Chcę porozmawiać - powiedziałem. -Wciąż mnie zaprząta myśl o tym, że przyjechałem taki kawał, żeby cię poznać, a ty nigdy mi nie powiedziałeś, czemu nie przyjechałeś do mnie. - Chcesz o tym rozmawiać właśnie teraz? -prychnął, wycelowując we mnie palec. - Spędziłeś ze mną calutki dzień i nie powiedziałeś ani słowa, a teraz raptem zachciało ci się rozmawiać? - Bo zawsze tylko ty gadasz. - Teraz nie gadam - odparł. - Nie ma mowy. Rzucaj! - Ejże, synu! - zawołał sędzia. - Ostrzegam cię po raz ostatni. Nie będziemy grać przez całą noc. Bierz się do roboty albo pakuj manatki. 173 - Przynieś mi Pabla - zażądałem. - Chcę tu mieć Pabla. - Rusz się! - wykrzyknął sędzia. - Pablo - powtórzyłem. - Przynieś mi go. - Jeszcze jedna runda - powiedział tata z twarzą napiętą jak zaciśnięta pięść. — I będziesz go mógł rzucić pałkarzowi. - Jeszcze jedna przerwa z jego powodu -zagroził sędzia - a dzieciak zostanie wykluczony z gry. - Nie psuj mi tego meczu - powiedział tata szeptem - bo pożałujesz. Włączyłem magnetofon, patrząc, jak tata marszowym krokiem odchodzi na swoje miejsce. Po czym wycelowałem piłką prosto do bazy, pomijając pałkarza. - Strike! - krzyknąłem, unosząc ramiona jak zwycięzca. - To nie kręgle! - oburzył się tata. - Teraz tak będę rzucał! - zawołałem do niego i wiedziałem, że rozwścieczyłem go tak, jak tego chciałem. I do końca tej rundy rzucałem już tak jak trzeba. Po kilku następnych rundach, kiedy doprowadziłem mecz do końca, miałem wszystko, czego chciałem. Ryczący magnetofon i Pabla za pazuchą, zwiniętego ponad paskiem, sterczącego jak brzuch u piwosza. Wygraliśmy sześć do trzech, ale tata wyglądał tak, jakby spadł z mostu do skoków, 174 ale bez asekurującej liny. I ja czułem się tak samo. - Doprowadzisz mnie do pijaństwa. - Takie były jego pierwsze słowa, kiedy podszedłem do ławki rezerwowych. - Nie złość się na mnie. - Potrzebne mi jest lekarstwo - odparłem. - Przesadzasz z tą twoją nadpobudliwością - powiedział tata gniewnym tonem. - Nie potrzebujesz żadnego lekarstwa. Po prostu weź się w garść. - Dobra - odparłem. Objąłem się rękami i zacząłem wirować. Tata złapał mnie za ramiona, a ja mu się wyrywałem i kręciłem się w kółko, podczas gdy on starał się mnie zatrzymać. - Dość tego, chłopaki - rozkazała Leezy, rozdzielając nas. - Zabierajmy się stąd. -1 poprowadziła tatę w stronę tablicy wyników. - Tato — zawołałem, nadstawiając dłoń. — Przybij piątkę na zgodę. - Nie przeciągaj struny, Joeyu — rzucił tata, oglądając się przez ramię. - Mam dość twoich sztuczek na jeden wieczór. - Pora wracać do domu - powiedziała Leezy, biorąc mnie za rękę. - To był dzień pełen wrażeń - dodała spokojnie. I miała rację. Babcia, Pablo i ja wsiedliśmy do jej samochodu i Leezy zawiozła nas do 175 domu. Nie wiem, gdzie się podział tata. Zapomniałem zatelefonować do mamy i od razu pobiegłem do swego pokoju, rozwiązałem sznurówki u jednego buta, ale na drugich zrobił się supeł, więc usiłowałem go rozplatać, ale miałem obgryzione paznokcie, więc nie mogłem rozdzielić sznurowadeł i po chwili ręce trzęsły mi się tak bardzo, że straciłem cierpliwość. Szarpałem za sznurowadła, chociaż wiedziałem, że od tego supeł zaciska się i staje coraz mniejszy, ale nie mogłem przestać, bo chciałem je rozerwać. Wreszcie zawyłem i dałem za wygraną. Ściągnąłem koszulę i cisnąłem ją przez pokój. Podszedłem do łóżka w jednym bucie i w spodniach i chociaż byłem senny, nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem o filmie „Inwazja porywaczy ciał" i doszedłem do wniosku, że nie powinienem zasypiać. Bo zamiast się obudzić jako żywy trup, tak jak się to zdarzyło bohaterom tego filmu, obudzę się całkiem podminowany. PRZERAŻAJĄCA KRAINA BAJEK Następnego ranka obudziłem się, czując się częściowo jak ja, a częściowo jak nie ja. Stanowiłem coś w rodzaju mieszanki, którą otrzymuje się, zmieszawszy ocet z proszkiem do pieczenia i wychodzi z tego jakaś dziwaczna substancja. Oto jak się czułem, jak coś jeszcze nienazwanego. Musujący wynik eksperymentu. No i miałem na nodze ten but. - Wstawaj, kopciuszku, już po balu - poinformowała mnie babcia z odległości dwudziestu centymetrów od mojego ucha. Stała nade mną, trzymając Pabla za tylne łapki, tak że mógł mnie polizać po twarzy. - Gdzie jest tata? - spytałem i polizałem Pabla. — Wciąż świętuje - odparła babcia. - Nie wrócił do domu, a ja muszę się dostać do lekarza. — Po co? 177 - Zęby mi zmierzył objętość płuc - wychrypią-ła. - Każą mi oddychać poprzez jakąś maszynę i po tym poznają czy mój oddech się poprawił. - Ale ty ciągle palisz - powiedziałem. - Czy od tego ci się nie pogarsza? - Nie. Czasami od palenia się polepsza. Mam przyjaciółkę, która twierdzi, że wypalając dwie paczki papierosów dziennie, ustrzegła się przed rakiem. - Czyste wariactwo - zauważyłem. Babcia wskazała moje stopy i uniosła brwi. - I kto tu mówi o wariactwie - mruknęła i zaczęła podśpiewywać: „Cygań, cygań, Cyganie. Knedle na śniadanie. Piej, piej kogucie. Jasiek w jednym bucie chrapie na kanapie". Nie dokończyła, bo zaniosła się kaszlem. - Chcesz, żebym cię zawiózł do lekarza? -spytałem, wstając z łóżka. - Tak - zaskrzeczała. - Byłoby miło. - W takim razie będę Panem Miłym. Pokuśtykałem do kuchni i chwyciłem nóż do krojenia mięsa, którym przeciąłem węzeł na sznurowadłach. Ściągnąłem but i zdjąłem spodnie, wróciłem do sypialni i włożyłem dżinsy oraz podkoszulek i tenisówki. Babcia czekała na mnie na ganku. - Przystanek jest daleko stąd -powiedziała, podając mi jagodziankę z lukrem. - Ale autobus dojeżdża do samej kliniki. 178 Przystawiłem schodki do wózka i pomogłem babci wsiąść. Kiedy usadowiła się na poduszce z kanapy, wstawiłem do wózka zbiornik z tlenem. Umieściłem Pabla w przegródce na dziecko, obok niego położyłem jagodziankę, wsunąłem złożone schodki pod wózek i ruszyliśmy w drogę. Przystanek autobusowy znajdował się spory kawałek za sklepem spożywczym. Stała tam betonowa ławka dla oczekujących. Jedyny cień rzucała metalowa tabliczka z literąA. Było bardzo gorąco, a Pablo wymazał się lukrem z ja-godzianki. Wyjąłem babcię z wózka i posadziłem na ławce. Babcia nałożyła swoje ogromne okulary przeciwsłoneczne i powiedziała: - Schowaj wózek i drabinkę w krzakach, żebyśmy mieli jak wrócić. — Wskazała mi zarośnięty chwastami placyk. Zrobiłem, co mi nakazała, bo uznałem to za dobry pomysł. Usiadłem obok niej i powiedziałem: - Potrzebuję lekarstwa. - Ja także - odparła. - Może lekarz pomoże nam obydwojgu. - Taaa. - Jesteś zdenerwowany? - spytała i uniosła dłoń, by przykryć włosami strup na mojej głowie. - Zawsze jestem zdenerwowany - odparłem. 179 - Chodzi mi o ten mecz. Niepokoisz się, że przegracie? - Chyba tak. Ale bardziej się boję, co zrobię, jeśli przegramy, a tata się wścieknie i zacznie mi wymyślać. - Myślę, że wkrótce się przekonasz. - No właśnie - westchnąłem ciężko. - Przekonam się. - Jestem teraz chora i chyba dlatego coraz częściej wspominam nasze dobre chwile - powiedziała babcia. Miała zeschnięte wargi od oddychania przez usta i jej krzywy uśmiech wyglądał jak rozorany śrubokrętem. - Pamiętasz, jak złamałam na pół kij od szczotki i przy-kleiłam ci po kawałku do każdej nogi, bo pomyślałam, że dzięki temu nie będziesz tak uganiał się po domu? - Pamiętam - odparłem. Wtedy to wcale nie było śmieszne, ale teraz wydało mi się zabawne. - Ale się pomyliłam. Wcale nie przestałeś się uganiać. Tupotałeś sztywnymi nogami jak jakiś nadpobudliwy Frankenstein. Roześmiałem się na to wspomnienie. Wyszedłem wtedy na dwór i sąsiadka pomyślała, że babcia w końcu złamała mi obie nogi. Chciała mnie wysłać do lekarza i powtarzała w kółko: „Chodź no tu i opowiedz mi, jak to się stało". Więc w końcu podszedłem do niej 180 i ryknąłem prosto w jej ucho: „Jestem potworem!" - a potem uciekłem, a ona wcale mnie nie goniła. — Pamiętam także, jak wlazłeś do pralki i włączyłeś silnik. Gdybyś nie wrzeszczał na całe gardło, nie znalazłabym cię na czas i wirnik ubiłby cię na masło. Znowu się roześmiałem. Ale brzmiało to raczej jak „ha, ha, ha" osoby dorosłej po czyimś mało zabawnym dowcipie. Żałowałem, że nie mogę roześmiać się z całego serca, ale ta pralka naprawdę mnie poturbowała i zanim się spostrzegłem, mój nienaturalny śmiech brzmiał jak „au, au, au" kogoś, kto dostaje lanie. Odczułem ulgę, gdy wreszcie podjechał autobus i powoli wsiedliśmy. Babcia jechała bez biletu, bo jest emerytką a ja pojechałem na gapę, bo powiedziałem kierowcy, że nie mam jeszcze sześciu lat. Byliśmy jedynymi pasażerami. Posadziłem babcię na miejscu dla inwalidów, a obok niej położyłem Pabla. Nie był wprawdzie inwalidą ale też nie był zupełnie normalny. Ja nie usiadłem, trzymałem się poręczy i mogłem się obracać wkoło niej. Po chwili wymyśliłem sobie zabawę, żeby się nie nudzić. Przycisnąłem guzik z napisem STOP i podbiegłem do przednich drzwi. - Stań za żółtą linią — powiedział do mnie kierowca. \S\ — Dobrze. Kiedy dojechaliśmy do przystanku i kierowca otworzył drzwi, zbiegłem po schodkach i popędziłem wzdłuż autobusu do tylnych drzwi, które sobie otworzyłem. Szybko wsiadłem z powrotem, zająłem miejsce siedzące, na którym podskakiwałem, gwiżdżąc i podrygując. Babcia rzuciła mi spojrzenie, mówiące co-ty-wypra-wiasz, ale ja zrobiłem niewinną minę i stanąłem w przejściu, gdzie udawałem, że surfuję na wielkiej fali w Hawajach. Gdy dostrzegłem następną betonową ławkę, znowu przycisnąłem guzik z napisem STOP i zobaczyłem, że kierowca spogląda na mnie w lusterku wstecznym. — Muszę tu wysiąść! - krzyknąłem. - Wpaść tu i tam i spotkać się z tym i z owym! Kierowca znów na mnie zerknął, a ja spojrzałem na babcię i na Pabla. — Zapytaj — wysyczała babcia — czy w autobusie jest miejsce dla palących. — Hej, panie kierowco! - wrzasnąłem. - Czy w tym autobusie są miejsca dla palących? Kierowca się obejrzał. — Tak. Mamy dwa. Jedno na przednim zderzaku, drugie na tylnym. Do wyboru. - A potem zaczął się śmiać. — Bardzo śmieszne - zachrypiała babcia i zajęła się wytrząsaniem papierosa z paczki. — Będziesz paliła? — zdziwiłem się. 182 - Tak - odparła. - Co mi zrobi? Wyrzuci inwalidkę z autobusu? Niech no tylko spróbuje, a poszczuję go Pablem. Kierowca nie podjechał do następnego przystanku, więc wstałem i przycisnąłem STOP, a potem jeszcze raz i jeszcze, aż brzęczyk odzywał się prawie bez przerwy. - Naprawdę muszę wysiąść! -wrzasnąłem. W końcu kierowca się zatrzymał. Wyskoczyłem i podbiegłem do tylnych drzwi. Ale tym razem nie dały się otworzyć, więc w panice wróciłem do przednich drzwi, ale wtedy kierowca zamknął i te i zobaczyłem w bocznym lusterku jego złośliwy uśmiech. - Babciu! - zawołałem i wymachując rękami, pobiegłem za jadącym autobusem. Nie widziałem jej twarzy, tylko kłęby dymu wydobywające się przez okno. Po chwili zniknęły i one, a ja nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję, więc po prostu stanąłem na betonowej ławce i zaczekałem na następny autobus. Powiedziałem kierowcy, że zgubiłem wszystkie pieniądze, więc pozwolił mi jechać na gapę, ale wyjaśnił, że nie może dogonić poprzedniego autobusu. Nie wiedziałem, dokąd jadę i wypatrywałem kliniki, ale po pewnym czasie rozpoznałem miejsce, gdzie zaczęliśmy podróż w naszej okolicy, więc domyśliłem się, że przeoczyłem klinikę. Przycisnąłem STOP i wysiadłem. Czeka- li łem i czekałem na tej ławce. Nie miałem zegarka, ale wiedziałem, że upłynęło sporo czasu, bo zatrzymałem dwadzieścia trzy autobusy i wypytałem kierowców, czy nie widzieli mojej babci z pieskiem chihuahua oraz z pojemnikiem na tlen, ale wszyscy odpowiadali, że nie było nikogo takiego. Nie doczekałem się kierowcy, który mnie wykiwał. Ale podejrzewałem, że babcia wyprowadziła go z równowagi, więc po prostu zostawił autobus i odszedł. Pobiegłem na zarośnięte chwastami pole i rzucałem kamieniami do celu, wtykałem patyki w mrowiska, rysowałem na piasku śmieszne twarze i robiłem różne rzeczy, aż nadjechał jakiś autobus i wysiadła z niego babcia, ciągnąc za sobązbiornik z tlenem i ściskając Pabla tak bardzo, że pozostawiła na jego futerku odciski palców, takie jakie robią się na bochenku chleba w piekarni, kiedy sprawdza się, czy jest świeży. Zapakowałem ich do wózka i powiozłem do domu. - Nigdy nie nabierzesz rozumu - powtarzała babcia. — Każdy chce ci nalać choć trochę oleju do głowy, tylko nie ty sam. Możliwe, że tobie nic już nie pomoże. Jesteś jedną z tych popsutych rzeczy, których się nie da naprawić. Zwiesiłem głowę i czułem się podle, jak zawsze gdy zrobiłem coś złego i babcia mi to wytknęła. 1S4 W końcu wpadłem na pomysł, by zmienić temat. — Co ci powiedział lekarz? — Powiedział, że palenie dobrze mi robi. I że gdybym paliła lepsze papierosy, byłabym już zdrowa. Więc gdy dojechaliśmy do sklepu, wszedłem do środka i kupiłem jej dobre papierosy za ostatnie pieniądze na wszelki wypadek. Była ze mnie bardzo zadowolona. Zapadł już zmierzch, ale dostrzegłem samochód taty, stojący na podjeździe, a gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyłem tatę, stojącego na ganku z butelką piwa w dłoni. Spoglądał przez ciemne okulary i kołysał się na piętach, jak marynarz na pokładzie statku. Przypchałem wózek i pomogłem babci wysiąść, a on kręcił się wokół nas. — Czekam na was całe popołudnie — powiedział i wskazał bandaż na swoim prawym ramieniu. - Chcę ci pokazać coś niezwykłego. Teatralnym gestem zerwał plaster. Na ramieniu, tam gdzie przedtem była trupia czaszka, widniał tatuaż, przedstawiający koszulkę bejsbolowąz moim imieniem. Kiedy wyciągnąłem rękę, by go dotknąć, chwycił mnie za głowę i przejechał knykciami po mojej łysince, co mnie zabolało, ale nie przejąłem się tym, tylko szczerzyłem zęby jak lampion z dyni. Nie spo- 1S5 dziewałem się, że ktokolwiek wytatuuje sobie na ramieniu moje imię. - Byłeś pijany, kiedy to zrobiłeś? - zapytałem. Uniósł w uśmiechu kąciki ust. - Poszedłem, żeby uczcić wygraną. Nikt sobie nie robi tatuażu na trzeźwo! A ten nie jest jeszcze skończony. Gdy zwyciężysz w mistrzostwach, wytatuuję sobie twój rekord: 5 zwycięstw, 0 przegranych. - Leezy też ma tatuaż? - zainteresowałem się. - Kiedy ją spotkasz - powiedział tata z uśmiechem - poproś, żeby ci pokazała kostkę u prawej nogi. - Możesz zabrać rękę? - zapytałem. - Odór twojego potu mnie zabija. Wzmocnił uchwyt, a ja usiłowałem się wywinąć, ale czułem się tak, jakbym miał skręcony kark. - Znowu rozmyślałem - wyrecytował mi do ucha. - Ponieważ jutro jest wielki dzień, musimy pójść złożyć uszanowanie kumplowi Humpty'emu. - Komu? - wycharczałem. Powlókł mnie poprzez ganek i na dół po schodach, a moje stopy plątały się z tyłu. - Puść go - warknęła babcia. - Urwiesz mu ten cholerny łeb. - Nie wściekaj się. Nic mu nie zrobię, tak sobie tylko dokazuję - odparł tata. 186 - Dokąd się wybieracie? - Nie twój interes! - odkrzyknął tata przez ramię, wlokąc mnie do samochodu. - Wsiadaj -rozkazał, otwierając drzwi i wpychając mnie do środka. Zatrzasnął drzwi i przeszedł na stronę kierowcy. - Nie będę cię zatrzymywać! - krzyknęła babcia. - Rób, co chcesz, bylebyś tylko nie gotował. Nie mam czasu, żeby po tobie sprzątać. Tata zasiadł za kierownicą i wyjął puszkę piwa z sześciopaku. - Nie możesz pić, kiedy prowadzisz, tato -powiedziałem, ciężko dysząc po tym, jak mnie przy dusił. - Boję się. - W takim razie ty prowadź - zaproponował i kopniakiem otworzył drzwi. - Tego też się boję - powiedziałem i wykonałem obrót głową, jakbym ją dokręcał do szyi przed trudami jazdy. - W takim razie nie przejmuj się piwem -poradził i zatrzasnął drzwi. - I jeszcze jedno, nie denerwuj się drobiazgami, bo się zadręczysz na śmierć. - Zapalił motor i szybko wyjechał na ulicę. - Oszczędzaj siły na wielkie sprawy. Musimy się zastanowić, jak podejść mamę, żeby ci pozwoliła zamieszkać ze mną i z Leezy. Masz jakiś pomysł? Nie miałem. I nie miałem ochoty „podchodzić" mamy. Pragnąłem podbiec do niej, i ob- 187 jąć ją wpół i przytulić do niej głowę, i poczuć, jak mnie otacza ramionami, i słuchać, jak śpiewa smutne ludowe piosenki, które wibrują w jej brzuchu. -A ja mam pomysł - ciągnął tata. - Posiadanie to dziewięć dziesiątych prawa własności, a teraz — położył mi dłoń na ramieniu -tworzymy zespół. Prawda, kolego? - Jesteś moim tatą- odparłem. . — A ty moim dzieckiem - powiedział i potrząsnął moim ramieniem. - Mogę nastawić radio?. - Żadnych hałasów. Musimy być cicho. Zamilkliśmy, a ja żałowałem, że nie prowadzę, bo miałbym coś do roboty, oprócz wiercenia się na siedzeniu i ugniataniu ciała na ramionach i udach, jakbym był ulepiony z plasteliny i mógł się zmienić w wielką bryłę pozbawioną czucia. Po chwili tata wyłączył przednie światła i wjechaliśmy na polną drogę- - To tylne wejście do Krainy Bajek - wyszeptał, gdy znaleźliśmy się pomiędzy dwiema wierzbami płaczącymi. - Nocą nazywam to miejsce Przerażającą Krainą Bajek. -Tata zatrzymał samochód, wysiadł i przeszedł na moją stronę, niosąc sześciopak, jakby to był ogromny breloczek u bransoletki. - Lubię tu bywać po zmroku - powiedział 188 i przesadził mnie ponad ogrodzeniem. Sam także przeszedł przez siatkę. — Chodź za rrmą. Czułem się tak, jakbym podążał poprzez ciemne stronice książki z bajkami, którą zamknięto na noc i porzucono obok łóżka. Przerażające. Za każdym razem, gdy poruszyły się drzewa, wydawało mi się, że słyszę kroki Wielkoluda. Kiedy mijaliśmy domek Starej Damy, pomyślałem, że trzeba mieć źle w głowie, by mieszkać w śmierdzącym bucie, i że jej zdziczałe dzieci nie mając nic innego do roboty, będą mnie gonić. Bałem się, że połknie mnie wilk. Krzywy Mężczyzna sprawiał wrażenie naprawdę złośliwego, jakby miał zamiar zbić mnie swoją laską, a gdy w końcu doszliśmy do Humpty'ego Dumpty'ego, stwierdziłem, że płacze, bo jego cieniutkie nóżki załamały się pod ogromnym brzuszyskiem i nikt nie potrafi go wyleczyć. Za dnia wszystkie te bajki przekazywały jakiś morał, nauczały, jak być dobrym i mądrym, ale po ciemku opowiadały o ludziach z problemami. Może właśnie dlatego tata tak bardzo lubił to miejsce. Doskonale do niego pasował. A teraz okazało się, że ja także. - Boję się, tato - powiedziałem. - Nie ma czego. To tylko fantazja. - Nie o to mi chodzi. Mówię o tym, że miałbym zamieszkać u ciebie. Boję się jej o tym powiedzieć. ?—.----------------------------------------------------------------------------- -------------------------------------------------------------------------------- -----------------------------------------------.-------------------------------- -------------------------------------------------------------------------------- -------------------------------------------------------------------------------- ------------------------ \89 - Pomyśl, że musisz to zrobić. Wydaje mi się, że powinieneś do niej zatelefonować, wziąć byka za rogi i zakomunikować jej, że zostajesz ze mną. - Nie. Byłaby na mnie zła. - Ja się nią zajmę - zapewnił. - Ty bądź po prostu sobą i powiedz jej, że chcesz mieszkać ze swoim tatą. - Muszę ci coś powiedzieć o byciu sobą tato. -A więc mów. Słucham. - Dobrze - powiedziałem i usiłowałem znaleźć pierwsze słowo, od którego należało zacząć, ale nie mogłem, bo im bardziej się starałem, tym bardziej sprawa się komplikowała. Chciałem mu powiedzieć, że uważam, że jesteśmy bardzo do siebie podobni i że obydwaj jesteśmy nadpobudliwi, i że potrzebne mi jest moje lekarstwo, i nie powinniśmy mieszkać razem, bo ja chcę mieszkać tylko z mamą, chociaż go kocham, ale wolę mieszkać z nią niż z nim, a on nie powinien mi mieć za złe, że nie potrafię mu tego powiedzieć, bo chociaż wiem, co czuję, wszystkie słowa uwięzły mi w gardle i gdy staram się mówić, dławią mnie i robi mi się niedobrze, i czuję się coraz mniej jak ja sam, a coraz bardziej jak ktoś, kim się staję, ale jeszcze nie wiem, kto to jest. - Myślę, że wiem, co mi chcesz powiedzieć -odezwał się tata, zanim zdążyłem przemówić. - 190 Zaszło wiele zmian. A ty powinieneś dać się im ponieść i przystosować się do nowej sytuacji. To wszystko. Zobaczysz. Nie staraj się tego wyjaśniać. Po prostu żyj. Możesz mi wierzyć, jesteśmy tacy sami, więc wiem, co czujesz. Wyluzuj. - Nie - odparłem. - Nie o to mi chodzi. - No cóż, przemyśl to sobie - poradził i otworzył następne piwo. - Czy wiesz, z jakiego powodu jestem taki, jaki jestem? Ponieważ mój umysł bezustannie skupia się na doskonałości, na tym, jakie powinno być życie, i potrafię sobie tę doskonałość wyobrazić, ale nie mogę jej osiągnąć w rzeczywistym życiu. W moim życiu. W życiu twojej mamy, mojej mamy czy w życiu Leezy. Dlatego właśnie tak bardzo potrzebne mi jest twoje jutrzejsze zwycięstwo. Przez całe życie chciałem być zwycięzcą a ty możesz to sprawić. - Chciałbym być doskonały - wyznałem. -Naprawdę. - Więc się wyluzuj. Nie musisz rzucać doskonałych piłek. Wystarczy, żebyś wygrał mecz. - Chodzi mi o to, że już popełniłem błąd -powiedziałem. - Nie jestem doskonały. -I chciałem mu opowiedzieć, że powinienem nadal brać lekarstwo, że to był błąd, że nie powiedziałem mamie, co zrobiłem. Że pomyliłem się, wierząc, że potrafię sobie poradzić samodzielnie. Że już nie chcę, by ludzie się na 191 mnie złościli, bo przez całe życie wyprowadzałem ich z równowagi. Źle zrobiłem, nie słuchając mamy, bo ona powiedziała, żebym nie robił czegoś dla niej czy dla taty, tylko dla samego siebie. Ale ja jej nie posłuchałem, a teraz jest za późno, by to wszystko odkręcić i dlatego jestem na siebie zły. - Nikt nie jest doskonały — powiedział tata. - Po prostu musisz być lepszy niż przeciwnik. - Boję się, tato. Wracajmy. - Jeszcze nie. Najlepsze zostawiłem na koniec. Wiem, jak uruchomić elektryczne samochodziki w wesołym miasteczku. I tym mnie podszedł. - Uwielbiam elektryczne samochodziki! -wykrzyknąłem. - Ja także — przyznał tata. — Kiedy się tu wślizguję nocą włączam je i śmigam po całej podłodze i wpadam na pozostałe. Bo zawsze lepiej wpadać na inne, niż żeby one wpadały na ciebie. Zanim powiedziałem mu, że zawsze wyobrażałem sobie, jak tata kieruje takim samochodzikiem, jeżdżąc po ulicach i po domu, i wpadając na wszystko, on już zbiegał wąską ścieżką, a ja zaraz za nim. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, wypatrzyłem samochodzik z wymalowaną na przo- 192 dzie twarzą klauna. Od razu wiedziałem, że to coś dla mnie. Tata poświecił sobie latarką i otworzył pulpit sterowniczy. Grzebał wewnątrz przez kilka minut, aż wymacał przełącznik i samochodziki drgnęły. - Początek przedstawienia! - zawołał. Już byłem w swoim pojeździe, a tata wskoczył do samochodu pomalowanego jak wielkanocna pisanka, i dobrze wiedziałem, że zmienię go w prawdziwego Humpty'ego Dumpty'ego. Przydepnąłem pedał i gdy uniosłem głowę, zobaczyłem iskry w miejscu, gdzie pręt przewodzący prąd dotykał siatkowego sufitu. Wyobraziłem sobie, że moje myśli są szybkie jak te iskry. Jestem lżejszy niż tata, więc mój samochodzik był zwrotniej szy i szybszy. Przy drugim okrążeniu dopadłem go i zapędziłem do rogu. Usiłował wyjechać na środek, ale znów go uderzyłem i uwięziłem pomiędzy dwoma innymi samochodzikami. Cofałem się i wpadałem na niego, i znów się cofałem i uderzałem, a głowa taty podskakiwała to w przód, to w tył, bo potrząsałem nim naprawdę mocno. W końcu dał za wygraną. - Dość tego! Ale ja nie miałem dosyć. I dawałem mu popalić. Wstał i usiłował przeskoczyć do innego samochodziku, ale ja znów go potrąciłem i tata gwałtownie szarpnął się do przodu, a z góry 193 posypały się iskry jak fajerwerki w dniu święta Czwartego Lipca. Tata wrzasnął, a mój samochodzik stanął w miejscu. - Moja ręka! - zawołał tata i zaczął podskakiwać na gładkiej metalowej podłodze. - Trzymałem się tego pręta i kopnął mnie prąd. Dobrze chociaż, że nie ciebie — powiedział, dmuchając na dłoń. - Bo to ty musisz rzucać. Ja tylko wrzeszczę. Dobrze, że nie poraziło mi warg. — I zaczął się śmiać jak wariat, więc ja także się roześmiałem, nie dlatego, że poparzył sobie rękę, lecz dlatego, że poczułem się wypełniony elektrycznością i wyobraziłem sobie, że gdybym na całą szerokość otworzył oczy, usta, nos i uszy, to wewnątrz mojej głowy byłoby widać latające w kółko iskry. - Bardzo cię boli? - spytałem w końcu. - Nie. Gdy byłem mały, a opowiadam ci najprawdziwszą prawdę, babcia dawała mi spinacz do papieru i mówiła, żebym go włożył do kontaktu, bo wiedziała, że prąd mnie uspokaja. Do diabła, jeszcze teraz kilka kilowatów pozwala mi usnąć. - No to przybij piątkę - zaproponowałem ze śmiechem. - Chyba zgłupiałeś. Mam na dłoni pęcherz wielkości racucha, a ty mi chcesz przybijać piątkę. Roześmiałem się jeszcze głośniej. 194 - Plask! - zawołałem, wyobrażając sobie, że pęcherz pęka. - Lepiej już chodźmy - powiedział tata. Wróciliśmy do samochodu. - Otwórz mi jedno piwo. Pijąc, ochłodzę sobie rękę. Zrobiłem, co mi kazał, i wróciliśmy do domu. - Jutro czeka nas wielki mecz. Wyśpij się porządnie. - Dobra - odparłem. Byłem wykończony. Ale idąc do mego pokoju, wiedziałem, że nie zasnę. Ostatnio w ogóle prawie nie sypiałem. Aż Pablo warczał na mnie, że nie daję spać jemu. Leżałem na łóżku i nasłuchiwałem świszczącego oddechu babci, i pocierałem zużyty plaster na moim brzuchu, zupełnie jak Aladyn swoją czarodziejską lampę, i szeptałem: - Chcę być w domu z mamą. Chcę, żeby było po meczu. Chcę być znowu normalny. Chcę, żeby tata mnie nie przerażał. Chcę... ?? ? KSIĘŻYC Przy śniadaniu byłem trochę podenerwowany. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Ciągle siadałem i wstawałem. W dół i w górę. W dół i w górę. - Zdecyduj się wreszcie - powiedziała babcia. - Chcesz być diabełkiem w pudełeczku czy diabełkiem wyskakującym z pudełeczka? -Wrócimy do tego później, dobrze?- wykrzyknąłem i wybuchnąłem śmiechem, ale zapomniałem, z czego się śmieję, i poczułem się tak, jakbym był pusty w środku. - Znów ci odbiło - stwierdziła babcia. Wstała i poszła do łazienki. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, chwyciłem za telefon. Wybrałem numer domowy i dzwoniłem, dzwoniłem, aż pomyślałem, że mamy nie ma w domu ani w pracy i że pewnie pojechała gdzieś, nic mi nie powiedziawszy, tak jak poprzednio do Meksyku, chociaż 196 wiedziałem, że to nieprawda, ale może jednak wyjechała. Pewnie pojechała gdzieś, gdzie życie jest o wiele łatwiejsze, a ona będzie szczęśliwsza, zwłaszcza gdy nie będę się jej naprzykrzał. Może zmęczyła się zamartwianiem o mnie. Pomyślałem, że jeśli wyruszę pieszo do domu i tak jej tam nie zastanę. Nie będzie nawet listu na stole. Nic. I nie będzie rzeczy mamy. Otworzę jej szafy i okaże się, że nic w nich nie ma, z wyjątkiem starych ubrań, które będą mi przypominały nasze życie we dwoje, bo mama zostawi je tak, jak zostawiła mnie. Zniknie zawartość jej szuflad. Wszystkie perfumy i biżuteria, i buty, i czasopisma, a pozostanąjedynie zamazane zdjęcia, przedstawiające mnie w ruchu, bo mama nie będzie chciała, żeby jej przypominały o dawnym życiu, gdy ona się stara urządzić je sobie na nowo. Rozpaczliwie pragnąłem zobaczyć mamę i przytulić się do niej i chociaż jakaś część mnie ostrzegała, że straciłem opanowanie, utraciłem je tak bardzo, że nie słuchałem tych ostrzeżeń, tylko liczyłem sygnały telefonu i nagle przypomniałem sobie, że mama nie ma prawa jazdy, więc i tak nie mogłaby mnie stąd zabrać, dlatego powiedziałem sobie: „Po prostu pójdź piechotą, wyjdź z tego domu i idź przed siebie, a dojdziesz do swego domu" - ale chociaż czułem, że moje nogi są sprężyste 197 i pełne energii, która by wystarczyła, aby obejść całą kulę ziemską, wiedziałem, że nie dotrę tam na czas, by powstrzymać mamę przed ucieczką. Potem pomyślałem o samochodzie taty, więc odłożyłem słuchawkę i poszedłem do jego pokoju, gdzie tata jeszcze spał, i wiedziałem, że jeszcze trochę pośpi, bo na podłodze było dużo butelek po piwie, starannie ustawionych dookoła łóżka jak brązowy płotek. Zdjąłem z oparcia krzesła spodnie taty i wyszukałem w kieszeni kluczyki od samochodu. Wymknąłem się na korytarz i wtedy zawołała mnie babcia. - Chodź tutaj - powiedziała z łazienki, a ja pomyślałem, że zobaczyła, jak brałem kluczyki, więc postanowiłem, że jej powiem, że chcę wymyć samochód, ale ona dodała: - Muszę zasięgnąć twojej opinii. Wsunąłem głowę do łazienki i omal nie zapłakałem. Babcia odciągnęła pomarszczoną skórę policzka aż do ucha, gdzie ją przypięła spinaczem do bielizny. - Nie uważasz, że powinnam sobie zrobić lifting? - spytała, dysząc przez otwarte usta, jak ryba wyjęta z wody. - Podczas jednego z meczów poznałam kogoś miłego, kto mi powiedział, że dwadzieścia lat temu musiałam być ładną kobietą. Nie wiedziałem, jak mam na to zareagować, 198: ale otworzyłem usta i zmusiłem się, by odpowiedzieć: - Lepiej uważaj. Jeśli za bardzo naciągniesz skórę, może ci pęknąć, jak zbyt mocno nadmuchany balon. - Co za pomysł! - warknęła babcia, a potem przejrzała się w lustrze i sprawdziła barwę języka, który był szary i spękany jak wyschnięte mydło w toalecie na stacji benzynowej. Nie chciałem na nią patrzeć, więc gdy mnie poprosiła, abym wziął specjalną plastikową skrobaczkę do czyszczenia języka i usunął szary nalot, jęknąłem, jakbym zobaczył ducha, i uciekłem. Wyciągnąłem Pabla z dziury, którą sobie wykopał w poduszce na kanapie, i wybiegłem na dwór. Wsiadłem do samochodu i przesunąłem siedzenie do przodu, tak jak nauczył mnie tata. Chciałem włożyć kluczyk do stacyjki, ale wciąż się z niej wysuwał, więc się pochyliłem i uważnie go wsunąłem. Następnie spojrzałem na drzwi domu, aby się przekonać, czy nikt na mnie nie patrzy, i dopiero wtedy obróciłem kluczyk i zsunąłem się z siedzenia, żeby przycisnąć pedał gazu i silnik zastartował. Przestawiłem dźwignię zmiany biegów na wsteczny i zjechałem z podjazdu i już wiedziałem, że się znalazłem w kłopotach, bo nie potrafiłem jednocześnie przyciskać pedału i patrzeć, dokąd 199 jadę, więc przycisnąłem pedał gazu i wróciłem na siedzenie, i wyjrzałem, i byłem już na środku jezdni, i zanim zdążyłem przycisnąć pedał hamulca, samochód spłaszczył sąsiadowi skrzynkę na listy, stoczył się do rynsztoka i stanął. Byłem tak przerażony, że zgasiłem motor, chwyciłem kluczyki jedną ręką, a Pabla drugą i przebiegłem przez jezdnię, wpadłem do domu, gdzie wepchnąłem Pabla z powrotem do jego dziury, i popędziłem do pokoju taty, i włożyłem kluczyki do kieszeni w jego spodniach. Jedyną korzyścią z tego, że uszkodziłem samochód, było to, że ten wypadek napędził mi trochę rozumu do głowy i przestałem sobie wyobrażać, że mama chce mnie porzucić. Kiedy przemykałem się przez korytarz, babcia wciąż przeglądała się w lustrze, tylko że teraz miała odciągnięte obydwa policzki, które przykleiła sobie do uszu taśmą. - Pomóż mi - wybełkotała i podała mi taśmę, więc zrobiłem, co mi kazała, i okleiłem taśmąjej głowę, dookoła i jeszcze raz dookoła, jakbym zawijał mumię egipską w jakimś przerażającym filmie. Wreszcie tata się obudził i podniósł wrzask na widok babci z liftingiem twarzy, ponieważ śmiertelnie się jej wystraszył oraz dlatego, że narobiła bałaganu w łazience, a potem spostrzegł samochód, stojący po przeciwnej stro- 200 nie jezdni. Bałem się, że będę miał poważne kłopoty, ale tata powiedział tylko, że pewnie zapomniał zaciągnąć ręczny hamulec i w ciągu nocy samochód się stoczył, co zdarzało mu się już wcześniej. Poszedł zatelefonować po pomoc drogową żeby przysłali ciężarówkę, która przewiezie samochód na nasz podjazd, a ja włączyłem telewizor i nastawiłem go na kanał, na którym ludzie wykonywali rozmaite ćwiczenia fizyczne i strasznie się pocili, i zacząłem ich naśladować, żeby się zmęczyć. Ale wtedy wrócił tata, zobaczył, że robię pompki i wyłączył telewizor. - Chcę, żebyś siedział i odpoczywał - powiedział i przesunął stolik do kawy na miejsce oraz wygładził dywan podeszwą buta. - Dziś wieczorem rozegrasz najważniejszy mecz w twoim życiu i nie chcę, żebyś się męczył. Co chciałbyś zjeść na śniadanie? - Nic - odparłem. - Czuję się świetnie. Bardzo dobrze. - Nie wiedziałem, co mam robić, więc poszedłem do swego pokoju. Usiadłem z Pablem na łóżku, nałożyłem słuchawki na uszy i słuchałem muzyki. Wyjąłem trąbkę i wtórowałem taśmie, co pewnie brzmiało nie za dobrze, bo Pablo zeskoczył na podłogę i zaczął skrobać w drzwi, żeby go wypuścić, ale ja nie przestałem grać. Pomyślałem, że muzyka jest jak klej, który mnie spaja i nie pozwala 201 mi się rozsypać na kawałki, więc grałem najgłośniej, jak umiałem. Nagle do pokoju wpadła babcia i wyrwała mi trąbkę z rąk. - Uciszże się wreszcie - powiedziała niewyraźnie, bo miała policzki unieruchomione taśmą. - Muszę się czymś zająć - wyjaśniłem. - Zajmij się czymś, co nie robi tyle hałasu - podsunęła. - Właśnie - dodał z kuchni Carter. - Na przykład sprzątaniem. Zerwałem się z łóżka i wszedłem do łazienki, wyprzedzając babcię. Miałem zamiar poszukać w szafce proszków do czyszczenia, ale spostrzegłem na półce taty piankę do golenia i uznałem, że nadeszła pora, by zrobić to, na co zawsze miałem ochotę. Na okładce taśmy Tijuany Brass widoczna była naga kobieta pokryta górą z bitej śmietany, a ponieważ nie miałem bitej śmietany, pomyślałem, że pianka do golenia także może się nadać. Zdjąłem z siebie ubranie i zostałem w samej bieliźnie i zacząłem potrząsać puszką i wyciskać na siebie pianę. Zacząłem od nóg i powoli posuwałem się w górę, ale kiedy uformowałem sobie na głowie wielki kok z piany, wcale nie przypominałem tej pani z okładki. Wyglądałem jak paskudny bałwan 202 śniegowy. Zacząłem jęczeć, bo miałem nadzieję, że zwabię do łazienki babcię, bo przypomniał mi się przerażający film, w którym paskudny bałwan spotyka mumię. - Ba-bciuuu! - zawodziłem. - Ba-bciuuu! - Co się dzieje? - spytała i zastukała do drzwi. - Jesteś chory? - Otwórz drzwi, ba-bciuuu! — zawyłem. Babcia otworzyła drzwi, a ja runąłem na nią. - Arghhh - zaryczałem. Rozwarła usta tak szeroko, że taśma wpiła jej się w żuchwę. Straciła oddech i oparła się o ścianę. Ze śmiechu padłem na kolana. A babcia przyszła do siebie i powiedziała: „Nie wiem, co mnie w końcu zabije, atak serca czy atak płuc" - i także się roześmiała. Było bardzo wesoło, aż zza rogu wyjrzał tata i zobaczył pianę w całej łazience. - Co ty wyrabiasz? - warknął. - Wyprawiasz głupoty i bałaganisz, chociaż cię prosiłem, żebyś odpoczął przed meczem. Weź prysznic, wysprzątaj łazienkę i marsz do swego pokoju. Słyszałeś? - Tak, tato. Chciałem się trochę rozerwać. - To nie jest dzień na rozrywki - ofuknął mnie. - Czeka nas wielki mecz, a nie konkurs golenia! Słyszysz, co powiedziałem? - Wrócimy do tego później, dobrze? 203 Tata rzucił się naprzód, jakby mi chciał przyłożyć, ale babcia wkroczyła pomiędzy nas. — Uspokójcie się, chłopcy — powiedziała. -Oszczędzajcie siły na mecz. Tata obrócił się na pięcie i wszedł do kuchni, skąd głośno oświadczył, że będzie czyścił kuchenkę, bo „ktoś ją znowu uświnił!" — Czyści ją już trzeci raz w tym miesiącu -szepnęła babcia. Wziąłem prysznic i poszedłem do swego pokoju. Ubrałem się w strój do bejsbola i siedziałem na krześle, dopóki mogłem usiedzieć, a potem wyjąłem moją torbę i spakowałem do niej wszystkie rzeczy. Następnie wytrząsnąłem je i spakowałem jeszcze raz. Zmęczyłem się, więc podwinąłem koszulkę, wziąłem długopis i rysowałem na ciele tatuaże. Byłem tym zajęty, gdy do pokoju zajrzał tata i powiedział, że pora, bym coś przetrącił przed meczem. Wsiedliśmy do samochodu i tata wygłosił przemowę: — Rozegramy to profesjonalnie. Z godnością Bez żadnych magnetofonów, psów, telefonów, bez turlania piłki do bazy i tym podobnych dziwactw. Czysty bejsbol w zgodzie z przepisami. — Czy przepisy rzeczywiście zabraniają psów na wzniesieniu miotacza? - zapytałem. — Nie zadawaj mi głupich pytań, Joeyu - 204 warknął tata. - Jestem trochę spięty i nie mam cierpliwości na twoje błazenady. Więc rób, co ci każę i nic poza tym. Kapujesz? — Tato - powiedziałem. - To mi nie sprawia przyjemności. — Musisz do tego przywyknąć — odparł. -Zycie nie polega na tym, żeby przez cały dzień bałaganić. Chciałem mu coś odpowiedzieć, ale byłem taki rozdygotany, że zacisnąłem wargi, bo wiedziałem, że gdybym się odezwał, wszystko bym pokręcił i tata zdenerwowałby się jeszcze bardziej. Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że parking jest przepełniony, a wszystkie miejsca na widowni zajęte. Jupitery świeciły tak jasno, że szybko odwróciłem od nich wzrok, tak samo jak cofa się rękę, dotknąwszy czegoś gorącego. Spojrzałem na zieloną trawę, która chłodziła oczy, podobnie jak lodowata woda chłodzi poparzoną dłoń. — Oto nadchodzi nasz król — powiedziała Leezy na mój widok. A potem mnie uściskała. - Myślę o tobie od rana. Mam nadzieję, że tata nie kazał ci myć ścian. Gdy jest zdenerwowany, popada w szaleństwo sprzątania. Uśmiechnąłem się. — Wymyłem tylko siebie. Usłyszałem wołanie: „Joeyu!" Spojrzałem 205 na widownię. To babcia. Uniosła Pabla. Miał na sobie swój przynoszący szczęście trykocik. „Powodzenia!" - krzyknęła i odwróciła twarz, kaszląc. - Chodź - powiedział tata i poprowadził mnie w stronę wzniesienia miotacza. - Musimy sprawę doprowadzić do końca. Gdy doszliśmy na miejsce, tata położył mi dłoń na ramieniu. - Nie zawiedź mnie, jaskiniowcu - wyszeptał. - Nienawidzę przegrywać. Po prostu nienawidzę. Tacy jak my, no wiesz, faceci, którzy przeżyli trudne chwile, także chcąbyć zwycięzcami. Niektórzy szczęściarze rodzą się, by zwyciężać. Ale ty i ja musimy sobie na to zapracować. Rozumiesz, o co mi chodzi, synu? - Tak - odparłem. I faktycznie rozumiałem. Doskonale wiedziałem, co oznacza osiągnięcie zwycięstwa ciężką pracą. A teraz mój tata mówi mi, że chce zostać zwycięzcą mówi coś, co zawsze czułem, ale czego nigdy nikomu nie powiedziałem. Tak więc obydwaj pragnęliśmy tego samego. Ja miałem jego, a on miał mnie i byliśmy do siebie tacy podobni, jakbym miał dorosłego bliźniaka. Nie chciałem sprawić mu zawodu i modliłem się o to, abym przebrnął przez ten ostatni mecz, zanim się popruję na szwach jak piłka bejsbolowa, którą rzucano zbyt wiele razy. 206 Tata wcisnął mi do ręki nowiuteńką piłkę. Następnie podwinął rękaw i pokazał swój tatuaż. - Jesteś nie do pokonania. To gra o mistrzostwo, dlatego chcę, żebyś zaczynał, krył bazę i wyłapywał piłki. - Spróbuję - powiedziałem. - Dam z siebie wszystko. - A potem podniosłem koszulę i pokazałem mu tatuaże, które narysowałem długopisem. - Co to jest? - zapytał zaintrygowany. - Plastry - wyjaśniłem, poklepując rysunki. - Plastry z lekarstwem, które mnie uspokaja. - Potrzebna ci jest jedynie wola zwycięstwa — powiedział tata. - A teraz bierz się do roboty i pokonaj przeciwnika. Sędzia wystąpił naprzód i zmiótł piasek z bazy. Tłum zaryczał. - Rzucaj - powiedział sędzia, poprawiając ochraniacz na piersi oraz maskę. Tata potruch-tał w stronę ławki dla rezerwowych, a nasz łapacz włożył rękawicę. - Dalej, Pigza! Daj im popalić! - zawołał. Wpatrywałem się w rękawicę łapacza, bo czułem, że gdy zacznę się rozglądać, mój umysł zacznie błądzić. Rzuciłem z całej siły i po niedługim czasie przeciwnicy mieli trzy punkty i trzy straty. 207 Nasza drużyna także nie zdobyła punktów i znów się znalazłem na wzniesieniu miotacza. Zamachnąłem się i wyrzuciłem piłkę. Ale od razu wyczułem, że coś jest nie w porządku, bo chciałem rzucić strike'a, a piłka przeleciała nad głową sędziego. Łapacz podskoczył i odrzucił ją do mnie. Chwyciłem piłkę, która wibrowała mi w dłoni jak „skacząca fasola"*. Zadarłem głowę i spojrzałem na księżyc w pełni. Był wielki, okrągły i czysty. - No, Joeyu - wyszeptałem. - Nie pękaj. -A potem popatrzyłem na łapacza, który poprawił rękawicę. - Celuj prosto w nią! - zawołał. - Rusz się, Pigza! Rzuciłem i pałkarz ją odbił. - Dobre uderzenie! Dawaj, Joeyu! Weź zamach! - Skup się - powiedziałem sobie i obszedłem wzniesienie. - Odpręż się i skup. Ja posłuchałem tej rady, ale piłka nie. Pozwoliłem dwóm kolejnym pałkarzom zdobyć bazy. Tata strasznie wrzeszczał, ale ja nawet na niego nie spojrzałem. Przy następnym rzucie miałem szczęście * „Skacząca fasola" - ziarnko fasoli, które podskakuje dzięki temu, że wewnątrz znajduje się larwa ćmy (przypis tłum.). 208 i pałkarz odbił piłkę i zaczął się bieg do bazy, a następny pałkarz wybił piłkę na pole zewnętrzne. Wróciłem na ławkę rezerwowych, zsunąłem czapkę na twarz i starałem się nikogo nie słuchać - ani taty, ani Leezy, ani nawet babci i Pa-bla. W mojej głowie rozlegał się syk, jakby ktoś wywiercił w niej dziurę, przez którą wyciekały ze mnie resztki opanowania. - Twoja kolej, synu! - zawołał tata. Gdy chwyciłem kij, tata przyklęknął obok mnie na jedno kolano i położył mi dłoń na ramieniu. Zajrzał mi w oczy. - Stań tuż przy bazie. To ci pomoże odbić piłkę, a gdyby leciała prosto na ciebie, odwróć się do niej plecami. - Czy to będzie bolało? - spytałem. - Tylko przez chwilę. Zrób to dla drużyny -odparł tata. - Wstrzymaj oddech i daj się trafić. - Pałkarz na stanowisko! - krzyknął sędzia, a ja podbiegłem do bazy, stanąłem blisko niej i podniosłem kij. Miotacz wziął zamach i rzucił piłkę. Wydawało mi się, że leci prosto na moją głowę, więc padłem na ziemię. - Pierwszy strike! - zawołał sędzia. Podniosłem się i spojrzałem na tatę. Tata uniósł kciuki. Podszedłem jeszcze bliżej bazy i zagłębiłem 209 stopę w ziemi. Miotacz wszedł na wzniesienie i wyrzucił piłkę. Odwróciłem twarz, zacisnąłem powieki i piłka walnęła mnie w kask. Przewróciłem się do tyłu i poturlałem po ziemi. Sędzia położył mi dłoń na ramieniu. — Nic ci nie jest? — zapytał z przerażoną miną. Spojrzałem na niego. I dziwne, bo pomyślałem, że uderzenie w głowę dobrze mi zrobiło. Bolała mnie tak bardzo, że nie mogłem myśleć o niczym innym tylko o tacie, który już ku mnie biegł. Gdy go spostrzegłem, zerwałem się na nogi i popędziłem do linii pierwszej bazy. — Nic mi nie jest! — zawołałem. — Wszystko w porządku. Grajmy dalej. — Tak — usłyszałem tatę. - Nic mu nie będzie. Ma twardy łeb, jak z betonu. Następnym pałkarzem był prawoskrzydło-wy. Miotacz musiał być jeszcze bardziej zdenerwowany niż ja, bo rzucił piłkę, którą pałkarz odbił poza ogrodzenie. Wydałem okrzyk radości i odwróciłem się, i pobiegłem do trzeciej bazy, i miałem zamiar pójść na rękach do samego domu, gdy tata klepnął mnie w pupę i burknął: „Przestań błaznować". Więc się uspokoiłem i pobiegłem do bazy. Stałem tam, gdy prawoskrzy-dłowy dotknął bazy-mety i powiedział: — Musimy zdobyć punkt, bo inaczej będziemy skończeni. 210 Uśmiechnąłem się jak kompletny matoł, ale kiedy wróciłem na ławkę rezerwowych, Leezy zrobiła wielkie halo na temat mojej potłuczonej głowy i zaczęła mi ją rozcierać. Cofnąłem się i spojrzałem na tatę, który mrugnął na mnie z uśmiechem. Głowa bolała mnie z jednej strony, ale nie przejmowałem się tym, bo wygrywaliśmy, i musiałem tylko utrzymać przewagę, a zwycięstwo mieliśmy w kieszeni. Nasz następny pałkarz wybił piłkę na aut i ja wróciłem na wzniesienie miotacza. Zrobiłem głęboki wdech i spojrzałem w nocne niebo ze lśniącym księżycem w pełni. Następnie zamachnąłem się i rzuciłem piłkę. Uderzyła pałkarza w ramię, zanim zdążył zrobić unik. Gdy ruszył do pierwszej bazy, opuściłem swoje stanowisko i podbiegłem do niego. - Przepraszam — powiedziałem. - To nie było celowe. - Nic się nie stało - mruknął, rozcierając ramię. - To był wypadek - tłumaczyłem się. I wtedy poczułem dłoń taty. Odprowadził mnie z powrotem na wzniesienie. - Nigdy nie przepraszaj - powiedział z naciskiem. - Oni pierwsi cię uderzyli. - Myślę, że coś jest ze mną nie w porządku - odparłem. 211 - Nie sprawiaj mi zawodu, synu. Nie zachowuj się jak Humpty Dumpty - Nie jestem żadnym Humptym Dumptym, po prostu jestem sobą - powiedziałem, powłócząc nogami. - Nie podlizuj się przeciwnikom. Prawdziwy mistrz nie przeprasza — odparł tata i wrócił na ławkę. Rzuciłem następną piłkę i trafiłem następnego pałkarza. - Nie panujesz nad sobą Joeyu! — warknął tata. - Weź się w garść! Trener przeciwnej drużyny zaczął wrzeszczeć, że specjalnie trafiam w pałkarzy i na moje wzniesienie przybiegł sędzia. - Dobrze się czujesz? A może jesteś oszołomiony od tego uderzenia w głowę? - zaniepokoił się. - To głupstwo. Po prostu jestem trochę zdenerwowany. Właśnie wtedy nadbiegł tata. - Nic mu nie jest — zapewnił sędziego. - Rozmawiam z chłopcem — powiedział sędzia. - Niech pan wraca na swoje miejsce. Najśmieszniejsze było to, że gdy już się miałem załamać, spojrzałem na tatę, który oddalał się, wymachując rękami nad głową i na ten widok poczułem się tak, jakbym był przyczyną jego kłopotów. Pomyślałem, że jeśli 212 się pozbieram i wygram ten mecz, to tata także się pozbiera. Sędzia uspokoił zawodników, wrócił na swoje miejsce za bazą i zawołał: — Rzucaj piłkę! Wykonałem zamach i rzuciłem. Piłka poleciała prościutko na widownię. Kilka osób czmychnęło w popłochu. - Żebym nie musiał tam wrócić! - wrzasnął tata. - Bo zmienię nie tylko miotacza! Zmienię całe twoje podejście do sprawy! A teraz rzucaj! Łapacz podał mi następną piłkę, zrobiłem zamach i rzuciłem. Musiała trafić w szybę samochodu na parkingu, bo usłyszałem brzęk tłuczonego szkła, a potem zobaczyłem tatę, pędzącego ku mnie z twarzą wykrzywioną gniewem. Nie czekałem, by się przekonać, co mi zrobi. Upuściłem rękawicę i wybiegłem z boiska. Minąłem zawodnika, stojącego na drugiej bazie, przebiegłem obok prawoskrzydłowego i wspiąłem się na siatkę ogrodzenia. Znalazłszy się na samej górze, obejrzałem się przez ramię. Wszyscy zawodnicy stali na swoich pozycjach. Nie poruszyli się z miejsc, tylko odwrócili głowy w moją stronę. Domyśliłem się, że tata jest tuż pode mną. I rzeczywiście stał przy siatce, a naprzeciw niego znalazła się Leezy i położyła mu dłonie na ramionach. 213 - Wracaj na boisko i wypij piwo, którego nawarzyłeś, ty półgłówku! - krzyknął tata, wskazując mnie palcem. - Złaź, zanim cię stamtąd ściągnę siłą! Nie dosłyszałem dalszych obraźliwych epitetów, ale w mojej głowie rozbrzmiewały słowa: Ho ho! Ha ha! Hu ha! Czuję krew malucha! Zeskoczyłem z ogrodzenia i pomknąłem poprzez nieużytki, potykając się i zataczając, a gdy dobiegłem do drogi, skierowałem się ku skupisku świateł. 14 CENTRUM HANDL OWE Gdy dotarłem do centrum handlowego, przyświecała mi tylko jedna myśl. Zatelefonować do domu. Ale nie miałem przy sobie ani centa. Więc podbiegłem niespostrzeżenie do studni życzeń i zacząłem z niej wyławiać drob-niaki, które wkładałem do czapki. Nie czułem się dobrze, wykradając marzenia innych dzieciaków, ale potem pomyślałem sobie, że w pobliżu na pewno znajduje się jakieś miłe dziecko, które nie miałoby nic przeciwko temu, że jego pieniądze zostały spożytkowane na to, by spełnić moje najgorętsze życzenie, dzięki czemu znalazłbym się w domu z mamą. Opróżniwszy studnię, poszedłem do sklepu spożywczego i podałem kasjerce czapkę wypełnioną drobniakami. - Czy może mi to pani wymienić na ćwierć -dolarówki? - spytałem. - Jasne - odparła, wzruszając ramionami, 215 i zabrała się do przeliczania pieniędzy. Były to przeważnie centówki, więc liczenie zajęło jej mnóstwo czasu. Otrzymawszy ćwierćdolarówki, podbiegłem do automatu i wrzuciłem je wszystkie do otworu i wybrałem numer. - Muszę ci wyjawić mój sekret - wypaliłem, gdy mama podniosła słuchawkę. - Co takiego, Joeyu? Co się stało? - Nie biorę lekarstwa i myślałem, że jestem normalny, ale nie jestem i jestem znów taki jak dawniej i mam kłopoty z tatą, i naprawdę się boję. - Nie tak szybko — powiedziała mama. -Weź głęboki wdech i powiedz mi wszystko po kolei. Myślałam, że dziś wieczorem jesteś miotaczem? - Byłem, ale pod koniec wszystko popsułem. -1 najszybciej, jak potrafiłem, opowiedziałem jej, co się stało, cały czas rozglądając się, czy nie nadchodzi tata. - Posłuchaj mnie, Joeyu. Muszę pożyczyć samochód. I zaraz po ciebie wyjadę. To trochę potrwa, więc będziesz musiał chwilę zaczekać. Gdzie jesteś? - W Północnym Centrum Handlowym. Niedaleko Steel City Sports. - W takim razie czekaj na mnie na zewnątrz - poleciła mama. - Przyjadę tam, jak 216 będę mogła najszybciej. Nieważne, że nie mam prawa jazdy. Ale wiesz, jak długo trwa podróż, więc uzbrój się w cierpliwość. Dobrze? - Dobrze - odparłem. I odwiesiwszy słuchawkę, wybiegłem na zewnątrz i ukryłem się przy wejściu w jednym z tych fikuśnych żywopłotów, ostrzyżonych na kształt napisu: „Witajcie". Skuliłem się wewnątrz litery „a", zupełnie jak żołnierz w okopie strzeleckim. Wyglądałem za każdym razem, gdy nadjeżdżał samochód lub zbliżał się przechodzień. Bałem się, że zobaczę tatę, i miałem nadzieję, że przyjedzie mama. Minęło dużo czasu i wreszcie się pojawiła. Nadjechał jakiś samochód i zaparkował pod latarnią. Otworzyły się drzwi i zobaczyłem panią z rudymi włosami. Wyskoczyłem z mojej jamki i biegłem ku niej, wołając: „To ja! To ja!" - i machając rękami nad głową ale gdy podbiegłem bliżej, serce mi zamarło. Bo to nie była mama. To była Leezy, a ja biegłem ku niej, nie mając gdzie się skryć. - Joey? - zdziwiła się. - Co tu robisz? Tata wszędzie cię szuka. - Czekam na mamę - odparłem, przeskakując z nogi na nogę. - Nie powie pani tacie, prawda? - Jasne, że nie - przyrzekła. - Chociaż pewnie już tutaj jedzie, żeby się ze mną spotkać. Szybko do sklepu! Możesz się schować w mo- 217 im biurze i pomyślimy co dalej. - Chwyciła mnie za ręce, jakby to były lejce narowistego konia, i ruszyliśmy biegiem. - Wygraliśmy? - spytałem. - Nie — odparła. - Po twojej ucieczce wystawili Virgilia, a on nie utrzymał przewagi. - Ale to nie ja przegrałem. Kiedy odszedłem, prowadziliśmy. - Technicznie rzecz ujmując, ty odpowiadasz za przegraną. Kiedy odszedłeś, bazy były pełne, więc ty jesteś odpowiedzialny za przegraną. - Och! Myślałem, że tata będzie mógł zachować swój tatuaż. - „G-Ł-U-P-E-K", oto co miałabym ochotę wytatuować mu na czole - powiedziała Leezy. Uśmiechnąłem się, bo byłem dobry w literowaniu. - Co się z tobą stało tam, na wzniesieniu miotacza? - spytała mnie, gdyśmy zwolnili. - Odbiło mi - wyznałem. - Tata spuścił w klozecie moje lekarstwo, a ja zrobiłem się taki jak dawniej i odjęło mi rozum. - Ach, tak - odparła Leezy ze zrozumieniem. - Twój tata jest taki sam. Miewa swoje wzloty i upadki. Teraz wpadł we wściekłość i jestem pewna, że gdy się jutro obudzi, znienawidzi się za to. Ale ja go nie będę tłumaczyć. 21S Niech sam ci powie, co czuje. Jak mogłabym ci teraz pomóc? - Zatelefonowałem do mamy. Jest w drodze z Lancaster. Leezy spojrzała na zegarek. - Myślę, że dojazd zabierze jej ze trzy godziny. Posiedź u mnie w biurze. Mam tam telewizor. I powiedz mi, jakim samochodem przyjedzie mama, to będę jej wypatrywała. - Tylko proszę nie mówić tacie, gdzie jestem - powiedziałem. - Nie powiem, chyba że będę musiała -odparła Leezy i objęła mnie ramionami. - Nie chcemy, żeby zawiadomił policję, prawda? Ale tak czy siak dopilnuję, aby się tu nie pojawił, dopóki nie przyjedzie twoja mama. Umiem sobie radzić z twoim ojcem. - Zacisnęła pięść i rąbnęła się w szczękę. - Siłę należy zwalczać siłą - dodała. Poszedłem do jej biura i przez trzy godziny skakałem z kanału na kanał. Chciałem oglądać wszystko i nie mogłem się na nic zdecydować, więc zmieniałem kanały tak szybko, że oglądałem je prawie naraz i dzięki temu mogłem usiedzieć na miejscu. W końcu przyszła Leezy. - Chodźmy, Joeyu - powiedziała. - Twoja mama czeka na zewnątrz. Wstałem i pobiegłem w kierunku, który \ 219 wskazała mi Leezy. Drzwi były otwarte i znalazłem się na rampie towarowej. Mama stała przy samochodzie, więc zeskoczyłem z rampy wprost w jej ramiona, aż uderzyła plecami o zderzak. — Nie tak ostro, kolego - powiedziała, kiedy zjechałem po jej sukience, jak bohater kreskówki, który wpadł na ścianę. — Lepiej już jedźcie - odezwała się Leezy. — Trzymam Cartera z dala stąd, ale wiecie, jaki bywa nieprzewidywalny. A kiedy już odjedziecie, zatelefonuję do niego i opowiem, co się stało. — Dzięki — powiedziała mama. Obejrzałem się i pomachałem Leezy, a potem wskoczyłem do samochodu. Mama także wsiadła i ruszyliśmy przez parking. — W mojej torebce jest plaster — powiedziała. - Zadziała dopiero po kilku dniach, ale im wcześniej go nalepisz, tym lepiej. Sięgnąłem do torebki i znalazłem plaster. Rozerwałem opakowanie i przykleiłem go po wewnętrznej stronie ramienia. Mama pogłaskała mnie po twarzy, co sprawiło mi wielką przyjemność. — Co to za pani? - spytała. — Dziewczyna taty. — Musi mieć świętą cierpliwość - zauważyła mama. 220 - Ma - przytaknąłem i uśmiechnąłem się do mamy, bo ona miała świętą cierpliwość do mnie. - Ta wizyta u taty nie była udana — stwierdziła mama, kręcąc głową. - To nie twoja wina. Ja chciałem go poznać. -A ja pomyślałam, że jeśli cię do niego nie puszczę, będziesz mi to miał za złe do końca życia. Teraz sam się przekonałeś, jaki on jest. - Chciałem, żeby tata się zmienił — powiedziałem cicho. - Chciałem, żeby nasza rodzina była razem. - A on wszystko popsuł - skwitowała mama. — Wygląda na to, że musimy żyć we dwoje. - Leezy powiedziała, że tata już jutro znienawidzi siebie za to, co zrobił. Poznałem po twarzy mamy, że ma ochotę powiedzieć coś złośliwego. Zmieniła jednak zdanie i sprawiała wrażenie zmęczonej. - Taaa - odezwała się w końcu. — To jego problem. Zawsze nienawidzi siebie po fakcie. - Przydałoby mu się lekarstwo - powiedziałem. - Przez całe życie leczył się sam. - Potrzebuje pomocy. - On nie wierzy w jakąkolwiek pomoc. - Potrzebuje mnie - nie dawałem za wygraną. 221 - Z całą pewnością. Ale jest taki pokręcony, że nie zdaje sobie z tego sprawy. — I kiedy to powiedziała, z jej oczu popłynęły łzy i zaczęła jechać zakosami. Zrozumiałem, że muszę ją jakoś rozweselić. - Ale trzeba przyznać, że tata jest lepszym kierowcą niż ty — oznajmiłem. Mama się roześmiała. - W schowku są chusteczki do nosa - powiedziała. Przycisnąłem guzik i małe drzwiczki otworzyły się, uderzając mnie w kolano. - O mój Boże! — zawołałem. - Pablo jest z babcią u taty w domu! - No to pięknie — syknęła mama i nacisnęła hamulec. - Pięknie, pięknie, pięknie! Wiedziałam, że tak łatwo nam nie pójdzie. - Zwolniła i zawróciła. - Dobra. Wracamy po niego. - Musimy - odparłem. - Jest częścią rodziny. - W takim razie powinien się nas trzymać. Ten pies jest stworzony, by o nim zapominać. Następnym razem weź większego psa. Tego prawie nie widać, a co z oczu, to i z serca, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Rozumiałem, ale nie chciałem następnego psa. - To tak, jakbym ja ci powiedział, żebyś sobie wybrała inne dziecko. 222 - To niemożliwe - powiedziała i przyciągnęła mnie do siebie. - Podoba mi się to, które mam. Byłem dla niej odpowiednim dzieckiem i tuliła mnie do siebie, aż dojechaliśmy do domu taty. - Jego samochód stoi na podjeździe - wyszeptała mama. - Prawdopodobnie tata czeka na nas w domu. - Popatrz. Pablo jest przywiązany smyczka do drzwi. Wyskoczyłem z samochodu. Podbiegłem do Pabla, który zaczął ujadać, jakbym przyszedł go udusić, a nie uratować. Ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłem odwiązać smyczki, a Pablo podskakiwał z boku na bok, aż pomyślałem, że trzeba mu nalepić plaster. Spojrzałem w okno i zobaczyłem babcię, która odsunęła zasłonę i patrzyła na nas. Następnie zniknęła i usłyszałem, że otwierają się drzwi, więc pomyślałem, że za chwilę złapie mnie tata. Szybko odwiązałem Pabla, chwyciłem go w ramiona i uciekłem do samochodu mamy i kiedy ruszyliśmy, spojrzałem w lusterko i zobaczyłem maleńką babcię, stojącą na chodniku. Machała ręką i najpierw myślałem, że chce, żebym wrócił, a potem zrozumiałem, że macha mi na do widzenia. Wychyliłem się przez okno i zawołałem: 223 - Do zobaczenia! Będę za tobą tęsknił! Współczułem babci, bo była skazana na tatę, a on nie był miły. Wcale „nie był taki jak ja, tylko większy", jak wyraziła się mama. Był zupełnie inny niż ja. Po jakiejś minucie spojrzałem na mamę i powiedziałem: - Czy myślisz, że on się kiedyś zmieni? Mama znowu zaczęła jechać zakosami, więc zatrzymała samochód na poboczu. - Rodzinny uścisk - powiedziała i otoczyła ramionami mnie i Pabla. Nigdy nie umiała robić dwóch rzeczy naraz, i bardzo dobrze, bo gdy mnie przytulała, chciałem ją mieć całą tylko dla siebie. ISIS