Stanisław Wyspiański, Wesele POETA Po całym świecie możesz szukać Polski, panno młoda, i nigdzie jej nie najdziecie. PANNA MŁODA To może i szukać szkoda. POETA A jest jedna mała klatka - o, niech tak Jagusia przymknie rękę pod pierś. PANNA MŁODA To zakładka gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie. POETA - - - A tam puka? PANNA MŁODA I cóż za tako nauka? Serce - ! - ? POETA A to Polska właśnie. JACEK ŁUKASIEWICZ urodził się w 1934 r. we Lwowie. Krytyk literacki, historyk literatury, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. książki o literaturze: Szmaciarze i bohaterowie (1963), Zagloba w piekle (1965), Laur i ciało (1971), Oko poematu (1991), Wiersze «• gazetach (1992), Rytm, czyli powinność (1993), Poezja Zbigniewa Herberta (1995), Mickiewicz (1996); jest też autorem dziesięciu tomów poetyckich; współpracuje z czasopismami, m.in. z „Odrą" i „Tygodnikiem Powszechnym" oraz „Arkuszem". (ny J (O _ 2.00^. Projekt serii: Andrzej Adamus Jan Stolarczyk Opracowanie graficzne serii: Ryszard Puchata Jan Stolarczyk HERBERT Jacek Łukasiewicz J w WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE Wrocław 2001 ~3 F. ? - ROZDZIAŁ PIERWSZY POCZĄTEK. LWÓW Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 r. we Lwowie, był synem Marii z Kaniaków i Bolesława Herberta, prawnika, ekonomisty kierującego lwowskim oddziałem Zakładu Ubezpieczeń „Westa" i jednocześnie dyrektora niedużego banku, który przeprowadził bez szwanku przez kryzys ekonomiczny lat 1930-1931. Zbigniew we wczesnym dzieciństwie mieszkał z rodzicami i starszą siostrą Haliną przy ul. Łyczakowskiej 20, w dawnym mieszkaniu dziadków ze strony ojca, w którym po śmierci męża Józefa pozostała wywodząca się z Ormian babka Maria z Bałabanów. IN a świat przyszło dorodne dziecko spoglądające w przyszłość z nadzieją i baczną uwagą. POCZĄTEK. LWÓW M ając rok pozował, tuląc Pradziadek, ojciec Józefa, przybył do Lwowa z Austrii, dokąd wcześniej Herbertowie przywędrowali z Anglii. Zbyszek otrzymał swe imię z dwóch powodów: po pierwsze świeżą tradycją w tej linii Herbertów było dawanie synom imion słowiańskich. Po drugie zaś był wyjątkowo silnym niemowlęciem, podanie więc głosi, że ochrzczono go tak na cześć słynnego zapaśnika Zbyszka Cyganiewicza. Lwów to miasto, w którym wyrastał, miasto mu bliskie. Dewizą Lwowa było semper fidelis, zawsze wierny, a przed ratuszem stróżowały lwy. Kilkanaście lat przed urodzeniem Zbigniewa obrońcy Lwowa, młodzi żołnierze, często dosłownie dzieci, walczyli z Ukraińcami o przynależność swego miasta do odradzającej się Polski. Pochowani zostali w Kwaterze Orląt na pięknym i starym cmentarzu Łyczakowskim. Bolesław Herbert też brał udział w walkach o Lwów. W międzywojennym Lwowie trwała tradycja Galicji, której miasto było stolicą. Tu znajdowała się siedziba namiestnikowska, obradował Sejm Galicyjski. Lwów niebywale rozwinął się w ostatniej ćwierci XIX i na początku XX stulecia. Wzdłuż większości ulic stały nowe domy, wtedy właśnie wzniesione. W galicyjskich albo i wiedeńskich szkołach i instytucjach kształcono przyszłych lwowskich urzędników, profesorów gimnazjów oraz uniwersytetu. Lwów był bowiem miastem uniwersyteckim; po I wojnie światowej uniwersytet znajdował się w dawnym pompatycznym gmachu sejmu. Kiedy w okresie Młodej Polski życiu literackiemu i kulturalnemu Krakowa nadawała charakter artystyczna cyganeria, we Lwowie dużo bardziej nadawał go uniwersytet. Szacunek dla wiedzy, uniwersyteckie otwarcie na Dzieciństwo świat, na Europę, która zresztą po wielkiej wojnie stalą się mniej dostępna - to należało trwale do lwowskiej atmosfery. Było to także miasto wielokulturowe. Stały tu wielkiej urody katedry trzech katolickich obrządków: rzymskiego, greckiego oraz ormiańskiego, a także oczywiście kościoły prawosławne, protestanckie i synagogi. Mieszkali Polacy, Ukraińcy, Żydzi i nieco innych nacji. W 1985 r. w wywiadzie umieszczonym potem w Hańbie domowej Jacka Trznadla, Herbert powie: „Dla mnie Polska bez Żydów, bez Ukraińców, bez Ormian, tak jak to było we Lwowie, bez Wołochów, bez rodzin pochodzenia włoskiego - przestała być Polską", a potem doda, iż „kulturze polskiej wielonarodowość dawała kolosalne szansę". Od wieków był Lwów miastem handlowym skierowanym ku orientowi. W nawiązaniu do tych tradycji odbywały się we Lwowie słynne Targi Wschodnie. Wieloetniczne korzenie sięgały i bliższych czasów. Mieszkali tu urzędnicy, funkcjonariusze, radcy, tajni radcy, nadradcy i radcy dworu, których nieodlegli przodkowie przyjechali do Lwowa, najczęściej służbowo, z różnych krain cesarstwa i potem osiedli, na ogół ulegając pełnej asymilicji. Rodzina ojca Herberta była tego dobrym przykładem. Pierwsze lata życia spędził więc Zbyszek z rodzicami, babcią i siostrą w trzypokojowym mieszkaniu przy Łyczakowskiej. Dziadkowie Kania-kowie z licznymi dziećmi mieszkali w gmachu województwa przy Wałach Gubernatorskich. W roku 1932 państwo Herbertowie przeprowadzili się na ul. Piekarską, potem przenieśli się na Tarnów- „Mc Łoją rodzina - mówił poeta do Krystyny Nastulanki - pochodzi wprawdzie z Anglii, ale przez Austrię właśnie trafiła do Polski, ściśle - do tej części Polski, która nazywała się wówczas Galicja. Mój pradziadek nie umiał ani słowa po polsku, był nauczycielem języka angielskiego". „Jego wnuk, a mój ojciec, był legionistą i patriotą, jakbyśmy mieszkali tu od Rzepichy i Piasta". .Dąbka, Maria z Bałabanów Herbertowa, z synami Mieczysławem i Bolesławem - ojcem poety (po lewej) vvjciec poety w mundurze galicyjskiego gimnazjalisty Otryjeczna babka poety, Bronisława, żona generata Herberta z synami. Wśród nich Edward, który zginął w Katyniu. Olubna fotografia rodziców, Boleslawa Herberta (1892-1963) i Marii z Kaniaków (1900-1980), rok 1921 <Ł-ibigniew, Halina i Janusz Herbertowie - koniec lat 30. XX w. 10 POCZĄTEK. LWÓW dom był lunetą dzieciństwa dom by} skórą wzruszenia Dom Ul. Łyczakowska 20 (obecnie 55). Tu się urodził. Tu spędził dzieciństwo. Zbyszek z matką na lwowskiej ulicy skiego, wreszcie pod koniec lat 30. zamieszkali przy krótkiej i spokojnej ul. Obozowej, niedaleko parku Stryjskiego. Owe częste przeprowadzki związane były z rozpoczętą po urodzinach najmłodszego syna budową letniego domu w podlwowskich Brzuchowi-cach. Miał to być pierwotnie domek letniskowy, lecz rozrósł się i został obszerną letnią siedzibą - willą Leśną. Wraz z trójką dzieci, najstarszą Haliną, średnim Zbignie-wem i najmłodszym Januszkiem (Bolesławem Januszem) Herbertowie wyjeżdżali tam na całe lato, często likwidując równocześnie kosztowne lwowskie mieszkanie, a po powrocie, gdy z końcem wakacji z żalem opuszczano Brzuchowice, przenosili się już do nowego. Po latach Herbert opisał taki koniec wakacji w autobiograficznym opowiadaniu Początek powieści'. „Znam dobrze ten absolutny ruch mamy, kiedy zamyka drzwi wejściowe na dwa razy, a potem sprawdza czy dobrze. Nie ciekawi mnie już ani koń odwożący na stację, ani zamieszanie z tobołkami. Myślę o tym, co robi dom, kiedy zostaje sam ze sobą". Nadchodziły długie, jesienne i zimowe wieczory. Mimo upływu lat okażą się mocno utrwalone w pamięci: stół, lampa naftowa, kałamarz i pióro: stalówka za pomocą blaszanego uchwytu połączona z drewienkiem, zwanym obsadką - „w żydowskim sklepiku / - skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych - / wybierałem ciebie / w kolorze lenistwa / i już wkrótce nosiłaś / na swym ciele / zadumę moich zębów / ślady szkolnej Początki edukacji 11 zgryzoty" (Elegia na odejście pióra atramentu lampy). Tym piórem kreślił najpiękniej ze wszystkich literę „b" na lekcji kaligrafii „w klasie pierwszej / szkoły podstawowej / świętego Antoniego / siedemdziesiąt lat temu / we Lwowie" (Pan Cogito. Lekcja kaligrafii). Miejscem dalszej edukacji było VIII Państwowe Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego. „Był to biały, trzypiętrowy gmach o dużych oknach, z czerwonym, spadzistym dachem. Jeśli wyróżniał się czymkolwiek, to surową prostotą. Fasada bez ozdób, tylko na szczycie znajdowała się płaskorzeźba przedstawiająca orła". Wspominał tę szkołę i siebie w niej z sentymentem lekko zabarwionym ironią. „Wchodziło się przez ciężką bramę. Schody, a na szczycie schodów potężny posąg patrona naszej szkoły. Gipsowo blady król miał wysunięty lewy but i ten nieważny, zdawałoby się, szczegół stał się materialną przyczyną uczniowskiego zwyczaju, nie licującego z powagą zakładu wychowawczego. W dostojnej bieli .L/om nad porami roku dom dzieci zwierząt i jabłek Dom Willa Leśna w Brzuchowicach biedzę na jej kolanach a ona mi opowiada wszechświat od piątku do niedzieli zasłuchany wiem wszystko - - co od niej nie zdradza mi tylko swego pochodzenia chce mi zaoszczędzić kilku lat złudzenia Babcia Brzuchowice, lato 1930. Maria z Bałabanów Herbertowa z wnukami Haliną i Zbigniewem Od dsłania się widok na kościół w którym Zbigniew był św. Antoniego... ochrzczony. , otem rodzina przeprowadziła się na ul. Piekarską, astępnie na Tarnowskiego... by zamieszkać w roku 1937 przy Obozowej 5. W gimnazjum 13 patrona ów lewy but był niepokojąco czarny i wypolerowany od licznych dotknięć, które uchronić nas miały od złych uroków, niedostatecznych not zwanych baniakami i straszliwego gniewu naszych preceptorów". Wstępował do tej szkoły, chłonąc ją wszystkimi zmysłami. „Moja lękliwa wrażliwość nowicjusza rejestrowała z początku najmocniej nie obrazy, lecz wrażenia węchowe. Szatnia znajdowała się na samym dole w rozległej suterenie. Była to jakby kuchnia szkolnych woni - prochu, skóry, wilgotnej odzieży i strachu. Stamtąd szło się długim korytarzem z kamienną posadzką, a więc pachnącym kamieniem, aż do klasy z zapachem pokostu, kredy i wilgotnej tablicy". To z tamtych czasów zapamiętany zostanie niepokojący smak wkładanej do ust stalówki: „kładłem cię nabożnie w usta / i długo czułem na języku / smak szczawiu / i księżyca". W tej szkole był wśród nauczycieli groźny łacin-nik, Grzegorz Jasilkowski, zwany przez uczniów Grzesiem; poległ w 1939 r. w kampanii wrześniowej. On to rysował plan Forum Romanum, który po wielu latach Herbert miał w pamięci, gdy zwiedzał Rzym. („To, że nie czułem się zagubiony wśród kamieni, jest zasługą mego profesora łaciny. Wspominam o tym z wdzięcznością"). Uc czeń szkoły powszechnej W tym gmachu przy ul. Dwernickiego 17 mieściło się VIII Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego. Widok obecny. „ijiedzę na kamiennych schodkach wiodących do domu, do naszego białego domu zatopionego w lesie. Jest właśnie godzina przed zmierzchem, pora sposobna do rozmyślań" - pisał Herbert w Początku powieści. rzyjechali goście. i prace 16 POCZĄTEK. LWÓW LJroga. na Wysoki Zamek, cel spacerów Lwowian -wzgórze, gdzie w X w. książę halicki Danylo założył gród obronny, który od jego syna Lwa otrzymał swą nazwę; tutaj też w XIV w. Kazimierz Wielki, dawszy miastu autonomię według prawa magdeburskiego, wzniósł zamek z kamienia. We wspomnieniach utrwali się też wyprawa na Wysoki Zamek: jadąc jazgotliwym tramwajem, widział - „odbity w szybach / ucichły / Lwów / spokojny / blady / świecznik łez" (Wysoki Zamek). Tramwaj zamieniał się w bogatą w instrumenty orkiestrę, z „altówką szyn", „obojami", z blachą „ochrypłą", „czerwoną", „triumfującą". Iskrzenie przy pałąku przypominało kometę „z fioletowym ogonem". A w szybach odbity Lwów. Później, u stóp zamkowej góry grzeszny „zagajnik kuplerek", dalej zaś droga na skróty obok miejsca, gdzie niegdyś stracono patriotów. Przeżywał pierwsze miłosne cierpienia. „W kamienicy naprzeciw - napisał w autobiograficznym eseju Lekcja łaciny - mieszkała młoda istota, której pełne kształty, kasztanowe włosy i dołeczki w policzkach przyprawiały o zawrót głowy i mąciły zmysły". Jej ojciec był łacinnikiem w innym gimnazjum, autorem podręcznika, a chłopiec siadał na balkonie z łacińską gramatyką, chcąc w ten sposób zwrócić uwagę wybranki, a bardziej jeszcze jej ojca. (Wszelki, jak widać, autorytet ojcowski był dlań niepodważalny). „Czasem dotykała mnie roztargnionym spojrzeniem, tak jak się patrzy na obłoki przesuwające się po niebie. Czekała na mego starszego kolegę z liceum, rosłego młodzieńca z falującą czupryną blond, niewątpliwie przystojnego (był chorążym naszego szkolnego sztandaru i na uroczystościach przepasany szarfą, w białych rękawiczkach prezentował się istotnie znakomicie) - ale, wiedziałem to dobrze, nie mógł dać jej szczęścia. Codziennie niemal o piątej po południu ona i mój Miłosne cierpienia i ostatnie wakacje 17 śmiertelny wróg wychodzili z domu i znikali za rogiem w małej uliczce ocienionej kasztanami [...]". W roku 1939 państwo Herbertowie pojechali nad morze, do odległej Jastarni. Wojna niemiecko-pol-ska wybuchła tuż po ich powrocie z podróży, l września. Wraz z cofającym się frontem do Lwowa ciągnęły fale uchodźców. Rodzina Herbertów przebywała wtedy w Brzu-chowicach, 10 września zajętych przez wojska niemieckie. Ojciec był we Lwowie, dzieci zostały z matką. Bawiły się w ogrodzie, gdy nadleciały bombowce. Zobaczyły olbrzymi słup żółtego pyłu. Przestraszono się, że to gaz, ale to był tylko kurz ze zbombardowanej drogi. „Załamanie się polskiej armii -wspominał po latach w rozmowie z Adamem Mich-nikiem (1981) - szeregi żołnierzy idących do obozu, które widziałem, to były dla mnie rzeczy wstrząsające, to był koniec mojego Rzymu. Byłem wówczas pod Lwowem. Nosiliśmy z mamą jedzenie dla żołnierzy. Nie byłem jeszcze zdatny do służby wojskowej, ale przeżyłem to jako zawalenie się świata". Niemcy wkrótce ustąpili ijiadałem na balkonie [przy ul. Obozowej 5] z gramatyką łacińską Auerbacha i Dąbrowskiego i udawałem, że lektura tego wyjątkowo nudnego dziełka wprawia mnie w ekstazę. Lekcja łaciny IN a plaży w Jastarni. Ostatnie wakacje miały wystarczyć na długo... morzu - z matką i rodzeństwem bratem Januszkiem. Słońce grzeje przez rybackie POCZĄTEK. LWÓW czerwonoarmistom. 17 września bowiem tajna klauzula do paktu Ribbentrop-Moło-tow została wprowadzona w życie, do Lwowa 22 września wkroczyli Sowieci. Przeżyto to jako najazd barbarzyńców. Ilustrują go anegdoty o żonach dygnitarzy, które kupowały w sklepach nocne koszule i sądząc, że to suknie wieczorowe, szły w nich do opery czy teatru, albo o pożądaniu zegarków. Wkrótce sklepy były puste. Nagle zabrakło wszelkich towarów, w tym także spożywczych. Zapanował głód. Wprowadzono ruble, wszyscy posiadacze złotówek zostali bez pieniędzy. Zachodnią Ukrainę włączono do Ukrainy radzieckiej. Pierwszą, bliższą stolicą był Kijów, dalszą i ważniejszą - Moskwa. Ludzie zachowywali się rozmaicie. Byli tacy, którzy nieoczekiwanie gorliwie i lojalnie współpracowali z nową władzą. Łatwo wyrzekali się niepodległej Polski. Inni przechodzili do konspiracji. Większość, przybita klęską, pozostawała w wewnętrznym oporze. Po paru miesiącach zaczęły się masowe deportacje na Syberię i do Kazachstanu. Nasiliły się aresztowania. Bolesława Herberta też wzięło NKWD, wkrótce jednak wrócił szczęśliwie. Pracował potem jako laborant w Zakładzie Anatomii, matka została pomocą dentystyczną, siostra Zbyszka Halina rozpoczęła „za pierwszych Sowietów" (bo potem we Lwowie mieli nastać jeszcze „drudzy Sowieci" -w 1944 r.) studia medyczne. Zbyszek, który w 1939 r. skończył drugą klasę w Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego, wpierw od października 1939 chodził do siódmej klasy tej samej szkoły, teraz sowieckiej Seredniej Sowieci we Lwowie 19 Szkoły No 14, dziesięciolatki. Część profesorów pozostała, nie było łaciny, wprowadzono ukraiński i rosyjski. Herbert namówił któregoś dnia kolegów, by przestawili ławki tyłem do portretu Stalina, według innych świadectw -też wiarygodnych - spalił wiszący na bocznej ścianie portret Berii. Nowa dyrektorka, Rosjanka, okazała się osobą wyrozumiałą. Obyło się bez najgorszych konsekwencji. „Albo można było zatuszować, albo na białe niedźwiedzie, inna wersja nie istniała" - wspomina? jego szkolny kolega i przyjaciel Zdzisław Ruzie-wicz. Ze Zbigniewem odbyto jedynie surową rozmowę, wkrótce zaś przeniesiono go, w związku z utworzeniem szkół koedukacyj-nych, do gimnazjum sióstr urszulanek przy ulicy św. Jacka, skąd z kolei część dziewcząt przeszła do męskiej szkoły przy Dwernickiego. W 1941 r. po okupacji sowieckiej zaczęła się niemiecka. Zbigniew Herbert kontynuował teraz naukę na tajnych kompletach. Zdał maturę w styczniu 1944 r., egzamin odbył się w mieszkaniu jego rodziców przy Obozowej. Był to egzamin pisemny z polskiego i matematyki oraz ustny z chemii, propedeutyki filozofii i języka niemieckiego. Z ustnego polskiego Herbert wraz ze wspólnie z nim zdającym Ruziewiczem zostali zwolnieni. Po maturze - opowiadał Zdzisław Ruziewicz - ojciec Zbigniewa wyciągnął z biblioteki zza książek butelkę bardzo dobrego przedwojennego bor-deaux. Egzaminujący skontaktowali świeżych abiturientów z kompletami uniwersyteckimi. Herbert więc - bardzo krótko - był studentem polonistyki na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza. Dużo wcześniej znalazł się w orbicie Armii Krajowej. Ukończył tajną szkołę pod- iPV/OKH Lemberg i -fotografia Zdzisława Ruziewicza (1925-1997), lato 1939 r. JX.artka żywnościowa z czasów okupacji niemieckiej we Lwowie Konsumkarte lir.. •r _.___.__ Menitwunrai* Nr. 20 POCZĄTEK. LWÓW J—/wów 1943. Maturzysta z tajnych kompletów, żołnierz Armii Krajowej ale czas eksplodował nie było już przedtem nie było już potem w oślepiającym teraz trzeba było wybierać więc dałem słowo Dalem slowo W latach wojny we Lwowie. Ostatnie zdjęcie Januszka chorążych. Przechodził tam intensywne ćwiczenia, być może szkolony do zadań desantowych. Opowiadał po latach Alvarezowi, że „przygotowując się do egzaminów, brał zarazem udział w ruchu oporu, choć nawet wówczas miał kłopoty z przyjmowaniem rozkazów". Pracował zarobkowo - jak wielu innych lwowskich inteligentów - jako karmiciel wszy w produkującym szczepionki przeciwtyfusowe instytucie prof. Weigla (siostra Zbigniewa preparowała owe insekty w tym samym instytucie). Przystawiało się małe klateczki z głodnymi wszami do nogi lub ręki. Zatrudnienie to dawało bardzo dobre papiery, chroniące przed łapankami. Zbigniew zajmował się też handlem jako sprzedawca w sklepie z wyrobami metalowymi i -jak wspominał jego kolega - „z wrodzonym wdziękiem zachęcał klientów do zakupu gwoździ i śrub". W roku 1943 rodzinę dotknęła tragedia: umarł na nierozpoznane zapalenie wyrostka robaczkowego najmłodszy z rodzeństwa, ukochany brat Januszek. Był więc Herbert w konspiracji, przeszedł szkolenie w Armii Krajowej. Pisał już wiersze. Jeden z nich, Dwie krople, który powstał - jak opowiadał poeta Krzysztofowi Karaskowi - podczas bombar-I dowania Lwowa, wejdzie potem ' do debiutanckiego tomu Herberta. Opisana w tym utworze zakochana para nie zwraca uwagi na to, co dzieje się dokoła, na uciekających do piwnic; „do końca byli mężni" - czytamy. Życie w okupowanym Lwowie miało różne odcienie. „Spotykaliśmy się w latach okupacji niemieckiej - wspominał jego lwowski znajomy Leszek Elektorowicz - przy zakrapianych w miarę, ale i ograniczanych przez Polizei-stunde, okazjach towarzyskich, w których młodziutki Zbyszek zachwycał -już wtedy - erudycją Pod niemiecką okupacją 21 i humorem. Bywało to w domu pp. Sekiełlów, znanej lwowskiej rodziny; w spotkaniach uczestniczył dr Stanisław Hubert, niejako mentor Zbyszka, znacznie od niego starszy, późniejszy profesor prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Wrocławskim". Kiedy Sowieci mieli przyjść do Lwowa po raz drugi, w zmienionych mundurach, tym razem jako alianci mocarstw zachodnich, Herbertowie opuścili gród nad Pełtwią i 26 marca 1944 r., korzystając z tego, że wyjeżdżał dziadek Kaniak, ewakuowany z całym urzędem, wyjechali do Krakowa - skąd od razu 29 marca napisał Herbert list do Ruziewicza. W następnym liście do niego, datowanym l kwietnia, donosił: „Potem widziałem zmianę warty przed Wawelem (z orkiestrą i karabinami maszynowymi). [...] Myśli moje płynęły szeroką, rozśpiewaną, wielką Wisłą - tylko, że ta Wisła wpadała do Pełtwi". W Krakowie początkowo mieszkali rozproszeni u dalszej rodziny i znajomych, by po kilku tygodniach przenieść się do Proszowic. Tak zakończył się jego Lwów, który pozostanie w życiu i twórczości Zbigniewa Herberta jako Miasto i jako ludzie. Miasto wciąż konkretnie, wyraziście wyłaniające się ze wspomnień, ale przekształcane przez poetę bardziej w mit niż w przedmiot nostalgii. Ludzie też konkretni - żyjący i polegli. Zwykł był powtarzać, że najzdolniejsi z jego klasy zginęli, że ma ierpień 1943 r. Ausweis poświadcza, że Zbigniew Herbert jest zatrudniony jako karmiciel wszy w instytucie Weigla (Institut fur Fleckfieberforshung) przy ul. św. Mikołaja we Lwowie. L, listopad 1943 r. Zaświadczenie o zatrudnieniu w firmie Skomorowski na stanowisku kasjera 't i.mm. J_/wów ..trwanie wież o świcie" Lwów, do którego nie wrócę 23 dług wobec tych nieżyjących rówieśników. Wspominał wspólnych profesorów: pana od przyrody, nauczyciela łaciny. I pseudonimy zabitych -w czasie wojny czy po niej. Z obrazem Lwowa połączą się wkrótce potem inne doświadczenia i wizerunki - tego obrazu nie niwecząc, lecz go wzbogacając. A wzbogaciwszy, umacniając. i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania on będzie Miasto Raport z oblężonego Miasta Charakterystyczne, ojczyzna była dla Zbigniewa Herberta miastem, jak grecka polis. Nie był poetą wsi -ani ziemiańskiej, ani chłopskiej. W poezji Herberta rzadko pojawia się bezpośredni obraz Lwowa, wszystko jednak, co w niej dotyczy dzieciństwa, lat chłopięcych i najwcześniejszej młodości - jest stamtąd. Po latach Lwów jawi się jako miasto spełnień: W mieście kresowym do którego nie wrócę Jest taki skrzydlaty kamień lekki i ogromny Pioruny biją w ten kamień skrzydlaty w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie świata jest taki chleb co żywić może całe życie czarny jak dola tułacza jak kamień, woda, chleb, trwanie wież o świcie Wmieście Do tego miasta, które nie znajduje się „na żadnej mapie" - nie ma powrotu. Ów Lwów nie jest teraźniejszym Lwowem, dzisiejszym miejscem geograficznym; pozostaje jedynie w pamięci, jak wiele .List do Zdzisława Ruziewicza, Kraków 13 kwietnia 1944 r. „Wieść o zbombardowaniu Lwowa do tego stopnia zbombardowała mnie osobiście, że nie jestem w stanie [...] spokojnie myśleć i pisać". 24 POCZĄTEK. LWÓW J eden z pawilonów Targów Wschodnich w parku Stryjskim iark Stryjski, miejsce spacerów i spotkań miast w środkowej Europie, które mieszkańcy musieli na zawsze opuścić w połowie XX w. Ogromna rzeka dziejowego czasu płynie ciągle dalej, wydaje się, bezrozumnie. I nie ma takiej wierności, która zdołałaby odwrócić bieg tej rzeki. Stworzony przez Herberta Pan Cogi-to myśli jednak o powrocie, a jednocześnie przed nim się broni. Wie już z góry, przypuszczenia przyjmuje za pewnik: Gdybym tam wrócił pewnie bym nie zastał ani jednego cienia z domu mego ani drzew dzieciństwa ani krzyżu z żelazną tabliczką ławki na której szeptałem zaklęcia kasztany i krew ani żadnej rzeczy która nasza jest Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta „Szeptać kasztany" - czyż to możliwe? A „szeptać krew"? Może to zabawy, dziecinne obcowanie z magicznym przedmiotem (takim jest kasztan dla dziecka) albo też tam, na tej ławeczce zostały podjęte jakieś zobowiązania? Nie wiadomo. Ostatnia linijka to trawestacja dziesiątego przykazania Dekalogu, które rozpoczyna się słowami: „Nie będziesz pożądał"... Do rodzinnego miasta wrócić więc nie można, a jednocześnie miasto, które jest częścią dziedzictwa, symbolem - nosi się w sobie. Buduje się je w sobie i sobą. Miasto zapamiętane, sprzed wyjazdu, pozostało miejscem Zaprzysiężona wierność 25 podjęcia zobowiązań, wartością o wiele bardziej moralną niż krajobrazową, materialną. Zmalało do jednej kamiennej płyty chodnika. wszystko co ocalało to płyta kamienna z kredowym kołem stoję w środku na jednej nodze na moment przed skokiem nie mogę urosnąć choć mijają lata a w górze huczą planety i wojny stoję w środku nieruchomy jak pomnik na jednej nodze przed skokiem w ostateczność Te rozmyślania również należą do Pana Cogito, postaci, której wzruszenia widziane są z dystansu. A to, że jak się domyślamy - poeta obserwuje w ten sposób siebie samego, tylko ów dystans uwydatnia. Realny Lwów przekształcił się w Miasto. Nałożył się nań obraz powstańczej Warszawy. Jej gruzy, domagające się sprawiedliwości, jej groby. Połączył się z Krakowem, przez który płynie „mętna rzeka", z Berlinem, który przegrodzono murem, i z wszystkimi innymi miastami, obleganymi niegdyś i teraz, w których ginęli i trwali obrońcy. Na miasto piękne, w którym renesans przechodził we wschodnie formy, gdzie gotyk mieszał się z rokoko i ze szczególną lwowską secesją - nakładały się potem obrazy innych pięknych i starych miast Europy. Ale to właśnie Lwów stanął na początku wizji niezłomnego miasta -twierdzy i ojczyzny, której przysięgało się wierność. „ławka, na której szeptałem zaklęcia" Czuwające lwy przed lwowskim ratuszem ..^jasada cierpliwości: w s/tuce, jak i w życiu, /wycic/aja iylko cierpliwi. Nic ino/na lic/yć na natychmiastowy sukces. Nic lubię przegrywać. ale nauc/yłem się to wieks/a s/luka nix: \\vurvwanic". ROZDZIAŁ DRUGI 27 PO WOJNIE Po szoku, jaki przyniosła klęska wrześniowa w 1939 r., nastąpiło załamanie nadziei na niepodległość Polski w roku 1945. „Bardzo pesymistycznie oceniałem wtedy to, co może spotkać mnie, moich bliskich, moich kolegów " - mówił Herbert w wywiadzie udzielonym Adamowi Michnikowi w 1981 r. Pierwsze dziesięciolecie powojenne to okres, w którym Zbigniew Herbert dojrzewa i staje się wybitnym poetą. Od początku wiedząc, iż musi płynąć pod prąd i szukać własnej drogi - poza oficjalnymi traktami. •la jeziorze - połowa lat 50. 28 PO WOJNIE Seadarmerieposten Prossowioe grała Miechów.____ ',.1.1945. Beaoheiałgunft, Herr Zbigniew Herbert, wohnhaft in, Proszowiee reist mi 5.1.1945 naołi Miechów. JTrzepustka niemieckiej żandarmerii dla Zbigniewa Herberta, zaświadczająca, że udaje się on z Proszowic do Miechowa. lód Barbakanem. Wojska sowieckie wkraczają do Krakowa, „...wiedziałem, że to będzie okupacja i sądzę, że większość społeczeństwa myślała tak samo". Bez. Ołrtta.d.Sena. Od maja 1944 do stycznia 1945 r. Herbertowie mieszkali w Proszo wicach. Bolesław Herbert podjął pracę w tamtejszym banku. Ciężko przeżywali docierające do nich wiadomości o powstaniu warszawskim. Do Proszowic przyjechał transport rannych powstańców. Siostra Zbigniewa, Halina, pomagała lekarce. - Nosze, nosze... - wspomina - jakby nie było końca. Kiedy lekarka pochylała się rano nad jednymi noszami, to podnosiła się znad innych dopiero wieczorem. W lipcu 1944 r. partyzanci z Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej opanowali teren. Z powiatów Proszowice, Pińczów, Kazimierz i części powiatu Miechów stworzyli Republikę Pińczowską, która istniała do połowy sierpnia. Nic nie wiemy pewnego o dalszej konspiracji Herberta. Prawdopodobnie był wtedy włączony w jakąś działalność. Przysięgę Armii Krajowej złożył przecież jeszcze we Lwowie, tam przeszedł podchorążówkę. W rozmowie z Jackiem Trznadlem powie: „Przewodzenie jest dla mnie j czymś okropnym, przewodzenie komukolwiek. W czasie okupacji miałem taką sytuację, byłem odpowiedzialny za paru ludzi i siwe włosy mam od tamtego czasu. Ja sam mogę się jakoś narażać. Ale wydawać rozkazy?". W innych wywiadach też mówił o swych związkach ze zbrojną konspiracją, nie tylko w czasie wojny, ale i w pierwszych latach powojennych. W jakich okolicznościach otrzymał znak, o którym napisze w datowanym 10 czerwca 1997 r. wierszu z cyklu Brewiarz (wydrukowanym pośmiertnie w „Zeszytach Literackich")? Rok 1945 - zwycięstwo czy klęska 29 Bądź pochwalony Panie że ustanowiłeś aby rzeczy drobne jak naczynia kapilarne łączyły się z rzeczami ważnymi i że w końcu sam nie wiem gdzie zaliczyć moją lewą ranną nogę, jest ona bowiem dolegliwa ale bez niej nie przystawałbym przy grobach poległych kolegów, aby wypocząć i zadumać się Tę zwrotkę można zrozumieć podwójnie, rana została zadana w walce i łączy ona z poległymi, nie pozwala zapomnieć o nich, o długu, jaki się winno towarzyszom broni. Ale też może to oznaczać, iż dawna rana powoduje szybsze zmęczenie i konieczność odpoczynku, przysiada się więc na grobach. Wiersz należący do cyklu Brewiarz ma szczególne znaczenie, jest to bowiem liryka najbardziej w poezji Herberta bezpośrednia. Wcześniej o ranie w nodze mówił żartobliwie, wprowadzając postać Pana Cogito: prawa pożal się Boże - chuda z dwiema bliznami w« 'awel: „a tu ceglany śmieszny zgiełk / królewskie jabłko renesansu / na austriackich koszar tle". Widział w nim Herbert świadectwo historii ważne w tym trudnym czasie -„Akropol dla wydziedziczonych". 30 PO WOJNIE arta immatrykulacyjna Akademii Handlowej w Krakowie W tym gmachu poeta nauczył się ekonomii. jedną wzdłuż ścięgna Achillesa drugą owalną bladoróżową sromotną pamiątką ucieczki O dwu nogach Pana Cogito Biografii Pana Cogito nie można jednak utożsamiać z biografią jego autora. W styczniu 1945 r., gdy nadszedł front, pocisk armatni trafił w dach domu, w którym Herbertowie mieszkali, i od płonącego dachu spalił się budynek. Wrócono do Krakowa; całą rodzinę przyjęła ciocia Mila, wdowa po stryjecznym bracie ojca Edwardzie, synu generała, tym, który zginął w Katyniu. Właśnie w Krakowie zastał poetę koniec wojny. Niedługo potem - w maju 1945 r., w ramach „repatriacji" - rodzice wyjechali do Sopotu. Zbigniew z siostrą Haliną pozostał w Krakowie, w mieszkaniu przy ul. Śląskiej, udostępnionym przez ciotkę. Sprowadził tam wkrótce ze Lwowa swego serdecznego kolegę i lwowskiego korespondenta, Zdzisława Ruziewicza, wraz z jego matką (ojciec Zdzisława, matematyk, profesor Politechniki Lwowskiej razem z innymi lwowskimi profesorami został zamordowany przez Niemców). W 1945 r. podjął Herbert w Krakowie rozliczne studia: bywał na Akademii Sztuk Pięknych, na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, chodził też na wykłady z filozofii. Najwcześniej jednak (i najsystema-tyczniej) studiował w Akademii Handlowej. W roku 1947 otrzymał tam stopień magistra ekonomii. Jednym z motywów podjęcia tych studiów, pisał kolega Zbyszka z Akademii Handlowej, lwowski jeszcze znajomy Leszek Elektorowicz, „dla ludzi podobnie Ekonomia i poezja 31 jak my myślących była (jakże złudna!) szansa dostania się po dyplomie na jakąś placówkę handlową za granicą [...] aby tylko jak najdalej od sowieckiego potwora - i bryknięcie do wolnego świata". A inny z jego kolegów, Tadeusz Chrzanowski (profesor historii sztuki, poeta) wspomina: „Poznaliśmy się [...] wkrótce po wojnie, w dość niezwykłych okolicznościach, podczas studiów bowiem w Akademii Handlowej (dzisiejszej Akademii Ekonomicznej), które odbyliśmy, dyskutując często problemy z zakresu podwójnej księgowości i rachunkowości kupieckiej, ani razu nie zgadawszy się o naszych prawdziwych zainteresowaniach: o literaturze. Dopiero po studiach zetknęliśmy się ponownie na gruncie klubu «Logofagów» i wówczas zrodziła się przyjaźń". Ojciec chciał, by syn zajął się ekonomią i finansami. Sztuka, filozofia, a także pisanie wierszy - to mogły być sprawy poboczne. Dla Zbigniewa Herberta jednak przyjęcie takiej hierarchii, taki krój własnego życia nie były możliwe. Na jakiejś zabawie studenckiej Herbert wraz z Ruziewiczem weszli na stół i zaśpiewali popularną wtedy piosenkę: „Jedna bomba atomowa, a wrócimy znów do Lwowa". Potem - wspomina wdowa po Zdzisławie, Jadwiga Ru-ziewiczowa - „uprzedzeni przez życzliwego kolegę, opuszczają szybko salę balową bocznym wyjściem", za podobne występy szło się wtedy do więzienia. To, że Herbert nie mógł zaakceptować nowej rzeczywistości, było dla niego oczywiste. Żołnierzy radzieckich przyjął jako nowych okupantów, „powiedziałbym - czy- Należał Herbert do Klubu Logofagów (słowożerców), skupiającego krakowskich młodych intelektualistów. Nadchodził jednak kres swobodnego słowa i wkrótce klub trzeba było rozwiązać. tjtale organizowano wiece i pochody, na których potępiano reakcję, rząd londyński. 32 PO WOJNIE Lnożyły się procesy polityczne, jak ten działaczy organizacji Wolność i Niepodległość. „Wrogów demokracji ludowej" skazywano na długoletnie więzienia albo torturowano i zabijano. tamy w wywiadzie w Hańbie domowej - że ludzie w Polsce dzielili się na dwa obozy: na lewobrzeżnych i prawobrzeżnych. Ci, którzy przeżyli okupację sowiecką '39 do '41 roku we Lwowie czy Wilnie, mieli po prostu pojęcie o systemie sowieckim [...]. Tacy jak ja uważali, że rok '45 to nie jest żadne wyzwolenie, tylko po prostu najazd, dalsza, dłuższa, znacznie trudniejsza do przeżycia moralnego okupacja. Ja miałem doświadczenie lwowskie. Była to lekcja poglądowa, po której nie pozostawały właściwie żadne wątpliwości co do zamiarów, koloru władzy i jej intencji". W wierszach Zbigniewa Herberta spotykamy bohatera lirycznego nietożsamego z poetą, z jego szczegółowym życiorysem, ale jednak połączonego najmocniejszymi więzami z wszystkim, co w piszącym człowieku najważniejsze, najgłębsze, wymagające dyskrecji, często pokrywane ironią. Ten bohater -nie godzący się na obcą władzę, na Polskę niesuwe-renną - moralnie wspierał stawiających opór z bronią w ręku. Żołnierska konspiracja jednak nie miała już wtedy żadnych szans. Pozostawał wybór: prędzej czy później niechybnie zginąć lub zgnić w więzieniu, albo rozwiązać organizację, co dawało szansę na ocalenie i względnie normalne życie. O tych, co polegli, pisał potem Herbert w Piosence (Epilog burzy), poświęconej „pamięci Zbigniewa «Bynia» Kuź-miaka", kolegi szkolnego, który zginął w 1945 r.: Znów deszcz ze śniegiem - co on tka na wielkich krosnach wczesnej zimy sznur chłopskich wozów w skrzyniach z sosny poległych w lasu głąb zwozimy niech im całunem będzie mgła a światłem szronu ostre iskry Co dalej? - wyjście z konspiracji 33 i pamięć nasza przy nich trwa i ptoną mroki wiekuiste Wcześniej zaś w wierszu Wilki z tomu Rovigo: „Ponieważ żyli prawem wilka / historia o nich głucho milczy", w lasach „pili samogon jedli nędzę", ogarniętych „mściwą rozpaczą" zabijano strzałem w plecy: już nie zostanie agronomem „Ciemny" a „Świt" - księgowym „Marusia" - matką „Grom" - poetą posiwia śnieg ich młode głowy Beznadziejne ofiary nie miały końca. Nie można było rówieśnikom i sobie proponować tragicznego losu z Mickiewiczowskiego wiersza Do Matki Polki. Trudne bywały decyzje wyjścia z podziemia. Pisał o tym Herbert w ironicznej przypowieści o rozwiązaniu oddziału, zatytułowanej Próba rozwiązania mitologii (z tomu Napis). „Bogowie zebrali się w baraku na przedmieściu. Zeus mówił jak zwykle długo i nudnie. Wniosek końcowy: organizację trzeba rozwiązać, dość bezsensownej konspiracji, należy wejść w to racjonalne społeczeństwo i jakoś przeżyć. [...] Hermes wstrzymał się od głosowania. [...] Wracali do miasta późnym wieczorem, z fałszywymi dokumentami w kieszeni i garścią miedziaków. Kiedy przechodzili przez most, Hermes skoczył do rzeki. Widzieli, jak tonął, ale nikt go nie ratował. Zdania były podzielone - czy był to zły, czy przeciwnie, dobry znak. W każdym razie, był to punkt wyjścia do czegoś nowego, niejasnego". „Rozwiązanie mitologii" znaczy tutaj rozwiązanie organizacji. Nabici przez UB partyzanci z oddziału „Ognia", por. Józefa Kurasia 34 PO WOJNIE J-/as nieprzyjazny żywym, przyjmujący umarłych W trwałym, jak się przekonywano, układzie pojałtańskim nie było miejsca na zbrojne konspiracje. Ale decyzja zaprzestania walki nie była równoznaczna z akceptacją „nowej wiary" mającej wieść do nieba komunizmu. To był raczej wymuszony wybór „nowego niejasnego", czegoś, co jest moralnie i życiowo ryzykowne. Nie wszyscy się na to decydowali. Woleli nawet samobójczą śmierć, jak „Hermes", którego nie uratowały młodość, zręczność, lotność (miał przecież skrzydełka u stóp), nawet właściwa bogom olimpijskim nieśmiertelność. W tym samym tomie Napis znajduje się też wiersz Przebudzenie, inaczej ujmujący podobną sytuację: Kiedy opadła groza pogasły reflektory odkryliśmy że jesteśmy na śmietniku w bardzo dziwnych pozach jedni z wyciągniętą szyją drudzy z otwartymi ustami z których sączyła się jeszcze ojczyzna [...] w rękach mieliśmy kawałki blachy i kości (światło reflektorów przemieniało je w symbole) ale teraz to były tylko kości i blacha. Są w tym wierszu aluzje do języka powojennej publicystyki. W dyskusji o pokoleniu AK. często padały określenia „mitologia", „śmietnik historii", mające dyskredytować tych, którzy w imię starego przeciwstawiają się nieubłaganemu postępowi dziejów. Obraz jest gorzki i budzi współczucie. „Nie mieliśmy dokąd odejść zostaliśmy na śmietniku / zrobiliśmy porządek / kości i blachę oddaliśmy do archiwum // Słuchaliśmy szczebiotania tramwajów jaskółczego głosu fabryk / i nowe życie słało się nam pod nogi". Taka ironiczna groteska staje się bronią, kiedy nie ma żadnego dobrego rozwiązania. Bohaterowie na „śmietniku historii" 35 Mitologia, pamiętajmy, to także zespół idei wyrażanych przez mity; ani ta akowska, wojenna, ani ta wielka, śródziemnomorska (Herbert uznaje związek między nimi) nie będzie „rozwiązana" -w znaczeniu porzucona. Bez sprzeniewierzenia się głębokim zasadom etycznym nie jest to możliwe. (Była przecież tylko - jak informuje tytuł utworu -próba jej rozwiązania). To dla Zbigniewa Herberta pozostawało pewne. Nie można jednak - i to również było dlań pewne - brać jakiejkolwiek mitologii całkiem dosłownie, bezrefleksyjnie, bez dystansu, bez chociaż odrobiny ironii. Antyczni bogowie, ludzie na śmietniku, wilki... Gdyby „bogowie" się nie „rozwiązali", żyliby prawem wilka? Zapewne. Trzeba więc było rozwiązać organizację, próbować czegoś innego. Mieć szansę zostania agronomem, księgowym, matką. Ale z głęboko uwewnętrznionego zespołu wierzeń i reguł moralnych duchowo uciec nie można. Jan Błoński pisał w związku z poezją Herberta, że jego liryczny bohater musiał „pokonać w sobie W 1947 r. odbyły się pierwsze wybory do sejmu, ich wyniki zostały sfałszowane. „Ja nigdy nie byłem ludowcem, bo właściwie ani moje pochodzenie, ani mój zawód mnie do tego nie skłaniały, ale w pierwszych wyborach głosowałem na Mikołajczyka" - mówił Herbert w rozmowie z Jackiem Trznadlem. U dołu: przylot Stanisława Mikołajczyka do Polski, czerwiec 1945 r. 36 PO WOJNIE LJom Henryka Elzenberga w Toruniu. 9 maja 1951 r. pisał Herbert do swej przyjaciółki Haliny Misiołkowej: „A raz w tygodniu [...] idę do mego Mistrza, mówimy do późnej nocy, jemy razem kolację, czasem czytamy razem. Mistrz jest uroczy, kiepsko zaparza herbatę, ale cudownie dyskutuje, każdą myśl bierze w ręce, obraca, patrzy pod światło. Mistrz nazywa się, jak wiesz, Henryk Elzenberg i jest rzadkim połączeniem uczonego i artysty. Co za rozkosz taki intelektualny kontakt z człowiekiem, który trafia w to, o co nam chodzi". pojęcie o człowieku, pojęcie o kulturze, przyjęte z poręczenia księdza prefekta i profesora łaciny" -uproszczoną wizję tradycji, której strażnikiem był Gombrowieżowski profesor Pimko. Zbigniew Herbert z wdzięcznością jednak wspominał, jeśli nie księdza prefekta, to z pewnością swego profesora łaciny. A kiedy szukał obrony przed uproszczeniami Pimki, to na uniwersytetach. Studiował w Krakowie, Toruniu, Warszawie. W Krakowie słuchał wybitnych profesorów: Adama Krzyżanowskiego, Romana Ingardena, Władysława Konopczyńskiego. W Toruniu kontynuował studia prawnicze (w roku 1949 został magistrem praw) oraz filozoficzne u prof. Henryka Elzenberga, którego darzył podziwem i przywiązaniem. „Mój profesor filozofii - zapisał wiele lat później słowa Herberta Karl Dedecius - który uczył nas greckiej mądrości, wpoił we mnie entuzjazm dla stoików. Gdy to się działo, amorfati [umiłowanie losu - J.Ł.] ratowało nas przed obłędem. Czytaliśmy więc Epikte-ta, Marka Aureliusza i ćwiczyliśmy się w sztuce ata-raksji [zachowania zupełnego spokoju ducha, obojętności wobec tego, co nam się wydarza - J.L.], próbując wyplenić z naszych dusz namiętność i bunt. Życie w zgodzie z naturą, to znaczy z rozsądkiem, było pośród świata oszalałego z nienawiści trudnym doświadczeniem". W krakowskich, a potem toruńskich latach nauk materialnie wiodło mu się nie najlepiej. „Zbyszek - wspomina Elektorowicz - tłumaczył nam np. korzyści płynące z kupowania nadgniłych, ale sumiennie wykrojonych jabłek. Ich cena była trzykrot- l\-iedy staniecie w zimowy ranek w Toruniu wśród starych drzew zobaczycie widok wyłaniający się z mgieł jak sztych: zwarty profil murów, baszt i bram. domów, kościołów i okien. I wtedy pomyślicie, xc to jest naprawdę piękne miasto. Stefan Martha [Zbigniew Herbert]. Lisi : Torunia, ..Dxiś i Jutro" 1953 nr 6 •'ollcgium Maius pruriskiego uniwersytetu 38 PO WOJNIE UNiWCRSYTET M1BOŁJUA KOPEHNIKA W TIHHimil •sws ar." Łłł, r Hi-*H>~ %*,-._ Indeks Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Herbert słuchał wykładów z filozofii, psychologii, pilnie też studiował prawo... Y co uwieńczone zostało dyplomem magistra praw. nie niższa od zdrowych owoców. Innym rodzajem oszczędności Zbyszka było łatanie dziurawych butów, od wewnątrz, za pomocą wyściółki z gazet. Demonstrował nam ten system z wielką starannością". Szukanie właściwej postawy wobec „nowego niejasnego", pamięć o głuchej rozpaczy i bezpłodnej nienawiści oraz prosta chęć działania, ciekawość świata, potrzeba artystycznego wyrazu i artystycznej ekspansji - wszystko to stało się udziałem młodego Herberta w jego powojennych latach terminowania. Niełatwo mu było znaleźć własne miejsce w tym okresie studiów, niedostatku i różnorodnych prac zarobkowych, gdy doświadczał losu odmiennego od błyskotliwych karier niektórych młodych pisarzy, swoich rówieśników, jak Tadeusz Konwicki, Wiktor Woroszylski czy młodzi krytycy z krakowskiego seminarium Kazimierza Wyki. Herbert przebywał w tych latach często w Sopocie, gdzie mieszkali jego rodzice i jego ówczesna miłość. Od roku 1950 datuje się związek uczuciowy .,,.„ŁiŁ.»..n«iy»MŁL!.,t,———. z wcześniej poznaną Haliną Misiołkową, który znalazł wyraz w wierszach i listach do niej. Był to związek gorący i dramatyczny z kobietą o dziewięć lat starszą, matką dwóch córek, która kochając Zbigniewa Herberta, rozwiodła się z mężem. Znalazł też u niej zrozumienie dla swoich aspiracji literackich, podtrzymywała je w nim, poma- DYPLOM Herbert arza-l półczi irezen elnośi ddan; rbarzi \rka Aiirclt'; ula) dedykc Łowi Elzent do nich obi f'a sprzed wielu s i toruńskiego m i klasyczną cnot nczasem piszący ,-m żywioio" izbrojonym U1BLJOTKKA ł-ll.(>X(>!-!f YVA ' ' • hiW 40 PO WOJNIE Ha Lalina Misiołkowa (1915-2000), adresatka Listów do Muzy gała mu w trudnych okresach. Czytała i przepisywała jego poezje, opowiadania, dramaty. Poświęcał jej młodzieńcze wiersze, tak rzadkie w jego twórczości erotyki, których potem - uznając za niedojrzałe - nie opublikował. „Zapatrzony w Twoje oczy / zaplątany w Twoje rzęsy // które są sztachetą gęstą / zielonego mego świata" - pisał w jednym z nich, Piosence zakochanego. Listy do Haliny Misiołkowej, wydane (niestety z błędami) pod tytułem Listy do Muzy -stanowią zbiór bardzo interesujący, cenny dla poznania życia i poglądów Herberta w tamtych latach. W roku 1950 Herbert przeniósł się do Warszawy, kontynuował studia filozoficzne na uniwersytecie, nie tracąc jednak naukowych więzi ze swym toruńskim mistrzem. Przybył do stolicy w najgorszym okresie. Właśnie wtedy likwidowano kontakty starej przedwojennej profesury humanistycznej ze studentami. W sylwestra 1952 r. pisał do Misiołkowej z Warszawy: „Minęła już chyba 12-ta, jest cicho, pada deszcz. Moi chłopcy poszli na zabawę. Zostałem sam, ale jest to samotność z wyboru ([dopisek:] łudzę się, że jest to lepsza forma samotności). Próbowałem pisać, po- odpoczynek na trawie W Warszawie 41 tem czytać, aż w końcu poszedłem na miasto, gdzie pełno krzyku, jazgotu, zabaw, taniego alkoholu i miłości za trzy grosze. Jak żałośnie ci ludzie się bawią, jakoś na oślep, byle nie myśleć, co przedtem i co potem. Chodzę po ulicach ze złą miną tego, który chce zepsuć zabawę, który chce mieć do końca przytomne oczy". Nie mógł dostać pracy, mieszkał wtedy, jak napisał w 1990 r. w otwartym liście do Stanisława Barańczaka, we wspólnym pokoju „z Władziem Walczykiewiczem i jego bratem na waleta", ponieważ, wyjaśniał, „nie mogłem się zameldować w Warszawie nie pracując, a nie pracowałem, bo... itd.". Pewnego dnia zjawiło się czterech milicjantów. „Milicjanci zapakowali niezbyt starannie moje książki do worka, wsadzili na ciężarowy samochód i wyrzucili na szosie w okolicach Brwinowa. Półtora roku spędziłem tam w pokoju, który był przybudówką do stodoły. Stąd moja dozgonna miłość do krów". Potem, już zameldowany, zamieszkał, znów we wspólnym pokoju z Władysławem Walczykiewiczem, w Warszawie przy ul. Wiejskiej. Podając ten warszawski adres mieszkającemu we Wrocławiu Ruziewiczowi, pisał w grudniu 1952 r.: „Żyję z pióra. Nie daję się. Nie mam perspektyw, ale za to sen spokojny". Debiutował wcześnie artykułem o poezji Majakowskiego w bydgoskiej „Arkonie", pisywał w tygodniku „Wybrzeże". W 1949 zaczął współpracę z Paksowskim dziennikiem „Słowo Powszechne", w którym drukował recenzje, a w latach 1950-1951 felietony zatytułowane Katarzynki. W 1950 r. w tygodniku „Dziś i Jutro" ogłosił po raz pierwszy wiersze: Złoty środek, Pożegnanie września, Napis. Z pismem tym stale De "ecyzja o odmowie zameldowania w Warszawie. Herberta siłą przeniesiono do Otwocka. LJom przy ul. Wiejskiej 17. Tu wreszcie legalnie zamieszkał w stolicy w 1952 r. 42 PO WOJNIE września Sf *fab« — Mdwiw jnfe fcmafy. i t«o*r M po&tr i MB ś -Kok 1950, debiut poetycki w 37. numerze „Dziś i Jutro" współpracował do 1953 r,, publikując także pod pseudonimem Patryk krótkie szkice (1950-1951) oraz jako Stefan Martha recenzje plastyczne (1950-1952). Po przyjeździe do Warszawy w 1950 odrzucił jednak propozycję etatowego i zarazem organizacyjnego związania się z „Paksem", odmawiając m.in. podjęcia pracy w Liceum św. Augustyna. Trwała za to i rozwijała się współpraca Herberta z krakowskim „Tygodnikiem Powszechnym", w którym prócz wierszy publikował cięte noty w redagowanym przez siebie dziale Bez ogródek. W 1952 w jezuickim „Przeglądzie Powszechnym" drukował recenzje, podpisując je Bolesław Hertyński. W roku 1953 zamknięto „Tygodnik Powszechny", który nie zgodził się na opublikowanie hagiograficznego nekrologu po śmierci Stalina (wkrótce pismo oddano „Pakso-wi"). „Przegląd Powszechny" też przestał wychodzić. Herbert pisał w liście do Haliny Mi-siołkowej: „We wtorek cenzura odrzuciła czwarty z kolei (świąteczny) numer «Tygo-dnika», to oznacza koniec. Zgasło małe światełko w ciemności, zatonęła mała łupinka po ośmiu latach żeglugi. Teraz każdy z osobna będzie musiał iść wpław przez zło. Myślę, że mało kto rozumie to, co się stało. Wokoło ludzie krzątają się świątecznie, przyjaciele pocieszają mnie, że znajdą mi posadę i ciągną na wódkę. Woda zamknęła się nad głową". I całkiem rozmyślnie nawiązywał do patosu Norwidowskiego Fortepianu Szopena: „Bardzo chciałbym żyć, aby przekazać to wszystko, co widziałem w te dni przedostatnie. Jestem bardzo szczęśliwy, że byłem z nimi do końca, chociaż obiektywnie było to zupełnie niepotrzebne. Tata pisał: niech Patryk się nie pcha tam, gdzie Pius nic nie poradzi. Ale mój książę radził co innego". Pius XII był wtedy papieżem. Pierwsze publikacje 43 "• . • 11 •«»l"' t •«i««• *"ii!-——rrirss; PASCAL l KULTURA ntZYMIOTNHCdW O FIS-I. l WUJU MINIMALIŚCIE Poeta szedł więc za radą wewnętrznego księcia i zgodnie ze swoją na- ,.,-,, turą, ze swoją artystyczną i zarazem moralną dyscypliną - za powierniczkę uznał szufladę. Gdyby wiedział, że jest to wybór tylko na dwa albo trzy lata, nie byłoby problemu. Ale tego wtedy, za życia Stalina, gdy wzrastało tempo sowietyza-cji Polski, rzeczywiście nie było wiadomo. Wcześniej Herbert wystąpił z organizacji literackiej, składając w gdańskim ^•'•^•"--^S-"'"-—-. ":••••?•• oddziale, do którego należał, rezygnację z członkostwa w Związku Literatów Polskich. Pisał z Torunia 23 kwietnia 1951 r. do Haliny Misiołkowej, prowadzącej sekretariat oddziału: „Posłałem rezygnację do Związku, nie sądziłem, że będzie mi to tak ciężko wykonać. No, ale stało się -jestem coraz bardziej wolny i, co za tym idzie, coraz bardziej samotny". Adresatka listu i prezes gdańskiego oddziału Edward Fiszer namawiali go widocznie, by rezygnację wycofał. Ale nie wycofał. „Ja naprawdę nie mam żadnej przyszłości w Związku - czytamy w liście z 9 maja 1951 r. - z Sopotu wyjeżdżam, a jeśli będę w Warszawie, będę przede wszystkim pracował, uczył się i pisał, ale bez cotygodniowych zebrań sekcji, przymusów, zobowiązań, deklaracji i różnych innych hec, których mam dosyć. Kotecz-ku, czy mnie rozumiesz? Jestem bardzo zmęczony i jakoś wewnętrznie poszarpany. Teraz akty przemocy i terroru wywołują we mnie gwałtowny protest, nie umiem już panować. Wolę być od tego z daleka". Ale adresatka nie dawała za wygraną, pisał więc jeszcze raz (datowane: „Toruń, 13 na psa urok, czerwca 1951"): „Proszę Cię bardzo, skreśl CENAWG* E Z OGRÓDEK ł PKS-a ?M<- Ł-t-t-?i i »mL*i'*^Af, «' •"*» •» iwftemnor} ««•- La A n-L arzsi- iwww* MttA . łVt»;a- i , S*. ™»«. ; jwiHmj riniaB » >nkK USTRONNY „ORMS" W latach 1950-1953 Herbert redaguje w „Tygodniku Powszechnym" dział Bez ogródek. Pisuje tam pod pseudonimem Patryk. Ma nawet zostać sekretarzem redakcji, jeśli - wspomina Józefa Hennelowa -„znajdzie się w Krakowie jakiś dach nad gtową. [...] Nie ma z czego żyć i nie ma gdzie drukować. Cenzura skreśla już prawie wszystko. Za to na malutkiej wysepce redakcji, która lada moment ulegnie zatopieniu, jesteśmy wszyscy bliscy sobie jak rodzina". 44 PO WOJNIE llerbert trzymał się na uboczu życia literackiego, daleko od gtównych, oficjalnych dróg. Nie one poprowadziły go w szeroki świat, do międzynarodowej sławy. świadectwo pracy w Narodowym Banku Polskim w Gdyni NARODOWY BANK POLSKI WYDZIAŁ PERSONAUIY 16737/1 Siaieiszym saśwladcr.aay.że ob,Zbigni< ree pracownika unys^osago od dr.is l marca c« 1948 r. Z powierzonych eboKiTSkósy aywi^ejsa" przełożony ck. Zostać zwolniony na «łaen5 Prośby.- Air/SM. mnie już wreszcie, masz przecież jakiś wpływ na te sprawy. [...] Edwardowi jestem wdzięczny - ale naprawdę już nie mogę. Zresztą w tym roku i tak mnie wywalą". Może by się i tak stało, przeprowadzano wtedy w ZLP weryfikacje. Rezygnując, pozbawiał się jednak poeta - niekoniecznie wielkich - korzyści związanych z unormowaniem statusu pisarza w totalitarnie rządzonym państwie. Herbert pracował zarobkowo bardzo rozmaicie. Wpierw w redakcji „Przeglądu Kupieckiego" w Gdańsku, w gdańskim radiu oraz w Narodowym Banku Polskim w Gdyni. Później - już w Warszawie - kolejno był ekspedientem w sklepie, kalkulatorem i chronometrażystą w Inwalidzkiej Spółdzielni „Wspólna Sprawa", ekonomistą-projektantem w Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego, a w 1956 kierownikiem administracyjnym Związku Kompozytorów Polskich. 12 kwietnia 1954 r. pisał do niego z Torunia El-zenberg: „Życzę Panu mniej torfu, mniej kalkulacji, mniej zamęczania się; ten staż urzędniczy (w jakimś sensie może i pożyteczny, pożal się Boże!) nie powinien trwać zbyt długo". Przyjaźniący się z Herbertem Leopold Tyrmand, z bliska oglądający jego ówczesne życie, zanotował w Dzienniku 1954: „pogoda, z jaką Herbert znosi tę mordęgę po ukończeniu trzech fakultetów, jest wprost z wczesnochrześcijańskiej hagiografii. Ta pogoda to Herbert prn-Sfiynl a charskte-1943 i.t.0 ?0 cssrw- r^^4ii_ W przemyśle torfowym 45 precyzyjnie skonstruowana maska: kryje się za nią rozpacz człowieka, który boi się, że przegrał życie w niepoważnym pokerze historii, w którym stawką były ideologiczne przywiązania i honory". Zmienna, choć wyraźna, była wtedy - dla kręgów chcących zachować uczciwość i wewnętrzną niezależność - granica pomiędzy tym, co można, a czego czynić nie należy. Środowisko zamkniętego w 1953 r. „Tygodnika Powszechnego" uznało na przykład za niedopuszczalne publikowanie w prasie ściśle współpracującego z partią Stowarzyszenia „Pax", natomiast godziło się, by jego członkowie wydawali pisane przez siebie książki oryginalne i przekłady w Instytucie Wydawniczym „Pax". Zbigniew Herbert opublikował więc tam w roku 1954 w almanachu „...każdej chwili wybierać muszę" blok 20 wierszy. Znalazły się jednak osoby, które miały mu to za złe, donosił o tym w listach: „Jerzy Z. [Zawieyski] - pisał 3 listopada 1954 r. do Haliny Misiolkowej - obraził się na mnie, że niby zdradziłem narodowe sztandary, za to jeden z wysłanników Krakowa po dłuższej rozmowie zrozumiał i zaakceptował w imieniu Krakowa (zresztą nie byli przeciw, tylko uważali to za błąd taktyczny: nie trzeba godzić się na tyle i żądać tomiku"). Skończył trzydzieści lat. „W momencie przekraczania smugi cienia - informował tę samą adresatkę -dostałem korekty [wspomnianego almanachu - J.Ł.]. Po przeczytaniu tych niby moich wierszy wiem teraz, że nie są tak dobre, jak mnie- J_>egitymacja pracownicza kalkulatora- -chronometrażysty w Inwalidzkiej Spółdzielni „Wspólna Sprawa", czerwiec 1953 .L/osy poety związały się na czas jakiś z przemysłem torfowym, co urzędowo zostało zaświadczone dnia 6 sierpnia 1954 r. Centrala* Siaro Studiom i ProJafctó* Przemysłu. lorCt "Torfprojekt" al- PołaHsfca 43 zaśstadcza, za Ob, i .A &L."»«*L - - * -aaou «^44łW«. .4-.. Vr>/-i?A .*?rc-. .5. Jes* pracowłifcieoi aaszsgo Biur* * oharat 46 PO WOJNIE W roku 1954 w almanachu poetyckim „...każdej chwili wybierać muszę" ukazato się dwadzieścia wierszy Zbigniewa Herberta. B KOWA1SKA . Brstn .... H* pizefcOT fałimi . Siałem POUBT . l adeusz Chrzanowski, jeden z przyjaciół poety, w roku 1952 małem. To bardzo wstrząsające doświadczenie czuć się odbitym przez maszynę drukarską. Sprawa wiąże się z widzeniem plastycznym i polega na twardości: pismo nasze jest miękkie i bardzo przylega do wzruszenia; pismo maszynowe jest próbą obiektywizacji, ale jakie dalekie jest od surowego rysunku czarnej wąskiej linii na białym papierze. Brr. Teraz widzę, że z tym, co zrobiłem, nie przepłynę na tamten brzeg. To zresztą całkiem nie osłabia napięcia i na- -••:•« dziei". - - -.. w W 1. połowie lat 50. Herbert '.'.'.'.'. m związał się z gronem przyjaciół, znamy to ze wspomnień m.in. Andrzeja Biernackiego, Janusza Odrową-ża-Pieniążka, Leopolda Tyrmanda, Zdzisława Najdera. „W mojej towarzyskiej grupie - wspomina Biernacki - do szczególnie udanych należały wieczory u Zdzisława i Krystyny Najde-rów. Bywał tu oczywiście Zbyszek, przyjeżdżały niekiedy i ważne postaci z Krakowa: Kisiel czy Tadeusz Chrzanowski (autor także wierszy, naprawdę ładnych). Pokazywał się chętnie Leopold Tyr-mand. [...] Tyrmand Zbyszka zawsze - trudno to zwać inaczej - wielbił, ale i Kisiel bywał pod jego urokiem". Te nazwiska powtarzają się w różnych konstelacjach. „Spotykaliśmy się też nieustannie - pisze więc serdeczny krakowski przyjaciel Zbigniewa Herberta, Tadeusz Chrzanowski, zwany w korespondencji Dedem -w czasie moich wypraw do Grono przyjaciół 47 Warszawy i jego wizyt w Krakowie, gdyż w pewnym momencie utworzyliśmy niewielką grupę wokół Stefana Kisielewskiego. Byli w niej: Leopold Tyrmand, Jan Paweł Gawlik, Zygmunt Kubiak, Zdzisław Najder, Wacław Sadkowski, Andrzej Łepkowski i jeszcze kilku innych. To były złe czasy i wspaniałe chwile rodzących się przyjaźni...". Herbert z jednej strony godził się na milczenie, na szufladę. Ale jednocześnie chciał też sprawdzić się w druku, jeśliby nie musiał płacić za to upokarzającej ceny. Po śmierci Stalina z każdym rokiem stawało się to coraz bardziej możliwe. W 1955 r. „Życie Literackie" urządziło na swych łamach „prapremierę poetów": Białoszewskiego, Czycza, Droz-dowskiego, Harasymowicza i Herberta. Każdego wprowadzał któryś z krytyków. Herberta rekomendował młodszy od niego Jan Błoński, który potraktował jego wiersze jako dalszy ciąg poezji Różewi-cza. Poeta, znający swoją odrębność i wartość, mógł poczuć się trochę jak bohater Ferdydurke, którego nieznoszącym sprzeciwu belferskim nakazem zapisano do szkoły, on zaś właśnie ukończył lata terminowania, czego dowodem stała się gotowa już wtedy Struna światła. Wyszedł z podziemia poetyckiego. Gdy nastąpiła „odwilż", w roku 1955 nawiązał długoletnią współpracę z miesięcznikiem „Twórczość", którego redakcję objął wówczas Jarosław Iwaszkiewicz, a w 1956 r. powrócił też do odzyskanego przez dawny zespół „Tygodnika Powszechnego". Wciąż dbając o niezależność, szukając łamów, na których mógłby publikować, zachowując poczucie wewnętrznej uczciwości - zaczął drukować. Napisze o tym w ironicznie ekspiacyjnym wierszu-in-wokacji: „Szuflado liro utracona" - LJo grona przyjaciół należał też Leopold Tyrmand, który w swym Dzienniku 1954 z podziwem wspominał Herberta. Wi Krakowie i w Warszawie Herbert znalazł rówieśników, z którymi łączyły go podobne poglądy i miał wspólny język. Także w następnych latach trwały te towarzyskie związki. Na krakowskich Plantach z Tadeuszem Chrzanowskim i Zygmuntem Kubiakiem (ok. 1957 r.). Zbigniew Herbert z cygarem Imieniny Janusza Odrowąża-PieniąsB] Brwinów, 2 lipca 1961 r. \Jd lewej: Krzysztof A. Jeżewski, Zbigniew Herbert, Roman Jankowski, Piotr Wandycz, Maria Dernatowicz d lewej: Krzysztof A. Jeżewski, Roman Jankowski, Janusz Odrowąż-Pieniążek, Andrzej Biernacki (tył Szuflada poety 49 pukam do ciebie otwórz przebacz nie mogłem dłużej milczeć sprzedać musiałem kamień mej niezgody taka jest wolność trzeba znowu wymyślać i obalać bogów gdy już się z pieśnią zmaga cezar a teraz szumi pusta muszla o morzach które w piasek uszły o burzy ściętej w kryształ soli zanim szuflada przyjmie ciało taki to mój nieskładny pacierz do czterech desek moralności Szuflada Pisanie do szuflady miało dla Herberta dwa znaczenia. Jedno polityczne - nie pisać na zamówienie, tworzyć zgodnie ze swoim talentem, sumieniem, rzeczywistą wewnętrzną potrzebą. I tu szuflada była mniejszym złem. Drugie znaczenie łączyło się z jego poetyckim warsztatem. Herbert wiedział, że tekst musi się nieraz odleżeć, chciał, by szufladę opuszczały utwory możliwie doskonałe. Wiedział też jednak, że już jest gotów do pełniejszego publicznego wystąpienia, do tego, by wydać „prawdziwy" tomik. Pisał do Haliny Mi-siołkowej (list bez daty): „pięć (a może trzy) minuty temu podpisałem umowę, jednak z «Czytelni-kiem», który ukorzył się, przeprosił i do łask został przyjęty. Jeszcze mi ręka drży, bo w czwartek dostarczą mi ponad tysiąc złotych, nie znaczy to oczywiście, abym naprawdę wierzył, że ukażę się w prawdziwej książce, ale zawsze...". I ukazała się Struna światła. W czerwcu burzliwego roku 1956 wyszedł tak zatytułowany tom wierszy Herberta. Zapowiedzi zmian politycznych w Polsce, które pojawiły się już na wiosnę, przyjął on ostrożnie. W liście z 8 kwietnia pisał ze stolicy do swej gdyńskiej przyjaciółki: „Umysły burzą się, r\.ok 1955 w Warszawie na Jelonkach. Zbigniew Herbert w towarzystwie kotka 50 PO WOJNIE S ZBIGNIEW" HERBERT FRUNĄ. ŚWIATM CZYTELNIK Wreszcie w roku 1956 ukazat się osobny tom wierszy Zbigniewa Herberta. W „Czytelniku" wyszła Struna światla. dyskusje szaleją, głowy dymią. Po okresie chwilowego zamętu wewnętrznego, spowodowanego hamletowskim pytaniem: włączać się czy nie włączać, postanowiłem nie włączać się i zachować zimną krew. Przyjaciele podzielają to stanowisko". Tłumaczył wtedy m.in. Gyórgy'a Lukacsa i sporządza} filozoficzny indeks do pism Wissariona S. Bielinskiego. Drukował wiersze i pisał opowiadania. Zamierzał nawet napisać cały tom opowiadań sportowych. Namawiano go na pracę w redakcji olsztyńskich „Warmii i Mazur", kontaktował się z „Nową Kulturą" i z wydawnic-; twem „Nasza Księgarnia". c , Wydarzenia następowały lawinowo: XX * Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, na którym Chruszczow potępił Stalina, niespodziewana śmierć Bieruta w Moskwie, Czerwiec poznański i czołgi strzelające do robotników. W październiku objęła władzę i wprowadzała korzystne społecznie zmiany ekipa Władysława Go-mułki. Ale w tym samym miesiącu zostało też przez sowieckie czołgi krwawo stłumione powstanie węgierskie, które znikąd nie otrzymało pomocy. Towarzyszyły mu w Polsce solidarność i współczucie, a zarazem było ono groźną przestrogą. Wielu rówieśników Herberta stwierdzało wtedy, że niebo zawaliło im się na głowy, a świat, który -toznański Czerwiec. Ta manifestacja zakończyła się krwawo. Burzliwy rok 1956 51 w stalinizmie był uporządkowanym kosmosem, stał się chaosem. Herbert do nich nie należał, nic się dla niego nie zawaliło, choć - jak wszyscy - odczuwał ulgę. Można było wreszcie inaczej żyć, drukować, a wkrótce nawet wyjechać za granicę. Wiersze zgromadzone w pierwszym tomie dojrzały już wtedy poeta poddał ostrej selekcji. Nie ma tutaj przypadkowości debiutu, jest rozwaga, z jaką daje się świadectwo światu, a tylko pośrednio własnemu dotychczasowemu życiu, uko-chaniom, pasjom. Podstawowym dlań doświadczeniem była wojna. W wierszu O Troi zrujnowanie Warszawy wpisał Herbert w tradycję kultury greckiej (przez porównanie do zburzenia Troi opiewanej przez Homera) oraz biblijnej. Zgliszcza stolicy Polski pochłoną wrogów, tak jak pochłonęło wojska faraona Morze Czerwone, gdy rozstąpiło się przed Żydami i zamknęło nad głowami ścigających ich Egipcjan. „Szli wąwozami byłych ulic / jak przez czerwone morze zgliszcz" -pisał. Programem stało się krótkie zdanie: „Nie dajmy zginąć poległym", dobrze słyszalne w całej późniejszej twórczości poety. W wierszu Do Apollina, który „Cały szedł w szumie szat kamiennych" - z posągu boga, patrona muz pozostał jedynie „ślad dłoni szukający kształtu". Zaiste ocalało niewiele i poeta jest teraz zdany na siebie. Rekonstruuje kształt minionej kultury, musi odtwarzać i ożywiać dawne posągi bóstw, choćby nie tylko utraciły dłonie czy głowy, ale zostały skruszone w pył. Musi mówić o róży (symbolizującej pełnię i doskonałość), mimo że w oczach więdnie ona, umiera. Musi czynić to wszystko, aby dosięgnąć „struny światła", zgodnie z ambitnym, niemal pysznym tytułem tomu, choć wie, iż znajduje się wśród niegodnych, bowiem: „bohaterowie nie wrócili z wyprawy / nie było bohaterów / ocaleli niegodni". Zbiórka pieniędzy na lekarstwa dla mieszkańców Budapesztu, październik 1956. Klęska powstania na Węgrzech pokazała niemoc podbitych państw w systemie pojałtańskim. Pozostawały groza, współczucie, bezsiła... Stoimy na granicy wyciągamy ręce i wielki sznur z powietrza wiążemy bracia dla was z krzyku załamanego z zaciśniętych pięści odlewa się dzwon i serce milczące na trwogę Węgrom 52 PO WOJNIE Herbert ze szwagrem Tadeuszem Żebrowskim Z-/ siostrą i szwagrem, Haliną i Tadeuszem Żebrowskimi, na molo w Sopocie Na owej „strunie światła" (czy strunie ze światła), łączącej umarłych z żywymi - poeta może „grać". Staje się przy tym „wy-gnańcem kształtów oczywistych", jakby znów z żywiołów powstawał świat, nigdy niedokończony, zawsze w stanie tworzenia. To łączyło Herberta z takimi poetami jak Rilke, jak Słowacki, a też z jego niemal rówieśnikami z Ba-czyńskim i Gajcym. Zawsze będą mu oni bliscy, choć w swej poezji pójdzie zgoła innym szlakiem. Obok wizyjności są jednak w pierwszym tomie Herberta także inne składniki: materialność przedmiotów i konkretność sytuacji, pociągające za sobą wyrazistość opisu. Ważny jest przy tym ten, który mówi, łączy patos z ironią, konstruuje opowieść. On dominuje i w cudzysłów bierze swoje działania poety-wizjonera. Herbert od początku usuwał z wierszy siebie autobiograficznego, lecz zarazem wyraźnie i starannie konstruował retoryczne i ironiczne „ja" wypowiadające swej poezji. Te dwa stanowiska poetyckie są także dwoma rodzajami pamięci o zmarłych, dwoma różnymi sposobami nawiązywania z nimi kontaktu. W pierwszym wypadku wizyjna poezja staje się jakby wspólną - dla żywego i umarłego - sferą obcowania. W drugim umarły pozostaje poza ostateczną granicą śmierci. Jest tylko przedmiotem pamięci, wyrzutem sumienia, źródłem moralnej refleksji. Nie ma już więc przenikających lVok 1956. Katarzyna Dzieduszycka, przyszła żona poety, przed winiarnią Fukiera na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. „Chodziliśmy do Fukiera, gdzie było węgierskie wino i tam mi mówił wiersze. Ale nigdy własne. To były wiersze Miłosza, Czechowicza, Gałczyńskiego, Wierzyńskiego. Uczył mnie poezji. Uwodził mnie cudzymi wierszami" -wspominała Katarzyna Herbertowa w rozmowie z Jackiem Żakowskim. 54 PO WOJNIE Do "om przy alei Świerczewskiego 95/99 (obecnej alei Solidarności). W roku 1957 zamieszkał w nim Herbert. JTisarz obok swojego warsztatu pracy zostat sfotografowany w 1960 r. przez Katarzynę Dzieduszycką. się, płynnych obrazów, jest za to dążenie do prostoty, do przejrzystości formy. „Herbert należy do tego typu poetów - zauważał swego czasu Jerzy Kwiatkowski - którzy piszą świetne wiersze. Co uderza tu, co wybija się na plan pierwszy, to nie: nowe widzenie świata, nowa jego koncepcja czy nowa o nim baśń, realizowane po trochu w każdym utworze - lecz konkretne całości, poetyckie jednostki, których efekt wydaje się zrazu nierozkła-dalny na czynniki pierwsze. Celem Herberta nie jest nowość. Jego celem jest doskonałość". Dążenie do doskonałości jest zarazem dążeniem do prawdy poprzez mroki ludzkiej duszy i mroki historii XX w. W wierszu Las Ardeński - w labiryncie Szekspirowskiego czarnoksięskiego lasu, który jest tu także lasem chroniącym partyzantów i lasem katyńskim, człowiek wodzony jest przez złe i dobre duchy. Ten mroczny las ludzkiego losu i las dziejów powinien zostać objaśniony sztuką poety. Struna światła zawierała kilka wierszy, bez których nie tylko nie można wyobrazić sobie antologii l Struna światła 55 fooezji Herberta, ale i antologii polskiej poezji ostat-tliego półwiecza. Z latami stawało się to ^oraz oczywistsze. Kolejne poetyckie książki Zbignie-^Va Herberta wychodziły co parę lat: tjermes, pies i gwiazda (1957), Studium przedmiotu (1961), Napis (1969), Pan Cogito (1974), Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze (1983), Elegia na odejście (1989), Rovigo (1992), Epilog burzy (1998). Są to etapy twórczości, ale bardziej jeszcze tomy komponowane " z wierszy nowszych i dawniej napisanych, bez zaznaczenia W 1974 r. obok poetyckiego autorskiego podmiotu pojawiła się postać Pana Cogito, która nie opuściła sceny poezji Herberta aż do końca. W istocie jednak poezja ta, i cała twórczość (eseistyczna i dramaturgiczna), ukształtowana w pełni w drugiej połowie lat 50., może być traktowana równocześnie, jako jedno dzieło trwające. Tkane przez dziesięciolecia, ale zasadniczy wzór tkaniny mało się zmieniał. Przypatrzmy się temu wzorowi. Hę tego. enryk Elzenberg w liście z 23 sierpnia 1957 r. pisał po przeczytaniu Hermesa, psa i gwiazdy: „[...] są to wszystko rzeczy ryte rylcem bardzo ostrym w kamieniu raczej twardym, o linii niby kapryśnej, a w swej kapryśności zawsze celowej - no i przy jakimś maksimum świadomości, która - tak na oko przynajmniej - eliminuje wszelką niesforność żywiołu". 'szystkie tomy wierszy Zbigniewa Herberta, uzupełnione utworami wcześniej niecenzuralnymi, wydane zostały w latach 90. przez Wydawnictwo Dolnośląskie. (HBP^ -• ROZDZIAŁ TRZECI 57 WSPÓŁCZUCIE Na początku lat 60. pisał Jerzy Kwiatkowski: „Herbert jest poetą współczucia. Skrzywdzeni - to specjalnie uprzywilejowani podopieczni jego wierszy. [...] Do kogoś, kto cierpi, mówi się cicho i prostymi słowami. Prostota Herberta znaczy także - caritas. I oto jedna jeszcze, najważniejsza, przyczyna powszechności tej poezji". Na świadectwo przywoływał „wiersz-syntezę" U wrót doliny, a także Konia wodnego, Apolla i Marsjasza. I konkludował: „zawsze - poezja ta jest po stronie Marsjasza przeciw Apollino-wi, po stronie potępionych przeciw aniołom, po stronie «pana od przyro-dy» przeciw «łobuzom od historii»". Zbigniew Herbert i znakomity krytyk jego poezji Jerzy Kwiatkowski w północnej Francji w roku 1964 58 WSPÓŁCZUCIE IN ie jest duży koń wodny najwyżej trzy cale i pot mocny pancerz chroni jego istotę przewód pokarmowy narządy rozrodcze węzeł cerebralny Koń wodny Czym byłaby cywilizacja koników morskich i jaki byłby ich los, jeśliby to im udało się podbić świat? W U wrót doliny dokonywane przez aniołów selekcje dusz zmarłych przypominają selekcjonowanie więźniów w bramach niemieckich obozów koncentracyjnych czy przy wejściu do wagonów wywożących na Sybir. Aniołowie to bezwzględni selekcjonerzy, rozłączają matki i dzieci, sędziwe małżeństwa („gdyż jak się okazuje / będziemy zbawieni pojedynczo"), odbierają drwalom siekiery, staruszce zwłoki kanarka, wszystkim ich pamiątki: „strzępy listów wstążki włosy ucięte / i fotografie". Na polityczną wymowę utworu, skierowanego przeciw nieludzkim totalitarnym systemom, nakłada się inna - metafizyczna: bunt wobec abstrakcyjnego, nieludzkiego, obcego człowieczej wyobraźni i etyce, niebiańskiego szczęścia. W poezji Herberta współczuje się ofiarom. Koń wodny (konik morski lub pławikonik) to mała rybka o wyglądzie „kasjera nad herbatą", jest jednak groźnym „mordercą wód słodkich i stojących". Herbert opisuje walki konia morskiego z głowaczem, rybą z dużą głową i szeroką paszczą, również miłość tych rybek przypominających konie szachowe, składanie przez nie ikry, ich śmierć. „Pod jesień / drugiego roku / konie wodne / umierają // na wieży glonu / milczy dzwon / i nie wytacza / łez jezioro". I pyta poeta o ich potencjalną kulturę, o metafizyczny sens ich bytu: „kto udowodni konieczność // kto przyjmie istnienie". Na takie pytania nie ma odpowiedzi. Ale swoim współczuciem ogarnia wszystkich, także te gatunki, którym się nie udało tak, jak udało się człowiekowi. Być może równy jest metafizyczny los ludzi losowi koni wodnych - w istocie jednako tragiczny? Plemię koników morskich jest w tym utworze również przenośnią, chodzi o te ludzkie plemiona, narody, cywilizacje, którym się nie powiodło i należy im współczuć. Bohater innego wiersza, pan od przyrody, zabity przez „łobuzów od historii", wtajemniczał uczniów w intrygujący świat natury - „stawał wysoko nade Konik morski i pan od przyrody 59 mną / na długich rozstawionych nogach / widziałem / złoty łańcuszek / popielaty surdut / i chudą szyję / do której przyszpilony był / nieżywy krawat". Pierwowzorem pana od przyrody był, w pewnym przynajmniej stopniu, profesor tego przedmiotu w VIII Państwowym Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego we Lwowie, Fortunat Stroń-ski, noszący na brzuchu charakterystyczny złoty łańcuszek od zegarka (umarł jednak w czasie wojny we Lwowie śmiercią naturalną). To on po zgonie mógł przemienić się w pięknego żuka. Poeta nie tyle z nim współ-czuje - gdyż myśląc o nim, wciela się w siebie gimnazjalistę, a wtedy dzielił ich obu zbyt duży dystans - ile odczuwa wdzięczność i szacunek należny od ucznia nauczycielowi, od adepta podlegającego inicjacji - wprowadzającemu w misterium życia i śmierci, a także cześć winną poległemu od tego, który przeżył. Podmioty wierszy Herberta żyją w erze - jak to nazwał Ryszard Przybylski - „demuzykalizacji świata", którym nie rządzą już antyczna harmonia obracających się gwiezdnych sfer ani harmonie umysłu, przyrody, historii. Wszystkie one okazywały się ułudą, utopią. Poeta buntował się, nie przyjmował tej sytuacji do wiadomości, wolał, według Przybylskiego, „oskarżyć siebie o głuchotę". Występował też jednak przeciw fałszywym harmoniom, nędznym pociechom narzucanym przez ideologicznych szarlatanów ludziom cierpiącym i pragnącym współczucia. Tego współczucia, a nie fałszywych pociech domagał się dla nich pisarz w swoich wierszach i sztukach. Sztuki te to słuchowiska, „utwory na głosy", i choć grane były w teatrach, powstawały przede Jana od przyrody narysowała Anna Kozina, uczennica Szkoły Podstawowej im. Zbigniewa Herberta w Lublinie. 60 WSPÓŁCZUCIE Ookrates (469-399 p.n.e.), filozof grecki, który szczęście i cnotę utożsamiał z prawdą, a dobra moralne wynosił ponad wszystkie inne, został skazany przez współobywateli i stracony przez podanie mu trucizny (cykuty). Jaś Jaskinia filozofów w reżyserii Ireny i Tadeusza Byrskich, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, 1965 r. Aktualność sztuki o Sokratesie podkreślały współczesne kostiumy. wszystkim dla radia, dla aktorów, których się nie widzi, lecz słyszy. Najważniejszy jest tu glos - cale jego bogactwo: tonacja, wibracje, silą wyrazu i siła przekonywania. W najwcześniejszej sztuce Herberta, Jaskini filozofów, umiera Sokrates, zgodziwszy się z werdyktem sędziów i przyjmując egzekucję. Jego decyzja poddania się wyrokowi jest z wielu punktów widzenia nierozsądna. Wydający wyrok nie traktowali swego werdyktu serio, raczej formalnie, jako część politycznego rytuału, byli przekonani, że skazany ucieknie i nikt mu nie będzie w tym przeszkadzał. Sokrates jednak nie ucieka, chce przyjąć śmierć. Otoczony w więzieniu uczniami widzi, że pragną oni z jego umierania zrobić pouczające przedstawienie, w którym niczego nie ryzykując, wypadliby jak najkorzystniej. Dostrzega rysy fałszu w ich filozoficznych dysputach, które mają go unieśmiertelnić. W rzeczywistości chcą się przez jego śmierć wywyższyć. Arystokratyczny uczeń Platon uważa, że to on uczynił swego nauczyciela filozofem, podobną rolę przypisuje sobie żona Sokratesa Ksantypa. Prości ludzie, z którymi najlepiej się Sokratesowi rozmawia, nie pojmują jego filozofii i nie rozumieją motywów jego decyzji poddania się egzekucji. Wreszcie filozof zdaje sobie sprawę, że gdy umrze, wypiwszy trującą cykutę, zostanie ogłoszony me- Dramat o Sokratesie 61 czennikiem, a jego śmierć demagodzy wykorzystają politycznie. Umiera jednak, by być posłusznym prawom ojczystego miasta. Na argumenty przyjaciół, iż nie zawsze wypełnianie praw jest cnotą, bo prawa bywają głupie, niesprawiedliwe i sadystyczne, nie może znaleźć logicznej odpowiedzi. Milczy. Wbrew wszystkiemu dochowuje wierności. I to właśnie wydaje się jednoznaczne w tej - celowo - wieloznacznej sztuce. Chór ateńskich proletariuszy kończy słuchowisko dialogiem, powtarzającym się już wcześniej refrenicz-nie: CHÓRZYSTA I Wiecie co? Zagrajmy w kości. CHÓRZYSTA II Dobra myśl. CHÓRZYSTA III Gramy. CHÓRZYSTA I Gramy do końca, a potem jeszcze raz. Głoszą oni, że wszystkim rządzi przypadek, a człowiek powinien umieć wśród przypadków, zrządzeń losu lawirować. Sokrates pokazuje, że nie. Sprzeciwia się - za najwyższą cenę - powszechnemu w Atenach prawu pozoru i lawirowania. Herbert staje po stronie Sokratesa, z nim współczuje. Może jeszcze z Ksantypą i ateńskim pleb-sem, ale w tej sztuce na pewno nie z Platonem i jego towarzyszami. Tematem następnego słuchowiska, Rekonstrukcji poety, jest oślepnięcie Homera. W utworze Herberta, wbrew legendzie, ten antyczny rveżyser Tadeusz Malak, przygotowując Jaskinię filozofów w krakowskim Teatrze Starym w 1992 r., zachował antyczne stroje. W roli Sokratesa wystąpił Jerzy Bińczycki, w roli Ksantypy - Aldona Grochal. 62 WSPÓŁCZUCIE -ITlomer żył w VIII w. p.n.e. i jest uważany za twórcę Iliady i Odysei (natomiast tzw. hymny homeryckie są niewątpliwie innego autorstwa). W swoich eposach przedstawiał świat dokładnie (gr. atreheos). Tę dokładność opisu, potrzebną do zrozumienia ludzi i rzeczy, bardzo cenił Zbigniew Herbert. geniusz ułożył i wyśpiewał swe wielkie eposy, Iliadę i Odyseję, wtedy, gdy jeszcze widział. Po oślepnięciu zaniechał epiki, która przyniosła mu sławę, odwrócił się od krwawych wojen i morskich wędrówek pełnych przygód. Skierował się ku swemu wnętrzu, zaczai układać wiersze liryczne (w słuchowisku są to wiersze samego Herberta, drukowane przez niego w tomikach). Eposy pobudzały tłumy, były kulturą masową tamtych czasów. Homer liryk nie zyskuje jednak popularności, szybko zostaje zapomniany. Występujący w tym słuchowisku współczesny nam Profesor uważa, iż odkrytych po tysiącleciach wierszy lirycznych, które ocenia jako bardzo mierne, nie można przypisywać twórcy Iliady, na pewno nie są jego autorstwa. Oślepły poeta mówi o sobie: „Nie mam ani uczniów, ani słuchaczy. Wszyscy stoją zapatrzeni jeszcze w wielki pożar epopei. Ale to już dogasa. Niedługo zostaną tylko osmalone ruiny, które zdobędzie trawa. Ja jestem trawa". Chce w sztuce Herberta pisać wiersze przeciw wojnom, dla nowych ludzi, którzy „nie będą dodawali żelaza do żelaza, krzyku do krzyku, przerażenia do przerażenia". Autor słuchowiska porównuje się z Homerem lirykiem, choć się z nim nie utożsamia. Wkłada w usta Homera swoje własne wiersze, ale wcześniej nie napisał przecież, jak Homer, eposów. Nie tylko dlatego, że był na to za młody, ale i dlatego, że w tych czasach nie było to już możliwe. Zburzoną Warszawę porównał wprawdzie w Strunie światla do zburzonej Troi, lecz do pisania eposu nikt wtedy nie był zdolny. Współczuje więc Herbert z Homerem, lecz w sposób ograniczony, na ile potrafi. Chciałby do niego dorosnąć, ale w pewnym sensie go obniża, gdyż potrafi prawdziwie zrozumieć swego bohatera nie poprzez jego Iliadę, lecz tylko poprzez przypisane mu swoje własne wiersze. Moralne sprawy dla reportera 63 Obok takich historycznych słu-chowisk-przypowieści Herbert pisał też inne - współczesne słuchowiska- -reportaże. Są to relacje o ludzkiej krzywdzie, mające sprawiać wrażenie, jakby były nagrywane na gorąco (jawnie albo ukrytym mikrofonem). W Drugim pokoju jesteśmy świadkami rozmów młodego małżeństwa, które doprowadza do śmierci starej, dobrej kobiety, by powiększyć o jej pokój swoje mieszkanie. Słyszymy tylko głosy tych dwojga czyhających na jej zgon. Żadne z nich nie przyznałoby się ani przed sobą, ani przed partnerem-wspólnikiem, że ra/em popełniają morderstwo. Stale obecne jest w tym słuchowisku oskarżające milczenie samotnie konającej staruszki. W Laiku wprowadzona została nawet postać reportera. Tematem tego utworu jest morderstwo, ginie młody chłopiec, mieszkaniec miasteczka. Był lubiany, ale - z różnych powodów - nikt z tych, co go lubili, zbrodni nie zapobiegł. I wreszcie w Listach naszych czytelników, stylizowanych na typowy reportaż interwencyjny, słyszymy opowieść szlachetnego człowieka, któremu nie pozwolono pracować ani pomagać innym, ogołocono go ze wszystkiego i zamknięto w zakładzie psychiatrycznym. Te trzy współczesne słuchowiska, pokazujące trzy „sprawy dla reportera", zostały osadzone w realnym socjalizmie Polski gomułkowskiej czy - jak nazywał to Rożewicz w swoich scenicznych moralitetach - „naszej małej stabilizacji", a Herbert sparafrazował owo określenie, mówiąc o pseudostabi-lizacji. Restrykcyjne i poniżające prawo lokalowe, układy w powiatowym (czy „niżej powiatu") miasteczku, wreszcie stosunki w zakładzie pracy -sprzyjają okrucieństwu i hipokryzji złoczyńców Zfoty Mikrofon przyznany przez- tygodnik. Snt&ia za uyfnttte zasługi Ala TWÓKÓUI '-Ptifslątga 'Radia za wybitne csisgttiętia dziedzinie dramaturgii raiiioz A^łoty Mikrofon otrzymal Herbert za wybitne osiągnięcia w dziedzinie dramaturgii radiowej. ZBIGNIEW HERBERT Drugi pokoi Lalek u. Kowdd SB*Ł J™ Z« — . J.«l»iiia Pr«?r«ilzka ,„,- JiiiHis* kii/.itmmski ... I. Harbisiroiri „,„ BITIII.il Premiera dnia 31 marca 1965 r. .fisze i okładka programu do szt Zbigniewa Herberta \\ ysiawionych w Tealiye Polskim we Wrocławiu i w Teatrze im. Cypriana Norwida w Jeleniej Górze LALEK Hwr^a DTOOAiOWCZ . G^nn. JUO*«W1CZ* In™ KRAWCZTK o Tc.na LtSfflWC c ZMI»™ ŁOZNSKA x a^m 6ASTOSZSK* J« BOGU5Z * JEEZV GORALCZ1K Reżyseria - Ryszard MAJOR Scenografa - Jan BANUCHA SCENA STUDYJNA Im. CYPRIANA NORWIDA W JELENIEJ OORZE Co znaczy słowo „współczucie"? 65 oraz warunkują pełną bezsilność ofiar. Moralna miernota zwycięża i zabija jednostki rzeczywiście wartościowe. Podobnie moralna miernota Ateńczy-ków zamordowała Sokratesa. Słowo „współczucie" ma przynajmniej dwa znaczenia. Współczuje się komuś i oznacza to chęć wspomożenia go poprzez współuczestniczenie w jego bólu. Można jednak także współczuć z kimś. Tu zakres jest szerszy: uczestniczymy nie tylko w cudzych cierpieniach i w uczuciach pozytywnych, ale także w uczuciach, które sami kwalifikujemy jako negatywne czy moralnie obojętne: chęci zemsty, zawiści, pożądaniu, skąpstwie itp. Współczuje się w tych utworach Sokratesowi, Homerowi, staruszce, Lalkowi. Oni wyznaczają miary moralne, obnażają cudze podłości, wady, czy tylko niedostatki umysłów i sumień. Oni są lepsi i cierpią. Współczuje się lepszym i z lepszymi, na nich skierowane zostały reflektory i mikrofony. Ale współczuje się też w jakimś stopniu z każdą z postaci. W sztukach czy w narracyjnej poezji Herberta nigdy bowiem bohater nie jest wymiennym przykładem. Ani Prokrustes, ani Piłat, ani Prometeusz, ani prokon-sul, także Apollo i Mar-sjasz - nie są tylko przykładami, są też osobami. Pisarz musi się choćby na chwilę utożsamić z postacią, także ze zbrodniarzem, a więc z nią współczuć. Już w samym słowie „współ-czuć" to utożsamienie się kryje. Herbert współczuje ludziom i współczuje z ludźmi. Czasem drwi, ironizuje, szydzi z „chłopców o twarzach ziemniaczanych", „dziewczyn o czerwonych rękach" (Potęga Siódmy aniot Zbigniewa Herberta, widowisko ułożone i wyreżyserowane przez Kazimierza Dejmka w Małej Sali Teatru Nowego w Łodzi, część II - Listy naszych czytelników. Tadeusz Schmidt jako Dyrektor i Władysław Dewoyno jako On 66 WSPÓŁCZUCIE l o o nich pisał w Potędze smaku (Raport z oblężonego Miasta): „samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce / posyłał w teren wnuczęta Aurory / chłopców o twarzach ziemniaczanych / bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach". Jesienią 1952 r. zatrzymano kilkanaście tysięcy chłopów, przeciw którym skierowany był ten plakat, za niewywiązywanie się z dostaw obowiązkowych, z tego 2000 skazano, innych ukarano administracyjnie lub zwolniono po podpisaniu zobowiązań. Im prześladowanym należało się współczucie. smaku). Lecz ironia jest w jego poezji zwykle, w pewnym przynajmniej stopniu, autoironią. Oceniając ludzkie postępki, uwzględnia warunki ekonomiczne, polityczne, moralne, psychologiczne, religijne. Jego twórczość cechuje, zauważony i nazwany przez Jerzego Kwiatkowskiego, humanitaryzm. Nie jest to humanitaryzm „poetyckiego publicysty", przejawia się „nie tylko expressis verbis", lecz także „rządzi wyobraźnią tej poezji, kształtuje jej język". Ten humanitaryzm formował się i funkcjonował wobec różnych nie-humanitaryzmów. W sposób najbardziej widoczny był przeciwstawiany doktrynom i praktykom totalitarnym, nieliczącym się z godnością i potrzebami drugiego człowieka. Ale także kontrastował z postawami pojawiającymi się w młodej poezji z końca lat 50. i początku 60. „Zjawiska te - pisał wtedy zaniepokojony Kwiatkowski w cytowanym już tekście - można określić jako wyniki różnego typu pomieszania pojęć. Jako przejawy stanu, w którym swoboda wyobraźni przekształca się w swobodę postawy moralnej. Jako przejawy stanu, w którym Humanitaryzm Herberta 67 niezwykle wyczulona wrażliwość przemienia się w brutalną agresywność". Sztuka o Sokratesie powstawała w pierwszej połowie lat 50., następne teksty dramatyczne Zbigniewa Herberta niemal wszystkie zostały ogłoszone do roku 1962 (tylko Listy naszych czytelników opublikowano później, bo w roku 1972). Trzeba więc te utwory odczytywać razem z wczesnymi tomami poetyckimi ich autora i na tle ówczesnej atmosfery politycznej i kulturalnej. Równocześnie przecież z Herbertem ze swoimi propozycjami dramaturgicznymi wystąpili Różewicz i Mrozek. Herbertow-ski humanitaryzm stosowany trzeba rozpatrywać na tym właśnie tle. W innych okresach, krajach i systemach humanitaryzm pisarstwa Zbigniewa Herberta także okazywał się i okazuje ważny. To, co zostało wcześnie rozpoznane przez Kwiat-kowskiego, umiejącego jak mało kto współczuć z analizowanym przez siebie poetą, potem w twórczości Herberta nadal trwało. Współczucie innemu łączy się z rozumieniem czyjegoś cierpienia i z dystansem do cierpień własnych. W literaturze, szczególnie w poezji lirycznej, możliwe jest także swego rodzaju czyste, niesamolubne współczucie samemu sobie. Aby ono się dokonało, należy jak rzecze Pan Cogito - własne cierpienie: „przyjąć / ale równocześnie / wyodrębnić w sobie [...] / bawić się z nim / bardzo ostrożnie / jak z chorym dzieckiem / wymuszając w końcu / głupimi sztuczkami / nikły uśmiech (Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu). Cierpienie trzeba więc od siebie oddzielić, popatrzeć na nie z boku. Tym uśmiechem - jakim bywa wiersz przezwyciężyć je, przemóc. Jest to niewątpliwa korzyść z własnego cierpienia. Tylko bowiem J_/egitymacja Herberta krwiodawcy Województwo Slacja Krwiodawstwa Legitymacja Oylen o imieniu Marsjasz miał koźle kopyta, ogon i zwierzęce uszy, posiadał przy tym boski talent gry na flecie. Apollo poczuł się urażony jego przechwałkami i wyzwał go do współzawodnictwa, stawiając warunek, że jeśli Marsjasz zostanie pokonany, zwycięzca będzie mógł z nim zrobić, co zapragnie. I Apollo zapragnął obedrzeć Marsjasza ze skóry. Aietro Yannucci zwany Peruginem (1448-1523) uczynił sylena młodzieńcem równie pięknym jak Apollo. Tu, w tym łagodnym i cywilizowanym pejzażu, rozpocznie się za chwilę tortura. Gry z własnym cierpieniem 69 z nim wolno nam grać, bawić się, tylko wtedy to jest słuszne, dobre i prawdziwe, tylko własne cierpienie może się artystycznie (a także etycznie i poznawczo) opłacić. Z cierpieniem innych nam tego nie wolno robić. Dla Herberta dobro i piękno były w istocie nierozłączne. Apollo zastanawiający się, jak wykorzystać dla swej sztuki ból Marsja-sza, to bóg „o nerwach z tworzyw sztucznych", który zasługuje jedynie na wzgardę. Swoje cierpienie przemienić w sztukę mógłby tylko sam Marsjasz, lecz jego męczarnia była tak wielka, iż uniemożliwiała mu przyjmowanie jakichkolwiek artystycznych dystansów. >, Mógł tylko krzyczeć, a jego krzyk nie miał niczego wspólnego z grą na flecie, na lirze czy ze śpiewem. Nie budził estetycznego wzruszenia, tylko chęć - niedorównującego z powodu ogromu bólu sylena - współczucia. J_ylko z własnym bólem wolno nam eksperymentować - powiada Herbert w głębi swej poezji. Współc ilczucie zmienia serce wojownika, jak odmieniło ono Homerowego Achillesa, gdy płakał nad trupem zabitej przez niego królowej Amazonek - Pentesilei. „Spojrzał na nią, raz jeszcze pożegnalnym wzrokiem i jakby przymuszony obcą siłą, zapłakał [...] głosem cichym i zaklinającym, niskopiennym i bezradnym, w którym powracała skarga i nie znana synowi Tetydy -kadencja skruchy". Zbii bigniew Herbert ciekaw byt świata, lubił poznawać nowych ludzi, nowe miasta, muzea pełne arcydzieł. W jednym z wywiadów mówił o swoim podróżowaniu: „Jest to porównywanie siebie ze światem, połączone także zresztą z poczuciem własnej małości". ROZDZIAŁ CZWARTY 71 PODROŻĘ l, Podróże można przeciwstawić zadomowieniu lub zwyczajności. W pierwszym wypadku podróż oznacza opuszczenie domu, trwałych ścian i znanych rzeczy, może łączyć się z nostalgią. W drugim - podróż to rodzaj święta, przygoda, radosny czas wyjęty ze zwykłego toku życia. Bez perspektywy powrotu do zwyczajności nie ma jednak przygody. Może być jeszcze podróż permanentna nomady. Nie ma życia bez jakiejś podróży (ono samo jest często ujmowane jako podróż ku śmierci). Lecz nie w każdym życiu ani nie w każdej twórczości motyw jej jest tak podstawowy, jak był w życiu i twórczości Herberta. lodróże swoje dokładnie planował, lecz także zdawał się w nich na opiekę „dobrych bóstw: Przygody i Przypadku", przez okno pociągu wpatrując się w nieznane krajobrazy. 72 PODRÓŻE l ta fotografia przechowała się w rodzinnym albumie państwa Herbertów. To zdjęcie robił mój ojciec przed drugą wojną perską z obłoków wnioskuję że był sierpień ptaki dzwoniły świerszcze zapach zbóż zapach pełni Fotografia Dzieje jego podróżowania rozpocząć pewnie trzeba od radosnych wyjazdów wakacyjnych w dzieciństwie. Na dawnych fotografiach widzimy chłopczyka stojącego w rzece Bystrzycy albo obok krowy przy wysokim owsie, który musiał się wydawać wielką, pachnącą i szorstką gęstwiną, a także chłopczyka chłonącego dłonią ciepło wygładzonych wodą kamieni. Największą z przedwojennych była podróż latem 1939 r. do Jastarni nad polskim Bałtykiem i powrót przez hitlerowski Gdańsk. Zbyszek miał wtedy piętnaście lat. Po pięciu latach, w roku 1944 jechał ewakuacyjnym transportem ze Lwowa do Krakowa. W trzy dni po przyjeździe opisywał tę podróż Zdzi-sławowi Ruziewiczowi. Jeszcze na lwowskiej stacji wyrzucanie załadowanych już walizek przez kolejowego policjanta, potem niemieckich konduktorów i Zugfuhrera („po polsku brzmi to lepiej: «wódz po-ciągu»"). Sama jednak podróż miała dla niego wiele „z przygody i snu". Relacja przechodzi w poetycki opis. „Ciemno. Duszno. Obce twarze, obce głosy i ta klatka pędząca nie wiadomo gdzie. Za oknem białe płaty śniegu i dym też biały, i czarne niekiedy, nagłe widma drzew [...] i ta nieustanna, nie gasnąca czkaw- Cjdańsk w 1939 r. był peten hitlerowskich flag. -f; Zaczęło się od pierwszych samodzielnych wypraw poza obręb domu. Spotkać tam można byto istoty wielkie i interesujące. r\.zeki i kamienie dzieciństwa. Na wakacjach w Piasecznej w Gorganach, 1934 r. V^howanie się w kopie zboża albo udawanie chochola -TTalinka, Januszek i Zbyś nad Bystrzycą 74 PODRÓŻE , 'M. S*-'? ""f* M •R - , ' **~ "*% ***•$•*«,'""* "CA~{^ M „Tl*- «W-»»«f i. Tva.J, ftU -List Herberta do Zdzisława Ruziewicza z 29 marca 1944 r. ka kół pod nogami. [...] Na niebie otwarty semafor gwiazd". Nastąpiły powojenne wędrówki po Polsce zatłoczonymi pociągami. Wspomnieć także trzeba wycieczki kajakowe po jeziorach augustowskich ze Zdzisławem Najde-rem w latach 50., choć te i późniejsze podróże w naturę nie pozostawiły w poezji Herberta łatwych do zidentyfikowania śladów. Wędrówki wśród przyrody nie stawały się ucieczką od realiów ówczesnej Polski. Były także spotkaniami z ludźmi. Na przykład - wspomina Naj-der: „kiedy po raz kolejny biwakowaliśmy w okolicach Augustowa, to akurat próbowano tam skolektywizo-wać okoliczne wsie. Jakiś chłop przyszedł do nas do ogniska i narzekał na kolektywizację, a jednocześnie z dumą podkreślał, że jego dzieci poszły do szkoły, do miasta. To był dla nas pewien problem". Wreszcie w roku 1958 zaczęły się podróże Herberta prawdziwe, dalekie. Stawały się dlań namiętnością i powołaniem. Rozpoczął je wyjazd stypendialny do Francji w 1958 r. Potem przyszły Anglia, Włochy, Austria, Grecja, Niemcy, Holandia, w końcu Stany Zjednoczone. Bywały to wielkie przygody, ale obok radości miały też odcień nostalgii, bezdomności, czy wręcz wygnania. Chęci powrotu do domu czy ojczyzny towarzyszył strach przed zamknięciem, niemożnością ponownego wyjazdu. W Polsce w latach 50. i 60. każda zagraniczna podróż równała się wyciągnięciu szczęśliwego losu. Potem to się trochę zmieniło, ale zawsze była niepew- Po Polsce Ludowej 75 ność, czy otrzyma się w kraju paszport albo będąc za granicą, jego przedłużenie. W latach 60. i 70. były okresy, gdy Herbert bardzo wiele jeździł, najczęściej w związku z odczytami, spotkaniami autorskimi, wydawaniem książek, różnymi zjazdami, konferencjami, otrzymywanymi nagrodami. Radowały go sukcesy, to naturalne. Jednocześnie jednak męczyła czczość i konwen-cjonalność większości takich imprez. Były one sprzeczne z „osiadłą" częścią jego natury, która kazała mu życie, pracę i wszelkie wynikające z niej obowiązki brać bardzo poważnie. A jednak i w czasie takich wyjazdów zażywał przyjemności radosnego podróżowania - kiedy wchodził w tłum, w miasto, nawiązywał przypadkowe znajomości, chwilowe przyjaźnie, gdy chłonął pejzaż, architekturę, obrazy i rzeźby w muzeach. Wiódł życie cygańskie, które przeszkadzało mu, stwarzało mnóstwo niedogodności, ale także w pewnej mierze wciągało. Osiadł dopiero po latach w warszawskim mieszkaniu przy ul. Promenada. Dobrowolność tego domatorstwa była jednak wątpliwa. Chory, nie mógł opuszczać domu. Doskwierała mu monotonia. L-iz Zdzisławem Najderem na jeziorach augustowskich. „Wynajmowaliśmy kajak na dwa czy trzy tygodnie, to kosztowało niewiele -wspominał Najder -i ruszaliśmy na spływ [...]. Zabieraliśmy ze sobą prymus, spirytus woziło się w dętce do piłki (dętka się nie stłucze), no i zupę ogonową w kostkach, makaron, który mama robiła, resztę się dokupywało. Gotowało się albo na kocherze, albo przy ognisku. Turystów nie było prawie wcale". 76 PODRÓŻE Zbigniew Herbert posiadał petne uprawnienia do kajakowych podróży. Był dobrym pływakiem. IfltilHI IDUEI lltltlll FHIlilfJ Sekcji zamieszkały w '/. wymagany przepisami ejtzsmi: wyjazdu łodziami f kajakami Podróże stawały się inspiracją do pisania wierszy, dostarczały materiału do kolejnych książek eseistycznych. Zmieniał się w nich styl podróżowania i sam podróżujący. Inaczej podróżuje Pan Co-gito, a inaczej poeta wspominający Ro-vigo. Inny jest podróżnik w Barbarzyńcy w ogrodzie, inny zaś w Martwej naturze z wędzidłem. Różni ich wiek, różnią okoliczności historyczne, charakter zwiedzanych krajów, wreszcie odmienne auto-kreacje. Podróżnik w tych esejach zawsze jest bowiem dokładnie konstruowany, jego zachowanie kontrolowane. Najgłębsza powaga łączy się z grą, uwodzeniem słuchacza czy czytelnika. W pierwszym tomie esejów, w Barbarzyńcy w ogrodzie, narrator jest w swojej relacji fizycznie obecny, nawet eksponowany. Herbert pisze nie tylko o obrazach i architekturze, ale także o warunkach, w jakich je oglądał, o rzeczywistych krajobrazach, w jakich były osadzone, o trunkach, które wypijał. O sposobie patrzenia, o bibliotekach, które odwiedzał, książkach, -,,,„>. ,„,::,„„.-,-^-^^ które czytał, by swoje oglądanie nimi dopełnić. Oczywiście nie o wszystkich okolicznościach, wszystkich pejzażach, potrawach, trunkach i książkach, ale tylko o starannie dobranych (określenie „starannie dobrany" często pojawia się w różnych wspomnieniach o Herbercie), o takich, które służyły wyrazistemu wizerunkowi podróżnika. To ktoś o wyglądzie rzeczywistego Zbigniewa Herberta porusza się - w Barbarzyńcy w ogrodzie - po Europie Zachodniej na przełomie lat 50. i 60. XX w. Podróżny, który nie chciał być ani nowoczesnym masowym turystą, ani dawnym patetycznym pielgrzymem. pływacki d-i uzyskania wodach otwartych Ogród barbarzyńcy 77 Określenie „barbarzyńca" - przecież jakże oczytany, kulturalny! - jest bowiem sympatycznie ironiczne. Ten ktoś wyjechał z Polski w roku 1958 i różne cudzoziemskie, śródziemnomorskie smakołyki były dla niego czymś nowym. Miał przy tym mało pieniędzy, dobry apetyt i zdrowy żołądek. Przybywając do jakiegoś miasta, wybranego przez siebie albo zdarzonego przez szczęśliwy los, zmieniał się w spacerowicza, rozluźnionego, wałęsającego się, smakującego wino, gapiącego się na przechodniów, domy i chmury. Takim nam się chętnie przedstawia. I nagle ten spacerowicz - zapraszający nas do rozmowy, swobodny i poufały - zaczyna mówić jak poeta. Nie wie, jak takie zachowanie przyjmiemy, czy nie weźmiemy go za pozera, zarozumialca, a jednak ryzykuje. Mówi niezwyczajnie, ozdobnie, by zadziwić. W Sienie na przykład: „Wieża jest wysoka, biała na szczycie jak kwiat, tak że wokół niej niebo nabiega błękitną krwią". Przeczytawszy Barbarzyńcę..., nie mamy wątpliwości, że dla Herberta podróżnika ważny jest nie tylko ogląd, ale także smak i dotyk, bezpośredni, l~rzed romańskimi krużgankami klasztoru w Moissac z przewodnikiem w dłoni. W głębi katedra 78 PODRÓŻE r śród głowic kolumn romańskich w północnej Francji... po której Herbert w 1964 r. podróżował z Jerzym Kwiatkowskim. osobisty i czuły kontakt z napotykanym światem. Nie lubił fotografii, wiedział, że jest ona przeważnie głupim pośrednikiem, gdy pstryka się byle jak, dokonuje wyboru bez zastanowienia, pozwala się działać przypadkowi, bez umiaru naciskając przycisk migawki. „Nikt już -pisał - nie ma ochoty studiować rzeczy bezpośrednio. Mechaniczne oko niezmordowanie płodzi cienkie jak błona wzruszenia". Podróż zaś miała dostarczać wzruszeń głębokich. W osobistym kontakcie z dziełem sztuki, z farbą, kamieniem, drewnem - z których zostało ono zrobione, z przestrzenią miast, odczuwaną wieloma zmysłami i w ruchu. Podróżując wiele rysował. „Moje przygotowanie do książki - mówił - to przede wszystkim rysunki. Nie robię zdjęć, uprościłbym przez to mój kontakt z przedmiotem. A jeżeli sobie obrysuję na przykład jakąś rzeźbę renesansową, to jak gdybym wdawał się w ten sam rytm artystyczny, który kreował to dzieło. Zawsze rysuję z rzeczywistości, nigdy nie jest to kompozycja niezależna od impulsów płynących ze świata". Kiedyś przecież uczył się malarstwa i chciał pójść tą drogą, potem posługiwał się chętnie ołówkiem, piórkiem, długopisem - przyswajając sobie widziane, przekształcając je w twór własny, jakby w część siebie. To, co narysował, było już jego. Dokonywał selekcji w oglądanym świecie, dokumentował i zarazem interpretował własną kreską (która -jak dukt pisma jest czymś indywidualnym) ludzi, przyrodę h4 CU OJB.ttElSOZ O^1SAZ Oq?IU 01>)OSAA\ I 3ZJOUI 'A 80 PODRÓŻE Ma Ladonna malowana przez sieneńskiego malarza Duccia di Buoninsegna na przełomie XIII i XIV w. „Po Ducciu -pisał Herbert - nie należy oglądać nic więcej". .totem najlepiej błądzić po pięknym mieście, z góry spoglądać na jego panoramę... a i przede wszystkim dzieła sztuki. Kiedy więc pisał, to w pewnej przynajmniej mierze czerpał z materiału już przez siebie przyswojonego i przygotowanego. Choć bezpośredni ogląd był dla niego najważniejszy, nie poprzestawał na nim. Obok podróży w przestrzeni geograficznej była też druga - w głąb ksiąg. Dzieło sztuki osadzał w epoce, która je zrodziła; własne wrażenie, własną interpretację konfrontował z opiniami innych. Tak było lepiej, bezpieczniej, głębiej, sprawiedliwiej. Uważał, że nie wypada nadymać się wielkością swojego wzruszenia estetycznego, lepiej jest nieraz stanąć z boku. W szkicu Kamień z katedry na przykład zajął się szczegółowo ekonomiczną stroną budowy katedr (co zresztą przypomina porządną marksistowską analizę): „Zamiar skromny, jakby buchalter pisał o gotyku, ale średniowiecze uczy także skromności". Opowiadał więc innym o tym, co widział, czego doświadczył lub co wyczytał. Odnajdował okrutne zbrodnie popełniane pod osłoną szczytnych haseł: wytępienie w politycznej rozgrywce albigensów, spalenie templariuszy. Prywatnie -błądzący ulicami, skromny bon vivant, raczący się w trattoriach miejscowym tanim winem, hedonista; .,, społecznie - reporter, szpe-y racz biblioteczny, pilnie stu-JNJj| diujący korespondent, bardzo rzadko - zachwycony, kontemplujący widz... Takie były w Barbarzyńcy w ogrodzie autorskie gesty, takie przyjmował role, by ochronić swoje wzruszenia, swój zachwyt, a jednocześnie podzielić się nim z innymi. Zbigniew Herbert umiał patrzeć i ujmować to, co zobaczył, w trafne, pozostające W Sienie 81 w pamięci formuły. W dziełach mistrzów późnego średniowiecza i renesansu znajdował wtedy to, czego sam szukał jako pisarz: nie gwałtownych zwierzeń, wywnętrzania się, lecz obiektywizującej doskonałości. Ujrzany w Sienie Duccio „nie należał do artystów, którzy dokonują błyskotliwych odkryć. Ich rola polega na tworzeniu nowych syntez". Wielbiony przez Herberta Piero delia Francesca był jednym „z najbardziej bezosobowych, ponadindywidualnych artystów wszystkich czasów". I właśnie on staje się spośród malarzy głównym bohaterem Barbarzyńcy w ogrodzie. Herbert widział znakomite jego malowidła w Londynie, lecz „obrazy jako owoce światła należy oglądać pod słońcem ojczyzny artysty". Starał się być tam, gdzie się one we Włoszech znajdują i gdzie zostały namalowane (często są to te same miejscowości). W swoim opisie zachował więc kolejność oglądania, a nie chronologię powstawania dzieł, „miłą uczonym w piśmie". Za co i jak chwalił podziwianego malarza? Piero „stroni od taniej psychologii, czyniącej z malarstwa teatr gestów i grymasów". Zawsze dąży do syntezy. „Pora jest taka jak w wielu innych obrazach Piera: nieokreślona, może różowo-błękitny świt, a może południe". „Pejzaż ocieka światłem" - pisze Herbert. Ale o tym pejzażu dalej ani słowa. W obrazach interesują go ludzie i architektura -zewnętrzna i wnętrz. „W scenie drugiej półnagi człowiek z martwych powstaje, dotknięty krzyżem. [...] Architektura stanowi tło, jest jakby komentarzem przedstawionego wydarzenia. Nie jest to jak poprzednio średniowieczne mia-sto-zjawa, ale harmonia marmurowych trójkątów, kwadratów i kół, renesansowa dojrzała mądrość. Architektura gra tu rolę ostatecznej, racjonal- i podziwiać toskańskie pejzaże. W ielkie malarstwo Piera delia Francesca (ok. 1416 1492). włoskiego malarza i teoretyka sztuki, autora traktatów Dc cjiiintjuc' corporihus regularibita (..O pięciu bryłach regularnych") i De proxpcctiva pingendi (..O perspektywie malarskiej"), który urodził się i umarł w toskańskim miasteczku Borgo San Sepolcro. stało się przedmiotem podziw u Herberta. \Jilwicdziny królom'] Saby u Salomona. Twarze postaci ..są nagie, całe oddane spojrzeniu, rysy napięte i skupione. Oczy o migdałowych powiekach nigdy niemal nie spotykają się ze spojrzeniem widza". _Z,Wr malował Piero pewną rcka czterdziestoletniego mężczyzny. Figura Chrystusa stoi mocno na tle melancholijnego toskansku-go pejzażu. Jest to postać zwycięzcy". iero wieńczy głowy swych boli jak architekt kapitele kolumn". Ma Ladonna w Monterchi: ..Lewą rękę opiera o biodro, gestem wiejskiej drużki, prawą dotyka brzucha, ale bez żadnej wulgarności, tak jak się dotyka tajemnicy. Dla chłopów z Monterchi namalował Piero to. co przez wieki będzie wzruszającym sekretem wszystkich matek". 84 PODRÓŻE W, kościele św. Franciszka w Arezzo Piero delia Francesca w latach 1452-1466 namalował cykl fresków Legenda Krzyża. Do tego cyklu należy Sen Konstantyna. „Blask pochodni modeluje tagodnie dwu strażników, na pierwszym planie postać siedzącego dworzanina i uśpionego cesarza". nej weryfikacji cudu". Wpływa też na przedstawianie postaci ludzkich. „Nad walką cieni, konwulsjami, hałasem i wściekłością zbudował Piero delia Francesca lucidus ordo, wieczysty porządek światła i równowagi [...] bo w zaniku zmysłu architektury - najwyższej sztuki organizującej to, co widzialne - tkwi dramat współczesnego malarstwa". Formy na obrazach Piera „mają geometryczną aspirację, jednak zatrzymują się przed Platońskim rajem stożków, kuł, sześcianów. Jest on - jeśli wolno użyć tego anachronizmu - podobny do malarza przedmiotowego, który przeszedł szkołę kubizmu". „Ciche skandowanie powietrza i wielkich planów jest jak chór, na tle którego milczą postacie dramatów Piera". „Piero jest tak szczelnie ukryty za swoimi obrazami i freskami". „Nie można napisać o nim romansu". Ten poemat prozą o Piero delia Francesca napisał Herbert tylko o dziele, nie wychodząc poza nie ku życiu malarza. Dla Herberta - wtedy przynajmniej - owo życie było nieważne. Dawny mistrz kryje się za dziełem. Sztuka jest odwrotnością ekshibicjonizmu. Szczerość pojęta jako informowanie innych o brudach własnej duszy czy ułomnościach - dla Herberta nie jest cnotą. Egotyzm nie jest cnotą. Zbigniew Herbert tak napisze później już nie o renesansowym malarzu, lecz o sobie (zwracając się do swych niemieckich czytelników): „Odwieczne jest marzenie poety o tym, by jego dzieło stało się konkretnym przedmiotem, jak kamyk albo jak drzewo, aby - utworzone z podległej nieustannym przemianom materii języka - zasłużyło na długotrwałe życie. Za jedną z możliwych metod uważam tę oto: przezwyciężyć siebie samego, zatrzeć ślady Ku Niderlandom 85 powiązań między wierszem a jego autorem". Dbał o to, brał wzór z Piera. Barbarzyńca w ogrodzie opisuje podróż wczesną -pierwszy wyjazd w świat. W ogrom kultury. Potem przyszły podróże kolejne. Jeśli w życiu najważniejszymi cudzoziemskimi miejscami dla Herberta okazały się Berlin i Paryż, wcześniej zaś Wiedeń, to eseista kierował się bardziej ku południowi i bardziej ku północy: ku Grecji i Niderlandom. Tym krainom poświęcił Herbert swoje następne książki pisane prozą. Stworzonego w kilkanaście lat później bohatera Martwej natury z wędzidłem wiele na pozór łączy z początkującym podróżnikiem z Barbarzyńcy.... Też odwiedza on muzea i kościoły, błądzi po nowych miastach, przesiaduje w bibliotekach, przywiązuje wagę do ekonomicznych i politycznych kontekstów sztuki. Jest tylko starszy, dojrzalszy, smutniejszy, dociekliwszy - rezygnuje z poetycznych efektów. Wie, że „idealny podróżnik to ten, kto potrafi wejść w kontakt z przyrodą, ludźmi, ich historią -a także sztuką, i dopiero poznanie tych trzech elementów przenikających się wzajemnie jest początkiem wiedzy o badanym kraju". Współczesny pejzaż i światło Holandii nie pomagają jednak Herbertowi w przeżywaniu niderlandzkiego malarstwa tak, jak pomagały mu pejzaże i klimaty Italii przy oglądaniu dzieł dawnych mistrzów włoskich. To jest może jeden z powodów, dla których podróżnik stara się tutaj lepiej zrozumieć obrazy, studiując życiorysy ich autorów. W Barbarzyńcy w ogrodzie podziwiał Herbert w dziełach Piera delia Francesca szczególny stosunek artysty do własnej sztuki: antypsychologizm, pełne uprzedmiotowienie dzieła, skrycie się za nim. Jeśli W roku 1962 w warszawskim wydawnictwie „Czytelnik" ukazał się Barbarzyńca w ogrodzie - pierwszy tom esejów Zbigniewa Herberta. 86 PODROŻĘ lYLartwą naturę z wędzidłem (1993) zrodziło długoletnie obcowanie z dziełami malarzy niderlandzkich. J an van Goyen (1596-1656), Widok Dordrechtu chciał wejść w te i podobne im malowidła, zrozumieć dawną architekturę - badał konteksty historyczne, przyczyny ekonomiczne, więc nie tajniki osobowości twórcy, lecz byt określający jego świadomość. Na północy jest inaczej. Podróżuje ktoś starszy, mówiący o sobie, iż nie jest zawodowcem, historykiem sztuki, lecz amatorem. W pośmiertnie wydrukowanym szkicu Willem Duyster (1599-1635) albo dyskretny urok soldateski napisał Herbert: „Amatorzy, to znaczy ci, którzy obcują z dziełami sztuki dla własnej przyjemności, a nie z niskich pobudek materialnych, czyli zawodowo, odczuwają nieprzepartą potrzebę kontaktu z osobą artysty, mówiąc po prostu, dawno zmarłego człowieka, poprzez przedmioty, które są jedynym materialnym śladem jego obecności. [...] uparty i naiwny amator [...] pyta o sprawy pozornie wykraczające poza obręb estetyki, a mianowicie o naturę moralną artysty - czy był odważny, wierny sobie i czyjego ręką i okiem rządziły elementarne zasady uczciwości. [...] Opowiadam się po stronie ginącej rasy amatorów, ponieważ sam Życie wśród zmarłych artystów 87 Q,. do nich należę. Najzwyczajniej, tak jak wszyscy, bronię swojej racji istnienia. Chciałbym żyć pośród zmarłych artystów, podobnie jak żyję wśród otaczających mnie ludzi, kierując się sympatią, antypatią, kornym uwielbieniem, zapiekłą niechęcią, mało dbając o teoretyczne uzasadnienia tych arbitralnych ocen, bowiem głębokie uczucia opierają się, na szczęście, racjonalizacji. Pociąga mnie bardziej charakter, mniej mistrzostwo. Prostodusz-nie sądzę, że ani talent, ani czarodziejstwa warsztatu nie potrafią przesłonić pospolitej i miałkiej duszy artysty". I to pisał autor cytowanych wcześniej słów z eseju o Piero delia Francesca! To on oddzielał charakter od mistrzostwa. Tylko że tutaj słowo „mistrzostwo" rozumiał jako samą biegłość techniczną, którą daje się wprawdzie ocenić i wycenić, ale jej znajomość dla amatora (tedy kochającego, a kocha się nie obrazy, lecz ujawniające się w nich osoby) jest drugorzędna. Pisząc o Piero, chciał być taki jak on, zniknąć w bezosobowym dziele, które powstanie (esej pisany w pierwszej osobie może też stawać się w tym znaczeniu bezosobowy). Później, w Holandii patrzył na malarzy poprzez dzieła ich życia już spełnione, czy w swym zasadniczym zrębie już spełnione, i widział siebie jako jednego z nich. „Warto więc badać - pisał - żywe dzieła sztuki, zapominając o datach, metrykach, szkołach, kierunkach, tematach - koniach, okrętach czy kwiatach, a stosować kryteria mniej ba-kalarskie, bardziej istotne - wewnętrzny impet, stosunek do absolutu, centralną wizję, powagę i siłę, z jaką artysta ściera się z rzeczywistością, przegrywa - wygrywa - nie godzi się na łatwy kompromis". Tego artystę trzeba widzieć osobno i osobowo, jako indywidualność - wobec jego sztuki, wraz z je- v^h hciał „żyć pośród zmarłych artystów", odnajdywał ich dzieła w muzeach, w kościołach, rysował i notował w swoich szkicownikach, tak jak tu szkicował i objaśniał sobie dzieło XIII-wiecznego włoskiego artysty, Niccola Pisano. Były to rzeczywiste spotkania z ludźmi, choć tylko w swej skupionej wyobraźni widział ich twarze lub słyszał ich głosy. PODRÓŻE Ge lerard Terborch, Chhpiec iskający psa. „Zgrabne palce przesuwają się po skórze zwierzęcia. Malec oddaje się tej czynności z napiętą uwagą i z tym szczególnym rodzajem wyłączności i całkowitego oddania, do którego zdolne są tylko dzieci". go sztuką. Historia przy tym nie tłumaczy wszystkiego, „bowiem rytm sztuki bywa często zaskakująco odmienny od rytmu dziejów, ma własne bitwy, przymierza. Granice, królestwa i klęski". W swych niderlandzkich podróżach, poprzez oglądane w muzeach obrazy spotykał wielu świetnych malarzy, lecz pisał tylko o niektórych. Tu dokonajmy jeszcze większego wyboru i z artystów obecnych w Martwej naturze z wędzidłem wyróżnijmy tylko dwóch: Terborcha i Tor-rentiusa. Gerard Terborch (czy, jak piszą Holendrzy, ter Borch) był malarzem subtelnym, znał przy tym wartość swych obrazów, umiał wyrażać ją w guldenach. W młodości wiele podróżował, potem osiadł, stał się cenionym mistrzem. Obracał się wśród rodzimej elity społecznej, i to mu odpowiadało - także jako artyście. Nie musiał malować przepychu, w którym żyły portretowane postacie, ich strojów paradnych, posiadłości za oknami, bogactwa widocznego w urządzeniu wnętrz, dostatku rodziny, służby. Zamawiający bowiem wizerunki „regenci i patrycjusze" przyjmowali posiadanie przez siebie wszelkich dóbr jako rzecz zwyczajną i nie potrzebowali się nimi chwalić. Terborch nie budował świata kolorem, lecz koloru używał jako objawienia. „W jego powściągliwych obrazach przeważają zgaszone brązy, ugry i szarości; na tym tle wybucha nagle suknia o barwie ultramaryny, świetlistych żółci, cynobrowych czerwiem". Kto oglądał dzieła Terborcha, wie, że tak właśnie jest. Tytuł eseju Herberta: Gerard Terborch. Dyskretny urok mieszczaństwa - zawiera ironię, ale też wska- Ferard Terborch (1617-1681), Ojcowskie napomnienie. Czy jest to scena rodzinna w mieszkaniu cnotliwych mieszczan, czy może, jak chcą inni, obrazek z burdelu? Ktoś start z obrazu złotą monetę, którą mtody wojak trzymał w palcach. „Czy kobieta w czerni, sącząca wino jest matką, czy też - o czym świadczą obrazy o podobnej tematyce - po prostu kuplerką, pośredniczką grzesznego związku?". Nie tylko Terborch wśród ówczesnych artystów wpisywał moralnie naganne: zdarzenie „w nienaganne, ;; przesycone cnotą f i szlachetnością dekoracje".'.. 90 PODROŻĘ , Vażny w karierze malarza był wyjazd do Munsteru, gdzie w 1648 r. zawarto pokój, kończąc wojnę trzydziestoletnią. „I Terborch uwiecznił uroczysty moment zaprzysiężenia układu". żuje wartościową, właśnie mieszczańską tradycję i artystę duchowo bliskiego pisarzowi. Zapraszającego jakby do zrozumienia i porozumienia: dostrzeżenia subtelności swojego pędzla, walorów swej gamy. Uprawiającego malarstwo bardzo piękne, dyskretne i zarazem w dużej mierze użytkowe. Herbert podziwiał jego płótna, starał się je równie mistrzowsko opisać. Stanowiły dla niego literackie wyzwanie. Terborch, według Herberta, nie był wolny od dziwnych pomyłek. Namalował na przykład w bardzo małym formacie uroczystość zawarcia traktatu pokojowego w Miinster. Rój małych figurek na tym wysoko cenionym przez autora obrazku sprawia wrażenie, jakby to była „ceremonia uroczystego otwarcia Światowego Kongresu Owadów". Ironia tego malarza, jego - odpowiadające ówczesnym zwyczajom, choć nigdy ostentacyjne - ukrywanie właściwego tematu (czego przykładem obraz Ojcowskie napomnienie), jego portrety zbiorowe, motyw czytania listu, obrazy przedstawiające muzykowanie - wszystko to pozostaje typowe dla sztuki epoki, a zarazem jest oczywiście indywidualne. Nawet niespodziewane odejścia do innych tematów, naturalistyczne dotknięcia nędzy, Procesja biczowników zapowiadająca Goyę - świadczą o potencjale artysty, o tym, że mógł on też przedstawiać coś zupełnie innego, a swój malarski świat wybrał i ograniczył świadomie. Zawieranie w kolejnych muzeach znajomości z obrazami Terborcha, powroty do nich - to dla eseisty czysta przyjemność. A że Terborch był artystą dużej miary, pozostawał w zażyłym obcowaniu z nim margines tajemnicy, krąg ochronny, którego słusznie nie należało naruszać. Czego bowiem arty- Martwa natura z wędzidłem 91 sta nie chce przekazać, jego „gorsza strona", to -uważa autor książki - niech pozostanie poza spotkaniem w prawdzie i pięknie sztuki, w jej absolutnie koniecznej konwencji. Konwencja zaś sztuki, która rzeczywiście odpowiada życiu, nieubłaganie wymaga perspektywy ostatecznej. Taka perspektywa w obrazach Terborcha kryla się, według Herberta, w ciemnych, rozmaicie czarnych (bo przecież zupełna czerń jest nieprzedstawialna) tłach. Była perspektywą śmierci, co pochłonie pięknie pokazany „pozór rzeczy". Z Torrentiusem jest całkiem odwrotnie niż z Piero delia Francesca i zupełnie inaczej niż z Terborchem. Herbert został porażony jego jednym płótnem, a raczej lekko owalną deską - Martwą naturą z wędzidłem - wiszącą w Muzeum Królewskim w Amsterdamie. „Od razu pojąłem, choć trudno byłoby to racjonalnie wytłumaczyć, iż stało się coś ważnego, coś znacznie więcej niż przypadkowe spotkanie w tłumie arcydzieł. Jak określić ten stan wewnętrzny? Obudzona nagle ostra ciekawość, napięta uwaga, zmysły postawione w stan alarmu, nadzieja przygody, zgoda na olśnienie. Doznałem niemal fizycznego uczucia - jakby ktoś mnie zawołał, wezwał do siebie. Obraz zapisał się w pamięci na długie lata - wyraźny, natarczywy - a przecież nie był to wizerunek twarzy o pałającym spojrzeniu ani też żadna dramatyczna scena, lecz spokojna, statyczna, martwa natura". I wylicza autor kilka przedmiotów umieszczonych na tym obrazie o kompozycji prostej, opartej na figurze krzyża. Są to: dzbanek gliniany, dzbanek cynowy, kielich z grubego szkła, dwie cera-mic/ne fajki, zapisana kartka nutowego papieru, a nad tym metalowe wędzidło. Poziome J\.oncert. „Kilka osób koncertujących w wytwornym wnętrzu". Terborch zdaje się mówić: „tak, znałem dobrze świat ubóstwa i brzydoty, ale malowałem skórę, połyskliwą powierzchnię, pozór rzeczy — jedwabne damy, panów w nienagannej czerni. Podziwiałem, jak zaciekle walczyli o trochę dłuższe życie, niż było im pisane". 92 PODRÓŻE fr "»». l/" ijzukał Herbert wyjaśnienia tajemniczego tekstu i jego związku z zapisem nutowym. Słowa i nuty namalowane na obrazie Torrentiusa zawierają „zamierzony, świadomy, podwójny błąd". Jakie „ jest jego tajemne znaczenie? Czy obraz ten „domaga się istotnie zawiłych wyjaśnień, które wykraczają poza ramy jego samoistnego świata"? *' ł -i M V „f. UL. ,*<**•——^ ^,_^l~^.„ •^, WU -r l"-3t«<. - ł1*"'- ramię krzyża to owe trzy naczynia i fajki, pionowe zaś, patrząc od góry: wędzidło, kielich napełniony do połowy i pełen światła płat papieru. Rekonstruując swe pierwsze wrażenie, Herbert napisał także: „Najbardziej fascynujące było tło. Czarne, głębokie jak przepaść, a zarazem płaskie jak lustro, dotykalne i gubiące się w perspektywach nieskończoności. Przeźroczysta pokrywa czeluści". Wcześniej dowiedzieliśmy się, że obraz ten, przedstawiający przedmioty odbite w lekko wklęsłym zwierciadle, przez parę stuleci służył za pokrywę beczki z rodzynkami. Trudno nie uwierzyć prawdzie tego olśnienia. Trzeba przyjąć, że było ono rzeczywiste, nagłe, nie-powodowane żadnym uprzedzeniem, snobizmem (Herbert nie znał przedtem nawet nazwiska Torrentiusa). Spotkanie z tym obrazem przypominało „wielki sen", w którym dostępuje się iluminacji i potem nadaremnie chce się ją sobie objaśnić. Zaczął więc pisarz dowiadywać się o Torrentiusie, czytać, poznawać jego życie burzliwe i nieco zagadkowe. Torrentius po poddaniu go torturom został skazany na śmierć za rozpustę i za bezbożność. Było to w państwie holenderskim, znanym z tolerancji, czymś zupełnie wyjątkowym. Surowe potraktowanie malarza miało, jak się zdaje, źródło polityczne. Interweniował król Anglii, który następnie ściągnął do J an Torrentius, zwany van der Beeck(1589-1644). Martwa natura : wfthullem. „Nie dowiemy się chyba nigdy, kim był naprawdę. [. Tyle pytań. Nie potrafiłem złamać szyfru" -zafascynowany tym dzietem Herbert pytał o jego autora. 94 PODRÓŻE „Ma Lalarstwo i rzeźba - mówił Herbert w rozmowie ze Zbigniewem Taranienką -interesują mnie, bo są to przedmioty stworzone przez ludzi, a zatem nie dzieła przyrody. I zawierają one widzenie innego człowieka". I dalej w tym samym wywiadzie: „Nie bardzo interesuje mnie sam obiekt przedstawiony, ale przemiany ludzkiego widzenia. A także to, co się pięknie nazywa wolą nadawania wymiernego kształtu". siebie artystę. Ten jednak także w królewskiej gościnie zachowywał się zgoła nieumiarkowanie. W pewnej chwili powrócił do ojczyzny, gdzie znów był torturowany i spotkała go śmierć. W obrazie tkwi zagadka, kluczem do niej wydaje się biała karta: na niej słowa i nuty. Niderlandzki tekst głosi pochwałę umiarkowania. Nuty zawierają błąd odpowiadający błędowi w pisowni tekstu i można je interpretować jako przyznanie się do winy albo, na odwrót, jako tej winy zaprzeczenie. Torrentius należał przy tym do tajemnego zakonu różokrzyżowców, powinno się więc zapewne objaśniać jego malowidło ezoterycznie. Ale przecież olśnienie, jakiego Herbert (tak można pisać: Herbert, a nie narrator eseju) doznał w Muzeum Królewskim, nie miało podkładu ezoterycznego ani podkładu politycznego. I spokojne czy niecierpliwe studia nad tym obrazem i nad życiem malarza Tor-rentiusa - którego cała pozostała malarska twórczość, jak można wnosić z przekazów, libertyńska, się nie dochowała - nie ujawniły przyczyn zachwytu, bo nie mogły. Rozszyfrowywanie tajemnicy napisu i nut nie wyjaśniło oczarowania. Raczej należy mniemać, że w obrazie znalazły swe formalne rozwiązanie, estetyczne spełnienie splątane motywy, intencje i sensy życia jego twórcy. I że jest ten obraz rzeczywiście pochwałą umiarkowania, taką, jaka w pewnej chwili potrzebna stała się artyście prowadzącemu żywot rozwiązły i awanturniczy. Owa pochwała zachowania miary mimo wszystko, mimo gwałtowności losu i perspektywy tragicznego finału - zawarta w przedstawionej na obrazie martwej naturze, ale i w jej porażającym tle - ukazała się także narratoro-wi-podróżnikowi jako konieczna, jedynie właściwa. Dla patrzącego było to od razu oczywiste. Olśniła go Przeciw Gombrowiczowi 95 tajemnica cudza, XVII-wiecznego artysty, i jednocześnie własna - obie uchwytne w obrazie i obie nie do zrozumienia. W ten esej o Torrentiusie, będący wyważoną kompozycją, Zbigniew Herbert wplótł wspomnienie swojej rozmowy z Witoldem Gombrowiczem. Gombrowicz nie lubił, jak wiadomo, malarstwa, uważał je za „głupie", a podziw dla obrazów za wynik wmówienia. Tak, powiada Herbert, nie można namalować na obrazie żadnego systemu filozoficznego - ani Kanta, ani Husserla, ani Sartre'a. „Ale mnie właśnie owa «głupota» - lub delikatniej mówiąc, naiwność - wprawiała zawsze w stan szczęścia. Za sprawą obrazów doznawałem łaski spotkania z jońskimi filozofami przyrody. Pojęcia kiełkowały dopiero z rzeczy. Mówiliśmy prostym językiem żywiołów. Woda była wodą, skała skałą, ogień ogniem. Jak to dobrze, że zabójcze abstrakcje nie wypiły do końca całej krwi rzeczywistości". Jest w obrazie Torrentiusa -jak powiada dalej - nie odbite światło sekretnych traktatów, ale „własne - jasne i przenikliwe światło oczywistości". Torrentius niepokoi, zbyt wielki jest rozdźwięk między znaną jego biografią a Martwą natura z wędzidłem. Można sobie tłumaczyć, że dzieło sztuki nie musi odpowiadać życiu artysty, lecz zaraz się uzupełnia, iż nie musi odpowiadać wprost. Te dwa spotkania -z Terborchem i z Torrentiu-sem - dopełniają się, oba są ważne. Herbert wie o tych malarzach dużo, wszystko, co mógł wyczytać w księgach. Ale właściwe spotkanie jest nie w biografiach, lecz w obrazach mistrzów, gdzie - w rzeczywistości obu przerastającej - komunikują się malarz i widz. ,Bc to wie pan, to byt wielki indywidualista. Dobry smak, wielkopańskość, zupełnie nie pasowały do rodzimej garkuchni, on by nie poszedł na żadną współpracę. Jego urok polegał na tym, że robił z każdego durnia. Pojechałem do niego z lekarstwami, a on zrobił ze mnie sprawnie i błyskawicznie durnia, bo nie czytałem L'etre et le neant. Gombrowicz filozofię znał tak po \ hrabiowsku. Mój stosunek do niego jest niejasny, uważam, że to by był genialny pisarz, gdyby nie brakło mu miłości, «tej, która obraca słońce i inne gwiazdy»". Herbert i Czesław Miłosz w drodze do Yence, gdzie mieszkał Witold Gombrowicz. 96 PODRÓŻE ZBIGNIEW HERBERT Labirynt nad morzem Liabirynt nad morzem autor złożył w 1973 r. w „Czytelniku", ale długo nie zezwalano na jego wydanie. W roku 1981, po ogłoszeniu stanu wojennego maszynopis został odebrany z wydawnictwa i Herbert pracował nad nim jeszcze w latach 90.; tom ukazał się dopiero po jego śmierci, wydany w 2000 r. przez Fundację „Zeszytów Literackich". Życie Terborcha jest zharmonizowane z jego malarstwem. Jego nauka, opanowanie rzemiosła, warunki społeczne, które umiał wykorzystać, odpowiadają ideałowi artysty osiadłego, umiejętnie rozwijającego swój talent w miejscu i czasie, w których wypadło mu żyć. Przygoda awanturnika Torrentiusa jest nie do pojęcia, wiadomo tylko, iż ma ona wielki wymiar. Świadczy o tym obraz, który podróżnik poznał w pierwszym porywie zachwytu (a rozumiał się dobrze na malarstwie, więc i poryw, i zachwyt zawarte w Martwej naturze z wędzidłem właściwie mógł ocenić). W kolejnym tomie esejów, w Labiryncie nad morzem bardziej niż sztuka zajmują Herberta historia i mitologia. Sztuka jednak - głównie grecka architektura - też tam jest obecna. Szczególne znaczenie ma w tej książce kreteński sarkofag z Hagii Triady. Podróżnik zwiedzający muzeum w Heraklionie, nieco rozczarowany znajdującymi się tam malowidłami z pałacu w Knossos, rekonstrukcjami nieudolnymi lub wątpliwymi (dokonywanymi z inspiracji odkrywcy, Arthura Evansa), spotyka ten sarkofag, arcydzieło. Arcydzieło zaś objawiające się Herbertowi wymaga od niego od razu, natychmiast - kontemplacji i studiów. Sceny namalowane na czterech bokach sarkofagu przedstawiają pochód religijny. Niektórzy widzieli w nim obchód święta wiosny, inni - do czego przychyla się Herbert - ceremonię żałobną. „Zrobiony został z kamienia wapiennego. Jest niewielki. Długość jego wynosi 137 centymetrów [...] Jego kolory: ugry, błękity, czerwień, szmaragdowa zieleń, piaskowa żółć świecą blaskiem stłumionym i szlachetnym". Ze sztuki minojskiej sprzed trzydziestu czterech stuleci, która jawiła się dotąd zwiedzającemu jako dekoracyjna, „rokokowa", tutaj emanuje głęboki sens rzeczy ostatecznych. One -jak w psalmie - uweselały młodość Minojczyków. Przedstawiona więc została li' Obrzęd na sarkofagu 97 na sarkofagu uroczystość żałobna, „ofiary, sakralne gesty mają cel praktyczny: czuwanie nad życiem zmarłego - albowiem śmierć i zmartwychwstanie były prawem naturalnym jak prawa przyrody, następstwa pór roku, opadanie liści i kiełkowanie zbóż. [...] Z malowideł sarkofagu emanuje niezmożona wiara w nieśmiertelność, przekonanie, że życie jest niezniszczalne. Jest to mocna i prawie radosna pieśń o rezurekcji [...]". Godziny spędzone przy zamkniętym w szklanej gablocie sarkofagu, nawet przelotna, a zapisana, myśl zwiedzającego, by dać się zamknąć w hera-kliońskim muzeum na noc - to nic innego, jak udział w obrzędzie. Jeśli bowiem - jak w tym wypadku -autor sarkofagu jest tak odległy, tak anonimowy, że w dziele sztuki nie możemy się z nim jako osobą komunikować, to w arcydziele obrzędowym komunikujemy się jakby - poprzez odległą kulturę - z całą ludzkością, w całym czasie i w całej przestrzeni. Narrator, podróżnik tego pożąda i to czyni. W 1965 r. w szkicu Pana Montaigne'a podróż do Italii Herbert pisał: „Kiedy już tyle tylko sił mi pozostanie, żeby poduszkę pod głową poprawić, trzeba będzie napisać dzieło, a więc księgę, a nie zbiór szkiców, pod tytułem «Wstęp do teorii podróży». Żeby ograniczyć przepaścisty temat, należy wyrzec się opisania wielu rodzajów wojaży i skupić się na Sarkofag z Hagii Triady. Dzieło sztuki minojskiej na Krecie z ok. 1400 r. p.n.e. „Z ziemi wyłania się bohater dramatu. Ma kształt posągu, hermy, owinięty szczelnie w jasną szatę jak w kokon, zagadkowy jak zjawa, konkretny jak kamień. Powrócił jeszcze raz na ziemię, zwabiony ofiarami". Jemu, widocznemu po prawej stronie, poświęcone są ofiarowywane pokarmy, „zawodzenie fletów i krew.[...] Cała kompozycja wydaje się być poddana ścisłym regułom sformalizowanej liturgii". 98 PODRÓŻE Rc 1958, Paryż u zbiegu bulwaru Saint-Germain i rue Danton. Zbigniew Herbert ze współtwórcą krakowskiej awangardy, poetą Janem Brzękowskim (1903-1983), mieszkającym od 1928 r. we Francji. JTlerbert w paryskiej restauracji z publicystą, politologiem i sowietologiem Leopoldem Łabądziem (1920-1993) i poetą Czesławem Miłoszem gatunku najszlachetniejszym, który Niemcy nazywają Bil-dungsreise, a więc pielgrzymką do świętych miejsc kultury". I tak właśnie pisarz w swoich książkach eseistycznych czynił. Podróże odbywane i potem opisywane przez Zbigniewa Herberta nie były jednak podróżami czułego estety - nie mogły być tylko nimi. Do owych „świętych miejsc" pielgrzymuje się bowiem, także chwilami wątpiąc w ich świętość, przezwyciężając własne roztargnienie i inne przeszkody. A jeśli znajduje się nagrodę i pociechę, to i one bywają niepełne. Zamknąwszy trzy tomy podróżniczych esejów Herberta, sięgamy znów po jego poezję. I odczytujemy opis podróży-pielgrzymki (w tym wierszu dosłownie pielgrzymki) do Mony Lisy w Luwrze. Zbigniew Herbert znalazł się w Paryżu w 1958 r. jako autor Struny światła. Przyjechał pełen zapału i ciekawości. Wszedł w polski i nie tylko polski świat kulturalny. W Maisons-Laffite nawiązał kontakt z redaktorami „Kultury", dużo przebywał z Czesławem Miłoszem, który przyjeżdżał do Paryża z Montgeron, gdzie wtedy mieszkał z żoną i synami. Na bulwarze Arago odwiedzał Jana Brzękowskiego, jednego z głównych poetów dawnej awangardy krakowskiej. Spotykał się ze znakomitym poetą Paulem Celanem. Przesiadywał w bibliotekach, w kawiarniach, był zapraszany do restauracji. I, oczywiście, długie godziny spędzał w paryskich muzeach. Odkrywał dla siebie wielkie dzieła sztuki. Sprawdzał ustalone hierarchie. A głównym paryskim muzeum jest Luwr, w nim zaś znajduje się kilka najgłośniej- Paryż 1958 99 szych, czczonych w świecie arcydzieł. Wśród nich najbardziej czczona Mona Lisa Leonarda da Vinci. Przedmiot kultu, cel pielgrzymek wierzących w świętości sztuki, wycieczek, które w pośpiechu zaliczają w tydzień najważniejsze stolice Europy. Kopiowana, reprodukowana na setkach tysięcy pocztówek i plakatów, ale też parodiowana i kary-katurowana. Dadaista Marcel Duchamp namalował ją z wąsami, ktoś inny powielił jej niepowtarzalne piękno, jakby była szablonem czy sztancą. Teraz staje przed nią bohater wiersza, Polak z pokolenia, którego widzenie kształtowała wojna. Zanim tu dotarł, podjął mityczną, baśniową wędrówkę przez „siedem gór granicznych". Była to też wędrówka przez sprofanowany, rozstrzelany, umęczony pejzaż wojenny -ale i powojenny czy zimnowojenny: „kolczaste druty rzek / i rozstrzelane lasy / i powieszone mosty". Pokonawszy wszystkie przeszkody, znalazł się w Luwrze w dwóch rolach: romantycznie pielgrzymującego w imieniu zmarłych oraz osoby wplątanej w powierzchowną i wulgarną kulturę masową. Przybysz czuł się wy-słańcem i pielgrzymem, lecz odczuwał też anachronizm romantycznego kostiumu, jego niedopasowanie, znalazłszy się zaś „w gęstej pokrzywie wycieczki", musiał się z niej wyodrębnić, bo nie mógł i nie chciał z nią się identyfikować, stojąc „na brzegu purpurowego sznura / i oczu", przed Moną Lisa tak bliską i zarazem tak daleką. Czerwony sznur, oddzielający w latach 50. (później zastąpi go gablota z pancernego szkła) obraz od widza, zamienia się tu w rzekę. Stoi się na jego brzegu. Jest więc szeroki, nie do przebycia. Stanowi jeszcze jedną, jakby magiczną przeszkodę J_mwr w Paryżu: jedno z największych i najsłynniejszych muzeów świata, niegdyś siedziba królów francuskich, tu znajduje się wśród wielu arcydzieł - przyćmiewający je sławą obraz Leonarda. Widok od Pont du Carrousel. J_mwr. Widok na Jardin de Llnfante przez Pont des Arts 100 PODRÓŻE lVlona Lisa o zagadkowym uśmiechu, namalowana przez Leonarda da Vinci (1452-1519) w późnym okresie jego życia „tłusta i niezbyt tadna Wtoszka", której „oczy marzą w nieskończoność", stała się jednym z symboli europejskiej kultury -szczególnym przedmiotem kultu, celem masowych wycieczek z całego świata, a także indywidualnych pielgrzymek. (w baśni trzeba było przebyć nie tylko siedem gór, ale i siedem rzek granicznych). Co jednak znaczy tajemnicze określenie „na brzegu oczu"? Chyba to, że dla przybysza jego własne oczy, własny sposób patrzenia, wrażliwość - są jeszcze jedną przeszkodą. Opowiada o portrecie namalowanym przez Leonarda ktoś, kto od tego obrazu został oddzielony okrutnym doświadczeniem i nadal nie może się do niego zbliżyć, nawiązać z nim kontaktu. Gioconda zamiast przyciągać, raczej odpycha, bardziej jest przedmiotem niż namalowanym człowiekiem, wydaje się czymś mechanicznym, podobna do mikroskopu albo zegara: „jakby z soczewek zbudowana / na tle wklęsłego krajobrazu", „tyka jej regularny uśmiech / głowa wahadło nieruchome". A jeśli przybysz stara się zobaczyć obraz bardziej tradycyjnie, realistycznie, to widzi, że przedstawiona na nim mało powabna Włoszka została przez malarza „od mięsa życia odrąbana / porwana z domu i historii". W świątyni kultury europejskiej znalazł więc zmechanizowanego idola XX w. albo niepotrzebnie wyidealizowany renesansowy portret. Lecz mimo to decyduje się złożyć temu obcemu bożkowi ofiarę. Wspomina bowiem poległego: no i jestem mieli przyjść wszyscy jestem sam kiedy już nie mógł głową ruszać powiedział jak to się skończy pojadę do Paryża Mona Lisa 101 I usiłuje złożyć ofiarę bóstwu, którego nie potrafi adorować, w szczelinę pomiędzy namalowanymi palcami Giocondy wepchnąć „puste łuski losów" (jak wystrzelone naboje) - wszystko, co mu zostało po poległych. To się chyba nie udaje. Na tym jednak nie kończy się obcowanie z dziełem Leonarda. W dalszym ciągu wiersza przybysz jakby omija postać pierwszoplanową i wchodzi w głąb obrazu. Patrzy na Monę Lisę od tyłu, „widzi" jej plecy (czarne, bo nie oświetlone, nie namalowane). Zanurza się potem w „wielką pianę światła", za nią zaś dostrzega „pierwsze drzewo swego życia". Tam jest jego los, za świetlistą przestrzenią. Ale dalej nie pójdzie, nawet znalazłszy się wewnątrz obrazu, gdzie rządzą inne niż fizykalne prawa. Napotyka bowiem przeszkodę nie do przezwyciężenia: „miecz leży / wytopiona przepaść". Miecz w średniowiecznej opowieści o Tristanie i Izoldzie oddzielał pożądającego od przedmiotu pożądania, w biblijnej księdze Genesis miecz archanioła zagradzał ludziom powrotną drogę do raju. Tutaj „wytopiona przepaść" także ją zagradza. Pielgrzym wie, że mimo starań nie osiągnie celu. Dotarł jednak tak daleko, jak tylko mógł, dalej niż inni - w swej symbolicznej pielgrzymce w imieniu poległych do kultowego obrazu Europy, obu Ameryk i części Azji. W dwu dużo późniejszych niż Mona Lisa, a szczególnie ważnych wierszach o podróżach -Modlitwie Pana Cogito podróżnika i Oblokach nad Ferrarą sztuka została odsunięta na dalszy plan. W Modlitwie... Pan Cogito dziękuje Bogu za to, że został uwiedziony przez niego urodą świata, za możność podróżowania pośród piękna i dobroci, a nie pośród zła i cierpienia. „Codzienną udrękę" zostawia się wtedy za sobą. A coraz to nowe pejzaże, zwierzęta i ludzi można traktować trochę niezobowiązująco, a jednocześnie wyjątkowo - jako znaki. Dziękuje też za to: ijkoro zostałem wybrany - myślałem - i to bez szczególnych zasług, wybrany w grze ślepego losu, to muszę temu wyborowi nadać sens, odebrać mu przypadkowość i dowolność. Co to znaczy? To znaczy sprostać wyborowi i uczynić go wyborem moim. Wyobrazić sobie, że jestem delegatem czy posłem tych wszystkich, którym się nie udało. Duszyczka 102 PODRÓŻE W, kabarecie Moulin Rouge z Raymonde van Elsen i szwagrem Tadeuszem Żebrowskim JVwiecień 1964. W Paryżu z Anną Lisowską - że nocą w Tarąuinii leżałem na placu przy studni i spiż rozkołysany obwieszczał z wieży Twój gniew lub wybaczenie a mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu i w brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi dobrych i rozumnych Owi dobrzy i rozumni rozsiani są szeroko i nagle objawiają się na mojej (naszej) drodze. A więc: - proszę Cię żebyś wynagrodził siwego staruszka który nie proszony przyniósł mi owoce ze swego ogrodu na spalonej słońcem ojczystej wyspie Laertesa a także Miss Helen z mglistej wysepki Muli na Hebry-dach za to że przyjęła mnie po grecku i prosiła żeby w nocy zostawić w oknie wychodzącym na Holy łona zapaloną lampę aby światła ziemi pozdrawiały się a także tych wszystkich którzy wskazywali mi drogę i mówili kaw kyrie kato i żebyś miał w swej opiece Mamę ze Spoleto Spiridio-na z Paxos dobrego studenta z Berlina który wybawił mnie z opresji a potem nieoczekiwanie spotkany w Arizonie wiózł mnie do Wielkiego Kanionu który jest jak sto tysięcy katedr zwróconych głową w dół Piękni zwyczajni ludzie 103 Prostych ludzi spotykał w tratto-riach, miejscach noclegu, tanich hotelikach, tam gdzie przebywał. „«Ja kocham ludzi», powiedział mi kiedyś" - wspominała rozmowy z Herbertem Magdalena Czajkowska w zakończeniu swego komentowanego wydania jego listów i dodała, że „dawał tego liczne dowody [...] zwłaszcza wobec skromnych i prostych". Zajmowało go zwyczajne życie, ciekawiły zwyczajne miejsca - równie mocno jak głosy z przeszłości. W Diariuszu greckim (drukowanym pośmiertnie w „Zeszytach Literackich") Herbert notował: „Paczka papierosów 10 drachm, śniadanie 8, pocztówki i znaczki około 15, wstęp do muzeum 10, kolacja 13, wino 5, owoce 3, brak 10 drachm. [...] Wychodzę na balkon posłuchać nocy. Jednostajny chór samochodów i na tym tle dwa głosy solistów. Męski groźny bas i piskliwy lament kobiety. Duet jest pełen pasji i słucham go jak opery w obcym języku. Wreszcie dźwięk tłuczonego szkła i cisza. Kawałek życia, którego nigdy nie dotknę. [...] Pasja szczegółu. Szalony pomysł nachodzi mnie w małym kafejonie (stoły nakryte niebieską wilgotną ceratą). Tuż koło placu Omonia po wypiciu ćwiartki wina: opisać ulicę Yeranze-rou, która nie odznacza się niczym szczególnym, ot zwykła sobie jedna z ateńskich ulic, ważna jednak właśnie z powodu swojej pospolitości. Jeśli będę wiedział o niej wszystko, będę wiedział coś niecoś o Atenach. Zacząłem od rogu, cierpliwie notując okna, wygląd fasad, szyldy, sklepy E i to, co na wystawach, kamienica po kamienicy, brama po bramie. Zatrzymałem się przy dziesiątym obiekcie z pustą głową, suchym gardłem, .Herbert z Magdaleną i Zbigniewem Czajkowskimi w 1964 r. na Akropolu w Atenach 104 PODROŻĘ Warszawa, lata 60. - z malarką Teresą Mellerowicz Zjbigniew Herbert na portrecie namalowanym przez Teresę Mellerowicz. „Terenia maluje coraz piękniej. Namalowała mi portret, na którym jestem podobny do Dżyngis- -chana. Ona maluje dusze" - pisał latem 1965 r. do Czajkowskich. z garścią stów bez związku, z nicią Ariadny, która prowadzi donikąd". Podobnie napisał o włoskim miasteczku Rovigo (jego imieniem nazwał tom swoich wierszy), które „nie odznaczało się niczym szczególnym było / arcydziełem przeciętności proste ulice nieładne domy". Ale było miejscem pobytu, życia i śmierci ludzi nigdy przez Herberta nie poznanych, stacją, na której nigdy nie zatrzymał się pociąg Zbigniewa Herberta. Miejscem jakże innym niż utrwalone przez wielkich artystów Florencja, Padwa, Ferrara. Żyłem wówczas miłością do Altichiera z Oratorium San Giorgio w Padwie i do Ferrary którą kochałem bowiem przypominała moje zrabowane miasto ojców. Żyłem rozpięty między przeszłością a chwilą obecną ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas A jednak szczęśliwy ufający mocno że ofiara nie pójdzie na marne Rovigo A może właśnie poznanie tego miasta, Rovigo, obok którego była wesoła góra „przecięta czerwonym kamieniołomem / podobna do świątecznej szynki obłożonej jarmużem" - odsłoniłoby przed podróżnym to, co dla niego najważniejsze? Źródło poczucia szczęścia i ufności. Takie były podróże Herberta już ułożone, skomponowane, przeniesione do literatury, stanowiące tematy wierszy i esejów, fragmentów dziennika. W listach Herberta, które dotąd ogłoszono, we wspomnieniach o nim podróże ukazują się inaczej, od innej strony niż l nagle wielokrotnie mijana stacjaj poznane miasto, do którego ten dn< należy, stają się objawieniem: A przecież byio to miasto z krwi i kamig takiej! miasto w którym ktoś wczoraj umarł l ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW H ZJAWIASZ SIĘ R(j Zredukowane do stacji do przecinka do przekreślonej nic tylko stacja - urriri - partenze \ dlaczego myślę o tobie Rovigo Rc Capo Gestione Blglietti l podróżach trzeba rn otwarte oczy. umysł i sen by ulegając magii dziel i miejsc głośnych, nie przegapić lego. co jest najważniejsze. Szczególnie ważny dla Zbigniewa rberta okazał się fiski malarz fresków Altichiero da Zevio (ok. U?5-ok. 1397). który pokrył freskami ściany m.in. kaplicy San Giacomo w bazvlice San Antonio w Padwie. W przeciwieństwie do nieco słodkiego i kobiecego, franciszkańskiego Giolta jest ..z ducha Dantego [...] surowy, rycerski, metafizyczny". W biegu życia 107 w eseistyce oraz w poezji. Przestają być uporządkowaną kompozycją, powracają do chaosu życia. Są często przypadkowe, mało czytelne. Trudno też ułożyć ich dokładne kalendarium, wykreślić ich mapy. Czasem miewały charakter ludyczny, euforyczny, wiązały się z alkoholem. 19 grudnia 1963 r. w kartce wysłanej z Paryża do Londynu, do Magdaleny i Zbigniewa Czaj-kowskich, donosił Herbert żartobliwie: „nie wiem, jak to się stało, ale w sobotę w południe się zgubiłem. Szedłem sobie po tym Paryżu, mocno trzymając się za łapę, aż tu ni z tego, ni z owego, trzask, prask, ni ma Dziubdziusia. Wołam, krzyczę, pytam ludzi, a on jak kamień w wodę; po trzech dniach się znalazłem i teraz bardzo pracuję i odrabiam zaległości". Niech to będzie początkiem serii cytatów z listów Herberta, pisanych z różnych miejsc do różnych adresatów (choć najwięcej będzie wyimków z listów do wspomnianych już londyńskich przyjaciół; korespondencja ta wyszła w opracowanym przez adresatkę tomie „Kochane Zwierzątka..."). W 1963 odebrał w Paryżu Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Pisał o tym wesoło: „Na szczęście wpadła (jak śliwka w kompot) Nagroda Kościelskich, którą wręczył mi ambasador Kajetan Morawski w Bibliotece Polskiej, tuż koło biurka Mickiewicza. Potem była wiska i wypiłem całą butelkę, i chciałem śpiewać, ale oni powiedzieli, że już późno, i zgasili kandelabry. Więc poszedłem do jednego kabaretu i kupiłem sobie Hiszpana, który grał mi flamenco na gitarze do 5-tej rano. Bardzo było przyjemnie". W 1965 r. otrzymał w Wiedniu prestiżową Internationaler Nikolaus Lenau Preis. 23 października posłał Czajkowskim kartkę z Wiednia: „...będę tu chyba około 2 miesięcy. 25 bm. Jubel z nagrodą, potem kongres, wieczory autorskie. Czuję, że zginę marnie. Ale w ostatniej chwili będę o Was myślał". JSjedy w kwietniu 1960 r. Czesław Miłosz z rodziną opuszczał Francje, by udać się do Stanów Zjednoczonych, Zbigniew Herbert odprowadzał ich z Paryża na statek. Na zdjęciu z Janiną Miłoszową. ilerbert z Janiną, Czesławem i Antonim Miłoszami na pokładzie statku Ryndam przed odpłynięciem do Ameryki 108 PODRÓŻE IN a wręczeniu nagrody im. Nikolausa Lenaua (Internationaler Nikolaus Lenau Preis), 25 października 1965 r. w wiedeńskim pałacu Storhemberg. W pierwszym rzędzie siedzą: dr Wolfgang Kraus, Hilde Spiel, ambasador Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, minister T. Piffi-Pećarić. Wiedeń, widok na katedrę św. Stefana 25 listopada - „Nagroda rozchodzi się jak śnieg na wiosnę, chociaż żyję jak mnich (z takiego klasztoru o niezbyt surowej regule) [...] To wszystko powinno [...] usprawiedliwić prośbę o spodnie (to ostatnie nieważne, mogę chodzić w długich gaciach, wyszyję sobie tylko parzenice jak góral). [...] Co do przyjazdu. Na każdą głupią wizę trzeba czekać około 2-3 miesięcy, więc jak to mam załatwić?". Pobyt w Austrii przedłużał się. 26 kwietnia 1966 r., kartka z Bolonii: „Za ostatnią forsę wyjechałem do Włoch. (Brak koszy na śmiecie!). Z początkiem maja podróż do Szkopii. Potem Francja. Blisko". Znów Wiedeń. Kartka pocztowa z Paryża, 22 czerwca 1966 r.: „Z Niemiec przyjechałem po długiej turze, Frankfurt-Stuttgart--Kolonia-Berlin-Hamburg, wymęczony i mniej bogaty, niż liczyłem. [...] We Francji chciałbym zostać ze 2 miesią- Nagrody, wędrówki, ślub 109 ce, o ile wytrzymam finansowo". Potem jest z Czajkowskimi w Lavandou w Bretanii. List do nich z St. Brec, 21 sierpnia 1966 r.: „Dziś chłodno i chmurno, więc jedziemy z Katarzyną [Dzieduszycką] w stronę Brestu. Zwiedziliśmy już St. Mało, Dol i Mont St. Michel, do którego musimy kiedyś pojechać razem". Później przebywa we Francji. Pojawiają się informacje o twórczości, o chorobach. Przyszedł kryzys depresyjny. 8 kwietnia 1967 r.: „właśnie wyszedłem od lekarza, który wziął mnie na mocne leczenie. [...] na razie nie mogę ruszać się z Paryża. Mam silną wolę wyjścia z dziury, w jakiej teraz jestem, i zakład trwa". Dalej Anglia. 29 listopada 1967 r., widokówka z Frankfurtu: „W ciągu ostatnich 2 miesięcy przejechałem 7 tyś. km, 22 odczyty i 3 festiwale, uff. To wszystko tylko część. Nie chce wracać do „Ludowej", „Gomułkowa", do „Ubekistanu", czy jak jeszcze nazywał sowietyzowaną ojczyznę. W marcu 1968 r. Zbigniew Herbert ożenił się z Katarzyną Dzieduszycką. Ślub wzięli w polskim konsulacie w Paryżu, stamtąd poszli ze świadkami: >_jbigniew Herbert w Budapeszcie W Hamburgu w roku 1967 J\_atarzyna Dzieduszycka, Francja latem 1963 r. Berlin 1968 Katarzyna i Zbigniew Herbertowie Za oceanem 111 !) f (II Nowy Jork, Manhattan. Herbert przybył tu w 1968 r. na zaproszenie Poetry Center. Teresą, siostrą Katarzyny i malarzem Janem Le-bensteinem do bardzo starej, pamiętającej wiek XVII restauracji Chez Procope przy rue de Seine. Potem wyjechali do Berlina. „A wiosną, jeśli zdążymy - pisał do Julii i Artura Międzyrzeckich w liście wysłanym w czerwcu 1968 r. z Nowego Jorku - pojedziemy do Księstwa Monaco albo do Kazimierza nad Wisłą. [...] W tej chwili znajduję się w samolocie w drodze do Nowego Jorku. Na dole coś niebieskiego. Pytałem stewardessę, co to takiego. Powiedziała, że «ołszen» (pewnie Atlantycki, ale ja już teraz niczemu nie wierzę, bo Amerykanie to kupcy [...]). Oj, mili, moi mili. Jadę grosza trochę uciułać. Nowojorska Centrala Poetów organizuje taki cyrk, więc będę łykał ogień, sztangą liryki narodowej nad głową potrząsał, a jak trzeba, to na konia siędę i krwi utoczę. Ale krew, którą toczyć bym chciał - daleko". 30 lipca 1968 r. Herbert donosi Cząjkow-skim: „Jestem od półtora miesiąca w Ameryce. Zostałem zaproszony JJerlin 1969. Spotkanie ze Sławomirem Mrozkiem 112 PODROŻĘ JTaryż, lata 70. -z przyjacielem malarzem Janem Lebensteinem (świadkiem na ślubie Herbertów) i ks. Zenonem Modzelewskim w ośrodku pallotynów Centre du Dialogue przez Poetry Center. Miałem parę czytań w Stony Brook, w Nowym Jorku, w Berkeley i Los Angeles. Dzięki temu objechałem duży kawał Stanów". A 8 sierpnia 1968 r. do Między-rzeckich: „Jestem teraz w Berkeley, gdzie pojutrze będę czytał, a potem jadę do Los Angeles i też będę grał na gęśli. Żyję trochę jak we śnie, a teraz mgła wielka idzie od oceanu. Chciałbym już być gdzieś w domu, ale gdzie jest mój dom... Zmęczony jestem potężnie, a chciałbym jeszcze coś dobrego zrobić i nie zawieść oczekiwań". Z Berlina 4 września do Czajkowskich: „Z końcem sierpnia wróciłem ze Stanów do Berlina. Zaczął się właśnie najazd na Czechosłowację. [...] Przyjechałem z Ameryki naładowany. Teraz czuję się jak przekłuty balon. Ale zbieram się do kupy. Czytam i będę pisał". Przygotowuje się do wykładów w USA, doskonali angielski. „Będzie to na pewno duży wysiłek, ale zrobię wszystko, żeby na razie nie wracać do Gomułkowa". Na święta wielkanocne 1969 r. jednak jedzie do Polski. 21 maja 1969 r. donosi przyjaciołom: „Miesiąc (przeszło) temu wróciłem z Polski, gdzie wyjechałem na rekonesans, ale o mały włos, a byłbym z tego rekonesansu nie wrócił. [...] Sporą część mego L-i Jerzym Turowiczem, redaktorem „Tygodnika Powszechnego" - także u pallotynów w Paryżu Wyjazdy i powroty 113 krótkiego pobytu w Ludowej spędziłem na rozmowach z łapsami [Służbą Bezpieczeństwa - J.Ł.] (informacja tylko dla Was!). Spodziewałem się tego trochę, ale nie wiedziałem, że będzie to tak intensywne i zaciekłe. W rezultacie nikogo nie wydałem, sam się wykręciłem sianem, i kiedy zapowiadało się na serię seansów, odłączyłem się od nieprzyjaciela. Ale wróciłem z dość nadszarpniętymi nerwami i teraz muszę się kurować. Zadaję sobie teraz poważne pytanie, czy ta moja nieodwzajemniona miłość do ojczyzny może być dalej kontynuowana, bo już cierpliwości brak i perspektywy dość ponure". Spoleto, 11 lipca 1969 r., hotel Dei Duchi: „jestem oto na Festiwalu Dwu Światów, gdzie reprezentuję poezję niepodległą podbitego kraju, zalanego przez hordy barbarzyńskie. Poszło mi nieźle, choć ostatni tydzień, wypchany operami, baletami, wieczorami autorskimi, niekończącymi się party'ami, mógłby zbić z nóg byka, ale widocznie skorpiony są silniejsze". Z Berlina 6 września: „...porządkowałem się duchowo po włoskiej podróży. A podróż miałem fajną - Asyż-Peru-gia-Rimini-Urbino-Rawenna- Wenecja -Triest-Yicenza-Werona-Mediolan. y Przyjechałem zmęczony, ale szczęśliwy". Projektowana na październik konferencja poetów i krytyków w Paryżu nie odbyła się, została przełożona. Zimą był w Polsce, a we wrześniu 1970 r. wyjechał z wykładami do Los Angeles. Były to przy tym podróże człowieka mało zasobnego. Wpierw wydawało się to dość naturalne - był młodym stypendystą, który po raz pierwszy smakował lokalne wina we Włoszech i Francji, kosztował miejscowe potrawy w ludowych restauracjach. Ale potem stawał się coraz starszym pisarzem o międzynarodowym znaczeniu. Zmienił punkt widzenia: patrząc wstecz na swoje podróże, widział je nie jako beztroską przygodę, ale jako podjęte wy- .Derlin, lata 70. Herbert w Akademie der Kiinste, której członkiem by} od 1965 r. 114 PODRÓŻE Herbert i znakomity tłumacz oraz znawca jego poezji Karl Dedecius r ybór wierszy Herberta z lat 1956-1966 w przekładzie Karla Dedeciusa zwanie, serio toczony pojedynek z losem, pomijając odczucia pośrednie (z pewnością podróże były dlań jednym i drugim). W liście do londyńskich przyjaciół z 18 lipca 1995 r. pisał: „Pojechałem do Włoch po raz pierwszy, mając w kieszeni 100 dolarów. No więc - jechać czy nie jechać i pracować jeszcze 10 lat, żeby było wygodnie i po ludzku (europejsku). Zdecydowałem, żeby jechać po kozacku, i wspinając się na schody różnych zabytkowych wież i snując się po woskowej tafli muzeów - kląłem jak szewc, że to ostatni raz. Za to napisałem książkę. Podobnież -jak mówi Pan Piecyk, z innymi rzeczami. Gra była ostra, pokerowa, wszystko albo nic. I z ręką na sercu - niczego nie żałuję. Taki jestem zimny drań". Gdy pod koniec życia układał i poprawiał Labirynt nad morzem, szukał przyczyn trudności w pisaniu - nie w sobie, ale na zewnątrz. Z listu do Czajkowskich z 24 października 1997 r.: „Z Grecją jest coś dziwnego. 1°. Nie wiem dokładnie, ile razy byłem tam (5 czy 7 razy), 2°. zawsze z dużym, przeciążonym programem, 3°. bez własnego środka lokomocji, 4°. pod koniec pobytu wyczerpany (ostatni raz wylądowałem we wiedeńskim szpitalu z objawami anemii, zapalenia ucha środkowego i coś z nerkami). Nic dziwnego, spałem źle, jadałem nędznie, byłem wyczerpany fizycznie i [psychicznie]. Wszyscy moi wrogowie - a jest ich legion - sądzą, że przesuwałem się z hotelu z pięcioma gwiazdkami do analogicznego - otoczony przez nimfy czy inne wilgotne paskudztwa - nic nie rozumiejąc z mojej formuły podróży jako zapasów ze światem". Zapasy ze światem 115 W listach Herberta z podróży rzeczy wielkie konkurują z małymi, przelotne z trwałymi, panuje zamieszanie. Im jednak głębsza perspektywa, jaką przyjmujemy, tym wyraźniejsze się stają porządek i hierarchie obrazów, spraw, ludzi. A jego tomy poezji i esejów zawierają perspektywę bardzo głęboką. W podróży nawiązujemy znajomości i kontaktujemy się z ludźmi często odmiennie niż w zwykłym życiu osiadłym. A że w każdej chwili możemy odejść, nie boimy się cudzego wścibstwa. Herbert go nie cierpiał. Bronił się przed nim, uciekał. Pisze Barbara Toruńczyk: „W dobrych czy złych chwilach dewizą Herberta w stosunkach osobistych mogłyby być słowa: Noli me tangere. Również jego życie było dla otoczenia mało przejrzyste. Okresami niemal przechodziło w stan lotny, Herbert przemieszczał się wówczas do wielu odległych miejsc szybko i łapczywie, jakby poruszał się na czarodziejskim dywanie napędzanym nieznaną energią. O tych podróżach z reguły mało kto wiedział. Nawet dzisiaj nie posiadamy kalendarium jego życia [...]. O tym, co Herbert widział, dokąd podróżował, jakie muzea zwiedzał, co czytał, dowiadujemy się z jego szkiców. Lub z listów, jeszcze nie zebranych, które zresztą także nie dają pewności. Herbert mylił daty dzienne i roczne (nie zawsze, oczywiście, ale należy się mieć na baczności). Zmieniał plany, pasje, nastrój". Powiedzenie, że życie jest podróżą, to nie przenośnia czy alegoria, jest nią rzeczywiście. Podróż tę można odbierać jako wspaniałą i jako udrękę. Jako rado- JJazylika św. Marka w Wenecji... śródziemnomorskie zaułki - utrwalone w szkicownikach Herberta 116 PODRÓŻE Sienie (pisze o tym Herbert w Barbarzyńcy w ogrodzie) mieszkał w hoteliku Le Trę Donzelle, co przełożył: „Pod Trzema Dziewuszkami". Ten hotelik rzeczywiście istnieje i tak się nazywa. sny festyn i jako niebezpieczną walkę. Jako wspaniałą odbiera ją Pan Cogito w Modlitwie Pana Cogito - podróżnika, reprezentując spokojne, zrównoważone, afirmujące świat „ja" poety. Jako [""Tidrękę - owo ja drugie, obsesyjne, boleśnie przeżywające swą egzystencję oraz uwarunkowanie historią. I choć każda z tych dwu podróży wiedzie do portu, a port zapewne jest jeden, to każda prowadzi inaczej. Są też w każdej z nich miejsca postojów, o jakich czytamy w wierszu Obłoki nad Ferrarą z tomu Rovigo: - namioty - zajazdy na skraju drogi - azyle dla bezdomnych - gościnne pokoje - nocowanie sub Iove - klasztorne cele - pensjonaty nad brzegiem morza pojazdy jak latające dywany z baśni Wschodu przenosiły mnie z miejsca na miejsce sennego zachwyconego udręczonego pięknem świata w istocie była to mordercza wyprawa splątane drogi pozorny brak celu uciekające widnokręgi. I dopiero w takiej duchowej sytuacji pewnością staje się znak podróży ponadziemskiej - obłoki. Są Obłoki nad Ferrarą 117 tu zjawiskiem atmosferycznym ulotnym i rozwiew-nym. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że pozostają one równocześnie (poezja ma to wspólnego ze snem, że można być równocześnie tym i czymś całkiem odmiennym) utrwalone, jakby namalowane, i to na obrazie bardzo dobrego mistrza. Mają trwałość znaną z dzieł sztuki. a teraz widzę jasno obłoki nad Ferrarą białe podłużne bez żagli prawie nieruchome suną wolno lecz pewnie ku nieznanym wybrzeżom to w nich a nie w gwiazdach rozstrzyga się los Celem ostatniej zagranicznej podróży Zbigniewa Herberta była raz jeszcze Holandia. Zaproszony tam został w roku 1994 z okazji wystawy o tulipanach w Nieuwe Kerk. Tekst, który dyktował w hotelu Ambassade tłumaczowi swych książek, Gerardowi Raschowi, zatytułował: Prosty, ognisty, r ragment obrazu Giovanniego Belliniego Alegoria Rap aport z oblężonego Miasta w przekładzie Gerarda Rascha, Amsterdam 1994 118 PODROŻĘ „Amsterdam 2/6 [1994] Mój Zacny Szu-szu, przesyłam Tobie i Pani Kasi serdeczne pozdrowienia z Amsterdamu. Jak się czujesz i co u Ciebie słychać? Upoważniam Cię uroczyście do tego, żebyś nie byt posłuszny, pokorny jak pies, i w ogóle grzeczny. Jeśli masz ochotę rozbić np. lampę, to zrób to bez namysłu -łubudu! To znacznie lepiej niż potem włóczyć się całe życie [...] po durnych psychoanalitykach i cierpieć na zahamowania i kompleksy. A ja stęskniłem się za Tobą! Więc całuję Twoją głowinę i ściskam łapki. Cześć! Twój Zbigniew" - napisał tę żartobliwą kartkę do ulubionego kota. skromny, dekadencki, szalony i głupi tulipan. Przyleciawszy „W wózku inwalidzkim, popychany przez stewardesę, przejechał bramkę kontroli celnej jako ostatni pasażer". W drugim dniu pobytu znalazł się w szpitalu, „ale pokłócił się z lekarzami i po paru godzinach wrócił do hotelu"... Potem snuł plany potajemnego wyjazdu do Włoch. „Chciał tam pracować nad tekstami o Ferrarze, Bolonii i Pizie. Nikt nie miał się o tym dowiedzieć. Ja zostałem wciągnięty w spisek - pisze Rasch - bo miałem sprawiać wrażenie, jak gdyby on wciąż tu był. Po całym dniu snucia łobuzerskich planów (oczywiście przede wszystkim nie mogła się o tym dowiedzieć pani Katarzyna) Herbert powiedział jednak: - Sztab obradował do wpół do trzeciej nad ranem i zdecydował, że nie jedziemy do Włoch". Ostatni lot 119 „Wydaje mi się, że właśnie w tamtym dniu października 1994 [gdy byli razem w hotelu - J. Ł.] powstało między nami takie zaufanie. Herbert był chory, zależny od pomocy i życzliwości innych. Wiedział o tym i znosił to z godnością i humorem. Wstydził się, ale był na tyle wielki, by nie ukrywać tego wstydu". Tego samego dnia w wózku inwalidzkim zawieziono poetę do Muzeum Żeglugi. Nadszedł dzień wyjazdu, „umówiliśmy się o czwartej w hotelu. Miałem go wspólnie z moim znajomym, Karolem Lesmanem (tłumaczem Barbarzyńcy w ogrodzie) zawieźć na lotnisko. Okazało się, że Herbert na własną rękę udał się do Muzeum Żeglugi; jego bagaż stał przygotowany w holu. Czekaliśmy długo. Trzy kwadranse przed odlotem zajechał taksówką przed hotel, załadowaliśmy bagaż i bezzwłocznie ruszyliśmy na lotnisko, gdzie Herbert jako ostatni pasażer przeszedł przez kontrolę paszportową. [...] Podniósł kapelusz i zobaczyliśmy go, jak znikał za drzwiami, prowadzony przez stewardesę KLM-u". Tak więc widzimy podróżnika, w chwili gdy odjeżdża, a widzimy go oczami tych, którzy zostają - osiadłych, autochtonów. Odjeżdża z Holandii, krainy swojej duchowej dojrzałości. Pozostawiając za sobą martwą naturę z wędzidłem. SnJ.au> J—/okąd płynie Dionisos przez morze czerwone jak wino ku jakim wyspom wędruje pod żaglem winorośli Śpi i nic nie wie więc my także nie wiemy dokąd płynie z prądami pnia bukowego tódź lotna -Byłeś jednym z mieszkańców krainy północniejszej nawet niż wiatr Ale najbliższej sercu Apollina: to do niej powracał Każdej zimy. Dla wszystkich, którzy w krainie mieszkali, Byłeś jego heroldem, kiedy znowu unosił go szum Wichru i milkła kraina, i nadzieje lata pierzchały. To on uczył cię gry na lirze, starannego strojenia strun. Seamus Heaney, Cieniowi Zbigniewa Herberta (przeł. Stanisław Barańczak) ROZDZIAŁ PIĄTY 121 MITY Herberta podróżnika fascynowała starożytna Grecja, jej budownictwo, sztuka. Świątynie do-ryckie stanowiły lekcję architektonicznego porządku. Grecja jednak nie była dla niego tylko ładem prawie geometrycznym, logiką form, objawiającą się zarówno w architekturze i rzeźbie, jak i w filozofii, przykładem porządku, jaki chciał realizować w każdym ze swoich utworów. Grecja to także zawiłości świata ludzi i bogów, nieprawdopodobne komplikacje zdarzeń, labirynt losów nie dający się sprowadzić do żadnej geometrii. Taka jest właśnie grecka mitologia - dziwaczna, skomplikowana, wielowa-riantowa i wielowątkowa. IJogowie olimpijscy zgromadzeni na fryzie Partenonu są cieleśni, mocni ziemską mocą i piękni ziemską pięknością. 122 /\pollo, syn Zeusa i Leto utożsamiany ze Słońcem, przedstawiany z tukiem albo z lirą w dłoni, był jednym z największych bogów: bogiem wiosny, podróży morskich, wróżb i wyroczni, leczył i zsyłał zarazę. Przewodził muzom, dawał natchnienie poetom, był bogiem muzyki, tańca i wszystkich sztuk. /\tena urodziła się z głowy Zeusa, od razu z tarczą i dzidą. \ MITY Główne w niej role należą do bogów. Pojawiają się oni w poezji Herberta od początku, od Struny światła. Najpierw Apollo, który „Cały szedł w szumie szat kamiennych / laurowy rzucał cień i blask / oddychał lekko jak posągi". Uderza połączenie kamienia z lekkością. Jest to wbrew naszemu doświadczeniu, ale tak oczywiste dla mówiącego, że nie r odczuwamy w tym połączeniu sprzeczności ani tajemnicy. Posąg jest ożywiony i wydaje się nienaruszony. W tym samym utworze dowiadujemy się jednak, że już wcześniej został rozbity. Cóż bowiem pozostało z kamiennego, idącego ku nam Apolla? Palce bez dłoni, pęknięta szyja. I w końcu okazuje się, że nic dającego się uchwycić. Zniszczenie wizerunku greckiego boga łączy się tu z myślą o poległych kolegach poety, którzy „nie wrócili z wyprawy". W wierszach o walczących obok Apolla zjawia się Atena. Do niej skierowany zostaje hymn. Śpiewają go umierający. To oni proszą Atenę o jasność widzenia, kierując do bogini wezwanie: „zedrzyj z oczu / łuskę powiek // niech patrzą". Do mitologii ucieka poeta, jakby tam mógł znaleźć uwznioślenie śmierci poległych, potwierdzenie jej sensu. Jakże piękny jest umierający na wazie greckiej; śmierć na niej została pokazana tak widocznie, tak namacalnie, że poraża: ł Na pierwszym planie widać dorodne ciało młodzieńca broda oparta o piersi kolano podkurczone ręka jak martwa gałąź Polegli i greccy bogowie 123 zamknął oczy wyrzeka się nawet Eos jej palce wbite w powietrze i włosy rozpuszczone a także linie jej szaty tworzą trzy kręgi żalu Fragment wazy greckiej I Nike, która się waha. Bogini zwycięstwa pragnęłaby idącego żołnierza „pocałować w czoło", ale nie chce go rozczulać. Wie, że żołnierz ten ma zginąć już jutro na polu bitwy. A do końca powinien być dzielny. Wreszcie na poły mityczny poeta Ari-jon, śpiewem „przywraca światu harmonię" - wspaniałą, złudną, antyczną sielankę. w cieniu jednego heksametru leżą wilk i lania jastrząb i gołąb a dziecko usypia na grzywie lwa jak w kołysce Arijon To jest tylko uroczy obrazek, mogący najwyżej łudzić zakochane w Ari-jonie dziewczęta. Żegnają go czułym „do widzenia", kiedy na grzbiecie oswojonego delfina wypływa na morze. Taka jest ostatnia scena w Strunie światła, pełna tęsknoty i ironii. Baśniowo piękna i nieprawdziwa. Greccy bogowie oraz herosi to postacie ważne w tworzonym przez Herberta świecie. Mitologia jest tu istotną częścią słownika kultury, używanego przez poetę do wyrażania jego własnych wzruszeń, ocen, formułowania pytań i wątpliwości. Bogowie .Bogini chmur i piorunów. Opiekowała się wojownikami, zwano ją Nikophoros - niosącą zwycięstwo, szła w pierwszym szeregu jako Atena Promachos. Oswoiła konie, wynalazła pług. Stała się boginią mądrości, wymowy i opiekunką miast, z których najsławniejsze to nazwane od jej imienia Ateny. IN ike to bogini zwycięstwa, również epitet Ateny. Kiedyś była bezskrzydła (Nike Apteros), potem miała ' wielkie skrzydła u ramion, szeroko rozpostarte. Jako Wiktorię (Zwycięstwo) czcili ją Rzymianie. W wielkich wojnach XX w. nadal wiodła żołnierzy, skrzydlata, choć okaleczona przez czas. 124 MITY M eduza należała do okrutnych gorgon, jej spojrzenie zmieniało człowieka w kamień. Była niegdyś piękną kobietą, lecz Atena przemieniła ją za karę w budzące zgrozę monstrum. Głowę jej uciął Perseusz, Atena zaś przytwierdziła do swej tarczy, by spojrzeniem martwej Meduzy razić wrogów. Groza, piękno i ból łączyły się już na antycznych wyobrażeniach głowy Meduzy, lecz szczególnie wyraziście jest to połączenie widoczne na pochodzącym z końca XVI w. obrazie włoskiego malarza Caravaggia. są więc realni i zarazem jakby ich nie było. Wpływają na rzeczywiste losy ludzi, na ich życie oraz śmierć lub mogą istnieć jedynie w pięknej baśni. Mitologia jest obecna, ale obecna w zalegających naszą (europejską?) ziemię szczątkach. W utworze Jesień sprawiedliwa (z tomu Studium przedmiotu) „Siwi zakochani idą pod wiecznymi drzewami ścieżką zasypaną chrupkimi paluszkami bogów i cezarów". Może takie rumowisko trzeba zostawić? Może należałoby zamieść te antyczne szczątki i niech zakochani idą po dywanie jesiennych liści? Albo właściwiej będzie lepić z tych fragmentów rozbite posągi? Może zaś wystarczy wyobrazić sobie tylko owe posągi bogów i herosów, wywołać je w sobie, pozwolić im w ten sposób zmartwychwstawać? Herbert wybrał tę ostatnią możliwość. Greckie i rzymskie postacie mitologiczne są przywoływane w kolejnych zbiorach wierszy, w esejach, zapełniają wydaną pośmiertnie książkę Król mrówek. W prozie poetyckiej W drodze do Delf z tomu Hermes, pies i gwiazda zjawia się inny Apollo. Nie ten, który szedł „w szumie szat kamiennych", choć też idzie „szybko, nie zwracając na nic uwagi". Teraz „bawi się głową Medu- Twarze Apollona 125 zy skurczoną i wyschniętą od starości". Szepcze, że „Sztukmistrz musi zgłębić okrucieństwo". Patrzy na trzymaną głowę, z której zapewne sypią się wężowe łuski, a wielkie kły, jakie miały mitologiczne gorgony, pożółkły i się wykruszyły. Apollo o czymś myśli? O męczarniach, jakie Meduza zadawała ludziom? O jej przedśmiertnej męce? A może o czymś zupełnie innym, o innym okrucieństwie, bawiąc się tą głową machinalnie? W każdym razie sytuacja tu przedstawiona może moralnie niepokoić. Wyjaśnia się jakby (bo przecież nie wiadomo, czy wolno nam te utwory łączyć) dopiero w wierszu Apollo i Marsjasz. Apollo zgłębia tu okrucieństwo doświadczalnie, każe, jak już wiemy, obedrzeć ze skóry Marsjasza i wykorzysta dla swej sztuki krzyk torturowanego. Zostanie za to potępiony i wydrwiony. Ale obok, w innym utworze Apollo staje się adresatem modlitwy. Wiersz ma tytuł Fragment, co może sugerować, iż to nie sam poeta tu się wypowiada, lecz „przytacza" fragment dawnego hymnu, z postawą modlącego niemal się identyfikując. Usłysz nas Srebrnołuki przez zamęt liści i strzał przez bitwy uparte milczenie i mocne wołanie martwych Szczególną jednak rolę w wierszach Herberta pełni Hermes, posłaniec bogów, a zarazem bóg kupców i złodziei - ze skrzydełkami u stóp, bóstwo wędrujące, będące w ciągłym ruchu. Jako posłaniec zna sekrety Olimpu, także te mało chwalebne, wstydliwe. W tytułowym utworze tomu Hermes, pies i gwiazda „idzie przez świat". Do psa i gwiazdy, których nakłonił do wspólnej wędrówki, mówi, że będzie ich zwodził, bojąc się stracić ich przyjaźń. Idą. „Trzymają się za ręce. Hermes myśli, że gdyby drugi raz wyruszył szukać przyjaciół, nie byłby taki szczery"... Hermes winien być chytry, nie poddawać się. Widzieć dwie strony zjawisk. Rozróżnić w jednym Apollonie zawistnego poetę, nikczemne- .Tlermes, syn Zeusa i tytanki Mai, odznaczał się wielkim sprytem. Wynalazł syringę (instrument muzyczny), pismo i liczby. Sam był bogiem znacznym, a jednocześnie posłańcem innych bogów. Odprowadzał dusze zmarłych do Hadesu, zsyłał marzenia senne, opiekował się handlem i kupcami, także złodziejami. Później wprowadzał w nauki tajemne. Merkurego (to jego łacińskie imię) Po Trzykroć Wielkiego Hermesa w późnym antyku uważano za objawiciela wszelkiej sztuki i kultury. Ukazany na posągu z pracowni Lizypa (2. pół. IV w. p.n.e) odpoczywa przez chwilę, zanim uniosą go znów jego skrzydlate sandały. 126 MITY Lermes z wiersza Herberta nigdy nie zgodził się na „rozwiązanie mitologii". J ednym z zadań Hermesa było towarzyszenie duszom w ich ostatniej drodze, przeprawie do Krainy Cieni -Hadesu. Był to Hermes Przewodnik Dusz, Psychopompos. go boga, który kazał obedrzeć Marsjasza ze skóry, i Apolla godnego hymnów, chwały i czci, tego, który jest ponad zgiełkiem bitewnym, ponad poległymi, do którego można i trzeba wołać: nie o wieniec kamienny Troi prosimy Cię Panie nie o pióropusz sławy białe kobiety i złoto lecz jeśli możesz przywróć splamionym twarzom dobroć i włóż prostotę do rąk tak jak włożyłeś żelazo - obłoki zsyłaj Apollo obłoki zsyłaj obłoki Hermes jest bóstwem greckim najbliższym samemu poecie. Jest sprytny, ironiczny, a jednocześnie wierny Olimpowi, któremu służy i do którego należy, wierny więc mitologii. Rozwiązanie partyzanckiego oddziału - to „rozwiązanie mitologii". Ten kto nie mógł się na to zgodzić i popełnił samobójstwo - nazywany jest Hermesem. Innym imiona bóstw greckich pozostaną jako konspiracyjne pseudonimy - wieloznaczne pamiątki na resztę życia. Herbert lubi nicować antyczne mity. Jakby sprawdzał ich wiarygodność, czy z nich żartował. W krótkiej prozie H. E. O. (co się rozwiązuje: „Hermes, Eu-rydyka, Orfeusz") Hermes wyprowadza umarłą Eu-rydykę, żonę Orfeusza z Hadesu. Ta się wzbrania, mówi, że żyjący Orfeusz jest dziś stary, że zapomniała, jak ma mu parzyć ziółka, że nie pamięta już sposobów miłości, że kiedy Orfeusz umrze, to jej nie pozwolą cieszyć się życiem, ale zrobią z niej coś w rodzaju „narodowej wdowy". Orfeusz, który chciał ją wskrzesić swym śpiewem i mógł to uczynić pod warunkiem, iż nie będzie się odwracał, słyszy owo jej wzbranianie i nie wydaje się zmartwiony takim obrotem spraw, przeciwnie, spogląda w tył i woła: „Znalazłem". Wtedy przybyli znów zagłębiają się w Hade-sie, „Cienie znikają. Orfeusz wychodzi na nową ścieżkę swej poezji zwanej mroczną". I tak utwór się kończy. Przewrotnie. Tu poezja nie służy już wskrzeszeniu ukochanej - Orfeusz poświęca Eurydykę dla swoich wierszy. Posłaniec bogów i bożek ironii 127 Podobnie dzieje się z mitem w prozie o starym Prometeuszu z tomu Pan Cogito. W ciepłym domu, żonaty, spotykający się z proboszczem i aptekarzem, przestał być buntownikiem, jest raczej emerytowanym kombatantem. Skradziony kiedyś bogom „Ogień buzuje na kominku. Na ścianie wy- J,' pchany orzeł i list dziękczynny tyrana Kau- | kazu, któremu dzięki wynalazkowi Prome- V, teusza udało się spalić zbuntowane miasto. Prometeusz śmieje się cicho. Jest to teraz jego jedyny sposób wyrażenia niezgody na świat". Nie dorastamy więc do tych mitów. W umieszczonej w tomie Napis prozie poetyckiej Cernunnos przystosowanie miejscowych kultów do wierzeń zwycięzców przedstawione zostało jako kolaboracja. Miejscowi bogowie łatwo wchodzili do zwycięskiego panteonu, zajmując w nim wyznaczone przez zdobywców podrzędne miejsca. Ale nie wszyscy okazywali się posłuszni i pokorni, czasem, jak galijski Cernunnos, potrafili zachować niezależność i indywidualność. Każdy czytelnik wierszy Zbigniewa Herberta może dodać dalsze przykłady podobnego wykorzystywania starych mitów do mówienia o współczesnej moralności politycznej. Inny przykład aktualizującej przeróbki stanowi wersja opowieści o Prokrustowym łożu. Rozbójnik Damastes miał dwa łoża: na krótkim kładł wysokich, a gdy się nie mieścili, ucinał im stopy, na długim - niskich, których rozciągał do właściwej miary. W wierszu Herberta Damastes : przydomkiem \ IN a rzymskiej kopii greckiego dzieła Kallimacha zV w. p.n.e. Hermes czuwa, by Orfeusz i Eurydyka przed powrotem do Podziemi mogli się ostatecznie pożegnać. JTrometeusz był tytanem, a więc jakby kuzynem Zeusa. I gdy bogowie ukryli przed ludźmi środki do życia, stanął po stronie ludzi, którym współczuł, wykradł dla nich z nieba ogień, za co został skazany na męki. Przykutemu do skały Kaukazu orzeł co dnia wyszarpywał wątrobę, która nocą odrastała. Wreszcie Zeus mu wybaczył, pozwolił Heraklesowi zabić orła i rozkuć Prometeusza, co przedstawia malowidło na greckiej czarze z 610 r. p.n.e. 128 MITY Ce ^ernunnos - dawne bóstwo celtyckie, stary mężczyzna z uszami i rogami jelenia, dumnie siedzi w pozie Buddy na galijsko-rzymskiej rzeźbie, nie zwracając uwagi na towarzyszących mu Apollona i Merkurego. l ezeusz zabija Damastesa, każąc mu się wpierw położyć na krótkim tóżku, na którym torturował on przygodnych wędrowców. Prokrustes mówi rozbójnik zostaje ideologiem chcącym wprowadzić powszechną równość. Powiada: „mam niepłonną nadzieję że inni podejmą mój trud / i dzieło tak śmiało zaczęte doprowadzą do końca". Antyczną mitologię traktuje się w nowożytnej kulturze europejskiej na wiele sposobów. Możliwe są powaga i niepowaga, przyjmowanie mitu śmiertelnie serio i wesołe czy sarkastyczne demistyfika-cje. Poprzez mitologię można odwoływać się do antycznych cnót, szukać w niej męstwa i wytrwałości, ale może ona również służyć za satyryczny kostium. Zdesakralizowana, zderzona z historią staje się testem przemian. Jedne bóstwa giną, inne powstają, zależnie od ludzkich potrzeb: „Naprzód był bóg nocy i burzy, czarny bałwan bez oczu, przed którym skakali nadzy i uma-zani krwią. Potem w czasach republiki było wielu bogów z żonami, dziećmi, trzeszczącymi łóżka-mi i bezpiecznie eksplodującym piorunem. W końcu już tylko zabobonni neurastenicy nosili w kieszeni mały posążek Król mrówek, czyli apokryfy 129 W, z soli, przedstawiający boga ironii. Nie było wówczas większego boga. Wtedy przyszli barbarzyńcy. Oni też bardzo cenili bożka ironii. Tłukli go obcasami i wsypywali do potraw" (Z mitologii). Owi barbarzyńcy już z pewnością tańczą przed jakimś swoim „nowym bałwanem bez oczu". I wszystko jakby zaczyna się od początku. Autor zachowuje dystans (niekoniecznie jednakowy) do wszystkich uczestników tego spektaklu, rozciągniętego w dziejach ludzkości, ale także powtarzającego się w każdej, szczególnie w naszej epoce. Do biorących udział w okrutnych kultach, do wyobrażających sobie bogów na wzór własnego płaskiego życia i obyczaju, także do tych, którzy czczą boga ironii - sceptyków, artystów, intelektualistów nowożytnych - i do barbarzyńców, którzy ich nie rozumieją. Król mrówek. Prywatna mitologia, książka wydana po śmierci pisarza, cała niemal składa się z mitologicznych apokryfów. Są tu utwory polityczne. Securitas ZHptai IRÓl MRÓWEK wojnie trojańskiej bojem kierowali bogowie, układali scenariusze bitwy, a potem czuwali nad ich wykonaniem. Na tej wazie Atena wkracza między walczących bohaterów: Achillesa i Hektora. Kto planuje krwawe i bezkrwawe walki nam współczesne? Nadaje im znaczenie? J\.ról mrówek w krótszej, odmiennej wersji wyszedt po angielsku za życia autora. Herbert przygotowywał szersze polskie wydanie, ale nie zdażyt go ukończyć. Ostateczną formę nadaj mu wiec wydawca Ryszard Krynicki. 130 MITY tjcena z południowego fryzu ottarza pergamońskiego: Selene, córka tytana Hiperiona, siostra Heliosa, dosiada niebiańskiego rumaka. (ten łaciński wyraz oznacza bezpieczeństwo) - to autentyczna rzymska bogini, której prywatnego życia mity nam nie przekazały, ale której kult bynajmniej nie zginął, lecz trwa i nawet się wzmacnia. To nasza ludowa „bezpieka" i pracujący w niej Posługacze. W tytułowym Królu mrówek przybysze nazywani „transportowcami idei" niszczą szczęśliwość ludu Myrmidonów i sprowadzają na manowce ich poczciwego władcę. Posługując się szantażem, prowokacją, nie cofając się przed stosowaniem tortur i morderstwem - postępują jak XX-wieczni agenci komunistycznego mocarstwa. Taki szyfr znaleźć można i w innych opowieściach. Ale nie jest on ani jedyny, ani zasadniczy. To nie są satyryczne alegorie z prostymi, aktualnymi morałami, ale fragmenty mitologii - ogromnie powikłanej fabuły o bogach i ludziach. Można ją więc czytać jak opowieści psychologiczne o zazdrości, pożądaniu, miłości. Nawet jeśli ich bohaterami są herosi, olbrzymi - to pozostają ludźmi, z którymi możemy współczuć. Także bogowie mają tyle ludzkich cnót i przypadłości, że są nam bliscy. Jednak nie do końca. Uwodzący i uwodzeni bogowie są istotami nieśmiertelnymi, zasadniczo różnymi od śmiertelnego człowieka. Ulegają uczuciom jak ludzie, lecz jednocześnie znajdują się w innym wymiarze. Dobrze to ilustruje opowieść o Endy-mionie, w którym zakochała się bogini Księżyca, czy może bogini-Księ-życ, Selene. Jej miłość jest prawdziwa, bo ludzka, głęboka. Ludzkie jest też wygasanie namiętności. Ale Selene to przecież także ciało niebieskie. Od Księżyca zależą przypływy i odpływy mórz, cykle płodności i wiele innych ważnych zjawisk na Ziemi. Zakochana bogini-Księżyc wprowadza w nie chaos. To, że mając kształty ludzkie - co widać w rzeźbach Anteusz, Herakles i sprawy boskie 131 i na malowidłach wazowych - pragnie ludzkiej miłości, jest dla nas zrozumiałe. Lecz że drugi pod względem jasności obiekt nieba też jej żąda, i to fizycznie spełnionej - jest paradoksem nie do wyobrażenia. W opowieści mitologicznej to się jednak łączy. Króla mrówek, tak jak całą poezję Zbigniewa Herberta, przenikają bardzo poważne pytania. Powtarzające się, natrętne. Jak pogodzić cielesny, materialny konkret z abstrakcją? Literaturę z filozofią? Niewyobrażalny zaświat z ukochanym światem? Czy można przekroczyć granicę pomiędzy tym, co ludzkie, a co ludzkie nie jest, bo jest ponad- i pozaludzkie jednocześnie? „A dlaczego tak lubię mitologię grecką? - pytał Herbert w rozmowie z Renatą Gorczyń-ską i odpowiadał: - Bo to jest coś pośredniego między Bogiem filozofów, między Bogiem Platona i Bogiem Sokratesa przede wszystkim, który już jest pa-rachrześcijański, z prefiguracją Boga jedynego. A zarazem z tymi całymi historiami łóżkowymi, polowaniami i metamorfozami bogów, w których - mam wrażenie - Grecy epoki oświeconej nie bardzo wierzyli. To była raczej już figura retoryczna". Pyta też Herbert o wartość podróży - wielkiej przygody szlakiem Dionizosa. I o wartość pozostawania w jednym, swoim miejscu na ziemi, w którym spełnia się właściwe zadania, monotonne, a tak doniosłe, jak podtrzymywanie niebios przez Atlasa (lekceważonego, degradowanego przez budowniczych do podpierania balkonów i paradnych schodów), czy uporczywe trwanie czerpiącego, jak roślina, siłę z ziemi An-teusza, który jednak w popularności daleko ustępuje wędrującemu od przygody do przygody He-raklesowi. Pisze to - pamiętajmy - twórca dwóch wielkich, Lfionizos był starym bogiem trackim, ale w panteonie olimpijskim uznano go za syna Zeusa i Semele. Wychowały go nimfy, które wodził potem leśnymi ścieżkami. Pływał też daleko po morzach, on bóg wina i odradzającej się natury. W jego orszaku szalały menady. lylęka dwóch tytanów. Prometeuszowi orzeł wydziobuje wątrobę, Atlas natomiast podtrzymuje w stałym, niezmiennym wysiłku glob ziemski, aby nie runął w nicość. w, lwowskim gimnazjum przy ul. Dwernickiego uczono łaciny i wprawiano w dzielność. Stały też we Lwowie posągi antycznych bóstw. Od studni obok ratusza wyruszała na (owy Diana wyrzeźbiona przez wiedeńskiego rzeźbiarza Hartmana Witwera (1743-1839)... •>rzy innej czuwał brodaty Posejdon... a na fasadzie jednej z kamienicy Perwersje i śmierć Minotaura 133 w istocie przeciwstawnych figur rywalizujących w jego poezji: Podróżnika i nie opuszczającego kręgu murów Obrońcy Miasta. Życie poety odbija się tu jakby wielokrotnie w mitologicznych lustrach, a on z tych licznych odbić wybiera najwłaściwsze, aby z nich skonstruować obraz swojej duszy. Przyjmuje mitologię poważnie jako system wielkich opowieści wyznaczający - wraz z Biblią - horyzont naszej kultury. Dopisuje do niej nowe wersje, a więc utrzymuje ją przy życiu. Przecież dawne wersje mitów też ktoś dopisywał, przerabiając fabuły, aby oddawały doświadczenia jego własne i mu współczesnych. Nie szkodzi, że w tych nowych wersjach odnaleźć można ironię. Powstaje ona podczas prób dopasowania mitów do doświadczeń duchowych dzisiejszego człowieka, do jego możliwości współodczuwania. Tak dzieje się z mitem o Minotaurze. Ironia jest dla Herberta koniecznym składnikiem postawy JVim był potwór z byczą głową z labiryntu w Knossos, którego król Minos odżywiał młodymi Atenkami i Ateńczykami? Czy był synem królowej Pazyfae, która zakochawszy się w byku, dała mu się posiąść w skonstruowanej przez Dedala drewnianej krowie i urodziła właśnie Minotaura? (Na tym fresku pompejańskim Dedal przedstawia Pazyfae swe dzieło). \^xzy też był kalekim, niedorozwiniętym dzieckiem samego króla Minosa, który po bezskutecznych próbach wyedukowania syna matołka nakazał go zgładzić zawodowemu mordercy Tezeuszowi? (Tak w jednym ze swych tekstów twierdził Herbert). Nie dowiemy się tego nigdy. 134 MITY iN ajwspanialszy znany nam posąg Hermesa wyszedł spod dłuta Praksytelesa w 330 r. p.n.e. Piękny posłaniec bogów niesie z rozkazu Zeusa małego Dionizosa nimfom na wychowanie. \_xharon, prowadzony przez Hermesa, przewozi duszę przez Styks do Krainy Cieni. współczesnego poety. On ironię wsącza do europejskiej mitologii, by ta pozostała żywa, mogła bez ustanku służyć, uczyć, zadziwiać. Lekki ironiczny dystans nie niszczy ani nie uniemożliwia obrzędu. Zwłaszcza gdy jest to również autoironia. W Elegii na odejście, w wierszu Prośba poeta zwraca się do Zeusa i Hermesa, a więc do ojca bogów i do obranego przez siebie na patrona boga-posłańca: Ojcze bogów i ty mój patronie Hermesie zapomniałem was prosić - a teraz już późno - o dar wysoki i tak wstydliwy jak modlitwa o gładką skórę bujne włosy migdałowe powieki [...] Ojcze bogów i ty mój patronie Hermesie zapomniałem was prosić o ranki południa wieczory płoche i bez znaczenia o mało duszy mało sumienia lekką głowę i o krok taneczny Bogowie greccy, choć są nieśmiertelni, mieszczą się w znanej nam przestrzeni i czasie. Umierając, zostawimy ich, tak jak wszystko co materialne, na tym brzegu. Nad rzeką pośmiertną, nad granicą, którą trzeba przejść, i poniekąd nad samym przejściem, czuwa przewoźnik Charon. W skomponowanym przez poetę tomie-sum-mie 89 wierszy część mitologiczną kończy wiersz Brzeg. Jest to brzeg Styksu po naszej stronie. Na nim pozostawić będziemy musieli - podejrzewał Herbert -także wszystkie nasze obrazy, wszystko, co widzialne (przestrzenne) i słyszalne (czasowe), a więc i całą mitologię. Dusza, opłaciwszy przewoźnika: Pisarz na „mitologicznym poddaszu" 135 siada na tyle pustej łodzi wszystko to bez słowa żeby choć księżyc albo wycie psa Bogowie greccy odwiedzają różne style, rozmaite filozofie, różnie się tam „zachowują", ulegają przemianom, lecz pozostaje w nich coś niezmiennego, co pomaga nam w ocaleniu kulturowej tożsamości. Mitologia bowiem, według Herberta, odpowiada na pytanie: „czy człowiek zachowa swoją naturę, czy tak będzie się zmieniał, że zatraci zdolność komunikowania się z innymi pokoleniami?". Herbert nazywa to pytanie „fundamentalnym" i kontynuuje: „Zawsze była groza przemiany stylów filozofii. A jednak, w granicach kultury europejskiej istnieje pewna ciągłość. Więc wynająłem sobie to mitologiczne poddasze i tam się umieściłem. Nikt mnie stamtąd nie wygania". c,,- „J eżeli tak często zwracam się w mojej pracy ku antycznym tematom i mitom - zanotował słowa Herberta Karl Dedecius - to czynię to nie z kokieterii - nie chodzi mi przy tym o stereotypy, o intelektualną ornamentykę - a raczej chciałbym opukać stare idee ludzkości, aby ustalić, czy i gdzie brzmią pustym dźwiękiem". ..X an Cogito pisał Stanisław Barańe/ak bawi sio z nami w cho\\anc^o. to znikając nam 7 oczu. są stwierdzeniami samego poet\. c/y też wygtas/a je traktowany prze/ poetę ironie/nie - bohater?" ROZDZIAŁ SZÓSTY 137 PAN COGITO Herbert stworzył tę postać i dał jej filozoficzne imię. Albo może lepiej powiedzieć, że spotkał ją w swojej poezji i pozwolił jej się ujawnić. Wysłuchiwał jej monologów, zadawał pytania, patrzył, jak Pan Cogito zachowuje się w różnych sytuacjach. Jest on sympatyczny, bywa trochę naiwny, można z nim i z niego żartować. Ale to przecież w jego usta zostało włożone heroiczne Przesłanie... l to on jest postacią, która winna sprostać tradycji bohaterów największych eposów: Gilgamesza, Hektora, Rolanda... Jo ukazaniu się pierwszego wydania w „Czytelniku" w roku 1974 Ryszard Przybylski stwierdził: „Tom Herberta Pan Cogito wieńczy rozpaczliwą i wspaniałą walkę całego humanistycznego nurtu naszej powojennej poezji o człowieka-osobę". 138 PAN COGITO Aan Cogito poruszał się po amerykańskich autostradach i przechadzał wśród wielkomiejskiego gwaru. Holenderski tłumacz Herberta, Gerard Rasch, jest dzieckiem kontrkultury. „Pod koniec lat 60. - napisał w swoim wspomnieniu o Herbercie - zakończyłem naukę w gimnazjum, na dodatek klasycznym, a w Holandii obalaliśmy wówczas wszystko, co należało do «starej epoki», czyli do świata naszych rodziców". Na studiach polonistycznych Herberta przedstawiano mu jako „klasyka", zajmującego się mitologią i kulturą antyczną, jednego z tych, „którzy konstruują statyczny, starodawny obraz świata". Dochodził więc do jego poezji z wielkimi oporami. Dopiero Pan Cogito, jak pisze, przekonał go do polskiego poety, choć nie stało się to łatwo ani od razu. Raziła go ironia i autoironia, „autorskie manipulacje z Bogiem" oraz odwoływanie się do dawnej historii. „Bardzo wolno - wyznaje - wkraczałem w poetyckie uniwersum Herberta". Nic dziwnego, Herbert nie sprzyjał ówczesnym fermentom. Nie lubił tego, co wydarzyło się w roku 1968 w świecie: kontrkultury, szczególnej lewicowości, aktów terroru i wywracania na nice starych instytucji, przede wszystkim uniwersytetów. Ale zdawał sobie sprawę z nowej sytuacji, z głębokości zachodzących zmian. Stworzona przez niego postać Pana Cogito nie przypadkiem pojawiła się właśnie wtedy, z końcem lat 60., gdy wkroczyło nowe pokolenie, dla którego II wojna światowa stała się już historią i które z tą wojną nie wiązało swego buntu. A przecież właśnie doświadczenie drugiej wielkiej wojny i jej skutków kształtowało postawę podmiotu całej dotychczasowej Herbertowskiej poezji. Trzeba było poszukać instrumentu pozwalającego mówić o nowym pokoleniu i z nowym pokoleniem, stworzył więc poeta postać, która by Los Angeles 1970/1971 139 to potrafiła, znalazła odpowiedni dystans i sposób zachowania. Stał się nią rozważny Pan Myślę - rozmawiający z młodszymi, działającymi na zasadzie impulsów, odruchów, lubiącymi wprawiać się w stany oszołomienia. Przeciwstawiał im swój umiar i skłonność do autorefleksji. Należał do generacji ich rodziców, mógł więc sobie pozwolić na staroświeckość języka, zachowań i upodobań. Sta-roświeckość tę autor w swoim bohaterze widział i różnie ją oceniał, nie zawsze zresztą w pełni się z nią utożsamiając. Tom został ostatecznie ułożony w USA, w kole-dżu w Los Angeles, gdzie Herbert w roku akademickim 1970/1971 przebywał jako visiting profes-sor. Poeta z trudem sobie radził w Ameryce. Dużo czasu pochłaniało mu przygotowywanie wykładów. Angielskim nie władał równie wprawnie jak niemieckim czy francuskim. Studentom brakowało elementarnych wiadomości ogólnych, trzeba im było dostarczać wiedzy na szczeblu podstawowym. A przy tym trwała rewolucja kulturalna. Herbert wykładał współczesną literaturę i dramat europejski. Spędzał noce na pilnym czytaniu wypracowań, podczas gdy inni wykładowcy znacznie mniej się nad tym trudzili. Wspomina Leszek Elektorowicz: „«Okropnie się przejmuje czekającymi go ząjęciami», pisał mi w liście Zdzisław Najder, wykładający wówczas w Davis, filii uniwersytetu kalifornijskiego. Zbyszek wyleciał z Polski 15 września, a w styczniu był już «zaharowany w college'u, co sensu nie ma - poziom [studentów - J. Ł.] haniebny - i nic nie pisze, bo nie ma kiedy i zmęczony» - informował mnie Najder w kolejnym liście". „Nasz College to jest właściwie szkółka - komunikował Herbert Ju- J—*ata 60. - na kampusie amerykańskiego uniwersytetu 140 PAN COGITO _L/olina Śmierci w Kalifornii lii i Arturowi Międzyrzeckim na papierze z nadrukiem CALI-FORNIA STATE COLLEGE LOS ANGELES. - Studenci muszą pisać zadania, a ja je poprawiam i stawiam noty. Siedzę potem w officie i rozmawiam ze studentami, którzy się jąkają z powodu kompleksu Edypa". W innym zaś liście uskarżał się Międzyrzeckiemu: „Perspektyw, podobnie jak Ty, nie mam żadnych. Dotychczas nie ruszałem się z Los Angeles dalej niż do morza i na ową cudowną Dolinę Śmierci, gdyż jestem uwięziony robotą". W USA był przybyszem z kraju komunistycznego. Zaproszony przez poetę i profesora, Bogdana Czay-kowskiego do Kanady nie mógł na parę dni tam pojechać, bo już by go nie wpuszczono do Stanów. Trwała wojna w Wietnamie. Odbywał się głośny proces Charlesa Mansona, zabójcy Sharon Tatę, żony Romana Polańskiego. - Niesamowity klimat -mówiła pani Katarzyna Herbertowa. - Na wykład Zbyszka wdarli się Black Panthers. Spytał: „Co chcecie?". I uspokoił ich. Był inny od profesorów amerykańskich. Wszyscy z jednym wyjątkiem chodzili do psychoanalityka. Jego kolega Bili popełnił samobójstwo. Urządzano tam częste party. Goście ryczą ze śmiechu, nie wiadomo dlaczego. Nie należy mieć problemów. • „Mam duże klasy nie całkiem rozwiniętych intelektualnie studentów - pisał poeta do Czajkow-skich (list z 3 lutego 1971 r.). - Cały problem, jak tu uczyć literatury, kiedy wszystko naokoło jest bardzo nieartystyczne, a ten biedny «duch europejski», wyrosły w cieniu katedr, w ciasnych uliczkach, pałacach, zamkach i gettach, jest dziwnie tu niezrozumiały, a nawet wręcz nieprzydatny. Zajmowanie się sztuką odbiera osobnikowi zmysł praktyczny, tak Ukradziony i znaleziony 141 tutaj ceniony, więc cała moja misja nie ma głębszego sensu. Czasem wydaje mi się, że jestem panem od przyrody, który wyprowadza rozbrykaną młodzież na łączkę, stara się wzbudzić entuzjazm dla przylaszczki i robaczka, a tymczasem młodzież gzi się po krzakach i pali marihuanę". A 31 maja 1971 r. do tych samych adresatów: „nie chciałbym pozostać na stałe w Ameryce, w tym kraju sterylnym i ahistorycznym, chociaż spotkało mnie tu dużo ludzkiej sympatii i dobroci". I właśnie wtedy Herbert zredagował najsłynniejszy chyba tom swoich wierszy. Jego tytułowy bohater przeszedł solidną środkowoeuropejską i śródziemnomorską edukację, której w Stanach młodzieży wyraźnie brakowało, mógł więc być niezrozumiany. Postać Pana Myślę wzbudziła jednak zainteresowanie amerykańskich słuchaczy. Poeta na wieczorach autorskich czytał wiersze z przygotowanego tomu z powodzeniem tak wielkim, że powstało nawet studenckie pismo „Mr. Cogito". W pewnym momencie wydawało się, że rękopis tomu został na zawsze utracony. Ocalał cudem, być może dzięki protekcji św. Antoniego, do którego poeta od dzieciństwa miał nabożeństwo. Z USA Herbertowie wyjechali 17 czerwca 1971 r., w Berlinie byli z końcem tego miesiąca. I wtedy ukradziono im stojący na ulicy samochód z wszystkim rzeczami. Zostali bez koszul i szczoteczek do zębów. „Czy pan ma pojęcie - opowiadała Katarzyna Herbertowa w rozmowie z Żakowskim - co to dla mnie znaczyło? Tyle wspaniałych maszynopisów, nigdzie nie opublikowanych wierszy, które Zbyszek pisał przez te miesiące spędzone w Ameryce. Nie mogłam sobie darować, że tej walizki nie wzięłam ze sobą. Powiedziałam Zbyszkowi, że niczego mi nie żal - ani fotografii, ani dziennika, który prowadziłam, od kiedy byliśmy razem, ani naszych rzeczy, tylko nie mogę się pogodzić z utratą «Pana Cogito». A Zbyszek machnął ręką. Mówię mu: «Przecież ty tego nigdy nie od-tworzysz». A Zbyszek na to: «Trudno, napiszę inne wiersze»". Na szczęście znaleziono walizkę z teksta- •^•^(^•l^^^^l „JVlr. Cogito", amerykańskie studenckie pismo literackie wychodzące na Pacific University w Forest Grove w stanie Oregon, redagowane przez Roberta A. Daviesa i Johna M. Gogola, dedykowane zostato Zbigniewowi Herbertowi i humanistycznym tradycjom, które on reprezentuje. 142 PAN COGITO \~sOl sogito er go sum - ta maksyma francuskiego filozofa Kartezjusza (1596-1650), spoglądającego z portretu namalowanego przez Fransa Halsa, stata się podstawą nowoczesnego racjonalizmu. .Francuski poeta Paul Yalery (1871-1945) wydał w 1896 r. Wieczór z Panem Teste, w którym stworzył poetyckiego bohatera kierującego się wyłącznie intelektem, nie objawiającego uczuć, stanowiącego nie osobę, lecz alegorię bezosobowej „czystej myśli". mi, opróżnioną z innych rzeczy. Były w niej także nazwisko i telefon ich berlińskiej gospodyni, która przestraszyła się, że Herbertów zamordowano. Tom Pan Cogito stanowił nie tylko reakcję na nową sytuację kultury po rewolucji roku 1968, która nie była Herbertowi miła. Szuka się w nim też odpowiedzi na metafizyczne wyzwanie nicości. Wiersz z wcześniejszego Napisu - Longobardo wie -jest zarazem wierszem politycznym i metafizycznym. Barbarzyńcy nie tylko niszczą wartości dotychczasowej kultury, ale również zwiastują nicość. Dlatego rzeczywiście „Ogromny chłód wieje od Longobardów / Cień ich trawę przepala kiedy zlatują w dolinę / Krzycząc swoje przeciągłe nothing nothing nothing". I temu zawołaniu nicości - pisał Jan Błoński - przeciwstawia Herbert „postać Pana Cogito, dzięki któremu liryka roli sięgnie doprawdy najwyższego mistrzostwa". Pan Myślę, mimo imienia pochodzącego ze znanej maksymy Kartezjusza (cogito ergo sum - „myślę, więc jestem") oraz pokrewieństwa z Panem Teste (Panem Głową), powołanym ponad siedemdziesiąt lat wcześniej do literackiego życia przez francuskiego poetę Paula Valery'ego, nie jest „czystą myślą", samym rozumowaniem. Przeciwnie, przedstawia się on jako cielesno-duchowy, zmysłowy i uczuciowy. „Pan Cogito nie chce mieszkać w historii pisał dalej Błoński. -Ale nie zna innego mieszkania. Skazany na cielesność, ba! dumny ze swej ludzkiej zwykłości, nie może już uciec do nieba czystej poezji, bezosobowej prawdy, idealnego • l Aostać Pana Myślę interpretowana przez Zbigniewa Zapasiewicza w 1984 r. w warszawskim Teatrze Powszechnym an Cogito - napisał Karl Dedecius - rusza w świat, by ponownie odnaleźć elementarną rzeczywistość i by odzyskać utraconą gdzieś pewność swego ja. Przyjazna ludziom naiwność tworzy klimat tych wierszy, a subtelna autoironia wzmaga ich poetyckość i stanowi o wdzięku całości". 144 PAN COGITO łom doczekał się wielu przekładów, na angielski przetłumaczyli wiersze o Panu Cogito John i Bogdana Carpenterowie. ^jnakomity poeta irlandzki, laureat Nagrody Nobla Seamus Heaney pisał o wielowarstwowym Panu Cogito, że „działa niekiedy jak postać z rysunków satyrycznych, komiczny Don Kichot lub Syzyf sklejony z zapałek -niekiedy zaś jak dyskretna konwencja przesłaniająca pełny fronton autobiograficznego dobra. Jest przecie istotą z krwi i kości, osobą, nie -znakiem...". Na samym początku obserwuje on w lustrze swoją twarz i zastanawia się, po kim ją odziedziczył. Twarz jest, jaka jest, nie odmienia jej kupowane „w salonach sztuki / pudry mikstury maście / szminki na szlachetność". Na próżno -rzecze - „przykładałem do oczu marmur zieleń Veronese'a / Mozartem nacierałem uszy / doskonaliłem nozdrza wonią starych książek". Ma każdą nogę trochę inną. Lewą „przyrównać można do Sancho Pansa", prawa przypomina „błędnego rycerza" Don Kichota. Na tych nogach Pan Cogito idzie „przez świat / zataczając się lekko". Posiada więc ciało nader realne, lecz takie, które w pewnym wieku (a Pan Cogito jest w pewnym wieku) staje się niespodzianką. Drwi z tego ciała, kpi troszkę z siebie. Czy jest to autoironia poety? Poniekąd tak, Pan Cogito bywa bowiem uderzająco podobny do swego autora, ale i wtedy oglądany jest z dystansem. Nie stanowi odbicia w lustrze, posiada byt odrębny. Jeśli zaś uważamy (co też może mieć pewne uzasadnienie), że jest on (czy mógłby być) „każdym z nas", to prawdziwość tego stwierdzenia zależy od tego, do jakiego zaliczymy się „my". Oczywiście należy on do rodzaju ludzkiego, jak wszyscy. Został też wychowany w naszej kulturze środkowoeuropejskiej i śródziemnomorskiej. Jest również podróżującym po świecie Polakiem. W mniejszym stopniu jest poetą, na pewno wiadomo tylko, że napisał jeden wiersz do pisma kobiecego. Ma ojca, będącego - powiada Ryszard Przybylski, rozpatrujący Pana Cogito w wymiarze mitu - „Bogiem naszej cywilizacji", matkę będącą Wobec autobiografii 145 Zawód „Wielką Matką, matką ziemią", siostrę, którą mógłby być on sam. (Ale Pan Myślę zapewne uznałby takie mityzujące interpretacje za zbyt uogólniające i czynione na wyrost). Pan Cogito nie został nigdy ojcem i nie ma żadnej informacji, aby był żonaty. Wybrał - jak się wydaje - starokawalerstwo. Idąc na wykłady, cierpiał od raniącego piętę ziarnka piasku w skarpetce. Odkrył, że to cierpienie wypiera z głowy wszelkie idee (Pan Cogito a perła). W innym wierszu odnalazł swoje pokrewieństwo, ba, poczucie tożsamości z kamieniem, ale nie kamieniem w ogóle, abstrakcyjnym, lecz konkretnym i zmiennym w granicach zmian dostępnych kamieniowi. „Myśli o powrocie do rodzinnego miasta" (Lwowa), a kiedy idzie rankiem na spacer, „napotyka przepaść" metafizyczną, jakże jednak odmienną od nicości z Longobardów. Pan Cogito jest z krwi i mięsa, spacer prawdziwy, ale przepaść metaforyczna, pozostaje w sferze emocji, jest i jej nie ma. Jest to spotkanie eschatologiczne, ale znów jakby widziane z zewnątrz, bo „to przepaść / na miarę Pana Cogito". Patrzący z boku poeta sugeruje, że to nie najwyższa miara, że prawdziwa przepaść metafizyczna trwa odwieczna, potężna, nieogarniona, a przepaść Pana Cogito dopiero stanie się poważna. Kiedy jednak? Możemy bowiem sądzić z wielu oznak, że Pan Cogito już nie jest młodzieniaszkiem, lecz człowiekiem całkiem dojrzałym. W ten sposób od Pana Cogito - żartobliwie i ironicznie (bo inaczej oczywiście być nie może) - odsuwana jest śmierć, gdyż jeszcze nie dojrzaf do śmierci. Pan Cogito bierze w dłonie czyjąś śpiącą, pewnie kobiecą, głowę i przeżywa dojmująco swoją od niej odrębność i oddalenie, a poeta, patrząc z boku, lekko kpiąc, nazywa to „alienacjami Pana Cogito". Jest też nasz bohater obecny przy BiBlIOTEM HIEJSKa W GDflH m KARTA BIBLIOTECZ -Lektury Pana Cogito są obfite i różnorodne, i to od wczesnej jego młodości. Korzysta z bibliotek w miastach, w których przebywa. Czyta proroctwa Izajasza i pisma filozofów, ale także -jak zauważa Stanisław Barańczak -codzienne gazety. Bib]iothi<]ue Foracy l, rue du Figuier. Paris 4«. lei: 278.14.60. —— riiauvendreył uroczy, dowcipny, kokietujący - pisała we wspomnieniu o poecie Barbara Toruńczyk. Na ogól aranżował wielkie przedstawienie, w którym wykazywał się i sztubactwem (zwłaszcza jako cnfuiii terrible [straszne dziecko] czy nrtistc maudit [artysta przeklęty]), i wielkim znawstwem literatury, sztuki, żjcia. To były spektakle niezapomniane, ale zarazem Herbert zawsze tworzył pewna przesłonę miedzy sobą i rozmówcą. Potrzebował maski. Uprawiał ten swoisty uwodzicielski teatr, roztaczał pióropusze cudownej wrażliwości ludzkiej, wiedzy, wdzięku osobistego, lecz kontakt bezpośredni był raczej wykluczony. To był człowiek prawdopodobnie głęboko raniony bardzo wcześnie, który się zawsze zasłaniał. Na przeszkodzie stała też jego duma. Może. także, ambicja. Nie chciał, jak sam mówił. brat1 od ludzi, raczej lubił dawać, lubił rozumieć, z delikatnością i dyskrecją ofiarowywał zrozumienie". 152 PAN COGITO Łan Cogito ukazał się też m.in. po niemiecku w bibliotece Suhrkampa, przełożony przez Karla Dedeciusa... i Zbigniew Herbert MONSIEU COGITO et autres poemes po francusku (wraz z innymi wierszami Herberta) w tłumaczeniu Alfreda Sproede... i po serbsku kich, przebywających wtedy za granicą, a potem w swoim pierwszym własnym -przy ul. Promenada. Po przyjeździe pisał Herbert do Czaj-kowskich: „Warszawa, 3 czerwca 1972 [...] Aklimatyzujemy się powolutku. Ach, to nie słoneczna Kalifornia z łagodnym klimatem, sennymi narkomanami. Tu stal huczy, domy rosną i krzywa. Więc i ja dokładam cegłę do cegły, dłoń do dłoni i hej". Każdy powrót do Polski był przeniesieniem się w inny świat, rządzący się osobnymi regułami. Inaczej tu czytało się prasę niż na Zachodzie, inaczej wyglądało życie publiczne, literackie. Jeśli do Gomułki w 1956 r. większość podeszła ufnie i Herbert należał do niedowierzającej mniejszości, to reformy i „poluzowania" „wczesnego Gierka" przez większość, w tym przez większość intelektualistów, przyjmowane były z rezerwą. Uczestnicząc w życiu publicznym, dawali nowemu przywódcy na ogół nader ograniczony kredyt zaufania. Dalszy ciąg tego samego listu do Czajkowskich: „Nasze życie wciąż prowizoryczne, bo bez mieszkania, ale się nie załamujemy, hu, hu. Piszę, jeżdżę, obraduję, bo jestem czlen prezydiuma O ID i //>»TL' *" ZLP. No to bęc. "W/OTEKA SVfi Robię korektę do nowego wy-~~^ dania Barbarzyńcy. Piszę nowe szkice i mam nadzieję, że w jesieni będę wykończony, albo one, owe biedne szkice. [...] Pan Cogito - nowy Kl Pil tom wierszY' Juz dość gruby, ale jesz- •^ yj[ Yujićića. cze czekam, bo może przytyje i zmą-•/ drzeje. Napisałem też słuchowisko, ale < odwalili, bo było za bardzo o rzeczywistości. Przerobię to na sztukę". '/r7~C. • —" Potem postać Pana Cogito pojawia się *' Pil nadal, w kolejnych tomach poezji Zbignie- Dwie jego dusze 153 wa Herberta: w Raporcie z oblężonego Miasta, w Elegii na odejście, w Rovigo, także w Epilogu burzy. Jakie powierzono mu zadania? Wydaje się, że do głównych zadań wyznaczonych Panu Myślę przez cierpiącego autora należało teraz reprezentowanie tego życiowego „ja", które nie podlega stanom euforii i depresji. Pan Cogito stawał się tego „ja" wcieleniem. Był mocno osadzony w świecie, we własnej biografii, w rodzinie, w związkach społecznych, w tradycji. Ale coraz częściej patrzył na owo drugie „ja", wędrujące, nienasycone, wiecznie niespokojne -jak na kogoś obcego. W Raporcie... to niespokojne „ja" nazwane zostało „duszą Pana Cogito". Dusza opuszcza ciało, gdzieś wędruje, może wstępuje w innych, gdyż „dusz jest stanowczo za mało /jak na całą ludzkość". Później, gdy powraca nagle do swojej własności, czy do swego właściciela (a więc do Pana Cogito), on „patrzy tylko z ukosa / gdy [ona] siada przed lustrem / i czesze swoje włosy / splątane i siwe". Istota zabiegu polega na tym, że to nie owo „ja" niestałe, doznające przygód coraz częściej bolesnych niż radosnych, zostaje wyodrębnione, ale właśnie owo trwałe, mocno zakotwiczone społecznie, traktowa- i oeta z żoną przed domem pracy twórczej w Oborach: „Przyjechałem do Obór, żeby popracować trochę na karpia po żydowsku i pierożki białoruskie" (z listu do Julii i Artura Międzyrzeckich, początek lat 70.). 154 PAN COGITO Jan Cogito bronił się zawsze przed dymami czasu cenił konkretne przedmioty cicho stojące w przestrzeni uwielbiał rzeczy trwałe prawie nieśmiertelne marzenia o mowie cherubów zostawiał w ogrójcu marzeń wybrał to co podlega ziemskim miarom i sądom Pana Cogito przygody z muzyką ne jest jako kreacja, nazwane Panem Cogito, poddawane ironii. W wierszu Pan Cogito - powrót wraca on do kraju, aby „dać odpowiedź [...] na szczęście niemożliwe / na uderzenie znienacka / na podstępne pytanie". Wielkość Pana Cogito polega właśnie na tym, że nie jest on tylko pomysłem, literackim chwytem, który po wykorzystaniu autor odrzuca, szukając nowego, bojąc się popaść w rutynę, ale w świecie poezji Herberta, tak mocno zrośniętej z jego życiem, okazał się koniecznością. Nie można już było obyć się bez postaci Pana Cogito, którą się gra (zapraszając do tej gry czytelników), ale równocześnie powierza się siebie jej roztropności. W wierszu Pan Cogito a dlugowieczność bohater cieszy się, że „przekroczył granicę życia / wielu innych zwierząt", ale nie zazdrości bogom tego, że są nieśmiertelni. Jest też w Raporcie... znany wiersz Pan Cogito o cnocie. Pan Myślę ma przeczucia eschatologiczne, spotyka swego potwora - nicość. I wspomina swój pobyt w więzieniu czy obozie (Pan Cogito - zapiski z martwego domu). W tomie Rovigo Pan Cogito pojawia się w dwóch wierszach. Dalsze jego dzieje 155 W Elegii na odejście - także w dwóch: w Heraldycznych rozważaniach Pana Cogito, który za herb po namyśle wybiera ślimaka niosącego swój dom na plecach, oraz w Pana Cogito przygodach z muzyką, gdzie okazuje się, że w życiu „cenił konkretne przedmioty" i „uwielbiał rzeczy trwale". Marzenia zaś o harmonii sfer, muzykę, co „rozgrzesza zbyt łatwo" zostawił po drodze. Wyraźnie więc Pan Cogito jest „ja" rozważnym, pamiętliwym i ceniącym konkret. Wreszcie w Epilogu burzy Pan Cogito pojawia się w tytułach pięciu wierszy. W jednym z nich, zatytułowanym Ar s longa, bierze udział w Festiwalu Poezji Obu Półkul, patrzy na ten festiwal okiem satyryka, nic nie wiadomo, by uczestniczył w nim jako poeta, choć takie może być milczące założenie. Na koniec szykuje się do śmierci w wierszu Urwanie glowy. Właściwie nie jest pewne, czy to śmierć, czy tylko wyjazd na wakacje. Wiadomo jedynie, że tego nie można „odkładać / w nieskończoność". I widzimy Pana Cogito, gdy siedzi w łóżku lub w fotelu, „opiera się wygodnie / na poduszkach / ekspresu / przykrywając / zimne kolana / pledem / i dochodzi do wniosku / że wszystko to pójdzie / naprzód / jak przed wakacjami / na pewno gorzej / niż za życia Pana Cogito / ale zawsze pójdzie". A jeśli nie, to Pan Cogito po powrocie, a może z zaświatów, nadal będzie podpowiadał „władcom świata / swoje dobre rady //jak zawsze / zawsze / bez skutku" (Zaświaty Pana Cogito). Widzimy go i nie widzimy, bo choć o Panu Myślę możemy przeczytać, a nawet go usłyszeć, choć wiemy, że ma ciało i dość dokładnie znamy niektóre jego cielesne fragmenty, ale nigdy, na pewno nigdy nie będziemy go mogli naprawdę zobaczyć. ijtanistaw Barańczak pisał w Uciekinierze z Utopii: „Nie chce on [Pan Cogito - J.Ł.] - choć obrona zdaje się beznadziejna - opuścić oblężonego Miasta. Gdy jednak ktokolwiek usituje go przemocą uszczęśliwić przymusowym pobytem na idealnej Wyspie, Pan Cogito odmawia. [...] staje się nie tylko wygnańcem z Arkadii; jest również uciekinierem z Utopii". l a wystawie ..Zbigniew Herbert. Epilog burzy" w Muzeum Literatury w Warszawie \v pierwszej i zarazem końcowej sali (wystawa miała układ kolisty) pośrodku umieszczona została szkolna ławka z piórem, atramentem i lampa, skierowana ku wielkim lotograliom trzech stolic: Warszawy. Berlina i Paryża. ..Nie bez znaczenia jest dobór zdjęć: Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, pomnik Zwycięstwa w Berlinie i wieża Eiffla w Paryżu. Te wertykalnie skierowane obiekty symbolizują różne ideologie wpływające na ludzkie losy. Są znakiem zagrożeń, z którymi będzie musiał zmierzyć się chlopii opuszczający szkolną lawk wyjaśnia autorka scenariusza Maria Dorota Pieńkowska. ROZDZIAŁ SIÓDMY 157 W HISTORII Sięgam do historii - zapisał słowa Herberta Karl Dedecius - nie po to, aby otrzymać od niej łatwą lekcję nadziei, lecz po to, aby porównać moje doświadczenie z doświadczeniem innych, aby zyskać coś, co nazwałbym współczuciem uniwersalnym, a także poczuciem odpowiedzialności za stan ludzkich sumień". Zbigniew Herbert wiedział, jak trudno być dziedzicem kultury ludzkości. „Tradycja nie jest ucieczką w przeszłość. Nigdy nie była ucieczką. Przede wszystkim jest to bardzo ciężkie zdobywanie. [...] Ale trzeba się zdobyć na wysiłek, żeby przeczytać, dajmy na to, Dantego w oryginale. To nie jest pasywne - to jest aktywny stosunek do kultury" -powiedział w rozmowie z Andrzejem Babiuchowskim. 158 W HISTORII Współczuł dawno żyjącym i pisał: „Historia (nie tylko średniowieczna) uczy, że naród poddany metodom policyjnym demoralizuje się, kruszy wewnętrznie i traci zdolność oporu. Nawet najbardziej bezwzględna walka mężczyzn zmagających się twarzą w twarz nie jest tak zgubna, jak szepty, podsłuchy, strach przed sąsiadem i zdrada w powietrzu". To nie jest język ezopowy, używanie dawnych wydarzeń dla maskowania spraw współczesnych po to, by zmylić cenzurę. To coś innego: rzeczywiście chodzi mu o albigensów, templariuszy i wszystkich skrzywdzonych w różnych epokach i krajach - także w naszych czasach i także u nas. M ęczeństwo templariuszy Współczuć mam nie tylko z tymi, z którymi łączą mnie znajomość, szkoła, przeżycia, więzi uczuć, pokrewieństwo, ale i z odległymi w czasie, żyjącymi dawno, i z odległymi w przestrzeni. Rzeczywiście z nimi współ-czuć, a także domagać się dla nich sprawiedliwości. Znaleźć kryteria moralne, które staną się wspólnym mianownikiem dla ich czynów - dawnych czy tylko dalekich oraz dla moich -spełnianych teraz i tutaj. Dlatego kierując się ku przeszłości, nie mogę jej traktować jedynie jako maski dla teraźniejszych wydarzeń i postępków, ale winienem rzeczywiście towarzyszyć starożytnym Grekom prześladowanym przez współbraci, templariuszom palonym na stosie i albigensom wyrzynanym w chwalebnej krucjacie przez chrześcijańskich rycerzy. Współczuć mam także czynnie - na ile mnie stać - Druzom, Czeczeńcom, mieszkańcom miejsc odległych, dzisiaj prześladowanym. Moim czynem jest słowo, więc mam im współczuć słowem, bronić ich słowem. To bardzo proste określenie zadania pisarza w historii, a zarazem jeden z głównych punktów własnego programu Herberta. Współczując, trzeba oskarżać winowajców. Wzorcowe oskarżenie stanowi Odpowiadamy za tradycję 159 Y mowa W obronie Templariuszy, wypowiedziana przez autora w jego eseistycznym debiucie. Tę świetną mowę przed trybunałem współczesnej opinii wygłasza pisarz będący - nie zapominajmy -magistrem praw Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, dobrze przy tym pamiętający atmosferę pokazowych procesów w Moskwie, Pradze, Budapeszcie, Warszawie, Krakowie, świadomy, co można zrobić z oskarżonym, jak go złamać, do czego zmusić. Kończy więc swoje przemówienie słowami: „W historii nic nie zamyka się ostatecznie. Metody użyte w walce z Templariuszami weszły do repertuaru władzy. Dlatego nie możemy tej odległej afery pozostawić bladym palcom archiwisty". Herbert nigdy nie tracił z oczu historii politycznej, nigdy historii gospodarczej. Nie był pięknoduchem. Interesowały go ekonomiczne warunki, w jakich powstawały dzieła sztuki. W Barbarzyńcy w ogrodzie wyliczał zarobki budowniczych średniowiecznych katedr, w Martwej naturze z wędzidłem - ceny tulipanów w XVII-wiecznej Holandii. W Labiryncie nad morzem też często mówił o pieniądzach, ze znawstwem właściwym synowi bankowca i absolwentowi Akademii Handlowej. Prze- l ępiciel albigensów Szymon z Montfort bierze do niewoli znamienitych mieszkańców Tuluzy. Jroces szesnastu przywódców Polski Podziemnej podstępnie zwabionych, aresztowanych i wywiezionych. Moskwa, maj 1945 r. 160 W HISTORII JTakt Ribbentrop-Mototow z 1939 r. oznacza} rozbiór Polski. Na mapie z zaznaczoną granicą podziału podpisał się Stalin. liczał drachmy na talenty, talenty na współczesne nam dolary. Ciekawiła go wysokość żołdu legionistów rzymskich i zarobki rzemieślników, w których warsztatach powstawały fragmenty Partenonu. Powodowała nim przy tym pasja poznawcza, nie wydawał pochopnie ocen, różnicował. Powściągał emocje. Wojny, ekspansje, pacyfikacje, rzezie należą do porządku dziejów i są - by tak powiedzieć - rzeczą ludzką. Na nic się zda ich ogólne potępianie, nie można potępić historii, uciszyć oceanu. Wstrzymywanie się od ocen miało jednak dla niego wyraźne granice. Często należy wartościować odważnie i zdecydowanie. Są bowiem w dziejach takie momenty, takie fatalne moralnie decyzje, które się mszczą. Jedną z nich była decyzja Peryklesa o upokorzeniu miasta związkowego Samos. Wtedy - pisze Herbert w eseju Sprawa Samos ~ pękła jedność duchowa Greków. Upokorzenie Samos stało się uwerturą do wielkiej bratobójczej i poniekąd samobójczej wojny peloponeskiej. Inną taką fatalną decyzją (znamy ją z Barbarzyńcy w ogrodzie) okazało się podjęcie wyprawy krzyżowej przeciwko albigensom. Dodajmy, że w historii Herbertowi współczesnej fatalnymi rozstrzygnięciami były dla niego m.in. pakt Ribben-trop-Mołotow oraz wprowadzenie w 1981 r. stanu wojennego w Polsce. W historii obchodzili go skrzywdzeni, także ci, którzy mimo walki przegrali, zostawiając nieprawym dziedzicom dorobek swej kultury. Wierzył, jak jego mistrz Henryk Elzenberg, że kultura to „przekształcanie człowieka, a przez niego i świata, w kierunku coraz większej wartości". Tworzą ją przy tym, według Elzenberga, nieprzystosowani, występujący przeciw dziejom i społeczeństwu. Ciekawiły więc Herberta nieprzystosowane jednostki, także nieprzystosowane ludy, te, które zginęły, choć pozostały po Jesteśmy dziedzicami i kontynuatorami dziel naszych przodków, począwszy od tych najdawniejszych, których wyobrażenia polujących na jelenie i byki przetrwały w grotach Lascaux... przez walczących greckich hoplitów... mdowniczyeh doryckich wiątyń w Paestum... i mieszkańców rzymskiej Pompei, którzy zginęli zaskoczeni katastrofą, pozostawiając odlewy swych ciał w iawie Wezuwiusza. Hę Lerbert wobec przeszłości był należycie krytyczny, lecz z gruntu było mu obce „aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach opuszczonej duszyczki". 162 W HISTORII -tosągumierającego Galia, Rzym, Muzea Kapitolińskie nich zapładniające dzieła. „Interesują mnie cywilizacje, które umarły - mówił w wywiadzie danym Zbi-gniewowi Taranience - to znaczy narody, którym się nie powiodło w historii. Nam się też przecież niespecjalnie udawało. Interesują mnie na przykład Kre-teńczycy, Etruskowie". Myśl tę kontynuował w wierszu Przemiany Liwiusza (Elegia na odejście). Moi dziadek i pradziadek - powiada podmiot tego utworu - czytając Liwiusza „w klasycznym gimnazjum / o mało stosownej porze", gdy w maju kwitły kasztany, a oni myśleli o dziewczętach - stawali oczywiście po stronie Rzymian, cieszyli się z ich zwycięstw, ze śmierci Hannibala, z podbijania mnogich ludów „startych przez Rzymian na proch". Dopiero mój ojciec i ja za nim czytaliśmy Liwiusza przeciw Liwiuszowi pilnie badając to co jest pod freskiem dlatego nie budził w nas echa teatralny gest Scewoli krzyk centurionów tryumfalne pochody a skłonni byliśmy wzruszać się klęską Samnitów Gallów czy Etrusków [-] Mój ojciec wiedział dobrze i ja także wiem że któregoś dnia na dalekich krańcach bez znaków niebieskich Przed upadkiem imperium 163 w Panonii Sarajewie czy też w Trebizondzie w mieście nad zimnym morzem lub w dolinie Panszir wybuchnie lokalny pożar i runie imperium Historia więc to także jej ciąg dalszy we współczesności, nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość do niej należy. Żyje się w niej z nadzieją na upadek imperium rzymskiego lub sowieckiego, starając się uzasadniać tę nadzieję. Życie Herberta przypadło na czasy, w których mocno odczuwano ciśnienie historii i stale pytano o mechanizm i sens dziejów. Wiemy już, że historyczna geneza dawnych dzieł kultury była dla Herberta szczególnie ważna. Widać to w wielu esejach. Odnosi się to także do ludzi i do ludów („Ci, których pochodzenia nie znamy, istnieją dla nas niepełnie"). Zadziwiły na przykład pisarza do dziś przetrwałe w Szkocji mur i ziemny wał, wzniesione przez rzymskie legiony cesarza Hadriana, oddzielające władztwo Rzymian od ludów z północy: Szkotów i Pitów. Owo jakby przypadkowe zadziwienie pociągnęło za sobą lekturę licznych dzieł historycznych i zaowocowało w Labiryncie nad morzem szczegółową opowieścią o podbojach Brytanii przez Rzym, począwszy od Juliusza Cezara. Na obecność przeszłości w naszym współczesnym świecie możemy wpływać poprzez wybór i kształtowanie tradycji. Przykładem takiego trafnego wyboru jest, według Herberta, rekonstrukcja ateńskiego Akropolu. Wznoszono go, przerabiano, rujnowano, w ciągu tysiącleci zmieniano funkcje składają- „JJyłbym szczęśliwy, gdyby można było sobie życie urządzić tak: w jesieni wiersze, zimą nauka i filozofowanie, wiosną malowanie, latem - muzyka". To jednak nie było możliwe. Przeszkadzała takiej harmonii historia. Nigdy jej nie lekceważył, choć też nigdy nie ubóstwił. ,Ko .olumny Partenonu są jak skamieniały chór Antygony. Erechtejon, podobnie jak dramaty Eurypidesa, zapowiada świat hellenistyczny, świat skłóconych imperiów i niepokoju" - pisał Herbert w szkicu Akropol. 164 W HISTORII - Uzisiejsza postać ateńskiego Akropolu nie jest tożsama z żadną z dawniejszych jego postaci. Jest wyborem tradycji i stosunku do niej. Wyborem, którego rezultat potwierdza jednak „mocną intuicję" eseisty, że „grecka świątynia, rzeźba i mit wyrastają organicznie z ziemi, morza i gór". Sprawia, iż czuje on, że „ja" i Akropol jesteśmy współcześni. -Łatać Minosa w Knossos. „Nowoczesny materiał budowlany, kolumny pomalowane brunatną, ciemnoczerwoną farbą, z czarnymi bazami i kapitelami, płoszą obecność dawnych mieszkańców". Odkrywcy tych ruin, Arthurowi Evansowi zarzucano, że „lubuje się w luksusowych rekonstrukcjach, przeznaczonych raczej dla laików niż dla specjalistów". I rzeczywiście Evansowska skłonność do tego, co spektakularne, mogła budzić zastrzeżenia. cych się nań budowli, a jest dziś dla nas symbolem czystości i trwałości klasycznej greckiej kultury z czasów jej pełnego rozkwitu. Akropol mógł zostać rozmaicie zrekonstruowany, był przecież w różnych okresach swych dziejów a to zespołem chrześcijańskich świątyń o bizantyńskich dobudówkach i przeróbkach, a to twierdzą krzyżowców, zamczyskiem średniowiecznym z wtopioną w mury dorycką kolumnadą, a to tureckim fortem z meczetem w środku. Mógł nie być zniszczony w XVII stuleciu przez Wenecjan, którzy strzelając do umieszczonego tam przez Turków magazynu prochu, wiedzieli, co robią, albo monumentalnie zrekonstruowany jako operowy pomnik odrodzonej Grecji, jak według ówczesnego gustu proponował w XIX w. niemiecki architekt neoklasyczny Karl Friedrich Schin-kel. Odrzuciwszy jednak - co właśnie uczyniono - późniejsze przeróbki i dodatki, wynikające z wciąż nowych funkcji tego zespołu, można było odbudować wszystko według przypuszczalnego stanu z czasów starożytnych, jak to z pałacem Minosa czynił Evans w Knossos na Rekonstrukcje 165 Krecie, albo też zostawić antyczny Akropol w pełnej ruinie, obalone kolumny i rozsypane gtazy, jak zrobiono w Delfach. Ale wybrano inną możliwość - niepełną rekonstrukcję (tzw. anastylos), postawienie przewróconych kolumn, dorobienie niektórych brakujących części, co Herbert pochwala. Wybiera się nie tylko sposoby rekonstrukcji dzieł sztuki, ale i ciągi historii. Potępia się i odrzuca tyranie, zbrodnie, okrucieństwo, przyjmuje - jako pozytywną tradycję - wolność, wiedzę, demokrację, pobożność i sprawiedliwość. Lecz wybór, nawet oparty na gruntownym rozeznaniu, wcale nie jest łatwy czy prosty. Tradycja śródziemnomorska była przecież też tradycją imperiów, tyranii i łu-piestw. Sprzecznych interesów i niejasnych rozwiązań. Charakterystyczne, że drugim tematem po sztuce, po kulturze są w Labiryncie nad morzem wojny, które trudno jest podzielić na sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Interesuje autora organizacja armii, uzbrojenie, plany kampanii, bitew, związana z tym polityka sojuszy, zdrad itp. Do tego Herbert wracał. Życie Zbigniewa Herberta w historii Polski powojennej także było życiem ciągłych wyborów pomiędzy oporem a koniecznym stopniem przystosowania się. Uznawał ten stan, akceptował swoją sytuację i wciąż się przeciw niej buntował. Nigdy, choć mógł, nie wybrał emigracji, acz całymi latami przebywał za granicą. Wracał, lecz nie tak, jak wracałby prokonsul z wiersza Powrót pro-konsula. Wiersz ten niektórzy prostodusznie, a inni perfidnie odczytywali jako zamaskowane wyznanie autobiograficzne. Sytuacje Herberta i bohatera owego wiersza bardzo się jednak różnią. Poeta nigdy nie należał, tak jak ów prokonsul (były konsul, później w nagrodę rządca odległej prowincji senackiej Rzymu) do aparatu władzy. Nigdy też vJdy pamiętamy o wojnach i pożogach, tym cenniejsze się stają piękno katedry i urok zaułka we Florencji. 166 W HISTORII MftCOUK M rouCE AUTORISA710N PROYISOIRE DE SEJOUR Tiff m p>-v -"«•'-' 1 -jLS7jv =9 "fl«teeS!* T*-« Jt^L A ymczasowe pozwolenie na pobyt Zbigniewa Herberta we Francji wydane w roku 1958 oraz karta pobytu przedłużona przez Prefekturę Policji do 30 kwietnia 1960 r. Dwa z wielu zdobytych z trudem dokumentów, koniecznych do tego, by móc żyć i poruszać się w podzielonym świecie. jak tamten nie przebywał „na dworze cesarza". Nie spotykały go zaszczyty ani szczególne przywileje, choć mieszkając i publikując w kraju, korzystał po trosze z dóbr, które uznawane były za uprzywilejowane. W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej długo za takie dobro uważano samo wydanie paszportu upoważniającego do wyjazdu za granicę. Niewątpliwie do przywilejów zaliczyć należy umieszczanie niektórych wierszy Herberta wśród lektur szkolnych. Przywileje mają to do siebie, że można je w każdej chwili odebrać. A więc nie wypuścić za granicę. I nie tylko wykreślić ze szkolnych podręczników, lecz także zabronić jakichkolwiek publikacji i nie pozwolić na wymienianie w jakimkolwiek druku samego nazwiska poety. To wszystko Herberta spotkało. I było na tyle skuteczne, by kilka kolejnych roczników maturzystów z końca lat 70., w przeciwieństwie do ich starszych i młodszych kolegów, nie miało pojęcia o jego istnieniu. Decydując się na powrót, prokonsul dobrze wiedział, co czyni. W swoim monologu zastanawia się, czy wrócić, rozważa argumenty za i przeciw. Do- Niedobre racje prokonsula i Fortynbrasa 167 świadczył już wcześniej obyczajów dworu („jeszcze raz spróbuję czy można tam żyć"). Argument za jest tylko jeden: nostalgia. Tu, w odległej prowincji wszystko jest obce, jakby puste, pozbawione wartości, tam - wszystko jest własne, pełne treści, wartościowe. Argumenty przeciw powrotowi na dwór cesarza są zaś liczne i bardzo mocne. Trzeba na dworze wciąż się strzec, a nie chcąc uczestniczyć w zbrodniach, lawirować w ciągłej obawie o swoje życie. Różnie można ten utwór interpretować, ale najprawdopodobniej jest to wiersz o samookłamywaniu się prokonsula. Najpierw została podjęta decyzja, potem chodzi o to, aby tę decyzję uzasadnić przed samym sobą. Po powrocie prokonsul chce pozostawać świadkiem, a nie uczestnikiem intryg i skrytobójstw, lecz granica między świadkiem a uczestnikiem bywa nieostra. W końcu to, że nie napije się wina z cesarzem, może być spowodowane odrazą do bratania się z nim, ale również strachem przed trucizną w kielichu. Jeśli zdecyduje się powrócić, to -jak napisał Jan Błoński - „zginie albo zostanie łajdakiem". Z pewnością więc prokonsul nie jest porte-pa-role poety Herberta. Jest to monolog dramatyczny, negatywna rola, oddzielona od autorskiego „ja" szczelną barierą ironii. Podobnie w utworze Tren For-tynbrasa bariera ironii oddziela autorskie „ja" od owego norweskiego władcy, pragmatyka, który w sztuce Szekspira przyjeżdża zaprowadzić w Danii porządek po tragicznym finale Hamleta. Autor drwi z monologującego Fortyn-brasa, ceni wprawdzie, tak jak on, dobrą gospodarkę, unormowanie podatków i projekt kanalizacji, ale nie identyfikuje się bynajmniej z królem Norwegii, lecz z zamordowanym podstępnie Hamletem mścicielem i z Hamletem nie chcącym się zgodzić, by Dania .Herbert jednak zawsze powracał. „On bardzo chciał móc oglądać świat - mówił Zdzisław Najder - ale jednocześnie nie chciał odcinać się od losu narodowej wspólnoty, od losu ludzi, którzy przecież nie mogli wyjechać". ..Wróci,, 170 W HISTORII Mo i ZOMO (Zmechanizowane Oddziały Milicji Obywatelskiej) rozprawiają się z demonstrantami 31 sierpnia 1982 r. „unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach" - Raport z oblężonego Miasta pozostawała więzieniem. Szekspirowski Hamlet jest „wewnętrznym księciem" Herberta, tym głosem nieprzepartym, impulsem sumienia, które wzywa pisarza, by podejmował walkę z konformizmem. Za każdym razem w esejach i wierszach o tematyce historycznej historia pozostaje sobą, ogarnia współczesność, wpływa na nią, może się nawet w niej jakby powtarza, lecz nigdy dawne wydarzenia nie są tylko maskami późniejszych. Podobnie jest w parabolicznym Raporcie z oblężonego Miasta. Wiersz ten został wydrukowany w stanie wojennym jako anonimowy w pierwszym zeszycie konspiracyjnego „Nowego Zapisu". Opatrzył go autor - co u Herberta wyjątkowe - datą: 1982. Był to wiersz o zdradzie Miasta, którą wtedy kojarzono jednoznacznie z WRON-em (Wojskowym Komitetem Ocalenia Narodowego) i z generałem Jaruzelskim, oraz o bohaterskich obrońcach, w których od razu rozpoznawano robotników opierających się oddziałom ZOMO czy ginących od kuł górników z kopalni „Wujek". Utwór ten jednak poeta zaczął pisać o wiele wcześniej przed postawioną pod nim datą. Oblężone Miasto kojarzy się więc także z Berlinem Zachodnim, odgrodzonym murem, otoczonym przez wojska radzieckie i NRD. Łatwo to rozpoznać w takich wersach: wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta wzdłuż granic naszej niepewnej wolności patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni Nasza postawa w teraźniejszości jest zarazem postawą w całości dziejów ludzkich. Tak jest zawsze. Kronikarz zdający Raport z oblężonego Miasta tylko realizuje wcześniejsze w porządku poezji Her- Być patriotą 171 berta wskazanie z Przesłania Pana Cogito: „Bądź wierny Idź". cmentarze rosną maleje liczba obrońców ale obrona trwa i będzie trwała do końca i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania on będzie Miasto patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady :.1 i tylko sny nasze nie zostały upokorzone Miasto jest jedno, jedna jest bowiem przestrzeń dziejów i przestrzeń świata. Wolności nie można dzielić na własną i cudzą. Miasta trzeba bronić -aż do końca, zbrojnie. Etos kronikarza jest etosem żołnierskim, patriotycznym. Patriotyzm stanowi bowiem podstawową wartość motywującą żołnierza (jeśli nie należy on do armii najemników). W 1962 r. Jan Józef Lipski, recenzując Studium przedmiotu, zwrócił właśnie uwagę na ważne miejsce patriotyzmu w tym tomie. Był to czas „szyderców", rewidujących symbole i stereotypy, ale także i ideały. „Herbert - stwierdzał Lipski -jest bodajże jedynym w Polsce poetą pośród swych rówieśników i twórców młodszych, dla którego jed- lVlur berliński dzielił dwa światy. Paradoksalnie wznieśli go (w 1961 r.) oblegający, aby odgrodzić oblężonych. Rozebranie muru jesienią 1989 r. oznaczało upadek komunizmu. 172 W HISTORII Bolesław Herbert w 1919 r. w 39. pułku piechoty w Jarosławiu na ze spraw najważniejszych i najbardziej osobistych jest los narodu i w ogóle problem narodu". Herbert czuł się żołnierzem bez munduru. Jego ojciec, stanowiący zawsze dla syna ważny autorytet, służył w czasie I wojny światowej w legionach, walczył w II Brygadzie, a jego ciepło wspominanym wodzem był Józef Haller. W okresie międzywojennym Bolesław Herbert - opowiadała Jackowi Żakowskiemu Katarzyna Herbertowa - „jako dyrektor banku często miał do czynienia z upadającymi majątkami ziemian i arystokratów. Oburzał się na to, co tam się wyprawiało z ludźmi. Ale niewątpliwie nad tym zawstydzeniem czy wręcz oburzeniem górowały patriotyczne emocje. Zbyszek był wychowany w bardzo patriotycznym duchu. Ojciec wsadził go nawet do szkoły kadetów. Ale oczywiście Zbyszek nie mógł się u kadetów utrzymać". Sympatie polityczne zbliżały Bolesława Herberta raczej do Narodowej Demokracji, lecz jak podkreśla jego wnuk Rafał Żebrowski, nie ulegał on „szaleństwom obozu narodowego (z rasizmem i antysemityzmem na czele), a wspierały to jeszcze doświadczenia życia w wielonarodowym Lwowie. Był rzecznikiem państwa prawa i pierwszy wykład polityczny dla swych dzieci poświęcił wyjaśnieniu kwestii, dlaczego należy zbojkotować wybory po przewrocie majowym". Po wojnie ojciec, który zaangażował się w odbudowę Wybrzeża, został wkrótce odsunięty wraz z przedwojennym ministrem Eugeniuszem Kwiatkowskim, s budowniczym Gdyni, z którym współpracował. Odtąd żył na tamtym, jakby innym brzegu dziejów. Wiersz Mój ojciec napisany przecież został za jego życia, a ojciec jest w tym utworze postacią prawie baśniową, w każdym razie postacią z całkiem innej epoki: Wobec tradycji domowej 173 Mój ojciec bardzo lubił France'a i palił Przedni Macedoński w niebieskich chmurach aromatu smakował uśmiech w wargach wąskich [...] na święta raz firanki zdjęto przez szybę wyszedł i nie wrócił nie wiem czy oczy przymknął z żalu czy głowy ku nam nie odwrócił raz w zagranicznych ilustracjach widziałem jego fotografię gubernatorem jest na wyspie gdzie palmy są i liberalizm KRZYŻ OBRpNY LWOWfl NflMJĘ DZIELNOŚĆ l TRPDY PONIE= SONE W BOJflCH O CflLOŚĆiME-PODLEGŁOŚĆ ąZECZYPOSPOETEJ W CZflSIE OBLEŹENW LWOWfl ca \ DO 22 LISTWUW igis ą. Ojciec - o ile przyjmiemy, że jest to portret ojca rzeczywistego, a nie pewnego typu - należy tu do epoki wcześniejszej, zupełnie innej niż Polska Ludowa. Baśniowa atmosfera wiersza łączy się z akceptacją wartości tamtego dawnego świata i ze sprzeciwem wobec złej rzeczywistości współczesnej. Nie tylko ojciec miał w swoim życiorysie działalność niepodległościową. Matka Herberta też w młodości należała do Pogotowia Obywatelskiego we Lwowie, o czym świadczy dyplom Obywatelskiego Komitetu Obrony Państwa - z 1920 r. Wojenna przynależność Zbigniewa Herberta do Armii Krajowej i powojenne dokonywane przezeń wybory były konsekwencją tej samej patriotycznej atmosfery panującej w domu rodzinnym. Decyzja Zbigniewa Herberta o pozostawaniu w oporze -przynajmniej biernym - podjęta została wcześnie, naturalnie, spontanicznie. Już w momencie, gdy - jak po latach wspominał w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność" - wezwanie „Radosława" (płk. Jana vxjciec Zbigniewa brat udział w obronie Lwowa. Otrzymał Krzyż Obrony Lwowa i Odznakę Honorową „Orlęta". 174 W HISTORII .L/yplom Odznaki Ofiarnych Obywatelskiego Komitetu Obrony Państwa dla Marii Kaniakówny, przyszłej matki poety, w latach wojny polsko--sowieckiej w roku 1920 Imiona ojca i syna połączone zostały na wspólnym ekslibrisie, gdzie Gdańsk związany jest ze Lwowem. OarwiTEŁsn KoKrrar T^aT OBROKT ŁaHT^pSsa 4)ijpLcMa =,. * //*> f/V 1^*^ ? -..... wtarzane z uporem przez samotnego poetę-depozyta-riusza umarłych, mogą stawać się materialną siłą dziejów, kiedy podejmą je i powtórzą usta milionów. Twoje i moje usta. «Bądź wierny Idź»". Podobnie ówczesne stanowisko Herberta odczytywał, choć inaczej je oceniał, cudzoziemiec, Al Alvarez: „Raport - pisał - to jego [Herberta] najbardziej rozpaczliwy tom. Tematem jest Polska, «skarbiec wszystkich nieszczęść», ze swą nieszczęsną historią okupacji, rozbiorów i zdrad. Ironię Herberta zdjęła niemota, a kultura klasyczna niezdolna jest spieszyć z ratunkiem. Zachwycająca mieszanina zabawy i bezczelności, delikatności i sprytu, która cechowała wcześniejsze wiersze Herberta, zniknęła. Ton tych wierszy jest ponury [...]. Zamilkło nawet szyderstwo Pana Cogito". „Kiedy światłość Sierpnia przygasa w okrutną noc zimową - pisał Burek - poeta Zbigniew Her- Zbigniew Herbert ZBIGNIEW HERBERT RAPPORTO DALLA CITTA ASSEDIATA 24 poesic a fura L Pielry AfardKumi .\LI.'[NSEGNA DEJ. PESCE D'ORO -Kjuport ~ oblężonego Mias, by} tłumaczony na różne języki, m.in. na hiszpański, kataloński. holenderski, włoski, szwedzki, angielski. recepcja Herbe polityczne w 1985 dalekie są od burzliwej, rewolucyjnej atmosfery lat 60. - oceniała tłumaczka i znawczyni poezji Herberta, Bogdana Carpenter. - [...] czytelnicy już w poezji wschodnioeuropejskich kolegów idealneao modc ej immanentmch wartości" 188 W HISTORII Spotkanie w kościele NMP na Nowym Mieście w Warszawie, rok 1984. Wśród obecnych był Paweł Lisicki. W napisanym i opublikowanym dziewięć lat później eseju Puste niebo Pana Cogito wspominał swoje ówczesne wrażenia: „Kościelny mrok rozjaśniony nieśmiało dygocącymi płomieniami świec i skromnym światłem kilku zaledwie żarówek. Stałem wciśnięty między ławki, niezdolny poruszać się pośród innych stłoczonych razem ludzi. Słuchałem go uważnie, tak jak to potrafią tylko uczniowie liceum: zachłannie, z oddaniem, całym sercem. [...] Lecz pomimo całej atmosfery - podniosłej, nabożnej, patriotycznej, pomimo wyciągniętej na krzyżu gotycko surowej postaci Chrystusa, mimo wcześniejszych wspólnych modlitw w żaden sposób nie mogłem pozbyć się uczucia, że to, co słyszę,jest niechrześcijańskie, że nie pasuje do tego otoczenia". bert robi to co zawsze: w Raporcie z oblężonego Miasta próbuje raz jeszcze stanąć na wysokości polskiego losu". Dziś wiersze z Raportu czyta się inaczej. Dostrzec w nich można również delikatność, ironię, nawet zabawę, choć pewnie w odmiennych niż wcześniej proporcjach. Przysięga, o której mówią wiersze Herberta, ta, którą złożył najbardziej podmiotowy, „autorski" bohater dawno, jeszcze w latach wojny we Lwowie, wciąż pozostawała ważna. Po roku 1989, gdy powstał rząd solidarnościowy, naturalne stało się pytanie: czy mamy to obecnie, za co polegli koledzy ze szkolnej lwowskiej ławki? Mamy i nie mamy - odpowiadał Herbert. Tamta początkowa granica czasowa, rok 1939 -jest aż do bólu wyraźna, końcowa - rozmazana i rozmazywana. Nie mógł się z tym pogodzić. „Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii. Nie zapłaciliśmy za nią ani kropli krwi". Jakby opozycja demokratyczna lat 70. i 80. otrzymała niemal za darmo to, o co inni krwawo walczyli. „Jeśli jednak ktoś rzeczywiście walczył o tę niepodległość, to była Armia Krajowa przez długich pięć lat, której wysiłek określono wraz z Powstaniem Warszawskim -jako daremny i politycznie niesłuszny. A także polskie oddziały walczące w lasach już po «wyzwoleniu». A jeszcze ci, co ginęli w lochach i kazamatach bezpieki. Mam nadzieję, że zabrzmiało Prowokacje i autoironia 189 to dostatecznie faszystowsko" - prowokacyjnie zakończył odpowiedź na jedno z pytań zadanych mu w 1994 r. przez Annę Po-pek i Andrzeja Gelberga. Był więc Herbert poetą patriotycznym, patriotyzmem pokolenia, do którego należał z urodzenia i z wyboru. Wiernym wobec poległych. Na tej wierności budował świat swoich wierszy. Autoironiczny bywał w sposobach zachowania, mówienia. Ale ta autoironia odnosiła się zazwyczaj do tego, co było w nim zewnętrzne, wszyscy powinni byli wiedzieć, że to tylko poza, tylko mina - czytelna maska. Wyznanie kryło się głębiej. Przez dyskrecję nie pisał o swoim życiu. Fakty biograficzne mylił nawet celowo. Czytając wiersz Msza można było pomyśleć, że mówi o mszy za duszę matki, ona zaś wtedy żyła i przez dobrych kilka lat żyć miała. Wcześniej czytelnik wiersza Mój ojciec mógł był fałszywie sądzić, że napisał go sierota, nie miał również Zbigniew Herbert starszego brata, o którym mówił w innym wierszu, zatem deduko-wanie z tej poezji życiorysu jej autora bardzo jest zawodne. l w tym samym roku 16 grudnia w krakowskim kościele oo. Redemptorystów. „[...] a dla Zbyszka to było ogromne przeżycie. Nagle miat stanąć w miejscu, w którym się odprawia mszę św. Jakby po drugiej stronie. Pamiętam, jak mnie zaskoczył, kiedy poprosił, żeby wyjęto z tabernakulum Najświętszy Sakrament. [...] Nie chciał stać odwrócony do Najświętszego Sakramentu plecami. Może to była kwestia jakiejś formy, ale ja w tym widziałam wyraz jego wrażliwości. Bardzo wyraźnie rozróżniał sacrum i profanum" (Katarzyna Herbertowa w rozmowie z Jackiem Żakowskim). >Ljbigniew Herbert wśród strajkujących studentów Uniwersytetu Warszawskiego, listopad 1981 r. 192 W HISTORII /\ w gdańskim kościele św. Brygidy wysoko wznosił wraz z Lechem Wałęsą i Adamem Michnikiem dwa palce nie - jak tamci - rozszerzone w znak zwycięstwa, lecz złączone jak do przysięgi. Potwora Pana Cogito w latach 80. odczytywano przede wszystkim politycznie. Jest to jednak bardziej, gdy patrzymy z dzisiejszej perspektywy, wiersz o lęku przed zbliżającą się depresją, choć zapewne, jak to często dzieje się w utworach Herberta, oba te sensy nakładają się na siebie, wzajemnie wspierają. W 1983 r. pisał o Potworze... Marian Stalą: „Nic nie jest śmieszne ani tragiczne. Wszystkim można grać. Wszystko jest na niby... Ta odmiana nihilizmu, wynikająca ze zniewolenia, jest w swych skutkach groźniejsza niż poddanie się abstrakcji". Potem jednak pogląd, że wszystkim można grać i że historia jest tekstem, który można sobie dowolnie komponować - wynikał już nie z komunistycznego zniewolenia, lecz z postmodernizmu. A Pan Cogito siłą własnej konsekwencji nie mógł się z tym pogodzić. Nie wyrzucił kołatki, żył nadal w historii i słyszał suchy stukot: „tak-tak, nie-nie". W całkiem nowych dziejach. lamże, siedzą od lewej: Janusz Onyszkiewicz, Lech Wałęsa, Adam Michnik, Zbigniew Herbert. JACEK TRZNADEL HAŃBA DOMOWA Rozmowy z pisarzami INSTYTUT «f IITERACKf PAKV2 194 W HISTORII IN agroda im. Mikołaja Sępa- -Szarzyńskiego przyznana Herbertowi przez środowisko artystyczne związane w latach 80. z klasztorem dominikanów w Gdańsku Jiii i?bijfeiic.wa Herberta IN agroda „Solidarności" dla Zbigniewa Herberta -figura św. Jerzego, który zwycięża smoka totalitaryzmu. Czym są polityczne wypowiedzi Herberta w latach 90.? Nie są to wypowiedzi tyrtej-skiego poety; takiej roli Herbert nie przyjął, bo przyjąć nie mógł. Odrzucił ją. Był to raczej głos intelektualisty czującego moralną odpowiedzialność. Odzywający się w czasie, gdy instytucja tak rozumianych intelektualistów praktycznie w Polsce się kończyła. W ostatnim okresie życia Zbigniew Herbert angażował się jednak w politykę bardziej bezpośrednio. Oczywiście i wcześniej - będąc w opozycji, w redakcji „Zapisu", podpisując apele itd. - działał politycznie, ale to było trochę coś innego. Teraz udzielał politycznych wywiadów, pisał polityczne artykuły - głównie w „Tygodniku Solidarność". „Jako jeden z pierwszych - czytamy we wspomnieniach Leszka Elektorowicza - wszczął akcję o pełną rehabilitację pułkownika Kuklińskie-go" (oficera, który w roku 1981 przekazał Stanom Zjednoczonym tajne plany wprowadzenia stanu wojennego w Polsce i za to potem został skazany na karę śmierci). Herbert napisał w tej sprawie list do prezydenta Wałęsy. W czasie swego pobytu w Polsce Kukliński odwiedził poetę, było to w maju 1998 r., krótko więc przed śmiercią Herberta. Opowiadał się też on - kontynuuje Elektorowicz - „za lustracją i dekomunizacją, organizował akcje pomocy dla Czeczenii. [...] Z ogromnym rozczarowaniem przyjął Zbyszek zwycięstwo SLD w wyborach 1993 r. Jeszcze z końcem 1994 pisał w liście: «Któż by pomyślał, znów mamy oto Boże Narodzenie, Nowy Rok i komunistów u steru List do Dudajewa 195 Ali Ramaian Ampukajew aptluji i żłobu, a brak nam ducha Czeczeń-ców»". W liście otwartym do prezydenta Dudajewa autor Raportu z oblężonego Miasta pisał: „My także toczyliśmy przez długie dziesięciolecia samotną walkę o elementarne prawo do wolności, prawo do życia w godności, sprawiedliwości i bezpieczeństwie. [...] Wolna Czeczenia jest tylko sprawą czasu". W roku 1996 ogłosił apel W obronie demokracji zagrożonej, według niego, po niedawnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich, a w rok później „Tygodnik Solidarność" opublikował uwagi Herberta do programu Akcji Wyborczej Solidarność. Pisarz postulował w nich konieczność mocniejszych rozliczeń z przeszłością, zarzucał lekceważenie w programie spraw wsi, na czym, jego zdaniem, •"" " ': : zaciążyła robotniczo-inteligencka •" genealogia „Solidarności", wreszcie ;:•> miał za złe autorom programu ;,,'•.. fragmentaryczne i ogólnikowe po- ;. . traktowanie spraw kultury. Język Herberta był w tej publicystyce ostry. Sądy o ludziach, zwłaszcza o generałach i pisarzach, bezwzględne. W tym czasie odciął się od niedawnych swych przyjaciół, między innymi od Adama Michnika i od Czesława Miłosza, z którym wcześniej łączyły go serdeczne więzy, choć niewątpliwie różnił ich obu stosunek do tradycji politycznej. Teraz zarzucał Miłoszowi, iż wypowiadał się przeciw niepodległości Polski. (Miłosz potem wielokrotnie temu zaprzeczał). Opublikował też Herbert wcześniej wiersz Chodasiewicz (w tomie Rovi-go), który nie bez racji odczytano jako pamflet na Miłosza. Wiele w tym było goryczy i gwałtowności. Obaj wspaniali poeci przed śmiercią Herberta HERBERT do DUDAJEWA Panie Prezydenelel *tfai ust (MX, ktetiy tytftani: aamtwtjtmł tatę HM wey fH>H f»to eter ty pil pttetantm MUfiw tjiftte t Urna, t irymljf piw/h*. *w Mrut >>«*«. mifwtlioi ia wettfl. sitifb mmi pfte&tw twemu trwali, i /urffl* ł /»*«» flW* rtąawi, U6ff łafyłyMrtgł. < * w MI- Demonstracja w Warszawie 8 KA, 17.M m Pliu TriitU yiy, •tątf miłwł priHiiru pęd Amb«saas USA. U(i»d HM) Minimów l AnAiiUt Rosi' Pi«>™» o prtynMIlontoinlMy A* mmonii eh8f r w Cnuinil. Opoiyclo opilulo •SSSSisrJS Iklad Kumllelu Owój list otwarty do Dudajewa, pod którym podpisały się też inne osoby żądające niepodległości Czeczenii, skończył słowami: „Niechaj Wszechmocny da Warn siłę i wytrwałość. Ludzie dobrej woli są po Waszej stronie". 196 W HISTORII 27 października 1994 r. Herbert udzielił wywiadu Annie Popek i Andrzejowi Gelbergowi, naczelnemu redaktorowi „Tygodnika Solidarność". Było to gorzkie podsumowanie, pełna ostrych sądów o wydarzeniach i ludziach reinterpretacja swojej życiowej drogi. „Bo z życiem jest trochę tak, jak z robieniem na drutach; nową nitkę trzeba wiązać z pozostałą ze starego kłębka. Gdy człowiek schodzi do grobu, winien mieć swój sweterek skończony". Mimo wszystko tytuł wywiadu jest mylący. To nie rozważny, mający dystans do świata i siebie Pan Cogito wypowiadał opinie, lecz inna, znacznie gwałtowniejsza persona. Tygodnik Zbigniew Herbert: „Obawiam .iif, Że zupełnie zidiociejemy" Pojedynki pana Cogito ł/e ZBtGMEWEM HERBERTEM toimsn-,*t* *««A POPPEK > ANDRZEJ pogodzili się w telefonicznej rozmowie. Przecież jednak nie poszczególne animozje, gniewy i ostre opinie są tu istotne, nie częsty, powodowany chorobą, brak opanowania, lecz nadrzędna wobec tych odruchów postawa poety. Celnie ujęła tę postawę Małgorzata Dziewulska: „A największy z gniewów Herberta w ostatnich latach to był gniew żołnierza, który nie może się zgodzić na prostackie kunktatorstwa, na subtelne dyplomacje, ani na wszelką rzeczywistość politycznego kompromisu". Istotnie, pokolenie Herberta jest ostatnim w Polsce, które wzrastało w etosie żołnierskim. Ma on swoje dobre i złe strony, o jednych i drugich dyskutowano, ale dyskutować można, przyjmując, że taki, a nie inny zestaw zasad i cech jest temu etosowi właściwy. Oto on: żołnierski ho- l Polityka i etos żołnierza 197 MINĄŁ TYDZIEŃ Herberta Kwatera Główna Jak iy ttgatmc? awangardy O szosie j aad Dwtaily tutaj Dre^i pc-sw *a*% Wślofc b^l zgśae Konie KKW Która «»!», Nimiri nor, obowiązkowość, wierność przysiędze, wykonywanie rozkazu. Nie znaczy to, by wszystko było tu proste. Tak jak nie był etycznie prosty wybór walki dla Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Tak jak walka zbrojna nie była etycznie prosta dla mistrza Herberta, Henryka Elzenberga, gdy przeciwstawiając gan-dyzm pacyfizmowi, pisał, że ktoś, kto walczył, wojownik, lepiej jest przystosowany do działania metodą satyagraha („siłą prawdy" czy niesprzeciwiania się złu) niż „mdły użytkowiec pokoju", bo nie jest to metoda bez ryzyka i niebezpieczeństw. I na pewno Herbert wierny chciał być pochodzącej z tego samego przedwojennego artykułu (Ahisma i pacyfizm. Rzecz Wiersz Herberta Kwatera Główna opublikowany w „Tygodniku Solidarność". Herbert włączał się w żądania sprawiedliwego i pełnego osądzenia zbrodni popełnionych przed rokiem 1989, a przede wszystkim skrytobójstw politycznych z lat 80. Zbigniew Herbert był jednym z wybitnych pisarzy 2. połowy XX w., uczestniczył w kulturze europejskiej, obejmującej dziś także i inne kontynenty. Wierzył w jej moc i integralność, we wspólnotę tradycji, uczestniczył w niej swoimi dziełami i wpływał na nią. Początek lat 70. w Kirchendorweg w Austrii, Herbert w gościnie u znakomitego amerykańskiego poety Wystana Hugh Audena (1907-1973), na zdjęciu po lewej. 198 W HISTORII W, rozmowie z poetą niemieckim Hansem Magnusem Enzensbergerem Lata 1975-1976, Herbert z austriackim powieściopisarzem i eseistą, laureatem literackiej Nagrody Nobla Eliasem Canettim (1905-1994), na zdjęciu w środku o gandyzmie) maksymie Elzenberga: „Lepiej jest iść na wojnę niż stchórzyć i lepiej dobyć miecza niż pozwolić się upokarzać". Katarzyna Herbertowa: „Brzydziło go to, co w polityce jest grą - fałsz, taktyka, kompromisy. Był wielkim patriotą, ale jego patriotyzm był idealistyczny. Stąd się później wzięła jego fascynacja pułkownikiem Kuklińskim. Widział w nim patriotę, człowieka, który zapłacił nie tylko karierą, ale też swoim życiem i dziećmi za to, żeby świat wiedział, co się może stać w Polsce. Dlatego w 1994 roku napisał w sprawie Kuklińskiego list do prezydenta Wałęsy. Ale te starania o uznanie dla Kuklińskiego traktował jako wybór moralny, a nie polityczny. [...] Po prostu zrobił w sprawie Kuklińskiego to, co mu sumienie kazało. Tak samo było z listem do Dudajewa. Wieczorem usłyszeliśmy informację, że w Czeczenii zaczęła się nowa wojna. Zbyszek był ciężko chory. Już nie wstawał z łóżka. Kiedy się rano obudził, od razu zaczął mi opowiadać, że w nocy przyśnił mu się Allah i że natychmiast musi napisać list do Dudajewa. Wziął papier i zaczął pisać. Od tego za- Obroty dziejów 199 częła się akcja zbierania pieniędzy na ratowanie Cze-czenii. Był wielkim pasjonatem. Sprawa Czeczenii stała się jego świętą wojną w obronie wolności. To była jego druga taka wojna. Pierwszą, jeszcze w latach 80., kiedy byliśmy w Paryżu, toczył w obronie Kurdów. Wtedy napisał list do prezydenta Busha, który wysłał m.in. do «New York Timesa». I «New York Times» ten list wydrukował". nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą Raport z oblężonego Miasta Losy ważyły się aż do śmierci poety i ważą się oczywiście po jego śmierci. Wyłaniający się dziś wizerunek Herberta na tle przeżywanej przez niego historii, bardzo jeszcze niepełny, psuty jest przez gwałtowną i pełną zajadłości polemikę, jaka w rok po śmierci wybuchła wokół jego osoby, bo nie dzieła. Dziełu groziło raczej, że stanie się tematem coraz bardziej hermetycznych doktoratów. Człowiekowi - wplątanie w bardzo doraźną politykę. Historia, wszelka historia, w tym historia polityczna i historia literatury, nigdy nie ma końca i toczy się stale, poddawana uproszczeniom przez tych, którzy szybko przechodzą do porządku nad odrębnością nie pozwalającego się zaklasyfikować jednostkowego życia. l w tych samych latach z późniejszym noblistą - Gunterem Grassem ROZDZIAŁ ÓSMY 201 CHOROBA, ŚMIERĆ W korespondencji pisał o tym oszczędnie. W liście z wyspy Sylt 25 kwietnia 1979 r. zwierzał się Czajkowskim, odzywając się do nich po długiej przerwie: „proszę, wybaczcie mi, że tak długo nie dawałem tzw. znaku życia, ale przez ostatnie dwa lata nie bardzo wiadome było, co będzie z tym życiem. [...] Przeżyłem tzw. ciężki okres; gdyby to była kara za grzechy młodości - rozumiałbym to i pokutowałbym. Ale to było coś zupełnie innego, coś powszedniego, coś, czego się boją współcześni ludzie gorzej niż piekła". Potem zmieniał temat, tonację, lecz tego, co wcześniej wyznał, nie obracał w żart. /\tlas podtrzymujący gmach -obraz malarki Leonor Fini, dedykowany Zbigniewowi Herbertowi 202 CHOROBA, ŚMIERĆ Rotterdamie, lipiec 1989 r. W wieku czterdziestu dwu lat Zbigniew Herbert zachorował. Zaczai cierpieć na zespól maniakalno--depresyjny. Katarzyna Herbertowa: „W 1967 roku zaczęło się nieszczęście, które ciągnęło się za Zbyszkiem już przez całe życie. Z początku nie rozumiał, co się właściwie z nim dzieje. Ja też o tej chorobie prawie nic nie wiedziałam. A to była potworna choroba. Tracił wolę życia. Zaczęły się lęki. Najpierw próbował je zapić. To coraz mniej pomagało. Lęki się nasilały. Stawał się agresywny, wobec świata i także wobec siebie. Nie mógł tego wytrzymać. Nie chciał już dłużej żyć. Trzeba się było nim opiekować. Nie można go było zostawić samego. Bał się samotności. Zaczął powtarzać: «Kiedy wyzdrowieję, to ty mnie opuścisz». Musiałam obiecywać, że już go nie zostawię. [...] A potem gwałtownie przyszła faza zupełnie przeciwna. Tak miało być już zawsze. Bo kiedy mijała depresja, nastawał czas euforii. Wtedy Zbyszek był zawsze w cudownym humorze. Śmiał się niemal bez przerwy. Nie było całej powagi ani grozy życia. Wszystkim dokoła udzielała się jego lekkość. Tylko kiedy się upił, robił się agresywny. Potrafił wtedy urządzać w towarzystwie piekielne awantury. Ale nazajutrz przepraszał, dawał kwiaty, żałował. Zresztą wykorzystywał ten czas głównie na podróże. Żył wtedy bardzo intensywnie. Zawierał masę różnych znajomości. Podejmował różne przedsięwzięcia. To trwało parę miesięcy. A potem przychodził czas skupienia, pracy, pisania. Procentowała wielka masa łapczywie gromadzonych doświadczeń. Wtedy powstawały jego najwspanialsze utwory. Ale z wiekiem -niestety - okresy depresji bardzo się przedłużały. To było prawdziwe piekło, z którego wydobywał się w sposób bohaterski, ale z coraz większym trudem. [...] Ale czy można zrozumieć, co czuje człowiek, który już wie, jaką ma chorobę, i nawet w najlep- Depresje 203 szym okresie, kiedy pozornie nic mu nie dolega, wie, że ten ból znowu w nim wybuchnie, że znów przestanie być sobą, przynajmniej takim sobą, jakiego akceptował?". Tadeusz Chrzanowski: „Kiedyś spędzałem wakacje zimowe w Sopocie i był tam właśnie Zbyszek, który miał wykłady na uniwersytecie o «towarzyszu Ryłce», czyli o poezji Rainera Marii Rilkego. I było to w wigilię powracającej fali depresji. Więc kiedyś w małej i niechlujnej knajpce otwarł się przede mną i opowiedział, czym są symptomy tego strasznego nawiedzenia, a wówczas zrozumiałem, że alkohol był w jakimś momencie po prostu próbą ucieczki". Oprócz depresji cierpiał na ciężką chorobę płuc, astmę. Przez ostatnie lata życia dusił się, nie mógł oddychać, w końcu ruszać się z łóżka. Andrzej Biernacki: „Końcowe lata swego życia miał Zbyszek pełne fizycznego cierpienia. Sam siebie nazywał do przyjaciół «druhem astmatycz-nym». Wiedział, że dni jego przedłużają lekarze; nie ukrywał swojej dla nich wdzięczności, swego dla nich podziwu". „iNie wiem, co będzie w przyszłości, ani nie mam żadnych wizji, ale chciałbym możliwie żyć także czasem teraźniejszym, wypełniać go... [...] Uważam, że miarą parającego się piórem powinno być to, co jest moją satysfakcją: poczucie, że w tym stanie zdrowia fizycznego i psychicznego to był mój najwyższy wysiłek. I wiem, że to nie jest rekord świata, ale to jest moje własne przebiegnięcie stu metrów z wynikiem trzydzieści pięć sekund na podwórku przy ulicy Promenady". 204 CHOROBA, ŚMIERĆ Oył Herbert laureatem węgierskiej nagrody Bethlena (1987 r.). W 1988 Zbigniew Herbert otrzymał nagrodę im. Brunona Schulza, ustanowioną przez amerykańską Fundację Studiów Polsko-Żydowskich i amerykański Pen Club. A rsmm TO BBDMO SCHOLZ EKx*beth Kopie; - Z12-21J-9550 FSEEANDOPfM TOTHZPOKJC Reeeptkut Foliom Pewce - 2IZ-3M-IUO PEN Eve»U arę in jurt by Brutt* fen™ Tbe Aira Diowad tioB. ŁŁ, tb* tUtfc ' •• • New York Sute CafecS «• tbe . Earły OcUber. Dato and tootkio to be a 212-ilł-»SSO Leszek Elektorowicz: „W liście z września 1993 pisał do mnie m.in.: «Leżę teraz w szpitalu. W tej dyscyplinie jestem doświadczonym zawodnikiem. Potrafię sprawnie połykać sondy, oszukiwać lekarzy i pielęgniarki, palić w łóżku papierosy (metodą dym przez rękaw). Biało, biali, raczej mili ludzie, dużo bezsensownej aparatury, badań, zawracania głowy, ale zupełnie przyjemnie przyglądam się temu z dystansu, bez emocji, z odrobiną obrzydzenia. No i tak»". A do Czajkowskich 9 listopada 1993 r.: „...ale coś się we mnie znów zapaliło, pogmatwało, zborsuczyło, jakieś skrzela czy oskrzela, więc znów antybiologia [...] strzykawki, trele-morele - w końcu wylądowałem w szpitalu". W listach żartował, trzymał fason, nie zamierzał się poddać. „Nie powiem, żebym nie znał weselszych miejsc, ale jako stary praktyk znoszę szpital nieźle. Przy odrobinie wyobraźni można wykrzesać także w tych lokalach trochę życia i humoru. A oto niektóre z nich: 1°. zamiana kart chorobowych wiszących na łóżkach [...] 2°. branie białych, gorzkich, świńskich tabletek pod język i wypluwanie ich w cichym ustroniu". „Moje łóżko szpitalne" 205 W liście z 18 lipca 1995 r.: „całe życie traktowałem ciało jak konia, nie dając mu dostatecznie owsa i spoczynku. Więc go trochę zagnałem i się ochwacił (?). Że to głupio - powiecie - może, ale najczęściej nie miałem innego wyjścia". 19 lipca 1996 r.: „miałem cholerny atak astmy, trzy dni jakby ktoś trzymał mi głowę pod wodą, ale teraz już fajnie. Mam bardzo dobrą opiekę lekarską i teraz podłączony jestem do machiny, która tłoczy mi tlen do płuc". Walcząc z fizyczną niemocą, w ostatnim roku życia przygotował Zbigniew Herbert z ogromnym wysiłkiem dwie książki i zaprojektował jedno przedstawienie. Są to - z czego autor zdawał sobie sprawę -trzy podsumowania. Czyta się je jak trzy części tego samego obrachunku. W 89 wierszach Zbigniew Herbert mówi o sobie dzisiejszym swymi dawnymi tekstami, w Epilogu burzy - o sobie dzisiejszym wierszami pisanymi teraz. A w programie wieczoru w Teatrze Narodowym wierszami zmarłych poetów -o swoich wyborach w tradycji, o swoim miejscu w polskiej poezji. 89 wierszy to nie tylko nowe uporządkowanie własnej poezji, to także ujęcie swego życia w równoczesną całość, jakby unieruchomienie siebie poza zmiennym czasem. Jest to możliwe tylko częściowo, gdyż życie toczyło się i toczy w czasie historycznym i czasie biologicznym aż do ostatniej chwili. LJo listu do Czajkowskich załączył rysunek z dopiskiem: „Moje łóżko szpitalne. Proszę zwrócić uwagę na mnogość elementów o niedocieczonej funkcji, zbędnych, a więc z dziedziny czystej sztuki. Sądzę, że to łóżko to nieudane helikoptery byłego Związku Radzieckiego". W roku 1991 Zbigniew Herbert pojechał w podróż do Izraela, gdzie odebraf Nagrodę Jerozolimską (Jerusalem Prize for the Freedom of the Individual in Society). -L/yplom Nagrody Jerozolimskiej dla Zbigniewa Herberta Polish poet gets Jerusaiem Prize i Suft Wbeo tb v Tf ftaattta ita ai&t ta rasa poa yooag mat, tną Karane ^"" ^TC Złnffun Betfeot. wbo JOHB * bać «• OB do to •»•-" 5 'r77 g "W* of te iwrk - *łw* iadndia T1mAkM ;-• Togiiu. KtponfioaiaBacrjtJan, sppo) uałtf 19%, bnauc of c»- . i:- ed imo Eutbk tn ft* ^4obcl Pru«- «bde « Wun« B an »miu. '-' >IODHIK poci O«t»f Miłuu. Froa thc IMA omunb be ipent Hę -a bon, n LVOV o> I»« lwa ptno* w iht Wesl, retw DUHK Worfd WM M. te W«* f»n to Ptiwrf wlk tkc riM of ttE '- .iiihf P,>lBliii™i»B«™««Beii<łs Anity Bo™»rat. »d lta» ka L hę Jerusalera Post" z 2 maja 1991 r. z wierszem Herberta przełożonym na hebrajski i fotografia laureata w towarzystwie poety żydowskiego Yehudy Amichaja Jerozolima, 30 kwietnia 1991 r., Zbigniew Herbert z Yehudą Amichajem W /Vutograf wiersza Z)o Yehudy Amichaji wydrukowanego w tomie Rovigo 208 CHOROBA, ŚMIERĆ Zbigniew Herbat 89 wierszy 89, wierszy wybrał poeta z całej swej twórczoscl> poddając ją surowej selekcji. Okładka Epilog" burzy Zbigniew HERBER Epilog burzy jest tomikiem z kolejnego - wiele na to wskazywało, że ostatniego - etapu życia. Wdziera się tu czas bieżący. Zabita księżna Diana, polskie piosenkarki, chłopiec zastrzelony przez policję, śmierć Artura Międzyrzeckiego (któremu poświęcone zostało piękne poetyckie wspomnienie). Ale wdzierające się życie poddane zostaje widocznej selekcji. Nie włączył tu na przykład poeta politycznych, okolicznościowych wierszy drukowanych w „Tygodniku Solidarność". Tytuł tego drugiego obrachunku-testamentu ma w sobie odcień ironii. Życie zmienione w wiersze okazało się burzą, ciągłymi natarciami chaosu. To jeszcze nie wszystko. Na okładce tomiku jest obraz Giorgionego: na pierwszym ; planie kobieta karmiąca dziecko. I młodzieniec ' w krótkich spodniach, trzymający długą laskę. W głębi drzewa i woda, poza nimi miasto, a nad nim lub jeszcze dalej są burzowe chmury i błyskawice. Wzrok przesuwa się od sielanki ku grozie. Burza może nadciągnie, może już stąd odeszła, a może przejdzie bokiem. Dalszym skojarzeniem, które nasuwa tytuł tomu, jest Burza Szekspirowska, wspaniała i dziwna ostatnia sztuka największego z dramaturgów. Wiersze pisane są w chorobie. Słychać modlitwy układające się w cykl Brewiarz, jakby wyjęte z katolickiego brewiarza, dążące więc do ładu, do kompletności obejmującej cały rok liturgiczny. Lecz kompletność ta i ład są nieosiągalne. • Panie wiem że dni moje są policzone zostało ich niewiele Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek którym przykryją mi twarz Choroba atakuje, trzeba się bronić, słownictwo militarne ma tu wprowadzić dystans, to żarty z własnego cierpienia: „łajdak Parkinson" -„przypomniał / nam że to jeszcze nie koniec że Walka z chorobą 209 jeszcze nie skończyła się / ta cholerna wojna" (Ostatni atak. Mikołajowi). Albo: „nie wiem przeciwko komu (do czorta) /jest ten huraganowy atak / artylerii ciężkiego bólu" (Pat). Choroba występuje nie tylko jako temat, także daje o niej znać autor przerwami w głosie, gwałtownością przejść, przeskokami myśli, nawet niepoprawnością językową. I na tym tle jakże mocno brzmi jedna z modlitw w Brewiarzu. Herbertowską frazą kieruje tu długi oddech, w którym człowiek może się ukryć, długi oddech dowodzący wielkości sztuki przeciwstawiającej się chorobie: Panie, obdarz mnie siłą i zręcznością tych, którzy budują zdania długie, rozłożyste jak dąb pojemne jak wielka dolina, aby mieściły się w nich światy, cienie światów, światy z marzenia a także aby zdanie główne panowało pewnie nad podrzędnymi kontrolowało ich bieg zawiły ale wyrazisty jak basso continuo trwało niewzruszenie nad ruchem elementów, aby przyciągało je jak jądro przyciąga elektrony siłą niewidocznych praw grawitacji Poeta dziękuje za przedmioty codzienne, których jest takie mnóstwo; spotyka je teraz nie w dalekich podróżach, nie we wspomnieniach z dzieciństwa, błogosławiących rzeczy, lecz tutaj, w pokoju, na podorędziu, służące wiernie, do ostatniej niemal chwili: „J uż odpłynęli goście jeszcze czasem widać / rufę okrętu"... Wiersz tytułowy, nawiązujący do Burzy Williama Szekspira, pozostał niedokończony i nie wszedł do tomu. 210 CHOROBA, ŚMIERĆ Łóżko Herberta. Miejsce, z którego w ostatnich latach życia wciąż podziwiat świat. „Zbyszek leży na tapczanie przystawionym głowami do ściany. Leży na lewym boku i dłonią lewej, odsłoniętej ręki podpiera głowę. Zapewne jest to jego stałe położenie, ponieważ skóra na łokciu jest wyraźnie wyrobiona, stwardniała. [...] z niesłychaną energią podrywa się do pozycji półsiedzącej, prawą ręką wyszperuje skądś papierosy..." - wspominał Marian Grześczak. Bądź pochwalony, że dateś mi niepozorne guziki szpilki, szelki, okulary, strugi atramentu, zawsze gościnne nie zapisane karty papieru, przezroczyste koszulki, teczki cierpliwe, czekające. Panie, dzięki Ci składam za strzykawki z igtą grubą i cienką jak włos, bandaże, wszelki przylepiec, pokorny kompres, dzięki za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko za pigułki na sen o nazwach jak rzymskie nimfy, które są dobre, bo proszą, przypominają, zastępują śmierć. Dziękuje również za „jazgot dysonans języki chaosu", za całą tę burzę, w której życie nie jest „Epilog burzy" 211 dobrze skomponowaną symfonią. Tam, gdzie kończy się konkret przyborów do pisania i przyborów medycznych - pozostaje dotykany we śnie „czysty język słodkiej grozy". Konkret darzy się nadal miłością. Dlatego chyba w 89 wierszach zabrakło jednego z najgłośniejszych i najbardziej komentowanych utworów poety - pochwały Przedmiotu którego nie ma, czystej kreacji. Dlatego - jak wyznaje we śnie ojcu Thomasowi Mertonowi - słaby ze mnie piastun nicości nigdy w życiu nie udało mi się stworzyć przyzwoitej abstrakcji Telefon Teraz z Epilogu burzy nasycone jest wspomnieniami. W wierszu dedykowanym „z niezłomną przyjaźnią" Iwowianinowi Leszkowi Elektorowi-czowi wspomina ich wspólną młodość w tamtym mieście, chłopięcą wyprawę na Wysoki Zamek. Przywołuje Babcię, Marię z Bałabanów, Marię Doświadczoną. Jest tren-piosenka dla zabitych partyzantów. Jest więc wszystko, co należy do wiernej pamięci i do czasu, który nas napełnia i otacza, czasu dziejów, czasu własnego życia i czasu będącego trwaniem. Wiersz Czas można czytać jako nawiązanie do testamentu pierwszego, jako komentarz do 89 wierszy: oto żyję w różnych czasach, nie istniejący boleśnie nieruchomy i boleśnie ruchliwy i nie wiem zaiste, co mi jest dane, a co odjęte na zawsze Herbert przypomina swoją wczesną wojenną młodość, kiedy: J\_ot Szu-szu. „Ale sprawiliśmy sobie z Kasią kota (chłopiec), nazwałem go Szu-szu [...] zupełnie oszałamiające i całkowicie samodzielne i samorządne stworzenie. Właśnie strącił wazon i gdzieś się schował, potem wyjdzie i będzie zawodził na wiele głosów. Zupełnie nie interesuje się polityką, gardzi literaturą, kiedy siadam do pisania, wydziera mi papier" - pisał Herbert do Leszka Elektorowicza pod koniec roku 1994. 212 CHOROBA, ŚMIERĆ \Jto żyję w różnych czasach, nie istniejący boleśnie nieruchomy i boleśnie ruchliwy i nie wiem zaiste, co mi jest dane, a co odjęte na zawsze Czas w oślepiającym teraz ; trzeba było wybierać •-więc dałem słowo aczkolwiek: byłem bardzo młody i rozsądek doradzał ; żeby nie dawać słowa i Dałem słowo Słowo zostało jednak dane i choć zmieniało się w pętlę na szyję, choć „stawało w gardle" - zobowiązywało do wierności sobie po przysiędze. Poezja utrwalała to dane słowo, pomagała w dotrzymaniu go. Całe życie jest się w poezji, a przez nią - „w oślepiającym teraz". Poezja tamto „teraz" zachowuje i wewnętrznie przemienia. Kiedyś było to „oślepiające teraz" wojny, z latami stawało się „oślepiającym teraz" egzystencji, ludzi, przedmiotów, sytuacji albo „oślepiającym teraz" spraw ostatecznych, które przechodzą przez filtr poezji, by mogły zostać przyjęte. Inaczej w obliczu odsłaniającego się losu można by oślepnąć (oszaleć) albo też zapomnieć o rzeczywistym, moralnym „teraz", Bardzo Małe Zwierzątko 213 o prawdzie egzystencji, o danym słowie. Trzeba było tę wierność zachowywać w różnych sytuacjach, pozornie nieistotnych, niewartych uwagi. Jednym z piękniejszych utworów w całej twórczości Herberta jest umieszczona w tym ostatnim tomie proza poetycka - Pan Cogito a Małe Zwierzątko. Pan Cogito mówi tu w pierwszej osobie. Na kartkach książek, które czyta, pojawia się Małe Zwierzątko. „Nie wiadomo czy ktokolwiek zna jego osobiste zoologiczne imię tak małego nisko na samym dole poza granicą widzących oczu". Jest ono „jak kawałek przecinka strużyna ołowiu z kaszty u drukarza". Węszy między wierszami, „a potem na przełaj rzuca się naprzód co koń wyskoczy, naprzód z szybkością równą szybkości światła Bardzo Małego Zwierzątka (zwierzątko jest ślepe)". Nie wiadomo tedy, czy jest to wielka szybkość, czy pełna nieruchomość, czy też jest to coś poza wszelkim ruchem i wszelkim spoczynkiem. My jednak wolimy przypuszczać, że zwierzątko nie jest abstrakcją, nie zostało wyprodukowane przez spekulatywny umysł autora ani też nie jest produktem jego fantazji, lecz iż jego obecność ma najwątlejsze choćby podstawy w empi-rii. Przywiązuje się człowiek do tego maleńkiego stworzonka. I nagle - żart? Poczucie winy? „Ten sezon (może to jest ostatni sezon mego życia) - wszystko było jak zawsze Bardzo Małe Zwierzątko bawiło mnie i ogrzewało moje czarne serce, gdy postanowiłem książkę podarować przyjaciołom w Londynie. Zapakowałem, wysłałem. Razem ze Zwierzątkiem. Co robi w czasie długiej podróży przez morze. Lektury ma pod dostatkiem, je przecież niewiele, ale co myśli o mnie, starym towarzyszu, który zdradził". W, mieszkaniu przy ul. Promenada. Milczenie kotów i gwar książek 214 CHOROBA, ŚMIERĆ iJora przy ul. Promenada 21 w Warszawie. Od ulicy na parterze okno, przez które patrzył. Inne złe ptaszysko, rozgniewana muchołówka z kolorowego sztychu na ścianie w mieszkaniu Herberta Przechodzi więc poeta w swoim ostatnim, testamentalnym tomie od spraw wielkich, całych narodów, przez pojedynczych ludzi, bliskich czy dalszych, których wspomina, wymienia, przywołuje, którym dedykuje wiersze, przez zwierzęta duże, takie v jak ulubiony kot Szu-szu, mądrze towarzy-i szący swemu właścicielowi w długiej chorobie, aż po coś, czego prawie nie ma, a co jednak jest istotą, z którą można się zaprzyjaźnić, takie bardzo małe stworzenie żywiące się papierem lub drukarską farbą... jeśli w ogóle istnieje. Wśród innych mieszkańców tych wierszy znalazła się także sroka (po łacinie Pi-ca pica L., & L. oznacza nazwisko Karola Linneusza, który sam wpisał ją do swej systematyki). Sroki pojawiły się w ogrodzie rozciągającym się za oknem pokoju, w którym chorował i pracował Zbigniew Herbert. Ich wrzask i ciągły ruch denerwowały go. Sięgnął zapewne po odpowiednie źródło wiedzy, słownik czy atlas ornitologiczny, i przekonał się, że ten łudzący czystością kolorów ptak jest z gatunku o złych nawykach: „z rodu kondotierów / krwawych i podstępnych [...] morderczyni niemowląt". Sroki - jak wiadomo -wyjadają z gniazd innych ptaków jaja i pisklęta. Wtedy autor wysyła przeciw srokom franciszkańskiego z ducha księdza Twardowskiego (którego zresztą lubił i cenił). Gdy ten „Egzorcysta Natury" „wyjdzie nagle z cienistego / konfesjonału zagajnika", ptaszysko może się przestraszyć i skonać... Wszystko to, także ów żart o sroce i jej egzorcyście, wydaje się pisane z trudem, z wysiłkiem, w bólu, chorobie. Wiersze dopełniają się lub wchodzą w polemiki. Trzyzwrotkowy Portret końca wieku to błaganie o spełnienie Apokalipsy, a więc o Nowe Jeruzalem. Apokalipsa końca XX wieku nie ma powagi, jest „jarmarczna", ale przecież jest. Właściwie nie wiadomo, do kogo odnosi się to wezwanie, wydaje „Portret końca wieku" 215 się, jakby adresat zmieniał się w trakcie utworu. Do kogo poeta kieruje ostatnią zwrotkę? Może do piszącego, do samego siebie, aby błagał o ład wiekuisty... O „epilog burzy" będący - jak na obrazie Giorgione'a - harmonią. póki czas jeszcze przywołaj Baranka wody oczyszczenia niech wzejdzie gwiazda prawdziwa Lacrimoso Mozarta przywołaj gwiazdę prawdziwą krainę stulistną niech ziści się Epifania otwarta jest Nowa Karta Nagromadzenie symboli w tym wezwaniu jest ogromne, a wszystkie one są niedostateczne, żaden nie otwiera bramy Nieznanego. Wołanie to jest bezpośrednie, woła ten sam, kto wypowiadał słowa modlitwy w Brewiarzu, ale także ten sam, który w poprzedniej zwrotce kreślił satyryczny portret (autoportret?) demonicznego „artysty z kozią stopą". Modlitwa jest zawsze własna, jeśli nie jest tylko formą, a wtedy w ogóle jej nie ma. W tomie tym przeważa liryka bezpośrednia - to nie sceptyczny i stoicki Pan Cogito wypowiada najważniejsze prawdy. Pan Cogito stąd jednak nie odchodzi. Pozostaje tą drugą, jakby z zewnątrz oglądaną postacią cielesnego „ja", pozwalającą do końca na zachowanie dystansu. To na jego ramieniu Wsz T szystko to wiedziałem znacznie wcześniej zatem lepiej wątki wiązały się logicznie to znaczy lepiej ten sam kot Szu-szu wygrzewa się między łydką a udem sen ten sam - połów myszy zdobycie wieży niepotrzebne mi są żadne pamiątki rzeczywistość obraca się wolno w żyłach przed zamkniętymi oczami Starość 216 CHOROBA, ŚMIERĆ J an Kochanowski (1530-1584), sportretowany w marmurowej rzeźbie nagrobnej z 1610 r. w kościele w Zwoleniu, pierwsze ogniwo w tradycji poetyckiej Herberta siedzi dusza „gotowa do odlotu" (Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy). To on poddaje analizie takie potoczne zwroty, jak „przyszło do głowy", „stanęło na głowie", „urwanie głowy". Pozwala oderwać się od niewesołej sytuacji, dalej godnie żyć. Dusza zaś: ... staje się boleśnie wąttą pajęczyną i na powietrzu trwa jak uśmiech Giocondy etruskich dziewcząt Strefa liryczna Dusza pojawia się w wieczornym świetle „jak u Corota", jako coś na skraju istnienia, na krawędzi bytu. I testament trzeci. 25 maja 1998 r. w Teatrze Narodowym w Warszawie aktorzy recytowali wybrane przez Herberta wiersze nieżyjących polskich poetów, a potem - oczywiście - jego własne poezje. Zestaw utworów, które Herbert włączył do tego swojego ostatniego wieczoru, jest znamienny. Do pierwszej części wybrał wiersze sześciu poetów polskich: Jana Kochanowskiego (fragment Odprawy posłów greckich - „O, białoskrzydła, morska pławaczko"...), Franciszka Karpiń-skiego (początkowy fragment Laury i Filona), Juliusza Słowackiego (Sowiński w okopach Woli), Cypriana Norwida (Bema pamięci żalobny rapsod), Tadeusza Gajcego (Przed snem) i Krzysztofa Baczyńskiego (Niebo zlote ci otworzę...). Im też poświęcił napisany w ostatniej chwili wstęp. Staropolską poezję reprezentują w tym zestawie czułość i czystość liryczna. Wiek XIX, kojarzący się z romantyzmem - dwa wiersze o bohaterach, jeden, Słowackiego, uderzający prostotą opowieści, drugi, Norwida, nacechowany kunsztownym patosem. I wreszcie dal Herbert utwory dwóch nieco od siebie starszych poetów z pokolenia wojennego, do którego też należał. Oba one mówią o miłości i śmierci. Wojna jest w tle. Historia wiąże się z miłością 218 CHOROBA, ŚMIERĆ .Franciszek Karpiński (1741-1825), ogniwo drugie J uliusz Słowacki (1809-1849) poeta romantycznej ironii, dystansu i wzruszenia, ogniwo trzecie, szczególnie ważne dla Herberta poety i z eschatologią - w nierozerwalny węzeł. Poeci, żołnierze armii podziemnej w Warszawie, chcieli łączyć najbardziej poetycką poezję z żołnierską postawą. Nieludzkim czasom przeciwstawili wysoko zmetaforyzowany śpiew. Potem to już nie było możliwe dla nikogo z ich wybitnych rówieśników, którzy przeżyli: ani Różewicz, ani Białoszewski, ani Tadeusz Borowski, ani Herbert nie mogli tego tonu kontynuować, czy do niego nawiązywać, choć niekiedy -jak Herbert w Strunie światła - próbowali. Herbert czuje się kontynuatorem tych wszystkich poetów. Chciałby być pod jakimś względem do każdego z nich podobny. Sprostać ich towarzystwu, wyznaczonej ich nazwiskami tradycji. Wskazał więc na Kochanowskiego „znakomitego o d razu, nie mówię znakomitego w rezultacie skomplikowanej gry wpływów, kulturalnych znaczeń, ale samoistnie, dobitnie, raz na zawsze i nieodwołalnie". Kochanowskiego, który „pisze w kamieniu rzymskim, duktem pisma bardzo jasnym i bardzo spokojnym", który „milczy, nie woła i nie skarży się jak inni", pozostaje „z nami złączony tajnym paktem wierności". Wciąż jest największy, a jednocześnie o jego życiu bardzo mało wiemy. Tak jak Piero delia Fran-cesca trwa w swym dziele i tylko w dziele. Franciszek Karpiński był - podkreśla Herbert -poetą wielkim. Urodził się pod Lwowem i tak jak autor Struny światla kształcił się we Lwowie. To, co we wstępie pisze Herbert o Kar-pińskim, przechodzi w wiersz: Materią jego słowa jest szelest spadającej o zaranku rosy delikatna mowa strumienia mowa deszczu padającego na gałęzie drzew przeraźliwa mowa południa zatrzymany dzwon mezzogiorno gęsta materia zmierzchu kiedy sosny na górach dają tajny znak wieczoru i to przeraźliwe milczenie księżyca i słowika Karpiński, Słowacki, Norwid 219 Karpiński o tym nie opowiada, on w to się włącza, tym mówi: „zna te głosy, jak nikt, posługuje się nimi surowo i wylewnie, sentymentalnie i z klasyczną powściągliwością". I czyni to świadomie: z mowy i z milczeń przyrody wyprowadza własną sztukę, która jest przy całej swej naturalności zawsze sztuką, a więc świadomą siebie grą, wyważonym i sprawdzonym wpierw w samotności sposobem zachowania. Karpiński to przy tym poeta „najbardziej wytworny jak królowa grająca pasterkę w ogrodach Wersalu". Ideałem Herberta jest jednak nie śpiewak Justyny, lecz większy od niego Juliusz Słowacki. Nie tylko dlatego, że jego babka, tak jak Maria z Bałaba-nów, też była Ormianką. Słowacki, który „podźwignął mowę wiązaną na nie osiągalne szczyty / dał jej niespotykany blask i świetliste skrzenie" - w życiu nie poddawał się, nie mięknął. „Tuła się wytwornie w Paryżu z różą czerwoną w sercu i pistoletem nabitym żalem za rozłączoną matką". Oni trzej, Kochanowski, Karpiński, Słowacki -gdy czytamy te słowa, które Herbert pisał właściwie umierając - podtrzymują pragnienie, będące w poecie od samego początku, aby nigdy się nie odsłaniać, nie wywnętrzać, by się kontrolować w życiu i wierszu. Dobierając odpowiednie proporcje „powagi, żartu, wzniosłości i rzeczy powszednich". Norwid jest od nich inny. Mieszka w Paryżu, w domu św. Kazimierza, „Stary / jeśli tak można nazwać niechlujnego staruszka / wyniosły". „Wraca zawsze późno, podpity tanim calvadosem", siostra zakonna „zwraca mu uwagę na niestosowne zachowanie. Bez słowa namysłu Norwid wsadza jej ury-nał na głowę". I tak widzimy ją z tym nocnikiem -jeszcze nie do końca plastycznie. „ - Jak myślisz, czy był pełny? - pyta Józef Czap-ski, mój przyjaciel malarz. Jortret Cypriana Kamila Norwida (1821-1883), namalowany przez Pantaleona Szyndlera. „Niesie na sercu jak młyński kamień Yademecum". 220 CHOROBA, ŚMIERĆ JVrzysztof Kamil Baczyński (1921-1944) l adeusz Gajcy (1922-1944). Oni, polegli koledzy ze starszej klasy, niemal rówieśnicy byli dla Zbigniewa Herberta tradycją najbliższą. Baczyński i Gajcy zginęli bardzo mtodo w powstaniu warszawskim. Wybrali walkę zbrojną i jednocześnie wybrali wizyjną poezję. „Herbert rozumiał tragizm tych wyborów -mówił po śmierci Herberta Zdzisław Najder. - Podziwiał poezję Miłosza. Doceniał jego wpływ na polską kulturę. Ale kiedy pomiędzy nim i Miłoszem dochodziło do rozmowy na temat Powstania czy AK, to Zbyszek zawsze stawał po stronie tego poety, który zginął. On ciągle czuł się reprezentantem tych, którzy zginęli". - Z pewnością. - A jak postawił, dnem do góry? - Z pewnością. Był przecież człowiekiem prawdomównym". Norwid to całkiem inna postać niż poprzednie. Pijany, awanturujący się, „stale w gorączce", „stale wydany na pastwę nędzy", brud, wszy, „Ubóstwo Ewangeliczne / na sercu / Nieszczęśliwa Miłość / Podróż Daremna". Usprawiedliwiający? Własny alkohol? Awantury? Biedę? I to zapewne. Lecz przecież pokazujący też hierarchię spraw, w pijaństwie, gwałtownych i nieprzemyślanych reakcjach, biedzie - także dumę, także - paradoksalnie, przynajmniej możliwą - powściągliwość. Pisze to bardzo chory poeta, laureat różnych nagród, uczestnik sympozjów i festiwali. Porównuje się z Norwidem, bo przecież tak ułożył program tego wieczoru, żeby się porównać, by stworzyć własną genealogię, zebrać patronów. Słowa Norwida z ognia żelaza dział artyleryjskich pancerz i miecz wawrzyn - jedyny wart trudu - pośmiertny I wreszcie dwaj ostatni: Gajcy, „najbliższy krewny Norwida [...]. Materia jego poezji z ognistego proroczego snu" i Baczyński, „prawie cały z ducha Słowackiego". Moja najbliższa tak że czuję ich gorący oddech na karku zmiana warty po której trzeba było zająć miejsce w sztafecie Poeci-podchorążowie 221 NEW YORK „Pokolenie głupio nazwane pokoleniem kolumbów. Chociaż nie jest żadnym odkryciem - i o tym właśnie pisali - banalne odkrycie śmierci, gdy ich dusze pragnęły życia, przygody, Boga i prawdy". „Obaj podchorążowie" - jak sam Herbert, który przygotowując ten wieczór i ujawniając poetycki rodowód, rozważał swe miejsce w polskiej poezji, tak jak w Epilogu burzy odwołał się do swojej genealogii naturalnej, a w 89 wierszach ocenił przebieg własnego życia, własnej twórczości i wskazał w tym życiu i tej twórczości ostateczną hierarchię. Po słowach „obaj podchorążowie" przytoczył fragment swego wiersza ocalałem nie po to, aby żyć masz mało czasu trzeba dać świadectwo Czasu prawie nie zostało. Zakończył swój wstęp kilkoma zwrotkami wyjętymi z wiersza Słowackiego: Testament mój. Jest to dziwne, bo nigdy - chyba rzeczywiście nigdy - w swej poezji nie przyjmował podobnej konwencji, jaką przyjął w tym romantycznym utworze Słowacki, o którym przecież Herbert przed chwilą napisał, że „tułał się wytwornie w Paryżu z czerwoną różą w sercu". Może się trochę wahał przed posłużeniem się tym wierszem, o czym świadczą słowa poprzedzające cytowane zwrotki: „Chciałbym o sobie powiedzieć, stale balansując między wzniosłością a śmiesznością, za mistrzem moim Słowac- AMERICAN ACADEMY AND 1NSTITUTE OF ARTS AND LETTERS IN RECOGNITION OF CREATIYE ACH1EYEMENT IN THE ARTS ZBIGNIEW HERBERT WAS EŁECTED TO HONORARY MEMBERSHIP MCMXC W 1990 r. poeta został honorowym członkiem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. JTrzychodziły nowe wyróżnienia. W 1993 r. przyjęto Herberta do Akademii Sztuk i Nauk w Stanach Zjednoczonych. /7/ }Jtrtbns /f //'//r-M ///f- v jhrfcuts. i//,f//tir>/rfc. ——— G U E l. T l N G. ————- , - Zbigniew IRcrWrt Twórczość Zbigniewa czytelników V Pisarza „z ^nkretną", lradycji i z wiarą ie opowiada po wory cytowane s^ ne po JLgo życie, raczej ie ojąć 'SBNsa-Tt^-sss-o 223 *p%% ^brązowana. To nie ko-f plada dama, ale po pro-Li) j /ba to trzeba rozumieć. t Mv "Jak niesP°kojny aktor fff k strażnik więzienia", jakiego, jeszcze jedna ro-ale przecież to prze-zewnątrz mnie, nie czy jeszcze dać spo-mogę też swemu życiu, chcę /więzienia" - moje życie jest więzieniem, są ciała. Śmierć, dobry rworzyć bramy. w Barbarzyńcy w ogrodzie, swej pierwszej eseistycznej książce (w szkicu // Duomo) pisał o zobaczonych w Orvieto freskach Łukasza Signorellego (ok. 1450-1523), które go zadziwiły. Na jednym jest zmartwychwstanie ciał: „Powtórne narodzenie, wyjście z trzewi Wielkiej Matki odbywa się w męce. Scena zaprawiona jest eschatologicznym humorem, towarzyszy jej śmiech szkieletów przyglądających się obleczonemu właśnie w ciało człowiekowi". rtfA «& v odpowiedzi. Odpo-; Goethego, bojącego wołającego: „Więcej IJ /większości - obojętnie 'i,/^ększość / ogranicza się •^ ^stchnień"). I czyn cze-skoczył SSfP Tajemnica śmierci 225 („runął w dół") z okna IV piętra, „karmiąc gołębie". Tu następuje dopisek (wiemy, że ironiczny, ale jak tę ironię rozumieć?): gazety podały że nie znaleziono ciała ale to przecież normalne Ciało się odnajduje. Nie można bowiem odlecieć. Można jedynie snuć baśnie o cudownym zniknięciu. Śmierć fizyczna jest pewna. Co jednak następuje po niej, jeśli następuje? Jakie są rzeczy prawdziwie ostateczne? Herbert pytał o nie tak, jakby chciał je odkryć w swojej poezji. Jeden z jej badaczy, Mirosław Dzień, uważa, że to jest główny temat wierszy Herberta. I chyba się nie myli. Podmiot wierszy Herberta nie tyle przy tym boi się nicości, ile zimnej, nieludzkiej abstrakcji po tamtej stronie. Wobec tajemnicy śmierci można zająć różne postawy, od ironicznej, kpiarskiej - po tragiczną, od chłodnie sceptycznej - po żarliwie modlitewną. Herbert je zajmował i stąd zapewne pochodzą rozmaite sądy o jego eschatologii. „A więc żadnych eschatologicznych nadziei - pisał Dedecius - żadnych opowieści bożonarodzeniowych, wielkanocnych ani objawień, ani wizji zbawienia". U początku twórczości poety była jednak wiara w finalny ład moralny, jednoznaczny ze zbawieniem osiąganym za cenę cierpienia. W liście z 23 stycznia 1951 r. Herbert pisał do Haliny Misiołkowej: „Argumenty religijne nie są tylko, jak to czasem mówiłaś, «skrupułami» czy (wrażliwością sumienia». Są przede wszystkim uszanowaniem porządku, który jest na świecie tak rzadki, który jest na pewno tam i który powinien być w nas samych, jeśli nie mamy utonąć w chaosie kłamstw, ma- Lisał: „freski w Oryieto robią znacznie większe wrażenie niż freski Michała Aniota w Kaplicy Sykstyńskiej. [...] Ale na razie Sąd Ostateczny zamknięty jest pod sklepieniem kaplicy San Brizio i nie spełnia się nad miastem". Eschatologia była dla niego cierpieniem, ruchem, męką. Agonią i rodzeniem się równocześnie. To gotów był przyjąć. Bał się niedostępnej dla zmysłów i uczuć abstrakcji. 226 CHOROBA, ŚMIERĆ /\.nioł z cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie, dłuta Juliana Markowskiego tactw, namiętności i wzruszeń". Pisał też wówczas: „I wydaje mi się także, że są dobra, które można kupić tylko za cenę cierpienia. Tak jest z macierzyństwem, miłością, świętością. Tak jest z naszą sprawą główną, z naszym zbawieniem". Jeśli Herbert nie wierzył w harmonię sfer, to właśnie dlatego, że jest ona wspaniale niedostępna zmysłom. Prześladował go obraz okrutnie abstrakcyjnych niebios, w których wieczna szczęśliwość, pozbawiona wszystkiego, co materialne, ziemskie i przemijalne, przedstawia się jako koszmar, nieodparcie przywodzący analogie z totalitarnymi systemami na ziemi. Język nasz wyraża to, co jest na tym świecie, to tylko możemy sobie wyobrazić, choćby w fantastycznych konfiguracjach. Świat niepoznawalny zmysłami, niewyrażalny językiem -jest dla nas nieludzki. Stojąc u wrót doliny (a jest to dolina sądu pośmiertnego), chcemy przemycić tam cząstkę ciała, wnieść ulubiony przedmiot, wejść z ukochaną osobą, ze zwierzątkiem (choćby tym „bardzo małym"), z którym łączy nas wzajemne przywiązanie. A to nie jest możliwe. Wciąż poeta do tego wracał. I wracają do tego interpretato-rzy jego wierszy. Jedni -jak Paweł Lisicki - odrzucając taką postawę wobec śmierci, inni - jak Janina Abramowska - z nią się solidaryzując. \ Aniołowie 227 Lisicki, dużo od Herberta młodszy, pierwszy raz usłyszał go czytającego swe wiersze w 1984 r. w kościele na Nowym Mieście w Warszawie. Nie mógł już wtedy oprzeć się wrażeniu, że wiersze te nie są chrześcijańskie. Herbert - pisze Lisicki -„zmaga się z upadkiem religijnego pojmowania świata", a w świecie jego poezji „nie ma miejsca jednocześnie dla Boga i człowieka". Wybrać więc należy to, co przemija, odrzucić to, co wieczne. Nie ma bowiem w poezji Herberta wiary w pojednujące niebo z ziemią wcielenie Chrystusa. „Okrutni i bezwzględni są bogowie Herberta. [...] Jeśli są doskonali, to ich doskonałość przypomina wzniosłe piękno matematycznego równania". I sprzeciwiał się temu. Janina Abramowska szczególnie konsekwentne studium poświęciła aniołom w poezji Herberta, tak często w niej się pojawiającym. Herbert - twierdzi ta uczona - odrzuca dualistyczny podział na odwieczne zło walczące z równie odwiecznym dobrem. Przyjmuje jedną hierarchię bytów: od Boga, poprzez duchy (anioły), człowieka, zwierzęta, rośliny po kamienie. Ale ta hierarchia nie jest zarazem hierarchią wartości. Najlepszy na tej drabinie jest dla Herberta człowiek, on jeden bowiem potrafi współczuć. Wszystko, co nadludzkie, jest nieludzkie, obojętne wobec pojedynczego losu ludzkiego, bardziej niż człowiek względem zwierzęcia, może aż tak obojętne, jak człowiek wobec minerału. Ludzie dla aniołów to tylko „beczące stado dwunogów". Anioły należą do nieludzkiego, są nieśmiertelne, niepodatne na cierpienie. To nieskażone uczuciem intelekty -chłodne i wrogie. Dobry jest jedynie anioł uczłowieczony poprzez picie ludzkiej krwi albo przez cierpienie, albo przez rubaszny tryb życia - wtedy jednak przestaje być aniołem. Nie ma u Herberta aniołów stróżów opiekujących się człowiekiem, przeprowadzających bezpiecznie dziecko chwiejną kładką nad rwącym poto- II /\nioł karzący i anioł stróż ze szkicowników Herberta ZBIGNIEW HERBERT MADONNA Z LWEM Przez ziemie można na oswika, ale naprawdę, jedzie Maria na księżycu, tiualyln jak Łsrp i błyszczącym jak talerz golibtodj-. Drzewa Rodzaju podnutis głowy i migdałowe kwiaty wiojchtlą cudnie — Bądź pothwalona — wołają pUrr — — Dzień dóbr; — odpowiada królowa proroków żanii cieśli Maria. Ale najbardziej lubi podróżować na płowym i wygimaasli-kmianyra lwic. Idzie łagodnie i leŁfc*. Ten ]ew jest nieludzko d(,brr. wszystko bierze poważnie i węszy wszędzie symbole. Za ftlari;} kroczy Aogieł ofeosieam pełen słów oslaiecznyrli; a trochę za nim uluhicniec Mafii — Jpnirf niwił »a Sią piaizw l cień Jej dróonv tnisiemi-. a batdaa lubi pieaia Już dojeżdżają: lew porykuje nająr. oborę pełną tnarchw. feglorowa Hwriera rej u. Iredniou icc/na \tiulnnnti nu lwie l. Mu/cum anodowego \vc Wrocławiu Ulepieni z intelektu i wyobraźni l kiem. Anioły są niewidzialne, powietrzne, kojarzą się z niebem i obłokami, lecz takie piękno budzi w poecie grozę. „Lepiej - powiadał Herbert w jednej ze swych poetyckich próz - być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością" (Żeby tylko nie aniol). „Istotą, która człowiekowi wyrządza zło, jest właśnie anioł, szatan jest w tym systemie zbędny lub całkowicie z aniołem zrównany" - pisze Abramowska. Anioł Apokalipsy jest aniołem Sądu, który zna tylko wyroki potępienia, gdyż zbawienie pozostaje iluzoryczne. Jest to wizja okrutna i spójna, bogato udokumentowana tekstami poety. Gotowi byśmy ją przyjąć, lecz nieufność budzi właśnie jej jakby nadmierna intelektualna spójność. A poezja Herberta zawsze jest dwubiegunowa, antytetyczna, jak to dobrze ukazał Stanisław Barańczak, oparta na dziedzictwie i wydziedziczeniu - równocześnie. Wobec nieludzkich aniołów człowiek zajmuje postawę nie tylko wrogą, ale także pyta, czy one są rzeczywiście nieludzkie (a więc i niehumanitarne, niezdolne do współczucia), czy może tylko nas przerastają duchowo, podobnie jak przerastają nas arcydzieła ludzkiej sztuki. Powietrzność i obłocz-ność przejmują nie tylko świętą grozą, ale - jak w Obłokach nad Ferrarą - również świętym zachwytem. W wierszu napisanym po śmierci Artura Międzyrzeckiego, z którym poeta się przyjaźnił, słychać przecież nadzieję, a nie sarkazm czy gorzką ironię: „w aniołów śpiewasz chórze / skryty światłością wielką światłością niepojętą / śpiewasz kiedy otwieram okno nastawiam herbatę" (Artur). Na szczęście więc świat aniołów u Herberta nie jest tak bezwzględny. Nasi aniołowie są ulepieni z intelektu i wyobraźni, z teologii i sztuki, z łagodnej opowieści, legendy i surowej geometrii. Pocho- JTrzedmioty najbliższe. Uporczywe. W mieszkaniu przy ul. Promenada w Warszawie 230 CHOROBA, ŚMIERĆ ,Ob "bserwuj liść, obserwuj drzewo, ale w sposób bardzo intensywny, tak jakbyś chciał odczytać kształt świata, tajemnicę istnienia - powiedział Herbert w roku 1971 w wywiadzie radiowym. - [...] myślę, że w tych bardzo świadomych i wysilonych aż do bólu obserwacjach, że łzy w oczach się kręcą nie z uczucia, ale z intensywności, przedmioty wychodzą do nas i zaczynają mówić". dzą przecież ze sztuki Mezopotamii, z kolumn romańskich, obrazów Botticellego, barokowych ołtarzy i z XIX-wiecznych oleodruków. Są tak różni. Stoją na straży raju ze wzniesionym mieczem. Towarzyszą Madonnie. Stanowią często przeszkody na drogach ludzkiego życia. Lecz może są to jedynie przeszkody kulturowe? A więc w gruncie rzeczy, w rzeczywistej perspektywie eschatologicznej pozorne? Jest w poezji Herberta Bóg. Ale jak pojmowany? Twierdził Dedecius, iż dla Herberta Bóg to „immanentna przyczyna spinozjańskiego świata, nie będący metafizyczną tajemnicą, lecz Deus sive natura, naturą samą". W wierszu Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy (gdzie zostały idealnie wyważone łagodna żartobliwość i surowe serio) pojawia się jednak Bóg tradycyjnie osobowy, „chcący być kochany przez nieuczonych i gwałtownych", rozpoznawalny nie poprzez abstrakcje logiczne, „symetrię wywodów", lecz poprzez sprawy codzienne i proste uczucia - a więc -jak mówi do Spinozy, co relacjonuje Pan Cogito -„Rzeczy Wielkie". Szukał też poeta innych dróg do Niepoznawalnego. Jedną z nich było pośrednictwo bliskich zmarłych, o których mówił Herbert w wywiadzie udzielonym w roku 1986 Renacie Gorczyń-skiej: „oni są istotnie obecni... Pośredniczą między mną a Niepojętym, o którym nie jestem w stanie niczego powiedzieć". U Herberta Bóg był dojściem. Marian Stalą cytował wiersz Do rzeki: naucz mnie rzeko uporu i trwania abym zasłużył w ostatniej godzinie na odpoczynek w cieniu wielkiej delty w świętym trójkącie początku i końca „W, tym chaosie w tym krzykHJjJeologiiHii?: staraliśmy . . ontologię z prostyOT"™"'' dmiotów, które są rów L sobie, które nie g zmieniają się" - mówił 232 CHOROBA, ŚMIERĆ „Ja jestem za wartościami -kontynuował w rozmowie z Gorczyńską. - One muszą być stałe, nie można powiedzieć: «A, żyjemy w innej epoce, to wszystko się zmieniło*. Coś musi być stałego, bo wtedy ruch nie ma sensu. Można się oddalać, można się przybliżać, ale ja lubię pewne rzeczy stałe". I tak komentował: „Punkt dojścia Herbertow-skiej przygody z czasem mieści w sobie sens religijny. Czy znaczy to, iż znalezienie się wobec czasu, danie mu świadectwa i odpowiedzi - jest ostatecznie stanięciem wobec Boga? Być może...". Chrystus, tedy Bóg wcielony, w tej poezji nie występuje wprost, jest obiektem prowadzonego procesu, albo widzimy go poprzez postacie krzyżujących i gapiów. proszę księdza - ja naprawdę Go szukałem i błądziłem w noc burzliwą pośród skał piłem piasek jadłem kamień i samotność tylko Krzyż płonący w górze trwał i czytałem Ojców Wschodu i Zachodu opis raju przesłodzony - zapis trwogi -i sądziłem że z kart książek Znak powstanie ale milczał - niepojęty Logos pewnie ksiądz mnie nie pochowa w świętej - ziemia jest szeroka zasnę sam ziemi „ja naprawdę Go szukałem" 233 li ijtudia nad starym krucyfiksem. Szkice i notatki Zbigniewa Herberta W-yk i odejdę w dal - z Żydami odmieńcami bezszelestnie zwinę życia cały kram Homilia To jedno z niewielu tego rodzaju wyznań i w dodatku umieszczone zostało w wierszu pole-miczno-satyrycznym przeciw jakiemuś księdzu, dla którego „to jest wszystko takie proste"... Powściągliwość nie pozwalała Herbertowi mówić o sprawach osobistych i intymnych. Takich jak miłość, jak modlitwa, jak młodzieńcze traumy. Sztuka może je chronić, one zaś naprawdę mieszczą się w milczeniu. 234 CHOROBA, ŚMIERĆ C zarny krzyż na grobie poety i biały baranek na nagrobku jego przyjaciela, malarza Jana Lebensteina, sąsiadują ze sobą, tak jak bliskie są sobie pozostawione przez nich dzieła. Herbert modlił się w poezji nie tylko do Apollona, nie tylko poprzez Pana Cogito, ale także wprost - wierszami z cyklu Brewiarz (we wcześniejszych wersjach występuje tytuł Brewiarz prywatny). W nich (zwłaszcza chyba w drukowanym po śmierci autora wierszu Brewiarz. Drobiazgi) jest również ironia, w stosunku do siebie, do podmiotu: jestem ten gorszy, wobec Boga gorszy, to oczywiste. Epilog burzy kończy się zagadkowym utworem - Tkanina (cytuję po-prawniejszą wersję z nr 70 „Zeszytów Literackich"): Bór nici wąskie palce i krosna wierności oczekiwania ciemne flukta więc przy mnie bądź pamięci krucha udziel swej nieskończoności Słabe światło sumienia stuk jednostajny odmierza lata wyspy wieki by wreszcie przenieść na brzeg niedaleki czółno i wątek osnowę i całun Herbert poznał, jak napisał w wierszu otwierającym Epilog burzy, „szorstką / powierzchnię / i dno / słowa" (Babcia) - jego niewystarczalność, ograniczoną pojemność. Słowo nigdy nie było dla niego celem, zawsze instrumentem - niedokładnym i ułomnym, jak ułomne są ludzka wyobraźnia, rozum i sumienie. Więcej nadziei niż ze słowami zdawał się wiązać z przedmiotami. W ostatnim tomie skupienie się poety na rzeczach, „na ciągłym poszukiwaniu drobiazgów", na ich podziwianiu i układaniu jest tak wielkie, że „śmiertelne". Co znaczy tu „śmiertelne skupienie"? Stary, chory, niedołężny człowiek usiłuje ogarnąć otaczające go, należące do niego przedmioty, zaprowadzić wśród nich ład, przeciwdziałać ich chaotyczności. Ale owo „śmiertelne skupienie" nie odnosi się w tym l 28 lipca 1998 r. 235 wierszu tylko do okresu choroby utrudniającej ruchy. Wyrażenie to dotyczy również całego życia i całego dzieła. Zaprowadzanie ładu wśród bliskich przedmiotów jest w tym tomie też instrumentem czy ułomną prefiguracją - jakby przybliżaniem generalnego ładu, którego nie znamy. Ten ład, jak czytamy w kolejnej brewiarzowej modlitwie, zapewnia składnia, ściśle, a jednocześnie szeroko rozumiana składnia języka (języków), sztuki (sztuk). Jest to - cytowana już w tym rozdziale - modlitwa o zdolność konstruowania zdań długich jak „dolina". „W lipcu - pisze Magdalena Czajkowska - telefon. Odebrał mój mąż. «Zby-szek dzwonił, żeby się pożegnać - powiedział mi potem. - Byłem zaskoczony, pytam, gdzie wyjeżdżasz, co, jak. Odpowiedział mi, że to... no... ostateczne». «Co za gadanie - oburzyłam się. - Wkrótce zobaczymy się, to go pocieszymy». Minęło kilka dni - telefon od Kasi. Zbyszek odszedł. Pogrzeb za dwa dni". Umarł 28 lipca 1998 r. Pochowany został na Starych Powązkach w Warszawie, niedaleko Moniuszki, Lenartowicza, potem blisko grobu Zbigniewa Herberta pochowano Jana Lebensteina. Pomiędzy rokiem 1924 a 1998 rozciąga się ciemna przestrzeń jednego ludzkiego życia rozświetlona jasnymi płomykami wierszy. Vjrób Zbigniewa Herberta na cmentarzu Powązkowskim A teraz ma nad głową brązowe chmury korzeni wysmukłą lilię soli na skroniach paciorki piasku i płynie na dnie łodzi przez spienione mgławice Tren 236 ANEKS ŹRÓDŁA CYTATÓW Wykaz nie obejmuje wierszy i dramatów Herberta oraz tych esejów, których lokalizacja znajduje się w tekście. Abramowska J., Wiersze z aniołami, w: Czytanie Herberta, pod red. P. Czaplińskiego, P. Śliwińskiego i E. Wiegandt, Poznań 1995, pdr. w: Poznawanie Herberta 2, wybór i wstęp A. Franaszek, Kraków 2000 -s. 229. Alvarez A., „Nie walczysz, to umierasz", „Tygodnik Powszechny" 1999, nr 16; pdr. w: Panowanie Herberta 2... - s. 20, 186. Barańczak S., Przybory człowieka myślącego, prze}. L. Stefanowska, w: Uciekinier z Utopii, Warszawa 2001 - s. 136. Barańczak S., Uciekinier z Utopii... -s. 155. Biernacki A., „Cierpliwe odróżnianie prawdy od klamstwa", w: Upór i trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie, Wrocław 2000 -s. 46, 203. Błoński J., Tradycja, ironia i głębsze znaczenie, „Poezja" 1970, nr 3; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta, wybór i wstęp A. Franaszek, Kraków 1998 - s. 36, 142, 167. Burek T., Herbert - linia wierności, „Puls" 1984, nr 22-23; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta...-s. 185-186, 188. Carpenter B., Poezja Zbigniewa Herberta w krytyce anglosaskiej, „Teksty Drugie" 2000, nr 3 - s. 144,187. Chrzanowski T., Zbyszek, jakim go widzialem, „Tygodnik Powszechny 1998, nr 32; pdr. w: Poznawanie Herberta 2... - s. 31, 46-47, 203. Czym bylby świat... Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem. Rozmawiała H. Murza Stankie-wicz, „Wiadomości" [Wrocław] 1972, nr 20 - s. 26. Dedecius K., Uprawa filozofii. Zbigniew Herbert w poszukiwaniu tożsamości, przeł. E. Feliksiak, „Pamiętnik Literacki" 1981, z. 3, pdr. w: Poznawanie Herberta... - s. 36, 84-85, 755,143, 157, 225, 230. Dziewulska M., Ćwiczenia warsztatowe, „Tygodnik Powszechny" 1998, nr 32; pdr. poprawiony w: Poznawanie Herberta 2... - s. 196. Elektorowicz L., Wspomnienie o przyjacielu, w: Upór i trwanie... - s. 20-21, 30-31, 36, 37-38, 139, 194-195,204,2/7. Elzenberg H., Ahimsa i pacyfizm. Rzecz o gan-dyzmie, „Pion" 1934; pdr. w: Próby kontaktu. Eseje i studia krytyczne, Kraków 1966 -s. 197-198. Elzenberg H., Klopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, Kraków 1963 - s. 85, 160. Elzenberg H., listy do Zbigniewa Herberta, „Zeszyty Literackie" z. 58 - s. 44 (list z 12 IV 1954), 55 (list z 23 VIII 1957). Grześczak M., Słowa w żałobie, „Sycyna" 1998, nr 14-s. 270. Hartwig J., Pakiet listów, w: Upór i trwanie... -s. 755, 769. Heaney S., Cieniowi Zbigniewa Herberta, przeł. S. Barańczak, „Zeszyty Literackie" z. 73 -s. 720. Hennelowa J., Zbyszek, „Tygodnik Powszechny" 1998, nr 32; pdr. w; Poznawanie Herberta 2... - s. 43. Herbert Z., Altichiero, „Zeszyty Literackie" z. 32; pdr. w: Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948-1998, oprać. P. Kądzielą, Warszawa 2001 - s. 706. Herbert Z., Barbarzyńca w ogrodzie, Wrocław 1999 - s. 77, 78, 80, 81 (Siena); 81, 82-83, 84, 84 (Piero delia Francesca); 158 (O albi-gensach....); 224, 225 (II Duomo). Herbert Z., Diariusz grecki, „Zeszyty Literackie" z. 68 - s. 103, 104. Herbert Z., Król mrówek, Kraków 2001 -s. 126(H.KO.). Herbert Z., Labirynt nad morzem, Warszawa 2000 - s. 11, 13, 16-17 (Lekcja łaciny); 96-97, 97, 164 (Labirynt nad morzem); 161 (Duszyczka); 163 (O Etruskach); 164 (Akropol). Herbert Z., List do Dudajewa, „Tygodnik Solidarność" 1995, nr 2; pdr. w: Węzeł gordyjski...-s. 195. ANEKS 237 Herbert Z., List do Stanistawa Barańczaka, „Gazeta Wyborcza" l IX 1990 - s. 41. Herbert Z., listy do Julii i Artura Międzyrzec-kich, rękopisy w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie, nr inw. 5007 -s. 111, 112, 139-140. Herbert Z., listy do Zdzisława Ruziewicza (zbiory J. Ruziewiczowej) - s. 21,23, 72, 74. Herbert Z., Martwa natura z wedzidlem, Wrocław 1993 - s. 85 (Delta); 88, 89, 90, 90, 91 (Gerard Terborch. Dyskretny urok mieszczaństwa); 91-92, 92, 93 (Martwa natura z wedzidlem). Herbert Z., Pana Montaigne'a podróż do Italii, „Tygodnik Powszechny" 1966, nr 10; pdr. m.in. w: Wezet gordyjski... - s. 71, 97. Herbert Z., Podziękowanie, „Zeszyty Literackie" z. 74; pdr. w: Węzet gordyjski... -s. 222. Herbert Z., Slowo na wieczorze poetyckim w Teatrze Narodowym..., w: Zbigniew Herbert. Wieczór poetycki 25 maja 1998 roku. Teatr Narodowy, Warszawa 1999; pdr. w: Węzelgordyjski... - s. 218-222, 279. Herbert Z., Willem Duyster (1599-1635) albo dyskretny urok soldateski, „Zeszyty Literackie" z. 68 - s. 87-88. Herbert Z.: Początek powieści, „Tygodnik Powszechny" 1951, nr 25; pdr. w: Wezel gordyjski... -s. 10, 14. Jeśli masz dwie drogi... Rozmowa ze Zbignie-wem Herbertem. Rozmowę przeprowadziła K. Nastulanka, „Polityka" 1972, nr 9; pdr. w tejże: Sami o sobie. Rozmowy z pisarzami i uczonymi, Warszawa 1975 - s. 7, 70. „Kochane Zwierzątka..." Listy Zbigniewa Herberta do przyjaciół Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich, Warszawa 2000 - s. 103,104, 107-109, 111-114, 140-141, 152, 180, 182, 201,204-205,205,235. Kwiatkowski J., Imiona prostoty, „Życie Literackie" 1961; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta... - s. 54, 57, 66-67. Labirynt nad morzem - rozmowa ze Zbignie-wem Herbertem [rozmawiał A. Babiuchow- ski], „Zeszyty Literackie", z. 73 - s. 757, 230. Lipski J.J., Miedzy historią i Arkadią wyobraźni, „Twórczość" 1962, nr 1; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta... - s. 171-172. Lisicki P., Puste niebo Pana Cogito, „Res Pu-blica" 1991, nr 9-10; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta... - s. 188, 226-227. Listy do Muzy, Prawdziwa historia nieskończonej milości, Gdynia 2000 - s. 36, 40-41, 42, 43^14, 45- 46, 49- 50,163, 225-226. Pani Herbert. Katarzyna Herbert w rozmowie z Jackiem Żakowskim, „Gazeta Wyborcza" 30 XII 2000-1 I 2001 - s. 53, 141, 172, 182, 189, 198-199, 202-203. Pieńkowska M.D., katalog wystawy Epilog burzy w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie, otwartej 17 III 2000 -s. 756. Pierwsze wspomnienie [wywiad ze Z. Najderem przeprowadzony przez W. Rymkiewicza i J.Wróbla], „Życie" 1-2 VIII 1998, pdr. w: Poznawanie Herberta 2... - s. 75, 167. „Plynie się zawsze do żródel, pod prąd. Z prądem płyną śmiecie". Rozmowa ze Zbignie-wem Herbertem. Rozmawiał Adam Mich-nik, „Krytyka" 1981, nr 8 - s. 17, 27. Pojedynki Pana Cogito. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawiają Anna Popek i Andrzej Gelberg, „Tygodnik Solidarność" 1994, nr 46-s. 174, 188-189,796. Przybylski R.: Miedzy cierpieniem a formą, w: To jest klasycyzm. Warszawa 1978; pdr. w: Poznawanie Herberta... - s. 59, 137, 144-145, 150. Rasch G., Kruche piękno, przeł. J. i K. Kochowie, w: Upór i trwanie... - s. 118-119, 138. Ruziewicz J., Zbigniew Herbert - serdeczny przyjaciel mojego męża, w: Upór i trwanie... -s. 20, 31,41. Stalą M., Rok 1983: glos poety, „Arka" 1984, nr 6; pdr. m.in. w: Poznawanie Herberta... -s. 192, 232. Sztuka empatii. Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem [rozmawiała R. Gorczyńska], „Ze- 238 ANEKS szyty Literackie", z. 68 - s. 131, 135, 230, 231, 232. Światło na murze [ze Z. Herbertem rozmawiał M. Sołtysik], „Rzeczpospolita", dodatek „Plus Minus" 2001 nr 30 - s. 203. Toruńczyk B., Bez tytulu, czyli Zapiski redaktora, w: Upór i trwanie... - s. 115, 151. Tyrmand L.: Dziennik 1954, Londyn 1954 -s. 44- 45. Wypluć z siebie wszystko. Rozmowa ze Zbignie-wem Herbertem (9 lipca 1985), w: J. Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Paryż 1986 - s. 7, 28,28, 31-32, 35, 95,181. Za nami przepaść historii. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Zbigniew Taranienko, w tegoż: Rozmowy z pisarzami, Warszawa 1986-s.78,94, 162. Zawsze z tymi, których biją. Zdzislaw Najder i Krzysztof Karasek mówią o przyjaźni ze Zbigniewem Herbertem, „Życie" 21 I 2001 -s. 74, 220. Żebrowski R., Pochwala kolatki, „Rzeczpospolita", dodatek „Plus Minus" 2001 nr 5 -s. 172. BIBLIOGRAFIA I Utwory Zbigniewa Herberta Uwzględniono tylko wydania książkowe bez przekładów na języki obce. 1. Wiersze Struna światła, Warszawa 1956; wyd. II przejrzane, Wrocław 1994. Hermes, pies i gwiazda, Warszawa 1957; wyd. II poprawione, Wrocław 1997. Studium przedmiotu, Warszawa 1961; wyd. II poprawione, Wrocław 1995. Napis, Warszawa 1969. Wiersze zebrane, Warszawa 1971; wyd. II uzupełnione, Warszawa 1982. Wybór poezji. Dramaty, Warszawa 1973. Poezje wybrane, Warszawa 1973. Pan Cogito, Warszawa 1974; wyd. II poprawione, Wrocław 1995. Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze, Paryż 1983. 18 wierszy, Kraków 1983. Wiersze zebrane. Wybór wierszy, wyboru dokonał Autor, Warszawa 1983. Arkusz, Warszawa 1984. Elegia na odejście, Paryż 1990. Rovigo, Wrocław 1992. 89 wierszy, wybór i układ Autora, Kraków 1998. Epilog burzy, Wrocław 1998. Poezje, Warszawa 1998; wyd. II poszerzone, Warszawa 1998. Podwójny oddech. Prawdziwa historia nieskończonej milości. Wiersze dotąd niepublikowane, wstęp B. Szczepuła. Gdynia 1999. Poezje. Gedichte [wyd. dwujęzyczne], przekład i posłowie K. Dedecius, wybór T. Kunz, Kraków 2000. Poezje wybrane. Selected Poems [wyd. dwujęzyczne ], przeł. J. B. Carpenterowie, Cz. Miłosz, P.D. Scott, wybór T. Kunz, posłowie J.B. Carpenterowie, Kraków 2000. 2. Dramaty Dramaty, Warszawa 1970; wyd. poszerzone o Listy naszych czytelników, Wrocław 1997. 3. Eseje, opowiadania, krytyka Barbarzyńca w ogrodzie, Warszawa 1962. Martwa natura z wędzidtem, Wrocław 1993. Zbigniew Herbert. Wieczór poetycki 25 maja 1998 roku. Teatr Narodowy, Warszawa 1999. Labirynt nad morzem, Warszawa 2000. Król mrówek, Kraków 2001. Węzel gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948-1998, oprać. P. Kądzielą. Warszawa 2001. ANEKS 239 4. Listy Listy do Muzy. Prawdziwa historia nieskończonej miłości. Listy dotąd niepublikowane. Gdynia 2000. „Kochane Zwierzątka...". Listy Zbigniewa Herberta do przyjaciół - Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich. Do druku podała i komentarzami opatrzyła Magdalena Czajkowska, Warszawa 2000. poza tym zostały opublikowane listy Z. Herberta m.in.do: S. Barańczaka („Zeszyty Literackie" z. 68), L. Bądkowskiego („Przegląd Polityczny" z. 37/38), I. Dąmbskiej („Zeszyty Literackie" z. 68), K. Dedeciusa („Dekada Literacka" 1998, nr 2), H. Elzen-berga („Zeszyty Literackie" z. 56, 58, 68,69, 70), H. Herbert-Żebrowskiej („Zeszyty Literackie" z. 74), T. Venclovy („Zeszyty Literackie" z. 70). $. Wywiady (wybór) Czym byłby świat... Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem. Rozmawiała Halina Murza Stankiewicz, „Wiadomości" [Wrocław] 1972 nr 20 (790). Jak tu teraz żyć. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Andrzej Tadeusz Kijowski, „Tygodnik Solidarność" 1991, nr 13. Jeśli masz dwie drogi... Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem. Rozmowę przeprowadziła Krystyna Nastulanka, „Polityka" 1972, nr 9; pdr. w tejże: Sami o sobie. Rozmowy z pisarzami i uczonymi, Warszawa 1975. „Płynie się zawsze do żródel, pod prąd, z prądem plyną śmiecie". Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem. Rozmawiał Adam Michnik, „Krytyka"!981, nr 8. pojedynki Pana Cogito. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawiają Anna Popek i Andrzej Gelberg. „Tygodnik Solidarność" 1994, nr 16. tfypluć z siebie wszystko. Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem (9 lipca 1985), w: J. Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Paryż 1986. Za nami przepaść historii. Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Zbigniew Taranienko, w tegoż: Rozmowy z pisarzami, Warszawa 1986. n Wybrane opracowania 1. Książki Adamiec M., „...pomnik trochę niezupełny". Rzecz o apokryfach i poezji Zbigniewa Herberta, Gdańsk 1996. Barańczak S., Uciekinier z Utopii. O poezji Zbigniewa Herberta, Londyn 1984; Wrocław 1994; wyd. poszerzone, Warszawa 2001 [zawiera obszerną bibliografię w oprać. A. Poprawy]. Brzozowski J., „Pan Cogito" Zbigniewa Herberta, Warszawa 1991. Franaszek A., Ciemne źródło (o twórczości Zbigniewa Herberta), Londyn 1998. Kaliszewski A., Gry Pana Cogito, Kraków 1982; wyd. II rozszerzone, Łódź 1990. Kaliszewski A., Herbert, Warszawa 1991. Kaliszewski A., Zbigniew Herbert (Portret krytyczny autora, analiza wybranych wierszy, bibliografia), Kraków 1993. Kornhauser J., Uśmiech Sfinksa. O poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 2001. Łukasiewicz J., Poezja Zbigniewa Herberta, Warszawa 1995. Maciąg W., O poezji Zbigniewa Herberta, Wrocław 1986. Opacka-Walasek D., „...pozostać wiernym niepewnej jasności". Wybrane problemy poezji Zbigniewa Herberta, Katowice 1996. Opacka-Walasek D., Czytając Herberta, Katowice 2001. Pieńkowska M.D., Zbigniew Herbert. Epilog burzy. Zbigniew Herbert. Epilogue of the Storm, Warszawa 2001. Siemaszko P., Zmienność i trwanie. O eseistyce Zbigniewa Herberta, Bydgoszcz 1996. Wiśniewska L., Między biegunami i na pograniczu. (O „Białym małżeństwie" Różewicza i poezji Zbigniewa Herberta), Bydgoszcz 1999. 240 ANEKS 2. Książki zbiorowe i monograficzne numery czasopism Czytanie Herberta, pod red. P. Czaplińskiego, P. Sliwińskiego i E. Wiegandt, Poznań 1995. [Zawiera m.in. artykuły. J. Abramowskiej, B. Bakuty, P. Czaplińskiego, K. Kozłow-skiego, A. Krajewskiej, E. Kraskowskiej, A. Legeżyńskiej, B. Sienkiewicz, A. Stan-kowskiej, P. Sliwińskiego, V. Rosinek, W. Wantuch.] Dlaczego Herbert. Wiersze i komentarze, oprać, nauk. i techn. K. Poklewska, T. Cieślak, J. Wiśniewski, Łódź 1992. [ Autorzy: J. Bo-żyk, J. Brzozowski, T. Cieślak, R. Kanarek, J. Kordacka, E. Olejniczak, J. Podolska--Plocka, J.I. Urbaniak, J. Wiśniewski, B. Żurawska.] „Ethos. Kwartalnik" nr 4 (52), Lublin-Rzym 2000 r. [Zawiera artykuły m.in. J. Ferta, T. Garbola, L. Hostyńskiego, M. Nowaka, Z. Najdera, J. Prokopa, J. Puzyniny, P. Sie-maszki, J. Sochonia.] Poznawanie Herberta, wybór i wstęp A. Frana-szek, Kraków 1998 [Antologia najważniejszych artykułów o twórczości Herberta. Teksty M. Baranowskiej, S. Barańczaka, J. Błońskiego, T. Burka, P. Czaplińskiego, K. Dedeciusa, M. Dziewulskiej, A. Fiuta, J. Kwiatkowskiego, J.J. Lipskiego, P. Lisic-kiego, M. Piwińskiej, R. Przybylskiego, J. Sławińskiego, M. Stali, M. Wernera, K. Wyki, M. Wyki.] Poznawanie Herberta 2, wybór i wstęp A. Fra-naszek, Kraków 2000. [Dalszy ciąg pozycji poprzedniej. Zawiera wspomnienia: A. Al-vareza, S. Barańczaka, F.M. Cataluccia, T. Chrzanowskiego, M. Dziewulskiej, Z. Glodowskiej, S. Heaneya, J. Hennelowej, P. Kłoczowskiego, J. Lebensteina, Cz. Miłosza, Z. Najdera, B. Toruńczyk oraz teksty o twórczości Herberta: J. Abramowskiej, S. Barańczaka, P.-A. Bodina, J. Brodskiego, B. Burdzieja, B. Carpenter, K. Dybciaka, A. Fiuta, A. Franaszka, S. Heaneya, E. Hir-scha, J. Kopcińskiego, J. Kornhausera, J. Łukasiewicza, A. van Nieukerkena, M. Stali, P. Sliwińskiego; tu również kalendarium życia i twórczości oprać, przez P. Czaplińskiego i P. Sliwińskiego] „Teksty Drugie" nr 3 (62) [Warszawa] 2000. [Artykuły m.in.: B. Carpenter, M. Dzienia, H. Filipowicz, J. Kopcińskiego, J. Kornhausera, A. Nasiłowskiej, R. Nycza, B. Shall-cross, B. Sienkiewicz.] Twórczość Zbigniewa Herberta. Studia, pod red. M. Woźniak-Łabieniec i J. Wiśniewskiego, Kraków 2001. [Zawiera m.in. artykuły: M. Berkan-Jabłońskiej, T. Bocheńskiego, J. Brzozowskiego, T. Cieślaka, A. Fiuta, W. Gutowskiego, J. Kaczorowskie-go, A. Kuli, A. Izdebskiej, A. Lama, W. Li-gęzy, K. Pietrych, J. Płuciennika, B. Stel-maszczyk, L. Wiśniewskiej, J. Wiśniewskiego, M. Woźniak-Łabieniec, S.J. Żurka.] Upór i trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie. Wrocław 2000. [Autorzy wspomnień: A. Biernacki, L. Elektorowicz, J. Hartwig, J. Odrowąż-Pieniążek, G. Rasch, J. Ruzie-wicz, M. Skwarnicki, B. Toruńczyk, I. Urbaniak, Z. Żakiewicz.] „Zeszyty Literackie" z. 68. Jesień 1999. [Tu m.in. teksty: J. Brodskiego, F. M. Cataluccia, K.A. Jeleńskiego, W. Karpińskiego, P. Kłoczowskiego, B. Toruńczyk, A. Zaga-jewskiego.] ANEKS 241 SPIS ILUSTRACJI W spisie ilustracji zastosowano następujące skróty: AAN - Archiwum Akt Nowych w Warszawie, ZNO - Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu. Na wyklejce zamieszczono nie występujące w tekście fotografie Zbigniewa Herberta ze zbiorów Haliny Żebrowskiej - z ok. 1934 r. oraz ze zbiorów Katarzyny Herbertowej -, z 1939 r., z 1967 r., z 1971 r. (fot. E. Ciołek), z początku lat 70. (fot. M. Kapita-niak), z 1981 r. (fot. L. Kowalewski) i z 1984 r. Strona tytułowa, po prawej: widok Sieny, pocztówka ze zbiorów Katarzyny Herbertowej. Rozdział I s. 4 Panorama Lwowa, fot. A. lutin. s. 5 Pierwsza fotografia Zbigniewa Herberta, zb. K. Herbertowej. s. 6 Roczny Zbigniew Herbert z misiem, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 7g. Pradziadek Zbigniewa Herberta, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 7d. Bolesław Herbert, lata 20. XX w., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. \LV Bolesław Herbert w latach gimnazjal-ii\Ji. i.H. T. Bahrynowicz, B. Stetkiewicz, zb. K. Herbertowej. s. 8ś. Maria z Bałabanów Herbertowa z synami Bolesławem i Mieczysławem, fot. F.E. Roszko, zb. K. Herbertowej. s. 8d. Bronisława Herbertowa z synami, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 9g. Fotografia ślubna rodziców Zbigniewa Herberta, 1921 r., fot. L. Wieleżyński, zb. K. Herbertowej. s. 9d. Zbigniew, Halina i Janusz Herbertowie, ok. 1934 r., fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. lOg. Dom przy ul. Łyczakowskiej 20 we Lwowie, przed 1939 r., fotografia, Muzeum Literatury w Warszawie. s. lOd. Zbigniew Herbert z matką na ulicy we Lwowie, początek lat 30. XX w., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. lig. Willa Herbertów w Brzuchowicach, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. lid. Zbigniew i Halina Herbertowie z babcią, Brzuchowice 1930. fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 12g.l. Lwów, ul. Łyczakowska 55, fot. A. lutin. s. 12g.ś. Lwów, ul. Łyczakowska 55, widok z kościołem św. Antoniego, fot. A. lutin. s. 12g.p. Lwów, kościół św. Antoniego, fot. A. lutin. s. 12d.l. Lwów, ul. Tarnowskiego 18, fot. A. lutin. s. 12d.p. Lwów, ul. Obozowa 5, fot. A. lutin. s. 13g. Zbigniew Herbert w latach szkoły podstawowej, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 13d. Lwów, budynek Gimnazjum im Kazimierza Wielkiego, fot. A. lutin. s. 14g. Zbigniew Herbert przed domem w Brzuchowicach, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 14ś. Zbigniew i Halina Herbertowie z matką w Brzuchowicach, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 14d. Wakacje w Brzuchowicach, fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 15g.l. Puszczanie baniek mydlanych, ok. 1934 r., fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 15g.p. Halina Herbert na huśtawce, fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 15ś. Rodzeństwo Herbertów na rowerach w Brzuchowicach, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 15d.l. Zbigniew Herbert („ciężko pracuje"), 1931 r., fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 15d.p. Zbigniew Herbert z matką, fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 16g. Lwów, droga na Wysoki Zamek, fot. A. lutin. s. lód. Lwów, droga na Wysoki Zamek (w lesie), fot. A. lutin. s. 17g. Lwów, ul. Obozowa 5, widok na 2. piętro, fot. A. lutin. 242 ANEKS s. 17d. Na plaży w Jastarni, 1939 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 18g. Rodzeństwo Herbertów z matką w Bałtyku, 1939 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 18d. Zbigniew Herbert z bratem Januszem na plaży, 1939 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 19g. Zdzisław Ruziewicz, 1939 r., fotografia, zb. J. Ruziewiczowej. s. 19d. Kartka żywnościowa z czasów okupacji niemieckiej we Lwowie, zb. K. Herbertowej. s. 20g. Zbigniew Herbert w 1943 r., fot. Skór-ski, zb. K. Herbertowej. s. 20d. Halina, Maria, Zbigniew, Janusz Herbertowie, Lwów przed 1943 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 21g. Ausweis Zbigniewa Herberta, Lwów, 1943 r., zb. K. Herbertowej. s. 21d. Zaświadczenie o zatrudnieniu Zbigniewa Herberta w firmie Skomorowski, Lwów, 1943 r., zb. K. Herbertowej. s. 22g.l. Lwów, katedra rzymskokatolicka, fot. A. lutin. s. 22g.p. Lwów, dzwonnica katedry ormiańskiej, fot. A. lutin. s. 22d. Panorama Lwowa, fot. A. lutin. s. 23 Pierwsza strona listu Zbigniewa Herberta do Zdzisława Ruziewicza, Kraków, 13 kwietnia 1944 r., zb. J. Ruziewiczowej. s. 24g. Lwów, pawilon z Targów Wschodnich w parku Stryjskim, fot. A. lutin. s. 24d. Lwów, park Stryjski, fot. A. lutin. s. 25g. Lwów, ławka w parku Stryjskim, fot. A. lutin. s. 25d. Rynek we Lwowie, posągi lwów przed ratuszem, fot. A. lutin. Rozdział II s. 26 Zbigniew Herbert, marzec 1956 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 27 Zbigniew Herbert w łódce, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 28g. Zaświadczenie niemieckiej żandarmerii w Proszowicach, 4 stycznia 1945 r., zb. K. Herbertowej. s. 28d. Wojska sowieckie w wyzwolonym Krakowie, styczeń 1945 r., fot. Wojskowa Agencja Fotograficzna. s. 29 Wisła pod Wawelem, fot. M. Machay. s. 30g. Karta immatrykulacyjna Zbigniewa Herberta, Akademia Handlowa w Krakowie, 21 lutego 1945 r., zb. K. Herbertowej. s. 30d. Budynek Akademii Ekonomicznej w Krakowie, ul. Sienkiewicza 4, fot. P. Cesarz. s. 31 g. Zaproszenie na wieczór dyskusyjny w Klubie Logofagów, zb. K. Herbertowej. s. 31d. Manifestacja antylondyńska, Lublin, 10 grudnia 1944 r., fotografia, AAN. s. 32 Oskarżeni w procesie II komendy WiN, lata 40., fot. archiwum „Przekroju". s. 33 Zabici przez UB partyzanci „Ognia", lata 40., fotografia, Archiwum Dokumentacji Mechanicznej w Warszawie. s. 34 Bór mieszany, fot. G. Bobrowicz. s. 35g. Propaganda przedwyborcza, Wałbrzych, 1947 r., fot. PAP/CAF. s. 35d. Przylot Stanisława Mikołajczyka do Polski, 1945 r., fot. archiwum wydawnictwa. s. 36 Toruń, dom Henryka Elzenberga, fot. P. Cesarz. s. 37g. Toruń zimą, fot. Z. Preisner. s. 37d. Toruń, Collegium Maius, fot. P. Cesarz. s. 38g. Indeks Zbigniewa Herberta, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, zb. K. Herbertowej. s. 38d. Dyplom ukończenia studiów Zbigniewa Herberta, zb. K. Herbertowej. s. 39g.l. Głowa posągu konnego Marka Aureliusza na Kapitolu, fotografia, archiwum wydawnictwa. s. 39g.p. Henryk Elzenberg, repr. za: L. Hosłyń-ski, Ukladacz tablic wartości, Lublin 1999. s. 39d. H. Elzenberg, Marek Aureliusi, Lwów i Warszawa 1922, strona tytułowa, zb. K. Herbertowej. s. 40g. Halina Misiołkowa, fotografia, zb. T. Zabży. ANEKS 243 s. 40d. Zbigniew Herbert z Haliną Misiołkową, Sopot 1948-1949, fotografia, zb. K. Herber- towej. s. 41g. Decyzja o odmowie zameldowania Zbi- gniewa Herberta w Warszawie, zb. K. Her- bertowej. s. 41d. Warszawa, ul. Wiejska 17, fot. P. Ce- sarz. s. 42 Debiut poetycki Zbigniewa Herberta w „Dziś i Jutro" 1950, nr 37. s. 43g. „Tygodnik Powszechny" 1952, nr 388, winieta. s. 43d. „Tygodnik Powszechny" 1952, nr 388, rubryka „Bez ogródek". s. 44g. Zbigniew Herbert z koniem, lata 50., fo- tografia, zb. K. Herbertowej. s. 44d. Świadectwo pracy Zbigniewa Herberta w Narodowym Banku Polskim w Gdyni, 1948 r., zb. K. Herbertowej. s. 45g. Legitymacja pracownicza Zbigniewa Herberta w Inwalidzkiej Spółdzielni „Wspól- na Sprawa", czerwiec 1953 r., zb. K. Her- bertowej. s. 45ś. Nagłówek papieru firmowego „Torfo- projektu", zb. K. Herbertowej. s. 45d. Zaświadczenie Centralnego Biura Stu- diów i Projektów Przemysłu Torfowego „Torfoprojekt" o zatrudnieniu Zbigniewa Herberta, Warszawa 1954, zb. K. Herberto- wej. s. 46g.l. Almanach poetycki „...każdej chwili wybierać musze" , Warszawa 1954, fragment spisu treści. s. 46g.p. Almanach poetycki „...każdej chwili wybierać muszę", Warszawa 1954, okładka. s. 46d. Tadeusz Chrzanowski, 1952 r., fotogra- fia, zb. K. Herbertowej. s. 47g. Leopold Tyrmand, Archiwum Związku Literatów Polskich, fot. D. Łomaczewska. s. 47d. Tadeusz Chrzanowski, Zygmunt Ku- biak, Zbigniew Herbert na Plantach w Kra- kowie, 1957 r., fotografia, zb. T. Chrzanow- skiego. s. 48g. Zbigniew Herbert z cygarem, Brwinów, 2 lipca 1961 r., fot. J. Odrowąż-Pieniążek, zb. J. Odrowąża-Pieniążka. s. 48ś. Krzysztof A. Jeżewski, Zbigniew Herbert, Roman Jankowski, Piotr Wandycz, Maria Dernałowicz, Brwinów, 2 lipca 1961 r., fot. J. Odrowąż-Pieniążek, zb. J. Odrowąża-Pie- niążka. s. 48d. Krzysztof A. Jeżewski, Roman Jankow- ski, Janusz Odrowąż-Pieniążek, Andrzej Biernacki, Brwinów, fotografia, 2 lipca 1961 r., zb. J. Odrowąża-Pieniążka. s. 49 Zbigniew Herbert w Warszawie na Jelon- kach, 1955 r., fot. A. Walicki, zb. K. Her- bert owej. s. 50g. Z. Herbert, Struna świutla, Warszawa 1956, okładka. s. 50d. Manifestacja robotników, Poznań, 28 czerwca 1956 r., fotografia, Wielkopolskie Muzeum Historyczne w Poznaniu. s. 51 Zbiórka pieniędzy na lekarstwa dla mieszkańców Budapesztu, październik 1 956 r., fotografia, AAN. s. 52g. Zbigniew Herbert z Tadeuszem Żebrow- skim, Puławy, fotografia, zb. K. Herberto- wej. s. 52d. Zbigniew Herbert z Haliną i Tadeuszem Żebrowskimi, Sopot, lata 50., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 53. Katarzyna Dzieduszycka koło Fukiera na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, 1956 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 54g. Warszawa, al. Solidarności (d. K. Świer- czewskiego) 95-99, fot. P. Cesarz. s. 54d. Zbigniew Herbert w mieszkaniu przy al. Swierczewskiego, 1960 r., fot. K. Dziedu- szycka, zb. K. Herbertowej. s. 55g. Zbigniew Herbert, Hermes, pies i gwiaz- da, Warszawa 1957, okładka. s. 55d. Tomy wierszy Zbigniewa Herberta opu- blikowane w latach 90. przez Wydawnictwo Dolnośląskie, fot. M. Machay. Rozdział III s. 56 J. Czapski, Zbigniew Herbert, ok. 1968, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. 244 ANEKS s. 57 Zbigniew Herbert i Jerzy Kwiatkowski, Francja, 1964 r., fotografia, zb. K. Herber-towej. s. 58 Konik morski, fot. P. Cesarz. s. 59 Pan od przyrody, rysunek A. Koziny, zb. K. Herbertowej. s. 60g. Głowa Sokratesa, Luwr, Paryż, repr. za: W. Tatarkiewicz, Historia filozofii, t. l, Warszawa 1988. s. 60d. Zdjęcie ze spektaklu Jaskinia filozofów Z. Herberta w reż. J. i T. Byrskich, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie, 1965 r., repr. za „Teatr" 1965, nr 8. s. 61g. Zdjęcie ze spektaklu Jaskinia filozofów Z. Herberta w reż. T. Malaka, Teatr Stary w Krakowie, 1992 r., na zdjęciu A. Grochal i J. Bińczycki, archiwum miesięcznika „Teatr", Warszawa, fot. W. Plewiński. s. 61d. Zdjęcie ze spektaklu Jaskinia filozofów Z. Herberta w reż. T. Malaka, Teatr Stary w Krakowie, 1992 r., na zdjęciu J. Bińczycki, archiwum miesięcznika „Teatr", Warszawa, fot. W. Plewiński. s. 62 Popiersie Homera, rzeźba, repr. za: H. Duchne, L'or de Troie, Gallimard 1995. s. 63 Dyplom nagrody „Złoty Mikrofon" dla Zbigniewa Herberta, zb. K. Herbertowej. s. 64g. Afisz do spektaklu Drugi pokój. Lalek Z. Herberta w Teatrze Polskim we Wrocławiu w reż. W. Skarucha, 1965 r., ZNO, Dział Życia Społecznego, fot. M. Machay. s. 64ś. Afisz do spektaklu Lalek Z. Herberta w Teatrze im. C. Norwida w Jeleniej Górze w reż. R. Majora, 1975 r., ZNO, Dział Życia Społecznego, fot. M. Machay. s. 64d. Okładka programu do spektaklu Lalek Z. Herberta w Teatrze im. C. Norwida w Jeleniej Górze w reż. R. Majora, 1975 r., oprać. graf. B. Żmidziński, ZNO, Dział Życia Społecznego, fot. M. Machay. s. 65 Zdjęcie ze spektaklu Siódmy anioł Z. Herberta w Teatrze Nowym w Łodzi, wybór i oprać. scen. K. Dejmek, 1975 r., na zdjęciu T. Schmidt i W. Dewoyno, fot. A. Brust-man, repr. za: „Teatr" 1975, nr 1. s. 66 Chleb ojczyźnie, plakat, repr. za: Plakat polski 1944-1953, Warszawa 1957. s. 67 Legitymacja krwiodawcy należąca do Zbigniewa Herberta, 1951 r., zb. K. Herbertowej. s. 68g. Sylen Marsjasz, statuetka, repr. za: S. Souli, Mythologie Grecąue, Ateny 1995. s. 68d. Perugino (Piętro Yannucci), Apollon i Marsjasz, repr. za: Z. Herbert, Dramaty, Wrocław 1997. s. 69g. B. Kurdziel, Zbigniew Herbert, rysunek, repr. za: A. Kaliszewski, Gry Pana Cogito, Łódź 1990. s. 69d. Autograf wiersza Z. Herberta Achilles. Pentezylea, zb. K. Herbertowej. Rozdział IV s. 70 Zbigniew Herbert w Paryżu, 1958 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 71 Zbigniew Herbert w pociągu, kwiecień 1960 r., fot. J. Miłoszowa, zb. K. Herbertowej. s. 72g. Zbigniew Herbert na wakacjach w Pia-secznej, ok. 1934 r., fotografia, zb. H. Żebro wskiej. s. 72d. Gdańsk, Długi Targ w oczekiwaniu na przyjazd Goebbelsa, wrzesień 1939 r., fotografia, Archiwum Państwowe w Gdańsku. s. 73g.l. Brzuchowice (?), spotkanie ze świnką, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 73g.p. Zbigniew Herbert w snopku żyta, fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 73ś. Zbigniew Herbert w rzece Bystrzycy, Piaseczna, ok. 1934 r., fotografia, zb. H. Żebrowskiej. s. 73d. Halina, Janusz i Zbigniew Herbertowie nad Bystrzycą, Piaseczna, fotografia, ok. 1934 r., zb. H. Żebrowskiej. s. 74 Pierwsza strona listu Zbigniewa Herberta do Zdzisława Ruziewiczą, 29 marca 1944 r., zb. J. Ruziewiczowej. s. 75 Zbigniew Herbert i Zdzisław Nąjder nad jeziorem, fotografie, zb. K. Herbertowej. ANEKS 245 i s. 76g. Zbigniew Herbert stojący na kajaku, fot. Z. Najder, zb. K. Herbertowej. s. 76d. Zaświadczenie o zdaniu przez Zbigniewa Herberta egzaminu pływackiego, 4 września 1954 r., zb. K. Herbertowej. s. 77 Zbigniew Herbert w Moissac, kwiecień 1960 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 78g. Zbigniew Herbert w północnej Francji, 1964 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 78d. Zbigniew Herbert i Jerzy Kwiatkowski w północnej Francji, 1964 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 79g. Z. Herbert, rysunek ze szkicownika Lef-kas Pakos, zb. K. Herbertowej. s. 79ś. Z. Herbert, rysunek ze szkicownika Lef-kas Pakos, zb. K. Herbertowej. s. 79d. Z. Herbert, studia greckie, zb. K. Herbertowej. s. 80g. Duccio di Buoninsegna, Maesta z katedry w Sienie (fragment), 1308-1311, Muzeum Katedralne w Sienie. s. 80d. Panorama Sieny, kadr z filmu Siena (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Zału-skiego, zdj. M. Wielowieyskiego. s. 81 Pejzaż toskański, kadr z filmu Siena (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Załuskie-go, zdj. M. Wielowieyskiego. s. 82g. Odwiedziny królowej Saby (fragment), kadr z filmu Piero (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Zaluskiego, zdj. M. Wielowieyskiego. s. 82d. Piero delia Francesca, Zmartwychwstanie Chrystusa, 1463-1465, fresk, Museo Ci-vico w San Sepolcro. s. 83g. Kadr z filmu Piero (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Zaluskiego, zdj. M. Wielowieyskiego. s. 83d. Piero delia Francesca, Madonna Del Parto, ok. 1460, fresk w kaplicy cmentarnej w Monterchi. s. 84 Piero delia Francesca, Sen Konstantym, 1455, fresk w kościele San Antonio w Arezzo. s. 85g. Pierwsze wydanie Barbarzyńcy w ogrodzie na wystawie w „Czytelniku", fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 85d. Z. Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie, Warszawa 1964, obwoluta. s. 86g. Z. Herbert, Martwa natura z wędzidlem, Wrocław 1993, obwoluta, zb. K. Herbertowej. s. 86d. Jan van Goyen, Widok Dordrechtu, olej na desce, Luwr, Paryż. s. 87 Z. Herbert, rysunki i notatki w związku z malarstwem Niccola Pisano, autograf, zb. K. Herbertowej. s. 88 G. Terborch, Chtopiec iskający psa, olej, Alte Pinakothek, Monachium, ARTHO-THEK. s. 89 G. Terborch, Ojcowskie napomnienie, olej, Rijksmuseum, Amsterdam. s. 90 G. Terborch, Zaprzysiężenie pokoju west-falskiego, 1648, National Gallery, Londyn. s. 91 G. Terborch, Koncert, Luwr, Paryż. s. 92 Z. Herbert, notatki o obrazie Torrentiusa, autograf, zb. K. Herbertowej. s. 93 J. Torrentius, Martwa natura z wędzidłem, 1614, Rijksmuseum, Amsterdam. s. 94 Zbigniew Herbert w Muzeum Brera w Mediolanie, lipiec 1989 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 95g. Witold Gombrowicz, Instytut Polski w Londynie, fot. B. Paczowski. s. 95d. Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz w drodze do Yence, maj 1967 r., fot. J. Miłosz, zb. K. Herbertowej. s. 96 Z. Herbert, Labirynt nad morzem, Warszawa 2000. s. 97 Kamienny sarkofag z Hagii Triady na Krecie, ok. 1400 r. p.n.e., Muzeum Archeologiczne w Heraklionie, repr. za: Cnossos et le Musee d'Heracleion. Petit Guide Archeologique Illustre, Ateny 1986. s. 98g. Zbigniew Herbert i Jan Brzekowski, Paryż 1958 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 98d. Zbigniew Herbert, Leopold Łabądź i Czesław Miłosz, Paryż, 1958 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 99g. Paryż, Luwr; widok od Pont du Carrou-sel, fot. K. Grabek. 246 ANEKS s. 99d. Paryż, Luwr, widok na Jardin de ITn-fante przez Pont des Arts, fot. K. Grabek. s. 100 Leonardo da Vinci, Mona Lisa, olej na desce, ok. 1503-1506, Luwr, Paryż. s. 101 Leonardo da Vinci, Mona Lisa (detal). s. 102g. Zbigniew Herbert, Raymonde van El-sen i Tadeusz Żebrowski, Paryż 1958 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 102d. Zbigniew Herbert i Anna Lisowska, kwiecień 1964 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 103g. Zbigniew Herbert i Magdalena Czaj-kowska, Ateny, październik 1964 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 103d. Zbigniew Herbert, Magdalena i Zbigniew Czajkowscy, Ateny, październik 1964 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 104g. Zbigniew Herbert i Teresa Mellero-wicz, Warszawa, lata 60., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 104d. T. Mellerowicz-Gella, portret Z. Herberta, ok. 1962-1963, fot. P. Cesarz, zb. H. Żebrowskiej. s. 105g. Rovigo, budynek dworca kolejowego, fot. A. Hawałej. s. 105Ś. Rovigo, peron na dworcu kolejowym, fot. A. Hawalej. s. 105d.l. Rovigo, tablica przyjazdów na dworcu kolejowym, fot. A. Hawalej. s. 105d.p. Rovigo, tablica odjazdów na dworcu kolejowym, fot. A. Hawalej. s. 106 Kaplica San Giacomo w bazylice San Antonio w Padwie z freskami Altichiera da Zevio i Jacopa Avanziego, fotografia, repr. za: Santo 2000, Padova. s. 107g. Zbigniew Herbert i Janina Miloszowa, kwiecień 1960 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 107d. Zbigniew Herbert, Janina, Czesław i Antoni Miłoszowie na statku Ryndam, kwiecień 1960 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 108g. Uroczystość wręczenia Zbigniewowi Herbertowi nagrody im. Nikolausa Lenaua, Wiedeń, 25 października 1965 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 108d. Wiedeń, widok na katedrę św. Stefana, fot. M. Wróblewski. s. 109g. Zbigniew Herbert w Budapeszcie, lata 60., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 109d. Zbigniew Herbert w Hamburgu, 1967 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. UOg.l. Katarzyna Dzieduszycka, Francja, 1963 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. UOg.p. Katarzyna i Zbigniew Herbertowie, początek lat 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 11 Od. Katarzyna i Zbigniew Herbertowie, Berlin, 1968 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. Ulg. Nowy Jork, Manhattan, 1960 r., fot. S. Arczyński. s. 11 Id. Zbigniew Herbert i Sławomir Mrozek, Berlin, 1969 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 112g. Jan Lebenstein, Zbigniew Herbert i ks. Zenon Modzelewski, Paryż, ośrodek pallo-tynów, lata 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 112d. Zbigniew Herbert i Jerzy Turowicz, Paryż, ośrodek pallotynów, lata 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 113 Zbigniew Herbert w Akademie der Kun-ste, Berlin, lata 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 114g. Zbigniew Herbert i Karl Dedecius, fot. K.G. Puttnies, zb. K. Herbertowej. s. 114d. Z. Herbert, Inschrift. Gedichte ans zehn Jahren, przeł. K. Dedecius, Frankfurt am Main 1967, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 115g. Z. Herbert, bazylika San Marco w Wenecji, rysunek, zb. K. Herbertowej. s. 115d. Z. Herbert, studia greckie, rysunek, zb. K. Herbertowej. s. 116 Wejście do hotelu Le Trę Donzelle w Sienie, kadr z filmu Siena (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Załuskiego, zdj. M. Wie-lowieyskiego. ANEKS 247 s. 117g. Giovanni Bellini, Alegoria (fragment), Uffizi, Florencja. s. 1 1 7d. Z. Herbert, Rapport uit een belegerde stad. Gedichten, przeł. G. Rasch, Amster- dam 1994, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 1 18 Kartka pocztowa wysłana przez Zbignie- wa Herberta do kota Szu-szu, zb. K. Her- bertowej. s. 1 19g. Zbigniew Herbert, fot. I. Ohlbaum, zb. K. Herbertowej. s. 119d. Autograf wiersza Z. Herberta Czarno- figurowa waza garncarza Eksekiasa, zb. K. Herbertowej. Rozdział V s. 120 Zbigniew Herbert w Oborach, fot. M. Kapitaniak, zb. K. Herbertowej. s. 121 Posejdon, Apollo i Artemida na wschod- nim fryzie Partenonu, ok. 440 r. p.n.e., Mu- zeum Akropolu w Atenach, repr. za: S. So- uli, Mythologie.... s. 122g. Posąg Apolla dzierżącego lirę, Akade- mia Ateńska. s. 122d. Narodziny Ateny, malowidło na czar- nofigurowej amforze z ok. 520-510 p.n.e., British Museum w Londynie, repr. za: M. Karabatea, Griechische Mythologie, Ate- ny 1997. s. 123g. Brązowa figurka Ateny z Akropolu, ok. 450 p.n.e., Narodowe Muzeum Arche- ologiczne w Atenach, repr. za: M. Androni- kos, The Greek Museums. National Mu- seum, Ateny 1992. s. 123d. Nike z Samotraki, rzeźba, marmur, początek II w. p.n.e., Luwr, Paryż. s. 124g. Gorgona opasana wężami, fronton świątyni Artemidy na wyspie Korfu, Mu- zeum Archeologiczne w Korfu, repr. za: S. Souli, Mythologie.... s. 124d. Caravaggio, Glowa Meduzy, 1596, Uf- fizi, Florencja, repr. za: G. Busanti, Karava- dżo, Moskwa 1995. s. 125 Hermes odpoczywający, rzeźba ze szko- ły Lizypa, IV w. p.n.e., Muzeum Narodowe w Neapolu. s. 126g. Głowa Hermesa, rzeźba, terakota, prawdopodobnie ze świątyni w Wejach, VI w. p.n.e. s. 126d. Charon i Hermes nad brzegami Styk- su, malowidło na białogruntowanym lekycie z pół. V w. p.n.e., Narodowe Muzeum Ar- cheologiczne w Atenach, repr. za: M. An- dronikos, The Greek Museums.... s. 127g. Hermes, Eurydyka, Orfeusz, rzymska marmurowa kopia greckiej rzeźby Kallima- cha z 420-410 p.n.e., Muzeum Narodowe w Neapolu. s. 127d. Herakles oswobadza Prometeusza, malowidło na greckiej czarze, 610 r. p.n.e., Narodowe Muzeum Archeologiczne w Ate- nach, repr. za: S. Souli, Mythologie... s. 128g. Apollo, Cernunnos, Merkury, galijsko- -rzymska rzeźba, Muzeum w Remis. s. 128d. Czyny Tezeusza (fragment), malowidło na czerwonofigurowej wazie, 440-430 r. p.n.e., British Museum w Londynie, repr. za: S. Souli, Mythologie... s. 129g. Atena pomiędzy Achillesem a Hekto- rem, malowidło wazowe, Luwr, Paryż, repr. za: S. Souli, Mythologie... s. 129d. Z. Herbert, Król mrówek, Kraków 2001, obwoluta. s. 1 30 Selene, fragment południowego fryzu Oł- tarza Pergamońskiego. s. 131g. Dionizos w otoczeniu menad i saty- rów, malowidło na czarnofigurowej wazie z VI w. p.n.e., Narodowe Muzeum Arche- ologiczne w Atenach. s. 13 Id. Męki Atlasa i Prometeusza, malowi- dło wazowe, 550 p.n.e., Muzea Watykań- skie w Rzymie, repr. za: S. Souli, Mytholo- gie... s. 132g. Lwów, studnia Diany, rzeźba H. Wit- wera, 1793 r., fot. S. Klimek. s. 132Ś. Lwów, studnia Neptuna, rzeźba H. Wi- twera, 1793 r., fot. S. Klimek. s. 132d. Lwów, centaury na fasadzie kamienicy przy ul. Gródeckiej, fot. S. Klimek. 248 ANEKS s. 133g. Dedal i Pazyfae, fresk pompejański, I w. n.e., Scala, Florencja. s. 133d. Tezeusz zabijający Minotaura, malowidło na czerwonofigurowej wazie, V w. p.n.e., Luwr, Paryż, repr. za: S. Souli, Greek Mythology, Atheny 1995. s. 134g. Hermes i nowo narodzony Dionizos, rzeźba Praksytelesa, 330 r. p.n.e., Muzeum Archeologiczne w Olimpii, repr. za: S. Souli, Mythologie... s. 134d. Charon w lodzi, malowidło na biało-gruntowanym lekycie, Pergamonmuseum w Berlinie. s. 1351. Z. Herbert, studia greckie, rysunek, zb. K. Herbertowej. s. 135p. Zbigniew Herbert, fotografia, zb. K. Herbertowej. Rozdział VI s. 136 K. Jung, Zbigniew Herbert, rysunek, 1993 r., zb. K. Herbertowej. s. 137 Z. Herbert, Pan Cogito, Warszawa 1974, okładka. s. 138g. Los Angeles, 1960 r., fot. S. Arczyński. s. 138d. Los Angeles, Pershing Square, 1960 r., fot. S. Arczyński. s. 139 Berkeley, kampus uniwersytecki, 1969 r., fot. S. Arczyński. s. 140 Kalifornia, Dolina Śmierci, 1979 r., fot. S. Arczyński. s. 141 „Mr Cogito" vol. l, nr 3. s. 142g. F. Hals, Kartezjusz, Luwr, Paryż. s. 142d. Paul Valery, fotografia, repr. za: J. Malignon, Dictonnaire des ecrivains francais, 1971. s. 143 Zdjęcia ze spektaklu Z. Herbert, Pan Cogito szuka rady, Teatr Powszechny w Warszawie, 1984 r., w reż. Z. Zapasiewicza, w roli tytułowej Z. Zapasiewicz, archiwum miesięcznika „Teatr", Warszawa, fot. R. Pajchel. s. 144g. Z. Herbert, Mr Cogito, przeł. J. i B. Carpenter, Oxford 1993, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 144d. Z. Herbert, studia greckie, rysunek, zb. K. Herbertowej. s. 145g. Karta biblioteczna Zbigniewa Herberta, Biblioteka Miejska w Gdańsku, zb. K. Herbertowej. s. 145Ś. Karta wstępu Zbigniewa Herberta do czytelni ogólnej Biblioteki Narodowej w Warszawie, 1956 r., zb. K. Herbertowej. s. 145d. Karta wstępu Zbigniewa Herberta do biblioteki Foraey, Paryż, 1987 r., zb. K. Herbertowej. s. 146 Kalifornijska sekwoja, 1960 r., fot. S. Arczyński. s. 147 Los Angeles, skansen Knotfs Berry Farm, 1960 r., fot. S. Arczyński. s. 148 Z. Herbert, rysunek ze szkicownika Ru-bens, zb. K. Herbertowej. s. 149 Pierwodruk wiersza Z. Herberta Przesianie Pana Cogito, „Tygodnik Powszechny" 1973, nr 4. s. 150 Z. Herbert, rysunki ze szkicownika Ru-bens, zb. K. Herbertowej. s. 151g.l. Zbigniew Herbert w mieszkaniu przy ul. Promenada, 1984 r., fot. A.B. Bohdzie-wicz, zb. K. Herbertowej. s. 151g.p. Zbigniew Herbert w mieszkaniu przy ul. Promenada, 1973 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 15Id. Zbigniew Herbert w kościele św. Brygidy w Gdańsku, lata 80., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 152g. Z. Herbert, Hen Cogito, przeł. K. De-decius, Bibliothek Suhrkamp, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 152Ś. Z. Herbert, Monsieur Cogito et autres poemes, przeł. A. Sproede, Fayard 1990, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 152d. Z. Herbert, Gospodin Kogito, przeł. P. Yujićić, Sarajewo, okładka, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 153 Zbigniew i Katarzyna Herbertowie w Oborach, 1971 r., fot. E. Ciołek, zb. K. Herbertowej. s. 154 Regał z książkami w mieszkaniu przy ANEKS 249 ul. Promenada, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 155 Zbigniew Herbert, lata 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. Rozdział VII s. 156 Wystawa „Zbigniew Herbert. Epilog burzy" w Muzeum Literatury w Warszawie, 2000 r., widok ogólny sali, fot. M. Machay. s. 157 Zbigniew Herbert w Oborach, fot. E. Ciołek, zb. K. Herbertowej. s. 158g. Zbigniew Herbert na strajku studentów Uniwersytetu Warszawskiego, listopad 1981 r., fot. L. Kowalewski, zb. K. Herbertowej. s. 158d. Spalenie templariuszy, repr. za: M. Mel-ville, Dzieje templariuszy, Warszawa 1991. s. 159g. C.N. Cochine, Zdobycie Tuluzy przez Szymona z Montfort, rycina, repr. za: H. Masson, Slownik herezji w Kościele katolickim, Katowice 1993. s. 159d. Proces szesnastu, Moskwa, 1945 r., fot. Wojskowa Agencja Fotograficzna. s. 160 Mapa podziału Polski w 1939 r. między Niemcy i Rosję, podpisana przez Stalina i Ribbentropa, repr. za: J. Piekałkiewicz, Kalendarium wydarzeń II wojny światowej, Warszawa bd. s. lólg.l. Fragment naskalnych malowideł w jaskini Lascaux (Francja), ok. 15 000 r. p.n.e., repr. za: Sztuka świata, t. l, Warszawa 1995. s. 161g.p. Pojedynek dwóch hoplitów, malowidło na czarnofigurowym skyfosie, połowa VI w. p.n.e, Muzeum Narodowe w Neapolu. s. 161Ś. Świątynia Hery II w Paestum, ok. 450 r. p.n.e., fotografia. s. 161d. Pompeje, kadr z filmu U Dorów (z cyklu Ogród barbarzyńcy) w reż. P. Załuskie-go, zdj. M. Wielowieyskiego. s. 162 Umierający trębacz, fragment pomnika upamiętniającego zwycięstwo greckiego władcy Attalosa I nad Galiami w III w. p.n.e., rzymska kopia rzeźby, Muzea Kapi-tolińskie w Rzymie, repr. za: Sztuka świata, t. 2, Warszawa 1994. s. 163g. Zbigniew Herbert, Berlin, 1975 r., fot. K.M. Gaa, zb. K. Herbertowej. s. 163d. Ateny, Partenon na Akropolu (fragment), 447^432 p.n.e, fotografia. s. 164g. Ateny, Partenon na Akropolu, 447^132 p.n.e, fotografia. s. 164d. Widok pałacu w Knossos, fotografia. s. 165g. Katedra we Florencji, fot. M. Wolf. s. 165d. Florencja, fot. M. Machay. s. 166g. Pozwolenie na pobyt we Francji Zbigniewa Herberta, 2 października 1958 r., zb. K. Herbertowej. s. 166d. Karta czasowego pobytu we Francji Zbigniewa Herberta, 1959 r., zb. K. Herbertowej. s. 167 Zbigniew Herbert w Oborach, fot. M. Kapitaniak, zb. K. Herbertowej. s. 168-169 Zbigniew Herbert w Oborach, początek lat 70., zb. K. Herbertowej, fot. M. Kapitaniak. s. 170 Oddziały MO i ZOMO w akcji, 31 sierpnia 1982 r., ZNO, fot. „Dementi". s. 171 Mur berliński, Potsdamer Platz, 1966 r., fotografia, fot. Lehnartz. s. 172 Bolesław Herbert w 39. pułku piechoty w Jarosławiu, 1919 r., fotografie, zb. K. Herbertowej. s. 173g. Dyplom Krzyża Obrony Lwowa dla Bolesława Herberta, 1918 r., zb. K. Herbertowej. S.173d. Dyplom odznaki Honorowej „Orlęta" dla Bolesława Herberta, 1919 r., zb. K. Herbertowej. s. 174g. Dyplom Odznaki Ofiarnych Obywatelskiego Komitetu Obrony Państwa dla Marii Kaniakówny, 1921 r., zb. K. Herbertowej. s. 174d. Ekslibris Bolesława i Zbigniewa Herbertów, zb. H. Żebrowskiej. s. 175 Ujawnienie grupy „Radosława" w Woli Rafałowskiej pod Kaluszynem, fot. PAP/CAF. s. 176 Zbigniew Herbert w mieszkaniu przy ul. 250 ANEKS Świerczewskiego, lata 60., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 177g. Z. Herbert, rysunek ze szkicownika Kazimierz, zb. K. Herbertowej. s. 177d. Zamek w Brzeżanach, sztych z mieszkania Zbigniewa Herberta, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 178g. Bolesław Herbert, 1944-1945 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 178d. Maria z Kaniaków Herbertowa, 1938 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 179g. Kongres Jedności Młodzieży Polskiej, głosowanie, ZNO, fot. A. Czelny. s. 179d. Bolesław Bierut w rozmowie z Zofią Dzierżyńską, fotografia, AAN. s. 180g. J. Srokowski, Wykuwamy podstawy socjalizmu, plakat, repr. za: Polska 1944-1955, Warszawa 1966. s. 180Ś. W. Górka, Budowle socjalizmu naszą dumą, 1952 r., plakat, repr. za: M. Barczen-tewicz, Grzechy socjalizmu, Lublin 1992. s. 180d. Socjalizm wytycza kierunek rozwoju ludzkości, plakat, repr. za: M. Barczente-wicz, Grzechy socjalizmu... s. 181g. Zbigniew Herbert i Wiktor Woroszyl-ski, 4 lutego 1972 r., archiwum Związku Literatów Polskich, fot. D. Łomaczewska. s. 181 ś. Zbigniew Herbert i Artur Sandauer, 6 lutego 1975 r., archiwum Związku Literatów Polskich, fot. D. Łomaczewska. s. 181d. Zbigniew Herbert i Marian Grześczak, 6 lutego 1975 r., archiwum Związku Literatów Polskich, fot. D. Łomaczewska. s. 182 Zbigniew Herbert podpisuje Wiersze zebrane, 1971 r., fot. E. Ciołek, zb. K. Herbertowej. s. 183g. Berlin, Hewaldstrasse 5, fot. P. Cesarz. s. 183d. Zbigniew Herbert, Katarzyna Herbert i Jan Józef Szczepański, fot. A.B. Bohdzie-wicz, zb. K. Herbertowej. s. 184g.l. Maszynopis wiersza Z. Herberta Potęga smaku z poprawkami autora, zb. K. Herbertowej. s. 184g.p. „Zapis" 1981, nr 18, strona z wierszem Z. Herberta Potęga smaku. s. 184d. „Zapis" 1981, nr 18, okładka. s. 185g. Anna Walentynowicz, Lech Dymarski, Ryszard Krynicki, Zbigniew Herbert, Adam Michnik i Jacek Kuroń, Poznań, czerwiec 1981r., fot. A.B. Bohdziewicz, zb. K. Herbertowej. s. 185d. Anna Walentynowicz, Zbigniew Herbert, Lech Dymarski, Krystyna i Ryszard Kryniccy, Poznań, czerwiec 1981 r., fot. A.B. Bohdziewicz, zb. K. Herbertowej. s. 186g. Tomy poezji Z. Herberta wydane w latach 80., fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 186d. Izydora Dąmbska, Zbigniew Herbert, siostra Aniela Służebniczka Krzyża, Laski, 1982 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 187g.l. Z. Herbert, Informe desde la ciudadsi-tiada y otros poemas, przekład i opracowanie X. Ballester, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 187g.p. Z. Herbert, Informe des de la ciutat assetjada, przeł. G. Gryc, Yalencia, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 187d.l. Z. Herbert, Rapportfran en beldgrad Stad och andra dikter, przeł. A. Pleijel, E. Masterton, Sztokholm 1985, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 187d.p. Z. Herbert, Rapporto dalia cittd asse-diata. 24 poesie, red. P. Marchesani, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 188 Spotkanie w kościele NMP na Nowym Mieście w Warszawie, 1984 r., fotografie, zb. K. Herbertowej. s. 189 Spotkanie w kościele oo. Redemptorystów w Krakowie, 16 grudnia 1984 r., fotografie, zb. K. Herbertowej. s. 190-191 Zbigniew Herbert na strajku studentów Uniwersytetu Warszawskiego, listopad 1981 r., fot. L. Kowalewski, zb. K. Herbertowej. s. 192g. Lech Wałęsa, Adam Michnik, Zbigniew Herbert w kościele św. Brygidy w Gdańsku, lata 80., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 192d. Janusz Onyszkiewicz, Lech Wałęsa, Adam Michnik i Zbigniew Herbert w ko- ANEKS 251 ściele św. Brygidy w Gdańsku, lata. 80., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 193 J. Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Paryż 1986, okładka i pierwsza strona rozmowy z Herbertem, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 194g. Dyplom Nagrody im. Mikołaja Sępa--Szarzyńskiego dla Zbigniewa Herberta, 1984 r., zb. K. Herbertowej. s. 194d. Figura św. Jerzego, nagroda „Solidarności" dla Zbigniewa Herberta, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 195 List otwarty Herbert do Dudajewa, „Tygodnik Solidarność" 1995, nr 2, Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Machay. s. 196 Wywiad Pojedynki Pana Cogito. Ze Zbi-gniewem Herbertem rozmawiają Anna Po-pek i Andrzej Gelberg, „Tygodnik Solidarność" 1994, nr 46 (321), Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Machay. s. 197g. Z. Herbert, Kwatera Glówna, wiersz wydrukowany w „Tygodniku Solidarność", Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Machay. s. 197d. Zbigniew Herbert u Wystana Hugh Audena, Kirchendorweg, Austria, początek lat 70., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 198g. Zbigniew Herbert i Hans Magnus En-zensberger, fot. I. Lomatzsch, zb. K. Herbertowej. s. 198d. Zbigniew Herbert i Elias Canetti, 1975/76, fot. K.M. Gaa, zb. K. Herbertowej. s. 199 Zbigniew Herbert i Giinter Grass, 1975/76, fot. K.M. Gaa, zb. K. Herbertowej. Rozdział VIII s. 200 J. Czapski, Dzban, 1965 r., fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 201 L. Fini, Atlas, fot. P. Cesarz, zb. K. Herbertowej. s. 202 Zbigniew Herbert w Rotterdamie, 18 VI 1989 r., fot. R. Krynicki, zb. K. Herbertowej. s. 203 Zbigniew Herbert, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 204g. Dyplom nagrody Bethlena dla Zbigniewa Herberta, Budapeszt 1987 r., zb. K. Herbertowej. s. 204d. Zaproszenie na wieczory amerykańskiego Pen Clubu ku czci Brunona Schulza z udziałem Zbigniewa Herberta, Nowy Jork, wrzesień 1988 r., zb. K. Herbertowej. s. 205 Fragment listu Zbigniewa Herberta do Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich z 9 września 1993 r., repr. za: „Kochane Zwierzątka... " Listy Zbigniewa Herberta doprzy-jaciót - Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich, Warszawa 2000. s. 206g. Zbigniew Herbert na wręczeniu Nagrody Jerozolimskiej, Izrael 1991 r., fotografie, zb. K. Herbertowej. s. 206d. Dyplom Nagrody Jerozolimskiej dla Zbigniewa Herberta, 1991 r., zb. K. Herbertowej. s. 207g. Wycinki z prasy izraelskiej związane ze Zbigniewem Herbertem, 1991 r., zb. K. Herbertowej. s. 207Ś. Zbigniew Herbert i Yehuda Amichaj, Jerozolima, 30 kwietnia 1991 r., fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 207d. Autograf wiersza Z. Herberta Do Yehudy Amichaja, zb. K. Herbertowej. s. 208g. Z. Herbert, 89 wierszy, Kraków 1998, okładka. s. 208d. Z. Herbert, Epilog burzy, Wrocław 1998, okładka. s. 209 Autograf wiersza Z. Herberta Epilog burzy, zb. K. Herbertowej. s. 210 Pokój Zbigniewa Herberta w mieszkaniu przy ul. Promenada, fot. P. Cesarz. s. 211 Kot Szu-szu, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 212 Biurko w mieszkaniu Zbigniewa Herberta przy ul. Promenada, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 213 Koty w mieszkaniu Zbigniewa Herberta przy ul. Promenada, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 214g. Warszawa, ul. Promenada 21, fot. P. Cesarz. 252 ANEKS s. 214d. Ptak, sztych z mieszkania Zbigniewa Herberta, fot. P. Cesarz, zb. K. Herberto-wej. s. 215 Zbigniew Herbert z kotem Szu-szu w ostatnim okresie życia, fotografia, zb. K. Herbertowej. s. 216 Nagrobek Jana Kochanowskiego w kościele w Zwoleniu, 1610 r., fot. B. Szabla. s. 217g. Zbigniew Herbert. Wieczór poetycki 25 maja 1988 roku. Teatr Narodowy, Warszawa 1999, okładka. s. 217d. Autograf planu wieczoru poetyckiego Zbigniewa Herberta w Teatrze Narodowym, repr. za: Zbigniew Herbert. Wieczór poetycki 25 maja 1998 roku. Teatr Narodowy, Warszawa 1999. s. 218g. F.K. Lampi, Portret Franciszka Karpiń-skiego, ok. 1820, ZNO, fot. M. Łanowiecki. s. 218d. J. Kurowski, Juliusz Słowacki, Muzeum Literatury w Warszawie, fot. M. Łanowiecki. s. 219 P. Szyndler, Cyprian Norwid, 1882, olej, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. T. Żółtowska-Huszcza, E. Gawryszewska. s. 220g. Krzysztof Kamil Baczyński, fotografia, Archiwum Dokumentacji Mechanicznej w Warszawie. s. 220d. Tadeusz Gajcy, fotografia, repr. za: J. Święch, Literatura polska w latach II wojny światowej, Warszawa 1997. s. 221g. Przyznany Zbigniewowi Herbertowi dyplom American Academy and Institute of Arts and Letters, zb. K. Herbertowej. s. 221d. Dyplom American Academy of Arts and Sciences dla Zbigniewa Herberta, zb. K. Herbertowej. s. 222 Dyplom Nagrody T.S. Eliota dla Zbigniewa Herberta, 5 listopada 1995 r., zb. K. Herbertowej. s. 223 L. Signorelli, Sąd Ostateczny (fragment), fresk w kaplicy San Brizio w katedrze w Orvieto, 1499, East News/AKG. s. 224 L. Signorelli, Sąd Ostateczny (fragmenty), fresk w kaplicy San Brizio w katedrze w Orvieto, 1499, East News/AKG. s. 225 L. Signorelli, Sąd Ostateczny (fragment), fresk w kaplicy San Brizio w katedrze w Orvieto, 1499, East News/AKG. s. 226 Nagrobek Franciszka H. Richtera, dłuta J. Markowskiego, na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, fot. S. Klimek. s. 227g. Z. Herbert, anioł, rysunek ze szkicow-nika Prowansja, zb. K. Herbertowej. s. 227d. Z. Herbert, anioł stróż, rysunek, zb. K. Herbertowej. s. 228g. Z. Herbert, Madonna z lwem, „Tygodnik Powszechny" 1952, nr 369. s. 228d. Madonna na lwie, rzeźba ze Skarbimie-rza, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, fot. E. Witecki. s. 229 W mieszkaniu Zbigniewa Herberta przy ul. Promenada, zb. K. Herbertowej, fot. R. Gorczyńska. s. 230 Lustro w mieszkaniu przy ul. Promenada, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 231 Kuchnia w mieszkaniu przy ul. Promenada, fot. R. Gorczyńska, zb. K. Herbertowej. s. 232-233 Z. Herbert, studia nad krucyfiksem, rysunki z objaśnieniami, zb. K. Herbertowej. s. 234 Nagrobek Jana Lebensteina na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, fot. P. Cesarz. s. 235 Grób Zbigniewa Herberta na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, fot. P. Cesarz. INDEKS NAZWISK Abramowska Janina 226, 227, 229 Altichiero da Zevio 104,106 Alvarez Alfred 20, 186 Amichaj Jehuda 207 Andrzejewski Jerzy 184 Aniela Służebniczka Krzyża s. 186 ANEKS 253 Auden Wystan Hugh 197 Babiuchowski Andrzej 757 Baczyński Krzysztof Kamil 52, 216, 220, 220 Barańczak Stanisław 41, 720, 136, 145, 755, 183, 197, 229 Bellini Giovanni 777 Beria Ławrientij 19 -.-••-..--;.•>'•. '• Białoszewski Miron 47, 218 !, v,.'..,-,. Bielinski Wissarion S. 50 . • ,-.;.• ; Biernacki Andrzej 46, 48, 203 , •• •.-.•!.. • Bierut Bolesław 50, 7 79 ,. Bińczycki Jerzy 61 ./,-.. Błoński Jan 36, 47, 142, 167 -Bocheński Jacek 184 „ . * Bonaszewski Mariusz 217 ;*; Borges Jorge Luis 222 .'.:-..•!.:... Borowski Tadeusz 218 : Brandys Kazimierz 184 Brzękowski Jan 98, 98 Budzisz-Krzyżanowska Teresa 277 Burek Tomasz 184, 185, 186 BushGeorge 199 Byrscy Irena i Tadeusz 60 ,-< ..-*••.' X ' : Canetti Elias 198 . • Caravaggio 724 Carpenter Bogdana 187 Carpenter John i Bogdana 144 Celan Paul 98 ': Cezar Gajusz Juliusz 163 Chodakowska Anna 27 7 Chruszczow Nikita 50 Chrzanowski Tadeusz 31, 46, 46, 47, 203 Cyganiewicz Zbigniew 6 Czajkowscy Magdalena i Zbigniew 103, 107, 109, 111, 112, 114, 140, 152, 180, 201, 204, 205 Czajkowska Magdalena 103, 235 Czajkowska Monika 180 Czapski Józef 200, 219 Czaykowski Bogdan 140 Czechowicz Józef 53 Czycz Stanisław 47 Dante Alighieri 706, 757 Danyło, książę 16 Davies Robert A. 141 Dąmbska Izydora 756 Dedecius Karl 36, 774 755, 143, 152, 157, 225, 230 Dejmek Kazimierz 65 Dernałowicz Maria 48 Descartes Renę (Kartezjusz) 142, 142 Dewoyno Władysław 65, Diana, księżna 208 Drozdowski Bohdan 47 Duccio di Buoninsegna 80, 81 Duchamp Marcel 99 Dudajew Dżochar 195, 795, 198 Dymarski Lech 185 Dzieduszycka Katarzyna zob. Herbertowa z Dzieduszyckich Katarzyna Dzieduszycka Teresa 111 Dzień Mirosław 225 Dzierżyńska Zofia 179 Dziewulska Małgorzata 196 Elektorowicz Leszek 20, 30, 36, 139, 194, 204, 211,277 Eliot Thomas Stearns 222 Elsen Raymonde van 702, Elzenberg Henryk 36, 36, 39, 44, 55, l*g, 160, 197, 198,222 Enzensberger Hans Magnus 198 Epiktet z Hierapolis 36 Eurypides 163 < Evans Arthur 96, 164,164 Ficowski Jerzy 184 •• Fini Leonor 207 Fiszer Edward 43, 44 Francesca Piero delia 81, 82, 84, 84, 85, 87, 91, 218 Gajcy Tadeusz 52, 216, 220, 220 Gałczyński Konstanty Ildefons 53, 179 Gawlik Jan Paweł 47 Gelberg Andrzej 189,796 Gierek Edward 152 254 ANEKS Giorgione 208 Giotto di Bondone 106 Goethe Johann Wolfgang von 223 Gogol John M. 141 Gombrowicz Witold 95, 95 Gomułka Władysław 50, 152, 185 Gorczyńska Renata 131, 230,231, 232 Goya Francisco de 90 Goyen Jan van 86 Grass Giinter 199 Grochal Aldona 61 Grześczak Marian 181, 210 Hadrian, cesarz 163 HallerJózefl72 Hannibal 162 Harasymowicz Jerzy 47 Heaney Seamus 120,144 Hennelowa Józefa 43, Herbert Bolesław 5, 6, 8, 9, 18, 28, 172, 772 Herbert Edward S, 30 Herbert Emilia 30 Herbert Halina zob. Żebrowska z Herbertów Halina Herbert Janusz 9, 10,18, 20,20, 73 Herbert Józef 5, 6 Herbert Mieczysław 8 Herbertowa Bronisława 8 Herbertowa Katarzyna z Dzieduszyckich 5.?, 54, 109, 110, 140, 141, 172, 182, 183, 189, 198, 202 Herbertowa Maria z Bałabanów 5, 8, 11, 211, 219 Herbertowa Maria z Kaniaków 5, 9, 174 Herbertowie Katarzyna i Zbigniew 110, 141, 142, 150 Herbertowie Maria i Bolesław 10, 17, 28, 30 Herbertowie, rodzina 6 Hołub Miroslay 223 Homer 61, 62, 62,65, 146 Hubert Stanisław 21 Husserl Edmund 95 Ingarden Roman 36 lonesco Eugene 222 Iwaszkiewicz Jarosław 47 .vn;r Jankowski Roman 48 s*;^. '•-. '•• ., Jaruzelski Wojciech 170 Jasilkowski Grzegorz 13 , Jeżewski Krzysztof A. 48 Kaliszewski Andrzej 183 •••!•• KaniakJózef21 Kaniakowie, rodzina 7 r . Kant Immanuel 95, Kapitaniak Michał 168 Karasek Krzysztof 20 Karpiński Franciszek 216, 218,218, 219 Kazimierz Wielki, król poi. 16 Kisielewski Stefan 46, 47 Kłoczowski Piotr 217 Kochanowski Jan 216, 216, 218, 219 Konopczyński Władysław 36 Konwicki Tadeusz 38 Kozina Anna 59 Kraus Wolfgang 108 «,> , Kropotkin Piotr A. 149 Krynicka Krystyna 185 Krynicki Ryszard 185 Krzyżanowski Adam 36 Ksantypa 60, 61 Kubiak Zygmunt 47, 47 Kukliński Ryszard 194, 198 Kuraś Józef „Ogień" 33 Kuroń Jacek 185 Kuźmiak Zbigniew „Bynio" 32 Kwiatkowski Eugeniusz 172 Kwiatkowski Jerzy 54, 57, 57, 66, 67, 78 Lebenstein Jan 111,112, 234, 235 Lenartowicz Teofil 235 Leonardo da Vinci 99, 99, 100, 100,101 Lesman Karol 119 Lewandowski Łukasz 217 Linne Carl von (Linneusz Karol) 214 Lipski Jan Józef 171 Lisicki Paweł 188, 226 Lisowska Anna 102 Liwiusz 162 ANEKS 255 Lizyp 725 Llosa Mario Yargas 222 :.-;,:',,:,' Lukacs Gyórgy 50 *f'y\: •••-•:- Labądź Leopold 98 -;v...-i-Łepkowski Andrzej 47 Łukaszewicz Olgierd 217 Majakowski Włodzimierz 41 Malak Tadeusz 61 Manson Charles 140 Marek Aureliusz 36, 39 Mazurkiewicz Jan „Radosław" 173-174, 775 Mellerowicz Teresa 104 Merton Thomas 211 Michał Anioł 225 Michnik Adam 17, 27, 784, 185, 192, 195,220 Międzyrzeccy Julia i Artur 111, 112, 140, 150, 153, 169 Międzyrzecki Artur 208, 229 Mikolajczyk Stanisław 55 Miłosz Antoni 707 Miłosz Czesław 53, 95, 98, 98, 707, 195 Miłoszowa Janina 707 Misiołkowa Halina 36, 38, 40, 40, 42, 43, 45, 49, 174, 225 Modzelewski Zenon 772 Moniuszko Stanisław 235 Montfort Simon de (Szymon z Montfort) 159 Morawski Kajetan 107 Mrozek Sławomir 67, 777 Najder Zdzisław 46, 47, 74, 75, 139, 767, 220 Najderowie Krystyna i Zdzisław 46 Nastulanka Krystyna 7 Norwid Cyprian Kamil 795, 216, 219,279, 220 Odrowąż-Pieniążek Janusz 46, 48 Onyszkiewicz Janusz 792 Paweł z Tarsu, święty 146 Perykles 160 Pieńkowska Maria Dorota 156 Piero delia Francesca zob. Francesca Piero delia Piffi-Pećarić T. 108 Pisano Niccolo 87 Pius XII, papież 42 Platon 60, 61, 131 Polański Roman 140 PopekAnna 189,796 Praksyteles 134 Przybylski Ryszard 59, 757, 144, 150 Rasch Gerard 117, 777, 118, 138 Rilke Rainer Maria 52, 203 Różewicz Tadeusz 47, 63, 67, 218 Ruziewicz Zdzisław 19, 79, 21, 23, 30, 31, 41, 72, 74 Ruziewiczowa Jadwiga 31 Sadkowski Wacław 47 Sandauer Artur 7S7 Sartre Jean Paul 95 Schinkel Karl Friedrich 164 Schmidt Tadeusz 65 SegdaDorota277 Sekiełłowie, rodzina 21 Signorelli Luca 225 Słowacki Juliusz 52, 216, 218, 219, 220, 221, 222 Sokrates 60, 60, 61, 65, 67, 131 Spiel Hilde 108 Spinoza Baruch 148, 230 Sproede Alfred 752 Stała Marian 192, 230 Stalin Józef W. 19, 43, 47, 50, 760 Stroński Fortunat 59 Szczepański Jan Józef 183 Szekspir William 167,209 Szyndler Pantaleon 279 Taranienko Zbigniew 94, 162 Tatę Sharon 140 Terborch Gerard 88, 88, 89, 90, 91, 97, 95 Torrentius Jan 88, 91, 92, 92, 93, 94, 95, 96 Toruńczyk Barbara 115, 757 Trznadel Jacek 7, 28, 55, 7S7, 795 Turowicz Jerzy 772 Twardowski Jan 214, 256 ANEKS Tyrmand Leopold 44, 46, 47, 47 Yalery Paul 142, 142 Yannucci Piętro (Perugino) 68 Yujićić Petar 152 <• Walczykiewicz Władysław 41 '•• Walentynowicz Anna 185 Wałęsa Lech 192,198 Wandycz Piotr 48 Weigel Rudolf 20, 21 Wierzyński Kaziemierz 53 ••"-•'• Witwer Hartman 132 Woroszylski Wiktor 38,181 . . -.,.., Wyka Kazimierz 38 • ' • •.'. ii J Zapasiewicz Zbigniew 143 ' :•'.>.'. ;;;•;/,> Zawieyski Jerzy 45 ,s : :s ••.-.,: •;:!'! Żakowski Jacek 53, 141, 172, 759 Żebrowska Halina z Herbertów 5, 9, 10, //, 18, 28, 30, 52, 73 Żebrowski Rafał 172 Żebrowski Tadeusz 52, 102 Autor i Wydawnictwo składają serdeczne podziękowania osobom, bez których życzliwości i pomocy książka ta nie mogłaby się ukazać w swoim obecnym kształcie, w szczególności p. Katarzynie Herbertowej, p. Halinie Herbert-Żebrowskiej, p. Jadwidze Ruziewi-czowej, p. Tadeuszowi Chrzanowskiemu, p. Teresie Zabży, Domowi Literatury w Warszawie (archiwum ZLP), Muzeum Literatury w Warszawie (p. Elżbiecie Banko-Sitek, p. Januszowi Odrowążowi-Pieniążkowi), p. Mariuszowi Olbromskiemu, p. Stefanowi Arczyńskiemu, p. Aleksiejowi lutinowi, p. Ewie Falkowskiej z agencji EAST NEWS, p. Krzysztofowi Grabkowi, p. Stanisławowi Klimkowi, p. Zdzisławowi Preisnerowi. ANEKS 257 SPIS TREŚCI I POCZĄTEK. LWÓW 5 II PO WOJNIE 27 III WSPÓŁCZUCIE 57 IV PODRÓŻE 71 VMITY 121 VIPANCOGITO 137 VII W HISTORII 757 VIII CHOROBA. ŚMIERĆ 201 ANEKS 236 258 ANEKS © Copyright by Wydawnictwo Dolnośląskie Sp. z o.o. Wrocław 2001 © Copyright for the illustrations from Katarzyna Herbert and Halina Herbert-Zebrowska collections by Katarzyna Herbert and Halina Herbert-Zebrowska Redaktor Małgorzata Wróblewska Redaktor graficzny Marek Krawczyk Korektor Janina Gerard-Gierut Wydawnictwo Dolnośląskie Sp. z o.o. ul. Strażnicza 1-3 50-206 Wrocław Druk i oprawa Prasowe Zakłady Graficzne Sp. z o.o. Wrocław ISBN 83-7023-889-0 259 W serii A to Polska właśnie ukazały się tomy: l Andrzej Zawada Dwudziestolecie literackie Jacek Kolbuszewski Kresy Andrzej Garlicki Drugiej Rzeczypospolitej początki Jacek Kuroń, Jacek Żakowski PRL dla początkujących Jacek Łukasiewicz Mickiewicz Małgorzata Baranowska Warszawa. Miesiące, lata, wieki Janusz Tazbir Reformacja, kontrreformacja, tolerancja Jacek Kolbuszewski Cmentarze Marek Staffa Karkonosze Michał Rożek Kraków Andrzej Zawada Milosz Adam Bujak, Michał Rożek Wojtyta Teresa Kułak Wrocław Włodzimierz Suleja Kosynierzy i strzelcy Andrzej Żbikowski Żydzi Mariusz Urbanek Kisiel Krzysztof Pleśniarowicz Kantor Aleksander Wojciech Mikołajczak Łacina w kulturze polskiej Anna Dąbrowska Język polski Stanisław Kłos Bieszczady Krystyna Bockenheim Przy polskim stole Antoni Jackowski Pielgrzymowanie Tadeusz Żabski Sienkiewicz Kira Gałczyńska Galczyński Andrzej Nieuważny My z Napoleonem Andrzej Stanisław Kowalczyk Giedroyc i „Kultura" Zbigniew Fras Galicja Antoni Mączak W dąsach „potopu" Jerzy Jarzębski Schulz Bożena Weber Chopin Teresa Grzybkowska Gdańsk Rafał Habielski Polski Londyn Henryk Samsonowicz, Janusz Tazbir Tysiącletnie dzieje Piotr Łopuszański Leśmian Henryk Marek Słoczyński Matejko Jerzy Paszek Zeromski Henryk Markiewicz Boy-Żeleński Andrzej Zawada Literackie półwiecze 1939-1989 Marek Zybura Niemcy w Polsce 260 Ostatnie tytuły i' ANDRZEJ ŻMVAQA | t i Literackie półwiecze 1939-1989 ~[ MA.REK ZYBIJRA [ Niemcy w Polsce W przygotowaniu Zbigniew Majchrowski Różewicz Antoni Jackowski, o. Jan Pach o. Stanisław Rudziński Jasna Góra kifS»!i^^ t l