Wiera Iwanowna Krzyżanowska Pięcioksiąg ezotoryczny dziewięciotomowy PRAWODAWCY Tom II wydane przez POWRÓT DO NATURY Katolickie publikacje 80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32 Spis rozdziałów Rozdział I str - 2 Rozdział II str - 12 Rozdział III str - 25 Rozdział VI str - 34 Rozdział V str - 44 Rozdział VI str - 56 Rozdział VII str - 68 TOMU Rozdział pierwszy U podnóża tego płaskowyżu, na którym wznosiło się miasto, omiędzy skalistymi brzegami przepły- wała szeroka i głęboka rzeka. Tam też, z olbrzymiego pnia wyżłobiona była pierwsza łódka, a z powią- zanych belek urządzony pierwszy prom. Olbrzymów opanowała nie dająca się opisać radość, kiedy ich nauczono korzystać i posługiwać się tymi dwoma przedmiotami i odtąd bez przerwy pływali po rzece, a na promie zaś przywozili płody, owoce, orzechy, dziczyznę, którą dostarczali do miejskich składów. Coraz bardziej przywykali dzicy do pracy i Abrasak przekonał się, że nawet u pierwotnych ludzi po- trzeba pracy była już wrodzoną, dając im zadowolenie i rozwijając ich zdolności. W miarę rozwoju pojmowania zaczynali oni rozumować i pojawiła się u nich indywidualna świado- mość; zaczęli oceniać dobrodziejstwo posiadania własnego schroniska dla ochrony ich z żonami i dzieć- mi przed niepogodą i władania bronią w celu samoobrony, bronią bardziej skuteczną niż prosta maczu- ga i muskuły własnych rąk. Ani na chwilę nie tracąc z widoku swego głównego celu, Abrasak zaczął tworzyć wojsko w celu ob- lężenia i zdobycia miasta magów, a w osobach przyjaciół swoich miał oddanych sobie i czynnych po- mocników. Powoli, lecz nieprzerwanie prowadzono ćwiczenia groźnych dzikusów, którzy z wzrastającą wciąż zręcznością i sprawnością uczyli się wycinać strzały, wiązać łuki, wyrabiać kiścienie, grube krzemienne topory i wszelką inną broń. Organizowano liczne oddziały i choć uzbrojenie i bojowe wyszkolenie żołnie- rzy-olbrzymów nie osiągnęło doskonałości, to jednak zapał był już nadzwyczajny, a zachodzące coraz częściej krwawe potyczki dowodziły, że zmysł wojenny był już zupełnie rozbudzony. Podobnie jak rzucony w wodę kamień powoduje kręgi, idące coraz dalej od miejsca uderzenia, tak też i wywołany przez Abrasaka ruch cywilizacyjny rozszerzał się coraz bardziej i obejmował coraz szer- sze kręgi, zagarniając nawet najbardziej oddalone plemiona wśród nieprzejrzanych lasów. Wszędzie karczowano drzewa, uprzątano ziemię i budowano domki o płaskich dachach, które dzikusom podobały się bardzo. Tak więc wszystko płynęło niby zupełnie dobrze, a mimo to Abrasak nie był zadowolony i często też oblicze jego chmurzyło się, a pięści groźnie zaciskały. Dręczyło go wspomnienie o Urżani i paliła zazdrość. Zamiar porwania jej i uczynienia swoją żoną pozostawał w dalszym ciągu niewzruszony, trwożąc go podczas dnia i okrutnie prześladując w nocy, lecz zdarzało się niejednokrotnie, że opanowywała go wściekłość, a wówczas kiedy obrzucał wzrokiem to, co go otaczało, dumna głowa opadała smutnie. Gdzież pomieści on córkę maga, przywykłą do wyszukanego komfortu i piękna we wszystkich jego formach. 2 W tej chwili żyje ona prawdopodobnie w bajkowym pałacu Narajany, jakby wyrzeźbionym z olbrzy- miego szafiru. Tam było piękno, harmonia, poczynając od wspaniałych ogrodów, pełnych rzadkich ptaków, kwia- tów, fontann, aż do najmniejszych drobiazgów, upiększających komnaty mieszkalne. Widział on kiedyś przy pracy Narajanę gdy w jego artystycznych rękach miękkie metale zamieniały się w dzieła sztuki; pamiętał również, jak trzymając w ręku maleńki instrument, ów przekrawał skały jak wosk, lecz tajemnicy tej maszyny nie udało mu się jednakże posiąść. A główną przyczyną wstrzemięźliwości Narajany był zwyczajny zakaz Ebramara, aby nie wtajemni- czać Abrasaka w sposób korzystania z eterycznej siły, ponieważ wielki mag uważał za nader niebez- pieczne oddawanie do rąk człowieka jeszcze w ogóle niezrównoważonego takiej strasznej siły; w ten też sposób zakaz kochanego nauczyciela położył pieczęć milczenia na gadatliwych ustach Narajany. Z uczuciem gorzkiego smutku porównywał Abrasak ordynarne budowle swojej "stolicy", tonącej w mroku dziewiczych lasów i zamieszkałej przez wstrętnych dzikusów, z boskim miastem, w istocie cza- rownym miejscem, ozdobionym wszystkim, co tylko mogła dać sztuka i nauka. Z wrodzoną sobie żelazną wolą otrząsał z siebie chwilową słabość i rozpacz, postanawiając, że Urżani będzie musiała zadowolić się tym, co zdołał tymczasem przygotować dla niej. Kiedyś potem, gdy już zostanie zdobyte miasto magów, złoży on wszystkie jego skarby u nóg ubóstwianej kobiety. Pomimo takiego postanowienia, wszelkimi jednak sposobami starał się przygotować dla przyszłej branki możliwe piękne i wygodne mieszkanie. Drogą badań udało mu się odkryć całe pokłady różnych minerałów i jego silni słudzy musieli wydobywać ogromne masy tego drogocennego materiału; lecz kie- dy Abrasak nakreślił plan budowy pałacu i pozostało rozwiązać zadanie, jak zastosować wszystkie te bogactwa - wpadł we wściekłość. - Wydaje mi się niekiedy, że zwariuję. Oddałbym wszystko na świecie, żeby móc rozszarpać choć jednego z tych z tych przeklętych ma- gów lub rozerwać nędzną planetę, na której nie ma nic oprócz potworów, pustego astralu i gniazda tyra- nów - eogistów! - Zawołał oszalały ze złości Abrasak. - Ja ciebie nie pojmuję - zauważył zdziwiony Jan cTIgomer, rzucając kawałek gliny, z której próbo- wał ulepić wazę. - Oprócz twoich urodziwych poddanych jest tu także solina kolonia ziemian, a i my przecież założy- my fundament pod przepiękną rasę żołnierzy, królów i kapłanów, zdobądźmy tylko piękne maginie, któ- re nam obiecywałeś. I jakże może być pustym astral tej ziemi? Ja sam z niego wyszedłem i zapewniam, że jest on bardzo zaludniony ... - Ech! ty jeszcze nic nie rozumiesz! - przerwał z niezadowoleniem Abrasak. - Ja mówię, że astral jest pusty, ponieważ nie ma w nim ani jednej kliszy, którą mógłbym wykorzy- stać, choć znany mi jest magiczny sposób wywoływania i materializowania astralnych klisz. Czemu się tak dziwisz? Cóż to jest halucynacja, wyobrażenia itp. Jest to właśnie - wywoływanie i nieświadoma materializacja astralnych klisz; wywołania te są częściowe i przypadkowe, czynione bo- wiem przez nieuświadomionego, lecz sama istota zjawiska nie ulega zmianie, kiedy zostanie ono wywo- łane świadomą, magiczną siłą uczonego. Gdybyśmy się teraz znajdowali jeszcze na naszej starej Ziemi, mógłbym swobodnie wybrać sobie astralną kliszę pałacu jaki mi się podoba - choćby na przykład pałacu Semiramidy - wywołać go, zmate- rializować i nadać mu rzeczywistość prawdziwego budynku na czas określony lub nawet na zawsze. Mógłbym dokonać tego i budynek byłby gotowy, a w podobny sposób można byłoby go również umeblować i urządzić. Lecz w tym przeklętym nowo narodzonym świecie nie ma jeszcze artystycznej architektury, a klisze szałasów lub wydrążonych drzew, zamieszkałych przez "małpy" w rodzaju naszych - nie są mi potrzeb- ne. Nie ma tutaj nawet żadnych ukrytych skarbów, z których słudzy moi mogliby wydobywać dla mnie ładne i drogocenne rzeczy. Co się zaś tyczy pięknych magiń, to trzeba je przede wszystkim zdobyć!... Przysięgam, że je zdobądziemy! - dodał, ożywiając się nagle i potrząsając zaciśniętą pięścią. 3 - A ponieważ wszystkie one są pierwszorzędnymi artystkami, więc wykonają dla nas wszystko, co potrzebne, zarówno strojną odzież, jak i artystyczne sprzęty. Jan cT Igomer roześmiał się bardzo zadowolony. - Miejmy nadzieję, że ten szczęśliwy czas wkrótce nadejdzie, a los ześle mi za żonę przepiękną blondynkę z śnieżnobiałym obliczem i szafirowymi oczami. Taki jest bowiem mój ideał kobiecej piękności. Abrasak nagle zaśmiał się głośno, drwiącym śmiechem. Wyobrażam sobie, jaki one podniosą krzyk, kiedy ich połączę z takimi, jak wy, młodzieńcami - amfi- biami dwóch światów - niepodobnymi zupełnie do nudnych panów boskiego miasta, przeładowanych cnotami i ideałami... Lecz, wszystko to są sprawy przyszłości, a tymczasem trzeba wziąć się do roboty i przygotować na- szym damom możliwe wygody. I rzeczywiście wzięli się do pracy. Chociaż wznoszony przez Abrasaka pałac był z drogocennego materiału, lecz ciężki i prymitywny w formie, nieładny, z czworokątymi kolumnami i niezgrabnym płaskim dachem. Wyrabiali także i naczynia ze złota i srebra, lecz wszystkie te przedmioty pierwszej potrzeby bynajmniej nie mogły mieć pretensji do artystycznego piękna. Niekiedy w tym dzikim otoczeniu opanowywała Abrasaka tęsknota za ojczyzną, nieprzeparte pra- gnienie zobaczenia porzuconego przezeń, pełnego piękna i spokojnej harmonii miejsca. W chwilach ta- kich wsiadał on na "Mroka" i kierował się w stronę kraju magów; pragnął przelecieć nad miastem, a mo- że i zobaczyć U rżani. Lecz już w pobliżu zakaźnej granicy doznawał trwogi i zaczynały go męczyć podejrzenia, czy nie czeka go tam jaka pułapka, która by zburzyła wszystkie jego plany. Pomimo tego jednak, jego nieustraszona odwaga zwyciężyła i przekroczył krąg magiczny; zbliżył się na tyle do miasta magów, że mógł z oddali widzieć różnobarwne pałace i olbrzymie astronomiczne wie- że. Jednakże nic mu nie przeszodziło i nikt, zdawało się, nie zauważył nawet obecności buntownika. Pe- łen dumy i nadziei powrócił Abrasak do swych posiadłości; odtąd przestał już wątpić w możliwość wkro- czenia kiedykolwiek ze swoimi hordami do miasta i zawładnięcia upragnionymi skarbami. W tym czasie kiedy Abrasak przygotowywał się do śmiałego napadu i ozdabiał w miarę możności przyszłe mieszkanie ubóstwianej kobiety-w mieście magów święcono uroczystość małżeństwa Naraja- nyz Urżanią. Zwyczajna, rodzinna uroczystość minęła skrom nie i z prostotą wśród wielu innych błogosławieństw i obrzędów w szeregu licznych ślubów magów i ziemian. Urżani była w prostej, białej, szerokiej tunice, przepasanej takimże pasem; głowę jej okrywał długi, srebrzysty welon, przypięty wiankiem kwiatów, w kielichach których migały błękitnawe ogniki, a z szyi opadał na piersi, zawieszony na cienkim długim łańcuszku, złoty medalion, który wyróżniał córkę maga wyższych stopni. W towarzystwie swoich rodziców, młodych przyjaciółek i koleżanek, również wtajemni- czonych - narzeczona odeszła do podziemnej świątyni, gdzie znajdowali się już: Narajana, Supramati, Udea, Nara, Olga i niektórzy z bliskich przyjaciół. Nabożeństwo odprawiał Ebramar, stojąc przy mistycznym kamieniu, ponad którym jaśniało imię Nie- wypowiedzianej Istoty. Obok wielkiej czary z płonącą i wrzącą w niej pierwotną materią nowego świata, stał niewielki kielich napełniony również materią, podobną do płynnego ognia. Oboje narzeczeni uklęki na stopniach ołtarza, a Ebramar błogosławił ich przy dźwiękach niewidzial- nego chóru, śpiewiającego dźwięczny i przepiękny hymn. Następnie kryształową łyżeczką zaczerpnął z małego kielicha płynnego ognia, polał go sobie na dłoń i wymawiając śpiewnym głosem formuły, utoczył najpierw kulkę, a następnie zrobił dwie obrączki, które włożył na palce narzeczonym. Dziwne te obrączki podobne były teraz do napółprzezroczystego złota, z różnobarwnym odcieniem. Potem, z tej samej materii utoczył Ebramar i położył na głowy nowożeńców dwie małe kulki, które rozpuściły się i weszły zdawało się w nich. W końcu dał im się napić z kielicha i położywszy ręce nad ich głowami, przemówił uroczyście: - Łączę was na wspólne życie i wspólną pracę. Wznoście się razem ku doskonałemu światłu, ku Oj- 4 cu wszechrzeczy i nie przestawajcie nigdy czcić i szanować ustawionych przez Niego niewzruszonych praw. Bądźcie godnymi wydawać na świat potomstwo nie tylko ciałem i rozkoszami lecz wychowywać istoty wyższe, odważne, silnych bojowników na drodze dobra, zwalczających tkwiące w człowieku "zwierzę", które musimy pokonać i zwyciężyć na tej nowej Ziemi, gdzie poruczono nam tak wielki obo- wiązek. Po skończonej ceremonii Ebramar pocałował nowożeńców, poczym wszyscy udali się do domu Da- chira, który był cały przybrany kwiatami. Tam złożyli im życzenia rycerze Graala, biorąc następnie udział w uczcie, która się odbyła wśród wielkiej radości i ożywienia. Z nadejściem nocy, oswojone ptaki, przypominające łabędzie, odwiozły małżonków łodzią do pałacu Narajany, gdzie u wejścia powitali ich uczniowie maga i wręczyli im kwiaty. Ponieważ sług w ogóle nie było, więc młodzi małżonkowie sami przeszli poprzez milącze pokoje do sypialni. Cały pokój tonął w bia- łości; białe były ściany, firanki, a umeblowanie uderzało swoją przedziwną prostotą. W przybranej kwiatami i roślinami niszy, na podwyższeniu stał kielich rycerzy Graala, uwieńczony krzyżem. Od chwili, kiedy Narajana zamieszkał w swoim pałacu, zaszła w nim wyraźna przemiana. Z wesłoka i hultaja nic nie pozostało; piękne jego oblicze stało się poważne i skupione, a w spojrzeniu, którym ogarniał młodą żonę, dało się wyczytać głęboką miłość. - Urżani! Szczęście, które pozwoliło mi nazwać cię moją, jest dla mnie zupełnie niezasłużone - rzekł przyciskając do ust jej rękę. - Pomimo zdobiącego mnie promienia maga, w duszy mej tai się jeszcze wiele słabostek zwykłego człowieka, lecz ja chcę je pokonać, a ty pomożesz mi, gdyż w tobie jest harmonia spływająca od twoich rodziców. Błogosławiona niech będzie chwila, w której wstąpiłaś pod mój dach, dobry mój aniele i bądź po- błażliwa dla swego niedoskonałego męża. - Ja kocham cię takim, jakim jesteś w rzeczywistości i wiara moja w ciebie równa jest sile mej miło- ści. A teraz pójdźmy i pomodlimy się. Poprośmy Ojca wszechrzeczy o błogosławieństwo dla naszej pracy na drodze doskonalenia się - prosto i swobodnie odpowiedziała Urżani, pociągając go do niszy. Wraz z zakończeniem wszystkich uroczystości, życie w mieście magów popłynęło znów swoim zwy- czajnym trybem. Otwarto szkoły oświatowe, a przywiezieni z umarłej Ziemi koloniści pracowali z wielką gorliwością we wszystkich gałęziach wiedzy i na wszystkich jej stopniach. Narajana, ten "najbardziej ziemski" z magów, jak go przezwał Ebramar, otworzył również osobną szkołę ducha artystycznego. Wybrał z pośród ziemian nieznaczną liczbę najzdolniejszych ludzi i uczył ich muzyki, śpiewu, deklamacji, rzeźby, malarstwa i archiketury na zasadach tajemnych praw magicznej nauki. A dla bogatej, szerokiej i genialnej natury otwierało się tutaj obszerne pole pożytecznej pracy. Czasami jego buntownicza dusza, pragnąca ruchu, zmian i pracy, znajdowała ujście w wybuchach w różnych szaleństwach, lekkomyślnych porywach i orgiach. Teraz tę swoją potrzebę różnorodnej czynności zaspakajał on w laboratoriach, gdzie był surowym, lecz sprawiedliwym i dobrym nauczycielem, posiadającym rzadki talent zajmowania uczniów, szczepie- nia w nich zamiłowania do pracy i zatrudnienia każdego w odpowiednim miejscu, gdzie mógłby być naj- bardziej pożytecznym. - Będziesz znakomitym administratorem - uśmiechając się przyjaźnie rzekł pewnego razu Ebramar podczas odwiedzin szkoły, przeznaczonej na wychowanie pierwszych artystów dla państw i świątyń no- wego świata. Dachir miał także niewielką liczbę uczniów, lecz nie wykładał on w szkole, ponieważ miał inną waż- ną pracę, o której już wspomniano wyżej. Powoli Kalityn stał się jego najulubieńszym uczniem, a skromność jego, gorliwość i przyzwyczajenie do naukowej pracy ułatwiały wykłady. Według ustalonego zwyczaju każdego wieczoru Dachir odbywał z nim godzinną pogawędkę, a godzina ta upływała zawsze wesoło i pożytecznie. Pewnego razu Dachir zauważył, że jego uczeń jest zafrasowany i trochę roztargniony, co się nie zdarzało poprzednio. Przez chwilę mag patrzał na niego uważnie, a następnie uśmiechnął się żartobli- 5 wie: - Jesteś roztargniony, Andrzeju i widzę, że masz przygotowany spory zapas pytań. Dlaczegóż nie masz dowagi zwrócić się z nimi do mnie? Wszak wiesz, że bardzo chętnie odpowiadam na wszystko, co cię interesuje. Nie domyślając się niczego Kalityn poczerwieniał. - Nauczycielu, ty już odczytałeś moje myśli, a więc wiesz o tym, że i ja mam ucznia ... - A więc cóż takiego! Nie masz się czego wstydzić. Przeciwnie, zupełnie to pochwalam, że dzielisz się z bliźnim twoią zdobytą wiedzą. A teraz powiedz, co chciałbyś wiedzieć? - A otóż mówiłem wczoraj z moim przyjacielem o pochodzeniu ludzkości i Mikołaj sądzi, że cały za- mieszkujący tę ziemię ród ludzki tworzy się z duchów, przybyłych tu z umarłej Ziemi. Lecz ja jestem in- nego zdania, opierając się na niektórych otrzymanych już od ciebie wyjaśnieniach. Chciałbym więc dać mu ostateczne i prawdziwe wyjaśnienie tego interesującego zagadnienia, a przy tym i sam pragnąłbym je dobrze pojąć. Może i Mikołaj ma rację, biorąc pod uwagę to, że my ziemianie, znajdujemy się tutaj, a przed nami pionierami byli wysłańcy z Ziemi; wreszcie wiem także, że całe te masy dezinkarnowanych duchów przywiedzone są z nami prawdopodobnie w celu ponownych tu narodzin. A więc, nauczycielu, jeżeli to jest możliwe, więc bądź łaskaw powiedzieć mi skąd pochodzą zalud- niające ten świat duchy? - Twój domysł jest słuszny. Zamieszkujący świat ten tubylcy są dziećmi tej samej ziemi i doszli do stanu człowieczego, przeszedłszy już uprzednio przez trzy państwa przyrody. Kosmiczne duchy śledziły rozwój duchowych mas w okresach niższych wcieleń a pionierzy - ziemianie przyszli później. Ze wzglę- du na to, że byliśmy przeznaczeni do cywilizoowania tego świata, więc i niezbędnym także było przygo- towanie podobnej do nas ludności, abyśmy mogli zbliżyć się do nich. - Dziękuję. A czy mógłbyś mi, nauczycielu udzielić objaśnień o przechodzeniu ducha poprzez trzy niższe państwa. - Ażeby ci dać pojęcie o tym, naszkicuję krótki lecz dokładny obraz przechodzenia ducha po drodze jego doskonalenia się. Wiele z tego co powiem, jest ci już oczywiście wiadome, lecz pomoże ci w uświa- domieniu twego ucznia, który nie zna zupełnie tej dziedziny. Zaczniemy od pierwszej chwili, kiedy stworzony duch jest jeszcze zupełnie nieświadomy, lecz obda- rzony już wszystkimi instynktami dobra i zła. Znajduje się on wówczas jakby w stanie głębokiego snu, podobnie jak i przy cielesnym urodzeniu, którego duch nigdy sobie nie uświadamia. Tylko niezniszczalna iskra utworzyła indywidualność, przykleja się ona - jeżeli można się tak wyra- zić - do atomu materii swego astralnego ciała, które następnie jednocześnie z nią przemienia się i do- skonali. Następnie iskra owa i jej astral łączy się z najbardziej ciężką i ordynarną materią przeznaczonej dla niej planety. Tak też było, między innymi z psychicznymi iskrami, które w obecnej chwili ożywiają mieszkańców tej ziemi. O tym, że podstawą każdego organizmu jest system komórkowy, sam wiesz dobrze. Skała tak samo utworzona jest z gromady komórek i chociaż zewnętrznie wydaje się nieprzenikliwa, to jednak w istocie jest ona porowata i tak samo bywa przenikana przez powietrze. Za jądro każdej komórki służy właśnie podobna, nie przejawiona jeszcze indywidualność, przezna- czenie której ogranicza się tymczasem do tego, że stanowi ona życiowy prąd, t.j. przejawia odpychanie, lub przyciąganie różnych fluidów, szkodliwych lub niezbędnych w celu podtrzymania i żywienia tego światka. Przez czas przebywania w sferze nieorganicznej przyrody, owa duchowo- astralna istność wy- raża się obecnością instynktu, czyli zarodzią zmysłu instyktowego, jak to można zauważyć, na przykład w ciałach chemicznych, które to zjawisko wasza nauka nazywa "chemicznym powinowactwem", zmu- szającym ciała do szybkiego lub powolniejszego łączenia się, względnie do nie łączenia się w ogóle, je- śli brak takiego właśnie powinowactwa. Choć taka nieświadoma egzytencja tli się, z punktu widzenia człowieka, nieprawdopodobnie długo, to jednak nie jest ona zbyt mocna i dlatego też nie wiele potrzeba, aby oderwać taką zaczątkową indywi- dualność od jądra, gdy tylko oczywiście, przez duchy do tego przeznaczone, została dostatecznie rozłą- e czona z materią. A zatem silniejsze wstrząsy atmosferyczne, trzęsienie ziemi i t.d., są przyczyną przemiany takich niewidzialnych mieszkańców. Miliardy gotowych już do odejścia intelektów uwalnia się wówczas i unosi tworzącymi się wtedy wichrami, a miejsca ich zajmują drugie istnosci, stojące jeszcze na pierwszym stopniu swego bytowania. Przejdziemy teraz do drugiego państwa. W życiowej wędrówce, przechodząc poprzez kamienne, mineralne i t.p. stany, niezniszczalna iskra powoli oddziela się od najbardziej ciężkich fluidów i zdobywa pierwszy zmysł - wrażliwość na wptywy zewnętrzne, na dotyk. Rtęć, na przykład, wyczuwa najmniejsze wahania temperatury. Teraz iskra owa gotowa jest już do przejścia na stopień następny, żeby wypróbować siebie znów w państwie roślinnym. Na zasadzie niewzruszonego i niezmiennego wszędzie prawa, wszelka zdobyta zdolność powinna być zastosowana tylko w celu doskonalenia się i każda właściwość odpowiada określonej konieczności. Nabyta wrażliwość przydaje się roślinie choćby dlatego, aby mogła dotykać wszystkiego, co ją otacza i zadawalać swoje potrzeby, albowiem wszelka roślina, nawet najniższa, powinna rosnąć i dążyć do wy- żywienia i rozkrzewienia sibie. Istota wypróbowuje swoje pierwsze kroki w celu zaspokojenia i zadowo- lenia tych dwóch potrzeb; - ponieważ już tutaj przejawia pracę w instynktowym zastosowaniu umiejęt- ności znajdywania pożywnych cząsteczek, wybierania co pożyteczne, a odrzucania co szkodliwe; przy- stosowywania się do okoliczności, odzyskiwania ciepła, światła, wilgoci, unikania przeszkód przy wzra- staniu, oraz wiele innych dowodów zaczątkowej czynności myślowej. Lecz, mimo to wszystko, indywidualność nie została jeszcze przebudzona, a dusza znajduje się w stanie drzemki i działa, nie zdając sobie wcale sprawy ze swojej osobowości t.j. w następstwie in- stynktownych emocji. Jednakże rośliny, posiadające już rozgałęziony korzeń, gałęzie i liście, pod tym względem posiadają już dużą jasność i tworzą osobny świat, ponieważ w tkance ich komórek drgają już niewidzialne życia. W państwie roślinnym zachodzą także i wrogie zjawiska, kiedy dwie rośliny posiadają przeciwstaw- ne fluidy, które w tym wypadku znoszą się wzajemnie. W taki więc sposób w roślinach wyraźnie zaznacza się zaczątek przyszłego człowieka: roślia pije, odżywia się, karmi, trawi pokarm, śpi i posiada system nerwowy, wrażliwy na fluidy, ciepło, zimno, świa- tło. A zatem - może ona przejść do państwa zwierzęcego. Życie zwierzęce zaczyna się oczywiście od gatunków najmniej rozwiniętych, które dopiero powoli zdobywają swobodę poruszania się. W tym stadium instynkt przedstawia stopień przejściowy między świadomością i czynnością rozsądku. Żeby mogło się doskonalić, pracować i rozwijać swoje zdolności, w zwierzęciu budzą się dwie wielkie siły przyrody: instynkt pracy i walki o egzystnecję. Zwierzę zmuszone jest szukać sobie pożywienia i bronić się od wrogów, a więc musi myśleć, przy- stosowywać się i nawet używać podstępów. Potem następuje konieczność obrony samicy i potomstwa, przy czym budzi się już potężna siła duszy: - miłość, prawo przyciągania. W tym okresie zaczynają działać wszystkie zaczątki dobra i zła; zwierzę kocha, nienawidzi, staje się drapieżnym, zazdrosnym, wdzięcznym, mściwym, podstępnym, żądnym rozkoszy lubieżności lecz ... nie posiada jeszcze wolnej woli. Cnoty i występki jego ograniczone są przyrodą, która wstrzymuje do od tego, co mogłoby mu za- szkodzić; lecz przygotowując się do przemiany na duszę ludzką i posiadłszy wspomniane potężne dźwi- gnie umysłowego życia, w zwierzęciu budzi się świadomość odpowiedzialności - sumienie. W charakte- rze zwierzęcia jego osobowość jest już zupełnie jasno wyrażona i w sferze swego pojmowania ono do- skonale wie, czy postępuje dobrze, czy źle. Ponadto w nim już stopniowo zanikają: upór, lenistwo, nieposłuszeństwo i doświadcza ono uczucia strachu przed karą. Sumienie przedstawia już w zwierzęciu wewnętrzny i nie dający się zagłuszyć głos, prowadzący go do wypełniania obowiązku i stanowi właśnie podstawę instynktowego sumienia ludzkie- go, na innym oczywiście, stopniu rozwoju. - Wybacz mi, nauczycielu jeszcze jedno pytanie: czy zwierzę posiada duchowy język, t.zn., czy ono może, pdobnie jak człowiek, wymieniać myśli wzajemnie? - zapytał Kalityn. - Bez wątpienia, może. Zwierzę posiada także swój duchowy język lecz z ograniczeniem, odpowia- dającym temu stopniowi rozwoju, na którym znajduje się. 7 Zechciej zrozumieć, że w zwierzęciu tak samo tai się boska, psychiczna iskra, obdarzona już wszystkimi tymi pierwiastkami rozwoju, jakie posiada człowiek lub nawet duch doskonały, w którego są- dzonym mu było przekształcić się. A więc istnieją także i zasady języka myślowego, w którym ono bę- dzie musiało porozumiewać się; a ponieważ podobni mu stoją wtedy na jednakowym z nim stopniu roz- woju, więc porozumiewają się wzajemnie doskonale. - A czy zwierzę posiada wyobrażenie o śmierci? Zapytuję o to w tym celu, aby się zapoznać z poziomem umysłowego rozwoju normalnego zwierzę- cia, jakie znajdujemy na tej ziemi. Wszak wiesz, że pewne zwierzęta, pół-ludzie, które za moich czasów mnożyły się na zmarłej Ziemi, podlegały innym prawom. Po twarzy Dachira przewinął się wyraz głębokiej odrazy. - Tak, pamiętam tych wstrętnych bękartów, których wyhodowywano do celów obsługi; jedynie tylko zwierzęca pożądliwość całkiem zwyrodniałej ludzkości mogła dojść do podobnego upadku moralnego. Powracając jednak do interesującego nas zagadnienia powiem ci, że u normalnego zwierzęcia, nawet dość niskiego gatunku, istnieje wyobrażenie o śmierci cielesnej, której się ono boi, ponieważ stara się unikać takich okoliczności, które by mogły wywołać ją. U zwierząt na wyższym stopniu rozwoju, jest na- wet świadomość Bóstwa, jako mocy, od której wszystko zależy. Świadomość ta jest oczywiście niewy- raźna, mglista, lecz na tyle głęboka, że w niebezpieczeństwie, lub nieszczęściu zwierzę wzywa Jego po- mocy. Mówiąc o świadomości śmierci u zwierząt, zapomniałem dodać, że jego wrażenia (odczucia), pod- czas wielkiego przejścia w świat pozagrobowy - są takie same jak i u człowieka, stojącego jeszcze na niskim stopniu rozwoju. Zwierzę doświadcza tego samego strachu, niepokoju i uderzenia tej samej siły elektrycznej, która uwalnia jego astralne ciało, a później zapada ono w stan niepamięci. I na odwrót, przebudzenie się jego w tym świecie i powrót świadomości dokonywuje się szybciej i ła- twiej, aniżeli u zewzierzęconego i ociążonego występkami człowieka. A teraz doszliśmy już do tej wielkiej chwili, kiedy rozpoczyna się życie duszy w ludzkiej formie. - I równocześnie do chwili, kiedy owa dusza, dziwnym przypadkiem, cofa się jak gdyby z powrotem; ponieważ w większości ludzie, szczególnie w stanie dzikim, bywają bardziej ordynarni, dzicy, mściwi i okrutni aniżeli zwierzęta - zauważył z westchnieniem Kalityn. - To prawda. Duch zwierzęcia, przekształciwszy się w człowieka staje się na pozór gorszym, ponie- waż nie wstrzymują go już więcej mądre prawa natury, które do tej pory stanowiły niedostępną dla niego zaporę. Lecz nie znaczy to właściwie, że cofa się wstecz, albowiem w głębi jego duszy tają się wszystkie zdobyte przezeń dobre przymioty, tylko rozkiełznane niskie namiętności, na skutek pełnej swobody przejawienia się, wiodą go aż do zaślepienia i omroczenia rozsądku. Dopiero z czasem, w życiowych doświadczeniach, uspakaja się on, uczy się przezwyciężać swoje słabości, zaczyna patrzeć na wszystko rozumnie i ujarzmiać niskie instynkty. Przedstaw sobie, na przykład, dzikich mieszkańców tego świata, przed którymi nagle otwarły się ta- jemnice naszej nauki i stali się posiadaczami tej mocy, jaką my rozporządzamy. Pomyśl tylko jakby oni ją zastosowali? Oślepieni, nie wiedząc co robić ze skarbami, nie umiejąc wykorzystać i używać ich, nie wstrzymywa- ni więcej obowiązkiem posłuszeństwa - staliby się zuchwałymi marnotrwacami, niebezpiecznymi zarów- no dla siebie jak i dla innych, dopóki nie osiągnęliby potrzebnej równowagi. - Pojmuję, nauczycielu, lecz jeszcze o jednym bardzo ważnym i ciekawym przedmiocie nic mi nie powiedziałeś. My, ludzie, korzystamy z wielkiego dobrodziejstwa: mamy duchów- opiekuńczych, niewi- dzialnych kierowników, którzy dają natchnienia, wspierają i nawet strzegą przed wrogami, niewiadzial- nymi dla naszych nieoskonałych oczu. Jakże w takim wypadku dzieje się ze zwierzętami? Wydaje mi się, że jeżeli mają zostać ludźmi, to powinni mieć jakąśkolwiek tajemną opiekę. - Masz zupełną słuszność. Na całej drodze doskonalenia się niezniszczalna iskra psychiczna posia- da opiekunów, odpowiadających stopniowi jej rozwoju. 8 Im niżej znajduje się duch na drabinie doskonałości, im mniej zarysowana jest jego indywidualność, tym mniej zwraca się na niego uwagi; lecz w miarę jak świadomość indywidualności oddziela się od ma- sy, uwaga skierowywana na niego staje się coraz bardziej niezbędną i pilną. Zgodzisz się, oczywiście, z tym że rozumieć i kierować duchem wymoczka daleko łatwiej, niż np. twoim, i dlatego też twój opiekun musi posiadać zupełnie inną strukturę, niż wymoczek. W tym jak i w wielu innych zagadnieniach gospodarki kosmicznej wszystko, oczywiście musi sobie wzajemnie odpowiadać. A zatem do kierowania pierwszymi krokami świata zwierzęcego przeznaczone są duchy zwierząt, stojących na wysokim stopniu rozwoju. Praca taka nie tylko rozwija ich zdolności, lecz jest dla nich także bardzo pożytecznym zajęciem; w tym czasie płacą oni i wynagradzają za to, z czego sami kiedyś korzystali. Na skutek więc takiej nienaruszalnej wzajemnej wszechzależności wielka ewolucja postępuje na przód na podobieństwo nieprzerwanego łańcucha, poruszana jednym prawem, podnosi się powoli, lecz stanowczo i pewnie, zaczynając od duszy nieuświadamiającej sobie swej egzystencji, jeszcze nieprz- tomnej, lecz związanej z atomem materii; wzajemnie sobie pomagając, wzajemnie się wspierając i stop- niowo dochodząc do ducha doskonałego. Lecz i na tym stopniu daleko jeszcze do końca. Olbrzymia, prowadząca w górę spirala zakręca i ci, którzy dosięgli już wiadomej wysokości, opusz- czają się znowu, aby pracować, obserwować, kierować i wspierać tych, którzy jeszcze się podnoszą; ko- ło jest zamknięte i to perpetuum mobile nigdy się nie zatrzymuje. Dachir umilkł w zamyśleniu; Kalityn także pogrążył się w głęboikiej zadumie i dopiero po chwili za- uważył: - Dziękuję ci, nauczycielu. Im więcej odkrywasz mi tajemnic tworzenia, tym bardziej wydaje mi się, iż jestem pyłkiem znikomym i mało wiedzącym. Ślepi zupełnie przechodzimy obok tajemnej drabiny doskonałości, która rozwija się wewnątrz i wo- koło nas. Kiedy rzuci się wzrokiem na ogólny obraz drogi już odbytej i tej, jaka pozostała jeszcze do przebycia wówczas dopiero zaczyna się pojmować niezgłębioną mądrość, która stworzyła ten olbrzymi ruch, kiero- wany przy tym prostym prawem, które wystarcza do utrzymania w doskonałym porządku i harmonii tak różnorodnych i licznych jego przejawów. - Tak, mój przyjacielu, Mądrość niewypowiedzianej Istoty jest dla nas - nikłych atomów - niedości- gła; a jednocześnie bezgraniczna dobroć Stwórcy obdarzyła nas siłą wznoszenia się ku Niemu, przez poznawanie powoli wielkości Jego tworzenia i przez jednoczenie się z Nim w porywie duszy. Ci zaś, któ- rzy w swej niewiedzy zaprzeczają istnienia najwyższej Istoty, nadęci swoją bezwartościową, ludzką py- chą i oplatani niedorzecznymi rozważaniami, wydawali mi się zawsze niewypowiedzianie śmiecznymi. - Masz zupełną słuszność, nauczycielu. Tylko niewiedza zdolna jest zrodzić niewiarę i niebyt; ten zaś, kto rozumie jak mądre i cudowne są prawa, rządzące rozwojem duszy, nie może być ateistą. Kalityn umilkł, a po chwili namysłu dodał: - Powiedz mi, proszę, nauczycielu, jak może ludzkość, po szeregu wieków postępu i umysłowej pra- cy, pogrążać się w takim powszechnym, religijnym chaosie, jaki miałem nieszczęście przeżywać na zmarłej Ziemi? Nie mogę sobie wytłumaczyć, jak mogli dojść do takiego stopnia upadku wasi uczniowie, ci wybrani, którzy mieli szczęście znać was, korzystać z wszych lekcji i rozumieć niewzruszone prawa rządzące na- mi. Nawet dla naszych uczniów, istot niższych, lecz oświeconych przez was, taki straszny upadek sta- nowi zagadkę. - My i wy wszyscy, nieśmiertelni, przywizieni tu przez nas, stanowimy osobliwe istoty, wyrwane przez los ze środowiska zwykłej ludzkości i mam nadzieję, ani jeden z was nie znajdzie się w gronie od- stępców. - Odstępców? A kogóż rozumieć pod tym imieniem? I cóż oni takiego uczynili, aby zasłużyć na taką nazwę? - z ciekawością i trwogą zapytał Kalityn. Dachir uśmiechnął się smutnie. - Aby ci wyjaśnić to pytanie, muszę najpierw naszkicować w ogólnych zarysach postęp rozwoju ludzkości według pewnych cyklów; przy tym w ciągu cyklów, następujących jeden po drugim, na tej czy 9 innej planecie, duchowi mieszkańcy jej zmieniają się i też same role odgrywają nowi aktorzy, postępują- cy po stopniach wspólnej drabiny Wszechświata. Otóż, bachanalia, której byłeś świadkiem, zjawiła się po prostu jako powtórzenie, tylko bardziej uzupełnione i rozszerzone, podobnych temu faktów. Obraz, który chcę ci naszkicować, odnosi się do odległej przeszłości naszej starej ojczyczny, a który jednak powtórzy się w dalekiej przyszłości tego świata, gdzie znajdujemy się obecnie. W tym czasie, kiedy pamięć o nas, pogrzebana pod warstwą wieków, zachowa się zaledwie w baśniach i legendach, nauki nasze będą już tylko odległymi i niejsnymi podaniami. W ten sposób, w danej epoce, kiedy pewien cykl kończy się jakąś wielką katastrofą, aktorzy świato- wej sceny rozdzielają się: jedni wznoszą się na wyższą planetę, inni znów schodzą na niższe ziemie w charakterze pionierów postępu i trzeci wreszcie, rozwinięci wprawdzie umysłowo, lecz moralność któ- rych znajduje się na niskim stopniu rozwoju - pozostają na ziemi jako owi "upadli aniłowie". Tajemne podania o nich powtarzają się we wszystkich światach, zarówno w naszym jak i w odpo- wiadających mu systemach. Przenieś się myślą do czasów podobnego końca cyklu. Podział został dokonany: jedni się podnieśli, drudzy - upadli, a armie trzeciego rodzaju otrzymały od wyższych sędziów i kierowników rozkaz pozo- stania na ziemi, aby nauczyć ludzi, przybyłych z niższej planety, wszystkiego, co rozum ich zbadał, po- znał i przyswoił sobie w zakresie wiary, społeczności, nauki i moralności. „Wy pozostaniecie na czele tych słabych umysłów i nauczycie ich tego, coście sami widzieli, pozna- li i czego was samych nauczonoęę - tak brzmi rozkaz. A teraz powracam do „zapóźnionychę. Nie zachwyca ich wcale włożony na nich obowiązek, choć tak bardzo zaszczytny, czują się nie- szczęśliwi, odłączeni od starych przyjaciół i nieprzyjaciół - słowem od całej duchowej rodziny, na której w ciągu długich wieków koncentrowało się ich przywiązanie i nienawiść. A wiadomo ci przecież, że to ostatnie uczucie przysparza najwięcej trosk, spośród nudy wiecznego życia. I obaj serdecznie zaśmiali się, a potem Dachir - ciągnął dalej: - Tak więc nasi „odstępcyę, rozgniewani i pełni pogardy dla nowo przybyłych duchów, tak czy ina- czej, zmuszeni są wcielać się w ich środowisku. Duchy, których fale okresowych przesiedleń rozumnych mas uniosły na nowy świat, stoją niżej pod każdym względem od poprzednich jego mieszkańców; czują oni się tam zupełnie nie na swoim miejscu, jakby zabłądzili, nie umiejąc korzystać ze wszystkich skarbów, jakie mają do rozporządzenia. Jednakże, jeżeli cielesna powłoka i zapomnienie skrywają wiele przed tymi "zapóźnionymi", to jed- nak, mimo wszystko, nie są oni pozbawieni wielkiego rozumu, zdobytej wiedzy i intuicji, ożywiającej wspomnienia. Chociaż rozproszeni wśród mas "odstępcy" ci jednak szybko zaczynają poznawać się wzajemnie - nie jako oddzielne osoby, lecz jako równi - łączą się wspólnie, chwytają się okruchów ocalałych przed zagładą tradycji tworzą między sobą mocny łańcuch i ... stają się władcami nieokrzesanego tłumu, do którego powołani byli, aby go prowadzić i pouczać. Wiedząc o tym, że panowanie nad sumieniem ludzkim jest najtrwalsze, podstępni i żądni władzy „odstępcyę znów przywracają stan kapłański i z głębi swoich świątyń, otoczonych tajemnicą, panują nad nieświadomymi ludami, które oddają im pokłony i równocześnie boją się ich, ponieważ ci wstawiają się za nimi przed Bóstwem, bez którego nie można istnieć. Ci prawodawcy nowego cyklu mówią - zresztą nie bezpodstawnie - że są przedstawicielami Boga na ziemi. Lecz, niestety, źli to są przedstawiciele. Tym nie mniej, oni to rzeczywiście ustanowieni zostali przez wyższą wolę do kierowania młodszymi braćmi, utwierdzenia boskiej czci, praw, zakreślenia drogi ku Bóstwu i ożywiania nauki i sztuki, straż nad którymi mieli sobie poleconą. Lecz zamiast tolerancji i miłości, które powinni by się przejawiać godni tego imienia nauczyciele „od- stępcyę dają pełną swobodę swej pysze, egoizmowi, nadużywając swojej wiedzy i wykorzystując siły przyrody wyłącznie dla budzenia strachu, aby w ten sposób utrwalić swoją władzę. Wszyscy wychodzący ze świątyni - to ci, którzy byli niezbędni dla wychowywania narodów: król, ka- płan, uczony, lekarz; lecz wszyscy oni zazdrośnie ukrywali swoją naukę, mimo woli tylko dzieląc się okruchami wiedzy i w jakąkolwiek by stronę nie zwrócił się przebudzony rozum niższego brata, wszę- 40 dzie napotykał na nie dającą się przeniknąć tajemnicę. - Nie dokładnie pojmuję cię, nauczycielu - powiedział Kalityn, korzystając z chwilowego odpoczyn- ku Dachira - wydaje mi się, że wymienieni przez ciebie naczelnicy powinni zawsze wychodzić z ośrodka wtajemniczenia, a ... ty jak gdyby obwiniasz „odstępcówę o ukrywanie wiedzy pod osłoną tajemnicy, a przecież... Tu Kalityn zawahał się. - Chcesz powiedzieć, że i my postępujemy tak samo i nie wypada sądzić naszych naśladowców? - zapytał Dachir z żartobliwym uśmiechem, który wywołał rumienie na twarzy ucznia. - Nie usprawiedli- wiaj się. Z twego punktu widzenia - masz rację; lecz ty wiesz przecież, że w pieśni znaczenie ma przede wszystkim melodia. My stosujemy prawdę według zrozumienia i osłaniamy tajemnicą niebez- pieczne siły, które w rękach nieuków sprowadziłyby tylko zło i spowodowałyby niezliczone nieszczęścia. Lecz z radością rozlewamy światło i staramy się nauczyć każdego, kto zdolny jest do przyjęcia na- uki. Jednym słowem - szukamy dobrowolnych uczniów i nie odsuwamy nikogo z obawy rywalizacji z ich strony; pragniemy podnosić duszę, a nie utrzymywać je w niewiedzy, w celu pozbawienia ich możności zwalczania żądz i pychy. Co się zaś tyczy króla, kapłana, czy lekarza, to niewątpliwie ci wiedzą swoją, przymiotami duszy i ciała powinni byliby zawsze stać wyżej od tłumu i otrzymywać wykształcenie w tym celu, by godnie wy- pełnić swoje tajemne przeznaczenie. Powrócimy jednak do naszego przedmiotu. Co się tyczy uczciwości „odstępcówę, muszę powie- dzieć jeszcze, że wśród nich spotykają się zawsze bardziej rozwinięte duchy, rozumiejące swoje powo- łanie. Tacy właśnie zaczynają uczyć młodszych i biorą ucznów, a do pomocy przychodzą im misjonarze. Ci, ożywieni prawdziwą miłością bliźniego, występują z mroku świątyń, obwieszczają wielkie prawdy i głoszą nieomylnie prawa zgody i miłości. Pomiędzy tymi właśnie misjonarzami znajdują się i boscy posłowie, którzy przebijają drogi w mroku i dają bodźca do postępu. Czas także robi swoje. Dochodzące do narodów okruchy wiedzy i powszechnego porządku, prowa- dzone przez władców dla osobistej wygody, wdrażają do porządku i rozwiają umysły. I oto, najbardziej czynni, wytrwali i rozumni wznoszą się nawet tak wysoko, że sami stają się wtajemniczonymi. Oczywiście ci nowicjusze są nazbyt dumni i samolubni, aby dzielić się swoją wiedzą i oświecać in- nych, niżej stojących braci; osłaniają się oni przysięgą milczenia i panują jeszcze surowiej niż ich po- przednicy. Lecz wyłom jest zrobiony i armia nauczycieli coraz bardziej zapełnia się adeptami z pośród niższych poddanych. Często i wśród samych nauczycieli zachodzą także wielkie przemiany. Znaczna liczba ich po wypeł- nieniu swego przeznaczenia porzuca planetę, a inni zaś przyjmują na siebie szczególne obowiązki i pod mianem „wielkich odkryćę odsłaniają współczesnym jakąś zagubioną lub zapomnianą tajemnicę nauko- wą. I w taki właśnie sposób postępuje rozwój ludzkości, oświecanej i popychanej naprzód przez boskich misjonarzy, którzy za każdym razem kiedy mrok zbyt się zgęszcza i wiara zaczyna zmierzchać rozpala- ją światło prawdy. Tu muszę uczynić jeszcze jedną uwagę. Pierwsi adepci wszelkiego objawienia czy też, jeśli wolisz, wyznania, bywają zawsze natchnieni wielką żarliwością i zaiste, podniosłym zapałem, ponieważ stoją oni już na granicy zaślepienia i pełną piersią wdychają ducha prawdy, który obiecuje im odnowienie całego świata. Lecz po zniknięciu wielkie- go zwiastuna i jego pierwszych uczniów, ludzie przywykają do światła, a późniejsi następcy nie pamięta- ją strasznego mroku, okrywającego ludzkość i już bez zapału korzystają ze zdobytych dla nich przywile- jów. Potem budzi się w człowieku potężne zło, a z trudem zdobyte i przyswojone światło staje się naj- pierw dziedzictwem niewielu, potem zaciemnia się i wreszcie gaśnie w zupełnej obojętności, niewierze i negacji... Ażebyś mnie lepiej zrozumiał, przytoczę ci przykłady z istorii zmarłej ojczyzny -Ziemi i wspomnę jak zestarzał się, zmierzchł i umarł Ozyrys, ustępując miejsca Jowiszowi, którego z kolei zamieniła boska // nauka Chrystusa. Zwróć uwagę również, że we wszystkich tych przejściowych epokach ludzie z wściekłością niszczą to, co przedtem ubóstwiali i czcili; nic nie ma świętego dla barbarzyńskich rąk fanatyków. Lecz niesamowitość ta szybko słabnie i u podstaw nowych wierzeń, w zmienionej tylko postaci, roz- wijają się znowu naśladowcy przeszłości. Rozumniejsze umysły i doświadczeńsze ręce opanowują władzę, a nieokrzesane masy, pozostają- ce jeszcze w tyle, zakuwają się mocnym łańcuchem; i ci, którzy najwięcej ze wszystkich piętnowali za- bobon i despotyzm świątyń, stwarzają sami religijną nietolerancję we wszystkich formach i przez całe wieki trzymają ludzkość w najokrutniejszej i najcięższej niewoli duchowej. W tej krwawej szkole rozwinęły się jednocześnie zdolności; nawet najmniej chętni w zdobywaniu wiedzy dopędzali swoich braci i tchnąć nienawiścią i oburzeniem. Wdzierają się na ostatnie stopnie, dzielące ich od „odstępcówęę W czasie swego długiego i ciężkiego wstępowania, cierpieli oni najwięcej; ich ciężki i mało elastycz- ny rozum był przeniknięty wielką pychą i jednostronnością. Za prawdę uznawali tylko swoją wiedzę, zdobytą za cenę ciężkiej i nużącej walki, a prawo egzysten- cji przyznają wyłącznie temu, co można osiągnąć i dowieść przy pomocy niedoskonałych instrumentów. A ponieważ żaden skalpel nie może odnaleźć duszy w posiekanej materii, żaden mikroskop nie pokaże astralnego ciała, sami zaś nie są w stanie posiąść niewidzialne - postanawiają więc, że istnieje jedna tylko widzialna przez nich materia, a duchowe iskry zuchwale wykreśla się z gmachu wszechświata. Opierając się na znanych sobie prawach natury, głoszą oczywiście materialim; nie byt - zastępuje Boga, naukowa nietolerancja, spodkobierczyni religijnej nietolerancji, panuje wszechwładnie i ... tutaj doszliśmy do ostatnich czasów cyklu. Oficjalna i uznana nauka, okrutna, nieugięta i materialistyczna, rośnie i kwitnie, a w jej rozgałęzie- niach duszą się i wysychają: wiara, sumienie i prawo moralne. Zaczyna szaleć bachanalia. Wynalazki szybko zmieniają się jeden za drugim i straszne siły przyrody poddawane są w niewolę; nie znając praw, rządzących olbrzymami przestrzeni, czynią z nich niewolni- ków, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że może zajść podobny wypadek, do owego z uczniem czarodzieja, który nie umiał poskromić wywoływanych przez siebie sił. Wiedza tajemna, z którą niegdyś stykano się tylko w ważnych wypadkach, przy tym pozostawała w odpowiednich rękach - staje się własnością i dziedzictwem tłumu; a nadużywanie tych niebezpiecz- nych sił, w związku z obfitością ordynarnych, niczym nie powstrzymywanych już instynktów - sprowa- dza ludzkość do upadku, jakiego byłeś świadkiem. A potem następuje chwila, kiedy nowa, ogólno-świa- towa katastrofa kładzie koniec występnemu rodowi ludzkiemu, jego nauce, przestępstwom i naduży- ciom... W tym pochodzie ludzkości w ciągu wieków zawiera się moralna, polityczna i socjalna historia naro- dów, które w czasie każdego cyklu zmieniają się kolejno na ziemi. Taka jest, mój synu, ciernista droga niższych rzesz ludzkich, wznoszących się po nieprzejrzanej dra- binie doskonałości. Taka ona była, taką i pozostanie; zmieniają się tylko osoby, a role, cnoty i słabości pozostają wciąż te same. A teraz czas już rozstać się nam. Pogawędka nasza przeciągnęła się dłużej niż zwykle i jeżeli chciałbyś otrzymać jeszcze jakie wyjaśnienia, to odłóżmy je na jutro. 42 Rozdział drugi Życie w boskim mieście, poświęcone wyłącznie pracy, upływało spokojnie. Szkoły pracowały nor- malnie, a w wielkiej świątyni dokonywano dzieł osobliwych i wielkiej wagi. Herofanci uważali, że nad- szedł już czas, przygotowywania i poświęcania specjalnych miejsc w lasach i dolinach, dokąd ludność mogłaby się schodzić na modlitwy, wyjednywać u bóstwa pomoc i wsparcie w utrapieniach oraz odzyski- wać zdrowie. Przy pomocy wiary i modlitwy zamierzali oni ustanowić mocny i nierozerwalny związake pomiędzy cierpiącą ludzkością i siłami dobra. W tym celu też przygotowywano święte posągi, które miały być ustawione w pobliżu źródeł leczni- czych w miejscach, gdzie rosły lecznicze zioła oraz tych częściach ziemi, które z natury posiadały wła- ściwości uzdrawiające. A przygotowanie takich posągów było dziełem bardzo skomplikowanym, zależnym od tajemnego ry- tuału, w którym udział przyjmować mogli tylko wyżsi hierofanci i dziewice, które otrzymały już wysoki stopień wtajemniczenia. W jednej z grot, przy świątyni, mieściła się właśnie taka tajemna pracownia, rozjaśniona błękitna- wym pół-światłem, w której znajdowały się drogocenne materiały, przeznaczone do budowy posągów. W tych odległych czasach liczne metale jak: złoto, srebro i różne inne materie, jak na przykład lapis- lazuli, malachit i niektóre rodzaje marmuru, znajdowały się jeszcze w stanie miękkim (czyste złoto jest i teraz jeszcze miękkie) i dla rzeźbiarza stanowiły bardzo wygodny materiał do pracy. Pewnego razu w podziemnej pracowni znajdował się Supramati i siedem młodych dziewic, według rytuału ubranych w białe suknie, przepasane srebrnymi pasami, ręce zaś miały obnażone. Supramati również w białej szacie i z promiennym znakiem na piersiach, zajęty był około jednej z dużych kadzi, stojących wzdłuż ściany. Do kadzi owej, zawierającej masę - coś w rodzaju ciasta błękitnawo-białego koloru - wylał z flakonu bezbarwny płyn, wymawiając przy tym rytmicznym głosem odpowiednie formuły. Następnie zawartość kadzi przeniesiono na kamienny stół i Supramati zaczął lepić ludzką postać, u której zaznaczyły się do- piero głowa i tors. W czaie tej jego pracy siedem dziewic, wziąwszy się za ręce, otoczyły kołem pracują- cego maga i śpiewały cichym, miarowym głosem. Kiedy już ten rzeźbiarski szkic został skończony, Supramati wziął kawałek owego ciasta, które poło- żył oddzielnie, wylał nań kilka kropel pierwotnej esencji ze zmarłej planety i rozrobił je. Następnie przy- wołał gestem jedną z młodych dziewic, która rozdzieliła ciasto na dwie części: z jednej ulepiła serce, a z drugiej - mózg, po czym Supramati pomieścił je w głowie i w piersiach; - w miejscu gdzie się zwykle znajduje serce człowieka. W ciągu kilku dni posąg był już gotowy. Wyobrażał on niebiańskiej piękności kobietę, w długiej sza- cie i z takimże woalem na głowie. Wykończenie i przecudny wyraz twarzy dowodził, że było to wysoce artystyczne dzieło. Następnie, o północy, Supramati zmoczył oczy, końce palców i dłonie u rąk posągu pierwotną esencją, która wciąż jeszcze posiadała olbrzymią siłę, choć przywieziona została ze zgasłego świata. Po dokonaniu tej czynności młode dziewice przeniosły posąg do przyległej groty, gdzie postawiły go na ołtarzu, wznoszącym się na wysokości kilku stopni, a wokoło niego ustawiły trójnóg z żywicznymi zio- łami, obficie zroszonymi czerwonym gęstym jak dziegieć płynem, zawierającym w sobie również pier- wotną esencję. Po zapaleniu trójnogów wyszły wszystkie z groty i zamknęły ją; i tak było przez trzy doby w ciągu których nikt nie miał prawa tam wchodzić. Po upływie tego czasu, znów o północy, grotę otworzono, a wokół ołtarza zebrała się znaczna liczba kobiet, po większej części magiń, choć były też i uczennice żeńskiej szkoły. Przed ołtarzem stało siedem dziewic, które brały udział podczas wykonywania posągu a na ich czele znajdowała się Nara. Z wieńca, zdobiącego jej złotowłosą głowę, rozbłyskiwały złote promienie. Kobiety trzymały kryszta- łowe harfy i położywszy palce na strunach, oczekiwały znaku od wielkiej mistrzyni, aby rozpocząć śpiew i zapalić trójnogi. Nara uklękła i modliła się z oczyma utkwionymi w statuę, która nabrała obecnie niezwykłego wyrazu. /J Ciało jej drżało, jakby pod przeroczystą zasłoną i zdawało się, że oddychała, a oczy miała jak żywe. Po chwili Nara powstała i zwróciła się do zebranych: - Teraz siostry, grajcie na harfach; rozpoczniemy święte śpiewy. Skupcie się w sobie, aby siła mo- dlitwy, śpiew i dźwięki harf poruszyły atmosferę, aby gorący poryw naszych serc dosięgnął Wielkiej Opiekunki - boskiego uosobienia niebieskiej łaski i miłosierdzia. Złączmy w jedno nasze porywy, aby prośba dosięgła Świętej po trzykroć, i aby na falach naszych modlitw zesłała nam Ona jedno z boskich odbić Swej istoty, prześwietlone Jej bezgraniczną miłością ku ludzkości. Niechaj odbicie to spłynie ku nam, ożywi ten posąg i łączy go ze źródłem światła. Wszystkie uklękły i rozległ się przepiękny śpiew, którego siła, zarówno jak i dźwięki harf stopniowo wzrastały. Były to dziwne melodie: to ciche, powolne i delikatne, to znów ostre, burzliwe, podobne do huraga- nu. Cała grota jakby dzwoniła i drżała; promienie światła, jak migające błyskawice, przecinały powietrze we wszystkich kierunkach, odrzucające aromaty napełniały grotę, a głowy magiń otaczał jasny blask. Nara w tej chwili była jakby przemieniona. Z całej istoty jej promieniowała jakaś fosforyczna mgła; oddech zdawał się palący i posiadał purpurowy odcień: z cienkich jej palców spływały strumienie świa- tła, a głowę otaczała ognista aureola. Modliła się ona z namiętną żaliwością i w tym potężnym swoim wołaniu, prosiła Bóstwo o zesłanie swego odbicia, które by się zapieczętowało na ziemi, darząc opieką, pomocą i uzdrawiając biedne ludz- kie istoty, ślepe i ubogie duszą i ciałem. Czysty, harmonijny lecz zarazem dziwnie potężny głos wielkiej kapłanki, swoim rytczmicznym śpie- wem zagłuszał szum burzy, która stopniowo powstawała w grocie. Zerwał się ostry poryw wiatru; ryk, podobny do bijących o nadbrzeżne skały fal, potrząsał ścianami, a cała atmosfera drżała, szumiała i dzwoniła, niby srebrne dzwonki. Nagle rozległ się straszny grzmot, a sklepienie jakby się rozwarło; z góry zaś zaczęły spływać stru- mienie srebrzystego światła, a na obłokach, migącących jak śnieg w blaskach słońca, spływała na ołtarz złocista zjawa kobieta o nieziemskiej piękności. Przejrzyste oblicze Jej tchnęło głębokim smutkiem; w dużych, bezmiernie głębokich oczach jaśniała bezgraniczna dobroć i miłosierdzie dla tych łez, jakie będą się wylewały u Jej stóp, wszystka litość dla bólów i tęsknot człowieczego serca, któremu miała przynieść ulgę. W miarę zbliżania się do posągu, zjawisko stawało się jakby bardziej materialne, a następnie zupeł- nie połączyło się z ciałem posągu; jednocześnie czoło i piersi statuy, w miejscach gdzie mieścił się mózg i serce, na chwilę zapłonęły, otaczając całą postać szerokim, złotym blaskiem. W tejże chwili ręce posągu podniosły się i tak już pozostały rozłożone, jak gdyby przyzywały ku so- bie tych, którzy się do niej zbliżali, zaś w oczach błysnął jasny promień życia.ń) *) Brugsch. - "Steininschrift und Bibelwort" Wyobrażenie Bóstwa przedstawia najskrytszą tajemnicę Świętego Świętych. Spełniane według ustanowionego rytuału modlitwy, składanie ofiar, obrzędy i napełniające świątynie dymy kadzideł, pobu- dzają Bóstwo do zejścia z nieba i ożywienia martwego przedmiotu, który ma Je wyobrażać. Jeszcze oj- cowie kościoła żywili przekonanie, że pogańskie posągi bogów były uduchowione i oddziaływały na wi- dza swoją demoniczną siłą. Wyrażenie - i jego (boski) duch jednoczy się z jestestwem swoimę - stale spotyka się je na egip- skich pomnikach, zrozumieć je zaś można tylko w takim właśnie wyjaśnieniu. Wszystkie obecne w grocie padły na twarz, poczem Nara wzniosła obie ręce do góry i ze czcią prze- mówiła: - O, niebieska Matko miłosierdzia! My, pierwsze rzucamy do stóp Twoich całą wdzięczność naszych serc. Tyś wysłuchała modlitwy nasze i boski Twój odblask połączył się z ludzką tęsknotą. Popłyną przed Tobą cierpienia, poleją się łzy rozpaczy, upokorzenia i wdzięczności; przed wzrokiem Twoim obnażą się skryte występki, rany duchowe i cielesne wrzody; u stóp Twoich leżąc, będą szlochać ci wszyscy, któ- rych nieuniknione koło Karmy przygniata i oczyszcza. I na cały ten godny politowania tłum, błagający Cię o pomoc, wylejesz balsam Twego miłosierdzia, czerpiąc z samego źródła boskości Swojej niewy- czerpanej siły, dla pocieszenia, ratowania i uzdrawiania tych, którzy potrafią wierzyć i przez modlitwę zdołają utorować sobie drogę do Ciebie. M Po odśpiewaniu hymnu dziękczynnego, kobiety opuściły grotę. Po upływie kilku dni od opisanych wyżej zdarzeń, długi szereg kapłanek opuszczał miasto bogów, kierując się w doliny. Każda z nich niosła coś zawinięte w białe płótno, a niektóre kolejno dźwigały nosze z długim i ciężkim przedmiotem, okrytym srebrzystą zasłoną. Działo się to o wschodzie słońca, które zwiastowało pogodny dzień i świeży ranny wietrzyk rozwie- wał ich długie przezroczyste woale i lekkie śnieżnobiałe tuniki. Zszedłszy z płaskowzgórza, na którym wznosiło się miasto magów, pochód śmiało skierował się w stronę gęstego lasu i po chwili znikł w jego gęstwinie. Najwidoczniej droga była im dobrze znana i po dość długiej podróży wyszły one na malowniczą doli- nę. Zielone wzgórze spadzisto opuszczało się ku wodom jeziora, którego przeciwległy brzeg okolony był wysokimi skałami. Ścieżka okalająca jezioro przywiodła kapłanki do groty, zasłoniętej gęsto dzikim wi- nem. Pomimo długich godzin podróży, z jednym zaledwie krótkim odpoczynkiem, ani jedna z kobiet nie wydawała się znużoną; twarze ich były świeże i różowe, jakby dopiero przed chwilą wstały ze snu. Grota była bardzo obszerna i najwidoczniej uprzednio już przygotowana, sądząc po tym, że w głębi jej na wysokości trzech kamiennych stopni, wznosił się biały marmurowy ołtarz, a nad nim widać było wysoką i wąską niszę. Nosze postawiono przed ołtarzem i kiedy zdjęto z nich zasłonę, ukazał się opisany wyżej posąg, który teraz kapłanki pomieściły w niszy. U samej góry tego wgłębienia znajdowała się szczelina, czy też rozpalina, przez którą przenikało światło i w tej chwili nieoczekiwanie zabłysnął promień słońca, rozja- śniając jednocześnie posąg i jasknię dziwnym szafirowym światłem. W jednej ze ścian groty biło źródło, którego kryształowa woda wpadała do niewielkiego, naturalnego basenu, a stąd wąskim strumykiem wypływała do jeziora. Nara podeszła do basenu i wlała do niego kilka kropel pierwotnej esencji, a następnie obficie skropi- ła nią ściany i nawet ziemię jaskini. Płyn prawie natychmiast wsiąkał w ziemię i kamienie, a po chwili wo- da zawrzała i przyjęła błękitnawy odcień. I - dziwne zjawisko: - woda groty, wpadając następnie do jeziora, bynajmniej już nie łączyła się z wodą jeziora, lecz błękitną wstęgą przecinała fale jego w kierunku przeciwległego brzegu. Także i na zewnątrz groty Nara uczyniła to samo, przy pomocy innych kapłanek, które przyniosły po- dobne flakony z pierwotną materią, lecz znacznie rozcieńczoną, skrapiając nią ziemię wokół jeziora. Wszystko wokoło tego poświęconego miejsca miało wyłaniać dobroczynne emanacje i siłę, uzdrawiają- cą najróżniejsze choroby. Zakładnie takich pierwszych świątyń z ich cudotwórczymi źródłami posiadało jeszcze i inny, bardzo ważny cel. Owe młodzieńcze narody z natury swojej jeszcze nieokrzesane, z tępym i nierozwiniętym umysłem, nie posiadały w ogóle siły magnetycznej, ani mediumicznej, czy intuicyjnej; a wszak z tłumu tego miały wyjść istoty wrażliwe: - jasnowidzący i lekarze; jednym słowem trzeba było wydobyć i uprawić duchową zdolność, potrzebną w celu doskonalenia się. Zawarta w pierworodnej esencji potężna siła astralna, zmieszana z wodą źródeł miała oddziaływać na ciało astralne, uwalniając je od najbardziej niskich emanacji; zaś przesycona tą dziwną i delikatną substancją gleba powinna była zdrodzić zioła i wszelką roślinność, a nawet oddziaływać na minerały, nadając wszystkiemu silne własności lecznicze. Nawet i teraz na naszej starej ziemi istnieje niezliczone mnóstwo roślin, jak na przykład: arnika, va- leriana, goryczka (Centiana centaureum) i t.d. - które leczą rany, gorączki i piersiowe choroby. Lecz w obecnym czasie zatraciły już część swojej siły, a i organizm człowieka stał się o wiele słabszy, nawet zaczął już więdnąć na skutek zbyt wydelikaconego wychowania i rozluźnienia obyczajów. Niektóre gatunki zwierząt, żyjących pod ziemią, (krety, susły), to także potomkowie potężnych ras, przesyconych emanacjami takiejże obfitującej w elektryczne siły gleby i odżywiających się wyrołymi na niej produktami. Zwierzęta te, choć już nawet zwyrodniałe, pomimo to zachowały dotąd znaczną dozę radioaktywnej siły swoich przodków i mogą jeszcze dokonywać prawie nieprawdopodobnych uzdrowień. Użytkowanie takich roślin, kąpiele w wodzie, posiadającej cudowne własności sprawiło wstrząsające 45 wrażenie na pierwotnych mieszkańcach nowej planety, bowiem czyniło ich to bardziej wrażliwymi na flu- idyczne emanacje, wysubtelniało grube ich zmysły i pozwalało magom oddziaływać na ich astralne or- ganizmy, a następnie posługiwać się nimi, już jako narzędziem czułym i elastycznym. Podobną pracę wykonywały także żony i córki magów. Na całej przestrzeni okolicznych ziem zakła- dały takież same święte uzdrowiska. Zdarzało się także niekiedy, jeżeli praca była zbyt ciężka, że ka- płankom towarzyszyli uczniowie magów; na przykład, kiedy w oznaczonych miejscach kopano studnie, napełniane różnymi materiami i domieszką pierworodnej esencji. Mieszaniny te wybuchały ogniem, przemieniały się i wrzały, jakby w kraterze wulkanicznym, a potem parowały i zamieniały się w wodę, wypływając już w postaci strumieni, bardziej lub mniej ciepłych, lecz przesyconych materiami, posiadającymi własności uzdrawiania rozmaitych chorób. W świątyniach takich, podobnych do wyżej opisanej, musiały przebywać kolejno młode dziewice lub niewiasty, adeptki niższego stopnia, aby ściągać do groty mieszkańców dolin i lasów, uczyć ich kąpać się i pić uzdrawiającą wodę oraz zbierać i stosować w potrzebie zioła lecznicze. Pobłogosławiwszy młodą dziewicę, która miała pozostać w grocie - Nara z przyjaciółkami powróciła do miasta. Podobne ceremonie powtarzały się dość często. Prawie na przestrzeni całego kontynentu urządzano na rozkaz magów takie naturalne lecznice, gdzie ludzkość cierpiąca mogła znaleźć ulgę w swoich nieszczęściach. Istnienie wielu takich cudotwórczych źródeł - o nazbyt skomplikowanym chemicznym składzie - w których tysiące chorych odzyskuje zdrowie, zawdzięcza ludzkość dobrodziejstwu starożytnych na- uczycieli... Cudowna sława przedpotopowych uzdrowisk na nowej planecie szybko wzrastała. Z różnych miejsc, bardziej lub mniej oddalonych, przybywali chorzy, szczególnie kobiety i dzieci. Stosownie do wskazówek dozorczyni groty, składali u stóp posągu kwiaty i owoce, modlili się, błaga- jąc bóstwo o pomoc, a potem kąpali się w jeziorze i basenie lub też pili wodę ze źródła. Kiedy zaś do- znali uzdrowienia, przychodzili znów dziękować dobroczynnemu bóstwu i rozprzestrzeniali potem sławę o nim pomiędzy sąsiednimi narodami. Pośród magiń, zajmujących się urządzaniem leczniczych źródeł, znajdowała się także i Urżani, nie- jednokrotnie już kierując podonymi ekspedycjami. Oto znowu zaczęły się przygotowania do takiego pochodu, a miał on trwać o wiele dłużej, ze wzglę- du na odległość groty, którą zamierzano odsłonić. Dla odbycia tej podróży Urżani postanowiła wykorzy- stać czas nieobecności Najarany, który odjechał z uczniami, prowadzonej przezeń szkoły sztuk pięk- nych, w celu przywiezienia różnych, potrzebnych materiałów. Ku wielkiemu zdziwieniu Urżani, Dachir wręczył jej listę młodych dziewcząt, mających towarzyszyć jej, lecz wśród nich nie było ani jednej z tych, które sama wybrała, a po upływie kilku godzin od wyjazdu Narajany ojciec wezwał ją do siebie. Dachir znajdował się w swoim pokoju lecz nie pracował, a siedział przy szroko otwartym oknie, po- grążony w głębokiej zadumie, zaś na obliczu jego widać było zakłopo-tanie. Pocałowawszy ojca, Urżani usiadła na przeciw niego, a ponieważ myśli jej były jeszcze zajęte otrzy- manym z rana poleceniem, więc też od razu zapytała: - Powiedz mi ojcze, proszę, dlaczego muszę zabrać ze sobą nie te niewiasty, które wybrałam sobie sama? Za wyjątkiem mojej przyjaciółki Avani, wszystkie pozostałe stoją niżej od nas, tak pod względem wiadomości, jak i stopnia wtajemniczenia. Wola ich więc posiada znacznie mniejszą siłę i będzie o wiele trudniej wywołać boskie odbicie; oprócz tego będzie nas daleko mniejsza liczba, niż zwykle? - Uwagi twoje są najzupełniej słuszne, lecz wydane ci polecenie tłumaczy się niewątpliwie ważnymi względami, a ty powinnaś o tym wiedzieć, moje dziecko - poważnym tonem przemówił Dachir. Urżani z trwogą spojrzała na ojca. - Masz rację ojcze. Wybacz mi moje niestosowane zapytanie. Lecz sądząc z twego poważnego na- stroju i surowego tonu, można myśleć, że coś cię niepokoi. Czy nie rozgniewałeś się czasem na mnie za jakieś niedbalstwo z mej strony, a może przez nieświa- domość uczyniłam jakąś pomyłkę i tym wywołałam być może twoje niezadowolenie. Inaczej, cóżby mo- /