SPIS TREŚCI OD WYDAWCY ......................................................... 5 WPROWADZENIE ....................................................... 7 ŻYCIE ŚWIĄTOBLIWEJ ANNY KATARZYNY EMMERICH .................. 9 SŁOWO O KLEMENSIE BRENTANO....................................... 19 STWORZENIE ŚWIATA Wstęp............................................................... 21 1. Upadek aniołów ...................................................... 22 2. Stworzenie świata ..................................................... 23 3. Adam i Ewa .......................................................... 24 4. Drzewo żywota i drzewo wiadomości...................................... 26 GRZECH I JEGO SKUTKI 1. Upadek............................................................. 28 2. Przyrzeczenie zbawienia ................................................ 34 3. Wygnanie z Raju ...................................................... 36 4. Rodzina Adama....................................................... 37 5. Kain. Dzieci Boże. Wielkoludy........................................... 39 6. Noe i jego potomkowie. Patriarchowie Hom i Dżemszyd ..................... 42 7. Wieża Babel......................................................... 51 8. Derketo ............................................................. 55 9. Semiramis........................................................... 58 10. Melchizedech......................................................... 61 11. Job................................................................. 66 12. Abraham ...................:........................................ 69 13. Melchizedech ofiaruje chleb i wino ....................................... 72 14. Abracham otrzymuje Sakrament Starego Przymierza ........................ 74 15. Jakub ......'......................................................... 76 16. Józefi Azenet .........................\.............................. '81 17. Arka Przymierza ...................................................... 89 GORZKA MĘKA I ŚMIERĆ PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA 1. Ostatnie tygodnie przed męką. Nauki Jezusa w świątyni ...................... 95 2. Uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy .................................... 101 Magdalena powtórnie namaszcza Jezusa ................................... 10? Nauka Łazarza. Piotr otrzymuje naganę ................................... 111 406 ŻYWOT I BOLESNA MĘKA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA I NAJŚWIĘTSZEJ MATKI JEGO MARYI 36.2>O ŻYWOT I BOLESNA MĘKA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA I NAJŚWIĘTSZEJ MATKI JEGO MARYI wraz z tajemnicami Starego Przymierza według widzeń świątobliwej ANNY KATARZYNY EMMERICH w zapiskach Klemensa Brentano Częstochowskie Wydawnictwo Archidiecezjalne REGINA POLONIAE Częstochowa 2003 Katowice, Kuria Biskupia, V. I. 33/27 Dziełu „Żywot i bolesna męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich" udzielamy kościelnej aprobaty. Ks. Kasperlik Wikariusz Generalny Oświadczenie Niniejszym oświadczamy uroczyście, że w poczuciu zupełnego posłuszeństwa dla dekretów papieskich (...) w sprawie wypadków cudownych, poddajemy całą treść pisma niniejszego wyrokom św. Kościoła katolickiego i że wszystkim cudom i nadzwyczajnym zdarzeniom, opowiedzianym przez nas w dobrej wierze, o których Kościół św. jeszcze nie zawyrokował, jedynie tylko ludzką przyznajemy wiarygodność, nie wyprzedzając ani przesądzając orzeczeń Stolicy Świętej, której zawsze i wszędzie chcemy okazać uległość i posłuszeństwo. BIBLIOTEKA OO.PAULINÓW Nr inw. 61589 Sygn.:. 1300142 K. Miarka (z wstępu do wydania drugiego) Wydanie niniejsze opracowane zostało na podstawie drugiego wydania Spółki Wydawniczej Karola Miarki w Mikołowie z roku 1927 Opracowanie redakcyjne i korekta Izabela Skotny Projekt okładki Jarosław Perczak ISBN 83-902148-4-9 Skład i druk: Częstochowskie Wydawnictwo Archidiecezjalne REGINA POLON1AE 42-200 Częstochowa, ul. Ogrodowa 24/44, tel.: (0-34) 3680560, fax: 3680559 E-mail: reginapoloniae@czestochowa.opoka.org.pl OD WYDAWCY Inspiracją dla wydania "Bolesnej Męki i Zmartwychwstania Chrystusa wraz z tajemnicami Starego Przymierza" według widzeń Anny Katarzyny Emmerich z zapisków Klemensa Brentano jest dla Częstochowskiego Wydawnictwa Diecezjalnego pochwala, jaką Jan Paweł II wypowiada pod adresem niemieckiej stygmatyczki, w przemówieniu podczas spotkania z mieszkańcami Munsteru, które ma miejsce 1 maja 1987 roku. Papież wyraża podziw dla świętych i świątobliwych mężów i niewiast związanych z tym miastem, począwszy od św. Ludgera z VIII wieku, pierwszego biskupa Munster, poprzez św. Wiktora z Xanten, niezapomnianego biskupa i kardynała Klemensa Augusta von Galen, "Lwa Munsteru", ks. Gerharda Storma, studenta Heinza Bello, ks. Karola Leisnera wyświęconego na kapłana w obozie koncentracyjnym w Dachau, o. Tytusa Hirtena dominikanina i siostrę Marię Eutynię klementynkę. Wreszcie dodaje: "Można by wymieniać jeszcze wiele innych nazwisk. Przypomnę jednak tylko postacie siostry Anny Katarzyny Emmerich, która przez swoje szczególne powołanie mistyczne ukazywała wartość ofiary i współcierpienia z U-krzyżowanym Panem, a także siostrę Edytę Stein, którą dziś rano w imieniu Kościoła beatyfikowałem w Kolonii." Tymi słowy Jan Paweł II niejako uwierzytelnia zarówno stygmaty, jak i wizje Męki Pańskiej Anny Katarzyny Emmerich. Z objawień niemieckiej stygmatyczki z przełomu XVIII i XIX wieku obejmujących tajemnice Starego Przymierza, życie Matki Najświętszej, publiczną działalność Chrystusa wraz z Jego Bolesną Męką, Śmiercią i Zmartwychwstaniem, działalność i śmierć Apostołów oraz cuda i objawienia, Wydawnictwo wybiera jedynie te, które dotyczą Męki Pańskiej i Zmartwychwstania, bo one stanowią szczyt odkupienia ludzkiego. Poprzedza je tajemnicami Starego Przymierza. Bowiem bez nich niezrozumiałą byłaby sama tajemnica Zbawienia. "Gdyby kiedyś te refleksje zajęły miejsce zaszczytne między wielu innymi podobnymi dziełami, które podyktowała miłość ku Jezusowi Chrystusowi - pisze Klemens Brentano - trzeba by zaprostestować przeciw nadawaniu im znaczenia prawdy historycznej. Pragnąłbym tylko, aby zaliczone zostały do dzieł poświęconych rozpamiętywaniu Męki Pańskiej." Podobne pragnienie ożywia także Częstochowskie Wydawnictwo Diecezjalne "Regina Poloniae". WPROWADZENIE Sytuacja religijna w świecie współczesnym jest niezmiernie skomplikowana. Statystyki podają, że na globie ziemskim żyje obecnie ponad pięć miliardów ludzi. W 1985 r. chrześcijanie wszystkich wyznań liczyli jeden miliard sześćset dziewiętnaście milionów. W tym katolicy - osiemset sześćdziesiąt cztery miliony trzysta tysięcy, czyli 17,68% w stosunku do ludności całego świata. W trzy lata później (rok 1988), ludność świata wzrasta o o-siemdziesiąt jeden milionów pięćset pięćdziesiąt siedem tysięcy, podczas gdy katolików przybwa dwanaście milionów czterysta tysięcy. Zatem następuje spadek liczby katolików o 0,04%, czyli do 17,64%. Jednocześnie po burzliwej dyskusji wokół "śmierci Boga", która ma miejsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych obecnego stulecia (w pewnych kołach głosi się negację Boga i religii), po czasach entuzjazmu dla sekularyzacji, po okresie deklaracji ideologów marksistowskich o nieuniknionym zaniku religii (to ideologia marksistowska zanika a nie religia), jawi się coraz częściej poszukiwanie "świętego", poszukiwanie Boga. Budzi się jakaś świadomość religijna. Rozczarowany wielu mirażami dobrobytu materialnego, nieograniczonej wolności, również społecznej człowiek zwraca się ku innym wartościom, budzi się religijnie. Bóg, wielkie tradycje religijne ludzkości, poszukiwanie sensu życia i śmierci, miejsca człowieka we współczesnym świecie, wartości etyczne - stają się problemami istotnymi współczesnej ludzkości. Jawi się pragnienie życia prawdziwego, autentycznego i przeczucie tego, co Artur Rimbaud w swym dziele Une saison en enfer (Jeden dzień w piekle) nazywa "prawdziwym życiem, które znajduje się poza ziemią (gdzie indziej)". Byłoby nieroztropnością nadawanie tym poszukiwaniom charakteru specyficznie chrześcijańskiego. Bowiem ci poszukujący kierują się często ku świętemu "błędnemu", ku sektom mniej lub bardziej egzotycznym, ku astrologii, kultowi szatana itp. Mimo wielorakich błędów, jakie cechują tę pogoń za "świętym", ten ogromny potencjał religijny, który budzi się w ludzkości, z trudem toruje sobie drogę do Kościoła, a to bez wątpienia ze względu na brak wrastania chrześcijaństwa w kurturę obecnych czasów. Tu właśnie tkwi wyzwanie dla Kościeła, które dobrze rozumie Jan Paweł II powracając tak bardzo często w swych przemówieniach do problemu inkulturacji. Brak też współczesnym chrześcijanom postaw koniecznych do spotkania się autentycznego ze świętością, z Bogiem: brak im dyspozycyjności do milczenia, do skupienia, do słuchania, pokory, modlitwy, podjęcia ascezy. Brak im mistyki. Nie można jednak nie podkreślić, że w wielu krajach "starego" chrześcijaństwa (Europa), budzi się także poszukiwanie tego, co duchowe, poszukiwanie na serio i autentyczne i to zarówno na płaszczyźnie indywidualnej, jak i w grupach. Ujawnia się ono w masowych spotkaniach wiernych (np. wokół pielgrzymującego Papieża, na kongresach eucharystycznych), w licznych pielgrzymkach (np. na Jasną Górę), w zainteresowaniu kwestiami teologicznymi, w poszukiwaniu możliwości pogłębiania wiary i modlitwy, w odkrywaniu świętych "starych" i "nowych", jak np. św. Franciszek z Asyżu, czy św. Maksymilian Kolbe, w fascynacji wielkimi osobowościami religijnymi czasów obecnych: bratem Rogerem Schutzem, Matką Teresą z Kalkuty, Janem Pawłem II, kard. Stefanem Wyszyńskim, ks. Jerzym Popiełuszko... Ta fascynacja osobowościami religijnymi obejmuje także wielkich mistyków. Nie tylko uznanych za takich przez Kościół (św. Teresa Wielka, św. Jan od Krzyża), ale i tych, co do których Kościół się nie wypowiada. Żeby wymienić tylko Martę Robin, stygmatyczkę i mistyczkę francuską (zm. w roku 1981), Don Stefano Gobbi, obecnie działającego kapłana włoskiego. Z dziewiętnastowiecznych zaś Annę Katarzynę Emmerich, stygmatyczkę i wizjonerkę niemiecką. Zainteresowanie osobą, wizjami i objawieniami Anny Katarzyny nie tylko nie ustaje, ale jeszcze się wzmaga. Powstają coraz to nowe stowarzyszenia popularyzujące jej postać i jej opowiadanie dotyczące szczególnie poczęcia, narodzin, nauczania, oraz Męki i Śmierci Chrystusa Pana, oraz Jego Najświętszej Matki Maryi. ŻYCIE ŚWIĄTOBLIWEJ ANNY KATARZYNY EMMERICH Anna Katarzyna Emmerich urodziła się 8 września 1774 r. we wsi Flamske niedaleko miasta Koesfełd, w Westfalii. Jeszcze w tym samym dniu została ochrzczona w kościele parafialnym w Koesfełd. Jej rodzicami byli Bernard Emmerich i Anna z d. Hillers. Mieli dziewięcioro dzieci, Anna Katarzyna była piątym z nich. Ojciec bardzo pobożny i uczciwy, ciężko pracował na utrzymanie tak licznej rodziny. Również pobożną i cnotliwą kobietą była matka Anny Katarzyny, która często mówiła: "Panie jak Ty chcesz, a nie jak ja chcę", albo: "Panie, udziel mi cierpliwości, a potem uderzaj mocno". Od takich rodziców Anna Katarzyna otrzymała prawdziwie chrześcijańskie wychowanie. Chociaż słabowita, już od najmłodszych lat musiała ciężko pracować. Cicha i zamknięta w sobie, mimo wesołego usposobienia i nadzwyczajnych zdolności umysłu, często była krytykowana przez rodziców. Ona sama tak wspomina: "Ponieważ mnie rodzice często ganili, zaś nigdy nie chwalili, chociaż nieraz słyszałam, jak inni rodzice dzieci swoje chwalili, przeto uważałam się za najgorsze dziecko na całym świecie, a nieraz bardzo się lękałam, bo zdawało mi się, że zapewne Panu Bogu się nie podobam". Mając siedem lat Anna Katarzyna przystąpiła razem z innymi dziećmi po raz pierwszy do Spowiedzi św. Tak gorliwie się do tej uroczystości przygotowywała i tak głęboki i szczery żal czuła, że w drodze do kościoła zemdlała. Inne dzieci, które ją bardzo kochały, musiały ją zanieść do kościoła. Odkąd Anna umiała już rozpoznać różnicę pomiędzy złem a dobrem, wszystkimi zdolnościami, myślami i skłonnościami dążyła wyłącznie do dobra najwyższego i do celu ostatecznego. Jednak podczas tej pierwszej Spowiedzi św. tak żałowała za popełnione grzechy, że zaczęła głośno płakać i musiano ją od konfesjonału odprowadzić. Kiedy pierwszy raz przystępowała do Komunii św., na nowo oddała się zupełnie i wyłącznie Panu Bogu. Jej życie było odtąd pełne nieustannego zaparcia się samej siebie. Mając dwanaście lat Anna Katarzyna rozpoczęła służbę u spowinowaconego z nią gospodarza, również zamieszkałego we Flamske. Tu pracowała-przez trzy lata. Żona gospodarza złożyła później o Annie Katarzynie takie świadectwo wobec Władzy Duchownej: "Gdy Anna Katarzyna miała lat dwanaście lub trzynaście, mieszkała w moim domu i pasła krowy. Była dla wszystkich domowników grzeczną i uprzejmą, i nigdy nie spostrzegłam u niej nic takiego, co by na naganę zasługiwało. Nigdy nie szukała zabawy, ale chętnie chodziła do kościoła. Była bardzo pobożną, bardzo pilną, wierną i skromną. O każdym wyrażała się dobrze, zaś o sobie mawiała, że nie chce mieć dobrze na tym świecie. Miała bardzo dobre serce i pościła wiele, wymawiając się, że jeść się jej nie chce. Pragnęła wstąpić do klasztoru. Ilekroć jej to odradzałam, odpowiadała: "O tym nie mówcie więcej, albowiem nie będę dłużej przyjaciółką waszą. To uczynić muszę i też uczynię!" Anna Katarzyna bardzo wcześnie uczyniła ślub, że poświęci się Panu Bogu przez życie zakonne. Chcąc zarobić pieniądze potrzebne do wstąpienia do klasztoru, przyjęła pracę u pewnej szwaczki w Koefeld; jednak miłosierdzie jej dla ubogich było tak wielkie, że cały swój zarobek oddawała ubogim. Później zaczęła służbę u organisty Soentgena, aby nauczywszy się gry na organach, tym łatwiej otworzyć sobie wstęp do klasztoru. W domu Soentgena panowało takie ubóstwo, że Anna Katarzyna z litości nie tylko spełniała wszystkie prace służebnej, ale nadto dawała wszystko, co miała. Na organach nie grała nigdy. Wreszcie w roku 1802 przyjęto ją razem z córką organisty, Klarą Soentgen, do klasztoru Augustianek w Duelmen. Ukończywszy rok nowicjatu, po wielu próbach i cierpieniach, Anna Katarzyna złożyła śluby dnia 13 listopada 1803 r. Złożyła je z niewymowną radością, która się także na zewnątrz objawiała; jakby światłość nadzwyczajna ją ogarnęła. Sama później mówiła "Oddałam się zupełnie niebieskiemu Oblubieńcowi mojemu, a On czynił ze mną według woli Swojej". Odtąd starała się być godną Oblubienicą Króla niebieskiego, ćwicząc się we wszystkich cnotach, potrzebnych do życia zakonnego. W przyległych budynkach klasztoru mieszkał wówczas kapłan francuski, Abbe Lambert, który nie chcąc złożyć owej osławionej przysięgi na konstytucję, musiał ojczyznę opuścić. Zajął się on Anną Katarzyną, pomagając jej we wszystkim. W grudniu 1811 r. zniesiono klasztor agnetenbergski. Anna Katarzyna na wieść o tym, jak sama wspomina: "Tak zachorowałam, że wszystkie zakonnice sądziły, iż umrę. Wtedy ukazała mi się Matka Boska, mówiąc: jeszcze nie umrzesz, jeszcze wiele o tobie mówić będą, ale nie bój się! Jakkolwiek ci powodzić się będzie, zawsze doznasz pomocy". Inne zakonnice powoli klasztor opuszczały, Anna Katarzyna, ze względu na chorobę pozostała w klasztorze do wiosny następnego roku. Później wyprowadziła się razem z księ- 10 dżem Lambertem do domu wdowy Roters w Duelmen. Tu bardzo ciężko zachorowała. Ponieważ sądzono, że umrze, zawołano do niej dominikanina Ojca Limberga. Wkrótce jednak znowu powróciła do zdrowia, zaś Ojciec Limberg został odtąd jej stałym spowiednikiem aż do śmierci. 29 grudnia r. 1812 pokazały się na rękach, nogach i piersiach Anny Katarzyny stygmaty, czyli znamiona ran Jezusowych. Sama nie chciała o nich nikomu nic mówić. Rany te zauważyła córka gospodyni i tajemnica się wydała. Na wniosek ks. dziekana Reusing, proboszcza w Duelmen, lekarze Wese-ner i Krauthausen, razem ze spowiednikiem Anny Katarzyny, dokonali odpowiednich badań. Ich zaś wyniki dnia 25 marca 1813 r. przedstawili Władzy Kościelnej. Już po trzech dniach do Duelman przyjechał ówczesny monas-terski wikariusz generalny (później znany jako arcybiskup Klemens August von Droste zu Vischering), w towarzystwie ks. Overberga i lekarza von Druffel, by dokonać ponownych badań. Badania, podczas których Anna Katarzyna musiała skrupulatnie przedstawić swe wewnętrze i zewnętrzne przeżycia, trwało dłużej niż kwartał. W ich wyniku stwierdzono rzeczywistość stygmatów i ich nadprzyrodzony charakter, ale prócz tego wyszło na jaw niezmienne posłuszeństwo Anny Katarzyny oraz jej heroiczna cierpliwość. W sześć lat potem władza świecka, chcąc zdemaskować rzekome oszustwo, także zarządziła bardzo ostre i bardzo nieprzyjemne badanie. Anna Katarzyna została przeniesiona do obcego domu i przez 22 dni poddana najściślejszemu badaniu, którego wynik był taki, że sędziowie na wzór owych stróży grobu Chrystusowego, wbrew swej woli, rzeczywistą i niewątpliwą wyznać musieli prawdę, że stygmaty Anny ani za pomocą oszustwa, ani w żaden nienaturalny sposób powstać nie mogły. W październiku 1813 r. Anna Katarzyna przeniosła się wraz z ks. Lambertem do domu piekarza i piwowara Limberga, brata jej spowiednika. Tu poznała dra Wesenera, który odegrał bardzo ważną rolę w jej życiu. Jego wiernym opisom zawdzięczamy wiadomości o bardzo ważnych w jej życiu zdarzeniach. Jeszcze większe znaczenie miało przybycie do Duelmen w roku 1818 sławnego poety Klemensa Brentano. Był on narzędziem wybranym przez Boga do spisania wszystkich jej objawień. Spełnił to zadanie jak najsu-mienniej. Sama Anna mówiła: "Wiem, że już dawno bym umarła, gdyby nie ten pielgrzym (Klemens Brentano) wszystko musiał ogłosić. On wszystko musi spisać, albowiem prorokowanie (opowiadanie wizji) jest moim zadaniem". 11 Cnoty charakteryzujące postać Anny Katarzyny Emmerich Anna Katarzyna już od pierwszych łat młodości oddała się zupełnie i wyłącznie Panu Bogu. Overberg tak o niej pisze: "Począwszy od lat dziecięcych, nigdy nie doznawała najmniejszego poruszania zmysłowości. Nigdy też nie potrzebowała oskarżać się o grzech nieczystości, chociażby myślą popełniony. Zapytana wobec Władzy skądby pochodziła ta wolność od wszelkiej pokusy przeciwko cnocie czystości, przyznała, że umartwiając się od najmłodszych lat i statecznie wszystkie inne skłonności i zachcianki zwyciężając, wszystkie grzeszne serca popędy przytłumiła, zanim one jeszcze w niej się odezwały". Anna Katarzyna bardzo kochała bliźnich. Od dziecka pomagała, jak tylko mogła, biednym. Widząc dzieci chore lub płaczące, prosiła Boga, by ją ową chorobą lub owymi boleściami nawiedził, zaś innych od tych cierpień uwolnić raczył. Zawsze Pan Bóg ją wysłuchał. Spostrzegłszy u innych dzieci jakiekolwiek wady, prosiła Boga, by je naprawił, na nią zaś, zamiast na winnych, pokutę nałożyć raczył. Kiedy później musiała wyznać, skąd, będąc dzieckiem, takie prośby zanosiła do Boga, odpowiadała: "Nie umiem powiedzieć, kto mnie tego nauczył, ale poczucie litości tego wymaga. Zawsze czułam, że wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Jezusie Chrystusie, więc też jak palec mej ręki bolały mnie cierpienia bliźniego. Już w latach dziecięcych uprosiłam sobie choroby innych... ". Wielką i wytrwałą była gorliwość Anny Katarzyny w umartwianiu siebie. Overberg pisze: "Była mocno przekonaną, że nie umartwiając się, nie można zupełnie i wyłącznie oddać się Panu Bogu". Oczy umartwiała spuszczając je ku ziemi, lub też odwracając się, ilekroć mogła patrzeć na przedmioty podniecające ciekawość. Ilekroć coś nowego i zajmującego mogła słyszeć, myślała sobie: "Nie, z miłości ku Bogu nie chcę tego słyszeć". Umartwiała język, nie mówiąc tego, co by chętnie była wypowiedziała, nie jedząc potraw takich, które by jej najlepiej smakowały. Ciało swoje umartwiała pokrzywami, powrozami i paskami, jakie zwykle nosili pokutnicy. "Nim wstąpiła do klasztoru, pisze dalej Overberg, więcej surowych środków używała niż później, ponieważ wtedy nie wiedziała jeszcze, że tego bez zezwolenia spowiednika czynić nie wolno. Takimi ostrymi środkami, o których mimochodem opowiadała, były: łańcuchy i powrozy, którymi się krępowała, spódnica z najgrubszej materii, którą sobie sama sporządziła". Jeszcze będąc dzieckiem, Anna Katarzyna modliła się często wśród nocy, a modliła się godzinami, nieraz pod gołym niebem, wśród ostrej zimy. Gdy do niej, złożonej ciężką chorobą, w r. 1812 po raz pierwszy wezwano Ojca Limberga, by ją zaopatrzył 12 Sakramentami św., musiała się przyznać, że nosiła na ciele obręcz z drutu i szkaplerzwłosiany; Ojciec Limberg rozkazał jej zdjąć tak jedno, jak drugie. Ostre narzędzia, którymi Annie Katarzynie umartwiać się zakazano, zastępowała heroiczną cierpliwością, z jaką ponosiła największe wewnętrzne i zewnętrzne cierpienia aż do śmierci. Chętne znoszenie umartwień, krzyża, hańby i pogardy dla Boga, widocznym jest dowodem, iż wizje i objawienia takich osób pochodzą od Boga. Tak uczą wyraźnie: papież Benedykt XIV, Durantus, Gravina i inni. Anna Katarzyna posiadała ten nieomylny znak prawdziwej łaski. Także głęboka pokora jest nieomylnym dowodem prawdziwej łaski. Gdzie jest pokora, tam nie ma szatana. Życie Anny Katarzyny Emmerich odznaczało się zawsze głęboką pokorą. Każdy, kto do niej przychodził, musiał podziwiać jej prostotę, brak wszelkiej obłudy, jej otwartość i zaparcie się samej siebie. Dr. Wesener, słysząc o stygmatach Anny Katarzyny, poszedł do niej, by odkryć rzekome oszustwo. Wrażenie, jakiego tak przy tej sposobności, jak i później doznał, następującymi opisuje słowy: "Poznawałem w niej coraz jaśniej ową prostą, iście chrześcijańską duszę, co żyje w zgodzie ze sobą i z całym światem, ponieważ we wszystkim poznaje najświętszą wolę Bożą. Siebie uważała za gorszą od wszystkich innych ludzi, których też bardziej miłowała, aniżeli siebie... W obcowaniu z innymi była zawsze prostą i naturalną. Wstydziła się i martwiła bardzo, że nią tak bardzo się zajmowano, bo widziała w tym przyczynę większej trwogi i bojaźni. Jej pokorę szczególnie widać w dniu śmierci, opisanej przez spowiednika: "Pragnęła bardzo śmierci, a z serca jej wznosiły się w tym dniu często westchnienia: "Przyjdźże, o mój Jezu!" Pocieszałem ją, mówiąc, by się uspokoiła i razem ze Zbawicielem cierpiała, który przecież nawet łotrowi na krzyżu przebaczył. Wtedy odezwała się do mnie następującymi słowami: "Tak, ale wtedy nikt, ani nawet ów łotr na krzyżu wiszący, nie miał takiej odpowiedzialności, albowiem nie mieli tyle łask, ile my ich posiadamy. Jestem gorszą od łotra na krzyżu". Później mówiła: "Zdaje mi się, że nie mogę umrzeć, ponieważ wielu dobrych ludzi uważa mnie niesłusznie za dobrą. Niechaj Ojciec duchowny powie wszystkim, że jestem nędzną grzesznicą!". Prócz pokory odznaczała się także Anna Katarzyna posłuszeństwem: wobec rodziców, wobec przełożonych w klasztorze, wobec przepisów swej >więtej reguły. Tak samo posłuszna była później, po zniesieniu klasztoru, swemu spowiednikowi, Ojcu Limbergowi i przewodnikowi duchownemu erbergowi. Codziennie dawała dowody tego posłuszeństwa, nawet w rze- -zach najtrudniejszych, np. gdy jej dawano lekarstwo, sprawiające najsil- lejsze boleści. Także podczas ekstazy Anna Katarzyna słuchała rozkazów *ego spowiednika. "Jak wielkim i wzruszającym, pisze Brentano, jest jej 13 posłuszeństwo wobec rozkazu kapłana". Anna Katarzyna sama pewnego razu opowiadała w jaki sposób podczas zachwycenia pojmuje rozkazy. "Kiedy mam objawienie, albo też właśnie zajęta jestem zleconą mi pracą duchowną, wtedy często i nagle, jakby za pomocą pewnej dalekiej, czcigodnej i świętej siły, której na żaden sposób oprzeć się nie mogę, woła mnie ktoś znowu na powrót na ten świat ciemny. Słyszę słowo "posłuszeństwo".To słowo odbija się wprawdzie bolesnym echem o moje uszy, ale właśnie posłuszeństwo jest życiem i korzeniem, z którego wyrosło całe drzewo widzeń". Dar wizji i objawień Anna Katarzyna posiadała od młodości dar wizji i objawień. Za pomocą wlanej w nią władzy prorokowania nabrała bardzo jasnej znajomości prawd naszej świętej wiary. Widziała w niezliczonych obrazach całe dzieło odkupienia. Widziała przygotowanie tego dzieła w Starym Testamencie. Widziała życie Najświętszej Maryi Panny oraz życie, działalność, mękę i śmierć naszego Boskiego Zbawiciela. Ukazał się jej niezliczone razy Pan Jezus, Najświętsza Maryja Panna, święty Jan Chrzciciel, św. Augustyn i inni Święci Pańscy, ci, których relikwie święte posiadała. Ilekroć brała do ręki relikwie, albo gdy blisko niej się znajdowały, regularnie widziała życie, prace, mękę i śmierć tychże Świętych. Na uwagę zasługują także widzenia Anny Katarzyny odnoszące się do jej własnej osoby. Anna Katarzyna posiadała również dar przenikania serc ludzkich. Spowiednik jak i Brentano mogli się wiele razy przekonać, że przenikała ich myśli. Widziała ubóstwo i nędzę, widziała grzech i obłudę, panoszącą się na ziemi. Widziała zaś dlatego, by za pomocą modlitwy i dobrowolnych cierpień dopomóc, albo też, by miłosierdzie Boskie ludziom uprosić. Widziała przyszłość i ją przepowiadała. Poznawała wszystkie rzeczy święte, poświęcone i pobłogosławione, odróżniając je od rzeczy niepoświęconych i nieświętych. Posiadała niewymowne, żywe poczucie świętości, mocy i skuteczności charakteru kapłańskiego. Ilekroć kapłan przystępował do jej łoża, głowa jej, chociaż była chwila zachwycenia, mimo woli kierowała się za ruchem jego ręki. Odczuwała też całą moc i skuteczność błogosławieństwa kapłańskiego. Stygmaty Podobało się Panu Bogu świętość służebnicy Swojej i prawdziwość jej nadzwyczajnej łaski stwierdzić znakami pewnymi i widocznymi stygmatami- 14 Przede wszystkim głowa Anny Katarzyny Emmerich uwieńczona była znamionami korony cierniowej, jakby krwawymi kłodami. Wiadomo z jej własnych ust jak one powstały. "Mniej więcej cztery lata, nim wstąpiłam do klasztoru, byłam pewnego razu około godziny popołudniowej w kościele Jezuitów w Koesfeld, klęcząc na chórze przed krzyżem i modląc się jak naj-żarliwiej. Gdy byłam zatopioną w medytacji, zrobiło mi się naraz bardzo gorąco, a potem spostrzegłam, jak od ołtarza, z tabernakulum, w którym przechowywano Przenajświętszy Sakrament, Boski mój Oblubieniec stanął w postaci jaśniejącego młodzieńca przede mną. W lewej ręce trzymał wieniec z kwiatów, a w prawej koronę cierniową. Miałam wybierać. Wybrałam koronę cierniową. Włożył mi ją na głowę, ja zaś wcisnęłam ją sobie jeszcze mocniej. Potem zniknął. Ja zaś, czując straszny ból głowy, znowu odzyskałam przytomność. Musiałam zaraz wyjść z kościoła, gdyż kościelny już dawno kościół chciał zamknąć... Nazajutrz część głowy nad oczami i koło skroni aż do lic bardzo nabrzmiała, wskutek czego strasznie cierpiałam. Ból i nabrzmienie często się powtarzały, trwając kilka dni i nocy. Dopiero wtedy spostrzegłam, że krew z głowy mojej sączy, gdy towarzyszki mnie upomniały, ażebym nową założyła opaskę, gdyż na tej, którą noszę, pełno jest plsrn, jakby od rdzy. Nie przyznałam się do przyczyny tych plam. Wziąwszy nową opaskę, tak ją sobie zawiązałam, iż aż do chwili wstąpienia do klasztoru nikt już więcej tych plam nie spostrzegł, a nawet będąc w klasztorze, tylko jedna osoba te plamy wprawdzie widziała, lecz zachowała milczenie". Później odkryto rany dookoła głowy, odkryto je razem z innymi ranami. 0 tych ranach pisze pobożny hrabia Stolberg, który w lipcu 1813 r. w towarzystwie ks. Overberga odwiedził Annę Katarzynę: "Overberg prosił ją, by wyjęła ręce spod chusty, pod którą je zwykle ukrywała. Był to piątek. Krew z owej korony, wyciśniętej naokoło głowy, mocno się sączyła. Zdjęła czepek 1 chustę. Czoło i głowa wyglądały jakby cierniami wielkimi pokłute; jak najwyraźniej można było widzieć świeżą krwią napełnione rany, a nawet krwawy wianek pokazał się naokoło głowy. Żaden malarz nie mógł był namalować tych ran tak naturalnie". 29 grudnia 1812 r. pokazały się stygmaty na ciele Anny Katarzyny. Co się zaś w jej sercu podczas tej stygmatyzacji działo, opowiada sama w dzień św. Franciszka z Asyżu w 1820 r.: "Widziałam siebie samą oraz rany na moim iele. Zdawało mi się, że sama znajduję się w pokoju u Rotersów. Było to jrzy dni przed Nowym Rokiem, mniej więcej o godzinie trzeciej po południu. Rozważałam właśnie mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił zestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu ran świętych. Leżałam na łóżku, mając ramiona rozsze- ne. Ogarnęło mnie jakieś słodkie uczucie, a przede wszystkim niesły- 15 chanie tęskniłam za ranami Jezusa. Nagle ogarnęła mnie jakaś światłość, przybliżając się do mnie ukosem z góry. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe i przezroczyste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Z ran jaśniejsze wychodziło światło, niż z Ciała, a było tych ran pięć. Czułam się najszczęśliwszą, chociaż serce mnie bolało. Jednak słodycz ogarnęła to serce, pragnęłam gorąco cierpieć razem z Jezusem. To pragnienie rosło z każdą chwilą. Coraz większe w sercu moim powstawało pożądanie ran Jezusowych. Wtem najpierw z rąk, potem z boku, potem z nóg Ciała trojakie jaśniejące czerwone promienie, jakby strzały uderzyły ręce moje, bok i nogi. Długo tak leżałam, nie wiedząc, co się ze mną dzieje. Wreszcie dziecko gospodyni ręce moje na dół mi spuściło. Wyszedłszy z pokoju, opowiadało domownikom, iż sobie ręce aż do krwi zraniłam. Prosiłam wszystkich, by milczeli. Znamię krzyża na piersiach już miałam dawniej, mniej więcej od dnia uroczystości św. Augustyna. Klęczałam wtedy z rozszerzonymi ramionami, podczas gdy Oblubieniec mój to znamię na piersiach mi wycisnął. Otrzymawszy je, uczułam wielką zmianę w ciele moim. Czułam, że krew w żyłach zupełnie inaczej płynie, sprawiając mi straszne boleści. Tylko w stronę owych ran płynie". Klemens Brentano tak pisze o zewnętrznej właściwościach stygmatów: "W piątek 9 października 1818 r. widziałem z grozą wszystkie stygmaty. Spowiednik Anny Katarzyny życzył sobie, iżbym, obejrzawszy je, mógł dać 0 nich prawdziwe świadectwo. Znamię w prawym boku straszne robi wrażenie. Jest ono mniej więcej 3 i pół cali długie. Prócz podwójnego krzyża w kształcie widelca na kości piersiowej, widziałem w okolicy żołądka ranę, wyobrażającą krzyż łaciński, szeroki jak wielki palec, a z tej rany nigdy nie sączy się krew, tylko woda. Widziałem dzisiaj także krew płynącą z ran na nogach. Okropna to rzecz patrzeć na to mizerne, wynędzniałe ciało, w tak cudowny sposób opatrzone pieczęciami. Na to ciało, co tylko rękoma i nogami poruszać może, co ani stać, ani też siedzieć nie może. Na to ciało, którego głowa uwieńczona jest znamieniem korony cierniowej, a na twarzy wyraz pełen miłości i uprzejmości się odbija, na te usta, z których tak wiele słów pociechy, pomocy i chwały Bożej pfynie. Stojąc nad łożem tej świątobliwej, nie przez ludzi, lecz przez samego Boga, przez anioła i Świętych od pierwszej młodości kształconej duszy, dopiero poznaję, czym jest Kościół św. 1 co to znaczy, należąc do Kościoła, ubiegać się o Świętych obcowanie". Oprócz wymienionych urzędowych badań i świadectw, jeszcze inne okoliczności dowodzą prawdy nadprzyrodzonego charakteru tych stygmatów. Od chwili bowiem, kiedy te znamiona ukazały się na ciele Anny Katarzyny, nie mogła ona przyjmować pokarmu. Overberg poświadczył w maju 1813 r., że od mniej więcej pięciu miesięcy nic nie jadła. To samo potwierdza w październiku 1814 r. Dr. Wesener. "Sam muszę przyznać, tak pisze, że 16 wszelkich używałem sposobów, by wynaleźć coś takiego, co by Anna Katarzyna jeść mogła, nie oddając tego od siebie, lecz na próżno! Gdybym mimo to był omamiony, musiałbym wyprzeć się wszystkich moich zmysłów zewnętrznych i wewnętrznych. Zresztą otaczają chorą bez ustanku takie osoby, które spostrzegłszy coś choć trochę dwuznacznego lub podejrzliwego, natychmiast z największą radością wszystko by wyjawiły". Za zjawisko nadzwyczajne trzeba również uznać, że krew z głowy i rąk zawsze w tę samą spływała stronę, co krew ofiarowanego za nas Najświętszego Ciała Jezusowego. Tak np. z dłoni płynęła do pulsu, z ran znajdują eych się na nogach, do palców, z czoła i skroni spływała krew na twarz i kość nosową nawet wtedy, gdy chora leżała. Oprócz tego rany zawsze były czyste i świeże, bez ropy. Cieczenie krwi nie następowało w regularnych odstępach czasu, np. w tylko w każdy piątek. Krew lała się z ran w czasie, w którym Kościół obchodzi pamiątkę męki Pańskiej, a więc w każdym roku w innym czasie. Stąd widocznym było, że tutaj nie rządziły prawa natury, lecz prawa nadprzyrodzone. Wreszcie trzeba zwrócić szczególną uwagę na to, że Anna Katarzyna tych znamion zewnętrznych nigdy sobie nie życzyła, że one były dla niej źródłem niewymownych cierpień aż do śmierci. Były one przeinaczone dla świata, na dowód, że pochodziły od Boga. Bowiem według pięknych słów Klemensa Brentano, Anna Katarzyna "posłaną była na niewierną czasu pustynię, by opieczętowana znakami ukrzyżowanej miłości, świadczyć o prawdzie tej miłości Boskiej". Błogosławiona śmierć Anny Katarzyny Zasadniczym znamieniem prawdziwej łaski jest błogosławiona śmierć jakiejś osoby. Świątobliwy biskup Alfons Jaen, eremita augustiański i towarzysz św. Brygidy, w przedmowie do dzieła "O widzeniach św. Brygidy" tak pisze: "Dalszym dowodem, że wizje pochodzą od Boga, a nie od szatana, jest chwalebna i obfitująca w cnoty śmierć osoby miewającej wizje". Ten sam znak dostrzega się u Anny Katarzyny Emmerich. Rozpoczęła ona rok 1824 wśród najboleśniejszych cierpień, które ponosić musiała za Kościół, a przede wszystkim za konających. "Cierpi ona, pisze Brentano, wskutek febry, boleści podagrycznych i kurczowych, lecz bez ustanku dusza jej zajęta Kościołem i konającymi. Spowiednik jej sądzi, że wnet skończy, bowiem podczas wizji powiedziała głosem poważnym: "Nie mogę nowej przyjąć pracy. Stoję nad brzegiem". 27 stycznia namaszczono chorą Olejem św. 9 lutego po raz ostatni przyjęła Komunię św. W tym też dniu umarła. Po południu śmierć się zbliżyła. 17 Kiedy do niej przystąpiła siostra Gertruda, prosząc o przebaczenie, odpowiedziała konająca: "Nie ma żadnego na ziemi człowieka, któremu bym nie przebaczyła". Przejęta tęsknotą za Oblubieńcem swoim, często wzdychała: "Przyjdź już, o mój Jezu!" Spowiednik ją pocieszał, podawając jej często krzyż do ucałowania. Zawsze ustami szukała nóg, nigdy nie dotykając ani głowy, ani też piersi wizerunku. Strasznie w tym dniu dokuczało jej pragnienie. Jeden z przyjaciół, modlący się na klęczkach u stóp jej łoża, miał to szczęście, iż mógł podać jej kilka razy wody. Raz położyła na pierzynę swą rękę, na której piętna ran Chrystusowych nadzwyczajnym odbijały się blaskiem. Ów przyjaciel uchwycił tę rękę. Była zimna; kiedy zaś w sercu swoim zapragnął od niej jakiegoś znaku pożegnania, Anna Katarzyna uścisnęła lekko jego rękę. Na jej twarzy jaśniały czystość i spokój, a zarazem powaga i godność. Można ją było porównać z zapaśnikiem, który po długich i pełnych męstwa usiłowaniach upada w chwili, kiedy już korona chwały mu się uśmiecha i umiera wśród zwycięstwa. Wieczorem o godzinie ósmej wyspowiadała się jeszcze raz, po czym rzekła do spowiednika: "Teraz tak jestem spokojną i takie mam zaufanie, jakobym nigdy najmniejszego nie popełniła grzechu". Spowiednik odmawiał modlitwy za konających. Westchnęła kilkakrotnie: "O Panie! dopomóż! Dopomóż, Panie Jezu!" To były ostatnie jej słowa. Anna Katarzyna Emmerich, wizjonerka z Duelmen pozostawiła po sobie opowiadanie swoich widzeń, spisane ręką Klemensa Brentano. Dotyczą one tajemnic Starego Przymierza, poprzez które Bóg przygotował przyjście na świat Jezusa Chrystusa w ludzkim ciele. Obejmują też objawienia związane z Niepokalanym Poczęciem Matki Najświętszej, Jej życiem aż do powrotu z Egiptu do Nazaretu, po ucieczce przed Herodem. Dają dokładny opis publicznej działalności oraz bolesnej Męki, Śmierci, Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Chrystusa, oraz śmierci Jego Matki Maryi i Jej chwalebnego wniebowzięcia. Obejmują wreszcie działalność i śmierć Apostołów, oraz naukę o cudach i objawieniach. SŁOWO O KLEMENSIE BRENTANO Klemens Brentano urodził się 8 września 1778 r., jako syn kupca włoskiego z okolic Mediolanu, który przywędrował do Niemiec i osiedlił się we Frankfurcie nad Menem. Nie otrzymał ani starannego wykształcenia, ani też wychowania. Jego życie moralne pozostawiało wiele do życzenia. Po śmierci ojca Klemens Brentano studiował na kilku uniwersytetach, ale żadnego nie ukończył. Ostatecznie wybrał zawód literata, pisząc poezje, wiele powieści, dramaty. Niektóre z nich cechuje nawet odejście od ideałów moralności chrześcijańskiej. W wirze życia zaniedbał się też pod względem religijnym, co powoli doprowadziło go do niewiary. Jednak była to dusza na wskroś religijna, szukająca prawdy i tęskniąca za życiem cnotliwym. Swoje nawrócenie Klemens Brentano zawdzięcza Annie Katarzynie Emmerich, która prosząc Chrystusa objawiającego się jej o wskazanie jej człowieka, który mógłby spisać jej widzenia, ujrzała go w jednym z widzeń, ale z poleceniem, że powinna go swoimi modlitwami i pokutą pozyskać ' przygotować. Anna Katarzyna wyprosiła mu łaskę nawrócenia, co nastąpiło pod koniec lutego 1817 r. w Berlinie, gdzie Brentano wówczas mieszkał i gdzie odbył spowiedź generalną i przystąpił do Komunii świętej. Klemens Brentano po raz pierwszy zetknął się z Anną Katarzyną w rok później, zupełnie przypadkowo (chociaż wcześniej był namawiany przez swego brata Krzysztofa). Zapragnął odwiedzić swojego przyjaciela ks. Seilera, profesora teologii moralnej, późniejszego biskupa Regensburga. Nie zastał go w domu. Powiedziano mu, że bawi prawdopodobnie w Duelmen, u słynnej stygmatyczki. Po krótkim namyśle udał się do Duelmen. Gdy stanął przed Anną Katarzyną, ta rozpoznała w nim człowieka, który miał być jej sekretarzem i spisać widzenia. Za radą ks. Seilera Klemens Brentano osiedlił się w Duelmen i prawie codziennie odwiedzał Annę Katarzynę. Przez jakiś czas stygmatyczka przy- 19 gotowywała go do roli, jaką miał spełnić, ucząc go o Kościele Katolickim. Klemens Brentano spisywał opowiadania Anny Katarzyny najdokładniej jak to było możliwe, opracowywał zapiski i odsyłał je wizjonerce. Ona zaś poprawiała wszystkie niedokładności. Trwało to pięć lat, za zgodą władzy kościelnej. Umarł 28 lipca 1842 roku, gdy wszystkie opisy widzeń Anny Katarzyny Emmerich uporządkował i przygotował do druku. Po nawróceniu Klemens Brentano (pielgrzym, jak go nazywała Anna Katarzyna) wiódł życie nadzwyczaj pobożne. Codziennie uczestniczył we Mszy św. i odmawiał z domownikami różaniec. Co tydzień (taki był przepis prawny) spowiadał się i przystępował do Stołu Pańskiego, oraz odprawiał drogę krzyżową. Żył ubogo, choć był człowiekiem zamożnym. Był hojny dla ubogich, nieszczęśliwych, załamanych. STWORZENIE ŚWIATA WSTĘP Anna Katarzyna tak opowiadała o tym, co widziała podczas zachwycenia, będąc jeszcze małym dzieckiem : "Rozważając w piątym czy szóstym roku życia pierwszy artykuł Składu Apostolskiego" "Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi", różne obrazy o stworzeniu nieba i ziemi stanęły mi przed oczyma. Widziałam upadek aniołów, stworzenie świata i raju, Adama i Ewy, oraz grzeszny ich upadek. Sądziłam, że każdy człowiek widzi to tak samo, jak wszystkie inne przedmioty i dlatego też opowiadałam o tym śmiało rodzicom, rodzeństwu i przyjaciółkom; wreszcie jednak spostrzegłam, że się ze mnie śmiano, pytając mnie, czy posiadam może książkę, w której to wszystko jest opisane. Wtedy ani słówkiem więcej o tych rzeczach nie wspomniałam, sądząc, że nie godzi się zapewne o tym mówić. Miewałam te widzenia w nocy i we dnie, w polu, w domu, chodząc, pracując, wśród rozmaitych zatrudnień. Kiedy razu pewnego, bez najmniejszego podstępu, o Zmartwychwstaniu Pana Jesusa inaczej mówiłam, tj. z pewnością i w przekonaniu, że każdy inny tak samo tę tajemnicę pojmować musi, jako ja ją pojmowałam, nie wiedząc wcale, że ten sposób pojmowania szczególnym jest moim przywilejem; inne dzieci, dziwując się temu, wyśmiały mnie i oskarżyły przed nauczycielem, który mnie surowo upomniał, bym sobie w przyszłości podobnych urojeń nie robiła. Miewałam jednak te wizje dalej, a patrzyłam na nie jak dziecię, które przypatruje się obrazom i tłumaczy je na swój sposób, nie troszcząc się o to, co ten lub ów obraz przedstawia. Ponieważ zaś częściej widziałam, że te same przedmioty na obrazach Świętych w Piśmie świętym były przedstawiane w najrozmaitszy sposób, lecz bez najmniejszego uszczerbku dla wiary mojej, więc uważałam te wizje moje za książkę z obrazkami, a przypatrując się tej książce jak najspokojniej, wzbudzałam następującą dobrą intencję: wszystko na większą chwałę Bożą. W sprawach duchowych wierzyłam jedynie w to, co Pan Bóg objawił i przez Kościół Swój święty do wierzenia podaje, czy tam wyraźnie napisane lub nie napisane było. Nigdy też w to, co w zachwyceniu widziałam, 21 nie wierzyłam tak, jak widziałam. Patrzyłam na wszystko tak samo, jak przypatrywałam się rozmaitym żłóbkom, które jakkolwiek były rozmaite wcale mi nie przeszkadzały; w każdym bowiem żłóbku cześć oddawałam tej samej- Boskiej Dziecinie. Tak samo też rzecz się miała z owymi obrazami przedstawiającymi stworzenie nieba, ziemi i człowieka; patrząc na nie, oddawałam cześć Panu Bogu Wszechmogącemu, Stwórcy nieba i ziemi. 1. Upadek aniołów Najpierw widziałam przestwór pełen światłości; a w tym przestworze, jako kulę jeszcze bardziej lśniącą, podobną do słońca i leżącą w słońcu, widziałam - tak mi się zdawało - jedność w Trójcy. Nazwałam to wszystko zgodą, a widziałam z niej jakoby skutek; w tym powstaty pod ową kulą -jakoby w sobie leżące - jasne koła, pierścienie i chóry aniołów, niezmiernie jaśniejących, potężnych i pięknych. To morze światłości leżało jak słońce pod owym wyższym słońcem. Z początku wszystkie te chóry wychodziły z owego wyższego słońca jakoby w zgodzie i miłości. Naraz spostrzegłam, że jedna część tych wszystkich kół się zatrzymała, zatapiając się we własną piękność. Czuły własną rozkosz, widziały całą swą piękność, zastanawiały się, tylko sobą były zajęte. Najpierw wszystkie, przejęte uwielbieniem dla Boga, nie posiadały się od rozkoszy i radości; nagle jedna część, nie myśląc już o Bogu, zapatrzyła się we własną istotę. W tej chwili widziałam, jak inne chóry ich miejsca zajęły; nie widziałam jednak, czy ich ścigały, wychodząc z formy obrazu. Tamte stały spokojnie, zajęte sobą i spadły na dół, zaś te, które się nie zatrzymały, wstąpiły w ich miejsce, a to wszystko nastąpiło od razu. Po ich upadku widziałam na dole tarczę cienistą, jakoby ta tarcza była ich pomieszkaniem; poznałam, że wpadły w formę niecierpliwą. Przestrzeń, którą odtąd zajmowały, była daleko mniejsza od tej, którą będąc u góry, zajmowały, dlatego też wydawały mi się daleko więcej ścieśnione. Od chwili, kiedy będąc dzieckiem, widziałam, że owe chóry spadły, we dnie i w nocy bałam się ich działalności, mniemając zawsze, że światu wiele szkodzą. Zawsze około świata krążą; dobrze, że nie mają ciała, inaczej bowiem zaćmiłyby słońce i patrzylibyśmy na nie jako na ćmy słońca, a to byłoby straszne. Zaraz po upadku widziałam, że duchy, pozostałe wśród kół lśniących, korzyły się przed kołem Bożym, błagając, by to, co było upadło, znowu było naprawione. Potem widziałam poruszenie i działanie w całym kole światła Bożego, które dotąd stało spokojnie i, jak czułam, na tę prośbę czekało. 22 Po tej akcji chórów anielskich przekonałam się, że odtąd mocnymi zostać i już więcej rozlecieć się nie miały. Poznałam też, że taki przeciwko P°n zapadł wyrok odwieczny: walka miała trwać dopóty, dopóki chóry upadłe nie będą przywrócone. A ten czas wydawał się duszy mojej niezmiernie długim, prawie niemożliwym. Walka miała być na ziemi, zaś tam, u góry, żadnej nie miało być więcej walki, tak On postanowił. Po takiej pewności nie mogłam już więcej mieć litości nad szatanem, albowiem widziałam, że z własnej złej woli gwałtem upadł. Także na Adama nie mogłam się gniewać; zawsze też litowałam się nad nim, albowiem sądziłam, że to wszystko było przewidziane. 2. Stworzenie świata Zaraz po prośbie pozostałych chórów anielskich i po poruszeniu Bóstwa widziałam, jak około tarczy cienistej na dole, po prawej stronie, powstała ciemna kula. Teraz oczy zwróciłam bardziej ku tej ciemnej kuli na prawo od tarczy cienistej i zdawało mi się, jakoby się coraz bardziej powiększała; widziałam też jaśniejsze kropki wychodzące z masy i pokrywające ją, a tu i ówdzie występujące w szerszej, jasnej płaszczyźnie; zarazem widziałam postać odgraniczającego się lądu od wody. Potem widziałam na jasnych miejscach poruszenie, jakoby w nich się coś ożywiało. Widziałam też, jak na lądzie wyrastały rośliny, a wśród tych roślin widziałam żywe rojowisko. Ponieważ byłam dzieckiem, więc sądziłam, że te rośliny się poruszały. Dotychczas wszystko było szare, teraz stawało się coraz jaśniejsze, podobne do wschodu słońca. Było tak, jak jest na ziemi nad ranem i jakoby wszystko ze snu się budziło. Wszystko inne z obrazu zniknęło. Niebo było lazurowe, a słońce na nim przechodziło. Widziałam tylko jedną część ziemi oświeconą słońcem, a ta część była bardzo piękna, więc sądziłam, że to raj. Wszystkie zmiany na owej ciemnej kuli wydawały mi się, jakby wypływające z owego najwyższego koła Bożego. Kiedy słońce stanęło wyżej, wszystko wyglądało jak nad ranem, gdy się ze snu budzimy; był to pierwszy poranek, o czym żadna nie wiedziała istota. fty, jakoby już istniały od wieków, były niewinnymi. Gdy słońce szło wyżej, ^ostrzegłam, że drzewa i rośliny coraz wyżej wyrastały. Woda była jaśniejszą więtszą, wszystkie inne kolory były czystsze i jaśniejsze, wszystko było są dziś*"16 przyjemnym; nie by}° też żadnego śladu stworzeń takich, jakie >laJ- Wszystkie rośliny, kwiaty i drzewa inaczej wyglądały; teraz 23 wszystko wygląda jakby spustoszone i poprzekręcane, jakby zwyrodniałe. Często patrząc w naszym ogrodzie na rośliny i owoce, które w krajach północnych wydawały mi się wielkie, szlachetne i smaczniejsze jak np. aprykozy, myślałam sobie: czym te nasze owoce są w porównaniu z owocami krajów północnych, tym owoce krajów północnych, a nawet jeszcze gorsze, są w porównaniu z owocami raju. Widziałam też róże białe i czerwone, sądząc, że one oznaczają mękę Pańską i zbawienie. Widziałam także drzewa palmowe i wielkie, szerokie drzewa, rzucające cień na wzór dachu. Zanim widziałam słońce, wszystko wydawało mi się małym na ziemi, potem większym, a wreszcie bardzo wielkim. Drzewa nie stały gęsto. Z każdego rodzaju roślin, przynajmniej większych, widziałam tylko jedno a widziałam, że stały osobno, jak na zagonach w ogrodzie, podzielona na gatunki. Zresztą wszystko było zielone, a tak czyste i w takim porządku, że wcale nie przypominało, iż tutaj ręka ludzka czyściła i porządkowała. Pomyślałam sobie, jakże to wszystko piękne, bo jeszcze żadnych nie ma ludzi! Nie było jeszcze grzechu ani zburzenia. Tutaj wszystko zdrowe i święte; tutaj nic jeszcze nie sporządzane; tutaj wszystko czyste, chociaż nie czyszczone. Płaszczyzna, którą widziałam, była lekko pagórczastą i pokryta roślinami; w środku było źródło, z którego wypływały rzeki na wszystkie strony, a z tych rzek niektóre znowu jedna w drugą wpływały. W tych rzekach spostrzegłam najpierw ruch i żyjące zwierzęta; potem widziałam, jak te zwierzęta tu i ówdzie z krzewów, jakoby ze snu się budząc, wyglądały. Były oswojone i zupełnie inne, aniżeli dzisiaj; nawet w porównaniu do dzisiejszych zwierząt były jak ludzie: czyste, szlachetne, szybkie, miłe i łagodne. Trudno wypowiedzieć, jakimi były. Największej części zwierząt nie znałam. Widziałam słonia, jelenia, wielbłąda, a przede wszystkim nosorożca, którego także w arce widziałam, gdzie był miły i łagodny. Był krótszym od konia, także głowa jego była bardziej zaokrąglona. Nie widziałam żadnych małp, żadnych owadów i brzydkich zwierząt; myślałam sobie zawsze, że one są karą za grzechy. Widziałam wiele ptaków i słyszałam najmilszy tychże śpiew, jako nad ranem zwykle się słyszy; nie słyszałam jednak, iżby które zwierzę ryczało; nie widziałam też żadnego ptaka drapieżnego. 3. Adam i Ewa Widziałam, że Adam nie był stworzony w raju, lecz w okolicy późniejszej Jerozolimy. Widziałam, jak w postaci jaśniejącej i białej występował z żółtego pagórka, jakoby z formy. Świeciło słońce, a ponieważ byłam 24 dzieckiem, zdawało mi się, że to słońce światłością swoją wyprowadza Adama z pagórka. Wyglądał jakoby z ziemi, która była dziewicą, narodzony. Pan Bóg jej błogosławił i stała się matką. Nie wyszedł od razu ze ziemi, trwało to dłuższy czas. Leżał w pagórku, oparty na lewej ręce, ramię trzymając nad głową, a cienka mgła, jakby zasłona przezroczysta go okrywała. Widziałam figurę w jego prawicy i poznałam, że to była Ewa, którą Pan Bóg z niego w raju wyciągnął. Pan Bóg zawołał nań i zdawało się, jakoby się rozstąpił pagórek i oto Adam powoli wystąpił. Naokoło niego nie było drzew, tylko małe kwiaty. Także widziałam, że zwierzęta pojedynczo wychodziły ze ziemi, a potem dopiero samiczki z nich się wydzielały. Widziałam Adama przeniesionego daleko, do wysoko położonego ogrodu, do raju. Tutaj Pan Bóg przyprowadził do niego zwierzęta. Adam nazwał je po imieniu, a one towarzyszyły mu, igrając około niego. Wszystkie mu przed grzechem były posłuszne. Ewy jeszcze nie było. Wszystkie zwierzęta, którym dał imię, poszły z nim później na ziemię. Widziałam Adama w raju, niedaleko od źródła, stojącego pośrodku ogrodu, powstającego jakoby ze snu, wśród kwiatów i ziół. Jaśniał od światła, lecz korpus jego bardziej podobny był do ciała, aniżeli do ducha. Nie dziwił się niczemu, ani nawet sobie samemu; jakby do wszystkiego był przyzwyczajony, przechadzał się pomiędzy drzewami i zwierzętami, podobnie jak rolnik, oglądający swoje pola. Widziałam Adama na pagórku przy drzewie blisko wody, leżącego na lewej stronie, a lewą ręką opartego na brodzie. Pan Bóg zesłał sen na niego, a podczas tego snu był w zachwyceniu.Tymczasem Pan Bóg z prawej strony Adama wyjął Ewę i to z tego miejsca, na którym bok Jezusa otworzono włócznią. Widziałam, że Ewa była delikatną i małą; szybko rosła, aż wyrosła i stała się piękną. Gdyby rodzice nasi nie byli zgrzeszyli, wszyscy ludzie rodziliby się wśród snu tak przyjemnego. Rozstąpił się pagórek i widziałam u boku Adama powstającą skałę, jakoby z kamieni kryształowych; zaś u boku Ewy powstała biała dolina, pokryta delikatnym, białym pyłem urodzajnym. Gdy już Ewa była utworzona, widziałam, że Pan Bóg Adamowi coś dał lub raczej zrobił, że coś do nieg pomknęło. Zdawało mi się, że z Boga mającego postać ludzką, z czoła, ust, piersi i rąk wypływają strumienie światła, łączące się w jedną masę, która weszła w prawy bok Adama, z tego boku Pan Bóg wyjął Ewę. Tylko Adam to otrzymał, był to zarodek błogosławieństwa Bożego. W tym błogosławieństwie była troistość błogosławieństw, które Abraham otrzymał od anioła; jedno, co do formy to samo, lecz mniej jasne. Ewa stała przed Adamem, a Adam podał jej rękę. Byli jak dwoje dzieci, niewymownie piękni i szlachetni. Jaśnieli na całym ciele, a promienie jakby 25 przejrzystą zasłoną ich okrywały. Widziałam, że z ust Adama wychodził błyszczący, szeroki strumień światła, a czoło jego miało kształt poważnego oblicza. Około ust było słońce promienne, około ust Ewy nie było tego słońca. Serce wydawało mi się takim samym, jakie teraźniejsi mają ludzie, lecz piersi otoczone były promieniami, a w środku serca widziałam jaśniejącą chwałę, a w niej mały obrazek, jakoby trzymając coś w ręku. Zdaje mi się, że w ten sposób trzecia osoba w Bóstwie była uwydatniona. Widziałam także z jej rąk i nóg wychodzące promienie światła. Włosy jej spadały z głowy w pięciu warkoczach, dwa warkocze spadały ze skroni, dwa spoza uszu, jeden z tylnej części głowy. Zawsze miałam uczucie, że wskutek ran Jezusowych otworzyły się bramy ciała ludzkiego, które grzech pierwszych rodziców był zamknął i że Longinus, otwierając włócznią bok Jezusa, otworzył bramę odrodzenia na żywot wieczny. Dlatego też nikt nie wszedł do nieba, dopóki się ta brama nie otworzyła. Jaśniejące sploty światła na głowie Adama uważałam za jego obfitość, jego chwałę, jego wzgląd na inne wychodzące światła. Ta sama chwała uwydatnia się znowu w duszach i ciałach przemienionych. Włosy nasze są ową upadłą, zgasłą i zdrętwiałą chwałą, a jako nasze włosy mają się do promieni, taki też stosunek zachodzi pomiędzy naszym teraźniejszym ciałem a ciałem Adamowym przed upadkiem. Promieniste słońce około ust Adamowych odnosiło się do błogosławieństwa świętego potomstwa z Boga, który, gdyby pierwsi rodzice nie byli zgrzeszyli, działałby za pomocą słowa. Adam podał Ewie rękę; odszedłszy od owego miejsca pięknego, na którym powstała Ewa, przechadzali się po raju, patrząc na wszystko i ciesząc się wszystkim. Było to najwyższe miejsce w raju, wszystko tam błyszczało i jaśniało, bardziej aniżeli na innych miejscach. 4. Drzewo żywota i drzewo wiadomości Wśród jaśniejącego ogrodu widziałam wodę, a w tej wodzie rzekę, połączoną z jednej strony z lądem za pomocą grobli. Tak na wyspie jak na grobli było pełno pięknych kwiatów; zaś pośrodku wyspy stało piękne drzewo, wznoszące sie nad wszystkie inne, niejako opiekując się nimi. Grunt wyspy był korzeniem tego drzewa. Okrywało ono całą wyspę, a chociaż było bardzo szerokie, to czubek był zupełnie spiczasty. Gałęzie rozchodziły się prosto, a z tych gałęzi znowu nowe gałęzie jakby małe drzewka wznosiły się w górę. Liście były delikatne, owoce żółte leżały w liściastych łuszczkach jako pączek róży. Drzewo było podobne do cedrów. Nie przypominam sobie, 26 żebym przy owym drzewie widziała kiedykolwiek Adama lub Ewę, albo jakie zwierzę, natomiast widziałam tam przecudne, szlachetne, białe ptaszki, śpiewające w gałęziach tego drzewa. Było to drzewo żywota. Właśnie przed groblą, prowadzącą na wyspę, stało drzewo wiadomości. Pień był pokryty łuskami, jak u palmy, liście, które bezpośrednio z pnia wyrastały, były bardzo wielkie i szerokie, podobne do podeszwy. Z przodu, w liściach schowane, wisiały owoce po pięć w kształcie grona, z przodu jeden, a naokoło szypułki cztery. Ów żółty owoc był bardziej podobny do gruszki lub figi, niż do jabłka, miał pięć żył, a część górna wyglądała jak pępek. Owoc był miękki jak figa, koloru cukru brunatnego, z żyłami jak krew czerwonymi. Drzewo było u góry węższe niż na dole, a gałęzie zginały się do samej ziemi. Widzę gatunek tego drzewa jeszcze w krajach gorących. Spuszcza wyrostki swych gałęzi ku ziemi, gdzie korzenie zapuszczają i w nowe pnie wyrastają, a te znowu dalej się rozrastają, tak, że jedno takie drzewo nieraz wielkie przestrzenie gęstymi okrywa altanami, pod którymi liczne mieszkają rodziny. Nieco dalej, na prawo od drzewa wiadomości, widziałam mały, jajowaty, nieco spadzisty pagórek z połyskujących czerwonych ziaren i rozmaitych kolorowych kruszczy. Stopnie miały formę kryształów. Naokoło niego stały cienkie drzewa, dosyć wysokie, by, stojąc na pagórku, nie być od nikogo widzianym, także zioła i inne rośliny rosły naokoło tego pagórka. Te drzewa i rośliny miały kwiecie i owoce mocne i kolorowe. Nieco dalej, na lewo od drzewa wiadomości widziałam wklęsłość, małą dolinę. Wyglądała jakby z białej, miękkiej ziemi lub z mgły utworzona, a pokryta była białymi kwiatkami i urodzajnym pyłem. Także i tutaj były różne rośliny, lecz mniej kolorowe, miały też więcej pyłu, aniżeli owocu. Zdawało mi się, jakoby te dwa miejsca w pewnym ze sobą były stosunku, jakoby pagórek wyjęty był z tej doliny, albo jakoby w dolinę miał być położony, Były jak nasienie i rola. Oba miejsca wydawały mi się święte. Jaśniały oba, przede wszystkim pagórek. Pomiędzy nimi a drzewem wiadomości były liczne małe drzewka i krzewy. To wszystko i w ogóle cała natura, było jakby przezroczyste i pełne światła. Owe dwa miejsca były miejscem pobytu pierwszych rodziców. Drzewo świadomości oddzielało niejako te miejsca od siebie. Sądzę, że Pan Bóg po stworzeniu Ewy te miejsca im przekazał. Widziałam też, że z początku bardzo rzadko wspólnie chodzili. Przechadzali się bez najmniejszej pożądliwości, każdy na swoim miejscu. Zwierzęta zachowywały się niewymownie szlachetnie, jaśniały też i były im posłuszne. Zwierzęta, stosownie do gatunków, miały osobne miejsca pobytu, osobne drogi i odrębności, a wszystko to mieściło w sobie wielką tajemnicę prawa Bożego i związku ze sobą. 27 GRZECH I JEGO SKUTKI 1. Upadek Widziałam Adama i Ewę po raz pierwszy razem przechadzających się w Raju. Zwierzęta przystąpiły do nich i towarzyszyły im; więcej były zajęte Ewą aniżeli Adamem. W ogóle Ewa bardziej zajęta była ziemią i stworzeniami, częściej patrząc ku ziemi, to się znowu oglądając; wydawała mi się też ciekawszą. Adam zachowywał się spokojniej i był bardziej Bogu oddany. Spośród wszystkich zwierząt jedno bardziej aniżeli inne przyłączyło się do Ewy; było to zwierzę bardzo miłe, łaskliwe i gładkie; nie znam drugiego, do którego mogłabym je porównać. Było zupełnie gładkie i cienkie, jakoby żadnych nie miało kości; tylne nogi były krótkie, a na tych nogach biegało w postaci wyprostowanej. Miało spiczasty ogon, zwieszający się ku ziemi; koło łba miało krótkie, małe łapy. Łeb był ogrągły i bardzo krótki, a w pysku poruszał się bardzo delikatny języczek. Brzuch, piersi i szyja były biało-żółtawe, zaś cały grzbiet brunatny, jak u węgorza. Było mniej więcej wysokie jak dziesięcioletnie dziecko. Zawsze było przy Ewie, a tak się łasiło, tak się poruszało zgrabnie, wskazując to na tę, to na ową stronę, że się Ewie bardzo spodobało. Dla mnie było to zwierzę czymś okropnym i ciągle jeszcze stoi mi przed oczyma. Nie widziałam, czy Adam lub Ewa dotknęli go. Przed upadkiem wielka przestrzeń dzieliła ludzi od zwierząt. Nie widziałam, żeby pierwsi ludzie dotykali jakiegoś zwierzęcia; były one wprawdzie poufalsze względem ludzi, lecz były bardziej od nich oddzielone. Gdy Adam i Ewa znowu na owo jaśniejące miejsce powrócili, przystąpiła do nich jakaś postać lśniąca, jakoby męża poważnego, pokrytego siwym włosem i zdawało mi się, że ta postać wszystko im dała i coś rozkazała. Nie bali się, lecz spokojnie słowom tej postaci się przysłuchiwali. Gdy ta postać zniknęła, wydawali się szczęśliwymi i bardziej zadowolonymi, zdawało się, jakoby więcej rozumieli, i większy porządek widzieli we wszystkim, czuli bowiem teraz wdzięczność w sercach swoich. Większą wdzięczność czuł Adam aniżeli Ewa, która bardziej myślała o szczęściu i o tych przedmiotach, aniżeli o wdzięczności. Nie była tak oddana Bogu jak Adam, bujała duszą 28 bardziej w naturze. Zdaje mi się, że Adam i Ewa trzy razy przez raj przeszli. Teraz widziałam Adama, zatopionego w modlitwie dziękczynnej i podziwianiu, znowu na lśniącym pagórku, na tym samym pagórku, na którym, we śnie pogrążony, miał widzenie, podczas którego Pan Bóg niewiastę z jego boku utworzył. Adam stał samotny pod drzewami. Widziałam Ewę zbliżającą się do drzewa wiadomości, jakoby koło niego przejść chciała. Owo zwierzę znowu było przy niej, a jeszcze bardziej się łasiło, jeszcze prędzej się poruszało, tak że ten wąż zupełnie ją opanował. Teraz wąż wszedł na drzewo i stanął na nim tak wysoko, że zrównał się z głową Ewy; zaś pazurami trzymając się pnia, obrócił się głową do Ewy, mówiąc, że gdyby jadła z owocu tego drzewa, byliby wolnymi, nie byliby już dłużej niewolnikami i wiedzieliby, w jaki sposób mają się rozmnażać. Wiedzieli już, jak się pomnażać mieli, lecz słyszałam, że jeszcze nie pojmowali, jak to wedle woli Bożej czynić mieli i że, gdyby byli wiedzieli, a pomimo to zgrzeszyli, wtedy zbawienie byłoby niemożliwe. Ewa coraz bardziej się namyślała, coraz bardziej pożądała tego, o czym mówiło zwierzę; działo się z nią coś, co ją poniżało; trwoga mnie przejęła. Potem spojrzała na Adama, stojącego jeszcze zupełnie spokojnie pod drzewami i zawołała na niego, a on przyszedł. Ewa poszła mu naprzeciw, a potem znowu się wróciła; wahała się, była niespokojna. I znowu poszła, jakoby chciała przejść koło drzewa; zbliżyła się teraz do niego z lewej strony i stanęła za nim, podczas gdy długie, zwieszające się liście ją okrywały. Drzewo było u góry szersze, aniżeli na dole, a szerokie gałęzie zwieszały się ku ziemi. Na miejscu, na którym stała Ewa, wisiał szczególnie piękny owoc. Gdy Adam przyszedł, Ewa ujęła go za ramię, wskazując na mówiące zwierzę, a Adam słuchał. Ująwszy go za ramię, po raz pierwszy dotknęła się go; on nie dotknął się jej, lecz coraz ciemniej się jej robiło. Widziałam, że zwierzę pokazało Ewie owoc, lecz nie odważyło się zerwać go dla niej. Ponieważ jednak Ewa owocu pożądała, zwierzę takowy zerwało i podało jej. Był to owoc najpiękniejszy, zerwany spośród pięciu razem wiszących owoców. Widziałam, że teraz Ewa, zbliżywszy się z owocem do Adama, podała mu owoc i że bez zezwolenia Adama byłby grzech popełniony. Zdawało mi się, jakoby owoc rozpadał się w ręku Adama i jakoby Adam obrazy w nim widział, jakoby teraz poznali, czego poznać nie mieli. Wewnątrz owocu było pełno żył, czerwonych jak krew. Widziałam, że oblicza ich coraz bardziej się zaciemniały i że coraz głębiej się zapadali. Zdawało mi się też, że słońce ustępowało. Zwierzę zeszło z drzewa, widziałam, jak na wszystkich czterech łapach uciekało. Nie widziałam, jakoby jedli owoc ustami, jak po dziś dzień; jednak owoc Pośród nich znikał. Widziałam, że Ewa już zgrzeszyła, kiedy wąż siedział na 29 drzewie; albowiem miała własną wolę. Dowiedziałam się przy tym o rzeczach, których dokładnie oddać nie potrafię. Wąż zdawał się być postacią i figurą ich woli, na wzór istoty, z którą wszystko czynić i dokazać mogli. Ich wolę opanował szatan. Przez pożywanie owocu nie był jeszcze grzech spełniony; lecz ten owoc drzewa, zwieszającego gałęzie swoje ku ziemi i tak zawsze nowe wydający rozsądki, które tak samo i po upadku się rozmnażają, mieścił w sobie pojęcia 0 własnomocnym rozpłodzie i zmysłowym zaszczepieniu, odłączającym od Boga. Tak więc wskutek pożywania owocu zakazanego razem z nieposłuszeństwem wstąpiło w naturę ludzką oddalenie się stworzenia od Boga, zasadzanie w sobie i przez siebie, i samowolne pożądanie. Skutkiem pożywania owocu był przewrót, poniżenie natury, grzech i śmierć. Błogosławieństwo świętego i czystego pomnażania się z Boga i przez Boga, dane Adamowi po utworzeniu Ewy, wskutek tego pożywania Adam znowu stracił; zdawało mi się bowiem, jakoby Pan Bóg, gdy Adam zszedł z pagórka, by pobiec do Ewy, chwytał go i coś mu odbierał; zdawało mi się także, jakoby stąd zbawienie świata przyjść miało. Gdy pewnego razu, podczas uroczystości Niepokalanego Poczęcia, Pan Bóg objawił mi tę tajemnicę, widziałam w Adamie i Ewie połączone życie cielesne i duchowe wszystkich ludzi, widziałam też, jak to życie wskutek upadku było zepsute i ze złem zmieszane i jak nad tym życiem panowały duchy upadłe. Widziałam jednak drugą osobę Bóstwa, jakby z krzywym ostrzem zstępującą i Adamowi błogosławieństwo odbierającą, nim na grzech zezwolił. W tej samej chwili widziałam z boku Adama występującą dziewicę 1 wznoszącą się jako chmurkę jasną do chwały Bożej. Wskutek pożywania owocu Adam i Ewa byli jakby odurzeni, zaś co do zezwolenia na grzech, wielka w nich nastąpiła zmiana. Lecz wąż był w nich, istota węża przeniknąła ich, kąkol dostał się do pszenicy. Ustanowiono obrzezanie za karę i jako zadośćuczynienie. Jako z winnej macicy wycina się pierwszą gałązkę, by wino nie dziczało, nie kwaśniało i nie stało się nieurodzajnym; podobnie musiało stać się z człowiekiem, skoro znowu miał być uszlachetniony. Gdy pewnego razu objawił mi Pan Bóg uleczenie z upadku, widziałam jak Ewa, wychodząc z boku Adama, szyję wyciągając ku owocowi zakazanemu, szybko do drzewa pobiegła, obejmując je. Widziałam jednak, jak Jezus, zrodzony z Niepokalanej Dziewicy, spiesząc do krzyża, objął go, i jak potomkowie, zaćmieni i poćwiartkowani przez Ewę, przez mękę Jezusa zostali oczyszczeni, i że boleściami pokuty miłość własnej osoby wyrugować trzeba. Słowa Epistoły, że syn służebnicy nie ma być współdziedzicem, tak zawsze pojmowałam: służebnica oznacza ciało i niewolnicze poddaństwo; małżeństwo jest stanem pokuty i wymaga od wszystkich zrzeczenia, 30 modlitwy, postów, jałmużny i intencji powiększania królestwa Bożego. Przed grzechem Adam i Ewa inaczej wyglądali od nas, ludzi mizernych. Gdy spożyli jednak owoc zakazany, zamieniło się w nich wszystko, co dotąd było duchowym, w ciało, w rzecz, narzędzie, naczynie. Dotąd byli zjednoczeni w Bogu, pragnąc siebie w Bogu; teraz rozłączeni są we własnej woli, a ta własna wola jest miłością własną, miłością grzechu i nieczystością. Wskutek pożywania owocu zakazanego człowiek oddalił się od Stwórcy i zdawało się, jakoby twórczość w sobie samym przyjął. Wszystkie władze, siły i przymioty i obcowanie tychże ze sobą i z całą naturą zamieniły się w człowieku w przedmioty cielesne różnych kształtów i wykonywań. Wpierw Adam z Boga był panem całej natury; teraz wszystko w nim stało się naturą, był panem ujarzmionym i skrępowanym przez własnego sługę, z którym odtąd pasować się i walczyć musi. Nie umiem tego dobrze wypowiedzieć: jakby człowiek przyczynę i cel wszystkich rzeczy przedtem brał z Boga i jakoby to wszystko od tej chwili w swoją przeniósł istotę, tak, że ono teraz nad nim panuje. Widziałam wnętrze wszystkich organów człowieka, a przedstawiały mi się jako cielesne i zgniłe pierwowzory stworzeń i tychże ze sobą obcowania, począwszy od gwiazd aż do najmniejszych zwierzątek. Wszystko to w nim się działo, od wszystkiego był zależnym, miał z tym do czynienia, musiał walczyć, musiał cierpieć. Nie mogę tego jeszcze wypowiedzieć, dlatego, ponieważ również jestem człowiekiem upadłego rodzaju ludzkiego. Człowiek jest na to stworzony, by zapełnił miejsce upadłych aniołów. Gdyby grzech nie był popełniony, rozmnażałby się człowiek tylko dopóty, dopóki by nie wyrównał liczby upadłych aniołów, potem nastąpiłby koniec tworzenia. Gdyby Adam i Ewa tylko rok przeżyli bez grzechu, wtedy nigdy by już nie upadli. Wiem na pewno, że nie prędzej nastąpi koniec świata, dopóki liczba upadłych aniołów nie wyrówna się, dopóki nie sprzątną wszystkiej pszenicy z plew. Miałam raz wielce dokładne objawienie o grzechu i o zbawieniu. Widziałam wszystkie tajemnice jasno i dobitnie, i rozumiałam je, lecz nie umiem wszystkiego wypowiedzieć słowami. Widziałam grzech, począwszy od upadku aniołów i Adama aż do dnia dziesiejszego, w niezliczonych jego rodzajach, widziałam też wszystkie przygotowania celem naprawienia i zbawienia aż do przyjścia na świat i śmierci Zbawiciela. Pokazał mi Pan Jezus wielkie pomieszanie i wewnętrzną nieczystość wszystkich rzeczy i wszystko, co od początku dla oczyszczenia i naprawienia uczynił. Wskutek upadku aniołów dostało się wiele złych duchów na ziemię i do powietrza; widziałam, że złością ich było wielu nasyconych i opętanych. Pierwszy człowiek był wzorem Bożym; był jak niebo; wszystko z nim i w n'ni się jednoczyło; postać jego była odbitką postaci Boskiej. Ziemia i stwo- 31 rżenia miały stać się jego własnością, miał ich używać, lecz z Boga, dziękując Mu. Był wolnym, a dlatego wystawionym na próbę, wskutek czego nie miał pożywać z drzewa. Na początku wszystko było równe; gdy ów lśniący pagórek, na którym stał Adam, coraz wyżej się podnosił, gdy biała, kwiecista dolina, na której widziałam Ewę, coraz bardziej się zapadała, już zbliżał się niszczyciel. Po upadku wszystko było inaczej. Wszystkie formy utworu były stworzone i leżały w nich rozsypane, wszystko, co się dotąd ze sobą zgadzało, stało się niezgodnym, z jednego zrobiło się wiele i nic nie brali więcej ze samego Boga, lecz tylko z siebie. Byli dawniej wzorami Bożymi, teraz stali się wzorami własnymi, spowodowanymi grzechem. Mieli teraz łączność z upadłymi aniołami. Poczęli z siebie i z ziemi, a tak z nimi jak z ziemią mieli styczność upadli aniołowie a wskutek nieskończonego pomieszania i rozproszenia ludzi z sobą i upadłą naturą, powstała ogromna rozmaitość grzechu, winy i niedoli. Oblubieniec mój pokazał mi to wszystko zupełnie jasno i zrozumiale, jaśniej, aniżeli widzi się codzienne życie; wtedy sądziłam, że to dziecię pojąć może, a jednak opowiedzieć tego nie umiem. Pokazał mi plan i drogi, prowadzące do zbawienia od samego początku i wszystko, co uczynił. Poznałam też, że niesłusznie mówią, iż Jezus nie potrzebował stać się człowiekiem i umrzeć za nas na krzyżu, że wszechmocą Swoją mógł inaczej uczynić. Widziałam, że uczynił to z nieskończonej doskonałości, litości i sprawiedliwości, że wprawdzie zmusić Pana Boga nie można, że jednak czyni, co Mu się podoba i jest czym jest. Widziałam Melchizedecha jako anioła i jako pierwowzór Jezusa, jako kapłana na ziemi; o ile kapłaństwo jest w Bogu, był on kapłanem wiecznego porządku jako anioł. Widziałam, jak przygotowywał, zakładał, budował i rozłączał pokolenia ludzkie. Widziałam także znaczenie i działalność He-nocha i Noego, a pośród tego widziałam działające królestwo piekła i stokrotne zjawiska i działanie ziemskiego, cielesnego i szatańskiego bałwochwalstwa i pewne podobne do siebie, lecz zapowietrzone, prowadzące do nieustającego grzechu i kuszące formy. Tak więc widziałam wszystkie grzechy i wszystkie początki i pierwowzory zbawienia, które według swego rodzaju tak samo były podobne do Boga, jak sam człowiek był wzorem Boga. Widziałam wszystko od Abrahama do Mojżesza, od Mojżesza aż do proroków, a zawsze razem z pierwowzorami w naszym najbliższym świecie. Dowodzono tutaj dlaczego kapłani nie mogli więcej dopomóc i wyleczać, i dlaczego im to się nie udaje, albo przynajmniej z tak rozmaitym udaje się skutkiem. Widziałam ten dar kapłaństwa wśród proroków, widziałam też przyczynę ich formy. Widziałam np. Elizeusza podającego Gieziemu laskę, 32 by ją położył na martwe dziecko niewiasty z Sunam. W tej lasce spoczywała moc i posłannictwo Elizeusza w sposób duchowny. Ta laska była jego ramieniem, dalszym ciągiem jego ramienia. Widziałam tutaj wewnętrzne znaczenie pastorału biskupów, berła królów i ich potęgi, połączonej z wiarą, która ich, że tak powiem, łączy z Bogiem, odłącza zaś od wszystkiego innego. Lecz Giezi nie wierzył dość mocno, zaś matka wierzyła, że tylko Elizeusz pomóc jej może, a ponieważ wskutek ludzkiej zarozumiałości powątpiewano 0 Boskiej mocy Elizeusza i jego laski, przeto laska nie uleczyła dziecka. Widziałam jednak, jak Elizeusz położył ręce swoje na ręce dziecka, usta na usta dziecka, piersi na piersi dziecka i modlił się, wskutek czego dusza dziecka powróciła do ciała. Widziałam też objaśnienie tego sposobu leczenia, widziałam, jaki zachodził stosunek i pod jakim względem ten sposób leczenia był figurą śmierci Jezusa Chrystusa. W Elizeuszu wskutek jego wiary i daru Bożego wszystkie bramy łaski i zadośćuczynienia za ludzi były otwarte, zaś po spełnionym grzechu znowu owe bramy się zamknęły: głowa, piersi, nogi i ręce. I położył się jakoby żywy, obrazowy krzyż na zwłoki chłopca, przywracając mu przez modlitwy i wiarę - życie i zdrowie -zadośćczyniąc i pokutując za grzechy rodziców, popełnione głową, sercem, rękoma i nogami, a tym samym śmierś dziecka powodujące. We wszystkim widziałam pewne podobieństwo ze śmiercią krzyżową i ranami Jezusowymi, widziałam też, że wszystko ze sobą się zgadzało pod pewnym względem. Widziałam też, że od chwili śmierci krzyżowej Jezusa Chrystusa nie tylko każdy kapłan, ale nawet i każdy wierzący chrześcijanin ten dar wskrzeszania 1 leczenia posiadał; o ile bowiem żyjemy w Jezusie i z Nim jesteśmy ukrzyżowani, o tyle bramy łaski, pochodzące z Jego świętych ran, stoją nam otworem. Miałam też liczne wizje, odnoszące się do kładzenia rąk, do skuteczności błogosławieństwa i do działania ręki na rzeczy oddalone, a to wszystko objaśniono mi na przykładzie laski Elizeusza, oznaczającej rękę. Dlaczego dzisiejsi kapłani tak rzadko leczą i błogosławią, widziałam również na przykładzie, wziętym z podobieństwa, w którym wszystkie takie działania mają swój początek. Widziałam trojakich malarzy, wyciskających figury na wosku. Pierwszy z nich miał piękny, biały wosk, a był bardzo mądry i zręczny; lecz był zajęty samym sobą, nie nosił w sobie obrazu Chrystusa; toteż nic nie utworzył. Drugi malarz miał wosk blady, lecz ponieważ sam był oziębły, też nic nie zrobił. Trzeci był wprawdzie niezręczny, ale pracował za to pilnie i z prostotą nad woskiem zupełnie żółtym i zwyczajnym; jego praca była bardzo dobra i w niej odbijało się rzetelne podobieństwo, chociaż o rysach szorstkich. Tak samo też widziałam, że kapłani wykształceni, wynoszący się dla swej nauki nad innych, nic nie działali, podczas gdy tylko prości i pokorni moc kapłaństwa rozszerzali, błogosławiąc i lecząc. 33 Zdawało mi się, że chodzę do szkoły, a Oblubieniec mój pokazał mi, ile od chwili poczęcia Swojego aż do śmierci cierpiał, pokutował i zadośćuczynił, a widziałam to wszystko w obrazach, wziętych z Jego życia. Widziałam też, jak za pomocą modlitwy i ofiarowania boleści za innych, niejedna dusza, która wcale nie pracowała na świecie, chociaż dopiero w godzinie śmierci się nawróciwszy, zbawioną została. Widziałam, że apostołowie rozeszli się prawie na cały świat, by złamawszy potęgę szatana, wnieść weń błogosławieństwo i że owe okolice najbardziej trucizną szatana były zarażone, lecz Jezus tym wszystkim, na których Duch święty zstąpił i do dzisiaj jeszcze zstępuje, przez Swoje doskonałe zadośćuczynienie tę moc wyjednał i na wieki ustanowił. Pokazano mi też, że ów dar wybawienia świata i okolic z mocy szatana za pomocą błogosławieństwa, wyrażony jest w owych słowach: "Jesteście solą ziemi" i że właśnie dlatego używa się soli do święconej wody. Widziałam również, jak skrupulatnie wykonywaną bywa służba cielesnego życia światowego, że przekleństwo stoi w przeciwstawieniu do błogosławieństwa i że cudów w królestwie szatana, służby natury, bałwochwalstwa, czarodziejstwa, magnetyzmu, nauki świeckiej, sztuki i wszystkich środków potrzebnych do upiększania śmierci, do przyozdobienia grzechu i zasypiania sumienia, z najsurowszą i zabobonną sumiennością nawet tacy używają, którzy w tajemnicach Kościoła katolickiego same tylko formy bałwochwalstwa widzą, któremu w każdy inny sposób tak samo dobrze służyć można; a przecież ci sami ludzie jak najsumienniej w podobny sposób o całe życie doczesne dbają, tak że tylko królestwo Boga, który stał się człowiekiem, ma być zaniedbanym? Widziałam też, że światu służono jak najdoskonalej, podczas gdy służba Boża bardzo była zaniedbana. 2. Przyrzeczenie zbawienia Po upadku człowieka Pan Bóg pokazał aniołom, w jaki sposób znowu naprawi rodzaj ludzki. Widziałam tron Boga, Trójcę Przenajświętszą, widziałam ruch w trzech osobach. Widziałam dziewięć chórów anielskich i Boga, zwiastującego im, w jaki sposób upadły rodzaj ludzki zamyśla naprawić; widziałam też, że aniołowie niezmiernie cieszyli się z tego. Widziałam, że jaśniejąca, z drogich kamieni złożona skała Adama stanęła przed tronem Bożym, zaniesiona tam jakby przez anioła; miała ona stopnie, rosła coraz wyżej, stała się tronem, wieżą, rozszerzała się, aż wszystko objęła. Widziałam dziewięć chórów anielskich około Niego, a nad 34 aniołami w niebie widziałam obraz Dziewicy. Nie była to ziemska Maryja, lecz Maryja niebieska, Maryja w Bogu, była istotą wychodzącą z Boga. Wszedłszy do wieży, która się jej otworzyła, jakoby w jedno z nią się zlała. Widziałam też, że jedna postać Trójcy Przenajświętszej weszła do tej wieży. Pomiędzy aniołami spostrzegłam rodzaj monstrancji, przy której wszyscy budowali i działali. Ta monstrancja podobną była do wieży z różnymi tajemniczymi obrazami. Były na niej dwie figury, trzymające się za ręce na drugiej stronie. Rosła coraz wyżej, stawała się też coraz wspanialszą. Widziałam, że coś Boskiego przeniknąwszy wszystkie chóry anielskie, weszło w monstrancję, była to jaśniejąca świątynia, tym wyraźniejsza, im bardziej zbliżała się do monstrancji. Zdawało mi się, że to był zarodek błogosławieństwa Bożego do czystego rozmnażania się; ten zarodek otrzymał Adam niegdyś od Pana Boga, lecz utracił go znowu, gdy słuchając Ewy, chciał zezwolić na pożywanie owocu zakazanego; to samo błogosławieństwo dał Pan Bóg później Abrahamowi, a odebrawszy je Jakubowi, przez Mojżesza przeszło na arkę przymierza. W końcu otrzymał je Joachim, ojciec Najświętszej Maryi Panny, by Maryja tak czysto i niepokalanie się poczęła, jak Ewa, która wyszła z boku Adama pogrążonego we śnie. Monstrancja znikła w wieży. Widziałam, że i kielich, podobny do kielicha, używanego podczas ostatniej wieczerzy, robili aniołowie, a ten kielich również wszedł do wieży. Na zewnętrznej prawej stronie wieży widziałam, jakoby na złotym brzegu chmury, wino i pszenicę; wyrastała też gałązka, całe drzewo rodowodu, na którego konarach mężczyźni i kobiety o małej postaci trzymali się za ręce. Ostatnim kwiatem owego drzewa było dzieciątko w żłóbku. Widziałam teraz tajemnicę zbawienia jako przyrzeczenie aż do spełnienia się czasu, widziałam też obrazy działania przeciwnego. Na końcu widziałam nad lśniącą skałą wielki, wspaniały Kościół, jeden święty Kościół katolicki, wyobrażając zbawienie całego świata. Wszystkie te widzenia miały najlepszy związek i przejście; nawet wszystko nieprzyjazne i złe, odsunięte przez aniołów, do rozwoju zbawienia służyło. Tak widziałam, jak staroza-konna świątynia, występując z ziemi, coraz wyżej się wznosiła; podobną była do Kościoła świętego, lecz nie miała wieży. Była bardzo wielką, lecz aniołowie odsunęli ją na bok i stanęła krzywo. Widziałam, że się pojawiła wielka skorupa muszli, chcąc wnijść do starej świątyni, lecz odsunięto ją na stronę. Widziałam pokazującą się szeroką, płaską wieżę (piramidę egipską), przez której niezliczone bramy przechodziły postacie Abrahama i dzieci •zraelskich. Ta wieża oznaczała niewolę żydów w Egipcie. Odsunięto tę Piramidę, tak samo jak ową drugą, do schodów podobną wieżę egipską, oznaczającą naukę o gwiazdach i wieszczbiarstwo. Potem widziałam świą- 35 tynic egipską, którą również odsunięto, wskutek czego krzywo stać musiała. Wreszcie widziałam, jak Pan Bóg dawał Adamowi do poznania, że przyjdzie dziewica i stracone zbawienie znowu mu przywróci. Lecz Adam nie wiedział, kiedy to nastąpi; dlatego też, widziałam go później, bardzo zasmuconego, gdy Ewa rodziła mu samych tylko synów, aż wreszcie Pan Bóg dał jej córkę. Widziałam Noego i ofiarę jego, wśród której otrzymał od Pana Boga błogosławieństwo. Potem widziałam Abrahama, jego błogosławieństwo i jak mu Bóg obiecał Izaaka. Widziałam, że to błogosławieństwo przechodziło z pierworodnego na pierworodnego, a zawsze wśród aktu sakramentalnego. Widziałam Mojżesza, otrzymującego tajemnicę w nocy przed wyjściem z Egiptu, że tylko Aaron o tym wiedział. Widziałam tajemnicę arki przymierza i że tylko arcykapłani i niektórzy Święci wskutek objawienia Bożeg o tym wiedzieli. Tak widziałam bieg tajemnicy przez rodowód Jezus Chrystusa aż na Joachima i Annę, ową najczystszą i najświętszą par małżeńską wszystkich czasów, z której narodziła się Maryja jako dziewic niepokalana. Teraz Maryja stała się jakby arką. 3. Wygnanie z raju Po chwili widziałam Adama i Ewę, błądzących w wielkim smutku. By posępni, chodzili osobno, jakby szukając czegoś, co zgubili. Wstydzili si samych siebie. Za każdym krokiem schodzili niżej; ziemia zdawała si ustępować przed nimi, a gdziekolwiek skierowali swe kroki, zaraz niebo si zachmurzało, rośliny traciły swój połysk, stawały się jakby szare, nawę zwierzęta uciekały przed nimi. Poszukali sobie wielkich liści, utworzy z nich wieniec naokoło bioder, a zawsze błąkali się, każde osobno. Gdy już dość długo uciekali, lśniące miejsce, z którego wyszli, wyglądało już jakby oddalony szczyt góry i schowali się, każde osobno, wśród krzewów ciemniejszej równiny. Wtem usłyszeli głos z góry; nie pokazali się jednak, jeszcze bardziej się zatrwożyli, jeszcze dalej uciekali, chowając się jeszcze głębiej. Było mi ich bardzo żal. Ów głos odezwał się surowiej; chętnie schowali by się jeszcze głębiej, lecz musieli wyjść. Pokazała się surowa, jasna postać; wyszli ze spuszczonymi głowami, nie patrząc na Pana; patrzyli natomiast na siebie, oskarżając się wzajemnie. Teraz Pan wyznaczył im równinę, położoną jeszcze głębiej, gdzie rosły krzewy i drzewa; teraz też, upokorzywszy się, dopiero poznali cały swój stan Widziałam, że pozostawieni sami, modlili się. Rozłączyli się, a padłszy na 36 kolana, wznieśli ręce do góry, płacząc i narzekając. Widząc to, czułam, jakim dobrodziejstwem jest modlitwa na osobności. Byli okryci płaszczem, który sięgał przez ramiona aż do kolan. Ciało przepasali sobie pasem z iyka.Gdy uciekali, zdawało się, że raj oddala się od nich jako chmura. Ognisty pierścień zstąpił z nieba, jaki często można widzieć około słońca lub księżyca, a ten pierścień otoczył wyżynę, na której znajdował się raj. Tylko jeden dzień byli w raju. Raj wydaje mi się teraz z daleka jako lawa wschodzącego słońca, a wschodzi ono, gdy to widzę, w końcu ławy, po prawej stronie. Raj leży na wschód od góry proroków, tam gdzie słońce wschodzi i wydaje mi się jako jaje, unoszące się nad niesłychanie jasną wodą, która je dzieli od ziemi; góra proroków zdaje się być przedgórzem raju. Na tym przedgórzu widzieć można śliczne, zielone okolice z głębokimi przepaściami i wąwozami, pełnymi wody. Widziałam też ludzi chcących wyjść na górę proroków, lecz nie zaszli daleko. Widziałam Adama i Ewę, gdy się zbliżali do ziemi pokuty. Był to wzruszający widok, patrzeć na owych dwóch ludzi pokutujących na pustej ziemi. Adamowi wolno było zabrać z raju gałązkę oliwną, którą tamże zasadził. Widziałam, że później zrobiono krzyż z tego drzewa. Byli bardzo zasmuceni. Gdy ich widziałam, raju widzieć już nie mogli. Schodzili coraz niżej, i zdawało się, jakoby się coś obracało i mając ciemno przed oczami, doszli na smutne miejsce pokuty. 4. Rodzina Adama Widziałam, jak Adam i Ewa przyszli w okolicę Góry Oliwnej. Ziemia wyglądała inaczej niż dzisiaj; pokazano mi jednak, że to jest ta okolica. Widziałam ich mieszkających i czyniących pokutę na tym miejscu Góry Oliwnej, gdzie Pan Jezus krwią się pocił. Uprawiali ziemię. Widziałam ich otoczonych synami, wołając w wielkim smutku do Boga, by ich obdarzył także córkami. Dał im Pan Bóg obietnicę, iż nasienie niewiasty zetrze głowę węża. Ewa rodziła dzieci w pewnych odstępach czasu; zawsze wśród tego czasu pewna liczba lat upływała w pokucie. Po siedmiu latach pokuty porodziła Ewa Seta, dziecię obiecane, a anioł powiedział Ewie, że Set jest nasieniem, które Pan Bóg dał jej za Abla. Seta tak tutaj, jak i w jaskini Abrahamowej długo trzymali w ukryciu, albowiem rodzeni bracia na życie jego godzili, tak jak na życie Józefa, tegoż bracia nastawali. Razu pewnego widziałam mniej więcej dwunastu ludzi: Adama, Ewę, Kaina, Abla i dwie siostry i kilkoro mniejszych dzieci. Wszyscy byli przy- odziani skórami, zarzuconymi na wzór szkaplerza. Wszyscy też nosili pasy. Skóry około piersi były szersze i służyły za kieszeń; około nóg były dłuższe, a na"bokach pozapinane. Mężczyźni nosili krótsze skóry, mieli także kieszeń, w którą coś kładli. Nad ramionami aż do połowy rękawów skóry te były bardzo białe i cienkie, a u kobiet zaś zapięte pod ramionami. Wyglądali w tym ubiorze bardzo ładnie. Także były tam chaty, nieco zapuszczone w ziemię, a na wierzchu pokryte roślinami. Panował tu prawdziwy domowy porządek. Widziałam pola, a na tych polach nisko rosnące, lecz dosyć grube drzewa owocowe, było tam także zboże, ziarna pszenicy, które Pan Bóg dał Adamowi do wysiania. Nie przypominam sobie, czy pszenicę i winną macicę widziałam w raju. Nie rosło też w raju nic takiego, co by celem pożywania dopiero przyprawiać trzeba. Przyprawianie, to skutek grzechu, a więc wyobrażenie cierpień. Pan Bóg dał Adamowi wszystko, co tenże miał zasiać. Przypominam sobie także, że widziałam mężów podobnych do aniołów, Noemu, coś przynoszących, kiedy tenże wchodził do arki, wyglądało to jakby winna gałązka, zatknięta w jabłku. Rósł też pewien rodzaj dzikiego zboża, wśród którego Adam musiał zasiać szlachetną pszenicę; wskutek tego owo dzikie zboże się polepszyło, lecz później znowu się pogorszyło. Dzikie to zboże w pierwszych czasach udawało się bardzo dobrze i jakby uszlachetnione bardziej na wschód w Indiach lub Chinach, gdy tam jeszcze mało było ludzi. Gdzie wino rośnie i ryby żyją, tam się nie udaje. Używali mleka zwierząt i sera, suszonego na słońcu. Co się tyczy zwierząt, przede wszystkim widziałam owce. Wszystkie zwierzęta, którym Adam dał imiona, poszły z nim; uciekały jednak przed nim, tak że Adam za pomocą paszy musiał je do siebie wabić i przyzwyczaić. Widziałam też, że latały ptaki, widziałam małe zwierzątka i chyżoskocze. Panował jak najlepszy ład i porządek. Widziałam, jak dzieci Adama w osobnej chacie, leżąc około kamienia, jadały, widziałam też, jak się modliły i czyniły dzięki. Pan Bóg nauczył Adama, w jaki sposób ma składać ofiary i Adam stał się kapłanem swej rodziny. Także Kain i Abel byli kapłanami, widziałam nawet, że w osobnej chacie gotowali się do kapłaństwa. Na głowie nosili czapki podobne do okrętu, uwite z liścia i żył liściowych, które na przodku nieco występowały, tak że można je było uchwycić. Ciało ich było piękne, jasno - żółtawe, jak jedwab, włosy czerwonożóltawe, jak złoto. Adam nosił także długie włosy. Z początku miał krótką, później długą brodę. Ewa z początku nosiła bardzo długie włosy, później związane j w kiście, spoczywające jakby czepek na głowie. 38 Ogień wydawał mi się zawsze jakby żar ukryty, podziemny. Otrzymali go początkowo z nieba; Pan Bóg ich nauczył, jak się mają z nim obchodzić. To, co palili, było żółtą materią, a wyglądało jak ziemia lub węgiel. Nie widziałam, iżby kiedykolwiek gotowali, widziałam natomiast, że na słońcu prażyli; nawet pszenicę potłuczoną pod plecionką wystawiali w małych dołkach na słońce. Zboże, które im przyniósł Pan Bóg, składało się z pszenicy, żyta i jęczmienia. Pan nauczył ich także uprawy tych gatunków zboża i pouczał ich w ogóle we wszystkim. Wielkich rzek np. Jordanu, nie widziałam; widziałam jednak źródła, z których woda spływała do stawów. Przed śmiercią Abla nie używano mięsa. Widziałam raz Górę Kalwaryjską, a na tej górze proroka, towarzysza Eliasza, jak wszedłszy na miejsce, które wtenczas było pagórkiem, pełnym jaskiń i murowanych grobowców; z kamiennej trumny wyjął czaszkę Adamową. Przy nim stanął anioł mówiąc: "To czaszka Adamowa" i nie pozwolił mu zabierać tej czaszki. Na tej czaszce było kilka żółtych włosów. Poznałam też z opowiadania proroka, że owo miejsce nazywało się miejscem czaszek. Zupełnie prostopadle nad owym miejscem, na którym leżała owa czaszka, stanęła później dolna część krzyża Chrystusowego. Powiedziano mi podczas widzenia, że na tym miejscu jest środek ziemi, także wiedziałam długość tego miejsca na północ, południe i zachód, lecz już zapomniałam. 5. Kain. Dzieci Boże. Wielkoludy Widziałam, że Kain powziął na Górze Oliwnej zamiar zamordowania Abla i że tutaj błąkał się po tym uczynku, przejęty strachem i trwogą. Zasadził drzewa, lecz je znowu wyrwał. Potem widziałam poważnego, jaśniejącego męża, mówiącego: "Kainie, gdzież jest Abel, brat twój?" Kain z początku nie widział tej postaci; teraz, obróciwszy się do niej, rzekł: "Nie wiem, przecież nie polecono mi troszczyć się o niego". Skoro jednak Pan Bóg mu powiedział, że krew Abla woła do Niego z ziemi, Kain zatrwożył się; widziałam, że długo rozmawiał z Panem Bogiem. Pan Bóg powiedział mu też, że ziemia nie będzie mu rodzić żadnych owoców i że ma uciekać. Kain na to odpowiedział, że w takim razie każdy, kto go spotka, zabije go. Było już bowiem wiele ludzi na świecie. Kain był już bardzo stary i miał dzieci, Abel również miał dzieci, a prócz tego byli jeszcze inni bracia i inne siostry. Odpowiedział mu Pan Bóg: nie, albowiem kto by go zabił, siedmiorako ukaranym będzie. Zrobił też znak na Kainie, iżby go nikt nie zabił. Potomkowie jego stali się ludźmi barwistymi. Cham także miał dzieci, brunatniej- 39 sze od dzieci Sema. Szlachetniejsi ludzie zawsze bielej wyglądali. Ci, którzy mieli na ciele znamię Kaina, mieli też podobne do siebie dzieci, a wskutek szereącego się zepsucia owo znamię rozszerzyło się wreszcie na całym ciele, wskutek czego ciała ludzkie przybierały coraz ciemniejszy kolor. Nie było jednak na początku zupełnie czarnych ludzi, dopiero ciało ich z wolna przybierało czarną barwę. Pan Bóg pokazał mu także okolicę, w którą miał uciekać. Ponieważ zaś Kain powiedział: więc umrę z głodu - ziemia bowiem była przeklętą dla niego - rzekł mu Bóg, że nie umrze, że ma się żywić mięsem zwierząt i że z niego ród powstanie, i że jeszcze dobre uczynki wezmą od niego swój początek. Przedtem ludzie nie żywili się mięsem. Kain potem poszedł sobie i zbudował miasto, które po synu swoim nazwał Henoch. Abla zabił Kain w dolinie Jozafata, w stronie ku Górze Kalwaryjskiej. W tej okolicy popełniono później niejedno morderstwo, niejedno stało się nieszczęście. Kain zabił Abla rodzajem pałki, którą podczas sadzenia rozbijał miękkie kamienie i ziemię. Musiała to być pałka z twardego kamienia, rękojeść zaś z drzewa, bo była jak haczyk zakręcona. Nie trzeba myśleć, że ziemia przed potopem tak samo wyglądała, jak teraz wygląda. Ziemia obiecana bynajmniej nie była tak porozdzierana dolinami i wąwozami. Obszary były daleko większe, zaś pojedyncze góry nie wznosiły się tak prostopadle. Góra Oliwna była wtenczas tylko nieznacznym pagórkiem. Także już wtenczas istniała owa pieczara ze żłóbkiem blisko Betlejem, lecz otoczenie było zupełnie inne. Ludzie byli więksi, lecz nie bezkształtni; teraz by patrzono na nich z podziwem, lecz bez trwogi. Byli też daleko piękniejszej budowy ciała; pomiędzy starymi posągami z marmuru, jakie widzę na niektórych miejscach w lochach podziemnych, jeszcze znajdują się takie postacie. Kain wszystkie swoje dzieci i tychże dzieci ściągnął do owej okolicy, którą mu Pan Bóg przekazał, a one później znowu się rozdzieliły. Odtąd nie widziałam żadnego haniebnego uczynku Kaina, a było można poznać po jego cierpieniach, że ciężko musi pracować i że nic udać mu się nie chciało. Widziałam też, że własne jego dzieci i tychże dzieci dokuczały mu i pogardzały nim; w ogólności jednak słuchały go jako głowy, lecz głowy przeklętej. Widziałam, że Kain nie został potępionym, lecz srodze ukarany. Jeden z jego potomków nazywał się Tubalkain; od niego rozmaite sztuki, a także wielkoludy wzięli swój początek. Widywałam często, że gdy aniołowie upadli, pewna ich liczba na chwilę żałowała i nie zapadła się w głębinę, jak inni, i że tym właśnie Pan Bóg przeznaczył później na miejsce pobytu odludną, bardzo wysoką i niedostępną górę, która podczas potopu zamieniła się w morze, mam na myśli Morze Czarne. Ci aniołowie mogli 40 działać na ludzi, o ile ludzie oddalali się od Boga. Po potopie zniknęli z tego miejsca i przenieśli się w powietrze; dopiero w dzień sądu ostatecznego zostaną wtrąceni do pieklą. Widziałam, jak potomkowie Kaina stawali się coraz bezbożniejszymi i zmysłowymi. Coraz wyżej wstępowali na ową górę; zaś upadli aniołowie zabrali ze sobą wiele z owych niewiast, panując zupełnie nad nimi i pouczając je we wszystkich sztukach uwodzenia. Dzieci ich były bardzo wielkie, miały wprawę w rozmaitych rzeczach, posiadały też różne dary i były wyłącznymi narzędziami złych duchów. W ten sposób tak na tej górze jak i w całej okolicy powstał zepsuty naród, usiłujący zepsuć także potomków Seta za pomocą gwałtu i uwodzenia. Wtem oznajmił Pan Bóg Noemu, że ukarze grzeszny świat potopem, a Noe musiał niesłychanie cierpieć od tego ludu budując arkę. Widziałam bardzo wiele spraw owych wielkoludów, widziałam ich z łatwością dźwigających na górę wiekie kamienie, widziałam jak wspinali się coraz wyżej i spełniali dzieła podziwu godne. Biegali po ścianach prostopadłych i drzewach, tak samo, jak widziałam to u innych opętanych. Umieli wyprawiać najdziwaczniejsze rzeczy, ale to wszystko było 2tug-larstwem i sztucznością, spełnianą przy pomocy szatana. Dlatego tak bardzo nienawidzę kuglarzy i wróżek. Potrafili robić obrazy z kamienia i kruszcu, zaś Boga nie znali już wcale, chociaż oddawali cześć boską rozmaitym przedmiotom, albo też jakiemu potwornemu zwierzęciu lub innemu niegodziwemu przedmiotowi. Wiedzieli o wszystkim, widzieli wszystko, robili truciznę, trudnili się sztuką czarodziejską i w ogóle wszystkim oddawali się występkom. Niewiasty wynalazły muzykę; widziałam jak chodziły, by lepsze pokolenia skusić i nauczyć występków. Widziałam, że nie mieli żadnych domów ani miast, budowali sobie raczej grube, okrągłe wieże z łyszczy-kowego kamienia, u dołu których były mniejsze zabudowania, prowadzące do wielkich jaskiń, gdzie spełniali swoje szkaradne uczynki. Po dachach tychże zabudowań można było chodzić naokoło, zaś w wieży wchodząc do góry, za pomocą rur patrzyli w dal, lecz nie jakby przez dalekowidz, przeciwnie wszystko działo się za pomocą sztuki szatańskiej. W ten sposób ujrzawszy inne miejscowości, udawali się tam, a podbiwszy wszystko, wszystko oswobadzali i robili bezprawnym. Tę wolność zaprowadzali wszędzie. Widziałam, że ofiarowali dzieci i żywcem zakopywali w ziemi. Pan Bóg zniszczył tę górę podczas potopu. Henoch, przodek Noego, występował przeciwko nim. Bardzo też wiele Pisał, a był to człowiek bardzo dobry i Panu Bogu wdzięczny. Na wielu Miejscach, na polu gdzie się owoce udawały, budował ołtarze z kamienia, dziękował Panu Bogu, składał ofiary; on mianowicie zachował też religię aż 41 do rodziny Noego. Pan Bóg przeniósł go do raju i spoczywa u bramy wejścia, a z nim jeszcze ktoś inny (Eliasz), skąd znowu przyjdzie przed sądem ostatecznym. Także potomkowie Chama po potopie byli w związku z owymi nieprzyjaznymi duchami i dlatego też tak wielu jest opętanych, czarowników, świeckich - potężnych, wielkich, dzikich i bezczelnych ludzi. Również Semiramis pochodziła z małżeństwa opętanych; wszystko mogła, tylko zbawioną być nie mogła. Powstali w ten sposób jeszcze inni ludzie, których później poganie uważali za bogów. Pierwsze niewiasty, które dały się opanować złym duchom, wiedziały co czynią; późniejsze o niczym nie wiedziały, było to im wrodzone w krew i ciało, tak samo jak grzech pierworodny. 6. Noe i jego potomkowie. Patriarchowie Hom i Dżemszyd Widziałam Noego w postaci zdziecinniałego starca w białej, długiej sukmanie wchodzącego do ogrodu owocowego i krzywym nożem obcinającego drzewa. Obłok stanął przed nim, a w tym obłoku była postać ludzka. Noe klęczał i widziałam, że poznał, iż Pan Bóg wszystko chce zniszczyć i że ma zbudować korab. Widziałam, że wskutek tego bardzo był zasmucony, widziałam też, że prosił Boga o przebaczenie. Nie rozpoczął roboty natychmiast, jeszcze dwa razy ukazał mu się Pan Bóg, rozkazując, by rozpoczął pracę około arki, gdyż inaczej zginie wraz z nimi. Widziałam, że potem opuścił z rodziną tę okolicę i udał się do ziemi, gdzie później przebywał Zoroaster, tj. gwiazda błyszcząca. Noe mieszkał w okolicy wysoko położonej, obfitującej w lasy, odludnej, a mieszkał z ludźmi, którzy z nim razem wyszli, w namiotach. Posiadał też ołtarz, na którym składał ofiary Panu Bogu. Noe i jego rodzina nie budowali żadnych stałych domów, ponieważ wierzyli, że nastąpi potop; zaś bezbożni ludzie w okolicy wystawili już sobie murowane gospodarstwa i rozmaite budynki na przyszłość i przeciw nieprzyjaciołom. Strasznie było wtedy na świecie. Ludzie popełniali najrozmaitsze występki, nawet przeciwko naturze. Każdy kradł, co mu się podobało, pustoszyli sobie wzajemnie domy i pola, zabierali ze sobą niewiasty i dziewice. Im i bardziej rosło plemię Noego, tym bardziej ono się psuło, a nawet okradali Noego i sprzeciwiali się mu. Ci ludzie nie mieli tych najgorszych obyczajów, dlatego że byli nieokrzesani i dzicy, lecz dlatego, że byli zepsuci; żyli bowiem j bardzo wygodnie i wszystko mieli uporządkowane. Oddawali się najstra- j szniejszemu bałwochwalstwu, każdy zrobił sobie bożka z tego, co mu się naj-! bardziej podobało. Za pomocą sztuk szatańskich chcieli uwieść dzieci j 42 Noego. W ten sposób upadł Mosoch, syn Jafeta i wnuk Noego, kiedy pracując na polu, napił się soku rośliny odurzającej. Nie było to wino, lecz sok pewnej rośliny, której używali w małej ilości podczas pracy, żując także liście i owoce tej rośliny. Mosoch stał się ojcem syna, któremu dano imię Horn. Gdy dziecię się urodziło, Mosoch prosił brata swego Tubala, by zajął się dzieckiem, by w ten sposób nie wydała się jego hańba; Tubal uczynił to z miłości dla brata. Matka położyła dziecię razem z łodygą i latoroślami korzenia Hom przed namiot Tubala, a uczyniła to, bo sądziła, że w ten sposób nabędzie prawo do jego dziedzictwa; lecz potop już się zbliżał i pochłonął niewiastę. Tubal wziąwszy dziecię do siebie, kazał je wychować, nie zdradzając przed nikim pochodzenia dziecka. W ten sposób dziecię dostało się do arki. Tubal nazwał je Hom po owym korzeniu, jedynej oznace, która leżała przy dziecku. Nie żywili go mlekiem, lecz owym korzeniem. Ta roślina, gdy rośnie w górę dosięga wysokości mężczyzny; gdzie jednak wije się po ziemi, wydaje latorośle o miękkich czubkach, jak u szparagów; część dolna jest twarda. Służy ona za pożywienie i zastępuje mleko. Wyrasta z cebuli, a nad ziemią ma koronę z kilku brunatnych listków. Łodyga dochodzi do dość wielkiej objętości, zaś rdzenia używają zamiast mąki, z której gotują gęstą zupę, lub cienko go smarują, czy też pieką. Gdzie raz się przyjęła ta roślina, tam rozrasta się bujnie na kilka godzin drogi. Roślinę tę widziałam także w arce. Wiele upłynęło czasu, nim wreszcie arka była gotowa. Noe często nie pracował nad nią całe lata. Trzy razy znowu Pan Bóg go upomniał, potem Noe przyjął wprawdzie pomocników, lecz w mniemaniu, że Pan Bóg przepuści, znowu pracę odkładał, aż wreszcie arkę zbudował. Widziałam, że tak do budowli arki jak też i krzyża, używano czwora-kiego gatunku drzewa: palmowego, oliwkowego, cedrowego i cyprysowego; widziałam też, że rąbali drzewo i przygotowywali je zaraz na miejscu, że Noe osobiście dźwigał drzewo na ramionach na miejsce, na którym budował, tak samo jak Pan Jezus dźwigał swój krzyż. Budowisko było pagórkiem, otoczonym doliną. Wpierw zrobiono spód. Tylna część arki była okrągła, spód był wydrążony, jak u kopanki i wylany smołą. Arka była o dwóch piętrach, zawsze dwa słupy stały razem ponad sobą. Były wydrążone, ale nie były to pnie okrągłe, lecz podługowato-okrągłe, zaś rdzeń był biały, a pośrodku łykowaty. Pnie miały wydrążenia czyli rozdziały, a wielkie liście rosły naokoło jakby sitowie, bez gałęzi (zapewne rodzaj palmy). Widziałam, że za pomocą tłoków (słupków) wypychali rdzeń. Wszystko inne porznęli na cienkie deski. Gdy Noe wszystko zaniósł na miejsce i uporządkował, zaczęli budować. Spód był już zrobiony i wylany smołą, pierwszy rząd słupów już był postawiony, zaś dziury, w których owe słupy tkwiły, były zalepione smołą. Potem postawili drugi 43 spód, nań znowu rząd słupów, potem trzeci spód, a wreszcie dach. Przestrzenie pomiędzy słupami zapletli na krzyż cienkimi deskami z drzewa brunatnego i żółtawego, wszystkie szpary i dziury zatkali bawełną i białym mchem, rosnącym w wielkiej ilości naokoło pewnych drzew, wewnątrz i zewnątrz zalali smołą. Arka była też u góry sklepiona; pośrodku arki były drzwi, które jednak nie sięgały ziemi, a po obu stronach tych drzwi były dwa okna, zaś pośrodku dachu czworoboczny otwór; gdy arka była zupełnie zalana smołą, lśniła się jak lustro w słońcu. Teraz Noe jeszcze długo sam jeden pracował nad pojedynczymi oddziałami przeznaczonymi dla zwierząt. Każde miało swoje osobne miejsce, a dwa ganki prowadziły przez środek arki. W tylnej części, która była okrągła, stał ołtarz z drzewa, a powierzchnia tego ołtarza tworzyła półkole. Naokoło ołtarza leżały różne kobierce. Nieco dalej od ołtarza stało naczynie z węglami, potrzebnymi do krzesania ognia. Tam też, po lewej i prawej stronie były przegrody, przeznaczone na spoczynek. Zanieśli do arki rozmaite przyrządy i pudła, mnóstwo nasion, roślin i krzewów, wraz z ziemią, i ustawili je przy ścianach, które wskutek tego były zupełnie zielone. Widziałam też, że do arki wnieśli winne gałązki z żółtymi gronami, długimi na ramię. Trudno wypowiedzieć, jak wiele cierpieć musiał Noe, budując arkę, wskutek złośliwości i podstępu robotników, którym płacił trzodą. Śmiali się, szydzili z niego w najrozmaitszy sposób, nazywając go głupim. Pracowali za dobrą zapłatę, lecz pomimo to szydzili bez ustanku. Nikt nie wiedział, dla kogo Noe budował arkę i dlatego znosił wiele szyderstwa. Widziałam, jak ukończywszy dzieło, dziękował Panu Bogu i jak mu się ukazał Pan Bóg, nakazując mu, by z wszystkich czterech stron świata zwołał zwierzęta piszczałką z trzciny. Im bardziej zbliżał się dzień sądu, tym bardziej zachmurzało się niebo. Wielka trwoga panowała na ziemi; słońce nie świeciło, a bez ustanku grzmiało. Widziałam, jak Noe, uszedłszy kawał drogi, obrócił się na cztery strony świata i gwizdnął, a zaraz potem widziałam, jak zwierzęta w porządku, parami, samcy i samiczki, pomostem, który leżał przy drzwiach, a który potem wciągnięto do góry, wchodziły do arki, a na przodzie szły wielkie zwierzęta, białe słonie i wielbłądy. Wszystkie zwierzęta drżały jak przed burzą; gromadziły się przez kilka dni. Ptaki bez ustanku wlatywały do arki otwartą luką; ptaki wodne weszły w dolną część arki, zaś zwierzęta lądowe w część środkową. Ptaki siedziały pod dachem na drągach lub w klatkach. Z każdego gatunku bydła na rzeź weszło do arki siedem par. Arka z daleka wyglądała niebieskawo-lśniąca, jakby wychodząca z o-błoku. Widziałam zbliżający się dzień potopu. Noe oznajmił ten dzień swojej rodzinie. Zabrał ze sobą do arki Sema, Chama i Jafeta wraz z ich żonami 44 i dziećmi. Były w arce wnuki, mające lat 50 - 80, a prócz tego małe i wielkie tychże dzieci. Wszyscy, którzy budowali arkę, a byli dobrzy i nie oddawali się bałwochwalstwu weszli do arki. Więc było w arce więcej niż stu ludzi, a było tyle potrzeba nawet ze względu na liczne zwierzęta, które codziennie trzeba było żywić i uprzątać po nich. Nie mogę inaczej powiedzieć, widzę zawsze, że także dzieci Sema, Chama i Jafeta w arce były; widzę w niej mnóstwo dziewcząt i chłopców, wszystkich potomków Noego, którzy byli dobrymi. Pismo święte nie wspomina żadnych dzieci Adama prócz Kaina, Abla i Seta, a jednak widzę wśród nich jeszcze wiele dzieci i to zawsze parami, chłopców i dziewczęta. Również św. Piotr w pierwszym liście pisze, że tylko osiem dusz było w arce, a mianowicie owe 4 pary, które po potopie zaludniły ziemię. Także Homa widziałam w arce. Leżał on w kopance z łyka, skórą do niej przywiązany. Widziałam wiele takich małych dzieci, leżących wkopankach z łyka, unoszących się na wodach potopu. Gdy arka unosiła się na wodzie, zewsząd na górach i wysokich drzewach od licznych ludzi się roiło, gdy trupy i drzewa woda przepędzała, Noe wraz z rodziną znajdował sie już w arce. Nim Noe z żoną, trzema synami i ich żonami wszedł był do arki, jeszcze raz prosił Boga o miłosierdzie. PoŁem, wciągnąwszy pomost za sobą, zamknęli drzwi. Wszystko pozostawił, nawet bliskich krewnych i tychże małe dzieci, którzy gdy budował arkę, opuścili go. Powstała okropna burza, spadały błyskawice jako słupy ogniste, a deszcz lał się strumieniami. Pagórek, na którym stała arka, wkrótce zamienił się w wyspę. Nieszczęście było tak straszne, iż mam nadzieję, że jeszcze wielu łudzi się nawróciło. Widziałam, jak czarny szatan o strasznej postaci ze spiczastą paszczą unosił się w powietrzu, pędząc ludzi do rozpaczy. Ropuchy i żmije tu i ówdzie szukały swych dziur w arce. Much i robactwa nie widziałam; stary się wskutek tego później prawdziwą plagą ludzi. Widziałam, że Noe składał ofiary Panu Bogu; ołtarz był czerwono powleczony, a na czerwonej powłoce leżała biała. W sklepionym pudełku miał kilka kości Adamowych, które podczas ofiary postawił na ołtarzu. Widziałam też nad ołtarzem kielich wieczerzy Pańskiej, przyniesiony Noemu podczas budowy arki przez trzy postacie w długich, białych sukniach, a wyglądały te postacie jak owi trzej mężowie, którzy przyszli do Abrahama, zwiastując mu narodzenie chłopca. Przybyli z miasta, które podczas potopu zginęło, mówiąc do Noego, że jest mężem tak chwalebnym, że w tym kielichu znajduje się coś tajemniczego, co ma zabrać ze sobą, by wśród potopu nie zginęło. W kielichu leżało ziarno pszenicy, wielkości ziarna słonecznika i winna gałązka. Noe tak ziarno jak i winną gałązkę wsadził w żółte jabłko, jabłko zaś włożył do kielicha, na którym nie było przykrycia. Musiała gałązka wyrosnąć. Po rozłączeniu się podczas budowania wieży widziałam ów kielich 45 u jednego z potomków Sema w kraju Semiramidy, głowy rodu SamanówJ których Melchizedech osadził w Kanaan, a którzy ów kielich ze sobd przynieśli. Widziałam, że arka unosiła się i że wiele trupów pływało na wodzie. Arka stanęła na wielkiej górze na wschód od Syrii, a góra ta leży osamotniona i posiada wiele skał. Długo stała tam arka. Widziałam, że już ląd się ukazał; leżał na nim muł, pokryty zielenią, jakby pleśnią. Po potopie ludzie żywili się muszlami i rybami, zaś chlebem i ptactwem, gdy się już rozpleniło. Urządzili sobie ogrody, a ziemia tak była urodzajna, iż zasiana pszenica wydawała kłosy tak wielkie jak owoc kukurydzy; uprawiali także korzeń Hom. Namiot Noego, podobnie jak później namiot Abrahama, stał w równinie, a naokoło mieli swe namioty synowie Noego. Widziałam, jak Noe przeklął Chama; Sem zaś i Jafet otrzymali od ojca, klęcząc, błogosławieństwo, w ten sam sposób, w jaki później Abraham udzielił błogosławieństwa Izaakowi, Wydawało mi się, że klątwa, którą rzucił Noe na Chama, jakby czarna chmura spadła na niego, zaciemniając go. Nie był już więcej tak białym, jak dotąd. Jego grzech był świętokradztwem, zgrzeszył on podobnie do człowieka, który targnął sie na arkę przymierza. Widziałam, że z Chama wyszło bardzo zepsute pokolenie, upadające coraz niżej. Widzę, że owe czarne, pogańskie i głupie narody pochodzą od Chama i że barwa ich ciała nie jest skutkiem słońca, lecz skutkiem ciemnego zarodu zepsutego plemienia. Nie podobno powiedzieć, jak szybko ludzie rozmnażali się, rozszerzali i na każdy sposób nisko upadali, jak jednak niejedna nić jasna z nich wychodziła, szukając światła. Kiedy Tubal, syn Jafeta, razem z dziećmi swoimi i dziećmi brata swego I Mosocha prosił Noego, by im wskazał ziemię, do której mieli się udać, składali się z piętnastu rodzin. Dzieci Noego rozszerzyły się już daleko na okolicę, także rodziny Tubala i Mosocha opuściły już Noego. Gdy jednak wśród dzieci Noego powstała niezgoda, Tubał chciał jeszcze iść dalej, by nie mieć żadnej łączności z dziećmi Chama, które już myślały o budowie wieży. Tubal i jego rodzina nie poszli, gdy ich później wołano do budowy wieży, a także dzieci Sema się wzbraniały. Tubal ze swoim orszakiem przybył przed namiot Noego, by mu tenże przeznaczy! ziemię. Noe mieszkał pomiędzy górą Libanon a Kaukazem; płakał, bo miłował ten ród, który był pobo-żniejszy i lepszy. Wskazawszy im okolicę na wielki wschód, kazał im zachowywać przykazania Boskie i składać ofiary, musieli mu też przyrzec, że zachowają czystość rodu i że nie połączą się z dziećmi Chama. Dał im opaski i okrycia na piersi, które miał w arce, a które głowy rodzin nosić miały podczas nabożeństwa i ślubu, by się zachować od przekleństwa i złego 46 potomstwa. Obrządki, jakich używał Noe podczas ofiarowania, przypominały mi Mszę św. Składały się one z modlitw i odpowiedzi, Noe przechodził to na tę, to na ową stronę ołtarza, oddając pokłon. Dał im też Noe torbę skórzaną wraz z naczyniem z łyka, a w tym naczyniu była złota puszka w kształcie jaja, zaś w tej puszce znajdowały się jeszcze trzy mniejsze naczynia. Dostali także od niego cebulę rośliny Horn i kilka rolek do pisania, z łyka lub skóry, na których były pewne znaki; wreszcie dał im Noe okrągłe laski z drzewa, na których były wyrżnięte znaki. Ludzie byli bardzo piękni, koloru czerwonawo-żółtawego, lśniącego. Nosili skóry welniaste i paski; tylko ramiona były obnażone. Widziałam, że w te skóry, skoro je tylko ze zwierząt zdarli, tak, że jeszcze krew się z nich sączyła, przyodziewali się, a tak szczelnie przylegały one do ciała, iż z początku miałam ich za kosmatych. Lecz ich ciało wyglądało jak atłas. Wędrując w ową wysoko położoną okolicę na wielki wschód, prócz nasion nie mieli wiele paczek przy sobie. Nie widziałam też wielbłądów przy nich, ale za to konie, osły i zwierzęta z szerokimi rogami, jakby jelenie. Widziałam, że zająwszy wysoką górę, zamieszkali w niskich, długich chatach, które jakby altany do owej góry były przybudowane, a widziałam też, że kopali ziemię, sadzili rośliny i drzewa w długich rzędach. Na drugiej stronie góry było zimno, a potem w całej okolicy zrobiło się o wiele zimniej, wskutek czego jeden z wnuków Tubala, patriarcha Dżemszyd, poprowadził ich dalej na południe-zachód. Tutaj z małymi wyjątkami, poumierali wszyscy, którzy się pożegnali z Noem. Ci, którzy z Dżemszydem wywędrowali, wszyscy urodzili się tutaj, a zabrawszy kilku starców ze sobą, którzy jeszcze znali Noego, dźwigali ich bardzo troskliwie w koszach. Kiedy Tubal wraz z rodzicami opuszczał Noego, widziałam wśród nich także owo dziecię Mosocha, Homa, który również był w arce. Horn był już dorosły. Widziałam później, że wyglądał zupełnie inaczej aniżeli drudzy, że był wielki jak olbrzym, a bardzo poważny. Nosił długi płaszcz i wyglądał jak kapłan. Odłączywszy się od innych, przepędzał wiele nocy w samotności na szczycie góry. Patrzył na gwiazdy i trudnił się czarodziejstwem, zaś za pomocą szatana miewając widzenia mącił naukę Henocha. Zła skłonność odziedziczona po matce, pomieszała się z czystą nauką Henocha i Noego, której trzymały się dzieci Tubala. Wskutek swoich objawień i widzeń Hom przekręcił starą prawdę i fałszywie tłumaczył. Mędrkował i poświęcał się naukom, patrzył na gwiazdy i widywał w objawieniu zeszpecone przez szatana figury prawdy, które, ponieważ były podobne do prawdy, naukę 1 bałwochwalstwo jego uczyniły matką kacerstwa. Tubal był dobrym człowiekiem. Dlatego sprawy Homa i jego nauka nie podobały mu się i bardzo go bolało, że jeden z jego synów, ojciec Dżemszyd, był zwolennikiem 47 Homa. Słyszałam, jak Tubal uskarżał się mówiąc: "Moje dzieci nie żyją w zgodzie, szkoda, że nie pozostałem u Noego". "Horn wyprowadził wodę dwóch źródeł z góry, którą zamieszkiwali, na dół, gdzie się połączyły w rzekę, a dalej po krótkim biegu, w szeroki strumień; widziałam, że przez ten strumień przechodził Horn i jego wielbiciele, opuszczając tę ziemię pod dowództwem Dżemszyda. Wielbiciele ci oddawali Hornowi prawie boską cześć. Uczył ich, że Bóg mieszka w ogniu. Także zajmował się wiele wodą, zaś przede wszystkim ową rośliną, od której miał imię. Uprawiał ją, a potem jako święte pożywienie i lekarstwo rozdzielał uroczyście, tak, że później powstał z tego obrzęd religijny. Sok czyli papkę z owej rośliny nosił przy sobie w brunatnym naczyniu, jakby w moździerzu. U namiotów były haki z równego metalu. Sporządzili je ludzie z innego plemienia, mieszkającego daleko od nich na górze i używającego ognia dc swoich prac. Widziałam ich na górach, z których raz tu, raz tam wybucha ogień i zdaje mi się, że owo naczynie składało się z wybuchającej razem z i gniem masy metalowej lub kamiennej. Horn nie był żonaty i nie doczekał się podeszłego wieku. Opowiadał wiele wizji, tyczących się jego śmierci, a tak on, jak później Derketo i zwolennicy jego wierzyli. Widziałam jednak, straszną zginął śmiercią, że nic z niego nie pozostało, gdyż szatan zabrał gc ze sobą. Dlatego zwolennicy jego wierzyli, że jak Henoch, został przenie siony na miejsce święte. Ojciec Dżemszyda został pouczony przez niego, ] zostawił mu też swego ducha, by zajął jego miejsce. Dżemszyd dla swej mądrości stał się wodzem swojego rodu, który tal szybko się powiększał, że wielkim był już ludem, gdy Dżemszyd pociągnął! dalej na południe. Dżemszyd dostał bardzo staranne wychowanie, znał też naukę Homa. Był niewymownie żywy i prędki, daleko czynniejszy i lepszy od I Homa, który był pochmurny i nieruchomy. Starał się bardzo o wykonywanie I nauki i religii Homa, dodał do niej niejedno i patrzył często na gwiazdy. Lud jemu wierny, posiadał już święty ogień i znaczył się pewnym znakiem! plemiennym. Ludzie trzymali się wówczas plemionami, a nie mieszali się taki jak dzisiaj. Dżemszyd dbał mianowicie o zachowanie czystości i o uszła-1 chetnienie plemion, a więc rozłączał i osiedlał je podług swojej myśli. Ludzie I wprawdzie byli zupełnie wolnymi, a pomimo to bardzo ulegali. Owych! dzikich plemion, które teraz jeszcze widzę w dalekich krajach i na wyspach,! nie można wcale porównać z pięknością i szlachetnym, spokojnym a jednaki tak potężnym usposobieniem tego pierwszego rodu. Nie odznaczają sięl zgrabnością, siłą i obrotnością. Dżemszyd wśród swoich wędrówek zakładał fundamenty do osad, I naznaczał pola, budował szosy, a potem tu i tam tyle a tyle par ludzkich wrazi z zwierzętami, drzewami i roślinami osadzał. Objeżdżając wielkie obszary! 48 ziemi, narzędziem, które zawsze nosił przy sobie, uderzał w ziemię, po czym natychmiast przychodzili jego ludzie, stawiali płoty i kopali rowy. Był bardzo surowy, ale sprawiedliwy. Widziałam go w postaci starego, wielkiego, bardzo chudego mężczyzny, o barwie żółto-czerwonej, jeżdżącego na małym, żółto i czarno-pręgowatym, bardzo szybkim zwierzęciu, podobnym do osła o bardzo cienkich nogach. Objeżdżał obszar ziemi, tak jak u nas na wrzosinie ubodzy ludzie obchodzą w nocy pola, które przywłaszczają sobie celem uprawy. Przystanąwszy na niektórych miejscach, uderzał hakiem o ziemię lub też zatykał w niej drąg; potem na takim miejscu powstawała osada. Owo narzędzie, przezwane później złotym pługiem Dżemszyda, podobne było do łacińskiego, jak ramię długiego krzyża, miało też głownię, która wyciągnięta, tworzyła z drzewcem kąt prosty. Tym narzędziem znaczył ziemię. Taki sam znak wymalowany był na jego surducie, na miejscu, gdzie zwykle znajdują się kieszenie. Znak ten miał podobieństwo do znaku, który Józef i Azenet w Egipcie zawsze nosili, a którym również mierzyli pola; lecz ten znak przypominał bardziej krzyż, a na czubku był pierścień, w który znak ten było można włożyć. Dżemszyd nosił płaszcz, opuszczający się z przodu ku tyłowi. Od pasa aż do kolan zwieszały się cztery łaty skórzane, dwie w tyle i dwie na przodku, po bokach paskami spojone, a pod kolanami zeszyte. Nogi były skórą i rzemieniami związane. Na piersi nosił złotą tarczę. Posiadał więcej takich tarczy, które zmieniał wśród różnych uroczystości. Korona jego składała się z okrągłej, złotej, zębowatej obręczy z wystającym do przodu pałą-kiem, na kształt rogu, a czubek tego pałąka powiewał jakby chorągiewka. Mówił bardzo wiele o Henochu, wiedział też, że z ziemi został zabrany i że nie umarł. Uczył, że Henoch wszystko dobre i wszelką prawdę przekazał był Noemu, którego nazywał ojcem i stróżem wszystkiego dobrego. Z Noego zaś wszystko przeszło na niego. Dżemszyd nosił też złote, do jaja podobne naczynie, w którym, jak mówił, znajduje się owo dobro, którego Noe strzegł w arce, a które na niego przeszło. Gdziekolwiek wśród wędrówek rozbijał namioty, owo złote nacznie stawiał zaś ponad kolumną, na drągach, ozdobionych rozmaitymi rzeźbionymi figurami, budował namiot, podobny do małej Świątyni. Przełamana korona zastępowała miejsce nakrywki u owego naczynia i ilekroć Dżemszyd robił ogień, wyjmował coś z tego naczynia i wrzucał do ognia. Owo naczynie było w arce, a Noe przechowywał w nim ogień, teraz stało się świętością dla Dżemszyda i jego ludu. Ilekroć je wystawiano, palili ogień naokoło niego, oddając cześć temu ogniowi i składając w ofierze zwierzęta. Dżemszyd uczył, że Bóg mieszka w Światłości i w ogniu i że posiada wiele niższych bogów i służących mu duchów. Wszystek lud poddawał mu się; osadzał tu i ówdzie mężów i niewiasty z trzodami, kazał sadzić i uprawiać. Nie mogli zawierać związków 49 małżeńskich podług swej woli, obchodził się z nimi jak z trzodami, więc podług swej woli i intencji kobietom więcej niż jednego męża przydzielał. On"sam posiadał więcej żon, wśród nich jedną bardzo piękną i z lepszego rodu; ta wydała mu syna, który został jego następcą. Stawiał też wielkie, okrągłe wieże, na które wchodziło sie po stopniach, aby patrzeć na gwiazdy. Niewiasty, które osobno i jako poddane żyły, nosiły krótkie suknie, około piersi i górnej części ciała splot z rzemieni, w tyle zwieszało się nieco materii, a naokoło szyi, przez ramiona aż do kolan spadał szeroki, u spodu zaokrąglony pas, na ramionach i piersiach znakami lub głoskami przyozdobiony. Z wszystkich krajów, które założył, poprowadził proste tory ku Babel. Tam dokąd wędrował, nie było jeszcze nikogo; więc nie potrzebowa wypędzać żadnego ludu, wszystko odbywało się spokojnie; tylko budowani i osadzano. Barwa ciała rodu, którego był przywódzcą, była czerwonawo żółtą, jak okier; byli to piękni ludzie. Wszystkie plemiona znaczono, by rozpoznać pochodzenie czyste od nieczystego. Przebył z ludźmi swoimi, nie wiem jakim sposobem, dosyć szczęśliwie wysoką górę lodowatą, wielu z nich jednak w tej górze uwięzlo i zginęło. Posługiwali się końmi i osłami, a Dżem szyd jechał na małym, pręgowatym zwierzęciu. Zmiana w przyrodzie wypę dziła ich z kraju, było bowiem bardzo zimno, obecnie jest tam znowu cieplej Raz po raz natrafiał wśród wędrówek na plemiona opuszczone, któn częściowo pouciekały wskutek barbarzyństwa wodzów, częściowo w wielkie nędzy na jakiego bądź wodza czekały. Chętnie mu się poddawały, albowie był łagodny i przynosił zboże i błogosławieństwo. Byli to udręczeni wygnańcy, których na wzór Joba ograbiono i prześladowano. Widziałam takichJ którzy nie mieli ognia i piekli chleb na gorących kamieniach na słońcu. Gdy im Dżemszyd przyniósł ogień, czcili go jako Boga. Napotkał też plemię, które ofiarowywało dzieci nie dość urodne i nieco szpetnego kształtu. Zakopawszy je po pas w ziemię, zapalały ogień wokoło. Zniósł ten zwyczaj, a uwolniwszy dzieci, oddał je niewiastom na wychowanie. Później te same dzieci tu i ówdzie jako sługi osadził. Uważał bardzo na czyste pochodzenie. Dżemszyd na początku powędrował na zachód-południe, mając górę proroka po lewej stronie na południe; potem poszedł na południe, mając górę proroka po lewej stronie na wschód. Zdaje mi się, że przeszedł później góry Kaukaskie. Wtenczas, gdy tam wszystko od ludzi się roiło, w naszych krajach były same bagna, lasy i pustynie, na wschód tu i ówdzie mała, błądząca gromadka. Gwiazda lśniąca, Zoroaster, który daleko później powstał, potomek syna Dżemszydowego, odnowił jego naukę. Dżemszyd na tablicach z kamienia i łyka napisał różne prawa; jedna długa głoska nieraz całe zdanie oznaczała. Ta mowa pochodzi od mowy pierwotnej, a jest też nieco do naszej podobną. Dżemszyd doczekał się jeszcze czasów Derkety i jej córki, której! 50 matką była Semiramis. Ale do miasta Babel nie przyszedł, lecz swe kroki w tę stronę kierował. Widziałam historię Homa i Dżemszyda, gdy Pan Jezus wobec pogańskich filozofów nauczał w Lanifie na wyspie Cypryjskiej. Ci mędrcy, nim przyszedł tam Jezus, opowiadali o Dżemszydzie jako o najstarszym i najmędrszym królu, który, przyszedłszy z krajów, położonych za Indiami, za pomocą otrzymanego od Boga puginału, tak wiele krajów podzielił i zaludnił i wszędzie błogosławieństwo rozszerzał; pytali się Jezusa o niego i o rozmaite cuda, które o nim opowiadali. Jezus im powiedział, że mądrość Dżemszyda była przyrodzoną, że był to człowiek uczony i przywódca ludów, że stał na czele plemienia, gdy narody po daremnym budowaniu wieży Babel się rozsypały, że kraje podług pewnego porządku tym plemieniem zaludniał, i że byli wodzowie, którzy gorzej od niego dokazywali, ponieważ jego ród nie był tak ciemnym. Wyjawił im także, jakie bajki pisują ludzie na rachunek Dżemszyda i że jest fałszywym wzorem i obrazem kapłana i króla Melchi-zedecha. Powiedział im, że na tego i na ród Abrahama patrzeć mają. Gdy się bowiem narody poruszyły, Pan Bóg lepszym rodzinom zesłał Melchizedecha, by je prowadził i łączył, by im przeznaczył kraje i zgotował siedziby, by w ten sposób pozostały czystymi i podług swej wartości mniej lub więcej do zbliżenia się do łaski obietnicy zdolnymi się stały. Kim byl Melchizedech, niechaj sami nad tym myślą; to jednak zgadza się z prawdą, że był rychłym wzorem przyszłej, a teraz bliskiej łaski obietnicy i że ofiara jego z chleba i wina dokona się, będzie się spełniać i istnieć aż do skończenia świata. 7. Wieża Babel Wieża Babel była dziełem pychy. Budujący chcieli zrobić dzieło wedle | rozumu swego, by się rządom Bożym sprzeciwić. Gdy dzieci Noego bardzo się rozmnożyły, połączyły się najzdolniejsze i najdumniejsze z nich celem utworzenia dzieła tak wielkiego i trwałego, iżby każdy podziwiał je na wieczne czasy, a tych, którzy je wystawili, jako najzdolniejszych i najpotężniejszych wychwalać musiał. O Bogu przy tym wcale nie myśleli, tylko o własnej sławie, inaczej bowiem, jak mi na pewno oświadczono, Pan Bóg byłby na ukończenie tego dzieła zezwolił. Semitów nie było przy tej budowie. Mieszkali w równinie, gdzie palmy i inne szlachetne owoce rosły, lecz ponieważ nie Mieszkali zbyt daleko, musieli mimo to niektórych rzeczy do budowy dostarczać. Tylko potomkowie Chama i Jafeta byli przy budowaniu zatrudnieni, zaś opierających się Semitów głupcami nazywali. Semici w ogóle nie byli tak •czni jak Chamici i Jafetyci, a wśród nich znowu ród Hebera i Abrahama 51 osobno był wyłączony. Na Hebera, niepracującego nad wieżą, wejrzał Pan Bóg okiem łaskawym, by go wraz z potomstwem z ogólnego zamieszania i zepsucia wydobyć i z niego naród święty uczynić. Dlatego obdarzył go Pan Bóg mową, żadnemu innemu ludowi nie znaną, mową świętą by ród jego odrębnie się trzymał. Jest to czysty język hebrajski czyli chaldejski. Pierwsza mowa ojczysta Adama, Sema i Noego jest inną i tylko w poszczególnych jeszcze narzeczach istnieje. Pierwszymi czystymi córkami tej mowy jest mowa Baktrów, Zendów i święta mowa Indów. W tym języku napisana jest książka, którą w dzisiejszym Ktezyfonie, nad rzeką Tygrys leżącym, widzę. Heber żył jeszcze za czasów Semiramidy. Dziad jego Arfaksad był wybranym synem Sema, pełnym głębokiego rozsądku i mądrości; lecz rozmaite obrzędy bałwochwalcze i czarodziejskie od niego wywodzono. Magowie swój początek również do niego odnosili. Wieżę budowano na pagórku, wynoszącym mniej więcej dwie mile w obwodzie i wznoszącym się na ogromnej, polami i ogrodami pokrytej płaszczyźnie. Do murów fundamentu wieży, to znaczy, aż do wysokości pierwszej części wieży, prowadziło naokoło ze wszech stron z płaszczyzny 25 bardzo szerokich, wymurowanych ulic. Dwadzieścia pięć plemion budowało, a każde plemię własną miało mieć ulicę do wieży, zaś w kierunku ulicy, nieco dalej, własne miasto, by w razie niebezpieczeństwa do wieży się schronić. Owa wieża stać się miała także świątynią bałwochwalczej ich służby. Ulice murowane, tam gdzie się zaczynały, były od siebie oddalone, zaś, gdzie się schodziły, naokoło wieży, tak się zbliżały do siebie, że przestrzeń pomiędzy pojedynczymi nie była większą od szerokości wielkiej ulicy. Nim końcami swymi wchodziły w mur wieży, owe ulice połączone były łukami poprzecznymi, i na tym miejscu pomiędzy dwiema a dwiema ulicami mniej więcej 10 stóp szeroka brama do podstawy wieży prowadziła. Skoro te lekko występujące w górę ulice dochodziły do pewnej wysokości, stawiano pod nie z początku zwyczajne, dalej zaś, im bliżej dochodziły wieży, wielkie, dubeltowe, ponad sobą stojące łuki, tak, że przy obwodzie wieży tymi łukami pod wszystkimi ulicami: pierwszą podstawę wieży obejść było można. Tam, gdzie owe łuki pod ulicami przerzynały każdą ulicę w poprzek, były ulice poziomo zbudowane. Owe z wolna wznoszące się ulice, były częściowo, jak korzenie drzewa, podporami fundamentów owej ogromnej wieży, częściowo służyły za drogi, by po nich wielkie ciężary i budulec zewsząd na pierwsze piętro wieży dostai Między tymi ulicami były namioty o murowanych podwalinach. Pr; rzynały je ulice, zaś na niektórych miejscach szczyty namiotów ponad ulii sterczały. Z każdego namiotu prowadziły schody do góry, na powierzchni ulic, zaś naokoło wieży można było przechodzić pod łukami przez wszystki< namioty pod brukowanymi drogami. 52 Prócz ludzi mieszkających w tych namiotach, jeszcze inni mieszkali w licznych sklepieniach i miejscach, znajdujących się po obu stronach tych dróg kamiennych. Zewsząd roiło się od ludzi, jakby w mrowisku. Wielbłądy, słonie i niezliczone osły wstępowały i zstępowały naokoło, dźwigając szerokie i ciężkie ciężary, a mogły kilka razem koło siebie przechodzić. Były też żerowiska i miejsca do składania ładunku w drodze, także namioty na różnych miejscach dróg, nawet całe warsztaty. Widziałam naładowane zwierzęta, bez dozoru ludzkiego tę drogę do góry i na dół odbywające. Bramy, zupełnie u dołu wieży, prowadziły do niezliczonych przysion-ków, do ganków, w których można było zabłądzić i do alkierzy. Z dołu wieży można było wchodzić po schodach do góry. Począwszy od pierwszego piętra, prowadziła droga na zewnątrz ślimakowato naokoło owego wielobocznego budynku. I tutaj wnętrze składało się z niezmiernie trwałych sklepów, porozrzucanych komórek i ganków. Rozpoczęto budowę ze wszystkich stron od razu, w kierunku do środka, tam, gdzie z początku stał jeszcze wielki namiot. Do budowli używano cegieł, przynoszono też wielkie, ociosane kamienie. Powierzchnia ulic była zupełnie biała i świeciła się w słońcu, był to cudowny widok z daleka. Założono wieżę bardzo sztucznie, powiadano mi też, że przyszłaby do skutku i jeszcze by istniała, będąc piękną pamiątką umiejętności ludzkiej, gdyby budowali ją na chwałę Bożą. Nie myśleli jednak o Bogu, było to dzieło własnej zarozumiałości. Wewnątrz w sklepieniach wmurowali w filary innobarwne kamienie, na których wielkimi głoskami wyryte imiona i chwała tych, którzy przy tej budowie się odznaczali. Nie mieli królów, tylko patriarchów, a ci znowu wszystkim rządzili według wspólnej rady. Kamienie były sztucznie zrobione, a stosowało się wszystko. Wszyscy dokładali rąk. Były wykopane kanały i cysterny, by zawsze mieć pod dostatkiem wody. Niewiasty nogami deptały glinę, mężczyźni przy robocie mieli obnażone ramiona i piersi. Przedniejsi nosili czapeczki z guzikiem, niewiasty twarze miały zasłonięte. Budowa stała się tak wysoką i wielką, że z jednej strony wskutek cieni było zupełnie zimno, zaś z drugiej znowu strony, wskutek odblasku, bardzo gorąco. Budowali 30 lat i byli przy drugim piętrze, już je rozpoczęli i stawiali kolumny, podobnie do wież, a w nie za pomocą pstrych kamieni swe imiona 1 rody wmurowywali, wtem wybuchło zamieszanie. Nie było żadnej wzniosłej roboty rzeźbiarskiej przy budowie, lecz wiele wysadzano pstrymi kamienia-mi. a tu i ówdzie wykuwano figury we framugach. Widziałam pomiędzy kierownikami budowy występującego posłańca Boga, Melchizedecha, który się 2 nimi rozprawiał pod względem budowy, upominał i przepowiadał karę Bożą. Teraz rozpoczęło się zamieszanie. Liczni, którzy z początku spokojnie alej pracowali, przechwalali się teraz ze swej zgrabności i swych zasług, 53 położonych około budowy, a podzieliwszy się na partie, wymagali tych lub owych przywilejów. Sprzeciwiano się temu, powstała niezgoda i bunt. Tylko dwa plemiona uważano za niezadowolone, chciano je powstrzymać, lecz teraz przekonano się, że wszyscy byli niezgodni. Wszczęli walkę pomiędzy sobą i pozabijali się. Nie rozumieli się wzajemnie, więc rozłączywszy się, rozproszyli się po całym świecie. Widziałam ród Sema, idący więcej na południe, tam, gdzie była ojczyzna Abrahama, widziałam też jednego męża owego rodu, dobrego, nie wychodzącego, lecz ze względu na żonę pozo-sta jącego pomiędzy złymi w Babel. Ten mąż jest patriarchą Samanów, którzj zawsze trzymali się osobno, a później, za panowania okrutnej Semiramidy, Melchizedech pojedynczo ich osadził w Ziemi Obiecanej. Jako dziecię mając widzenie o wieży Babel, nie mogłam tego pojąć i zawsze je odpychałam. Przecież nic nie widziałam prócz naszej chaty, gdzie krowy kominem wychodziły, (tj. gdzie brama służyła zarazem za dymnik) i miasto Koesfeld; nieraz sądziłam nawet, że musi to być niebo. Miałami jednak zawsze to widzenie, później i dzisiaj jeszcze, widziałam też, jaki wyglądała wieża za czasów Joba. Jednym z najglówniejszych kierowników był Nemrod, którego później czczono jako bożka pod nazwą Belus. On też jest patriarchą niewiast Der-keto i Semiramis, którym również oddawano cześć boską. Nemrod budował z kamieni owej wieży miasto Babilon, zaś Semiramis dokończyła tej budowy. Założył też fundamenty Niniwy, murowane podwaliny do namiotów. Byl wielkim myśliwym i tyranem. Było wówczas mnóstwo dzikich i okrutnych zwierząt, robiących wielkie spustoszenia. Łowy na nie były tak wspaniałe, jak wyprawy wojenne. Tego, który najdziksze ubijał zwierzęta, czczono jak Bo ga. Nemrod także ludzi, których podbił, spędził w jedną gromadę. Oddawa się bałwochwalstwu i czarodziejstwu, by! pełen okrucieństwa i miał licznych potomków. Doczekał się mniej więcej 270 lat życia. Był koloru żółtawego a od pierwszej młodości prowadził życie bardzo dzikie, był narzędziem złego ducha, był bardzo oddany astrologii. Podług figur i rozmaitych obrazów, ja kie widywał na planetach i gwiazdach, i z których przepowiadał przyszłe losy tego i owego kraju i ludu, starał się sporządzić podobizny, czyniąc je poten bożkami. Tak np. Egipcjanie otrzymali od niego postać Sfinksa, jak też wie loramienne i wielogłowne bożyszcza. Siedemdziesiąt lat Nemrod zajmował się tymi bożyszczami, zaprowadzaniem służby bałwochwalczej i ofiar bałwc chwalczych, i ustanowieniem kapłanów bałwochwalczych. Za pomocą tej szatańskiej mądrości i siły podbił owe plemiona, które później zaprowadził do budowy wieży. Gdy powstało pomieszanie języków, liczne plemiona oderH wały się od niego, a najdziksze pod dowództwem Mesraima poszły do Egif tu, zaś Nemrod, zbudowawszy Babilon, ujarzmił wszystko naokoło i załóż) 54 państwo babilońskie. Pomiędzy licznymi jego dziećmi były też Ninus i Derketo czczona jako bogini. 8. Derketo Od Derketo aż do Semiramis widziałam trzy pokolenia, a jedną jako córkę drugiej. Widziałam Derketo jako wielką, potężną niewiastę, obleczoną w zwierzęce skóry, z których zwieszały się liczne rzemienie i ogony zwierzęce, z czapką z piór ptasich na głowie, wychodzącą razem z licznymi innymi niewiastami i mężczyznami z okolicy Babilonu. Derketo zajmowała się bez ustanku prorokowaniem, wizjami, składaniem ofiar i niepokojeniem ludzi. Zabierali pojedyncze plemiona wraz z ich trzodami ze sobą, przepowiadali dobre siedziby, gromadzili kamienie, często niezmiernie wielkie, na kupę, składali ofiary i najrozmaitszym oddawali się występkom. Wszystko do niej się ściągało; raz tu, raz tam była, a wszędzie jej cześć oddawano, w późnym wieku miała córkę, która później odgrywała jej rolę dalej. Cały ten obraz widziałam więcej w równinie, co początek tej okropności oznaczało. Widziałam ją wreszcie w postaci starej, okropnej baby w pewnym mieście położonym nad morzem trudniącą się znowu czarami i w stanie szatańskiego zachwycenia wszystkim ludziom oznajmującą, iż za wszystkich chce umrzeć i się ofiarować; nie może u nich pozostać, lecz przemieni się w rybę i w tej postaci zawsze blisko nich pozostanie. Rozporządziwszy potem jaką cześć oddawać jej miano, wobec wszystkich rzuciła się w morze. Wszystkie te proroctwa zawierały tajemnice i różne znaczenia wody itp. Widziałam też, że krótko potem z morza wystąpiła ryba, którą lud powitał rozmaitymi ofiarami i szkaradnymi uczynkami i że z owych niedorzeczności Derkety powstało prawdziwe bałwochwalstwo. Po niej widziałam inną, jej córkę, zjawiającą się na niższej górze. Oznaczało to już stan potężniejszy. Było to jeszcze za czasów Nemroda - pochodzili bowiem z jednego i tego samego plemienia. Tę córkę widziałam podobnie dokazującą jak Derketo, lecz jeszcze burzliwiej i straszniej. Po większej części z wielkimi gromadami stumilowe robiła wyprawy myśliwskie, to wal-^c przeciw zwierzętom, to znowu składając ofiary, czarując i prorokując, -fakładano przy tym różne siedziby i zaprowadzano bałwochwalstwo. Wi-ziałam jak walcząc przeciwko nosorożcowi rzuciła się w morze. Córkę jej Semiramidę widziałam na wysokiej górze, otoczoną wszelkimi •^gactwami i skarbami świata, jakoby szatan to wszystko jej pokazywał i da-' Odziałam ią też, doprowadzającą do końca wszystkie te szkaradne szynki w Babilonie. 55 W pierwszych czasach takie stany spokojniej u wielu się pojawiały; później stały się zupełnie potężnymi u pojedynczych ludzi. Ci stawali się przewodnikami i bożkami drugich, zaprowadzali też podług widzeń roz-maite bałwochwalstwa, robili też na zewnątrz różne sztuki i wynalazki, do- j puszczali się gwałtu, albowiem byli pełni złego ducha. Powstały z tego całe rody, z początku rody panujących i kapłanów pospołu, później tylko rody I kapłańskie. W pierwszym czasie widziałam więcej niewiast, aniżeli mężczyzn I tego rodzaju, a wszystkie miały równe myśli, równą wiedzę i działały też w ró-1 wny sposób. Wiele z tego, co się o nich mówi, należy do niedokładnych prze-1 dstawień ich ekstatycznych lub magnetycznych zdań o sobie, o ich pochodzę-1 niu i działaniu, a pochodzą te zdania częściowo od nich samych, częściowo I od innych, przez szatana opętanych. Także żydzi mieli w Egipcie różne tajemne sztuki, lecz Mojżesz je wytępił i stał się wieszczem Bożym. U rabinów I natomiast pozostało wiele z tego jako rzecz uczonych, później stało się u po- i jedyńczych narodów, niskim, nędznym działaniem, a pokutuje jeszcze w czarodziejstwie i jako zabobon. Lecz wszystko z jednego i tego samego wyrosło drzewa zepsucia, z jednego podłego królestwa (piekła). Wszystkie ich obraz widzę albo zupełnie przy ziemi albo też pod ziemią. Także w magnetyzmie I znajduje się pierwiastek tego wszystkiego. Dla owych pierwszych bałwochwalców bardzo świętą była woda, wszystkie obrządki sprawowali nad wodą, wszystkie też prorokowania i widzenia I rozpoczynały się zawsze wpatrywaniem w wodę; wnet mieli osobne, poś-J więcone do tego stawy. Później te stosunki pozostały stałe, także bez pomocyl wody miewali swe złe widzenia. Przy tej sposobności widziałam niektórej z ich widzeń, a jest to bardzo dziwaczne: jakoby pod wodą jeszcze raz znaj-1 dował się cały świat wraz z wszystkim, co jest na ziemi; wszystko jednaki okryte jest ciemnym, złym kołem. Drzewo stoi pod drzewem, góra pod górą,! woda pod wodą. Widziałam, że owe czarownice wszystko, wojny, narody,! niebezpieczeństwa itd. tak samo jak po dziś dzień widziały, z tą tylko różnicą,] że natychmiast wszystko czyniły, co tylko widziały. Więc widziały tak np.:j tutaj stoi naród, ten możecie ujarzmić, ów napaść, a tam miasto budować.! Widziały doskonałych mężów i niewiasty, i w jaki sposób tychże podejścj miały, słowem, całą służbę szatańską, której się oddawały widziały naprzód.l Tak Derketo np. widziała naprzód, że się rzuci w morze i że w rybę się za-1 mieni, co też uczyniła. Nawet swoje uczynki szkaradne widziała naprzódl w wodzie, a potem takowe spełniała. Córka Derkety żyła już więcej w czasie, kiedy sypano wielkie groblJ i zakładano drogi. Zapuszczała się aż do Egiptu, a całe jej życie było tylkol nieustannym wędrowaniem. Do jej towarzystwa należą ci, którzy Jobal w Arabii tak strasznie ograbili. W Egipcie to wszystko prawdziwą, osobna 56 i mocną dostało istotę, a wszyscy tak byli tym okropnościom oddani, iż liczne takie cioty na dziwacznych stołkach przed rozmaitymi lustrami w bałwo-chwalnicach i komorach siedziały i że wszystkie ich widzenia natychmiast setki ludzi, pouczeni o treści tych widzeń przez kapłanów, na kamiennych ścianach jaskiń wykuwali. Dziwna to rzecz, iż widziałam wszystkie te straszne, główne narzędzia ciemności w pewnej niewiadomej wspólności ze sobą i różne z nich na różnych miejscach w ten sam lub podobny sposób dokazujące, odróżniając się tylko nieco krajem i złymi potrzebami narodów. Niektóre jednak narody nie były tak zatopione w tych okropnościach, były bliżej wiary, jak np. ci, z których pochodzi rodzina Abrahama, pokolenie Joba i trzech króli, również ci, którzy czcili gwiazdy w Chaldei i ci, którzy mieli gwiazdę jaśniejącą (Zoroaster). Gdy Jezus Chrystus przyszedł na świat, gdy ziemia była zbroczona Jego krwią, zmniejszyła się bardzo dzika siła owego działania, ten stan słabnął bardziej. Mojżesz od lat dziecięcych był wieszczem, ale wieszczem zupełnie z Boga; zawsze szedł za tym, co widział. Derketo, jej córka i wnuczka Semiramis doczekały się podług owych czasów bardzo podeszłego wieku. Były to istoty potężne i wielkie, których widok po dziś dzień ogarniał by nas trwogą. Były niezmiernie śmiałe i odważne, a działały z niesłychaną pewnością, zawsze wszystko swoim złym duchem naprzód widząc. Czuły się zupełnie wybranymi i boginiami. Były one zupełnie odnowieniem owych jeszcze bardziej szalejących czarnoksiężników na wysokiej górze, którzy zginęli przez potop. Wzruszający to widok, jak sprawiedliwi patriarchowie przez te wszystkie okropności, mając również liczne objawienia Boże, lecz wśród bezustannej walki i cierpień przebijać się musieli i jak zbawienie ukrytymi i ciernistymi drogami zstąpiło wreszcie na ziemię, podczas gdy owym sługom szatańskim na zewnątrz wszystko się udawało i było posłusznym. Widząc to wszystko, to potężne pole działania owych bogiń i to wielkie znaczenie, które miały na ziemi, a w porównaniu z tym małą garstkę zwolenników Maryi, z której wzorem w obłoku Eliasza filozofowie na Cyprze swe szkaradne kłamstwa połączyć chcieli i Jezusa, spełnienie wszystkich obietnic, Jezusa ubogiego i cierpliwie wśród nich nauczającego i wybiegającego na przeciw ku krzyżowi - ach! to wszystko było dla mnie bardzo smutnym, a przecież nie było to niczym innym, jak historią prawdy i światłości, oświecającej ciemność, światłości, której ciemność aż do dnia dzisiejszego nie Pojęła. Lecz nieskończonym jest miłosierdzie Boże! Widziałam, że podczas Potopu bardzo wielu ludzi nawróciło się z bojaźni i trwogi, i że wszyscy poszli do czyśćca, zaś Pan Jezus wstąpiwszy do piekieł wybawił ich. Liczne drzewa podczas potopu pozostały na swoim miejscu; widziałam je później znowu zieleniejące się, lecz największa ich część zapadła się w mule i piasku. 9. Semiramis Matka Semiramidy urodziła się w okolicy Niniwy. Na zewnątrz wydawała się bardzo wstydliwą, lecz potajemnie była bardzo rozpustną i okrutną. Ojciec Semiramidy był mężem syryjskim, a tak samo jak jej matka w naj-szkaradniejsze bałwochwalstwo wplątany. Po urodzeniu się Semiramidy zgładzono ojca, co również miało związek z wróżbą. Semiramis urodziła się daleko w Askalon w Palestynie, a potem wychowali ją kapłani bałwo-chwalscy wśród pasterzy w pustyni. Semiramis, będąc dzieckiem, często spędzała czas samotnie na pewnej górze, i widziałam kapłanów bałwochwalczych i jej matkę wśród łowów przy niej. Widziałam też szatana w rozmaitych postaciach bawiących się z nią, podobnie jak św. Jan obcował na pustyni z aniołami. Widziałam też przy niej ptaki o pstrych skrzydłach, znoszące jej rozmaite dziwaczne gry. Nie pamiętam już wszystkiego, co z nią robiono, było to najobrzydliwsze bałwochwalstwo. Była piękną, pełną mądrości i wszelkich sztuk świata, a wszystki jej się udawało. Wskutek wróżby została najpierw żoną pewnego dozorcy nad trzodami króla z Babel, a później żoną samego króla. Ten król podbiwszy w okolicy ku północy pewien naród, część tego narodu zawlókł do swego kraju jako niewolników; ci, gdy Semiramis później rządziła sama, wiele od niej musieli cierpieć i pomagać przy niezmiernych jej budowach. Semiramidę lud jej uważał za boginię. Jej matkę widziałam urządzającą jeszcze dziksze łowy. Włóczyła się z małym wojskiem na wielbłądach, pręgowatych osłach i koniach; widziałam ją też raz, gdy urządzała wielkie łowy w Arabii, w okolicy Morza Czerwonego, kiedy Job mieszkał tam w swoim mieście. Owe polujące niewiasty były bardzo zwinne, a siedziały na koniach na sposób mężczyzn. Były zupełnie ubrane aż do kolan, odkąd nogi rzemieniami były skrępowane. Pod nogami nosiły podeszwy, a pod każdą były dwa wysokie obcasy, na których kolorowe figury były wymalowane. Nosiły kurtki z delikatnych, pstrych piór najrozmaitszych kolorów i deseni. Ponad piersiami i ramionami krzyżowały się rzemienie, obsadzane piórami, plecy okrywał kołnierz, również z piór, obsypany święconymi kamieniami i perłami. Głowę okrywał rodzaj czapki z czerwonego jedwabiu lub wełny. Przed twarzą nosiły welon podzielony na dwie części, by jedną lub drugą częścią chronić się przeciwko kurzowi i wia- trowi. Miały także krótkie płaszcze zawieszone na plecy. Ich narzędziami myśliwskimi były dzidy, łuki i strzały, przy boku miały tarczę. Dzikie zwierzęta okropnie się rozmnożyły. Polujący spędzali je z wielkich przestrzeni, a potem ubijali. Także kopano i zakrywano doły, by chwytać w nie zwierzęta, a potem kolbami i toporami zabijać. Matkę Semiramidy widziałam także polującą na zwierzę, które Job pod nazwą Behemot opisuje; polowały też na tygrysy, lwy i inne zwierzęta. W tych pierwszych czasach żadnych nie widziałam małp. Widziałam także łowy na wodzie; w ogóle nad wodami trudniono się bałwochwalstwem i mnóstwem szkaradnych uczynków. Matka na zewnątrz nie była tak wyuzdaną jak Semiramis, lecz miała szatańskie usposobienie, posiadała też okropną siłę i zuchwałość. Co to za straszna rzecz, walcząc z potężnym, olbrzymim zwierzęciem (hipopotamem), rzucić się w morze! Siedząc na dromaderze, ścigała owo zwierzę, wtem, razem z dromaderem rzuciła się w morze. Czczono ją jako boginię łowów i dobrodziejkę ludzkości. Semiramis, wracając z jednej ze swych wypraw z Afryki, przyszła także do Egiptu, które to państwo założył Mesraim, wnuk Chama, który, przyszedłszy tam, napotkał już pojedyncze, rozsypane gromady bardziej gminnych plemion, z których raz to, raz owo miało przewagę. Gdy Semiramis przybyła do Egiptu, były tam cztery miasta. Najstarszym były Teby, zamieszkiwane przez naród więcej gładki, lekki i zwinny od narodu naokoło Memfis, którego mieszkańcy byli krępymi. Memfis leżało nad lewym brzegiem Nilu, przez który prowadził długi most. Na prawym brzegu stał pałac, w którym za czasów Mojżesza mieszkała córka Faraona. Brunatniejsi mieszkańcy, o weł-niastych włosach, już w pierwszych czasach byli niewolnikami i nigdy nie panowali w Egipcie. Ci, którzy najpierw przyszli do Egiptu i zbudowali Teby, przybyli, jak mi się zdaje, z Afryki; drudzy przyszli z okolicy Morza Czerwonego, którędy przybyli Izraelici. Trzecie z miast nazywało się Chume, później Heliopolis. Rozciąga się w górę od Tebów. Gdy Najświętsza Maryja Panna z Józefem i Jezusem uciekała do Egiptu, widziałam naokoło tego miasta jeszcze nadzwyczaj wielkie budynki. Niżej od Memfis, nie bardzo daleko od morza, leżało miasto Sais; zdaje mi się, że jest jeszcze starszym aniżeli Memfis. Każde z tych czterech miast miało osobnego króla. Semiramidzie oddawano wielką cześć w Egipcie, gdyż za pomocą swych praktyk i sztuk szatańskich powiększyła tam bałwochwalstwo. Widziałam ją w Memfis, gdzie było w zwyczaju składanie ofiar z dzieci, knującą plany, trudniącą się wróżbiarstwem z gwiazd i czarodziejstwem. Byka Aspisa jeszcze nie widziałam, lecz bożyszcze z głową, podobną do słońca i ogonem. Tutaj też podała plan do pierwszej piramidy, którą zbudowano na wschodnim brzegu Nili, niedaleko od Memfis, przy czym cały naród pomagać 59 musiał. Kiedy budowa była już ukończona, widziałam Semiramidę z kilkuset ludźmi znowu tam przybywającą. Była to uroczystość poświęcenia, a Semi-rarńls odbierała cześć prawie Boską. Piramida stanęła na miejscu, gdzie była wody i bagna. Postawiono fundament z podziwienia godnych filarów, na wzór wielkiego, szerokiego mostu; nad tym mostem wznosiła się piramida, tak że pod nią, jak pod świątynią z kolumnami, można było przechadzać się. Były tam liczne miejsca, więzienia i obszerne pokoje, a również aż do czubka miała owa piramida I liczne wielkie i małe miejsca z otworami dla okien, z których widziałam sukienne, powiewające chorągwie. Naokoło piramidy były łazienki i ogrody. Ten budynek był prawdziwą siedzibą egipskiego bałwochwalstwa, astrologii I i okropnych mieszanin. Ofiarowywano dzieci i starców. Astrologowie i czar-1 noksiężnicy mieszkali w piramidzie i tutaj też swoje szatańskie miewali I widzenia. Blisko łazienek stał wielki zakład do czyszczenia zamulonej wody I Nilu. Widziałam też później w tych kąpielach egipskie niewiasty w naj-J większej rozwiązłości, mającej związek z najhaniebniejszymi obrzędami! bałwochwalstwa. Ta piramida nie stała bardzo długo, zniszczono ją. Lud był strasznie zabobonny, zaś kapłani tak byli ciemni, tak się odda-1 wali wróżbiarstwu, że w Heliopolis ludzie zbierali i spisywali nawet sny, pat-1 rżąc przy tym zawsze na gwiazdy. Coraz więcej powstawało osób magnetycz-l nych, miewających szatańskie widzenia, mieszających prawdę z fałszem:! podług tego ustanowiono służbę bałwochwalczą, a nawet chronologię! (liczenie czasu). Tak widziałam, że bożyszcza Isis i Osiris nie są niczym! innym jak Azenetą i Józefem, których przybycie do Egiptu owi wróźbiarze I naprzód widzieli w swych szatańskich wizjach i przyjęli do swej religii. Gdy I przybyli, oddawano im cześć bałwochwalczą; widziałam Anezet wskutek! tego płaczącą i przeciwko temu piszącą. Nasi dzisiejsi uczeni, piszący o Egipcie są w wielkim błędzie, ponieważ! tak wiele u Egipcjan mają za historię, doświadczenie i naukę, chociaż tol wszystko polega tylko na fałszywych wizjach i wróżbach z gwiazd, przy czyml ludzie tak mogą pozostać głupimi i zezwierzęconymi, jak nimi byli w rzeczy-f wistości Egipcjanie. Lecz uczeni takie natchnienia szatańskie i takie dzia-J łanie uważają za niemożliwe, więc je odrzucają i uważają Egipcjan za starszych ponieważ już tak rychło rzeczy tak głębokie i uczone posiadać mieli. Widziałam, jak już przy przybyciu Semiramidy do Memfis byli w sprze-j czności ze swą chronologią (obliczaniem czasu). Chcąc zawsze uchodzić; naród najstarszy, poprzekręcali czas i rody królów. Wskutek tego prawdziv rachuba czasu zupełnie im się pomieszała, a ponieważ swoje obliczania zmieniali kilkakrotnie, przeto prawie nie wiedzieli, jak dalej postępować Prócz tego każdy błąd starali się uwiecznić za pomocą budowy i napisówj 60 wskutek czego zamieszanie tym trwalszym się stawało. Tak np. przez długi czas wiek przodków i potomków w ten sposób obliczali, jakoby dzień śmierci ojca był zarazem dniem powstania syna. Królowie, którzy bezustannie z kapłanami się sprzeczali co do rachuby czasu, wysuwali przodków, którzy nigdy nie istnieli; także owych czterech, równe imię mających królów, którzy w jednym i tym samym czasie panowali w Tebach, Heliopolis, Memfis i Sais, policzyli jednego za drugim. Widziałam też, że raz liczyli rok na 970 dni, drugi raz znowu liczyli lata, jak miesiące. Widziałam też pewnego kapłana, czas obliczającego, przy czym zawsze zamiast 500,1100 lat wypadało. Widziałam te fałszywe obliczenia czasu i działania owych kapłanów podczas nauki o szabacie w Arumie, gdzie Jezus wobec faryzeuszów mówił 0 powołaniu Abrahama, o swym pobycie w Egipcie, występując przy tym przeciwko egipskiej rachubie czasu. Jezus powiedział faryzeuszom, że obecnie świat stoi 4028 lat; kiedy zaś słyszałam Jezusa mówiącego to, miał sam 31 lat. Widziałam też wtedy ludzi, czczących Seta jako Boga bardzo wysoko 1 podejmujących dalekie, niebezpieczne pielgrzymki do jego mniemanego grobu, o którym sądzili, że znajduje się w Arabii. Zdaje mi się, jakoby niektórzy z tych ludzi jeszcze żyli i jakoby przez kraj turecki, gdzie ich chętnie przepuszczają, do tego grobu pielgrzymowali. 10. Melchizedech Widziałam często Melchizedecha, lecz nigdy jako człowieka, raczej zawsze jako inną istotę, jako anioła i posłańca Bożego. Nie widziałam nigdy żadnego wyraźnego pomieszkania jego, żadnej ojczyzny, żadnej rodziny, żadnego związku; nie widziałam go nigdy jedzącego, pijącego, lub śpiącego, nigdy też mi na myśl nie przyszło, że jest człowiekiem. Nosił szaty, jak żaden kapłan wówczas na ziemi, lecz jak aniołów w niebiańskiej widzę Jerozolimie i jak później widziałam Mojżesza sporządzającego z rozkazu Boga szaty dla kapłanów. Widziałam Melchizedecha tu i ówdzie występującego, pośredniczącego i ustanawiającego w sprawach, dotyczących narodów, np. przy uroczystościach odniesionego zwycięstwa z tak okropnych wówczas wojen. Wszędzie gdzie występował, osobistością swoją wywierał wpływ, któremu n|kt nie mógł się oprzeć. Nikt mu się nie opierał, jakkolwiek żadnych ostrych n'e używał środków, a wszyscy ludzie, chociaż byli sługami bałwochwalstwa, chętnie godzili się na jego wyroki i jego radę. Nikt się z nim nie mógł równać, nie miał też żadnego towarzysza, był sam jeden; czasem przybierał dwóch Posłańców; byli woźnymi, ubranymi w białe, krótkie szaty, którzy oznajmiali 61 jego przybycie, potem znów ich puszczał. Wszystko, czego potrzebował! miał, stawało mu się. Ludzie, od których cokolwiek przyjął, nie odczuwali ufTytku tegoż, chętnie mu dawali. Ci, u których przebywał, czuli się szczęśliJ wymi, mieli też dla niego cześć i szacunek. Źli ludzie różnie gwarzyli o nim] lecz mimo to korzyli się przed nim. Ta istota wyższa doznawała wśród tycłj pogańskich i zmysłowych, tego samego, czego i po dziś dzień jeszcze doznajJ każdy doskonale pobożny człowiek, który, nieznany, gdziekolwiek występują rozszerza, co dobre. Tak widziałam go u dworu królowej Semiramidy w Babilonie. NiewyJ mowny przepych i wielkość tutaj ją otaczały; niewolnikom kazała największa dzieła budowli wykonywać, a przy tym dręczyła ich daleko gorzej, aniżeli Faraon dzieci Jakuba (żydów) w Egipcie dręczył. Także najokropniejsza bałwochwalstwo tutaj panowało; ofiarowano ludzi, których zakopywano aa pod szyję. Było tutaj pełno rozpusty, okazałości, bogactwa i sztuki, a wszy-j stko graniczyło z niepodobieństwem. Semiramis też prowadziła wojnę z nieJ zmiernymi wojskami, lecz prawie zawsze przeciwko narodom mieszkającynj na wschód; na zachód rzadko przychodziła, na północy mieszkały narody! ciemne, pomruczne. Z plemienia Semowego, pozostałego po budowaniu wieży w Babel powstał powoli w jej kraju liczny ród. Mieszkali jako ludek pasterski w na-j miotach, chodowali bydło, zaś nabożeństwa odprawiali w nocy pod namiotem, z wierzchu odkrytym, albo też pod gołym niebem. Cieszyli się wielkim błogosławieństwem. Wszystko im się udawało, a przede wszystkim ich bydłcj było zawsze szczególnie piękne. Ten ród chciała owa szatańska niewias wytępić, a nawet wyniszczyła już wielką część tego rodu. Z błogosławieńs spoczywającego na tym rodzie, poznała Semiramis, że Pan wobec tego rod kierował się miłosiernymi zamiarami, więc dlatego chciała wytępić ten n Gdy trwoga tego rodu doszła do najwyższego stopnia, widziałam Melj chizedecha tam się pojawiającego. Przyszedłszy do Semiramidy, żądał, pozwoliła wywędrować temu plemieniu. Skarcił ją także za okropni których się dopuszczała; nie opierała się mu, więc podzieliwszy ów 1 uciemiężony na rozmaite gromady, wyprowadził go w okolicę Ziemi Obi canej. Melchizedech zamieszkiwał namiot w okolicy Babilonu i tutaj temu dobremu rodowi łamał chleb, którego pożywając, dopiero otrzyi siłę do wywędrowania. W Kanaan przeznaczył im tu i ówdzie miejsca siedziby, a otrzymali różną ziemię pod względem urodzajności. I sam; podług ich czystego pochodzenia podzielił, by się z innymi nie pomieszał Ich imię brzmi jakby Samani czy też Semani. Niektórym z nich przezna Melchizedech na miejsce osiedlenia okolicę nad dzisiejszym Morze Martwym, lecz ich miasto razem z Sodomą i Gomorą zamieniło się w niw© 62 Semiramis przyjęła Melchizedecha z wielką czcią i bojaźnią przed jego mądrością. Stanął przed nią jako król jutrzenki, tj. najbardziej oddalonego kraju wschodniego. Uroiła sobie, że mógłby żądać jej za żonę, lecz bardzo ostro z nią się rozprawił, karcił ją za jej okropne uczynki i oznajmił jej zburzenie piramidy zbudowanej wokoło Memfis. Przestraszyła i zatrwożyła się bardzo. Widziałam karę, która ją spotkała. Stała się jakby bydlęciem, a długi czas była zamknięta. Z pogardy rzucano jej trawę i słomę w koryto, tylko jeden sługa wytrwał przy niej, ten który podawał jej pokarm. Odzyskała znowu wolność, lecz na nowo oddawała się nieładowi. Wreszcie zginęła w sposób okropny: wyrwano jej wnętrzności z ciała. Doczekała się lat 117. Na Melchizedecha patrzano jak na proroka, na mędrca, na istotę wyższą, we wszystkim mającą powodzenie. Pojawiło się wówczas i też później więcej takich istot wyższych, nadzwyczajnych, zaś ówczesne narody znały je tak samo, jako znał Abraham owych aniołów obcujących z nim. Lecz obok dobrych działały także zjawiska złe, tak samo jak obok prawdziwych proroków fałszywi prorocy. Sposób wyprowadzenia owego rodu był podobny do historii wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu, lecz tychże bynajmniej nie było tak wielu, jak Izraelitów. Z owych Samanów, których Melchizedech osadził w Ziemi obiecanej, widziałam trzech mężów dawno przed przybyciem Abrahama w pobliżu góry Tabor, tzw. góry chleba, w jaskiniach mieszkających. Mieli ciało brunat-niejsze aniżeli Abraham, okrywali się skórami, a na głowach nosili wielkie liście dla ochrony przed słońcem. Na sposób Henocha wiedli żywot święty, mieli religię pełną tajemnic, objawienia i pojedyncze widzenia. Podług ich religii Bóg pragnie połączyć się z ludźmi, lecz ludzie muszą wszystko możliwe do tego przygotować. Składali także ofiary, wystawiając trzecią część pokarmów na spalenie przez słońce, albo też może dla innych głodnych tę część pokarmów wystawiali, co pewno również widziałam. Widziałam tych ludzi zupełnie samotnie i w odosobnieniu od niewielkiej jeszcze liczby mieszkańców owego kraju mieszkających; ci zaś, rozdzieleni, zamieszkiwali pojedyncze, miejsca, zbudowane na wzór stałych miast z namiotów. Widziałam tych ludzi w różnych częściach kraju wędrujących, kopiących stu-nie, robiących pojedyncze zdziczałe przestrzenie przystępnymi, zakładających na niektórych miejscach fundamenty, na których później zakładano miasta. Widziałam ich wyganiających z całych okolic złe duchy z powietrza, ^Pędzających ich na inne złe, bagniste i mgliste miejsca. Tam znowu wiałam, że złe duchy w takich złych okolicach chętniej przebywają. Widzia-1 tych ludzi często walczących z tymi duchami. Z początku dziwiłam się, na miejscach, na których składali kamienie, które znowu zupełnie astafy i dziczały, miały powstać miasta, a jednak widziałam podczas wizji 63 mnóstwo miejscowości, zbudowanych na tych kamieniach, np. Safet, BetJ zaidę, Nazaret, gdzie pracowali na miejscu, na którym później stanął domj w Którym anioł zwiastował Najświętszej Maryi Pannie, Gatefer, Seforis] w okolicy późniejszego domu Anny, przy Nazaret, Meggido, Naim, Ainonj jaskinie betlejemskie i jaskinie przy Hebron; widziałam ich też zakłaJ dających miasto Michmetat i wiele innych miejscowości, których nazwjj zapomniałam. Na tej górze widziałam ich co miesiąc gromadzających się z Mel-chizedechem, który im wielki, czworoboczny chleb przynosił, może 3 stopjl kwadratowe długi, dosyć gruby i na wiele mniejszych części podzielony] Chleb był brunatny, upieczony w popiele. Widziałam Melchizedecha zawszą samego do nich przychodzącego; czasem widziałam go dźwigającego tenj chleb bez trudności, zdawało mi się, jakoby się w ręku unosił, czasem znowuj gdy zbliżał się do nich, ów chleb leżał mu ciężko na karku. Sądzę, że to byłej dlatego, iż zbliżając się do nich, miał im się wydawać jako człowiek. Okazywali mu wielki szacunek i upadali przed nim na twarz. Nauczył ich tea chodowania wina na górze Tabor, a na wielu miejscach rozsypywali rozmaitej nasiona roślin, które od niego otrzymali, a które jeszcze dzisiaj tam dzikol rosną. Widziałam ich co dzień odcinających jedną część owego chleba] brunatnym szpadlem, którym pracowali. Żywili się też ptakami, które liczniej do nich przylatywały. Obchodzili święta i znali się na gwiazdach, święcili ósmy dzień, składając ofiary i modląc się, także niektóre dni zmiany rokuj Widziałam ich też, w owym dotąd jeszcze bardzo bezdrożnym kraju kilka dróg torujących do miejscowości, w których założyli fundamenty, wykopali studnie i zasadzili rośliny, tak, że późniejsi przybysze, idąc tymi drogami! sami przy owych studniach i urodzajnych, wygodnych miejscach się osiedlali! Widziałam ich wśród zajęć otoczonych gromadami złych duchów, mogli jej widzieć, widziałam też, jak je wyganiali modlitwą i słowem na miejsca bagniste i opustoszałe, jak te duchy pierzchały i jak mężczyźni pracując! spokojnie dalej, uprzątali i zaprowadzali porządek. Do Kanaan, Meggido i Naim porobili drogi, również w ten sposób stal się przyczyną, iż w tych miejscach największa liczba proroków urodziła się! Założyli fundamenty miast Abelmehola i Dotaim, i wybudowali owe pięknej łazienki w Betulii. Melchizedech chodził jako obcy i samotny w kraju i ni« wiedziano, gdzie przebywał. Wprawdzie byli to starzy, lecz jeszcze bardzoj żwawi ludzie. Nad późniejszym Morzem Martwym i w Judei były już miastaj także niektóre w górnej części kraju, w środkowej zaś żadnych jeszcze miastj nie było. Owi ludzie sami sobie kopali groby i kładli się w nie. Ten przy He-J bron, tamten przy górze Tabor, ów znowu w jaskiniach niedaleko od Safetl W ogólności byli dla Abrahama tym, czym św. Jan dla Jezusa. PrzygotoJ 64 wywali i czyścili ziemię i drogi, siali dobre ziemiopłody i dobyli wody dla patriarchy ludu Bożego; zaś św. Jan przygotowywał serca do pokuty i do odrodzenia się w Jezusie Chrystusie. Czynili dla Izraelitów to, co św. Jan czynił dla Kościoła. Także na innych miejscach widziałam pojedynczych takich ludzi, Melchizedech ich tam osadził. Widziałam często Melchizedecha, jak dawno przed Semiramidą i Abrahamem w Ziemi obiecanej, kiedy ta ziemia zupełnie jeszcze była pustą, zjawił się, jakoby zaprowadzając porządek w kraju, jakoby naznaczając i przygotowując pojedyncze miejsca. Widziałam go zupełnie osamotnionego, więc pomyślałam sobie: co ten człowiek chce tutaj tak rychło, przecież jeszcze nikogo tutaj nie ma! Tak widziałam go na pewnej górze wiercącego studnię; było to źródło Jordanu. Miał długi, cienki świder, który jak promień w górę wnikał. W ten sposób widziałam go na różnych miejscach ziemi otwierającego źródła. W pierwszych czasach przed potopem widziałam rzeki nie w ten sposób jak teraz wypływające i płynące; lecz widziałam bardzo wiele wody, spływającej z pewnej wysokiej góry na wschodzie. Melchizedech zajął wiele miejscowości Ziemi Obiecanej, naznaczając je. Wymierzył miejsce sadzawki Betesda. Kamień na miejscu, na którym miała stanąć Świątynia, położył rychlej, aniżeli stanęła Jerozolima. Widziałam go sadzącego owe 12 drogich kamieni, które w Jordanie leżały, jako ziarna na miejscu, na którym stali kapłani podczas przejścia dzieci Izraela a arką przymierza i urosły. Widziałam Melchizedecha zawsze samego, z wyjątkiem, kiedy był zajęty pojednywaniem, odłączaniem i prowadzeniem rodzin i plemion.Widziałam też, że Melchizedech budował pałac przy Salem. Ten pałac był więcej namiotem z galeriami i schodami naokoło, na wzór pałacu Menzora w Arabii. Tylko fundament był bardzo mocno zbudowany z kamieni. Zdaje mi się, że za czasów św. Jana widziałam jeszcze owe 4 narożniki, gdzie główne słupy stały. Miał tylko bardzo mocny, kamienny fundament, wyglądający jak zarosły szaniec, kiedy na tym miejscu stała chata z sitowia świętego Jana. Ów pałac namiotowy był miejscem, na którym wielu obcych i przechodni przebywało, był on rodzajem wolnej, znakomitej oberży nad miłą wodą. Może Melchizedech, którego zawsze jako doradcę i dowódcę koczujących narodów i plemion widziałam, miał ten pałac, by ich tutaj ugościć lub pouczyć. Miało to jednak już wtedy jakiś związek z Chrztem świętym. Z tego miejsca wychodził Melchizedech do swych budowli w Jerozolimie, do Abrahama i gdziekolwiek bądź. Tutaj także gromadził i rozdzielał rodziny i ludzi, osiedlających się to na tym, to na owym miejscu. Było to jesz-Cze przed ofiarowaniem chleba i wina, jak mi się zdaje, w dolinie, na połud-nie od Jerozolimy nastąpiło. Budował Salem, zanim budował w Jerozolimie. 65 Gdziekolwiek działał i budował, było jakoby zakładał fundament przyszłej łaski, jakoby zwracał uwagę na pewne miejsce, jakoby coś przyszłego rozpoczynał. Melchizedech należy do owego chóru aniołów, którzy postawieni są nad kraje i narody, którzy z poselstwem przyszli do Abrahama i do innych patriarchów. Przeciwstoją archaniołom Michałowi, Gabrielowi i Rafałowi. 11. Job Ojciec Joba, wielki patriarcha, był bratem Falega, syna Habera. Krótko i przed nim nastąpiło rozproszenie ludzi, budujących wieżę Babel. Miał trzynastu synów, a najmłodszym z nich był Job, mieszkał na północ od Morza Czarnego, w okolicy pewnej góry, na której po jednej stronie jest ciepło, zaś na drugiej zimno i pełno lodu. Job jest przodkiem Abrahama, którego matka ] była prawnuczką Joba, zaś przez małżeństwo wstąpiła w rodzinę Hebera. Job j mógł jeszcze żyć wtedy, gdy narodził się Abraham. Mieszkał na trzech róż-1 nych miejscach, także na trzech różnych miejscach znosił swe cierpienia. I Pierwszy raz miał dziewięć, potem siedem, potem dwanaście lat spokoju, I a za każdym razem cierpiał na innym miejscu. Nigdy nie zmarniał do szczętu,! tak, iżby już nic więcej nie posiadał, stawał się tylko w porównaniu z prze-1 szłym położeniem zupełnie ubogim, opłacając tym, co mu pozostało, wszys-1 tkie długi swoje. Job nie mógł pozostać w domu rodziców, albowiem był innego ducha. I Oddawał cześć jedynemu Bogu w naturze, mianowicie w gwiazdach i w zmia-1 nie światła. Rozmawiał zawsze o cudownych dziełach Bożych, oddawał się I też nieskazitelniejszej służbie Bożej. Powędrował wraz z swoimi na północ I od Kaukazu. Była tutaj okolica bardzo nędzna i pełna bagien, i zdaje mi się, I że obecnie mieszka tam plemię o spłaszczonych nosach, wystających koś-| ciach policzkowych i małych oczach. Tutaj najpierw Job rozpoczął i wszystko] mu się udawało. Tu zgromadził rozmaitych ubogich, opuszczonych ludzi,! mieszkających w jaskiniach i wśród krzewów, nie mających nic do życia, jak tylko ptaki i inne zwierzęta, które chwytali i jedli surowe mięso, aż ich Job nauczył, w jaki sposób je przyprawiać trzeba. Razem z nimi uprawiał tę zie mię, zaś oni wszystko sami przekopywali. Job i jego ludzie nosili wówczas i sobie bardzo mało szat. Mieszkali w namiotach. Już tutaj Job w krótkim i sie miał liczne trzody, wśród tychże wiele pręgowatych osłów i innych zwie rząt pstrokatych. Raz mu żona powiła od razu trzech synów, drugi raz znov trzy córki. Nie posiadał tu jeszcze żadnego miasta, koczował na swoic polach, które były jego własnością na siedmiomilową przestrzeń. W te 66 bagnistej okolicy nie chodowali zboża, lecz grube sitowie, rosnące także w wodzie, zawierające w sobie rdzeń, z którego gotowali zupę lub też jadali prażony. Mięso z początku piekli w dołach na słońcu, aż Job zaprowadził sztukę gotowania. Także sadzili na pokarm wiele gatunków dyni. Job był niewymownie łagodny, miły, sprawiedliwy i dobroczynny, dopomagał też wszystkiemu ludowi ubogiemu. Był też bardzo wstydliwy, z Bogiem był bardzo poufny, który często do niego, jak mówili, przemawiał przez anioła lub białego męża. Ci aniołowie ukazywali się w postaci jaśniejących młodzieńców, lecz nie mieli brody, Nosili długie, białe szaty, pełne spływających fałd czy też smug, nie można było rozróżnić. Byli opasani i używali pokarmu i napoju. Pan Bóg pocieszał Joba wśród cierpień takimi postaciami, oni też sądzili jego przyjaciół, bratanków i powinowatych. Nie czcił też żadnych bożków, jak inni ludzie dokoła, robiący sobie rozmaite posągi, wyobrażające zwierzęta, którym potem cześć oddawali. Wymyślił i zrobił sobie za to obraz Boga wszechmocnego. Była to postać dziecka z promieniami około głowy, ręce trzymało jedną pod drugą, w jednej miało kulę, na której były wyobrażone fale morskie i mały okręt. Zdaje mi się, iż to oznaczać miało potop, o którym Job często rozmawiał z dwoma najwierniejszymi sługami, a także o mądrości i miłosierdziu Bożym. Owa figura błyszczała jakby była z kruszcu, mógł ją wszędzie zabierać ze sobą. Modlił się przed nią i ofiarowywał ziarna, paląc je. Dym, jakoby przez lejek wznosił się w górę. Tutaj spotkało Joba pierwsze nieszczęście. Bywało zawsze potykanie i spieranie się między każdym cierpieniem, albowiem liczne, złośliwe plemiona go otaczały; potem poszedł więcej w góry, na Kaukaz, gdzie na nowo rozpoczynał i gdzie mu znowu wszystko się udawało. Tutaj tak on jak jego ludzie już staranniej zaczęli się przyodziewać, też co do życia już wiele doskonalszymi się stawali. Z tej drugiej siedziby przybył Job z wielką gromadą do Egiptu, gdzie wówczas obcy królowie-pasterze z ojczyzny Joba częścią ziemi rządzili. Później tychże pewien król egipski wypędził stamtąd. Job miał towarzyszyć w drodze do Egiptu narzeczonej przeznaczonej dla jednego z synów owych królów-pasterzy, krewnej swoje. Przyniósł kosztowne podarki ze sobą, a jeszcze 30 wielbłądów i mnóstwo sług posiadał. Gdy go widziałam tutaj v Egipcie, był silnym, wielkim mężczyzną, koloru przyjemnego, żółto-bruna-nego. Job z niechęcią przebywał w Egipcie, widziałam też, że z tęsknotą spo-8'ądał na wschód, na ojczyznę, leżącą bardziej na południe, aniżeli ostatnia ;ć kraju Trzech Królów. Słyszałam go skarżącego się przed sługami, że wolałby raczej mieszkać wśród dzikich zwierząt, aniżeli razem z tymi ludźmi Egipcie; smucił się bowiem bardzo wskutek okropnego tamże panującego •wochwalstwa. Strasznemu bożkowi z łbem wołu podniesionym do góry 67 i rozszerzoną paszczą, Egipcjanie ofiarowali żywe dzieci, kładąc je na rozpalone przedtem ramiona tegoż bożka. "Król-pasterz, dla którego syna Job przyprowadził do Egiptu narzeczoną, chciał go chętnie zatrzymać, przekazując mu Matareę na siedzibę. Miejscowość ta wówczas zupełnie inaczej wyglądała, aniżeli później, gdy Najświętsza Rodzina tam przebywała; widziałam jednak, że Job mieszkał na tym samym miejscu, co Najświętsza Rodzina i że jemu Pan Bóg pokazał studnię! Maryi. Kiedy Maryja na tą studnię natrafiła, była tylko zakrytą, ale wewnątrz I już wymurowaną. Także kamienia, znajdującego się przy studni, Job używał! do swego nabożeństwa. Okolicę, w której mieszkał, za pomocą modlitwy! uwolnił od dzikich i jadowitych zwierząt. Tutaj miał wizję o zbawieniu ludz-1 kości i o czekających go próbach. Występował energicznie przeciwko beze-1 ceństwom ludu egipskiego i przeciw ofiarom z ludzi, i zdaje mi się, że je znie-1 siono. Po powrocie do ojczyzny spotkał go drugi cios. Gdy trzeci cios go dot-1 knął, po 12 latach spokoju, więcej na północ, zaś patrząc z Jerycho, prosto na 1 wschód mieszkał. Zdaje mi się, że mu tę okolicę po drugim cierpieniu dano, I ponieważ go wszędzie dla jego wielkiej sprawiedliwości, bojaźni Bożej i nau-1 ki miłowano i szanowano. Tutaj znowu od początku zaczął w równinie. Na I urodzajnym pagórku biegały dziko różne szlachetne zwierzęta, także wiel-1 błądy, chwytano je w sposób, jak u nas chwytają dzikie konie na wrzosinie. I Na tym pagórku pobudował się, stał się bogatym i wystawił miasto, tak bardzo mu przybywało. Miasto na kamiennych fundamentach stało, a dachy I podobne były do namiotów; kiedy zaś znowu był w rozkwicie, nawiedził go I trzeci smutek, albowiem strasznie zachorował. Gdy i to z wielką mądrością I i cierpliwie przebył, wyzdrowiał zupełnie i jeszcze wiele synów i córek dostał. I Zdaje mi się, że umarł bardzo późno, wtenczas gdy wtargnął tam inny naród. I Jakkolwiek ta historia w księdze Joba zupełnie inaczej jest opowie-1 dzianą, jednak są w niej jeszcze liczne prawdziwe mowy Joba, a zdaje mi się, I że umiałabym wszystkie rozróżnić. Do historii o sługach, tak szybko sobiel następujących trzeba dodać, że słowa: "kiedy jeszcze o tym mówił", znaczą: kiedy ostatnie cierpienie jeszcze nie zupełnie w pamięci ludzi się zatarło. Że szatan z dziećmi Boga staje przed Bogiem, oskarżając Joba, toteż tylko tak w skróceniu jest przedstawione. Wówczas złe duchy bardzo z ludź-| mi bałwochwalczymi obcowali, ukazując się im pewno w postaci aniołów.! Tak podrzegano tutaj złych sąsiadów przeciwko Jobowi; oczerniano JobaJ mówiąc, że nie służy Panu Bogu uczciwie, że wszystkiego ma pod dostat-f kiem, że łatwo mu więc być dobrym. Tedy Pan Bóg chciał pokazać, żej cierpienia często są tylko doświadczeniami itd. Przyjaciele, znajdujący się przy Jobie i rozmawiający z nim, oznaczają tychże przyjaciół rozmyślanie o jego losie. Job z tęsknotą oczekiwał Zba-1 68 wiciela, przyczynił się także do rodu Dawidowego, stosunek jego do Abrahama, przez matkę Abrahama, pochodzącą z jego potomków, był ten sam, jaki między przodkami Anny a Maryją zachodził. Historię jego życia i jego rozmowy z Bogiem spisywali obszernie dwaj najwierniejsi słudzy jego, którzy jakoby podskarbimi byli, a spisywali wszystko tak, jak słyszeli z jego własnych ust. Owi dwaj słudzy nazywali się Hai i Uis lub Ois. Pisali na korach. Tę historię uważano wśród jego potomków za bardzo świętą, a przeszła ona, od rodu do rodu, aż do Abrahama; także w szkole Rebeki podług tej historii niewiasty kanaanejskie pod względem poddawania się doświadczeniom Bożym pouczano. W ten sposób ta historia przez Jakuba i Józefa przeszła na dzieci Izraela do Egiptu, a Mojżesz, skróciwszy ją, na inny sposób na użytek Izraelitów wśród ich ucisku w Egipcie i dolegliwości na puszczy ułożył; była bowiem daleko obszerniejszą i zawierała w sobie wiele, czegoby nie byli zrozumieli i co by dla nich nie było pożytecznym. Zaś Salomon tę historię jeszcze raz zupełnie przerobił, wiele rzeczy opuszczając, wiele też od siebie dodając. Tak ona prawdziwa historia stała się księgą budującą, pełną mądrości Joba, Mojżesza i Salomona, zaś właściwą historię Joba trudno było znaleźć, albowiem także co do nazwy kraju i ludów zbliżała się teraz bardziej ku ziemi Kanaan, wskutek czego Joba miano za Edomitę. 12. Abraham Abraham i jego przodkowie tworzyli osobną rasę wielkich ludzi. Wiedli życie pasterskie, a miasto Ur w Chaldei nie było właściwie ich ojczyzną, raczej tam przywędrowali. Ci ludzie osobną mieli władzę, kierowali się też osobną sprawiedliwością. Tu i tam zajmowali okolice z dobrymi pastwiskami, naznaczali granice, wznosili kamienie na ołtarz, a rozgraniczona ziemia stawała się później ich własnością. W młodości przydarzyło się Abrahamowi coś podobnego, jak małemu Mojżeszowi, gdyż mamka jego uratowała mu życie. Zwierzchnikowi tego kraju przepowiedziano, że cudowne narodzi się dziecię, które dlań stanie się niebezpiecznym. Starał się temu przeszkodzić. Dlatego matka Abrahama ukrywała się, a Abraham urodził się w tej samej jaskini, w której widziałam Ewę, ukrywającą Seta, Mamka Abrahama, Ma-faha tutaj także po kryjomu go wychowywała. Żyła jako uboga niewolnica w dziczy (pustyni) pracując, miała chatkę blisko jaskini, którą później jaskinią mleka przezwano i gdzie ją też Abraham na jej prośby w końcu pochował. Abraham był niezmiernie wielkim, rodzice jego z jaskini znowu do >lebie go wzięli, ponieważ mógł uchodzić za dziecię, już przed ową przepo- 69 wiednią urodzone. Jednak wskutek swej przedwczesnej mądrości znajdował się"\v niebezpieczeństwie. Mamka, uciekłszy z nim, znowu dosyć długo woj wej jaskini go ukrywała. Zamordowano wówczas wiele dzieci tego samego, co on, wieku. Abraham bardzo kochał tę mamkę, a później, wśród swoicH wypraw, prowadził ją na wielbłądzie z sobą. Mieszkał z nią także w Sukot. Umierając miała lat sto, zaś Abraham zgotował jej grób wśród mnóstwa kamieni, na rodzaj pagórka ową jaskinię ścieśniających. Jaskinia stała sid miejscem nabożeństwa, mianowicie dla matek. Cała ta historia była tajemnicza figurą owego najwcześniejszego prześladowania, które Maryja z DzieJ ciątkiem Jezus cierpieć musiała, która również w tej Świątyni przed żołnierzami Heroda, szukającymi Dzieciątka, ukrywała się. Ojciec Abrahama znal wiele tajemnic i posiadał wiele łask. Ludzie jego plemienia posiadali daa znajdywania złota w ziemi, z którego Abraham tworzył małe bożyszcza,! podobne do tych, które Rachel skradła Labanowi. Ur jest to miejsce leżąca na północ w Chaldei. Widziałam w tych okolicach na wielu miejscach, na] górach i w dolinie, wznoszący się biały ogień, jakby ziemia się paliła. Nid wiem jednak, czy ten ogień był naturalny, czy też przez ludzi wzniecony. Abraham był wielkim znawcą gwiazd; widywał także właściwości przel dmiotów i wpływy gwiazd na urodzenie; widywał to i owo w gwiazdach, leczl wszystko zwracał do Boga, we wszystkim słuchał Boga, samemu tylko Boguj służył. Także innych w Chaldei pouczał w tej nauce, lecz wszystko odnosił doj Boga. Widziałam, że podczas wizji otrzymał od Boga rozkaz opuszczenia sw< ziemi. Pan Bóg pokazał mu inną ziemię, zaś Abraham, nie pytając, nazajuti nalegał na wszystkich swych ludzi, by wyszli, po czym wywędrował. Potei widziałam, że swoje namioty rozbił w pewnej okolicy Ziemi Obiecani która, jak mi się zdawało, tam się rozciągała, gdzie później miasto Na; ret stało. Abraham osobiście wystawił tutaj podługowaty ołtarz z kamieni a nad nim namiot. Gdy klęczał przed ołtarzem, blask z nieba go ogarnął, anioł, posłaniec Boga, stanąwszy przed nim, rozmawiał z nim i przyniósł mi pewien dar na wskroś jaśniejący. Anioł rozmawiał z Abrahamem, a ten: otrzymał tajemnicę błogosławieństwa, świętość niebios, a rozpiąwszy s1 suknię, dar ten złożył na piersiach. Powiedziano mi też, że to jest Sakrament! Starego Testamentu. Abraham nie znał jeszcze treści tego daru, była ona przed nim ukrytą, tak jak przed nami treść Przenajświętszego Sakramentu] jest ukryta. Lecz otrzymał ten dar jako świętość i zadatek obiecanego pot< mstwa. Anioł wyglądał zupełnie tak jak ów, co Najświętszej Maryi Pani poczęcie Mesjasza zwiastował; był też tak miłym i łagodnym pode; wykonywania swego urzędu, nie był tak szybkim i pospiesznym, jak i in: anioły swe czynności wykonywające. Sądzę, że Abraham ową tajemni" zawsze nosił przy sobie. Abraham rozmawiał z nim też o Melchizedechu, który przed nim ofiarę składać będzie, która spełni się po przyjściu na świat Mesjasza i trwać będzie na wieki. Abraham wyjął potem ze skrzyni 5 wielkich kości, które ustawił na ołtarzu w formie krzyża. Przed tym krzyżem paliło się światło, a on składał ofiarę. Ogień palił się jakby gwiazda, w pośrodku był biały, na końcu czerwony. Widziałam także Abrahama z Sarą w Egipcie. Wskutek panującego głodu tam przybył, a także celem zabrania skarbu, który przez krewną Sary tam się dostał. Tak mu Bóg nakazał. Ów skarb byl to z rzędem poustawianych, trójkątnych kawałków złota składający się rejestr rodu dzieci Noego, a mianowicie od Sema aż do jego czasów. Ten skarb jedna z siostrzenic matki Sary uniosła ze sobą do Egiptu, dokąd razem z ludem pasterskim plemiona Jobowego, to zaczy z pobocznymi potomkami tego plemienia przybyła, służąc tutaj jako dziewka. Skradła ten skarb tak samo, jak Rachel bożyszcza Labana. Ten rodowód zrobiony był na rodzaj szali wraz z sznurami. Sznury bowiem składały się ze złączonych trójkątnych kawałków z pojedynczymi liniami pobocznymi. Na wszystkich były wypisane za pomocą figur i głosek imiona członków rodu, począwszy od Noego, a mianowicie od Sema, a spuściwszy sznury, wszystko leżało w szali pospołu. Słyszałam także, lecz zapomniałam ile sykli - tak bowiem nazywała się pewna suma - to wszystko wynosiło. Rejestr rodu dostał się do rąk kapłanów i Faraona, którzy wskutek swego bezustannego liczenia, wyuczyli się z niego rozmaitych rzeczy, lecz nieprawdziwie. Gdy Faraon został nawiedzony ciężkimi plagami, naradzał się ze swoimi kapłanami bałwochwalczymi, a potem dał Abrahamowi wszystko, czego ten żądał. Gdy Abraham znowu wrócił do ziemi obiecanej, widziałam Lota w namiocie u niego, a Abraham ręką naokoło wskazywał. Jego usposobienie zawierało wiele z obyczajów Trzech Króli, okryty był długą, białą materią wełnianą z rękawami, przy których był pleciony, biały pas z frędzlami, zaś w tyle rodzaj kapucy się zwieszał. Na głowie nosił kapturek, a nad piersiami tarczę z metalu czy też z drogich kamieni. Miał długą brodę. Nie umiem wypowiedzieć, jak dobrym był i hojnym. Jeżeli coś posiadał, co się innemu bardzo podobało, mianowicie co do bydła, natychmiast mu dawał; był bowiem szczególnym nieprzyjacielem zazdrości i chciwości. Lot był prawie tak samo ubrany, lecz nie był tak wielkim jak Abraham, ani też tak szlachetnym, ył wprawdzie dobry, lecz pomimo to trochę chciwy. Widziałam jednak ich s ugi często się kłócące, widziałam też, jak Lot wywędrował, lecz szedł, toczony mgłą. Nad Abrahamem widziałam światło, widziałam go później Rającego swe namioty i koczującego, widziałam też, że zbudował ołtarz 71 z kamieni polnych, a nad nim namiot. Ludzie byli bardzo wprawni w budowaniu czegoś z nieciosanych kamieni, a tak pan, jak sługa ręki dokładał. Ten ołtarz stał w okolicy Hebron, późniejszej siedziby Zachariasza, ojca Jana Chrzciciela. Okolica, do której udał się Lot, była bardzo dobra, jak w ogóla wszystka ziemia ku Jordanowi. Widziałam też, jak grabiono miasta okolicyj zamieszkiwanej przez Lota i jak Lota wraz z jego dobytkiem wywleczono] Widziałam też jak pewien zbieg doniósł o tym Abrahamowi, jak ten sis modlił i wyszedłszy z wszystkimi sługami, napadł nieprzyjaciół i uwolni! swego brata, jak tenże dziękował i jak mu było żal, iż opuścił Abrahama] Nieprzyjaciele i w ogóle wojujący, a mianowicie wielkoludy, ludzie niezmier] nie wielcy i wszystko zdobywający sobie gwałtem i dzikim uporem, którym] w ten sam sposób zdobycz znowu wydzierano, nie byli tak ubrani, jak ludzia Abrahama. Nosili ciaśniejsze i krótsze ubiory, mieli więcej szat na sobiej a mianowicie wiele guzików, gwiazd i ozdób. 13. Melchizedech ofiaruje chleb i wino Melchizedecha więcej razy widziałam u Abrahama. Przyszedł w sposobi w jaki innym razem często przychodzili aniołowie do Abrahama. Pewnego] razu Melchizedech nakazał mu złożyć trojaką ofiarę z gołębi i innycłj ptaków, przepowiedział też los Sodomy i Lota, i że znowu przyjdzie do niej go, by ofiarować chleb i wino; powiedział także, o co Abraham miał prosia Boga. Abraham był pełen szacunku dla Melchizedecha i pełen oczekiwania obiecanej ofiary; dla tego wybudował bardzo piękny ołtarz, otaczając goj szałasem. Melchizedech, zbliżając się celem ofiarowania chleba i wina, pr; posłańców kazał donieść Abrahamowi, że przychodzi jako król Salemi Abraham wybiegł mu naprzeciw, a uklęknąwszy przed nim, otrzymał bł< gosławieństwo. Działo się to w pewnej dolinie, na południe od owej dolii urodzajnej, rozciągającej się w okolicy Gazy. Melchizedech przybył z późniejszej Jerozolimy. Miał przy sobie sza: bardzo szybkie zwierzę o krótkiej, szerokiej szyi, które było bardzo ob: dowane. Na jednym boku nosiło naczynie z winem, które po stronie, gd: przylegało do ciała zwierzęcia, było płaskie; na drugim boku nosiło skrzyni w której były owalne, płaskie, obok siebie ustawione chleby i ten sam kielii który później przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu podczas czerzy Pańskiej widziałam, także kubki w kształcie małych beczułek, naczynia nie były ze złota lub srebra lecz były przezroczyste, jakby z brunai nego drogiego kamienia; zdawały mi się wyrosłe, nie robione. Melchizedecl robił wrażenie, jak Pan Jezus podczas swego urzędu nauczycielskiego. B; 72 bardzo wysmukły i wielki, niesłychanie poważny, a łagodny. Nosił długi płaszcz, tak biały i jasny, że przypominał mi ową białą szatę, która około Pana Jezusa podczas Przemienienia się ukazała. Biała szata Abrahama była w porównaniu do tej zupełnie mętną. Nosił też pas, na którym były głoski, jakie później kapłani żydowscy nosili, widziałam też, że tak on, jak owi kapłani, podczas ofiary mieli na głowie faldzistą czapkę. Włosy jego były lśniąco-żółte, jak jasny, długi jedwab, również twarz jego była lśniąca. Król Sodomy, gdy Melchizedech się zbliżał, znajdował się już u Abrahama w namiocie, a dokoła było mnóstwo ludzi ze zwierzętami, workami i skrzyniami. Wszyscy zachowywali się bardzo spokojnie i uroczyście, i byli pełni szacunku dla Melchizedecha, którego obecność napełniła ich powagą. Przystąpił do ołtarza, na którym był rodzaj tabernakulum, (miejsce, w którym przechowuje się Przenajświętszy Sakrament) w który wstawił kielich; także była przy ołtarzu wklęsłość, sądzę, że dla ofiary. Abraham, jak zawsze, podczas ofiarowania postawił kości Adama, które Noe miał w arce na ołtarzu. Modlili się przed nimi, by Bóg obietnicę Mesjasza, daną Abrahamowi spełnić raczył. Melchizedech okrył ołtarz najpierw czerwonym przykryciem, które przyniósł ze sobą, a na to położył białe przykrycie, przezroczyste. Jego obrządek przypominał mi Mszę świętą. Widziałam go podnoszącego w górę chleb i wino, ofiarującego, błogosławiącego i łamiącego. Abrahamowi podał kielich do picia, którego później do wieczerzy Pańskiej użyto; drudzy pili z małych naczyń, które Abraham i najznakomitsi obecni podawali wszystkiemu ludowi, tak samo jak łamane chleby. Otrzymali oni większe kęsy, aniżeli w pierwszym czasie podczas Komunii świętej. Widziałam, że te kęsy wydawały z siebie światło; były tylko poświęcone, nie konsekrowane. Aniołowie nie mogą konsekrować. Wszyscy byli wzbudzeni i wzniesieni ku Bogu. Melchizedech podał Abrahamowi chleb i wino do pożywania, a otrzymał chleb delikatniejszy i bardziej jaśniejący, aniżeli drudzy. Nabył wielkiej mocy i takiej siły wiary, iż później nie wahał się ofiarować obiecanego syna na rozkaz Boży. Przepowiadając, wyrzekł słowa następujące: "To nie to, co Mojżesz na górze Synaj daje Lewitom". Nie wiem, czy też sam Abraham chleb i wino ofiarował, ale tyle wiem, że kielich, z którego pił, jest ten sam, w którym Jezus Przenajświętszy Sakrament ustanowił. Gdy Melchizedech podczas ofiarowania chleba i wina błogosławił Abra- ama, wyświęcił go na kapłana. Wymówił nad nim słowa: "Rzekł Pan Panu Jrriu, siądź po prawicy mojej. Ty jesteś kapłanem na wieki, według po- ^ądku Melchizedecha. Przysiągł Pan, a nie będzie mu żal". Położył ręce na rahama, a ten dał mu potem dziesięcinę; poznałam wielkie znaczenie, iż raham po tym wyświęceniu dał mu dziesięcinę. Przyczyny tej ważnej V nie przypominam sobie więcej. Widziałam też, że Dawid, pisząc ten psalm, miał wizję o święceniu Abrahama przez Melchizedecha, tegoż słowa! prorocze powtarzając. Słowa: "siądź po prawicy mojej" mają osobne zna-1 czenie. Gdy mi w formie obrazu pokazują odwieczne rodzenie Syna z Ojca, wtedy widzę Syna z prawego boku Ojca wychodzącego w kształcie światła, I otoczonego trójkątem, tak jak się wyobraża oko Boskie, a w górnym końcu I tego trójkąta spostrzegam Ducha świętego. Lecz tego wypowiedzieć nie mo-1 żna. Ewę widziałam występującą z prawego boku Adama, widziałam też, żel patriarchowie błogosławieństwo nosili w prawicy i że dzieci, którym dawali błogosławieństwo, stawiali po prawicy. Jezusowi otworzono włócznią prawy! bok, a Kościół z tego Jego prawego boku wyrasta. Wchodząc w Kościół,! wstępujemy w prawy bok Jezusa i w Nim razem z Ojcem Jego Niebieskimi jesteśmy złączeni. Sądzę, że posłannictwo Melchizedecha było spełnione tą ofiarą i wyj święceniem Abrahama, albowiem później już go więcej nie widziałam.! Kielich z sześcioma kubkami pozostawił Abrahamowi. 14. Abraham otrzymuje Sakrament Starego Przymierza Abraham siedział, modląc się, przed namiotem pod wielkim drzewem, przy którym prowadziła bita droga. Siadywał tutaj często, by gościnniej przyjmować podróżnych. Modląc się, patrzył na niebo i widział Boga jakby w I promieniu słonecznym, zwiastującego mu przybycie trzech białych mężów.! Potem ofiarował baranka na ołtarzu i widziałam go przed ołtarzem na ko-J łanach modlącego się w zachwyceniu o zbawienie ludzi. Ołtarz stał po prawej I stronie owego wielkiego drzewa, w namiocie, otwartym u góry; a dalej, na I prawo od drzewa, stał drugi namiot, w którym przechowywano narzędzia! potrzebne do ofiary i gdzie najczęściej przebywał Abraham ilekroć był zajęty! swymi mieszkającymi dokoła pasterzami. Bardziej oddalony od tego na-j miotu, po drugiej stronie gościńca, stał namiot Sary i jej gospodarstwa do-1 mowego; niewiasty mieszkały zawsze osobno. Ofiara Abrahama była prawie skończona, gdy spostrzegł owych trzedfl aniołów, wstępujących na gościniec. Szli w równych odstępach, jeden za drugim, mając suknie podkasane. Abraham pobiegł im naprzeciw, modlił się do Boga, schylając się prze* nimi i zaprowadził ich przed namiot, w którym stał ołtarz, gdzie zdjąwszyj suknie, kazali Abrahamowi przyklęknąć. Widziałam odbywającą się cudo-i wną akcję, którą teraz aniołowie wykonywali na Abrahamie będącym w za-l chwyceniu, w bardzo krótkim czasie, jak wszystko, co w takim dzieje się I stanie. Widziałam, że pierwszy anioł zwiastował klęczącemu Abrahamowi, iżj Bóg chce, by z jego potomków wyszła niepokalana, bezgrzeszna dziewica, Ictóra jako nienaruszona dziewica stanie się matką Zbawiciela. On zaś sam teraz otrzyma, co Adam wskutek grzechu był utracił. Potem anioł podał mu lśniący kęs i z małego kubka kazał mu się napić jasnego płynu. Potem, błogosławiąc, poprowadził prawicę od głowy na dół, potem od prawego i lewego ramienia aż pod piersi, gdzie owe trzy linie błogosławieństwa się złączyły. Potem obiema rękoma podał ku piersiom Abrahama coś lśniącego, jakby chmurkę, co, jak widziałam, wstąpiło w niego, a miałam uczucie, jakoby odbierał św. Sakrament. Drugi anioł zwiastował Abrahamowi, by tajemnicę tego błogosławieństwa oddał przed śmiercią pierworodnemu Sary, w ten sam sposób, w jaki je otrzymał i że wnuk jego Jakub będzie ojcem dwunastu synów, z których wyjdzie dwanaście pokoleń. Anioł powiedział także, iż od Jakuba to błogosławieństwo znowu będzie odjęte; gdy zaś Jakub stanie się narodem, owo błogosławieństwo znowu ma być oddane, do arki przymierza jako błogosławieństwo całego narodu, który ostanie się za pomocą modlitwy. Pokazał mu, że dla bezbożności ludzi tajemnica ta przejdzie z arki na proroków, a wreszcie na męża, który ma się stać ojcem dziewicy. Słyszałam też podczas tej obietnicy, że poganom przez sześć prorokiń i przez gwiazdozbiory zbawienie świata z dziewicy ma być zwiastowanym. Wszystko to pojął Abraham w widzeniu; widział także ukazującą się na niebie dziewicę, a po jej prawicy unoszącego się anioła dotykającego gałązką jej ust. Z płaszcza dziewicy wyszedł potem Kościół. Trzeci anioł zwiastował Abrahamowi narodzenie Izaaka. Widziałam Abrahama tak uradowanego wskutek obiecanej świętej dziewicy i mianej o niej wizji, iż wcale nie myślał o Izaaku, i sądzę, że obietnica dziewicy późniejszy rozkaz Boży ofiarowania Izaaka także mu ułatwiła. Dopiero po tej świętej akcji widziałam podejmowanie aniołów i uśmiechanie się Sary. Widziałam też Abrahama odprowadzającego anioły i wstawiającego się za Sodomą. Gdy minęło zachwycenie zaprowadził Abraham anioły pod drzewo, postawił stołki naokoło niego, na które aniołowie usiedli, a on im nogi umywał- Potem pobiegł Abraham do namiotu Sary, by przygotowała ucztę, którą później, okwefiona, na połowę drogi wyniosła. Po uczcie Abraham towarzyszył aniołom kawał drogi, a ponieważ mówili z nim o narodzeniu syna, ara śmiała się, która to słyszała, zbliżywszy się poza zagrodami namiotów, ziałam Pfzed namiotami, bardzo wiele gołębi, jak oswojonych kur. czta składała się z takich gołębi, z okrągłych chlebów i z miodu. Abraham już wychodząc z Chaldei, tajemnicę błogosławieństwa przez ioła otrzymał; ale ta tajemnica była jeszcze ukryta, otrzymał ją jako zada- 75 tek spełnienia się przyrzeczenia, iż stać się ma ojcem niezliczonego ludu. Teraz aniołowie wzbudzili w nim tę tajemnicę, a on o niej został oświecony. I 15. Jakub Rebeka wiedziała, że Ezaw nie posiadał żadnego promienia owej Boskiej tajemnicy. Ezaw był mazgajowaty, nieokrzesany i leniwy, Jakub bardzo! rączy, mądry i więcej w rodzaju matki. U Izaaka więcej znaczył Ezaw jakol pierworodny. Tenże wychodził wiele na łowy. Rebeka rozmyślała bez ustan-l ku, w jaki sposób ma obrócić na Jakuba prawo i błogosławieństwo. Nauczyła! ona Jakuba odkupienia pierworodztwa; była to jarzyna z mięsem i zielonej liście, jak sałata. Ezaw wrócił zmęczony; Jakub mu pochlebiał i tak otrzymali odstąpienie pierworodztwa. Izaak był już bardzo stary i niewidomy. Obawiał I się śmierci, więc chciał Ezawowi dać swoje błogosławieństwo. Rebeka, któral wiedziała, że Jakub to błogosławieństwo miał i musiał otrzymać, nie moglal Izaaka do tego nakłonić. Wskutek tego była bardzo zasmuconą i niespo-l kojną, a gdy Izaak nie dał się już dłużej przetrzymywać i zawołał do siebie I Ezawa, będącego w pobliżu, Jakub musiał się ukryć, by go Ezaw nie spo-J strzegł. Rebeka wysłała Jakuba, by przyniósł koziołka z trzody, albowiem! Izaak rozkazał Ezawowi ubić zwierzynę. Ledwo Ezaw wyszedł, już potrawa! była gotowa. Dobre szaty Ezawa, w które teraz Rebeka przyodziała Jakuba, składał™ się z takiej kurtki, jaką tenże sam nosił, była tylko sztywniejsza i na piersiach I pstro haftowana. Ramiona Ezawa, a tak samo i piersi były gęsto czarnoweł-1 niaste, jakby skóra; dlatego ramiona Jakuba obwinęła skórami i położyła mu I je na piersi, tam gdzie kurtka miała rozporek. Tylko robotą różniła się taj kurtka od zwyczajnych kurtek; z boku była otwarta, szyję przetykano otwo-1 rem, wykrajanym w miękkiej, brunatnej skórze; po bokach zawiązywano ją I za pomocą rzemieni, a gdy pas przełożono, tenże zarazem był kieszenią.! Kurtka nie miała rękawów, pierś była wolną, opaska około głowy i zapaska! były koloru brunatnego, czy też szarego. Widziałam, jak Izaak macał Jakuba po piersiach i rękach, gdzie Ezawl miał pełno włosów i jak był nieco rozmarzony i zasmucony, i nie był pewien f siebie; ale ponieważ nadeszła chwila i taką była wola Boża, sądził, że to jestl Ezaw, więc dał Jakubowi błogosławieństwo, które od Abrahama, zaś Abra-j ham od anioła był otrzymał. Wpierw jeszcze z Rebeką coś tajemniczego] przygotował co należało do błogosławieństwa; był to napój w kubku. Dzieci nic o tym nie wiedziały i tylko ten, który to błogosławieństwo poi siadał, doznawał tej tajemnicy, która dlań wszelako, jak dla nas Przenaj-j 76 świętszy Sakrament, tajemnicą pozostawała. Naczynie po jednej stronie było bardziej płaskie, aniżeli po drugiej. Było przeźroczyste i jak perłowa macica lśniące; było napełnione czymś czerwonym, miałam uczucie, jakoby to była krew, krew z Izaaka. Rebeka podczas przygotowywania była obecna. Gdy Izaak błogosławił Jakuba, tenże sam jeden był przy nim. Pierś obnażywszy musiał stanąć przed Izaakiem. Ojciec ręką, którą błogosławił, pociągnął linię od czoła, prosto na dół, aż do łona Jakubowego, od prawego ramienia również aż do łona, a tak samo od lewego ramienia. Potem położył swą prawicę na jego głowę, a lewicę na dołek sercowy; potem Jakub musiał wychylić szklaneczkę, a wreszcie zdawało się, jakoby mu Izaak wszystko, wszelką moc i siłę dawał, obiema rękoma jakoby coś z ciała swego wyjmując i w ciało Jakuba kładąc. Czułam, że to była jego siła i błogosławieństwo. Podczas tego wszystkiego Izaak modlił się głośno. Izaak błogosławiąc, podniósł się z łoża. Był natchniony podczas błogosławieństwa, a światłość rzucała z niego promienie. Podczas gdy pociągał linie błogosławieństwa, Jakub podniósłszy nieco ręce, trzymał je otwarte, podobnie jak czyni kapłan, mówiąc Dominus vobiscum. Ilekroć ojciec sam się modlił, Jakub miał skrzyżowane ręce na piersi. Gdy Izaak podawał błogosławieństwo, Jakub odbierał je, krzyżując ręce pod piersią, na wzór człowieka, który coś chwyta. Dopiero na końcu Izaak położył mu ręce na głowę i w okolicę żołądka. Otrzymał również szklaneczkę, z której pił. Gdy jednak akt błogosławienia był spełniony przez podanie błogosławieństwa, widziałam Izaaka zupełnie bezwładnego, wskutek wytężenia, lub też wskutek rzeczywistego podawania i oddawania, i wskutek nieposiadania więcej pełnej siły. Zaś Jakuba widziałam kwitnącego, silnego, pełnego życia i potężnego. Teraz Ezaw powrócił. Izaak spostrzegłszy, że przeniósł błogosławieństwo na innego, nie rozgniewał się: poznał wolę Bożą. Natomiast Ezaw uniósł się gniewem, rwał sobie włosy, lecz zdawało się to raczej być zazdrością przeciw Jakubowi, aniżeli żalem z powodu nieotrzymanego błogosławieństwa. Obaj synowie byli już dojrzałymi, kiedy ojciec błogosławił. Ezaw miał już dwie żony, które nie podobały się jego rodzicom. Obie miały więcej aniżeli 40 lat. Skór Rebeka spostrzegła gniew Ezawa, odesłała Jakuba potajemnie do swego brata Labana. Widziałam go odchodzącego. Do pasa nosił ku-rtke. zaś zapaśnicę do kolan, pod stopami podeszwy, a około głowy opaskę, ^skę pasterską w ręku, woreczek z chlebem, zwieszający się przez ramiona, Pod drugim ramieniem butelkę, oto wszystko, co posiadał. Tak widziałam 8°. podczas gdy matka płakała, spieszącego się. Izaak również jeszcze mu °gosławił, nakazując mu, by tam poszedł i pojął tam żonę. Rodzice znosili lele od Ezawa, a mianowicie Rebeka wiele przykrości doznawała. 77 Widziałam Jakuba wśród jego podróży do Mezopotamii śpiącego na miejscu, na którym później wybudowano Betel. Słońce już zaszło; podłożył sobie kamień pod głowę i zasnął, leżąc w znak, prosto wyciągnięty. Laska I spoczywała w jego ramieniu. Widziałam potem także drabinę, którą ujrzał I we śnie, a o której mówi historia biblijna: "stojącą na ziemi, a wierzch jej I dosięgający nieba". Widziałam, jak po tej drabinie leżący na ziemi Jakub, I wstępował aż do nieba. Widziałam ją jako żywy rodowód jego potomstwa. J Jak się rodowody wyobraża, widziałam na dole przy ziemi, jakoby z ciałaj śpiącego Jakuba zielona winna gałązka wyrastała, rozchodząca się w trzyj pieńki, które potem, jako pnie proste, na wzór trzystronnej piramidy, koń-J czącej się w jeden wierzchołek, aż do nieba sięgały. Owe trzy pnie pomiędzy! sobą ku wszystkim trzem stronom gałęziami, które wyrosły, były połączonej zaś te gałęzie tworzyły szczeble trzystronnej drabiniastej piramidy. Widzia-1 łam tę drabinę licznymi zjawiskami otoczoną; widziałam potomków Jakuba I wchodzących po drabinie, którzy linię rodową Jezusa co do ludzkości Jego tworzyli. Wchodzili, z jednej strony na drugą przechodząc, a jeden wchodził przed drugim. Niektórzy pozostawali, zaś inni z drugiej strony ponad nimi I przechodzili, podług tego jak zarodek ludzkości Jezusa wskutek grzechu! bywał zamącony, lub znowu wskutek wstrzymywania się od grzechu oczysz-l czany; wreszcie czysty kwiat, Dziewica święta, w której Bóg chciał się stać I człowiekiem, na najwyższym wierzchołku drabiny niebios dosięgała. Widzia-1 łam nad nią niebo otwarte i chwałę Boga. Stąd Bóg rozmawiał z Jakubem. I Widziałam jak Jakub, przebudziwszy się nad ranem, najpierw zrobM okrągłą podstawę z kamieni a położywszy na nią płaski kamień, postawił ówl kamień, który, kładąc się do snu, podłożył sobie pod głowę. Widziałam też, I że ogień wznieciwszy, coś ofiarował, także coś w ogień lał na kamień. Modlili się klęcząc. Sądzę, że wzniecił ogień, jak trzej królowie, za pomocą tarcia. I Potem widziałam Jakuba w podróży do Labana, z laską w ręku, jeszczM w wielu miejscach, a nie tylko w Betel. Widziałam go wśród tej podróży poi raz wtóry w Ajnon, gdzie już przedtem także przebywał i gdzie cysternę,! przezwaną później chrzcielnicą Jana, odnowił. Widziałam, że już wtenczas na miejscu Mahanaim się modlił, by go Bóg przecież bronił i zachował muł także szaty, by, przyszedłszy do Mezopotamii, tak źle nie wyglądał, i by La-1 ban go przecież uznał. Widziałam, że wówczas już dwie gromady, unoszące! się po obu stronach, ujrzał, na wzór dwóch obozów, jako znak, że tak jestl bronionym i że tak się stanie potężnym. Podczas powrotu widziałam spełnienie się tej wizji. Potem widziałam gW znowu dalej na wschód, na stronę południową rzeki Jabok się zwracającego;! tutaj jedną noc spędzającego, gdzie później z aniołem się mocował. I tutaj! miał objawienie. 78 Przy powrocie Jakuba z Mezopotamii znajdował się obóz Jakuba na wschód od późniejszego Jabesz-Gilead. Widziałam, jak teść jego Laban nastawał na niego z powodu, że mu jego bożyszcza uniesiono i jak go dogonił i jak tutaj dla owych bożyszczy wielki spór pomiędzy nimi powstał. Jakub nie wiedział, że je Rachel potajemnie była zabrała. Skoro spostrzegła, że jej ojciec Laban, który cały obóz celem odnalezienia swych bożyszczy przeszukał, teraz także wnet do jej namiotu przyjdzie, skradzione bożyszcza, które mniej więcej pięć i pół ramienia długimi, w płótno powitymi lalkami z metalu były, schowała pod wielką kupą posłania dla wielbłądów, nagromadzoną niedaleko od jej namiotu nad pochyłością doliny na południe od rzeki Jabok, a zakrywszy się usiadła na tej kupie, jakoby była chorą i oddzieloną. Tak jak ona siedziało jeszcze więcej innych kobiet na tej kupie posiania. Na podobnym, jeszcze większym posłaniu widziałam siedzącego Joba trędowatego. Kupa, na której siedziała Rachel, jak naładowany wóz żniwny była wielką. Prowadzili na wielbłądach wiele słomy ze sobą, a wśród drogi jeszcze więcej często zabierali. Rachel długo z powodu tych bożyszczy się gniewała, a tylko dlatego zabrała je ze sobą, by uwolnić od nich swego ojca. Jakub wysłał posłów do Ezawa, którego się obawiał; ci, wróciwszy, powiedzieli, że Ezaw zbliża się z 400 mężami. Teraz podzielił Jakub cały swój orszak na dwie gromady, również pierwsze stado bydła na więcej części podzielił, wysyłając je Ezawowi naprzeciw. Zaprowadził je także aż do Mahanaim i tutaj miał znowu owo widzenie, które mu się pokazało przy wyjściu, zastępy aniołów, i rzekł: "o lasce mojej wyszedłem, a teraz o dwa hufce się wzbogaciłem". Rozumiał teraz owo dawniejsze widzenie. Gdy wszystko było na drugiej stronie rzeki Jabok, Jakub, w nocy także swe żony i dzieci przeprawiwszy przez rzekę, sam jeden pozostał. Kazał sobie namiot zrobić na miejscu, na którym, wychodząc do Palestyny, widział oblicze Boga. Chciał tam w nocy się modlić. Jakub kazał pozamykać namiot z wszystkich stron, a sługom oddalić się. Widziałam go tam bardzo serdecznie do Boga wołającego i przedstawiającego mu wszystko, mianowicie wielką swą trwogę Przed Ezawem. Namiot u góry był otwarty, by lepiej mógł się modlić do nieba. Widziałam teraz, jak Jakub z aniołem się mocował; działo się to we śnie. °wstał i modlił się. W tym świetle schodzącym z góry stanęła przed nim lelka, lśniąca postać i zaczęła się z nim mocować i zdawało się, jakoby owa Postać chciała go wyprzeć z namiotu. Pchali się w namiocie to w tę, to w ową ronę. Owa postać czyniła, jakoby Jakuba na wszystkie strony świata wy-P zeć chciała, zaś Jakub zawsze wracał na środek namiotu. Było to jakby S"r3» że Izrael, dręczony na wszystkie strony, z Ziemi obiecanej nie będzie Gdy jednak Jakub po raz wtóry wrócił się ku środkowi namiotu, uchwy. cił go anioł w miejsce biodra. Widziałam, że to nastąpiło, gdy Jakub mocując] się" we śnie, chciał się położyć na swe posłanie, lub też na takowe upadał! Anioł, dotknąwszy się biodra Jakubowego i uczyniwszy z nim co mu sia podobało, rzekł do Jakuba, który go jeszcze ciągle mocno trzymał: "puśJ mnie, bo już wschodzi zorza". Teraz ocknął się Jakub ze snu i walki, a spol strzegłszy anioła Bożego stojącego jeszcze przed sobą, rzekł: "nie, nia puszczę cię, aż mi pobłogosławisz," czuł bowiem potrzebę błogosławieństwa Bożego, ponieważ czuł się słabym i groziło mu przybycie Ezawa. Rzekł tedjj anioł do niego: "co za imię twoje?" To już należało do błogosławieństwa! Abrahama także wśród błogosławieństwa nazwano Abrahamem] Odpowiedział: "Jakub". Rzekł anioł: "Będziesz się nazywał Izrael, albowiem mocowałeś się z Bogiem i ludźmi, a nie uległeś". Spytał go Jakub: "jakinj imieniem cię zowią?". Odpowiedział anioł: "Przecz się pytasz o moje imię?! To znaczy tyle co: czy mnie nie znasz? czyś mnie już dawniej nie poznała Jakub, ukląkł przed nim i otrzymał błogosławieństwo. Anioł błogosławił goj tak samo jak Pan Bóg błogosławił Abrahama i jak tenże to błogosławieni stwo dalej przeniósł na Izaaka, a ten na Jakuba, w trzech liniach. Owa błogosławieństwo odnosiło się mianowicie do cierpliwości i wytrwałości! Teraz zniknął anioł, a Jakub ujrzał zorzę i nazwał to miejsce Fanueł. Kaza-J wszy zwinąć namiot, poszedł przez rzekę Jabok do swej rodziny. WzeszłcI słońce i upadał na prawą stronę, albowiem z tej strony siły go opuściły. Gdy się Ezaw był oddalił, Jakub poszedłszy ze swoimi do Manahainw z trzodami i sługami swymi okolicę Sukot aż do pagórka Ajnon zajął. Mie-j szkał dziesięć lat w Ajnon; później rozciągała się jego osada od Ajnon doj Salem, a jego namioty sięgały aż do miejsca, gdzie Sichem mieszkał; tutajj kupił pole. Widziałam tam Dynę przechadzającą się ze swymi sługami i z ciekł wości rozmawiającą z Sychemitami. Widziałam, że Sychem przymiłał się dfll niej, że jej sługi wróciły się i że Sychem zabrał ją z sobą do miasta. Wtedyl wielki smutek przyszed na nią, a mord i zabójstwo na Sychemitów. Sychafj było wówczas jeszcze niewielkim miastem, zbudowanym z ciosanych ka-J mieni, miało też tylko jedną bramę. Patriarchowie Abraham, Izaak i Jakub, byli po prawej stronie ciała i^ co mocniejsi aniżeli po lewej. Lecz nikogo to nie raziło. Nosili suknie szen kie i zasłaniające. Spoczywała im po tej stronie pewna pełność, jakoby op' chłość. Była w niej pewna świętość, pewne błogosławieństwo, tajemni' Miała kształt boku z zarodkiem; była lśniącą. Pierworodny otrzymywał ją swego ojca, dlatego miał tak wielkie pierwszeństwo. Jakub otrzymał tę taji mnicę zamiast Ezawa, ponieważ matka wiedziała, że do tego był naznaczon; 80 przez dotknięcie anioła Jakubowi błogosławieństwo odjęto. Nie zadało mu to żadnej rany; było jakby uschnięcie owej pełności. Później nie był już tak pewnym siebie i nie żył bez kłopotu, ufając jedynie opatrzności Bożej. Dawniej był jako człowiek, przez Sakrament w sercu wzmocniony; później stał się pokorniejszym, troskliwszym i więcej musiał się trapić. Czuł dobrze, że mu to błogosławieństwo odjęto, dlatego też nie puścił anioła, dopóki go błogosławieniem nie umocnił. Dopiero Józef przez anioła owo błogosławieństwo na powrót otrzymał, znajdując się w więzieniu Faraona w Egipcie. 16. Józef i Azenet Gdy Józefa sprzedano do Egiptu miał lat szesnaście. Był średniego wzrostu, bardzo wysmukły, układny, ruchliwy ciałem i duszą. Był zupełnie inny aniżeli bracia. Każdy musiał go kochać. Gdyby mu ojciec takiego nie był dawał pierwszeństwa, musieliby go bracia miłować. Ruben był także układniejszym aniżeli drudzy, zaś Beniamin był człowiekiem bardzo wielkim i niezgrabnym, lecz dobrodusznym i potulnym. Józef nosił włosy, na trzy ciemiona rozdzielone; po każdej stronie głowy było jedno ciemię, trzecie z karku w formie długiej i krużowatej się zwieszało. Gdy został władcą Egiptu, nosił włosy ostrzyżone, lecz później znowu długie. Razem z pstrym surdutem Jakub oddał był Józefowi także kości Adama, jakkolwiek Józef nie wiedział, co to było. Jakub dał mu je jako klejnot zasłaniający, wiedząc dobrze, że bracia nie miłowali go. Józef owe kości nosił zawieszone na piersi w skórzanym woreczku, u góry okrągłym. Gdy bracia go sprzedali, ściągnęli z niego tylko pstry surdut i suknię zwyczajną; lecz na gołym ciele jeszcze jedną nosił opaskę i rodzaj szkaplerza na piersiach, zaś pod tym ów woreczek wisiał. Ów pstry surdut był biały z szerokimi, czerwonymi pręgami, na piersiach były trzy czarne sznury na poprzek, w środku z żółtą ozdobą. W górę szeroko ył opasany, tak że można było coś wsunąć, dołem był wąski, lecz z boku miał 'cięcia, by podczas chodzenia zostawiać miejsce. Spuszczał się aż do dołu, w tyle był nieco dłuższym, zaś w przodku otwartym. Zwyczajna suknia J°zefa tylko ponad kolana sięgała. Józef był już znany Faraonowi i jego żonie, zanim dostał się do wię-nia. Zawiadowywał sprawami Putyfara tak dokładnie, a Putyfar podczas tu Jozefa w jego domu tak dobrze wszystko sprawował u Faraona i ta- Żo S'lc'eszył błogosławieństwem, że Faraon chciał zobaczyć sługę swego. EfiiD " araona> bardzo pragnąca zbawienia, czcząca bożków i jak wszyscy Janie> bardzo żądna nowych bożków, tak zdumiała się z powodu tego 81 podziwienia godnego, sprytnego i mądrego cudzoziemca, że w sercu swoim jako Boga go czciła, mawiając zawsze do Faraona: ten mąż posłany jest od naszych bogów, to nie człowiek, jak my. Dlatego dostał się do wspaniałego więzienia, gdzie później został dozorcą nad drugimi. Opłakiwała go bardzo] że pojmano go jako złoczyńcę, że się omylili; a kiedy został uwolnionym i przyszedł do dworu, zawsze była bardzo dobrą dla niego. Ten sam kubek, który zapakował Beniaminowi, był pierwszym od niej podarkiem. Znam goi dobrze, miał dwa ucha, a żadnej nogi. Był jakby z drogiego kamienia, lub! masy przezroczystej, której nie znam, był też cały ukształcony, jak górna] część kielicha, używanego przy ostatniej wieczerzy. Znajdował się także pomiędzy naczyniami, które dzieci Izaaka zabrały ze sobą z Egiptu, a przeJ chowywano go w arce przymierza. Józef był siedem lat w więzieniu, tutaj, w największym smutku pogrążony, tajemnicę Jakuba w ten sam sposób otrzymał, jak patriarchowie, otrzymał także widzenie o licznym potomstwie. Żonę Putyfara znam dobrze. Widziałam też jak chciała uwieść Józefa, lecz po jego wywyższeniu czyniła pokutę, stała się pobożną i wstydliwą. Byłaj to wielka, tęga niewiasta, żółtawo-brunatnego, jak jedwab błyszczącego! koloru ciała. Nosiła kolorową suknię, a na niej cienki, przeplatany figurami płaszcz, wskutek czego suknia spodnia przebłyskiwała jakby przez koronki! Józef wiele z nią przebywał, ponieważ pan wszystko mu powierzył. Spostrze-j głszy jednak, że się stała poufalszą, nie sypiał więcej w domu swego panaj ilekroć tego w domu nie było. Odszukiwała go często wśród jego zajęć, gdyj coś pisał. Widziałam ją raz przychodzącą do niego w stroju bardzo nieprzy-l zwoitym, kiedy stojąc w kącie sali, pisał. Pisywali na wałkach przy pochyłycla płytach, przed którymi można było stać i siedzieć, a stały one przy ścianach.! Rozmawiała z nim, a on odpowiadał; lecz wówczas stała się bezczelną.! Wskutek tego obróciwszy się uciekł. Uchwyciła go za płaszcz, a on jej go zostawił. Widziałam Józefa u bałwochwalczego kapłana Putyfara w Heliopol lis, u którego Azenet, córka Dyny i Sychemity, jako prorokini i stroicieli bożków razem z siedmiu innymi dzieweczkami żyła. Kupił ją w piątym j< roku od jej mamki, z którą od Jakuba nad Morze Czerwone uciekła, by jej synowie nie zamordowali dziecka. Posiadała ducha proroczego, a dla tyfary była prorokini. Józef znał ją, nie wiedział, że była jego kuzynką. B; istotą zupełnie poważną, szukającą odosobnienia, a pomimo swej wielki' piękności nienawidziła mężczyzn. Miewała głębokie widzenia, znała t< egipską naukę o gwiazdach, lecz miała pewne pojęcie o religii patriarch" czarodziejstwa nie widziałam u niej. Widziała podczas wizji całą tajemni' życia, rozpłodu, przyszłości i wyjścia Izraela, nawet całe przejście pi 82 puszczę. Mnóstwo zapisała rolek dziwacznymi głoskami na liściach pewnej rośliny wodnej i na skórach; wyglądały one jak łby zwierzątek i ptaków. Te jjsięgi już za jej życia źle były rozumiane przez Egipcjan i nadużywane do szkaradnych uczynków; Azenet wskutek tego niezrozumienia, spowodowanego przez szatana, bardzo się smuciła i bardz płakała. Miała więcej wizji, aniżeli który bądź człowiek za jej czasów, a była pełną cudownej mądrości. Lecz wszystko czyniła zupełnie spokojnie, wszystkim rady udzielając. Umiała też tkać i haftować, a tak była pełną mądrości, że nawet spaczenie prawdy przez ludzi poznawała i dlatego tak poważną, małomówną i spokojną była. Widziałam, że Azenet wskutek mylnego tłumaczenia jej wizji i rolek przez nią zapisanych oddawano bałwochwalczą cześć jako Izys, zaś Józefowi jako Ozyrysowi. Może dlatego tak wiele płakała; pisała też przeciw temu, że ją matką wszystkich bogów nazywać będą. Ilekroć Putyfar bogom ofiary składał, Azenet wchodziła na wieżę, gdzie jakby w ogródku była i wśród blasku księżyca na gwiazdy patrzyła. Wpadała w zachwycenie i wszystko bardzo jasno widywała w gwiazdach, widywała też prawdę w gwiazdozbiorach, albowiem przez Boga wybraną była. Lecz widziałam bożków bałwochwalczych, którzy najohydniejsze widzieli rzeczy, będąc przeniesieni w zupełnie obce, szatańskie światy. Wskutek tych widzeń szatańskich Azenet przekręcono tajne oświadczenie na szkaradne uczynki bałwochwalstwa. Azenet wiele zaprowadziła w Egipcie. Kazała sprowadzić wiele pożytecznych zwierząt, np. krowy; uczyła także wyrobu sera, również tkactwa i niejednej sztuki nieznanej. Leczyła też liczne choroby. Józef zaprowadził pług w Egipcie, którym on sam kierować potrafił. Jedna rzecz była mi bardzo dziwną. Azenet mięso licznych, na ofiarę zabitych zwierząt, w wielkich, pod gołym niebem w ziemię wkopanych kotłach, tak długo gotowała, dopóki to mięso nie stało się do kleju podobną masą, która podczas wypraw wojennych i w razie głodu za pożywienie służyła. Z tego Egipcjanie bardzo byli radzi i zdziwieni. Gdy Józef u kapłana bałwochwalczego ujrzał Azenet, zbliżyła się do niego, chcąc go uścisnąć. Nie było to żadną bezczelnością, lecz rodzajem Prorokowania, akcją prorocką; dlatego działa się przed kapłanem bałwochwalczym. Azenet miano jakby za świętą. Lecz widziałam, że Józef, wycią-° jtwszy rękę, odsunął ją, mówiąc do niej poważne słowa. Wtedy widziałam ardzo wzruszoną, cofającą się do tej izby i w smutku i pokucie żyjącą. Widziałam Azenet w owej komnacie, stała za zasłoną, długie włosy żo.le^aty s'e obficie ku ziemi, a na końcu były zakędzierzawione. Na jamie w \ lcOwej miała cudowny, wyciśnięty na skórze znak. W figurze, jakby •seczce sercowatej, stało dziecię z rozszerzonymi ramionami, trzymając 83 w jednej ręce małą miseczkę, a w drugiej kubek, czy też kielich. W miseczce leżały trzy miękkie, z łupiny wyłaniające się kłosy i postać gołębia, zda-wającego się dziubać w stronę grona, leżącego w kielichu na drugiej ręce dziecka. Jakubowi ten znak był znany; mimo to musiał Azenet oddalić, by ja od gniewu swych synów zachować; gdy jednak przyszedł do Józefa do Egiptu, a ten mu z wszystkim się zwierzył, poznał swą wnuczkę po tym znaku. Także Józef miał taki znak, wyobrażający grono z licznymi jagodami, na piersiach.! Teraz widziałam anioła ukazującego się w bardzo świetnej szacie! z kwiatem lotosowym w ręku. Pozdrowił Azenet. Patrząc na niego, zasłoniła się. Rozkazał jej, by się już więcej nie smuciła, by przywdziała odświętna szatę, także zażądał od niej pokarmu. Oddaliwszy się, wróciła ustrojona] niosąc na lekkim, niskim stoliku wino i małe, płaskie, chleby pieczone w poJ piele. Była śmiałą, zupełnie szczerą i pokorną, tak jak Abraham i inni patriarchowie podczas świętych zjawień; gdy anioł z nią rozmawiał, twara odsłoniła. Zażądał miodu od niej; rzekła, że nie posiada miodu, jak inna dziewice, które go pożywały. Rzekł jej anioł, że znajdzie miód pomiędzy! posągami bożyszczy, które stały w komnacie w pozwijanych kształtachj z głowami zwierząt i ku dołowi zwiniętymi ciałami wężów. Tutaj znalazła tedy piękny, jak hostia biały plastr miodu z wielkimi komórkami i postawiła go przed anioła, który kazał jej jeść. Błogosławią miód i widziałam, że jaśniał i ogień z niego buchał. Znaczenia tego miodu] niebieskiego nie umiem już zupełnie wypowiedzieć; kiedy się bowiem takie rzeczy widzi, wie się wszystko, ponieważ się wie te rzeczy prawdziwie; teraz zaś ten miód zdaje się znowu być tym, co zowiemy miodem, nie wiedząc,! czym właściwie są kwiaty, pszczoły i miód. Tylko tyle powiedzieć mogę: Azenet miała rzeczywiście tylko chleb i wino, a nie miód, w sobie, i dopiero! wskutek tego miodu porzuciła bałwochwalstwo, a wiara żydowska przyjęła się w jej sercu. Wielu z tego powodu dopomóc miała, liczni jako pszczoły] naokoło niej budować mieli. Sama mówiła, że nie chce odtąd żadnego wiece! pić wina, że miód jej bardziej jest potrzebny. W Mydian blisko Jetro widzia-j łam wiele miodu, wiele pszczół. Anioł błogosławił plaster miodu palce na wszystkie strony świata, oznaczało to, ze swoim istnieniem, wzorem i tajemnicą swej treści dla tali wielu miała być matką i przewodniczką. Gdy jej samej później cześć boskflj oddawano, gdy ją z tak licznymi piersiami wyobrażano, było to również zrytn zrozumieniem jej własnych widzeń, w jaki sposób tak wielu wyżywić miałaj Anioł powiedział jej także, że jest oblubienicą Józefa i że z nim ma bjfl połączoną. Także ją błogosławił, jak Izaak Jakuba, a anioł Abrahama. CW6 trzy linie błogosławieństwa zrobił nad nią podwójnie, pierwszy raz do dołK3! sercowego, po raz drugi do łona. 84 Miałam później widzenie, jak Józef znowu przybył do Putyfara, by żądać Azenet za żonę i przypominam sobie tylko, że, jak ów anioł, kwiat lotosowy trzymał w ręku. Wiedział o jej wielkiej mądrości, lecz ich obustronne pokrewieństwo było dla niego tajemnicą, a także tajemnicą dla Azenet. Widziałam też, że syn Faraona kochał Azenet i że musiała się ukrywać, że Juda całej sprawie zapobiegł, inaczej Dan i Gad, podburzeni przez syna Faraona, który z nimi zrobił zasadzkę, byliby zgładzili Józefa. Sądzę, że Juda, otrzymawszy podczas widzenia przestrogę od Boga, powiedział Józefowi, iżby inną drogą wędrował. Przypominam sobie, że także Beniamin w tym miał zasługę, broniąc Azenet. Dan i Gad zostali ukarani, umarły im dzieci. Także Pan Bóg ich przestrzegł, zanim ktokolwiek o tym wiedział. Józef i Azenet, pokazując się ludowi, nosili w rękach, tak samo jak kapłan bałwochwalczy Putyfar, znak najwyższej władzy, uważany za święty. Górna część tego znaku tworzyła pierścień, dolna krzyż łaciński, głoskę T. Służył on za pieczęć, a kiedy żyto mierzono lub oddzielano, naznaczano kupy, wyciskając na nich owo T; także gumna ze zbożem i budowle kanałów, rośniecie i opadanie Nilu tym znakiem znaczono. Pisma tym znakiem stę-plowano, pomazując je wpierw czerwonym sokiem rośliny. Ilekroć Józef jaki urząd sprawował, ten znak, krzyż wyryty na pierścieniu, na dywanie obok niego leżał. Wydawało mi się też, jakoby to było znakiem w Józefie jeszcze zamkniętej tajemnicy arki przymierza. Azenet też miała instrument jakby rózgę, którą, postępując podczas widzenia, tam, gdzie drgnęło, w ziemię uderzała, znajdując wodę i źródła. Działo się to pod wpływem gwiazd. Przy pochodach uroczystych Józef i Azenet jeździli na błyszczącym wozie. Azenet nosiła zupełnie złotą tarczę piersiową, obejmującą pod ramieniem całe ciało. Na tej tarczy było pełno figur i znaków. Jej suknia spadała aż ponad kolana, odtąd były nogi zawinięte. Na ramionach nosiła długi płaszcz, łączący się z przodu ponad kolanami. Czubki trzewików były zagięte w górę, jak łyżwy. Strój głowy jakby hełm, składał się z pstrych piór i pereł. Józef nosił ciasny surdut z rękawami, a nad nim złoty napierśnik z figurami, około bioder krzyżowały się pasy ze złotymi węzłami, na ramiona sPadał płaszcz, a także strój głowy składał się z piór i klejnotów. Gdy Józef przybył do Egiptu, budowano Nowy-Memfis, który mniej cej siedem godzin na północ od starego Memfis był położony. Pomiędzy a miastami znajdował się na groblach trakt bity z alejami; tu i ówdzie 1^ drzewami staly figury bardzo poważnych i smutno wyglądających nych 7 bożyszczy' mających ciało jak psy i siedzących na płytach kamienuj ' Zresztą nie było jeszcze żadnych pięknych budynków, lecz były nie-mór r^1^?.ługie waty i sztuczne góry z kamieni (piramidy), pełno jaskiń i ko-• Mieszkania były lekkie, górna ich część była z drzewa. Były jeszcze 85 pomiędzy tym wielkie lasy i bagna. Nil już za czasów ucieczki Maryi do Egiptu bieg swój zmienił. Egipcjanie oddawali cześć różnym zwierzętom, ropuchom, żmijonj i krokodylom. Przypatrywali się zupełnie spokojnie, gdy krokodyl pożerał człowieka. Kiedy Józef przybył do Egiptu, nie oddawano jeszcze czci bożkoJ wi-bykowi; lecz tę służbę krótko potem wskutek snu Faraona o siedmiu tłu] stych i chudych krowach przyjęto. Mieli liczne bożyszcza, niektóre wygląJ dały jakby dzieci w pieluchach, inne znowu jak węże były zwinięte, pomiędzy nimi też takie, które można było skracać i przedłużać. Niektóre bożyszcza] były przyozdobione w napierśniki, a na nich plany miast i bieg Nilu dziwa-1 cznie były naznaczone. Te tarcze sporządzano podług obrazów, które ka| płani bałwochwalczy ze swych wież w gwiazdach widzieli, podług czego potem miasta i kanały budowali. W taki sposób założono Nowy-Memfis. I Złe duchy musiały wówczas mieć inną, więcej cielesną siłę; widziałam bowiem czarodziejstwo egipskie, wychodzące bardziej z ziemi, z głębiny! Ilekroć kapłan bałwochwalczy rozpoczynał swe czarodziejskie dzieło! widziałam rozmaite brzydkie postacie zwierząt z ziemi naokoło czarownika wychodzące i w czarnej linii parowej do ust jego wchodzące. Wskutek tegol oburzał się i stawał się jasnowidzącym. Było też, jakoby z każdym wstąpiol nym duchem zamknięty świat w nim wschodził, i teraz widział to, co byłoj blisko i co było oddalone, głębiny ziemi, kraje i ludzi, tajne i ukryte rzeczyj to znaczy: wszystko, z czym owe duchy miały jakiś związek. Późniejsze cza-J rodziejstwo wydawało mi się zawsze, jakoby więcej pod wpływem duchów] powietrznych stało. To, co czarownicy za pomocą tych duchów widzieli! wydawało się jakby mamidło, odbijające się w lustrze, spełniane wobec nicłl przez duchy. Mogłam widzieć poza tymi postaciami, były jakby widma i jakoby się za zasłonę patrzyło. Ilekroć egipscy kapłani bałwochwalczy z gwiazd coś wyczytać chcieM pościli i oczyszczali się przedtem, okrywali się worami i sypali popiół aM głowę, a podczas gdy z wieży patrzyli na gwiazdy, składano ofiary. Poganii owych czasów mieli niejasne tylko pojęcie o tajemnicach religijnyclj nabożeństwa prawdziwego, które to tajemnice Bóg od Seta, Henocha, Noi ego i patriarchów ludowi wybranemu przekazał; dlatego też tak różne szkal radne uczynki były w ich bałwochwalstwie, za pomocą których szatan, fiĄ później za pomocą kacerstw, czystemu niezmącono zachowanemu obja wieniu Boga do ludzi przeciwdziałał. Dlatego Pan Bóg tajemnicę K* Przymierza zakrył ogniem, by ją zachować. Widziałam w Egipcie niewiasty za czasów Józefa ubrane jes podobnie jak Semiramidę. Jakub idąc do Józefa do Egiptu, przez puszcze samą szedł drogą, którą Mojżesz później do Ziemi obiecanej wędrow; 86 Wiedział, że zobaczy Józefa. Już idąc do Mezopotamii, tam, gdzie postawił kamień, a nie tam, gdzie widział drabinę, miał widzenie o swych synach przyszłych, i że jeden z nich w okolicy, gdzie sprzedano Józefa, zapada się w ziemię i znowu wschodzi jak gwiazda w południu. Dlatego też, gdy mu okrwawiony płaszcz przynieśli i gdy widzenie dawniejsze, o którem zupełnie był zapomniał, znowu mu przyszło na pamięć, rzekł: będę opłakiwał Józefa, dopóki go nie odnajdę. Jakub najpierw Rubenowi kazał się wywiadywać, jaką żonę ma Józef, lecz objawił mu zaraz, że jest jego siostrzenicą. Lecz zaprzyjaźnił się z Putyfarem, a ten, obcując z nim wiele, przyjął obrzezanie i służył Bogu Jakuba. Jakub mieszkał od Józefa mniej więcej o dzień drogi oddalony, a ponieważ zachorował, Józef do niego pojechał. Jakub pytał go o niejedno, dotyczące Azenet, a ponieważ powiedział Józefowi słowami: "to jest krew z mojej krwi, to jest kość z mojej kości - oto kim jest Azenet". Józef tak był wzruszony, iż omdlał, a przyszedłszy do domu, powiedział żonie swojej i o-boje serdecznie wskutek tego płakali. Jakub zachorował potem o wiele gorzej, a Józef znowu był przy nim. Jakub spuścił nogi swe z łoża, zaś Józef, położywszy rękę pod jego biodra, musiał złożyć mu przysięgę, że go pochowa w Kanaan, a przysięgając, Jakub oddawał pokłon błogosławieństwu w Józefie. Wiedział, że Józef od anioła otrzymał był błogosławieństwo, odebrane od niego. Józef nosił to błogosławieństwo w prawym boku aż do śmierci. Pozostało też ono w jego ciele przed wyjściem Izraelitów przez Mojżesza wyjęte, z szczątkami Józefa w arce przymierza, jako Świątyni ludu wybranego, złożone zostało. Kwartał po odwiedzinach Jakub umarł. Po jego śmierci urządzili żydzi i Egipcjanie sąd co do jego osoby, w którym to sądzie bardzo go chwalono i miłowano. Azenet porodziła Józefowi najpierw Manasesa i Efraima, a w ogóle osiemnaścioro dzieci, pomiędzy nimi kilka bliźniąt. Umarła trzy lata przed Józefem, a niewiasty żydowskie namaściły ją. Dopóki jeszcze Józef żył, spoczywało jej ciało w jego przyszłym grobowcu. Lecz najstarsi z ludu coś z jej WnCtrzności przywłaszczyli sobie, przechowując to w małej figurze ze złota. °nieważ zaś i Egipcjanie na to nastawali, powierzono to żydowskim aku-szerkom,z których jedna w trzcinianej puszce zalanej smołą ukryła to w sito-Vlu nfd kanałem. W nocy wyjścia pewna mamka z rodu Aser tę tajemnicę Przyniosła Mojżeszowi. Owa mamka nazywała się Sara. Józefa, po śmierci żydzi zabalsamowali w obecności Egipcjan i nastąpiło ^CZ cia* Józefa i Azenet podług zapisków, jakie Azenet ze swych zro^^a* pozostawiła żydom. Także egipscy kapłani i astrolodzy, Józefa i Azenet w poczet bóstw swych przyjęli, o tych zapiskach wie- 87 dzieli, mieli też przeczucie o wielkim znaczeniu i błogosławieństwie Józefa i Azenet dla Izraela; lecz chcieli to błogosławieństwo sobie przywłaszczyć, zaś Izraela pognębić. Dlatego żydów, którzy po śmierci Józefa w tak zadzi-J wiający sposób się rozmnażali, Faraon tak gnębił. Egipcjanie wiedzieli teżj że Izraelici bez ciała Józefowego nie wyjdą z ziemi, dlatego też kilkakrotnie zagrabiali zwłoki Józefa, a wreszcie zupełnie je posiedli. Prosty lud wiedział' tylko o zwłokach Józefa, nie zaś o tajemnicy, jaką te zwłoki zawierały, która tylko mało kto znał. Lecz cały lud zasmucił się bardzo, gdy najstarszym oznajmiono, że skradziono im świętość, na której obietnica spoczywała] Mojżesz, na dworze Faraona we wszelkiej mądrości egipskiej wychowany^ odwiedził lud swój i znał przyczynę smutku. Gdy zabił Egipcjanina, Pan Bóg zrządził, że jako zbieg przybył do Jetrego, ponieważ tenże wskutek związku swego z sybylą Segolą celem wykrycia zabranej tajemnicy mógł mu byd pomocnym. Mojżesz także na rozkaz Boży pojął Seforę za żonę, by tę gałąa w Izraelu zabrać. Segola była córką naturalną Faraona z matki żydowskiej, a chociaa w egipskiej astrologii wychowana, była żydom bardzo oddana. Ona pierwsza odkryła Mojżeszowi, gdy jeszcze chował się na dworze, iż nie jest synem] Faraona. Aaron, po śmierci swej pierwszej żony, musiał ożenić się z córką owej Segoli, by zażyłość matki z Izraelitami tym większą się stała. Dzieci z tego małżeństwa wyszły razem z Izraelitami; Aaron musiał się znowu z nią rozłączyć, by kapłaństwo Aaronowe z czysto żydowskiego plemienia pochodzić mogło. Rozłączona od Aarona córka Segoli, po raz wtóry wyszła za mąż, a jej] potomkowie za czasów naszego Zbawiciela mieszkali w Abila, dokąd jejj mumię przenieśli. Segola była bardzo oświeconą i zdołała bardzo wiele u Faraona; miała u czoła wywyższenie, jak je często w starodawnych czasach! ludzie proroczego ducha mieli. Duch ją popychał, by Izraelitom liczna wyjednała przyzwolenia i dary. W nocy, w której w Egipcie Anioł Pański zabijał wszelkie pierworodna udała się Segola, zasłoniona, z Mojżeszem, Aaronem i trzema innyfflf Izraelitami do dwóch mogił, które oddzielone były kanałem, lecz połączone mostem. Ten kanał wpadał pomiędzy Memfis a Goren w Nil. Wstęp do gr< bowca leżał pod mostem głębiej, aniżeli powierzchnia wody, do któi prowadziły stopnie z mostu. Segola, zszedłszy sama z Mojżeszem, rzw imię Boga, napisane na karteczce, w wodę, która zaraz się rozstąpiła, robi. wolnym wstęp do grobowca. Trącili o kamień, tworzący bramę i otwierając?! się na wewnątrz. Teraz zawezwali też drugich do siebie. Tutaj, związawszy iĄ ręce swą stułą, kazał im przysięgać, iż tajemnicę zachowają. Po złożonej przysiędze rozwiązał im ręce. Potem wszyscy wstąpili do grobowca, dtf 88 dobyli światła, które przynieśli w ukryciu. Widziano tam jeszcze różne ganki, a w nich wizerunki zmarłych. Ciało Józefa i z tymże połączone cząstki Azenet spoczywały w egipskiej, metalowej trumnie kształtu byka (bożka), lśniącej jak wytarte złoto. Odkryli grzbiet, służący za wieko. Mojżesz wyjął tajemnicę z próżnego ciała Józe-fowego, a owinąwszy ją w chusty, podał Segoli, która, zakrywając szatą, niosła ją przed sobą. Resztę kości zgarniono na kamieniu bardziej na kupę, a zawinąwszy je w chusty, mężom wynieść kazano. Teraz mając świętość, mógł Izrael wychodzić z kraju. Segola płakała, a Izrael był pełen radości. Mojżesz w czubku swej laski żółtawej, kształtu nieszpułki i liściem otoczonej, ukrył relikwię ciała Józefowego. Była to inna laska, aniżeli owa pasterska, którą Mojżesz przed Bogiem musiał rzucać na ziemię, gdzie się w węża przemieniała; była to trzcina, której górny i dolny koniec można było wysuwać i wsuwać. Dolnym końcem, który wydawał mi się być z metalu i miał kształt spiczastej skuwki, dotknął Mojżesz skały, jakoby słowa na niej pisał. Skała rozstąpiła się pod końcem laski i wytrysnęła woda. Także tam, gdzie Mojżesz końcem swej laski robił znaki w piasku, woda wytryskiwała. Nie-szpułkowatą górną część owej laski trzcinianej można było wysuwać i wsuwać, i przed nią rozstąpiło się Morze Czerwone. Od śmierci Józefa aż do wyjścia Izraela z Egiptu jest podług naszego sposobu liczenia mniej więcej 170 lat. Mieli tam inny sposób liczenia, mieli inne tygodnie i lata. Często mi to objaśniano, lecz nie umiem tego powtórzyć. Dopóki Izraelici żyli w Egipcie, mieli zamiast Świątyni tylko namioty. Wznosili kamienie, wylewali olej nad nimi, ofiarowali zboże i baranki, śpiewali i modlili się. 17. Arka Przymierza Jeszcze tej samej nocy, w której Mojżesz stał się właścicielem owej więtości, zrobiono złotą, podobną do trumny skrzynię, w której, wychodząc 2 Egiptu, tę świętość z sobą nosili. Musiała ta skrzynia być tak wielką, że człowiek w niej mógł spoczywać, albowiem miała stać się kościołem i ciałem. y« noc, kiedy drzwi krwią naznaczali; widząc ich tak szyko pracujących nad >V/h skrzynią, myślałam o krzyżu św., również tak szybko ciosanym w nocy **r*ed śmiercią Jezusa. Skrzynia była z blachy złotej, kształtu egipskiej mny do przechowywania mumii. Była u góry szersza aniżeli u spodu, a porani miaia w^inek twarzy otoczonej promieniami, po bokach długość on ' postawa żeber były naznaczone. 89 W tę skrzynię podobną do trumny, mniej więcej na pośrodku, wstawiono złotą skrzynkę, zawierającą ową przez Segolę z grobowca wyniesioną świętość. Na spodek położono święte naczynia i kubki patriarchów, które Abraham od Melchizedecha był otrzymał i razem z błogosławieństwem dał pierworodnym w dziedzictwo. To najpierw zawierała, taki też był pierwszy kształt arki przymierza, którą czerwoną, a nadto białą zasłoną okryto. Dopiero na górze Synaj zrobiono drewnianą, zewnątrz i wewnątrz pozłacaną arkę, w którą wstawiono złotą trumnę, podobną do trumny doj przechowywania mumii wraz z świętością. Ta trumna sięgała mniej więcej aż do połowy wysokości arki, nie była też tak długa jak arka, albowiem na jej I górnym i spodnim końcu było jeszcze miejsce dla dwóch mniejszych] skrzynek, w których znajdowały się relikwie rodziny Jakuba i Józefa, i dokąd] później włożono także laskę Aarona. Gdy arkę postawiono w Świątyni na Syjonie, odmieniono ją wewnątrz, wyjmując z niej ową złotą trumnę, a kła-] dąc w jej miejsce podobną, mniejszą figurę z białej masy. Już jako dziecko często widywałam Arkę Przymierza i wszystko, cJ w niej i nad nią było i jak coraz więcej w niej składano. Wszystkie większe I świętości, które dostawali w niej chowali; lecz nie musiała być bardzo ciężka, ] albowiem z łatwością można ją było nosić. Arka była dłuższą aniżeli szerszą, a tak wysoką jak szeroką. U spodu I miała występującą listwę; jej górna część była na pól łokcia długa, oprawiona ] w kunsztowną ozdobę ze złota w rozmaitych kolorach, kwiatach, floresach, ] twarzach, słońcach i gwiazdach. Wszystko było przygotowane wspaniale, lecz I nie bardzo podpadająco, końcami i liśćmi tylko nieco ponad górną krawędź I arki występując. Pod tą oprawą były na narożnikach obu dłuższych ścian I obrączki, przez które przetykano nosze. Inne części arki rozmaitymi figura- ; mi różnokolorowego drzewa sytymowego złotem bardzo pięknie wyłożonej były. Na środku arki umieszczone były małe, nieznaczne drzwi, by arcył kapłan, będąc sam jeden w Przenajświętszem, ową świętość celem błogo-l sławienia i przepowiadania z arki mógł wyjąć i znowu do arki włożyć. Te | drzwi, składające się z dwóch części, w prawą i lewą stronę w arkę posuwać ] było można, a były tak wielkie, że arcykapłan wygodnie we wnętrze arki mógł I chwytać. Tam gdzie nosze przez drzwi przechodziły, były nieco do góry] wygięte. Odsunięto drzwi, zaraz złota skrzynka, w której świętość okryti delikatnymi chusteczkami przechowywano, rozkładała się jak księga, któr się otwiera. Ponad wiekiem arki wznosił się t r o n łaski. Była to wydrążona również złotą blachą obita płyta, w której spoczywały święte kości. Ta była tak wielką jak wieko i tylko nieco ponad wieko wystawała. Obier 90 szerokimi stronami za pomocą czterech śrub z drzewa sytymowego, wstępujących w arkę, w ten sposób owa płyta nad wiekiem była przymocowaną, że między tym przeglądać się można było. Śruby miały na czubkach złote guziki, podobne do owocu; cztery śruby zewnętrzne chwytały cztery narożniki arki, cztery wewnętrzne wchodziły we wnętrze. Po każdej wszerz prowadzącej stronie tronu łaski było wycięcie, w którym po jednym złotym aniołku, wielkości chłopca, umocowano. W środku trony łaski był okrągły otwór, kędy do arki prowadziła rura przez wieko; można ją było widzieć pomiędzy tronem łaski a wiekiem. Ten otwór otoczony był złotym koszem, jakby koroną, przylegającą u góry za pomocą w poprzek sterczących klamer do drążka, który od świętości leżącej w arce przez rurę i koronę w górę wznosił się i tworzył na czubku siedem wypustek, jakby liście kwiatu. Ten słupek trzymał jeden anioł prawą, a drugi lewą ręką, podczas gdy za słupkiem rozpostarte prawe skrzydło jednego, dotykało lewego skrzydła drugiego aniołka. Dwa drugie skrzydła tylko nieco rozpostarte spoczywały na ich ramionach, nie dotykając jedno drugiego, tak, że z frontu arki widoku na koronę na środku płyty nie zasłaniały. Pod tymi skrzydłami wyciągali ręce w postaci przestrzegającej. Cherubiny tylko jedną nogą w wycięciu płyty klęczeli, druga, wyciągnięta, wisiała w powietrzu. Ich twarze, z wyrazem wzruszenia, obrócone były na zewnątrz, jakoby byli przejęci świętą bojaźnią przed owym blaskiem naokoło korony. Tylko naokoło środka ciała mieli szatę. Wśród dalszych wędrówek zdejmowano ich z arki i osobno noszono. Widziałam, że u góry, rozszerzających się, jak liście kwiatu, końcach drążka, świece lub płomienie, zapalane przez kapłanów, się paliły. Była to brunatna masa, której do tego używali, sądzę, że gatunek świętej żywicy. Mieli ją w puszkach. Lecz widziałam też często, że z korony wielkie promienie światła wzbijały się wzdłuż drążka, a podobne strumienie z nieba w koronę wchodziły, widziałam, że też bokiem promienie światła delikatnymi nitkami wybuchały, wskazując w ten sposób, dokąd iść trzeba. U spodniej części drążka, wewnątrz arki, były haczyki, trzymające złotą skrzynkę z świętością a nad nią unoszące się obie tablice prawa. Przed skrzynką z świętością, nie tykając dna arki, wisiało złote, żłobkowate naczynie, napelnione manną. Patrząc bokiem w arkę, wskutek owego naczynia nie mo-8 am spostrzec ani ołtarza, ani świętości. Miałam arkę przymierza zawsze za °»ciół, a świętość za ołtarz z Przenajświętszym Sakramentem i tak uważa-m Potem naczynie z manną za lampę przed ołtarzem. Chodząc jako dziecię 0 kościoła, zawsze sobie to i owo podług arki tłumaczyłam, a tajemnica "ieJ kwarta była dla mnie tym, czym u nas jest Przenajświętszy Sakrament; ° n|e wydawała mi się tak łaski pełną, lecz surową i poważną, robiła na L więcej pochmurne, dreszczem przejmujące, lecz zawsze bardzo święte 91 i tajemnicze wrażenie. Było mi zawsze, jakoby w arce przymierza było wszy-1 stko, co jest świętym i że w niej całe nasze zbawienie jakby w kłębku, jakbyl w powstawaniu było, lecz świętość w arce wydawała mi się największą byćl tajemnicą. Ta tajemnica wydawała mi się być podwaliną Przenajświętszego! Sakramentu Ołtarza, a ten Sakrament spełnieniem owej tajemnicy. Nie uJ miem tego wypowiedzieć. Czułam, że tylko mała liczba arcykapłanów wie-j działa, czym owa tajemnica była i że tylko pobożni pośród nich wskutek wyż-1 szego oświecenia ją znali i jej używali. Dla wielu nie była znana i nie używali jej, tak samo jak i nam tak wiele łask i cudów kościoła pozostaje nieznanych! i ginie, i jak całe nasze zaginęłoby zbawienie, gdyby na ludzkich siłacH rozumu i na ludzkiej woli było zbudowane. Lecz zbudowane jest na opoce. I Stan i zaślepienie żydów wydają mi się zawsze opłakania godne, bfl chociaż wszystko mieli w zarodku, nie chcą poznać owocu. Najpierw mielił tajemnicę: było nią świadectwo, przyrzeczenie, potem przyszło prawo, a wre-l szcie łaska. Gdy widziałam Pana nauczającego w Sychar, pytali go ludzie,! gdzie się podziała tajemnica Arki Przymierza. Odpowiedział im, że z tej! tajemnicy ludzie wiele otrzymali i że teraz w nich przeszła. Już z tego sa-1 mego, że nie istnieje więcej, można poznać, że Mesjasz się narodził. Widziałam tajemnicę, świętość, w formie, w pewnym rodzaju zasłona jako treść, jako istotę, jako moc. Był to chleb i wino, ciało i krew, był to za-l rodek błogosławieństwa przed upadkiem; był to sakramentalny byt roz-J mnażania przedpotopowego, które ludziom w religii się przechowało i za pomocą pobożności coraz więcej oczyszczającą się linię rodową im urno-1 żliwiało, a ta linia skończyła się wreszcie na Maryi, by długo oczekiwanego! Mesjasza z Ducha świętego poczęła. Noe, który uprawiał winnicę, przys-I posabiał, lecz w tym było już pojednanie i opieka. Otrzymał ją Abraham! w owym błogosławieństwie, które podano mu, jak widziałam, jako rzecz, is-l totę. Pozostało tajemnicą rodziny; stąd wielki przywilej pierworodztwa. Przed wyjściem z Egiptu dostał Mojżesz tę tajemnicę na powrót, a jak przedtem była tajemnicą religijną rodzin, stała się teraz tajemnicą całego lu-l du. Weszła w Arkę Przymierza tak samo, jak Przenajświętszy Sakrament w| tabernakulum i w monstrancję. Kiedy dzieci Izraela czcili złotego cielca i po- J padli w wielkie zdrożności, Mojżesz powątpiewał o mocy świętości i został! ukarany: nie wszedł do Ziemi Obiecanej. Ilekroć Arka Przymierza dostała się w ręce nieprzyjaciół, wtedy, jak w każdym niebezpieczeństwie, arcykapłan! tę tajemnicę, jako punkt zjednoczenia Izraela, wyjmował; a mimo to pozostawała arka tak świętą, iż nieprzyjaciele karami Bożymi zmuszani byli J3 oddać. Tylko mała liczba znała tę tajemnicę i sposób jej pozyskania. Częstsi człowiek odebrany z niej promień, prowadzący do czystej linii rodowej I Mesjasza, popsuł znowu wskutek zanieczyszczenia, a zbliżenie się Zbawi'! 92 cielą, albo raczej czystego naczynia, mającego począć Go z Boga, wskutek tego na długo się odwlekało; lecz przez pokutę mogli się znowu oczyścić. Nie wiem na pewno, czy przy treści tego Sakramentu tylko Boski fundament i nadprzyrodzone napełnienie kapłańskie przez rodzaj konsekracji się działo, lub czy też zupełnie i bezpośrednio z Boga się stawało; lecz wierzę w pierwsze; albowiem z pewnością wiem, że kapłani ów sakrament często na powrót na swoje miejsce postawiali, nie dopuszczając zbawienia, za co ciężko, nawet śmiercią karani zostali. Gdy tajemnica działała, a modlitwa została wysłuchaną, wtedy świeciła, rosła i czerwonawo przez zasłonę połyskiwała. Błogosławieństwo pomnażało i zmniejszało się w różnych czasach, stosownie do nabożności i czystości ludzi. Przez modlitwę, ofiary i pokutę zdawało się rosnąć. Widziałam tę tajemnicę używaną przez Mojżesza wobec ludu, tylko podczas przejścia przez Morze Czerwone i podczas oddawania czci złotemu cielcowi; lecz była zakrytą. Wyjąwszy ją ze złotej skrzynki, tak ją nakrył jak się nakrywa Przenajświętszy Sakrament w Wielki Piątek i tak samo ją nosił lub trzymał przed piersiami celem błogosławienia lub rzucenia klątwy, jakoby w dal działała. Mojżesz przez to wielu Izraelitów u siebie zatrzymał i z bałwochwalstwa i od śmierci wybawił. Widziałam też częściej, że sam arcykapłan, będąc na przenajświętszym miejscu, tej samej tajemnicy używał i poruszając ją ku jednej stronie, jakby moc, opiekę, powstrzymywanie, lub też błogosławieństwo, wysłuchanie, dobrodziejstwo, karę z niej wydobywał. Nie chwytał ją gołą ręką. Zanurzał także świętość do świętych celów w wodę, a tę wodę potem podawał do picia jako błogosławieństwo. Prorokini Debora, Anna, matka Samuela w Sylo i E-merentia, matka św. Anny, z tej wody piły. Przez ten święty napój Emeren-tia do poczęcia św. Anny została przygotowaną. Św. Anna nie piła tej wody. Błogosławieństwo w niej było. Joachim przez anioła otrzymał tajemnicę z arki przymierza. I tak poczęła się Maryja pod złotą bramą Świątyni, a narodzeniem swoim stała się sarna arką tajemnicy. Cel tej tajemnicy był spełniony, a drewniana arka w świątyni była teraz bez świętości. Kiedy Joachim i Anna spotkali się pod ^°tą bramą, światło i blask ich otoczyły i św. Dziewica poczęła się bez grzechu pierworodnego. Powstało cudowne brzmienie około niej, jakby głos ga. Tej tajemnicy Niepokalanego Poczęcia Maryi w Annie ludzie nie m°ga. pojąć i dlatego zostaje przed nimi ukrytą. Linia rodzaju Jezusa otrzymała zarodek błogosławieństwa do wcielenia 'C Boga; lecz Jezus Chrystus ustanowił Sakrament Nowego Przymierza jako w°c, jako spełnienie się błogosławieństwa, by znowu połączyć ludzi z Bo- 93 Gdy Jeremiasz podczas niewoli babilońskiej na górze Synaj razem z in-l nymj świętymi przedmiotami kazał ukrywać Arkę Przymierza, już w niej I tajemnicy nie było; tylko zasłony tejże razem z arką zakopał. Znał treść i świętość tej tajemnicy i chciał o tym jako też szkaradnych uczynkach srogiego obejścia się z nim do ludu otwarcie mówić; lecz Malachiasz powstrzymał go od tego i wziął tajemnicę do siebie. Przez niego dostała się później do Eseńczyków, a przez pewnego kapłana znowu do podrobionej arki przymierza. Malachiasz był, jak Melchizedech, posłańcem Boga; nie widziałam go jako człowieka zwyczajnego. Jako człowiek wydawał się jak I Melchizedech, tylko odmienny od tegoż, stosownie do swego czasu. Krótko po odprowadzeniu Daniela do Babilonu widziałam go podobnego do zbłąkanego, mniej więcej 7 letniego chłopca w czerwonej szacie, z laską w ręku, przychodzącego do pewnego pobożnego małżeństwa do Safy w rodzie Zabu-1 łona. Mając go za dziecię, zgubione przez wyprowadzonych w niewole : Izraelitów, zatrzymali u siebie. Był bardzo miły, nadludzko cierpliwy i łagodny, tak, że go wszyscy miłowali, a on bez oporu mógł nauczać i działać. I Obcował bardzo z Jeremiaszem, pomagając mu radą wśród największych niebezpieczeństw. On też był tym, który wybawił Jeremiasza z więzienia 1 w Jerozolimie. Starej arki przymierza ukrytej przez Jeremiasza na górze Synaj, niel odnaleziono więcej. Podrobiona arka przymierza nie była już tak piękną, ani też już wszystkiego w niej nie było. Laska Aarona dostała się do Eseńczyków na górze Horeb, gdzie także jedną część przybytku przechowywano. Ród przeznaczony przez Mojżesza do bliższego strzeżenia Arki Przymierza,! istniał aż do czasu Heroda. W dzień ostateczny wszystko się pokaże; wtedy owa tajemnica zostanie wyjaśnioną ku trwodze wszystkich, którzy jej nadużywali. GORZKA MĘKA I ŚMIERĆ PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA 1. Ostatnie tygodnie przed męką. Nauki Jezusa w świątyni Powróciwszy do Betanii, Jezus udał się zaraz nazajutrz do świątyni by nauczać. Część drogi towarzyszyła Mu Najświętsza Matka Jego. Jezus przygotował ją na Swą bolesną mękę, mówiąc, że zbliża się czas, w którym spełni się dla Niej przepowiednia Symeona, opiewająca, iż duszę Jej miecz przeniknie, albowiem bez miłosierdzia Go zdradzą, pojmą, znieważą i skażą na śmierć jak złoczyńcę, a Ona musi na to patrzeć. Długo o tym Jezus mówił, a Maryja była bardzo zasmucona. Jezus bawił w domu Marii Marka, matki Jana Marka, domu który może ćwierć godziny oddalony był od świątyni, jakby na przedmieściu. Następnego dnia, skoro Żydzi opuścili świątynię, nauczał Jezus w niej publicznie i mówił bardzo surowo. W Jerozolimie znajdowali się w tym czasie wszyscy Apostołowie, do świątyni przychodzili jednak osobno, częściami i z różnych stron. Jezus nauczał w okrągłej sali, w której przemawiał był w 12 roku życia Swego. Były tu przygotowane siedzenia i stopnie dla słuchających, których zeszło się teraz bardzo wielu. Ściśle mówiąc, już teraz właściwie rozpoczęła się męka Jezusowa; cierpi bowiem wewnętrzne katusze gorzkiego smutku z powodu przewrotności ludzi. Tego i następnego dnia zatrzymał się Jezus w domu przed bramą betlejemską, do którego wstąpiła Maryja, niosąc Go jako Dziecię do świątyni do o-fiarowania. W domu tym było kilka komnat, a czuwał nad nim dozorca. Gdy Jezus szedł do świątyni towarzyszył Mu tylko Piotr, Jakub Starszy i Jan; inni s"i każdy osobno. Apostołowie i uczniowie przebywali w Betanii u Łazarza. Jednego z następnych dni Jezus miał naukę w świątyni od rana aż do P°południa. Byli na niej obecni i faryzeusze. Potem wrócił do Betanii i tu znów mówił ze Swą Matką o bolesnej Swej męce. Rozmawiali stojąc w po-órzu domu w otwartej altanie. Nikodem, Józef z Arymatei, synowie Symeona i inni tajemni uczniowie le Przychodzą jawnie na nauki Jezusa do świątyni; jeśli nie ma faryzeuszów, słuchają, ile możności w ukryciu, z dala. 95 W Swych naukach mówił Jezus w tych dniach znowu w porównaniach o zdziczałej roli, z którą ostrożnie trzeba się obchodzić, by z chwastem nie~wyrwać pszenicy, lecz obojgu należy pozwolić rozrastać się aż do czasu J żniwa, przy czym tak trafnie faryzeuszom powiedział prawdę, że mimo I oburzenia czuli wewnętrzne zadowolenie. Przy jednej z następnych nauk, pod wpływem rozgoryczenia zamknęli dostęp do sali naukowej, by nie puścić większej liczby słuchaczów. Tego dnia Jezus nauczał aż do późnej nocy, bez żywszych ruchów, spokojnie i pojedyń-1 czo, zwracając się raz w tę, raz w drugą stronę. Między innymi wspomniał, że I przyszedł gwoli trzech rodzajów ludzi, przy czym wskazał ku trzem bokom I świątyni, na trzy strony świata, "w tym - mówił - jest wszystko zawarte".! Jeszcze w drodze do świątyni rzekł do idących z Nim Apostołów, aby Go, gdy się z nimi rozstanie szukali w południu. Piotr, wiedziony właściwą sobie I ciekawością, zapytał, co to znaczy "w południu?" Jezus rzekł na to: "W po-J łudniu jest słońce nad nami i nie ma cienia; rano i wieczór jest cień obok I światła, o północy zaś jest ciemna noc. Szukajcie Mnie w południu, a znaj-1 dziecię Mnie i w sobie, jeśli tylko nie ma cienia". Znaczenie tych słów mogło! się odnosić i do stron świata; nie umiem tego jednak dokładniej powiedzieć, j Żydzi stają się już coraz bardziej oporni. Zamknęli oni nawet kratę wokół mównicy, jako też i mównicę; gdy jednak Jezus przyszedł z uczniami I znów do sali, ujął tylko kratę, a ta otworzyła się, również i mównica otwo- j rzyła się za dotknięciem Jego ręki. Przypominam sobie, że było tam wielu I uczniów Jana Chrzciciela i tajemnych zwolenników Jezusa. Naukę rozpoczął! Jezus od Jana i pytał, co myślą o Janie a co o Nim, aby jawnie oświadczyli; lecz oni lękali się to wypowiedzieć. Do tego nawiązał w przypowieści o pew-1 nym ojcu i dwóch synach, którzy mieli rolę zorać i wyplewić. Jeden syn przystał, ale nie uczynił; drugi mówił, że nie zrobi tego, ale potem począł żałować i przecież to zrobił. Jezus nauczał o tym długo. Później po uro- j czystym wjeździe do Jerozolimy nauczał Jezus jeszcze raz o tej przypowieści, j Następnego dnia, w drodze do świątyni, dokąd poszli naprzód uczniflB wie, by otworzyć salę naukową, jakiś ślepy błagał Jezusa o uzdrowienie; Je- i zus jednak przeszedł koło niego. Uczniowie byli z tego niezadowoleni, w nauce tedy powiedział Jezus, dlaczego go nie uzdrowił, mówiąc, iż człowiek ten dotknięty jest większą ślepotą duszy niż oczu. Nauczał bardzo surowo, dodając, że wielu jest tu obecnych, którzy weń nie wierzą i tylko dla widzenia cudów za Nim biegają; ci zaś w rozstrzygającej chwili opuszczą Go. Podobni I są oni do owych, którzy chodzili za Nim, bo ich karmił ziemskim pokarmefli> t a potem się rozproszyli. Widziałam, że podczas tej mowy wielu powy-j chodziło i mało co na sto zostało około Pana. Widziałam także, że Jezus,! wracając do Betanii nad tym płakał. 96 Nazajutrz poszedł Jezus z Betanii dopiero pod wieczór do świątyni. Towarzyszyło Mu sześciu Apostołów idąc z tyłu za Nim. Jezus sam uprzątał stołki z drogi i ustawiał je w sali, czemu uczniowie bardzo się dziwili. Wyjaśnił to w nauce, nadmieniając, że niebawem ich opuści. Następnego szabatu nauczał Jezus w świątyni od rana do wieczora i to częściowo wobec Apostołów i uczniów w osobnym miejscu, przepowiadając im ogólnie wiele przyszłych rzeczy, częściowo zaś w sali naukowej, gdzie mogli Go słuchać także podsłuchujący faryzeusze i inni Żydzi; tylko około południa uczynił krótki przestanek. W dalszym ciągu mówił Jezus o wypaczonych cnotach, tak np. o miłości, w której kryje się sobkostwo i chciwość, i w ogóle jak nieznacznie zło wkrada się do wszystkiego. Wspomniał i o tym, iż wielu jest, którzy spodziewają się po Nim ziemskiego królestwa, urzędu i znaczenia, i to nie ponosząc żadnego cierpienia, podobnie jak nawet pobożna matka synów Zebedeuszowych żądała od Niego wyszczególnienia swych synów. Mówił też, by nie gromadzić martwych skarbów, a także o skąpstwie; czułam, że tym zmierza do Judasza. Dalej mówił o umartwieniu, poście, modlitwie i obłudzie, której wielu przy tych dobrych uczynkach się dopuszczą, a także o gniewie faryzeuszów na uczniów, gdy rok temu zrywali kłosy. Powtarzał niektóre poprzednie nauki i w ogóle wyjaśniał wiele z całego Swego zawodu. Mówił także o Swej nieobecności i chwalił ich zachowanie się podówczas, wspominał o Swych towarzyszach, uznając ich milkliwość, powolność i obopólny pokój w jakim z nimi przebywał - a mówił bardzo rzewnie. Następnie zszedł na bliskie spełnienie posłannictwa, na Swą mękę i rychły jej koniec, lecz przed nią jeszcze uroczyście odbędzie wjazd do Jerozolimy. Napomknął, jak bez miłosierdzia będą się z Nim obchodzić, a jednak musi cierpieć, nieskończenie cierpieć, by zadość uczynić. Mówił dalej o Swej Najświętszej Matce, ile i jak wraz z Nim cierpieć będzie. Wykazywał bezdenne zepsucie i winę ludzi, i że bez Jego męki nikt nie może być usprawiedliwiony. Przy słowach o zadośćuczynieniu przez mękę, Żydzi zaczęli burzyć się i szydzić. Niektórzy wyszli ze świątyni i zaczęli rozmowy z nastawioną zgrają, Jezus jednak, zwracając się do Swoich, rzekł, by się tym nie trwożyli, bowiem czas Jego jeszcze nie nadszedł, a i to, co Go teraz sPotyka, należy do Jego męki. W nauce tej wspomniał Jezus o domu, w którym był wieczernik i w któ- S'C zSromadzali>a gdzie później Duch św. na nich zstąpił, nie określając na^ domu teS° bliżej. Mówił, że stanowić będą jedno zgromadzenie, że te umocnienie i pokrzepienie, i że na wieki z nimi pozostanie. Była pp p m°wa o Jego tajemnych uczniach, o synach Symeona i innych. Tłu-czył przed jawnymi uczniami ich ukrywanie się mówiąc, że jest ono eczne, gdyż oni mają inne powołanie. Byli tam również niektórzy z Na- 97 zaretu, z ciekawości przybyli do świątyni, aby Go posłuchać, przeto powie-1 dział im Pan, że nie powodują nimi poważne pobudki. Gdy Apostołowie i uczniowie zostali sami przy Jezusie, Jezus poruszył wiele rzeczy, które po Jego odejściu do Ojca nastąpić miały. Do Piotra rzekł, I że wiele będzie musiał wycierpieć, ale nich się nie obawia, lecz wiernie i wy-1 trwale przewodniczy gminie, która cudownie będzie się wzmagać. Trzy lata ma pozostać z Janem i Jakubem Młodszym w Jerozolimie przy kościele.] Mówił o uczniu, który pierwszy swą krew za Niego przeleje, nie wymawiającl jednak imienia Szczepan. Wspomniał także o nawróceniu prześladowcy,! mianowicie, że więcej uczyni, niż wielu innych, również nie podając imienia Paweł. Obecni nie mogli tego wszystkiego jakoś dobrze pojąć. Przepowiadał też Jezus prześladowania, które czekają Łazarza i święte niewiasty i mówił Apostołom, dokąd mają się udać w pierwszym półroczu po Jego śmierci, i Piotr, Jan i Jakub Młodszy mieli zostać w Jeruzalem, Andrzej zaś i Zacheusz i mieli się udać do Galad, Filip i Bartłomiej do Gessur, na granicy syryjskiej. I Widziałam przy tym, jak ci czterej Apostołowie około Jerycha zdążali przez I Jordan, a potem ku północy i jak Filip w mieście Gessur uzdrowił pewną I niewiastę, gdzie z początku bardzo go kochano a potem prześladowano.! Niedaleko od Gessur było miejsce rodzinne Bartłomieja, który pochodził od i jednego z królów tego miasta, spokrewnionego z Dawidem. Ci czterej Apo-1 stołowie nie pozostali razem, lecz pracowali w różnych miejscowościach j w okolicy. Galaad, dokąd poszedł Andrzej i Zachariasz, było niedaleko od Pella, gdzie Judasz w młodości był wychowany. Jakub Starszy i inny jeszcze z uczniów mieli udać się w obszary poi gańskie, w górę na północ od Kafarnaum; Tomasz zaś i Mateusz naprzód do Efezu, dla przygotowania tamtejszej okolicy, w której kiedyś Najświętsza Panna i wielu wiernych mieszkać będą. Dziwiło ich to bardzo, że Maryja tam ma zamieszkać. Tadeusz i Szymon mają naprzód iść do Samarii. Nie bardzo im to przypadało do gustu, bowiem woleli by raczej iść do miast całkiem pogańskich. Jezus zapowiadał im także, że wszyscy jeszcze dwa razy zejdą się w Jerozolimie, zanim pójdą w dalekie pogańskie kraje głosić ewangelię. Wspominał o mężu, który pomiędzy Samarią a Jerychem, podobnie jak On działać będzie cuda, lecz mocą szatana. Mąż ten będzie chciał się nawrócić i mają g° I przyjąć, gdyż i szatan musi się przyczynić do Jego chwały. Mówił tu o Szymonie, czarnoksiężniku. Wśród tej nauki pytali Go uczniowie z zaufaniem, jako mistrza swego, o niektóre szczegóły, których nie rozumieli, a On wyjaśnia' im, o ile było potrzeba. Wszystko to odbywało się z wielką prostotą. W trzy lata po ukrzyżowaniu rzeczywiście zeszli się w Jerozolinijj wszyscy Apostołowie; Piotr i Jan opuścili potem miasto, a Maryja udała sil i Janem do Efezu. Tymczasem w Jerozolimie wybuchło prześladowanie przeciw Łazarzowi, Marcie i Magdalenie, która to aż dotąd pokutując, zamieszkiwała ową grotę w puszczy, do której Elżbieta schroniła Jana w czasie rzezi młodzianków. Zaraz na początku swego zawodu nagromadzili Apostołowie wszystko, co dla ogółu wiernych Kościoła było potrzebne. W połowie tego czasu, przez który Maryja jeszcze żyła po wniebowstąpieniu Jezusa, mniej więcej w szóstym roku po wniebowstąpieniu, zeszli się Apostołowie jeszcze raz w Jerozolimie, ułożyli Skład Apostolski, uporządkowali wszystko, pozbyli i rozdali całe swe mienie i podzielili obszar Kościoła na diecezje, po czym rozeszli się w dalekie kraje pogan. Przy zaśnięciu Maryi zeszli się wszyscy po raz ostatni a potem rozproszyli się w dalsze strony, gdzie pracowali aż do śmierci. Gdy po tej nauce wychodził Jezus ze świątyni, czatowali już nań u wyjścia i na drodze rozgoryczeni faryzeusze i chcieli Go ukamienować, lecz Jezus uszedł im, udając się do Betanii i przez trzy dni nie przychodził do świątyni. Chciał przy tym zostawić czas Apostołom i uczniom do zastanowienia się w spokoju nad tym, co słyszeli. Przychodzili też do Niego, by im niejedno lepiej wyjaśnił. Jezus kazał im wszystko spisać, co mówił o przyszłości. Widziałam, że uczynił to Natanael, oblubieniec z Kany, bardzo biegły w sztuce pisania. Dziwiło mię to, że nie Jan, lecz jeden z uczniów zapiski te czynił. Wspomniany Natanael nie miał wtedy jeszcze drugiego imienia; otrzymał je dopiero przy chrzcie. W tych dniach przybyło do Betanii do Łazarza trzech młodych mężów z chaldejskiego miasta Sikdor. Łazarz umieścił ich w gospodzie uczniów. Byli to młodzieńcy słusznego wzrostu, smukli, z uprzejmym obejściem, zwinni, budowy o wiele szlachetniejszej od Żydów. Jezus mówił z nimi tylko kilka słów i odesłał ich do setnika z Kafarnaum, by ich pouczył o nawróceniu; był on niegdyś poganinem jak i oni. Widziałam ich też u setnika, który opowiadał im o uzdrowieniu sługi swego, dodając, że ze wstydu z powodu bożyszczy w swym domu, jak też dlatego, że właśnie wtedy przypadała P°ganska noc postna, prosił Jezusa, Syna Bożego, by nie wchodził do jego pańskiego domu. Na pięć tygodni przed żydowską Wielkanocą mieli P ganię swoje zapusty, w których dopuszczali się największych zdrożności. nik Kornelius oddał po swym nawróceniu wszystkie spiżowe bożyszcza na zynia do świątyni i na jałmużny. Z Kafarnaum powrócili owi trzej Chal-i Jrfycy do Betanii, a stąd do Sikdor, gdzie zebrali innych nawróconych 2 2 nimi udali się ze swymi skarbami do króla Mensora. rzysza ZUS Zw^'c' by* dotychczas chodzić do świątyni tylko z trzema towa-widol{,'' odta.d jednak brał ze Sobą całą drużynę Apostołów i uczniów. Na ezusa ustępowali faryzeusze od Jego mównicy do bocznych sal i tylko 99 spoza węgłów Go wypatrywali, zwłaszcza gdy zaczął nauczać i przepowiadad uczniom Swą mękę. W obrębie murów jednego z dziedzińców, na naczelnym miejscu td i przy wejściu do świątyni miało swoje stoły siedmiu do ośmiu przekupniów] Sprzedawali tam artykuły spożywcze i jakiś czerwony napój w małych flaJ szkach. Byli to jakby markietani, nie wiem tylko, czy zbyt wielką odznaczali! się pobożnością, a faryzeusze co chwila chyłkiem skradali się do nich] Przenocowawszy w Jerozolimie, szedł Jezus z rana ze Swą drużyną da świątyni, a przechodząc właśnie obok hali tych przekupniów, nakazał im, abjl natychmiast wynieśli się ze swym kramem. Gdy jednak się ociągali, zabrał sil Jezus osobiście do nich, uprzątnął ich towar i kazał go wynieść. Gdy wchoj dził do świątyni, mównica była zajęta przez innych, lecz na Jego widolj cofnęli się tak szybko, jakby jaką tajemniczą siłą przez Niego byli wypędzeni,! Następnego szabatu, gdy Żydzi ukończyli obchód dnia, nauczał JeziJ znów w świątyni aż do późnej nocy. W nauce tej kilkakrotnie napomykał, że uda się do pogan, co zapewne oznaczało, że poganie dobrym i chętnym umyj słem przyjmą Jego naukę. Na dowód tego powołał się na trzech Chaldej-i czyków, którzy przed niedawnym czasem z dala przybyli dla słuchania Jego) nauki. Wszak ci nie widzieli Jezusa, gdy był w Sikdor, słyszeli tylko o nauJ kach Jego, a przecież tak byli poruszeni tym, co słyszeli, że przybyli dcl Betanii, aby osobiście i więcej się pouczyć. Nazajutrz kazał Jezus zamknąć trzy krużganki sali naukowej, by sam tylko z Apostołami i uczniami mógł pozostać i nauczać. W nauce tej pow-' tórzył poprzednie Swe nauki o prawdziwym poście, a poście faryzeuszów^ przeciwstawiając Swój post na puszczy. Przytaczał także wiele szczegółów zej Swego zawodu, omawiając dokładnie, w jakim celu i w jaki sposób powoła! Apostołów, przy czym brał ich po dwóch i stawiał przed Sobą. Z Judaszem mówił bardzo mało. Od Apostołów zwrócił się do uczniów i mówił także o ich powołaniu. Wszyscy - jak zauważyłam - byli bardzo smutni. Męka Jezusa widoczni zdaje się być bliską. Ostatnia nauka, którą miał Jezus w świątyni przed Niedzielą Palmowi trwała cztery godziny. Cała świątynia była pełna ludzi, a kto tylko chciat mógł słuchać; wiele niewiast słuchało w osobnej, zakratowanej sali. 5 wyjaśniał znów wiele szczegółów z poprzednich Swych nauk i Między innymi mówił także o uzdrowieniu człowieka przy sadzawce tesda, tłumacząc, dlaczego właśnie w tym czasie go uzdrowił; dalej o wskrzeszeniu syna wdowy z Naim i córki Jaira, dlaczego syn wdowy za Nim poszedł, córka zaś Jaira nie. Następnie przeszedł na n przyszłość, mianowicie, że będzie przez Swoich opuszczony. Wprzód j 100 z okazałością i jakby w triumfie wejdzie do świątyni, przy czym sławić Go będą usta niemowląt, które nigdy nie mówiły. Wielu odłamywać będzie gałązki i przed Nim rzucać, inni słać będą przed Nim swe szaty. Wyjaśniał im to w ten sposób, że ci, którzy sypią przed Niego gałązki, nie dają Mu swego i nie dotrzymają Mu wierności; ci zaś, którzy zdejmują szaty i ścielą je na drogę, wyzuwają się ze swych rzeczy i wiernie przy Nim wytrwają. Nie mówił też, że wjeżdżać będzie na ośle; niektórzy przeto sądzili, że wjazd odbywać się będzie w blasku i przepychu z końmi i wielbłądami. Wśród tej mowy powstał wielki szmer pomiędzy ludźmi. "Piętnastu dni", o których Jezus wspominał, nie brali także literalnie, lecz rozumieli przez nie dłuższy okres; dlatego ponownie mówił Jezus wyraźnie: "Trzy razy po pięć dni". Nauka ta wywołała wielkie zaniepokojenie między Doktorami w Piśmie i Faryzeuszami. Zaraz też w domu Kajfasza odbyli zgromadzenie i wydali zakaz, przyjmowania gdziekolwiek Jezusa i uczniów. Nadto nastawili u bramy czaty; Jezus tymczasem ukrywał się w Betanii u Łazarza. 2. Uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy Jak już wspomnieliśmy, Jezus przebywał w ukryciu w domu Łazarza z Piotrem, Janem, Jakubem i Łazarzem. Najświętsza Panna zaś z sześciu świętymi niewiastami była w tych samych komnatach podziemnych, w których także Łazarz ukrywał się, będąc prześladowanym. Komnaty te leżały pod tylną częścią domu, zaopatrzone należycie w posłania i siedzenia. Jezus znajdował się z trzema Apostołami i Łazarzem w wielkiej sali, oświetlonej lampami, wspartej na kolumnie, święte niewiasty zaś w trójkątnym, okrato-wanym oddziale. Inni Apostołowie i uczniowie byli częściowo w Betanii w gospodzie, w której zwykle się zatrzymywali, częściowo w innych miejscach. Jezus oznajmił Apostołom, że dzień jutrzejszy jest dniem Jego wjazdu do Jerozolimy, a wezwawszy wszystkich innych Apostołów długo z nimi ozmawiał, po czym ci bardzo posmutnieli. Dla zdrajcy Judasza był Jezus uPrzejmy i dał mu zlecenie wezwania także i uczniów. Zlecenia takie Judasz Ctnie przyjmował, rad bowiem za coś uchodził, aby mieć znaczenie. Następnie opowiedział Jezus świętym niewiastom i Łazarzowi długą ^powieść i zaraz ją wykładał. Naukę rozpoczął od Raju, od upadku łej ima * ^7' *od orjietmcy Zbawiciela; mówił o rozszerzeniu się zła i o ma-pow w'emych robotników w Ogrójcu Bożym. Do tego nawiązał przynieś ° *cr<^lu> który miał wspaniały ogród i przyszła do niego znakomita przyiąSta' mowiąc, że pewien pobożny człowiek ma warzywny ogród, tuż gający do ogrodu króla. "Ponieważ człowiek ten - mówiła - ma opuścić 101 kraj, przeto odkup od niego ogród i zasadź w nim swoje warzywa". Król chciał jednak zasadzić czosnek i inne cuchnące ziela w tym ogrodzie, który ów poczciwy człowiek czcił jako świętość, sadząc w nim tylko najszlachej tniejsze korzenie. Król wezwał do siebie biednego człowieka; ten jednak nid chciał się ani nigdzie wybrać, ani odstąpić ogrodu - przeciwnie uprawiał go i nadal skrzętnie sam go potrzebował. Zaczęto więc prześladować go, chcąc go nawet ukamienować we własnym jego ogrodzie, tak, że znękany popadł w chorobę. W końcu jednak zginął król z całym swym przepychem, a ogród pobożnego człowieka i on sam, i całe jego mienie wzrastało i pomnażało się. Widziałam, jak to błogosławieństwo, podobne drzewu, szerzyło się daleka i rozdzielało po całej ziemi. Całą tę przypowieść, w chwili gdy ją Jezus opowiadał, widziałam w obrazach, jakby rzeczywiście się odbywającą; pomyślny stan ogrodu przedstawiał mi się jako bujny wzrost i wzmaganie się warzyw, to znów jako obfite zasilenie wodą przez rozlewające się strumienie, jako wytryskujące źródło światła, wreszcie jako przechodzące wokoło chmury zwilżające deszczem i rosą. Błogosławieństwo rozwijało się i szerzyło na wszystkie strony aż do najdalszych krańców. W nauce Swej wykładał Jezus przypowieść o Rajui o pierwszym grzechu, o odkupieniu, o królestwie tego świata i założone! w nim winnicy Pańskiej, na którą uderza książę tego świata; w tejże winnicy książę tego świata znieważa Syna Bożego, któremu Ojciec oddał winnicę. Przypowieść ta ukazywała także, że jako grzech i śmierć poczęły się w ogrodzie, tak i męka, zadośćuczynienie i zwycięstwo nad śmiercią, odniesione przez Tego, który przyjął na Siebie grzechy świata - również w ogrodzie się dokonają. Po tej nauce była bardzo krótka uczta; następnie Jezus rozmawiał jeszcze z uczniami, którzy po zapadłym zmroku zebrali się w bocznych przybudowaniach. Nazajutrz rano wysłał Jezus Eremenzeara i Sylę na boczną droga prowadzącą przez oparkanione ogrody i łany na Betfagę do Jerozolimy, aby przysposobili przejście przez otwory płotów i parkanów. Powiedział im, że przy gospodzie przed Betfagą, kędy biegła droga, znajdą na pastwisku oślic? z oślęciem, którą mają przywiązać do płotu, a gdyby ich kto zapytał o przy czynę niech powiedzą, że Pan tak chce. Drogę mają uprzątnąć aż do świątyni-a potem powrócić. Otrzymawszy to zlecenie, wybrali się obaj uczniowie w drogę, otwierał płoty i usuwali z drogi wszystkie przeszkody. Przy wielkiej gospodzie, obo* której pasły się wspomniane osły, było podwórze i studnia. Osły byV własnością przejezdnych, którzy w podróży do świątyni tu je zostawił'; Uczniowie przywiązali oślicę, źrebię zaś zostawili wolne; następnie posz" dalej aż do świątyni, uprzątając wszelaką zawadę. Przekupnie artykułó* 102 spożywczych, których Jezus niedawno był wygnał, pozajmowali znów swe miejsca po kątach murów. Obaj uczniowie przystąpili do nich i wezwali ich, by się stąd wynieśli, ponieważ niebawem Pan odbywać będzie wjazd. Po załatwieniu wszystkiego powrócili gościńcem od drugiej strony Góry Oliwnej, prosto do Betfage. Jezus tymczasem porozsyłał także pewną część starszych uczniów zwykłą drogą przed Sobą do Jerozolimy, aby powiadomili, każdy z osobna, o Jego wjeździe Maryję Marka, Weronikę, Nikodema, synów Symeona, przyjaciół. Wreszcie wybrał się Sam z wszystkimi Apostołami i resztą uczniów do Betfage. Za Nim, w pewnym oddaleniu, poszły święte niewiasty pod przewodnictwem Najświętszej Panny. Gdy cały orszak przybył do jednego domu przy drodze, otoczonego ogrodem, dziedzińcem i portykami, zatrzymał się Jezus dobrą chwilę i wybrał dwóch uczniów z kobiercami i płaszczami, które wzięli ze sobą z Betfage, aby przystroili oślicę i powiedzieli, że Pan jej potrzebuje. Następnie zaczął przemawiać do wielkiej cisnącej się rzeszy, w otwartej hali, wspartej na gładkich kolumnach; niewiasty święte także się przysłuchiwały. Jezus stał na podwyższeniu, uczniowie i reszta ludzi w obrębie dziedzińca. Cała hala była zdobna w liście i wieńce, ściany były nimi zupełnie okryte, a ze stropu zwisała delikatna, misterna zieleń. Jezus mówił o przezorności i używaniu rozumu; uczniowie bowiem pytali Go, dlaczego obrał tę boczną drogę. Na to odrzekł, że dlatego, by uniknąć niepotrzebnego niebezpieczeństwa; należy bowiem samemu strzec się i starać, a nie zostawiać wszystkiego przypadkowi, dlatego też już zawczasu kazał tam przywiązać oślicę. Jezus sam ułożył porządek całego pochodu. Apostołom kazał iść przed Sobą parami, oznajmiając im przy tym, że już od teraz i po Jego śmierci muszą być wszędzie przedstawicielami Kościoła. Piotr szedł pierwszy, a za nim ci, którzy później mieli najwięcej zasłużyć się około rozszerzenia Ewangelii. Na ostatku najbliżej Jezusa szli Jan i Jakub Młodszy; wszyscy nieśli w rękach palmowe gałązki. Gdy dwaj uczniowie, czekający koło Bet-fage, ujrzeli zbliżający się orszak, wyszli naprzeciw na drogę, prowadząc za sobą oślicę i oślątko. Oślica okryta była derkami, zwieszającymi się aż do ziemi, spod przykrycia widać było tylko głowę i ogon zwierzęcia. Właściwie We wiem, która była oślica, a które oślątko, bo oba zwierzęta były jednakowej wielkości. Teraz dopiero Jezus przywdział wspaniałą suknię świąteczną z białej 'elny z powłoką, którą dotychczas jeden z uczniów niósł za Nim; następnie r*epasał ją szerokim pasem, na którym wypisane były litery. Z szyi zwierałasię szeroka stuła, sięgająca do kolan; oba jej końce wyhaftowane brązo-^mi nićmi, podobne były do dwóch tarczek. Uczniowie pomogli Jezusowi 103 wsiąść na poprzeczne siodło oślicy. Eliud i Sylas szli po obu bokach Jezusa, Eremenzear zaś zaraz za Nim; dalej szli najnowsi uczniowie, częściowo po-' zyskani w ostatniej podróży, częściowo przyjęci w ostatnim czasie. Cały or-j szak znowu się uporządkował, niewiasty stanęły także parami i przyłączyły} się do pochodu. Najświętsza Panna, która zwykle usuwała się i zawsze była ostatnia, teraz stanęła na ich czele. Wśród śpiewów wyruszył orszak w dalszą] drogę. Ludzie w Betfage, którzy już przedtem skupili się około dwóch czekających uczniów, teraz gromadnie przyłączyli się do pochodu. Jezus] powtórnie przypomniał uczniom, by uważali, kto będzie rzucał Mu pod nogi} szaty, kto łamał gałązki, a kto czyni jedno i drugie; ci ostatni - mówił - odda-| dzą Mi cześć później przez poświęcenie siebie samych i bogactw tego świata { dla Mnie. Idąc z Betami do Jerozolimy, miało się Betfagę po prawej ręce, od strony Betlejem; obie drogi rozdzielała Góra Oliwna. Betfage leżało w dolej na gruncie wilgotnym, prawie jakby na moczarze. Była to uboga wioska, skła-1 dająca się z szeregu chałup, stojących po obu stronach drogi. Dom, przy którym stała oślica, stał w bok od drogi, na pięknej łące od strony Jero-zolimy. Z tej strony droga wznosiła się, a potem z drugiej strony góry i opadała w dolinę, ciągnącą się między Górą Oliwną a wzgórzami Jerozolimy.! Jezus był między Betfage a Batanią; obaj uczniowie czekali za wsią i tul wyprowadzili oślicę na drogę. Eremenzear i Sylas polecili rano kramarzom w Jerozolimie i innym tamtejszym mieszkańcom, by uprzątnęli świątynię, bo Pan przybędzie. Wzic-S li się więc oni rączo do spełnienia tego polecenia, a także zaczęli gorliwie przystrajać drogę. Powyrywali kamienie w bruku, powsadzali natychmiast drzewa, powiązali je u góry w łuki i poobwieszali różnymi, żółtymi owocami, jakoby wielkimi jabłkami. Uczniowie wysłani przez Jezusa do Jerozolimy,! mnóstwo obcych, którzy zjechali do miasta na święta (wszystkie drogi roiły się od podróżnych), dalej ci Żydzi, którzy słyszeli ostatnią mowę Jezusa, wszyscy zaczęli się tłoczyć do tej części miasta, którędy Jezus miał przecho-l dzić. Między obcymi dosyć było takich, którzy słyszeli już o wskrzeszeniu Ła-zarza i bardzo pragnęli ujrzeć sprawcę tego cudu, Jezusa. Wtem rozeszła się: wieść, że Jezus już się zbliża, więc wszyscy tłumnie ruszyli Panu naprzeciw. I Góra Oliwna niższa jest od wzgórza, na którym stoi świątynia. Górę przerzyna głęboki wąwóz i tędy wiedzie droga z Betfage do Jerozolimy. Mię- i dzy stromymi ścianami wąwozu widać w dali leżącą naprzeciw świątyni? i jerozolimską. Cała droga z Betfage do Jerozolimy jest bardzo miła; po obuj stronach rosną drzewa i wszędzie napotyka się piękne ogrody. Wśród rozgłośnych śpiewów orszak zbliżał się, z Apostołami i uczniami na czele, do miasta; zaraz też wyszły naprzeciw spoza murów zbite tłumy j 104 ludu. Równocześnie jednak pojawiła się garstka starych kapłanów w poważnych strojach kościelnych i ci zatrzymali pierwsze szeregi Apostołów, którzy zmieszani nieco, umilkli, a wtedy kapłani wezwali Jezusa do zdania sprawy, co ma znaczyć ten pochód i dlaczego nie umie utrzymać Swych ludzi w karbach i nie zakaże im tych krzyków? Jezus zaś odrzekł: "Gdyby ci milczeli, to kamienie przydrożne zaczęłyby wznosić radosne okrzyki". Otrzy-mawszy taką odpowiedź, cofnęli się kapłani z powrotem do miasta. Arcykapłani tymczasem odbyli naradę, kazali zwołać wszystkich mężów i krewnych tych niewiast, które wyszły z dziećmi na spotkanie Jezusa i kazali ich zamknąć w obszernym dziedzińcu, po czym wysłali szpiegów na przesłuchy. Pochód triumfalny zbliżał się już do miasta. Wielu z tłumu łamało gałęzie drzew, ścieląc nimi drogę, inni zrzucali wierzchnie suknie i rozścielali pod nogi Jezusowi; niektórzy w zapale obnażyli się prawie do pasa, a krzyki 1 śpiewy radosne rozlegały się dokoła. Dzieci raptownie wypadły ze szkół, łącząc swe dziecinne głosy z radosnymi okrzykami tłumów. Droga zasłana była grubo gałązkami, szatami i kobiercami, tworząc niejako jednostajny osobliwy, puszysty dywan, po którym posuwał się orszak pod łuki z zieleni, wystawione między murami. Weronika, idąca z dwojgiem dzieci, rzuciła na drogę swą zasłonę, a także jednemu z dzieci zdjęła jakąś część ubrania. Potem tak ona jak i inne niewiasty przyłączyły się do orszaku świętych niewiast, zamykających pochód. Było ich około siedemnaście. Wśród ogólnej radości Jezus gorzko zapłakał; Apostołowie także się rozpłakali, gdy im powiedział, że wielu z tych, którzy teraz tak się radują, wnet z równym zapałem wyszydzą Go, a jeden nawet Go zdradzi. Płakał Jezus spoglądając na miasto, bo równocześnie czytał w przyszłości, że wkrótce nie zostanie ani śladu z miasta i ze świątyni. Orszak przeszedł już bramę miasta i skierował się ku świątyni, a uniesienie i zapał tłumów wzrastały z każdą chwilą. Zewsząd przyprowadzano i znoszono chorych wszelkiego rodzaju, więc Jezus przystawał często, zsiadał i uzdrawiał wszystkich bez wyjątku. Natłok robił się coraz większy, tak, że tylko noga za nogą można się było posuwać; na przebycie półgodzinnej drogi od bramy do świątyni potrzebował teraz Jezus około trzech godzin. Hałas i wrzawa nie ustawały; także nieprzyjaciele Jezusa, wmieszani w tłum wznosili wraz z in-nymi okrzyki. Im bliżej świątyni, tym piękniej przystrojona była droga. Po obu stronach były opłoty, a za nimi małe ogródki, zasadzone drzewkami; pasły się tu i hasały jakieś małe zwierzątka o długich szyjach, dalej koziołki i owce 2 wieńcami na szyi. Tutaj to zwykle, a głównie w czasie wielkanocnym, wystarano na sprzedaż wybrane już czyste zwierzątka ofiarne. 105 Żydzi tymczasem kazali pozamykać wszystkie domy i bramę miejską, w ten sposób tę część miasta zupełnie oddzielając od reszty. Gdy Jezus zsiadł z oślicy przed świątynią, uczniowie zaraz chcieli ją odprowadzić, lecz zastali bramę już zamkniętą i musieli czekać aż do wieczora. Święte niewiasty były także w świątyni, napełnionej szczelnie tłumem. Ludzie będący w świątyni musieli obejść się bez posiłku przez cały dzień, bo wszystko było pożarny-kane. Osobliwie Magdalenę martwiło to, że Jezus nie może się posilić. Nad wieczorem, gdy otworzono bramę, święte niewiasty wróciły do Betanii, a za nimi nieco później poszedł Jezus z Apostołami. Magdalena i stroskana, że ani Jezus ani Apostołowie przez cały dzień nic nie jedli, sama j zakrzątnęła się zaraz około przyrządzenia wieczerzy. Zmierzchało się już, gdy Jezus wszedł na podwórze domu Łazarza. Magdalena wyniosła wody w miednicy, umyła Mu nogi i otarła je chustą, przewieszoną przez plecy, po j czym wprowadziła Go do domu. Wieczerzy właściwej nie było, podano tylko i przekąskę. Podczas posiłku zbliżyła się znów Magdalena do Jezusa i wylała Mu na głowę wonny olejek. Judasz, przechodząc potem koło niej, zaczął szemrać na taki zbytek, lecz Magdalena odrzekła mu: "Nigdy i niczym nie i potrafię dość wywdzięczyć się Panu za to, co uczynił dla mnie i dla mego j brata". Posiliwszy się, Jezus poszedł do gospody Szymona trędowatego, gdzie I już zebrało się sporo uczniów i przez chwilę tam nauczał. Stąd poszedł przed \ miasto do gospody uczniów, tu znów nauczał jakiś czas, po czym powrócił do I domu Szymona. Idąc nazajutrz z Apostołami do Jerozolimy łaknął Jezus; lecz czułam, że nie posiłku łaknął, tylko nawrócenia się Żydów i dokonania posłannictwa Swego. Pragnął przebyć czekające Go męki, a że znał dobrze ich wielkość 1 i ciężar, więc trwożył się w sercu. Po drodze przechodził koło drzewa! figowego; spojrzał na nie, a nie widząc żadnych owoców, tylko same liście,! przeklął je, by uschło i nigdy już owoców nie rodziło, po czym wskazawszy na.] nie rzekł: "Tak stanie się tym wszystkim, którzy nie zechcą Mnie uznać". ] Zrozumiałam, że drzewo figowe było wyobrażeniem starego Zakonu, a win- i na macica nowego. Na drodze do świątyni leżały jeszcze tu i ówdzie sterty gałęzi i wieńców z wczorajszej uroczystości. We frontowych przedsionkach I świątyni zebrało się znowu sporo kupczących. Niektórzy przyszli ze skrzy-1 niami na plecach, a rozłożywszy je,układali na podpórkach,utworzonych! z żerdek razem złączonych. Na jednym stole leżały kupy fenigów, powią-1 zanych rozmaicie za pomocą łańcuszków, haczyków łub rzemyków. W ten I sposób potworzone były różne figury koloru żółtego, białego, brązowego, 1 lub kilkubarwne. Zdaje mi się, że były to fenigi do wieszania. Dalej stały I jedne na drugich kupy koszów z ptactwem, w innym znów przysionku sprze-1 dawano cielęta i inne bydło ofiarne. Przyszedłszy do świątyni, Jezus kazał iiflj 106 ustąpić; gdy zaś zwlekali z wypełnieniem rozkazu, skręcił w kilkoro pas, rozpędził ich i wygnał ze świątyni. Podczas gdy Jezus nauczał, jacyś znakomici Grecy przysłali posłańca z gospody do Filipa z zapytaniem, kiedy będą mogli pomówić z Panem, bo nie chcą teraz przeciskać się w natłoku. Filip oznajmił to Andrzejowi, a ten Jezusowi. Jezus obiecał pomówić z nimi, gdy będzie powracał do Betanii i w tym celu kazał im stawić się na drodze między bramą a domem Jana Marka. Tymczasem zaś nauczał dalej, a smutek wciąż trapił Jego serce. Raz przerwał na chwilę naukę i złożywszy ręce, wzniósł oczy w niebo, a wtem promień jakoby ze świetlistej chmury spłynął na Niego i dał się słyszeć grzmot. Zgromadzeni ze strachem spojrzeli w górę, w tłumie zaczęły się szepty. Jezus ciągnął dalej, ale zjawisko powtórzyło się jeszcze kilka razy. Po nauce zeszedł Jezus z mównicy i wmieszawszy się w grono uczniów, wyszedł ze świątyni. Gdy Jezus miał nauczać, okrywali Go uczniowie zwykle w świąteczny biały płaszcz, który zawsze nosili ze sobą; gdy zaś schodził z mównicy, zaraz płaszcz zdejmowali, więc Jezus nie różniąc się ubiorem od innych, mógł łatwiej usunąć się z oczu tłumów. Wkoło mównicy były dla słuchaczy trzy rzędy schodów z poręczami, stopniowo coraz wyższych. Poręcze, jak mi się zdaje, lane z metalu, przyozdobione były rzeźbami. Główki, czy też gałki przy poręczach były brązowe. Płaskorzeźb nie było żadnych w świątyni; za to gęsto widniały różne sztukaterie, przedstawiające winne latorośle, grona, zwierzęta ofiarne i figury jakby dzieci w powijakach na kształt tej, jaką widziałam wyszytą u Maryi. Dzień był jeszcze jasny, gdy Jezus zbliżył się z towarzyszami do domu Jana Marka. Tu podeszli ku Niemu Grecy, a Jezus rozmawiał z nimi parę minut; były z nimi i niewiasty, ale te stały z tyłu. Wszyscy nawrócili się, a na Zielone Świątki jedni z pierwszych przyłączyli się do uczniów i przyjęli chrzest. Magdalena powtórnie namaszcza Jezusa Przez cały czas, gdy Jezus nauczał, musieli Żydzi zamykać swe domy 1 ostro było zakazane podawać jakikolwiek posiłek Jemu lub uczniom. Pe- en smutku powracał Jezus z Apostołami do Betanii na szabat. Zatrzymali *'C w gospodzie Szymona trędowatego, gdzie przyrządzona była wieczerza. Magdalena litowała się bardzo nad Jezusem, że przez cały dzień tak się Ultięczył, pierwsza więc wyszła do Niego przed dom, ubrana w suknię Pokutną z paskiem, zaś rozpuszczone włosy przykryte miała czarną zasłoną. Padłszy Jezusowi do nóg, otarła z nich proch własnymi włosami w taki Posób, jak gdyby czyściła Mu obuwie. Uczyniła to otwarcie wobec wszy- Ich, czym nawet niektórzy gorszyli się. 107 Poczyniwszy przygotowania do szabatu, przywdziali wszyscy suknie, odprawili modły przy lampie szabatowej, po czym zasiedli do wieczerzy. Przy końcu wieczerzy pojawiła się znowu Magdalena, powodowana miłością! wdzięcznością, skruchą i smutkiem, stanęła za Jezusem i wylała Mu na głowęl flaszeczkę wonnego olejku; trochę nalała także na nogi, otarła je swymi włosami, po czym wyszła z sali. Wielu zgorszyło się tym postępkiem, szcze-1 gólnie zaś Judasz, który swym szemraniem wzbudził niechęć także w Mateuszu, Tomaszu i Janie Marku. Jezus natomiast uniewinniał Magdalenę, I tłumacząc, że pobudką dla niej do takiego postępowania jest miłość, więc nie trzeba brać jej tego za złe. Wiemy, że nie jeden raz uczyniła to Mag- j dalena; w ogóle niejedno zdarzenie odbyło się kilkakroć, chociaż w ewan-j gelii jest opisane tylko raz. Po uczcie i modłach rozproszyli się Apostołowie i uczniowie. Judasz, pełen złości, pobiegł jeszcze w nocy do Jerozolimy. Miotany zazdrością! i chciwością, biegł w ciemności przez Górę Oliwną, jak gdyby szatani oświecał mu drogę światłem piekielnym. Udał się prosto do domu Kaifasza; I chwilę tylko porozmawiał tu na dole, bo w ogóle nie lubił nigdzie długo 1 bawić; potem pospieszył zaraz do domu Jana Marka; tu zwykle zatrzymywali j się uczniowie, bawiąc w Jerozolimie, więc i on w ten sposób pozorował swój I pobyt tutaj. Pierwsza to była jego wycieczka, nacechowana już stanowczą chęcią zdrady. Nazajutrz poszedł Jezus znowu z kilku uczniami do Jerozolimy. Przechodząc mimo drzewa figowego, które wczoraj przeklął, ujrzeli z podziwem, że drzewo już uschło. Jan i Piotr zatrzymali się przy drzewie, a gdy Piotr wy-1 raził swoje zdziwienie, rzekł Jezus: "Jeśli uwierzycie silnie, większe rzeczy 1 potraficie zdziałać, niż to. Na wasze słowo góry poruszą się i rzucą siej w morze". Na ten temat mówił Jezus jeszcze więcej i tłumaczył znaczenie! drzewa figowego. Napływ obcych przybyszów do Jerozolimy był ogromny. Co dzień rano i wieczór były dla nich nauki w świątyni i służba Boża. W chwilach wolnych nauczał Jezus. Podczas nauki stał wciąż na mównicy; gdy ktoj podnosił jaką sporną kwestię lub zarzut, wstawał i przemawiał, a Jezusl siadał. Podczas dzisiejszej nauki przystąpili do Jezusa kapłani i uczeni w PiśB mie, pytając, jaką mocą czyni to wszystko. Wtedy rzekł im Jezus; "I Ja zapy-1 tam was o coś; jeśli odpowiecie na moje pytanie, to i Ja powiem wam, jaką : mocą spełniam Moje czyny. Otóż powiedzcie mi, kto dał Janowi pełnomo-1 cnictwo do udzielania chrztu?" Żaden z nich nie umiał dać na to odpowiedzi: I więc Jezus rzekł, że i On nie powie im, czyją mocą i upoważnieniem spełniaj Swe czyny. 108 W popołudniowej nauce przytoczył Jezus przypowieść o winogro-dniczym i o kamieniu węgielnym, odrzuconym przez budujących. Przypowieść wytłumaczył tak, że On ma być tym zamordowanym winogro-dniczym, a mordercami faryzeusze. To rozzłościło ich strasznie i byliby chętnie kazali Go pojmać ale nie ważyli się na to, widząc, jak wszystek lud za Nim przepada. Uradzili tylko wysłać jako szpiegów pięciu mężów pokrewnych uczniom, a z nimi żyjących w bliskich stosunkach; ci mieli przez podchwytliwe pytania starać się złapać Jezusa na jakiejś mowie przeciwnej Zakonowi. Najęci ci mężowie byli częściowo stronnikami faryzeuszów, a częściowo sługami Heroda. Gdy Jezus wieczorem wracał do Betanii, znaleźli się miłosierni ludzie, którzy, wyszedłszy ku Niemu na drogę, dali Mu się napić. Noc przepędził Pan w gospodzie uczniów koło Betanii. Nazajutrz nauczał Jezus około trzy godziny w świątyni, objaśniając przypowieść o godach królewskich. Byli przy tym szpiedzy faryzeuszów. Wkrótce potem powrócił Jezus do Betanii i tam jeszcze nauczał. Na drugi dzień poszedł Jezus znowu do świątyni i wstąpił na mównicę, ustawioną w okrągłym przedsionku. Zaraz też przecisnęli się za Nim przejściem wiodącym między amfiteatralnymi siedzeniami mężowie najęci przez faryzeuszów, a przystąpiwszy, zapytali Go, czy należy się płacić czynsz cesarzowi. Zamiast odpowiedzi kazał Jezus podać Sobie grosz. Jeden z nich wyciągnął z kieszeni na piersiach jakąś żółtą monetę, wielkości mniej więcej pruskiego talara, i wskazując na wyryty na niej wizerunek cesarza, podał ją Jezusowi; a Jezus rzekł wtedy: "Oddajcież cesarzowi, co jest cesarskiego". Mówiąc o królestwie Bożym, tak nauczał Jezus: "Podobne jest królestwo niebieskie człowiekowi, który hoduje roślinę, rozrastającą się w nieskończoność". Do Żydów nie powróci już ono; ci tylko, którzy się nawrócą, wejdą do królestwa Bożego. Za to poganom dostanie się królestwo i przyjdzie czas, kiedy na wschodzie wszystko pogrąży się w ciemnościach, a natomiast zachód obfitować będzie w świetle prawdy. "Jeśli czynicie dobrze, czyńcie to w skrytości, jak Ja; a oto otrzymam około południa nagrodę. Zaprawdę powiadam wam, że przeniesiecie nade mnie zwykłego mordercę". W kilka godzin później przystąpiło do Jezusa siedmiu Saduceuszów 2 zapytaniem, jak się rzecz ma z zmartwychwstaniem i co uczyni wtedy niewiasta, która miała siedmiu mężów. Jezus odrzekł im na to, że po zn»artwychwstaniu nie ma względu na płeć, ani nie zawiera się żadnych małżeństw i że Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych. Wszyscy zdumiewali SlC nad Jego nauką. Faryzeusze opuścili swe siedzenia i zebrawszy się w ku-Pfcc. mówili coś po cichu. Jeden z nich, urzędnik przy świątyni, imieniem Manasse, zapytał po chwili Jezusa z wielkim szacunkiem i skromnością, 109 jakie jest największe przykazanie. Otrzymawszy stosowną odpowiedź, J szczerego serca oddał należną chwałę Jezusowi. Jezus zaś, oznajmiwszy nij że królestwo Boże niedaleko jest odeń, nauczał dalej o Chrystusie i Dawj dzie, i na tym zakończył naukę. - Nikt już nie odzywał się więcej, nie mogąc nic zarzucić Jego nauce pełnej mądrości. Na wychodnym jeden z uczniów zapytał Jezusa: "Co oznacza to, coś pJ wiedział Manassemu: niedaleko jesteś królestwa Bożego?" - "Oznacza to. rzekł Jezus - że Manasse uwierzy i pójdzie za Mną; lecz nie mówcie tego nikomu". Rzeczywiście od tej pory nie przedsiębrał Manasse już nic przeciw Jezusowi, trzymał się w ukryciu aż do Wniebowstąpienia, wtedy dopiero oświadczył się za Jezusem i przyłączył do uczniów. Wtedy liczył 40 do 50 lafl Wieczorem powrócił Jezus do Betanii i spożył z Apostołami wiecza rzę u Łazarza. Potem poszedł do gospody, gdzie zebrane były niewiasty i nauczał je jeszcze późno w noc. Przenocował w gospodzie uczniów. Podczas gdy Jezus nauczał w Jerozolimie, święte niewiasty zbierały się często na wspólne modlitwy w altanie, gdzie siedziała Magdalena, gdy Martą zawołała ją do Jezusa przed wskrzeszeniem Łazarza. W czasie modłów zachowywały pewien oznaczony porządek; raz stały wszystkie razem w gromadce, to znów klęczały, to siedziały każda z osobna. Następnego dnia nauczał Jezus około sześciu godzin w świątynn Uczniowie, poruszeni Jego wczorajszą nauką, pytali dziś, co to znaczy:, "Przyjdź królestwo Twoje". Jezus objaśniał im to obszernie, nadmieniając, ża On i Ojciec są jedno i że teraz idzie do Ojca. Uczniowie pytali Go dalej^ "Jeśli Ty i Ojciec jedno jesteście, to nie potrzebujesz przecie iść do Ojca, bo] już z Nim jesteś". Wtedy Jezus zaczął im mówić o Swym posłannictwie i rzekj "Zwracam się teraz od człowieczeństwa, od ciała. Tak też, kto od własnej grzesznej natury ludzkiej zwraca się przeze mnie do Mnie, ten zwraca sifj równocześnie do Ojca". Słowa Jezusa były tak wzruszające, że Apostołowie* pełni uniesienia, zerwali się radośnie i zawołali: "Panie z chęcią będzieid rozszerzali Twe królestwo aż do końca i na kraj świata". Jezus zmiarkował zaraz ich niewczesny zapał, mówiąc, że kto tak mówi, nic nie działa. Zasmucili się Apostołowie, a Jezus rzekł powtórnie: "Nie mówcie nigdy: Wypędzałem w Twoim imieniu diabły, czyniłem to lub owo. Czyny wasze niech nie będą jawne. Oto Ja w ostatniej podróży zdziałałem wiele w ukryciu, wy jednafc nalegaliście wtedy na Mnie, bym poszedł do Mego miejsca rodzinnego, chociaż Żydzi chcieli Mnie wtenczas zgładzić" za wskrzeszenie Łazarza Jakżeby wtenczas wszystko mogło by się spełnić?" Pytali Go jeszcze, jak może Jego królestwo być znanym, jeśli wszystko ma się zachowywać w tajeni nicy? Nie pamiętam już, co Jezus na to odpowiedział, widziałam tylko, żę znowu uczniowie bardzo się zasmucili. Około południa uczniowie wyszli 110 ze świątyni, zostawiając przy Jezusie Apostołów; wnet jednak wrócili, przynosząc Mu pić. Po południu zeszło się pełno uczonych zakonnych i faryzeuszów; wszyscy obstąpili z bliska Jezusa tak, że uczniowie musieli stać nieco dalej. V/ nauce Swej powstawał Jezus bardzo ostro przeciw faryzeuszom. Słyszałam raz, jak, gromiąc ich, rzekł: "Nie możecie Mnie teraz pojmać, bo jeszcze nie nadeszła godzina Moja". Nauka Łazarza. Piotr otrzymuje ostrą naganę Cały dzień przepędził Pan Jezus u Łazarza w gronie świętych, niewiast i dwunastu Apostołów. Rano miał naukę w gospodzie uczniów i wobec świętych niewiast. Około trzeciej godziny po południu zastawiono wystawną ucztę w podziemnych komnatach. Niewiasty usługiwały do stołu, a potem usiadłszy w trójkątnym rogu izby, oddzielonym kratą, przysłuchiwały się nauce. Jezus oznajmił, że już niedługo będą razem, że tu u Łazarza nie będą już wspólnie pożywać, chyba raz jeszcze u Szymona, potem zaś nadejdą czasy niespokojne. Wreszcie kazał zebranym nie krępować się niczym i z wszelką ufnością zapytywać Go o wszystko, jak gdyby wszyscy byli równi; wypytywano Go więc o różne rzeczy. Szczególnie Tomasz wciąż stawiał jakieś wątpliwości i Jan pytał się o niejedno, ale czynił to cicho, łagodnie. W czasie rozmowy Jezus wspomniał, że zbliża się czas wypełnienia i że Syn człowieczy wydany będzie przez zdrajcę. Na to wystąpił Piotr z zapałem i rzekł: "Dlaczego wciąż nadmieniasz, jakobyśmy Cię mieli zdradzić? Choćby nawet można było przypuścić, że któryś z innych Cię zdradzi, ale za nas dwunastu ja ręczę; żaden z nas tym zdrajcą nie będzie!" Piotr wyrzekł te słowa nieco za śmiało, jakby czuł obrażony swój honor. Tedy Jezus powstał na niego z taką gwałtownością, jak nigdy dotychczas; gwałtowniej jeszcze, niż tedy, gdy rzekł do Piotra: "Odstąp ode mnie, szatanie!" Zwróciwszy się doń, rzekł: "Wszyscy byście upadli, gdyby was nie utrzymywała Moja łaska i modlitwa. Gdy nadejdzie Moja godzina, wszyscy Mnie opuścicie, Jeden jest między wami, który się nie chwieje na duchu; ale i ten ucieknie i później dopiero powróci". Miał tu Jezus na myśli Jana, który przy pojmaniu Jezusa uciekł, pozostawiając swój płaszcz. Posmutnieli Apostołowie na te słowa Jezusa. Judasz uśmiechał się słodko, uprzejmy był i usłużny, zręcznie pokrywając swe zdradzieckie zamiary. Między innymi Apostołowie pytali Jezusa, jakie będzie to królestwo, które ma przyjść do nich. Więc Jezus tłumaczył im to nadzwyczaj miłymi, ^odkimi słowy, a wreszcie rzekł: "Przyjdzie na was inny Duch i wtedy °piero zrozumiecie wszystko. Ja muszę iść do Ojca, lecz ześlę wam Ducha, tory pochodzi od Ojca i ode mnie". Pamiętam dokładnie te słowa Jezusa. 111 Dalej zaś mówił w ten sposób, że nie potrafię tego oddać dokładnie; mniej! więcej opiewało to tak: "Przyjąłem na się ciało, by zbawić człowieka, więc teżj Mój wpływ na was jest więcej cielesny. Ciało działa więcej cieleśnie i dlategol to nie możecie Mnie we wszystkim zrozumieć. Lecz ześlę wam Ducha, któryl otworzy i rozjaśni wasze dusze". Dalej mówił Jezus, że wkrótce nadejdą czasyl smutku, w których przeżywać będą chwile strasznej trwogi, jak niewiasta! przy porodzie. Malował piękność duszy ludzkiej, stworzonej na obraz i po-| dobieństwo Boże; przedstawiał więc, jak piękną jest rzeczą ratować dusz ej i wprowadzać je do portu wiecznej szczęśliwości. Przypominał im, jak to wie-1 lekroć źle Go rozumieli i nie postępowali, jak należy, a On zawsze był dla nich pobłażliwy; polecał więc im, by po Jego śmierci z równą pobłażliwością! obchodzili się z grzesznikami. Piotr jakby z wyrzutem zapytał Jezusa, dla-l czego ganił tak surowo jego zapał, kiedy Sam dopiero co z takim zapałem j przemawiał; wtedy Jezus wyjaśnił mu różnicę między gorliwością prawdziwą! a fałszywą. Trwało to do późna w noc. Wtedy przybyli potajemnie Nikodem ; i jeden z synów Symeona. Rozmowa, przeplatana nauką, przeciągała się tak długo, że dopiero o północy pomyślano o spoczynku. Na odchodnem rzekł j Jezus: "Prześpijcie się jeszcze raz spokojnie, bo wkrótce nadejdzie czas, że I w trwodze i strachu przepędzać będziecie bezsenne noce; i znowu potem nadejdzie czas, że wśród prześladowania spać będziecie spokojnie z pod-1 łożonym pod głowę kamieniem, jak Jakub pod drabiną niebieską". Na tym I zakończył Jezus Swą naukę na dziś, a wszyscy zawołali: "Panie, jakże prędko I przeszła ta uczta i ten wieczór". Ofiara wdowy Nazajutrz Jezus raniutko poszedł do świątyni, ale nie tam, gdzie zwykle nauczał, łecz do tego przedsionka, gdzie Maryja składała ofiarę. W tej rów- j nież sali uwolnił Jezus cudzołożnicę od sądu. Cała świątynia robiła wrażenie I jakoby trzech kościołów, stojących jeden za drugim, dla stojącego ludu były 1 trzy wielkie nawy. W pierwszej był okrągły plac do nauczania; na prawo, wię- ¦ cej ku miejscu Świętemu, był właśnie przysionek ofiarny, gdzie Jezus dziś j poszedł; dochodziło się doń długimi krużgankami. Blisko wejścia stała w środku skarbona. Był to słup kanciasty na pół chłopa wysoki, z trzema I lejkowatymi otworami, w które ofiarujący wkładali pieniądze, u dołu były j drzwiczki. Skarbona przykryta była tkaniną w białe i czerwone pasy. Po lewej I stronie było siedzenie dla kapłana, utrzymującego porządek i stół, na którym I składano gołąbki i inne rzeczy, dane na ofiarę. Po prawej i lewej stronie wejścia były stołki dla niewiast i mężczyzn. Od tyłu przysionek był zamknięty j kratą, za którą ustawiony był ołtarz, gdy Maryja ofiarowała w świątyni I Dzieciątko Jezus. 112 Dziś by} dzień ofiarny dla wszystkich, którzy chcieli się oczyścić na Wiel-jcanoc. Przybywszy do świątyni Jezus usiadł koło skarbony. Faryzeusze, przybywszy później, zgorszyli się bardzo, widząc Go tu, lecz gdy Jezus chciał im ustąpić miejsca, nie chcieli go zająć. Przy Jezusie stali parami Apostołowie. Ofiarujący stali zewnątrz i czekali; wpuszczano ich kolejno po pięciu, najpierw mężczyzn potem niewiasty, a potem wypuszczano ich innymi drzwiami na lewo. Jezus przesiedział tu około trzy godziny; składanie ofiar zakończono jak zwykle około południa. Jezus pozostał mimo to dłużej, co także nie było w smak faryzeuszom. Ostatnia przyszła złożyć ofiarę jakaś uboga, potulna wdowa. Ile kto składał na ofiarę, nie było widać; ale Jezus jako Bóg wiedział, ile dała wdowa i zaraz rzekł do uczniów: Ta niewiasta dała więcej, niż wszyscy, bo oddała wszystko, co miała na posiłek dzisiejszy dla siebie". Kazał też powiedzieć jej, by czekała na Niego w domu Jana Marka. Po południu Jezus nauczał na zwykłym miejscu w przedsionku świątyni. Okrągły plac do nauczania znajdował się tuż naprzeciw drzwi; z prawej i lewej jego strony wiodły na górę schody do Miejsca świętego, a stąd znów dalej szły schody do Miejsca najświętszego. Faryzeusze także przyszli słuchać słów Jezusa. Podczas nauki Jezus zwrócił się raz do nich i rzekł: "Nie o-śmieliliście się pojmać Mnie wczoraj, jak zamierzaliście, chociaż dałem wam czas na sposobność do tego; nie przyszła bowiem jeszcze Moja godzina, a nie w waszej leży mocy przyspieszyć jej przyjście. Przyjdzie ona w swoim czasie. Nie myślcie jednak, że będziecie odtąd obchodzić spokojnie święta Wielkanocne, jak zwykle; przyjdzie taki ucisk, że nie będziecie wiedzieli, gdzie się ukryć. Wszystka krew Proroków pomordowanych przez was, spadnie na waszą głowę. Powstaną oni z grobu, a ziemia drżeć będzie w swych posadach; wy jednak mimo to trwać będziecie w zaślepieniu". Następnie zaczął mówić o ofierze ubogiej wdowy. Wieczorem, idąc ze świątyni, rozmawiał po drodze z tą wdową i kazał jej synowi przyjść do siebie, co ją bardzo ucieszyło. Jeszcze przed ukrzyżowaniem syn jej został przyjęty do grona uczniów. Wdowa ta, była to niewiasta bardzo pobożna, trzymająca się ściśle przepisów żydowskich, przy tym prostoduszna i wierna. Jezus mówi o zburzeniu Jerozolimy Gdy wracali do Betanii, wskazał jeden z uczniów na świątynię, zwracając Jezusowi uwagę na jej piękność, na co Jezus rzekł mu, że niedługo nie Pozostanie z niej kamień na kamieniu. Na stoku Góry Oliwnej urządzone tyło miejsce z mównicą i siedzeniami darniowymi w koło; tu nieraz wieczorem zwykli byli wypoczywać kapłani po długiej pracy. I Jezus otrzymał się tu na chwilę i usiadł na mównicy, a gdy Apostołowie zaczęli Go ^pytywać o czas zburzenia Jerozolimy, wypowiedział Jezus mowę żałosną 113 nad miastem. Ostatnie Jego słowa były: "Błogosławiony, kto wytrwa aż dj końca". Wszystkiego bawił tu Jezus zaledwie kwadrans. - Świątynia, widziana z tego miejsca, przedstawiała się nadzwyczaj pięlc. nie. W promieniach zachodzącego słońca rzucała taki blask, że zaledwie olej znieść go mogło. Blask ten wydawały piękne, lśniące kamienie ciemno! czerwone lub żółte, wmurowane jak kostki w ściany świątyni. Świątynia Sal lomona obfitowała więcej w złote ozdoby, ale na tej znowu kamienie bły-j szczały nadzwyczaj. Faryzeusze, dysząc złością ku Jezusowi, jeszcze w nocy zebrali się na naradę i wysłali szpiegów za Nim. Pragnęli bardzo, by Judasz znowu przyj szedł do nich, bo bez niego nie mogli nic należycie przedsięwziąć, ale Judasą nie był u nich więcej od wspomnianego wieczora. Rano następniego dnia poszedł Jezus znowu na owo miejsce na Górze Oliwnej i mówił jeszcze raz o zburzeniu Jerozolimy w podobieństwie o drze-j wie figowym, stojącym opodał. Oznajmił także, że jest już zdradzonym i żel zdrajca ofiarował się zaprzedać Go, ale nie podał swego imienia. Faryzeusze pragnęli, by zdrajca znowu przyszedł do nich, a Jezus życzył mu, by się popra-j wił, żałował i nie rozpaczał. Mówił to Jezus ogólnikowo, tajemniczo, a Ju-j dasz przysłuchiwał się temu z uśmiechem. Powiedziawszy Apostołom, że będą wnet rozproszeni, upominał ich Jej zus zarazem, by z tego powodu nie oddawali się zbyt troskom doczesnym, \m nie zapominali o najbliższych obowiązkach, a sposobu postępowania nie pokrywali płaszczykiem zmyślonych pobudek. Użył tu Jezus porównania z pła-i szczem. Dalej ganił w ogólności szemranie niektórych na to, że Magdalena namaściła Go olejkiem. Mówił to prawdopodobnie do Judasza, który po tymi namaszczeniu uczynił pierwszy stanowczy krok do zdrady, dawał mu zarazem przez to cichą przestrogę na przyszłość; Judasz bowiem po ostatnim namaszczeniu dokonał w zupełności swej zdrady. To, że i inni gorszyli się tak szczodrymi oznakami miłości Magdaleny, pochodziło ze żJe zastosowanej surowości obyczajów i oszczędności. Wiedzieli, że namaszczenie takie bywa nieraz nadużywane na uroczystościach prywatnych ze zbytnim marnotrawstwem, a nie zastanawiali się nad tym, że zupełnie jest na miejscu oddawać taką cześć Najświętszemu ze Świętych. Jezus powiedział Apostołom, że jeszcze tylko dwa razy będzie publicznie nauczał. Mówiąc o końcu świata, i o zburzeniu Jerozolimy, podał im zarazem znaki, po których mogliby poznać, że zbliża się godzina Jego odejścia. Mówił, że powstanie między nimi sprzeczka, kto z nich jest największym i to będzie dla nich jednym znakiem; dalej że jeden z nich zaprze się Go. Mówił to Jezus w tym celu, by pobudzić ich do pokory i czujności nad sobą. Słowa Jego nacechowane były niezwykłą miłością i cierpliwością. 114 Koło południa Pan Jezus nauczał w świątyni o dziesięciu dziewicach • o powierzonych talentach. Powstawał znów ostro przeciw faryzeuszom, przypominał im pomordowanych Proroków i wyjawił niektóre podstępne kowania faryzeuszy. Pouczył potem Apostołów i uczniów, że i tam, odzie na pozór nie ma nadziei poprawy, trzeba powtarzać po kilkakroć przestrogi. Gdy wychodził ze świątyni, zbliżył się ku Niemu tłum cudzoziemców, pogan. Nie słyszeli oni wprawdzie Jego nauk w świątyni, bo nie wolno im tam było wchodzić, ale nawrócili się, widząc Jego cuda i uroczysty wjazd w Niedzielę Palmową, a przy tym słysząc o Nim wiele od innych. Byli miedzy nimi i owi Grecy. Jezus kazał im zwrócić się do uczniów, Sam zaś z kilku towarzyszami poszedł na Górę Oliwną, gdzie przepędzili noc w publicznej gospodzie, przeznaczonej zwyczajnie dla cudzoziemców. Nazajutrz, gdy zeszła się reszta Apostołów i uczniów, zaczął im Jezus przepowiadać niektóre przyszłe zdarzenia. Mówił, że dwa razy jeszcze zasiądzie z nimi do uczty i że tęskni za tym, by spożyć z nimi ostatnią ucztę miłości, przy której chce im udzielić wszystko, co tylko jako człowiek jeszcze im dać może. Potem poszedł z nimi do świątyni, tu mówił, że wkrótce odejdzie do Ojca i że On jest wolą Ojca; nie zrozumiałam dobrze tych stów. Dalej nazwał się wprost Zbawicielem ludzi, tym Obiecanym, który przyszedł zdjąć z ludzi ciążącą na nich przemoc grzechową. Wytłumaczył także, dlaczego nie będą odkupieni upadli aniołowie, tylko ludzie. Faryzeusze przyszedłszy, rozstawili się parami, by słuchać i szpiegować, a Jezus tak mówił dalej: "Przybyłem, by położyć koniec panowaniu grzechu nad ludźmi. W ogrodzie począł się grzech i w ogrodzie też zakończy się jego przewaga. W ogrodzie również targniecie się na Mnie. Już po wskrzeszeniu Łazarza chcieliście Mnie zabić, ale usunąłem się, by wszystko mogło się wypełnić". - Czas trwania tej podróży podał Jezus w trzech okresach, ale nie wiem już, czy rachował trzy razy po cztery, czy po pięć czy też po sześć tygodni. Wypowiedział faryzeuszom, jak sobie z Nim postąpią i jak powieszą Go między zbrodniarzami, ale nie uda im się zohydzić Go i zeszpecić po śmierci. Jeszcze raz przypomniał im, że pomordowani przez nich sprawiedliwi zmartwychwstaną; wskazał nawet miejsca, gdzie się to stać miało. Wreszcie powiedział lni> że trwogi i strachu bez miary mieć będą, ale nie potrafią osiągnąć w zu-Pełności tego, co zamierzają z Nim uczynić. Co do niewiast tak mówił Jezus: "Przez Ewę przyszedł grzech na ziemię; atego też ukarane są niewiasty i nie śmią wchodzić do Miejsca świętego, ^z z niewiasty także przyszło na świat Zbawienie z niewoli grzechowej; Pfzez to zwolnione są od niewolnictwa, ale zawsze obowiązane do pod-^ńt mężczyźnie". 115 Na noc pozostał Jezus z uczniami w gospodzie u stóp Góry Oliwnej gdzie przy lampie odprawili wspólnie przepisane modły szabatowe. "Jezus w Betanii Nazajutrz rano przeprawił się Jezus z uczniami przez potok Cedrol i poszedł z nimi na północ. Droga wiodła między szeregiem domów, poJ przedzielanych małymi trawnikami, na których pasły się owce. Tu był także] dom Jana Marka. Minąwszy domy, zwrócił się Jezus do wioski Getsemane] tak wielkiej jak Betfage, położonej po obu brzegach potoku Cedron. Oa domu Jana Marka było kwadrans drogi do bramy miejskiej, którą pędzono bydło na targowicę, położoną na wyniosłym wzgórzu z północnej strony świątyni; później zabudowano całe to wzgórze. Stąd było pół godziny drogi do Getsemane, a z Getsemane przez Górę Oliwną niecała godzina do Be-j tanii. Betania leżała mniej więcej wprost na wschód od świątyni; w prostym kierunku można tam było dojść z Jerozolimy w przeciągu godziny. Z nie-j których punktów Betanii można było widzieć świątynię i leżące za nią zamkia z Betfage zaś już nie, bo wieś ta leżała niżej, zresztą zasłaniała widok Góra] Oliwna; dopiero wyszedłszy nieco drogą pod górę, można było zobaczyć świątynię przez otwór wąwozu. Idąc do Getsemane, wskazał Jezus Apostołom jedno zagłębienie Góry Oliwnej, mówiąc: "Tu opuścicie Mnie; tu będę pojmany". Przy tym był bar-J dzo smutny. Przybywszy do Betanii był Jezus u Łazarza, potem poszedł dol gospody uczniów; do wieczora wędrował z uczniami po okolicy i pocieszał mieszkańców, jak ktoś, który przed rozstaniem żegna się z wszystkimi. Wieczorem była uczta u Łazarza. Święte niewiasty siedziały w tej samej komnacie w okratowanym kącie. Po spożyciu wieczerzy polecił Jezus t wszystkim, by jeszcze raz spokojnie się wyspali. 3. Ostatnie nauki Jezusa w świątyni Raniutko poszedł Jezus z uczniami do Jerozolimy. Przeprawiwszy SM przez potok Cedron, zwrócił się pod mury miejskie na południe i wszedł da miasta małą furtką; u stóp góry Syjon przeszedł murowany most, rzuconjj nad głęboką przepaścią; pod świątynią także widać było jaskinie. Przeszej dłszy następnie długi, sklepiony chodnik, oświetlony nieco z góry, dostał sia od południa na dziedziniec niewiast; tu zwróciwszy się na wschód, przeszedł przez drzwi, w których stawiano zhańbione niewiasty i przez przysionek ofiaj rny przybył na miejsce nauczania. Faryzeusze podczas nauki Jezusa nierai kazali zamykać wszystkie wejścia, ale drzwi wymienione wyżej pozostawiać 116 otwarte, mówiąc: "Drzwi grzeszników niech zawsze stoją dla nich otworem". Dzisiejsza nauka Jezusa zawierała przedziwne głębokie myśli. Mówił o połączeniu i rozdzieleniu, używając przy tym jako porównania ognia i wody, które się gaszą i nawzajem sobie sprzeciwiają. Jeśli woda nie przezwycięży ognia, to płomień wybucha przez to tym gwałtowniej i z większą dzikością. Mówił dalej o prześladowaniu i męczeństwie, podając jako porównanie, że woda jest męczarnią ognia. Przez ogień rozumiał tych uczniów, którzy pozostaną Mu wierni, przez wodę zaś miał na myśli tych, którzy odpadną od Niego w głębokość grzechu. Inny znów przykład przytoczył im, jak to woda, zmieszana z mlekiem, łączy się z nim w ścisłą, nierozdzielną całość, napomykając przy tym, jak pożywne jest mleko i jak łagodny ma smak. Miał tu znów na myśli Swą własną łączność z uczniami. Wreszcie, gdy uczniowie zagadnęli Go, czy przyjaciele i małżonkowie odnajdą się po śmierci, zaczął mówić o spójności małżeńskiej. "Dwojaka jest - mówił - łączność w małżeństwie. Najpierw łączność ciała i krwi, którą rozrywa śmierć i tacy małżonkowie nie odnajdą się na drugim świecie. Lecz powinien istnieć między małżonkami węzeł duchowy, bo ten łączy ich nierozerwalnie i w tym, i w przyszłym życiu. Niech więc o to się nie trwożą, czy odnajdą się tam z osobna, czy razem. Jeśli to było małżeństwo ducha, to odnajdą się potem w jednym ciele". - Wspomniał przy tym Jezus o Oblu-bieńcu, dla którego Kościół jest Oblubienicą ciała i ducha. Pouczał ich, by nie lękali się męczarń ciała, bo straszniejsze są męczarnie duszy. Apostołowie i uczniowie nie wszystko rozumieli z tej nauki, więc Jezus kazał im to, czego nie rozumieją, zaraz zapisywać. Widziałam też, iż Jan, Jakub Młodszy i jeszcze jeden wyjęli małe zwoje z kieszeni na piersiach, rozłożyli je na deseczkach, opartych z przodu o poręcz, i od czasu do czasu notowali sobie ważniejsze rzeczy. Do pisania używali farby schowanej w naczyniu, podobnym do rogu. Czynili to tylko z początku nauki. W dalszej nauce wspomniał Jezus o połączeniu się z nimi w ostatniej wieczerzy, której to łączność nic rozerwać nie zdoła. Zalecał także Apostołom obowiązek doskonałego umartwiania się, a to w ten sposób, że zapytywał ich kolejno: "Czy będziecie mogli spełnić to i owo Grazem?" Była to mowa o ofierze, która musi być złożoną, a ostatecznym wynikiem był znowu obowiązek umartwiania się zupełnego. Jako przykład Przytoczył im Abrahama i innych Patriarchów, którzy przed każdą ofiarą tak dfa się umartwiali i oczyszczali. Mówiąc o chrzcie i innych Sakramentach, tak pouczał Jezus Apostołów: Sl wam wkrótce Ducha świętego, który przez chrzest uczyni wszystkich i odkupienia. Po Mojej śmierci chrzcijcie przy sadzawce Betesda h, którzy przyjdą z żądaniem chrztu. Gdyby za dużo ochotników 117 stawiło się naraz, to wkładajcie im kolejno, dwom naraz, ręce na ramiona) i chrzcijcie ich, polewając strumieniem wody z pompy lub sikawki. Jaki dotychczas Anioł, tak teraz Duch święty zstąpi na ochrzczonych, gdy tylko 1 przeleje się Krew Moja. Stanie się tak, choć byście nawet wy nie otrzymalil jeszcze Ducha świętego". Piotr, ustanowiony przez samego Jezusa jako pierwszy między Apostołami, zapytał Go teraz, jako taki czy zawsze mają tak postępować, czy tea wpierw badać i pouczać ludzi. "Tak jest - odrzekł Jezus - bo ludzie znużeni są już czekaniem w święto i usychają z pragnienia. Zresztą, gdy zstąpi Duch! święty, wtenczas zawsze będziecie wiedzieli, jak postąpić". Szczegółowe! rozmawiał Jezus z Piotrem o pokucie i rozgrzeszeniu. Wszystkim zaś mówili o końcu świata i o znakach, które go poprzedzą. Wspomniał przy tym, żel jeden człowiek z natchnienia Ducha świętego będzie miał o tym widzenie.1 Miał tu na myśli objawienie św. Jana, a nawet podobnie jak on opisywał te znaki. Mówił, jako zjawi się naznaczony na czole i że źródło żywej wodyj która spłynie z góry Kalwarii, będzie przy końcu świata zupełnie jakbyl zatrute; a wszystka woda nie zepsuta zbierze się w dolinie Józefata. Zdaje mil się, że powiedział Jezus także tak: Woda wszystka musi się znowu stać wodąl chrztu. Faryzeusze nie byli obecni w czasie całej tej nauki. Wieczorem \ poszedł Jezus do Betanii do Łazarza. Cały następny dzień nauczał Jezus znowu bez przeszkody w świątyni. Mówił o prawdzie i spełnieniu się nauki. "Chcę - mówił - wypełnić teraz wszystko. Nie dosyć jest wierzyć, trzeba także wiarę wypełniać. Wy wszyscy,! a nawet faryzeusze, nie możecie Mi zarzucić, żem nauczał coś niesłusznie I przeciw Zakonowi. Teraz chcę tę prawdę, której nauczałem, dopełnić przez I odejście do Ojca. Zanim jednak odejdę, pozostawię wam wszystko, co mam. I Majątku i złota nie mam; ale pozostawię wam w spuściźnie Moją moc i siłę, ] chcę aż po koniec dni zawiązać łączność z wami, jeszcze ściślejszą niż dotychczasowa. Chcę was wszystkich razem złączyć w członki jednego ciała". I - Piotr, słysząc, ile to jeszcze rzeczy ma Jezus spełnić, powziął nadzieję, że nie J opuści ich tak prędko i nawet rzekł: "Panie, jeśli to wszystko zechcesz speł-1 nić, to musisz pozostaćz nami do końca świata!" Dalej omawiał Jezus z Apo- j stołami istotę i skuteczność Wieczerzy Pańskiej, jednak imienia tego nie wymienił ani razu. Rzekł im także, że ostatnią tę Wielkanoc obchodzić będzie z nimi, a na pytanie Piotra, gdzie będzie pożywał z nimi paschę, odrzekł, że oznajmi to w swoim czasie i dodał jeszcze raz wyraźnie, że potem już odejdzie do Ojca Swego. Na to Piotr zapytał znowu, czy weźmie tam ze Sobą Swą Matkę, tak przez nich wszystkich czczoną i miłowaną? Jezus odpowiedział mu, że Matka Jego pozostanie jeszcze z nimi pewien czas. Wymienił nawet liczbę lat, ale pamiętam tylko jedną cyfrę 5, zdaje mi się, że 15. 118 Mówiąc o mocy i skuteczności Wieczerzy Pańskiej, wspomniał Jezus 0 Noem, który upił się winem i znowu, jak naród izraelski zbrzydził sobie chleb niebiański, który trzeba przyprawiać umartwieniem, jak goryczą piołunu. Teraz, odchodząc do Ojca, przysposobi im chleb żywota; nie jest bowiem jeszcze upieczony, ani ugotowany. Kończąc wreszcie Swą naukę, tak mówił Jezus: "Tak długo nauczałem prawdy i wpajałem ją w was; ale wy zawsze wątpiliście i wątpicie jeszcze. Czuję, że cielesne me istnienie na nic się wam więcej nie przyda; oddam więc wam wszystko, co mam, a zatrzymam tylko tyle, by móc okryć nagość Mego ciała". Apostołowie nie rozumieli tych słów; mniemali, co najwyżej, że Jezus umrze, lub zniknie gdzieś. Toteż gdy ostatnio mówił o prześladowaniu Go ze strony Żydów, radził Mu Piotr, by, jak po wskrzeszeniu Łazarza, tak i teraz, ukrył się gdzie na pewien czas, lub na zawsze, a oni chętnie pójdą z Nim wszędzie, choćby na koniec świata. Wychodząc wieczorem ze świątyni, żegnał się Jezus z jej murami, oznaj-mując, że już nigdy w tym ciele nie przestąpi jej progów. Cała ta scena i słowa Jezusa tak były rzewne i wzruszające, że wszyscy Apostołowie i uczniowie rzucili się na ziemię, jęcząc głośno i zalewając się rzewnymi łzami. I oczy Jezusa zwilżyły się od łez. Tylko Judasz nie płakał, za to serce jego nurtowała trwoga i niepokój, jak w ogóle ostatnimi czasy. Ani wczoraj, ani dziś nie wspomniał Jezus o nim najmniejszym słówkiem. Na dziedzińcu pogan czekało już na Jezusa wielu z nich. Nie uszedł ich oka smutek i płacz Apostołów. Otoczyli zaraz Jezusa, pragnąc z Nim pomówić, lecz Jezus rzekł im, że nie ma teraz na to czasu i polecił im zwrócić się później do Apostołów i uczniów, bo im dał wszelką władzę. Zaraz wyszedł z miasta drogą, którą wjeżdżał tu w Niedzielę Palmową. Po drodze jeszcze smutnymi i poważnymi słowy wyrażał Swe pożegnanie ze świątynią. Zatrzymał się jeszcze w gospodzie u stóp Góry Oliwnej, a dopiero gdy ściemniło się zupełnie, poszedł do Betanii. Tu nauczał jeszcze przy wieczerzy w domu Łazarza; do stołu usługiwały niewiasty mniej już odosabniając się od mężczyzn. Na następny wieczór zamówił Jezus sutą ucztę w gospodzie Szymona. Dnia tego cicho i spokojnie było w Jerozolimie. Faryzeusze, zaniechawszy pójścia do świątyni, zebrali się na walną naradę, stroskani bardzo, że Judasz nie pojawił się więcej u nich. Z drugiej znów strony smutek panował mMzy życzliwymi Jezusowi mieszkańcami Jerozolimy, gdy się dowiedzieli 0 łowach i przepowiedniach Jezusa, szczególnie zasmuceni byli Nikodem, Jozef z Arymatei, synowie Symeona i kilku innych; ci wyznawcy Chrystusa nie oddzielali się jeszcze od Żydów, wspólnie z nimi żyli i przestrzegali tych sainych przepisów. Weronikę widziałam, jak chodziła smutna po swych Komnatach, załamując ręce. Zwróciło to nawet uwagę jej męża, który kazał 119 wytłumaczyć się jej z przyczyny tego smutku. Dom Weroniki stał w obrębie murów miejskich, między świątynią a górą Kalwarii. W przedsionkach I domu, gdzie miała się odbyć ostatnia wieczerza, rozgościło się na noclegi blisko 76 uczniów. 4. Magdalena ostatni raz namaszcza Jezusa Rano następniego dnia miał Jezus na podwórzu domu Łazarza naukę dla uczniów; zebrało się ich sporo, bo przeszło sześćdziesięciu. Po południu I około godziny trzeciej zastawiono dla nich stoły na podwórzu. Usługiwał im sam Jezus z Apostołami; chodził od stołu do stołu, podawał to tę, to ową po-J trawę, a przy tym nauczał. Judasza nie było, bo zajęty był zakupem wiktuałów na ucztę u Szymona. Magdalena także poszła do Jerozolimy nakupić won-, nych olejków. Najświętsza Panna, której Jezus jeszcze o świcie oznajmił Swą I rychłą śmierć, była nad wyraz smutna. Siostrzenica jej, Maryja Kleofy, 1 pocieszała Ją, jak mogła, wciąż dotrzymywała Jej towarzystwa, a i teraz poszła z Nią do gospody uczniów. Jezus tymczasem rozmawiał z uczniami o Swej bliskiej śmierci i jej następstwach. Między innymi tak rzekł do nich: "Jeden z Moich zaufanych, I który wszystko ma Mi do zawdzięczenia, zaprzeda Mnie faryzeuszom. Nie | będzie nawet cenił Mojej osoby, lecz zapyta ich: "Ile chcecie mi dać za j Niego?" A więc gorzej niż niewolnik będę sprzedany. Bo nawet gdyby niewolnika kupowali faryzeusze, to jeszcze sprzedający podałby im cenę i trwałby przy niej, a ten odda Mnie za tyle, ile mu sami ofiarują". Uczniowie płakali gorzko, słysząc to i ze smutku nie mogli nic jeść; dopiero na uprzejme i usilne nalegania Jezusa posilili się trochę. Nie pierwszy to raz zauważyłam, że uczniowie okazywali nieraz więcej czułości względem Jezusa niż Apostołowie. Pochodziło to zapewne stąd, że nie tak często obcowali z Jezusem, więc też czuli się pokorniejszymi wobec Niego. I z Apostołami omawiał Jezus tego rana wiele szczegółów, a że nie wszystko rozumieli, kazał im zapisywać sobie trudniejsze rzeczy, co też uczynił zaraz Jan i kilku innych. Kazał im czynić to dlatego, bo jak mówił, po zesłaniu Ducha świętego przypomną sobie te szczegóły i wtenczas je zrozumieją. Z lekka napomykał Jezus o tym, że uciekną od Niego, gdy zdrajca wyda Go w ręce Żydów. Apostołowie nie chcieli nawet myślą przypuścić tego, a przecież postąpili tak rzeczywiście. Jezus przepowiadał im, co potem nastąpi i pouczał, jak mają się zachować w różnych okolicznościach. Wreszcie podał im Jezus ważny szczegół, odnoszący się do św. Matki Jego. Oznajmił im, że Ona wraz z Nim odcierpi wszystkie straszliwe męki 120 przedśmiertne, że wraz z Nim odbędzie bolesne konanie i śmierć, a mimo to hedzie musiała żyć jeszcze lat piętnaście. Uczniom wyznaczył Jezus, gdzie mają się udać; jednym kazał iść do Arymatei, innym do Sychar, innym wreszcie do Kedar. Trzem młodzieńcom, którzy towarzyszyli Mu w ostatniej podróży, zabronił wracać do domu, a to dlatego, że, jak mówił, zanadto zmienili swój sposób myślenia i postępowania, więc łatwo mogliby wywołać w ojczyźnie zgorszenie, a przy tym w razie napotkanego oporu narazić sie na niebezpieczeństwo upadku. Tak to nauczał Jezus uczniów nadzwyczaj serdecznie i udzielał im rad na przyszłość, już nad wieczorem wielu ich rozeszło się w różne strony. Eliud i Eremenzear poszli, jak się zdaje, do Sychar. Sylas pozostał jeszcze. Tymczasem Magdalena wróciła z Jerozolimy z zakupionymi wonnymi maściami. Sama nie załatwiała tego, tylko poszła do Weroniki i tam siedziała, a Weronika zajęła się kupnem. Trzy rodzaje były tych maści i to najkosztowniejszych, jakie można byto dostać; Bo też Magdalena oddała na to resztę swego mienia. Pamiętam, że między tymi wonnościami była i flaszka olejku nardowego. Magdalena kazała kupić wonności razem z naczyniami. Naczynia te w kształcie małych urn, zrobione były z jakiejś białawej, połyskującej materii, łudząco podobnej do perłowej macicy; było to jednak co innego. U góry były zaśrubowane, wydęta podstawka opatrzona była gałeczkami. Naczynia te włożyła Magdalena razem do kieszeni, a raczej do woreczka, przewieszonego pod płaszczem przez piersi i plecy na skos. Weronika odprowadziła ją kawałek, a matka Jana Marka poszła z nią aż do Be-tanii. Przybywszy do Betanii, spotkały Judasza; ten rozmawiał chwilę z Magdaleną, choć w sercu czuł ku niej niechęć. W Jerozolimie dowiedziała się Magdalena od Weroniki, że faryzeusze uradzili pojmać Jezusa i zabić; wstrzymywali się jeszcze tylko dlatego, że tylu było obcych w mieście, szczególnie pogan, którzy szanowali i miłowali bardzo Jezusa. W domu oznajmiła Magdalena tę wieść niewiastom. Niewiasty znajdowały się już w domu Szymona, pomagając w przygotowaniach do uczty. Judasz nakupił obficie wszystkiego; hojnie czerpał dziś z mieszka, myśląc w duchu, że w wieczór potrafi to sobie odbić z procentem. Na jadalnię obrano dziś inną salę, nie tą, w której odbyła się uczta poprzednim razem w dzień po uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy. Dziś °orano na ten cel ozdobną, otwartą salę, z tyłu domu, z widokiem na podwórze. W stropie był otwór, przesłonięty przezroczystą gazą w kształcie Kopuły. Po obu jej stronach zwieszały się sztuczne piramidy z mięsistego Z1ela brunatno-zielonego o małych okrągłych listakach. Dołem piramidy łączone były także czymś zielonym. Zdaje mi się, że zawsze utrzymywano je ^* w stanie świeżej zieloności. Wprost pod tą kopułą przeznaczone było 121 miejsce dla Jezusa. Od strony, którędy miano nosić potrawy przez podwórze! otwartym krużgankiem, był nie zajęty stół. Stało tu tylko nakrycie dla Szymona, który miał usługiwać do stołu. Z tej też strony stały na ziemi pod stołem trzy wysokie płaskie dzbanki z wodą. Dla gości przeznaczone były tym razem niskie, poprzeczne ławki, opa-trzone dodaną z tyłu poręczą, a z przodu w sporą, służącą do oparcia ra-mienia. Ławki stojące parami, były na tyle szerokie, że na każdej było miejsce dla dwóch biesiadników, a więc umieszczeni byli po dwóch naprzeciw siebie. Tylko Jezus zajmował sam całą ławkę. Dla niewiast przeznaczona była otwarta sala z lewej strony podwórza, więc mogły przez podwórze! widzieć ucztujących mężczyzn. Gdy już wszystko było przygotowane do uczty, poszedł Szymon ze sin żącym do Jezusa, Łazarza i Apostołów. Przybrani byli w suknie świąteczne;] Szymon miał długą suknię, przepasaną pasem, tkanym w różne figury, na ramieniu miał przewieszony długi manipularz, dołem bramowany frędzlami. Sługa miał kaftan bez rękawów. Szymon szedł z Jezusem, a sługa z Apostołami. Nie weszli do domu drzwiami od ulicy, lecz obszedłszy dom, weszlij z tyłu przez ogród wprost do sali jadalnej. W całej Betanii rojno dziś było i gwarno; było i dosyć obcych, którzy pragnęli bardzo oglądać wskrzeszonego Łazarza, więc wreszcie aż zgiełk powstał. I to bowiem nie podobało się; ludziom, że Szymon, zakupiwszy tyle różnych rzeczy, zamknął dziś dom szczelnie, choć zwykle jako do publicznej gospody dostęp był wolny dla | wszystkich. Słowem, wszyscy byli ciekawi i niespokojni. Podczas uczty wdra- j pywali się ciekawsi prawie na mury, by zobaczyć, co się dzieje wewnątrz. Niel przypominam sobie, czy przy wejściu umywano Jezusowi i Apostołom nogi; i zdaje mi się, że było tylko krótkie oczyszczenie. Na stole stały rzędem wielkie kubki, a między nimi po dwa mniejsze, j Napój był trojaki; zielonawy, czerwony i żółty; jeden zdawał mi się podobny i do soku gruszkowego. Z potraw wniesiono najpierw jagnię, rozciągnięte na j podłużnej misie, z pyszczkiem, opartym na przednich nogach. Postawiono je 1 na stole, zwrócone głową ku Jezusowi. Jezus wziął w rękę biały nóż kościany, czy też kamienny, wbił go w kark jagnięcia i naciął szyję najpierw z jednej! strony, potem z drugiej; następnie zrobił długie cięcie wzdłuż głowy i całego grzbietu; mimo woli linie tych cięć przywiodły mi na pamięć krzyż. Odcięte! trzy kawałki położył Jezus Janowi, Piotrowi i Sobie. Wtedy Szymon, jako gospodarz, pokrajał do reszty na poprzek jagnię i poroznosił po porządku na 1 prawo i na lewo, Apostołom i Łazarzowi. Niewiasty, a było ich siedem czy dziewięć, obsiadły w koło swój stół; Magdalena, wciąż teraz zapłakana siedziała naprzeciw Najświętszej Panny- j I tu stało na stole pieczone jagnię, ale mniejsze i nie tak wyciągnięte na misie I 122 ;alc tamto. Głowę zwróconą miało ku Matce Bożej; ona też pokrajała ]e i rozdzieliła na części. Po jagnięciu podano ryby, między nimi trzy wielkie. Wielkie ryby leżały brzuchami na dół w jakimś białym, skrzepłym sosie, jak gdyby pływały. Dalej podano ciasta pieczone w postaci jagniąt i ptaków z rozpostartymi skrzydłami. Następnie przyszły na stół plastry miodu, ziele podobne do sałaty i jakiś sos, w którym to ziele maczano; zdaje mi się, że to była oliwa. Wreszcie podano owoce, wyglądające na gruszki; w środku był jeden wielki owoc podobny do dyni, a w niego powtykane były szypułkami inne, jakby winne grona. Niektóre misy polewane były biało, niektóre żółto, jedne były głębokie, drugie płytkie, stosownie do rodzaju podawanych potraw. Przez cały czas trwania uczty Jezus nauczał. Właśnie pod koniec uczty mówił Jezus coś bardzo zajmującego i ważnego, więc Apostołowie słuchali z wielką uwagą, z rozwartymi ustami; Szymon, który dotychczas usługiwał, siedział teraz bez ruchu i przysłuchiwał się wraz z innymi. Właśnie w tej chwili Magdalena wstała po cichu od stołu. Miała dziś na sobie cienki delikatny płaszcz biało-niebieski, podobny zupełnie do okrycia św. Trzech Królów; rozpuszczone włosy miała przykryte zasłoną. Trzymając w fałdach płaszcza kupione wonności, weszła przedsieniem do sali poza miejscem, gdzie Jezus siedział. Zbliżyła się, gorzko płacząc, a upadłszy Mu do nóg, skłoniła swą twarz na Jego nogę spoczywającą na łożu; drugą nogę, spuszczoną ku ziemi, podał jej Pan sam. Wtedy Magdalena zdjęła Mu z nóg sandały, namaściła nogi z wierzchu i pod podeszwą, po czym ująwszy w obie ręce swe włosy okryte zasłoną, otarła nimi namaszczone nogi Jezusa i włożyła Mu na powrót sandały. Czynność ta spowodowała przerwę w mowie Pana. Jezus zauważył obecność Magdaleny zaraz, jak tylko weszła, ale inni teraz dopiero spostrzegli ją, gdy Jezus nagle umilkł. Niechętni byli, że ktoś tam przeszkadza w nauce, lecz Jezus rzekł: "Nie gorszcie się tą niewiastą!", po czym zaczął coś cicho mówić do niej. Magdalena zaś, skończywszy zakładanie sandałów, stanęła za Jezusem i wylała Mu na głowę flaszeczkę wonnego olejku tak obficie, że aż spływał poza suknię, po czym jeszcze nabrawszy na rękę kosztownej maści, potarła nią Mu głowę od ciemienia w tył głowy. Przyjemna woń rozeszła się po całej sali. Apostołowie zaczęli szeptać i mruczeć, Piotr nawet okazywał niechęć z powodu tej przerwy w na-Uce- Magdalena, płacząc ciągle, spuściła zasłonę na twarz i zwróciła się do Wejścia. Gdy, idąc poza stołem, przechodziła koło Judasza, zagrodził jej tenże drogę ręką, tak, że musiała się zatrzymać, i zaczął jej wyrzucać mar-?°lrawstwo, mówiąc, że lepiej było obrócić to na wsparcie dla ubogich, ^gdalena stała w milczeniu, gorzko płacząc. Dopiero Jezus ujął się za nią, Owiąc: "Dozwólcie jej odejść spokojnie. Namaściła Mnie teraz na śmierć 123 i już więcej tego uczynić nie będzie mogła. Zaprawdę, powiadam wam, gdzie, kolwiek głoszona będzie kiedyś ewangelia, tam także wzmianka będzie o jej czynie i waszym szemraniu!" Smutna wyszła Magdalena z sali. Uczta też nie przeciągała się dłużej, szemranie bowiem Apostołów i nagana, udzielona im przez Jezusa, zmieniły nastrój biesiadników. Podniesiono się też zaraz od stołu i wszyscy poszli z powrotem do Łazarza. Judasz, skąpiec, rozzłoszczony do żywego postępkiem Magdaleny, postanowił sobie w duchu, że już nie zniesie dłużej takiej gospodarki. Nie dał jednak nic poznać po sobie, zdjął suknię godową i oddalił się pod pozorem, że musi dopilnować w jadalni zebrania resztek potraw dla ubogich. Zamiast jednak tam pójść, pobiegł pędem do Jerozolimy. Przez całą drogę widziałam przy nim diabła smukłego, spiczastego, czerwonego. Był on raz przed nim, to znowu za nim, jak gdyby mu przyświecał. I rzeczywiście, chociaż było ciemno, Judasz biegł pewnie, bezpiecznie, nie potknąwszy się ani razu. Przybywszy do Jerozołimy, pospieszył do domu, w którym później wyszydzano Jezusa. Faryzeusze i arcykapłani byli jeszcze zebrani na naradzie. Judasz nie poszedł do zebranych, tylko dwóch faryzeuszów zeszło do niego na podwórze i tu się rozmówili. Nie posiadali się z radości, gdy Judasz ofiarował się wydać im Jezusa. Zdrajca zapytał jednak zaraz, ile gotowi są dać mu za to, więc po krótkiej wspólnej naradzie zszedł jeden i ofiarował mu 30 srebrników. Judasz przystał bez wahania i chciał, by mu zaraz tę sumę wyliczono, Faryzeusze jednak obawiali się, by ich nie oszukał, bo przedtem także był u nich, a później tak długo się nie pokazywał; kazali mu j więc najpierw zrobić swoje, a potem obiecali zapłacić. Widziałam, jak] nawzajem uderzali w dłonie na znak zgody i naddzierali trochę suknie, i Chcieli oni także, by Judasz dłużej został i objaśnił im bliżej, kiedy i jaki zamierza urządzić wszystko, lecz on spieszył się bardzo, by nie obudzaćl podejrzenia; rzekł tylko, że musi jeszcze wszystko dokładniej się wywiedzieć, I a wtenczas można będzie to jutro doprowadzić do skutku bez zbytniego] rozgłosu. Przez cały ten czas diabeł wciąż był przy nim. Spiesznie powrócił Judasz znowu do Betanii, ubrał się w swą suknię i jakby nic nie zaszło przyłączył się do innych. Jezus pozostał na noc w domu Łazarza, podczas gdy uczniowie rozeszli się do swych gospod. W nocy jeszcze powrócił Nikodem z Jerozolimy, a Łal żarz towarzyszył mu kawałek drogi. 5. Ostatnia wieczerza Wczoraj jeszcze zapytywali uczniowie Jezusa, gdzie zechce pożywać baranka wielkanocnego. Dziś, już przed świtem zawoła! Jezus do Siebie Piotra i Jana, i omówił z nimi wszystko, co mieli przysposobić i urządzić do uczty paschalnej w Jerozolimie. Powiedział im, by poszli do Jerozolimy, a tam idąc pod górę Syjon, napotkają męża z dzbankiem wody, znanego im, bo już poprzedniej Wielkanocy był on w Betanii gospodarzem Jezusa przy uczcie paschalnej; za nim mieli iść aż do domu i rzec mu tak: "Mistrz kazał ci powiedzieć, że zbliża się Jego czas i że chce obchodzić u ciebie Wielkanoc". Potem mieli żądać, aby im pokazał wieczernik już urządzony i tam przygotować wszystko, co potrzeba. Nieco później widziałam obu Apostołów już w Jerozolimie; wąwozem, biegnącym na południe od świątyni wstępowali powoli na północny stok góry Syjon. Na południowej stronie wzgórza świątyni stały jeszcze rzędy domów. Nieco dalej płynął w głębi wąwozu potok, a po drugim jego brzegu wiodła pod górę droga; tędy to szli Apostołowie. Po uciążliwym marszu znaleźli się na wyższym poziomie niż szczyt wzgórza świątyni. Przeszli teraz na południowy stok Syjonu i tu na wolnym, pochyłym nieco placu, w pobliżu starego budynku, otoczonego dziedzińcami, ujrzeli człowieka, którego mieli spotkać. Poszli za nim i blisko domu już oznajmili mu to, co Jezus kazał powiedzieć! Człowiek ów ucieszył się bardzo nimi i ich słowami; oznajmił im, że już zamówiono u niego ucztę (zapewne uczynił to Nikodem), lecz on nie wiedział dla kogo; cieszy się więc bardzo, że właśnie Jezusa dziś gościć będzie. Mąż ten zwał się Heli, a był szwagrem Zachariasza z Hebron; w jego to domu w Hebron oznajmił Jezus zeszłego roku po szabacie o śmierci Jana Chrzciciela. Miał on pięć córek jeszcze niezamężnych i syna jedynaka, który był Lewitą i przyjacielem Łukasza, zanim jeszcze tenże został wyznawcą Chrystusa. Corocznie chodził Heli ze sługami na święta do Jerozolimy, najmował tu salę paschalną i przyrządzał baranka wielkanocnego dla takich, którzy nie mieli swego gospodarza. Na tegoroczne święta najął salę w starożytnym, obszernym budynku, należącym do Nikodema i Józefa z Arymatei. Budynek ten stał na południowym stoku góry Syjon, niedaleko od zamku Dawida, a także od rynku, dochodzącego od strony wschodniej do zamku. Wokół domu rozciągał się obszerny dziedziniec, otoczony grubymi murami. Ocieniały go szpalery drzew. Na dziedzińcu, na prawo i na lewo od bramy, stało przy murach kilka Mniejszych budynków. W jednym z nich spożywała ucztę paschalną Najświętsza Panna z resztą świętych niewiast, tu też nieraz przebywała z nimi po krzyżowaniu Chrystusa. Główny budynek z salą najętą przez Helego wzno- 125 ¦sil się w środku dziedzińca, ale nieco ku tyłowi. W tym to domu za czasów króla Dawida ćwiczyli się dzielni bohaterowie i dowódcy wojsk w kunszcie wojennym. Przed wybudowaniem świątyni stała tu przez jakiś czas arka przy. mierzą; w jednej z podziemnych piwnic były jeszcze ślady świadczące o tym. W tutejszych piwnicach krył się swego czasu prorok Malachiasz, tu pisał swe proroctwa o Najświętszym Sakramencie i o ofierze nowego przymierza. Salomon miał ten dom w wielkim poszanowaniu; zachodził tu nawet jakiś figuralny związek, ale nie pamiętam już jaki. Gdy Babilończycy zburzyli większą część Jerozolimy, dom ten dziwnym trafem ocalał. Obecnie był w posiadaniu Nikodema i Józefa z Arymatei; ci przekształcili odpowiednio główny budynek na dom godowy dla gości wielkanocnych i wynajmowali go zwykle na święta. Przez cały rok używali natomiast całego domostwa na skład kamieni budowlanych i nagrobków; tu mieściła się także pracownia kamieniarska. Józef z Arymatei posiadał w swym rodzinnym miejscu łomy kamienia pierwszej jakości; wydobyty kamień sprowadzano tu, obrabiano pod jego nadzorem na nagrobki, gzymsy i kolumny, i tym prowadził Józef handel. Nikodem również prowadził różne interesa budowlane, a przy tym dla rozrywki, z amatorstwa zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, rzeźbił nieraz posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei jako też wspólnych podejmowań się różnych przedsiębiorstw. Główny budynek, właściwy wieczernik, zbudowany był w podłużny czworobok, otoczony w koło niższym od niego krużgankiem, który można było połączyć w jedną całość ze środkową wysoką salą; cały bowiem budynek nie ma właściwie ścian, tylko wspiera się na kolumnach i filarach, ale odstępy między kolumnami zasłonięte są zwykle ruchomymi ścianami. Światło wpadało do sali przez okrągłe otwory, umieszczone w ścianach powyżej krużganku. Przed właściwą salą był jeszcze z przodu przedsionek o trzech wejściach; z niego dopiero wchodziło się do wysokiej sali, zaopatrzonej w kilka lamp, wyłożonej pięknymi płytami. W czasie świąt i uroczystości obijano ściany do połowy wysokości matami i kobiercami, odmykano otwór w suficie, zwykle zasłonięty i przesłaniano go przezroczystą, błękitną, połyskującą j gazą. W drugim końcu sali zwieszała się od sufitu zasłona z podobnego ma-teriału; za zasłoną tworzy się więc w ten sposób jakby mała, osobna komnata. Sala, podzielona w ten sposób na trzy części, ma pewne podobieństwo ze świątynią, obejmuje bowiem przedsionek, "Miejsce święte" i "Miejsce najświętsze". W ostatniej części, oddzielonej zasłoną, składano zwykle po bokach suknie i różne sprzęty, w środku zaś stał rodzaj ołtarza, który niebawem opiszę. Ponad trzema schodami wystawała ze ściany kamienia ławeczka w kształcie trójkąta prostokątnego, którego ostry koniec ścięty był 126 njei więcej w połowie obu boków. Musiała ona stanowić górną część pieca, w którym pieczono baranka wielkanocnego, bo dziś np. były schody jeszcze ciepłe. Z boku były drzwiczki, prowadzące do sali tuż za ścianą, stąd można było zejść na dół do miejsca, gdzie rozpalano ogień, a dalej do innych sklepów i piwnic, ciągnących się pod salę. Na wystającej ławeczce, czy też ołtarzu, porobione były różne skrzynki i szuflady dające się wysuwać, dalej u góry jakieś otwory, jakby ruszty, osobne miejsca do rozniecania ognia i osobne do gaszenia go. Nie da się to zresztą w całości dobrze opisać. Wyglądało to na ognisko lub piec do pieczenia placków wielkanocnych i innego pieczywa, a także do palenia kadzidła; w święta palono tu zapewne resztki i okruchy z uczty; była to więc niejako kuchnia wielkanocna. Nad tym sterczała ze ściany niszowata skrzynka w kształcie daszku z krokwi, opatrzona u góry otworem z klapą, zapewne do wypuszczania dymu. Przed tą niszą zwieszała się od góry figurka baranka wielkanocnego; baranek miał wbity nóż w gardło, a zdawało się, że krew spływa z niego na ołtarz; jak to jednak było urządzone, nie wiem już dokładnie. W niszy przy ścianie były trzy barwne szafeczki, otwierające się i zamykające przez obracanie, jak nasze tabernakulum; tu składano różne naczynia wielkanocne i nieckowate czarki, a później przechowywano w nich Najświętszy Sakrament. W bocznych salach koło wieczernika stały tu i ówdzie murowane łoża, a na nich leżały zwinięte grube kołdry. Pod całym budynkiem ciągnęły się piękne piwnice. Arka Przymierza stała swego czasu od tyłu pod tym miejscem, gdzie teraz stoi kuchnia wielkanocna. Pięć kanałów pod domem sprowadza w dół góry wszelkie nieczystości i zlewy, dom bowiem jest położony wysoko. Już dawniej widziałam, jak Jezus nauczał w tym domu i uzdrawiał chorych. Raz, jak już wspomniałam, nocowali tu także uczniowie w bocznych komnatach. Podczas gdy Piotr i Jan rozmawiali z Helim, Nikodem znajdował się w jednym z bocznych budynków na podwórzu, dokąd uprzątano kamienie, rozłożone koło wieczernika. Już przed tygodniem widziałam, jak uprzątano podwórze i przygotowywano wieczernik na uroczystość wielkanocną. Mięty innymi znajdowało się tam także kilku uczniów. Pomówiwszy z Piotrem i Janem, Heli powrócił przez dziedziniec domu; OIU zaś, zwróciwszy się na prawo, zeszli w dół północnym stokiem Syjonu, P°szli mostem przez wąwóz i drugą jego stroną doszli po ścieżkach, obsadzonych krzewami, do owego szeregu domów, stojących od południowej strony świątyni. Tu stal dom starego Symeona, zamieszkały obecnie przez synów, tajemnych uczniów Jezusa. Najstarszy z nich, wysoki brunet, zwał się °bed, a był sługą przy świątyni; tego to wywołali Apostołowie i poszli z nim najpierw na wschód od świątyni przez tę część wsi Ofel, którędy szedł Jezus a° Jerozolimy w Niedzielę Palmową; tu skręciwszy do miasta, obeszli pół- 127 nocną stronę świątyni i przybyli na rynek bydła. W południowej części rynkd były ogrodzone piękne trawniki, jakby małe ogródki, gdzie pasły się baranki.] Przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy myślałam, że to umyślnie tak urządzonej na tę uroczystość, tymczasem przekonałam się, że tu zawsze w czasie świąj sprzedawano baranki wielkanocne. Do jednego takiego ogrodzenia wszedł! Obed. Baranki obskoczyły go zaraz i potrącały główkami, jako kogoś dobrze! znajomego; on zaś wybrał cztery spomiędzy nich i te odniesiono do wieczer-l nika. Po południu widziałam, jak Obed w wieczerniku pomagał przygotować! baranka wielkanocnego. Piotr i Jan jeszcze długo chodzili po mieście za różnymi sprawunkami. Później widziałam ich w gospodzie, stojącej przed bramą na północ od Kal-J warii w północno-zachodniej stronie miasta, gdzie gościło wielu uczniów! Była to właściwa gospoda uczniów przed Jerozolimą i zarządzała nią Wero-I nika, której właściwe imię było Serafia. Stąd poszli obaj do domu Weroniki, i bo i tu mieli niejedno do załatwienia. Mąż jej, radny miasta, bawił prze-l ważnie poza domem, oddany swym zajęciom, a chociaż i był w domu, tol trzymał się z dala od niej. Weronika była mniej więcej w wieku Najświętszej! Panny. Z Najświętszą Rodziną z dawna żyła w znajomości; jeszcze gdy Jezus jako chłopiec pozostał na święta w świątyni jerozolimskiej, ona posyłała Mu tam pożywienie. Apostołowie otrzymali tu różne naczynia, które po części uczniowie zanieśli do wieczernika w nakrytych koszach; wzięli stąd również kielich, którym Jezus posługiwał się przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu. I Wspomniany kielich był dziwnym naczyniem, tajemniczego pochodzenia. Przez długi czas spoczywał w świątyni między innymi starożytnymi I a cennymi naczyniami, których cel i początek dawno uległ zapomnieniu, j podobnie jak i teraz niejeden starożytny, święty klejnot, z upływem wieków] i zmianą okoliczności, poszedł w niepamięć. Od czasu do czasu wybierano w świątyni przestarzałe, nieznane z użytku naczynia i klejnoty, sprzedawano je, lub dawano przerabiać inaczej, stosownie do potrzeby. I to najświętsze I naczynie chciano nieraz przerobić, ale kielich, zrobiony z jakiegoś nieznanego kruszcu, nie dał się stopić w ogniu, więc go zarzucono. Za zrządzeniem Bożym znaleźli go raz młodzi kapłani w skarbcu świątyni, porzucony wraz z jakimiś rupieciami w skrzyni i jako stary, zapomniany sprzęt ofiarowali na j sprzedaż miłośnikom starożytności. Cały garnitur, tj. kielich z wszystkimi j dodatkami kupiła wtenczas Weronika i już nieraz służył on Jezusowi przy ucztach świątecznych, a od ostatniej wieczerzy przeszedł w stałe posiadanie gminy wyznawców Chrystusa. Do kielicha należał cały garnitur przenośny, sporządzony stosownie do celu, jaki miał spełnić, tj. do ustanowienia Najświętszego Sakramentu. Dawniej oczywiście nie było go, ale nie pamiętam I 128 już, kiedy i czy nie z polecenia samego Pana dodatek ten zrobiono. Całe urządzenie przedstawiało się tak: na płaskiej płycie stał wielki kielich, a wokół niego sześć małych kubków. W płycie tej znajdował się wysuwalny rodzaj szufladki, ale nie pamiętam już, czy zawierał on świętość, czy nie. W samym kielichu stało drugie, mniejsze naczynie, na kielichu leżał talerzyk, przykryty sklepioną kopułką. W podstawce kielicha był umyślny schowek na małą łyżeczkę. Wszystkie naczynia osłonięte były cieniutką tkaniną i przykryte zwykle wielką wydrążoną półkulą, jakby parasolem, zrobioną - zdaje się - ze skóry, a opatrzoną u góry gałeczką. Kielich składał się z właściwego kubka na wino i z podstawki, później zapewne dodanej; podstawka była bowiem z innego materiału, a sam kielich z jakiejś brunatnej masy, gładkiej jak szyba zwierciadła. Kształt miał gruszkowaty, po bokach dwa uszka do podnoszenia, bo ciężar jego był dość znaczny. Cały był pozłacany czy też wyłożony złotem. Podstawka wyrobiona była sztucznie z ciemnej złotej rudy. W koło obejmował ją z tegoż materiału wąż i latorośl winna, a prócz tego wysadzana była drogimi kamieniami. W podstawie, jak już wspomniałam, był schowek dla małej łyżeczki. Sam kielich przechowywał później Jakub Młodszy przy kościele jerozolimskim. Wiem, że dotychczas znajduje się on gdzieś w bezpiecznym ukryciu i kiedyś znowu wyjdzie na jaw w stosownym czasie, jak i teraz do ostatniej wieczerzy. Mniejsze kubki przeszły w posiadanie innych kościołów i tak jeden był w Antiochii, inny znów w Efezie; w ogóle naczynia te dostały się siedmiu kościołom. Kubki te należały kiedyś do Patriarchów, którzy pili z nich pełen tajemnic napój, gdy odbierali lub udzielali błogosławieństwa, jak to w swoim czasie widziałam i opowiadałam. Początek wielkiego kielicha ginie w pomroce wieków. Posiadał go już Noe i w czasie potopu ustawił go w arce na samej górze. Melchizedech przyniósł go z sobą z kraju Semiramidy, gdzie był zarzucony, do Kanaanu, gdy zakładał osady w Jerozolimie; w nim składał wobec Abrahama ofiarę chleba i wina, i potem mu go pozostawił. Później widziałam go u Mojżesza. Masa, z której był zrobiony, była tak zbita, jak masa dzwonu. Nie zdawał się tyć wykuty ręką ludzką, lecz jak gdyby przyroda sama go ukształtowała i jakoby wytworzył się z łona ziemi. Kiedy powstał i z czego, to było wiadomym tylko samemu Jezusowi. Ja przewidziałam go. Podczas gdy obaj Apostołowie zajęci byli w Jerozolimie przygotowałem uczty baranka wielkanocnego, Jezus w Betanii żegnał się czule z Ła-^rzern, świętymi niewiastami i Matką Swą. Nauczał jeszcze na ostatek 1 udzielał wszystkim stosownych upomnień. 2 Najświętszą Matką Swą Jezus miał rozmowę na osobności, z której sobie niektóre szczegóły. I tak mówił, że na przyrządzenie 129 paschy posłał do Jerozolimy Piotra, jako uosobienie wiary i Jana, uosobienie miłości. O Magdalenie, która w ostatnich czasach odchodziła prawie od siebie z ciągłego smutku rzekł: "Miłuje ona niewypowiedzianie, ale miłość jej nie wyzwoliła się jeszcze zupełnie z pęt cielesnych, więc też od zmysłów będzie odchodzić z boleści nad Moją męką". Wspominał także o zdra-dzieckich zamysłach Judasza, a najdobrotliwsza Matka Boża wstawiała się jeszcze za nim. Dowiedziawszy się od Jezusa, co czeka Go w najbliższej przyszłości, prosiła Go Najświętsza Panna tak czule, by mogła umrzeć z Nim razem; Jezus jednak polecił Jej, by spokojniej znosiła Swą boleść, niż inne niewiasty, a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech dniach i gdzie się Jej pojawi. Teraz też uspokoiła się Najświętsza Panna; nie płakała już tak bardzo, ale z twarzy Jej bił smutek bezmierny i boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry i wdzięczny syn, dziękował Jej Jezus za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na pożegnanie prawą ręką i czule przycisnął do serca. Obiecał Jej, że w duchu spożyje z Nią ostatnią wieczerzę i nawet oznaczył godzinę, w której stanie się jej uczestniczką. Ze wszystkimi żegnał się Jezus bardzo rzewnie, a nauczał przy tym aż do ostatniej chwili. Judasz tymczasem pobiegł znowu do Jerozolimy pod pozorem, że ma różne sprawunki do załatwienia i do zapłacenia. Obliczył on zawsze czas jak najdokładniej, żeby móc się usprawiedliwić ze swej nieobecności. Jezus pytał o niego pozostałych Apostołów, chociaż wiedział dokładnie o każdym jego kroku. On tymczasem uwijał się przez cały dzień po faruzeuszach i wszystko z nimi umawiał. Pokazano mu nawet żołdaków, którzy mieli pojmać Pana. Dopiero na chwilę przed rozpoczęciem się ostatniej wieczerzy powrócił Judasz do Jezusa. Ja odczytywałam duchem wszystkie jego plany i zamysły. Podczas gdy Jezus rozmawiał z Maryją o nim, otrzymałam wiele nowych objawień co do jego charakteru. Był on czynny, rzutny i usłużny, lecz przy tym pełen skąpstwa, fałszywej ambicji, pychy i zazdrości, a co gorsza wcale nie starał się zwalczać tych nałogów. A mógł na równi z innymi Apostołami I działać cuda i podczas nieobecności Jezusa uzdrawiać chorych. Około południa udał się Jezus z dziewięciu Apostołami do Jerozolimy; za Nim poszło tam również siedmiu uczniów, pochodzących głównie z Jerozolimy i z okolicy, oprócz Natanaela i Sylasa. Pamiętam, że był między I nimi Jan Marek i niedawno przyjęty syn biednej wdowy, która to złożyła w ofierze ostatni grosz, gdy Jezus nauczał w świątyni przy skarbonie; święte niewiasty wybrały się dopiero później w drogę. Jezus nie poszedł z Apostołami wprost do Jerozolimy, lecz chodzi' z nimi długo wokół Góry Oliwnej, po dolinie Józefata nawet aż ku Górze I Kalwarii, a przy tym nauczał wciąż bez przerwy. Między innymi rzekł 130 Apostołom, że dotychczas dawał im Swój chleb i wino, ale dzisiaj ma zamiar oddać im własne ciało i krew, a więc zostawi im w spuściźnie wszystko co ma. Także przy tych słowach wzruszenie malowało się na twarzy Pana, jak gdyby usychał z pragnienia miłosnego oddania się im jak najprędzej, jakby wnętrze Swe własne chciał w nich przelać. Apostołowie nie zrozumieli znaczenia tych słów; myśleli, że Jezus ma na myśli baranka wielkanocnego. Niepodobna wypowiedzieć, jak niezmierna miłość i cierpliwość cechowała Jego ostatnie nauki w Betanii i tu. Owych siedmiu uczniów nie towarzyszyło Jezusowi wraz z Apostołami; udali się oni wprost do Jerozolimy, niosąc pakunki z liturgicznymi szatami paschalnymi, w które według przepisu trzeba się było ubierać. Przybywszy do wieczernika, złożyli je w przedsionku, po czym udali się do domu Jana Marka. Tu również przybyły później święte niewiasty. Inni uczniowie poznosili także różne stroje i przybory. Gdy Piotr i Jan przybyli do Serafii od wieczernika, było już wszystko złożone w przysionku, z kielichem. Gołe ściany sali obwieszono kobiercami, odsunięto otwory w suficie i przygotowano trzy wiszące lampy. Teraz dopiero poszli Piotr i Jan w dolinę Józefata, by zawołać Pana i resztę Apostołów. Później od nich poschodzili się uczniowie i przyjaciele, którzy mieli wspólnie z Jezusem pożywać w wieczerniku baranka wielkanocnego. Do wieczerzy podzielono się na trzy kółka, z których każde miało swego osobnego gospodarza. Jezus zasiadł z dwunastu Apostołami w głównej sali wieczernika. Osobno w salach bocznych zasiedli do stołu Natanael, jako gospodarz, z dwunastu najstarszymi uczniami, a tak samo z 12 innymi Elia-chim, syn Kleofasa i Maryi Helego, a brat Maryi Kleofasowej; był on przed tym uczniem Jana Chrzciciela. W jednym z bocznych budynków u wejścia na dziedziniec zastawiona była wieczerza dla świętych niewiast. W świątyni zabito na tę wieczerzę trzy baranki i przelano ich krew; czwartego zaś, zabito, wylewając krew w wieczerniku i tego spożył Jezus z A-postołami. Nie wiedział o tym Judasz, bo wymyśliwszy sobie różne sprawunki, motał coraz bardziej Jezusa w sieć zdrady; a że musiał w tym celu być w niejednym miejscu, więc nie był przy zabijaniu baranka. Przybył dopiero na chwilę przed tym, nim rozpoczęło się spożywanie baranka wielkanocnego. Z niezwykłym wzruszeniem patrzyłam, jak zabijano baranka dla Jezusa 1 Apostołów. Odbywało się to w przedsionku wieczernika, a pomagał przy tyro syn Symeona, Lewita. Obecni Apostołowie i uczniowie, zebrani w koło Śpiewali Psalm 118. Jezus przypomniał, że zbliża się teraz nowy czas, w któ-Iyfll spełni się ofiara Mojżesza i znaczenie baranka wielkanocnego; dlatego też musi to jagnię być tak zabite, jak niegdyś w Egipcie, bo teraz zbliża się ^ rzeczywistego wyjścia z niewoli egipskiej. 131 Naczynia i wszelkie przybory były już pod ręką. Przyniesiono pięknego baranka z wiankiem na szyi; wianek zdjęto zaraz i odesłano Najświętszej Parniie, znajdującej się w gronie innych niewiast. Baranka przewiązano przez środek ciała grzbietem do deszczułki, przy czym przyszedł mi na myśl Jezus, przywiązany przy biczowaniu do słupa. Syn Symeona przytrzyma! w górę głowę baranka, Jezus natomiast przebił nożem szyję i oddal go zaraz Obedowi do dalszego sporządzania. Widzać było, że Jezus jakby z lękiem i boleścią przystępował do zadania ciosu barankowi; szybko załatwił się z tym, a każdy ruch Jego nacechowany był wiełką powagą. Krew, ściekającą z baranka, zebrano w miednicę. Jezus kazał sobie przynieść gałązkę hyzopu, umaczał ją we krwi, podszedł ku drzwiom sali i namazał krwią podwoje drzwi i zamek, po czym zatknął tę krwawą gałązkę nad górnym progiem, przy tym tak rzekł uroczyście: "Przejdzie tędy mimo anioł śmierci. Lecz wy spokojnie i bezpiecznie módlcie się tu, gdy Mnie zabiją, prawdziwego Baranka wielkanocnego. Wiedzcie, że odtąd zacznie się nowa epoka i nowa ofiara, i trwać będzie aż do skończenia świata". Potem poszli wszyscy do owej kuchni wielkanocnej, umieszczonej na końcu sali, gdzie niegdyś stała arka przymierza. Ogień był już rozniecony. Jezus pokropił ogień krwią baranka i poświęcił je w ten sposób na ołtarz; resztę krwi i tłuszcz wrzucono w ogień płonący pod ołtarzem. Tak samo cały wieczernik poświęcił Jezus na nową świątynię, obchodząc w koło z Apostołami, wśród śpiewu psalmów. W tym czasie wszystkie drzwi były zamknięte. Tymczasem syn Symeona skończył przyprawianie baranka. Zatknął go na rożen, przednie nogi rozkrzyżował na poprzecznym drewienku, a tylne przymocował do rożna. Teraz wyglądał baranek zupełnie jak Jezus na krzyżu. Wzięto teraz i inne trzy baranki zabite w świątyni i wszystkie cztery wstawiono w piec, by się upiekły. Wszystkie baranki wielkanocne Żydów zabijano na dziedzińcu świątyni, a mianowicie w trzech miejscach: osobno dla znakomitszych, osobno dla uboższych i osobno dla zamiejscowych. Jezus o tyle tylko zmienił ten porządek, że Swego baranka nie kazał zabijać w świątyni, zresztą postąpił ściśle według przepisów zakonnych. Baranek ten był tylko wyobrażeniem. Jezus zaś sam stał się na drugi dzień prawdziwym Barankiem wielkanocnym. Przed wieczerzą jeszcze nauczał Jezus o baranku wielkanocnym i tłu- j maczył, że jest on tylko wyobrażeniem, a prawdziwy Baranek wielkanocny spełni teraz Swą ofiarę. Wreszcie gdy już przyszedł Jezus i czas wieczerzy nadszedł, przygotowano i zastawiono stoły. Biesiadnicy nałożyli na siebie znajdujące się w przedsionku suknie podróżne, jak to nakazywała ceremonia: a więc białą tunikę, jak koszulę, na to płaszcz z przodu krótszy, a z tylu dłuższy; również nałożyli na nogi nowe sandały. Suknie były podpasane, toż 132 samo szerokie rękawy. Tak przystroiwszy się każda grupa poszła do swego stołu, tj. uczniowie podzieleni na dwie części, do sal bocznych, Jezus zaś z A-postołami do sali wieczernika. Z laskami w rękach poszli parami do stołu, a stanąwszy każdy na swym miejscu, oparli laski na ramionach i wznieśli ręce w górę. Jezus otrzymał od gospodarza dwie małe laski nieco w górze zakrzywione, zupełnie podobne do krótkich kijów pasterskich; każda miała z jednej strony jakby haczyk, jak to widać u odciętej gałęzi. Laski te zatknął Jezus z przodu za pas na krzyż, i wsparł na nich ręce, wzniesione do modlitwy. Wzruszający to był widok, gdy wsparty tak, poruszał się i zdawało się, że wspiera Swe ręce na krzyżu, który wkrótce miał dźwigać na Swych barkach. Odśpiewano psalmy: "Błogosławiony Pan Bóg Izraela", dalej "Chwała niech będzie Panu" itd. Po skończonych modłach oddał Jezus jedną Swą laskę Piotrowi, a drugą Janowi; oni zaś, nie pamiętam już dobrze, czy zaraz je odłożyli na bok, czy też oddali je innym Apostołom, by obeszły w koło z rąk do rąk. Stół biesiadny był wąski, mniej więcej tak wysoki, że mężowi stojącemu sięgał na pół stopy nad kolana, kształt zaś miał wycinka kołowego o ściętym łukowo końcu. Od strony wewnętrznej, wklęsłej, naprzeciw siedzenia Jezusa było wolne miejsce, kędy wnoszono potrawy. Jeśli dobrze sobie przypominam, to po prawej ręce Jezusa stali Jan, Jakub Starszy i Jakub Młodszy, dalej u prawego wąskiego boku stał Bartłomiej. Obok niego przy wewnętrznej wklęsłej stronie stał Tomasz i Judasz Iskariot. Po lewej ręce Jezusa stał Piotr, dalej Andrzej i Tadeusz, przy lewym wąskim boku stał Szymon, dalej przy stronie wklęsłej Mateusz i Filip. Na środku stołu stała misa z barankiem wielkanocnym; głowa jego wsparta była na skrzyżowanych łapkach przednich, tylne nóżki wyciągnięte były wzdłuż. Baranek obłożony był w koło czosnkiem. Dalej stała misa z pieczywem wielkanocnym; po jednej jej stronie była misa z zielem, ustawionym prosto i gęsto, tak jak rośnie, z drugiej strony stała znów misa z małymi wiązankami gorzkiego ziela, podobnego do ziół, używanych przy balsamowaniu. Przed Jezusem jeszcze stała czara z jakimś zielem żółto-zielonym i druga z brunatnym sosem. Jako talerze służyły okrągłe, wklęsłe placki. Noży używano kościanych. Po modłach położył gospodarz przed Jezusem nóż do rozebrania baranka wielkanocnego, postawił też przed Nim kubek wina i nalał z konwi wma do sześciu kubków, stojących na stole, przeznaczonych po jednym dla dwóch Apostołów. Jezus pobłogosławił wino i wypił Swój kubek i Apostołowie pili po dwóch z jednego kubka. Jezus rozebrał na części baranka; Apostołowie podawali Mu za pomocą pewnego rodzaju szczypców swe Placki, Jezus kładł na nie każdemu jego porcję a oni prędko spożyli, 133 oskrobując mięso kościanymi nożami. Później kości spalono. Potem zjedli jeszcze prędko cokolwiek czosnku i ziela, maczanego w sosie. Baranka spożywali stojąco, tylkó^wspierali się nieco na poręczach siedzeń. Następnie rozłamał Jezus jeden placek wielkanocny, kawałek schował pod nakrycie, a resztę rozdzielił. Gdy zjedli i to przyniesiono znowu dla Jezusa kubek wina, lecz Jezus podziękowawszy, odsunął wino i rzekł: "Weźcie to wino i rozdzielcie między siebie; odtąd nie będę już więcej pić wina, dopóki nie przyjdzie królestwo Boże". Wypiwszy po dwóch z jednego kubka wino, zaśpiewali Apostołowie, potem Jezus pomodlił się, czy też miał krótką naukę, nastąpiło jeszcze ogólne mycie rąk, po czym biesiadnicy spoczęli na swych siedzeniach. Dotychczas bowiem stali wszyscy, przy końcu tylko opierali się nieco o poręcze, a wszystko odbywało się o ile możności jak najszybciej. Jezus rozebrał również na części baranka, przeznaczonego dla świętych niewiast, spożywających wieczerzę w bocznym budynku. Jedzono jeszcze trochę ziół i sałaty z sosem. Jezus był dziś radosny i wesoły, jak Go nigdy jeszcze nie widziałam; przedstawiał też i Apostołom, by na teraz zapomnieli o wszelkich troskach. I Najświętsza Panna z wesołością pełniła urząd gospodyni przy stole świętych niewiast. Nieraz przystępowała do Niej któraś z nich i szarpała Ją lekko za zasłonę, by Jej coś powiedzieć, a Ona natychmiast z nieopisaną prostotą zwracała się w tę stronę. Widok ten mnie bardzo wzruszał. Podczas gdy Apostołowie spożywali zioła, Jezus rozmawiał z nimi mile i serdecznie. Powoli jednak spoważniał i posmutniał, wreszcie rzekł: "Jeden z was zdradzi Mnie, ten, którego ręka spoczywa z moją ręką na jednym stole". Pan właśnie rozdzielał ziele, a mianowicie sałatę (łoczygę), której tylko jedna misa stała na stole; Sam rozdzielał po Swojej stronie, a Judaszowi, siedzącemu na ukos naprzeciw, polecił uczynić to samo po drugiej stronie stołu. Wszystkich strach zdjął, gdy Jezus wspomniał o zdrajcy. Jezus nie wyjawił przez to zdrady Judasza przed innymi, gdy mówił: "Zdradzi Mnie ten, którego ręka spoczywa z moją na stole", lub "który macza ze Mną rękę w misie", co tyle znaczy jak: "jeden z dwunastu, którzy ze Mną jedzą i piją, z którymi dzielę Mój chleb"; słowa bowiem: "maczać z kimś rękę w misie" były wyrażeniem ogólnym do określenia ścisłego, najpoufniejszego obcowania z kimś. Lecz Jezus chciał zarazem także przestrzec Judasza, bo rzeczywiście, mówiąc powyższe słowa, umaczał równocześnie z nim rękę w misie. A dalej tak mówił: "Idzie teraz na śmierć Syn człowieczy, jak o Nim napisano jest w Piśmie, biada jednak człowiekowi, przez którego Syn człowieczy będzie wydany! Byłoby dla niego lepiej, gdyby się był wcale nie narodził". Apostołowie wszyscy osłupieli i na wyścigi dopytywali się: "Panie czy to ja jestem?" sami bowiem musieli przyznać, że nie rozumieją dobrze Jezusa. 134 piotr zaś pochylił się poza Jezusa ku Janowi i dal mu znak, by spyta! się Pana, kto jest tym zdrajcą; sam bowiem tyle już nagan otrzymał od Pana, więc obawiał się, czy przypadkiem jego nie ma Pan na myśli. Jan spoczywał po prawej ręce Jezusa; a ponieważ wszyscy tak leżeli przy stole, że opierali się na lewym ramieniu, a prawą ręką jedli, więc Jan miał głowę tuż przy piersi Jezusa. Przysunąwszy się teraz jeszcze bliżej piersi, zapytał: "Panie, kto to jest?" Nie słyszałam, czy Jezus powiedział Janowi głośno: "Ten, któremu podam umaczany kęs", nie wiem także, czy mu to szepnął po cichu; wziął tylko kęs chleba, owinięty w łoczygę, umaczał w sosie i z wielką sedecznością podał Judaszowi, a w tej chwili głos jakiś wewnętrzny powiedział Janowi, że Jezus ma Judasza na myśli. Judasz pytał się właśnie także: "Panie, czy to może ja?" Lecz Jezus spojrzał tylko na niego mile i dał jakąś ogólnikową odpowiedź. Podanie komuś chleba, zamaczanego w misie, było zwykłą oznaką miłości i zaufania, i Jezus uczynił też to, powodowany szczerą miłością, by przestrzec Judasza, a nie zdradzić go przed innymi; mimo to złość napełniła zaraz serce Judasza. Przez cały czas trwania wieczerzy, widziałam u nóg Judasza jakiegoś małego, szkaradnego potwora, który czasami wspinał mu się aż do serca. Nie zauważyłam już, czy Jan oznajmił Piotrowi to, czego się dowiedział; spojrzał jednak ku niemu i dał mu znak uspokajający. 6. Umywanie nóg Wstawszy od wieczerzy biesiadnicy ubrali znów zwykłe swe ubranie i u-porządkowali je tak, jak zwykle czynili to przy uroczystych modłach. Wtedy wszedł do sali gospodarz z dwoma sługami, by sprzątnąć ze stołu i wysunąć go spośród rozstawionych wokoło siedzeń. Gdy to już załatwił, Jezus polecił mu przynieść wody do przedsionka, więc zaraz wyszedł, by spełnić polecenie. Jezus tymczasem stanął w gronie Apostołów i długą chwilę przemawiał do nich z wielkim namaszczeniem.Tyle już dotychczas słyszałam i widziałam, że niemożliwym mi jest, powtórzyć dokładnie treści tej nauki Jezusa - niektóre jednak urywki pamiętam. I tak mówił Jezus o Swym królestwie, o tym, ze wnet odejdzie do Ojca, a przedtem pozostawił im wszystko, co ma. Dalej nauczał o pokucie, o uznaniu swej winy i wyznaniu jej, o skrusze i oczyszcza-niu się. Czułam, że to wszystko odnosi się do mającego nastąpić umycia nóg 1 że wszyscy uznawali w duchu swe grzechy i żałowali za nie, z wyjątkiem •^dasza. Mowa cała była długa i uroczysta. Po jej skończeniu Jezus posłał ana i Jakuba Młodszego do przedsionka po zamówioną wodę, Apostołom ^ kazał ustawić siedzenia w półkole. Potem sam wyszedł do przedsionka, zdjął płaszcz, podpasał się i owinął chustą, której dłuższy koniec zwieszał się ku ziemi. •Tymczasem rozpoczęła się między Apostołami żywa sprzeczka o to, kto zajmie między nimi najpierwsze miejsce. Jezus bowiem mówił z taką pewnością, że ich opuści i że zbliża się Jego królestwo, więc to utwierdziło ich na nowo w przekonaniu, że ma oparcie w jakiejś tajemnej mocy, że w ukryciu przygotowuje jakiś świetny triumf dla swych stronników. W przedsionku Jezus kazał Janowi wziąć do rąk miednicę, Jakubowi Młodszemu zaś kazał trzymać przed sobą worek z wodą; od worka szła rura przez ramię, którą wypływała woda. Nalawszy wody na miednicę, kazał im Jezus iść za Sobą do sali, gdzie już na środku gospodarz ustawił obszerne próżne naczynie. Wszedłszy do sali zaraz na wstępie zganił Jezus Apostołów za ich sprzeczkę niewielu słowy, a wreszcie rzekł: "Ja sam jestem teraz waszym sługą. Usadówcie się dogodnie, bym mógł umyć wam nogi". Wszyscy usadowili się na oparcia siedzeń w tym samym porządku, w jakim siedzieli przy stole, a bose nogi oparli na poduszkach siedzeń. Jezus szedł od jednego do drugiego, czerpał ręką wodę z miednicy, podtrzymywanej przez Jana i polewał nogi, podstawiane po kolei przez Apostołów. Następnie ujmował w obie ręce długi koniec chusty, którą był przepasany, obcierał nią lekko nogi i zaraz szedł z Jakubem do następnego. Jan zaś za każdym razem wylewał zużytą wodę do naczynia, stojącego na środku sali i wracał znowu z miednicą. Wtedy Jezus poprzez nogi apostoła nalewał znowu wody z wora, trzymanego przez Jakuba, i tak szło dalej tą samą koleją. Jak w czasie całej wieczerzy tak i teraz przebijała się w zachowaniu Jezusa niezwykła czułość, uprzejmość i serdeczność. Upokarzające zajęcie umywania nóg spełniał z sercem przepełnionym miłością, nie spełniał go, jako czczą ceremonię, lecz jako świętą przysługę miłosną, wywnętrzał przed nimi całe Swe serce, wynurzał i wylewał przed nimi całą Swą miłość. Po kolei przyszedł Jezus do Piotra, by umyć mu nogi, lecz on z pokory nie chciał na to pozwolić, mówiąc: "Panie, Ty mnie masz nogi myć!" A Jezus rzekł: "Co Ja czynię, ty nie rozumiesz teraz, ale później się dowiesz". Zdaje mi się, że prócz tego powiedział po cichu do niego: ^Szymonie, zasłużyłeś na to, by dowiedzieć się od Ojca Mego, kto Ja jestem, skąd przychodzę i dokąd idę; ty jeden poznałeś to i dałeś o tym świadectwo; na tobie zbuduję Mój kościół, a bramy piekielne nie zwyciężą go. Moc Moja zostanie przy twoich następcach aż do skończenia świata". Potem zaś rzekł do wszystkich, wskazując na niego, że gdy odejdzie od nich, to Piotr ma zastąpić Jego miejsce w rządach Kościołem i w rozsyłaniu uczniów. Piotr jeszcze rzekł: "W żaden sposób nie będziesz mi, Panie, mył nóg;" na co Jezus mu odrzekł: "Jeśli nie, 136 umyj? c* nfy?' n*e będziesz miał cząstki ze Mną". Wtedy dopiero zawołał piotr: "Panie, jeśli tak, to umyj mi nie tylko nogi; ale także ręce i głowę!" Lecz Jezus powstrzymał jego zapał, mówiąc: "Kto jest umyty, ten jest czysty i potrzebuje tylko umyć nogi. Wy także jesteście czyści, ale nie wszyscy". Przy ostatnich słowach miał Jezus na myśli Judasza. W nauce Swej rozumiał Jezus przez umycie nóg oczyszczenie się z grzechów powszednich, bo nogi, przy chodzeniu wciąż stykające się z ziemią, zawsze na nowo się brudzą; więc też Jezus miał tu także na myśli obmycie duchowe, rodzaj rozgrzeszenia. Piotr zaś w swej gorliwości brał rzecz tylko materialnie i widział w tej czynności tylko zbytnie upokorzenie się swego Mistrza. Nie przeczuwał, że Jezus, by go zbawić, upokorzy się jutro z miłości aż do haniebnej śmierci na krzyżu. Myjąc nogi Judaszowi, okazywał mu Jezus jeszcze większą czułość i u-przejmość, niż innym; pomimo, iż zdrada Judasza bolała Jezusa najwięcej ze wszystkich Jego mąk, a przyłożywszy twarz do jego nóg, rzekł cicho: "Namyśl się jeszcze. Rok już nosisz w sercu zdradę i niewierność". Judasz zdawał się nie słyszeć tego i umyślnie mówił coś do Jana. Widząc to Piotr, krzyknął rozgniewany: "Judaszu! Mistrz mówi do ciebie". Teraz dopiero zwrócił się Judasz do Jezusa i dał jakąś ogólnikową, wymijającą odpowiedź, coś jakby: "Panie, uchowaj!" Inni nie słyszeli słów Jezusa, wyrzeczonych do Judasza; Jezus bowiem mówił cicho, a zresztą nie zwracali na to uwagi, zajęci nakładaniem sandałów. Umył jeszcze Jezus nogi Janowi i Jakubowi; najpierw usiadł Jakub, a Piotr potrzymał wór z wodą, potem siadł Jan, a Jakub tymczasem trzymał miednicę. Jezus nauczał jeszcze o upokorzeniu się; mówił, jak to usługujący jest największym i że na przyszłość mają sobie także myć nawzajem nogi w pokorze; dalej poruszył jeszcze sprawę niedawnej sprzeczki, kto jest między nimi największy, jak to napisane jest w ewangelii. Jezus przybrał się potem na powrót w Swe suknie i Apostołowie rozpuścili znowu swobodnie suknie, taóre przy spożywaniu baranka wielkanocnego mieli podpasane. 7. Ustanowienie Najświętszego Sakramentu Na rozkaz Pana gospodarz znowu przygotował stoi; podwyższył go nieco, nakrył kobiercem, na wierzch rozpostarł najpierw czerwoną serwetę, na tej zaś białą, przejrzystą, potem wsunął go znów na środek sali; pod st°łem postawił dzbanek z wodą, a drugi z winem. Wtedy Piotr i Jan poszli do owej tylnej komnatki, gdzie było ognisko lke, po kielich, który otrzymali od Weroniki. Nieśli go obaj na 137 rękach wraz z przyborami i kopułowatym nakryciem, a wyglądało to, jaki gdyby nieśli tabernakulum. Postawili go na stole przed Jezusem. Obok stał talera z cienkimi, białymi, żłobkowatymi plackami przaśnymi; leżał tu także ów kawałek placka, rozłamany przy wieczerzy, który Jezus schował wtenczas. Talerz był nakryty. Dalej stały dwa naczynia z winem i wodą, trzy puszki, ] jedna próżna, jedna z gęstym olejem i trzecia z rzadkim i łopatka. Spełniwszy to, Jezus kazał Piotrowi i Janowi polać Sobie ręce wodą nad talerzem, na którym leżały placki przaśne, nabrał tejże samej wody łyżeczką, wyjętą z podstawki kielicha, i nawzajem polał im ręce; potem kazał podać talerz w koło, by wszyscy umyli sobie ręce. Nie mogę powiedzieć na pewno, czy zupełnie tak wszystko się odbywało, jak mówię; z wielkim rozczuleniem przypatrywałam się wszystkim tym czynnościom, przypominającym mi bardzo Mszę świętą. Coraz większe skupienie, coraz większa czułość malowały się wśród tego na twarzy Jezusa. Wreszcie rzekł: "Chcę wam teraz dać wszystko, co mam, to jest samego Siebie". Zdawało się przy tych słowach, że z niezmiernej miłości 3 rozpływa się zupełnie; ciało Jego zrobiło się przejrzyste, podobne do świetlistego cienia. Modląc się wciąż w wielkim skupieniu, łamał Jezus placki tak, jak poznaczone były karbkami i kładł je jeden na drugim na tackę; z pierwszego kawałka ułamał końcami palców małą cząstkę i wpuścił ją do kielicha. W tej chwili, gdy to czynił, miałam widzenie, jakoby Matka Boża przyjmowała Najświętszy Sakrament, chociaż przed tym nie było Jej tu w sali. Zdawało mi j się, że widzę Ją, jak siedzi naprzeciw Jezusa od strony wejścia i pożywa ] Najświętszy Sakrament. Za chwilę już zniknęła mi z oczu. Jezus modlił się wciąż i nauczał jeszcze; zdawało się, że każde słowo wychodzi widzialnie z ust Jego jako ogień i światło, i wchodzi we wszystkich Apostołów z wyjątkiem Judasza. Wreszcie wziął Jezus tackę z kawałkami j placków, ale już nie wiem dokładnie, czy postawił ją na kielich - i rzekł -1 "Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane". Przy tym zrobił prawicą ruch nad tacką, jak gdyby błogosławił. W tejże chwili blask uderzył od Niego, słowa jakby ogniem wychodziły z ust Jego, chleb także zajaśniał i tak świecąc wszedł w usta Apostołów, jakby niejako sam Jezus I w nich wpływał; wszystkich też jasność przeniknęła, tylko Judasz pozostał j ciemny. Najpierw podał Jezus konsekrowany chleb Piotrowi, drugiemu zaś j Janowi; potem skinął na Judasza, siedzącego w ukos naprzeciw Niego, by się przybliżył i jemu trzeciemu podał Najświętszy Sakrament. Ale zdawało wij się, że słowo cofa się od ust zdrajcy. Przeraziło mnie to, więc nie umiem j określić dokładnie uczuć w tej chwili doznawanych. Jezus rzekł teraz do j niego: "Co masz czynić, czyń rychło". Potem zaczął rozdzielać Najświętszy 138 Sakrament innym Apostołom; zbliżali się parami, jeden drugiemu pod-.j^yinywał pod brodą małą sztywną nakrywkę, w koło ząbkowaną, która leżała przed tym na kielichu. Łamanie i rozdzielanie chleba i picie ze wspólnego kielicha przy końcu wieczerzy było bowiem już od zamierzchłych czasów zwykłą oznaką zbratania się i miłości, okazywaną przy powitaniu i pożegnaniu. Sądzę, że i w Piśmie św. musi być o tym wzmianka. Dotychczas była to zwykła czynność figuralna, Jezus zaś podniósł ją dziś do godności Najświętszego Sakramentu. Nie darmo też przez zdradę Judasza między innymi zarzutami, stawianymi Jezusowi u Kaifasza, był i ten, że do zwyczajów paschalnych dodał jakąś nowość dotychczas nie używaną. Nikodem natomiast udowodnił jasno z ksiąg pisma, że zwyczaj ten pożegnalny z dawna był już w użyciu. Drzwi były zamknięte, wszystko odbywało się w nastroju uroczystym, tajemniczym. Jezus siedział między Piotrem i Janem. Gdy zdjęto nakrycie z kielicha i odniesiono na powrót do tylnej komnatki, pomodlił się Jezus i rozpoczął uroczystą przemowę. Jak zrozumiałam, tłumaczył im Jezus znaczenie Wieczerzy Pańskiej i czynności ustanowienia jej; wyglądało to tak, jak gdyby jeden kapłan uczył drugiego odprawiania Mszy świętej. Skończywszy przemowę, wyciągnął Jezus z podstawy, na której stał kielich z przyborami, ową wysuwalną płytkę i przykrył ją białą chustą, przewieszoną dotychczas na kielichu (działo się to zaś jeszcze przed wspomnianym myciem rąk). Następnie zdjął z kielicha okrągłą tackę i postawił ją na płytkę, na tackę zaś złożył placki, leżące dotychczas na talerzu pod przykryciem; placki te czworoboczne, podłużne, wystawały po obu stronach tacki, a z boku zakrywał je wystający zaokrąglony brzeg tacki. Kielich przysunął Jezus bliżej Siebie, wyjął stojący w nim mniejszy kubek, a po obu stronach kielicha ustawił po trzy owe sześć małych kubków. Pobłogosławiwszy placki przaśne i, jak mi się zdaje, także stojące obok oleje, wziął Pfytkę z plackami w obie ręce, podniósł do góry, a wzniósłszy oczy w niebo, pomodlił się i ofiarował Bogu, po czym postawił na powrót na podstawce 1 przykrył. Następnie, wziąwszy kielich, kazał Piotrowi nalać doń wina, a Janowi wody, którą wpierw pobłogosławił i sam jeszcze nalał małą łyżeczką troszkę wody. Teraz pobłogosławił kielich, podniósł go w ofierze do góry Modląc się i postawił na powrót. Rozdzieliwszy potem Apostołom Najświętszy Sakrament, w sposób wy- 2eJ już opisany, podniósł Jezus kielich za oba ucha ku twarzy i nachylony, wymówił weń słowa konsekracji. Przemienił się przy tym Jezus i prawie uPełnie stał się przezroczysty, niejako utożsamiał się z tym, co miał dać ^Postołom. Trzymając kielich w rękach, dał się zeń trochę napić Piotrowi anowi, potem postawił go na powrót; Jan czerpał małą łyżeczką Krew 139 świętą z kielicha do kubków, Piotr podawał je Apostołom, a oni pili po; dwóch z jedego kubka. I Judasz (czego jednak nie jestem pewną) pił jeszcze z kielicha; nie powrócił już jednak na swoje miejsce, lecz zaraz wyszedł z wieczernika. Apostołowie, słysząc, co Jezus mówił przed tym do niego, myśleli, że to Jezus polecił mu jakąś sprawę do załatwienia, więc nie zwrócili na to uwagi. Judasz wyszedł, nie odmówiwszy nawet modlitwy dziękczynnej; poznaj więc, miły czytelniku, jak złe są skutki, jeśli się zaniecha modlitwy j dziękczynnej po spożyciu chleba powszedniego i chleba żywota. Przez catyj czas wieczerzy widziałam u nóg Judasza małego, czerwonego potworka,! wspinającego się mu czasami aż do serca; jedna jego noga wyglądała jak nagi i piszczel szkieletu. Gdy Judasz wychodził za drzwi, widziałam koło niego trzech czartów; jeden wpadł mu w usta, drugi popychał go, trzeci biegł przed nim. Noc już była, lecz diabły zdawały się oświecać mu drogę: jak szalony pobiegł Judasz na przód. Resztę świętej Krwi pozostałej w kielichu wlał Jezus do małego kubka, który stał przed tym w kielichu; potem, trzymając palce nad kielichem, kazał Piotrowi i Janowi polać je Sobie wodą i winem. Popłukawszy tym kielich, dał znowu im dwom napić się z kielicha, a resztę zlać w kubki i rozdać do wypicia innym Apostołom. Potem Jezus wytarł kielich, wstawił doń kubek z resztą j świętej Krwi, na to postawił tackę z resztą konsekrowanych placków prza- i śnych i nakrył kielich najpierw przykrywką, po czym znowu chustą i umieścił go jak pierwej na podstawce między sześcioma małymi kubkami. Po zmartwychwstaniu Chrystusa pożywali Apostołowie ten chleb i wino przez Niego 1 konsekrowane. Nie przypominam sobie, czy widziałam, by Jezus sam pożywał Ciało i Krew Swoją; chyba że uszło to mej uwagi. Dając te dary Apostołom, i oddawał samego Siebie, więc gdy patrzyłam na Niego, zdawało mi się, że j wyniszczył się i z miłości wydał z Siebie wszystką Swą istotę. Lecz nie da się to opisać słowami. Także gdy Melchizedech składał ofiarę chleba i wina, nie widziałam, by sam z niej pożywał. Znaną mi była dawniej przyczyna, j dlaczego kapłani przyjmują Sakrament, a Jezus Go nie przyjmował. Wypowiedziawszy te słowa, obejrzała się nagle błogosławiona Katarzyna, jakby nasłuchując czegoś; dane jej było bowiem objaśnienie tego, ale potrafiła nam tyle tylko powtórzyć: "Gdyby aniołowie udzielali tego Sakra-1 mentu, to nie spożywaliby Go. Gdyby jednak kapłani nie pożywali Go, to ! dawno by już był uległ zatraceniu; tym więc utrzymuje się ten Sakrament". Każda czynność, każdy ruch Jezusa przy ustanawianiu Najświętszego Sakramentu nosiły na sobie cechę uroczystości i ściśle określonego porządku, a wszystko było głęboko pouczające; niektóre szczegóły zapisywali j sobie Apostołowie znaczkami na małych zwitkach, noszonych przy sobie, j 140 VV całym tym obrzędzie poznać można było zaczątek przyszłej Mszy świętej. Ilekroć Jezus zwracał się na prawo, lub na lewo, czynił to z uroczystą powagą, jak zwykle przy obrzędach religijnych. Apostołowie też, przystępując do Jezusa, lub przy innej sposobności, oddawali sobie nawzajem ukłon, jak to zwykli czynić kapłani. 8. Ostatnie poufne nauki i poświecenie Apostołów Jezus nie opuścił zaraz wieczernika. W długiej poufnej nauce, przeznaczonej tylko dla Apostołów, pouczał ich, jak to na Jego pamiątkę mają sprawować ten Najświętszy Sakrament aż do skończenia świata, podał im główne wskazówki i objaśnienia, co do sprawowania i udzielania innym tego Sakramentu, dalej co do sposobu stopniowego, a ostrożnego zaznajamiania drugich z tą tajemnicą. Oznaczył im czas, kiedy mają spożyć resztę pozostałą konsekrowanego chleba i wina, kiedy udzielić Najświętszej Pannie i kiedy im samym już po zesłaniu Pocieszyciela wolno będzie konsekrować. W dalszym ciągu Jezus mówił o godności kapłańskiej, o namaszczaniu i przyrządzaniu krzyżma i świętych olejów. Już wspomniałam przed tym, że na stole stały trzy puszki, jedna próżna, dwie z różnymi balsamami i z olejem; obok leżało trochę waty. Puszki dały się ustawić jedna na drugiej. Mając je pod ręką, nauczał Jezus obszernie, jak sporządzać maście i oleje, które części ciała namaszczać i w jakich okolicznościach. Pamiętam, że między innymi wspomniał Jezus o takim wypadku, w którym nie będzie można udzielić Najświętszego Sakramentu. Nie wiem już dokładnie, ale zapewne odnosiło się to do Sakramentu ostatniego namaszczenia. Mówił jeszcze Jezus o rozmaitych rodzajach namaszczenia, także o namaszczaniu królów; pouczał, że królowie, pomazani na władców narodu, choćby nawet niesprawiedliwi, otrzymują przez to wewnętrzną tajemniczą sankcję, stawiającą ich wyżej nad innych. Następnie nałożył Jezus w próżną puszkę gęstej maści i oleju, i mieszał to dobrze. Nie mogę na pewno oznaczyć, czy Jezus dopiero teraz pobłogosławił olej, czy uczynił to już przy ofiarowaniu chleba. Po tym Jezus namaścił przede wszystkim Piotra i Jana, których wyróżnił już i przed tym Pfzy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu, bo polał ich ręce wodą tą samą, w której i sam obmywał ręce, i dał im pić z kielicha, który sam trzymał w ręku. Wystąpiwszy nieco od środka stołu na bok, włożył Jezus Piotrowi i Janowi ręce najpierw na ramionach, potem na głowę. Następnie kazał im złożyć ręce jak do modlitwy, a wielkie palce ułożyć na krzyż. Gdy spełnili to Polecenie i pochylili się głęboko przed Nim, lub, nie wiem, może uklękli, 141 namaścił każdemu wielki palec i wskazujący, i tąże maścią naznaczył in, krzyż na głowie. Rzekł im przy tym, że znak ten sakramentalny zostanie im aż do skończenia świata. Tak namaszczenie jak i wkładanie rąk odbywało się z wielką uroczystością. Święcenia otrzymali również Jakub Młodszy, An-drzej, Jakub Starszy i Bartłomiej. Pamiętam także, że wąską chustę, którą noszono na szyi, przepasał Jezus Piotrowi na krzyż przez piersi, a innym na poprzek z prawego ramienia przez piersi pod lewą pachą, podobnie jak przepasują stułę diakoni. Nie wiem już jednak na pewne, czy się to stało przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu, czy dopiero teraz przy wyświęcaniu. Widziałam także - w jaki sposób, to nie da się opisać - że przez namaszczenie otrzymali nowo wyświęceni jakąś moc odrębną, istotną, a nadnaturalną. Jezus polecił im, by dopiero po zstąpieniu Ducha świętego sami konsekrowali chleb i wino, i wyświęcali innych Apostołów. Równocześnie miałam objawienie, jak to w Zielone Święta przed owym wielkim chrztem wkładali Piotr i Jan ręce na innych Apostołów a w osiem dni później przypuścili do tej godności innych uczniów. Jan udzielał po raz pierwszy Najświętszej Pannie Sakramentu Ołtarza po zmartwychwstaniu Chrystusa. Fakt ten obchodzili Apostołowie świątecznie; w Kościele naszym nie istnieje już święto, ale wiem z objawienia, że obchodzi je dotychczas Kościół triumfujący. W pierwszych dniach po Zielonych Świętach konsekrowali chleb i wino tylko Piotr i Jan; później czynili to inni. Dziś także poświęcił Jezus ogień, płonący w spiżowym kociołku; odtąd podtrzymywano ten ogień zawsze, nawet w razie dłuższej nieobecności ] Apostołów. Trzymano go w jednej z szafek nad owym ogniskiem wielka-nocnym, niedaleko Najświętszego Sakramentu i używano go przy stoso-j wnych obrzędach duchownych. Przy sporządzaniu i poświęcaniu Krzyżma św. Apostołowie czynili różne posługi. Wszystkie czynności tak przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu jak i przy wyświęcaniu Apostołów odbywały się w ścisłej tajeni-1 nicy i w tajemnicy też udzielano tych wiadomości innym. Funkcje te pozostały do dziś istotnym znamieniem naszego Kościoła, tylko że stoso-1 wnie do potrzeb rozszerzono je i pomnożono za natchnieniem Ducha świętego. Czy obaj Piotr i Jan zostali wyświęceni na biskupów, czy tylko Piotr na biskupa a Jan na kapłana i jaki stopień godności urzędowej otrzymali czterej inni Apostołowie zapomniała wspomnieć świątobliwa Katarzyna. Różny I sposób w jaki Jezus przewiązywał ową wąską chustę Piotrowi innym Apostołom, zdaje się wskazywać na różny stopień otrzymanej przez wyświęcenie godności. 142 po ukończeniu tych świętych obrzędów przykryto kielich, przy którym umieszczono także św. oleje, owym kopułowatym nakryciem. Piotr i Jan odnieśli teraz także Najświętszy Sakrament do owej tylnej komnatki, oddzielonej od sali zasłoną, otwierającą się w środku. Stał się więc teraz ten zakątek "Miejscem Najświętszym". Najświętszy Sakrament umieszczono i tyłu nad ogniskiem wielkanocnym, ale niezbyt wysoko. Józef zArymatei i Nikodem mieli odtąd zawsze w razie nieobecności Apostołów baczenie nad tą świętością i nad całym wieczernikiem. Przed odejściem Jezus jeszcze raz miał długą naukę, a modlił się przy tym często z wielkim skupieniem i namaszczeniem, jak gdyby rozmawiał z Ojcem Swym niebieskim; cały był jakoby przepełniony duchem miłości. Apostołowie także pod Jego wpływem przejęci byli radością i zapałem; wypytywali Go o wiele szczegółów, a Jezus dawał im obszerne odpowiedzi. Sądzę, że o niejednym z tego jest wzmianka w Piśmie świętym. Z niektórymi sprawami zwracał się Jezus wyłącznie do Piotra i Jana, najbliżej przy Nim siedzących; oni dopiero później mieli podawać to do wiadomości innym Apostołom, ci zaś uczniom i świętym niewiastom, stosownie do tego, o ile uznają ich za dojrzałych do poznania tych prawd. Z Janem znów osobno mówił dość długo ale niewiele z tego pamiętam; przepowiedział mu Jezus, że dłużej żyć będzie, niż inni, dalej była rozmowa o siedmiu kościołach, o koronach, aniołach i wielu innych symbolicznych obrazach głębokiego znaczenia, którymi, jak mi się zdaje, zaznaczył Jezus okresy jakiegoś czasu. Reszta Apostołów patrzyła trochę zazdrosnym okiem na te poufne rozmowy Jezusa z Piotrem i Janem. W ciągu tego wspominał Jezus kilkakroć o zdrajcy Swoim mówiąc: teraz czyni on to, teraz owo; a ja za każdym razem miałam obraz tego, co Judasz właśnie robił. Po jednym takim właśnie odezwaniu się Jezusa Piotr zaczął zapewniać z wielką gorliwością, że bez wątpienia wytrwa wiernie przy Nim, lecz Jezus rzekł mu: "Szymonie, Szymonie! Szatan pożąda was, by was przewiać jak pszenicę; lecz Ja prosiłem za tobą, by nie osłabła wiara twoja, a ty, nawrócony już całkiem, umacniaj braci twoich". Dalej mówił Jezus, że tam, gdzie On pójdzie, nie mogą iść za Nim, a gdy Piotr znowu zapewniał, że Pajdzie za Nim aż na śmierć, rzekł mu: "Zaprawdę powiadam ci, nim kur trzykroć zapieje, trzykroć się Mnie zaprzesz". Następnie, zwracając im UWagę na przykre czasy, jakie nadejdą, zapytał: "Czy cierpieliście kiedy "^dostatek, gdym was wysyłał w drogę, bez tobołków, sakw i obuwia:" -Nie!" - odrzekli, a wtedy powiedział im Jezus: "Teraz każdy ma wziąć ze sobą mieszek i sakwę, jeśli ma, a kto nic nie ma, niech sprzeda suknię, a postara Sl? o miecz; gdyż i to musi się spełnić, co napisano jest: "Policzony został Międ złoczyńcę". Wszystko co o Mnie jest napisane, teraz spełnia się. 143 Słowa te brali uczniowie zupełnie w materialnym znaczeniu, Piotr nawet zaraz pokazał Panu dwa miecze, które mieli w zapasie; były to krótkie szerokie miecze, podobne nieco do tasaków. - Jezus rzekł teraz - "Dosyć jużl tego, czas już stąd odejść!" Odśpiewano więc jeszcze hymn pochwalny, usunięto stół na bok i wszyscy wyszli do przedsionka. Tu czekały już na Niego Matka Jego, Maryja Kleofy i Magdalena; przystąpiwszy doń, błagały Go gorąco, by nie szedł na Górę Oliwną, bo chodzą pogłoski, że faryzeusze chcą Go dziś pojmać. Jezus jednak pocieszywszy je kilku słowy, wybrał się zaraz w drogę, nie słuchając ich rady. Była wtenczas mniej więcej 9 godzina. Szedł prędko z uczniami w dół ku Górze Oliwnej tą samą drogą, którędy Piotr i Jan szli rano do wieczernika. Wprawdzie już kilkakroć widziałam w objawieniu ostatnią wieczerzę i ustanowienie Najświętszego Sakramentu, ale zawsze poddawałam się ogarniającemu mnie wzruszeniu tak, że tylko niektóre szczegóły mogłam dobrze spamiętać; teraz dokładniej utkwiło mi to w pamięci. Mimo to z trudem niesłychanym przychodzi mi opisać wszystko dokładnie. I nie dziw; podczas takiego objawienia czytam w sercu każdej widzianej osoby, widzę tę niezmierną miłość Pana i oddanie się Jego dla wszystkich, wiem wszystko, co naprzód nastąpi, więc jakżeż wobec tego możliwym jest śledzić jeszcze dokładniej wszystkie najdrobniejsze, zewnętrzne czynności. Człowiek, patrząc na to, rozpływa się w podziwie, wdzięczności i miłości, nie może pojąć, gdy inni to źle rozumieją, czuję niewdzięczność całego świata i ogrom własnych grzechów. - Jezus spożywał baranka wielkanocnego szybko, i ściśle według przepisów Zakonu; faryzeusze zaś pododawali różne obszerniejsze ceremonie. 1 9. Jezus na Górze Oliwnej w Ogrójcu Z 11 Apostołami opuścił Jezus wieczernik i poprowadził ich boczną drogą przez dolinę Jozefata ku Górze Oliwnej. Księżyc wychylał właśnie swa jasną tarczę spoza gór; a było to przed pełnią. Duszę Jezusa już zaczynał! ogarniać smutek, zwiększający się coraz bardziej. Idąc przez dolinę JozefataJ rzekł Jezus do Apostołów: "Tutaj przyjdę kiedyś znowu, w owym ostatnimi dniu, nie tak^ubogi i opuszczony jak teraz, sądzić cały świat; wówczas tękanego, strwożonego Jezusa, przygniatając Go do ziemi. Widziałam między nimi niegodne sługi Kościoła wszystkich stuleci, lekkomyślnych, grzejnych kapłanów, niegodnie sprawujących Mszę świętą i udzielający Najświętszego Sakramentu, a zarazem tłumy takich, którzy obojętnie, lub niegodnie przyjmowali Najświętszy Sakrament. Mnóstwo było takich, dla któ-tych źródło wszelkiego błogosławieństwa, tajemnica Boga żywego, stała się słowem przysięgi, lub przekleństwa w złości. Byli dalej zaciekli żołdacy i słu- 159 lome, i w trwodze wielkiej chodziła po dolinie Jozefata. Na twarzy miała zasłonę, co chwilę wyciągała ręce ku Górze Oliwnej; widziała bowiem w du. chu Jezusa pocącego się krwią ze smutku i trwogi, więc chciała niejako otrz5ć Mu oblicze swymi rękami. Dusza Jej rwała się gwałtownie ku uko-chanemu Synowi, a On odczuwał tę Jej troskę, bo w chwilach takich także spoglądał w tę stronę, jakby szukając u Niej ratunku w dusznej Swej trwodze. Ta ich łączność duchowa przedstawiała mi się w widzeniu pod postacią promieni, które te dwie umiłowane dusze posyłały sobie nawzajem. I o Magdalenie pamiętał Jezus, odczuwał jej boleść, więc i do niej duchem zwracał się nieraz; wiedział, że po Matce kocha Go ona najwięcej i dlatego polecił Apostołom pocieszyć ją. Jako Bóg widział On, jakie cierpienia czekają ją jeszcze i że już do swej śmierci nie obrazi Go żadnym grzechem. W tym samym czasie, mniej więcej kwadrans po jedenastej, zebrała się reszta Apostołów, tj. owych ośmiu, znowu w altanie ogrodu Getsemań-skiego. Wzruszeni byli bardzo i zalęknieni, i ciężko walczyli z opadającymi ich pokusami. Każdy z nich obmyśliwał dla siebie jakąś kryjówkę, a w duchu zadawał sobie z troską pytanie: "Co poczniemy, gdy Jego zabiją? Oto wyrzekliśmy się naszego mienia, opuściliśmy wszystko, a teraz biedacy, wystawieni jesteśmy na pośmiewisko świata. Spuściliśmy się całkiem na Niego, a On teraz Sam jest taki bezsilny i przygnębiony, że daremnie szukać u Niego jakiejkolwiek pociechy!" Zasiadłszy w altanie, rozmawiali długo, aż wreszcie sen ich zmorzył. Inni uczniowie błądzili także po okolicy i dopiero zasięgnąwszy wieści o ostatnich przepowiedniach Jezusa co do grożącego niebezpieczeństwa, cofnęli się prawie wszyscy do Betfage. Jezus powróciwszy do groty, rozpoczął na nowo modły. Przezwyciężył już odrazę Swej natury ludzkiej do mąk, ale znużony bardzo walką i strwożony, tak się modlił: "Ojcze Mój, jeśli jest Twoja wola, oddal ode mnie, lecz nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie!" Wtem rozstąpiła się przed Nim ziemia, w głąb której po świetlistej smudze wiodły schody do otchłani. W niej ukazali się Adam, Ewa, wszyscy Patriarchowie, sprawiedliwi rodzice Jego Matki i Jan Chrzciciel, wszyscy czekali z utęsknieniem Jego przybycia i wyzwolenia ich. Przeto serce Jego, miłością gorejące, wzmocniło się i pokrzepiło tym widokiem, gdyż to On przecie miał tym duszom, tęskniącym za Niebem, otworzyć je przez Swą śmierć. On miał je wyprowadzić z więzienia tęsknoty do wiecznej szczęśliwości. Po tych dziedzicach nieba ze Starego Zakonu, którym Jezus się przyjrzał z prawdziwym wzruszeniem, przeprowadzili przed Nim aniołowie orszak wszystkich przyszłych błogosławionych, którzy, łącząc swe walki duchowe z zasługami mąk Chrystusa, przez Niego mieli połączyć się z Ojcem niebieskim. Był to nieopisanie piękny, pokrzepiający na duchu widok, przy- 162 wodzący Jezusowi na pamięć najskrytszą a niewyczerpaną moc zbawczą j uświęcającą czekającej Go śmierci odkupienia. Wszyscy chodzili przed Jezusem, podzieleni na grupy, stosownie do rodzaju i godności, strojni w cierpienia i dobre dzieła, dokonane za życia. Szli więc Apostołowie, u-cznjowie, dziewice i niewiasty, wszyscy męczennicy, pustelnicy i wyznawcy, papieże i biskupi, wszyscy przyszli zakonnicy i w ogóle wszyscy, którzy mieli być zbawieni. Przystrojeni oni byli w zwycięskie wieńce swych cierpień i u-martwień; rozmaitość kwiatów w wieńcach, kształt tychże, barwa, zapach i sita wynikała z różności ich cierpień i zwycięskich walk za życia, w których zdobyli sobie chwałę niebieską. Lecz wszystko ich życie i działalność, całe znaczenie i siła ich walk i zwycięstw, cały blask i świetność ich triumfu, opierały się jedynie na połączeniu ich zasług z zasługami Jezusa Chrystusa. Wszystkich członków tego tłumnego orszaku łączyło wzajemne oddziaływanie, jakaś łączność ścisła panowała między nimi, a wszyscy czerpali w jedynej krynicy życia, z Najświętszego Sakramentu i męki Zbawiciela. Zjawisko to było dziwne i niewypowiedziane. Nic tam nie było przypadkowego; każda najdrobniejsza czynność, wygląd i strój, męczeństwo i zwycięstwo, wszystko na pozór tak różnorodne, łączyło się w jedną nieskończoną harmonię, w jeden zgodny akord. A jedność ta wszystkich najróżnorodniej-szych rzeczy wypływa z barwnych promieni świetlnych jedynego słońca, z męki Chrystusa Pana, wcielonego Słowa, w którym jest życie, a życie jest światłem ludzi - świecącym w ciemnościach, które nie mogą Go ogarnąć. Tak z jednej strony patrzał Jezus na dusze sprawiedliwych w otchłani, z drugiej przesuwał się przed oczyma Jego duszy cały Kościół przyszłych Świętych; z jednej strony widział tęsknotę Patriarchów, z drugiej zwycięski pochód przyszłych błogosławionych, a oba te widzenia uzupełniały się nawzajem i wyrównywały, otaczając jakby jedną wielką koroną zwycięską tchnące miłością Serce Zbawiciela. Dusza Jezusa, przyjąwszy na Siebie wszelkie ludzkie cierpienia, czerpała z tego wzruszającego widoku moc i pokrzepienie. Ach! tak dalece miłowa Jezus Swych braci, Swe stworzenia, że za ^nę jednej jedynej duszy byłby chętnie wycierpiał całą mękę! - Obrazy te przedstawiały się jako przyszłe, unosząc się ponad ziemią. Lecz znikło to pocieszające widzenie, a nowe katusze zaczęły się dla Jezusa. W grocie pojawiła się wielka liczba aniołów i ci zaczęli Mu przedstawiać całą Jego mękę, począwszy od pocałunku Judasza aż do ostatniego słowa na krzyżu. Przesuwali obrazy nisko nad ziemią, bo też i męka miała się Już niedługo zacząć, a każdy tuż przed Nim, by można było widzieć go wy-raźnie. Było tam przedstawione wszystko, co widziałam nieraz w rozmyślaniach męki Pańskiej. A więc zdrada Judasza, ucieczka uczniów, szyderca i zniewagi przed Annaszem i Kajfaszem, zaparcie się Piotra, wyrok 163 Piłata, wyszydzenie przez Heroda, biczowanie i cierniem ukoronowanie wyrok śmierci, upadnięcia pod ciężarem krzyża, spotkanie Najświętszej Panny i Jej omdlenie, wyszydzenie Jej przez oprawców, okrutne przybicie do krzyża, podniesienie krzyża, szyderstwa faryzeuszów, boleść Marii Magda, leny i Jana, przebicie boku, słowem wszystko, wszystko przesuwało się przed duszą Jezusa jasno i wyraźnie z wszystkimi szczegółami. Z lękiem i wzru-szeniem Jezus widział wszystkie najmniejsze ruchy, słyszał wymawiane słowa i odczuwał wszystko. Brał jednak chętnie te męki na Siebie, poddawał się im chętnie z miłości ku ludziom. Najbardziej zasmucała Go konieczność sromotnego obnażenia na krzyżu, by zmazać nieczystość ludzi. Błagał, by mogło Go to ominąć, a przynajmniej, by pozostawiono Mu opaskę na biodrach. Rzeczywiście miał pod tym względem otrzymać pomoc, nie od krzyżujących Go, lecz od pewnego poczciwego człowieka. Tymczasem Najświętsza Panna chodziła wciąż jeszcze z dwiema świętymi niewiastami po dolinie Josefata, wespół odczuwając w duchu żywo trwogę i smutek Syna Swego w Ogrójcu. A Jezus nawzajem widział i czuł tę boleść i smutek Matki Swej najświętszej. Po ukończeniu przedstawiania męki, aniołowie zniknęli, zniknęły i o-brazy, a Jezus upadł jak konający na twarz. Krwawy pot gwałtowniej jeszcze niż przedtem spływał z Niego, przeciekając nawet w niektórych miejscach przez żółtą szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ciemność. Wtem spłynął w powietrzu ku Jezusowi anioł, większy, o wyraźniejszych kształtach i bardziej do zwykłego człowieka podobny, niż aniołowie poprzedni. Ubrany był w długą, powiewną suknię kapłańską, przybraną ozdobami w kształcie pędzla, przed sobą trzymał w rękach małe naczynie, podobne kształtem do kielicha używanego przy udzielaniu Komunii św. We wnętrzu tego kielicha unosił się mały, cienki, czerwonawo błyszczący kąsek owalnego kształtu, wielkości mniej więcej ziarnka bobu. Anioł unosząc się przed Jezusem w postawie poziomej, wyciągnął ku Niemu prawą rękę, a gdy Jezus się podniósł, podał Mu do ust ów błyszczący kąsek i dał Mu się napić z świetlistego kielicha, po czym zaraz zniknął. Jezus więc dobrowolnie wychylił kielich Swych cierpień i otrzymał wzmocnienie na duchu, po czym pozostał jeszcze kilka minut w grocie na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już tak dalece nadnatu-ralnie wzmocniony, że bez trwogi i niepokoju mógł śmiałym krokiem pójść do uczniów. Blady był jeszcze i mizerny, ale postawa jego była już prosta, krok pewny. Chustką od potu Jezus osuszył twarz i otarł nią głowę; włosy były jeszcze mokre od potu i krwi, i pozlepiane w kosmyki. Wreszcie opuścił Jezus grotę. Na księżycu znać jeszcze było jak przed tym owe dziwne plamy i kółko, ale światło księżyca i gwiazd wydawało się już 164 teraz naturalniejsze, nie takie jak przed tym, kiedy w grocie Jezusa przebywały te straszne trwogi. Zbliżywszy się do Apostołów, Jezus zastał ich jak pierwszy raz śpiących na tarasie; spali w najlepsze, pozakrywawszy głowy. Wtedy rzekł Jezus do nich: "Nie czas teraz spać; wstańcie i módlcie się, gdyż zbliża się godzina, w której Syn człowieczy wydany będzie w ręce grzeszników. Wstańcie i chodźmy naprzeciw! Patrzcie, zbliża się zdrajca. O, lepiej byłoby dla niego, gdyby się był wcale nie urodził!" Apostołowie zerwali się i trwożnie rozglądali się w koło; a po chwilowym namyśle zawołał Piotr gwałtownie: "Mistrzu, zawołam resztę naszych i będziemy Cię bronić!" Wstrzymał go Jezus, natomiast pokazał im w pewnym oddaleniu w dolinie, jeszcze po tamtej stronie potoku Cedron, gromadę zbrojnych żołdaków, zbliżających się z pochodniami i powtórzył raz jeszcze, że jeden z nich zdradzi Go, co Apostołowie oczywiście uważali za niemożliwe. Spokojnie mówił Jezus jeszcze chwilę z Apostołami, powtórnie polecił im pocieszyć Najświętszą Pannę, a wreszcie rzekł: "Czas już iść naprzeciw; chcę bez oporu oddać się w ręce nieprzyjaciół". Zaraz też wyszli wszyscy czterej z Ogrodu Oliwnego naprzeciw siepaczy, na drogę, oddzielającą Ogrójec od ogrodu Getsemańskiego. Najświętsza Panna powróciła z doliny Jozefata do domu Mari Marka z Magdaleną i Salomeą; towarzyszyło im kilku uczniów, którzy widzieli już orszak zbrojnych żołdaków i przybyli powiadomić o tym Maryję. Żołdacy, wysłani na pojmanie Jezusa, szli krótszą drogą, nie tą, którą szedł Jezus z wieczernika. Grota, w której dziś Jezus takie męki przebywał, nie była zwykłym miejscem modlitwy Jego na Górze Oliwnej. Była nim dalsza nieco grota, w której to w owym dniu, gdy przeklął drzewo figowe, modlił się w takim smutku z wyciągniętymi rękoma, wsparty o skałę. Na tym kamieniu zostały odciśnięte ślady Jego postaci i rąk, którym to śladom oddawano później cześć, ale nie wiedziano już na pewno, wśród jakich okoliczności powstały. Już nieraz widziałam takie odciśnięcia w kamieniu pochodzące od proroków Starego Testamentu, Jezusa, Maryi, niektórych Apostołów, ciała św. Katarzyny Aleksandryjskiej na górze Synaj i kilku innych świętych. Ślady takie nie są nigdy głębokie, troszkę niewyraźne, podobnie jak gdy naciśnie się czymś twarde ciało. 10. Judasz i siepacze. Drzewo krzyża Judasz oczekiwał właściwie innego obrotu swej zdrady. Chciał zdobyć s°bie nagrodę pieniężną i przypodobać się faruzeuszom, wydając w ich ręce 165 Jezusa, ale nie myślał, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany, i to nie było w jego planach. Sprzykrzyło mu się to uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, więc już od dłuższego czasu wszedł w stosunki z kilku szpiegującymi Jezusa faryzeuszami i Saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie do zdrady. Złym popędem swym dał folgę już w ostatnich miesiącach, kradnąc, co się dało, z jałmużn, przeznaczonych dla ubogich; skąpą jego naturę obruszyła do reszty hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa, skąpstwo też popchnęło go wreszcie do ostateczności. Judasz zawsze miał widoki na doczesne królestwo Jezusa i nadzieję, że dostanie mu się w nim świetne i zyskowne stanowisko; gdy jednak ani słychu nie było o tym, umyślił sam zdobyć sobie majątek. Widział przy tym, jak wzmagały się zewsząd przeciwności i prześladowania, więc rozumiał, że lepiej na wszelki wypadek nawiązać dobre stosunki z potężnymi a znakomitymi nieprzyjaciółmi Jezusa. Jezus jakoś nie myślał zostać obiecanym królem; z drugiej strony arcykapłani i znakomici mężowie przy świątyni cieszyli się w oczach Judasza wielką powagą, więc coraz ściślejsze nawiązywał stosunki z owymi pośrednikami, a ci pochlebiali mu we wszystkim i prawdopodobnie dla uspokojenia go zapewniali, że w każdym razie Jezus niedługo się już utrzyma. Niedawno szukali go znowu w Betanii, a tak zdrada dojrzewała z dniem każdym i Judasz coraz głębiej popadał w przepaść zguby grzechowej. W ostatnich dniach nie czuł prawie nóg, tak biegał po arcykapłanach i kapłanach, by skłonić ich do ostatecznego kroku. Ci jednak traktowali go z wielką pogardą, a co do czynu wahali się bardzo. Mówili, że już za krótki czas przed paschą, że wywoła się tylko przez to przeszkodę i zamieszanie w czasie świąt; jedynie Rada przychylała się nieco ku wnioskowi j Judasza. Przyjąwszy świętokradzko Najświętszy Sakrament, popadł Judasz do reszty w moc szatana i zaraz też poszedł dokonać tej ohydnej zbrodni. Najpierw wyszukał owych pośredników, którzy dotychczas stale mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z obłudną uprzejmością. Powoli zeszli się i inni faryzeusze, także Kaifasz i Annasz, ale ci ostatni szyderczo i wzgardliwie się z nim obchodzili. Zaczęła się burzliwa, niezdecydowana narada, nie wierzono w dobry wynik sprawy i zdawano się nie ufać Judaszowi. Równocześnie miałam widzenie, że i w państwie piekielnym nie było jedności. Szatan pragnął, by Żydzi stali się winnymi tej zbrodni, wydając na śmierć najniewinniejszego z ludzi; pragnął śmierci Jezusa, bo nienawidził Go za nawracanie grzeszników, świętą naukę, uzdrawianie i sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś czuł jakąś trwogę wewnętrzną na myśl o niewinnej śmierci Jezusa, który jej nie unikał i nie chciał się ratować; zazdrościł Mu, że niewinnie będzie cierpiał i zaskarbi sobie przez to zasługi. Tak więc kusiciel j z jednej strony rozżarzał złość i nienawiść nieprzyjaciół Jezusa, zebranych 166 w koło zdrajcy, z drugiej strony podsuwał niektórym z nich myśli, że Judasz . to nikczemny łotr, że przed świętami nie da się załatwić sprawy osądzenia Jezusa i nie będzie można ściągnąć potrzebną liczbę świadków przeciw jezusowi. Tak tedy zwalczali faryzeusze nawzajem swe zdania i nie mogli powziąć postanowienia. Zapytywali także Judasza, czy będzie można pojmać Jezusa, czy nie ma On koło Siebie jakiej zbrojnej gwardii. Nikczemny zdrajca odpowiedział im na to: "Broń Boże! Ma tylko jedenastu uczniów, bojaźliwych co się zowie, a i Sam upadł zupełnie na duchu. Teraz musicie pojmać Jezusa, albo nigdy; innym razem nie będę Go mógł wam wydać, bo już nie chcę Mu się pokazywać na oczy. I tak już ostatnimi dniami a szczególnie dziś, Jezus sam i inni uczniowie półsłówkami przytyki i przycinki mi różne czynili, dając do poznania, że odgadują moje zamiary; gdybym więc teraz znowu do nich powrócił, niechybnie by mnie zamordowali. Zresztą jeśli teraz nie pojmiecie Jezusa, to wymknie się wam, powróci później z liczną rzeszą stronników i każe się obwołać królem". Takimi argumentami Judasz przekonał ich wreszcie; zgodzono się na jego wniosek, by pojmać Jezusa stosownie do jego wskazówek, po czym wypłacono mu zaraz trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści sztuk srebrnej blachy w formie języczków, pospajanych kółeczkami na łańcuszku w jeden pęk. Na blaszkach były wybite jakieś znaki. Teraz już, czując tę ciągłą nieufność i pogardę faryzeuszów, dał się Judasz unieść pysze i chełpliwości, by się pokazać przed nimi jako mąż sprawiedliwy i bezinteresowny, i ofiarował się oddać otrzymane pieniądze na świątynię. Odrzucono jednak tę ofiarę, która, jako zapłata krwi, nie mogła być przyjętą. Judasz, choć może poniekąd zadowolony z tego, poznał tym bardziej głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu, więc wielka złość chwyciła go za serce; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady, jeszcze nawet nie spełnionej, już napawały go goryczą; ale zanadto już zaplątał się z faryzeuszami i był w ich rękach, więc wycofać się było za późno. Zresztą zwracano na niego baczną uwagę i nie spuszczano go z oka, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa. Trzej faryzeusze zaprowadzili następnie zdrajcę na dół do sali, zajmowanej przez żołnierzy, zostających na żołdzie przy świątyni; należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko umówiono i zebrano potrzebną liczbę żołnierzy, pobiegł Judasz w towarzystwie jednego sługi faryzeuszów, najpierw do wieczernika, °y dać im znać, czy Jezus tam jeszcze jest, bo tu łatwo mogliby Go pojmać, obsadziwszy bramy. Miał im o tym dać znać przez posłańca. Już przed tym, zaraz gdy wypłacono Judaszowi nagrodę, zszedł jeden 2 faryzeuszów na dół i wysłał siedmiu niewolników, by sprowadzili drzewo na 167 krzyż Chrystusa i zaraz je obrobili na wypadek, gdyby Jezus został skazanym bo jutro wobec zachodzącej Paschy nie byłoby już na to czasu. Drzewo to leżało wraz z innym materiałem należącym do budowy świątyni na placu budowlanym wzdłuż długiego wysokiego muru o kwadrans drogi stąd; wy. słani niewolnicy przywlekli je na plac poza budynkiem sądowym Kaifasza, Pień ten, jako żywe drzewo, stał niegdyś w dolinie Jozefata nad potokiem Cedron, później obalony przez wiatry, tworzył jakby naturalny most przez potok. Gdy Nehemiasz chował w sadzawce Betesda święty ogień i święte naczynia, użył do zawalenia kryjówki oprócz innych pniaków i tego drzewa; później wydobyto je i odrzucono na bok między materiał budulcowy. Częściowo, by wyszydzić Jezusa jako króla, częściowo z pozornego przypadku, a właściwie za zrządzeniem Bożym, sporządzono krzyż dla Jezusa w inny - niż zwykle - sposób. - Oprócz tablicy z napisem krzyż składał się z pięciu różnych gatunków drzewa. Miałam objawione różne jeszcze właściwości i znaczenia, związane z krzyżem, ale obecnie pamiętam tylko tyle, co opowiedziałam. Judasz, powróciwszy, oznajmił faryzeuszom, że Jezusa nie ma już w wieczerniku, lecz musi być zapewne w Swej zwykłej modlitewni na Górze Oliwnej. Nalegał teraz na to, by dodano mu niewielką tylko garstkę żołnierzy, by nie zwracać uwagi uczniów, czuwających wszędy i nie wzbudzić jakiego rozruchu. Za to trzystu żołnierzami miano obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni i doliny Millo aż do domu Annasza na Syonie, by powracającemu z Jezusem orszakowi można w razie potrzeby zdążyć na pomoc; wiedziano bowiem, że mieszkańcy Ofel są gorliwymi stronnikami Jezusa. Dawał także nikczemny zdrajca rady, jak trzeba się zabezpieczyć, by Jezus nie wymknął się, jak już nieraz na wzgórzach nagle znikał Swemu otoczeniu i stawał się niewidzialny za pomocą sztuk tajemnych. Radził też, by przy pojmaniu związano Jezusa łańcuchem, używając przy tym pewnych magicznych środków, ażeby Jezus nie mógł rozerwać więzów. Żydzi jednak z pogardą odrzucili ten wniosek, mówiąc: "Nie mydlij nam tu oczu! Już my damy sobie z Nim radę, gdy Go raz dostaniemy w ręce". Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby był wciąż jeszcze Jego uczniem i przyjacielem, i teraz wracał po załatwieniu interesów; wtedy dopiero miel' żołnierze otoczyć i pojmać Jezusa. Judasz sam miał się przy tym zachować tak, jak gdyby pojawienie się żołnierzy nastąpiło tylko przypadkowo, tuż po jego przybyciu; miał niby to uciec wraz z innymi uczniami, jakoby nic nie był winien. Przychodziło też Judaszowi na myśl, że być może powstanie jakiś rozruch, Apostołowie będą się bronić i Jezus wymknie się, jak to już nieraz było. Byłby może i zadowolony z tego, nie, jakoby żałował swego czynu, lub 168 ji się nad Jezusem, bo szatan już owładnął nim zupełnie, lecz złościła go pogai"da i nieufność, jaką mu okazywali nieprzyjaciele Jezusa. judasz żądał także, by żołnierze, idący z nim, nie nieśli żadnych więzów ani powrozów i w ogóle by nie dodawano mu żadnych podłych siepaczów. pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono z nim tak, jak zwykle obchodzi się z nikczemnym zdrajcą, któremu się nie ufa i którego się odrzuca po wykorzystaniu jego zdrady. Dali więc faryzeusze żołnierzom szczegółowe polecenie, by dawali pilne baczenie na Judasza i nie spuszczali go z oka, dopóki nie pojmą Jezusa, gdyż jak mówili, należy obawiać się tego, że łotr ten umknie z otrzymaną zapłatą, a tak tej nocy wcale by nie schwytali Jezusa, lub też pojmali kogo innego zamiast Niego, a wtedy z całego tego przedsięwzięcia wynikłoby tylko zamieszanie, a może i rozruch w czasie świąt. - Oddział, który przeznaczono na pojmanie Jezusa, składał się z dwudziestu żołnierzy, częściowo strażaków przy świątyni, częściowo zbrojnych pachołków Annasza i Kaifasza. Umundurowani byli zupełnie na sposób rzymski; od kaftanów zwieszały się im na lędźwie rzemienie, podobnie jak żołnierzom rzymskim, na głowach zaś mieli szyszaki. Różnili się od nich głównie tym, że nosili brody, podczas gdy żołnierze rzymscy w Jerozolimie nosili tylko faworyty, a brody i wąsy golili. Wszyscy uzbrojeni byli w miecze, a kilku tylko miało włócznie. Nieśli z sobą na żerdziach smolne pochodnie i bańki z paliwem, ale w ogrodzie tylko jedną z nich zaświecili. - Początkowo miano dać Judaszowi większy orszak, lecz w końcu zgodzono się na jego przedstawienie, że z Góry Oliwnej widać całą dolinę, i zbyt wielki oddział mógłby łatwo zwrócić na siebie uwagę. Większa więc część żołnierzy została w Ofel; również porozstawiano tu i ówdzie na bocznych drogach i w mieście czaty, by zapobiec zbiegowisku i usiłowaniom ratowania Jezusa. Gdu Judasz wyruszył już w drogę z dwudziestu żołnierzami, pchnięto za nimi w pewnym oddaleniu czterech nikczemnych siepaczów, pospolitych oprawców z pętami i powrozami, kilka zaś kroków za nimi szło owych sześciu urzędników, z którymi Judasz nawiązał był zdradzieckie stosunki. Byli to - jeden znakomity kapłan i zausznik Annasza, drugi Kaifasza, dalej dwóch faryzejskich i dwóch saducejskich urzędników, którzy to ostatni należeli zarazem do Herodjanów. Byli to wszyscy szpiedzy, ludzie podstępni i podli pochlebcy Annasza i Kaifasza, a przy tym tajemni, najzaciętsi nieprzyjaciele Zbawiciela. Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się Przy tym, brutalnie rozpoczęli z nim kłótnię. 169 11. Pojmanie Pana Właśnie, gdy Jezus wyszedł z trzema Apostołami na drogę między ogro-dem Getsemańskim a Oliwnym, z drugiej strony na mniej więcej 20 kroków pojawili się żołnierze z Judaszem, którzy z początko może nawet nie zobaczyli Pana, tak byli zajęci kłótnią. Judasz mianowicie chciał sam be2 żołnierzy przystąpić do Jezusa, niby jako przyjaciel, a oni mieli później jakby zupełnie przypadkowo, wyskoczyć i pojmać tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze, przytrzymawszy go, zawołali: "Poczekaj, bratku! nie puścimy cię od nas, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka!" Wtem spostrzegli ośmiu Apostołów, którzy, zwabieni hałasem, nadeszli z ogrodu Getsemań-skiego, więc zawołali na czterech idących z tyłu siepaczów, by wzmocnić swe siły. Judasz, teraz dopiero spostrzegłszy tychże, chciał ich odprawić z powrotem i znowu rozpoczął o to kłótnię. Tymczasem trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni, co to za jedni, ta banda zbrojna, więc Piotr, zapytawszy jak zawsze, zawołał: "Panie, owych ośmiu z Getsemane są tam na przodzie, zatem dalej, uderzymy na tych oprawców!" Jezus jednak kazał mu zachować się spokojnie i cofnął się z nimi parę kroków za drogę na murawę. Judasz, widząc, jak mu pomieszano szyki, złościł się ogromnie i sarkał. Na to wyszło z ogrodu czterech uczniów i przystąpili, pytając, co ma znaczyć ta kłótnia i zgiełk. Judasz więc zwrócił się zaraz do nich, zaczął ich zagadywać i bardzo chciał jakoś się wykręcić z tej całej sprawy, ale straż go nie puszczała. Czterej ci uczniowie byli to Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael. Ten ostatni, dalej jeden z synów Symeona i wielu innych uczniów, przybyli tu, częściowo jako posłowie od przyjaciół Jezusa do ośmiu Apostołów w o-grodzie Getsemańskim, częściowo sprowadziła ich trwoga i ciekawość. Oprócz tych czterech krążyli i inni w dali z oczekiwaniem, każdej chwili gotowi do ucieczki. Jezus tymczasem zbliżył się na kilka kroków do żołnierzy i zapytał się głośno i poważnie: "Kogo szukacie?" - "Jezusa z Nazaretu" - zawołali przywódcy. A Jezus rzekł: "Jam jest!" Zaledwie wyrzekł te słowa, a żołdacy, jakby kurczem gwałtownym ogarnięci, rzucili się w tył i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej. Objawił chęć zbliżenia się do Jezusa, lecz Pan podniósł rękę i rzekł: "Przyjacielu, po co przyszedłeś?" Na co Judasz, zmieszany, zaczął mówić coś o załatwionym interesie, lecz Jezus przerwał mu i, zdaje mi się, rzekł: "O, lepiej byłoby dla ciebie nie narodzić się wcale". Nie przypominam sobie na pewne tych słów. Podczas tego podnieśli się żołdacy z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy, pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów, a Piotr i inni obstąpili Judasza, powstając na niego i nazywając go złodziejem i zdrajcą. Judasz chciał się 170 łgarstwem wywinąć, ale nie udało mu się to; sami bowiem żołnierze, biorąc g0 w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu. Na powtórne pytanie Jezusa, kogo szukają, odpowiedzieli żołdacy znowu: "Jezusa z Nazaretu!" A Jezus rzekł: "Jam jest! Powiedziałem wam już to, więc jeśli Mnie szukacie, zostawcie innych w spokoju". Na Jego słowo: "Jam jest" upadli powtórnie żołdacy na ziemię, powykręcani, jak cierpiący na padaczkę, a tymczasem Apostołowie otoczyli znowu Judasza rozgoryczeni przeciw niemu do najwyższego stopnia. Jezus zaś rzekł do leżących żołnierzy: "Wstańcie!" I wstali zaraz, przejęci strachem; lecz gdy Judasz nadal kłócił się z Apostołami, a ci poczęli naciskać i na straż, żołnierze zwrócili się przeciw Apostołom, a oswobodziwszy w ten sposób Judasza, groźnie zażądali od niego, by dał im umówiony znak; mieli bowiem surowy nakaz tego tylko pojmać, kogo on pocałuje. Judasz więc rad nie rad przystąpił do Jezusa, uścisnął Go i pocałował, mówiąc: "Bądź pozdrowion, Mistrzu!" A Jezus rzekł mu: "Judaszu, pocałunkiem zdradzasz Syna człowieczego!" W tej chwili jednak otoczyli Go w koło żołnierze, a siepacze pochwycili Go. Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go, a nacierając na żołnierzy, zawołali: "Panie, czy mamy wziąć się do mieczów?" Piotr zaś w zapalczy-wości, nie czekając odpowiedzi, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Zraniony Malchus upadł na ziemię, więc zamieszanie stało się jeszcze większe. Całe położenie przedstawiało się w tej chwili tak: Jezusa trzymali właśnie oprawcy, chcąc Go związać; dalej wokoło otaczali Go żołdacy, między nimi Malchus, zraniony przez Piotra. Inni żołnierze zajęci byli wstrzymywaniem i ściganiem uczniów, to zbliżających się, to znów uciekających. Czterch zaś uczniów krążyło z daleka, pokazując się tylko od czasu do czasu. Żołdacy bali się zbyt ostro następować na uczniów, bo najpierw lęk w nich trochę zbierał na myśl o owej mocy tajemnej, która rzuciła ich o ziemię, a zresztą nie chcieli zbyt rozluźniać pierścienia, otaczającego Jezusa, by im się nie wymknął. Judasza, który zaraz po pocałunku zdradzieckim chciał umknąć, zatrzymało kilku stojących z dala uczniów i zaczęli go lżyć, co się dało, lecz właśnie zbliżyło się owych sześciu urzędników, i ci go z jego położenia uwolnili. Oprawcy jak mówiłam, trzymali już Jezusa, przygotowując postronki i więzy, by Go skrępować. Tak więc miały się rzeczy, gdy Jezus, widząc zranienie Malchusa, rzekł: Piotrze! schowaj miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, od miecza 2ginie. Alboż myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca, by przysłał Mi więcej niż dwanaście hufców aniołów? Czyż nie mam wypić kielicha, jaki Mi podał Mój Ojciec? Jakżeż spełniłoby się Pismo, gdyby nie musiało się tak stać? - A dalej rzekł: "Pozwólcie, bym uzdrowił człowieka!" Zbliżył się więc do Malchusa, 171 dotknął jego ucha, a pomodliwszy się, uzdrowił je. Żołdacy i oprawcy pij. nowali Go wciąż, a teraz przystąpili jeszcze urzędnicy i S2ydząc z Niego mówili do otaczających: "Z diabłem ma do czynienia; sztuką czarodziejsta zdawało się ucho zranione i w takiż sposób uzdrowił je". Wtem odezwał się Jezus: "Przyszliście tu z dzidami i drągami pojmać Mnie jak mordercę. A przecież codziennie nauczałem wśród was w świątyni, a nie odważyliście się targnąć na Mnie; ale teraz nadeszła wasza godzina, czas ciemności". Oni zaś kazali Go prędzej wiązać i mówili z szyderstwem: "Nas nie potrafiłeś rzucić na ziemię swą mocą czarnoksięską!" A oprawcy grozili: "Już my Ci wypłoszymy te twoje sztuczki!" Jezus odpowiedział coś, lecz nie pamiętam tego. Rzeczywiście tak się rzecz miała, że sześciu faryzeuszów i czterej siepacze nie upadli na ziemię, jak żołnierze, gdy Jezus rzekł: Jam jest. Przyczyną tego było, jak otrzymałam objaśnienie, że byli już zupełnie w pętach szatana na równym stopniu z Judaszem, który także nie upadł na ziemię, chociaż stał przy żołnierzach. Zresztą żołnierze niewiele przewinili, bo tylko pilnowali Jezusa, ale nie dotykali się Go i nie krzywdzili; upadniecie to na ziemię i powstanie było dla nich wyobrażeniem i zapowiedzią nawrócenia się, bo rzeczywiście później wszyscy zostali chrześcijanami. Malchus zaraz po uzdrowieniu już się prawie nawrócił; tylko jeszcze dla karności pełnił swą służbę, ale już w parę godzin potem, gdy Chrystusa męczono, biegał wciąż to do Maryi, to do przyjaciół Jezusa i przynosił im dokładne wiadomości, co się dzieje z Jezusem. Wśród ciągłych bezczelnych szyderstw faryzeuszów, oprawcy wiązali Jezusa z całą brutalnością i katowską wprawą. Mali, krępi, zwinni, skórę mieli barwy brunatnej, lisowatej, jak egipscy niewolnicy. Szyję, ręce i nogi mieli gołe, wokół bioder przepaskę, na piersiach mieli krótkie kaftaniki bez rękawów, spięte po bokach rzemykami. W okrutny sposób związali Jezusowi ręce na piersi, mianowicie przegub prawej ręki przywiązali do lewej poniżej łokcia, podobnież przegub lewej ręki do prawej w taki sam sposób, a użyli do tego nowego, wrzynającego się sznura i krępowali silnie bez miłosierdzia. Następnie opasali Go szerokim pasem, nabijanym kolcami i przymocowali Mu jeszcze raz ręce do pierścieni z łyka, czy też z prętów, przyczepionych do pasa. Na szyję założyli Mu naszyjnik, także nabijany z wewnątrz kolcami i innymi raniącymi przedmiotami; od naszyjnika biegły dwa rzemienie, krzyżujące się na piersi jak stuła; te, naciągnąwszy mocno, przywiązali także do pasa. U pasa zadzierzgnęli w czterech miejscach cztery długie powrozy, którymi mogli według upodobania okrutnie szarpać Jezusa na wszystkie strony. Wszystkie te przybory były zupełnie nowe; zdaje się, że kazano je w tym celu umyślnie sporządzić, od kiedy powzięto plan pojmania Jezusa. 172 Zapalono więcej pochodni i okrutny orszak wyruszył wreszcie w drogę. Otwierało pochód dziesięciu żołnierzy ze straży, za nimi szli oprawcy, ciągnąc Jezusa na sznurach, dalej faryzeusze, nie ustający w szyderstwach, a zamykało pochód drugich dziesięciu żołnierzy. Tu i ówdzie błąkali się jeszcze z żalu zawodzący uczniowie, odurzeni boleścią. Jan trzymał się bliżej, tuż za tylną strażą, więc faryzeusze wreszcie kazali żołnierzom schwytać i jego. Jan zdjął swój płaszcz i miał na sobie tylko podkasaną tunikę bez rękawów, by jnu łatwiej było uciec; szyję, głowę i ramiona okryte miał długą, wąską chustą, jaką zwyczajnie nosili Żydzi i używali do ocierania potu. Gdy kilku żołnierzy puściło się ku niemu, Jan zaczął uciekać. Jeden z nich dogonił go i chwycił za kark za ową chustę, lecz Jan zostawił mu ją w ręku, a sam umknął. Siepacze szarpali Jezusem i pastwili się nad Nim w najokrutniejszy sposób; wykonywali na Nim całą swawolę i wyuzdanie, a to głównie z podłej chęci przypodobania się i schlebiania owym sześciu urzędnikom, pałającym niezmierną złością ku Jezusowi. Sami szli wygodnymi ścieżkami, a Jezusa prowadzili na wytężonych sznurach po dołach, kamieniach i błocie; bolejący Jezus musiał iść kędy Go sznur ciągnął. W rękach mieli guzowate postronki i nimi popędzali Pana, jak rzeźnik pędzący bydło do rzeźni, przy tym wciąż tak podle naigrawając i szydząc z Niego, że samo powtórzenie ich słów byłoby czymś oburzającym. - Muszę nadmienić, że przy pojmaniu nie przedłożono Jezusowi żadnego rozkazu, żadnego wyroku na piśmie. Postąpiono z Nim jak z jakimś włóczęgą, wyjętym spod wszelkiego prawa. Jezus był bosy. Oprócz zwykłej bielizny miał na Sobie wełnianą, tkaną tunikę, bez szwu i na to zarzucone okrycie. - Uczniowie, jak w ogóle Żydzi, nosili na gołym ciele szkaplerz, złożony z dwóch kawałków płótna, spiętych na ramieniu rzemykami, z boku zaś otwartych; szkaplerz taki okrywał piersi i plecy. Brzuch przepasywali opaską, od której zwieszały się cztery szmaty, które, gdy owijało się nimi nogi, tworzyły rodzaj spodni. Pochód szybko posuwał się naprzód. Przeszedłszy drogę między Ogrodem Oliwnym a Getsemańskim, zwrócono się na prawo wzdłuż zachodniej strony ogrodu Getsemańskiego ku mostowi, wiodącemu przez Cedron. Most to był długi, bo wiódł nie tylko przez Cedron, lecz i dalej przez nierówne wyniosłości doliny jako utorowana droga wykładana kamieniami. Idąc z Apostołami na Górę Oliwną, nie szedł Jezus przez ten most, obchodził bowiem dolinę bocznymi drogami i przeszedł po innym moście, Położonym bardziej na południe. - Nim jeszcze doprowadzono Jezusa do mostu, upadł dwa razy na ziemię skutkiem niemiłosiernego szarpania oprawców. Lecz nie dosyć było tego wyuzdanym siepaczom; przyprowadziwszy skrępowanego Jezusa do połowy mostu, wysokiego w tym miejscu na 173 chłopa, strącili Go w potok, trzymając wciąż sznury w ręku, wołając przy tem szyderczo: "Teraz może się napić do syta". Tylko przez Boską Opatrzność nie potłukł się Jezus śmiertelnie. Upadł na kolana i następnie na twarz, i byłby poranił strasznie oblicze na głazach, bo wody było mało co, gdyby nie byj zasłonił twarzy związanymi rękoma. Wprawdzie ręce miał przed tym przymocowane do kółek u pasa, ale nie wiem, czy sami oprawcy rozluźnili je przed strąceniem, czy odwiązały się same za Boską pomocą. Ślady Jego kolan, nóg, łokci i palców odcisnęły się na skale, na którą upadł i później otaczano je wielką czcią. Teraz już zatraciła się wiara w takie rzeczy; a przecież widziałam nieraz w historycznych widzeniach odciski takie na kamieniu, nóg, kolan, lub rąk Patriarchów, Proroków, Jezusa, Najświętszej Panny i niektórych Świętych. Skały okazywały się miększe i bardziej wierzące od serc ludzkich, dając w ważnych chwilach świadectwo, że nawet na nie prawda czyni wrażenie. Dotychczas nie widziałam, by Jezus gasił Swe gwałtowne pragnienie po przebyciu tak ciężkich chwil na Górze Oliwnej. Teraz dopiero, strącony do potoku, z trudem chwytał wodę spieczonymi wargami; słyszałam, jak mówił przy tym o spełnieniu się przepowiedni psalmisty: o piciu z potoka nad drogą. (Psalm 109. w. 7). Siepaczom zbyt uciążliwym było wyciągać Jezusa na powrót na most; przez wodę prowadzić Go nie mogli, bo drugi brzeg był wysoko obmurowany, więc i tam nie mógłby się Jezus wydostać. Wrócili zatem na powrót, ciągnąc Pana na powrozach przez wodę, poszli kawałek w dół potoku i tu dopiero wyciągnęli Go jak kłodę na brzeg. Teraz klnąc znowu, szydząc, popychając Go, bijąc, ciągnęli Pana na powrozach po raz drugi przez most. Długa wełniana suknia, namokła wodą, poprzylepiała się Jezusowi do ciała i tamowała Jego kroki. Przeszedłszy most, Jezus znowu upadł na ziemię ze zmęczenia. Lecz siepacze poderwali Go zaraz, bijąc powrozami, po czym podpiąwszy Mu przemokłą suknię u pasa, szydzili zjadliwie, śmiejąc się z Niego, że podpasuje się do spożycia baranka wielkanocnego itd. Północ jeszcze nie wybiła, gdy widziałam siepaczy, idących po drugiej stronie Cedronu wygodnymi, bocznymi ścieżkami, ciągnących Jezusa po szkaradnej, nierównej drodze, po ostrych kamieniach i złomkach skał przez ciernie i osty, przeklinając przy tym wciąż, szarpiąc Nim i bijąc Go. Złośliwi zaś urzędnicy faryzejscy, o ile droga pozwalała, trzymali się blisko Jezusa i wciąż popychali Go, kłuli i bili ościeniami, które każdy z nich miał w ręku. Szydzili przy tym wciąż i docinali Mu, krwawiąc kochające serce Jego. Tak | np. gdy siepacze ciągnęli Jezusa po ostrych kamieniach i cierniach, raniących Jego bose nogi, mówili szyderczo: "Tutaj Jan Chrzciciel, Twój przesłaniec, złą przygotował Ci drogę!" albo: Tu nie spełniają się słowa Malachiasza: 174 "Anioła mego poślę przed Tobą, by przygotował Ci drogę;" lub wreszcie: "Dlaczego nie wskrzesisz sobie Jana Chrzciciela, by wyrównał Ci drogę?" Po Icażdym takim odezwaniu się wybuchali ci nędznicy zjadliwym śmiechem, a słowa ich podniecały jeszcze siepaczów, by wymyślać nowe okrucieństwa dla udręczenia biednego Jezusa. Pędząc tak Pana ku miastu, zauważyli, że tu i ówdzie w oddali zbierają się gromadki osób; byli to uczniowie, którzy na wieść, że pojmano Jezusa, nadbiegli z Betfage i z innych zakątków, by śledzić, co się dzieje z ich Mistrzem. Zaniepokojeni tym nieprzyjaciele Jezusa, że może napadną ich i odbiją im jeńca, dawali okrzykami sygnały na przedmieście Ofel, by przysłano im umówione posiłki. Orszak był już tylko na kilka minut drogi oddalony od bramy, położonej na południe od świątyni, a wiodącej przez małą dzielnicę Ofel na Górę Syjon, gdzie mieszkali Kaifasz i Annasz, gdy wtem spostrzegłam oddział żołnierzy, pół setni, wychodzący w celu wzmocnienia konwoju Jezusa. Podzieleni byli na trzy gromadki; w pierwszej było według mego liczenia dziesięciu, w ostatniej piętnastu żołnierzy - a więc w środkowej dwudziestu pięciu. Szli śmiało, zuchwale, z pochodniami w rękach, a wykrzykiwali radośnie, jakby chcieli głosić zbliżającym się, że nadchodzą i złożyć życzenia na pomyślne przeprowadzone przedsięwzięcie. W chwili, gdy pierwsza gromadka złączyła się z konwojem Jezusa i przez to powstał ruch, Malchus odłączył się potajemnie od orszaku z tylnej straży, a za nim kilku innych i cofnęli się na Górę Oliwną. Na widok tej nowej gromady żołnierzy, spieszących z krzykiem, rozproszyli się krążący w koło uczniowie. Najświętsza Panna w trwodze i smutku wyszła już przed tym znowu na dolinę Jozefata w towarzystwie Marty, Magdaleny, Marii Kleofy, Marii Salome, Marii Marka, Zuzanny, Joanny Chusa, Weroniki i Salomei. Znajdowały się one na południe od Getsemane naprzeciw tej strony Góry Oliwnej, gdzie była zwyczajna modlitewna droga Jezusa. Tu przynieśli im najnowsze wiadomości Łazarz, Jan Marek, syn Weroniki i syn Symeona; ten ostatni był z Natanaelem przy ośmiu Apostołach w Getsemane, a wyrwawszy się z tumultu, przybiegł tutaj. Wnet potem usłyszano okrzyki i ujrzano w dali migocące pochodnie obu łączących się gromad. Najświętsza Panna, widząc wciąż duchem wszystkie męki Jezusa ' odczuwając je, także cofnęła się teraz z towarzyszkami nieco w tył, by po Przejściu gwarliwego orszaku powrócić do domu Marii Marka. Tymczasem trzy setki żołnierzy obsadziły już według rady Judasza bramy i ulice całej dzielnicy Ofel i stąd to wysłano także owych 50 żołnierzy na Umocnienie konwoju, tu bowiem najwięcej obawiano się rozruchu na korzyść Jezusa. Judasz, zdrajca, zwracał na to uwagę arcykapłanów, że Ofel 175 zamieszkane jest przeważnie przez ubogich rzemieślników, wyrobników i woziwodów, zagorzałych stronników Jezusa, którzy łatwo mogą przyjść Mu z odsieczą. Zdrajca wiedział, że Jezus tym biednym robotnikom, murarzom i cieślom świadczył wiele dobrodziejstw, pocieszał ich, nauczał, uzdrawiał i dawał im jałmużny. Tu w Ofel bawił także Jezus, podróżując z Betanii do Hebron, po zamordowaniu Jana Chrzciciela w Macherus, by pocieszyć przyjaciół Jana. Wtenczas to uzdrowił tylu pomocników i najemników, potłuczonych przy zawaleniu się wielkiej budowli i wieży Siloe. Prawie wszyscy ci, byli jednymi z pierwszych, którzy po zesłaniu Ducha św. przeszli do wyznawców Chrystusowych. Gdy nadszedł czas zupełnego oddzielenia się chrześcijan od Żydów i zakładano różne osady chrześcijańskie, zabudowano i tu namiotami i chatami całą dolinę aż do Góry Oliwnej. Wtenczas to i Szczepan bezpiecznie tam występował. - Ofel leży na wzgórzu na południe od świątyni, a otoczone jest osobnym murem; wygląda ono na niewiele mniejsze niż Dulmen. - W środku, w miejscu najwyższym, na wolnym placu leży stos belek ociosanych, jakby w jakiejś ciesielni. Poczciwych mieszkańców Ofel zbudziły ze snu krzyki obsadzających ulice żołnierzy. Powybiegali z domów, skupiali się na ulicach i przy bramie, pytając gorączkowo żołnierzy, co się stało, co to ma znaczyć, lecz ci, złożeni przeważnie z podłego, wyuzdanego motłochu niewolniczego, zamiast odpowiedzi, szydzili z nich i w grubiański sposób wpychali ich na powrót do mieszkań. Dopiero gdy im wreszcie ktoś objaśnił "że prowadzą pojmanego Jezusa, złoczyńcę i fałszywego proroka, dodając szyderczo, że arcykapłan zajmie się Nim gorliwie i przygotował już krzyż dla Niego", rozległy się głośne narzekania i jęki rozbrzmiały po całej dzielnicy, zbudzonej ze snu. Mężczyźni i kobiety biegali w koło, zawodząc, lub wzniósłszy ręce, rzucali się na kolana i wzywali na pomoc Nieba, wysławiając dobrodziejstwa Jezusa. A żołdacy bez najmniejszej litości w sercu, popychali ich i bili, rozganiali na wszystkie strony i wpędzali do domów. Przy tym i na Jezusa ciskali obelgi i wołali: "Oto jasny dowód, że On jest podburzycielem ludu!" Lecz nie potrafili całkiem uspokoić mieszkańców, bo bali się z drugiej strony, by gwałtami swymi na prawdę nie wywołać rozruchu. Ograniczali się zatem tylko do tego, by usunąć ich z drogi, którą miał przechodzić orszak, prowadzący Jezusa. Tymczasem groźny ten orszak z udręczonym Jezusem zbliżał się coraz bardziej do bramy Ofel. Jezus już wielokrotnie upadł na ziemię i widać było, że nie może iść dalej. Korzystając z tej sposobności jakiś żołnierz litościwszy od innych, rzekł: "Widzicie przecież, że nieszczęśliwy ten człowiek nie jest w stanie postąpić kroku. Jeśli mamy dostawić Go żywego przed arcykapłanów, to przynajmniej rozluźnijcie mu nieco więzy na rękach, by, upadając, mógł się nieco podeprzeć". Podczas gdy pochód się zatrzymał i siepacze roz- 176 lu więzy, jakiś drugi miłosierny żołnierz skoczył do pobliskiej studni, naczerpał wody do tykwy z łyka, jaką zwykli nosić tutejsi żołnierze i wędrowcy, i dał Jezusowi się napić. Jezus wyrzekł kilka słów podzięki, a przy tym wspomniał coś proroczo o "napojeniu żywą wodą" i o "zdroju żywej wody". Urzędnicy faryzejscy jednak zaraz zaczęli szydzić i łajać Go i obwiniać 0 chełpliwość i bluźnierstwo. - "Zaprzestań - mówili - czczej gadaniny; żadnego zwierzęcia już nie napoisz, a tym mniej człowieka". Jezus jednak mówił prawdę; poznałam, bowiem, iż tej samej chwili, w której rozluźniono Jezusowi pęta, oświecił Bóg serca obu miłosiernych żołnierzy światłem prawdy. Jeszcze przed śmiercią Jezusa nawrócili się, a później jako uczniowie stali się członkami gminy Chrystusowej. Wiedziałam i obecne ich imiona 1 późniejsze jako uczniów i cały ten przebieg rzeczy; ale na tyle szczegółów, które przesuwają się przed oczami, niepodobna wszystko spamiętać. Wśród ciągłego pastwienia się nad Jezusem posuwał się orszak pod górę i wszedł wreszcie w bramę Ofel; w tej chwili też rozległo się ze wszystkich stron rozdzierające serca narzekanie mieszkańców, gdy ujrzeli w takim stanie Jezusa, do którego z wdzięczności byli przywiązani całym sercem. Tylko z wielkim trudem żołnierze zdołali powstrzymać cisnące się zewsząd tłumy mężów i kobiet, a wciąż nadbiegali nowi ze wszystkich stron, padali na kolana i wołali, wznosząc dłonie: "Oddajcie nam tego człowieka! Oddajcie nam dobroczyńcę! Kto będzie nam teraz dopomagał? Kto nas w chorobie pocieszy i uzdrowi? Oddajcie Go nam!" - Straszny to był widok! Jezus blady, zmieniony nie do poznania, zbity, poraniony, z pogmatwanymi włosami, w mokrej, brudnej, źle podpiętej sukni, szedł, targany powrozami, bity kijami, a bezczelni, półnadzy siepacze ciągnęli Go na sznurach jak biedne, ledwie żywe bydlę ofiarne. Wyuzdani żołdacy odganiali cisnący się z obu stron tłum jęczących z żalu mieszkańców, a ci narzekając wyciągali ku Niemu ręce, którym przywrócił władzę ruchu, wołali za Nim ustami, którym przywrócił władzę mowy, wypłakiwali za Nim oczy, którym przywrócił światło. Już w dolinie Cedron przyłączyła się do konwoju Jezusa różnego rodzaju tłuszcza; ci także nie szczędzili Jezusowi szyderstw i naigrawań, już to ośmieleni przez żołnierzy, już to podmówieni przez stronników Annasza i Kaifasza i innych nieprzyjaciół Jezusa. Teraz zaś w Ofel pomagali żołnierzom odpędzać mieszkańców, łajać ich i lżyć. Gdy orszak już przeszedł Ofel i wyszedł drugą bramą, nieco z boku umieszczoną w murze, zamknięto zaraz bramę, by wstrzymać jęczący tłum, a orszak z Jezusem posunął się nieco w dół. Po prawej ręce stał tu wielki budynek, zdaje się, pozostałość z czasów Salomona, po lewej - sadzawka Betesda. Prowadzono teraz Jezusa na zachód doliną, zwaną Millo. Następnie zwrócono się nieco na południe, gdzie wysokie schody wiodły na 177 Górę Syjon do domu Annasza. Przez całą tę drogę nie ustawały szyderstwa i dręczenie Jezusa, a z miasta coraz to liczniej zbierał się motłoch uliczny, podburzając podłych siepaczów Jezusa do coraz wyuzdańszych okrucieństw. Od Góry Oliwnej aż dotąd Jezus upadł siedem razy na ziemię. Mieszkańcy Ofel nie ochłonęli jeszcze z trwogi i smutku, gdy nowa okoliczność obudziła ich litość na nowo. Oto w otoczeniu świętych niewiast i przyjaciół ukazała się Najświętsza Panna, którą prowadzono przez Ofel z doliny Cedron do domu Marii Marka, stojącego u stóp Syjonu. Poczciwi mieszkańcy, poznawszy Ją, podnieśli na nowo okrzyki żałości i współczucia i tak skupili się wokoło Maryi i Jej towarzyszek, że Matka Boża nie szła, ale raczej tłum Ją unosił. Maryja była z boleści jak oniemiała; przybywszy do Marii Marka, nie przemówiła ani słowa, dopóki nie przyszedł Jan; wtedy dopiero zaczęła ze smutkiem wypytywać się go, a on opowiadał Jej wszystko, czego był świadkiem naocznym od czasu opuszczenia wieczernika, aż do tej chwili. Później zaprowadzono Najświętszą Pannę do domu Marty, stojącego w zachodniej stronie miasta, obok zamku Łazarza. Prowadzono Ją jednak bocznymi drogami, unikając dróg, którymi szedł Jezus, by Jej zbyt nie zakrwawiać serca. Piotr i Jan zdążali z daleka za konwojem, prowadzącym Jezusa. Gdy już pochód wszedł do miasta, obaj zwrócili się w inną stronę, bo umyślili postarać się o przystęp do sali sądowej, dokąd prowadzono Jezusa. Jan miał tu kilku dobrych znajomych między służbą arcykapłanów, coś w rodzaju woźnych, do nich więc udał się z Piotrem. Ci właśnie otrzymali polecenie zbudzenia przełożonych wszystkich klas i innych znakomitszych mężowi powołania ich na zgromadzenie sądowe. Chcieli chętnie przysłużyć się Apostołom i ułatwić im wejście na salę sądową, lecz nie mogli znaleźć sposobu. Wreszcie jednak dowcipnie rozwiązali trudność. Ubrali Piotra i Jana w urzędowe płaszcze woźnych i kazali im wraz z nimi zapraszać członków sądu na posiedzenie, a tak potem w tych płaszczach będą mogli bez przeszkody wejść na salę sądową u Kaifasza. Inaczej byliby się nie dostali, bo nie dopuszczano tam nikogo, tylko przekupiony motłoch, żołnierzów i fałszywych świadków. Członkami rady sądowej, tzw. Wielkiej Rady, byli także Nikodem, Józef z A-rymatei i inni życzliwi Jezusowi ludzie. Toteż obaj Apostołowie do tych tylko poszli z zaproszeniem i tak zjednali Jezusowi w Radzie przychylne głosy, bo faryzeusze może umyślnie kazaliby pominąć ich w zaproszeniu. - Judasz przez cały ten czas błądził po stromym stoku wzgórza, z południowej strony od Jerozolimy, gdzie wyrzucano wszelkie nieczystości. Błąkał się szalony złoczyńca, a czart nie odstępował od jego boku. 178 12. Przygotowania nieprzyjaciół Jezusa. Rzut oka na Jerozolimę Annasz i Kaifasz natychmiast zostali powiadomieni o pojmaniu Jezusa i zaraz też rozpoczęła się krzątanina na wszystkie strony. Oświecono dziedzińce sądowe i ustawiono straże przy wszystkich wejściach; posłańcy urzędowi biegali po całym mieście, zwołując członków Rady, uczonych zakonnych i wszystkich, którzy mieli jakiś glos w sądzie. Wielu z nich było już u Kaifasza, gdy Judasz umawiał się o zdradę Jezusa, więc zaraz też zostali, by oczekiwać wyniku sprawy. Powołano także przełożonych trzech klas mieszczaństwa. Z okazji świąt zgromadzeni byli w Jerozolimie od kilku dni Faryzeusze, Saduceusze i Herodianie ze wszystkich stron kraju i wiedzieli o zamiarze pojmania Jezusa, bo nieraz rozprawiali o tym między sobą i w Wielkiej Radzie. Arcykapłani mieli spis ich wszystkich, więc wybrali teraz z nich najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa i polecili im, by każdy w swoim kółku zebrał dowody i świadków przeciw Jezusowi i stawił się z nimi do sądu. Wspominałam już, że z okazji świąt z całego kraju ciągnęła ludność do Jerozolimy. Było zatem sporo nieprzyjaciół Jezusa, faryzeuszów i innych wrogów z Nazaretu, Kafarnaum, Tirzy, Gabary, Jotapaty, Siło i innych miejscowości, których Jezus nieraz zawstydził wobec ludu, mówiąc im śmiało prawdę w oczy. Wszyscy ci, pałając chęcią zemsty, ucieszyli się, że nadeszła chwila odwetu. Każdy z nich wyszukał między przybyszami ze swych stron po kilku zbirów i przekupił ich, by za pieniądze krzyczeli i składali fałszywe zeznania przeciw Jezusowi. Lecz mimo najusilniejszych chęci, oprócz oczywistych kłamstw i obelg, nie mogli nic wynaleźć takiego, co by rzeczywiście mogło być poczytane Jezusowi za winę; chyba te stare oklepane zarzuty, które już Jezus tylekroć zbijał w synagogach i zawsze wykazał ich nicość. Schodzili się więc teraz wszyscy powoli do sądowego domu Kaifasza; szli także wszyscy nieprzyjaciele Jezusa spomiędzy dumnych faryzeuszów i yczo-nych zakonnych z samej Jerozolimy wraz z czeredą podłych stronników; wśród nich nie brakło także rozjątrzonych kramarzy, których Jezus wypędził ze świątyni. Szli dalej nadęci nauczyciele, których Jezus nieraz w świątyni wobec ludu zmusił do milczenia; może niejeden z nich nie mógł jeszcze darować Jezusowi, że w swej pierwszej nauce jako dwunastoletni chłopiec już go zawstydził i przekonał. Zebrali się także niepoprawni grzesznicy, których Jezus nie chciał uzdrowić, i uzdrowieni, którzy, zgrzeszywszy, na nowo popadli w chorobę; próżni młodzieńcy, których Jezus nie przyjął na uczniów; chytrzy spadkobiercy, źli, że majątek, na który czyhali, dostał się za sprawą Jezusa biednym. Nie brakło łotrzyków, których towarzyszy Jezus nawrócił, rozpustników i cudzołóżców, których wspólnice przywiódł Jezus na drogę cnoty; spadkobierców, złych na Jezusa, że uzdrowił ich spad- 179 kobierców; wreszcie wszystkich tych, którzy dla przypodobania się i korzyści gotowi byli do wszelkiej podłości, którzy jako narzędzia szatana nienawidzili wszystkiego, co święte, a więc i Najświętszego ze świętych. Cała ta fala szu. mowin żydowstwa miejscowego i zamiejscowego, poruszona przez głównych nieprzyjaciół Jezusa, płynęła ze wszystkich stron ku pałacowi Kaifasza, by obwiniać o wszystkie zbrodnie Tego niepokalanego Baranka Bożego, który dźwiga grzechy świata, by obrzucić skutkami tych grzechów Tego, który rzeczywiście wziął je na Siebie, dźwigał je i zgładził w końcu śmiercią Swoją. Podczas, gdy ten stek plugastwa roił się, by splamić czystego Zbawiciela, błąkali się ludzie bogobojni, przyjaciele Jezusa, nie znający właściwego stanu rzeczy, tu i ówdzie z trwogą i smutkiem w sercu; każdy krzywo na nich patrzył, a gdy chcieli się przysłuchiwać, lub odzywali się ze skargami, odpędzano ich. Inni życzliwi, lub mniej życzliwi, a słabsi na duchu stronnicy Jezusa, zgorszyli się takim obrotem sprawy, a ulegając pokusie, zaczynali się już chwiać. Rozumnych, wytrwałych na duchu było niewielu. Było to tak, jak i u nas zwykło się dziać, gdzie niejeden tak długo jest dobrym chrześcijaninem, dopóki mu to na rękę, ale niech tylko źle na to patrzą ludzie, zaraz się wstydzi krzyża. Wielu znowu zaraz z początku ruszyło sumienie, gdy widzieli bezprawne, niesłuszne, o pomstę do nieba wołające postępowanie z Jezusem, to podłe katowanie Go, a przy tym tę niebiańską cierpliwość Zbawiciela, z którego ust nie wyszło słowo skargi, więc cofali się w milczeniu, choć z trwogą w sercu. W olbrzymim, przeludnionym mieście i w rozległych obozowiskach gości wielkanocnych panował już spokój, bo mieszkańcy po zajęciach domowych, po odprawieniu modłów i przepisanych ceremonii ułożyli się właśnie do snu, gdy wtem rozeszła się wiadomość o pojmaniu Jezusa. Ruch powstał niezwłocznie zarówno między nieprzyjaciółmi, jak i przyjaciółmi Jezusa. Z różnych stron miasta schodzili się do sądu ci, których powołali słudzy arcykapłanów. Jedni szli tylko przy świetle księżyca, inni przyświecali sobie pochodniami, a wszyscy spieszyli na Syjon, skąd bił blask licznych pochodni i dolatywała głucha wrzawa. Ulice miejskie są o tej porze przeważnie puste i niemiłe robią wrażenie, tym bardziej, że okna i drzwi wielu domów wychodzą od tyłu na podwórze. Dziś przerywają tę ciszę w wielu miejscach szmery i rozmowy. Tu i ówdzie puka ktoś od dziedzińca do bramy i budzi śpiących; drzwi otwierają się, słychać krótkie zapytania i odpowiedzi, i wnet zawezwany spieszy na Syjon. Za nim ciągną ciekawsi i słudzy, by zdać ; pozostałym sprawę, z tego co zaszło. Gdzieniegdzie znów z hałasem zasuwa-1 ją rygle i zapory we wrotach; nieświadomi - są w trwodze, czy nie wybuchł jaki rozruch. Tu i ówdzie stoją ludzie we wrotach i zagadują przechodzących znajomych o wiadomości, albo też przechodnie widząc znajomych ze swego 180 stronnictwa, wstępują do nich na chwilę, choć im spieszno. Słychać złośliwe uvvagi i docinki, jak to i u nas zwykło się dziać w takich okolicznościach. Oto urywki z tych rozmów: "Teraz przekona się Łazarz wraz z siostrami swymi, i kim się wdał. Za późno teraz będą żałować swego postępowania Joanna Chusa, Zuzanna, Maria - matka Jana Marka i Salome. Jakie to upokorzenie będzie dla Serafii wobec jej męża Syracha, który ją tak często ganii za to przestawanie z Galilejczykiem. - Wszyscy ci stronnicy tego wichrzyciela, marzyciela, zawsze spoglądali na inaczej myślących z politowaniem, a teraz niejeden nie będzie wiedział, gdzie się ukryć; dobrze im tak! Nie znajdzie się pewnie teraz taki, który by Mu rzucał pod nogi gałęzie palmow, szaty i zasłony. Dobrze się stało tym świętoszkom, którzy zawsze chcieli uchodzić za lepszych, że i ich teraz wezmą na spytki; wszyscy oni bowiem zawikłani są mniej lub więcej w sprawki Galilejczyka. Sprawa ta zapuściła głębsze korzenie, aniżeli myślano. Ciekawym, jak wobec tego zachowają się Nikodem i Józef z Arymatei; już dawno podejrzewano ich o to. Trzymają oni z Łazarzem, tylko że są ostrożniejsi; ale teraz musi się wszystko wyjaśnić". Te i tym podobne rozmowy prowadzą ci, którzy źli są na poszczególne rodziny, a głównie na te niewiasty, które są zwolennikami Jezusa i niedawno w Niedzielę Palmową dały o tym publiczne świadectwo. W innych miejscach przyjmują tę nowinę z innym sercem. Niektórzy trwożą się, inni narzekają cicho, lub szukają skrycie bratniej duszy, by wywnętrzyć swą troskę przed przyjacielem. Niewielu ośmiela się wypowiedzieć swe współczucie głośno, stanowczo. Jednak nie całe jeszcze miasto zerwało się z nocnego spoczynku. Tylko tam, gdzie posłańcy przynieśli wezwanie ze sądu, lub gdzie faryzeusze szukają fałszywych świadków, tam ruch widać większy, a głównie na ulicach łączących się z drogą, wiodącą na Syjon. Patrząc na to, zdaje się, jak gdyby w różnych punktach miasta zapalały się iskry złości i gniewu, płynąc przez ulice zabierały coraz nowe, i tak łącząc się i wzrastając w siłę, płynęły wszystkie jak ponury potok ognisty do domu Kaifasza na Syjon. Ruch zaczyna się powoli budzić i w tych dzielnicach, w których dotąd panował spokój. Rzymscy żołnierze nie mieszają się do niczego, ale placówki są wzmocnione, oddziały ściągnięte, w pogotowiu dając baczną uwagę na wszystko. Zresztą tak zawsze zachowują się w czasie świąt Wielkanocnych wobec tak ogromnego napływu tłumów; zachowują się na pozór spokojnie, ale są w pogotowiu na wszelki wypadek. Żydzi, zmuszeni dziś do przerwania nocnego spoczynku, unikają starannie miejsc, gdzie stoją rzymskie placówki, gdyż skrupulatni faryzeusze uważali to sobie za obrazę i zgorszenie, gdyby rzymski żołnierz na nich zawołał. Arcykapłani donieśli już niezawodnie Piłatowi, dlaczego kazali obsadzić żołdakami Ofel i część Góry Syjon; ale oni nie ufają jemu, a on im nawzajem. Piłat także dziś nie śpi; przyjmuje różne 181 sprawozdania i wydaje rozkazy. Żona zaś jego leży na łożu, pogrążona w głę. bokim a niespokojnym śnie; wzdycha wciąż i plącze, widocznie straszne i smutne ma sny. Lecz we śnie więcej otrzymuje wiadomości z woli Bożej, niż Piłat ńa jawie. Nigdzie jednak nie objawia się tak głębokie współczucie dla Jezusa, jak w Ofel między biednymi niewolnikami z świątyni i najemnikami. Strach, widok popełnianego gwałtu, wyrwały ich ze snu wśród cichej nocy. I oto przesunął się przed nimi, jak straszne, nocne widmo, ich święty nauczycie] i dobroczyńca, który ich uzdrawiał i żywił, zbeszczeszczony, zhańbiony i skatowany. A w chwilę potem boleść ich wybuchła na nowo, otoczywszy współ-czuciem Matkę swego Dobroczyńcy, przechodzącą tędy z towarzyszkami. Ach, jakiż to smutny widok, patrzeć na targaną mękami Matkę Jezusa i Jego przyjaciółki, zmuszone spieszyć o północy z jednego domu przyjacielskiego do drugiego, zmuszone przebiegać trwożnie ulice o tak niezwykłej dla nich godzinie. Nieraz muszą kryć się w zaułkach przed gromadą zbyt zuchwałych przechodniów, nieraz doznają szyderczych zaczepek jakby jakie złe niewiasty, to znów słyszą gorzkie dla nich, złośliwe rozmowy przechodniów, a rzadko tylko słówko miłosierne w obronie Jezusa. Wreszcie dopadłszy swego schronienia, upadają prawie nieprzytomne ze znużenia, płaczą i łamią ręce, nie widząc z nikąd pociechy, padają sobie w objęcia, lub siedzą, tłumiąc w sobie boleść, oparłszy zakrytą głowę na kolanach. Wtem słychać wśród ciszy pukanie do bramy, więc nasłuchują trwożnie, kto to może być. Lecz pukanie jest ciche, niepewne; tak nie oznajmia się wróg. Otwierają zatem ostrożnie i oto widzą któregoś z przyjaciół swego Pana i Mistrza, lub tegoż sługę. Zarzucają go zaraz pytaniami, lecz dowiadują się tylko o nowej jakiejś męce Jezusa. Trudno im wysiedzieć w mieszkaniu; więc znowu spieszą na drogi, nasłuchują i ze wznowioną boleścią powracają do domu. A tymczasem przeważająca część uczniów i Apostołów błądzi trwożnie po dolinach jerozolimskich i kryje się w grotach Góry Oliwnej. Spotkawszy się z kim w ciemności, odskakują od siebie z trwogą i dopiero poznawszy się, wypytują cicho o nowiny, lecz zaraz milkną, gdy słyszą, że znów ktoś nadchodzi. Coraz zmieniają kryjówki, lub pojedynczo zbliżają się do miasta. Niektórzy podkradają się do obozowisk wielkanocnych do znajomych ze swych stron, by usłyszeć jakie nowiny, lub wysłać kogo na zwiady do miasta. Niektórzy drapią się na Górę Oliwną, z trwogą przysłuchują się wrzawie, dochodzącej z Syjonu, i śledzą za światłem pochodni, a każdą rzecz tłumaczą sobie w najrozmaitszy sposób. Potem spieszą znowu w dolinę, by dowiedzieć się czegoś pewniejszego. Ciszę nocy przerywa coraz częściej zgiełk, panujący wkoło sądowego domu Kaifasza. Błyszczą tu wszędzie pochodnie i smolne kagańce, a przy ich 182 świetle widać niewyraźne, ciemne postacie, spieszące w głąb budynku. Od czasu do czasu wstrząsa powietrzem ryk zwierząt jucznych i ofiarnych, sprowadzonych przez przybyszów do obozowisk wielkanocnych. Lecz ryk przyci-cha i słychać znów tęskne, niewinne beczenie mnóstwa potulnych baranków, mających paść jutro w świątyni pod nożem na ofiarę Bogu. Serce przenika dziwna i rzewna tęsknota, bo oto jeden najczystszy Baranek już się ofiarował z własnej woli i nie otwiera Swych ust na obronę, jak owca prowadzona do rzeźni, jak jagnię milknące w rękach postrzygacza. A Baranek ten wielkanocny czysty jest i niepokalany, bo to sam Bóg-człowiek - Jezus Chrystus. Nad tym wszystkim, hen w górze, rozpostarł się strop niebieski, dziwnie ciemny i ponury; a po nim posuwa się powoli księżyc groźny, przysłonięty niezwykłymi plamami, jakby schorzały i wylękniony, jakby wahał się zaokrąglić swą tarczę, bo pełnia - to czas śmierci Jezusa. Za miastem zaś, od południa w skalistej dolinie Hinnom, w tym miejscu nieuczęszczanym, nieswojskim, gdzie tylko są bagna, nieczystości i odpadki, błąka się zdrajca Judasz Iskariot. Pędzi go szatan i dręczy własne sumienie, więc ucieka nawet przed swoim cieniem, a w sercu jego zagnieżdża sie głucha rozpacz. - Piekło ruszyło się dziś w swych posadach, tysiące złych duchów błąka się po świętym mieście i kuszą ludzi do grzechu. A złość szatana wciąż wzrasta, podwaja się, miesza i wikła. Niewinny Baranek wziął na Swe barki wszelki ciężar, ale szatan nie tego chce, chce grzechu. A chociaż ten Sprawiedliwy nie zgrzeszy i daremnie kuszony nie upadnie, szatan stara się przynajmniej, by Jego nieprzyjaciele zatwardzili się w grzechu i stali się zdobyczą piekła. Aniołowie w Niebie wahają się między smutkiem i radością. Chcieliby zasyłać błagania przed tron Boży o pomoc dla Jezusa, zdołają jednak tylko podziwiać cud Boskiej sprawiedliwości i miłosierdzia, który istniał od wieków w Najświętszym Nieba, a teraz, w czasie, zaczął się spełniać na ziemi. Aniołowie bowiem wierzą także w Boga Ojca, wszechmogącego Stworzyciela Nieba i ziemi, i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha świętego, narodził się z Maryi Panny, dzisiejszej nocy zaczyna cierpieć pod Ponckim Piłatem, jutro będzie ukrzyżowany, umrze i pogrzebion będzie; który zstąpi do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstanie; który wstąpi na niebiosa, siedzieć będzie na prawicy Boga Ojca wszechmogącego, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych; i oni wierzą w Ducha świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny! Amen. Wszystko to jest tylko nieudolnym wizerunkiem wrażeń i uczuć, napeł-fliających biedne, grzeszne serce człowieka trwogą, skruchą, troską i współczuciem, gdy się z rozpamiętywania jakby dla wytchnienia odwróci na kilka 183 minut od okrutnej drogi krzyżowej naszego Zbawiciela i zwróci uwagę na otoczenie. Tak wyglądała Jerozolima w owej najsmutniejszej północy doczesnego czasu, gdy nieskończona Sprawiedliwość spotkała się z nieskończonym Miłosierdziem Bożym, łącząc się i przenikając nawzajem, by zacząć najświętsze dzieło Boskiej i ludzkiej miłości, by ukarać grzechy ludzkie na Bogu-Człowieku, by zmazać je przez Boga-Człowieka. Tak było, gdy ukochanego Zbawiciela prowadzono do Annasza. 13. Jezus przed Annaszem Około północy wprowadzono Jezusa przez oświetlony dziedziniec do wielkiej sali pałacu Annasza, będącej objętości małego kościoła. Naprzeciw wejścia siedział Annasz w otoczeniu dwudziestu ośmiu rajców na wywyższeniu, pod którym można było przejść dołem. Na wywyższenie wiodły z przodu schody, w kilku miejscach przerwane szerszymi tarasami. Na górze był trybunał Annasza; on sam wchodził wprost na wywyższenie drzwiczkami od tyłu, wiodącymi z dalszych komnat. Jezus wszedł do sali, otoczony częściowo przez tych żołdaków, którzy Go pojmali. Oprawcy pociągnęli Go na powrozach aż prawie na górę po schodach. Salę wypełnili żołnierze, pozbierany motłoch, Żydzi, lżący Jezusa, słudzy Annasza i część świadków, których Annasz kazał zebrać, a którzy później poszli stąd do Kaifasza. Annasz ledwo mógł się doczekać przybycia cierpiącego Zbawiciela. Z twarzy jego tryskała złośliwa radość, chytrość i szyderstwo. Był on obecnie naczelnikiem jakiegoś sądu i siedział tu ze swym wydziałem, z komisją, która miała czuwać nad czystością udzielanej nauki i wobec arcykapłana sprawowała urząd oskarżycielski. Z spuszczoną głową, w milczeniu, stał Jezus przed Annaszem, blady, skatowany, w mokrej, obrzuconej błotem sukni, z skrępowanymi rękoma, trzymany na powrozach przez oprawców. A ten stary, chudy łotr z rzadkim zarostem, pełen szyderstwa i chłodnej żydowskiej dumy, uśmiechając się, udał, że nie wie o niczym i niby to bardzo zadziwił się, że to Jezus jest tym więźniem, o którym mu dano znać. Nie potrafię powtórzyć dokładnie jego przemowy do Jezusa, ale mniej więcej brzmiała ona tak: "O! patrzcie się! Jezus z Nazaretu! Ty to jesteś? Gdzież są Twoi uczniowie? Twoi liczni stronnicy? Gdzie Twe królestwo? Jakoś wszystko wzięło inny obrót, niż myślałeś. Przyszedł koniec zelżywościom; patrzano przez szpary, dopóki nie przebrała się miara błuźnierstw, hańbienia kapłanów, gwałcenia szabatu. Kto są Twoi uczniowie? Gdzie są? Milczysz? Mów, podburzycielu, uwodzicielu! Już 184 spożyłeś baranka Wielkanocnego w niewłaściwy sposób, w nieprzepisanym czasie, w nieodpowiednim miejscu! Chcesz zaprowadzić nową naukę? Kto ci dal prawo do nauczania? Gdzie nauczałeś? Mów! Jaką jest Twoja nauka wszystkich podburzająca? Mów przecie! Jaką jest Twoja nauka?" Wtedy Jezus podniósł powoli znękaną głowę, spojrzał z powagą na Annasza i rzekł: "Nauczałem jawnie przed całym światem, gdzie schodzą się wszyscy Żydzi. Nic nie mówiłem skrycie. Dlaczego Mnie pytasz? Pytaj tych, którzy słyszeli, co mówiłem do nich. Oni wiedzą, jak i co nauczałem". Na te słowa odbiło się w obliczu Annasza szyderstwo i złość zarazem, co spostrzegłszy jakiś podły lizun, pachołek, stojący przy Jezusie, wymierzył Panu silny policzek całą ręką, uzbrojoną w żelazną rękawicę, i rzekł: "Tak to odpowiadasz arcykapłanowi?" Jezus zachwiał się pod gwałtownym uderzeniem, a że równocześnie trącali Nim pachołcy i szarpali powrozy, więc upadł na bok na schody, a krew popłynęła z Jego najświętszego Oblicza. Szyderstwa, śmiechy, szmery i łajania rozbrzmiały po sali. Oprawcy zaraz podnieśli Jezusa, dodając nowe katusze, a On rzekł spokojnie: "Jeśli niesłusznie mówiłem, wykaż to; jeśli zaś słusznie, za co Mnie bijesz?" Spokój Jezusa doprowadzał Annasza do rozpaczy; wezwał tedy obecnych, by, jak to sam Jezus zażądał, wyznali, co słyszeli od Niego i jaka jest Jego nauka. Zaraz rozległo się na wyścigi lżenie i krzyki motłochu. Wszyscy wrzeszczeli naraz, przeszkadzając jeden drugiemu. - "On - mówili - czyni się królem i Boga podaje za Ojca swego, a faryzeuszów nazywa cudzołóżcami; On podburza lud i uzdrawia w szabat mocą czarta. Ludzie z Ofel szaleją z przywiązania do Niego, nazywają Go swym wybawcą i prorokiem. - On sam każe się nazywać Synem Bożym; mówi, że jest Boskim posłańcem, rzuca przekleństwa na Jerozolimę, naucza o zagładzie miasta, nie zachowuje postów, włóczy się, otoczony tłumami ludu w towarzystwie cudzołożnic i złych kobiet, jada z nieczystymi, z poganami, celnikami i grzesznikami. Ot i teraz powiedział przed bramą Ofel żołnierzowi, który Mu podał wody, że da mu wodę wiecznego żywota, po której nie będzie czuł nigdy pragnienia. On uwodzi lud na manowce przez wieloznaczne słowa. On trwoni cudze pieniądze 1 mienie, mydli oczy ludziom różnymi wymysłami o Swym królestwie itp". Takie to zarzuty stawiano Panu jeden przez drugi. Oskarżyciele występowali przed Niego i ciskali Mu je w twarz wraz z obelżywymi słowy, a oprawcy szturchali Go przy tym zewsząd, wołając: "Mów, odpowiadaj!" Annasz zaś i członkowie Rady rzucali w przerwach drwiące docinki, jak np.: "No, znamy już tę wyborową naukę; cóż odpowiesz na to? To więc byłaby publiczna nauka. Cały kraj ma jej już aż do zbytku. Cóż, nie potrafisz nic wydobyć 2 Siebie? Dlaczego nie rozkazujesz, królu? - Boski posłańcze - pokaż teraz T posłannictwo!" 185 Na każde takie odezwanie się starszych prześcigali się siepacze i najbliżej stojący w szarpaniu, popychaniu i szydzeniu z Jezusa; wszyscy oni mieli chętkę pójść za przykładem zuchwałego żołdaka, który wymierzył Jezusowi policzefc Dręczony okrutnie, chwiał się Jezus na wszystkie strony, a Annasz mówił do Niego chłodnym, drwiącym tonem: "Kim Ty jesteś? Jakiś król, lub poseł? Myślałem, że jesteś synem nieznanego cieśli; a może Ty jesteś Eliaszem, który wzięty jest do Nieba na ognistym wozie? Mówią, że żyje jeszcze. Ty także potrafisz czynić się niewidzialnym i nieraz już wymknąłeś się. Może nawet jesteś Malachiaszem? Tyle razy z chełpliwością przytaczałeś tego proroka i odnosiłeś jego proroctwa do siebie. O nim także chodzi pogłoska, że nie miał ojca, że był aniołem i że wcale nie umarł. Ponętna to sposobność dla oszusta, podać się za niego. Powiedz, jakim jesteś królem? Ty, co więcej znaczysz niż Salomon, jak to sam powiedziałeś. Dobrze, ja nie chcę Ci dłużej zabraniać używania tytułu Twego królestwa". Tu Annasz kazał sobie podać kartkę trzy ćwierci łokcia długą, a szeroką na trzy palce, rozpostarł ją na tablicy, trzymanej przed sobą i piórem trzcinowym wypisał na niej rzędem wielkie głoski, z których każda zawierała osobne oskarżenie przeciw Panu. Kartkę tę włożył zwiniętą w małą wydrążoną flaszeczkę arbuzową, opatrzoną u góry czopkiem. Flaszeczkę umieścił na długiej trzcinie, i kazawszy podać to szydercze berło Jezusowi, rzekł do Niego z chłodnym urąganiem: "Oto masz berło Twego państwa; są w nim zawarte wszystkie tytuły, godności i prawa. Zanieś je do arcykapłana, by poznał z niego Twoje posłannictwo i Twe królestwo, i by obszedł się z Tobą odpowiednio do Twej godności. Zwiążcie Mu ręce i zaprowadźcie tego króla przed arcykapłana!" Rozwiązano bowiem Jezusowi ręce, wprowadziwszy Go tu, teraz zaś związano je na nowo na krzyż przez piersi, wetknąwszy Mu w nie obelżywe berło, zawierające akt Jego oskarżenia. Tak wyprowadzono Go z sali i poprowadzono do Kaifasza wśród naśmiewań, krzyków szyderczych i udręczeń. 14. Jezus prowadzony od Annasza do Kaifasza Prowadzony do Annasza Jezus przechodził już koło domu Kaifasza, położonego nieco w bok, stąd o 300 kroków; teraz poprowadzono Go tam na powrót linią przekątną. Droga, wiodąca głównie między murami i pomniejszymi budynkami, należącymi do budynku sądowego Kaifasza, oświecona była kagankami na słupach, a napełniona krzykliwym, rozszalałym mot-łochem żydowskim. Żołnierze eskortujący z trudem tylko powstrzymywali 186 napór motłochu. Ci sami zbirzy, którzy u Annasza lżyli Jezusa, szli teraz za fjini do Kaifasza, powtarzając dawne i wysilając się na nowe obelgi; siepacze znowu dołączali do obelg czynne zniewagi i tak dręczono Jezusa przez całą drogę. Widziałam sama, jak zbrojni pachołcy sądowi odpędzali precz gromadki ludzi życzliwych, litujących się nad Jezusem, a natomiast tym, którzy przesadzali się w obelgach i zarzutach przeciw Panu, dawali pieniądze i chętnie wpuszczali ich na dziedziniec sądowy. Przypatrzmy się teraz bliżej budynkowi, w którym osądzono Jezusa na śmierć. Przez bramę wchodziło się na obszerny dziedziniec zewnętrzny, a stąd znowu przez bramę na drugi dziedziniec, otoczony wkoło domu murem. (Będziemy go odtąd nazywać dziedzińcem wewnętrznym.) - Dom sam był dwa razy tak długi jak szeroki. Przednia część tworzyła wolną przestrzeń bez dachu, wyłożoną płytami kamiennymi, zwana podedworzem czyli atrium. Otaczały je z trzech stron kryte krużganki i z trzech też stron były wejścia. Główne wejście do atrium znajdowało się w krużganku po prawej, dłuższej stronie budynku. Wchodząc tu, widzi się na lewo pod gołym niebem omuro-waną jamę, w której pali się ogień; zwróciwszy się zaś na prawo, ma się przed sobą czwartą stronę atrium; nie ma tu także ściany, tylko kilka kolumn, a minąwszy je, wchodzi się po kilku schodach do wyżej położonej, krytej sali, tzw. sali posiedzeń Wielkiej Rady. Wzdłuż ścian w półkole biegną amfiteatralne siedzenia dla członków Rady, w środku na górze jest miejsce dla arcykapłana. W środku półkola w otoczeniu straży stoi zwykle oskarżony, po obu zaś stronach i za nim aż w dół do atrium są miejsca dla świadków i oskarżycieli. Poza wywyższeniem dla sędziów, w ścianie tylnej, jest troje drzwi, wiodących do drugiej większej, także półkolistej sali, w której również są pod ścianami amfiteatralne siedzenia; tu odbywają się tajne posiedzenia sądowe. Wchodząc tu z pierwszej sali, widzi się znowu na prawo i na lewo drzwi, którymi po długich schodach wychodzi się za dom na dziedziniec wewnętrzny, zaokrąglający się tu także, stosownie do kształtu budynku. Wyszedłszy tu prawymi drzwiami do ciemnego podziemnego lochu, znajdującego się pod salą publicznych posiedzeń sądowych, która, jak powiedzieliśmy, wyżej jest położona niż atrium, a zatem tworzy miejsce na więzienie. Jest tu więcej więzień w tej części dziedzińca; w jednym z nich widziałam uwięzionego po Zielonych Świętach Jana i Piotra przez jedną noc, kiedy to Piotr uzdrowił chromego przy Pięknej bramie świątyni. Cały budynek wewnątrz i zewnątrz oświetlony był rzęsiście lampami i pochodniami; było tam jasno jak w dzień. Wewnątrz atrium, jak wspomniałam, palił się ogień w owej wielkiej jamie. Jama ta wyglądała jak piec wpuszczony w ziemię, u góry otwarty, z góry też wrzucało się paliwo, jak mi się zdaje, węgiel kamienny. Po bokach występowały z jamy wyżej chłopa 187 jakby rogi; były to rury, odprowadzające dym; palący się ogień było dobrze. widać. Wokoło ognia tłoczyli się żołnierze, pachołcy sądowi i rozmaity motłoch, składający się z przekupionych świadków. Widać było i kobiety, które sprzedawały tu żołnierzom jakiś czerwony napitek i piekły dla nich placki. Wszędzie był ruch, gwar, krzątanina, jakby w jaki wieczór zapustny. Większa część powołanych na posiedzenie zebrała się już na wywyższeniu wokół Kaifasza; niektórzy schodzili się jeszcze powoli. Oskarżyciele i fał-szywi świadkowie napełniali atrium zbitym tłumem; nowi wciąż napływali, więc wydano rozkaz nie wpuszczania więcej nikogo. Na chwilę przed przyprowadzeniem Jezusa przybyli na zewnętrzny dziedziniec Piotr i Jan, ubrani w płaszcze woźnych. Jan za wstawieniem się znajomego mu sługi przedostał się jeszcze szczęśliwie przez bramę na wewnętrzny dziedziniec, ale zaraz za nim zamknięto bramę, by powstrzymać napływ tłumów. Piotr, spóźniwszy się nieco w natłoku, zastał bramę już zamkniętą, a oddźwierna nie chciała go wpuścić. Jan, słysząc z wewnątrz jego dobijanie się, prosił oddźwierna by go wpuściła, ale nie pomogło by to, gdyby szczęściem nie nadeszli Nikodem i Józef z Arymatei i nie pomogli Piotrowi wejść do środka. Teraz Piotr i Jan oddali płaszcze służącym i spokojnie stanęli wśród tłumu po prawej stronie atrium, skąd widać było trybunę sędziowską. Kaifasz zajął już swe miejsce w środku na górze, a wkoło zasiadło blisko 70 członków Wielkiej Rady. Byli więc komisarze miejscy, przełożeni, uczeni zakonni, jedni stali, drudzy siedzieli po obu stronach, a wkoło nich tłumy przekupionych świadków i zbieraniny ulicznej. Żołnierze stali szpalerem od wywyższenia sędziowskiego pod kolumny wchodowe przez całe atrium aż do bramy, którą miano wprowadzić Jezusa; a nie była to brama przeciwległa sali sądowej, lecz po lewej stronie atrium. Kaifasz, był to układny mąż o ponurym, płomiennym obliczu. Miał dziś na sobie długi purpurowy płaszcz, przystrojony złotymi kwiatami i ozdobami w kształcie pędzli, pospinany na plecach i z przodu aż do dołu błyszczącymi blaszkami. Na głowie miał czapkę, podobną do niskiej mitry biskupiej; składała się z dwóch części pałąkowato złączonych, z bocznych otworów zwieszały się kawałki tkaniny, a z obu boków opadały na plecy dwa płaty kosztownej materii. - Kaifasz czekał tu już długo wraz z całym zgromadzeniem Wielkiej Rady; wielu jej członków czekało tu od czasu, gdy wyprawiono żołnierzy z Judaszem na pojmanie Jezusa. Niecierpliwość i złość rosły w Kaifaszu coraz bardziej, więc czasem sam w całym swym stroju zbiegał z wywyższenia do atrium i łajał i wypytywał, kiedy też już nadejdą. Wreszcie dano mu znać, że orszak się zbliża, więc powrócił na swoje miejsce. 188 15. Jezus przed Kaifaszem Wśród okrzyków szyderczych, popychany, bity i obrzucany plugastwem, doszedł do gmachu sądowego. Wprowadzono Go do atrium, gdzie w miejsce krzyków gawiedzi przyjęto Go szmerem i pomrukiem długo tłumionej złości. Od drzwi skierował się orszak na prawo ku wywyższeniu sędziowskiemu. Przechodząc koło Piotra i Jana, Jezus spojrzał na nich mile, nie zwracając jednak ku nim głowy, by ich nie zdradzić. Zaledwie stanął Jezus przed Radą, zaraz zakrzyknął nań Kaifasz: "Jesteś tu? Ty świętokradco, który zakłócasz nam spokój tej świętej nocy!" Zdjęto zaraz z berła Jezusowego ową flaszeczkę z oskarżeniami spisanymi przez Annasza; odczytawszy je głośno, zaraz zarzucił Kaifasz Jezusa potokiem obelg i wymyślonych zarzutów. A o-prawcy i bliżej stojący żołnierze szarpali wciąż Pana i popychali. Mieli ono żelazne pałeczki z gruszkowatą gałką na końcu, nabitą gwoździami; tymi laseczkami szturchali Go wciąż, wołając: "Odpowiadaj! Otwórz usta! Nie umiesz mówić?" Kaifasz rzucał się z większą jeszcze złością, niż Annasz, zasypywał Jezusa mnóstwem pytań natarczywych, lecz Jezus zbolały, cichy stał spokojnie z oczyma utkwionymi przed Siebie, nie patrząc nawet na Kai-fasza. Więc oprawcy, chcąc Go zmusić do odpowiedzi, bili Go po kręgach, po bokach i rękach, nawet kłuli Go szydłami; a jakiś okrutny człowiek przycisnął Mu wielkim palcem dolną wargę do zębów i zawołał: "No, kąsaj tu!" Wobec uporczywego milczenia Jezusa zarządził Kaifasz przesłuchanie świadków. Więc znowu podkupiony motłoch zaczął krzyczeć i pleść na wyścigi, co komu ślina na język przyniosła; to znów występowały z oskarżeniami pojedyncze partie najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa spomiędzy faryzeuszów i Saduceuszów, zebranych na święta z całego kraju, których umyślnie wyszukano i tu sprowadzono. Powtarzano więc znowu te stare zarzuty, które Jezus już może po sto razy zbijał. Mówiono, że uzdrawia i wypędza czarty mocą diabelską, że gwałci szabat, łamie posty, nazywa faruze-uszów nasieniem jaszczurczym i cudzołóżcami, że podburza lud, przepowiada zagładę Jerozolimy, obcuje z poganami, celnikami, grzesznikami i podejrzanymi niewiastami, że uczniowie Jego nie umywają rąk według przepisu. Zarzucono Mu dalej, że włóczy się z tłumami, każe się nazywać królem, prorokiem, a nawet Synem Bożym i wciąż mówi o Swoim królestwie, że zaprzecza prawomocności rozwodów i rzuca klątwy na Jerozolimę. Przytaczano Jego słowa, jako nazywa się chlebem żywota i mówi niesłychane rzecz, że kto nie pożywa Jego ciała i nie pije krwi Jego, nie będzie błogosławionym i zbawionym. Tak to przekręcano i przeinaczano wszystkie Jego słowa, nauki i przypowieści, przeplatając oskarżenia obelgami i czynnymi zniewagami. Lecz 189 jv tych swych wywodach wciąż plątali się oskarżyciele i sprzeciwiali sobie nawzajem. Jeden mówił: "On podaje się za króla!" drugi zaraz poprawiał: "Nie! Qn każe się tylko tak nazywać, ale gdy Go chciano naprawdę obrać królem, uciekł". To znów ktoś krzyknął: "Ale On powiada, że jest Synem Bożym!" - Na co odrzekł inny: "Nie, to nie! On tylko mieni się Synem, bo pełni wolę Ojca". Inni znów opowiadali, jak to Jezus uzdrowił ich, a po tym na nowo zachorowali, że więc w tym uzdrawianiu musi być coś niewłaściwego. W ogóle najwięcej świadczono przeciw Jezusowi i obwiniano Go, że jest czarnoksiężnikiem. Świadczono także fałszywie o uzdrowieniu chorego przy sadzawce Betesda, kłamano przy tym i stawiano różne sprzeczności. Następnie obwiniali Go faryzeusze z Seforis, z którymi raz dyskutował o rozwodzie, że rozszerza fałszywą naukę. Ów młodzieniec z Nazaretu, którego Jezus nie chciał przyjąć na ucznia, był także na tyle podłym, że wystąpił tu świadczyć przeciw Jezusowi. Między obwinieniami wspominano i to, jako Jezus uniewinnił w świątyni cudzołożnicę, a natomiast potępił faryzeuszów. Mimo tych usilnych starań nie mogli nieprzyjaciele Jezusa zdobyć się na jakieś rzeczywiste, uzasadnione oskarżenie, mogące Jezusa potępić. Świadkowie występowali całymi gromadami, lżąc Pana więcej w oczy, niż przeciw Niemu świadcząc. Kłócili się tylko między sobą, a nic udowodnić nie potrafili. Kaifasz zaś i niektórzy członkowie Rady wciąż rzucali na Jezusa obelgi, wciąż łajali Go i wykrzykiwali: "Cóż Ty za król jesteś! Pokaż Twą moc! Zwołaj hufce aniołów, o których mówiłeś w Ogrodzie Oliwnym. Gdzie podziałeś pieniądze wdów i tych nierozsądnych, którzy Ci je powierzyli? Roztrwoniłeś całe majątki. Co stało się z tym wszystkim? Odpowiadaj! Mów! Teraz, gdy masz odpowiadać sędziom, zamilkłeś; lecz tam, gdzie lepiej było milczeć, wobec motłochu i kobiet, tam umiałeś mówić" itd. A tymczasem siepacze wciąż bili, trącali i katowali Jezusa, chcąc Go zmusić do odpowiedzi. Tylko przy Bożej pomocy Jezus był w stanie wytrzymać to wszystko i nie umrzeć, by mógł dźwigać grzechy świata. Znalazło się nawet kilku podłych świadków, którzy zarzucili Jezusowi, że jest nieślubnym synem, lecz zaraz drudzy sprzeciwili się temu, mówiąc: "To już jest wymysł, przecież Matka Jego była bogobojną dziewicą przy świątyni, a zaślubiła się również bardzo pobożnemu mężowi, czego nawet byliśmy świadkami". I zaraz zaczęła się kłótnia o to, bo jedni nie chcieli drugim ustąpić. Zarzucano także Jezusowi i uczniom, że nie składali ofiar w świątyni-Rzeczywiście nie widziałam, by Jezus i Apostołowie, odkąd byli przy Nim, składali kiedyś bydlęta na ofiarę w świątyni, z wyjątkiem baranków wielkanocnych. Przed tym składali za Jezusa ofiary Józef i Anna, ale ostatecznie zarzut ten nie miał podstawy ani wartości. Esseńczycy bowiem także nie składali żadnych ofiar z bydląt, a przecież nikt nie miał im tego za karygodne. 190 . Często też powtarzano oskarżenie o czarnoksięstwo, a Kaifasz sam utrzymywał, że ta niezgoda między świadkami i zamieszanie jest także skutkiem czarnoksięskich sztuczek Jezusa. Kilku świadków wynalazło ten zarzut, że Jezus spożył paschę, wbrew przepisom, już dziesiejszego szabatu i że zeszłego roku także nie zachował przepisanych prawem obrzędów. Rozpoczęły się przeto znowu łajania i o-belgi, lecz wnet świadkowie pomieszali się i poplątali w swych zeznaniach, więc całą Radę, a głównie Kaifasza gryzł wstyd i złość, że nic nie można wy-myśleć, co by rzeczywiście obciążało Jezusa. Wreszcie wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc, że dziś nie jest dzień pożywania paschy, wynajęli Jezusowi wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili więc przed Kaifasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom pożywać paschę o jeden dzień wcześniej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty to wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie z świątyni. Ten ostatni szczegół zmieszał bardzo świadków; w ogóle gniew nieprzyjaciół Jezusa zwiększył się jeszcze, gdy Nikodem, kazał przynieść księgi, wykazał, że rzeczywiście takie prawo dla Galilejczyków istnieje. Było tam przytoczonych kilka powodów na uzasadnienie tego prawa; przypominam sobie z nich tylko ten, że jeśliby wszyscy musieli w jednym dniu pożywać paschę, to przy tak wielkim napływie ludności nie można by się zmieścić w świątyni ze wszystkim w przepisanym czasie, a gdyby wszyscy na raz powracali do domu, natłok na drogach byłby zbyt wielki. Nie zawsze Galilejczycy robili użytek z tego prawa, ale prawo istniało i nie dało się zaprzeczyć, więc zarzut, wymierzony przeciw Jezusowi, upadał sam przez się. Złość faryzeuszów wzrosła jeszcze do najwyższego stopnia, gdy Nikodem tak zakończył swe dowodzenie: "Czuję jaką to musi być obelgą dla całej Rady, że zwołano nas tu w nocy przed największym świętem, z takim pośpiechem, by pewnym siebie uprzedzeniem wnieść skargę na tego Męża, a w tym czasie zeznania wszystkich świadków są najoczywiściej sprzeczne i nic nie można Mu złego dowieść". Zjadliwie spojrzał każdy na Nikodema, słysząc te słowa, po czym tym spieszniej i bezwstydniej prowadzono dalej badania świadków. Po wielu bezecnych przewrotnych i kłamliwych zeznaniach wystąpiło jeszcze dwóch świadków i rzekli: "Ten oto Jezus powiedział, że obali świątynię, zrobioną rękami ludzkimi i w trzech dniach wybuduje nową, która nie będzie dziełem rąk ludzkich". - Lecz i ci świadkowie pokłócili się w końcu. Jeden z nich twierdził, że Jezus spożywał paschę inaczej niż zwykle i w innym budynku, dlatego właśnie, by zaznaczyć, że tam ustanawia nową świątynię, a starą °bala. Drugi natomiast zaraz sprzeciwił się, rozumując, że wieczernik zrobiony jest także ręką ludzką, więc Jezus musiał mieć co innego na myśli. 191 Kaifaszowi dokuczyło to już do żywego. Katowanie Jezusa, sprzeczne zeznania świadków i niepojęta cierpliwość oskarżonego robiły na obecnych bardzo przykre wrażenie. Kilka razy po prostu wyśmiano świadków, słysząc ich zeznania. Inni znowu, widząc, jak Jezus uporczywie milczy, poczuli trwogę w duszy. Około dziesięciu żołdaków poczuło wyrzuty sumienia i skruchę, więc pod pozorem zasłabnięcia wyszli. Przechodząc koło Piotra i Jana, rzekli do nich: "To milczenie Jezusa Galilejczyka wobec tak bezecnego z Nim postępowania rozdziera nam serca. Zdaje się, że człowieka ziemia pochłonie. Wskażcie nam, dokąd mamy się zwrócić?" - Apostołowie może nie zupełnie ufali im i obawiali się podstępu z ich strony, a zresztą bali się, by stojący w koło nie poznali ich jako uczniów Jezusa, więc patrząc smutnie, odpowiedzieli ogólnikowo: "Skoro wzywa was prawda, to z ufnością powierzcie się jej przewodnictwu; reszta przyjdzie sama z siebie". Wyszli więc skruszeni żołnierze z domu i pospieszyli na miasto. Tam spotkali innych uczniów i za ich wskazówką udali się na drugi stok góry Syjonu, na południe od Jerozolimy, gdzie w grotach ukrywali się Apostołowie. Ci przelękli się z początku na widok żołnierzy, lecz wnet poznali ich dobre zamiary, więc z radością ich przyjęli. Przez nich otrzymali wiadomość, jak stoi sprawa z Jezusem i że im także zagraża niebezpieczeństwo. Więc rozproszyli się zaraz po innych kryjówkach. Kaifasz, rozzłoszczony do reszty sprzecznymi zeznaniami ostatnich dwóch świadków, wstał ze swego miejsca, zeszedł kilka stopni ku Jezusowi i zapytał: "Cóż, nie odpowiadasz nic na te zeznanie?" Pałał złością, że Jezus nawet nie raczy spojrzeć na niego. Wprawdzie siepacze poderwali Jezusowi głowę za włosy do góry i jeszcze bili Go pięściami w brodę, lecz mimo to Jezus uporczywie spoglądał w ziemię. Wtedy Kaifasz podniósł gwałtownie ręce do góry i drżącym ze złości głosem zawołał: "Poprzysięgam Ci na Boga żywego, powiedz, czyś Ty jest Chrystus, Mesjasz, Syn Boga Najświętszego?" W sali zrobiła się wielka cisza, a Jezus wzmocniony przez Boga, głosem wstrząsającym, głosem Słowa wiecznego, rzekł z niewypowiedzianą godnością: "Jam jest! tyś powiedział! A zaprawdę, powiadam wam, wkrótce ujrzycie Syna człowieczego, siedzącego po prawicy Majestatu Bożego, i zstępującego w obłokach niebieskich." Przy tych słowach rozjaśniła się postać Jezusa, a nad Nim otworzyło się Niebo, w którym ujrzałam Boga Ojca wszechmogącego, w postaci niewypowiedzianej, jak właściwie tego już nie potrafię opisać. Widziałam, że aniołowie i sprawiedliwi modlą się i wstawiają się do Boga Ojca za Jezusem. Równocześnie zaś czułam, jakoby Bóstwo Jezusa przemawiało zarazem z Ojca i z Jezusa: "Gdybym mógł cierpieć, cierpiałbym chętnie. Lecz jako Bóg nie mogę, więc z litości przyjąłem na się ciało w Synu, by Syn człowieczy 192 cierpiał; jestem bowiem najsprawiedliwszy. I oto Syn człowieczy dźwiga na Sobie grzechy tych wszystkich, grzechy całego świata." Pod Kajfaszem zaś ujrzałam otworzone całe piekło, jako ponury ognisty krąg, pełen straszydeł. On stał nad nim, jakby tylko cienką przegrodą oddzielony, a złość piekła przenikała jego istotę. W ogóle cały dom wydał mi się podobnym do piekła, występującego nagle z ziemi. Jezus wypowiedział uroczyście, że jest Chrystusem, Synem Boga, więc piekło zadrżało ze strachu przed Nim i nagle napełniło dom ten całą swą zjadliwością przeciw Niemu. Ponieważ wszystko przedstawia mi się w widzeniu w widomych kształtach i obrazach, więc i teraz widziałam, że ta trwoga i wściekłość piekła występuje niejako z ziemi na różnych miejscach w postaci mnóstwa obrzydliwych straszydeł. Przypominam sobie, że widziałam między nimi całe gromady małych, czarnych postaci, podobnych do biegających psów o krótkich łapach z długimi pazurami. Pamiętam tylko ich kształt, ale nie wiem już, jaki rodzaj złośliwości ludzkiej miały one uosabiać. Małe te straszydła wślizgiwały się do wnętrza większej części obecnych, wielom siadały na głowie lub barkach. Pełno ich było wszędzie, a wraz z nimi wzrastała zawziętość w złych sercach. Równocześnie widziałam, jak z drugiej strony Syjonu występowały z grobów jakieś obrzydliwe postacie; były to zapewne złe duchy. Także w pobliżu świątyni występowały z ziemi jakieś liczne zjawiska, niektóre z nich z okowami na rękach i nogach, jakby więźniowie. Nie wiem, czy te ostatnie mary były także złymi duchami, czy były to może dusze, przywiązane dotychczas do ziemi, a teraz dążące może do otchłani, którą im Pan otworzył przez owe słowa, ściągające na Niego wyrok śmierci. Rzeczy takie nie dadzą się nigdy dobrze opowiedzieć, tym bardziej, by nie być powodem zgorszenia dla nieświadomych; ale patrząc na nie, odczuwa się je w zupełności i włosy stają z przerażenia na głowie. Coś okropnego było w tym widoku. I Jan musiał z tego nieco widzieć, bo później wspominał coś o tym. Inni zapewne nie widzieli tych zjawisk nadprzyrodzonych, ale wszyscy, przynajmniej nie całkiem jeszcze zatwardziali w złym, czuli z przejmującym dreszczem okropność tej chwili; źli natomiast odczuli tę grozę przez gwałtowny wybuch swej dzikiej zajadliwości. Kaifasz, jakby w piekielnym natchnieniu uchwycił, po powyższych słowach Jezusa, rąbek swego wspaniałego płaszcza, odciął go nożem, rozdarł z szelestem i krzyknął głośno: "Zbluźnił! na cóż jeszcze świadków? Słyszeliście sami bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje?" A obecni, powstawszy, zawołali strasznym głosem: "Winien jest śmierci! Winien jest śmierci!" W czasie tych okrzyków doszło rozkiełzanie ponurych mocy piekielnych do najwyższego stopnia. Wrogowie Jezusa byli jakby oszołomieni i otumanieni przez szatana, również ich służalcy i rozwścieczeni pachołkowie. 193 Zdawało się, że ciemność ogłasza swój triumf nad światłością. Tych, w któ--rych tliła jeszcze iskierka dobrego, dreszcze przejął straszny, więc wielu z nich zakrywszy głowy wymknęło się chyłkiem. Wnet też opuścili sąd zna-komitsrświadkowie z obciążonym sumieniem, widząc, że już są niepotrzebni. Podlejsi kręcili się koło ogniska w atrium, gdzie wypłacono im pieniądze; pożerali tu co mogli i zapijali się. Kaifasz rzekł na odchodnym do siepaczów: "Wydaję wam tego króla oddajcie bluźniercy należną cześć!" Zaraz też zabrał się ze swymi radnymi do okrągłej sali poza salą sądową, gdzie nie można ich było widzieć. Jan, pogrążony w głębokim smutku, wspomniał na Najświętszą Pannę. Chodziło mu o to, by ktoś nieprzyjazny nie udzielił jej tej strasznej wieści w sposób jaskrawy, raniący bardziej Jej serce, więc spojrzawszy jeszcze raz na Najświętszego z świętych, rzekł w duchu: "Mistrzu, Ty wiesz dobrze, dlaczego odchodzę". I zaraz pospieszył stąd do Najświętszej Panny, jak gdyby go sam Jezus posyłał. Piotr natomiast, oszołomiony całkiem trwogą i boleścią, a przy tym ze znużenia czując dotkliwiej przy zbliżającym się poranku przenikliwe zimno, ukrył jak mógł, swój rozpaczliwy smutek i zbliżył się nieśmiało do ogniska w atrium, przy którym grzał się zebrany motłoch. Sam nie zdawał sobie sprawy, co robi; ale nie miał siły oddalić się od swego Mistrza. 16. Naigrawanie z Jezusa Zaledwie Kaifasz, wydawszy Jezusa, opuścił z Radą salę sądową, rzuciła się cała rota obecnych tam łotrzyków na naszego Pana, jak rój os rozdrażnionych. Dotychczas trzymało wciąż Jezusa na powrozach dwóch oprawców; dwaj drudzy odeszli przed tym z sądu, by zastąpić się kim innym. Już podczas przesłuchania plwali ci siepacze i inni niegodziwcy na Jezusa, bili Go ustawicznie kułakami i kolczastymi laskami i kłuli igłami, a nawet bezlitośnie wyrywali całe pęki włosów z brody i głowy Jezusa. Przyjaciele Jezusa podjęli ukradkiem kilka takich zwojów z ziemi i wymknęli się z nimi; później gdzieś się zapodziały. - Po wyjściu trybunału zaczęli ci niegodziwcy w nowy a głupi sposób znęcać się nad Zbawicielem. Wsadzali Mu na głowę coraz nowe korony, plecione ze słomy lub łyka najrozmaitszych kształtów i zaraz strącali Mu je z głowy, szydząc złośliwie. Tak np. mówili: "Widzicie Syna Dawida w koronie ojca swego!" albo: "Patrzcie, ten więcej znaczy, jak Salomon!" lub: "To jest król, który sprawia gody swemu synowi!" I tak wy-drwiwali te wieczne prawdy, które głosił dla zbawienia ludzi wprost, lub w porównaniach. Bili Go przy tym pięściami i kijami, trącali Nim na wszystkie strony i pluli nań. Wreszcie upletli jeszcze jedną koronę z grubej słomy 194 pszenicznej, jaka tam w kraju rośnie; wsadzili Mu na głowę wysoką czapkę, podobną do naszej mitry biskupiej, na to włożyli ów wieniec ze słomy, zdarłszy zeń przedtem ową tkaną suknię. Stał więc cierpiący Jezus tylko w przepasce przez środek ciała i w szkaplerzu na piersiach i plecach; ale wnet zdarli i szkaplerz, i nie oddali Mu już więcej. Teraz zarzucili Mu na barki stary, obdarty płaszcz, który z przodu nie okrywał nawet kolan; na szyję zaś założyli Mu długi łańcuch żelazny, spadający z ramion przez piersi jak stuła aż do kolan. Łańcuch zakończony był dwoma ciężkimi kolczastymi pierścieniami, które, gdy Jezus szedł lub upadał, raniły Mu boleśnie kolana. Następnie skrępowali Mu na nowo ręce na piersiach, wetknęli w nie trzcinę i znów zaczęli plwać na Jego święte skatowane oblicze. Cała głowa Jezusa, rozburzona broda, piersi i górna część tego płaszcza szyderczego obmazane były wszelkiego rodzaju plugastwami. Oczy przewiązali Mu jakimś łachem, po czym bili Go pięściami i kijami, wołając: "Wielki Proroku! zgadnij kto Cię uderzył?" Lecz Jezus milczał, wzdychał tylko i modlił się w duchu za swych prześladowców, a ono, zakamieniali w złości, tym więcej Go bili. Wreszcie tak skatowanego, oszpeconego i splugawionego powlekli na łańcuchu do tylnej sali obrad; po drodze bili Go kijami i kopali nogami, wołając szyderczo: "Naprzód z tym królem słomianym! Musimy pokazać Radzie, jaką to cześć wielką Mu oddaliśmy". W sali znajdował się jeszcze Kaifasz i wielu członków Rady. Gdy wprowadzono Jezusa, rozpoczęły się na nowo naigra-wania, pełne płaskich dowcipów i ciągłego świętokradzkiego gwałcenia świętych zwyczajów i czynności. Jak przedtem, plując nań i obrzucając plu-gastwem, wołali: "Oto twe namaszczenie na króla i proroka!" - tak teraz nai-grawali się z namaszczeń Magdaleny i ze chrztu. - "Jak to - wołali szyderczo - taki nieczysty chcesz stawać przed Wysoką Radą? Innych zawsze oczyszczasz, a sam nie jesteś czysty. Czekaj, my sami Cię oczyścimy". Przynieśli więc zaraz misę, pełną brudnej mętnej cieczy, w której leżała gruba szmata. Zaczęły się nowe popychania, naigrawania, łajania, pomieszane z szyderczymi ukłonami i powitaniami, jedni pokazywali Mu język, inni obracali się do Niego tyłem, a tymczasem jeden obcierał Mu oblicze i barki tą mokrą, lepką szmatą, niby to obmywając Go, a właściwie jeszcze więcej Go walał. Wreszcie wylali Mu niegodziwcy wszystką tą nieczystość z misy na twarz, wołając z urąganiem: "Oto masz kosztowną maść, oto woda nardowa za trzysta denarów: oto Twój chrzest w sadzawce Betesda!" Oto ostatnie szyderstwo wbrew ich zamiarom upodobniło Jezusa z barankiem wielkanocnym; gdyż baranki ofiarne, przeznaczone dziś na rzeź, myto najpierw z grubszego w stawie koło bramy Owczej, a potem pokrapiano je jeszcze ceremonialnie wodą w sadzawce Betesda na południowy zachód od świątyni, zanim zarżnięto je w świątyni na paschę. Siepacze chcieli 195 właściwie powyższymi słowy wytknąć Jezusowi uzdrowienie paralityka przy Sadzawce Betesda, chorego od 38 lat, bo uważali wtenczas, że jego także myto, czy też chrzczono. Mówię "myto lub chrzczono", bo nie pamiętam już tego dotrze w tej chwili. Bijąc i potrącając Jezusa, włóczyli Go siepacze po sali w oczach Rady, nie żałującej także szyderstw i obelg. Obraz to był ponury, dreszczem wstrząsający; widziałam, jak każdy z tych złoczyńców opanowany był przez jakąś straszną marę piekielną. Udręczonego Jezusa otaczał jednakże co chwilę blask i światło, szczególnie odkąd wyznał, że jest Synem Bożym. Wielu z obecnych zdawało się mniej lub więcej przeczuwać to wewnętrznie, serca ich napełniały się trwożnym przekonaniem, że wszystkie te obelgi i szyderstwa nie potrafią Jezusa obrać z tej niewypowiedzianej nieziemskiej godności. Zaślepieni nieprzyjaciele Jezusa nie widzieli wprawdzie oczyma tej glorii, odczuwali ją tylko chyba przez silniejszy wybuch i napływ złości. Mnie jednak wydawał się ten blask ogromnie bijący w oczy, więc przychodziło mi na myśl, że dlatego zasłonili siepacze Jezusowi oczy, by od czasu, gdy Jezus wyrzekł słowa: "Jam jest", nie mógł arcykapłan znieźć Jego wzroku. 17. Zaparcie sie Piotra Gdy Jezus wyrzekł uroczyście: "Jam jest", i Kaifasz rozdarł suknię, a wołania: "Winien jest śmierci!" zmieszały się z naigrawaniem i szałem pospólstwa, gdy nad Jezusem otworzyło się Niebo sprawiedliwości, gdy groby wypuściły więzione duchy, a piekło wylało całą swą złość, napełniając dusze ludzkie trwogą i zgrozą, Piotr i Jan nie byli w stanie stać tu dłużej bez słowa skargi, bezczynnie, i śledzić z niemym naprężeniem straszne męki Jezusa. Jan wyszedł wraz ze świadkami i innymi, i pospieszył do Matki Jezusa, która bawiła ze świętymi niewiastami w mieszkaniu Marty, niedaleko narożnej bramy miasta Jerozolimy, gdzie Łazarz posiadał okazały dom. Piotr nie miał siły odejść od Jezusa, zanadto Go kochał. Z wielkiej boleści i smutku nie mógł nawet zebrać myśli, płakał gorzko, ukrywając jak mógł, swe łzy. Nie chciał dłużej tu stać i patrzeć na Jezusa, by się nie zdradzić; lecz i gdzie indziej nie mógł stanąć, by nie wpaść w oczy. Zbliżył się więc do ogniska w a-trium, gdzie stali gromadkami żołnierze i pospólstwo; jedni odchodzili, by naigrawać się z Jezusa, drudzy wracali, siląc się na nikczemne docinki i szyderstwa z Jezusa. Piotr stanął cicho na uboczu, lecz już jego współudział, a przy tym wyraz głębokiego smutku malujący się w obliczu, musiały podać go w podejrzenie u nieprzyjaciół Jezusa. Właśnie zbliżyła się do ognia oddźwierna; wszyscy rozprawiali wśród łajań o Jezusie i Jego uczniach, więc 196 j ona wtrąciła się śmiało do rozmowy, jak to zwykły śmielsze kobiety, a po chwili, spojrzawszy na Piotra, rzekła: "Ty także jesteś jednym z uczniów Galilejczyka!" Piotr, zmieszany i zatrwożony, zląkł się, że i jego to pospólstwo zacznie czynnie znieważać, więc rzekł: "Kobieto, nie znam Go; nie wiem i nie rozumiem, co chcesz powiedzieć". I zaraz wstał i wyszedł z atrium, by zejść im z oczu. A właśnie był czas, kiedy kur piał za miastem. Nie przypominam sobie, czy słyszałam to pianie, ale czułam, że tak było. Gdy wychodził, ujrzała go druga dziewka i rzekła do stojących wkoło: "Ten także był z Jezusem z Nazaretu!" Obecni zbliżyli się zaraz, pytając podejrzliwie: "Może i ty jesteś jednym z Jego uczniów?" Biedny Piotr jeszcze bardziej zmieszał się i zatrwożył, i zaczął zapewniać uroczyście: "Zaprawdę! to nie ja byłem! Nie znam tego człowieka!" I zaraz wybiegł z pierwszego dziedzińca na zewnętrzny. Zapłakany był i tak przejęty trwogą o siebie i o Jezusa, iż nawet nie zastanowił się nad tym, że już dwa razy zaparł się Jezusa. Na zewnętrznym dziedzińcu było także pełno ludzi, między nimi i przyjaciół Jezusa, których nie wpuszczono dalej; wdrapywali się więc na mury, by coś zobaczyć i usłyszeć. Była tu także garstka uczniów Jezusa, których niepokój wypędził z grot na górze Hilnom, gdzie byli ukryci, więc wkradli się tu po wiadomości. Ujrzawszy Piotra, otoczyli go zaraz, płacząc, a on w tym gwałtownym smutku i trwodze, by się nie zdradzić, kilku tylko słowy dał im poznać grożące niebezpieczeństwo i radził, by zaraz odeszli. Usłuchali go i odeszli zaraz do miasta, on zaś błąkał się wokoło, dręczony głębokim smutkiem. Wspomnianych uczniów było około szesnastu, między nimi Bartłomiej, Natanael, Saturnin, Judas Barsabas, Sy-meon, późniejszy biskup Jerozolimy, Zacheusz i Manahem, ów ślepo urodzony, uzdrowiony przez Jezusa, obdarzony duchem proroczym. Piotr nie poszedł za nimi do miasta, bo miłość ku Jezusowi trzymała go tu na uwięzi; coś ciągnęło go z powrotem na wewnętrzny dziedziniec. Wpuszczono go, dzięki poprzedniemu wstawiennictwu Nikodema i Józefa z Ary-matei. Nie poszedł jednak do atrium, jak przedtem, lecz zwrócił się na prawo wzdłuż domu do drzwi owej okrągłej sali, po której właśnie, jak to wyżej wspomnieliśmy, włóczono Jezusa z naigrawaniem. Drzwi oblężone były przez służbę i ciekawych, przypatrujących się okrutnemu widowisku. Piotr zbliżył się bojaźliwie; poznał zaraz, że podejrzliwie nań patrzą, ale trwoga o Jezusa przemogła obawę o siebie, więc przecisnął się przez drzwi. Właśnie wleczono Jezusa wkoło sali, ustrojonego w koronę słomianą. Poważnie i Przestrzegająco spojrzał Jezus na Piotra, w którym walczyły na przemian ogromna boleść nad Jezusem i obawa o siebie; gdy usłyszał szepty koło siebie: "Co to za jeden", wybiegł znowu na dziedziniec i chodził chwiejnym krokiem, dręczony współczuciem i trwogą. Lecz i tu zwracał na siebie uwagę, ^ wszedł znowu do atrium, przybliżył się do ognia i siedział łam dobrą 197 chwilę. Wtem przyszło kilku, co widzieli go w sali na dworze i zauważyli go; najpierw zaczęli lżyć Jezusa i potępiać Jego działanie, aż wreszcie jeden rzekł do Piotra: "Zaprawdę i ty należysz do Jego stronnictwa; jesteś GalilejJ czykiem, poznać to po mowie". Piotr zaczął się wymawiać i chciał odejść, lecz w tym zastąpił mu drogę brat Malchusa i rzekł: "Jak to? Czyż nie widziałem] cię z nimi w Ogrodzie Oliwnym? Czyż nie ty zraniłeś ucho brata mego?" , Piotr w tym kłopocie stracił prawie zmysły, wyrwał się im i jak to on by} prędki, zaczął zaklinać się i przysięgać, że nie zna zupełnie tego człowieka, po czym wybiegł z atrium na dziedziniec. Właśnie zapiał kur, a Jezusa prowadzono z okrągłej sałi przez dziedziniec do więzienia, znajdującego się pod salą. Jezus w przechodzie zwrócił się w stronę Piotra i spojrzał nań wzrokiem żałosnym, rozdzierającym; i zaraz jak uderzenie gromu przypomniały się Piotrowi słowa Jezusa: "Nim kur dwakroć zapieje, trzykroć się Mnie zaprzesz". Zmożony trwogą i troską, zapomniał zupełnie swego chełpliwego przyrzeczenia na Górze Oliwnej, że prędzej umrze ze swym Mistrzem, niż się Go zaprze, - i Jego ostrzegającego upomnienia; teraz jedno spojrzenie Jezusa przywiodło mu to w pamięć i dało mu odczuć cały ciężar popełnionej winy. Poznał, że zgrzeszył, a zgrzeszył względem swego Zbawiciela udręczonego, niewinnie osądzonego, w milczeniu znoszącego najstraszniejsze katusze, względem Mistrza, który z takim przywiązaniem Go ostrzegał. Odchodząc od zmysłów z żalu, zapłakał gorzko, a zakrywszy twarz, wybiegł na dziedziniec zewnętrzny. Już teraz nie troszczył się o to, czy go kto zaczepi, każdemu byłby wyznał, kim jest i jak wielka wina na nim ciąży. Któż mógłby zaręczyć o sobie, że przy takim dziecinnym, a zarazem zapalnym usposobieniu okazałby się stalszym od Piotra, gdyby jeszcze tak jak on znajdował się w takim niebezpieczeństwie, trwodze, ucisku i pomieszaniu, w takim rozdwojeniu i rozterce między obawą a miłością, znużony, strudzony, niewyspany, odchodzący od zmysłów z boleści nad smutnymi wypadkami tej strasznej nocy? Pan pozostawił go jego własnym siłom; więc okazał się słabym, jak wszyscy, którzy zapominają o słowach: "Czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie!" 18. Maryja koło domu Kaifasza Najświętsza Panna, współcierpiąc wciąż z Chrystusem, widziała i odczuwała wszystkie Jego męki; wraz też z Nim modliła się wciąż za Jego katów. Ale była przede wszystkim matką, więc macierzyńskie serce Jej wołało ustawicznie do Boga, by nie dopuścił popełnienia tych grzechów, by raczył odwrócić te męki od Jej Najświętszego Syna. Zarazem parło Ją nie- 198 przezwyciężone pragnienie być w pobliżu Swego biednego, udręczonego Syna. Właśnie nadszedł Jan, który zaraz po owym strasznym okrzyku: "Winien jest śmierci" wybiegł z sądu. Ten z całą oględnością zdał Jej sprawę z okropnych mąk, jakie ponosił Jezus i jako ostatecznie Go winnym śmierci uznano. Wprawdzie Maryja widziała duchem bezmiar tych cierpień, ale gdy teraz otrzymała z ust Jana potwierdzenie tego, nie mogła opanować dłużej 'Swej tęsknoty i zażądała, by zaprowadzono Ją w pobliże cierpiącego Jezusa; takie samo pragnienie objawiła Magdalena, odchodząca prawie od zmysłów z boleści i kilka innych świętych niewiast. Jan, który tylko dlatego odszedł od swego Boskiego Mistrza, by pocieszyć tę, która po Jezusie była mu najbliższą, ofiarował się zaraz z gotowością zaprowadzenia ich. Zasłoniwszy twarze, wyszły w towarzystwie Jana na ulicę, zalaną słonecznym światłem. Magdalena szła obok innych chwiejnym krokiem, załamując ręce. Na ulicy ruch był dość znaczny, bo powracano właśnie z Syjonu od Kaifasza. Skupiona ta gromadka niewiast, wybuchająca od czasu do czasu lamentem, zwracała na siebie uwagę przechodniów. Domyślano się, kto to jest, więc wrogowie Jezusa, przechodząc mimo nich, umyślnie ich mijając, lżyli głośno Jezusa, powiększając i odnawiając boleść świętych niewiast. Najświętsza Panna najwięcej smutkiem strapiona, cierpiała wewnętrznie wraz z Jezusem, ale jak On milczała i ukrywała troskliwie boleść w Swym sercu. Szła teraz cicha, zbolała, podtrzymywana rękoma świętych niewiast. Pod jedną z bram śródmieścia, którędy wiodła je droga, napotkały kilku życzliwych, którzy z narzekaniem wracali z sądu do domu. Zbliżywszy się do świętych niewiast, poznali Matkę Jezusa, więc zatrzymali się na chwilę, witając ją z serdecznym współczuciem: "O najnieszczęśliwsza Matko! Matko najsmutniejsza! Bole-ściwa Matko Najświętszego z Izraela!" Wdzięcznym sercem przyjęła Maryja ich współczucie, lecz czas naglił, więc spiesznie poszły niewiasty dalej do celu swej smutnej pielgrzymki. Idąc tą drogą, zbliżyły się do domu Kaifasza od tyłu, gdzie tylko jeden mur otaczał dom, podczas gdy z przodu przechodziło się przez dwa podwórza. Tu nowa boleść czekała Matkę Jezusa i Jej towarzyszki; musiały przechodzić obok podwyższonego placu, na którym przy świetle pochodni obrabiano pod lekkim namiotem krzyż dla Chrystusa. Wrogowie Jezusa kazali przygotować krzyż dla Niego zaraz po zdradzie Judasza, by w razie pojmania Jezusa, Piłat nie mógł się niczym wymówić od wydania wyroku. Umyślili bowiem zaraz raniutko zawieść mu Pana do osądzenia, nie spodziewając się, że to tak długo się przeciągnie. Krzyże dla obu łotrów mieli już Rzymianie gotowe, a dla Jezusa przygotowywano teraz krzyż z pośpiechem. I na to musiała patrzeć Najświętsza Panna. Każde uderzenie siekiery raniło Jej macierzyńskie serce, mieczem boleści przenikały je przekleństwa i szy- 199 derstwa robotników, złych, że muszą z powodu Jezusa pracować w nocy mimo to modliła się Maryja za tych zaślepionych, którzy wśród przekleństw przygotowywali narzędzie śmierci męczeńskiej dla Jej Syna, będące zarazem narzędziem ich odkupienia. Obszedłszy dom wokoło, weszły niewiasty z Janem na zewnętrzne pod-worze i stanęły w kątku pod bramą drugiego dziedzińca. Najświętsza Panna, duszą będąca przy Jezusie, pragnęła i ciałem być koło Niego, a wiedziała, że On tam siedzi w więzieniu pod domem i że tylko ta brama oddziela Ją od Niego. Myślała, że może za pośrednictwem Jana otworzą im bramę i puszczą do środka. Wtem otwiera się brama, a z niej wypada przed innymi Piotr z zakrytą głową, płacząc rzewnie i zasłaniając twarz rękoma. Przy świetle księżyca i pochodni poznał zaraz Jana i Najświętszą Pannę. Dopiero oto Syn Jej Swym spojrzeniem wzbudził w nim wyrzuty sumienia, a teraz znów Ona stawała przed nim przypominając mu tym całą jego winę. Ach! Jakże boleśnie przenikały duszę biednego Piotra słowa Maryi: "Szymonie! jak stoi sprawa z Jezusem, Synem Moim?" Czując swą winę, nie mógł znieść Jej wzroku, nie mógł przemówić słowa, tylko odwrócił się, łamiąc ręce. Lecz Maryja najdobrotliwsza sama podeszła ku niemu i zapytała jeszcze raz boleściwie: "Szymonie, synu Kefasa, nic mi nie odpowiadasz?" A Piotr w poczuciu własnej nędzy, widział się niegodnym być w pobliżu Matki Jezusa i rozmawiać z Nią, więc głosem drżącym z bólu i rozpaczy, zawołał: "O Matko, nie mów nawet do mnie! Syn Twój cierpi nadludzkie męki. Nie mów do mnie, bom niegodzien tego! Oni skazali Syna Twego na śmierć, a ja trzykroć podle zaparłem się Go!" Jan jeszcze zbliżył się do niego i chciał z nim pomówić, ale Piotr, odchodząc od siebie ze smutku, wybiegł z dziedzińca i pobiegł za miasto do owej groty na Górze Oliwnej, w której były na kamieniu odciski rąk modlącego się Jezusa; tu zaczął gorzko opłakiwać swój grzech. W tej samej grocie pokutował pierwszy nasz rodzic Adam, gdy po raz pierwszy zstąpił z raju na ziemię obciążoną przekleństwem. Najświętsza Panna równie z Jezusem odczuła boleśnie to nowe Jego cierpienie, że zaparł się Go ten sam uczeń, który najpierwszy uznał Go Synem Boga żywego. Usłyszawszy słowa Piotra, osunęła się przy filarze bramy na kamień, na którym zaraz odcisnęły się ślady Jej ręki czy też nogi. Kamień ten istnieje w tym stanie dotychczas, widziałam go nawet, ale gdzie, nie przypominam już sobie. Wnet podniosła się Najświętsza Panna, ujrzawszy, że bramy pozostawiono otwarte, nie spodziewając się już zbytniego natłoku po zamknięciu Jezusa w więzieniu. Na Jej żądanie Jan podprowadził Matkę Bożą i niewiasty aż pod więzienie Jezusa. Wiedziała Maryja, że Jezus tafli jest i cierpi, i Jezus przeczuwał Jej bliskość, ale najwierniejsza ta matka chciała także zmysłami ciała swego słyszeć bolesne westchnienia Syna 200 Swego. Usłyszała je rzeczywiście, ale zarazem usłyszała naigrawania otaczających Go siepaczów. Nie mogły tu długo stać niewiasty bez zwrócenia na siebie uwagi. Magdalena nie była w stanie stłumić w sobie gwałtownej boleści; Najświętsza Panna nawet w najwyższej boleści umiała zachować w swej świętej postaci umiarkowanie i spokój, biła z Niej nadziemska powaga i godność, ale mimo to poznano Ją niezawodnie, bo uszu Jej dochodziły bolesne dla Niej słowa: "Czy nie jest to Matka Galilejczyka? Jej Syn musi pójść na krzyż; ale zapewne nie przed Paschą, chyba że to już jest jaki ostatni złoczyńca". Wewnętrzną wskazówką kierowana, zwróciła się teraz Maryja do atrium, a za Nią Jej otoczenie. Podeszła do ogniska, przy którym kręciło się jeszcze kilku z pospólstwa. Rozglądnąwszy się po wstrętnym budynku, uprzytomniła Sobie, co się tu działo niedawno. Tu wyznał Jezus, że jest Synem Bożym, tu wołało nań plemię szatańskie: "Winien jest śmierci!" Więc boleść owładnęła Nią tak dalece, że podobną była raczej do konającej, niż do żywej. Wnet jednak opamiętała się trochę i dała się prowadzić z powrotem do domu. Pospólstwo nikło i rozstępowało się, jakby olśnione Jej widokiem. Zdawało się, że to duch czysty, nieskalany, przechodzi przez czeluście piekielne. Wracano tą samą drogą, więc znowu musiała Maryja przechodzić koło tego smutnego dla Niej miejsca, gdzie przygotowywano krzyż dla Jezusa. -Jak sędziowie z osądzeniem Jezusa, tak robotnicy nie mogli sobie dać rady ze sporządzeniem krzyża. Coraz to musieli znosić nowy materiał, bo ten lub ów kawałek popsuł się lub złamał, aż wreszcie złożyli go z różnorakich kawałków drzewa, jakim miał być ze zrządzenia Bożego. Miałam co do tego różne widzenia, uważałam nawet, jakby aniołowie przeszkadzali w robocie, dopóki nie wykończono krzyża według woli Bożej; ponieważ jednak nie przypominam sobie tego dokładnie, więc ograniczam do tego, co już wspomniałam. 19. Jezus w więzieniu Więzienie Jezusa była to mała sklepiona piwniczka pod salą sądową; część jej dotychczas się dochowała. Przy Jezusie pozostało tylko dwóch oprawców, zmieniali się jednak co jakiś czas. Jezusowi nie oddano Jego sukien; ubrany był tylko w ów oszpecony płaszcz szyderski, a ręce miał związane. Wchodząc do więzienia, wzniósł Jezus modły do Ojca Swego niebieskiego, by wszystkie te udręczenia i naigrawania, jakie poniósł dotychczas i jeszcze miał ponieść, raczył przyjąć jako ofiarę przebłagalną za Jego drę-czycielf i za wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek zgrzeszą niecierpliwością • gniewem w znoszeniu cierpień. 201 I w wiezieniu nie dali dręczyciele Jezusowi spokoju. Przywiązali Go do --słupa, wbitego w środku więzienia, a nie dali Mu się oprzeć o niego, choć Jezus ledwo trzymał się na nogach znużonych, nabrzmiałych i poranionych od upadania i od uderzeń łańcucha, spadającego aż do kolan. Nie zaprzestawali także na chwilę naigrawań swych i katowań; gdy ci siepacze się zmęczyli, zastępowało ich dwóch innych i znowu nowe udręczenia musiał Jezus znosić. Niemożliwem jest oddać i opisać należycie tę złość ich i okrucieństwo, wywierane na najczystszym, najświętszym Zbawicielu; patrząc na to, sama byłam chora i prawie konająca ze współczucia. Jakiż to wstyd dla nas, że ze zniewieściałości i wstrętu przed cierpieniami, nie potrafimy nawet opowiedzieć, ani wysłuchać opisu tych udręczeń niezliczonych, jakie niewinny Odkupiciel cierpliwie znosił dla nas. Ogarnia nas przy tym zgroza podobnie jak mordercę, który ma dotknąć ran zamordowanego przez siebie człowieka. Jezus znosił wszystko, nie otworzywszy nawet ust; a przecież to ludzie, grzesznicy, srożyli się tak przeciw bratu, swemu Odkupicielowi, swemu Bogu. I ja jestem biedną grzesznicą i za mnie musiał Jezus tak cierpieć. W dzień sądu wszystko wyjdzie na jaw; wtenczas zobaczymy, jak to i o ile przyczyniliśmy się naszymi grzechami do mąk Syna Bożego, gdy w czasie stał się Synem człowieczym; a grzechy te popełniamy wciąż na nowo, więc swym zachowaniem się dajemy niejako zezwolenie na te udręczenia Jezusa przez szatańska rotę i zatwierdzamy je. Ach! gdybyśmy to dobrze rozważyli, to z większym o wiele zastanowieniem i powagą wymawialibyśmy te słowa, zachodzące w wielu modlitwach pokutnych: "Panie, dopuść mi raczej umrzeć, niżbym Cię miał powtórnie przez grzech obrazić!" Stojąc w więzieniu, modlił się Jezus bez przestanku za swoich dręczycieli; ci zaś zmęczeni w końcu, odstąpili nieco, by wypocząć. Wtem gdy tak Jezus stał, wsparty o słup, padło światło na Niego, gdyż dzień zaświtał. A miał to być dzień Jego nieskończonych mąk i zadośćuczynienia, dzień naszego odkupienia. Światło dzienne wkradało się lękliwie przez małe okienko, umieszczone w górze więzienia i obejmowało Swymi promieniami świętego, udręczonego Baranka wielkanocnego, który wziął na siebie grzechy całego świata. A Jezus w nieskończonej dobroci wzniósł skrępowane ręce, witając powstający dzień i rozpoczął głośno, wyraźnie, wzruszającą modlitwę do swego Ojca niebieskiego, dziękując Mu za zesłanie tego dnia, za którym tęsknili tak dawno Patriarchowie, za którym i On od czasu zstąpienia na ziemię wzdychał z utęsknieniem, mówiąc: "Muszę być chrztem ochrzczony, a serce Moje spragnione jest, by się ten chrzest wypełnił". Z wzruszeniem dziękował Jezus za ten dzień, który miał dokonać naszego zbawienia, celu Jego życia, miał otworzyć Niebo, zwyciężyć piekło, otworzyć ludziom skarbnicę łask i błogosławieństwa, i spełnić wolę Ojca Jego. 202 Odmawiałam wspólnie z Jezusem tę modlitwę, ale nie potrafię jej pomorzyć, tak byłam wzruszona, zbolała i przejęta współczuciem dla Niego. L,zy rzewnie laty mi się z oczu, gdy widziałam, że Zbawiciel dziękuje jeszcze za te straszne męki, jakie miał dziś ponieść; więc wołałam do Niego z głębi serca: "Ach, daj mi te cierpienia, podziel je ze mną, one są moje, za moje grzechy zesłane są na Ciebie!" Dzień nastawał, a Jezus witał go modlitwą dziękczynną, ja zaś, przybita do głębi tym ogromem miłości i współczucia, powtarzałam jak dziecko Jego słowa. Widok to był nieopisanie smutny a wdzięczny, groźny a święty, gdy Jezus stał tak w środku szczupłego więzienia, wsparty o słup, jaśniejący, witający z podzięką pierwszy promień wielkiego dnia ofiarnego. Zdawało mi się, że to kat przychodzi do więzienia skazańca, by wpierw pojednać się z nim, przebłagać go za spełnienie przykrego obowiązku; a Jezus tak mile dziękował mu za te odwiedziny. Siepacze, zdrzemnąwszy się nieco, przebudzili się teraz i zdumienie ich ogarnęło. Nie przeszkadzali Mu, bo przejął ich strach i zdumienie. Czuli, że chwila to ważna dla całego świata i po wszystkie wieki. - Cary pobyt Jezusa w więzieniu trwał mniej więcej przeszło godzinę. 20. Judasz w pobliżu sądu Judasz błądził długo po skalistej dolinie Hinnom na południe od Jerozolimy, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Szatan, opanowawszy go, nie dał mu spoczynku, a rozpacz rozsiadła się w jego sercu. Gnany niepokojem, poszedł w pobliże domu Kaifasza, właśnie gdy Jezus był w więzieniu. Lękliwie skradał się koło zabudowania, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę swej zdrady. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko pilnujące straże. Zbliżył się Judasz i niepoznany przez nich, zapytał jednego żołnierza, co też zamierzają zrobić z Galilejczykiem. Odpowiedziano Mu, że już skazany na śmierć i że dziś będzie ukrzyżowany. Podszedłszy dalej, usłyszał znów żołnierzy rozmawiających między sobą, jak okrutnie obchodzono się z Jezusem i jak cierpliwie On to wszystko znosił. Z rozmowy dowiedział się dalej Judasz, że z brzaskiem dnia stawią znowu Jezusa przed Wielką Radę, by uroczyście prawomocnie wydać nań wyrok. Chciwie, a zarazem z udręczeniem zbierał Judasz te wiadomości, lecz tymczasem zaczęło świtać, a w domu i koło domu ruch zrobił się większy, Judasz przeto cofnął się na tył domu, by nie być widzianym; podobnie jak Kain uciekał przed ludźmi, a zwątpienie opanowywało go coraz więcej. Lecz, oto co napotkał! Natrafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż; pojedyncze kawałki leżały w porządku koło siebie a robotnicy spali otuleni w koce; nad ¦ . • - - 203 Górą Oliwną tymczasem niebo zaczęło rzucać blask, a światło zdawało się niby wzdragał się paść na narzędzie naszego odkupienia. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przezeń-zaprzedany. Uciekł czym prędzej, ale niezbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu. 21. Sąd ranny nad Jezusem Gdy się rozjaśniło, zebrali się znowu w sali sądowej Kaifasz, Annasz, najstarsi i uczeni zakonni na właściwą, prawomocną rozprawę; rozprawa bowiem przeprowadzona w nocy, nie była ważna, mogła tylko uchodzić za przedwstępne przesłuchanie świadków, jeśli - tak, jak teraz właśnie - trzeba się było spieszyć z powodu nadchodzących świąt. Większa część członków Rady przepędziła noc w domu Kaifasza w sypialniach bocznych lub też nad salą sądową. Inni, a także Nikodem i Józef z Arymatei zeszli się rano. Zebrano się bardzo licznie i z pośpiechem przystąpiono do załatwienia sprawy; naturalnie zaczęli zaraz wrogowie Jezusa przemyśliwać nad tym, jakby wydać na Pana wyrok potępiający. Wystąpili przeciw temu Nikodem, Józef z Arymatei i kilku życzliwszych, i zażądali, by całą sprawę odłożono na później, gdyż najpierw w czasie świąt może powstać rozruch, a po wtóre, nie można wydać sprawiedliwego wyroku na podstawie dotąd zebranych zarzutów, bo świadkowie ogółem złożyli sprzeczne zeznania, na których nie można się oprzeć. Rozgniewała ta opozycja arcykapłanów i ich stronnictwo, więc rzekli z przekąsem: "A, wierzymy, że nie na rękę wam ta rozprawa, obwiniająca pośrednio i was samych, bo i wy, jak się zdaje, zawikłani jesteście w te nowości Galilejczyka. Zresztą komu się nie podoba, niech się usunie od udziału". I rzeczywiście wykluczono od obrad wszystkich życzliwych Jezusowi. Wykluczeni oświadczyli uroczyście, że nie chcą być odpowiedzialni za nic, co tu będzie postanowione; zaraz też opuścili salę obrad i udali się do świątyni; nie biorąc od tego czasu już ani raz udziału w posiedzeniach Wielkiej Rady. Pozbywszy się w ten sposób przeciwników, kazał Kaifasz przyprowadzić z więzienia biednego, udręczonego Jezusa, i to tak, by zaraz po zapadnięciu wyroku można Go było zaprowadzić do Piłata. Skoczyli pachołcy z hałasem do więzienia, zaraz na wstępie obrzucili Jezusa obelgami, rozwiązali Mu ręce, zdarli Mu z ramion ów płaszcz obdarty i kazali Mu przywdziać Swą długą, tkaną tunikę, tak zawalaną jak była, bijąc Go przy tym i szturchając. Następnie związali Go znowu w pasie powrozami i tak wyprowadzili z więzienia; a wszystko to odbywało się z gwałtownym pośpiechem, z oburzającą brutalnością. Z więzienia wiedli Go siepacze do sali środkiem szeregu żoł- 204 d, zebranych przed domem, jak biedne zwierzę ofiarne, podpędzając Go biciem i szyderstwami. Tak strasznie zmieniony przez skatowanie, oplu-gawienie i znużenie, stanął Jezus przed Radą, mając na Sobie tylko tę zniszczoną tunikę, a oni, patrząc ze wstrętem na Jego zeszpeconą postać jeszcze bardziej utrwalali się w złości. Bo litość zamarła już była w tych zatwardziałych sercach żydowskich. Kaifasz z sercem przepełnionym szyderczą złością, rzekł do stojącego przed nim wynędzniałego Jezusa: "Powiedz nam prawdziwie, czyś Ty jest pomazańcem Pańskim, Mesjaszem!" A Jezus, podniósłszy głowę, rzekł z świętą cierpliwością i uroczystą powagą: "Jeśli wam powiem, nie uwierzycie Mi, jeśli zaś zadam wam o to pytanie, to ani nie odpowiecie Mi, ani nie puścicie Mnie wolno; lecz zaprawdę od dziś będzie Syn człowieczy siedział po prawicy Mocy Bożej". Sędziowie spojrzeli po sobie i rzekli z pogardą i uśmiechem szyderczym do Jezusa: "A więc Ty! Ty jesteś Synem Bożym?" Na co zawołał Jezus głosem wiecznej prawdy: "Tak! jakoście rzekli, Jam jest!" Tego też oni tylko czekali, więc zaraz poczęli wołać: "Jakichże jeszcze dowodów mamy żądać? Z własnych ust Jego słyszeliśmy bluźnierstwo". I zaraz powstali wszyscy, zasypując gradem obelg Jezusa "tego - jak mówili - biednego przybłędę, nędznego, bezsilnego człowieka z niskiego stanu, który chciał być ich Mesjaszem i siedzieć po prawicy Boga". Oprawcom rozkazano związać Go na nowo i jako skazanemu na śmierć, założyć łańcuch na szyję. Już przedtem posłali Żydzi do Piłata, by przygotował się, zaraz rano osądzić zbrodniarza, gdyż z powodu święta zniewoleni są się spieszyć. Swoją drogą szemrali na to między sobą, że muszą iść jeszcze do rzymskiego starosty, jednakże według prawa rzymskiego nie wolno im było wydawać wyroków śmierci w sprawach wychodzących poza obręb ich praw zakonnych. Ponieważ zaś, dla lepszego upozorowania słuszności wyroku na Jezusa, chcieli przedstawić Go także jako przestępcę przeciw cesarzowi, więc właściwe prawo sądzenia Jezusa przypadało w udziale rzymskiemu staroście. Do niego przeto wyruszono teraz z Jezusem. Przez całe atrium aż do bramy stali szeregiem żołnierze, przed domem zaś zebrali się już tłumnie nieprzyjaciele ludu i rzesze pospólstwa. Przodem szli arcykapłani i część członków Wielkiej Rady, za nimi szedł biedny Zbawiciel wśród siepaczów, otoczony orszakiem zbrojnych; pochód zamykał motłoch uliczny. Tak ciągnęli z Syjonu w dół miasta do pałacu Piłata. Część zebranych tu dotychczas kapłanów udała się do świątyni, gdzie dziś mnóstwo mieli zatrudnień. 205 22. Rozpacz Judasza xi Judasz ukrywał się w pobliżu, więc słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmowy tych, którzy, opóźniwszy się, doganiali pochód. Słyszał, jak mówili: "Teraz prowadzą Go do Piłata; Wielka Rada skazała Galilejczyka na śmierć, musi pójść na krzyż. Przy życiu przecież nie zostanie; obeszli się z Nim już i tak dobrze. Cierpliwy jest nad miarę; nic nie mówił, tylko powiedział, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; więcej nie chciał się tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż. Gdyby był tego nie powiedział, nie mogliby Mu udowodnić, że zasłużył na karę śmierci, a tak już przepadło. Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przed tym pożywał z Nim baranka wielkanocnego. Nie chciałbym przyłożyć ręki do tej sprawy. Bądź co bądź, jaki jest Galilejczyk, ale żadnego przyjaciela nie wydał na śmierć za pieniądze. Zaprawdę, ten niecnota zasługuje także na szubienicę". Słyszał to wszystko Judasz, widział, że już Jezus zgubiony jest bez ratunku, więc duszę jego owładnęła czarna trwoga, spóźniona skrucha i rozpacz. Dręczony przez szatana puścił się cwałem. Trzos srebrników, uwieszony u pasa pod płaszczem, był mu bodźcem piekielnym i ościeniem. Ujął go w rękę, by uderzając mu o bok, nie sprawiał zbytniego chrzęstu i biegł na oślep przed siebie; ale nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o litość i przebaczenie i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swej winy przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i pozbyć się zapłaty za zdradę. Pobiegł więc jak szalony do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych i członków Rady, którzy byli przełożonymi nad kapłanami, pełniącymi służbę. Gdy Judasz, zmieniony na twarzy, zrozpaczony, stanął przed nimi, spojrzeli najpierw ze zdziwieniem po sobie, a potem z szyderczym uśmiechem utkwili w Judasza dumne spojrzenia. On zaś wyrwał zza pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł, gwałtownie wzruszony: "Odbierzcie te pieniądze, a puśćcie Jezusa. Rozwiązuję naszą umowę; zgrzeszyłem ciężko, zdradziwszy krew niewinną". Lecz kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swą pogardę dla niego. Wyciągali ręce, niby odpychając podawane srebrniki, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie za zdradę, i rzekli: "Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli mniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to już twoja rzecz. My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!" Tak mówili prędko i z roztargnieniem, jak ludzie, którzy, zajęci interesami, chcą okazać natrętnemu, że radziby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś złość porwała i rozpacz, przyprawiająca go prawie o utratę zmysłów; włosy 206 zjeżyty niu się na głowie. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na którym nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony za miasto. I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i szeptał mu do ucha wszystkie prze-Ideństwa Proroków, wypowiedziane o tej dolinie, na której Żydzi niegdyś ofiarowali bałwanom własne dzieci; chciał go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Zdawało się Judaszowi, że prorok palcem wskazuje na niego mówiąc te słowa: "Wyjdą i będą oglądać zwłoki tych, którzy zgrzeszyli przeciw Mnie, a robak ich nie umrze, a ogień ich nie wygaśnie". To znowu brzmiało mu w uszach: "Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? Co uczyniłeś? Krew jego woła o pomstę do Mnie. Przeklęty będziesz na ziemi, błąkać się będziesz i uciekać od widoku ludzi!" Błądząc tak, przybył Judasz nad potok Cedron i spoglądał ku Górze Oliwnej, lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą. Wszak niedawno słyszał tam słowa: "Przyjacielu, po co przyszedłeś? Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego!" Straszne przerażenie przejęło duszę Judasza, gdy to wspomniał, zmysły odmawiały mu służby, jednej myśli nie mógł zebrać, a czarny wróg szeptał mu wciąż do uszu: "Tu, przez Cedron uciekał Dawid przed Absalonem; Absalon obwiesił się na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: "Złem odpłacili dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obejmie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wziął na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki". Poznał Judasz, jak co do joty stosuje się to wszystko do niego, a sumienie dręczyło go strasznie, gorzej niż męki cielesne. Właśnie zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Ale sumienie dręczyło go coraz więcej, a z miasta dolatywał doń głośny zgiełk, szatan zaś szeptał mu do ucha słowa: Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisano jest w Zakonie: "Kto sprzeda jedną duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć. Zrób raz koniec, nędzniku! Zrób koniec!" A Judasz, pod wpływem tych podszeptów, oddał się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, obwiesił się na drzewie o wielu rozgałęzieniach, wyrastającym z zagłębienia ziemi. A gdy już wisiał, rozpękło się jego ciało i wnętrzności wyleciały na ziemię. 207 23. Jezus prowadzony do Piłata Do Piłata prowadzono Jezusa przez najwięcej zaludnioną dzielnicę mia. sta, która dziś szczególnie, wobec napływu ludności na święta, roiła się o<] przybyszów z całej okolicy i z dalszych stron. Orszak zeszedł z Syjonu pój. nocnym stokiem, przeszedł wąską ulicę, prowadzącą przez dolinę i posuwał się dalej przez dzielnicę Akra, ciągnącą się wzdłuż zachodniego boku świątyni, aż do pałacu i budynku sądowego Piłata, położonego przy północno-za-chodnim narożniku świątyni, naprzeciw wielkiego forum, czyli rynku. Pochód otwierali Kaifasz i Annasz w otoczeniu wielu członków Wielkiej Rady, w ubiorach świątecznych; za nimi niesiono zwoje pisma. Dalej szli uczeni Zakonni i inni Żydzi, jak np. fałszywi świadkowie i zjadliwi faryzeusze, którzy najwięcej okazali gorliwości przy oskarżaniu Zbawiciela. Za tymi dopiero, w niewielkim odstępie, prowadzili siepacze na powrozach Jezusa w otoczeniu żołdaków i owych sześciu urzędników, którzy już byli przy pojmaniu Jezusa. Motłoch uliczny napływał ze wszystkich stron i wśród okrzyków szyderczych przyłączał się do pochodu. Tłumy ludności, zebranej na ulicach w zbitych gromadach, przypatrywały się pochodowi. Jezus miał na Sobie tylko Swą tkaną tunikę, pokrytą błotem i pluga-stwem. Z szyi zwieszał się Mu do kolan długi łańcuch o grubych ogniwach, I boleśnie bijący Go w czasie chodu po kolanach. Ręce miał związane jak j wczoraj i prowadzili Go ci sami siepacze, na powrozach, uwiązanych u pasa. Straszne katowania całonocne odbiły się ogromnie na Jego całej postaci! z rozwianymi włosami i brodą, z obliczem bladym, obrzękłym i posiniałym od bicia, wyglądał Jezus jak uosobienie boleści i niedoli. Szedł cichy, spokojny, wśród coraz nowych udręczeń i naigrawań. Żydzi podburzyli motłoch uliczny, by w dzisiejszym pochodzie wyszydził uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy w Niedzielę Palmową. Tłuszcza wywoływała więc za Nim szyderczo różne dostojne nazwy i tytuły, rzucano Mu pod nogi kamienie, kije, klocki drzewa, brudne łachmany, a wśród pieśni szyderczych i nawoływań stawiano Mu przed oczy niedawny uroczysty wjazd. Siepacze zaś szarpali Jezusa za powrozy umyślnie tak, by potykał się na rzucanych Mu przedmiotach. Słowem, cała droga była dla Jezusa bezustannym udręczeniem. Zaraz z początku, niedaleko domu Kaifasza czekała współcierpiąca Najświętsza Matka Jezusa, stojąca z Magdaleną i Janem w załomie muru jakiegoś budynku. Wprawdzie duszą była wciąż przy Jezusie, ale niepokojona miłością macierzyńską, pragnęła także osobiście być przy Nim jak najbliżej, więc szła na drogi, którymi miał iść, wstępowała w Jego ślady. Powróciwszy z nocnego pochodu do domu Kaifasza, krótki czas tylko bawiła w wieczerniku pogrążona w niemym smutku. Zaledwie uczuła duchem, że 208 Jezusa wyprowadzono z więzienia przed sąd poranny, zaraz wstała, zarzuciła płaszcz i zasłonę, i idąc naprzód, wezwała ze sobą Jana i Magdalenę, mówiąc: "Chodźmy, odprowadzimy Syna mego do Piłata; chcę Go widzieć na własne oczy". Bocznymi drogami wyprzedzili pochód i zatrzymali się tu wszyscy troje, czekając nadejścia orszaku. Najświętsza Panna wiedziała wprawdzie, co się dzieje z Jej Synem, w duszy miała Go wciąż przed Sobą, ale oczy Jej duszy nie mogły przedstawić Go Sobie tak zmienionego i skatowanego, jakim Go uczyniła złość ludzka. Widziała duchem ciągłe a straszne Jego męki, ale promienne i złagodzone świętością, miłością i cierpliwością Jego woli ofiarnej. A oto teraz miała Jej stanąć przed oczy straszliwa, brutalna rzeczywistość w całej swej nagości. Najpierw przesunęli się przed Nią pyszni, zjadliwi nieprzyjaciele Jezusa, arcykapłani prawdziwego Boga, przyodziani w suknie świąteczne, a w sercu pełni chytrości, kłamstwa, oszustwa, przekleństwa, knujący plany zbrodnicze przeciw Bogu. Kapłani Boga stali się kapłanami czarta; aż strach o tym pomyśleć! Potem odbił się o Jej uszy zgiełk, krzyk pospólstwa, wszystkich krzywoprzysięskich wrogów i oskarżycieli jej Syna, aż wreszcie - kogóż to widzi? Przeciera oczy, nie wierząc sama Sobie. To niemożliwe! Kogóż to widzi? Tak, to Jezus, Syn Boży, Syn człowieczy, Jej własny Syn, zeszpecony, skatowany, zbity, skrępowany; pędzą Go z tyłu, wloką Go siepacze na powrozach, a On wlecze się raczej, niż idzie, otoczony chmurą szyderstw i przekleństw. Tak straszliwie zeszpeconego nie poznałaby była, tym bardziej, że miał na Sobie tylko tunikę, złośliwie splu-gawioną przez oprawców; ale poznała Go, bo On był jeden najbiedniejszy, najnędzniejszy, On jedynie spokojny wśród tego rozkiełznanego piekła, modlił się z miłością za Swoich prześladowców. Gdy się zbliżył, nie mogło ludzkie Jej serce znieść tego nawału cierpień, więc zajęczała boleśnie: "Biada mi! Czyż to ma być mój Syn? Ach tak! To Syn mój! O Jezusie, Jezusie mój!" Lecz pochód minął Ją prędko, a Jezus spojrzał ze wzruszeniem na Swą Matkę. Ona zaś skupiła się zaraz w wewnętrznym rozpamiętywaniu Swej boleści i nieświadomie dała się odciągnąć Janowi i Magdalenie; po chwili dopiero, ochłonąwszy, poleciła Janowi zaprowadzić się do pałacu Piłata. W drodze tej musiał Jezus i tego udręczenia doświadczyć, jak to przyjaciele zwykli opuszczać nas w nieszczęściu. Mieszkańcy Ofel bowiem zebrali się w jednym miejscu przy drodze, by ujrzeć Jezusa. Gdy jednak ujrzeli Go w takiej pogardzie i poniżeniu, prowadzonego przez siepaczów na powrozach, zaczęli i oni chwiać się w wierze i przywiązaniu do Niego. Nie mogło im się to w głowie pomieścić, by Król, Prorok, Mesjasz, Syn Boży, mógł znajdować się w podobnym stanie. A jeszcze do tego zaczęli faryzeusze mimochodem przedrwiwać ich przywiązanie do Jezusa, mówiąc: "Oto macie waszego pięknego Króla! Pozdrówcie Go! Cóż to, dąsacie się teraz, gdy On idzie na 209 Jcoronację i wkrótce zasiądzie na tronie? Skończyły się Jego cuda. Arcyka-płan pomieszał Mu praktyki czarnoksięskie". Biedacy ci doznali wielu cudownych uzdrowień i łask od Jezusa, ale teraz, słysząc to i patrząc na tak straszne widowisko, zachwiali się w wierze tym bardziej, że jako przeciwników Jezusa widzieli poświęcone osoby kraju, arcykapłanów i Radę. Lepsi i wytrwalsi cofnęli się ze zwątpieniem, gorsi przyłączyli się zaraz do pochodu, naigrawając się z Jezusa na równi z innymi. Wzdłuż całej drogi aż do domu Piłata faryzeusze ustawili tu i ówdzie straże, by zapobiec możliwym rozruchom. 24. Pałac Piłata i jego otoczenie U stóp północno-zachodniej strony wzgórza, na którym wznosi się świątynia, stoi na znacznym podwyższeniu pałac rzymskiego starosty - Piłata. Od wschodu jest terasa, do której wiodą wysokie schody marmurowe; widać z niej leżący naprzeciw, obszerny rynek. Rynek sam otoczony jest w około krużgankami, w których są hale dla sprzedających. Z rynkiem łączą się cztery główne ulice od zachodu, północy, wschodu i południa, a że rynek leży wyżej, więc ulice, dochodząc doń, wznoszą się nieco pod górę. Cztery te ujścia ulic i piąty odwach przerywają jednostajne linie krużganków, okalających wokoło rynek, zwany forum, a ciągnący się ku zachodowi aż poza północno-za-chodni róg świątyni. Z tego miejsca widać było górę Syjon. Do zewnę-trz-nych boków krużganków przytykają pojedyncze domy pobliskich ulic. - Pałac Piłata nie przytyka bezpośrednio do forum, bo oddziela go odeń obszerny dziedziniec; zamyka go zaś od wschodu brama łukowa, przez którą wychodzi się na ulicę wiodącą do bramy Owczej, a stąd dalej na Górę Oliwną. Takaż brama zamyka dziedziniec od zachodu i tędy przez dzielnicę Akra idzie się na Syjon. Patrząc z terasy pałacu Piłata na północ, widzi się poza dziedzińcem forum. U wejścia z dziedzińca na rynek jest kolumnada i kilka kamiennych ław, zwróconych ku dziedzińcowi; dotąd zwykle, a nie dalej zbliżali się kapłani żydowscy, gdy mieli jakąś sprawę do załatwienia u Piłata. Była nawet dla nich umyślnie w tym celu zakreślona granica w bruku dziedzińca; nie przekraczali jej, by się nie zanieczyścić. Przy zachodniej bramie dziedzińca, już w obrębie rynku, stał wielki odwach, łączący się przez bramę z pretorium Piłata. (Pretorium to ta część pałacu Piłata, w której odbywał sądy.) Odwach więc tworzył niejako atrium, czyli przedsionek do pretorium. Otoczony był kolumnadą; w środku był dziedziniec niekryty, zaś w podziemnych piwnicach znajdowały się więzienia; tu właśnie siedzieli zamknięci dwaj łotrzy. Odwach roił się zawsze od rzymskich żołnierzy. 210 Nieopodal, tuż przed kolumnadą, stał na forum słup, przy którym biczowano zbrodniarzy. Słupów takich było więcej w obrębie forum; bliższe służyły do wymierzania chłosty, przy dalszych przywiązywano bydło, wyprowadzone na sprzedaż. Naprzeciw odwachu stała na rynku piękna, równiutka terasa z kamiennymi ławkami, coś w rodzaju rusztowania dla skazańców; wchodziło się na nią po schodach. Zwano ją Gabbata i z niej to ogłaszał Piłat uroczyste wyroki sądowe. Rozprawy przeprowadzał Piłat w ten sposób, że sam siedział na otwartej terasie swego pałacu, a oskarżyciele siedzieli na owych ławkach kamiennych u wejścia na dziedziniec. Głośno mówiąc, można się było łatwo w ten sposób porozumiewać. Poza pałacem Piłata ciągnęły się wyżej jeszcze terasy z ogrodami i altaną. Ogrody te łączą pałac Piłata z mieszkaniem jego żony - Klaudi Prokli. Całą budowlę oddziela rów od góry, na której znajdowała się świątynia. Poza tym są jeszcze mieszkania sług świątyni. Od wschodu przytyka do pałacu Piłata ów budynek obrad i posiedzeń sądowych starego Heroda, w którym tenże w dziedzińcu wewnętrznym kazał wymordować tyle niewiniątek. Teraz zmieniło się tam wiele; wejście jest od strony wschodniej, a drugie osobne dla Piłata, z jego przedsionka. Z tej strony przecinają miasto od wschodu ku zachodowi cztery ulice; trzy biegną ku pałacowi Piłata i ku forum (rynek), czwarta prowadzi wzdłuż północnej ściany forum ku bramie, przez którą idzie się do Betsur. W ulicy tej, blisko bramy, stoi piękny budynek będący własnością Łazarza. Marta ma tu także osobne dla siebie mieszkanie. Jedna z tych ulic, najbliższa świątyni, bierze początek od bramy Owczej. Wchodząc w tę bramę, widzi się po prawej ręc sadzawkę Owczą, tak blisko podchodzącą pod mury, że sklepienia muru wiszą tuż nad wodą. Woda z sadzawki odpływa poza mury w dolinę Jozefata i dlatego grunt tu jest trochę bagnisty. Sadzawkę otacza kilka budowli. W tej to sadzawce myje się po raz pierwszy z grubszego brudu baranki, zanim się je zaniesie w ofierze do świątyni; drugi raz jeszcze myje się je ceremonialnie w sadzawce Betesda na południe od świątyni. W drugiej ze wspomnianych czterech ulic znajduje się dom z podwórzem, własność św. Anny, matki Maryi; tu zatrzymywała się ona z rodziną i umieszczała bydło ofiarne, ilekroć przybyli na święta do Jerozolimy. W tym domu, o ile sobie przypominam, obchodzono gody weselne Józefa i Maryi. Forum, jak powiedziałam, leży wyżej niż znajdujące się wokoło ulice; wzdłuż ulic biegną rynsztoki aż do sadzawki Owczej. Podobne forum, jak to, rozciąga się na górze Syjon przed dawnym zamkiem Dawida. Wieczernik znajduje się odeń na południowy-wschód, a na północ budynek sądowy Annasza i Kaifasza. Zamek Dawida, niegdyś silna twierdza, jest teraz opusto- 211 ^ szafy, zniszczony. Pustka panuje w dziedzińcach, stajniach i izbach będących nieraz wynajmowanych na kwatery dla karawan, cudzoziemców i ich bydląt jucznych. Zamek już dawno stoi pustką; gdyż takim widziałam go już przy Narodzeniu Chrystusa. W owym to czasie wprowadzono tu na gospodę, zaraz po przybyciu, orszak św. Trzech Królów z całą służbą i zwierzętami jucznymi. 25. Jezus przed Piłatem Według naszego czasu była godzina mniej więcej szósta rano, gdy orszak ze skatowanym strasznie Jezusem stanął przed pałacem Piłata. Arcykapłani, Annasz i Kaifasz, tudzież członkowie Rady, zajęli zaraz miejsca na siedzeniach u wejścia na dziedziniec, Jezusa zaś pociągnęli siepacze na powrozach aż ku schodom, wiodącym na terasę. Piłat spoczywał właśnie na pewnego rodzaju sofie; przed nim stał mały trójnożny stolik, a na nim leżały odznaki urzędowe i kilka drobiazgów, już nie pamiętam, jakich. Otaczało go grono oficerów i żołnierzy. Dalej widać było ustawione oznaki i godła rzymskiego państwa. Usłyszawszy wrzawę i zgiełk, spojrzał Piłat w tę stronę i ujrzał spiesznie nadciągający orszak z Jezusem pośrodku. Gdy już Żydzi usadowili się u wejścia na dziedziniec (bo dalej nie wolno im było iść według prawa Mojżeszowego, by się nie zanieczyścić) i gdy przyprowadzono Jezusa przed schody, powstał Piłat i odezwał się do nich szyderczo takim tonem, jakby np. przemówił jakiś dumny marszałek Francji do deputowanych z małego, ubogiego miasteczka: "Cóż was tu znowu tak rano przygnało? Ależcie też oporządzili tego biedaka! Już od samego rana zaczynacie łupić i zabijać". Żydzi zaś, kazawszy siepaczom zaciągnąć Jezusa do pretorium, zwrócili się do Piłata ze słowami: "Wysłuchaj, panie, naszego oskarżenia przeciw temu złoczyńcy! My sami nie możemy wejść do domu sądowego, bo wiesz, że według Zakonu zanieczyścilibyśmy się". Po tych głośno wyrzeczonych słowach, dał się nagle słyszeć wśród tłumu gromki głos: "O tak, nie możecie wejść do domu sądowego, bo uświęcony jest on krwią niewinną! Tylko Jezus może tam wejść, On jeden jest między Żydami czysty, jak owe niewiniątka!" Słowa te wymówił człowiek krzepki, barczysty, który za innymi docisnął się do forum. Był to mąż czcigodny, a zamożny, stryj męża Serafii, zwanej Weroniką; on sam zwał się Zadoch. Dwóch jego synów zamordowano swego czasu wraz z innymi niemowlętami na rozkaz starego Heroda. Od tego czasu usunął się on zupełnie od życia publicznego i jak Esseńczyk żył z swą żoną we wstrzemięźliwości. Raz tylko 212 widział Jezusa u Łazarza i słyszał Jego naukę. I oto teraz, gdy widział, jak siepacze ciągną niewinnego Jezusa bezlitośnie po schodach, wzruszyło go bolesne wspomnienie pomordowanych dziatek, głośno wobec całego tłumu dał jezusowi świadectwo niewinności. Wypowiedziawszy głośno powyższe słowa, wmieszał się w tłum i zniknął z oczu. Oskarżyciele Jezusa niewielką zwrócili na to uwagę, bo najpierw spieszyli się bardzo, a przy tym złościło ich zachowanie się Piłata i podrzędne stanowisko, jakie musieli zająć wobec niego. Siepacze wlekli Jezusa po schodach marmurowych aż na terasę, tutaj stanął Pan cicho w głębi terasy, a tymczasem Piłat porozumiewał się z oskarżycielami. O uszy Piłata obijały się już nieraz różne wieści o Jezusie, a dziś raniutko dali mu znać żydowscy kapłani i radni, że przyprowadzą mu do osądzenia Jezusa z Nazaretu, który winien jest śmierci. Teraz ujrzawszy Jezusa tak skatowanego, a przy tym z dziwnym, niezatartym wyrazem godności niezwykłej w obliczu, uczuł Piłat rosnący w sobie wstręt i pogardę dla żydowskich kapłanów i radnych, więc dał im poznać, że nie wyda potępiającego wyroku na Jezusa bez dowiedzenia Mu oczywistej i pewnej winy. Zaraz też dumnie i szyderczo, zagadnął arcykapłanów: "Jakąż winę w tym człowieku macie mi przedłożyć?" - A oni odrzekli z tajoną złością: "Gdybyśmy Go nie poznali jako zbrodniarza, nie bylibyśmy przyprowadzili Go do ciebie". -"Więc weźcie Go sobie i osądźcie według waszego prawa" - rzekł Piłat. Lecz oni odparli: "Ty wiesz przecie, że nie przysługuje nam nieograniczone prawo wydawania i wykonywania wyroków śmierci". Złość wrogów Jezusa rosła coraz bardziej. Naglili gwałtownie i spieszyli się ze wszystkim, by załatwić się z Jezusem przed oznaczonym prawnie czasem świątecznym, by w swoim czasie móc zabić i spożyć baranka wielkanocnego, nie przeczuwając, że Jezus jest prawdziwym Barankiem wielkanocnym. Sami bali się przestąpić granicę pretorium, by się nie zanieczyścić i móc spożywać baranka swego, a oto nie wahali się wprowadzić do pretorium pogańskiego bałwochwalcy, prawdziwego, najczystszego Baranka wielkanocnego. Na żądanie starosty rozpoczęli Żydzi wywód oskarżenia. Trzy główne skargi wnieśli na Jezusa, a na udowodnienie każdej postawili po dziesięciu świadków. Obmyślili zaś te skargi tak, by przedstawić Jezusa jako zbrodniarza, występującego przeciw cesarzowi, i by przez to Piłat był niejako zmuszony wydać wyrok potępiający; oni bowiem sami mogli decydować tylko w sprawach dotyczących świątyni i praw religijnych. Najpierw więc wnieśli skargę, że Jezus jest uwodzicielem ludu, że zakłóca spokój i wichrzy w kraju; przytaczali zaraz na to poszczególne dowody, poparte zeznaniami świadków. I tak mówili, że Jezus włóczy się po kraju, że zwołuje liczne zgromadzenia, 213 j>wałci szabat i uzdrawia w szabat. Tu przerwał im Piłat, mówiąc szyderczo: "Widać, żeście zdrowi na wskroś, bo inaczej nie gorszylibyście się tak Jego uzdrawianiem". Dalej oskarżali Żydzi Jezusa, że zwodzi lud jakimiś ohydnymi naukami; mówi bowiem, że kto chce mieć żywot wieczny, musi pożywać Jego Ciało i Krew. Piłata gniewała ta zajadliwość, z jaką rzucali Żydzi oskarżenia na Jezusa; nie zdradzał się jednak z tym, tylko uśmiechał znaczą, co do swoich oficerów, a od czasu do czasu docinał faryzeuszom ostro. Tak np. rzekł im: "Zdaje mi się zupełnie, że i wy wyznajecie naukę Jego i chcecie mieć żywot wieczny; tak się zachowujecie jakbyście chcieli żywcem jeść ciało Jego i pić Jego krew". Treścią drugiej skargi było, że Jezus podburza lud, by nie płacił cesarzowi podatków. Tu już uniósł się Piłat gniewem. Uważać na takie rzeczy, należało do zakresu jego władzy, więc pewien siebie zawołał: "Jest to podłe kłamstwo; o tym ja wiedziałbym prędzej, niż wy". A Żydzi, widząc to, wnieśli zaraz trzecią skargę. "Niech będzie i tak - krzyczeli - ale w każdym razie jest On wrogiem cesarza i państwa. Człowiek ten, niskiego, a właściwie niepewnego, podejrzanego pochodzenia, zdołał sobie pozyskać mnóstwo stronników i rzucał klątwy na Jerozolimę; On także rozszerza wśród tłumów dwuznaczne przypowieści jak np. o królu, który sprawia gody swemu synowi. Już i tak raz tłuszcze, zebrane licznie na górze, chciały Go obrać królem; ale Jemu wydało się to za wcześnie, więc ukrył się wtenczas. Za to w ostatnich dniach pozwolił już Sobie na więcej. Oto urządził hałaśliwy uroczysty wjazd do Jerozolimy, kazał oddawać Sobie honory królewskie i wznosić na Swą cześć okrzyki: Hosanna Synowi Dawidowemu, chwała niech będzie królestwu naszego ojca Dawida, nadchodzącemu teraz! Sam nauczał, że jest Chrystusem, pomazańcem Pana, Mesjaszem, obiecanym królem żydowskim, i tak też kazał się nazywać. Czyż nie jest to wrogim postępowaniem przeciw cesarzowi?" Podłe te skargi poparli faryzeusze znowu zeznaniami dziesięciu świadków. Usłyszawszy, że Jezus każe się nazywać Chrystusem, królem żydowskim, zastanowił się nieco Piłat. Po namyśle poszedł do przyległej izby sądowej, rzuciwszy mimochodem baczne spojrzenie na Jezusa i kazał strażom przy-prowdzić Go do siebie. I cóż to tak nagle dało do myślenia Piłatowi? Oto był on poganinem zabobonnym, zmiennym, w którego głowie mieszały się różne wyobrażenia. Z religii swej miał niejasne jakieś pojęcia o potomkach swoich bogów, którzy podobno kiedyś żyli na ziemi. Wiedział dalej, że Prorocy żydowscy przepowiadali od dawna przyjście pomazańca Bożego, odkupiciela, oswobo-dziciela, króla żydowskiego, i że szerokie warstwy ludności oczekiwały Go właśnie w tym czasie. Nie było mu również obcym, że niegdyś do starego He- 214 roda przybyli królowie z dalekiego Wschodu i dopytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, by oddać Mu cześć, i że Herod, z obawy przed tym królem, kazał wymordować mnóstwo niemowlątek. Znał więc Piłat te podania o Mesjaszu i królu żydowskim, ale jako gorliwy bałwochwalca nie wierzył w nie, jak również nie mógł sobie wyobrazić, jaki by to miał być ten król. Co najwyżej mógł pod tym względem podzielać zapatrywanie wielu wykształconych, wolnomyślniejszych Żydów i Herodian, którzy wyobrażali sobie Mesjasza jako potężnego, zwycięskiego władcę, tym śmie-szniejszym wydało mu się więc oskarżenie, że ten Jezus, stojący przed nim, tak nędzny, biedny, sponiewierany, ma się podawać za tego pomazańca Bożego i króla. Ponieważ jednak nieprzyjaciele Jezusa położyli nacisk na to, iż jest to naruszeniem praw cesarskich, więc Piłat kazał wezwać Jezusa do izby, by Go przesłuchać. Gdy Jezus wszedł, Piłat spojrzał na Niego ze zdziwieniem i zapytał: "Więc to Ty jesteś tym królem żydowskim?" Jezus, nie odpowiadając wprost, zapytał go nawzajem: "Czy mówisz to z własnego przekonania, czy też inni powiedzieli ci to o Mnie?" Uraził się trochę Piłat, iż Jezus ma go za tak nierozsądnego, by z własnego popędu pytał się biednego nędzarza, czy jest królem, rzekł więc żywo mniej więcej: "Czyż jestem Żydem, bym miał wiedzieć o takich marnościach? To twój lud i właśni kapłani oskarżyli Cię o to i oddali mi Cię do osądzenia, jako winnego śmierci. Powiedz, coś Ty właściwie zrobił?" Wtedy Jezus powiedział głosem uroczystym: "Królestwo Moje nie jest z tego świata; gdyby było z tego świata, z pewnością znalazłbym sługi i poddanych, którzy stanęliby w Mojej obronie i nie daliby Mnie wydać Żydom. Ale, jak mówię, królestwo Moje nie jest stąd". - "A więc jednak jesteś królem!" - rzekł do Niego Piłat. A Jezus odrzekł mu: "Tak jest, jak mówisz: Jestem królem. Urodziłem się i przyszedłem na ten świat, by dać świadectwo prawdzie; a każdy kto z prawdy jest, słów Moich słucha". Spojrzał nań Piłat przeciągle i wstając zapytał: "Prawda? A cóż jest prawda?" Rozmawiali jeszcze chwilę, ale już nie pamiętam dokładnie treści. Nie zrozumiawszy Jezusa, wyszedł Piłat znowu na terasę. Tyle jednak przekonał się, że chociażby Jezus był królem, to nie takim, który może zaszkodzić cesarzowi, i że nie rości Sobie prawa do żadnego królestwa na tej ziemi; a królestwo z innego świata nie obchodzi wcale cesarza. Rzekł więc arcykapłanom: "Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku". Rozjątrzyło to wrogów Jezusa i pobudziło do obrzucenia Go nowym gradem zarzutów i oskarżeń. Jezus stał wciąż milczący i tylko modlił się w duchu za tych biednych, nie wiedzących, co czynią. Milczał nawet i wtenczas, gdy Piłat zwrócił się do Niego z zapytaniem, co ma do odpowiedzenia na te zarzuty. Starosta, zdziwiony tym do najwyższego stopnia, rzekł: 215 "Poznaję, że oni same kłamstwa wyszukują przeciw Tobie!" (Użył tu Piłat na kłamstwo odrębnego wyrażenia, które jednak zapomniałam.) Oskarżyciele zaś, źli coraz bardziej, zaczęli teraz nastawać na samego Piłata. "Jak to?. mówili - żadnej winy w Nim nie znajdujesz? Czyż to nie jest żadna wina? On podburza wszystek lud i rozszerza Swą naukę po całym kraju od Galilei aż tutaj". Zastanowił się Piłat, usłyszawszy słowo "Galilea", i zapytał zaraz: "Czy człowiek ten jest może z Galilei, poddany Heroda?" Odpowiedziano mu, że rzeczywiście rodzice Jego mieszkali w Nazarecie a Jego stałym miejscem pobytu jest Kafarnaum. "A, kiedy tak - zawołał Piłat - to jako Galilejczyk jest poddanym Heroda. Herod jest tu na świętach, prowadźcie więc Jezusa do niego, niech Go osądzi". Zaraz też kazał Jezusa sprowadzić na dół i oddać w ręce Żydów, a swoją drogą wysłał jednego z oficerów do Heroda z oznajmieniem, że przysyła mu do osądzenia Galilejczyka, Jezusa z Nazaretu, jego poddanego. Zadowolony był Piłat bardzo, że uniknął w ten sposób konieczności sądzenia Jezusa, bo cała ta sprawa wydawała mu się jakoś dziwną; a miał zarazem na oku i cel polityczny. Herod zawsze był żądny poznać Jezusa, więc Piłat wiedział, że posyłając mu Go, zrobi Herodowi wielką przyjemność; że zaś dotychczas stosunki między nimi były naprężone, więc sądził, że to ułatwi wzajemne zbliżenie się. Wrogowie Jezusa, oburzeni do najwyższego stopnia, że tak wobec wszego ludu dostali od Piłata odprawkę i musieli iść dalej, starali się na Jezusie wywrzeć swą złość. Otoczyli Go zaraz w około, kazali pachołkom związać Go na nowo i ze wznowioną zaciekłością dręczyli Go, bili, popychali; tak z pośpiechem ogromnym pędzili Go przez rynek, nabity ludem, i przez jedną ulicę do pobliskiego pałacu Heroda. Orszakowi towarzyszyli także rzymscy żołnierze. Na chwilę przed wyprawieniem Jezusa do Heroda, przysłała żona Piłata, Klaudia Prokla, służącego do męża i kazała mu powiedzieć, że pilnie bardzo pragnie z nim mówić. Teraz zaś stała w ukryciu na jednej z wyższych galerii pałacu i ze smutkiem wielkim i trwogą przypatrywała się, jak Jezusa cią-gniono przez forum do Heroda. 26. Początek nabożeństwa Drogi krzyżowej Ukryta z Magdaleną i Janem w zakątku jednej z hal na forum, przypatrywała się Najświętsza Panna całej rozprawie przed Piłatem, słyszała te dzikie okrzyki i wrzawę, i bolała niewypowiedzianie. Gdy teraz prowadzono Jezusa do Heroda, nie miała już siły iść dalej, lecz prosiła Jana i Magdalenę, by oprowadzili ją po całej tej drodze cierpień, którą odbył jej Boski Syn, począwszy od pojmania Go wczoraj wieczór. Poszli więc najpierw drogą do budynku sądowego Kaifasza, dalej do pałacu Annasza, stąd przez Ofel do Getsemane i na Górę Oliwną. Na wielu miejscach, gdzie Jezus najwięcej znosił katuszy i udręczeń, przystawali, pogrążając się w smutku nad Jego cierpieniami. W miejscach, gdzie Jezus upadał, padała także Matka Najświętsza na kolana i całowała ziemię, której dotykało się Jego święte ciało. Magdalena łamała ręce z boleści, Jan także płakał rzewnie, ale troskliwie podnosił z ziemi smutkiem przepełnioną Matkę i znowu szli dalej. To był początek rozpowszechnionego później w Kościele nabożeństwa "Drogi Krzyżowej", początek bolesnego rozpamiętywania gorzkiej męki naszego Boskiego Odkupiciela, jeszcze nim dokonał zupełnie tego dzieła odkupienia. Dopiero był Jezus w połowie tej bolesnej drogi męczeńskiej, a już Matka Jego niepokalana, dzieląca z Nim w nieskończonej Swej miłości wszystkie cielesne i duchowe cierpienia, odszukiwała ślady Swego Syna i Boga, idącego za nas na śmierć, by je uczcić, opłakać i ofiarować Ojcu niebieskiemu za zbawienie świata. Tak zbierała na całej tej drodze ze wszystkich śladów Najświętszego Odkupiciela, Jego nieskończone zasługi, uzyskane dla nas; a zbierała je w Swe najczystsze, współcierpiące serce, tę jedynie godną skarbnicę wszystkich dóbr zbawienia, z której i przez którą jedynie według odwiecznego wyroku Boga, w Trójcy jedynego, może korzystać upadła ludzkość z owoców i skutków tajemnicy odkupienia, dokonanej w pełni czasu. Bo przecież z najczystszej krwi tego najświętszego serca uformował Duch święty ciało, które dziś wylewa za nas z tysiąca ran krew nieocenioną, jako cenę odkupienia. Dziewięć miesięcy spoczywał Zbawiciel pod tym sercem, pełnym łaski; jako nienaruszona dziewica porodziła Go Maryja, chowała Go, strzegła, karmiła Swymi piersiami, by Go dziś oddać za nas na drzewo krzyża, na śmierć najokrutniejszą. Jak odwieczny Ojciec nie oszczędził Swego jednorodzonego Syna, tylko oddał Go za nas, tak i Matka Najświętsza, Bogarodzica, nie oszczędziła błogosławionego owocu żywota Swego, lecz zezwoliła, by ofiarował się za nas na krzyżu, jako prawdziwy Baranek wielkanocny. Tak więc jest Maryja w swoim Synie i zaraz po Nim, współ-przyczyną naszego zbawienia, naszą współodkupicielką, naszą pośredniczką i najpotężniejszą orędowniczką u Boga, matką łaski i miłosierdzia. 2X7 Wszyscy sprawiedliwi Starego Zakonu, począwszy od pokutujący^ pierwszych rodziców, aż do najmłodszego, z potomków Abrahama, odbywali dziś tę drogę, smucili się, modlili i ofiarowali ją w najświętszym sercu Matki Bożq, królowej Patriarchów i Prororków. Lecz także i na przyszłość po wszystkie czasy tylko tym, którzy żywią dziecięcą miłość dla Maryi, dane jest odprawiać to nabożeństwo, przez Nią samą zaczęte i Kościołowi przekazane; tym dane jest przez to nabożeństwo, pełne błogosławieństwa i miłe Bogu, wzrastać we wierze i miłości dla najświętszego Odkupiciela. Jest to przykrym wprawdzie, ale niestety stwierdzonym i znaczącym faktem, że wszędzie, gdzie chłodnie miłość ku Maryi i zanika nabożeństwo do tajemnic różańcowych, tam idzie także w zapomnienie nabożeństwo św. Drogi krzyżowej, a nawet niknie wiara w nieskończoną wartość tej najkosztowniejszej, najcenniejszej Krwi. Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści; niezmierną, jak Jej miłość, była także jej żałość i skrucha. Ilekroć z miłości ku Jezusowi chciała złożyć Mu u nóg swą duszę, jak niegdyś wylała nań olejek nardowy, zaraz spostrzegała między sobą a Zbawicielem otchłań swej winy; a boleść skruszonego serca przypominała jej zaraz całą gorzkość tej winy. Ilekroć chciała wznieść ku Odkupicielowi, jak obok kadzidła, podziękę z głębi serca za otrzymane odpuszczenie grzechów, zaraz zjawiał się jej oczom On - prowadzony na śmierć wśród mąk strasznych i udręczeń; a ona w smutku niewypowiedzianym czuła, że przyczynia się do tego i jej wina, którą Zbawiciel przyjął na Siebie, by zmazać ją krwią Swoją. I tak wciąż opadała we otchłań bolesnej skruchy za grzechy. Dusza jej rozpłynęła się niejako w wdzięczności i miłości, boleści i gorzkości, w smutku i żałości; bo jeszcze do tego widziała i czuła całą niewdzięczność i krwawą świętokradzką winę swego narodu, który Zbawiciela swego wydał na najhaniebniejszą śmierć krzyżową. Wszystkie te wstrząsające, bolesne wrażenia, przebijały się w całej jej postaci, we wszystkich słowach i ruchach. Jan cierpiał i kochał nie mniej od Magdaleny. Ale niezamącona niewinność jego serca najczystszego dozwalala mu znosić tę boleść z większym spokojem. 11. Piłat i jego żona Wspominałam już, że żonę Piłata dręczyły tej nocy bardzo niespokojne sny. Właściwie nie były to sny, lecz raczej widzenia, natchnione Duchem Bożym. Widziała we śnie zwiastowanie Maryi, narodzenie Chrystusa, hołd, oddany Mu przez pasterzy i królów, proroctwa Symeona i Anny, ucieczkę do Egiptu, rzeź niemowlątek, kuszenie na puszczy i inne szczegóły z życia Je- 218 zusa, którego nigdy nie widziała i nie znała wcale. Jezus przedstawiał jej się przy ty111 otoczony zawsze światłością, a przy Nim widziała straszne mary przedstawiające złość i chytrość Jego nieprzyjaciół. Poznawała świętość j boleść niezmierną Jego Matki, jak również Jego własne nieskończone cierpienia, znoszone z taką miłością i cierpliwością. Boleść niewypowiedziana i smutek przejmowały ją na widok tego wszystkiego, bo obrazy te przedstawiały się jej niezmiernie żywo i przekonywająco opanowywały całą jej duszę, uchylały przed nią zasłony w nowy jakiś, nieznany a tajemniczy świat. Niektóre obrazy jak np. rzeź niewiniątek, proroctwo Symeona w świątyni, przedstawiały się jej tak, jak się rzeczywistości spełniły, tj. w pobliżu jej domu. Rano wyrwały ją ze snu wrzawa i okrzyki tłuszczy, Przestraszona, wyjrzała na forum i oto w skrępowanym, udręczonym Jezusie poznała tego, który był przedmiotem jej snów i widzeń nocnych; poznała, że tkwi w tym wskazówka wyższej Opatrzności, że nie trzeba dopuścić do potępienia Go. Z boleścią przypatrywała się, wśród jakich udręczeń prowadzono Jezusa do Heroda przez forum i zaraz w trwodze wielkiej posłała do Piłata, prosząc go do siebie. Oczekiwała go w letnim domku, stojącym na jednej z teras ogrodowych poza pałacem Piłata, wzruszona bardzo i niespokojna. Była to słuszna, kształtnie zbudowana niewiasta. Z tyłu miała zarzucony welon, spod którego wyglądały bujne sploty włosów, przystrojonych kilku klejnotami; klejnoty również zdobiły jej uszy i szyję. Długą, fałdzistą suknię spinała na piersiach kosztowna klamra. Twarz jej pokrywała bladość matowa, wynik wzruszenia wewnętrznego. Doczekawszy się przybycia Piłata, opowiedziała mu zaraz niektóre szczegóły ze swych nocnych widzeń, o ile sama mogła sobie zdać z nich sprawę. Skończywszy opowiadanie, przedstawiła mu, jakie jest jej zdanie o tym i prosiła go gorąco, zaklinając na wszystko, co mu jest świętym, by nie szkodził prorokowi Jezusowi, Najświętszemu ze Świętych. Czule tuliła się do niego, by tylko zechciał ją wysłuchać. Piłata zadziwiła bardzo i poruszyła ta opowieść żony. Porównywał opowiadanie żony z tym, co słyszał o Jezusie, przywodził sobie na pamięć zajadłość Żydów, milczenie Jezusa, nie chcącego nic mówić na Swą obronę i Jego stanowcze, a dziwne odpowiedzi na swoje pytania. Zachwiało go to i zaniepokoiło, lecz wkrótce uległ przedstawieniom swej żony i rzekł: "I tak już oświadczyłem Żydom, że nie znajduję żadnej winy w Jezusie, więc nie potępię Go, bo poznałem dobrze całą złość i przewrotność Jego wrogów". - Powtórzył jeszcze żonie niektóre słowa Jezusa i uspokoił ją, że stanie się według jej życzenia, a nawet na znak, że nie zasądzi Jezusa, dał jej w zakład jakiś klejnot; nie wiem już, co to było, czy pierścień, czy pieczątka. Z tym rozstali się oboje. 219 Lecz na obietnicy Piłata nie można było zbytnio polegać. Był to człowiek samolubny i dumny, a przy tym niskiego, chwiejnego charakteru. Gdy cho. dziło o jego korzyść, zapominał o wszelkiej wyższej bojaźni Bożej, a z drugiej strony, gdy był w jakim kłopocie, stawał się nikczemnym tchórzem, uciekał się do zabobonnego bałwochwalstwa i wieszczbiarstwa. Tak i teraz, nie wie-dząc, co począć, zwrócił się do swych bożków, palił im kadzidła w ukrytym zakątku domu i oczekiwał od nich jakichś znaków i objaśnień. Patrzył nawet zabobonnie, jak kury dziś jedzą, by z tego coś wywnioskować, a szatan podszeptywał mu to to, to owo. To mniemał, że trzeba koniecznie wypuścić Je-zusa, jako niewinnego, to znów bał się, że zemszczą, się na nim jego bogowie, gdy zachowa przy życiu Jezusa, który tak osobliwe przekonanie ma sam o Sobie, jakoby był pewnego rodzaju półbogiem; więc może Jezus mógłby zaszkodzić w czym jego bożkom. - Może - myślał - "jest On zaprawdę pewnego rodzaju bogiem Żydów. Tyle jest proroctw o Królu żydowskim, który ma panować nad wszystkimi; królowie gwiazdochwalców ze Wschodu szukali już raz takiego króla w tym kraju. A może On wzniesie się ponad moich bogów i mego cesarza; jakaż wielka odpowiedzialność ciążyłaby na mnie, żem Go nie skazał na śmierć. Może śmierć Jego ma być tryumfem moich bogów". Lecz znowu przyszły mu na myśl te cudowne, nocne widzenia jego żony, tym dziwniejsze, że nigdy przedtem Jezusa nie widziała. Ten ostatni wzgląd przeważył na szali chwiejne rozumowania Piłata na korzyść Jezusa. Zdawał się już teraz być stanowczo zdecydowanym na uwolnienie Pana. Jak sam sobie mówił, chciał przede wszystkim działać w imię sprawiedliwości. Lecz nie wytrwał w tym postanowieniu, podobnie jak przedtem nie czekał, co Jezus odpowie na jego zapytanie: "Co to jest prawda?" 28. Jezus przed Herodem Przed strażnicą koło swego pałacu kazał Piłat postawić silny oddział żołnierzy, również porozstawiał żołnierzy w wielu ważniejszych punktach miasta. Z orszakiem, prowadzącym Jezusa, szedł znów osobny oddział żołnierzy, pochodzący z kraju między Szwajcarią a Włochami. Nie były zbyteczne te środki ostrożności, bo coraz większe tłumy ludu gromadziły się na forum i na ulicach, którymi prowadzono Jezusa do Heroda. Ludzie ci trzymają się razem, stosownie do okolicy, z której przybyli na święta. Z tego korzystali zajadliwi faryzeusze, każdy wyszukiwał swoich ziomków, zebranych w jedną gromadę i starał się ich chwiejne umysły zbuntować przeciw Jezusowi. A tymczasem Jezus szedł skatowany, otoczony Swymi wrogami, którzy źli, że muszą się z Nim tak włóczyć, na Nim wywierali swą złość; lżyli 220 Go wicc> jak tylko mogli i podżegali siepaezów, by coraz srożej z Nim się obchodzili- Że siepacze stosowali się chętnie do tego, nie trzeba nawet mówić. Pałac Heroda leżał nie bardzo daleko od nowej dzielnicy miasta, na północ od forum. Posłaniec Piłata przybył tam pierwej niż Żydzi, więc Herod wiedział już, o co chodzi, i oczekiwał Jezusa w wielkiej sali swego pałacu, siedząc na wezgłowiach w krześle tronowym; otaczał go zastęp dworzan i żołdaków. Arcykapłani weszli pierwsi przez krużganek i ustawili się po obu stronach; Jezus stał u wejścia. Herodowi pochlebiło to bardzo, że Piłat przyznał mu publicznie przed arcykapłanami prawo sądzenia Galilejczyka, więc siedział napuszony i niby to bardzo zajęty powierzoną mu sprawą; cieszyło go także, że ten Jezus, który zawsze tak wzgardliwie unikał sposobności pokazania się mu, stoi teraz przed nim w tak pokornej postawie. Sam słyszał, że Jan tak uroczyście przemawiał o Jezusie, szpiegowie i donosiciele tyle mu opowiadali o Nim, więc zaciekawiony wielce, pragnął poznać Go bliżej. Miał wielką ochotę przeprowadzić wobec arcykapłanów szumną rozprawę sądową z Jezusem i pokazać obu stronom, jak dobrze zna swoją rzecz, lecz z drugiej strony wiedział od posłańca, że Piłat nie znalazł w Jezusie żadnej winy; było to więc dla niego, lubiącego się płaszczyć, wskazówką, że należy powściągliwie traktować skarżących i ostrożnie przyjmować ich zarzuty. Tak też zrobił, co do większej jeszcze złości doprowadzało arcykapłanów i faryzeuszów. Natarczywie zaczęli przedkładać swe skargi, zaraz jak tylko weszli. Herod tymczasem ciekawie spojrzał na Jezusa, który stał u wejścia, nędzny, skatowany, w zanieczyszczonej sukni, z włosem rozburzonym, z obliczem poranionym, pokrytym błotem i krwią. Na ten widok, wstręt, pomieszany z iskrą współczucia, zdjął tego króla zniewieściałego, oddanego rozkoszom. Wykrzyknął jakieś imię Boga, zdaje mi się "Jehowa", odwrócił ze wstrętem twarz i zawołał na kapłanów: "Weźcie Go! Jak mogliście stawić mi przed oczy takiego oplugawionego, skatowanego człowieka?" Zaraz wyciągnęli pachołcy Jezusa do przedsionka; przyniesiono wody w misie i szmatę, i zaczęto Go obmywać wśród nowych udręczeń. Nie zważając, że ma oblicze poranione, tarli Mu je pachołcy szmatą, otwierając na nowo przyschłe rany. Herod tymczasem ganił kapłanów za to barbarzyństwo; zdawało się nawet, że chce naśladować postępowanie Piłata, bo podobnie jak on, rzekł do nich: "Jezus wygląda tak, jak gdyby dostał się w ręce rzeźników; coś za wcześnie dziś zaczynacie". Lecz arcykapłani, nie zważając na to, z pośpiechem wywodzili swe skargi i zarzuty przeciw Jezusowi. Wprowadzono na powrót Jezusa, a Herod, chcąc okazać się usłużnym względem Niego, kazał Mu przynieść kubek wina dla pokrzepienia wycieńczonych sił. Jezus potrząsnął tylko głową i nie przyjął podanego napoju. 221 Herod chciał koniecznie wydobyć coś z Jezusa; rozgadał się bardzo, powtarzał wszystko, co słyszał o Nim, a nawet używał pochlebstw. Wypytywał się Go o różne rzeczy, żądał, by uczynił przed nim jakiś znak. Lecz Jezus sta} cicho ze spuszczonymi oczami i nie wyrzekł ani słówka. Herod rozgniewał się w duchu, bo wstyd mu było przed obecnymi, nie dał jednak nic poznać po sobie i znowu zaczął przemawiać do Jezusa i zarzucać Go mnóstwem pytań. - "Przykro mi bardzo - mówił - że widzę Cię tu pod zarzutem tak ciężkiej winy; słyszałem wiele o Tobie. Pamiętasz, raz w Tirzy zanadto śmiało wdarłeś się w moje prawa, uwalniając bez mego zezwolenia więźniów, których ja tam osadziłem. Ale może czyniłeś to w dobrych zamiarach. Teraz wydał Cię w moje ręce rzymski starosta, bym Cię osądził. Co mówisz na te wszystkie skargi? - Milczysz? - Mówiono mi wiele o Twoich nadzwyczaj mądrych przemowach i naukach; pragnę słyszeć, jak będziesz odpierał zarzuty Twych oskarżycieli. - Co mówisz? - Czy to prawda, że jesteś królem Żydów? - Czy jesteś Synem Bożym? - Ktoś Ty? - Słyszałem, że czynisz wielkie cuda, dowiedź tego przede mną, daj mi znak! - Ode mnie zależy uwolnienie Ciebie - Czy to prawda, że przywróciłeś wzrok ślepo narodzonemu? Czy Ty wskrzesiłeś Łazarza? Nakarmiłeś kilka tysięcy ludzi kilkoma chlebami? - Dlaczego nie odpowiadasz? - Zaklinam Cię, uczyń choć jeden cud! - Będzie to z pożytkiem dla Ciebie". - Jezus milczał wciąż, a Herod mówił tym gwałtowniej: "Ktoś Ty? Co to ma znaczyć? Kto dał Ci władzę czynienia takich rzeczy? Dlaczego teraz nie potrafisz zdziałać cudu? Czy Ty jesteś tym, o którego narodzeniu takie dziwne wieści chodzą? Przyszli tu raz ze Wschodu królowie do ojca mego i wypytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, któremu chcieli oddać cześć; mówią, że to Ty jesteś tym dziecięciem. Prawda to? Uszedłeśże wtenczas śmierci, gdy wymordowano tyle niemowląt? Jakim to sposobem? Dlaczego tak długo nic nie mówiono o Tobie? A może tylko umyślnie tak mówią o Tobie, by łatwiej obrać Cię królem? Wytłumacz się! Coś Ty za król? Zaprawdę, nie widać w Tobie nic królewskiego. Jak słyszałem, urządzono Ci niedawno pochód tryumfalny do świątyni. Co to miało znaczyć? Mów! Jak to się stało, że sprawa Twoja tak nędzny wzięła obrót?" Jezus ani jednym słowem nie odpowiedział na zapytania Heroda. Duchem Bożym otrzymałam objaśnienie, że dlatego nie chciał z nim Jezus mówić, że Herod był pod klątwą za nieprawy swój związek z Herodjadą i za zamordowanie Jana Chrzciciela. Zniecierpliwiło trochę i rozgniewało Heroda to uporczywe milczenie Jezusa; zauważyli to Annasz i Kaifasz, więc wyzyskując tę sposobność, znowu natarli nań ze skargami na Jezusa. Między innymi podnieśli i te zarzuty, że Jezus nazywał Heroda chytrym lisem, że już od dawna pracował nad zagładą całej jego rodziny; dalej, że zaprowadza nową religię i że wbrew przepisom 222 już wczoraj pożywał paschę. Ostatni ten zarzut podnoszono przeciw Jezu-sOvvi już wczoraj u Kaifasza, ale przyjaciele Pana udowodnili z ksiąg, że zarzut jest nieważny. Herod, chociaż rozgniewany bardzo zachowaniem się Jezusa, nie odstąpił jednak od ułożonego planu postępowania. Nie chciał zasądzić Jezusa z trojakiego względu: najpierw uczuwał po trochu jakiś tajemny strach przed Nim i już od czasu zamordowania Jana Chrzciciela dziwny nim nieraz targał niepokój; po wtóre, chciał przez to dokuczyć nienawistnym arcykapłanom, którzy także nie puścili mu płazem wiarołomstwa małżeńskiego, a nawet skutkiem tego wykluczyli go od ofiar. Główną jednak pobudką było to, że nie chciał potępić tego, w którym Piłat nie znalazł żadnej winy. Było to jego politycznym manewrem, by podchlebić Piłatowi wobec arcykapłanów i pospólstwa. Więc też zadowolił się tylko tym, że obrzucił Jezusa obelżywymi słowy i rzekł do dworzan i gwardii przybocznej, której kilkadziesiąt miał przy sobie: "Weźcie tego głupca i oddajcie błazeńskiemu królowi cześć, jaka Mu się należy. To jest raczej błazen, niż złoczyńca11. Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wyprowadzono Jezusa na wielki dziedziniec, otoczony skrzydłami gmachu pałacowego i tu zaczęto się pastwić nad Nim w najokrutniejszy sposób. Herod przypatrywał się temu dłuższy czas, stojąc na płaskim dachu; Annasz zaś i Kaifasz, nie dając jeszcze za wygraną, wciąż trzymali się tuż za nim i wszelkimi sposobami starali się go nakłonić, by wydał na Jezusa wyrok potępiający. Lecz Herod nie dał się namówić, a wreszcie rzekł tak, by słyszeli go i Rzymianie: "Popełniłbym najcięższy grzech, gdybym zasądził tego człowieka". Właściwie chciał Herod przez to powiedzieć, że byłoby to największym wykroczeniem przeciw wyrokowi Piłata, który był na tyle grzecznym, że przysłał mu Jezusa. Widząc arcykapłani i wrogowie Jezusa, że Herod w żaden sposób nie zmieni swego postanowienia, zabrali się w inny sposób do rzeczy. Kilku z pomiędzy siebie wysłali z pieniędzmi do dzielnicy Akra, gdzie obecnie przebywało najwięcej faryzeuszów; tych kazali wszystkich zawezwać, by stawili się ze swymi ziomkami w pobliżu pałacu Piłata. Również polecili rozdzielić przez faryzeuszów sporo grosza między lud, by natarczywie domagał się śmierci Jezusa. Najemnicy faryzeuszów rozszerzali między ludem groźne wieści, że naród ściągnie na siebie sąd Boży, jeśli nie zażąda śmierci tego bluźniercy, że Jezus, uwolniony, połączy się z Rzymianami, i to będzie Jego królestwem, o którym wciąż mówił, a które przyniesie Żydom zagładę. Puszczano także pogłoski, że Herod wydał już wyrok na Jezusa, ale lud musi dać jeszcze swe potwierdzenie, bo zachodzi obawa, by stronnicy Jezusa nie wywołali rozruchów, a jeśli Jezus wyjdzie wolny, to święta wezmą krwawy przebieg, bo stronnicy Jezusa, w połączeniu z Rzymianami, straszną wywrą 223 .^zemstę. Tak to biegały po całym mieście pogmatwane, niepokojące pogłoski mniej lub bardziej prawdopodobne, budząc rozgoryczenie i oburzenie w po-spólstwje. Równocześnie kazali faryzeusze rozdzielać pieniądze między żołnierzy Heroda, by, nie oglądając się na nic, jak najokrutniej katowali Jezusa. Żywili bowiem w duchu nadzieję, że może Jezus, nie zdołając znieść tych katuszy umrze, zanim Piłat wyda wyrok Go uwalniający. Przepłaceni żołdacy, nie mający Boga w sercu, zaczęli też w najpodlejszy sposób naigrawać się z Jezusa i Go dręczyć. Jeden z nich wyniósł z izdebki oddźwiernego wielki biały worek, w którym dawnej zapakowana była bawełna. Wykrojono w dnie worka dziurę i wśród wybuchów śmiechu zarzucono go Jezusowi przez głowę jako szatę błazeńską; worek był długi, więc ciągnął się po ziemi, płatając Jezusowi nogi. Ktoś inny zarzucił znowu Jezusowi wkoło szyi czerwoną szmatę, niby kołnierz. Tak ustrojonemu oddawali żołdacy szydercze pokłony, lżyli Go, popychali na wszystkie strony, pluli na Niego i bili Go po twarzy za to, że nie chciał odpowiadać ich królowi. Wśród szyderczych oznak czci i hołdu obrzucali Go błotem, szarpali Nim jak do tańca, popychali Go, a gdy zaplątawszy się w długi obszerny worek, upadł na ziemię, wlekli Go rynsztokiem, biegnącym wkoło dziedzińca wzdłuż ścian, tak, że święta Jego głowa uderzała o kolumny i narożniki domu, to znów poderwali Go z ziemi i wśród wrzawy ogólnej na nowo zaczęli Go dręczyć. Żołdacy ci i dworzanie Heroda - była to zbieranina z najrozmaitszych okolic, a co najgorsi z nich wymyślali najokrutniejsze sposoby dręczenia Jezusa i u-ważali to za chlubę dla siebie i swych ziomków, że mogą się tym przed Herodem poszczycić. Więc na wyścigi z gwałtownym pośpiechem wymyślano coraz nowe udręczenia, a towarzyszyły temu wrzaski i śmiechy szydercze. Ci, którzy otrzymali pieniądze od faryzeuszów, w natłoku ogólnym bili Jezusa kijami po głowie, stosując się do ich wskazówek. A Jezus patrzał tylko na nich miłosiernie, wzdychał i jęczał boleśnie, oni zaś w zatwardziałości swej naśladowali szyderczo Jego jęki i po każdej katuszy wybuchali śmiechem bezczelnym. W niczyim sercu nie obudziła się iskierka litości. Krew spływała z najświętszej głowy Jezusa; trzykroć upadał na ziemię pod razami rozbestwionych żołdaków, wtedy jednak, niewidzialni dla innych, pojawiali się przy Jezusie płaczący aniołowie i namaszczali Mu głowę. Otrzymałam Duchem Bożym objaśnienie, że bez tej pomocy Bożej, rany zadane jezusowi, byłyby śmiertelne. Okrucieństwo i rozpasanie tych żołdaków nie da się opisać. Nie tak okrutnymi byli względem ślepego Samsona Filistynowie, gdy gnali go po arenie wyścigowej, umęczając prawie na śmierć. Lecz czas upływał i wnet trzeba było arcykapłanom iść do świątyni; gdy więc otrzymali powiadomienie, że spełniono ich polecenia, jeszcze raz zarzucili Heroda prośbami, by Jezusa zasądził. Herod jednak, niewiele z nich 224 sobie robiąc, a bacząc tylko na Piłata, odesłał Jezusa w tej sukni nikczemnej na powrót do niego. 29. Jezus wraca od Heroda do Piłata Z wznowioną złością w sercu poprowadzili Żydzi Jezusa na powrót do Piłata; wstyd ich było, że, nie uzyskawszy wyroku na Niego, musieli Go prowadzić na powrót tam, gdzie już uznano Go za niewinnego. Obrano teraz inną, dalszą drogę, by i innym dzielnicom pokazać Jezusa w takim poniżeniu, a także, by tym dłużej dręczyć Jezusa po drodze i by wysłanym podżegaczom dać czas do pozyskania zebranych tłumów dla swych planów. Droga ta była o wiele nierówniejsza i gorzej utrzymana, więc tym boleśniej odczuwał Jezus szarpania i popychania prowadzących Go siepa-czów. Długi worek wlókł się po błocie i przeszkadzał Jezusowi w chodzeniu. Kilka razy upadł Pan na ziemię, zaplątawszy Sobie w nim nogi, lecz siepacze rzucili się zaraz na Niego, bili Go po głowie, kopali nogami i zmuszali do powstania, szarpiąc za powrozy. Niewypowiedziane naigrawania i udręczenia musiał Jezus znosić przez całą drogę ze strony siepaczów i motłochu; a On, w miłosierdziu nieskończonym, modlił się tylko, by nie umarł, dopóki nie dokona wszystkich mąk za nas. Była godzina kwadrans na dziewiątą, gdy pochód z udręczonym Jezusem nadszedł znowu przez forum do pałacu Piłata, ale z innej strony (prawdopodobnie wschodniej). Wokoło pałacu zebrane już były ogromne tłumy ludu, podzielonego na gromady, stosownie do okolicy i miejscowości, z której pochodzili, a wśród nich uwijali się faryzeusze, podburzając obojętnych przeciw Jezusowi. Piłat, pamiętny rzezi galilejskich krzykaczów podczas zeszłorocznej paschy, przedsięwziął na wszelki wypadek środki ostrożności. Na jego polecenie ściągnięto około tysiąc żołnierzy, obsadzono nimi preto-rium, cały pałac i wszystkie wejścia na forum. Świadkami dalszej męki Jezusa były Najświętsza Panna, Jej siostra Maria Helego, córka tej ostatniej, Maria Kleofy, Magdalena i około 16 świętych niewiast. Stały one w hali na forum, z której można było wszystko słyszeć, lub podchodziły to tu, to tam. Z początku był i Jan przy nich. Przybrany w ów wór biały, szedł Jezus środkiem rozstępującego się tłumu, witany szyderczymi śmiechami i okrzykami. Najzuchwalszych i naj-bezczelniejszych wysuwali sami faryzeusze naprzód, by przyłączywszy się do pochodu, naigrawali się z Jezusa. Tymczasem dworzanin Heroda, wysłany już naprzód, oznajmił Piłatowi, że król wdzięczny mu jest bardzo za tę grzeczność. Przekonawszy się jednak, że sławny ten, mądry Galilejczyk, jest 225 tylko niemym błaznem, postąpił z Nim odpowiednio i teraz odsyła Go tu powrót. Ucieszył się Piłat, że Herod nie uczynił mu na przekór i nie Jezusa, więc nawzajem kazał mu przesłać serdeczne pozdrowienie. gniewał się dotychczas z Herodem od czasu zawalenia się owego wodociągu, ale od dziś pojednali się i pozostali przyjaciółmi. Przybywszy do pretorium, poprowadzili siepacze Jezusa znowu p0 schodach na terasę. Ale że szarpali Nim wciąż okrutnie, więc zaraz z początku zaplątał się Jezus w długi worek i upadł tak silnie na marmurowe schody, że krew z głowy Jego najświętszej obryzgała obficie kamienie. Upadek Jego wzbudzał tylko śmiech szyderczy w kapłanach, faryzeuszach i podłym motłochu, a siepacze poderwali Go zaraz i kopiąc nielitościwie, wypchali po schodach na terasę. Piłat spoczywał, jak przedtem, na swym siedzeniu, a raczej sofie, obok której stał stolik. Otaczało go kilku oficerów i jacyś mężowie z księgami pod pachą. Gdy przyprowadzono Jezusa, Piłat podszedł na przód terasy, skąd zwykł był rozmawiać z ludem, i rzekł do oskarżycieli Jezusa: "Wydaliście mi tego człowieka jako podburzyciela ludu. Przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem winnym tego, o co Go oskarżacie. Odesłałem was z Nim do Heroda, ale i on nie znalazł w Nim winy, zasługującej na karę śmierci. Cóż więc? Każę Go ochłostać i puścić na wolność". Lecz zaraz dało się słyszeć na te słowa mruczenie i wrzawa między faryzeuszami, dającymi poznać, że nie zgadzają się na to i tym gorliwiej zaczęli motłoch podburzać i przekupywać pieniędzmi. Piłat przejęty głęboką ku nim pogardą, ostro powstał przeciw nim, mówiąc między innym: "Czyż nie dosyć oglądać będziecie dziś niewinnej krwi przy zarzynaniu baranków wielkanocnych?" Był w Jerozolimie starodawny zwyczaj, że przed Wielkanocą wypuszczano na żądanie ludu jednego z więźniów, a odbywało się to właśnie w dniu dzisiejszym. Dlatego to wysłali faryzeusze z pałacu Heroda swych zauszników w dzielnicę Akra, na zachód od świątyni, by przekupić zebrane tam tłumy, aby nie żądali wypuszczenia na wolność Jezusa, tylko ukrzyżowania Go. Piłat natomiast miał nadzieję, że lud będzie żądał uwolnienia Jezusa; dla większej pewności umyślił dać im do wyboru obok Jezusa pewnego strasznego złoczyńcę, który już skazany był na śmierć, spodziewał się bowiem, że nikt nie przeniesie go nad Jezusa. Zbrodniarza tego, imieniem Barabasz, przeklęli już wszyscy za jego sprawki. W czasie rozruchów mordował on ludzi niewinnych, trudnił się czarnoksięstwem i dla swych celów rozrzynał żywoty niewiastom brzemiennym. Słowem, popełnił mnóstwo zbrodni, a niejedną ja sama widziałam w objawieniu. Właśnie teraz po ostatnich słowach Piłata ruch powstał wśród tłumu, wreszcie gromadka ludzi z mówcami na czele przepchała się naprzód, i ci, ja- 226 w) przedstawiciele ludu, zawołali głośno na Piłata, stojącego na terasie: "Pijacie! Spełnij nam to, co według zwyczaju nam co rok czynisz na święta!" Na t0 też czekał tylko Piłat, więc rzekł zaraz: "Zwyczaj jest, że wypuszczam wam na święta jednego więźnia. Którego mam wam teraz wypuścić, Barabasza, czy Jezusa, Króla żydowskiego, Jezusa, który ma być Pomazańcem Bożym?" W jakim znaczeniu nadawał Piłat te tytuły Jezusowi, tego on sam nie umiałby powiedzieć. Po części nazywał Jezusa Królem żydowskim, bo jako dumny Rzymianin chciał im okazać pogardę, że mają tak nędznego króla, którego wraz z zbrodniarzem postawił im do wyboru; po części kierował się jakimś wewnętrznym przeczuciem, że może naprawdę Jezus jest tym cudownie obiecanym Królem żydowskim, tym Pomazańcem Pańskim, tym Mesjaszem. Ale i tym bezwiednym przeczuciem prawdy powodował się tylko pozornie; najprędzej dlatego tylko wymieniał tytuły Jezusa, bo czuł, że główną sprężyną występowania arcykapłanów przeciw Jezusowi, którego on uważał za niewinnego, jest zawiść. Maryja, Magdalena, święte niewiasty i Jan stali tymczasem w zakątku przedsionka, płacząc i drżąc w niepokoju. Matka Boża wiedziała wprawdzie, że tylko śmierć Jezusa może wyratować świat z przepaści grzechowej, ale jako Matka tego najświętszego Syna, trwożyła się o Niego i tęskniła za utrzymaniem Go przy życiu. Podobnie jak Jezus, chociaż dobrowolnie wcielił się na śmierć krzyżową, ale zupełnie jak zwykły człowiek odczuwał wszystkie męki i udręczenia człowieka katowanego strasznie i niewinnie prowadzonego na śmierć, - tak też i Maryja odczuwała wszystkie udręczenia i męki matki, której dziecię najświętsze doznaje takich cierpień ze strony własnego najniewdzięczniejszego ludu. W trwodze i niepewności wahały się biedne niewiasty między obawą a nadzieją, niepewne, kogo lud zażąda od Piłata. Jan podchodził to tu, to tam, podsłuchiwał, starając się dostać gdzie jaką dobrą wiadomość. A Maryja wznosiła modły do Boga, by nie dopuścić temu ludowi spełnić tak strasznego grzechu; jak Jezus na Górze Oliwnej, tak i Ona mówiła teraz: "Jeśli to możliwe, oddal, Panie, ten kielich goryczy". I tak nadzieja nie ustąpiła jeszcze zupełnie z serca tej kochającej Matki. Wśród tłumu obiegały z ust do ust rozsiewane przez faryzeuszów pogłoski i namowy, a wraz z nimi doszła do uszu Maryi wieść, że Piłat stara się koniecznie uwolnić Jezusa; to było dla Niej kroplą pociechy. Nadzieja Jej zwiększyła się jeszcze, gdy rozglądając się po tłumach, ujrzała niedaleko gromady ludzi z Kafarnaum, a wśród nich wielu, których Jezus niedawno uzdrawiał i nauczał. Ci spoglądali chwilami ukradkiem w stronę, gdzie stały pozasłaniane smutne niewiasty i Jan. Widząc ich Maryja, była pewna, tak jak i inni, że ci już chyba nie przeniosą Barabasza nad swego dobrodzieja i Zbawiciela. Tymczasem stało się inaczej. 227 Po powyższym pytaniu Piłata nastąpiło chwilowe wahanie się i naniy. sianie wśród zebranego tłumu, a kilka tylko głosów dało się słyszeć z tłumu-"Barabasza!" W tej chwili jednak nadszedł do Piłata sługa, wysłany od jeg0 żonyrPiłat cofnął się z nim w tył, a sługa pokazał mu ów zastawnik, który Piłat dal rano żonie i rzekł: "Klaudia Prokla kazała ci przypomnieć, byś dotrzymał przyrzeczenia." Krótką tę przerwę wyzyskali Faryzeusze i arcykapla. ni. To groźbami, to prośbami, to przekupstwem postarali się o to, by zmienić przekonanie pospólstwa. I przyszło im to łatwo. Piłat poznał po przysłanym znaku co żona jego sobie życzy i oddał go jej na znak, że obietnicy dotrzyma. Odprawiwszy sługę, poszedł znowu na przód terasy i zajął swe siedzenie, a gdy i arcykapłani pousiadali, zawołał powtórnie: "Którego z tych dwóch mam wam wypuścić?" Teraz już nie było namyślania i wahania; jednostajny głośny krzyk zagrzmiał na całym forum ze wszystkich stron: "Precz z Tym! Wypuść nam Barabasza!" - "Cóż więc mam zrobić z Jezusem, który ma być Chrystusem, Królem żydowskim?" - zapytał Piłat. I znów zabrzmiały gwałtowne okrzyki: "Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" -1 po raz trzeci zapytał Piłat: "Ale cóż On złego uczynił? Ja przynajmniej nie znajduję w Nim żadnej winy, skutkiem której zasługiwałby na śmierć. Każę Go ochłostać, a potem wypuszczę!" Lecz jak orkan piekielny z podwójną gwałtownością zerwały się wrzaski: "Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" Faryzeusze i kapłani wrzeszczeli i rzucali się jak szaleni, więc wreszcie uległ niestary Piłat, wypuścił zbrodniarza Barabasza, a Jezusa zasądził na biczowanie. 30. Biczowanie Jezusa Kilka już razy powtarzał chwiejny, małoduszny Piłat te słowa: "Nie znajduję w Nim żadnej winy; każę więc ochłostać Go i wypuścić na wolność". Lecz natarczywe i groźne okrzyki motłochu żydowskiego powtarzały się wciąż. - "Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" - wołano ze wszystkich stron. Mimo to Piłat, nie zastanawiając się jeszcze, co zrobi potem, uparł się przeprowadzić swą wolę. Nie wiedział jeszcze, czy potem uwolni Jezusa, czy wyda Go na śmierć, ale w każdym razie kazał Go tymczasem ubiczować na sposób rzymski. Zaraz też sprowadzili siepacze Jezusa z terasy, bijąc Go i popychając krótkimi pałeczkami; środkiem rozszalałego motłochu poprowadzili Go na forum, na północ od pałacu Piłata, gdzie nieopodal strażnicy stał słup do biczowania, naprzeciwko jednej z hal, otaczających rynek. Słup ten stał osobno, nie jako część składowa budynku. Był tak wysoki, że człowiek słusznego wzrostu, wyciągnąwszy ręce, mógł dosięgnąć dłonią do górnego zaokrąglonego końca, opatrzonego pierścieniem żelaznym; od tyłu 228 słupa w połowie wysokości były także powbijane pierścienie, czy też haki. Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców. Byłi to jacyś łotrzykowie, gdzieś spod Egiptu, którzy, pojmani, pracowali tu przymusowo przy budowlach i kanałach, jako niewolnicy lub więźniowie. Najpodlejszych i najokrut-niejszych wybierano zwykle do posług królewskich w pretorium. Ci, którzy mieli biczować Jezusa, mniejsi byli wzrostem od Niego. Skórę mieli brunatną, włos kręty, szczecinowaty, zarost na twarzy rzadki i cienki. Cale ich u-branie składało się z przepaski przez biodra, lichych sandałów i kawałka skóry, lub lichej tkaniny, zarzuconej jak szkaplerz przez piersi i plecy, z boku otwartej; ręce były obnażone. W obliczu i całej postaci tych pachołków przebijało coś zwierzęcego, diabelskiego; wyglądali jakby na pół pijani. Niejednego już biednego grzesznika zabiczowali na śmierć przy tym słupie i teraz, porzuciwszy przy słupie rózgi i bicze, poszli ochoczo naprzeciw Jezusowi, odebrali Go z rąk siepaczów i jeszcze bezlitośniej zaczęli się nad Nim znęcać. Chociaż Jezus szedł chętnie, bili Go pięściami i postronkami, darli, szarpali i ciągnęli z wściekłością do słupa. Nie da się opisać, z jakim barbarzyństwem dręczyły Jezusa te psy wściekłe w ludzkim ciele przez tę krótką chwilę. Przyprowadziwszy Go do słupa, zdarli gwałtownie ów worek, w który Go Herod kazał ubrać na szyderstwo i prawie po ziemi tarzali biednego Jezusa. Jezus drżał na całym ciele, stanąwszy przed słupem. Tam ściągał spiesznie Swe suknie rękami okrwawionymi i opuchniętymi od ostrych powrozów, a podczas tego modlił się czule i wstawiał do Boga za Swymi katami, którzy i teraz nie dali Mu ani chwilki spokoju. Raz jeden zwrócił Jezus głowę ku Swej najboleśniejszej Matce, stojącej nieopodal z innymi niewiastami w kąciku hali. Zwróciwszy się do słupa, by zakryć nim obnażone ciało, rzekł do Najświętszej Panny: "Odwróć Twe oczy ode mnie!" Nie wiem, czy wypowiedział to głośno, czy pomyślał tylko w duchu, ale czułam, że Maryja usłyszała te słowa; w tej chwili bowiem odwróciła się i upadła omdlała na ręce otaczających ją świętych niewiast. Teraz dobrowolnie wzniósł Jezus ręce i objął nimi słup. Kaci, klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przymocowali Jego święte, wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak naciągnęli całe ciało, że nogi, przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I tak stał Najświętszy ze Świętych, obnażony, rozpięty na słupie zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego święty grzbiet od góry do dołu. Rózgi te wyglądały jak białe łykowate pręty; a może były to pęki zeschłych żył bydlęcych, lub twarde, białe paski skórzane. Pan nasz i Zbawiciel, Syn Boga, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek drgał i kurczył się jak nędzny robak pod razami tych łotrów. Jęczał cicho, a jęk Jego słodki, dźwięczny jak serdeczna modlitwa, mieszał się ze świstem 229 rózg Jego dręczycieli. Od czasu do czasu jak czarna chmura nawalna, wy. buchał krzyk ludu i faryzeuszów, tłumiąc te jęki święte, żałosne. Piłat bo-wiem układał się jeszcze z rozjuszonym motłochem, wrzeszczącym wciąż przeraźliwie: "Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" Więc chwilami dawał się słyszeć krótki głos trąby na znak, że Piłat chce mówić. Wrzaski milkły na chwilę i znowu słychać było chrzęst rózg, jęki Jezusa, przekleństwa oprawców. A z dala dochodziło żałosne beczenie baranków wielkanocnych, które właśnie myto z pierwszego brudu w sadzawce owczej, obok bramy tejże nazwy. Nieopisanie wzruszające były te głosy bezradne, lękliwe, biednej trzody jagnięcej. Bek baranków wielkanocnych łączył się w jedną zgodną harmonię z westchnieniami Zbawiciela, prawdziwego Baranka ofiarnego. Motłoch żydowski trzymał się w pewnym oddaleniu od słupa, mniej więcej na szerokość jednej ulicy. Wokoło stary placówki rzymskich żołnierzy, najgęściej zaś koło strażnicy. Często gęsto zbliżał się ktoś z tłuszczy do słupa; jedni przypatrywali się w milczeniu, inni szydzili. Zdarzało się, że w niektórych budziła się jakaś lepsza iskierka ich istoty, ogarniało ich uczucie wewnętrznego wzruszenia na widok katowanego Jezusa; w takich razach zdawało mi się, jakoby promień świetlisty padał z Jezusa na nich. Obok pod strażnicą widziałam nikczemnych uliczników, skąpo odzianych, którzy przygotowywali świeże rózgi; inni znów spieszyli postarać się 0 gałązki cierniowe. Służalcy arcykapłanów kręcili się w pobliżu katów 1 przekupywali ich pieniędzmi, by bardziej męczyli Jezusa; kazali także przynieść wielki dzban gęstego czerwonego napoju, a kaci zakrapiali się nim obficie i prawie zupełnie pijani coraz okrutniej się srożyli. Po kwadransie biczowania odstąpili oprawcy, a przyłączywszy się do swych kolegów, zaczęli w najlepsze się upijać. Po tak bolesnej operacji całe ciało Jezusa pokryte było pręgami sinymi, brunatnymi i czerwonymi. Krew święta spływała w perlistych kroplach na ziemię. Drgania bolesne wstrząsały tym biednym ciałem, a wokoło, miast litości, słychać było tylko drwiące, szydercze okrzyki. Po chłodnej nocy ranek był dżdżysty, pochmurny. Chwilami ku wielkiemu podziwieniu ludzi padał nawet grad. Około południa dopiero wyjaśniło się niebo i słońce bladymi promieniami oświeciło Jerozolimę. Po krótkim odpoczynku rzuciła się druga para katów z nową wściekłością na Jezusa. Ci mieli znów inne rózgi, najeżone, zapewne z cierni, utkane gęsto kolcami i kulkami. Pod ich silnymi uderzeniami pękały pręgi na ciele Jezusa, krew tryskała obficie w około, obryzgując ręce oprawców. Pod srogimi, bolesnymi razami jęczał Jezus i drgał boleśnie, ale nie ustawał się modlić za tych zaślepionych ludzi. Właśnie przeciągała przez forum karawana cudzoziemców na wielbłądach; wielu z nich było już ochrzczonych, wielu słyszało nauki Jezusa na 230 górze. Strach ich zdjął i smutek, gdy dowiedzieli się od otaczających, co to ma znaczyć, kogo to katują przy słupie. Przed pałacem Piłata brzmiała wciąż wrzawa i bezustanne okrzyki motłochu. Wreszcie przystąpiła trzecia para katów do Jezusa z nowymi biczami; były to pęki łańcuszków, czy rzemyków, umocowanych w żelaznej rączce, a zakończonych żelaznymi haczykami. Ci już nie ranili, ale po prostu odrywali tymi haczykami całe kawałki skóry i ciała, tak że miejscami widać było nagie kości. Pióro się wzdryga przed opisywaniem tej ohydnej, barbarzyńskiej sceny. A nie dosyć im było tego; odwiązawszy sznury, obrócili Jezusa i przywiązali z powrotem poranionym grzbietem do słupa. Jezus nie miał już tyle sił, by utrzymać się sam, więc przykrępowali Go powrozami przez piersi poniżej ramion i kolan, a ręce związali z tyłu w środku słupa. Jak wściekłe psy rzucali się znowu na Pana. Jeden z nich trzymał w lewej ręce mniejszą, cieńszą rózgę i tą smagał oblicze Jezusa raniąc je boleśnie. Nie było już zdrowego miejsca na Jezusie. Najświętsze, czci najgodniejsze ciało Syna Bożego, poszarpane bezlitośnie, przedstawiało jedną wielką ranę krwią broczącą. Oczyma krwią zabiegłymi spoglądał Jezus na Swych katów z niemym błaganiem o litość, a oni tym bardziej się srożyli. Więc Jezus jęczał tylko z cicha, a z ust Jego wyrywał się co chwila słabszy głos: "Biada!" Cała ta straszna katusza trwała już prawie trzy kwadranse, gdy wtem przyskoczył z gniewem do słupa jakiś obcy człowiek z ludu, trzymając w ręku nóż zakrzywiony. Był to krewny ślepego Ktesifona, uzdrowionego przez Jezusa. - "Stójcie!" - zawołał - "nie mordujcie na śmierć niewinnego człowieka!" Pijani kaci zatrzymali się chwilę ze zdziwieniem, a on spiesznie jednym cięciem przeciął powrozy, krępujące Jezusa, związane z tyłu słupa w jeden gruby węzeł na wielkim żelaznym gwoździu; spełniwszy to zniknął zaraz na powrót w tłumie. Bezwładne, poranione ciało Jezusa, nie podtrzymywane powrozami, usunęło się przy słupie w kałużę własnej krwi. Tak pozostawili Jezusa kaci, a sami poszli pić dalej, zawoławszy przedtem na siepaczów, zajętych w strażnicy, by upletli koronę cierniową. Właśnie przechodziło przez forum kilka nierządnic. Ujrzawszy Jezusa we krwi pod słupem, drgającego boleśnie, zatrzymały się przed Nim w milczeniu, ująwszy się za ręce i spoglądały nań chwilę ze wstrętem i odrazą. Pod ich wzrokiem tym boleśniej odczuł Jezus ciężkie Swe rany; z trudem uniósł nieco poranioną głowę i spojrzał na nie z bolesnym wyrzutem. Nierządnice odeszły zaraz, a towarzyszyły im sprośne dowcipy siepaczów i żołnierzy. Przez cały czas biczowania pod gradem bolesnych, obelżywych razów, modlił się Jezus wciąż i ofiarowywał Siebie za grzechy wszystkich ludzi. Kilkakroć widziałam, jak zjawiali się przy Nim bolejący aniołowie, by Go 231 pocieszyć. Teraz także, gdy leżał poraniony u słupa, pojawił się przy anioł, by Go pokrzepić. Wydawało mi się, że podaje Mu do ust jakiś tlisty kąsek. Po chwili odpoczynku wrócili znowu oprawcy i kopiąc Jezusa nogami kazali Mu wstać, mówiąc, że chcą dokończyć Jego przemiany na króla. Poszturchując Go, kazali Mu wziąć Sobie przepaskę, leżącą na boku; a gdy Jezus zaczął się czołgać ku niej, potrącali ją umyślnie dalej nogami, śmiejąc się szyderczo. I tak długą chwilę musiał Jezus wlec się z wysiłkiem po ziemi, jak rozdeptany robak, pławiąc się we własnej krwi, zanim dosięgną! przepaski i odział nią porozdzierane lędźwie. Biciem i kopaniem zmusili Go teraz oprawcy, by stanął na obolałych nogach, nie dali Mu nawet czasu ubrać się w suknię, tylko zarzucili Mu ją byle jak na ramiona i tak popędzili Go spiesznie do strażnicy. Szło się tam krótszą drogą przez podsienia budynku, otwarte właśnie od strony forum, tak, że widać było na przestrzał korytarz, pod którym siedzieli w więzieniach dwaj łotrzy i Barabasz. Oprawcy wybrali jednak umyślnie dalszą drogę, koło siedzeń arcykapłanów, a ci odwracając się ze wstrętem, wołali: "Precz z Nim! Precz z Nim!" Oprawcy poprowadzili Jezusa, ocierającego Sobie suknią krew z twarzy, na wewnętrzny dziedziniec strażnicy. Żołnierzy nie było tu w tej chwili, tylko sama zbieranina niewolników, siepaczów, łotrów, tłuszczy - słowem - same wyrzutki społeczeństwa. Ponieważ postawa pospólstwa coraz więcej stawała się niepewną, więc Piłat wzmocnił jeszcze placówki strażą, ściągniętą z zamku Antonia. Strażnicę całą otoczono gęstym szpalerem żołnierzy. Żołnierzom wolno było rozmawiać, śmiać się i szydzić z Jezusa, ale mieli rozkaz trzymać się w szeregach i być wciąż w pogotowiu. Chciał przez to Piłat utrzymać na wodzy motłoch i okazać swą władzę; w tym celu zebrał przeszło tysiąc żołnierzy. 31. Maryja podczas biczowania Jezusa Podczas biczowania Zbawiciela naszego była Najświętsza Panna w ciągłym zachwyceniu. Widziała i odczuwała w niewypowiedziany sposób wszystko, co działo się z Jej Synem. Męka Jej i cierpienia były nad wyraz wielkie, podobnie jak nad wyraz wielką była Jej miłość najświętsza ku Jezusowi. Cicha skarga wymykała się nieraz z Jej ust, oczy Jej zaczerwienione były od ciągłego płaczu. Trzymała Ją w swych objęciach Maria Helego, Jej starsza siostra, podeszła już w Jeciech, mająca wiele podobieństwa ze świętą Anną. Z drugiej strony podpierała Ją Maria Kleofy, córka Marii Helego. Inne święte niewiasty skupiły się koło Najświętszej Panny, zawodząc cicho, drżąc z trwogi i boleści, jakby oczekiwały własnego wyroku śmierci. Magda- 232 lena skołatana była niezmiernie i przygnieciona ciężką boleścią, odbijającą sję w całej Jej postaci i stroju. Włosy jej, przykryte z wierzchu zasłoną, rozpuszczone były i wzburzone. - Maryja miała dziś na Sobie długą suknię barwy niebieskiej, na to zarzucony biały wełniany płaszcz i zasłonę żółtawo-białą. Właśnie gdy Jezus po biczowaniu upadł na ziemię przy słupie, przysłała żona Piłata, Klaudia Prokla, Matce Bożej całą paczkę wielkich chust. W jakim celu to uczyniła, nie pamiętam już dobrze; czy myślała, że Jezusa uwolnią i te chusty służyć będą Matce Bożej do przewiązywania ran Jezusowi, czy też miłosierna poganka przeznaczyła je do tego, do czego rzeczywiście użyła ich Najświętsza Panna. Z boleścią patrzała Maryja, jak siepacze prowadzili Jej Syna skatowanego do strażnicy. Przechodząc koło Niej, otarł Jezus suknią krew, zalewającą Mu oczy, by spojrzeć na Matkę Swą boleściwą. Ona z nadmierną tęsknotą wyciągnęła za Nim ręce i wpatrywała się w krwawe ślady, jakie pozostawiły Jego stopy. Gdy już tłum usunął się nieco w inną stronę, pospieszyły Najświętsza Panna i Magdalena na miejsce biczowania. Inne niewiasty i kilkoro życzliwych ludzi otoczyły je w koło, zasłaniając przed oczyma wrogów, a one, uklęknąwszy przy słupie, osuszały otrzymanymi chustami Najświętszą Krew Jezusa, gdzie tylko widać było jej ślady. Jana nie widziałam w tej chwili przy świętych niewiastach. Syn Symeona, Obed, syn Weroniki, Aram, i Temeni, obaj siostrzeńcy Józefa z Arymatei, byli obecnie w świątyni, gdzie w smutku i trwodze sprawowali obowiązkowe zatrudnienia. Godzina była mniej więcej dziewiąta rano. 32. Przerwa w obrazach pasyjnych przez pojawienie się świętego Opiekuna Józefa w postaci dziecięcia Opowiedziane dotychczas widzenia pasyjne miała świątobliwa Anna Katarzyna począwszy od wieczora 18 lutego 1823 (wtorek po pierwszej niedzieli Postu) aż do 8 marca, tj. do soboty przed niedzielą środopostną. Odczuwała przy tym widziane cierpienia duchowo i cieleśnie. Bez świadomości zewnętrznej, pogrążona w tych rozmyślaniach, płakała i jęczała, jak torturowane dziecko. Wstrząsana nerwowymi drganiami rzucała się, jęcząc, po posłaniu. Na obliczy jej wyryte było cierpienie człowieka konającego w mękach. Krwawy pot występował jej parę razy na piersi i plecy; w ogóle pociła się często, a właściwie ciągle, w tak niezwykły sposób, że wszystko dokoła ociekało wodą, a pot przesiąkał na wskroś przez poduszki. Zarazem cierpiała takie pragnienie, że wyglądała jak człowiek, ginący na puszczy z braku wody. Usta jej były nieraz rano zupełnie wysuszone, język skurczony i jakby ¦m zaschły, tak, że tylko na migi, lub niewyraźnymi dźwięki mogła prosić o p0. moc. Mękom tym towarzyszyła codziennie febra, a może też była ich nastę. pstwem. Oprócz tego trwały bez przerwy zwykłe jej cierpienia i te, które odczuwała i przyjmowała na siebie. Z trudem tylko i po uporczywym wypo. czynku była w stanie opowiadać widzenia pasyjne, lecz i to nie co dzień dokładnie; wiele szczegółów musiała kilka razy powtarzać i uzupełniać. Właśnie w sobotę wieczorem 8 marca 1823, umęczona w najwyższym stopniu, opowiedziała biczowanie Jezusa, widziane minionej nocy, a które, jak się zdaje, za dnia jeszcze się powtarzało. Dopiero z zachodem słońca nastała przerwa w tych rozpamiętywaniach pasyjnych. Przytaczamy ją tutaj, bo pozwala nam ona przypatrzeć się bliżej życiu wewnętrznemu, duchowemu, tej niezwykłej istoty, a zarazem stanowić będzie dla czytelników tej książki jakby chwilę wypoczynku w rozpamiętywaniu tych wzruszających obrazów. Doświadczyliśmy sami na sobie, jak to słaby człowiek łatwo się nuży rozpamiętywaniem, jak i opisywaniem tych mąk bolesnych, mimo że za niego to Syn Boży je cierpiał. Życie duchowe i cielesne świątobliwej Katarzyny pozostawało w jak najściślejszym związku z codziennym wewnętrznym i zewnętrznym życiem Kościoła na ziemi. Z dziwną godnością - wyższą może niż ta, która czyni zależnym życie zmysłowe i materialne zwyczajnego człowieka od wpływów przyrodniczych, pór roku i dnia, słońca, księżyca, klimatu, pogody - z większą powiadam koniecznością i dokładnością było jej życie ciągrym, kornym odzwierciedlaniem istoty i znaczenia wszystkich tajemnic i świąt, stanowiących ważniejsze epoki w życiu wewnętrznym i zewnętrznym Kościoła. Życie jej rozwijało się tak wiernie i równomiernie z życiem Kościoła, że np. gdy zachodził wieczór, tak zwana wigilia przed każdym świętem kościelnym, już zmieniała się zupełnie wewnętrznie i zewnętrznie - na duszy i na ciele. Jak wierna gwiazdka, zaraz zaczynała się obracać po zajściu dzisiejszej uroczystości koło duchownego słońca nadchodzącego święta, starała się ogrzać w świetle, rosie i cieple szczególnej łaski tego, nowego święta, wszystkie zaś swe modlitwy, cierpienia, zasługi i działalność swą całodzienną do niego zastosować. Jednak nie wtenczas ściśle następowała ta zmiana, gdy dzwony kościelne, wzywając wieczorem na "Anioł Pański", oznajmiały rozpoczęcie się nowego święta kościelnego, bo dzwonienie to czy przez opieszałość, czy przez nieświadomość odbywa się czasem to za wcześnie, to znowu za późno. Ona zdawała się mieć przed oczyma jakiś, dla innych niewidzialny zegar, wybijający wieczności godziny i gdy w odwiecznym porządku rzeczy nadeszła właściwa pora rozpoczęcia się święta, wtedy i ona zmieniała się do głębi. 234 podczas gdy przez cały dzień rzeczywiście i istotnie współobchodziła święto żałobne Kościoła z uciskiem niezmiernym, wycieńczona współcierpieniem na ciele i duszy, to jednak wieczorem z rozpoczęciem nowego święta radosnej dla Kościoła pamiątki, ożywiała się natychmiast ta przygnębiona oblubienica Chrystusowa, jakby pokrzepiona rosą nowej łaski, podnosiła się na ciele i na duchu, i skrywszy cierpienia gdzieś w głębinie serca, obchodziła to święto w cichej radości i pogodzie ducha, dając świadectwo jego wewnętrznej, odwiecznej prawdzie i znaczeniu. A przychodziło to już samo z siebie, bez wyraźnej z jej strony świadomości, bo leżało to już w jej istocie; spełniała to bez zamiaru jak pszczoła, sporządzająca sztucznie z kwiatów wosk i miód. Da się to tylko wytłumaczyć szczególniejszym wpływem łaski Bożej. Korna wola tej biednej dziewczynki wiejskiej, od dziecka tchnącej niezłomnym postanowieniem posłuszeństwa względem Jezusa i Jego Kościoła, znalazła łaskę w oczach Boga. Bóg udzielił jej daru, by w niej nie tylko czyny stosowały się do woli, ale i cała istota. A więc nie mogła już inaczej postępować, musiała zwracać się ciałem i duchem ku Kościołowi, jak roślina zwraca się do światła, chociażby ją otoczono sztuczną nocą. Oblicze jej okrywało się żałobną zasłoną, lub stroiło w wesele, stosownie do oblicza jej matki, Kościoła. W sobotę 8 marca 1823, po zachodzie słońca, skończyła właśnie świątobliwa Katarzyna opowiadanie o biczowaniu Zbawiciela i znużona pogrążyła się w głębokim milczeniu. Myślałem, iż nie inaczej, tylko że dusza jej przeszła w widzenie koronowania Jezusa cierniem. Tymczasem po kilku minutach twarz jej, znękana i wycieńczona śmiertelnie, zajaśniała miłą wesołością; z serdecznością, z jaką dusza niewinna przemawia do dzieci, zawołała Katarzyna: "Ach! zbliża się do mnie milutki, mały chłopczyk! kto to może być? Zapytam się go! - Nazywa się Józefek. - Jakiż on miły! Przeciska się przez tłumy ludu i biegnie ku mnie! - Jakiż on serdeczny, jak się śmieje! Nie wie o niczym. Tak mi go żal! będzie mu przecież zimno, taki chłodny dziś ranek. - Czekaj! okryję cię troszkę." - Po tych słowach, wypowiedzianych z taką prawdą i naturalnością, że mimo woli człowiek chciał oglądnąć się za tym dzieckiem, wzięła kilka chust leżących koło niej, i ze złudzeniem czyniła ruchy miłosiernej osoby, osłaniającej jakieś dziecię przed zimnem. Obserwowałem wszystko uważnie i przypuszczałem, że to są zewnętrzne objawy wewnętrznej treści gorliwej jakiejś modlitwy, lecz zaraz otrzymałem objaśnienie właściwego znaczenia tych słów i ruchów, bo właśnie w tej chwili nastąpiła przerwa w jej stanie. Jedna mianowicie z osób, pielęgnujących ją, wymówiła słowo "posłuszeństwo", a więc jeden ze ślubów, którymi ta zakonnica połączyła się z Boskim Oblubieńcem. W tej chwili zerwała się świątobliwa Katarzyna, jak pobożne, posłuszne dziecko, które matka budzi z głę- bokiego snu. Ujęła prędko za różaniec i mały krzyżyk ręczny, który zawsze miała przy sobie, uporządkowała trochę ubiór i przetarłszy oczy, usiadła na posłaniu. Był to właśnie czas w którym odświeżano i prześcielano jej łóżko, a że nie_była w stanie ustać na nogach, lub chodzić o własnych siłach, więc przeniesiono ją na fotel. Poszedłem do domu, a wróciwszy nazajutrz rano w niedzielę środopostną, by słyszeć dalszy ciąg widzeń pasyjnych, znalazłem ją nadspodziewanie weselszą i zdrowszą, niż dotychczas. Zaraz na wstępie oznajmiła mi, że nie widziała już nic więcej po biczowaniu, a na pytanie moje, o jakim to Józefku rozprawiała wczoraj tak obszernie, nie mogła w tej chwili przypomnieć sobie, o co chodzi. W dalszej rozmowie pytałem ją 0 przyczynę, dlaczego jest dziś mniej cierpiąca, spokojniejsza i weselsza; na co odrzekła mi: "Zwykle tak się czuję około połowy Wiekiego Postu. Dziś na początku Mszy świętej śpiewa Kościół z Izajaszem: "Rozwesel się Jerozolimo! Zgromadźcie się ku weselu wszyscy, którzy ją kochacie. Cieszcie się 1 radujcie, którzy byliście smutnymi: rozradujcie się i nasyćcie piersiami jej pociechy". Dlatego to dziś jest dzień pokrzepienia. Dziś także wg. świętej ewangelii nasycił Pan 5000 ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami i wiele jeszcze pozostało; trzeba się więc cieszyć. Do tego przyjęłam dziś rano Najświętszy Sakrament. W ten dzień Postu czuję się zawsze wzmocnioną na ciele i na duszy. Zajrzawszy potem do monasterskiego kalendarza kościelnego, spostrzegłem, że na dziś nie tylko przypada niedziela środopostną, ale że tu w kraju obchodzą dziś także uroczystość św. Józefa, opiekuna naszego Zbawiciela, o czym nie wiedziałem, bo gdzie indziej przypada to święto na 19 marca. Zwróciłem jej uwagę, że dziś jest uroczystość św. Józefa i że może dlatego mówiła wczoraj o Józefie. Odpowiedziała mi, że wiedziała o dzisiejszym święcie po czym zaczęła sobie powoli przypominać wczorajsze pocieszające widzenie św. Józefa. Wdzięczna to była wysoce chwila w szeregu jej widzeń wewnętrznych, jak to poznałem z dalszych udzielonych mi szczegółów, że właśnie w przeddzień uroczystości św. Józefa nagle przerwało jej widzenia pasyjne pojawienie się św. Józefa w postaci dziecięcej. Nieraz już zdarzało się, że Boski Oblubieniec zsyłał świątobliwej Katarzynie posłańców w postaci dziecięcej; zauważyliśmy przy rym, że działo się to zwykle w takich razach, w jakich i sztuka malarska zwykła używać jako tłumaczów swej myśli istot dziecięcych. Jeśli np. w widzeniach biblijno-hi-storycznych chodziło o uwidocznienie spełnienia się jakiegoś proroctwa, to zwykle nie brakło w obrazie takim małego chłopca, który zachowaniem się swoim, ubiorem, lub sposobem, w jaki trzymał w ręku zwoje pism prorockich, albo przywiązawszy je do laski, wywijał nimi, oznaczał osobę tego lub owego Proroka. Czasem znowu w czasie ciężkich cierpień pojawiało się przy niej ciche, miłe dzieciątko w zielonej sukience, siadało z zadowoleniem na 236 niewygodnej, wąskiej, twardej poręczy jej łóżka, bez skargi dawało się brać z ręki na rękę, lub sadzać na ziemi, z uprzejmym uśmiechem zadowolenia na twarzy, wciąż wodziło za nią oczyma i pocieszało ją, jako uosobiona cierpliwość. Gdy znużona chorobą lub przyjętym na się cierpieniem weszła wskutek przypadającego jakiego święta lub dotknięcia się relikwii, w styczność z jakim Świętym, z błogosławionym członkiem Kościoła Chrystusowego, wtedy zamiast widzeń ciężkich mąk, wstrząsających do głębi, przesuwały się przed jej oczyma wyłącznie obrazy z lat dziecięcych odnośnego Świętego. Gdy w zbyt wielkich cierpieniach, w wyczerpaniu sił ciała i ducha, Bóg w dobroci Swej chciał ją pocieszyć, rozweselić a nawet pouczyć, ostrzec lub ukarać, to zawsze działo się to przez istoty dziecięce i obrazy z życia dziecięcego; i to tak dalece, że gdy w wielkim ucisku lub kłopocie już sama nie umiała sobie poradzić nieraz, usnąwszy, w jednej chwili czuła się przeniesioną duchem w swe lata dziecięce, w dziecięce kłopoty i zgryzoty. Przekonaną była, co wskazywały ruchy i słowa przez sen wymawiane, że jest biednym, pięcioletnim dzieckiem chłopskim, które, przełażąc przez płot, wpadło między ciernie i z płaczem woła o pomoc. Sceny takie nie były wytworem wyobraźni, lecz dokładnym powtórzeniem rzeczywistych wypadków jej młodości. Wtenczas zapewne usłyszała słowa Pańskie przez przypowieść: "Dlaczego krzyczysz tak? Nie wyrwę cię spośród ciernia, jeśli z miłości ku Mnie nie wytrwasz w cierpliwości i modlitwie". Za tą przestrogą poszła pewnie jako dziecko a i teraz słuchała jej w tym pozornie wielkim kłopocie; obudziwszy się z uśmiechem wspominała o płocie i o kluczu cierpliwości i modlitwy do niego, który otrzymała jako dziecko, zapominała o nim na chwilę przez opieszałość, ale wnet przypomniawszy sobie, używała go wiernie z niezawodnym skutkiem. Figuralne to znaczenie jej losów dziecięcych względem dziejów i kolei życia późniejszego, daje nam w sposób namacalny a wzruszający poznać, że zarówno w życiu jednostek, jak i całego rodzaj u ludzkiego istnieje to wieczne wyobrażenie, proroczość i wzorowanie się. Lecz zarówno jednostkom, jak i całej ludzkości dany jest Boski pierwowzór w Odkupicielu, by wszyscy z wyższą i wzrastającą mocą dążyli w Jego ślady, wydobywali się z karbów naturalnego rozwoju w dziedzinę pełnej wolności ducha i starali się jak najwięcej zbliżyć do doskonałości męskiego wieku Chrystusa, by spełniła się wola Boża jako w niebie tak i na ziemi, a królestwo Jego dostało się nam jak najprędzej w udziale. Lecz wróćmy do właściwego opowiadania. Otóż, o ile ją pamięć nie zawiodła, opowiadziała świątobliwa Katarzyna urywkami widzenie, jakie wczoraj wieczór, w wigilię uroczystości św. Józefa, przerwało jej rozmyślania pasyjne. Oto jej słowa: 237 "Wszystkim tym okropnym wydarzeniom byłam obecną. Gdziekolwiek był Jezus lub Matka Boża, w tej części miasta i ja byłam, z sercem, przepef. nionym boleścią, z duszą zbolałą śmiertelnie. Gdy biczowano mego najdroższego Oblubieńca, siedziałam w jednym z narożników placu biczowania mając wszystko przed oczyma. Z Żydów żaden nie zbliżył się tu, by sie nie zanieczyścić. Ja jużci nie obawiałam się tego, owszem pragnęłam gorąco, by choć kropelka krwi Pana padła na mnie i oczyściła mnie. Tak byłam przejęta boleścią, że zdawało mi się, iż muszę skonać. Drżałam z trwogi i jęczałam za każdym uderzeniem, wymierzonym Jezusowi. Ach! jak nędzarz ostatni leżał mój najukochańszy Oblubieniec u słupa w kałuży Krwi Swej świętej, z ciałem porozdzieranym biczami. Kaci okrutni kopali Go nogami, zmuszając do powstania, a On, ranami i krwią okryty, pełzał jak robak nędzny, by pozbierać Swą odzież. Zaledwie okrył się jako tako rękami drżącymi z boleści, a już popędzili Go kaci na nową mękę, przechodząc z Nim koło Matki Najświętszej. Z jakąż boleścią, załamując ręce, spoglądała Ona na Jego krwawe ślady! Od strażnicy, otwartej od strony forum, dolatywały mnie szyderstwa nikczemnych pachołków, plotących w rękawicach koronę cierniową i z nai-grawaniem próbujących ostrości kolców. Drżąca na całym ciele chciałam pospieszyć tam, by widzieć nową mękę nieszczęśliwego Oblubieńca. Wtem ujrzałam, że z tłumu wyszło jakieś śliczne pacholę; główkę okoloną miał kędziorkami jasnych włosów, za całe ubranie służyła mu przepaska, opasująca biodra. Prześliznąwszy się lekko środkiem świętych niewiast, podszedł ku mnie z oznakami wielkiej serdeczności. Nie chciał dać mi dłużej patrzeć na smutne obrazy męki Jezusa, więc to odwracał mi głowę, to, przymykał oczy, to zatykał uszy moje. - Nie znasz mnie? - zapytał. - Nazywam się Józef, a jestem z Betlejem! I zaraz zaczął mi opowiadać o grocie w której narodził się Jezus, o pastuszkach i Trzech Królach. Jakże to ślicznie, radośnie brzmiało! I chłopczyk także rozradowany był bardzo. Troszczyłam się o to, że zmarznie, bo tak skąpo był odziany, tym bardziej, że od czasu do czasu popadywał grad; lecz on, widząc moje zakłopotanie, przyłożył rączkę do mych policzków i rzekł: - Czujesz, jak ciepłe mam ręce; tam gdzie ja jestem, nie ziębnie się nigdy! - Ujrzawszy, że plotą już koronę cierniową, zaczęłam znowu narzekać boleśnie, lecz chłopczyk pocieszał mnie i zaraz, klaszcząc w ręce, opowiedział mi piękną przypowieść, w której boleść początkowa obracała się wszystka w radość; w przypowieści tej wytłumaczy! mi wiele szczegółów z męki Chrystusa i ich znaczenie. Następnie pokazał mi pole, na którym rosły ciernie, użyte do zrobienia korony cierniowej; wytłumaczył mi znaczenie cierni i przepowiedział, jako te pola przemienia się w bujne łany pszenicy, a ciernie okolą je ochronnym płotem, przeplecionym gęsto pięknymi różami. A tak miło, serdecznie, umiał to objaśniać, że 238 rzeczywiście zaraz wszystkie ciernie zdawały się przenieniać w róże, którymi się bawiliśmy. Każde jego słowo było pełne znaczenia; całość stanowiła długi, wzruszający obraz powstania i rozwoju Kościoła w samych dziecięcych, wdzięcznych porównaniach. Uprzejmy chłopczyk nie dał mi dłużej patrzeć na mękę Chrystusa lecz pociągnął mnie za sobą w inną stronę, by pokazać mi weselsze obrazy z życia dziecięcego. Cudem jakimś uczułam się i ja w jednej chwili dzieckiem, a nie zastanawiając się długo nad tym, pobiegłam za małym Józefem do Betlejem na miejsca zabaw i gier jego dziecięcych. Pokazał mi wszystko ochoczo; bawiliśmy się i na przemian modliliśmy się w późniejszej grocie żłobkowej, do której Józef chronił się często jako dziecko, gdy bracia dokuczali mu za jego pobożność; przy tym zdawało mi się, że żyje jeszcze rodzina Józefa i zamieszkuje stary dom rodowy, w którym mieszkał niegdyś ojciec Dawida. Niestety jeszcze przed narodzeniem Jezusa był dom ten w obcych rękach; zajmowali go rzymscy urzędnicy, a Józef musiał im płacić czynsz. Ale o tym nie myślałam teraz; bawiliśmy się wesoło jak dzieci; chwilami łudziłam się, że jeszcze Jezus nie przyszedł na świat, ani nawet Matka Jego święta". Takie to pocieszające widzenie przerwało świątobliwej Katarzynie rozmyślania pasyjne w wigilię uroczystości św. Józefa, lecz wnet rozpoczął się dalszy ciąg tych bolesnych widzeń, tej krwawej, nieskończonej ofiary, spełnionej raz w czasie, a powtarzanej teraz codziennie w bezkrwawej ofierze ołtarza. Rozpoczyna więc świątobliwa Katarzyna dalszy ciąg wzruszającego opowiadania, które jej słowy powtarzamy. 33. Zewnętrzny wygląd Maryi i Magdaleny Przypatrzmy się chwilę Najświętszej Pannie po tylu bolesnych Jej przejściach. Policzki Jej zbladły znacznie i schudły, uwydatniając tym bardziej nos miernie długi, delikatnie wykrojony. Oczy były aż krwią na-biegłe, czerwone od ciągłego płaczu. Nie da się opisać, jaka nadzwyczajna prostota i pojedyńczość przebijała w całej Jej postaci. Od wczoraj już przez °ałą noc błądziła w smutku, trwodze i płaczu po dolinie Jozefata, i po ulicach Jerozolimy, rojnych tłumami ludu, a przecież odzienie Jej jest w zupełnym P°rządku, bez najmniejszego uszkodzenia. Z każdej fałdy Jej sukni wieje ciętość. Wszystko świadczy o prostocie, pojedyńczości, powadze, czystości 1 niewinności; w ruchach i spojrzeniach pełno jest szlachetnej powagi. Gdy ZWraca nieco głowę, zasłona Jej układa się w równe, mierne fałdy. Nawet w najcięższej boleści okazuje Maryja godność i spokój, ani śladu nie ma 8*ałtowności. Odzienie zwilżone rosą nocną i obfitymi łzami, jest jednak 239 "w zupełnym porządku i nieposzlakowanej czystości. W ogóle Maryja jest pięknością nieopisaną, nadzmysłową; piękność Jej łączy się nierozerwalnie i stanowrjedność z niepokalanością, prawdą, prostotą, godnością i świętością. Całkiem inaczej przedstawia się Magdalena. Jest ona słuszniejszą od Najświętszej Panny, pełniejszych kształtów i więcej gibka w ruchach. Słynną jej piękność zniszczyła już teraz skrucha, i boleść straszna nad męką Jezusa. Jeśli nie brzydką, to jest prawie straszliwą teraz, gdy z niepohamowaną gwałtownością oddaje się na pastwę swej boleści. Suknie jej mokre, poplamione błotem, obszarpane, wiszą na niej bezładnie. Długie włosy rozpuszczone, pomierzwione, przykryte są zmiętą, wilgotną zasłoną. Wynędzniała jest strasznie i wygląda jak obłąkana, z tą jedną ciągłą myślą o swej boleści. Jest w Jerozolimie wiele ludzi z Magdalum i okolicy, którzy widywali ją dawniej, gdy prowadziła życie wspaniałe, a później tak grzeszne, hańbiące. Ponieważ długi czas żyła w ukryciu, więc teraz po długim niewidzeniu wszyscy pokazują na nią palcami i szydzą z jej zmienionego wyglądu. Trafiło się nawet, że jacyś niegodziwcy z Magdalum obrzucili przechodzącą błotem; lecz Magdalena nawet nie zwróciła na to uwagi, tak dalece pogrąża się i zapamiętuje w swej boleści. 34. Cierniem ukoronowanie i wyszydzenie Jezusa Podczas gdy biczowano Jezusa, Piłat kiłkakroć przemawiał do ludu w duchu pojednawczym, lecz wciąż odpowiadano mu uporczywym krzykiem: "Precz z Nim! Musimy Go usunąć, choćbyśmy sami mieli przez to zginąć!" Gdy prowadzono Jezusa do strażnicy, znowu rozległy się okrzyki: "Precz z Nim! Precz!" - Coraz nowe schodziły się gromady Żydów, podburzonych przez zauszników arcykapłanów i coraz groźniejsze okrzyki rozlegały się wokoło. Po zaprowadzeniu Jezusa do strażnicy nastąpiła krótka chwila spokoju. Piłat zajął się wydaniem odpowiednich rozporządzeń wojsku. Arcykapłani i radni, siedzący pod drzewami na podwyższonych ławach, zasłanych okryciami, kazali przez służących przynieść sobie jeść i pić, i posilili się, rozprawiając nad ostateczną zgubą Jezusa. Piłat także usunął się na chwilę w głąb domu. Zabobonny ten człowiek w wielkiej był rozterce ze samym sobą. Nie wiedział sam, co począć, jak rozstrzygnąć o losie Jezusa. I znowu palił w samotności kadzidła swoim bożkom, próbował znaków wieszczbiar-skich, lecz na żaden sposób nie mógł się pozbyć dręczącej go niepewności. Najświętsza Panna, wysuszywszy chustami krew Jezusa u słupa, odeszła z niewiastami z forum. Niosąc te drogocenne relikwie, udały się do pobli- 240 skiego domku małego, zbudowanego pod murem; nie przypominam sobie, do kogo ten dom należał. Jana, zdaje mi się, nie widziałam nigdzie podczas biczowania. Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu strażnicy odbywało sie koronowanie Jezusa cierniem. Strażnica stała już w obrębie forum, a pod nią znajdowały się więzienia dla złoczyńców. Wkoło otoczona była kolumnadą o otwartych portykach. Na dziedzińcu zebrało się około 50 zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczów, niewolników i katów, którzy Jezusa biczowali; wszyscy brali czynny udział w naigrawaniu się z Pana. I mo-tłoch uliczny zaczął sie cisnąć na dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział, złożony z tysiąca rzymskich żołnierzy1, i otoczył zbitym i zwartym szeregiem całą strażnicę, niedopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili, podżegając tym dręczycieli Jezusa do zadawania Mu tym większych mąk. Śmiech i żarty żołnierzy podniecały tę zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów podniecają aktora do lepszej gry. Wytoczyli na środek ułamaną podstawę jakiejś dawnej kolumny, z otworem w środku, w którym zapewne była niegdyś osadzona kolumna; na tym postawili niski, okrągły stołek, opatrzony z tylu antabą do trzymania. W złości swej posypali stołek ostrymi kamykami i skorupami z czerepów. Przygotowawszy siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa wszystkie suknie, a narzucili Mu króui czerwony płaszcz żołnierski, podarty ze starości, a nie sięgający nawet do kolan. Tu i ówdzie zwieszały się z płaszcza strzępy żółtych ozdób. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie w izdebce pachołków, a ubierano w niego zazwyczaj ubiczowanych złoczyńców, już to na szyderstwo, już to, by osuszyć krew, spływającego z ran biczowanego. Ubrawszy weń Jezusa, przywlekli Go przed siedzenie, posypane skorupami i kamykami i całą siłą posadzili Go na nie. Teraz zabrali się do wtłaczania Mu korony cierniowej. Korona ta wysoka na kilka dłoni, pleciona była gęsto z trzech gałęzi cierniowych, grubych na palec, umyślnie w tym celu wyciętych w krzakach; widziałam nawet to miejsce, gdzie je wycinano. Użyto do tego trojakiego rodzaju cierni, podobnych do naszego głogu, szakłaku i tarniny. Kolce z rozmysłem zwrócone były prawie wszystkie do środka. U góry przypleciona była wystająca obwódka z jakiegoś ciernia, podobnego do jeżyny; tędy ujmowali siepacze koronę w rękę. Korona zrobiona była tak, jak szeroka taśma, przybrała więc kształt korony dopiero wtenczas, gdy opasali nią Jezusowi głowę i z tyłu mocno związali. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę Jezysa; do ręki dali Mu grubą trzcinę, zakończoną kością, a wszystko to robili z szyderczym namaszczeniem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Teraz dopiero zaczęli znęcać się nad Nim. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i bili nią w koronę, by kolce głębiej 241 wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać "Mu oczy. A oni klękali przed Nim, wyszczerzali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc: "Bądź pozdrowion, Królu żydowski!" Wreszcie wśród śmiechu piekielnego wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc o skorupy ciało Jego. Nie zdołam powtórzyć, na jakie nikczemności wysilali się ci łotrzy, by naigrawać się z umęczonego Zbawiciela. Ach! jakież straszne pragnienie dręczyło Jezusa, gdy skatowany tak nieludzko i poraniony przy biczowaniu dostał jakoby febry i gorączki. Drżał na całym ciele, a ciało to na bokach powyrywane było miejscami aż do kości. Język Jego ściągnięty był kurczowo, pałające spalone usta otwarte były, a zwilżała je krew, spływająca z najświętszej głowy. Zaślepieni okrutnicy zaś obrali sobie te święte usta za cel swych obrzydliwych nieczystości i plwocin. - Tak dręczono Jezusa około pół godziny, a oddział żołnierzy, otaczający szeregiem pretorium, bawił się tym widowiskiem, dając poklask siepaczom. 35. Oto człowiek Odzianego płaszczem purpurowym, w koronie cierniowej na głowie, z berłem trzcinowym w związanych rękach, poprowadzono Jezusa na powrót na terasę pałacu. - Jezus był prawie nie do poznania, tak obficie zalewała Mu krew oczy, ściekając po ustach i brodzie. Ciało Jego, pokryte sińcami i ranami, podobne było do chusty, zanurzonej we krwi. Tak szedł Jezus chwiejnym krokiem, a że płaszcz był za krótki, więc musiał się Jezus pochylać i kurczyć, by jako tako okryć nagość Swego ciała. Piłat stał już na terasie, gdy wtem ujrzał przed sobą na najniższym stopniu Jezusa, tak strasznie skatowanego. Na ten widok nawet ten okrutny człowiek poczuł w sobie dreszcz wstrętu i litości zarazem. Wstrząśniony, wsparł się na jednym z oficerów, a słysząc dolatujące bezusatanne krzyki kapłanów i motłochu, zawołał: "Jeśli diabeł żydowski jest tak okrutny, to nie można by wytrwać przy nim w piekle." Z trudem zaciągnięto Jezusa na terasę i postawiono w głębi, a Piłat podszedł na przód. Na jego skinienie rozległ się dźwięk puzonu na znak, że starosta chce przemówić. Gdy wrzawa ucichła trochę, zawołał Piłat do arcykapłanów i do ludu: "Patrzcie! Jeszcze raz Go tu wam przyprowadzam, byście poznali, że nie znajduję w Nim żadnej winy!" Teraz popchnęli siepacze Jezusa na przodek terasy obok Piłata, tak, że wszystek lud z dziedzińca mógł Go widzieć. Co za straszny widok, rozdzierający serce! Nieludzko skatowany najświętszy Syn Boży, Jezus, stał pokryty ranami, zlany krwią własną. Straszna korona cierniowa raniła Go do 242 głębi mózgu, krew zalewała Mu oczy, a On zwracał je miłosiernie na falujący sję tłum ludu. Groza przeniknęła ludzkie serca, cisza nastała na chwilę, cisza ponura, złowroga, a wśród niej rozległ się z terasy gromki głos Piłata, wskazującego na Jezusa: "Patrzcie! Oto tu ten człowiek!" Ten zaś, na którego wskazywał, stał poraniony, okryty płaszczem czerwonym, skulony, trzymający w rękach związanych berło ze trzciny; głowę przebitą cierniami, oblaną krwią, pochylił na piersi, z bólem w sercu słuchając wściekłych okrzyków kapłanów i ludu. Na tle marmurowych ścian pałacu Piłata rysowała się Jego postać, jak krwawy cień, jako uosobienie nieskończonej żałości i.smutku i łagodności, boleści i miłości. Właśnie przeciągały przez forum gromadki obcych dziewcząt i młodych mężczyzn ku sadzawce Owczej, by pomagać przy oczyszczaniu baranków wielkanocnych, których żałosne beczenie dochodziło aż tutaj, mieszając się z wściekłą wrzawą motłochu. Zdawało się, że nierozumne zwierzęta chcą dać świadectwo prawdzie milczącej, prawdziwemu Barankowi Bożemu, wyjawionej a niepoznanej tajemnicy tego dnia świętego, w którym spełniały się proroctwa, a Najczystszy Baranek Boży miał złożyć głowę pod miecz katowski. Arcykapłanów i radnych rozzłościł tylko tym więcej widok Jezusa, będącego dla nich żywym wyrzutem sumienia, przeto zaraz zakrzyczeli: "Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" - "Jak to - zawołał Piłat - nie dosyć wam tego? Tak już jest skatowany, że zapewne odechce Mu się być królem". "Precz z Nim! Na krzyż z Nim!" brzmiały coraz natarczywiej szalone krzyki kapłanów i wzburzonego motłochu. Znowu kazał Piłat zadąć w puzon i po uciszeniu się wrzawy, rzekł: "Więc weźcie Go sobie i ukrzyżujcie! Ja nie znajduję w Nim żadnej winy". "My mamy swoje prawo - rzekli arcykapłani - a według niego musi On umrzeć, bo samowładnie czynił się Synem Bożym!" A na to Piłat: "Jeśli wy macie takie prawa, że On musi umrzeć, nie chciałbym być Żydem." Jednak słowa arcykapłanów "On czynił się samowładnie Synem Bożym" wzbudziły w nim na nowo niepewność i zabobonną obawę. Kazał przeto Jezusa zaprowadzić do izby sądowej, a zostawszy z Nim sam na sam, zapytał: "Skąd Ty jesteś?" Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, rzekł niecierpliwie: "Dlaczego nie odpowiedasz? Czy nie wiesz, że mam moc kazać Cię ukrzyżować, lub puścić wolno?" Teraz dopiero odrzekł mu Jezus: "Nie miałbyś mocy nade mną, gdyby ci nie była dana z góry; tym cięższy więc grzech popełnia ten, który ci Mię wydał." W tej chwoli przysłała Klaudia Prokla powtórnie do Piłata, zaniepokojona przewlekaniem sprawy. Z polecenia jej pokazał mu sługa dany 243 „zastawnik, który miał mu przypomnieć przyrzeczoną obietnicę. Piłat dał jej na to jakąś niejasną, zawikłaną odpowiedź, w której powoływał się na swoich bożków. Z oddalenia się Piłata skorzystali arcykapłani i faryzeusze; wmieszawszy się w tłum, zaczęli zapewniać uroczyście, że stronnicy Jezusa przekupili żonę Piłata, i że, gdy Jezus wyjdzie na wolność, z pewnością połączy się z Rzy. mianami i wytępi wszystkich Żydów. Nie trudno im było przekonać chwiejny motłoch. Gdy więc Piłat, jeszcze więcej chwiejny i niepewny niż przedtem, powtórnie wyszedł przedstawić ludowi, że nie znajduje w Jezusie winy, tłum rozjątrzony już, zaczął przybierać groźną postawę i coraz gwałtowniej domagał się wyroku na Jezusa. Piłat powrócił znowu do izby sądowej, chcąc koniecznie wydobyć z Jezusa jakąś odpowiedź na swoje pytania. Wszedłszy, spojrzał prawie lękliwie na Jezusa, a po głowie plątały mu się bezładne myśli: "Czyż naprawdę miałby On być Bogiem?" Wreszcie, nie wiedząc co począć, zaprzysiągł Jezusa uroczyście, by mu powiedział prawdę, czy jest Bogiem, nie człowiekiem, czy owym obiecanym królem, jak daleko rozciąga się Jego królestwo, na jakim stopniu potęgi stoi jako Bóg? Za odpowiedź na te pytania obiecał Jezusowi wolność. Odpowiedzi Jezusa nie pamiętam już dosłownie, lecz mogę tylko treść przytoczyć. Jezus nie odpowiedział wprost, ale dał Piłatowi do zrozumienia, jakim Królem jest, jakim Królestwem rządzi i co jest prawda, którą mu właśnie mówił. Wyjawił Piłatowi w oczy całą ohydę jego brudnej duszy, przepowiedział mu czekającą go przyszłość, tj. popadniecie w nędzę ostatnią, i smutną, sromotną śmierć. Wreszcie, rzekł, że zstąpi kiedyś z nieba sądzić go sądem sprawiedliwym. Na poły wzruszony, na poły rozgniewany tymi słowy, wyszedł Piłat na terasę i oznajmił tłumowi, że ma zamiar wypuścić Jezusa na wolność. Lecz motłoch, rozjuszony do żywego, zwrócił się wprost do niego z groźbami. Wszędzie widać było rozognione twarze, dyszące wściekłością, wkoło rozlegały się okrzyki: "Jeśli wypuścisz Go, nie jesteś przyjacielem cesarza. Kto bowiem czyni się królem, ten jest wrogiem cesarza." A inni wołali: "Oskarżymy cię przed cesarzem, że gwałcisz nasze święto. Kończ już z tym, bo o dziesiątej godzinie musimy pod wielką karą być w świątyni." Wreszcie wszystkie pojedyncze głosy zlały się w jeden nieustający, grzmiący krzyk: "Na krzyż z Nim! Precz z Nim!" Zapalczywsi powyłazili aż na płaskie dachy budynków, by lepiej było ich słychać. Widział Piłat, że nie da sobie rady z tymi szaleńcami. Z okrzyków uporczywych biła wściekłość i zajadłość; wzburzenie wśród tłumów doszło do takiego stopnia, że należało się obawiać jakiego rozruchu rewolucyjnego. Wobec tego zapomniał Piłat o dotychczasowym postanowieniu i zgodził sif zasądzić Jezusa. Kazał jednak służącemu przynieść wody w czarce i polać nią 244 sobie ręce wobec wszystkich, przy czym zawołał głośno: "Nie winien jestem Ij-wi tego Sprawiedliwego! Wy odpowiadajcie za nią!" A tłum, zebrany ze wszystkich miejscowości Palestyny, zawrzeszczał znowu przeraźliwie: "Krew jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci." Ilekroć, rozważając gorzką mękę Zbawiciela, słyszę ten ohydny krzyk Żydów: "Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!" zaraz przedstawiają mi się w strasznych, zmysłowych obrazach smutne skutki tego uroczystego przekleństwa, jakie Żydzi sami na siebie ściągali. Widzę, jakoby nad tym tłumem zawisło ponure niebo, pełne chmur krwawych, ognistych biczów i mieczów. Przekleństwo to w kształcie promieni zdaje się przenikać ich do szpiku kości, dosięga nawet dzieci, ukrytych w łonie matek. Cała ta wzburzona fala głów ludzkich przesłania się czarną oponą, rzucone przekleństwo wypada z ich ust jako ponury, zjadliwy i pożerający ogień, którego płomienie łączą się w górze nad ich głowami i znowu na nich spadają. W niektórych wnikają głębiej, niektórych dotykają tylko lekko i na chwilę; ci ostatni oznaczają takich, którzy po ukrzyżowaniu Jezusa się nawrócili. A liczba ich jest znaczna, bo Jezus i Maryja wśród wszystkich tych strasznych mąk wciąż modlą się o zbawienie Swoich katów i ani na chwilę nie powstanie gniew albo niechęć w ich sercu. Poznaję dokładnie, jak Jezus znosi aż do ostatniego tchu te straszne męczarnie ciała i ducha, najzłośliwsze, najokrutniejsze udręczenia cielesne, pyszałkowate, nikczemne szyderstwa, złość, wściekłość i ohydną żądzę krwi Swych dręczycieli i ich służalców, wreszcie niewdzięczność i zaparcie się ze strony niektórych Swych wyznawców, a znosi to wszystko wśród modłów ustawicznych, przejęty miłością niezmierną dla Swych nieprzyjaciół, wciąż prosząc dla nich o łaskę nawrócenia się. Cierpliwość Jego i miłość niezmierna rozpala tym bardziej wściekłość i szaleństwo Jego wrogów. Złoszczą się, że żadne męki nie mogą wyrwać z ust Jezusa słowa skargi, lub protestu, które by usprawiedliwiło choć trochę ich postępowanie. Dzisiaj w dzień zabijania baranków paschalnych nie przeczuwają Żydzi, że zabijają prawdziwego Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. W ogóle nieraz w takich widzeniach przyjdzie mi zwrócić uwagę na usposobienia, myśli, charaktery, słowem, na wewnętrzny stan duszy tych tłumów żydowskich, sędziów, katów i najświętszych osób Jezusa i Maryi. Lecz ja, śmiertelna, nie umiem czytać w sercach ludzkich, więc za szczególną łaską Bożą, przedstawia mi się ich wnętrze duchowe w poszczególnych, zmysłowych, dostępnych dla oczu obrazach, których oczywiście sami ci ludzie nie widzieli, ale czuli w sobie ich treść, pełną znaczenia. I tak teraz, wśród tych tłumów, zebranych na dziedzińcu, przedstawiają mi się ich podłe charaktery i występki jako postacie diabelskie, uwijające się pośród nich, 245 każda inna, stosownie do grzechu i zbrodni, jaką uosabia. Mary te biegają na "wszystkie strony, poburzają, zawracają głowę, szepcą do ucha, wskakują do ust. Czasami wypadają licznie z ciżby, łączą się w gromadę i wspólnie pod-szczuw§ją motłoch przeciw Jezusowi, to znów lęk ich przejmuje przed Jego nieskończoną miłością i cierpliwością, więc z powrotem znikają w ciżbie motłochu. A cała ta działalność potęg szatańskich jest jakimś niepewnym szarpaniem się na wszystkie strony, przebija z niej zawiłość i rozpaczliwość jakaś; poznać, że w niej samej tkwią już zarodki zniszczenia. Na odwrót znowu przy Jezusie, Maryi i kilku tych świętych osobach widzę mnóstwo Aniołów. Ci, stosownie do zadania, jakie im poruczono, mają rozmaite kształty i rozmaite ubiory. Czynności ich różnorodne są uzmysłowieniem pociechy, modlitwy, namaszczenia, nakarmienia, napojenia i w ogóle różnych uczynków miłosierdzia. Gdy te zjawiska Aniołów niosą komuś pociechę, lub wypowiadają groźbę, to widzę, jak wychodzą z ich ust świetliste, barwne słowa; gdy zaś mają spełnić jakie poselstwo, to trzymają w ręku zapisane kartki. Nieraz znowu w razie potrzeby widzę najtajniejsze poruszenia duszy, wewnętrzne namiętności, cierpienia, miłość, słowem, wszystkie uczucia; przedstawiają mi się one jako barwne ruchy światła i cieni, przenikające pierś i całe ciało w najrozmaitszych kierunkach i kształtach, zmieniające odpowiednio barwę i figurę, to powolne, to znów szybkie, drgające i przenikające wszystko. Patrząc na nie, rozumiem dokładnie ich znaczenie, ale naturalnie nie da się tego wiernie powtórzyć. Moc tego niezliczona, a ja przy tym tak przejęta jestem boleścią, cierpieniem i smutkiem za grzechy moje i całego świata, tak przygniecioną jestem ogromem mąk Chrystusa, że dziwię się nawet, iż choć tę trochę spamiętam i zdołam powtórzyć. Zapewne i innym duszom chrześcijańskim, którym dane było widzieć w objawieniu mękę Zbawiciela, tak się przedstawiały te wewnętrzne dla innych niewidzialne tajniki serc, te zjawiska potęg niebieskich i piekielnych i ta ich symboliczna działalność. Ale że każdy inne ma usposobienie, więc inaczej zapatruje się na rzecz widzianą; ten to pamięta, inny znów co innego, niejedno się zapomni, niejedno pominie i stąd pochodzą te różne, pozorne sprzeczności w opowiadaniach takich osób. Na udręczenie Jezusa złożyła się wszelka złość, ucierpiała w Nim wszystka miłość, gdyż Jezus, jako Baranek Boży, wziął na Siebie grzechy całego świata; któż potrafi spamiętać i opisać tę przepaść i bezdeń grzechu, tę nieskończoność świętości. Jeśli więc widzenia i rozmyślania pobożnych dusz nie zgadzają się zupełnie ze sobą, pochodzi to stąd, że niejednakowego stopnia łaski dostąpiły, więc niejednakowo rozumiały i opowiedziały widziane rzeczy. 246 36. Jezus skazany na śmierć krzyżową Chociaż Piłat pytał się, co to jest prawda, nie tyle jednak dbał o prawdę, jak raczej szukał pozorów, by w sposób odpowiedni wycofać się z tego kłopotu. Niepewność dręczyła go więcej jeszcze niż przedtem. Sumienie mówiło mu, że Jezus jest niewinny, żona zapewniała, że to święty; z jednej strony szeptał mu do ucha zabobon: "Jezus jest nieprzyjacielem twych bożków", z drugiej strony mówiło mu tchórzostwo: "Jezus sam jest Bogiem i potrafi się zemścić srogo". W tej trwożnej niepewności jeszcze raz zaklął Jezusa uroczyście, by mu powiedział, kim jest. Lecz Jezus, nie odpowiedając wprost, wyliczył mu znowu wszystkie jego najtajniejsze grzechy, przepowiedział mu przyszły haniebny koniec i oznajmił wreszcie, że w owym dniu ostatnim sądzić go będzie sprawiedliwym sądem, siedząc na tronie obłoków. Podrażniony tymi słowy, skłonny był Piłat raczej do potępienia, niż do uwolnienia Jezusa. Gniewało go to, że Jezus czytał tak dokładnie w jego brudnej duszy, a sam pozostał niezbadany, że ten, którego kazał ubiczować, a mógł kazać ukrzyżować, przepowiadał mu haniebny koniec życia; i to go gniewało, że te usta, nie splamione nigdy kłamstwem, nie wymówiwszy ani jednego słowa na swe usprawiedliwienie, teraz w ostatniej swej chwili wzywają go przed Swój sąd sprawiedliwy w dzień ostatni. Poruszyło to strasznie jego dumę; lecz chwiejny i podły jego charakter nie dał się wyłącznie opanować dumie, bo równocześnie przejmowała go trwoga i mroczne przeczucie, że groźby Pana urzeczywistnią się naprawdę. Ostatecznie więc ze względu na to, jeszcze raz próbował uwolnić Jezusa. Gdy jednak posłyszał groźby Żydów, że w takim razie oskarżą go przed cesarzem, wzięło w nim górę tchórzostwo, chociaż z innej już pobudki. Obawa przed ziemskim cesarzem przeważyła w nim bojaźń przed królem, którego państwo nie było z tego świata. Zresztą tak myślał ten podły, chwiejny łotr: "Jeśli On umrze, to wraz z Nim pójdzie do grobu to, co On wie o mnie i co mi przepowiadał, a tak będę spokojny." Zagrożony odpowiedzialnością przed cesarzem, zgodził się Piłat na żądanie Żydów wbrew przyrzeczeniu, danemu żonie, wbrew prawu, sprawiedliwości i własnemu przekonaniu. Z obawy przed cesarzem wydał Żydom niewinną krew Jezusa; a dla usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem nie miał nic, chyba polanie rąk wodą i słowa, przy tym wyrzeczone: "Nie winienem ja krwi tego sprawiedliwego! Wy sami baczcie na odpowiedzialność!" - O nie, Piłacie! mylisz się! Ty sam bacz na to! Nazywasz Go sprawiedliwym, nie znajdujesz w Nim winy, a wydajesz na wylanie Jego krew. Jesteś niesprawiedliwym, niesumiennym sędzią! Tę samą krew, którą Piłat chciał zmyć ze swych rąk, a nie mógł jej zmyć z sumienia, ściągali krwiożerczy Żydzi Przekleństwem na siebie i swoje dzieci. Żądali, by ta krew Jezusa, która dla 247 nas woła o miłosierdzie, wzywała pomsty Bożej na nich. Krzyczeli więc co si}> ' "Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!" Wśród tej wrzawy przeraźliwej kazał Piłat przygotować wszystko do wydania uroczystego wyroku. Przyniesiono mu inny ubiór urzędowy, 23. rzucono na barki płaszcz, a na głowę założono koronę, w której połyskiwał kosztowny kamień. W ten sposób ustrojony, zszedł Piłat z terasy w otoczeniu żołnierzy. Przed nim niesiono berło, szli pachołcy sądowi i pisarze ze zwojami ksiąg i tabliczkami. Na przodzie szedł trębacz, dmiący na puzonie. Tak wyruszono na rynek ku trybunie, służącej do wygłaszania wyroków. Trybuna ta, o której już wspominałam, leżąca naprzeciw placu biczowania, była to okrągła terasa, pięknie obmurowana, wysoka, a zwała się Gabbata. Tylko z niej ogłoszone wyroki miały pełną siłę i prawomocność. Na trybunę wiodły z kilku stron schody; na górze było siedzenie dla Piłata, a za nim ławka dla innych członków trybunału; siedzenie Piłata pokryte było czerwonym suknem; na nim leżała niebieska poduszka, obszyta żółtymi taśmami. Wokoło rozstawieni byli żołnierze, niektórzy zaś stali na stopniach. Część faryzeuszów odeszła już do świątyni; zostali tylko Annasz, Kaifasz i 28 radnych, i ci poszli ku trybunie zaraz, gdy Piłat zaczął się przebierać w urzędowe suknie. Obydwóch łotrów przyprowadzono tu już przedtem, gdy Piłat, wskazując na Jezusa, mówił: "Oto człowiek!" Gdy już Piłat zajął miejsce, przyprowadzono przed trybunę Jezusa tak, jak był, w czerwonym płaszczu, z koroną cierniową na głowie, ze związanymi rękoma. Żołnierze i siepacze poprowadzili Go środkiem szydzącego tłumu i postawili między dwoma łotrami. Wtedy Piłat zawołał jeszcze raz głośno do Żydów: "Patrzcie, oto wasz król!" "Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" - rozległy się okrzyki. - "Czy mam ukrzyżować waszego króla?" - zapytał znowu Piłat. A na to zawołali arcykapłani: "Nie mamy innego króla, tylko cesarza!" Zamilkł na to Piłat i już więcej nie mówił nic ani za Jezusem, ani do Niego samego. Zaczęło się wygłaszanie wyroku na Jezusa. Dwaj łotrzy już dawniej skazani byli na krzyż, lecz za staraniem arcykapłanów odłożono egzekucję na dziś; dla tym większego pohańbienia Jezusa postarali się arcykapłani, by zawisł na krzyżu między dwoma łotrami. Krzyże łotrów leżały opodal już gotowe; przynieśli je pomocnicy krzyżujących. Krzyża Jezusa nie było jeszcze, prawdopodobnie dlatego, że nie ogłoszono dotąd wyroku śmierci. Najświętsza Panna, która odeszła była przedtem po publicznym wystawieniu Jezusa, wróciła teraz w otoczeniu niewiast i przecisnęła się przez tłumy ludu, by słyszeć wyrok śmierci, wydawany na Jej Syna i Boga. Jezus, otoczony siepaczami, śledzony złośliwymi, szyderczymi spojrzeniami Swych wrogów, stał na dole u stóp trybuny. Piłat kazał zadąć w puzon, by wrzawa ucichła i z lękiem, pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok. 248 Widok tej podłej dwulicowości Piłata, nasycony tryumf i pragnienie yi arcykapłanów, nieskończone męki Najświętszego Zbawiciela, niewypowiedziana trwoga i smutek, Matki Jego świętej i świętych niewiast, dalej to chciwe, złośliwe czyhanie Żydów na zgubę Jezusa, obojętna wyniosłość żołnierzy, wreszcie widok tych szkaradnych postaci diabelskich, uwijających się w ciżbie, wszystko to rozstroiło mię do głębi i przygnębiło tak, że czułam się bliską skonania. Ach! To ja tam powinnam była stać, gdzie stał mój najukochańszy Oblubieniec; wtenczas wyrok byłby sprawiedliwy. Przypatrzmy się teraz treści wyroku, wydanego na Jezusa. Na wstępie wymieniał Piłat wszystkie zaszczytne tytuły cesarza Klaudiusza, w którego imieniu wydawał wyrok. W właściwym oskarżeniu zaznaczył, że arcykapłani na sądzie swoim potępili Jezusa jako podburzyciela, rokoszanina, łamiącego prawa żydowskie, czyniącego się Synem Bożym i każącego nazywać się Królem żydowskim i że lud jednogłośnie zażądał dla Niego kary śmierci przez ukrzyżowanie. Dalej oświadczał Piłat, ten łotr niesprawiedliwy, który niedawno tylekroć zapewniał publicznie o niewinności Jezusa, że i on uznaje za słuszny ten wyrok arcykapłanów. Zakończył zaś tymi słowy: "A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie na krzyż." Zaraz też rozkazał oprawcom przynieść krzyż. Zdaje mi się, ale nie ręczę z pewnością, że po odczytaniu wyroku złamał Piłat długą laskę z rdzeniem w środku i rzucił ją pod nogi Jezusowi Przepełniona smutkiem Matka Jezusa, słuchając wyroku, wyglądała jak umierająca. Oto słyszała, że nie ma już ratunku dla Jej najświętszego, najukochańszego Syna, że musi umrzeć straszną, haniebną śmiercią. Wiedziała, że koniecznym to jest dla zbawienia ludzkości, ale serce Jej macierzyńskie wzdrygało się przed tą koniecznością, więc przeniknął je nowy miecz boleści. Z pomocą niewiast odprowadził Ją Jan na bok, by szydercze spojrzenia zaślepionych Żydów nie urągały boleści matki ich Odkupiciela, by nowy grzech nie obciążał ich duszy. Ale Maryja nie mogła spokojnie siedzieć, kiedy męczono Jej Syna - więc znowu wybrała się na obchód "drogi krzyżowej". Kazała się oprowadzić wszędzie, po wszystkich miejscach, które uświęcił Jezus Swym cierpieniem. Tajemnicze nabożeństwo najświętszego współcierpienia z Jezusem kazało Jej składać ofiarę z łez bolesnych wszędzie, gdzie zrodzony przez Nią Odkupiciel cierpiał za grzechy ludzi, Swych braci przybranych. Jak Jakub, na pamiątkę danej obietnicy, postawił kamień i poświęcił go przez pomazanie olejem, tak Maryja brała w posiadanie wszystkie te miejsca cierpień Chrystusa, poświęcając je Swymi łzami, ustanawiając je jako miejsca czci dla przyszłego Kościoła, Matki nas wszystkich. Ogłosiwszy wyrok, zasiadł Piłat do napisania go, po czym stojący za nim pisarze zrobili coś trzy odpisy, czy więcej. Niektóre części musieli podpisać 249 rinni urzędnicy, posłano więc z tym do nich pachołków. Nie wiem już, czy to należało do wyroku, czy też były to inne jakie rozkazy. Prócz tego napisał Piłat osobny wyrok na Jezusa, wykazujący jasno jego dwulicowość i fa}. szywość, opiewał bowiem całkiem inaczej, niż wydany ustnie. Uważałam, że pisał to z rozstrojem wielkim, niejako wbrew swej woli; zdawało się, jak gdyby wściekły duch złości kierował jego ręką. Treść tego wyroku była następująca: "Arcykapłani żydowscy i Rada przyprowadzili do mnie niejakiego Jezusa z Nazaretu, oskarżonego o podburzanie ludu, bluźnierstwa i łamanie prawa. Chociaż właściwie nie można było udowodnić słuszności tych zarzutów, jednak zmuszony niejako przez tychże arcykapłanów i Radę, a przy tym chcąc zapobiec groźnemu rozruchowi wśród ludu, skazałem tego Jezusa na śmierćć krzyżową, jako przestępcę przeciw ich Zakonowi; domagali się bowiem stanowczo Jego śmierci, a ja nie chciałem być oskarżonym przed cesarzem jako niesprawiedliwy dla Żydów sędzia i poplecznik rozruchów. Wydałem Go im w celu ukrzyżowania wraz z dwoma innymi skazanymi zbrodniarzami, których egzekucję odłożono do dziś za staraniem arcykapłanów, pragnących, by Jezus wraz z nimi był powieszony". Wyrok ten kazał Piłat przepisać kilka razy i odpisy rozesłać w różne miejsca. Arcykapłanom jednak nie w smak przypadła treść wyroku; głównie nie podobała im się wzmianka, że za ich staraniem odłożono egzekucję łotrów, by ich razem z Jezusem ukrzyżować. Rozpoczęli nawet o to kłótnię z Piłatem. Drugą sprzeczkę wszczęli znów, gdy Piłat ułożył napis na krzyż. Napis wykonany był pokostem na ciemnobrunatnej deszczułce w trzech rzędach. Arcykapłani domagali się, by zamiast słów "Król żydowski" napisane było: "ten, który podawał się za Króla żydowskiego". Lecz Piłat, zniecierpliwiony już, zawołał szyderczo: "Com napisał, tom napisał". By umieścić ten napis, ułożony przez Piłata, trzeba było przedłużyć górne ramię krzyża, które dotychczas było tak samo długie, jak na krzyżach dwóch łotrów. I na to nie chcieli się zgodzić Żydzi właśnie dlatego, by nie potrzeba było umieszczać napisu. Lecz Piłat uparł się przy swoim i musiano ostatecznie krzyż przedłużyć, wbiwszy u góry kawałek drzewa; teraz już było miejsce na napis. Tak więc otrzymał ostatecznie krzyż ten kształt pełen znaczenia, jak to zrządziła Opatrzność Boża i tak przedstawiał mi się zawsze w widzeniu. Klaudia Prokla, dowiedziawszy się, że Piłat skazał Jezusa na śmierć, odesłała mu jego zakład i postanowiła rozłączyć się z nim na zawsze. Tego samego dnia opuściła wieczorem potajemnie pałac jego i uciekła do świętych niewiast, a te ukryły ją w domu Łazarza. Później słuchała z ust Pawła słowa Bożego i była z nim w ścisłej przyjaźni. 250 Widziałam raz, jak na tylnej ścianie trybuny Gabbata, na zielonawym kamieniu, jakiś mąż wyrył ostrym żelazem dwa wiersze. Pamiętam, że zachodziły w nich słowa: judex injusnts, niesprawiedliwy sędzia i także imię Klaudii Prokli. Nikt nie wie o tym kamieniu, ale istnieje on jeszcze; znajduje się w fundamentach jednego z budynków, stojących na placu, gdzie niegdyś była Gabbata. Po zapadnięciu wyroku śmierci oddano najświętszego Zbawiciela na łaskę i niełaskę oprawców. Przyniesiono Jego własne suknie, które Mu zdjęto jeszcze u Kaifasza przy naigrawaniu się. Schowano je wtenczas, a nawet, jak mi się zdaje, wyprali je jacyś poczciwcy, bo były teraz dosyć czyste. Przypuszczam, że było to zwyczajem, przyjętym u Rzymian, prowadzić skazańców na śmierć w ich własnych sukniach. Siepacze rozwiązali Jezusowi ręce i obnażyli Go znowu zupełnie, by mógł się przebrać. Gwałtownie zdarli Mu z poranionego ciała ów czerwony płaszcz, przy czym pootwierały się niektóre przyschłe rany. Drżąc, założył sobie Jezus sam opaskę w koło lędźwi, po czym siepacze zarzucili Mu na szyję Jego wełniany szkaplerz. Przyszła potem kolei na brunatną suknię z jednej sztuki, nie szytą, która Najświętsza Panna utkała dlań własnymi rękami; suknia nie chciała się zmieścić przez głowę, bo zawadzała szeroka korona cierniowa. Niewiele myśląc, zdarli Mu oprawcy z głowy koronę, krew trysła na nowo obficie z ran, sprawiając niewymowne boleści. Zarzuciwszy suknię, nałożyli jeszcze siepacze białe, wełniane okrycie, opasali Go pasem szerokim, a na ostatek zarzucili Mu płaszcz na ramiona. Na to dopiero włożyli ów pas z powrozami, za pomocą których ciągniono Go z Ogrójca. Wszystko to odbywało się ze wstrętnym grubiaństwem, wśród bicia i poszturchiwań kułakami. Obaj łotrzy stali ze związanymi rękami, jeden po prawicy, drugi po lewicy Jezusa. Stojąc przed sądem, mieli na szyi łańcuchy, podobnie jak Jezus. Ubrani byli tylko w przepaski i liche kaftany na kształt szkaplerzy, bez rękawów, z boku otwarte; na głowach mieli czapki plecione ze słomy, z wałkami do koła, podobne zupełnie kształtem do czapeczek dziecięcych. Zabrudzeni byli, opaleni, po ciele mieli sine pręgi z poprzedniego biczowania. Ten, który miał się niebawem nawrócić, był już teraz spokojny i skupiony w sobie; drugi za to zuchwały, zły, klął i naigrawał się z Jezusa, na równi z siepaczami. A Jezus spoglądał na obydwóch z miłością, pragnąc ich zbawienia, ofiarując i za nich Swą mękę bolesną. Gorliwie krzątali się siepacze, by zebrać potrzebne narzędzia; przygotowywano się spiesznie do tego nad wyraz smutnego, okrutnego pochodu na Kalwarię, gdzie kochający, pełen boleści Odkupiciel zgodził się nieść za nas niewdzięcznych olbrzymi ciężar grzechów, by tam w celu zmazania ich przelać Krew najświętszą z kielicha Swego ciała, przekłutego przez najnikczemniejszych wyrzutków rodzaju ludzkiego. 251 Po długiej i uciążliwej kłótni rozstali się wreszcie Annasz i Kaifasz z Pj. latem. Otrzymawszy odpisy wyroku na długich, wąskich kartkach, czy też na pergaminie, pospieszyli zaraz do świątyni, a musieli przyśpieszać kroku, by zdążyć ńa czas; pora bowiem była już spóźniona. Tak więc odeszli arcykapłani od prawdziwego Baranka wielkanocnego. Pospieszyli do kamiennej świątyni, by zabić i spożyć wyobrażenie ofiary, a spełnienie tego wyobrażenia, prawdziwego Baranka Bożego, kazali sprośnym katom wieść na ołtarz krzyża. Rozeszły się tu drogi ofiary przeobrażającej i spełnionej. Arcykapłani pozostawili nieczystym, okrutnym katom czystego, przebłagalnego Baranka Bożego, którego starali się zewnętrznie zbezcześcić i zanieczyścić ohydą swej podłości, i pospieszyli do kamiennej świątyni ofiarować baranki oczyszczone, umyte i pobłogosławione. Jak starannie przestrzegali tego, by nie zanieczyścić się zewnętrznie! - a tymczasem obryzgani byli plugastwem swych serc grzesznych, kipiących złością, zawiścią i szyderstwem. - "Niech krew Jego spadnie na nas i na nasze dzieci!" - wołali, i tymi słowy spełniali niejako ten akt ceremonii, gdy ofiarujący kładł rękę na głowę ofiary. Tu rozeszły się drogi do ołtarza zakonu i do ołtarza łaski. Piłat, ten dumny a chwiejny poganin, drżący przed Bogiem, a służący bożkom, lgnący do świata, niewolnik śmierci, władający na ziemi do czasu haniebnego potępienia wiecznego, wyruszył także z powrotem do pałacu, otoczony pomocnikami i strażą; przed nim szedł trębacz. Niesprawiedliwy wyrok wydany został według naszego czasu około dziesiątej godziny rano. 37. Jezus niesie krzyż na Golgotę Za Piłatem opuściła forum (rynek, na którym odbywały się sądy), większa część żołnierzy i ustawiła się przed pałacem w gotowości do pochodu; mała garstka pozostała przy skazańcach. Wnet jednak nadjechało na koniach 28 uzbrojonych faryzeuszów, między nimi owych sześciu zaciętych nieprzyjaciół Jezusa, którzy już byli przy pojmaniu Pana na Górze Oliwnej. Siepacze zaprowadzili Jezusa na środek forum, a równocześnie bramą zachodnią przyniosło kilku niewolnikówdrzewo krzyża, rzucając je z trzaskiem Jezusowi pod nogi. Oba boczne, cieńsze ramiona były przywiązane powrozami do grubego, ciężkiego drzewa, i dopiero na miejscu miano je wstawić. Topór, klocek pod nogi i nowy kawałek, który miano dodać u góry, tudzież inne narzędzia nieśli pachołcy katowscy. Ujrzawszy przed Sobą na ziemi krzyż, upadł Jezus na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, przy czym odmówił po cichu wzruszającą mo- 252 dlitwę do Ojca niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi. Jak kapłani w krajach pogańskich ściskali rękami nowo założony ołtarz, tak Jezus ściskał krzyż, wieczny ołtarz zadośćczyniącej krwawej ofiary. Wnet jednak szarpnęli Nim siepacze, by się wyprostował i musiał biedny, osłabiony, brać na Siebie ciężką belkę; dźwignął ją na prawe ramię, przytrzymując prawą ręką, siepacze niewiele Mu pomagali, znęcając się jeszcze nad Nim. Widziałam za to, że pomagali Jezusowi Aniołowie, dla innych niewidzialni, bo Sam o własnych siłach nie dałby był Sobie rady. Tak klęczał Jezus, pochylony pod ciężarem i modlił się, a tymczasem kaci zakładali obu łotrom na kark poprzeczne ramiona ich krzyży, oddzielone od głównego ramienia i przykneblowali im do tego ręce. Ramiona te były nieco wygięte; przed ukrzyżowaniem przymocowywano je do górnego końca głównego pnia. W ten sposób mniej byli obciążeni łotrzy, niż Jezus; dźwigali bowiem tylko poprzeczne ramiona swych krzyży, a podłużne główne ramiona wraz z innymi sprzętami nieśli za nimi niewolnicy. Od strony pałacu Piłata dał się słyszeć głos puzonu, co było umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Zaraz też jeden z jezdnych faryzeuszów zbliżył się do Jezusa, klęczącego jeszcze i rzekł: "No, skończyły się już piękne słówka i mówki! Naprzód! Naprzód! Trzeba już raz się Go pozbyć!" Siepacze poderwali Jezusa z ziemi; teraz całym już ciężarem cisnął Go krzyż, który i my obowiązani jesteśmy nosić za Nim, według słów Jego świętych, wiecznie prawdziwych. Tak rozpoczął się ten haniebny w Niebie, pochód tryumfalny Króla królów. U tylnego końca krzyża przywiązano dwa powrozy i te trzymali w rękach dwaj siepacze, unosząc krzyż nieco do góry, by nie wlókł się po ziemi. Po obu stronach w pewnym oddaleniu szli znów czterej siepacze, trzymając powrozy przywiązane do pasa Jezusa, obciskającego środek ciała. Płaszcz, zebrany w fałdy, podwiązany był pod piersiami. Z tym drzewem krzyża na barkach przypominał mi Jezus Izaaka, niosącego na górę drzewo na całopalną ofiarę z siebie samego. Dźwięk trąby był umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Piłat bowiem miał z oddziałem wojska towarzyszyć pochodowi przez miasto, by zapobiec możliwemu rozruchowi. Siedział na koniu w pełnej zbroi, otoczony oficerami i gromadą jeźdźców; za nim postępował oddział piechoty, złożony z trzystu legionistów, pochodzących znad granicy Włoch i Szwajcarii. Wyruszono wreszcie na Golgotę z Jezusem w następującym porządku. Przodem szedł trębacz, trąbiący na rogu każdej ulicy i ogłaszający grzmiącym głosem wyrok. Kilka kroków za nim szła gromada chłopców i pachołków, niosących potrzebne przybory, jako to powrozy, gwoździe, topory, kosze z narzędziami i napój; silniejsi nieśli drągi, drabiny i drzewca krzyżów 253 obu łotrów; drabiny - były to żerdzie, poprzetykane poprzecznymi szcze--blami. Za pochołkami postępowało kilku jezdnych faryzeuszów, a za nimi młody chłopiec, nie całkiem jeszcze zepsuty, niosący przed sobą napis na krzyż, ułożony przez Piłata; on również niósł na drążku, przerzuconym przez ramie, koronę cierniową Jezusa, bo z początku zdawało się Żydom, że Jezus, ubrany w nią, nie będzie mógł nieść krzyża. Teraz dopiero szedł Pan nasz i Zbawiciel, pochylony i chwiejący się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. Od wczorajszej "Ostatniej wieczerzy" nie jadł nic, nie pił, ani nie spał, przez cały czas katowano Go bezlitośnie; siły Jego wyczerpały się utratą krwi, ranami, febrą, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką starał się z trudem przytrzymywać fałdzistą suknię, hamujące Jego niepewny krok. Dwaj siepacze ciągnęli Go naprzód na długich powrozach, dwaj drudzy podpędzali Go z tyłu; sznury, prowadzące od pasa, przeszkadzały Mu przytrzymywać Sobie suknię, więc nie miał pewnego kroku. Ręce nabrzmiałe miał i poranione od gwałtownego krępowania. Oblicze pokryte było sińcami i ranami, broda i włosy rozczochrane, pozie-pianę zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wciskały Mu ciężką, wełnianą suknię w poranione ciało, a wełna przylepiała Mu się do rozkrwa-wionych na nowo ran. Wśród szyderstwa i złości wrogów szedł Jezus cichy, wynędzniały nad wyraz, udręczony, a kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, we wzroku czytało się nieme błaganie, cierpienie bezmierne, a zarazem przebaczenie. Dwaj siepacze, podtrzymujący na sznurach koniec krzyża, przeszkadzali tylko Jezusowi i utrudniali Mu dźwiganie, bo nie uważali wcale na to, by iść równo i w równej wysokości nieść krzyż. Po obu bokach orszaku szli w odstępach żołnierze, uzbrojeni w kopie. Za Jezusem szli obaj łotrzy, prowadzeni na sznurach, każdy przez dwóch siepaczów. Jak już mówiliśmy, dźwigali oni na karku poprzeczne ramiona swych krzyży, do których końców przykrępowano ich ręce. Obaj oszołomieni byli nieco, bo przed wyruszeniem dawano im pić jakiś napój odurzający. Dobry łotr był cichy i spokojny, drugi natomiast złościł się i klął zuchwale. Siepacze byli niskiego wzrostu, krępi, o brunatnej barwie skóry. Włosy mieli krótkie, czarne, kędzierzawe, zarost brody skąpy, tylko tu i ówdzie kosmyki włosów. Ubrani byli w krótkie przepaski i skórzane kaftany bez rękawów. W rysach ich nie znać było typu żydowskiego, pochodzili bowiem z jakiegoś egipskiego, niewolniczego plemienia, a tu w Jerozolimie wykonywali przymusowo roboty przy budowie kanałów. Pochód zamykała reszta konnych faryzeuszów. Co chwilę któryś z nich wypuszczał konia i przebiegał wzdłuż cały pochód, by już to zachęcić cały pochód do pośpiechu, już to przywrócić 254 porządek. Wśród służby katowskiej, niosącej przyrządy na przodzie orszaku, znajdowało się także kilku nikczemnych młokosów żydowskich, którzy dobrowolnie wcisnęli się do pochodu. W znacznym oddaleniu, za całym orszakiem, posuwało się wojsko rzymskie. Na przodzie jechał trębacz na koniu, za nim Piłat w stroju wojskowym, otoczony gronem oficerów i jeźdźców. W tyle szło 300 pieszych żołnierzy. Przeszedłszy forum, ruszyło wojsko prosto w szeroką ulicę, Żydzi zaś z Jezusem skręcili w wąską uliczkę, będącą na tyłach domów. Uczyniono tak dlatego, by nie tamować ruchu tłumów, zdążających do świątyni i nie przeszkadzać oddziałowi Piłata. Większa część tłumów, zebranych przed zamkiem Piłata, wyruszyła stąd zaraz po zapadnięciu wyroku. Żydzi pospieszyli do swych mieszkań, lub do świątyni; dużo bowiem czasu stracili rano, więc spieszyli teraz ukończyć przygotowanie do zabicia baranka wielkanocnego. Mimo to pozostało jeszcze sporo widzów różnej narodowości i różnego stanu, cudzoziemców, robotników, niewolników, niewiast, wyrostków itd. Wszystko to rzuciło się teraz w boczne ulice by wyprzedzić pochód i jeszcze raz się mu przyglądnąć. Oddział Piłata przeszkadzał, jak mógł, zbyt bliskiemu tłoczeniu się, więc ciekawi musieli coraz nowych dróg szukać, by dostać się naprzód. Bardzo wielu wyruszyło wprost na Golgotę. Jezusa wprowadzono w uliczkę, zaledwie na parę kroków szeroką, biegnącą zaułkami, a pełną brudów i nieczystości. Nowe tu udręczenia czekały Jezusa. Siepacze musieli teraz iść blisko Niego i oczywiście nie omijali sposobności, by Mu dokuczać. Z okien i otworów w murach sypały się szyderstwa i docinki, służba i niewolnicy, zajęci po domach, obrzucali Go błotem i odpadkami kuchennymi, a jacyś niegodziwcy wylali Mu na głowę brudne, śmierdzące pomyje. Nawet dzieci, podburzone, zbierały do podołka sukienek kamienie, i wybiegając na środek drogi, sypały je Jezusowi pod nogi, wyzywając przy tym i bluźniąc. Tak odwdzięczały się dzieci Temu, który dzieci najwięcej kochał, błogosławił i błogosławionymi nazywał. 38. Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem Uliczka ta zwracała się przy końcu znowu na lewo, rozszerzała się i wznosiła nieco do góry. Przechodzi tędy podziemny wodociąg z góry Syjon; jak mi się zdaje, (sama bowiem słyszałam szmer i plusk wody w rurach), płynie on dalej wzdłuż rynku, gdzie także pod ziemią prowadzą obmurowane rury i kończy się w sadzawce Owczej przy bramie tejże nazwy. Na zakręcie uliczki, zanim poziom zaczyna się wznosić, jest głębsze miejsce, *--gdzie w czasie desz-czów tworzy się wielka kałuża błota i wody. Tutaj to, jak i na wielu innych ulicach Jerozolimy leży spory kamień, by łatwiej było przejść przez kałużę. Doszedłszy dotąd, osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się wstrzymał. Na próżno wyciągał Jezus rękę, by ktoś Mu pomógł powstać. - "Ach! Wnet przeminie wszystko!" - rzekł i zaczął się znów modlić. Tu i ówdzie widać było niewiasty, płaczące ze współczucia, z wystraszonymi dziećmi. Wnet przyskoczyli faryzeusze, krzycząc: "Dalej! nagońcie Go do powstania! Inaczej umrze nam tu w drodze." Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus Swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili mu na głowę cierniową koronę, po czym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki. Musiał teraz Jezus trzymać głowę całkiem na bok, gdyż inaczej szeroka korona zawadzałaby o krzyż. Tak, wśród powiększonej męczarni, szedł Jezus chwiejnie ulicą, szerszą już w tym miejscu i wznoszącą się lekko do góry. 39. Jezus niosący krzyż i Jego bolejąca Najświętsza Matka. Drugi upadek pod krzyżem Najświętsza Matka Jezusa, współcierpiąca z Nim wszystko, usłyszawszy przed godziną niesprawiedliwy wyrok, wydany na Jej Dziecię, opuściła forum wraz z Janem i świętymi niewiastami, by oddać cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Usłyszawszy głos trąby, widząc żołnierzy z Piłatem na czele i coraz gęściej przebiegających ludzi, zrozumiała, że już rozpoczął się pochód, więc znowu zapragnęła gorąco widzieć Swego umęczonego Syna, nie mogąc wytrwać tu z dala od Niego. Prosiła zatem Jana, by zaprowadził Ją na jakieś miejsce, którędy Jezus będzie przechodził. Zeszli z Syjonu, minęli sąd, przeszli bramy i aleje, wyjątkowo w tym czasie otwarte dla publiczności i znaleźli się przed zachodnim frontem pałacu, którego przeciwległa brama wychodziła właśnie na ulicę, w którą skierował się orszak, prowadzący Jezusa, po pierwszym Jego upadku. Pałac ten był właściwym mieszkaniem Kaifasza; dom na Syjonie był tylko miejscem jego urzędowania. Za staraniem Jana, pozwolił im poczciwy oddźwierny przejść przez dom i stanąć w przeciwległej bramie. Otulona w szaro-niebieską szatę, weszła Maryja w sień pałacową, za nią święte niewiasty, Jan i jeden z siostrzeńców Józefa z Ary-matei. Aż zlękłam się widoku Najświętszej Panny, tak była blada; oczy miała zaczerwienione od płaczu, a drżała na całym ciele. Już tu słychać było wrzawę 256 j zgiełk zbliżającego się pochodu, dźwięk puzonu i głos trębacza, obwołującego wyrok. Gdy otworzono bramę już całkiem wyraźnie dochodził zgiełk do uszu. Wzdrygła się Maryja i przerwawszy modlitwę, rzekła do Jana: "Czy mam patrzeć na to? Czy znajdę siłę by znieść ten bolesny widok? Może lepiej wrócić zaraz". Lecz Jan dodał Jej otuchy, mówiąc, że lepiej popatrzeć, niż nosić się z bolesną myślą o tym. Wyszli więc pod sklepienie bramy, patrząc na prawo w dół drogi. W tym miejscu, naprzeciw bramy, droga już była bardziej równa. Pochód był już oddalony tylko o osiemdziesiąt kroków. Motłoch uliczny nie poprzedzał pochodu, tylko gromadkami ciągnął po bokach i z tyłu. Ci, którzy ostatni opuścili forum, spieszyli naprzód bocznymi uliczkami, by zająć dogodne miejsca do patrzenia. Na czele pochodu ujrzała Matka Najświętsza pachołków katowskich, niosących z tryumfem narzędzia męczeńskie; zadrżała na ten widok i załamała ręce, jęk bolesny wydarł się z Jej piersi. Widząc to jeden z pachołków, zapytał się idących koło niego widzów: "Co to za niewiasta, jęcząca tak żałośnie?" Ktoś z tłumu odrzekł mu: "To Matka Galilejczyka!" Słowa te były bodźcem dla niegodziwych pachołków. Zaraz posypały się szyderstwa i dowcipy zjadliwe na bolejącą Matkę, wytykano Ją palcami, a jeden z tych niegodziwców podsunął Najświętszej Pannie pod oczy pięść, w której trzymał gwoździe, mające służyć do przybicia Jezusa na krzyż. Boleścią niezmierną zdjęta, wsparła się Matka Boża o filar bramy, załamawszy ręce, czekając, rychło ujrzy Jezusa. Blada była jak trup, wargi Jej pośmiały. Minęli Ją faryzeusze, zbliżył się wyrostek, trzymający napis, a za nim - za nim, pochylony pod ciężarem krzyża, szedł chwiejnym krokiem Syn Boży, Jej Syn, najświętszy - Odkupiciel; głowę, przystrojoną cierniową koroną, odwracał na bok, oblicze miał blade, skrwawione, poranione, broda pozlepiana zaschłą krwią. Oprawcy ciągnęli Go nielitościwie za sznury. Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę, poranioną strasznymi cierniami i spojrzał na Matkę Swą bo-leściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość ozwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najświętszej Panny. Zniknęli Jej z oczu kaci, zniknęli żołnierze, widziała tylko Swego ukochanego, znędzniałego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczów-i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem, czy wypowiedziane słowy, czy pomyślane w duchu: "Mój Synu!" - "Matko Moja!" Wielu żołnierzy poczuło iskierkę litości w swym sercu, ale bezlitośni siepacze szydzili tylko i łajali, a jeden z nich zawołał: "Niewiasto! czego tu chcesz? Było Go lepiej wychować, a nie byłby się dostał w nasze ręce". Zmuszono Najświętszą Pannę do odejścia, ale żaden z siepaczów nie ośmie- 257 lił się znieważyć Jej czynnie. Prowadzona przez Jana i niewiasty, wróciła Maryja do bramy i tu, prawie martwa z boleści, upadla na kolana na skośny narożnik bramy, zwrócona tyłem do smutnego orszaku, by nie widzjef więcej', co się tam dzieje. Ręce wsparła na górnej części kamienia, pięknie zielono-żółtawego. W miejscu, gdzie Maryja klękła, pozostały płaskie od-ciski kolan, również u góry pozostały ślady rąk, ale mniej wyraźne; trzeba dodać, że kamień to był bardzo twardy. Za biskupstwa Jakuba Młodszego dostał się ten kamień za zrządzeniem Bożym w skład murów pierwszego katolickiego kościoła, postawionego nad sadzawką Betesda. - Powtarzam, że już nieraz widziałam takie odciski, utworzone w ważnych okolicznościach przez dotknięcie się członków świętych. Jest to tak prawdziwem, jak prawdziwymi są słowa: "Kamień musi się nad tym zmiłować" - albo słowa: "To zostawia wrażenie". Odwieczna Mądrość w miłosierdziu Swoim nie potrzebowała nigdy sztuki drukarskiej, by dać potomności świadectwo o Świętych. Niedługo klęczała Najświętsza Panna, bo żołnierze, towarzyszący po bokach pochodowi, kazali usuwać się z drogi, więc Jan wprowadził Ją na powrót w bramę, którą zaraz za nimi zamknięto. Siepacze tymczasem poderwali Jezusa z ziemi, ale już inaczej umyślili Mu krzyż założyć. Rozluźnili przywiązane ramiona poprzeczne i jedno z nich puścili wolno, uwiązane na pętlicy. Teraz założyli krzyż tak, że ten wolny kawałek zwisał przez piersi i Jezus mógł go trzymać ręką, skutkiem czego z tyłu krzyż więcej zwisał do ziemi. Towarzyszący pochodowi motłoch nie szczędził Jezusowi naigrawań i szyderstw; tylko gdzieniegdzie widziałam zapłakane niewiasty, osłonięte szczelnie, które zdawały się litować nad Jezusem. 40. Szymon Cyrenejczyk. Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem Posuwając się dalej tą ulicą, dotarł pochód do sklepionej bramy, umieszczonej w starych, wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Właśnie przechodzili tędy gromadkami do świątyni ludzie z porządniejszego stanu. Widząc Jezusa tak umęczonego, zawołali z oznakami litości: "Boże! ten biedak już kona!". Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc, że naprawdę Jezus nie może już powstać, więc rzekli do żołnierzy: "Nie doprowadzimy Go żywego. Musicie poszukać kogoś, co by Mu pomógł nieść krzyż". Właśnie nadszedł środkową ulicą poganin, Szymon z Ctyreny, z trze- 258 ma synami; pod pachą niósł wiązkę chrustu. Będąc z zawodu ogrodnikiem, zajęty był w ogrodach, ciągnących się na wschód od miasta poza murami. Jak wielu innych ogrodników, przybywał corocznie przed świętami do Jerozolimy z żoną i dziećmi, i najmował się do obcinania krzewów. Nadszedłszy obecnie ku bramie, musiał się zatrzymać, bo natłok był wielki. Poznano go zaraz po ubraniu jako poganina i mało znacznego rzemieślnika, więc żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Synowie jego, widząc ojca w takich opałach, zaczęli płakać i krzyczeć, dopiero kilka kobiet, znajomych Cyrenejczyka, wzięło ich w opiekę. Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i o-drazą; bo też Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w sukniach pokrwawionych, powalanych błotem. Płacząc, spojrzał Pan na niego wzrokiem, pełnym miłosierdzia, zabrał się więc Szymon do tego by pomóc Chrystusowi. Siepacze posunęli w tył drugie ramię krzyża i spuścili je na pętlicę, podobnie jak pierwsze. Podniósłszy Jezusa, włożyli drzewce krzyża na Niego i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było o wiele lżej. Koronę cierniową włożono Jezusowi znowu inaczej, po czym rozpoczął się dalszy pochód. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon dziwną w sobie zmianę, wzruszenie niezwykłe ogarnęło go, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż. Szymon był to krzepki mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał na sobie krótki, obcisły kaftan, uda owinięte szmatami, na nogach sandały ostro zakończone, przymocowane rzemykami do nóg. Głowy nie nakrywał niczym. Synowie ubrani byli w sukienki o barwnych paskach. Dwaj z nich, starsi już, Rufus i Aleksander, przeszli później w poczet uczniów. Trzeci był jeszcze mały; widziałam go później, jako chłopca, u Szczepana. 41. Chusta Weroniki Pochód posuwał się teraz długą ulicą, skręcającą nieco na lewo, przeciętą wielu bocznymi uliczkami. Co chwila napotykano gromadki porządniejszych Żydów, dążących do świątyni. Niektórzy z nich, na widok pochodu, cofali się spiesznie z faryzeuszowskich, fałszywych skrupułów, by się nie zanieczyścić; u innych znowu czytało się w twarzach pewną litość nad Jezusem. Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom, oddzielony od ulicy "dziedzińcem, na który wchodziło się terasą po schodach; dziedziniec otoczony był szerokim murem, zamkniętym z przodu błyszczącą kratą. Gdy orszak dom ten mijał, wybiegła z niego naprzeciw okazała, słuszna matrona prowadząca za rękę dziewczynkę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków Wielkiej Rady, której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa wera icon (prawdziwy wizerunek). Serafia przygotowała w domu wyborne wino, zaprawione korzeniami, z tą myślą pobożną, że pokrzepi nim Pana podczas okropnej Drogi krzyżowej. W bolesnym oczekiwaniu nie mogła się doczekać tej chwili, więc już przedtem wybiegła raz z domu i starała się dostać do Jezusa. Widziałam ją w pobliżu orszaku już wtenczas, gdy nastąpiło spotkanie Jezusa z Matką Najświętszą. Chodziła koło orszaku w zasłonie na twarzy, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, którą przyjęła na wychowanie, nie mając własnych dzieci. Nie mogła jednak znaleźć sposobu, by dostać się przez ciżbę pachołków aż do Jezusa, wróciła więc do domu i tu oczekiwała Pana. Widząc, że orszak się zbliża, wybiegła na ulice z chustą, przewieszoną przez ramię; obok niej szła owa dziewczynka, może dziewięcioletnia, niosąca pod obryciem dzbanuszek z winem. Pachołkowie, idący na przedzie, chcieli ją odpędzić, ale na próżno. Miłość ku Jezusowi i litość wezbrały w sercu Serafii, zapomniała o wszystkim i gwałtem zaczęła się przeciskać przez motłoch, żołnierzy i siepaczów, a za nią biegła dzieczynka, trzymając się jej sukni. Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę, rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: "Pozwól mi, otrzeć oblicze Pana mego?" Miast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Śmiały postępek Serafii oszołomił na razie żołnierzy i siepaczów, motłoch zaczął się cisnąć bliżej, by widzieć całe zajście, skutkiem czego musiano na chwilę wstrzymać pochód i to umożliwiło Weronice podanie chusty. Lecz wnet ochłonęli siepacze i żołnierze ze zdumienia; gdy dziewczynka podniosła nieśmiało wino, by podać je Jezusowi, odepchnęli ją, zaczęli łajać i lżyć. Nadbiegli wnet faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Siepacze zaczęli na nowo szarpać i bić Jezusa, co widząc Serafia uciekła z dzieckiem do domu. Zaledwie zdołała wejść do komnaty i położyć chustę na stole, a zaraz upadła zemdlona na ziemię; dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc i zawodząc żałośnie. Przypadkiem wszedł pewien dobry przyjaciel ich rodziny i znalazł ją leżącą jak martwą na podłodze, a na stole ujrzał chustę, na której z zadziwiającą dokładnością odbite było okropnie skrwawione 260 oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej to cudo. Serafia z tęsknem, żałosnem sercem upadła na kolana przed chustą i zawołała: "Teraz już opuszczę wszystko, kiedy Pan raczył mi zostawić tak cenną pamiątkę". Chusta ta był to szeroki pas z delikatnej wełny, trzy razy dłuższy niż szeroki. Noszono zwykle takie chusty przewieszone przez szyję, czasem drugą jeszcze na ramiona. Według ówczesnego zwyczaju uważano to sobie za obowiązek, by spotkawszy kogoś płaczącego, frasobliwego, znużonego, chorego, zatrzymać się i otrzeć mu twarz tą chustą; było to oznaką współczucia i litości względem bliźniego. Także przy pewnych okazjach obdarowywano się takimi chustami. Weronika zawiesiła swą drogocenną chustę w głowach swego posłania i nie rozłączała się z nią. Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła. Serafia była krewną Jana Chrzciciela, ojciec jej bowiem był bratem stryjecznym Zachariasza. Pochodziła z Jerozolimy; pamiętam, gdy przyniesiono Maryję jako czteroletnie dziecko na służbę do świątyni, to udał się Joachim, Anna i ich znajomi do domu rodzinnego Zachariasza, stojącego niedaleko targu rybiego. Mieszkał tam jakiś stary krewny Zachariasza i jego wuj, a dziadek Serafii. Serafia była mniej więcej o pięć lat starszą od Najświętszej Panny. Drugo raz widziałam ją na zaślubinach Maryi z Józefem. Była ona także krewną starego Symeona, który prorokował o Jezusie podczas ofiarowania Go w świątyni i od maleńkości przyjaźniła się z jego synami. Ci już z dawna za przykładem ojca swego odczuwali pragnienie i tęsknotę za Mesjaszem, a i Serafia ją podzielała. Oczekiwanie Zbawiciela nurtowało bardzo długo serca niektórych bogobojnych ludzi, jak tajemna, miłosna tęsknota. Inni, obojętniejsi, nie doznawali podobnych przeczuć. Gdy Jezus jako dwunastoletni chłopiec został w Jerozolimie, by nauczać w świątyni, Serafia, niezamężna jeszcze, gdyż dopiero późno wyszła za mąż, posyłała Mu posiłek do małej gospody przed miastem, gdzie Jezus nocował. Gospoda ta leżała na kwadrans drogi przed Jerozolimą od strony Betlejem. Tu przepędziła Maryja z Józefem i dwoma starcami dzień i dwie noce, gdy po narodzeniu Chrystusa szła z Betlejem, ofiarować Go w świątyni. Gospodarze byli Esseńczykami, gospodyni zaś była krewną Joanny Chusa; znali ono dobrze świętą Rodzinę i Jezusa. Gospoda ta była umyślnie zbudowanym przytułkiem dla ubogich, a Jezus i uczniowie nieraz znajdowali tu schronienie. Nauczając ostatnimi czasy w świątyni, nieraz zachodził tu Jezus, a Serafia przysyłała Mu tam posiłek. Gospodarzem był już teraz kto inny. Syrach, mąż jej, potomek czystej Zuzanny, był członkiem Wielkiej Rady. Z początku nieprzychylny był bardzo Jezusowi i nieraz musiała Serafia wiele wycierpieć od niego za przestawanie z świętymi niewiastami i Jezusem. Kilka 261 . razy zdarzało się nawet, że zamykał ją za to w piwnicy. Później uległ przedstawieniom Józefa z Arymatei i Nikodema, złagodniał znacznie i już nie bronił swej żonie być wyznawczynią Jezusa. Na rozprawie sądowej u Kaifasza wczoraj w nocy i dziś rano oświadczył się wraz z Nikodemem, Józefem z Arymatei i innymi dobrze myślącymi za Zbawicielem i wraz z nimi także wystąpił z Rady. Serafia była dziś jeszcze piękną, okazałą niewiastą, choć minęła jej już pięćdziesiątka. Podczas tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, obchodzonego w Niedzielę Palmową, znajdowała się w gronie niewiast wśród tłumu z dzieckiem na ręku. Wtenczas to zdjęła nakrycie z głowy i za przykładem innych rozpostarła je na drodze pod nogi Zbawiciela, by Mu cześć oddać i chwałę. Tę samą chustę wyniosła teraz Panu w pochodzie, smutniejszym wprawdzie, ale bardziej zwycięskim, by otrzeć nią ślady cierpienia z Jego Boskiego oblicza. Chusta ta zjednała właścicielce miłosiernej nowe, tryumfalne imię "Weronika", a dla Kościoła stała się drogocenną relikwią, czczoną publicznie przez wszystkich wiernych. W trzecim roku po wniebowstąpieniu Chrystusa wysłał był cesarz rzymski posłów do Jerozolimy w celu zebrania świadectw i ścisłego zbadania różnych pogłosek, krążących o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Dla lepszego przedstawienia cesarzowi sprawy, zabrali posłowie ze sobą do Rzymu Nikodema, Serafię i krewnego Joanny Chusa, ucznia Epafrę. Ten ostatni, przedtem sługa i posłaniec kapłanów przy świątyni, jako uczeń również służył z prostotą innym uczniom. Będąc z Apostołami w wieczerniku, widział Jezusa naocznie zaraz w pierwszych dniach po zmartwychwstaniu i później jeszcze nieraz przed wniebowstąpieniem. - Widziałam Weronikę na posłuchaniu u cesarza. Posłuchanie odbywało się w niewielkiej, czworobocznej komnatce bez okien; światło spływało do pokoju przez umyślne otwory w suficie, dające się dowolnie otwierać i zamykać za pomocą sznurów. Cesarz był nieco słaby, więc spoczywał na wspaniałym, podwyższonym łożu, osłoniętym kosztowną kotarą. Dworzanie znajdowali się w przedpokoju, a cesarz rozmawiał sam na sam z Weroniką. Miała ona przy sobie chustę, którą otarła twarz Jezusowi i jeden całun z Jego grobu. Na chuście, dość długiej, odbite było na jednym końcu oblicze Jezusa. Nie było to czyste malowidło, bo odbite razem z krwią. Twarz święta wyglądała dość szeroko, gdyż powstała przez przyłożenie chusty do całej twarzy wokoło. Weronika pokazała ten wizerunek cesarzowi, ująwszy chustę w dłoń za dłuższy koniec. Na całunie grobowym odciśnięty był ślad ciała Jezusa, poranionego biczowaniem. Nie uważałam, czy cesarz dotykał się tych chust, lub, czy Weronika potarła go nimi, ale zapewne sam widok ich uleczył go, bo zaraz ozdrowiał. Cesarz chciał Weronikę koniecznie zatrzymać w Rzymie i nawet ofiarował jej na własność dom, posiadłości i liczną służbę, lecz Weronika jedno tylko miała 262 pragnienie, a to, powrócić do Jerozolimy i umrzeć tam, gdzie Jezus umarł. Rzeczywiście wróciła wkrótce wraz z towarzyszami do Jerozolimy. Podczas prześladowania chrześcijan tamże, kiedy to Łazarz wraz z siostrami wyzuty został z majętności, uciekła z kilku niewiastami; złapano ją jednak i osadzono w więzieniu, w którym umarła śmiercią głodową, jako męczennica za prawdę, za Jezusa, którego nieraz karmiła chlebem doczesnym i który nawzajem posilał ją na żywot wieczny Swym Ciałem i Krwią najświętszą. 42. Płaczące córki Jerozolimy. Czwarty i piąty upadek Jezusa pod krzyżem Droga wiodła teraz trochę spadzisto ku bramie, dość jeszcze odległej. Brama sama jest silnie zbudowana, jest dosyć długa; najpierw przechodzi się pod jedno łukowate sklepienie, następnie przez mostek, i drugim sklepieniem wychodzi się poza obręb murów. Brama zwrócona jest frontem w kierunku południowo-zachodnim. Na lewo od bramy ciągnie się mur na przestrzeni kilku minut na południe, skręca potem na sporą przestrzeń ku zachodowi, a potem znowu biegnie na południe i okrąża górę Syjon. Na prawo od bramy prowadzi mur w kierunku północnym aż do bramy narożnej, a stąd zwraca się na wschód wzdłuż północnej strony miasta. Tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze była wielka kałuża błota. Okrutni siepacze, im bliżej byli bramy, tym gwałtowniej ciągnęli Jezusa naprzód. Przed bramą ścisk stał się większy, Szymon z Cyreny chciał wygodniej bokiem obejść kałużę, skrzywił przez to krzyż, a Jezus osłabiony, straciwszy równowagę, upadł po raz czwarty pod krzyżem i to w błotnistą kałużę tak silnie, że Szymon zaledwie mógł krzyż utrzymać. Żałosnym, złamanym, ale wyraźnym głosem zawołał Jezus: "Biada ci, biada Jerozolimo! Ukochałem cię jak kokosz, gromadząca pisklęta pod swymi skrzydłami, a ty wypędzasz Mnie tak okrutnie poza swe bramy!" I smutek wielki ogarnął serce Jezusa. Lecz zaraz ozwały się łajania i krzyki faryzeuszów: "Jeszcze nie dosyć temu wichrzycielowi, jeszcze wygłasza jakieś buntownicze mowy" itp. Na nowo zaczęli Go bić i potrącać, i nie podnieśli, ale prawie wywlekli Go z kałuży. Szymon Cyrenejczyk nie mógł już znieść tego okrucieństwa siepaczów i zawołał gniewnie: "Jeśli nie zaniechacie tego nikczemnego postępowania, to rzucę krzyż i nie będę go niósł, choćbyście mię nawet zabić mieli!" Tuż za bramą zbacza z gościńca dzika, wąska drożyna, wiodąca na północ na górę Kalwarii. Gościniec sam rozgałęzia się nieco dalej na trzy rozstajne drogi; jedna prowadzi na lewo na południowy zachód przez dolinę Gihon do Betlejem, druga na zachód do Emmaus i Joppe, trzecia zwraca się 263 na prawo na pólnocny-zachód, okrąża górę Kalwarii i dochodzi do bramy ¦narożnej, którędy idzie się do Betsur. Patrząc od bramy, którą wyprowadzo-no Jezusa, na lewo na południowy-zachód, można widzieć bramę betlejemską; dwie te bramy są z bram jerozolimskich najbliższej siebie położone. Przed bramą na środku gościńca, w miejscu, gdzie skręca droga na górę Kalwarii, stał wbity słup z przymocowaną na nim tablicą, na której wielkimi, białymi, jakby naklejonymi literami wypisany był wyrok śmierci na Zbawiciela i obu łotrów. Nieco dalej na skręcie drogi stała liczna gromadka niewiast płaczących i narzekających z boleści nad Jezusem. Byty tam dziewice i ubogie niewiasty z Jerozolimy z dziećmi na rękach, które wyprzedziły aż tu pochód; między tymi znajdowały się także niewiasty z Betlejem, Hebron i innych okolicznych miejscowości, które przyjechawszy na święta, przyłączyły się do drużyny niewiast Jerozolimskich. W tym właśnie miejscu zasłabł Jezus tak dalece, aż zachwiał się i jakby omdlały upadł na ziemię; lecz Szymon, widzą to, oparł prędko krzyż o ziemię i skoczył podeprzeć Pana. Jezus oparł się o niego całkiem i tym sposobem uchronił się od upadnięcia na ziemię. To nazywamy piątym upadkiem Jezusa na drodze krzyżowej. - Niewiasty, widząc Jezusa tak strasznie wynędzniałego i osłabionego, zaczęły zawodzić i lamentować, i krajowym zwyczajem okazując Mu litość, podawały Mu swe chusty, by otarł Sobie pot. Wtem Jezus zwrócił się do nich z powagą i rzekł: "Córki jerozolimskie" - co mogło także znaczyć: "wy, mieszkańcy miast, córek Jerozolimy", - "nie płaczcie nade mną, lecz nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto nadejdzie czas, kiedy mówić będziecie: błogosławione niepłodne i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły! Wtenczas wołać będziecie: Góry spadnijcie na nas, pagórki, przykryjcie nas! Jeśli bowiem tak się postępuje z zielonym drzewem, to cóż dopiero uczyni się z suchym". Dłużej jeszcze przemawiał Jezus do nich, ale zapomniałam już, o czym; przypominam sobie tylko te słowa: "Płacz wasz nie będzie bez nagrody, odtąd chodzić będziecie inną ścieżką żywota". Mówił to Jezus, korzystając z chwilowego wstrzymania się pochodu. Pachołcy, niosący narzędzia, poszli naprzód na górę Kalwarii, a za nimi stu rzymskich żołnierzy z oddziału Piłata: Piłat sam wrócił się z resztą wojska do domu, odprowadziwszy pochód aż do bramy. 43. Jezus na górze Golgota. Szósty i siódmy upadek pod krzyżem i zamkniecie Jezusa Po chwili odpoczynku ruszył pochód dalej uciążliwą, dziką drogą między murami miejskimi i Kalwarią w kierunku północnym. Siepacze, nie zważając 264 na nic, gnali Jezusa pod górę, ciągnęli za powrozy, bili i popychali. W jednym miejscu zwraca się drużyna wężykowato, przybierając znowu kierunek południowy. Tu upadł Jezus po raz szósty pod ciężarem krzyża, lecz siepacze z większym niż dotychczas okrucieństwem zmusili Go biciem do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na górę na miejsce stracenia, gdzie Jezus bez tchu prawie upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy. Szymon Cyrenejczyk, sam sponiewierany i znużony, czuł w sercu gniew gwałtowny na siepaczów, a litość względem Jezusa. Chciał ten ostatni raz pomóc Jezusowi powstać, ale siepacze, popychając go i łając, spędzili go na powrót w dół góry, bo już im nie był potrzebny. W krótki czas potem widziałam go w gronie uczniów. - Niepotrzebnych już pachołków i pomocników także odprawiono. Faryzeusze wyjechali na górę zachodnim stokiem, gdzie były wygodniejsze, wężykowato pnące się ścieżki. Z góry jest widok na budowle miejskie, rozciągające się poza murami. Sam plac egzekucji jest okrągły, mniej więcej tak wielki, że zmieściłby się na cmentarzu naszego kościoła parafialnego. Podobny do ujeżdżalni średniej wielkości, otoczony jest wokoło niskim wałem z ziemi, przeciętym pięcioma przejściami. System ten pięciu dróg ma tu w kraju zastosowanie prawie we wszystkich plantacjach, miejscach kąpielowych, chrztu i przy sadzawce Betesda. Widać to szczególnie przy wszystkich prawie takich urządzeniach z dawnych czasów, a i w nowszych, budowanych w duchu praojców. We wielu miastach widzimy po pięć bram. Jak wiele innych rzeczy w ziemi obiecanej, tak i to ma swoje głębokie, prorocze znaczenie; dziś właśnie spełniło się to wyobrażające znaczenie przez otworzenie pięciu dróg zbawienia w pięciu świętych ranach Jezusa. Z tej strony, z której przyprowadzono Jezusa i łotrów jest stok góry stromy i dziki, z przeciwnej zaś strony zachodniej góra wolno się zniża. Około stu żołnierzy porozstawiało się częścią na górze, częścią wokoło wału, otaczającego plac. Kilku z nich pilnowało łotrów, których dla braku miejsca nie wprowadzono w obręb wału; tak jak szli z rękami przywiązanymi do drzewców, tak położono ich na plecach jak barany poniżej placu egzekucji, gdzie droga skręca się ku południowi. Wokoło wału, tudzież na okolicznych wzgórzach, zebrał się licznie motłoch, złożony przeważnie z prostaków, cudzoziemców, parobków, niewolników, pogan i niewiast, a więc samych takich, którzy nie potrzebowali strzec się przed zanieczyszczeniem. Ku zachodowi, na górze Gihon, rozciągał się gwarliwy obóz przybyszów wielkanocnych. Wielu z nich przypatrywało się z daleka, pojedyncze gromadki podchodziły bliżej, parte ciekawością. Było prawie trzy kwadranse na dwunastą, gdy Jezus, przywleczony na plac, upadł pod ciężarem krzyża, a Szymona odpędzono. Siepacze, szarpiąc 265 za powrozy, podnieśli Jezusa. Nędzny, poraniony, zakrwawiony, blady, sta! Jezus jak jakie widmo straszliwe. Siepacze tymczasem rozwiązali kawałki krzyża, poskładali je na chybił trafił i znowu powalili Jezusa na ziemię obok krzyża, mówiąc szyderczo: "Dalej Królu! musimy przymierzyć Ci Twój tron". Jezus sam chętnie położyłby się na krzyż i gdyby nie to, że był tak osłabiony, to nawet zbytecznym byłoby szarpanie siepaczów. Wśród szyderstw przypatrujących się faryzeuszów rozciągnęli Go na krzyżu i odznaczyli w odpowiednich miejscach długość Jego rąk i nóg, potem znowu poderwali Go z ziemi i związanego poprowadzili może 70 kroków w dół północnego stoku Kalwarii, gdzie znajdowała sie wykuta w skale jama w rodzaju piwnicy, lub cysterny. Szłam za Jezusem ten kawałek drogi, siepacze otworzyli drzwi jamy i wtrącili Go w nią niemiłosiernie; tylko nadnaturalnej pomocy trzeba przypisać, że Jezus nie rozbił Sobie kolan lub nie złamał nogi. Zdaje mi się, że widziałam, jak Aniołowie Go od tego ustrzegli. Kamień twardy ugiął się pod Jego kolanami i tak pozostały na zawsze cudowne ślady. Słyszałam z głębi jamy głośny, rozdzierający serce jęk Jezusa. Zamknięto za Nim drzwi i postawiono straż. Spiesznie rozpoczęli siepacze przygotowania do egzekucji. W środku placu był okrągły pagórek, wysoki może na dwie stopy, na który wchodziło się po kilku stopniach. Stanowił on najwyższy punkt góry Kalwarii. W tym pagórku zaczęli grzebać dziury na krzyże, zmierzywszy poprzednio ich grubość u dołu. Krzyże łotrów wstawili zaraz w ziemię po prawej i lewej stronie; właściwie były to dotychczas same pnie, bo ramiona poprzeczne służyły dotąd jako dyby, do których przykrępowane były ręce łotrów. Przybito je dopiero później przed samym ukrzyżowaniem, tuż przy górnym końcu krzyża. Krzyże łotrów były niższe i brzydsze niż krzyż Jezusa; u góry skośnie pościnane. Krzyż Jezusa położyli siepacze na ziemi tak, by później można go było wygodnie podnieść i wpuścić do przygotowanej jamy. W główny pień wpuścili z prawej i z lewej strony ramiona poprzeczne i umocowali je ze spodu klinami, przybili klocek służący do wsparcia nóg, powywiercali dziury na gwoździe i na tablicę z napisem, wreszcie porobili w ramieniu podłużnym spore nacięcia, na koronę cierniową i na grzbiet wiszącego; to ostatnie dlatego, by ciało więcej się wspierało niż wisiało, bo przez to musiał Jezus cierpieć większe męki i nie zachodziła obawa, by ręce się rozdarły. Z tyłu za pagórkiem wbito dwa pale i złączono je u góry belką poprzeczną. Na ten przyrząd miano nawijać sznury przy podnoszeniu w górę krzyża Jezusa. Jednym słowem, przygotowano z pośpiechem wszystko, by potem przystąpić od razu do wykonania wyroku. 266 44. Maryja i święte niewiasty idą na Golgotę Po nieskończenie bolesnym spotkaniu się przed domem Kaifasza ze Swym Boskim Synem, niosącym krzyż, poszła Matka bolejąca do domu Łazarza przy bramie narożnej, odprowadzona przez Jana, Joannę Chusa, Zuzannę i Salomę. Tu zastała Magdalenę i Martę w otoczeniu innych świętych niewiast, rozpływające się we łzach i żałości; było i kilkoro dzieci. Nie bawiąc długo, poszły wszystkie razem - a było ich siedemnaście - na nowy obchód drogi krzyżowej. Nie troszcząc się o szyderstwa motłochu, szły poważne, skupione w sobie, samą postawą swą boleściwą nakazując szacunek. Najpierw udały się na forum i tu ucałowały miejsce, gdzie Jezus wziął krzyż na Siebie. Stąd szły dalej przez całą drogę krzyżową, oddając cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Najświętsza Panna rozpoznawała prawie ślady, zostawione przez stopy Jezusa, liczyła kroki Jego, pokazywała niewiastom każde uświęcone miejsce; Ona wskazywała, gdzie się zatrzymać i kiedy iść dalej, a każda drobnostka zapisywała się głęboko w Jej zbolałej duszy. Tak to pierwsze, rzewne nabożeństwo Kościoła zapisało się w kochającym, macierzyńskim sercu Maryi mieczem boleści, przepowiedzianym przez Symeona. Ona wpoiła je w Swe otoczenie, współczujące z Nią, a tak przeszło to nabożeństwo do naszego Kościoła. Święty ten dar, przekazany przez Boga sercu Matki, a przez Nią przechodzący z serca do serca Jej dzieci; tak trwa niezmiennie tradycja naszego Kościoła. A jeśli się przy tym widzi to na własne oczy, to dar taki wydaje się tym żywszy i świętszy. Żydzi z dawien dawna mieli zawsze w wielkim poszanowaniu wszystkie miejsca, będące świadkami wydarzeń świętych i bliskich sercu; nie zapominali o żadnym miejscu, uświęconym ważnymi zdarzeniami, stawiali kamienie pamiątkowe, odbywali tam wędrówki i odprawiali modły. Więc też i pierwsi chrześcijanie-Żydzi nie zapomnieli o drodze, którą przebywał Jezus, niosąc krzyż. Tak powstała święta "Droga Krzyżowa", nie, jako późniejszy wymysł, lecz wynikła z natury tych ludzi, z wyższej woli Opatrzności, wpojonej w serca swego ludu; powstała z najczulszej miłości macierzyńskiej, jakby pod stopami Jezusa, który pierwszy ją przebywał. Doszedłszy do domu Weroniki, weszły niewiasty do środka, właśnie bowiem Piłat wracał od bramy z jeźdźcami i 200 pieszymi żołnierzami. Tu pokazała im Weronika cudowną chustę z odbitym obliczem Jezusa, więc znów zaczęły płakać rzewnie na myśl o Cierpieniach Jezusa, wielbiąc zarazem Jego miłosierdzie, jakie okazał Swej wiernej przyjaciółce. Wzięły stąd dzbanuszek z winem korzennym, którym nie dano było Weronice napoić Jezusa i zabrawszy ze sobą Weronikę poszły dalej za miasto aż na Golgotę. Po drodze przyłączali się do nich bogobojniejsi Żydzi; niektórych złych 267 L ^dotychczas nawracał sam widok tych świętych niewiast. Tak powiększał się coraz ten orszak, ciągnący w porządku i rzewnym nabożeństwie przez ulice; liczniejszy był nawet od orszaku, towarzyszącego Jezusowi, nie licząc naturalnie tłumów pospólstwa, które z ciekawości ciągnęło za Jezusem. Niewypowiedziana boleść dręczyła najsmętniejszą Matkę Jezusa na tej "Drodze Krzyżowej", przy wstępowaniu na Kalwarię, na widok placu tracenia. Dusza Maryi odczuwała wszystkie, nawet fizyczne cierpienia Jezusa. Magdalena, rozstrojona zupełnie, szła chwiejnie jakby rozmarzona boleścią i wtrącana z męki w mękę. To milczała jak głaz, to jęczała głośno, to szła jak martwa statua, to łamała ręce gwałtownie, z narzekania wpadała nagle w groźby wieszcze. Wciąż musiano ją podpierać, ochraniać, uspokajać i kryć przed ciekawym wzrokiem obcych. Niewiasty weszły na Kalwarię ód dostępniejszej strony zachodniej i tu podzieliwszy się na trzy grupy, stanęły w trzech różnych miejscach. Tuż przy wale, otaczającym plac stracenia, stanęła Maryja, Jej siostrzenica Maria Kleofasowa, Salome i Jan. Dalej, w pewnym odstępie, stanęły wkoło Magdaleny, nie mogącej się uspokoić, Marta, Maria Helego, Weronika, Joanna Chusa, Zuzanna i Maria, matka Marka. Za nimi znów w tyle stało siedem innych niewiast. W przerwach, oddzielających niewiasty, stanęli bogobojni ludzie, którzy przyszli z nimi. Ci teraz utrzymywali łączność między nimi i u-dzielali im wiadomości o różnych spostrzeżonych szczegółach. Konni faryzeusze stali gromadkami wkoło wału w różnych punktach; pięciu wejść na plac strzegli rzymscy żołnierze. Co za widok bolesny przedstawiał się oczom Maryi! Oto, miała przed Sobą plac męczeńskiej śmierci Jezusa, pagórek, na którym miał stać krzyż. Oto leżał straszny ten krzyż na ziemi, widać było młotki, powrozy i wielkie gwoździe. A wśród tych przyborów katowskich krzątali się oprawcy jak pijani, klnąc i lżąc Jej Syna. Krzyże dla łotrów jeszcze bez ramion poprzecznych stały już wbite w ziemię. Widać w nich było rzędem powbijane kołki, mające służyć do dostania się na wierzch. Nieobecność Jezusa powiększała i przedłużała boleść Matki Jego. Wiedziała, że żyje jeszcze, więc tak gorąco pragnęła Go widzieć, że aż drżała na całym ciele. A miała Go wkrótce zobaczyć w niewypowiedzianej męce i udręczeniu. Stan powietrza Do dziesiątej godziny rano, tj. do zapadnięcia wyroku, padał chwilami grad. Podczas prowadzenia Jezusa niebo było pogodne i słońce świeciło; teraz około godziny dwunastej ukazała się na niebie przed słońcem czerwonawa, posępna smuga. 268 45. Jezusa rozbierają do ukrzyżowania i poją octem Jezus, zamknięty w jamie, modlił się bez przestanku, prosił Ojca niebieskiego o dodanie Mu siły do dalszych cierpień i jeszcze raz ofiarował się Bogu za grzechy Swoich wrogów. Po ukończeniu przygotowań przyszło po Niego czterech oprawców. Wywlekli Go z jamy i popędzili Go ostatnią ścieżką męczeńską, bijąc i wyszydzając, w czym przypatrujący się temu motłoćh wtórował im. Żołnierze utrzymijący porządek, nadymali się chłodną powagą, czekający na placu oprawcy porwali Go zaraz ze złością między siebie. Święte niewiasty przekupiły jednego człowieka, by zaniósł oprawcom dzbanuszek z winem, którym by się Jezus pokrzepił, lecz łotrzy ci nie dali Mu wina, tylko sami je później wypili. Mieli oni wśród innych przyborów także dwa brązowe naczynia; w jednym był ocet z żółcią, w drugim niby to miało być wino, a właściwie był to kwas octowy, pomieszany z piołunem i mirą. Tego ostatniego właśnie dali się napić związanemu Jezusowi. Przytknęli Mu kubek do ust, Jezus skosztował odrobinkę, ale nie chciał pić. Wszystkich oprawców było tu razem osiemnastu, a mianowicie sześciu biczowników, czterech, którzy prowadzili Jezusa, dwóch, którzy trzymali w drodze na sznurach koniec krzyża i czterech katów krzyżujących. Jedni zajęci byli Jezusem, drudzy łotrami, krzątali się i na przemian popijali. Ich głowy pokryte zjeżonym włosem, ich postacie brudne, niechlujne, ohydne, sprawiały wrażenie bydlęcości i podłości ostatniej. Nikczemnicy ci każdemu gotowi byli służyć, Rzymianom i Żydom, byleby im za to zapłacono. Gdy patrzyłam na to wszystko, groza przejmowała mię tym większa, że widziałam ukryte innym straszne postacie diabelskie, uosabiające występki i grzechy tych nikczemników; uwijały się one między tymi okrutnikami, zdawało się, że radzą im, pomagają i podają, co potrzeba; dalej widziałam mnóstwo ropuch, wężów, smoków z pazurami i jadowitego robactwa. Pluga-ctwo to pchało się ludziom do ust, wgryzało się w piersi, siedziało na plecach. Otrzymałam objaśnienie, że obrzydliwe te gady przedstawiały złe, grzeszne myśli, lub słowa przekleństwa i naigrawania. Nad Jezusem widziałam często podczas krzyżowania Aniołów płaczących, lub świetliste glorie, w których rozpoznawałam małe twarzyczki. Takie postacie Aniołów, uosabiających współczucie i troskę, zjawiały się także nad Najświętszą Panną i innymi obecnymi tu przyjaciółmi Jezusa, umacniając ich i pokrzepiając. Przyprowadzonego Jezusa chwycili oprawcy między siebie i zaczęli niemiłosiernie odzierać z Niego suknie. Zerwali płaszcz, okrywający Go, zdjęli pas, na którym ciągnęli Go na sznurach i Jego własny, i ściągnęli zeń przez głowę wierzchnią suknię białą, wełnianą, z rozporem na piersiach, ściągniętym rzemykami. Zdjęli Mu także długą, wąską chustę z szyi, wreszcie 269 wzięli się do brunatnej, nieszytej sukni, którą utkała Jezusowi Najświętsza Matka Jego. Zawadzała im jednak przy tym korona cierniowa, rozdzierając na nowo rany i ściągnęli Mu suknię przez pokrwawioną, poranioną głowę, klnąc i szydząc. I oto stał drżący Syn człowieczy, pokryty krwią, guzami, sińcami, pręgami, ranami zaschłymi i otwartymi. Miał na Sobie tylko krótki szkaplerz, okrywający skąpo piersi i plecy, tudzież przepaskę wokoło lędźwi. Szkaplerz z grubej wełny poprzylepiał się do zaschłych ran, a najboleśniej wgryzł się w nową, głęboką ranę, która utworzyła się na barkach wskutek odcisku od niesienia krzyża; dolegała ona Jezusowi okropnie. - Bez litości zdarli z Niego siepacze szkaplerz. Co za straszny widok! Całe ciało poszarpane strasznie i nabrzmiałe. Plecy i łopatki porozdzierane aż do kości; strzępy wełny ze szkaplerza poprzylepiały się do brzegów ran i do zaschłej na piersiach krwi. Wreszcie zdarli siepacze ostatek okrycia, opaskę z lędźwi; Jezus nasz najsłodszy, niewypowiedzianie udręczony Zbawiciel, skulił się i pochylił, by jako tako ukryć Swą nagość. Z osłabienia chwiał się na nogach i byłby lada chwila upadł, lecz siepacze posadzili Go na przywleczonym kamieniu i włożyli Mu na nowo koronę cierniową na głowę. Następnie podali Mu do picia drugie naczynie z octem i żółcią, a Jezus w milczeniu odwrócił tylko głowę, nie przyjmując napoju. Gdy potem oprawcy chwycili Jezusa za ręce, by powlec Go na krzyż, dał się słyszeć głośny, gniewny pomruk i jęk żałosny wśród przyjaciół Jezusa. Boleść, nurtująca w nich, wybuchła z całą siłą. Matka Najświętsza skupiła się cała w gorącej modlitwie; miała właśnie zamiar zdjąć Swą zasłonę i podać ją Jezusowi jako okrycie, gdy wtem Bóg jakby cudem wysłuchał Jej modły. Między siepaczów wpadł jakiś człowiek zadyszany, który przybiegł aż od bramy, przeciskając się gwałtownie przez tłum i podał Jezusowi chustę, a Ten przyjął ją z podzięką i owinął się nią. Ten dobroczyńca Zbawiciela, zesłany przez Boga na gorące modły Najświętszej Panny, miał w swej postaci i gwałtownym zachowaniu się coś nakazującego. Nie rozmawiał z nikim i odszedł tak prędko, jak przyszedł, tylko na odchodnym pogroził siepaczom pięścią i rzekł rozkazująco: "Ażebyście przypadkiem nie odbierali okrycia temu biedakowi!" Człowiekiem tym był Jonadab, pochodzący z okolicy Betlejemu, syn brata św. Józefa, któremu tenże po narodzeniu Chrystusa dał w zastaw pozostałego osła. Jonadab nie był zdecydowanym wyznawcą Jezusa i dziś też z dala się trzymał od Niego, tylko nadsłuchiwał wszędzie, co się dzieje z Jezusem. Już wtenczas, gdy usłyszał, że Jezusa obnażono przy biczowaniu, zabolał nad tym bardzo. Obecnie, gdy zbliżało się ukrzyżowanie, znajdował się właśnie w świątyni i nagle zdjęła go niezwykła trwoga. Podczas, gdy Matka Boża tak gorąco modliła się do Boga, Jonadab, jakby jakąś nieprzepartą siłą pchany, 270 wybiegł z świątyni i pobiegł na górę Kalwarii. W duszy nurtowała go myśl o haniebności postępku Chama, który wyszydził ojca swego, oszołomionego winem; nie chciał mu się stać podobnym, więc biegł jak drugi Sem, okryć swego Najświętszego Odkupiciela. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności, ci, którzy krzyżowali Jezusa, byli właśnie z pokolenia Chama. Czyn Jonadaba był spełnieniem przedobrażenia i nie pozostał bez nagrody. Jezus, okryty przez Jonadaba, wstąpił ochoczo na tłocznię nowego wina, mającego być odkupieniem świata. 46. Jezus przybity do krzyża Przyprowadzony do krzyża, usiadł Jezus sam na nim; oprawcy pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali Jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża, i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa, przytrzymując kurczącą się rękę, drugi zaś przyłożył do dłoni długi, gruby gwóźdź, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z piersi Pana. Krew trysnęła do koła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a trójgraniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą dziurę. Liczyłam uderzenia młota, ale w tym strasznym rozstrojeniu zapomniałam, ile ich było. Najświętsza Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści. Przypominam, że przedtem jeszcze odmierzyli kaci na krzyżu długość rąk i nóg Jezusa i w miejscu, gdzie miały być przybite, powywiercali świdrem dziury, by potem łatwiej poszło przybijanie. Świdry były całe z żelaza i miały kształt drukowanej litery T. Również młotki wraz z trzonkami były całe z jednego kawałka żelaza, podobne bardzo do drewnianych młotków, jakich używają stolarze przy wbijaniu dłuta. Gwoździe były tak długie, że ujęte w pięść, wystawały z jednej i drugiej strony prawie na cal. Główka była okrągła, w obwodzie wielkości talara pruskiego. Gwoździe były trójkanciaste, u góry tak grube, jak średni wielki palec, u dołu jak mały palec, a na samym końcu ostro spiłowane. Wbity gwóźdź przechodził całą grubość drzewa i wystawał nieco z drugiej strony. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do ręki, przywiązanej już do ramienia krzyża. Wtem ujrzeli, że ręka prawie o dwa całe nie dosięgała do dziury, wywierconej na gwóźdź. Odwiązali więc rękę od drzewa, przywiązali sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż ciągnęli z całej siły, dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach, ramionach przykneblowali znowu silnie rękę 271 do belki i wbili drugi gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu krew trysnęła do koła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb ciała, na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Obie ręce wyprężyły się teraz prosto, nie nakrywając już sobą skośnych ramion krzyża. Między ramionami krzyża a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń. Najświętsza Panna odczuwała wraz z Jezusem straszną tę mękę; zbladła jak trup, cichy jęk wydzierał się z Jej ust. Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z Niej i rzucać obelgi w Jej stronę, więc odprowadzono Ją nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast. Magdalena jak szalona z boleści drapała sobie paznokciami twarz; toteż policzki miała zakrwawione, a oczy jej zaszły krwią. Na krzyżu mniej więcej w trzeciej części wysokości od dołu przybity był ogromnym gwoździem, wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby Zbawiciel w ten sposób więcej stał niż wisiał. Inaczej bowiem rozdarłyby się ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku wywiercona była dziura, a w samym pniu krzyża wydrążone było miejsce na pięty; w ogóle kilka było takich wydrążeń wzdłuż krzyża, by ukrzyżowany dłużej mógł wisieć; starano się przez to zmniejszyć ciążenie ku dołowi, by nie rozdarły się ręce i ciało nie spadło na ziemię. Przez takie gwałtowne naciągnienie rąk w obie strony skurczyło się całe ciało Najświętszego Odkupiciela, nogi podźwignęły się w górę. Chwycili je kaci, nałożyli na nie pętlice i pociągnęli ku dołowi, ale że znaki z umyślnym okrucieństwem porobione były za daleko, więc jeszcze spory kawałek nie dostawały nogi do klocka, przybitego u dołu. Nowe klątwy posypały się z ust katów. Kilku radziło, wywiercić inne dziury na bocznych ramionach, bo podsuwać klocek byłoby za wiele roboty; lecz inni rzekli z piekielnym szyderstwem: "Nie chce się sam wyciągnąć, to Mu pomożemy." Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, po czym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają Jezusowi straszną męczarnię, całą mocą dociągnęli ją na dół do klocka i przykrępowali tymczasem mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak straszliwie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra pękają i że się rozsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet wyobrazić, co za straszna to męka była. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus głośno: "O Boże! O Boże!" W ten sam sposób naciągnęli i lewą nogę, założyli ją na prawą i znowu przykrępowali mocno powrozami. Ale źle im było wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc najpierw prze- 272 dziurawili lewą nogę na przegubiu sztyftem o płaskiej główce, cieńszym, niż gwoździe na ręce; wyglądał on jak świderek z szydełkiem. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór, wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach. Stojąc z boku, widziałam, jak gwóźdź przeszedł na wylot obie nogi. Przybicie nóg było dla Jezusa największą męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam 36 uderzeń młotem, przerywanych słodkim, czystym a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela. Najświętsza Panna zbliżyła się znowu do placu tracenia, by zobaczyć co się dzieje. Widząc, jak kaci szarpią Jezusem, by przybić Mu nogi, słysząc chrzęst łamanych kości i jęk bolesny Syna Swego, bliską prawie była skonania, tak odczuwała głęboko Jego niezmierne cierpienia. Faryzeusze, ujrzawszy Ją, zbliżyli się znowu z szyderstwem na ustach, więc święte niewiasty, otoczywszy Ją swymi ramiony, odprowadziły znowu nieco w tył. Podczas przybijania Jezusa i później przy podnoszeniu krzyża dawały się czasami słyszeć okrzyki litości i współczucia, szczególnie wśród niewiast: "O, że też ziemia nie pochłonie tych łotrów! Zasługują, by ogień spadł z nieba i pożarł ich!" Jedyną odpowiedzią na te oznaki współczucia i miłości były docinki i szyderstwa ze strony katów. Wśród jęków bolesnych modlił się Jezus ustawicznie i powtarzał pojedyncze ustępy z psalmów i proroków, które, przepowiedziane w Starym Zakonie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą Swą gorzką drogę krzyżową i na krzyżu aż do śmierci; modlił się i powtarzał proroctwa, spełniające się na Nim. Słyszałam je i nawet wspólnie odmawiałam psalmy, przypominał mi się nieraz ten, lub ów ustęp; ale teraz tak jestem przygnębiona tą straszną męką mego Boskiego Oblubieńca, że nie potrafię zebrać ich razem i powtórzyć. Widziałam jak podczas tych strasznych mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie. Zaraz z początku krzyżowania kazał był dowódca rzymskiej straży przybić ćwiekiem na nagłówku krzyża napis, ułożony przez Piłata. Źli byli o to faryzeusze, zwłaszcza że Rzymianie podrwiwali z tego tytułu: "Król żydowski". Kazali więc zaraz wziąć miarę na nowy napis i kilku z nich pojechało spiesznie do miasta, by jeszcze raz prosić Piłata o zmianę tego napisu. Tymczasem inni oprawcy zajęci byli grzebaniem jamy, w którą miano wstawić krzyż i szło im to opornie, gdyż skała była twarda i trudno było jamę rozszerzyć. Kilku oprawców uraczyło się winem korzennym, które święte niewiasty ofiarowały dla Jezusa. Lecz smutne były dla nich następstwa. Oszołomieni całkiem, wewnątrz uczuli nieznośne pieczenie i rżnięcie, przyprawiające ich prawie o szaleństwo. Zaczęli lżyć Jezusa, że to On zaczarował ich 273 i wściekali się w bezsilnej złości, że tak jest cierpliwym. Co chwila zbiegali z góry, kupowali mleko od stojących tam z dojnymi oślicami wieśniaczek i pj|,-je na uśmierzenie ognia wewnętrznego; ale nic nie pomagało. Według stanu słońca było kwadrans na pierwszą, gdy krzyżowano Jezusa. Równocześnie z podniesieniem krzyża dał się słyszeć ze świątyni głos bębna na znak, że zabito baranka wielkanocnego. 47. Podniesienie i ustawienie krzyża Po przybiciu Pana naszego i Zbawiciela przesunęli kaci górną część krzyża, na powrozach przywiązanych do kółek z tyłu, na miejsce nieco podwyższone, przerzucili powrozy na drugą stronę środkowego pagórka, założyli na stojący tam kozioł i tak zaczęli ciągnąć krzyż do góry. Inni tymczasem kierowali hakami pień krzyża, by koniec jego wszedł prosto do wykopanej jamy. Wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w jamę z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało rozpięte ciążyło ku dołowi, rany porozciągały się, krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci potrzęśli jeszcze krzyżem, by ustawić go mocno, po czym, by podeprzeć pień, wbili wokoło jamy pięć klinów, jeden z przodu, jeden z prawej, jeden z lewej strony i dwa z tyłu, gdzie krzyż był nieco okrągławy. Groza dziwna, a zarazem wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się chwiejnie a majestatycznie wśród wrzasku szyderczego katów, faryzeuszów i motłochu stojącego dalej, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa. Wśród wrzawy można było rozróżnić także głosy bogobojne, żałosne. Najczystsze głosy ziemi, głos najsmutniejszej Matki Jezusa, świętych niewiast, najmilszego Apostoła i wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały się z świętą trwogą ku Niemu, jak gdyby chciały spieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy z Świętych, Oblubieniec dusz wszystkich, żywcem na krzyż przybity, wznosił się w górę, trzymanj przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z łoskotem rozgłośnym został wsunięty w jamę i stanął prosto, nastała chwilowa cisza głęboka. Wszystkich' zdawało się ogarniać nowe jakieś, nieznane uczucie. Piekło cale ze strachem odczuło to uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa przez swe narzędzia, tj. katów, przekleństwami i nai-grawaniem; za to biedne dusze w otchłani ogarnęło trwożne a radosne oczekiwanie; nadsłuchiwały tego odgłosu z tęskną nadzieją, był on dla nich puka- 274 niern zbliżającego się zwycięzcy do bram odkupienia. Po raz pierwszy stanął święty krzyż w środku ziemi, jak drugie drzewo życia w raju, a z czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją Jezusowi, nowemu Adamowi, jako nowy raj. W ciszy ogólnej, jaka zaległa po ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i puzonów. Głosząc z uroczystością i niejako z przeczuciem, że rozpoczęło się zabijanie baranka wielkanocnego, przedobrażenia, przerywał ten dźwięk okrzyki zmieszane, szydercze i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego, na rzeź oddanego Baranka Bożego. Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się, wspomniawszy teraz słowa Jana Chrzciciela: "Oto Baranek Boży wziął na się grzechy świata". Podstawa, na której stał krzyż, wysoką była nieco nad dwie stopy, a wiodła tam skośna ścieżynka. Gdy podnóże krzyża stało nad jamą, były nogi Jezusa na wysokość dorosłego człowieka od ziemi; teraz, po wpuszczeniu krzyża do jamy, mogli wyznawcy Jego wygodnie obejmować i całować święte Jego nogi. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą ku północnemu zachodowi. 48. Ukrzyżowanie łotrów Podczas krzyżowania Jezusa łotrzy leżeli wciąż na drodze wiodącej wschodnim stokiem Kalwarii, przywiązani za kark do poprzecznych drzewców; osobna straż pilnowała ich. Młodszy z nich nie był taki zły; starszy za to, tak zwany lewy łotr, wielkim był zbrodniarzem, on to przyprowadził swego towarzysza do złego i we wszystkim mu przodował. Zwie się ich zwykle Dyzmas i Gezmas; zapomniałam właściwych ich imion, więc też zwać będę dobrego Dyzmas, a złego Gezmas. Obu pojmano swego czasu jako podejrzanych o zamordowanie pewnej żydówki, podróżującej z dziećmi z Jerozolimy do Joppe. Przychwycono ich w tej okolicy na zamku zajmowanym czasem przez Piłata podczas ćwiczeń wojskowych, gdzie zatrzymali się w przejeździe jako wędrowni bogaci kupcy. Po długim śledztwie wykazano im wreszcie ich winę i skazano na śmierć. Bliższe szczegóły wyszły mi z pamięci. Obaj należeli do owej bandy zbójeckiej, która jeszcze przed 30 laty grasowała na granicy egipskiej, a u której znalazła gościnność i nocleg Najświętsza Rodzina, uciekając z Dzieciątkiem Jezus do Egiptu. Dyzmas, wtenczas mały jeszcze, był trędowaty; matka jego za poradą Maryi obmyła go w wodzie, w której kąpał się Jezus i w jednej chwili zeszedł zeń trąd. Przeobrażające to oczyszczenie było nagrodą za miłosierne przyjęcie Najświętszej Rodziny i opiekę, jaką otoczyła Najświętszą Rodzinę matka Dyz-" przeciw innym członkom bandy; teraz przedobrażenie to spełniało się 275 przy ukrzyżowaniu, bo Jezus miał oczyścić duszę Dyzmasa Swą krwią, Dyzmas nie był tak zły, był raczej zaniedbany. Nie znał Jezusa, ale wzruszyła go cierpliwość niebiańska, z jaką Zbawiciel znosił męczarnie. Teraz, leżąc tu w oczekiwaniu śmierci, głównie o Jezusie rozmawiał z Gezmą. "Strasznie nieludzko - mówił - obchodzą się ci ludzie z Galilejczykiem; widać że wprowadzaniem Swego nowego prawa więcej zawinił, niż my swymi czynami. Ale bądź co bądź cierpliwość u Niego niezwykła i widać, że ma moc nad wszystkimi ludźmi". - "Jaką tam może mieć moc? - odrzekł pogardliwie Gezmas. - Jeśliby rzeczywiście tak był potężny, jak mówią, to mógłby przecież pomóc nam wszystkim". - Rozmowę przerwali im oprawcy, którzy przybiegli, gdyż krzyż już podnoszono, wołając: "Teraz na was kolej!" Odwiązali im ramiona ich krzyżów, przykrępowane dotychczas do rąk i pognali ich spiesznie na plac egzekucji; już bowiem niebo zaczęło posępnieć i niepokój jakiś objawiał się w całej naturze, jak gdyby zbliżała się nawałnica. Przyprowadziwszy łotrów pod krzyże, dano im się napić octu z mirrą i ściągnięto z nich kaftany. Kaci wyleźli po drabinach na krzyże, wbili poprzeczne ramiona w porobione na samej górze nacięcia i poprzybijali je gwoździami. Na dwóch drabinach, przystawionych do obu boków każdego krzyża, stanęło po dwóch katów; łotrów podwiązano sznurami pod ręce, przerzucono sznury przez ramiona krzyża i zaczęto ich ciągnąć w górę, nie szczędząc im razów, oni zaś wspierając się nogami na kołkach, powbijanych w pień krzyża, drapali się do góry. Postronki z kręconego łyka były już w pogotowiu, przytwierdzone w kilku miejscach do krzyża. Wykręcono im silnie ręce w tył poza ramiona krzyża; wtedy kaci w dwóch miejscach, w przegubie ręki i w łokciu założyli postronki, a zapchawszy w pętlice kawałki kija, zaczęli obracać tak silnie, że aż krew trysnęła z przetartego ciała i kości zaczęły trzeszczeć. W ten sam sposób przykrępowali im nogi w kostce i nad kolanami, łotrzy ryczeli strasznie z bólu podczas tej czynności. Dyzmas, przedtem jeszcze, wchodząc na krzyż, rzekł do katów: "Gdybyście byli nas tak męczyli, jak tego biednego Galilejczyka, to już nie potrzeba by było ciągnąć nas teraz na krzyż". 49. Losowanie sukni Jezusa Na miejscu, gdzie dotychczas leżeli łotrzy, poskładali tymczasem kaci suknie Jezusa, by wylosować je między siebie. Fałdzisty płaszcz węższy był u góry, niż u dołu, a na piersiach wszyta była materia podwójnie, tworząc niejako kieszenie; kaci podarli go w pasy podłużne i podzielili między siebie. Tak samo zrobili z długą, białą suknią, z otworem na piersiach, spiętym rzemykami. Dalej podzielili między siebie szal, pas, szkaplerz i opaskę, prze- 276 siąknięte obficie Krwią Pana. Dopiero nad brązową suknią, tkaną z jednego kawałka, wszczęła się między nimi sprzeczka. Podarta na pasy nie przydałaby się im na nic, postanowili więc ostatecznie losem rozstrzygnąć, do kogo ma należeć. Użyli do tego deszczułki, zapisanej liczbami i znaczonych kamyków kształtu grochu ogrodowego; kamyczkami rzucało się na deseczkę, ale od czego zależało rozstrzygnięcie, nie wiem. Wtem nadbiegł posłaniec od ludzi, podmówionych umyślnie przez Nikodema i Józefa z Arymatei, i zawołał: "Są tam kupcy na dole, którzy chętnie nabędą suknie Jezusa". Pozbierali więc oprawcy wszystkie suknie, zbiegli na dół i sprzedali je. Tak pozostały te święte relikwie w rękach chrześcijan. 50. Jezus na krzyżu pośród dwóch łotrów Wstrząsające uderzenie, spowodowane spuszczeniem krzyża w jamę, było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z podziurawionej cierniami głowy Jezusa, jak również z najświętszych rąk i nóg przebitych. Utwierdziwszy mocno krzyż, wyleźli oprawcy po drabinach i zdjęli powrozy, którymi przykrępowano najświętsze Ciało, by przy stawianiu krzyża nie rozdarło się na gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, upośledzony i zmieniony leżeniem i skrępowaniem, zaczął teraz odbywać się tym żywiej, co przyczyniło prawie w dwójnasób męczarni Jezusowi. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu, jakby martwy, pogrążony w bezdenności mąk nieskończonych. W koło zapanowała także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej opadła najświętsza głowa na piersi; krew, sącząca się z mnóstwa ran, napływała do jam ocznych, oblewała włosy, brodę i spragnione otwarte usta. Szeroka korona cierniowa przeszkadzała Jezusowi podnieść twarz najświętszą, bez narażenia się na nowy, straszny ból. Pierś wydęta była gwałtownie i naprężona, pachy nasiąknięte strasznie, zapadłe, łokcie i piszczele u rąk jak powyrywane ze stawów. Pod wzdętą piersią widać było głęboką jamę; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Jak ręce, tak samo nogi i uda naciągnięte były straszliwie, że kości prawie się rozchodziły. Mięśnie i poraniona skóra tak boleśnie były naciągnione, że można było wszystkie kości policzyć. Krew sączyła spod potężnego gwoździa, przykuwającego najświętsze nogi i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami, siniakami, plamami brunatnymi, żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta i przeświecało żywe, krwawe ciało. Zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek gwałtownego naprężenia i krwawiły obficie. Krew, z początku żywej rubinowej barwy, stawała się powoli coraz bledszą i wodnistszą, ciało bielało coraz bardziej, stawało się 277 podobnym do mięsa, z którego krew wyszła. Mimo jednak tak ohydnego sponiewierania, niewypowiedzianie szlachetnym i wzruszającym był widok tego najświętszego Ciała naszego Pana na krzyżu; co więcej, Syn Boży, od. wieczna Miłość, ofiarująca się w czasie, był pięknym, czystym i świętym nawet w tym pogruchotanym ciele Baranka wielkanocnego, obciążonego grzechami wszystkich ludzi. Ale, jaka zmiana w wejrzeniu Jezusa teraz a dawniej! Podobnie jak Matka Boża, miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez którą przebijały się rumieńce. Skutkiem natężających podróży w ostatnich latach, pociemniała trochę skóra pod oczami i na chrząstkach nosowych. Pierś miał Jezus szeroką, wypukłą, niezarosłą, podczas gdy np. pierś Jana Chrzciciela porosła była gęstym, żółtawym włosem, jakby runem. Barki miał Jezus szerokie, silne mięśnie na ramionach, takież silnie zarysowane mięśnie na udach, kolana silne, zahartowane, jak u człowieka, który wiele podróżował i często się modlił na klęczkach. Nogi miał długie, łydki muskularne od ciągłego podróżowania i wspinania się na góry, stopy nader kształtne, żylaste, skóra na podeszwach była mocno stwardniała od ciągłego chodzenia boso po niezbyt dogodnych drogach. Ręce były piękne o długich, kształtnych palcach, nie wypieszczone, ale też i nie spracowane ciężką, ręczną pracą. Szyja niezbyt krótka, silna, muskularna, głowa proporcjonalna, nie za wielka. Czoło było swobodne, wysokie, oblicze o pięknym, delikatnym owalu. Włosy nie zanadto gęste, barwy czerwonawo-brunatnej, gładko ułożone, opadały na grzbiet. Broda średniej długości, przystrzyżona kończasto, w środku była rozdzielona. A teraz? Jaka odmiana! Włosy przeważnie powydzierane, a resztki poz-lepiane krwią. Na całym ciele rana na ranie. Piersi wydęte, jakby połamane, pod piersiami tułów wpadnięty głęboko. Przez rozdartą skórę wyzierają niekiedy żebra, a nad wystającymi kośćmi miednicowymi ciało wyciągnięte tak, że cieńsze jest prawie od krzyża. Krzyż sam był z tyłu nieco okrągławy, z przodu płaski; ramię podłużne było prawie tak szerokie, jak grube, w odpowiednich miejscach były wydrążenia. Pojedyncze części krzyża były z różnorakiego drzewa, częścią żółtawego. Pień sam był ciemniejszy od długiego leżenia w wodzie. Krzyże łotrów były więcej ordynarne; stały na krajach pagórka po prawej i lewej stronie, niżej niż krzyż Jezusa, w takim oddaleniu od niego, że środkiem można było przejechać na koniu; zwrócone były nieco ku sobie. Z łotrów jeden modlił się, drugi szydził z Jezusa. Strasznie było patrzeć na nich, szczególnie na Gezmasa, oszołomionego napojem i jeszcze teraz objawiającego swą złość. Wisieli powykręcani, członki ich były nabrzmiałe, pokrajane sznurami, kości połamane. Oblicza ich były sino-brunatne, wargi 278 sczerniałe od napoju i napływającej krwi, oczy zaczerwienione, wysadzone na wierzch, obrzękłe. Ryczeli z bólu, spowodowanego niemiłosiernym skrępowaniem. Gezmas z rozpaczy klął i bluźnił. Gwoździe, którymi przybite były ramiona poprzeczne, zawadzały im z tylu i nie pozwalały podnieść głowy; drgali i wili się z boleści. Mimo, że nogi były tak silnie przykrępowane, jednak jeden z nich zdołał wykręcić jedną nogę o tyle z więzów, że kolano wystawało naprzód. 51. Naigrawanie się z Jezusa. Pierwsze słowo Ukrzyżowawszy łotrów i rozdzieliwszu suknie Pana, pozbierali oprawcy narzędzia, a obrzuciwszy Jezusa gradem obelg, odeszli. Toż samo faryzeusze, podjechawszy w koło naprzeciw Jezusa, szydzili zeń chwilę i lżyli Go, po czym odjechali do domu. Tymczasem nadeszło 50 rzymskich żołnierzy, by zmienić sotnię, dotychczas trzymającą straż koło krzyża; zmienieni żołnierze zaczęli zbierać się do odejścia. Dowódca nowego oddziału, z pochodzenia Arab, zwał się Abenadar, a później otrzymał na chrzcie imię Ktesifon; dzie-siętnik zwał się Kassius, a na chrzcie otrzymał imię Longinus; był on przybocznym gońcem Piłata. Wreszcie przyjechało na nowo, na miejsce tych, co odjechali, dwunastu faryzeuszów, dwunastu sadyceuszów, tyluż uczonych zakonnych i kilku starszych, między nimi i ci, którzy pojechali byli prosić jeszcze raz Piłata o zmienienie napisu na krzyż. Piłat nie dopuścił ich nawet przed siebie, więc z tym większym rozgoryczeniem wrócili na Kalwarię. Objechali w koło plac, odpędziwszy po drodze Najświętszą Pannę, którą przezywali rozpasaną niewiastą; Jan odprowadził Ją do świętych niewiast, stojących z tyłu, tu przyjęły Ją w swe objęcia Magdalena i Marta. Żydzi tymczasem, podjechawszy naprzeciw Jezusa, natrząsali się z Niego pogardliwie, wołając: "Hańba Ci, kłamco! Także to burzysz świątynię i odbudowujesz ją w trzech dniach?" "Innym chciał zawsze pomagać, a teraz Sobie nie może pomóc! - Jeśliś Ty Syn Boży, to zstąp z krzyża!" - "Jeśli jest Królem izraelskim, niech zstąpi z krzyża, a uwierzymy Mu". - "Zaufał Bogu; niech Bóg Mu teraz dopomoże". Żołnierze także natrząsali się z Niego, mówiąc: "Jeśli jesteś Królem żydowskim, to pomóż Sobie!" Odkupiciel wisiał, milcząc, pogrążony w ogromie strasznych cierpień, a wtem zawołał szyderczo zły łotr: "Jego diabeł odstąpił Go już". Jeden i żołnierzy zatknął gąbkę, umaczaną w occie, na żerdź i przyłożył ją do ust Jezusowi. Zdawało mi się, że trochę zwilżył Jezus octem usta. A otaczający naigrawali się wciąż; znowu zawołał jeden z żołnierzy: "Pomóż sobie sam, jeśli jesteś Królem żydowskim!" 279 Wtem Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: "Ojcze! odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią"; po czym modlił się dalej po cichu. Szyderstwa nie ustawały, a Gezmas znowu zawołał na Jezusa: "Jeśli jesteś Chrystusem, po-móż Sobie i nam!" Dyzmas natomiast głęboko był wzruszony, słysząc, że Je. zus modlił się za Swoich nieprzyjaciół i prześladowców. Właśnie wtenczas Maryja, słysząc głos Syna swego, nie dała się dłużej powstrzymać i śmiało przybliżyła się do krzyża. Za Nią postępowali Jan, Salome i Maria Kleofy; dowódca nie bronił im przystępu. Dyzmas, oświecony na duchu modlitwą Jezusa, ujrzawszy Najświętszą Pannę, poznał naraz, że ta niewiasta i Jej Syn, wiszący na krzyżu, byli niegdyś jego dobroczyńcami, że za ich przyczyną jako dziecko odzyskał zdrowie. Coś go natchnęło, a skupiwszy swe siły, zawołał głośno: "Jak to, czy to możliwe? Wy bluźnicie Mu, a On modli się za was. Milczał i cierpiał wciąż i modlił się za was, a wy Mu bluźnicie! Opamiętajcie się! To - Prorok! To - nasz Król! To - Syn Boży!" Niespodziewane to skarcenie z ust nędznego, ukrzyżowanego zbrodniarza, wywołało zamieszanie i oburzenie wśród zebranego tłumu. Zaczęto szukać kamieni, by go ukamienować na krzyżu. Lecz Abenader powstał przeciw temu, kazał rozpędzić zacietrzewionych i przywrócił wnet porządek. I Najświętsza Panna uczuła wielkie wzruszenie pod wpływem modlitwy Jezusa. Dyzmas zaś tak już był skruszony, że gdy Gezmas rzekł znowu do Jezusa, by pomógł Sobie i im, jeśli jest Chrystusem, zgromił go surowo, mówiąc: "I ty nie boisz się kary Bożej, choć już wisisz na krzyżu jako i On. My obaj słusznie cierpimy tę mękę, jako zapłatę za nasze czyny; ale Ten nic złego nie uczynił. O! zastanów się nad tą chwilą, wejrzyj w swą duszę i popraw się!" Skruszony już zupełnie, wyznał Dyzmas Jezusowi swą winę i rzekł wreszcie z pokorą: "Panie, jeśli mię potępisz, słuszny to będzie wyrok; ale jeśli można, zmiłuj się Panie nade mną!" - "Doznasz miłosierdzia Mojego" - odrzekł mu Jezus. Zaraz też otrzymał Dyzmas łaskę prawdziwej głębokiej skruchy i tak pozostawał przez kwadrans w kornym rozpamiętywaniu swoich grzechów. Opowiedziane tu sceny miały miejsce między dwunastą a pół do pierwszej według słońca, w kilka minut po podniesieniu i ustawieniu krzyża. Wnet potem zaszła wielka zmiana w sercach większej części widzów. Wtedy bowiem, gdy skruszony Dyzmas mówił powyższe słowa, zaszło w naturze dziwne, niezwykłe zjawisko, napełniając trwogą serca ludzkie. 52. Zaćmienie słońca. Drugie i trzecie słowo Jezusa Wspomniałam już, że do ogłoszenia wyroku, tj. do dziewiątej godziny, padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej była pogoda i słofl- 280 ce świeciło, dopiero po dwunastej pokryło się słońce mglistym, czerwonawym obłokiem. Wtem o wpół do pierwszej według słońca, zaś około szóstej godziny według rachuby żydowskiej, która różni się od naszej słonecznej, nastąpiło dziwne, niezwykłe zaćmienie słońca. Zdało mi się, jakoby pokrzyżowały się drogi gwiazd i planet. Po drugiej stronie firmamentu ujrzałam księżyc; biegł szybko po stropie niebieskim, jak ognisty meteor i wypłynął spoza Góry Oliwnej pełny i blady, szybko posuwając się z ukosa od wschodu ku zamglonemu słońcu. Przed słońcem od strony wschodniej rozciągnęła się jakoby ciemna ławica, która wnet zolbrzymiała jak góra i zakryła sobą całe słońce. Środek tego obłoku był płowy, krawędzie jaśniały czerwonawym blaskiem, otaczając go jak krwawy pierścień. Ciemność zaległa strop nieba, a na tym ciemnym tle zabłysły gwiazdy krwawym blaskiem. Strach wielki padł na ludzi i zwierzęta. Bydło z rykiem uciekało z pola, ptactwo chroniło się do kryjówek. Stada ptasząt osiadały na wzgórzach w koło Kalwarii, dając się prawie rękoma chwytać. Umilkli szydercy, naigrawający się z Jezusa, faryzeusze starali się wprawdzie wytłumaczyć zjawisko w sposób naturalny, ale nie bardzo im się to udawało; i ich poczęła ogarniać trwoga i mimowoli spojrzenia wszystkie kierowały się w górę. W trwodze niejeden bił się w piersi i łamał ręce wołając: "Krew Jego niech spadnie na Jego morderców!" Inni znów, bliżej i dalej stojący, padali na kolana i kornie prosili Jezusa o przebaczenie. A On, cierpiący sam nieskończenie, zwracał miłosiernie wzrok Swój ku nim. Ciemności coraz się powiększały. Wszyscy, zaniepokojeni zjawiskiem, w górę tylko spoglądali, zapominając o krzyżu, przy którym stała tylko Matka Jezusa i najbliżsi przyjaciele. Wtem Dyzmas, skruchą prawdziwą przejęty, rzekł z pokorą i nadzieją w sercu: "Pozwól mi dostać się na miejsce, gdzie będziesz mię mógł wybawić! Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do królestwa Twego!" A Jezus odrzekł! "Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze Mną w Raju!" Matka Boża, Magdalena, Maria Kleofy, Maria Magdalena i Jan stali w koło krzyża między krzyżem Jezusa a krzyżami łotrów. Najświętsza Panna, poddając się przede wszystkim miłości macierzyńskiej, całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał Jej umrzeć wraz z Sobą. Wtem Jezus spojrzał na Swą ukochaną Matkę miłosiernie i z powagą wielką, wskazując Jej oczami Jana, rzekł: "Niewiasto, oto syn twój! Prawdziwiej on będzie Twoim synem, niż gdybyś go była porodziła". Pochwalił przy tym Jezus Jana, że zawsze wierzył szczerze, nie podejrzewał nic i nigdy się nie gorszył, tylko raz wtedy, gdy matka jego chciała go mieć podwyższonym. Następnie rzekł znowu do Jana: "Patrz! Oto matka twoja!" I zaraz pod krzyżem konającego Odkupiciela uścisnął Jan ze czcią, jak syn pobożny, Matkę Jezusa, która stała się obecnie 281 także jego matką. Maryja z powagą wielką i nową boleścią przyjęła to uro-czyste rozporządzenie konającego Syna. Ze wzruszenia osłabła tak dalece, że święte niewiasty wzięły Ją w swe objęcia i posadziły na chwilę naprzeciw krzyża na wale otaczającym plac, a następnie odprowadziły Ją z placu do innych niewiast, stojących dalej. Nie wiem, czy Jezus słowa te wypowiedział ustami, czy tylko w duchu, ale czułam to wyraźnie, że Jezus przed śmiercią oddawał Swą Najświętszą Matkę Janowi za matkę, a jego Jej za syna. Nieraz w takich rozpamięty-waniach i widzeniach wiele człowiek odczuwa, co nie jest napisane i tylko małą cząstkę z tego można słowy zwykłymi opowiedzieć. Co w widzeniu jest jasnym i zdaje się samo przez się zrozumiałym, tego nie można potem należycie i jasno oddać słowami. Tak np. nie dziwiłam się wcale, że Jezus, przemawiając do Najświętszej Panny, nie nazwał Ją "matką", lecz "niewiastą", gdyż czułam zarazem tę Jej godność wysoką jako niewiasty, która miała zetrzeć głowę węża, a co właśnie spełniało się w tej godzinie przez śmierć zbawczą Syna człowieczego, jej Syna. Nie dziwiłam się, że tej, którą anioł pozdrowił jako pełną łaski, oddaje Jezus Jana za syna, bo wiedziałam, że właśnie jego imię jest imieniem łaski. Imię każdej widzianej osoby odpowiadało wewnętrznej jej istocie i wartości; i Jan był też rzeczywiście dziecięciem Bożym, a Chrystus mieszkał w nim. Czułam, że powyższymi słowy dał Jezus Maryję za matkę wszystkim ludziom, którzy przyjmując Go jak Jan w swe serce, wierząc w Jego imię, stają się dziećmi Bożymi, którzy poczynają się nie z krwi, ani z żądzy cielesnej, ani z woli męża, ale z Boga. Poznawałam, że ta Najświętsza, najpokorniejsza, najposłuszniejsza, która, mówiąc do a-niola: "Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa twego!" stała się matką wiecznego Słowa wcielonego, - teraz, słysząc z ust swego Syna konającego, że ma być matką po duchu drugiemu synowi, rzekła znowu w sercu swoim z kornym poddaniem się: "Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa Twego!" Aktem tym uznała za swe dzieci wszystkie syny Boże, wszystkich braci Jezusa. Wszystko to wydaje się w widzeniu zupełnie pojedynczym, koniecznym, bo odczuwa się to łaską Bożą, ale przy opowiadaniu widzi się dopiero, jak trudno oddać wszystko słowami. W Jerozolimie panowała ogólna trwoga i osłupienie. Ciemność gęsta, mglista, zalegała ulice miasta. Ludzie kryli się w zakątkach ulic, zakrywali głowy i bili się ze skruchą w piersi. Zwierzęta domowe ryczały trwożnie i kryły się wedle możności; ptactwo latało na oślep, lub opadało na ziemię. Piłat, zaniepokojony, wybrał się do Heroda; z tej samej terasy, z której rano przyglądał się Herod naigrawaniu się żołdaków z Jezusa, spoglądali teraz obaj w niebo z niepokojem w sercu. Przekonani byli obaj, że nie jest to naturalne 282 zjawisko i że ma ono związek jakiś z haniebnym umęczeniem Jezusa. Zabrawszy ze sobą Heroda, wracał Piłat przez forum do swego pałacu. Chociaż otoczeni strażą, szli szybko w wielkiej trwodze; przechodząc, ba.ł się Piłat nawet spojrzeć na trybunę Gabbata, z której wygłosił wyrok na Jezusa. Na forum pusto było, bo ludzie pouciekali do domów; nieliczni tylko przechodnie biegli z pośpiechem, wywodząc żale. Na publicznych placach zbierały się gromadki mieszkańców niepewnych, wystraszonych. Przybywszy do pałacu, kazał Piłat zwołać starszych żydowskich i zapytał ich: "Co znaczą te ciemności? Znak to jakiś groźby Bożej. Zapewne Bóg wasz gniewa się, że z taką natarczywością żądaliście śmierci Galilejczyka, który, jak się zdaje, jest rzeczywiście waszym prorokiem i królem. Dobrze, że ja umyłem od tego ręce". Tak starał się Piłat uspokoić swe własne sumienie. Żydzi jednak, w zatwardziałości swej i zaślepieniu, starali się wytłumaczyć mu, że to jest zwykłe zjawisko natury, nie mające nic wspólnego ze śmiercią Jezusa. Nie wszyscy byli jednakże tak zaślepieni; wielu mieszkańców nawróciło się na widok tego cudu na niebie; do tych należeli także wszyscy ci żołnierze, którzy wczoraj przy pojmaniu Jezusa upadli na ziemię na słowo Jego: "Jam jest!" Wnet zebrał się przed pałacem Piłata tłum iudzi. Ci sami, którzy dopiero rano krzyczeli: "Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" - teraz biegli przed pałac z wołaniem: "Niesprawiedliwy sędzio! - krew Jego niech spadnie na Jego morderców!" - Zaniepokojony Piłat kazał otoczyć pałac strażą, by zabezpieczyć się przed tłumem. Ów Zadoch, który rano, gdy prowadzono Jezusa do domu sądowego, publicznie dał świadectwo Jego niewinności, teraz także wykrzykiwał najwięcej przeciw Piłatowi i takie hałasy wyprawiał, że o mało nie kazał go Piłat pojmać. Dla usprawiedliwienia się przed innymi i przed samym sobą, robił teraz Piłat wyrzuty Żydom za ich obejście z Jezusem! - "Ja - mówił - nie jestem za to odpowiedzialny. To nie był mój, tylko wasz Król, Prorok i Święty; wyście Go na śmierć zawiedli. Mię to nic nie obchodzi, wy sami żądaliście Jego śmierci". Największa trwoga panowała między zebranymi w świątyni. Właśnie rozpoczęto zabijanie baranka wielkanocnego, gdy nagle ciemność zapadła. Popłoch wszczął się ogólny, tu i ówdzie dały się słyszeć trwożne, żałosne krzyki. Arcykapłani usiłowali wszelkimi sposobami przywrócić spokój i porządek; chociaż to dzień był, kazali pozapalać wszystkie lampy, ale mimo to zamieszanie wzrastało ciągle. Annasz, pełen dusznej trwogi, krył się po kątach ze strachu. Choć burzy żadnej nie było, chwiały się okiennice, drżały kraty okien, a ciemności wzmagały się ciągle. Na przedmieściu północno-zachodnim, gdzie w pobliżu murów były ogrody i cmentarze, zapadały się drzwi grobowców, jak gdyby ziemia ruszała się ze swych posad. 283 53. Opuszczenie Jezusa. Czwarte słowo Jezusa na krzyżu Po trzecim słowie Jezusa, wyrzeczonym do Matki Najświętszej i Jana, nastała na Golgocie chwila głuchej ciszy. Wielu, obecnych dotychczas] uciekało spiesznie od miasta. Faryzeusze zaprzestali swych złośliwych bluźnierstw. Konie i osły, na których siedzieli, zbiły się w gromadkę, pozwie-szawszy łby. Mgła gęsta zawisła w powietrzu. Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał miejsca z psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Widziałam koło Niego postacie aniołów; cierpiał i tak niewypowiedziane męki, a do nich przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził więc wszystkie straszne udręczenia człowieka biednego, skatowanego, przygnębionego, który znajduje się w największym opuszczeniu, bez ludzkiej i Bożej pociechy, kiedy to wiara, nadzieja i miłość błąkają się samotne po pustyni próby, bez wytchnienia, bez bratniego oddźwięku, bez światła wszelkiego, zmuszone, wyłącznie z siebie tylko czerpać moc i siłę! Nad wyraz dręczące to uczucie. Nowym tym cierpieniem wywalczał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie, łączące nas z życiem doczesnym, światem i przyrodą, i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest to życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa, zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie od wszystkich opuszczonym. W tej chwili wyjednywał nam Jezus zasługę wytrwania w ostatniej naszej walce, w chwili skonania. Swą nędzę, ubóstwo, mękę i o-puszczenie ofiarował za nas, nędznych grzeszników. A więc człowiek, złączony z Chrystusem w ciele Kościoła, nie powinien poddawać się zwątpieniu w ostatniej swej godzinie; gdy zmrok otacza go dokoła, gdy odchodzi odeń wszelka światłość, wszelka pociecha. Nie potrzebujemy i nie musimy już zapuszczać się samotni, narażeni na niebezpieczeństwo, w tę pustynię nocy duchowej. W otchłań gorzkiego morza naszego zwątpienia wlał Jezus zasługi Swego wewnętrznego i zewnętrznego opuszczenia na krzyżu, więc nie pozostawił już chrześcijanina samego w zwątpieniu przedśmiertnym, gdy gaśnie wszelka pociecha. Nie ma już dla chrześcijanina pustyni, osamotnienia, opuszczenia i zwątpienia w ostatniej chwili konania; Jezus, nasze światło, Droga i Prawda, przeszedł także tę ponurą drogę, błogosławiąc ją i poskramiając strachy piekielne, na tej puszczy naszej ścieżki życiowej postawił Swój krzyż; więc czegóż mamy się lękać i wątpić? Jezus, opuszczony zupełnie, umęczony, bezsilny, oddał za nas Siebie samego w nieskończonej miłości; a nawet to opuszczenie Swoje przemienił 284 dla nas w skarb najdroższy, bo ofiarował Ojcu niebieskiemu Siebie, Swoje życie, pracę, miłość i mękę, i gorzkie uczucie naszej względem Niego niewdzięczności za naszą słabość i ubóstwo duchowe. Spisał wobec Boga Swą ostatnią wolę, oddając wszystkie Swoje zasługi na rzecz Kościoła i grzeszników. Pamiętał o wszystkich; w Swym opuszczeniu był i jest przy boku wszystkich ludzi aż do skończenia świata. Nawet za tych modlił się, którzy błędnie mniemają, że On, jako Bóg, nie odczuwał Swych mąk, że nie cierpiał, albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. - Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: "Trzeba to przecież zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej, niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w Mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia". Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: Eli, Eli, lamma sabachtani! - co znaczy: "Boże Mój, Boże Mój! czemuś Mnie opuścił?" - Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy, znowu do krzyża. Jeden rzekł: "Eliasza woła!" - drugi zaś: "zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża". Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na święta z Judei i spod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz swemu oburzeniu. - "Biada!" - wołali. - "Gdyby nie ta świątynia Boża, należałoby ogniem zniszczyć to miasto ohydne, na którym zaciążyła taka zbrodnia!" Słowa te znakomitych cudzoziemców były dla tłumu podnietą do objawienia swego zdania. Wokoło dały się słyszeć szemrania i narzekania; niezadowoleni skupili się razem i tak powstały w zebranym tłumie dwie partie. Jedni trzymali stronę Jezusa, wyrzekając na faryzeuszów, drudzy łajali ich za to i oburzali się na nich. Faryzeusze pokornieli coraz bardziej, obawiali się bowiem, że powstanie wśród ludu przeciw nim rokosz, tym bardziej, że i w mieście był wielki niepokój. Po naradzie z Abenadarem kazali zaraz przez posłańca zamknąć najbliższą bramę miejską, by przerwać łączność między zebranymi tu a niezadowolonymi w mieście. Posłali także do Piłata i Heroda 285 ¦i żądaniem wysłania pięciu sotni żołnierzy z gwardii przybocznej, którzy w razie powstania rozruchów mogliby je w samym zarodzie stłumić. Na razie przywrócił Abenadar porządek swoją powagą i zakazał też wszelkiego szydzenia z Jezusa, by nie drażnić ludu. Wkrótce po trzeciej godzinie zrobiło się jaśniej. Księżyc, zasłaniający słońce, zaczął schodzić w przeciwną stronę, tj. ku zachodowi, po czym zapadł szybko za horyzont, jak gdyby oderwany od stropu, leciał gdzieś w przepaść. I znowu ukazało się słońce, zamglone, krwiste, powoli zaczęły rozbiegać się jego promienie, ale światło jego było jakieś posępne, ponure, gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością odzyskali po części odwagę szyderczy faryzeusze, zaczynali już znowu tryumfować i wtedy to właśnie rzekł jeden z nich o Jezusie: "Eliasza woła!" Zaprzestali jednak szyderstw na polecenie Abenadara 54. Śmierć Jezusa. Piętę, szóste i siódme słowo Po ustąpieniu ciemności ukazał się znowu oczom obecnych Pan nasz na krzyżu, blady, słaby, jakby wycieńczony zupełnie; ciało bielsze było niż przedtem, bo prawie już wszystka krew zeń uszła. Z ust Jezusa usłyszałam następujące słowa: "Wytłoczony jestem, jak wino, które tu po raz pierwszy wyciskano. Wszystką krew muszę wylać, aż ukaże się woda i zbieleją łuski. Lecz nigdy już więcej nie będzie wino tu wyciskane". Nie wiem, czy słowa te wymówił Jezus półgłosem, czy cicho, jako modlitwę, przeze mnie tylko słyszaną. Jako objaśnienie do tych słów miała Anna Katarzyna widzenie, z którego przytacza następujące szczegóły. Było to po potopie. Na tej samej górze Kalwarii obozował z całą rodziną i licznymi trzodami praojciec Jafet, starzec wysoki o ciemnej cerze, z długą brodą; za odzienie służyły mu skóry zabitych zwierząt. Liczna ta osada mieszkała w ziemnych chatach, pokrytych dachami z darni; na dachach rosły zioła i kwiaty. Wzgórza okoliczne pokryte były bujnie winną latoroślą, a na samej górze Kalwarii wyciskano wino w nowo wynaleziony sposób, przy czym sam Jafet był obecny. - Znane mi były także dawniejsze sposoby sporządzania i spożywania wina, w ogóle wiele miałam widzeń w tym przedmiocie, a z tego przypominam sobie tyle: Najpierw spożywali ludzie same winogrona; później wkładali je między kamienie i wyciskali klockami na sok; jeszcze później wytłaczali je stępami w wielkich, drewnianych korytach. Tutaj zaś ujrzałam po raz pierwszy nowo wynalezioną tłocznię, podobną bardzo do krzyża świętego. Główną jej część składową stanowił gruby, wydrążony pniak, w którym zawieszano u góry worek z wino- 286 gronami, przepuszczający sok. Z góry przyciskał winogrona stępel z klocem, po obu bokach pniaka wystawały jakby ramiona w kierunku worka, które, poruszane z góry na dół, rozgniatały grona. Wyciśnięty sok spływał pięcioma otworami u dołu pniaka do kamiennej kufy, a stąd przez rynnę, składającą się z dwóch połówek kory drzewnej, wyłożoną cienkimi deszczułkami, a pos-pajaną smolnymi plastrami, do tej samej jamy, w którą wtrącono Jezusa przed ukrzyżowaniem; wtenczas była to czyściutko utrzymywana cysterna. Rynna obłożona była murawą i kamieniami, by nie uległa tak łatwo uszkodzeniu. Otwory, prowadzące z prasowni i kufy kamiennej do rynny, zasłonięte były siatkami włosiennymi, by nie przepuszczać słodzin i otrębów, tylko usuwać je na bok. Przyrządziwszy sobie taką tłocznię, zabrali się ci ludzie do wytłaczania wina. Napełnili wór winogronami, złożonymi dotychczas w dole w cysternie, zawiesili wór w wydrążonym pniaku, przymocowali go, a w otwór worka spuścili z góry ów stępel, obciążony klocem. Wtedy inni zaczęli poruszać tłoczkami, umieszczonymi po obu bokach pniaka, te rozgniatały grona w worku i sok zaczął płynąć obficie. Jeden zajęty był przyciskaniem stępia górnego, by prasowane grona nie wypadały górą. Z powodu podobieństwa tłoczni z krzyżem przypominała mi ta czynność żywo krzyżowanie Jezusa. Mieli pod ręką także długą trzcinę, zakończoną gałką kolczastą, jak skóra jeża - była to zapewne wielka główka ostu; - tą przepychali pniak, lub rynnę, jeśli się przypadkiem zatkała. Przypominało to lancę, na której podał żołnierz Jezusowi gąbkę. W koło leżały przygotowane wory i naczynia z łyka, powleczone żywicą. Tłoczeniem zajęci byli głównie młodzieńcy i wyrostki, w przepaskach tylko na biodrach, podobnych do tej, jaką miał Jezus; Jafet przypatrywał się temu z wielkim zadowoleniem. Był to dla nich dzień uroczysty, świąteczny. Po ukończonej pracy składano na kamiennym ołtarzu ofiary ze zwierząt, pasących się zwykle w winnicy. Były to koziołki, kozy i owce. Po tej przerwie wracam do właściwego opowiadania. Jezus, wycieńczony strasznie, ledwie władnąc wyschniętym językiem, rzekł z krzyża: "Pragnę!" Przyjaciele Jego popatrzyli Nań ze smutkiem a On rzekł: "Nie mogliście Mi nawet jednego łyka wody podać?" Chciał Jezus przez to powiedzieć, że w ciemności łatwo to było zrobić i niktby im był nie przeszkodził. Ze smutkiem rzekł na to Jan: "Panie! zapomnieliśmy całkiem o tym." Jezus dodał jeszcze mnie więcej te słowa: "I najbliżsi musieli zapomnieć o Mnie i nie dali Mi pić, aby wypełniło się, co jest napisane". - Gorzko jednak zabolało Jezusa to zapomnienie ze strony najbliższych przyjaciół; oni zaś, chcąc teraz wynagrodzić to, prosili żołnierzy, by podali Jezusowi nieco wody. Żołnierze nie dali się zmiękczyć; za to jeden z nich umaczał gruszkowatą gąbkę w occie, stojącym obok w baryłce z łyka, nalał jeszcze żółci i chciał to Jezusowi podać. Lecz Abenadar, wzruszony tą niedolą Jezusa, odebrał gąbkę z rąk żołnierza, 287 "wycisnął ją i zamaczał w czystym occie, potem zatknął gąbkę jednym końcem w krótką rurkę hyzopową, służącą jako munsztuk do ssania, drugim zaś koń-cem nabił gąbkę na swą lancę i podniósł do góry ku twarzy Jezusa, tak, że rurka hyzopową dosięgała ust Pana, którą Zbawiciel mógł ssać ocet z gąbki. Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów dla upomnienia ludu, stojącego w koło; przypominam sobie z tego tylko tyle: "Gdy już glos Mój ucichnie, usta u-marłych będą mówić za Mnie". Kilku zawołało na to: "Jeszcze bluźni!" - ale Abenadar nakazał spokój, więc ucichli. Zbliżała się już ostatnia godzina Jezusa i rozpoczęło się konanie przedśmiertne; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan, stojący pod krzyżem, ocierał chustą wilgotne nogi Pana. Magdalena, złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię Kleofy i Salome, i spoglądała z boleścią na Swego konającego Syna. Wtem rzekł Zbawiciel: "Wypełniło się!" A podniósłszy głowę, zawołał zaraz głośno: "Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha Mego!" Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię; a Jezus, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię. Setnik Abenadar, od czasu, jak podał Jezusowi gąbkę z octem, wzruszony był do głębi i przeniknięty dziwnym uczuciem. Pozostał na miejscu tak blisko krzyża, że koń jego stał już przednimi nogami na wzgórku. Setnik z głęboką powagą patrzał długo, bez przerwy w oblicze Zbawiciela, cierniem ukoronowane. Koń smętnie opuścił łeb na dół, a Abenadar, złamany już w swej dumie, nowymi przejęty myślami, puścił mu wolno cugle. Wtem Jezus wypowiedział z mocą ostatnie słowa, przenikając niebo, ziemię i piekło, i skonał. Ziemia zadrżała w posadach, skala rozpękła się z trzaskiem głęboko między krzyżem Jezusa i lewego łotra. Znak ten Boży, jak groźne upomnienie, przejął lękiem i trwogą, całą w smutku pogrążoną przyrodę. Wypełniło się! - Dusza naszego Pana rozłączyła się z ciałem. Wraz z ziemią, uznającą wstrząśnieniem swego Zbawiciela, zadrżeli wszyscy, słyszący ostatni okrzyk konającego Odkupiciela, ale tylko pokrewne Jezusowi serca przeniknął ostry miecz boleści. Wraz ze śmiercią Jezusa spłynęła łaska Boża na Abenadara. Zadrżał rumak pod nim, zachwiały się ku upadkowi namiętności, wiążące jego serce, dumny, nieugięty jego umysł rozpadł się nagle, jak ta góra Kalwarii. Odrzuciwszy włócznię od siebie, zaczął się Abenadar bić potężnie w piersi i zmieniony zupełnie na duchu, zawołał głośno: "Błogosławiony Bóg wszechmocny, Bóg Abrahama i Jakuba! Oto, umarł sprawiedliwy! Zaprawdę, jest to Syn Boży!" Wielu żołnierzy, wzruszonych słowami setnika, poszło za jego przykładem. 288 Abenadar, odmieniony na duszy, oddawszy jawnie hołd Synowi Bożemu, nie chciał pozostawać ani chwili dłużej w służbie Jego nieprzyjaciół. Podjechał ku dziesiętnikowi Kassiusowi, (później zwanego Longinem), zsiadł z konia, oddał Kassiusowi podjętą z ziemi włócznię i zdał mu zaraz dowództwo oddziału, a żołnierzom przykazał go słuchać. Kassius zaraz też dosiadł jego konia i objął komendę; Abenadar zaś zbiegł z góry, pospieszył przez dolinę Gihon ku grotom doliny Hinnom, oznajmił ukrytym tam uczniom o śmierci Pana i pobiegł spiesznie do miasta do Piłata. Przedśmiertny okrzyk Jezusa, trzęsienie ziemi, pęknięcie pagórka -wszystko to strachem głębokim przeniknęło obecnych i odbiło się echem w całej przyrodzie. W świątyni rozdarła się na dwoje zasłona, umarli powychodzili z grobów, zachwiały się ściany świątyni, zapadły się góry, a w wielu miejscowościach zawaliły budynki. Abenadar głośno dał świadectwo prawdzie, a z nim wielu żołnierzy. Tak samo nawróciło się wielu z tłumu i faryzeuszów. Jedni bili się w piersi, zawodzili żałośnie i błędnym krokiem spieszyli przez dolinę do domu, inni rozdzierali na sobie suknie i posypywali głowy prochem. Trwoga panowała we wszystkich sercach. Jan powstał wreszcie z ziemi. Święte niewiasty, stojące dotychczas z dala, przybliżyły się ku pagórkowi, podniosły z ziemi Najświętszą Pannę i przyjaciółki, i odprowadziły je na bok. Miłościwy Pan życia wszelkiego płacił za grzeszników męczeński dług śmierci; jako człowiek oddał Bogu i Ojcu Swą duszę, a ciało w objęcia śmierci. Trupia, zimna barwa śmierci powlokła to święte, udręczone naczynie, zbielało to ciało drgające w konaniu, przez co uwydatniły się i pociemniały plamy krwi, z ran płynącej. Oblicze wydłużyło się, policzki zapadły, nos wydał się węższy, ostrzejszy, dolna szczęka opadła, zaszłe krwią oczy otworzyły się do połowy. Ostatni raz podniósł Jezus na chwilę ociernioną głowę i znowu spuścił ją na piersi po ciężarem boleści. Wargi były sine, nabrzmiałe, w rozchylonych ustach widać było zakrwawiony język. Dłonie, dotychczas skurczone, otworzyły się, ramiona wyciągnęły się do reszty, grzbiet przylgnął silnie do krzyża, a ciało zaczęło ciążyć całą masą ku dołowi; skutkiem tego skurczyły się nieco kolana i zwróciły na bok, nogi wykręciły się trochę wokoło przykuwającego je gwoździa. A gdy najsmutniejsza, najbardziej kochająca Matka podniosła się, ujrzała na krzyżu ciało Syna Swego, w czystości Ducha świętego poczęte, ciało z Jej ciała, kość z Jej kości, serce z Jej serca, święte naczynie, utworzone w Jej łonie zaćmieniem mocy Najwyższego, pozbawione obecnie wszelkiej ozdoby, kształtu i duszy Swej najświętszej; ujrzała je poddane prawom natury, którą Sam stworzył, a którą człowiek grzechem i nadużyciem zeszpecił 289 i skoślawii. Widziała to ciało Jezusa zbite, skatowane, zeszpecone, dzierane i uśmiercone rękami tych, dla których wcielił się Jezus na odkupienie i żywot wieczny. Ach! pogardzone, wyszydzone, odrzucone, wisiało to wypróżnione naczynie najwyższej piękności, prawdy i miłości, wisiało rozdarte na krzyżu między dwoma zbójcami. Któż zdoła pojąć tę boleść Matki Jezusa, Królowej wszystkich Męczenników? Słońce rzucało na ziemię słabe, zamglone promienie. Podczas trzęsienia ziemi powietrze było duszne, ciężkie, dławiące, następnie dało się czuć dot-kłiwe zimno. - Zwłoki Zbawiciela na krzyżu, chociaż tak zeszpecone, wzruszający przedstawiały widok i mimo woli wzbudzały w widzach głęboką cześć, przeciwnie ciała łotrów powykręcane były strasznie; obaj zmożeni boleścią, umilkli już, a Dyzmas modlił się pobożnie. Śmierć Jezusa nastąpiła zaraz po trzeciej godzinie. Po ochłonięciu z pierwszego przestrachu po trzęsieniu ziemi, zaczęli niektórzy z faryzeuszów znowu zuchwalec. Podeszli do utworzonej rozpadliny i chcąc zmierzyć jej głębokość, rzucali w nią kamieniami i spuszczali w głąb powiązane sznury; nie mogąc jednak w żaden sposób dosięgnąć dna, znowu zaniepokoili się, że to coś nienaturalnego. Z drugiej strony raziły ich te znaki skruchy wśród tłumu, to bicie się w piersi i jęki żałosne, więc zabrali się do domu. Lecz byli między nimi i tacy, którzy czuli w sobie jakąś zmianę wewnętrzną; przeczuwali, że zaczyna się dla nich inne życie. I lud także, nawrócony już po części, rozchodził się do domów; jedni szli do miasta, inni błądzili po dolinie w trwodze i niepokoju. Część obecnych 50 żołnierzy wzmocniła straż przy zamkniętej bramie miejskiej aż do nadejścia innych 500 wezwanych; inni zajęli dalsze posterunki, by zapobiec zbiegowiskom i zamieszaniu. Pięciu tylko żołnierzy zostało na Kalwarii pod rozkazami Kassiusa (Longinusa), rozmieściwszy się wokoło wału. Krewni Jezusa stali wciąż obok krzyża, lub siadali naprzeciw niego, boleśnie zawodząc; większa część niewiast wróciła do miasta. Cicho, smutno i pusto było na Golgocie, z dala tylko, w dolinie, lub na jednym z okolicznych wzgórzy, pojawiał się od czasu do czasu któryś z uczniów, spoglądał ciekawie, a trwożnie ku Golgocie i chował się spiesznie za najmniejszą oznaką zbliżania się kogoś. 55. Trzęsienie ziemi. Pojawienie sie umarłych w Jerozolimie Gdy Jezus z głośnym wołaniem oddał ducha Swego w ręce Ojca niebieskiego, widziałam, jak dusza Jego w postaci świetlistej spłynęła po krzyżu do otchłani, otoczona gronem jasnych aniołów, między którymi poznałam Gabriela. Przybywszy do otchłani, wysłał Jezus zaraz wiele dusz, by wstą- 290 piwszy w swe ciała, wyszły na świat, upomnieć zatwardziałych grzeszników i dać o Nim świadectwo. Trzęsienie ziemi, powodujące pęknięcie Kalwarii, dało się czuć szeroko i daleko, a głównie w Jerozolimie i całej Palestynie. Zaledwie uspokojono się trochę w mieście i świątyni po ustąpieniu ciemności, gdy dało się czuć silne trzęsienie ziemi i usłyszano trzask walących się w wielu miejscach budynków. Przerażenie ogarnęło wszystkich na nowo ze zdwojoną siłą. Wszczął się popłoch, ludzie zaczęli uciekać na oślep w różne strony, gdy wtem, jakby dla uzupełnienia wszelkiej okropności, ujrzeli kroczące poważne trupy dawno zmarłych ludzi, głuchym głosem wypowiadające groźne przestrogi. W świątyni rozpoczęła się na nowo ceremonia zabijania baranków, przerwana z powodu zaćmienia słońca i już tryumfowali arcykapłani, że słońce znowu świeci, gdy nagle ziemia zadrżała w posadach, dał się słyszeć głuchy huk i trzask walących się murów, a zarazem szelest rozdzierającej się zasłony. Głucha, trwożna cisza zapanowała na chwilę wśród zebranych tłumów, po czym dały się słyszeć głośne okrzyki trwogi. Ale nie wszędzie dało się widzieć równocześnie ogólne zamieszanie i rozprzężenie; świątynia była ogromna, tłumy ludu niezmierne, przy tym ściśle oznaczony był porządek, w jakim przypuszczano i odprawiano gromady ludzi, niosących baranki na rzeź, a cała ta czynność zabijania, wypuszczania krwi i pokrapiania nią ołtarza, spełniana przez liczny szereg kapłanów, tak była skomplikowana i spojona w organiczną całość, że przestrach nie mógł w jednej chwili stać się ogólnym, tym bardziej, że ceremonii tej towarzyszyły głośne śpiewy i dźwięk puzonów. Świątynia mieściła w sobie mnóstwo osobnych oddziałów i krużganków; otóż w jednym na razie odbywał się dalej spokojnie obrzęd ofiarny, dopiero gdzie indziej wybuchał popłoch i przerażenie, w trzecim znów miejscu już zdołali kapłani uspokoić przerażonych. Dopiero gdy zmarli pojawili się tu i ówdzie w świątyni, wtenczas już ustał wszelki porządek i ofiarę przerwano, uznając świątynię za zanieczyszczoną. Lecz i teraz trwoga nie ogarnęła wszystkich tak nagle, jak to się zdarza w płonącym budynku, kiedy to wszyscy cisną się naraz do wyjść, dusząc się i tratując. Niektóre części świątyni opustoszały, bo spłoszony tłum rozbiegł się w jednej chwili, w innych miejscach potrafili kapłani zaprowadzić spokój, w innych wreszcie nie zdawano sobie jeszcze dokładnie ze wszystkiego sprawy. Ale ogółem wziąwszy, popłoch był nadzwyczajny. By lepiej uzmysłowić sobie ten stan rzeczy w świątyni, przedstawmy sobie wielki rój mrówek, zajętych w porządku gorliwą pracą. Spróbujmy rzucić kamyk w ten rój, lub poruszyć go w którym miejscu kijem, a zobaczymy, że w tym miejscu powstaje zamieszanie, popłoch, niepokój, podczas gdy nieco dalej odbywa się praca w zwykłym trybie, ale i to miejsce, zagrożone przez 291 chwilę, wraca bardzo szybko do dawnego porządku i praca odbywa się dalej Arcykapłan Kaifasz w swej zuchwałości bez granic nie stracił głowy w ogólnym popłochu. Przy pomocy swego stronnictwa usunął częściowo niebezpieczeństwo zarówno przezornemu zwierzchnikowi zbuntowanego miasta, przez groźby, prośby, dogadywania, rozdzielenie przeciwnych partii i różne mamidła. Głównie przez swój piekielny upór i pozorny spokój, wysiłkiem zdobyty, osiągnął przynajmniej tyle, że zamieszanie nie stało się powszechnym i niebezpiecznym, i że ogół pospólstwa nie tłumaczył sobie tych strasznych zjawisk jako świadectwa niewinnej śmierci Jezusa. Rzymska załoga zamku Antonia poczyniła także wszelkie możliwe kroki do utrzymania porządku. Tak więc, chociaż wielki był przestrach i zamieszanie, i chociaż uroczystości świąteczne przerwane zostały, przecież do rokoszu nie przyszło. Jasny płomień rozprzężenia przygasł i żarzył się tylko jako trwoga w piersiach pospólstwa, które rozpraszając się po domach, wnosiło go z sobą pod dachy. Ale i tu potrafili go niezmordowani w działaniu faryzeusze w przeważnej części przygasić. Tak przedstawiał się stan rzeczy w głównych zarysach. Z pojedynczych szczegółów przypominam sobie następujące: wskutek trzęsienia ziemi zachwiały się w posadach dwa wielkie filary u wejścia do Miejsca świętego. Podnóże, dźwigające je, zapadło się, a one runęły na obie strony, lewy na południe, prawy na północ; zarazem rozdarła się z głośnym szumem rozpięta między nimi zasłona od góry do dołu, i rozdarta, opadła po obu stronach na ziemię. Zasłona to była wspaniała i można było rozróżnić następujące kolory: czerwony, błękitny, biały i żółty. Na zasłonie odtworzone były grupy gwiazd i różne figury, jak np. miedziany wąż. Miejsce święte, zwykle zasłonięte, ukazało się teraz po opadnięciu zasłony oczom wszystkich. Obok Miejsca świętego, w murze północnym, był modlitewnik Symeona. Trzęsienie ziemi zawaliło powałę tego modlitewnika, a z bocznej ściany od świątyni wypadł ogromny kamień. W kilku salach pozapadaly się podłogi, gdzieniegdzie pokrzywiły się schody, runęły kolumny. Z otworu w ścianie modlitewnika Symeona, powstałego przez wypadnięcie kamienia, wyszedł arcykapłan Zachariasz, zamordowany niegdyś między świątynią a ołtarzem i stanąwszy w Miejscu świętym, przemówił groźnie do kapłanów, wspomniał o śmierci innego Zachariasza i Jana, a także o mordowaniu Proroków. Na wielkiej mównicy zaś pojawiali się jako duchy dwaj młodo zmarli synowie pobożnego arcykapłana, Szymona Jus-tusa, pradziada starego Symeona, który prorokował Jezusowi przyszłość podczas ofiarowania w świątyni; ci także wyrzucali groźnie faryzeuszom mordowanie Proroków, głosili upadek dotychczasowej ofiary i upominali wszystkich, by przyjęli naukę Ukrzyżowanego. 292 Następnie pojawił się na ołtarzu Jeremiasz, wołając groźnie, że już skończyła się stara ofiara, a zaczyna się nowa. Tam, gdzie tylko Kaifasz, lub sami kapłani byli świadkami tych zjawisk, starano się zatajać je, zaprzeczać ich prawdziwości i surowo zakazano mówić o tym, by nie szerzyć popłochu. Wtem dał się słyszeć głośny szum, drzwi świątnicy otworzyły się same i usłyszano głos: "Uchodźmy stąd!" Ujrzałam, że to aniołowie opuszczają na zawsze świątynię. Zadrżał ołtarz kościelny, naczynie z kadzidłem przwróciło się, zwaliła się szafa z księgami Pisma i wszystkie księgi pomieszały się bezładnie; zamieszanie coraz wzrastało, nikt już nie zdawał sobie sprawy, co za pora jest. Nikodem, Józef z Arymatei i wielu innych wyznawców Jezusa, odeszli ze świątyni na zawsze. Gdzieniegdzie w salach i na korytarzach leżały trupy; gdzie indziej znów zmarli chodzili pośród tłumu, rzucając ponure groźby; dopiero na głos aniołów, opuszczających świątynię, powrócili do grobów. W przedsionku zawaliła się mównica. Na ten ogólny rozruch weszli do świątyni ci faryzeusze, którzy, nawróceni już, wrócili z Kalwarii; teraz, widząc te znaki, tym bardziej utrwalili się w prawdzie i zaczęli czynić gwałtowne wyrzuty Annaszowi i Kajfaszowi, a wreszcie opuścili świątynię. Annasz, główny, choć tajemny nieprzyjaciel Jezusa, który od dawna już knuł skrycie intrygi przeciw Jezusowi i uczniom, pouczał też oskarżycieli jak mają świadczyć fałszywie przeciw Jezusowi, teraz ze strachu odchodził prawie od zmysłów, uciekał z kąta w kąt i krył się w najdalszych zakątkach. Wreszcie chwyciły go gwałtowne kurcze; jęczącego z bólu zanieśli go stronnicy jego do jednej z odosobnionych komnat i stanęli bezradni wokoło niego. Kaifasz dodawał mu otuchy, ściskał go serdecznie, ale nadaremnie; pojawienie się umarłych przygnębiło Annasza do szczętu. Kaifasz także strwożony był bardzo, ale szatańska jego zatwardziałość i duma nie pozwoliły mu to dać po sobie poznać. Wszystkiemu sprzeciwiał się zuchwale; grożącym znakom cudownym i własnej skrytej trwodze przeciwstawiał się z wytartym czołem swą złość i dumę. Zmuszony przerwać ceremonie religijne, nakazał surowo wszystkie te cuda zaszłe w świątyni, o których nie doszła jeszcze wieść do ogółu mieszkańców, zachować w ścisłej tajemnicy. Sam ogłosił i kazał kapłanom dalej tak rozgłaszać: "Zjawiska te gniewu Bożego ściągnęli sami stronnicy ukrzyżowanego Galilejczyka, bo zanieczyszczeni przyszli do świątyni. Przyczyną całego strachu byli nieprzyjaciele świętego Zakonu, który Jezus chciał obalić. Wiele znowu trzeba także złożyć na karb czarodziejstwa Galilejczyka, który, jak za życia, tak i teraz jeszcze, w chwili śmierci, zakłócił spokój świątyni". Takimi to wykrętami udało się Kajfaszowi pewnej części zamknąć usta, innych groźbą zmusił do milczenia. Było jednak wielu takich, których te znaki cudowne rzeczywiście wzruszyły i ocuciły z zaślepienia, ale ci do czasu nie zdradzali się ze zmianą usposobienia. Obchód 293 święta odłożono aż do oczyszczenia świątyni, baranków nie skończono jeszcze zabijać, a teraz zaniechano tego. Lud rozszedł się powoli do domów. Grób Zachariasza, znajdujący się pod murem świątyni zapadł się od dołu i runął częściowo, przez co powypadały z murów kamienie. Stąd wyszedł Zachariasz, ale na powrót ułożył się na wieczny spoczynek w innym nieznanym mi miejscu. Zmartwychwstali synowie Szymona Justusa ułożyli się na powrót w grobie u stóp góry świątyni w tym samym czasie, gdy zwłoki Jezusa przygotowywano do złożenia w grobie. Podczas tych zajść w świątyni, nie inaczej działo się w całym mieście. Zaraz po trzeciej godzinie pozapadało się wiele grobów, głównie w pół-nocno-zachodniej dzielnicy, obfitującej w ogrody. Tu i ówdzie widać było w pootwieranych grobach całe zwłoki, poobwijane w całuny, w innych były tylko szczątki zbutwiałych szmat i garstki kości; zaduch nie do wytrzymania rozchodził się z niektórych grobowców. W budynku sądowym Kaifasza zawaliły się schody, na których stał zelżony Jezus, a także część ogniska w dziedzińcu, gdzie Piotr pierwszy raz zaparł się Jezusa; uszkodzenie było tak wielkie, że musiano potem obrać inne wejście. Tu pojawił się zmarły arcykapłan, Szymon Justus, pradziad Symeona, i groził zebranym licznie członkom Rady karą za niesprawiedliwy wyrok w tym gmachu. Służący, którzy wczoraj w nocy ułatwili wejście do dziedzińca Piotrowi i Janowi, nawrócili się zaraz i uciekli do grot, w których ukrywali się uczniowie. W pałacu Piłata znowu rozpękał się kamień i zapadło się miejsce, z którego Piłat przedstawił ludowi ubiczowanego Jezusa; cały pałac chwiał się w posadach. Na dziedzińcu sąsiedniego budynku sądowego zapadło się zupełnie miejsce, gdzie zagrzebane były zwłoki niewinnych niemowląt, pomordowanych na rozkaz Heroda poprzedniego. I na wielu innych miejscach pozapadały się ściany budynków, popękały się mury, jednak nigdzie nie trafiło się tak, by cały budynek zawalił się w gruzy. Zabobonny Piłat, w wielkim tym strachu stracił zupełnie głowę i nie zdołał nic przedsięwziąć. Trzęsienie ziemi chwiało jego pałacem, podłoga uginała siępod jego stopami, więc bezradny, wystraszony, uciekał z jednej komnaty do drugiej, a tu zmarli pojawiali się w dziedzińcu, krzycząc za nim groźnie, głosząc mu karę za niesprawiedliwy sąd i sprzeczny wyrok, wydany na Jezusa. Piłat mniemał w strachu, że to bogowie proroka Jezusa się mu pojawiają, więc wreszcie zamknął się w skrytym zakątku pałacu, palił kadzidła i składał ofiary swym bożkom, a nawet czynił im uroczyste śluby, aby tylko nieszkodliwym dlań uczynili bogów Galilejczyka. Herod także, odchodząc prawie od zmysłów ze strachu, kazał pozamykać wszystkie drzwi pałacu i siedział cicho, niepewny jutra. Było pewnie ze stu tych zmarłych, którzy, przybywszy się w ciało, pojawili się w Jerozolimie i okolicy; a byli między nimi mężowie z różnych, 294 nawet z najdawniejszych wieków. Zmarli pojawiali się najczęściej parami w różnych punktach miasta, zastępowali drogę uciekającym w popłochu ludziom i karcili ich surowo, dając świadectwo Jezusowi. - Grobowce leżały przeważnie w dolinach poza miastem, rozrzucone pojedynczo, ale sporo ich było także w nowo założonych dzielnicach, głównie w dzielnicy ogrodowej północno-zachodniej, między bramą narożną a tą, którą wyprowadzono Jezusa. Groby te leżały dawniej poza obrębem miasta, ale gdy miasto się rozszerzyło, weszły one w jego granice. Były także grobowce stare, zapomniane, koło świątyni i pod świątynią. Grobów pootwierało się mnóstwo, ale nie wszyscy zmarli z nich powstali. Widać było ich trupy we wspólnych grobach, ale tylko ci, których dusze Jezus wysłał z otchłani, wstawali, uchylali całuny z twarzy i sunąc po ulicach, spieszyli do rodzinnych swych domów; wchodzili do mieszkań potomków, surowo karcąc ich za współudział w zamordowaniu Jezusa. Ci, którzy za życia byli zaprzyjaźnieni, szli i teraz razem po dwóch przez ulice. Długie całuny sięgały aż do ziemi, więc nie widać było, czy stawiali kroki jak żywi ludzie; zdawało się raczej, że płyną lekko i mkną tuż ponad ziemią. Ręce mieli owinięte zwyczajnie w szerokie opaski, niektórzy zaś mieli okryte ręce szerokimi rękawami, spiętymi na ramionach. Całuny odrzucone były z twarzy na głowę, więc widać było blade, pożółkłe lice, zasuszone, kościste, o długich brodach. Głos ich brzmiał jakoś głucho, złowrogo, nieswojo. Ten głos i to niepowstrzymywane, bezwzględne posuwanie się z miejsca na miejsce było jedyną oznaką ich istności; owszem zdawało się, że nie ma w nich nic rzeczywistego, tylko głos. Stosownie do stanu, wieku i zwyczaju, przyjętego za ich życia, rozmaicie byli odziani. Na drogach rozstajnych, gdzie podczas pochodu na Golgotę otrąbywano wyrok Jezusa, przystawali zmarli, głosili chwałę Jego i rzucali klątwy na morderców. Ludzie przystawali z daleka, nadsłuchiwali z drżeniem i uciekali w popłochu, gdy zjawiska się poruszyły. Na forum przed pałacem Piłata wykrzykiwali zmarli i grozili najwięcej; przypominam sobie między innymi słowa: "Krwawy sędzio!" - Lud rozpraszał się na widok nieboszczyków z przestrachem, chowano się w najciemniejsze kryjówki i zakątki, trwoga panowała w całym mieście. Dopiero około czwartej godziny powrócili zmarli do swych grobowców; po zmartwychwstaniu Jezusa pojawiały się także w wielu miejscach duchy. Na dziś przerwała się ofiara w świątyni i zamęt był ogólny, a mała tylko część mieszkańców spożywała wieczorem baranka wielkanocnego. Między powstałymi trupami nie widziałam nigdzie krewnych Jezusa. W innych miejscowościach Palestyny powstawali także umarli z grobów, pojawiali się swoim krewnym i dawali świadectwo o posłannictwie Jezusa Chrystusa. Tak np. w okolicy Hebron pojawił się wielu ludziom zmarły dawno Zadoch, jeden z ostatnich Proroków, który żył sto lat przed Chrystusem. Był to mąż bardzo bogobojny; za życia oddał całe swe mienie na ubogich i świątynię, i założył osadę esseńską koło Hebron. Z wielkim pragnieniem oczekiwał przybycia Mesjasza, miewał objawienia mesjańskie i pisał proroctwa 0 Jezusie. Miewał też często styczność z przodkami świętej Rodziny. W jednym z poprzednich objawień widziałam, że dusza jego jedna z pierwszych połączyła się z ciałem w tym dniu śmierci Chrystusa, a potem, gdy ciało spoczęło na powrót w grobie, wraz z innymi duszami należała do orszaku Jezusa. Uczniom ukrytym w grotach, pojawiali się także zmarli i upominali ich. Zaćmienie słońca i trzęsienie ziemi obejmowało nie tylko Jerozolimę, lecz rozciągało się także na inne ziemie Palestyny, a nawet na dalsze kraje; 1 tam panował popłoch, trzęsienie ziemi poczyniło znaczne spustoszenia. W Tirzy zawaliły się wieże więzienia, z którego niegdyś wykupił Jezus więźniów, a także inne budynki doznały uszkodzeń. W ziemi Chabul spustoszenia były znaczne na wielu miejscach. W całej Galilei, w której Jezus najwięcej wędrował, runęły w wielu miejscach poszczególne budynki, szczególnie domy faryzeuszów, którzy najzacięciej prześladowali Jezusa, a obecnie wszyscy byli na świętach w Jerozolimie. Zawalone domy zagrzebały w swoich gruzach ich żony i dzieci. Bardzo znaczne szkody wyrządziło trzęsienie ziemi nad morzem Galilejskim. W Kafarnaum zawaliło się wiele budynków; cała przestrzeń między Tyberiadą a ogrodami Serobabela, króla z Kafarnaum, uległa zupełnemu zniszczeniu. Cały cypel skalny za pięknymi ogrodami króla koło Kafarnaum runął na dół. Wody jeziora wystąpiły i zalały dolinę aż pod miasto, podczas gdy przedtem Kafarnaum oddalone było od jeziora prawie o pół godziny drogi. Dom Piotra i mieszkanie Najświętszej Panny, znajdujące się przed miastem od strony jeziora, pozostały nieuszkodzone. Morze Galilejskie do głębi wzburzyło się podczas trzęsienia ziemi. Tu i ówdzie pozapadał się brzeg, gdzie indziej za to podniósł się, tworząc nowy ląd. Kształt wybrzeży zmienił się przez to znacznie i zbliżył się więcej do obecnego stanu; w ogóle trudno nawet teraz rozpoznać pierwotny kształt wybrzeży. Najznaczniejsza zmiana nastąpiła na południowo-zachodniej stronie jeziora zaraz poniżej tarychei; długa, czarna tama kamienna, oddzielająca w tym miejscu bagno od jeziora i regulująca wypływ Jordanu, zapadła się zupełnie, wyrządzając wielkie spustoszenie. Wielkie szkody wyrządziło trzęsienie ziemi na wschodnim wybrzeżu jeziora, gdzie to wieprze Gergezeńczyków, opętane przez czartów, rzuciły się w bagno, dalej w Gergezie, Gerazie i całym okręgu Chorazin. Góra drugiego rozmnożenia chleba doznała także wielkiego wstrząśnienia, a kamień, na którym rozmnażał Jezus chleb, rozpękł się na dwoje. W samej Panei i oko- 296 licy zawaliło się wiele domów. Z niektórych miast Dekapolis połowa tylko została; nawet miejscowości w Małej Azji ucierpiały wiele, np. Nicea, głównie zaś miejscowości na wschód i północny wschód od Panei. Wielkie spustoszenie nawiedziło górną Galileję; mnóstwo Faryzeuszów znalazło po powrocie ze świąt tylko gruzy i trupy. Niejednemu doniesiono już do Jerozolimy i dlatego to nieprzyjaciele Jezusa aż do Zielonych Świąt siedzieli cicho i nie ważyli się występować śmielej przeciw wyznawcom Zbawiciela. Świątynia na górze Garizim doznała znacznych uszkodzeń. Stał w niej nad studnią posąg bożka pod ozdobnym dachem; dach ten razem z bałwanem zapadł się w studnię. W Nazarecie runęła połowa synagogi, z której wypędzili niegdyś Żydzi Jezusa; zapadło się także miejsce na górze, skąd chciano Go strącić w przepaść. Słowem, góry, doliny i miasta odczuły dotkliwie trzęsienie ziemi, ale odczuły je także i rzeki, i tak doznało znacznych zmian łożysko Jordanu. Przez wstrząśnienie brzegów jeziora i wzburzenie bocznych dopływów powstały różne zapory, woda musiała torować sobie inną drogę, toteż bieg Jordanu zmienił znacznie się w wielu miejscach. Macherus i inne miasta Heroda nie doznały żadnej szkody; nie doszła tam karząca groźba Boża, ale też nie doszła i skrucha, podobnie jak u owych uczestników pojmania Jezusa w Ogrójcu, którzy nie upadli na ziemię, ale też i nigdy nie powstali. Złe duchy, gnieżdżące się w różnych miejscowościach, zapadały się gromadami w ziemi z gruzami domów i złomami gór. W takich chwilach przypominały wstrząsy ziemi konwulsyjne drgania opętanego, w którym gnieżdżący się wróg czuje, że musi ustąpić i wypuścić ze szponów swą zdobycz. Koło Gergezy osunęła się część góry, z której niegdyś rzuciła się w bagno nadbrzeżne trzoda wieprzów, i widziałam, jak wraz z usuwającą się ziemią zapadły się w bagno roje złych duchów na kształt posępnej groźnej chmury. Przypominam sobie z tego dnia jedno zdarzenie, ale nie bardzo dokładnie. Było to zdaje mi się, w Nicei. Widziałam wielką przystań, w której pełno okrętów stało na kotwicy. Tuż koło przystani stał budynek z wyniosłą wieżą, zamieszkały przez pewnego poganina, strażnika tej przystani. Jako strażnik musiał często wychodzić na szczyt wieży i badać widnokrąg, czy nie nadpływają jakie okręty, lub w ogóle czy coś nie zaszło. Tego dnia, w którym Jezus skonał, usłyszał on jakiś głośny szum i zgiełk w porcie wśród okrętów. Zaniepokojony, czy nie zbliża się jaki nieprzyjaciel, wybiegł na wieżę, rozglądnął się po przystani i oto ujrzał nad okrętami mnóstwo unoszących się w powietrzu ciemnych postaci, które żałośnie zaczęły wołać: "Jeśli chcesz ocalić te okręty, to niech wypłyną stąd, bo musimy pogrążyć się w otchłani; umarł bowiem właśnie wielki Pan". - Słowa te przypominam sobie bardzo wyraźnie; ale zjawy mówiły coś jeszcze więcej, dawały temu strażnikowi 297 różne polecenia, pouczały, gdzie i jak podczas najbliższej podróży morskiej ma rozgłaszać to, co mu poleciły; wreszcie upominały go, by przyjął uprzejmie posłów, którzy przybędą tu głosić naukę zmarłego. Były to, jak poznałam, złe duchy, zmuszone mocą Bożą ostrzec tego poczciwego człowieka i uczynić go zwiastunem ich własnego, haniebnego poniżenia. Strażnik postarał się rzeczywiście o zabezpieczenie okrętów, bo właśnie zbliżała się straszna nawałnica. Widziałam, jak podczas burzy czarci rzucili się z rykiem w toń morską. Równocześnie trzęsienie ziemi pogrzebało połowę miasta w gruzach; dom strażnika pozostał nienaruszony. Wnet potem wybrał się ten człowiek na swym okręcie w długą podróż i spełnił wiernie dane mu przez czartów polecenie, bo wszędzie głosił śmierć "wielkiego Pana", jak nazwali czarci Jezusa. Potem przybył do Rzymu, gdzie wzbudził powszechne zaciekawienie swymi opowiadaniami. Kilka razy miałam jeszcze widzenie o tym człowieku, ale szczegóły wyszły mi z pamięci. Przypominam sobie jeszcze, że zdarzenie to w porcie zmieszano potem w dalszym opowiadaniu z jakąś historią jego podróży i że wieść o tym rozeszła się szeroko, jednak nie mogłam tego dokładnie spamiętać. Nie przypominam sobie nawet dobrze jego imienia; zdaje mi się, że zwał się Thamus, czy też Tramus. 56. Józef żąda od Piłata ciała Jezusa Zaledwie po tych strasznych przejściach zapanował w mieście jaki taki spokój, zaraz zasypano strwożonego Piłata ze wszystkich stron sprawozdaniami z tego, co zaszło. Równocześnie wysłała Wielka Rada, stosownie do powziętej rano uchwały, posłów do Piłata, by kazał ukrzyżowanym pogruchotać kości i tak uśmierconych zdjąć z krzyża, by nie wisieli przez szabat. Piłat wyznaczył do tego siepaczów i wysłał ich na Golgotę. Zaraz potem pojawił się u Piłata członek Rady - Józef z Arymatei. Wiedział on już o śmierci Jezusa i uradził był z Nikodemem, że pogrzebią ciało Zbawiciela w grobowcu skalnym ogrodzie Józefa, leżącym nie bardzo daleko od Kalwarii. Zdaje mi się, że już przedtem był poza miastem i wywiedział się o wszystkim, w każdym razie wysłał już ludzi do swego ogrodu, by oczyścili grobowiec i wykończyli wewnątrz niektóre szczegóły. Nikodem, czekając powrotu Józefa, zajął się tymczasem zakupnem chust i wonności do zabalsamowania ciała. Józef znalazł Piłata strwożonego bardzo i pomieszanego; bez najmniejszego strachu, otwarcie, poprosił go, by pozwolił mu zdjąć z krzyża ciało Jezusa, Króla żydowskiego, bo chce złożyć Go w swym własnym grobie. Piłat jeszcze bardziej przeraził się i zmieszał, widząc, że znakomity ten mąż prosi 298 go tak natarczywie o pozwolenie oddania ostatniej czci ciału Jezusa, tego Samego, którego on wydał na haniebną śmierć krzyżową. Wspomniał na niewinność Jezusa i tym większa trwoga targnęła jego sumieniem. Ale zapanował nad sobą i na pozór obojętnie i z podziwem zapytał: "Czyż już umarł?" Pytał tak dlatego, bo dopiero przed kilku minutami wysłał siepaczów, by dobili ukrzyżowanych przez połamanie im kości. Zaraz też kazał zawołać do siebie setnika Abenadara, który, rozmówiwszy się w grotach z uczniami, przybył już do miasta, i zapytał go, czy rzeczywiście umarł Król żydowski. Wezwany Abenadar zapewnił go o śmierci Jezusa i głośny okrzyk przy skonaniu, wspomniał o trzęsieniu ziemi i pęknięciu skały. Piłat pozornie zdawał się tylko dziwić, że Jezus umarł tak prędko, bo ukrzyżowani zwyczajnie dłużej żyli, ale w duchu osłupiał i zatrwożył się na nowo, przekonawszy się, że straszne te znaki cudowne przypadły dokładnie na czas skonania Jezusa. Chcąc też może teraz trochę osłodzić swoje poprzednie okrucieństwo względem Jezusa, wydał zaraz Józefowi z Arymatei rozporządzenie na piśmie, w którym darowywał mu ciało Króla żydowskiego i pozwalał mu zdjąć je z krzyża i pogrzebać. Cieszył się przy tym z tego, iż popsuł tym szyki najwyższym kapłanom, którzy pragnęli Jezusa widzieć pogrzebanego wraz z obu łotrami. Zdaje mi się także, iż posłał nawet samego Abenadera, gdyż widziałam go przy zdjęciu Jezusa z krzyża. Wyszedłszy od Piłata, poszedł Józef prosto do pewnej bogobojnej niewiasty, gdzie czekał na niego Nikodem. Dom tej niewiasty stał na szerokiej ulicy, tuż przy wejściu na wąską uliczkę, w której to tak wyszydzono i zelżono Jezusa zaraz na początku gorzkiej drogi krzyżowej. Niewiasta ta handlowała wonnymi ziołami i drogimi olejkami, więc u niej zakupił Nikodem sporo ziół i korzeni wonnych do zabalsamowania. Ona też zajęła się kupnem innych wonności, których nie miała na składzie, dalej chust i opasek do obwijania zwłok. Wszystko to poznosiła, zwinęła i zapakowała tak, by wygodnie było nieść. Józef z Arymatei poszedł jeszcze w jedno miejsce i kupił piękny, delikatny, bawełniany całun, sześć łokci długi, a kilka łokci szeroki. Słudzy wynieśli z szopy, stojącej obok domu Nikodema, drabiny, młotki, kołki, wozy, naczynia, gąbki i wszystko, co było potrzebne; drobniejsze przedmioty nakładli na lekkie nosze, podobne do tych, na których unosili uczniowie z zamku Macherus ciało Jana Chrzciciela. 57. Otwarcie boku Jezusa. Łamanie kości łotrom Na Golgocie tymczasem cicho było i smutno. Niebo było posępne, smutek głęboki odzwierciedlał się w całej naturze.Tłum przeważnie rozproszył 299 się już i pochował trwożnie. Matka Jezusa, Magdalena, Maria Kleofy, Sa-lome i Jan stali lub siedzieli naprzeciw krzyża, pozakrywawszy głowy, pogra, żeni w głębokim smutku. Kilku żołnierzy siedziało na wale, zatknąwszy przy sobie włócznie i rozmawiali z innymi, stojącymi niżej. Kassius w tym czasie jeździł na koniu po całym placu. Wtem nadeszło sześciu oprawców, niosąc drabiny, łopaty, powrozy i ciężkie trójgraniaste sztaby żelazne do druzgotania kości. Za ich zbliżeniem cofnęli się nieco w tył przyjaciele Jezusa; serce Najświętszej Panny przejęła nowa boleść na myśl, że może oprawcy zechcą znieważyć zwłoki Jej Syna. Rzeczywiście wleźli oprawcy po drabinach na krzyż, zaczęli ruszać najświętszym ciałem Jezusa, twierdząc, że tylko udaje umarłego. Czuli wprawdzie, że ciało jest zimne, skostniałe, ale jeszcze nie chcieli uwierzyć, że umarł; dopiero za wstawiennictwem żołnierzy, uproszonych przez Jana, pozostawili tymczasem w spokoju zwłoki zwłoki Jezusa i zwrócili się do jeszcze żyjących łotrów. Po dwóch siepaczów wlazło na każdy krzyż po drabinach i żelaznymi maczugami zaczęli gruchotać łotrom kości u rąk, powyżej i poniżej łokcia. Trzeci oprawca gruchotał w ten sam sposób kolana i golenie. Gezmasowi, ryczącemu straszliwie z bólu, zgruchotano w dodatku trzema uderzeniami klatkę piersiową. Dyzmas jęczał głucho i wreszcie skonał, był on pierwszym ze śmiertelnych, którego dusza ujrzała na drugim świecie swego Odkupiciela. Odwiązawszy powrozy, spuścili oprawcy martwe ciała łotrów na ziemię, po czym zwlekli je w dolinę między wzgórzem i murami miejskimi i tu je zagrzebali. W śmierć Jezusa nie wierzyli jeszcze. Przyjaciele Jezusa, widząc to okrutne postępowanie z łotrami, zlękli się tym bardziej, że oprawcy, pogrzebawszy łotrów, wrócą i tak samo postąpią z Jezusem. Wtem dziesiętnik Kassius (Longinus), człowiek 25-letni prędki, gorliwy w pełnieniu służby, który wszystkim swym czynnościom nadawał wielkie znaczenie, a przy tym miał wzrok słaby, zezowaty, co narażało go nieraz na szyderstwa podwładnych, uczuł się nagle ogarnięty dziwnym zapałem. Okrucieństwo i podła srogość siepaczów, trwoga świętych niewiast, a przy tym łaska nagłej świętej gorliwości, uczyniły go wypełnicielem proroctwa. Rozciągnął włócznię, złożoną dotychczas w kilkoro, nasadził ostrze, po czym zwróciwszy konia, podpędził gwałtownie na wąski wzgórek krzyżowy; wstrzymał go przed nowo powstałą szczeliną. Tak stojąc między krzyżem Jezusa a dobrego łotra, na prawo od zwłok Zbawiciela, ujął włócznię obiema rękami i z taką gwałtownością wbił ją w zapadnięty, naciągnięty prawy bok Zbawiciela, że włócznia, przebiwszy wnętrzności i serce, wyszła troszkę lewym bokiem, utworzywszy małą ranę. Gdy następnie włócznię nagle wyciągnął, buchnął z szerokiej rany prawego boku obfity strumień krwi i wody, oblewając zbawieniem i ła- 300 skę jego podniesione do góry oblicze. W tej chwili zeskoczył Kassius z konia, upadł na kolana i bijąc się w piersi, głośno wobec wszystkich wyznał Jezusa i oddał Mu cześć. Najświętsza Panna i święte niewiasty, wpatrzone wciąż w Jezusa, ujrzały nagle z trwogą, że Kassius zamierza się włócznią na Jezusa; wraz z uderzeniem włóczni wydarły okrzyk bolesny i przypadły do krzyża, Maryja uczuła ból straszny, przenikający Jej serce, jak gdyby to Ją przeszył ten cios, i zemdlona upadła na ręce przyjaciółek. Kassius tymczasem upadł już na kolana, wyznając głośno Jezusa i radośnie wielbiąc Boga; oto uwierzył, został oświecony i widział teraz jasno wszystko. Ozdrowiały i otworzyły się zarówno oczy ciała jego jak i duszy. Wnet jednak ogarnęło wszystkich wzruszenie, pomieszane ze czcią najgłębszą na widok Krwi Zbawiciela z wodą zmieszanej, spienionej, zbierającej się w zagłębieniu skalnym pod krzyżem. Kassius, Maryja Panna, święte niewiasty, rzucili się ku krzyżowi, zaczęli czerpać czarkami ten drogocenny skarb, i przelewać do flaszek; resztki nawet starannie wysuszali chustami. Kassius, oświecony na duchu i ciele, zmienił się zupełnie; wzruszony był głęboko i pokorą wielką przejęty. Żołnierze, skruszeni cudem, jaki się stał na ich dowódcy, upadli także na kolana i bijąc się w piersi, wyznawali Jezusa. A krew z wodą zmieszana, płynęła wciąż obficie z szeroko otwartego, prawego boku Jezusa, spadała na czystą skałę i zbierała się na niej spieniona. Obecni czerpali ją i zbierali z rozrzewnieniem nadzwyczajnym; niejedna łza Maryi, lub Magdaleny zmieszała się z tą krwią. Siepacze nie wrócili już, bo otrzymali tymczasem od Piłata nowy rozkaz nie tykania ciała Jezusa, jako oddanego Józefowi z Arymatei do pogrzebania. Włócznia Kassiusa składała się z kilku części, dających się wsuwać jedna w drugą; złożona, wyglądała jak średnio długa, silna laska. Grot opatrzony był u góry płaskawą, gruszkowatą główką, na którą u góry zakładało się ostrze a ze spodu wyciągało się dwa małe ostrza haczykowate i wtedy dopiero włócznia gotowa była do użytku. Opowiedziane zdarzenia zaszły zaraz po czwartej godzinie, podczas gdy Nikodem i Józef z Arymatei zajęci byli zbieraniem przyborów do pogrzebania Jezusa. Słudzy Józefa z Arymatei, wysłani do czyszczenia grobowca, przynieśli przyjaciołom Jezusa na Golgocie wieść, że Piłat pozwolił Józefowi zdjąć zwłoki Jezusa i złożyć w swoim grobie. Więc też Jan powrócił zaraz z świętymi niewiastami do miasta na górę Syjon, by postarać się o niektóre przedmioty, potrzebne do pogrzebu, a głównie, by Najświętsza Panna mogła odpocząć i trochę się pokrzepić. Miała tam Najświętsza Panna małe mieszkanko w bocznych budynkach przy wieczerniku. Nie weszli do miasta bramą najbliższą, bo ta była zamknięta i obsadzona żołnierzami, których 301 dostarczył Faryzeuszom Piłat na ich żądanie wobec niepewnej postawy tłumów; skierowali się zatem więcej ku południowi, ku bramie, wiodącej do Betlejem. 58. Krótki opis niektórych miejscowości dawnej Jerozolimy Od wschodniej strony Jerozolimy na południe od południowo-wscho-dniego rogu świątyni, pierwsza z rzędu jest brama, wiodąca poza mury do przedmieścia Ofel, zaś z drugiej strony na północ od północno-wschodniego rogu świątyni jest brama Owcza. Na przestrzeni między tymi dwiema bramami otworzono niedawno trzecią bramę; wiedzie ona do kiłku ulic, biegnących wzdłuż wschodniego stoku góry świątyni a zamieszkałych przeważnie przez kamieniarzy i innych robotników. Mieszkania ich przytykają do fundamentów świątyni. Domy na tych ulicach są przeważnie własnością Nikodema, który kazał je zbudować swoim kosztem; zamieszkujący je kamieniarze, płacą mu czynsz gotówką, lub odrabiają w warsztatach, a tak pozostają w stosunkach z nim i z Józefem z Arymatei, który znów posiada w swych dobrach wielkie łomy kamienia i tym handluje. Nikodem to właśnie też kazał niedawno wybić w murach tę piękną bramę, którą nazwano "bramą Moriah". Po ukończeniu jej, pierwszy Jezus wjechał nią do miasta w Niedzielę Palmową. Wszedł więc do miasta nową bramą Nikodema, którą nikt jeszcze nie szedł, a pochowany został w nowym grobowcu Józefa z Arymatei, w którym nikt przed Nim nie spoczywał. Bóg tak widocznie zrządził. Bramę tę zamurowano w późniejszych czasach; powstała o niej legenda, że bramą tą wejdą kiedyś znowu chrześcijanie do Jerozolimy. Do dziś jeszcze jest w tej stronie zamurowana brama, którą Turcy zowią Złotą. Linia prosta, poprowadzona od bramy Owczej na zachód poprzez wszystkie mury, przechodzi środkiem między północno-zachodnim krańcem Syjonu a Golgotą. Od tej bramy na Golgotę jest w prostej linii trzy kwadranse drogi, zaś od pałacu Piłata tamże 5/8 godziny drogi. Zamek Antonia stoi przy północno-zachodnim rogu góry świątyni na wystającym cyplu skalnym. Wychodząc z pałacu Piłata przez bramę ku zachodowi, ma się zamek po lewej ręce. Na wysokim murze zamkowym jest w jednym miejscu otwarty płac, wychodzący na forum; stąd wydaje Piłat ludowi różne ogłoszenia, np. ogłasza nowe prawa. Idąc "Drogą krzyżową" w obrębie miasta, miał Jezus nieraz górę Kalwarii po prawej ręce. (Droga musiała iść głównie w kierunku południowo-zachodnim.) Ze śródmieścia wyszedł Jezus bramą, która wiodła przez wewnętrzny mur miejski, biegnący ku. górze Syjon, do znacznej wysokości zabudowanej. Poza tym murem rozciąga się dzielnica, obejmująca 302 więcej ogrodów niż domów; tutaj są także od strony zewnętrznego muru piękne grobowce o wejściach murowanych, lub sztucznie wykutych, a nad nimi na górze są często gęsto wcale ładne ogródki. W tej to stronie miasta stoi dom Łazarza; piękne ogrody, należące do niego, rozciągają się ku bramie narożnej aż do muru zewnętrznego, który skręca się tu z zachodu ku południowi. Osobna furtka prowadzi do tych ogrodów spoza murów, jak mi się zdaje, koło bramy Owczej; Jezus i uczniowie wchodzili nieraz tędy i wychodzili za zezwoleniem Łazarza. - Ową bramą przy północno-zachodnim rogu świątyni wychodzi się na drogę, wiodącą do Betsur, która to miejscowość leży dalej na północ niż Emaus i Joppe. Na północ za murem zewnętrznym znajdują się grobowce królewskie. Dzielnica zachodnia, nie bardzo jeszcze zabudowana, leży najniżej; zniża się powoli w kierunku ku murom miejskim, tuż przed nimi podnosi się znowu faliście, tworząc garb, zasiany gęsto pięknymi ogrodami i winnicami. Poza nim biegnie jeszcze w obrębie murów szeroka, brukowana droga, miejscami dostępna dla wozów. Z tej drogi prowadzą wejścia na mury i wieże, bo wieże tamtejsze nie mają wejść wewnątrz, jak u nas. Z drugiej strony murów opada znowu grunt w dolinę, a więc mur w tym miejscu wznosi się jakby na podwyższonym wale. Spadzisty stok przed murami obsadzony jest także ogrodami i winnicami. Idąc "Drogą krzyżową", nie przechodził Jezus przez dzielnicę ogrodową; wychodząc z miasta, miał ją po prawej ręce od północy i stamtąd właśnie nadszedł Szymon Cyrenejczyk i spotkał się z orszakiem Jezusa. Brama, którą wyprowadzono Jezusa, nie jest zwrócona wprost ku zachodowi, lecz w tę stronę, którą wskazuje słońce o czwartej godzinie po południu. Od bramy tej na lewo ciągnie się mur nieco ku południowi, następnie robi nagły zakręt ku zachodowi, potem znów zwraca się na południe i okrąża górę Syjon. W tej samej stronie na lewo od bramy w kierunku ku Syjonowi stoi poza obrębem murów potężna baszta, jakby twierdza jaka. Obok tej bramy leży na lewo bardzo blisko druga; bo nie dalej leżą jak u nas w Dulmen brama zamkowa od ludinghauserskiej. Druga ta brama, zwrócona ku zachodowi, prowadzi na drogę, skręcającą nieco na lewo ku Betlejem. Tuż za bramą, którą wyprowadzono Jezusa, zwraca się droga na prawo ku północy na górę Kalwarii, zwróconą do miasta wschodnim, stromym stokiem, podczas gdy stok przeciwległy, zachodni bardzo łagodnie opada na dół. Z góry widać ku zachodowi kawałek drogi do Emaus; przy owej drodze jest łąka, na której zbierał Łukasz zioła, idąc z Kleofasem po zmartwychwstaniu do Emaus, i wtedy to spotkali Jezusa. Wzdłuż murów miejskich na wschód i południe ciągną się ogrody, winnice i cmentarze. Krzyż Chrystusa zakopano u podnóża góry Kalwarii od strony północno-wschodniej; z drugiej strony są znowu piękne, terasowate winnice. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą na półno- 303 cny-zachód, mniej więcej w stronę, którą wskazuje na kompasie 10 godzina. Zwróciwszy głowę na prawo, mógł Jezus widzieć z krzyża część zamku Antonia. Patrząc ze wzgórka krzyżowego ku południowi, widzi się dom Kajfasza, stojący poniżej zamku Dawida. 59. Ogród i grób Józefa z Arymatei Ogród Józefa rozciąga się przy bramie betlejemskiej na wyżynie, podchodzącej pod mury miejskie, a oddalony jest od góry Kalwarii przynajmniej o siedem minut drogi. Ogród to piękny, o wielkich, rozłożystych drzewach, wśród drzew widać miejscami cieniste łączki; nie brak i ławek, zapraszających do miłego spoczynku. Wchodząc do ogrodu z doliny od strony północnej i idąc dalej szeroką wygodną ścieżką, widzi się, że na lewo ciągnie się ogród dalej pod górę wzdłuż murów miejskich, zaś po prawej stronie ścieżki kończy się ogród niedaleko, i tutaj to stoi wielka, odosobniona skała, w której znajduje się grobowiec. Wejście do groty grobowej zwrócone jest wprost na ścieżkę; stojąc u wejścia, widzi się przed sobą ciągnący się w górę ogród i mury miejskie. W południowo-zachodniej i w północno-zachodniej ścianie tejże skały są jeszcze dwa niskie wejścia do dwóch mniejszych grobowców. Wzdłuż zachodniej ściany biegnie wąska ścieżka. Do głównego grobowca schodzi się od strony wschodniej w dół po schodkach, bo grobowiec leży głębiej, niż grunt ogrodu. Wejście to pierwsze zamknięte jest plecionką. Wewnątrz tworzy grobowiec obszerną grotę, tak wielką, że z obu stron może stanąć pod ścianami po czterech ludzi, a inni mogą wygodnie środkiem przenieść zwłoki. Od tylnej, zachodniej ściany, naprzeciw drzwi, zaokrągla się grota w nyżę szeroką, a niezbyt wysoką; ściany schodzą się tu w górze, tworząc sklepienie nad łożem grobowym, wysokim na przeszło dwie stopy. Łoże grobowe jest to po prostu kawał skały w kształcie skrzyni podłużnej lub trumny, występujący z tylnej ściany groty, a tworzący z nią jedną całość; łoże to wyżłobione jest tyle, że mogą się w nim wygodnie pomieścić zwłoki, owinięte w całuny. Łoże nie zajmuje całej szerokości nyży od ściany do ściany, owszem z jednej i z drugiej strony między ścianą a grobem może stanąć człowiek, a także z przodu przed grobem jest miejsce dla jednego człowieka, chociażby zamknięte były drzwi nyży. Drzwi, zamykające nyżę, są z miedzi, czy z jakiegoś innego metalu, otwierają się na dwie połowy na obie strony, gdzie wspierają się o ściany boczne. Nie są osadzone prostopadle, lecz ukośnie, a niezbyt wysoko nad ziemią, tak, że można je zamknąć, przytoczywszy pod nie kamień, który w tym celu leżał jeszcze przed wejściem do groty; przytoczono go dopiero później, po złożeniu Pana do grobu, i przywalono 304 nim zamknięte drzwi nyży. Kamień to ogromny, zaokrąglony nieco z jednej strony umyślnie, bo i ściany nie kończą się przy drzwiach nyży pod kątem prostym, lecz nieco się zaokrąglają. By drzwi, przywalone kamieniem, otworzyć, nie potrzeba go wytaczać z groty, co wobec szczupłości miejsca byłoby zbyt uciążliwym; w tym celu jest umyślnie uwieszony w sklepieniu łańcuch, który przeciąga się przez kółka, wpuszczone w kamień i następnie, podciągając łańcuch, usuwa się kamień na bok; ale w każdym razie potrzeba do tego kilku silnych mężczyzn, a ci dobrze się namęczą, nim kamień usuną. Grota cała jest czyściutko wykonana. Skała, w której wykuta jest grota, jest koloru białego, żyłkowana w delikatne prążki czerwone i brunatne. Naprzeciw wejścia do groty umieszczona jest w ogrodzie ławka kamienna. Wierzch skały porosły jest murawą; wyszedłszy nań, widzi się poprzez mury górę Syjon i niektóre wieże, dalej bramę betlejemską, wodociąg i studnię Gihon. 60. Zdjęcie z krzyża fr W tym czasie, gdy przy krzyżu kilku tylko żołnierzy zostało na straży, widziałam, jak od Betanii nadeszło doliną pięciu mężów; zbliżyli się ostrożnie do placu egzekucji, spoglądali chwilę na krzyż i znowu się oddalili; mniemam, iż to byli uczniowie. Józefa z Arymatei i Nikodema widziałam dziś trzy razy w tej stronie, jak gdyby śledzili za czymś i coś układali. Pierwszy raz widziałam ich tu w pobliżu podczas krzyżowania. (Zapewne wtenczas, gdy wysłali ludzi, by odkupić suknie Jezusa.) Później przyszli obaj popatrzeć, czy tłum się rozszedł, po czym odeszli do grobowca, poczynić niektóre przygotowania. Stamtąd przyszli znowu aż pod krzyż, przyglądnęli się mu dobrze i zbadali teren wokoło, układając plan zdjęcia ciała Jezusa, po czym powrócili do miasta. Teraz zajęli się przysposobieniem przyborów do balsamowania. Służący ich wzięli oprócz innych przyborów do zdjęcia świętego Ciała także dwie drabiny ze stodoły, stojącej obok wielkiego domu Nikodema. Drabiny te - były to długie żerdzie, w których powbijane były rzędem z obu stron kołki, jako szczeble. Drabiny opatrzone były hakami, dającymi się wedle potrzeby przesuwać wyżej i niżej, by można było drabinę dowolnie przymocować, lub, by można było na takim haku powiesić jakieś narzędzie, gdy miało się obie ręce zajęte. Bogobojna niewiasta, u której zakupili przybory do balsamowania, zapakowała wszystko bardzo wygodnie. Nikodem kupił 100 funtów ziół i wonności, co na naszą wagę wynosiło 37 funtów, jak to kilka razy wyraźnie się dowiedziałam. Zapakowane to było w małych baryłeczkach z tyka, które 305 nieśli zawieszone na szyi; w jednej baryłce był jakiś proszek. Pęki ziół zapakowane były w sakwach z pergaminu, czy ze skóry. Józef niósł także drogą, wonną maść w puszce ładnej, czerwonej, z niebieską obwódką; nie wiem, z czego ta puszka była zrobiona. Słudzy, jak już wspomniałam, nieśli na noszach naczynia, wory, gąbki i narzędzia. Ogień nieśli w zamkniętej latarce. Słudzy ci poszli nieco naprzód i wyszli z miasta inną bramą, zdaje mi się, Betlejemską. Idąc przez miasto, przechodzili koło domu, w którym znajdowała się Najświętsza Panna z niewiastami i Janem, wróciwszy z góry Kalwarii, by postarać się o niektóre przybory do pogrzebu. Widząc sługi, idące na górę Kalwarii, zebrały się zaraz niewiasty i poszły tamże za nimi z Janem, w pewnym oddaleniu. Było ich coś pięć, a niektóre niosły pod płaszczami spore zawiniątka z chustami. Niewiasty zawsze, wychodząc z domu pod wieczór, lub w ogóle na wykonywanie jakichś praktyk religijnych, zwykłe były otulać się starannie długą chustą, na dobry łokieć szeroką. Począwszy od jednego ramienia, owijały się całe szczelnie i kończyły na drugim ramieniu; nawet głowa okryta była tą chustą. Tak owinięte, mogły tylko małe kroki stawiać. Dzisiaj osobliwie podoba mi się strój ten, był to bowiem strój żałobny. Józef i Nikodem ubrani byli także w suknie żałobne. Mieli czarne przed-ramiączka i takież manipuły, dalej szerokie pasy, a od góry do dołu otuleni byli w długie, obszerne płaszcze, barwy brudno-szarej; płaszcz osłaniał nawet głowę. Szli nie za sługami, lecz ku bramie, którą wyprowadzono Jezusa. Na ulicach cicho było i pusto. Mieszkańcy, nie ochłonąwszy jeszcze z przestrachu, siedzieli zamknięci w domach; wielu ze skruchą czyniło pokutę, mała tylko część pamiętała o wykonywaniu przepisanych ceremonii świątecznych. Gdy Józef i Nikodem przybyli pod bramę, zastali ją zamkniętą; ulice najbliższe i mury obsadzone były żołnierzami, których przysłał Piłat faryzeuszom na ich żądanie, kiedy to po drugiej godzinie lękali się wybuchnięcia rozruchów. Dotychczas nie odwołano tych oddziałów, więc stały wciąż na straży. Józef pokazał żołnierzom rozkaz Piłata na piśmie, by go przepuszczono, na co oświadczyli żołnierze, że chętnie by go puścili, ale że brama tak się zacięła, widocznie przez trzęsienie ziemi, iż nie można jej w żaden sposób otworzyć; dlatego też i siepacze, wracając po połamaniu kości łotrom, nie mogli przejść tędy, lecz musieli iść na bramę narożną. Rzeczywiście nikt nie mógł otworzyć bramy, ale gdy Józef i Nikodem ujęli za rygle, brama otworzyła się ku ogólnemu podziwowi nadzwyczaj lekko. Powietrze było posępne, mgliste. Przybywszy na górę Kalwarii, zastali tam już Józef i Nikodem, swych służących i święte niewiasty, które siedziały zapłakane naprzeciw krzyża. 306 Kassius i nawróceni żołnierze stali w pewnym oddaleniu, przejęci trwożną czcią i uszanowaniem. Józef i Nikodem opowiedzieli Janowi i świętym niewiastom, jakie to starania czynili, by uratować Jezusa od śmierci sromotnej, a niewiasty nawzajem opowiadały im, jako z trudem tylko udało im się odwieść siepaczów od połamania kości Jezusowi, jako spełniło się proroctwo, a Kassius przebił włócznią bok Jezusowi. Gdy nadszedł jeszcze setnik Abe-nadar, rozpoczęto z oznakami wielkiego smutku i czci najświętsze dzieło miłości. Przyjaciele i wyznawcy Jezusa zaczęli zdejmowanie z krzyża i przysposobienie do pogrzebu świętego Ciała ich Pana, Mistrza i Odkupiciela. Najświętsza Panna i Magdalena usiadły po prawej stronie pagórka między krzyżem Jezusa a Dyzmasa; inne niewiasty zajęły się porządkowaniem wonności, chust, gąbek i naczyń. Kassius zbliżył się do przybyłego Abenadara i opowiedział mu, jak to doznał cudownego uzdrowienia wzroku ciała i duszy. Wszyscy wzruszeni byli głęboko i przejęci smutkiem; na twarzach wszystkich malowała się uroczysta powaga, przebijała miłość głęboka, nie potrzebująca wielu słów na wyrażenie swych uczuć. Święta czynność odbywała się z pośpiechem, a zarazem uwagą troskliwą; czasami wydzierał się z czyich piersi jęk żałosny, lub westchnienie. Magdalena przede wszystkim wzruszona była gwałtownie i pogrążona w bezmiernej boleści, poza którą nie miała względu na nic i na nikogo. Nikodem i Józef przystawili drabiny z tyłu do krzyża i weszli na górę, wziąwszy ze sobą wielką chustę, do której w trzech miejscach przyszyte były trzy szerokie rzemienie. Owinąwszy Pana chustą, przyciągnęli rzemienie i przymocowali nimi ciało Jezusa do pnia krzyża pod pachami i pod kolanami; tak samo przymocowali ręce chustami do ramion krzyża. Tułów ciała Jezusa, ciążący przy skonaniu całym ciężarem ku kolanom, spoczywał teraz w siedzącej postawie na chuście wielkiej, przez ramiona krzyża przerzuconej i przymocowanej. Ręce nie wisiały już na gwoździach i nie rozdzielały się, bo ciało, podciągnięte do góry i przymocowane, nie ciążyło ku dołowi. Do wyjmowania gwoździ wzięto się w ten sposób, że wybijano je z tyłu sztyfcikami, przyłożonymi do końców gwoździ. Wstrząśnienia, wywołane uderzeniami, nie dawały się bardzo odczuć rękom Jezusa, gwoździe wypadały łatwo z szerokich ran tym bardziej, że ręce nie były już naciągnięte jak pierwej. Wybiwszy lewy gwóźdź, spuścił Józef owiniętą rękę lekko wzdłuż ciała. Nikodem tak samo, przywiązawszy mocno prawą rękę Jezusa i głowę cierniem ukoronowaną, opuszczoną dotychczas na piersi, wybił prawy gwóźdź i obwiązaną rękę opuścił lekko na dół. Tymczasem setnik Abenadar wybił z wielkim trudem ogromny gwóźdź, przykuwający nogi. Spadłe gwoździe podniósł ze czcią Kassius i złożył je na ziemi obok Najświętszej Panny. Teraz przestawiono drabiny na przód krzyża po obu 307 stronach, tuż obok Najświętszego Ciała. Znowu weszli na górę Józef i Nikodem, odwiązali górny rzemień od pnia krzyża i zawiesili go na hakach, wbitych do drabin. Toż samo uczynili z dwoma innymi rzemieniami tak, że teraz chusta z ciałem Jezusa wisiała wyłącznie na drabinach. Schodząc powoli, odczepiali rzemienie od góry i zawieszali na coraz niższych hakach, a drogocenny ciężar spuszczał się coraz niżej ku ziemi. Setnik Abenadar wszedł na schodki ruchome, ujął rękoma nogi Jezusa poniżej kolan i zeszedł na ziemię, a tymczasem Nikodem i Józef, trzymając w ramionach ciało Jezusa u góry, schodzili stopień po stopniu z drabiny lekko, ostrożnie, jak gdyby dźwigali najukochańszego przyjaciela, ciężko zranionego. Tak dostało się to najświętsze, umęczone Ciało Zbawiciela z krzyża na ziemię. Nadzwyczaj wzruszającym i rozczulającym był widok zdejmowania Jezusa z krzyża. Robiono wszystko ostrożnie, z uwagą, jak gdyby obawiano się sprawić Panu najmniejszą boleść. Wobec najświętszego Ciała przejmowała wszystkich taka sama miłość i cześć, jaką czuli względem Najświętszego ze Świętych za Jego życia. Obecni mieli bez przerwy zwrócone oczy na ciało Pana, przy każdym poruszeniu ciała objawiali swą boleść, smutek i troskę łzami i całym zachowaniem. Cisza panowała; ci, co zajęci byli zdejmowaniem ciała, odzywali się tylko wtenczas, gdy koniecznie było potrzeba, a i to półgłosem, mimowolnym przejęci szacunkiem dla zwłok Chrystusa. Gdy przy wybijaniu gwoździ rozległy się uderzenia młotka, nowa boleść ścisnęła serce Najświętszej Panny, Magdaleny i wszystkich, którzy byli obecni przy krzyżowaniu. Odgłos uderzeń przypominał im chwilę okrutnego przybijania Jezusa na krzyż; zadrżeli, bo zdało im się, że znowu usłyszą bolesny jęk Jezusa, ale widząc, że usta te zamknęła chłodna dłoń śmierci, zaczęli znów boleć nad Jego skonaniem. Zdjąwszy ciało, okryli je Nikodem i Józef starannie od kolan aż do pasa, i owinięte w chustę złożyli w ręce Matki bolejącej, która, przejęta boleścią bezmierną, z tęsknotą wyciągnęła po nie ręce. 61. Przygotowanie do pogrzebania ciała Jezusa Złożono więc na łono Maryi zwłoki Jej najukochańszego, a tak okrutnie zamordowanego Syna. Najświętsza Panna siedziała na rozesłanym kobiercu, plecy Jej spoczywały na miękkim oparciu, utworzonym zapewne z pozwijanych płaszczów, bo przyjaciele chcieli ulżyć choć trochę tej Matce, wycieńczonej boleścią i trudem, oddającej obecnie zwłokom Syna swego ostatnią, smutną przysługę miłosną. Najświętsza głowa Jezusa spoczywała na podniesionym nieco prawym kolanie Maryi, ciało leżało wyciągnięte na chuście. Boleść serca Najświętszej Matki równą była Jej niezmiernej miłości. Oto 308 trzymała w ramionach ciało Swego ukochanego Syna, któremu podczas całej Jego długiej męki nie mogła wyświadczyć żadnej przysługi; widziała strasznie sponiewierane to najświętsze Ciało, miała tuż przed oczyma wszystkie okropne rany, całując zakrwawione, poranione policzki. Magdalena usiadła podobnie u nóg Jezusa i całowała je. Mężczyźni tymczasem cofnęli się w zagłębienie, położone niżej na południowo zachodnim stoku Kalwarii, gdzie chcieli uzupełnić przygotowania do pogrzebu i przysposobić, co jeszcze było potrzebne. Kassius z nawróconymi żołnierzami stał w pewnym oddaleniu, w postawie pełnej szacunku. Nie było między obecnymi nieprzychylnych, bo wszyscy porozchodzili się do miasta, pozostali tylko życzliwi Jezusowi i ci tworzyli teraz jakby straż honorową, by nikt niepowołany nie przeszkodził w oddawaniu ostatniej oznaki czci zwłokom Jezusa. Każdy był szczęśliwy, jeśli polecono mu pomóc w czymś i wypełniał ochoczo polecenie ze wzruszeniem i pokorą. Święte niewiasty zajęły się skrzętnie przygotowaniem i podawaniem naczyń z wodą, gąbek, chust, maści i ziół; po spełnieniu jakiejś czynności stawały w pogotowiu, bacząc uważnie, czy znowu czegoś nie potrzeba. Były między niewiastami Maria Kleofy, Salome i Weronika; Magdalena nie odchodziła na krok od najświętszego ciała. Maria Helego, starsza siostra Najświętszej Panny, sędziwa już matrona, siedziała opodal na wale, przypatrując się cicho wszystkiemu; Jan, czynny na wszystkie strony, był niejako pośrednikiem między niewiastami i mężczyznami. To pomagał Najświętszej Pannie i niewiastom, to znowu potem mężczyznom przy właściwym przysposobieniu ciała. Na wszystko miał oko. Niewiasty trzymały skórzane worki dające się otwierać i składać na płask, obok na ognisku stało naczynie z ciepłą wodą. Podawały na przemian Maryi i Magdalenie czarki z czystą wodą i świeże gąbki, a otrzymane wyciskały do worków; zdaje mi się, iż to były gąbki, owe zwitki, z których widziałam jak zużytą wodę wyciskają. Przy całej niewymownej boleści, jaka ściskała w tej chwili serce Najświętszej Panny, moc jednak niezwykła ożywiała Ją i pobudzała do działania. Boleść Jej i miłość nie dały Jej pozostawić ciała Jezusa w takim zeszpeceniu i sponiewieraniu, więc zaraz zaczęła skrzętnie oczyszczać je i obmywać. Najpierw rozpięła ostrożnie przy pomocy innych koronę cierniową i zdjęła ją Jezusowi z głowy. Niektóre ciernie musiano tymczasem obciąć, by przy zdejmowaniu korony nie rozdzierać na nowo ran Najświętszej głowy. Położono koronę na ziemi koło gwoździ; pozostałe w głowie długie kolce i trzaski powyciągała Maryja ostrożnie okrągłymi, żółtymi, sprężynowymi obcążkami i ze smutkiem głębokim pokazywała je współczującym przyjaciołom. Wydobyte ciernie składano obok korony; część ich zapewne rozebrali zaraz obecni między siebie na pamiątkę. 309 Oblicze Jezusa zdjętego z krzyża, było do niepoznania, zeszpecone Akrwią i ranami; rozczochrane włosy na głowie i brodzie pozlepiane były krwią. Maryja zmyła mokrymi gąbkami oblicze i głowę, i zebrała z włosów zaschłą krew. Przy zmywaniu coraz jawniej pokazywało się, jak okrutnie poraniony był Jezus, więc coraz większe współczucie ogarniało obecnych na widok każdej pokazującej się rany; z nadzwyczajną starannością i pieczołowitością wykonywała Maryja tę smutną czynność. Gąbką i chusteczką wilgotną, nawiniętą na palce prawej ręki, wymywała zaschłą krew z ran głowy, z zapadłych oczu, z nosa i uszu, po czym nawinąwszy szma teczkę mokrą na palec wskazujący, wymyła wpółotwarte usta Jezusa, język, zęby i wargi. Przerzedzone włosy na głowie przyczesała i rozdzieliła na trzy części, środek zaczesała w tył, a dwie części na oba boki, zaczesawszy je gładko poza uszy. Oczyściwszy tak głowę ucałowała Najświętsza Panna policzki Jezusa i zakryła je chustą, po czym zaczęła obmywać szyję, barki, piersi i plecy świętego ciała, dalej ręce i porozdzierane, zakrwawione dłonie. Teraz dopiero pokazało się, jak strasznie skatowane było ciało Jezusa. Wszystkie kości piersiowe, wszystkie tkanki były porozciągane, powykrzywiane i jak stężałe. Na barkach, które dźwigały ciężki krzyż, widać było ogromną, głęboką ranę, druga taka widniała na prawym boku, rozdartym szeroko włócznią; na lewym boku była malutka ranka, pochodząca także od włóczni, która przeszła na wylot przez całe ciało. Cała górna część ciała pokryta była sińcami, guzami i ranami, a każdą ranę obmywała i oczyszczała Maryja jak najstaranniej. Magdalena, to klęczała z drugiej strony, pomagając Jej, to przypadała do nóg Jezusa, obmywając je po raz ostatni więcej łzami niż wodą i osuszając włosami. Tak obmyła Maryja i oczyściła z krwi zeschłej głowę, i górną część ciała Jezusa, a Magdalena nogi. Najświętsze ciało wyglądało teraz sino-białe, połyskujące jak przekrwawione mięso. Tu i ówdzie widać było ciemniejsze plamy od zastałej pod skórą krwi, miejscami skóra była zdarta i widniało żywe mięso. Najświętsza Panna okrywszy już obmyte członki, wzięła się powtórnie do namaszczania wszystkich ran, począwszy od głowy. Święte niewiasty klęczały przed Nią i podawały Jej na przemian puszki z wonnościami, a Matka Boża nabierała palcem wielkim i wskazującym prawej ręki czy to maści, czy inne wonności, zapełniała tym rany Jezusa i poma-zywała je; włosy polała Mu wonnym olejkiem. Ująwszy w lewą rękę obie ręce Jezusa, całowała je najpierw ze czcią, po czym wypełniała szerokie rany na dłoniach, porobione gwoździami, kosztowną maścią: tąże maścią wypełniła także otwory uszne, nosowe i szeroką ranę w prawym boku. Magdalena głównie zajęła się świętymi nogami Jezusa, osuszała je, namaszczała i na nowo skrapiała obfitymi łzami. Chwilami przykładała do nich swą twarz zbolałą i klęczała tak cicho, bez ruchu. 310 Namaściwszy tak wszystkie rany, owinęła Maryja głowę Jezusa w opaski nie ściągając jednak jeszcze poprzedniej zasłony, przymknąwszy na pół otworzone oczy Jezusa trzymała chwilę na nich swą rękę, a objąwszy z płaczem najdroższe ciało swego Syna, pochyliła oblicze ku świętej Jego twarzy. Magdalena z wielkiej czci i uszanowania, nie zbliżała swego oblicza do twarzy Jezusa, całowała tylko z pokorą Jego nogi. Józef i Nikodem stali chwilę w pobliżu, szanując tę boleść niezmierną Matki Bożej; wreszcie Jan zbliżył się do Najświętszej Panny z nieśmiałą prośbą, by oddała już ciało Jezusa, bo szabat się zbliża i trzeba kończyć przygotowania. Jeszcze raz uścisnęła Maryja serdecznie drogie zwłoki i czułymi słowy pożegnała je. Mężczyźni wzięli najświętsze ciało z łona Matki i ponieśli je na chuście, na której leżało, na dół w owo zagłębienie. Maryja, której boleść, ukojona nieco czułym zajęciem, odżyła na nowo, osłabła i usunęła się na ręce niewiast, zakrywszy głowę. Magdalena zaś, jak gdyby kto porywał jej jedynego Oblubieńca, rzuciła się naprzód z wyciągniętymi rękami, lecz po chwili oprzytomniawszy, powróciła do Najświętszej Panny. Najświętsze Ciało Jezusa ponieśli mężczyźni kawałek w dół Golgoty, gdzie w załomie góry była piękna, szeroka, a płaska skała, na której ciało złożono w celu przedsięwzięcia balsamowania. Skała zasłana była wielką siatkowatą chustą, jakby z koronek zrobioną, podobną do tak zwanej chusty głodowej zawieszanej u nas w kościele. Widząc jako dziecko wiszącą w kościele taką chustę, myślałam zawsze, że to jest ta sama, którą widziałam przy balsamowaniu Jezusa. Zapewne dlatego zrobiona była siatkowato, by przy zmywaniu ciała woda mogła odpływać; obok rozpostarta była druga wielka chusta. Ciało Jezusa złożono na skale na siatkowatej chuście, kilku zaś trzymało nad ciałem drugą chustę, rozpostartą tak, by zwłoki Jezusa zakryte były przed ich oczami. Wtedy Józef i Nikodem przyklękli, rozwinęli ową chustę, w którą przy zdejmowaniu z krzyża owinęli byli Jezusa, od kolan do pasa, przy czym zdjęli także przepaskę biodrową, którą przyniósł Mu przed ukrzyżowaniem Jonadab, siostrzeniec Jego opiekuna Józefa. Wymyli oni starannie gąbkami brzuch i uda Jezusa, następnie podnieśli najświętsze ciało, wciąż jeszcze przykryte trzymaną zasłoną, na dwóch chustach poprzecznych, podłożonych pod grzbiet i kolana i nie obracając Go, umyli z drugiej strony. Myli zaś tak długo, dopóki woda wyciskana z gąbek nie była zupełnie czystą. W dodatku obmyli jeszcze ciało wodą mirrową, potem złożyli je na powrót i delikatnie, z szacunkiem wyprostowali rękoma; środek bowiem ciała i kolana skrzywione były nieco i tak stężały, jak konając osunęło się ciało ku dołowi. Ukończywszy to, podłożyli pod biodra chustę na łokieć szeroką a trzy łokcie długą, wysypali łono Jego pękami ziół, jakie widuję czasem na stołach niebiańskich, zastawione na złotych talerzykach z błękitnymi 311 obwódkami, dalej delikatnymi, kręconymi włóknami roślinnymi, podobny, mi do szafranu, a to wszystko posypali proszkiem, który Nikodem przyniósł w puszce, po czym owinęli biodra podłożoną opaską, przeciągnęli jej końce między nogami i związali w pasie, w miejscu, gdzie przypadało spięcie opaski. Następnie namaścili wszystkie rany na lędźwiach, pomazali je wonnościami, nakładli obficie ziół między nogi aż do stóp i zacząwszy od dołu, poobwijali nogi w całuny aż do pasa. Teraz przyprowadził Jan znowu Najświętszą Pannę i święte niewiasty. Maryja uklękła przy Jezusie i podłożyła Mu pod głowę cienką chustę, otrzymaną od Klaudii Prokli, którą dotychczas miała na szyi pod płaszczem; inne niewiasty nakładły obficie wokoło szyi, ramion i głowy aż do policzków Jezusa wonnych ziół, delikatnych włókien roślinnych i nasypały owego proszku, który przyniósł Nikodem, po czym Najświętsza Panna owinęła chustę z tym wszystkim wokoło głowy i ramion Jezusa. Magdalena wylała w ranę prawego boku całą flaszeczkę wonnego olejku, niewiasty nakładły wonności do martwych rąk, koło nóg i pod nogi. Następnie mężczyźni wypełnili wonnościami pachy, obłożyli nimi jamę sercową, całe ciało obłożyli wonnymi ziołami, gdzie tylko było miejsce; zdrętwiałe ręce Jezusa złożyli na krzyż na łonie, po czym owinęli ciało od dołu aż pod pachy w wielką, białą chustę, jak to się nieraz zawija dzieci. Pod pachą prawego ramienia wsunęli koniec szerokiej opaski i owinęli tą opaską całe najświętsze Ciało od głowy do nóg raz koło razu, unosząc je delikatnie rękami; zwłoki przybrały teraz kształt lalki, owiniętej w pieluchy. Wreszcie położyli zwłoki Jezusa na ukos na wielkiej chuście, sześć łokci długiej, kupionej przez Józefa z Arymatei i zawinęli je w nią tak, że dwa końce zachodziły na piersi, jeden od nóg, drugi przez głowę, zaś dwa drugie końce owijały ciało na poprzek. Skończywszy tę smutną robotę, otoczyli wszyscy Ciało Jezusa i uklękli wokoło, by się z nim pożegnać. Wtem oczom ich przedstawił się cud, wzruszający ich do głębi. Oto na wierzchniej chuście, okrywającej zwłoki, odbił się obraz najświętszego Ciała Jezusa z wszystkimi ranami i bliznami. Zdawało się, że Jezus wdzięczny, chce wynagrodzić im ich życzliwe starania i smutek po Nim, pozostawiając im Swój wizerunek, cudownie odbity poprzez wszystkie całuny. Z płaczem i jękiem rzucili się wszyscy do ściskania najświętszego Ciała i całowali ze czcią cudowny wizerunek. Zdumieni wielce, rozwinęli na powrót chustę i oto zdumienie ich wzrosło jeszcze, gdy ujrzeli, że pod spodem wszystkie całuny są czyste zupełnie, a tylko na wierzchniej chuście odbiła się postać Pana. Część chusty, na której leżało święte Ciało, nosiła odbity wizerunek grzbietu całego, część zaś, okrywająca Jezusa z wierzchu, nosiła ślady całej przedniej części ciała, trzeba ją było jednak dopiero składać na powrót 312 rogami, tak jak owinięty był w nią Jezus, by móc ujrzeć całą postać. Nie było na chuście śladu np. krwawiących się ran, bo całe ciało obłożone było grubo wonnościami i owinięte całunami. Był to wizerunek cudowny, świadectwo twórczej, powołującej do bytu Boskości w ciele Jezusa. Znane mi było wiele szczegółów z późniejszych losów tej świętej chusty, ale już nie potrafię złożyć tego w porządną całość. Po zmartwychwstaniu dostała się ta chusta wraz z innymi w posiadanie przyjaciół Jezusa. Jednemu z nich wydarto ją raz, gdy niósł ją pod pachą. Długi czas była w posiadaniu chrześcijan w różnych miejscowościach i doznała czci wielkiej; dwa razy przechodziła w ręce żydowskie, ale wnet wracała do chrześcijan. Raz widziałam, jak wybuchła sprzeczka o nią, wśród której wrzucono ją w płomień na spalenie, ale chusta cudownie uniosła się z płomieni w powietrze i opadła w ręce pewnego chrześcijanina. Za łaską Bożą utworzyli święci mężowie przez przykładanie rąk wśród modłów trzy odbitki, a to z całej tylko części i złożonych kawałków przedniej części. Odbitki te, powstałe przez dotknięcie i uświęcone w zbawiennej intencji uroczyście przez Kościół, były od dawna przyczyną wielkich cudów. Oryginał, uszkodzony już trochę, porozdzierany w niektórych miejscach, widziałam raz w posiadaniu chrześcijan niekatolików w Azji. Nazwę miasta zapomniałam; leży ono w jakimś wielkim kraju w pobliżu ziemi św. Trzech Królów. W widzeniach o tej chuście wmieszane były jakieś szczegóły o Turynie i Francji, o papieżu Klemensie I i o cesarzu Tyberiuszu, który umarł pięć lat po ukrzyżowaniu Chrystusa; ale wyszło mi to wszystko z pamięci. 62. Złożenie do grobu Po opowiedzianych przygotowaniach mężczyźni złożyli święte Ciało Jezusa na skórzane nosze, przykryli je ciemną zasłoną i przytwierdzili po obu stronach drążki do trzymania; przypominało mi to żywo arkę przymierza. Czterech mężów niosło nosze; z przodu Nikodem i Józef, z tyłu Abenadar i Jan. Za nimi postępowały Najświętsza Panna, starsza Jej siostra Maria Helego, Magdalena i Maria Kleofy, dalej znów gromadka niewiast, jak Weronika, Joanna Chusa, Maria Marka, Salome z Zebedeuszów, Maria Salome, Salome z Jerozolimy, Zuzanna i bratanica św. Józefa, Anna wychowana w Jerozolimie. Pochód zamykali Kassius i żołnierze. Inne niewiasty, jak Maroni z Naim, Samarytanka Dina, Mara i Sufanitka, były obecne w Be-tanii u Marty i Łazarza. Przodem szło kilku żołnierzy ze skręconymi pochodniami; potrzeba bowiem było światła w ciemnym grobowcu. Tak posuwał się orszak około 313 siedem minut przez dolinę ku ogrodom Jozefata, śpiewając psalmy cichym rzewnym głosem. Widziałam, jak z drugiej strony ze wzgórza przypatrywał się chwilę pochodowi Jakub Starszy, brat Jana, po czym zbiegł donieść o tym co widział, uczniom, ukrytym w grocie. Ogród Józefa nie ma w obwodzie kształtu symetrycznego. Z tej strony, gdzie znajduje się grobowiec, otoczony jest żywym płotem, a prócz tego u wejścia znajduje się od wewnątrz zagrodzenie z żerdzi, przymocowanych poziomo żelaznymi hakami do słupów. Przed wejściem do ogrodu, jak również przed wejściem do grobowca stoi kilka drzew palmowych. Zresztą ogród jest zarosły przeważnie krzewami, kwiatami i cennymi ziołami. U wejścia do ogrodu zatrzymał się orszak, mężczyźni otworzyli przejście, wyjąwszy kilka żerdek, które posłużyły im potem jako dźwignie do wtoczenia do groty ogromnego kamienia, mającego przywalić drzwi grobu. Stanąwszy przed grobowcem, odsłonili nosze i wysunęli najświętsze Ciało na wąskiej desce przykrytej na poprzek rozścieloną chustą. Nikodem i Józef trzymali z obu końców deskę, Abenadar i Jan chustę. Grota, nowa jeszcze, wyczyszczona i wykadzona przez sługi Nikodema, przedstawiała się wcale pokaźnie. U sklepienia biegł górą piękny gzyms. Samo łoże grobowe szersze było w głowach, jak w nogach. Wykuty w nim był otwór w kształcie ciała owiniętego w całuny z małym podwyższeniem na głowę i nogi. Święte niewiasty usiadły na ławce, stojącej naprzeciw wejścia do groty. Mężczyźni, niosący ciało Jezusa, weszli z nim do groty, postawili je na ziemi, wypełnili część grobu wonnościami, rozpostarli na to chustę, tak wielką, że zwieszała się jeszcze ku ziemi, i dopiero wtenczas złożyli tam najświętsze Ciało. Uścisnąwszy je po raz ostatni i skropiwszy łzami miłości i smutku, wyszli z groty. Zaraz też weszła tam Najświętsza Panna, usiadła w głowach grobu na dwie stopy wysokiego i z płaczem pochyliła się nad zwłokami Swego dziecka jedynego, by uścisnąć je po raz ostatni. Po Niej weszła do groty Magdalena; ta już przedtem narwała kwiatowi ziela i posypała teraz nimi najświętsze Ciało. Załamała ręce, bolejąc nad rozstaniem się z Jezusem; jęcząc i płacząc, objęła Jego nogi, wróciła jednak wnet do niewiast, bo mężczyźni nalegali o pośpiech. Ci zaraz weszli znów do groty, zarzucili na ciało Jezusa zwieszającą się chustę, na to zarzucili brunatną żałobną, wreszcie zamknęli owe ciemne drzwi metalowe, zdaje się ze spiżu, lub miedzi, opatrzone podłużną i poprzeczną sztabą w kształcie krzyża. (Katarzyna nie oznaczyła bliżej w tym miejscu, czy te sztaby zakładano umyślnie, czy były to tylko wystające listwy, tworzące jedną całość z drzwiami.) Wielki kamień, przeznaczony do zamknięcia grobu, leżał jeszcze przed grotą. Miał mniej więcej kształt kufra lub nagrobka, a był tak wielki, że człowiek dorosły mógł na nim wygodnie leżeć wyciągniony, był bardzo ciężki. 314 Za pomocą żerdek wziętych z zagrodzenia, wtoczyli go mężczyźni do groty przed zamknięte drzwi grobu. Wejście do groty zamknięto lekkimi drzwiami z plecionki. Podczas tego smutnego obrzędu oświetlona była grota pochodniami, bo inaczej byłoby zbyt ciemno. Przez cały czas widziałam, jak w pobliżu ogrodu i Golgoty krążyli w koło nieśmiało jacyś mężowie, na których twarzach smutek się malował; musieli to być uczniowie, którzy wskutek opowiadań Abe-nadara odważyli się wyjść z ukrycia, po czym, przestraszeni, znów się cofali. 63. Powrót od grobu. Szabat Szabat już nadchodził, więc Józef i Nikodem wybrali się zaraz do miasta przez ową małą furtkę w murze miejskim, której używanie, jak sądzę, dozwolone im było w drodze prywatnej. Najświętsza Panna, Magdalena, kilka jeszcze niewiast i Jan, mieli zamiar pójść jeszcze na chwilę na Kalwarię, pomodlić się tam i zabrać pozostawione tam drobiazgi, więc Józef i Nikodem rzekli im, że oddają im, do użytku dla większej wygody tę furtkę w murze, jak również wieczernik i że zawsze dla nich drzwi stać będą otworem, ilekroć zapukają. Maria Marka i inne niewiasty odprowadziły do miasta starszą siostrę Najświętszej Panny, Marię Helego. Słudzy Nikodema i Józefa poszli na Kalwarię po pozostałe tam sprzęty. Nawróceni żołnierze odeszli od grobu do swych towarzyszy, stojących jeszcze na straży przy bramie; Kassius zaś, dzierżąc w swym ręku włócznię, pojechał do Piłata i zdał mu wiernie sprawę z wszystkiego, co zaszło; zarazem obiecał mu i na przyszłość donosić dokładnie o wszystkim, jeśli przeznaczy go między innymi do straży przy grobie, bo, jak mówił, doniesiono mu, że Żydzi z pewnością zażądają postawienia straży przy grobie Jezusa. Piłata przejmowała tajemna groza, gdy słuchał opowiadania Kassiusa, ale na pozór traktował rzecz obojętnie, a Kassiusowi dał poznać, że uważa go za marzyciela. Kassius wszedł do Piłata z włócznią w ręku i postawił ją przy sobie, lecz Piłat dowiedziawszy się, że ta włócznia przebiła bok Jezusa, kazał ze wstrętu i zabobonnej trwogi wynieść ją za drzwi. Jan poszedł z Najświętszą Panną i kilku niewiastami na Kalwarię; tam, płacząc, pomodlili się chwilę i pozbierawszy swoje drobiazgi, szli z powrotem ku miastu. Wtem ujrzeli naprzeciw oddział żołnierzy, idących z pochodniami, więc rozstąpili się na obie strony i stanęli po bokach drogi, by przepuścić ich, po czym ruszyli dalej ku owej furtce w murze. - Żołnierze ci szli na Kalwarię, prawdopodobnie po to, by usunąć przed szabatem krzyże i zakopać je. 315 Józef i Nikodem napotkali w mieście Piotra, Jakuba Starszego i Jakuba Młodszego. Płakali jedni i drudzy. Piotr szczególnie zasmucony był nadzwyczaj, z płaczem ściskał wszystkich, oskarżał sam siebie, narzekał, że nie był przy śmierci Pana i dziękował im serdecznie, że postarali się o grób dla Niego; boleść przejmowała wszystkich ogromna. Józef i Nikodem oświadczyli Apostołom, że każdej chwili wpuszczeni będą do wieczernika, jak tylko zapukają, po czym szli dalej szukać innych rozproszonych. Gromadka, wśród której znajdowała się Najświętsza Panna, przybyła do wieczernika, gdzie na pukanie ich zaraz wpuszczono. Wnet pojawił się Abe-nadar, a powoli zeszła się większa część Apostołów i wielu uczniów. Święte niewiasty, odłączywszy się od mężczyzn, udały się do mieszkania Najświętszej Panny w bocznym budynku obok wieczernika. Posilano się niewiele, przez jakiś czas jeszcze opowiadano sobie wzajemnie różne szczegóły wśród smutku i trwogi. Mężczyźni przebrali się w inne suknie i zebrawszy się, pod lampą odprawiali szabat. Następnie pożywali baranki przy kilku stołach, zastawionych w sali wieczernika, ale bez zachowania przepisanych ceremonii świątecznych, bo nie było to pożywanie baranka wielkanocnego, którego spożyli już wczoraj ze swym Mistrzem. Znać było na twarzach wszystkich pomieszanie i smutek. Święte niewiasty odprawiały także z Maryją modły szabatowe pod zaświeconą lampą. Gdy się już zupełnie ściemniło, przybyli po szabacie z Betanii Łazarz, Marta, wdowa Maroni z Naim, Samarytanka Dina i Maria Sufanitka. Przybyłych wpuszczono do środka i siedziano jeszcze długo, opowiadając im straszne szczegóły dnia dzisiejszego. Smutne te wspomnienia nową boleścią przejmowały serca wszystkich obecnych. 64. Pojmanie Józefa z Arymatei. Straż przy grobie Jezusa Późno w noc wracał Józef z Arymatei z wieczernika do domu w towarzystwie kilku uczniów i niewiast. W smutku pogrążeni, szli powoli ulicami Syjonu, lękliwie spoglądając wokoło. Wtem w pobliżu budynku sądowego Kaifasza wypadła z zasadzki zgraja żołdaków i pochwyciła bezbronnego Józefa, nie troszcząc się o jego towarzyszów, którzy też rozbiegli się w mgnieniu oka wśród okrzyków trwogi. Schwytanego Józefa zamknęli żołdacy w jednej z wież murów miejskich, niedaleko od sądu. Kaifasz bowiem kazał pojmać Józefa, a wybrał do tego pogańskich żołnierzy, bo ci nie obchodzili szabatu; miał zamiar, nie mówiąc o tym nikomu, usunąć po cichu Józefa na zawsze, zapewne zamorzyć go głodem. W nocy z piątku na sobotę zebrała się starszyzna pod zwierzchnictwem Kaifasza na walną naradę, jak zachować się i postępować po tych zaszłych 316 cudach i wobec niepewnej postawy tłumów. W nocy jeszcze wyruszyli do Piłata i stanąwszy przed nim, rzekli: "Ten uwodziciel ludu przepowiedział za Swego życia, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Każ więc postawić straż przy grobie aż do trzeciego dnia, by przypadkiem uczniowie nie wykradli ciała Jezusa, a potem nie rozgłosili, że zmartwychwstał, bo wtenczas to drugie oszukaństwo gorsze byłoby niż pierwsze". Piłat jednak nie chciał już więcej kłopotać się tą sprawą. - "Macie - rzekł im - swoje straże, pilnujcie więc grobu, jak możecie najlepiej". - Dodał im tylko do straży Kassiusa, który miał baczyć na wszystko i zdawać mu sprawę. Rano przed wschodem słońca poszło dwunastu faryzeuszów do grobu, wziąwszy przeznaczonych na straż żołnierzy, ubranych nie po rzymsku; byli to bowiem żołnierze od świątyni, rodzaj trabantów. Żołnierze wzięli z sobą kagańce na drążkach, by oświetlić posępną grotę, a także widzieć dokładnie, co się wokoło dzieje. Przekonawszy się po przybyciu do groty, że ciało Jezusa jest na miejscu, przeciągnęli faryzeusze na poprzek drzwi grobu szeroką wstęgę, a od niej drugą ku kamieniowi, przytrzymującemu drzwi i przypieczętowali te wstęgi półksiężycowymi pieczęciami. Potem powrócili do miasta, a straż usadowiła się naprzeciw wejścia do groty. Od czasu do czasu szedł któryś z żołnierzy do miasta po żywność, lub po coś innego, ale przynajmniej 5-6 żołnierzy było zawsze przy grobie. Kassius przez cały czas nie opuszczał swej placówki, stał wciąż lub siedział w rowie u wejścia do groty, tak, że widział część drzwi do grobowca od strony, gdzie były nogi Jezusa. Na Kassiusa hojnie spłynęła łaska Boża, poznawał duchem wiele tajemnic nowej wiary, Duch święty oświecał cudem jego serce; dla tego żołnierza poczciwego było to coś niezwykłego, niepojętego, więc był jakby upojony, zatopiony w sobie, nieświadom wszelkich wpływów zewnętrznych. Tu dopiero, przy grobie, dokonała się w nim zupełna przemiana na nowego człowieka, chrześcijanina. Cały ten dzień przepędził na skrusze, dziękczynieniu i chwaleniu Boga. 65. Przyjaciele Jezusa w Wielką Sobotę Wczoraj wieczór, jak wspomniałam, zebrali się mężczyźni w wieczerniku w liczbie około dwudziestu. Widziałam, jak ubrani w długie białe suknie z szerokimi pasami, odprawiali pod lampą modły szabatowe, a po spożyciu wieczerzy rozeszli się na spoczynek; niektórzy udali się do innych pomieszkań. Dziś siedzieli także prawie przez cały czas spokojnie w domu, schodząc się od czasu do czasu na czytanie lub modlitwę. Co chwila zjawiał się ktoś ze znajomych i wpuszczony do środka, przyłączał się do grona. 317 Boczny budynek koło wieczernika, gdzie bawiła Najświętsza Panna, składał się z wielkiej środkowej sali i licznych otaczających ją małych izde-bek, poprzedzielanych dywanami i parawanami na pojedyncze sypialnie. Powróciwszy od grobu, poustawiały święte niewiasty wszystkie przybory na swoje miejsca, jedna z nich zaświeciła lampę, wiszącą w pośrodku sali, i wszy. stkie zebrały się pod nią wokoło Najświętszej Panny, modląc się na przemian w smutku wielkim i skupieniu ducha; na wieczerzę spożyły tylko lekki posiłek. Po szabacie przybyły z Betami z Łazarzem Marta, Maroni, Dina i Mara; Łazarz poszedł do mężczyzn do wieczernika, a one przyszły tu do niewiast. Wśród hojnych łez obustronnych opowiedziano nowo przybyłym o śmierci i pogrzebie Pana. Późno już wieczorem wywołali mężczyźni te niewiasty, które mieszkały w mieście, by odprowadzić je do domu; wśród mężczyzn był i Józef z Arymatei. Tę to właśnie gromadkę napadli żołnierze koło budynku sądowego Kajfasza, pojmali Józefa i zamknęli go do więzienia w wieży, Pozostałe w wieczerniku niewiasty rozeszły się wnet do celek sypialnych. Przed udaniem się na spoczynek każda z nich zakryła głowę, usiadła na ziemi, wsparta o posłanie, umieszczone przy ścianie i tak siedziała chwilę, pogrążona w smutnym rozpamiętywaniu. Wstawszy, pozdejmowały pasy, sandały i wierzchnie odzienie, rozwinęły łoża i okrywszy się od stóp do głowy, jak to zwykle robiły, ułożyły się na krótki spoczynek. Wnet po północy pozrywały się znowu, ubrały się, pozawijały posłania i zebrały się znowu w sali, gdzie wspólnie z Najświętszą Panną odprawiły po wtóre pod lampą modlitwy. Zwyczaj ten odprawiania nocnych modłów nie jest nowy. Od czasu istnienia modlitwy widziałam, jak wykonywali nieraz ten zwyczaj ludzie święci, wierne dzieci Boże, czy to pobudzeni łaską osobistą, czy też wypełniając Boskie lub kościelne ustanowienia. I święte niewiasty nie zaniedbały tego nawet po tak smutnych przejściach dnia wczorajszego. Równocześnie odprawili mężczyźni tak samo modły w sali wieczernika, poczym Jan z kilku uczniami zapukał do drzwi na niewiasty, które zaraz, otuliwszy się w płaszcze, wraz z Najświętszą Panną poszły za uczniami do świątyni. O tym samym mniej więcej czasie, kiedy pieczętowano grób, tj. około trzeciej godziny rano, przybyła Najświętsza Panna z niewiastami, Janem i kilku uczniami do świątyni. Taki był zwyczaj, że wielu Żydów szło o świcie po spożyciu baranka wielkanocnego do świątyni, którą w ten dzień otwierano już o północy, bo składanie ofiar zaczynało się wcześnie rano. Po strasznych zajściach dnia wczorajszego nie rozpoczynano ofiar, bo świątynia zanieczyszczona była pojawieniem się umarłych. Najświętsza Panna jednakże szła do świątyni, bo, jak mi się zdaje, chciała niejako pożegnać się z tym przybytkiem, w którym wychowała się i nauczyła czcić Świętość, aż sama 318 poczęła w swym łonie dziewiczym Świętego nad świętymi, który wczoraj zamordowany został tak okrutnie, jako prawdziwa ofiara, prawdziwy Baranek wielkanocny. Świątynia otwarta była według zwyczaju i oświetlona lampami, otwarty był także dziedziniec kapłański, dostępny tego dnia i dla ludu, którego dzisiaj jednak nie było prawie nic, oprócz kilku strażników i sług. Nieład panował wszędzie, gdyż nie zatarto jeszcze śladów strasznych spustoszeń dnia wczorajszego. Świątynia zanieczyszczona była pojawieniem się w niej umarłych; uporczywie nasuwała mi się wciąż myśl o tym, jak też Żydzi naprawią to znowu i przyprowadzą wszystko do porządku. W świątyni napotkała przybyła gromadka synów Symeona i sios-rzeńców Józefa z Arymatei, których już doszła wieść o pojmaniu ich wuja, napełniając ich serca głębokim smutkiem. Ci, będąc dozorcami przy świątyni, oprowadzili wszędzie Najświętszą Pannę i towarzyszących Jej. W milczeniu oglądano zaszłe spustoszenia z grozą w sercu i czcią zarazem, widząc w tym świadectwo, dane przez Boga swemu Synowi jedynemu. Dla lepszego objaśnienia opowiadali oprowadzający zwięzłymi słowy zdarzenia wczorajsze. Jak mówiłam, nie zatarto jeszcze śladów spustoszenia. W miejscu, gdzie przechodzi się z przedsionka do Miejsca świętego, mury rozeszły się tak, że można było przecisnąć się środkiem i groziły upadkiem. Próg nad zasłoną zawalił się, a słupy, dźwigające go, zachwiane w posadach, pochyliły się na obie strony ku ścianom i rozdarta na pół zasłona zwieszała się po obu bokach. Przy ścianie północnej, gdzie z modlitewnika Symeona wypadł wczoraj wielki kamień i skąd pojawił się Zachariasz, powstał w przedsionku tak wielki otwór, że święte niewiasty mogły przezeń wygodnie przejść; zrobiły też tak i stojąc przy wielkiej mównicy, z której nauczał Jezus jako dwunastoletni chłopiec, mogły przez rozdartą zasłonę zaglądnąć do Miejsca świętego, co zwyczajnie było im zabronione. W innych miejscach pozapadały się tu i ówdzie podłogi, popękały ściany, pokrzywiły się kolumny, pozapadały gzymsy. Najświętsza Panna nie opuściła żadnego miejsca, które Jezus uświęcił jej Swą osobą. Na kolanach całowała je i wzruszającymi słowy powiadała przy każdym miejscu towarzyszkom, jaka dla niej pamiątka wiąże się z tym miejscem; towarzyszki, idąc za jej przykładem, także cześć oddawały tym miejscom, uświęconym przez ich Zbawiciela. Żydzi w ogóle w niezwykłej czci mają wszystkie te miejsca, które były świadkami zdarzeń, ważnych dla nich i świętych. Z uszanowaniem dotykają się ich, całują je, padają przy nich na twarz, i nie dziwiłam się temu nigdy. Jeśli się wie, wierzy i czuje, że Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba jest żywym Bogie, że mieszkał w pośród Swego ludu w świątyni, że Jerozolimę obrał sobie za mieszkanie, to raczej dziwić by się należało, gdyby tego nie czynili. 319 .Kto wierzy w żywego Boga i Odkupiciela i Uświęciciela ludzi, Jego dzieci, -nie powinien się dziwić, że ten Bóg żywy w miłości Swej zamieszkał między żywymi i że oni oddają Jemu i wszystkiemu, co ma z Nim związek, większą cześć, miłość i uwielbienie, niż swoim na ziemi rodzicom, przyjaciołom, nauczycielom i zwierzchnikom. Żydzi zachowywali się w świątyni i na świętych miejscach tak, jak my zachowujemy się przed Najświętszym Sakramentem. Prawda, że i u Żydów trafiali się tacy zaślepieni, niby cywilizowani mędrkowie, jakich nie brak i u nas, którzy nie chcąc oddać czci żywemu, obecnemu Bogu, popadają w fałszywą, guślarską służbę bożyszcz tego świata. Ludzie tacy, jeśli przypadkiem nie odrzucili jeszcze samego Boga, jako zbyt obojętnego, w pysze swej oddają się na służbę całkowitą duchowi i fałszowi światowemu, a odrzucają uparcie wszelką zewnętrzną cześć Bożą i mówią chełpliwie, że "czczą Boga w duchu i prawdzie". Nie chcą głupcy zrozumieć, że "czcić Boga w duchu i prawdzie" znaczy czcić Go w Duchu świętym i Synu, który przyjął ciało z Maryi Dziewicy, dał świadectwo Prawdzie, żył między nami i za nas umarł na ziemi, a z miłości dla nas postanowił być obecnym w kościele w Najświętszym Sakramencie aż do skończenia świata. Długo chodziła Najświętsza Panna po świątyni, ze czcią zwiedzając święte jej miejsca, a przy każdym tłumaczyła towarzyszkom, jaką ono stanowi dla niej pamiątkę. Tu tu wstąpiła po raz pierwszy do świątyni jako małe dziew-czątko, tam od strony południowej chowała się aż do zamążpójścia; w tym miejscu poślubiła się św. Józefowi, w tym ofiarowała Jezusowi, ówdzie znów słuchała proroctw Symeona i Anny; i zapłakała Maryja gorzko, bo oto spełniły się te proroctwa, a duszę Jej przeniknął miecz boleści. Dalej pokazywała Maryja, gdzie znalazła Jezusa, nauczającego w 12 leciech mędrców i ucałowała ze czcią mównicę. Odwiedziła także skarbonę, do której biedna wdowa rzuciła szeląg i miejsce, na którym Jezus rozgrzeszył cudzołożnice. Uczciwszy wspomnieniem, dotknięciem, łzami i modlitwą te miejsca, uświęcone przez Jezusa, wybrały się niewiasty z powrotem do wieczernika. Ze łzami w oczach i z powagą wielką w obliczu żegnała Maryja tę świątynię, spustoszoną i opustoszałą w tak świętym dniu i dającą tym samym świadectwo o strasznym grzechu swego ludu. Wspomniała, jak Jezus płakał nad świątynią, mówiąc proroczo: "Zburzcie ten budynek, a ja w trzech dniach postawię go na powrót!" Oto zburzyli już wrogowie świątynię Jego ciała, więc z tęsknotą oczekiwała Maryja trzeciego dnia, w którym miały się spełnić słowa odwiecznej Prawdy. Dzień już nastał, gdy Maryja wróciła z świątyni do wieczernika i zaraz poszła z niewiastami do Swego mieszkania, znajdującego się w dziedzińcu na prawo; Jan zaś i uczniowie udali się do zebranych w sali wieczernika mężczyzn, w liczbie około dwudziestu. Cały szabat przepędzili tak w cichości, 320 modląc się na przemian pod lampą, lub pogrążając się w żałosnych rozpamiętywaniach. Od czasu do czasu przybywał ktoś ze znajomych, więc wpuszczano go ostrożnie i ze łzami rozmawiano o zaszłych wypadkach. Względem Jana zachowywali się wszyscy z mimowolnym szacunkiem; zawstydzało ich to, że on jeden tylko miał na tyle odwagi, by nie opuścić Jezusa przy śmierci. Jan zaś, jak zawsze, życzliwy był dla wszystkich, serdeczny i współczujący. Z niewinnością i prostotą ustępował każdemu pierwszeństwa; widziałam ich też jak spożywali posiłek. Siedzieli tak cicho przy zamkniętych drzwiach, nigdzie nie śmiejąc wyjść. Tu nie mógł ich nikt zaczepić, bo dom był własnością Nikodema, a ten wynajął go im na ucztę wielkanocną. Święte niewiasty także siedziały aż do wieczora w swej sali, pozamykawszy drzwi i pozasłaniawszy okna; ciemności rozświecał blask lampy, wiszącej w środku. Niewiasty zbierały się pod lampą wokoło Najświętszej Panny na modlitwę wspólną, tę znowu usuwały się każda do swej sypialni, tam otuliwszy się w okrycia żałobne, albo na znak żałoby kładły się do płaskich skrzyń, wysypanych popiołem, albo też modliły się, ukląkłszy twarzą do ściany. Potem znowu zdejmowały okrycia żałobne i szły do sali na wspólną modlitwę. Słabowitsze posilały się nieco przez dzień, inne pościły ściśle. Tak zeszedł im cały dzień. Ilekroć w widzeniu zwróciłam mój wzrok tutaj, zawsze widziałam je albo zebrane pod lampą na wspólną modlitwę, albo w osobnych celach pogrążone w żałobie. Widok świętej Dziewicy przywodził mi na myśl drogiego Zbawiciela, więc zaraz nasuwał mi się przed oczy grób Jego, a przy nim coś siedmiu żołnierzy ze straży, umieszczonych naprzeciw wejścia. Tuż u wejścia do groty, w grobie ją otaczającym, stał Kas-sius, cichy, skupiony, nie oddalając się ani na chwilę ze swego stanowiska. Drzwi grobu były wciąż zamknięte i przywalone kamieniem, ale poprzez nie widziałam zwłoki Zbawiciela tak, jak je złożono, otoczone jasnym blaskiem; dwaj Aniołowie stali przy świętym Ciele, oddając mu cześć. Kiedy mi przyszła na myśl święta dusza Jezusa, przedstawił mi się wspaniały, różnorodny i zawikłany obraz zstąpienia do otchłani, tak bogaty w szczegóły, że cząstkę zaledwie mogłam spamiętać i to opowiem, o ile możności, najdokładniej. 66. Kilka szczegółów o zstąpieniu Jezusa do otchłani Gdy Jezus, głośno wołając, skonał na krzyżu, dusza Jego w postaci świetlistej, otoczona aniołami, między którymi był Gabriel, spłynęła w ziemię u stóp krzyża. Mimo że dusza odłączyła się od ciała, Bóstwo Jego jednak pozostało połączone i z duszą, i z ciałem; w jaki się to sposób działo, to naturalnie nie da się opowiedzieć słowami. Otchłań, w którą wstępowała 321 dusza Jezusa, przedstawiała mi się jak trzy działy, trzy odrębne światy; miałam uczucie, że one muszą być okrągłe i że każdą z tych części oddziela od drugiej osobna sfera. Przed otchłanią rozciągała się przestrzeń jasna, że się tak wyrażę, zielo-nawa, pogodna, przez którą, jak widziałam, musiały przechodzić wszystkie dusze, oczyszczone ogniem czyśćcowym, zanim wprowadzono je do nieba. Otchłań, w której mieściły się dusze, oczekujące Odkupiciela, otoczona była szarą, mglistą sferą i podzielona na różne koła. Zbawiciel, jaśniejący chwałą, prowadzony w tryumfie przez aniołów, przeszedł między dwiema takimi sferami, z których lewa mieściła sprawiedliwych praojców aż do Abrahama, a prawa - dusze sprawiedliwych od Abrahama aż do Jana Chrzciciela. Żadna z nich nie znała jeszcze Jezusa, a przecież za zbliżeniem się Jego, radość jakaś i tęsknota owionęła te obszary; zdawało się, że te trwożne, ścieśnione dziedziny tęsknoty rozszerzają się nagle oczekiwaniem jakiejś radosnej wieści. Biedne dusze zdawał się przenikać jakby powiew świeżego powietrza, jakby światło, jak rosa ożywcza, pokrzepiająca, zwiastująca im odkupienie; a wszystko to odbyło się tak szybko, jak jedno tchnienie wiatru. Minąwszy oba te koła, wszedł Jezus w przestrzeń mglistą, w której znajdowali się pierwsi rodzice, Adam i Ewa. Przemówił do nich łaskawie, a oni, poznawszy Go, z zachwyceniem niewypowiedzianym oddali Mu cześć. Wziąwszy ich ze Sobą, skierował się Jezus na lewo ku otchłani praojców, żyjących przed Abrahamem. Dusze te nie były zupełnie wolne od mąk czyścowych, a przynajmniej nie wszystkie; widać było między nimi złe duchy, a czarci ci dręczyli i uciskali niektóre dusze w różny sposób. Aniołowie zapukali u wejścia i kazali otworzyć; tu bowiem był wschód, wejście, brama, tu były i zawory, i wrze-ciądze, w które pukano/głosząc przybycie; i zdawało mi się, jak gdyby wołali: "Otwórzcie bramy, rozemknijcie podwoje!" I wszedł Jezus w tryumfie, a złe duchy cofały się trwożnie przed Nim, krzycząc: "Co masz do nas, czego tu chcesz, czy i nas teraz chcesz ukrzyżować?" itp. Aniołowie wnet powiązali ich i popędzili przed sobą. Zamknięte dusze nie znały dotychczas Jezusa i tylko niejasne miały o Nim pojęcie, lecz gdy dał się im poznać, otoczyły Go radośnie, wychwalając i czcząc Zbawiciela Pana. Teraz skierował się Jezus do prawej, właściwej otchłani; u wejścia zetknęła się z Nim dusza dobrego łotra, idąca w towarzystwie aniołów na łono Abrahama, podczas gdy złego łotra gnali właśnie czarci do piekła. Przemówiwszy parę słów do Dyzmy, wszedł Jezus do otchłani, gdzie na łonie Abrahama spoczywały dusze sprawiedliwych jego potomków; za Jezusem weszły gromadnie wybawione już dusze i aniołowie, pędzący przed sobą powiązanych czartów. Przestrzeń ta prawa zdawała mi się wyżej położoną od tamtej; robiło to takie wrażenie, jak gdyby szło się pod dziedzińcem kościelnym i z podziemia 322 wchodziło się do wnętrza kościoła. Złe duchy opierały się, nie chciały wejść do środka, ale aniołowie przemocą wepchnęli je. W otchłani tej zebrane były dusze wszystkich świętych Izraelitów, na lewo - Patriarchów, Mojżesza, sędziów i królów, na prawo - Proroków i wszystkich przodków Jezusa i ich krewnych aż do Joachima, Anny, Józefa, Zachariasza, Elżbiety i Jana. Nie było tu złych duchów, nie było tu mąk żadnych, tylko tęsknota za spełnieniem obietnicy, danej pierwszym rodzicom, a ta właśnie spełniała się obecnie. Więc błogość niewypowiedziana i szczęśliwość przeniknęła wszystkie dusze, wszystkie otoczyły Zbawiciela, witały Go i cześć Mu oddawały, a spętani czarci musieli chcąc nie chcąc wyznać przed nimi swą nędzę i poniżenie. Jezus wysłał wiele dusz na ziemię, by wstąpiwszy w swe ciała, dały o Nim jawne świadectwo. Było to właśnie w tym samym czasie, kiedy tak wielu umarłych wyszło z grobów i pojawiło się w Jerozolimie. Spełniwszy swą powinność, składały te dusze znowu ciała w ziemię, jak woźny sądowy zdejmuje swój płaszcz urzędowy, spełniwszy rozkazy zwierzchności. Stąd wyruszył pochód tryumfalny z Jezusem na czele, w głęboką sferę, stanowiącą pewnego rodzaju miejsce oczyszczenia dla pobożnych pogan, którzy mieli przeczucie prawdy i jej pożądali. Dusze te podlegały pewnym mękom za to, że na ziemi hołdowały bałwochwalstwu. Teraz czarci musieli wyznać jawnie swe oszukańcze czyny, a dusze z rozczulającą radością oddały hołd Zbawicielowi. Tu też związali aniołowie czarty i popędzili przed sobą. Tak przechodził Jezus te obszary w tryumfie, a bardzo szybko, uwalniając pobożne dusze z wiekowej niewoli. Nieskończona mnogość obrazów przesuwała się przed mymi oczyma, ale gdzież mój skołatany, nędzny umysł potrafi to wszystko opisać? Wreszcie zbliżył się Jezus do jądra tej przepaści, do samego piekła, które wydawało mi się kształtem jako ogromna, nieprzejrzana okiem budowa skalna, straszna, czarna, połyskująca metalicznym blaskiem; wejścia strzegły olbrzymie, straszne bramy, opatrzone mnóstwem rygli i zamków, widokiem swym wzbudzające dreszcz i trwogę. Za zbliżeniem się Jezusa dał się słyszeć ryk potężny i okrzyk trwogi, bramy rozwarły się na oścież i ukazała się przepaść, pełna ohydy, ciemności i okropności. Jak mieszkania błogosławionych, świętych, przedstawiają mi się w widzeniach pod postacią niebiańskiej Jerozolimy, jako miasto olbrzymie o różnorodnych pałacach i ogrodach, zapełnionych cudownymi owocami i kwiatami różnych gatunków, stosownie do niezliczonych warunków i odmian szczęśliwości, tak i to piekło przedstawiało się mym oczom w formie odrębnego świata, stanowiącego całość, pod postacią różnorodnych budowli, obszarów i pól. Ale tu źródłem wszystkiego było przeciwieństwo szczęśliwości, wieczna męka i udręczenie. Jak tam, w siedzibie szczęśliwości, 323 wszystko zdawało się być ugruntowane na prawidłach wiecznego pokoju, wiecznej harmonii i zadośćuczynienia, tak tu opierało się wszystko na rozstroju i rozdźwięku wiecznego gniewu, rozdwojenia i zwątpienia. Tam widziałam najróżnorodniejsze przybytki radości i uwielbienia, przeźrocza, niewypowiedzianie piękne, tu zaś niezliczone, różnorodne, ponure więzienia i jaskinie męki, przekleństwa, zwątpienia. Tam widziałam najcudowniejsze ogrody, pełne owoców Boskiego pokrzepienia, a tu najszkaradniej-sze puszcze i bagniska, pełne udręczenia, męki i wszystkiego, co tylko może wzbudzić wstręt, obrzydzenie i przerażenie. Pełno tu było przybytków, ołtarzy, zamków, tronów, ogrodów, mórz i rzek przekleństwa, nienawiści, ohydy, zwątpienia, zamętu, męki i udręczenia, w przeciwieństwie do niebiańskich przybytków błogosławieństwa, miłości, jedności, radości i szczęśliwości. Tu panowała wieczna, rozdzierająca niejedność potępionych, jak tam wieczna, błoga harmonia i zgodność Świętych. Wszystkie zarodki przewrotności i fałszu przedstawione tu były przez niezliczone zjawiska i narzędzia męki i udręczenia; nic tu nie było prawidłowego, żadna myśl nie przynosiła ukojenia, panowała tylko wszechwładnie groźna myśl Boskiej sprawiedliwości, przywodząca każdemu z potępionych na pamięć, że te męki, tu ponoszone, są owocem winy, powstałym z nasienia grzechów, popełnionych na ziemi. Wszystkie straszne męki odpowiadały co do swej istoty, sposobu i mocy grzechom popełnionym, były tym gadem, który grzesznicy wyhodowali na swym łonie, a który teraz przeciw nim się zwracał. Widziałam straszną jakąś budowlę o licznych kolumnadach, obliczoną na wzbudzanie strachu i trwogi, jak w królestwie Bożym - dla spokoju i wytchnienia. Wszystko to rozumie się, gdy się widzi, ale słowami nie jest człowiek mocen to wypowiedzieć. Gdy aniołowie otworzyli bramy piekielne, ujrzałam jakiś zamęt ohydy, przekleństw, łajań, wycia i jęków. Jezus przemówił coś do duszy Judasza, tu zamkniętej, a aniołowie mocą Bożą całe tłumy złych duchów obalali na ziemię. Wszyscy czarci musieli uczcić i uznać Jezusa, co było dla nich najstraszniejszą męką. Mnóstwo czartów otoczono wokoło innymi, jeden przy drugim, i popętano tych skrajnych, stojących wokoło; tak, że cała czereda pozostała w ten sposób na uwięzi. Wszystko to odbywało się według pewnych określonych postanowień. Lucyfera wrzucili aniołowie skrępowanego w będącą tam środkową otchłań, że aż zakotłowało się za nim w ciemnościach. Słyszałam, jeśli się nie mylę, że Lucyfer miał być znowu wypuszczony na pewien czas, coś na 50 czy 60 lat przed rokiem 2000 po Chrystusie. Innych dat nie pamiętam. Niektórzy czarci mieli być uwolnieni pierwej, na karę i kuszenie ludzi. Termin ten uwolnienia przypadał dla niektórych właśnie na nasze czasy, dla innych nieco później. 324 Nie jest możliwe opowiedzieć to wszystko, co widziałam. Za wiele tych szczegółów, tak, że nie potrafię ich złożyć w jedną całość, a przy tym jestem bardzo chora; gdy zacznę opowiadać, nasuwa mi się znów wszystko przed oczy, a widok to tak straszny i tak mię przejmuje, że bliską jestem skonania. Niezliczone gromady dusz, uwolnionych z otchłani i miejsc oczyszczenia, poprowadził Jezus w tryumfalnym pochodzie w górę do radosnego przybytku, umieszczonego pod niebiańską Jerozolimą. Jest to to samo miejsce, gdzie niedawno widziałam duszę zmarłego mego przyjaciela. Dyzmas doczekał się obietnicy, danej mu przez Zbawiciela; oto nie upłynął dzień, a już znajdował się z Nim w Raju. Przybyłe dusze czekała radość i pokrzepienie; zastawiono dla nich podobne stoły niebiańskie, do jakich i ja zasiadałam, gdy Bóg dobrotliwy chciał mnie pocieszyć i pokrzepić w bolesnych widzeniach. Jak długo to wszystko trwało, com widziała i słyszała, nie potrafię określić, tak jak i nie potrafię dokładnie wszystkiego opowiedzieć, najpierw sama wiele rzeczy nie zrozumiałam, a po wtóre nie chcę, by inni coś źle zrozumieli. Dlatego też przestrzegam wielkiej ostrożności w opowiadaniu. Widziałam przez ten czas Zbawiciela na różnych miejscach kuli ziemskiej, nawet w morzu. Jezus chciał niejako uświęcić i oswobodzić wszelakie stworzenie; wszędzie uciekały przed Nim złe duchy w przepaść. Między innymi pojawił się Jezus w grobie Adama, znajdującym się pod Golgotą; tu przyszły do Niego dusze Adama i Ewy; Jezus rozmawiał z nimi, a potem wraz z nimi przechodził, jak gdyby pod ziemią, do grobów wielu Proroków, których dusze schodziły się zaraz do swych zwłok i słuchały różnych objaśnień, jakich im Jezus udzielał. Potem obchodził Zbawiciel z tą wybraną drużyną, w której znajdował się i Dawid, wiele miejsc, będących świadkami Jego życia i męki, tłumaczył im przedobrażające czynności, jakie tu się odbywały i z niewymowną miłością brał spełnienie tych przedobrażeń na Siebie. Między innymi zaprowadził także te dusze na miejsce chrztu Swego, gdzie tyle zdarzeń przedobrażających się odbyło i wszystko im objaśniał. Z głębokim rozrzewnieniem podziwiałam nieskończone miłosierdzie Jezusa, który czynił niejako te dusze uczestnikami łaski Swego chrztu świętego. Na mnie sprawiało to niesłychanie rzewne wrażenie, widząc tak duszę Jezusa, świetlistą, otoczoną rojem wyzwolonych dusz świętych, unoszącą się łagodnie ponad ziemią, przenikającą ciemne wnętrze ziemi, skały, morza i fale powietrza. Tyle tylko utkwiło mi w pamięci, ze wspaniałego widzenia o zstąpieniu Jezusa do otchłani i wybawienia z niej sprawiedliwych dusz praojców. Oprócz tego czasowego widzenia odczułam dziś wraz z tymi duszami wieczny obraz nieskończonego miłosierdzia Bożego. Wiem z objawienia, że Jezus co 325 roku w tym dniu, obchodzonym uroczyście przez Kościół, zwraca Swe oko zbawcze na czyściec, by wybawić niektóre dusze. I dziś także, to jest w Wielką Sobotę, podczas powyższego objawienia, widziałam, że Jezus wybawił z czyśćca niektóre dusze, które zawiniły przez pośredni współudział w krzyżowaniu Go. Uwolnił dziś Jezus mnóstwo dusz, między tymi i niektóre mi znane, ale nie chcę ich wymieniać. ZMARTWYCHWSTANIE, WNIEBOWSTĄPIENIE, ZESŁANIE DUCHA ŚW. 1. Wieczór przed Zmartwychwstaniem Jezusa Po szabacie zeszli się kolejno Jan, Piotr i Jakub Starszy do sali niewiast, by wspólnie z nimi oddać się żalowi i nieco je pocieszyć. Wnet jednak odeszli, a niewiasty jeszcze raz wróciły do swych celek, wysypanych popiołem i otuliwszy się w okrycia żałobne, pogrążyły się w modlitwie. Wtem pojawił się Najświętszej Pannie anioł z poleceniem, by wyszła do furtki Nikodema, bo zbliża się Pan. Radość napełniła serce Maryi; nie wspominając nic innym niewiastom otuliła się w płaszcz i pospieszyła do furtki w murach, którą wychodziło się do ogrodu Józefa. Była może dziewiąta godzina wieczorem. Najświętsza Panna szła spiesznie we wskazanym kierunku, gdy wtem już w pobliżu furtki zatrzymała się nagle i z zachwyceniem radosnym zaczęła spoglądać w górę ku wysokim murom miejskim. Spostrzegła bowiem jak powietrzem płynęła ku niej świetlista, najświętsza dusza Jezusa bez żadnego śladu ran, otoczona licznym orszakiem dusz praojców. Jezus, zwróciwszy się ku Patriarchom, wskazał na Najświętszą Pannę i rzekł: "Oto Maryja, Matka Moja!" Po czym, jak mi się zdawało, uścisnął Ją i zniknął. Najświętsza Panna upadła na kolana całując w uniesieniu miejsce, na którym Jezus dopiero co stał; ślady stóp Jej i kolan pozostały wyciśnięte na kamieniu. Z pociechą niezmierną w sercu powróciła Maryja do niewiast i zastała je zajęte przy stole przygotowywaniem maści i ziół wonnych. Nie wspominała im nic o tym, co zaszło, tylko tym goręcej pocieszała je i umacniała we wierze. Stół, przy którym stały niewiasty, była to płyta, oparta na niskich krzyżownicach, na kształt stołu kuchennego; okrywała go chusta, zwieszająca się aż do ziemi. Jedne z niewiast wybierały różne zioła, mieszały je i porządkowały, inne krzątały się koło flaszeczek z wonnym olejkiem i wodą nardową. Widziałam też na stole sporo żywych kwiatów, między którymi rozpoznałam prążkowany irys, czy też lilię. Zakupiła to wszystko w mieście Magdalena, Maria Kleofy, Salome, Chusa i Maria Salome podczas nieo- 327 becności Maryi, a teraz zawijały w chusty, miały bowiem zamiar pójść raniutko do grobu i jeszcze raz obsypać ziołami i namaścić wonnościami zwłoki Jezusa. Część tych zapasów zakupili uczniowie u jednej przekupki i przynieśli tu, nie wstępując jednak do niewiast. Stąd przeniosłam się duchem do więzienia Józefa z Arymatei. Modlił się gdy wtem więzienie napełniło się światłem i głos jakiś zawołał na niego po imieniu. Nadprzyrodzoną mocą podniosą się powała w górę, w miejscu, gdzie stykała się ze ścianą; w otworze pojawiła się jakaś świetlista postać, spuściła w dół chustę, podobną do całunu w który owinięto Jezusa i kazała Józefowi wyiść po niej w górę. Józef chwycił chustę obiema rękami i wspierając się nogami o wystające kamienie wydostał się z więzienia po ścianie wysokiej na dwóch chłopów. Gdy stanął już na murze otwór zamknął się za nim, a zjawisko cudowne zniknęło. Sama jednak nie wiem, czy to anioł go uwolnił, czy sam Zbawiciel. Józef w ten sposób uwolniony, pobiegł ostrożnie po murze miejskim aż w pobliże wieczernika; mur bowiem od południa podchodził aż w pobliżu Syjonu. Tu dopiero zszedł i zapukał do wieczernika; zgromadzeni przy zamkniętych drzwiach uczniowie smucili się właśnie bardzo jego zniknięciem, tym bardziej, że uważali za prawdziwą pogłoskę, jakoby Żydzi wrzucili Józefa do kloaki. Usłyszawszy pukanie do drzwi otworzyli i oto ujrzeli Józefa, zdrowego, całego. Radość ich była tak wielka, jak później, gdy Piotr tak samo cudownie uwolniony wśród nich się pojawił. Józef opowiedział im o cudownym zjawisku i swym oswobodzeniu, a oni, napełnieni wielką otuchą, całym sercem dziękowali Bogu. Pomyślano też zaraz o posiłku dla przybyłego. Tej jeszcze nocy umknął Józef do swego miasta rodzinnego Arymatei i dopiero dowiedziawszy się, że mu żadne nie zagraża niebezpieczeństwo, powrócił do Jerozolimy. Po szabcie widziałam Kaifasza w otoczeniu znakomitych kapłanów w domu Nikodema, rozmawiającego z nim na pozór bardzo serdecznie i wypytującego o coś, ale już nie pamiętam o co. Nikodem pozostał jednak zimny, nieugięty i wiernie stał po stronie Jezusa, więc wnet się rozstano. Koło grobu świętego cicho było i spokojnie. Strażnicy, w liczbie siedmiu, stali lub siedzieli naprzeciw groty i po bokach. Kassius stał przez dzień cały w rowie u wejścia, rzadko i to tylko na chwilę opuszczając swe stanowisko. I teraz był znowu sam, pogrążony w rozmyślaniu i oczekiwaniu czegoś niezwykłego, bo już łaska Boża go oświeciła, dając mu poznać wiele nieznanych, tajemnych rzeczy. Było to w nocy, kagańce ustawione przed grotą, rozświecały wkoło mrok jaskrawym blaskiem. W grobie spoczywało Najświętsze Ciało, zawinięte tak, jak je złożono. Światło otaczało zwłoki, a w głowach i w nogach grobu stali dwaj aniołowie, pogrążeni w cichym uwielbi- 328 eniu. Ubrani byli na kształt kapłanów, zaś cała ich postawa i ręce, skrzyżowane na piersiach, przypominały mi żywo Cherubinów nad Arką, tylko że nie mieli skrzydeł. Cały obrzęd pogrzebowy i grób Zbawiciela przywodziły mi nieraz na pamięć Arkę Przymierza w rozmaitych kolejach, jakie przechodziła. Kassius za łaską Bożą musiał widzieć po części to światło, otaczające zwłoki Jezusa, jak też przeczuwać obecność aniołów i dlatego stał tak wpatrzony w zamknięty grób, jak ktoś, kto uwielbia Najświętszy Sakrament. Wtem zdało mi się, że najświętsza dusza Jezusa spuszcza się przez skałę do grobu wraz z uwolnionymi duszami praojców i daje im poznać w całej pełni udręczenie Swego męczeńskiego Ciała. Zdawało się, że całuny opadły i ujrzałam najświętsze Ciało, okryte ranami. Wyglądało to, jak gdyby Bóstwo, złączone z tym najświętszym Ciałem, rozwijało tajemniczo przed duszami zupełny obraz skatowania i męki tego Ciała, które wydawało się zupełnie przezroczyste, dające się przeniknąć do głębi. Można było rozpoznać aż do najdrobniejszych szczegółów wszystkie rany i uszkodzenia, wszystkie boleści i cierpienia. Dusze ze czcią najgłębszą patrzyły na to wszystko; zdawało mi się, że drżą i płaczą z wielkiego współczucia. Teraz nastąpiło widzenie tak tajemnicze, mistyczne, że nie potrafię dokładnie wypowiedzieć go słowami. Zdawało mi się, jakoby dusza Jezusa wraz z ciałem uniosła się w górę, nie wlewając jednak w nie życia przez zupełne połączenie się z nim. Dwaj aniołowie podnieśli święte Ciało w postawie prostej, ale tak ułożone, jak spoczywało w grobie. Wśród wstrząś-nienia otwarła się skała i ciało uniosło się w górę ku niebu. I tak stawił Jezus Swe ciało srogo umęczone przed tronem Ojca Swego niebieskiego, wobec niezliczonych chórów aniołów, cześć Mu oddających. Połączenie duszy Jezusa z ciałem nastąpiło w podobny sposób, jak po śmierci Jezusa dusze Proroków wstępowały w swe ciała i pojawiały się w świątyni, ale nie było to rzeczywiste odżycie i nie musiały znowu powtórnie umierać; po skończeniu zadania dusza rozłączała się z ciałem bez gwałtownych wstrząśnień konania. - Dusze praojców nie towarzyszyły ciału Jezusa do nieba. Przy wychodzeniu ciała wstrząsnęła się gwałtownie grota. Czterej żołnierze ze straży byli właśnie w mieście za jakimś zakupem, a trzech tylko było przy grobie. Wstrząśnienie obaliło ich na ziemię i oszołomiło na chwilę; myśleli oni, że to trzęsienie ziemi, nie poznając właściwej przyczyny. Kassius jeden przeczuwał, choć niezupełnie jasno, co się dzieje, więc wzruszony był bardzo i stojąc na swym miejscu, oczekiwał z wielkim skupieniem dalszych następstw. Tymczasem powrócili z miasta także czterej nieobecni żołnierze. Przygotowawszy wonności i zawinąwszy je w chusty, rozeszły się święte niewiasty do swoich sypialń, by pokrzepić się nieco snem, bo miały zamiar przed świtem udać się do grobu. Kłopotały się jednak wielce tym, jak ten zamiar wykonać, obawiały się bowiem, że wrogowie Jezusa będą im wstręt czynić i je prześladować, gdy wyjdą z domu, ale Najświętsza Panna dodała im otuchy, zapewniając, że śmiało mogą iść do grobu, bo nic ich złego nie spotka. Uspokojone nieco udały się na spoczynek. Nadeszła godzina jedenasta. Najświętsza Panna, miotana miłością i tęsknotą, nie mogła zasnąć, więc wstała ze Swego posłania, otuliła się w szary płaszcz i wyszła. Pomyślałam sobie z goryczą, jak można tę Matkę najświętszą - strwożoną i znękaną - w takich okolicznościach puszczać samą. Nikt Jej nie widział wychodzącej. Doszedłszy do domu Kaifasza, poszła stąd do miasta ku pałacowi Piłata, a był to spory kawał drogi. I tak obchodziła samotna całą drogę krzyżową Jezusa, mijała jedną opustoszałą ulicę po drugiej, zatrzymując się na wszystkich miejscach, gdzie Jezus doznał cierpienia i jakiejkolwiek katuszy. Najświętsza Panna robiła wrażenie osoby, szukającej jakiejś zguby. Często przyklękała na ziemi i macała wkoło ręką po kamieniach, a potem przykładała je do ust, jak gdyby, dotknąwszy się świętych śladów krwi Jezusa, ze czcią je całowała. Choć noc była, jednak Maryja widziała jasno wszystkie miejsca, uświęcone męką Jezusa, więc obchodziła je, przejęta miłością i czcią. Tak doszła Maryja aż pod Kalwarię i tu stanęła nagle, bo oto zdało się, jakoby się przed Nią pojawił Zbawiciel w Swym świętym, umęczonym ciele; przed Nim szedł anioł, dwaj aniołowie z grobu po bokach, a za Nim tłum uwolnionych dusz. Zbawiciel podobny był do mknącego trupa, nieruchomy, słychać było tylko słowa, wychodzące z ust Jego, Oznajmiał Swej Matce, co zdziałał w otchłani, dalej, że zmartwychwstanie wnet w ciele i się Jej pojawi, więc niech oczekuje Go koło owego kamienia przy górze Kalwarii, gdzie upadł pod krzyżem. Po tych słowach posunął się cały orszak, z Jezusem na czele ku miastu, a Najświętsza Panna uklękła przy owym kamieniu, przy którym kazał Jej Jezus czekać na Siebie i pogrążyła się w modlitwie. Było już teraz zapewne po dwunastej godzinie, bo obchód drogi krzyżowej zabrał Maryi sporo czasu. Jezus tymczasem prowadził uwolnione dusze Swą drogą krzyżową, pokazując im wszystką Swą mękę i przebyte udręczenia. Dusze te ujrzały także ostatnie chwile, a więc przybicie do krzyża, podniesienie krzyża, przebicie boku, zdjęcie z krzyża i przygotowanie do pogrzebu. Przez całą tę drogę zbierali aniołowie tajemniczym sposobem święte cząstki ciała Jezusa, które utracił na różnych miejscach Swej srogiej męki. Potem zdało mi się, jakoby ciało Jezusa spoczęło na powrót w grobie, a aniołowie uzupełniali je w sposób tajemniczy, cząstkami, zebranymi na drodze krzyżowej. I znowu jak przedtem spoczęło ciało w całunach, otoczone blaskiem, a aniołowie w głowach i w nogach grobu oddawali mu cześć. Blada jutrzenka zaczynała zaledwie srebrzyć strop nieba, gdy Magdalena, Maria Kleofy, Joanna Chusa i Salome wyszły z wieczernika, otulone w płaszcze. Pod płaszczami niosły zawinięte w chustach wonności, a jedna miała także płonącą lampę. Zapasy ich składały się z żywych kwiatów, którymi miały posypać ciało, dalej z soków zielnych i esencji i wonnych olejków do skrapiania. Trwożnie i lękliwie spieszyły niewiasty ku furtce Nikodema. 2. Zmartwychwstanie Pańskie Nadeszła wreszcie chwila tak uroczysta dla całego świata, chwila zmartwychwstania naszego Zbawiciela. Ujrzałam Najświętszą duszę, unoszącą się nad grotą między dwoma aniołami z hufców wojowniczych, otoczoną zastępem zjawisk świetlanych. Przeniknąwszy skałę spuściła się dusza na święte zwłoki i pochyliwszy się niejako nad nimi, stopiła się z nimi w jedną całość. W tej chwili widać było przez przykrycia, że członki się poruszają, a oto z boku, spośród całunów, ukazało się jasne, żywe ciało Pana, z duszą i z Bóstwem złączone; zdawało się, że wychodzi z rany boku prawego, co przywiodło mi na myśl Ewę, powstałą z boku Adama. Wszystko dokoła otoczone było blaskiem. W tym samym czasie miałam widzenie, jakoby z głębokości gdzieś spod grobu wychylił się ogromny smok z ludzką twarzą. Miotając na wszystkie strony wężowatym ogonem, zwrócił zjadliwie swą paszczę ku Panu, a zmartwychwstały Odkupiciel stanął mu na głowę i cienkim, białym drzewcem chorągiewki, którą trzymał w ręce, uderzył go trzykroć po ogonie. Potwór za każdym uderzeniem kurczył się coraz bardziej i niknął w oczach, tak że wnet tylko głowę było mu widać, a i ta wkrótce zapadła się w ziemię i tylko dojrzeć było można jego ludzką twarz. Podobnego węża widziałam czyhającego w zasadzce przy poczęciu Jezusa. Naturą swą przypominał mi ten potwór owego węża w Raju i sądzę, że to widzenie odnosi się do słów obietnicy: "Nasienie niewiasty zetrze głowę węża". Całość zdawała mi się być tylko znakiem widzialnym tryumfu nad śmiercią; w chwili bowiem tego widzenia zniknął mi z oczu grób Jezusa, a widziałam tylko Pana, depczącego głowę smoka. Teraz znowu ujrzałam Zbawiciela w chwale świetlistej, jak przeniknąwszy skaliste sklepienie, uniósł się ponad grotę. Ziemia zadrżała w posadach, a równocześnie spłynął z nieba na grób jak błyskawica anioł w postaci wojownika, odwalił wielki kamień na prawą stronę i usiadł na nim. Wstrząsy ziemi były tak silne, że aż kagańce zachwiały się, migocąc żywym płomieniem. Strażnicy, ogłuszeni, padli na ziemię, zesztywnieli i pokurczeni 331 ¦U. leżeli jak martwi. Kassius widział wprawdzie blask wkoło świętego grobu, widział, jak Anioł odwalił kamień i usiadł na nim, ale nie widział samego zmartwychwstałego Zbawiciela. Oprzytomniawszy szybko, przystąpił do grobu i dotknął rękami próżnych już całunów, potem pozostał jeszcze chwilę w pobliżu, pragnąc gorąco być świadkiem jakiegoś nowego, cudownego zjawiska. W tej samej chwili, gdy ziemia zadrżała i anioł spuścił się z nieba, pojawił się już Jezus Matce Swej Najświętszej obok Kalwarii. Piękny był nad wyraz i majestatyczny, a blask bił od Niego. Okrywała Go na kształt szerokiego płaszcza suknia fałdzista, koloru bladoniebieskiego, połyskująca podobnie jak dym w świetle słonecznym; gdy szedł, powiewały za Nim fałdy sukni w powietrzu. Na rękach i nogach znać było błyszczące rany tak rozwarte, że np. w rany u rąk można było włożyć palec. Brzegi ran biegły liniami na kształt trzech równoramiennych trójkątów, zbiegających się wierzchołkami w jednym punkcie środkowym. Od środka rąk biegły ku palcom promienie. Tak stanął Jezus przed Swą Matką, otoczony duszami praojców; te ostatnie oddały pokłon Najświętszej Pannie, a Jezus mówił coś do Niej o widzeniu powtórnym i pokazał Jej Swe rany. Maryja pochyliła się ku ziemi, by ucałować stopy Jego, a wtedy Jezus ujął Ją za rękę, podniósł Ją i zaraz zniknął. Święte niewiasty znajdowały się w pobliżu furtki Nikodema, gdy Jezus zmartwychwstał. Nie zauważyły znaków cudownych, jakie się przy tym działy, jak również nie wiedziały wcale o tym, że postawiono straż przy grobie, bo przez cały szabat wczorajszy siedziały zamknięte w wieczerniku. Pragnęły gorąco oddać najświętszemu Ciału ostatnią posługę, polać je wodą nardową i olejkami, obsypać kwiatami i ziołami, a to tym bardziej, że dotychczas nic na ten cel nie ofiarowały, bo wszystkie maści i wonności, użyte przy pogrzebie, zakupił Nikodem; teraz więc postanowiły złożyć w ofierze najświętszemu Ciału swego Pana i Mistrza, co tylko mogły dostać najkosztowniejszego. Największą ilość zakupiły Salome i Magdalena. Ta Salome to nie była matka Jana, lecz pewna bogata niewiasta z Jerozolimy, krewna świętego Józefa. Zajęte spełnieniem tego przedsięwzięcia nie pomyślały niewiasty o kamieniu, którym przywalony był grób. Teraz dopiero, gdy zbliżały się do grobu, przyszło im to na myśl, więc z troską pytały się jedna drugiej: "Kto nam odwali kamień sprzede drzwi?" Umyśliły wreszcie złożyć tymczasem wonności przed grobem na kamień i czekać, aż przyjdzie któryś z uczniów, by im grób pomógł otworzyć. Tak sobie rzecz ułożywszy, zwróciły się ku ogrodowi. Kamień grobowy, jak wspomniałam, odwalony był od drzwi na prawą stronę, tak że łatwo można było otworzyć drzwi, obecnie przymknięte. 332 (Przymknął je prawdopodobnie Kassius.) Chusty, w które owinięte bvło najświętsze Ciało, leżały na grobie w takim porządku: Wielki całun leżał tak jak przedtem, ale zmięty, zapadły, bo nie było w nim nic, tylko zioła. Opaska którą przykrępowane były całuny, leżała skręcona, jakby tylko zsunięta wzdłuż przedniej krawędzi grobu. Chusta zaś, w którą Maryja owinęła była Jezusowi głowę, leżała osobno na prawo w głowach grobu, zupełnie tak, jakby dopiero co okrywała głowę, tylko, że zasłona twarzy była odwinięta. Gdy niewiasty zbliżywszy się, ujrzały światła i żołnierzy, leżących wkoło, zatrwożone, nie wchodząc do ogrodu, zboczyły ku Golgocie. Magdalena tylko, zapominając o niebezpieczeństwie, pospieszyła do ogrodu, a za nią w pewnym oddaleniu poszła Salome; inne niewiasty pozostały poza murem. Magdalena natknąwszy się na strażników, cofnęła się w pierwszej chwili trwożnie ku Salome, lecz wnet nabrawszy otuchy, weszła wraz z nią do groty, mijając leżących żołnierzy. Kamień znalazły odwalony, a drzwi do grobu przymknięte. Salome zatrzymała się przy wejściu, a Magdalena w trwodze wielkiej podbiegła do grobu, otworzyła jedną połowę drzwi i zajrzała do środka. Blask uderzył jej oczy, ujrzała, że całuny są próżne, rozrzucone, a po prawej stronie siedzi u grobu anioł. Osłupiała na ten widok, pędem wybiegła z groty, uciekła przez furtkę z ogrodu i nie zatrzymując się, pospieszyła do wieczernika, by oznajmić Apostołom o tym, co zaszło. Salome, w strachu wielkim, wybiegła za nią przed ogród i oznajmiła czekającym niewiastom, jak się rzecz ma; te przestraszone i ucieszone równocześnie, wciąż jeszcze wahały się czy wejść do ogrodu. Wtem wybiegł z ogrodu Kassius, spieszący do Piłata, by donieść mu o tym, co zaszło; mijając niewiasty, oznajmił im w krótkich słowach to samo, co już słyszały od Salomy, i zaraz poszedł spiesznie do miasta przez bramę, którą wyprowadzono Jezusa. Zachęcone jego słowy, odważyły się wreszcie niewiasty wejść do ogrodu. Wszedłszy lękliwie do groty, ujrzały przy grobie świętym dwóch aniołów, w białych, świetlistych szatach kapłańskich. Strwożone, skupiły się w gromadkę i skry-wszy twarze w dłoniach, pochyliły głowy, nie śmiejąc się ruszyć. Wtem jeden z aniołów tak przemówił do nich: "Nie lękajcie się i nie tutaj szukajcie Ukrzyżowanego! Żyw jest, zmartwychwstał i nie masz Go w grobach umarłych. Oto próżne miejsce po Nim. Oznajmcie uczniom, coście widziały i słyszały! Jezus uprzedzi ich do Galilei. Niech przypomną sobie, co powiedział im w Galilei: Syn człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie". Drżąc z trwogi, uczuły jednak niewiasty radość w sercu; oglądnąwszy grób i całuny, odeszły z płaczem ku bramie, przez którą niedawno poszedł Kassius. Szły powoli, nie ochłonąwszy jeszcze ze strachu, a co chwilę zatrzymywały się i rozglądały w koło, czy nie ujrzą gdzie przypadkiem Pana i czy nie powraca Magdalena. 333 Magdalena, jak mówiliśmy, pobiegła prosto do wieczernika i zadyszana z pośpiechu, zapukała mocno do drzwi. Uczniowie byli zebrani w sali. Część z nich spoczywała jeszcze na łożach pod ścianami, część wstała już i rozmawiała ze sobą. Na pukanie Magdaleny Piotr i Jan otworzyli drzwi, a ta, nie wchodząc nawet, zawołała: "Wzięto Pana z grobu, nie wiemy dokąd!" To rzekłszy, pobiegła zaraz spiesznie z powrotem do ogrodu. Piotr i Jan wybrali się zaraz za nią; Jan szedł prędzej i wnet pozostawił Piotra w tyle. Przemoczona nocną rosą wybiegła Magdalena na powrót do ogrodu. Płaszcz opadł jej z głowy na barki, długie włosy rozwiązały się i opadały falą na plecy. Nie mając nikogo przy sobie, nie odważyła się Magdalena wejść zaraz do groty; zatrzymawszy się więc na skraju u wejścia, schyliła się, zaglądnęła do groty przez niżej położone drzwi, by ujrzeć grób; opadające bujne włosy odgarnęła i przytrzymała rękoma. Zaglądając tak ciekawie, ujrzała dwóch aniołów w białych szatach kapłańskich, siedzących u wezgłowia i w nogach grobu. Równocześnie doszły jej uszu słowa: "Niewiasto, dlaczego płaczesz?" - Zawołała więc żałośnie: "Wzięto Pana mego, nie wiedzieć dokąd." A widząc, że w grobie leżą tylko próżne całuny, rozglądnęła się wokoło, jak gdyby spodziewała się ujrzeć gdzie Jezusa. Jakieś nieokreślone przeczucie mówiło jej, że Pan jest gdzieś blisko, a nie zbiło jej z tropu nawet zjawienie się aniołów. Nie zastanawiając się prawie nad tym, że to aniołowie mówią do niej, zajęta była wyłącznie tym jednym zagadnieniem: "Nie ma tu Jezusa! Gdzież jest Jezus?" Odszedłszy nieco od grobowca, zaczęła błądzić wkoło, jak ktoś, kto szuka trwożnie zgubionego przedmiotu. Bujne włosy rozsypały się jej po plecach na obie strony, więc usunąwszy je na prawo, ujęła w obie ręce, przygładziła trochę, odrzuciła w tył i znowu zaczęła się rozglądać. Wtem o dziesięć może kroków na wschód od grobowca, w miejscu, gdzie ogród podnosi się ku murom, ujrzała w mroku wysoką, białą postać, stojącą wśród zarośli za drzewem palmowym. Podbiegła w tę stronę i znowu usłyszała słowa: "Niewiasto, czego płaczesz? Kogo szukasz?" Magdalena myślała, że to ogrodnik, bo rzeczywiście postać ta trzymała łopatę w ręku, a na głowie miała płaski kapelusz, podobny do używanej tu kory, przywiązany nad czołem dla ochrony od słońca, zupełnie tak, jak przedstawił mi się ogrodnik z przypowieści, którą Jezus opowiadał niewiastom w Betanii tuż przed Swą męką. Postać, zjawiająca się Magdalenie, nie była świetlistą, lecz podobną zupełnie do zwyczajnego człowieka, jakby przedstawiał się o zmierzchu, ubrany w białą suknię. Na zapytanie, czego szuka, zawołała Magdalena natychmiast: "Panie, jeśliś ty Go wziął, to powiedz, gdzieś Go podział? a ja Go zabiorę." I znowu zaczęła się rozglądać, czy nie ujrzy gdzie Pana w pobliżu. Wtedy Jezus - On to był bowiem - rzekł zwykłym, znanym jej głosem: "Mario!" - Magdalena, poznawszy Pana po 334 głosie, zapomniała o ukrzyżowaniu, śmierci i pogrzebie, upadła przed Nim na kolana i wyciągnąwszy ręce ku Jego stopom, zawołała, jak zwykła była Go dawniej nazywać: "Rabboni (Mistrzu)!" Jezus powstrzymał ją jednak, wyciągnąwszy rękę przed Siebie i rzekł: "Nie dotykaj się Mnie! Nie wstąpiłem jeszcze do Ojca Mego. Wracaj do Mych braci i powiedz im te słowa: "Idę do Ojca Mego i Ojca waszego, do Boga Mego i Boga waszego!" Po tych słowach zniknął Jezus w jednej chwili z oczu Magdaleny. - Otrzymałam objaśnienie, dlaczego Jezus zabronił Magdalenie dotykać się Go, ale już nie potrafię tego dokładnie powiedzieć; zdaję mi się, dlatego, że Magdalena z taką gwałtownością rzuciła się do uściśnięcia stóp Jego, z tym uczuciem, jakoby żył jeszcze, jak przedtem, i jakoby nic się nie zmieniło. Słowa Jezusa: "Nie wstąpiłem jeszcze do Ojca Mego" oznaczały, jak się dowiedziałam, że jeszcze po zmartwychwstaniu nie stawił się przed Swym Ojcem niebieskim i nie podziękował Mu za zwycięstwo nad śmiercią i za odkupienie ludzkości. Chciał przez to Jezus niejako powiedzieć Magdalenie, że pierwsze radości Bogu się należą, że więc i ona powinna się najpierw zastanowić i podziękować Bogu za dopełnienie tajemnicy odkupienia i zwycięstwo nad śmiercią. Gdy Jezus zniknął, podniosła się Magdalena i niepewna, sen li to był, czy jawa, pobiegła jeszcze raz do grobu. Widząc próżne całuny i aniołów, doszła wreszcie do przekonania, że rzeczywiście Jezus zmartwychwstał cudownie, więc pospieszyła do swych towarzyszek. Jezus pojawił się Magdalenie mniej więcej o godzinie wpół do trzeciej. Zaledwie Magdalena się oddaliła, poszedł do grobu najpierw Jan, a za nim po chwili Piotr. Jan zatrzymał się u wejścia do groty, schylił się i zaglądnąwszy do środka, ujrzał, że drzwi grobu są w połowie otwarte, a całuny leżą próżne. Piotr, śmielszy, wszedł bez wahania do groty i zbliżył się do grobu, czym zachęcony Jan, odważył się także wejść do środka. Zaglądnąwszy do grobu, ujrzeli, że całuny leżą na środku zwinięte, wraz z ziołami, i owinięte opaską tak, jak zwykle kobiety składały chusty na schowanie. Chusta z twarzy leżała osobno na prawo przy ścianie, zwinięta także. Widząc to, uwierzyli zaraz obaj, że Jezus zmartwychwstał, równocześnie zrozumieli jasno odnośne słowa Jezusa i przepowiednie Pisma św., które przedtem brali tylko powierzchownie. Piotr zabrał całuny z grobu pod płaszcz, po czym opuścili obaj ogród furtką Nikodema i puścili się z powrotem do wieczernika. Jan znowu szedł prędzej, wyprzedzając Piotra. Dwaj aniołowie, którzy przez cały czas spoczywania Jezusa w grobie odbywali przy Nim jakby straż świętą, pozostali jeszcze i po zmartwychwstaniu; widziały ich niewiasty, a byli jeszcze i wtenczas, gdy obaj Apostołowie przyszli do grobu. Zdaje mi się jednak, że Piotr ich nie widział. Słyszałam, jak później Jan mówił do uczniów z Emmaus, że będąc przy gro- " bie, widział anioła. W ewangelii nie wspomniał jednak o tym, pewnie z pokory, by nie dać poznać, że widział więcej, niż Piotr. Długi czas minął, nim strażnicy, leżący na ziemi bez przytomności, przyszli do siebie. Zerwali się z ziemi, strwożeni bardzo, nie umiejąc sobie zdać sprawy z tego, co zaszło. Zaraz też zabrali włócznie i płonące kagańce, ustawione dotychczas u wejścia dla oświetlenia groty, i powlekli się lękliwie do miasta przez bramę, którą wyprowadzono Jezusa. Magdalena, wybiegłszy z ogrodu, napotkała niewiasty i opowiedziała im o zjawieniu się Pana, po czym zaraz pobiegła do miasta przez pobliską bramę, niewiasty zaś zawróciły znowu ku ogrodowi. Nie doszły jednak jeszcze na miejsce, gdy pojawił się im Jezus w długiej, białej szacie, okrywającej Mu zupełnie ręce. - Bądźcie pozdrowione - rzekł im, a one, drżąc, upadły Mu do nóg. Jezus wyrzekł kilka słów, wskazał ręką w jakąś stronę i zniknął. Uradowane niewiasty pospieszyły przez bramę betlejemską na Syjon, by podzielić się radosną wieścią z uczniami, zebranymi w wieczerniku. Ci nie chcieli z początku dać wiary ani im, ani Magdalenie, uważając ich opowiadania za urojenie bujnej ich wyobraźni i nie dali się przekonać aż do powrotu Piotra i Jana. Jan i Piotr - ten ostatni skupiony bardzo i zamyślony nad dziwnymi wypadkami - spotkali, wracając do wieczernika, Jakuba Młodszego i Tadeusza, którzy wybrali się za nimi do grobu; i im w pobliżu wieczernika pojawił się Pan, co wielce wstrząsnęło ich umysły. Piotrowi musiał także w drodze pojawić się Jezus, bo widziałam, jak nagle odmalowało się na jego twarzy wielkie wzruszenie. Jan pewnie tego nie zauważył. 3. Zeznania straży Piłat spoczywał jeszcze na swym łoży, gdy przybył do niego Kassius, w godzinę może po zmwrtwychwstaniu Jezusa. Wzruszony wielce, zaczął opowiadać Piłatowi, jako był świadkiem tego, że skała cała zatrzęsła się, anioł, zstąpiwszy z nieba, odwalił kamień z grobu, a zwłoki Jezusa zniknęły gdzieś i pozostały tylko próżne całuny - widocznie musiał Jezus zmartwychwstać, jak przepowiedział - a więc jest Synem Bożym, Mesjaszem prawdziwym. Piłat słuchał tych dziwów ze strachem tłumionym, ale nie dając nic poznać po sobie, rzekł do Kassiusa: "Marzycielem jesteś! Bardzo to niemądrze z twej strony, żeś stawał w obrębie grobu tego Galilejczyka; bogowie Jego uzyskali przez to moc nad tobą i otumanili cię różnymi czarodziejskimi sztuczkami. Radzę ci, nie wyjawiaj tego lepiej przed arcykapłanami, bo tylko nabawisz się przez to kłopotu". W ogóle udał Piłat, że wierzy, jakoby ucznio- 336 wie wykradli zwłoki, a strażnicy wymyślają teraz takie usprawiedliwienia, dopuściwszy do tego czy umyślnie, czy z niedbalstwa, czy też może uległszy podstępnym czarom. Po odejściu Kassiusa kazał Piłat znowu złożyć ofiary swym bożkom. Z tą samą wieścią, co Kassius, przybyli do Piłata także czterej żołnierze ze straży, ale Piłat, nie wdając się z nimi w długie rozprawy, odesłał ich zaraz do Kaifasza. Reszta strażników znajdowała się już na wielkim dziedzińcu koło świątyni, gdzie zebrana była liczna starszyzna żydowska. Spierano się tu zażarcie, chciano przekupić strażników pieniędzmi, lub groźbami zmusić ich to tego, by rozgłaszali wszędzie, że podczas gdy oni zaspali, uczniowie wykradli tajemnie ciało Jezusa z grobu. - "Nie możemy tego uczynić" - rzekli strażnicy - "bo w takim razie zeznania nasze sprzeciwiałyby się zeznaniom czterech naszych towarzyszów, którzy poszli powiadomić o tym Piłata" - Faryzeusze obiecali im więc, że postarają się u Piłata o zatarcie tej sprawy, gdy na to wspomniani czterej żołnierze nadeszli, obstawający jednakże przy tych zeznaniach, jakie złożyli Piłatowi. Faryzeusze widząc, że namowy są daremne, chwycili się innego sposobu. Rzucili podejrzenie na żołnierzy, jakoby w porozumieniu z uczniami, sami przyczynili się do wykradzenia ciała Jezusa i zagrozili im wielkimi karami, jeśli nie postarają się teraz ciało Jezusa odebrać na powrót. Żołnierze tymczasem, nie w ciemię bici, odrzekli ironicznie: "Nie możemy tak samo uczynić tego, jak nie mogą dostawić wam Józefa z Arymatei ci żołnierze, którzy strzegli go w więzieniu"- nie tajnym było bowiem żołnierzom, że Józef z Arymatei zniknął w tajemniczy sposób z więzienia, chociaż drzwi były zamknięte. Tak więc niczym nie dali się nakłonić strażnicy do milczenia, owszem śmiało, otwarcie zaczęli napomykać o niesprawiedliwym wyroku, wydanym w piątek, skutkiem którego prze-wały się ceremonie świąteczne. Faryzeusze zaś, używszy gwałtu, kazali ich pojmać i wsadzić do więzienia, a przez innych Faryzeuszów, Saduceuszów i Herodian kazali wszędzie puszczać w obieg fałszywą pogłoskę, że to uczniowie ciało Jezusa wykradli, nawet po wszystkich synagogach żydowskich całego świata kazali ogłosić tę wieść, upiększoną jeszcze rozmaitymi obelgami na Jezusa. Nie na wiele przydały się te kłamstwa, albowiem po zmartwychwstaniu Pana pojawiły się wielu mniej zaślepionym Żydom, dostępnym jeszcze łasce Bożej, dusze zmarłych ich bogobojnych przodków, głosząc im zmartwychwstałego Mesjasza i nakłaniając ich do nawrócenia się. Podobnie pojawiali się zmarli wielu uczniom, którzy po śmierci Jezusa, zachwiani w wierze, rozproszeni byli po kraju; zjawiska te pocieszały ich i umacniały we wierze. Tego powstawania zmarłych z grobów po śmierci Jezusa nie można brać za jedno ze zmartwychwstaniem Jezusa, gdyż Jezus powstał z grobu w tym 337 samym ciele, ale odnowionym i uwielbionym, kilkadziesiąt dni przebył żyw *na ziemi, jawnie się pokazując i z tym też ciałem wstąpił do nieba w oczach Swoich przyjaciół. Te zaś pojawiające się dusze przybierały tylko swe ciała jako chwilowe okrycie i wnet składały je na powrót w łono ziemi, gdzie ciała te oczekują zmartwychwstania wraz z nami wszystkimi w dzień sądu ostatecznego. Łazarz, wskrzeszony z martwych, żył rzeczywiście potem jakiś czas, ale w końcu umarł po raz drugi i także nie wstanie aż do dnia sądu ostatecznego. Widziałam, jak świątynię całą zanieczyszczoną pojawieniem się zmarłych, Żydzi szorowali, myli i oczyszczali; posadzkę wysypywali ziołami i popiołem ze spalonych szkieletów, uprzątali rumowiska, a porobione dziury zatykali deskami i zasłaniali kobiercami. Złożywszy ofiary przebłagalne, wzięli się dopiero do ukończenia ceremonii paschalnych, które wczoraj zaniedbano wypełnić. Jako przyczynę przerwania ceremonii świątecznych i zanieczyszczenia świątyni podali Faryzeusze trzęsienie ziemi i pojawienie się zmarłych, przy czym przytaczali jakieś widzenia Ezechiela o zmartwychwstałych nieboszczykach, ale nie wiem już, w jakim znaczeniu. Wszelkie szemrania i budzące się pogłoski tłumili bezwzględnie groźbą kar ciężkich i klątwy. Tak udało im się wymusić milczenie, bo niejeden poczuwał się niemało do winy. Właściwie jednak udało im się uspokoić tylko zaślepiony liczny motłoch; wszyscy bowiem lepsi nawrócili się potajemnie już teraz, a jawnie w czasie Zielonych Świąt, inni znów nawrócili się w stronach rodzinnych przez późniejsze nauki Apostołów; arcykapłani przeto coraz więcej cichli i tracili na śmiałości. Już za czasów diakonatu Szczepana, wierni nie mogli się pomieścić na przedmieściu Ofel i wschodnim stoku Syjonu, zatem liczne ich rzesze osiedliły się w dolinie Cedron, pokrywając ją namiotami i chatami od miasta aż do Betanii. Annasz od śmierci Jezusa zdradzał swym zachowaniem pomieszanie zmysłów, więc musiano go zamknąć i odtąd nie widziano go już aż do śmierci. Kaifasz wściekał się ze złości, ale ukrywał to w sobie, jak mógł. Szymon Cyrenejczyk zgłosił się do Apostołów zaraz po szabacie, prosząc o przyjęcie i udzielenie mu chrztu. 4. Pierwsza wspólna uczta miłości po zmartwychwstaniu W otwartym przedsionku sali wieczernika zastawił Nikodem ucztę dla Apostołów, świętych niewiast i pewnej części uczniów. Tomasz nie był przy tym, bo samowolnie się gdzieś oddalił. We wszystkich szczegółach trzymano 338 się wskazówek Jezusa, który przy ostatniej wieczerzy, wyświęciwszy Piotra i Jana, siedzących przy Nim, na kapłanów, dał im dokładne wskazówki co do udzielania Najświętszego Sakramentu, z poleceniem, by odpowiednio pouczali później innych o tym wraz z dawniejszymi Jego naukami. Najpierw więc Piotr, a potem Jan, zgromadziwszy koło siebie ośmiu innych Apostołów, udzielali im tajemnic, które Pan zostawił przy ostatniej wieczerzy, objawiali im Jego zamiar co do sposobu udzielania Najświętszego Sakramentu i pouczania o tym uczniów. Jan mówił prawie dosłownie to samo, co Piotr. Wszyscy Apostołowie ubrani byli w świąteczne, białe suknie. Piotr i Jan mieli na sobie stuły, skrzyżowane na piersiach i spięte klamrą, inni Apostołowie mieli takież stuły, ale przewieszone na skos przez piersi i plecy i spięte pod ramieniem klamrą na krzyż. Piotr i Jan byli więc widocznie przez Jezusa wyświęconymi kapłanami, inni jeszcze jakby diakonami. Po tej nauce weszło do sali dziewięć świętych niewiast, które Piotr także pouczał, Jan zaś przyjmował przy bramie, w domku kuchmistrza, siedemnastu najwypróbowańszych uczniów, którzy najdłużej byli przy Panu, między nimi Zacheusza, Natanaela, Macieja i Barsabę. Wszyscy ubrali się w długie, białe suknie i pasy; Jan sam usługiwał im przy umywaniu nóg i ubieraniu się. Po nauce Piotr wysłał Mateusza do Betanii, by tam, przy takiejże uczcie, urządzonej przez Łazarza dla grona uczniów, nauczać i czynić podobnie, jak oni tu czynili. Stół, zastawiony w przedsionku, był tak długi, że część jego wychodziła poza salę aż na podwórze wieczernika, obsadzone drzewami. W trzech miejscach zostawiono przy stole wolny dostęp, by wygodnie można było wnosić potrawy. Święte niewiasty, dopuszczone także do wspólnego stołu, miały przeznaczone miejsce na jednym końcu. Ubrane były także w długie, białe suknie i welony, nie zakrywające twarzy. Siedziały z podwiniętymi nogami na małych stołeczkach, opatrzonych antabą. W połowie stołu siedzieli naprzeciw siebie Piotr i Jan, mając po jednej stronie mężczyzn, po drugiej niewiasty. Spoczywali nie na takich sofach, jak przy ostatniej wieczerzy, lecz na niskich, plecionych materacach, sięgających ledwie poza kolana, wspierali się zaś rękami na poduszkach, umieszczonych na dwóch wyższych podstawkach, złączonych poprzecznym drewienkiem. Przy stole leżeli w ten sposób, że nogi jednego biesiadnika przytykały do pleców drugiego, gdy przeciwnie w domu Szymona i przy ostatniej wieczerzy byli tak usadowieni, że nogi zupełnie były zwrócone na zewnątrz. Była to zwyczajna uczta, przed którą pomodlili się biesiadnicy stojąco i potem dopiero zasiedli do stołu. Piotr i Jan podczas uczty nauczali. Przy końcu położono przed Piotrem płaski karbowany placek, on zaś łamał go tak, jak wskazywały karbki, potem każdą cząstkę jeszcze raz, i ułożywszy kawałki na dwóch talerzach, kazał je podać w koło stołu na prawo i na lewo; wszyscy spożywali po kawałku, potem pili ze wspólnego kielicha, podawanego w koło. Nie było to przyjmowanie Najświętszego Sakramentu, chociaż Piotr błogosławił chleb, lecz tylko uczta miłości. Piotr nauczał przy tym, że wszyscy powinni teraz stanowić jedność, jak stanowi jedność ten chleb, który ich żywi i to wino, które piją. Wstawszy od stołu, odśpiewali wspólnie psalmy. Po usunięciu stołu, niewiasty stanęły w półkole w jednym rogu sali, uczniowie zaś rzędem po obu stronach. Apostołowie, chodząc od jednego do drugiego, nauczali i udzielali uczniom, jako dojrzalszym już i wypróbowanym, niektóre szczegóły o Najświętszym Sakramencie. Była to więc niejako pierwsza nauka katechizmowa po śmierci Jezusa. Potem przystępowali jedni do drugich i podawali sobie serdecznie ręce, oświadczając się ochoczo z gotowością, że wszystko chcą mieć wspólne, wszystko chcąc jedni za drugich poświęcić, słowem, stanowić jedność nierozerwalną. Uniesienie ogarnęło wszystkich i oto ujrzałam, że światłość otoczyła wszystkich, stapiając ich niejako ze sobą. Zdaje mi się, jakoby wszystko złączyło się razem w jedną piramidę świetlną, w której Najświętsza Panna była niejako szczytem i środkiem wszystkiego. Od Maryi szło wszystko strumieniem na Apostołów, a od nich znowu przez Najświętszą Pannę wracało do Pana. Było to symbolem ich zjednoczenia się i wzajemnej łączności. Podobną ucztę sprawił Łazarz u siebie dla liczniejszego grona uczniów, którzy jeszcze nie byli odpowiednio przygotowani do poznania wszystkich tajemnic. Tam urządzał wszystko i nauczał Mateusz, podobnie jak Piotr i Jan. : 5. Komunia św. Apostołów Nazajutrz raniutko Piotr, Jan i Andrzej poszli do sali wieczernika i wdziali suknie kapłańskie, podczas gdy inni Apostołowie ubierali się w przedsionku. Potem ci trzej, rozsunąwszy w środku tkaną zasłonę, weszli do miejsca "Święte świętych", utworzonego, jak to wspominaliśmy, z dawniejszego ogniska wielkanocnego. Stał tu teraz stół, na którym Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament; w niszy ściennej, w szafeczce, sporządzonej na kształt tabernakulum, stał kielich z resztą konsekrowanego wina i talerz z pozostałym konsekrowanym chlebem. Przed Najświętszym Sakramentem płonęła jedna z lamp, umieszczonych na kilkuramiennym świeczniku. Kącik ten, oddzielony zupełnie kobiercami od reszty sali, tworzył całkiem osobną 340 izdebkę. Powała tej izdebki, niższa od całej sali, dawała się za pomocą sznurka, ozdobionego ozdobami w kształcie pędzli, otwierać tak, że światło wpadało tu przez okrągłe okienka, umieszczone u góry w ścianie sali. Trzej Apostołowie zaświecili od płonącej lampy lampę ofiarną, wiszącą w środku sali, wnieśli stół do sali, postawili na nim Najświętszy Sakrament z całym aparatem, po czym zgasili lampę w "Świętym świętych". Wtedy inni Apostołowie, między nimi i Tomasz, stanęli koło stołu. Chleba konsekrowanego przez Jezusa, czyli Najświętszego Sakramentu Jego Ciała sporo jeszcze było na talerzyku; talerzyk ten stał na kielichu, przykrytym dzwonowatą kopułą, opatrzoną u góry gałką. Wszystko to było okryte białą chustą. Piotr wyciągnął tackę z podstawy kielicha, przykrył ją tą chustą i postawił na niej talerz z Najświętszym Sakramentem. Podczas tego wciąż modlił się, a stojący za nim Jan i Andrzej również pogrążeni byli w modlitwie. Po tych wstępnych przygotowaniach przyjęli Piotr i Jan Najświętszy Sakrament, oddawszy Mu pokłon. Następnie Piotr podał talerz wokoło i każdy z Apostołów sam spożył Najświętsze Ciało. Ponieważ wina konsekrowanego nie było już wiele, dolano jeszcze wody i wina i wszyscy znów po kolei przyjęli Krew Pańską. Po odśpiewaniu psalmów i modlitwie przykryto kielich i odniesiono go, jak również i stół, na powrót na swoje miejsce. Pierwsza to była służba Boża, odprawiona przez Apostołów. Wnet potem poszedł Tomasz do pewnej małej miejscowości w Samari z jednym uczniem, stamtąd pochodzącym. 6. Uczniowie w Emmaus. Jezus ukazuje się Apostołom w wieczerniku Łukasz, który dopiero niedawno przystał do uczniów, ale przed tym już przyjął chrzest Jana, był obecnym na uczcie miłości i nauce o Najświętszym Sakramencie, którą miał Mateusz w Betanii u Łazarza. Po nauce poszedł, stroskany, ze zwątpieniem w sercu, do Jerozolimy i tu pozostał na noc w domu Jana Marka. U Jana Marka zastał sporo zebranych uczniów, między nimi i Kleofasa, bratanka Marii Kleofy. Kleofas był także na nauce i uczcie miłości w sali wieczernika. Zebrani uczniowie rozprawiali o zmartwychwstaniu i objawiali wątpliwości co do prawdziwości tego faktu. Najwięcej chwiali się w wierze Łukasz i Kleofas. Gdy zaś na domiar usłyszeli o nowym surowym rozkazie arcykapłanów, by nikt nie udzielał przytułku i pokarmu uczniom Jezusa, zwątpienie ogarnęło ich do reszty, więc umówili się obaj, jako dobrzy znajomi, że opuszczą Jerozolimę i pójdą do Emmaus. Wnet też opuścili zgromadzenie i zaraz przed domem rozeszli się, by w mieście nie widziano 341 ich razem; jeden poszedł na prawo i wyszedłszy z miasta, obszedł je od strony północnej, drugi poszedł przeciwną stroną między murami i wyszedł bramą miejską. Zeszli się dopiero na wzgórzu przed bramą i wyruszyli dalej razem. Zaopatrzeni byli w laski i zawiniątka; Łukasz miał prócz tego skórzaną sakwę, w którą zbierał po drodze zioła, w tym celu często się więc zatrzymywał. Łukasz nie widywał Pana ostatnimi czasy. Nie był obecnym na ostatnich naukach Jezusa u Łazarza, bawił więcej w gospodzie uczniów koło Betanii, lub u uczniów w Macherus; właściwie nie był przed tym rzeczywiście uczniem, ale zawsze miał stosunki z uczniami i chciwie uczył się od nich. Teraz dopiero przyłączył się na stałe do grona uczniów. Tak Łukasza jak i Kleofę dręczył niepokój i zwątpienie, więc teraz w drodze chcieli wspólnie roztrząsnąć te swoje wątpliwości. Najwięcej wprowadzało ich w błąd to, że Jezus zginął tak haniebną śmiercią krzyżową. Nie mogli tego pojąć i pogodzić się z tą myślą, żeby ich Odkupiciel i Mesjasz miał poddać się tak haniebnej poniewierce. Uszli mniej więcej połowę drogi, gdy wtem boczną ścieżką zbliżył się ku nim Jezus pod postacią obcego im męża. Ujrzawszy Go, zwolnili kroku, by męża tego przepuścić naprzód, z obawy, by nie podsłuchał ich rozmowy. Lecz Jezus zwolnił także kroku i dopiero, gdy minęli ścieżkę, którą szedł, wyszedł na gościniec. Jakiś czas szedł za nimi, po czym złączył się z nimi i zapytał uprzejmie, o czym rozmawiają. Tak doszli do miłego, czyściutkiego miasteczka Emmaus. Przed miastem, gdzie się drogi rozchodziły, zdawał się Jezus chcieć skręcić na południe, w kierunku do Betlejem, lecz uczniowie zniewolili Go swymi prośbami, by wstąpił z nimi do domu, stojącego w drugim rzędzie budynków miejskich. W domu tym nie było żadnych niewiast; był to, jak mi się zdaje, publiczny dom godowy, bo nawet były ślady (zapewne przystrojenie świąteczne), jak gdyby obchodzono tu niedawno jakąś uroczystość, Czworoboczna izba, do której weszli podróżni, umieciona była czyściutko, w Środku stał stół nakryty, a w koło niego sofy w rodzaju tych, jakie były w wieczerniku przy uczcie miłości w dzień Wielkanocny. Po niedługiej chwilę wniósł jakiś mąż, zapewne zarządca domu, plaster miodu w plecionym, koszykowatym naczyniu, wielki czworograniasty kołacz i mały, cienki, prawie przezroczysty placek paschalny, który położył przed Panem, jako gościem. Człowiek ten miał wygląd dobroduszny. Przepasany był fartuchem, jak gdyby był kucharzem, lub podczaszym. Później przy uroczystym łamaniu chleba nie był obecnym. Kołacz poznaczony był wyciśniętymi karbikami na kawałki szerokie na dwa palce. Na stole leżał nóż biały, jakby z kamienia, lub z kości, na końcu zakrzywiony. Nóż zaostrzony był tylko na końcu, więc przy krajaniu trzeba 342 go było ująć w rękę blisko ostrza. Tym to nożem nadkrawywali kołacz wzdłuż poznaczonych karbów i tak dopiero łamali go i jedli. Po wspólnej modlitwie zajął Jezus z uczniami miejsce przy stole i pożywał z nimi wspólnie kołacz i miód. Następnie wziął placek paschalny, także poznaczony karbami, nadkroił owym nożem kościanym taki kawałek, że obejmował trzy kąski, oznaczone trzema żłobkami i rozłamał go. Ułamany kawałek położył na talerzyku, pobłogosławił, a powstawszy, podniósł w obu rękach talerzyk i modlił się, wzniósłszy oczy w niebo. Uczniowie stali naprzeciw Niego, wzruszeni bardzo i jakby nieprzytomni. Gdy Jezus rozłamał kawałek placka na trzy kąski, pochylili się mimowolnie przez stół ku Niemu, otworzywszy usta, a Jezus podał każdemu z nich jeden kąsek. Otworzyły im się nagle oczy, poznali Mistrza swego, lecz w tej chwili Jezus, podnosząc rękę z trzecim kąskiem do ust, zniknął im z oczu. Nie mogę na pewno powiedzieć, czy Jezus rzeczywiście wziął do ust kąsek. Wszystkie trzy kawałki chleba zajaśniały światłem, gdy Jezus je pobłogosławił. Obaj uczniowie stali długą chwilę w niemym osłupieniu, po czym, oprzytomniawszy, padli sobie w objęcia, płacząc z rozrzewnienia. Byłam bardzo rozczulona tą łagodnością i serdecznością Pana, cichą radością obu uczniów, zanim Jezusa poznali, i ich zachwyceniem, gdy Jezus, dawszy się im poznać, zniknął. Obaj też powrócili zaraz spiesznie do Jerozolimy, umocnieni w wierze i ze spokojnym sercem. Tegoż samego dnia wieczorem zebrani byli w wieczerniku przy zamkniętych drzwiach wszyscy Apostołowie, oprócz Tomasza. Było wielu uczniów, Nikodem i Józef z Arymatei. Wszyscy zebrani byli pod lampą, zwieszającą się z sufitu w środku sali, i ustawieni szeregiem w trzy koła, wspólnie się modlili. Było to nabożeństwo jakoby poświąteczne, lub może dziękczynne, bo dziś właśnie kończyło się w Jerozolimie święto Paschy. Wszyscy ubrani byli w długie, białe suknie. Piotr, Jan i Jakub Młodszy, ubrani byli nieco odmienniej od nich. Białe ich suknie, z tylu nieco dłuższe, przepasane były pasem, szerszym niż na dłoń, od którego zwieszały się aż do kolan dwie równej szerokości wstęgi, ząbkowate u dołu, zrobione z tej samej materii co i pas, i powyszywane wielkimi białymi literami. Z tyłu pas był związany w węzeł, którego oba końce, krzyżując się, opadały na dół i to jeszcze niżej niż przednie wstęgi. Rękawy sukni były bardzo szerokie; jeden z nich służył jako kieszeń, w którą można było wkładać książki do modlitwy. Na lewym ramieniu powyżej łokcia przewieszony był manipularz, przystrojony frędzlami, wykonany z tej samej materi i w len sam sposób, co i pas. Piotr miał na szyi stułę, rozszerzającą się od barków ku końcom, skrzyżowaną na piersi i spiętą na skrzyżowaniu sercowatą, błyszczącą tarczką, wysadzaną kamieniami. Dwaj drudzy Apostołowie mieli także stuły, 343 ¦ ale przewieszone na ukos i spięte pod ramieniem, także krótsze mieli wstęgi u pasa. W ręku trzymali wszyscy trzej zwoje pisma. Podczas modlitwy składali wszyscy ręce na krzyż na piersiach, a ustawieni byli pod lampą w ten sposób, że w środku stali kołem Apostołowie, zaś dalsze dwa koła tworzyli uczniowie. Piotr stał między Janem i Jakubem, obrócony tyłem ku zamkniętej bramie wieczernika; za nim stało dwóch tylko Apostołów. Wprost niego w kierunku ku miejscu "Święte świętych" było koło otwarte i pozostawione wolne przejście. Podczas całego nabożeństwa Najświętsza Panna z Marią Kleofy i Magdaleną znajdowały się w przedsionku, od którego drzwi do sali były otwarte. W przerwach między modłami nauczał Piotr zebranych. Dziwiło mnie to nieraz, że chociaż Jezus pojawił się już Piotrowi, Janowi Jakubowi, jednak większość Apostołów i uczniów nie chciała wierzyć w prawdziwość tego; przynajmniej tłumaczyli to sobie tak, że Jezus nie pojawił się w Swym rzeczywistym, żywym ciele, lecz że to było tylko widzenie duchowe, podobne, jakie miewali prorocy. Niedługo jednak mieli wszyscy przekonać się, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał. Właśnie po krótkiej nauce Piotra ustawili się wszyscy znowu do modlitwy, gdy w tym przybyli powracający z Emmaus Łukasz i Kleofas zapukali do zamkniętej bramy. Wpuszczono ich do środka, a oni oznajmili zebranym radosną wieść, iż Pan się im pojawił. Po krótkiej przerwie, spowodowanej opowiadaniem, zabrano się znowu do modlitwy, gdy nawet ujrzałam, że wszystkich ogarnęła jakoby jasność, a serca ich poruszyły się radośnie. Oto przez zamknięte drzwo wszedł Jezus w białej, z prostotą przepasanej długiej szacie. Z początku zebrani zdawali się odczuwać tylko w ogólności Jego bytność; dopiero gdy przeszedł pośród nich i stanął w środku pod lampą, ujrzeli Go; zdumienie więc i wzruszenie ogarnęło wszystkich. Jezus pokazał im Swe poranione ręce i nogi, uchylił także suknię, by pokazać ranę w boku, i przemówić coś. Widząc, że jeszcze nieco są zalęknieni, zażądał, by Mu dano co jeść, chcąc im pokazać, że nie jest duchem, tylko żywą osobą. Światłość wychodziła z Jego ust, gdy mówił. Wszyscy pogrążeni byli jakby w zachwyceniu. Gdy Jezus zażądał jeść, Piotr poszedł do osobnego kącika, przylegającego do izdebki, w której stał Najświętszy Sakrament, a oddzielonego od reszty sali parawanem czy też kobiercem z tej samej materi, co i pokrycie całej ściany; dlatego też na pierwszy rzut oka nie od razu można było dostrzec ten schowek. Tu wsuwano zwykle stół, wysoki na stopę, który w czasie posiłku stawiano na środku sali. I teraz także schowany był tam stół, a na nim stał owalny, głęboki talerz z pozostałym kawałkiem ryby i troszkę miodu, przykryty białą chustą. To przyniósł Piotr Jezusowi, a Pan podzięko- 344 wawszy Mu, pobłogosławił posiłek, jadł sam i kilku obecnym, ale nie wszystkim, udzielił także po kawałku; poczęstował również Matkę Swą Najświętszą i inne niewiasty, stojące w drzwiach przedsionka. Następnie rozpoczął Jezus naukę i udzielał Swej władzy i mocy. Obecni zebrali się koło Niego, jak przed tym w potrójne koło, najbliżej Apostołowie, z wyjątkiem Tomasza. Z podziwem zauważyłam, że niektóre Jego słowa, niektóre nauki, odczuwali i pojmowali sami tylko Apostołowie; nie mówię: słyszeli, bo nie widziałam, by Jezus choć poruszał wargami. Jaśniał tylko blaskiem, światło wychodziło na nich z Jego rąk, nóg, boku i ust, jakby tchnął na nich ducha Swego; światło to wpływało w ich wnętrza, a oni pojmowali i rozumieli (ale powtarzam, że nie było to mówienie ustami i słuchanie uszami), co Jezus chciał im dać pojąć; pojmowali jasno, że Jezus daje im władzę odpuszczenia grzechów, chrztu, uzdrawiania i wkładania rąk, że mogą pić truciznę bez szkody dla siebie. Nie wiem, jakim to sposobem się odbywało, ale czułam, że Jezus nie mówił im tego słowami, lecz wlewał w nich niejako istotnie, jakby przez jakieś promieniowanie w nich Swych myśli i mocy. Nie wiem, czy oni także odczuwali to tak tylko wewnętrznie, czy zdawało mi się, że słyszą uszami w sposób naturalny, ale tego byłam pewna, że tylko Apostołowie, stojący w środku odczuwali to i przyjmowali niejako w siebie. Była to więc jakby mowa wewnętrzna, duchowa, różna zupełnie od cichego mówienia lub szeptania. W nauce swej objaśniał im Jezus różne miejsca Pisma świętego, odnoszące się do Niego i Najświętszego Sakramentu, zarządził także, że po każdym nabożeństwie szabatowym ma się odbywać adoracja Najświętszego Sakramentu. Mówił przy tym o świętości Arki Przymierza, o czci należnej Kościołom i relikwiom świętych przodków, by zjednać sobie ich wstawiennictwo; wspominał dalej, jak Abraham ustawił przy swojej ofierze kości Adama, które miał w swym posiadaniu. Zapomniałam osobliwy, dziwny bardzo szczegół z ofiary Melchizedecha, który teraz także widziałam. Dalej mówił Jezus, że barwna, purpurowa suknia, którą Jakub dał Józefowi, była przeobrażeniem Jego krwawego potu na górze Kalwarii. Widziałam przy tym tę szatę; robiona była z białej materi, w szerokie, czerwone pasy, na piersi zwieszały się trzy czarne sznury poprzeczne, w środku widniał żółty haft. Suknia szeroka była górą, by można było schować co za pazuchę, pod piersią przepasana paskiem. Dołem była wąska i długa, rozcięta po bokach, by wygodnie było chodzić. Z tyłu dłuższa była, niż z przodu, a na piersiach, aż do pasa otwarta. Zwykła suknia Józefa sięgała mu tylko do kolan. Dalej mówił Jezus, jako kości Adama, złożone później przy arce, były przed tym w posiadaniu Jakuba, a ten dał je Józefowi wraz z ową barwną suknią. Widziałam, jak to się odbywało. Józef nawet nie wiedział, co mu 345 Ojciec daje; nosił te relikwie przewieszone na piersiach w woreczku, złożonym z dwóch sakiewek skórzanych, u góry zaokrąglonym. Jakub miłując go bardzo, oddał mu te relikwie jako talizman, jako skarb najdroższy, wiedząc dobrze, że bracia Józefa nie lubią. Gdy zawistni bracia zaprzedali Józefa w niewolę, ściągnęli z niego tylko barwną suknię i tunikę, ale Józef miał jeszcze na sobie przepaskę i na piersiach rodzaj szkaplerza, pod którym zawieszony był woreczek z relikwią; tak więc pozostały relikwie przy nim. Gdy Jakub przybył później do Egiptu, przede wszystkim zapytał Józefa o ten skarb, wyjawiając mu, że są to kości Adama. W grobie pod Kalwarią także widziałam kości Adama; są one białe jak śnieg i bardzo twarde. Kości Józefa przechowywano później także jako relikwie przy arce. Potem mówił Jezus o tajemnicy Arki Przymierza, jako ta tajemnica stała się teraz krwią Jego i ciałem, które im w Sakramencie zostawił po wieczne czasy. Przypomniał dalej Swoje cierpienia i objaśniał kilka nieznanych im dotąd osobliwych szczegółów o Dawidzie. Wreszcie polecił im udać się na kilka dni w okolicę Sychar i tam głosić Jego zmartwychwstanie; potem zniknął im z oczu. Uczniowie, upojeni radością, rozbiegli się po całym domu, pootwierawszy drzwi; chodzili to tu, to tam, szczęśliwi, że widzieli Pana. Wreszcie zebrali się znowu wspólnie pod lampą i odśpiewali psalmy dziękczynne i pochwalne. 7. Apostołowie głoszę Zmartwychwstanie Pańskie Tej samej jeszcze nocy poszła część Apostołów z polecenia Jezusa do Betanii, inni załatwiali jeszcze sprawunki w Jerozolimie. Starsi uczniowie pozostali w Betanii na dłużej, by pouczać nowych uczniów, słabych jeszcze w wierze; nauczali w domu Łazarza, lub w synagodze. Nikodem i Józef z Ary-matei bawili także u Łazarza. Święte niewiasty zajęły dla siebie boczny budynek, gdzie mieszkały zwykle Magdalena i Marta. Budynek ten otoczony był wokoło rowem i dziedzińcem, a miał osobny wchód od ulicy. Z Betanii wyruszyli zaraz Apostołowie w kierunku Sychar z gromadą uczniów, między którymi był Łukasz. Wyruszając w drogę, rzekł Piotr radośnie: "Pójdźmy na morze, łowić ryby!" Przez ryby miał na myśli dusze ludzkie. Zaraz z początku podzielili się na gromadki i poszli różnymi drogami, nauczając po drodze w gospodach i pod gołym niebem o męce i zmartwychwstaniu Jezusa. Było to niejako przygotowanie do nawracania w Zielone Święta. W gospodzie przed Taenat-Silo zeszli się znowu wszyscy: przybył także i Tomasz z dwoma uczniami, właśnie gdy siedzieli przy uczcie, którą zastawił 346 ojciec Sylwana, mający nadzór nad gospodą. Apostołowie opowiedzieli Tomaszowi o pojawieniu się w pośród nich zmartwychwstałego Zbawiciela; on jednak nie chciał temu dać wiary, a ich przekonywujące słowa odpychał niejako od siebie, mówiąc, że wtenczas dopiero uwierzy, gdy własnymi rękami dotknie ran Jezusa. Również nie chciał wierzyć uczniom; gdy zapewniali go, że widzieli Pana. Tomasz dlatego tak chwiejny był w wierze, bo ostatnimi czasy usunął się nieco od grona wyznawców Chrystusa. Do później nocy nauczał Piotr w synagodze w Taenat-Silo. Nie krępując się, jawnie dał poznać słuchaczom, jak ohydnie postąpiono z Jezusem. Przytaczał Jego ostatnie proroctwa i nauki, przedstawił Jego miłość niewyslowio-ną dla wszystkich, uroczystą modlitwę w Ogrójcu, opowiedział dalej o zdradzie Judasza i o smutnym jego końcu. Ta ostatnia wiadomość zadziwiła i zasmuciła tutejszych mieszkańców; polubili bowiem Judasza za to, że podczas nieobecności Jezusa usłużnością swą pomógł wielu, a nawet działał cuda. Nie oszczędzał Piotr i siebie samego; wśród gorzkich łez opowiedział, jak to opuścił Jezusa i zaparł się Go trzykroć. Wszyscy mieli łzy w oczach; Piotr zaś, płacząc rzewnie, opowiadał dalej z coraz większym zapałem, jak okrutnie zamordowali Żydzi Jezusa, a On zmartwychwstał dnia trzeciego, ukazał się najpierw niewiastom, jemu i innym osobno, a potem wszystkim razem. Tu wezwał Piotr na świadectwo tych wszystkich, którzy widzieli Jezusa. Zaraz prawie sto rąk podniosło się w górę, aby to poświadczyć. Tomasz stał spokojnie, nie mieszając się do niczego, bo wciąż jeszcze nie chciał temu uwierzyć, a Piotr tymczasem tak mówił dalej: "Opuśćcie wszystko, przyłączcie się do nas, wyznawców Chrystusa, i idźcie za Nim! Chodźcie z nami do Jerozolimy, tam wszystko będzie nam wspólne. Nie bójcie się Żydów; nie zrobią wam nic, bo sami są w strachu". - Wszyscy słuchacze wzruszeni byli bardzo, a wielu zaraz się nawróciło. Mieszkańcy prosili bardzo Apostołów, by pozostali z nimi dłużej, ale Piotr odmówił im, mówiąc: że muszą teraz wracać do Jerozolimy. Apostołowie uzdrowili tu wielu chorych, między nimi lunatyków, i wypędzali czarty z opętanych. Postępowali przy tym podobnie, jak Jezus, tj. chuchali na chorych, wkładali na nich ręce, lub kładli się na nich. Byli to przeważnie ci chorzy, których Jezus pominął przy uzdrawianiu podczas ostatniej swej bytności. Uczniowie nie uzdrawiali, pomagali tylko, podnosząc, lub przytrzymując. Łukasz z zawodu lekarz, najwięcej teraz zajęty był zaopatrywaniem chorych. - Mieszkańcy okazywali Apostołom wielką uprzejmość i serdeczność zarazem. Matka Boża bawiła obecnie w Betanii. Była wciąż zamyślona i poważna; z postaci jej wiał raczej uroczysty nastrój, niż smutek ludzki. Maria Kleofy, miła nadzwyczaj niewiasta, najpodobniejsza ze wszystkich do Najświętszej Panny, wciąż była przy Niej i pocieszała ją serdecznymi, czułymi słowami. 347 J*W Magdalenie żałość i miłość ku Jezusowi przezwyciężyły wszelką trwogę. Nie troszcząc się teraz o nic, z poświęcającą odwagą naraża się na niebezpieczeństwo. Nieraz biega po ulicach z rozpuszczonymi włosami. Gdziekolwiek natknie się na ludzi, czy w domach, czy na publicznych placach, wyrzuca im zamordowanie Jezusa, opowiada z zapałem o swych własnych winach i o zamordowaniu Jezusa. Jeśli nie napotyka nikogo, błądzi po ogrodach i powtarza to samo drzewom, kwiatom i studniom. Często gromadzą się ludzie wkoło niej; jedni litują się nad nią, inni szydzą z niej, pogardliwie wspominając dawniejszy jej sposób życia. W ogóle nie zażywa Magdalena szacunku u ogółu ludności, bo dawniej szerzyła za wiele zgorszenia. I teraz wielu Żydów gorszy się tym gwałtownym okazywaniem boleści, a nawet zdaje się pięciu próbowało ją pojmać; lecz ona przeszła środkiem nich, postępując tak samo jak dotychczas. Zapomniała teraz o całym świecie, a tylko wzdycha za Jezusem. Marta po rozproszeniu się uczniów i w czasie męki Jezusa wzięła na siebie ciężkie zadania i dotąd je spełnia. Sama pogrążona w smutku, pamiętała o wszystkich i wszędzie niosła pomoc. Zbierała rozproszonych i zbłąkanych, karmiła ich i pielęgnowała, starała się o żywność dla wszystkich. Pomagała jej w tym głównie, zajmując się kuchnią Joanna, wdowa po Chusie, słudze Heroda. Szymon Cyrenejczyk przyłączył się do uczniów w Betanii, gdzie znalazł w ich gronie dwóch swoich synów. Wyprawił ich już dawno na obczyznę i nawet nie wiedział, co się z nimi dzieje, jak to się czasem trafia w klasie uboższej; obecnie znalazł ich niespodzianie między uczniami. Szymon był człowiekiem pobożnym. W czasie wielkanocnym wybierał się zwykle z Cy-reny do Jerozolimy, gdzie znano go już w różnych domach i najmowano do obcinania krzewów. Posilał się w tym czasie, to w tym to w innym domu, gdzie się trafiło. Z natury był cichy, spokojny, niezdolny do wyrządzania komuś krzywdy. W Jerozolimie chodzili wysłannicy arcykapłanów po wszystkich domach, których właściciele znani byli jako stronnicy Jezusa i ucznióv oznajmiając tym, że usunięto ich od wszelkich publicznych urzędów i że nic ma odtąd miedzy nimi nic wspólnego. Nikodem i Józef z Arymatei już pogrzebania Jezusa nie zadawali się więcej z Żydami. Józef z Arymatei, który był niejako najstarszym w gminie, umiał zjednać sobie swymi cichymi zasługami i skromną, a gorliwą działalnością, szacunek nawet u złych, zatwardziałych Żydów. Ucieszyło mnie też bardzo, że i mąż Weroniki przeszedł wreszcie na jej stronę, gdy mu oświadczyła, że raczej rozwiedzie się z nim, niżby miała się wyrzec ukrzyżowanego Jezusa; otrzymałam jednak objaśnienie, że uczynił to raczej z miłości ku swej żonie, niż ku Jezusowi. Sku- 348 tkiem przestąpienia na stronę Jezusa usunięto i jego od publicznych urzędów. Drogi i ścieżki, wiodące do grobu świętego, kazali Żydzi pozagradzać i poprzekopywać, gdy doszło do ich wiadomości, że ludzie tłumnie tam pielgrzymują i że się tam różne dzieją cuda i nawrócenia. Piłat, dręczony wewnętrznym niepokojem, opuścił Jerozolimę. Herod także przed kilku jeszcze dniami udał się do Macherus, a nie znalazłszy i tam spokoju, wyruszył do Madian. Mieszkańcy, którzy niegdyś nie chcieli tu przyjąć Pana, otworzyli teraz bramy mordercy. W ciągu tych dni pojawiał się Jezus wielekroć w różnych miejscowościach, ostatni zaś raz w Galilei, dolinie nad Jordanem, gdzie obecnie znajduje się wielka szkoła. W szkole zebrani byli licznie ludzie i rozmawiali właśnie o Nim, wyrażając swe wątpliwości w prawdziwość pogłoski o Jego zmartwychwstaniu; wtem pojawił się Jezus pośród nich, przemawiał chwilę i zaraz zniknął. Wyruszywszy z Taenat-Silo, powracali Apostołowie spiesznie do Jerozolimy, wysławszy naprzód posłańca do Betanii, który miał oznajmić o ich powrocie i polecić niektórym z uczniów, by stawili się na szabat do Jerozolimy; inni uczniowie mieli polecone obchodzić szabat w Betanii. Jak widzimy, już zaprowadzono pewien porządek i ustawy w tej nielicznej gminie Chrystusowej. Spiesznie mijali Apostołowie wioski i miasta, nigdzie się nie zatrzymując. Tadeusz, Jakub Młodszy i Eliud, idąc naprzód, wstąpił do domu Jana Marka, gdzie była Najświętsza Panna i Maria Kleofy; te ucieszyły się nimi bardzo, jak gdyby ich już dawno nie widziały. Jakub zabrał stąd płaszcz, na kształt ornatu kapłańskiego, który niewiasty zrobiły w Betanii dla Piotra i zaniósł go do wieczernika. Nim wszyscy Apostołowie zeszli się do wieczernika, było już tak późno, że nie mieli nawet czasu spożyć przygotowanej wieczerzy, tylko zaraz rozpoczęli obchód szabatu. Ubrali się w suknie świąteczne, umywszy przed tym, jak zawsze, nogi, i zaświecili lampę. Zauważyłam teraz po raz pierwszy, że Apostołowie zaprowadzili już pewne zmiany w święceniu szabatu, nie trzymając się już tak ściśle rytuału Starozakonnego. Przed zwykłymi obrzędami odsunęli najpierw zasłonę, oddzielającą sancntariitm (izdebka, w której mieścił się Najświętszy Sakrament) od sali, i postawili przed nim siedzenie, na którym spoczywał Jezus przy stole, ustanawiając Najświętszy Sakrament. Siedzenie przykryli i złożyli na nim zwoje z modlitwami. Piotr ukląkł przy nim, za nim Jan i Jakub, dalej reszta Apostołów i uczniowie; głowy mieli pochylone aż do ziemi, oblicze zakryte rękami. Z kielicha zdjęto nakrycie, zostawiwszy jednak na nim białą chustę. W wieczerniku obecni byli tylko ci uczniowie, którzy już bardziej byli wtajemniczeni w naukę o Najświętszym Sakramencie, podobnie jak w podróż do Sychar. Apostołowie wzięli głównie 349 tych uczniów, którzy widzieli Jezusa po zmartwychwstaniu, aby w razie pot-rzerjy mogli to poświadczyć. Klęcząc, odprawił Piotr z Janem i Jakubem krótkie rozmyślanie czy też modlitwę, w której była wzmianka o ustanowieniu Najświętszego Sakramentu i o męce Jezusa, a tak złożono wewnętrzną ofiarę nabożeństwa duchowego. Potem zebrani odprawili zwyczajne modły szabatowe, stojąc pod lampą, następnie zaś spożyli w przedsionku wieczerzę. W sali jadalnej nie zasiadali już do stołu od czasu ustanowienia w niej Wieczerzy Pańskiej; spożywali tam tylko najwyżej chleb i wino. Wspomniany ten dodatek do nabożeństwa szabatowego, dotyczący czci Najświętszego Sakramentu, polecił im wprowadzić Jezus, gdy się tu ostatni raz pojawił przez zamknięte drzwi. Najświętszą Pannę zabrała do Jerozolimy Maria Marka; towarzyszyły Jej tu z Betanii Joanna Chusa i Weronika, która teraz otwarcie przyznaje się do obcowania z Najświętszą Panną. Najświętsza Panna woli bawić w Jerozolimie niż gdzie indziej; co dzień wychodzi samotnie o zmierzchu lub nocą z domu i obchodzi drogę krzyżową Jezusa, modli się i rozmyśla na wszystkich miejscach, na których cierpiał, lub gdzie upadał pod ciężarem krzyża. Od czasu gdy Żydzi pozagradzali lub przekopali drogi, nie może dojść wszędzie, więc nieraz w domu, lub gdzie indziej odprawia drogę krzyżową. W duszy ma już odzwierciedlone dokładnie każde miejsce, nawet liczbę kroków, i tak rozmyślając ze współczuciem tę bolesną drogę swego Syna, odnawia ją w Swojej duszy. Pewnym jest, że Najświętsza Panna pierwsza rozpoczęła nabożeństwo drogi krzyżowej i rozmyślania gorzkiej męki Jezusa i rozpowszechniała je coraz więcej w kościele. . 8. Druga uczta miłości. Tomasz wkłada rękg w rany Jezusa Po skończeniu szabatu zdjęli Apostołowie szaty świąteczne i zasiedli w przedsionku do wystawnej uczty. Była to uczta miłości, podobnie jak w o-statnią niedzielę. Tomasz musiał gdzieś w pobliżu obchodzić szabat, bo teraz dopiero przyszedł po uczcie, gdy uczniowie na powrót zebrali się w sali. Nie było jeszcze późno i lampa jeszcze się nie świeciła. Apostołowie i uczniowie częściowo byli już zebrani, częściowo schodzili się dopiero i wdziewali długie, białe szaty; przygotowując się do modlitwy, jak ostatnim razem. Piotr, Jan i Jakub wdziewali na się odmienne szaty kapłańskie. Tomasz wszedł właśnie do sali podczas tych przygotowań, a minąwszy ubranych już Apostołów, wziął się sam do ubierania, kilku obecnych przemówiło coś do niego, niektórzy chwytali go za rękawy, inni zapewniając go 350 0 czymś, wyciągali ku niemu prawicę, kładąc nacisk na swe słowa. On zaś zachowywał się jak człowiek, który chce ubrać się prędko, a inni, już ubrani, zapewniają go o czymś osobliwym, co miało zajść w tym miejscu, a czemu on nie chce uwierzyć. Podczas tego wszedł do sali jakoś człowiek, przepasany fartuchem - zapewne sługa - trzymając w jednej ręce płonącą lampkę, w drugiej kij z haczykiem. Haczykiem tym ściągnął lampę, wiszącą w środku sali, zaświecił ją i znów podsunął do góry, po czym opuścił salę. Wnet po tym nadeszła Najświętsza Panna z Magdaleną i drugą jakąś niewiastą. Piotr i Jan wyszli naprzeciw i wprowadzili do sali Najświętszą Pannę i Magdalenę; towarzysząca im niewiasta pozostała w przedpokoju. Drzwi, łączące przedsionek z salą, otworzono, jak również niektóre komnaty, przylegające do sali, za to drzwi zewnętrzne, wiodące na dziedziniec, zamknięto, jak również bramę dziedzińca. W bocznych salach zebrali się licznie uczniowie. Drzwi zamknięto zaraz po przybyciu Maryi z Magdaleną i ustawiono się do modlitwy. Święte niewiasty stanęły z uszanowaniem przy drzwiach po obu stronach, ręce skrzyżowawszy na piersiach. Apostołowie znowu pomodlili się najpierw przed sanctuarium, potem stojąco pod lampą i odśpiewali chóralnie psalmy. Piotr stał przed lampą, zwrócony twarzą do sanctuarium, mając po bokach Jana i Jakuba Młodszego, dalej po obu stronach lampy stali inni Apostołowie. Od strony sanctuarium było wolne miejsce. Piotr zwrócony był tyłem do drzwi, a obok niego dwaj Apostołowie umieszczeni byli tak, że święte niewiasty, stojące przy drzwiach, znajdowały się w równej lini za nimi. Po pewnym czasie nastała przerwa w modlitwie. Zdaje się, że kończyła się już modlitwa, bo zebrani zaczęli rozmawiać o tym, jak pójdą nad Morze Tyberiadzkie i jak się mają rozdzielić. Wnet jednak wzruszenie dziwne i skupienie dało się widzieć na twarzach wszystkich, spowodowane zbliżeniem się Pana. Ujrzałam Jezusa już na dziedzińcu, jak szedł świetlisty w białej szacie z białym pasem. Drzwi przedsionka otworzyły się przed Nim same i same się za Nim zamknęły. Uczniowie, stojący w przedsionku, ujrzawszy otwierające się drzwi, rozstąpili się na obie strony, robiąc miejsce. Jezus minął szybko przedsionek i wstąpił na salę. Wszyscy rozstępowali się przed Nim, a On idąc naprzód, wszedł w środek między Piotra i Jana, którzy także rozstąpili się 1 stanął na miejscu Piotra. Chód Jezusa niepodobny był do zwykłego ludzkiego chodu, ale też nie było to posuwanie się ducha. Rozstępowanie się zebranych przed Jezusem, zrobiło na mnie to wrażenie, jakoby ksiądz szedł w albie, a zbity lud wiernych robił mu miejsce. Z pojawieniem się Jezusa cała sala wydała się nagle szerszą i jaśniejszą. Samego Jezusa otaczał niezwykły blask. Apostołowie, stojący bliżej, usuwali się tylko z obrębu tego blasku; inaczej, jak sądzę nie mogli by Go widzieć. "Jezus pozdrowił zebranych słowami: "Pokój niech będzie z wami!" i zaczął rozmawiać z Piotrem i Janem. Zganił ich w toku rozmowy, że postąpili w jednej \vz.ZTy własnowolnie, chociaż nie dał im takiego polecenia. Mianowicie, powracając z Sychar i Taenat-Silo, wzięli się do uzdrawiania chorego, ale nie zachowali przy tym ściśle przepisów Jezusa, lecz dodali coś według własnego widzimisię i dlatego nie udało im się uzdrowienie. Jezus polecił im teraz, by, wracając w tamtą stronę, naprawili to. Skończywszy z nimi rozmowę, stanął Jezus pod lampą, a obecni skupili się w koło Niego. Tomasz, od pierwszej chwili wzruszony bardzo widokiem Pana, trzymał się nieco w tyle, jakby zalękniony. Lecz Jezus ujął go prawicą za wskazujący palec prawej ręki i włożył koniec palca do rany Swej lewej ręki; następnie przyłożył rękę Tomasza do lewej ręki i znowu włożył koniec palca jego do rany Swej prawej ręki. Potem ujął znowu Swą prawicą prawą rękę Tomasza, nie odkrywając się, wsunął ją pod suknię i włożył palec wskazujący i średni Tomasza do rany prawego boku Swego, przy czym wyrzekł kilka słów. Tomasz, przekonany już teraz zupełnie, zawołał: "Pan mój i Bóg!" i trzymany wciąż przez Jezusa za rękę, osunął się ku ziemi, jakby omdlały. Najbliżej stojący podtrzymali go, a Jezus podniósł go za rękę. Upadanie Tomasza i podnoszenie miało swe osobne znaczenie. Rany Jezusa wydawały mi się w tej chwili, gdy ich dotykał Tomasz, nie jak krwawe znaki, lecz jak błyszczące małe słońce. Zajście to z Tomaszem poruszyło bardzo uczniów. Nie cisnąc się, wtykali jednak ciekawie głowy przez ramiona innych, by lepiej widzieć, co się dzieje i czego Tomasz się dotyka. Najświętsza Panna nie ruszając się, stała w ciągu całej bytności Jezusa, zatopiona w żarliwym, wewnętrznym nabożeństwie, jakby zachwycona. Magdalena okazywała więcej wzruszenia, ale przecież nie w tym stopniu na zewnątrz co uczniowie. Jezus nie zaraz jeszcze zniknął. Rozmawiał z Apostołami i zażądał, by Mu dano co jeść. Znowu więc przyniesiono Mu z owej skrytki, gdzie stał stół, podługowatą miseczkę, mniejszą niż pierwszym razem, na której, zdaje mi się, było trochę ryby. Jezus pobłogosławił, jadł sam i udzielił część z tego najpierw Tomaszowi, potem innym. Następnie i Jezus zaczął nauczać obecnych, dlaczego jest tu teraz między nimi, chociaż oni opuścili Go przed śmiercią, i dlaczego znowu nie okazuje się serdeczniejszym dla tych, którzy lepiej dochowali Mu wierności. Przypomniał, jak polecił Piotrowi umacniać braci w wierze i dlaczego to uczynił. Zwróciwszy się do wszystkich, oznajmił im, że ustanowi Piotra ich przewodnikiem i głową, mimo że się Go zaparł. Wytłumaczył im, dlaczego Piotr a nie inny musi być pasterzem trzody i wspomniał przy tym o gorliwości Piotra. 352 Zaraz po tym Jan przyniósł z sanctuarium ów tkany szeroki płaszcz, w kształcie ornatu, który niewiasty utkały w Betanii ostatnimi czasy, a Jakub odebrał go przed szabatem z rąk Maryi; razem z płaszczem przyniósł długą, cienką laskę, wydrążoną w środku jak trzcina wysoką, błyszczącą i u góry zakrzywioną, jak kij pasterski. Płaszcz był z materii białej w szerokie, czerwone pasy, na nim haftowane były kolorowe kłosy, winne latoroślą, baranki i inne figury. Szeroki był i tak długi, że sięgał aż po stopy; na piersiach spinał się czworograniastą metalową tarczką. Kraje płaszcza oblamowane były wzdłuż czerwonymi pasami, a te znów poprzetykane na krzyż krótszymi, poprzecznymi paskami, na których wyszyte były litery. Do płaszcza należał także błękitny kołnierz z kapuzą, którym można było z tyłu okryć głowę. Po przyniesieniu tych przyborów ukląkł Piotr przed Jezusem, a Jezus dał mu spożyć jakiś okrągły kąsek na kształt małego placka, dziwnie jaśniejący. Nie widziałam żadnego talerza i nie wiem, skąd Jezus ten kąsek wziął, czułam tylko, że Piotr otrzymuje przezeń osobliwszą moc. Widziałam, że Jezus tchnął na Piotra, wlewając weń nową moc i siłę. Nie było to właściwe tchnienie, lecz słowa, ale nie słowa wypowiedziane tylko, lecz moc i siła, coś istotnego, co z Jezusa przechodziło na Piotra. Jezus zbliżał Swe usta do ust i uszów Piotra, wlewając w nie Swą moc. Nie było to tchnienie samego Ducha Świętego, lecz coś, co Duch święty miał dopiero w zupełności ożywić w Piotrze w dzień Zielonych Świąt. Następnie włożył Jezus nań ręce, dając mu przez to siłę i władzę nad innym. Wziąwszy od stojącego obok Jana płaszcz, ubrał weń Piotra i dał mu do ręki ową wysoką laskę. Rzekł przy tym, że płaszcz ten zachowa w nim tę moc i władzę, otrzymaną obecnie i polecił Piotrowi ubierać się weń, gdy będzie chciał użyć swej władzy. Wspomniał jeszcze Jezus o wielkim chrzcie, jakim miało być dla nich zstąpienie Ducha świętego. Piotrowi zaś polecił Jezus udzielić w osiem dni i innym część tej władzy, którą sam otrzymał. Niektórym kazał zdjąć białe suknie, a przywdziać inne, spięte klamrami, te zaś, zdjęte suknie, mieli przywdziać inni. Były to więc zarządzenia, dotyczące święceń i wywyższenia w go-dnościach hierarchii kościelnej. Na ostatek Jezus oznajmił Piotrowi, że mają udać się stąd nad Morze Tyberiadzkie na połów ryb. Na rozkaz Jezusa obecni w sali uczniowie podzielili się na siedem osobnych gromad, a na czele każdej z nich stanął jeden Apostoł. Jakub Młodszy i Tomasz stanęli koło Piotra. Przyszło im teraz na myśl, jakoby tak podzieleni uczniowie przedstawiali siedem gmin, siedem kościołów. Z mocy nowej swej godności przemówił teraz Piotr do zebranych z dziwną potęgą słowa, jakby inny zupełnie człowiek. Ze wzruszeniem i łzami w o-czach słuchali go wszyscy, on zaś pocieszał ich i przytaczał liczne proroctwa Jezusa, które do tego czasu już się spełniły. O ile sobie dobrze przypominam, 353 przedstawił im, jako Jezus przez 18 godzin męki Swej znosił hańbę i naigra-warfie całego świata, wspomniał także, ile brakło Jezusowi do wypełnienia 34 lat żywota. Podczas przemowy Piotra Jezus nagle zniknął. Nikt nie przestraszył się tym, ani nie zadziwił, wszyscy słuchali uważnie Piotra, bo przemawiał z taką mocą, jak nigdy przedtem. Następnie odśpiewano psalm dziękczynny. Jezus nie rozmawiał przez cały czas ani z Najświętszą Panną, ani z Magdaleną. 9. Jezus pojawia sie Apostołom nad Morzem Galilejskim Przed wyruszeniem nad jezioro Apostołowie odbyli jeszcze drogę krzyżową na Kalwarię. Wyruszywszy do Betanii, wzięli stamtąd niektórych uczniów i podzieliwszy się na gromadki, podążyli różnymi drogami ku Morzu Galilejskiemu. Obierali drogę tak, by przechodzić przez jak najmniej miejscowości. Piotr wziął sobie za towarzyszów Jana, Jakuba Starszego, Tadeusza Natanaela, Jana Marka i Sylę. Tak w siedmiu, wyruszyli ku Tyber-iadzie, pozostawiając Samarię na lewo. Przed Tyberiadą zatrzymali się na miejscu połowu, które Piotr przed tym dzierżawił; teraz osiadł tu pewien wdowiec z dwoma synami. Człowiek ten zostawił dla przybyszów posiłek. Słyszałam, jak Piotr mówił przy tym: "Przez trzy lata już nie łowiłem tu ryb". Posiliwszy się, wsiedli na dwie łodzie; jedna była większa, wygodniejsza, druga - mniejsza. Piotrowi, z uszanowania, przeznaczono miejsce w większej lodzi wraz z nimi wsiadł Natanael, Tomasz i jeden z pomocników rybaka. W drugą łódź wsiadł Jan, Jakub, Jan Marek i Sylas. Piotr sam wziął się do wiosłowania, nie pozwolił, by kto inny go wyręczał; w ogóle, chociaż niedawno tak wyróżniony przez Jezusa, był nadzwyczaj pokorny i skromny, szczególnie wobec Natanaela, którego znal jako uczonego, wykształconego męża. Pływali tak przy świetle pochodni całą noc, co pewien czas zarzucając sieć między obiema łodziami, ale za każdym razem wyciągali ją próżną; wśród tego modlili się i śpiewali psalmy. Nad ranem, gdy już zaczynało świtać, podpłynęli ku wschodniemu wybrzeżu jeziora z tamtej strony wypływu Jordanu; znużeni, postanowili zarzucić przy brzegu kotwicę i zatrzymać się tu na spoczynek. Porozbierawszy się do połowu, mieli na sobie tylko przepaski biodrowe i krótkie płaszczyki. Teraz właśnie zamierzali się ubrać i ułożyć na spoczynek, gdy wtem ujrzeli na brzegu za sitowiem jakąś postać. Był to Jezus, który zawołał na nich z brzegu: "Dzieci! Nie złowiliście nic na przekąskę?" Rybacy, nie poznawszy Go, odpowiedzieli, że nie. Na to polecił im Jezus zapuścić sieć na zachód od łodzi Piotrowej. Uczynili tak i wnet poczuli, że sieć jest nadzwyczaj ciężka, tak, że Jan musiał popłynąć na pomoc 354 na drugą stronę łodzi Piotra. Jan poznał zaraz po tym znaku Jezusa, więc wśród ciszy zawołał do Piotra: "To Pan stoi na brzegu!" Ledwie to Piotr usłyszał, zarzucił zaraz na powrót suknię, skoczył w wodę i pobrnął do Jezusa przez sitowie. Tuż za nim dostał się i Jan na brzeg na tak zwanej ładownicy. Były to dwa leciutkie, bardzo wąskie czółenka, złączone razem, w które się stawało, i posuwając jedno przed drugie, szło się tak po wodzie naprzód. Używano takich czółenek często przy płytkich, piaszczystych brzegach. Ładownica taka przeznaczona była tylko na jedną osobę. Przez całe te 40 dni po zmartwychwstaniu, o ile nie przebywa Jezus z u-czniami, otoczony jest wciąż duszami Patriarchów, wybawionymi z otchłani, i innymi, uwolnionymi z różnych grot, bagien i puszcz, gdzie wyrokiem Bożym przykute były dotychczas za karę. Przede wszystkim są koło Jezusa te dusze, których losy najwięcej są z Nim złączone, a więc wszyscy Patriarchowie od Adama i Ewy do Noego i Abrahama, dalej wszyscy Jego przodkowie. Z tymi duszami obchodzi Jezus wszystkie ważniejsze miejsca Swego żywota, pokazuje im i wyjaśnia, co dla nich uczynił i ile wycierpiał, a one znajdują w tym dziwne pokrzepienie i oczyszczają się przez wzbudzanie w sobie uczucia wdzięczności. Jezus objawia im częściowo tajemnice Nowego Testamentu, które były przyczyną i narzędziem rozpętania ich więzów. Widziałam Go z nimi w Nazarecie, w grocie betlejemskiej i w ogóle wszędzie, gdzie zaszły ważniejsze zdarzenia z życia Jezusa. Dusze te przedstawiają mi się ubrane w długie, obciśnięte suknie, ułożone w połyskujące fałdy; te długie suknie okrywają je całkiem i powiewają za nimi w powietrzu. Po pewnej krzepkości i mocy, lub przeciwnie słabości, delikatności takiego zjawiska, można poznać, czy ono było za życia mężczyzną, czy niewiastą. Włosy ich wydają się jakoby promienie, z których każdy ma swoje znaczenie. Takież promienie widuję na brodach mężów. Żadne z tych zjawisk nie ma napisane na czole, kim jest, a przecież rozpoznaję między nimi, nie wiem już po czym, królów, a głównie kapłanów, począwszy od Mojżesza, którzy urzędowali niegdyś przy Arce Przymierza. Tak otoczony duszami, wędruje Jezus wciąż po drogach, które Sam przebył, a i w tym widać ściśle określony porządek. Zjawiska dusz mają w sobie wiele wdzięku i szlachetności, unoszą się lekko, cicho, pochylone ukośnie, naprzód. Gdy dotykają ziemi, to nie jak człowiek, którego ciało ciąży w dół, lecz jak puch lekki, unoszący się w górę za najlżejszym podmuchem. I teraz, gdy Apostołowie łowili ryby na morzu, nadciągnął Jezus nad brzeg z doliny Jozafata, otoczony także tymi duszami. - Nad brzegiem była wyniosłość, jakby wał, a za nią kotlinka gdzie w nędznej szopie było ognisko, zapewne dla użytku pasterzy. Przed szopą leżała gruba belka, która zastępowała stół. Nie widziałam, żeby Jezus rozniecał ogień, ułowił rybę, lub w o- 355 góle*skąd co dostał, ale jak tylko Jezus pomyślał, że tu ma być upieczona ryba, zaraz w obecności dusz Patriarchów wszystko się zjawiło i ogień, i ryba, i wszystko, co było potrzeba. Jakim sposobem, tego określić nie umiem. Czułam, że dusze Patriarchów miały pewien współudział w przyrządzeniu tej ryby i jej spożywaniu. Ryba oznaczała niejako Kościół cierpiący, jako też oczyszczające się dusze, które przez tę ucztę zewnętrznie łączyły się z Kościołem. Spożywaniem ryby wlał Jezus i w Apostołów pojęcie łączności Kościoła cierpiącego z Kościołem wojującym; Jonasz, przebywający we wnętrznościach ryby, był także wyobrażeniem przebywania Jezusa w otchłani. To wszystko widziałam, nim Jezus przeszedł przez wał nad brzeg i kazał Apostołom zapuścić sieć; teraz znowu uwaga moja zwróciła się ku Apostołom; Piotr brodził po wodzie ku Jezusowi. Przez przejrzystą wodę widać było dno, mimo że było dość głęboko w tym miejscu. Gdy już wydostał się na brzeg ku Jezusowi, a za nim i Jan, zawołano na nich z łodzi, by pomogli wyciągnąć sieć na ląd. Jezus powtórzył to polecenie, więc Piotr wyciągnął przy pomocy Jana sieć na brzeg i wysypał z niej ryby. Jak narachowano, było 153 ryby dużego gatunku, a liczba ta oznaczała liczbę nowych wyznawców, których pozyskał Jezus w Tebez. Pozostawiwszy na łodziach i przy rybach kilku ludzi, rybaków z Tyberiady, zaprowadził Jezus Apostołów i uczniów do owej szopy na posiłek; duchy praojców zniknęły za ich przybyciem. Apostołowie zdziwili się bardzo, znalazłszy tu rozniecony ogień, rybę pieczoną, nie złowioną przez nich, a nawet chleb i miodowniki. Apostołowie i uczniowie zasiedli przy belce, a Jezus pełnił rolę gospodarza. Dał każdemu kawałek chleba i porcję ryby z patelni; zauważyłam, że mimo to wcale ryby nie ubywało. Udzielił im także miodowników, po czym Sam przyłączył się do nich i jadł. Wszystko to odbywało się w cichości, uroczyście. Oprócz Piotra i Jana, Tomasz trzeci przeczuł na łodzi obecność Jezusa. Jezus wydawał im się dziś więcej jako duch, niż żywy człowiek. Przy tym ta uczta o tej porze miała w sobie coś tajemniczego. Cisza panowała, we wszystkim znać było jakąś grozę świętą i uroczystość. Jezus też jakoś bardziej był osłonięty i nie znać było śladów ran na rękach i nogach. Wszystko to oddziaływało na Apostołów, więc siedzieli cicho, zalęknieni, nie śmiejąc o nic zapytać. Powstawszy po uczcie, przechadzał się Jezus z nimi nad brzegiem morza. W tym, przystanąwszy, rzekł uroczyście: "Szymonie, synu Jana, miłujesz-że Mnie więcej, niż ci?" - Nieśmiało odrzekł Piotr: Tanie! Ty wiesz, że Cię miłuję!" - "Paś baranki Moje!" - rzekł mu Jezus. W tej chwili ujrzałam obraz początkowego Kościoła z najwyższym Biskupem na czele, jak ten nauczał i prowadził pierwszych chrześcijan, a nowi wyznawcy Chrystusa, jak łagodne jagnięta, obmywali dusze wodą chrztu. 356 Po dobrej chwili zatrzymał się Jezus znowu wśród przechadzki, a zwróciwszy się do Apostołów, zapytał znów Piotra: "Szymonie, synu Jana, miłujesz Mnie?" - Piotr wspomniał na swe zaparcie się, więc rzekł z pokorą, nieśmiało: "Tak , Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję!" - A Jezus powtórzył uroczyście: "Paś owce Moje!" - I znowu przesunął mi się przed oczyma obraz rozwijającego się Kościoła i czekających go prześladowań. Chrześcijanie to rośli w liczbę, to rozpraszali się pod naciskiem nieprzyjaciół, a najwyższy Biskup zbierał rozproszonych, osłaniał, wysyłał do nich podpasterzy, słowem kierował nimi z pomocą łaski Bożej. Wreszcie po niejakiej chwili zapytał Jezus po raz trzeci: "Szymonie, synu Jana, miłujesz Mnie?" Zasmucił się Piotr, sądząc po tych częstych pytaniach, że Jezus wątpi w jego miłość, a wspomniawszy jeszcze swoje trzykrotne zaparcie się, rzekł z wielką pokorą: "Panie! Ty wiesz wszystko! Wiesz, że Cię miłuję!" - Przy tej sposobności poznałam także, jak Jan pomyślał sobie w tej chwili: "O, jakąż miłość musi czuć Jezus dla Swych owieczek; jakąż miłość powinien mieć dla nich ich pasterz, kiedy Jezus aż trzy razy upewnia się o miłości Piotra, powierzając mu Swą trzodę!" - Na zapewnienie Piotra rzekł Jezus uroczyście: "Paś owieczki Moje! Zaprawdę! zaprawdę powiadam ci, dopóki byłeś młody, przepasywałeś się i chodziłeś, kędyś chciał; lecz gdy się zestarzejesz, rozpostrzesz twe ręce, a inny zwiąże cię i poprowadzi, dokąd nie zechcesz. Pójdź za Mną!" To rzekłszy, obrócił się Jezus i poszedł dalej z Janem, rozmawiając z nim coś po cichu. A Piotr, widząc to, zapytał Jezusa, wskazując na Jana: "Panie, a z tym co się stanie?" Lecz Jezus, ganiąc jego ciekawość, rzekł: "Jeśli zechcę, by został, aż Ja przyjdę, co cię to obchodzi? Ty chodź za Mną!" I obróciwszy się, szedł dalej z Janem. Gdy Jezus po raz trzeci polecał Piotrowi Swe owieczki i przepowiadał mu jego koniec, ujrzałam po raz trzeci obraz przyszłego, rozszerzającego się Kościoła; widziałam, jak Piotra wiązano w Rzymie i krzyżowano, jak męczono innych Świętych. - Piotr miał także w tej chwili widzenie swej śmierci męczeńskiej i przyszłych cierpień Jana, a że równocześnie widział Jana przed sobą, więc pomyślał sobie: "Czyż ten, którego Jezus tak miłuje, nie umrze na krzyżu podobnie jak Pan?" Dlatego, wiedziony ciekawością, zapytał się o to Jezusa i otrzymał naganę. Widziałam przy tym, jak Jan umierał w Efezie, jak sam położył się w grób, rozmawiał jeszcze z uczniami i skonał spokojnie. Zwłoki jego po śmierci widziałam nie na ziemi, lecz w jakiejś błyszczącej jak słońce przestrzeni, między wschodem a południem i tu zdawało się, jakoby Jan z góry je przyjmował i zapadał w dół. Czułam także, że niektórzy źle rozumieją słowa Jezusa, odnoszące się do Jana; myśląc, że znaczenie ich jest: "Chcę, by tak pozostał", lub: "jeśli zechcę, by tak pozostał". Lecz Jezus wy- 357 raźnie powiedział: "Jeśli zechcę, by został" - i tak je trzeba rozumieć. Uczniowie, którzy słyszeli te słowa, uważali je także za przepowiednię, że Jan nie umrze wcale. A jednak umarł rzeczywiście. Apostołowie szli jeszcze kawałek z Jezusem, a On dawał im wskazówki, co mają czynić nadal, po czym nagle zniknął im z oczu w kierunku ku wschodniemu wybrzeżu jeziora ku Gergezie. Apostołowie zabrali się z powrotem do Tyberiady, omijając jednak to miejsce, gdzie niedawno posilali się z Jezusem. Na posiłek, przyrządzony dla Apostołów, nie wziął Jezus żadnej z tych ryb, które ułowili Apostołowie. Złowione ryby układał Piotr rzędami u stóp Jezusa, licząc je przy tym. Chciał przez to dać poznać, że nie złowili tych ryb dla siebie, ani za swoją zasługą, lecz dla Jezusa i mocą Jego cudu. Gdy już wszystkie ryby były ułożone, rzekł Jezus do Apostołów: "Chodźcie posilić się!" I zaprowadził ich poza ów wał do szałasu, skąd nie było już widać jeziora. Tu na ognisku stała patelnia z usmażoną już rybą, która była większą, niż te, które ułowili Apostołowie. Miodowniki leżały osobno, ułożone razem na kupkę. Jezus usadowił Apostołów przy belce, i udzielił każdemu porcję ryby na kawałku chleba, pobłogosławił je przed tym i widziałam, jak blask wychodził z każdego kawałka. Rozdzielił także między nich miodowniki, po czym Sam zasiadł z nimi do posiłku. Cała ta uczta miała jakieś tajemnicze znaczenie. Obecność Patriarchów i innych dusz czyśćcowych na tym miejscu, ich współudział w przyrządzaniu tej uczty, w połączeniu z powołaniem Piotra, które wnet po tym nastąpiło, dały mi poznać, że w tej uczcie duchowej włączył Bóg do społeczeństwa Kościoła wojującego, także Kościół cierpiący, tj. dusze czyśćcowe, i poddał je władzy Piotrowej. Jakim sposobem, tego nie umiem powiedzieć, ale takie wyniosłam przekonanie z tego widzenia; dlatego to, powoławszy Piotra, przepowiedział Jezus proroczo jego śmierć i przyszłe losy Jana. Zniknąwszy Apostołom z oczu, podążył Jezus, otoczony znowu duszami Patriarchów, w okolicę, gdzie niegdyś wpędził szatanów w trzodę wieprzów; tu uwolnił Jezus dusze pomordowanych ludzi niewinnych i opętanych, które z wyroku Bożego przebywały tu na ustronnych, ciemnych miejscach. Potem udał się Jezus z duszami do Raju, którego piękność tak dokładnie mi się przedstawiła, jak już raz przed tym. Tu objaśniał im Jezus, jak wiele stracili pierwsi rodzice przez swój upadek i jakim to szczęściem było dla nich i dla całej ludzkości, że mogli mieć nadzieję odkupienia. Dusze tęskniły dotychczas za tym odkupieniem, ale nie wiedziały, w jaki to sposób się odbędzie, podobnie jak i człowiekowi na ziemi było to zakrytym. Chodząc z duszami po Raju, pouczał je Jezus odpowiednio do sposobu i zdolności ich pojmowania, tak, jak to czynił, nauczając ludzi w Swych wędrówkach nau- 358 czycielskich. Dowiedziałam się przy tym znowu, że Bóg stworzył człowieka na to, by zajął w Niebie miejsce upadłych chórów anielskich. Gdyby nie było grzechu pierworodnego, człowiek tylko tak długo by się rozmnażał, dopóki liczba ludzi nie zastąpiłaby odpadłych chórów anielskich i na tym skończyłaby się czynność twórcza Boga. Obecne, ciągłe, własnowolne rozmnażanie się rodzaju ludzkiego wyrodziło się przez grzech pierworodny, także przez grzech tkwi w nim pierwiastek ciemnoty i nieczystości; toteż koniecznym następstwem tego jest kara śmierci, która jednak z drugiej strony jest zarazem dobrodziejstwem. Cokolwiek mówią uczeni o końcu świata, to jedno jest pewnym, że nie prędzej świat zaginie, dopóki wszelka pszenica nie oddzieli się od plewy i nie zastąpi w niebie miejsca chórów potępionych aniołów. Jezus zwiedzał także z duszami wielkie pobojowiska i objaśniał im, jakimi to drogami prowadził je do zbawienia. W takich chwilach przedstawiały się mym oczom obrazy bitew, odbytych na tych polach ze wszystkimi szczegółami, jak gdyby to wszystko teraz się działo. Sądzę, że i duszom tak się wszystko przedstawiało. Zauważyłam, że w czasie takich wędrówek Jezusa z duszami nikt z ludzi tym się nie przestraszał. Zdawało się, że to wietrzyk łagodny powiewa, a radość przejmowała wszystkie stworzenia. Jezus oprowadzał także dusze po wszystkich tych okolicach, gdzie później Apostołowie głosili Ewangelię i uświęcał je Swą obecnością. Tak zwiedzał Jezus całą przyrodę, wszędzie rozdzielając dobroczynny wpływ odkupienia. Po południu już powrócił Piotr z trzema Apostołami i trzema uczniami do rybaka Aminadaba, który obecnie już od dwóch lat dzierżawił po nim prawo połowu ryb. Tu spożyli wspólnie ucztę, podczas której opowiadał Piotr rybakom o cudownym zjawieniu się Pana, o posiłku, jaki im przygotował i obfitym połowie ryb, a następnie nauczał o naśladowaniu Jezusa i opuszczeniu wszystkiego. Stary rybak, ujrzawszy łódź pełną ryb i słysząc z ust synów potwierdzenie tego cudu, postanowił także opuścić wszystko i pójść za Apostołami. Poznałam jednak, że postanowienie jego nie było zupełnie bezinteresowne; myślał, że wyrzekłszy się tu swego mienia, dopnie przy Apostołach lepszej jeszcze doli. Zamiar powzięty zaraz wykonał. Ryby złowione kazał rozdzielić między ubogich, rybołówstwo zdał innemu i w nocy wyruszył w ślad za Apostołami z dwoma synami, Izaakiem i Jozafatem. O świcie dnia następnego doszli Apostołowie do sporej synagogi, stojącej w otwartym polu między trzema wsiami; kilka tylko gospod stało w pobliżu. Zebranym tu w znacznej liczbie uczniom opowiedział Piotr o cudownym połowie ryb, o uczcie i powtórzył słowa Jezusa. Potem nauczał w synagodze o połowie ryb i naśladowaniu. Zebrało się tu mnóstwo ludzi, między nimi wielu chorych i opętanych. Piotr tylko sam uzdrawiał w Imię Jezusa, 359 inni Apostołowie i uczniowie pomagali mu i nauczali. Wszyscy pobożniejsi, skłaniający się ku nauce Jezusa, zebrali się z całej okolicy na naukę. Piotr mówił z zapałem o męce i zmartwychwstaniu Pana, o tym, jak widzieli Go na własne oczy i wzywał obecnych do pójścia za Panem. Słuchacze czuli się porwani jego mową, bo też Piotr zmienił się do gruntu od czasu otrzymania nowej godności w Kościele. Pełen jest natchnienia i dziwnej słodyczy; słowa jego, pojedyncze i proste, tchną jednak ogniem dziwnym, krusząc serca słuchaczów. I teraz zjednał sobie ich tak, że wielu chciało zaraz przyłączyć się do grona uczniów, a dopiero rozkaz Piotra zmusił ich do pozostania w domu. 10. Jezus pojawia się 500 uczniom Z tej miejscowości, położonej o kilka godzin drogi na południe od Ty-beriady, wyruszyli Apostołowie, otoczeni resztą ludu, ku zachodowi w górzystą okolicę. W tej stronie, na północnym stoku pasma ciągnie się nadzwyczaj urodzajna dolina, na której w zimie rośnie najwyborniejsza trawa, podczas gdy w lecie roślinność jest nikła, bo potok, użyźniający dolinę, w letnich miesiącach zupełnie wysycha. Czasem, gdy nastaną ulewne deszcze, zalewa woda, spływająca z gór, całą dolinę. W tej to okolicy wznosi się łagodnie samotne wzgórze, otoczone wieńcem domów; ogrody, ciągnące się poza domami, rozprzestrzeniają się aż na stoki niezbyt wysokiego wzgórza. Pięć ścieżek, obsadzonych krzewami i drzewami, prowadzi na płaski wierzch wzgórza, tak obszerny, że może się na nim wygodnie pomieścić kilkaset osób. Widok stąd bardzo piękny na okoliczne miejscowości i dalej aż poza Morze Galilejskie. Niedaleko stąd wznosi się góra rozmnożenia chleba. W tej to okolicy miewał Jezus nauki na górach. Studnia Kafarnaeńska leży już u stóp tego pasma gór. Na wspomniane wzgórze zdążał Piotr z towarzyszami, bo stosownie do umowy mieli się tam zejść wszyscy Apostołowie i u-czniowie. Rzeczywiście za przybyciem swym zastali tam już Apostołów i uczniów i święte niewiasty, z wyjątkiem Matki Bożej i Weroniki. Z Bedsaidy przybyły żona i córka Piotra, dalej żony Andrzeja i Mateusza. Przybysze rozmieścili się w pobliżu w szałasach i pod gołym niebem. Piotr opowiedział zaraz Apostołom i świętym niewiastom o cudownym połowie ryb, po czym, nie odpoczywając, poszedł z nimi na górę, gdzie już czekały licznie zebrane tłumy słuchaczów, przez uczniów w porządku ustawione. Wierzch wzgórza zagłębiał się w sporą kotlinę, w środku której stała kolumna, rodzaj wywyższenia, obrosła mchem; z wewnątrz wchodziło się na nią schodkami jakby na kazalnicę. Kotlinka była terasowata, więc i dalej stojący słuchacze mogli widzieć, co się w środku dzieje. Na pięciu ścieżkach, 360 prowadzących na wzgórze, postawił pięciu Apostołów, by nauczali lud dalej stojący, bo jego samego nie mogliby byli wszyscy słyszeć. Piotr sam stanął w środku wzgórza przy mównicy, w otoczeniu Apostołów i uczniów, i zaczął nauczać. Mówił o męce i zmartwychwstaniu Pana, pojawiającego się im od czasu do czasu i potrzebie naśladowania Go. Wtem ujrzałam Jezusa, nadchodzącego z tej samej strony, z której przybył i Piotr. Szedł pod górę ścieżką, przy której stały święte niewiasty; te upadły przed Nim na twarz, a Jezus przemówił do nich kilka słów mimochodem. Blask bił od Niego, więc gdy przeciskał się przez ciżbę, cofało się wielu przed Nim ze strachem; byli to ci, którzy później stali się odstępcami od wiary. Podszedłszy do mównicy, zajął Jezus miejsce Piotra, który stanął naprzeciw Niego i począł mówić o potrzebie naśladowania Go, wyrzeczenia się dla Niego rodziny i gotowości na prześladowania, które czekają Jego wyznawców. Słysząc to, oddaliło się około 200 słuchaczy, bo nie w smak im była ta mowa. Gdy odeszli, rzekł Jezus, że dotychczas mówił łagodnie, by nie gorszyć słabych na duchu i zaczął teraz z całą otwartością przedstawiać cierpienia i prześladowania, czekające tych, którzy pójdą za Nim na ziemi, a którzy za to otrzymają wieczną zapłatę w niebie. Stosował to głównie do Apostołów i uczniów, jak już przed tym raz w ostatnich Swoich naukach w świątyni. Polecał im zostać w Jerozolimie na teraz, a po zesłaniu Ducha świętego chrzcić w imię Ojca i Syna, i Ducha świętego, a przede wszystkim założyć nowy Kościół. Potem nauczał ich, jak mają się rozdzielać, tworzyć dalsze kościoły, następnie znowu się zebrać i rozejść na wsze strony świata dla głoszenia ewangelii. Przepowiedział im wreszcie, że czeka ich jeszcze chrzest krwi; po czym zniknął z pośrodka nich na kształt gasnącego światła. Wielu obecnych pod wrażeniem tego upadło twarzą na ziemię. Po zniknięciu Jezusa nauczał Piotr jeszcze i modlił się. Podczas przemowy Jezusa, otaczały obecnych w koło duchy praojców, niewidzialne dla nich. To pojawienie się Jezusa było najgłówniejszym i najważniejszym. Tu w Galilei, gdzie dawniej najwięcej nauczał, chciał i teraz wszystkich przekonać o Swym zmartwychwstaniu. Inne takie pojawiania się odbywały się bardziej w tajemnicy. Wnet po tym widziałam Piotra, Tadeusza, Andrzeja i Jakuba Młodszego w innej miejscowości. Uzdrawiali tam chorych, których przed tym nie mogli uzdrowić, powracając z Sychar do Jerozolimy. Zbłądzili wtenczas, chcąc naśladować pełne godności Bożej i odrębności zachowania się Jezusa w takich razach; zamiast oddać drugim z pokorą to, co otrzyma, czynili to wystawnie i z wyniosłością, jak gdyby sami od siebie łaski jakiej udzielali, i dlatego nie mogli chorych uzdrowić. Za to teraz z rozczuleniem widziałam, jak pokornie klękali koło chorych i prosili ich o przebaczenie, że nie mogli im przedtem 361 pomóc. Wszyscy chorzy ozdrowiełi i zaraz wraz z Apostołami wyruszyli po szabacie do Belanii. 11. Uczta miłości w Betanii i w wieczerniku Pustoszenie świętych miejsc przez Żydów Do Betanii przybyło z Apostołami prawie 300 wiernych, a między tymi około 50 niewiast, które oddały swe mienie na rzecz nowej gminy chrześcijańskiej. Najświętsza Panna przybyła także z Jerozolimy i zamieszkała w domu Marty i Magdaleny. W otwartej hali dziedzińca w domu Łazarza wyprawiono dla wszystkich wspólną ucztę miłości z przyjętym już łamaniem chleba i piciem wina z jednego kielicha. Po uczcie Piotr miał naukę dla zebranych. Między słuchaczami było także kilku szpiegów faryzeuszowskich. Piotr zachęcał słuchaczów, by opuścili wszystko i przystali do gminy a otrzymają od niego wszystko, co im będzie potrzeba. Szpiegowie słysząc to, zaczęli go wyśmiewać i szydzić, że okazuje się taki hojny, a sam nic nie ma, że jest biednym rybakiem i włóczęgą, który nawet nie jest w stanie wyżywić własnej żony. Piotr uczył dotychczas raczej z polecenia Jezusa, niż z wewnętrznego swego popędu i natchnienia, jak to było później po zstąpieniu Ducha świętego. Piotr teraz zawsze zabierał głos na zgromadzeniach i wobec ludu, chyba że tłum był zbyt liczny, wtenczas przeznaczał i innych do nauczania. Od czasu jak Jezus przyodział go płaszczem i jak dał mu skosztować owej nienaturalnej ryby w uczcie nad jeziorem, przez którą wlał na Piotra osobną władzę, zmienił się Piotr istotnie w stosunku do reszty wyznawców. Wszyscy bezprzecznie uznają w nim głowę, rzecznika i zarządcę gminy chrześcijańskiej, czyli nowego Kościoła. Gdy Jezus przepowiadał nad jeziorem przyszłość Jana i śmierć Piotra, i kazał temu ostatniemu paść owieczki Swoje, czułam, że Piotr wiecznie dzierży ten urząd prowadzenia i pasienia trzody wyznawców, w osobach swoich następców, a Jan wiecznie stoi jako szafarz przy źródle wody, odświeżającej i użyźniającej pastwisko i pokrzepiającej owieczki. Rozumiałam, jakoby działalność Piotra była bardziej w czasie i zewnętrznym ustroju, i dlatego przechodząca na następców, działalność zaś Jana bardziej duchowej, wewnętrznej natury, polegająca na wlewaniu natchnienia, wysyłaniu natchnionych posłanników; Piotr wydawał mi się bardziej skałą granitową, budynkiem niewzruszonym, Jan raczej powiewem, chmurą, burzą, dzieckiem grzmotu, rozsyłaczem głosu; Piotr był bardziej jakby budowlą, harfą, nastrojoną na ton odwiecznej harmonii, - Jan powiewem wiatru, trącającym o struny tej harfy. Wyraźniejszymi słowy nie potrafię wrażeń mych określić. 362 Wyznawców Jezusa nie długo zostawiono w spokoju. Rada jerozolimska przysłała do Betanii delegatów z oddziałem 50 żołnierzy tego samego gatunku jak ci, którzy pojmali Pana na Górze Oliwnej; byli to żołnierze z przybocznej straży arcykapłanów i ze świątyni, część zaś żołnierzy obsadziła zaraz dom Łazarza. Delegaci usadowili się w miejskim ratuszu i zawezwali przed siebie Apostołów; na wezwanie stawili się Piotr, Jan i Tomasz. Przesłuchiwanie odbywało się publicznie na dziedzińcu przed ratuszem, Apostołowie odpowiadali śmiało i otwarcie na zarzuty, dlaczego zwołują zgromadzenia i szerzą niepokój wśród ludu; wreszcie wmieszała się w to zwierzchność miasta Betanii, oświadczając delegatom, że jeśli znajdują jaką winę w tych mężach, to niech każą ich uwięzić i zaprowadzić do Jerozolimy, ale niech nie robią w mieście zamieszek, sprowadzając tu żołnierzy. Do tego jednak nie przyszło. By załagodzić delegatów i uniknąć zgorszenia, rozpuścił Piotr 123 zebranych wiernych; tym, którzy pochodzili z dalszych stron, polecił osiąść u wiernych zamieszkałych bliżej, gdyż wszystko było już u nich wspólne. Niewiasty, w liczbie 50, odeszły także z Betanii i podzieliwszy się na gromadki, wspólne wiodły życie. Wszystkim wiernym polecił Piotr zejść się znowu w Betanii na dzień przed wniebowstąpieniem Chrystusa. Rozpuściwszy wiernych, Apostołowie wybrali się z Betanii do wieczernika i tu odprawili zwyczajne modły pod lampą przed sanktuarium. Coś siedmiu uczniów było z nimi. Teraz Apostołowie nie mogli już chodzić do wieczernika przez miasto, bo Żydzi przerwali przejście z tej strony; trzeba było przechodzić inną drogą, na lewo od świątyni, którą szli Piotr i Jan w Wielki Czwartek. W tej stronie miasta było pełno gospod dla cudzoziemców, a prawowici Żydzi nie osiedlali się tu. Jak już wspomniałam, po śmierci Jezusa Żydzi usunęli z publicznych urzędów tych wszystkich, którzy oświadczyli się za Jezusem, i obcowali z Jego uczniami; zerwali zarazem wszelką z nimi łączność. Dalej poprzecinali rowami drogę krzyżową Jezusa, by tym sposobem utrudnić Jego wyznawcom dostęp do miejsc, uświęconych Jego upadkiem lub ważniejszą męką. Niektóre ścieżki, wiodące w stronę, gdzie najliczniej mieszkali stronnicy Jezusa, pozamurowywali. Pociesznym mi się to wydawało, gdy ktoś, zapuściwszy się w taką uliczkę, znalazł się nagle złapany jakby w worek bez wyjścia i rad nie rad musiał wracać. Tak popsute drogi na górę Kalwarii naprawiali przyjaciele Jezusa nieraz potajemnie w nocy i otwierali zamknięte przejścia, ale nic to nie pomagało, bo Żydzi na powrót robili swoje. Z rozmyślną złośliwością Żydzi starali się niszczyć i u-trudniać dostęp do wszystkich miejsc, będących świadkami ważniejszych wydarzeń z życia i męki Jezusa. Rozkoszne, urocze place, na których zatrzymywał się Jezus i nauczał, poogradzali płotem, zamykając do nich przystęp, w kilku zaś miejscach pokopali nawet jamy, by w nie pobożni, odwiedzający 363 te "miejsca, powpadali; lecz Pan Bóg ukarał ich, bo zamiast wyznawców Chrystusa, kilku z nich wpadło w te jamy i się potłukli. Dostęp na Kalwarię uniemożliwili przez nasadzenie ciernistych krzaków i pozamykanie ścieżek zaporami. Szczyt góry skopano, a tą ziemią, jak nawozem, zasypano pięć sercowatych trawników, oddzielonych ścieżkami, wiodącymi na górę i same ścieżki. Po skopaniu wzgórza krzyżowego ukazał się biały, wielki kamień, a w nim może na łokieć głęboki czworoboczny otwór, w którym tkwił krzyż. Widziałam, z jakim natężeniem Żydzi starali się drągami wywalić ten kamień z ziemi, ale w żaden sposób nie mogli tego dokonać, owszem, kamień zapadał się coraz głębiej; miejsce to przeto zasypali. Jedynie święty grób, jako własność Nikodema, pozostał nieuszkodzony. - Leżąc w grobie, Chrystus miał głowę zwróconą ku wschodowi. Wychodząc o godzinie południowej z grobowca, miało się słońce wprost nad sobą, a zachód po prawej ręce. Za wolą Bożą otrzymałam wskazówkę, że wszyscy ci niszczyciele "Drogi Krzyżowej", krzyży, kaplic czy kościołów, dalej ci, co znoszą starodawne nabożeństwa, uświęcone praktyki i zwyczaje i w ogóle wszystko, co wiąże się ściślej z dziejami odkupienia, bądź to budowle, obrazy, księgi, bądź to zwyczaje, uroczystości i modlitwy, - sądzeni będą na równi z tymi, którzy przyczynili się w jakikolwiek sposób do krwawej męki Zbawiciela. 12. Dostojność i godność Najświętszej Panny Wieczorem następnego dnia zgromadzili się wszyscy Apostołowie i o-koło 20 uczniów w sali wieczernika i odprawili wspólne modły pod lampą. Prócz nich w sali znajdowała się Najświętsza Panna, wszystkie święte niewiasty, dalej Łazarz, Nikodem, Józef z Arymetei i Obed. Po modlitwie Jan przemówił do Apostołów, Piotr zaś do uczniów. Opierając się na wskazówkach, udzielonych im przez Jezusa, rozwijali i tłumaczyli w tajemniczy sposób stosunek ich wszystkich, jako uczniów Jezusa, do Jego Matki, czym Ona jest i powinna być dla nich. Podczas tego znikła mi z oczu Najświętsza Panna, modląca się poza salą, a za to zdało mi się, że widzę Ją, unoszącą się ponad zebranymi w świetlistym płaszczu, okrywającym wszystkich i że z otwartego nieba, z łona Najświętszej Trójcy, spuszczała się korona na Jej głowę. Czułam, jakoby Maryja była ich wszystkich prawdziwą głową, zupełną świątynią i ogarnieniem. Obraz ten, jak sądzę, był dla mnie uzmysłowieniem tego, czym rzeczywiście za wolą Bożą stawała się Maryja w tej chwili dla Kościoła w rozumieniu Apostołów. Około godziny dziewiątej odbyła się uczta w przedsionku. Wszyscy biesiadnicy byli ubrani w suknie świąteczne. Maryja miała na Sobie Swą 364 suknię ślubną; przed tym przy modlitwie była ubrana w biały płaszcz i miała zasłonę na twarzy. Siedziała teraz przy stole między Piotrem i Janem, zwrócona tyłem do dziedzińca, a twarzą do drzwi sali. Inne niewiasty i uczniowie siedzieli przy osobnych stołach po prawej i lewej stronie; Nikodem i Józef usługiwali do stołu. Podane jagnię Piotr rozkrajał tak samo, jak Jezus baranka paschalnego przy ostatniej wieczerzy. Pod koniec uczty odbyło się wspólne łamanie i pożywanie błogosławionego (nie konsekrowanego) chleba i wina. Potem Najświętsza Panna udała się z Apostołami do sali i stanęła pod lampą między Piotrem i Janem. Później odsłonięto sanctuarium i odprawiono klęcząco wspólne modlitwy. Po północy zaś Piotr przyniósł na patenie chleb, konsekrowany przez Jezusa i Najświętsza Panna przyjęła z jego rąk, klęcząc, Najświętszy Sakrament. W tej chwili pojawił się Jej Jezus, niewidzialny dla innych. Niezwykły blask otoczył i przeniknął Maryję. Apostołowie zachowywali się teraz względem Maryi z oznakami wielkiej czci, następnie modlono się, po czym Najświętsza Panna udała się do Swego mieszkania, znajdującego się w niewielkim budynku, na prawo od wejścia na dziedziniec. Jan mieszka także w tym domeczku. - Umyślnie dla Najświętszej Panny urządzony był przez dziedziniec kryty matami ganek, łączący Jej mieszkanie z wieczernikiem, tak, że mogła w każdej chwili przejść tędy do sali przed sancntarhmt, lub na wspólne chóralne modlitwy Apostołów i uczniów. - Powróciwszy teraz do Swej izdebki, odmówiła stojąco "Magnificat", hymn trzech młodzieńców w piecu gorejącym i psalm 130. Dzień już szarzał, gdy wtem wszedł do Niej Jezus przez zamknięte drzwi. Długo rozmawiał z Nią, tłumaczył, czym ma być dla Apostołów i jak ich ma wspierać. Dał Jej nad całym Kościołem Swą moc, władzę i opiekę; zdawało mi się w tej chwili, jakoby blask Jezusa wchodził w Maryję, jakoby On Sam Ją niejako przenikał; nie potrafię tego wypowiedzieć słowami. Podczas bytności Jezusa u Maryi, jak również podczas Jej komunii, widziałam, że głowa Jej przystrojona była wieńcem z gwiazd. Otrzymałam także objawienie, że ilekroć Najświętsza Panna przyjmowała Najświętszy Sakrament, to postać chleba pozostawała w Niej niezep-suta aż do następnej komunii, a więc zawsze nosiła w Swym sercu i czciła obecnego w Niej sakramentalnie Boga-człowieka. Za czasów pierwszych prześladowań, po ukamienowaniu św. Szczepana, Apostołowie nie konsekrowali Najświętszego Sakramentu, przechowanego trwale w żywym tabernakulum Najświętszego Serca Maryi. Takiej łaski i wyszczególnienia dostąpiła i mogła dostąpić jedynie Najświętsza Panna. 365 13. Wzrost Kościoła Chrystusowego Liczba wiernych wyznawców zwiększała się ciągle. Przybywali coraz to nowi, głównie zaś znad Morza Galilejskiego z jucznymi osłami; zajmowano się też zaraz ich umieszczaniem. Zwykle zjawiali się ci przybysze w gospodzie uczniów przed Betanią, gdzie zawsze mieszkało na przemian po kilku uczniów, i ci udzielali przybyszom rad i wskazówek. Odsyłali ich oni do Łazarza, a ten umieszczał przybyszów w licznych swych domach i osadach. Wielu osiedliło się w Jerozolimie koło Syjonu. Miejsca było dosyć, bo mieszkali tu tylko bardzo nieliczni, ubożsi Żydzi. Puste trawniki służyły dotychczas jako pastwiska dla osłów. Oprócz wieczernika była jeszcze na Syjonie starożytna, podupadła budowla o nadzwyczaj grubych murach, która niegdyś miała swe święte czasy (zamek Dawida). W obrębie tych murów umieszczono teraz wielu nowo przybyłych w szałasach, lub przybudowanych poddaszach; także na murach rozpinano namioty z grubej, prostej tkaniny. Owi Chaldejczycy z Sykdor, którym Jezus polecił udać się do królika w Kafarnaum, a którzy stamtąd udali się do domu, przybyli teraz w zwiększonej liczbie do Apostołów, wiodąc z sobą obładowane zwierzęta juczne, które umieścili w wewnętrznym dziedzińcu starego zamku Dawida. - Żydzi dotychczas nie występowali wcale przeciw temu napływowi cudzoziemców; zamurowali jednak przejścia, wiodące na górę świątyni i przyległe dzielnice od strony Syjonu i sadzawki Betesda, gdzie mieścili się nowi wyznawcy, odgraniczając przez to gminę chrześcijańską od reszty miasta. Napływający zewsząd nowi wyznawcy zwozili ze sobą różne materie i tkaniny z białej i żółtawej wełny, w rozmaitych gatunkach, kobierce i płótna namiotowe w grubych zwojach i oddawali to wszystko na rzecz gminy. Zarządem spraw wspólnych zajmują się Józef i Nikodem; z zebranych tkanin każą sporządzać szaty kościelne i ubiory do chrztu, zaopatrują potrzeby biedniejszych, słowem pamiętają o wszystkim. Przy sadzawce Betesda Apostołowie zajęli na swój użytek starą synagogę, stojącą na niewielkim wzniesieniu, a odwiedzaną w czasie świąt dotychczas tylko przez obcych przybyszów. Obecnie schodzą się tu nowi wyznawcy i słuchają nauk Apostołów. Nie wszyscy przybysze uzyskują zaraz przyjęcie do gminy, nie mają także wstępu do wieczernika. Ani Apostołowie, ani uczniowie, ani nowi wyznawcy nie pokazują się teraz w świątyni. Raz tylko po Zielonych Świątkach Apostołowie poszli tam szczególnie po to, by, przy-jąwszy Ducha św., nauczać zebrane tam tłumy. Ich świątynią obecnie jest wieczernik, mieszczący Najświętszy Sakrament, matką zaś wszystkich jest Najświętsza Panna; Apostołowie radzą się Jej we wszystkim, Ona zaś względem Apostołów jest niejako Sama Apostołem. 366 Z Betsaidy przybyły do Betanii żona i córka Piotra, żona Marka i inne niewiasty, którym wyznaczono mieszkania w namiotach. Niewiasty te nie mają wcale styczności z mężczyznami; z Apostołami schodzą się tylko podczas nauki, a poza tym zajmują się przeważnie przędzeniem i tkaniem długich sztuk materii i grubych płócien na namioty. Najświętsza Panna, Marta, i Magdalena zajmują się także tkaniem i wyszywaniem; pracują siedząco, albo przechadzając się, przewiesiwszy robotę przez rękę. Widziałam, jak Najświętsza Panna wyszywała na żółtawej, czy brązowej tkaninie, także na błękitnej, bladymi farbami różne figury, wyobrażające, jak mi się zdawało, któregoś z Apostołów, czy samego Jezusa. Figury te były bardzie} wyraziste, nie tak pozatulane, jak na dawniejszych robotach. Raz wyszywała także przeobrażenie Trójcy Przenajświętszej; Bóg Ojciec podawał krzyż Synowi, przybranemu w szaty arcykapłańskie; z Obu wychodził Duch święty, ale nie w postaci gołębia, skrzydłami były ramiona. Figury te ustawione były bardziej w trójkąt, a nie jedna nad drugą. Widziałam także w pierwszym kościele ornaty, wyszywane ręką Najświętszej Panny. Apostołowie sami nie szczędzili starań, by przygotować mieszkania dla napływających przybyszów; znosili budulec, maty, plecionki na ściany i na równi z innymi pracowali przy stawianiu domów. Ubożsi przybysze otrzymują ubiór i pożywienie za darmo. Za staraniem Łazarza zawiązała się pierwsza wspólna kasa. Święte niewiasty, między którymi jest żona Zacheusza, niosą w rozmaity sposób pomoc przybyłym kobietom. Nikt nie ma w nowej gminie prywatnej własności; kto co ma, oddaje wszystko na wspólną własność, a wszelkie potrzeby członków zaopatruje się ze wspólnego majątku. W domu Szymona trędowatego mieszka pełno uczniów; on sam przeznaczył na ten cel swój dom i usunął się skromnie między innych. Na płaskim dachu tego domu ustawiono ruchome plecione ściany i utworzono w ten sposób salę, w środku której stoi mównica. Wchodzi się na tę salę z zewnątrz po schodach, umieszczonych przy murze. Wszędzie widać ruch, wszędzie stawiają nowe namioty i szałasy, wyzyskując każdy zakątek przy murach, każdy stary budynek. Za to opustoszały niektóre domy żydowskie poza miastem i w samej Jerozolimie, bo mieszkańcy ich po ukrzyżowaniu Jezusa wynieśli się stąd na zawsze. Po Zielonych Świątkach wzmogła się liczba nowo nawróconych i ochrzczonych tak dalece, że Apostołowie musieli się układać z władzami żydowskimi o odstąpienie nowych placów na domy dla przybyszów. W tym celu wysłano Nikodema, Józefa z Arymatei, Natanaela i innych, bliżej zaznajomionymi z Żydami. Urzędnicy żydowscy, w liczbie dwudziestu, przyjęli ich w celi nad bramą dziedzińca dla kobiet; umowa doszła do skutku. Wyznaczono dla chrześcijan trzy place poza miastem, oddalone od publicznych dróg; jeden między Betanią i Betfage na zachód Betanii, gdzie dotychczas stało kilka szałasów i szop, dwa inne na południe od Betanii, także w bok od gościńca. Za to mieli uczniowie opróżnić gospodę przy drodze przed Betanią, jak również nie wolno im było zatrzymywać się w gospodzie przed bramą betlejemską, gdzie niegdyś gościła Maryja, idąc na oczyszczenie do świątyni. Widziałam, jak urzędnicy wskazywali stąd rękami, które miejsca wyznaczyli chrześcijanom. Wysłańcy, wróciwszy do Apostołów, oznajmili im o zawartej umowie po czym też zaraz wyruszyły gromadki nowych osadników na wyznaczone miejsca. Piotr i Jan wskazywali każdemu, gdzie ma wystawić sobie mieszkanie. Zawieziono tam na osłach różne potrzebne przybory, a na plac między Betanią a Betfage zabrano także wodę w worach, bo nie było tam w bliskości studni. Osadnicy zabrali się zaraz do kopania takowej i ku podziwowi wszystkich ukazała się zaraz pod ziemią woda, chociaż przedtem nie można się było jej dokopać. Szymon z Betanii, jako znający się na gospodarstwie, zajął się obliczeniem wspólnego majątku gminy. Widziałam go w namiocie przy sadzawce Betesda,jak notował na zwitku ofiarowane dary i zasoby majątkowe przybyszów, którzy posprowadzali mnóstwo owiec, kóz, gołębi i jakichś wielkich ptaków z czerwonymi dziobami i nogami. Z zasobów wspólnych obdzielano potrzebujących, rozdawano okrycia i materie wełniane na suknie. Przy takich rozdzielaniach zachowywano ścisły porządek; niewiasty otrzymywały swój udział z rąk niewiast, mężczyźni z rąk mężczyzn. Między nowymi wyznawcami byli przybysze z najrozmaitszych stron, nie rozumiejący nawet nawzajem swych języków, a jednak wszyscy ochoczo z wielką ofiarnością przynosili swe mienie do podziału. Apostołowie potrafili z każdym się porozumieć. Magdalena i Marta oddały swe mieszkania na rzecz nowo nawróconych. Łazarz odda całe swe mienie na rzecz gminy; to samo uczynili Nikodem i Józef z Arymatei, którzy teraz wzięli na siebie starania co do utrzymania członków gminy i rozdzielania jałmużn. Później gdy obaj otrzymali święcenia kapłańskie, Piotr ustanowił na ich miejsce diakonów. 14. Ostatnie dni przed wniebowstąpieniem Jezus obcował ostatnimi dniami w sposób zupełnie naturalny i ludzki z Apostołami i uczniami. Jadł z nimi i modlił się wspólnie, to znów brał ich ze Sobą w drogę, powtarzając im w skrócie wszystkie Swoje dawniejsze nauki. W tym czasie pojawił się także Szymonowi z Cyreny. Tenże pracował właśnie w ogrodzie między Betfage a Jerozolimą, gdy Jezus, cały otoczony blaskiem, zbliżył się doń, jakby unosząc się w powietrzu. Szymon upadł na 368 ' twarz i ucałował ziemię przed stopami Pana, a Jezus dał mu znak ręką, by milczał i zaraz zniknął. Inni robotnicy, pracujący w pobliżu, widzieli także Jezusa i na znak czci upadli przd Nim na twarz. Gdy Jezus chodził czasem z Apostołami koło Jerozolimy, spostrzegali Go tu i ówdzie i Żydzi, ale kryli się zaraz z przestrachem i zamykali się w swoich mieszkaniach. Nawet Apostołowie i uczniowie odczuwali także pewien lęk w obcowaniu teraz z Jezusem; postać Jego wydawała im się zanadto duchową. Jezus pojawiał się po zmartwychwstaniu w bardzo wielu miejscowościach, także w Betlejem i Nazarecie, a to głównie tym osobom, z którymi obcował za życia On sam i Jego najświętsza Matka. Wszędzie rozsiewał błogosławieństwo; ci, którzy Go widzieli, stawali się zaraz Jego wyznawcami i przyłączali się do Apostołów i uczniów. Przedostatniego dnia przed wniebowstąpieniem widziałam Jezusa, jak szedł z pięciu uczniami do Betanii od strony wschodniej. Tam także udała się już przed tym z Jerozolimy Najświętsza Panna ze świętymi niewiastami. W koło domu Łazarza zebrało się mnóstwo wiernych, bo już rozeszła się wieść, że Jezus ma ich wnet opuścić, więc chcieli Go jeszcze raz ujrzeć i pożegnać. Gdy Jezus wszedł do środka domu, wpuszczono wszystkich zebranych na obszerny dziedziniec i zaraz zamknięto za nimi bramę. Jezus stojąc, spożył z Apostołami i uczniami lekki posiłek. Gdy ci ostatni płakali gorzko na myśl o rozstaniu, rzekł im Jezus: "Dlaczego płaczecie, mili bracia? Patrzcie na tę niewiastę i z niej bierzcie wzór! Oto Ona nie płacze". Przy tych słowach wskazał Jezus na Najświętszą Matkę Swą, która stała z innymi niewiastami u wejścia do sali. Dla wiernych zebranych w dziedzińcu zastawiony był długi stół. Jezus, wyszedłszy na dziedziniec, przystąpił do stołu, błogosławił małe placki, łamał je i rozdzielał między zebranych; potem dał im znak, by się oddalili. W tym pokornie zbliżyła się do Niego Najświętsza Panna, chcąc przedłożyć Mu jakąś prośbę, lecz Jezus, zrobiwszy ręką gest odmowy, rzekł, że nie może Jej tego spełnić. Maryja przeto z najwyższym poddaniem się podziękowała i cofnęła się na powrót. Najczulej żegnał się Jezus z Łazarzem. Dał mu spożyć jakiś świetlisty kąsek, pobłogosławił go i podał mu rękę. Łazarz, który od czasu swego wskrzeszenia trzymał się zwykle w ukryciu, pozostał teraz w domu, a Jezus wyruszył z Apostołami i uczniami ku Jerozolimie, drogą, którą szedł w Niedzielę Palmową, nadkładając jednak nieraz drogi. Szli, podzieleni na cztery grupy, w znacznych od siebie odstępach; na przodzie szedł Jezus z Apostołami, na ostatku - święte niewiasty. Jezus zdawał się przewyższać wszystkich wzrostem, a blask bił od Niego. Rany Jego nie zawsze były mi widoczne, ale w chwilach, gdym je widziała, błyszczały jak słońce. Uczniowie przygnębieni byli bardzo i zaniepokojeni; niektórzy płakali, inni, nie chcąc jeszcze uwie- 369 rzyć, że Jezus ich opuści, pocieszali się, mówiąc: "Już nieraz znikał nam tak z oczu". Tylko Piotr i Jan wydawali się spokojniejsi; znać było, że Pana lepiej rozumieją. Jezus zatrzymywał się często i objaśniał towarzyszom niektóre rzeczy. Chwilami znikał im z oczu, to znów pojawiał się wśród nich, co wprawiało ich w osłupienie. Zapewne chciał ich w ten sposób przygotować do rozstania na zawsze, mającego nastąpić w krótkim czasie. Droga wiodła miejscami koło małych uroczych ogrodów, gdzie właśnie zajęci byli Żydzi pleceniem i strzyżeniem żywopłotów, wśród których rosły gęsto krzewy kształtu piramidy, okryte bujnym kwieciem. Gdy Jezus tędy przechodził, robotnicy zasłaniali oblicze rękoma i padali na ziemię, lub uciekali w zarośla. Nie wiem, czy robili to ze starchu, czy ze skruchy, jak również nie wiem, czy widzieli może Pana, czy tylko przeczucie obecności Jego tak na nich działało. - Słyszałam, jak Jezus mówił do uczniów: "Gdy wszystko tu naokół przyjmie wiarę, przez was głoszoną, a inni wypędzą wiernych i wszystko ulegnie spustoszeniu, smutne wtenczas nastaną czasy. Teraz nie rozumiecie Mnie jeszcze, lecz gdy ostatni raz spożyjecie ze Mną wieczerzę, wtenczas zrozumiecie Mnie dokładnie". W otwartym na wsze strony przedsionku wieczernika zastawiona już była uczta, którą przygotowywali Nikodem i Józef z Arymatei. Od przedsionka na lewo wiódł przez podwórze chodnik do małego domku, przybudowanego do murów, gdzie mieściła się kuchnia. Na prawo oddzielała przedsionek od podwórza otwarta łukowa kolumnada i tu zastawione były dla uczniów stoły, zbite z długich desek. W samym przedsionku stał stół dla Jezusa i Apostołów; widać było na nim małe kubki, a na środku stała wielka misa z rybą i plackami, obłożona wybornymi jarzynami. Na stołach były dla uczniów zastawione owoce i plastry miodu w trójkątnych misach; obok leżały kościane trzonki. Każda misa przeznaczona była na trzy osoby, toteż koło każdej leżały trzy kromki chleba. Słońce już zaszło i mrok zaczął zapadać, gdy Jezus przybył do wieczernika z Apostołami. U bramy przyjęła Go Najświętsza Panna, Nikodem i Józef z Arymatei. Jezus poszedł z Maryją do Jej mieszkania, Apostołowie zaś udali się prosto do przedsionka. Po chwili, gdy już zeszli się uczniowie i święte niewiasty, poszedł i Jezus do przedsionka. Zastawiony stół - wyższy był niż zwyczajnie; Apostołowie usadowili się wzdłuż jednego dłuższego boku na poprzecznych łożach. Jezus sam stał; obok Niego spoczywał Jan, weselszy jakiś niż inni. - Szczery ten i prawy młodzieniec miał w swym usposobieniu coś dziecięcego. W jednej chwili popadał w smutek i wnet znowu pocieszał się łatwo i rozweselał. - Nad stołem zawieszona była płonąca lampa. Józef i Nikodem usługiwali biesiadnikom; Najświętsza Panna stała u wejścia. Jezus pobłogosławił rybę, placki i jarzyny, i rozdawał wkoło, a przy tym na- 370 uczał z wielką powagą i namaszczeniem. Zdało mi się, że słowa z Jego ust wychodzą jako promienie świetlane i wpływają w usta tego lub owego Apostoła, powolniej lub prędzej, stosownie do tego, im który z nich więcej spragniony był Jego nauki. Przy końcu uczty pobłogosławił Jezus także kubek z winem, napił się z niego i podał innym. Nie była to konsekracja, lecz zwykłe błogosławienie chleba i wina. Po tej uczcie miłości zebrali sie wszyscy przed domem w cieniu drzew. Jezus rozmawiał długo i nauczał, na ostatek wszystkich pobłogosławił, Matce zaś Swej, stojącej na czele świętych niewiast, podał rękę. Wszyscy byli bardzo wzruszeni; Magdalena, jak czułam, miała wielką ochotę upaść Jezusowi do nóg, ale powstrzymywała się, poważne bowiem i pełne godności zachowanie się Jezusa onieśmielało ją tak, jak i innych. Po odejściu Jezusa wszyscy rzewnie płakali; nie był to jednak płacz zewnętrzny, objawiający się łzami, lecz zdawało się, jakoby tylko dusze ich płakały. Jedna Najświętsza Panna nie płakała. W ogóle nie widziałam nigdy, by kiedy wylewała rzewne łzy i zbyt okazywała żal Swój na zewnątrz; było to tylko wtedy, gdy dwunastoletni Jezus zagubił się w powrocie ze świąt i po skonaniu Jezusa, gdy stała pod krzyżem. - Apostołowie i uczniowie bawili prawie do północy w wieczerniku. 15. Wniebowstąpienie W nocy przed Swym cudownym wniebowstąpieniem znajdował się Jezus z Apostołami i Najświętszą Pannę w sali wieczernika. Uczniowie i święte niewiasty zebrani byli na modlitwie w salach bocznych. W środku sali pod płonącą lampą stał stół, a na nim leżały przaśne placki i stał kielich z winem. Apostołowie ubrani byli w suknie świąteczne. Jezus, mając naprzeciw Siebie Najświętszą Pannę, konsekrował, jak w Wielki Czwartek, chleb i wino. Przy konsekracji wina zdało mi się, jakoby czerwony promień spływał z ust Jezusa do kielicha, gdy zaś Apostołowie przyjmowali Najświętszy Sakrament, widziałam, jakoby świetliste jakieś ciało wchodziło w ich usta. W ostatnich dniach przyjmowały także Najświętszy Sakrament Magdalena, Marta i Maria Kleofy. Nad ranem odprawiono pod lampą uroczyściej niż zwykle, jutrznię. Następnie Jezus jeszcze raz oddał Piotrowi władzę nad wszystkimi, odziewając Go w ów płaszcz i powtórzył to, co mówił im nad Morzem Tyberia-dzkim, i na górze. Nauczał także o chrzcie i święceniu wody. Podczas jutrzni stało w sali za Najświętszą Panną około 17 najzaufańszych uczniów. Zanim opuścili wieczernik, Jezus przedstawił im Najświętszą Pannę jako Matkę ich wszystkich, ich Pośredniczkę i Orędowniczkę. Maryja zaraz 371 też udzieliła Piotrowi i innym błogosławieństwa, a oni przyjęli je, ze czcią pochylając się przed Nią. W tej chwili ujrzałam Maryję, wzniesioną na tron, siedzącą w błękitnym płaszczu i w koronie na głowie. Było to dla mnie zmysłowym obrazem Jej nowej godności - jako Królowej miłosierdzia. Dzień już szarzał, gdy Jezus wyszedł z Apostołami z wieczernika. Tuż za Apostołami szła Najświętsza Panna, a z tyłu w pewnym oddaleniu postępowała gromadka uczniów. Szli ulicami jerozolimskimi, pustymi jeszcze i cichymi, bo mieszkańcy pogrążeni byli dotąd we śnie. Jezus poważniał coraz bardziej, coraz większy pośpiech przebijał się w Jego mowie i całym zachowaniu się. O ile poznałam, szli tą samą drogą, co i w Niedzielę Palmową; czułam, że Jezus przechodzi z nimi całą drogę Swej męki, by nauką Swą i upomnieniami dać im żywo odczuć spełnienie się obietnicy. Na każdym miejscu, gdzie odbyła się jakaś scena z Jego męki, zatrzymywał się kilka chwil, objaśniał im znaczenie tych miejsc i wykazywał spełnienie się proroctw i obietnic. W wielu miejscach znać było ślady spustoszenia, były pokopane rowy, drogi pozagradzane kupami kamieni, lub innymi zaporami, bo Żydzi chcieli w ten sposób przeszkodzić czczeniu tych miejsc; Jezus więc polecał uczniom, idącym z tyłu, usuwać zapory. Uczniowie wysuwali się na przód, spełniali prędko polecenie, przepuszczali Jezusa na przód z pokłonem głębokim i znowu szli z tyłu, gotowi na każde skinienie. Minąwszy bramę, wiodącą na Kalwarię, Jezus zwrócił się na prawo od drogi na miły placyk, obsadzony drzewkami; było to miejsce do modlitwy, jakich wiele jest w koło Jerozolimy. Usiadłszy tu w towarzyszami, Jezus nauczał ich i pocieszał, tymczasem zrobił się dzień. Z jasnością dzienną wstąpiła i otucha w serca uczniów; zdawało im się, że przecież może Jezus zostanie z nimi dłużej. Tymczasem zaczęły napływać nowe gromady wiernych, między którymi jednak nie widziałam niewiast. Wnet Jezus wyruszył dalej drogą, wiodącą na Kalwarię i do św. grobu. Nie doszedłszy tam jednak, zboczył ku Górze Oliwnej, kołem okrążając miasto. Przez całą drogę uczniowie naprawiali szkody i usuwali zapory, ponastawiane przez Żydów na miejscach, gdzie Jezus przed tym nauczał lub się modlił. Potrzebne narzędzia znajdowali uczniowie w pobliskich ogrodach; przypominam sobie, że widziałam w ich ręku okrągłe łopaty, podobne do tych, jakie używa się przy pieczeniu chleba. Przybywszy pod Górę Oliwną, Jezus zatrzymał się w chłodnej, uroczej dolince, porosłej piękną, bujną trawą; dziwiło mnie to, że trawa nie była ani troszkę podeptana. Tłum wiernych, otaczający Jezusa, zwiększył się tak dalece, że już nie mogłam ich policzyć. Jezus długo tu rozmawiał i nauczał, jak ktoś, co wypowiada już ostatnie słowo i ma odejść. Czuli też wszyscy dobrze, że nadeszła chwila rozstania, ale nie myśleli, że to już teraz nastąpi. 372 Słońce wzbiło się już ponad horyzont i z wysokości stropu niebieskiego zsyłało na ziemię swe promienie. Nie wiem, czy dobrych używam wyrażeń, gdyż tam w Ziemi Obiecanej, w którą przenoszę się w widzeniu, słońce nie wydaje mi się tak bardzo oddalone od ziemi, jak u nas. Nie wygląda mi ono, jak u nas, jako mała, okrągła tarcza, lecz jakoby było bliżej ludzi, więcej bijące blaskiem; promienie także nie wydają mi się tak rozdrobnione, delikatne, lecz na kształt szerokich smug i pasów świetlanych. Na wspomnianej polance Jezus bawił przeszło godzinę. W Jerozolimie ruch dał się już widzieć, mieszkańcy powstali ze spoczynku nocnego do zajęć dziennych; wnet też zauważono tłumy ludu, zebranego w koło Góry Oliwnej i zachodzono w głowę, co to może znaczyć. Powoli i z miasta zaczęły płynąć ku Górze Oliwnej gromady ludzi, przeważnie tych samych, którzy i w Niedzielę Palmową brali udział w pochodzie Jezusa. Ludzie cisnęli się tak licznie, że na węższych uliczkach powstał natłokTylko koło Jezusa i towarzyszących Mu uczniów ucisku nie było. Jezus skierował się ku ogrodowi Getsemane, a stąd przez Ogrójec na szczyt Góry Oliwnej, omijając jednak miejsce, gdzie Go niedawno pojmano. Tłumy płynęły za Nim na górę jak fala różnymi drogami, przedzierając się przez zarośla i skacząc przez płoty. Jezus szedł coraz prędzej, a coraz większy blask bił od Niego. Uczniowie spieszyli za Nim, lecz nie mogli Mu sprostać. Wreszcie Jezus stanął na szczycie góry, jaśniejąc białym blaskiem słonecznym, a z nieba spuścił się ku Niemu krąg światła, gorejącego barwami tęczowymi. Tłumy zatrzymały się, olśnione blaskiem, wieńcem otaczającym górę. Od Jezusa blask bił silniejszy niż otaczająca Go gloria. Lewą rękę Jezus przyłożył do piersi, a prawą błogosławił świat cały, obracając się na wsze strony; nie błogosławił Pan dłońmi, jak rabini, lecz jak chrześcijańscy biskupi. Radością przenikało mnie to błogosławieństwo, udzielone całemu światu. Wśród tłumów panowała głęboka cisza. W tym światło z niebios zlało się w jedno z blaskiem, bijącym z Jezusa. Zaś Jego postać, dotychczas widzialna, powoli zaczęła się od głowy rozpływać i jak gdyby znikać, podnosząc się ku górze. Wyglądało to, jak gdyby wchodziło jedno słońce w drugie, jakby płomień znikał w świetle, lub iskra w płomieniu. Z wierzchołka góry szedł taki blask, jak od słońca w samo południe, owszem jeszcze mocniejszy i jaskrawszy, bo przyćmiewał o wiele światłość dzienną. Już głowa Jezusa rozpłynęła się w tym morzu światła, a jeszcze widziałam świetliste Jego nogi, aż wreszcie cały zniknął mi z oczu. Mnóstwo dusz wchodziło ze wszystkich stron w obręb światła i wraz z Panem znikały ku górze. Tak więc przedstawiło mi się wniebowstąpienie; nie widziałam, by Jezus unosił się w powietrzu ku niebu, lecz pogrążył się i niejako rozpłynął ku górze w obłoku świetlanym. 373 Z tego obłoku spadła jakoby rosa świetlana na zebrane w koło tłumy; wszystkich zdjął strach i podziw, a blask olśnił ich oczy. Apostołowie i uczniowie, stojący najbliżej, nie mogli znieść oślepiającej jasności, więc spuścili oczy ku ziemi, wielu rzuciło się twarzą na ziemię; Najświętsza Panna, stojąca tuż za nimi, spoglądała spokojnie tuż przed Siebie. Po kilku chwilach, gdy blask się nieco zmniejszył, zebrani ośmielili się wznieść oczy w górę; miotani najrozmaitszymi uczuciami, spoglądali w ciszy głębokiej ku świetlanemu obłokowi, otaczającemu wciąż jeszcze szczyt góry. W tym ujrzałam w świetle spuszczające się w dół dwie postacie, z początku małe, ale zwiększające się coraz bardziej za zbliżaniem się ku ziemi. Byli to dwaj mężowie w długich, białych szatach, z laskami w ręku, jakby Prorocy. Stanąwszy spokojnie na ziemi, przemówili do tłumu, a głosy ich brzmiały jak dźwięk puzonu; byłam pewna, że słyszano ich aż w Jerozolimie. - "Mężowie Galilejscy - rzekli - dlaczego stoicie tu i spoglądacie bezradnie w niebo? Ten Jezus, który spośród was wzięty jest do nieba; wróci kiedyś tak, jak widzieliście Go wstępującego do nieba". To rzekłszy, zniknęli. Blask trwał jeszcze jakiś czas, wreszcie powoli rozpłynął się zupełnie, podobnie jak światło dzienne rozpływa się w mroku nocnym. - Teraz dopiero zaczęli uczniowie boleć, zrozumiawszy, co się stało. Oto ich Pan i Mistrz odszedł od nich do Swego Ojca niebieskiego. Niektórzy, odurzeni boleścią rzucali się na ziemię. Gdy blask zniknął zupełnie, przyszli trochę do siebie; inni zaczęli się skupiać koło nich, potworzyły się liczne gromadki, święte niewiasty zbliżyły się także, a wszyscy rozprawiali, zastanawiali się nad tym, co zaszło, wahali się i stali tak jeszcze długą chwilę, spoglądając w górę. Wreszcie Apostołowie i uczniowie podążyli do wieczernika, a za nimi święte niewiasty. Niektórzy płakali, jak niepocieszone dziatki, inni skupieni byli w sobie i głęboko zamyśleni, tylko Najświętsza Panna, Piotr i Jan spokojni byli, a otucha nie ustąpiła z ich serc. Za to w innych gromadkach byli tacy, którzy oddalali się stąd z niewiarą i zwątpieniem w zatwardziałości serca. Na szczycie Góry Oliwnej, skąd Jezus wstąpił w niebo, była płaska skała. Stojąc na niej, Jezus przemawiał jeszcze, zanim udzielił błogosławieństwa i zniknął w obłoku. Ślady stóp Jego pozostały odciśnięte na kamieniu. Niżej zaś, na innym kamieniu, pozostał ślad ręki Najświętszej Panny. Minęło już południe, zanim wszystek tłum rozszedł się do domów. Poczuwszy się samymi, Apostołowie i uczniowie byli z początku niespokojni, bo uważali się za opuszczonych, spokojne jednak zachowanie się Maryi wlało pociechę w serca. Zaufali słowu Jezusa, że Maryja ma dla nich być Matką, Pośredniczką i Orędowniczką, Jej obecność napełniła ich pokojem. W Jerozolimie panował między Żydami pewien popłoch. Zamykano gdzieniegdzie drzwi i okiennice, i schodzono się gromadnie po domach. 374 W ogóle w ostatnich dniach, a szczególnie dziś, znać było rodzaj niepokoju wśród Żydów. Przez następne dni Apostołowie bawili wciąż w obrębie wieczernika wspólnie z Najświętszą Panną. Od czasu ostatniej uczty, spożytej z Jezusem, przy której po raz pierwszy Maryja siedziała naprzeciw Jezusa, zajmowała Ona odtąd zawsze to miejsce, tylko że teraz, kiedy nie było Pana, miała naprzeciw Siebie Piotra, który zajmował miejsce Jezusa przy modlitwie i ucztach. Czułam, że Maryja nabrała teraz większego znaczenia wobec Apostołów i że w osobie Swej przedstawia niejako Kościół. Apostołowie trzymali się teraz bardzo w ukryciu. Z szerszej rzeszy wyznawców nikt nie pojawiał się u nich w wieczerniku. Oni też sami nie wychodzili nigdzie, strzegąc się bardziej niż inni prześladowań ze strony Żydów; zarazem przestrzegali ściślej i w większym porządku modlitw i ceremonii, niż uczniowie, zajmujący inne komnaty wieczernika, bo ci ostatni częściej wychodzili z domu i wchodzili. Niektórzy uczniowie odprawiali nocą z wielkim nabożeństwem drogę krzyżową. Przy wyborze Macieja na Apostoła widziałam, jak Piotr stał w wieczerniku w gronie Apostołów, odziany w swój płaszcz biskupi. Uczniowie byli zgromadzeni w otwartych salach przyległych. Piotr podał jako kandydatów na ten urząd Barsabę i Macieja. Stali ono właśnie wśród odosobnionej gromadki uczniów, z których niejeden pragnął gorąco być wybranym na miejsce Judasza, tylko Ci obaj nie myśleli wcale o tym i nie żądni byli tej nowej godności. W dzień potem rozstrzygnięto losem - podczas ich nieobecności - wybór między nimi; los padł na Macieja, więc zaraz poszedł jeden do mieszkania uczniów, by go przyprowadzić. 16. Zielone Świątki W wigilię Zielonych Świąt przystrojono wspaniale całą salę wieczernika zielonymi drzewkami, a w gałęzie powstawiano wazony z kwiatami; zielone girlandy przyozdabiały salę od jednej ściany do drugiej. Poodsuwano ruchome ściany, oddzielające sale boczne i przedsionek, i zamknięto tylko bramę, wiodącą z dziedzińca na zewnątrz. Przed zasłoną sanktuarium ustawiono stolik, nakryty białą i czerwoną chustą, i położono na nim zwoje pisma. Piotr stanął przed stolikiem, za nim w prostej linii u wejścia z przedsionka stała Najświętsza Panna w zasłonie na twarzy, a za Nią w przedsionku święte niewiasty. Apostołowie stali dwoma rzędami wzdłuż ścian sali, zwróceni twarzą do Piotra; za nimi w salach bocznych zajęli miejsca uczniowie, biorąc udział we wspólnych modlitwach i śpiewach chóralnych. Po tym Piotr łamał i roz- 375 dzielał pobłogosławiony przez siebie chleb najpierw Najświętszej Pannie, następnie Apostołom i uczniom. Wszyscy całowali go przy tym w rękę, nawet Najświętsza Panna. Oprócz świętych niewiast, było w wieczerniku razem z Apostołami około 12 uczniów. Po północy nastało jakieś dziwne poruszenie w całej naturze, udzielając się wszystkim zebranym, którzy stali wokoło w sali głównej i w salach pobocznych, wsparci o filary, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, w cichej pogrążeni modlitwie. Spokój i głęboka cisza zapanowała w całym domu. Nad ranem ujrzałam nad Górą Oliwną obłok świetlisty o srebrnobiałym połysku, spuszczający się z nieba ukośnie w kierunku wieczernika. Z dala o-błok wyglądał, jak okrągła kula, poruszająca się pod miłym, ciepłym tchnieniem wiatru. Obłok, im bliżej nadpływał, tym stawał się większy; jak mgła świetlista przeciągnął nad miastem, aż coraz bardziej gęstniejąc i stając się przezroczystym, zatrzymał się nad wieczernikiem i zniżył nad dach z wzrastającym szumem na kształt nisko płynącej chmury. Wielu Żydów w mieście spostrzegłszy obłok, przestraszeni szumem, pobiegli do świątyni; mnie samą ogarnęła z początku dziecięca trwoga na myśl, gdzie też się skryję, jeśli grom z tej chmury uderzy, całe bowiem zjawisko miało wielkie podobieństwo z szybko nadciągającą nawałnicą, tylko że chmura pochodziła z nieba, nie z ziemi, zamiast ciemną, była jasną, i nie słychać było grzmotów - tylko szum niezwykły, który dawał się odczuć jako ciepły, pokrzepiający powiew wiatru. Zniżywszy się nad wieczernik, obłok błyszczał coraz jaśniej, a szum stawał się z każdą chwilą większy. Cały dom jaśniał coraz więcej; zebrani modlili się z wzrastającym skupieniem i namaszczeniem. Wtem z szumiącego obłoku spłynęły na cały budynek białe strugi światła, krzyżując się siedmio-rako, a niżej znowu rozdzielając się na delikatniejsze promienie i ogniste krople. Punkt, w którym krzyżowały się smugi świetlne, otoczony był barwnym łukiem tęczowym, a wśród niego ujrzałam unoszącą się świetlistą postać z wychodzącymi spod pach szerokimi skrzydłami, czy też promieniami, podobnymi do skrzydeł. W tej chwili światłość ogromna ogarnęła cały budynek, przygaszając zupełnie blask pięcioramiennej lampy. Zebrani, popadłszy w zachwycenie, mimo woli podnieśli oblicza z pragnieniem ku górze i oto w usta każdego wpłynęły smugi świetlne, jak płonące ogniste języki. Zdawało się, jak gdyby wdychali w siebie z pragnieniem ogień i napawali się nim, i jakoby pragnienie występowało im z ust naprzeciw płomieni. Święty ten ogień spłynął także na uczniów i niewiasty, obecne w przedsionku, ale na różnych w różnej sile i różnej barwie. Tak rozpłynął się powoli cały obłok w świetlistym deszczu. Radość i odwaga wstąpiła w serca zebranych po tym wylewie darów Ducha świętego. Wszyscy wzruszeni byli i jakby oszołomieni, ale lęk ustąpił 376 z ich serc; śmiało i z ufnością patrzyli w przyszłość. Skupiono się koło Najświętszej Panny, która była zupełnie spokojna, umiejąc, jak zawsze, zapanować nad sobą. Apostołowie ściskali się nawzajem, wołając radośnie a śmiało: "Co to jest? Co się stało z nami?" Zaraz pospieszyli do uczniów, którzy także, odczuwszy zstąpienie Ducha świętego, wzruszeni byli bardzo. Święte niewiasty padały sobie w objęcia, roniąc łzy radości. Wszystkich ogarnęło uczucie nowego jakiegoś życia, pełnego radości, pewności siebie i odwagi. Przede wszystkim pospieszono podziękować Bogu za to, więc wszyscy ustawili się w porządku jak przed tym, odmówili modlitwy i odśpiewali psalmy dziękczynne. Światło tymczasem powoli zniknęło. Piotr miał następnie naukę do uczniów i zaraz rozesłał część ich do gospod, zajętych przez ludzi, sprzyjających nauce Chrystusowej, a przybyłych do Jerozolimy na święta. Od wieczernika aż ku sadzawce Betesda ciągnęły się rzędem szopy i otwarte gospody, zajmowane zwykle przez licznych przybyszów, napływających ze wszystkich stron na święta. I na nich także spłynęło nieco łaski Ducha świętego. W ogóle w sercach wszystkich ludzi dała się odczuć zmiana; dobrzy doznali wewnętrznego poruszenia i oświecenia, źli trwogę tylko poczuli i jeszcze bardziej utrwalili się w zaślepieniu. Większość obcych, którzy przybyli na święta, obozowała tu już od Wielkanocy; tym bowiem, którzy daleko mieszkali, nie opłaciło by się powracać po Wielkanocy do domu i zaraz znowu wybierać się na Zielone Święta. Słysząc i widząc wszystko, co się tu działo od Wielkanocy, nabrali zaufania do uczniów i skłaniali się ku nowej nauce. Dlatego to uczniowie pospieszyli do nich, by oznajmić im, że spełniła się obietnica zesłania Ducha świętego, a oni zaraz zrozumieli, co oznaczało to dziwne wzruszenie ich serc, z którego nie umieli sobie zdać sprawy. Uczniowie polecili im zebrać się gromadnie koło sadzawki Betesda. W wieczerniku tymczasem Piotr włożył ręce na pięciu Apostołów, którzy mieli pomagać mu uczyć i chrzcić nad sadzawką Betesda. Byli to Jakub Młodszy, Bartłomiej, Maciej, Tomasz i Judasz Tadeusz. Ostatni miał przy tym święceniu widzenie, jakoby obejmował rękoma ciało Zbawiciela i przyciskał je do piersi. Przed wyruszeniem ku sadzwce Betesda przyjęli Apostołowie klęcząc błogosławieństwo Najświętszej Panny. Przed wniebowstąpieniem Jezusa odbyło się to na stojąco. Odtąd zawsze błogosławiła Maryja Apostołów przed wyjściem i po powrocie. W takich razach, w ogóle ilekroć występowała w nowej Swej godności, miała na Sobie obszerny biały płaszcz, żółtawą zasłonę i błękitną taśmę wyszywaną, spływającą z obu stron od głowy aż do ziemi, przytrzymaną na głowie białą jedwabną opaską. Jezus sam tak zarządził, by chrzest nad sadzawką Betesda odbył się w dniu dzisiejszym. Toteż uczniowie porobili już ku temu różne przygotowa- 377 nia tak koło sadzawki, jak i w starej synagodze, zajętej na użytek chrześcijan. Ściany synagogi obwieszono kobiercami, a od synagogi do sadzawki poprowadzono kryty krużganek. W uroczystej procesji Apostołowie i uczniowie wyruszyli parami z wieczernika nad sadzawkę. Uczniowie nieśli w skórzanych worach wodę święconą, jeden zaś trzymał kropidło. Nowo wyświęceni Apostołowie, w liczbie pięciu, stanęli u pięciu wejść ku sadzawce i w natchnieniu wielkim zaczęli przemawiać do ludu. Piotr zajął mównicę, ustawioną na trzeciej terasie sadzawki, począwszy od góry; ta bowiem terasa była najszerszą. Słuchacze zapełnili wszystkie pięć teras. Osłupienie ogarnęło tłumy, gdy Apostołowie zaczęli mówić, bo oto, każdemu z cudzoziemców zdawało się, że Piotr przemawia doń w jego własnym języku. Piotr zabrał głos, wśród ogólnego zdumienia jak to opowiadają Dzieje Apostolskie. Ponieważ wielu zgłosiło się zaraz do chrztu, więc przede wszystkim Piotr poświęcił uroczyście w towarzystwie Jana i Jakuba Młodszego wodę w sadzawce, pokrapiając ją wodą święconą, przyniesioną w worze z wieczernika. Przygotowania do chrztu i sam chrzest zajęły cały dzień. Lud zbliżał się na przemian w pojedynczych gromadach do mównicy Piotra, inni Apostołowie nauczali i chrzcili u wejść. Najświętsza Panna i święte niewiasty rozdawały w synagodze białe suknie dla nowochrzceńców. Rękawy tych sukien spięte były ponad ręką czarnymi tasiemkami, które po chrzcie odwiązywano i składano razem na kupę. Przyjmujący chrzest wspierali się na poręczach, Apostołowie zaś czerpali wodę misą i chlustali po trzykroć ręką na głowę chrzczonego; zużyta woda spływała rynnami na powrót do sadzawki. Jedna taka misa wody wystarczała na dziesięć par osób. Gdy dwóch ochrzczono, ci przyprowadzali zaraz dwóch nowych i już jako rodzice chrzestni wkładali na nich ręce. Chrzest przyjęli tu przeważnie tacy, którzy byli już ochrzczeni chrztem Jana. Święte niewiasty także ochrzczono; ogółem przyłączyło się dziś do Kościoła Chrystusowego około 3000 ludzi. Wieczorem Apostołowie powrócili do wieczernika, spożyto wieczerzę, połączoną ze zwyczajnym łamaniem błogosławionego chleba, po czym odprawiono modlitwy wieczorne. Żydzi ofiarowywali dziś w świątyni dwa małe chleby z tegorocznego ziarna, składano je w stosy i potem rozdzielano ubogim. Widziałam także, że arcykapłan trzymał w ręku pęk grubych kłosów, jakby z tureckiej pszenicy. Ofiarowywano też jakieś korzenie i owoce. Przywieźli to wszystko kupcy na jucznych osłach i w szopach sprzedawali ludowi. Chleb na ofiarę piekł każdy sam. Apostołowie za pośrednictwem Piotra złożyli w ofierze dwa chleby. Nazajutrz Apostołowie i uczniowie znowu udali się nad sadzawkę, przy-jąwszy przed tym błogosławieństwo Najświętszej Panny; nauczano tam i chrzczono znowu przez cały dzień. 378 17. Kościół nad sadzawką Betesda Sadzawka Betesda leży w kotlinie, oddzielającej Syjon od świątyni i reszty miasta, a opadającej na wschód ku dolinie Jozafata. Od zachodniej strony świątyni zamyka na pozór dolinę terasowata budowla, okalająca sadzawkę; z jednej bowiem strony nie da się obejść swobodnie, jak z innych stron. Szła wprawdzie tamtędy szeroka droga, ale zarosła gęsto trawą i szuwarem, i częściowo zawalona gruzami murów, a kotlina opadała tu dość stromo w dół, coraz bujniejszą porastając trawą. Patrząc od stawu na południowy zachód, widzi się róg miejsca "Święte świętych". Sadzawka Owcza leży na północ od świątyni, przy bramie Owczej, obok targowicy bydlęcej, i jest podmurowana. Z wieczernika, stojącego na wschodnim stoku Syjonu, prowadzi droga do sadzawki Betesda najpierw na wschód w koło góry, dalej skręca się półkolem na północ, następnie na zachód, wreszcie przybiera droga znowu kierunek wschodni, opadając kreto w dół. Cała ta część Syjonu aż do sadzawki i dalej w dolinę Jozafata bardzo jest opuszczona i zaniedbana. W ruinach dawnych budowli kryją się poprzyczepiane lepianki biedaków; stoki góry porastają jałowcem, w dole rośnie bujna trawa i sitowie. Żydzi unikają tych stron; za to nowi wyznawcy osiedlają się tu chętnie i licznie. Sadzawka Betesda ma kształt owalny, a otoczona jest wokoło jak amfiteatr, pięcioma terasami, wznoszącymi się coraz wyżej. Terasy przecina pięć przejść, którymi schodzi się po stopniach do sadzawki. Przy brzegu kołyszą się na wodzie nieckowate łódki, w które nieraz kazali się wkładać chorzy, by woda poruszona przez anioła ich obryzgała. W jednym miejscu wystawała z głębi wody nad powierzchnię na wysokość człowieka, rura miedziana, tak mniej więcej gruba, jak niewielka kierzenka; dochodziło się do niej po drewnianym mostku z poręczą. Przy mostku była pompa ze stemplem, tak połączona z rurą, gdy pocisnęło się stempel, to z rury po otwarciu klapy tryskała woda w górę. Wodotrysk ten można było regulować, nadawać kierunek strumieniowi wytryskającej wody, czynić go grubszym lub cieńszym przez odpowiednie zmiany w otworze. Można było także zamknąć otwór u góry, a wtedy woda rozpryskiwała się bocznymi otworami na wszystkie strony, jak z polewaczki. Nieraz widziałam, jak chorzy kazali się wieźć na czółnach pod ten wodotrysk i skrapiać wodą. Wejścia do sadzawki były zwykle zamknięte i otwierano je tylko dla chorych. Wspomniany wodotrysk dawno już nie był używany i jeszcze na Zielone Święta nie był naprawiony; ale już w następnych dniach doprowadzono go do pierwotnego stanu. W tylnych ścianach teras wykute są małe, sklepione celki z nieckowa-tymi łożyskami dla chorych; chorzy więc mogą ze wszystkich stron spoglądać na sadzawkę, czy woda się nie porusza. Przedni brzeg każdej terasy od strony V7Q sadzawki zabezpieczony jest niskimi poręczami; dno sadzawki pokryte jest białym, błyszczącym piaskiem. Z dna biją trzy źródła, nieraz z taką siłą, że aż wytryskują ponad powierzchnię wody. Do sadzawki spływa krew zwierząt ofiarnych spod ołtarza ofiarnego w świątyni. Sadzawka cała wraz z otacza jącymi ją budowlami zajmuje wielką przestrzeń. Idąc ku sadzawce, przecho dzi się przez wał, z którego tylko trzy wejścia prowadzą do sadzawki. Na wschód od sadzawki opada dolina stromo w dół; od zachodu, za sadzawką, zagłębienie doliny nie jest tak wielkie i jest zabudowane mostami. Strona północna jest także stroma i zarosła krzewami. Na północny wschód wiodła niegdyś droga do świątyni, obecnie opuszczona i niedostępna. Kilka ścieżek wiedzie stąd wprost do miasta, tak, że nie trzeba koniecznie przechodzić przez bramy publiczne. Jezus posługiwał się nieraz tymi ścieżkami, by dostać się do miasta. Sadzawka ta podupadła była już od dawna i zaniedbana, a mało kto mieszkał w pobliżu. Zapomniano o niej, jak w naszych czasach zapomina się 0 niejednej świętej, starożytnej relikwii; tylko ubożsi a bogobojni ludzie odwiedzali ją czasem i mieli we czci i poszanowaniu. Od czasu, gdy Jezus uzdrowił tu chromego, sadzawka nabrała znowu więcej rozgłosu, ale faryzeusze tym bardziej miejsce to znienawidzili. Zewnętrzne mury, okalające sadzawkę, leżały już prawie zupełnie w gruzach, terasy same ucierpiały także bardzo pod wpływem czasu. Teraz za staraniem chrześcijan przyprowadzono wszystko, o ile możności, do porządku. Zapadłe mury zastąpiono częściowo ruchomymi ścianami, a od sadzawki do synagogi urządzono kryty chodnik z płócien namiotowych. Stara ta synagoga, przemieniona obecnie na kościół, bardziej jest odosobniona, niż wieczernik, gdyż ten ostatni styka się dziedzińcem z szeregiem domów mieszkalnych, podczas gdy tu nie ma w pobliżu żadnych budynków. Zaraz po Zielonych Świętach Apostołowie i uczniowie wzięli się gorliwie do pracy, by wnętrze tej synagogi przemienić na kościół. Piotr zaś, Jan, Andrzej i Jakub Młodszy nauczali wciąż na przemian w trzech różnych miejscach koło sadzawki i na trzeciej terasie, gdzie stała mównica Piotra. Wiernych zbierało się zawsze mnóstwo; nieraz widziałam, jak leżeli twarzą na ziemi, zatopieni w gorliwej modlitwie. Krzątanina nadzwyczajna panowała przez cały czas wśród wyznawców nowego kościoła; szyto, tkano, pleciono, budowano, w ogóle starano się o wszelkie potrzeby dla nowego kościoła 1 dla ubogich. Nowy ten kościół, przerobiony z synagogi, zbudowany jest w kształcie wielkiego, podłużnego czworoboku; okna umieszczone są wysoko w górze. Po schodach przy murze można wyjść z zewnątrz na płaski dach, otoczony galerią. Na dachu widać trzy małe kopuły, które dają się otwierać, by do : 380 środka wchodziło świeże powietrze. Wewnętrzne urządzenie kościoła wygląda bardzo pojedynczo. Wzdłuż obu dłuższych ścian i od przodu biegną rzędami kamienne schody, przeznaczone dla wiernych, słuchających nabożeństwa i nauki. W głębi przy głównej ścianie stoi ołtarz, oddalony nieco od ściany, a przestrzeń poza nim, oddzielona od reszty kościoła dwiema cienkimi ściankami z plecionki, tworzy małą zakrystię. Ścianki te powleczone są z przodu od kościoła cienką, białą tkaniną z tyłu zaś lichszą materią. Ołtarz jest przenośny z drewna, w kształcie podłużnego czworoboku, z wierzchu powleczony tkaninami. Z przodu wchodzi się ku ołtarzowi po trzech schodach, po bokach zaś jest jeden stopień o otwieralnej zasuwce, gdzie można chować kobierce. W tylnej ścianie ołtarza są drzwiczki do schowku, gdzie przechowują się ubiory kościelne. Na ołtarzu stoi tabernakulum o kształcie dzwonu, przykryte białą, kosztowną osłoną, którą można spinać z przodu na dwie metalowe tarczki; u góry jest gałka, służąca do podnoszenia. Po obu stronach tabernakulum stoją kilkuramienne płonące świeczniki. Nad ołtarzem, u góry, umieszczony jest baldachim, z zwieszającą się nad ołtarz białą, w barwne pasy oponą, sięgającą nieco poniżej powierzchni ołtarza. Opona ta, z tyłu przymocowana, z przodu rozsunięta jest zwykle na dwie strony, lecz daje się zsunąć i spiąć na metalowe klamerki, a wtedy osłania zupełnie ołtarz. Baldachim sam tworzy jakoby niszę, a wisi na pięciu sznurach, które schodzą się w ręce figury, tkanej przez święte niewiasty, a przedstawiającej starca w arcykapłańskim stroju, z trójkątną, świetlistą glorią nad głową. Postać ta zdawała się wychylać z otworu w pułapie; jedną rękę wyciągała przed siebie, błogosławiąc, w drugiej trzymała pięć sznurów baldachimu. Od podwyższonego ołtarza aż do mównicy była spora, wolna przestrzeń, przeznaczona dla Apostołów i uczniów na modlitwy chóralne. - Od czasu zmartwychwstania Pańskiego Apostołowie i uczniowie zbierali się codziennie w wieczerniku na modlitwy chóralne. Apostołowie ustawiali się wzdłuż ścian sali przed sanktuarium, uczniowie w otwartym przedsionku. Tak podzieleni na chóry, śpiewali i modlili się na przemian. Byli nieraz przy tym obecni Nikodem, Józef z Arymatei i Obed. Najświętsza Panna, ubrana w długi, biały płaszcz, w zasłonie na twarzy, stała zwykle w środkowych drzwiach przedsionka, zwrócona twarzą ku sanktuarium. Modlitwy takie chóralne zaprowadził sam Jezus; wykazał Apostołom tajemne zalety tego nabożeństwa przy spożyciu, czy też przez spożycie owej ryby koło Tyberiady, a także wtedy, gdy niewierny Tomasz dotykał się ran Jego najświętszych i uwierzył w Jego zmartwychwstanie. Raz widziałam, jak Jezus pojawił się Apostołom przed świtem podczas śpiewów chóralnych. Dwa razy dziennie Apostołowie odprawiali takie modlitwy chóralne; raz w wieczór aż do nocy, drugi raz raniutko przed świtem. 381 ¦* Lecz wracam do opisu kościoła. Poza mównicą oddzielała chór od nawy kościelnej krata, biegnąca od jednej ściany do drugiej. W kratach były odpowiednie otwory, przez które można było podawać wiernym Najświętszy Sakrament, jak się to u nas dzieje po klasztorach. Na wprost mównicy były w obu ścianach małe drzwiczki, którędy wchodzili Apostołowie i uczniowie do chóru. Wierni ustawiali się w kościele w pewnym, oznaczonym porządku, mężczyźni osobno, niewiasty także osobno. Widziałam, jak w uroczystej procesji przenoszono Najświętszy Sakrament z wieczernika do nowego kościoła. Najpierw wyszedł Piotr w otoczeniu dwudziestu uczniów pod bramę dziedzińca w wieczerniku i z wielkim zapałem wypowiedział naukę dla zgromadzonej rzeszy. Zbiegło się także sporo Żydów i chcieli swymi zarzutami przeszkodzić nauce, ale nic nie wskórali. Po nauce pochód wyruszył do nowego kościoła nad sadzawkę. Piotr niósł przed sobą kielich z Najświętszym Sakramentem, a ręce miał okryte jak workiem białą chustą, przewieszoną przez szyję. Za Apostołami postępowała Najświętsza Panna w gronie świętych niewiast i uczniów. Wzdłuż drogi porozwieszano miejscami maty na kształt ścian, zaś bliżej kościoła urządzono nawet całkiem kryty chodnik. Najświętszy Sakrament złożono na ołtarzu w nowym tabernakulum. Nie brakło także puszki z błogosławionym chlebem. Podłoga kościoła podobnie jak i wieczernika, w ostatnich czasach wyłożona była barwnymi kobiercami; chodzono w kościele przeważnie boso. Najświętszy Sakrament złożony był w naczyniu z nakrywką, dającą się odkręcać. Kawałki konsekrowanego chleba spoczywały na patenie, złożonej na dnie naczynia. Patenę można było wyjmować za pomocą rączki, by Najświętszy Sakrament łatwiej było ujmować w rękę. 18. Piotr odprawia pierwszą Mszę świętą w wieczerniku Ósmego dnia po Zielonych Świętach Apostołowie zebrali się znowu w wieczerniku; cała noc zeszła im tu na krzątaniu się i na modlitwie. Z brzaskiem dnia wyruszyli z licznym gronem uczniów do świątyni, a poszła tam również Najświętsza Panna ze świętymi niewiastami. W świątyni, zdaje się, obchodzono dziś jakieś święto, bo u wejścia ustawiony był łuk tryumfalny, na którym stała jakaś statua z mieczem zwycięskim w ręku. Pod tym to łukiem stanął Piotr i nauczał tłumy ludu, a mówił z wielką mocą. Oznajmił otwarcie, że odtąd publicznie głosić będzie naukę Jezusa Chrystusa, tak on, jak i jego towarzysze, i że od tego nie powstrzymają ich żadne męki, ani biczowania, ani groźba śmierci krzyżowej. Wszedłszy potem do świątyni, przemawiał z mównicy, z której Jezus nieraz przed tym nauczał. Pamiętam, że podczas 382 tej mowy zawołali raz głośno Apostołowie i uczniowie: "Tak jest!" Zapewne chcieli potwierdzić prawdziwość słów Piotra. Gdy następnie zaczęli się modlić, ukazały się nad świątynią obłoki świetlne i wielka jasność spuściła się na nich, wobec której światło lamp wydawało się tylko słabym, czerwonawym płomykiem. Około ósmej godziny opuścili wierni świątynię i ustawili się na dziedzińcu pogan w procesję. Szli parami, najpierw Apostołowie, za nimi uczniowie, dalej ochrzczeni i nowo nawróceni. Minąwszy targowicę bydlęcą, wyszli bramą Owczą w dolinę Jozefata, a stąd na Syjon do wieczernika. Najświętsza Panna wyszła już przed tym z niewiastami ze świątyni i udała się do wieczernika, by w samotności pomodlić się klęcząco przed Najświętszym Sakramentem. Wraz z Nią modliła się w przedsionku Magdalena; to wstawała, to klękała, to znów rzucała się krzyżem na ziemię. Inne niewiasty udały się prosto do swych celek przy nowym kościele koło sadzawki. Mieszkały tu po dwie w jednej celi i zajmowały się praniem, tkaniem koszul dla przyjmujących chrzest i przygotowywaniem wszystkich potrzebnych rzeczy do rozdziału. Gdy liczna procesja wiernych przybyła na dziedziniec wieczernika, Apostołowie ustawili nowo nawróconych w porządku przed przedsionkiem wieczernika, Piotr zaś i Jan, wszedłszy do środka przyprowadzili Najświętszą Pannę do drzwi przedsionka. Matka Boża ubrana była odświętnie; miała na Sobie długi, biały płaszcz, odwinięty nieco, tak, że widać było haftowany spód. Na głowie miała koronę, od której spływała z obu stron wąska szarfa. Piotr przemówił do nowo nawróconych, oddając ich opiece Najświętszej Panny, jako wspólnej ich Matki. Przyprowadzał ich przed Nią gromadkami po dwudziestu, a Ona wszystkich błogosławiła. Następnie odbyło się uroczyste nabożeństwo w sali wieczernika; ściany ruchome od sal bocznych i od przedsionka były porozsuwane. Nad ołtarzem w sanktuarium zawieszony był wieniec świąteczny z ziela, przeplatany kwiatami. Kielich z Najświętszym Sakramentem stał na podwyższeniu, przykryty białą zasłoną; po obu stronach płonęły lampy. Na ołtarzu stał mniejszy kielich i leżały chleby przaśne a wszystko było nakryte. Poza tym stały na talerzu dwa naczynia, z wodą i winem. Talerz ten usunięto na bok, naczynie z wodą postawiono po jednej stronie ołtarza, naczynie z winem po drugiej. Piotr, ubrany w swój biskupi płaszcz, odprawiał Mszę świętą; do mszy usługiwali mu Jan i Jakub Młodszy. Wszystko odbywało się ściśle według tego, jak postępował Jezus przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu, a więc ofiarowanie, nalewanie, umywanie rąk i konsekrowanie. Wino nalewano z jednej strony, a wodę z drugiej. Po jednej stronie ołtarza leżały na pulcie zwoje pisma, zapisane w dwie kolumny. Za pomocą kołeczków, 38.1 powtykanych wyżej i niżej w pult, można było wygodnie zwijać, rozwijać i przytrzymywać karty, których był o sporo; po przeczytaniu jednej karty, od-wijało się ją w tył poza pult. Piotr, przyjąwszy sam komunię, podał Najświętszy Sakrament pod obiema postaciami usługującym mu do mszy Apostołom. Następnie Jan podał komunię Najświętszej Pannie, Apostołom, sześciu uczniom, którzy zaraz potem otrzymali święcenia kapłańskie i wielu innym. Przyjmujący Najświętszy Sakrament klęczeli, a dwu uczniów trzymało przed nimi wąską chustę. Oprócz Piotra i dwóch usługujących mu Apostołów, wszyscy inni przyjmowali Najświętszy Sakrament tylko pod postacią chleba. Owi uczniowie, mający otrzymać święcenia kapłańskie, byli to: Zache-usz, Natanael, Jozes Barsabasz, Barnaba, Jan Marek i Eliud, syn starego Symeona. Opuściwszy miejsce, przeznaczone dla uczniów, stanęli pośród Apostołów. Maryja przyniosła dla nich nowe szaty i złożyła je na ołtarzu. Wybrani uklękli wszyscy sześciu parami, przed Piotrem, a on przemówiwszy do nich, odmówił modlitwy z małego zwoju. Jan i Jakub, trzymając w jednej ręce świecę, drugą wkładali im na ramiona. Piotr zaś na głowę. Następnie Piotr wycinał im trochę włosów z głowy i kładł na talerzyku na ołtarzu, dalej namaszczał im głowy i palce olejem, który mu Jan podawał. Wreszcie włożono na nich nowe suknie kapłańskie i stuły, na jednych ukośnie pod ramię, na drugich na krzyż przez piersi. Ceremonie te odbywały się krócej, niż teraz, ale z większą uroczystością. Przy końcu nabożeństwa pobłogosławił Piotr wszystkich kielichem, na którym złożony był Najświętszy Sakrament. Maryja zaraz po tym poszła z niewiastami do kościoła przy sadzawce Be-tesda. Za nimi udali się w procesji Apostołowie, uczniowie i nowo ochrzczeni, niosąc zielone gałązki w rękach i śpiewając po drodze. W kościele Maryja uklękła przed ołtarzem w chórze, modląc się gorąco, Piotr zaś nauczał z mównicy. Mówił o potrzebie przestrzegania ustaw nowego Kościoła, jako jeden nie powinien posiadać więcej niż drugi, jako powinni dzielić się ze sobą wszystkim i pamiętać o potrzebach biedniejszych przybyszów. Dalej składał Piotr dzięki Bogu i Zbawicielowi za łaski i błogosławieństwa, zsyłane na Kościół. Następnie znowu kilku Apostołów zajęło się chrztem. Wprowadzono nawróconych na mostek, wiodący do wodotrysku; dwaj Apostołowie wkładali ręce na chrzczonego, a Piotr, ubrany w białą suknię, przepasaną pasem, kierował ręką promień wodotrysku po trzykroć na jego głowę i wymawiał przy tym jakieś słowa. Na kraju sadzawki płonął na żerdzi kaganiec, podobny do tych, jakie mieli strażnicy przy św. grobie. Widziałam nieraz, jak na chrzczonych spływał obłok świetlisty, lub promień; duch ich wzmacniał 384 się cudownie, przemieniał i oSwiecał. Z rozczuleniem patrzyłam na to, jak nieraz ludzie z dalekich nawet krain, zostawiwszy całe swe mienie, spieszyli tu, by przyłączyć się do gminy Chrystusowej. Wieczorem odbyła się uczta w przedsionku wieczernika. Do stołu zasiadła z Apostołami Najświętsza Maryja Panna, dalej Józef z Arymatei, Nikodem i Łazarz. 19. Pierwsza wspólna komunia nowo nawróconych Wybór siedmiu Diakonów Po jakimś czasie przygotowano wszystkich, będących ochrzczonymi w czasie od Zielonych Świąt aż dotąd do przyjęcia świętej komunii. Sześciu Apostołów, ubranych w długie, białe szaty, pouczało ich w kościele przy sadzawce o Najświętszym Sakramencie. Komunii udzielano wszystkim podczas Mszy świętej, którą odprawił Piotr w tymże kościele w asystencji dwóch Apostołów. Piotr ubrany był pod spodem w długą białą szatę, przepasaną pasem, od którego zwieszały się wstęgi. Na to narzucony miał płaszcz, wyjęty ze skrytki w ołtarzu. Płaszcz był koloru czerwonego, wpadającego w złoty połysk. Kształtem podobny był do wielkiego kołnierza o wąskich końcach, schodzących się z przodu. Z tyłu sięgał do pasa, a z przodu spięty był trzema klamrami. Na środkowej klamrze, spinającej płaszcz na piersiach, odtworzona była jakaś postać, trzymająca chleb w ręku. Dolna klamerka miała kształt krzyża. Na plecach płaszcz był wyszyty klejnotami, ułożonymi w figurę. Ołtarz pod spodem był przykryty czerwonym obrusem, a na to białym, haftowanym. W środku rozpostarta była mała, biała chusta, na kształt kor-porału. Na owalnym talerzu leżał cały stos cienkich, bielutkich plasterków chleba, pokarbowanych już do łamania. Obok stała szeroka, na niskiej podstawce, czasza, na kształt niskiego kielicha; jej to Piotr używał do rozdzielania między wiernych konsekrowanych już cząstek chleba. Stał także na ołtarzu kielich, napełniony winem. Gdy Piotr podczas Mszy świętej wymawiał słowa konsekracji nad chlebem i winem, ujrzałam, że cząstki chleba zajaśniały blaskiem, a nad ołtarz spuściła się, jakoby z obłoku świetlista ręka, błogosławiąc wraz z ręką Piotra chleb i wino, i zniknęła dopiero wtenczas, gdy wszyscy rozeszli się. Najpierw sam komunikując, podał Piotr Najświętsze Ciało Apostołom i uczniom, a potem innym. Konsekrowany chleb nabierał z talerza do swej płytkiej czaszy i rozdawał wiernym, a gdy się czasza opróżniła, znowu ją napełniał. Następnie, począwszy od Apostołów, podawał wszystkim Krew przenajświętszą. Komunikujących było tyle, że nie mogli pomieścić się w kościele 385 i wielu musiało stać przed drzwiami. Ci więc, którzy już komunikowali, wychodzili zaraz, robiąc miejsce innym. Przyjmując Najświętszy Sakrament, wierni nie klęczeli, lecz stali pochyleni, w postawie, pełnej czci najgłębszej. Przed wyborem siedmiu diakonów Piotr zgromadził wkoło siebie Apostołów w sali wieczernika. Uroczystą ceremonią zaświadczyli Apostołowie swą uległość względem Piotra, jako głowy Kościoła. Zaprowadzili go przed sanktuarium, tu Jan odział go płaszczem, drugi włożył mu mitrę na głowę, inny znów podał pastorał do ręki. Udzieliwszy wszystkim Apostołom Komunii świętej, Piotr wyszedł w ich gronie do przedsionka i tu miał mowę do licznie zebranych uczniów i wiernych. "Nie godzi się" - mówił - "dla troski o pożywienie i odzież zaniedbywać słowa Bożego. Nie przystoi Łazarzowi, Nikodemowi i Józefowi z Arymatei zajmować się nadal zarządem mienia kościelnego, od czasu, jak zostali kapłanami, gdyż głoszenie słowa Bożego jest odtąd jedynym ich zadaniem". Piotr mówił dalej o porządku w rozdzielaniu jałmużny, o gospodarzeniu, o wdowach i sierotach. Wreszcie poradził, by obrano siedmiu mężów i zdano im wyłączną troskę o sprawy doczesne Kościoła. Pierwszy wystąpił na ochotnika piękny, smukły młodzieniec, imieniem Szczepan czyli Stefan. Dalej wszedł do grona diakonów Parmenas, jako jeden ze starszych. Wybrano także na diakonów kilku młodziutkich murzynów, na których jeszcze Duch święty nie zstąpił. Na wybranych Piotr wkładał ręce i przewiązywał im stułę na ukos pod ramię. Na tych, którzy nie otrzymali jeszcze Ducha świętego, spłynęła w tej chwili cudowna jasność. Wybranym diakonom przeznaczono na mieszkanie dom Józefa z Arymatei, stojący niedaleko domu Jana Marka, i oddano w ich ręce cały ruchomy majątek kościoła, składający się z wielkich zapasów płótna, materi, okryć, gotowych szat, naczyń różnych i pojedynczych sprzętów gospodarczych, wreszcie sporo mieszków z różnorodną monetą; były tam monety w kształcie laseczek, spiralnie skręconych, dalej blaszki stemplowane, połączone łańcuszkami w długie sznury, inne znów monety w kształcie owalnych listków. Wszystkie te zapasy, przewieziono na osłach do mieszkania diakonów, w czym skrzętnie pomagał Jan Marek. W tym samym dniu, w którym oddano diakonom dom Józefa z Arymatei, Apostołowie rozdzielili się i rozeszli po całej Judei. Piotr działał więcej cudów i większe, niż inni Apostołowie. Wypędzał czarty, wskrzeszał umarłych; uważałam nawet, że nieraz szedł przed nim anioł do chorych, polecając im, by czynili pokutę i prosili Piotra o pomoc. Między innymi jego cudami widziałam także uzdrowienie chromego. Była mniej więcej trzecia godzina po południu; Piotr i Jan szli z kilku uczniami do świątyni, za nimi postępowała Maryja i kilka świętych niewiast. 386 Chromy leżał na noszach przed drzwiami świątyni. Piotr i Jan, idąc po schodach ku drzwiom, coś doń przemówili. Apostołowie nie weszli do wnętrza, lecz zwrócili się ku południowej części placu, gdzie dla ochrony od słońca rozpięty był daszek z kobierców. Piotr zwrócony plecami do świątyni, na wprost miejsca, gdzie stał ołtarz ofiarny, zaczął z wielkim zapałem przemawiać do zebranego tłumu. Już podczas nauki zauważyłam, że kapłani szeptali coś ze sobą tajemniczo, a wszystkie wyjścia obsadzono żołnierzami. Po nauce, gdy Piotr i Jan zbliżyli się znowu ku drzwiom świątyni, poprosił ich ów chromy o jałmużnę. Leżał biedak, pokurczony, wsparty na lewym łokciu, a w prawej ręce trzymał kule i z wysileniem próbował się nieco podnieść, lecz na próżno. Na jego prośbę Piotr odrzekł: "Spojrzyj na nas". A gdy chory to uczynił, rzekł mu: "Złota i srebra nie mam, ale ofiaruję ci to, co posiadam. W imię Jezusa Chrystusa z Nazaretu wstań i chodź!" Po czym ujął go za prawicę, a Jan wziął go pod pachy. Chromy ozdrowiał w jednej chwili i odzyskał siły, więc zerwał się radośnie, zaczął skakać z uciechy i biegać po hali. Nieopodal siedziało na swych miejscach dwunastu żydowskich kapłanów. Ci, wyciągnąwszy szyje, spoglądali ciekawie, co się tam dzieje u drzwi, a gdy ciżba wkoło uzdrowionego coraz bardziej zwiększała się, powstali z siedzeń i odeszli. Piotr wszedł tymczasem z Janem do przedsionka i zajął mównicę tę samą, z której niegdyś nauczał Jezus jako dwunastoletni chłopiec. Tłum liczny mieszkańców miejskich i obcych otoczył mównicę, a wśród nich stał także ów uzdrowiony. Piotr długo nauczał z wielkim natchnieniem, tymczasem ściemniło się już i zaczęto się rozchodzić do domu, gdy wtem wtargnęli żołdacy, pojmali Piotra, Jana i uzdrowionego chromego i zamknęli ich w więzieniu, obok tego samego dziedzińca, gdzie Piotr zaparł się Jezusa. Nazajutrz wyprowadzili ich żołdacy wszystkich trzech z więzienia wśród udręczeń rozlicznych i stawili ich przed Radę z Kajfaszem na czele, na tych samych schodach, na których stał i Jezus. Długo trwało przesłuchiwanie; Piotr opowiadał śmiele, a że ostatecznie nie można im było udowodnić żadnej winy, więc musiano puścić ich wolno. Pozostali Apostołowie przepędzili tymczasem całą noc w wieczerniku, modląc się ustawicznie za uwięzionych. W tym rano nadeszli Piotr i Jan, oznajmiając, jako za łaską Bożą, musiano ich wypuścić na wolność. Radość wielka ogarnęła wszystkich; odmówiono zaraz głośno modlitwę dziękczynną i oto zadrżał cały budynek, jak gdyby Pan chciał im cudownie dać poznać, że bawi wśród nich i wysłuchał ich modlitwy. Po modlitwie Jakub Młodszy oznajmił zebranym, że Jezus podczas Swego pojawienia się na górze w Galilei mówił z nim na osobności i zostawił mu następujące polecenie: Gdy Piotra i Jana pojmą w świątyni i wypuszczą na powrót, Apostołowie mają usunąć się na krótko z Jerozolimy. 387 Widziałam, jak na tę wiadomość Apostołowie wszystko pozamykali. Piotr schował Najświętszy Sakrament do torebki, którą zawiesił sobie na szyi i wszyscy poszli do Betanii, podzieliwszy się na trzy grupy. Najświętsza Panna i inne niewiasty poszły za nimi. W Betanii Apostołowie nauczali z wielkim zapałem w gospodzie uczniów, w domu Szymona i u Łazarza. Po jakimś czasie powróciwszy znów do Jerozolimy, głosili słowo Boże z tym większym zapałem i odwagą. Piotr nauczał w wieczerniku i w kościele przy sadzawce Betesda; w jednej nauce w kościele tak mówił: "Teraz pokaże się, kto otrzymał Ducha, którego Jezus posłał. Nadchodzi czas działania, znoszenia prześladowań i wyrzeczenia się wszystkiego na rzecz ogółu. Kto nie czuje się dosyć silnym, niech odstąpi, póki czas". Rzeczywiście z wielkiej gromady niedawno nawróconych oddzieliło się około stu i odeszli. Niepomni doznanych prześladowań, Piotr i Jan znowu poszli wraz z siedmiu Apostołami do świątyni. Mnóstwo chorych zebrało się wzdłuż drogi na dolinie Jozefata; leżeli na noszach pod namiotami. Wielu czekało także koło świątyni na dziedzińcu pogan i dalej aż do schodów. Głównie uzdrawiał chorych Piotr; inni Apostołowie także wprawdzie uzdrawiali, ale więcej pomagali. Piotr uzdrawiał tylko tych, którzy rzeczywiście wierzyli w Chrystusa i mieli postanowienie przyłączyć się do Kościoła. Chorzy miejscami leżeli w dwóch szeregach po obu stronach drogi. Otóż widziałam, że nieraz, gdy Piotr uzdrawiał po jednej stronie, po drugiej stronie odzyskiwali zdrowie ci chorzy, na których padał jego cień, a których Piotr miał postanowienie uzdrowić. ŻYCIE MARYI PO WNIEBOWSTĄPIENIU JEZUSA 1. Najświętsza Panna przesiedla się z Janem w pobliże Efezu Mniej więcej w rok po ukrzyżowaniu Chrystusa zginął Szczepan - śmiercią męczeńską przez ukamienowanie. Ograniczono się tylko do tego, że zniesiono osady, jakie nowo nawróceni pozakładali wokoło Jerozolimy i wypędzono chrześcijan, przy czym niejednego zamordowano. W kilka lat później podniosła się burza przeciw wyznawcom Chrystusa. Najświętsza Panna, mieszkająca dotychczas na przemian albo w małym domku obok wieczernika, albo w Betanii, postanowiła wobec tego opuścić Judeę; na Jej żądanie Jan zabrał Ją w okolicę Efezu, gdzie już potworzyły się osady chrześcijańskie. Stało się to na krótki czas przed tym, nim Żydzi pojmali Łazarza i jego siostry, wywożąc je za morze. Jan powrócił do Jerozolimy, gdzie jeszcze znajdowali się inni Apostołowie. Dalsze prześladowanie Apostołów jednak wtenczas jeszcze nie nastąpiło; szybko ułożyli się między sobą co do podziału krajów, w których mieli rozwinąć swą działalność apostolską, a pierwszy opuścił Jerozolimę Jakub Starszy i wyruszył do Hiszpanii. Widziałam go, jak krył się w grocie żłobkowej, a potem tajemnie przekradał się z towarzyszami ku morzu; śledzono bowiem ich, nie chcąc im pozwolić wywędrować z kraju. Jakub miał jednak przyjaciół w Joppe i za ich staraniem udało mu się wsiąść na okręt. Popłynął najpierw do Efezu, by odwiedzić Maryję, a stąd dopiero do Hiszpanii. Wracając wkrótce przed śmiercią do Jerozolimy, zatrzymał się znowu koło Efezu, by odwiedzić Maryję i Jana w ich osadzie. Tu mu Maryja przepowiedziała, że zginie wkrótce w Jerozolimie, zaraz pocieszyła go i umocniła nadzieją przyszłej nagrody. Pożegnawszy się czule z Maryją i bratem swym Janem, udał się Jakub bez zwłoki do Jerozolimy. W tym czasie miał właśnie sprawę z czarownikiem i jego uczniem obydwóch nawróciwszy swymi cudami. Żydzi już kilkakrotnie chwytali Jakuba stawiając go przed sądem, ale zawsze udawało mu się jakoś ujść cało. Wreszcie pojmano go raz tuż przed Paschą, gdy nauczał na wzgórku pod gołym niebem. Poznałam zaś, że to było przed Paschą, bo widziałam wkoło miasta zwyczajne obozowiska przybyszów ze 389 wszystkich krajów. Niedługo trzymając go w więzieniu, skazano go zaraz na śmierć, w tym samym budynku, w którym niegdyś sądzono Jezusa. Ale nie było już teraz ani śladu tych placów, kamieni i desek, po których stąpał Jezus. Zmieniło się wszystko widocznie za zrządzeniem Bożym, by nikt inny tam nie stąpał, gdzie zostały ślady Jezusa. Po wydaniu wyroku wyprowadzono Jakuba za miasto w stronę Kalwarii, a on nauczał przez całą drogę i wielu nawrócił. Gdy mu wiązano ręce rzekł: "W waszej jest mocy związać mi ręce; ale nie możecie skrępować danego mi błogosławieństwa i języka mego!" Przechodzono koło chorego, siedzącego przy drodze, a ten zawołał na Jakuba, by podał mu rękę i mu pomógł. Na to rzekł Jakub: "Przybliż się do mnie i podaj mi rękę!" Chromy powstał natychmiast i uzdrowiony już zupełnie, dotknął się związanych rąk Apostoła. Nie uszli stąd daleko, gdy zabiegł Jakubowi drogę niejaki Jozjasz, ten sam, który oskarżył go przed Żydami; skruszony wielce, przybiegł prosić go o przebaczenie, a że przed tym zaczął głośno wyznawać Chrystusa więc siepacze porwali go i wraz z Jakubem powiedli na stracenie. Na pytanie Jakuba, czy żąda chrztu, dał Jozjasz potwierdzającą odpowiedź; wtedy Jakub uściskał go, ucałował i rzekł: "Ochrzczony będziesz we krwi własnej!" Już byli na placu egzekucji, a jeszcze przybiegła jakaś niewiasta ze ślepym dziecięciem, prosząc Jakuba, by je uzdrowił, co też tenże za pomocą Boską uczynił. Przed wykonaniem wyroku postawiono Jakuba obok Jozjasza na podwyższonym miejscu i odczytano głośno wyrok. Następnie siepacze posadzili Jakuba na kamieniu, przykrępowali mu do tegoż obie ręce i zawiązali oczy. Dał się słyszeć świst miecza i głowa Jakuba potoczyła się na ziemię. Miało to miejsce w 12 lat po ukrzyżowaniu Jezusa, a więc między 46 a 47 rokiem po Chrystusie. Jednego więc Jakuba brakło w gronie Apostołów, gdy zebrali się przy łożu śmierci Najświętszej Panny. Na jego miejsce wybrano innego, jakiegoś krewnego św. Rodziny; był tenże jednym z najstarszych wśród grona 72 uczniów. Maryja umarła w 48 roku po narodzeniu Chrystusa, w trzynaście lat i dwa miesiące po wniebowstąpieniu. Oznajmione mi to zostało nie słowy, tylko cyframi. Widziałam najpierw IV i VIII, co oznaczało rok 48, następnie XIII i dwa księżyce w pełni. Mieszkanie Najświętszej Panny nie znajdowało się w samym Efezie, lecz 3-4 godziny drogi od miasta, na wyżynie, gdzie już przed tym zaczęli się osiedlać chrześcijanie z Judei, między nimi i kilka świętych niewiast, krewnych Najświętszej Panny. Wyżyna ta opada skośnie ku Efezowi. Między nią a wzgórzem, na którym leży Efez, wije się rzeczka. Zbliżając się ku Efezowi od południowego wschodu, odnosi się wrażenie, jakoby miasto leżało skupione tuż przed nami, a tymczasem w rzeczywistości rozciąga się ono szeroko wkoło góry. Przed miastem ciągną się długie aleje drzew owoco- 390 wych; widziałam nawet w trawie pod drzewami opadłe żółciutkie owoce. Wąskie ścieżki prowadzą do miasta ku owej dzikiej wyżynie, gęsto zarosłej. Na wyżynie tej, a raczej wzgórzu, ciągła się w obwodzie mniej więcej jednogodzinnym ustronna, ale żyzna równina, porosła cienistymi drzewami o gładkich pniach, czyściutkie groty skalne dawały wystarczające schronienie. Osadnicy chrześcijańscy, uchodząc tu, wyporządzili groty i pododawali lekkie przybudowania z drzewa, zamieniając w ten sposób puste groty na mieszkania pustelnicze, wyglądające z dala jak osamotniona, rozproszona kolonia wieśniacza. Z wierzchu tej wyniosłości, położonej bliżej morza niż Efez, rozciąga się widok z jednej strony na Efez, z drugiej na morze, zasiane wyspami. Nieopodal osady wznosił się stary zamek, zamieszkały, jak mi się zdaje, przez jakiegoś króla, pozbawionego tronu, którego później Jan nawrócił, często tam przebywając; w późniejszych czasach założono tu stolicę biskupią. Wśród przybyszów najwięcej było niewiast i dzieci, kilku tylko widziałam mężczyzn. Nie wszyscy przestawali z Najświętszą Panną; kilka świętych niewiast odwiedzało Ją od czasu do czasu; te pomagały Jej w gospodarstwie domowym i starały się o Jej potrzeby. Okolica była bardzo samotna, nie przechodziły tędy drogi publiczne i nikt tu nie zaglądał. Mieszkańcy Efezu nie troszczyli się o nowych osadników, żyli więc tu chrześcijanie spokojnie, w zapomnieniu. Utrzymywali się głównie z ogrodnictwa, do czego nadawała się urodzajna ziemia; ze zwierząt widziałam w tej stronie tylko dzikie kozy. Zanim Jan sprowadził tu Najświętszą Pannę, kazał zbudować dla Niej w cieniu drzew domek z kamienia, podobny zupełnie do Jej mieszkania w Nazarecie. Ognisko, umieszczone w środku domu, dzieliło go na dwie części. Znajdowało się na przeciw wejścia przy ziemi w umyślnym zagłębieniu muru, który po obu stronach ogniska podnosił się schodkowato, tak, że przy ścianach sięgał aż do powału; w powale umieszczony był dymnik, a od niego poprowadzona była ponad dach rura, którą dym z ogniska wychodził na zewnątrz. Lekkie ściany z plecionki, wznoszące się po obu stronach ogniska, oddzielały tę przednią komnatę od tylnej części domu. Wzdłuż całej tej izby po prawej i lewej stronie poustawiane były parawany również z plecionki, które dawały się łatwo usunąć, skoro było potrzeba więcej wolnego miejsca. Parawany te, poprzedzielane, tworzyły malutkie celki, służące jako sypialnie dla służebnej Maryi i świętych niewiast, gdy przybywały tu na dłuższe odwiedziny. Na prawo i na lewo od ogniska umieszczone były w przegradzającej ścianie lekkie drzwi, wiodące do drugiej, tylnej komnaty, o ścianach zaokrąglonych na rogach i wyłożonych czyściutką plecionką z drzewa, w ogólności komnata ta sprawiała przyjemny widok. Sufit zaokrąglał się ku ścianom; belki ułożone były na tym zaokrągleniu w kratę, odstępy powypełniane 391 filtrowaniem i plecionką, a wykończony w ten sposób pułap, przystrojony był pojedynczymi girlandami. W głębi komnaty w tylnym, okrągłym rogu, znajdował się modlitewnik Maryi, oddzielony zasłoną. Był tu w niszy ściennej schowek, otwierający się podobnie jak tabernakulum przez obracanie, a w nim stał krzyż, długi mniej więcej jak ramię, rzeźbiony z prostotą; wykonała go, zdaje mi się, sama Najświętsza Panna przy pomocy Jan. Krzyż ten, kształtu krzyża Chrystusowego, był o ramionach skośno wzniesionych ku górze, wpuszczonych z osobna w pień. Składał się z różnych gatunków drzewa; główny pień był z białego drzewa cyprysowego, jedno ramię z brunatnego drzewa cedrowego, drugie z żółtawej palmy, górna nasada z tabliczką wyrobiona była z gładkiego, żółtego drzewa oliwnego. Krzyż osadzony był w kamieniu, podobnie jak krzyż Chrystusa w skale kalwaryjskiej. Postać Zbawiciela odtworzona była z prostotą na krzyżu ciemnymi liniami; u stóp krzyża leżał zwitek pergaminowy, na którym wypisane były ostatnie słowa Jezusa, po obu zaś stronach krzyża stały wazoniki z kwiatami, a obok leżała niewielka chusteczka. Przeczucie mówiło mi, że to jest ta sama, którą Najświętsza Panna oczyszczała z krwi rany najświętszego ciała po zdjęciu z krzyża; widok bowiem tej chusteczki nasuwał mi zaraz przed oczy obraz owej świętej przysługi macierzyńskiej, wyświadczanej zwłokom ukochanego Syna. Pamiętam, że Maryja trzymała wtenczas ową chusteczkę w ten sam sposób, jak kapłan trzyma ręczniczek, którym obciera kielich przy Mszy świętej. Taki sam krzyż jak tu, ale o połowę mniejszy, miała Maryja w Swej sypialni. Na prawo od modlitewnika przytykał do narożnego zaokrąglenia lekki namiot, a raczej cela osobna, służąca Najświętszej Pannie za sypialnię. Tworzyły ją dwie lekkie ściany, plecione z obłonu, naturalnej mieniącej się barwy sztucznej; jako przednia ściana służył rozwieszony wzdłuż kobierzec, rozsuwający się jak kotara. Odgrodzenie to przykryte było powałą z plecionki, zbiegającej się łukowato od czterech rogów ku środkowi. Był to więc rodzaj improwizowanego sklepienia, ze środka którego zwieszała się kilko-ramienna lampa. W sypialni tej stało przy ścianie, obitej kobiercami, łoże Maryi. Był to drewniany tapczan, wielkości i kształtu zwyczajnego, wąskiego łóżka, wysoki na półtorej stopy, powleczony okryciem, przymocowanym na czterech rogach guzikami. Boki obwieszone były także aż do ziemi dywanami, od których zwieszały się ozdoby w postaci pędzli. Okrągły, wypchany wałek zastępował poduszkę, za okrycie służył brunatny, kratkowany dywan. Na tym to łożu przeleżała Maryja ostatnie dni Swego żywota, owinięta zupełnie w białą chustę; nawet ręce były poobwijane. Zasłona, odsunięta w tył głowy, ułożona była w fałdy poprzeczne; gdy Maryja rozmawiała z mężczyznami, ściągała ją na twarz. Także rąk nie odkrywała Maryja w obecności obcych, tylko gdy była sama. W ostatnich dniach nie brała Maryja żadnego 392 * posiłku; piła tylko czasem sok, który wyciskała jej służebna w kubek; był to sok z jakichś żółtych jagód, rosnących w gronach. Na przeciw sypialni po lewej stronie modlitewnika było przepierzenie z plecionek, służące do przechowywania sukien i sprzętów. Oprócz kilku zasłon, pasów i sukni wierzchniej, w której Maryja zwykła odprawiać drogę krzyżową, wisiały tu dwie długie suknie, biała i błękitna, bardzo delikatna i takiejże barwy płaszcz. W tę suknię była Maryja przyodziana w czasie zaślubin z Józefem. Oprócz tych sukien miała tu Maryja sporo szat, będących przed tym własnością Boskiego Jej Syna, między innymi i tkaną Jego tunikę. W środku między tymi dwiema przegrodzeniami rozpięta była zasłona, oddzialająca od komnaty modlitewnik. Przed tą zasłoną lubiła siadywać Maryja, gdy zajęta była jakąś pracą. W tym to cichutkim, osamotnionym domku, oddalonym prawie o kwadrans drogi od mieszkań innych osadników, mieszkała Najświętsza Panna sama ze służebną tylko, która starała się o zaspokojenie niewielkich potrzeb Najświętszej Panny. Mężczyzny żadnego nie było w domu. Czasem tylko odwiedzał Najświętszą Pannę Jan, lub któryś z Apostołów i uczniów, gdy zawitał przypadkiem w te strony. Raz widziałam, jak Jan przyszedł w odwiedziny do Najświętszej Panny. Wyglądał już teraz o wiele starzej, ale smukły był jeszcze i rześki. Miał na sobie długą, białą, fałdzistą suknię, przepasaną pasem. Pas ten zdjął, wchodząc do mieszkania, spod sukni wyjął zaś inny, wyszyty literami i tym się przepasał; na rękę włożył manipularz. Służebna wyprowadziła Najświętszą Pannę z odosobnionej izdebki. Maryja otulona była w białą szatę, lica Jej były jak śnieg białe i prawie przezroczyste. Wydawała się bardzo osłabioną, jak cień, unoszony w dal tęsknotą. W ogóle od czasu wniebowstąpienia Jej Syna postać Maryi robiła wrażenie, jakoby rozpływała się we wzrastającej ciągle tęsknocie. Wraz z Janem udała się do modlitewnika, tu pociągnąwszy za tasiemkę, czy rzemyk, obróciła tabernakulum tak, że widać było krzyż i dwa wazoniki żywych kwiatów po bokach. Dłuższy czas modlili się, Maryja i Jan, klęcząc przed krzyżem, po czym Jan powstał, wyjął z metalowego naczynia zwiniętą wełnianą chustę, rozwinął ją i wyjął z zawiniątka płóciennego czworoboczny płatek białego chleba. Był to Najświętszy Sakrament; wyrzekłszy kilka słów, dał Go Jan spożyć Najświętszej Pannie. Kielicha z Krwią Przenajświętszą Jej nie podawał. 2. Droga krzyżowa Maryi koło Efezu. Maryja odwiedza Jerozolimę W pobliżu Swego mieszkania urządziła Sobie Najświętsza Panna stacje św. Drogi krzyżowej. Z początku sama odprawiała tę drogę krzyżową i od- 393 mierzała wszyskie poszczególne miejsca gorzkich mąk Chrystusa, według liczby kroków, które tak często liczyła w Jerozolimie i nauczyła się na pamięć. Po odliczeniu kroków ustawiała zaraz w odpowiednim miejscu kamień na pamiątkę poszczególnej stacji pasyjnej Swego Boskiego Syna. Zaraz też zapisywała rylcem na kamieniu, ile kroków jest do tego miejsca i jakiej męki pamiątką jest ten kamień. Jeżeli natrafiła na drzewo, to na nim zapisywała te szczegóły. Tak naznaczyła dwanaście stacji, umieszczonych przeważnie wśród zarośli. Grób święty przedobrażała grota na wzgórku. Gdy już wszystkie stacje były oznaczone, wędrowała Maryja często tą drogą ze swoją służebną, rozmyślając w cichości mękę Pana. Przy poszczególnych stacjach zatrzymywały się, siadały przy kamieniu, rozpamiętywały odnośną tajemnicę i modliły się. Z czasem postarano się o lepsze urządzenie i upiększenie tych stacji. Jan kazał oczyścić grotę grobową i przemienił ją na wygodny modlitewnik; zamiast dotychczasowych kamieni, dał piękne kamienie z gładkiego, białego marmuru; poumieszczał je w większych, lub mniejszych zagłębieniach, które kazał obsadzić zielem i kwiatami, i oparkanić. Spoza gęstej trawy nie widać było, jak grubą jest leżąca na dole płyta. W zagłębieniach w koło kamieni porobiono ścieżki tak szerokie, że dwie osoby mogły iść obok siebie; zagłębienia te były rozmaitej wielkości. Kamieni wszystkich było dwanaście, a wszystkie zapisane były po bokach i od dołu hebrajskimi literami. Po odprawionym nabożeństwie nakrywano je matami. Stacja Góry Oliwnej, tj. pierwsza, położona była w dolince; była obok mała grota, gdzie kilkoro ludzi mogło modlić się klęcząco. Jedna tylko stacja Kalwarii nie leżała w zagłębieniu, lecz na wzgórku. Do stacji Grobu św. szło się przez wzgórek, po którego drugiej stronie leżał w zagłębieniu kamień pamiątkowy, a jeszcze niżej u stóp wzgórka sam grób, w którym później spoczęły zwłoki Maryi. Zdaje mi się, że grób ten istnieje jeszcze pod ziemią i kiedyś go ludzie znowu odkryją. Do obchodu Drogi krzyżowej Maryja ubierała się w brunatną tunikę, a na wierzch brała szatę, okrywającą plecy i spadającą w fałdach aż do stóp. Pod szyją spięta była guzikiem, w środku ciała spięta pasem. Była to, zdaje się, taka sama suknia świąteczna, jaką nosiła Anna według starozakonnej tradycji. Na głowę Maryja brała żółtą czapkę, opadającą z przodu na czoło, a z tyłu ściągniętą w fałdy. Na to zarzucona była czarna zasłona z miękkiej tkaniny, opadająca do połowy pleców. Ten strój miała Maryja na Sobie już podczas ukrzyżowania Jezusa, ale wtenczas okryta była jeszcze płaszczem żałobnym. Teraz używała tych szat tylko do obchodu Drogi krzyżowej; do zajęć domowych zdejmowała je i ubierała się w inne. Najświętsza Panna była już podeszła w leciech; starość jednak nie wyryła swych śladów na Jej osobie, przebijała się tylko w tej bezmiernej tęsknocie, 394 tym większej, im bliższą była chwila Jej uwielbienia w niebie. Powaga surowa nie opuszczała Maryi ani na chwilę; nigdy uśmiech nie rozjaśnił Jej twarzy. Lica Jej z biegiem czasu stawały się coraz bielsze i przezroczystsze. Najświętsza Panna była szczupła, ale mimo to nie widać było najmniejszego zmarszczka, najmniejszych śladów więdnięcia i starości. Robiła na mnie wrażenie ducha, przyobleczonego chwilowo w ciało ludzkie. Raz widziałam Najświętszą Pannę, jak obchodziła z pięcioma świętymi niewiastami Drogę krzyżową. Szła przodem przed wszystkimi, twarz Jej była niezwykle blada i prawie przezroczysta. Z rozczuleniem niezmiernym spoglądałam na Nią; przeczucie mi szeptało, że ostatni to raz idzie Maryja tą drogą. Z pomiędzy grona tych świętych niewiast, modlących się z Nią wspólnie, było kilka znanych Jej już od początku zawodu nauczycielskiego Jezusa; jedna z nich była krewną prorokini Anny, druga znów wnuczką ciotki Elżbiety. Codziennie rano i wieczór odprawiały te niewiasty, po dwie na przemian - Drogę krzyżową. Przebywszy trzy lata w osadzie koło Efezu, zatęskniła Maryja bardzo za Jerozolimą. Na Jej życzenie wzięli Ją tam Piotr i Jan. Stanęli na miejscu wieczorem już o zmierzchu. Zanim weszli do miasta, zwiedzili najpierw Górę Oliwną, Kalwarię, grób Jezusa i inne święte miejsca wokoło Jerozolimy. Matka Boża smutna była bardzo i tak wzmożona współczuciem na wspomnienie mąk Jezusowych, że zaledwie mogła utrzymać się na nogach. By Jej pomóc, wzięli Ją Piotr i Jan pod ręce i tak prowadzili. W Jerozolimie zebrani byli właśnie w tym czasie Apostołowie, o ile mi się zdaje, na consilium; Maryja udzieliła Apostołom niejednej dobrej rady. Przypominam sobie, że widziałam na zebraniu między Apostołami Tomasza. Na półtora roku przed śmiercią wybrała się Maryja jeszcze raz do Jerozolimy. Przybywszy tam, zwiedzała znowu wszystkie miejsca. Smutna była niewypowiedzianie, z ust Jej wyrywało się wciąż westchnienie: "O mój Synu! mój Synu!" Gdy przybyła do tylnej bramy owego pałacu, skąd ujrzała po raz pierwszy, jak Jezus, dźwigając krzyż, upadł pod jego ciężarem, owładnęły Nią tak dalece bolesne wspomnienia i tak Ją przytłoczyły, że bezsilnie osunęła się na ziemię. Otaczający Ją myśleli, że to już śmierć się zbliża. Zaniesiono Maryję na Syjon do zachowanego jeszcze Jej mieszkania w wieczerniku. Tu leżała Maryja dłuższy czas lak słaba i bliska śmierci, że już myślano, gdzie obrać grób dla Niej. Maryja sama wybrała Sobie na ten cel jedną z grot na Górze Oliwnej. Apostołowie najęli kamieniarza, chrześcijanina, by przerobił tę grotę na piękny grób. Przygotowania te wpoiły w niektórych przekonanie, że Matka Boża naprawdę umarła tu, i tak rozszerzyła się o tym pogłoska w obczyźnie. W rzeczywistości Maryja odzyskała na tyle siły, że powróciła do Efezu i tam w półtora roku później umarła. Grób, przy- 395 gotowany dla Niej na Górze Oliwnej, zawsze był w wielkiej czci, później zbudowano nad nim kościół. Święty Jan Damasceński, jak mi to było objawione, opierał się tylko na pogłoskach, gdy pisał o tym, że Najświętsza Panna umarła i pochowana była w Jerozolimie. Zdaje mi się, że z dopuszczenia Bożego niejasne tylko zostały wieści o śmierci, wniebowzięciu i grobie Najświętszej Panny. Bóg tak zrządził, bo zmysł pogański nie wygasł jeszcze zupełnie w nowych chrześcijanach, więc na wieść o wniebowzięciu mogliby łatwo ogłosić Ją boginią i wprowadzić w chrześcijaństwo kult bałwochwalczy. 3. Zejście się Apostołów przy łożu śmierci Najświętszej Panny Widząc się z Maryją przed wniebowstąpieniem u Łazarza w Betanii, wyjawił Jej Jezus, co ma powiedzieć Apostołom i uczniom, którzy zbiorą się przy Niej u kresu Jej doczesnej pielgrzymki i że ma ich błogosławić, co będzie dla nich bardzo zbawienne. Na Nią samą włożył wtenczas obowiązek spełnienia pewnych prac duchownych, po czym dopiero miała być zaspokojoną Jej tęsknota za niebem. Wtenczas także przepowiedział Jezus Magdalenie, że dokończy swego żywota na puszczy i polecił Marcie założyć stowarzyszenie pobożnych niewiast, obiecując nie opuszczać ich nigdy. Najświętsza Panna umarła w 63 roku życia. Przy narodzeniu się Chrystusa liczyła Maryja 15 lat. Czując zbliżający się koniec życia, powołała Maryja, stosownie do polecenia Swego Boskiego Syna, wszystkich Apostołów; powołała ich przez Swą modlitwę, na skutek której pojawił się anioł każdemu z Apostołów, polecając mu udać się do Efezu. Apostołowie byli rozproszeni w tym czasie po różnych krajach. Wszędzie, gdzie byli, budowali kościółki, nieraz z chrustu tylko, oblepionego gliną, ale zawsze na podobieństwo domku Maryi, tyłu o trzech ścianach. Budowali także ołtarze do odprawiania Mszy św. Dalekie te uciążliwe podróże, jakie Apostołowie odbywali, nie byłyby im możliwe do wykonania bez doraźnej Bożej pomocy. Oni może nieraz sami nie odczuwali tego, ale przecież nie wątpię, że nieraz wspomagał ich Bóg w tych podróżach w sposób nadnaturalny. I tak widziałam nieraz, jak szli środkiem tłumów ludzi, niewidziani przez nikogo, co Bóg cudownie sprawiał. Widząc nieraz cuda, działane przez Apostołów u różnych narodów pogańskich, zauważyłam, że często były to cuda zupełnie innego rodzaju, niż te, o jakich dowiadujemy się z Pisma świętego; Apostołowie przystosowywali się wszędzie do potrzeb i usposobienia miejscowej ludności. Zauważyłam, że Apostołowie nosili wszędzie ze sobą relikwie proroków i pierwszych chrześcijańskich 396 męczenników i zawsze umieszczali je przed sobą podczas modlitwy, lub podczas ofiary Mszy świętej. Piotr, gdy go anioł powołał, znajdował się właśnie w okolicy Antiochii z drugim jeszcze Apostołem. Niedaleko od niego znajdował się Andrzej, który do niedawna bawił w Jerozolimie, ale uciekł stamtąd przed prześladowaniem. Widziałam obydwóch, Piotra i Andrzeja, w różnych miejscowościach, a zawsze niedaleko jeden od drugiego, chociaż nie wiedzieli nawzajem o sobie. Noce przepędzali w publicznych, otwartych gospodach, jakich pełno jest w ciepłych krajach. Jednej nocy Piotr spoczywał pod murem, gdy wtem zbliżył się doń jakiś młodzieniec, otoczony jasnością, ujął go za rękę i rzekł: "Wstań i spiesz do Maryi! Znajdziesz po drodze Andrzeja". Piotr, ociężały już ze starości i z trudów, podniósł się powoli i wsparłszy się rękami na kolanach, słuchał mowy anioła. Bezzwłocznie usłuchał polecenia, powstawszy, rzucił płaszcz, przepasał się i wziąwszy kij w rękę, puścił się w drogę. Wnet spotkał się z Andrzejem, który, jak się pokazało, takie samo miał widzenie. W dalszej podróży zetknęli się z Tadeuszem, którego także anioł powołał. Tak więc razem przybyli do mieszkania Maryi, gdzie się już Jan znajdował. Judasz Tadeusz i Szymon byli właśnie w Persji i stamtąd przybyli na wezwanie do Efezu. Tomasz był najdalej, bo aż w Indiach i przybył do Efezu dopiero po śmierci Maryi. Był to mąż krępy, przysadzisty, włosy miał rude. Modlił się właśnie w szałasie ze trzciny, gdy pojawi! mu się anioł i kazał mu udać się do Efezu. Zaraz wyruszył Tomasz w drogę, wziąwszy ze sobą swego potulnego sługę. Widziałam ich, jak płynęli długo przez wodę na małym czółnie, potem spieszyli lądem, nie zatrzymując się w żadnym mieście. Po drodze przyłączył się do nich jeden z uczniów. Tomasz jeszcze przed tym postanowił sobie powędrować na północ aż do Tartaryi, i teraz, chociaż otrzymał wezwanie przez anioła, nie chciał wyrzec się tego zamiaru. Miał już taką naturę, że zawsze chciał zbyt wiele działać i dlatego nieraz spóźniał się tam, gdzie było potrzeba. Tak więc zamiast iść prosto do Efezu, skierował się dalej ku północy, aż prawie poza granice chińskie, gdzie teraz rozciągają się obszary podległe berłu rosyjskiemu. Tam powtórnie pojawił mu się anioł i wezwał go do Efezu, dokąd też Tomasz prosto już podążył. Sługa, którego miał przy sobie, był to kupny niewolnik, Tatar z pochodzenia. Po śmierci Maryi nie był już Tomasz drugi raz w Tartaryi; zginął wkrótce w Indiach, przeszyty włócznią. Widziałam w Indiach kamień, który on sam ustawił, na nim klęczał nieraz i modlił się; przepowiedział wtenczas, że gdy wody morza dosięgną tego kamienia, wtenczas kto inny będzie głosił w Indiach naukę Jezusa Chrystusa. Na kamieniu tym pozostały odciśnięte ślady jego kolan. Jan był na krótko przed tym w Jerycho. W ogóle podróżował on często do Ziemi Obiecanej, ale stale przebywał w Efezie i w okolicy. Bartłomiej 397 bawił w tym czasie w Azji, na wschód Morza Czerwonego. Był to mąż przystojny i zwinny bardzo. Lica miał bielutkie, czoło wysokie, wielkie oczy i czarne, kędzierzawe włosy, takąż niewielką bródkę, rozczesaną na dwie połowy. W tym czasie nawrócił pewnego króla tamtejszego wraz z całą rodziną. Gdy później wrócił w tamte strony, poniósł tam śmierć męczeńską z polecenia brata owego króla. Paweł nie otrzymał wezwania. W ogóle powołani byli do śmiertelnego łoża Maryi tylko krewni i dobrze znajomi św. Rodziny. Pierwsi stawili się Piotr, Andrzej i Jan, i zastali Najświętszą Pannę już bliską śmierci. Leżała spokojnie na swym łożu w sypialni. Służebna Jej, smutna, chodziła po domu z kąta w kąt, to wychodziła przed dom, co chwila padała na kolana i modliła się z wyciągniętymi rękoma. Niedługo przybyły dwie siostry Maryi, a także pięciu uczniów. Ci mieli laski różnego rodzaju, oznaczające stopień ich godności. Ubrani byli w białe, wełniane tuniki na kształt alb kapłańskich; tuniki te pospinane były z przodu od góry do dołu pętlicami. W drodze podpasywali wysoko płaszcze i tuniki. Kilku zawieszone miało u pasa małe tobołki, a wszyscy znużeni byli bardzo podróżą. Przy powitaniu ściskali serdecznie jedni drugich, roniąc łzy radości i boleści zarazem. Wchodząc do wnętrza domu, odkładali laski, zdejmowali płaszcze, tobołki, i odpasywali pasy, opuszczając wolno aż do ziemi fałdzistą suknię. Opasywali się jednak zaraz na nowo szerokim pasem, wyszytym literami. Po tym zbliżali się z rozrzewnieniem do łoża Maryi, aby Ją pozdrowić. Najświętsza Panna nie miała już siły wiele mówić. Nie widziałam, by przybywający posilali się czym; pili tylko jakiś napój z flaszeczek, które mieli przy sobie. Jako schronienie na noc poustawiano dla przybyszów na dworze przy murach domu lekkie daszki na palach. W obrębie samego domu nie spał żaden mężczyzna. Apostołowie, którzy najpierw przybyli, obrali zaraz miejsce w przedniej części domu na odprawianie Mszy św. i wspólne modlitwy. Ustawiono ołtarz, nakryty białym i czerwonym obrusem, a na nim postawiono biały krzyż, jakby z perłowej masy, wysoki zaledwie na piędź, podobny kształtem do krzyża maltańskiego. Taki krzyż nosili Apostołowie zawsze w podróży, zawieszony na piersiach. W krzyżu było pięć schowków, trzy wzdłuż, a dwa w bocznych ramionach; środkowy schowek zawierał Najświętszy Sakrament, w innych schowane było Krzyżmo, Olej święty, bawełna i sól. W tym to krzyżu przyniósł Piotr Najświętszej Pannie Komunię świętą, przy czym Apostołowie ustawili się w dwóch rzędach od ołtarza az do posłania Maryi i pochylili nisko na znak czci. Ołtarz stał nie w środku komnaty przed ogniskiem, służącym dotychczas do użytku, lecz przy ścianie na prawo; codziennie rozbierano go i na drugi dzień stawiano. Przed ołtarzem stał niewielki postument, a na nim leżały zwoje pisma. 398 Zbliżała się chwila zaśnięcia Maryi, więc wszyscy Apostołowie zebrali się w Jej sypialni na pożegnanie; ścianę przednią usunięto. Apostołowie ubrani byli w długie szaty, przepasane szerokimi pasami. Uczniowie i święte niewiasty zebrali się w przedniej komnacie. Maryja siedziała na posłaniu; Apostołowie przystępowali kolejno i klękali przy łożu, a Najświętsza Panna modliła się nad każdym i błogosławiła go, wkładając nań ręce, złożone na krzyż. Tak samo błogosławiła uczniów i niewiasty. Jedną z tych ostatnich uściskała Maryja, gdy ta pochyliła się nad Nią. U Piotra widziałam zwój pisma w ręku, gdy zbliżał się do łoża. - Po udzieleniu błogosławieństwa Maryja przemówiła do wszystkich, spełniając polecenie Jezusa, dane Jej w Betanii. Janowi dała Maryja rozporządzenie, co do pogrzebania Jej zwłok. Poleciła mu również, by po Jej śmierci darował Jej szaty służebnej i drugiej dziewicy, która przychodziła czasem Jej posługiwać. - Widziałam, jak Maryja pokazywała palcem ku owej szafie, czy przepierzeniu, gdzie schowane były szaty, a służebna otwarła drzwi i zamknęła na powrót. 4. Śmierć, pogrzeb i wniebowzięcie Najświętszej Panny Otworzono potem modlitewnik i ustawiono w nim ołtarz przed krzyżem, stojącym w tabernakulum. Na ołtarzu postawiono płonące świece, a Piotr przystąpił do odprawiania Mszy świętej w ten sam sposób, jak i przed tym odprawiał Mszę w kościele przy sadzawce Betesda. Przez całą Mszę siedziała Maryja na posłaniu. Piotr był ubrany w albę, pallium, mieniące się czerwonym i białym kolorem i swój wielki płaszcz; czterej asystujący mu Apostołowie mieli na sobie także szaty obrzędowe. - Przyjąwszy sam Komunię świętą, Piotr podał i innym Najświętszy Sakrament. Podczas Mszy świętej przybył Filip, spieszący prosto z Egiptu. Płacząc rzewnie, przyjął błogosławieństwo Najświętszej Panny, a potem spożył osobno Komunię świętą. Piotr zaniósł Maryi Najświętszy Sakrament w owym krzyżu o pięciu schowkach. Jan niósł za nim na czaszy kielich z Krwią Przenajświętszą. Kielich był mały, barwy białej, jakby lany z jakiej masy, kształtem podobny do kielicha, w którym Jezus konsekrował wino przy ostatniej wieczerzy; nóżka była tak krótka, że tylko dwoma palcami można ją było ująć. Tadeusz niósł przed nim małą kadzielnicę. Najpierw Piotr udzielił Najświętszej Pannie Sakramentu Ostatniego Namaszczenia w podobny sposób, jak to się odbywa teraz. - Następnie podał Jej Komunię świętą, którą Maryja spożyła wyprostowana, nie opierając się; zaraz jednak po tym opadła na poduszkę i po krótkiej modlitwie, odmówionej przez Apostołów, podniosła się znowu, by przyjąć Krew Przenajświętszą z kielicha, podanego Jej przez Jana. 399 Ptf Komunii nic już nie mówiła Maryja. Leżała spokojnie, zwróciwszy oczy w górę; twarz Jej uśmiechnięta była i kwitnąca, jak za czasów młodości. W tym ujrzałam cudowne zjawisko. Znikła mi z oczu powała sypialni, lampa zdawała mi się wisieć wolno w powietrzu, szeroka struga światła unosiła się od ciała Maryi w górę ku niebiańskiej Jerozolimie, ku tronowi Trójcy Przenajświętszej. Po obu bokach tej smugi widać było świetliste obłoczki, spośród których przezierały twarze aniołów. Maryja wzniosła z utęsknieniem ręce ku tej niebiańskiej Jerozolimie, ciało Jej uniosło się wraz z całym okryciem ponad posłanie, z ciała zaś zdawała się występować dusza w świetlistej postaci, wyciągającej także ręce w górę. Dwa chóry aniołów złączyły się w jedno pod tą postacią i uniosły Ją ze sobą w górę, oddzielając od ciała, które martwe już opadło na posłanie z rękoma, skrzyżowanymi na piersiach. Duszy Maryi wyszło na przeciw mnóstwo dusz Świętych, między którymi poznałam duszę Józefa, Anny, Joachima, Jana Chrzciciela, Zachariasza i Elżbiety. W ich orszaku uniosła się dusza Maryi ku Swemu Boskiemu Synowi, którego rany błyszczały jeszcze wspanialszym światłem, niż blask Go otaczający. On zaś przyjął Ją radośnie i oddał Jej zaraz berło władzy nad całym kręgiem ziemskim. Równocześnie ujrzałam ku wielkiej radości, że wielka liczba dusz, uwolnionych z czyśćca, spieszyła za Maryją do nieba; dowiedziałam się zaraz, i to na pewne, że corocznie w święto wniebowzięcia Najświętszej Panny uzyska wielu Jej czcicieli uwolnienie z mąk czyśćcowych. Piotr i Jan musieli także widzieć tę chwałę i triumf Najświętszej duszy Maryi, bo stali zapatrzeni w niebo, podczas gdy inni Apostołowie klęczeli pochyleni ku ziemi, toż samo uczniowie i niewiasty. Zwłoki Najświętszej Panny spoczywały na posłaniu, otoczone blaskiem; oczy były zamknięte, ręce złożone na krzyż na piersiach. Maryja zmarła o godzinie dziewiątej według rachuby żydowskiej, podobnie jak Jezus na krzyżu. Przekonawszy się, że śmierć nastąpiła rzeczywiście, niewiasty nakryły święte zwłoki całunem; poodstawiały na bok i pozakrywały wszystkie sprzęty w domu, tak samo i ognisko. Następnie same pobrały zasłony na twarz i zebrawszy się w przedniej komnacie, modliły się wspólnie, to klęcząc to siedząc. Apostołowie także, nakrywszy głowy szalem, noszonym na szyi, ustawili się w porządku do wspólnej modlitwy, dwóch zaś uklękło, jeden w głowach, drugi w nogach przy łożu Maryi na cichą modlitwę. Zmieniali się tak przy łożu cztery razy na dzień. Także "Drogi Krzyżowej" nie zaniedbali Apostołowie odprawić. Andrzej i Maciej zajęli się zaraz przygotowaniem grobu; obrano na to ową grotę, w której Maryja i Jan urządzili stację grobu Chrystusa. Grota nie była tak wielka, jak grób Jezusa; wysoka była najwyżej na chłopa. Wkoło groty był ogródek, oparkowany żerdkami. Ze wzgórka schodziło się w dół do 400 groty. W głębi znajdowało się łoże grobowe z kamienia, podobne do wąskiego ołtarza, w którym było wyżłobienie, kształtu owiniętego ciała; w miejscu, gdzie miała spocząć głowa, było małe podwyższenie. Na pobliskim wzgórku obok groty była stacja Kalwarii. Nie stał tam krzyż osobny, tylko w kamieniu był wyżłobiony. Andrzej z wielką gorliwością pracował nad przygotowaniem grobu Maryi; przed grobowcem umieścił lekkie drzwi. Tymczasem niewiasty, między którymi widziałam córkę Weroniki i matkę Jana Marka, zajęły się zabalsamowaniem świętego ciała Maryi według przepisów żydowskich. Naznosiły różnych korzeni i świeżych ziół w wazonach, po czym zamknęły drzwi wchodowe, jak również drzwi od przedniej komnaty, zapaliły światła i wzięły się do roboty. Rozebrały zupełnie namio-cik sypialny Najświętszej Panny, by mieć więcej miejsca. Nie składano go już więcej na powrót, owszem zaraz po pogrzebie usunęła służebna także przepierzenie, gdzie schowane były suknie, i uprzątnęła to wszystko z komnaty. Pozostawiono tylko ołtarz przed krzyżem w modlitewniku Maryi, a tak cała komnata przemieniła się w małą kapliczkę, gdzie modlili się Apostołowie i składali Najświętszą bezkrwawą Ofiarę. Podczas gdy niewiasty zajęte były koło świętych zwłok, Apostołowie odmawiali modły chóralne, częściowo w przedniej komnacie, częściowo z zewnątrz domu. - Niewiasty święte balsamowały z największym nabożeństwem i czcią ciało Maryi w ten sam sposób, jak balsamowano Najświętsze Ciało Jezusa. Zdjęły zwłoki z łoża śmierci wraz z całym okryciem i złożyły je w długi kosz, wyścielony suknami tak grubo, że ciało wystawało ponad kraj kosza. Święte Ciało wydawało się nadzwyczaj suche, bielutkie, otoczone blaskiem, a tak lekkie, jakby w tych powiciach nic nie było; więc też z łatwością przychodziło niewiastom dźwigać je. Lica były świeżutkie, jaśniejące. Niewiasty poucinały bujne loki włosów, by schować je sobie na pamiątkę, po czym obłożyły całe ciało korzeniami i ziołami, najwięcej wkoło szyi i głowy, koło ramion i pod pachami. Zanim owinięto tak przygotowane zwłoki w białe całuny, Piotr odprawił przy ołtarzu modlitewnika bezkrwawą Ofiarę i podał wszystkim Apostołom Komunię świętą. Następnie Piotr i Jan przystąpili do zwłok, ubrani w swe płaszcze obrzędowe. Jan trzymał w ręku naczynie z Olejem świętym, a Piotr, modląc się i maczając w nim palce, pomazywał olejem na krzyż czoło, ręce i nogi Maryi, po czym niewiasty owinęły zwłoki zupełnie w całuny. Na głowę włożyły Maryi wieńce z białych, czerwonych i niebieskich kwiatów, jako godło Jej dziewictwa; twarz przykryły przejrzystą chustą, przez którą widać było oblicze Maryi, okolone wieńcem kwiatów. Nogi, obłożone ziołami, także można było rozpoznać przez przejrzyste okrycie. Owinięte ręce skrzyżowane były na piersi. Tak przygotowane ciało złożono do trumny z bielutkiego drzewa i przykryto szczelnie przylegającym, obłączastym wiekiem, które 401 przymocowano do trumny trzema szarymi taśmami. Trumnę ułożono na marach, podobnych do hamaka, lub wiszącej kołyski, przyczepionej na rzemykach do drążków. Cały ten obrzęd odbywał się z rozrzewniającą uroczystością. Żałość i smutek widać było na wszystkich twarzach, smutek więcej zewnętrzny i więcej ludzi, niż przy pogrzebie Jezusa. Wtenczas przytłumiała ludzkie uczucie smutku święta trwoga i cześć, i groza tajemna. Wreszcie wyruszył orszak żałobny do groty, oddalonej stąd o pół godziny drogi. Piotr i Jan wynieśli trumnę na rękach przed drzwi, przed domem włożyli trumnę na powrót na nosze i wzięli na barki. Sześciu Apostołów niosło mary, zmieniając się na przemian; reszta Apostołów szła przed trumną, za trumną zaś postępowały święte niewiasty. Niesiono także kilka kaganków na żerdziach. Przybywszy przed grotę, Apostołowie postawili mary na ziemi. Czterech Apostołów wniosło trumnę do wnętrza i postawili ją w zagłębieniu grobowca, potem wszyscy wchodzili pojedynczo do groty, klękali przed świętymi zwłokami i modlili się krótko, cześć im oddając i żegnając się z nimi. Następnie zastawiono grobowiec od dołu aż do sklepiającej się łukowato ściany tylnej zasłoną z plecionki. Przed wejściem do groty wykopano rów i pow-sadzano weń gęsto krzewy, częściowo kwitnące jeszcze, częściowo pokryte już jagodami, że można było wejść do groty tylko bokiem przez zarośla. Zaraz tej samej nocy po pogrzebie nastąpiło cudowne wniebowzięcie Najświętszej Panny. W ogródku przed grotą modlili się w nocy Apostołowie i święte niewiasty, i śpiewali psalmy. W tym spuściła się z góry na grotę szeroka smuga świetlna, a w niej w trzech kołach trzy chóry aniołów, w środku zaś nich jaśniejąca dusza Najświętszej Panny. Przed Nią szedł Jej Boski Syn z jaśniejącymy znakami ran na rękach i nogach. Oblicza aniołów w środkowej glorii wkoło duszy Najświętszej Panny, wydawały się jak oblicza malutkich dzieci, w drugim kole - jak oblicza dzieci sześcio- lub ośmioletnich, w trzecim, najdalszym - jak oblicza młodzieńców. Twarze tylko znać było wyraźnie, reszta postaci rozpływała się w blasku przejrzystym. Wewnątrz groty w grobie otaczał głowę Najświętszej Panny jakby wieńcem chór duchów błogosławionych. Nie wiem, czy i o ile obecni widzieli to wszystko, ale widziałam, że z osłupieniem i czcią spoglądali w górę, lub wstrząśnieni, rzucali się twarzą na ziemię. - Cudowne zjawisko zniżało się nad grotę, stając się coraz wyraźniejszym, a poza nim ciągnął się szlak świetlisty aż ku niebieskiej Jerozolimie. Najświętsza dusza Maryi, minąwszy Jezusa, przeniknęła przez skałę do grobu i wzniosła się zaraz na powrót wraz ze świętym ciałem Maryi, przemienionym już i jaśniejącym, po czym cały ten niebiański, cudowny orszak uniósł się w górę ku niebieskiej Jerozolimie w przybytki wiecznej szczęśliwości. 402 Na drugi dzień odmawiali właśnie Apostołowie modlitwy chóralne, gdy przybył Tomasz z dwoma towarzyszami. Jednym z nich był uczeń Jonatan Eleazar, drugi był sługą Tomasza, a pochodził z najdalszego kraju świętych Trzech Królów. Tomasz zasmucił się ogromnie, dowiedziawszy się, że już złożono Najświętszą Pannę do grobu. Płakał rzewnie i nie mógł się uspokoić z żalu, że tak późno przybył. Wśród łez gorzkich uklęknął z Jonatanem na miejscu, gdzie najświętsza dusza Maryi rozstała się z ciałem; długo klęczał także przed ołtarzem. Apostołowie nie przerywali sobie modlitw za przyjściem Tomasza, dopiero, ukończywszy śpiewy chóralne, zebrali się wkoło niego, podnieśli go z ziemi, ściskali i pocieszali; podano zaraz jemu i towarzyszom posiłek, składający się z chleba, miodu i napoju w małych kubkach. Tomasz pragnął przede wszystkim ujrzeć jeszcze raz zwłoki Najświętszej Panny, więc wzięto kagańce i udano się z nim do grobu. Dwaj uczniowie odchylili zarośla, a Tomasz, Eleazar i Jan weszli do groty, modląc się chwilę przed trumną. Trumna stała na tyle wysoko, że można ją było łatwo otworzyć. Jan ściągnął trzy taśmy, przytrzymujące wieko, zdjął wieko na bok, i ku wielkiemu zdumieniu, ujrzeli próżne całuny, ułożone w zupełnym porządku, jak okrywały przedtem zwłoki. Tylko na miejscu, gdzie była twarz, usunięte było przykrycie i na piersiach nieco otworzone. Opaski z rąk leżały w porządku, lekko rozsunięte. Apostołowie wznieśli ręce w osłupieniu, a Jan zawołał: "Nie ma Jej już tu!" - Wbiegli inni do groty, zaczęli płakać i modlić się, wznosząc w górę ręce, to znów rzucali się na ziemię, powoli jednak zaczynali pojmować, co się stało, wspomniawszy na widzenie, jakie mieli zeszłej nocy. Wreszcie zabrali Apostołowie wszystkie całuny i trumnę jako relikwie, i szli do domu, przez całą drogę krzyżową modląc się i śpiewając psalmy. Gdy powrócili do domu, Jan umieścił całuny na składanym stoliku przed ołtarzem. Apostołowie modlili się, a Piotr stanął osobno, jak gdyby rozpamiętywał jakąś tajemnicę. Następnie odprawił Piotr przed ołtarzem w modlitewniku Maryi Mszę świętą, podczas której Apostołowie stali rzędem za nim, modląc się i śpiewając. Niewiasty słuchały Mszy świętej, stojąc w drzwiach i przy murze koło ogniska. Młody sługa Tomasza, ochrzczony już, był cudzoziemcem; cerę miał brunatną, oczy małe, wystające kości policzkowe, nos i czoło wpadnięte. Był zupełnie niewinny i potulny. Robił wszystko, co chciano, stawał, lub siadał, gdziekolwiek mu kazano, patrzał w tę stronę, gdzie mu polecono, a uśmiechał się do każdego. Gdy Tomasz płakał, płakał i on; teraz pozostał już na zawsze przy Tomaszu. Widziałam raz, jak wlókł wielkie kamienie do kapliczki, którą Tomasz budował. Przez czas swego tu pobytu zbierali się często Apostołowie i uczniowie razem, i opowiadali sobie przygody, przebyte w podróżach. 403 "Przed rozejściem się w obce kraje Apostołowie zasypali ziemią wejście do groty, w której mieścił się grób Maryi. Za to z drugiej strony zrobili niski chodnik do tylnej ściany groty i wykuli otwór w ścianie, przez który można było widzieć grób. O chodniku tym wiedziały prócz nich tylko święte niewiasty. Nad grotą wystawili kapliczkę z drzewa i plecionki, a ściany kapliczki obili matami i kobiercami, w kapliczce zaś ustawili mały ołtarz z kamienia. Za ołtarzem rozwieszone było płótno, na którym wyszyty był, czy wyhaftowany, wizerunek Najświętszej Panny, ubranej w szaty świąteczne. Ogródek przed grobem i w ogóle całą drogę krzyżową upiększono znacznie. Komnatę, w której mieścił się modlitewnik Maryi i Jej sypialnia, zamieniono na formalny kościółek. Służebna Maryi mieszkała nadal w przedniej komnacie; a dla potrzeb duchowych, mieszkających w osadzie wiernych zostawiono dwóch uczniów. Po raz ostatni odprawiono w domku Maryi uroczyste nabożeństwo, po czym Apostołowie rozeszli się w różne strony, wśród łez rzewnych na pożegnanie się uściskawszy. Od czasu do czasu pojawiał się tu któryś z Apostołów, lub uczniów, by pomodlić się w domku Maryi. Na pamiątkę i ku czci Najświętszej Panny stawiali wierni w wielu miejscowościach kościółki, naśladujące kształtem Jej domek. Drogę krzyżową i Jej grób zwiedzali przez długi czas pobożni chrześcijanie. Wypada mi tu jeszcze jedno widzenie opowiedzieć, jakie miałam z pierwszych czasów po wniebowzięciu Maryi. Pewna niewiasta z okolicy Efezu, żywiąca wielką miłość ku Najświętszej Pannie, zwiedziła raz Jej domek; potem urządziła sobie w domu ołtarz na kształt tego jaki stał w domku Maryi i nakryła go kosztownym kobiercem. Niewiasta ta zubożała później bardzo i zmuszona była sprzedać swe rzeczy, jedną po drugiej. Nędza przyciskała ją coraz bardziej; nie mając już co spieniężyć, wzięła, choć z boleścią, ów kosztowny kobierzec i zaniosła go na sprzedaż pewnej zamożnej chrześcijance. Gdy nadeszło święto wniebowzięcia Najświętszej Panny, przykro było bardzo biedaczce, że nie ma czym przystroić ołtarza Maryi, poszła więc do owej kobiety, która kupiła dywan, a której do tego czasu urodziły się bliźnięta, i prosiła pokornie, by na dziś jej tego kobierca pożyczyła. Niewiasta owa nie zgodziła się na to, a mąż jej odprawił biedną bezlitośnie, mówiąc: "Maryja umarła już i nie potrzebuje go, lecz żonie mojej potrzebny jest i na to go kupiła". Biedna wróciła smutna do domu i pożaliła się w modlitwie Najświętszej Pannie. Następnej nocy pojawiła się Najświętsza Panna ov małżonkom we śnie i gniewnie oznajmiła im, że ukarani będą za tak bezlitosne, niechrześcijańskie postępowanie, że pomrą im dzieci, a oni sami zubożeją bardziej jeszcze, niż owa kobieta, od której kupili kobierze Małżonkowie, obudziwszy się, myśleli, że to tylko mara senna, lecz wstawsz 404 znaleźli ku wielkiemu swemu przerażeniu zamiast żywych dzieci zimne już trupy. Teraz dopiero uznali swą ciężką winę i zaczęli żałośnie zawodzić. Mąż wziął zaraz ów kosztowny kobierzec i z płaczem zaniósł go biednej niewieście, by miała czym przykryć ołtarz Maryi w święto wniebowzięcia. Przez ciężką pokutę uzyskali małżonkowie od Maryi przebaczenie i wyjednali sobie modlitwami, że odwróciła od nich grożące im kary. SPIS TREŚCI OD WYDAWCY ......................................................... 5 WPROWADZENIE ....................................................... 7 ŻYCIE ŚWIĄTOBLIWEJ ANNY KATARZYNY EMMERICH .................. 9 SŁOWO O KLEMENSIE BRENTANO....................................... 19 STWORZENIE ŚWIATA Wstęp ............................................................... 21 1. Upadek aniołów ...................................................... 22 2. Stworzenie świata ..................................................... 23 3. Adam i Ewa .......................................................... 24 4. Drzewo żywota i drzewo wiadomości...................................... 26 GRZECH I JEGO SKUTKI 1. Upadek............................................................. 28 2. Przyrzeczenie zbawienia ................................................ 34 3. Wygnanie z Raju ...................................................... 36 4. Rodzina Adama....................................................... 37 5. Kain. Dzieci Boże. Wielkoludy........................................... 39 6. Noe i jego potomkowie. Patriarchowie Horn i Dżemszyd ..................... 42 7. Wieża Babel......................................................... 51 8. Derketo ............................................................. 55 9. Semiramis........................................................... 58 10. Melchizedech......................................................... 61 11. Job ................................................................. 66 12. Abraham............................................................ 69 13. Melchizedech ofiaruje chleb i wino ....................................... 72 14. Abracham otrzymuje Sakrament Starego Przymierza ........................ 74 15. Jakub ..............................."................................ 76 16. JózefiAzenet ........................................................ 81 17. Arka Przymierza ...................................................... 89 GORZKA MĘKA I ŚMIERĆ PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA 1. Ostatnie tygodnie przed męką. Nauki Jezusa w świątyni ...................... 95 2. Uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy .................................... 101 Magdalena powtórnie namaszcza Jezusa ................................... 107 Nauka Łazarza. Piotr otrzymuje naganę ................................... 111 406 Ofiara wdowy......................................................... 112 Jezus mówi o zburzeniu Jerozolimy ....................................... 113 Jezus w Betanii ....................................................... 116 3. Ostatnie nauki Jezusa w świątyni ......................................... 116 4. Magdalena ostatni raz namaszcza Jezusa .................................. 120 5. Ostatnia wieczerza..................................................... 125 6. Umywanie nóg ........................................................ 135 7. Ustanowienie Najświętszego Sakramentu .................................. 137 8. Ostatnie poufne nauki i poświęcenie Apostołów............................. 141 9. Jezus na Górze Oliwnej w Ogrójcu ....................................... 144 10. Judasz i siepacze Drzewo krzyża ......................................... 165 11. Pojmanie Pana ........................................................ 170 12. Przygotowania nieprzyjaciół Jezusa. Rzut oka na Jerozolimę .................. 179 13. Jezus przed Annaszem ................................................. 184 14. Jezus prowadzony od Annasza do Kaifasza ................................. 186 15. Jezus przed Kaifaszem ................................................. 189 16. Naigrawanie z Jezusa .................................................. 194 17. Zaparcie się Piotra .................................................... 196 18. Maryja koło domu Kaifasza ............................................. 198 19. Jezus w więzieniu...................................................... 201 20. Judasz w pobliżu sądu .................................................. 203 21. Sąd ranny nad Jezusem ................................................. 204 22. Rozpacz Judasza ...................................................... 206 23. Jezus prowadzony do Piłata ............................................. 208 24. Paląc Piłata i jego otoczenie ............................................. 210 25. Jezus przed Piłatem ................................................... 212 26. Początek nabożeństwa Drogi Krzyżowej ................................... 217 27. Piłat i jego żona ....................................................... 218 28. Jezus przed Herodem .................................................. 220 29. Jezus wraca od Heroda do Piłata ......................................... 225 30. Biczowanie Jezusa ..................................................... 228 31. Maryja podczas biczowania Jezusa........................................ 232 32. Przerwa w obrazach pasyjnych przez pojawienie się świętego Opiekuna Józefa w postaci dziecięcia...................................................... 233 33. Zewnętrzny wygląd Maryi i Magdaleny .................................... 239 34. Cierniem ukoronowanie Jezusa .......................................... 240 35. Oto człowiek ......................................................... 242 36. Jezus skazany na śmierć krzyżową ___..................................... 247 37. Jezus niesie krzyż na Golgotę ............................................ 252 38. Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem..................................... 255 39. Jezus niosący krzyż i Jego bolejąca Najświętsza Matka. Drugi upadek pod krzyżem 256 40. Szymon Cyrenejczyk. Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem ..................... 258 41. Chusta Weroniki...................................................... 259 42. Plączące córki Jerozolimy. Czwarty i piąty upadek Jezusa pod krzyżem.......... 263 43. Jezus na górze Golgota. Szósty i siódmy upadek pod krzyżem i zamknięcie Jezusa . 264 44. Maryja i święte niewiasty idą na Golgotę .................................. 267 45. Jezusa rozbierają do ukrzyżowania i poją octem ............................. 269 46. Jezus przybity do krzyża ................................................ ¦" 407 47. Podniesienie i ustawienie krzyża ......................................... 274 48. Ukrzyżowanie łotrów...............................'.................... 275 49. Losowanie sukni Jezusa ................................................ 276 50. Jezus na krzyżu pośród dwóch łotrów..................................... 277 51. Naigrawanie się z Jezusa. Pierwsze stówo .................................. 279 52. Zaćmienie stońca. Drugie i trzecie słowo .................................. 280 53. Opuszczenie Jezusa. Czwarte słowo Jezusa na krzyżu ........................ 284 54. Śmierć Jezusa. Pi^ie. szóste i siódme siowo.................................. 286 55. Trzęsienie ziemi. Pojawienie się umarłych w Jerozolimie...................... 290 56. Józef żąda od Piłata ciała Jezusa ......................................... 298 57. Otwarcie boku Jezusa. Łamanie kości łotrom ............................... 299 58. Krótki opis niektórych miejscowości dawnej Jerozolimy ...................... 302 59. Ogród i grób Józefa z Arymatei .......................................... 304 60. Zdjęcie z krzyża ....................................................... 305 61. Przygotowania do pogrzebania ciała Jezusa................................. 308 62. Złożenie do grobu ..................................................... 313 63. Powrót do grobu. Szabat ................................................ 315 64. Pojmanie Józefa z Arymatei. Straż przy grobie Jezusa ........................ 316 65. Przyjaciele Jezusa w Wielką Sobotę....................................... 317 66. Kilka szczegółów o zstąpieniu Jezusa do otchłani ............................ 321 ZMARTWYCHWSTANIE. WNIEBOWSTĄPIENIE. ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO 1. Wieczór przed zmartwychwstaniem Jezusa ................................. 327 2. Zmartwychwstanie Pańskie.......................,...................... 331 3. Zeznania straży .....................................................: . 336 4. Pierwsza wspólna uczta miłości po zmartwychwstaniu ........................ 338 5. Komunia święta Apostołów.............................................. 340 6. Uczniowie w Emmaus. Jezus ukazuje się Apostołom w wieczerniku ............. 341 7. , Apostołowie głoszą Zmartwychwstanie Pańskie ............................. 346 8. Druga uczta miłości. Tomasz wkłada rękę w rany Jezusa ...................... 350 9. Jezus pojawia się Apostołom nad Morzem Galilejskim ....................... 354 10. Jezus pojawia się 500 uczniom ........................................... 360 11. Uczta miłości w Betanii i w wieczerniku ................................... 362 12. Dostojność i godność Najświętszej Panny .................................. 364 13. Wzrost Kościoła Chrystusowego ......................................... 366 14. Ostatnie dni przed wniebowstąpieniem .................................... 368 15. Wniebowstąpienie ..................................................... 371 16. Zielone Świątki ....................................................... 375 17. Kościół nad sadzawką Betesda ........................................... 379 18. Piotr odprawia pierwszą Mszę św. w wieczerniku ............................ 382 19. Pierwsza wspólna Komunia nowo nawróconych. Wybór siedmiu Diakonów ...... 385 ŻYCIE MARYI PO WNIEBOWSTĄPIENIU JEZUSA 1. Najświętsza Panna przesiedla się z Janem w pobliże Efezu .................... 389 2. Droga krzyżowa Maryi koło Efezu. Maryja odwiedza Jerozolimę................ 393 3. Zejście się Apostołów przy łożu śmierci Najświętszej Panny ................... 396 4. Śmierć, pogrzeb i wniebowzięcie Najświętszej Panny ......................... 399 408